View
274
Download
3
Category
Preview:
DESCRIPTION
Kociewski Magazyn Regionalny - do numeru 10 była to publikacja seryjna Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim i Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. W roku 1994 nie ukazywał się, a od 1995 r. wydawca, Kociewski Kantor Edytorski, jest sekcją wydawniczą MBP w Tczewie.
Citation preview
Nauczycielka, Olga Stachowicz, wraz z uczniami ki. VI c ze Szkoły Podstawowej nr 10 w Tczewie,
napisali słowa piosenki o Tczewie do melodii „Jak długo w sercach naszych", którą prezentujemy poniżej.
Ref.
Ref. Niech żyje.
Dziś Stare Miasto nasze Zachwyca pięknem swym Pomorskiej ziemi skarbem Tczew jest już nie od dziś.
Ref. Niech żyje...
Już zawsze Wisła wody Na Bałtyk będzie słać A żar z serc naszych młodych Rozbłyśnie w świetle fal.
Nad Wisłą m o s t y Stoją Znane na cały świat, Na Starym Mieście fara
Historii mierzy czas.
Ref. Niech żyje...
Niech żyje Tczew wspaniali Sambora stary gród. Nad brzegiem Wisły stoi Kociewia strzeże wrót!
Osiemset lat już temu Lwi - orzeł wzbił się w dal I małą Małgorzatę Z potwora wyrwał łap.
Jak długo w herbie Tczewa Widnieje gryfa znak. Jak dawno z Lubiszewa Nad Wisłę przybył pan.
KOCIEWSKI MAGAZYN REGIONALNY K w a r t a l n i k społeczno-kul tura lny
Nr 1 (60) styczeń • luty • marzec 2008 » PL ISSN 0860-1917
WYDANO ZE ŚRODKÓW BUDŻETU MIASTA TCZEWA
PRZY WSPARCIU FINANSOWYM
URZĘDU MIEJSKIEGO W SKARSZEWACH
RADA PROGRAMOWA Kazimierz Ickiewicz — przewodniczący
oraz Irena Brucka, Czesław Glinkowski, Józef Golicki, Andrzej Grzyb,
Krzysztof Korda, Jan Kulas, prof. Maria Pająkowska-Kensik, Józef Ziółkowski
REDAKCJA
Halina Rudko redaktor naczelna
Wanda Kołucka sekretarz Kociewski Kantor Edytorski opracowanie graficzne i łamanie
WYDAWCA
Kociewski K a n t o r Edytorski Sekcja Wydawnicza Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Aleksandra Skulteta w Tczewie dyrektor Urszula Wierycho
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY 83-100 Tczew, ul. J. Dąbrowskiego 6, tel. (058) 531 35 50 e-mail: kketczew@tlen.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, zmiany tytułów oraz poprawek stylistyczno-językowych w nadesłanych tekstach.
Teksty oraz zdjęcia zamieszczone w niniejszym numerze zostały przekazane przez autorów nieodpłatnie.
NAŚWIETLENIE, MONTAŻ 1 DRUK Zakłady Graficzne im. J. Czyżewskiego Tczew, ul. Kwiatowa 11
Nakład: 1000 egz. Objętość: 6 ark. druk.
NA OKŁADCE
Kwitnące magnol ie fot. Małgorzata Pauch
W N U M E R Z E
2 OD REDAKTORA 2 Roman Landowski • WIELKANOC 3 Kazimierz Denek
DOBRA SZKOŁA I JEJ NAUCZYCIEL (cz. II) 5 KILKA WIADOMOŚCI O SZKOLE
CZYŻYKOWSKIEJ Z POŁOWY XIX WIEKU 6 Zenon Gurbada
Z KSIĘGI ADRESOWEJ. NOWE -1929 ROK 8 Jan Kulas
TRZEJ PARLAMENTARZYŚCI Z KOCIEWIA 10 Krzysztof Kowalkowski
PELPLTNIANIE W BUFFALO W USA 12 Kazimierz Ickiewicz
OJCZYZNA, NARÓD, PATRIOTYZM W NAUCZANIU JANA PAWŁA II
14 Edmund Zieliński WIEŻYCKO-STARBIENIEŃSKIE PLENERY
15 Katarzyna Dunaj ska PAMIĄTKI PRZESZŁOŚCI ZIEMI SKARSZEWSKIEJ
17 Maria Pająkowska-Kensik TO CO, ŻE NIEKTÓRE ZIARNA PADAJĄ NA SKAŁĘ, ALBO NA SUCHY PIASUSZEK...
18 Joanna Biniecka • BOGATY PLON 20 Kamila Gillmeister • BAŚNIOWY ŚWIAT
Malarstwo Bogdana Lesińskiego 22 JAD CZŁOWIECZY GORSZY OD JADU ŻMII
IPADALCA 23 Jerzy Białas
ROCZNICA POWSTANIA MOSTU UŚWIETNIONA WYSTAWĄ
27 Andrzej Wędzik 13. NEOLITYCZNI WOJOWNICY (cz. I) Pradzieje Kociewia
33 Grzegorz Walkowski • ORŁY, GRYFY I SMOKI (cz. I) 34 Seweryn Pauch
JAN NIERZWICKI - HISTORYK CHEŁMIŃSKI Konterfekty
36 Joanna Fryźlewicz BŁOGOSŁAWIONA Z KOCIEWIA (cz. I)
39 Bogdan K. Bieliński RODZINA PAWŁA TOLLIKA Z KRÓLÓW LASU
42 PROMOCJA „WZORÓW HAFTU KOCIEWSKIEGO" 43 Hubert Pobłocki
KOCIYWIAKI FAJEROWALI GWAZDKA WEW GDÓŃSKU
44 Roman Landowski PUBLICYSTYKA W KOCIEWSKIM MAGAZYNIE REGIONALNYM
45 Anna Wryk • LEGENDA O ŚPIĄCYCH RYCERZACH 45 Maciej Olszewski
BO JA JUŻ WIEM JAK SIĘ UMIERA • USZYŁEM SOBIE ŻYCIE (wiersze)
46 Zygmunt Bukowski WYPRAWA DO GRODU PRIVISA • WAKACYJNA KĄPIEL
47 Andrzej Grzyb • DAR NA POŻEGNANIE 47 Ks. Anastazy Nadolny • PRZEDMOWA
W nr 4 (59) wkradł się błąd w podpisie pod górnym zdjęciem na str. 23. Powinien brzmieć: Pracujący nad tekstem już w Kociewskim Kantorze Edytorskim, który wówczas mieścił się w Domu Kultury przy ul. Kołłątaja.
Przepraszamy
KMR
Wielkanoc
Z przyjemnością informuję Czytelników, że do grona finansujących wydawanie „Kociewskiego Magazynu Regionalnego" dołączył samorząd miasta Skarszewy. Decyzja ta zapadła podczas spotkania zorganizowanego przez członka Rady Programowej Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, posła Jana Kulasa w dniu 25 listopada br. w jego Biurze Poselskim.
W spotkaniu uczestniczyli również Urszula Wierycho - dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie oraz członkowie ww. Rady Programowej. Natomiast gośćmi byli m.in. senator Andrzej Grzyb, burmistrz Skarszew Dariusz Skalski, prezydent Tczewa Zenon Odya, przedstawiciele miast Starogardu Gdańskiego i Pelplina.
Tematem posiedzenia były sprawy dotyczące właśnie naszego kwartalnika, a mianowicie: zaangażowanie innych samorządów miast do współfinansowania jego wydawania, co miałoby korzystnie wpłynąć na zawartość pisma i jego wygląd.
Jak do tej pory, jedynie Burmistrz Miasta Skarszewy podjął współpracę w części finansując KMR, jak również znalazł chętnych piszących, którzy zapełniać będą nasze łamy.
Korzystając z okazji życzę wszystkim czytelnikom oraz piszącym wesołych świąt Zmartwychwstania Pańskiego.
^ * t f i
Z rezurekcji na śniadanie
|we uroczyste nabożeństwo, rozpowszechnione głów-lie w katolickich krajach słowiańskich, wywodzi się
'ze średniowiecznych misterium pasyjnych. W Polsce rezurekcje, co z łacińskiego znaczy dosłownie zmartwychwstanie (resurrectio), wprowadzili bożogobowcy-miecho-wici, czciciele męki Chrystusa i Jego zmartwychwstania, sprowadzeni z Jerozolimy do Miechowa koło 1163 roku. Pierwszy opis nabożeństwa rezurekcyjnego pochodzi z XIII wieku i znajduje się w księdze katedry płockiej i w tzw. Rytuale Piotrkowskim.
Pozostałością widowiska misteryjnego są trzy niewiasty idące do grobu, a byli to przeważnie przebrani klerycy lub ministranci, które jakby wprowadzały wiernych do kościoła. Nabożeństwo rezurekcyjne zaczynało się o godz. 22.00, a kończyło o północy, jak obecnie liturgia Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę. Dopiero potem ogłoszenie zmartwychwstania przy grobie, procesja i pierwsza msza święta przeniesione zostały na wczesny poranek Wielkiej Niedzieli.
Ta okoliczność nie mogła pozostać obojętna na obyczaj ludowy. W niedzielę o najwcześniejszym świcie, między godziną 3 a 5, na przedwiośniu to przecież jeszcze noc, męska młodzież urządzała po wsiach głośne przemarsze z bębnem, by zbudzić mieszkańców na rezurekcje. Zwyczaj ten był dość powszechny na całym Pomorzu, a na ziemi kociewskiej bębniono najgłośniej w Dąbrówce Starogardzkiej, Skórczu, Zblewie i Czarnej Wodzie, co potwierdziły badania Bożeny Stelmachowskiej. Hałaśliwe bicie w bęben miało przypomnieć grzmot i trzęsienie ziemi, bowiem wierzono, że zjawiska te towarzyszyły chwili otwarcia grobu i zmartwychwstania.
Dawniej msza rezurekcyjna odbywała się dokładnie godzinę po wschodzie słońca. Przy sprzyjającej pogodzie tę poprzedzającą godzinę lud wykorzystywał na obserwację samego wschodu. Ludzie spieszyli na wzniesienie, by najlepiej dostrzec wynurzającą się słoneczną tarczę. Podobno wówczas pojawiał się nad nią baranek z chorągiewką.
Na rezurekcję wszędzie spieszono tłumnie, a po mszy pozdrawiano słowami:
Chrystus zmartwychwstał, a odpowiadano
Prawdziwie zmartwychwstał, co pozostało do dziś w Kościele prawosławnym.
Po powrocie z kościoła w domu następuje krzątanina wokół świątecznego śniadania, które w ten wyjątkowy dzień jest nieco spóźnione i najczęściej zastępuje wielkanocny obiad. Na Pomorzu w pierwszy dzień świąt obiadu raczej nie przygotowywano. Siadano do śniadania, które ciągnęło się do popołudnia. Obecnie także sprzyja temu domowa atmosfera, bowiem pierwsze święto - Wielka Niedziela spędzana jest w gronie rodzinnym.
Fragment z książki Romana Landowskiego pt. Dawnych obyczajów rok cały, Wydawnictwo Diecezji Pelplińskiej „Bernardinum", Pelplin 2000.
2 KMR
KAZIMIERZ DENEK
Dobra szkoła i jej nauczyciel Część druga
O edukacji jutra zadecyduje nauczyciel
Ofunkcjonowaniu szkoły, uzyskiwanych przez uczniów wynikach kształcenia i wychowania dzieci i młodzieży, przebiegu i efektach reform oświa
towych decyduje nauczyciel20, jego predyspozycje i cechy osobowości oraz kwalifikacje ogólne i profesjonalne. Szkoła
jest tyle warta, ile wart jest nauczyciel. Te słowa wypowiedziane przez F. A. E. Diesterwega przed ponad 170 laty nic nie straciły na aktualności.
Jesteśmy świadkami mnożenia wiedzy o nauczycielskiej profesji, czynnościach i umiejętnościach związanych z pełnieniem przez niego pedagogicznych ról. Czy nauczyciel ma być przekaźnikiem i popularyzatorem wiedzy, trenerem umiejętności, przewodnikiem, mędrcem, mistrzem, przyjacielem? W jakim stopniu powinien umieć sprostać każdej z tych ról? Wszystkie z nich sąjego domeną.
Powraca pytanie: jakie wartości i cechy gwarantują nauczycielowi skuteczność i efektywność w jego aktywności dydaktyczno-wychowawczej wśród dzieci, młodzieży i dorosłych?
Z analiz wielu modeli kształcenia nauczyciela (najbardziej znanymi są koncepcje: psychologiczna, techniczno-cy-bernetyczna, humanistyczna) wynika, iż trudno jest wyprowadzić wzorzec nauczyciela XXI wieku. Z każdego z nich można czerpać elementy przydatne do kształtowania optymalnego wzorca. Najbardziej płodnym dla niego jest humanistyczna koncepcja zawodu. Ewoluuje ona w kierunku wielofunkcyjnego, wielowymiarowego, międzykulturowego i wielomodułowego (zblokowanego) modelu kształcenia kompetencji nauczyciela.
Budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy i w ramach niego reformowanie systemu edukacji narodowej wymaga bardzo dobrze przygotowanego nauczyciela, zarówno w zakresie nauczanego przedmiotu, jak i umiejętności kształcenia. Ma on mieć szeroką wiedzę ogólną.
Jak przygotować go z punktu widzenia tu i teraz, a także oczekiwań przyszłości? Aby nauczyciel mógł właściwie wykonywać funkcje dydaktyczne, wychowawcze i opiekuńcze, konieczne jest postrzeganie go przez uczniów jako autorytetu2 1. Wskazane jest, żeby w swej aktywności wzorował się na fenomenie nauczyciela charyzmatycznego22. Rozumie on: potrzeby, dążenia, prawa dzieci i młodzieży. Posiada umiejętność ich zaspokajania oraz współdziałania ze społecznością nauczycieli, rodziców i środowiskiem lokalnym. Przyciąga on uczniów: cechami przywódczymi, siłą psychiczną, kompetencjami, przewidywalnością, wiarygodnością, umie odsłonić tajemnice rzeczywistości, wciągnąć w radość poznania, stawiać uczniom i sobie wysokie wymagania. Posiada umiejętność prowadzenia fascynującej lekcji oraz za
ciekawienia, zainteresowania i zamiłowania przedmiotem nauczania.
Edukacja jutra nakłada na nauczyciela obowiązek nowego rozumienia procesu dydaktyczno-wychowawczego. Opiera się ono na takich jego cechach jak: ciągłość (usta-wiczność kształcenia), wielowymiarowość (wielostronność, obejmowanie różnych aspektów rzeczywistości), interaktywność, czyli ukierunkowanie na indywidualny i integralny rozwój ucznia, społeczeństwa23. Uwzględnia też nowe wymiary edukacji. Chodzi o przygotowanie młodego pokolenia do: pluralizmu; demokracji (przedstawicielskiej i uczestniczącej); otwartości, tolerancji i szacunku dla innego środowiska naturalnego i kulturowego; równości, negocjacji i współistnienia; współdziałania i współpracy, odpowiedzialności; samodzielności myślenia i działania, dialogu24. Ma on też być nauczycielem „kraju ojczystego". Mianem tym określam nauczyciela sprawującego rzetelnie i z oddaniem funkcje: opiekuna Szkolnego Koła Krajoznawczo-Turystyczne-go, Szkolnego Klubu (Koła) Krajoznawczo-Turystycznego PTTK, klubu turystycznego ZHP, szkolnego koła lub zespołu młodzieżowego PTSM, kierownika schroniska PTSM lub PTTK, pedagoga podejmującego obowiązki organizatora biwaku, rajdu, zlotu, złazu krajoznawczo-turystycznego, wycieczki szkolnej, zielonej szkoły, kolonii, obozu (stałego, wędrownego), zimowiska25. Odgrywają oni istotną rolę realizatorów procesu dydaktyczno-wychowawczego nowoczesnej szkoły. Jednocześnie są animatorami krajoznawstwa i turystyki w środowisku dzieci i młodzieży szkolnej26.
Wraz z nowym rozumieniem edukacji zmianie ulegają jej cele. Dla nauczyciela edukacji jutra nadrzędnymi wobec celów są wartości. W edukacji państw Unii Europejskiej są nimi: prawa człowieka (godność osoby); ochrona praw i swobód obywatela; praworządność demokratyczna; równość szans jednostek, zbudowanie „kultury pokoju", odrzucanie przemocy; poszanowanie innych ludzi, respektowanie praw mniejszości narodowych i etnicznych; solidarność międzyludzka; zrównoważony rozwój; ochrona ekosystemu; odpowiedzialność jednostkowa.
Brak jednolitego, metodologicznego podejścia do określania wartości stanowi przeszkodę w porównywaniu i bilansowaniu badań pod względem uzyskanych rezultatów.
Dąży się żeby aksjologia w życiu codziennym mieszkańców krajów członkowskich Unii Europejskiej ujawniała się w zwrotach: równość ludzi; wolność; tożsamość narodowa; poszanowanie rozumu i prawa; nienaruszalne, niezbywalne prawa; dobro wszystkich; otwartość na kulturę; demokracja; przejrzystość życia publicznego; sprawiedliwość; solidarność; odpowiedzialność.
Charakteryzuje go intelektualna i moralna gotowość głoszenia prawdy. Nie może on nie umieć wychowywać dzieci
KMR
O EDUKACJI JUTRA
i młodzież w duchu pokoju, wolności, tolerancji, odpowiedzialności ekologicznej, norm prawnych, potrzeb humanistycznych, zgodności z ogólnoeuropejskimi, społecznymi standardami, normami i cnotami: „kardynalnymi" (roztropność, umiarkowanie, męstwo, sprawiedliwość), „teleologicznymi" (wiara, nadzieja i miłość), „dnia codziennego" (uprzejmość, punktualność, życzliwość, skromność, cierpliwość, wdzięczność, poczucie humoru). Ponadto do cnót tych należą: samodyscyplina, odpowiedzialność, wytrwałość, odwaga, lojalność, przyjaźń, uczciwość, praca, współczucie, tolerancja, patriotyzm27.
Nośnikiem wartości nauczyciela jest poprawne posługiwanie się przez niego językiem ojczystym28. Ludzie, którzy mówią byle jak, na ogół równie nieporządnie myślą. Prymitywny, ubogi język uniemożliwia debatę publiczną oraz formułowanie i odbiór informacji. Może także dotykać relacji wysoko osobistych, w których braki językowe utrudniają przekazywanie fundamentalnych niejednokrotnie treści29.
Gdy patrzymy na Wawel, katedry w Gnieźnie, Płocku, Poznaniu, Warszawie zastanawiamy się, ilu wydarzeń świadkami były te wspaniałe obiekty. Uzmysławiamy sobie, że wieki sukcesów, klęsk, wesela i smutku przemijały nad tymi zabytkami, a one wciąż trwają i wymowniej od książek opowiadają o naszej Ojczyźnie. Obiekty te jako relikty dziedzictwa narodowego darzymy czcią i otaczamy opieką, Podobnie traktujemy inkunabuły, rękopisy, psałterze, kroniki, dzieła pisarzy, poetów i uczonych przekazywane nam przez przodków. Jesteśmy spadkobiercami tego dziedzictwa. Powinnością nasząjest przekazywanie jego w nie uszczuplonej postaci następcom.
Gdzie obok kamiennych i pisanych reliktów naszego dziedzictwa narodowego możemy znaleźć jeszcze wcześniejsze, najdawniejsze jego zabytki? Co jest naszym dziedzictwem z najbardziej zamierzchłej przeszłości świadczy o tym, że jesteśmy Polakami? Jest nim mowa, nasz polski język ojczysty.
Nie było jeszcze Kruszwicy, Gniezna, Poznania, nie zamierzano budować Krakowa a już nie tylko Piast z Rzepicha, ale też nieznani z imion ich rodzice, dziadkowie i pradziadkowie mówili zbliżonym, co my językiem. Nie ma takiego obiektu sakralnego, zamku i zapisu, który może poszczycić się takąhistoriąjakjęzyk. Warto to sobie uzmysłowić. Może wówczas z większym szacunkiem będziemy się odnosić do języka jako praźródła naszego dziedzictwa narodowego, którego nadużywamy, oddychając nim jak powietrzem, nie zdając sobie sprawy z jego bezcennej wartości30.
Dawniej język określano jako środek udanego porozumiewania się. Współcześnie mówi się o nim jako narzędziu skutecznej komunikacji. Od anglicyzmów i dziwnych polsko-angielskich twórców językowych roi się w telewizji i prasie. Ostatnie lata to rozkwit Internetu, telefonii komórkowej. Wraz z tym zrodziła się elektroniczna mowa, która odbiega od poprawnej polszczyzny.
Kalectwo językowe nie ominęło także szkół. Młodzież zbyt często w swoje wypowiedzi wplata obce słowa, bo tak podobno jest „trendy". Język ojczysty jest istotnym wyznacznikiem tożsamości narodowej. Dlatego trzeba wzmacniać wśród dzieci, młodzieży i dorosłych poczucie dziedzictwa kulturowego, w tym językowego.
Zmiany w edukacji wymagają trafnego określenia zadań dla systemu kształcenia nauczyciela. Na czoło wysuwa się przygotowanie nauczyciela o wysokich kompetencjach
zawodowych, umiejętnościach gromadzenia i przetwarzania nowych informacji, podejmowania decyzji oraz skutecznego działania. Nie może mu być obce: rozwinięta zdolność komunikowania się; nawiązywanie kontaktów i wpływanie na otoczenie, poprzez mistrzowskie opanowanie sztuki dialogu31.
Społeczeństwo wiedzy stawia przed każdym z jego członków, a szczególnie wobec nauczyciela, wymóg posiadania wysoko rozwiniętej umiejętności komunikowania się, kooperacji społecznej, jak również umiejętności rozwiązywania konfliktów w drodze negocjacji32. Wymaga ono odchodzenia od tradycyjnego modelu edukacji reprodukującej wiedzę ku komunikacyjnemu procesowi kształcenia, opartemu o metody aktywizujące, które sprzyjają efektywnemu nauczaniu i uczeniu się.
Strategią edukacyjną, a równocześnie wiodącą metodą komunikacji interpersonalnej jest dialog. Ta forma porozumiewania nauczyciela z uczniem wymaga pełnego otwarcia się uczestników procesu kształcenia, uwrażliwienia na osobę i sprawy tej drugiej strony, odrzucenia postawy egoistycznej, a tym samym przyjęcia empatycznej.
W literaturze przedmiotu rozróżnia się m.in. dialog poznawczy, który umożliwia wymianę informacji, służy poznaniu faktów, teorii, argumentów, praw. W dotarciu do treści wewnętrznego życia człowieka oraz zlikwidowaniu anonimowości, między edukującym a edukowanym, pomaga dialog egzystencjalny. Istnieje także dialog wewnętrzny charakteryzujący percepcję ucznia wobec tekstu wygłaszanego przez nauczyciela czy rozważania nad treściami podręcznika, co znacznie rozwija myślenie abstrakcyjne.
Starannie przygotowany przez nauczyciela i metodycznie przeprowadzony dialog w postaci dyskusji, pogadanki, czy też innych form, posiada wiele walorów dydaktycznych. Uczy głębszego rozumienia problemów, samodzielnego zajmowania stanowiska, operowania argumentami, liczenia się ze zdaniem innych, lepszego ich rozumienia. Sprzyja również klarowaniu się własnych przekonań i kształtowaniu poglądu na świat. W osiągnięciu wymienionych umiejętności pomaga wzbudzanie i rozwijanie aktywności uczniów.
W dialogu następuje rozumienie, nie tylko innych, ale również siebie. Bywają sytuacje, kiedy dopiero w chwili mówienia uświadamiamy sobie coś, nad czym nigdy się nie zastanawialiśmy. Prawdziwy dialog polega na otwarciu się obydwu stron na nowe doświadczenie. Możliwe jest ono dzięki pytaniom o coś co jest niejasne, pełne wątpliwości, problematyczne. Według Platona, warunkiem stawiania pytań jest wprowadzenie zamętu wśród uczestników rozmowy. Pojawienie się pytania oznacza pomysł. Dlatego autentycznej rozmowie trzeba nadać strukturę pytań i odpowiedzi. W rzeczywistym dialogu nie chodzi o to, by ktoś wygrał czy przegrał, lecz aby „rzecz" o której mowa, była jasna i zrozumiała. Pytania i polecenia formułowane na zajęciach przez nauczyciela akademickiego, są ważnym instrumentem pobudzania i rozwijania aktywności uczniów. W praktyce szkolnej przeważają pytania i polecenia, które skłaniają jedynie do odtwarzania informacji, np.: „opisz...", „opowiedz...", „w którym roku...", „jak się nazywa...", „jak działa...", „z czego jest zbudowany... "33. Takie pytania i polecenia są mało inspirujące, pełnią funkcję kontrolną i oceniającą, a zakres ich stosowania jest wąski. Wyższą aktywność umysłową studentów mogą wywołać pytania i polecenia służą-
4 KMR
ce do przetwarzania i wytwarzania informacji, np. „dlaczego...", „w jaki sposób można wykonać...", „co należy zmienić... ", oceń... ", „jakie są główne przyczyny... ", „jakie mogą być skutki... ", „zaprojektuj... ", „porównaj... ", „uzasadnij... ". Tak sformułowane pytania stanowią ważny środek do sterowania pracą intelektualną młodzieży i nie są tylko sposobem kontrolowania wiedzy. Ponadto powinny one stanowić warsztat metodyczny twórczego nauczyciela "3 4.
Dogłębna znajomość strat edukacyjnych, określanych w naszej literaturze niepowodzeniami szkolnymi, ich istoty, koincydencji, rodzajów, uwarunkowań, roli w najbliższym otoczeniu ucznia i życiu społeczno-ekonomicznym, umiejętność zapobiegania im i skutecznej z nimi walki kwalifikuje się do cech konstytutywnych nauczyciela edukacji jutra.
Niepowodzenia szkolne są ubytkiem owocnej pracy dydaktyczno-wychowawczej. Wpisują się w jej ryzyko. Trzeba podejmować wszelkie skuteczne zabiegi ich minimalizacji. Oznacza to dbałość i troskę o to żeby rozmiary strat szkolnych nie przekraczały granicy tolerancji błędu efektywnej działalności edukacyjnej nauczyciela. Stąd trafne jest konsekwentne i z determinacją dopominanie się przez A. Karpińską żeby rozstrzyganie niepowodzeń szkolnych (...) odbywało się na innej drodze zabiegów pedagogicznych, aniżeli drugoroczność35. Jak to robić żeby nie odbywało się to kosztem obniżania jakości pracy szkoły?
Przypisy 20 K. Denek: O powodzeniu reformy edukacji zadecydują kwalifi
kacje nauczycieli, „Ruch Pedagogiczny" 1998, nr 3-4. 21 K Brzeziński: Budowanie autorytetu nauczyciela, „Gazeta
Szkolna" 2004, nr 19 i 20. 22 A. Mączyńska-Dilis: Siła nieuchwytna i niezdefiniowana, „Gaze
ta Szkolna" 2004, nr 41; M. Zymomrya: Osobowość nauczyciela: geneza zasad kształcenia, (w:) Edukacja jutra. X Tatrzańskie Seminarium Naukowe, red. K. Denek, T. Koszczyc, M. Lewandowski, Wrocław 2004.
23 A. Kobylarek: Edukacja w kontekście globalnych przemian cywilizacyjnych, „Kultura i Edukacja" 2001, nr 2; Edukacja wobec wyzwań XXI wieku, red. I. Wojnar, J. Kubin, Warszawa 1997.
24 Edukacja w dialogu i reformie, red. A. Karpińska, Białystok 2002; Kreatorzy edukacyjnego dialogu, red. A. Karpińska, Białystok 2001.
25 K. Denek: Nauczyciel kraju ojczystego, „Życie Szkoły" 1981, nr 10; 1981, nr 11.
26 K. Denek: Krajoznawstwo i turystyka w wychowaniu dzieci i młodzieży szkolnej, Warszawa 1989.
27 K. Denek: Ewenement zrodzony z pasji, talentu i serca, „Wychowanie Na Co Dzień" 2006, nr 7-8; B. Dymara: Autorytet nauczyciela a przestrzenie współbycia z uczniami, (w:) Edukacja jutra. IX Tatrzańskie Seminarium Naukowe, red. K. Denek, T. Koszczyc, M. Lewandowski, Wrocław 2003. Księga cnót, red. Z. Rau, Kraków 2006; J. Kuźma: Nauczyciele przyszłej szkoły, Kraków 2001.
28 K. Denek: Poprawność języka polskiego a szkoła, „Nowa Szkoła" 2007, nr 4 i 5.
29 A. W. Jankowska: Język i matematyka, „Forum Akademickie" 2006, nr 10, s. 45.
30 K. Denek: Język. Nośnik wartości, (w:) Pięknie Polskę opowiedzieć, red. P. Kuleczka, Warszawa 2000, s. 11; P. Kuleczka: Język źródłem tożsamości narodowej,, „Przegląd Wielkopolski" 2005, nr 1, s. 25-29.
31 J. Danilewska: Dialog edukacyjny — warunek pierwszy: zaufanie, (w:) U podstaw dialogu o edukacji, red. A. Karpiński, Białystok 2003; Edukacyjne tendencje XXI wieku w dialogu i perspektywie, red. A. Karpińska, Białystok 2005; M. Snieżyński: Sztuka dialogu. Teoretyczne założenia a rzeczywistość, Kraków 2005.
32 W. Okoń: Wprowadzenie do dydaktyki ogólnej, Warszawa 2003. 33 K. Chmielewska: Nauczyciel twórczy - wyzwanie współczesnej
wizji szkoły, (w:) Współczesność a kształcenie nauczycieli, red. H. Kwiatkowska, T. Lewowicki, S. Dy lak, Warszawa 2000, s. 191.
34 S. Trojniel: Dialog jedna ze skutecznych metod komunikacji interpersonalnej w kształceniu i wychowaniu, „Lider" 2007, nr 6, s. 18.
35 A. Karpińska: Drugoroczność: Pedagogiczne wyzwanie dla współczesności, Białystok 1999, passim.
Prezentujemy fragment przedruku z KOCIEWIA — Dodatku regionalnego „ Gońca Pomorskiego "poświęconego sprawom ziemi kociewskiej z grudnia 1938 r.
Zachowano oryginalną pisownię.
EUG. TKACZYK
Kilka wiadomości o szkole czyżykowskiej z połowy XIX wieku
W roku 1844 do szkoły czyżykowskiej miało uczęszczać około 170 dzieci. Mówię miało uczęszczać, w rzeczy samej uczęszczało ok. 100 dzieci, bo dla więcej nie było miejsca w izbie szkolnej. Od dłuższego czasu ks. prób. Mattenmeyer zabiegał o drugiego nauczyciela wyznania katolickiego. Na początku 1845 roku Rejencja znalazła kandydata, a stwierdziwszy, że włada dostatecznie językiem polskim, mianowała go prowizorycznym nauczycielem na Czyżykowie. Dnia 28 lutego t. r. ks. prób. M. wprowadził Malinowskiego w urząd w obecności ewang. inspektora szkolnego oraz członków zarządu szkolnego. Prób. M. przemówił na temat obowiązków nauczyciela, wspomniał o trudnościach, na jakie spotkać może w wykonywaniu swego zawodu na Czyżykowie. Następnie odebrał od nauczyciela wyznanie wiary oraz odczytał mu dawny reskrypt rejencji, z treści którego dowiedział się młody nauczyciel, że urzędnik oddający się pijaństwu zostanie zwolniony bez odprawy emerytalnej, jeżeli dwóch wiarygodnych świadków zezna, że widzieli go kilkakrotnie w stanie nietrzeźwym na ulicy lub w lokalu publicznym.
Po tych pięknych widokach na przyszłość oddano nowemu nauczycielowi izbę szkolną w wydzierżawionym budynku, urządzenia szkolne, składające się z 6 stołów z ławkami, jednej ławeczki ustawionej oddzielnie - dla nygusów — oraz jednej tablicy. Dalej pomoce naukowe jak: 7 elementarzy z luźnymi kartkami, pochodzącymi z różnych elementarzy oraz elementarz ścienny.
Klasa Malinowskiego liczyła 47 chłopców chłopców i 39 dziewczynek, razem 86 dzieci. Nauka odbywała się przed i po południu, od godz. 8 do 11 i od 13 do 16. Każda klasa miała po 30 lekcyj tygodniowo. Nauka religii (6 godz. tygodniowo) odbywała się oddzielnie dla dzieci katolickich i ewangelickich. Codziennie pierwsza lekcja była przeznaczona na naukę religii. Dzieci katolickich było 120, ewangelickich 60.
Uposażenie było inne dla nauczyciela katolika a inne dla ewangelika. Nauczyciel ewangelicki dostawał rocznie w gotówce 72 talary, miał 7 mórg pola, ogród warzywny i sad, oprócz tego dostarczała mu gmina rocznie 20 korcy pszenicy, 4 jęczmienia, 4 grochu i 12 korców żyta. Ogólny dochód szacował ks. Mettenmeyer na 182 talarów rocznie. Nauczyciel katolicki pobierał tylko 80 talarów rocznie. Wobec tego znajdował się często w trudnych warunkach materialnych. Nieraz był zmuszony prosić regencję o subwencję, gdyż z pobieranej pensji nie był w stanie zakupić sobie nieraz butów.
(...)
KMR 5
ZENON GURBADA
Z księgi adresowej Nowe -1929 rok
Im sięgamy odleglejszych czasów, tym trudniej trafić na wiarygodne dokumenty. Zawieruchy wojenne i różne zdarzenia losowe wiele z nich wyeliminowały bezpowrotnie z obiegu. Dlatego dla regionalistów zainteresowanych lokalną historią odnalezione i upublicznione dokumenty źródłowe są prawdziwym skarbem. Ważną sprawąjest ich rozpowszechnienie i dostępność, co zawdzięczamy dzisiaj publikacjom internetowym. Miłośnikom wszystkich miejscowości leżących w granicach odrodzonej po drugiej wojnie światowej Rzeczypospolitej polecam „Księgę adresową Polski wraz z Wolnym Miastem Gdańsk dla handlu, przemysłu, rzemiosła i rolnictwa na 1929 rok" — przygotowaną przez Wydawnictwo Towarzystwa Reklamy Międzynarodowej - Spółka z odpowiedzialnością udziałami w Warszawie.
Właśnie zapisy tej księgi pragnę przybliżyć czytelnikowi, dla przypomnienia historii oraz ludzi z tamtych lat, którzy ją tworzyli mieszkając
i pracując w Nowem. Najczęściej, w zapisach Księgi, ich nazwiska są wymieniane z inicjałem imienia, a nazwy ulic i numeracja posesji według ówczesnych oznaczeń. Z reguły nazwy ulic pokrywają się z obecnymi. Jedynie ul. Kolejowa rozpoczynała się od pi. Św. Rocha, a ul. Gdańskie Przedmieście przemianowano w 1938 roku na ul. Gen. Komie-rowskiego. Ulica Sądowa obecnie nazywa się Bydgoską, a ul. Wojska Polskiego dość powszechnie jest nazywana Klasztorną, czyli - j a k dawniej.
Nowe w 1929 roku wraz z przedmieściami: Miejski Bo-chlin, Miejski Tryl i Przyny było miastem liczącym 5154 mieszkańców. Działał tu Sąd Powiatowy, dla którego nadrzędnym był Sąd Okręgowy w Grudziądzu. Ważną rolę dla łączności z obszarem całego państwa pełniła oddana do użytku w 1902 roku prywatna linia kolejowa z Nowego do Twardej Góry. Dla przewozu towarów drogą wodną otwarta była przystań żeglugi parowej na Wiśle. Funkcjonował Komisariat Straży Celnej. Magistrat mieścił się w narożnym budynku przy ul Gdańskiej i Krótkiej. Czynne były dwa kościoły katolickie, kościół ewangelicki, synagoga, szpital miejski o 25 łóżkach, gazownia, wodociąg, rzeźnia miejska oraz, zainstalowana w latach 1928-1929, sieć niskiego napięcia, zasilana prądem z elektrowni krajowej w Gródku. Miasto organizowało sześć jarmarków rocznie. Szczyciło się też posiadaniem parku miejskiego. Działało tu wiele instytucji, stowarzyszeń i organizacji społecznych oraz związki zawodowe i Ochotnicza Straż Ogniowa.
Urząd burmistrza sprawował Władysław Jabłoński, a przewodniczącym Rady Miejskiej był Mieczysław Śliwiński. Dyrektorem Szpitala Miejskiego, przy ul. Gdańskie Przedmieście, był dr med. Maksymilian Neumann, a dyrektorem Rzeźni Miejskiej - dr wet. Ernest Arndt.
Miasto posiadało Zakład Wodociągowy i Gazownię Miejską, którymi kierował monter Łukowski. Gazownia i wieża ciśnień znajdowały się przy ul. Zduńskiej, a stacja uzdatniania wody i przepompownia - przy ul. Kwiatek.
Nowe było siedzibą dwóch banków: Banku Ludowego przy ul. Gdańskiej i Oddziału Banku Powiatowego oraz Komunalnej Kasy Oszczędności przy ul. Sądowej 26. Dzieci uczyły się w Publicznej Szkole Powszechnej, której kierownikiem był Franciszek Tytulski. W gmachu tym mieściła się również Państwowa Szkoła Zawodowa Dokształcająca.
Mieszkali tu i pracowali adwokaci i notariusze: Czesław Gauza oraz Jeziurski - obaj swoje kancelarie prowadzili przy ul. Sądowej. Nie zabrakło też komornika, którym był Franciszek Chojnicki. Biuro pisania podań i tłumaczeń prowadził A. Romański — ul. Długa 4. Miejscowa drukarnia prowadzona przez Wł. Wesołowskiego przy ul. Gdańskiej 23 wydawała również raz w tygodniu „Gazetę Nowską".
O zdrowie mieszkańców, oprócz dr. M. Neumanna dbał również dr M. Boetcher. Zęby leczyli: Max Rogatzki i Kocik - obaj mieszkający przy Rynku. Porody nowych mieszkańców odbierały akuszerki: M. Bleja i M. Wiśniewska. Leki sprzedawała apteka „Pod Orłem" przy Rynku 12, której właścicielem był Antoni Klemens.
W 1929 roku w mieście funkcjonowały zakłady przemysłowe oraz rzemieślnicze i handlowe, prowadzące różnorodną działalność gospodarczą oraz majątek ziemski Stanisława Wojnowskiego (Kończyce 410).
W branży drzewnej należy wymienić trzy tartaki: Ot. Demler - ul. Zielona 8, H. Wokóck - ul. Gd. Przedm. 3 i F. Jędrzejowski. Obrotem materiałami drzewnymi zajmowała się Spółka Komandytowa M. Fitzermann - ul. Sądowa 8. Przerobem drewna i produkcją mebli zajmowały się zakłady: Fr. Gburek - Podgórna 4, Paweł Griineberg - Rynek 11, Gust. Hunsdorf - Sądowa 26a, Jerzy Hunsdorf - Klasztorna 8, Franciszek Luda - Kolejowa 22, Bracia Sonnenwald - Zduńska 7, Franc. Strippentow - Sądowa 10 i Henryk Wokóck - Gd. Przedm. 3. Działalnością rzemieślniczą w stolarstwie zajmowały się warsztaty: P. Czarkowski - Sądowa 20a, A. Dąbrowski - Nowa 7, A. Fankidejski, W. Soliński, J. Haberland, E. Hunsdorf- Długa 3 , 0 . Kling, P Łukowski, F. Otlewski, F. Pater, J. Sieg - Kolejowa 4, F. Stasiewski, T. Strippentow, J. Trocker - Sądowa 16, G. Tehsmer, A Wróblewski, B. Wróblewski i A. Żurawski
6 KMR
- Przykop 3. Bednarstwem trudnili się Dąbrowski - Wiślana, Fischer - Długa i Knarr - Nowy Świat. Kołodziej stwo prowadził E. Laskowski - Kolejowa 23. Produkcją mebli wiklinowych zajmowały się firmy: Aug. Frankowski - Kolejowa 2/3 i Bracia Fitzermann - Sądowa 8, a usługi koszykarskie świadczył K. Hensel - Grudziądzka 1.
W branży metalowej wytwarzaniem maszyn rolniczych zajmowało się przedsiębiorstwo Gustawa Voss - Kolejowa 20. Warsztaty mechaniczne prowadzili: Józef Olszewski — Rynek 10, Czesław Paluchowski — Rynek 7, Jan Paluchowski - Kościuszki 3 i P. Szczblewski, usługi ślusarskie świadczył J. Otlewski, tokarskie: Romej - Zielona 1 i H. Schulz - Targowisko, blacharskie: G. Klain - Rynek 23 i J. Sylwestrowicz, a kowalskie: W. Kohls - Sądowa, H. Prengel - Kolejowa 12, F. Schwarz — Kolejowa 10 i M. Wygodzki - Kolejowa 6. Wyroby żelazne można było kupić w sklepach: A. Kleinwachter - Klasztorna 4 i J. Siudziński — Rynek 22. Stare żelastwo skupował K. Krzemiński - Długa 25.
Mieszkańcy Nowego i okolic mogli korzystać z usług wielu innych zawodów. Budownictwem zajmowała się firma Wikrik - Zajączkowski, cegłę produkował W. Hubschmann, wyroby cementowe Fr. Thieleman - Gd. Przedm. 26/27, a kafle M. Klein. W branży skórzanej siodlarstwem zajmował się E. Schlosser, a obrotem skórą: N. Neuhaus, B. Szy-browski - Klasztorna 6, O. Wedel - Gdańska 14 i J. Wetzer. Zegarmistrzostwem zajmowali się: Fr. Jasiński - Gdańska 11, H. Netzelmann - Gdańska 16 i A. Nowakowski - Rynek 18. Usługi malarskie świadczyli: L. Rządcowski - Grudziądzka, F. Sylwestrowicz - Długa i E. Worth.
W branży rolno-spożywczej funkcjonowały hurtownie: Oddział Wielkopolskiego Składu Kawy „Weska" - Gdańska 9 i Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa „Rolnik" - Dworcowa 15. Obrót zbożem prowadzili: Lampiarski - Sądowa 22 i M. Siudziński - Sądowa 2, ziemiopłodami: Fr. Grun-browski - Nowa, M. Siudzińska i L. Szenk - Gdańska 13, bydłem: F. Bajer - Długa 9, P. Grajewski - Zduńska 10 i B. Smoczyński - Rynek 19 i końmi - J. Gibowski. Mleczarnię prowadzili Wł. Michalski - Prill - Zielona 1, młyny: Iz. Skalski - Kościuszki 5 i F. Fryk, a wiatrak I. Prill. Wódki i likiery wytwarzali: J. Borkowski - Kościuszki, A. Rogowski, Mieczysław Śliwiński - Grudziądzka 10 i Wł. Wilczowski - Rynek 4, ocet: Fr. Gorczyński - Klasztorna 5 i R. Mierna - Kościuszki, a wody mineralne oferował F. Gaszyński. Piwo rozprowadzała J. Smoczyńska - Gdańska 25. Artykuły spożywcze i kolonialne prowadziły sklepy: Fr. Bochantyn - Kościuszki 6, J. Borkowski, Herman - Kościuszki 3, M. Kościńska - Garbuzy 7, F. Troll — Gdańska, P. Maina - Gdańska, T. Pilarski - Gdańska, B. Rogowska
- Klasztorna 2, F. Rogowski - Gdańska, F. Ruszycki — Grudziądzka i M. Śliwiński - Grudziądzka. Piekarnie wraz ze sklepami prowadzili: P. Chyła - Rynek 28, Dysarz - Klasztorna, W. Nikodem - Grudziądzka 18, Pawlikowski - Gdańska 8, I. Skalski, Sz. Szczukowski, S. Wiecki — św. Rocha 2 i G. Nobel - Klasztorna 14. Mięso i wędliny wytwarzali i sprzedawali: E. Behr. - Sądowa 12, A. Dambek - Gdańska 10, J. Gibowski - Gdańska 12, P. Klahs - Grudziądzka 7, F. Kuncelmann - Długa 1, F. Smoczyński - Rynek 14, Siostry Śmigierskie - Gdańska 8 i F. Stasiewski - Gdańska 22. Rybołówstwem trudnił się F. Zdanowicz. Ogrodnictwo prowadzili O. Radtke - E. Wollenweber, a owoce sprzedawali:
B. Brucki - Rynek 34, A Fankidejski - Wiślana 5, A. Radtke - Gd. Przedm. 31 i A. Zimny.
Ważną rolę spełniało hotelarstwo i gastronomia. Gościny użyczały hotele: „Biały Orzeł" Otto Meyer - Rynek 2, „Concordia" - Kościuszki 1 i „Dom Polski" - Kolejowa 28. Restauracje prowadzili: H. Baumann - św. Rocha 3, Bodzentyn - Kościuszki, F. Kohls - Rynek 32, Fr. Krogoll - Gdańska 19, Aleks Maciejewski - św. Rocha, E. Mechlin - Gdańska 5, J. Pawlikowski, Fr. Rogowski - Gdańska 21, P. Szczukowski - Gdańska 2 i S. Wiecki. Ponadto S. Wiecki prowadził kawiarnię „Pomorzanka" - św. Rocha 2, a Sta-chula w Rynku. Wyszynk trunków prowadzili: F. Cieśliński, B. Lordowski, P. Mechlin, O. Mayert i B. Stasiewski.
W pozostałych branżach obsługą społeczeństwa zajmowało się wielu rzemieślników i kupców. Usługi fryzjerskie prowadzili: Z. Majewski, B. Niedziałkowski i J. Ta-larowski. Kapelusze damskie wykonywały: M. Różańska - Sądowa, J. Szturma - Rynek i K. Wachowska. Usługi krawieckie wykonywały warsztaty: B. Cejrowski, Fr. Ka-rasiewicz - Kolejowa 6, J. Kotowski - Sądowa, J. Laskowski - Gd. Przedm. 8, O. Rota, B. Wojtyniak - Klasztorna 12, R. Zajdlic - Grudziądzka 2 i W. Zieman. Szewstwem i naprawą obuwia zajmowali się: L. Augustyn - Rynek 15, J. Kruger - Grudziądzka 14, J. Murawski - Rynek 10, P. Sylwestrowicz i P. Voss - Grudziądzka 13. Fotografowaniem zajmowali się: R. Halicki - Gdańska 16 i Wiecki
- św. Rocha. Sklepy bławatnicze prowadzili: J. Goldschlag - św. Rocha 3, W. Jażdżewski - Rynek 25, A. Krause, S. Mayer - Rynek 8, Czesław Paluchowski, S. Sękowski - Rynek 27 i M. Lichross. Galanteryjne: Hunsdorf — Rynek i Ł. Mittwode — Rynek 6. Drogeryjny asortyment rozprowadzali: R. Halicki — Gdańska, Antoni Klemens — Rynek 12 i „Pod Lwem" - Gdańska 16. Księgarnie i materiały piśmienne prowadzili: O. Bednarz - Gdańska 3 i Wesołowski - Gdańska. Naczynia kuchenne sprzedawał Rogórski - Rynek. Tapety rozprowadzał L. Rzędkowski - Grudziądzka 9. Towary różne sprzedawały sklepy: M. Dąbrowski - pi. Klasztorny 1, F. Fitzerman - Garbuzy 6, J. Kamrow-ski - Kolejowa 9, S. Narzyńska - Rynek 11, B. Stołajow-ski - Sądowa 28 i L. Szenk - Gdańska 13. Węgiel można było kupić w składnicach: F. Krogoll - Gdańska, Mechlin - Gdańska i O. Meissner.
W celu zabezpieczenia dostaw towarów funkcjonowały przedsiębiorstwa ekspedycyjno-przewozowe. Na trasie Nowe - Twarda Góra kursowała kolej Towarzystwa Przewozowego, ekspedycją zajmowali się Feliks Derżewski - Nowa 3, B. Stasiewski - Dworcowa i firma Lampiarski, która dysponowała autobusem kursującym na trasie Nowe - Grudziądz.
Prezentowany powyżej wykaz firm działających przed rokiem 1929 spisałem z internetu: http://www.jewishgen. org/jvi-pl/bizdir. Zawiera przeszło dwieście podmiotów gospodarczych działających w Nowem. Stan ten wykazuje znaczne nasycenie rynku wszelaką wytwórczością i usługami. Dlatego można stwierdzić, że już wtedy Nowe było silnym centrum gospodarczym. Rozwijając wytwórczość rzemiosł drzewnych, z upływem lat, wybiło się w stolarstwie na ośrodek meblarski, który stał się sławny w kraju i poza jego granicami. Do jego rozsławienia przyczyniły się targi meblowe, zorganizowane dwukrotnie jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej.
KMR 7
JAN KULAS
Trzej parlamentarzyści z Kociewia
Minęło już trochę czasu od ostatnich wyborów parlamentarnych. Daje to lepszy dystans i możliwość głębszej refleksji. Faktem niezaprzeczalnym jest, że w wyniku elekcji z dnia 21 października 2007 roku, Kociewie po raz pierwszy od 1989 roku, ma aż trzech parlamentarzystów, dwóch posłów i senatora. Należy wyrazić nadzieję, że aktywność Jana Kulasa i Sławomira Neumanna oraz Andrzeja Grzyba, dobrze posłuży rozwojowi Kociewia.
Wpierwszych częściowo wolnych (na 33 procent) wyborach do Sejmu z 4 czerwca 1989 roku posłanką Kociewia, w ramach okręgu tczewsko-
kościerskiego, została gdańszczanka, lekarz Olga Krzyżanowska. Mandat zapewniła jej popularność Komitetu Wyborczego „Solidarność". W kolejnych wyborach, już całkowicie wolnych, Kociewie reprezentowali Bogumił Szre-der, Jan Kulas i Krzysztof Trawicki. W późniejszych latach „kociewski" mandat sprawowali między innymi: Daniela Chrapkiewicz, Andrzej Liss, Grażyna Paturalska, Zdzisław Stachowicz. Panowie J. Kulas, A. Liss, B. Szreder i K. Trawicki sprawowali mandat poselski dwukrotnie.
W minionym 18-leciu młodej demokracji nigdy nie udało się przedstawicielowi z Kociewia zdobyć mandatu senatorskiego. Sytuacja uległa zmianie dopiero w ostatnich wyborach parlamentarnych. Generalnie do tego czasu mandaty senatorskie w okręgu gdańskim przypadały zawsze przedstawicielom Trójmiasta.
Wybory parlamentarne z 21 października 2007 roku istotnie zmieniły mapę parlamentarną na Kociewiu. Bowiem po raz pierwszy udało się utrzymać dwa mandaty poselskie i dodatkowo pozyskać mandat senatora. Ten polityczny sukces dla kandydatów kociewskich stał się możliwy za sprawą popularności i wysokiej zdolności elekcyjnej Komitetu Wyborczego Platforma Obywatelska. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że kociewscy kandydaci za sprawą również własnej przedsiębiorczości zdołali z tej szansy skorzystać. I tak w Starogardzie Gdańskim bezapelacyjnie posłem został dotychczasowy starosta Sławomir Neumann. Startując z wysokiej szóstej pozycji na liście PO uzyskał on 11 742 głosy. W Tczewie zdecydowanie zwyciężył piszący te słowa, który chociaż startował z odległego 14 miejsca na liście PO, uzyskał jednak 9 607 głosów i objął mandat poselski. Czarnym koniem zawodów wyborczych do Senatu okazał się Andrzej Grzeb, który sam nawet nie bardzo wierzył w swój sukces. Faktycznie jednak uzyskał mandat senatorski w całkiem dobrym stylu, tuż za Bogdanem Borusewiczem, uzyskując 179 414 głosów. Trzeba dodać, że Komitet Wyborczy PO w gdańskim okręgu wyborczym obejmującym Kociewie, zdobył komplet trzech mandatów senatorskich. Tak więc i do Sejmu i do Senatu, na Pomorzu i na Kociewiu, największy sukces odnieśli kandydaci z PO. Jednakże dużym
walorem kociewskich kandydatów była ich wysoka pozycja w strukturach samorządu terytorialnego Województwa Pomorskiego. Andrzej Grzyb pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Sejmiku, Jan Kulas przewodniczył najważniejszej komisji w Sejmiku - Komisji Budżetu i Finansów. Z kolei Sławomir Neumann po raz drugi piastował funkcję starosty starogardzkiego. Nie przypadkiem także liderzy PO na Pomorzu wyciągnęli trafne wnioski z przegranej kampanii wyborczej do parlamentu w 2005 roku. W elekcji 2007 roku w każdym praktycznie powiecie wystawiono uznanych i silnych liderów lokalnego życia politycznego. To dodatkowo powiększyło zwycięstwo Platformy Obywatelskiej w terenie, szczególnie na tle stosunkowo słabych list wyborczych z PiS.
Nie ma specjalnie czasu i miejsca, aby bliżej scharakteryzować sylwetki parlamentarzystów z Kociewia. Można sporo informacji znaleźć na stronach internetowych parlamentu (www.sejm.gov.pl, www.senat.gov.pl). Na użytek niniejszej publikacji ograniczę się do podstawowego minimum informacyjnego. Nade wszystko należy się cieszyć i radować, że Kociewie po raz pierwszy ma swoich przedstawicieli w obu izbach parlamentu. Naturalnie, trzeba ich dopingować do aktywnej i skutecznej pracy, w myśl docelowego przekonania, że warto było na nich głosować!
Piszący te słowa legitymuje się sprawdzonym i skutecznym doświadczeniem parlamentarnym dwóch kadencji 1991-1993 i 1997-2001. Szczególnie w tej drugiej kadencji dały się zauważyć z aktywności dwa Biura Poselskie - w Starogardzie Gdańskim i w Tczewie. Po wyborach 21 października 2007 roku otwarto Biuro Poselskie, tam, gdzie uzyskano przemożną ilość głosów, czyli w Tczewie, przy ul. Kołłątaja 9. Nadto planuje uruchomienie dwóch filii Biura Poselskiego. Podczas dotychczasowych sześciu posiedzeń Sejmu poseł Jan Kulas 12-krotnie zabrał głos. Na co dzień pracuje on w dwóch dużych i wpływowych komisjach sejmowych: Komisji Finansów Publicznych i w Komisji Zdrowia. Poseł lubi także spotykać się z wyborcami, różnymi środowiskami, w tym i z młodzieżą szkolną. Więcej o pracy i aktywności posła można znaleźć na jego stronie internetowej: www.jankulas.pl.
Sławomir Neumann nie zraził się przegraną parlamentarną w 2005 roku. W dniu 21 października 2007 roku pewnie objął on mandat poselski. Pracę będzie mu ułatwiać spore
8 KMR
KOCIEWIACY
Poseł Jan Kulas
doświadczenie samorządowe i bankowe. Nie bez znaczenia jest fakt, iż zasiada on we władzach wojewódzkich PO. Biuro Poselskie utworzył w Starogardzie Gdańskim przy ul. Kościuszki 27. Poseł Sławomir Neumann pracuje także w dwóch dużych i ważnych komisjach sejmowych: Komisji Finansów Publicznych oraz w Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Poseł zdążył już się wykazać kilkakrotną aktywnością. Więcej informacji o pośle można znaleźć na jego stronie internetowej: www.sneumann.pl.
Andrzej Grzyb nie kandydował wcześniej w wyborach parlamentarnych. Jednak dość powszechnie były znane jego ambicje parlamentarne. Dnia 21 października Andrzej Grzyb pewnie objął mandat senatorski. Bogate doświadczenie samorządowe radnego gminy, członka zarządu, burmistrza Czarnej Wody i pierwszego starosty starogardzkiego, niewątpliwie ułatwi jemu realizację mandatu senatorskiego. Swoje Biura Senatorskie otworzył, jak dotychczas, w Starogardzie Gdańskim przy ul Rynek 1 i w Tczewie przy ul. Krótka 19. Senator Grzyb również pracuje w dwóch dużych senackich komisjach problemowych: Komisji Kultury i Środków Przekazu oraz w Komisji Rolnictwa i Ochrony Środowiska. Zapewne znajdzie też czas na realizację swoich aspiracji literackich. Więcej
informacji o senatorze można znaleźć na jego stronie internetowej: www.andrzejgrzyb.pl
Trzej parlamentarzyści z Kociewia mają kilka istotnych cech wspólnych. Na pierwszym miejscu postawił bym przebytą solidną drogę samorządową. Na drugim podkreślił bym mocne i zdrowe osadzenie w środowisku społecznym. Na trzecim miejscu zauważył bym duże ambicje i spore zasoby energii twórczej. Na czwartym miejscu docenił bym zdolność do współdziałania w ramach prężnej i silnej drużyny parlamentarnej PO na Pomorzu. Na piątym miejscu doradził bym całej trójce podporządkowanie ambicji osobistych celom wspólnym i realizacji idei dobra powszechnego.
Z trójką parlamentarzystów z Kociewia mamy prawo wiązać duże nadzieje i oczekiwania. Nade wszystko połączenia sił i pomysłów na wspólną promocję Kociewia w stolicy i w kraju. Ważne jest także podbudowanie pozycji Kociewia w regionie pomorskim, szczególnie przy pozyskiwaniu środków unijnych. Na samym Kociewiu trzeba będzie przymierzyć się do przygotowania IV Kongresu Kociewskiego. Po drodze niejako należy podejmować inicjatywy i działania służące integracji Kociewia, szczególnie w wymiarze kulturowym i edukacyjnym. Z rzeczy bardziej wymiernych warto by powołać wspólne i silne (wpływowe) czasopismo ogólnokociewskie na wzór kaszubskiej „Pomeranii". Docelowo można by podjąć szeroką współpracę na Encyklopedią Kociewia. Na obecnym etapie „dziejów" bardzo trudne i mało realne wydaje się być powołanie jednej organizacji społeczno-kulturalnej Kociewia na wzór Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Trzej parlamentarzyści z Kociewia mają przed sobą duże szanse i możliwości rozwoju. Niezwykle istotne będzie przy tym współdziałanie z samorządami kociewskimi oraz władzami wojewódzkimi. Być może wspólnymi siłami uda się osiągnąć więcej, niż by wynikało z dotychczasowych bardzo różnych doświadczeń. Z nadzieją i pozytywnym myśleniem można wiele dzisiaj zdziałać! A szlachectwo parlamentarne przecież bardzo zobowiązuje.
KRZYSZTOF KOWALKOWSKI
Pelplinianie w Buffalo w USA
^""piu pelplinian wyemigrowało do USA, trudno dziś powiedzieć. Także ich losy toczyły się bardzo różnie. Wielu
c_Sz nich czekał tu smutny los. Omamieni łatwym zarobkiem i możliwością otrzymania ziemi zostali wywiezieni do głuchych lasów, aby tu z wielkim trudem i mozołem karczować drzewa i zakładać własne gospodarstwa, cierpiąc przy tym straszny głód. Inni, wydawszy wszystkie pieniądze na podróż znaleźli miejsce w fabrykach i zakładach produkcyjnych, a nie znając języka byli zatrudniani do najgorszych prac i za najmniejsze pieniądze. Byli tacy, którzy trafiali do Texasu tuż po wojnie konfederatów z unionistami, gdzie jeszcze kilka lat wałęsały się grupy zbrojne napadające mieszkańców wsi i miasteczek. Jak pisze jeden z osadników: Początki kolonizacji polskiej w Texas rzeczywiście były smutne i opłakania godne. Osiedleni bez domów, pod dębami, lub w jamach pod chróstem w towarzystwie rozmaitych jadowitych płazów wystawieni na pastwą burz texasakich, bez znajomości krajowego języka, wśród dzikich taxaskich Amerykanów, musieli wiele i długo cierpieć, nim wreszcie po upływie dziesiątka lat przyszli do sposobu utrzymania biednego życia i spokojności obywatelskiej. Długo jeszcze potem, nawet i przy nas powtarzały się krwawe sceny napadów i rozbojów ze strony Amerykanów. W podróży, w domu, nawet i w kościele nie mieliśmy od nich spokoju1. Z czasem sytuacja tych i wielu innych się unormowała.
Było jednak wielu takich, którzy nie mogli znieść trudów życia na kontynencie amerykańskim. Za z mozołem zdobyte pieniądze wracali do domów. Tak fakt ten opisywany jest w „Pielgrzymie", opiniotwórczym wówczas czasopiśmie polskim. Z Tucholi piszą: Z wychodźców tutejszych do Ameryki znów kilku wróciło: nie znaleźli tam tego Eldorado, którego się spodziewali. (...) Między nimi znajdują się dwaj bracia Hybernowie rodem z Tucholi, jeden jest majstrem ciesielskim, drugi zaś czeladnikiem, obaj znani z poczciwości i pracowitości. Przebywali w Chicago, spodziewając się tam wielkiego zarobku z przyczyny, iż miasto to prawie całkiem było zgorzało. Omylili się wszelakoż okropnie, tak jak prawie wszyscy z tutejszych stron przybysze. Nawał łudzi tam nie tylko z Ameryki lecz z całej Europy zgromadzonych był tak wielki, iż tysiącami bez roboty wraz z familiami po drogach obozowali i zniewoleni byli ostatni kawał odzieży z siebie sprzedawać, ażeby tylko jak najnędzniejszą strawą życie swe chwilowo uratować2.
Przed tymi wyjazdami przestrzegali wielokrotnie przez wiele lat redaktorzy na łamach „Pielgrzyma" wydawanego w Pelplinie, stosując różne formy. Drukowali listy z Ameryki, opisywali powrót mieszkańców Pomorza do domu, pisząc apele, a także przestrogi wierszem.
Gdybyś u nas tak pracował, Łożył trudów i starania, W szczęście byś tu obfitował, I dla dzieci wychowania
Miałbyś sposób i groszyki -I nie poszedł do Ameryki
Ale tu wiatr inny wieje, Tu wiatr inny wieje, Tu ci duszno, ciemno, biada, Tam ci w głowie zajaśnieje I na wszystko znajdzie rada: Mieść ulice, tłuc kamyki, Dalej, dalej do Ameryki.
J. Piotrowind'. Pomimo tego tysiące Polaków wyjeżdżało „za chlebem".
Powstawały liczne osady polskie w wielu dużych miastach USA, takich jak Chicago, Nowy Jork, Baltimore, Filadelfia, Detroit, Cleveland czy Buffalo4. Ogółem w 1893 roku w USA mieszkało 632.521 katolików, z tego jak ocenia ks. Nir 20% stanowili Polacy ze wszystkich trzech zaborów i liczba ta systematycznie rosła5. W 1923 roku w Buffalo mieszkało już 110.000 osób6. Na pewno wielu z nich swą ciężką pracą, talentem, smykałką do interesu i zaangażowaniem doszło do większego lub mniejszego majątku, przyczyniając się tym samym do rozwoju tych miast.
Tak było między innymi w Buffalo, w którym zamieszkało bardzo wielu Polaków. Pierwszych 10 osadników przybyło do Bufallo w 1855 roku. W 1860 roku było ich tu około 100, w 1875 roku mieszkało już ich 2500, a w 1886 roku 190007. Jedni pracowali „na cudzym", inni wykształceni, mając smykałkę do interesu i lepszy start założyli własne, początkowo niewielkie zakłady, które z czasem się rozwinęły. Wśród tych, którym się powiodło i na pewno przyczynili się do rozwoju Buffalo, które dziś liczy około 1.200 tysięcy mieszkańców, byli Franciszek Boroszewski, Stanisław Murawski i Franciszek Schultz urodzeni w Pelplinie. Przyjechali oni do Buffalo, pod koniec XIX wieku dając początek polskiej kolonii w tymi mieście, w którym dziś mieszka około 120 tysięcy mieszkańców polskiego pochodzenia.
Pierwszy z nich Franciszek Boroszewski urodził się w Pelplinie w 1870 roku. W wieku 14 lat przybył do USA do krewnych w odwiedziny i już tu pozostał. Wyuczył się rzeźnictwa pracując w tym zawodzie w Buffalo. Tu w 1895 roku ożenił się z Martą z domu Schulz, z którą miał 2 synów i 4 córki. W rok później założył własną firmę na Brodway Market, której produkty rozchodziły się nie tylko w Buffalo, ale także w okolicy8. Umiejąc się obchodzić z ludźmi, potrafił ob. Boroszewski zjednywać sobie coraz więcej odbiorców, rozwijając równocześnie interes z każdym dniem coraz bardzief. Produkcja odbywała się dniem i nocą, ze względu na znacznie wzrastające zamówienia. W 1904 roku Boroszewski wybudował sobie dom przy ul. Mills nr 19, a następnie kupił także drugi dom przy Fillmore Avenue 958-960. Na jego zapleczu działały zakłady mechaniczne naprawy samochodów, które prowa-
10 KMR
POMORZANIE ZA
Franciszek Boroszewski
Marta Boroszewska
Stanisław B. Murawski
Zygmunt Schultz
dził Jan Schulz, brat żony Boroszewskiego. Franciszek Boroszewski był bardzo poważanym mieszkańcem Buffalo. Był członkiem Związku Narodowego Polskiego, należał do Towarzystwa Kupców i Przemysłowców. Był też członkiem towarzystw amerykańskich, takich jak „Eąuitable"1 0. Wspomniany tu Związek Narodowy Polski (Polish National Alliance) powstał w 1880 roku jako organizacja ubezpieczeniowa i kulturalno-oświatowa Polonii w USA z główna siedzibą w Chicago".
Drugim pelplinianinem, który przyczynił się do rozwoju Buffalo był Stanisław B. Murawski. Murawski urodził się 24 sierpnia 1878 roku w Pelplinie. Nie jest znana dokładna data jego przyjazdu do USA. Wiadomo, że wyemigrował z rodzicami i zamieszkał w Buffalo, gdzie uczęszczał do szkoły parafialnej św. Stanisława B. M. Następnie wyuczył się zawodu drukarza i przez 16 lat (do chwili druku książki) pracował w polskiej drukarni w Buffalo. Bardzo czynnie uczestniczył w życiu polonii amerykańskiej. Był jednym z założycieli Kółka Dramatycznego im. Adama Mickiewicza. Był członkiem Towarzystwa Lutnia, Stowarzyszenia gruntowego Polonia Land Ass., Towarzystwa św. Bernarda nr 107 Unii Polskiej w Ameryce, Unii drukarskiej Typographical Union nr 517. Pracował przy wydawaniu czasopism „Nowy Wiek" i krótki czas „Album". W dniu 8 października 1902 roku zawarł związek małżeński z Marią Osałkowską, z którego dochował się dwóch córek, lecz, niestety, starsza z nich wcześnie zmarła12.
Kolejnym urodzonym w Pelplinie mieszkańcem Buffalo był Franciszek Zygmunt Schultz. Urodził się w 1879 roku. W 1881 roku wyemigrował z rodzicami do Buffalo. Tu ukończył szkoły i zdobył zawód jubilera. Początkowo pracował w różnych firmach jubilerskich, zdobywając niezbędne doświadczenie w tym zawodzie. W 1901 roku, mając tylko 22 lata, założył swój własny skład jubilerski, w którym prowadził sprzedaż, nie tylko biżuterii ale także zegarków, od najtańszych do najdroższych13.
Przypisy:
1 O osiadłościach polskich w Texas, Pielgrzym nr 34, Pelplin 26.08.1875.
2 Nowiny ze świata. Z dyecezyi, Pielgrzym nr 50, Pelplin 12.12.1872.
5 Jak Pielgrzym ostrzega przed tern bałamuctwem, Pielgrzym nr 41, Pelplin 9.04.1881.
4 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 72.
5 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 77.
6 ks. Roman Nir, Etniczność, życie społeczne i kulturalne Polonii, Stevens Point, WI, USA 1989, s. 101.
7 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 58.
8 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 354.
9 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 355.
10 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 355.
" Nowa Encyklopedia Powszechna PWN, tom 8, Warszawa 2004, s. 864.
12 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 514.
13 H. Lokański, W. Smolczyński, Przewodnik handlowy, Buffalo 1906, s. 479.
KMR 11
KAZIMIERZ ICKIEWICZ
Ojczyzna, naród, patriotyzm w nauczaniu Jana Pawła II
W ięź człowieka z Ojczyzną kształtuje się od najwcześniejszych lat naszego dzieciństwa. Człowiek już od dziecka wiąże się z Narodem,
z jego kulturą, dziejami i wydarzeniami, z historią, z tradycjami, z całym dziedzictwem duchowym Ojczyzny.
Czy rzeczywiście czujemy się odpowiedzialni za to wielkie, wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska?
Jan Paweł II, przypomniał nam, że to imię nas wszystkich określa, zobowiązuje, ale i kosztuje, stanowi wartość. Mówił: „Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała".
Prawdziwa miłość Ojczyzny - to nie tylko piękne słowa, uroczyste deklaracje, ale uczciwa i solidna praca dla wspólnego dobra. Zdarza się niekiedy, że ktoś przechwala się miłością Ojczyzny, chociaż ma na uwadze prywatne lub partyjne interesy. Wśród przyczyn naszej narodowej tragedii były nie tylko zdrady narodowe, ale często prywata: kariero-wiczostwo gubiło wielu i prowadziło do nieuczciwego wysługiwania się wrogom Ojczyzny. W obronie i za wolność Ojczyzny ginęli Polacy. Wielu z nich do końca życia nosiło blizny na swym ciele po ranach, które ponieśli, broniąc Ojczyzny i jej honoru.
O tym, że Ojciec Święty Jan Paweł II przejawiał wielką miłość do Polski, pewno nie trzeba nikogo przekonywać. Już po wyborze na Papieża zawsze głęboko przeżywał wszelkie zawirowania historyczne rodzinnego kraju. Przyjrzyjmy się jednak bliżej temu, co On sam mówił na temat Polski i jakie wymagania stawiał w tej kwestii rodakom. Zacznijmy od pytania: Czym jest Ojczyzna?
Słowo „Ojczyzna" posiada dla nas wyjątkowe znaczenie, którego nie posiadają inne narody Europy i świata. Jan Paweł II mocno podkreślał, że swoje wychowanie zawdzięcza od początku polskiej kulturze, polskiej literaturze, polskiej historii, polskim szkołom, polskim uniwersytetom i temu bogatemu dziedzictwu, które należałoby uczynić przedmiotem szlachetnej dumy. Mówił bowiem, że „w tej mojej ziemi ojczystej stale tkwię głęboko wrośnięty korzeniami mojego życia, mojego serca, mojego powołania".
Z Ojczyzną wiąże się patriotyzm. Pod tym pojęciem rozumiemy ustosunkowanie się do tego, czym jest Ojczyzna. Warto by jednak poszukać bliżej czym ona jest. Z pewnością bardzo trafnie i bogato wypowiedział się na temat Ojczyzny przy okazji spotkania ze środowiskiem akademickim Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Ojczyzna to jest dziedzictwo, które nie tylko obejmuje pewien zasób dóbr materialnych na określonym terytorium, ale nade wszystko jest jedynym w swoim rodzaju skarbcem wartości i treści duchowych, czyli tego wszystkiego, co składa się na kulturę narodu."
Zresztą wielokrotnie Ojciec Święty wyrażał się na temat pojęcia ojczyzny, bezpośrednio lub pośrednio. Trzeba jednak pamiętać również wypowiedzi i gesty, które Papież uczynił w stosunku do innych narodów.
Jak wielką czcią Jan Paweł II obdarzył Polskę widzimy przede wszystkim w gestach i słowach powitania podczas pielgrzymek do Ojczyzny. Szczególnie zaś warto zwrócić uwagę na pobyt w kraju Ojca Świętego w czerwcu 1979 roku. Mówił wtedy: „Ucałowałem ziemię polską, z której wyrosłem. Ziemię, z której wezwał mnie Bóg - niezbadanym wyrokiem swojej Opatrzności - na Stolicę Piotrowa w Rzymie. Ziemię, do której przybywam dzisiaj jako pielgrzym (...). W Polsce, w tej mojej ziemi ojczystej, w której stale tkwię głęboko wrośnięty korzeniami mojego życia, mojego serca, mojego powołania (...)."
Szczególnie zaś wzruszające są słowa wypowiedziane podczas drugiej pielgrzymki: „Przybywam do Ojczyzny. Pierwszym słowem, wypowiedzianym w milczeniu i na klęczkach, był pocałunek tej ziemi: ojczystej ziemi. (...) Pocałunek złożony na ziemi polskiej ma jednak dla mnie sens szczególny. Jest to jakby pocałunek złożony na rękach matki - albowiem Ojczyzna jest naszą matką ziemską."
Jak widać, Polska dla Papieża ma znaczenie bardzo szczególne. Porównanie do Matki, jest wyniesieniem w systemie wartości bardzo wysoko. Również w słowach wypowiadanych przed odlotem do Rzymu, Papież wspomniał wielokrotnie, iż zabiera ze sobą pamięć widoku ojczystej ziemi. Szczególnie tak bardzo umiłowanych gór.
Ojczyzna to również szczególne miejsca i szczególni ludzie. Tymi miejscami z pewnością były dla Jana Pawła II Wadowice i Kraków. Miejsca narodzin, pierwszych lat młodości, a potem posługi kapłańskiej i biskupiej. Ze wzruszeniem wspominał podczas pielgrzymek te miejsca. W nich odnajdował wymiar ojczystej ziemi. Przez pryzmat „małej ojczyzny" miłował Polskę.
Również te ziemie, na których nigdy nie był, a które są ściśle związane z historią Polski, Papież nosił w swoim sercu: „Nigdy w życiu nie byłem w Wilnie. Jestem tu po raz pierwszy. Równocześnie można powiedzieć, że przez całe moje życie, (...) stale byłem w Wilnie. Byłem w Wilnie myślą i sercem, można powiedzieć całym moim jestestwem, przynajmniej w jakimś jego szczególnym wymiarze. To mi pozostało również w Rzymie, może nawet bardziej".
Powyższe słowa dobitnie wskazują jak pojęcie „ojczyzna" w rozumieniu Ojca Świętego Jana Pawła II zostało ubogacone i poszerzone. Papież był wymagający. Przede wszystkim od siebie. Ale umiał też stawiać innym wymagania. Jeśli mielibyśmy wskazać jakieś ramy wychowania patriotycznego, moglibyśmy się posłużyć słowami Papieża
-
ZADUMA NAD OJ
do Kaszubów w 1999 roku. Prosił on wtedy o: pielęgnowanie swojej tożsamości, pielęgnowanie więzów rodzinnych, pogłębianie znajomości swojego języka, przekazywanie tradycji młodemu pokoleniu.
Jan Paweł II uczy nas patriotyzmu mówiąc: „Patriotyzm oznacza umiłowanie tego co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego, dzieł i owocu geniuszy - naszych rodaków". Z jaką miłością odnosił się do Ojczyzny kiedy mówił: „Myśląc Ojczyzna, pragnę by zamknąć ją w sobie jak skarb". „Z nią nie może rozstać się moje serce". „Gdy wspominam piękno Tatr, to łza się w oku kręci".
Znamienne są słowa kilkakrotnie powtarzane przez Jana Pawła II, szczególnie do młodych o stawianiu sobie wymagań. Nie tylko wtedy, gdy inni od nas tego wymagają, lecz szczególnie wtedy, gdy wymagań nikt nie stawia. Bo od naszej aktywnej postawy zależeć będzie Polska. „Nasze być i nasze mieć". Papież łączy dwa tematy: moralność i patriotyzm. Wskazując na bohaterską postawę majora Henryka Sucharskiego na Westerplatte odwołuje się do sumień młodych ludzi. Tak jak polscy żołnierze trwali do końca na stanowiskach, tak my winniśmy trwać przy wartościach, od których „nie można zdezerterować". Słowa te do dziś odbijają się głośnym echem. Oby nie stały się tylko pustym frazesem, lecz wzbudzały niepokój, który będzie prowadził do nawrócenia i zmiany postawy. Również w relacji do Ojczyzny.
Jan Paweł II nie bał się, również mocnych słów kierowanych do tych, którzy krzywdzą słabszych, krzywdząc tym samym Polskę. W sposób szczególny możemy tu nawiązać do sytuacji stanu wojennego, którego wprowadzenie Papież bardzo boleśnie przeżył. Ten gwałt zadany Polsce skomentował podczas spotkania z ówczesnymi władzami w Belwederze 17 czerwca 1983 roku. Czynił to z miłością, ale i stanowczością. Zresztą pod koniec przemówienia wyraźnie podkreślił, iż w Rzymie będzie śledził wydarzenia w Polsce i będzie na nie bardzo wyczulony.
Znane były Papieżowi zagrożenia wypływające z „zachłyśnięcia się" wolnością i władzą. „Przejście (...) stawia przed każdym nowe zadania. Przeciw ich podjęciu działają dawne nawyki, a częściowo też dawne struktury, których nie sposób wymienić z dnia na dzień". Jan Paweł II bardzo wyraźnie mówi do Polaków, iż Nowa Polska to proces długotrwały i bardzo pracochłonny.
Wyjątkowe są słowa Jana Pawła II podczas przemówień pożegnalnych. W każdym z nich motyw patriotyzmu przewija się bardzo mocno. Możemy sobie tylko próbować wyobrazić co czuł odlatując z ojczyzny, choć zawsze mówił, iż jest ona nieustannie w jego sercu i modlitwie. Słowa znane, ale tak bardzo głębokie, iż pozostają jako wezwanie i wyzwanie dla przyjmującego te słowa:
„I dlatego - zanim stąd odejdę, proszę was, abyście to cale duchowe dziedzictwo, któremu na imię „Polska", raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieja i miłością - taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym".
Jan Paweł II pełniąc uniwersalną posługę wobec całego Kościoła - wszystkich ludów i narodów podkreślał, że jest synem polskiego Narodu i czerpie siły jego duchowego dziedzictwa. Z odwagą i wielką miłością mówił: „O ziemio polska! Ziemia trudna i doświadczona! Ziemia piękna! Ziemio moja! oraz „Ziemio szczególnie odpowiedzialnego świadectwa, ziemio trudnego wyzwania!".
I te ostatnie, pożegnalne: „A na koniec cóż powiedzieć? Żal odjeżdżać". Możemy śmiało powiedzieć, iż to nie był
Kazimierz Ickiewicz podczas wygłaszania referatu
frazes, lecz prawdziwa tęsknota za ojczyzną, której więcej nie zobaczył.
Zdrowy patriotyzm - prawdziwa miłość Ojczyzny nie ma nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem, czy szowinizmem. Niektórzy szydercy, prześmiewcy i cynicy ośmieszają zdrowy patriotyzm, autentyczną miłość własnej Ojczyzny i celowo ją przedstawiają w karykaturalnej formie i wychwalają postawę kosmopolityczną.
Prawdziwa miłość Ojczyzny zobowiązuje nas do zachowania wszędzie honoru i godności Polaka. Uczy nas tego Jan Paweł II kiedy mówi: „Być Polakiem, to niełatwe, ale warto". Bądźmy więc Polakami takimi, o których mówi nasz wielki rodak Jan Paweł II, zawsze i wszędzie, również dziś w jednoczącej się Europie.
Myślę, że obecnie - w dobie otwartych granic i wielkiej migracji ludzi - Jan Paweł II jest dla nas najlepszym przykładem, jak trzeba pracować dla kraju, by słowo „Polak" budziło życzliwość i szacunek na świecie, a w kraju dawało poczucie tego co wartościowe, co jakościowo najlepsze, ożywione myślą i sercem.
Ojciec Święty swoją postawą mówił nam jeszcze jedno, że o Polskę trzeba dbać. Dbajmy więc o naszą Ojczyznę mając na uwadze słowa Jana Pawła II, który powiedział: „Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej Polska nie może stracić niczego ze swoich dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków". Ta obrona dóbr materialnych i duchowych i ich pomnożenie, bo po to weszliśmy do struktur Unii Europejskiej, jest wielkim historycznym zadaniem stojącym dziś przed Polakami. Jeżeli patriotyzm polski ma w tej obronie i pomnażaniu naszych dóbr odegrać rolę, to trzeba go umacniać.
Wartość patriotyzmu trzeba budować w sobie, w swoim sercu, tak jak czynił to Jan Paweł II. Budujmy więc świadomość polskości w jednoczącej się Europie mając na uwadze słowa innego wielkiego Polaka, Prymasa Tysiąclecia - Stefana Kardynała Wyszyńskiego: „Dla nas po Bogu, największa miłość to Polska".
KMR 13
JUBILEUSZ PLENEROWCOW
W dniach 18-28 czerwca 2007 roku w Starbieninie odbył się jubileuszowy 25 plener twórców Kociewia i Kaszub.
\ rudno uwierzyć, ale dwadzieścia pięć lat minęło od pierwszego pleneru w Wieżycy. Pamiętam mój pierwszy udział w plenerze w 1986 roku. Byłem świeżo po
rocznym kontrakcie w Czechosłowacji. Krystyna Szałaśna zapytała mnie, czy chcę jechać na plener do Wieżycy. Wszystko wtedy było mi obce - i Wieżyca i Kaszubski Uniwersytet Ludowy. Oczywiście, zgodziłem się bez wahania. Pomimo, że nie dostałem urlopu, dosłownie na pół dnia wyrwałem się z zakładu. Na podwórku KUL-u już pracowali rzeźbiarze. Jak zobaczyłem ich dłuta wielkie jak łopaty, oniemiałem. Kłody drewna - a ja z dłutkiem jak łyżeczka. Wybrałem sobie klocek lipy i zabrałem się do pracy. Rzeźbiłem starowinkę siedzącą na pniaczku. Drewno było tak mokre, że ciekła z niego woda podczas obróbki. Jeszcze przed obiadem moja praca była gotowa. Zaniosłem ją do biura, powiedziałem, że pomaluję ją następnym razem, bo jest za mokra. Rzeźba, którą wtedy wykonałem jest na jubileuszowej wystawie.
Dobrze pamiętam piątą rocznicę KUL-u i zarazem piąty plener. Wśród gości i uczestników kręcił się pan z wielką kamerą video na ramieniu i uwieczniał to miłe zdarzenie. Czy jest to nagranie w archiwaliach? Moje nagrania są, aczkolwiek technicznie słabe, ale można na nich zobaczyć jak wtedy pra-
osoby i w większości są to trafne decyzje. Plenery są bacznie obserwowane przez etnografów i przez nich konsultowane. Tutaj wprowadzamy pewne tematy z przeszłości naszej wsi, by po latach ktoś mógł popatrzyć na elementy wystroju dawnej izby czy kuchni. W ubiegłorocznym plenerze rzeźbiarze wykonali piękne zabawki, jakich w sklepach nie uświadczysz. Z tego należy się cieszyć i pielęgnować wypracowane wartości.
Na naszym plenerze nie ma podziału wśród uczestników na regiony. Kaszubi, Kociewiacy, Borowiacy stanowią jedną rodzinę, która haftuje, maluje, rzeźbi i wyplata. Ali Zwa-ra wstaje o świcie, by uchwycić kolory otoczenia muskane wschodzącym słońcem. Ala Serkowska często odkłada pędzelki i przygrywa nam na akordeonie. Henio Lepak i Józek Semmerling prześcigają się w dowcipkowaniu, czym wzbudzają ogólną wesołość. Nieoceniona Janka Gliszczyńska z Przęsina tworzy cudowne ptaki o bajecznych kolorach. Jej rzeźby to wypracowane dzieła sztuki, godne salonów wystawienniczych. Niezwykle cennymi eksponatami pople-nerowymi są malowane obrazy na płótnie naszych malarzy, którzy uwiecznili na nich obraz dawnej wsi, chat krytych strzechą, kapliczek, polnych dróg, czy pejzaże pól w czasie żniw, wykopków i sianokosów. Dziś wszystko jest już inne.
EDMUND ZIELIŃSKI
Wieżycko-starbienińskie plenery cowaliśmy i popatrzyć na tych, których już nie ma wśród nas. U mnie haftuje jeszcze Zośka Formela, rzeźbi Adam Zwolakie-wicz w słomkowym kapeluszu i Władek Lica kozikiem wyczarowuje swoje płaskorzeźby. I ciągle zakochani w sobie Maria i Jan Wespowie - ona haftowała, Janek pisał wiersze i też próbował rzeźbić. Ciągle żyje na moim ekranie Henio Hewelt, który rzeźbę łączył z dowcipem.
A pamiętacie państwo Wojtka Lesińskiego z Tczewa? Pięknie malował na szkle i śmiało dyskutował z dr Aleksandrem Błachowskim o tej dyscyplinie sztuki ludowej. Też już odszedł. Wisi na ścianie mego domu rysunek Zbyszka Chilareckiego, zatytułowany „Ptasznik z Wieżycy - twórca w akcji". To mnie na nim uwiecznił, kiedy siedziałem w pobliżu kojca Diany (owczarek podhalański państwa Byczkowskich). W końcu korytarza, gdzie ten kąt okupowali Leon Bieszke i Ali Zwara, był również Zbyszek. Pewnego razu mówi do Alego: aleś ten obraz zniebieścił i figlarnie się uśmiechnął. Pewnie dalej maluje w bezkresie wieczności.
Byliśmy bardzo związani z Wieżycą i kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się na plenerze w Starbieninie w 1996 roku, niemal wszyscy orzekli, że chcą do Wieżycy. Tam zostawiliśmy swoje wspomnienia z pierwszych plenerów, miłe spotkania, grzybobrania i las dokoła. Z czasem jednak Starbienino zwyciężyło wieżyckie sentymenty i stało się równie miłym miejscem, do którego chętnie wracamy. Z przyjemnością uczestniczyła w plenerach Regina Matuszewska z Czarne-golasu. Od kilku lat stałym uczestnikiem jest Jerzy Kamiński z Barłożna. Bardzo wypracowane rzeźby Andrzeja Ku-kuli z Pelplina budzą uznanie obserwatorów. Po wielu latach przerwy w swej twórczości zaczął rzeźbić i tworzyć zabawki na plenerze Leszek Bączkowski rodem ze Zblewa.
Kilka lat temu, na warsztatach, ktoś powiedział mi tak: Wy jesteście tak szczelni, że trudno dostać się na Wasz plener. Odebrałem to jako komplement w stronę organizatorów plenerów. Bo rzeczywiście, na plener przyjeżdżają ludzie z najwyższymi kwalifikacjami, ogromną pracowitością i odpowiedzialni za swoje uczestnictwo. Bardzo rozważnie wprowadzamy nowe
Zamiast strzech - lśniące dachówki, zamiast kop siana i skoszonego zboża -jakieś walce psujące krajobraz. Ale póki co, w naszej pamięci zachowało się wiele obrazów tamtej wsi, przedmiotów codziennego użytku, zabawek. I dzięki temu wprawne dłonie hafciarek, rzeźbiarzy, malarzy i plecionka-rzy przywracają do życia zapomniany świat.
Plonem plenerów jest ogromny zbiór prac pozostawionych przez uczestników tej imprezy. A zebrało się tego około 1200 eksponatów. Jest to chyba największa kolekcja wyrobów rękodzieła na Pomorzu. Jest skatalogowana, zarejestrowana i służy wszystkim pragnącym zgłębić tajniki twórczości ludowej, tak współczesnych jak i zmarłych uczestników plenerów.
Na uroczyste sympozjum, poświęcone kulturze ludowej z okazji jubileuszowego pleneru, zjechało wiele gości. Dr Anna Kwaśniewska podsumowała 25 plenerów w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym. Dr Aleksander Błachowski wygłosił referat zatytułowany „Żywe funkcje dziedzictwa". Mgr Wanda Szkulmowska miała ustosunkować się do potrzeby współpracy w regionie. Choroba w rodzinie nie pozwoliła jej uczestniczyć w tej uroczystości. W zastępstwie wystąpił dr hab. Cezary 01-bracht-Prądzyński z Uniwersytetu Gdańskiego. W moim wystąpieniu mówiłem o osobistym udziale w plenerach jak i tych, którzy dawno już odeszli. Sympozjum zakończyło wręczenie honorowych tytułów „Plenerowego Stolema" dla długoletnich uczestników. Kilka osób otrzymało Dyplom od Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Marek Byczkowski - prezes fundacji KUL-u otrzymał medal 50-lecia ZK-P. Nasz Oddział STL otrzymał również tytuł „Plenerowego Stolema". Wszyscy uczestnicy XXV pleneru otrzymali Dyplomy Uznania od naszego Oddziału STL.
XXV plener twórców ludowych Kaszub i Kociewia należy już do przeszłości. Już kilkakrotnie wisiał na włosku, już miało go nie być. Dzięki nadludzkim zabiegom naszych gospodarzy plener ma swą ciągłość. To chyba fenomen w skali kraju i trzeba robić wszystko, by trwał jak najdłużej. A życzę tego z całego serca. Obchodzimy srebrny jubileusz, a czemu nie może być złoty?
14 KMR
KATARZYNA DUNAJSKA
Pamiątki przeszłości ziemi skarszewskiej Skarszewskie Centrum Ekspozycji Historycznych
Fascynujemy się architekturą włoską, czy francuską. Podziwiamy zamki gdzieś w Polsce. A na pytanie: — czy byłeś/-aś w skarszewskim muzeum?, odpowiadamy często: - nie. Dlatego, kto nie chce usłyszeć powiedzenia - cudze chwalicie, swego nie znacie - niech czym prędzej wybierze się do muzeum w Skarszewach.
O planach utworzenia placówki muzealnej mówiło się w Skarszewach już w latach 70. ubiegłego wieku. W końcu udało się zrealizować marzenie wielu osób. Uroczyste otwarcie nastąpiło 9 października 2006 roku.
Historia SCEH
powstaniu Skarszewskiego Centrum Ekspozycji Historycznych mówiło się od wielu lat. Na rozmowach się jednak kończyło. Zawsze brakowało
zdecydowania i zmysłu organizacyjnego. Nigdy nie było też zbiorów tej klasy, jakie posiada wybitny kolekcjoner Maciej Mostowy1. Dopiero na początku stycznia Dariusz Skalski, burmistrz Skarszew, oficjalnie oznajmił zgromadzonym w swoim gabinecie urzędnikom, wykonawcom budowlanym, kolekcjonerom i badaczom dziejów grodu nad Wietcisą: - Od dnia dzisiejszego przystępujemy do tworzenia Muzeum Skarszew. Krótko, rzeczowo i bez zbędnego patosu1. I w ten oto sposób powstało na ziemi skarszewskiej muzeum. Zaopatrzono je w zbiory kolekcjonera Macieja Mostowego, zabytki Muzeum Archeologicznego w Gdańsku oraz materiały ikonograficzne Edwarda Zimmermanna, pracownika naukowego, historyka, publicystę i miłośnika Skarszew, który m.in.
napisał cykl felietonów o eksponatach w lokalnych gazetach. Ponadto, emerytowana nauczycielka ze Skarszew, pani Maria Burczyk, siostra najsłynniejszego na Pomorzu tabacznika w sutannie - śp. ks. kanonika Bazylego Oleckiego, udostępniła Muzeum Skarszew jego najcenniejsze tabakieiy.
Ekspozycję historyczną przygotowywali: Maciej Mostowy i Edward Zimmermann oraz studenci historii Uniwersytetu Gdańskiego, Monika Rade i Jędrzej Jednacz. Natomiast konsultacje historyczne znajdują się pod opieką: prof. Andrzeja Grothy, prof. Klemensa Bruskiego i dra Marka Foty.
Miejsce
iedziba, w jakiej mieści się muzeum, jest również historyczna. Bowiem Skarszewskie Centrum Ekspozycji Historycznej zajmuje trzecie piętro budynku
z przełomu XIX/XX wieku, na ul. Szkolnej 9, gdzie dawniej znajdowała się Szkoła Podstawowa nr 3. Sala, w której są
Sala wystawiennicza SCEH - w głębi strzelnica skarszewskiego bractwa kurkowego
KMR 15
SKIE MUZEUM
eksponaty, to powierzchnia o 130 m2. W pozostałych pomieszczeniach rezydują: Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej oraz Gminna Biblioteka Publiczna, której dyrektor - Jolanta Kaczmarek, kieruje także muzeum. Zaś pomocnikiem muzealnym jest Katarzyna Skóra. Warto dodać, iż nieopodal tego budynku znajdują się średniowieczne mury obronne, które zachęcają do obejrzenia ich z bliska niejednego turystę.
Zbiory
ksponatów w muzeum cały czas przybywa, dzięki czemu warto odwiedzać je częściej, niż tylko raz. Tym bardziej, że wstęp do Skarszewskiego Centrum
Ekspozycji Historycznej jest bezpłatny. Do najciekawszych kolekcjonerskich perełek zaliczymy:
- grób skrzynkowy kultury wschodnio-pomorskiej, sprzed około 2500 lat,
- fragmenty obrobionych dębowych pali, które zostały wykopane przy średniowiecznych murach miejskich w Skarszewach i prawdopodobnie stanowią pozostałość umocnień drogowych z okresu panowania Zakonu Joannitów,
- chorągiewka wiatrowa z ewangelickiego domu parafialnego w Skarszewach,
- tarcza strzelecka Bractwa Kurkowego z 1883 roku,
Skarbonka kościelna
- tabakiery ks. kanonika Bazylego Oleckiego (m.in. aluminiowa tabakierka w kształcie rożka, wykonana przez więźnia obozu Stutthof- Jana Tredera, zw. Rogowym — nr obozowy - 3698),
- monety polskie z okresu międzywojennego i II wojny światowej,
- pierścienie od cygar, z portretem marszałka Hinden-burga i orłem Cesarstwa Niemieckiego, które zostały znalezione między kartkami książki z pieczęcią własnościową redaktora i wydawcy gazety skarszewskiej „Schonecker Anzeiger" - Paula Kaschubowskiego,
- medaliki św. Benedykta z XVI I/XVIII wieku, zwane „Postrachem demonów", żołnierskie talizmany z wizerunkiem św. Jerzego,
- skrzynka Cechu Piekarskiego z XIX wieku, - „kubek wąsacza" z emblematem Towarzystwa Gim
nastycznego „Sokół" itd. Oprócz tego, cztery eksponaty zostały wpisane do Pol
skiej Księgi Guinnessa. Oto one: rysunek skarszewskiego zboru, zbudowany przez gdańszczan w ciągu 24 godzin, z 1878 roku; paczka tytoniu z 1854 roku, wyprodukowana w Landsberg (Gorzów Wlkp.), odnaleziona przez studentów Uniwersytetu Gdańskiego - Monikę Radę i Jędrzeja Jedna-cza na strychu starego domu przy ul. Chojnickiej w Skarszewach; archaiczna butelka po piwie z browaru w Monachium z oryginalną etykietą, pochodzi z 1870 roku, znaleziono ją pod strychową podłogą kamienicy ostatniego skarszewskiego burmistrza z czasów Królestwa Prus - Hugo Reiske.
Dzisiejszy budynek na Placu Hallera w Skarszewach oraz Skarszewskie Centrum Ekspozycji Historycznej jest jedyną placówką muzealną w woj. pomorskim, w której znajdują się oryginalne egzemplarze „Głosu Serca Polskiego" - gazety Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryfa Pomorskiego", wydawanej w czasie drugiej wojny światowej.
Edukacja
ednym z celów muzeum skarszewskiego jest edukacja. Od chwili powstania odbywają się lekcje historyczne. Ponadto, jak informuje Katarzyna Skóra,
pomocnik muzealny: - Najczęściej odwiedza nas młodzież szkolna, która woli bardziej słuchać, niż czytać. Mogę się pochwalić, że w pierwszym roku mojej pracy muzeum odwiedziło kilkaset osób i liczba ta ciągle wzrasta, co bardzo nas cieszy. Zresztą cały czas zachęcamy do zwiedzania SCEH, choćby dlatego, że warto znać naszą lokalną historię.
Warto zapamiętać te ostatnie cytowane słowa i kiedy znajdziemy się w muzealnej gablocie poświęcić te kilka minut więcej na zapoznanie się z historią naszych rodzimych pradziadków.
Przypisy: E. Zimmermann, Postrachy demonów, „Dziennik Bałtycki" z dn. 11.01.2006 r. E. Zimmermann, Burmistrz dotrzymuje stówa. Będzie Muzeum Skarszew, „Skarszewy", z dn. 28.02.2006 r.
Grób skrzynkowy
Zapraszamy SKARSZEWY, ul. Szkolna 9, tel. 058 588 24 28
czynne: poniedziałek 8.00-15.00, wtorek 10.00-18.00, środa 8.00-15.00, czwartek 10.00-18.00,
piątek 8.30-15.00
MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK
To co, że niektóre ziarna padają na skałę albo na suchy piasuszek...
awsze tak myślałam i myślę nadal. Kto powiedział, że regionalistom ma być lekko, bo działają społecznie. Wielu w globalnej wiosce bogaci się,
pilnując swego interesu, a oni chronią chruściane płoty, babcine kołowrotki, gromadzą stare fotografie. I co? Bez nagrody? Nagrody są widoczne dopiero po latach. Wcześniej jest radość działania, przeczucie trwania tradycji łączącej pokolenia.
By ziarno wydało nowy plon, musi obumrzeć. Od lat wyrabiam w sobie zgodę na to i pewnie dlatego tak wiele efektów edukacji regionalnej prawdziwie mnie cieszy, a porażki nie są w stanie zniechęcić. Jeżeli robi się coś ważnego, to zawsze ma się wrogów - pocieszam swoje dzieci, które pracę zawodową łączą z działalnością na rzecz regionu.
Południe Kociewia do lat 80. było krainą nijaką, z zatartą tożsamością. Trzeba było wiatru z północy, by dotarły tu istotne wieści. Drugi Kongres Kociewski (z przełomu wieków) stał się wielkim świętem idei regionalnych, które w gminie Świecie (nad Wisłą) zaczęły się ciekawie rozwijać. Po pięciu latach, w 2005 roku można było podziwiać spory dorobek. W ramach III Kongresu Kociewskiego w powiecie świeckim została zorganizowana konferencja przedstawicieli różnych szczebli z całego regionu. Już wcześniej zaczęto od podstaw — od przedszkoli. Całoroczne warsztaty dla nauczycieli przedszkoli w Świeciu, wymiana doświadczeń z nauczycielami placówek w powiecie starogardzkim i tczewskim - to inicjatywy niezwykle cenne i owocne.
Z okazji wspomnianego kongresu pokazano też w Świeciu dokonania wielu szkół (sprawozdania, wystawy, widowiska) i instytucji wspomagających jak Ognisko Pracy Pozaszkolnej ze Starogardu Gdańskiego.
W czasie bilansu warto pokazać najdorodniejsze owoce, wskazać najlepsze przykłady, zachęcać do dalszej regionalnej uczby, szukać sprzymierzeńców w samorządach terytorialnych, w grupach animatorów kultury.
Na południu Kociewia w edukacji regionalnej zdecydowanie wyróżnia się Szkoła Podstawowa im. dra Floriana Ceynowy w Przysiersku, co widać już w wystroju całej szkoły, urządzeniu izby regionalnej i organizowanych co roku (dla całego powiatu) konkursach wiedzy o regionie. Nauczyciele z tej szkoły przygotowali programy dla nauczania zintegrowanego, szkoły podstawowej i gimnazjum pt. „Edukacja regionalna. Dziedzictwo kulturowe w regionie". Programy zostały zatwierdzone do użytku w ministerstwie. Działalność szkoły w Przysiersku widać, gdy jej ab-
KMR
solwenci trafiają do szkół ponadgimnazjalnych w Świeciu (m.in. do prezentowanego w tym numerze KLO).
W inny sposób promuje region zespół Świeckie Gzuby ze Szkoły Podstawowej nr 7 w Świeciu. Tańczą, śpiewają, mówią po kociewsku...
Kiedyś tak barwny był zespół Bukowiacy (z Bukowca Pomorskiego). W lokalnej prasie często znajdujemy notatki o ożywionej działalności zespołu Rychławiaki (koło Nowego), który uświetnia uroczystości w terenie.
Edukacja regionalna ciekawie przebiega w Gródku, Grucznie, Warlubiu... Odrodzenie Kociewia w powiecie świeckim widać w nazwach ulic (Kociewska, ks. dr. B. Sych-ty), corocznych imprezach (np. Jarmark Kociewski). W Bibliotece Miejskiej i Bibliotece Pedagogicznej poszerzają się półki z regionaliami. Od kilku lat przedmioty kultury materialnej prezentowane są w Izbie Regionalnej, która prowadzi działalność dydaktyczną. Upowszechnieniem dziedzictwa kulturowego z regionu zajmuje się też Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły organizujące różnorodne imprezy.
Niektóre przedsięwzięcia warto by szerzej opisać też w Kociewskim Magazynie Regionalnym, by spopularyzować dokonania członków Więźby Kociewskiej.
A wszystko tu na południu regionu zaczęło się od emisariuszy, obecności ludzi niepospolitych. W tej wypowiedzi muszę przywołać pamięć dwóch ważnych redaktorów - Gazety Świeckiej i właśnie Magazynu. Poznanie ich było dla mnie nagrodą.
Gazetę Świecką z dodatkiem regionalnym „Mestwin" stworzył i redagował śp. Mirosław Lorch, któremu bardzo zależało, by wszyscy w Świeciu wiedzieli, że ich miasto leży na Kociewiu..., a Katolickie Liceum nosiło imię ks. B. Sychty.
Natomiast śp. Roman Landowski popularyzował gród nad Wisłą, wymieniając miejsce swego urodzenia. Do rodzinnego miasta wracał jak do miejsc pamiętanych (po wydaniu książki Powrót... odbyły się pamiętne spotkania w Świeciu). Udało się zorganizować spotkanie z nim w bibliotece, szkołach. Jedno z nich odbyło się właśnie w Katolickim Liceum, gdzie teraz obiecująco realizowane są idee regionalizmu. Szkoła nosi imię, które do edukacji regionalnej zobowiązuje. Ksiądz dr B. Sychta był w Świeciu przed wojną wikarym, tu napisał zaginioną, niestety, sztukę Duchy w Klasztorze. Obecnie właśnie tu często przywołuje się jego imię i kolejne pokolenie przygotowuje się do żniwa. Wcześniej, ciągle od nowa, trzeba siać... Tyle chwalby z południa. Przeczytajcie o KLO.
\ 5 ^ y * #
<s J
JOANNA BINIECKA
Bogaty plon
Zima, to czas radowania się plonami całorocznej pracy. Długie wieczory sprzyjają wspomnieniom. Jaki był, zmierzający już do końca, 2007 rok? Na Pomorzu poświęcono go ks. dr Bernardowi Sychcie.| Dlatego instytucje oświatowe i kulturalne noszące jego imię, organizowały rozmaite imprezy. Również Szkoły Katolickie w Świeciu zaplanowały i przeprowadziły wiele działań regionalnych:
I. Z okazji 100-lecia urodzin patrona, uczniowie oraz nauczyciele z Katolika przygotowali w marcu wystawę Dorobek życia ks. dra B. Sychty. Na zwiedzających czekały: słowniki, prace naukowe, dramaty autorstwa człowieka mówiącego, że: „zbiera słowa jak zaostałe kłosy". Obok nich znajdowało się pokłosie jego działalności: prace magisterskie, doktorskie, czasopisma. Ponieważ słynny leksykograf ukazywał gwary na tle kultury materialnej, nie mogło zabraknąć haftów: kociewskich, kaszubskich, a także bo-rowiackich.
II. W październikową sobotę gimnazjaliści i licealiści udali się na wycieczkę Siadami ks. Bernarda Sychty do Pelplina. W stolicy diecezji zwiedzili średniowieczną katedrę, spacerowali uliczką Kanonicza, pomodlili się przy mogile patrona za spokój Jego duszy. Z góry Jana Pawła II podziwiali panoramę niewielkiej miejscowości,
w której powstały wielkie dzieła ważne dla całego Pomorza.
III. Kaszubi na Kociewiu - to tytuł konkursu przeprowadzonego w październiku. Uczestniczyło w nim 13 dwuosobowych drużyn ze szkół: podstawowych, gimnazjalnych oraz po-nadgimnazjalnych powiatu świeckiego. Dzieci i młodzież wykazali się wiadomościami na temat ks. Bernarda Sychty, a także Floriana Ceynowy. Oczekiwanie na werdykt jury umilał występ zespołu Świeckie Gzuby. Zebranych ugoszczono kuchem (drożdżówką) ipómelkami(pączkami). Komisja konkursowa pochwaliła uczestników za posiadaną wiedzę, a także zachęcała do naśladowania działalności wybitnych Kaszubów. Ważnym jest, że w skład komisji weszli między innymi: Roman Gliszczyński (prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego, oddział w Bydgoszczy), a także Maria Pająkowska-Kensik (ko-ciewska regionalistka).
IV. W listopadzie odbyła się Sesja popularnonaukowa w 100-lecia urodzin patrona - Pro memoria, w której licznie uczestniczyła społeczność Katolika, a także: pedagodzy i bibliotekarze ze Świecia, działacze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego oddział w Bydgoszczy. Podczas niej nauczyciele akademiccy wygłosili referaty na temat tego wybitnego: Kapelana, Naukowca, Kaszuby. Na początku zabrał głos prof. historii na Uniwersytecie Gdańskim — Józef Borzyszkowski. Mówił na temat obecności Kociewia wżyciu i twórczości ks. Bernarda Sychty. Następnie znana regionalistka prof. Maria Pająkowska-Kensik, wystąpiła z prelekcją Kociewie dziś a kontynuatorzy dzieła Księdza Bernarda Sychty. Z kolei garścią wspomnień o swoim dawnym wykładowcy, w Seminarium Pelplińskim, podzielił się ze słuchaczami ks. Roman Zieliński-proboszcz parafii p.w. Niepokalanego Poczęcia
18 KMR
Wystawa „Patron Szkoły, prezentująca różnorodny dorobek naukowy
i artystyczny ks. dra. Bernarda Sychty
PROPAGUJEMY REGION
NMP w Świeciu. Śmiech wzbudziła przytoczona przez Niego anegdota w dialekcie kaszubskim. Całość prowadził ks. dyrektor Bogusław St. Pa-toleta, który nie omieszkał dodać kilku historii o patronie, zasłyszanych od starszych kapłanów oraz byłych parafian.
Zebrani zobaczyli także fragment Wesela kociewskiego (dramat patrona), w wykonaniu gimnazjalistów. Mogli także obejrzeć okolicznościową wystawkę dzieł patrona. Wiele osób po nabyciu wydawnictw Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku, ustawiło się w kolejce po autografy. Przybyłych ugoszczono swojskim kuchem.
V. Ukoronowaniem całorocznej pracy były obchody 10-lecia Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Świeciu oraz Inauguracja Gimnazjum Katolickiego.
W sobotni, słoneczny poranek absolwenci KLO i zaproszone osoby odwiedzili wyremontowany budynek szkolny, który za sprawą adwentowych aranżacji wyglądał wyjątkowo pięknie. Przybycie honorowego gościa ks. biskupa Jana Bernarda Szlagi rozpoczęło oficjalne obchody odpustu w parafii p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP w Świeciu oraz Święto Szkół Katolickich. Na początku zgromadzeni wysłuchali program słowno-muzyczny Chrystus Skała. Składały się na niego wiersze polskich poetów: od Jana Kochanowskiego, aż po ks. Jana Twardowskiego. W trakcie recytacji i śpiewu młodzież budowała DOM zcegieł-liter.Motteminscenizacjibyły słowa: Budujcie dom na skale, a ska-łąjest Chrystus z Homilii Ojca Świętego Jana Pawła II podczas mszy św. w Pelplinie 6 czerwca 1999 roku. Następnie ks. dyrektor Bogusław St. Patoleta, omówił symbolikę sztandaru Szkół Katolickich, na którym widnieją wyżej zacytowane słowa. Po prezentacji Jego Ekscelencja poświęcił sztandar i rozpoczęła się uroczysta msza św. W homilii Pasterz diecezji pelplińskiej podkreślił ważną rolę szkolnictwa katolickiego w życiu duchowym Polaków. Uroczystość uświetnił śpiewem chór Parati Semper.
Po części oficjalnej osoby odpowiedzialne za oświatę, a także włodarze Świecia bardzo pozytywnie wypowiadali się na temat roli naszej placówki w życiu miasta. Niektórzy mówili, że kolejny jubileusz powinniśmy obchodzić już za 5 lat. Kto wie?
Zawodnicy biorący udział w konkursie „Kaszubi na Kociewiu" poświęconego ks. B. Sychcie i Florianowi Ceynowie
Ks. Roman Zieliński, proboszcz miejscowej parafii wspomina swoje przeżycia związane z osobą Patrona podczas sesji popularnonaukowej
„Pro Memoria"
Ks. bp Jan Bernard Szlaga dokonuje poświęcenia sztandaru Szkół Katolickich im. ks. dra Bernarda Sychty w Świeciu
KMR 19
KAMILA GILLMEISTER
Baśniowy świat Malarstwo Bogdana Lesińskiego
BOGDAN LESIŃSKI urodził się 6 maja 1935 roku w Tczewie, zmarł 30 marca 2005 roku również w Tczewie. Z zawodu był technikiem-mechanikiem, ale pracował jako plastyk w Metrix S.A. w Tczewie.
Y"? esińskiemu bliska była sztuka - wychował się w rodzinie o tradycjach artystycznych - ojciec
c /muzykował oraz był dyrygentem chóru Lutnia. Z kolei matka artysty haftowała i to ona rozbudziła u Bogdana wyobraźnię plastyczną. Lesiński był samoukiem. Całe życie poświęcił na pokonywaniu trudności warsztatowych oraz doskonaleniu środków wypowiedzi artystycznej. Nie chodził na żadne kółka plastyczne, nie korzystał z rad instruktorów, ani malarzy profesjonalnych. Swoją wiedzę uzupełniał czytając pisma o sztuce jak Sztuka czy Projekt. Od 1971 roku brał udział w licznych przeglądach twórczości amatorskiej. W latach siedemdziesiątych Bogdan Lesiński stał się znany w kraju i zagranicą. Swoje obrazy pokazywał na wystawach sztuki nieprofesjonalnej, głównie dzięki Aleksandrowi Jackowskiemu z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk.
Bogdan Lesiński był twórcą bardzo płodnym, szacuje się, że wykonał około 5 000 prac. Także techniki, którymi posługiwał się artysta były bardzo różnorodne: olej, tempera, akwarela, tusz, rysunki wykonane piórkiem, ołówkiem, kredkami.
Mecenasem twórczości Lesińskiego był Mieczysław Kurciński z Zarządu Okręgowego Związku Zawodowego Metalowców. To głównie dzięki niemu prace artysty trafiały na liczne wystawy, konkursy. Prace Lesińskiego znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzeów, m.in. Muzeum Narodowego w Poznaniu, Muzeum Narodowego w Gdańsku, Muzeum Narodowego w Krakowie oraz Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie1.
Prof. Aleksander Jackowski, najwybitniejszy znawca sztuki nieprofesjonalnej i ludowej w Polsce zakwalifikował prace Bogdana Lesińskiego do sztuki naiwnej, sztuki współczesnych malarzy prymitywistów. I w tym miejscu bardzo często można usłyszeć głosy sprzeciwu. Warto się zastanowić dlaczego? Przecież sztuka naiwna, czy też prymitywizm, wbrew nazwie niosą za sobą potężny ładunek pozytywnych emocji i skojarzeń.
Początków sztuki naiwnej (prymitywizmu) powinnyśmy szukać w II połowie XIX wieku we Francji. Ojcem
współczesnych prymitywistów jest Rousseau (Celnik) 1884-1910, a w Polsce najwybitniejszymi przedstawicielami byli: Nikifor, Teofil Ociepka, Dorota Lampart.
Sztuka naiwna charakteryzuje się deformacją przestrzeni i perspektywy lub jej brakiem, skrajnie subiektywnym punktem widzenia, prostymi technikami oraz często olbrzymim przywiązaniem do szczegółu. Artyści odwołują się do świata magicznego i symbolicznego, choć nie obce są tematy wzięte z życia codziennego. Twórczość tzw. naiwna jest nieuczona, spontaniczna, szczera i osobista. Dostrzega się w niej indywidualne cechy twórcy, szczególną wyobraźnię, obsesje, niepokoje. Autor podkreśla wszystko to, co wyróżnia go od otoczenia, od takiej czy innej konwencji. Jednak poza bardzo nielicznymi wyjątkami człowiek nie żyje w zupełnej izolacji. Sztuka naiwna nie rozgrywa się w hermetycznym świecie, zarówno wyobraźnia, jaki sposoby jej wyrażania, są formowane w określonym kręgu kulturowym i przez to sztuka nakłada się na ustalone oraz często już nieuświadamiane przez samych ludzi określone schematy, formy2.
Twórczość naiwna wiąże się z twórczością ludową. Bardzo dużo jest prac, które krytycy sztuki, etnolodzy stawiają na pograniczu obu twórczości, jednak za w pełni nawiną sztukę uważa się taką, w której cechy jednostkowe, należne tylko do danego autora, rozwinęły się liczniej niż cechy wspólne dla środowiska, czy przyjętej konwencji3. Co ciekawe, malarze naiwni nigdy nie stworzyli żadnego kierunku na gruncie sztuki współczesnej. Artyści „naiwni" tworzą spontanicznie, przez co ich prace zachwycają szczerością i niesamowitym bogactwem fantazji. Kreacje „naiwnych" pozostają poza wszelkimi sporami estetycznymi. Malarz naiwny uważa się za człowieka odkrywającego malarstwo na nowo, tak jakby był pierwszym na świecie twórcą. Jest to jedyna sztuka, która istnieje poza ewolucją historyczną, która nie interesuje się sukcesami i upadkami naszej cywilizacji. Sztuka, która wkracza w krainę przedziwnej oryginalności. W niej artyści porządkują uniwersum, dają mu własną, nową strukturę i ład4.
Lesiński jako jeden z niewielu artystów nieprofesjonalnych wybił się ponad przeciętność. Stworzył swój własny, rozpoznawalny styl, wniósł do swojej wypowiedzi osobisty i szczery pierwiastek. Twórczość Lesińskiego jest nietknięta przez tradycję i szkoły. Sam artysta mówił, że lubi czyste nieskomplikowane malarstwo. Jednak jego
20 KMR
Tempera, deska
Tempera, deska
v*n
Technika mieszana (akwarela, tusz,
aria, 1970 rok, olej, płótno
Olej, płótno
Konkurs tańca, 1984 rok, olej, płótno
KMR
SYLWETKA MALARZA
malarstwo takie nie jest. Jego obrazy są bardzo trudne do zinterpretowania, ich tematyka rozciąga się od bajkowych postaci i zwierząt, poprzez pastelowe pejzaże aż po tematy ze sfery sacrum. Malarstwo jest odpowiedzią na nurtujące twórcę pytania, komentarzem na otaczający go świat. Wszystkie obrazy łączą się z jakimś wydarzeniem, przeżyciem, które odcisnęły jakieś piętno na życiu artysty. Sztuka jest dla niego wyzwoleniem własnej wyobraźni od kształtu sztuki zdefiniowanej wolą zbiorowości. Lesiński wyraża swoją własną wizję przy pomocy barw, które niekiedy są pstrokate, jak na ludowych tkaninach, tworzy swoje królestwo, swój świat. W obrazach Lesińskiego kolory są żywe i bardzo intensywne. Jego obrazy są baśniowe. Ta baśniowość wynikała z nostalgii za dzieciństwem, pomagała oderwać się od szarej codzienności i monotonii życia. Malarstwo Lesińskiego bardzo silnie oddziałuje na zmysły człowieka.
Na koniec jeszcze powrócę do samego pojęcia sztuki naiwnej. Sam artysta na temat zaszufladkowania go do malarzy naiwnych mówił: Malarz naiwny? Wcale nie jestem naiwny, chociaż tak mnie nazwali. Mówili, że tczewski Nikifor, albo tczewski Ociepka — a ja przecież jestem sobą, nikogo nie naśladuję. Nawet nieżyjący już redaktor Tadeusz Rafałowski, który zachwycił się tym co maluję, nazwał mnie malarzem niedzielnym. A ja nie niedzielny, ja codzienny, bo maluję każdego dnia, bywa, że trzy obrazy na raz5.
Profesor Jackowski, autor znakomitej książki, Sztuka zwana naiwną, kładzie nacisk na słowo naiwna, które podkreśla dystans, nie tyle do sztuki czy artysty, ale do samej nazwy. Profesor Jackowski mówił: Bardzo podoba mi się nazwa oto ja. Ona nikogo nie dotyka. Wydaje mi się, że w tej nazwie jest wszystko, jest człowiek: ja i moja osobowość. To co jest istotne, że każdy z nich jest oto ja. Każdy jest osobny i każdy ma coś swojego własnego do przekazania, dopowiedzenia. Stająprzednami „nadzy", mówiąc oto ja. Przecież to jest niezwykłe6.
Myślę, że słowa prof. Jackowskiego najlepiej charakteryzują malarstwo Bogdana Lesińskiego. Jego obrazy zdają się mówić Oto ja, Bogdan Lesiński, oto ja - artysta, oto moje obrazy, oto moja twórczość, pasja, fantazje, mój świat.
Przypisy: 1 Zbigniew Gabryszak, 30-lecie pracy twórczej Bogdana Lesiń
skiego, „Glos Wybrzeża", 15 grudnia 1988; Grażyna Miloń-Szew-czyk, Tczewski Nikifor, „Ziemia Gdańska", 1987-1988, s. 42-48 oraz na podstawie informacji uzyskanych od Heleny i Grzegorza Lesińskich w grudniu 2007 r. i styczniu 2008 r.
2 Aleksander Jackowski, Pogranicze sztuki naiwnej i ludowej, „Polska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 35; Georges Schmitts, O malarstwie naiwnych, „Polska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 31.
3 Aleksander Jackowski, op. cit., s. 40. 4 Oto Bihalji-Merin, Świat naiwnych, „Polska Sztuka Ludowa",
R. XXII, 1968, z 1-2, s. 8-10; Ksawery Piwocki, Kilka słów o sztuce współczesnych prymitywistów, „Polska Sztuka Ludowa", R. XXII, 1968, z 1-2, s. 6; Georges Schmitts, op. cit, s. 30.
3 Krystyna Celichowska, Między okiem a sercem, brw i bmw. 6 Poza czasem, poza kulturą, http://www.ump.pl/main.php?cid=sy
gnaly&&news=l 507
Jad człowieczy gorszy od jadu żmii i padalca
Ksiądz Szczepan Keller napisał wydaną w 1864 roku w Pelplinie książeczkę zatytułowaną Jad człowieczy gorszy od jadu żmii i padałca czyli Przeklęctwa i złorzeczenia co znaczą i co płacą. Zawiera ona kilka interesujących zwrotów, używanych zapewne przez lud pomorski w połowie XIX wieku. Poniżej prezentujemy owe zwroty.
Gospodarz, kiedy był zdenerwowany używał zwrotu: Żeby cię kopa djabłów wzięła! Chłopek, który był zły na swojego woła mówił: Bodajże cię
jaśniste pioruny roztrzasty. Kłócące się sąsiadki krzyczały do siebie: Żeby ciebie ta święta ziemia nie przyjęła! — żeby ci moja szkoda kością w gardle stanęła! — żebyś prędzej nie skonała, aż mi moją krzywdę nawrócisz!
W kłótni małżeńskiej mąż odzywał się do żony w te słowa: Ty bestyo, żeby cię trzy sta kop miljonów fur beczek djabłów porwało! Zjesz diabła, jeżeli mie się jeszcze raz tylko w domu pokażesz! Żeby się już lepiej ziemia rozstąpiła i mnie żywkiem pożarła, kiedym się takim szatanem opętał!
Gdy małe dziecko zbliżało się do kałuży matka wykrzykiwała: O bestyo! co też to znowu porobiło! Żebyśta przeklęte bębny już raz pozdychały, toby człowiek miał spokojną głowę!
W przypadku gdy komuś grad zniszczył zboże, ten udawał się do sąsiada i mówił zawistnie: Nie mam ja, niech i on nie ma.
Z innych złorzeczeń, na jakie ks. Keller zwraca uwagę pojawiają się np.: Żeby cię robaki żywkiem roztoczyły, Żeby cię powietrze opanowało, Żebyś nie skonał, Żeby ci moja krzywda w konaniu kością w gardle stanęła, Żebyś jasności boskiej nie oglądał.
Spora część inwektyw odnosi się do piekła, czy jak zaznacza ks. Szczepan, do postaci diabła. Wśród nich są takie powiedzenia: Żebym się w ziemię zapadł, Żeby cię ziemia Żywkiem pożarła, Żebyś z piekła nie wyjrzał, Ty szatanie, ty bestyo, ty psia krew, ty ścierwie.
Kilka zwrotów odnosiło się do zdrowia czy nienajlepszej kondycji fizycznej: Żebyś karku nałamał, Żebyś zdechł jak pies, Żeby cię paraliż pokręcił, Żeby cię kaduk* wziął-
Po prezentacji wspomnianych słów, ukazał ks. Keller, powody dla których są one w powszechnym użyciu. Na szczęście dla tych, którzy powyższych słów nadużywali, książeczka zawiera także wskazania, w jaki sposób unikać ich stosowania.
Dzisiaj słownictwo takie nie jest w powszechnym użyciu, z czego zadowolony byłby ks. Szczepan, ale ... jego miejsce zastąpiły inne zwroty. Niech więc ten krótki tekst spowoduje, iż zapamiętamy te relikty minionych czasów.
*kaduk — padaczka S.Pauch
22 KMR
JERZY BIAŁAS
Rocznica powstania mostu uświetniona wystawą
Wdniach od 12 do 20 października 2007 roku w przestronnych pomieszczeniach Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły
w Tczewie przy ul. 30 Stycznia 4 miała miejsce Specjalistyczna Krajowa Wystawa Filatelistyczna II stopnia pt. „150 lat mostu w Tczewie" z udziałem wystawców z siedemnastu Okręgów Polskiego Związku Filatelistów.
Na powierzchni 350 m2 wystawiono 49 eksponatów w klasie konkursowej, w tym 18 w klasie młodzieżowej. Ponadto wystawiono 12 eksponatów w klasie pozakonkur-sowej, w tym 5 w klasie sędziowskiej. Całość objęła 253 ekrany stojące i 6 gablot poziomych.
Wystawa powstała z inspiracji członków Koła Polskiego Związku Filatelistów nr 5 w Tczewie i była jedną z głównych części składowych obchodów 150. rocznicy oddania do użytku mostu kolej owo-drogowego przez rzekę Wisłę w Tczewie.
Zorganizowana została dzięki sfinansowaniu jej przez Starostwo Powiatowe w Tczewie, Gminę Miejską Tczew, Polski Związek Filatelistów, daleko idącej pomocy Regionu Gdańskiego Poczty Polskiej, Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Zajączkowie Tczewskim, Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie, kadrze i żołnierzom 16 Tczewskiego Batalionu Saperów.
Wystawa, poza zaprezentowaniem możliwości organizacyjnych Okręgu Pomorskiego PZF i Koła PZF nr 5 w Tczewie, miała na celu zwrócenie uwagi na stan obecny tego pięknego zabytku kultury technicznej w świecie i zainspirowanie władz wszystkich szczebli do podjęcia stanowczych kroków dążących do jego odrestaurowania i przekazania następnym pokoleniom w takim stanie, aby mógł cieszyć wszystkich swoim widokiem.
Honorowy Patronat nad wystawą objął Marszałek Senatu RP i Honorowy Obywatel Tczewa - Bogdan Borusewicz. Natomiast Honorowy Protektorat objęli: Wojewoda Pomorski - Piotr Karczewski, Prezydent Tczewa - Zenon Odya i Starosta Powiatu Tczewskiego - Witold Sosnowski.
W uroczystym otwarciu wystawy udział wzięło około 200 osób, w tym: Bogdan Borusewicz, prof. Ludwik Malendowicz - Prezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Filatelistów, Witold Sonowski, Zenon Odya, przedstawiciele Marszałka Województwa Pomorskiego, Poczty Polskiej Regionu Gdańsk i wiele znakomitych osób życia społecznego, kulturalnego, gospodarczego i naukowego, a także Teresa Baskue - przedstawiciel Ambasady Stanów Zjednoczonych Ameryki w Polsce.
Podczas uroczystości organizatorzy wręczyli odznaczenia Polskiego Związku Filatelistów: trzy Brązowe Odznaki Honorowe, trzy Srebrne Odznaki Honorowe, dziewięć Złotych Odznak Honorowych i cztery Odznaki „Za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki" dla członków Koła PZF Nr 5 w Tczewie i Klubu „Ziemia Gdańska", który działa przy Okręgu Pomorskim PZF. Wręczono także dziesięć Złotych Odznak Honorowych dla przedstawicieli starostwa i miasta oraz instytucji z terenu miasta i województwa, w tym Poczty Polskiej i wojska oraz cztery Odznaki Brązowe „Za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki" dla: Witolda Sosnowskiego, Zenona Odya, Włodzimierza Mroczkowskiego - Przewodniczącego Rady Miasta i Ludwika Kiedrowskiego - Kierownika Biura Promocji Miasta. Prof. Ludwik Malendowicz odznaczył Bogdana Borusewicza najwyższym odznaczeniem w Polskim Związku Filatelistów Złotą Odznaką „Za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki".
Po krótkich wystąpieniach marszałka Borusewicza, pre-zedenta Zenona Odya i prof. Ludwika Malendowicza Przewodniczący Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Zajączkowie Tczewskim - Jerzy Mosor (jeden ze współorganizatorów wystawy) wręczył specjalnie podziękowania oraz medale ZZM osobom, które wniosły największy wkład w jej organizację. Wśród wyróżnionych znaleźli się: Jerzy Białas - Prezes Zarządu Okręgu Pomorskiego PZF, Zenon Odya, Witold Sosnowski, Włodzimierz Mroczkowski, Jan Kulas - wówczas radny Sejmiku Województwa Pomorskiego, Krystian Żurawski - Prezes Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo" im. Ernesta Adama Malinowskiego. Symbolicznego przecięcia wstęgi i otwarcia wystawy dokonali wspólnie Bogdan Borusewicz, Zenon Odya, Ludwik Malendowicz, Witold Sosnowski, Jan Kulas.
Po zwiedzeniu wystawy, uczestnicy przeszli pod zabytkowy most w celu odsłonięcia kamienia pamiątkowego, ufundowanego przez mieszkańców Powiatu i Miasta, poświęconego 150-leciu oddania mostu do użytku. Następnie organizatorzy wystawy zaprosili wszystkich gości do restauracji „Milenium" na tradycyjny już w Tczewie poczęstunek z „dzika" upolowanego przez myśliwego, a zarazem filatelistę Ignacego Stawickiego. Podczas poczęstunku rozmawiano nie tylko o filatelistyce, ale również o sposobach i różnych możliwościach pozyskania funduszy na renowację zabytkowego mostu tczewskiego.
W dniu otwarcia wystawy w godzinach przedpołudniowych spotkali się filateliści, członkowie klubów „Maryni-ści" i „Ziemia Gdańska" na swym kolejnym cyklicznym spotkaniu wymiennym.
KMR 23
Uroczyste przecięcie wstęgi. Od lewej: Jolanta Śliwińska - skarbnik KOW, Zenon Odya - Prezydent Tczewa, Ludwik Malendowicz - Prezes ZG PZF, Witold Sosnowski - Starosta Tczewski, Bogdan Borusewicz - Marszałek Senatu RP, Jan Kulas - aktualnie poseł, Jerzy Białas
Prezes Zarządu Głównego PZF wręcza Marszałkowi Senatu RP, Bogdanowi Borusewiczowi, Złotą Odznakę za Zasługi dla Polskiej Filatelistyki
Jerzy Mosor - Przewodniczący ZZM Zajączkowo Tczewskie
wręcza Zenonowi Odya pamiątkowy medal ZZM wraz z podziękowaniem
Jerzy Białas - Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Wystawy wita gości
Sąd Konkursowy Wystawy na tle makiety mostu jubilata. Stoją od lewej: Janusz Frąckowiak, Andrzej Kłosiński, Regina Zalewska, Waldemar Więcław, Jerzy Musiał, Marek Zbierski, Jan Prokulewicz, Janusz Dunst, Andrzej Nowak, Bernard Jesionowski, Edward Hadaś i Jerzy Neubauer
Jerzy Białas prezentuje Bogdanowi Borusewiczowi Kronikę Koła nr 5 w Tczewie
Podczas degustacji dzika. Od lewej: Ignacy Stawicki, Juliusz Newlin-Łukowicz, Mirosław Chaberek - podsekretarz stanu w Ministerstwie Transportu, Jerzy Białas, Witold Sosnowski i Mariusz Wiórek
Członek Zarządu Głównego PZF, Ryszard Prange, podczas wygłaszania prelekcji nt. budowy eksponatu tematycznego
Jerzy Białas wręcza wydawnictwa okolicznościowe wystawy Krystianowi Żurawskiemu, prezesowi OKZ Kolejnictwa
Andrzej Słodziński z pucharem Starosty Tczewskiego za najlepszy eksponat związany z tematyką mostową
Prezes Jerzy Białas wręcza Wojciechowi Chmielakowi
puchar ufundowany przez Henryka Połeć
Z okazji wystawy Komitet Organizacyjny wydał: 200 sztuk medali wybitych w Mennicy Polskiej S.A. autorstwa Hanny Jelonek, Kierownika Pracowni Medalierstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, 2000 sztuk kopert okolicznościowych, kartkę beznominałową na 51 spotkanie Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo", Dyrekcja Generalna Poczty Polskiej wydała kartkę pocztową Cp, okolicznościową nalepkę polecenia „R", a Region Gdański Poczty Polskiej wydał kartkę beznominałową z historycznym mostem. Stosowany był datownik okolicznościowy i dwa stempelki dodatkowe poświęcone imprezom towarzyszącym wystawie. Komitet Organizacyjny Wystawy wydał również: Katalog Wystawy w ilości 400 sztuk i Palmares Wystawy w ilości 100 sztuk pod redakcją Jerzego Białasa i Adama Murawskiego.
W katalogu zawarto między innymi wystąpienia Przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Wystawy, Marszałka Senatu RP, Honorowego Patrona Wystawy - Bogdana Borusewicza, Wicemarszałka Sejmu RP - Bronisława Komorowskiego, Wojewody Pomorskiego - Piotra Karczewskiego, Marszałka Województwa Pomorskiego - Jana Kozłowskiego, Starosty Tczewskiego - Witolda Sosnowskiego, Prezydenta Miasta Tczewa - Zenona Odya, wykaz wystawców, skład Sądu Konkursowego oraz dwa obszerne artykuły autorstwa: Adama Murawskiego i Bernarda Jesionowskiego, dotyczące historii mostu i wpływu powstania sieci kolejowej w XIX wieku w Prusach na spedycję poczty i na rozwój usług pocztowych, a także składy Komitetu Honorowego i Komitetu Organizacyjnego Wystawy.
Przez dziewięć dni trwania wystawy odwiedziło ją około 3 000 osób, wstęp był bezpłatny. Prezentowane na wystawie eksponaty były na bardzo dobrym poziomie wystawienniczym, o czym świadczą wyróżnienia przyznane przez Sąd Konkursowy Wystawy. Stanowiły także materiał porównawczy dla wielu wystawców oraz materiał poglądowy dla filatelistów, którzy rozpoczynają pracę nad budową nowych eksponatów filatelistycznych. Wystawa była specjalistyczną, co oznacza, że gromadziła wyłącznie zbiory tematyczne, wśród których było wiele nawiązujących do jak najszerzej rozumianej techniki.
Najlepszym w tematyce mostowej wraz z Pucharem Starosty Powiatu Tczewskiego - dyplom w randze medalu dużego złotego - otrzymał eksponat „Mostowe impresje" Andrzeja Słodzińskiego z Opola. Mosty i wiadukty można było zobaczyć również na kartach wystawowych Kazimierza Zwolińskiego z Torunia - eksponat „Drogi Kolejowe" - dyplom w randze medalu pozłacanego. Nagrodzono jeszcze trzy eksponaty typowo mostowe: Andrzeja Giżyńskie-go z Leszna „Mosty - „Mój zawód moje hobby" - dyplom w randze medalu srebrnego, Władysława Kaczmarczyka z Tych - „Architektura mostów" - dyplom w randze medalu posrebrzanego i Mariana Nawrota z Zabrza „Mosty świata na znakach pocztowych" - dyplom w randze medalu posrebrzanego. Tytuł Grand Prix wystawy i Puchar Marszałka Senatu RP Bogdana Borusewicza zdobył Henryk Połeć z Wałbrzycha za eksponat „Między Atenami a Rzymem" - dyplom w randze medalu dużego złotego. Specjalną nagrodę jury oraz Puchar Prezydenta Tczewa otrzymał Janusz Jaskólski z Poznania za eksponat „Wędkarstwo - moje hobby" - dyplom w randze medalu dużego złotego. Jerzy Białas, Prezes
Zarządu Okręgu Pomorskiego PZF ufundował Puchar dla najlepszego w klasie młodzieżowej - otrzymała go Dorota Ogłaszewska za eksponat „ABC usług pocztowych i co nieco filatelistyki" - dyplom w randze medalu pozłacanego.
Przez okres trwania wystawy funkcjonowało stoisko Komitetu Organizacyjnego Wystawy, a dodatkowo w dniu otwarcia i zamknięcia stoisko Poczty Polskiej, na których można było nabyć walory filatelistyczne związane z wystawą, a także inne ciekawe publikacje, jak chociażby najnowszą książkę Janusza Dunsta - „Katalog Prac Czesława Słani", czy historię Koła PZF nr 5 w Tczewie.
W dniu zamknięcia Wystawy 20 października 2007 roku na swoje coroczne spotkanie przybyli do Tczewa Opiekunowie Kół Młodzieżowych Okręgu Pomorskiego PZF.
Zaś o godz. 10.00 w sali konferencyjnej Centrum Wy-stawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły rozpoczęło się kolejne, bo już 51 spotkanie członków Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo" im. Ernesta Adama Malinowskiego. Przybyło na nie 29 klubowiczów, pasjonatów filatelistyki kolejowo-tramwajowej. Prezes Klubu, Krystian Żurawski, otrzymał z rąk Jerzego Białasa okolicznościowy medal i teczkę zawierającą wszystkie wydawnictwa i walory filatelistyczne przygotowane przez Komitet Organizacyjny. Adam Murawski - wiceprzewodniczący Komitetu Organizacyjnego Wystawy wręczył zaś Krystianowi Żurawskiemu nową kolejarską czapkę, na którą wrócił orzeł z koroną oraz okolicznościowy medal ZZM z podziękowaniem za współpracę. Krystian Żurawski przedstawił plany wydawnicze Poczty Polskiej dotyczące walorów filatelistycznych, związanych z tematyką szynową oraz omówił sprawy organizacyjne Klubu „Kolejnictwo". Na zakończenie tego spotkania odbyło się szkolenie na temat budowy eksponatu tematycznego. Prelekcję na ten temat wygłosił członek Zarządu Głównego PZF, przewodniczący Komisji Tematycznej i Klubów Zainteresowań Ryszard Prange z Poznania. W swym wykładzie przedstawił nowe trendy i założenia zbudowania dobrego eksponatu tematycznego w świetle nowych regulaminów PZF.
Oficjalne zamknięcie wystawy rozpoczęło się o godzinie 13.00. W zamknięciu udział wzięli członkowie Komitetu Honorowego Wystawy, licznie zgromadzeni goście, w tym: wystawcy, członkowie Ogólnopolskiego Klubu Zainteresowań „Kolejnictwo" i Opiekunowie Kół Młodzieżowych Okręgu Pomorskiego PZF. Uroczystość zamknięcia rozpoczął Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Jerzy Białas serdecznie witając zgromadzonych gości i mieszkańców Tczewa. Następnie przystąpiono do odczytania protokółu Sądu Konkursowego Wystawy i wręczania nagród. Protokół odczytał Wiceprzewodniczący Sądu - Edward Hadaś, a nagrody wręczali: Jerzy Białas, Adam Murawski i Janusz Dunst - Sekretarz Zarządu Okręgu Pomorskiego. Po odczytaniu protokołu Sądu Konkursowego i wręczeniu obecnym na sali wystawcom nagród, Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Wystawy podziękował wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób pomogli w organizacji wystawy, a w szczególności Urszuli Wierycho, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie i Kociewskiemu Kantoru Edytorskiemu za wydanie Katalogu i Palmaresu Wystawy oraz Alicji Gajewskiej, dyrektor Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły.
26 KMR
PRADZIEJE KOCIEWIA
ANDRZEJ WĘDZIK
13. Neolityczni wojownicy część pierwsza
W osadzie położonej nad jeziorem panowało wielkie poruszenie. Ludzie wybiegli z domostw starając się dojrzeć na horyzoncie sylwetki wędrowców prowadzących przez przesmyk między bagnami woły, które ciągnęły masywne czterokołowe wozy wypełnione towarami. Przybyli kupcy z południa! Długo oczekiwani, tylko raz w roku docierali do ich siedzib, by wymienić różne atrakcyjne przedmioty na dobrze wykarmione bydło. Strudzeni długą wędrówką, chętnie korzystali z gościnności tubylców, oferujących żywność i paszę dla zwierząt.
Siedzący przed niską chatą młody mężczyzna patrzył z uwagą na obcych, którzy po posiłku ochoczo rozkładali towar w pobliżu wielkiego pnia dębu. Na grubych plecionych matach układali: ostrza siekier, topory, długie ostre krzemienne wióry, a także wełniane płaszcze, które będąc lżejszymi od skórzanych, cieszyły się dużym wzięciem. Ogromne wrażenie na miejscowych zrobił barwny ubiór kupców i ich wspaniałe bojowe topory zatknięte za pasem. Mężczyzna zauważył, że dwóch spośród kilkunastu przybyszy posiadało niezwykłą broń. Topory o czerwono-brązowych głowicach lśniące blaskiem tak wielkim, że z trudem można było na nie patrzeć. Słyszał kiedyś od starszych, iż ci z dalekich krain na południu, dostali w darze od boga błyskawic niezwykły kamień. Błyszczący niczym kawałek zachodzącego słońca, a przy tym twardy i zimny. Niektórzy twierdzili nawet, że ów boski kamień pod wpływem zaklęć rodzi się z ognia. Młody wojownik długo nie mógł oderwać wzroku od wspaniałej broni. Gdybym miał taki topór... pomyślał i podszedł bliżej do jednego z kupców, nieśmiało pytając o cenę i z pokorą oczekując odpowiedzi. Otyły kupiec spojrzał na niego pobłażliwie i roześmiał się głośno, przy czym omal nie zadławił się suszonym okoniem, którego właśnie kończył pospiesznie dojadać. Po chwili, śmiejąc się prawie do łez, stwierdził, że dwadzieścia sztuk bydła. Machnął przy tym lekceważąco ręką jakby chciał odgonić natrętną muchę. Speszony wojownik odszedł nieco na bok. Miał tylko dwie krowy i jednego małego cielaka. Dostał co prawda od ojca jeszcze cztery kozy, ale dwadzieścia sztuk bydła to wielkie bogactwo i nawet naczelnik osady nie miał tyle zwierząt!
Nagle na dużej jeleniej skórze dostrzegł kilka mistrzowsko wykonanych toporów bojowych o dużych kamiennych głowicach. Marzył o takich od dawna i szczęśliwie nie należały do tego, który przed chwilą go tak ośmieszył. Chciał być wielkim wojownikiem, chciał by starsi się z nim liczyli, więc musiał mieć taki topór. Właścicielem towaru był szczupły, niewysoki mężczyzna o posępnej, trójkątnej twarzy i badawczym spojrzeniu. Prawdziwy stary lis, pomyślał młodzieniec, wskazując na topór o bogato zdobionym stylisku z cisowego drewna. Spytał o cenę, prezentując przy tym dorodną szarą kozę, którą zapobiegliwie przyprowadził, ciągnąc upartego zwierzaka za krótki sznurek uwiązany do jego szyi. Ku jego zdziwieniu kupiec na kozę nawet nie spojrzał. Ostentacyjnie odwracając się do niego tyłem, dał mu wyraźnie do zrozumienia, co myśli o takiej wymianie. Obcy dodał też w swoim języku kilka przekleństw podkreślając jakość i charakter zwierzęcia, spluwając przy tym, jakby na uroczyste potwierdzenie swojej opinii. Młody wojownik był jednak uparty. Chciał mieć taki topór i wrócił po chwili, prowadząc drugą, równie dorodną kozę. Spojrzał na niewzruszoną twarz kupca, usiłując odgadnąć jego myśli. Na reakcję musiał jednak chwilę poczekać. Przybysz z południa nadal stał niewzruszony z posępną miną. Sprawiał wrażenie człowieka zupełnie obojętnego na to, co się wokół niego dzieje. Spojrzał jednak w końcu na młodzieńca, wyciągając jednocześnie rękę w stronę pobliskiego drewnianego pala, gdzie stała przywiązana wyrośnięta jałówka. Młodzieniec odwrócił wzrok w tym kierunku nie wierząc własnym oczom. Spojrzał ponownie, usiłując upewnić się, czy rzeczywiście palec kupca wskazuje na jego krowę. Niestety, tak! Był załamany. Bardzo chciał mieć topór, ale dać za niego obcemu krowę? Długo nie wiedział co zrobić, patrząc z żalem na cenne zwierzę, to na pięknie wykonaną broń. Chciał być szanowanym wojownikiem, zdecydowanie bardziej niż hodowcą bydła. Może przy przychylności matki wszystkich stworzeń kupi kiedyś inną krowę? Podszedł szybko do słupa i odwiązał jałówkę, wciskając sznur w wąską dłoń kupca. Wziął topór nie patrząc na zdezorientowane zwierzę, które żałośnie porykiwało, prowadzone w stronę stojących w czworoboku wozów. Wracając do chaty miał łzy w oczach, ale kładąc dłoń na chłodnym ostrzu broni był pewien, że już niedługo będzie wielkim wojownikiem...
olejny artykuł z cyklu Pradzieje Kociewia jest w pewnym sensie rozważaniem nad problematyką uzbrojenia przedstawicieli określonych kultur
neolitycznych w kontekście znalezisk z obszaru Kociewia. Człowiek od początku swojego istnienia wywoływał z różnych powodów konflikty. Zazdrość, żądza posiadania dóbr materialnych, kwestia dostępu do terenów łowieckich, ziemi uprawnej, pastwisk, inspirowały do tworzenia coraz bardziej
skutecznych i wyspecjalizowanych form uzbrojenia. W dobie paleolitu i mezolitu prawdopodobnie nie funkcjonowało jeszcze pojęcie typowej broni używanej tylko do walki. Wyjątek mogły stanowić jedynie drewniane lub rogowe maczugi, jeśli takowe były używane. Powszechnie stosowane wówczas: oszczep, włócznia, a przede wszystkim łuk, w zależności od sytuacji, mogły być narzędziem łowieckim jak i skutecznym orężem. Oczywiście już wtedy żyli ludzie,
KMR 27
fot. 1 Siekiera z ostrzem z jadeitu
(Szwajcaria), późny neolit ok. 2000 p.n.e.
fot. 2 Siekiera paradna
(Papua, Nowa Gwinea)
fot. 3 Ostrze siekiery z diabazu
(Sobowidz) skala 1:2
fot. 4 Ostrze siekiery
(Śliwiny, pow. Tczew) skala 1:2
fot. 5 Głowica topora bojowego (Mała Słońca, pow. Tczew)
skala 1:2
fot. 6 Toporek roboczy
(Linowiec, pow. Starogard Gd.) skala 1:2
fot 7 Głowica topora roboczego
(Mała Słońca, pow. Tczew skala 1:2
KMR
którzy byli biegli w łowieckim fachu, radząc sobie doskonale również w warunkach ówczesnych potyczek. Zdobywali sławę, uznanie pobratymców, krążyły o ich wyczynach legendy. Obdarzeni stanowili o sile podstaw rodzą-
swego rodzaju charyzmą grupy, ucząc innych cego się wówczas wo
jennego rzemiosła. Jednak dopiero w młodszej epoce kamienia (4500-
1800 p.n.e.), a właściwie poczynając od środkowego
jej okresu odpowiadającemu chronologicznie eneo
litowi (3200-1800 p.n.e.) w materiale archeologicznym po
chodzącym z obszaru Polski można zauważyć elementy broni. Oprócz uży
wanego już wcześniej łuku są to sztylety oraz elementy siekier i toporów, które z racji wykonania i kształtu można
ryc. 1 Typy cisaków mezolitycznych (Dania, Niemcy)
uznać za formy bojowe. Siekiera była narzędziem używanym od dawna, przy czym ujmując jej pierwotne formy, metryką sięga co najmniej okresu mezolitu, kiedy to stosowano charakterystyczne ciosaki (ryc. 1). Gdy na arenie dziejów pojawili się pierwsi rolnicy -przedstawicielekulturnaddunajskich, posiadali udoskonalone ciosła zaopatrzone w gładzone kamienne ostrza (ryc. 2).
Co ciekawe, uważa się, iż w kręgu kultur naddunajskich nie wynaleziono typowej sie- ryc. 2 kiery, a posługiwano się Ciosło wczesnoneolityczne wspomnianym ciosłem, o charakterystycznie poziomo do styliska ustawionym ostrzu. W realiach europejskiego niżu genezę siekiery z ostrzem ustawionym prostopadle do styliska (ryc. 3) łączy się z powstaniem kultury pucharów lejkowatych. Zorientowano się wówczas, iż taka konstrukcja jest dużo bardziej efektywna przy karczunku, niż używane przez przybyszy z południa ciosła. Przełożyło się to oczywiście na szybką karierę nowej formy siekiery, która z czasem stała się wręcz symbolem neolitycznej rewolucji. W przypadku siekier nie jest prostą sprawą określić, czy dana forma ostrza stanowiła pierwotnie element narzędzia czy też broni. Wydawać by się mogło, że z założenia siekiera jest typowym narzędziem roboczym. Nie jest to jednak już takie oczywiste, biorąc pod uwagę niektóre, naprawdę mistrzowsko wykonane ostrza z obszaru Europy, wśród których zdarzają się nawet okazy sporządzone z kamieni uznawanych współcześnie za szlachetne np. nefrytu czy też jadeitu (fot. 1). Opisywane w tym miejscu formy
ryc. 3 Ostrze siekiery ze styliskiem (neolit- Dania, Niemcy, Anglia)
mogły przecież z racji rzadkości wykorzystanego do produkcji surowca funkcjonować jako broń lub stanowić oznakę władzy. Warto też w tym miejscu zwrócić uwagę, iż współcześnie wiele dowodów na używanie szczególnie efektownych form siekier (fot. 2) jako uzbrojenia, często paradnego, dostarcza etnografia, co z kolei ma kapitalne znaczenie przy wszelkich próbach rekonstrukcji elementów codziennego życia określonych społeczności prahistorycznych. Poruszając kwestię znalezisk elementów neolitycznych siekier na obszarze Kocie-wia, należy podkreślić, że te znane ze zbiorów muzealnych są niestety niezbyt liczne i ograniczają się do form kamiennych. Bardzo interesujący egzemplarz pochodzi z Sobowidza (fot. 3). Duże, niemal 13-centymetrowe ostrze z diabazu, jest starannie wykonane, przy czym na szczególną uwagę zasługuje szeroka, dokładnie wypracowana i wachlarzowata linia ostrza. Można przypuszczać, iż takie ostrze osadzone w odpowiednio długim stylisku mogło spełniać rolę doskonałego narzędzia jak i groźnej broni. Niezwykle ciekawe jest również ostrze znalezione w Skórczu (pow. Starogard Gd.) (ryc. 4). Piękny, wykonany z amfibolitu egzemplarz o długości 14 centymetrów i wysokości 6 centymetrów, o smukłej formie nadawał się znakomicie na ostrze bojowej siekiery. Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, iż omawiane ostrze zostało wykonane ze skały o dobrych właściwościach, takich jak: duży ciężar właściwy, zwartość, mała nasiąkliwość, które to cechy były szczególnie przydatne w kontekście produkcji oręża.
Omawiając formy du żych ostrzy siekier należy wspomnieć również o znale zisku ze Śliwin pow. Tczew (fot. 4) (opublikowanym w KMR nr 4/2007), które w razie potrzeby mogło być z powodzeniem użyte jako broń. Na obszarze Kocie-wia, oprócz przybliżonych powyżej dużych form, znaleziono również ostrza zdecydowanie mniejszych rozmiarów. Należą do nich: 8-centymetrowy egzemplarz z Rożentala pow. Tczew (ryc. 5) oraz podobny wymiarami znaleziony w miejscowości Pustki pow. Tczew (ryc. 6). Omawiane zabytki charakteryzują się stosunkowo smukłym kształtem, czworobocznym przekrojem i lekko zaznaczonym półokrągłym obuchem. Forma
ryc. 4 Ostrze siekiery
(Skórcz, pow. Starogard Gd. skala 1:2
ryc. 5 Ostrze siekiery
(Rożental, pow. Tczew skala 1:2
KMR 29
.OPATY ARCHEOLOGA
ryc. 6 Ostrze siekiery
(Pustki, pow. Tczew, skala 1:2
ostrzy pozwala przypuszczać, iż pierwotnie stanowiły własność przedstawicieli kultury pucharów lejkowatych. Do inwentarza kultury pucharów lejkowatych należy także ciekawe
kamienne ostrze ze Śliwin pow. Tczew o długości 10 cm znane jedynie ze schematycznego rysunku (ryc. 7). Interesujący jest fakt, iż ten stosunkowo popularny na północy Europy typ ostrza notowany jest w materiale archeologicznym pochodzącym ze stanowisk zlokalizowanych blisko strefy arktycznej na terenie Norwegii. Warto też wspomnieć, że niewielkich rozmiarów ostrza siekier znaleziono w Barłożnie i Swarożynie.
Przy omawianiu elementów siekier nasuwa się pytanie, czy faktycznie tylko wielkość ostrza predysponuje je do ewentualnego użycia podczas walki? Wydaje się, że równie ważne jest wykonanie jak i jego oprawa. Stylisko
^siekiery ma ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę zasięg oraz wytrzymałość na uszkodzenia mechaniczne. Obecnie mamy pewne pojęcie jak oprawiano większe (ryc. 8 a,b,c,d,e) jak i mniejszych rozmiarów
ostrza, dzięki szczęśliwie zachowanym oryginalnym styliskom z drewna cisowego i dębowego, które odkryto na obszarze dzisiejszych Niemiec, Szwajcarii, Danii i Wielkiej Brytanii. Przedstawione rysunki dają pewne pojęcie o możliwości i wielu skutecznych metodach połączenia ostrza ze styliskiem. W przypadku dużych form ostrza osadzano generalnie w 60-80 centymetrowych
styliskach rozszerzonych w górnej części w wydrążonym otworze. Natomiast niewielkie ostrza łączono z drewnianym styliskiem, często za pośrednictwem elementu wykonanego z rogu lub drewna (ryc. 9 a,b), co w znacznym stopniu podnosiło efektywność całej siekiery. Prawdopodobnie stosowano również szereg oplotów z rzemieni lub cienkich powrozów, by jeszcze bardziej zwiększyć trwałość narzędzia.
Oprócz siekiery, symbolem neolitu z wielu względów jest także topór. W tym miejscu należy uściślić, iż generalnie, podczas badań archeologicznych, bądź w wyniku przypadkowych odkryć znajdowane są tylko kamienne gło-
ryc. 7 Ostrze siekiery
(Śliwiny, pow. Tczew, skala 1:2
ryc. 8 Styliska i sposoby osadzania ostrzy siekier
(neolit - Dania, Niemcy, Anglia)
wice, nazywane zwyczajowo toporami, poza wyjątkowymi znaleziskami ze szwajcarskich osad położonych nad jeziorami, gdzie rzeczywiście odnajdywane są całe topory wraz z drewnianymi styliskami. Typowe topory o kamiennych głowicach pojawiły się z chwilą, gdy człowiek poznał skuteczne metody wiercenia otworów w skałach. Wcześniej, już w mezolicie, stosowano rogowe motyki z wydrążonym otworem, zaopatrzone niejednokrotnie w ostre kościane wkładki.
W dobie neolitu, na ziemiach Polski topory pojawiły się wraz z przybyciem pierwszych kultur rolniczych związanych z kręgiem naddunajskim. Co ciekawe nie były to formy bojowe, które pojawiają się dopiero w inwentarzach kultury pucharów lejkowatych i schyłkowo-neolitycznej kultury ceramiki sznurowej. Niektórzy badacze sugerują wręcz, że topory bojowe były popularne wśród kultur, które^ w codziennej egzystencji preferowały hodowlę, prowadząc w związku z tym koczowniczy tryb życia. Biorąc pod uwagę cały europejski niż oraz ziemie dzisiejszej Polski można tę hipotezę rozważyć, gdyż rzeczywiśc ie topory bojowe są często z n a j d o w a n e w kontekście s t a n o w i s k
ryc. 9 Typy połączeń ostrzy ze styliskiem
30 KMR
SPOD ŁOPATY ARCHE
ryc. 10 Wybór efektownych form kamiennych głowic toporów
(Niemcy, Dania, Szwecja)
kultury pucharów lejkowatych i kultury ceramiki sznurowej. Poruszając kwestię genezy toporów bojowych należy zwrócić baczną uwagę na miedziane formy głowic, które choć nieliczne, występują w materiale archeologicznym na obszarze Europy, w ramach chronologicznych młodszej epoki kamienia. Jest bardzo prawdopodobne, iż określone typy toporów charakterystyczne dla południa naszego kontynentu, czy też niektórych obszarów dzisiejszych Niemiec i Szwecji, stały się wręcz wzorcami, które mniej lub bardziej udanie kopiowano w kamieniu. Jest to szczególnie widoczne w przypadku twórców wywodzących się z kręgu kultury ceramiki sznurowej, którzy przy tworzeniu kamiennych toporów zadawali sobie dużo trudu odzwierciedlając mozolnie w kamieniu nawet szwy odlewnicze widziane zapewne na miedzianych oryginałach. Można przypuszczać, że już od 3 tysiąclecia na obszarze niżu europejskiego zapanowała swoista moda na tego typu broń. Być może ówczesnych ludzi zafascynował pierwszy poznany metal. Każdy chciał go posiadać, ale miedź była bardzo rzadka i droga, tym samym niedostępna i tajemnicza. Dlatego też wykorzystując kamień próbowano uzyskać wyrób jak najbardziej zbliżony do oryginału. Wydaje się, że z czasem doprowadziło to do wyspecjalizowania się w produkcji toporów ludzi uzdolnionych manualnie, dysponujących dodatkowo ogromną wie
dzą w kontekście doboru skał, którzy potrafili stworzyć prawdziwe dzieła sztuki kamieniarskiej (ryc. 10). Oczywiście oprócz pięknych, bojowych form masowo wyrabiano topory przeznaczone do obróbki drewna czy też kamienne motyki. Generalnie formy robocze cechowały się prostotą wykonania oraz gorszym wygładzeniem powierzchni.
Podejmując problematykę znalezisk toporów bojowych na obszarze Kociewia należy zaznaczyć, iż obecnie w zbiorach muzealnych znajdują się jedynie dwa egzemplarze, które w realiach młodszej epoki kamienia mogły stanowić element omawianej broni. Pierwszy z nich został znaleziony wokolicymiejsco-wości Wysoka po w. Starogard Gdański. Wykonana z amfibolitu 13-centymetrowa głowica topora {ryc. 11) posiada charakterystyczny kształt odwróconej łodzi, co niezbicie wskazuje, że pierwotnie była własnością przedstawiciela kultury ceramiki sznurowej. Otwór o średnicy 2,3 cm jest przesunięty ku obuchowi, co zapewne miało ułatwić posługiwanie się orężem. Warto w tym miejscu dodać, iż jest to cecha wspólna dla większości głowic o charakterze bojowym. Drugi egzemplarz to ciekawy toporek z okolic Małej Słońcy pow. Tczew (fot. 5) o długości 14 centymetrów przy szerokości ostrza 5,5 cm. Starannie wykonany o kształcie odwróconej łodzi, co pozwala przypuszczać, że podobnie jak topór z miejscowości Wysoka, ten również można datować na schyłek neolitu, gdy swój rozkwit przeżywała kultura ceramiki sznurowej. Trzeci topór bojowy pochodzący z obszaru Kociewia znany jest, niestety, tylko ze schematycznego rysunku (ryc. 12). Znaleziony w okolicy Goszyna pow. Tczew zaginął w 1945 roku podczas działań wojennych prowadzonych w Gdańsku. Duża 20 cm kamienna głowica, zaopatrzona w charakterystycznie wypracowane ostrze i zakończona guziczkowatym obuchem w formie odcinka kuli zapewne prezentowała się bardzo efektownie na drewnianym stylisku. Typ topora charakterystyczny dla grupy północnej kultury pucharów lejkowatych, nawiązuje formą, co jest niezwykle ciekawe, do miedzianych głowic z obszaru Szwecji.
Jak już wcześniej wspomniano w dobie neolitu wytwarzano również szereg toporów roboczych, przy czym w stosunku do form bojowych było ich relatywnie znacznie więcej. Warto więc w tym miejscu wspomnieć choćby o kilku z nich, celem porównania ich form z egzemplarzami typowo bojowymi. Mianowicie
KMR 31
ryc. 11 Głowica topora bojowego Wysoka, pow. Starogard Gd.)
skala 1:2
ryc. 12 Topór bojowy z guziczko
watym obuchem (Goszyn, pow. Tczew)
ryc. 74 Toporek roboczy
(Szpęgawsk, pow. Starogard Gd.)
skala 1:2
ryc. 73 Toporek roboczy
(Barłożno, pow. Starogard Gd.) skala 1:4
w okolicy Linowca pow. Starogard Gd. znaleziono toporek o długości 9 cm (fot. 6) o kształcie zbliżonym do wydłużonej kropli. Podobny egzemplarz niespełna 12-centymetrowy (ryc. 13) znaleziono w okolicy Barłożna. Inny, nieco bardziej krępy, o długości 10 cm i szerokości 6 cm w Małej Słońcy pow. Tczew (fot. 7). Na koniec krótkiej wzmianki o formach roboczych warto przybliżyć interesujący egzemplarz pochodzący z okolic Szpęgawska pow. Starogard Gd. (ryc. 14). Znaleziono tam niestarannie wykonany 11-centymetrowy toporek z gabro o specyficznym kształcie szerokiego klina, co jest interesujące, biorąc pod uwagę fakt, iż tego typu formy toporów były popularne w kręgu kultur naddunajskich.
Podejmując tematykę neolitycznych toporów warto chociaż w pewnym stopniu przybliżyć proces produkcji kamiennych głowic. Jest niemal pewne, iż produkcją form bo
jowych, szczególnie egzemplarzy o wymyślnych kształtach, zajmowali się, jak już wcześniej wspomniano, ludziedysponujący ogromną wiedzą dotyczącą właściwości i doboru odpowiednich surowców. Z przeglądu skał wykorzystywanych do wyrobu toporów wynika niezbicie, iż ówcześni wytwórcy stosowali ścisłą selekcję wśród zbieranych eratyków. Wyraźnie preferowane z racji swoich właściwości były bazalt, gabro, diabaz, a w dalszej kolejności gnejs i am-fibolit. W pierwszej fazie produkcji kamień zbliżony kształtem do głowicy, którą zamierzano zrobić, delikatnie obtłukiwano uzyskując „z grubsza" pożądaną formę. Następnie wytwórca podejmował najtrudniejszą próbę - przewiercenia półproduktu za pomocą specyficznej wiertarki (fot. 8) złożonej z czworokątnej ramy i pionowej osi zaopatrzonej w wiertło z kości
ryc. 15 Toporek z nie dokoń
czonym otworem (Lipinki Szlacheckie pow. Starogard Gd.)
skala 1:2
lub wydrążonej gałązki czarnego bzu. Na osi nawinięta była pętla rzemiennej cięciwy łuku, której poziome, szybkie przesuwanie powodowało ruch wiertła.
Niezwykle istotny w procesie wiercenia był fakt, iż pod wiertło wykonane z materiałów organicznych podsypywano mokry piasek. Samo wiertło było po prostu zbyt miękkie, by przewiercić kamień. Piasek natomiast, który w dużej mierze składa się z ostrych i niezwykle twardych ziarenek kwarcu, naciskany przez wiertło, okazuje się do tego wyśmienitym materiałem. Średnica otworu zależała oczywiście od wielkości wiertła, które w miarę postępu pracy ulegało procesowi ścierania. Po wywierceniu otworu, głowicy topora nadawano ostateczny kształt przez szlifowanie powierzchni na płytach z piaskowca, wykorzystując przy tym również piasek jako doskonałą substancję ścierną. By uzmysłowić sobie trud i skalę czasu, jaki potencjalny wytwórca poświęcał na wykonanie kamiennego topora, warto wiedzieć, iż samo wywiercenie otworu zajmowało w zależności od stopnia twardości skały, od sześciu do dwustu godzin - w przypadku bardzo twardych kwarcytów. Zdarzało się oczywiście, że człowiek z różnych powodów rezygnował z prób wykonania topora. Niewykończone głowice toporów są stosunkowo rzadkimi znaleziskami, ale tak się szczęśliwie złożyło, iż na Kociewiu w okolicy miejscowości Lipinki Szlacheckie pow. Starogard Gd. znaleziono tego typu przedmiot z dobrze widocznym niedokończonym otworem (ryc. 15). Gotowe kamienne głowice osadzano na drewnianych styliskach (ryc. 16), do których wyrobu, analogicznie jak w przypadku siekier, znakomicie nadawał się cis lub dąb. Wydaje się, że długość styliska, mając na względzie skuteczne operowanie toporem oscylowała między 60 a 90 cm, przy czym istotna w tym wypadku mogła być też średnica otworu. Osadzoną głowicę wzmacniano drewnianymi lub kościanymi niewielkimi klinami, co zapobiegało jej obracaniu na stylisku. Prawdopodobnie, by jeszcze bardziej wzmocnić konstrukcję, stosowano różnego typu oploty z rzemieni lub sznurów wyrabianych z włókien roślinnych, przy czym w przypadku toporów bojowych oploty mogły pełnić dodatkowo funkcję ozdób.
Na zakończenie pierwszej części rozważań o broni w dobie neolitu warto się zastanowić ,czy w kontekście tak dynamicznego rozwoju siekier i toporów, ówcześni wojownicy używali również tarcz. Znaleziska tarcz na obszarze Europy datowane są najwcześniej na epokę brązu, ale przecież nie można wykluczyć jej stosowania już w młodszej epoce kamienia, w związku ze wspomnianym rozwojem uzbrojenia zaczepnego, co można by zinterpretować jako zupełnie naturalną reakcję na zmiany w technice walki. Nie wykluczone, iż neolityczni wojownicy ochraniali się przed uderzeniami toporów tarczami ze skóry lub drewna.
ryc. 16 Topór neolityczny
32 KMR
fot. 8 Model wiertarki neolitycznej
GRZEGORZ WALKOWSKI
Orły, gryfy i smoki część pierwsza
Wheraldyce średniowiecznej i wywodzącej się z niej heraldyce państw czy współczesnych herbów miast, także w znakach powiatów, gmin oraz
województw i sejmików wojewódzkich orły, smoki i gryfy - obok innych znaków - jak mury z blankami czy bramy miast i zamków, znajdują swoje miejsce i występują bardzo często. Choćby nasz biały orzeł bielik, a także czarny orzeł naszego największego sąsiada na Zachodzie - państwa niemieckiego.
Dwugłowe, wielkie orły reprezentują dzisiaj Rosję, państwa serbskie oraz najmłodsze i najnowsze państwo Europy - Kosowo. Dawne czarne, dwugłowe orły były herbami wielkich potęg Europy osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej: Prus, Austrii i carskiej Rosji, które pod koniec XVIII wieku zadziobały i rozszarpały na strzępy białego orła Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Czarne, dwugłowe orły Prus, Austrii i Rosji, swoją symboliką, historią i tradycją nawiązywały do antycznej potęgi największego imperium dawnej Europy, starożytnego antycznego Rzymu. Szczególnie Prusy i Austria (bardziej właściwie Austro-Węgry cesarzowej Teresy i cesarza Franciszka Józefa) poprzez Święte Cesarstwo Narodu Niemieckiego wywodziły swoje korzenie z imperium Cezarów - cesarzy rzymskich, romańskich ze stolicą Romą, starożytnym Rzymem z legendy o dwóch braciach wykar-mionych przez wilczycę.
Dzisiejsza Rosja Władimira Putina poprzez nawiązywanie do cesarskich korzeni carskiej Rosji Piotra I Wielkiego, cesarzowych Elżbiety i Katarzyny II Wielkiej w swoim godle prezentuje dwugłowego, czarnego orła ze Świętym Michałem, zabijającym smoka w środku. Godło to wywodzi się od bizantyjskiego orła cesarzy - ba-zileusów wielkiego Konstantynopola, stolicy cesarstwa wschodniorzymskiego (grekowschodniego). Gdy jeden z pierwszych carów z dynastii Romanowych ożenił się ze spadkobierczynią cesarzy wschodniego Bizancjum, w spadku i w posagu, oprócz tytułu cesarza, tradycji i wiary wschodniogreckiej (dzisiaj prawosławnej), otrzymał właśnie takie godło.
Nasz orzeł bielik z legendy o trzech braciachzawędro-wał do krainy z dębami, na których gniazda zakładały orły, reprezentowany jest m.in. w dwóch największych i najważniejszych prowincjach Królestwa Polskiego, dzisiaj w województwach w Wielkopolsce i Małopolsce. W Wielkopolsce przez białego orła bez korony na czerwonej tarczy. Wielkopolska to wielkie pola, Wielka Polska, po łacinie Major Polonia (Wielka albo Stara Polska w średniowieczu), dzisiaj województwo wielkopolskie z Poznaniem jako stolicą. Biały orzeł w koronie reprezentuje Małopolskę, Minor Polonię, czyli Młodą albo Małą Polszczę w średniowieczu ze stolicą
- prastarym Krakowem, gdzie koronowano królów polskich i gdzie ich chowano.
Jeżeli orły, królewskie i książęce ptaki, reprezentujące w herbach państwa księstwa, województwa możemy podziwiać w naturze i w przyrodzie jako szybujące w przestworzach drapieżniki, to smoki i gryfy są postaciami i tworami legendarnymi i nierzeczywistymi, nawiązującymi do prastarych wyobrażeń: smok dla najstarszego imperium świata, starożytnych Chin, a gryf dla antycznego państwa, kolebki ludzkich cywilizacji znad Tygrysu i Gangesu, Babilonii, Asyrii czy później Persji. Ale także dla koczowniczych mieszkańców starożytnej i legendarnej Sarmacji, do której tak bardzo lubowała się nawiązywać swoje korzenie i tradycje Szlachecka Rzeczpospolita Obojga Narodów.
Dzisiaj dorzucić można do tego garść informacji najnowszych, z dziedziny wykopalisk i odkryć prehistorycznych, interpretowanych za pomocą najnowszych technik informatyki komputerowej. Rzucają one nowe światło, na to jak i skąd z wyobrażeń starożytnych ludów azjatyckich pojawiły się postacie i obrazy legendarnych smoków i gryfów. Przy tej okazji zapoznamy czytelników „KMR" z prawdziwą historią złotego gryfa, herbu miasta Tczewa, napisaną z okazji 750-lecia założenia grodu i miasta przez Sambora II, pomorskiego księcia lubiszewsko-tczewskiego. Ale o tym potem, w kolejnych odcinkach historii wzbogaconej rysunkami.
Herb Polski z przełomu XIII/XIV wieku
KMR 33
SEWERYN PAUCH
Jan Nierzwicki urodził się w rodzinie Piotra i Marianny z d. Brzoskowskiej, dnia 12 maja 1874 roku we wsi Wię-ckowy pod Skarszewami. Niewykluczone, iż szkołę ele-
mentarnąukończyłwrodzinnej miejscowości,następnieuczęsz-czał do gimnazjum w Starogardzie Gdańskim1. Podczas nauki w tej szkole, w latach 1894-1895, należał do tajnej organizacji o nazwie „Rzeczpospolita". Dalszą edukację kontynuował w gimnazjum chełmińskim (od 1896 do 1901 r.), działając również w nielegalnym związku filomatów. Z tym etapem życia Nierzwickiego związany jest udział w głośnym ówcześnie procesie filomatów w Toruniu, który miał miejsce w dniach 9-12 września 1901 roku. Jemu oraz 59 innym osobom2 władze pruskie zarzuciły przynależność do organizacji, której fakt istnienia i cele działania utrzymywali w tajemnicy3 .
Nierzwicki znalazł się w grupie 15 osób, które uznano za niewinne, ale jednocześnie prawie wszystkim sądzonym zamknięto możliwość kształcenia na uczelniach w Niemczech. Podczas śledztwa stosowano represje, m.in. władze szkolne zarządziły o wpisaniu wszystkim podejrzanym o uczestnictwo w tajnej organizacji, odpowiedniej notki na świadectwie. Nasz bohater wraz z kilkoma kolegami nie został dopuszczony do matury4.
Proces ten nie zahamował dążenia Nierzwickiego do nauki, gdyż ukończył z pozytywnym wynikiem studia w Monachium w zawodzie dentysty. Pracę zawodową związał jednak z ojczyzną i powrócił do Chełmna, gdzie osiadł na stałe.
Niewiele wiadomo co robił w okresie do 1 wojny światowej. W 1906 roku przyjęto go do Towarzystwa Naukowego w Toruniu, którego członkiem był przez 22 lata5. Stan cywilny zmienił w 1909 roku żeniąc się z Wandą z d. Meller. Jak podają jego biografowie (Jerzy Kałdowski, Stanisław Poręba) od 1912 roku działał w Chełmnie w Polskim Komitecie Wyborczym.
Czas zawieruchy wojennej w latach 1914-1918 spędził najpewniej w Chełmnie. Interesujące fakty obyczajowe związane z początkiem wojny podaje Aleksander Majkowski, przebywający przez pewien czas w Chełmnie. Źródłem, które o nich informuje jest „Pamiętnik wojny europejskiej roku 1914".
Obaj poznali się na studiach w Monachium, gdzie Majkowski przebywał od 1901 do 1904 roku. W roku 1914 Majkowski otrzymał nakaz mobilizacyjny jako lekarz do Chełmna.
Majkowski często odwiedzał tam Nierzwickiego w jego mieszkaniu, razem dyskutowali z miejscowymi osobistościami. Trzeba przyznać, że relacja Majkowskiego przyno
si wiele faktów z życia codziennego, np. dnia 6 września 1914 roku obaj odwiedzili malarza Piotrowicza, który był miłym, wesołym człowiekiem, który ugościł nas papierosami i stungarikum. Gdy wino wprowadziło trochę nastroju, wyciągnął gitarą, na której z wielką wprawą grał niemieckie, polskie, rosyjskie i włoskie piosenki. Siedzieliśmy u niego około 2 godzin i byliśmy bardzo zadowoleni6. Również w późniejszym czasie sytuacje takie nie należały do rzadkości, gdyżjuż wkrótce (10 września 1914 r.) spotkali się w barze u niejakiego Rybickiego. Nierzwickiemu i Majkowskiemu towarzyszył Walenty Fiałek i grupa żołnierzy; wszyscy dotrzymywali towarzystwa przy butelkach wina. Majkowski stwierdził: Myślałem, że przetrwamy żołnierzy, ale stało się odwrotnie. Wytrzymali dłużej niż my1.
Po odzyskaniu niepodległości Nierzwicki zaangażował się w działania mające na celu stworzenie pierwszych władz w mieście; był współzałożycielem, w dniu 16 listopada 1918 roku Rady Robotniczo-Żołnierskiej8.
W nowo tworzącym się państwie, gdzie jeszcze spore znaczenie odgrywały grupy ludności niemieckiej, interesy Polaków reprezentowały też Polskie Rady Ludowe. Dnia 29 listopada 1918 roku na przewodniczącego Powiatowej Rady Ludowej w Chełmnie wybrano Pawła Ossowskiego i na jego prośbę dokooptowano 4 osoby, w tym Jana Nierzwickiego.
Od połowy 1919 roku przygotowywano się w Chełmnie do wkroczenia wojsk polskich. Powiatowa Rada Ludowa powołała więc trzy komitety: dekoracyjny, aprowizacyjny i kwaterunkowy. Członkiem pierwszego z nich był m.in. Nierzwicki.
W połowie 1919 roku powstało towarzystwo śpiewacze „Harmonia", którego prezesem został Nierzwicki. Sekretarz Towarzystwa Śpiewu „Harmonia" następująco pisał o tym fakcie: Po ukonstytuowaniu biura wybiera Towarzystwo jednogłośnie: pana lekarza - dentystę Jana Nierzwickiego na prezesa9.
Należał do Związku Filomatów Pomorskich (od 1921 r.) oraz do władz komitetu organizacyjnego ruchu niepodległościowego. Również w 1921 roku został sekretarzem Powiatowej Rady Związku Obrony Kresów Zachodnich w Chełmnie10. Czynnie działał w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół"". Już w 1906 roku policja pruska niepokoiła się jego działalnością, m.in. podczas organizacji zlotu IV okręgu nadwiślańskiego związku towarzystw Sokół. Autor pracy o 40-leciu sokolstwa w Chełmnie napisał: Zlot ten [...] był potężną o nadzwyczajnem znaczeniu politycznem manifestacją uczuć narodowych tutejszego polskiego społeczeństwa,
34 KMR
Jan Nierzwicki historyk chełmiński
Drugi od prawej siedzi Jan Nierzwicki fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Chełmińskiej
przysporzył Sokołowi sporo nowych członków, przeważnie z miejscowej inteligencji12. Gdy z okazji 40-lecia istnienia tej organizacji w Chełmnie zorganizowano uroczystości, Nierzwicki znalazł się w Komitecie Honorowym13.
Czasy powojenne rozpoczynają nowy dział w życiu naszego bohatera, który rozwinął teraz swoją pasję pisarską i historyczną. Współpracował z czasopismami lokalnymi (Nadwiślaninem, Przeglądem Chełmińskim, Dniem Chełmińskim, Słowem Pomorskim, Mestwinem - dodatkiem do Słowa Pomorskiego), ale też był autorem kilku szerszych publikacji.
Miał dostęp do archiwum Chełmna, gdyż od 1929/1930 był archiwariuszem miejskim14. W swoich tekstach wykorzystał materiały, które zaginęły w czasie II wojny światowej, dzięki czemu są one jeszcze cenniejsze15.
Z publikacji tych interesujące są: „Krótki przewodnik po Chełmnie", Chełmno 1929 (drugie wydanie w 1930 r.); „700 lat parafii chełmińskiej", Grudziądz 1933; był redaktorem „Księgi pamiątkowej stulecia gimnazjum męskiego w Chełmnie 1837-1937", Wąbrzeźno 1937, gdzie znalazły się trzy artykuły jego pióra, m.in. „Wojciech Łożyński" i „Z dziejów gimnazjum chełmińskiego 1837-1927".
Legitymacja Jana Nierzwickiego
Krzyża Niepodległości z 1930 roku
fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Chełmińskiej
K M R 35
KONTERFEKTY
W Mestwinie, gdzie zamieszczał teksty historyczne, Nierzwicki pisał pod pseudonimem M. W.lć. Znajdziemy tam następujące jego teksty: pod pseudonimem M. W., „Franciszek Nierzwicki. (Rys dobrego Polaka i zasłużonego obywatela)", 1932, nr 8; „O zbrodni fiszewskiej (1832)", 1926, nr 19; „Postępowanie wojskowych władz pruskich wobec bezdomnych Polaków w r. 1831", 1927, nr 5; „Przyczynek do dziejów filomatów w Chełmnie (Działalność ks. Jana Tu-łodzieckiego)", 1932, nr 10; „Ze wspomnień lat minionych. (O filomatach pomorskich)", 1926, nr 16; „Morowe powietrze w Chełmnie i Grudziądzu w latach 1708-1711", 1931, nr 5 ; „Groby Polaków na obczyźnie (Powstańców 1830 r. na cmentarzu w Monachium)", 1927, nr 1.
Dnia 1 listopada 1939 roku został aresztowany przez Selbstschutz, a następnie 5 listopada rozstrzelany w miejscowości Klamry koło Chełmna z grupą kilku tysięcy Polaków.
Podsumowując chciałbym zwrócić uwagę na fakt, iż Nierzwicki w swoim pisarstwie skupiał się przede wszystkim na tekstach historycznych. Do dzisiaj osoby piszące przewodniki po Chełmnie czy też opisujące to miasto powołują się na jego prace. Widoczny jest więc do dziś wkład naszego ziomka w rozwój kultury wybitnego ośrodka kulturalnego, jakim było i jest Chełmno.
Przypisy: 1 Niektórzy piszą też o nauce w Collegium Marianum w Pelplinie
(zob. biogramNierzwickiego autorstwa Stefana Rafińskiego [w:] Słownik Biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego. Suplement I, red. Zbigniew Nowak, Gdańsk 1998, s. 213.
2 Śledztwo objęło w sumie 141 osób, ale sądzonych było 60 — Uczestnicy Procesu Toruńskiego, Mestwin, nr 16, 1926, R. II, s. 123. Jan Karnowski, Rozprawa główna Procesu Toruńskiego od 9-12 września 1901, Mestwin, nr 16, 1926, R. II, s. 125.
4 Rocznik Grudziądzki, T. 5-6, 1970, s. 316. 5 Wymieniony jest wśród jego członków w roku 1920 (Zapiski
Towarzystwa Naukowego w Toruniu, T. 5, nr 1, 1920, s. 8) oraz 1928 (Zapiski Towarzystwa Naukowego w Toruniu, T. 7, nr 12, 1928, s. 358).
6 Aleksander Majkowski, Pamiętnik z wojny europejskiej roku 1914, s. 26 - (wersja z Internetu).
7 Tamże, s. 28. 8 Cieślak T., Materiały do dziejów Rad Robotniczych
i Żołnierskich na Pomorzu, Zapiski Historyczne, T 21, 1955, z. 1-2, s. 270.
9 Janusz Stanecki, „Płyń, o polska pieśni, płyń". Towarzystwa śpiewacze Chełmna w latach 1920-1939, Bydgoszcz 1988, s. 23.
' Powiat i miasto Chełmno. Monografia krajoznawcza według współczesnego stanu z mapą powiatu i 19 widokami miasta. Opracowali Jan Tomasz Dziedzic, Paweł Ossowski, Chełmno 1923, s. 179
' Nierzwicki Jan [w:] Słownik Biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego. Suplement I, red. Zbigniew Nowak, Gdańsk 1998, s. 214
2 40 łat pracy Sokolstwa w Chełmnie (Pom.), Chełmno 1935, s.43
5 Tamże, s. 5 4 Jerzy Kałdowski, Ratusz w Chełmnie, Toruń 1984, s. 34 s Tenże, Wybitni wychowankowie Gimnazjum Chełmińskiego.
Jan Nierzwicki (1874-1939) lekarz, dentysta, filomata, historyk, publicysta chełmiński [w:] Toruński Informator Kulturalny, styczeń 1989, nr 93, s. 37; zob. też Jerzy Kałdowski, Ratusz, s. 35
' Danuta Acecka, Krystyna Podlaszewska, „Mestwin" dodatek naukowo-literacki „Słowa Pomorskiego" 1924-1935, s. 49
JOANNA FRYŹLEWICZ
Błogosławiona z Kociewia
część pierwsza
24 maja 2008 roku we Lwowie J. E. Kard. Tarci-sio Bertone - Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej dokona Beatyfikacji siostry Marty Wieckiej rodem z Kociewia, z Nowego Wieca (gmina Skarszewy).
Jej imię przyjęła niedawno Publiczna Szkoła Podstawowa w Szczodrowie. W uroczystościach beatyfikacyjnych weźmie udział również delegacja uczniów tejże szkoły.
Kim była siostra Marta Więcka? Dlaczego ci, którzy odwiedzają Jej grób w Śniatynie na Ukrainie, nazywają Ją Matuszka?
Z pewnością warto zapoznać się z Jej sylwetką i uzyskać odpowiedzi na powyższe pytania.
12 stycznia. Rok 1874. Nowy Wiec. Na świat przychodzi maleńka Martusia - córeczka Pauliny i Marcelego Wieckich. Spośród trzynaściorga rodzeństwa jest trzecim dzieckiem z kolei. Sześć dni później w kościele filialnym w Szczodrowie przyjmuje chrzest. Ksiądz nadaje jej imiona: Marta Anna. Jej rodzice chrzestni to Franciszek i Barbara Kamrowscy - dziadkowie dziewczynki.
Od najmłodszych lat matka wskazuje Marcie podstawowe prawdy wiary. Uczy różnych modlitw, przekonuje o potrzebie rozmowy z Panem Bogiem, wskazuje na praktykę dobroci i życzliwości wobec otoczenia. To od swojej mamy dowiaduje się Marta o Bogu - Stwórcy nieba i ziemi, o tym, że jest wszechobecny, dostrzega dobro i zło popełniane przez ludzi, że za dobro wynagradza, a za zło, którym się brzydzi, karze piekłem.
36 KMR
SYLWETKA ŚWIĘTEJ
Jest rok 1876. Dwuletnia dziewczynka ciężko choruje. Lekarze tracąjakąkolwiek nadzieję na odzyskanie przez nią zdrowia. Zabiegi lekarskie okazują się bezskuteczne. Rodzice są zrozpaczeni. Matka jednak z wielką ufnością ucieka się do Niebieskiej Lekarki - Matki Bożej z Piaseczna, ofiarowując Jej swoje dziecię. W sposób prawie cudowny następuje polepszenie i szybki powrót Marty do zdrowia. Odtąd dziecko już nie choruje.
W siódmym roku życia wstępuje do szkoły ludowej w Nowym Wiecu. Nauka odbywa się w j ęzyku niemieckim, co początkowo sprawiajej trudność, zwłaszcza, że w domu rozmawia się po polsku, nabożeństwa w kościele, a kazania przede wszystkim, również głoszone są po polsku. Wraz z rozpoczęciem nauki w szkole, matka uczy swoje dzieci języka polskiego. Podręcznik to Pismo Św., żywoty świętych, katechizm, polskie książeczki do nabożeństwa.
Marta ma 12 lat. Dwa razy w tygodniu uczęszcza na religię do kościoła parafialnego w Skarszewach. Nie udaje się tam ani samochodem, ani nawet rowerem. Odległość dziesięciu kilometrów pokonuje na piechotę. Wstaje w te dni przed 5.00 rano, by zdążyć na mszę Św., która odprawiana jest o godzinie 7.00, a po niej odbywa się nauka religii.
Nakłania także swoje koleżanki, by tak jak ona, wstawały wcześniej i przygotowywały się do przyjęcia Sakramentów świętych. W drodze do kościoła rozmawia z nimi o Bogu, o Matce Najświętszej, o prawdach wiary... W katechizacji również okazuje się pilną i dobrą uczennicą. Zna na pamięć cały katechizm, a wszelkie trudności, wątpliwości pomaga jej rozwiązywać katecheta - ks. Marian Dąbrowski - wikariusz parafii. Pomaga jej również w drodze zmierzającej do całkowitego poświęcenia się Bogu.
Okres przygotowywania się do spowiedzi i pierwszej Komunii Św. jest dla Marty czasem szczególnego zbliżania się do Pana Boga. Z coraz większym skupieniem uczestniczy we mszach Św. Jej serce pała coraz większą miłością do Matki Bożej. Nabożeństwo do Matki Boskiej pogłębia nie tylko w kościele, ale także w domu rodzinnym, gdzie w pokoju przeznaczonym na wspólną modlitwę, na ołtarzu domowym, znajduje się figura Matki Bożej, przed którą cała rodzina codziennie wieczorem zbiera się na wspólny pacierz i różaniec.
Pewnego dnia przychodzą do Marty koleżanki i powiadamiają ją, że na strychu domowym jej dalszego krewnego Dionizego Wieckiego znajduje się figura św. Jana Nepomucena. Marta szybko uzyskuje zgodę wuja, otrzymuje od niego tę figurę, a rodzice odnawiają ją i umieszczają na cokole w przydomowym ogrodzie. Odtąd św. Jan Nepomucen staje się szczególnym patronem i orędownikiem w niebie dla Marty, która nie tylko sama w sobie żywi nabożeństwo do św. Jana, ale szerzy je i zachęca innych do kultu. Gromadzi przed figurą bliskich, sąsiadów, koleżanki i ludzi starszych. Wspólnie modlą się, śpiewają pieśni, a najczęściej ulubioną przez nich pieśń „Święty Janie z Bo-lesławia".
Nabożeństwa te jeszcze bardziej wzmagają w Marcie gorliwość w przygotowaniach do I Komunii Św.
3 października 1889. Kościół parafialny w Skarszewach. Marta po odbytej poprzedniego dnia spowiedzi, przystępuje po raz pierwszy do Komunii Św.
Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na modlitwę. Nie wystarczają jej już codzienne pacierze, nie wystarcza wspólny różaniec... Wiele wieczornych godzin po wypeł
nieniu swoich obowiązków domowych spędza przed figurą św. Jana Nepomucena. Wszyscy wokół sądzą, że jest u koleżanek, tymczasem ona bez względu na pogodę, deszcz czy zawieruchę, mróz czy zawieje śnieżne, stoi przed figurą i się modli, a w modlitwie rozważa cel i sens swego życia, szuka sposobu, jak lepiej mogłaby służyć Panu Bogu. Swemu spowiednikowi zwierza się z zamiaru wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, zasięga w tej sprawie również opinii proboszcza.
Piętnastoletnia Marta postanawia odpowiedzieć Bogu na Jego wezwanie do służby w zgromadzeniu zakonnym. W liście skierowanym do ks. Dąbrowskiego prosi, by jako kapelan wstawił się za nią u Sióstr Miłosierdzia w Chełmnie, by zechciały ją przyjąć do siebie. Niestety, jest za młoda, ale po pewnym czasie sama postanawia skierować tam swą prośbę. Siostra Wizytatorka zapraszają na okres Świąt Bożego Narodzenia. Marta przyjmuje to zaproszenie z wielką radością, nie martwi się nawet tym, iż musi zrezygnować z pobytu w domu w tak wielkie święto.
Pilnie przypatruje się życiu zakonnemu. Czuje się jak w niebie! Jest przekonana, że jej miejsce jest właśnie w tym Zgromadzeniu, że tu najwierniej będzie mogła służyć Bogu.
Po raz kolejny jednak okazuje się, że wciąż jeszcze jest za młoda. Przepisy bowiem wymagają ukończonego osiemnastego roku życia. Otrzymuje jedynie zapewnienie przyjęcia do Zgromadzenia za dwa lata. Musi więc wracać do domu. Jeszcze gorliwiej się modli, wypełnia chrześcijańskie obowiązki.
Na kilka miesięcy przed wstąpieniem do Zgromadzenia dowiaduje się, że jej koleżanka - Monika Gdaniec - także pragnie zostać Siostrą Miłosierdzia. Pisze więc prośbę do Chełmna, ale odpowiedź jest odmowna ze względu na brak miejsc w postulacie. Wówczas, w trosce o dar powołania zakonnego swej koleżanki, pisze kolejną prośbę o przyjęcie jej i Moniki, ale tym razem do Krakowskiej Prowincji Sióstr Miłosierdzia, mimo że sama już ma zapewnione miejsce w Chełmnie. Krakowska Prowincja przyjmuje obie dziewczęta.
23 kwietnia. Rok 1892. W kościele parafialnym w Skarszewach ksiądz odprawia mszę św. w intencji Marty, a ona po przyjęciu Komunii św. specjalnym aktem oddaje się pod opiekę Matki Bożej.
Jest poniedziałek, 25 kwietnia. W długiej, serdecznej modlitwie Marta żegna się ze św. Janem Nepomucenem, w wielkim skupieniu stojąc przed jego figurą. Żegnając się z rodziną w pobliżu figury, mówi:
Za przyczyną św. Jana Nepomucena Pan Bóg powołał mnie do służenia Jemu. Św. Jan wyprosił mi łaski, do których dążyłam od lat, będąc wesołą i łagodną.
O godz. 16.00 wyrusza pociąg ze Starogardu do Krakowa. Następnego dnia Marta i Monika pukają do furty klasztornej przy ulicy Warszawskiej 8 w Krakowie.
Od pierwszych dni swego pobytu w Zgromadzeniu Marta czuje się zobowiązana do wdzięczności Panu Bogu za łaskę powołania zakonnego i postanawia usilnie pracować nad sobą, by być prawdziwą córką Miłosierdzia, córką Świętego Wincentego a Paulo.
W dniach od 26 kwietnia do 11 sierpnia 1892 roku odbywa w Krakowie okres zwany postulatem. Pod wpływem siostry odpowiedzialnej za formację uczy się dostrzegać cierpiącego Chrystusa w ludziach biednych, chorych, opuszczonych, kalekich. Służy im tak, jakby służyła samemu Chrystusowi. Nie lęka się powierzonej jej pracy, wszyst-
KMR 37
SYLWETKA ŚWIĘTEJ
kie obowiązki wykonuje z łatwością, nigdy nie okazując zmęczenia. Uważa bowiem, że jej życiowym zadaniem jest służyć drugiemu człowiekowi.
Kolejny okres życia Marty to Nowicjat, tzw. Seminarium. Od pierwszych dni zapoznaje się z zasadami, przestrogami i wskazaniami świętego Wincentego i stara się wprowadzać je w życie. Praktyki zakonne, ćwiczenia duchowne i modlitewnik Zgromadzenia skutecznie przyczyniają się do pogłębienia nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu, do Serca Pana Jezusa, do Męki Pańskiej. Ponieważ już w seminarium styka się z nędzą ludzką w postaci rozmaitych chorób, dlatego też pielęgnuje w sobie nabożeństwo do Matki Boskiej Bolesnej. Ucieka się do niej w różnych sytuacjach życiowych i potrzebach chorych, którym usługuje.
Jej autorytetem staje się sylwetka Joanny Dalmag-ne - siostry żyjącej w XVII wieku, a zmarłej w wieku zaledwie 33 lat. Jej sposób życia, praktyka cnót chrześcijańskich i zakonnych, wierność duchowi św. Wincentego, dodatnio wpływają na życie Marty. Siostra Joanna staje się dla niej wzorem do naśladowania. Marta jest nią wprost urzeczona!
Od czasu Seminarium u siostry Marty pojawia się pragnienie, by umrzeć młodo. Odtąd niebo staje się przedmiotem jej myśli i pragnień. O niebie rozmawia ze współsio-strami, z chorymi, życzy nieba rodzicom i rodzeństwu..
21 kwietnia. Rok 1893. Marta otrzymuje strój Siostry Miłosierdzia. Chce być dobrą i pożyteczną pielęgniarką, chce nabrać umiejętności nie tylko w pielęgnowaniu chorych, ale także w przybliżaniu ich dusz do Boga poprzez przygotowywanie do spowiedzi, przyjęcie Komunii Św. i sakramentu chorych. Tej formie apostolstwa jest wierna aż do końca swojego życia.
W polowie 1895 roku zostaje przeniesiona do pracy w szpitalu w Podhajcach. Swoim poświęceniem się dla dobra wszystkich ludzi, bez względu na nację i wyznanie, zjednuje sobie ogólną miłość i szacunek wszystkich, którzy się z nią stykają. Do jakiego stopnia potrafi sobie zjednać ludzkie zaufanie świadczyć może fakt, że pod wpływem jej dobroci pewien Izraelita zmienia swoją wiarę na katolicką.
Rok 1899. Przełożona domu w Podhajcach powiadamia s. Martę, że z woli Wyższych przełożonych zostaje przeniesiona do Bochni, gdzie nadal będzie pracować, pielęgnując chorych. W sposób godny podziwu poświęca się w dzień i w nocy chorym, którzy pod jej wpływem oczyszczają swoje sumienia, przyjmują Komunię Św., a przede wszystkim traktują swoje cierpienie jako zadośćuczynienie Panu Bogu za popełnione grzechy.
Pewnego dnia podczas modlitwy siostra Marta dostrzega krzyż, z którego wydobywają się promienie. Słyszy następujące słowa:
Znoś córko cierpliwie wszystkie oszczerstwa i posądzenia, pracuj dla swoich. Wkrótce zabiorę cię do siebie....
Jakiś czas później siostra Marta zostaje pomówiona. Jeden z pacjentów donosi miejscowemu proboszczowi, iż poczęła dziecko, a jego ojcem jest Jan Nosal, któremu okazywała w szpitalu wiele czułości.
Odtąd spotyka ją wiele nieprzyjemności, cierpi. Wielu z jej otoczenia wierzy w te brednie, jedynie siostra przełożona nie daje temu wiary. Dopiero na łożu śmierci ów oszczerca odwołuje to, co powiedział.
Z woli wyższych przełożonych siostra Marta przybywa do Śniatynia. Pracuje w miejskim szpitalu. Spędza
całe dnie w salach szpitalnych, w zaduchu chorób i środków dezynfekcyjnych, w atmosferze gorączkowych majaczeń, pooperacyjnych jęków, wśród niecierpliwych ludzi, dla których poza własną dolegliwością, wszystko inne przestaje być ważne. Trwać w czymś takim jest trudno, ale nie siostrze Marcie, która mimo wszystko potrafi być wesołą, bez końca cierpliwą i ofiarną. Troszcząc się o to, by być coraz wierniejszą córką Św. Wincentego, dba nie tylko o ciała chorych, ale i o ich dusze. Wiele czasu poświęca na uczenie chorych katechizmu, na czytanie religijnych książek, a przede wszystkim na przygotowanie do odprawienia spowiedzi z całego życia. Ma wyjątkowy dar nawracania grzeszników. Podobnie jak we Lwowie czy Podhajcach, do szpitala w Śniatynie zgłaszają się chorzy różnych narodowości i wyznań.
Siostra Marta ma szczególną słabość do Żydów. Okazuje im wiele współczucia, rozmawia z nimi na tematy religijne, przedstawia argumenty, które skłaniają Żydów do porzucenia własnego wyznania i przejścia na wiarę katolicką poprzez chrzest. Ma opinię, że tak potrafi apostołować wśród Żydów, że na jej oddziale żaden z nich nie umiera, nie przyjąwszy chrztu świętego.
Jest rok 1903. Wigilia. Podczas łamania się opłatkiem z siostrą przełożoną, Marta oświadcza, że jest to jej ostatnia Wigilia na tym świecie. Nikt nie traktuje jednak tej wypowiedzi poważnie. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie siostra Marta miała umrzeć. Tymczasem w separatce szpitalnej wraca do zdrowia pewna niewiasta po przebyciu tyfusu plamistego. Trzeba przygotować do dezynfekcji wszystko, z czym chora się stykała. Zadanie to zostaje powierzone pracownikowi służby szpitalnej- mężowi i ojcu rodziny. Marta postanawia go wyręczyć. Zarazki tyfusu okazują się groźne dla jej zdrowia. Już następnego dnia czuje się osłabiona, atakuje ją wysoka gorączka. Ostatkiem sił porządkuje swoje rzeczy, wiele listów i notatek pali, przygotowuje sobie strój do trumny...
Choroba szybko atakuje organizm siostry. 27 maja 1904 roku przybywa do Śniatynia brat Marty
- ksiądz Jan Wiecki. Udziela jej Komunii św. Siostra Marta bardzo cierpi. Spieczone, popękane od gorączki wargi utrudniają jej mowę. Ból związany z przebiegiem tyfusu i zapaleniem płuc utrudnia jej porozumiewanie się, ale jest przytomna.
30 maja. Pod szpitalem przywarci do muru stoją mieszkańcy Śniatynia, ci którzy korzystali z posługi siostry Marty, ich rodziny. Stoją Polacy, Rusini, Żydzi. Nie dochodzą do nich żadne pocieszające wiadomości.
Wreszcie nadchodzi upragniona przez siostrę Martę chwila. Czuje, jak coraz bardziej słabnie, wie, że to ostatnie chwile jej życia. Słychać modlitwy za konających. Siostra Marta trzyma w ręku gromnicę, powtarza z innymi słowa litanii...
Lekkim skinieniem żegna wszystkich. Zaczyna się konanie. Po krótkiej chwili odchodzi z tego świata...
Ważniejsze źródła i literatura: 1. O. I Borkiewicz OFM Conv: W trosce o ciała i dusze cierpiących
(S. Marta Więcka 1874 - 1904 ), Jasło 1993. 2. s. M. Borkowska OSB: Siostra Marta, Zgromadzenie Sióstr Miło
sierdzia, Kraków 2002.
Ciąg dalszy w następnym numerze KMR
38 KMR
BOGDAN K. BIELIŃSKI
Rodzina Pawła Tollika z Królów Lasu
ierwszym z rodu osiadłym w Królów Lesie był Paweł Tollik (1815-1887) wywodzący się z Rajków. Gdy dorósł do samodzielności i poślubił Juliannę z Krasków,
kupił tam w 1849 roku gospodarstwo rolne. Spośród wielu potomków przy życiu pozostał jedyny syn Julian dziedziczący gospodarstwo. Trzy córki: Józefina wyszła za Franciszka Balewskiego do Grabowa, Rozalia za Franciszka Piontka do Urbanowa i Paulina za Antoniego Świtalskiego do Rywałdu.
Wprowadzeniem do tej rodziny był już artykuł „Wątek kaszubski w kociewskiej familii Tollików..." zamieszczony w nr 3/58 KMR z 2007 roku.
Królów Las
Wieś ta z niemieckiego zwana Kónigswalde lokowana była na surowym pniu w puszczy bielskiej przez opata
pelplińskiego Eberharda z Elbląga w 1338 roku, a jej pierwszym sołtysem był Mikołaj Pistoris.
Z obiektów sakralnych początkowo była tu kaplica, a po niej drewniany kościół pw. Św. Krzyża. Obecny kościół murowany z czworoboczną wieżą wzniesiono w 1806 roku w miejscu poprzedniego.
Wokół kościoła istnieje cmentarz. Najstarszy z zachowanych grobów pochodzi z 1875 roku. Są też groby miejscowych plebanów, w tym ks. Jana Białkowskiego (1846-1879) oraz gburów, jak Leona Czarnowskiego czy symboliczny grób zamordowanego w Szpęgawsku w 1939 roku Józefa Kurowskiego.
Zachowała się dotąd kapliczka przydrożna z figurą Św. Rocha, który miał chronić mieszkańców przed nawrotem cholery. Zaraza ta nawiedziła tę wieś w drugiej połowie XIX wieku. Natomiast zniszczona została przez Niemców kapliczka poświęcona św. Apolonii - patronce dentystów, z którą wiąże się legenda, iż miejscowy kowal leczył obolałym wieśniakom zęby.
Z zabytków jest jeszcze pozostałość młyna na rzece Jance o dwóch kołach, czterech kamieniach i tyleż pytli. Wzmianka o nim i jego dzierżawcy Marku Figurze pochodzi z 1573 roku. W XIX wieku postawiono obok murowany młyn ze spichlerzem, który przetrwał do dziś.
Ciekawostką jest też gniazdo bocianie z 1826 roku zachowane dotąd, ulepione na zabudowanej posesji Grzegorza Schwartza.
Kilka dalszych szczegółów zamieszczonych jest w moim artykule monograficznym o Królów Lesie, który w niedługim czasie ma się ukazać drukiem.
Gospodarstwo Tollików w Królów Lesie
Mieściło się ono w centrum wsi, tuż przy kościele, według ewidencji gruntów działka ta oznaczona jest numerem
148/2, arkusz mapy 2. Po rozebraniu wszystkich zabudowań i rekultywacji gruntów tenże fragment pola otrzymał zakwalifikowanie do kategorii gleby III b. Jeszcze we wczesnych latach
ubiegłego stulecia Tollik był także formalnym właścicielem części enklawy terenu już użytkowanego przez kościół. Według ówczesnej ewidencji w roku 1905 działka ta nosiła numer 316/312.
Na gospodarstwie Tollikowie mieli dwa cugi koni, czyli osiem. Posiadali też ładną bryczkę, ale do kościoła chodzili pieszo, bo ich dom znajdował się blisko, tuż przy kościele.
Za służby u Tollików w oborze pracował Paweł Jasiński, jego żona Marianna pomagała w domu u gospodarza. Córka Jasińskiego też wynajmowała się do pracy na roli.
Wyobrażenie o ostatnim stanie gospodarstwa odtworzono na podstawie pamięci starszych mieszkańców wsi. Otóż na działce od frontu stał piętrowy budynek mieszkalny, w głębi była chlewnia z częścią mieszkalną dla służby, a naprzeciw stajnia z oborą. Podwórze zamykała stodoła kryta słomą, spalona wcześniej przed rozbiórką pozostałych budynków. Najdalej od drogi, za końcem ostatnich zabudowań był też staw, dziś już wysuszony w ramach rekultywacji.
Z obiektów kubaturowych zlokalizowanych poza siedzibą gospodarstwa zachował się budynek mieszkalny dla pracowników najemnych. Mieszkały w nim rodziny Wawrzyńskich i Jasińskich. Córka Jasińskiego, zamężna Torłop, mieszkała jeszcze w 1985 roku. Budynek ten, kryty strzechą od dawna był już zdekapitalizowany. W miejscu pawilonu spożywczego GS „Samopomoc Chłopska" stał wcześniej również dom mieszkalny - czworak dla robotników najemnych u Tollików. Gospodarstwo ich miało podobno około 55 ha gruntów. Według pamięci okolicznych mieszkańców mogło mieć nawet do 300 mórg.
Paweł Tollik prowadził gospodarstwo do swej starości, po czym przekazał je swojemu synowi, Julianowi. Mogło to nastąpić między śmiercią żony Pawła - Juliany, tj. rokiem 1882 a 1882, czyli ślubem spadkobiercy.
Paweł zmarł w 1887 roku i wraz z żoną oboje odeszli we własnym domostwie i pochowani zostali na miejscowym cmentarzu, ale śladów pochówku dzisiaj na miejscowym cmentarzu nie ma żadnych.
Poza czwórką dzieci Pawła, które przeżyły, jeszcze ośmioro dzieci zmarło wcześnie (w roku urodzenia) w latach 1850-1867.
Julian jako jedyny syn
Ze wspomnianej czwórki nie miał już komu przekazać gospodarstwa w naturze. Sam miał tylko trójkę dzieci, w tym
jedynego syna Czesława, ale ten choć wybrał studia rolnicze, potem wolał posady w urzędach, a córki wydały się za rolników. Wanda - najstarsza wydała się za Teodora Maternickiego do Srebrnik, a Bronisława - najmłodsza za Jana Gierszewskiego do Stawu. Tak więc skończyło się na tym, że Julian gospodarkę w Królów Lesie sprzedał i z żoną Dorotą przenieśli się do córki Wandy do Srebrnik.
W księdze wieczystej dla przedmiotowej nieruchomości rolnej w Królów Lesie założonej w Sądzie Rejonowym
KMR 39
RODY POMORSKIE
Para młoda: Teodora Maternicka i Alojzy Kowalewski, Srebrniki 30.06.1930 r.
w Tczewie poza datą oznaczającą sprzedaż Józefowi Ptachowi, kolejna 27.10.1928 roku to dalsza odsprzedaż tego samego gospodarstwa Ignacemu Imiłkowskiemu z Inowrocławia.
Przenieśli się do Srebrnik
Srebrniki, z niemieckiego Silbersdorf, leżą między Chełmżą a Kowalewem nad rzeką Bacha. Pod koniec XIX wieku
liczyły ponad 300 mieszkańców, w tym 20 % to ewangelicy. Tamtejszy kościółek pw. Matki Boskiej Śnieżnej należy do starszych w diecezji i był początkowo filią parafii w Kiełba-sinie. Stał się samodzielną parafią od 1900 roku. Wtedy administratorem został ks. Feliks Bolt, późniejszy senator. Był tu aż do wybuchu wojny, kiedy został aresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym Stutthof, gdzie w 1940 roku zmarł z wyczerpania.
Na miejscowym cmentarzu okalającym kościół są groby członków miejscowej rodziny Maternickich i skoligaconych Tollików. Większość z nich leży tuż przy kościele. Jan Ma-ternicki, jego syn Teodor, Wanda Maternicka z domu Tollik, Julian Tollik, jego żona Dorota z domu Bolt, a także inni tu urodzeni, ale mieszkający daleko poza ziemią chełmżyńską. Grób ks. Senatora Feliksa Bolta jest na gdańskiej Zaspie, a jego tu obecność przypomina tablica pamiątkowa wmurowana w latach 80-tych ubiegłego stulecia w przedsionku kościoła.
Gospodarstwo Maternickich
Według zapisków w Księdze Adresowej Gospodarstw Rolnych z 1923 roku gospodarstwo Teodora Maternickie-
go ożenionego z Wandą z domu Tollik, miało 117 ha, w tym 99 ha ziemi uprawnej i 15 ha łąk. Taki areał utrzymywał się też w latach późniejszych i gospodarstwo to było największe w Srebrnikach. Inne w tej wsi ledwo przekraczały 50 ha.
Gospodarstwo Maternickich położone jest przy drodze gruntowej tuż za kościołem, dalej za ciekiem wodnym na wysokości przydrożnej kapliczki. Zabudowa gospodarstwa ma kształt prostokąta podzielonego na dwa podwórza. Przy wjeździe stoi budynek mieszkalny, parterowy ze stromym dachem dwuspadowym. Po tej samej stronie jest kuźnia z piętrowym spichlerzem. Pozostałą obudowę podwórzy stanowią obiekty inwentarskie.
Rodzina Juliana Tollika często odwiedzała ks. Felika Bolta, gdy jeszcze zamieszkiwała w Królów Lesie. Żona Juliana
- Dorota z domu Bolt była rodzoną siostrą księdza senatora z Barłożna. Teodor Maternicki urodzony w 1868 roku przekroczył trzydziestkę, gdy Dorota z mężem i dziećmi zaczęli składać wizyty w Srebrnikach od 1900 roku. Była to okazja do bliskiego poznania się Wandy z Teodorem. Pobrali się w 1904 roku, zwyczajowo w miejscu zamieszkania panny młodej tzn. w Królów Lesie, a ślubu udzielił oczywiście ksiądz, wujek Feliks Bolt.
Teodor Maternicki też miał brata księdza Władysława (1865-1940). Wyświęcony został w 1894 roku po ukończeniu seminarium duchownego w Pelplinie. By wikarym w Kościerzynie, potem w Lutowie, gdzie od 1902 roku został proboszczem, następnie w Godziszewie. Uczestniczył w działalności społecznej, był członkiem TNT i należał do stowarzyszenia „Straż".
Podobnie jak ks. Bolt także ks. Maternicki osadzony został w Stutthofie w 1939 roku i również w 1940 roku zmarł w tym obozie koncentracyjnym. Informacje te potwierdził ks. H. Mross w swoim słowniku biograficznym.
Za Wandą do Srebrnik przenieśli się również jej rodzice z Królów Lasu. Początkowo zamieszkali wszyscy razem z gospodarzami. Po pewnym czasie przenieśli się do odrębnego mieszkania - domku potocznie zwanego „na dołku", który znajdował się około dwa kilometry od siedziby Maternickich.
W Srebrnikach urodziły się Wandzie i Teodorowi Ma-ternickim dwie córki: Anna (1905-?), która wyszła za Józefa Zientarskiego do Grudziądza i Teodora (1908-1996) poślubiła Alojzego Kowalewskiego z Wrocławia.
Coś o Czesławie
Syn Juliana, Czesław (1885-1943), studia rol
nicze z tytułem inżyniera agronoma ukończył w Halle (Niemcy). Stamtąd wrócił do Polski i w Poznaniu w 1919 roku wziął ślub z Bronisławą Żakowską. Był trzykrotnym starostą i tak najpierw w Strzelnie, potem w Świeciu i Tucholi. Stąd w 1929 roku przeszedł na stanowisko kierownika Wydziału
40 KMR
Rolnictwa Województwa Pomorskiego w Toruniu. Wchodził w skład Związku Elektryfikacyjnego w Chełmnie, którego celem było doprowadzenie energii z elektrowni wodnej w Gródku do Torunia. Potem został radca wojewódzkim. Należał do Związku Filomatów Pomorskich. Za swą działalność społeczno-polityczną został przez Niemców aresztowany i wywieziony do obozu Mauthausen, gdzie otrzymał numer obozowy 27337. Zginął tam 9.08.1943 roku. Przygotowywana jest aktualnie w Wiedniu wystawa o ofiarach i męczennikach obozu K. L. Mauthausen. Organizatorami są Polacy, którzy przygotowują ją na zlecenie Unii Europejskiej. Autor przekazał na nią materiały o osobie Czesława Tollika.
Czesław miał córkę Bogumiłę urodzoną w 1920 roku zamężną Grabosz, zamieszkałą w Toruniu oraz syna Andrzeja (pseudonim „Oskiera") mieszkającego w Wielkiej Brytanii.
Żakowscy pieczętowali się herbem
Co się tyczy rodziny Żakowskich, z której wywodzi się żona Czesława - Bronisława. Pochodzi ona
z Zielonej Góry koło Radzynia Chełmińskiego. Tam na zielonym wzgórzu stoi drewniany dworek z przełomu XVIII/XIX wieku. Budynek jest bardzo urokliwy, a miejsce to posiada bogatą historię, która sięga czasów krzyżackich. Dworek ten jest na tyle interesujący, że stanowił wzór do skopiowania domostwa Bogumiła
Dworek Żakowskich
i Barbary na potrzeby filmu „Noce i dnie" w reżyserii Antczaka. Według zachowanych przekazów zabudowania na zielonym wzgórzu były przed wiekami siedzibą krzyżaka sprawującego pieczę nad przybywającymi do grodu pątnikami, którzy odbywali kwarantannę w leżącym u stóp wzgórza kościółku istniejącym do dziś jako kaplica cmentarna.
We wspomnianym domku mieszkali Żakowscy, należący do rodów szlacheckich. Według Bronisławy, żony Czesława jej ojciec Bernard posiadał zegarek, na którym wyryty był herb rodziny Żakowskich. Dziś już nie wiadomo czy pieczętowali się herbem „Ostoja" czy „Junosza". W herbarzu spisanym przy współudziale Teresy Korzeniowskiej występują przy tym nazwisku oba wspomniane herby.
Diaspora z rodziny Juliana Tollika
Wwyniku zawirowań ostatniej wojny 1939-1945 roku, z linii Juliana i Doroty Tollik za granicą znaleźli się dwaj
kuzyni: Witold Gierszewski Bolt (1916-2007) syn Jana i Bronisławy z domu Tollik oraz Andrzej Tollik Oskiera (1926-2001) syn Czesława i Bronisławy z domu Żakowskiej.
Witold, syn Bronisławy, z chwilą wybuchu wojny, jako 23-letni kawaler pracował w firmie „Stillert" w Gdańsku, a w 1943 roku znalazł się w Stuttgarcie, gdzie doczekał się końca wojny. Będąc na zachodzie miał ułatwiony dostęp do uczelni w Wiedniu, gdzie podjął studia inżynierskie. Po ich ukończeniu wyemigrował do USA i osiedlił się w Chicago. Tam ożenił się w 1955 roku z Rozelle Galii - emigrantką z Serbii. Co do swego nazwiska, uznał że jest ono w tamtejszych warunkach niepraktyczne i zmienił je na Bolt. Przyjął je po swej babci macierzystej - Dorocie. Miał dwie córki - Izabelę zamężną Stoltzman, Joannę zamężną Freichtel i syna Andrzeja ożenionego z Caroliną w 2005 roku.
W 1987 roku Witold z rodziną przeniósł się do De Soto w stanie Teksas. Kupił tam dom i mieszkał do końca życia. W ten sposób rodzice byli bliżej córki Izabeli, która wcześniej się usamodzielniła i mieszkała już w tym stanie w Dallas.
Witold utrzymywał bliski kontakt z rodziną w Polsce, szczególnie ze swą siostrą Alicją, zamężną Waligóra (1922-2005), zamieszkałą w Bagiczu na Pomorzu Zachodnim.
Interesując się pochodzeniem własnej rodziny nawiązał kontakt ze stowarzyszeniem mormonów w Salt Lakę City.
Bernard, Bronisława i Anna Żakowscy
KMR 41
RODY POMORSKIE
Andrzej Oskiera wraz z żoną Bronisławą Możejko
Umożliwiło mu to uzyskanie kopii filmowych metryk, na podstawie których między innymi odtwarzał drzewo genealogiczne własnej rodziny.
Zmarł w wieku 91 lat po upadku, który spowodował złamanie kości udowej.
Andrzej, syn Czesława, znalazł się w Wielkiej Brytanii tuż po wojnie i tam zdobył tytuł inżyniera mechanika samochodowego po ukończeniu polskiej uczelni „Polish Univers-ity College in London". W Anglii zapoznał się z Bronisławą Możejko, Polką z Telehany (okolice Białegostoku). Ożenił się w 1954 roku w Bradford. Bronisława trafiła do Wielkiej Brytanii jako emigrantka ze Związku Radzieckiego. Cała jej rodzina była w obozie pracy w ZSRR. Udało się im poprzez Iran i Indie dostać się do Anglii.
Mieli dwóch synów: Aleksandra, który poślubił rodowitą Angielkę Jenifer Whitehead oraz George'a, który zmarł w wieku 16 lat w Bonn na chorobę nerek. Andrzej przez 14 lat przebywał wraz z rodziną na kontrakcie w Niemczech, wówczas Zachodnich w Bonn i jako inżynier pracował w zakładach samochodowych Forda. Był to skutek reorganizacji tej firmy, w wyniku której przeniesiony został w 1970 roku. Delegacja ta trwała do 1984 roku.
W Anglii zamieszkiwali w mieście Brentwood. Przyjęli nazwisko „Oskiera", które wcześniej było jego pseudonimem. Często przyjeżdżał do Polski do siostry Bogumiły Grabosz w Toruniu. Swoje przyjazdy do ojczyzny traktował zawsze jako pielgrzymkę do gniazda rodzinnego. Z Torunia jeździł do miejscowości, z którymi był związany zarówno on, a szczególnie jego ojciec Czesław. Wspominał potem sympatyczne spotkania za starostami w miastach Strzelnie, Świeciu i Tucholi, gdzie stanowiska te w okresie międzywojennym zajmował jego ojciec. Bardziej wymowne sąjeszcze jego zabiegi o utrzymanie grobów rodziców i dziadków. Zachowywał się wręcz jak pątnik, gdy udawał się na miejsce pochówku swej matki Bronisławy, która pochowana jest w Toruniu przy ul. Wybickiego. Brał tylko butelkę z wodą i szedł na cały dzień na cmentarz, gdzie porządkował i konserwował nagrobek. Jak wspomina jego siostrzenica Bożena Grabosz zamieszkała w Toruniu, nie pozwalał donieść sobie żadnych posiłków. Jego staraniem zostały też całkowicie zrewitalizowane groby dziadków Juliana i Doroty Tollików w Srebrnikach.
Pod koniec życia studiował jeszcze na kierunku matematyczno-fizycznym „The Open University" z wielkim zaangażowaniem. Po ukończeniu obrał jeszcze drugi kierunek, lecz go już nie zdążył ukończyć.
Zmarł w roku 2001 na chorobę nerek, tę samą co jego syn George.
Promocja „Wzorów haftu kociewskiego"
Regionalistów ucieszy fakt, że ostatnio zostały wydane przez Oddział Gdański Zrzeszenia Kaszubsko-Po-morskiego „Wzory haftu kociewskiego". Z tej okazji
23 lutego 2008 roku odbyła się w Tczewie ich uroczysta promocja. O zainteresowaniu publikacją świadczy frekwencja na spotkaniu. Przedstawiciele lokalnych władz, instytucji oraz miłośnicy regionu wypełnili po brzegi salę konferencyjną Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie. Warto dodać, że oprócz teczek haftu według wzorów Marii Wespowej i Małgorzaty Garnyszowej przedstawiono również najnowsze szkice historyczne „Śladami walk o Tczew w 1807 roku" pod red. Kazimierza Ickiewi-cza, które są pokłosiem sesji napoleońskiej zorganizowanej rok temu przez tczewskich społeczników z ZK-P.
Okładka najnowszych „Wzorów haftu kociewskiego", pierwsze wydanie ukazało się w 1982 roku
Fot. Damian Kullas
42 KMR
HUBERT POBŁOCKI
Kociywiaki fajroweli Gwazdka wew Gdóńsku
nia 22 grudnia 2007 roku w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku odbyło się dziesiąte, jubileuszowe spotkanie członków i sym
patyków, założonego przed dwoma laty, Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków, Sekcji Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. W tym miejscu należą się słowa podziękowania kierownictwu Nadbałtyckiego Centrum Kultury z jego dyrektorem Lawrencem Okey Ugwu na czele, za nieodpłatne użyczenie sali licznie przybyłym na spotkanie bożonarodzeniowe mieszkańcom Trójmiasta, mającym swe korzenie na Kociewiu! T.K.K. pełni integrującą rolę, skupiając na cokwartalnych spotkaniach Kociewiaków zadomowionych od lat na Wybrzeżu, ale uczuciowo związanych ze swoją małą ojczyzną — Kociewiem. Spoiwem łączącym tę społeczność jest kultura, sztuka regionalna, folklor. Tak było i tym razem. Dla zebranych na sali przedstawicieli najwyższych organów państwa: posła na Sejm reprezentującego ziemię kociewską Jana Kulasa, senatora Andrzeja Grzyba, prof. Andrzeja Ja-nuszajtisa - honorowego obywatela Gdańska, prof. Stefana Raszeji, redaktorów Stanisława Pestki, Antoniego Perzyny, Róży Jancy-Brzozowskiej i wielu gości (proszę niech mi wybaczą, że z braku miejsca nie wymieniłem wszystkich z imienia i nazwiska) był to niezapomniany wieczór.
Do tradycji spotkań należą m.in. promocje ukazujących się książek autorów kociewskich. Andrzej Grzyb - niezwykle płodny autor - zaprezentował tym razem, aktualną na czasie „Gdańską książkę kucharską" z przedmową prof. Andrzeja Januszajtisa, zawierającą przepisy kulinarne, jakimi posługiwali się gdańszczanie w początkach XX wieku. Równocześnie z książkąukazał się kalendarz na rok 2008 - „Kuchnia Kociewską" - zawierający przepisy pochodzące z innego dzieła Andrzeja Grzyba pt. „Kuchnia kociewską wedle odmian pór roku i zwyczaju spisana". Zilustrowany akwarelami Józefa Olszynki, cechuje go okładka pachnąca szarlotką, co jest w tego rodzaju wydawnictwach, bardzo pożądane, jak dotąd niespotykane.
W ramach cyklu wspomnień wybitnych sportowców kociewskich redaktor Mirosław Begger przypomniał zebranym sylwetkę śp. tenisisty stołowego, wielokrotnego olimpijczyka, mistrza świata, Europy i Polski Andrzeja Grubby, którego rodzice byli na sali. Rozstrzygnięto też IV edycję Konkursu Literackiego im. Bernarda Janowicza, kociewskiego bajkopisarza, gawędziarza, patrona Szkoły Powszechnej w Brzeźnie Wielkim koło Starogardu Gdańskiego. Jury konkursu pod przewodnictwem prof. Marii Pająkowskiej-Ken-sik z Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, mgr Beaty Eich i redaktora Jarosława Stanka, sekretarza redakcji „Gazety Kociewskiej", przyznało uczestnikom konkursu następujące nagrody i wyróżnienia:
1. Kamila Thiel-Kubacka za pracę pt. „Opowieść spod kaflowego pieca";
2. Olga Krzyżyńska za pracę pt. „Z Kociewia do Trójmiasta przez daleki świat";
3. Klara Śmiech za pracę „Moja droga z Kociewia do Trójmiasta".
Przyznano też cztery równorzędne wyróżnienia, które otrzymali: Mirosław Begger, Stanisław Bieliński, Wioleta Cedro i Wanda Paszkowska. Ufundowane przez Andrzeja Grzyba, Krzysztofa Kowalkowskiego, Huberta Pobłockiego i Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Starogardzie Gdańskim nagrody i wyróżnienia wręczała, z wdziękiem, wszystkim laureatom mgr Beata Eich.
Z aplauzem zebranych przyjęty został galowy występ, ponad trzydziestoosobowego zespołu folklorystycznego „Burczybas" z Gniewa, pod kierunkiem Wojciecha Górskiego. Kociywska młódź: knapy i dziy-wuchy ozute wew bestre klejdy, czarne buksy i westki, halki zes szlajfkami, obute wew klómpy dynili, bole-choweli jaż sia powała trzansła. Inksze gadeli gawańdy, coby na łostaciek zes wszistkimi zaśpsiywać polskie kolandy. Spotkaniu towarzyszyły stoiska z wydawnictwami Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, przy którym rej wodziła Wanda Kołucka. Rękodzieła w postaci wyrobów z kolekcją haftów prezentowały: Maria Lesz-man i Katarzyna Nowak, a rzeźby w drewnie wystawiał Stanisław Śliwiński.
Hojnymi sponsorami byli: Eugeniusz Lipiński, którego wypiekami z cukierni „E.L." mieszczącej się przy ul. Słowackiego 53 we Wrzeszczu raczyło się 150 gości. Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Starogardzie Gdańskim, z jej uroczą prezes Beatą Oworuszko, mile zaskoczyła wszystkich szerokim asortymentem swoich wyrobów, a szczególnie wykwintnym kucham zas glómzo.
Nad całością czuwał Hubert Pobłocki, prezes T.K.K. wraz z sekundującym mu członkiem Zarządu T.M.Z.K. Gerardem Sulewskim.
Występ zespołu „Burczybas" z Gniewa
fot. Alicja Fijałkowska
KMR 43
Przedstawiamy Czytelnikom ostatni referat Romana Landowskiego, wygłoszony 2 czerwca 2007 roku na Biesiadzie Literackiej w Czarnej Wodzie.
ROMAN LANDOWSKI
Publicystyka w Kociewskim Magazynie Regionalnym
kazujący się od 1985 roku „KMR" dużą wagę przywiązywał do publicystyki. W podstawowym zakresie uwypuklał te treści - które najbliżej przystawały do
tradycji, do tej wiedzy o regionie wcześniej mocno zaniedbanej - poczynając od historii poprzez etnografię, kulturę ludową po współczesne zjawiska regionalizmu. Ponieważ o bieżącym życiu publicznym - bo jest jądrem publicystyki - informowały nowo powstałe gazety lokalne, redakcja postanowiła wejść w zakres treści popularnonaukowych.
Najdłużej (bo od samego początku) bytuje na łamach felieton wstępny „Z redakcyjnego biurka" (do 2000 roku), kontynuowany jako „Od redaktora" (do dzisiaj) żywo w nich reagowano na bieżące zjawiska społeczno-polityczne kraju. „KMR" powstał jeszcze w PRL, w czasach istniejącej cenzury prewencyjnej, polegającej na kontroli tekstów przed ich opublikowaniem. Nie była ona jednak zbyt surowa, skoro dopuszczała do druku opinie krytykujące obraz życia partyjnego tamtego czasu.
Już w numerze (2/1987) Z redakcyjnego biurka wyszedł felieton „Dlaczego lubimy historię", krytykujący różne interpretacje przeszłości przez rządzące elity - w zależności od politycznego zapotrzebowania. Przy okazji oberwali ci, którzy regionalistów obwiniali o separatyzm. Wygarnięto też tym, co z boku przyglądali się tylko wysiłkom społecznych animatorów, by potem - w zależności od ich efektów - stanąć na wygodnej stronie. Były to wyraźne aluzje pod adresem partyjnych kontrolerów. W sumie młode pismo nie pozwoliło się wypchnąć na pozycję posłusznego potakiwacza.
Ważny był wtenczas ten oficjalny patriotyzm, ten państwowy, najlepiej spod znaku PRON, a nie jakiś regionalny zrodzony w małej ojczyźnie. Felieton ten tak się kończy:
Czytanie przeszłości bardzo uczy i uspokaja teraźniejszość. A przecież o spokój głównie chodzi, także ten wewnętrzny. Ludzie spokojni i rozważni - co nie znaczy, że pokorni - oraz rozumiejący przeszłość są najbliżsi pojednania i skłonni prawidłowo zrozumieć procesy historyczne, do samodoskonalenia umysłu i charakteru, a co najistotniejsze skłonni do kształtowania własnych uczuć patriotycznych i czynnej postawy obywatelskiej. Dlatego lubimy historię. Po pewnym czasie dyletanci polityczni zaniechali pytań, co to jest regionalizm oraz mała ojczyzna.
W następnych numerach poczynano sobie jeszcze odważniej. To m.in. felietony „Z redakcyjnego biurka" wyrobiły osąd kwartalnika opiniotwórczego, skupiającego wokół siebie liderów społeczno-regionalnych Kociewia. Tak jest do dzisiaj, kiedy w tekstach „Od redaktora" spadają gorzkie uwagi adresowane do aktualnie rządzących.
Równie drapieżne w wymowie, ale dotyczące relacji lokalnych bardzo poczytne były również felietony Ryszarda Szwo-cha (Wasz Kociewiak, publikowane w latach 1986-1989).
W mniejszej ilości był prezentowany na łamach „KMR" reportaż.
Poza typowymi tekstami tego gatunku Józefa Ziółkowskiego (np. Powrót białych żurawi, Ciebierowo), powodzeniem cieszyły się minireportaże Andrzeja Grzyba w cyklu „Biegiem Czarnej Wody". Były to reporterskie wędrówki wzdłuż Wdy na jej kociewskim odcinku. Autor umiejętnie i zgrabnie mieszał teraźniejszość z przeszłością, opowiadał co po drodze widział, przekazywał co powiedzieli inni i co już na dany temat napisano.
Podobne w wymowie i kształcie były też widokówki Olgierda Kostrowickiego. Odwiedzając poszczególne miejscowości, autor pisał o zabytkach, odwiedzał plebanie, sklepy, gospody, remizy, rozmawiał z turystami. Znowu fakty życia bieżącego korespondowały z historycznymi — by familijny rodowód wyprowadzić gdzieś ze średniowiecza.
Skoro mowa o publicystyce, koniecznie należy wspomnieć o zamieszczanych rozmowach, wywiadach z prezydentami miast, naczelnikami gmin, przedstawicielami aparatu sprawiedliwości, ludźmi w regionie ważnymi i znaczącymi. Te gatunki realizował Józef Ziółkowski.
Nie można przemilczeć tych tekstów, które na bieżąco informowały o sylwetkach twórców ludowych i recenzji nowości wydawniczych dotyczących Kociewia. Tym ostatnim służyła odrębna kolumna pt. „Regionalny regał". Czytelnicy otrzymywali też sporą wiedzę o tym, co inni piszą o Kociewiu. W rubryce innych łamów omawiano teksty zamieszczane w Pomeranii, Pomorzu, Jantarowych Szlakach, Kujawach, Pielgrzymie, Pobrzeżu.
Były także formy z pogranicza publicystyki i literatury - teksty eseistyczne, przekraczające zarówno formę jak i rozmiarami zwykłą recenzję czy omówienie. W tym ostatnim zakresie naszym łamom znaczącą pomoc oddał Krzysztof Kuczkowski, a w ostatnich latach prof. Tadeusz Linkner.
I na tym można by zakończyć, gdyby nie dwie stałe rubryki notkowe redagowane w pierwszych latach - w cyklu kwartalnym. Jedna informacja (nota nie przekraczała 10 zwięzłych zdań. Kociewska Kronika Kulturalna była przekazywana do redakcji z trzech powiatów kociewskich, natomiast „Z Życia regionu" red. Zb. Gabryszaka) stanowiła wybór informacji z prasy codziennej.
Reasumując publicystyka w „KMR" była obecna w jej niemal wszystkich gatunkach, choć w różnych proporcjach. Jej regularność zamieszczania załamała się w 1990 roku, gdy starogardzki partner odmówił współfinansowania pisma. Redakcja nie miała odwagi rozmawiać z autorami na temat przyszłych tekstów, jeżeli nie mogła zwrócić nawet kosztów wyjazdu w teren na reportaż.
Zgromadzenie tej publicystyki z łamów „KMR" w postaci odrębnej książki byłoby interesującą propozycją lektury.
44 KMR
LITERACKIE ŁAMY
tokolwiek przejeżdża szosą pomiędzy Demli-tiem a Godziszewem, zwraca uwagę na jedno z największych jezior na Kociewiu - Jezioro
Godziszewskie. Położone w dolinie, z jednej strony otoczone przepięknym lasem, wabi swoim urokiem turystów. Jezioro jakich dużo na Kociewiu.
Jednak uwagę przyciąga półwysep wcinający się w wodę. Aby poznać okoliczności jego powstania, trzeba cofnąć się do wieku XVII, a dokładniej do nocy z 19 na 20 stycznia 1657 roku. Tej właśnie nocy doszło do bitwy polsko-szwedzkiej. Dowodzący wojskami polskimi hetman Stefan Czarniecki okrążył Szwedów z trzech stron i przyparł ich do brzegów jeziora. Przerażony dowódca szwedzki rozkazał swoim 1600 żołnierzom usypać wał z ziemi przez jezioro, na którym była cienka warstwa lodu. Szwedzi wykonywali rozkaz posługując się hełmami,
ANNAWRYK
Legenda o śpiących rycerzach
bo nie mieli innych narzędzi. Polacy jednak naciskali tak mocno, że wysiłki wroga okazały się daremne. Wtedy to Szwedzi rzucili się do ucieczki na koniach przez zamarznięte jezioro. Pod ciężarem jeźdźców lód załamał się. Na środku jeziora utonęli wszyscy Szwedzi wraz z bogatymi łupami wojennymi.
Pod lodem znalazło też śmierć kilku polskich żołnierzy, którzy nieopatrznie pognali za wrogiem.
Od tego czasu półwysep na Jeziorze Godziszewskim nazywany jest Szwedzką Czubatką albo Czapą Szwedzką. Natomiast na dnie jeziora polscy rycerze strzegą zatopionego skarbu. Nazwano ich śpiącymi rycerzami. Kiedy Polska będzie w potrzebie, przebudzą się i zbrojnie wyruszą na pomoc ojczyźnie.
MACIEJ OLSZEWSKI
Bo ja już wiem jak się umiera
z każdym kolejnym bezdechem sekundą bez powietrza które skwapliwie liczę nieprzespanymi nocami robię krok do przodu z przerażenia otwieram oczy widzę ciemno boli już
Uszyłem sobie życie
na szarobrudnym kobiercu Wolności istoty snują się jak źle przewleczone nitki jeden gdzieś gubi wątek kto inny - wyrwany ze szpagatu - wcale nie trzyma się mocno
środek przecinają wstęgi szyn przez które pruje tramwaj taki jakiś niepasujący jak za duży emblemat czy naprasowanka
wśród tego ja maleńki jak łepek szpilki wciskam się dookoła osnową zachodzę od cienia i wiem już na pewno
wszyscy wylądujemy tam na dole postawią mogiłę i tym co na morzu i leśnym znajdom bez podeszew
betonową klapę z żelaznym okuciem zaspawająna amen
KMR 45
Prezentujemy Czytelnikom dwa fragmenty tekstów z przygotowywanego do druku trzeciego tomu „Zielonego kuferka". Tom pierwszy powstał w 2003 roku, kolejny dwa lata później, chociaż autor zapowiadał w nim, że zamyka ostatecznie swą opowieść. Nie dotrzymał słowa - za co jesteśmy mu wdzięczni.
ZYGMUNT BUKOWSKI
Wyprawa do grodu Privisa
o podwieczorku spiesznie rósł cień lasu, było już dogodniej pokonywać tę drogę krzyżową. Mogłem siec bez koszuli i nie bać się, że słońce dokuczli
wie opali mi ramiona i plecy. Róża także traciła nadmierne rumieńce i częściej zdejmowała bluzkę, by nagie piersi mógł owiać przyjemny chłód nastającego wieczoru. Kiedy dobrnęliśmy do kresu tej dłużyzny, przyrzekłem w drugim imieniu Marii, że zaraz po rannej mszy wyruszymy do Jeziora Przywidzkiego.
Róża w wieczornej kąpieli zmyła dzienną spiekotę i w kościółku zdawała mi się nadzwyczajnie świeża i piękna, jak w ten poranek, gdy szła ze śniadaniem do mnie, gdy kosiłem trawę na stromym zboczu. Włosy jej w kropelkach rosy lśniły w słońcu otęczą istoty niebiańskiej, a ja błyskiem kos całowałem ją po twarzy. Teraz dłonie w modlitwie złożone nurzały się w światłocieniu jak u Szkaplerznej Panienki. Z tą tylko różnicą, że były odarte z naskórka przez ściernisko.
Kiedy następnego dnia słońce wystąpiło z poranka i pięło się ku wyżynie, zostawiliśmy najmłodszych synów pod pewną opieką sióstr Róży i wyruszyliśmy na rowerach w tę niezapomnianą podróż do krańca legendarnego jeziora, gdzie na wyspie znajdował się ongiś pałac nadwiosennie pięknej Privisy, a na półwyspie tuż obok obwarowany wysokim nasypem ziemnym i częstokołem gród Privisa. Pojazdy umyślnie wybrane na tę wyprawę znamienicie sprawdzały się na wąskich, krętych i spadzistych ścieżkach. Korzenie często przez nie przebiegające wprowadzały nasze ciała w przyjemną wibrację. Cienie pstrokate od przeniknięć słońca raz po raz bezczelnie i lubieżnie łapały za kolana, na ten czas moją Privisę, a gdy pęd unosił zwiewną letnią sukienkę, wzierały pod nią głębiej, by dojrzeć w rozdrożu smukłych skrytą za szlaczkiem różowym łódeczkę, gotową przyjąć w tej samotni czar otulającej wody, ujmującej wymyślną pieszczotą każdą cząstkę jej ciała. Mnie również miły, ciepły powiew łaskotał po piersi, łapał za stłumione męskością sutki, właził pod pachy i wybiegał na plecy, skąd zbiegał niczym potok górski, pieniący się bez złości, w ciszę wąwozu, zakrytego chłodną paprocią.
W takich doznaniach, w spójni z odwiecznie odradzającą się przyrodą, tu bodajże trwającą w nieskazitelnej czystości od chrztu prawowitych władców tej bajecznej krainy, dotarliśmy do celu naszej wyprawy. Tam na płachetku złotego żwiru, wpływającego w jezioro ogonem lisa, rozebraliśmy się i stanęliśmy tak jak przyszliśmy na świat. Mieliśmy wszakże świadomość, że jesteśmy w pełni lata naszego istnienia, a tylko marzeniem cofamy się w dal ubiegłych wieków. Gdy tę myśl wypowiedziałem, moja Rusałka wynurzyła się z głębiny odbitego nieba. Do talii skrywały jej nagości włosy gładko uczesane przez wodę. Śmiejąc się spytała, czy jest tak piękna jak ongiś Privisa? Odparłem, że tamta została
jedynie wydumana w mojej wyobraźni, choć nie ukrywam, że na jej podobieństwo. Ty jednak, w perlących się strużkach ociekających z nagości, jesteś nadpięknie śliczna, rzeczywista ciałem i duszą.
Zachwycony kształtem i urodą Jej cudu pobiegłem do niej w bryzgach wody, by ująć ją wpół. Ona wszakże, wyczuwając mój zamiar, plusnęła w głębinę i mknęła przez kryształowe przeźrocza niczym nimfa, a ja ruszyłem w pościg za nią jak Rusłan i zaczął się taniec zwinnych bioder, rąk po szczęście sięgających, nóg migających w srebrze powietrznych bąbelków. W takich wzajemnych splotach mknęliśmy niby rybki na tarło, aby osiągnąć szczyt upojenia i w spazmie wystrzelić nad wodę, gdzie Rusałka zaczerpnąwszy powietrza ponownie pogrążyła się w mgłach złoto siejących, aby w pomroce szmaragdów na falujących wodorostach słać posłanie.
Obnażona z przepaski, należnej bogini tego podwodnego pałacu, w pocałunkach czyniących zamęt w głowie, ścieliła się pod Rusłana. Wtem, z takiej bliskości, wymknęła mu się z ramion i smużąc za sobą wstążeczkę pierwszego zakwitu pomknęła do rotundy wysklepionej diamentami, płonącymi w słońcu niezrównaną potęgą miłości. Tam na otomanie wybitej jedwabnym suknem, wzniecającym lube dreszcze, doznała spełnienia rajskiego grzechu, by dalej się ścigać w bajecznej niedorzeczności niczym złote płocie, błyskające blaskiem lśniącej łuski i czuć lubieżną nieważkość łaskocą-cej wody. Nieznane dotychczas pieszczoty wnet doprowadziły do ponownych rytmicznych skurczów wzajemnego uwielbienia, po czym nasyceni demoniczną rozkoszą wynurzyli się i płynęli na wznak, jakoby smukły listek wierzbiny niesiony przez fale dalej i dalej, do nieznanej jeszcze przystani.
Po wodnych igraszkach w ułudy przeźroczach wyruszyliśmy na Gromadzinek, gdzie ongiś stał gród warowny, wzniesiony na półwyspie, sięgający ponad trzydzieści pięć metrów nad poziom wody. Szliśmy zboczem łagodnie wznoszącym się od strony jeziora, czule ujęci za ręce, jak podlotki zauroczeni sobą i poznający smak pierwszego pocałunku. Zdawało nam się, a szczególnie mnie, że jesteśmy tą parą, czyli Privisą i Privisem, którzy wystąpili ze swej łodzi, wydłubanej w potężnym pniu i zdążają do prasłowiańskiej świątyni, otoczonej nieprzebytą puszczą, gdzie przy świętym ogniu stróżują dziewice. Róża ujmowana przez samosiejki topoli, gładzące ją dużymi liśćmi po udach i wyżej, śmiała się podniecona i mówiła, że nie dla nich jest jej dolinka i rękoma rozgarniała ten lubieżny napad na nasze nagości. Ja zaś dodałem, że powinny wiedzieć, iż jest to jemiołuszka przeze mnie poślubiona i ja tam mogę tylko zaglądać.
W końcu dotarliśmy na szczyt grodziska. Z tej wyżyny patrząc w dół czuliśmy się jak bogowie wyniesieni na tron Olimpu. Uniesiony objąłem żonę i powiedziałem:
46 KMR
- Spójrz Różyczko, czyż nie stoimy tu na najpiękniejszym skrawku świata, a ta wysepka kipiąca bujną zielenią, wpięta w błękitną głębinę jeziora niczym szmaragdowe zwierciadełko, czyż nie przypomina oczka w zaręczynowym pierścionku Privisy. U schyłku panowania Praboga stał tam też jej dwór, kryty osinowym gontem.
Róża na te słowa przywarła mocniej do mnie i podając usta do pocałunku powiedziała:
- To ty w legendzie o Przywidzu wyczarowałeś tę noc świętojańską, kiedy w dźwiękach harf złotostrunnych i w pogłosach przeczystej głębiny druhenki najbardziej urodziwe ze wszystkich grodów i podgrodzi wkładały prześlicznej wianek ślubny na skronie. Wtedy, jak wiesz, mściwy innowierca z Marienburga napadł na gród odwiecznie prawowitych władców tych ziem. Ten zaś nie chcąc przyjąć
poddaństwa wraz z załogą z woli królewskiego ptaka pogrążył się w pagór wyspy. A grodzisko Privisa i do dzisiaj zaznacza się pokaźnym wałem ziemnym i z lotu orła wygląda jakoby zrujnowane jego gniazdo. Dwa boczne nasypy do złudzenia przypominają skrzydła ptaka rozpostarte w obronie i pośród wyniosłych, potężnych buków, stojących niczym kolumny, świadczą o dawnej potędze.
Tak pokrzepieni śladami sławnej ongiś krainy wróciliśmy z dawności w rzeczywistość. Pod wieczór promienne słońce poczęło się z wolna odziewać w łuny opończe i tracić ognistą koronę, by za horyzontem położyć się nagie do snu. Czas i nam było zbierać się do drogi, gdyż komarzydła nad wodą rozpoczęły śpiewny lament i żeglując spiesznie złotymi iskrami kazały wracać nam w swoje pielesze.
Wakacyjna kąpiel
©żniwach w tym roku nie będę pisał, bo przy tak upalnej pogodzie i posiadanym sprzęcie mechanicznym zdawały się jeno chwilą. W sierpniu
mieszkające w Pruszczu dzieci Tomka i Agnieszki przebywały u nas w Mierzeszynie, a ponieważ panowały upały nie do zniesienia, to prawie codziennie wybieraliśmy się do dużego Jeziora Przywidzkiego. Przy niedzieli, kiedy zjechali się wszyscy, czyli synowie i synowe wraz z sześciorgiem wnucząt, to jeszcze ze mną i żoną pojechaliśmy się kąpać do wód Privisy. Samochody zostawiliśmy u mego kolegi Hinza Romana, mieszkającego latem w drewnianym domku na przylesiu i zwanego przez wnuki Gargamelem ze względu, że było tam dużo rudych kotów. Dalej poszliśmy leśną dróżką, pachnącą tęgo w upale osypującym się z krzewów owocem leśnej maliny. Hamulce, czyli ścięgna pod kolanami, mieliśmy cały czas napięte, bo dróżka spadała niczym z dachu. Kiedy dotarliśmy do jeziora, byliśmy tak zmęczeni, że plackiem padaliśmy na piach, a potem z lubością wtoczyliśmy się do wody.
Leżałem tam z małżonką pośród swych potomków niczym Nil wśród swych licznych dopływów. Byłem jakoby ojcem wszystkich rzek, takim jak na rzeźbie w Musee Chia-ramonti. Patrzyłem, jak igrają w rozkosznej kąpieli - synowie: Adam, Zbyszek, Tomasz i Sebastian, synowe: Bożena i Agnieszka, wnuki: Paweł i Bartosz, wnuczki: Katarzyna, Aleksandra, Adrianna i najmłodsza pszczółka Alicja. Jak płyną na głębię już dorośli synowie, jak nurkują wnuki na przejrzystej do dna wodzie, jak pląsają wnusie niczym żabki na bezpiecznej płyciźnie i wołają:
- Zobacz! Zobacz dziadku, ja już płynę, ja nurkuję, jaką kolorową znalazłam muszelkę.
Odpocząwszy sam wypłynąłem na głębię, pozostawiając pieczę matkom: Bożenie i Agnieszce, babci Róży. Sam zaś płynąłem dalej i dalej, słysząc pod miarowym uderzaniem nóg echo odbitej przeczystej głębiny. Widziałem, jak u brzegu najmłodsze pociechy na pontonikach, takich w rodzaju foczki, żółwika bądź żabki rozkoszują się w iście rajskiej kąpieli. Czyż nie Pan Wszechrzeczy dał mi ten widok u ujścia mego żywota, nim wpłynę na ocean nieskończoności.
Wiadomo przy tym, że z odległości można więcej dostrzec niż z bliska. Toteż ujrzawszy za odległym borem obłok wypiętrzający się grozą burzy, niezwłocznie - jako osoba najstarsza i najbardziej doświadczona życiowo - nagliłem cały nas zbór, by zbierał się w powrotną drogę. Nie pomogły prośby najmłodszych, byłem stanowczy, bo zdawałem sobie sprawę, jak burza żywo bieży. Więc wyruszyliśmy gęsiego. Najmłodsze szczebiotki na czworaka, jak te żuczki, pokonywały przykre wzniesienie, obsuwając się często rodzicom w ramiona. Wnuki w potrzebie podawały maluchom pomocną dłoń, a my dziadkowie zmęczeni życiem, łapiąc młode graby rosnące u ścieżki, z trudem pokonywaliśmy morenowe wypiętrzenia. Nogi stawały się jak z waty, a tu trzeba było biec, bo czarna opończa obłoku chyżo zakrywała ostatni skrawek błękitu i las drżał od uderzeń gromów, a błyski niczym złote węże spadały z nieba raz po raz.
Gdy byliśmy już w zasięgu kilometra od naszych pojazdów, spadł deszcz ciepły a ulewny i sprawił nam taką łaźnię, że z wielkim wysiłkiem dobrnęliśmy do samochodów. Ulewa mściwa i zażarta waliła w blaszane dachy naszych uchronów niczym kondor w strusie jajo, by z niego wydobyć pisklę. Gdy czarny atak przemknął huraganem, bure niebiosa na chwilę poniechały natarcia. Odpaliliśmy wtedy nasze kołobiegi, by czym prędzej dotrzeć do asfaltowej drogi. Deszcz zalewał nam szyby, lecz w końcu przez siwą mgłę deszczowej zasłony dotarliśmy do domu. Wtedy dopiero żywioł rozdarł paszczę - ryczał pełną gardzielą, pluł rozwidlonym ogniem i wbijał się w ziemię. A łoskot nieustanny gromów był tak wielki, iż uznaliśmy, że to mkną ogniste rumaki Apokalipsy, że nastał potop i trwoga końca świata. Podwórko w kilka chwil stało się potokiem rwącym, splecionym niczym rudy warkocz i pędzącym do stawu. Rynny u okapów nie mogąc zmieścić wody kipiały jak wrzątek na wielkim ogniu.
A potem z południa wnet nadciągnęły jasności. Tęcza podwójna, wyrazista, wypiętrzyła się pełnym łukiem i usłyszeliśmy zatrważające komunikaty z Radia Gdańsk, iż Orunia i Pruszcz są podtopione, a ludzie przeżywają istną gehennę.
KMR 47
ITERACKIE ŁAMY
ANDRZEJ GRZYB
Dar na pożegnanie
Dproszono mnie o recenzję książki Romana Landowskiego „Okruchy liryczne", zbioru miniatur aoetyckich, przygotowanego przez autora za życia,
a wydanego, niestety, już po jego śmierci. No cóż, mam obawę, że pisząc tę recenzję, nie będę obiektywny.
Przez ponad ćwierć wieku przyjaźniliśmy się, współpracowaliśmy, inicjowaliśmy wspólne projekty. Z ostatnich rozmów z Romanem, między Czarną Wodą a Tczewem, pamiętam zapowiedź powieści historyczno-sensacyjnej o kobiecie-szpiegu działającej na Pomorzu (Chojnice, Starogard, Tczew, Gdańsk) w okresie pierwszej wojny światowej. W innej rozmowie, może tym razem w drodze powrotnej, zapowiadał, że kończy pracę nad historycznymi „smakami" Kociewia. Miała się ta książka składać z opisu, z mało znanych, a ciekawych drobiazgów, artykułów drukowanych dawniej i rzeczy całkiem nowych. O miniaturach lirycznych prozą wspomniał Roman tylko raz, jakby mimochodem, że zebrał, że dopisał, ale tamte pozycje ważniejsze.
„Okruchy liryczne" ukazały się, są, choć nie mogą już cieszyć autora. Sepiowa szata edytorska, nostalgia poszczę-
gólnych miniatur, powolny, rozważny ton tej prozy jest jakby świadomym, zamierzonym przez autora pożegnaniem, jakby ostatnim słowem, które ma pozostać jako dar na pożegnanie.
Czterdzieści pięć miniatur, poza kilkoma, rzeczywiście niewielkich i bez wątpienia będących poetycką prozą, co raczej nie może dziwić, napisanych ręką prozaika panującego nad formą i językiem.
Autor prowadzi nas przez czas i przestrzeń. Ścieżkami dziecka, potem młodzieńca, człowieka dojrzałego i wreszcie sumującego życie wędrujemy przez Kociewie. Świecie, Wisła, Wda, Kałębnica, Tczew, Pelplin pojawiają się jako naturalne miejsca akcji-refieksji, bo jakże mogłoby być inaczej, całe swoje życie Roman poświęcił Kociewiu. Miniatury te jednak tak bardzo związane z regionem, nawiązując do historii i obyczaju lokalnego, niosą refleksję uniwersalną. Piękno przyrody, uroki kociewskiego krajobrazu, przemiany pór roku i ludzkiego losu są nie dopełnieniem, lecz istotą tych miniatur.
Po tym, co powyżej, trzeba, jak to w rozmowie z Romanem było przyjęte, poszukać na koniec pogodnej, w miarę
Opalenie. Zarys dziejów wsi kociewskiej autorstwa Marka Kordowskiego jest pierwszą monografią ukazującą dzieje tej kociewskiej miejscowości. Autor jest mieszkańcem Opalenia, dzięki czemu publikacja traktuje o wsi bardziej konkretnie, osobiście rozmawiał z mieszkańcami, którzy są: (...) nieprzebranym „skarbem informacji" dla badaczy najnowszej historii Opalenia. Jej promocja odbyła się w Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły w Tczewie w dniu 18 stycznia 2008 roku.
Poniżej przedstawiamy Przedmowę do niniejszej książki.
KS. ANASTAZY NADOLNY
Przedmowa palenie - nadwiślańska wieś kościelna w powie
jcie tczewskim, dekanacie gniewskim, malowniczo położona w dolinie między Wisłą a porosłymi la
sami wzgórzami, posiada długą, bogatą i interesującą historię. Ukazania tej historii podjął się Marek Kordowski z Opalenia, co tym bardziej predysponuje go do podjęcia tematu i ukazania losów swej Małej Ojczyzny. Autor już od dłuższego czasu zajmuje się tym problemem. Wcześniej napisał pracę o dziejach parafii pt. Zarys monograficzny parafii pw. św. Piotra i Pawła w Opaleniu. Wynikiem dalszych poszerzonych studiów jest niniejsze opracowanie historii Opalenia. Autor z niezwykłą dociekliwością i znawstwem omówił dzieje miejscowości od najdawniejszych, przedhistorycznych czasów, po współczesność. Pierwsze wzmianki źródłowe o niej pochodzą z początku XIV wieku, a więc szczyci się ponad siedemsetletnią metryką. To historia pisana, jednakże
48
znaleziska archeologiczne wykazują, że ziemię tę zamieszkiwali ludzie już około 1500 lat przed Chrystusem, w epoce brązu. Opalenie przez wiele wieków było miejscowością nadgraniczną. Jako takie w średniowieczu pełniło funkcję grodu obronnego przed sąsiednimi plemionami Prusów, w okresie staropolskim przez Wisłę graniczyło z Prusami Książęcymi, od 1701 roku Królestwem Prus, a w okresie międzywojennym z Niemcami. Jako miejsce przepraw leżało na skrzyżowaniu szlaków handlowych wschód-zachód, północ i południe, co sprzyjało wymianie handlowej i kulturalnej, a więc także jego rozwojowi, chociaż czasem ponosiło skutki tego usytuowania w postaci najazdów. Przed oczyma czytelnika Autor roztoczył panoramę wydarzeń politycznych, gospodarczych, społecznych, oświatowych, kulturalnych i kościelnych, nie pominął przy tym ludzi tam mieszkających i tworzących historię miejscowości, zarówno czasach po-
błyskotliwej, coś tam więcej mówiącej, no tej, wiesz, puenty. Może tropem recenzji teatralnych Słonimskiego wystarczy napisać. Nie zasnąłem. Rozmarzyłem się i zadumałem. Dobre. Warto przeczytać.
Oto jedna z ostatnich miniatur Romana Landowskiego, napisana miesiąc przed śmiercią.
ak to sobie powiedzieć, że już nie zdą-żę odwiedzić upatrzonych ścieżek, odkładanych z wiosny do lata, potem do jesieni i znowu do wiosny. .. Z każdym rokiem stają się dalsze, odleglejsze, a mgły u ich kresu coraz gęstsze.
Jak teraz trafić na przeciwny kraniec łąki, tej kwitnącej, na przemian siwiejącej potem w ukłonach wiatru, [ak dotrzeć brzegiem rzeki do miejsca, gdzie o zmierzchu zuałęsają się. upiory, a o świcie uwodzą radosne zwidy.
Tylko zachód słońca coraz wyraźniejszy. Piękny, odurzający jak oczekiwana radość ostatniej podróży w nieznane.
Publikację można nabyć w tczewskich księgarniach oraz w sklepiku Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie przy ul. J. Dąbrowskiego 6. Roman Landowski, Okruchy liryczne, Kociewski Kantor Edytorski
Tczew 2007, form. 14,5 x 20,5 cm, s. 104, ii.
koju i pracy organicznej, jak również w tragicznych dniach drugiej wojny światowej. Przecież ponad 30 mieszkańców Opalenia oddało życie za swą polskość i wiarę, w większości zamordowanych w egzekucjach. Nie pominął wreszcie walorów turystyczno-rekreacyjnych miejscowości oraz zabytków zarówno świeckich, jak i sakralnych. Jest to pierwsze całościowe naukowe opracowanie tego nadwiślańskiego zakątka. Otrzymaliśmy pełny - na miarę przemawiania źródeł - obraz. Z podjętego zadania wywiązał się znakomicie. Wykorzystał wszelkie dostępne źródła, zarówno archeologiczne, pisane, także wywołane z ludzkiej pamięci w postaci wywiadów oraz literaturę. Wykład odznacza się wyjątkową przejrzystością i starannością wykończenia, dlatego książkę czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością. Cennym uzupełniającym elementem są ilustracje, które jako merytoryczne przybliżenie opisywanych faktów stanowią wizualny łącznik między dawnymi i nowymi czasami.
Dziś w epoce wzrastającej tendencji do globalizacji, poszerzającego się świata dzięki środkom komunikacji, potrzebne jest większe zakorzenienie w swej Małej Ojczyźnie i umocnienie lokalnego patriotyzmu, by nie zatracić swej tożsamości i świadomości skąd nasz ród. Tę rolę spełnia prezentowana książka. Stąd stanowi ona ważne osiągnięcie w regionalnej historiografii Pomorza, Kociewia i miejscowości, jest nie tylko wizytówką, lecz także nobilitacją tej nadwiślańskiej wsi kociewskiej. Czytelnikom życzę budującej lektury - bowiem nie znać swej historii, to być zawsze dzieckiem (Cicero) - zaś autorowi, by swój dorobek naukowy pomnażał o tego rodzaju pozycje - regionalne, a więc bliskie sercu.
W następnym numerze między innymi:
• Dobra szkoła i jej nauczyciel (dokończenie) Kazimierza Denka
• Błogosławiona z Kociewia (część 2) Joanny Fryziewicz
• Lodołamacze w ochronie Gdańska i Żuław Tadeusza wryczy
• Łowiectwo na Kociewiu Seweryna Paucha
• Neolityczni wojownicy (CZęŚĆ 2) Andrzeja Wędzika z cyklu Pradzieje Kociewia
Fot. Małgorzaty Pauch
Recommended