Upload
jan-abramek
View
232
Download
23
Embed Size (px)
Citation preview
JERZY SZUMSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
KINDA HASAN-BEJA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
* * *
Chmury odpyny i nisko nad szczytami sosen rozjarzy si ogromny, jakby krwi
opity ksiyc. Moda noc pojaniaa, a gadk znieruchomia tafl ukrytego wrd lasu
jeziora przeci czerwony szlak ksiycowego blasku, sigajcy dryfujcej na podwodnych
prdach dki. Siedzcy w niej mczyzna powoli wypuszcza za burt sznur na wgorze,
ktrego wiele jeszcze zwoi leao na dnie odzi. Kusownik nawleka na haki roswki i mae
aby; pomrukiwa z zadowoleniem, mylc, ile to zarobi na dzisiejszym wypadzie.
Od mrocznej ciany trzcin oderway si dwa czarne punkty i bezgonie, zostawiajc
za sob maleki odkos fali, zaczy zblia si ku odzi od strony, ku ktrej siedzcy w niej
czowiek odwrcony by plecami.
Przy przeciwlegym brzegu obwoay si terkoccym zapiewem trzciniaki, pisn
przelatujcy nietoperz. Pasmo mgy, w ktre dka powoli wsuna si, zapachniao
tatarakiem...
I nagle d przechylia si mocno, rzucajc kusownika plecami na awk. Padajc
obejrza si i zobaczy cztery kosmate apy wpite pazurami w krawd burty, przez ktr z
szumem laa si woda. Krzykn. Nad apami unis si ociekajcy wod podwojony czarny
eb o czworgu zielono byszczcych lepi. Pod nimi krwi czy ksiycowym wiatem
zabysy potne ky. Poderwa si, zachwia i run tu obok potwora w wod. Zachysn si.
Strach paraliowa ruchy, gumowy paszcz opltywa rce, wysokie rybackie buty, wypenione
wod, niczym kotwice cigny za nogi w d, w zimn ciemno, grzzy w mule. Poderwa
si resztk si, resztk pozostaego w pucach powietrza - by przecie niezym pywakiem.
Poczu, e uderza gow w dno odzi; szarpn si w bok, chwyci rk zbawcz burt,
zacisn na niej drug do (na szczcie wpzatopiona d ledwo wystawaa nad wod),
wpez do rodka i nie prbujc nawet wyczerpa wody jak oszalay napar na wiosa, byle
szybciej, byle bliej ku zbawczemu brzegowi. Wok nikogo, tylko ciemnooowiana gad.
Plusna ryba, znw odezway si trzciniaki; od awicy wodorostw niosa si sodkomdlca
wo...
ROZDZIA PIERWSZY
MAZURSKA NESSIE NOWY WEHIKU PANA TOMASZA
NIESPODZIEWANY DAR SAMOTNIK ZNAD JEZIORA LISUNIE
TAJEMNICA KINDAU HASAN-BEJA WYPRZEDZONY PRZEZ
ZODZIEI POTWR Z LISU RAZ JESZCZE
- Tak wic, drogi Pawle, Mazury pozazdrociy sawy Loch Ness i maj swego
potwora. Co prawda, nie przyciga jeszcze turystw, a wrcz przeciwnie, przegania ich. Ale to
kwestia czasu... - koczy sw opowie mj przyjaciel Zbyszek, ktry po powrocie znad
Wielkich Jezior odwiedzi moje mieszkanko na Ursynowie. - A e mazurski potwr istnieje,
masz tu dowd... - podsun mi zdjcie. - Co prawda, jest nie najwyszej jakoci, bo
fotografowano w nocy i marnym aparatem, ale wyranie dostrzec mona dwa by czy te
garby polskiej Nessie...
Przyjrzaem si fotce. Rzeczywicie: co niby dwa czarne garby wystawao na rodku
spokojnej wody zatoki.
- Jak nazywa si to jezioro? Lisu...?
- Lisunie. A co, chciaby si tam wybra?
- Czemu nie? Jad wanie na jeziora, spotka si z moim szefem, panem Tomaszem,
mgbym wic cho jedn nock popolowa na potwora.
- To ju ci pokazuj, jak tam dojecha! Dawaj map...
I pojechaem... Czym, zapytacie, skoro w pocigu za zbirami, udanym zreszt,
rozbiem sw ukochan syren?
A pojechaem... Nie, to trzeba dokadnie wyjani!
Ot rwnie pozbawiony swego ulubionego i jedynego w swoim rodzaju samochodu
pan Tomasz, od niedawna mj przeoony, otrzyma od Polonii amerykaskiej list, w ktrym
obiecano mu wzruszajcy a drogi prezent: nowy, specjalnie wyposaony samochd. Godny,
jak napisano, tak znakomitego pogromcy zodziei dzie sztuki, jakim jest Pan Samochodzik. I
nie mino wiele czasu, a stalimy wraz z mym szefem w porcie gdyskim przed wielkim
byszczcym kontenerem oklejonym mnstwem napisw w rodzaju: Ostronie! Szko!,
Nie przewraca!. Opiecztowanym i zaplombowanym.
Trzeba byo widzie miny celnikw, gdy wreszcie otwarto wrota pojemnika i wytoczy
si z nich cakiem zwyczajny kryty samochd terenowy, o z lekka zmatowiaym lakierze.
Wydawao mi si, e sysz za plecami parsknicia tumionego miechu! My natomiast z
Panem Tomaszem pokiwalimy z uznaniem gowami. Ten wz nie bdzie si rzuca w oczy!
A ju balimy si, e amerykanie, cho polonijni, to jednak Amerykanie, przysali tu jakie
lnice chromem cacko. Reszt tajemnic wehikuu II krya na razie przed nami gruba Ksiga
obsugi, ktr pan Tomasz trzyma pod pach.
Czym prdzej dokonalimy wszystkich formalnoci, przykrcilimy prbne tablice,
zatankowalimy i ruszylimy gazem... na najbliszy parking, by tam zagbi si we
wspomnianej ksidze i porwnywaniu jej z rzeczywistoci jeepa. A oto, czego, wrd
pomrukw aprobaty pana Tomasza i mych gwizdni zachwytu, dowiedzielimy si o
pojedzie.
Podwozie: przeduone wzmocnione jeep grand cherokee.
Silnik: chrysler V-8, turbo-diesel, osiem cylindrw, po dwa ganiki na cylinder, moc
180 KM.
Napd na dwie lub jedn o. W wodzie dwumigowa ruba tunelowa.
Osigi: 250 km/h, od 0 do 100 km/h - 7,5 sekundy.
Wyposaenie dodatkowe:
- chowany obrotowy reflektor szperacz - halogen duej mocy,
- wycigarka na wypadek ugrznicia,
- noktowizor,
- komputer do cznoci z nawigacj satelitarn,
- moliwo zmiany koloru czci nadwozia w czasie jazdy,
- wtrysk do kabiny gazu obezwadniajcego ( na przykad przy prbie kradziey),
- uzupenianie (w czasie jazdy) powietrza w przebitym kole,
- tylne siedzenie byskawicznie unieruchamiajce niepodanych pasaerw,
- dodatkowe uszczelnienie drzwi przy wykorzystaniu auta jako amfibii,
- ciemnione szyby,
- szyberdach,
- wytwornica zasony dymnej,
- nadajnik wskazujcy stale miejsce przebywania (na przykad skradzionego) auta, tak
zwany GPS,
- zdalna blokada pracy silnika i kierownicy.
- Uff! - westchn szef, gdy dokoczylimy przegldu. - Ach, ci Amerykanie! To
rzeczywicie wz dla Jamesa Bonda!
- Przecie nie musi pan tego wszystkiego uywa! - zamiaem si. - Czasem jednak...
- Masz racj - kiwn gow pan Tomasz. - Czy Jerzy Batura nie zapowiedzia, e
gra z nim to ju zupenie inne klocki? - milcza przez chwil. - Dobrze, e gwny ciar
tej gry nie bdzie ju spoczywa na mnie...
- A na kim? - achnem si.
Spojrza mi w oczy:
- Na tobie - wycign kluczyki ze stacyjki i podrzuci w moj stron. - ap. S twoje.
- Ale!... - krzyknem.
Pooy mi rk na ramieniu:
- Daj spokj, Pawle. Czy mylisz, e nie zdaj sobie sprawy z mego wieku? Owszem,
obiecuj czuwa nad tob. I mam nadziej, e jeszcze dugo... Ale dziaa?... Bd gotw sam
i to jak najszybciej! - wysiad z samochodu i cicho zamkn za sob drzwiczki. Patrzyem, jak
lekko przygarbiony idzie wzdu trawnika. Zatrzyma si, przypali papierosa i odwracajc
twarz ku mnie podnis kciuk w gecie zwycistwa...
Tak wic jechaem Rosynantem (bo tak omieliem si nazwa na cze rumaka don
Kichota z La Manczy podarowany mi czy tylko poyczony samochd). Rosynant by
wierzchowcem ostatniego bdnego rycerza, a ja, co tu ukrywa, postanowiem sobie by
rycerzem nie bdnym, ale bezbdnym! Przez Olsztyn, ktry mign mi skrawkiem jeziora
Skanda, a weselej zrobio mi si na duszy, cho warszawskiej, ale przecie kochajcej wod,
skierowaem si ku Szczytnu. A gdy za nim zbiegy si ku mnie w Starych Kiejkutach jeziora
Ochodzienik i czek, poczuem si na swoim miejscu! Fakt, e takich swoich miejsc mam
kilka, a kade z nich jednakowo kocham!
Prawda, e droga, ktra wioda mnie do Mikoajek, gdzie oczekiwa pan Tomasz wraz
z odremontowan Krasul - jak oryginalnie zwa si jego jacht - oraz znamienit park
siostrzecw: Zosi i Jackiem, prowadzia nieco pokrtnie do celu. Ale jak tu si oprze
widokom tak rozmaitych jezior i jeziorek: jak nie zatrzymywa si nad rzeczuk w
towarzystwie bociana spogldajcego nieco z pogard na mieszczucha? A gdy jeszcze doda,
e tam, w dali, czeka w tajemnej gbi lisuskiego jeziora mazurska Nessie?! Noga sama
zwalnia peda gazu, by jak najszybciej smakowa t drog, wzorem mijanych wanie
harcerzy w penym wczgowskim rynsztunku, ktrym patronuje powiewajcy nad nimi
misternie wyhaftowany proporzec.
Ale c, miny rozsiade na przecudnym szlaku Krutyni (kajakarz-turysta, ktry nim
nie przepyn chocia raz, moe uwaa si za uprawiajcego kajakarstwo w domowej
wannie) Babita, prboway zatrzyma swym urokliwym jeziorem Nawiady; jeszcze Piecki i
ju trzeba pyta, ktrdy do nadlenictwa Strzaowo u zatoki jeziora Majcz; tamtdy wiedzie
bowiem prosta droda do jeziora Lisunie.
Lisunie...
Dojedajc, ju po miniciu sympatycznej leniczwki o teje nazwie, dostrzegem
chyba w lesie dach samotnej chatki. Ale... Wreszcie jezioro! Okolony trzcin i starodrzewiem
uk dziwnej, jakby szmaragdowej barwy z malek wysepk trzcin u podstawy, rezerwat -
wedug mapy stanowisko koci wiechowatej. A po prawdzie, to sporo ladw, e nie wszyscy
szanuj jego wyjtkowo.
Mieszkacy dwu nadjeziornych zagrd, pastwo Abramek i Buwienko rozkadaj
rce:
- C moemy zrobi?!
Skoro tak pouczam, to i sam powinienem biwakowa poza granicami ostoi. Ale
powoujc si na konieczno wyszego rzdu, jak jest tropienie, a moe i pochwycenie
jeziornego potwora, zaszyem Rosynanta w gszcz u podmokej nadbrzenej polanki,
rozbiem swj, moe nie na miejscu, bo grski - ale za to stuprocentowo nieprzemakalny -
namiocik, wrzuciem do karimat oraz piwr i... zastanowiem si nad kolacj. Powody do
zastanowienia byy dwa.
Pierwszy powd: jakiej wody uy do przyrzdzenia wieczornej herbatki? Przyznam
si ze wstydem, e wiozem ze sob dwa plastikowe kanistry z wod. O nie, nie napenione
warszawsk trucizn, ktr pijam na co dzie! Czerpaem do nich z wiejskiego wodocigu w
Zielonce, a ta woda ma smak wyborny! Powie kto: Z wod nad wod? A czy to ja jestem
winny, e do tego doprowadzilimy skarb nasz, Wielkie Jeziora Mazurskie, e zanurzy w
nich spragnione usta, to nabawi si - sorry - biegunki? Kanister wic czy zaufanie do
rdlenego jeziorka? A niech tam! Zaufam, cho przegotuj dokadnie.
Drugi powd do zastanowienia: na czym gotowa wod?
Obszerny baganik Rosynanta niesie w swym wntrzu i butl z gazem, i kuchenk -
dwupalnikow nawet... ale mieci te trzy dugie gwodzie i ostr siekierk... zapaek te mi
nie brakuje, a tu obok widz dwie uschnite brzzki... I sysz gos ojca: Wielki Manitou
da swym dzieciom brzoz, by mogy si ogrza, gdy inne drzewa mokre...
Wic?
Gwodzie w ziemi. Gazki, pnie brzzek pod siekierk. Drobina suszu z jaowca na
rozpak... Od pierwszej zapaki... O, to ju byoby za dobrze! Od czwartej zapono ognisko
w lesie...
Przydaby si pieniek, eby przysi, bo nieco mokro, ale nie ma. Wywlokem wic
karimat, usiadem, pokroiem chleb i nadziaem ptko zwyczajnej na patyk, nasypaem do
kubka moj ulubion zielon herbat i odrobin cukru. Czajnik na gwodziach zacz gada.
Wycignem si wygodnie i zaczekaem, a, rozzoszczony, zagwizda na mnie. Ju. Zdjem
go z ognia, wlaem wrztek w kubek, po brzegi, zapach herbaty cudownie poczy si z
zapachem lasu i jeziora. Opodal odezwa si spniony drozd - pie usypiajcego lasu.
Poczekaem, w radoci wielkiej, a moe gupiej, a pie si skoczy. Dopiero wtedy
dorzuciem drewek do ognia i wycignem nad nim patyk z kiebask.
Ach, zapomniabym! Skok do samochodu po dwunastokrotn, rozjaniajc lornetk i
Exakt z teleobiektywem. W aparacie czeka na potwora z Lisu bona o najwyszej czuoci.
Ale tafla jeziora jest pusta, spokojnie obracam wic mj szaszyk nad jasnym
pomieniem brzozy...
- Dobry wieczr!
Tu za moimi plecami! A przecie nie syszaem ni szelestu!
Wysoki mczyzna. Przy jego nodze wielki czarny pies. Chyba sznaucer, ale o dobre
dziesi centymetrw wyszy ni najwiksze, ktre widziaem.
Leniczy! Ten da mi potwory i biwaki w rezerwacie! Mandat jak drut! Ale nie ma
na sobie munduru lenika...
- Dobry wieczr, hm - odchrzknem - Prosz do ognia - przesunem si na
karimacie. - Herbaty czy moe ks zwyczajnej?
- Herbaty - mczyzna usadowi si obok. Pies przypad jego boku.
Postawiem czajnik na gwodzie, a drugi kubek przed obcym.
- Wybaczy pan, pijam zielon...
- Ale oczywicie - umiechn si spod dopiero teraz widocznego opadajcego w d
wsika - tylko bez cukru.
- Bardzo prosz...
- Aleksander Azbijewicz - wycign rk.
- Pawe Daniec.
Milczelimy. Po chwili podsunem psu ks kiebasy. Wyszczerzy ky.
- Swj - powiedzia mczyzna, kadc mi rk na kolanie.
Moe wydawao mi si, ale to kudate czarne bydl skino aprobujco bem! W
kadym bd razie ykno kiebas ze smakiem.
Czajnik znw si odezwa. Napeniem kubek przybysza. Nie czeka a ostygnie, tylko
podnis go do ust. Dmucha. Te wydte wargi, wp przysonite powiekami oczy, opadajce
w d wsy... jakbym twarz ju gdzie widzia... Gdzie? Kiedy? Starszy mczyzna... Nie, nie
znam go...
- Co pana sprowadza w nasze zacisze? - sign do kieszeni bluzy i wycign z niej
zmitoszon paczk popularnych i drewnian lufk. - Zapali pan?
- Nie, dzikuj. Ja tylko fajk, czasem.
- Przy wyjtkowej okazji! - zamia si cicho. - A potwr z Lisu tak okazj nie
jest?...
- Skoro pan wie, e sprowadzia mnie tu plotka o mazurskiej Nessie, to czemu pan
pyta?
Spojrza spod oka:
- Bo czasem warszawici przyjedaj tu szuka czego innego. Na darmo
przyjedaj! - podnis gronie gow.
Wzruszyem ramionami. Moe by wreszcie sobie poszed? - pomylaem.
Zapragnem by sam. Przy ledwo tlcym si ogieku, naprzeciw zapadajcego w noc
jeziora. Wycign si na karimacie twarz ku gwiazdom. Potem, gdy ognisko zganie,
rozebra si, wej w wod i pyn, pyn... A tu trzeba byo rozmawia:
- A pan co sdzi, jako tubylec, o postrachu waszego jeziora?
- Co w nim jest! - parskn niespodziewanym miechem. - Ale chyba nie to, o czym
inni myl.
- Wic?
Ziewn:
- Ee, lepiej niech pan mi opowie, jak si yje w stolicy. To te na swj sposb
potwr...
- Ale...
I nie wiem, jak to si stao, e z opowieci o stoecznym yciu przeszedem na
opowie o sobie - kim jestem, co robi...
- Pracuje pan wic w Ministerstwie Kultury i Sztuki? - oywi si nagle. - A jest tam u
was taki jeden... miesznie na niego mwi: Pan Samochodzik?
- To mj przeoony - odparem z dum. - Wanie jad do Mikoajek, eby si z nim
spotka.
- No, no... e te tak si dziwnie skada - zacign si i cisn papierosa w ledwo ju
tlejcy ar. Niespodziewanie lekko podnis si z karimaty, obcign kurt. Kosmaty pies
poderwa si i stan przy jego lewej nodze. Go wycign rk:
- Dobranoc panu. ycz owocnego polowania na potwora. Cho co mi si widzi, e
tej nocy pan go nie zobaczy.
Wstaem i ucisnem podan mi do. Oj, jakbym woy rk w imado! Ale go
zaraz zwolni ucisk.
- Dobranoc - ruszyem ciek obok przybysza.
Mijalimy wanie Rosynanta, gdy go zatrzyma si nagle:
- Czy... wybaczy mi pan, przepraszam... Czy mgbym zobaczy pask legitymacj...
jaki papierek z ministerstwa?...
- Nie ma za co przeprasza! - otworzyem drzwiczki auta i signem do schowka. -
Prosz tutaj. W wietle dokadniej pan j obejrzy - skoniem si zoliwie.
- Ale nie, nie, ju nie trzeba! - cofn si. - Wierz, naprawd wierz panu. Czasem
tylko... Prosz wybaczy zdziwaczaemu samotnikowi... A jutro zapraszam do siebie. Ta
chaupka przed lenictwem... Jak soce dojdzie wieczorem do tamtej sosny... Moe to dziwne
okrelenie czasu, ale przywykem y tu bez zegarka... Prosz, to wane dla mnie...
Nie drgn listek, nie trzasna gazka. Czowiek i pies bezgonie wtopili si w
ciemno.
Do witu bezskutecznie oczekiwaem pojawienia si Nessie z mazurskiego jeziora.
Spaem po tym czuwaniu dugo. prawie do poudnia. Gdy zmywaem z siebie resztki snu
przepyniciem jeziora tam i z powrotem najbardziej nie lubianym przeze mnie stylem - kryt
abk, wydao mi si, e sysz od strony lasu, dwa guche strzay. Ale moe mi si tylko
wydawao.
Przez reszt dnia nad Lisunam panowaa cisza. Dopiero pod wieczr po przeciwnej
stronie jeziora na ce opodal zagrd zapono ognisko i day si sysze gone piewy. Nie
zwracaem na nie uwagi. Pilnowaem, aby, gdy tylko soce dojdzie do tamtej sosny, stan
na progu chatki samotnika. Oprcz ciekawoci, dlaczego moja wizyta ma by wana dla
niego, czuem te prawie pewno, e w sprawie Nessie wie on co wicej!
Domek pana Azbijewicza przycupn na skraju polany pod wiekow, zabkan wrd
sosen lip. Zbudowano go z tak zwanej papierwki, czyli grubych na ptorej doni bali, dach
kryy dranice. A pod okap wspinay si rnobarwne malwy i groszki, oplatajce te pot z
nieokorowanej brzeziny. Ogrodzenie ku tyowi domku stawao si coraz gstsze i wysze,
przechodzc w co w rodzaju zagrody. Cztery ule, jak wartownicy, ustawiy si po obu
stronach furtki. Jednym sowem sielsko i anielsko! Ale gdy tylko wycignem rk do
klamki, midzy biaymi pniakami potu mign czarny cie i zadudni guchy warkot.
Cofnem si odruchowo.
- miao, miao, prosz! - usyszaem nieco rozbawiony gos gospodarza. - Azba nie
ruszy bez rozkazu!
Otworzyem furtk. Siedzcy na wysypanej piaskiem ciece Azba popatrzy na mnie
przekrzywiajc eb. Popatrzy tak jako ze smakiem, jakbym by chodzcym pociem misa, w
ktrym z ochot zatopiby ky; ale skoczyo si tylko na gonym przekniciu liny, gdy go
mijaem. Pan Aleksander podnis si z aweczki pod lip i umiechn szeroko, cho w jego
lekko skonych oczach dostrzegem niepokj:
- Witam, witam! W tak pikny wieczr chtnie przyjbym pana pod mym ukochanym
drzewkiem, ale s sprawy, o ktrych lepiej mwi w czterech cianach... Prosz wic do
rodka!
Ruszyem przodem, ale w moim ruchu musiao by co podejrzanego, bo cho Azba
lea cicho usyszaem podobny do jego gosu warkot od strony zagrody i co cikiego
uderzyo o jej cian, a zatrzeszczaa.
Gospodarz uspokajajco machn rk:
- Ot, pieski tam trzymam rne. Raz wiksze, raz mniejsze. Ukadam je, jak to si
mwi, czyli tresuj. I z tego yj. Sawne moje pieski! Jak myliwy potrzebuje czy aportera na
ptactwo, czy citego dzikarza, albo posokowca takiego, by tropu postrzaka nie zgubi, to jak
w dym ze szczeniakiem do mnie! A i obroc, jak baranek dla niewinnych, a jak mier dla
napastnika, wyucz. No, ale prosz w moje skromne progi!
Przez sionk weszlimy do niskiej obszernej izby. Na rodku st, nad ktrym
zwieszaa si ozdobna lampa naftowa; dwa foteliki przy kominku z polnych kamieni, rega z
ksikami, wskie ko przykryte owick narzut, nad nim kilim z wyhaftowanymi
wersetami pisma, tureckiego chyba. Niej, na srebrnym acuszku, wschodni sztylet - kinda.
Podog zacielay dzicze skry, a na kominku potrzaskiwa wesoo ogie. Wzorzysta zasona
oddzielaa izb od kuchni.
Usadowiwszy mnie w foteliku pan Azbijewicz przynis niski stolik i rozstawi na nim
dwa srebrne pucharki i taki brzuchaty dzbanek o dugiej wskiej szyjce oraz dwie czarki.
Pstrykn palcem w dzbanek:
- Prawda, e to pikna robota? Nie do trunkw jednak, bo Allach zabrania. Ale my z
niego miodku si napijemy. Nie najgorszego, bo sam go syciem z tego nektaru, co go moje
pszczki nazbieray - la w puchary zoty napj. - Herbaty, cho w czareczkach, to te si
napijemy tutejszej - zawiesi nad ogniem kominka kocioek. - Lubi, jak woda jaowcowym
dymkiem przejdzie...
Dostrzeg, e popatruj to na pucharki, to na kilim i umiechn si:
- Bo widzi pan, polskim Tatarem jestem. Od Jana Kazimierza, od XVII wieku rd nasz
w Polsce osiady. A pocztek da jemu murza (co po tatarsku ksi znaczy) Hasan. Zwany
te Hasan-bejem, jako e ju w modych latach w armii (wstyd przyzna) tureckiej suc ten
zaszczytny tytu otrzyma. Dlaczego Polsce swe suby ofiarowa i wiernie nowej ojczynie
suy, nie wiem. Wiadomo mi tylko, e w 1651 roku w zwyciskiej dla Polakw bitwie pod
Beresteczkiem przeciw Bohdanowi Chmielnickiemu stawa w chorgwi Murzy
Bohdanowicza. I za swe mstwo wie Rastowice w starostwie biaocerkiewnym z rk
krlewskich otrzyma... Pozwoli pan, e zacytuj fragment dokumentu nadania. Nie
przetrwao to pismo do dzi, ale matka od maego mnie jego treci uczya, ebym pamita
kim jestem... My w osobliwej consideracjej Naszej Krlewskiej majc wiar i cnot ludzi
narodu tatarskiego pod ten czas rebeliej kozackiej i buntw chopskich Nam i
Rzeczypospolitej owiadczona, a nadto krwawe ich odwagi, ktre mnie czynili chodzc na
podjazdy pod nieprzyjaciela, a w samej potrzebie pod Beresteczkiem w oczach naszych
stawajc, umylilimy im takie ich zasugi usk Nasza nagrodzi... - zaduma si pan
Azbijewicz, przetar oczy i mwi dalej: - Gdy w 1654 roku trzy armie rosyjskie i jedna
kozacka wkroczyy do Rzeczypospolitej, drog zagrodzia im jedynie szczupa armia pod
hetmanem wielkim Januszem Radziwiem. Hasan Azbijewicz by w jej szeregach, a gdy w
Hoowczynie do ksicia Radziwia doczy puk hetmana polnego Wincentego
Gosiewskiego, chorgiew, w ktrej Hasan-bej buczuk nosi, zostaa do niego
odkomenderowana. I dobrze, bo po klsce pod Szepielewiczami 24 sierpnia jedynie
trzytysiczny puk Gosiewskiego zdoa si wycofa w jak najlepszym porzdku, I tak to ju
Hasan-bej przy hetmanie polnym pozosta...
- Dlaczego tytuuje pan swego prapradziada wci bejem, a nazwiska Azbijewicz
jakby unika?
Gospodarz zamia si:
- Ot, honoruj kaprys jego! Cho w polskim wojsku bi si, to lubi pono, by jego
dawn tureck rang szanowano. Gdy nasta potop, to najprawdopodobniej jak jego
dowdca przeszed - oj, wstyd mi - na stron Szwedw. Wkrtce jednak Gosiewski
opowiedzia si znw po stronie Jana Kazimierza. A po zdobyciu przez Polakw Warszawy
wyruszy ze swym korpusem na Prusy Ksice aby pokara elektora pruskiego za jego
przyczenie si do Szwedw. I Hasan-bej by z nim, a w zwyciskiej bitwie pod Prostkami, 8
padziernika, pono nalea do tych, co zdrajc ksicia Bogusawa Radziwia ujli. Wanie
podczas wypadu na Prusy Ksice przodek mj skarb jakowy zdoby. Ledwo ma cz,
ktr przywiz, reszt ukrywszy, starczya, by znaczn majtno, Mijale, w
Nowogrodczynie kupi i rodzin w niej osadzi, bo Rastowice rebelia kozacka pochona.
Ledwo rok si Mijalami cieszy, gdy dawne rany znw mu si otworzyy i w gorczce zmar
12 lipca 1657 roku - gospodarz zamilk i dopiero po chwili odezwa si:
- Cho na tym kilimie wypisane jest: La illaha illa-I-Lahu wa Muhammad rasul-I-
Lahi co si tumaczy: Nie ma Boga oprcz Allacha, a Muhammad jest wysannikiem
Allacha, to nie szczdzilimy i ez, i potu, i krwi dla naszej nowej ojczyzny. Koci mego ojca
gdzie w piaskach Tobruku; ja, chocia maleki wtedy, poznaem z matk, co to Sybir.
Wystrzpiony kilim i kinda to wszystko, co zostao z mienia wietnego kiedy rodu. No i ja
te ju ostatni... - wsta, zdj kinda ze ciany i pooy mi go na kolanach. - Niech pan jako
historyk obejrzy i jako czowiek uszanuje, bo stara, zacna to bro. Kinda Hasan-beja...
Ze wzruszeniem ujem hebanow rkoje...
Zwiecza j rubin o zotej osadzie na ksztat patkw lilii, otoczony niej turkusami.
Obe boki zdobia intarsja z drzewa ranego, w ktr wpleciono pery, powtarzajce si w
misternie plecionej srebrnej siatce oku pochwy z koci soniowej. W poowie jej znw rubin
z turkusami wyobraa soce, a rwny jemu wartoci pochw zakacza.
Pan Azbijewicz zapali lamp.
Wska klinga zalnia bkitnawo, pogbiajc cieniem wygrawerowane na niej
arabskie litery.
- Damasceska stal.
Potomek Hasan-beja skin gow:
- Szesnasty wiek. Wykonano go w Stambule, w warsztacie sawnego patnerza Jusufa
ben Ibrahima. Tu, u nasady rkojeci jest jego znak: gwiazda wrysowana w pksiyc.
- A co wypisano na klindze? Nie wie pan?
- Tutaj: Tobie ycie, wrogom mier! A po drugiej stronie ostrza: Jestem! Prosz
te zwrci uwag na drobne literki inkrustowane wok obsady rubinu. Mwi one:
Jedynemu socu najostrzejszy promie. Pewno darowaa kinda swemu ukochanemu
mowi turecka ona. Ciekawe, jakie byy jego losy, nim po stu latach trafi do rk
czcigodnego przodka...
Pocignem ostrzem po przegubie. Nic nie poczuem, a ju na skrze zalnia
kropelka krwi.
- Brzytwa!
Gospodarz zamia si:
- Damasceska stal! Ale do rzeczy!
Popatrzyem zdumiony tym zawoaniem, tymczasem pan Aleksander cign dalej:
- Rzecz nie jest powiem w samej urodzie, czy cenie tej zabytkowej broni, ale w
przekazie, po dzi dzie nie odczytanym, jaki w sobie pono zawiera: ot jest w nim
wskazwka, gdzie szuka skarbu Hasan-beja, ktry zdoby on na Szwedach i gdzie ukry, ale
odzyska, nie wiemy dlaczego, nie zdoa. Moe to tylko rodzinna legenda, ale wiem, e od
czasu do czasu kto spord nas prbowa rozwiza zagadk kindau. Bez skutku. Cho ju
sama myl o niej ratowa ycie. Tak, naprawd uratowaa moj matk i mnie. Tu przed
wywiezieniem na Sybir mama, jakby tknita przeczuciem, daa na przechowanie kinda i ten
kilim zaufanym przyjacioom. Tam, na pnocy, przemarznici, wygodniali marzylimy, jak
to bdzie cudowni, gdy wrcimy, gdy odnajdzie si ojciec i wsplnie rozwiemy zagadk
kindau, odnajdziemy skarb i... Tak, myl ta nas ogrzewaa, sycia, koia bl i strach... -
przerwa, widocznie wzruszony.
- I przez tyle lat prbuje pan rozszyfrowa przesanie Hasan-beja?...
Pokrci gow:
- Dopiero teraz, na stare lata, pragnc tego skarbu ju nie dla siebie, ale dla innych...
Tylu jest potrzebujcych - podnis kinda. - Ale on milczy. Cho zrobiem wszystko, co
mogem. Rozebraem pochw, rkoje... O, wtedy mylaem, e znalazem! Wzdu
trzpienia, na ktrym jest zmontowana, owinita bya ta jedwabna wsteczka z ledwo
czytelnym napisem. Popdziem di znawcy. Przetumaczy: Zrobi mnie Jusuf ben Ibrahim.
Chwaa Allachowi! Uznaem zagadk kindau za czcigodn rodzinn legend, ktrej tropem
przywdrowaem w te strony, gdzie wojowa przed wiekami mj prapradziad. Cho nie daa
mi skarbu, mam dziki niej schronienie na staro! A o kindale zaczem opowiada,
pokazywa go ciekawym turystom. Ktry poleci mi pana Tomasza, zainteresowa jego
sukcesami. Mylaem, czy nie napisa, nie pojecha do Warszawy, ale jako zeszo... I tu
nagle zjawia si jego nastpca!
Z zaenowaniem obrciem w doniach pucharek:
- Nie wiem, czy bd mg pomc...
Pan Azbijewicz wbi kinda w blat stolika.
- Od niedawna znw wierz, e to nie bajka, lecz prawda! A od dzisiaj jestem pewien!
Musicie panowie wyty swoje umysy i pieszy si, bo skarb Hasan-beja trafi w obce rec.
Ze rce!
Rozjarzyy si skone oczy. Poczuem dreszczyk emocji:
- Skd pan to wie?!
- Ju mwi: zwykli turyci ogldali kinda, podziwiali, fotografowali si z nim,
czasem prbowali kupi. Nawet pisali w tej sprawie, ale ich oferty nie przekraczay aukcyjnej
ceny podobnej mu broni, zreszt przypomnienie, e jest to rodzinna pamitka i nie ma mowy
o sprzeday, koczyo wszystko. Ostatnio jednak ten sam mczyzna by u mnie a trzy razy,
wci podnoszc cen. I to znacznie. Musia co zauway w kindale, czego nikt przed nim
nie odkry!
- Przedstawi si? Zostawi numer telefonu, adres?
- Co tam mrukn, nie zwrciem uwagi. Nic nie zostawi, tylko mwi: To ja mimo
wszystko jeszcze wpadn.
- Jak wyglda?
- Blondyn, jakby w pana wieku. Ciemne okulary, opita skrzana kurtka. Przyjeda
czerwonym wozem. Rejestracja chyba warszawska. A dzi to!... - znw wbi w stolik
damasceskie ostrze.
- Co si stao?! - prbowaem uspokoi mego rozmwc. - Przecie trzyma pan
kinda w rku! Czyby go ten go podmieni?!
- Ale skd! Cwaniak wymyli lepszy numer: by tu, kiedy pojechaem rowerem na
poczt w Zewgach. A zrobi to tak, e nikt by nie pomyla, e kto tu si dosta!
- A paski Azba?
- O, moje pieski sawne! Azba nie da si podej nikomu!
- Wic?
- Zaraz mwi. Tylko yknijmy miodku. W paskie rce!
Umoczyem wargi w miodzie.
Pan Aleksander mwi ju spokojniej, ale wida byo, e z trudem panuje nad sob:
- Pojechaem, zaatwiem co trzeba, pogadaem ze znajomkami. Wracam. Cisza,
spokj. Wszystko na miejscu. Oprcz jednej rzeczy: patyczek, ktry wetknem za drzwi
wychodzc, ley na progu. Znak, e kto mnie odwiedzi! Sprawdzam kinda i te par groszy,
co trzymam na czarn godzin. Wszystko w porzdku. No i Azba by na stray. A wej
wtedy, to tylko po jego trupie! Przekupi si nie da, od obcego nic nie wemie.
- A patyczek nie mg sam wypa?
- Prosz pana!
- Przepraszam.
- No nic. Myl sobie: obejd potek dookoa... Patrz, w jednym miejscu trawa
zgnieciona, jakby kto tu sta duej, i od niej wziuteki lad do lasu. To mniej wane na
razie, ale jak ten go pieski, to znaczy Azb, podszed? Obejrzaem pot w tym miejscu - nic.
Nachylam si nad traw... i prosz, co widz moje oczy! - wzburzony sign do kieszeni i
ustawi na stoliku dwie uski.
Signem po nie raczej przez grzeczno, bo ju zrozumiaem, co wymyli
tajemniczy go:
- Agram. Od pistoletu gazowego. Upi Azb. Tylko dlaczego dwa razy strzela?
- A czort go wie - machn rk pan Azbijewicz. - Moe pierwszy by niedobry? Albo
bydlak nie wycelowa jak trzeba? Niech pan pomyli raczej: po co zodziejowi tyle stara,
kiedy nic nie kradnie. Czemu tak zaley mu, eby nikt nie wiedzia o jego skoku?
- A lad do lasu? Zamek w drzwiach?
- Puciem Azb po ladzie. Doprowadzi, gdzie tamten wz schowa. Ale na suchym
igliwiu to tylko wida, e samochd wjecha. Mylaem, e na drodze lad opony znajd.
Gdzie tam, cigniki z drewnem rozjedziy. A zamek? Drucikiem otworzysz. Jak si ma
takich obrocw jak Azba, to po co zamek?
Milczaem przez chwil.
Gospodarz ypn ironicznie okiem:
- To co? Mam podpowiedzie, co si tu dziao?
Teraz ja wzniosem pucharek:
- Oby klisza si nawietlia temu, ktry obfotografowa dokadnie kinda Hasan-beja!
Pan Aleksander popatrzy na mnie z szacunkiem:
- Dobrego nastpc wypatrzy sobie Pan Samochodzik!
Ukoniem si:
- Dzikuj. Ale dobry bd wtedy, gdy szybciej ni paski go dotr do skarbu.
Zreszt, powinno mi pj atwiej, bo i pan Tomasz pomocy nie odmwi. Prosz tylko zaufa
i poyczy t cenn pamitk. Musimy j dokadnie obejrze.
- Ale bierz, kochanieki, bierz! - pan Azbijewicz odzyskiwa humor. - Tylko zwr mi
i nie poniszcz przypadkiem. Do grobu zabra go chciabym, bo jaki to ze mnie tatar byby,
gdybym bez broni przed Allachem stan? A i prapradziada Hasan-beja ucieszy nim
chciabym.
- Ciemno ju. Ale co mi tam spakowa namiocik. Jad do Mikoajek! - jednym
haustem dopiem herbat i poderwaem si z fotelika.
Pan Azbijewicz zerkn z dou:
- A co z tutejsz Nessie?
Strzepnem palcami:
- Nie czas na arty! A jeli istnieje naprawd, niech poczeka. To pono dugowieczne
stwory; jeszcze zd si z ni zobaczy!
Gospodarz pokrci gow:
- Kilka godzin pana nie zbawi. A co mi si wydaje, e dzi Nessie moe si pokaza -
wyjrza przez okno na obniajcy si nad las ksiyc.
Pjdzie pan do siebie, spakuje manatki i posiedzi nad brzegiem z lornetk... Jak raz
moe si uda. Na ce Buwienki ognisko si pali...
- Ognisko?... Nie rozumiem?
- Zrozumie pan... Wszystko we waciwym czasie... Latark pan ma?
Teraz ja pokrciem gow:
- A po co?
Przygadzi wsa:
- Skoro latarka niepotrzebna, to i moja asysta take. A jak raz musz pieski nakarmi.
Nie egnam si, bo moe przed odjazdem pana jeszcze si zobaczymy. Prosz tylko idc nie
zgubi kindau. A zreszt, gdyby nawet pan zgubi, to i tak Azba go znajdzie...
Niezbyt mile poegna mnie potomek Hasan-beja, ale niech tam! W samotnoci ludzie
dziwaczej.
Poprawiem zawieszony na acuszku przy pasku kinda i egnany przyjaznym, jak
mi si wydao, pomrukiem Azby wszedem w las cieynk, ktr upatrzyem sobie ju
wczeniej. Upalna noc zdawaa si okleja ciao gstym zapachem ywicy, gorzkaw woni
uschego igliwia. Bezruch powietrza sprawia, e poszczeglne zapachy nie mieszay si ze
sob w, jak to nazywaem, bukiet lasu. Idc przecinao si jedn wonn smug po drugiej.
Kwany, wrcy blisk niepogod, zapach grzybni... O, teraz duszca wo bagna... Czyby w
sosnowym borze kryo si bagienko? Chyba tak, bo przecinajcy ciek przesmyk wydeptany
przez zwierzyn ostro zapachnia dzikami, ktre musiay tdy i. Na przesiece, w ktr
skrciem, zaomotao przede mn w jeynach; haas oddali si, ucich i wtedy z jego strony
dobiego ostre charakterystyczne poszczekiwanie - to kozio sarny zoci si, e naruszyem
jego rewir.
Wreszcie po coraz wikszej puszystoci mchu pod stopami, po ledwo wyczuwalnej
domieszce wilgi w suchej woni boru poznaem blisko jeziora. A nawet gdybym nie zwrci
uwagi na te oznaki, to z dala dobiegy unoszone echem piewy.
- Ognisko, psia ko! - zaklem.
Ale zaraz przypomniaem sobie, e pan Azbijewicz w jaki sposb czy to ognisko z
moliwoci ujrzenia potwora. W zasadzie powinien obyczajem swego rodu szuka
spokoju, a on jakby wanie haasu szuka! Nawet ta odrobina niepokoju, jak wznosiy w
cisz nocnego jeziora wypady kusownikw wystarczaa, by Nessie wypywaa na
powierzchni. Ciekawe...
Dotarem do swego obozowiska, ale postanowiem na razie nie zwija go. Wolaem
si nad brzegiem z lornetk i wiern Exakt w pogotowiu. Jeli potwr pokae si - byem
gotw go przywita. Jeli nie... tajemnica kindau a prosia si o jak najszybsze jej
przemylenie! wiadomo, e kto ju dostrzeg pocztek nici prowadzcej do skarbu Hasan-
beja zmuszaa do popiechu.
Ledwo zajem swj posterunek obserwacyjny, gdy od ogniska usyszaem wrzaski:
- Zawody! Ja wam poka, kto tu pywak! Ty topielcu?! Mistrz po warszawsku,
brzuchem po piasku! Tak! cigaj dres, pyniemy! Wa, Zbyszek, w ponton i od brzegu! Ale
wzdu jeziora, bdzie dalej! Jak staniesz, gwizdnij! Kto pierwszy opynie Zbyszka i wrci
wygrywa szampana!
Spojrzaem przez lornetk. ty ponton wypywa na jezioro. Zachwia si, zatrzyma.
- Startujcie!
Na brzegu zachlupotao. I wtedy zobaczyem, ze nie tylko zawodnicy pyn ku
pontonowi. Od zakola jeziora suny szybko dwa czarne punkty. Jeden tu za drugim. Nie
zanurzay si wowym ruchem; wci ciy gadk tafl, zostawiajc za sob podwjny
odkos fali. Poprawiem ostro. Nie, to nie byy garby, a raczej dwa ostro cite by, niczym
gowy smokw z odzi wikingw... C to takiego? Szczkna migawka Exakty.
Sapicy gono pywacy zbliali si ju z jednej strony do pontonu, z drugiej za
bezgony stwr. Krzyk:
- Zbyszek! Za tob! Chodu! Potwr!
Ufajcy widocznie bardziej swym miniom ni powolnemu pontonowi Zbyszek
chlapn w wod, wyprzedzi kumpli i na ich czele gna ku brzegowi rozpryskujc wod tak
zwanym kozackim stylem.
- O Jezu! Pomocy! - stkali pieszcy za nim. Postrach Lisu pyn jeszcze jaki czas
za uciekajcymi, a potem zawrci ku porzuconemu pontonowi i znik w jego cieniu. ty
gumiak zacz powoli odpywa pod przeciwlegy brzeg. Dryfowa przez chwil. Co w nim
strzelio, zasyczao... Przeama si w p, sflacza i poszed na dno. Dwa garby czy te by
odpyway z opustoszaego miejsca. Znw signem po aparat, ale gsta chmura przysonia
w tej chwili ksiyc, a ostry szkwa, pierwsza zapowied niepogody, zburzy tafl Lisu
krtk falk. Mimo rozjaniajcej zeissowskiej lornetki ledwo dostrzegaem oddalajc si w
mrok mazursk Nessie...
C, jak na jeden dzie i noc wrae wystarczajco! Teraz liczy si tylko kinda. A
do ciebie, licznotko, jeszcze wrc!
Zebraem moje klamoty. Nie miaem oczywicie zamiaru budzi pana Tomasza po
nocy, ale chciaem dojecha do Mikoajek i tam, w porcie, oczekiwa bliskiego ju witu.
Lubi patrze, jak budzi si dzie nad jeziorem w strzpach rowiejcych mgie,
pokrzykiwaniu perkozw i pik! pik! malekich ysek. A jeli do tego doda kubek gorcej
herbaty wprost z maszynki, to ju prawie penia szczcia! I jak dobrze, jasno wtedy si myli.
A wanie tego potrzebowaem teraz najbardziej...
- No i jak tam potwr, pokaza si panu? - usyszaem za plecami Pomimo, e
oczekiwaem tej wizyty, wzdrygnem si. Bez sowa pokazaem palcem w kierunku
wschodniego brzegu, skd nioso si:
- Natychmiast! Ani chwili duej tutaj! Zwijaj ten namiot, niewiaro! Nie bd tu spaa!
To bydl jeszcze wylezie na brzeg!
Zawarczay silniki dwch maluchw; cisza wrcia nad Lisunie.
- No i pojechali! - zamia si cicho Azbijewicz.
- Po pijaku! - pokrciem gow.
Niedaleko. Stan na kempingu w Inulcu - podrapa za uchem przytulonego do nogi
Azb. - Grunt, e si wynieli. Dla takich nie ma tu miejsca - gos stwardnia.
- Zgadzam si - przytaknem.
- To dobrze - skin mi gow potomek Hasan-beja. - I dobrze, e pan zabiera si do
sprawy kindau ju teraz. Boj si tamtego od gazowych pistoletw. Zreszt jaki sawny
sportowiec powiedzia: Gdy ty pisz, twj przeciwnik trenuje.
- To koszykarz Magie Johnson.
- No widzi pan. To nie jest za myl.
- I mnie si ona podoba - przytaknem.
- To dobrze - powtrzy. - Do widzenia. Czekam szybkich i dobrych wieci.
Mocny ucisk rki, trcenie wilgotnym kufiastym nosem Azby i nierozczna dwjka
znikna w ciemnoci.
Dopiero po chwili zdaem sobie spraw, e pies by mokry, jakby przed chwil
wyszed z wody! Azba i Nessie? Bzdura! Skd wziby drugi eb? A poza tym dobrze
nadmuchanego pontonu pies nie przegryzie, wylizgnie mu si z zbw! No i ciganie,
zawracanie, holowanie pontonu czy te popychanie go... Przecie kto musiaby nim
kierowa! Ee! W drog!
ROZDZIA DRUGI
CZTERY KONIE OD WARSZAWY CAKIEM JAK W POTOPIE
LICIE DBU ZNAD ZATOKI ROMINEK PYNIEMY NA RYSKIE!
NIE KPIJ Z WIELKICH JEZIOR MACIEK I ZENEK Z
WYKRYWACZEM METALI PO SKARB KTO NAS WYPRZEDZI
CZY KUCHNIA W GOBIEWSKIM UKOI NASZ SMUTEK
Przyjechawszy do Mikoajek zaparkowaem Rosynanta na parkingu Wioski
eglarskiej i ruszyem a na koniec nabrzea, bo tam przy pomocie pana Jzefa
Samarskiego, przed ktrym silniki odzi nie maj tajemnic, zwyk cumowa sw Krasul
pan Tomasz. I rzeczywicie staa pogrona we nie jak dziesitki innych jachtw. C, bya
dopiero pita rano. Tylko gdzieniegdzie na kei samotny rybak garbi si nad wdkami w
nadziei na spotkanie z wdrujcym stadkiem okoni lub zapnionym wgorzem, ktry noc
buszowa tu wrd wyrzucanych przez niechlujnych eglarzy odpadkw. Poogldaem sobie
jachty, ale nic ciekawego oprcz kilku nowych plastikowych skorup, podrajcowanych
pseudoregatowo, nie zobaczyem. Raz tylko westchnem z zazdroci przed star znajom,
Biegnc po Falach. Wedug mnie to najpikniejszy jacht Wielkich Jezior, brygantyna
godna mrz Poudnia!
Wycignem z baganika sprzt kawowo-herbaciany i wrciem na molo przy
Krasuli. Orze czy reszka? Reszka, wic peen po brzegi plitrowy kubek mocnej kawy.
Moment to wany, wyruszaem bowiem w drog ku skarbowi Hasan-beja. Najpierw wie
miaa mnie pokrtnymi szlakami inkrustacji wzorw misternie wyobionych na powierzchni
pochwy z koci soniowej. Kawa styga, a ja milimetr po milimetrze przegldaem zawie
rysunki zkej przez kilkaset lat powierzchni... Teraz przysza kolej na rkoje kindau, na
jego damascesk kling. Jeszcze raz pochwa... I?! Spokojnie! Obejrzymy j sobie z panem
Tomaszem... Poczekam.
A czeka przyszo mi jeszcze dugo, bo dopiero okoo smej odsuna si z cichym
zgrzytem suwklapa kabiny na Krasuli i ukaza si, smacznie ziewajcy, mj przeoony.
Ucieszyem si, widzc Pawa na kei. Tym bardziej, e jego tajemniczo rozradowana
mina wiadczya, e przywozi rewelacje (mia tam sprawdzi cudowne rozmnoenie w
sklepach jubilerskich i antykwariatach siedemnastowiecznej szwedzkiej biuterii).
Tymczasem Pawe zby spraw krtkim Na wybrzeu cisza; na stoliku w kabinie pooy
przepikny kinda i doda do niego tak opowie, e a Zosia i Jacek zapiszczeli z
zachwytu. Niby legenda, a przecie kto znalaz w niej ziarnko prawdy! Mielibymy by
gorsi?!
Mycie, zaciem si przy goleniu, byle prdko i omioro oczu niczym osiem kindaw
wbio si w pamitk po przodku pana Azbijewicza...
Patrzymy, zgadujemy, wyrywamy sobie z rk, a tu Pawe mwi cicho:
- Azbijewicz szuka pomocy u ekspertw i nie znalaz. Byli to znawcy Wschodu,
Tatarszczyzny, obyczajw wyznawcw Allacha. A gdyby tak sprbowa z innej strony,
przeciwko ich prawom i zwyczajom?...
- No, no... - mruknem z uznaniem - ale od czego zacz?
- Religia muzumaska zabraniu przedstawiania w sztuce postaci ludzkich i
zwierzcych. Powiedzia bowiem Muhammad, czyli Mahomet: Biada temu, kto namalowa
istot yw!... Std pochw bogato zdobi motywy rolinne, fantazyjnc ornamenty, czyli
arabeski.
- A ja tu widz czowieczka! - krzykna Zosia. - Nawet dwch ludzi!
Pawe zamia si i skin z uznaniem gow:
- Dobra jeste!
Zmieniem okulary na mocniejsze... Rzeczywicie! Midzy limi akantu wida
dwch ludzikw: jeden stoi na drugim, lecym. Zwycizca trzyma w rku chyba buczuk
(odznak tatarskich i tureckich dowdcw), lecy ma na gowie kapelusz z szerokim rondem
(szwedzki?).
- Dobrze - mwi. - Hasan-bej upamitni tu jakie zwycistwo Tatarw nad
Szwedami. Ale ktre, gdzie?
- Azbijewicz, przypomn - wtrci Pawe - mwi, te Hasan-bej wielce zasuy si
podczas wyprawy hetmana Gosiewskiego na Prusy Ksice. Moe to wic zwycistwo
odniesione wtedy?
- Prostki! W tej bitwie Tatarzy ujli ksicia Bogusawa Radziwia! Tylko czy to na
pewno Prostki? Nie oznaczy tu Hasan-bej ukrycia skarbu. No i gdzie wskazwki, jak
poszukujcy go ma trafi do tej mieciny lub wioski?...
- Nie wiem czy to wskazwka - szepn Jacek - ale tu, u gry, na drugiej stronie jest
wyryta korona...
- Warszawa! Odbita wtedy Szwedom na krtko stolica Jana Kazimierza! Pocztek
drogi do skarbu! - krzykn Pawe.
Pochwyciem pochw kindau:
- Dwie powki soca, a midzy nimi troch zatarty, ale to chyba ko... dalej drugi...
- Powki soca... ko... - mrukn Pawe - trzeba jecha na pnoc... Od korony dwie
faliste linie i ryba. Wisa!
- Tak wic wzdu Wisy! Jak dugo? - podskoczy Jacek.
- Nie wzdu Wisy. Konik stoi na ukos midzy socem po prawej a Wis. Na
pnocny wschd...
- Konik chyba oznacza, jak daleko dojedzie si komi przez dzie - oywiem si. -
Tatarzy byli szybcy, a ich konie wytrzymae. Moe tak okoo pidziesiciu kilometrw? e
te nie mam na jachcie mapy Polski!
- Pidziesit? To niewiele wicej ni przejdzie piechur!
- Ale jeli wemiemy pod uwag, e wyprawiajcy si po skarb nie mg zwraca na
siebie podejrze. Czasem kluczy, niespodziewanie przedua postoje...
- A tu znw ryba, w poprzek... i znw konik, a w zawijasach trzeci... o, dwa domki! -
zawoaa Zosia.
- Mam map samochodow w Rosynancie! - Pawe wyskoczy na pokad.
Rosynant? - pomylaem. - Zdy ju nazwa nasz pojazd. Ech, don Kichot!
Pochylalimy si nad map...
Czterdzieci, pidziesit kilometrw na pnocny wschd, ryba w poprzek... -
monologowaem. - Zgadza, si! Jest rzeka. Bug!
- Hura! - krzykno rodzestwo.
- A teraz dwa koniki i dwa domki...
- oma - sapn radonie Pawe. - Hasan-bej prowadzi jak po sznurku!
- Chyba raczej, skoro to Tatar, jak z bicza strzeli! - zamiaem si.
- A moe na arkanie? Jak niewolnikw? Niewolnikw skarbu - odpowiedzia
miechem podwadny. - Ale do koni! Prostki ju blisko, byle na drug stron pochwy
kindau. I zaczynamy znw od gry...
- Przecie wiemy, gdzie zaznaczono Prostki - wtrcia Zosia..
- Nie zawadzi sprawdzi - uciszyem siostrzenic. - Taak, mamy! Konik i koski
ogonek midzy dwoma psoneczkami. Ruszamy wic na pnoc. Ten ogonek, to chyba p
dnia drogi... i prosz: Prostki przed pastwem! Hasan-bej wskazujc kierunek pomyli si
zaledwie o par kilometrw!
- Ale tu nic nie wskazuje na skarb - zmartwi si Jacek.
- Przegapie w tych ozdobach, e koniki biegn dalej - odezwa si Pawe i
rodzestwo rzucio si wyszarpywa sobie pochw kindau.
- Ptora konika na zachd!
- Kreseczka i... chyba maa rybka!
- Rzeczka! W ogle tych falistych kreseczek i rybek...
- Jeziora, kochani! - mia si Pawe. - Zapominacie, gdzie was koniki zaprowadziy!
- To ta kreseczka moe by Krutynia! - triumfalnie oznajmi Jacek. - O, zamek nad
falist lini...
- Wujku, to chyba Ryn! - zapiszczaa Zosia.
- Ale ty zdolna! - pokrciem gow. - Tylko, cho Tatarzy posikujcy hetmana
Gosiewskiego faktycznie miasteczko zupili, to zamku jednak nie zdobyli. Szukaj dalej!
- Ale, ale tu ju nic nie ma... - odezwaa si po chwili aosnym gosem.
- Mie ju skarb w rczkach i nagle puff! Pusto! - zakpi z siostry Jacek, ale po jego
minie wida byo, e te przeywa niespodziewan klsk. Mnie samemu zrobio si nijako,
bo nie przywykem przegrywa. Spojrzaem na Pawa. Ten z dziwnym spokojem gapi si na
dwie wyszarpujce sobie ryb mewy nad jachtem. Ziewn nawet. Tym doprawdy mnie
zirytowa:
- A ty si tak zachowujesz, jakby skarb mia w kieszeni!
- Tak dobrze to nie jest - odpar powoli. - Ale moe jeszcze raz obejrzymy to dzieo
sztuki patnerskiej i snycerskiej? Moe kryje si na nim jeszcze jeden znak, o ktrym nie
pomylaby mistrz Jusuf w dalekim Stambule?...
Przetarem okulary i podniosem pochw kindau ku wiatu, uwanie lustrujc jej
zawia a delikatn ornamentyk.
- Szpakami karmiony! - mruknem po chwili odkadajc cacko na stolik.
Mj pracownik ukoni si z galanteri.
- Co to znaczy: Szpakami...? - zacza Zosia.
- W tym wypadku, e widzi to, czego inni nie widz! - przerwa jej brat i schwyci
pochw. Przyglda si jej dugo.
- Poddaj si - owiadczy ze wstydem.
Po nim poddaa si i Zosia.
- Widzicie, tam, u skwki koczcej pochw? - Pawe by uosobieniem grzecznoci. -
Dwa listki wyrastajce z jednej odyki. Listki, o ile mnie wzrok nie myli, dbu. Ten motyw
nie powtarza si w adnym z ornamentw. Pozwalam sobie wic sdzi, e to witej pamici
Hasan-bej w ten sposb zwraca uwag na rozdwojony lub te dwupienny db. Ciekawe, czy
drzewko to dotrwao do naszych czasw...
- Dotrwao? - oywia si Zosia. - Ale gdzie?
Spjrzcie, e tu pod listkami cieniutka linia zatacza ostry uk, rysujc co w rodzaju
dugiej kiszki. W niej pluszcze si, o ile w kiszce mona si pluska, rybka; a na lewym
brzegu zachodzi soneczko. Ni ladu konika przy niej, tak wic sdz, e nie jest to miejsce
odlege od ostatniego spotkania ze wskazwkami czcigodnego Tatara, tylko bardziej ukryte.
Poczcie wic zdolnoci kulinarne z geograficznymi i znajdcie mi kiszk nafaszerowan
rybk w pobliu Rynu...
Jak nie zaszeleci mapa w niecierpliwych rkach moich pomocnikw! Jak nie
zawrzasn:
- Jest! Jest kiszka! To ta zatoka!
Tak to Hasan-bej, w trzysta lat po swym chwalebnym ywocie, doprowadzi
niewiernych do zatoki Rominek w gbi Jeziora Ryskiego...
Jednak mimo przepeniajcej kabin Krasuli radoci popatrzylimy z Pawem na
siebie z uwag: Czy nie doprowadzi te tam przodek Azbijewicza gocia od usypiajcych
naboi?
- Na co czekamy? Pymy! - gorczkowaa si nie zwracajc uwagi na nasze
spojrzenia Zosia.
- Po co si wlec jachtem? - wtrowa jej brat. - Samochodem pana Pawa bdziemy w
p godziny!
Pawe klepn go w rami:
A ty mylisz, e podwjny db czeka wytrwale nad zatok? Nie zrbano go, nie
spalono, nie zalao go jezioro... Od czasw Hasan-beja poziom jezior mazurskich kilkakro to
opada to podnosi si. Choby te jeziora, ktre obecnie skadaj si na tak zwane mamry
Wielkie, jeszcze w ubiegym wieku byy poczone ze sob wziutkimi przesmykami. Jeli
tak podniosa si woda w Ryskim, to nie mamy szans na odszukanie skarbu Hasan-beja!
Nawet petwonurkowie nie pomog... Pomyl, jak gruba warstwa muu nagromadzia si
przez stulecia na dnie...
- Prosz pana odezwaa si Zosia niemiao - ja tu, poniej tego podwojonego licia
widz jakby deczki... Jedna... dwie... dziesi.
Pawe nieoczekiwanie rozemia sie.
- Brawo! Wlaa mi otuch w serce, dziewczyno! To nie deczki, a pantofle na
wschodni mod! Albo oznaczaj, e dby rosy dziesi stp od wody; albo, co wydaje si
bardziej prawdopodobne, jako e db nie lubi nadmiaru wilgoci, e dzieli je dziesi krokw!
- Ostatni tatarski paputek celuje noskiem w sam koniec zatoki. atwo bdzie trafi! -
ucieszy si Jacek.
- Ee... - machna rk Zosia patrzc na map. - To prawie przy samej szosie... I biwak
obok.
- A ty mylisz, e podczas najazdu Tatarw byy tu szosa i biwak? - ofukn j brat.
- Wtedy nie, ale teraz akurat na miejscu, gdzie Hasan-bej zakopa skarb moe sta
jaki namiot - nie dawaa za wygran dziwczyna.
- Tfu, tfu! - odpukaem na wszelki wypadek.
- Tak czy inaczej, o ile db ju wyzion zielonego ducha - wtrci Pawe - to czeka
nas przeszukanie stu, stu pidziesiciu metrw brzegu. I to tak na pidziesit metrw.
- To to bdzie kopalnia odkrywkowa! - zoliwie ucieszya si Zoka.
- A kto ci kae kopa? Czy taka ksztacona niewiasta nie wie, e istniej wykrywacze
metali? - odci si Pawe.
- Tylko gdzie szuka takiego wykrywacza w Mikoajkach? - spytaem. - I to szuka
szybko, bo tamten niesympatyczny blondynek dziaa! Zreszt, jak zaczniemy wypytywa o w
przyrzd, to kogo moe zainteresowa, po co on nam. I przybdzie konkurentw do skarbu
Hasan-beja...
- Spoko - mrukn Pawe - Znam jednego gocia w Mrgowie, ktry ma podobne
cudeka, bo tropi Bursztynow Komnat. W wolnych od jej poszukiwa chwilach pilnuje
play i amfiteatru. Zblia si Piknik Country, to pewnie przygotowuje amfiteatr, a wic bdzie
na miejscu. Jad!
- Jed - wyjrzaem z kabiny na niebo. - A my ruszamy na Ryskie Krasul.
Rozdmuchuje si adnie od poudniowego wschodu (rzadko na Wielkich Jeziorach), to
polecimy sobie baksztagiem i penym. Przed wieczorn flaut bdziemy na miejscu. Pawe do
Rosynanta, a my do kadzenia masztu!
- Teraz mwi si paki - zauway Jacek, eglarz od miesica, kiedy to pobiera
nauki na obozie eglarskim w Kiekrzu, skd przywiz stosowny Patent na stopie eglarza
i jeszcze wiksz pewno siebie.
- Znw szarpa si z tym elastwem?! - jkna Zosia.
- A jak chcesz przepyn pod mostami, ktre zagradzaj drog do skarbu? -
zamiaem si.
- To moe ja z panem Pawem, samochodem?
- O nie, kochana, przypisana jeste do jachtu!
- Ech... - westchna z alem siostrzenica, patrzc za odchodzcym nabrzeem
Pawem.
Ale co tu wzdycha? Jako e czsto pywaem Krasul sam, przystosowaem jej,
zreszt nienajciszy, maszt do kadzenia i stawiania dosownie jedn rk. Tak wic
elastwo czy paka po chwili spokojnie oparo si o kozioek. I tylko Zosia masowaa
sobie nos, ale wiadomo, e nie ma miejsca, gdzie by kobieta go nie wetkna...
Nagle spokojna raczej o tej porze Wioska eglarska rozbrzmiaa chrem gosw:
- Rb zwrot! Szmaty, rzu szmaty! (chodzio o agle). Kotwicy nie masz?! Gdzie
leziesz?!
Wyskoczyem na pokad.
Od penego jeziora, skonie ku brzegowi, pdzi wielki, ty jak cytryna chora na
taczk, jacht pod penymi aglami, z ktrych grot i szyty by z niebieskich i czerwonych
pasw, fok natomiast z rowych i zielonych. W innym wypadku rozbolayby mnie zby od
tej przecudnej gry kolorw, ale teraz nie byo na to czasu; dzib jachtu wyranie celowa w
bezbronn ruf Krasuli!
- Sprbuj chocia wyostrzy! Ster od siebie! - wrzasnem w kierunku miotajcej si
po pokadzie kanarka zaogi. Dowdca jej - poznaem jego wysok rang po kapitaskiej
czapce, ktr straci w teje chwili, gdy jacht z wasnej woli wykona wdziczny zwrot przez
ruf, a przelatujcy nad pokadem bom z cichym stukiem zawadzi o czoo wodza, strcajc
jego nakrycie gowy do wody wisia uczepiony fau grota i targa nim rozpaczliwie, zawodzc:
- Mocniej! Mooocniej!
- Mocniej! W drug stron! - odkrzykiwao mu dwoje modych ludzi pocigajcych to
za t, to za ow lin. Jedyn nieruchom postaci bya godna, obfitych ksztatw niewiasta,
trzymajca oburcz rumpel, czyli ster. Znieruchomiaa z przeraenia lub te z rezygnacj
postanowia podda si nieubaganemu losowi, ktry pcha jacht ku katastrofie?
Na szczcie wiatr, odbijajcy od brzegu, sam sprawi, e podlegy jego mocy jacht
zmieni kurs i gna teraz wzdu kei. Jednak wci coraz bliej zacumowanych jachtw,
ktrych zaogi nie zaprzestajc krzykw zbroiy si w bosaki, borny, kapoki i odbijacze, by
uchroni swe jednostki od ciosu dziobu Victory. Tak nazw dostrzegem, gdy tek
przelatywa tu za wystajcym za nasz ruf lecym masztem. Ju mylaem, e go zamie,
ale skoczyo si na szczcie tylko na zerwaniu z jego topu wimpelka, czyli chorgiewki z
przeciwwag, wskazujcej kierunek wiatru.
Niektrzy jachtmeni, wida waciciele cumujcych w Wiosce odzi, apali si za
serca, inni za gowy. Jeden z caych si szarpa za cum swej Vegi, jakby mia zamiar wywlec
jacht na brzeg i uchroni przed gnan wiatrem t groz.
- Uff! - odetchnem, gdy Victory z szumem pomkna dalej, cho kapitanowie
innych jachtw mieli o wiele mniej szczcia ode mnie...
Rozleg si jeden trzask, drugi... guchy stuk... omot! agle Victory zatrzepotay i
opady.
- Wyrn w pomost! - z zachwytem szepn Jacek.
- Szczciem, e nie w czyj d. Ale co po drodze narozrabia!... - pokrciem
gow.
- Mg rbn czarnego Nefryta - mrukna Zosia.
- A czemu tak le temu Nefrytowi yczysz? - spytaem.
Nie odpowiedziaa. Za to Jacek odezwa si penym gosem:
- Bo w jego zaodze jest laska...
- Laska w zaodze? Nie rozumiem... - przerwaem.
- No, laska, dziewczyna, za ktr cigle azi jeden spec od wyczynowych
katamaranw, za ktrym z kolei aziaby chtnie Zoka.
- winia! - krzykna siostra, ale Jacek by znw mylami przy kapitanie Victory.
- Ile to go bdzie kosztowa?! Godzina pracy szkutnika kosztuje tu dwadziecia pi
zotych! Widziaem cennik.
- Jego strata - wzruszyem ramionami... - A my tymczasem tracimy czas! Odcumowa
i za pagaje!
Ale nie dane byo nam ruszy, nabrzeem pdzi bowiem w nasz stron m w sile
wieku i rozwianej czerwonej koszuli oraz niebieskich bermudach... Na czole guz, w rku co,
co wygldao na wypchany portfel. Czybym widzia go przed chwil na pokadzie tragicznej
Victory?
- No, no Nelson si zblia! - potwierdzia moje przypuszczenia Zosia.
- Przepraszam, przepraszam! - krzycza ju z daleka Nelson. Nazywam si January
Grzelak! Victory! Nieszczcie! Wszystko si zacio! Superpatenty! Gwarantowane! Pana
d pierwsz... Ile jestem winien?! - ju sta na pokadzie, ju ciska mi do drc rk, ju
siga do portfela...
- Ale to drobiazg! - zdobyem si na umiech. - Sam naprawi.
- Drogi panie! eby tak inni! Stopy wody! Do zobaczenia na szlaku! eby tak inni!.. - i
ju pdzi ku innym, ktrych szybko rosncy na kei tumek i miny wiadczyy dobitnie, e
portfel pana Grzelaka szybko schudnie...
No c, ja te yczyem Victory stopy wody pod kilem i pomylnych wiatrw, ale co
do spotkania na szlaku, to moe nie...
Odcumowalimy.
- Pamitasz ten barek, gdzie do pizzy to tyle ketchupu, ile dusza zapragnie?...
- Albo te fryty U Kuby... Zoty pidziesit, jak za darmo...
Moja zaoga tsknie poszeptywaa wiosujc pod mostami.
- niadanie? - przerwaem tumic miech. - Jak tylko postawimy maszt i agle, to
Jacek do steru, a Zosia do kambuza. Ketchupu moesz wzi, ile dusza zapragnie! -
zakoczyem niewinnie.
Jacek napry minie, Zosia spucia gow. Wpywalimy na Taty, ktre wraz z
Jeziorem Ryskim wypeniaj cz polodowcowej rynny mikoajskiej; powierzchnia 1160
ha, dugo 12,7 km, szeroko 1,8 km, gboko 44 m; niebezpieczne przy wiatrach
pnocnych i poudniowych.
Maszt stan. Kilka ruchw pagajami, by nabra prdkoci, o stawiajc jacht dziobem
do wiatru zakomenderowaem:
- Grot staw!
Tylko zaopotao.
- Fok staw!
Tylko furkno
- Niele - mruknem pgbkiem, eby zbytnio nie rozpieci zaogi.
Ju d, ledwo odpadszy od wiatru, zacza nabiera prdkoci. Zachlupotaa
rozcinana dziobem woda. Odepchnem lekko rumpel i poluzowaem szoty. Przeszlimy na
peny wiatr. Jeszcze tylko klar czyli po ldowemu porzdek na pokadzie i oddaem ster
Jackowi. Z kabiny mieszczcej kambuz dolatyway nas gniewne pomruki Zosi zmagajcej si
z blach konserw.
- A moe zerknby na map - spytaem Jacka.
- Podebra foka! - odpowiedzia nasz sternik. Jako szotman, czyli po prostu ten gorszy,
tylko od obsugi agli wedle sternikowego rozkazu, odpowiedziaem potulnie:
- Tak jest. Wybra foka.
- Wystarczy - skin askawie gow dowdca i doda uprzejmie: - Iii z map! To t
rynn... - splun za burt...
Oj nie lubi, jak kto tak pogardliwie traktuje Wielkie Jeziora! Zwaszcza, gdy jest na
nich pierwszy raz! No, poczekaj! - pomylaem.
- Tym korytem dopyniemy jak po sznurku! - cign nasz nieustraszony sternik,
pewnie dlatego taki odwany, bo wiaa zaledwie mocna dwjka w skali Beauforta (dla
eglarzy to tyle, co kichnicie zasmarkanego kotka).
- Na sznurku mona te wisie - szepnem.
- Co wujek mwi?
- Nic, nic. Pytam tylko Zosi kiedy niadanie...
I tak pynlimy sobie leniwie.
eby nie rozleniwi si do koca poprosiem Zok:
- Moe zajrzaaby do przewodnika po Wielkich Jeziorach i odczytaa nam co
ciekawsze fragmenty z historii Rynu? Wypadaoby wiedzie cho troch o miasteczku, ktre
dao nazw jezioru co przed nami? Poza tym martwi mnie myl, e czcigodny przodek pana
Azbijewicza by jednym z jego upiecw. Moe szczypta wiedzy o biednej miecinie uspokoi
mnie?
Cichy jk wiadczy, e Zoka nie podziela mego zdania. Ale po chwili ju syszaem:
- Miasteczko mazurskie Ryn siga pocztkami swych dziejw okresu najbardziej
zacitych walk midzy Krzyakami a Litwinami, czasw, gdy Zakon przeywa pod rzdami
Winricha von Kniprodego chwile najwyszej potgi. Budow zamku w Rynie rozpoczto w
1376 roku. W rok pniej gocili tu Krzyacy ksin Ann, on ksicia Witolda, ktry
zbieg do Zakonu, bojc si, e skoczy tragicznie, jak jego ojciec, Kiejstut...
- Witold pod rk z wielkim mistrzem! - zawrzasn od steru Jacek.
Pogroziem mu pici, na co niewzruszenie odpar:
- Czy nie mona podziwia naszej historii?
- To ja moe tylko co ciekawsze... bo tu pisz, e Ryn straci na znaczeniu?... -
bagalnie spojrzaa na mnie Zosia.
- Niech bdzie - zamiaem si askawie.
- W latach 1412-1420 bya tu huta elaza, a myn zamkowy, rwny mu wiekiem,
zasila kana dugoci 175 metrw, czciowo obmurowany i ukryty pod ziemi - istne cacko
inynierii. Przy drodze do Ora wzniesiono sztuczny pagrek, wysoki na 5 metrw, 90 metrw
obwodu u podstawy, 41 metrw na szczycie. Wida ze 12 jezior: Wersmin, Iawki, Guber,
Oro, Ow, awki, Jagodne, Ryskie, Szymon, Kotek, Tatowisko i niardwy...
- Zlituj si! - pisn Jacek.
- Ju si lituj, tym bardziej e dalej nic ciekawego... A tu co mamy? Rok 1656 i
Tatarw! I jest nawet fragment pieni O wtargniciu tatarskim do Prus roku 1656 niejakiego
Tomasza Molitora. Ju piewam:
Nard nieznajomy jak orze przylecia
Z pogaskich krainw, wszystko pozrze zechcia.
W niewinne granice niespodzianie wkroczy,
Bystrym koniem na nie gromnie przyskoczy.
Tam wsie, domy, zboa i gumna palili,
Poniekd kocioy w popi obrcili,
Szaty, konie i pienidze zbiwszy
Tylko szczer ndz w Prusiech zostawiwszy.
Okrutnie natenczas Tatar postpowa...
- Zlituj si! - teraz ja zapiszczaem.
Zoka obrazia si i milczaa a do informacji dotyczcej 1817 roku, kiedy to Ryn
odwiedzi Julian Ursyn Niemcewicz, ktry zanotowa: Lud mwi po polsku, dokadnie
bardzo... Nastpnie wrzasnea:
- Jacek, ty wodniaku za dych! Tu, gdzie si puszysz, sterniczyno, ju w 1379 roku
pywa wielki mistrz Winrich von Kniprode! Ty Krasulo, te suchaj: W 1850 roku Ryn
sta si portem macierzystym statku Masovia, pierwszego paroca na Wielkich Jeziorach.
Pod dowdztwem - to co dla wujka - kapitana Jankowskiego. 18 czerwca 1854 roku
Masovia dostpia zaszczytu przewiezienia krla Prus, Fryderyka Wilhelma IV, z Rynu
przez Mikoajki do Guzianki pod Rucianem. A tu co dla wszystkich: Masovia rozbia si
w 1856 roku pod Rynem, zastpi j mniejszy stateczek o wdzicznej nazwie Guzianka.
- Ale przede wszystkim chodzi o to, ebycie uwaali, gdzie i jak pyniecie! - w
haasie ktni utona reszta historii mazurskiego miasteczka.
Gdy po prawej burcie zosta za nami wylot kanau Tackiego, ku ktremu i z ktrego
pyna i wypywaa wikszo jachtw, jezioro jakby zrobio si pustsze i szersze...
Ksztacony na jeziorku Kiekrz sternik rodem z odzi chrzkn:
- Hm, jeszcze tylko do tamtego cypelka i jestemy na Ryskim.
- Cypelka? - zainteresowaem si yczliwie. - Mwisz o pwyspie Pazdur, po lewej
od kursu?
- Jak go zwa, tak go zwa - powtrnie splun za burt Jacek. - Odpadn od wiatru
nieco, eby przej jak najbliej niego. Po co nadkada drogi... Moe sprbujemy na motylka,
wujku? (Znaczyo to, e chce, abym posugujc si pagajem jako namiastk spinaker-bomu
wystawi fok na wiatr po przeciwnej burcie ni grot. W ten sposb wykorzystalibymy przy
kursie z wiatrem ca powierzchni oaglowania, co prawie podwoioby nasz prdko.)
Ochoczo popieszyem wykona roka?. Tym radoniej e, jak to po poudniu przy
ustalonej pogodzie, wiatr osab nieco. Dlaczego radoniej? Zaraz si dowiecie...
Weszlimy na trawers, czyli mijalimy pwysep. Przed dziobem, ju blisko, zwao
si przejcie na Jezioro Ryskie. Tymczasem spod dna Krasuli dobiego mnie ciche
szurgnicie. Spojrzaem na Jacka. O, ten by ju mylami co najmniej w poowic Ryskiego,
ktrego powierzchnia 672 ha, dugo 7,3 km, szeroko 1,3 km, gboko 50,8 m. S tam
ciekawe wyspy, na ktre jednak - jak na wszystkie wyspy Wielkich Jezior - wstp
wzbroniony.
Drugie szurgnicie. Nagle Krasula zadraa i zatrzymaa si, jakby dziobem
natrafiwszy na mikk, lecz nieustpliw przeszkod...
- Co jest? Wujku! - zakrzykn rozpaczliwie Jacek, mocujc si z szotami i sterem.
- Mielizna - odpowiedziaem puszczajc szot foka, by sobie poopota na postrach
dzielnemu sternikowi.
- Mielizna?! - krzycza w ku mej, przyznaj, niecnej radoci, pobladszy nieco. - Tak
daleko od brzegu?
- A nie mwiem, eby przejrza map? - staraem si zluzowa fa foka. - Zrzucaj
grot. A potem... Ty te, Zosiu. Wszyscy do wody! Musimy zepchn kryp z piaseczku, w
ktry nas Jacek zapcha...
- Wujek specjalnie! - krzycza siostrzeniec posusznie napierajc na dzib Krasuli,
ktra powoli wycofywaa si z puapki.
- Specjalnie? - chichotaem. - Ech, eglarzu, nie chcesz czy nie umiesz czyta mapy?!
Siostra eglarza te pchaa dzielnie. I nic nie mwia, tylko zanosia si triumfalnym
miechem. Raz tylko zapytaa:
- Jak nazywa si statek, ktry zaton na Ryskim?
Jacek nie odpowiedzia, tylko tak napar na kadub, e wyrwa go i z piasku, i z
naszych rk. Bylimy uratowani!
Jasne chyba jest teraz, dlaczego cieszy mnie sabncy wiatr; gdyby zapdzi nas na
ach porzdny szkwa, to eby nas uwolni potrzebna byaby pomoc. A i moe nie obyoby
si bez uszkodze niewinnej Krasuli. Tak ucierpia tylko honor Jacka, a takie cierpienie
czasem si w yciu przydaje...
Spraw wykrywacza zaatwiem szybciutko. A e mj znajomek Zyga naley do tego
cudownego rodzaju ludzi, ktrzy, gdy zwrci si do nich o pomoc, nie pytaj dlaczego ani
po co, uniknem zbdnych tumacze i stawiem si nad Rominkiem dugo przed czasem,
w jakim najszybszy jacht dotarby na miejsce. Postanowiem wic wyskoczy do Rynu na
dobr herbat.
A co do kempingu, to zaczem podziela obaw Zosi, czy nasz skarb nie tkwi
gboko pod jednym z namiotw lub przyczep. Ale c robi?
Ruszyem wic. Kilka mimu i byem w Rynie, to znaczy nadal w Rosynancie,
zastanawiajc si, ktry z lokali i lokalikw tego szlachetnego grodu wybra. Staranie
sprawdziem zamknicie baganika, w ktrym spoczywa wykrywacz metali Prospector,
peofesjonalne cudo firmy Armand z Pruszkowa, oczko w gowie mego przyjaciela. Piwa
wszdzie reklamuj, ale kawa?... Moe w tawernie jachtowego portu? C, zobaczymy!
Przynajmniej odetchn zapachem wody, bo samochd... Wybacz, Rosynancie!
W tawernie tok, przysiadem wic sobie ma nadbrzenej awce i patrzyem, kogo
ciekawego przyniesie Jezioro Ryskie...
Od Zatoki Jorskiej sun baksztagiem maleki agielek. Szarawy taki, jake inny od
bieli i jaskrawych kolorw pysznicych si na jachtach dakronowych agli! Szmata, czyli z
bawenianego ptna. Oj, rzadko teraz! Zblia si. To to kajak aglowy! I to nie nowinka
firmy Kepler przywieziona na dachu przyczepy kempingowej czy w baganiku mercedesa
przez ssiadw zza Odry. Pod lugrowym aglem zobaczyem kadub, cho dugi, ale szeroki,
zdolny zmierzy si z Wielkimi Jeziorami. Znam go z opisw, starych ksiek. Tylko raz
miaem przyjemno eglugi na takim weteranie!
I teraz tu, na Ryskim...
A na przeciciu jego kursu pikny jacht w barwach jednej z wielkich a drogich
wypoyczalni. Kajak pyn ju penym wiatrem, prawym halsem, czyli mia podwjne
pierwszestwo... Jacht by coraz bliej...
- Prawy! - usyszaem okrzyk z kajaka.
- A wsad se prawy w... traw! - odpowiedzia mu chralny wrzask.
Kajak, prbujc unikn zderzenia, ostrzy, kad si na burt, ale przy dugim
kadubie i braku miecza niechtnie sucha sternika! Zobaczyem, e ten prbowa dopomc
sobie byskawicznie wycignitym z kokpitu wiosem... Trzask. Radosny rechot z
odpywajcego jachtu. Przy wypoyczeniu sprawdza si tylko patent sternika i liczy pienidze.
Kto sprawdzaby kultur eglarsk?
Kajak przez chwil koysa si bezwadnie z opoczcym agielkiem, ale ju ptno
wypeni wiatr i dka pomkna ku portowi. Czy nie za szybko? Nie. Naprzeciw mnie
pyncy zrzuci agiel. Ku swemu zdumieniu ujrzaem, e to nie staruszek, jakiego
spodziewabym si po archaicznym kajaku, ale chopak, jakie gra pitnacie lat.
Rozpoznaem kajak. To Maciek! Konstrukcja Pluciskiego, zwanego ojcem polskich
szkutnikw i konstruktorw. Maciek. Co najmniej trzy razy starszy od swego sternika...
Podszedem do nabrzea, by uchroni kajak przed zderzeniem. Niepotrzebnie. Mikko
niesiony fal zatrzyma si o centymetry przed kej. Chopak wyskoczy z kokpitu na brzeg,
oplt pachoek wzem cumowniczym.
- Dziki za ch pomocy - umiechn si do mnie. - A tamtym - pogrozi pici w
kierunku dalekiego ju przeciwnika - nie podaruj! Znajd ich. Wypynli teraz, to jak drut
bd nocowa w Mikoajkach!
Przyjrzaem mu si spod oka. Opalony, prawie czarny. Podkoszulek i wystrzpione
dinsy do kolan. Cho bardziej czternasto- ni pitnastolatek, to muskuy, e daj Boe! I ten
bysk w oczach! Zaoga tamtej ajby moe mie z nim kopoty!
- Patrzy pan - wycign z kajaka strzaskane wioso - tak mnie urzdzili! Przecie nie
bd halsowa kajakiem! A dzi musz wrci do Mikoajek!
Fakt. Kajak bez miecza nie popynie nawet pwiatrem, a co dopiero pod wiatr?
Pozostaj tylko wioso...
- Ii... - machn rk chopak - nie ma co si rozczula. Poycz jakie od kumpli w
Rynie. Acha, Zenek jestem - wycign rk.
- Pawe - ucisnem ma tward do. - Tak wic Zenek i Maciek?
A cofn si:
- Pan wie, czym pywam?
- Tak si zoyo - zamiaem si. - A e ciekawi mnie, skd masz to cudo... mwi
bez artw! - zawoaem widzc, jak mroczniej oczy chopaka - to zanim wykombinujesz
drugie wioso, zapraszam do tawerny. Moe opowiesz o swoim kajaku.
- Dobra! - rozjani si. - Moemy i.
- A nie boisz si zostawi kajak bez opieki?
- Mojego Maka nikt w Rynie nie ruszy - odpar spokojnie.
Akurat zwolni si kt przy stole w tawernie.
- Co powiesz na szaszyk, podwjne frytki i col?
- Woda daje apetyt - skin gow.
Gdy po zjedzeniu ostatniej frytki zaproponowaem kaw, mody go rozemia si
bez drwiny:
- Za mody jestem. Jeszcze raz cola.
- No to c - zagadnem po chwili - wakacje teraz?
Zamia si znw:
- Dla kogo wakacje, dla tego wakacje. Dla mnie urlop.
- Przepraszam, e obraziem klas pracujc! - sprbowaem dostosowa si do jego
miechu. - Ciko pracujc!
- Ciko? - zawiesi gos. - A bywa, e ciko popatrzy na swe donie. - Rybacz.
- Kusujesz? - wyrwao mi si mimo woli.
- Haruj - odpowiedzia spokojnie, bez obrazy.
- Dugo ju, mody czowieku? - staraem si by wesoy.
- Drugi rok. Rok przy starym, przy ojcu - poprawi si z nagym wzruszeniem. - A
teraz to ju u Mietka. Krtkim go nazywaj.
- Chyba nie pokcie si z ojcem, skoro pywasz jego kajakiem?
- Pywam, bo ojciec ju nie popynie - spojrza ku jezioru. - Nie yje.
- A co si stao?
- Daje pan Spokj - achn si, opad na aw. - Przepraszam... Uton. Poszli w
dwie odzie, jak to zwykle z niewodem - gos spowolnia. - Na niardwisko. W padzierniku,
Tamci byli wieutcy jak szczypiorek. Z jakiego bajora pod Piszem. No i nagle przyduo, jak
ju byli za Pajcz. Taka wyspa. Jak przyduo? Panie, starzy fachmani nie wiedz, co mnie
tumaczy! A na niardwichu kwadrans duj i fala o p metra w gr. Od zawietrznej mieli
gazowisko. Ojciec ci sie, eby pryska pki co, ale tamci si zapltali. ruba w liny i silnik
nie da rady, zgas. Oni w krzyk i stary, gupi, zacz do nich zawraca. Jedn lin przeci i
jeszcze... Ale le by burt do fali, jak od drugiej do kamieni tylko splun. A jeszcze gorzej,
kiedy krypa tonie, sprbowa pyn w tym caym rybackim uniformie. Jak kotwica cignie to
na dno! No i pocigno staruszka. A tamci boczkiem, chykiem, po uszy w wodzie, ale jako
dodryfowali do brzegu. Matce renta si zostaa, mieszny grosz, a mnie Maciek. Ojciec go
lubi. Nawet jak nie rybaczy, to chcia by blisko wody. Pamitam, jak tak mwi.
Milczaem.
- No, to tyle - Zenek wsta. Otrzsn si, jakby z tej wody, ktrej wci tak blisko
chcia by jego ojciec. - Gdybym by panu do czego potrzebny, to niech pan pyta w
rybaczwce Nad Szyb albo zostawi kartk Pod Zamanym Pagajem. Moe zdarzy si
okazja odwdziczy za poczstunek.
Ucisnlimy sobie rce. Kady ruszy w swoj stron. On do Maka, ja do
Rosynanta.
Gdy dojechaem nad zatok Rominek Krasula wanie rzucaa kotwic. Przywitaem
jej zaog tylko uniesieniem rki, wci jeszcze przytoczony groz niardwiska w jesiennym
sztormie. A i oni nie byli zbyt gadatliwi. Uszy Jacka pony podejrzan jak na jego wiek
czerwieni. Ale nie chciao mi si dochodzi, co zaszo. Rozpakowaem wykrywacz metali,
przyjty yczliwie, cho - co dziwne - bez entuzjazmu. I wyruszylimy... A db? - zapytacie.
Wystarczyo si rozejrze, by stwierdzi, e w zasigu wzroku, a wic i planu Hasan-beja, nie
rs aden pretendujcy do tak powanego wieku. C, dbina rzecz akoma. Dziwne by byo,
gdyby ostaa si przez trzy stulecia siekierom i piom. Tak wic wyruszylimy poprzedzani
przez trzymany przeze mnie wykrywacz oraz wskazwki pana Tomasza. Jacek nis opat... I
znalelimy!
Za pierwszym razem kup puszek po konserwach, zakopanych przez szanujcych
przyrod turystw.
Za drugim razem, tu ju Jacek musia napoci si nad opat, niemiecki hem z drugiej
wojny wiatowej.
Jak owiadczya z kamienn twarz Zosia odkrycia te wiadczyy, e posuwamy si
nie tylko w gb ziemi, ale i w gb wiekw. Jeszcze, jak sdzia, pitnacie kopa i
osigniemy wiek siedemnasty, czasy Hasan-beja.
Jacek cisn swym narzdziem, pan Tomasz nazwa Zosi przemdrza dziecin, ja
gwizdnem przez zby i... caa nasza czwrka ruszya dalej, nasuchujc popiskiwa
wykrywacza i wpatrujc si we wskanik.
Chodzilibymy tak zapewne dugo, gdyby nie stan na naszej drodze pan z
brzuszkiem i cygarem w ustach:
- Przepraszam - sapn przez kby wonnego dymu. - Czy nie grozi nam tu jakie
niebezpieczestwo?
- Niebezpieczestwo? - zdumia si pan Tomasz.
- No, na przykad bomba - brzuchacz wyj cygaro z ust. - Bo, widz pastwo, ja tu
mieszkam - wskaza eleganck przyczep kempingow przytroczon do nowiutkiego volvo. -
A dzi ju widz drugi taki aparat - strzsn popi na mj wykrywacz.
- A kto mia pierwszy?! - wrzasn Jacek, a cenne cygaro wypado z przeraonej doni
turysty.
- Pierwszy?... Taki mody pan... mody jak ten oskarycielsko wskaza mnie pulchnym
palcem. - Ale...
- Prosz si nie niepokoi - usyszaem zdumiewajco o agodny gos pana Tomasza,
gdy tymczasem jego oczy miotay zza szkie gniewne byski - to na pewno wyprzedzi nas
przyjaciel. Bawimy si w poszukiwaczy skarbw. Widz, e tym razem - gos mego szefa
zazgrzyta jak elazo po szkle - rzeczywicie nas pokona... A nie przypomina pan sobie, jak
wyglda?
- Te mi gra, naszym kosztem! - sykn ze zoci grubas odwracajc si. - Szukajcie
w tamtych krzakach swego blondasa, bo w nie mi prysn, kiedy tylko chciaem zapyta,
czego szuka. Ale widocznie znalaz, bo co taszczy pod pach do wozu; a saperk, cakiem
nowiutk, to mi pod nogi rzuci!
Sekunda i bylimy we wskazanych przez tuciocha krzakach.
- No tak - powiedzia wolno pan Tomasz przecierajc zapocone szka okularw i
odwracajc si od wieo wykopanego dou. Rodzestwo westchno na dwa wyjtkowo
zgodne gosy.
Nie chciaem si tak podda! Poza tym nie bya to sprawa tylko moja, ale i poczciwego
pana Azbijewicza, ktry w swej chatce marzy o tym, e poprzez skarb Hasan-beja da rado
innym. Pobiegem za wacicielem cygara, ktry tymczasem zdy zapali ju drugie,
rozparty wygodnie na leaku przed przyczep.
Wiedzc, e ludzie tej postury co on szybko i gwatownie wybuchaj, ale i prdko
odzyskuj spokj, ukoniem si najuprzejmiej, jak mogem:
- Serdecznie pana przepraszam, ale chciabym si zwrci z jeszcze jednym pytaniem,
na ktre odpowied pomoe nam, przegranym - sama prawda przemawiaa przeze mnie w tym
sowie - Czy przypadkiem nie wie pan, dokd uda si nasz przyjaciel?
Cygaro pykno raz i drugi, przez co zrozumiaem, e jegomo jest ju
ustosunkowany do nas przychylniej, a ponadto co wie!
- Nno, dokd pojecha swym czerwonym wozem nie wiem... Ale ona syszaa, e
przed odjazdem rozmawia przez telefon z jakim Gobiewskim.
- Dzikuj panu serdecznie. Ju wiem, gdzie szuka naszego druha!
Jeszcze jeden ukon i, pogwizdujc z cicha, wrciem do wci stojcych nad pustym
doem towarzyszy, ktrzy mieli takie miny, jakby ich miano tam zakopa.
- A c tak poweselae, Pawle? - spyta szef. - Czyby blondyn zgubi skarb po
drodze, a ty go znalaz?
- To ju byby nadmiar szczcia. Znalazem tylko dwie informacje. Pierwsza, niezbyt
wana, e to ten sam go co u Azbijewicza; chyba e mno si na naszej drodze blondyni w
czerwonych wozach. Druga to fakt, e rozmawia przez komrkowiec z Gobiewskim...
- A co? Zna pan tego Gobiewskiego? - zaciekawia si Zosia.
- e te Pan Bg pokara mnie tak siostr! - jkn Jacek.
Pan Tomasz natomiast ojcowskim ruchem przytuli stropion dziewczyn:
- Zapomniaa, drogie dziecko, e Gobiewski to nazwa luksusowego hotelu w
Mikoajkach. Blondyn nie wie, e kto go ledzi, moe wic duej bdzie tam witowa
odnalezienie skarbu Hasan-beja. Czy go spotkamy, czy nie, gwarantuj wam smakowity
obiadek w tej syncej z wybornej kuchni firmie!
No, no - pomylaem - szef naprawd jest w dobrym humorze, skoro, tak zawsze
oszczdny, ma zamiar sypn groszem!
Do Gobiewskiego wic!
ROZDZIA TRZECI
O RANY, VICTORY! OBIADEK W GOBIEWSKIM CZY
JEST SUCHY CHLEB DLA KONIA? BATURA! JUNAKI I JUNACY
PAN TOMASZ I AUSTRIACCY ZNAJOMI BATURY A TY CZUWAJ,
BIEDNY PODWADNY NOC TO WRG SAMOTNYCH NA
RATUNEK TYM RAZEM MANDATU NIE BDZIE NIE ZAPOMN
TEGO DO KOCA YCIA! BRUDERSZAFT Z WROGIEM
Nastpnego dnia przyjaciele wod, a ja ldem, pospieszylimy do Mikoajek.
Zauwayem, e nikt nie mia apetytu przy niadaniu. Ostrzylimy zbki na przyrzeczony
przez mego szefa obiadek w Gobiewskim.
Zrzucilimy agle, pooylimy, omijajc obolaa gow Zoki, maszt i
popagajowalimy pod mostami, suchajc monologu Jacka o wyszoci silnika przyczepnego
nad wiosem. Czyme jednak bya ta cicha napa na mnie wobec faktu, e im bliej bylimy
naszego ulubionego pomostu, tym bardziej ci si on w naszych oczach!
- Victory... - jknem.
- Jakim prawem tu dobili, wujku?! - piekli si Jacek
- Postawny maszt, pki jeszcze mamy siy - zwiesiem gow.
Postawilimy. Victory bya tu, tu... Dobrze, e chocia nie zaanektowaa naszej
bjki. Powitalno-przepraszalne okrzyki kapitana Januarego szybko wyjaniy powd najcia
jego jachtu na nasz cichy zaktek. Ot, podczas pamitnego dobijania do nabrzea, ktre
kosztowao Krasul wimpel, pord osprztu Victory, ktry odmwi posuszestwa, by
te i niezawodny zazwyczaj silnik firmy Yamaha. A e najlepszym specem od silnikw jest
pan Jzef Samarski, std obecno Victory przy jego pomocie. Poznalimy te on pana
Grzelaka, imieniem Eleonora, oraz dwoje ich szesnastoletnich pociech: Jamesa (jak sam
podkreli: od Bonda) i Bell, ktr zapytaem, czy imi jej wywodzi si od piknoci czy
dzwoneczka.
- A jak pan sdzi? - przecigna si w skpym bikini.
Zaczlimy przygotowywa si do wystpu w ekskluzywnym hotelu. Zoka od razu
zadaa dodatkowych funduszy na podwjny prysznic (10 minut - 5 zotych). Ju to
wryo mej kieszeni nie najlepiej, ale trudno...
Grunt, e bylimy gotowi, gdy na kei pokaza si Pawe, ktry mia zawie nas
Rosynantem na uczt.
Byli gotowi?... Byli odpaleniu do granic dobrego eglarskiego smaku!
Jacek i Zoka woyli pasiaste biao-niebieskie podkoszulki, a na szyjach zawizali w
niedbae wzy krawaty (nie, nie te ldowe, tylko kawaki linki). Krawat dziewczyny zdobia
maleka niklowana szekla, a jej brata taka kausza. Do tego fantazyjnie postrzpione i sprane
do biaoci dinsy po kolana. Pan Tomasz przywdzia kurtk z cieniutkiego aglowego ptna,
z wyhaftowan na kieszonce kotwic, i granatowe spodnie. Caa trjka miaa na nogach
nienobiae teniswki York na przeciwlizgowej podeszwie. Gdy tak szli kej, dreptaem o
krok z tyu, by nie psu swym wygldem pikna widoku...
Tak samo cicho wsunem si za nimi do zielonej sali restauracyjnej hotelu. Sale
czerwon i row Zosia zlekcewaya, twierdzc, e w zielonym jest jej szczeglnie do
twarzy.
- Fakt - mrukn Jacek - zwaszcza, jak zieleniejesz na jeziorze, gdy przywieje...
- Dzie dobry pastwu! - bezszelestny elegancki kelner by szybciej przy stoliku ni
my. - Najuprzejmiej prosz - poda, zaczynajc od Zosi, menu. Gustowne oprawy jakby
chciay uspokoi nasze oczy przed widokiem czekajcych wewntrz cen.
Otworzylimy karty...
Rodzestwo ypno na siebie porozumiewawczo. Pan Tomasz zdawa si blednc w
miar jak zagbia si w spis da.
- No c... - umiechna si jego siostrzenica.
Kelner ju czeka. Zosia zachowywaa si jak dama:
- Na pocztek przeksimy co zimnego. Mam ochot na koktajl z krewetek. A ty,
Jacku?
- Kawior?... - wymamrota jej brat. - No nie. Wystarczy wdzony oso!
Skromnie wybraem tatara. Podobnie pan Tomasz, cho jego mina wiadczya, e
najchtniej, niczym Jarema Stpowski w telewizyjnym serialu Wojna domowa, poprosiby o
suchy chleb dla konia. Ciekawe, czy jest on w menu, Gobiewski posiada bowiem take i
stajnie.
Potem przysza kolej na zupki... Drobiazg. Wszyscy zgodzilimy si na bunbollaise
(francuska, cebulowa) i... wydao mi si, e stolik zadra ze strony mego szefa, kiedy wci
uroczo umiechnita Zoka podniosa na kelnera pytajce oczta i rzeka uroczycie:
- A co ze specjalnoci poleciby nam pan na danie gwne?
Opatrznociowy m zdoa ju widocznie, szstym zmysem kelnerw, zorientowa
si w naszych moliwociach patniczych, nie poleci bowiem pieczonego prosicia ani indyka
po krlewsku czy zapiekanego homara.
- Dzi w karcie mamy przepyszn poldwic a la tropical! Sekret szefa naszej kuchni!
Za przykadem dziewczyny aprobujco skinlimy gowami. Pan Tomasz zerkn do
menu ku cenom i odetchn z widoczn ulg. Nie wzruszyo go ju nawet zaordynowane na
deser szalestwo lodowo-koktajlowe. Zadba nawet o to, by kawa bya najprzedniejszego
gatunku, a take zaproponowa mi lampk ,,Napoleona. Grzecznie odmwiem, poniewa
jeszcze dzi czekaa mnie jazda Rosynantem.
Tak to Hotel Goebiewski schwyta nas w swe kulinarne sieci i mocno zacisn je na
kieszeni pana Tomasza!
Wanie podnosiem filiank z kaw do ust, gdy usyszaem lodowaty gos szefa:
- Pawe!
W uamku sekundy ukadanka: skarb Hasan-beja, nie kradncy wamywacz, blondyn
w moim wieku, zoya si w jedno.
- Batura!
- Tylko spokojnie. Nie dostrzeg nas. Szed w stron hotelowego sklepu. Zoka!
Tamten blondyn w czarnej koszuli!
- Widz!
- To zostaw te lody i id za nim! Nie zna ciebie. Sprbuj si dowiedzie, czy tu
mieszka, numer pokoju i w ogle, co si da... My, jak tylko Batura wyjdzie z holu, do
Rosynanta! No, nie oblizuj yeczki, tylko le!
- Robi si, wujciu! - Zoka wstaa, obcigna podkoszulek, poprawia wosy i lekko
koyszc biodrami poleciaa.
- Podrywaczka! - parskn Jacek.
- Cicho! - sykn pan Tomasz. - Masz tu pienidze, bo my z panem Pawem musimy
znika; a te wszystkie ceregiele z rachunkami, napiwkami... Tylko nie przepa, bo sprawdz i
uszy poobrywam!
Cay szef! Tu wrg, ucieczka, ledzenie, a on grosika nie daruje!
Zdy jednak zapaci sam, bo Batura nie mia zamiaru wynie si z holu. Zoka jak
cie snua si za nim. Nam pozostao tylko czeka i modli si, by nie wpado mu do gowy
zajrze do restauracji.
Wreszcie znikn na duej. Zoka nie wracaa.
- Idziemy! - zakomenderowa pan Tomasz.
- Uff!! - odetchnlimy z ulg, zatrzaskujc za sob drzwiczki Rosynanta.
Bogosawiony, kto wymyli przymione szyby! O tym, e Pan Samochodzik dysponowa
wehikuem II, nasz przeciwnik nie mg wiedzie! Moglimy w spokoju czeka na Zosi.
Wrcia po dobrej pgodzinie, potargana, w towarzystwie odzianego w skr
modzieca. Skina mu rk, ale ten rozsiad si wygodnie na awce opodal.
- Zosia!... - krzykn pan Tomasz.
- Ech te junaki - odpowiedziaa ni w pi ni w dziewi.
- Junak? Ten, co ci wosy potarga?!
- Wujku! - wtrci si Jacek. - Ona mwi o motocyklu marki Junak. Wanie jest zjazd
tych staroci i skrzasty pewno j przewiz.
- To tak ma wyglda ledzenie Batury! - wykrzykn szef z pretensj w gosie.
- A tak! - przekornie umiechna si Zoka. - Dowiedzie si, czy tutaj i w ktrym
pokoju mieszka ten go, to pestka. Pokj 491. Sprawa si troch skomplikowaa, kiedy
wujka znajomy wyszed na parking i wsiad do czerwonej alfy romeo. Na szczcie
zobaczyam Wojtka przy motocyklu...
- To ten wci czekajcy! - mrukn wskazujc awk brat. - Wierny!
- ...starczyo grzecznie poprosi - przygadzia wosy - i ju gnalimy za blondynkiem.
Na szczcie nie mia zamiaru jecha na koniec wiata, a tylko do najbliszego telefonu na
karty. Ciekawe, dlaczego nie dzwoni z pokoju ani z aparatw w holu? Niewane. Rozmawia
krtko i z powrotem do hotelu. A wy nawet nie zauwaylicie, jak zajecha! No, ale kiedy
wasz blondynek ruszy spod budki, to ja do niej. Nacisnam co trzeba i aparacik wywietli
mi numer, pod ktry dzwoni Batura. Prosz!
- Zosiu! Jeste wspaniaa! - zawoaem.
- Nie ja, tylko Wojtek. Mia dugopis i notes! - odpowiedziaa z niekamanym
entuzjazmem. - Tylko teraz trzeba bdzie co z nim zrobi - posmutniaa. - Powiedzia, e si
nie odczepi.
- Zaraz... - podniosem si z fotela.
- Tak, zaraz, Pawle - wszed mi w sowo szef. - Znam ten numer telefonu... Austria,
Wiede, sklep jubilerski Artura Stockhausena...
Opadem na siedzenie:
- Tak wic skarb Hasan-beja istnieje! I jest gdzie tutaj! Tylko dlaczego Batura siedzi
z nim w Mikoajkach? Wiede odpada, bo istnieje ewentualno wpadki na granicy. Ale nie
zamelinowa go choby w Warszawie?
Pan Tomasz wzruszy ramionami:
- Mikoajki rwnie dobre miejsce na transakcje, a moe nawet lepsze ni stolica. Tam
jest paru ludzi, a moe nawet wicej ni paru, ktrym nazwisko wiedeskiego jubilera nie jest
obce i na pewno zainteresowaliby si, co go te sprowadza do dusznej Warszawy w taki upa.
A tutaj woda, las - raj dla przemczonego jubilerskiego oka... Tylko co nam pozostaje robi?
Umiechnem si:
- Na pocztek poprosz pana Wojtka, eby zapomnia o Zosi, bo na c nam taki
haaliwy ogon. Oczywicie, oczywicie, ma mnstwo innych zalet! - zawoaem, widzc,
e dziewczyna wydyma gniewnie usta.
- A jeli Wojtu nie posucha? - zerkna na mnie Jacek.
- Pawe ma silny dar perswazji - ziewn szef.
Faktycznie, skrzasty z pocztku nie mia zamiaru sucha dobrej rady! Nie
syszelimy argumentw Pawa, ale musiay by nie do odparcia, skoro Wojtek - cho z
pewnym ociganiem - podnis si z awki i, pomachawszy Zosi rk, dosiad swojej
maszyny. I tyle go widzielimy...
- Faktycznie, ma pan silny dar przekonywania! - przywita mnie Jacek w aucie udajc,
e sprawdza moje muskuy.
- Co dalej proponujesz, Pawle? - spyta pan Tomasz.
- C, noc zsya dobre rady. Nawet przez sen. Wracajcie wic na Krasul, a ja
odjad kawaeczek i przez wieczr i noc zabawi si w Anioa Stra Jerzego Batury. Moe
go kto odwiedzi? Moe sam jeszcze wybierze si na przejadk? Ju widz, jak wyciga z
ukrycia skarb Hasan-beja i pieci go w wietle ksiyca!
- Na policj z nim! - zakrzykna Zosia gromko.
- A o co go oskarysz, dziecko? - odpowiedzia cichutko jej wuj. - Przecie nawet na
to, e dzwoni do wiedeskiego pasera nie masz dowodw!
Zdyem zauway, e nic tak nie zoci naszej przemiej szesnastolatki, jak
nazwanie jej dzieckiem lub malek. Tak wic dzisiejszy wieczr na pokadzie Krasuli
zapowiada si interesujco! Chwaa Bogu, e mnie tam nie bdzie!
Cofnem Rosynanta w ustronne miejsce parkingu, gdzie nie traciem jednak z oczu
czerwonej alfy romeo i pogryem si w snuciu planw przeciwko Baturze.
Ciemniao powoli. Od Tat i Mikoajskiego podniosa si mga. Jeszcze godzina i