3
lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA ROZMAWIA Anna Maruszeczko Neo rodzina Dla wielu z nas niemożliwa jest przyjaźń z nową partnerką byłego męża, a to, że nasze wspólne dzieci będą z nią spędzać czas, rodzi bunt i niechęć. O tym, dlaczego trzeba poukładać te relacje i że rodzina patchworkowa to wyższa szkoła kompromisu, rozmawiamy z Jackiem Masłowskim, psychoterapeutą i filozofem. lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA 72 | URODA ŻYCIA URODA ŻYCIA | 73

rodzinamasculinum.org/wp-content/uploads/2014/11/URODAzycia_neo_rodzina.pdf · kobieta i mężczyzna, którzy wyszli ze swo - ich związków, ... a tam smok chwyta całe ramię. Jak

  • Upload
    lexuyen

  • View
    217

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA

R O Z M A W I A Anna Maruszeczko

NeorodzinaDla wielu z nas niemożliwa jest przyjaźń z nową partnerką byłego męża, a to, że nasze wspólne dzieci będą z nią spędzać czas, rodzi bunt i niechęć. O tym, dlaczego trzeba poukładać te relacje i że rodzina patchworkowa to wyższa szkoła kompromisu, rozmawiamy z Jackiem Masłowskim, psychoterapeutą i filozofem.

lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA

72 | U R O D A Ż Y C I A U R O D A Ż Y C I A | 73

Zawsze mi się wydawało, że niemożliwa jest przyjaźń czy choćby silenie się na przy-jaźń z nową partnerką byłego męża. Bo jak tu zaprzyjaź-nić się z kimś, przez kogo się cierpi?

To zależy, czy cierpisz przez tę osobę, ponieważ zabrała ci męża, czy jest tak, że wasz związek rozpadł się wcześniej, a ta osoba pojawiła się później.

W tym drugim przypadku mniej boli?Nie wiem, ale wydaje mi się, że tutaj po prostu potrzebny jest rozsądek. Jeżeli moja partnerka ma kochanka i ten kocha-nek za jakiś czas staje się jej partnerem, a ja odpadam z gry i na domiar złego moje dzieci lądują w ich domu, to mogę mieć naprawdę duży kłopot natury emocjo-nalnej z tym, żeby kiedykolwiek obdarzyć sympatią tego człowieka. Z punktu widze-nia mężczyzny wygląda to tak: przegra-łem w rywalizacji o kobietę, o swoje dzieci. To może być hardcore’owe przeżycie.

Rozstania zwykle są hardcore’oweNiestety u nas mają zwykle traumatycz-ny przebieg. Emanują żenująco niskim poziomem dojrzałości, a właściwie jego brakiem. Generalnie i mężczyźni, i ko-biety nie chcą wziąć współodpowiedzial-ności za rozpad więzi, tylko przerzucają się winą jak rozhisteryzowane dzieci, gdy ktoś nagle odbierze im zabawkę. Przy takiej postawie, nawet jeżeli moja była partnerka związałaby się z kimś dopiero po jakimś czasie i byłby to ktoś, kogo zu-pełnie nie znam, i tak będę projektował na nią moje poczucie krzywdy: „Ja jestem nieszczęśliwy, a ona ma być szczęśliwa?!”. Nieraz słyszałem: „Wiem, że to jest nie-fajne, ale ja nie daję mu prawa do tego, żeby był szczęśliwy. On nie zasługuje na szczęście”.

Gdy dawno temu oglądałam francuskie filmy obyczajowe z charakterystycznymi scenami, w których przy jednym stole siedziała „była” i „obecna”, plus dzieci, plus przyjaciele, to myślałam sobie, że to jest nienaturalne: nie może być dobrze, gdy rozpada się związek. To sztuczne, oni udają. Tak nie powinno być! To myślenie zmieniło mi się dopiero wtedy, gdy zrozu-miałam, że tak jest lepiej dla dzieci.Dla dzieci lepiej jest, gdy przestajesz my-śleć o sobie jako o ofierze. A dla nas etos ofiary to generalnie jest coś, z czym trze-

ba się obnosić. Z drugiej strony ktoś, kto odniósł sukces, często zderza się z wro-gością i negatywną oceną w stylu „jakiś nienormalny, że taki zadowolony” albo:

„na pewno się nachapał na krzywdzie innych”.

Umieć unieść czyjś sukces to jest sukces!W zeszłym roku na Męskim Graniu ktoś śpiewał piosenkę, w której padło: „Bra-cie, cieszę się twoim sukcesem”. To u nas przełom w myśleniu. Wiecznie porów-nujemy się z innymi. W swoim gabine-cie często słyszę: „Jestem gorszy. Mniej osiągnąłem. Tamtych awansują, a mnie nie. Ona się rozwija, a ja nie”. Jeżeli mamy tendencję do porównywania się, to lubimy też otaczać się ludźmi, którzy pokazują, że mają gorzej niż my. Wtedy my możemy czuć się lepiej.

Ale to jest złudne.Powiedziałbym, że to nie jest zdrowe.

I pewnie dlatego nie możemy znieść widoku udanego życia kogoś, z kim nam to nie wyszło.To wynika z dramatycznie niskiego poczucia własnej wartości. I skazuje na wielkie osamotnienie. Jeżeli otaczam się ludźmi, których uznaję za mających się gorzej ode mnie, to właściwie po-zbawiam się środowiska, które mogłoby w jakikolwiek sposób dawać mi wsparcie. To jest zespół ludzi, w którym wszyscy ra-zem ciągną siebie w dół i skazują na per-manentny lęk. Niedawno wróciłem z Australii, gdzie ludzie afirmują życie, uśmiechają się do siebie, patrzą sobie w oczy. My żyjemy w etosie zawiści, nie-chęci do siebie. To jest coś, co musimy bardzo szybko zmienić, bo jakość nasze-go życia będzie coraz gorsza.

Z czego to wynika?Analizowałem to sobie swoim filozoficz-nym umysłem. W Polsce mamy olbrzymi lęk przed byciem wykluczonym. I gdy coś nam w życiu nie wychodzi, sami wycofujemy się z relacji społecznych albo jesteśmy tak sfrustrowani, że idziemy w przemoc – fizyczną lub psychiczną.

Sami jesteśmy nieszczęśliwi i nie chcemy dać prawa do szczęścia swojej „byłej” czy

„byłemu”. To rzeczywiście groźna spirala.Najpierw musimy dać sobie prawo, żeby być szczęśliwym. Kiedy funkcjonujesz w etosie ofiary, to siłą rzeczy nie  da-

jesz sobie prawa do bycia szczęśliwą, bo musiałabyś wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Jest masa ludzi, którzy emanują swoją krzywdą, biedą, nieza-radnością, bezradnością. To strasznie niszczące, a w momencie gdy zaczęłabyś rozmawiać z taką osobą na poważnie, dowiedziałabyś się, że to wszystko jest winą innych i świata. Takie osoby robią wredną robotę w rodzinach patchwor-kowych, bo cały czas próbują wzbudzać w osobach, które są jakoś z nimi zwią-zane, np. w dzieciach, poczucie winy. Dzieci czy były partner muszą czuć się winni: „Jak ty możesz mieszkać z tą mat-ką i jeszcze mówić, że ją kochasz, że jest fajna?! Zobacz, jak ja cierpię, nie mogę poukładać sobie życia! Dlaczego? Bo po-święcam się dla ciebie!”.

Ale jak to w sobie zmienić?Trzeba wykorzystać całe życie, które mamy, żeby się udało. To jest robota pt.

„Robię remont w życiu”. Nie usiądziesz i nie powiesz sobie: „OK, jestem ofiarą i decyduję się to zmienić”. Również dlate-go, że jest cała masa korzyści psycholo-gicznych z bycia ofiarą. Wytłumacz mi, z jakiego powodu mam zrezygnować ze swojego jęczenia, skoro jak sobie poję-czę, to mam kupę przyjaciół, którzy przy-chodzą i mnie pocieszają?

Sami się tym karmią…Przylatują, machają skrzydłami, ty ję-czysz, a oni rosną. Bez końca możesz być w takiej bezwysiłkowej sytuacji. Trzeba zrobić trochę inaczej. Rozejrzeć się, czy przypadkiem ja sam nie wspie-ram jakiejś ofiary. Spojrzeć na nią jak na człowieka, który jest ważny, a nie jak na kogoś, kto jest sierotą, kogo non stop trzeba w jego życiowym sierociń-cu utrzymywać. Może się zreflektuje i będzie to impuls do zmiany. Bo nie można być ofiarą przed lustrem. Wtedy nie ma tego „fanu”. Takie cierpienie jest na pokaz, żeby dostać coś w zamian.

Znam pary, które po rozstaniu, na starcie nowego życia, z myślą o dobru dziecka, dogadują się, układają pokojowo. „Ko-chanie, będziesz miał teraz mnie, mojego Marcina, tatę i jego Anię. Będziesz miał cztery babcie i czterech dziadków. I w ogó-le będziesz miał tyle miłości…” – tłumaczą dziecku nową rzeczywistość.

„I dwa rowery, bo jeden u mnie, drugi u taty”.

Niektórym udaje się żyć w przyjaźni, czyli można w ten sposób.Może słowo „przyjaźń” to jest trochę za dużo, ale zatrzymałbym się na wy-mogu, który jest absolutnie konieczny

– na wzajemnym szacunku.

Do swojego byłego?Do wszystkich. Miejmy po prostu sza-cunek do człowieka jako takiego. To już wystarczy. Nie musimy się wysilać, by ko-goś polubić i co dwa tygodnie w niedzielę spotykać na obiedzie. Ten zwykły szacu-nek oparty jest na świadomości i wzajem-nym respektowaniu swoich granic, na za-łożeniu, że nie będę ingerował w pewne aspekty życia tej nowej pary, bo to nie jest mój biznes.

To jest duże wyzwanie, ponieważ często rodziny patchworkowe zaczyna tworzyć kobieta i mężczyzna, którzy wyszli ze swo-ich związków, w których były dzieci.

Może jego dzieci nie będą mieszkały razem z nim...Ale one nie znikają. Twój nowy męż-czyzna co weekend zabiera je i przy-wozi do nowego domu albo sam znika, by zrealizować swoje ojcostwo. Jeże-li to jest jedno miasto, to dosyć łatwo wyobrazić sobie sytuację, kiedy dzieci partnera z dziećmi partnerki spotykają się i z czasem to zaczyna się „uwspól-niać”. Natomiast nierzadko mieszkają dosyć daleko. I wtedy zaczyna się pewna trudność logistyczna, ponieważ z jednej strony partner chce utrzymywać kontakt, a z drugiej strony jasne jest, że nie będzie z całą nową familią w każdy weekend wy-jeżdżać z Warszawy do Krakowa, bo każ-dy chce mieć też swoją przestrzeń, swoje życie.

Są jakieś sposoby, żeby to połączyć? To jest arcytrudne.Tak, ale jeśli się tych dwóch rzeczy nie połączy, to rodzina patchworkowa w za-sadzie nie zaistnieje do końca. Wówczas każdy ma swój osobny świat, a dzieci partnera, które są daleko, w jakimś sensie będą pokrzywdzone.

A jeżeli nie podejmiemy tego trudu, bo np. mężczyźnie może się wyda-wać: „dla świętego spokoju lepiej nie integrować swoich dzieci z jej dziećmi, bo to za dużo pracy i może niech zostaną ze swoją mamą, a ja będę do nich po pro-stu dojeżdżał i wtedy będę dawał z siebie

jak najwięcej. Bo jak zaczniemy się pozna-wać nawzajem, to na pewno pojawią się schody”?Słyszę w tym tchórzostwo.

Ale często mężczyźni się boją, że zanim to życie dwóch rodzin „się uwspólni”, to będzie iskrzyło, że strach.Jeżeli to są dzieci, które mają trzy, pięć czy siedem lat, to one mogą być po pro-stu ciekawe tego, kim jest ta pani i kim są dzieci, z którymi teraz mieszka tata. Kiedy dzieci są w wieku „nastu” lat, czyli w wieku buntu, to rzeczywiście może być trudniej.

Starszym może się spodobać, że mogą się opiekować maluszkiem...To też zależy od postawy matki dzieci. Od tego, co ona wzbudza w ich sposobie myślenia na temat tej drugiej relacji.

No np. że „tatuś zrobił sobie nowe dziecko i już teraz nie będzie o was dbał”.

„Teraz tata z nim spędza czas, jemu kupu-je fajne rzeczy, a do was przyjeżdża raz na dwa tygodnie”.

Znam kobiety, które nie tylko obrzydzają dzieciom ojca, ale też ograniczają im do-stęp do całej jego rodziny, nie bacząc na to, że dzieci tęsknią za dziadkami, ciotkami...Powiem uczciwie, że mam głęboki brak szacunku do takich kobiet. Dla mnie to są ciężko zaburzone małe dziewczyn-ki, które trzeba leczyć i zabrać im opiekę rodzicielską. Te kobiety w ogóle nie zaj-mują się dziećmi. Traktują je jak przed-miot. Trochę tak, jak Putin wykorzystuje Gazprom.

To jest ich karta przetargowa w rozgrywce z mężczyzną.

I kobietom, i mężczyznom, którzy obrzydzają dzieciom drugiego rodzica i po rozwodzie ograniczają dostęp do jego rodziny, odebrałbym prawo do dzieci i wysłał na leczenie

lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA

I dzieci nie mają żadnego znaczenia. Zna-czenie ma ich własne poczucie krzywdy, a to jest najgorsze, co może być, bo powo-duje, że te dzieci nie tylko będą izolowane od ojca, ale przede wszystkim matka wiąże je poczuciem winy na długie lata. Skończą jako jej opiekunowie. Jeżeli to są chłopcy, to potem usłyszymy od pań feministek, że mamy „pierdołowatych facetów”, którzy do 45. roku życia mieszkają z mamusiami. Ale oni muszą z nimi mieszkać, bo taka jedna z drugą matka nie wyobrażają sobie tego, że ich synkowie je opuszczą, „przecież poświęciły im życie”. Tym kobietom nie-opłaca się przestać być ofiarami.

74 | U R O D A Ż Y C I A U R O D A Ż Y C I A | 75

Są też takie kobiety, które wchodzą w związek z mężczyzną i stawiają ultima-tum: „Albo twoje dzieci z tamtego związ-ku, kontakty z tamtą rodziną, albo ja”.To oznacza, że ta kobieta traktuje przed-miotowo wszystkich ludzi dookoła. Moja reakcja byłaby natychmiastowa:

„To pani się pakuje i wyprowadza”. „Je-żeli się ze mną wiążesz, to miej świa-domość, że wiążesz się też z owocami mojej przeszłości. Kocham cię, ale nie opuszczę swoich dzieci”. To jest dla mnie supermęska postawa.

Zakochany mężczyzna tłumaczy sobie jej zachowanie inaczej: „Trzeba ją zrozu-mieć, że nie chce mieć żadnego kontaktu z moim przeszłym życiem, kocha mnie, nie chce się mną dzielić. Może jakoś sobie poradzę”.A co z tymi dziećmi, też sobie niby pora-dzą? Takiemu mężczyźnie trzeba zadać pytanie: „Czy jesteś ojcem, czy…?!”. Ogar-nia mnie złość, gdy spotykam tak infan-tylnych facetów.Czasem była rodzina za dużo chce. Mężczyzna ma być na każde zawołanie. I do dziecka, i do remontu, i do kupna no-wego telewizora... Chce być dobry, lojalny, odpowiedzialny, daje palec, a tam smok chwyta całe ramię. Jak to rozwiązać?Ta sytuacja pachnie mi kłopotem, jaki ma mężczyzna z utrzymaniem swoich granic, podczas gdy była partnerka w zasadzie nie ma ochoty się z nim roz-stać i nadal czyni starania, by zachować komfortowe status quo. W tej sytuacji najlepsze jest zawarcie czegoś w rodzaju kontraktu, gdzie określone będą nowe zasady wzajemnych relacji. A jeśli to nie pomoże, to pozostaje nauka postawy asertywnej wobec przesadnych oczeki-wań drugiej strony.

Inna konfiguracja patchworkowa to taka, w której jeden z partnerów nie miał dzieci. Wtedy staje się nowym partnerem i oj-cem lub partnerką i matką jednocześnie.Rozdania naszych sądów są takie, a nie inne i na wtórnym rynku matrymonial-nym w zdecydowanej większości to ko-biety są z dziećmi. Następuje tu dosyć silna złożoność zjawiska, które nazywam rodziną, chociaż niektórzy się z tym nie zgadzają. Każda para to dwa indywidua, które muszą się dotrzeć. Teraz ta osoba, która dołącza do stadła, nie dosyć, że musi nauczyć się funkcjonować z no-wym partnerem, to jeszcze z dziećmi,

których nigdy wcześniej nie miała.

Bywa tak, że dziecko w nowym partnerze matki ma duże wsparcie, nawet większe niż wcześniej w ojcu.Dzieje się tak raczej dlatego, że ten part-ner jest z dzieckiem od święta. Na ogół nie jest tak, że on natychmiast się wpro-wadza. Siłą rzeczy ten człowiek pokazuje się od lepszej strony. Potem są już z sobą na co dzień, na jednej przestrzeni, i do-piero tu zaczyna się praca. Tu następuje

„odbrązowienie” nowej postaci, okazuje się, że jak każda i ta ma jakieś przyzwy-czajenia, które są trudne do zaakcepto-wania. A kiedy nowy partner stara się przejąć funkcje wychowawcze, bywa na-rażony na stwierdzenie: „Ale nie jesteś moim ojcem”.

I mamie – co dziwne – często się nie po-doba to jego wchodzenie w rolę rodzica.Bingo! Rodzic, który przez jakiś czas samodzielnie wychowuje dzieci, ma coś

w rodzaju „mapy funkcjonowania”. Wie, jak jego reakcje wpływają na dzieci i jak reakcje dzieci na niego. Teraz pojawia się nowa osoba i wszystko zaburza... Dzieci potrafią to świetnie wykorzystać:

„Mama do tej pory na coś się nie zgadza-ła, stawia mi granicę, ale ja tę granicę spróbuję teraz ominąć z nowym partne-rem mamy”. A partner mamy, ponieważ jest w momencie wchodzenia w rodzi-nę, może być akurat bardziej spolegliwy w tej sprawie.

No tak, ale para się kocha, ona chce z nim być, więc się stara...Jeżeli kobiecie bardzo zależy, żeby męż-czyzna z nią był, to może zacząć „łykać” złość, aż dojdzie do momentu, w któ-rym wybuchnie. Niezwykle istotne jest to, żeby ludzie, którzy zaczynają z sobą mieszkać, porozmawiali o tym, jak na-wzajem widzą swoje role wobec dzieci. Trzeba znaleźć punkty, które są rozbież-ne, porozmawiać i na coś się umówić. W przeciwnym razie będzie to spore pole do konfliktów, które na dodatek może być na początku niejawne. Oczywiście nie jest tak, że po jednej rozmowie moż-na umówić się na wszystko, a potem trzymać się tego jak dziesięciu przykazań. To jest proces.

Po drodze, przy najlepszych intencjach, mężczyzna może narobić błędów. A ko-biecie, która uważa się za doświadczoną matkę, może być naprawdę trudno to wytrzymać.Przede wszystkim trzeba się umówić, że gdy pojawi się trudność, to będziemy ze sobą o tym rozmawiali. Nie na zasa-dzie ocen i zarzutów, tylko na zasadzie:

„Słuchaj, widzę, że to jest tak… Ja mam się z tym tak… Pogadajmy o tym, co mo-żemy zrobić. Czy to jest tak, że przesa-dzam z moimi reakcjami, czy też rzeczy-wiście potrzebuję, żebyś zmienił swoje podejście?”.

Podobno najwięcej trudności w rodzinach patchworkowych mają kobiety. Panicznie się boją, że powielą wzór złej macochy z „Kopciuszka”. Widać, że bardzo się przejmują i bardzo chcą być dobre w swo-jej nowej roli. Ale nie zawsze im wychodzi. W czym tkwi błąd?Najczęściej w założeniu, że muszą być lepsze niż biologiczna matka. Zaczy-nają matkować do takiego stopnia, że dzieci zaczynają się oddalać, nie mogą

lepsze życie RODZINA PATCHWORKOWA

Kobiety boją się, że powielą wzór złej macochy z „Kopciuszka”. Zaczynają rywalizować z biologiczną matką: „Będę superkoleżanką i supermamą w jednym”. To błąd. Dzieci nie wytrzymują takiego matkowania

JACEK MASŁOWSKI psychoterapeuta i filozof,

prowadzi warsztaty rozwoju osobistego dla mężczyzn, prezes

fundacji Masculinum

ROZMAWIAŁA Anna Maruszeczko

wytrzymać tej presji. Nie zawsze, ale naj-częściej podłoże marzenia, że „będę super-macochą”, to jest tak naprawdę potrzeba uzyskania aprobaty ze strony partnera czy dziecka. Nierzadko nie jest to zajmowanie się ich rzeczywistymi potrzebami, tylko swoją potrzebą dowartościowania się.

„I mężowi, i dzieciom udowodnię, że jestem lepsza od tamtej”?

„Będę superkoleżanką i supermamą w jednym. Dzieci będą mi mówiły, że jestem lepsza od ich mamy. To mi przy-padnie cały splendor”. Tylko w pewnym momencie dzieci mówią: „No way, za bar-dzo mi matkujesz! Ty nie jesteś moją mamą”. Te dzieci chcą być lojalne wobec własnej matki, bo po prostu ją kochają. Nawet jeśli jest trudna. Tej miłości nie da się kupić na zasadzie, że „ja teraz nauczę się paru sztuczek czy metod na superwy-chowywanie. Owszem, możesz powalczyć, by usłyszeć: „Z tobą fajniej się rozmawia”, ale prowokowanie porównań nie ma sen-su. Jeżeli kobieta chce stać się „tą lepszą”, to przegra, bo buduje konflikt w dziecku.

Spotkałam się z czymś takim jak warsztaty dla macoch.Fajnie jest, jeżeli intencją pójścia na takie warsztaty jest świadomość braku kom-petencji w tych sprawach: „Po prostu nie wiem, jak te relacje ułożyć”.

Kim w takim razie może być taka kobieta dla dzieci, jeśli nie matką?Wychowawcą. Po prostu partnerką swojego mężczyzny, ojca dzieci i osobą, która poczuwa się do odpowiedzialno-ści za dobro dzieci. Buduje z dziećmi relację, która jest oparta na zaufaniu, również na więzi, ale nie na miłości ma-cierzyńskiej. Miłość macierzyńska jest miłością do własnych dzieci.

Ta miłość jednak czasem się pojawia. Poza tym czasem dzieciaki nawet chcą mówić

„mamo” do nowej partnerki taty.OK, może tak być, ale nie jest to miłość macierzyńska. Kobieta może zostać „mat-ką” tylko wtedy, kiedy dzieci ją za taką uznają. Jeśli dzieci mówią do niej „mamo”, to znaczy, że uznają ją za matkę.

Tak naprawdę nie ma większego znacze-nia, jak dzieci się do mnie odnoszą – czy

„tato”, czy „wujku”, czy mówią mi po imie-niu. Ważne jest to, co dzieje się w naszych relacjach – czy szanujemy siebie, czy sie-bie nawzajem słyszymy, wspieramy.

Tym bardziej że sytuacji naprawdę trud-nych jest wiele. Co jest najtrudniejsze?Załóżmy, że mam czteroletnie dziecko, które mieszka z moją byłą partnerką i jej partnerem, widzimy się co dwa tygodnie i zauważam, że ono coraz częściej po-wtarza zachowania, które uznaję za obce i niepożądane: dziwne odzywki, obce słowa, twierdzenia, które dotyczą prze-konań i wartości sprzecznych z moim poglądem na świat. W rodzicu zwykle pojawia się chęć przewartościowania świata dziecka: „Jakim ty mówisz języ-kiem?! To wy tak w domu rozmawiacie? To mamusia ci tak mówiła czy twój nowy wujek?”. Istnieje duże ryzyko, że zacznie-my to dziecko przeciągać na swoją stronę, czyli znowu go „używać”.

Ale czasami naprawdę nam się to nie po-doba, może nas to nawet przerażać.Oczywiście, tylko nie chodzi o to, żeby rozliczać dziecko. Ono na co dzień funkcjonuje w układzie, w którym ta-kie zachowanie jest normą. Jeśli teraz spróbujemy wychowywać je na siłę, mó-wiąc: „Tak nie wolno robić! Tak nie wolno mówić! Tak nie można myśleć! Tak nie można się zachowywać!”, to narażamy je na ostracyzm z tamtej strony.

Nie rozliczajmy dziecka z każdego zachowania, które nam się nie podoba. Można mu pokazać alternatywę po-przez swój przykład. Możemy się z nim umówić, że kiedy jest u nas, to woleli-byśmy, żeby nie mówiło brzydkich słów, tylko załóżmy „motyla noga” (śmiech). Po jakimś czasie dziecko samo zacznie wybierać, do czego jest mu bliżej. Na-tomiast krytykując dziecko, krytyku-jemy tym samym świat, w którym ono na co dzień funkcjonuje – budujemy w nim dysonans, a w dalszej perspekty-wie konflikt.

Tutaj trzeba być szczególnie uważnym, żeby nie pozwolić sobie na ocenę dziecka:

„Jesteś taki sam jak twoja matka!” albo: „Widzę, że wychodzi z ciebie mamusia!”. To jest krzywdzenie dzieci.

A co jest najważniejsze w szyciu tego patchworka?Czas. Cierpliwość. Szacunek. Elastycz-ność. Dojrzałość emocjonalna. Musimy mieć świadomość, że wchodzimy w zwią-zek z całym układem rodzinnym, a nie tylko z człowiekiem, którego poznaliśmy na kawie. Dobrze, jeśli osoby, które decy-dują się na budowanie rodziny patchwor-

kowej, mają w sobie gotowość do tego, żeby sięgać po pomoc psychoterapeuty rodzinnego. Moim zdaniem rodzina pat-chworkowa to nie jest instytucja dla ludzi, którzy są mocno osadzeni w postawie

„trwania przy swoim” i z zasady nie pójdą na żaden kompromis. Dla mnie drugie imię rodziny patchworkowej to jeden wielki kompromis.

Czyli to nie dla każdego?Moim zdaniem nie. Mam głęboki szacu-nek do ludzi, którzy potrafią powiedzieć:

„Wiesz co, sorry, ale nie zwiążę się z tobą, bo masz dzieci, a ja tego nie uniosę”.

I kobiety, i mężczyźni zwykle traktują to jako zło koniecznie, które pojawia się przy nowej miłości, nowym związku. A znam ludzi, którzy czują się po ludzku spełnieni dzięki temu, że odważyli się i weszli w taki patchworkowy układ.Jest to niesamowite pole do popisu dla męskiej sprawczości, uważności, ochro-ny. Eichelberger powiedział kiedyś, że to, co rodzice powinni zafundować swoim dzieciom, to przede wszystkim cała masa różnorodnych doświadczeń. Paradoks polega na tym, że rodzina patchworko-wa przy okazji funduje dzieciom te bar-dzo różne doświadczenia. Nie dosyć, że jest czworo wychowawców, to są jeszcze cztery babcie i czterech dziadków oraz cała masa ciotek i rodzeństwa w różnych konfiguracjach. Więc oprócz uciążliwości, jakie wiążą się z tym układem, rodzina patchworkowa może być też poligonem uczącym dzieci, jak układać sobie dobre relacje z ludźmi.

fot.

corb

is, m

ater

iały

pra

sow

e

76 | U R O D A Ż Y C I A U R O D A Ż Y C I A | 77