186
Karen Traviss Janko5 1 Komandosi Republiki – Potrójne zero Janko5 2 Komandosi Republiki POTRÓJNE ZERO KAREN TRAVISS Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI

21. Traviss Karen - Potrójne zero

  • Upload
    mateusz

  • View
    33

  • Download
    2

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

1

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

2

Komandosi Republiki

POTRÓJNE ZERO

KAREN TRAVISS

Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI

Page 2: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

3Tytuł oryginału

REPUBLIC COMMANDO. TRIPLE ZERO

Redaktor serii ZBIGNIEW FONIAK

Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta RENATA KUK

ELŻBIETA STEGLIŃSKA

Ilustracja na okładce GREG KNIGHT

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Copyright © 2006 by Lucasfilm, Ltd. & TM. All rights reserved.

For the Polish edition Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-2763-1

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

4

Załodze okrętu HMS „Dunedin ", włącznie z moim wujem, Albertem Edwardem Travissem, który zginął podczas zatonięcia

krążownika dwudziestego czwartego listopada 1941 roku. Miał wówczas siedemnaście lat i choć z powodu wady wzroku

nie został przyjęty do Królewskiej Marynarki, bardzo chciał służyć chociaż jako pomocnik zaopatrzeniowca

i oddał za ojczyznę życie, zanim na dobre się zaczęło

Page 3: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

5

B O H A T E R O W I E P O W I E Ś C I

Sierżant Kai Skirata najemnik (Mandalorianin) Sierżant Walon Vau najemnik (Mandalorianin) Żołnierz serii Zero Elitarnych Zwiadowców kapitan N-11 Ordo Żołnierz serii Zero Elitarnych Zwiadowców porucznik N-7 Mereel KOMANDOSI REPUBLIKI Drużyna Omega: RC-1309 Niner RC-1136 Darman RC-8015 Fi RC-3222 Atin Drużyna Delta: RC-1138 Boss RC-1162 Scorch RC-1140 Fixer RC-1107 Sev Sklonowany żołnierz CT-5108/8843 Corr Generał Bardan Jusik rycerz Jedi (mężczyzna) Kapitan Jaller Obrim strażnik senatu, oddelegowany do Jednostki Antyterrorystycznej Coruscańskich Sił Bezpieczeństwa (mężczyzna) Generał Etain Tur-mukan rycerz Jedi (kobieta) Generał Arligan Zey mistrz Jedi (mężczyzna) Enacca współpracownica Skiraty rasy Wookie Qibbu przedsiębiorca (Hutt) Laseema pracownica Qibbu (Twi’lekanka) Besany Wennen pracownica wydziału logistyki Wielkiej Armii Republiki (kobieta)

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

6

P R O L O G Tajna operacja komandosów Republiki na Feście, sektor Atrivisa,

Odległe Rubieże, dziesięć miesięcy po bitwie o Geonosis

Prywatny dziennik RC-8015, Fi

W armii trzeba dostrzegać zabawne sytuacje. Podejrzewam, że ci z wydziału za-opatrzenia mają także olbrzymie poczucie humoru.

- Kiedy złożyłeś prośbę o wydanie nam czarnych pancerzy, które nie rzucałyby się w oczy? - pytam.

- Siedem standardowych miesięcy temu - mówi Darman, spoglądając na przysypa-ną nieskazitelnie białym śniegiem równinę przez otwarty właz pomieszczenia dla załogi kanonierki. Z podmuchami przenikliwego wichru wpadają do środka płatki śniegu. Białego śniegu. - Po powrocie z Qiilury.

- I dopiero teraz nam je wydają, żebyśmy mogli wykonać zadanie na Feście? Prze-cież całą planetę od bieguna do bieguna pokrywa warstwa białego puchu!

Słyszę przez komunikator wybuch śmiechu i domyślam się, że to pilot kanonierki nie wytrzymał.

- Któryś z was chciałby może pożyczyć mój pancerz? - pyta. - Jest idealnie biały! Tak, właśnie dali nam czarne pancerze typu Katarn. Wprawdzie dopiero bezpo-

średnie trafienie z laserowego działka mogłoby nam wyrządzić jakąś krzywdę, ale po wylądowaniu miło byłoby nie odróżniać się od otoczenia.

Uśmiecha się nawet Atin, ale Darman, który stara się zastąpić sierżanta Kala, za-chowuje powagę. Zapewnia nas, że wszystko zakończy się pomyślnie, chociaż się tro-chę niepokoi, że podczas wykonywania tego zadania może nas opuścić szczęście.

Ja też się tym martwię. Straty komandosów Republiki w pierwszym roku wojny sięgnęły pięćdziesięciu procent. Tym razem musimy się dostać do fabryki, w której Separatyści prowadzą prace nad nowym supermetalem, zwanym phrikiem - cokolwiek miałoby to oznaczać. Mamy im pokrzyżować szyki, co w naszym zawodzie oznacza wysadzenie fabryki w powietrze. Nasze zadanie nie jest skomplikowane... musimy tylko zmylić czujność robotów, wedrzeć się na teren placówki, rozmieścić ładunki wy-buchowe w newralgicznych punktach fabryki oraz odlewni, zmylić czujność robotów i się wycofać. A później przycisnąć detonator.

Odkrycie kompleksu zawdzięczamy jednemu ze sklonowanych braci kapitana Or-da - komandosowi z serii Zero, który jest członkiem elitarnego oddziału zwiadowców. Nazywają ich Sklonowanymi Jednostkami Wywiadowczymi. Muszę kiedyś podzięko-wać temu di'kutowi.

A zatem robię wszystko, żeby członkowie drużyny się śmiali, bo dzięki temu nie będą się zastanawiali nad szansami wykonania zadania.

- W porządku - mówię. - Na czym zależy wam najbardziej w tej chwili?

Page 4: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

7- Na steku z roby - odpowiada bez namysłu pilot. - Na białym pancerzu - odzywa się Niner. - Na naprawdę dużym kawałku ciasta uj - wyznaje Atin. Darman waha się chwilę. - Na ponownym zobaczeniu osoby, z którą się zaprzyjaźniłem - mówi w końcu. A ja? Chciałbym wrócić do koszar kompanii Arca na Coruscant. Przed śmiercią

powinienem zobaczyć planetę, bo do tej pory właściwie niczego na niej nie widziałem. Ktoś kiedyś obiecał, że postawi mi tam piwo.

Pilot przelatuje kilka metrów nad powierzchnią zalegającego wąską przełęcz śnie-gu, żeby uniknąć wykrycia. Wszędzie wokół nas widać tylko góry i parowy. I śnieg.

- Widzę fabrykę - melduje w pewnej chwili pilot. - Nie spodoba się wam to, co zobaczycie.

- Dlaczego? - pyta Niner. - Bo wokół niej kręci się mnóstwo robotów bojowych. - Sporządzonych z phrika? - Chyba nie. - No to żaden problem - mówi Niner. - Pokrzyżujmy im szyki. Pilot kanonierki zwalnia na tyle, żebyśmy mogli wyskoczyć. Przedzieramy się

przez sięgający kolan śnieg i zajmujemy pozycje za wystającą ze śniegu skałą. Szybko witamy się z robotami za pomocą wyrzutni rakiet typu Plex, które pokazują im, kto tu jest panem. Nie, roboty na pewno nie są wykonane z phrika.

Przeładowuję wyrzutnię Pleksów i dalej zamieniam roboty w ogniste okruchy, a Darman i Atin wspinają się wyżej, żeby się wedrzeć do fabryki.

Tak, na Coruscant, czyli na Potrójnym Zerze, mają świetne piwo. Podobne marze-nia nadają sens życiu.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

8

R O Z D Z I A Ł

1 Odszukajcie Skiratę. Tylko on może przemówić tym ludziom do rozumu. Nie zamierzam wysadzać w powietrze całego kwartału koszar, żeby zneutralizować sześciu komando-

sów z elitarnego oddziału zwiadowców. Odnajdźcie Skiratę; na pewno nie odleciał daleko.

generał Iri Camas, naczelny dowódca specjalnych oddziałów, do Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, z wydziału dyscyplinarnego koszar kwatery głównej brygady do zadań specjalnych, Coruscant, pięć dni po

bitwie o Geonosis

Tipoca City, Kamino, osiem lat przed bitwą o Geonosis

Kai Skirata miał na koncie wiele poważnych błędów, ale ten który popełnił, był największy.

Atmosfera na Kamino była przesycona wilgocią, a wilgoć nie służyła najlepiej strzaskanej kostce jego nogi. Powietrze było tu nawet bardziej niż wilgotne. Od bieguna do bieguna unosiły się w nim wzbijane przez wichury drobniutkie kropelki morskiej wody. Mandalorianin żałował, że nie wziął tego pod uwagę, zanim zgodził się przyjąć ofertę Janga Fetta - propozycję świetnie płatnej, długoterminowej pracy w miejscu, którego nazwy jego dobry znajomy przezornie nie wymienił.

W obecnej chwili nie to było jednak jego największym zmartwieniem. W powietrzu unosiły się zapachy bardziej odpowiednie dla szpitala niż bazy woj-

skowej. Samo miejsce także nie wyglądało jak koszary. Skirata oparł się o wypolero-waną poręcz, która zabezpieczała przed runięciem z wysokości czterdziestu metrów na posadzkę pomieszczenia tak ogromnego, że mógłby się w nim zmieścić szturmowy krążownik.

Kolebkowo sklepiony, podświetlony sufit nad jego głową ciągnął się równie dale-ko, jak otchłań w dole. Perspektywa spadnięcia nie martwiła go jednak ani w połowie tak bardzo, jak zrozumienie, na co właściwie spoglądają jego oczy.

Nieskazitelnie czystą, zbudowaną z permaszkła i wypolerowanej durastali, gigan-tyczną pieczarę wypełniały ciągnące się jak okiem sięgnąć konstrukcje, które niemal przypominały fraktale. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak wzniesione na kolumnach

Page 5: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

9ogromne toroidy, ale kiedy Skirata na nie patrzył, rozdzieliły się na mniejsze pierście-nie permaszklanych zbiorników, w których zobaczył inne pojemniki, a w nich...

Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. W przezroczystych rurach, napełnionych jakimś płynem, coś się poruszało. Dopiero po kilku minutach wpatrywania się, kiedy udało mu się skupić spojrzenie

na jednej rurze, Skirata uświadomił sobie, że widzi w niej ciało żywej osoby. Prawdę mówiąc, ciało znajdowało się w każdym zbiorniku. Widział ciągnące się w nieskończo-ność rzędy rur z ciałami małych dzieci. Nie, nie dzieci. Niemowląt.

- Fierfek - mruknął do siebie. Dotąd przypuszczał, że przyleciał do tej zapomnianej przez Moc dziury, aby szko-

lić komandosów, ale nagle uświadomił sobie, że wdepnął w senny koszmar. Usłyszał dobiegający z pomostu suwnicy za jego plecami odgłos kroków. Odwrócił się i zoba-czył idącego powoli w jego stronę Janga. Mandalorianin miał spuszczoną głowę, jakby był niezadowolony.

- Jeżeli myślisz, żeby stąd zwiać... znasz warunki umowy -odezwał się Fett. Pod-szedł do Skiraty i także oparł się o poręcz.

- Mówiłeś...-zaczął Kai. - Powiedziałem, że będziesz się zajmował szkoleniem żołnierzy z oddziałów spe-

cjalnych i będziesz ich szkolił - odparł Fett. - Tak się składa, że właśnie ich hodują. - Co takiego? - żachnął się Skirata. - To klony. - Jakim cudem, fierfek, pozwoliłeś się wplątać w coś takiego? - wybuchnął Kai. - Za równe pięć milionów i kilka dodatkowych za podarowanie genów - oznajmił

Jango. - Dlaczego wyglądasz na oburzonego? Na moim miejscu postąpiłbyś tak samo. Dopiero wówczas wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Ski-

rata uświadomił sobie, że prawda nim wstrząsnęła. Wojna była zupełnie czymś innym niż towarzyszące jej upiorne badania naukowe.

- No cóż, dotrzymam swojej części umowy. - Poprawił piętnastocentymetrowej długości trójstronny nóż, który zawsze nosił w rękawie kurtki. Zauważył, że pomiesz-czenie w dole przecinają bez pośpiechu dwaj kaminoańscy technicy. Nikt go nie zrewi-dował, dzięki czemu czuł się pewniej, bo miał przy sobie kilka sztuk broni, z której mógł łatwo zrobić użytek. Należał do nich także używany podczas napadów mały bla-ster, tkwiący za cholewą buta.

A te wszystkie małe dzieci w zbiornikach... W końcu stracił obu Kaminoan z oczu. - Co te potworki mają wspólnego z armią? - zapytał. - Oni? Absolutnie nic - zapewnił Fett. - Zresztą nie musisz w tej chwili wiedzieć

wszystkiego. - Gestem zachęcił go, żeby podążył za nim. - A poza tym już nie żyjesz, zapomniałeś?

- I tak też się czuję - burknął Skirata. Był Cuy'val Darem - dosłownie jednym z „tych, którzy już nie istnieją" -jednym z setki doświadczonych żołnierzy i specjalistów z dziesiątków dziedzin, którzy, skuszeni perspektywą zarobienia mnóstwa kredytów, odpowiedzieli na tajne wezwanie Janga. Musieli się jednak zgodzić, że całkowicie znikną z galaktyki.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

10Podążył za Fettem korytarzami o nieskazitelnie białych duraplastowych ścianach.

Od czasu do czasu mijał Kaminoan o długich szarych szyjach i głowach płaskich jak wężowe łby. Spędził cztery standardowe dni, spoglądając przez okno kwatery na bez-kresny ocean, z którego wzburzonej powierzchni wznosiły się aiwhy. Dzięki dźwię-koszczelnym materiałom nie słyszał huku grzmotów, ale nie potrafił przestać rejestro-wać kątem oka drażniąco nieregularnego rytmu błysków wyładowań atmosferycznych.

Od pierwszego dnia uświadomił sobie także, że nigdy nie polubi Kaminoan. Nie znosił widoku ich zimnych żółtych oczu i nie cierpiał ich arogancji. Utykał, a

istoty pytały go, czy mu nie przeszkadza, że jest „niezupełnie sprawny". Zaopatrzony w okna korytarz ciągnął się chyba przez całą długość miasta. Na dworze trudno byłoby dostrzec, gdzie kończy się horyzont, a zaczynają deszczowe chmury.

W pewnej chwili Jango obejrzał się, żeby sprawdzić, czy Skirata dotrzymuje mu kroku.

- Nie martw się, Kału - powiedział. - Mówiono mi, że w lecie panuje tu dobra po-goda... przynajmniej kilka dni.

Jasne, pomyślał Skirata. Najbardziej posępna planeta w galaktyce, a on nie mógł z niej odlecieć. Na dobitkę dokuczała mu strzaskana kostka nogi. Powinien był wyłożyć konieczną sumę i dać ją zoperować. Kiedy -jeżeli - się stąd wydostanie, będzie miał dość kredytów na opłacenie najlepszego chirurga w galaktyce.

Jango taktownie zwolnił. - A zatem Ilippi cię rzuciła? - zapytał. - Tak - mruknął Skirata. Jego żona nie była Mandalorianką. Miał nadzieję, że Ilip-

pi dostosuje się do zwyczajów jego ludu, ale ona nie miała takiego zamiaru. Wściekała się, ilekroć mąż wyruszał na wojnę, którą toczyły zupełnie obce strony. Do szczególnie ostrej sprzeczki między nimi doszło, kiedy chciał zabrać na wojnę obu synów. Mieli po osiem lat i byli wystarczająco dorośli, żeby zacząć się uczyć zawodu. Ilippi się na to nie zgodziła i wkrótce ona i dzieci - dwaj chłopcy i córka - przestali oczekiwać na jego powrót z kolejnej wojny. Żona rozwiodła się z nim w końcu na sposób Mando... tak samo, jak go poślubiła, podczas krótkiej, uroczystej, choć prywatnej ceremonii. Kon-trakt był kontraktem, bez względu na to, czy spisano go, czy też nie. - Dobrze, że dosta-łem inne zlecenie, które dawało mi zajęcie.

- Powinieneś był poślubić dziewczynę Mando - zwrócił mu uwagę Jango. - Aru-etiise nie rozumieją stylu życia najemnika. - Urwał, jakby spodziewał się sprzeciwu, ale Kai zachował milczenie. - Czy to prawda, że twoi synowie już się do ciebie nie odzy-wają?

- Niezbyt często - przyznał Skirata. Wiem, zawiodłem także jako ojciec, pomyślał ponuro. Nie znęcaj się nade mną. - Widocznie, podobnie jak ich matka, nie podzielają mojego poglądu na styl życia Mando.

- No cóż, od tej pory w ogóle nie będą z tobą rozmawiali - stwierdził Fett. - Nie tu-taj. Może nigdy.

Chyba nikogo by nie obeszło, gdyby naprawdę zniknął. Wszyscy mogli go uważać za zmarłego. Jango przeszedł resztę drogi w milczeniu. W końcu obaj dotarli do

Page 6: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

11ogromnego okrągłego pomieszczenia, z którego odchodziło promieniście wiele poko-jów.

- Ko Sai oznajmiła, że z pierwszą, próbną grupą klonów jest coś nie w porządku - odezwał się Fett, przepuszczając Skiratę pierwszego do wybranego pokoju. - Kami-noańscy technicy poddali ich testom i stwierdzili, że nie zdadzą egzaminu. Powiedzia-łem Orunowi Wa, że osobiście się im przyjrzymy i zademonstrujemy mu korzyści pły-nące z naszego wojskowego doświadczenia.

Mandalorianin przywykł do oceniania walczących, zarówno mężczyzn, jak i ko-biet. Wiedział, jakie wymagania powinno się stawiać żołnierzowi. Znał się na swoim fachu, bo żołnierka była całym jego życiem, podobnie jak była życiem wszystkich Ma-ndo'ade, wszystkich synów i córek Mandalory. To było coś znajomego, co podtrzymy-wało go na duchu na tej niegościnnej, oceanicznej planecie.

Miał tylko jeden problem: jak tu się trzymać jak najdalej od Kaminoan. - Panowie - odezwał się na ich widok łagodnym tonem Orun Wa, witając ich w

swoim gabinecie łaskawym kiwnięciem głowy. Skirata zauważył wystającą z jego cza-szki podłużną kościaną płetwę, co mogło oznaczać, że Kaminoanin jest stary albo pełni jakąś ważną funkcję. Na pewno nie wyglądał jak inne egzemplarze przynęt dla aiwh, które Skirata widywał do tej pory. - Zawsze twierdziłem, że należy uczciwie przyzna-wać się do porażek w programie. Szanujemy Radę Jedi i uważamy ją za ważnego klien-ta.

- Nie mam nic wspólnego z Jedi - zastrzegł pospiesznie Jango. - Jestem tylko kon-sultantem do spraw wojskowych.

Oho, Jedi, pomyślał Skirata. Coś wspaniałego. - Mimo to byłbym szczęśliwszy, gdybyście potwierdzili, że pierwsza seria wyho-

dowanych jednostek nie osiągnęła akceptowanego standardu - podjął Kaminoanin. - Proszę ich zatem wprowadzić - zdecydował Fett. Skirata włożył ręce do kieszeni kurtki i zastanowił się, z jaką wadą będzie miał do

czynienia: kiepską celnością, niedostateczną wytrzymałością czy może brakiem agresji. Nic takiego nie powinno było się wydarzyć, jeśli chodziło o klony Janga Fetta. Był ciekaw, co pokpili Kaminoanie, produkując wojowników na podstawie takiego wzorni-ka.

O transpastalowe okna rozbijały się strugi ulewnego deszczu. Napływały falami, między którymi zdarzały się spokojniejsze chwile. Orun Wa cofnął się i zatoczył zama-szyście rękami prawie taneczny łuk. Drzwi jego gabinetu się otworzyły.

Do pokoju weszło sześciu identycznych małych chłopców. Mogli mieć po cztery, najwyżej pięć lat.

Skirata nie uważał się za osobę uczuciową, ale widok chłopców nie mógł nie poru-szyć jakiejś struny w jego sercu.

Miał przed sobą dzieci. Nie żołnierzy, nie roboty ani jednostki. Po prostu małe dzieci. Chłopcy mieli kręcone czarne włosy i byli ubrani w identyczne ciemnoniebie-skie tuniki oraz spodnie. Skirata spodziewał się, że zobaczy dorosłych mężczyzn, cho-ciaż ich widok także chwyciłby go za serce.

Usłyszał, że Jango głęboko odetchnął.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

12Chłopcy stłoczyli się w gromadkę, co wzruszyło Skiratę bardziej, niż mógłby się

spodziewać. Chwycili się za ręce i skierowali na niego wielkie ciemne oczy. Jeden przeszedł powoli i stanął przed pozostałymi, zupełnie jakby chciał uniemożliwić Ora-nowi Wa dostęp do swoich braci.

On naprawdę zamierzał ich bronić. Skirata poczuł się zdruzgotany. - Te jednostki są wadliwe, a ja przyznaję, że chyba popełniliśmy błąd, starając się

udoskonalić genetyczny materiał oryginału - stwierdził Oran Wa, zupełnie nieporuszo-ny widokiem bezbronnych chłopców.

Skirata szybko się zorientował, że Kaminoanie gardzą wszystkim, co nie pasuje do uznawanych przez ich nietolerancyjne, aroganckie społeczeństwo ideałów doskonało-ści. Widocznie doszli do wniosku, że genom Janga nie jest najdoskonalszym modelem żołnierza, i usiłowali dokonać w nim ulepszeń czy poprawek. Może chodziło o to, że Jango był samotnikiem i indywidualistą, wskutek czego jego klony nie mogłyby służyć ani walczyć w grupach?

A może Kaminoanie nie wiedzieli, że często właśnie drobne niedoskonałości za-pewniały przewagę istotom ludzkim?

Dzieci przenosiły spojrzenia ze Skiraty na Janga, a z nich na drzwi i ściany gabine-tu, jakby szukały drogi ucieczki albo błagały Mandalorian o pomoc.

- Naczelna badaczka Ko Sai i ja chcielibyśmy was przeprosić - odezwał się Orun Wa. - Sześć jednostek nie przeżyło okresu inkubacji, ale te, które widzicie, rozwijały się normalnie. Wyglądało na to, że spełniają wymagania, więc poddaliśmy je przyspie-szonemu szkoleniu i niezbędnym próbom. Niestety testy psychologiczne wskazują, że jednostki są po prostu zbyt zawodne i nie spełniają wymagań stawianych profilowi osobowości.

- O co właściwie chodzi? - zainteresował się Jango. - O to, żeby mogły wykonywać rozkazy. - Oran Wa szybko zamrugał, jakby był

zakłopotany tym niepowodzeniem. - Zapewniam was, że w obecnie hodowanej serii produkcyjnej Alfa zaradzimy tym problemom. Naturalnie widoczne tu jednostki zosta-ną poddane procesowi renowacji. Czy chcecie wiedzieć coś więcej?

- Tak - burknął Skirata. - Co właściwie masz na myśli, mówiąc, że zostaną podda-ne procesowi renowacji?

- W ich przypadku to oznacza, że zostaną skasowane. W pozbawionym wszelkiego wyrazu białym gabinecie zapadła długa cisza. Zło

powinno mieć barwę czarną, czarną jak noc, a przynajmniej nie powinno się o nim mówić cichym, beznamiętnym głosem. Kiedy Skirata uświadomił sobie prawdziwe znaczenie słowa „skasowane", jego instynkt zareagował szybciej niż umysł.

Sekundę później grzmotnął zaciśniętą pięścią w pierś Orana Wa tak silnie, że gło-wa nikczemnej nieczułej istoty odskoczyła do tyłu.

- Tylko tknij któregoś z tych malców, ty szaroskóry potworze, a obedrę cię żyw-cem ze skóry i rzucę na pożarcie aiwhom...

- Uspokój się - odezwał się Jango, chwytając Kala za rękę. Oran Wa, mrugając paskudnymi żółtymi gadzimi oczami, spoglądał na Mandalo-

rianina.

Page 7: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

13- To było zupełnie niepotrzebne - odezwał się w końcu. - Zależy nam tylko, żeby

nasi klienci byli zadowoleni. Skirata słyszał łomot pulsu w skroniach. Cóż, jemu zależało tylko na rozszarpaniu Orana Wa na strzępy. Zabijanie kogoś

podczas walki było zupełnie czymś innym niż pozbawianie życia bezbronnych dzieci. Wyszarpnął rękę z uścisku Fetta i podszedł do gromadki malców. Do tej pory żadne dziecko nie odezwało się ani słowem, ale Mandalorianin nie ośmielił się spojrzeć im w oczy. Wbił pałający wzrok w Orana Wa.

Jango chwycił go za ramię i ścisnął na tyle mocno, że Skirata poczuł ból. Oczy Fetta mówiły: „Daj spokój, zostaw to mnie". Jego gest miał stanowić ostrzeżenie, ale Kai był zbyt wściekły i wstrząśnięty, żeby zwracać uwagę na gniew kolegi.

- Przyda się nam kilku niezdyscyplinowanych wojowników -oznajmił z namysłem Fett, stając między Kaminoaninem a Skiratą. - Warto mieć w zanadrzu kilka niespo-dzianek dla nieprzyjaciół. Kim właściwie są ci chłopcy? Ile czasu żyją?

- Niemal dwa standardowe lata - odparł Orun Wa. - Są niezwykle inteligentni, ale zarazem niezdyscyplinowani i niezdolni do wykonywania rozkazów.

- Mogą się doskonale nadawać do pracy wywiadowczej - zauważył Fett. Natural-nie blefował... Skirata domyślił się tego, widząc delikatne drżenie mięśni jego szczęki. Łowca nagród także musiał być wstrząśnięty tym, co usłyszał, i nie potrafił tego ukryć przed byłym kolegą. - Uważam, że trzeba dać im szansę.

Dwa lata, pomyślał Kai. Chłopcy wyglądali na starszych. Odwrócił się, żeby na nich spojrzeć, i stwierdził, że wszyscy wlepiają w niego oczy. W ich spojrzeniach zo-baczył coś... chyba oskarżenie. Odwrócił głowę i zerknął w inną stronę, a potem cofnął się o krok, ukrył rękę za plecami i dyskretnie położył dłoń na głowie malca, który starał się chronić pozostałych braci, jakby chciał go pocieszyć tym bezradnym gestem.

Poczuł, że wokół jego palców zaciska się mała dłoń. Z wysiłkiem przełknął ślinę. Dwa lata, pomyślał. - Mogę się podjąć ich szkolenia - powiedział. - Jak się nazywają? - Te jednostki mają tylko numery - wyjaśnił Orun Wa. - Muszę z naciskiem przy-

pomnieć, że nie wykonują rozkazów. - Dobitnie wymawiał słowa, jakby zwracał się do szczególnie tępego Weequaya. - Nasza kontrola jakości zaliczyła ich do serii Zero i chciałaby rozpocząć...

- Zero? - przerwał zdumiony Skirata. - Jakby byli do niczego nieprzydatnymi, di'kutla niezdarami?

Jango dyskretnie, ale słyszalnie westchnął. - Zostaw to mnie, Kału - powtórzył. - To nie są żadne jednostki. - Mała dłoń ściskała jego palce, jakby chłopczyk wal-

czył o przeżycie. Skirata ukrył za plecami drugą rękę i inny malec przytulił się do jego nogi. Mandalorianin poczuł, że robi mu się ich jeszcze bardziej żal. -A ja potrafię ich wyszkolić.

- To nierozsądne - stwierdził Orun Wa. Kaminoanin postąpił krok naprzód. Istoty umiały się poruszać z wdziękiem, ale

były zarazem odrażające w sposób, którego Skirata po prostu nie potrafił zrozumieć.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

14Sekundę później obejmujący nogę Skiraty chłopczyk niespodziewanie wyłuskał z

cholewy jego buta mały blaster. Zanim Mandalorianin zdążył zareagować, malec rzucił broń bratu, który, pozornie przerażony, ściskał go za rękę.

Chłopiec puścił palce Skiraty, zręcznie chwycił broń oburącz i wymierzył lufę w pierś Oruna Wa.

- Fierfek - westchnął Jango. - Odłóż ją, chłopcze. Dzieciak jednak nie zamierzał go usłuchać. Stanął przed Skiratą i spokojnie skie-

rował pod właściwym kątem lufę blastera. Ułożył nawet palce w taki sposób, żeby lewa dłoń wspomagała prawą. Wyglądał na skupionego i śmiertelnie poważnego.

Skirata uświadomił sobie, że jego szczęka opadła przynajmniej o centymetr. Jango zamarł, ale zaraz zachichotał.

- To chyba dowodzi słuszności moich racji - powiedział, nie odrywając spojrzenia od małego zabójcy.

Chłopczyk pstryknął dźwigienką bezpiecznika. Chyba chciał się upewnić, że broń jest gotowa do strzału.

- Spokojnie, synku - odezwał się Skirata tak łagodnie, jak potrafił. Nie bardzo by się przejął, gdyby malec usmażył Kaminoanina, ale chłopczyk musiałby później po-nieść konsekwencje swojego czynu. Mandalorianin poczuł, że jest dumny nie tylko z niego, ale także ze wszystkich pozostałych. - Nie musisz otwierać ognia. Nie pozwolę mu tknąć żadnego z was. A teraz oddaj mi blaster.

Malec go nie usłuchał, a broń w jego dłoniach nawet nie drgnęła. W tak młodym wieku powinien się raczej interesować pluszowymi zabawkami niż troszczyć o celność strzału. Starając się nie sprowokować chłopca, Skirata kucnął powoli za jego plecami.

Chłopczyk się nie obejrzał... nadal stał odwrócony do niego tyłem. To chyba ozna-czało, że mu ufa, prawda?

- Daj spokój... odłóż broń. Bądź grzecznym chłopcem. Zwróć mi blaster. - Manda-lorianin starał się mówić tak cicho i łagodnie, jak potrafił, chociaż korciło go, żeby pochwalić dzieciaka albo samemu strzelić do Kaminoanina. - Jesteś bezpieczny. Obie-cuję, że nie stanie się ci nic złego.

Dopiero wówczas chłopczyk się odprężył, ale nie przestał wpatrywać się w Oruna Wa ani kierować lufy blastera w jego pierś.

- Tak jest, proszę pana - odezwał się w końcu i opuścił rękę z bronią wzdłuż ciała. Skirata położył dłoń na ramieniu malca i delikatnie przyciągnął go do siebie. - Grzeczne dziecko. - Wyłuskał blaster z małych palców, objął chłopczyka i zniżył

głos do szeptu. - Doskonała robota. Kaminoanin nie okazał gniewu, demonstrował tylko dezaprobatę mruganiem po-

zbawionych wyrazu żółtych oczu. - Jeżeli to nie dowodzi braku ich stabilności... - zaczął. - Zabieram ich ze sobą- przerwał Skirata. - Decyzja nie należy do pana - zastrzegł Orun Wa. - Ale ja mogę ją podjąć - wtrącił Jango. - A te dzieci mają wszystko, co potrzebne.

Kału, zabierz je stąd, a ja załatwię sprawę z Orunem Wa.

Page 8: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

15Starając się pozostawać cały czas między Kaminoaninem a chłopcami, Skirata po-

kuśtykał do drzwi. Wyszedł na korytarz i pokonał w towarzystwie małych odmieńców połowę odległości do kwatery, zanim malec w jego ramionach podjął pierwszą próbę uwolnienia się z jego objęć.

- Mogę sam iść, proszę pana - powiedział. Wysławiał się zwięźle jak mały żołnierz... o wiele za poważnie jak na swój wiek. - Dobrze, synku. Kiedy Mandalorianin postawił go na posadzce, dziwnie cichy i zdyscyplinowany

malec zajął miejsce za jego plecami obok pozostałych. Oprócz tego jednego przejawu braku dyscypliny, jakim było wydobycie broni zza cholewy buta Skiraty i wymierzenie jej w Kaminoanina, chłopcy nie stwarzali wrażenia, że są niebezpieczni czy niestabilni. Skirata wcale tak nie uważał.

Malcy po prostu starali się przeżyć, co było obowiązkiem każdego żołnierza. Wyglądali na cztery albo pięć lat, a jednak Orun Wa twierdził, że przeżyli tylko

dwa. Skirata chciał ich zapytać, ile czasu spędzili w paskudnych, dusznych transpasta-lowych kadziach... zimnych, twardych zbiornikach, które w niczym nie przypominały matczynego łona. Musieli się czuć, jakby się topili. Czy widzieli się nawzajem, unosząc się w płynie? Czy rozumieli, co się z nimi dzieje?

Starając się nad tym nie zastanawiać, otworzył drzwi i wprowadził chłopców do skromnie urządzonej kwatery.

Zanim cokolwiek zdążył im powiedzieć, stanęli pod ścianą, zapletli dłonie za ple-cami i zamarli nieruchomo.

Wychowałem dwóch synów, pomyślał Mandalorianin. Jaką trudność może mi sprawić kilkudniowa opieka nad szóstką podobnych chłopców?

Czekał, że może jakoś zareagują, ale chłopcy po prostu wpatrywali się w niego, jakby czekali na rozkazy. Żaden rozkaz nie przychodził mu jednak do głowy. O ze-wnętrzną taflę zajmującego całą szerokość okna siekły raz po raz fale ulewnego desz-czu. W pewnej chwili mrok za oknem rozjaśniła błyskawica. Wszyscy chłopcy się wzdrygnęli.

Mimo to nadal stali pod ścianą w absolutnej ciszy. - Coś wam powiem - odezwał się w końcu zakłopotany Kai, wskazując kanapę. -

Usiądźcie tam, a ja przyniosę wam coś do jedzenia, zgoda? Chłopcy stali jeszcze chwilę, ale wreszcie usiedli na kanapie tak blisko jeden dru-

giego, że prawie przytulili się do siebie. Wyglądali tak rozczulająco bezbronnie, że Mandalorianin musiał szybko wyjść do kuchni, aby zebrać myśli. Nałożył na talerz dużą porcję ciasta uj i pokroił je na sześć mniej więcej równych kawałków. Jeżeli tak miało wyglądać jego życie w ciągu najbliższych lat...

Wpadłeś, chłopie, pomyślał. Przyjąłeś kredyty. Taki będzie cały twój świat w możliwej do przewidzenia przyszłości... a może do

końca życia. Na planecie nigdy nie przestawał padać deszcz, a on utkwił tu w towarzystwie

istot, do których poczuł niechęć od pierwszego spojrzenia... Nie znosił ich za to, że nie

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

16miały nic przeciwko pozbywaniu się .jednostek", które przypadkiem były żyjącymi, mówiącymi i czującymi małymi dziećmi. Przeczesał palcami włosy, zamknął oczy i popadł w przygnębienie, dopóki nie poczuł na sobie czyjegoś spojrzenia.

- Proszę pana? - zapytał jeden z chłopców. Skirata otworzył oczy i spojrzał na od-ważnego małego strzelca wyborowego. Malec może wyglądał identycznie jak jego bracia, ale odróżniał się od nich manierami. Miał zwyczaj zaciskania w piąstkę palców opuszczonej wzdłuż boku jednej ręki, podczas gdy drugą trzymał rozluźnioną. - Czy możemy skorzystać z toalety?

Skirata kucnął, żeby jego twarz znalazła się na wysokości oczu chłopczyka. - Naturalnie - powiedział. Malcy byli po prostu żałośni. W niczym nie przypomi-

nali jego żywych, niesfornych synów. - I nie jestem żadnym panem. Nie jestem nawet oficerem. Mam stopień sierżanta. Możecie mnie tak tytułować, jeżeli chcecie, albo możecie mówić do mnie po prostu Kai. Wszyscy inni właśnie tak się do mnie zwracają.

- Dobrze... Kału - odparł chłopiec. - Toaleta jest tam. Dasz sobie sam radę? - Tak, Kału. - Wiem, że nie dano wam imion, ale naprawdę powinniście się jakoś nazywać. - Jestem Zero Jedenaście - przedstawił się malec. - En-jeden--jeden. - Co byś powiedział na to, żeby przyjąć imię Ordo? - zaproponował Skirata. - Tak

nazywał się kiedyś pewien mandaloriański wojownik. - Czy jesteśmy mandaloriańskimi wojownikami? - zagadnął malec. - Jasne, że tak. - Chłopiec był urodzonym wojownikiem. -W każdym znaczeniu te-

go słowa. - Podoba mi się to imię. - Mały Ordo wpatrywał się chwilę w wyłożoną białymi

płytkami posadzkę, jakby starał się ocenić, czy nie stanowi dla niego zagrożenia. - Co to znaczy Mandalorianin? - zapytał w końcu.

Z jakiegoś powodu właśnie to pytanie sprawiło sierżantowi największy ból. Jeżeli ci chłopcy nie znali swojej cywilizacji i powodów, dla których ktoś był Mando, nie mieli celu w życiu, dumy ani niczego, co by łączyło ich z pozostałymi członkami klanu, dla których kawałek gruntu nie był domem. Kiedy się było nomadą, twój naród wędro-wał z tobą w twoim sercu. A jeżeli ktoś nie miał serca Mando, nie zachowywał niczego - nawet duszy - gdyby po śmierci miał nastąpić kolejny podbój. Skirata uświadomił sobie, co ma robić. Nie mógł dopuścić, żeby chłopcy stali się dar'manda, wiekuistymi Trupami, mężczyznami pozbawionymi duszy Mando.

- Wynika stąd, że będę was musiał wiele nauczyć - powiedział. Tak, właśnie na tym polegał jego obowiązek. - Ja także jestem Mandalorianinem. Jesteśmy żołnierzami, nomadami. Wiesz, co oznaczają te słowa?

- Tak. - Mądry chłopak - mruknął Skirata. - No dobrze, idź teraz i skorzystaj z toalety, bo

za dziesięć minut chcę was widzieć znów na kanapie, żebyśmy mogli się razem zasta-nowić nad imionami dla pozostałych. Zrozumiałeś?

- Tak, Kału.

Page 9: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

17A zatem Kai Skirata - najemnik, skrytobójca i ojciec, który nie zdał egzaminu -

spędził ten wieczór na Kamino, nie przejmując się szalejącą na dworze burzą. Dzielił się ciastem uj z sześcioma niebezpiecznie mądrymi małymi chłopcami, którzy mówili jak dorośli i umieli obchodzić się z bronią. Uczył ich, że pochodzą z rodu wojowników i że mają język oraz dziedzictwo, z którego powinni być dumni.

Wyjaśnił im także, że nie istnieje mandaloriańskie słowo oznaczające bohatera. Jeżeli jednak ktoś nim nie był, zasługiwał na miano hufuun.

W galaktyce roiło się od hufuune, a Skirata zaliczał do nich także wszystkich Ka-minoan.

Malcy, którzy starali się przyzwyczaić do imion Ordo, A'den, Kom'rk, Prudii, Me-reel i Jaing, siedzieli na kanapie, chłonąc odnalezione dziedzictwo i zajadając się lep-kim, słodkim ciastem. Nie odrywali oczu od Skiraty, który recytował im mandaloriań-skie słowa i wymagał, żeby je chórem powtarzali.

Wytężając pamięć, wybierał najbardziej pospolite wyrazy. Nie miał pojęcia, jak uczyć obcego języka dzieci, umiejące mówić płynnie w basicu, więc tylko wyszukiwał zwroty, które zdołał sobie przypomnieć i które mogły się im przydać. Mali sklonowani zwiadowcy z serii Zero słuchali z posępnymi minami i kulili się za każdym razem, gdy ciemności za oknem rozjaśniał blask kolejnej błyskawicy. Po mniej więcej godzinie Skirata doszedł do wniosku, że tylko miesza w głowach bardzo przerażonym i samot-nym dzieciom, które siedziały na kanapie i na niego patrzyły.

- No dobrze, czas na powtórkę - zdecydował w końcu, wyczerpany paskudnym dniem i przekonaniem, że w przyszłości może liczyć na wiele takich samych. Skubnął grzbiet nosa, żeby się skupić. - Czy potraficie policzyć od jednego do dziesięciu?

Prudii - N-5 - rozchylił usta, żeby nabrać powietrza, i wszyscy sześcioro wyrecy-towali zgodnym chórem:

- Solus, t'ad, ehn, cuir, rayshe'a, resol, e'tad, sh'ehn, she'cu, ta 'raysh. Skirata poczuł się, jakby jego żołądek wywrócił się na nice. Siedział jakiś czas,

zupełnie osłupiały. Te dzieci chłonęły wszystko, co im mówił, niczym gąbki! A prze-cież wymieniłem im te cyfry tylko raz, pomyślał. Tylko raz! Jego podopieczni byli zatem obdarzeni doskonałą, absolutną pamięcią. Doszedł do wniosku, że w przyszłości musi uważać na to, co przy nich mówi.

- Bardzo dobrze - powiedział. - Jesteście niesamowitymi chłopcami, prawda? - Orun Wa stwierdził, że nie potrafi nas zmierzyć - odezwał się Mereel tonem po-

zbawionym wszelkiej chełpliwości. Przycupnął na skraju kanapy i zaczął machać no-gami, zupełnie jak normalny czterolatek. Możliwe, że malcy wyglądali identycznie, ale na pewno różnili się charakterami. Skirata nie był pewny, czy da radę ich czegoś na-uczyć, lecz spoglądał na nich i widział, że mają także różny wyraz twarzy, wykonują inne gesty, inaczej marszczą brwi, nawet ton głosu mają różny. Sam wygląd jeszcze niczego nie dowodził.

- Chcesz powiedzieć, że mieliście zbyt dobre wyniki, aby mógł was ocenić? - za-pytał.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

18Mereel pokiwał poważnie głową. Kolejna błyskawica przecięła niebo nad wznie-

sionym na platformie miastem. Skirata poczuł ją, jeszcze zanim usłyszał. Mereel szyb-ko złączył nogi i w mgnieniu oka przytulił się do pozostałych braci.

Nie, Skirata nie potrzebował, aby jakiś hufuunla Kaminoanin mówił mu, że ma do czynienia z niezwykłymi dzieciakami. Umiały się posługiwać blasterem, chłonęły wszystko, co im mówił, i aż za dobrze rozumiały intencje Kaminoan... Nic dziwnego, że te przynęty dla aiwh się ich bały.

Co więcej, chłopcy mogli kiedyś zostać fantastycznymi żołnierzami... gdyby tylko nauczyli się wykonywać rozkazy. Kai postanowił się tym zająć.

- Chcecie jeszcze trochę ciasta uj? - zapytał. Z ulgą zauważył, że wszyscy entuzjastycznie pokiwali głowami. Pomyślał, że

przynajmniej kilku minut nie spędzą w tym w stanie bezlitośnie skupionej uwagi. Je-dząc, wyglądali jednak nadal jak miniaturowi dorośli. Nie rozmawiali ze sobą ani nie okazywali radości.

I kulili się na widok każdej błyskawicy. - Boicie się? - zapytał. - Tak, Kału - odparł Ordo. - Czy to źle? - Nie, synu - zapewnił sierżant. - Wcale a wcale. - Pomyślał, że to pora równie do-

bra jak każda inna na przekazanie im tej informacji. Żadna lekcja, jakiej zamierzał im udzielić, nie miała pójść na marne. - Strach nie jest niczym niewłaściwym. To stan, w którym wasze ciało przygotowuje się do obrony. Musicie to tylko wykorzystać i nie dopuścić, żeby strach nad wami zapanował. Rozumiecie?

- Nie - odparł Ordo. - No dobrze, pomyślcie o tym, co czujecie, kiedy się boicie. Ordo stracił ostrość spojrzenia, jakby wpatrywał się w obraz na osobistym wy-

świetlaczu projekcyjnym, którego przecież nie miał. - Chłód - odezwał się w końcu. - Chłód? - powtórzył zaskoczony Mandalorianin. Do rozmowy przyłączyli się A'-

den i Kom'rk. - I jakby coś nas kłuło- stwierdzili. - No dobrze... dobrze. - Skirata usiłował wyobrazić sobie, co chcą przez to powie-

dzieć. Chyba opisywali uczucie nagłego przypływu adrenaliny. -To świetnie. Musicie tylko pamiętać, że to sygnały waszego systemu alarmowego, na które powinniście zwracać uwagę. - W wieku tych malców dzieci na Coruscant nieporadnie usiłowały stawiać pierwsze litery na kawałku flimsiplastu. Tymczasem on usiłował przekazywać im informacje z dziedziny psychologii na polu bitwy. Czuł w ustach dziwną suchość. - Musicie tylko powiedzieć sobie, że dacie sobie z tym radę. Nie ma w tym niczego nie-właściwego. Ilekroć to poczujecie, wasze ciała będą gotowe biec szybciej i walczyć mężniej. Będziecie także widzieli i słyszeli tylko to, co najważniejsze, żeby przeżyć.

Ordo, który miał cały czas szeroko otwarte oczy, na chwilę znów stracił ostrość spojrzenia. W końcu pokiwał głową. Skirata przeniósł spojrzenie na pozostałych i za-uważył na ich twarzach to samo niepokojące skupienie. Stwierdził także, że malcy

Page 10: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

19ustawili talerze w równy stos na blacie stojącego obok kanapy niskiego stołu. Nie za-uważył, kiedy to zrobili.

- Postarajcie się pomyśleć o swoim strachu, kiedy zobaczycie następną błyskawicę - powiedział. - Wykorzystajcie to, co wam powiedziałem.

Wrócił do kuchni i zaczął szukać czegoś do jedzenia, co pozwoliłoby im się uczyć dalej, bo chłopcy sprawiali wrażenie wygłodniałych. Kiedy wrócił do salonu z tacą pełną pokrojonych kromek, które wyglądały jeszcze mniej apetycznie niż sama taca, rozległ się dzwonek do drzwi.

Zera natychmiast przygotowały się do obrony. Ordo i Jaing stanęli po obu stronach drzwi, przyklejeni plecami do ściany, a pozostali czterej malcy ukryli się za skromnymi meblami. Skirata był ciekaw, czego właściwie się dowiedzieli w ramach programu przyspieszonego szkolenia... Przynajmniej miał nadzieję, że to było przyspieszone szkolenie. Gestem zachęcił ich, żeby odeszli od drzwi. Mimo to obaj wahali się do chwili, kiedy wyjął verpiński karabin rozpryskowy. Dopiero wówczas doszli chyba do wniosku, że ich nauczyciel - przynajmniej do pewnego stopnia - panuje nad sytuacją.

- Przerażacie mnie - powiedział łagodnie. - A teraz się cofnijcie. Jeżeli ktokolwiek przyszedł po was, będzie musiał rozprawić się przedtem ze mną a ja nie zamierzam pozwolić, żeby stała się wam jakaś krzywda.

Mimo to ich reakcja skłoniła go do zajęcia miejsca obok drzwi. Dopiero wówczas przycisnął otwartą dłonią guzik, żeby się otworzyły. Na korytarzu stał Jango Fett z małym, śpiącym chłopczykiem w ramionach. Porośnięta kręconymi włosami główka chłopca spoczywała na ramieniu Mandalorianina. Malec wyglądał na młodszego niż Zera, ale miał taką samą twarz, takie same włosy i taką samą małą dłoń, którą ściskał brzeg tuniki Janga.

- Jeszcze jeden? - domyślił się Skirata. Fett przeniósł spojrzenie na verpina. - Stajesz się nerwowy, prawda? - zapytał - Kaminoanie nie poprawili mojego samopoczucia - odparł Skirata. - Mam wziąć

pod opiekę jeszcze jednego? Wcisnął karabin rozpryskowy za pas i wyciągnął ręce po chłopczyka. Jango

zmarszczył lekko brwi. - To mój syn - powiedział. - Ma na imię Boba. - Odchylił głowę i spojrzał czule na

twarzyczkę śpiącego dziecka. W niczym nie przypominał tego Janga, którego znał Ski-rata. Na twarzy Fetta malowała się czysta ojcowska pobłażliwość. - Chciałbym, żeby się trochę ustatkował. Dogadałeś się już z nimi? Powiedziałem Orunowi Wa, żeby trzymał się od ciebie z daleka.

- Radzimy sobie doskonale - odparł Skirata. Zastanawiał się, w jaki sposób o to zahaczyć, i doszedł do wniosku, że prawdopodobnie najlepiej będzie zagadnąć prosto z mostu. - Boba wygląda zupełnie tak samo jak oni.

- Powinien tak wyglądać - oznajmił Jango. - On także jest moim klonem. - Jasny gwint - zdumiał się Mandalorianin. - Jasny gwint. - Stanowi część mojego honorarium - ciągnął Fett. - Jest dla mnie wart więcej niż

kredyty. - Boba poruszył się i Jango ostrożnie zmienił ułożenie rąk, którymi obejmował malca. - Wrócę za miesiąc. Orun Wa mówi, że do tej pory będzie miał dla nas goto-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

20wych kandydatów na komandosów, żebyśmy się nimi zajęli, a także resztę serii Alfa. Twierdzi, że dołożył starań, aby byli odrobinę bardziej... niezawodni.

Skirata miał więcej pytań, ale nie uważał za roztropne zadać je w tych okoliczno-ściach. Nie było w tym nic dziwnego, że Mando'ad chciał mieć za wszelką cenę spad-kobiercę. Adopcje zdarzały się dosyć często, a klonowanie... no cóż, niewiele różniło się od adopcji. Kai musiał jednak zadać jeszcze jedno pytanie.

- Dlaczego te dzieciaki wyglądają na starsze? Jango zacisnął wargi, przez co na jego twarzy pojawił się wyraz dezaprobaty. - Kaminoanie przyspieszają proces starzenia tamtych dzieci - powiedział. - Och, fierfek - mruknął Skirata. - Twoja kompania będzie liczyła ostatecznie stu czterech komandosów, ale powin-

ni ci sprawiać mniej kłopotów niż Zera. - Świetnie - odparł Mandalorianin. Zastanowił się, czy będzie mógł liczyć na jaką-

kolwiek pomoc. Czy kaminoańscy nadzorcy zamierzali się zatroszczyć o zaspokojenie podstawowych potrzeb, jak na przykład wyżywienie klonów? I w jaki sposób mieli sobie radzić z klonami szkolący ich sierżanci, którzy nie byli Mandalorianami? Skirata poczuł, że w jego żołądku gotuje się jak kotle, ale zrobił dziarską minę. - Dam sobie z nimi radę.

Tak, ja także odwalę swój kawałek roboty - oznajmił Fett. - Będę musiał wyszko-lić równą setkę. - Przeniósł spojrzenie na Zera, które obserwowały go nieufnie z kana-py, po czym odwrócił się i ruszył do drzwi. - Mam tylko nadzieję, że nie staną się po-dobni do mnie, kiedy byłem w ich wieku.

Skirata przycisnął guzik na ścianie i drzwi z cichym szmerem się zamknęły. - No dobrze, chłopcy - powiedział. - Pora spać. - Ściągnął poduszki z kanapy, po-

rozkładał je na podłodze i przykrył najróżniejszymi kocami. Malcy pomagali mu w tym z ponurą powagą dorosłych osób. Skirata wiedział, że ten widok będzie go prześlado-wał do końca życia. - Jutro postaramy się dla was o przyzwoite kwatery, zgoda? Praw-dziwe łóżka.

Odnosił wrażenie, że gdyby wydał chłopcom taki rozkaz, spaliby na dworze, na smaganej przez ulewę płycie lądowiska. Nie wyglądało na to, żeby nie potrafił sobie z nimi poradzić. W końcu usiadł na krześle i oparł stopy na stołku. Kaminoanie postarali się, żeby miał meble odpowiednie dla ludzi, co było z ich strony rzadkim ustępstwem, zważywszy na dobrze znaną ksenofobię i arogancję tej rasy. Zmniejszył natężenie oświetlenia, ale go nie wyłączył zupełnie, żeby nie budzić obaw u podopiecznych.

Kiedy Zera ułożyły się na spoczynek, naciągnęły koce na głowy. Skirata obser-wował malców, dopóki nie doszedł do wniosku, że zasnęli. Położył verpina na półce obok krzesła, zamknął oczy i pozwolił, żeby zawładnął nim sen. Kilkakrotnie się budził ze skurczem mięśni, co było najlepszym dowodem, że jego zmęczenie przerodziło się już w wyczerpanie. W końcu wpadł do bezdennej czarnej studni.

Zasnął... a przynajmniej tak mu się wydawało. Poczuł, że przyciska się do niego ciepły ciężar. Raptownie otworzył oczy i przy-

pomniał sobie, że znajduje się na wiecznie zachmurzonej planecie, której chyba nawet

Page 11: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

21nie umieszczono na gwiezdnych mapach, a zamieszkujące ją istoty uważają zabijanie ludzkich dzieci za coś w rodzaju kontroli jakości.

Ujrzał przed sobą przerażoną buzię Orda. - Kału... - Boisz się, synku? - zapytał Skirata. - Tak. - Więc chodź. - Mandalorianin zmienił ułożenie ciała, a Ordo wdrapał się mu na

kolana i ukrył twarz w jego tunice, jakby nigdy w życiu nikt go nie obejmował ani nie przytulał. Co zresztą się zgadzało - nikt tego przedtem nie robił.

Wyglądało na to, że szalejąca za oknem burza przybiera na sile. - Błyskawice nie zrobią ci tu żadnej krzywdy - obiecał Skirata. - Wiem, Kału. - Ordo miał głos stłumiony, bo nie oderwał twarzy od jego tuniki. -

Ale to zupełnie jak eksplozje bomb. Skirata zamierzał go zapytać, co chce przez to powiedzieć, ale zrozumiał, że po

usłyszeniu odpowiedzi wpadłby w taką wściekłość, iż mógłby zrobić coś niemądrego. Przytulił Orda do piersi i poczuł, że serduszko przerażonego malca bije przyspieszonym rytmem.

Ordo radził sobie bardzo dobrze jak na czteroletniego żołnierza. Następnego dnia chłopcy mogli się nauczyć, jak zostać bohaterami, ale tego dnia

musieli być po prostu dziećmi, pewnymi, że burza za oknem to nie pole bitwy i że nie muszą się niczego obawiać.

Kolejna błyskawica rozjaśniła na chwilę pokój upiornym blaskiem i Ordo znów się skulił. Skirata położył dłoń na główce chłopca i pieszczotliwie rozwichrzył mu włosy.

- Wszystko w porządku, Ord'ika - odezwał się łagodnie. - Jestem tutaj, synku. Je-stem przy tobie.

Osiem lat później: koszary kwatery głównej brygady do zadań specjalnych, Coruscant, pięć dni po bitwie o Geonosis

Skiratę zatrzymali funkcjonariusze Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, a on chyba pierwszy raz w życiu nie stawiał oporu.

Oficjalnie został aresztowany, lecz był najbardziej odprężonym i najszczęśliw-szym człowiekiem w galaktyce. Wyskoczył z kabiny policyjnego śmigacza patrolowe-go, ale kiedy wylądował na powierzchni gruntu, poczuł ostry ból w kostce nogi. Skrzywił się i pomyślał, że kiedyś wreszcie będzie musiał dać ją zoperować. Na razie nie miał na to czasu.

- Coś takiego, spójrzcie na to - odezwał się pilot. - Ściągnęli tyle drużyn oddziałów do specjalnych zadań. - Przeniósł spojrzenie na Mandalorianina. - Na pewno jest ich tylko sześciu? - zapytał.

- Tak, sześciu... ale to i tak zbyt wielu - odparł Skirata, ukradkiem poklepując kie-szenie i rękawy, aby się upewnić, że rozmaite narzędzia konieczne do uprawiania jego zawodu znajdują się na swoich miejscach i są gotowe do użycia. Sprawdził to niemal machinalnie. -Ale prawdopodobnie są przerażeni.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

22- Kto, oni? - prychnął pilot. - Hej, słyszał pan, że Fett nie żyje? Załatwił go Windu. - Słyszałem - odparł Skirata, zmagając się z chęcią zapytania, czy pilot wie także,

co stało się z małym Boba. Jeżeli dzieciak przeżył, powinien mieć kogoś, kto zastąpi mu ojca. - Miejmy nadzieję, że Jedi nie będą mieli problemów ze wszystkimi spośród nas, Mando'ade.

Pilot zamknął klapę włazu, a Skirata pokuśtykał po płycie koszarowego lądowiska. Na widok Mandalorianina generał Jedi Iri Camas ujął się pod boki i nie zwracając uwa-gi na to, że poły jego brązowego płaszcza łopoczą w podmuchach wiatru, wbił w sier-żanta spojrzenie, które wojownik uznał za zdecydowanie podejrzliwe. Obok rycerza Jedi stali dwaj sklonowani żołnierze. Skirata doszedł do wniosku, że generał powinien kazać sobie obciąć te długie siwe włosy. Nie było przyzwoite ani praktyczne, żeby żołnierz nosił włosy do ramion.

- Dziękuję, że zechciał pan przylecieć, sierżancie - odezwał się Camas. - I przepra-szam za sposób, w jaki wrócił pan na Coruscant. Rozumiem, że pański kontrakt dobiegł końca, więc właściwie nie jest pan zobowiązany do wyświadczania nam żadnych przy-sług.

- Zawsze do usług - mruknął nieobowiązująco Skirata. Zauważył, że przed głównym wejściem ustawiono blasteroodporne zapory sztur-

mowe. Za nimi zobaczył czterech republikańskich komandosów z gotowymi do strzału karabinami typu DC-17. Spojrzał na dach i za przedpiersiem dostrzegł rozstawionych w pewnych odstępach żołnierzy z dwóch oddziałów strzelców wyborowych. Pomyślał, że jeżeli grupa elitarnych zwiadowców serii Zero nie pali się do współpracy, potrzeba naprawdę wielu równie twardych, jak oni mężczyzn, żeby przemówili im do rozsądku. Wiedział także, że żaden z komandosów nie będzie zachwycony, jeżeli zostanie zmu-szony do wykonania takiego rozkazu. Wszyscy oni uważali się za braci, nawet jeżeli żołnierze z elitarnych oddziałów zwiadowców różnili się od pozostałych. Skirata wsu-nął dłonie do kieszeni kurtki i spojrzał na drzwi.

- A zatem jak do tego doszło? - zapytał. Camas pokręcił głową. - Kiedy wrócili z Geonosis, powiedziano im, że zostaną zamrożeni, bo nie mieli-

śmy nikogo, kto mógłby wydawać im rozkazy - powiedział. - Ja mogę im rozkazywać - zaproponował Mandalorianin. - Wiem. Proszę, niech pan ich przekona, żeby się poddali. - Jest ich nawet mniej niż regularnych zwiadowców z serii Alfa, prawda? - upew-

nił się Skirata. - Owszem, sierżancie. - Więc chciał pan, żeby z nieprzyjacielem rozprawili się najlepsi żołnierze, jakich

da się kupić, a kiedy okazali się zbyt twardzi, stracił pan do nich zaufanie, tak? - domy-ślił się podoficer.

- Sierżancie... - zaczął rycerz Jedi. - Prawdę mówiąc, teraz już jestem cywilem - przypomniał Skirata. Camas głęboko odetchnął.

Page 12: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

23- Potrafi pan ich namówić do poddania? - zapytał. - Zdezorganizowali życie w ca-

łych koszarach. - Naturalnie. - Mandalorianin zastanowił się, czy sklonowani żołnierze zerkają ką-

tem oka na niego, czy też patrzą prosto przed siebie. Nigdy nie był tego pewny, jeśli mieli hełmy na głowach. - Ale tego nie zrobię.

- Naprawdę nie chcę tu żadnych ofiar - stwierdził rycerz Jedi. -A może powodem pańskiej odmowy jest niedostatecznie wysokie honorarium?

Skirata był najemnikiem, ale sugestię Camasa uznał za zniewagę. Rycerz Jedi nie mógł wiedzieć, co jego rozmówca czuje do podwładnych. Mandalorianin zrobił spory wysiłek, żeby nie okazać irytacji.

- Proszę powołać mnie do Wielkiej Armii Republiki i zwrócić mi moich chłopców - powiedział. - Później zobaczymy.

- Co takiego? - Są przerażeni perspektywą zamrożenia, to wszystko - wyjaśnił podoficer. - Musi

pan zrozumieć, co im się przydarzyło, kiedy byli dziećmi. - Zauważył, że Camas obrzu-cił go dziwnym spojrzeniem. - I niech pan nawet nie próbuje wpływać na mój umysł, generale - zastrzegł po chwili.

W najmniejszym stopniu nie interesował się wysokością honorarium. W ciągu ośmiu miesięcy, jakie spędził na Kamino, szkoląc żołnierzy specjalnych oddziałów sklonowanej armii Republiki, stał się bogatym człowiekiem. Naturalnie nie miałby nic przeciwko temu, gdyby ktoś chciał mu wcisnąć więcej kredytów, bo wiedział, jaki zro-bić z nich użytek. Najbardziej zależało mu jednak na czymś innym i dlatego z radością wrócił pod eskortą funkcjonariuszy Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, zamiast zademonstrować im, z jaką wprawą umie się posługiwać wojskowym nożem. Po prostu nie czuł się bezpieczny w świecie cywilów, zwłaszcza kiedy jego podwładni brali udział w krwawej wojnie.

I musiał znów być z nimi. Nie miał nawet okazji się pożegnać, kiedy niespodzie-wanie wysłano ich na Geonosis. Przeżył wówczas pięć koszmarnych dni... dni bez celu, dni bez rodziny.

- Zgoda - odezwał się w końcu Camas. - Dostaje pan status specjalnego doradcy. Mam nadzieję, że mogę to panu zaproponować.

Skirata nie widział twarzy komandosów za przesłonami hełmów, ale był pewny, że uważnie go obserwują. Rozpoznawał niektóre znaki namalowane na ich pancerzach typu Katarn i wiedział, że jednym z żołnierzy jest Jez z Drużyny Aiwha-3, a drugim Stoker z Gammy. A na dachu stał Ram z Drużyny Bravo. Nie widział innych członków ich drużyn i poczuł skurcz serca, kiedy sobie uświadomił, jak ciężkie straty ponieśli komandosi podczas walk na Geonosis.

Ruszył przed siebie. Kiedy dotarł do blasteroodpornej zapory, Jez przyłożył prawą rękawicę do boku hełmu.

- Cieszę się, że pan tak szybko wrócił, sierżancie - powiedział. - Nie wyobrażałem sobie życia bez was - mruknął na poły żartobliwie Skirata. -

Wszystko w porządku? - Śmiechu warte to zadanie - odparł komandos.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

24- Sierżancie? Sierżancie! - zawołał Camas. -A co będzie, jeżeli pańscy podwładni

otworzą ogień? - No to otworzą ogień. - Skirata dotarł do drzwi i nie okazując żadnych obaw, na

kilka chwil odwrócił się do wszystkich plecami. - Mamy umowę czy nie? - zapytał. - A może pan chce, żebym tam z nimi został? Bo nie zamierzam wyjść, dopóki pan nie zagwarantuje, że nie zostaną podjęte wobec nich żadne kroki dyscyplinarne.

W tej samej chwili uświadomił sobie, że rozkaz otwarcia ognia do niego może wydać rycerz Jedi. Zastanowił się, czy jego komandosi wykonaliby taki rozkaz, gdyby go dostali. Nie miałby im tego za złe. Sam wyszkolił ich do wykonywania rozkazów... bez względu na to, co przy tym czują.

- Ma pan na to moje słowo - odkrzyknął Camas. - Może pan się uważać za przyję-tego do Wielkiej Armii. Porozmawiamy później, w jaki sposób wykorzystać pana i pańskich ludzi. Przedtem jednak proszę się postarać, żeby sytuacja w koszarach wróciła do normy, dobrze?

- Mam nadzieję, generale, że dotrzyma pan słowa - odparł Mandalorianin. Stał jeszcze chwilę przed drzwiami, czekając, aż dwie zbrojone durastalowe płyty

powoli się rozsuną. Kiedy wszedł do środka, poczuł ulgę, bo znalazł się znów w domu. Camas naprawdę powinien zrozumieć, co przydarzyło się tym ludziom, kiedy byli

małymi chłopcami. Musiał to zrozumieć, jeżeli chciał sobie poradzić podczas tej wojny. Nie miała się toczyć tylko na powierzchni obcej planety. Walki miały objąć każdy

zakątek galaktyki, każde miasto, każdy dom. W tej wojnie nie chodziło o zdobycie terytoriów, ale o zwycięstwo konkretnej ideologii.

Takie pojęcie wykraczało poza mandaloriańską filozofię życia Skiraty, ale to była jego wojna, skoro bez względu na to, czyjego podwładnym się to podobało, czy też nie, byli w niej narzędziami.

Przysiągł sobie, że któregoś dnia zwróci tym chłopcom to, co ukradli im Kamino-anie i Republika.

- Ord'ika! - zawołał. - Ordo! Znów byłeś niegrzecznym chłopcem, prawda? Chodź do mnie...

Page 13: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

25

R O Z D Z I A Ł

2 Wiem, że powinnam kierować bitwą z pokładu okrętu. Wiem, że mogliśmy zbombardo-wać powierzchnię Dinla z orbity i przemienić ją w żużel. Możemy jednak ewakuować

ponad tysiąc ludzi, a to coś, o co warto zabiegać. Prosiłam, żeby zgłosili się ochotnicy. Wystąpiła cała załoga okrętu i wszyscy żołnierze z kompanii Improcco, i wcale nie dla-

tego, że są ślepo posłuszni. Przynajmniej dajcie mi szansę. pani generał Tur-Mukan w meldunku do generała Iriego Camasa, naczelnego dowódcy grupy szturmowej,

Coruscant, do wiadomości generała Vaasa Ga, dowódcy batalionów Sarlacc, Czterdziesta Pierwsza Elitarna Jednostka Piechoty, Dinlo

Republikański okręt szturmowy „Nieustraszony", kierujący się do Dinlo, między Rejonem Ekspansji a granicą przestworzy

Bothan, 367 dni po bitwie o Geonosis

Pani generał Etain Tur-Mukan oglądała wiadomości HoloNetu z mieszanymi uczuciami. Wieści z domu ją zasmuciły, ale także przypomniały jej, o co się toczy ta wojna.

„W dzisiejszym wybuchu drugiej bomby, która tym razem eksplodowała w bazie wydziału logistycznego Wielkiej Armii Republiki, śmierć poniosło piętnastu żołnierzy i dwunastu pracowników cywilnego personelu pomocniczego. Na razie żadne ugrupo-wanie nie wzięło na siebie odpowiedzialności za ten atak, ale rzecznik służby bezpie-czeństwa oświadczył dzisiaj, że nie bez znaczenia jest przypadająca jutro pierwsza rocznica bitwy o Geonosis. Całkowita liczba śmiertelnych ofiar w tym roku we wszyst-kich terrorystycznych atakach, za którymi prawdopodobnie stoją Separatyści, wzrosła więc do trzech tysięcy czterdziestu. Zgodnie z uchwałą senatu siatki terrorystów mają zostać unicestwione..."

Obok Etain stał z rękami splecionymi za plecami sklonowany komandor Gett. Oboje czekali na repulsorowej platformie, przy użyciu której transportowano skrzynki z amunicją z magazynu na pokład hangaru.

- Paskudna śmierć - zagadnął komandor. Etain odwróciła się i powiodła spojrzeniem po otaczających ich żołnierzach. - Ich czeka nie lepsza - powiedziała.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

26Byli gotowi do akcji. „Nieustraszonego" dzieliła od Dinlo mniej więcej godzina

lotu, a piloci kanonierek, którzy uczestniczyli w odprawie, kierowali się już do swoich maszyn, żeby wykonać niezbędne procedury przedstartowe. Szli, przyciskając ręką do ciała hełm z żółtymi znakami. Pani generał Etain Tur-Mukan zauważyła, że wszyscy trzymają go dokładnie w taki sam sposób, co było niewątpliwie zasługą żmudnych ćwiczeń.

Cofnęła się od włazu, żeby pozwolić im przejść. Każdy mijający ją pilot salutował. Jeden zerknął na przewieszoną przez jej ramię dość niekonwencjonalną broń i wyszcze-rzył zęby w porozumiewawczym uśmiechu. Wskazał na potężny karabin udarowy typu LJ--50, przy którym młoda Jedi wyglądała niemal jak karzełek.

- Czy ta broń oświetla na niebiesko, pani generał? - zapytał. - Tylko jeżeli ktoś stoi po niewłaściwej stronie wylotu lufy, żołnierzu - odparła

Etain i obdarzyła go życzliwym uśmiechem. Wiedziała, że podwładni się boją, bo kiedyś komandos o imieniu Darman nauczył

ją, że tylko idioci nie czują strachu przed walką. Strach był zaletą, podnietą, narzę-dziem. Etain wiedziała obecnie, jak go wykorzystać, nawet jeżeli nie pochwalała tego uczucia.

Tego dnia musiała opowiedzieć o strachu żołnierzom z kompanii Improcco. Jej podwładni musieli już o nim wiedzieć, ale to było pierwsze zadanie, jakie wspólnie z nimi wykonywała. Do tej pory zdążyła się nauczyć, że odrobina szczerości w rozmo-wach z żołnierzami prawie zawsze pomaga przełamywać lody. Chciała także dać im do zrozumienia, że uważa ich za istoty ludzkie, nie automaty. Kiedy pierwszy raz zobaczy-ła na Qiilurze komandosów Republiki, uświadomienie sobie tej prawdy było dla niej prawdziwym zaskoczeniem.

- Da pani sobie radę z tym karabinem, pani generał? - zapytał Gett, jakby cały czas odgadywał jej myśli. Etain zastanowiła się, czy w genach klonów nie zapisano także talentu do telepatii. Później jednak przypomniała sobie, że tacy identycznie wyglądają-cy mężczyźni stają się wyjątkowo wrażliwi na najdrobniejsze oznaki, pozwalające od-gadnąć czyjeś uczucia albo myśli. - Mamy DC-piętnastkę, gdyby go pani wolała. To wspaniała broń.

Karabin typu LJ-50 był okropnie ciężki. W ciągu ostatniego roku Etain wyrobiła sobie wprawdzie mięśnie rąk, ale noszenie karabinu wciąż jeszcze ją męczyło.

- Pewni bardzo kompetentni goście nauczyli mnie posługiwać się karabinem uda-rowym - powiedziała. - Przekonali mnie, że powinnam zachować świetlny miecz na sytuacje, kiedy wróg znajdzie się w bezpośredniej odległości. A poza tym LJ daje czte-rometrowy rozrzut podczas strzałów na odległość trzydziestu metrów, a dla mnie liczy się bardziej skuteczność niż styl.

Gett się uśmiechnął. Słyszał opowieści o tym, jak Etain radziła sobie na Qiilurze. Wszystko wskazywało, że inni żołnierze też je znają. W zamkniętej społeczności plotki szerzyły się chyba z prędkością światła i były powtarzane dość czasu, żeby wszyscy mogli je usłyszeć.

- Mówiono mi, że Omegi radzą sobie świetnie - stwierdził Gett. - W tej chwili zajmują się OPIN-ami na obszarze Odległych Rubieży.

Page 14: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

27To miło, że zdobył pan dla mnie tę informację, komandorze - podziękowała młoda

Jedi. Musiała jednak zapytać: - Właściwie na czym polegają OPIN-y? - Kapitan Ordo dba o to, żeby pani sprawy miały pierwszeństwo - odparł Gett i

dodał trochę ciszej: - To Operacje Interdykcyjne. Chodzi o wdzieranie się na pokłady przechwyconych jednostek nieprzyjaciół.

- Dziękuję - odparła Etain. - Nigdy nie widziałam Orda, ale on chyba troszczy się o mnie najlepiej, jak umie.

- To komandos serii Zero z elitarnego oddziału zwiadowców, jeden z podwład-nych Kala Skiraty - wyjaśnił żołnierz.

- Och, znów ten Kai... - westchnęła Etain. - Nigdy się pani z nim nie spotkała, prawda? Nie, ale mam nadzieję, że wcześniej czy później go poznam - odparła Etain. - Czu-

ję się, jakby od dawna za mną chodził. - Powiodła spojrzeniem po hangarze i zauważy-ła, że na lądowisku wciąż jeszcze brakuje jednego plutonu. Musiała zaczekać. Chciała, żeby wszyscy usłyszeli, co ma im do powiedzenia. - Zazdroszczę mu umiejętności in-spirowania podopiecznych.

Gett nie odpowiedział. Może chciał okazać się taktowny, a może po prostu nie miał niczego do dodania. Etain obawiała się, że wciąż jeszcze jej wątpliwości udzielają się innym osobom. Była obecnie rycerzem Jedi. Przeszła próby na Qiilurze pod okiem mistrza Arligana Zeya. Współdziałając z nim w ścisłej tajemnicy, mobilizowała tamtej-szych kolonistów przeciwko resztkom okupujących planetę Neimoidian i Trandoshan. Wykonywała trudne, tajne zadania, ale chociaż na planecie stacjonował obecnie garni-zon Republiki, młoda Jedi nadal odnosiła wrażenie, że malejąca populacja Gurlan i żyjący z rolnictwa ludzie nie potrafią znaleźć ze sobą wspólnego języka. Republika obiecała Gurlanom, że zlikwiduje kolonie ludzi, którzy się osiedlili na ich planecie.

Na razie ich nie zlikwidowała. Sytuację na Qiilurze można byłoby uznać za jeszcze jeden przypadek niedotrzy-

manej obietnicy, jakich wiele miało miejsce w historii galaktyki, gdyby Gurlanie nie byli rasą zmiennokształtnych drapieżników i nie służyli jako szpiedzy Republiki. Zo-bowiązali się do zbierania tajnych informacji, jeżeli farmerzy przestaną tępić zwierzęta, którymi Gurlanie się żywili. Zmiennokształtne istoty były przekonane, że będzie to równoznaczne z usunięciem osad ludzi z Qiilury.

Etain wiedziała, że Gurlanie bywają straszliwymi przeciwnikami. Potrafili zabijać farmerów, co udowodnili, wywierając krwawą zemstę na zamieszkującej Qiilurę rodzi-nie donosiciela. Dla Republiki najważniejsza była jednak wojna, a dyplomacja musiała zaczekać na lepsze czasy.

- Wszyscy obecni i zdatni do walki, pani generał - zameldował Gett. Pstryknął dźwigienkami przełączników mechanizmu kontrolnego i repulsorowa platforma, na której stali, uniosła się metr nad płytę lądowiska, żeby stu czterdziestu czterech tworzą-cych kompanię sklonowanych żołnierzy mogło wyraźnie widzieć Etain i słyszeć jej słowa. W hangarze panowała cisza, jeżeli nie liczyć mącącego ją co jakiś czas cichego chrząkania i klekotu płytek pancerzy, kiedy któryś z żołnierzy ocierał się o stojącego obok kolegę. Klony nie rozmawiały.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

28Gett postanowił przypomnieć sobie reguły musztry. - Kompania, ba-a-a... czność! - rozkazał. Chrzęst pancerzy i szczęk karabinów w zetknięciu z płytami napierśników za-

brzmiały w hangarze niczym wystrzał. Etain odczekała kilka sekund i skupiła się, żeby jej głos dotarł do każdego zakątka podobnego do ogromnej pieczary pomieszczenia. Nie przeszła oficerskiego przeszkolenia i nie urodziła się z umiejętnością przemawia-nia.

Podobnie jak Darman, który był przekonany, że wszyscy Jedi są kompetentnymi dowódcami, jej podwładni chcieli w niej widzieć dobrego oficera. Etain nabrała powoli powietrza i poczuła, że jej głos unosi się z głębin brzucha i przepływa przez pierś.

- Spocznij - rozkazała. - I zdjąć kubły. Klekot hełmów i syk uszczelek trwał trochę dłużej niż poprzednio odgłosy towa-

rzyszące stawaniu na baczność. Widocznie żołnierze nie spodziewali się takiego rozka-zu. Wodząc spojrzeniem po identycznych twarzach, Etain wysłała myśli w głąb Mocy, żeby - podobnie jak w przypadku komandosów z Drużyny Omega -poznać, kim są jej nowi podwładni i jaki jest stan ich umysłów. Odebrała skomplikowaną mozaikę uczuć, pośród których dominował strach. Wyczuła także całkiem wyraźnie świadomość przy-należności do grupy i skupienie. Nie odkryła jednak deprymującej obecności optymi-stycznie nastawionego dziecka, która wywołała w jej głowie taki zamęt, kiedy pierwszy raz wyczuła osobowość Darmana - na długo zanim go zobaczyła.

Klony dorastały szybko i uczyły się jeszcze szybciej, a po roku udziału w wojnie - prawdziwej wojnie, nie tylko śmiertelnie realistycznym szkoleniu - nabrały o wiele większego doświadczenia i odrzuciły idealistyczne mrzonki.

- W zasadzkę na Dinlo wpadły dwa nasze bataliony - zaczęła Jedi. - Wiecie, na czym polega wasze zadanie. Mamy zapewnić im drogę odwrotu. Oznacza to koniecz-ność przedarcia się przez linie robotów, żeby wasi koledzy mogli dotrzeć do punktu ewakuacyjnego. Możecie liczyć na wsparcie z powietrza, ale przede wszystkim musicie polegać na swoich umiejętnościach jako żołnierzy piechoty. - Urwała. Do tej pory podwładni słuchali jej przemówienia ze zwykłej uprzejmości. Ich uwagę przykuwały nie słowa, ale coś, co kryło się w nich samych. - Nie będę mąciła wam w głowach fra-zesami o sławie, bo najważniejsze jest, żebyście przeżyli. To moja pierwsza zasada jako rycerza Jedi. Przeżycie. To samo powinno być także waszą naczelną zasadą. Nie wy-magam od was żadnego bezsensownego poświęcenia. Chcę, żeby was i żołnierzy Czterdziestkijedynki wróciło najwięcej jak to możliwe, i wcale nie dlatego, że jesteście cennym sprzętem, który nadaje się do ponownego wykorzystania. Po prostu nie chcę, żebyście zginęli.

Charakter panującej ciszy uległ zmianie. Żołnierze uświadomili sobie prawdę, któ-ra wywoływała niemal niewyczuwalne drżenie w Mocy. Nie przywykli dotąd uważać siebie za istoty ludzkie.

- My także nie tłoczyliśmy się w kolejce chętnych do wykonania tego zadania, pa-ni generał - odezwał się jeden z pilotów, który opierał jedną nogę na szczeblu drabinki prowadzącej do kabiny. Rozległ się wybuch śmiechu. Etain także się roześmiała.

Page 15: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

29- A więc postaram się uważać, dokąd lecą moje strzały - powiedziała i poklepała

stoukera. Spojrzała z ukosa na rękę Getta, który odwrócił przegub, żeby mogła zoba-czyć wyświetlacz chronometru. - Do opadnięcia ramp macie dwadzieścia cztery minuty - oznajmiła. - Możecie się rozejść.

Żołnierze złamali szyk i włożyli hełmy. Ustawili się w drużyny i plutony, żeby w porządku dotrzeć do wyznaczonych jednostek. Z pokładów eskadry kanonierek typu LAAT/c usunięto zbędny sprzęt, by żołnierze mogli się pomieścić w ładowniach, w których zazwyczaj transportowano towary. Trzymając hełm w obu rękawicach, Gett zaglądał w jego wnętrze.

- Czy nie powinna pani wyrazić życzenia, żeby Moc była z nimi, pani generał? - zapytał.

Etain lubiła sklonowanego komandora. Gett nie uważał jej za wszystkowiedzącego geniusza wojskowego, ale traktował jak zwykłą istotę ludzką, zmagającą się z trudnymi warunkami i praktycznie pozbawioną możliwości wyboru. W pewnej chwili młoda Jedi usłyszała ciche dźwięki, wydobywające się z miniaturowej słuchawki jego hełmu. Nad-stawiła ucha i stwierdziła, że to śpiew. Wyciągnęła rękę po hełm podwładnego. Włoży-ła kiedyś „kubeł" Atina i osłupiała, słysząc bogactwo informacji, jakie hełm przekazy-wał noszącemu go komandosowi. Kiedy zbliżyła do ucha hełm Getta, usłyszała chór męskich głosów. Żołnierze śpiewali hymn, którego urywki znała, ale rzadko miała oka-zję słyszeć w całości: VodeAn.

Korzystając z prywatności, jaką dawały im komunikatory hełmów, żołnierze po-grążali się we własnym świecie, podobnie jak zdarzało się to członkom Drużyny Ome-ga. Poza hełm nie wydostawały się żadne dźwięki i Etain czuła się dziwnie, jakby nie dopuszczono jej do tajemnicy. Podwładni nie byli jednak jej braćmi, bez względu na to, jak usilnie starała się stać częścią większego organizmu, czegoś więcej niż nawet zakon Jedi. Żołnierze przygotowywali się do bitwy.

Bal kote, darasuum kote, Jorso 'ran kando a tome... Dawniej te słowa brzmiały mniej wojowniczo, raczej elegijnie. Etain pomyślała, że musi poprosić generała Jusika, żeby wyjaśnił jej ich znacze-

nie. Z każdym dniem rycerz Jedi władał lepiej językiem mando'a. Zwróciła Gettowi hełm i podziękowała mu kiwnięciem głowy. - Nie tylko Moc musi być dzisiaj z nami, komandorze - powiedziała. - Potrzebu-

jemy także niezawodnego sprzętu i wiarygodnych informacji o nieprzyjacielu. - Zawsze tego potrzebujemy, pani generał - stwierdził oficer. - W każdej sytuacji. Włożył hełm i uszczelnił kołnierz. Etain wiedziała bez pytania, że także zaczął śpiewać. Nie słyszała jego głosu, ale

była pewna, że przyłączył się do chóru braci.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

30Kwatera główna brygady do zadań specjalnych, Coruscant, dwadzieścia minut po eksplozji w magazynie Bravo Osiem,

367 dni po bitwie o Geonosis

Kapitan Ordo musiał się skontaktować z generałem Bardanem Jusikiem, i to szyb-ko.

Kłopot w tym, że rycerz Jedi nie odpowiadał na wezwania przez komunikator. Or-do czuł narastającą irytację, bo jego zdaniem oficer powinien zawsze utrzymywać otwarty kanał łączności. W przekonaniu o słuszności tego twierdzenia utwierdzała go obecna, naprawdę wyjątkowa sytuacja.

Ordo zostawił dwumiejscowy skuter rakietowy typu Aratech obok głównych drzwi -jak wymagały tego przepisy bezpieczeństwa, na tyle z boku, żeby nikomu nie prze-szkadzał - i ruszył głównym korytarzem wiodącym do pomieszczeń operacyjnych i sal odpraw.

- Proszę mi wskazać miejsce pobytu generała Jusika - odezwał się do pełniącego służbę w westybulu administracyjnego androida, który obsługiwał urządzenia przekazu-jące sygnały komunikatorów.

- Pan generał przebywa w tej chwili w gabinecie naczelnego dowódcy, panie kapi-tanie. Bierze udział w spotkaniu z generałem Arliganem Zeyem i oficerem z elitarnego oddziału zwiadowców, kapitanem Mazem - odparł android. - Omawiają niezwykłą sytuację, wynikłą po detonacji ładunku wybuchowego...

- Dziękuję - przerwał Ordo, zastanawiając się, dlaczego android nie powiedział po prostu, że chodzi o eksplozję bomby. - Ja także przyszedłem w tej sprawie.

- Nie może pan... - zaczął automat. Ordo mógł i nie wahał się ani chwili. - Rejestruję twój sprzeciw - powiedział. Czerwona lampka nad drzwiami gabinetu informowała, że generał nie chce, aby

mu przeszkadzano. Ordo miał nadzieję, że wrażliwy na oddziaływanie Mocy dowódca wyczuje jego nadejście i otworzy drzwi, ale przeliczył się w rachubach. Płyty drzwi się nie rozsunęły, więc oficer skorzystał z listy zawierającej pięć tysięcy kodów bezpie-czeństwa, które zapamiętał właśnie na taką okazję. Za nic nie powierzyłby ich wyłącz-nie pamięci podręcznego notatnika. Skirata nauczył go, że czasami trzeba wyruszać do walki tylko z własnym mózgiem i ciałem.

Ordo zdjął hełm - ten kurtuazyjny gest wpoił mu także Skirata - i wystukał kod na umieszczonym obok drzwi panelu.

Kiedy płyty się rozsunęły, Ordo podszedł do stołu, wykonanego z lśniącego grana-towego kamienia. Przy stole siedzieli Zey, Jusik i towarzyszący Zeyowi bardzo zdu-miony kapitan z elitarnego oddziału zwiadowców.

- Witam panów - odezwał się Ordo. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę natychmiast porozmawiać z generałem Jusikiem.

Na zakończonej rzadką jasną bródką, pociągłej, bladej twarzy młodego rycerza Je-di malowała się mieszanina zakłopotania i przerażenia. Ordo uważał, że wszyscy Jedi

Page 16: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

31umieją wyczuwać, kiedy nadchodzi, ale chyba zawsze okazywali zdumienie, ilekroć pojawiał się przed nimi w ważnej sprawie.

Jusik nie zareagował wystarczająco szybko na jego słowa, więc zniecierpliwiony Ordo wskazał mu drzwi.

- Panie kapitanie, nie mamy tu zwyczaju przeszkadzania w ważnych spotkaniach - odezwał się ostrożnie Zey. - Generał Jusik jest naszym specjalistą od materiałów wybu-chowych i...

- Właśnie dlatego jest mi w tej chwili bardzo potrzebny, panie generale - przerwał Ordo. - Sierżant Skirata przesyła pozdrowienia i prosi, żeby generał dołączył do niego na miejscu incydentu. Umiejętności rycerza Jedi jako eksperta od materiałów wybu-chowych przydadzą się bardziej w praktyce niż podczas dyskusji.

- Wydaje mi się, że pański sierżant powinien zostawić rozwikłanie tej zagadki funkcjonariuszom Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa - stwierdził kapitan Maże, który widocznie nie dość jasno rozumiał powagę sytuacji.

Typowy żołnierz z elitarnego oddziału zwiadowców, pomyślał Ordo. Po prostu uparty komandos.

- Nie - powiedział. - To niemożliwe. - Przeniósł spojrzenie na Jusika. - Gdyby pan zechciał się pospieszyć, panie generale, przed wejściem czeka gotowy do lotu skuter. A w przyszłości proszę pamiętać, żeby nie wyłączać komunikatora. Musi istnieć możli-wość nawiązania z panem łączności w każdej chwili.

Maże spojrzał na Zeya, ale mistrz Jedi pokręcił dyskretnie głową. Ordo złapał Ju-sika za łokieć i prawie wyciągnął go na korytarz.

- Przepraszam, że zwróciłem panu uwagę w obecności Zeya, panie generale - po-wiedział. Roztrącając na boki androidy i sklonowanych żołnierzy, szli szybko koryta-rzem w stronę wyjścia z budynku. - Ale sierżant Skirata kipi ze złości.

- Wiem, nie powinienem był wyłączać komunikatora... - Chce pan kierować skuterem, panie generale? - zapytał Ordo. - Słyszałem, że pan

to lubi. - Bardzo chętnie... Ordo usłyszał dobiegający zza pleców odgłos szybkich kroków. Przystanął i od-

wrócił się w tej samej chwili, kiedy kapitan Maże wyciągnął rękę, żeby poklepać go po ramieniu. Ordo odtrącił na bok dłoń komandosa.

Maże stanął w pozycji do walki na pięści. - Posłuchaj... Zero - wycedził pogardliwie. - Nie mam pojęcia, za kogo twój sier-

żant się uważa, ale kiedy mówi do ciebie generał, to się go słucha... - Nie mam na to czasu. - Ordo zacisnął dłoń w pięść i bez ostrzeżenia grzmotnął

Maze'a w podbródek. Zwiadowca zatoczył się pod ścianę. Zaklął, ale ustał na nogach, więc Ordo wymierzył mu następny cios, tym razem w nos. Zazwyczaj to wystarczało, żeby powstrzymać zapędy przeciwnika, a przy okazji nie wyrządzić mu żadnej krzyw-dy ani nie zadać silnego bólu. Ordo przenigdy nie skrzywdziłby brata, jeżeli nie musiał. - A ja słucham rozkazów tylko Kala Skiraty.

Pragnąc nadrobić stracony czas, Jusik i Ordo przebiegli resztę drogi do wyjścia. - Ordo... - wydyszał w pewnej chwili rycerz Jedi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

32- Tak? - Ordo, właśnie pobiłeś żołnierza z elitarnego oddziału zwiadowców. - Usiłował nas powstrzymać. - Ale ty mu przyłożyłeś. I to dwa razy. - Nie wyrządziłem mu większej krzywdy - zapewnił Ordo. Przełożył kamę przez

tylne siodełko rakietowego skutera za plecami Jusika i uszczelnił hełm. - Nie da się przekonać do czegoś żołnierza serii Alfa z elitarnego oddziału zwiadowców za pomocą wyłącznie racjonalnych argumentów. Są równie uparci i porywczy jak Fett. Może mi pan wierzyć.

Włączając silnik, Jusik wyglądał na zakłopotanego. Niemal pionowo wzbił się w powietrze i kiedy uznał, że osiągnął wystarczający pułap, zawrócił. Jego związane w kitkę włosy smagały raz po raz przesłonę hełmu Orda. Za każdym razem zwiadowca, zachowując pełne irytacji milczenie, odgarniał je na bok. Najwyższa pora, żeby chłopak zaplótł je w warkocz albo kazał obciąć, pomyślał.

- Dokąd lecimy, Ordo? - zapytał w pewnej chwili rycerz Jedi. - Manarai. - Zapoznaj mnie z sytuacją- rozkazał Jusik. - Funkcjonariusze CSB nie bardzo rozumieją, co się stało - zaczął komandos. - Je-

żeli pojawi się pan tam szybko i posłuży Mocą, zanim od chwili eksplozji zdąży upły-nąć dużo czasu, może dowiemy się czegoś więcej.

Jusik skręcił w prawo, żeby uniknąć kolizji ze smukłą iglicą, i przygryzł dolną wargę. Pilotował skuter, nie poświęcając tej czynności zbytniej uwagi.

- Przeglądałem dane sześć czy siedem razy, ale nie zauważyłem jakiegokolwiek związku między poszczególnymi incydentami - powiedział. - Za każdym razem używa-no innych materiałów wybuchowych, różne były konstrukcje bomb, miejsca eksplozji... Za wspólny mianownik można uznać najwyżej to, że wszystkie ładunki wybuchowe były bardzo skomplikowane i trudne do zdetonowania.

Ordo zamrugał, żeby system foniczny jego hełmu wyeliminował świst wiatru. Po-stanowił, że następnym razem zarekwiruje powietrzny śmigacz z owiewką kabiny.

- No i zawsze używano materiałów wybuchowych - powiedział. - Słucham? Ordo dostosował natężenie głosu. - Powiedziałem, że zawsze używano materiałów wybuchowych - powtórzył. - Chemiczna i biologiczna broń ma ograniczone zastosowanie na planecie za-

mieszkanej przez istoty ponad tysiąca ras - doszedł do wniosku rycerz Jedi. - W prze-ciwieństwie do nich coś, co eksploduje, na pewno wyrządzi krzywdę istotom każdej rasy.

- Zgodziłbym się z tym, gdyby te urządzenia wykorzystano w sposób przypadko-wy, ale tak nie było - stwierdził Ordo. - Za każdym razem użyto ich przeciwko celom Wielkiej Armii... ludziom.

- Na pewno potrzebujesz do tego właśnie mnie? - zapytał rycerz Jedi. - Nie umiem równie zręcznie, jak inni władać żyjącą Mocą.

- Chce pan tam wrócić i znów brać udział w bardzo miłym spotkaniu?

Page 17: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

33- Nie chcę. - Jusik obejrzał się przez ramię i wyszczerzył zęby w szerokim uśmie-

chu. Ordo już dawno nauczył się nie przypominać generałowi, że powinien patrzeć prosto przed siebie. Mimo to zawsze się denerwował, kiedy widział, jak Jedi pilotuje pojazd wyłącznie dzięki wrażliwości zmysłów na działanie Mocy. - Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek w taki sposób odpowiedział Zeyowi.

- Starałem się tylko wykonać rozkaz, panie generale. Bez urazy. - Czy mogę cię o coś spytać, Ordo? - Naturalnie. - Dlaczego właściwie mnie tolerujesz? Nie okazujesz najmniejszego szacunku Ze-

yowi ani Camasowi... czy komukolwiek innemu, jeżeli już o tym mowa. - Skirata pana szanuje, a ja ufam jego osądowi. - Aha. - Jusik chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - Ja... cóż, także mam

bardzo wysokie mniemanie o naszym sierżancie. Ordo zwrócił uwagę na słowo „naszym". Właśnie to odróżniało Jusika od pozosta-

łych. Tak przynajmniej uważał Kal'buir, Tata Kai. Jusika obchodził los podwładnych, ale, jak twierdził prywatnie Kal’buir, można było postawić na czele armii klonów we-equayańskiego oficera i mieć pewność, że mimo to żołnierze nie zawiodą podczas wal-ki. Dowodzona przez garstkę oficerów Jedi trzymilionowa armia musiała się umieć kierować własną oceną sytuacji.

Ordo przywykł ufać własnemu rozsądkowi. Jusik nie zapytał, czy Ordo uważa go za swojego dowódcę. Prawdopodobnie nie

chciał, aby mu przypominać, że zwiadowca słucha rozkazów tylko jednego człowieka, który ocalił go od śmierci, i to więcej razy niż dało się zliczyć: Kala Skiraty. Ordo ro-zumiał, że bezstronni, pozbawieni uczuć oficerowie wygrywają wojny i nie szafują rozrzutnie życiem żołnierzy, ale serce podpowiadało mu, że sierżant, który jest gotów zginąć w obronie swoich ludzi, może zażądać od nich ostatniej kropli krwi i potu, a oni oddadzą mu je z radością.

- Obawiam się, że tym razem Zey może napytać ci biedy, Ordo - ostrzegł rycerz Jedi.

- Jak pan myśli, co mi może zrobić? - Nie boisz się? - Nie po tym, co przeżyliśmy na Kamino. Nawet jeżeli Jusik zrozumiał, co Ordo chce mu powiedzieć, nie dał tego poznać

żadnym gestem czy słowem. - Czy to prawda, że twój brat Mereel porwał transportowiec i odleciał nim na Ka-

mino? - zapytał. - To metoda, którą nazywamy uodpornianiem celów, panie generale - wytłumaczył

komandos. - Rzucamy wyzwanie siłom bezpieczeństwa, żeby poprawić skuteczność ich działania. Od czasu do czasu właśnie tym się zajmujemy.

To było kłamstwo, ale nie do końca... Zera starały się nie zabierać kosztownego sprzętu Wielkiej Armii Republiki z pola walki, jeżeli nie było to absolutnie konieczne. W tym przypadku jednak Kal’buir powiedział, że nie ma innego wyjścia. Dowództwo Jedi przymykało oko na podobne nieprawidłowości, nawet jeżeli się o nich dowiadywa-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

34ło, bo drużyna Zer osiągała niewiarygodne rezultaty. Nie, ze strony Zeya nie zagrażało mu żadne niebezpieczeństwo. Nawet jeżeli generał będzie na tyle głupi, żeby spróbo-wać, dostanie nauczkę, którą pewnie zapamięta do końca życia.

- Panie generale, pamięta pan, jak zabierano pana od krewnych? - zapytał Ordo. Jusik spojrzał w lewo i po chwili z boku wyłonił się patrolowiec Coruscańskiej

Służby Bezpieczeństwa. Pilot zakołysał na powitanie skrzydłami maszyny i zanurko-wał.

- Identyfikują nas, aby się upewnić, że jesteśmy naprawdę tymi, za kogo nas uwa-żają - oznajmił rycerz Jedi, uprzedzając pytanie. - Ostatnio nie można ufać nikomu i niczemu.

- Rzeczywiście. - Mam nadzieję, że ci z CSB nie będą nam mieli za złe naszej interwencji na miej-

scu incydentu. Ordo zacisnął pięść. - To nie ich wina, że nie potrafią sobie z tym poradzić - powiedział. - Są bardzo kompetentni. - Bardzo kompetentni, jeżeli chodzi o obronę - uściślił komandos. - Nie są przy-

zwyczajeni do radzenia sobie w sytuacjach, w których ktoś ich atakuje. My umiemy lepiej niż oni myśleć jak nieprzyjaciel.

- Ty umiesz - sprostował Jusik. - Jeżeli chodzi o mnie, chyba nigdy nie opanuję tej sztuki.

- Szkolono mnie, żebym zabijał i niszczył w każdy możliwy sposób - odparł Ordo. - Pana prawdopodobnie uczono, żeby stosował się pan do pewnych zasad.

- Prawdę mówiąc, tak. - Co takiego? Stosuje się pan do zasad? - Nie. Pamiętam, jak zabierano mnie od krewnych - odparł młody Jedi. - Po prostu

kazano im, żeby mnie oddali. Tyle że to nie byli moi krewni. - A zatem dlaczego tak bardzo przywiązał się pan do nas? - zapytał komandos.

Starannie dobierał słowa, bo wiedział, co takie uczucie oznacza dla rycerza Jedi. I tak zresztą znał odpowiedź. - Czy to pana nie niepokoi?

Jusik jakiś czas milczał, a kiedy się odwrócił, na jego zakłopotanej twarzy malo-wał się nieśmiały uśmiech. Jedi nie powinni ulegać silnym emocjom w rodzaju miłości, nienawiści czy żądzy zemsty. Ordo codziennie widział podobną rozterkę na twarzy tego chłopca.

Bo Jusik był chłopcem. Pod względem fizycznym Ordo miał dwadzieścia dwa lata - tyle samo co generał Jedi - ale czuł się o całe pokolenie starszy, chociaż urodził się zaledwie przed jedenastu laty. Jedi czerpali siłę z tego samego, co rozdzierało jego serce, podobnie jak rozdzierało serce Kala Skiraty.

On i Jusik różnili się pod wieloma względami, ale pod wieloma innymi byli po-dobni do siebie.

- Łączy was mocna więź i jesteście tego świadomi - odezwał się w końcu rycerz Jedi. - Nigdy nie narzekacie na sposób, w jaki jesteście wykorzystywani.

Page 18: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

35- Proszę zachować współczucie dla żołnierzy - odparł Ordo. - Nikt nas nie wyko-

rzystuje, a świadomość sensu istnienia stanowi naszą siłę. Południowa strona magazynu wydziału logistycznego wyglądała jak rumowisko

zasypane gruzem i odłamkami poskręcanego metalu. Oglądany z powietrza, teren przy-pominał otoczony różnokolorowym płotem, porzucony plac budowy. Kiedy Jusik obni-żył pułap lotu, płot przemienił się w tłum gapiów, powstrzymywanych przez kordon funkcjonariuszy Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa. Baza zaopatrzeniowa Wielkiej Armii Republiki graniczyła z terenem zamieszkanym przez cywilów. Oddzielał ją od niego tylko pasek platform ładowniczych i usytuowanych pod nimi kilkupoziomowych składów, obsługiwanych przez automaty.

Od pierwszej chwili było jasne, że to musiał być potężny ładunek wybuchowy. Gdyby taka sama bomba eksplodowała w cywilnym centrum Coruscant, liczba ofiar sięgnęłaby tysięcy.

- Co takiego tam znaleźli, że stoją i się gapią? - zapytał zirytowany rycerz Jedi. Miał kłopoty ze znalezieniem miejsca do lądowania i musiał posadzić rakietowy skuter poza ochronnym kordonem. Obecność gapiów raziła go do tego stopnia, że nawet nie chciał czekać, aż Ordo utoruje mu ścieżkę przez tłum. Jak na człowieka, który nigdy nie podnosił głosu, Jusik umiał mówić tak, żeby go wszyscy słyszeli. - Obywatele! - ode-zwał się. - Jeżeli nie macie tu nic do roboty, radzę wam opuścić to miejsce, bo nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie eksploduje następny ładunek wybuchowy.

Ordo był zaskoczony, jak szybko stopniał tłum gapiów. Wkrótce pozostali tylko skupieni w niewielkie grupki najbardziej ciekawscy i wytrwali.

- Nie chcecie tego oglądać - zwrócił się do nich Jusik. Postali jeszcze jakiś czas, ale w końcu i oni odeszli. Nad paskiem platform ładow-

niczych przeleciał pojazd pomocniczy Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa. Pilot unieruchomił maszynę w powietrzu obok Jusika i wychylił się z kabiny.

- Nigdy przedtem nie widziałem skutków wpływania na umysły, proszę pana - za-gadnął. - Dziękuję.

- Nie posługiwałem się Mocą- odparł Jusik. Ordo zyskał jeszcze jeden powód, żeby czuć coraz większą sympatię dla rycerza

Jedi. Jusik podobnie jak Kal’buir traktował wojnę jak sprawę osobistą. Od strony wewnętrznego kordonu, za którym zgromadziła się duża grupa cywilów

z repulsorowymi kamerami, pomachał do nich zwalisty mężczyzna w szarej tunice. Kapitan Jaller Obrim już nie nosił fantazyjnego munduru komendanta senackiej straży. Ordo znał tego człowieka od czasu, kiedy razem z Drużyną Omega brał udział w akcji uwalniania zakładników z terenu kosmoportu. Od tamtej pory coraz więcej czasu Ob-rima pochłaniały obowiązki związane z działalnością antyterrorystyczną. Kapitan był obecnie oddelegowany do Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, ale dowódcy oddzia-łów CSB najwyraźniej nie zdołali nakłonić go do noszenia niebieskiego munduru.

- Da pan radę wpłynąć na przedstawicieli środków masowego przekazu, żeby so-bie stąd poszli, panie generale? - zapytał Ordo. -A może woli pan, żebym ja to zrobił... własnymi rękami?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

36Kiedy Ordo i Jusik dotarli do kordonu, pracownicy ekipy dochodzeniowej CSB

wciąż jeszcze mozolnie przedzierali się przez rumowisko uniemożliwiające dostęp do bramy magazynu Bravo Osiem. Dziesięć metrów za wewnętrznym kordonem ustawio-no ekran z białego plastoidu z powtarzającym się na powierzchni godłem CSB. Ukła-dano za nim szczątki ofiar, których nie powinny oglądać obiektywy holokamer ani wścibskie oczy.

Funkcjonariusze cywilnej policji mieli przed sobą ponure zadanie. Ordo wiedział, że nie mają dość ludzi ani koniecznego doświadczenia, żeby poradzić sobie z tym, co się wydarzyło. A zresztą jak mieli się z tym uporać, jeżeli - w przeciwieństwie do niego - nie byli od dzieciństwa szkoleni do rozwiązywania podobnych problemów? Na chwilę zrobiło mu się ich żal.

Zaraz jednak uświadomił sobie, że czeka go praca. Szybko zamrugał i przełączył aparaturę hełmu na projekcję głosu.

- Proszę zrobić przejście - powiedział. Pracownicy działu wiadomości i rozrywki HoloNetu oraz przedstawiciele kilkuna-

stu innych środków przekazu - zarówno mokrzaki, jak Skirata określał organiczne for-my życia, jak i blaszaki, czyli androidy - przekazywali ponure relacje z miejsca eksplo-zji. Od razu się rozstąpili, zanim jeszcze się obejrzeli i zobaczyli idącego szybko w ich stronę zwiadowcę. Na jego widok zrobili jeszcze szersze przejście. Komandos z elitar-nego oddziału zwiadowców zawsze sprawiał imponujące wrażenie, a jeżeli tym żołnie-rzem jest kapitan - którego jaskrawe szkarłatne znaki na pancerzu podświadomie koja-rzyły się istotom wielu człekokształtnych ras z niebezpieczeństwem - należy się trzy-mać od niego jak najdalej.

Obrim zdezaktywował część kordonu, żeby rycerz Jedi i komandos mogli przejść. - To generał Bardan Jusik - przedstawił Ordo. - Jest jednym z nas. Czy może się tu

pokręcić i rzucić okiem na miejsce eksplozji? Obrim obejrzał Jusika od stóp do głów jak mężczyzna, który ufa bardziej zebra-

nym dowodom niż Mocy. - Naturalnie - powiedział. - Tylko proszę uważać na znaczniki dowodów. - Będę ostrożny - obiecał rycerz Jedi. Złączył dłonie przed sobą i wykonał nie-

znaczny ukłon, który zawsze tak bardzo fascynował komandosa. Czasami Jusik wyglą-dał na równego gościa, a kiedy indziej sprawiał wrażenie mądrego, sędziwego starca. - Nie zatrę ani nie zanieczyszczę żadnych śladów.

Obrim zaczekał, aż Jusik odejdzie, po czym odwrócił się do Orda. - I tak nie miałoby to żadnego znaczenia - powiedział. - Eksperci kryminalistyczni

nie potrafią rozwiązać tego problemu. Może naprawdę potrzeba nam tłumu mistyków, żebyśmy dokonali jakiegoś przełomu. A przy okazji jak się czujesz?

- Jestem skoncentrowany - odparł Ordo. - Nawet bardzo. - Tak, twój szef też jest bardzo skoncentrowany - zauważył Obrim. - Do tego stop-

nia, że jednym przekleństwem potrafiłby zgarnąć warstwę śluzu ze skóry Hutta. - Obawiam się, że wszystkie ofiary to dla niego sprawa osobista. - Wiem, co chcesz powiedzieć - oznajmił Obrim. -A przy okazji, przykro mi z po-

wodu waszych chłopaków, ale tak to już bywa, prawda? Raz na wozie, raz pod wozem.

Page 19: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

37Skirata był pogrążony w rozmowie z funkcjonariuszem Coruscańskiej Służby

Bezpieczeństwa. Obaj mówili cicho, ale podnieconym głosem, i stali tak blisko siebie, że ich głowy niemal się stykały. Kiedy Ordo podszedł do Skiraty, sierżant się odwrócił. Na jego poszarzałej twarzy malował się hamowany gniew.

- Piętnastu zabitych - powiedział. Wyglądało na to, że nie przejmuje się ofiarami wśród cywilów, zakłóceniami w ruchu ani zniszczeniami. Gniewnym gestem pokazał spory fragment białej płytki nagolennika, wystającej ze stosu szczątków zniszczonej wartowni. - Kiedyś wyrwę za to bebechy jakiemuś chakaarowi.

- Kiedy ich odnajdziemy, dopilnuję, żebyś się znalazł na czele kolejki - obiecał Obrim.

Na razie żaden nie mógł zrobić nic oprócz umożliwienia złożonemu przeważnie z Sullustanek zespołowi specjalistów badających miejsca przestępstw wykonywania swo-jej pracy. Skirata, żując energicznie gorzko-słodki korzeń ruik, co od jakiegoś czasu weszło mu w nawyk, stał z pięściami zaciśniętymi w kieszeniach kurtki i obserwował Jusika, który ostrożnie krążył po rumowisku. Od czasu do czasu nieruchomiał, zamykał oczy i stał zupełnie nieruchomo.

Skirata nie odrywał od niego oczu, w których malowała się chłodna aprobata. - To dobry chłopak - odezwał się w pewnej chwili. Ordo pokiwał głową. - Chcesz, żebym się nim zaopiekował? - zapytał. - Dobrze, byle nie kosztem własnego bezpieczeństwa - odparł Mandalorianin. Po kilku następnych minutach Jusik wrócił do kordonu i zaplótł ręce na piersi. - Niczego pan nie znalazł, hm? - domyślił się Skirata, jakby spodziewał się, że ry-

cerz Jedi niczym polujący strill pochwyci trop, zacznie ujadać i popędzi za sprawcami. - Wręcz przeciwnie, bardzo dużo. - Jusik zamknął na sekundę oczy. - Nadal wy-

czuwam zakłócenie w Mocy. Czuję oddziaływanie niszczącej siły, ból i strach. Prawdę mówiąc, zupełnie jak na polu bitwy.

- No i? - przynaglił go Skirata. - Niepokoi mnie jednak to, czego nie wyczuwam. - To znaczy? - Wrogości - odparł młody Jedi. - Nie wyczuwam tu nieprzyjaciela. Jestem pewny,

że w ogóle go tu nie było.

Jednostka do operacji interdykcyjnych (JOI) Z590/1 Grupy Ochronnej Floty Republiki, pełniąca służbę

obok skrzyżowania szlaków Koreliańskiego i Perlemiańskiego, 367 dni po bitwie o Geonosis

Fi nie znosił wykonywania zadań przy zerowej sile ciążenia. Starając się nie robić raptownych ruchów, powoli zdjął hełm i zacisnął palce na

zamocowaniu sieci, która nie pozwalała mu odpłynąć od grodzi ładowni anonimowego statku, tak zmodyfikowanego, żeby mogły nim podróżować uzbrojone oddziały aborda-żowe. Jeżeli Fi ruszał się zbyt szybko, pływał w powietrzu po całej ładowni... no i od-czuwał mdłości.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

38Wszystko jednak wskazywało, że stan nieważkości nie przeszkadza Damianowi,

Ninerowi i Atinowi, a także pilotowi, który, z powodów nieznanych Fi, nosił przydo-mek Sicko.

Sicko wyłączył dopływ energii do jednostek napędowych. Mała JOI, nieoznako-wana i wyglądająca zupełnie niepozornie - ot, zwykła balia, jak ochrzcili ją piloci - unosiła się w pobliżu punktu wyjściowego nadprzestrzennego szlaku. Jej silniki praco-wały wprawdzie na jałowym biegu, ale błyskające światełka na kontrolnych pulpitach w sterowni dowodziły, że wyposażono ją w dziesiątki systemów uzbrojenia.

Na pierwszy rzut oka można by ją uznać za poobijany towarowy wahadłowiec. Pod rdzą kryła się jednak masywna platforma szturmowa, która mogła bez trudu prze-bić burtę niemal każdego statku. Fi pomyślał, że „operacje interdykcyjne" to czarujący eufemizm na określenie stopowania i wdzierania się na pokłady przechwytywanych jednostek.

- Chciałbym, żeby ten dzień zaczął się od zwykłego nieregulaminowego abordażu - westchnął Sicko. - Dobrze się czujesz, Fi?

- Radzę sobie - skłamał komandos. - Chyba nie zamierzasz zwymiotować, co? - zaniepokoił się pilot. - Dopiero co

skończyłem sprzątać tę balię. - Jeżeli nie zwracam racji żywnościowych, daję sobie radę z każdym problemem -

odciął się Fi. ( - Coś ci poradzę, kolego. - Sicko nie dawał za wygraną. - Załóż na głowę kubeł, to

niczego nie zabrudzisz. - Potrafię wziąć się w garść. Fi opanował sztukę wykonywania manewrów przy zerowej sile ciążenia stosun-

kowo późno, kiedy ukończył osiem, czyli szesnaście lat, a zatem na krótko przed bitwą o Geonosis. Nie przychodziło mu to równie łatwo jak żołnierzom, specjalnie wyszkolo-nym do wykonywania zadań w głębi przestworzy. Czasami komandos się zastanawiał, dlaczego inni, którzy przeszli to samo szkolenie, wykazywali większą odporność na oddziaływanie nieważkości.

Niner, najwyraźniej obojętny na wszelkie komplikacje, może z wyjątkiem widoku nieodpowiednio ubranych członków swojej drużyny, raz po raz zerkał na wnętrze rę-kawicy. Prawdopodobnie się zastanawiał, czy nie włączyć zainstalowanego na przegu-bie odbiornika holograficznych sygnałów.

Omegi miały obecnie na sobie matową czarną wersję pancerza typu Katarn, dzięki której jeszcze bardziej różniły się od pozostałych drużyn komandosów Republiki. Niner uznał to rozwiązanie za „sensowne", chociaż komandosi nie mogliby stanowić lepszego celu na pokrytym śniegiem Feście. Fi uznał, że czarny kolor pancerza podoba mu się bardziej niż szary, bo nadaje komandosom poważniejszy i groźniejszy wygląd. Roboty i tak nie zwracały na kolor żadnej uwagi, ale mokrzaki - cele organiczne - na widok czarnego pancerza szybciej traciły ochotę do walki.

Naturalnie jeżeli zdążyły go zobaczyć. Zazwyczaj nie miały na to dużej szansy. Od czasu do czasu Niner kłapał zębami, co dowodziło, że jest zdenerwowany. Ski-

rata też miał taki zwyczaj, kiedy się irytował.

Page 20: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

39- Ordo nigdy się nie spóźnia - odezwał się Fi, próbując nie zwracać uwagi na żołą-

dek, który usiłował stanąć dęba. - Nie martw się, sierżancie, zaraz się zgłosi. - Twój kumpel... - zaczął żartobliwym tonem Darman. - Cieszę się, że jest moim przyjacielem, a nie wrogiem - przerwał mu Fi. - Daj spokój, naprawdę cię lubi. Zadajesz się z oficerami z Drużyny Wariatów eli-

tarnego oddziału zwiadowców, hm? - Zawarliśmy układ - odparł komandos. - Ja nie nabijam się z jego spódniczki, a on

nie urywa mi głowy. Tak, chyba naprawdę Ordo darzył go szczególnymi względami. Fi nie do końca

rozumiał powody, dopóki Skirata nie odprowadził go kiedyś na bok i nie wyjaśnił, co przydarzyło się na Kamino Zerom, gdy były małymi dziećmi. A zatem kiedy podczas jakiejś operacji antyterrorystycznej Fi rzucił się na bombę zegarową żeby przyjąć na pancerz siłę eksplozji, Ordo uznał go za kogoś gotowego na najwyższe ryzyko, byle tylko ocalić towarzyszy. Zera były osobnikami psychotycznymi - wariatami, jak okre-ślał ich Skirata - ale zarazem bezgranicznie lojalnymi, jeśli oczywiście miały odpo-wiedni nastrój.

Bo kiedy go nie miały, były gorsze niż śmierć. Fi przypuszczał, że Ordo jest śmiertelnie znudzony tym, że prawie cały ostatni rok

musi tkwić w kwaterze głównej na Coruscant, nie mając niczego do zabicia oprócz czasu.

Fi zapatrzył się w rękawicę Ninera i czekał, aż jego żołądek się uspokoi. Dokład-nie o godzinie dziewiątej zero zero czasu Potrójnego Zera, jak wcześniej ustalono, z dłoni sierżanta wystrzelił stożek błękitnego światła.

- RC-jeden-trzy-zero-dziewięć gotów do odbioru, panie kapitanie - wyrecytował Niner.

Zaszyfrowany sygnał był przejrzysty jak kryształ. W stożku niebieskiego blasku iskrzył się hologram Orda, który siedział chyba w kabinie policyjnego patrolowca sam, bo położył hełm na sąsiednim fotelu. Oficer nie wyglądał jednak na znudzonego. Raz po raz zaciskał i rozginał palce jednej dłoni.

- Su 'cuy, Omegi - powiedział. - Jak leci? - Gotowi do akcji, panie kapitanie. - Sierżancie, z ostatnich informacji wywiadu wynika, że podejrzana jednostka

opuściła Cularinę z zamiarem dotarcia na Denona. W tej chwili kieruje się w stronę waszej pozycji. Niestety wszystko wskazuje, że leci w towarzystwie kilku legalnych jednostek, które wykorzystuje jako zasłonę dymną. Nie ma w tym nic niezwykłego, bo w obawie przed atakami piratów kapitanowie frachtowców starają się latać w konwo-jach.

- Znajdziemy i wyrwiemy chwast - stwierdził Niner. - Byłoby bardzo niezręcznie, gdybyście w obecnej sytuacji spowodowali dekom-

presję na pokładzie cywilnego frachtowca - ostrzegł Ordo. - To będzie Gizer L-sześć. - Zrozumiałem. - Musimy wziąć tych di'kute żywcem - ciągnął kapitan. - Żadnych ran, żadnych

trupów, żadnych wypadków przy pracy.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

40- Co, nie możemy im nawet porządnie dać po głowie? - zmartwił się Fi. - Posłużcie się laserem impulsowo-plazmowym typu PEP i postarajcie się, bardzo

proszę, żeby nie było żadnych ofiar - polecił Ordo. - Ktoś bardzo by chciał uciąć sobie z nimi szczerą pogawędkę. - Urwał i przekrzywił głowę. - Wrócił Vau.

Fi nie mógł się powstrzymać i zerknął na Atina. Zauważył, że to samo zrobił Dar-man. Atin oparł podbródek na wyściełanej górnej krawędzi płytki napierśnika i z obo-jętną miną drapał bliznę, która zaczynała się pod prawym okiem, przecinała usta i koń-czyła po lewej stronie podbródka. Obecnie wyglądała jak cienka biała linia i w niczym nie przypominała szerokiej czerwonej pręgi, którą komandos miał na twarzy, kiedy pozostali członkowie Drużyny Omega pierwszy raz go zobaczyli. Fi nagle uświadomił sobie coś, co wcześniej nie przyszło mu do głowy.

Chyba wiem, w jaki sposób Atin zdobył tę bliznę, pomyślał. Kompanię, w której skład wchodził Atin, szkolił sierżant Walon Vau, nie Skirata.

W ciągu następnych miesięcy, kiedy rosła liczba ofiar, a do niekompletnych drużyn przydzielano uzupełnienia z innych kompanii, żołnierze wymieniali się opowieściami. Te, których bohaterem był Vau, nie skłaniały nikogo do śmiechu.

- Dobrze się czujesz, ner vodl - zapytał Ordo. - Świetnie - odparł Atin, zacisnął zęby i uniósł głowę. - No to ilu bandytów nie

wolno nam ranić, rozpylić na atomy ani nawet urazić nieuprzejmym słowem, panie kapitanie?

- Z informacji wywiadu wynika, że pięciu - odparł Ordo. - W takim razie powinniśmy założyć, że dziesięciu - wtrącił Niner. Kapitan milczał, chyba niezadowolony, że Niner pozwala sobie na sarkazm. Fi

domyślił się tego po sposobie, w jaki oficer się zgarbił. Ordo chyba nie miał poczucia humoru, ale Niner po prostu mówił, co myśli. Zazwyczaj tak robił w trudnych sytu-acjach. Twierdził, że nigdy nie dość ostrożności.

Ordo chyba to wiedział, bo nie wpadł w złość. - Jeżeli już o tym mowa, w pobliżu Sektora Bothan działa także pani generał Tur-

Mukan - powiedział. - Chyba zresztą nieźle sobie radzi, jeżeli wierzyć słowom koman-dora Getta. I nadal nosi ten karabin udarowy, więc wasza lekcja nie poszła na marne.

- To lepsze niż wymachiwanie świetlnym kijem - odparł Fi, mrugając porozumie-wawczo do Darmana. - Miło byłoby ją znów zobaczyć, nie, Dar?

Komandos uśmiechnął się zagadkowo. Atin, którego spojrzenie trochę straciło ostrość, zacisnął zęby i wpatrywał się w grodź. Fi pomyślał, że najwyższy czas, żeby wreszcie z nadprzestrzeni wyskoczyli złoczyńcy i odwrócili ich uwagę od wszystkich indywidualnych problemów, do których zaliczał się także jego żołądek.

- Ordo przerywa połączenie - oznajmił błękitny hologram i w rękawicy Ninera po-zostało tylko powietrze.

Damian sprawdził hełm i jednym ruchem wskazującego palca wyzerował projek-cyjny wyświetlacz.

- Biedny Ord'ika - powiedział, używając pieszczotliwego przydomka, którym po-sługiwał się Skirata w prywatnych rozmowach. Zwrot był imieniem dziecinnym i ozna-czał „mały Ordo". Naturalnie kiedy obaj rozmawiali oficjalnie, zawsze używali stopni

Page 21: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

41wojskowych. Można było określić brata mianem vod'ika, jak mawiali do siebie Manda-lorianie, ale zwrotu tego nie mógł użyć nikt obcy i nigdy w obecności innych osób. - Kto chciałby porządkować dokumenty, kiedy pozostałe Zera wyruszyły na wyprawę, żeby ocalić galaktykę?

- No cóż, podobno Kom'rk jest na Utapau, a Jaing chyba nabrał do kogoś wyjąt-kowych uprzedzeń, bo poleciał jak wariat na wyprawę do sektora Bakury - odparł Fi.

- Fierfek. - O ile go znam, robi to dla zabawy. A jeżeli chodzi o Mereela... właściwie dlacze-

go Kai wysłał go na Kamino? Zirytowany Niner znów uderzył górnymi zębami o dolne. - Komu jeszcze zamierzasz zdradzać tajne informacje, Fi? - zapytał. - Przepraszam, sierżancie. W ładowni zapadła cisza. Fi włożył hełm, uszczelnił kołnierz i skupił spojrzenie

na sztucznym horyzoncie projekcyjnego wyświetlacza, żeby uświadomić żołądkowi, gdzie dół, a gdzie góra. Pancerze typu Katarn III miały różne nowe udoskonalenia, a jednym z nich było uodpornienie ich na strzały ze wszystkich blasterów niosących mniejszą energię niż lekkie działka. Podczas każdej operacji wydział zaopatrzenia Wielkiej Armii Republiki dostarczał komandosom nowych niespodzianek... w charak-terze urodzinowych prezentów, jak mawiał Skirata, chociaż ani Fi, ani jego bracia nig-dy nie obchodzili urodzin.

Obecnie karabiny typu DC-17, w które wyposażono komandosów, miały nawet la-sery impulsowo-plazmowe typu PEP. Wystrzeliwane ładunki nie zabijały celów, ale na pewno powodowały łzawienie oczu. Broń była używana przez policjantów do rozpra-szania tłumów demonstrantów i składała się z deuterowo-fluorkowego lasera, który prawdopodobnie tylko rozdrażniłby Wookiego, ale szybko przywoływał do porządku istoty innych ras człekokształtnych.

Fi spojrzał na symbole na obrzeżach projekcyjnego wyświetlacza w polu widzenia i szybkim mruganiem pobudził jeden do życia. Od razu poczuł na twarzy strumień lo-dowatego powietrza, który trochę uśmierzył jego mdłości. Wybrał kanał akustyczny i zaczął słuchać rytmicznej muzyki glimmik.

Niner skorzystał z kanału komunikatora, który umożliwiał mu wydawanie rozka-zów.

- Czego słuchasz? - zapytał. - Kalamariańskiej opery - odparł komandos. - Doskonalę umysł. - Kłamczuch - stwierdził sierżant. - Widzę przecież, że kiwasz głową w rytm mu-

zyki. Odpuść sobie, sierżancie, pomyślał Fi. - Chcesz też posłuchać? - zapytał. - Nie, dziękuję, jestem wystarczająco podbudowany - zapewnił Niner. Darman pokręcił głową, a Atin spojrzał na miłośnika muzyki. - Później, Fi - powiedział. Sicko obejrzał się przez ramię. Nie słyszał rozmowy członków Drużyny Omega,

bo prowadzili ją przez komunikatory hełmów, ale z ich ruchów wynikało, że o czymś

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

42rozmawiają. Fi spojrzał na czujnik przesłony hełmu i kilkoma mrugnięciami przełączył komunikator na częstotliwość, z której korzystał pilot statku.

- A ty, ner vod? - zagadnął. - Chcesz posłuchać muzyki? - Nie, dzięki. - Sicko mówił z takim samym neutralnym akcentem jak większość

sklonowanych żołnierzy oddziałów piechoty, którzy opanowali basie podczas przyspie-szonego szkolenia i rzadko mieli okazję rozmawiać z pozaświatowcami mówiącymi z oryginalnym akcentem. - Ale to miło z twojej strony, że pamiętasz o mnie.

- Zawsze do usług - mruknął Fi. Komandosi wiedzieli, że zawdzięczają życie odwadze pilotów. Członkom Druży-

ny Omega udało się kilka razy wyrwać spod silnego ostrzału tylko dzięki zdumiewają-cym umiejętnościom pilotów kanonierek, a piloci jednostek biorących udział w opera-cjach interdykcyjnych cieszyli się opinią najodważniejszych. Jeżeli między sklonowa-nymi żołnierzami, specjalistami i komandosami z elitarnych oddziałów istniała kiedyś jakaś przepaść, zasypał ją wspólny udział w tych samych bitwach. Byli obecnie an vo-de, wszyscy braćmi. Fi nie miał nic przeciwko temu, żeby spełniać zachcianki pilotów.

Przestał słuchać muzyki i przełączył komunikator na kanał otwarty. Bezczynność zaczynała dawać mu się we znaki.

- Jeżeli... -zaczął. - Mam dla was zajęcie - przerwał Sicko. - Lada chwila z nadprzestrzeni powinni

wyskoczyć bandyci. Trzy kontakty. - Przełączył sygnał z urządzenia śledzącego z pul-pitu konsolety na wyświetlacz hologramów, żeby komandosi mogli zobaczyć pulsujące barwne kropki, które oznaczały obce statki. Na razie nie było widać ich sylwetek ani kształtów i tylko z boku mrugały jakieś liczby i kody. Miały tak mrugać do czasu iden-tyfikacji nadlatujących jednostek. - Przechwycenie za dwie minuty. Powinni się poja-wić w odstępach niespełna sześćdziesięciu sekund jeden od drugiego.

- Zajmij taką pozycję, żebyśmy znaleźli się po ich sterburtach - rozkazał Niner. - Proszę bardzo - odparł Sicko. - Pierwsza wyskakuje L-szóstka. - Przycisnął guzik

na pulpicie konsolety i Fi usłyszał odgłos pracy ramion chwytaka, które rozłożyły się i złożyły niczym ręce przygotowującego się do udziału w zawodach zapaśnika. Chwilę później promienie skanerów pochwyciły drugi statek, a zaraz potem następny. - Profil drugiego wskazuje, że to też L-szóstka. Wywiad twierdził...

- Podobno wywiad słynie z tego, że od czasu do czasu jego informacje nie są w stu procentach ścisłe...

Atin sapnął pogardliwie. - Tak uważasz? - zapytał. Fi zorientował się, że kolega sprawdza na projekcyjnym

wyświetlaczu swojego hełmu dane na temat szyku statków. - Na szczęście jestem uod-porniony na wszelkie niespodzianki.

- Przecież lubimy informacje wywiadu - powiedział Fi. O nie, tylko nie to, pomy-ślał. Niech tym razem będą wiarygodne. - Sierżant Kai nigdy nam nie czytał bajek na dobranoc, więc informacje wywiadu zaspokajają naszą wrodzoną chłopięcą potrzebę heroicznych fantazji.

- Czy on zawsze tak się zachowuje? - zaniepokoił się Sicko.

Page 22: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

43- Nie zawsze. Dzisiaj jest wyjątkowo małomówny. - Darman przycisnął do napier-

śnika magnetyczny detonator do wyważania klap zamkniętych włazów... poskramiacz włazów, jak go lubił nazywać. - To jak, wdzieramy się na pokład pierwszej balii?

- Zorientujemy się na miejscu, jak to rozegrać - zdecydował Niner, który w trud-nych chwilach chyba zawsze starał się mówić jak Skirata. Przycisnął guzik zwalniający zaczepy ochronnej sieci. - Przekonajmy się, jak zareaguje, kiedy się do niego zbliżymy. Panowie, uszczelnić hełmy. Zabieramy się do pracy.

- Zajmuję pozycję - zameldował Sicko. - Jeżeli nie dam rady unieruchomić jego jednostki napędowej, wysadźcie w powietrze kabel zasilający urządzenie umożliwiają-ce nawigację. Dostęp do tego kabla powinien się znajdować na zewnątrz sekcji inżynie-ryjnej, ale czasami umieszcza się go w bakburcie, mniej więcej trzy metry od włazu. Przerwijcie ten przeklęty kabel, bo inaczej dadzą nogę i będą nas ciągnęli przez dzie-sięć gwiezdnych systemów.

Sicko obrócił jednostkę do operacji interdykcyjnych o dziewięćdziesiąt stopni i gwiazdozbiory, które dotąd świeciły nieruchomo przed oczami Fi, wywinęły kozła. Komandos od razu skojarzył przydomek pilota z mdłościami.

Odruchowo zacisnął palce na uchwycie ograniczającym swobodę ruchów, ale i tak jego plecak zderzył się z grodzią.

- Och ,fierfek... - Spokojnie! - Uch... Kiedy w końcu Fi znieruchomiał obok grodzi, spojrzał przez iluminator sterowni.

Z czarnej pustki wyłonił się kanciasty frachtowiec. Tak, to był Gizer L-6. - Ciekaw jestem, czy damy radę go przechwycić - mruknął Niner. Fi sięgnął do urządzeń sterujących pracą silniczków manewrowych plecaka i znie-

ruchomiał obok Darmana. Sicko przesłał energię do jednostek napędowych i cały czas obracając JOI w locie,

powoli skierował ją do nadlatującego frachtowca. Zapalił światła ładownicze i manew-rował w taki sposób, żeby otwór włazu znalazł się po stronie bakburty obcego statku. Pilot frachtowca także zwolnił. Damian stał, gotów do akcji, przebierając palcami w okolicy pasa, gdzie znajdowały się przyciski kontrolne silniczków manewrowych ple-caka. Czekał, aż blasteroodporna zrębnica złączy się z kadłubem celu, żeby wylecieć w próżnię. Miał wysadzić urządzenia kontrolne klapy włazu i usunąć się na bok, aby przez otwór mogli wlecieć pozostali komandosi. Jednak kiedy JOI przemieszczała się statecznie obok burty frachtowca, w blasku świateł ładowniczych ukazał się wymalo-wany na kadłubie jaskrawopomarańczowy napis: „Kontenery Voshana".

- A niech to! - odezwał się Sicko. - Wygląda, że to legalny statek. - W takim razie zarządzam odwrót - rozkazał Niner. - Jeżeli zobaczy nas pilot dru-

giego frachtowca, będziemy mieli przechlapane... W następnej sekundzie uwagę wszystkich przyciągnął ostry błysk. W ich stronę

leciał następny statek. - Kolejna L-szóstka - oznajmił Sicko. - Dobrze by było, żeby przynajmniej trzeci

był innego typu.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

44Pilot pierwszego frachtowca niespodziewanie zmienił kurs i raptownie przyspie-

szył. Prawdopodobnie wyciągnął niewłaściwe wnioski co do tożsamości poobijanego małego statku, który czekał na niego w odwiedzanym przez piratów punkcie przestwo-rzy. Jedna z jego rej zatoczyła błyskawicznie dziewięćdziesięcio-stopniowy łuk i poja-wiła się przed iluminatorem JOI.

- Odwrót, odwrót, odwrót! - wrzasnął Sicko. - Trzymać się, trzymać się, trzymać... Resztę zagłuszył zgrzyt rozdzieranego stopu metalu. Kadłub małej JOI zadygotał i

nagle uniesienie, jakie wszyscy odczuwali z powodu oczekiwanego abordażu, przero-dziło się w rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Siła uderzenia wprawiła mały statek w ruch ' obrotowy, a ostatnim widokiem, jaki zobaczył Fi, zanim wywinął w ładowni przymusowego kozła, był Sicko, który ciągnął rękojeść drążka sterowniczego i wciskał guzik stabilizującego silniczka, żeby zlikwidować wirowanie.

Komandosi nie mogli zrobić nic, żeby pomóc pilotowi. Obecnie wszystko zależało od jego umiejętności. Za każdym razem Fi nienawidził chwili, kiedy to sobie uświada-miał. Obraz na projekcyjnym wyświetlaczu w polu jego widzenia drżał jak tani, podra-biany holo-wideogram. W końcu komandos zderzył się ze ścianą z większym impetem, niż powinno to być możliwe w stanie nieważkości.

- Nadlatuje! - wykrzyknął pilot. - Odpowiada ogniem. Rzeczywiście za iluminatorem sterowni pojawiło się jaskrawe błękitnobiałe świa-

tło, a o kadłub JOI zabębnił deszcz rozżarzonych odłamków. Sicko zneutralizował nad-latujący pocisk. Pilot drugiej L-szóstki raptownie przyspieszył i wrócił do nadprze-strzeni z rozbłyskiem światła.

- Załatajmy to - odezwał się Sicko i z całej siły grzmotnął pięścią w pulpit kontrol-nej konsolety. - Pianka uwolniona... otwór w kadłubie uszczelniony.

- Co to było? - zainteresował się chłodnym tonem Fi. Wyglądał na skupionego, jakby nagle przestały go dręczyć kłopoty z żołądkiem.

- WCG - odparł pilot. - Słucham? - Wielki Czerwony Guzik - wyjaśnił Sicko. - Awaryjne uszczelnianie otworu w

kadłubie. Szczątki wystrzelonego przez pilota frachtowca pocisku, wlokąc warkocz dymu i

powoli koziołkując, w końcu zniknęły w oddali. Pilot wykorzystał jeden ze sposobów samoobrony, do jakiego musiało się ostatnio uciekać wielu kapitanów, bo wojna stwa-rzała mnóstwo okazji dla bandytów i piratów.

Niner westchnął. - Och, fierfek, teraz już wszyscy wiedzą o naszej obecności w tym miejscu - po-

wiedział. - Czy ktoś zapisał jego numer rejestracyjny? - zażartował Fi. - To jakiś wariat. - Tak, wkrótce z nadprzestrzeni wyskoczy więcej takich wariatów. - Sicko odwró-

cił głowę w kierunku wyświetlacza skanerów. - Następny powinien się pojawić za sześćdziesiąt sekund... a kolejny mniej więcej dwie minuty po nim. Mam nadzieję, że pilot pierwszego nie wyśle wołania o ratunek, bo w przeciwnym razie będziemy musieli się stąd zmywać naprawdę szybko.

Page 23: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

45- Powiedz mi, że nie zauważą tego małego zamieszania. - Nie zauważą tego małego zamieszania. - Vor'e, bracie. - Nie ma za co - odparł Sicko, ale nie oderwał spojrzenia od wyświetlacza skanera.

- Zawsze mogę skłamać koledze, jeżeli poprawi mu to samopoczucie... Już go mamy. Następny frachtowiec wyskoczył z nadprzestrzeni półtora kilometra od dziobu JOI

po stronie bakburty. Naturalnie jego pilot od razu ich zauważył. Fi nie mógł mieć co do tego wątpliwości, bo o zainstalowany na dziobie JOI maszt niemal otarł się oślepiająco jasny łuk strzału z laserowego działka. W tej samej chwili Sicko zaczął ostrzeliwać ciągłym ogniem umieszczoną pod śródokręciem jednostkę napędową. Nie czekając, aż przestanie się z niej sypać deszcz ognistych odłamków, zmienił kurs małego statku i przeleciał pod kadłubem frachtowca. Zawrócił po stronie ster-burty i wykonał manewr, po którym JOI zaczęła lecieć równolegle do unieruchomionego statku. Wkrótce potem włazy obu jednostek znalazły się naprzeciwko siebie.

Pilot przechwyconego statku nie mógł na to nic poradzić. Sicko leciał zbyt blisko, żeby mógł chybić przeciwnika z laserowego działka, i niczym rozjuszony ralltiirański tygrys przygotowywał się do akcji.

- Nadszedł czas na wysiadkę - oznajmił. Komandosi zauważyli, że jego głos lekko drży. - Koniec jazdy.

- Na miejsca! - rozkazał Niner. Z framugi włazu JOI wystrzeliła osłona zrębnicy, która przywarła ściśle do kadłuba przechwyconego frachtowca. Ramiona chwytaków unieruchomiły ją i zabezpieczyły we właściwej pozycji. Zapaliła się czerwona lampka na znak, że ciśnienia się wyrównały. Po następnych kilku sekundach otworzyła się najpierw blasteroodporna wewnętrzna klapa włazu, a potem wewnętrzna. - Dar, do dzieła!

Darman przytwierdził ładunki framugowe na klapie włazu frachtowca. Kiedy za jego plecami zatrzasnęła się wewnętrzna klapa, rozległ się stłumiony łoskot, od którego zadygotał kadłub JOI.

Fi nigdy nie miał zrozumieć, w jaki sposób Sicko zajął pozycję obok kadłuba przechwyconego frachtowca, nie taranując go i nie uszkadzając własnego statku, ale sklonowani piloci słynęli z podobnych sztuczek, więc komandos mógł ich za to tylko podziwiać. Wewnętrzna klapa znów się otworzyła. Przez wyrwę w kadłubie frachtowca Darman wrzucił dwa granaty ogłuszająco-oślepiające i usunął się na bok, żeby pierw-szy do środka mógł wskoczyć Niner.

- Naprzód, naprzód, naprzód... Czując przypływ adrenaliny, Fi wskoczył zaraz za sierżantem z karabinem typu

DC-17 nastawionym na posyłanie blasterowych błyskawic. Zapomniał jednak o JOI i pilocie w chwili, kiedy mu się wydało, że czas przestał się stosować do wszelkich reguł. Dzięki sztucznemu ciążeniu powoli, łagodnie opadł na pokład frachtowca, aż poczuł siłę uderzenia przez podeszwy butów. Mimo to dopiero po przebiegnięciu kilkunastu metrów jego system reagowania na bodźce zewnętrzne uświadomił mu istnienie ciąże-nia, a ciało zorientowało się, że już kiedyś przebywało w takim stanie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

46Na pokładzie frachtowca typu L-6 nie było jednak wielu miejsc, w których można

by się ukryć, jeżeli nie liczyć sterowni i kilku kabin przynitowanych do durastalowego szkieletu. Idąc naprzód, Atin otworzył więc ogień z zainstalowanego na swoim dece lasera PEP. Kiedy ze sterburtowej kabiny wyskoczyli dwaj mężczyźni i odpowiedzieli strzałami z blasterów, po prostu powalił ich niosącymi potężną energię impulsami dźwięku i światła.

Antybłyskowa przesłona Fi natychmiast ściemniała. Podobnie jak pozostali, ko-mandos poczuł przez pancerz wstrząs wywołany uwolnieniem przez laser PEP dużej ilości energii.

Przeskoczył nad Atinem, który przyklęknął, żeby skuć i przeszukać mężczyzn od stóp do głów. Obaj leżeli bez ruchu, cicho jęcząc i oddychając z wysiłkiem. Strzał z lasera PEP działał nie tylko jak granat ogłuszająco-oślepiający, ale jego skutki przypo-minały trafienie przeciwnika w pierś kilkoma plastoidowymi pociskami naraz.

Zazwyczaj nie powodowało to niczyjej śmierci. Zazwyczaj. Dwaj przeciwnicy unieszkodliwieni, trzej inni prawdopodobnie gdzieś ukryci. Ni-

ner podszedł do włazu sterowni, ale kiedy wcisnął guzik panelu kontrolnego na ścianie, płyta się nie otworzyła. Atin stanął obok Fi i jakiś czas obaj tylko miarowo oddychali.

Sierżant polecił gestem, żeby Darman zajął stanowisko obok klapy włazu sterow-ni.

- Jaka szkoda, że strzały z lasera PEP nie działają przez przegrody - powiedział. - Potwierdzam, trzech w środku - stwierdził Dar, który przesunął wrażliwym na

podczerwień czujnikiem w rękawicy w górę i w dół spoiny w płycie włazu. - Sterbur-towa kabina pusta.

Oznaczało to, że przynajmniej tym razem funkcjonariusze wywiadu się nie pomy-lili. Rzeczywiście na pokładzie przechwyconego statku leciało tylko pięciu bandytów.

- Namów ich, żeby stamtąd wyszli, Dar - powiedział Niner, sprawdzając poziom energii w zasobniku impulsowo-plazmowego lasera. - Prawdę mówiąc, ta broń mnie przeraża.

Darman odwinął kawałek samoprzylepnej taśmy termicznego ładunku wybucho-wego i przykleił ją wokół słabych punktów klapy włazu. Wcisnął detonator w miękki materiał i przekrzywił głowę, jakby coś obliczał.

- Zadaliśmy sobie tyle trudu, żeby się wedrzeć na pokład, a teraz mamy ich po prostu stamtąd wykurzyć... - odezwał się w końcu. - Taką sytuację można określić tylko jednym słowem: rozczarowanie.

Z oddali napłynęło echo stłumionego huku i zgrzyt metalu, po którym kadłub stat-ku zadrżał. W pierwszej chwili Fi pomyślał, że to odgłos przedwczesnej eksplozji deto-natora, zniekształcony z powodu wpływu adrenaliny na jego system reagowania. Uznał, że może już nie żyje, chociaż jeszcze tego nie wie.

Tym razem jednak powodem nie był detonator. Fi spojrzał na Ninera, a Niner na Atina. Darman nie odrywał spojrzenia od kawał-

ka flimsiplastu, który przelatywał obok nich, porwany silnym prądem powietrza.

Page 24: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

47Uciekającego powietrza. Fi poczuł, że zaczyna mu się poddawać. Reagując in-

stynktownie, każdy z komandosów chwycił się czegoś, co było przytwierdzone na stałe do przegrody albo burty, żeby nie wylecieć w próżnię.

- Przebicie kadłuba - stwierdził Fi, obejmując ramionami wspornik pokładu. - Sprawdzić szczelność kombinezonów.

Komandosi machinalnie przystąpili do wielokrotnie ćwiczonej kontroli stanu kombinezonów. Pancerze typu Katarn były odporne na oddziaływanie próżni. Czujnik w rękawicy Fi poinformował go, że jego kombinezon jest szczelny, a odgięte ku górze kciuki pozostałych członków drużyny dały mu do zrozumienia, że tak samo zachowują się kombinezony. Stopniowo siła prądu uciekającego powietrza osłabła.

- Sicko, słyszysz mnie? - zapytał Niner. Fi pomyślał o tym samym, a sądząc po przyspieszonym oddechu pozostałych ko-

mandosów, dochodzącym z komunikatorów hełmów, podobna myśl przyszła także do głowy Damianowi i Atinowi. Atmosfera uciekała przez właz przechwyconego frach-towca, a to oznaczało, że połączenie z JOI zostało rozhermetyzowane.

Ze słuchawek komunikatorów dochodził tylko cichy szum wraz z odgłosami prze-łykania śliny i oddychania pozostałych komandosów.

- Fierfek - odezwał się w końcu Atin. - Cokolwiek się tam stało, Sicko odleciał. Niner polecił ruchem głowy Darmanowi, żeby został obok klapy włazu sterowni, i

gestem rozkazał Fi, by mu towarzyszył. - Przekonajmy się, czy da się to naprawić - powiedział, spoglądając na Darmana i

Atina. - Wy dwaj zostańcie tu. - No cóż, prawdopodobnie ukatrupiliśmy dwóch więźniów - stwierdził Dar. - Po-

starajmy się nie stracić pozostałych. Trudno było powiedzieć, z jakiego powodu JOI odleciała i czy ktoś nie zamierza

się wedrzeć na pokład frachtowca, żeby się rozprawić z komandosami. Niner i Fi od-bezpieczyli DC-siedemnastki i udali się do głównego włazu. Nie zauważyli nigdzie dwójki skutych więźniów ani nikogo innego.

Właz o wymiarach dwa metry na dwa był otwarty na oścież, a przez otwór było widać tylko usianą punkcikami gwiazd czerń przestworzy.

Fi złapał się przytwierdzonej po jednej stronie poręczy i wychylił się na zewnątrz. Ryzykował, że ktoś mu odstrzeli głowę, ale uznał, że powinien się zorientować w sytu-acji.

Nigdzie nie zobaczył ani śladu JOI. Zresztą nie było widać absolutnie niczego. Wyprostował się i cofnął o krok od progu włazu. Dobrze chociaż, że wciąż jeszcze działało sztuczne ciążenie.

Niner sprawdził wskazania czujników na płytce przedramienia. - Uciekła cała atmosfera - stwierdził ponuro. - Muszą mieć gdzieś na pokładzie zbiornik z uszczelniającą pianką- powiedział Fi. - Tak... ale gdybyśmy się wdarli na pokład twojego statku, czy uszczelniłbyś ka-

dłub, żeby nam pomóc? - Czy sterownia jest szczelna? - zainteresował się Fi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

48- Nie dowiemy się, dopóki kryjący się tam bandyci nie zmarzną do tego stopnia, że

przestaniemy ich widzieć w promieniach czujników wrażliwych na podczerwień - po-wiedział sierżant. Włączył reflektor hełmu i zaczął omiatać skupionym strumieniem światła ścianę przegrody, czy nie zobaczy na niej jakiegoś panelu. - A do tej pory sami przemienimy się w bryły lodu.

Pancerze typu Katarn, nawet wersja III, pozwalały na spędzenie zaledwie dwu-dziestu minut w idealnej próżni, jeżeli właściciel nie miał rezerwowego zbiornika po-wietrza. Tymczasem komandosi z Drużyny Omega nie spodziewali się, że będą wysta-wieni tak długo na oddziaływanie zerowego ciśnienia.

Z jakiegoś powodu Fi nie mógł się skupić. Cały czas martwił się losem, jaki spo-tkał Sieka. Dziwił się, że o tym myśli, skoro i jemu mogło pozostawać najwyżej dwa-dzieścia minut życia. Pamiętał jednak słowa pilota, który powiedział, że kable energe-tyczne przechodzą przez panel trzy metry od...

Tutaj. Wysunął wibroostrze z płytki kłykciowej i podważył płytę czołową panelu. Niner

stanął za plecami kolegi i skierował snop światła w głąb otworu, w którym biegły przewody, kable i rury.

- Na tym widnieje napis „próżnioszczelna grodź" - zauważył. - Tak, ale dokąd biegnie? - zainteresował się sierżant. Skierowali spojrzenia na su-

fit i zaczęli szukać gniazd próżnioszczelnych grodzi. Wypatrzyli przynajmniej trzy na odcinku korytarza między otwartym włazem a sterownią.

- Najbezpieczniej będzie się wycofać poza tę, która znajduje się najbliżej sterowni - zdecydował Niner.

- Moglibyśmy wysadzić w powietrze cały panel, żeby opadły wszystkie - zapropo-nował podwładny. Ale wtedy zanikłoby także sztuczne ciążenie, pomyślał ponuro. Coś cudownego. - Odcięcie zasilania zazwyczaj wywołuje takie skutki.

Niner przyłożył rękawicę do boku hełmu. Zaczynało mu to wchodzić w nawyk, podobnie jak ostatnio drażniła go obecność Fi, ilekroć miał do rozwiązania trudny pro-blem.

- Dar, słyszałeś wszystko, co tu mówiliśmy? - zapytał. - Już do was idę, sierżancie - usłyszał w odpowiedzi. Wyświetlacz chronometru Fi twierdził, że mają jeszcze kwadrans na wykonanie

tego zadania. - No dobrze, jeżeli Dar wysadzi ten panel w powietrze za pomocą zdalnie wyzwa-

lanego detonatora i rzeczywiście awaryjne grodzie opadną, znajdziemy się na korytarzu między najdalszą grodzią a włazem sterowni - powiedział komandos. - I co dalej?

- Jeżeli nadal jest tam atmosfera, będziemy musieli otworzyć klapę i zaprzyjaźnić się z trzema hufuune, którzy tam przebywają - odparł Niner.

- A jeżeli i tam panuje próżnia, będziemy mogli tylko czekać na śmierć - dodał Fi. - Ale na pewno się jej doczekamy, jeżeli tego nie zrobimy -oznajmił Darman, któ-

ry stanął obok kolegi z taśmą termicznego detonatora w dłoni. - Do dzieła. Wracajcie tam i czekajcie, aż nastawię czas eksplozji.

- Powinniśmy wysłać Czerwone Zero.

Page 25: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

49- Najpierw się upewnijmy, czy cokolwiek z nas zostanie, żeby warto było przysy-

łać kogoś na ratunek - stwierdził Niner. Odwrócił się i truchtem pobiegł w głąb koryta-rza.

Fi obserwował go jakiś czas, ale w końcu wzruszył ramionami i poklepał pokrywę otwartego na oścież panelu.

- Dzięki, Sicko - powiedział.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

50

R O Z D Z I A Ł

3 NTN (Niestety, To Niemożliwe). Jestem w trakcie wykonywania innego rozkazu.

odpowiedź przesłana przez dowódcę okrętu Floty Republiki „Nieustraszony" po otrzymaniu rozkazu wycofa-nia się do przestworzy planety Skuuma i przerwania akcji ratunkowej, której celem była ewakuacja batalio-

nów Sarlacc

Podmuchy lodowatego wichru, które wpadały przez otwarty właz do ładowni lecą-cej z prędkością pięciuset kilometrów na godzinę kanonierki typu LAAT/c, mogły za-mrozić krew w żyłach. Uszy atakował ogłuszający ryk wlatującego powietrza, a zmysł równowagi zmagał się z nieustannymi zmianami kursu i pułapu lotu, jakich dokonywał pilot, żeby nie dopuścić do namierzenia kanonierki przez artylerzystów naziemnych stanowisk baterii przeciwlotniczych.

Etain uświadomiła sobie, dlaczego żołnierze wkładają uszczelnione kombinezony i pancerze. Miała na sobie tylko płaszcz Jedi i uzasadnione w takich sytuacjach fragmen-ty zbroi, które osłaniały górną część ciała, ale nie chroniły przez dojmującym chłodem. Wezwała Moc, żeby pomogła jej stawić czoło lodowatemu wichrowi, i upewniła się, że opasująca jej ciało linka bezpieczeństwa jest przypięta do klamry grodzi.

- Będzie pani oszołomiona po powrocie do kwatery głównej, pani generał - ode-zwał się do niej sklonowany żołnierz w stopniu sierżanta, szczerząc zęby w porozu-miewawczym uśmiechu. Włożył hełm i uszczelnił kołnierz. Miał przydomek Clanky. Młoda Jedi nie omieszkała go o to zapytać.

- Naprawdę nie widziałam tego rozkazu - stwierdziła z namysłem. -A przynajm-niej zapoznałam się z nim trochę zbyt późno.

- To zabawne, że dowódca użył skrótu NTN, prawda? - zapytał sierżant. Jego głos wydobywał się z głośnika anonimowego hełmu.

- Zabawne? Dlaczego? - zainteresowała się Etain. Zapadła krótka cisza. - Właśnie w ten sposób odmawia się przyjęcia zaproszenia do wzięcia udziału w

spotkaniu towarzyskim, pani generał - wyjaśnił w końcu Clanky. - UPP, Uprzejmie Proszę o Przybycie. NTN, Niestety, To Niemożliwe.

Tak, Etain już się czuła oszołomiona, jak przewidywał komandos. Nie dość szyb-ko przyswajała sobie żargonowe zwroty i akronimy, jakie słyszała w ciągu ostatniego

Page 26: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

51roku. Z trudem wytrzymywała nieustanną pomysłowość komandosów. Ich niesamowita umiejętność przystosowywania języka i zwyczajów do własnych potrzeb dawała począ-tek subkulturze tożsamości klonów. Etain uznała, że przydałby się jej protokolarny android.

Wiedziała jednak, czym jest larty. Darman wyjaśnił jej kiedyś, że słowo oznacza kanonierkę typu LAAT/i - a czasami, jak w tym przypadku, jej większą odmianę towa-rową. Darman powiedział, że to najpiękniejszy statek, jaki może sobie wyobrazić ktoś, kto czeka na ratunek w beznadziejnej sytuacji. Młoda Jedi odnosiła wrażenie, że ko-mandos miał rację.

NTN, dobre sobie, pomyślała. Jak mogłam być taka głupia? Widocznie żołnierze przypuszczali, że jest równie wygadana jak Fi i popisuje się przed nimi. W rzeczywi-stości po prostu nie znała dobrze ich szybko rozwijającego się, specyficznego żargonu i czasami używała go bez dostatecznego namysłu.

- Na pewno mi wybaczą, jeżeli wykonacie to zadanie, sierżancie - powiedziała. Nie była pewna, czy podwładny ją usłyszał, bo ostatnie słowa zagłuszył najpierw

narastający, a później opadający ton ryku silników przelatujących w pobliżu dwóch myśliwców typu V-19 Torrent, które po chwili zniknęły w oddali. Ich piloci mieli zbombardować pozycje robotów między gęstym lasem, w którym kryli się żołnierze dwóch batalionów Sarlacc, a wąskim paskiem plaż, gdzie mogły wylądować kanonier-ki. W gęstym lesie roboty, jak stwierdził kiedyś Darman, były zwykłym szmelcem. Etain miała nadzieję, że komandos się nie mylił. Pilot kanonierki raptownie zanurkował i wyrównał pułap lotu nad koronami drzew. Dopiero wówczas Etain, widząc zielone smugi zamiast liści, uświadomiła sobie, jak szybko leci. Chwilę później po stronie bak-burty pojawiła się następna larty. W ewakuacji brały udział trzydzieści cztery okręty. Ich piloci lecieli w kierunku punktu ewakuacyjnego w luźnym szyku.

- Trzy minuty, pani generał - odezwał się przez interkom pilot jej kanonierki. Etain usłyszała trzask i zobaczyła błysk eksplozji po stronie sterburty. - Zwróciliśmy na sie-bie uwagę stanowisk artylerii przeciwlotniczej blaszaków, więc jeszcze trochę obniżę pułap lotu. Proszę się trzymać.

Tym razem młoda Jedi nawet nie mrugnęła. Adrenalina w jej krwi osiągnęła po-ziom, w którym Etain uświadamiała sobie wyraźnie każde zagrożenie, ale reagowała na nie odruchowo - z chłodną obojętnością... Jak to określił kiedyś jeden ze sklonowanych żołnierzy, była zbyt przerażona, żeby wpaść w panikę.

Trzy minuty przeciągnęły się najpierw do trzech godzin, żeby w końcu przemienić się w trzy sekundy.

Kiedy pilot larty zaczął opadać po spirali, żeby wylądować, linię drzew oświetlały czerwone błyskawice blasterowych strzałów z działek robotów. Etain nie myślała ani nie czuła. Gdy kanonierka osiągnęła pułap dziesięciu metrów, pani generał po prostu wyskoczyła z ładowni. Przeleciała nad czterema szybko zjeżdżającymi po linach sklo-nowanymi żołnierzami i sierżantem w pancerzu z zielonymi oznaczeniami. Pomyślała, że umiejętność władania Mocą przydaje się czasami w bardzo niezwykłych sytuacjach. Wylądowała przed członkami drużyny i skierowała poziomo lufę karabinu udarowego.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

52Trzymając go jedną dłonią za łożysko, a drugą za osłonę lufy, zaczęła omiatać ogniem skraj lasu przed sobą.

Wyczuła, że obok niej i za nią lądują inne kanonierki. Wzbijały w powietrze tu-many zeschniętych liści i suchej gleby, więc Etain widziała tylko to, co znajdowało się przed nią: mniej więcej dwa plutony żołnierzy z Sarlacca walczące z zajmującymi skraj polany bojowymi superrobotami. Po obu stronach wyczuwała obecność członków swo-jej drużyny.

Połowa BSR-ów znieruchomiała po eksplozji dziesięciu granatów wytwarzających impulsy elektromagnetyczne i ognia z jej karabinu udarowego. To właśnie w takich sytuacjach młoda Jedi żałowała, że nie może się posługiwać komunikatorem hełmu i musi korzystać z urządzenia przypiętego w nieodpowiednim miejscu do ramienia. Moc nie przekazywała jej informacji w rodzaju: „BSR-y w sile stu jednostek zbliżają się z kierunku zielony dwadzieścia". W Mocy kryło się tyle chaosu i bólu, że młoda Jedi nie mogła skorzystać z jej energii, by się skupić.

Zrobiła więc to, do czego ją szkolono, a co umiała wykonywać bez myślenia, od-kąd skończyła cztery lata: zaczęła walczyć.

Puściła się biegiem w stronę linii robotów, a podwładni poszli w jej ślady. Posyła-jąc w kierunku automatów błękitne błyskawice, dziwiła się, że nic nie słychać, dopóki Clanky nie włączył systemu projekcyjnego hełmu.

- ...zbliżają się wzdłuż całej linii brzegowej - usłyszała. - Przepraszam, pani gene-rał, że wcześniej o tym nie pomyślałem! Spore wyrwy w liniach robotów.

- Brak łączności - poinformowała go młoda Jedi, jakby ktoś wygarnął z jej umysłu wszystkie niepotrzebne słowa. Zaczynała odczuwać ciężar udarowego karabinu w dło-niach. Zauważyła także, że zasobnik broni szybko się wyczerpuje. Wskaźnik energii zbliżał się do zera. Etain puściła jeszcze dwie serie, które powaliły trzy BSR-y i nie-wielkie drzewo. - Ile jeszcze? - zapytała.

- Wysunięte stanowisko kontroli ruchu powietrznego twierdzi, że dwieście BSR-ów i czołgi, kierunek dwadzieścia stopni - odparł Clanky. - Atakują je piloci czterech torrentów...

Nisko nad ich głowami przeleciało z rykiem silników kilka następnych myśliwców typu V-19. Po chwili na skraju lasu pojawiła się żółtobiała kula ognia, która oświetliła upiornym blaskiem biegnących ludzi i drzewa. Dowódca sił powietrznych „Nieustra-szonego" rzeczywiście panował nad sytuacją. Nic dziwnego, że żołnierze tak kochali pilotów.

Clanky rozpłaszczył się na ziemi i zaczął strzelać w kierunku gromady BSR-ów, które kierowały się w stronę miejsca lądowania kanonierek. Etain bez namysłu poszła w jego ślady. Komandos od czasu do czasu kiwał głową, musiał więc odbierać infor-macje i rozkazy ze słuchawki hełmu.

- Żołnierze z Sarlacca rozpraszają się wzdłuż całej linii brzegowej, pani generał - poinformował w końcu. -A ci z „Nieustraszonego" kierują pozostałe larty na północ.

- Są może jakieś wieści od generała Vaasa Ga? - zapytała młoda Jedi. Clanky na chwilę umilkł, a przynajmniej Etain tak się zdawało.

Page 27: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

53- Jest kilometr na północ od nas z komandorem Gree - odparł w końcu sierżant. -

Prosi o wsparcie z powietrza. Dwie kanonierki wylądowały na tyle blisko, że Etain zauważyła je kątem oka. Od

razu spomiędzy drzew wybiegły grupki żołnierzy. Niektórzy, biegnąc parami, nieśli rannych towarzyszy. Młoda Jedi miała nadzieję, że samotny robot medyczny IM-6, pełniący dyżur na pokładzie każdej larty, da sobie radę z oceną stopnia obrażeń dzie-siątków rannych naraz. Kolejna kanonierka wylądowała w taki sposób, że jej kadłub znieruchomiał prostopadle względem skraju lasu. Nie otwierając sterburtowej klapy włazu i nie przejmując się tańczącymi po kadłubie błyskami trafień, pilot zaczął ostrze-liwać BSR-y.

Sterburtowy artylerzysta, niebezpiecznie wystawiony na strzały w transpastalowej bańce skrzydła, kierował ciągły ogień w torsy automatów, jakby polewał je wodą. Etain zobaczyła coś, co się poruszało, i odwróciła głowę. Zakuci w białe pancerze żołnierze biegli w kierunku kanonierki, nurkowali pod jej kadłubem i nikli, prawdopodobnie w otworze bakburtowego włazu. Laserowe strzały artylerzysty larty zlały się w nieprze-rwany, nieruchomy strumień.

Młoda Jedi uświadomiła sobie tak wyraźnie, jakby czas zwolnił bieg, że wykorzy-stanie dziobowego działka kanonierki i pocisków wyzwalających impulsy promienio-wania spowoduje u żołnierzy cięższe obrażenia. Czuła suchość w ustach, a jej serce waliło tak szybko, że niemal nie słyszała przerw między kolejnymi uderzeniami. Mimo to miała dość czasu, żeby to sobie uświadomić.

Wznowiła ogień. Nie odrywała palców od spustu broni, dopóki nie zużyła reszty energii.

- Spokojnie, blaszaki przedzierają się w tę stronę... - usłyszała w pewnej chwili. Skoncentrowała się jeszcze bardziej. Wyczuwała obecność pięciu mężczyzn wokół

siebie w postaci rozmytych plam i wirów żyjącej energii w Mocy. Kiedy dobiegł do nich pierwszy bojowy robot, Etain posłużyła się Mocą i z niewiarygodną siłą zamach-nęła się bezużytecznym karabinem. Broń zatoczyła łuk, wylądowała na torsie automatu, roztrzaskała metalowy stop i posłała w powietrze smukłą głowę.

Chwilę później za następnym robotem pojawił się błękitny energetyczny woal energii. Wyglądał jak nieruchome tło, ale w rzeczywistości musiał być seriami ognia z karabinu typu DC-15. Etain upuściła bezużyteczny karabin udarowy i sięgnęła po świetlny miecz, bo nie miała innej broni.

Z metalowego cylindra wyskoczyła kolumna błękitnego światła, chociaż młoda Jedi nie pamiętała, żeby przyciskała guzik na obudowie. Zatoczyła ręką łuk, po którym pozbawiony nóg metalowy korpus robota runął obok niej niczym pień ściętego drzewa. Spadł na górną kończynę, która wciąż strzelała, i zadygotał, rozerwany na kawałki przez ogień własnych strzałów. Rozżarzone odłamki zaskwierczały w zetknięciu z płaszczem i skórą Etain, ale młoda Jedi nie poczuła bólu.

Uświadomiła sobie, że stoi przed następnym robotem i trzyma oburącz rękojeść świetlnego miecza. Dwaj żołnierze z jej drużyny, leżąc na brzuchu, strzelali do innych automatów, a Clanky przyklęknął na jedno kolano i posłał granat w kierunku zbliżają-cego się ku nim szeregu kilkunastu bojowych superrobotów.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

54Mimo to automaty wciąż się zbliżały. Sklonowani żołnierze też. Etain także. Jesteśmy wszyscy tacy sami, pomyślała młoda Jedi. Nikt spośród nas nie myśli. Po

prostu reagujemy. Działając jak w transie, nastawiała klingę miecza pod takim kątem, żeby odbijać z

powrotem ulewę lecących ku niej czerwonych błyskawic. Każde skwierczenie zderza-jących się energii było zarazem pierwszym i ostatnim. Etain odbijała strzały, jakby ich grad nie miał się nigdy skończyć. Kiedy drogę zagrodził jej jakiś robot, bez zastano-wienia przecięła go na pół. Kable i rozżarzone odłamki metalowego stopu opryskały ją niczym ognisty deszcz. W pewnej chwili zauważyła, że czyjaś biała rękawica chwyta ją za ramię i ciągnie do tyłu.

- Wycofujemy się, pani generał - usłyszała. - Larty jest gotowa do startu. - Clanky musiał niemal siłą odciągnąć ją od stosu pogruchotanych elementów superrobotów i przynaglić do biegu w stronę kanonierki. - Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, a w ładowni jest pełno żołnierzy. Proszę biec. Szybko!

Etain usłuchała. Wracając do kanonierki, schyliła się i podniosła karabin udarowy. Szła jak oślepiona, prawdopodobnie od nadmiaru adrenaliny. Mimo to, kiedy dobiegła do kanonierki, postawiła nogę na platformie i obejrzała się, żeby policzyć mijających ją żołnierzy. Jeden, drugi, trzeci, czwarty żołnierz... i Clanky. Wszyscy obecni. Poczuła, że opancerzona rękawica chwyta ją i wciąga na pokład. Nie miała pojęcia, kim jest ten żołnierz, ale obecnie był także jednym z jej podwładnych.

Kanonierka uniosła się pionowo tak szybko, że żołądek młodej Jedi miał ochotę zostać na powierzchni planety.

Las i żyzna równina delty Dinlo skurczyły się w dole i ściemniały. Klapy włazów wysunęły się do przodu i zatrzasnęły. Etain poczuła się jak w magazynie pełnym przy-pieczonych, brudnych pancerzy. Owionął ją odór krwi i przysmażonego ciała. Pierwot-ne instynkty, które dotąd nakazywały jej przetrwanie za wszelką cenę, ustąpiły miejsca prozaicznym dreszczom.

Clanky zdjął hełm i ich oczy się spotkały. Młoda Jedi poczuła się, jakby popatrzy-ła w lustro. Odgadła, że w jej szeroko otwartych oczach maluje się takie samo przera-żenie, jakie zobaczyła na twarzy sierżanta. Reagując instynktownie, położyli sobie dło-nie na ramionach i sekundę czy dwie stali nieruchomo. Clanky także drżał.

W końcu rozłączyli się i odwrócili od siebie, jakby ich ruchami kierował synchro-niczny mechanizm.

Tak, pomyślała Etain. Jesteśmy wszyscy tacy sami. Kiedy usunęła ze świadomości pomruk jednostek napędowych kanonierki wracającej na pokład „Nieustraszonego" z prędkością sześciuset sześćdziesięciu kilometrów na godzinę - pilot przekroczył dozwo-loną szybkość - wydało się jej, że w ładowni panuje niezwykła, idealna cisza.

Przekonała się także, że robot typu IM-6 nie potrafi poradzić sobie z oceną obra-żeń czterdziestu mężczyzn stłoczonych w zmodyfikowanej ładowni, w której było miejsce najwyżej dla trzydziestu, zwłaszcza jeżeli co najmniej dziesięciu było rannych.

Kiedy jednak wsłuchała się uważniej, a poziom adrenaliny w jej krwi trochę opadł, uświadomiła sobie, że w ładowni nie jest wcale tak cicho, jak początkowo się jej wy-dawało. Słyszała odgłosy chrapliwego oddychania i stłumione jęki bólu. Od czasu do

Page 28: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

55czasu rozlegał się też skowyt, który stopniowo narastał, przechodził w głośny jęk i cichnął.

Etain przecisnęła się przez tłum żołnierzy w ładowni, starając się nie nadepnąć na mężczyzn, którzy klęczeli albo kucali na pokładzie. Pod burtą zauważyła sklonowanego żołnierza, którego podtrzymywał w pozycji siedzącej jeden z braci. Klon nie miał heł-mu i napierśnika, więc młoda Jedi nie musiała korzystać z usług medycznego robota, żeby sprawdzić stan zdrowia żołnierza. Miał ranę na piersi, a na ustach krwawą pianę.

- Gdzie sanitariusz? - zapytała, rozglądając się po ładowni. - Sanitariusz! Pomóż temu mężczyźnie. Natychmiast!

Medyczny robot wyłonił się spośród grupy żołnierzy, którym udzielał pierwszej pomocy, i skierował na nią parę fotoreceptorów.

- Jestem, pani generał - zameldował. - Dlaczego nie zająłeś się tym człowiekiem? - zapytała gniewnie młoda Jedi. - Stan X - stwierdził beznamiętnym głosem automat i wrócił do leżących na po-

kładzie żołnierzy, żeby im pomóc. Etain powinna była się tego domyślić. Zobaczyła literę X, płonącą czerwienią na

naramienniku rannego żołnierza. Miała nadzieję, że ranny nie usłyszał odpowiedzi robota, ale prawdopodobnie i tak uświadamiał sobie stan własnego zdrowia, bo Kami-noanie zapewnili klonom szkolenie nieuwzględniające żadnych uczuć. Symbol X ozna-czał, że żołnierz został ciężko ranny i nawet gdyby mu udzielono pomocy, nie rokuje nadziei na przeżycie. Robot powinien poświęcać uwagę rannym oznakowanym cyfrą trzy, a potem piątką.

Etain głęboko odetchnęła i przypomniała sobie, że jest Jedi, a Jedi umieją robić coś więcej niż tylko wymachiwać świetlnym mieczem. Uklękła obok rannego i chwyci-ła go za rękę. Mężczyzna odwzajemnił jej uścisk ze zdumiewającą siłą jak na konające-go człowieka.

- Wszystko w porządku - powiedziała. Wysłała myśli w głąb Mocy, żeby się zorientować w charakterze obrażeń i

ukształtować je w głowie. Miała nadzieję, że spowolni tempo krwotoku i ściągnie brze-gi rozerwanych tkanek, dopóki larty nie wyląduje w hangarze „Nieustraszonego". Zale-dwie jednak uświadomiła sobie rozmiary rany, zorientowała się, że nie da rady ocalić życia żołnierza.

Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie wywrze wpływu na umysł klona bez jego wiedzy i zgody. Kiedyś, nie pytając o zezwolenie, uśmierzyła udrękę Atina i zwiększy-ła wiarę Ninera we własne siły, kiedy komandos jej najbardziej potrzebował, ale od tamtej pory starała się unikać takich ingerencji. Bez względu na powszechną opinię klony nie były niedorozwinięte umysłowo, ale ten ranny umierał, a ona chciała mu jakoś pomóc.

- Mam na imię Etain - powiedziała. Skupiła uwagę na jego oczach, zobaczyła za nimi coś w rodzaju bezbarwnego wiru i postarała się wyobrazić sobie spokój. Wycią-gnęła drugą rękę do żołnierza, który utrzymywał rannego w pozycji siedzącej, i wy-szeptała bezgłośnie słowa: - Pakiet medyczny. - Wiedziała, że takie pakiety zawierają

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

56jednorazowe strzykawki z silnym środkiem przeciwbólowym, bo kilkakrotnie zauważy-ła, jak korzystał z nich Damian. - Nie musisz się niczego bać. Jak się nazywasz?

- Fi - odparł ranny i młoda Jedi przeżyła wstrząs, ale pomyślała, że w armii, w któ-rej żołnierzom przypisywano numery zamiast imion, musiało służyć wielu o imieniu Fi.

Kolega rannego wyszeptał cicho: - Nie trzeba. - Pokazał zużyte strzykawki na znak, że już naszpikował rannego to-

warzysza ich zawartością. - Dziękuję, że pani o tym pomyślała. Etain umiała nie tylko wpływać na czyjeś myśli, ale także wywierać wpływ na

systemy endorfinowe. Postanowiła wykorzystać w tym celu wszystkie umiejętności. - Ból ustępuje - powiedziała. - Środek przeciwbólowy działa. Czujesz to? - Jeżeli

Moc w ogóle istniała, musiała przyjść jej z pomocą w takiej chwili. Etain spojrzała na twarz rannego i zauważyła, że mięśnie jego szczęk się rozluźniają. - Jak się czujesz? - zapytała.

- Lepiej. Dziękuję pani - wyszeptał ranny. - Trzymaj się. Możesz się poczuć trochę senny. Nadal trzymał jej dłoń z zaskakującą siłą. Młoda Jedi odwzajemniła uścisk. Zasta-

nowiła się, czy ranny zdaje sobie sprawę, że go okłamuje, i tylko dla własnego spokoju udaje, że wierzy jej zapewnieniom. Nie powiedział nic więcej, ale przestał jęczeć, a jego ściągnięta dotąd z bólu twarz trochę się wypogodziła.

Młoda Jedi oparła jego głowę o swoje ramię i wsunęła drugą dłoń między kark rannego a burtę kanonierki. Skupiając się na obrazie chłodnej bladej pustki, spędziła w takiej pozycji dziesięć minut. Później ranny zaczął kasłać. Jego brat ujął go za drugą rękę, a Fi - bolesne przypomnienie przyjaciela, którego Etain nie widziała od wielu miesięcy i mogła już więcej nie zobaczyć - powiedział:

- Nic mi nie jest. Chwilę później uścisk jego palców osłabł. - Nie żyje, proszę pani - stwierdził jego brat. Etain ledwo sobie uświadamiała, że następne dwadzieścia minut spędziła, zamie-

niając po kilka słów z każdym żołnierzem w ładowni kanonierki. Wypytywała ich o przydomki i o to, kto został zabity. Cały czas się zastanawiała, dlaczego żołnierze pa-trzą najpierw na jej pierś i dopiero później z przerażeniem spoglądają w jej oczy.

Przyłożyła dłoń do policzka i poczuła ból. Spojrzała na tę dłoń i zobaczyła popla-miony jaskrawoczerwoną świeżą krwią odłamek metalowego stopu. Do tej pory nie czuła, że tkwi w jej policzku. Rozejrzała się po ładowni w nadziei, że w gąszczu ubło-conych białych pancerzy wypatrzy ten ze znajomą zieloną łatą.

- Clanky - odezwała się do sierżanta, czując ogarniające ją odrętwienie. - Clanky, nigdy przedtem cię o to nie pytałam. Gdzie grzebiemy naszych ludzi? A może, wzorem Jedi, kremujemy ich zwłoki?

- Zazwyczaj ani ich nie grzebiemy, ani nie kremujemy, pani generał - odparł sier-żant. - Proszę się teraz o to nie martwić.

Młoda Jedi spojrzała na swój jasny płaszcz i stwierdziła, że jest niewiarygodnie brudny. Był upstrzony otworkami o zwęglonych brzegach, jakby spawała bez ochron-

Page 29: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

57nego fartucha. Od prawego ramienia do pasa ciągnęła się nieregularna plama ciemno-czerwonej krwi, która powoli czerniała i sztywniała.

- Mistrz Camas mnie usmaży - westchnęła. - To niech usmaży nas oboje - odparł Clanky. Etain wiedziała, że musi uzyskać odpowiedź na swoje pytanie, której udzielenia

tak zręcznie uniknął jej podwładny, ale na razie jej myśli zaprzątało coś innego. Pomy-ślała o Darmanie, nagle świadoma, że coś jest nie w porządku. Wśród wykonujących zadania komandosów zawsze jednak coś było nie w porządku, a Moc mówiła jej wy-raźnie, że Darman wciąż żyje.

Nie żył za to ranny żołnierz o przydomku Fi. Młoda Jedi, zawstydzona osobistymi rozmyślaniami, udała się na poszukiwania rannych, którym wciąż jeszcze mogła po-móc.

Miejsce przestępstwa na terenie magazynu Bravo Osiem, Manarai, Coruscant, 367 dni po bitwie o Geonosis

Skirata traktował śmierć każdego sklonowanego żołnierza jak osobistą obrazę, ale nie zamierzał wyładowywać frustracji na Obrimie. Ordo wiedział, że obaj mężczyźni szanują się nawzajem jako doświadczeni zawodowcy. Obrim chyba się orientował, że Kal'buir czasami mówi to, czego wcale nie myśli.

- A zatem kiedy twoi ludzie ruszą swoje shebse i powiedzą nam, skąd się tu wziął ten ładunek wybuchowy? - zapytał Skirata.

- Już niedługo - zapewnił Obrim. - Eksplozja zniszczyła także holokamerę systemu bezpieczeństwa. Czekamy na obraz z rezerwowej kamery z pokładu satelity. Nie będzie równie wyraźny, ale przynajmniej go dostaniemy.

- Przepraszam, Jaller - mruknął Mandalorianin, nadal żując korzeń ruik. - Nie chciałem cię obrazić.

- Wiem, kolego - odparł Obrim. - Nie żywię do ciebie urazy. To był jeszcze jeden powód, dla którego Ordo lubił swojego sierżanta. Skirata był

typowym Mandalorianinem. Idealny Mando'ad mógł być stanowczym, ale kochającym ojcem. Mógł być też pełnym szacunku synem umiejącym wyciągać wnioski z każdego doświadczenia. Mógł być wreszcie wojownikiem, który dochowywał wierności osobi-stym zasadom, zamiast ulegać wiecznie zmieniającym się rządom i flagom.

Wiedział także, kiedy przepraszać. Skirata wyglądał na wyczerpanego. Ordo był ciekaw, czy sierżant sobie kiedykol-

wiek uświadomi, że nikt po nim nie oczekuje, aby dotrzymywał kroku młodym żołnie-rzom.

- Mógłbyś zostawić to mnie - powiedział. - Jesteś dobrym chłopcem, Ord'ika, ale muszę się rym sam zająć - odparł Skirata. Komandos położył jedną dłoń na plecach sierżanta, a drugą na barkach Obrima, i

skierował obu trochę dalej od miejsca eksplozji. Bardzo się starał, żeby aruetiise - oso-by niebędące Mandalorianami, cudzoziemcy, a czasami nawet zdrajcy - nie zorientowa-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

58li się, że jego sierżant potrzebuje pociechy. Oczekiwanie było najgorszą rzeczą, jaka mogła spotkać Kal’buira.

Chwilę później rozległ się świergot komunikatora Obrima i były strażnik senatu włączył urządzenie.

- Już to mamy - powiedział. - Przekazują nam ten obraz. Przesyłam go do projek-tora Orda.

Z rękawicy komandosa wystrzelił ziarnisty błękitny hologram. Ukazywał widziany z dużej wysokości dostawczy transportowiec. Statek podleciał do bariery i został skie-rowany na pas lądowisk. Po chwili jego obraz przemienił się w kulę ognia, a wreszcie ukazały się kłęby dymu i opadające szczątki.

Chyba z piętnaście razy eksplozja statku wyrywała w transpastalowo-granitowym murze magazynu zaopatrzeniowego Bravo Osiem potężną dziurę, zanim Ordo doszedł do wniosku, że ma dosyć.

- Wszystko wskazuje, że ładunek wybuchowy znajdował się w ładowni tamtego dostawczego transportowca - stwierdził Obrim. - Niektóre możliwe do rozpoznania szczątki rozrzucone wokół miejsca eksplozji potwierdziły, że zniszczeniu uległ gwiezdny statek. Nikt nie da rady uciec z miejsca wybuchu, co oznacza, że pilot był wciąż na pokładzie i... - Urwał, żeby zapoznać się z informacjami przekazywanymi na ekran osobistego notatnika. - Dostaję potwierdzenie, że to był rutynowy transport, a pilot okazał się niczego nieświadomym cywilem. Nic nie wskazuje, żeby zamierzał popełnić samobójstwo. To musiała być normalna dostawa, tyle że ktoś potajemnie przemycił na pokład dodatkowy śmiercionośny towar.

- Czy możemy przejrzeć nagrania z poprzednich dni? - zainteresował się Ordo. - Chcę się przekonać, czy w ramach przygotowań do tej akcji ktoś nie obserwował bazy albo ruchu statków.

- Mamy nagrania z ostatnich dziesięciu dni - poinformował Obrim. - Nie mają jed-nak lepszej rozdzielczości ani nie są zarejestrowane pod lepszym kątem niż to, które właśnie oglądamy.

- Mimo to chciałbym je obejrzeć. Ordo spojrzał na Skiratę. Mandalorianin zachował milczenie, ale był wyraźnie

rozdrażniony. Widać było, że intensywnie rozmyśla. Komandos aż za dobrze znał wy-raz jego twarzy w takich sytuacjach.

- No dobrze, cofnięcie się w czasie to najlepsza metoda, jaką w tej chwili możemy zastosować - odezwał się w końcu sierżant. - Powinniśmy podążać szlakiem dostaw użytych w eksplozji materiałów wybuchowych.

- Właśnie w tej chwili Omegi wykonują OPIN-a, żeby to sprawdzić - oznajmił Or-do. - Może znajdą podejrzanych, których Vau mógłby poddać przesłuchaniu.

- A ja mam przymknąć na to oko, tak? - żachnął się Obrim. Prawdopodobnie dałby wszystko, byle tylko wziąć czynny udział w akcji, zamiast nadzorować poczynania innych. - Jeżeli was to interesuje, przesłuchania podejrzanych to moja działka. Problem w tym, że ostatnio rzeczywiście oczy same mi się przymykają.

- Długo to jeszcze będziesz miał? - zagadnął Skirata, odsuwając Orda na bok ła-godnym ruchem.

Page 30: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

59- Tak długo, jak sobie życzysz, Kału - usłyszał w odpowiedzi. - A więc na razie nie wybieraj się do lekarza. Mandalorianin wyminął kilku funkcjonariuszy ekipy dochodzeniowej, którzy

nadal ustawiali holoznaki w różnych punktach rumowiska. Czerwone oznaczały części ciał, a niebieskie - dowody nieorganiczne. Ordo zastanowił się, czy cywile, którzy gapi-li się zza bariery, widzieli już to wszystko, oglądając informacje w HoloNecie.

W pewnej chwili Skirata przystanął i pochylił się nad Sullustanką, która, pełzając na czworakach, omiatała rumowisko promieniem sensora.

- Czy jeżeli odnajdzie pani jakieś plakietki, może mi pani je przekazać? - zapytał. - Plakietki? - Sullustanka kucnęła i skierowała na niego okrągłe, czarne, wilgotne

oczy. - Nie rozumiem. - Niewielkie płytki, które służą do identyfikacji żołnierzy -wyjaśnił Skirata. -

Umieszcza się je na napierśnikach. - Rozsunął wskazujący palec i kciuk, żeby obcej istocie dać pojęcie o rozmiarach plakietek. - W tym rumowisku powinno się kryć pięt-naście takich płytek.

- Załatwimy wszystkie problemy administracyjne, Kału - obiecał Obrim. - Nie mu-sisz się o to martwić.

- Nie zależy mi na poznaniu ich tożsamości - sprostował sierżant. - Chcę mieć ka-wałek pancerza każdego żołnierza, który tu zginął, żeby okazać mu szacunek na sposób Mando.

Ordo zauważył dezorientację Obrima. - Ciała nie mają dla nas żadnego znaczenia - powiedział. - Może to się dobrze

składa. Były strażnik pokiwał ponuro głową i skierował ich za następny plastoidowy

ekran. Stał tam stojak ze skrzyżowanymi nogami, na którym funkcjonariusze ekipy dochodzeniowej składali i oznaczali fragmenty stopu oraz inne trudne do zidentyfiko-wania materiały.

- Możecie przejrzeć to wszystko, jeżeli chcecie - zaproponował. Skirata polecił komandosowi gestem, żeby stanął po drugiej stronie stojaka. - To domena Orda, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby zajęli się tym twoi

podwładni - powiedział. - Mam zaufanie do dokładności Sullustan. To miał być niewinny żart, ale funkcjonariusze ekipy dochodzeniowej przyjęli je-

go słowa za dobrą monetę. Jeden z nich uniósł głowę. - Miło wiedzieć, że wywiad wojskowy docenia starania pracowników CSB - po-

wiedział. - Nigdy dotąd nie nazywano mnie wywiadem wojskowym - mruknął Mandaloria-

nin, jakby jeszcze do niego nie dotarło, że począwszy od piątego dnia po bitwie o Geo-nosis właśnie temu poświęca każdą wolną od snu chwilę życia.

Ordo wyciągnął rękę w kierunku najbliższego funkcjonariusza, dając do zrozu-mienia, żeby pracownik ekipy dochodzeniowej podał mu swój komputerowy notes.

- Będziesz tego potrzebował - powiedział i połączył go ze swoim notesem. - Wpi-suję ci najnowsze dane na temat IŁ W... improwizowanych ładunków wybuchowych.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

60W ciągu ostatniego roku jednostka antyterrorystyczna Coruscańskiej Służby Bez-

pieczeństwa i współpracownicy Skiraty rzeczywiście bardzo się do siebie zbliżyli. Zała-twianie spraw oficjalnymi kanałami komórek bezpieczeństwa Republiki byłoby po prostu stratą czasu. Zawsze można było liczyć na to, że cywilni urzędnicy zachowają się jak idioci, od których aż się roiło jak galaktyka długa i szeroka. Mogli uznać jakieś informacje za ściśle tajne z czysto osobistych powodów, na przykład ze strachu o wła-sne kariery. Ordo po prostu nie miał na to czasu. Kiedy się upewniał, że informacje zostaną przepisane bez zakłóceń, do życia obudził się znów holoprojektor na we-wnętrznej stronie płytki jego przedramienia. W zagłębieniu jego dłoni pojawił się nie-wielki błękitny hologram, na którym panował kompletny chaos.

W pierwszej sekundzie komandos pomyślał, że to obraz z projekcyjnego wyświe-tlacza w polu jego widzenia, ale sygnał pochodził z zewnątrz i został wysłany przez komandosów z Drużyny Omega.

- Tu Omega - usłyszał. - Czerwone Zero, Czerwone Zero, Czerwone Zero, odbiór! Hologram przedstawiał przyklejonych plecami do grodzi czterech komandosów,

obok których przelatywały od czasu do czasu jakieś szczątki. Dobrze przynajmniej, że wszyscy żyli.

Kiedy Skirata usłyszał głos Ninera i kod, którego wszyscy się obawiali, odwrócił się jak użądlony. Czerwone Zero oznaczało prośbę o natychmiastową pomoc.

Ordo bez namysłu zarejestrował współrzędne miejsca nadania sygnału i podniósł wyżej komputerowy notes, żeby Skirata mógł zobaczyć liczby i przekazać je do do-wództwa floty. Obaj mówili obecnie zupełnie innym tonem. Przestali akcentować wy-razy i zaczęli się posługiwać wojskowym żargonem, pełnym skrótów. Funkcjonariusze ekipy dochodzeniowej zamarli i tylko ich obserwowali.

- Wasza sytuacja, Omego? - zapytał Ordo. - Cel opanowany - usłyszał w odpowiedzi. - Niezaplanowana dekompresja. Nasz

pilot i JOI gdzieś zniknęli. Brak zasilania, ale drużyna bez ofiar w ludziach. - Dowództwo floty, tu Skirata - odezwał się sierżant. - Mamy Czerwone Zero. W

punkcie o tych współrzędnych potrzebna szybka ewakuacja. Pilot także ucierpiał, ale nie wiemy, co się z nim dzieje.

- Czekajcie w pogotowiu, Omegi. Załatwiamy wam pomoc floty - poinformował Ordo. - Ile czasu do krytycznej sytuacji?

- Dziesięć minut, jeżeli nie odseparujemy się od miejsca rozszczelnienia. Prawdo-podobnie trzy godziny, jeżeli to się uda.

Skirata przerwał, ale cały czas trzymał komunikator blisko ust. Obrim spoglądał na małe błękitne figurki komandosów na hologramie z wyrazem twarzy człowieka, który właśnie uświadomił sobie gorzką prawdę.

Może przyjdzie nam obserwować, jak umierają, pomyślał ponuro. - Meldujcie dalej - przynaglił komandos. - Trzech podejrzanych po drugiej stronie klapy włazu, którego w tej chwili nie da-

dzą rady otworzyć, nawet gdyby chcieli -podjął Niner. - Dar zamierza wysadzić go w powietrze.

- W ograniczonej przestrzeni? - zapytał Ordo.

Page 31: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

61- Mamy pancerze. No cóż, miał rację. Fi przeżył kiedyś w pancerzu typu Katarn II eksplozję granatu. - Nie macie wyboru, prawda? - domyślił się komandos. - Zdarzały się nam w życiu gorsze chwile - przyznał pogodnie Fi. Chyba naprawdę tak uważał. Ordo wyczuwał, że zajmujący część jego świadomo-

ści Ord'ika jest bliski płaczu z powodu losu braci, ale odbierał jego odczucia z bardzo daleka, jakby go poznał w innym życiu. W ciele, w którym mieścił się obecnie jego umysł, panował absolutnie chłodny obiektywizm.

- A zatem do dzieła - zdecydował. - Przekazaliśmy Czerwone Zero do wszystkich jednostek WAR, które znajdują się

blisko was - oznajmił Skirata. Ordo nie chciał, żeby sierżant patrzył na hologram, bo sytuacja mogła zmienić się na gorsze, więc odwrócił się do niego plecami, ale Manda-lorianin chwycił go za rękę, przyciągnął do siebie i stanął w polu widzenia obiektywu holograficznej kamery, tak żeby go mogli widzieć komandosi z Drużyny Omega. - Jestem tu, chłopcy - powiedział. - Niedługo was wyciągniemy. Nigdzie się stamtąd nie ruszajcie.

Bez względu na to, jak nieprawdopodobnie brzmiało jego zapewnienie w obecnej sytuacji, Skirata był zupełnie pewien, że tak się stanie. Ordo wyczuwał jednak w nim jakąś bezradność, a nawet do pewnego stopnia ją podzielał. Drużynę Omega dzieliło od systemu Coruscant zbyt wiele lat świetlnych, żeby sierżant mógł sam stanąć na linii ognia i własnym ciałem zasłonić komandosów. Dwaj żołnierze odwrócili się równocze-śnie, żeby przesłonić hologram, a Obrim podszedł bliżej i niby przypadkiem uniemoż-liwił oglądanie wizerunku swoim podwładnym. Spojrzał na Skiratę.

- Tam jest jeden z twoich chłopaków, Fi - poinformował. - Moi ludzie nadal chcą mu postawić piwo.

To właśnie Fi ocalił kiedyś podwładnych Obrima przed skutkami eksplozji bomby zegarowej, a Jaller chyba nigdy przedtem nie pozwolił sobie na tak jawne okazywanie uczuć.

- Na pięć - odezwał się Darman. - Cztery... Jak w jednym z niskobudżetowych dramatów HoloNetu, wizerunek w zagłębieniu

dłoni Orda ukazał członków Drużyny Omega, jak kulą się pod przeciwległą grodzią, chwytają jakiś kabel, żeby się zakotwiczyć w stanie nieważkości, i przyciskają hełmy do napierśników.

Niner, którego rękawica przekazywała obrazy, także przycisnął hełm do piersi i osłonił go ramionami. Hologram zniknął.

- Trzy, dwa, jeden, teraz! Hologram przemienił się w kulę błękitnego światła. Bezgłośna eksplozja jeszcze

bardziej przypominała marny holowideogram, którego ścieżki dźwiękowej nie zareje-strowano.

Na chwilę obraz ściemniał, ale zaraz komandosi włączyli silniczki manewrowe plecaków i poszybowali przed siebie z gotowymi do strzału karabinami. Hologram pokazywał ich chaotyczne ruchy, w trakcie których pojawiły się dwa kolejne oślepiają-ce błyski.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

62- Zadanie wykonane - zameldował w końcu Fi z wyraźną ulgą. - Obezwładniliśmy

trzech bandytów. Nie są specjalnie pokiereszowani, ale nie wyglądają na zachwyco-nych. Mamy także tlen.

- Dobra robota, Omegi. - Skirata zamknął na chwilę oczy i uszczypnął nasadę nosa tak mocno, że pozostała na nim biała plamka. - A teraz zaczekajcie, aż was stamtąd zabierzemy, dobrze?

Obrim był blady jak ściana. - Wielka szkoda, że nasze społeczeństwo zupełnie się nie orientuje, czego dokonu-

ją ci chłopcy - powiedział. - Czasami jestem wściekły, że muszę utrzymywać to w ta-jemnicy.

- Shabu 'droten - wymamrotał Skirata, odwrócił się i odszedł. Na pewno nie darzył społeczeństwa wielkim szacunkiem.

- Co to znaczy? - zainteresował się Obrim. - Nie chce pan tego wiedzieć - odparł Ordo, obserwując, jak Jusik skrupulatnie

analizuje prądy Mocy wokół miejsca eksplozji. Nieprzyjaciela w ogóle tu nie było, przypomniał sobie jego słowa. A zatem... może nikt nie obserwował miejsca eksplozji. Nikt nie wyczekiwał na odpowiednią chwilę, żeby eksplozja wyrządziła jak naj-

więcej szkód. Zdalnie sterowany detonator czy przemieszczający się ładunek wybuchowy? Jed-

no i drugie wymagało, żeby terroryści mieli albo bardzo dobry widok celu, albo -jeżeli cel nie był widoczny - dokładny harmonogram dostaw. W przeciwnym razie nie mogli-by wiedzieć, w którym miejscu znajduje się ładunek wybuchowy w danej chwili.

To z kolei oznaczało, że musieli albo bardzo dobrze znać tajniki logistyki Wielkiej Armii, albo -jeżeli chcieli widzieć całą okolicę, nie tylko teren samej bazy - mieć do-stęp do holograficznej sieci systemu bezpieczeństwa.

Ordo stwierdził, że w jego umyśle krystalizuje się chłodna pewność... satysfakcjo-nujące przeświadczenie, że oto dowiedział się czegoś nowego i ważnego.

- Panowie - oznajmił z powagą. - Przypuszczam, że mamy kreta.

Okręt Floty Republiki „Nieustraszony": pokład hangarowy

Clanky ściskał przedramię Etain, dopóki młoda Jedi nie poczuła skutków zwalnia-nia i nagłego wstrząsu, po którym poznała, że kanonierka osiadła na lądowisku w han-garze „Nieustraszonego".

Stanęła niepewnie na progu włazu ładowni, jakby się bardziej obawiała zeskoczyć z wysokości metra niż poprzednio z dziesięciu i zobaczyła Getta czekającego na nią z obojętną miną.

- Pani generał zasmakowała w przerabianiu robotów na odłamki - poinformował go z aprobatą sklonowany sierżant. Przeniósł spojrzenie na młodą Jedi. - Jest pani prawdziwą pogromczynią robotów, nie ma co!

Zdjął hełm, zbliżył usta do ucha Getta i cicho coś dodał. Etain zdołała usłyszeć słowa „ciężka przeprawa".

Page 32: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

63- Powinniśmy doprowadzić panią do porządku - odezwał się Gett. - Obawiam się,

że po powrocie do dowództwa floty czeka panią, jak zwykle, zdawanie relacji bez odrobiny kafeiny.

Komandor Gree minął ich, kuśtykając, w towarzystwie generała Vaasa Ga. Obaj byli wyczerpani i wyglądali jak uwędzeni w dymie.

- Tak źle nie będzie - rzucił Vaas Ga. - Dobra robota. Dziękujemy wam, „Nie-ustraszony".

- Chciałabym trochę się przejść, komandorze - poprosiła Etain. Powiodła spojrze-niem po hangarze, w którym spoczywały wypluwające żołnierzy kanonierki. Do pracy przystąpiły ekipy medyczne. Młoda Jedi zauważyła, że swąd spalonego lakieru i woń chłodzącego oleju nie pozwala jej zebrać myśli. - Czy ktoś mógłby zapoznać mnie z liczbami? - zapytała.

Gett spojrzał na wyświetlacz panelu na lewym przedramieniu. - Kompania Improcco, czterech zabitych, piętnastu rannych - zaczął. - Wróciło stu

czterdziestu ze stu czterdziestu czterech. Bataliony Sarlacc A i Sarlacc B, ewakuowano tysiąc pięćdziesięciu ośmiu. Dziewięćdziesięciu czterech zabitych, dwustu piętnastu rannych. Żadnych zaginionych podczas akcji. Wystartowało i wróciło dwadzieścia torrentów. Nasze straty wyniosły więc siedem koma pięć procent, przy czym większość zginęła podczas samych walk na Dinlo. - Spojrzał na młodą Jedi. - Uważam, że to zu-pełnie przyzwoity wynik, pani generał.

Dla Etain brzmiało to, jakby stracili wielu żołnierzy. Naprawdę wielu poniosło śmierć, ale ogromna większość ocalała. Młoda Jedi pomyślała, że musi jej to wystar-czyć.

- A zatem wracamy na Potrójne Zero - powiedziała. Kiedyś, zgodnie z ulicznym żargonem, określała Coruscant mianem „Zero, Zero, Zero", ale żołnierze uświadomili jej, że takie określenie może być mylące. Gdyby wypowiedziała to przez komunikator, nie byłoby oczywiste, czy ma na myśli Coruscant, czy też może, jak wymagał tego wojskowy regulamin, trzykrotnie wypowiada ważne dane. Sama doszła zresztą do wniosku, że bardziej podoba się jej „Potrójne Zero", bo dzięki temu czuje, że stanowi cząstkę społeczności żołnierzy. - I ani chwili za wcześnie.

- W porządku, pani generał - odparł Gett. - Proszę dać mi znać, kiedy zechce pani wziąć prysznic, żebym mógł wezwać stewarda.

Etain nie zamierzała wracać sama do kabiny, przynajmniej na razie. Na ścianie nad niewielką umywalką wisiało tam lustro, a ona wolała jeszcze nie patrzeć sobie w oczy. Zaczęła spacerować po zatłoczonym hangarze, myśląc, że podczas drogi powrot-nej na Coruscant zbiorniki z płynem bacta będą ciągle zajęte.

A sklonowani żołnierze z elitarnej Czterdziestki jedynki, którzy starali się znaleźć miejsce, żeby chociaż kilka godzin się zdrzemnąć, wyglądali zupełnie inaczej niż ci czterej niemal chłopcy, którzy podczas operacji na Qiilurze bezceremonialnie wprowa-dzili ją wbrew woli w tajniki dowodzenia.

W ciągu roku mógł się zmienić każdy mężczyzna, a otaczający ją żołnierze byli mężczyznami. Możliwe, że kiedy ostatni raz opuszczali Kamino, motywem ich działa-nia była naiwna świadomość celu życia - kote, czyli chwała, ale od tamtej pory gorzkie

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

64doświadczenie odsunęło ją na dalszy plan. Sklonowani żołnierze widzieli i przeżywali okropności wojny. Tracili braci, rozmawiali ze sobą, porównywali wrażenia. Przestali być tymi samymi wojownikami, jakimi byli zaledwie przed rokiem.

Owszem, żartowali, plotkowali, tworzyli własne małe społeczności i rozpaczali, nigdy jednak nie mieli poznać życia oprócz tego, co przeżywali na polu bitwy. Etain uważała, że to niesprawiedliwe.

Przechadzając się po hangarze i szukając następnych żołnierzy, którym mogłaby pomóc, chłonęła wszystkimi zmysłami to, co je atakowało. Ani razu jednak nie wyczuła w Mocy obecności dziecka, co tak bardzo ją zdezorientowało, kiedy pierwszy raz spo-tkała Darmana na Qiilurze.

W ogromnym pomieszczeniu odbierała wyraźnie dwa uczucia, które dominowały w Mocy: rezygnację oraz przytłaczającą świadomość własnej tożsamości, a także przy-należności do wspólnoty.

Przytłaczało ją wrażenie, że nikomu się na nic nie przyda. Klony jej nie potrzebo-wały. Były pewne własnych umiejętności i skupione na swojej osobowości, która ule-gała zmianom mimo przekonania Kaminoan, że klony to jednostki przewidywalne, standardowe. Tymczasem łączyła je niewiarygodnie silna więź z pozostałymi klonami.

Młoda Jedi słyszała ich ciche rozmowy. Od czasu do czasu pojawiało się w nich słowo w języku mando'a, którego uczono tylko niewielu zwykłych żołnierzy. Klony musiały je poznać od kogoś w rodzaju Vaua czy Skiraty i zapamiętać. Etain wiedziała coś niecoś na temat Mandalorian i tylko takie wyjaśnienie miało dla niej sens.

To było jedyne racjonalne uzasadnienie, jeśli ktoś walczył za sprawę, w której nie miał absolutnie żadnego interesu. Właśnie na tym polegał szacunek najemnika dla sa-mego siebie: wypływał z przekonania o własnych umiejętnościach i z braterstwa broni.

Tyle że najemnicy dostawali wynagrodzenie i mogli wrócić do domu, gdziekol-wiek się znajdował.

Etain zauważyła, że jeden z żołnierzy czeka cierpliwie na pojawienie się lekarza. Do naramiennika miał przytwierdzoną płytkę z cyfrą 5, co oznaczało, że jest ranny, ale może chodzić. Na jego pancerzu widniały plamy krwi od rany, jaką odniósł, kiedy odłamek trafił go w głowę. Mężczyzna trzymał na kolanach hełm i starał się go wyczy-ścić kawałkiem szmatki. Etain kucnęła obok klona i poklepała go po ramieniu.

- Słucham, pani generał? - zapytał ranny. Etain odzwyczaiła się od zwracania uwagi na wygląd klonów, więc dopiero po

kilku sekundach minęło jej wrażenie, że spogląda na twarz Darmana. Twarze wszyst-kich żołnierzy wyglądały przecież identycznie... jeżeli nie brać pod uwagę tysiąca drobnych szczegółów, dzięki którym jednak się różniły.

- Dobrze się czujesz? - zapytała młoda Jedi. - Tak, proszę pani - usłyszała w odpowiedzi. - Jak się nazywasz... tylko nie podawaj mi swojego numeru, dobrze? - Nye. - No cóż, Nye, napij się. - Wręczyła rannemu manierkę z wodą. Jeżeli nie liczyć

dwóch świetlnych mieczy, swojego i jej zabitego mistrza, a także karabinu udarowego i komunikatora, była to jedyna rzecz, jaką miała przy sobie. - Nie mam dla ciebie nic

Page 33: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

65innego. Nie mogę ci zapłacić, nie mogę cię awansować, nie mogę cię wysłać na urlop, żebyś rozerwał się i odpoczął, a nawet nie mogę odznaczyć cię za odwagę. Jest mi na-prawdę przykro, że tego wszystkiego nie mogę zrobić. Przepraszam także, że jesteś wykorzystywany w taki sposób. Ubolewam, że nie mogę zakończyć tej wojny. Chcia-łabym zmienić twoje życie na lepsze, ale też nie mogę. Mogę tylko prosić cię o wyba-czenie.

Ranny osłupiał. Spojrzał na manierkę, wypił spory łyk wody i nagle na jego twa-rzy odmalowała się błoga ulga.

- Wszystko w porządku, pani generał - powiedział. - Dziękuję. Młoda Jedi uświadomiła sobie w tej samej chwili, że w hangarze panuje absolutna

cisza, co było niezwykłym zjawiskiem, zważywszy na liczbę stłoczonych na ogromnej przestrzeni ludzi. A wszyscy byli w nią wpatrzeni.

Na myśl, że mogli słyszeć jej słowa, Etain się zarumieniła. Chwilę później usły-szała oklaski i wyczuła w Mocy falę aprobaty. Nie była pewna, czy żołnierze się z nią zgadzają, czy po prostu chcą pocieszyć panią oficer, która wyglądała jak chodząca zja-wa i chyba nie umiała sobie poradzić z rezultatami bitwy.

- Kafeina i czyste ubranie, pani generał - odezwał się Gett, który pojawił się nad nią jakby znikąd. - Po kilku godzinach snu poczuje się pani o wiele lepiej.

Gett był dobrym dowódcą i kompetentnym oficerem Marynarki Republiki. To on decydował o wszystkim, co działo się na pokładzie „Nieustraszonego". W gruncie rze-czy to właśnie on dowodził okrętem, nie ona. Gdyby urodził się na Coruscant, Korelii czy Alderaanie, czekałaby go błyskotliwa wojskowa kariera. Kłopot w tym, że został wyhodowany w zbiorniku na Kamino i dlatego jego sztucznie skrócone życie miało być zupełnie inne.

Etain postanowiła, że po powrocie na Coruscant odszuka Kala Skiratę i ubłaga go, aby pomógł jej to wszystko zrozumieć. Odnajdzie także komandosów z Drużyny Ome-ga i zanim będzie za późno, powie im wprost, jak bardzo przejmuje się ich losem. Przede wszystkim zaś powie to Damianowi. Nigdy nie przestała o nim myśleć.

- Wyraziła pani to, co naprawdę myśli, pani generał - odezwał się Gett, odprowa-dzając ją do kabiny.

- O tak - przyznała młoda Jedi. - Bardzo dokładnie. - Cieszę się - powiedział komandor. - Rozumiem, jak bardzo czuje się pani bezsil-

na, ale solidarność naprawdę dużo dla nas znaczy. Etain zapragnęła nagle, żeby Gett mógł wrócić do domu pełnego krewnych i przy-

jaciół. Zastanowiła się jednak, czy bardziej pragnie tego dla niego, czy dla siebie. - Kiedyś uczono mnie widzieć z zawiązanymi oczami - zaczęła. - To była o wiele

ważniejsza lekcja niż sobie wtedy wyobrażałam. Myślałam wówczas, że chodzi tylko o to, abym umiała zadawać ciosy klingą świetlnego miecza, posługując się samą Mocą. Teraz wiem, jaki cel miała w tym Moc. Potrafię dostrzegać to, co kryje się za twarzami.

- Obwiniając siebie, i tak niczego pani nie zmieni - stwierdził Gett. - Nie zmienię, masz rację - przyznała młoda Jedi. - Z drugiej strony jednak już na

pewno niczego nie zmienię, jeżeli będę udawała, że nie ponoszę za to żadnej odpowie-dzialności.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

66Nagle uświadomiła sobie z absolutną pewnością, że właśnie Moc wyrwała ją z

jednej egzystencji, obróciła nią i postawiła na innej ścieżce życia. Mogła już dokony-wać zmian. I chociaż nie potrafiła zmienić żołnierzy w mgnieniu oka ani sprawić, że przeistoczą się w zwykłych mężczyzn, mogła w jakiś sposób wpłynąć na przyszłość klonów.

- Jeżeli to panią pocieszy, pani generał, to nie wiem, co byśmy robili, gdybyśmy nie brali udziału w tej wojnie - wyznał Gett. - No i przy okazji poznajemy mnóstwo dobrych dowcipów.

Przyłożył czubki palców do skroni i pozostawił ją na progu kabiny. Niesamowite, ale żołnierze potrafili się śmiać i żartować w każdej sytuacji, nawet

kiedy otaczał ich ocean bólu i śmierci. Gett miał duże poczucie humoru, z którym jed-nak starał się nie afiszować. Wyglądało na to, że podobne poczucie humoru mają wszy-scy, co noszą mundur. Podobno, jeżeli ktoś nie potrafił się śmiać z dowcipów, nie po-winien zaciągać się do wojska. Etain nieraz słyszała, jak członkowie Drużyny Omega powtarzają to powiedzenie Skiraty. Trzeba było umieć się śmiać, żeby łzy nie zwabiły kogoś w zasadzkę.

Młoda Jedi weszła do kabiny i spojrzała na zaschłą krew na swoim płaszczu. Wzdrygnęła się na wspomnienie chwili, kiedy odniosła ranę, ale nie mogła się przemóc, żeby spłukać materiał i usunąć plamę. Zdjęła płaszcz, zwinęła go i wcisnęła pod mate-rac na pryczy. Zamknęła oczy, położyła się i nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Ale coś ją obudziło. Uświadomiła sobie, że okręt zmienił kurs i przyspieszył. Wyczuła to wszystkimi

zmysłami, ale nie dlatego się obudziła. Powodem było zakłócenie w Mocy. Darman. Wyczuwała leciutkie drgania, dowodzące, że jednostki napędowe „Nieustraszone-

go" pracują pełną mocą. Usiadła, spuściła nogi poza krawędź pryczy i zaczęła masować zdrętwiałe mięśnie

łydek. Zauważyła, że na kołku za klapą włazu jej kabiny wisi czysty płaszcz. Nie miała pojęcia, skąd członkowie załogi zdobyli dla niej strój Jedi, ale umyła twarz w miednicy i w końcu spojrzała w niewielkie lustro. Zobaczyła szarą jak popiół, podrapaną i dziw-nie postarzałą twarz zupełnie obcej osoby.

Dobrze chociaż, że wreszcie mogła spojrzeć sobie w oczy. Włożyła czysty płaszcz i umieściła w kieszeniach oba świetlne miecze, swój i mi-

strza Kasta Fuliera, który zawsze nosiła nie tylko ze zwykłego sentymentu, ale także z ostrożności. W następnej chwili usłyszała odgłos kroków zbliżających się korytarzem do jej kabiny. Ktoś zastukał w klapę włazu. Etain otworzyła ją posługując się Mocą. Ucieszyła się, kiedy się upewniła, że nie jest zbyt zmęczona ani przygnębiona, by to zrobić. Przed jej kabiną stał Gett.

- Pani generał? - odezwał się, wręczając jej filiżankę kafeiny. Jak na dowódcę, któ-rego okręt otrzymał nowe, ważne zadanie, wyglądał zdumiewająco spokojnie. - Przykro mi, że już pani przeszkadzam.

- To bardzo uprzejmie z pana strony, komandorze. - Etain przyjęła filiżankę, ale zauważyła, że jej ręce drżą. - Coś wyczułam. Co się stało?

Page 34: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

67- Pozwoliłem sobie coś zrobić, pani generał - usłyszała w odpowiedzi. - Mam na-

dzieję, że nie weźmie mi pani tego za złe, ale zlekceważyłem pani rozkazy. Młoda Jedi wiedziała doskonale, że podobny drobiazg nie zdoła wyprowadzić jej z

równowagi. Kiedyś wręcz rozkazała, żeby Darman robił tak zawsze, ilekroć dojdzie do przekonania, że jej rozkazy mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc. Klony znały się na wojennym fachu o wiele lepiej, niż Etain potrafiłaby kiedykolwiek go opanować.

- Gett, chyba wiesz, że ufam ci bez zastrzeżeń - powiedziała. Sklonowany oficer uśmiechnął się rozbrajająco. Pod tym względem przypominał

trochę Fi, ale nie był aż takim wesołkiem. - Skierowałem okręt do sektora Tynny - poinformował ją. - Dostaliśmy wezwanie

z kodem Czerwone Zero, więc pomyślałem, że na pewno chciałaby pani na nie zarea-gować. Dodatkowy dzień czy dwa nie powinny znacząco wpłynąć na szanse przeżycia naszych rannych.

Czerwone Zero, pomyślała młoda Jedi. Wezwanie o pomoc do wszystkich jedno-stek, żeby zareagowały, bo czyjeś życie jest w niebezpieczeństwie. To musiało być coś naprawdę poważnego. Nawet ewakuacja Czterdziestki jedynki nie została oznaczona takim sygnałem.

- Sama przydzieliłabym Czerwonemu Zeru najwyższy priorytet - stwierdziła Etain. - Podjąłeś słuszną decyzję, Gett.

- Też tak uważam. - Dowódca zaczekał, aż młoda Jedi wypije kafeinę, a kiedy skończyła, wyciągnął rękę po filiżankę. - Zwłaszcza że ten sygnał pochodzi od Drużyny Omega. Wpadli w poważne tarapaty, pani generał.

Damian, pomyślała młoda kobieta. Dar. Mimo wszystko Moc się starała, żeby Eta-in dostawała zawsze najważniejsze informacje.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

68

R O Z D Z I A Ł

4 DRUŻYNA DELTA DO DOWÓDZTWA FLOTY. PRZEKAZAĆ WSZYSTKIM,

KTÓRZY ODPOWIADAJĄ NA CZERWONE ZERO. POZYCJA: SEKTOR CHAY-KINA. ORIENTACYJNY CZAS PRZYBYCIA: STANDARDOWA GODZINA CZTERDZIEŚCI MINUT. POTRZEBNA POMOC: MEDYCZNA I TLEN. UWA-GA: LECIMY ZAREKWIROWANYM NEIMOIDIAŃSKIM STATKIEM. JED-NOSTKA NIE JEST UZBROJONA. POWTARZAMY: ZERO UZBROJENIA. Z NACISKIEM ZALECAMY WSZYSTKIM PILOTOM JEDNOSTEK WAR, ŻEBY PRZED OTWARCIEM OGNIA WYSŁALI IMPULS DO NASZEGO TRANSPON-DERA. INFORMUJEMY, ŻE W ODPOWIEDZI NA RUCHY OKRĘTÓW FLOTY W CIĄGU OSTATNICH DWUDZIESTU MINUT RUCH JEDNOSTEK SEPARA-TYSTÓW W SEKTORZE SIĘ NASILIŁ. BĄDŹCIE GOTOWI NA WIZYTĘ NIEPOŻĄDANYCH GOŚCI. sygnał otrzymany przez wydział operacyjny floty i przekazany do kapitana N-11 Orda z wywiadu wojskowe-go. Odbiór potwierdzony. Jednostki biorące udział w akcji ratunkowej: „Nieustraszony", „Majestatyczny" i

zarekwirowany nieprzyjacielski wahadłowiec. Informujemy, że akcja może zostać zakłócona.

367 dni po bitwie o Geonosis

W sterowni było chłodno i ciemno jak w studni, ale komandosi woleli to niż śmierć.

Fi nastawił temperaturę kombinezonu na absolutne minimum, żeby zużywać jak najmniej energii. Od czasu do czasu włączał na chwilę punktowy reflektor i zerkał na pokład, gdzie leżeli trzej dygoczący z zimna, związani podejrzani: mężczyzna i dwaj Niktowie, którzy mogli sprawić komandosom pewien kłopot. Fi widział Nikta tylko raz i to w podejrzanej bazie danych o najwrażliwszych miejscach ciał istot obcych ras, żeby pojedynczy cios w konkretne miejsce mógł od razu wyeliminować ich z walki, więc wiedział, że Niktowie są twardzi. Z dostępnych informacji wynikało, że potrafią poko-nać nawet Jedi. Jeżeli wierzyć plotkom, dysponowali bronią, którą potrafili odbijać, a nawet niszczyć klingi świetlnych mieczy. Może więc rycerzy Jedi powinno się raczej wyposażać w lasery PEP?

Page 35: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

69Kiedy Darman omiótł ciała więźniów promieniem sensora, na ubraniach wszyst-

kich trzech wykrył śladowe ilości materiałów wybuchowych. Wszyscy mieli też kom-puterowe notesy z zaszyfrowanymi danymi i wyglądali na winnych, jak powiedziałby Skirata. Mimo to komandosi nie mogli być absolutnie pewni, że schwytali właściwe osoby, z których dałoby się wyciągnąć potrzebne informacje.

Fi wyjął z plecaka umożliwiający przetrwanie koc z izolującej plastfolii i starannie przykrył nim mężczyznę, który wyraźnie był bardziej wrażliwy na zimno niż Niktowie. Strata podejrzanego z powodu wychłodzenia organizmu po tylu trudach, jakie sobie zadali, żeby go schwytać, po prostu nie wchodziła w grę. Owinięcie jego ciała nie było łatwym zadaniem w stanie nieważkości, ale przynajmniej komandos przestał odczuwać mdłości.

Ale i tak ultralekka plastfolia odpływała za każdym razem, kiedy więźniem wstrząsały dreszcze. Fi westchnął i wyjął uniwersalne panaceum na wszystkie proble-my: rolkę grubej samoprzylepnej taśmy. Zahaczył stopę o poręcz, żeby się nie unieść w powietrze podczas odrywania kolejnych kawałków, i po prostu przykleił taśmą koc do ubrania podejrzanego. Później oderwał jeszcze kilka kawałków i przytwierdził nimi obu skrępowanych Niktów do płyt pokładu. Zdumiewało go, ile zastosowań może mieć taka taśma.

- Tylko nie proście mnie, żebym was utulił do snu i opowiedział bajkę na dobranoc - powiedział. Mężczyzna zmierzył go wściekłym spojrzeniem. Miał interesująco podbi-te oko, bo stawiał trochę zbyt silny opór Darmanowi. - Zresztą żadna z bajek, jakie znam, nie ma szczęśliwego zakończenia.

Z karty identyfikacyjnej więźnia wynikało, że nazywa się Farr Orjul, ale żaden komandos nie potraktował tego poważnie. Mężczyzna miał mniej więcej trzydzieści lat, jasnoblond włosy, pociągłą twarz i blade błękitne oczy. Niktowie nazywali się podobno M'truli i Gysk, a przynajmniej tak wynikało z ich górniczych licencji, bo żaden nie powiedział ani słowa.

SPO - standardowe procedury operacyjne - przewidywały, że w takich sytuacjach należy uniemożliwić więźniom porozumiewanie się między sobą, zanim zostaną pod-dani formalnemu przesłuchaniu. SPO nie uwzględniały jednak drobnej komplikacji, jaką było wcześniejsze wyczerpanie zasobów powietrza.

Niner odwrócił głowę w stronę Orjula. - Możesz powiedzieć wszystko nam albo zaczekać, aż sierżant Vau pozwoli ci

usiąść, poczęstuje cię filiżanką dobrej kafeiny i uprzejmie poprosi, żebyś opowiedział mu historię swojego życia - zaczął. - Umie ładnie słuchać, a ty z całą pewnością ze-chcesz mu wszystko wyśpiewać.

Nie uzyskał odpowiedzi. Jeżeli nie liczyć dosadnych przekleństw i jęków bólu, kiedy komandosi z Drużyny Omega wdzierali się do sterowni i ich obezwładniali - Fi uwielbiał ten wojskowy eufemizm - żaden więzień nie puścił pary z gęby. Nie wymie-nił nazwiska, stopnia ani numeru seryjnego. Rzecz jasna pozostali dwaj, którzy wyle-cieli na zewnątrz i zamarzli na kość gdzieś w pustce przestworzy, także nie zamierzali udzielać nikomu wywiadu.

Fi spojrzał na dowódcę.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

70- Posłuchaj, a może ja spróbuję wydobyć z tych gości jakieś informacje, na wypa-

dek gdyby taksówka nie zdążyła przybyć, zanim zabraknie nam powietrza? - zagadnął od niechcenia.

Nie szkolono nas do prowadzenia przesłuchań więźniów - sprzeciwił się Niner. Fi zawisł poziomo nad obezwładnionym mężczyzną. Nie miał pojęcia, czy Nikto-

wie coś odczuwają albo czy się boją, za to wiedział prawie wszystko o wrażliwych miejscach istot własnej rasy.

- Potrafię improwizować - nie dawał za wygraną. - Nie ma mowy. Chcesz się odbijać jak piłka od ścian, pokładu i sufitu? - zaprote-

stował sierżant. - Zużyjesz zbyt wiele tlenu, a wtedy będziemy musieli ich ukatrupić, żeby wystarczyło dla nas. Ta sprawa może zaczekać. Vau nigdzie się nie wybiera. Oni także.

Niner, który rozpierał się na fotelu pilota, miał zapięty pas i spoglądał prosto przed siebie. Płonąca błękitnym blaskiem szczelina jego hełmu w kształcie litery T odbijała się od transpastalowego iluminatora, co nadawało komandosowi imponujący wygląd androida. Fi nie był pewny, czy te bezduszne, okrutne słowa sierżanta były po to, żeby zastraszyć więźniów, czy nie. Czasami nie był nawet do końca pewien, czy sam żartuje.

Wojna nie była sprawą osobistą, ale od czasu do czasu Fi nie mógł pozostać obo-jętny wobec ludzi, którzy nie nosili karabinów i nie zabijali w uczciwej walce. Byli niewidzialnymi wrogami. Fierfek, nawet roboty stały podczas bitwy w takich miej-scach, że się je widziało.

Komandos postarał się usunąć tę myśl z głowy, i to nie tylko dlatego, że dostał od Orda polecenie dostarczenia więźniów w stanie nieuszkodzonym. Wiedział, jak zabijać i jak wytrzymywać ból, ale nie miał pojęcia, jak z premedytacją go zadawać.

Był jednak absolutnie przekonany, że Vau dobrze to wie. Uznał więc, że powinien zostawić przesłuchiwanie więźniów właśnie jemu.

Darman usiadł pod przegrodą i wyciągnął nogi. Wyglądał, jakby spał. Zaplótł ręce na piersi i spuścił głowę, a symbol na projekcyjnym wyświetlaczu Fi, wskazujący punkt widzenia kolegi, ukazywał tylko środkową część jego ciała. Darman umiał zasypiać zawsze i wszędzie. W pewnej chwili wzdrygnął się, jakby usłyszał czyjś głos, ale ze słuchawki komunikatora nie wydobył się żaden dźwięk.

Atin, przypięty do fotela drugiego pilota, zapoznawał się z informacjami zapisa-nymi w najróżniejszych notesach, prętach pamięciowych i na arkuszach flimsiplastu, które odebrał wszystkim podejrzanym, zarówno żywym, jak i martwym. Umieszczając końcówki czujników w gniazdach wejściowych, zajmował się tym, co najbardziej lubił: włamywaniem się do pamięci, dekodowaniem i rozbieraniem na części wszystkiego, co dawało się rozmontować. Od czasu do czasu Niner wyciągał rękę, żeby schwytać uno-szący się w powietrzu cenny łup, który wyślizgnął się z palców kolegi.

Fi odepchnął się delikatnie od pokładu i poszybował w jego stronę, żeby podać mu rolkę samoprzylepnej taśmy. Atin uśmiechnął się z przymusem i przytwierdził do lep-kiej strony wszystkie zabłąkane przedmioty, drugi koniec taśmy zaś przykleił do płytki lewego przedramienia Ninera.

Page 36: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

71- Fi, chyba rozumiesz, że nie zawsze mówię poważnie, co? -zapytał nagle sierżant.

- No wiesz... kiedy mam do ciebie pretensje o to czy o owo. Po prostu daję upust fru-stracji.

W pierwszej chwili komandos wytrzeszczył zdumione oczy. - Sierżancie, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłeś, kiedy się poznaliśmy, było zwrócenie

mi uwagi - odparł w końcu. - Mimo to nadal jesteśmy braćmi, prawda? Pod tym wzglę-dem przypominasz sierżanta Kala. On też rzadko mówił poważnie.

- Zwróciłeś uwagę, jak wyglądał na hologramie? - Sprawiał wrażenie wyczerpanego. - Biedny Buir - westchnął Niner. - Nigdy nie przestaje się zamartwiać. Fi umilkł na jakiś czas. Pierwszy raz usłyszał, żeby Niner użył otwarcie słowa bu-

ir, ojciec. Wolał, żeby komandosi pokrywali własne obawy dowcipami. Wojna zszarpa-ła wszystkim nerwy.

Możliwe, że za dwie godziny już nie będziemy żyli, pomyślał. No cóż, już kilka razy byliśmy w podobnych tarapatach...

Wzruszył ramionami i zaczął gorączkowo szukać innej strony swojej natury, która zawsze miała gotową ciętą odpowiedź.

- Nie wiem, jak ty, vode, aleja zamierzam wrócić do bazy, bo Obrim nadal jest mi winien tę kolejkę - odezwał się w końcu.

- I darmową porcję orzeszków warra - dodał Darman. A zatem nie spał. - Fierfek, cały czas mam to paskudne uczucie, jakby ktoś siedział tu, obok mnie, pod grodzią.

- To tylko ja, Dar - wyjaśnił Fi. - Ale nie proś mnie, żebym potrzymał cię za rękę. - Di'kut. - Komandos rozłożył ręce i powoli odwrócił się do Atina. - Afika, jeżeli

nie dajesz rady rozszyfrować tych informacji, dlaczego nie wyślesz łączem hologra-ficznym całej zawartości pamięci w stanie zaszyfrowanym?

- Właśnie tym się zajmuję - mruknął Atin, nie unosząc głowy. Jedynym oświetle-niem w sterowni była obecnie błękitna poświata sącząca się z hełmów komandosów. Fi zauważył, że Atin umieścił na swoim miejscu filtr umożliwiający widzenie w nocy, żeby móc dostrzec niewielkie gniazda na obudowach komputerowych notesów. - Masz rację. Nie dam rady złamać szyfru w tych warunkach, ale mogę przesłać wszystkie dane na Coruscant, żeby zapoznał się z nimi Ordo. Problem w tym, że muszę najpierw zła-mać szyfr, który uniemożliwia manipulowanie tymi danymi. W przeciwnym razie wszystkie informacje zostaną skasowane. Przypuszczam, że zajmie mi to jeszcze jakieś dziesięć minut. Nie pozwolę, żeby taki drobiazg mnie powstrzymał.

Niner odepchnął się od fotela i przelatując za plecami Atina, klepnął go po ramie-niu.

- A zatem nie będę likwidował kanału łączności holograficznej - zdecydował. - Tak czy owak, czas przesłać flocie bieżącą informację o prędkości naszego dryfowania.

Na razie nikt nie miał nic do powiedzenia, a włączony kanał holołączności zuży-wał energię, której mogli później potrzebować, gdyby sprawy nie potoczyły się po ich myśli.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

72Mimo to Fi zrozumiał. Kai Skirata byłby zrozpaczony, gdyby nie mógł ich widzieć

w takich chwilach. Zawsze przecież, ilekroć sytuacja stawała się krytyczna, mawiał: „Jestem tu, synu". Uważał, że powinien służyć im pomocą. I zawsze służył.

Buir... tak, to było odpowiednie określenie. Fi nie miał pojęcia, jakim cudem Ski-rata utrzymywał tak bliską więź z ponad setką komandosów.

Chwilę później kanał łączności obudził się do życia i w stożku błękitnego blasku pojawił się Ordo. Miał na sobie kompletny pancerz, ale nie patrzył w oko obiektywu holokamery. Mogło to oznaczać, że przebywa w kwaterze głównej floty, a hologra-ficzną kamerę ustawiono na jego biurku.

- Tu Omegi - odezwał się Niner. - Kapitanie, czy masz coś przeciwko temu, żeby pozostawić włączony cały czas kanał łączności?

Ordo spojrzał w bok, a spoza pola widzenia obiektywu holokamery rozległ się głos Skiraty:

- Skopię wam shebs, jeżeli tego nie zrobicie, ad'ike. Nic wam nie jest? - Nudzi się nam, sierżancie - odparł Fi. - Słowo daję, już niedługo przestaniecie się nudzić - stwierdził Mandalorianin. -

Lecą do was „Majestatyczny" i „Nieustraszony". Orientacyjny czas przybycia niespełna dwie godziny...

- Poczciwa stara balia - wtrącił Niner. - ...ale prawdopodobnie możecie liczyć na pomoc trochę wcześniej, bo w pobliżu

was znajduje się Drużyna Delta - dokończył Skirata. - Ojej, nigdy się od nich nie... - Jeszcze się z nimi nie spotkaliście, synu - uciął sierżant. - Ale słyszeliśmy o nich wystarczająco dużo. - Szorstkie, gruboskórne chłopaki - mruknął Fi. - I nadęte jak balony. - Tak, ale mają tlen i funkcjonującą jednostkę napędową, a przy tym spieszą się,

jak mogą, żeby dotrzeć do was przed wszystkimi innymi - ofuknął go Skirata. - A więc bądźcie dla nich uprzejmi. - Pojawił się w polu widzenia obiektywu holokamery, usiadł na biurku Orda i zaczął kołysać nogą z kontuzjowaną kostką. Wyglądał jak zawsze podczas treningów i ćwiczeń: ponury, skupiony i nieustannie coś żujący. -Aha, i nie otwierajcie ognia - dodał po chwili. - Przylecą do was statkiem separańców.

- Jakim cudem go zdobyli? - zainteresował się Fi. - Pytam nie dlatego, żeby dział-ko naszej balii w ogóle nadawało się do strzelania.

- No cóż, pilot separańców nie był pewnie zachwycony, że musi się rozstać ze swoim wahadłowcem, ale chłopcy z Delty obiecali mu, że kiedy skończą was ratować, zwrócą statek.

Do rozmowy przyłączył się Fi. - Czy ktoś wie, co stało się z Sickiem, sierżancie? - zapytał. - To pilot naszej JOL - Będziemy was informowali. - Skirata spojrzał na Orda, jakby zwiadowca coś

powiedział. - Atin, synu... wiesz, że wrócił Vau, prawda? - zapytał po chwili. Atin zamarł na sekundę, ale zaraz znów zaczął badać próbnikiem wnętrzności ro-

zebranego notesu. Kiwnął głową jakby do siebie. - Tak, sierżancie - odezwał się w końcu. - Zdążyłem to zauważyć.

Page 37: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

73- Kiedy was stamtąd wyciągniemy, wrócicie do kwatery głównej brygady, ale

trzymaj się od niego jak najdalej - polecił Skirata. - Słyszysz mnie? Fi osłupiał. Atin nigdy nie powiedział ani słowa na temat Vaua poza tym, że sier-

żant to twardy gość, ale reakcja kolegi powiedziała mu więcej niż słowa. Mimo to Atin nawet nie spojrzał w kierunku hologramu. - Obiecuję, sierżancie - powiedział. - Bez obawy. - Będę w pobliżu, żeby tego dopilnować. Atin wypuścił głośno powietrze z płuc, co zazwyczaj oznaczało, że albo jest bliski

rozpaczy, albo tłumi gniew. Fi przezornie postanowił nie pytać o prawdziwy powód. Niner odłączył od płytki przedramienia emiter hologramów i głowicę, odczepił od

wewnętrznej sekcji nadgarstka niewielki dysk i kawałkiem samoprzylepnej taśmy przy-twierdził go do płaskiej półki nad konsoletą frachtowca. Holograficzne wizerunki Orda i Skiraty nic nie mówiły, milczeli także komandosi z Drużyny Omega. Powiedzieli już wszystko, co było do powiedzenia. Sama łączność wizualna wystarczała, żeby przy-nieść wszystkim ulgę.

To było długie pół godziny, spędzone w prawie całkowitej ciszy. Darman nadal wyglądał, jakby spał, ale Fi przypuszczał, że kolega po prostu rozmyśla. Zapowiadane dziesięć minut Atina przeciągnęło się trochę, ale skupiony komandos cały czas praco-wał z pochyloną głową. Imię Atin wiernie odzwierciedlało to, kim był. Na pewno nie „uparciuchem", jak brzmiało tłumaczenie na basie, dość pejoratywne, a oznaczające niechęć do zmiany. Atin w rozumieniu mando'a oznaczało człowieka odważnego, sta-nowczego i wytrwałego, który nigdy nie rezygnuje ani się nie poddaje.

W końcu komandos odetchnął z ulgą. - Załatwione - powiedział. Pochylił się w fotelu, żeby połączyć gniazdo danych z

nadajnikiem hologramów. - Przesyłam teraz informacje. Kiedy skończę, dodam sporzą-dzoną przez Darmana charakterystykę cech wykrytych śladów materiałów wybucho-wych i kilka wizerunków schwytanych więźniów. Przykro mi, że nie mamy portretów zmarłych, ale w tej chwili i tak nie wyglądaliby sympatycznie. Teraz twoja kolej, kapi-tanie Ordo.

- Grzeczny chłopiec - pochwalił go Skirata. Atin był obecnie rzeczywiście jego „chłopcem". Przestał należeć do grupy, którą

wyszkolił sierżant Vau. Komandosi usiedli, gdzie który mógł, odprężyli się i uzbroili w cierpliwość. Fi odbierał w słuchawce hełmu szmer ich oddechów. Wszyscy oddychali miarowo, ale płytko i z długimi przerwami.

W pewnej chwili Ordo zniknął z hologramu. Prawdopodobnie zaniósł cenne dane komuś do rozszyfrowania. Skirata pozostał jednak na poprzednim miejscu i od czasu do czasu odwracał głowę w kierunku widocznego za nim ekranu.

Odezwał się dopiero po jakiejś godzinie. - Podaję aktualne prognozy, Omegi - zaczął. - „Nieustraszony" dotrze do was za

czterdzieści trzy minuty, „Majestatyczny" za pięćdziesiąt dziewięć... a Delty za trzy-dzieści pięć.

- Co za ambitni i odważni faceci - stwierdził Fi. - Będziemy musieli ich nauczyć, jak się odprężać.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

74Rozbawiony Darman cicho parsknął śmiechem, ale zaraz wszyscy znów umilkli.

Od czasu do czasu trzej unieruchomieni więźniowie starali się zmienić pozycję. Farr Orjul bez przerwy dygotał z zimna, chociaż komandosi otulili go wszystkimi czterema plastfoliowymi izolacyjnymi kocami. Wyglądał w nich jak przygotowany do opiekania kawałek nerfiny. Fi zauważył, że na przegrodzie obok niego skrapla się wilgoć. Przesu-nął palcem w rękawicy po gładkiej powierzchni i obserwował, jak niewielkie kropelki zlewają się w większą kroplę.

Ucieszył się, że elektryczne urządzenia statku nie mają zasilania. Wilgoć spowo-dowałaby na pewno wiele zwarć.

Kiedy już się wydawało, że wszystko przebiega pomyślnie -zważywszy na oko-liczności - Skirata zsunął się z biurka i zniknął z pola widzenia obiektywu holokamery. Wrócił po kilku sekundach... i od razu stało się jasne, że wydarzyło się coś osik'/a, jak zawsze mawiał - coś niepomyślnego, okropnego.

- Omegi, macie towarzystwo - powiedział. - W waszą stronę leci niezidentyfiko-wana, ale uzbrojona jednostka Separatystów. Zbliża się do was bardzo szybko. Czy pozostało wam chociaż trochę energii, żeby przekazać do zasobnika działka? Jesteście pewni, że zdechło na amen?

Niner z wysiłkiem przełknął ślinę. Problem z łącznością przez komunikatory heł-mów polegał na tym, że słyszało się reakcję wszystkich braci... choćby nawet się nie chciało. To był jeden z powodów, dla których komandosi sprawdzali odczyty czujni-ków śledzących funkcje organizmów wszystkich pozostałych dopiero wówczas, kiedy musieli.

- Zniszczyliśmy wszystkie przekaźniki energii, kiedy chcieliśmy zmusić do opad-nięcia awaryjne grodzie, sierżancie - wyjaśnił Niner. - Działko jest bezużyteczne.

Skirata odpowiedział dopiero po sekundzie. - Przy tej prędkości dotrą do was mniej więcej za trzydzieści pięć minut. Ad'ike,

bardzo mi przykro... - Nic nie szkodzi, sierżancie - przerwał spokojnie Niner. - Proszę tylko powiedzieć

chłopcom z Delty, żeby po drodze nie wpadali nigdzie na filiżankę kafeiny. Fi poczuł znajome świerzbienie w ustach, co dowodziło, że do jego krwiobiegu

przedostała się dodatkowa porcja adrenaliny. Nogi miał zimne, jakby ktoś je zanurzył w lodowatej wodzie.

Nie można było się bronić przed strzałami z laserowego działka, jeżeli się miało do dyspozycji tylko DC-siedemnastki, a w dodatku przebywało się w uszczelnionej i pozbawionej zasilania sterowni powoli dryfującego statku. Fi uświadomił sobie, że od dawna nie czuł się taki bezradny. Wiedział, że nie można dobrze sobie poradzić w ta-kiej sytuacji.

Niespodziewanie Darman uniósł głowę. Do tej pory w ogóle nie zareagował na fa-talną wiadomość. Odwrócił się w stronę Fi, a po drugiej stronie sterowni pojawił się upiorny błękitny refleks w kształcie litery T.

- Nie chcę oblewać was dodatkowym kubłem zimnej wody, ale czy ktoś pomyślał, jak będzie wyglądała logiczna kolejność wydarzeń podczas tej akcji ratunkowej? - za-pytał. - Bo idę o zakład, że chłopcy z Delty o tym nie zapomnieli...

Page 38: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

75Okręt Floty Republiki „Nieustraszony",

czas do celu: dwadzieścia minut

Komandor Gett pochylił się nad żołnierzem nazywanym przez niego Skoar, który pełnił służbę w centrum taktycznym.

Dopiero po jakimś czasie Etain uświadomiła sobie, że Gett zwraca się w ten spo-sób do każdego podwładnego, który akurat pełni służbę przy operacyjnej konsolecie. Słowo „Skoar" było skrótem i oznaczało stanowisko kierowania ogniem artylerii, a obecnie pełniący na nim służbę żołnierz miał przydomek Tenn.

Na jego twarzy malowało się całkowite skupienie, które podkreślał żółty blask z umieszczonych przed nim ekranów.

- Jest - odezwał się w pewnej chwili Tenn. Jednostka Separatystów, widoczna na ekranie taktycznego monitora w postaci

szybko się przemieszczającej, czerwonej pulsującej kropki, znajdowała się obecnie w zasięgu promieni skanerów. Statek Drużyny Omega był jeszcze poza ich zasięgiem, chociaż kiedy Tenn programował komputer, biorąc pod uwagę ich ostatnią znaną pozy-cję i orientacyjny dryf w przestworzach, przyporządkował mu niebieską barwę.

- Ile jeszcze minut do nich? - zapytała Etain. Jeżeli nawet Tenn nie lubił, żeby dowódca i pani generał stali za jego plecami i

obserwowali jego poczynania, dobrze to ukrywał. Młoda Jedi podziwiała jego umiejęt-ność ignorowania wszystkiego, co mogłoby rozpraszać jego uwagę, nawet jeżeli nie pomagała mu ani trochę Mocą. Wszystko wskazywało, że Tenn nie potrzebuje jej wsparcia.

- Pięć, może cztery, jeżeli ich prędkości nie ulegną zmianie - powiedział. - A to co takiego? - zainteresował się nagle Gett. Na ekranie monitora pojawiła się mniejsza świetlista plamka. Z początku płonęła

na czerwono, potem zmieniła barwę na niebieską, żeby po chwili znów poczerwienieć. Obok niej pojawił się napis: „Brak potwierdzenia".

- To jednostka napędowa statku Separatystów, ale promienie skanera prawdopo-dobnie wykrywają zaszyfrowany transponder WAR - stwierdził Tenn. - Chyba możemy się domyślać, kto siedzi za sterami.

- Czy Delty nie miały przeszukiwać pomieszczeń na pokładzie „Oskarżyciela"? - zapytał Gett.

- Przypuszczam, że spodziewali się wizyty gości. - A czy komandosi z Delty przedstawili kompletny raport z kontaktu? - wtrąciła

Etain. - Zdaje się, że nie podali więcej szczegółów, niż musieli - odparł Gett. - To była

dyskretna operacja, a oni chyba się odzwyczaili od rozmów ze zwykłymi wojskowymi. Może generał Jusik będzie musiał z nimi pogadać.

Drużyna Delta, podobnie jak Omega, wchodziła w skład dowodzonego przez Jusi-ka batalionu komandosów Zero Pięć. Batalion był jednym z dziesięciu, jakie wchodziły w skład brygady do zadań specjalnych, na której czele stał były mistrz Etain, Arligan

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

76Zey. Rok wcześniej istniały jeszcze dwie brygady, ale wskutek ponoszonych strat ich liczba zmalała o połowę.

Tak samo jak pozostałe drużyny brygady, komandosi z Delty byli całkowicie sa-mowystarczalni i mogli wykonywać zadania nawet bez dowódcy. Wystarczało im wsparcie wywiadu i określenie ogólnego celu. Do dowodzenia takimi żołnierzami nadawał się więc idealnie mądry, ale niedoświadczony generał. Nie zdarzyło się zresztą gdzie indziej, żeby pojedynczy Jedi rozkazywał grupie liczącej pięciuset żołnierzy z jednostki do specjalnych zadań. Podobnie jak w zwyczajnych jednostkach Wielkiej Armii Republiki, klony starsze stopniem wydawały tu rozkazy innym klonom, więc Delty mogły robić właściwie to, co im się podoba, naturalnie w ramach ogólnego planu bitwy. Na szczęście zadowalały się tym, że są niewiarygodnie skuteczne. Etain dostrze-gała tę zaletę u każdego sklonowanego żołnierza, z jakim się zetknęła, i doceniała ją.

- Proszę mnie połączyć z Deltą, komandorze - rozkazała. - Muszę z nimi poroz-mawiać. Ty także. Nie mam pojęcia, jak zamierzają to rozegrać.

Gett tylko uniósł brwi i zwrócił się do oficera łącznościowca, żeby zażądał od flo-ty bezpiecznego kanału. Zajęło to trzydzieści sekund. Komandosów z Drużyny Delta dzieliło wciąż jeszcze od celu osiemnaście minut. Czas uciekał. Tenn przesunął fotel trochę w bok, żeby Gett mógł ustawić holonadajnik na konsolecie. Chodziło o to, żeby obaj mogli obserwować zarówno hologram, jak i obraz na ekranie taktycznego monito-ra.

- Delty, tu generał Tur-Mukan z pokładu „Nieustraszonego" - odezwała się młoda Jedi.

Zapłonął przed nią obraz ukazujący mężczyznę w znajomym pancerzu typu Ka-tarn. Komandos przykucnął z karabinem typu DC-17 na kolanach. Błękitne zabarwienie hologramu zniekształcało naturalne kolory, ale ciemne łaty na pancerzu żołnierza w rzeczywistości były chyba czerwone albo pomarańczowe.

- Melduje się RC-jeden-jeden-trzy-osiem, pani generał - usłyszała w odpowiedzi. - Gotów do odbioru.

Etain uznała, że pora na użycie przydomków. - Nazywasz się Boss - powiedziała. - Tak jest, pani generał. Tu Boss - potwierdził komandos. -Nasz orientacyjny czas

do celu: czternaście do piętnastu minut. - Nie macie żadnego uzbrojenia, prawda? - Nie, ale podobno gdzieś niedaleko za naszymi shebse leci inna jednostka Separa-

tystów, która je ma. - Boss chyba się zreflektował. - Przepraszam za słownictwo, pani generał, ale to wy dysponujecie działami.

- Boss, jak zamierzacie to rozegrać? - zapytała młoda Jedi. - Dotrzemy do nich przed tamtymi, szybko ich wyciągniemy i jeszcze szybciej się

wyniesiemy - wyjaśnił komandos. - Zwykle to najlepszy sposób wykonania zadania. Etain się najeżyła, ale zaraz doszła do wniosku, że jest wobec Bossa niesprawie-

dliwa. - Nie mógłbyś podać więcej szczegółów? - zapytała.

Page 39: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

77- Proszę bardzo - odparł Boss. - Zbliżymy się do ich burty, dostaniemy do sterow-

ni, uszczelnimy ją, żeby nie uciekły resztki powietrza, i ewakuujemy personel. - Żeby dostać się do sterowni, musicie zrobić wielkie bum, tak? - domyśliła się

Etain. - Wcale nie - odpowiedział Boss. - Scorch byłby wprawdzie zachwycony, gdyby

mógł sobie poużywać, ale jeżeli zależy pani na życiu więźniów, musimy wyciąć otwór, bo wtargnięcie do sterowni w każdy inny sposób oznaczałoby natychmiastową dekom-presję. Nasze zadanie byłoby łatwiejsze, gdyby nie postanowiła pani utrzymać więź-niów przy życiu. Omegi mają wystarczająco dużo powietrza, więc dzięki kombinezo-nom mogłyby spędzić w próżni następne dwadzieścia minut. W takim przypadku wy-starczyłoby wysadzić iluminator sterowni i wyciągnąć stamtąd komandosów.

Boss miał hełm przekrzywiony lekko na bok, jakby komandos zamierzał zapytać, jaką pani generał podejmie decyzję. Naprawdę chciał to wiedzieć.

Etain musiała dokonać wyboru między wykonaniem zadania a bezpieczeństwem komandosów z Drużyny Omega.

Właśnie na tym polega dowodzenie, uświadomiła sobie młoda Jedi. Prawdopo-dobnie dopiero w obecnej chwili ostatecznie przestało ją bawić bycie panią generał.

Komandosi z Drużyny Omega nie musieli przeżyć, ale cenne było życie kilku bandytów, którzy mogli mieć cenne informacje umożliwiające rozbicie siatki terrory-stów. Dostanie się do sterowni w taki sposób, żeby więźniowie przeżyli, mogło zająć więcej czasu, a to oznaczało, że statek separańców pojawi się na miejscu akcji, zanim Omegi zostaną ewakuowane ze sterowni dryfującego frachtowca.

Etain wiedziała, jakiego wyboru dokonałaby z pobudek osobistych, ale musiała podjąć decyzję jak zawodowiec. Poczuła na sobie spojrzenie Getta, ale komandor zaraz popatrzył na pokład, gdzie coś zaprzątnęło całą jego uwagę.

Jak na komandosa z drużyny, która nie słynęła z subtelności, Boss był niezwykle zręcznym dyplomatą. Nie był jednak ślepy. Widział dobrze, co się z nią dzieje, i praw-dopodobnie rozumiał jej rozterkę.

- Pani generał, odbyłem rozmowę z Ninerem - odezwał się w końcu. - Jest czysty. Oni wszyscy są czyści. Od bardzo dawna nie mieliśmy takiej okazji schwytania gości, którzy prawdopodobnie maczali palce w tym zamachu. Wszystko wskazuje, że w tej eksplozji stracił życie ich pilot. Za najważniejszą sprawę należy uznać ocalenie życia więźniów. Do tej pory wszyscy zdążyliśmy poznać reguły tej gry. My także ryzykuje-my. Podczas tej akcji ratunkowej wszyscy możemy zginąć.

- Co racja, to racja, ale żadnego z was nie mogę spisać na straty - odparła młoda Jedi. - Wiem, że zrobicie wszystko, co możecie, żeby wyciągnąć ich stamtąd żywych.

- Pani generał, czy to rozkaz? A jeżeli tak, to jak właściwie brzmi? - zapytał ko-mandos. - Mamy wyciągać Omegi i porzucić więźniów, czy co?

Etain poczuła, że jej żołądek wpada do bezdennej czeluści. Łatwo być dowódcą, który pociesza konającego żołnierza, ale o wiele trudniej stanąć twarzą w twarz z pod-władnym i powiedzieć mu: „Tak, uratujcie trzech terrorystów i pozwólcie zginąć moim przyjaciołom. Spiszcie Darmana na straty, jeżeli właśnie tego będzie wymagało dobro waszej akcji".

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

78Ciekawa była, czy komandosi z Drużyny Delta pytali o to Skiratę. I co im odpo-

wiedział. Gett dotknął lekko jej ramienia, wskazał ekran taktycznego monitora i wyprosto-

wał trzy palce. Informował ją w ten sposób, że od jednostki separańców dzielą ich trzy minuty. Zbliżali się z każdą chwilą.

- Wyciągnijcie więźniów - rozkazała Etain, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć, co mówi. - Będziemy tam tuż za wami.

Anonimowy frachtowiec dryfujący trzy tysiące kilometrów od perlemiańskiego węzła po stronie Jądra galaktyki.

Jednostka, która pierwsza odpowiedziała na Czerwone Zero, ma do celu mniej więcej sześć minut

Fi, wpatrzony w ekran komputerowego notesu, zastanawiał się nad swoją krótką, ale burzliwą karierą komandosa elitarnej jednostki.

Rozpoczął ją od walk na Geonosis. Brał udział w wysadzeniu ośrodka badawczego na Qiilurze, o mało nie zabił ukochanego sierżanta Kala, pozbawił życia osiemdziesię-ciu pięciu separańców i unicestwił więcej robotów, niż chciałoby mu się zliczyć. Znisz-czył także mnóstwo obiektów Konfederacji Niezależnych Systemów, począwszy od baz zaopatrzeniowych, a kończąc na okręcie liniowym i eskadrze myśliwców, które nawet nie zdążyły wziąć udziału w wojnie.

Niektóre akcje sprawiły mu radość, większość jednak okazała się mocno kłopotli-wa, a wszystkie były okropne. Fi wiedział, że prawdopodobnie czeka go śmierć, ale nie chciał, żeby Skirata był jej świadkiem.

Oderwał spojrzenie od listy zdezaktualizowanych rozkazów operacyjnych i za-uważył, że od niemal dwóch godzin holograficzny wizerunek Skiraty wcale się nie zmienił. Sierżant Kai czekał, aż ktoś ich uratuje. Nie zamierzał ich opuszczać.

Niner spoglądał cały czas przez iluminator na pustkę przestworzy. W pewnej chwili wyprostował się na fotelu, ale nie poszybował pod sufit tylko

dzięki ograniczającym swobodę ruchów ochronnym pasom. Fi spojrzał na symbol na przesłonie hełmu i zorientował się, że kolega uruchomił elektrolornetkę.

- Kontakt wizualny - odezwał się cicho Niner. - Fierfek, to naprawdę balia sepa-rańców. Chyba Neimoidian.

Pozostali komandosi z Drużyny Omega przesiedli się, żeby móc widzieć to, na co patrzy dowódca.

- Najwyższy czas - odezwał się sierżant. Fi zamienił się w słuch. - Delty, tu Niner. Co tak późno? Zwiedzaliście okolicę?

- Z tej strony Boss - usłyszał w odpowiedzi. - Przykro nam, ale musieliśmy zasto-pować, żeby zapytać kogoś o kierunek. - Jego głos brzmiał podobnie jak głos Atina, ale miał silniejszy akcent. - Moi chłopcy zamierzają wam pokazać, jak prawidłowo wyko-nywać takie operacje, więc nie zapomnijcie rejestrować naszych poczynań, na wypa-dek, gdybyście coś przeoczyli. Mniej więcej trzy minuty za nami leci najeżony wyrzut-niami rakiet statek separańców.

Page 40: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

79- Dacie radę zabrać także kilku naszych przyjaciół? - zapytał Niner. - Im więcej, tym lepsza zabawa - zapewnił Boss. - Zamierzamy zrównać się z wa-

szą sterownią i przykleić do iluminatora wylot rękawa cumowniczego. Dopiero kiedy go uszczelnimy, Scorch przedostanie się do waszej sterowni. Przejdziecie jak najszyb-ciej na pokład naszego statku, a my przetransportujemy was na „Nieustraszonego", gdzie już czekają na was kafeina, ciastka i uwielbienie godne bohaterów. Jasne?

- Zrozumieliśmy - odparł Niner. Bardzo lubię takie okazjonalne spotkania - stwierdził Fi. - Zwłaszcza podoba mi

się to „uwielbienie godne bohaterów". - Boss, tamci separańcy szybko się zbliżają- ostrzegł inny komandos z Drużyny

Delta. Fi nie rozróżniał ich jeszcze po głosie. - Możliwe, że chcą pobić galaktyczny rekord.

- Jak daleko mają jeszcze do nas? - zapytał Boss. - Czy są na tyle blisko, żebym już wpadł we wściekłość?

- Mogą wystrzelić rakietę za dwie minuty, a kiedy będzie przelatywała obok nas, osmali twój shebs.

- To znaczy, że są naprawdę blisko - mruknął Boss. - Omegi, słyszeliście mojego podwładnego. - Sądząc po głosie, komandos nie przejął się specjalnie usłyszaną wia-domością. - Przypudrujcie noski i przygotujcie się do zabawy.

Fierfek, pomyślał Fi. Odwrócił się ostrożnie, żeby odkleić Orjula od pokładu, i po-sługując się silniczkami manewrowymi plecaka, ustawił go pionowo, żeby był gotów do szybkiej ewakuacji.

Więzień zmierzył go spojrzeniem i pierwszy raz się odezwał. - Nie jesteście w tym dobrzy, co? - zadrwił. - Dopiero teraz zdecydowałeś się z nami pogawędzić? - zapytał komandos. - Za kilka minut wszyscy zginiemy i ta myśl sprawia mi pewną satysfakcję. - Właśnie dałeś mi dobry powód, żeby przedstawić cię sierżantowi Vauowi - od-

ciął się Fi. - Dajcie sobie z tym spokój - zaproponował Darman. Kiedy dźwigał z pokładu

jednego z Niktów, obca istota usiłowała go ubóść krótkimi rogami. - Niewdzięczny di'kut. - Komandos walnął hełmem w twarz więźnia tak mocno, że gdyby nie fotel pilo-ta, obaj unieśliby się w powietrze, po czym przeniósł spojrzenie na drugiego Nikta. - Ty też chcesz? - zapytał.

- Udesii, chłopcy, udesii. - Niner uniósł swój dece. - Jak przyjdzie co do czego, po-trzebny jest nam tylko jeden żywy więzień, więc następny rozrabiaka po prostu nie wróci do domu. Czy to jasne?

Za iluminatorem sterowni pojawiła się nagle niewielka neimoidiańska jednostka szturmowa i znieruchomiała pod kątem prostym do kierunku dryfowania frachtowca. Fi obserwował ją jak zahipnotyzowany. Po chwili otworzyła się klapa włazu i wyłoniło się z niego coś w rodzaju metalowej dżdżownicy o ogromnym otworze gębowym, który przyssał się do transpastali. W mrocznej czeluści pojawiło się znajome błękitne światło. Fi zobaczył hełm bardzo podobny do swojego, a ten, kto go nosił, odgiął ku górze oba kciuki.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

80- Cofnijcie się i popatrzcie, jak pracują zawodowcy - rozległ się z komunikatora

bezosobowy głos. W pierwszej chwili Fi odniósł wrażenie, że Scorch mocuje do iluminatora ładunek

framugowy. Nie ma co, bardzo sprytnie, pomyślał. Zaraz jednak zauważył, że ze-wnętrzny pierścień metalowej rury, który przyssał się do tafli iluminatora, zaczyna się jarzyć oślepiająco białym blaskiem. Komandos z Drużyny Delta zaczął dawać znaki rękami, żeby koledzy z Omegi cofnęli się dalej w głąb sterowni.

- Scorch, co się tak grzebiesz? - odezwał się niewidoczny Boss. - Jeszcze najwyżej minuta. - Nie mamy minuty! - A co mam według ciebie zrobić, przegryźć się przez transpastal? - odciął się ko-

mandos. W końcu płyta odkształciła się pod wpływem żaru i ustąpiła. Ni-ner sięgnął po

przekaźnik hologramów i przytwierdził go na płytce przedramienia swojego pancerza. Atin zaczął upychać do saszetek u pasa zarekwirowane komputerowe notesy i narzę-dzia.

- Mamy nadal dryfować i czekać, aż przestaniecie panikować? - zażartował Fi. - Dobry pomysł - odparł niewzruszony Scorch. - Bardzo dobry - przyznał Boss. - Nie zgadniecie, co właśnie zobaczyłem na ekra-

nie bakburtowego monitora...

Okręt Floty Republiki „Nieustraszony", centrum taktyczne, orientacyjny czas do celu:

dwie minuty

Jednostka szturmowa Neimoidian musiała zwolnić, żeby wyskoczyć z nadprze-strzeni i otworzyć ogień, co zajęło trochę cennego czasu. Etain przyglądała się, jak Tenn w pośpiechu wykonuje obliczenia, żeby określić najlepsze warunki, które pozwo-liłyby wystrzelić pociski i nie tylko nadrobić stracone sekundy, ale także unicestwić jednostkę separańców, zanim jej artylerzyści zdążą wziąć na cel komandosów z Druży-ny Omega.

W centrum taktycznym panowała zupełna cisza, chociaż roiło się w nim od zaku-tych w białe pancerze żołnierzy, którzy obserwowali na wtórnym ekranie wszystko, na co patrzyli członkowie załogi „Nieustraszonego". To samo, ale w mniejszym formacie, oglądali także na ekranie monitora Skoara Tenn, Gett i Etain.

Młodej Jedi się wydawało, że w ciągu ostatnich trzech minut Tenn ani razu nie mrugnął.

- Cel namierzony, pani generał - zameldował w pewnej chwili. Nie odrywając spojrzenia od ekranu monitora, położył dłoń na przycisku spustowym. - Nie będziemy mieli lepszej okazji do strzału, a obecna przepadnie za dziesięć sekund. Później może-my trafić także jednostki Delty i Omegi. Teraz, pani generał?

Etain zerknęła na Getta, badając ostrożnie zmarszczki w Mocy. Moc zgadzała się ze Skoarem co do sekundy.

Page 41: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

81- Zdejmij ich, Tenn - rozkazała. - Tak jest, proszę pani. Kiedy Tenn przycisnął guzik spustowy, rozległ się cichy, krótki odgłos. - Wystrzeliwuję pierwszą, wystrzeliwuję drugą - zameldował. - Rakiety polecia-

ły... Od kadłuba zwalniającego okrętu szturmowego oderwały się i pomknęły w pustkę

dwa długie warkocze nieokiełznanej energii. Etain wyczuła w Mocy nadciągającą kata-strofę, ale nie chciała jej oglądać. Przesłoniła dłońmi twarz i na sekundę zamknęła oczy, ale przemogła się po chwili i spojrzała na ekran taktycznego monitora.

Lecące rakiety było na nim widać w postaci ciągłych białych linii. W pewnej chwili linie nałożyły się na pulsujący czerwony punkcik jednostki Separatystów i w tej samej chwili zarówno one, jak i punkcik zniknęły.

- Plusk jeden - zameldował żołnierz pełniący służbę przy innym stanowisku. - Po-twierdzenie wizualne. Cel zniszczony.

- I kto jeszcze? - zainteresował się komandor Gett. - Aaaa...! Fi nie był pewien, czy to on wrzasnął z przerażenia, czy tylko usłyszał okrzyk

Scorcha w słuchawkach hełmu, kiedy zobaczył pędzącą w ich stronę kulę białozłociste-go ognia. Kula pojawiła się za fragmentem neimoidiańskiego statku, który unosił się nieruchomo za iluminatorem sterowni frachtowca. Fi odruchowo się skulił.

Ułamek sekundy później o płyty iluminatorów zabębnił grad szczątków, a po ka-dłubie frachtowca ześlizgnął się duży, metalowy przedmiot z przeciągłym, chociaż stłumionym zgrzytem. Komandos wyprostował się dopiero, kiedy łoskot odłamków przemienił się w grzechot podobny do odgłosu rzucania kamyków na metalowy dach. W końcu zapanowała cisza.

- Fierfek- odezwał się Scorch. - Gdyby dodali do głowicy odrobinę maranium, ku-la ognia miałaby piękną purpurową barwę.

- Tu „Nieustraszony", tu „Nieustraszony", tu „Nieustraszony", wzywam Delty - rozległ się nagle czyjś głos. - Jesteście cali? Powtarzam, czy jesteście cali? Odbiór.

Duży prostokąt zmiękczonego przez żar szkła za pomocą pięści Scorcha odłupał się od iluminatora i powoli odpłynął, żeby w końcu się zderzyć z zagłówkiem fotela pilota.

- Tu Delta, wzywam „Nieustraszonego" - odpowiedział któryś z komandosów. - Właśnie wyciągamy chłopaków z Omegi i pakunki.

Fi starał się równo oddychać i opanować drżenie. Nie zamierzał narażać na szwank dobrego imienia drużyny.

- Cieszę się, że przyleciała po nas marynarka - powiedział. - Gdyby nie wy, byli-byśmy w tej chwili pasem asteroid.

W końcu w otworze pojawiła się przesłona hełmu Scorcha, a zaraz po niej ręka komandosa, z jednoznacznym gestem oznaczającym niezadowolenie.

Fi, który wciąż jeszcze zmagał się ze skutkami wstrząsu, wypalił bez zastanowie-nia:

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

82- Witaj, mój bohaterze! W końcu ci się udało! - Chcesz wracać piechotą do bazy? - usłyszał w odpowiedzi. Niner uniósł wyżej

owiniętego w plastfolię Orjula i ustawił go poziomo, tak że ciało mężczyzny znalazło się naprzeciwko wypalonego otworu.

- Fi, zamknij gębę i pomóż mi przepchnąć na drugą stronę ten wór śmieci - mruk-nął.

- Opakowaliście go jak urodzinowy prezent? - zdziwił się Scorch. - Nie powinni-ście byli zadawać sobie tyle trudu. - Komandos wygramolił się z rury i zawisnął nieru-chomo pod kątem stu trzydziestu pięciu stopni nad pokładem, żeby rzucić okiem na związanych więźniów. - Nogami naprzód, bardzo proszę - powiedział. - Jeżeli jakiś di'kut zacznie wierzgać, będzie mi łatwiej połamać mu kulasy. Ta rura nie może się rozszczelnić.

Transport więźniów okazał się trudniejszy, niż się spodziewano. Kiedy komandosi z Drużyny Omega przepchnęli przez rurę drugiego Nikta niczym torpedę, do sterowni frachtowca wpadło ciepłe powietrze z porwanego statku Neimoidian. Fi poczuł się od razu lepiej. Wycofał się, żeby Atin i Darman mogli przedostać się przez rurę.

Scorch przeciągnął Darmana na pokład neimoidiańskiego statku za przytwierdzo-ną do pancerza siatkę. Fi zaczekał, aż w otworze znikną buty kolegi, i odwrócił się, żeby zerknąć w głąb czeluści, w której widniał krąg słabego blasku.

- Następny! Fi wciągnął się do otworu i przepłynął przez rurę, odpychając się jednym butem.

Mijając otwarty właz po drugiej stronie, poczuł oddziaływanie sztucznego ciążenia i z grzechotem płytek pancerza runął na pokład. Odwrócenie się zajęło mu kilka sekund, a kiedy wstał, zderzył się plecami z Ninerem. Komandosi z Drużyny Delta zarekwirowali naprawdę nieduży statek.

Boss, którego pancerz zdobiły łuszczące się i odpadające płaty pomarańczowego lakieru, zatrzasnął i uszczelnił klapę włazu za plecami Ninera. Sierżant spojrzał na nie-go, jakby nie był pewny, co go czeka, ale zaraz obaj mężczyźni podali sobie ręce i za-częli się klepać nawzajem po plecach.

- Podoba się wam, jak urządziliśmy wnętrze statku? - zapytał Boss, zdejmując hełm. Pokład lotniczy wyglądał tak, jakby jego urządzenia demontował rozwścieczony olbrzym. Panele wyrwano z gniazd, z sufitu zwieszały się wiązki kabli, a na konsolecie widniały puste miejsca po usuniętych albo niezainstalowanych urządzeniach. - No cóż, może nie mamy tu wielu wygód, ale czujemy się jak w domu.

- Zwędziliście go w takim stanie? - zdziwił się Niner. - Nie, właściciele pozwolili nam się przelecieć na próbę. - Boss przedstawił zama-

szystym gestem pozostałych członków drużyny, w równie barwnie ozdobionych pan-cerzach. - To Fixer, to Sev, a Scorcha już poznaliście. - Odwrócił się do podwładnych. - Przywitajcie się z chłopcami w monotonnej czerni.

- Dziękujemy wam, vode - odezwał się Fi. Zastanawiał się, dlaczego Atin nie przy-łącza się do podziękowań. Komandos odwrócił się do nich plecami i ostentacyjnie po-święcał całą uwagę jednemu z kabli. - Są jakieś wieści o losie Sieka?

Page 42: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

83- Jeżeli to był wasz pilot, jego poszukiwania prowadzi załoga „Majestatycznego" -

odparł Boss. - Odebrali jego sygnał namiarowy, ale nie wiemy nic więcej. - Komandos spojrzał na trójkę więźniów ułożonych na pokładzie niczym zwłoki. Podszedł do nich i każdego po kolei trącił szpicem buta. - Lepiej, żebyście byli warci naszego zachodu - powiedział.

Fi zdjął hełm i zaciągnął się świeżym powietrzem. No, prawie świeżym. Hełmy zdjęli także pozostali komandosi, oprócz Scorcha. Delta była jedną z mniej więcej dzie-sięciu drużyn, które od chwili opuszczenia koszar przeżyły w niezmienionym składzie. Była prawdziwą pod, jak nazywali je Kaminoanie. Komandosi z Delty prawdopodobnie uważali, że są najlepsi z najlepszych. Wychowywali się i szkolili razem, i nigdy nie walczyli w towarzystwie nikogo innego niż swoi bracia. Tak luksusową sytuacją mogło się cieszyć tylko niewiele drużyn.

Fi podejrzewał, że komandosi z Delty niełatwo znajdują wspólny język z innymi towarzyszami broni. Aż za dobrze pamiętał, jak bardzo zadziorni, zarozumiali i skłonni do rywalizacji byli bracia z jego pod i jak bardzo podupadł na duchu, kiedy podczas walk na Geonosis stracił braci i trafił pod rozkazy Ninera.

- Radzicie sobie nieźle jak na drużynę mieszańców - stwierdził Sev. Fi uznał za słuszne puścić mimo uszu jego ironiczną uwagę. Rozumiał, że powinien trzymać gębę na kłódkę, a w podjęciu tej decyzji pomogło mu ostrzegawcze spojrzenie Ninera. - Przeszukaliście pomieszczenia tamtego frachtowca?

- Nie mieliśmy na to czasu, bo zmagaliśmy się z szybką dekompresją - oznajmił Niner. - Słyszeliśmy jednak, że na pokładzie znajdują się materiały wybuchowe.

- W przestworzach wokół nas i tak zaroi się wkrótce od jednostek separańców, więc lepiej zabierzmy tę balię do hangaru „Nieustraszonego", żeby specjaliści mogli wysadzić frachtowiec w powietrze - zaproponował Boss. - Jeżeli znajdą w nim coś ciekawego, przynajmniej statek nie wpadnie w łapy nieprzyjaciół.

Darman oparł się plecami o przegrodę i powoli osunął na pokład. Niner zajął miej-sce obok niego. Wkrótce mieli wrócić na pokład „Nieustraszonego", a to oznaczało, że są prawie w domu. Naturalnie domem były dla nich koszary kompanii Arca, a to zwia-stowało - nareszcie - całonocny nieprzerwany sen po spędzeniu dwóch miesięcy na patrolu. Fi nigdy nie miał dosyć snu. Nie miał go zresztą także żaden inny komandos. Wszyscy wiedzieli, że pod wpływem zmęczenia mogą się stać niebezpiecznie nie-ostrożni i lekkomyślni.

- A zatem, Atinie... - zaczął Sev. Zaszedł go od tyłu i stanął tuż za jego plecami tak blisko, że każdego mogło to zirytować. Atin jednak się nie odwrócił. - Sierżant Vau chciał się z tobą znów zobaczyć, vode'ika.

- Nie jestem niczyim braciszkiem - odparł cicho komandos, cały czas zwrócony plecami do Seva. - Tylko z wami współpracuję.

Wyglądało na to, że w przeszłości dochodziło między nimi do jakichś spięć. Fi się najeżył i postanowił przyjść z pomocą adoptowanemu bratu. Wiedział, że perspektywa ponownego spotkania z Vauem wzbudza w sercu Atina emocje, które do niego nie pasują.

Sev nie zamierzał jednak zrezygnować.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

84- Ja nie zapominam, wiesz o tym - powiedział. Tym razem Atin odwrócił się jak użądlony i stanął przodem do komandosa, prawie

nos w nos. Fi pomyślał, że jego spokojny zazwyczaj brat tym razem straci panowanie nad sobą. Przygotował się do interwencji.

- To moja sprawa - odezwał się Atin. - Trzymaj się od tego jak najdalej. Komandos z Drużyny Delta nie oderwał spojrzenia od twarzy rozmówcy. - Żadne nieporozumienie nie wychodzi na zewnątrz kompanii - powiedział. Atin wsunął palce za kołnierz kombinezonu i szarpnięciem odciągnął go na tyle,

na ile pozwalała mu na to krawędź pancerza, żeby odsłonić obojczyk. Miał w tym miej-scu mnóstwo wypukłych białych blizn. Nikt nie zwracał na nie większej uwagi, bo obrażenia podczas szkolenia i walki zdarzały się tak często, że nie zasługiwały na ko-mentarze.

- Dostało ci się bardziej niż mnie, prawda? - zapytał. - Spędziłeś tydzień w płynie bacta, nie?

Atin wyglądał, jakby miał wybuchnąć, więc Fi zdecydował się na interwencję. Ni-ner przeciął jednak kabinę w trzech długich susach i wcisnął się między obu komando-sów. Rozdzielił ich, wsuwając ręce między pancerze i odpychając ich od siebie nara-miennikami. Mimo to Sev nie oderwał spojrzenia od twarzy Atina, jakby w ogóle nie widział stojącego między nimi Ninera.

- Chyba muszę doprowadzić do braterskiej zgody - odezwał się sierżant, własnym ciałem blokując ruchy Seva. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, zajmiemy się tym, kiedy wrócimy do koszar, ner vod.

Komandos z Drużyny Delta wyglądał jak człowiek ogarnięty żądzą mordu. Nie mrugając, cały czas wpatrywał się w Atina.

- Zawsze do usług, vod'ika - odezwał się w końcu. - W porządku, ale w tej chwili się uspokój. Ty także, Fi. Spocznij. Wszyscy mieli-

śmy parszywy dzień, więc pozbądźmy się nadmiaru testosteronu i zachowujmy się, jak przystało na porządnych gości.

Sev rozłożył ręce na boki w geście niechętnej rezygnacji. Wrócił do sterowni i za-jął miejsce na fotelu obok Scorcha. Boss się nie odezwał, a Niner chwycił obu pod-władnych za ręce, odepchnął ich od siebie i spojrzał groźnie na Atina.

- A teraz mi powiesz, o co chodzi - rozkazał. - Nie, sierżancie - odparł komandos. - To sprawa osobista. - W naszej drużynie nie ma spraw osobistych - burknął Niner. - Później, zgoda?

Nie dopuszczę, żebyście wdawali się w bijatyki jak para cywilańców. Jeżeli między tobą a Sevem istnieją zadawnione urazy, rozwiążemy wasz problem wszyscy razem. Jasne?

- Tak jest, sierżancie. Pragnąc nadać rozkazowi większe znaczenie, Niner szturchnął Atina w napierśnik,

cofnął się i stanął obok Bossa. Scorch zrównał się z „Nieustraszonym" i rozpoczął ne-gocjacje z kontrolerem pokładu lotniczego, który musiał jakoś wygospodarować w hangarze miejsce dla obu statków. Fi pozostał z Atinem, na wypadek gdyby kolega postanowił podjąć na nowo pogawędkę z Sevem. Nigdy dotąd, nawet w najbardziej

Page 43: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

85ekstremalnych sytuacjach, nie widział, żeby Atin się tak uniósł, a obecnie wyglądał, jakby mógł się wdać z każdym w bijatykę. Nawet pozbawiony mózgu Weequay od-gadłby, że to musi mieć coś wspólnego z sierżantem Vauem. Fi spojrzał na towarzysza broni.

- Afika, chcesz mi kiedyś o tym opowiedzieć? - zapytał. - Raczej nie. -Atin odwrócił się i poklepał kolegę po naramienniku. - Wcześniej

czy później będę musiał sam się z tym uporać. Fi spojrzał z ukosa na Seva. W jego spojrzeniu nie zobaczył wrogości, ale zwykłą

obojętność, brak czegokolwiek, co mógłby uznać za przejaw koleżeńskości. Gdyby kiedykolwiek w przyszłości mieli znów działać razem, na pewno nikomu nie byłoby do śmiechu.

Kiedy Fi zobaczył pierwszy raz Ninera, także wątpił, czy ich wzajemne stosunki jakoś się ułożą, ale nigdy nie miał ochoty uderzyć go pięścią w twarz, żeby rozwiązać problem bez zbędnej straty czasu.

Fi wiedział, że wcześniej czy później musiało do tego dojść. Nigdy dotąd nie pokłócił się z innym bratem, a tym bardziej nie wdał się z nikim

w bijatykę. Na samą myśl o tym poczuł się nieswojo. Postanowił raczej oddać się ma-rzeniom o gorącym prysznicu, gorącym posiłku i rozkoszy pięciogodzinnego nieprze-rwanego snu.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

86

R O Z D Z I A Ł

5 Adresat: naczelny dowódca brygady do zadań specjalnych,

kwatera główna na Coruscant: głównodowodzący Grupy Ochron-nej Floty.

Nadawca: dowódca „Majestatycznego", okolice Kelarei, 367 dni po bitwie o Geonosis.

Z przykrością informuję, że przechwyciliśmy wrak JOI Z590/1 ze zwłokami pilota CT-1127/549 na pokładzie. Z mel-dunku Perlemiańskiej Kontroli Ruchu wynika, że załoga cy-wilnego frachtowca Republiki „Kryształ Nowej" otworzyła ogień do jednostki uznanej za statek piratów, żeby unie-możliwić im zbliżenie się do konwoju. Niestety z powodu wymogów bezpieczeństwa nie mogę wyjawić operatorom z PKR, że załoga frachtowca zabiła pełniącego służbę pilota z od-działów specjalnych Republiki, w związku z czym PKR uznała kapitana „Kryształu Nowej" za bohatera.

Kwatera główna wydziału operacyjnego Floty Republiki, Coruscant, godzina 06.00,

368 dni po bitwie o Geonosis: pierwsza rocznica bitwy

Skirata wyszedł z holu wydziału operacyjnego floty prosto w chłodny, wilgotny poranek, którego nie spodziewał się doczekać.

Sytuacja została opanowana, przynajmniej na razie. Komandosi z Drużyny Omega przeżyli i wracali do domu. Musieli wypocząć po okresie nieprzerwanej służby na tere-nie opanowanym przez wroga, a Mandalorianin był pewny, że przydadzą się na Co-ruscant. Podejrzewał, że funkcjonariusze CSB nie poradzą sobie sami z poważną opera-cją antyterrorystyczną w stołecznym systemie Republiki, nawet gdyby miał im poma-gać Obrim.

Page 44: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

87Pozostawał problem, jak nakłonić Arligana Zeya, żeby wyraził zgodę na udział

komandosów w tej operacji. W obecnych czasach mistrz Jedi niechętnie delegował podwładnych do zadań, które jego zdaniem leżały w gestii funkcjonariuszy wywiadu.

Tyle że Ordo i pozostałe Zera nadawali się wręcz idealnie do takich zadań... pod warunkiem że będą mogli korzystać z pomocy kilku komandosów.

Skirata stał na stopniach budynku kilka minut i głęboko oddychał świeżym powie-trzem. Mrugając przemęczonymi oczami, przeczesał palcami krótko przystrzyżone włosy. Mógł wreszcie położyć się spać. Komandosi z Omegi byli bezpieczni, Ordo mu towarzyszył, a jego pięciu braciom nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.

Mereel przebywał na Kamino. Podobno Zey rozpowiadał, że w gruncie rzeczy Ze-ra są prywatną armią Skiraty. No cóż, mistrz Jedi niezupełnie się mylił.

Wciąż jeszcze udział w walkach brało dziewięćdziesięciu żołnierzy, których Skira-ta szkolił od małego. Mandalorianin martwił się także ich losem. Mimo to komandosi z Omegi stali mu się równie bliscy jak elitarni zwiadowcy z serii Zero. Gdyby musiał, poruszyłby dla nich galaktykę.

Przyciągnęła go stojąca pośrodku placu fontanna z usianego złocistymi żyłkami marmuru. Podszedł do niej, przystanął, pochylił się i zanurzył głowę w lodowatej wo-dzie. Trzymał ją tak kilka rozkosznie odświeżających sekund, po czym wyprostował się szybko i otrząsnął jak mott. Zauważył, że przyglądają mu się spieszący do pracy prze-chodnie, i zrewanżował im się tym samym. Wpatrywał się w nich tak długo, aż wszy-scy, jeden po drugim, odwrócili głowy. Rzadko zwracano na niego uwagę, bo Mandalo-rianin nauczył się nie wzbudzać niczyjej ciekawości. Tego dnia jednak nie starał się pozostawać niezauważony. Zastanawiał się, czy mieszkańcy Coruscant mają jakiekol-wiek pojęcie o tym, co się dzieje na setkach polach bitew jak galaktyka długa i szeroka. Oparł się pokusie podejścia do przechodniów, potrząśnięcia nimi i zmuszenia do wy-słuchania, jakich czynów dokonują sklonowani żołnierze w ich imieniu.

Tego dnia przypadała pierwsza rocznica bitwy o Geonosis. Skirata zauważył, że jakoś nikt jej nie świętuje.

Od tyłu podszedł do niego Ordo. - Powinieneś trochę odpocząć, Kal'buir - powiedział. - Prześpię się, kiedy i ty się na to zdecydujesz - odparł Skirata. - Mam dobre wiadomości - oznajmił zwiadowca. - Z chęcią ich wysłucham. - Darman określił charakterystyczne cechy materiałów wybuchowych - poinfor-

mował komandos. - Właściwości tych, które wykryto na ubraniach więźniów, są iden-tyczne jak w przynajmniej jednej czwartej materiałów wybuchowych użytych podczas zamachów. To przełom w dochodzeniu.

- Doskonała robota - pochwalił Mandalorianin. - Dobry, stary Dar. - Uśmiechnął się do podwładnego i kolejny raz uświadomił sobie, na jakich dzielnych żołnierzy wy-rośli jego chłopcy. - Wiesz, co ci powiem, Ord'ika? - zapytał. - Nie masz przypadkiem ochoty na porządne śniadanie, zanim system przyswoi sobie te informacje? W Kragge-cie podają ohydne, tłuste smażone potrawy. To może nie to samo, co znajdziesz w Sky-sitterze, ale powinno ci wystarczyć do wieczora.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

88Ordo wzruszył ramionami i przekrzywił głowę, jakby chciał obejrzeć swój nieska-

zitelnie biały pancerz. - I tak chyba nie wyglądamy na gości, którzy odwiedzają „Skysittera" - powie-

dział. Skirata nie widział wyrazu jego twarzy za przesłoną hełmu, ale domyślał się, że

Ordo jest rozbawiony. Mandalorianin cieszył się, że ten mężczyzna, który przeżył w dzieciństwie niewyobrażalny koszmar, ma takie poczucie humoru.

- Mają serwetki, a ja spróbuję nie opryskać cię sosem - obiecał. - Co ty na to? Uczcijmy fakt, że obaj przeżyliśmy pierwszy rok wojny.

Ordo odwrócił się i obaj ruszyli w drogę. - Co robiłeś dokładnie rok temu? - zapytał zwiadowca. - Zastanawiałem się, dokąd wysłano wszystkich moich chłopców. - Przykro mi, Kal’buir - zreflektował się komandos. - Wszystkich nas wysłano

praktycznie bez uprzedzenia. Powinienem był cię obudzić. - Postąpiłeś słusznie - stwierdził Skirata. - To ja powinienem był wziąć się w garść

i domyślić, że macie do wykonania zadanie. - Zdobyliśmy wiele nieprzyjacielskich obiektów - przypomniał Ordo. - Chodzi mi tylko o to, że nie zdążyłem się pożegnać z tymi chłopcami, którzy nie

wrócili - powiedział Mandalorianin. - Zginęło dziewięciu moich uczniów. - Ale kiedy ostatni raz ich widziałeś, byli pełni wiary we własne siły, szanowani i

kochani - zauważył zwiadowca. - Nie każdy buir może się pochwalić takim osiągnię-ciem.

- Dzięki, synu - mruknął sierżant. Zastanawiał się, jakim cudem Ordo wyrósł na normalnego mężczyznę. - Zabawmy się dla odmiany jak zwykli ludzie, dobrze?

Kilka następnych godzin obaj spędzili jak cywile. Skorzystali z EasyRide, żeby dostać się na najniższe poziomy miasta, gdzie zjedli niebezpiecznie niezdrowe, ale smaczne śniadanie.

Skirata nigdy dotąd nie korzystał ze środków transportu publicznego, ilekroć towa-rzyszył mu Ordo, więc reakcja innych pasażerów go fascynowała. Wszyscy zerkali na nich ukradkiem i z ukosa. Ich uwagę przyciągała niewątpliwie służbowa kabura Orda, w której tkwiły dwa identyczne blastery, a pancerz żołnierza z elitarnego oddziału zwiadowców zawsze wywierał wrażenie - nawet w mieście, w którym codziennie wi-dywało się istoty tysiąca egzotycznych ras.

Skirata zawsze zapominał, jak niewielu cywilów w stolicy Republiki kiedykolwiek widziało z bliska sklonowanego żołnierza, jeżeli nie liczyć rozpowszechnianych rok wcześniej wizerunków batalionów Wielkiej Armii, wchodzących na pokłady okrętów szturmowych. Ogromna większość mieszkańców Coruscant nie miała pojęcia, jak wy-glądają klony.

I nigdy nie widziała żadnego bez hełmu. - Ord'ika, wyświadcz mi przysługę - szepnął Skirata. - Zdejmij kubeł, dobrze? Zwiadowca wahał się chwilę, ale w końcu zwolnił uszczelkę na kołnierzu i zdjął

hełm. Sierżant obserwował kątem oka innych pasażerów. Na twarzach niektórych ma-lowało się tylko zdumienie, ale reakcja większości była bardziej wymowna.

Page 45: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

89- Coś niesamowitego, to są ludzie! - szepnął jakiś mężczyzna. - I do tego jacy

młodzi! Czy ktokolwiek wiedział, jak bardzo młodzi? Mandalorianin otrząsnął się na myśl,

że tak wykorzystuje Orda, ale nie miał wyboru. Zmęczony i jak zwykle zirytowany, ugryzł się w język i postanowił na kilka minut stać się dyplomatą.

- Proszę pana, wojna to nie są zmagania robotów z innymi robotami - powiedział. - Czy mogę przedstawić panu kapitana Orda?

Komandos kiwnął uprzejmie głową mężczyźnie siedzącemu po drugiej stronie przejścia i wyciągnął do niego rękę. Skirata wpoił małym Zerom, że powinni się za-chowywać jak grzeczni chłopcy. Pasażer wahał się chwilę, ale w końcu zacisnął na czarnej rękawicy delikatne, miękkie palce cywila. Wyraz jego twarzy zdradzał zasko-czenie. Najwidoczniej mężczyzna się nie spodziewał, że pod skorupą nadającą koman-dosowi wygląd robota, może się kryć istota z krwi i kości. Może też się bał, że jego palce mogą ulec zmiażdżeniu.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odezwał się Ordo. Resztę drogi panowała wokół nich niezwykła cisza, jakby w końcu pasażerowie

uświadomili sobie prawdę. Kiedy Skirata i Ordo dotarli na poziom, gdzie znajdował się lokal Kraggeta, Mandalorianin szturchnął podwładnego i zwiadowca z elitarnego od-działu włożył hełm.

- Lubisz szokować - zauważył. - Lubię nauczać - sprzeciwił się Skirata. - Przepraszam, synu. Poruszanie się po Coruscant w towarzystwie zakutego w kompletny pancerz kapi-

tana trudno byłoby uznać za wtapianie się w otoczenie, ale kiedy Skirata dotarł do Kra-ggeta, dostał czysty stolik, co oznaczało, że chwilę wcześniej przetarł go obsługujący gości android. Kilku agentów CSB powitało ich kiwnięciem głową. Policjanci i funk-cjonariusze wywiadu lubili się stołować w lokalu usytuowanym na samym skraju ich „włości", jak niektórzy nazywali niebezpieczny rewir, na terenie którego pełnili służbę. W ten sposób mogli szybciej reagować na wezwania, chociaż lokal znajdował się na tyle daleko od centrali, że nie czuli się w nim zbyt bezpieczni.

Ordo znów zdjął hełm i nałożył sobie na talerz kilka plastrów wędzonej nerfiny. Jaja pochodziły z miejsca, którego Skirata nie potrafiłby określić, ale uznał, że nawet nie musi próbować. Rozkoszował się chwilę uwodzicielskim smakiem gorącego tłusz-czu i słonego żółtka, po czym spłukał go kilkoma filiżankami kafeiny.

- Od tej pory nie możemy zostawiać wszystkiego w rękach niebieskich chłopców - odezwał się do Orda. Obaj wiedzieli, co oznacza „wszystko", więc nie musieli tego precyzować w miejscu publicznym. - Krępuje ich to, że muszą postępować zgodnie z zasadami. Poza tym nie mamy pojęcia, czy wszyscy grają w naszej drużynie. To robota dla nas. Postaram się, żeby Zey uznał słuszność mojego rozumowania. Kiedy wszyscy wrócą do miasta, będzie mu znacznie trudniej odmówić.

Może być jeszcze trudniej, jeżeli androidy od kryptografii wyciągną ważne infor-macje z pamięci notesów, które zdobył Atin - dodał Ordo.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

90- A to mi przypomina, że jeszcze nie złożyłem uszanowania Vauowi - burknął Ski-

rata. Obiecaj mi, że tym razem nie wyciągniesz na niego noża - zaniepokoił się zwia-

dowca. - Będę się zachowywał, jak należy - uspokoił go Mandalorianin. Rolę obsługującego klientów androida pełniła twi'lekańska kelnerka. W jej wieku

nie mogła być już uważana za powabną tancerkę, ale mimo to na krótką chwilę przy-ciągnęła uwagę Skiraty. Twi'lekanka postawiła następny talerz z płatami nerfiny przed Ordem, który -jak wszyscy znani sierżantowi sklonowani żołnierze - mógłby zjeść wszystko, cokolwiek mu dano.

Kelnerka uśmiechnęła się, ale nie odeszła od ich stołu. Ordo zamarł i odwzajemnił jej uśmiech, chociaż wyglądał na speszonego jak mały chłopiec. Kiedy zaczął jeść, Twi'lekanka odeszła.

Skirata zastanowił się nad siłą młodzieńczego uroku i doszedł do wniosku, że nie był zbyt dobrym nauczycielem towarzyskich manier.

- Chyba nie wzięła cię za robota - zauważył. Zwiadowca wyglądał na zakłopotanego, co zupełnie do niego nie pasowało. - Uhm... starałem się oszacować nasze wymagania - odezwał się w końcu. Kiedy

opróżnił talerz, Skirata nałożył mu ze swojego kilka jajek, których nie zjadł, i obser-wował, jak wszystkie, jedno po drugim, znikają w ustach Orda. - Problemem będzie sprzęt - podjął komandos. - Musimy to omówić, zanim zobaczysz się z Zeyem. Będą nam potrzebne pojazdy, bezpieczne kryjówki, specjalne urządzenia do prowadzenia obserwacji i naturalnie materiały wybuchowe.

W tym czasie Skirata coś obliczał w myśli. Musieli mieć przynajmniej dwie drużyny komandosów i dwa Zera. Problem w

tym, że ośmiu żołnierzy w charakterystycznych pękatych zbrojach typu Katarn III, a także Ordo i Mereel w pancerzach ozdobionych bogato czerwienią i błękitem, nie mo-gliby nawet marzyć o tym, żeby się wtopić w otoczenie, gdziekolwiek się pojawiali.

A prawdopodobnie wcześniej czy później będą musieli włożyć pancerze, nawet gdyby większość czasu mieli spędzać ubrani jak cywile.

Żując ostatni przesadnie uwędzony kawałek nerfiny i odkładając na koniec chru-piące okruchy, Skirata zastanowił się nad tym problemem - i znalazł rozwiązanie.

Musiał tak ukryć podwładnych, żeby każdy mógł ich dobrze widzieć. Był w tym dobry. Potrafił do tego stopnia upodabniać się do innych - rozwichrzo-

ne włosy, niezbyt schludne ubranie - że stawał się niemal niewidzialny. Tak samo mo-gli sobie poradzić jego chłopcy... z tą różnicą, że powinni się rzucać w oczy.

Mogą być częścią całego tłumu sklonowanych żołnierzy, poruszających się w kompletnych pancerzach po Coruscant. A gdyby od czasu do czasu musieli je zdjąć i chodzić w polowych mundurach, kto odróżniłby jednego od drugiego?

Ogromna większość mieszkańców Coruscant uważała, że sklonowani żołnierze wyglądają identycznie. Opinię tę podzielali niemal wszyscy z wyjątkiem grupki Jedi, którzy traktowali klony jak prawdziwych mężczyzn i własnych braci.

Skirata doszedł do wniosku, że bardzo owocnie spędził poranek.

Page 46: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

91Wyjął komunikator i wpisał na klawiaturze prośbę o spotkanie z generałem Zey-

em. Kiedy skończył, pochylił się nad stołem, chwycił Orda za naramienniki i z prze-sadną czułością, jak dobry ojciec, pocałował go w czoło.

- Znalazłem rozwiązanie! - powiedział. - Będziecie na widoku! Twi'lekańska kelnerka obserwowała ich z fascynacją w oczach. - Hej, ja też tak mogę? - zapytała w końcu. - To jeszcze chłopiec - zwrócił jej uwagę Skirata i pozostawił na stole bardzo hoj-

ny napiwek. Ordo wstał i podążył za nim, a po drodze wsunął do saszetki u pasa kilka kromek chleba. - To mój syn.

Okręt Floty Republiki „Nieustraszony": pokład hangarowy

- Wielkie nieba, oto nadciąga dywizja pancerna - odezwał się komandor Gett i ru-szył w stronę neimoidiańskiego statku, którego kadłub pokrywały zwęglone wgłębienia i bruzdy. - Komandosi Republiki przypominają czołgi, prawda?

Rzeczywiście, w porównaniu ze sklonowanymi żołnierzami zakuci w masywne pancerze komandosi wywierali przerażające wrażenie. Pierwsi czterej, którzy wygra-molili się z przechwyconego statku Federacji Handlowej, wyglądali jeszcze dość weso-ło, bo na ich poznaczonych śladami po trafieniach pancerzach roiło się od zielonych, żółtych, czerwonych i pomarańczowych plam.

W przeciwieństwie do nich komandosi z drugiej drużyny, w swoich matowo czar-nych pancerzach, wyglądali zdecydowanie ponuro. Kiedy jednak Etain ich zobaczyła, od razu zorientowała się, kto jest kim. Nie musiała widzieć na pancerzach śladów po stoczonych walkach, żeby odróżnić ich od siebie. Ich postacie w Mocy wyglądały nie-mal jak ślady fosforescencji w tropikalnym oceanie. Młoda Jedi natychmiast rozpoznała dawno niewidzianych przyjaciół.

Spędziłam w ich towarzystwie tylko kilka dni, pomyślała, a parę następnych mie-sięcy nie widziałam ich ani z nimi nie rozmawiałam. Więc dlaczego czuję się tak, jak-bym w ogóle się z nimi nie rozstawała?

Fi - o tak, wiedziała, że to on, jeszcze zanim komandos się odezwał - dziarsko za-salutował, zdjął hełm i mrugnął porozumiewawczo.

- Pani generał, wygląda pani jak zadek bantha - odezwał się współczująco. - Czy aby na pewno dbają o panią?

- Fi! - Etain wiedziała, że powinna zachowywać się z godnością i utrzymywać dy-stans do podwładnych. W ciągu miesięcy rozstania z komandosami z Drużyny Omega łączyły ją więzy braterstwa broni z wieloma innymi sklonowanymi żołnierzami, ale to pierwsze przymusowe dowództwo, jakie objęła nad Omegami na Qiilurze, całkowicie ją odmieniło. -Naprawdę za wami tęskniłam. Co się stało z waszymi szarymi pance-rzami?

- Pamięta pani, jak Dar narzekał na Qiilurze, że w szarym pancerzu za bardzo rzu-camy się w oczy? - zapytał Fi. - Tak czy owak przywiózł pani prezent. - Gestem wska-zał za siebie. Darman pomagał żołnierzom wynosić więźniów z neimoidiańskiego ła-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

92downika, który Gett poddawał szczegółowym oględzinom. - Są cali i zdrowi - podjął po chwili. - Tym razem byliśmy naprawdę grzecznymi chłopcami.

Komandosi z Drużyny Delta po prostu zniknęli. Etain powiodła spojrzeniem po hangarze i przekonała się, że usiedli w kącie blisko siebie i nie zdejmując hełmów, pogrążyli się w rozmowie. Do tej pory zdążyła opanować język gestów i ruchów ciał na tyle, żeby się tego domyślić. W Mocy nie wyglądali wcale jak komandosi z Drużyny Omega. Przypominali bezdenne naczynie z twardą zawartością i sprawiali wrażenie dziwnie splątanych ze sobą. Wywierali poprzez Moc wrażenie, jakby byli w doskona-łym, triumfującym nastroju.

Niner i Atin podeszli i uścisnęli jej rękę. Etain nie uznała ich zachowania za nie-stosowne. Wyglądali na zmęczonych i zatroskanych, a ona bardzo chciała im pomóc. Mimo wszystko byli jej przyjaciółmi.

- Idę o zakład, że chcielibyście coś zjeść - powiedziała. - Jest jakaś szansa, pani generał, żeby najpierw wziąć gorący prysznic i kilka go-

dzin się przespać? - zapytał przepraszającym tonem Niner, który delikatnie szturchnął Fi w plecy. - Ja pierwszy. Przywilej stopnia.

- Prawdę mówiąc, on wcale nie jest sierżantem, pani generał - wyjaśnił Fi. - Tylko pomaga oficerom, kiedy są zajęci.

- Są jakieś wieści o naszym pilocie? - zainteresował się Niner. - Tak. Bardzo mi przykro - odparła młoda Jedi. Takie obowiązki nigdy nie przychodziły jej łatwo. Etain wystukała na klawiaturze

notesu polecenie wyświetlenia treści sygnału przesłanego z pokładu „Majestatycznego" do dowództwa floty i wręczyła notes komandosowi. Niner spojrzał na ekran, zamrugał i podał urządzenie Fi. Komandos otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale później niepokój na jego twarzy przerodził się w smutek. Fi jednak szybko wziął się w garść i wbił spojrzenie w pokład.

- Nie był pierwszy - odezwał się ponuro i Etain uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie widziała go aż tak przygnębionego. - I na pewno nie będzie ostatni.

Młoda Jedi obserwowała Omegi, jak odchodzą za jakimś żołnierzem i znikają w otworze włazu w rufowej grodzi. Poczuła przez podeszwy butów drżenie pokładu i domyśliła się, że „Nieustraszony" ruszył z maksymalną prędkością z powrotem na Co-ruscant. Czekała cierpliwie, aż Darman skończy załatwiać formalności związane z przekazaniem więźniów, co ciągnęło się bez końca. Zastanawiała się, czy przypadkiem komandos nie stroni od rozmowy po tym, jak zdecydował się rozstać z nią na Qiilurze. Może po prostu troszczył się, żeby nikt nie popełnił żadnego błędu.

W końcu zrezygnowała i zaczęła się ostrożnie przechadzać między żołnierzami, którzy usiłowali się zdrzemnąć na pokładzie hangarowym. Rozłożyli się dosłownie wszędzie, gdzie udało im się znaleźć kawałek miejsca.

- Spisaliście się doskonale - powtarzała w nadziei, że usłyszą ją ci, którzy jeszcze nie śpią.

Kiedy wreszcie Darman podszedł do niej, Etain stwierdziła, że się zmienił.

Page 47: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

93Pochylił głowę i zwolnił uszczelkę, żeby zdjąć hełm. Potrząsnął głową i przygła-

dził włosy rękawicą. Uśmiechał się do niej, ale nie był tym samym Darmanem, z któ-rym przeszła przez piekło na Qiilurze.

Zdecydowanie się postarzał. Klony starzały się szybciej niż zwykli ludzie. Darman przeżył jedenaście lat, ale

wyglądał jak dwudziestoparolatek, a wkrótce miał wyglądać jak pięćdziesięcioletni weteran wojny. Kiedy Etain wyczuła go pierwszy raz w Mocy, jawił się jej jako dziec-ko, a jego kanciasta twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi wyglądała zarazem jak oblicze młodego mężczyzny i jak buzia wyrostka. Komandos znajdował się wówczas na tym etapie życia, że gdyby Etain potrafiła manipulować czasem, najlżejsze pchnięcie wstecz ujawniłoby obecność dziecka. Obecnie jednak Darman był dorosłym mężczy-zną, w którym trudno byłoby doszukać się chłopca.

Nie chodziło zresztą tylko o to, że w ciągu roku postarzał się o dwa lata. To jego oczy zdradzały prawdziwy wiek... był stary jak pole bitwy, a może nawet jak sama wojna. Etain widziała to w twarzach wszystkich sklonowanych żołnierzy, zwiadowców z elitarnych oddziałów i komandosów, którymi dowodziła. A inni z pewnością widzieli ten sam wyraz w jej oczach.

Darman jednak uśmiechnął się tak promiennie, że w jednej sekundzie cała reszta okrętu, a nawet galaktyka stały się jej zupełnie obojętne.

- Wygląda pani uroczo, pani generał - powiedział. - Miło cię znów widzieć, Dar - odezwała się młoda Jedi. - Dlaczego nie zwracasz

się do mnie po imieniu? - Bo Etain jest teraz panią generał, a my przebywamy na pokładzie hangarowym

okrętu Republiki - wyjaśnił komandos. - Masz rację. Przepraszam. - Czy to pewna informacja, że wracamy do bazy? - Wszystko na to wskazuje, chyba że chcecie posprzeczać się o to z oficerem

wachtowym - odparła Etain. - To dobrze - mruknął komandos. - Przyda się nam dzień czy dwa odpoczynku. Nigdy nie prosił o wiele, podobnie zresztą jak pozostali komandosi. Etain zasta-

nowiła się, czy nie wiedzą, co świat ma im do zaoferowania, czy też może - przyzwy-czajeni do zaspokajania tylko najbardziej podstawowych potrzeb - po prostu nie potra-fią myśleć o czymś innym niż odzyskanie sił, żeby następnego dnia dobrze wykonać kolejne zadanie.

Poklepała Darmana po naramienniku i pozostawiła tam dłoń kilka sekund. Ko-mandos wyglądał na speszonego, co zresztą Etain całkiem się spodobało.

- To musi być przyjemnie umieć wysyłać myśli do kogoś za pośrednictwem Mocy - odezwał się w końcu.

A zatem wyczuł jej myśli. Etain była zachwycona. - Idź teraz do łazienki - poleciła. - A później, jeżeli nie będziesz zbyt zmęczony,

wróć i odszukaj mnie, żebym mogła cię oprowadzić po okręcie. - Czy spotkała się już pani z sierżantem Kalem? - zapytał Darman.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

94- Jeszcze nie. - Kai był zawsze dla Darmana najważniejszy, nawet w chwilach ta-

kich jak ta, kiedy Etain miała komandosowi tak wiele do powiedzenia. - Kiedy wylądu-jemy, będziesz mógł mnie przedstawić.

Darman się rozpromienił. Wyglądał na zachwyconego jej propozycją. - Jestem pewien, że go pani polubi - powiedział. - Naprawdę polubi. Etain też miała taką nadzieję. Pomyślała, że nawet gdyby od razu nie polubiła sier-

żanta, postara się to zrobić przez wzgląd na Darmana.

Kwatera główna brygady do zadań specjalnych, Coruscant, 369 dni po bitwie o Geonosis

Zapach dotarł do nozdrzy Orda na długo, zanim komandos dotarł do sali odpraw. Poczuł znajomą mieszaninę woni mokrej wełny, pleśni i cierpkiego zapachu oleistego piżma.

Zwrócił uwagę na reakcję Skiraty. Kierując się bardzo starym nawykiem, sierżant opuścił prawą rękę wzdłuż ciała i pozwolił, żeby klinga wślizgnęła się do jego dłoni, a nawet opadła trochę niżej, by mógł chwycić rękojeść noża.

- Kal’buir, chyba będzie lepiej, jak go zastrzelę - zaproponował Ordo, kładąc dłoń na ramieniu przełożonego. - Nie dopuszczę, żeby się do ciebie zbliżył.

- Zawsze zastanawiałem się, synu, czy przypadkiem nie jesteś obdarzony darem telepatii - mruknął Mandalorianin.

- Wyczuwam odór strilla, ty trzymasz gotów do użycia nóż, a obaj idziemy na spo-tkanie z sierżantem Vauem - wyjaśnił zwiadowca. - Nie potrzeba telepatii, żeby się tego domyślić.

Z radością zastrzeliłby strilla, choćby tylko dlatego, że zwierzę denerwowało Kal’buira. Nie ponosiło jednak winy za to, że śmierdzi, ani za to, że ma okrutnego wła-ściciela, ani nawet za to, że zdziczało. W taki sposób ukształtowała je natura, a ludzie wyszkolili, żeby polowało raczej dla przyjemności niż dla zdobywania pożywienia, a przy tym pozbawili je wszelkich zahamowań.

Ordo nawet trochę go żałował. Mimo to zabiłby je bez wahania. Płyta drzwi schowała się w ścianie i komandos położył dyskretnie prawą dłoń na

kolbie jednego z samopowtarzalnych blasterów. Odruchowo skierował spojrzenie na Vaua, który siedział ze strillem na kolanach. Pomyślał, że mógłby bez trudu zastrzelić i zwierzę, i jego właściciela. Zaraz jednak się pohamował.

Widoczne za głową Vaua ściany sali odpraw generała Zeya miały kojący seledy-nowy odcień, ale wcale nie oddziaływały kojąco. Skirata na przykład nie wyglądał na ukojonego.

Przy stole obok Zeya siedział kapitan Maże. Miał splecione ręce na piersi i także nie wyglądał, jakby kolor ścian jakoś na niego wpłynął. Oficer miał na brodzie brzydki siniak, purpurową otoczkę wokół oka i rozcięcie na grzbiecie nosa.

A wydawało mi się, że uderzyłem go niezbyt mocno, pomyślał Ordo. Wielka szkoda.

Page 48: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

95Zey zaprosił gestem Skiratę, żeby wszedł do środka, ale Mandalorianin i tak zdą-

żył już wejść. Mistrz Jedi wskazał obu gościom wolne krzesła za wyłożonym lazurytem stołem. Z drugiej strony Zeya siedział Bardan Jusik. Rycerz Jedi trzymał splecione dłonie na blacie stołu i starał się sprawiać wrażenie pogodnego.

- No cóż - odezwał się Skirata, siadając przy stole. Pogładził wypolerowaną po-wierzchnię luksusowego blatu. - Bardzo ładny - pochwalił. - Mam nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszę narzekań, ile to kredytów wydaje Wielka Armia Republiki na broń i pancerze swoich żołnierzy.

- Witaj, Kału - odezwał się uprzejmie Vau. - Miło cię znów widzieć. Sierżant siedział na wyściełanym fotelu, a strill leżał na grzbiecie na kolanach

mężczyzny i korzystając z tego, że Vau drapie go po brzuchu, bezwstydnie przebierał w powietrzu wszystkimi sześcioma łapami. Z szeroko otwartej, najeżonej ostrymi zębami paszczy zwierzęcia zwieszał się jęzor, a długa nitka śliny spływała niemal do posadzki. Długie na metr ciało zwierzaka było zakończone podobnym do bicza ogonem, który porastała luźna skóra.

Mimo to Vau przewyższał strilla brzydotą. Mandalorianin miał pociągłą, kościstą twarz z wyraźnymi zmarszczkami. Siwiejące ciemne włosy strzygł krótko, przy samej skórze. Jego twarz wyjątkowo wiernie odzwierciedlała charakter.

- Witaj, Walonie - odparł Skirata i kiwnął głową. Zey zaprosił gestem Orda, żeby zajął miejsce przy stole, ale zwiadowca nie sko-

rzystał z propozycji i tylko zdjął hełm. Przełożył do ucha podobną do koralika słu-chawkę komunikatora i nie spoglądając bezpośrednio na mistrza Jedi, zauważył wyraz jego twarzy.

Skirata uniósł głowę. - Proszę usiąść, panie kapitanie - powiedział. Ordo wykonywał rozkazy tylko jednego mężczyzny, a tym mężczyzną był

Kal’buir. Zey wyglądał na wstrząśniętego. Nie pierwszy raz. Wszyscy inni zwiadowcy i

komandosi podskakiwali na jego rozkaz, ale do tej pory mistrz Jedi powinien był lepiej poznać Orda. Na pewno za to poznał go kapitan Maże. Wpatrywał się w swojego brata z elitarnego oddziału zwiadowców, jakby na pstryknięcie palcami Zeya miał prawo wyrównać z nim rachunki.

- Maże, może chciałbyś zrobić sobie małą przerwę? - zaproponował mistrz Jedi. - Będziemy omawiali tylko nudne sprawy organizacyjne.

Oficer wahał się chwilę, ale nie oderwał spojrzenia od twarzy komandosa. - Tak jest, panie generale - odezwał się w końcu. Chwycił leżący na stole hełm i

wyszedł z sali. Zey przezornie zaczekał, aż drzwi zasuną się za jego plecami. - Proszę zapoznać nas ze swoim planem, sierżancie - rozkazał. - Chcę rozlokować na Coruscant Delty i Omegi, żeby wykryły i zneutralizowały

miejscową siatkę Separatystów, bo na pewno jakaś tu istnieje - zaczął bez jakiegokol-wiek wstępu Skirata. - Musi istnieć, skoro Separatyści nas tak skutecznie atakują. Uwa-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

96żam, że funkcjonariusze CSB nie mają ani wystarczającego doświadczenia, ani dosyć personelu, żeby się uporać z tym problemem. Co więcej, może nawet w łonie samej CSB działa kret, który przekazuje terrorystom tajne informacje. Zey nie odrywał od niego spojrzenia.

- Komandosi wchodzą w skład oddziałów wojskowych - zauważył. - Nie podlega-ją wywiadowi ani policji. W galaktyce jest pełno miejsc, w których toczą się...

- Nie zamierzałem wykorzystywać ich do aresztowania terrorystów - przerwał Ski-rata. - Ich taktyka będzie polegała na eliminowaniu przeciwników.

- Nie wiedziałem, że istnieje taka taktyka - zdziwił się mistrz Jedi. - Nie istnieje i dlatego powinniście ją wprowadzić. - Nie mogę prosić senatorów o zgodę na użycie specjalnych oddziałów wojska

przeciwko mieszkańcom Coruscant - sprzeciwił się Zey. - Więc niech pan ich o to nie prosi. - W chwilach takich jak ta Skirata potrafił

nadać głosowi lodowate brzmienie. Ordo uważnie go obserwował, żeby lepiej poznać tę część żołnierskiego rzemiosła, która nie wymagała stosowania innej broni poza moc-nymi nerwami i znajomością psychologii. -A może Rada Jedi także jest zbyt wrażliwa, żeby wyrazić zgodę na taką taktykę?

- Sierżancie... - A zatem niech pan ich także o nic nie prosi - uciął Mandalorianin. - Nigdy nie

prowadziliśmy tej rozmowy. Poinformował mnie pan tylko, że nie może pan prosić senatu o zgodę na zmianę taktyki niektórych oddziałów Wielkiej Armii Republiki.

- Ale ja wiem, co ma pan na myśli - obstawał przy swoim mistrz Jedi. Skirata bawił się nożem. Ordo widział przez materiał kurtki, jak napinają się od

czasu do czasu mięśnie przedramienia jego przełożonego. Opierając szpic noża na po-duszeczce zgiętego palca środkowego, sierżant jeszcze bardziej zginał palec i prosto-wał. Nóż przemieszczał się w górę i w dół, jakby Mandalorianin przygotowywał się do upuszczenia noża i schwytania jego rękojeści w powietrzu.

- Rada Jedi radzi sobie bardzo dobrze z przymykaniem oczu - ciągnął Skirata. - Jak na organizację, która wiedziała, że sprawia sobie armię zdolnych do zabijania klo-nów, wysyłacie prostym żołnierzom, takim jak ja, zdumiewająco sprzeczne sygnały.

Vau przysłuchiwał się ich rozmowie z miną człowieka lekko rozbawionego, jakby właśnie oglądał holowideogram. W pewnej chwili strill ziewnął i w sali rozległ się przeciągły, piskliwy skowyt.

- Senat na pewno zauważy fakt, że w tym przypadku chodzi o Coruscant - odezwał się w końcu mistrz Jedi.

- Panie generale, dawno minęły czasy, kiedy wojny toczono wszędzie indziej, żeby tylko na macierzystej planecie mogły spokojnie płonąć domowe ogniska - zwrócił uwagę Skirata.

- Wiem - przyznał Zey. - Są jednak armie, a oprócz tego działają łowcy nagród oraz skrytobójcy. A senat musi uważać, żeby na Coruscant nie przekroczyć tej granicy.

- No cóż, tak się kończy pozwalanie, żeby szkoleniem własnej armii zajmowała się banda łowców nagród i skrytobójców - odparł Mandalorianin.

Page 49: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

97- Jeszcze rok temu w ogóle nie wiedzieliśmy, że mamy jakąś armię - przypomniał

mistrz Jedi. - Możliwe, ale siedzi pan dziś przy tym stole w stopniu generała, co dowodzi, że

wziął pan na siebie odpowiedzialność za jej istnienie - powiedział Skirata. - Mogliście się przecież temu sprzeciwić, wszyscy razem lub każdy z osobna. Mogliście zadawać pytania. Nikt się jednak na to nie zdecydował. Podnieśliście blaster, który leżał na pod-łodze, i wystrzeliliście z niego, żeby się bronić. W końcu dopadł was własny oportu-nizm.

- Wie pan, jaka była alternatywa. - Proszę mnie teraz posłuchać, panie generale. Muszę wyjaśnić panu kilka spraw,

jako ten prosty skrytobójca i tak dalej - podsumował Mandalorianin. - Chciałbym, żeby odpowiedział mi pan na kilka pytań.

Zey powinien być wściekły, że zwykły sierżant traktuje go jak irytująco pedan-tycznego urzędnika, nie zaś zaprawionego w walkach oficera. Na jego korzyść należy zaliczyć, że bardzo zależało mu na znalezieniu rozwiązania. Ordo zastanowił się, gdzie kończy się oportunizm, a zaczyna pragmatyzm.

- Proszę bardzo - odezwał się w końcu mistrz Jedi. - Czy zależy panu na powstrzymaniu ataków wymierzonych przeciwko wrażliwym

celom? - zapytał Skirata. - Chyba nie muszę przypominać, że podobne ataki narażają na szwank dobre imię WAR i podważają wiarę społeczeństwa w zdolność senatu do obro-ny własnej stolicy.

- Naturalnie - przyznał Zey. - Nasi chłopcy ze specjalnych oddziałów toczą ciężkie walki - przypomniał Man-

dalorianin. - Czy po wielu miesiącach na różnych połach bitew przynajmniej niektórym nie należy się bezprecedensowy urlop i wypoczynek na Coruscant?

Zey zawahał się na chwilę. - Należy się - odparł w końcu. - Czy musi pan pytać kogokolwiek o zgodę w tej czysto administracyjnej sprawie? - Nie. Za wszystko, co się wiąże z organizacją życia żołnierzy, jest odpowiedzial-

ny generał Jusik. Ordo robił wszystko, żeby na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Urlop? - po-

myślał. Nigdy dotąd żaden żołnierz Wielkiej Armii Republiki ani dowodzący nią na froncie Jedi nie dostał urlopu. Żaden zresztą by nie wiedział, co zrobić z wolnym cza-sem.

Jusik wyglądał jak ktoś postawiony w sytuacji bez wyjścia. - Prawdę mówiąc, ja też uważam, że naszym żołnierzom przydałoby się trochę

wypoczynku i rozrywki - powiedział. Skirata uśmiechnął się do niego z prawdziwą wdzięcznością. Jusik był porządnym gościem, jednym z chłopców. Wykazywał despe-racką odwagę i pragnienie należenia do ich społeczności. Trudno było ocenić, czy w obecnej chwili bawi się w jakąś grę, czy po prostu stara się być dobrym oficerem. - Zaraz się tym zajmę.

- I jeszcze jedno, panie generale - podjął Skirata. - Czy naprawdę cały czas pan uważał, że jestem kompletnym chakaarem, który nigdy nie wykonuje rozkazów, nie

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

98informuje pana o niczym i traktuje swoje drużyny jak prywatną armię? I że pod każdym innym względem jestem mandaloriańskim wyrzutkiem pokroju Janga i podobnych szumowin?

Zey rozparł się w fotelu, wbił spojrzenie w blat z niebieskiego kamienia i kilka ra-zy skubnął czubek nosa.

- W przyszłości naprawdę mogę powziąć o panu taką opinię, sierżancie - odezwał się w końcu. W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, które zaraz zniknęły, ale Ordo i tak je zauważył. - Na razie mam pewne podejrzenia, ale udowodnienie ich może się okazać bardzo trudne.

A zatem Zey także był porządnym gościem. Vau śledził przebieg ich rozmowy z umiarkowanym zainteresowaniem, ale Ordo

cały czas go obserwował, bo znał go aż za dobrze. - Sierżancie Vau, co pan sądzi o propozycji tego... urlopu? - zapytał Ordo. - W tej chwili jestem tylko cywilem - zastrzegł Mandalorianin. Leżący na jego ko-

lanach strill wydał gardłowy pomruk i Vau zaczął machinalnie drapać jego paskudny cuchnący łeb. W oczach sierżanta Ordo dostrzegł bezgraniczną miłość do tego potwor-ka, jakiej na pewno nie okazywał żadnemu innemu żyjącemu stworzeniu. - Cały czas wałęsam się bez celu po okolicy. Kiedy ci więźniowie zostaną zwolnieni, zaproponuję im na jakiś czas kwaterę i trochę z nimi porozmawiam. Nie robię nic, co mogłoby inte-resować Wielką Armię czy Senat Republiki. Jestem zwykłym obywatelem, który pra-gnie tylko godnie powitać gości na Coruscant.

Jusik przysłuchiwał się rozmowie wyraźnie podekscytowany, z miną dowodzącą, że jest świadom podbicia stawki. Z jednej strony dyskutanci usiłowali podważyć zasady demokracji, ale z drugiej oszczędzali swoim politycznym mocodawcom podjęcia nie-uniknionej, a trudnej decyzji.

- To fatalny zwyczaj, kiedy po okolicy wałęsają się tacy chakaare jak my - stwier-dził Skirata. - Teraz znikniemy stąd i znajdziemy jakieś miejsce, o którym się nie do-wiecie. Zaszyjemy się tam, żeby knuć podstępne plany, o których także nic wam nie powiemy. A później za wszystko wystawimy wam rachunek. Coś okropnego-

- Coś okropnego - przyznał Zey. - Czy to będzie taki rodzaj operacji, na którą CSB mogłaby zwrócić uwagę?

- Gdyby wymknęła się nam spod kontroli, ktoś musiałby uspokoić wysokich funk-cjonariuszy CSB. Ktoś, ale chyba nie pan - powiedział Skirata.

- Coś okropnego - powtórzył mistrz Jedi. - Przynajmniej w teorii. Ordo doszedł do przekonania, że język to wspaniałe narzędzie. Skirata właśnie po-

informował generała, że zamierza pobandytować, jak nazywał udział w zorganizowa-nych na terenie cywilnym, nieautoryzowanych operacjach, których celem było wyeli-minowanie przeciwników, a później po prostu wystawić mu rachunek. Vau chciał pod-dać więźniów przesłuchaniu, a gdyby cokolwiek poszło nie tak, najwyższych stopniem dowódców CSB miał uspokoić nie Zey, lecz Skirata. Zey nie musiałby o niczym wie-dzieć, a mimo to wyraził zgodę na tę operację.

Najciekawsze, że oficjalnie problem w ogóle nie został poruszony.

Page 50: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

99- Zastanawiam się, czy ktokolwiek zauważy obecność naszych komandosów, któ-

rzy przylecą na urlop na Coruscant - odezwał się Jusik, który wreszcie połapał się, o co chodzi.

- Prawdopodobnie tak - powiedział Skirata. - Czy nie byłoby miło z naszej strony, gdybyśmy puścili na urlop wielu uczciwych, zwyczajnych sklonowanych żołnierzy? To wpłynęłoby korzystnie na ich morale.

- No i ludność cywilna stolicy zobaczyłaby wreszcie żołnierzy w pancerzach - do-dał Jusik.

- Zastanawiam się, w jaki sposób przekonać senatorów, że to dobry pomysł. Do rozmowy znów przyłączył się Zey. - Poznał pan dyrektora biura prasowego senatu, Mara Rugeyana? - zapytał. - Py-

tam ze zwykłej ciekawości. Skirata kiwnął głową. - Tak, chyba rzeczywiście się z nim kiedyś spotkałem - przyznał obojętnie. - To świetnie - stwierdził mistrz Jedi. - Jestem pewien, że szybko znajdziecie ze

sobą wspólny język. I w ten sposób dobiegła końca rozmowa, która nigdy nie miała miejsca. Skirata wstał, żeby wyjść, a Vau delikatnie szturchnął strilla, aby nakłonić go do

zeskoczenia na posadzkę. Zwierzę zaprotestowało gardłowym pomrukiem, ale stanęło na wszystkich sześciu łapach i skierowało na Skiratę otoczone czerwonymi obwódkami złociste ślepia. Ordo zauważył, że Skirata cały czas trzyma zgięte palce prawej dłoni. Ręka sierżanta zwisała wzdłuż boku, jakby Mandalorianin rzeczywiście przygotowywał się do walki.

- Kału, podobno wrócił Atin - odezwał się Vau. Skirata wychodził właśnie z sali ze spuszczoną głową, a Ordo podążał krok za

nim. Jusik także opuścił salę odpraw generała Zeya. - Trzymaj się od niego z daleka - ostrzegł cicho Skirata. - Spotkam się z nimi, kie-

dy opuszczą pokład „Nieustraszonego". Z nimi i z komandosami z Drużyny Delta. Nie zapominaj, że już nie wydajesz im rozkazów, więc siedź cicho w koszarach i czekaj, aż ci wskażę odpowiednie miejsce.

Ordo nie dał się zwieść pozornej uprzejmości Vaua. Siedem lat wcześniej zakuty w czarny pancerz Mando sierżant górował nad nim i wydawało się, że ma niemal nie-ograniczoną władzę. Zawsze towarzyszył mu strill, który wabił się Lord Mirdalan. Or-do, jak zresztą wszystkie Zera, był obdarzony idealną pamięcią, chociaż czasami bardzo tego żałował. Zapewniało mu to jednak jasność myśli, dzięki czemu komandos znał źródło wszystkich swoich lęków.

Nagle poszczuty przez Vaua Lord Mirdalan - w skrócie Mird - skoczył na niego i kłapnął zębami.

Zwiadowca błyskawicznie wyciągnął używany podczas napadów niewielki bla-ster, który Skirata pozwolił mu zatrzymać. Na pewno zabiłby zwierzę, gdyby Kal'buir nie wrzasnął w porę: „Stop!" Ordo zamarł z lufą blastera między ślepiami strilla. Pa-miętał, że Vau wybuchnął śmiechem i nazwał komandosa ge 'verd, niemal wojowni-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

100kiem. Skirata zamachnął się nogą, jakby zamierzał kopnąć Mirda i powiedział, że słowo „niemal" jest w tym przypadku nie na miejscu.

Komandos uważnie obserwował strilla. Zwierzę dreptało przed nimi, głośno wę-sząc i wtykając nos we wszystkie szczeliny. Zostawiało za sobą smugę drażniącej woni i strużkę śliny.

- Jeżeli to stworzenie będzie ci towarzyszyło podczas wykonywania zadań, lepiej naucz się nad nim panować albo znajdź zastosowanie dla jego futra - odezwał się Skira-ta.

Wyprostował rękę i wykonał rzut tak szybko, że Ordo nie zdążył zareagować. Trójboczne ostrze otarło się o grzbiet Mirda i z głuchym hukiem wbiło w wypolerowa-ną posadzkę z drewna pleek mniej więcej krok przed nim. Nóż drżał chwilę, zanim znieruchomiał.

Strill zapiszczał i uskoczył w bok. Ordo stanął między Vauem a Skirata, żeby bro-nić Kal’buira przed kolejną konfrontacją z człowiekiem, którego nie znosił.

Skirata odwrócił się do Vaua i spiorunował go spojrzeniem dowodzącym, że nie żartuje. Vau odpowiedział mu takim samym spojrzeniem, a jego pociągła koścista twarz upodobniła się nagle do twarzy zabójcy.

- To nie była wina strilla - stwierdził Skirata, odwrócił się i poszedł wyciągnąć nóż z posadzki. Mird cofnął się jeszcze dalej i obnażył ostre kły. - Na razie ostrzegłem i ciebie, i jego. Musimy wykonać zadanie i to jedyny powód, dla którego jeszcze was nie wypatroszyłem. Czy to jasne?

- Zmieniłem się od tamtych czasów - zauważył Vau. - Najwyższy czas, żebyś i ty poszedł w moje ślady, bo inaczej będę musiał cię zabić.

Ordo miał tego dosyć. Wysunął z rękawicy wibroostrze, które nadawało się do bezpośredniej walki bardziej niż blastery. Skirata dał mu znak opuszczoną dłonią: „Od-puść sobie".

- Mam nadzieję, że się na coś przydasz, Walonie - powiedział. Gestem zachęcił Jusika i Orda, żeby szli za nim. - Mam nadzieję, że Atin także się zmienił, bo tym ra-zem nie zamierzam mu przeszkadzać.

- Jak daleko jest za daleko, Kału? Umiesz na to odpowiedzieć? A jak daleko ty byś się posunął? - zawołał w ślad za nim Vau. - To ja zrobiłem z tego chłopca wojownika. Gdyby nie ja, dziś by już nie żył.

I przez ciebie Atin o mało nie zginął, pomyślał Ordo. Spojrzał na Skiratę. - Dlaczego nie powiedziałeś Zeyowi, że przeciek pochodzi z Wielkiej Armii? - za-

pytał. - Bo na razie nie jestem pewny, kto nie jest jego źródłem - wyjaśnił Mandaloria-

nin. - Źródło przecieku może nawet nie wiedzieć, że przekazuje tajne informacje. Do-póki się tego nie dowiemy, tylko grupa operacyjna będzie wiedziała, kogo szukamy.

- A Obrim? - zainteresował się zwiadowca. - Jest przecież naszym sojusznikiem. - Mam nadzieję - przyznał sierżant. - Powiedz, do kogo możemy mieć naprawdę

nieograniczone zaufanie? - Tylko do siebie, Kal’buir - odparł Ordo.

Page 51: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

101- Więc upewnijmy się najpierw, kto osłania nas od tyłu... kar'tayli ad meg hukaat'-

kama. To była dobra, życiowa rada. Ordo wiedział, na kim może zawsze polegać.

Okręt Floty Republiki „Nieustraszony" powracający do Sektora Coruscant,

369 dni po bitwie o Geonosis

- Powinienem nagrać hologram, bo druga taka okazja może się nieprędko nadarzyć - stwierdził komandor Gett. Sięgnął do jednej z kilku saszetek u pasa i wyjął niewielki rejestrator. - Naprawdę rzadko widuje się takie sceny.

Etain i dowódca okrętu szturmowego stali na pomoście suwnicy biegnącej pod sklepieniem hangaru i przyglądali się niezwykłemu widowisku, rozgrywającemu się pod nimi na pokładzie. Młoda Jedi słyszała o tym, ale jeszcze nigdy nie widziała na własne oczy. Była świadkiem, jak sklonowani żołnierze śpiewają mandaloriańską rytu-alną pieśń wojenną Dha Werda Verda.

Mniej więcej pięćdziesięciu mężczyzn z elitarnej Czterdziestki jedynki i członków okrętowej załogi siedziało bez hełmów i uczyło się pieśni pod kierunkiem Fi i Scorcha. Sev, którego łatwo można było rozpoznać po krwistoczerwonych paskach na hełmie, ulokował się w pobliżu na okratowanym pojemniku po amunicji i czyścił snajperską nasadkę swojego dece. Starał się sprawiać wrażenie, jakby go nie interesowało nic, co się dzieje w hangarze.

Naturalnie że go interesowało. Etain wyczuwała to, chociaż nie była odpowiednio dostrojona do jego obecności w Mocy.

Dha Werda wywierała niesamowite wrażenie. Generał Bardan Jusik - młody męż-czyzna, który sięgał sklonowanemu komandosowi zaledwie do ramienia - stwierdził kiedyś, że lubi słuchać, jak żołnierze ją śpiewają bo czerpie z niej odwagę. To dlatego nauczył się ją śpiewać z podwładnymi. Znajomość pieśni była oczywiście zasługą Ski-raty. Jusik wyjaśnił, że sierżant, który brał udział w wielu walkach, bardzo chciał, żeby jego chłopcy znali swoje dziedzictwo, i dlatego zapoznał ich z tym rytuałem. Nauczył ich także mandaloriańskiego języka i obyczajów.

Taung -sa- rang - bro-ka! Je - tii - se-ka - 'rta! Podczas śpiewu komandosi wybijali skomplikowany rytm melodii, uderzając

mocno pięścią najpierw o własny pancerz, a potem o pancerz sąsiada. Wymierzane w tym rytmie ciosy wywierały piorunujące wrażenie, ale jeżeli ktoś wypadł z tempa, silny cios kolegi mógł mu złamać szczękę.

Dha - Wer-da - Ver-da - a 'den - tratu! Cor -u- scan -ta- kan - dosii - adu! Duum - mo - tir – ca - 'tra - nau - tracinya! Gra - 'tua - cuun - hett - su - dralshy 'al Prastara pieśń była porywająca, hipnotyzująca.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

102Słowa pieśni śpiewanej monotonnym, zgodnym chórem unosiły się z pokładu

hangarowego aż pod sklepienie. Etain rozpoznawała niektóre słowa - na przykład Co-ruscanta i Jetiise, Coruscant i Jedi. Na pewno nie pochodziły z oryginalnej mandalo-riańskiej wersji pieśni, co oznaczało, że nawet dziedzictwo klonów ukształtowano na nowo, żeby je lepiej dostosować do sytuacji, która dla żołnierzy nie miała żadnego znaczenia. Jeśli Etain dobrze pamiętała, pieśń nakłaniała tych, którzy ją śpiewali, aby stali się wojownikami cienia i zmuszali zdrajców do klękania przed nimi.

Klony były wyjątkowo dobrze wyszkolonymi wojownikami, którzy demonstrowa-li zdyscyplinowanie i odruchy. Każdy przeciwnik z krwi i kości poznałby od razu, z jaką potęgą przyszłoby mu się zmierzyć.

Kłopot w tym, że roboty nie miały zmysłów, aby takie ostrzeżenie do nich dotarło. Etain się skrzywiła. Wyglądało na to, że wymierzane sobie wzajemnie ciosy są

prawdziwe. I silne. O dziwo, żaden z nowicjuszy nie zgubił rytmu na tyle, aby dostać przypadkowy

cios w twarz. Fi i Scorch pokazali żołnierzom kolejną sekwencję i znów pancerze za-trzeszczały pod gradem ciosów. Sev zrezygnował z udawania, że go to nie interesuje, zdjął hełm i przyłączył się do obu komandosów. W końcu pojawił się Darman i wszy-scy czterej utworzyli szereg przed pozostałymi klonami.

Etain uświadomiła sobie, że Darman - niepomny na wszystko, co go otacza - bar-dzo dobrze się bawi, i poczuła się nieswojo. Nie miała dotąd pojęcia, że komandos jest obdarzony tak silnym głosem i że potrafi, jak by to powiedzieć... tańczyć.

- To właśnie o tym mówił Jusik - powiedziała. - Widziałem kilka drużyn, które śpiewały tę pieśń - odparł Gett. - Podobno ko-

mandosi nauczyli się jej od Skiraty. To prawda. - Etain zastanowiła się, czy kiedykolwiek dorówna temu mężczyźnie.

Gdyby mogła być choć w połowie tak dobra! - Nauczył wszystkich komandosów, żeby żyli zgodnie ze swoim mandaloriańskim dziedzictwem. Wpajał im zwyczaje, język, ideały. - Hipnotyzowała ją nieświadoma precyzja ruchów mężczyzn, wszystkich do-kładnie tego samego wzrostu. - Niesamowite - podjęła po chwili. - Zupełnie jakby ich coś zmuszało, żeby to robili.

- Rzeczywiście coś nas do tego zmusza - przyznał Gett. - Ta pieśń wzbudza w nas bardzo silne emocje.

- Przepraszam - mruknęła młoda Jedi. - To było nieuprzejme z mojej strony. - Nic nie szkodzi, pani generał - odparł komandor. - Jestem pewien, że nauka tej

pieśni nie wchodziła w zakres programu szkolenia żołnierzy na Kamino. W tej chwili jedni uczą się jej od drugich. - Gett miał niepewną minę. Etain odgadła, o co mu cho-dzi. -Pani generał...

Daj mi rejestrator - powiedziała i uśmiechnęła się do oficera. - Możesz przyłączyć się do nich.

Gett zasalutował i zbiegł po drabince na pokład hangarowy. Ostatnie trzy metry pokonał jednym skokiem, pozwalając, żeby rękawice ślizgały się po poręczach. Etain z zachwytem przyglądała się mozaice różnobarwnych pancerzy. Widziała żółte paski dowódców i pilotów, białe zbroje prostych żołnierzy i całą mozaikę innych kolorów,

Page 52: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

103zdobiących pancerze komandosów. Wszyscy mieli identyczne twarze i wszystkich łączył ten sam prastary mandaloriański rytuał.

Młoda Jedi miała wrażenie, że dryfuje. Nie należała do ich społeczności. Nigdy nie czuła tak silnego przywiązania do swojego klanu Jedi. Wprawdzie z

klonami łączyła ją Moc, ale... to nie to. Prawdziwą siłę dawały przywiązanie, pasja, poczucie tożsamości, znaczenie.

Przypomniała sobie, jak mistrz Fulier stanął w jej obronie. Obstawał przy tym, że-by jako padawanka miała drugą szansę. Nie pozwolił, żeby skierowano ją do budowy obozów dla uchodźców tylko dlatego, że nie radziła sobie najlepiej z panowaniem nad emocjami. Fulier także nie całkiem nad nimi panował i często stawał w obronie słab-szych albo uciśnionych. Stracił życie, bo nie potrafił powstrzymać się od walki z pa-chołkami milicji Gheza Hokana, którzy prześladowali mieszkańców Qiilury.

Etain uważała, że mistrz Fulier nie był złym Jedi. Może odbiegał od podręczniko-wego ideału, ale dużą wagę przywiązywał do uczciwości i sprawiedliwości. Sklonowa-ni żołnierze zasługiwali na to, żeby traktować ich w taki właśnie sposób.

Zauważyła, że Darman spogląda na nią z uśmiechem. Gdyby nie pancerz i otocze-nie, wyglądałby jak każdy inny młody mężczyzna popisujący się przed kobietą. Etain także uśmiechnęła się do niego.

Od początku zazdrościła mu zdyscyplinowania i koncentracji, których jakimś cu-dem nie stracił, chociaż walki w galaktyce niezupełnie przypominały wzór, jaki praw-dopodobnie wpojono mu podczas szkolenia na Kamino.

Za jego szkolenie odpowiadał przede wszystkim Kai Skirata. Młoda Jedi jeszcze go nie poznała, ale była pewna, że - podobnie jak Jedi - Mandalorianin okaże się czło-wiekiem pragmatycznym, który dobrze zna realia codziennego życia.

Tymczasem Dha Werda rozbrzmiewała w hangarze, zwrotka po zwrotce. W pew-nej chwili przerwał ją dźwięk klaksonu i z głośników interkomu dał się słyszeć czyjś głos:

- Ekipy portowe, stan pogotowia. Personel służb technicznych i przeciwpożaro-wych, na stanowiska. Przygotować się do dokowania.

Komandor Gett opuścił braci, wspiął się po drabince i starannie złożoną chustecz-ką otarł pot z czoła.

- Pani generał, czy chce pani udać się na mostek i obserwować, jak okręt zawija do doku? - zapytał.

- Niewiele pomogę, ale bardzo chętnie - zgodziła się młoda Jedi. Czuła się jak emerytowany dowódca okrętu, który schodzi z pokładu po długim

okresie służby. Została mianowana panią generał tylko tymczasowo, ale Gett mimo to traktował ją, jakby była kimś ważnym dla załogi. Etain nie kryła wzruszenia. Stanęła przed konsoletą dowodzenia i przyglądała się, jak za iluminatorem przesuwają się do-kujące platformy i chwytaki. Wiedziała, że kierując ruchami „Nieustraszonego", załoga polega na wskazaniach przyrządów. Okrętem sterował Gett.

- Reaktor stop! - rozkazał w pewnej chwili. - Reaktor stop, panie komandorze - usłyszał w odpowiedzi. - Reaktor zastopowa-

ny.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

104W końcu odgłosy pracy wtórnego napędu „Nieustraszonego" umilkły. Lecąc dalej

siłą rozpędu, okręt wślizgnął się do doku bak-burtą, jak Etain nauczyła się nazywać lewą burtę. Przeszła powoli przez mostek, żeby obserwować, jak ekipa dokująca mocu-je trap, aby z pokładu mogli zejść przenoszeni na inne okręty członkowie załogi, a na pokład mogli wejść pracownicy ekip remontowych i zaopatrzeniowych, żeby zająć się przygotowaniem okrętu do następnej wyprawy.

Poczuła lekki wstrząs, kiedy kadłub okrętu zetknął się z ogromnymi ochraniacza-mi doku. „Nieustraszony" wrócił do macierzystego portu i był bezpieczny... przynajm-niej na razie.

Etain wyciągnęła rękę do Getta. - Zdejmij rękawicę, przyjacielu - powiedziała. Komandor wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się i usłuchał. Oboje uścisnęli so-

bie ręce jak osoby równe stopniem. Etain przycisnęła guzik na pulpicie konsolety i włączyła zasilanie mikrofonu systemu interkomu, który docierał do wszystkich kabin, pokładów, hangarów i mes ogromnego okrętu.

- Panowie - powiedziała. - Służyć z wami to dla mnie wielki zaszczyt.

Page 53: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

105

R O Z D Z I A Ł

6 W ciągu pięciu tysięcy lat Mandalorianie walczyli z tysiącami armii albo przeciw-

ko tysiącom armii na tysiącach planet. Nauczyli się mówić tysiącem języków i podczas każdej wojny poznawali nowe systemy broni i taktyki walki. A jednak mimo przytłacza-jącego wpływu obcych cywilizacji, braku prawdziwej ojczyzny czy nawet odrębnej rasy ich język nie tylko przetrwał, ale niemal nie uległ zmianom. Ich obyczaje i filozofia pozostały takie same, a ideały w rodzaju świadomości, czym jest rodzina, tożsamość i naród, jeszcze bardziej okrzepły. O tym, czy ktoś jest Mandalorianinem, nie decyduje pancerz. Pancerz jest po prostu uzewnętrznieniem nieugiętego serca.

- Mandalorianie: tożsamość i język, wydane przez Galaktyczny Instytut Antropo-logii

Okręt Floty Republiki „Nieustraszony", górny dok, magazyn zaopatrzeniowy floty, Coruscant,

370 dni po bitwie o Geonosis

Kiedy rampa opadła, Fi nie zobaczył opanowanego przez roboty wrogiego teryto-rium ani czerwonych nitek blasterowych strzałów.

Mimo to Coruscant ze swoimi niebotycznymi wieżami, głębokimi kanionami i na-powietrznymi szlakami wyglądała równie obco jak Geonosis. Komandos widział stolicę tylko raz, zresztą bardzo krótko, kiedy przyleciał uwolnić zakładników przetrzymywa-nych przez terrorystów na terenie kosmoportu. Oglądane w nocy światła planety wy-wierały niesamowite, hipnotyzujące wrażenie, ale widok planety w dzień także oszała-miał, chociaż w zupełnie inny sposób.

- Czy możemy zrobić sobie wypad na ląd? - zainteresował się Fi. Niner stał za nim z dłońmi splecionymi za plecami i przewieszonym przez plecy

dece. - To nie zależy ode mnie - powiedział. - Już nie jestem waszym sierżantem. Boss i pozostali członkowie Drużyny Delta stali za Omegami w równej linii. Cała

ósemka korzystała z tego samego kanału komunikatora. Niner stwierdził, że komandosi z jego drużyny okazaliby się niewdzięczni, gdyby tego nie zrobili, skoro bracia z Delty

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

106ocalili ich od śmierci. Fi był jednak pewny, że Drużyna Omega będzie musiała im za to zawsze okazywać dowody wdzięczności.

Pierwsi schodzili z pokładu okrętu żołnierze z elitarnej Czterdziestki jedynki. Scorch, który stał tuż za plecami Fi, pochylił się ku niemu. Zaletą komunikatorów

w hełmach pancerzy typu Katarn było to, że można było przełączać kanały i prowadzić prywatne rozmowy. Na oko nie było widać, że się w ogóle rozmawia... czy nawet kłóci, jeżeli już o tym mowa.

- Więc powiadasz, że chciałbyś zrobić sobie wypad na ląd? - zapytał. - A co to takiego? - zainteresował się Sev. Fi uwielbiał korzystać z bogatego i czasami dziwacznego słownictwa Skiraty.

Komandosi z żadnej innej drużyny nie mówili jak sierżant Kai. - To oznacza spędzenie nocy w mieście - zaczął. - Kolację w wykwintnej restaura-

cji i może także obejrzenie występów kala-mariańskiego baletu... - Tak, akurat - burknął Sev. - Daj spokój, Fi - odezwał się Niner. - To by było okrucieństwo względem tych

Weequayów. - No dobrze, w takim razie piwo i orzeszki warra - ustąpił komandos. - Żadnego

baletu. I może zakupy z twoim nowym kumplem z drużyny zjaw? - zadrwił Scorch. -

Prawdopodobnie zechce się rozejrzeć za nową kamą? Cóż, wieści łatwo się rozchodziły. - Nie pozwól, żeby Ordo usłyszał, co mówisz - odparł Fi. -Wyrwie ci nogę i zdzie-

li cię nią po łbie. - Ach tak? - zadrwił Scorch. - Komandosi z elitarnego oddziału zwiadowców

umieją tylko gadać i nosić kamy. - Taki jesteś twardy, co? - odciął się Fi. - Widywałem twi'lekańskie tancerki twardsze niż ty - nie pozostał dłużny koman-

dos z Drużyny Delta. - A zatem ile razy jeszcze będziemy musieli ratować twoją shebsl - Prawdopodobnie tyle samo, ile razy my będziemy musieli uprzątać wasze osik -

odezwał się Niner. - Czy nie możecie zachowywać się przyzwoicie i dla odmiany po-rozmawiać o czymś, co dałoby się wysadzić w powietrze?

- A gdzie pani generał? - zaniepokoił się Fi. - Żegna się z Gettem - wtrącił Darman. Wyglądało na to, że interesuje się poczy-

naniami młodej Jedi. - Nie widzicie gdzieś sierżanta Kala? Etain powiedziała, że będzie na nas czekał.

- Ach, tak? - powtórzył Scorch. - Można by pomyśleć, że rozkazy wydawał wam zramolały starzec i dziewuszka!

- Scorch, tak bardzo ci smakuje szpitalny wikt? - zapytał lodowatym tonem Dar-man.

- Jaki drażliwy, proszę, proszę... Ze słuchawek komunikatorów komandosów wydobył się cichy trzask. - Delty! Tu zramolały starzec. Padnijcie i wykonajcie pięćdziesiąt. Natychmiast! - Fierfek - westchnął Sev.

Page 54: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

107Omegi rozstąpiły się, żeby komandosi z Drużyny Delta mogli zrobić pięćdziesiąt

pompek w kompletnym pancerzu i z plecakiem na grzbiecie. Fi obserwował ich z satys-fakcją. Wcale nie współczuł Sevowi.

Od czasu do czasu zerkał na platformę ładowniczą, wypatrując Skiraty. Bardzo chciał znów się zobaczyć z prawdziwym sierżantem, bo kiedy Skirata był w pobliżu, Niner przestawał pełnić obowiązki podoficera. Nawet generałowie tracili prawo do wydawania im rozkazów. Skirata był jedyną osobą której słuchali.

- To było czterdzieści, nie pięćdziesiąt - odezwał się Mandalorianin zza ich ple-ców. - Nie cierpię pomyłek w liczeniu niemal tak samo, jak nie znoszę własnych kłopo-tów zdrowotnych.

Skirata miał dar poruszania się w taki sposób, żeby nikt nie zwracał na niego uwa-gi. Czasami Fi zastanawiał się, czy aby sierżant nie posługuje się Mocą, bo taką umie-jętnością mogli się poszczycić podobno tylko Jedi. Kal'buir twierdził jednak z uporem, że po prostu jest w tym dobry, bo praktykuje sztukę wtapiania się w otoczenie, odkąd ukończył siódmy rok życia.

Zaczynał dosyć późno, licząc według standardu klonów. Wyłonił się niespodziewanie spomiędzy grupy żołnierzy Czterdziestki jedynki i

podszedł niespiesznie do komandosów z Omegi. Tym razem nawet nie bardzo utykał i prezentował się całkiem elegancko w modnej skórzanej kurtce. Kiedy chodził w wy-miętym ubraniu roboczym, nie wzbudzał niczyjej ciekawości, ale kurtka nadawała mu zupełnie inny wygląd. Było w nim coś, co wzbudzało zaufanie i uspokajało. Fi uświa-domił sobie nagle, że jest gotów na wszystko. Zawsze tak się czuł, kiedy Skirata był dla niego najwyższym autorytetem w ograniczonej przestrzeni planety Kamino.

Sierżant przystanął na chwilę przed nim. Chyba się nie przejmował, czy komando-si z Delty wykonają dodatkowe pompki, czy nie. Chwycił Fi za przedramię, objął Dar-mana, poklepał Ninera po naramienniku i uścisnął dłoń Atina. Nie miał już żadnych oporów przed okazywaniem, jak bardzo się o nich troszczy. Dawniej miał zwyczaj ukrywać emocje za zasłoną dobrodusznych obelg, ale obecnie zrezygnował z wszelkie-go udawania.

Naturalnie wtedy także nikt nie traktował jego dokuczania poważnie. - Nigdy więcej mnie tak nie straszcie, ad'ike - powiedział. Odwrócił się do koman-

dosów z Delty, którzy podnosili się z płyty lądowiska. - I wy także, bando di'kute. Będę musiał was wziąć na jeszcze krótszą smycz. - Urwał i obserwował, jak ostatni żołnierze z Czterdziestki jedynki znikają na pokładach wahadłowców, prawdopodobnie żeby wrócić nimi do koszar. W pewnej chwili coś go rozbawiło. - Scorch, jeżeli nie będziesz grzecznym chłopcem, naprawdę zmuszę cię, żebyś nosił kamę.

- Przepraszam, sierżancie - odparł Scorch. - Czy to prawda, że wrócił sierżant Vau?

- Wrócił, ale nie jest już sierżantem - wyjaśnił Skirata. - Ja jestem teraz waszym przełożonym.

- A generał Jusik? - On także nie jest waszym sierżantem. - Skirata spojrzał na coś, co znajdowało się

za plecami Scorcha i co go chyba zaskoczyło. Fi także popatrzył w tamtą stronę, żeby

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

108sprawdzić, co zwróciło uwagę Kala. Ogromną platformę ładowniczą przecinała Etain Tur-Mukan, niemal wlokąc karabin typu LJ-50. Wyglądała, jakby ruszała do walki. - To chyba wasza pani generał, mam rację? - domyślił się Mandalorianin.

- Tak, to ona - potwierdził Damian. - Bardzo chciała się spotkać z tobą. Fi zauważył nagle, że na projekcyjnym wyświetlaczu w jego polu widzenia zapło-

nął ruchomy świetlisty punkcik, a nad parapetem platformy ładowniczej pojawiła się poobijana, cywilna taksówka powietrzna. Zdziwiło go to. Jej pilot nie miał prawa zna-leźć się w takim miejscu.

Instynkt ostrzegł go o zagrożeniu i komandos zareagował sekundę wcześniej, za-nim szkolenie przypomniało mu, że niezidentyfikowane cywilańskie pojazdy nie po-winny w ogóle przedostać się przez kordon otaczający bazę floty. Przyklęknął na jedno kolano, uzbroił dece i wymierzył broń w taksówkę, jeszcze zanim zauważył na projek-cyjnym wyświetlaczu, że pozostali komandosi z obu drużyn utworzyli błyskawicznie szyk obronny. Taksówka znieruchomiała w powietrzu.

- Stop! - rozkazał Skirata i stanął przed szykiem komandosów. Fi zdrętwiał, a Del-ty skierowały lufy karabinów na prawo i na lewo od sierżanta. - Cofnąć się! - Mandalo-rianin uniósł jedną rękę i zacisnął pięść, żeby tym gestem powstrzymać podwładnych, a drugą wyciągnął poziomo w kierunku taksówki i zaczął wykonywać gesty, jakby klepał powietrze. Dawał w ten sposób pilotowi znaki, żeby lądował.

Pojazd osiadł powoli na platformie ładowniczej. Po usłyszeniu rozkazu Skiraty Omegi zareagowały natychmiast, ale Deltom zajęło

to sekundę dłużej. Możliwe, że nie wpojono im takich reakcji równie dobitnie jak ko-mandosom, których szkolił Skirata. Wszyscy jednak nadal kierowali lufy broni w tak-sówkę. Fi słyszał odgłos bicia własnego serca. Komandosi byli wyczuleni na każde zagrożenie... tak bardzo, że reagowali odruchowo. Od tego zależało przecież, czy pozo-staną przy życiu. Nigdy nie wolno było wyłączać refleksów. Mięśnie po prostu uczyły się wykonywać pewne ruchy bez pytania mózgu o pozwolenie.

Skirata odwrócił się przodem do ósemki komandosów. - Przepraszam was, chłopcy - powiedział. - Udesii, udesii... odprężcie się. To swoi. - Cieszę się, że pan to powiedział, sierżancie - mruknął Niner, opuszczając lufę

swojego dece. Fi poszedł w jego ślady i obejrzał się za siebie. Etain wciąż jeszcze leżała rozciągnięta jak długa z karabinem udarowym wymie-

rzonym we właściwą stronę, co było nie lada wyczynem jak na tak nieporęczną broń. Jej pole ostrzału pozostawiało wprawdzie trochę do życzenia, ale Fi miał nadzieję, że gdyby pani generał dała ognia, typowe dla Jedi wyczucie miejsca i czasu powstrzyma-łoby ją przed rozpyleniem wszystkich na atomy.

Komandos dał jej znak, żeby się wycofała, ale zaraz się zreflektował i pokręcił głową. Etain odpowiedziała także gestem uniesionej dłoni i zerwała się na nogi. Fi za-stanowił się, czy ktokolwiek nauczył ją wydawania na migi podstawowych rozkazów.

Tymczasem Skirata dalej ich przepraszał. - Powinienem był was uprzedzić, że zorganizowałem transport - mówił. - To było

z mojej strony duże niedopatrzenie, że wam nie powiedziałem.

Page 55: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

109Klapa włazu powietrznej taksówki się otworzyła i z kabiny wygramoliła się Wo-

okie. Nie była zbyt rosła; mogła mieć najwyżej kilka metrów wzrostu. Stanęła na plat-formie ładowniczej, odchyliła głowę do tyłu i przeciągle zawyła na znak protestu.

Skirata uniósł ręce w stronę góry porośniętej błyszczącą brązową sierścią. - No dobrze, to była moja wina - powtórzył. - Moi chłopcy są trochę nerwowi. Za-

pakujemy ich teraz do twojej taksówki. - Nas wszystkich? Do tego pojazdu? - zdziwił się Niner. W taksówce nie było zbyt

wiele wolnego miejsca. - Ta Wookie też się w niej zmieści? - Nie, chodziło mi o więźniów - wyprowadził go z błędu Skirata. - Załadujcie ich

do środka. - Dokąd polecą? - Na razie nie musicie wiedzieć nic więcej. Niner wzruszył ramionami i gestem polecił, żeby Boss, Fixer i Atin wrócili z nim

na pokład „Nieustraszonego". Etain przewiesiła karabin przez plecy i ruszyła w stronę Skiraty. Przy swoim

wzroście wyglądała jak przynitowana nasadka do broni. Darman ustawił się tak, żeby zwrócić na siebie uwagę sierżanta, ale wcale nie musiał tego robić. Mandalorianin, choć wpatrzony w idącą ku niemu młodą Jedi, miał jednocześnie oko na rampę okrętu. W tym samym czasie starał się też udobruchać wyraźnie zirytowaną Wookie. Zawsze umiał wykonywać kilka czynności naraz.

- Witam, pani generał - powiedział, stanął na baczność i kiwnął głową na powita-nie. Fi doszedł do wniosku, że to dobry początek, zważywszy na pogardę, jaką sierżant okazywał na ogół każdemu, kto nie był zakuty w pancerz.

- Witam pana, sierżancie - odparła młoda Jedi i także kiwnęła głową. - Wygląda pan inaczej, niż się spodziewałam.

Skirata uniósł brew. - Pani też - odparł cierpko. Odepchnął Wookie do tyłu, niezrażony tym, że istota

mogłaby wykorzystać go jako wycieraczkę. - Ułożymy ich tylko na tylnym siedzeniu i będziesz mogła ruszać w drogę - zwrócił się do niej. - Całą resztą zajmie się Vau.

Wzmianka o byłym sierżancie wyjaśniła Fi to, czego nie mógł zrozumieć, słucha-jąc słów shyriiwooka. A zatem istota rasy Wookie miała dostarczyć więźniów Walo-nowi Vauowi. Chyba zgłosiła się na ochotnika, żeby pomóc załatwić sprawę, którą Skirata wolał pozostawić w rękach Starego Psychola. Istoty rasy Wookie raczej nie pytały, czy mogą po drodze wpaść na obiad.

- Co tu się dzieje? - zaniepokoiła się Etain. - Dokąd zostaną przetransportowani ci więźniowie?

- To sprawa cywilna, pani generał - odparł Mandalorianin i cofnął się, żeby Niner i Boss mogli przebiec truchtem obok niego, popychając w powietrzu szpitalną platformę repulsorową. Na platformie leżało coś, co wyglądało jak trzy duże zwinięte koce. Ko-mandosi wrzucili je przy akompaniamencie pomruków i przekleństw na tylne siedzenie taksówki i zatrzasnęli klapę włazu. - Proszę się o to nie martwić.

- A jednak się martwię - nie dawała za wygraną młoda Jedi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

110Istota rasy Wookie szczeknęła i wcisnęła się do kabiny. Pojazd wzniósł się w po-

wietrze, przeleciał nad parapetem i zniknął w głębi jednego ze sztucznych kanionów, które sięgały chyba do samego rdzenia planety. Fi walczył ze sobą przez chwilę, usiłu-jąc patrzeć w inną stronę, ale przegrał tę walkę. Przeszedł kilka kroków do parapetu, wychylił się i spojrzał za taksówką w głąb czeluści.

Kanion był niezwykle głęboki. Komandos poczuł, że kręci mu się w głowie. Był wstrząśnięty widokiem polerowanego kamienia, błyszczącego szkła, przelatujących w dole pojazdów i rozproszonego przez mgiełkę blasku słońca. Krajobraz wyglądał zu-pełnie obco.

Skirata wypuścił powietrze z płuc i pokręcił głową, jakby starał się rozluźnić na-pięte mięśnie karku.

- Pani generał - odezwał się w końcu. - Musimy porozmawiać. Omegi, Delty... transportowiec zabierze was do koszar. - Przerwał i spojrzał na wyświetlacz chronome-tru. - Możecie odpoczywać do piętnastej zero zero, ale później zameldujecie się w sali odpraw w budynku administracyjnym kwatery głównej.

- Rozkaz, sierżancie - odparli idealnie równocześnie Niner i Boss. Etain nie zamierzała się jednak poddawać. Fi doszedł do wniosku, że podoba mu

się u niej ta cecha, chociaż, jak pamiętał, młoda Jedi potrafiła być uprzykrzona niczym wrzód na shebs, jeżeli się przy czymś uparła. Podeszła bliżej do Skiraty.

- Nie lubię, jeżeli się coś trzyma przede mną w tajemnicy, sierżancie - oznajmiła. A zatem ta galaktyka stanie się dla pani nieustannym źródłem rozczarowania, pani

generał. - W głosie Mandalorianina brzmiała lekka irytacja i Fi, który zwrócił na to uwagę, napiął mięśnie. Przy następnych słowach głos sierżanta wyraźnie jednak zła-godniał. - Czasy się zmieniają. Może pani się z tym nie zgodzić, ale mam nadzieję, że pani tego nie zrobi. W przeciwnym razie Omegi, Delty i moje Zera załatwią to bez pani.

Etain milczała. Skirata potrafiłby przekonać cegłę, gdyby naprawdę miał taki za-miar. Młoda Jedi nie chciała się rozstawać z drużyną i wszyscy o tym dobrze wiedzieli.

Spojrzała Mandalorianinowi w oczy z takim wyrazem twarzy, jakby nasłuchiwała innych głosów.

- Jeżeli Omegi nie mogą się sprzeciwić, ja też tego nie zrobię - oznajmiła. - To dobrze - pochwalił ją Skirata. Odchylił kołnierz kurtki i coś powiedział do

mikrofonu miniaturowego komunikatora. Wyglądało na to, że generał Jusik nadal lubi zaopatrywać podwładnych w niezwykłe urządzenia. - Czekamy w pogotowiu - powie-dział.

Fi wychylił się poza parapet platformy i znów zerknął w głąb kanionu. Złapał za poręcz i wychylił się jeszcze bardziej, żeby mieć lepszy widok. Bogaci płacili fortuny, żeby podziwiać podobne widoki przez okno, ale jeżeli ktoś służył w Wielkiej Armii, mógł oglądać je za darmo... jeżeli nie miał nic przeciwko temu, że ktoś mógłby mu przy tym odstrzelić głowę. Skirata oparł się o parapet obok podwładnego.

- Chciałbym się tam spuścić po linie - odezwał się komandos. Zawsze lubił to ćwi-czenie podczas szkolenia na Kamino. Podobnie jak wielu jego braci uwielbiał bezkres-ne przestrzenie i nie cierpiał zatłoczonych pomieszczeń. Niektórzy twierdzili, że to

Page 56: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

111pozostałość po hodowli w szklanym zbiorniku. Ordo uważał nawet, że pamięta tamten okres życia. - Ile czasu tu spędzimy, sierżancie? Czy zdążymy obejrzeć przynajmniej fragment miasta?

- Tak, obiecałem wam przecież, że spędzimy w mieście całą noc, prawda? - przy-pomniał Skirata. - Jak dawno temu to było?

- Osiem miesięcy. - Fi dobrze to pamiętał. Po uwolnieniu z rąk terrorystów za-kładników więzionych na terenie kosmoportu kapitan Obrim obiecał komandosom, że postawi im kolejkę za wzorowe wykonanie zadania, ale później Ordo zabrał ich na następną wyprawę. - Bardzo chciałbym zobaczyć je, zanim... - Urwał. - Chciałbym zobaczyć, jak wygląda.

Skirata zmarszczył brwi i położył dłoń na plecach komandosa. - Nie mów tak, synu - powiedział. - Obiecuję, że zobaczysz bardzo wiele. - Teraz? - zapytał Fi. Głęboko w dole coś, chyba ptak? - spłynęło w głąb zawrotnej

przepaści między budynkami. Nie rozkładając skrzydeł, zaczęło się szybko pogrążać i w końcu rozpłynęło się w półmroku. Platforma wznosiła się na wysokości co najmniej pięciu tysięcy metrów. - To byłaby miła odmiana.

- To co, podoba ci się nowe pole bitwy? - zagadnął Mandalorianin. Fi wyprostował się i cofnął od parapetu. - Dla odmiany służba na pokładzie kamiennej fregaty? - zapytał. - Słucham? - To zwrot, jaki usłyszałem od członków załogi na pokładzie „Nieustraszonego" -

wyjaśnił komandos. A więc jednak udało mu się dokonać nie lada wyczynu i nauczyć sierżanta Kala nowego wyrażenia. - Praca na lądzie. Wypełnianie arkuszy flimsiplastu i odpowiadanie na zgłoszenia przez komunikator. I mnóstwo przerw na kafeinę.

- Pomyśl raczej o analizowaniu zagrożeń - wyprowadził go z błędu sierżant. - I o wysadzaniu w powietrze urządzeń sieci łączności nieprzyjaciół.

- Aha. - Witaj w świecie eufemizmów, synu - ciągnął Skirata. - Będziemy toczyli walkę

w terenie najtrudniejszym z możliwych. Dokładnie pośrodku milionów cywilańców. Mamy znaleźć i unieszkodliwić złych gości na Coruscant.

- To dobrze - zdecydował Fi. - Nie cierpię dojeżdżać do pracy.

Koszary kompanii Arca, kwatera główna brygady do zadań specjalnych,

Coruscant

Etain podążała za Skiratą długą aleją biegnącą od głównego wejścia do skrzydła koszar kompanii Arca. Odnosiła wrażenie, jakby szła za gdanem.

Sądząc z opisu członków Drużyny Omega, spodziewała się zobaczyć dobrodusz-nego starego wujka, żołnierza weterana, który maskuje uczucia szorstkimi rozkazami, ale nie szczędzi potu i krwi, żeby przekazać własną wiedzę swoim chłopcom. Moc podpowiadała jej jednak coś innego, a wygląd Skiraty kompletnie nie zgadzał się z wizerunkiem, jaki sobie wymyśliła.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

112Skirata jawił się jej w Mocy jak wir pozostających w równowadze przeciwstawień:

nieprzeniknionej czarnej przemocy, upstrzonej ciemnoczerwonymi cętkami namiętnej miłości i zaciekłej nienawiści. Mandalorianin, który wyszkolił elitę wojowników, był człowiekiem o bardzo skomplikowanym charakterze. Gdyby młoda Jedi spojrzała na niego w inny sposób, ujrzałaby w nim ucieleśnienie Ciemnej Strony... a więc wszyst-kiego, czego nauczono ją unikać.

Tak, przypominał jej gdana, jednego z paskudnych, małych mięsożernych gryzoni, które polowały stadami na Qiilurze i zadowalały się każdym łupem. Wydawały się małe w porównaniu z rosłymi żołnierzami, ale były zajadłe i agresywne.

Skirata nie był wcale starcem, za jakiego uważali go członkowie drużyny. Dwu-dziestoletnim chłopakom mógł wydawać się stary, ale miał mniej więcej sześćdziesiąt standardowych lat - a zatem był w średnim wieku - i w świetnej formie, jeżeli nie liczyć utykania na lewą nogę.

I sprawiał wrażenie, jakby był... zakuty w pancerz. Nosił cywilną kurtkę z wyprawionej, błyszczącej skóry bantha z wysokim czar-

nym kołnierzem i zwyczajne brązowe spodnie, ale promieniowała od niego ta sama aura jak od komandosów. Wydawało się, że jest w stałej gotowości. Był o głowę niższy od swoich podwładnych i trochę utykał, ale wyglądał tak, jakby lepiej go było nie za-czepiać, bo mogłoby to zakończyć się tragicznie. Na pewno musiał być kiedyś dobrym żołnierzem. Etain doszła do wniosku, że nadal nim jest.

- Zapraszam panią do środka - odezwał się w pewnej chwili. W jego ustach słowo „pani" brzmiało trochę jak „dziewczyna". Skirata potrafił zresztą mówić z podobną intonacją, ilekroć wypowiadał słowo „generał". Etain była jednak Jedi, więc nie czuła się urażona takim brakiem szacunku. Uświadomiła sobie, że po prostu chce, aby Skirata ją polubił. - Porozmawiamy trochę, a później będzie pani mogła poszukać generała Jusika i dowiedzieć się od niego, co się wydarzyło podczas pani nieobecności.

Tak, Skirata nie proponował. On wydawał rozkazy. Zaprosił ją do bocznego pokoju, który okazał się jego kabiną. Stał w niej prosty

stół, krzesło i wąskie łóżko z częściowo wypełnioną torbą, do której można było zapa-kować cały dobytek. Na łóżku leżał także stos ubrań i obciągnięte wojskową tkaniną pudełka na sprzęt, pełne niemożliwych do zidentyfikowania, bryłowatych przedmiotów. Obok pudełek Etain zobaczyła jasnozłocisty mandaloriański pancerz z wieloma śladami po trafieniach.

Moc podpowiedziała jej, że schludnie urządzone pomieszczenie kryje ponury cha-os złamanych istnień, bólu i niedoli. Zastanowiła się, czy w pokoju mieszka tylko sam Skirata, ale powstrzymała się przed dalszym sondowaniem. Obawiała się, że Mandalo-rianin mógłby się zorientować i zareagować. Jest osobą niebezpiecznie spostrzegawczą, pomyślała, ale nie wyczuła, żeby był wobec niej wrogo nastawiony.

- Wspaniały hełm - stwierdziła. Miał wyraźnie widoczne szkarłatne i złote wzory, a wykonana ze stopu część twarzowa z otworem w kształcie litery T była czarna jak smoła. Na powierzchni widniały złowieszcze wyżłobienia i rysy, jakby hełm podrapały pazury ogromnego drapieżnika. - Czy Fi wciąż jeszcze ma pancerz Hokana?

Skirata kiwnął głową.

Page 57: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

113- Naturalnie - powiedział. - Niner pozwolił mu go zatrzymać, a Fi przechowuje go

w zamykanej szafce. Etain pomyślała o Ghezie Hokanie i o swojej reakcji na Qiilurze, kiedy pierwszy

raz zobaczyła Darmana. Wzięła wtedy komandosa za bezwzględnego dowódcę lokalnej milicji, Hokana. Właścicielem jego hełmu był obecnie Fi, który przywłaszczył go so-bie, kiedy Etain odcięła świetlnym mieczem głowę Hokanowi. Od tamtych czasów, kiedy ledwo mogła zmusić się do zabijania, minął niespełna rok, ale młoda Jedi mogła-by przysiąc, że całe życie.

Pamiętała, że Hokan nosił krwistoczerwony pancerz z charakterystycznymi sza-rymi zdobieniami.

W chwili obecnej mandaloriańskie hełmy nie wywierały już na niej równie wstrzą-sającego wrażenia. Ich kształt był nie tylko znajomy, ale nawet sympatyczny. Etain prawie zapomniała, że Skirata i większość sierżantów to mandaloriańscy najemnicy, zwerbowani przez samego Janga Fetta do zrobienia z chłopców takich jak Darman elitarnych komandosów.

Zadawała sobie pytanie, czy odbierałaby Skiratę w ten sam sposób przed dziewię-cioma miesiącami, gdyby był jej przeciwnikiem na Qiilurze.

- Pakuje się pan czy rozpakowuje? - zapytała. - Pakuję. - Mandalorianin uniósł ostrożnie obciągnięte wojskową tkaniną pudełka,

a kiedy znów stawiał je na łóżku, rozległ się metaliczny szczęk. Młoda Jedi domyśliła się, że zawierają broń. - Nie możemy prowadzić akcji z tego miejsca - podjął po chwili. - Oficjalnie jesteśmy zwolnieni ze służby i skierowani na bezterminowy urlop. - Ułożył płytki pancerza w dużej torbie i ostrożnie poprzekładał je ubraniami, a na wierzchu umieścił pudełka z bronią. Etain doszła do wniosku, że prawdopodobnie to cały jego dobytek. Skirata był rzeczywiście wędrownym najemnikiem, który przygotowywał się do wyruszenia na kolejną wojnę. - Jest pani wrażliwa, pani generał? - zapytał. - Dręczą panią wyrzuty sumienia?

- Jestem Jedi, sierżancie - odparła Etain. No cóż, to odpowiedź na wiele pytań, których nie zadałem - odparł Skirata. - A zatem proszę mi zadać konkretne pytanie. - Czy wie pani, na czym polegają tajne operacje? - Więc o to chodzi... - Przypuszczałem, że może pani to wiedzieć - przerwał Mandalorianin. - Nie mia-

łem pojęcia, że znów będzie pani towarzyszyła Omegom w jednej z takich akcji, ale o ile wiem, spędziła pani cztery miesiące z Zeyem na Qiilurze. Uczyliście tam tubylców, jak toczyć partyzanckie walki z Separatystami, prawda? A wcześniej przeżyła pani w środowisku, w którym mistrz Fulier stracił życie, więc prawdopodobnie da sobie pani radę w każdych warunkach.

- Znam swoje słabości - zapewniła młoda Jedi. Skirata przestał pakować torbę, wyprostował się i spojrzał na nią. - To najlepsza wiedza, jaką można sobie wyobrazić - powiedział. - Proszę mi zdradzić, o co chodzi - zażądała Etain.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

114No cóż, to ciekawa prośba jak na rycerza Jedi. - Skirata pochylił się, ostrożnie

wsunął dłoń do bocznej kieszeni torby i wyjął owinięty w płótno niewielki pakunek. Kiedy go rozwinął i wyciągnął do niej na dłoni, Etain zobaczyła przytwierdzone do kawałków białego plastoidu niewielkie tabliczki identyfikacyjne. - Każdemu chodzi o coś innego - dodał. - Ja nie chcę szukać następnych takich przedmiotów, Republice zależy na udaremnieniu działalności, która ogranicza jej zdolność do rozlokowywania oddziałów Wielkiej Armii, a senat chce udowodnić Separatystom, że nie mogą zadawać ciosów, gdzie im się spodoba. Proszę sobie z tego wybrać, co pani zechce.

Etain domyśliła się, co ma przed sobą. Widziała takie plakietki na setkach napier-śników. Skirata pokazywał jej tabliczki identyfikacyjne, które nosili sklonowani żołnie-rze.

- Wybieram pierwszy powód - powiedziała. Pomyślała o drugim Fi, który właśnie stracił życie. On już nie będzie jak jego imiennik z Drużyny Omega, podekscytowany perspektywą zobaczenia cywilnej części Coruscant, a nie tylko terenu ograniczonego koszarowym murem. - Sądzi pan, że się na coś przydam? - zapytała.

-' W operacjach na terenie zamieszkanym kobieta zawsze się przydaje, bez wzglę-du na to, czy jest Jedi, czy nie - odparł Mandalorianin. - Jeżeli ktoś zobaczy takiego starego di'kuta jak ja w towarzystwie takiej młodej kobiety jak pani, na pewno nie zwróci na nas uwagi.

Uśmiechnął się i znów zawinął tabliczki identyfikacyjne zabitych klonów. Etain sięgnęła do swojej torby i pomyślała, że ma jeszcze mniej przedmiotów osobistego użytku niż Skirata.

- Czy generał Jusik także bierze udział w tej operacji? - zagadnęła. - Co na to mistrz Zey?

- Generał Zey nie został o niej oficjalnie poinformowany - odparł sierżant. - Gdzie będziemy mieli bazę, skoro nie możemy prowadzić operacji stąd? - zainte-

resowała się młoda Jedi. - Wymyślę jakieś stosowne miejsce - odparł beztrosko Skirata. - Proszę mi dać

kilka dni, żebyśmy mogli się tam przeprowadzić. A poza tym chłopcy muszą trochę odpocząć.

A zatem nie zamierzał jej tego powiedzieć. Etain musiała się z tym pogodzić. - Wygląda na to, że Delty trochę... różnią się od komandosów z Omegi - zaczęła. -

Rozumiem, że ma pan do nich zaufanie. To dobrzy chłopcy - zapewnił Mandalorianin. Poszperał w kieszeniach kurtki i

wyjął żetony kredytowe, kawałki flimsiplastu i paskudnie wyglądający metalowy przedmiot z rzędem krótkich ostrych kolców na grzbiecie i otworami na cztery palce. Etain przyglądała się bez słowa, jak sierżant kładzie przedmiot na stole. - Ten sam hormon, dzięki któremu są tak dzielnymi wojownikami, sprawi także, że przydadzą się podczas tej operacji - powiedział, nie przestając układać na stole zawartości kieszeni kurtki. Etain zobaczyła zwój cienkiego drutu, spiczasto zakończony nóż o piętnastocen-tymetrowym trójstronnym ostrzu, wykonany na zamówienie pękaty blaster oraz kawa-łek ciężkiego łańcucha o ostrych krawędziach ogniw. - Ci biedni ad'ike nigdy nie są

Page 58: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

115wolni od służby, ale wystarczy powiedzieć tylko słowo i natychmiast zabierają się do roboty... o, tak.

Pstryknął palcami dla podkreślenia szybkości ich reakcji. Młoda Jedi często zresz-tą była tego świadkiem.

Kiedy Skirata zdjął kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła, Etain zobaczyła potęż-nie rozrośnięte barki i przypiętą pod pachą kaburę z bronią, która wyglądała jak zmody-fikowany verpiński karabin rozpryskowy. Doszła do wniosku, że ten szczupły, spręży-sty mężczyzna jest nadal sprawny fizycznie i zdolny do walki, i że chyba musi zmienić o nim opinię. Dotychczas uważała, że Skirata potrafi tylko uczyć innych sztuki zabija-nia.

Nigdy dotąd nie widziała, żeby jedna osoba, nawet komandos Republiki, zgroma-dziła tyle narzędzi mordu. Wskazała głową rozłożone na stole przedmioty i uniosła brwi w niemym pytaniu, ciekawa, dlaczego Skirata potrzebuje tego wszystkiego.

Mandalorianin wyprostował się i przeczesał palcami krótko przystrzyżone siwe włosy. Wyglądał na zdezorientowanego.

- O co chodzi? - zapytał. - O ten... sprzęt - wyjaśniła młoda Jedi. Sierżant był według niej chodzącą zbro-

jownią. -No... uzbrojenie. - Och, proszę się tym nie przejmować. - Widocznie nie zrozumiał, o co chciała go

zapytać. - Kiedy przebywam na terenie zamieszkanym przez cywilów, nie noszę przy sobie zbyt wiele broni. Nie chcę za bardzo rzucać się w oczy. Większością opiekuje się wówczas Ordo. Będziemy odpowiednio uzbrojeni, kiedy wkroczymy do akcji. Wie pani, dostaniemy sześć verpińskich karabinów snajperskich, wykonanych na specjalne zamówienie i odpornych na oddziaływanie impulsów pola elektromagnetycznego. Coś wspaniałego. Prawdę mówiąc, to nie są karabiny w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo nie mają luf, ale... - Urwał i wyszczerzył zęby w nieoczekiwanym uśmiechu, jakby nagle przyszło mu do głowy coś zabawnego. Etain zorientowała się dzięki Mocy, że nagle ma przed sobą zupełnie innego człowieka. - Nie poznała pani jeszcze Orda, prawda? - zapytał po chwili. - To wspaniały chłopak. Duma mojego serca, naprawdę. Nie tylko on, ale także jego bracia.

Etain poczuła się rozbrojona jego szczerością... która absurdalnie pasowała do tego mężczyzny, który zadał sobie tyle trudu, aby nauczyć swoich podopiecznych trudnej sztuki przetrwania.

Stał przed nią urodzony zabójca. Jego ziomkowie mordowali kiedyś Jedi, a nawet walczyli po stronie Sithów. Etain wiedziała dokładnie, z kim ma do czynienia, ale nie mogła go nie polubić. Domyślała się, że w jej życiu Skirata będzie już zawsze odgrywał bardzo ważną rolę.

Jej pewność wypływała z Mocy. W ciągu najbliższych dni, tygodni i miesięcy czekały ją sytuacje, które miały ją zmusić do pokonania własnych ograniczeń. Etain wiedziała jednak, że nie przyniesie jej to spokoju ani zrozumienia w takim sensie, w jakim pojmowali te pojęcia rycerze Jedi. Mimo to była pewna, że Moc pokaże jej, jakie ma względem niej zamiary.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

116

R O Z D Z I A Ł

7 Moim zdaniem należy zwrócić uwagą na fakt, że odsetek ofiar śmiertelnych w druży-nach komandosów szkolonych przez Mandalorian jest niższy niż w drużynach szkolo-nych przez istoty innych ras. Jakimś cudem Mandalorianie potrafią wpoić swoim pod-opiecznym zrozumienie sensu ich życia, pewność siebie i niemal obsesyjną świadomość

przynależności do klanu czy rodziny. To właśnie te cechy zapewniają komandosom autentyczną przewagą na polu walki. Bądźmy wdzięczni, że tym razem Mandalorianie

opowiadają się po naszej stronie. generał mistrz Arligan Zey, głównodowodzący specjalnych oddziałów, naczelny dowódca brygady do zadań

specjalnych, w przemówieniu wygłoszonym do członków Rady Jedi

Kwatera główna brygady do zadań specjalnych, Coruscant, sala odpraw numer 8, godzina 15.00,

370 dni po bitwie o Geonosis

- Pomyślałem, że powinniśmy pogawędzić - odezwał się Skirata. Obrócił krzesło oparciem do przodu, usiadł okrakiem, na krawędzi oparcia zaplótł ręce i oparł na nich brodę. - Tylko my, chłopcy Mando. Bez żadnych aruetiise.

Komandosi z Drużyny Delta zajęli w sali odpraw jedną stronę stołu, a Omegi dru-gą. Skirata pomyślał, że mógłby przeciąć wibroostrzem pełną napięcia przestrzeń mię-dzy Atinem a Sevem. Jak mogli przypuszczać, że tego nie zauważył? Nawet jeżeli nie przebywał na co dzień ze swoimi podopiecznymi, znał niuanse zachowania sklonowa-nego żołnierza tak dobrze, jak wielokrotnie przeczytaną książkę. Prawdę mówiąc, po-trafił przewidywać zachowanie istot większości ras, więc albo komandosi mieli go za głupca, albo czuli się w jego towarzystwie tak swobodnie, że nie widzieli potrzeby ukrywania własnych uczuć.

A chłopcy z Drużyny Delta, podobnie jak Omegi, byli bezgranicznie lojalni względem szkolących ich sierżantów. Siedząc przy stole w ciemnoczerwonych kombi-nezonach polowych, bez pancerzy i broni, wyglądali zatrważająco młodo.

- Chyba nie uważa pan Tur-Mukan ani Jusika za zdrajców, prawda? - zaniepokoił się Darman.

Page 59: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

117- Użyłem słowa aruetiise w ogólnym znaczeniu osoby. Chodzi o każdą osobę, któ-

ra nie jest Mandalorianinem - wyjaśnił Skirata. Wszystko wskazywało, że Darman na-prawdę zadurzył się w Etain. Skirata pomyślał, że będzie musiał mieć na niego oko. - Mam wam do powiedzenia coś, co obchodzi tylko was, nie waszych oficerów. - Wysu-nął nóż z rękawa kurtki i ostrożnie przejechał opuszką palca po ostrej krawędzi klingi broni. - Mam nadzieję, Delty, że zechcecie mnie wysłuchać.

- Tak jest, sierżancie - odparł Boss, który cały czas uważnie go obserwował. - Ty także, Sev. Komandos zerknął spode łba na Atina, co wystarczyło, żeby Skirata upewnił się w

swoich podejrzeniach. - Tak jest, sierżancie - powiedział Sev. - A więc dobrze. Sprawa pierwsza - zaczął Mandalorianin. -Jakiekolwiek nieporo-

zumienia między mną a Vauem są wyłącznie naszym problemem, nie waszym. Jeżeli którykolwiek z was się zechce w to mieszać, osobiście dopilnuję, żeby tego pożałował. Zachowajcie energię na walkę ze złymi gośćmi.

W sali odpraw zapadła niemal namacalna cisza. Atin patrzył przed siebie i nawet nie mrugał, a Sev zacisnął wargi, jakby chciał zdławić słowa protestu, i tylko raz zerk-nął na Ninera. Darman i Fi wyglądali na zdezorientowanych.

- Nie, Sev - podjął sierżant. - Niner nie powiedział mi ani słowa, ale mam oczy na-około głowy i bardzo dobrą pamięć. Nie masz do Atina żadnych pretensji, rozumiesz? Jeżeli nie podoba ci się mój konflikt z Vauem, będziesz miał ze mną do czynienia.

- Zrozumiałem, panie sierżancie - odparł komandos. - To dobrze. Udowodnijcie to. - Słucham? - Obaj. - Skirata wskazał klingą noża Atina i Seva. - Wstańcie i podajcie sobie rę-

ce. Żaden się nie poruszył. - Powiedziałem, żebyście wstali i podali sobie ręce. Macie to zrobić natychmiast -

powtórzył ostrzejszym tonem Skirata. Zastanawiał się, czy komandosi zechcą go posłuchać, ale Atin wstał i sekundę

później w jego ślady poszedł Sev. Obaj pochylili się nad dzielących ich stołem i, jak im rozkazano, podali sobie ręce.

- A teraz zróbcie to jeszcze raz, ale z sercem - polecił cicho Mandalorianin. - Mu-sicie się stać jedną dużą drużyną. Zrozumiecie powód, kiedy wam powiem, co was czeka. Boss, spodziewam się, że potrafisz utrzymać swoich chłopców w ryzach?

Komandos pochylił się w bok i szturchnął Seva w plecy. - Słyszałeś słowa sierżanta - powiedział. Atin ponownie wyciągnął rękę, a Sev ujął ją, uścisnął i wzruszył ramionami. - Dobrze - stwierdził Skirata. - Bo odtąd jesteśmy zdani wyłącznie na własne siły.

Będziemy musieli zrobić coś, na co nie mamy oficjalnego zezwolenia ani senatu, ani generałów, więc jeżeli nawalimy, nie możemy liczyć na niczyją pomoc.

- Aha - domyślił się Scorch. - Z tego wynika, że o naszej operacji nie wiedzą ani Jusik, ani Tur-Mukan.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

118- Naturalnie że o niej wiedzą - wyprowadził go z błędu Skirata. - Więc kogo miał pan na myśli, mówiąc „my"? - Was, waszych młodych generałów, Orda, Vaua i mnie. Scorch uniósł brwi. - Wrócił pan do czynnej służby? - zapytał. Sierżant doszedł do wniosku, że pora na niewielkie przedstawienie. - Tak - powiedział i rzucił nożem z wprawą, którą zawdzięczał dziesięcioleciom

walk o przetrwanie. Klinga wbiła się w drewnianą boazerię za plecami Seva jakieś pół metra na prawo od komandosa. - Idę o zakład, że nie potrafiłbyś tego zrobić z wibro-ostrzem, synu - zauważył.

- Potrafiłby, gdybym go podniósł i rzucił - odezwał się Fi. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Skirata zastanowił się, czy za kilka minut nadal

będzie im do śmiechu. Niedługo miał wrócić Ordo. Przy odrobinie szczęścia on i Vau powinni do tej pory wyciągnąć z Orjula jakieś informacje. Obaj Niktowie byli prawdo-podobnie zbyt twardzi i nawet Vau w tak krótkim czasie nie zdążyłby ich zmusić do wyjawienia prawdy.

W końcu to i tak mogło nie mieć żadnego znaczenia. Skirata miał obecnie gotów do akcji na Coruscant swój zespół - swój, nie Republiki - a jego podwładni mogli sto-sować metody, z których nie mogli albo nie chcieli korzystać funkcjonariusze CSB. Obrim miał związane ręce przez prawa i procedury, a może także przez działalność kreta w szeregach swoich pracowników.

Grupa operacyjna nie musiała jednak się kierować żadnymi zasadami. Oficjalnie w ogóle nie istniała. Na Potrójnym Zerze była... no cóż, zerem.

Skirata nie zapytał Zeya, co się z nimi stanie, jeżeli sprawy nie potoczą się po ich myśli. Wszyscy mogli stracić życie, ale dyskutowanie o tym było po prostu stratą cza-su.

Scorch wstał, wyciągnął nóż z boazerii i szczerząc zęby w uśmiechu, zwrócił go Skiracie. Fixer mu przyklasnął.

- Pamiętacie jeszcze zasady prowadzenia tajnych operacji, których ja i Vau uczyli-śmy was na Kamino? - zapytał sierżant, wsuwając nóż do rękawa kurtki. Był własno-ścią mojego ojca, pomyślał ponuro. To wszystko, co mi po nim zostało. Wyciągnąłem go z jego ciała. - A może zaszufladkowaliście je razem z innymi nudnymi przepisami w rodzaju rozkazów na każdą możliwą ewentualność i procedur ratunkowych?

- Chyba je pamiętamy, sierżancie. Skirata też pamiętał, chociaż nie chciał. Musiał poddać podwładnych takiemu ro-

dzajowi szkolenia. Robił to z ciężkim sercem, ale wiedział, że wcześniej czy później tylko te umiejętności będą mogły ocalić jego chłopców od śmierci. Jego podwładni musieli umieć stawiać czoło niewyobrażalnym trudnościom. Istniały gorsze rzeczy niż szarża w towarzystwie innych klonów na linię bojowych robotów.

Zdarzały się sytuacje, w których trzeba było umieć sobie radzić samemu w za-mkniętym pomieszczeniu bez nadziei na ratunek.

Może Vau miał rację? Może nad uczniami trzeba było się znęcać i doprowadzać ich do stadium, w którym już nie byli tylko odważni, ale przemieniali się w zwierzęta myślące jedynie o przetrwaniu? W podobny sposób Vau o mało nie zabił Atina. To

Page 60: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

119właśnie po tym fakcie Skirata zwrócił się przeciwko ziomkowi i o mało go nie zabił. Spojrzał na komandosów.

- Nie jestem dumny z tego, co wam zrobiłem - powiedział. - Przeczołgał się pan pierwszy przez rów z wnętrznościami nerfów, sierżancie -

przypomniał Fi. - Wydawało się nam to tak zabawne, że poszliśmy w pana ślady. - Komandos wybuchnął śmiechem i odchylił się na krześle. - A później pan puścił pawia.

Nazywano ten test wymiotnikiem. Jeszcze jedno ćwiczenie na wytrzymałość, aby się upewnić, że komandosi dadzą sobie radę w warunkach, które złamałyby ducha albo nawet zabiły zwykłego człowieka. Ćwiczenie polegało na przeczołganiu się rowem z gnijącymi wnętrznościami nerfów.

Komandosów czekały później jeszcze inne testy - spędzenie nocy w temperatu-rach, jakie zazwyczaj panują na Feście, pozbawienie snu na trzy dni, a może nawet dłużej, obywanie się praktycznie bez wody, bieg z sześćdziesięciokilogramowym ob-ciążeniem na plecach, znoszenie morderczego upału oraz straszliwego bólu, bezlitos-nych obelg i poniżenia. Schwytany komandos mógł się spodziewać brutalnego przesłu-chania. Żołnierze musieli być przygotowani także pod względem psychicznym, żeby się nie załamali, więc trzeba było mieć trochę wyobraźni, żeby określić granice ich wytrzymałości.

Jak daleko jest za daleko, Kału? - zapytał go kiedyś sierżant Vau. Karał swoich podopiecznych z absolutną obojętnością, na co Skirata nigdy nie po-

trafił się zdobyć. Zawsze było mu trudno krzywdzić synów, nawet jeżeli wiedział, że to może im pomóc przetrwać w warunkach niemożliwych do przetrwania.

- No cóż - odezwał się w końcu Mandalorianin, niezadowolony, że Fi potrafi z humorem mówić o takich sprawach. - Przedzieranie się przez nerfie wnętrzności było naprawdę dobrą zabawą. Później już wszystko szło jak z płatka.

Sev nagle się ożywił. - Czy będziemy musieli zabijać? - zapytał. - Jeżeli tak, to tylko nieoficjalnie - odparł sierżant. - Wszystko będzie się działo

tylko w waszej wyobraźni. - „Nie chciałem, sierżancie, ale mój palec po prostu omsknął się na spuście. Na-

prawdę" - zażartował komandos. - Szybko uczysz się zwyczajów panujących w fascynującym świecie polityki, w

którym przyjdzie nam teraz działać, młody człowieku - przyznał Skirata. - Czy nie przesadzę, jeżeli powiem, że politycy są tchórzliwymi chakaare? - zapy-

tał Scorch. - Nazywaj ich jak chcesz, synu-odparł Mandalorianin. -Nadal nie masz prawa gło-

su. - Poczuł drżenie, jakie powodował łomot butów biegnącej korytarzem osoby. Wi-bracje dawało się wyczuć, ale drzwi i ściany sali odpraw tłumiły wszystkie dźwięki. - Wojna to zalegalizowana przemoc - podjął po chwili. - Wszystko inne to przestępstwo. Na szczęście jesteśmy Mandalorianami, a Mandalorianie nie przejmują się takimi róż-nicami.

- Wystarczy, jeżeli pokaże nam pan kilku złych gości i powie: „Macie się z nimi rozprawić".

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

120- W tym właśnie cały problem. - To znaczy w czym? - zapytał Scorch. - Najpierw będziemy musieli ich znaleźć. - No cóż, do tej pory znaleźliśmy niejednego... Delty roześmiały się jak na rozkaz, nawet Sev, a sekundę później przyłączyły się

do nich Omegi. Od drzwi doleciało piknięcie kodowanego systemu wejściowego i płyty skrzydeł się rozsunęły. Do sali odpraw wszedł Ordo, prawdopodobnie świadom wraże-nia, jakie wywrze jego wygląd.

Komandosi z Drużyny Delta nigdy dotąd nie mieli do czynienia z elitarnym zwia-dowcą z serii Zero. Zapewne przypuszczali, że współpraca z nim nie będzie się różniła od współpracy z komandosami z serii Alfa czy innymi wyszkolonymi przez Janga eli-tarnymi zwiadowcami. Skirata przyglądał się im z zainteresowaniem. Na pewno Ordo mógłby się bardziej postarać, żeby przełamać pierwsze lody.

- Panie kapitanie! - odezwały się służbiście wszystkie Delty naraz. Niner i pozosta-li członkowie Drużyny Omega tylko niedbale przyłożyli dłoń do skroni.

- Przepraszam za spóźnienie, panie sierżancie. - Ordo zdjął hełm i przycisnął go ręką do boku. Wręczył Skiracie komputerowy notes i owinięty w arkusz flimsiplastu, dosyć ciężki pakunek wielkości mniej więcej pudełka z małym blasterem. - Niewiele informacji, ale Vau nadal pracuje nad tym problemem. A generał Jusik przesyła po-zdrowienia.

- Dziękuję, kapitanie. - Mandalorianin przyjął pakunek, rozwinął flimsiplast i otworzył pudełko. Nie zawierało jednak broni, lecz kandyzowane orzeszki vweliu. Ju-sik naprawdę się troszczył o podwładnych. Skirata złamał pieczęć i wstał, żeby posta-wić pudełko na stole w zasięgu rąk komandosów z obu drużyn. - Napełnijcie kałduny, chłopcy - powiedział.

Fi wyszczerzył zęby w charakterystycznym głupawym uśmiechu, co mogło sta-nowić zapowiedź, że zamierza zabawić się kosztem Orda.

- O, jaka ładna nowa spódniczka - powiedział. - Zadałeś sobie tyle trudu tylko dla nas? A co się stało ze starą kamą? Czyżby skurczyła się w praniu?

Wstał, podszedł do Orda i przystanął krok przed nim. Cały czas szczerząc zęby w uśmiechu, najwyraźniej spodziewał się poklepania po plecach albo innego dowodu radości ze spotkania po kilku miesiącach rozstania.

- Zechce mi pan wybaczyć, sierżancie - odezwał się spokojnie zwiadowca i pozor-nie lekkim pchnięciem naramiennika obalił komandosa na podłogę. Fi głośno jęknął. Uderzenie przez kogoś w pancerzu, kiedy się nie miało na sobie swojego, zawsze było bardzo bolesne.

Boss zrobił taką minę, jakby przeżył wstrząs. Chłopcy z Drużyny Delta wyprosto-wali się na krzesłach i patrzyli na leżącego Fi, jakby się zastanawiali, czy nie stanąć w jego obronie. Ordo wyglądał jak ucieleśnienie bezlitosnej śmierci. Czasami nawet Ski-rata nie był do końca pewny reakcji elitarnego zwiadowcy.

- Któregoś dnia twoja niewyparzona gęba wpędzi cię w poważne tarapaty - syknął Ordo. Nie odrywając od niego spojrzenia, Fi napiął mięśnie, jakby szykował się do walki. - Lepiej się najpierw upewnij, że będę w pobliżu, kiedy w nie wpadniesz. -

Page 61: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

121Zwiadowca wybuchnął nagle śmiechem i pochylił się nad leżącym przyjacielem. Wy-ciągnął rękę, pomógł mu wstać i entuzjastycznie poklepał go po plecach. - Jak za daw-nych czasów, co? Znowu razem! - oznajmił. - Dobra nasza!

Boss spojrzał na Skiratę, który odpowiedział mu uśmiechem... miał nadzieję, że nieodgadnionym. Każdy z Zer potrafił być czyimś najlepszym przyjacielem albo najza-gorzalszym wrogiem. Na szczęście Fi mógł uważać Orda za oddanego przyjaciela. Mimo to nadal wyglądał na wstrząśniętego takim powitaniem.

- W porządku, możecie się teraz rozejść - oznajmił Skirata. - Jutro rano o ósmej zero zero spotkanie z obojgiem generałów na oficjalnej odprawie. Jakie to szczęście, że wreszcie wszyscy się dobrze rozumiemy.

Ordo chwycił garść kandyzowanych orzeszków i wyszedł z sali odpraw w towa-rzystwie Skiraty. Obaj stanęli na korytarzu. Komandosi z Delty byli dostatecznie wy-prowadzeni z równowagi, a Skirata chciał dać szansę obu drużynom na odbycie poga-wędki we własnym gronie. Może komandosi sądzili, że sierżant ich nie słyszy, ale Mandalorianin miał słuch lepszy, niż przypuszczali, chociaż spędził wiele lat na polach różnych bitew, nawet nie starając się chronić uszu przed ogłuszającym hukiem wystrza-łów. Nie spodziewał się jednak usłyszeć tego, co usłyszał.

- Fierfek! Myślałem wówczas, że stracił oddech, ale on po prostu rzygał i płakał... i to nie z powodu nerfich bebechów.

- Nigdy nie lubił, jak nami pomiatano. - Zawsze nas przepraszał i upewniał się, że po wszystkim jesteśmy cali i zdrowi. - Wyjątkowy człowiek - podsumował Niner. - Jatne'buir. Najlepszy ojciec. No cóż, dobry dowcip. Jego dzieci oficjalnie się go wyparły i

uznały go za dar'buira, już nie ojca. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby dzieci oficjalnie uznały jakiegoś Mando za byłego ojca. Coś takiego było zawsze powodem do wstydu.

Skirata nie mógł jednak wtedy opuścić Kamino ani nawet zdradzić im, gdzie prze-bywa. Nie mógł wytłumaczyć, że ich nie opuścił. Nawet Ordo nie wiedział, że dzieci uznały go za dar'buira.

Zawsze stawiałeś na pierwszym miejscu klony, prawda? - pomyślał. Były dla cie-bie ważniejsze niż własne ciało i krew.

- Dobrze się czujesz? - zapytał zwiadowca. Nie żałuję, że tak postąpiłem. Ani trochę, doszedł do wniosku Mandalorianin. - Nic mi nie jest, Ord'ika - powiedział. A zatem Vau wyszedł trochę z wprawy. -

Nasi przyjaciele nie wyjawili niczego interesującego, prawda? - Naturalnie istnieje możliwość, że niczego z nich nie wydobędziemy - zgodził się

zwiadowca. - Ale przesłuchiwanie doświadczonych więźniów w taki sposób, żeby ich nie zabić, zawsze zajmuje sporo czasu.

- A gdyby tak nakłonić jedno z naszych jetiise, żeby pomogło Vauowi? - zapropo-nował sierżant. - Są dobrzy, jeżeli chodzi o umiejętność perswazji.

- Prawdopodobnie będą zbyt wrażliwi - wyjaśnił Ordo. -Z drugiej strony... Jusik zawsze stara się coś dla nas zrobić.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

122- Bardziej przyda się na polu walki - stwierdził Skirata. - Odważny chłopak... nie-

źle sobie radzi ze sprzętem i jest dobrym pilotem, ale i ta dziewczyna ma w sobie sporo ikry. Przekonajmy się, czy przedłoży pragmatyzm nad zasady.

- Nie lubisz ich, Kal’buir? - domyślił się zwiadowca. - Nie chodzi o to, czy ich lubię, czy nie - odparł Mandalorianin. - Problem w tym,

czy będziemy mogli na nich polegać. Posłuchaj, gdyby Zey doszedł do wniosku, że dzięki temu wygra wojnę i ocali cywilańców, spisałby na straty mnie, ciebie i wszystkie klony. Jusik jednak czci cię jak bohatera, a ja nie wiem, która z tych dwóch skrajności jest bardziej niebezpieczna.

- Czyli masz okazję pomóc im stać się takimi żołnierzami, jakich i z nas zrobiłeś. Skirata uświadomił sobie, że słowa zwiadowcy sprawiły mu przykrość. - Dlaczego zawsze mam wrażenie, że już w wieku czterech lat byłeś bardziej męż-

czyzną, niż ja mógłbym się stać kiedykolwiek? - zapytał. Ordo szturchnął go żartobliwie w pierś. Tego dnia był wyraźnie w dobrym nastro-

ju. - Pozwól mi zapytać panią generał Tur-Mukan, czy nie podjęłaby się przesłucha-

nia więźniów - zaproponował. - Jeżeli nie zechce tego zrobić ze względów etycznych, nic przez to nie stracisz w jej oczach.

Skirata przygryzł wargę. Ordo często zawstydzał go nieoczekiwanym współczu-ciem i talentem dyplomaty.

- Tak, prawdopodobnie wolałaby nadal się bawić w dzielnego piechura, niż szar-pać się z wyrzutami sumienia, że zadaje się z takimi jak my - powiedział. - Ale zostaw to mnie.

- Niech będzie, jak chcesz - zgodził się Ordo. - Podjąłeś już decyzję, gdzie będzie się znajdowała nasza baza podczas tej operacji?

- Znam kilku gości, którzy mają wobec mnie dług wdzięczności - odparł Mandalo-rianin. - Gdzie ty byś ukrył żołnierzy?

- Miałbym ich ukryć tak, żeby ich nikt nie widział, czy tak, żeby nie wzbudzali ni-czyjej ciekawości?

- Żeby nie rzucało się w oczy to, co będą robić. - W jakimś barze - zaproponował zwiadowca. - Gdzieś, gdzie wiele osób zagląda

po pracy. - Przecież nie pijesz - żachnął się Skirata. - Nigdy też nie widziałem, żeby zwykli

sklonowani żołnierze dużo pili. - Poczuł się znów speszony niezwykłą inteligencją podwładnego. Jak na kogoś, kto właściwie nie znał życia poza koszarami i polem bi-twy, jego umiejętność uczenia się i wnioskowania na podstawie najmniejszych strzę-pów informacji dosłownie zapierała dech w piersi. - No i nigdy nie przestajesz pełnić służby.

- Sam powiedziałeś, Kal'buir, że można ukryć obecność grupy rosłych, krzepkich chłopaków w pancerzach, jeśli się nie będą wyróżniali z tłumu podobnych do nich klo-nów - przypomniał Ordo. - O ile pamiętam, zamierzałeś się zobaczyć z Marem Rugey-anem w sprawie czegoś, co nazwałeś zasłoną dymną.

- Słucham?

Page 62: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

123- Pamiętasz chyba Mara Rugeyana? - zapytał zwiadowca. -Mężczyznę, który po-

trafi mówić wszystkimi trzema kącikami ust naraz? Chwyciłeś go za... Naturalnie Skirata pamiętał. - Tak, gdybym wtedy wiedział, że będę go kiedyś potrzebował, potraktowałbym

go łagodniej - powiedział. - Chyba wiem, co może mu się spodobać - stwierdził Ordo. - Czy to ma coś wspólnego z zostawianiem siniaków? - Nie zamierzałem mu robić żadnej krzywdy - zastrzegł zwiadowca. - Chciałem

tylko dać mu do zrozumienia, że gdyby puścił na urlop wielu żołnierzy, cywile poczuli-by się uspokojeni ich widokiem, a wtedy, wśród tylu klonów, my stalibyśmy się prak-tycznie niewidzialni. - Kiedy Ordo się zastanawiał, na jego czole pojawiały się charak-terystyczne drobne zmarszczki. Czasami jego niezwykła inteligencja i idealna pamięć nie pomagały mu radzić sobie z problemami rzeczywistego świata, a przynajmniej nie wówczas, kiedy chodziło o Skiratę. - Pozwól mi spróbować, Kal’buir. Obiecuję, że tym razem będę lepszym dyplomatą.

- To był żart, Ord'ika - uspokoił go Mandalorianin. - Prawdopodobnie miałbyś taką samą szansę przekonania go jak ja w tej chwili.

- Czy kiedykolwiek cię zawiodłem? Pytanie nie było retoryczne i Skirata poczuł się upokorzony. Łatwo było zapo-

mnieć, że Ordo - silny, odważny i groźny żołnierz - pragnie aprobaty tylko jednej oso-by: swojego sierżanta. Wyglądało to, jakby jego podopieczny stał się znów ufnym dzieckiem i doszedł do wniosku, że jedyną osobą w galaktyce, zdolną do zaopiekowa-nia się nim i jego braćmi, jest pechowy najemnik, który nieszczególnie przepada za Kaminoanami.

- Nie powiedziałem tego w dosłownym sensie. - Skirata wyciągnął rękę i rozwi-chrzył włosy zwiadowcy, jak wówczas na Kamino, kiedy przerażony widokiem bły-skawic Ordo był jeszcze małym dzieckiem. Jedyną różnicę stanowiło to, że Kai musiał obecnie wyżej unosić rękę. - Jesteś moją dumą i radością. Żaden spośród was nie mógł-by być mądrzejszy, odważniejszy ani lepszy.

Z początku Ordo sprawiał wrażenie zdezorientowanego, ale później się uśmiech-nął. Wyglądało to jak reakcja dziecka, które nie może się pozbyć wrażenia, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo.

- Wiem, że moja wiedza jest niekompletna - powiedział. - Och, synu - westchnął Skirata. - Zamierzam uzupełnić luki w twoim wykształce-

niu. I to nie tylko w twoim, ale także twoich braci. Wiem, Kal’buir. - Jego zaufanie było najwyraźniej absolutne. - Jesteś naszym

obrońcą, a my zawsze będziemy ci służyli. Skirata się skrzywił. Taka wiara w ciebie mogła zdruzgotać, jeżeli nie dorosłeś do

tego, żeby być bogiem. Wcale tego nie żałuję, pomyślał. Ani jednej sekundy.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

124Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki,

Coruscant, kwatera główna dowództwa, 370 dni po bitwie o Geonosis

- Pana nazwisko nie figuruje na liście osób upoważnionych do wstępu na teren ośrodka - poinformował strzegący wejścia android strażnik.

Ordo wyciągnął rękę i wystukał na klawiaturze panelu drzwi zapamiętany kod. Strażnik wyglądał jak lita bryła metalu o czterech rękach, ale był o głowę niższy od zwiadowcy.

- Dobra robota - powiedział zwiadowca. - Masz prawo mnie zatrzymać. - Panie kapitanie... - zaczął android. Ordo sięgnął do pasa i wyjął rylcopodobny próbnik. Strażnik był szybki, ale nie na

tyle, żeby uniemożliwić zwiadowcy dyskretne wsunięcie końcówki próbnika do gniaz-da wejściowego na torsie. Dało się słyszeć ciche brzęczenie napędu modułu pamięcio-wego, a po chwili android zaczął wyglądać znacznie bardziej ugodowo.

- Wygląda na to, że pana nazwisko jednak figuruje na liście osób upoważnionych do wstępu na teren ośrodka - powiedział. - Ma pan dostęp do wszystkich pomieszczeń, nie wyłączając tych, które są zastrzeżone dla oficerów, ale na terenie ośrodka nie może pan nikogo śledzić.

- Znakomicie - stwierdził zwiadowca i wszedł do holu wyłożonego polerowanym białym marmurem. - Jestem osobą prywatną.

Łatwo było udawać osobę prywatną kiedy nosiło się pancerz. W kompleksie logi-stycznym Wielkiej Armii Republiki nikt nie zwracał większej uwagi na klony, nawet jeżeli nosiły oznaki kapitana elitarnego oddziału zwiadowców.

Ordo musiał tylko zachowywać się tak, jakby miał pełne prawo przebywać na te-renie ośrodka i załatwiać służbowe sprawy. Miał zaś do załatwienia to, co mu zlecił Kai Skirata. Chodziło o określenie sposobu poddania pracowników dyskretnemu nadzoro-wi, jako że centrum logistyczne było najbardziej prawdopodobnym miejscem, z którego kret mógł przekazywać Separatystom dokładne informacje o ruchu transportowców i terminach dostaw.

Starając się sprawiać wrażenie, że w jego wizycie nie ma niczego niezwykłego, Ordo wyjął komputerowy notes i zaczął zerkać na ekran, jakby się zapoznawał z infor-macjami. Żaden cywilny pracownik nie widział jego twarzy, więc prawdopodobnie nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Białe pancerze nosili w ośrodku niezdolni do czyn-nej służby sklonowani żołnierze, personel korpusu inżynieryjnego albo komandosi z elitarnego oddziału zwiadowców, którzy od czasu do czasu przeprowadzali inspekcje z rozkazu swoich generałów.

Ordo zajrzał do kilku pomieszczeń, w których sprawił niespodziankę androidom i został powitany obojętnymi spojrzeniami cywilnych techników. Na żyłę złota natrafił jednak dopiero w wydziale transportu, mieszczącym się w samym sercu skrzydła logi-stycznego.

Ściany dużego okrągłego pomieszczenia były pokryte aktualnymi hologramami, przedstawiającymi ruchy żołnierzy i transportów ze sprzętem. Hologramy mieniły się

Page 63: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

125jaskrawymi kolorami i wyglądały jak obrazy na ogromnym projekcyjnym wyświetla-czu. Pośrodku pomieszczenia stało wielkie biurko z wieloma stanowiskami, obsługiwa-nymi przez dwa androidy, czworo ludzi, sześcioro Sullustan, trzech Nimban i...

...zakutego w biały pancerz sklonowanego żołnierza, który pełnił służbę bez heł-mu.

- Doskonale - odezwał się głośno Ordo. Sklonowany żołnierz spojrzał na niego, stanął na baczność i zasalutował, chociaż

niezupełnie zgodnie z regulaminem, skoro nie miał hełmu. Mimo to zwiadowca odpo-wiedział podobnym salutem.

- Jakieś problemy z hełmem, żołnierzu? - zapytał. - Cywile się denerwowali, panie kapitanie - odezwał się półgłosem szeregowiec. -

Twierdzili, że wolą widzieć moje oczy. Ordo się zjeżył. Nigdy nie ulegał zachciankom cywilów. - Przeprowadzam rutynową inspekcję na rozkaz generała Camasa - oznajmił, ale

nie wyjawił żołnierzowi swoich danych personalnych. Komandosi z serii Alfa z elitar-nych oddziałów zwiadowców rzadko przedstawiali się niższym stopniem żołnierzom.

Omiótł spojrzeniem cywilów i zauważył, że patrzą na niego jeden z Nimban i ko-bieta. Bladoskóry, gadopodobny Nimbanin interesował go tylko jako obca istota, jakiej jeszcze nie widział, ale kobiecie poświęcił więcej uwagi, bo uznał ją za podejrzaną. Uśmiechała się do niego. Nie widziała jego twarzy, bo nie zdjął hełmu, a jednak się do niego uśmiechała. Co więcej, była urzekająco piękna, a w wydziale administracyjnym coś takiego było wystarczającym powodem do zmartwień. Chwilę później przeniosła spojrzenie na pulpit konsolety, odgarnęła na ramię długie jasno-blond włosy i ponownie pogrążyła się w pracy.

- Żołnierzu - odezwał się Ordo i gestem polecił szeregowcowi podejść bliżej. - Chcę, żebyś mi powiedział, na czym polega praca twojego wydziału.

Wyszli na korytarz i dopiero tam Ordo zdjął hełm, żeby okazać bratu szacunek i spojrzeć mu w oczy. Skaner w rękawicy wyjawił mu, że żołnierz nazywa się CT-5108/8843 i jest saperem, specjalistą od unieszkodliwiania ładunków wybuchowych. Na pewno rozbrajał urządzenia i niewybuchy, żeby inni żołnierze mogli ruszać do ata-ku. Wykonywał pracę, której nie mogły się podjąć nawet automaty.

Ordo natychmiast zwrócił uwagę na specjalność żołnierza. - Jak się nazywasz? - zapytał. Szeregowiec wahał się chwilę, zanim odpowiedział. - Corr, panie kapitanie - odparł cicho. - Dlaczego cię tu skierowano? Corr znów się zawahał, ale później ściągnął rękawice. Nie miał obu dłoni. Zastępowały je dwie zwykłe, prymitywne protezy. Wyglądały jak durastalowe

mechanizmy, których nawet nie obciągnięto synciałem. Ordo nie musiał pytać, w jaki sposób saper stracił dłonie. Utrata obu była o wiele gorsza niż jednej, bo to ręce decy-dowały o tym, czy ktoś jest człowiekiem.

- Brakuje części zamiennych, panie kapitanie, bo tylu rannych ludzi potrzebuje protez - wyjaśnił przepraszającym tonem szeregowiec. -A moje protezy nie nadają się

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

126do tego, żeby wykonywać zadania na polu walki. Wrócę tam jednak, kiedy tylko do-starczą potrzebne części zamienne.

Ordo domyślał się, co w takiej sytuacji powiedziałby Kal’buir. Był tak wstrząśnię-ty widokiem protez, że w pierwszej chwili chciał powiedzieć to samo, ale to nie było odpowiednie miejsce ani właściwa pora.

- Czy jesteś tu właściwie traktowany? - zapytał. Corr wzruszył ramionami. - Nie narzekam - powiedział. - Prawdę mówiąc, panie kapitanie, cywile rzadko się

do mnie odzywają. Jedyny wyjątek to pani kierowniczka Wennen. Jest dla mnie na-prawdę bardzo miła.

Ordo chyba się tego spodziewał. - Wennen to ta blondynka, tak? - zapytał. Corr kiwnął głową, a rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały. - Besany Wennen - powiedział. - Nie pochwala walk, panie kapitanie, ale nie po-

zwala, żeby osobiste przekonania wpłynęły na jej pracę. Bardzo się tu troszczy o mnie. Biedny, naiwny żołnierz, pomyślał zwiadowca. - Jak bardzo? - zagadnął. - Chodzimy razem na obiady, a raz nawet zabrała mnie do Galaktycznego Mu-

zeum - wyjaśnił Corr. Coś fascynującego, pomyślał Ordo. Nauczył się nieufności w bardzo wczesnym

wieku. Czarująca kobieta, specjalista od rozbrajania ładunków wybuchowych, centrum logistyczne... wystarczyło tylko skojarzyć fakty. Ordo umiał logicznie rozumować. Postąpiłby głupio, gdyby nie zaczął obserwacji od tego miejsca, ale musiał to zrobić tak, żeby nie wzbudzać jej podejrzeń. Na pewno nie mógł kobiety przesłuchać.

- Na ile zmian pracujecie? - zapytał. - Na standardową dobę przypadają trzy, panie kapitanie - odparł żołnierz. - Mogę cię prosić, żebyś coś dla mnie zrobił, Corr? - Naturalnie, panie kapitanie. - Ale to sprawa ściśle tajna, więc nie będziesz mógł o tym z nikim rozmawiać, na-

wet ze swoją kierowniczką - zastrzegł zwiadowca. - W związku z podejrzeniem o de-fraudację musimy dokonać rutynowej kontroli ksiąg, nic więcej, ale właśnie dlatego nie wolno ci puścić pary z gęby. - Zastanowił się, czy miałoby jakieś znaczenie, gdyby wyjawił Corrowi swoje imię. Bądź co bądź jego tożsamość znały tylko osoby z we-wnętrznego kręgu specjalnych oddziałów. - Mam na imię Ordo - oznajmił w końcu. - Tego także nie wolno ci nikomu zdradzić.

- Tak jest, panie kapitanie - odparł żołnierz. - Zrozumiałem. Ordo miał ochotę powiedzieć, że rozumie, jak bardzo Corr jest samotny pośród

obcych i jak bardzo chce wrócić do walczących na froncie braci, aby zająć się praw-dziwą pracą. Nie mógł jednak wyjawić mu nic więcej. Gestem polecił żołnierzowi, żeby wrócił na swoje stanowisko. Zauważył czarujący i prawdopodobnie szczery uśmiech, jakim go obdarzyła kierowniczka Wennen. Wychodząc z okrągłego pomiesz-czenia, przystanął tylko na chwilę, żeby się włamać do zautomatyzowanego urządzenia przekazującego sygnały komunikatora i umieścić w nim monitorującą pluskwę.

Page 64: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

127Biedny Corr, pomyślał. Poklepał androida strażnika po głowie i ruszył w kierunku

zaparkowanego śmigacza.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

128

R O Z D Z I A Ł

8 Wiem, w jaki sposób Kaminoanie to zrobili. Wykorzystali przeciwko nam nasze geny,

dzięki którym utrzymujemy więzy z braćmi i jesteśmy lojalni, a także szanujemy naszych ojców i okazujemy im posłuszeństwo. Kaminoanie dokonali w tych genach zmian, żeby-śmy chętniej wykonywali rozkazy. Musieli usunąć wszystkie cechy, dzięki którym Jango był egoistycznym samotnikiem, bo inaczej bylibyśmy złymi żołnierzami piechoty. Z za-chowania komandosów serii Alfa z elitarnych oddziałów zwiadowców widać wyraźnie, że Kaminoanie nie pomylili się w swoich rachubach. Jest jednak coś, czego jeszcze nie wiem: w jaki sposób przyspieszyli proces starzenia. To sprawa o kluczowym znaczeniu.

Pozbawili nas pełnego okresu życia, ale nie damy się zwyciężyć czasowi, ner vod. komandos z elitarnego oddziału zwiadowców, porucznik N-7 (Mereel) w zaszyfrowanej wiadomości doN-11

(Orda)

Administracja Republiki, dyrektor senackiego biura rzecznika prasowego,

piętro 391, ośrodek służb pomocniczych, 370 dni po bitwie o Geonosis

Gabinet Mara Rugeyana mieścił się prawie na najwyższym piętrze budynku admi-nistracyjnego. Rozciągał się z niego widok, za który wielu senatorów byłoby skłonnych zabić. Ordo zastanowił się, kogo musiał zabić Rugeyan - przynajmniej w przenośnym sensie - bo dyrektor sprawiał wrażenie człowieka, który bez wahania usunąłby każdego, kto by mu stanął na drodze.

Kanion za oknem był rzeczywiście bardzo głęboki. Zwiadowca przycisnął ręką hełm do boku i popatrzył z podziwem na nieustanny strumień przepływających szlaka-mi w dole śmigaczy.

- Dawno się nie widzieliśmy - odezwał się Rugeyan tonem osoby całkowicie za-dowolonej z życia. - Nigdy sobie nie wyobrażałem, że ktoś taki jak pan zechce się zwrócić do mnie z prośbą o pomoc.

Skirata wychwycił subtelną groźbę i szybciej zamrugał.

Page 65: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

129- Jestem wdzięczny za pańską pomoc podczas tamtego uwalniania zakładników -

powiedział. - Pamięta pan mojego kapitana, prawda? Ma na imię Ordo. Panie kapitanie, czy pan Rugeyan może zaproponować panu coś do picia?

- Byłbym wdzięczny za szklaneczkę soku - odparł zwiadowca. - Bardzo dziękuję. - Skirata miał wprawdzie niższy stopień wojskowy, ale Ordo zawsze czuł się nieswojo, ilekroć Kal'buir tytułował go kapitanem. - Zastanawiamy się, czy nie zechciałby pan udzielić nam pewnej rady.

Dyrektor nie zdradzał absolutnie żadnego zakłopotania tym, że rozmawia z klo-nem.

- Z przyjemnością pomogę, panie kapitanie - powiedział i wystukał jakieś polece-nie na klawiaturze. - Jayl, przynieś nam, proszę, coś do jedzenia i do picia - powiedział. - Może być sok i ciasteczka. - Uśmiechnął się ciepło do młodej asystentki i odwrócił do sierżanta. -Nie bardzo wiem, jakiej rady mógłbym panu udzielić. Wygląda na to, że bardzo dobrze zadbał pan o swój publiczny wizerunek. Jest pan sprytny, skuteczny i szlachetny, a to zalety, których nie da się kupić za żadną cenę.

- Odnoszę wrażenie, że nasi żołnierze mają za mało okazji, by cieszyć się życiem - zaczął Ordo. - Wiemy także, jak bardzo najważniejsi członkowie wydziału obrony ce-nią sobie pańskie rady.

- Rozumiem. - Rugeyan lekko zmrużył oczy. - Co prawda, to prawda. A zatem o co chcielibyście panowie ich prosić?

- O zgodę na urlop dla naszych żołnierzy - odparł zwiadowca. - Żeby trwał dłużej? - domyślił się dyrektor. Żeby w ogóle go dostawali, bo na razie jest to niemożliwe - wyjaśnił Skirata. - Ca-

ły wolny czas spędzają na ćwiczeniach albo w koszarach. - Naprawdę? - Nie wiedział pan o tym? - Prawdę mówiąc, nie wiedziałem - przyznał Rugeyan. - Nigdy zresztą się tym nie

interesowałem. - Wyglądał na zaskoczonego albo przynajmniej dobrze udawał. - Ale taką decyzję mogą podjąć tylko wojskowi. Nie dadzą się łatwo przekonać funkcjonariu-szom służb publicznych, takim jak ja.

Ordo sięgnął po szklaneczkę ze szmaragdowym sokiem, którą podała mu asystent-ka Rugeyana. Kobieta wpatrywała się w komandosa jak urzeczona. Zwiadowca pomy-ślał, że Kal'buir miał rację. Cywile nigdy nie widzieli z bliska sklonowanych żołnierzy.

O mało nie zapomniał, po co przyszedł. - Pod względem strategicznym tymczasowe wycofanie z linii frontu kilku tysięcy

żołnierzy nie spowoduje praktycznie żadnej różnicy - powiedział. - Poza tym na pewno pan rozumie, że wojna to nie tylko wielkie bum. Istnieje także inny front, a jego linia przebiega tu, na Coruscant. - Komandos klepnął się w czoło. - Przyda się tu obecność żołnierzy, którzy rzucaliby się w oczy. W czasach, kiedy istnieje groźba terrorystycz-nych zamachów, z pewnością wpłynie to korzystnie na poziom publicznego zaufania. Naturalnie przyniesie także korzyść naszym ludziom.

Rugeyan bawił się ciasteczkiem naszpikowanym kawałkami czerwonych i fiole-towych owoców.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

130- Przyznaję, że senat chciałby usłyszeć jakieś pozytywne wiadomości, jeżeli cho-

dzi o te zamachy - odezwał się w końcu. - Brak wieści sugeruje, że administracja jest bezradna. Wprawdzie bardzo szanuję naszych kolegów z CSB, ale nie robią chyba du-żych postępów, prawda?

Do rozmowy włączył się Skirata. - Gdyby teraz poczynili postępy, byłoby to w samą porę, mam rację? - zapytał. -

Jestem pewny, że dowiedziałby się pan o nich pierwszy. Mandalorianin miał fascynującą umiejętność: potrafił dawać do zrozumienia i su-

gerować. Był elokwentnym samoukiem, co zawsze wprawiało w zdumienie tych, któ-rzy go nie znali. Jusik dawał się na to zbyt często nabierać, a Vau nie był jedynym Mando, obdarzonym bystrym umysłem i umiejętnością wygłaszania ciętych ripost. Skirata umiał się błyskawicznie zmieniać z twardego wojownika Mando w polityka.

Ordo przekonał się, że podczas każdej rozmowy z udziałem Skiraty dowiaduje się czegoś nowego o swoim sierżancie.

- Zawsze wysoko cenię informacje - stwierdził Rugeyan. -Zwłaszcza kiedy wiem, że posłużą szlachetnemu celowi.

- A więc do rzeczy - zaczął Ordo i opróżnił szklankę. Asystentka pojawiła się w gabinecie tak szybko, jakby czekała za drzwiami, i ponownie ją napełniła. - Mamy w koszarach żołnierzy z dwóch batalionów elitarnej Czterdziestki jedynki, którzy właśnie wrócili z pola walki. Nie możemy także zapominać o załodze okrętu szturmowego, który czeka na przegląd w doku. Gdyby ktoś wpadł na dobry pomysł, puścił ich na dłuższy urlop i pozwolił żołnierzom na opuszczenie bazy, a nawet ich do tego zachęcił, moim zdaniem wszyscy by na tym skorzystali. Warto byłoby też przydzielić żołnie-rzom trochę kredytów, bo dotychczas nie dostają żadnego żołdu. Co za wzruszająca historia dla środków masowego przekazu.

Zawodową uprzejmość na twarzy Rugeyana zastąpiło zaskoczenie, ale zaraz znik-nęło.

- Dlaczego nigdy nawet o tym nie pomyślałem? - zapytał dyrektor. - Więc chodzi o waszych podwładnych? Waszych erce?

Posłużył się wojskowym określeniem, którego zazwyczaj nie używali cywile. Ski-rata zamrugał, ale zaraz znów się przeistoczył w mandaloriańskiego najemnika, tyle że w lepszym nastroju niż zazwyczaj.

- To nie są erce - powiedział. - Kiedy cywile słyszą to słowo, wyobrażają sobie androidy. Tymczasem moi chłopcy są prawdziwymi mężczyznami, więc proszę używać określenia „komandosi Republiki". Członkowie innych oddziałów są żołnierzami i należy tak o nich mówić albo używać stopni wojskowych. - Entuzjastycznie siorbnął łyk kafeiny. - Określenia w rodzaju „erce", „mięso armatnie", „puszki z mięsem", „bia-łasy" czy nawet „błyszczący chłopcy" są zdecydowanie niewłaściwe. Zdążyłem się zorientować, że terminologia odgrywa bardzo dużą rolę.

Podczas jego krótkiej przemowy Rugeyan zapisywał coś na arkuszu flimsiplastu. Nie obraził się, a przynajmniej nie dał po sobie niczego poznać.

- Bardzo słuszna uwaga - odezwał się w końcu. - Proszę zostawić wszystko w mo-ich rękach.

Page 66: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

131- Jestem pewien, że gdyby pojawiła się jakakolwiek dobra wiadomość, kapitan

Obrim ma kod pańskiego komunikatora na pierwszym miejscu swojej listy. - Skirata się uśmiechnął. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Ordo bawił się szklanką, w której zostawił na dnie trochę soku, żeby powstrzymać młodą asystentkę Rugeyana przed kolejną interwencją.

- Trudno zaprzeczyć, że niektórzy spośród nas są skazani na brudną, niewdzięczną pracę w cieniu, a inni dostają się na czołówki środków masowego przekazu - stwierdził dyrektor.

- Znaczenie mediów bywa czasami przeceniane - zauważył Mandalorianin. - Kapi-tan Ordo musi niedługo wziąć udział w następnym spotkaniu, ale dziękujemy panu za czas, jaki zechciał pan nam poświęcić.

Wszystko zostało załatwione w białych rękawiczkach. Zwiadowca uczestniczył w jeszcze jednej zawoalowanej rozmowie, podczas której dano do zrozumienia coś, czego nie dałoby się wyrazić słowami.

Zwłaszcza że to spotkanie różniło się diametralnie atmosferą od tego sprzed kilku miesięcy, w kosmoporcie Galactic City. Rugeyan był dla nich wtedy tylko uprzykrzo-nym wrzodem na shebs, czym zasłużył na niemal namacalną niechęć Kal’buira. Tego dnia zaś dyrektor najwyraźniej w lot pojął, czego się od niego wymaga, i chociaż z pewnością miał wiele pytań, żadnego nie zadał. Zachował się prawie jak zawodowy żołnierz.

Kiedy Skirata i Ordo zjeżdżali kilkaset poziomów turbowindą, czuli się jak w przedziale kanonierki lądującej na polu walki.

Niespodziewanie sierżant zaśmiał się cicho, zamknął oczy i skubnął grzbiet nosa. - Szkoda, że wcześniej nie uświadomiłem sobie, iż Rugeyan i tak spełni naszą

prośbę - powiedział. - Nie musiałbym wówczas... no cóż, sam wiesz. - Gdybyś aż tak gruntownie nie dał mu się poznać podczas tamtego uwalniania za-

kładników, może dzisiaj nie byłby wobec nas tak uprzejmy - zauważył Ordo. - Które-goś dnia ten gość może się stać całkiem pożytecznym członkiem biura wywiadu.

- Chciał tylko, abym mu udowodnił, że rozumiem jego położenie - dodał Skirata. - Czasami myślę, że ludzie chcą ode mnie więcej, niż powinni. A zatem na czym w tej chwili stoimy, Ord'ika?

Zwiadowca zaczął odginać palce rękawicy. - Zasłona dymna postawiona - zaczął. - Grupa operacyjna w pogotowiu i podzielo-

na na wachty. Punkty obserwacyjne oraz potencjalne kryjówki określone i sprawdzone. Broń i sprzęt na miejscu. Potwierdzony związek między ładunkami wybuchowymi a więźniami...

- No i? - przynaglił go Skirata. - Wszystko gotowe do akcji, ale nic z tego nie wynika - przyznał Ordo. - Nadal

brakuje nam wielu informacji, żeby można było przystąpić do działania. - Czy androidy deszyfrujące wyciągnęły coś ciekawego z pamięci komputerowych

notesów, które Atin znalazł na pokładzie przechwyconego frachtowca? - Mnóstwo danych, które trzeba porównywać ręcznie z innymi informacjami - od-

parł zwiadowca. - To tylko listy transakcji, jakie prowadzi każda spółka przewozowa.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

132Nic, co od razu rzucałoby się w oczy. Czasami żałuję, że nie mamy do czynienia z We-equayami. Oznaczyliby ważne informacje nagłówkiem „Ściśle tajne" i naprowadzili nas na właściwy trop.

- Dlaczego to okazuje się takie trudne? - zirytował się Skirata. - Fierfek, synu. Kom'rk i Jaing potrafią odnaleźć brzękomara na drugim krańcu galaktyki, a my nie możemy wykryć bandy terrorystów na własnym podwórku?

- Przepraszam, Kal'buir - odparł Ordo. Powinienem był osobiście zająć się złama-niem tych szyfrów, pomyślał. Sprawiam mu zawód. - Obawiam się, że nasze śledztwo musi przebiegać dwutorowo - dodał. - Szukamy siatki terrorystów, a także kogoś, kto wyjawia im tajne informacje. Kret może działać w naszej organizacji albo w CSB. W tym drugim przypadku wykrycie go może okazać się trudniejsze.

- Nie mam do ciebie żalu - zapewnił Mandalorianin. - Dawałem tylko upust fru-stracji.

- A w dodatku moi bracia znają tożsamość brzękomarów, których szukają- stwier-dził Ordo.

A zatem pozostaje nam tylko jedno - podsumował Skirata. - Musimy zbadać wszystkie kreski i kropki i mieć nadzieję na szczęśliwy przełom. A na razie będziemy się starali działać jak najszybciej.

- Chyba że to Vau będzie miał szczęście. Chyba już czas na skorzystanie z pomocy naszych Jedi, synu - zdecydował sier-

żant. - Jutro o ósmej zero zero - przypomniał Ordo. - Więc mamy trochę czasu na przygotowania - stwierdził Skirata. - Chodźmy zo-

baczyć się z pewnym Huttem, który jest mi winien przysługę... prawdę mówiąc, więcej niż jedną. Zabierzemy po drodze Seva i Scorcha, żeby się nauczyli, jak załatwiać takie sprawy.

Skirata umiał robić rzeczy, których nie potrafili ani komandosi, ani elitarni zwia-dowcy, a jedną z tych rzeczy było wykorzystywanie znajomości.

Ordo starał się wszystko zapamiętywać. Doszedł do wniosku, że tego wieczoru bardzo wiele się nauczy.

Chata Qibbu, dzielnica rozrywek, Coruscant, z udziałem przeprowadzających zwiad komandosów

z Drużyny Delta

Nad wejściem do lokalu wisiał pulsujący pomarańczowy szyld, który otaczała krzykliwa zielona obwódka. Qibbu otwierał lokal dosyć późno. Na dworze było ciem-no, a zdaniem Skiraty nadeszła pora, żeby właściciel lokalu powitał nowych gości.

- Jestem tylko prostym wyszkolonym zabójcą - odezwał się Sev - ale coś mi mówi, żeby nigdy nie jeść w restauracji, nad której drzwiami wisi taki paskudny szyld.

- Nie próbowałeś jeszcze jedzenia - powiedział Skirata. - Nie pozostawi ci miejsca na żadne wątpliwości.

Page 67: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

133- Ani deseru - dodał Scorch. - Czy wspominałem już, że czuję się, jakbym był na-

gi? Mniej więcej tuzin razy, odkąd opuściliśmy kwaterę główną - przypomniał sier-

żant. - Przyzwyczaj się do tego. Nie możesz nosić pancerza cały czas. Ordo wyciągnął blaster. Scorch uniósł brwi. - Staram się nie wzbudzać niczyjej ciekawości - wyjaśnił zwiadowca. - W prze-

ciwnym razie wyciągnąłbym oba. - Naprawdę w tym błyszczącym białym stroju zupełnie pana nie zauważyłem, pa-

nie kapitanie... Posłuchajcie, chłopcy - przerwał Skirata. Wsunął lewą rękę do kieszeni, żeby na-

macać metrowy durastalowy łańcuch, i opuścił prawą rękę wzdłuż boku. Ostatnio wi-dział Hutta bardzo dawno, kilka lat przed przylotem na Kamino, więc mógł przypusz-czać, że jego widok wywrze na starym ślimaku piorunujące wrażenie. -Qibbu może być zaskoczony moim widokiem, zwłaszcza że wciąż jeszcze jest mi winien honorarium, więc żadnych bohaterskich czynów - podjął po chwili. - Sam sobie dam z nim radę. - Gestem dał znak dwójce komandosów, żeby zostali w otwartym holu. - Macie wyglą-dać beztrosko - polecił. - Możecie poczytać sobie jadłospis, ale nie zwymiotujcie po tym, co na nim zobaczycie.

Istny labirynt pomieszczeń pełnił rolę restauracji, baru i hotelu, ale tylko kiedy in-spektorzy służb sanitarnych Coruscant mieli zamknięte oczy. Lokal był idealny pod każdym względem dla kogoś, kto nie chciał, by mu przeszkadzano. Na obskurnych obrzeżach dzielnicy rozrywek łatwo było o anonimowość.

Taki lokal mogło odwiedzać i opuszczać mnóstwo sklonowanych żołnierzy bez wzbudzania czyichkolwiek podejrzeń, przynajmniej kiedy wszyscy przyzwyczają się do ich widoku. Skirata pochylił się nad interkomem.

Wiedział, że Hutt Qibbu jest w domu. Zdradził mu to chudy jak szczapa Durosja-nin, który pojawił się nagle w drzwiach i zagrodził mu drogę.

- Lokal jest zamknięty - uprzedził. - A ja nazywam się Kai Skirata. Durosjanin zacisnął szare palce na rękojeści blastera. - Powiedziałem, że lokal jest zamknięty - powtórzył. Ordo wyskoczył zza drzwi i wymierzył lufę swojego blastera w płaską twarz Du-

rosjanina. - Przypuszczam, że jednak jest otwarty, a my chcielibyśmy się przekonać, jaką

specjalność przygotowaliście na dzisiejszy wieczór - powiedział. Durosjanin zamarł i tylko wpatrywał się w komandosa jak urzeczony, co prawdo-

podobnie uratowało mu życie. Gdyby wyjął blaster, Ordo by go zabił. A tak tylko chwycił go za nadgarstek i wykręcił mu rękę, żeby wyłuskać broń. Rozległ się charak-terystyczny trzask łamanej kości i wykidajło zaskowyczał.

- To prawdopodobnie oznacza zgodę na to, żebyśmy weszli do środka - stwierdził Skirata i upewnił się, że blaster nie wysunął się mu zza pasa. Mimo wszystko Qibbu powinien wydać trochę kredytów na kompetentnych ochroniarzy. Wszedł do opustosza-łej restauracji i stwierdził, że dywan nie przykleja się tak bardzo do jego butów jak

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

134przed laty. Udał się za kontuar, żeby sprawdzić, czy nie kryje się tam nikt, kto mógłby go zaskoczyć, a przy okazji przekonać się, czy szklanki są czyste.

Kiedy Ordo uniósł blaster, rozległ się cichy furkot. Skirata uniósł głowę i zauwa-żył, że Sev osłania jedne drzwi, a Scorch drugie. Dobre chłopaki, pomyślał. Dadzą sobie świetnie radę w wielkim, złym świecie.

- Witaj, Ka-a-alu... - Z kuchni wyłonił się Qibbu, a kiedy wpłynął za kontuar, do restauracji wpadła woń egzotycznych przypraw i smażonego tłuszczu. - Więc w końcu się zgłosiłeś po swoje honorarium. Sądziłem, że już nigdy się nie zjawisz. Widzę, że masz teraz personel i porządną kurtkę... Musi ci się nieźle powodzić, mam rację?

- To są koledzy, nie personel - wyprowadził go z błędu Mandalorianin. - Wezmę od ciebie gotówkę, ale jeżeli nie masz takiej sumy, możemy porozmawiać.

Qibbu wyglądał niezbyt pociągająco nawet jak na Hutta. Z rozcięcia w twarzy, które pełniło rolę ust, zwieszał się długi jęzor. Istota wślizgnęła się na podwyższenie za kontuarem, żeby obsłużyć nowych gości.

- Twoi chłopcy piją piwo? - Qibbu wskazał stojący na kontuarze słój z marynowa-nymi gorgami. - Może zjedzą coś na przekąskę?

- Nie, dziękujemy - odparli zgodnym chórem Sev i Scorch, zerkając na słój z mar-twymi płazami. - Nie dalibyśmy rady zjeść już nic więcej.

- Dobrze, w takim razie ty i ja porozmawiamy, Ka-a-alu - powiedział Qibbu. - Domyślam się, że nie masz pod ręką gotówki? - zagadnął Skirata. - Nie aż tyle. Daj mi trochę czasu... - Ułatwię sprawę nam obu. - Sierżant przysunął sobie stołek i usiadł tak, żeby jego

głowa znalazła się mniej więcej naprzeciwko oczu Hutta. - Jestem turystą. Czy moi chłopcy mogą obejrzeć twoje pokoje gościnne? Jeżeli się nam spodobają, na jakiś czas się tu zatrzymamy.

Skirata wskazał turbowindę. Sev i Scorch wyjęli blastery i udali się na zwiady. Ordo zamknął główne drzwi i zaczął powoli krążyć po lokalu. Prawdopodobnie chciał zapamiętać rozkład wszystkich pomieszczeń. Zachowuje się jak holorejestrator, pomy-ślał Skirata. Jeszcze jedna zaleta idealnej pamięci.

- A zatem... masz na oku jakąś robotę, Ka-a-alu, tak? - domyślił się Qibbu. - Może - odparł nieobowiązująco Mandalorianin. - Czy jednym z jej elementów będą... martwe osoby? - zaniepokoił się właściciel

Chaty Qibbu. - Tym razem nie - uspokoił go sierżant. - Po prostu szukam miejsca, gdzie moi ko-

ledzy i ja będziemy mogli się odprężyć i mieć pewność, że nikt nie będzie nam prze-szkadzał.

Qibbu kierował cały czas przecięte pionowymi szczelinami żółte oczy na krążące-go po sali komandosa. Skirata pomyślał, że już nigdy nie będzie mógł patrzeć w czyjeś żółte ślepia bez wspominania Kaminoan.

- Twoi koledzy są żołnierzami - odgadł Hutt. - To prawda - przyznał Mandalorianin. - Chcą jak najlepiej wykorzystać okres

urlopu. Nieczęsto go dostają. - Więc wykonują dla ciebie jakieś... zadania - stwierdził Qibbu.

Page 68: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

135- Tak, ale żadne z tych zadań nie powinno sprawić ci kłopotu - zastrzegł sierżant. -

Nie będziesz miał tu wizyt funkcjonariuszy CSB, bo moi chłopcy umieją się zachować. - Szukasz dla nich tylko ciszy i spokoju, żeby mogli wykonywać dla ciebie te za-

dania? Nawet nie wiesz, jak bardzo, Smrodliwy Oddechu, pomyślał Skirata. - Tak-przyznał obojętnie. - A w zamian za to anulujesz tę niewielką kwotę, którą jestem ci winien? - Może - odparł Mandalorianin. Jej wysokość wynosiła pięćset tysięcy kredytów

plus odsetki, ale na razie ich nie potrzebował. Dawniej zaryzykowałby własne życie i zabił każdego, kto by próbował uniemożliwić mu ich zdobycie. Kiedyś nawet, choć krótko, zajmował się ściąganiem długów, ale doszedł do wniosku, że trudno to nazwać żołnierskim rzemiosłem. - Mógłbym także zwiększyć ruch w twoim interesie, bo nie-długo zaroi się w mieście od żołnierzy szukających miłego, zacisznego lokalu, w któ-rym mogliby się odprężyć po trudach walki.

Proponujesz mi więcej, niż jestem ci winien - zauważył Hurt. - Musi się w tym kryć jakiś haczyk.

Mandalorianin się zaniepokoił. Negocjacje zaczynały mu się wymykać spod kon-troli.

- Haczyk polega na tym, że zagwarantujesz nam tu ciszę, spokój i pobyt bez żad-nych kłopotów - powiedział. - Pamiętaj, że moja definicja kłopotów jest bardzo ścisła.

- Żadnego niepożądanego zainteresowania - domyślił się Qibbu. - I żadnych zaczepek ze strony podejrzanych typów, jakie zazwyczaj odwiedzają

twój lokal - dodał sierżant. - Żadnego wykorzystywania moich chłopców. Tyle jedze-nia, ile zapragną, świeżego i odpowiednio przyrządzonego, jeżeli łaska, i utrzymywanie czystości w pokojach. Oni nie piją trunków, ale pochłaniają duże ilości kafeiny i słod-kich napojów.

Qibbu zamrugał powoli, wyraźnie zirytowany poczynaniami Orda, który zaczynał okazywać zainteresowanie kuchnią.

- Mógłbym tam przeprowadzić inspekcję sanitarną? - zapytał i nie czekając na po-zwolenie, zniknął za drzwiami.

Hutt odprowadził go wzrokiem, a potem przeniósł spojrzenie na Skiratę. - Wymagasz bardzo wiele dla swoich błyszczących chłopców - powiedział. Mandalorianin wsunął dyskretnie rękę do kieszeni i zacisnął palce na końcu łańcu-

cha. Ślimak musiał dostać nauczkę, żeby wiedział, kto ma lepsze karty podczas nego-cjacji.

- To dlatego, że na wiele zasługują, a ty jesteś mi winien dużą sumę - wyjaśnił z powagą. - A jeżeli się nie zgodzisz na moje warunki, wpadniesz w gorsze tarapaty, niż mógłbyś sobie kiedykolwiek wyobrazić...

Jego przygotowania, żeby dać Huttowi wycisk, przerwał stłumiony wrzask, jaki doleciał nagle z kuchni. Chwilę później wybiegła stamtąd młoda Twi'lekanka. Skirata pomyślał, że musiał ją przestraszyć widok Orda. Może powodem były dwa blastery?

Odwrócił się do Hutta.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

136- I tylko godne szacunku istoty płci żeńskiej za kontuarem - zapowiedział. Przera-

żona Twi'lekanka wyglądała na taką, a to mu się zupełnie nie podobało. Mimo wszyst-ko aż za dobrze znał Qibbu. - To chyba nie jest jedna z kucharek, jakie zwykle u ciebie pracują, hm? - zapytał.

Młoda istota kuliła się pod przeciwległą ścianą i spoglądała na Orda, który właśnie wyszedł z kuchni i demonstracyjnie powoli włożył blaster do kabury. Nie działał na nikogo uspokajająco, a zwłaszcza na istoty płci odmiennej. Skirata pomyślał, że musi go nauczyć, by zachowywał się uprzejmiej, zwłaszcza kiedy jest uzbrojony.

Hutt wybuchnął śmiechem, co zabrzmiało jak bulgot. - Ach, te kobiety - powiedział. - Sam wiesz, jakie bywają... Mandalorianin doszedł do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo. Jednym płynnym

ruchem wyciągnął durastalowy łańcuch, zamachnął się i zarzucił go na szyję Hutta. Chwycił drugi koniec, skręcił z pierwszym w dłoni i przyciągnął do siebie drżącą górę mięsa. Ogniwa łańcucha wżarły się w miękki tłuszcz, pozostawiając biały brzeżek ciel-ska, w którym krew nie mogła swobodnie krążyć.

- Posłuchaj, shag - warknął, czując gniew, który ściskał mięśnie jego gardła. Wie-dział, że dla Hutta nie istnieje gorsza zniewaga niż nazwanie go tchórzem. - Lubię Twi-'lekanki, pod warunkiem że są uczciwe, nie kradną ani nie robią czegoś gorszego, więc jeżeli będziesz źle traktował swój personel, przekonasz się, jakim potrafię być skrupu-latnym działaczem związkowym. Wystarczy, jeżeli się będziesz troszczył o moich chłopców, którzy zechcą odwiedzić twoją norę. Eniki? Jeżeli coś przeskrobiesz, następ-nego dnia rano na targowisku pojawi się nowa dostawa świeżego huttańskiego łoju. - Skręcił łańcuch trochę bardziej. - J'hagwa na yoka, tłuściochu. Żadnych kłopotów.

Po gadzim oku Qibbu przejechała podobna do wycieraczki szyby błona mrużna. - Wcześniej czy później twoi piękni chłopcy i tak zginą - stwierdził Hutt. Skirata miał tego powyżej dziurek w nosie. Nie mógł dopuścić, żeby taki mięczak

przypominał mu o tym i wyśmiewał się z ich poświęcenia. Szarpnięciem łańcucha zmu-sił Qibbu do opuszczenia głowy i z całej siły grzmotnął go kolanem w twarz. W pustej sali dało się słyszeć donośne plaśnięcie. Hutt jęknął z bólu i wypluł krople cuchnącej amoniakiem śliny.

- To co, możemy liczyć na porządną obsługę w twoim lokalu? - zapytał Skirata, ignorując ból w rzepce. - A może wolisz zapłacić mi natychmiast pół miliona kredytów z dziewięcioletnimi odsetkami?

- Tagwa, lorda. - To już mi się bardziej podoba. - Mandalorianin popuścił trochę łańcuch. - Po-

święcanie klientom stosownej uwagi zawsze dobrze wpływa na interesy. Qibbu się żachnął. - Stracę zyski - powiedział. Stracisz o wiele więcej, jeżeli będziesz ze mną zadzierał - zagroził. - Zawsze

chciałem się przekonać, czy Huttom naprawdę odrastają części ciała. - Skręcił znów mocniej łańcuch w dłoni. - Ke nu 'jurkadir sha Mando' ade...

Nie zadzieraj z Mandalorianami. To była niezła rada.

Page 69: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

137Qibbu nie był językoznawcą ale Skirata wiedział, że sam ton jego głosu może

zdradzić bardzo wiele zwierzęciu, a może nawet i Huttowi. Miał nadzieję, że najlep-szym tłumaczem okaże się brak krążenia w szyi istoty.

- Tagwa... sierżancie - wycharczał Qibbu i z ulgą westchnął, kiedy Skirata rozpla-tał łańcuch.

Z kabiny turbowindy wyłonili się Sev i Scorch. Pokazali sierżantowi odgięte ku górze kciuki.

- Idealne miejsce, jeżeli ktoś chce sobie zrobić przerwę na odpoczynek - odezwał się Scorch. - Jak okiem sięgnąć piękne widoki, platforma do zaparkowania nawet sze-ściu śmigaczy i mnóstwo, naprawdę mnóstwo miejsca na rozprostowanie nóg. Prawdę mówiąc, najwyższe piętro to same pokoje gościnne.

Dobra widoczność i pole ostrzału, łatwy dostęp, możliwość ucieczki i odpowiedni rozkład pomieszczeń, żeby ukradkiem przenosić i przechowywać sprzęt oraz materiały wybuchowe, pomyślał Skirata. Doskonale.

- Jeżeli pokoje są dość dobre dla moich kolegów, będą dobre także dla mnie - oznajmił i odwrócił się do Orda. - Chcesz je sam obejrzeć? - zapytał.

Zwiadowca pokręcił głową. Wciąż jeszcze zerkał podejrzliwie na młodą Twi'l-ekankę.

- Zaufam opinii większości - powiedział. Mandalorianin znów spojrzał na Hutta. - A zatem stawka jak za dłuższy pobyt? - zapytał. - Jak uzgodniliśmy - zgodził się Qibbu. Skirata zsunął się ze stołka, ale zanim zwinął łańcuch i umieścił z powrotem w

kieszeni, wytarł go do czysta ze śluzu Hutta. Nie dawał mu spokoju widok Twi'lekanki. Podczas tego zadania nie przywiązywał dużej wagi do losu cywilów, ale nie zaszkodzi, jeśli okaże jej odrobinę życzliwości.

Podszedł do Twi'lekanki i zauważył, że istota nadal kuli się pod ścianą. Niemal od-ruchowo kucnął przed nią, bo oczami wyobraźni zobaczył sześciu przerażonych małych chłopców, którzy czekali na „renowację".

- Mam na imię Kai - powiedział. - A pani jak się nazywa? Twi’lekanka nie patrzyła mu w oczy, tylko nieco w bok. Takie spojrzenie Manda-

lorianin widział w życiu nazbyt wiele razy. - Laseema. - No cóż, Laseemo, jeżeli twój szef nie będzie cię dobrze traktował, daj mi znać, a

ja z nim pogadam. - Uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak potrafił. - Obiecuję też, że żaden z moich chłopców nie będzie ci przysparzał problemów, zgoda?

- Zgo... da - wyjąkała Twi'lekanka. Jej lekku lekko się poruszały, ale Skirata nie znał niemego języka ich ruchów. Możliwe, że po prostu drżały z przerażenia. - Zgoda.

Mandalorianin obdarzył ją najbardziej uspokajającym uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć, i ruszył do drzwi.

- Wrócimy tu jutro, żeby zostawić bagaże - powiedział. - Mogłabyś przygotować dla nas pokoje gościnne na najwyższym piętrze? Zależy nam na tym, żeby były przy-tulne i czyste.

- I proszę nie zapomnieć o świeżych kwiatach - dodał Scorch.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

138Wrócili do śmigacza i obrali kurs na koszary kompanii Arca. Skierowali pojazd na

automatyczny szlak i wtopili się w strumień rozjarzonych tylnych świateł pozycyjnych. Jak mówił Fi, w nocy Coruscant wyglądała uroczo. Skirata uświadomił sobie, że nigdy o tym wcześniej nie pomyślał.

Szturchnął Seva. - Mamy doskonałą bazę wypadową- powiedział. - Jak na zamówienie - przyznał komandos. - Wniesienie drobnej części sprzętu

zajmie nam cały dzień, ale kiedy się ściemni, dowieziemy resztę i zostawimy na plat-formie ładowniczej.

- Czy nasz gospodarz się nie zdenerwuje, że przechowujemy w jego lokalu mate-riały wybuchowe? - zaniepokoił się Ordo.

- Jest Huttem - przypomniał Skirata. - Na pewno przechowywał o wiele bardziej niebezpieczne rzeczy. A poza tym to, czego nie wie, nie będzie mu spędzało snu z po-wiek.

Scorch wyglądał, jakby zachowanie sierżanta wywarło na nim duże wrażenie. - Naprawdę był pan w przeszłości złym gościem, sierżancie? - zapytał. - Co masz na myśli, mówiąc „w przeszłości"? - zainteresował się Sev. Komandosi wybuchnęli śmiechem. Byli doskonałymi żołnierzami z oddziałów

specjalnych i groźnymi przeciwnikami, ale nigdy nie mieli do czynienia z przestępca-mi... a przestępcy byli nieuniknionymi partnerami terrorystów. To właśnie był jeden z powodów, dla których Skirata nie miał żadnych zastrzeżeń przed „bandytowaniem".

Fierfek, pomyślał. Zrobiłem na nich wrażenie. Chłopcy z Drużyny Delta przesta-wali być zamkniętą czteroosobową społecznością i stawali się członkami większego zespołu. Doszedł do wniosku, że jeden problem został rozwiązany.

Naturalnie pozostawało do wykonania samo zadanie. Musiał także mieć oko na Atina, Vaua i Seva. I wprowadzić Etain w tajniki wojny, których w żadnym wypadku nie można było

nazwać szlachetnymi. I dopilnować, żeby wszyscy wyszli z akcji cali i zdrowi. Odwrócił się, wyciągnął rękę do tyłu i żartobliwie pacnął Seva i Scorcha, po czym

szturchnął siedzącego obok niego Orda. - Obiecałem ci spędzenie nocy w mieście - powiedział. - Kiedy zakończymy akcję,

Zey dostanie naprawdę wysoki rachunek z oficerskiej kantyny. - Może nie powinniśmy czekać tak długo? - zaproponował Scorch. - Nigdy nie

wiadomo, co kryje się za rogiem. Miał rację. Czegoś takiego nigdy nie można było przewidzieć.

Page 70: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

139

R O Z D Z I A Ł

9 Kiedy nieprzyjacielem jest bojowy robot albo mokrzak z bronią, zabicie go jest dosyć łatwe. W tej grze będziecie jednak działali pośród cywilańców, i to na waszej macierzy-

stej planecie. Może zdarzyć się tak, że nieprzyjacielem okaże się wasz sąsiad. Mogą nimi być ludzie, których znacie i lubicie. Mimo to musicie uważać ich za nieprzyjaciół i zabijać bez wahania. Nie istnieje mandaloriańskie słowo na określenie odwagi, ale to nic nie szkodzi, bo bez względu na to, ile osób ocalicie w czasie tajnej operacji, nigdy,

przenigdy, nie będziecie uważani za bohaterów. Postarajcie się z tym pogodzić. sierżant Kai Skirata podczas wykładu na temat taktyk walki z terrorystami. jaki wygłosił na Kamino do ko-

mandosów Republiki z kompanii od Alfa do Epsilon trzy lata przed bitwą o Geonosis

Plac apelowy koszar kompanii Arca, godzina 07.30, 371 dni po bitwie o Geonosis

Pocisk musnął głowę Etain i odbił się od pola Mocy, które młoda Jedi instynktow-nie wytworzyła dla ochrony twarzy.

Jusik podbiegł do niej tak szybko, że się poślizgnął, zanim znieruchomiał. Trzymał rozpłaszczony na końcu metalowy pręt, a z czubka jego nosa ściekały krople potu. Na policzku widniała rozmazana smuga krwi, ale Etain nie była pewna, czy to krew mło-dego rycerza.

- Przepraszam! - Jusik był wyraźnie podekscytowany. - Hej, dlaczego nie usią-dziesz na tamtej ławce? Byłoby bezpieczniej.

Etain wskazała krew na jego policzku. - A dlaczego ty nie posłużysz się Mocą? - zapytała. - To niebezpieczna zabawa. - To byłoby oszukiwanie - odparł Bardan i odrzucił niewielką plastoidową kulę z

powrotem w stronę gromady komandosów, którzy zaczęli polować na nią niczym sfora wygłodniałych drapieżników. Przepychali się, żeby uderzyć ją prętem w taki sposób, aby trafiła w ścianę koszarowego muru.

Etain nie miała pojęcia, jak nazywa się ta gra, jeżeli w ogóle miała jakąś nazwę. Wydawało się, że nie obowiązują w niej żadne reguły. Kulę można było uderzać, kopać i odrzucać, zależnie od kaprysu danego gracza.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

140W jednej czteroosobowej drużynie grali Niner, Scorch, Fixer i Darman, którzy

mieli za przeciwników Atina, Seva, Fi i Bossa. Skirata nalegał, żeby grali w miesza-nych składach.

Ich grze przyglądało się kilku innych komandosów, którzy akurat szli przez plac apelowy. Na boisku panowała ponura cisza, jeżeli nie liczyć brzęku uderzających o siebie prętów, chrapliwych odgłosów oddechów graczy i wykrzykiwanych od czasu do czasu pochwał w rodzaju Nar dralshy'a! - Włóż w to więcej serca! - albo Kandosii! Jusik wyjaśnił, że w potocznej mowie słowo to oznacza raczej „świetnie" niż „szlachet-nie".

Odkąd Etain ich poznała, komandosi stali się bardziej zadziornymi Mando. Zwa-żywszy na specyficzny charakter ich obowiązków, miało to sens, ale młoda Jedi nie potrafiła się oprzeć wrażeniu, że znów stają się jej obcy. Wyglądało na to, że bliska współpraca ze Skiratą kieruje ich myśli na rasę ludzi, którzy cieszyli się bezgraniczną wolnością.

Nawet Darman dał się ponieść temu nastrojowi. Odnosiło się wrażenie, że udział w grze pozwolił mu zapomnieć o całym świecie. W pewnej chwili odepchnął ramie-niem Bossa i przewrócił Jusika. Kiedy kula odbiła się z głuchym hukiem od muru dwa metry nad powierzchnią gruntu, rozległ się chóralny okrzyk Kandosii!

Nagle z budynku wyłonił się Skirata. Etain nie musiała szukać sugestii w Mocy, żeby poznać stan jego umysłu.

- Pancerze! - krzyknął Mandalorianin tak donośnie, że jego głos dotarł zapewne do każdego zakątka placu apelowego. Komandosi natychmiast skamienieli. Sierżant nie wyglądał na rozbawionego. - Powiedziałem, żebyście włożyli pancerze! Nie chcę wi-dzieć żadnych obrażeń! Czy to jasne?

Podszedł do leżącego Jusika zdumiewająco szybko jak na kuternogę, stanął przy nim i pochylił się tak nisko, że jego usta znalazły się kilka centymetrów od twarzy mło-dego Jedi. Zniżył głos, ale nie zanadto.

- Panie generale, z przykrością muszę stwierdzić, że jest pan di'kutem. - Przepraszam, panie sierżancie. - Jusik wyglądał jak skruszony chłopak. Miał

przesiąknięte potem włosy i zakrwawiony płaszcz. - To moja wina. Więcej się to nie powtórzy.

- Żadnych obrażeń. Nie teraz - powtórzył Mandalorianin. - Czy to jasne, panie ge-nerale?

- Zrozumiałem, sierżancie. Skirata kiwnął głową, wyszczerzył zęby w uśmiechu i rozwichrzył włosy Jusika,

jakby miał przed sobą jednego ze swoich żołnierzy. - Jesteś z całą pewnością ori'atin, Bard'ika -powiedział. - Tylko nie daj się zabić. Zachwycony Jusik się rozpromienił. Skirata nie tylko mu powiedział, że jest wy-

jątkowo zadziorny, ale użył najbardziej czułej formy jego imienia. Od tej pory był „Bardankiem", a zatem członkiem klanu Skiraty. Młody Jedi pobiegł truchtem za ko-mandosami i zniknął w budynku.

Utykając, sierżant podszedł do Etain i usiadł obok niej na ławce. - Jest dzielnym małym di'kutem, prawda? - zapytał.

Page 71: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

141A zatem tego określenia można było używać nie tylko w obraźliwym sensie. - Gdyby nie wojna, prawdopodobnie mistrz Zey odbywałby z nim w tej chwili

poważną rozmowę - odparła Etain. - Bardan bardzo się do was przywiązał. - Jeżeli Ktoś ma naturę samotnika, może zostać wojownikiem, ale niekoniecznie

żołnierzem - zauważył Skirata. - Gdzie się pan uczył? - zainteresowała się młoda Jedi. Mandalorianin patrzył przed siebie, ale na sekundę w kącikach jego oczu pojawiły

się zmarszczki. - Na ogół na ulicy i na polu bitwy - powiedział cicho. - Szkoliła mnie także gro-

mada bardzo sprytnych małych chłopców. Etain się uśmiechnęła. - Nie chciałam być nieuprzejma - zastrzegła. - Pytałam ze zwykłej ciekawości. - Nie ma sprawy - odpowiedział Skirata. - Musiałem analizować i tłumaczyć

wszystko, czego nauczałem w ciągu ośmiu lat moje Zera. Nie wystarczyło im pokazać, w jaki sposób prawidłowo toczyć walkę. Chcieli, żebym wszystko uzasadniał. Zasypali mnie pytaniami, a później przekazali mi z powrotem całą wiedzę, przetworzoną w spo-sób, z jakim się nigdy przedtem nie zetknąłem.

- Spotkamy się z nimi wszystkimi? - zagadnęła Etain. - Czy inni są tacy sami jak Ordo?

- Możliwe - przyznał sierżant. - Zera pełnią służbę w różnych miejscach. -Wymijająca odpowiedź oznaczała właściwie: „Proszę o to nie pytać". - I oczywiście wszyscy są tego samego kalibru.

- A zatem w dwunastoosobowej grupie operacyjnej będzie pan miał mnie i jedena-stu zadziornych gości... atin, tak? - domyśliła się Etain. - Nie mogę się oprzeć wraże-niu, że nie będzie pan miał ze mnie wielkiego pożytku.

Skirata wyjął bryłkę substancji podobnej do brązowego drewna i wsunął ją do ust. Zaczął żuć niczym gdan, kiedy ogryza czyjąś rękę.

- Mówi się atin'ade - poprawił młodą Jedi. - Zapewniam, że będzie z pani mnó-stwo pożytku. Podejrzewam, że to właśnie pani przypadnie w udziale najtrudniejsza część zadania.

- Dam z siebie wszystko, na co mnie stać - obiecała Etain. - Wiem. - Sierżancie, czy wszystkie szczegóły naszego zadania zostaną wyjaśnione pod-

czas odprawy? - To żadna tajemnica - odparł Mandalorianin. - Po prostu chcę, żeby wszyscy mieli

pełny obraz w tej samej chwili. Później odlecimy stąd i znikniemy. - Słyszałam, że już kiedyś pan to praktykował. - Cuy'val Dar. Tak - przyznał Skirata. - Byłem dawniej jednym z tych, którzy już

nie istnieją. Można się do tego przyzwyczaić. Taka sytuacja ma zresztą swoje dobre strony.

Wstał i ruszył w stronę koszar, a Etain poszła w jego ślady. Tego dnia nie rzucało się tak bardzo w oczy, że Mandalorianin utyka.

- W jakich okolicznościach został pan ranny w nogę? - zapytała.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

142- Nie posłuchałem rozkazu i dostałem w kostkę z verpińskiego karabinu rozpry-

skowego - odparł sierżant. - Czasami za naukę trzeba płacić wysoką cenę. - Nigdy nie poszedł pan z nią do lekarza? - Któregoś dnia się na to zdecyduję - zapewnił Skirata. -A teraz chodźmy na śnia-

danie, zanim udamy się na odprawę. Niektórych informacji lepiej wysłuchiwać na peł-ny żołądek.

Kiedy o ósmej zero zero zaczęła się odprawa, Jusik pojawił się wykąpany i prze-brany, ale wokół jego oka rozkwitał uroczy czarny siniak. Mimo to młody rycerz wy-dawał się zachwycony. Etain zazdrościła mu tego, że - podobnie jak Darman - umie znajdować radość w najmniej prawdopodobnych sytuacjach. Omegi i Delty chyba zre-zygnowały z demonstrowania odrębności obu drużyn. Siedzieli wokół stołu, ubrani w czarne kombinezony, ale w luźnych grupach. Atin i Sev nadal sprawiali wrażenie, jakby się trochę na siebie boczyli, ale przyspieszony kurs integracyjny, jaki zafundował im Skirata, chyba przynosił pożądane skutki.

Pewien problem sprawiała również istota rasy Wookie, która w pewnej chwili we-szła do sali odpraw. Etain zorientowała się, że to pilotka powietrznej taksówki. Skirata wskazał jej największe krzesło i zamknął drzwi.

- Ordo, czy upewniłeś się, że nie zainstalowano nam tu żadnych urządzeń podsłu-chowych? - zapytał.

- Tak jest, sierżancie. - Panie i panowie - zaczął Mandalorianin. - To, co wam teraz powiem, nie ma

prawa wydostać się poza ściany tej sali. Jeżeli ktoś się z tym nie zgadza i chce wyjść, powinien zrobić to w tej chwili.

- Proszę zauważyć, sierżancie, że nikt się nie poruszył - odezwał się Scorch. - Nikt nawet nie zemdlał z wrażenia.

- Właśnie takiej reakcji się po was spodziewałem - stwierdził Mandalorianin. - Od tej pory nie ma tu żadnego pana, pani, generała czy sierżanta. Nie ma kodów opiso-wych, oznak wojskowych ani płaszczy Jedi. Nie ma żadnego dowódcy oprócz mnie. Jeżeli będę zajęty albo zginę, waszym dowódcą zostaje Ordo. Rozumiecie? - Kiedy Wookie rzuciła mu dwa zawiniątka z ubraniami, Skirata odrzucił jedno w kierunku Etain, a drugie w stronę Jusika. Młoda Jedi chwyciła pakunek i przyjrzała mu się zdez-orientowana. - Cywilne łachy, dziecko - wyjaśnił zwięźle sierżant. – Moi chłopcy będą grali role żołnierzy na urlopie, a my, mieszańcy... no cóż, Etain może uchodzić za moją córkę, a Bard'ika będzie beztroskim próżniakiem, którego spotkałem podczas jednej z moich podróży. Goferem.

Wookie wydała pełen zadowolenia, przeciągły ryk. - A przy okazji... to jest Enacca. - Skirata wskazał istotę zamaszystym gestem. -

Będzie naszą kwatermistrzynią i pilotką. Zatroszczy się o nasze zaopatrzenie i środki transportu. Współpracowaliście kiedykolwiek z istotami rasy Wookie?

Komandosi pokręcili głowami, wytrzeszczając oczy na niezwykłą istotę. - No cóż, wszystko, co o nich słyszeliście, to prawda - podjął Mandalorianin. Dał

znak i z rękawicy Orda wystrzelił w kierunku ściany hologram. Przedstawiał mapę ze strzałkami i etykietami. - Tu macie wszystko, co do tej pory udało się nam zdobyć. Po

Page 72: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

143pierwsze, wiemy, skąd pochodzą użyte podczas zamachów materiały wybuchowe. Po drugie, mamy kreta, który albo przekazuje tajne informacje, albo nie umie się z nimi obchodzić. To prawdopodobnie ktoś z wydziału logistycznego albo wsparcia WAR, a może nawet z samej CSB. Brakuje nam natomiast ogniw, które by połączyły komórki siatki terrorystów. Nie znamy związku między materiałami wybuchowymi a konstruk-torami bomby, konstruktorami bomby a komórką odpowiedzialną za jej rozmieszczenie oraz tą komórką a osobami prowadzącymi obserwacje... innymi słowy takimi, które im mówią, gdzie podłożyć bombę i kiedy ją odpalić.

Ordo oparł rękawicę z holoprojektorem na krześle. - Vau próbuje zidentyfikować chociaż jedno ogniwo, przesłuchując więźniów, któ-

rych schwytały Omegi - powiedział. - Problem w tym, że nasi jeńcy mogą nawet nie wiedzieć, kto albo co jest tym

ogniwem - stwierdził Skirata. - Terroryści mają często zwyczaj korzystać z odpowied-ników skrzynek kontaktowych, żeby przekazywać różne przedmioty. Więźniowie mieli na ubraniach śladowe ilości materiałów wybuchowych, więc teoretycznie mogli być także konstruktorami, ale prawdopodobnie bomby są wytwarzane na Coruscant, bo łatwiej jest dostarczać hurtowe ilości materiałów wybuchowych niż gotowe bomby. Jedno i drugie nie jest łatwe, bo nie można udawać, że ładunki wybuchowe zostaną wykorzystane w jakiejś kopalni. Wniosek stąd, że więźniowie są członkami komórki zajmującej się kupowaniem i transportem surowców do produkcji bomb.

Jusik słuchał słów sierżanta z głową przekrzywioną na bok. - Dotąd nie jesteśmy tego pewni, chociaż upłynął cały dzień, więc mogę się domy-

ślać, że Vau nie wyciągnął z więźniów żadnej pożytecznej informacji - powiedział. - Czy mogę się zgłosić na ochotnika, żeby mu pomóc? Jedi znają metody perswazji i docierania do faktów.

- Wiem - przyznał Skirata. - Właśnie dlatego zajmie się tym Etain. Dla ciebie mam w tej chwili inne zadanie, którego wykonanie będzie się wiązało z koniecznością odby-cia podróży.

Młoda Jedi poczuła, że jej żołądek wywinął kozła. Czyżby to jakiś test? - pomyśla-ła. Jusik uważnie ją obserwował, więc na pewno wyczuwał jej rozterkę. Może tylko usiłował się zachować jak równy gość, który chce jej oszczędzić konieczności wykona-nia kłopotliwego zadania, a może tak bardzo się starał zostać jednym z „chłopców", że naprawdę chciał spróbować swoich sił i przesłuchać więźniów. Wyglądało na to, że utrzymuje własne ostrożne kontakty z Ciemną Stroną.

- Dobrze - odparła w końcu. Przecież już zabijałaś, pomyślała. Zabijałaś podczas walki wręcz i z broni palnej. Na Qiilurze, działając w najgłębszej tajemnicy, nie tylko zadawałaś ciosy, miażdżyłaś i cięłaś, ale także uczyłaś tego samego miejscowych par-tyzantów. Dlaczego więc się wzdragasz przed manipulowaniem umysłami wspólników terrorystów? - Zrobię, co będę mogła - dodała.

- To dobrze - odparł Skirata i przeszedł do następnej sprawy tak obojętnie, jakby młoda Jedi zgłosiła się na ochotnika do przygotowania obiadu. - Dane, jakie wyciągnął Atin z pamięci komputerowych notesów, to po prostu lista trzydziestu pięciu tysięcy spółek korzystających z usług tej samej firmy transportowej, do której zgłosili się także

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

144obecni goście Vaua. Sprawdzenie wszystkich oznaczałoby konieczność dokonania wie-lu analiz, których nie damy rady przeprowadzić sami, więc Obrim skonfrontuje tę listę ze swoją specjalną osobistą bazą danych. Zorientuje się, czy któraś z tych spółek nie ma na swoim koncie pogwałcenia przepisów celnych, podejrzanych transakcji czy choćby tylko mandatu za przekroczenie dozwolonej prędkości. Kiedy będzie się tym zajmował, my się stąd wyniesiemy. - Spojrzał na Jusika. - Enacca zrobi z ciebie najbardziej nie-chlujnego pilota powietrznej taksówki w całej galaktyce. Wszyscy pozostali mogą za-brać dodatkowy sprzęt, to znaczy osobiste pancerze, cywilne ubrania i prywatną broń.

- No nie, sierżancie... - żachnął się Fi. - Przekonasz się, że to ci się spodoba - uspokoił go Skirata. - Może nawet będziesz

mógł nosić hełm Hokana. - Robię to tylko dla pana, sierżancie - odparł komandos. - Grzeczny chłopiec - mruknął Mandalorianin. - A więc wszyscy spotkamy się tu

ponownie o dwudziestej pierwszej zero zero, kiedy się porządnie ściemni. - Skirata dał znak, że Ordo może wyłączyć holoprojektor, i gestem wezwał Etain. - Pani generał, panie kapitanie... pójdziecie ze mną.

Wyszedł na korytarz, ale zamiast skierować ich do zacisznej wnęki, gdzie mogliby omówić szczegóły akcji, wyprowadził ich na plac apelowy. Czekał tam jeszcze jeden poobijany śmigacz z przyciemnionymi transpastalowymi osłonami.

- Handluje pan z Enaccą używanymi pojazdami? - zapytał Fi. Żarty zawsze przy-chodziły mu łatwo, ale Etain nie było wcale do śmiechu. - Z drugiej strony muszę przy-znać, że takie jak ten naprawdę nie zwracają niczyjej uwagi.

- Wskakuj - rozkazał sierżant. - Pora zabrać się do pracy. Podobnie jak sklonowani żołnierze, młoda Jedi stawała się coraz lepsza w wyko-

nywaniu rozkazów. Ordo zajął miejsce na fotelu pilota, skierował powoli śmigacz na jeden z głównych strumieni i wskoczył w lukę w innym szlaku, który prowadził na południe.

- Właśnie w tym miejscu zaczynają się trudności, Etain - odezwał się Skirata. Młoda Jedi chyba wiedziała, czego się spodziewać. - Tak - przyznała. - To będzie trudniejsze niż walka z szeregami bojowych robotów i bawienie się w

bohatera. - Mandalorianin żuł cały czas korzeń mik. Etain wyczuwała charakterystycz-ną słodkawą woń w jego oddechu. - Nie będę obrażał twojej inteligencji. Chcę, żebyś poddała torturom pewnego mężczyznę. Schwytanie go to pierwszy od wielu miesięcy przełom w śledztwie, więc musimy to jak najlepiej wykorzystać. Musisz wiedzieć, że podczas próby schwytania tych więźniów zginęło kilka osób.

Młoda Jedi nie miała pojęcia, czy Skirata poddaje ją testowi na lojalność, czy mó-wi serio, ale sierżant na pewno rozumiał, że wykonanie tego zadania będzie oznaczało konieczność przekroczenia ostatecznej granicy, czego dotąd dokonało niewielu Jedi. Jedi przekraczali jednak cały czas granice przyzwoitości, więc chyba nie było w tym nic złego. Należało tylko pamiętać, żeby nie popełniać w gniewie aktów przemocy ani nie ośmielić się kogoś pokochać.

Page 73: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

145Etain dochodziła do wniosku, że kroczenie ścieżką Jedi z każdym dniem przycho-

dzi jej z większym trudem. Mimo to bardziej niż kiedykolwiek w życiu była przekona-na o słuszności swoich przekonań.

Uświadamiała sobie także obecność Orda. Pilotujący śmigacz zwiadowca sprawiał wrażenie idealnie spokojnego, ale wiry i

mroczne, głębokie przepaście w otaczającej go Mocy dowodziły, że nie jest pogodzony ani ze światem, ani z sobą. Etain wyczuwała silne impulsy strachu, bólu, bezradności, bezgranicznego zaufania, osamotnienia i... Oszałamiająca szybkość i złożoność zmian uderzyła ją niczym silna struga lodowatej wody. Młoda Jedi miała chwilami wrażenie, że ma do czynienia nie z człowiekiem, ale z obcą istotą w rodzaju Hutta, Weequaya czy Twi'leka.

Ten mężczyzna poddawał się często depresji. Jego umysł pracował cały czas na pełnych obrotach. Miało się wrażenie, jakby nigdy nie przestawał.

- Dobrze się pani czuje, pani generał? - zapytał zwiadowca, cały czas zupełnie spokojny.

Dopiero wówczas Etain uświadomiła sobie, że jakiś czas się w niego wpatrywała. - Wszystko w porządku - odparła i z wysiłkiem przełknęła ślinę. - Co mogłabym

zrobić, czego nie potrafi Walon Vau? - zapytała. - Czy jesteś gotowa usłyszeć kilka nieprzyjemnych rzeczy? - zagadnął Skirata. - Muszę. Mandalorianin z namysłem potarł czoło. - Istnieją sposoby szkolenia ludzi, żeby się nie załamywali podczas przesłuchania-

zaczął w końcu. -To eufemistyczne określenie oznacza tortury, a ja nie lubię go uży-wać, chociaż kiedyś się tym zajmowałem. Wiem, że zatwardziali terroryści są szkoleni w podobny sposób jak żołnierze, nikt jednak ich nie uczy, jak opierać się umysłowym sondom Jedi. To daje nam zarówno psychologiczną, jak i całkiem konkretną przewagę.

- Podobno Niktowie są bardzo twardzi - zauważyła młoda Jedi. - Ludzie także potrafią być twardzi - stwierdził Skirata. Wyglądał na mocno zdenerwowanego... Etain znów odniosła wrażenie, jakby ota-

czająca go Moc upodobniła się do mrocznego wiru. - Kału, dla kogo z nas to będzie bardziej nieprzyjemne: dla mnie czy dla ciebie? -

zapytała. - Dla mnie. - Tak przypuszczałam. - Czasami nie można na to nic poradzić. - Więc kto szkolił Omegi? - zagadnęła młoda Jedi. Wyczuwała u Orda pierwsze

oznaki cierpienia. - Ja - odparł Mandalorianin. - Aha. - Czy gdybyś była na moim miejscu, pozwoliłabyś, żeby zajmował się tym ktoś

inny? - Nie. - Etain od razu zrozumiała. Nie musiała się nad tym nawet zastanawiać.

Gdyby pozwoliła komuś wykonać za siebie brudną robotę, żeby zachować czyste su-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

146mienie, zawiodłaby zaufanie szkolonych osób, a wynik byłby taki sam. - Nigdy bym się na to nie zgodziła.

- No cóż... - Skirata zamknął na chwilę oczy. - Jeżeli ja mogłem się zajmować szkoleniem moich chłopców, ty także powinnaś bez problemu zrobić to, z czym nie umie poradzić sobie Vau.

- Więc proszę mi powiedzieć, jaka jest stawka. - Dla kogo? Dla Republiki? - zapytał Kai. - Szczerze mówiąc, prawdopodobnie

niezbyt wysoka. A jeżeli chodzi o siły i środki, terroryści nawet nie potrafią zadać po-ważnych strat. Liczba ofiar może sięgać tysięcy, nie więcej. Prawdziwe straty powodu-je strach.

- A zatem dlaczego tkwisz w tym po same uszy? - Jak myślisz, kto najbardziej ucierpi na działaniach terrorystów? - odparł sierżant.

- Sklonowani żołnierze. - Przecież każdego dnia na linii frontu giną tysiące żołnierzy - przypomniała mło-

da Jedi. - Pod względem liczebności... - Tak, jeżeli chodzi o wojnę, nic na nią nie mogę poradzić -zgodził się Mandalo-

rianin. - Nauczyłem wielu żołnierzy, jak walczyć, żeby przeżyć. Pozostało mi już tylko zrobić tyle, ile mogę, i tam, gdzie się da.

- Osobista wojna, prawda? - domyśliła się Etain. - Tak uważasz? - zdziwił się Skirata. - Nie obchodzi mnie, czy Republika upadnie,

czy nie. Jestem najemnikiem, więc każdy może być moim pracodawcą. - A zatem skąd ten gniew? - zapytała Etain. - Wiem, czym jest gniew. Jesteśmy

Jedi, więc cały czas staramy się go unikać. - Nie spodoba ci się moja odpowiedź - mruknął sierżant. - Ostatnio nie podoba mi się wiele rzeczy, ale nadal muszę stawiać im czoło. - Jak chcesz - odparł Skirata. - Dzień po dniu z coraz większą goryczą obserwuję,

jak Mandalorian, bo moi chłopcy właśnie nimi są, czy ci się to podoba, czy nie, wyko-rzystuje się i spisuje na straty w wojnie, z którą nie powinni mieć nic wspólnego. - Od-wrócił się i delikatnie położył dłoń na opancerzonej płytce naramiennika siedzącego przed nim Orda. - Ale nie dopuszczę, żeby coś takiego działo się podczas mojej wachty.

Etain nie miała na to odpowiedzi. Nie patrzyła na problem w kategoriach rasy, tym bardziej, że Mandalorianie właściwie nie byli odrębną rasą. Rozstała się z Omegami na Qiilurze przed dziewięcioma miesiącami, ale codziennie cierpiała, widząc wykorzysty-wanych żołnierzy, którzy nie mieli możliwości wyboru, żadnych praw ani przyszłości w Republice, chociaż to w jej obronie poświęcali życie.

To było niesprawiedliwe. Musiał gdzieś istnieć punkt, w którym cele przestawały uświęcać środki, bez

względu na to, jakie były te cele. Podobnie jak siedzący obok niej porywczy mężczy-zna, który nie stronił od aktów przemocy, Etain nie sprzeciwiała się swojej roli w tej wojnie wyłącznie z pobudek etycznych, bo to byłoby właściwie chowaniem głowy w piasek.

Nie ocaliłaby w ten sposób nikogo od śmierci.

Page 74: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

147A jeżeli Rada Jedi mogła pozwalać na coś takiego, żeby ocalić Republikę, Etain

mogła upaść nawet tak nisko, byle tylko ocalić żołnierzy, których uważała za ludzi. - Postaram się was nie zawieść - obiecała. - Masz na myśli mnie? - zapytał Skirata. Tak, ciebie także, pomyślała młoda Jedi.

Bezpieczna kryjówka, rejon Browaru, Coruscant, kwadrant J-47, godzina 10.00, 371 dni po bitwie o Geonosis

Skirata spodziewał się, że bezpieczną kryjówkę ulokują w równie podejrzanej dzielnicy miasta, w której niezwykłe zachowania stanowią element codziennego krajo-brazu.

Okazało się jednak, że tym razem Enacca przeszła samą siebie. Kryjówka mieściła się w niewielkim apartamencie w odnowionej dzielnicy, zwanej Browarem. Wokół niektórych budynków wciąż jeszcze pracowały konstrukcyjne roboty, które pokrywały ściany gustownymi durastalowymi okuciami. Sierżant pomyślał, że Zey dostanie zawa-łu na widok rachunku za użytkowanie lokalu.

- Prawdopodobnie właśnie to nasi bracia nazywają kandosii - odezwał się Ordo, kierując śmigacz ku platformie ładowniczej. Dyskretny daszek osłaniał platformę przed spojrzeniami wścibskich osób. Skirata najbardziej się obawiał, że ktoś mógłby obser-wować ich z dachów sąsiednich wysokościowców, ale okolicznymi szlakami latało tyle pojazdów, że wszelkie próby prowadzenia takich obserwacji byłyby skazane na niepo-wodzenie. Widok platformy raz po raz coś przesłaniało. - Wrócę później. Mam jeszcze do załatwienia kilka spraw, Kal’buir.

Kiedy drzwi do holu zamknęły się za ich plecami, zgiełk i pomruk zupełnie uci-chły. Z tego wynika, że apartament jest idealnie dźwiękoszczelny, pomyślał Skirata. Enacca była bardzo sprytną Wookie. Vau przy swojej pracy musiał czasem hałasować, a nie było powodu denerwowania sąsiadów w tańszych lokalach, których ściany nie tłumiły tak dobrze dźwięków.

A poza tym taki apartament był ostatnim miejscem, w którym Orjula mogliby po-szukiwać jego kompani.

Etain miała ręce zaplecione na piersi, a jasnobrązowe kręcone włosy zaplotła w warkocz, z którego wymknęło się kilka kręconych kosmyków. Jej nowe cywilne ubra-nie wyglądało, jakby w nim spała. Twarz przesłoniła woalką w kropki i dziwacznie stawiała nogi. Wyglądała jak uzbrojona w świetlny miecz uczennica.

- Poradzisz sobie, ad’ika? - zapytał Skirata. Nazwał ją „małą", jak kochający oj-ciec córkę. Pewnie powiedział to odruchowo, ale młoda Jedi postanowiła go nie osą-dzać. Podobnie jak on przypuszczała, że będzie musiała się postarać wyglądać jak naj-mniej groźnie. - Jeżeli nie, zrezygnuj już teraz.

A gdybym się na to zdecydowała, co zrobiłby Skirata? - pomyślała Etain. Do tej pory zdążyła poznać wiele niebezpiecznych miejsc i osób.

- Nie zamierzam się teraz wycofać - oznajmiła. Mandalorianin czekał, aż młoda Jedi nagle objawi jakieś niezwykłe cechy charak-

teru albo kobiecą słodycz, co by wyjaśniało, dlaczego taka niezbyt urodziwa, koścista

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

148osoba o rozwichrzonych włosach do tego stopnia oczarowała Darmana. Doszedł jednak do wniosku, że Etain jest po prostu dzieckiem Jedi, obdarzonym dużym poczuciem odpowiedzialności, które dostrzegał w jej młodej twarzy i starych oczach.

Przycisnął guzik brzęczyka na ścianie obok drzwi do głównego pokoju. Po chwili dał się słyszeć cichy szelest i płyty się rozsunęły. Nozdrza sierżanta poraził ostry za-pach, który w połączeniu z wilgotnym powietrzem skojarzył mu się z oborą pełną prze-rażonych zwierząt. Był tak trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym, że od razu poszukał wzrokiem strilla. Nigdzie jednak nie zobaczył Mirda.

Siedzący przy stole Vau wyglądał na zmęczonego. Zachowywał się jak niezado-wolony z postępów uczniów profesor, ale fizyczny wysiłek było widać w biegnących od nosa do ust głębszych liniach i sposobie, w jaki bębnił palcami po blacie stołu. Czę-sto uciekał się do tej sztuczki, żeby nie zasnąć.

Siedzący naprzeciwko niego mężczyzna oparł głowę na stole i wyglądał, jakby spał. Vau wyciągnął rękę, chwycił więźnia za włosy i szarpnął. Popatrzył mu uważnie w twarz i znów ostrożnie położył jego głowę na stole.

- Przyleciałaś tu, Jedi, po to, żeby mnie zmienić, tak? - zapytał. Wstał i przeciągnął się, aż zatrzeszczały stawy. Ręką wskazał zwolnione przez siebie krzesło. - Możesz z nim zrobić, co zechcesz.

Etain wyglądała na zaskoczoną. Po słowach Skiraty przypuszczała, że na widok bryzgów krwi na nieskazitelnie czystych kremowych ścianach wpadnie w przerażenie. Spojrzała na Vaua, jakby się spodziewała, że zobaczy kogoś innego.

- Gdzie trzymasz pozostałych dwóch? - zainteresował się Skirata. - Nikto numer jeden nazywa się M'truli i przebywa związany w sąsiedniej sypialni.

- Vau starał się zachowywać najuprzejmiej, jak potrafił. W końcu zależało mu przede wszystkim na wykonaniu zadania. Skirata musiał mieć to samo na uwadze, bo ani my-ślał podejmować ich kłótni w miejscu, w którym została przerwana. - Nikto numer dwa nazywa się Gysk i przebywa w gabinecie.

- Pańskiej tunice przydałoby się pranie - zauważyła młoda Jedi. - To z powodu ich rogów - wyjaśnił Vau. - Nie można przywalić pięścią żadnemu

Niktowi. Trzeba w tym celu posłużyć się czymś innym. Etain usiadła na krześle, który zwolnił Vau, i położyła dłonie płasko na blacie sto-

łu. Wciąż jeszcze wyglądała na zdziwioną. Skirata podszedł do ściany i oparł się o nią plecami, a Vau udał się do łazienki. Chwilę później dobiegł stamtąd plusk lejącej się do umywalki wody. Etain spojrzała na więźnia.

- Bardzo chcesz powiedzieć mi, co wiesz - odezwała się kojącym tonem. - Pra-gniesz podać mi nazwiska swoich współpracowników.

Orjul drgnął. Z pewnym wysiłkiem oderwał głowę od blatu stołu, uniósł ją powoli i jakąś sekundę wpatrywał się w twarz młodej Jedi.

A potem na nią splunął. Wstrząśnięta Etain wyprostowała się na krześle i otarła grzbietem dłoni różowawą

plwocinę z twarzy. Zaraz jednak się opanowała. - Zachowaj swoje parszywe umysłowe sztuczki dla siebie, Jedi - wycedził więzień

pogardliwie.

Page 75: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

149Skirata nie sądził, żeby Etain od razu się załamała, i nie pomylił się w rachubach.

Młoda Jedi siedziała nadal nieruchomo, ale Mandalorianin wiedział, że nie pozostaje bezczynna. Podobnie jak sklonowanych żołnierzy, szkolono ją od dzieciństwa, tyle że pierwszą bronią, po jaką sięgała, była jej władza nad Mocą i umiejętność wychwytywa-nia z niej informacji niczym ze zgiełku sygnałów komunikatorów.

Wyjawił mu to Darman. „Potrafi odróżniać nas od siebie tylko dzięki temu, co czujemy i myślimy, sierżancie. Byłoby dobrze, gdybyśmy i my mogli zdobyć taką umiejętność".

- Czy mogę się zobaczyć z Niktami? - zapytała nagle Etain. Vau wyszedł z łazienki, wycierając twarz puszystym białym ręcznikiem. - Proszę bardzo - powiedział. Posłał Skiracie spojrzenie mówiące: „Chyba wiesz,

co robisz", podszedł do drzwi sypialni i otworzył je. - Obaj są związani - oznajmił bez-namiętnie. - Rozumie pani chyba, że trzymamy ich osobno, aby ze sobą nie rozmawiali.

- Domyśliłam się tego - przyznała młoda Jedi. Spędziła najwyżej minutę w sypialni, po czym udała się do gabinetu. Opuściła go

równie szybko, podeszła do obu Mandalorian i nachyliła się do nich. - Jestem prawie pewna, że Niktowie nie mają żadnych informacji - oznajmiła. - Co

więcej, są świadomi tego, że ich nie mają. - Ludzie mają różne cenne informacje, nic o tym nie wiedząc - odparł sceptycznie

Skirata. - To właśnie my kojarzymy pozornie bezużyteczne strzępki informacji i znaj-dujemy ukryte między nimi powiązania.

- Chodzi mi o to, że nie wyczułam w nich nic oprócz panicznego strachu przed śmiercią - stwierdziła Etain.

Vau wzruszył ramionami. - A podobno Niktowie to twardzi goście - powiedział. - Każda forma życia stara się uniknąć śmierci - wyjaśniła młoda Jedi. - Różnica

między więźniami polega na tym, że Orjul obawia się załamania. Wyczuwam u niego coś innego niż u Niktów. To nie jest zwierzęcy lęk przed śmiercią. Nie odciska się rów-nie głęboko w Mocy. - Zaplotła palce na sposób Jedi, co wyglądało, jakby załamywała ręce. - Będę musiała poświęcić całą uwagę Orjulowi - podsumowała. - Ma informacje, ale boi się je wyjawić.

Obaj Mandalorianie obserwowali, jak wraca do głównego pokoju, siada przy stole i zaczyna się wpatrywać w Orjula. Vau wzruszył ramionami.

- Dobrze się składa - powiedział. - Przynajmniej się trochę zdrzemnę, kiedy ona będzie się starała coś z niego wyciągnąć. Kiedy wrócę, skorzystam z bardziej... nama-calnych metod.

Nagle z ust Orjula wyrwało się głośne westchnienie. Vau odwrócił się i spojrzał na więźnia. Etain nawet go nie dotknęła, ale cały czas się w niego wpatrywała.

- Kału, tacy ludzie przerażają mnie bardziej niż Orjul - stwierdził. - Prześpię się te-raz kilka godzin. Obudź mnie, jeżeli ta Jedi coś z niego wyciągnie... albo go zabije.

Była mniej więcej dziesiąta trzydzieści rano. O tej porze ludzie zazwyczaj zdążali do pracy albo załatwiali interesy. Skirata pomyślał, że to dziwna pora na przesłuchanie. Czasami czuł się, jakby wokół niego panowała nieustanna noc.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

150A Etain... cóż, wyglądało na to, że radzi sobie doskonale. Od czasu do czasu pochylała się, jakby chciała lepiej widzieć wyraz twarzy Orjula.

Przesłuchiwany więzień siedział cały czas z głową na blacie stołu i palcami zanurzo-nymi w jasnych włosach, jakby dręczył go silny ból głowy. Skirata chciał zapytać Eta-in, co robi, ale obawiał się, że zakłóciłby jej koncentrację.

Tymczasem młoda Jedi wyglądała na pochłoniętą zleconym zadaniem. Zwolniła tempo mrugania do tego stopnia, że gdyby nie pulsująca żyłka na jej szyi, można było-by pomyśleć, iż skamieniała. Od czasu do czasu Orjul ciężko wzdychał albo wydawał dźwięki podobne do skomlenia. Zwijał się i skręcał, jakby zamierzał się wtopić w blat stołu.

Skirata przeszedł z pokoju do sypialni i otworzył drzwi, żeby rzucić okiem na Nik-ta. Kiedy wrócił, Orjul szlochał spazmatycznie, jakby dręczyła go czkawka. Nie odry-wając spojrzenia od jego twarzy, młoda Jedi coś do niego cicho mówiła.

- Czy naprawdę tego nie rozumiesz, Orjul? - pytała. - Nie widzisz, co się dzieje? Skirata bez słowa ją obserwował. - Orjul... Mężczyzna zaskomlał piskliwie jak strill. - Nie... mogę - wyjąkał cicho. - Strach przed popełnieniem pomyłki bywa gorszy niż ból, prawda? - ciągnęła

młoda Jedi. - Gryzie cię sumienie, a ty nie możesz nic na to poradzić. Dobrze się czu-jesz? A może jesteś równie zepsuty jak Republika, której tak nienawidzisz? Czy na-prawdę jesteśmy twoimi wrogami, czy też może ty sam nim jesteś? Pomyśl o bezrad-nych obywatelach, których zabijesz.

A więc do tego się ucieka, pomyślał Skirata. Zastanawiał się, czy Etain wykorzy-sta władzę nad Mocą do zadawania fizycznego bólu, ale młoda Jedi starała się tylko wmówić mężczyźnie, że rzeczywiście go odczuwa. Usiłowała mu wpoić przekonanie, że jeżeli się będzie opierał podczas przesłuchania, prędzej zwariuje, niż wyzionie du-cha.

Mandalorianin poczuł dla niej podziw i szacunek. Nie stosując fizycznej przemo-cy, Etain delikatnie wykraczała poza zwyczajne wpływanie na ludzki umysł. Pewnie musiała toczyć ze sobą walkę, żeby określić indywidualną granicę, jakiej nie pozwalała jej przekroczyć etyka. Mogło to być dla niej koszmarnym przeżyciem.

Siedziała przed Orjulem chyba z godzinę. Skirata nie miał pojęcia, czy młoda Jedi przesyła do umysłu więźnia straszliwe obrazy konsekwencji jego poczynań, czy może tylko wbrew jego woli zwiększa poziom adrenaliny w krwiobiegu. Cokolwiek jednak robiła, oboje szybko tracili siły. W końcu Orjul się załamał i zaczął szlochać. Etain wzdrygnęła się i powiodła nieprzytomnym spojrzeniem po pokoju, jakby ocknęła się z transu.

Skirata chwycił Vaua za ramię, potrząsnął i obudził go. - Twoja kolej - powiedział. - Etain zmiękczyła go do tego stopnia, że możesz do-

kończyć to, co zacząłeś. Vau spojrzał na wyświetlacz chronometru.

Page 76: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

151- Nieźle, nieźle - mruknął. - Co jest grane? Nie chcesz, żeby musiała stawić czoło

prawdziwym konsekwencjom? - Po prostu idź tam i zrób, co do ciebie należy - burknął Mandalorianin. Vau wstał z łóżka i udał się do głównego pokoju, żeby zmienić Etain. Kiedy mło-

da Jedi wstała z krzesła, pokazał jej i Skiracie drzwi. - Idź i zjedz trochę fizzady, Jedi - powiedział. Odwrócił się w stronę Orjula, który

cały czas wytrzeszczał na Etain szeroko otwarte oczy. - Idzie teraz coś zjeść - poinfor-mował więźnia. - Niedługo wróci.

Skirata złapał Etain za łokieć, ale stwierdził, że nie przywykł do obejmowania kończyn szczupłych, niskich osób. Jego chłopcy byli o wiele wyżsi, barczyści i silniej-si, więc miał wrażenie, że ściska rękę dziecka. Zaprowadził młodą Jedi do małej ławki w głębi platformy ładowniczej i wyciągnął komunikator, żeby wezwać środek transpor-tu.

- Nie, zaraz tam wracam - zaprotestowała Etain. - Dopiero kiedy zawoła nas Vau - stwierdził sierżant. - Kału... - Tylko jeżeli będzie nas naprawdę potrzebował - uciął stanowczo Mandalorianin.

- Zgoda? Kiedy czekali, aż Ordo przyleci ich zabrać, Etain wzdrygnęła się, odwróciła i spoj-

rzała na wejście do głównego pokoju. Chwilę później drzwi się otworzyły i do westybulu wszedł Vau. Snuła się za nim

woń ozonu jak po strzale z blastera. Mandalorianin przeciągnął się i przetarł oczy. - Strefa handlu detalicznego, kwadrant B-85 - oznajmił zwięźle, wyciągając w ich

stronę notes z zapisanym zestawem współrzędnych. - Orjul nie zdradził mi jednak daty, więc może rzeczywiście jej nie zna. Miał po prostu zostawić materiały wybuchowe w magazynie, z którego ktoś powinien je później odebrać. Nie ma pojęcia, kto.

Skirata pociągnął nosem, znów poczuł woń ozonu i postanowił przejść na mand-o'a, chociaż był pewny, że Etain się wzdrygnęła, bo sama wyczuła, co się stało.

- Gar ru kyramii kaysh, di'kut; tion'meh kaysh ju jehaatf! Zabiłeś go, kretynie; a co, jeżeli kłamał?

Zirytowany Vau prychnął pogardliwie. - Ni ru kyramu Niktose. Meh Orjul jehaati, kaysh kar 'tayli me 'ni ven kyramu

kaysh. Zabiłem Nikta - powiedział. - Jeżeli Orjul kłamie, wie, że też go zabiję. Losy Orjula tak czy owak były przesądzone. Mandalorianie nie mieli w zwyczaju

darowywać życia żadnemu więźniowi. Zdumiewające, ile osób nie potrafiło się pogo-dzić z nieuniknionym i żywiło nadzieję, że jakoś się wywinie z tarapatów.

Etain się nie odezwała, ale kiedy Ordo posadził śmigacz na platformie ładowni-czej, zerwała się z ławki i podbiegła do pojazdu. Skirata usiadł obok niej. Młoda Jedi wyglądała na przybitą.

- Wynik? - zapytał cicho zwiadowca. Położył hełm na sąsiednim fotelu i patrzył cały czas prosto przed siebie.

- Potencjalne miejsce dostawy - odparł sierżant. - Ktoś może czekać na transport materiałów wybuchowych, więc powinniśmy mieć coś pod ręką, żeby miał co odebrać.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

152- Z dostępnych informacji wynika, że do tej pory terroryści nie zauważyli straty

żadnej przesyłki - stwierdził zwiadowca. - No cóż, jeżeli ze względów bezpieczeństwa ich komórki są odizolowane, jak

przypuszczamy, prawdopodobnie jeszcze jakiś czas nikt nie zauważy tej straty, praw-da? - zapytał Mandalorianin.

- Pozostaje drobny problem, jak zdobyć taką ilość materiałów wybuchowych, ale chyba damy radę rozwiązać go we własnym zakresie.

- Chyba słyszę, jak obracają się kółeczka zębate w twoim mózgu - stwierdził sier-żant i poklepał grzbiet dłoni Etain. - A z ciebie jestem ogromnie zadowolony, ad'ika. - Ordo obejrzał się przez ramię, ale zaraz się zorientował, że tym razem Skirata zwraca się do młodej Jedi, nie do niego. Język mando'a nie zawierał wyrażeń, które umożliwia-łyby rozróżnianie płci. - Wiem, że to jest zawsze trudne.

Początkowo Etain nie zareagowała na jego dotyk, ale zaraz ścisnęła dłoń sierżanta tak mocno, że Skirata przestraszył się, czy młoda Jedi nie zaprotestuje albo nie wy-buchnie płaczem. Etain jednak zachowywała absolutny spokój. Mandalorianin przypo-mniał sobie, jak bardzo zawsze miękło mu serce, ilekroć zdesperowane małe dziecko ściskało jego rękę.

- Bardzo trudno jest obudzić wątpliwości w kimś, kto absolutnie wierzy w słusz-ność swojej sprawy - odezwała się Etain.

Sierżant doszedł do wniosku, że łatwo byłoby mu traktować ją jak własną córkę. Coraz częściej zapominał o prawdziwej córce, która przestała uważać go za ojca. Mała Ruusaan witała go zawsze jak bohatera, ale kiedy wracał do domu z kolejnej wojny - bez względu na to, gdzie znajdował się dom, za każdym razem coraz trudniej przycho-dziło mu ją rozpoznawać. Córka była coraz starsza i coraz mniej zachwycona jego wi-dokiem. W końcu zaczęła się zachowywać, jakby go w ogóle nie znała.

Mam jednak synów, pomyślał Skirata. - Właśnie dlatego lubię sprawy, których nikt nie może mnie pozbawić - powie-

dział. Tożsamość i dusza Mandalorianina zależały tylko od tego, co w nim tkwiło, a sier-

żant polegał jedynie na swoich braciach wojownikach... i na synach.

Page 77: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

153

R O Z D Z I A Ł

10 Sklonowani żołnierze są bardzo zdyscyplinowani. Nawet komandosi serii Alfa z elitar-nych oddziałów zwiadowców, chociaż gburowaci, są przewidywalni w tym sensie, że

Fett przekazał im ściśle określone wytyczne, do których nadal się stosują. Kolejne serie komandosów są jednak równie nieprzewidywalne jak Zera, a Zera są właściwie pry-

watną armią Skiraty. Na tym właśnie polega problem szkolenia inteligentnych klonów przez grupę niechlujnych, niezdyscyplinowanych zbirów... W najlepszym razie klony

stają się przesadnie wrażliwe, a w najgorszym nieposłuszne. Mimo to prawdopodobnie wygrają dla nas tę wojnę. Tolerujcie je.

ocena kadry komandosów Republiki, dokonana przez głównodowodzącego specjalnych oddziałów, generała Arligana Zeya, podczas wyjaśniania generałowi Iriemu Camasowi przyczyn rozbieżności między zaksięgo-

waną a rzeczywistą ilością zmagazynowanej broni i sprzętu

Chata Qibbu, dzielnica rozrywek - baza grupy operacyjnej - Coruscant, wczesny wieczór,

371 dni po bitwie o Geonosis

- To po prostu nienormalne - stwierdził Boss, który przyglądał się swojemu odbi-ciu w lustrze. - Nie mogę udawać, że nie widzę, czego ten pożałowania godny pancerz nie osłania.

- Najważniejsze, że osłania twój tors i uda, bo właśnie tam znajdują się główne ar-terie krwiobiegu i wrażliwe organy. - Atin szarpnął za brzeg tuniki. Wszyscy komando-si przebrali się w dostarczone przez Wielką Armię polowe mundury, składające się ze standardowych czerwonych tunik i spodni. Ilekroć Fi opuszczał koszary, czuł się w nich absurdalnie nagi. - To wszystko, czego potrzebujecie. Widzicie? Nic nie wystaje spod tkaniny.

- Jasne, można żyć bez ręki - odparł Fi. - Zawsze da się przy-nitować nową. - A co z głową? - zapytał Boss. - To samo - stwierdził Fi. - Mówiłem ci, że zawsze można zastąpić nieistotne czę-

ści ciała.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

154Boss nie odrywał spojrzenia od swojej tuniki. - Kocham tego gościa - powiedział. - Będzie wspaniałym celem na strzelnicy. Miał rację. Komandosi mieli toczyć walkę bez hełmów, a ich brak mógł się im dać

porządnie we znaki. Dosłownie wszyscy, począwszy od sklonowanego żołnierza, a skończywszy na kapitanie elitarnego oddziału zwiadowców, zawdzięczali życie kubłom na głowach. Buy'ce był sam w sobie źródłem bezcennych informacji i ośrodkiem do-wodzenia.

Fi sięgnął po zwój ostrego jak brzytwa drutu, rozwinął go i rozciągnął przed sobą. Skirata nazywał drut garotą i nauczył komandosa, jak się nim posługiwać. Trzeba było owinąć drut wokół szyi przeciwnika - naturalnie jeżeli przeciwnik miał szyję - a później ścisnąć albo skręcić oba końce, żeby drut mógł się weżreć w ciało i pozbawić ofiarę dostępu powietrza. Sierżant uczył ich posługiwania się wieloma ciekawymi narzędzia-mi i technikami mordu. Jeżeli wierzyć innym seriom szkolonych komandosów, pozo-stali instruktorzy mieli własne ulubione zabawki, ale sprzęt Kala przydawał się do wal-ki na bezpośrednią odległość. Co takiego zwykł był mawiać Skirata? „Jeżeli się znaj-dziesz w beznadziejnej sytuacji, synu, musisz umieć walczyć tylko w majtkach. Natura dała ci zęby i pięści".

Sierżant Kai dobrze wiedział, co mówi. Doskonale znał swoje techniki walki. Główne pomieszczenie na najwyższym piętrze obskurnego hotelu, naprędce aso-

noryzowane za pomocą substancji pochłaniającej wszelkie dźwięki, którą pokryto okna i ściany, szybko wypełniało się tłumem gości. W pewnej chwili do pokoju wbiegł wy-raźnie zadowolony z siebie Jusik. Rycerz Jedi położył na porysowanym czarnym blacie duraplastowego stołu rząd niewielkich koralików i jakieś urządzenia. Atin podszedł do stołu i spojrzał na łup.

- Gdzie to wszystko zdobyłeś, Bardanie? - zapytał. Jusik chwycił jeden koralik i wyciągnął rękę w stronę komandosa. Chwilę później

do stołu podszedł Fi. Czymkolwiek był ten koralik, on też chciał taki dostać. - To indywidualny, noszony w uchu komunikator żołnierza z elitarnego oddziału

zwiadowców - oznajmił rycerz Jedi. - Po jednym na osobę. Nie trzeba przy tym nosić buy'cese ani niczego, co zwracałoby uwagę. Wystarczy umieścić koralik w uchu, a poza tym... - Jusik sięgnął po niewielki przezroczysty worek z substancją która wyglą-dała jak sproszkowane permaszkło. - Znacznik śledzący - powiedział.

- Nigdy czegoś takiego nie widziałem - przyznał komandos. - Prosto z laboratorium - wyjaśnił rycerz Jedi. - Nazywa się go po prostu pyłem.

To mikroskopijne przekaźniki sygnałów. Rozrzuca się je na polu walki, żeby mogły dyskretnie śledzić rozwój sytuacji. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać.

- Buchnąłeś to z magazynu? - zainteresował się Fi. - I z wydziału zaopatrzenia - przyznał Bardan. - Wszystko dziwnym trafem trafiło

do moich kieszeni. - Kapitan Maże będzie wściekły, jak się o tym dowie. - Nic nie szkodzi - odparł beztrosko młody Jedi. - Ordo wyjaśni mu później, że nie

mieliśmy innego wyjścia. Wygląda na to, że Maże liczy się z jego zdaniem.

Page 78: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

155- A gdzie Skirata? - zagadnął Sev. - Może on i Vau mają kłopoty z przesłuchiwa-

niem więźniów? - Vau? - zdziwił się Fixer. - To niemożliwe. - Wsunął do kieszeni koralik komuni-

katora. - A zatem do czego była mu potrzebna Etain? - Może chciał jej pokazać, jak powinno się prowadzić przesłuchanie? Fi zauważył, że Darman się zjeżył. Czekał, aż brat coś powie, ale Dar zrezygnował

z wygłoszenia ciętej uwagi, która cisnęła mu się na usta, i zaczął poprawiać ułożenie opancerzonych płytek pod tuniką. Nie było tajemnicą że darzy młodą Jedi czymś więcej niż sympatią lecz nikt nie robił mu z tego powodu uszczypliwych uwag. To był jeden z aspektów zwykłego życia, o których wspominał im Skirata, ale żaden z komandosów nie miał wielkiej nadziei znaleźć się w podobnej sytuacji.

Życie na Kamino, dokąd prawdziwy świat nigdy nie docierał, było względnie pro-ste, chociaż zawsze istniało ryzyko śmierci podczas ćwiczeń. Ostatnie dziewięć miesię-cy jednak, odkąd komandosi mieli kontakt z osobami spoza własnej społeczności, upewniło ich, że zwyczajne życie bywa czasami bardziej niebezpieczne niż walka.

Bo życie innych ludzi trudno byłoby uznać za zwyczajne. Fi podszedł do okna, pokrytego cienką jak mgła warstwą środka uniemożliwiają-

cego prowadzenie inwigilacji, i jakiś czas obserwował spacerujących przed Chatą Qib-bu mieszkańców Coruscant i turystów. Nie zazdrościł im warunków codziennego życia. Skirata opowiadał komandosom, jak ponury i pełen wyrzeczeń bywa żywot osoby, która musi zarabiać na utrzymanie. Podkreślał, że o wiele lepiej jest mieć jasno sprecy-zowany cel życia.

Nie powiedział im jednak, jak może się czuć komandos, który obserwuje pary i rodziny istot różnych ras. Sierżant ograniczał się tylko do podstawowych informacji. „Porzuciło mnie w życiu tyle kobiet, że nie mogę wam dawać żadnych rad na ich temat, więc najlepiej unikajcie istot płci żeńskiej, jeżeli możecie". Jego uczniowie nie pierw-szy raz doszli do przekonania, że Skirata powiedział im coś innego, niż naprawdę my-ślał... podobnie jak wówczas, kiedy nazwał ich mokrymi robotami i oznajmił, że mają walczyć, a nie nawiązywać stosunki towarzyskie. Oznaczało to po prostu, że ten temat jest dla niego zbyt bolesny, aby się z nim zmierzyć.

Nazywał ich także truposzami, ale obecnie już nimi nie byli. Nauczyli się być Mandalorianami, a to, jak powiedział Kai, oznaczało, że mają duszę i miejsce w wiecz-ności Mando. Fi przypuszczał, że to warte zachodu.

Nagle drzwi pokoju się otworzyły. Wszyscy komandosi jak na rozkaz odwrócili się i wymierzyli w tamtą stronę lufy przypadkowej zbieraniny zmodyfikowanych cy-wilnych blasterów. Bez względu na to, czy ktoś dysponował kodem dostępu, czy nie, nigdy nie można było lekceważyć procedur bezpieczeństwa. Do pomieszczenia wszedł Skirata, a tuż za nim Ordo i Etain. Komandosi opuścili blastery.

- Byliśmy na zakupach - odezwał się pogodnie sierżant i tym razem rzeczywiście miał na myśli to, co mówił. Fi spodziewał się, że to eufemizm oznaczający zdobycie nielegalnej broni albo czegoś gorszego, ale Skirata chyba rzeczywiście coś kupił. Pod-szedł do stołu, przechylił torbę i wysypał obok zdobyczy Jusika owoce, lody, orzechy

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

156oraz inne smakołyki, których Fi nigdy nie widział. - Proszę bardzo - zachęcił. - Napeł-nijcie kałduny.

Komandosi z Drużyny Delta się zawahali, ale Omegi od razu go zrozumiały. Chwilę później Delty też sobie przypomniały, że „napełnijcie kałduny" oznacza „może-cie się poczęstować". Fi odwinął jaskrawozielone opakowanie czegoś, co pachniało kwaśnymi owocami, i przekonał się, że to coś zamrożonego i pokrytego czymś ape-tycznie chrupiącym.

Etain wyglądała na zmęczoną. Jusik obserwował ją z niepokojem, jakby łączyło ich coś osobistego. Podobnie jak żołnierze przez komunikatory w hełmach, Jedi potrafi-li się porozumiewać ze sobą w taki sposób, żeby ich nikt nie słyszał. Po chwili młoda Jedi wymamrotała, że musi wziąć gorący prysznic, i zniknęła w sąsiednim pokoju.

- Znamy miejsce dostawy - odezwał się Skirata. - A dzięki pomocy naszego przy-jaciela Mara Rugeyana kilka tysięcy sklonowanych żołnierzy dostało po parę tygodni całkowicie nieoczekiwanego urlopu.

- Mniam, mniam, pokruszone orzechy - stwierdził Fi, który w końcu zidentyfiko-wał zawartość polewy na lodach. - To bardzo miłe ze strony Rugeyana.

Nagle wszyscy zamarli w połowie jedzenia. Fi zauważył, że Jusik nie je i tylko spogląda jak urzeczony na sierżanta Kala. Wyglądało, jakby młody generał zaraził się obyczajami Skiraty, ale to była jedna z najlepszych chorób, jakie mógł od niego złapać.

- Czy mamy ująć terrorystów, czy też pozwolimy im zabrać materiały wybuchowe i potem będziemy ich śledzić? - zapytał Boss. Niner obrzucił go lekceważącym spoj-rzeniem, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że przed zadaniem pytania komandos z Drużyny Delta powinien się chwilę zastanowić. Każdy z tych dwóch członków grupy operacyjnej postrzegał swoją zredukowaną rolę w inny sposób. Niner lubił dowodzić, bo był bardzo pewny siebie, a Boss chyba zawsze po prostu lubił być pierwszy. - Wnio-skuję z tego, że nasze zadanie będzie polegało na śledzeniu, tak?

- Vau zrobił z was bardzo niecierpliwych chłopców - stwierdził Skirata. - Tak, właśnie w tym miejscu nasze obowiązki zaczną stawać się nudne, ale to wcale nie zna-czy, że bardziej bezpieczne. Jeżeli coś pokręcicie, i tak zginiecie. - Sięgnął po cztery owoce shuura i rzucił po jednym każdemu komandosowi z Drużyny Delta. - Mam na-dzieję, że Vau was tego nauczył, bo jeżeli ktoś za wcześnie otworzy ogień i zawali sprawę, będę wściekły jak wszyscy diabli.

Fi nie spodziewał się po komandosach z Delty specjalnej wrażliwości, ale Boss wyglądał na urażonego.

- Jesteśmy zawodowcami, sierżancie - oświadczył. - Znamy się na rzeczy. - Co takiego wam wcześniej mówiłem? - burknął Skirata. - Przepraszam - poprawił się komandos. - Jesteśmy zawodowcami, Kału. Problem

w tym, że na razie jeszcze nie widzieliśmy nieprzyjaciela. - Witaj w świecie tajnych operacji antyterrorystycznych, narwańcu - powiedział

Mandalorianin. - Nasi nieprzyjaciele nie są robotami. Nie ustawią się w linii i nie po-maszerują na ciebie. Czyżbyś nie był na żadnym moim wykładzie?

- No cóż... - zaczął Boss.

Page 79: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

157- Mogą cię zabić i nawet nie będą na tej planecie, kiedy to się stanie - ciągnął sier-

żant. - Na szczęście możesz ich wytropić i zabić w taki sam sposób. Wszystko zależy od cierpliwości i dbałości o szczegóły.

- Słyszałem, że Delty są w tym naprawdę dobre - stwierdził Fi. Sev obrzucił go lo-dowatym spojrzeniem, co jeszcze bardziej sprowokowało komandosa. - Właśnie dlate-go planują swoje operacje, rozsmarowując farby palcami.

Skirata zmiął arkusz flimsiplastu w kulę, rzucił w kierunku Fi i trafił go w ucho... całkiem mocno.

- W ciągu następnych kilku dni Ordo postara się zdobyć trochę odpowiednich ma-teriałów wybuchowych, bo musimy je mieć, jeżeli chcemy przenikać do komórek terro-rystów - powiedział. - A my zaczniemy obserwację miejsca dostawy, bo nie znamy terminu, w którym ktoś ma się zgłosić po ich odbiór. Cztery wachty na dobę: Fi i Sev zaczynają jako Wachta Czerwona, po nich pełnią służbę Dar i Boss, Wachta Niebieska, a po nich Niner i Scorch, Wachta Zielona.

Fi zauważył, że Atin nie otrzymał na razie żadnego przydziału. Komandos wyglą-dał na zaszokowanego. Pewnie chciał prowadzić obserwację w towarzystwie Seva, ale Skirata miał na ten temat inne zdanie.

- Atin i Fixer będą dyżurować na końcu jako Wachta Biała, więc zachowajcie ostrożność - powiedział i żartobliwie szturchnął Atina w pierś. On także zauważył roz-czarowanie komandosa, ale nie było w tym nic dziwnego. Skirata zawsze na wszystko zwracał uwagę. - Jedna wachta prowadzi obserwację, druga konfrontuje napływające informacje, a trzecia i czwarta odpoczywają.

- A co z pozostałymi? - Ordo będzie dyskretnie próbował zidentyfikować naszego kreta, a Bardan i Etain

wezmą udział w normalnej rotacji wacht, dopóki nie będziemy musieli rozpocząć no-wej fazy operacji. W razie konieczności Vau i Enacca także przyłączą się do nas i nam pomogą.

Jusik, który wyglądał przekonująco niechlujnie w cywilnym ubraniu i z rozpusz-czonymi włosami, sprawdził swój ekstrawagancki blaster typu S-5. Tak, Zey na pewno wpadnie w szał, kiedy zobaczy rachunek za tę operację.

- Czy możemy się posługiwać Mocą Kału? - zapytał. - Ależ oczywiście, BarcPika - odparł sierżant. - Pod warunkiem, że nikt tego nie

zauważy i nie zostawicie żadnych świadków. To samo dotyczy używania świetlnych mieczy. Żadnych świadków. Ktoś mógłby się domyślić, o co chodzi.

- Kiedy zaczynamy? - zainteresował się Boss. Skirata spojrzał na chronometr. - Za trzy godziny - oznajmił. - Myślę, że czas na posiłek. Sev szturchnął łokciem Fi, trochę zbyt mocno, jak na przyjacielskiego kuksańca,

ale nie na tyle, aby dać powód do awantury. - A zatem jesteśmy razem - powiedział. - Mózg i gęba. Nie pozwól, żeby ktoś

mnie zabił. - To jest poniżej mojej godności. Zazwyczaj moimi partnerami zostają kapitano-

wie z elitarnych oddziałów zwiadowców - odciął się Fi. Obserwowanie normalnych

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

158ludzi, którzy prowadzą normalne życie? - pomyślał. Wolałbym raczej atakować linię robotów. Co się stało z moją pewnością siebie? Czy inni też się tak czują? - Na nie-szczęście trwa wojna, więc każdy musi się poświęcać.

- Potrafisz się zachowywać jak tępy żołdak? - zapytał Sev. - Chcesz powiedzieć, że ty się tak w tej chwili nie zachowujesz? - Mam nadzieję, że jesteś równie dobry jak twoja gęba, ner vod. - Możesz na to liczyć - odparł Fi i zauważył, że Damian skręcił w tę samą stronę,

w którą udała się Etain. - Czasami wcale nie bywam zabawny. Etain łudziła się, że - zważywszy na okoliczności - trzyma się całkiem nieźle. Kiedy jednak zamknęła drzwi łazienki, dostała torsji, aż łzy popłynęły po jej po-

liczkach i wpadły do ust. Młoda Jedi puściła wodę do umywalki, żeby zagłuszyć inne odgłosy, i znów się za-krztusiła.

Była przekonana, że da sobie radę, ale nie mogła. Rozdzieranie duszy Orjula przeżyła boleśniej, niż gdyby dopuściła się wobec nie-

go fizycznej przemocy. Pozbawiła go wiary, co samo w sobie nie było takie złe, dopóki nie wzięło się pod uwagę faktu, że ten mężczyzna miał wkrótce i tak zginąć... pozba-wiony pociechy, jaką zapewniały mu przekonania, i ze świadomością że się załamał.

Dlaczego to robię? - zadawała sobie pytanie młoda Jedi. Czy dlatego, żeby ocalić od śmierci parę innych osób?

Kiedy cele przestają uświęcać środki? Wymiotowała tak długo, aż wyrzuciła z siebie wszystko. Dopiero wówczas spłu-

kała umywalkę, napełniła ją zimną wodą i zanurzyła w niej głowę. Kiedy się wypro-stowała i odzyskała ostrość spojrzenia, zobaczyła w lustrze widok, który dobrze znała, ale się go nie spodziewała. Nie tutaj. Zamiast siebie ujrzała pociągłą kościstą twarz Walona Vaua.

Wszystko, czego mnie nauczono, okazało się do niczego, pomyślała. Vau był uosobieniem brutalności i oportunizmu. Chyba żaden Jedi nie mógłby so-

bie wyobrazić bardziej wyrazistego przykładu kogoś, kto zaprzedał duszę Ciemnej Stronie. Mimo to Etain nie mogłaby mu zarzucić świadomej nikczemności. Wyczuwała w nim gniew i mordercze intencje, ale Vau był po prostu człowiekiem... pustym w środku. Był jednak spokojny i uprzejmy. Co więcej, uważał, że wykonuje dobrą robotę. Etain widziała w nim nawet coś, co uważała za swój prawdopodobny ideał Jedi... umo-tywowany nie gniewem czy strachem, ale czymś słusznym i sprawiedliwym. A to po-dawało w wątpliwość wszystko, czego ją nauczono.

Ciemność i światłość zależą od tego, z której strony się na nie patrzy, pomyślała. Jakim cudem takie postrzeganie może być sprawiedliwe?

Jak wyprany z wszelkich emocji oportunizm Vaua może być pod względem mo-ralnym lepszy niż gniew i miłość Skiraty?

Od wielu lat Etain borykała się z własnym gniewem. Musiała wybierać, czy być dobrą Jedi, czy złą przy założeniu - czasami wypowiadanym głośno, a czasami ukry-wanym - że porażka oznacza przejście w objęcia Ciemnej Strony.

Istniało jednak trzecie wyjście. Mogła opuścić zakon Jedi.

Page 80: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

159Wytarła twarz ręcznikiem i stawiła czoło bezlitosnej prawdzie. Nadal była Jedi, bo

nie znała innego sposobu życia. Współczuła Orjulowi nie dlatego, że poddała go tortu-rom, ale że pozbawiła go jedynej rzeczy, która nie pozwalała mu się załamać. Obrabo-wała go z wiary, bez której jego życie nie miało sensu. Prawda wyglądała tak, że lito-wała się nie nad nim, ale nad sobą. Jej życie także nie miało kierunku, a ona, wypiera-jąc się tego, utożsamiała się ze swoją ofiarą.

Zrobiłam w życiu tylko jedną naprawdę bezinteresowną rzecz, która nie wynikała z mojej potrzeby zostania dobrą Jedi, pozbawioną uczuć i obojętną pomyślała. Zatrosz-czyłam się o sklonowanych żołnierzy i zadałam sobie pytanie, co dla nich właściwie robimy.

Doszła do wniosku, że właśnie to nadawało sens jej życiu. Zobaczyła to bardzo wyraźnie, ale nie poczuła się uspokojona. Uświadomienie so-

bie tego faktu nie zaleczyło rany w jej duszy. Młoda Jedi usiadła na obramowaniu prysznica, objęła rękami nogi i oparła głowę na kolanach.

- Proszę pani, co się stało? - usłyszała nagle pytanie Damiana. Jego głos powinien brzmieć jak głos każdego innego klona, ale jednak się od nich

różnił. Każdy żołnierz mówił z odrobinę innym akcentem, z odmienną intonacją i in-nym tonem, ale taki głos miał tylko Dar.

Etain potrafiła go wyczuwać z odległości wielu gwiezdnych systemów. Nie umia-łaby zliczyć, ile razy chciała się z nim skontaktować za pośrednictwem Mocy, ale zaw-sze się obawiała, że jej myśli mogłyby odwrócić jego uwagę, uniemożliwić wywiązy-wanie się z obowiązków, a nawet narazić go na niebezpieczeństwo. Mogło też być tak, że komandos rozpoznałby jej myśli, ale wcale by się nie ucieszył, a tylko zirytował.

Mimo wszystko miał możliwość wyboru. Mógł zostać z nią na Qiilurze, ale wolał odlecieć z pozostałymi członkami drużyny. Etain uświadomiła sobie, że Dar może nie odczuwać podobnej tęsknoty, jaka ogarnęła ją dopiero, kiedy się rozstali.

- Dobrze się pani czuje? - zawołał znów komandos. Młoda Jedi uchyliła drzwi łazienki i Darman zajrzał do środka. - W tej chwili nie chcę, żebyś mnie nazywał panią Dar - powiedziała. - Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać... - Nie odchodź. Darman wszedł do łazienki ostrożnie, jakby poruszał się po polu minowym. Etain

już kiedyś to przeżywała, bo kiedy w grę wchodziło jej życie, była całkowicie uzależ-niona od jego wojskowego wyszkolenia. Komandos zawsze był niezwykle skupiony, spokojny i kompetentny. Ilekroć miała wątpliwości, rozpraszał je pewnością siebie.

- Nadal uważasz, że to ci nie ułatwia życia - powiedział. - Co? - Poddawanie się gniewowi - odparł Dar. - No, wiesz. Uciekanie się do przemocy. - Och, każdy mistrz Jedi mógłby być ze mnie dumny - zapewniła młoda Jedi. -

Zrobiłam to, co zrobiłam, nie poddając się gniewowi. Gniew prowadzi na Ciemną Stro-nę, ale jeżeli ktoś zachowa spokój, nie naraża się na żadne ryzyko.

- Wiem, że to musiało być dla ciebie trudne - przyznał komandos. - Pamiętam, jak zareagował sierżant Kai, kiedy musiał...

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

160- Nie - przerwała Etain. - Skrzywdziłam obcą osobę. Nie kierowałam się osobi-

stymi pobudkami. - To jeszcze nie znaczy, że jesteś zła - odparł Darman. - Musiałaś to zrobić. Czy

właśnie to cię tak bardzo gryzie? - Mam różne wątpliwości - przyznała młoda Jedi. Nie chciała być sama, kiedy w jej głowie kłębiło się tyle myśli. Mogła na przykład

pogrążyć się w medytacjach. Miała silną wolę i pradawne umiejętności, dzięki którym mogłaby przepłynąć przez wzburzoną wodę i zrobić to, co Jedi robili od tysiącleci: odizolować się od bieżącej chwili. Ale jakoś wcale jej na tym nie zależało.

Chciała zaryzykować i żyć dalej z tymi straszliwymi uczuciami. Uświadomiła so-bie nagle, że gdyby się ich wyparła, naraziłaby się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Z takim samym mizernym skutkiem mogłaby się starać wyprzeć swoich uczuć do Dar-mana.

- Dar, czy kiedykolwiek miałeś wątpliwości? - zapytała. - Zawsze twierdziłeś, że jesteś pewny swojej roli, a ja zawsze czułam, że mówisz prawdę.

- Naprawdę chcesz to wiedzieć? - Tak. - Nie mogę się w żaden sposób pozbyć wątpliwości. - Jakiego rodzaju? - zainteresowała się młoda Jedi. - Przed odlotem z Kamino byłem pewny tego, co muszę robić, a teraz... no cóż, im

lepiej poznaję galaktykę i innych ludzi, tym częściej się zastanawiam, dlaczego akurat ja - odparł Darman. - Dlaczego właśnie mnie się to przytrafiło, a nie ludziom, którzy otaczają mnie na Coruscant? Co stanie się ze mną i moimi braćmi, kiedy wreszcie wy-gramy tę wojnę?

Komandosi nie byli głupcami. Wręcz przeciwnie, w procesie ich hodowania zad-bano o to, żeby zostali wyposażeni w błyskotliwą inteligencję. A jeżeli wyhodowani ludzie byli tak inteligentni, przedsiębiorczy, wytrzymali i agresywni, to wcześniej czy później musieli się zorientować, że otaczający ich świat nie jest sprawiedliwy, i zacząć nim pogardzać.

- Ja także zadaję sobie to samo pytanie - przyznała młoda Jedi. - Nie wiem, czy zastanawianie się nad takimi problemami nie jest czasem nielojal-

nością- wyznał komandos. - To, że się ma wątpliwości, nie oznacza, że się jest nielojalnym - odparła Etain. - Ale to niebezpieczne - mruknął Dar. - Bo może zmienić obecny stan rzeczy? - Nie powinno się wątpić we wszystko - zaczął Darman. - Weźmy na przykład

rozkazy. Żołnierz nie ma pełnego obrazu bitwy, a zignorowany rozkaz może miał mu właśnie ocalić życie.

- No cóż, a więc cieszę się, że masz wątpliwości - stwierdziła Etain. - I cieszę się, że ja również je mam.

Darman oparł się o ścianę. Spojrzał na nią jakby nagle o czymś sobie przypomniał. - Chcesz coś zjeść? - zapytał. - Możemy zaryzykować i zamówić przyrządzaną

przez Qibbu nerfinę w sosie glockaw. Scorch uważa, że to raczej pancerny szczur.

Page 81: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

161- W tej chwili chyba nie najlepiej czułabym się w tłumie -stwierdziła młoda Jedi. - Chyba przeceniasz popularność kuchni Qibbu. - Darman wzruszył ramionami. -

Mogę poprosić kucharza, żeby ogłuszył zwierzę strzałem z mojego dece, i kazać obsłu-dze hotelowej, aby przysłała je do twojego pokoju.

To był znów ten Darman, jakiego zapamiętała. Zawsze pozytywnie nastawiony do życia. Wprawdzie to ona podsuwała mu pomysły, kiedy przebywali na Qiilurze, ale za to on wielokrotnie zmuszał ją do działania. Na zawsze zmienił jej życie. Młoda Jedi zastanowiła się, czy komandos wie, jak bardzo je nadal zmienia.

- Niech będzie - powiedziała. - Ale tylko jeżeli dotrzymasz mi towarzystwa. - Jasne, spożywanie w samotności pancernego szczura to prawdopodobnie zbyt

duże ryzyko. - Darman wyszczerzył nagle zęby w uśmiechu, a młoda Jedi od razu po-czuła się podniesiona na duchu. - Możesz potrzebować pierwszej pomocy. Z korytarza dobiegł głos Ninera.

- Dar, idziesz z nami czy nie? Fi i Sev spieszą się, żeby rozpocząć służbę. - Nie, każę sobie coś przysłać do pokoju! - odkrzyknął komandos. - Mogą zejść z

wami do baru i zamówić coś dla siebie. My spełnimy swój obowiązek na górze. - Prze-krzywił głowę i chwilę nasłuchiwał, jakby spodziewał się reprymendy. - Nie macie nic przeciwko temu? - zapytał.

Tym razem usłyszał głos Skiraty. - Dwa steki? - zapytał zdziwiony Mandalorianin. - Bylibyśmy bardzo wdzięczni. - Nie chcecie czegoś bezpieczniejszego, na przykład jajek? - Steki - potwierdził Darman. - Nie boimy się niczego. Etain miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Fi może i był komediantem, ale Dar

umiał wprawiać ją w dobry nastrój. Nie starał się tłumić w sobie bólu. Stwierdziła znowu, że komandos jest niepokojąco urodziwy, chociaż przecież wy-

glądał dokładnie jak jego bracia. Podziwiała ich jako jego przyjaciół, ale Darman był tylko jeden, a oni w pewnym sensie nawet nie wyglądali identycznie jak on. Wiedziała, że nikt inny nie będzie jej nigdy tak bliski.

- No to co teraz robimy? - zapytał komandos. - Na pewno nie będziemy doskonalili umiejętności zadawania ciosów świetlnym

mieczem. - Naprawdę porządnie zdzieliłaś mnie wówczas tamtym kijem. - Kazałeś mi to zrobić. - Więc przyjmujesz rozkazy od klonów, pani generał? - Nie pozwoliłeś, żebym tam zginęła. - E tam. Poradziłabyś sobie doskonale nawet beze mnie... - Prawdę mówiąc, nie - wpadła mu w słowo młoda Jedi. - Bez ciebie nie dałabym

sobie rady. Spojrzała mu przeciągle w oczy, licząc na to, że Darman jakoś zareaguje, ale ko-

mandos odwzajemnił jej spojrzenie z lekką obawą jakby znów stał się przerażonym małym chłopcem.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

162- Nigdy przedtem nie byłem tak blisko żadnej kobiety - wyznał. - Wiedziałaś o

tym? - Mogłam się była domyślić - odparła Etain. - Nie byłem nawet pewny, czy Jedi to... istoty z krwi i kości. - Czasami ja też się nad tym zastanawiam. - Nie bałem się, że mogę zginąć - zastrzegł komandos. Przeorał palcami włosy ge-

stem, który Etain podpatrzyła u Skiraty. - Obawiałem się, bo nie byłem pewny, co czuję i czy...

Rozległ się brzęczyk u drzwi. To obsługujący gości android domagał się, żeby go wpuścić do pokoju.

- Fierfek. - Darman lekko sposępniał. Wstał, wpuścił androida i wyjął tacę z jego rąk. Miał rumieńce na policzkach i wyglądał na rozdrażnionego. Trzymając tacę jedną ręką drugą zdjął pokrywki i zaczął ostrożnie badać zawartość, całkiem jakby miał do czynienia z niestabilnymi materiałami wybuchowymi. Młoda Jedi uświadomiła sobie, że okazja przepadła.

- Na pewno jest martwe? - zagadnęła. - Nawet jeżeli nie jest, to nie sądzę, żeby w najbliższym czasie miało wstać i uciec. Etain odkroiła kawałek, włożyła do ust i spróbowała. - Mogło być gorsze - stwierdziła w końcu. - Jak polowe racje żywnościowe - przypomniał komandos. - A z racjami kojarzą się wspomnienia - dodała młoda Jedi. - Teraz wiesz, dlaczego jemy dosłownie wszystko. - Przypominam sobie także chleb - mruknęła Etain. - Coś obrzydliwego. Darman wyglądał, jakby coś nie dawało mu spokoju. Szturchnął widelcem kawa-

łek mięsa na talerzu. - A zatem wysłałaś wtedy do mnie myśli dzięki Mocy - odezwał się po chwili. - To

nie był tylko wytwór mojej wyobraźni, prawda? - Tak, wysłałam - potwierdziła Etain. - Dlaczego? - Czy to nie oczywiste? - Skąd mogłem wiedzieć? - zapytał komandos. - Nie jestem pewien, czy tak dobrze

cię znam. - Myślę, że znasz, Dar. Komandos zaczął nagle okazywać duże zainteresowanie resztkami steku, który

mógł być mimo wszystko przyrządzony z nerfiny. - Zważywszy na to, jak krótko żyjemy, chyba nikt nie przypuszczał, że kobiety

będą odgrywały w naszym życiu jakąś rolę - stwierdził w końcu. - A poza tym związki z nimi nie miały istotnego znaczenia, jeżeli chodzi o walkę.

Etain poczuła, że jej serce zaczyna krwawić na nowo. Ze wszystkich niesprawie-dliwości wyrządzonych klonom, którym nie dano możliwości wyboru, najgorszą było chyba pozbawienie ich indywidualnej przyszłości i odebranie nadziei. Nawet jeżeli wbrew wszelkim regułom prawdopodobieństwa żołnierze odnosili zwycięstwa na po-lach walki, byli skazani na klęskę w zmaganiach z czasem. Darman miał prawdopo-

Page 82: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

163dobnie umrzeć w wieku trzydziestu lat, podczas gdy Etain mogła się spodziewać, że będzie żyła co najmniej dwukrotnie dłużej.

- Idę o zakład, że Kai uważał ten problem za istotny - stwierdziła młoda Jedi. Darman przygryzł wargę i odwrócił głowę, jakby chciał uciec przed jej spojrze-

niem. Etain nie była pewna, czy komandos jest zakłopotany, czy po prostu nie wie, o co jej naprawdę chodzi.

- Ani słowem nie wspominał, jak się zachowywać w obecności generałów - odparł cicho.

- Mój mistrz także nigdy nie mówił, jak się zachowywać w obecności żołnierzy - powiedziała Etain.

- Słyszałem, że i bez tego ignorujesz rozkazy. - Bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę, Dar - szepnęła młoda Jedi. - Na szczę-

ście jesteś tu i tylko to się w tej chwili liczy. Wyciągnęła do niego rękę. Darman wahał się chwilę, ale zaraz sięgnął po jej rękę

nad stołem i ścisnął mocno. - Jutro możemy już nie żyć - przypomniała młoda Jedi. - A jeżeli nie jutro, to poju-

trze albo w przyszłym tygodniu. Toczy się wojna. - Pomyślała o innym Fi, który umarł w jej objęciach. - A ja nie chcę umierać, dopóki ci nie powiem, że tęskniłam za tobą każdego dnia, odkąd się rozstaliśmy. Kocham cię i nie wierzę w to, czego uczono nas na temat emocjonalnych związków. Ty także nie powinieneś wierzyć, że wyhodowano cię tylko po to, abyś mógł oddać życie za Republikę.

Tym razem postąpiła wbrew wszelkim zasadom. Wojna jednak także łamała wszelkie reguły, choćby takie, że Jedi powinni utrzy-

mywać pokój w galaktyce, a Republika musi być cywilizowana. Mocy na pewno nie zaszkodzi, jeżeli obdarzona przeciętnymi umiejętnościami Jedi i pozbawiony wszelkich praw sklonowany żołnierz złamią jeszcze jedną regułę.

- Ja także nigdy nie przestałem o tobie myśleć - wyznał komandos. - Ani na chwi-lę.

- No to... ile czasu potrzeba, żeby dwie drużyny skończyły jeść posiłek w barze? - zapytała Etain.

- Przypuszczam, że sporo - odparł Darman.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

164

R O Z D Z I A Ł

11 Wolałbym, żeby współpracowali z nami skromni Jedi w rodzaju Bardana czy Etain niż

goście pokroju Zeya. Są bystrzy, nie mają z góry wyrobionych opinii ani żadnych osobi-stych interesów do ubicia. Bardziej zależy im na tym, żeby się do czegoś przydać w

zespole niż na całym tym psychologicznym osiku na temat Ciemnej Strony. Zey może i jest doświadczonym gościem, ale chyba wymaga, żebym okazywał mu szacunek tylko za

to, że potrafi otwierać myślami puszki z kofeiną. Kai Skirata, popijając trunek w towarzystwie kapitana Jallera Obrima w zacisznym lokalu z daleka od oczu

wścibskich osób.

Sektor handlu detalicznego, kwadrant B-85, dziewięć dni później, pojazd zaparkowany w miejscu

umożliwiającym prowadzenie obserwacji magazynów, godzina 11.45, 380 dni po bitwie o Geonosis

Jusik świetnie się bawił. - Co o tym myślicie? - zapytał, opuszczając modną ciemną przesłonę niemal na

czubek nosa i zerkając na nich nad górną krawędzią. - Czy wyglądam jak podejrzany pilot powietrznej taksówki?

- Absolutnie tak - zapewnił Fi. Zastanawiał się, czy rycerz Jedi ma wystarczająco dużo rozumu, żeby się bać. -A czy ja wyglądam jak pasażer?

Sev, który siedział na przednim siedzeniu taksówki obok Jusika, odczepił lunetę swojego DC-17, położył ją na konsolecie pojazdu i połączył cienkim żółtym kablem z gniazdem komputerowego notesu. Pingował, jak zwykł był określać tę czynność Skira-ta. Ilekroć dostawczy transportowiec albo inny pojazd przelatywał ślepo zakończonym kanionem z magazynami, które mieściły się pod centrum handlu detalicznego, koman-dos konfrontował identyfikacyjny sygnał transpondera z informacjami zapisanymi w bazie danych CSB. Wykorzystywał także skanujący czujnik lunety do sprawdzenia zawartości ładowni statku.

Fi podziwiał łatwość, z jaką Fixer i Atin włamali się do bazy danych, i to tak, żeby nikt z CSB niczego nie zauważył. Nie musieli nawet wzywać do pomocy Orda. Dwa

Page 83: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

165dni wcześniej komandos wtopił się w miejski krajobraz, co było nie lada wyczynem dla kapitana elitarnego oddziału zwiadowców.

Fi starał się nie zastanawiać, gdzie Ordo może przebywać i czy nie grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Nie zapomniał jeszcze, co przeżył, kiedy niepokoił się o los Sieka.

- W porządku, to była rutynowa dostawa - stwierdził Sev. - Transport garderoby. - Wydał niski, gardłowy pomruk. - Jak wyglądamy dla kogoś, kto chciałby nas obser-wować?

- W tej chwili? - zapytał Fi. - Jakby w środku czekał na pasażera rodiański tak-sówkarz, który umila sobie czas przeglądaniem holozinu.

Widział wszystko, co dzieje się na zewnątrz, ale nikt nie mógł zobaczyć wnętrza taksówki... a ściślej mógł zobaczyć coś, czego w niej nie było. Komandosi zawdzięczali to cienkiej jak mgiełka warstwie pokrywających wnętrze pojazdu fotoaktywnych mi-kro-emiterów.

- Bardzo sprytna sztuczka - powiedział. - Dziękuję - odezwał się Jusik. - Sporo czasu spędziłem na zastanawianiu się, w

jaki sposób zaprogramować warstwę, żeby przekazywała ruchome obrazy. Sev odwrócił się i spojrzał na Fi. - Nudzisz się? - zapytał. Wciąż jeszcze trochę się bał kierować jakieś uwagi pod

adresem rycerza Jedi, choć przecież podczas tej wyprawy wszyscy mieli ignorować wojskowe stopnie. - Boja nie. A twoje nieustanne kłapanie dziobem zaczyna mi działać na nerwy, ner vod.

Do rozmowy włączył się Jusik. - Przepraszam, Sev - powiedział. - To moja wina. Komandos z Drużyny Delta poczuł się zakłopotany. - Jeżeli cię to interesuje, pięćdziesiąt jeden z siedemdziesięciu balii, jakie widzieli-

śmy podczas naszej wachty, figuruje w bazie danych CSB jako pojazdy używane przez przestępców - oznajmił. - Złodziejstwo jest w tych okolicach bardziej popularne niż zajmowanie się uczciwymi interesami.

Rycerz Jedi uniósł brew. - Czy nie powinni się o tym dowiedzieć podwładni Obrima? - zapytał. - Gdybyśmy im powiedzieli, w okolicy zaroiłoby się od chłopaków w niebieskich

mundurkach, którzy na pewno by pokrzyżowali nam szyki - odparł Sev. - Jasna sprawa. - Nie chciałem cię urazić... Bardanie - stwierdził komandos. Delty nie współpracowały długo z Jedi, a przynajmniej z młodszymi rycerzami. Fi

rozkoszował się chwilę widokiem Seva, u którego irytację zastąpiło zakłopotanie. Wszyscy Jedi powinni być skromni, ale pod tym względem Jusikowi nie można było naprawdę niczego zarzucić. Młody rycerz raczej nie miał o sobie zbyt wysokiego mniemania. Uważał się za człowieka przypadkowo obdarzonego przez los niezwykłymi umiejętnościami, które jednak nie upoważniały go do tego, żeby czuł się ważniejszy niż reszta. Najwyżej inny.

Wszyscy trzej uzbroili się w cierpliwość i czekali dalej. To zaś okazało się o wiele trudniejsze, niż można się było spodziewać.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

166- Hej, a to co? - odezwał się w pewnej chwili Sev. - Spójrzcie na tamten statek. - Fi

i Jusik skierowali spojrzenia w kierunku, w którym Sev wymierzył lunetę. - Z bazy danych CSB wynika, że to jednostka, do której właścicieli trzeba mieć ograniczone zaufanie.

To może oznaczać, że powinniśmy się nim zainteresować albo że stanowi wła-sność zorganizowanej grupy przestępczej - stwierdził komandos.

Kiedy Jusik opuścił głowę, przesłona zsunęła się na sam czubek jego nosa. - Albo jedno i drugie - powiedział. Obserwowali średniej wielkości dostawczy transportowiec, którego polakierowany

na ciemnozielono kadłub pokrywała warstwa kurzu. Transponder identyfikujący jed-nostkę okazał się naturalnie fałszywy, bo kiedy balia zrównała się z platformą ładowni-czą przed wrotami magazynu pięćdziesiątego ósmego i włazy towarowe się otworzyły, komandosi wykryli w ładowni tylko kilka skrzynek. Skrzydła wrót rozsunęły się tylko na tyle, żeby mógł się zmieścić między nimi skraj repulsorowego wózka, na który dwa androidy zaczęły ładować niewielkie pojemniki.

- Sądząc z wyglądu, są małe, ale ciężkie - zauważył Fi. - No i mamy towarzystwo. - Sev zmienił kąt ustawienia lunety, a z komputerowe-

go notesu dobiegł pomruk oznaczający, że urządzenie zaczęło rejestrować. - Do nasze-go transportowca zbliża się następny.

Drugi pojazd dostawczy, lecąc tyłem, zrównał się z innym bokiem platformy ła-downiczej. Kiedy otworzyła się klapa włazu ładowni, androidy zaczęły przenosić do niej skrzynki z repulsorowego wózka. Zawartość ładowni pierwszego transportowca w ogóle nie trafiła do magazynu.

- To nieprzepisowo - stwierdził Sev. - A my nie lubimy, jeżeli coś się dzieje nie-zgodnie z przepisami, prawda? Identyfikacyjny transponder drugiego statku twierdzi, że to jednostka legalna, wynajęta.

Z polakierowanego na zielono transportowca zeszła po rampie kobieta w kombi-nezonie. Była niska i dość szczupła, miała jasną cerę i długie do ramion, kręcone rude włosy. Z wynajętego statku zeskoczył młody Falleen o jasnozielonej skórze i podszedł do kobiety. Był ubrany w mundur cywilnego pilota, a nogawki spodni były dla niego trochę za długie. Fi uznał, że wszystkie te szczegóły zasługują na to, żeby je odnotować w pamięci.

Falleen i kobieta odwrócili się plecami do napowietrznych szlaków i chyba pogrą-żyli w rozmowie.

- No cóż, to rzadki widok. Idę o zakład, że w bazie danych CSB nie znajdziemy nawet najmniejszej wzmianki o tym Falleenie

- stwierdził Sev, cały czas wpatrzony w ekran notesu. Z oszałamiającą prędkością zmieniały się na nim portrety osób, z którymi system usiłował porównać obraz zareje-strowany przez lunetę. Po kilku sekundach na ekranie pojawił się napis: „Brak danych".

- Falleenowie bardzo rzadko opuszczają macierzystą planetę, a ten gość na pewno nie przyleciał tu, żeby podziwiać widoki. Sprawdźmy teraz tę kobietę.

Fi także nie odrywał spojrzenia od ekranu notesu. Rzeczywiście kobieta została zidentyfikowana, i to bardzo szybko.

Page 84: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

167- Fierfek - mruknął Sev. - Nazywa się Vinna Jiss i jest pracownicą rządową. - A to powinno się nam nie spodobać, prawda? - domyślił się Fi. - Owszem, bo pracuje w wydziale logistycznym WAR - odparł komandos z Dru-

żyny Delta. - Chakaar - burknął Fi. - Naturalnie może się tu zajmować legalnymi interesami,

ale nie jestem taki naiwny, na jakiego może wyglądam. - Falleen i pracownica WAR - podsumował Sev. - Z niczym ci się to nie kojarzy?

A może chcesz, żebym narysował ci obrazek? - Komandos westchnął. - Ten Falleen robi naprawdę dobry użytek ze swoich feromonów. Idę o zakład, że ta kobieta wy-świadczy mu każdą przysługę, jakiej zażąda. Wyciągnięcie z niej tajnych informacji nie sprawi mu żadnego kłopotu.

Piloci obu transportowców zamknęli klapy włazów i odlecieli, zostawiając Falle-ena i kobietę na platformie ładowniczej. Na pozór wszystko wyglądało jak normalna dostawa towaru... tyle że nie było normalne przekazywanie go z ładowni do ładowni, a obie osoby na platformie wyglądały podejrzanie.

Para wpatrywała się w ekrany komputerowych notesów, jakby sprawdzając zgod-ność frachtu z listem przewozowym. W pewnej chwili Falleen się odwrócił i ruszył w górę wiodącej na poziom handlowy pochylni dla pieszych. Vinna Jiss została na plat-formie.

- To pobudziło moją ciekawość - odezwał się Sev. - Fi, nie masz przypadkiem ochoty na dyskretne śledzenie tych dwojga?

Komandos czuł i słyszał bicie własnego serca, ale jego mięśnie były posłuszne wpojonym odruchom. Poczuł się, jakby przebywał znów na Kamino i śledził uzbrojony cel w symulowanym terenie miejskim Tipoca City. Naturalnie symulowane były tylko ulice i domy, bo amunicja była prawdziwa... śmiertelnie prawdziwa.

- Jestem gotów - powiedział. - Bardanie, wycofaj taksówkę i ukryj ją za tamtą kolumną dobrze? - polecił ko-

mandos. - Nie możemy opuścić tego miejsca, dopóki nie pojawi się następna wachta, Sev -

przypomniał rycerz Jedi. - Pozwól, że wezwę posiłki. Nie wiemy, czy nasi przeciwnicy nie pingują nas i czy ci dwoje to nie przynęta.

- Dobrze, ale wypuść nas, a potem wezwij Ninera i Scorcha, żeby cię zmienili. Na wszelki wypadek nie wyłączaj jednak komunikatora.

- To nie jest standardowa procedura operacyjna - zaprotestował Jusik. - To nie jest także standardowy teren do przeprowadzenia takiej operacji... - Sev o

mało nie dodał „panie generale". Fi usłyszał sam początek tego zwrotu. Komandos z Drużyny Delta przycisnął palcem prawe ucho, pewnie w obawie, żeby nie wypadł z niego koralik komunikatora. - Jiss znudziło się czekanie na platformie ładowniczej. Kobieta ruszyła w górę rampy. Chodźmy, Fi. Czas w drogę.

Wyślizgnęli się z obu bocznych włazów taksówki i przesłali na ekran notesu Fi ho-lomapę sektora, żeby sprawdzić, dokąd prowadzi pochylnia i gdzie znajdują się wyj-ścia. Przyjrzeli się gmatwaninie niebieskich i czerwonych linii na mapie, którą przepi-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

168sali z bazy danych straży pożarnej. Fi miał nadzieję, że holomapa zawiera aktualne informacje.

- Tą pochylnią mogą dotrzeć na plac centrum handlowego - stwierdził Sev. Fi od razu pomyślał o cywilach, przesłoniętych polach ostrzału i własnych ograni-

czonych zmysłach, które niezupełnie były w stanie zastąpić elektroniczne urządzenia hełmu pancerza typu Katarn. A ja liczę się bardziej niż pancerz, przypomniał sobie. Tak mawiał sierżant Kai.

Starając się korzystać z wszelkich możliwych osłon, posuwał się naprzód pod sa-mą ścianą. Szkoda, że nie mogę tu wypuścić śledzących zdalniaków, pomyślał ponuro. W okolicy kręci się zbyt wiele osób.

- Kto wie, może i ja udam się na zakupy? - zaproponował. - Wystarczy, jeżeli będziesz miał nadal ten wyraz twarzy głupkowatego żołdaka,

mieszańcu - odparł Sev. - Pasuje do ciebie jak ulał. Wyjął własny notes i przełączył ekran w taki sposób, żeby odbijał obrazy. Odwró-

cił się tyłem i uniósł urządzenie na wysokość głowy. - Kobieta właśnie dochodzi do szczytu rampy... tak, opuszcza ją na pierwszym po-

ziomie - zameldował. - Na razie idzie śladami naszego Wędrownego Jaszczura. Chodźmy. Możemy obejść wiadukt i podjąć obserwację obojga... o, tutaj.

- Masz równie paskudny stosunek do różnic etnicznych jak do regularnej armii - stwierdził cicho Fi. Rozluźnił mięśnie, żeby w ciemnoczerwonym mundurze polowym wyglądać jak typowy żołnierz na urlopie... z blasterem u pasa, jak każdy rozsądny co-ruscanin.

Następne cztery godziny mieli spędzić w niezaplanowany i nieoczekiwany sposób, ale byli na to przygotowani.

Fi miał nadzieję, że przeżyją te cztery godziny.

Klub spotkań towarzyskich personelu Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa,

godzina 13.00, prywatna loża, bar dla starszych stopniem oficerów

Kai Skirata poświęcał rozmowom w barze tylko część uwagi. Czuł się paskudnie, że musi każdą osobę uważać za podejrzaną bo pracownicy Coruscańskiej Służby Bez-pieczeństwa mieli równie niewdzięczne zadanie jak jego chłopcy. Istniało jednak praw-dopodobieństwo, że źródłem przecieku jest któryś pracownik CSB, a Skirata nie mógł dopuścić, żeby poczucie koleżeństwa zmąciło jasność jego osądu.

Miał nadzieję, że Obrim nie ma nic przeciwko generatorowi zniekształcającego pola, który Mandalorianin zainstalował w lokalu. Wyglądający jak kulka zmiętego flimsiplastu mały emiter spoczywał dyskretnie na jego stoliku między szklankami, go-tów do odbicia każdego sygnału urządzenia podsłuchowego.

- Jeżeli to ktoś z moich pracowników, osobiście założę jemu albo jej pętlę na szyję - obiecał Obrim.

Skirata nie miał co do tego cienia wątpliwości.

Page 85: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

169- Możesz wpuścić do systemu fałszywą przynętę i przekonać się, kto się na nią po-

łaszczy - zaproponował. - Nawet jeżeli to ktoś z nas, musi dostawać dane z WAR, żeby zamknąć pętlę -

odparł Obrim. - Nie wystarczą mu przesyłane przez holokamerę obrazy celów wojsko-wych i statków. Jeżeli będzie chciał z tym coś zrobić, musi także wiedzieć, gdzie i kie-dy te statki się pojawią.

- A zatem będę musiał wpuścić kogoś do wydziału logistycznego WAR - zdecy-dował Mandalorianin. Miał do wyboru niewiele osób, a właściwie tylko jedną: Orda. - Jeżeli jednak wykryjemy powiązania z twoimi ludźmi, będę musiał cię odciąć od dostę-pu do informacji. Przykro mi z tego powodu.

- I tak chyba nie jestem o wszystkim informowany, prawda? - domyślił się kapitan. - Gdybym powiedział ci, w którym miejscu działają chłopcy z moich drużyn, a oni

przypadkiem wpadliby w tarapaty i zwrócili na siebie uwagę twoich ludzi, musiałbyś może wydać podwładnym rozkaz powstrzymania się od wszelkich działań, no i wszy-scy by się dowiedzieli, że mamy w terenie grupę operacyjną- wyjaśnił Skirata.

- Wiem - przyznał Obrim. - Martwię się tylko, że twoi komandosi zwrócą na siebie uwagę niektórych moich przesadnie gorliwych podwładnych i któryś z nas zdekonspi-ruje albo nawet zabije swojego kolegę.

- Moi chłopcy nie mają kolegów - stwierdził sierżant. - Tylko mnie. - Kału... Nie mogę. Po prostu nie mogę - uciął Mandalorianin. - To musi być operacja, któ-

rej powinniśmy się móc wyprzeć. - Lubił Obrima. Kapitan był jego pokrewną duszą... człowiekiem pragmatycznym, lecz nie łatwowiernym. - Ale gdyby sytuacja wymykała się spod kontroli, a ja miałbym okazję cię ostrzec, zrobię to - obiecał.

Obrim zakręcił szklanką w której pozostał ostatni łyk piwa. - Dobrze - powiedział. - Na pewno nie chcesz się napić? - Piję tylko jedno wieczorem, żeby szybciej zasnąć - odparł Skirata. - Przyzwycza-

iłem się do tego jeszcze na Kamino. Zasypianie przychodziło mi wówczas z wielkim trudem.

- Będziesz mi musiał kiedyś o tym opowiedzieć - upomniał się Obrim. - Idę o za-kład, że ci z Tipoca City nie mieli u siebie żadnej przestępczości.

- Naturalnie, że mieli, i to jeszcze jaką - żachnął się sierżant. Najgorszego gatunku, pomyślał. Gdyby jeszcze kiedyś zobaczył jakiegoś Kaminoanina, doskonale by wie-dział, co robić. - Tyle że nikogo nie można było za to aresztować.

- A kiedy twój chłopak, Fi, wpadnie do nas, żebym mógł mu postawić kolejkę? - zagadnął kapitan. - Należy mu się za to, co zrobił podczas tamtego uwalniania zakład-ników. Odważny dzieciak.

- Tak - wycedził Mandalorianin. - Odruchowo rzucił się na bombę zegarową i zo-stał bohaterem. Gdyby odruchowo wystrzelił i zabił cywilańca, okrzyknięto by go po-tworem,

- Jak bym tego nie wiedział, kolego - mruknął Obrim. - Nam także się to zdarza. - Tak czy owak, w tej chwili Fi jest w terenie na rutynowym patrolu. - Skirata zer-

knął na wyświetlacz chronometru i uświadomił sobie, że dwie godziny później Zielona

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

170Wachta powinna zastąpić Czerwoną. - Przyprowadzę go tu, nie martw się. Prawdopo-dobnie w tej chwili Fi jest potwornie znudzony. Operacje antyterrorystyczne potrafią być monotonne.

- Siedzisz w jednym miejscu, dłużej siedzisz w jednym miejscu, jeszcze dłużej siedzisz w jednym miejscu, a później się zrywasz, wpadasz w panikę i bum - domyślił się kapitan.

- Tak, mniej więcej tak to wygląda. - Skirata wypił ostatni łyk soku. - Mam na-dzieję, że zdążymy na to bum w samą porę.

Plac centrum handlu detalicznego, poziom czwarty, kwadrant B-85, Coruscant, godzina 13.10, Czerwona Wachta śledzi pieszo oba cele

Powinni byli zrezygnować i pozwolić, żeby zajęła się tym jedna z pozostałych wacht, ale czasami trzeba było brnąć dalej.

Fi zachowywał się jak automat. Postępował zgodnie z wpojonymi regułami, cho-ciaż sam nie miał pojęcia, że tak dokładnie je zapamiętał, a Sev ani na krok go nie od-stępował.

Na placu centrum handlowego roiło się od kolorowo ubranych, przypadkowych ludzi. Zmysły komandosów były atakowane przez coraz bardziej oszałamiające dźwięki i zapachy. Jeżeli tak miało wyglądać radzenie sobie w terenie bez hełmu na głowie, Fi nie był tym wcale zachwycony. Idąca przed nimi Vinna Jiss wyraźnie nigdzie się nie spieszyła. Raz po raz przecinała plac po przekątnej, żeby przystanąć przed transpasta-lowym oknem sklepu wypełnionego dziwacznymi przedmiotami. Fi nie wyobrażał sobie, żeby ktoś kupował coś takiego, a tym bardziej nosił.

W pewnej chwili spojrzał na niego Sev. Nawet nie musiał mówić, co czuje. Ta kobieta ogląda wystawę po wystawie, pomyślał Fi. Nie kieruje się prosto do

określonego celu. Wydaje się jej, że wie, jak zgubić ogon, ale pewnie nauczyła się tego z holowideogramów. Amatorka. Słabe ogniwo.

- Bardanie... - odezwał się cicho. Zaraz usłyszał szmer głosu rycerza Jedi. Wydobywał się z komunikatora w uchu. - Wiem, gdzie jesteście - mówił Jusik. - Nie martwcie się o mnie. - Nie martwimy się. - Sev oderwał spojrzenie od śledzonego celu, a Fi odwrócił się

jakby od niechcenia i zerknął w stronę kobiety kątem oka. - Straciłem z oczu Falleena... - Śledzony przez nas cel idzie dalej - zameldował Fi. Pozwolili się Jiss oddalić, dopóki o mało nie stracili jej z oczu w tłumie przechod-

niów. Dopiero wówczas ruszyli w dalszą drogę. Dobrze zorganizowana grupa inwigila-cyjna powinna się składać z działających w terenie mobilnych i stacjonarnych wywia-dowców, którzy mogliby prowadzić obserwacje i przekazywać sobie cel, zanim zniknie z oczu. Komandosi byli jednak zdani na własne siły. Nie planowali na razie śledzenia nikogo.

- To właśnie tak zdaniem Kala nie powinniśmy się nigdy zachowywać - skomen-tował komandos z Drużyny Omega.

Page 86: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

171- A co, masz lepszy pomysł? - Myślisz, że zwróciła na nas uwagę? - Jeżeli nawet zwróciła, niczego nie dała po sobie poznać. - Dlaczego miałaby dać? - żachnął się Fi. - Jeżeli naprawdę słusznie ją podejrze-

wamy, to my jesteśmy dla niej celami, nie ona dla nas. Plac tętnił życiem. Po lewej stronie znajdowała się kawiarnia z ogródkiem i stoli-

kami na wolnym powietrzu. Jiss usiadła przy jednym ze stolików, a obaj komandosi przeszli obojętnie obok niej. Fi wyglądał jak oszołomiony klon, który spędził całe życie na polu walki i w koszarach, i wcale nie udawał. Nawet Chata Qibbu wydawała mu się obecnie bardziej swojska.

Nie chodziło o miejskie środowisko. Czuł się przytłoczony takim tłumem cywi-lów.

Komandosi nie mieli jednak wyboru, więc poszli dalej. - Fierfek- zaklął Sev. - Zdąży wyjść i wrócić po własnych śladach albo wmieszać

się w tłum i zniknąć, zanim będziemy mogli bezpiecznie zawrócić. Fi starał się patrzeć prosto przed siebie. W pewnej chwili między różnobarwnymi

strojami dziesiątków przecinających plac istot wypatrzył ciemnoczerwone plamy. - Zbliżają się chłopcy z Czterdziestki jedynki - powiedział. - Zawsze można pole-

gać na piechocie... W ich stronę kierowało się kilkunastu braci, którzy rozglądali się po placu. Klienci

i przechodnie gapili się na nich jak urzeczeni, bo na pewno nigdy przedtem nie widzieli z bliska żadnego klona. Kiedy Fi zauważał taką reakcję, zawsze się zastanawiał, co cywile widzą w nich dziwnego, później jednak musiał spojrzeć na swój świat w taki sposób, w jaki widziała go reszta galaktyki.

W końcu chłopcy z Czterdziestki jedynki się z nimi zrównali. Fi obdarzył ich ojcowskim uśmiechem i zdziwił się, że tylko kilku wyraźnie za-

kłopotanych żołnierzy kiwnęło mu głową. Nie rozpoznali mnie! - pomyślał z uniesie-niem, chociaż poczuł się nieswojo. Rozpoznawali go wszyscy jego bracia komandosi, a on potrafił odróżnić żołnierza od członka załogi okrętu po sposobie chodzenia. Fi i Sev przeszli między żołnierzami piechoty niczym defilujący członkowie orkiestry wojsko-wej, a kiedy znaleźli się za nimi, znów zawrócili i skierowali się w stronę celu.

Jill nadal siedziała w kawiarnianym ogródku przy stoliku, ale spoglądała w prze-ciwnym kierunku. Patrzyła na inną grupę sklonowanych żołnierzy, którzy kierowali się ku niej z drugiej strony.

- Uwielbiam popularność - odezwał się Fi. Jego niepokój ustąpił miejsca podwyż-szonej czujności i dreszczowi emocji, jakie zazwyczaj towarzyszyły polowaniu. W pewnej chwili kobieta wyprostowała się, jakby zamierzała wstać od stolika, siedziała jednak, wyraźnie spięta, jeszcze kilka sekund, dopóki nadchodząca z przeciwka grupa nie spotkała się obok ogródka ze swoimi braćmi z Czterdziestki jedynki. Jedni i drudzy przystanęli, żeby porozmawiać i wymienić wrażenia. Fi i Sev ustawili się na końcu połączonej grupy.

- Odlatuję i kieruję się na tyły placu - usłyszeli głos Jusika z komunikatorów w uszach. - Moje miejsce zajął Niner. Prześlę wam obraz placu z powietrza.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

172- Zrozumiałem - odparł cicho Fi. Przebywać w takim tłumie to kiepski pomysł ze względu na osobiste bezpieczeń-

stwo, pomyślał, chociaż w obecnej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Śledzona kobieta była wyraźnie wystraszona. Starała się udawać, że nie patrzy na grupę żołnie-rzy, ale chyba nikt nie dałby się na to nabrać. Jak każdy klon, Fi był wyjątkowo uczu-lony na ledwo zauważalne gesty i ruchy. W pewnej chwili Jiss wstała, szybko przecięła plac i zniknęła w najbliższym sklepie.

- Może była winna Jangowi kredyty - stwierdził Fi. Wzruszył ramionami, ale za-uważył z przerażeniem, że w sklepie sprzedają towary przeznaczone raczej tylko dla kobiet. Eksponowane na wystawie ubrania wyglądały bardzo dziwnie. - A może po prostu nie jesteśmy w jej typie.

- To co, wyszczekana gębo, zamierzasz za nią tam wejść? - zapytał Sev. - Mógłbym - odparł Fi. - I co, powiesz im, że szukasz prezentu dla swojej serdecznej przyjaciółki? - Nie przeciągaj struny - ostrzegł zwiadowca. - Czy ten sklep ma tylne wyjście? Sev stanął w drzwiach i osłonił kolegę, który wyjął notes, zerknął na holomapę i

szybko zarejestrował plan sklepu. - Nie, ale za sklepem znajduje się dostawcza platforma ładownicza - powiedział. Sev zniżył głos do szeptu. - Bardanie, słyszysz nas jeszcze? - zapytał. Głos Jusika brzmiał, jakby rycerz Jedi krztusił się ze śmiechu. - Fascynujące - stwierdził. - Wylądowałem na dostawczej platformie ładowniczej

za sklepem. Wygląda na to, że śledzona przez was kobieta właśnie rozgląda się za tak-sówką.

Sev i Fi spojrzeli po sobie. Słyszeli głos Jusika, ale nie widzieli taksówki, nawet kiedy cofnęli się kilka kroków i niby od niechcenia skierowali spojrzenia na dach skle-pu. Po chwili ponownie dał się słyszeć głos rycerza Jedi. Tym razem brzmiał spokojnie i całkowicie obojętnie... tak obojętnie, że wydało się to im podejrzane.

- Słucham? Tak, jestem wolny, proszę pani... Dokąd pani chce lecieć? Mam wprawdzie zgłoszenie, ale...

- Sev, powiedz mi, że nasz Jedi nie robi tego, co mi się wydaje, że robi -jęknął Fi. - Obawiam się, że właśnie to robi - odparł komandos z Drużyny Delta. - Chyba oszalał. Sev zniżył głos do szeptu i zbliżył usta do mikrofonu komunikatora. - Bardanie, jeżeli pozwolimy jej odlecieć, schrzanimy całą operację - powiedział. -

Nie przeginaj pały. - Jak pani sobie życzy, ale lot do kosmoportu nie zalicza się do moich zwykłych

zleceń, więc to będzie trochę więcej kosztowało, proszę pani. Komandosi usłyszeli odgłosy świadczące o tym, że kobieta wsiada do taksówki. - Zgoda - powiedziała. - Proszę podrzucić mnie do lokalnego terminalu. Fi był ciekaw, czy zwyczajni ludzie też dzielą się myślami, podobnie jak on i Sev

dzielili się w obecnej chwili. Szkolono ich, żeby myśleli tak samo, jak przystało na żołnierzy. Zadawał sobie pytanie, dokąd Jusik zamierza lecieć ze śledzonym celem.

Page 87: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

173Jeżeli wysadzi pasażerkę jak pilot normalnej taksówki, na pewno stracą ją z oczu na terenie zatłoczonego terminalu. Rycerz Jedi nie mógł jej tam śledzić ani sprawdzić, dokąd zamierza odlecieć, bez zdradzenia, jaką naprawdę pełni rolę. A gdyby nie wysa-dził Jiss na terenie kosmoportu...

Fi zorientował się, że Sev wpatruje się w coś za jego plecami. - Jaszczur na twojej szóstej - zameldował cicho. Fi odwrócił się bardzo, bardzo powoli i zamarł dopiero, kiedy kątem oka zobaczył

Falleena. Człekokształtny osobnik stał na skraju placu w pobliżu spiralnej rampy, którą można było zejść na niższy poziom. Dyskretnie się rozglądał, co mogło sugerować, że śledzona kobieta nie przyszła na umówione spotkanie o ustalonej porze. Prawdopodob-nie nie miała komunikatora, bo w przeciwnym razie by się nim posłużyła.

- Wygląda na to, że mogą być z nim kłopoty - stwierdził komandos. - Jest uzbrojo-ny w sporą armatę. Spójrz tylko, jak załamuje się materiał jego kurtki.

Cichemu dyszkantowi Jusika w komunikatorze towarzyszył łomot pulsu w uszach Fi.

- Och, fierfek! Coś wspaniałego! Kolejna zmiana szlaku... To będzie panią trochę więcej kosztowało, szanowna pani... Jeszcze jeden objazd...

- Dla własnego dobra nie powinien być taki sprytny - warknął Sev, który wyglądał na zdenerwowanego. - Bardanie, czy naprawdę zrobiłeś to, co mi się wydaje? Zawróci-łeś i kierujesz się znów w naszą stronę?

- Zapłaciłem za licencję zbyt drogo, żeby teraz latać zautomatyzowanymi szlakami - usłyszeli głos Jusika z komunikatorów w uszach. Wcale nie brzmiał jak głos wyszko-lonego w świątyni skromnego, uprzejmego rycerza Jedi. -A mimo to cały czas muszę korzystać z objazdów. Na co właściwie idą nasze podatki?

- Rozumiem, że odpowiedź brzmi tak. W końcu Falleen ruszył w kierunku spiralnej rampy. Co kilka kroków przystawał,

żeby się rozejrzeć po okolicy. Kiedy zaczął powoli schodzić, Fi i Sev przeszli na skraj placu i oparli się o poręcz jak turyści, którzy podziwiają widoki w dole.

Fi zniżył głos. - Próbuje z kimś rozmawiać - powiedział. Zauważył, że Falleen zbliżył do ust

grzbiet dłoni. Jaka szkoda, że nie mogę w tej chwili skorzystać z komunikatora hełmu, pomyślał. Może znalazłbym tę samą częstotliwość i podsłuchał jego rozmowę. - Czy to z nią? A może wzywa posiłki?

- Moglibyśmy zrezygnować i zażądać, aby śledzili go Niner i Scorch - zapropo-nował Sev.

- Mielibyśmy odciągać z punktu obserwacyjnego następną wachtę? - sprzeciwił się Fi. - Nie, lepiej doprowadźmy do końca to, co zaczęliśmy.

Komandos z Drużyny Delta usiadł na ławce. Starał się wyglądać na zdezoriento-wanego.

- Bardanie, gdzie jesteś? - zapytał. - Proszę pozwolić mi polecieć tym skrótem, szanowna pani - usłyszał w odpowie-

dzi. - Hej, z kim pani rozmawia? Od razu chce pani składać skargę na wysokość stawki przewozowej?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

174- Idę o zakład, że odpowiada na wezwanie Wędrownego Jaszczura - mruknął Sev.

- Coś wspaniałego. - Tak, ale teraz, kiedy pasażerka okazała się bardzo sprytna, czy nasz pilot tak-

sówki pomyślał, co z nią zrobimy? - zastanowił się Fi. - To samo, co zrobiliśmy z Orjulem i z Niktami - odparł Sev. Wstał i ruszył w kierunku leżącej na końcu placu platformy ładowniczej dla tak-

sówek. Musieli tam dotrzeć szybko, zanim Jusik na niej wyląduje i otworzy właz po-jazdu. Fi widział już w wyobraźni zamieszanie, do jakiego by doszło, gdyby pasażerka wysunęła głowę przez otwór włazu i zorientowała się, że taksówka wylądowała w in-nym miejscu, niż się spodziewała. Na pewno zaczęłaby krzyczeć na całe gardło.

- Wyląduj prostopadle, nie równolegle względem placu, Bar-danie - powiedział. - Sev wskoczy do środka przez sterburtowy właz, a ja przez bakburtowy. Później ją obezwładnimy.

- Tak, Fi na pewno potrafi obezwładniać cywilów - mruknął Sev. - Przypomnij mi, żebym pokazał ci później moje mniej zabawne oblicze, ner vod-

odciął się komandos. - Skirata nas za to zabije. - Więc spróbujmy nie pokpić sprawy. - Nadlatuje... - Wyrównaj, Bardanie. - Ląduje za szybko. - Jest Jedi, a dla Jedi nie ma czegoś takiego jak za szybko. Poobijana taksówka, której przeciw inwigilacyjna mgiełka ukazywała obecnie pi-

lotującego taksówkę mężczyznę - ale nie Jusika - osiadła na platformie ładowniczej, wzbijając obłok kurzu. Komandosi podbiegli z obu stron do pojazdu.

Usłyszeli wydobywający się z komunikatorów w uszach głos rycerza Jedi. - Klapy na trzy, dwa, jeden... Wskoczyli do środka. Klapy włazów zamknęły się za nimi tak szybko, że uszczel-

ka przytrzasnęła skraj nogawki spodni Fi. Mimo to komandos skoczył na wywijającą się i krzyczącą kobietę, która po chwili umilkła, kiedy Sev przesłonił dłonią jej szeroko otwarte usta. Fi spojrzał na Jusika.

- Czekasz na napiwek? - burknął. Taksówka wzniosła się pionowo w powietrze tak raptownie, że o mało nie otarła

się o inny pojazd, którego pilot starał się wysadzić pasażerów. Jakie to szczęście, że Enacca nie zapomniała o zmianie sygnału identyfikującego transpondera, pomyślał komandos.

- Pewno nie pomyślałeś o zabraniu kajdanków, Fi? - zapytał Sev. Nie, ale zazwyczaj wystarcza coś takiego. - Komandos uwolnił prawą rękę i przy-

łożył wylot lufy blastera do skroni Jiss. - Niech pani się zamknie i uspokoi - rozkazał. - Zabicie kobiety nie stanowi dla mnie żadnego problemu.

Naprawdę nie stanowiło. Mimo wszystko wróg to wróg, a kobiety też bywały żoł-nierzami.

Page 88: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

175Jusik skierował taksówkę wysoko na szlak łącznikowy i wykonał skomplikowaną

pętlę, dzięki której oddalili się od stosunkowo bezpiecznej bazy wypadowej w Chacie Qibbu, ale zaraz zanurkował między szlaki, żeby pojazdy na wyższych poziomach za-pewniły im chociaż częściową osłonę przed możliwą inwigilacją z góry.

- Ktoś nas namierza - odezwał się w pewnej chwili rycerz Jedi. Zamknął oczy i nie otwierał ich o wiele za długo, żeby Fi mógł się czuć spokojnie. Komandos widział pierwszy raz w życiu, jak Jedi pilotuje powietrzną taksówkę z zamkniętymi oczami, ale nawet świadomość, że dobrzy Jedi potrafią to robić, nie działała kojąco na jego pier-wotny instynkt, który z uporem twierdził, że to niemożliwe. - Tak, jesteśmy śledzeni.

Fi chciał zapytać, skąd Jusik to wie, ale Jiss nie powinna się dowiedzieć, że ich pi-lotem jest Jedi. Im mniej wie, tym łatwiej będzie ją zmiękczyć, jak miał zwyczaj ma-wiać Skirata.

- Dasz radę im uciec? - zapytał. - Jak każdy inny pilot - odparł rycerz Jedi. - Masz pojęcie, kim mogą być nasi prześladowcy? - Żadnego. Wiem tylko, że są bardzo wytrwali, a jeżeli to goście z CSB, lecą nie-

oznakowanym pojazdem - stwierdził Jusik. - Wyczuwasz te wszystkie informacje? Jusik otworzył oczy. - Tak, bo za nami lecą tylko dwa czy trzy śmigacze, a ja widzę je w lusterku

wstecznym - powiedział. Sev spojrzał na Fi, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że zamierza policzyć do

trzech. Trzy sekundy później odsłonił usta Jiss, ale Fi objął kobietę za szyję i przycisnął lufę blastera do jej skroni z taką siłą że wokół wylotu pojawiła się biała obwódka po-zbawionej dopływu krwi skóry. Komandos poczuł na piersi uderzenia jej serca, chociaż Jiss nosiła pod tuniką cienki pancerz osobisty. W pierwszej chwili pomyślał nawet, że to jego własne serce tak mocno bije.

Sev sięgnął pod tylne siedzenie, gdzie zostawił swój DC-17, i odłączył nasadkę do wystrzeliwania granatów.

- Może to niezbyt finezyjne rozwiązanie, ale jesteśmy spóźnieni na obiad - powie-dział. - A jeżeli odgadną, kim jesteśmy i dowiedzą się, gdzie mamy bazę, będziemy skończeni.

- Chcecie to zrobić tutaj? - zdziwił się Jusik. - W biały dzień? Na zatłoczonym na-powietrznym szlaku?

- Jeszcze nie. - Sev wymierzył na próbę dece i ponownie zainstalował z trzaskiem nasadkę do wystrzeliwania granatów. - Uchyl odrobinę tylną osłonę - powiedział. - Potrafisz lecieć jakiś czas na tym samym pułapie i w taki sposób, żeby taksówka nie kołysała się z boku na bok?

- A podobno chciałeś, żebym im uciekł... - zaczął Jusik. - Nie dasz rady - zawyrokował komandos. - Musimy ich zestrzelić. Rycerz Jedi znów spojrzał w lusterko wsteczne. - Na szlaku? - powtórzył. - Nie będziesz miał dobrych warunków do strzału, a

szczątki...

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

176- Ja snajper, ty pilot - uciął Sev. - Rozumiesz, na czym polega różnica? Jusik zacisnął palce na lotce sterującej. - Za dużo statków, za dużo szczątków - obstawał przy swoim. - Skierujmy się w

miejsce, gdzie napowietrzny szlak nie będzie tak bardzo zatłoczony. - Może na Qiilurę? - podsunął Fi. - Trzymajcie się, i to mocno. Bardan wprowadził taksówkę w pionowy lot nurkowy. Opadając jak kamień, mi-

nął piętnaście czy dwadzieścia poziomów napowietrznego ruchu, a kiedy wyrównał pułap lotu, wślizgnął się między dwa transportowce i zaczął zmieniać szlaki na tym samym poziomie.

- Nadal lecą za nami - stwierdził Sev. - Trzy pojazdy z tyłu. - Czy nasi prześladowcy wysyłali jakieś sygnały? - Niczego nie wyczułem. - Jusik pokręcił głową jakby starał się odzyskać jasność

spojrzenia. - Może po prostu nie chcą ryzykować używania komunikatorów? - Fierfek - mruknął komandos. - Kto to może być? - Nie wiem! -jęknął zdesperowany rycerz Jedi. - Nie umiem czytać w myślach, a

ty lepiej się zamknij, bo staram się skupić na pilotowaniu, słuchaniu i... - Zamilkł, ale na krótko. - Po prostu weź ich na cel, dobrze?

Fi przycisnął mocniej lufę blastera do skroni kobiety. Jiss wzdrygnęła się i za-mknęła oczy. Komandos nie czuł żadnych emocji z wyjątkiem pewności, że na jednej szali spoczywa życie jego i towarzyszy, a na drugiej życie potencjalnej zdrajczyni. Wybór był naprawdę bardzo prosty.

- Jeżeli się pani poruszy, zastrzelę bez litości - uprzedził. - Czy pani to rozumie? - Poruszyć się? - pomyślał. Sam nie był pewny, czy potrafiłby uciec z kabiny lecącej tak szybko taksówki, której pilot co chwila zmienia wektor lotu. Doszedł do wniosku, że na pewno nie na tej wysokości. -Niech pani przypomni sobie wszystkie pożyteczne infor-macje, jakie zamierza nam pani wyjawić.

Jusik opuścił zautomatyzowany szlak i opadł jak kamień jeszcze pięć poziomów. Wymijając inne pojazdy, słyszał ryk klaksonów protestujących pilotów. Już po chwili podobny manewr wykonał pilot lecącego za nimi śmigacza. Nagle Jusik skręcił w pra-wo i wleciał do remontowego tunelu. Fi stracił orientację, gdzie się znajdują. Tunel nie miał wylotu, więc komandos poczuł się naprawdę paskudnie. Nie był pilotem, ale wie-dział, że dalszy lot z tą prędkością graniczy z samobójstwem.

- Posłuchaj, wiem, dokąd lecę - uspokoił go rycerz Jedi, jakby czytał w jego my-ślach. Fi zastanowił się, czy nieświadomie nie powiedział czegoś głośno. - Wiem - powtórzył Jusik. - A nasi prześladowcy nie mogą tu odebrać ani wysłać żadnej wiado-mości.

Umilkł i od tej chwili sytuacja zaczęła wyglądać bardzo nieciekawie. Jusik prze-stał wykorzystywać zmysły, które Fi znał, a zaczął stosować metody, które przekracza-ły zdolność rozumienia komandosa.

Leciał najwyżej metr nad dnem tunelu, oświetlonym w regularnych odstępach przez słabe źródła zielonkawego blasku. Sev starał się namierzyć ścigający ich pojazd przez wąską szczelinę w tylnej osłonie. Fi mógł tylko obserwować na zmianę to jedne-

Page 89: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

177go, to drugiego szaleńca, ale cały czas wbijał lufę blastera w skroń kobiety. Zawsze czuł się nieswojo, kiedy nie mógł mieć wpływu na to, co się dzieje. Wrócił myślami do Sieka i przypomniał sobie, jak on i pozostali komandosi z Drużyny Omega byli bezrad-ni i całkowicie uzależnieni od umiejętności pilota. Biedny Sicko, pomyślał.

- Sev, nasi prześladowcy trzymają się mniej więcej dwadzieścia metrów za nami, tak? - zapytał Jusik, nie otwierając oczu.

- Dokładnie - potwierdził komandos. - Czy będziesz gotów, kiedy ci powiem, żebyś dał ognia? - Jasne. - Ale strzelaj tylko wtedy, kiedy ci dam znać. - Możesz być o to spokojny... panie generale. Fi uświadomił sobie, że zaczyna mu drętwieć lewa ręka, którą obejmował kobietę

za szyję. Z coraz większym trudem przyciskał też blaster do jej skroni. Zwrócił uwagę, że taksówka kołysze się z boku na bok.

- Mam nadzieję, że to nie są goście z CSB - powiedział. - Na pewno to nie są nasi... - odparł Sev. - Liczy się tylko to, że nas ścigają więc są

celem. Fi wbił jeszcze mocniej blaster w skroń Jiss. - Czy to pani wspólnicy? - zapytał. - Nie wiem! Nie wiem! - wrzasnęła kobieta - Jeżeli tak, będą mieli za swoje - zapowiedział Sev. - Nie możemy pozwolić, żeby

lecieli za nami do samej bazy. Jusik przyspieszył. - Przygotuj się - powiedział. Fi zauważył, że młody Jedi ponownie zamknął oczy. - Fierfek - mruknął. - Ognia! - wykrzyknął nagle rycerz Jedi i ułamek sekundy później skierował tak-

sówkę pionowo w górę. Fi zaparł się nogami i przygotował na przyjęcie impetu nie-uniknionego zderzenia ze sklepieniem tunelu.

Nie mogli wyjść z tego żywi. Taksówka leciała jednak cały czas w górę. Znajdowali się w pionowym szybie. Po chwili z rykiem przemknęła pod nimi kula

błękitnobiałego ognia. Fi poczuł, że siła eksplozji rzuca go na Seva, ale nie puścił ko-biety. Wszyscy troje zderzyli się z uchyloną tylną osłoną pojazdu. W dole pod nimi stopniowo cichł grzechot szczątków zestrzelonego pojazdu, obijających się o ściany remontowego tunelu.

Blask pod nimi ściemniał i niespodziewanie zniknął, kiedy Jusik wyrównał pułap lotu i skręcił w prawo. Lecieli znów poziomo, ale innym tunelem.

- Cel zestrzelony - zameldował Sev, mrużąc oczy. - Lepiej, żeby to nie byli goście z CSB - powtórzył Fi. - Nasza sytuacja wygląda-

łaby wówczas bardzo niewesoło.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

178Nagle taksówkę zalał słaby blask słońca. Rycerz Jedi wprowadził ją między po-

jazdy osobowe i wybrał jeden ze zautomatyzowanych szlaków dla prywatnych śmiga-czy.

- Jak wyglądamy w tej chwili z zewnątrz? - zainteresował się Sev. Jusik otarł czoło grzbietem dłoni. Oddychał z wysiłkiem i sprawiał wrażenie tak

zmęczonego, jak zawsze, kiedy śpiewał z komandosami Dha Werda. Fi mógłby przy-siąc, że rycerz jest równie podekscytowany jak wtedy.

- Jak rodzina garqiańskich turystów z pilotem rasy Gran - odparł młody Jedi. - A teraz postarajmy się wyjaśnić całe zajście sami-wiecie-komu w taki sposób, żeby nie urwano nam głów. - Włączył komunikator. - Wracamy z więźniem, Kału...

Oburzony Sev znów wydał gardłowy pomruk. - Nigdy nie używaj prawdziwych imion ani nazwisk -ostrzegł. - To w tej chwili i tak najmniejsze z naszych zmartwień -stwierdził Fi. A zatem Jusik także obawiał się Skiraty. Ich zadanie miało się ograniczać do dys-

kretnego obserwowania potencjalnego miejsca dostawy materiałów wybuchowych. Nikt nie wyrażał zgody na porwanie osoby podejrzanej ani na zestrzelenie niezidentyfi-kowanego pojazdu. „Obawianie się" nie było jednak właściwym określeniem.

Jusik wiedział, że Skirata będzie rozczarowany. Zawiedliśmy go, pomyślał. Jak każdy, kto miał do czynienia z sierżantem, Fi bardzo chciał, żeby Kal’buir był

z niego dumny. To pragnienie było o wiele skuteczniejszą motywacją niż strach. - Nie zapominajcie, że Skirata pomiata nawet istotami rasy Wookie - powiedział.

Rozluźnił mięśnie lewej ręki, którą cały czas otaczał szyję kobiety, bo mrowienie dawa-ło mu się coraz bardziej we znaki. - A one znoszą to z pokorą.

W taksówce zapadła cisza, jeżeli nie liczyć pomruku pracującego na najwyższych obrotach silnika i cichych jęków, jakie wydawała od czasu do czasu Jiss. W końcu Ju-sik posadził pojazd na najwyższej platformie ładowniczej Chaty Qibbu. Sev wysłał przez komunikator prośbę, żeby ktoś pomógł im wyprowadzić kobietę, i chwilę później na platformę wbiegli członkowie Wachty Białej.

- W co właściwie się bawiliście? - zagadnął Atin. - Skirata o mało tu nie zwario-wał. - Komandos wślizgnął się do taksówki i założył Jiss kajdanki. - Wysiądźcie, żeby-śmy mogli ją zabrać do bezpiecznej kryjówki. Będziecie musieli się wyspowiadać z tego, co zrobiliście.

Wynajęty przez Enaccę apartament stanowił bezpieczną kryjówkę dla nich, ale na pewno nie dla więźniarki. Kobieta opowiedziała się jednak po niewłaściwej stronie, więc sama była sobie winna. Trudno byłoby ją uważać za bezradną ofiarę.

To tyle, jeżeli chodziło o narzekania, że nigdy nie zobaczymy przeciwnika, pomy-ślał komandos.

Taksówka wzniosła się w powietrze i odleciała, a na platformie ładowniczej zosta-li Fi, Sev i Jusik. Czuli się wyczerpani po tak silnym przypływie adrenaliny.

- Dziękuję, że zdecydowaliście się skorzystać z usług Linii Powietrznych Jedi. - Jusik wyszczerzył zęby w przekornym uśmiechu i uścisnął im dłonie. - Miłego popołu-dnia.

Page 90: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

179- Jesteście wszyscy szaleni - mruknął Sev. Uniósł dumnie głowę i z godnością

opuścił platformę.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

180

R O Z D Z I A Ł

12 Mogę cię zapewnić, że to nie był jeden z naszych śmigaczy Kału. Chyba wiem, dlaczego twoim zdaniem nie muszę wiedzieć, czym zajmują się twoi chłopcy. Na pewno ktoś jed-nak zauważy, że rozpylili na atomy kilku gości. CSB także powinno o tym wiedzieć. Co

chcesz, żebym im powiedział? kapitan Jaller Obrim podczas rozmowy z Kalem Skiratą

Baza grupy operacyjnej, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 16.00, 380 dni po bitwie o Geonosis

- Jesteś absolutnie pewny, że nikt za wami nie leciał? - zapytał cicho Skirata. Wszyscy członkowie grupy operacyjnej oprócz Orda zgromadzili się w najwięk-

szym pokoju i zajęli miejsca, gdzie kto mógł. Skirata zwrócił uwagę na to, gdzie usiedli Damian i Etain. Coś mu to powinno mówić, ale miał na głowie pilniejsze sprawy.

Najważniejsze, że się uspokoił. Czerwona Wachta wróciła bezpiecznie do bazy, a Jusik, jak można się było spodziewać, znosił przesłuchiwanie jak prawdziwy mężczy-zna.

- Jestem pewny, Kału - odparł równie cicho rycerz Jedi. - Wyczułem to. - Przestań mi mydlić oczy mistycznymi odzywkami - burknął sierżant. - Nie za-

niedbałeś żadnej procedury? Chcę poznać konkrety. - Nie wróciłem bezpośrednim szlakiem - wyjaśnił Jusik. - Kilka razy zataczałem

pętle i przelatywałem drugi raz tą samą trasą. Nie zauważyłem absolutnie nikogo podej-rzanego.

Nie było sensu robić im wymówek. Mandalorianin wiedział, że prawdopodobnie postąpiłby tak samo. Czym innym była dyskusja o cierpliwym prowadzeniu obserwacji i drobiazgowe planowanie w celu wyeliminowania zagrożenia, a czym innym zacho-wanie się w konkretnej sytuacji, podczas której w polu widzenia lunety pojawia się naprawdę wartościowy cel... Nie, na pewno postąpiłby tak samo.

Czuł także wielką ulgę, że wszyscy wrócili do bazy cali i zdrowi. - Na dziś wystarczy tej inwigilacji - zdecydował. - Jeszcze raz zmienimy pojazd i

zaczniemy prowadzić obserwacje okolicy naszej bazy, na wypadek, gdyby Moc zwio-dła Bard'ikę i gdyby się zanosiło na to, że Chatę Qibbu zamierza zaatakować banda

Page 91: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

181złych gości. Enacca szuka innego miejsca, gdzie będziemy mogli się wycofać, jeżeli nasza baza zostanie zdemaskowana.

Jusik wyglądał na zdruzgotanego. - Przepraszam, Kału - powiedział. - Nie ty dowodziłeś - przypomniał Skirata. - Powinienem był się upewnić, że jesteś

przygotowany na to, co się stało. - Odwrócił się do członków Wachty Czerwonej. Fi był wyraźnie zakłopotany, ale Sev siedział z miną bezczelnego młokosa. - A co wy macie do powiedzenia na swoją obronę? - zapytał.

- To już się nie powtórzy, Kału. - Komandos z Drużyny Omega spojrzał na Jusika. - Jedi nie ponosi żadnej winy. To ja i Sev postanowiliśmy się na to zdecydować. Gdyby Bardan nie wykazał się sprytem i opanowaniem sztuki pilotażu, bylibyśmy w tej chwili martwi, a operacja dobiegłaby końca.

- A ty, Sev? Komandos demonstracyjnie powoli odwrócił głowę. - Myślę to samo, co on - odparł cicho. - Synu, na pewno uważasz się za twardziela, bo przeżyłeś wszystko, co wyprawiał

z wami Walon Vau, i prawdopodobnie rzeczywiście jesteś twardym gościem - zaczął Mandalorianin. - Antyterrorystyczne operacje wymagają jednak więcej... tego. - Pod-szedł do niego i postukał kłykciami palców w jego głowę tak głośno, że dał się słyszeć głuchy odgłos uderzenia kości o kości. Sev zamrugał, ale nawet się nie poruszył. - Gdybyście pomyśleli o tym chociaż dwie minuty, mogliście byli przesłać do bazy dane z transpondera tamtego śmigacza, żebyśmy go mogli zidentyfikować i wymyślić inteli-gentny sposób inwigilacji. Tymczasem mamy następnego więźnia i kilku zabitych go-ści. Będziemy musieli także wyjaśnić, dlaczego w najbliższym okresie funkcjonariusz-ka WAR nie pojawi się w pracy, bo jeżeli nie pracowała sama, na pewno jakiś di'kut zamelduje przełożonym, że jest nieobecna. Czy o czymś zapomniałem? Niner, który siedział z rękami splecionymi na piersi, uniósł głowę.

- Owszem. Kto pomaga Vauowi? - zapytał. - Sierżant musi mieć w tej chwili pełne ręce roboty.

- Enacca - odparł Skirata. - Istoty rasy Wookie potrafią wyglądać jak cały tłum bardzo paskudnych gości.

Mandalorianin zauważył, że w ciągu ostatnich dziesięciu dni Boss był niezwykle spokojny. Pełnił służbę bez słowa protestu i nie okazywał junackiej pewności siebie, z której słynęli wszyscy komandosi z Drużyny Delta. W chwili obecnej powoli i w zamy-śleniu przechadzał się tam i z powrotem przed oknem i tylko od czasu do czasu spoglą-dał na Ninera. Skirata zastanowił się, czy przypadkiem Boss nie czuje się urażony z powodu pozbawienia go funkcji sierżanta.

Równie dobrze mogę przeciąć ten wrzód, zdecydował. - Chcesz coś powiedzieć, Boss? - zapytał. - Z całym szacunkiem, Kału, ale mamy różne poglądy, prawda? - zapytał koman-

dos. - Wyrzuć to z siebie - burknął Mandalorianin.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

182- Delty są dobre w szybkim neutralizowaniu przeciwników, a Omegi rozwiązują

problemy w sposób bardziej przemyślany - wyjaśnił komandos. - Dlaczego nie mieliby-śmy podzielić się właśnie według tego wzoru naszymi zadaniami?

Tym razem zazwyczaj spokojny i opanowany Niner połknął przynętę. - Tak, wy wysadzacie w powietrze wszystko od razu, bez sprawdzenia, a my

przedtem myślimy - powiedział. - W stu procentach zgadzam się z twoją analizą ner vod.

- Ale za to my odnieśliśmy same sukcesy przy wykonywaniu poprzednich zadań - odciął się Boss.

- A my to nie? - żachnął się Niner. - To ty tak twierdzisz - burknął komandos z Drużyny Delta. Skirata nie dość szybko przeciął pokój i Niner zdążył bez ostrzeżenia pchnąć Bos-

sa z całej siły na ścianę. Gdyby sierżant nie wrzasnął: „Stop!", Niner wyrżnąłby Bossa pięścią w twarz. Obaj mężczyźni stali jakiś czas niemal oko w oko, jakby skamienieli.

- Natychmiast z tym skończcie! - warknął Skirata. - Słyszycie? Dosyć tego! Nigdy jeszcze nie widział, żeby Niner zareagował w taki sposób na zaczepkę. Żoł-

nierze rwali się do bójek, których nie dało się uniknąć, skoro szkolono ich do walki. Czasami tłukli się między sobą, ale zazwyczaj to nie było nic poważnego. Nigdy jednak w podobnych bijatykach nie brali udziału jego chłopcy... a już na pewno nie Niner.

Widocznie w umyśle każdego z nich krył się jakiś przełącznik, który - bez wzglę-du na to, jak głęboko był ukryty - dawał się uruchamiać w pewnych sytuacjach.

- Nigdy nie straciliście braci - odezwał się Niner i niechętnie cofnął się krok od Bossa. - Nigdy. Nie masz pojęcia, co się wówczas czuje.

- A zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, dlaczego ich nie straciliśmy? - zapy-tał Boss.

- Wystarczy. - Skirata wsunął rękę między obu komandosów. - Następny, który zacznie kłapać dziobem, będzie miał ze mną do czynienia. Czy to jasne?

To była jedna z krótkich chwil, w których ochota do walki mogła zapłonąć albo zgasnąć, a Mandalorianin nie był pewien, czy zdołałby rozdzielić dwóch wyższych, młodszych i silniejszych mężczyzn. Niner mruknął jednak:

- Tak, sierżancie. Odwrócił się i z twarzą pobladłą z gniewu usiadł na krześle pod przeciwległą ścia-

ną. Boss wahał się jakiś czas, ale podążył za nim, podszedł i wyciągnął pojednawczym gestem rękę.

- Przepraszam, ner vod - powiedział. Niner uniósł głowę i nie mrugając, patrzył na niego długą chwilę. W końcu ujął

dłoń komandosa i potrząsnął nią ale wyraźnie błądził myślami gdzieś indziej. Skirata doskonale wiedział, gdzie. Nawet mimo upływu czasu pewnych spraw nie dawało się zapomnieć. Podczas walk na Geonosis Niner stracił innego Seva, DD i Zero-Czwórkę, a w trakcie szkolenia także Dwa-Ósmego. Komandosi Republiki nigdy nie zapominali braci z drużyny, z którymi dorastali i walczyli od czasu mobilizacji.

Page 92: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

183Skład osobowy Delty pozostawał jednak cały czas taki sam i komandosi z tej dru-

żyny patrzyli na świat inaczej niż Omegi. Uważali, że są niezwyciężeni, a śmierć zabie-ra tylko członków innych drużyn.

- Chyba wszyscy powinniśmy wziąć na wstrzymanie - stwierdził Skirata, współ-czując w duchu Ninerowi. Zawsze uważał, że członkowie obecnej drużyny są sobie równie bliscy jak w pierwotnej pod, ale najwyraźniej wciąż jeszcze nie potrafili się pogodzić ze stratą braci. - Delty, możecie się teraz rozejść i zjechać na dół, żeby coś zjeść. Zgłosicie się z powrotem o dziewiętnastej zero zero. Omegi, rozejdziecie się dopiero po powrocie Delt. Może poczujemy się lepiej, kiedy wszyscy będziemy mieli pełne żołądki.

Nie było sensu, żeby sprzeczka przerodziła się w rywalizację między drużynami. Z drugiej strony jednak pomieszanie składów także nie bardzo się sprawdzało. Skirata przyglądał się, jak Delty wychodzą z pokoju i kierują się do turbowindy. Doszedł do wniosku, że będzie trzeba czegoś więcej niż tylko jedzenia, żeby odwrócić ich uwagę, chociaż zazwyczaj dobry posiłek poprawiał samopoczucie.

- Wszyscy dobrze się czują? - zapytał, kiedy Delty zniknęły w kabinie turbowindy. Atin uniósł głowę znad komputerowego notesu, który rozbierał na części. Demon-

towanie urządzeń sprawiało mu zawsze dużą radość. - Nic nam nie jest, sierżancie... przepraszam, ale czuję się nieswojo, kiedy nazy-

wam cię Kalem - powiedział. - Naturalnie z wyjątkiem miejsc publicznych - zastrzegł pospiesznie.

- Nic nie szkodzi, synu - uspokoił go Mandalorianin. Starał się usiąść w miejscu, skąd mógłby dyskretnie obserwować Darmana i wy-

ciągać wnioski. Nie mógł nie zwrócić uwagi na sposób, w jaki komandos odwraca się w stronę Etain, ani na to, że ona zerka na niego o wiele częściej niż poprzednio. Zasta-nowił się, dlaczego wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Był ciekaw od kiedy to trwa.

Jeżeli miał rację... Ilekroć oficera i powołanego do wojska żołnierza zaczynał łączyć bliższy związek,

cierpiała na tym dyscyplina. Etain nie była jednak zawodowym oficerem, a Darman nie zaciągnął się do wojska z własnej woli. Ryzyko polegało raczej na tym, jak komandos sobie poradzi i jak bardzo jego bracia mogą się poczuć opuszczeni w chwili, kiedy przyszło im działać w świecie, w którym wszyscy bez pancerzy mogli się zakochiwać do woli.

Skirata wstał i pokuśtykał w stronę młodej Jedi. - Chciałbym, żebyś mi wyjaśniła kilka problemów związanych z Jedi - odezwał się

cicho. - Poprosiłbym o to Bard'ikę, ale chwilowo popadł w niełaskę. - Mrugnął poro-zumiewawczo do rycerza Jedi na znak, że żartuje, bo chłopak miał zwyczaj traktować takie uwagi o wiele poważniej, niż na to zasługiwały. - Chodźmy na lądowisko.

Nie zachował się zbyt subtelnie, ale Darman na pewno nie przypuszczał, że kto-kolwiek zwrócił uwagę na to, co zaszło między nim a Etain. Prawdopodobnie pomyślał, że Skirata chce omówić z młodą Jedi niemiłe aspekty przesłuchania.

Mandalorianin usiadł obok młodej Jedi na rozklekotanej ławce pod ścianą plat-formy. Było późne popołudnie. W powietrzu unosiła się woń gazów wylotowych jed-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

184nostek napędowych śmigaczy i słodki zapach samotnej winorośli mayla, która wyrasta-ła ze szczeliny w permabetonie. Etain zaplotła ręce na jasnobłękitnej tunice. Nie miała na sobie ciemnobrązowego płaszcza, przez co zupełnie nie wyglądała jak rycerz Jedi.

- Ty i Darman - odezwał się bez zbędnych wstępów Skirata. Młoda Jedi na sekundę zamknęła oczy. - A zatem ci powiedział - odparła cicho. - O wszystkim ci mówi, prawda? - Nie pisnął ani słowa - zapewnił Mandalorianin. - Tyle że nie jestem głupi. -

Zdumiewające, jak łatwo ludzie mówili mu o sprawach, o które nawet nie pytał. Z dru-giej strony, może Etain podświadomie chciała, żeby wszyscy dowiedzieli się ojej związku z komandosem. Darman chybaby jednak nie chciał. Miał pełne prawo do za-chowania tego w tajemnicy. - Słyszałem, co mówili członkowie drużyny po powrocie z Qiilury.

- Zamierzasz mi kazać, żebym przestała? - zapytała Etain. - Nie, chcę tylko zapytać, dokąd to prowadzi. - Chcesz powiedzieć Darmanowi, żeby ze mnie zrezygnował? - Nie, jeżeli to go ma uszczęśliwić. - Skirata postanowił postępować bardzo

ostrożnie, ale wiedział, gdzie przebiega granica. Wiedział także, czyje interesy powi-nien postawić na pierwszym miejscu, bez względu na to, czy toczyła się wojna, czy też nie. - Posłuchaj, jak też coś wiem na temat Jedi. Nie wolno wam się zakochiwać.

- Rzeczywiście nie powinniśmy - przyznała Etain. - Czasami jednak nie da się tego uniknąć. Ja się zakochałam.

- A zatem traktujesz go poważnie? - Odkąd rozstaliśmy się na Qiilurze, ani na chwilę nie przestałam o nim myśleć. - Czy aby rzeczywiście wszystko przemyślałaś? - Chodzi ci o to, że będę żyła dłużej niż on? - domyśliła się młoda Jedi. - Często

się zdarza, że kobiety żyją dłużej niż ich mężczyźni. A może masz na myśli to, że mo-głabym zostać wyrzucona z zakonu Jedi? To niewielka cena, a ja jestem gotowa ją za-płacić.

- Posłuchaj, Etain, Darman jest bardziej wrażliwy, niż przypuszczasz - stwierdził sierżant. - Jest dorosłym mężczyzną i maszynką do zabijania, ale zarazem małym dzieckiem. Rozpacz po stracie ukochanej dziewczyny zaangażuje wszystkie jego uczu-cia, co może się stać niebezpieczne nie tylko dla niego, ale także dla całej drużyny.

- Wiem - przyznała młoda Jedi. - Nie zniósłbym myśli, że mogłabyś go wykorzystać - ciągnął Mandalorianin. - Je-

żeli zamierzasz to ciągnąć, lepiej niech to będzie coś poważnego. - Przerwał, żeby do-tarło do niej pełne znaczenie jego słów. - Chyba wiesz, że będę go chronił, bez względu na to, co może się wydarzyć, prawda?

Etain rozchyliła wargi, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Zamrugała szybko.

- Chcę go uszczęśliwić, Kału - odezwała się w końcu. - Nigdy bym go nie wyko-rzystała ani nie skrzywdziła.

- Cieszę się, że co do tego jesteśmy zgodni - stwierdził Skirata.

Page 93: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

185Grożenie generałowi Jedi było prawdopodobnie przestępstwem zasługującym na

sąd polowy, ale sierżant się tym nie przejmował. Darman i pozostali synowie liczyli się dla niego bardziej niż wszyscy inni... bardziej niż sympatyczna młoda Jedi, a nawet własne życie. Na pewno zaś znaczyli dla niego więcej niż interesy polityków Republiki.

To była sprawa honoru... honoru i miłości. Z drugiej strony, Etain mogła zapewnić Darmanowi trochę czułości i pociechy.

Związek z nią mógł pomóc temu chłopcu przebrnąć przez mroczne i trudne chwile, jakie niewątpliwie go czekały. Mógł mu pozwolić dobrze przeżyć dni, których tak nie-wiele pozostało jemu i jego braciom.

Skirata doszedł do wniosku, że musi tylko mieć oko na rozwój sytuacji. - A zatem zrób to, ad'ika - zdecydował. - Postaraj się, żeby był szczęśliwy.

Chata Qibbu, godzina 21.00

Napis nad wejściem do toalet głosił: „Goście proszeni są o rezygnację z noszenia broni". Regułę wypisano wprawdzie w pięciu obcych językach i w basicu, ale więk-szość gości chyba i tak jej nie rozumiała.

Ordo wmieszał się w tłum pstrokato ubranych pijaków i hazardzistów, pośród któ-rych przeważały ciemnoczerwone mundury polowe żołnierzy Wielkiej Armii Republi-ki. Zwiadowca miał nadzieję, że żaden z gości w barze nie jest wrażliwy na zapachy. Na tym właśnie polegał problem z niektórymi materiałami wybuchowymi. Wydzielały charakterystyczną woń, której trudno było się pozbyć. Komandos wprawdzie umył się najdokładniej, jak mógł, i włożył często obecnie widywany ciemnoczerwony mundur polowy, ale mimo to nie wyzbył się wszystkich obaw.

Z przeciwległego krańca baru wypatrzyła go Twi'lekanka, która wybiegła z kuchni po tym, jak zauważył, że kuli się za kuchennym stołem. Ordo przypomniał sobie, że istota nazywa się Laseema. Stała za kontuarem i niepewnie się do niego uśmiechała. Zanim zdążył pokonać dzielącą ich odległość, postawiła na kontuarze szklankę jego ulubionego soku muja, który na pewno nie pojawił się tam dzięki jego charakterystycz-nemu strojowi.

- Skąd wiedziałaś, że to ja? - zapytał zdumiony zwiadowca. - To mógł być każdy inny klon.

- Rozpoznałam cię po tym, jak się ruszasz. - Twi'lekanka mówiła bardzo cicho i Ordo musiał wytężyć słuch, żeby usłyszeć jej słowa w gwarnym barze. - Wyglądasz, jakbyś wciąż jeszcze nosił tę... tę spódniczkę.

- Kamę - poprawił cierpliwie komandos. - Pas-getry. To część ubrania wzorowana na tradycyjnej mandaloriańskiej myśliwskiej kamie. Wymyślono ją żeby chroniła nogi. - Tak, naramienniki i kama rzeczywiście zmuszały go do przyjmowania bardziej wy-prostowanej postawy. Ordo doszedł do wniosku, że nie może o tym zapominać, jeżeli chce uchodzić za zwykłego sklonowanego żołnierza. -Ale w obecnych czasach nosimy ją tylko dla ozdoby.

- Aha - odparła Laseema. - Rzeczywiście wygląda bardzo efektownie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

186Zwiadowca przywykł do tego, że Twi'lekanki zwracają na niego uwagę. Nie miał

nic przeciwko temu, a nawet to lubił. - Czy Qibbu traktuje cię przyzwoicie? - zapytał. - Tak. Dziękuję. - Sądząc z tonu jej głosu, Laseema była mu naprawdę wdzięczna.

Nachyliła się w jego stronę. Komandosa wciąż jeszcze zdumiewał intensywny błękit jej skóry, ale nie miał nic przeciwko temu, żeby się do tego widoku przyzwyczaić. Twi'l-ekanka miała na policzku małą turkusową bliznę, która raczej ją zdobiła, niż szpeciła. - Czy twój przyjaciel jest kapitanem? - zagadnęła.

Spojrzała w bok i komandos podążył za jej spojrzeniem. Przy jednym ze stolików siedzieli członkowie Drużyny Omega i Skirata. Wszyscy jedli coś niemożliwego do zidentyfikowania. Od czasu do czasu któryś unosił na widelcu niezidentyfikowaną bryłkę, a pozostali przyglądali się jej z zaniepokojonymi minami.

- Ten z blizną na twarzy - wyjaśniła Laseema. - Jest miły. - To Atin - powiedział zmartwiony Ordo. Więc to tak, pomyślał. - On... nie jest

kapitanem. To zwykły szeregowiec. -Nie zdradzał w końcu żadnej tajemnicy, bo szere-gowcy stanowili ogromną większość Wielkiej Armii. Atin uniósł głowę z nieomylnym wyczuciem żołnierza, który wie, kiedy ktoś bierze go na cel. Niepewnie się uśmiechnął. - Naprawdę można na nim polegać.

- Ma mnóstwo blizn - zauważyła Twi'lekanka. - Chyba brał udział w wielu bi-twach?

Musiała widocznie przyjrzeć się Atinowi bardzo uważnie. Jeżeli nie liczyć cienkiej ukośnej linii na twarzy, pozostałe blizny były trudne do wypatrzenia. Komandos z Dru-żyny Omega miał jeszcze kilka szram na dłoniach i jedną ledwo widoczną bliznę, której brzeg można było zauważyć nad górną krawędzią ciemnoczerwonej tuniki.

- Tak - przyznał Ordo. - Oni wszyscy brali udział w wielu bitwach. - Biedny Atin - westchnęła wyraźnie wstrząśnięta Laseema. - Za chwilę przyniosę

ci coś do jedzenia. Ordo zmusił się do uprzejmego uśmiechu, jak nauczył go Kal’buir, po czym się-

gnął po szklankę z sokiem i podszedł do stołu, przy którym siedzieli komandosi z Omegi.

- Jak myślisz, co to może być, Ordo? - zapytał Darman. Uniósł widelec, żeby zwiadowca mógł się lepiej przyjrzeć nadzianemu nań przedmiotowi.

- Jakaś rurka - zawyrokował zwiadowca. - Właśnie tego się obawialiśmy - stwierdził Dar. - To wszystko i tak białko. - Ordo spojrzał na Atina. - Laseema zwróciła na ciebie

uwagę, ner vod - powiedział. Nikt się nie roześmiał ani nie wygłosił złośliwej uwagi, którymi zwyczajni męż-

czyźni reagowali na wzmiankę o kobietach. Członkowie Drużyny Omega chwilę sie-dzieli cicho, ale zaraz podjęli dyskusję na temat anatomicznej zawartości specjalności lokalu Qibbu. Skirata wstał, przeszedł wzdłuż ławki i usiadł obok Zera.

- Udane... zakupy? - zapytał. - Mam w tej chwili wszystkie przedmioty z listy - zameldował komandos. - Prze-

praszam za spóźnienie. Zdobyłem także kilka dodatków.

Page 94: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

187- Jakich dodatków? - zainteresował się Mandalorianin. - Zaskakujących dodatków - wyjaśnił Ordo. - Niezwykle hałaśliwych. Laseema podeszła do ich stolika i postawiła przed Ordem talerz zjedzeniem, ale

zanim wróciła za kontuar, uśmiechnęła się ciepło do Atina. Ordo sięgnął po widelec, a pozostali komandosi wbili spojrzenia w jego talerz.

- Przecież to same rośliny - odezwał się oskarżycielskim tonem Niner. - Jasne, że rośliny - przyznał zwiadowca. - Mój iloraz inteligencji jest przynajm-

niej o trzydzieści pięć procent wyższy niż twój. Nie przesadzał. Skirata wybuchnął śmiechem. Ordo opróżnił talerz najszybciej, jak

mógł, po czym wskazał turbowindę. Sierżant wjechał z nim na najwyższe piętro i towa-rzyszył mu do pokoju, w którym komandosi z Drużyny Delta czyścili swoje DC-siedem-nastki.

- Tylko je odkurzamy - odezwał się Fixer z subtelnością bantha. Odkurzajcie, ile chcecie - rzucił niedbale Skirata. - Niedługo wezmą udział w

prawdziwej akcji. - Odwrócił się do zwiadowcy. - A zatem, Ordo, co właściwie zdoby-łeś? - zapytał.

- Sto kilogramów termicznego plastoidu i pięć tysięcy detonatorów - odparł zwia-dowca.

Na wzmiankę o takim łupie nawet Scorch uniósł głowę znad rozłożonego karabi-nu.

- Zniknęło za dużo materiałów wybuchowych, żeby ktoś mógł tego nie zauważyć - powiedział. - Trudno to będzie wszystko przechować.

- Zabierałem je stopniowo i z różnych miejsc - wyjaśnił Ordo. Skirata poklepał go po ramieniu. - A teraz bądź uprzejmy nam wyjaśnić, czym są właściwie te dodatki - zażądał. - Spóźniłem się, bo jeżeli nie liczyć pakunku czy dwóch, zadałem sobie trud

wzbogacenia wszystkich materiałów - wyjaśnił zwiadowca. - W jaki sposób? - zainteresował się Mandalorianin. - Dodałem niewielkie ilości środka chemicznego, dzięki któremu materiał stanie

się niestabilny, jeżeli ktoś zechce go wykorzystać do produkcji bomb. - Jak bardzo niestabilny? - dociekał Skirata. - Jeżeli terroryści nie dodadzą do plastoidu stabilizującego składnika i umieszczą

w materiale metalowy detonator, siła eksplozji pośle ich warsztat na orbitę. Zachwycony Scorch zachichotał. - To tylko środek ostrożności - podjął zwiadowca. - Zamierzamy wykorzystać te

materiały do zastawienia pułapki na terrorystów, ale gdyby przez przypadek coś nie potoczyło się po naszej myśli, przynajmniej wyeliminujemy kilku hufuune.

A przy okazji wysadzimy w powietrze połowę Galactic City - burknął Sev. Spoj-rzał przez lunetę, żeby ją wywzorcować na widok z okna. - Wy, chłopcy z wywiadu, czasami naprawdę przeciągacie strunę.

Skirata poklepał Orda po ramieniu. - Doskonała robota, synu - pochwalił zwiadowcę. - A teraz mi powiedz, gdzie to

wszystko złożyłeś.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

188- Połowę w bezpiecznej kryjówce, a połowę tu, pod łóżkiem Fixera - odparł Ordo. Scorch zarechotał. Boss wyrżnął go w ucho, ale kolega z drużyny nie przestał za-

nosić się od śmiechu. - Śmieję się, bo zajmuję ten sam pokój co Fixer, di'kucie - wyjaśnił w końcu. - No cóż, jeżeli te materiały wylecą w powietrze, nawet się nie zdążycie obudzić -

uspokoił go zwiadowca. Godził się z ryzykiem, ale ryzyko było zawsze pojęciem względnym. Skirata nie

wypytywał go szczegółowo, jak wykorzystuje swój talent do udoskonalania materiałów wybuchowych, więc mógł nadal zachowywać w tajemnicy wiadomość o powrocie Me-reela.

A poza tym sierżant powinien być zadowolony z informacji, jaką przywiózł Mere-el na temat Ko Sai.

- A więc teraz musimy się tylko zastanowić nad tym, jak nakłonić terrorystów do połknięcia przynęty - odezwał się Mandalorianin. - Może Vau wyciśnie coś z naszej pracownicy Wielkiej Armii Republiki.

Boss uniósł głowę i spojrzał na sierżanta. - Chce pan wykorzystać te materiały do zabicia czy do wytropienia terrorystów? -

zapytał. - A może oni mają myśleć, że rozwój sytuacji na terrorystycznym froncie prze-biega po ich myśli?

- Zgadzam się na wszystkie trzy powody - odparł Skirata. - Czy to normalne, że osiągnięcie celu trwa tak długo? Mandalorianin parsknął śmiechem. - Długo? - powtórzył. - Synu, zlikwidowanie siatki terrorystów zajmuje zazwyczaj

lata. My czynimy postępy z prędkością światła. Mimo to i nam osiągnięcie celu może zająć kilka lat, chociaż rozwiążemy przy tym tylko niewielką część problemów, z jaki-mi borykają się miejscowe władze.

- Czasami się zastanawiam, dlaczego w ogóle zadajemy sobie tyle trudu. - Bo nie możemy go sobie nie zadawać - odparł sierżant. -A poza tym działamy we

własnym interesie. - Usiadł na krześle w kącie pokoju, oparł stopy na blacie niskiego stołu, zamknął oczy i zaplótł ręce na piersi. - Niedługo powinien się z nami skontakto-wać Vau - powiedział. - Niech ktoś mnie obudzi, jeżeli nie usłyszę sygnału komunika-tora.

Skirata rzadko zasypiał wcześniej niż podwładni. Jeszcze rzadziej korzystał w tym celu z łóżka. Jeżeli miał taką możliwość, zawsze spał na krześle. Jak każdy najemnik, prawdopodobnie chciał po prostu móc błyskawicznie wstać, żeby rzucić się w wir wal-ki, ale Ordo podejrzewał, że rzeczywistym powodem jest pierwsza noc, jaką Mandalo-rianin spędził na Kamino. Pożegnał się wtedy z normalnym życiem i miał pozostawać w zawieszeniu, dopóki jego żołnierze nie osiągną stanu chwiejnej normalności. Chyba nigdy nie przestał czekać, kiedy przez drzwi jego pokoju wejdą Kaminoanie.

Po kilku minutach rytmiczny, płytki oddech sierżanta uświadomił wszystkim, że rzeczywiście zasnął.

Page 95: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

189Zaabsorbowany czyszczeniem części karabinu Scorch zaczął cicho gwizdać. Ordo

podszedł do niego od tyłu i przesłonił dłonią jego usta, jakby chciał mu powiedzieć: bądź cicho, bo obudzisz Kal’buira.

Komandos z Drużyny Delta zrozumiał. Ordo uzbroił się w cierpliwość i zaczął się uczyć na pamięć kolejnych fragmentów

wiadomości Mereela, jakie pojawiały się na ekranie jego komputerowego notesu. Wy-starczyło, żeby każdą przeczytał tylko raz.

W pewnej chwili rozległ się świergot komunikatora na przegubie Skiraty. Sierżant otworzył oczy, uniósł rękę i zbliżył urządzenie do ust.

- Walon? - zapytał. - Nie, Jaller - wyjaśnił ponuro Obrim. Mandalorianin od razu się wyprostował.

Delty zamarły. - Gdzie jesteś? - zainteresował się sierżant. - Sprzątam szczątki kilku martwych osób - odparł kapitan. - Towarzyszy mi grupa

kolegów z jednostki do zwalczania zorganizowanej przestępczości. - Słucham? - zapytał zdezorientowany Skirata. - Chyba twoi chłopcy rozpoczęli wojnę gangów - wyjaśnił Obrim. - Czy nie ze-

chciałbyś mi wypożyczyć któregoś ze swoich Jedi?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

190

R O Z D Z I A Ł

13 W wyniku eksplozji śmigacza, do jakiej doszło w jednym z niższych tuneli prawdopo-

dobnie z powodu zatargu między gangsterami, życie straciło dziesięciu członków prze-stępczego gangu. Ze źródeł zbliżonych do Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa wyni-

ka, że powodem wałki między szefami świata przestępczego był zatarg o granice teryto-rium, na którym każdy gang chciał prowadzić handel nielegalną bronią.

z nocnego biuletynu informacyjnego HoloNetu

Kostnica jednostki kryminalistycznej, kwatera główna oddziału CSB, Kwadrant A-89, Coruscant,

godzina 23.45, 380 dni po bitwie o Geonosis

- Mamy waszego jaszczura - oznajmił Obrim, ściągając prześcieradło. - Nazywa się Paxaz Izhiq.

Fi i Skirata spojrzeli na porośniętą zielonymi łuskami, sympatyczną twarz, a ściślej tę jej połowę, która się zachowała. Strzały z blasterów pozostawiały wprawdzie czyst-sze rany niż pociski z działek, ale i tak nie wpływały korzystnie na wygląd.

- Nie wzbudzałby w takim stanie podziwu pań, co? - zagadnął komandos. W pomieszczeniu panowały chłód i cisza. Fi nigdy jeszcze nie był w kostnicy i

czuł się zarówno zafascynowany, jak i zaniepokojony. Nie przejmował się wcale tym, że w zamrażarkach przechowywano trupy. Komandos zastanawiał się po prostu, co się stanie po śmierci z jego ciałem.

Pozostanie na jakimś polu bitwy, pomyślał. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Mandalorianie nie przywiązują wagi do doczesnych szczątków. Mamy dusze. Wystar-czy, że pozostali bracia wrócą do koszar z kawałkami mojego pancerza.

W pomieszczeniu o jasnozielonych ścianach i durastalowych drzwiach unosiła się woń środków odkażających, która kojarzyła mu się z Kamino. Komandos poczuł się nieswojo.

- Nic ci nie jest? - zaniepokoił się Obrim. - Nie, tylko się przyglądam - odparł Fi. - Tak, to on. Można porównać go z wize-

runkami, które zarejestrował Sev. Czy to ktoś ważny?

Page 96: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

191Nie ma go w naszych bazach danych, ale Falleenowie raczej nie przylatują na Co-

ruscant, żeby załatwić sobie posadę urzędnika - odparł kapitan. - To prawdopodobnie ktoś z Czarnego Słońca albo jednej z jego macek.

- Rozumując czysto hipotetycznie - zaczął Skirata - gdybyśmy schwytali jego przyjaciółkę, która ma dostęp do harmonogramu transportów broni i materiałów wybu-chowych Wielkiej Armii Republiki...

- Czysto hipotetycznie, bo oficjalnie nawet w ogóle nie istniejecie - podchwycił Obrim. - Przypuszczam, że ta kobieta podkradała to i owo z transportów, dzięki czemu pomagała mu w prowadzeniu działalności, ale jeżeli ją schwytacie, kumple Falleena nie zgodzą się wywiązać z podjętych zobowiązań. Na pewno nabiorą podejrzeń, że to jakiś klient stara się ich zastraszyć. - Fi słuchał go jak urzeczony. Z pewnym trudem nadążał za myślowymi ewolucjami Obrima. - Prawdziwy klient pomyśli jednak, że Falleen posłużył się wymówką, żeby nie dotrzymać swojej części umowy. Zwróci się przeciw-ko wam, bo dojdzie do wniosku, że jesteście pachołkami Izhiqa. Jeżeli rozpylicie ludzi prawdziwego klienta na atomy, ich kumple powrócą żeby wyrównać rachunki z kole-siami młodego Łuskogłowego. - Obrim spojrzał ostatni raz na twarz zabitego Falleena i przykrył go znów prześcieradłem. - A jeżeli wszyscy i tak czekali na dostawę materia-łów wybuchowych, tych, które udało się wam przechwycić, będziecie mieli na głowie naprawdę bardzo wkurzoną grupę paskudnych gości.

- Musisz nas jeszcze oświecić, dlaczego to jest pomyślna wiadomość - odezwał się Skirata.

No cóż, mamy o kilku przestępców mniej, a za to dowiedzieliśmy się więcej, niż można się było spodziewać - zaczął kapitan. - Mamy już także raporty ekipy kryminali-stycznej. Specjaliści od medycyny sądowej przetrząsnęli wszystkie zakątki apartamentu Falleena.

- No i? Dla jednostki do zwalczania zorganizowanej przestępczości? - domyślił się Obrim.

- Prawdziwa żyła złota. - Mają chłopaki zajęcie, ale czy Paxaz Izhiq miał w końcu do czynienia z materia-

łami wybuchowymi? - zapytał Skirata. Zaczynał się denerwować, więc żuł korzeń ru-ika. - Nie interesują mnie gangsterzy, którzy dla własnych celów kradną broń Republi-ki. Czy gang tego Falleena zaopatrywał kogokolwiek w materiały wybuchowe?

- Owszem, znaleźliśmy wszędzie mnóstwo śladów - przyznał kapitan. - Twoi Jedi chyba wykryli także zakłócenia w Mocy... cokolwiek miałoby to oznaczać.

- Chcesz powiedzieć, że wasza jednostka do zwalczania zorganizowanej przestęp-czości będzie wchodziła nam teraz w drogę? - zaniepokoił się Mandalorianin.

- Jeżeli podzielisz się ze mną operacyjnymi szczegółami, na pewno nie - odparł Obrim.

- Znasz reguły tej zabawy - burknął urażony sierżant. - Kału, twoi chłopcy o mało sami nie stali się celami dla funkcjonariuszy CSB -

odparł Jaller. - Niewiele brakowało, żeby między jednymi a drugimi doszło do wymia-ny ognia. Nie chcę, żeby jedni porządni goście zabijali drugich podczas przypadkowej strzelaniny, jeżeli można jej uniknąć.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

192Fi obserwował ruchy szczęki Kal’buira. To było coś innego niż akcja zbrojna.

Działania komandosów wkroczyły na teren polityki. Kierując się własnymi regułami, Skirata i Obrim toczyli coś w rodzaju prywatnej wojny, a komandos wcale im nie za-zdrościł.

- Chyba wiesz, że nie bierzemy więźniów - odezwał się w końcu Mandalorianin. - A ja nie wyobrażam sobie, żeby twoi podwładni przymknęli oczy, kiedy się dowiedzą o co nam chodzi.

- Za to mamy coś, czego potrzebujesz - stwierdził Obrim. W jednej chwili Skirata przestał odgrywać rolę sympatycznego łajdaka i przeisto-

czył się w bryłę lodu. - Nigdy, przenigdy, nie szantażuj mnie w taki sposób - ostrzegł. - Stoimy po tej samej stronie czy nie? - żachnął się oficer CSB. Sierżant zbladł jak ściana. - A zatem załatwimy to sami - zdecydował. Fi rzadko widział Skiratę doprowa-

dzonego do wściekłości, ale jeżeli ktoś za bardzo przypierał go do muru, Kal’buir bladł, milkł i stawał się naprawdę niebezpieczny. - Chodźmy, synu - powiedział. - Mamy mnóstwo pracy.

Ujął komandosa za łokieć i skierował do drzwi. Nie wróżyło to najlepiej. Fi obej-rzał się przez ramię na Obrima - równie bladego z gniewu i równie spiętego - ale kapi-tan pokręcił głową.

- W porządku, Kału, i tak ci to powiem, ale jeżeli wydarzy się coś złego, niech Moc ocali twój pożałowania godny tyłek - powiedział.

Mandalorianin się odwrócił. Wyglądał na autentycznie zaskoczonego, bo wcale nie blefował. Rzeczywiście zamierzał wyjść z pokoju i przestać informować Obrima o czymkolwiek.

- Czy wiesz, co się stanie, jeżeli naprawdę wydarzy się jakieś nieszczęście? - zapy-tał. - Ty będziesz miał tylko kłopoty z przełożonymi, ale moi chłopcy przypłacą to ży-ciem.

- Moi mogą także zginąć, jeżeli przez przypadek wejdą wam w drogę - przypo-mniał Obrim.

- Więc lepiej niech nie wchodzą- uciął Skirata. - A zatem o której godzinie twoi komandosi schwytali tę kobietę? - zagadnął ofi-

cer. - Około trzeciej po południu - odparł sierżant. - Godzinę temu funkcjonariusze CSB udali się do domu naszego łuskowatego

przyjaciela - poinformował Obrim. - Trochę wcześniej jednak ktoś starał się z nim skontaktować za pomocą rządowego komunikatora.

- Chcesz powiedzieć, że jeszcze jakaś osoba z WAR utrzymywała z nim kontakty? - zapytał Mandalorianin.

- Właśnie, gdybyśmy mogli znaleźć źródło tego sygnału, przekazałbym ci tę in-formację.

Skirata się zgarbił. - Dzięki, przyjacielu - odezwał się cicho.

Page 97: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

193- Nie ma za co. Tylko postaraj się mnie ostrzec, zanim zaczniecie tu następną woj-

nę, zgoda? - A przy okazji, wymyśliłeś doskonałą zasłonę dymną dla środków masowego

przekazu - mruknął sierżant. - Wojna gangów, dobre sobie. - Niewiele to odbiega od prawdy - stwierdził oficer CSB. - Możesz jednak podzię-

kować za nią swojemu obleśnemu przyjacielowi, Marowi Rugeyanowi. Jestem pewny, że masz wobec niego dług wdzięczności.

Skirata przewrócił oczami. Fi nie przestawał się zdumiewać machinacjami w poli-tycznym życiu Coruscant. Był zadowolony, i to nie pierwszy raz, że jego zadaniem jest tylko strzelać i nie dać się zabić. W jego życiu nie przewidziano czasu na martwienie się ani planowanie, bo cały czas należało być albo lepszym i szybszym niż nieprzyja-ciel, albo traciło się życie.

- Rugeyan powinien dostać jakąś dobrą wiadomość - przypomniał sobie Skirata. - Postarajmy się dla niego coś znaleźć.

Obrim uśmiechnął się ponuro do Fi i wykonał gest, jakby przechylał szklankę pi-wa.

- Nie zapomnij o tej kolejce, dobrze? - zapytał. Zostawili oficera w kostnicy i skorzystali ze służbowej turbowindy. Wmieszali się

w tłum osób przechodzących mimo późnej pory obok kompleksu CSB i wspięli na platformę dla taksówek, żeby Jusik mógł ich stamtąd zabrać. Skirata tylko spojrzał na trzech czekających w kolejce coruscan, którzy zaraz doszli do wniosku, że mają jeszcze do załatwienia ważne sprawy. Kal’buir potrafił, kiedy chciał, wyglądać wcale nie jak dobroduszny ojczulek.

Fi postawił kołnierz, bo bez pancerza czuł się jak nagi. Skirata poszperał w kiesze-ni kurtki, wyjął baton z kandyzowanymi owocami, przełamał go na dwie części i wrę-czył większą Fi.

- I co teraz? - zainteresował się komandos. - To jedyny ślad, jaki mamy - odparł Skirata. - Wprawdzie zagmatwany, ale nie

chcę z niego rezygnować, bo musiałbym zaczynać wszystko od początku. - Idę o zakład, że separańce szukają w tej chwili innego dostawcy materiałów wy-

buchowych - stwierdził Fi. - Mieliby ułatwione zadanie, gdyby to była Qiilura albo jakakolwiek inna planeta, na której się coś wydobywa, ale na tak gęsto zaludnionej planecie jak Coruscant... No cóż, zdobycie kilku blasterów to prosta sprawa, ale szuka-nie materiałów wybuchowych na pewno zwróci uwagę. Może powinniśmy wykorzystać zdobyty przez Orda łup, który robi bum?

Skirata przestał żuć i spojrzał na podwładnego. - Nigdy nie jestem pewien, czy wpadamy na ten sam pomysł, bo obaj kierujemy

się zdrowym rozsądkiem, czy dlatego, że cię wyszkoliłem, dzięki czemu jesteś równie szalony jak ja, synu-powiedział.

- Skoro nasi przeciwnicy wiedzą że zamówiony przez nich transport nie dotarł do celu, równie dobrze możesz wykorzystać nasz towar jako przynętę - stwierdził Fi.

- Mamy jeszcze Qibbu - przypomniał Mandalorianin. - To byłoby zbyt niebezpieczne - sprzeciwił się komandos.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

194- Wręcz przeciwnie, właśnie do tego Huttowie bardzo się przydają - zauważył Ski-

rata. - Dla wszelkiego rodzaju szumowin są jak wielki magnes. Qibbu i tak zresztą po-dejrzewa, że działamy na własną rękę bez wiedzy i zgody WAR, więc dlaczego mieli-byśmy sprawiać mu zawód? Możemy go poprosić o rozpowszechnienie informacji, że Kai ma na sprzedaż coś ciekawego.

- Ale wtedy zdradzi przestępcom lokalizację naszej bazy wypadowej - zastanowił się Fi.

- Mało prawdopodobne, aby Qibbu chciał się chwalić, że zatrzymaliśmy się w jego luksusowym hotelu - odparł Mandalorianin. - Idę o zakład, że z obawy przed kłopotami czy możliwością zdewastowania lokalu nie będzie rozmawiał na temat miejsca z poten-cjalnymi klientami. Lubi cieszyć się życiem.

- Ale powiesz o wszystkim Obrimowi, prawda? - Poinformuję go tylko o miejscu, kiedy już ustalimy z naszymi nowymi klientami

warunki dostawy - odparł sierżant. - I tylko dlatego, żeby chłopcy z CSB trzymali się z daleka.

Zamyślił się i umilkł. Wokół nich zwykli mieszkańcy i turyści dziesiątków ras - trzymając się w przyzwoitej odległości, bo Skirata wyglądał jak prawdziwy gangster - wchodzili do jaskrawo oświetlonych klubów, restauracji i sklepów albo z nich wycho-dzili. Ubrani w różnokolorowe egzotyczne stroje, rozmawiali i dobrze się bawili. Spę-dzali czas z przyjaciółmi albo z ukochanymi osobami. Niektórym towarzyszyły oszo-łomione dzieci, które na pewno nigdy przedtem nie widziały miasta-planety w nocy.

Fi wiedział, jak one się czują. Widok Coruscant nadal jeszcze wprawiał go w nie-zwykły zachwyt, jak wówczas, kiedy oglądał go pierwszy raz z przedziału dla załogi policyjnego patrolowca. Z drugiej strony ten widok był dla niego czymś obcym, bo komandos nie potrafił go do końca zrozumieć.

Otaczający go cywile nie mogli wiedzieć, co dzieje się w samym centrum ich co-dziennego, bezpiecznego życia. Kilka metrów od nich najemnik i żołnierz, działając bez niczyjej wiedzy i zgody, zamierzali upłynnić na czarnym rynku materiały wybu-chowe w ilości wystarczającej do wysadzenia w powietrze kilku kwartałów.

Los był jednak sprawiedliwy. Fi także nie miał pojęcia o warunkach życia otacza-jących go mieszkańców.

Żyjemy w równoległych światach, pomyślał. Widzimy się nawzajem, ale nigdy się nie spotykamy.

Dobrze chociaż, że Darman znalazł pomost do normalnego życia... jeżeli młodą Jedi można było nazwać normalną osobą. Fi był ciekaw, czyjego brat uświadamia so-bie, że wszyscy wiedzą o jego związku z panią generał.

Na miejscu Darmana nie zwracałby na to żadnej uwagi.

Page 98: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

195Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant,

godzina 00.56, 381 dni po bitwie o Geonosis

Ordo wysypał na stół ciasno obwiązane kostki termicznego plastoidu typu pięćset i zaczął je układać w stosy po dziesięć cegiełek. Darman sięgnął po jeden z pakunków, obmacał go i zaczął oglądać z zafascynowaną miną znawcy materiałów wybuchowych.

Etain nie bardzo rozumiała, dlaczego Darman jest taki pewny siebie i odprężony. Według niej siedzenie na pięćdziesięciu kilogramach potężnych materiałów wybucho-wych nie powinno oddziaływać kojąco na nerwy.

- Dar, przestań - zwrócił bratu uwagę Niner. - Niedługo ma tu przylecieć Vau, więc hotel powinien nadal stać na swoim miejscu. Myślisz, że dasz radę nie wysadzić go w powietrze w ciągu najbliższej godziny?

- Te zabawki są absolutnie bezpieczne, dopóki ktoś nie wsunie do środka metalo-wego przedmiotu i nie zapoczątkuje reakcji elektrolitycznej - wyjaśnił komandos. Uśmiechnął się do Etain i rzucił paczkę Ninerowi. - Udesii, ner vod.

Niner chwycił pakunek, zaklął i odrzucił go z powrotem. Z łazienki dobiegał plusk wody. Etain zwróciła uwagę na przechadzającego się po

pokoju Atina. Komandos spacerował tam i z powrotem ze spojrzeniem wbitym w nie-chlujny dywan, jakby powtarzał w myślach tekst przemówienia. Podążał za zakłóce-niem w Mocy, które sprawiało wrażenie skutków bitwy. Kiedy młoda Jedi przebywała na Qiilurze, wyczuwała jego smutek po śmierci braci na Geonosis, ale i obecnie w jego duszy kryły się mroczne głębie.

Fi, który nie potrafił władać Mocą chyba jednak wyczuwał to samo. Co chwila wstawał, podchodził do brata, ściskał go za ramię i żarliwie szeptał mu coś do ucha.

Komandosi rozmawiali przeważnie po mandaloriańsku. Etain kiepsko znała ten ję-zyk, ale w pewnej chwili wychwyciła słowo, które nie wymagało tłumaczenia: Vau.

Boss, Jusik i Scorch zjechali do baru, a Sev i Fixer pełnili służbę na platformie ła-downiczej, która wyglądała obecnie jak każdy normalny hotelowy dach. Stały na niej zaparkowane różne pojazdy, począwszy od rakietowych skuterów i powietrznych śmi-gaczy, na kilku taksówkach kończąc. Obaj komandosi mieli zapewnić obronę peryme-tru na wypadek, gdyby ktoś śledził członków grupy operacyjnej i dowiedział się, że mają bazę wypadową w Chacie Qibbu. W całym budynku panowało napięcie i strach. Etain wyczuwała go zupełnie wyraźnie.

- Jeżeli Vau ma przywieźć resztę materiałów wybuchowych, kto zatroszczy się o więźniów? - zapytał Darman.

Nie sądzę, żeby trzeba się było o nich specjalnie troszczyć - burknął Ordo. - A zresztą może ich pilnować Enacca.

- No to kto mu pomoże dźwigać pięćdziesięciokilogramowe ciężary? Zwiadowca wyglądał na zirytowanego. Etain nadal wyczuwała w nim chaotyczną

gmatwaninę emocji, utrzymywanych w ryzach tylko przez inteligencję i logiczny umysł. Doszła do wniosku, że Ordo jest niebezpieczny, chociaż nie bardzo by potrafiła uzasadnić swoją opinię.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

196- Vau jest nadal sprawnym fizycznie mężczyzną - odparł z namysłem Ordo. - I

żołnierzem od dzieciństwa, podobnie jak ty i Kal’buir. Może zmęczy się trochę bardziej niż ty, ale da radę udźwignąć pięćdziesiąt kilogramów. - Zwiadowca wyrównał stos szczelnie owiniętych pakunków, układając cegiełki dokładnie jedna na drugiej, jakby to miało dla niego bardzo duże znaczenie. - Jeżeli natomiast Enacca nie będzie musiała pilnować więźniów, pomoże mu zanieść materiały wybuchowe do pojazdu. Tak czy owak, nie musisz się o to martwić.

- Tak, ale właśnie na tym polega moje zajęcie - mruknął Niner. Młoda Jedi doskonale wiedziała, co oznacza zwrot „nie musi pilnować więźniów".

Jeżeli jeńcy przestawali być potrzebni, stawali się ciężarem, zarówno tu, jak i kiedyś na Qiilurze. Przypuszczała, że zostaną zastrzeleni.

Darman też zabijał Separatystów, jeśli nie mógł ich wziąć do niewoli. Etain wi-działa, jak to robił... szybko i bez emocji. Sama wciąż jeszcze się przed tym wzdragała, ale nie odczuwała wyrzutów sumienia, kiedy robił to Dar czyjego towarzysze. Prawdo-podobnie powodem była Ciemna Strona, która przeciągała ją stopniowo przez granicę.

W pewnej chwili Darman uniósł głowę znad pakunków i obdarzył ją szerokim uśmiechem. Etain nie wyczuła nawet sugestii ciemności w jego duszy.

- To absolutnie bezpieczne - powiedział. Młoda Jedi uświadomiła sobie, że patrzy na niego ze zmarszczonymi brwiami. Komandos uznał to pewnie za jej reakcję na wi-dok stosu niszczycielskich materiałów na stole. - Nie wierzysz mi?

Odruchowo się uśmiechnęła. - Naturalnie, że ci wierzę - powiedziała. Wierzę ci bez reszty, pomyślała. Jesteś

moim przyjacielem, moim kochankiem. Z łazienki wyszedł Skirata. Umył włosy i przebrał się w czyste ubranie, do którego

przypiął jasnoszarą kaburę z verpińskim pistoletem. Pochylił się nad Ninerem i spojrzał na przeglądany przez niego holozin.

- Nigdy nie interesujesz się holowiadomościami? - zapytał, pokazując ciemny ekran na ścianie.

- Jest ich za dużo, żebym mógł sobie wszystkie przyswoić. - Niner wrócił do czy-tania. - Inni ludzie wiodą okropnie skomplikowane życie.

Atin usiadł w kącie pokoju ze swoim DC-17 na kolanach. Z wyjątkiem miejsc pu-blicznych komandosi starali się nie rozstawać z karabinami. Wychodząc gdzieś, żeby nie dać się rozpoznać, musieli się zadowalać skromniejszymi blasterami. Kiedy jednak wracali do hotelu, znów wracali do ukochanych dece. Karabiny były bronią z którą się wychowywali i która zapewniała im przeżycie.

Fi przewiesił swój DC-17 przez ramię i spoglądał przez okno na przerzucony po drugiej stronie pomost, który łączył poziom obskurnych barów z widocznym w dole miejscem zgromadzeń. Stojąc za transpastalową szybą komandos pozostawał niewi-doczny dla mieszkańców Coruscant, ale ze swojego punktu obserwacyjnego widział miasto wyraźnie jak na dłoni. Etain wyczuwała jego tęsknotę.

Fi zmienił się od czasu akcji na Qiilurze. Etain postrzegała go wówczas dzięki Mocy jako chłopca spokojnego i dobrodusznego. Rok później komandos nadal sprawiał wrażenie pogodnego, ale w mrocznych zakamarkach jego duszy czaiła się rozpacz.

Page 99: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

197Widział zbyt wiele okrucieństw wojny, a obecnie zobaczył coś jeszcze bardziej bole-snego, co miało go odtąd prześladować: zwykłych ludzi wiodących na Coruscant zwy-kłe życie, jakiego nie będzie mu dane nigdy zakosztować.

Młoda Jedi nie musiała korzystać z usług Mocy, żeby to wyczuć. Nieustannie wi-działa ciekawość na jego twarzy, kiedy komandos patrzył na pary i rodziny różnych ras. Dlaczego nie ja? - zastanawiał się bez końca. Dlaczego mnie nie może przypaść w udziale takie życie?

Darman zadawał sobie to samo pytanie. Rodzina i klan - rodzina i ojcostwo - odgrywały chyba w życiu mandaloriańskich

mężczyzn ogromną rolę. Na pewno było tak w wypadku Skiraty. W tej właśnie chwili Etain uświadomiła sobie jasno i wyraźnie, jaką przyszłość

przewidziała dla niej Moc. Nie będzie dłużej kroczyć ścieżką Jedi. Ma w życiu jeden cel: zapewnić, żeby przynajmniej jeden sklonowany żołnierz dostał z powrotem przy-szłość, której pozbawiono go w chwili „narodzin"... w każdym razie w kaminoańskim laboratorium.

Etain już wiedziała, że któregoś dnia Darman zostanie także ojcem. Postanowiła urodzić mu syna.

Dopóki jednak trwała wojna, żadne z nich nie mogło się cieszyć luksusem normal-nego życia. Jej marzenie musiało więc pozostać tajemnicą... na razie nie mógł się o nim dowiedzieć nawet Darman.

Usunęła tę myśl z głowy, zamknęła oczy i pogrążyła się w medytacji. Oddała się jej bez reszty, bo znajdowała się pośród prawdziwych przyjaciół.

Pozwoliła, żeby ogarnął ją nieokreślony spokój. Słyszała tylko powolne bicie wła-snego serca, które w pewnej chwili zakłócił brzęczyk u drzwi.

Od razu oprzytomniała, podobnie zresztą jak Omegi i Skirata. Etain postrzegała indywidualnych członków drużyny równie wyraźnie jak inne

istoty, i to nie tylko dlatego, że Moc wydobywała na jaw różnice w charakterach ko-mandosów. Przestała zauważać, że mają identyczne twarze czy pancerze, zwracała za to uwagę na ich osobowości i zwyczaje.

A jednak, kiedy przechodzili w stan podwyższonej gotowości i stawali się znów żołnierzami, zachowywali się jak samotny drapieżnik.

Na odgłos brzęczyka wszyscy unieśli głowy. Zareagowali nie jak zwyczajni męż-czyźni, którzy robią to w odstępach milisekund, ale idealnie w tej samej chwili. Wszy-scy mieli na twarzach ten sam wyraz i kierowali głowy dokładnie pod tym samym ką-tem. Po chwili zaś, także idealnie synchronicznie, poderwali się, rozbiegli po pokoju, ukryli za meblami i wymierzyli w drzwi lufę karabinu.

Nikt nie powiedział ani słowa, a Niner nie dał żadnego sygnału. Komandosi nie mieli nawet czasu włożyć hełmów ani włączyć komunikatorów. Gotowość do akcji dzięki ćwiczeniom tak głęboko zakorzeniła się w ich umysłach, że komandosi reagowa-li odruchowo.

Na ich śniadych twarzach o wystających kościach policzkowych nie malowały się absolutnie żadne uczucia. Jeżeli nie liczyć szybkiego mrugania, wszyscy byli opanowa-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

198ni i gotowi do walki. Etain ponownie uświadomiła sobie, że zachowują się jak samotne drapieżne zwierzęta, i ogarnęło ją lekkie przerażenie.

Ich karabiny typu DC-17 w tej samej chwili wydały pisk na znak, że są gotowe do strzału.

- To jeszcze nie pora na wizytę Vaua, a Delty pełnią służbę na lądowisku. - Tym razem Skirata mierzył w drzwi z verpińskiego karabinu rozpryskowego, nie z małego blastera. Stanowiło to najlepszy dowód, że Mandalorianin jest świadom wysokiej staw-ki w tej rozgrywce. - Etain, wyczuwasz coś? - zapytał.

- Nic. - Młoda Jedi była pewna, że do tej pory wyczułaby zagrożenie. Zauważyła, że ma w ręku świetlny miecz, chociaż nie przypominała sobie, kiedy go wyciągnęła. - Zupełnie nic.

- No dobrze, na trzy - zdecydował sierżant. - Jeden... dwa... trz... Drzwi się otworzyły. Etain odruchowo się wzdrygnęła i chwyciła świetlny miecz

oburącz. Poczuła odrażającą woń wilgotnego piżma. - Fierfek - zaklął Skirata. - Ty di'kucie. Mało brakowało, a odstrzelilibyśmy ci

głowę. Nie kryjąc irytacji, Niner, Ordo, Darman i Fi westchnęli i opuścili lufy karabinów.

Atin jednak nie poszedł w ich ślady. Do pokoju wszedł Vau, niosąc dwie duże, ciężkie torby. Towarzyszyło mu poro-

śnięte jasnozłocistą, krótką sierścią sześcionogie zwierzę. A zatem tak wygląda strill, pomyślała młoda Jedi. Nie wyczuwała fałszu ani zdenerwowania, co musiało oznaczać, że ma do czynienia z zimnym jak lód, spokojnym i absolutnie obojętnym Walonem Vauem.

- Afika, opuść dece - odezwał się cicho Skirata. - Jak sobie życzysz, sierżancie. - Atin usłuchał go, ale nadal kierował na Vaua

spojrzenie równie wymowne jak odbezpieczony karabin. - Zapraszamy do środka - powiedział Fi. - Nie ma tu nikogo oprócz nas, klonów. - Mogłeś nas uprzedzić - stwierdził Skirata. Kiedy Vau postawił torby na podłodze, Ordo walnął każdą pięścią. - To ze względów bezpieczeństwa. Musiałem to zrobić - wyjaśnił zwięźle. - No cóż, Delty i Jusik nie przepuściliby nikogo nieznajomego, chyba żeby nagle

zidiocieli, więc nie staraj się być zbyt zadziorny, synu - skarcił go Mandalorianin i od-wrócił się do drugiego najemnika. - Masz nam coś do powiedzenia? - zapytał.

- Zamknąłem bezpieczną kryjówkę, a Enacca wszystko posprzątała. Etain wsłuchiwała się w te używane z wieloletniego nawyku eufemizmy. „Sprzą-

tanie" oznaczało pewnie usuwanie plam krwi, które sama widziała, ale wyczuwała, że chodzi jeszcze o coś więcej.

- Nasi dwaj przyjaciele nie przydadzą się już na nic? - domyślił się Skirata. - Na tym właśnie polega problem z Coruscant - powiedział Vau. - Balkony na du-

żej wysokości są bardzo niebezpieczne, ale przynajmniej wiemy, że nasi dwaj goście nie byli Jedi. - Vau usiadł na krześle, a strill wgramolił się na jego kolana. Dopiero po jakimś czasie Etain uświadomiła sobie prawdziwe znaczenie słów sierżanta i przeżyła wstrząs. - Zdarzył się jeszcze jeden szczęśliwy zbieg okoliczności: przeprowadziłem

Page 100: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

199rozmowę ze zwierzchniczką Vinny Jiss w centrum logistycznym WAR - podjął po chwili. -Przedstawiłem się jako właściciel domu, w którym Jiss wynajmuje mieszkanie, i złożyłem skargę, że zalega z ostatnią ratą czynszu. Pani kierowniczka bardzo mi współczuła i powiedziała, że Jiss jest wyjątkowo niesumienną pracownicą.

- No i? - przynaglił go Skirata. Komandosi z Drużyny Omega wrócili do pokojów, otaczających centralne pomieszczenie. Pozostał w nim tylko Atin. Czekał niby posąg wyciosany z czarnej nienawiści i obserwował, jak Ordo wyjmuje z toreb Vaua materia-ły wybuchowe.

- Przynajmniej nie będziemy musieli się martwić, że ktoś z jej firmy będzie za nią tęsknił. - Vau spojrzał na Atina, jakby spodziewał się ciepłego powitania, ale nie do-czekał się żadnej reakcji. - Jiss potwierdziła, że w centrum logistycznym pracuje jesz-cze jedna osoba, której musiała przekazywać tajne informacje. Ilekroć mogła wyjść z pracy, pozostawiała te informacje w ustalonym miejscu... w tak zwanej skrzynce pocz-towej na terenie kompleksu Wielkiej Armii Republiki. To jedna z szafek w damskiej toalecie.

- Co? - wybuchnął Skirata. - Chyba żartujesz! - Wiem, to dziwnie brzmi - przyznał Vau. - Wydajemy miliony kredytów na naj-

nowocześniejsze okręty, ale nie potrafimy sobie poradzić z wyeliminowaniem zwykłe-go przecieku, który nie wywiódłby w pole kitonackiego właściciela sklepiku spo-żywczego.

Etain wyczuła, że w głębi duszy Skiraty zaczyna wzbierać niewielki, ale mroczny wir wściekłości. Zauważyła także, że Mandalorianin zbladł jak ściana.

- Dlaczego oni są tak shabla głupi i bezradni jak dzieci? - zapytał. - Bo to urzędasy, które nigdy nie brały udziału w walkach na linii frontu - wyjaśnił

Vau. - Tak czy owak, informacje na temat ruchu statków można zdobyć na wiele in-nych sposobów. Terroryści skorzystali właśnie z tego, bo jest prosty, szybki i stosun-kowo bezpieczny... wszystko mają zapisane w jednym nośniku danych. Oszczędzają dzięki temu mnóstwo czasu, co oznacza, że ich komórka nie ma wielu członków. Praw-dopodobnie jest niewielka i niezbyt ambitna.

Zirytowany i zmęczony Skirata potarł powoli twarz obiema dłońmi. - A zatem Jiss nie wiedziała, kto odbiera te informacje - podsumował. - Mówiła

tylko, że ten ktoś korzystał z damskiej toalety. Czyżby dlatego, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń? Nie zdradziła, jak często?

- Gdyby to wiedziała, na pewno by mi wyśpiewała - zapewnił Vau. - Mogę się o to założyć - mruknął Mandalorianin. - Więc musimy tam kogoś wpuścić, żeby wypłoszył tę osobę. - Może mnie? - podchwycił Ordo, który cały czas ustawiał w równe stosy cegiełki

termicznego plastoidu. Etain naliczyła do tej pory dwieście niewielkich prostopadło-ściennych kostek. - Musiałbym tylko zastąpić żołnierza oddelegowanego do pracy w wydziale transportu i samemu zająć jego miejsce.

- Co się z nim stanie? - zainteresował się Vau.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

200- Zostanie tu, dopóki nie skończę - stwierdził zwiadowca. Na chwilę przeniósł

spojrzenie na Skiratę. - W tym czasie możesz zrobić z niego komandosa, Kal’buir - powiedział.

- No cóż, pobyt tutaj może być bardzo miły. - Vau podrapał strilla po grzbiecie, a zwierzę wzdrygnęło się z wyraźną rozkoszą. - Mam nadzieję, że znajdziecie jakiś pokój także dla mnie.

- Pod warunkiem, że strill będzie sypiał na platformie ładowniczej - zastrzegł po-spiesznie sierżant.

- No to i ja będę tam spał - zdecydował najemnik. Fi wyłonił się z pokoju, który dzielił z Atinem, i zmierzył spojrzeniem odrażające

zwierzę. - Zawsze możemy je zostawić na dole w barze w charakterze odświeżacza powie-

trza - zaproponował. - Pewnego dnia, RC-osiem-zero-jeden-pięć - powiedział Vau, uśmiechając się z

niezwykłą szczerością - możesz się ucieszyć z wrodzonych umiejętności Mirda. Etain podejrzewała, że nie bardzo odbiegają od umiejętności jego właściciela.

Osobisty pokój Hutta Qibbu, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 11.50,

381 dni po bitwie o Geonosis

- A więc dlatego anulowałeś mój dług - domyślił się Qibbu. Przełknął w całości marynowanego gorga i ciężko westchnął. - Wykorzystałeś mój wspaniały lokal jako bazę, żeby kłopoty nie podążyły za tobą do domu.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że trafiłeś w dziesiątkę, pomyślał Skirata. - Moja mała córeczka musi rozkręcić własny interes - powiedział, uśmiechając się

promiennie do Etain. Postarał się, żeby wypadło to przekonująco. - Żeby się mogła opiekować swoim starym tatą kiedy zupełnie zdziecinnieje.

Młoda Jedi świetnie udawała rozkapryszoną i nadąsaną kobietkę. Nie przestawała zdumiewać Skiraty umiejętnością robienia rzeczy, których się po niej nie spodziewał. Potrafiła udawać osobę nieśmiałą i spokojną a obecnie starała się wyglądać jak roz-pieszczona córka nadopiekuńczego najemnika.

- Jest za chuda, żeby mogła zarabiać na życie jako łowczyni nagród - stwierdził Qibbu i zatrząsł się ze śmiechu. - Kobiety Mando powinny być rosłe i krzepkie.

- Jej matka, chakaar, była Korelianką - wyjaśnił Skirata. - Porzuciła mnie i zosta-wiła mi córkę, żebym sam się zajmował jej wychowaniem. Etain może i nie wygląda imponująco pod względem fizycznym, ale jest bystra i zna się na prowadzeniu intere-sów.

- A już myślałem, że finansowym motywem twojej działalności jest sentyment do Armii Republiki - odparł Qibbu. - A zatem nie obchodzi cię los twoich... chłopców?

Kai przygryzł sobie policzek od wewnątrz. - Ani trochę - przyznał obojętnie. - Czy kiedykolwiek widziałeś Mandalorianina,

który troszczyłby się o los Republiki?

Page 101: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

201- Nie - przyznał Hutt. - A zatem co masz do sprzedania? - Coś, czego mają pod dostatkiem wszystkie armie - odparł enigmatycznie sier-

żant. - Ach... - westchnął Qibbu. - Uważnie śledzisz najnowsze informacje. Skirata przysiągł sobie w duchu, że w przyszłości będzie niezwykle miły dla Mara

Rugeyana. Rozgłoszona przez niego fałszywa informacja, jakoby śmierć przestępców była elementem wojny gangów o panowanie nad terytorium, zaczynała żyć własnym życiem, a kapitan prawdopodobnie nic o tym nie wiedział.

- Wygląda na to, że rzeczywiście na rynku broni powstała duża luka - stwierdził sierżant.

- To twoja sprawka, prawda? - domyślił się Qibbu. Skirata poczuł, że jego żołądek wywinął kozła, ale wyszczerzył zęby w wymuszo-

nym uśmiechu. - Nie jestem graczem aż tak dużego kalibru, jak ci się wydaje - powiedział. Hutt połknął przynętę w całości jak gorga. - A zatem co możesz zdobyć? - zapytał. - Blastery, karabiny szturmowe, termiczny plastoid i amunicję - wyliczył bez wa-

hania Mandalorianin. - Coś większego też, ale potraktuję to jak specjalne zamówienie, którego dostawa może potrwać trochę dłużej. Tylko mnie nie proś o załatwienie okrę-tów.

Qibbu wybuchnął śmiechem. - Rozgłoszę wiadomość i przekonamy się, czy przyciągnie uwagę jakichś klientów

- obiecał. - Jestem pewny, że mogę polegać na twojej dyskrecji - stwierdził Skirata. - Lubisz

swój lokal, prawda? - Nie chcę tu mieć żadnych kłopotów - zastrzegł Hutt. - Spodziewam się jednak...

udziału w zyskach. Dwadzieścia procent. - To mój posag - sprzeciwiła się cierpko Etain. - Tato, naprawdę zamierzasz po-

zwolić, żeby ten chakaar mnie okradł? Fierfek, z każdą chwilą staje się lepsza, pomyślał Skirata. - Naturalnie, że nie, ad'ika - powiedział. Pochylił się w stronę Hutta i ostrzegawczo

zadzwonił łańcuchem w kieszeni. - Pięć procent, a ja dopilnuję, żeby twój uroczy lokal pozostał w jednym kawałku i był omijany z daleka przez szumowiny tego świata.

Qibbu zagulgotał. - Jeżeli współpraca z tobą zakończy się sukcesem, możemy później dokonać rene-

gocjacji warunków naszej umowy - powiedział. - Zajmij się interesem, a ja się zastanowię - odparł sierżant. Wstał bez pośpiechu i wyprowadził Etain na dwór, żeby zaczerpnąć świeżego po-

wietrza. Zaczynała mu działać na nerwy woń smażonego tłuszczu, nieświeżego piwa i sierści strilla.

- Użycie wobec niego słowa chakaar było sprytnym posunięciem - powiedział. - Zapamiętałam je, jak kiedyś od ciebie usłyszałam - odparła młoda Jedi. - Dobrze się czujesz?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

202- Prawdę mówiąc, nieszczególnie. To było dla mnie trudne. Zazdroszczę ci opa-

nowania. - Jesteś pewna? - zapytał Skirata. Wyciągnął przed siebie rękę i rozczapierzył pal-

ce. Etain zauważyła, że drżą. Sierżant doszedł do wniosku, że młoda Jedi powinna to zobaczyć, żeby nie uznała go za niezwyciężonego i żeby ta niezachwiana wiara w jego umiejętności nie przyczyniła się do jej śmierci. - Jestem tylko zwykłym żołnierzem. Możesz uważać mnie za komandosa. Przedzieranie się przez życie kosztuje i mnie spo-ro nerwów.

- Ale Qibbu się ciebie boi - zauważyła młoda Jedi. - Nie wzdragam się przed zabijaniem, to wszystko - mruknął Skirata. Z każdym

dniem coraz wyraźniej uświadamiał sobie powagę sytuacji. Kontynuowanie operacji mogło zapewnić im albo bezpieczeństwo, albo śmierć, a jedną skrajność od drugiej dzieliło zaledwie uderzenie serca. - Jeżeli coś mi się stanie, muszę mieć kogoś, kto się zatroszczy o moich chłopców.

- Masz na myśli mnie? - zdziwiła się Etain. - Mogę prosić o to tylko ciebie albo Bard'ikę - odparł sierżant. - Na pewno nie przydarzy ci się nic złego. - Podpowiada ci to Moc, prawda? - Tak. - Co jeszcze ci podpowiada? - Mówi mi, co muszę zrobić - wyjaśniła Etain. - Kiedy... jeśli w ogóle... poznamy tożsamość tych szumowin, zgodzisz się spotkać

z nimi oko w oko? - zapytał Skirata. - Nie mogę tego wymagać od żadnego z moich chłopców, bo na ich widok każdy się domyśli, kim są.

- A Bardan? - zapytała młoda Jedi. - Nie muszę prosić Bard'iki - stwierdził Mandalorianin. - I tak będzie chciał wziąć

udział w tym spotkaniu. Proszę ciebie. - Zrobię, co mi każesz - zgodziła się Etain. - Masz większe doświadczenie w ta-

kich sprawach. Skirata miał nadzieję, że usłyszy raczej słowa świadczące o zaufaniu, nie deklara-

cję posłuszeństwa. Musiał się jednak zadowolić tym, co usłyszał.

Page 102: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

203

R O Z D Z I A Ł

14 Nasi tajni agenci i ich współpracownicy twierdzą że ktoś sprzedaje na czarnym rynku

broń i materiały wybuchowe. Zdumiewające, jak szybko szumowiny wypełniły powstałą lukę. Nadeszła pora na nasze posunięcie. I tylko jedno ostrzeżenie przed otwarciem

ognia, dobrze? Przekonamy się, ilu damy radę sprzątnąć raz na zawsze. odprawa drużyny jednostki do zwalczania zorganizowanej przestępczości, kwatera główna CSB, 383 dni po

bitwie o Geonosis

Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant, kwatera główna dowództwa, godzina 10.00,

383 dni po bitwie o Geonosis

Tym razem Ordo przeszedł przez drzwi ośrodka bez jakichkolwiek przeszkód. - Dzień dobry panu - powitał go android strażnik. Zwiadowca wsunął rylcopodobny próbnik do gniazda wejściowego systemu in-

formatycznego automatu, żeby przepisać aktualne dane osobowe pracowników upo-ważnionych do wstępu do ośrodka.

- Pełnij służbę dalej - powiedział. Zanim jednak skierował się do wydziału transportu centrum logistycznego, wstąpił

do męskiej toalety i przekazał ściągnięte nieco wcześniej wizerunki wszystkich orga-nicznych pracowników ośrodka na wyświetlacz projekcyjny swojego hełmu, żeby za-pamiętać każdą twarz. Od czasu jego ostatniej wizyty skład osobowy personelu uległ tylko pięcioprocentowej zmianie. Kilku pracowników cywilnych skierowano gdzie indziej, ale pani kierowniczka Wennen nadal pracowała na tym samym stanowisku.

Ordo przesłał wszystkie dane z pamięci hełmu do bazy danych komputerowego notesu i skasował zawartość komórek projekcyjnego wyświetlacza. Jego pancerz był obecnie zupełnie czysty. Nie zawierał żadnych informacji poza tajnym numerem iden-tyfikacyjnym żołnierza z elitarnego oddziału zwiadowców. Ordo mógł utrzymywać łączność ze specjalnymi oddziałami tylko za pomocą podobnego do koralika komunika-tora w uchu. Zdemontował kratkę wentylacyjnego szybu biegnącego między męską a damską toaletą i zainstalował w nim paskową kamerę z szerokokątnym obiektywem.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

204Kiedy skończył, włożył hełm i skierował się do wydziału transportu, ale nigdzie

nie zobaczył ani śladu Besany Wennen. Dyżur pełnił jakiś Nimbanin, kierownik trzeciej zmiany.

- Dzień dobry, panie kapitanie - odezwał się Corr na widok zwiadowcy. - Dzisiaj prowadzę tylko obserwacje, żołnierzu - poinformował go Ordo. Cofnął się i udał, że przygląda się zestawom przekazywanych na bieżąco holo-

gramów, które pokrywały ściany okrągłej sali. Czuł się jak w jaskrawo oświetlonym bębnie. W rzeczywistości nie odrywał spojrzenia od Corra, który pracował przy swoim stanowisku i tylko co pewien czas przechadzał się po sali. Ordo uczył się w przyspie-szonym tempie ruchów klona, żeby go móc później naśladować. Już wcześniej zareje-strował specyficzny ton i charakterystyczny akcent jego głosu.

Cywile z pewnością sądzili, że komandos patrzy na to, na co skierowana jest jego głowa. Wszyscy pracownicy centrum logistycznego znali możliwości jego hełmu, ale raczej nie uświadamiali sobie jego zasięgu. A zresztą kogo obchodziło, co żołnierz widzi, a czego nie?

Cywile ignorują mnóstwo informacji, pomyślał zwiadowca. - Corr, chciałbym, żebyś mi coś pokazał - odezwał się w pewnej chwili. Wygląda-

ło na to, że cywile ignorują także rozmowy, jakie prowadzą między sobą sklonowani żołnierze. - Chodź ze mną.

Corr sięgnął po hełm i ze względów bezpieczeństwa zablokował konsoletę stano-wiska, przy którym pracował. Postępuje zgodnie z wymogami regulaminu, jak każdy dobry żołnierz, pomyślał Ordo. Klon wyszedł za nim na korytarz. Obaj skierowali się do męskiej toalety, gdzie w głębi znajdowały się zamykane szafki.

- Od tej chwili musisz wykonywać moje rozkazy co do joty - odezwał się zwia-dowca.

Corr zaczął się nagle mieć na baczności. - Tak jest, panie kapitanie - powiedział. - Zdejmij pancerz. Zamieniamy się - rozkazał Ordo. - Słucham? - Zdejmij pancerz - powtórzył zwiadowca. - Będzie mi potrzebny. Corr zaczął bez dalszego sprzeciwu rozpinać zatrzaski i układać płytki na posadz-

ce. Ordo poszedł w jego ślady. Kiedy obaj zostali tylko w czarnych kombinezonach bez jakichkolwiek oznak, Ordo przypomniał sobie o cenie, jaką zapłacił sklonowany żoł-nierz za służbę w Wielkiej Armii. Spojrzał na jego sztuczne ręce.

- Bardzo bolało? - zapytał zwiadowca, który nigdy nie odniósł tak poważnych ob-rażeń.

- Niczego nie pamiętam, panie kapitanie, ale bolało, kiedy się obudziłem w zbior-niku bacta - odparł Corr, odwijając rękawy. Stracił obie ręce tuż powyżej łokci. - Mimo to daję sobie radę.

Ordo nie miał pojęcia, co powiedzieć. - Powinieneś zostać na dobre zwolniony z czynnej służby -odezwał się w końcu. -

Nie mogą cię wysłać z powrotem na linię frontu. - A co z moimi braćmi? - zaniepokoił się klon. - Kim jestem bez nich?

Page 103: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

205Zwiadowca nie znał odpowiedzi na to pytanie. Pochylił się, podniósł płytki Corra i

zaczął je przytwierdzać do własnego kombinezonu, stwierdził jednak, że pancerz klona jest dla niego trochę za ciasny. Wiedział, że dzięki eksperymentalnemu genotypowi, który tak bardzo rozczarował kaminoańską kontrolę jakości, Zera były trochę silniej zbudowane niż inne serie sklonowanych żołnierzy i komandosów. Pomyślał, że jego pancerz będzie dla Corra trochę za luźny.

- Przynajmniej będziesz mógł teraz odgrywać rolę kapitana - powiedział. - Miłej zabawy.

Corr przytwierdził jego płytki do swojego kombinezonu, ale pewien kłopot spra-wiło mu włożenie kamy. Ordo poprawił mu ją przytwierdził naramiennik i podał żoł-nierzowi swój hełm.

- Coś niesamowitego... czuję się jakoś inaczej - odezwał się klon, spoglądając po sobie. Pancerz komandosa z elitarnego oddziału zwiadowców spełniał wyższe wyma-gania. - Jest cięższy, niż mógłbym przypuszczać.

- Cofnij trochę bardziej ramiona i pozwól, żeby kama i kabury wisiały, o tak. - Or-do włożył swój hełm na głowę żołnierza i z zaskoczeniem stwierdził, że widzi siebie. A zatem tak wyglądam dla świata, pomyślał. - A teraz weź ten notes i wyjdź przez główne drzwi - rozkazał. - Zobaczysz taksówkę z pilotką rasy Wookie. Nie przystawaj ani z nikim nie rozmawiaj. Po prostu wsiądź, jakbyś był mną. Zostaniesz zabrany do miejsca, w którym znajdziesz się pośród braci.

- Tak jest, panie kapitanie - odparł żołnierz. - Na jak długo? Ordo przymierzył na chwilę hełm klona i poczuł się nieswojo. Kubeł miał od-

mienny zapach, spowodowany odmienną dietą i innym typem mydła. - Nie mam pojęcia - przyznał szczerze. - Po prostu ciesz się przerwą w pracy. Zo-

baczymy się później. Jak zwracasz się do cywilów, pośród których pracujesz? - Mówię im po nazwisku - powiedział Corr. - Z wyjątkiem przełożonych, do któ-

rych się zwracam „proszę pana" albo „proszę pani". - Nawet do Wennen? - zainteresował się zwiadowca. Corr zawahał się, zanim odpowiedział. - Kiedy nie jesteśmy w samym centrum, mówimy sobie po imieniu - wyznał w

końcu. Ordo przycisnął ręką do boku hełm Corra. - Doskonale - powiedział. - Możesz odejść. Opuścili toaletę w odstępie kilku sekund. Ordo obserwował, jak klon oddala się

korytarzem. Obarczony ciężarem kamy i Masterów, kroczył buńczucznie, jakby dumny z niespodziewanego awansu do stopnia kapitana. Zwiadowca obserwował go jakiś czas z prawdziwym wzruszeniem i w końcu wrócił do wydziału transportu, żeby dalej się uczyć, jak być zwykłą „puszką z mięsem"... sklonowanym żołnierzem, którego nikt - naturalnie z wyjątkiem nieprzyjaciół - nie szanował, nie obawiał się ani nie unikał.

Miał przynajmniej jedną zmianę, żeby się przyzwyczaić do odgrywania nowej roli, zanim zostanie poddany trudniejszej próbie. Największe zainteresowanie okazywała Corrowi Besany Wennen. Zwiadowca pomyślał, że musi się mieć na baczności, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. Na szczęście miał kilka godzin na nabranie wprawy.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

206Odblokował konsoletę Corra i stał się posłusznym, zdyscyplinowanym CT-

5108/8843, na którego świat w ogóle nie zwracał uwagi. Jego praca, która polegała na upewnianiu się, żeby zaopatrzenie docierało do właściwego batalionu na polu walki i żeby kontrahenci przestrzegali ustalonych terminów dostaw, nie była trudna, nie musiał jej więc poświęcać całej uwagi. Dla zabicia czasu zaczął się zastanawiać nad sposobami poprawy skuteczności systemu, ale zwalczył ochotę natychmiastowego wprowadzenia udoskonaleń i poprawek.

Cały czas dyskretnie obserwował pracujące wokół niego osoby. - Przepraszam za spóźnienie - odezwała się jakaś kobieta, która niespodziewanie

stanęła za jego plecami. Miała łagodny, ciepły głos, jakby się nieustannie uśmiechała, ale zarazem trochę piskliwy, co mogło dowodzić, że ma skrócone struny głosowe. - Jutro popracuję dodatkową godzinę zamiast ciebie - zaproponowała. - Dzięki, że wy-trwałeś na stanowisku.

Ordo nie miał czasu nabrać nawyków zwykłego żołnierza. Obejrzał się przez ra-mię, jak prawdopodobnie zrobiłby Corr, i po prostu lekko kiwnął jej głową, ale zaraz pomyślał, że przyszło mu to zbyt łatwo.

Kierowniczka uśmiechnęła się do niego. Zwiadowca doszedł do wniosku, że i ona jest wytrawną aktorką. Mimo to na widok tego uśmiechu poczuł wielką radość.

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 20.15, 383 dni po bitwie o Geonosis

W końcu ze słuchawki komunikatora wydobył się oczekiwany głos. - Określ termin, żebyśmy mogli pogadać o twoim towarze - powiedział nieznajo-

my mężczyzna. - My określimy miejsce spotkania. Skirata nie był tym zachwycony i wszystko wskazywało, że Vau też nie. Siedząc

ze skanerem w dłoni w pobliżu komunikatora, powoli kręcił głową i kreślił palcem w powietrzu zawiły wzór, jakby chciał powiedzieć: „Nie mogę namierzyć źródła transmi-sji. Zbyt wiele stacji przekaźnikowych. Gość jest dobry. Zupełnie jak my".

Ordo chwycił rękawicę ze stołu i wyświetlił holomapę w takim miejscu, żeby mógł ją zobaczyć Skirata. Na tę rozmowę czekali wszyscy członkowie grupy operacyj-nej, a także sklonowany żołnierz Corr, którego życie niespodziewanie uległo tego dnia radykalnej zmianie.

- Muszę mieć większą pewność niż tylko twoje słowa - odezwał się Mandaloria-nin.

- Jestem tylko pośrednikiem - odparł nieznajomy. Akcent podobny do coruscań-skiego, pomyślał sierżant. Nic nam to nie daje. - Co pozwoliłoby ci uzyskać taką pew-ność?

- Spotkajmy się w uczęszczanym miejscu publicznym - odparł Skirata. - Jeżeli nam obu spodoba się to, co zobaczymy, nabierzemy do siebie większego zaufania i spotkamy się potem na osobności, żeby omówić szczegóły transakcji.

- Zgoda, ale przyniesiesz próbkę towaru - odparł mężczyzna.

Page 104: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

207- Karabin szturmowy? W miejscu publicznym? - żachnął się Mandalorianin. Pyta-

nie stanowiło test, dzięki któremu mógł odróżnić gangsterów od Separatystów. Prze-stępcy mogli zrobić natychmiastowy użytek z broni, ale nie z surowych materiałów wybuchowych, jeżeli nie chcieli ich sprzedać komuś innemu. - Proszę mnie nie takisir, di'kucie. Mój ojciec nie wychował syna na głupca.

- Moi klienci sugerują że możesz dostarczyć używane w wojsku materiały wybu-chowe.

- Mogę - potwierdził Skirata. - Więc miałeś na myśli próbkę takiego materiału? Zapadła cisza. Vau przekrzywił głowę i zamienił się w słuch. - Tak - odparł w końcu nieznajomy. - Co masz na sprzedaż? - Najlepszy wojskowy termiczny plastoid typu pięćset - odparł sierżant. Znów cisza. - Myślę, że bylibyśmy tym zainteresowani - odezwał się wreszcie mężczyzna. W pokoju, w którym panowała zupełna cisza, uniósł się istny las kciuków za-

chwyconych komandosów. Z jakiegoś powodu Skirata zwrócił jednak uwagę na zanie-pokojoną minę sklonowanego żołnierza, który siedział na skraju krzesła i obracał w protezach elementy jednego z wykonanych na specjalne zamówienie detonatorów Dar-mana.

- Jutro w południe - powiedział w końcu Skirata i mrugnął do Jusika. - Ze wzglę-dów bezpieczeństwa przyjdę w towarzystwie siostrzeńca.

- Po południowej stronie banku na placu Jądra Galaktyki. - Zauważysz mnie bez trudu - dodał Skirata. - Będę prowadził strilla na smyczy. Na twarzy Vaua odmalowało się zaskoczenie, ale najemnik -jak przystało na za-

wodowego żołnierza - nie powiedział ani słowa. - A co to takiego strill? - zapytał bezcielesny głos. - Używane do polowań, odrażająco brzydkie i cuchnące mandaloriańskie zwierzę -

wyjaśnił sierżant. - Nawet w tym mieście, które przypomina istny zwierzyniec, nie pomylisz go z żadnym innym.

- A zatem w południe - podsumował nieznajomy. Połączenie zostało przerwane. - Nikomu oprócz Separatystów nie zależałoby na zdobyciu termicznej pięćsetki -

odezwał się Vau. - To zbyt egzotyczny materiał, żeby go używał zwykły przestępca. Szybko połknęli naszą przynętę. Czy nie powinno nas to martwić?

- Stracili poprzedniego dostawcę, a ten materiał jest o wiele silniejszy. - Skirata obserwował, jak Delty pochylają się nad holomapa żeby wybrać wokół placu pozycje do snajperskiego strzału. - Mamy ich tylko obserwować, chyba że pierwsi otworzą do nas ogień - powiedział. - Rozumiecie to, chłopcy? Zabicie ich nie pomoże nam wytro-pić pozostałych członków siatki. Pamiętajcie także, że w samo południe będziecie wi-doczni jak na dłoni.

- Rozumiemy, sierżancie. Sev się uśmiechnął.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

208- Zgoda, pod warunkiem że będziemy mogli później posłużyć się ostrą amunicją -

powiedział. - Lubimy martwych przeciwników. Śmierć jest nieodłączną towarzyszką naszego życia.

- Dodałem trochę pyłu do plastoidu, którego nie wzbogacił Ordo - oznajmił Jusik. - Czy chcecie, żebym umieścił także trochę w kapsułkach do verpinów? Będziecie wte-dy mogli oznakować każdą osobę, którą dostrzeżecie. To pomoże wam je później tro-pić. - Rycerz Jedi był wyjątkowo dzielnym i sprytnym chłopcem, a Skirata cenił inteli-gencję na równi z lojalnością i odwagą. - Chodziło mi o to, żebyśmy nie musieli znowu śledzić podejrzanych w taki sposób jak poprzednio. - Odwrócił się do Skiraty. - Czy moja pomyłka w ocenie sytuacji sprzed trzech dni została mi już wybaczona?

- Bard'ika, jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebował ojca, znajdziesz go we mnie - oznajmił sierżant.

To był najwspanialszy komplement, jakim go mógł obdarzyć - że uważa rycerza Jedi za odpowiedniego kandydata na swojego syna. Jusik może nie całkiem rozumiał zawiłości mandaloriańskiej cywilizacji, ale sądząc po zakłopotanej minie, spuszczonej głowie i szerokim uśmiechu, na pewno zrozumiał znaczenie słów Skiraty. Boss obrzu-cił sierżanta pytającym spojrzeniem.

- Czy to oznacza, że będziemy mogli używać twoich verpińskich karabinów? - za-pytał.

- Tak bardzo lubisz się posługiwać ekstrawaganckimi zabawkami? - zagadnął Mandalorianin.

- To sprawa czysto zawodowa, sierżancie... kandosii! - Ale jeżeli coś popsujesz, nie licz na pobłażliwość - uprzedził Skirata. - Koszto-

wały mnie majątek, bo przy strzale nie czuje się siły odrzutu. - Jak zamierzasz określić właściwy kaliber tych kulek znaczących, Bardanie? - za-

interesował się Sev. - Broń ma wielokalibrowy magazynek i otwór lufy - wyjaśnił Skirata. - Te verpiny

można ładować kamieniami, jeżeli ktoś nie ma wyboru. To tylko jedna z właściwości, które podwyższają koszt broni. Mamy jeszcze obejmujący pełne widmo zakres filtrów, zmienną prędkość wylotową pocisków i urządzenie antyodblaskowe.

- Kandosii - odezwał się Sev, powstrzymując głębokie westchnienie. - Wielka szkoda, że nie zapłaciłeś jeszcze więcej, aby nie były takie delikatne.

- Bezczelny di'kut... Niech wam będzie, chyba jesteście dość dobrzy, żeby ich używać - stwierdził Mandalorianin. - Spójrzcie.

Podszedł do szafki, wyjął jeden z drogocennych karabinów i rozłożył go na trzy elementy. Polakierowane na matowy szarozielony kolor trzydziestocentymetrowe lufy były zdumiewająco precyzyjnie wykonane i zapewniały oddawanie niemal bezgłośnych strzałów. Karabin był ulubioną bronią Jainga, ilekroć zwiadowca wyruszał na wyprawę przeciwko komuś, do kogo nabrał wyjątkowych uprzedzeń, jak sam to nazywał.

- Prawdziwe balistyczne cacko. Broń skrytobójcy, robota artysty rzemieślnika. Skirata nie widział Jainga od wielu miesięcy. Tęsknił za nim. Tęsknił zresztą za

wszystkimi Zerami, ilekroć zwiadowcy wylatywali na długie wyprawy w odległe za-kątki galaktyki.

Page 105: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

209Boss i Sev pogładzili karabin i rozpromienili się ze szczęścia. Nawet Fixer wyglą-

dał na zachwyconego. Chłopcy z Delty ignorowali kulinarne pokusy czy poklepywanie po głowie, ale uwielbiali nowe zabawki i pochwały. Skirata postanowił to zapamiętać.

- Wasz zwiad powinien dostarczyć mi informacji na temat dokładnej odległości - stwierdził Jusik. - Muszę umieścić pył w kapsułce, która pozostanie w całości, dopóki nie dotrze do celu, bo inaczej kulki zbyt szybko się rozproszą. Powinny eksplodować blisko twarzy terrorystów, żeby przy wdechu pyl dostał się do ich płuc. Jeżeli tylko osiądzie na ich ubraniu, a nasi goście się przebiorą, nie będziemy mogli ich śledzić.

- Ale zabawa - westchnął Sev i chyba rzeczywiście tak uważał. Vau wstał i ruszył w kierunku platformy ładowniczej. Chciał się pewnie pobawić z

Lordem Mirdalanem, zanim paskudne zwierzę chociaż raz w życiu do czegoś się przy-da. Kiedy oddalił się poza zasięg głosu, Boss odwrócił się do Skiraty.

- Sierżant Vau kocha to stworzenie - powiedział. - Nie pozwól, żeby stało mu się coś złego. Proszę.

- Nie pozwolę - obiecał Skirata. - A zresztą zwierzę wie, że noszę nóż. Corr, któremu wszyscy poświęcali dużo uwagi, odkąd Jusik przywiózł go do Cha-

ty Qibbu, wszystko uważnie obserwował. Skirata podszedł do niego i rozwichrzył mu włosy. Sklonowany żołnierz się wzdrygnął.

- Przepraszam cię za to wszystko, synu - powiedział Mandalorianin. - Dużo się uczysz?

- Tak jest, sierżancie - odparł klon. - Chcesz się na coś przydać? - zagadnął Skirata. - To znaczy jeszcze bardziej niż

do tej pory? - Tak, bardzo chętnie. Biedny mały di'kut, pomyślał sierżant. Zwalczył chęć wzięcia pod opiekę jeszcze

jednego pokrzywdzonego małego chłopca, błądzącego po omacku i rozpaczliwie szuka-jącego nie tylko własnej tożsamości, ale także miejsca w życiu. Kiedyś czuł się równie osierocony i pamiętał, że ocalił go wówczas jakiś żołnierz.

- Dar, zafunduj mu przyspieszony kurs posługiwania się karabinem DC-17, do-brze? -powiedział.

Boss i Sev wsunęli każdy pod tunikę nie rzucającą się w oczy płytkę napierśnika i sprawdzili stan energii w zasobnikach ręcznych blasterów.

- Na razie idziemy tylko obejrzeć sobie miejsce spotkania - odezwał się komandos z Drużyny Delta. - Wracamy za dwie godziny. Wtedy trzeba będzie zająć stanowiska tak szybko, jak to możliwe. Powinniśmy się tam zjawić przed złymi gośćmi.

- Skąd wiesz, czy oni w tej chwili nie zajmują się tym samym? - zagadnęła Etain. - Bo wokół tego miejsca bardzo trudno znaleźć stanowiska do prowadzenia długiej

obserwacji, a poza tym my jesteśmy zawodowcami, a oni nie - wyjaśnił Boss. - Praw-dopodobnie nasi przeciwnicy także się tam pojawią ale bliżej wyznaczonego terminu spotkania.

Skirata powiódł spojrzeniem po wszystkich członkach grupy, lecz zależało mu głównie na sprawdzeniu, jak reagują oboje Jedi. Byli dobrymi wojownikami, ale pod względem psychologicznym zabicie kogoś, kto nie zamierza ci wyrządzić żadnej

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

210krzywdy, różniło się bardzo od wymachiwania świetlnym mieczem albo strzelania z blastera podczas walki.

Zaczekał, aż w pokoju zapadnie pełna emocji, niemal namacalna cisza. - Panowie, proszę pani - zaczął uroczystym tonem. - W tej operacji nie chodzi o to,

żeby kogoś zabić. Nie zamierzamy także nikogo aresztować. Zależy nam na zidentyfi-kowaniu jak największej liczby hufuune, żebyśmy mogli wytropić ich wspólników i zabić w jakikolwiek sposób, ale dopiero pod sam koniec operacji. Na razie chodzi nam tylko o to, żeby ich śledzić. Za jednym zamachem chcemy wyeliminować jak najwięk-szą część siatki terrorystów. Czy wszyscy dobrze rozumieją na czym polega nasze za-danie?

- Tak jest, sierżancie! Okrzyk zabrzmiał idealnie równo. Do chóru przyłączyli się także oboje Jedi. Skirata pomyślał, że to dobra wróżba. Każdy, kto się wahał, narażał na niebezpie-

czeństwo życie pozostałych członków grupy operacyjnej. - W porządku. Obserwatorzy, na stanowiska - rozkazał. - Tylko nie ważcie się

upuścić żadnego mojego verpina.

Page 106: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

211

R O Z D Z I A Ł

15 Mandalorianie wykazują zdumiewającą beztroską w sprawie biologicznego pochodze-nia. Ich definicja potomka czy rodzica wynika bardziej ze związku niż z urodzenia. Na porządku dziennym są adopcje, a żołnierze często uznają osierocone podczas wojny

dzieci za swoich synów albo córki, jeżeli sieroty zaimponują im zadziornością i wytrwa-łością. Mandalorianie tolerują chyba także niewierność małżeńską, do jakiej często

dochodzi podczas długiej rozłąki, jeżeli tylko mogą wychowywać zrodzone z nieprawe-go łoża dzieci. Własną tożsamość definiują wyłącznie na podstawie cywilizacji i zacho-

wania. Takie postępowanie jest zgodne z kluczowymi zasadami ich społeczności, do których zalicza się lojalność i silną świadomość własnej tożsamości, a także nacisk na sprawność fizyczną i dyscyplinę. Dzięki umiłowaniu tych przymiotów do ich społeczno-ści przyłączają się niektóre etniczne grupy, a zwłaszcza Świt Zgody, przez co wzmacnia-ją wspólny zestaw genów, jaki Mandalorianie zawdzięczają dużemu urozmaiceniu po-

pulacji. Szczególnie dominującą cechą dziedziczną jest opiekuńczy instynkt rodzicielski. Przez przypadek Mandalorianie spłodzili populację kultywujących więzy rodzinne wo-

jowników i, wchłaniając podobnie ukształtowane jednostki oraz grupy, cały czas ją wzmacniają.

Mandalorianie; Tożsamość i jej wpływ na genom - wydane przez Galaktyczny Instytut Antropologii

Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant, kwatera główna dowództwa, godzina 08.15,

384 dni po bitwie o Geonosis

Wojownik nie powinien przebywać w takim miejscu, kiedy jego bracia wykonują zadania w terenie, ale Ordo doszedł do wniosku, że im szybciej zidentyfikuje i wyeli-minuje donosiciela, tym prędzej będzie mógł zrezygnować z kariery urzędnika.

- Klonie - odezwał się Nimbanin. Tego dnia obca istota od rana nim pomiatała. Ordo pomyślał, że w normalnych warunkach to byłby kiepski pomysł. - Klonie! Wpisa-łeś już zestaw danych z poprzedniego wieczoru?

Mógłbym cię zabić przynajmniej na dziesięć sposobów bez posługiwania się bro-nią, jaszczurze, pomyślał zwiadowca. Chciałbym je wszystkie na tobie wypróbować.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

212- Tak, Guris - odparł, starając się naśladować miłego, posłusznego Corra. - Wpisa-

łem. - To dlaczego mi o tym natychmiast nie zameldowałeś? Ordo przypomniał sobie nieustanne napomnienia Skiraty i zapanował nad poryw-

czym temperamentem. Udesii, udesii, ad'ika, pomyślał. Spokojnie, spokojnie, synku. Urzędnik nie był godzien, żeby wyczyścić buty Corra. Na pewno zaś nie zasługiwał, żeby wyczyścić buty Orda.

- Bardzo przepraszam - powiedział, starając się nadal udawać spokój, którego wca-le nie odczuwał. - To już się nie powtórzy.

Besany Wennen uniosła powoli głowę znad swojego ekranu. Była niepokojąco piękna. Na widok klasycznych rysów jej twarzy zwiadowca czuł się nieswojo, bo miał ochotę patrzyć na nią bez końca. Jego męski instynkt mówił mu: „Bierz się do dzieła", ale mózg podpowiadał: „Miej się na baczności".

- Guris, jeżeli masz jakieś zastrzeżenia do obchodzenia się z danymi, czy mógłbyś zwracać się z tym najpierw do mnie? - zapytała. Ordo zauważył, że ciepło z jej głosu zupełnie zniknęło. Kierowniczka miała zaciśnięte wargi i mówiła zdecydowanie niż-szym tonem. Zwiadowca, obserwując ją kątem oka, zorientował się, że Wennen potrafi w jednej chwili wyłączać czarujący uśmiech i zamieniać się w bryłę lodu. Była z pew-nością przyzwyczajona do wymuszania posłuszeństwa podwładnych. - Żołnierz Corr robi to, o co go poprosiłam.

Ordo nie miał pojęcia, czy to prawda, czy też kierowniczka stara się mu tylko oszczędzić upokorzenia, ale na wszelki wypadek rozciągnął wargi w pojednawczym uśmiechu. Obserwował Corra poprzedniego wieczoru, co pomogło mu lepiej go uda-wać.

Jego praca polegała na wprowadzaniu kodów bander transportowców i tras prze-wozowych do programu, który przekazywał te informacje na ekrany na ścianach. Pra-cując w pocie czoła, zwiadowca zastanawiał się nad jedyną pewną informacją jaką udało mu się do tej pory zdobyć. Przewidywany harmonogram ruchu ludzi i sprzętu wyświetlano na ekranach, żeby można było uzyskać potwierdzenia. Pierwszy, we-wnętrzny strumień danych wędrował do batalionów logistycznych WAR i wydziałów operacyjnych floty, a drugi kierował się na zewnątrz do tysięcy cywilnych dostawców, którzy zapewniali materiały i transport. Oba zestawy danych różniły się jeden od dru-giego.

Pewnie właśnie tego rodzaju informacje zapisano w pamięci nośnika, który umieszczano w „skrzynce pocztowej" w kompleksie logistycznym Wielkiej Armii... w miejscu, które Vinna Jiss zdradziła Vauowi, nieważne, dobrowolnie czy też pod przy-musem. Eksplozje podłożonych bomb miały miejsce zarówno w sieci cywilnych do-stawców, jak i wojskowego zaopatrzenia, więc ktoś, kto odpowiadał za te zamachy, musiał mieć dostęp do obu zestawów danych.

Można było je skopiować bez pozostawiania śladów, ale wysłanie ich z systemu wymagało identyfikacji nadawcy. Właśnie to sprawdzano podczas rutynowych kontroli systemu bezpieczeństwa. Z przygnębiającą regularnością stare metody biły na głowę najwymyślniejsze zabezpieczenia.

Page 107: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

213Ordo musiał tylko obserwować obrazy przesyłane przez kamerę w szybie wentyla-

cyjnym damskiej toalety. Na razie nie zauważył niczego podejrzanego. Nie miał poję-cia, jak często kontakt Separatystów - musiał założyć, że jest tylko jeden - sprawdza szafki, ale do tej pory nikt tego nie zrobił. Prawdopodobnie kret nie zauważył jeszcze nieobecności Jiss w pracy.

Kiedy dochodziło południe, kierowniczka Wennen wstała i wyszła z sali. Tknięty przeczuciem Ordo ułożył hełm na boku, żeby móc dyskretnie obserwować odtwarzane na projekcyjnym wyświetlaczu obrazy z kamery w szybie wentylacyjnym damskiej toalety.

Wennen jakoś dziwnie nie pasowała do otoczenia. Podpowiadał mu to lekki nie-pokój, jaki za każdym razem odczuwał na jej widok. Kal’buir mówił mu, że nie wolno lekceważyć silnych przeczuć, bo zazwyczaj opierają się na podświadomych obserwa-cjach niepodważalnych faktów.

Ziarnisty niebieski obraz ukazywał Wennen wchodzącą do toalety. Kierowniczka nie rozglądała się na boki. Skierowała się od razu do szafek, przystanęła przed nimi i dopiero wówczas spojrzała w prawo i w lewo. Wsunęła za ucho kosmyk jasnych wło-sów, schyliła się i zaczęła otwierać nie zamknięte drzwiczki. Szybko jednak się znie-chęciła i wyszła z toalety. Minutę później pojawiła się w wydziale transportu i rzuciła zwiadowcy smutny uśmiech, który wyglądał na zupełnie autentyczny.

Coś musiało ją zirytować. A więc to tak, pomyślał rozczarowany Ordo. Zastanowił się, dlaczego jest rozczarowany, i doszedł do wniosku, że to nie ma nic

wspólnego z wykonywanym zadaniem. A wykonywanie zadania szło mu coraz lepiej. Jego zmiana kończyła się o szesnastej zero zero, kiedy końca dobiegła także zmia-

na kierowniczki Wennen. W ciągu kilku następnych godzin Ordo powinien się zdecydować, w jaki sposób

wyeliminować kobietę, żeby nie wzbudzić podejrzeń innych Separatystów, którzy mo-gli także należeć do jej komórki. Zależało mu na zidentyfikowaniu i unieszkodliwieniu wszystkich.

Kwadrant N-09, dzielnica handlowa, Coruscant, uzgodnione miejsce spotkania w celu rozpoczęcia negocjacji

z zainteresowanymi klientami, godzina 11.00, 384 dni po bitwie o Geonosis

- Co za leniwe chakaare - burknął Fi, spoglądając na wyświetlacz chronometru. - O której godzinie zamierzają się pojawić?

- No cóż, jeżeli zjawili się tu wcześniej niż my, a my ich nie widzimy... prawdo-podobnie jesteśmy już trupami. - Darman ukrywał się gdzieś po przeciwnej stronie placu Jądra Galaktyki, trzy piętra nad poziomem dla pieszych, w magazynie, do którego potajemnie się włamał. Fi nie widział brata, ale słyszał jego głos bardzo wyraźnie. Po-dobny do koralika komunikator był tak czuły, że wychwytywał nawet najcichsze dźwięki, jakie przedostawały się do ucha.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

214Komandosi zajęli stanowiska jeszcze o dwudziestej trzeciej trzydzieści poprzed-

niego wieczoru. Ich uwadze nie umknął żaden sprzątający android, zautomatyzowany zamiatacz chodników, spóźniony robotnik, spieszący do pracy urzędnik, klient, pijak, patrolujący pieszo okolicę funkcjonariusz CSB, operator repulsorowego wózka do-stawczego, nielicencjonowany sprzedawca kafeiny czy wagarujący uczeń, jaki prze-szedł przez plac od tamtej pory. Komandosi kierowali także promienie czujników na pionowe ściany okolicznych biurowców i - ku wielkiemu zainteresowaniu Fi - zauwa-żyli, że nie wszyscy urzędnicy zajmują się po godzinach porządkowaniem czy wypeł-nianiem akt, jeżeli razem z nimi w pracy zostają osoby płci przeciwnej.

Co kilka godzin plac przecinała szybko Etain Tur-Mukan, jakby miała do zała-twienia ważną sprawę. Za każdym razem prawdopodobnie sprawdzała okolicę dodat-kowym zmysłem Jedi, dzięki któremu komandosi mogli się zorientować, czy w pobliżu nie kryją się jacyś ludzie. Chodziły słuchy, że Etain jest w tym bardzo dobra. Mogła określić lokalizację kryjówki z dokładnością do metra. Za każdym razem, kiedy prze-chodziła, Fi słyszał, że Darman się wierci albo przełyka ślinę, ale nie był pewny, czy brat ją widzi, czy może tylko reaguje na jej myśli, jakie młoda Jedi wysyła do niego za pośrednictwem Mocy.

Niespodziewanie zatęsknił za nieskomplikowanym wojskowym życiem na Kami-no.

Zaczynam się rozpraszać, uświadomił sobie z niepokojem. Pomyśl o zadaniu, któ-re właśnie wykonujesz. Może po jego zakończeniu pozwolą ci zachować koralik komu-nikatora. Ci z kwatery głównej nie powinni zauważyć braku kilku takich drobiazgów. Nie ma mowy.

- Chcę dostać z powrotem mój projekcyjny wyświetlacz - odezwał się Darman. - Powinienem móc korzystać z systemu udoskonalonego widzenia.

- Zamiast tego masz na twarzy kamuflaż - przypomniał Fi. - Dzięki temu wyglą-dasz jak ktoś dziki i niebezpieczny.

- Jestem dziki - stwierdził Sev, który ukrywał się za balustradą dachu pod stosem porzuconych płyt plastoidu. - I właśnie wtedy staję się niebezpieczny. Zamknij gębę.

- Zrozumiałem - odparł pogodnie Fi i dwukrotnie szczęknął zębami, żeby wyłą-czyć wspólny kanał, który umożliwiał mu utrzymywanie łączności z Sevem. Wokół nich panował zresztą taki hałas, że i tak nikt by nie usłyszał ich rozmowy. - Biedny di'kut.

- Nie zwracaj na niego uwagi. - Scorch znajdował się na poziomie dla pieszych, mniej więcej pięćdziesiąt metrów od wyznaczonego miejsca spotkania. Leżał na brzu-chu, ukryty w nieużywanym szybie remontowym. - Poprawi mu się humor, kiedy ko-goś zabije.

Darman był uzbrojony w verpiński karabin i podobnie jak Sev mógł strzelać ostrą amunicją. Fi i Scorch mieli prowadzić ogień nieszkodliwymi kapsułami znacznikowy-mi, a każdy miał do dyspozycji dwanaście takich „pocisków". Verpiński karabin był istnym dziełem sztuki. Fi zawsze się zastanawiał, ile kredytów zarobił sierżant Kai w ciągu wszystkich lat służby. Mógł być nawet milionerem, ale jedynym widocznym dowodem pozwalającym na wyciągnięcie takiego wniosku był jego ciągle rosnący

Page 108: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

215zbiór kosztownej, egzotycznej broni i umiarkowanie ekstrawagancka kurtka ze skóry bantha.

- Dar... - Możliwy kontakt, pierwszy poziom dla pieszych, po mojej lewej stronie od wej-

ścia do banku - zameldował nagle komandos. Fi skierował lunetę w tamtą stronę i dostroił ogniskową. Zobaczył chłopaka, któ-

rego widział już wcześniej. Młodzieniec był wysoki, chudy i miał bardzo krótko ostrzy-żone jasne włosy. Pozornie bez celu kręcił się po placu. Jeżeli naprawdę należał do komórki Separatystów, był pożałowania godnym amatorem. Komandosi obserwowali go kilka minut, dopóki nie zauważyli, że podbiega do niego ubrana w jaskrawożółtą tunikę młoda dziewczyna i rzuca mu się na szyję. Oboje zaczęli się namiętnie całować, zwracając na siebie uwagę przechodniów.

- Chyba ją zna- stwierdził Fi, uświadamiając sobie, że się rumieni. Był tak zakło-potany, że odwrócił głowę i spojrzał w inną stronę.

- No cóż, jeżeli chodzi o twoich braci, na półce pozostaliście już tylko ty i Niner - odezwał się Scorch.

Zapadła krótka cisza, którą przerwał głos Darmana. - Chcesz nam coś powiedzieć, ner vod - zapytał komandos. - Myślę, że to bardzo przyjemna sytuacja. - Scorch zachichotał. - Atin zwrócił na

siebie uwagę uroczej Twi'lekanki, Dar interesuje się własną panią generał... - A Scorch będzie miał za chwilę spuchnięte ucho, jeżeli się natychmiast nie za-

mknie - burknął Darman. Jeżeli nie liczyć powtarzającego się co jakiś czas odgłosu przełykania śliny, w ka-

nale komunikatora zapadła znów cisza. Ilekroć była mowa o Etain, Dar przestawał mieć nastrój do żartów. Nigdy nie lubił dowcipkować na jej temat, nawet na Qiilurze, kiedy jeszcze nic ich nie łączyło.

Dlaczego sprawia mi to tak wielki ból? - zadawał sobie pytanie Fi. Dlaczego czuję się oszukany?

Kal’buir, dlaczego mnie na to nie przygotowałeś? Rozmyślanie o tym także odwracało jego uwagę. Komandos zamknął oczy na kil-

ka sekund i postanowił wykonać kilka zapamiętanych z okresu szkolenia ćwiczeń, które pomagały mu się skupiać na polach bitew. Miarowo oddychając, starał się myśleć tylko o następnym oddechu i ignorował wszystko, co nie liczyło się w danej chwili. Zajęło mu to trochę czasu, ale komandos skutecznie odciął się od świata.

Niespodziewanie uświadomił sobie, że ma otwarte oczy, chociaż nie przypominał sobie, żeby je otwierał. Patrzył przez zdumiewająco precyzyjną lunetę verpińskiego karabinu na plac i śledził ruchy wszystkich osób.

- Czy aby naprawdę dostajemy najlepszy sprzęt? - zapytał, kiedy ponownie osią-gnął skupienie i pewność siebie, na jakich mu zależało. - Pokażcie mi inną armię, w której żołnierze dostają do zabawy ręcznej roboty verpiny.

- Verpińska armia - odparł Scorch. - Verpinowie mają armię? - zdziwił się komandos. - A potrzebują jej?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

216Zapadła kolejna cisza. O jedenastej pięćdziesiąt Sev znów włączył się do kanału

komunikatorów. - Uwaga - powiedział. - Pozycję na placu zajmuje Kai. Skirata zbliżał się od strony gmachu senatu. Z jednej strony towarzyszył mu Jusik,

a z drugiej dreptał na wyprężonej smyczy podekscytowany Lord Mirdalan. Mandalo-rianin starał się sprawiać wrażenie, że strill jest jego najlepszym przyjacielem. Zwierzę nie miało chyba nic przeciwko temu, chociaż w ciągu ostatnich lat sierżant wielokrotnie je odpędzał albo rzucał w nie nożem. Może pod wpływem mieszaniny nieznanych woni strill przeżył silny wstrząs i jakimś cudem zapomniał, jak traktował go ten mężczyzna. Fi przyglądał się, jak Kai z Jusikiem siadają obok wejścia do banku na ozdobnej dura-stalowej ławce o półkolistym siedzeniu.

W kanale komunikatora rozległ się głos Skiraty. - Jak się miewają moi chłopcy? - zapytał Mandalorianin. - Zdrętwiały mi mięśnie, sierżancie - poskarżył się Darman. - A Fi ślini się na myśl

o twoim verpinie. - No to niech go wyczyści - mruknął Skirata. - Jesteście gotowi? - Gotowi. O jedenastej pięćdziesiąt dziewięć do Skiraty i Jusika podszedł prosto mniej wię-

cej czterdziestoletni, wysoki, szczupły mężczyzna. Miał opadające na kołnierz brązowe włosy i nosił brodę. Był ubrany w zieloną sportową tunikę i brązowe spodnie. Fi śledził go przez lunetę karabinu.

- Widzę go, Fi - odezwał się Darman. Gdyby nieznajomy zdradzał nieprzyjazne zamiary, zginąłby w ułamku sekundy od niosącego ogromną energię, bezgłośnego strzału w plecy.

- Ma eskortę - zameldował Sev. - Chyba trzy... nie, cztery osoby. Trzej mężczyźni i kobieta. Jeden gość o dwadzieścia metrów na południe od Darmana. Są rozproszeni, ale wszyscy kierują się w stronę Skiraty.

- Mam go - zameldował Sev. - A ja mam kobietę - oznajmił Scorch. - Jesteście pewni, że to obstawa gościa z brodą? - Jasne. Zwróć uwagę na kierunek ich spojrzeń, Fi - odparł komandos. - Dyskret-

nie go obserwują. Starają się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, ale to nie zawodow-cy. Nie powinni nawet zerkać w jego stronę.

Do rozmowy przyłączyła się Etain. - Jest jeszcze jedna kobieta, która powoli zbliża się do ławki od strony gmachu se-

natu - powiedziała. - Zajmuję pozycję za nią żebyście ją mogli łatwiej zidentyfikować. - Ktoś oprócz niej? - zapytał Sev. - Wyczuwam tylko tych czworo plus mężczyznę, który właśnie podchodzi do Kala

- odparła młoda Jedi. - No nie, dajcie spokój - westchnął komandos z Drużyny Delta. - Ustawiają się,

jakby chcieli zablokować wszystkie wyjścia z placu. Serdeczne dzięki. Uwielbiam cele, które same się identyfikują.

Page 109: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

217- Mam nadzieję, że spotkanie z nimi nie zakończy się wymianą ognia - stwierdził

Scorch. - Wokoło kręci się zbyt wielu cywilów. - Mam czyste pole ostrzału - zameldował Sev. - I mogę ze swojego miejsca zdjąć

przynajmniej troje, więc możecie się odprężyć. Martwcie się tylko o to, żeby ich ozna-kować.

Oznakować, pomyślał Fi. Ciekawe, czy to poczują? Dotknął przycisku na obudowie systemu optycznego, włączył elektromagnetyczny

filtr i skierował lunetę w stronę kobiety, która stała na chodniku wiodącym do kwadran-tu N-10, niemal dokładnie pod pozycją Darmana. Była ubrana w niebieski służbowy kostium, miała długie do ramion rude włosy, a pod pachą skórzaną teczkę na dokumen-ty. Filtr wykrywał źródła promieniowania elektromagnetycznego, dzięki czemu można było nie tylko odróżnić osobę korzystającą z komunikatora, ale także przekonać się, czy pył dotarł do celu i spełnił swoje zadanie. Po trafieniu wizerunek pokrywał się różowa-wobrązową mgiełką.

Komandos zapoznał się z informacją o prędkości wiatru, bo zauważył, że włosy kobiety lekko falują a jednorazowy kubek, porzucony obok straganu sprzedawcy kafe-iny, powoli się toczy po wybrukowanym placu. Wyostrzył obraz i sprawdził temperatu-rę powietrza, które w ciągu ostatnich dwudziestu minut trochę się ogrzało. Ponownie poprawił nastawy verpina i oparł gotową do strzału broń na przedramieniu.

Odpręż się, pomyślał. Cewka systemu energetycznego jest nastawiona na średnią siłę strzału. Nie chcesz chyba, żeby kobieta poczuła trafienie kapsułki. Nie chcesz tak-że, żeby pył rozproszył się po całym placu...

W końcu nitki krzyża celowniczego się ustaliły. - A więc tak wygląda strill. - Głos brodatego mężczyzny brzmiał niewyraźnie, ale

Fi zwrócił uwagę na akcent, chociaż go nie znał. - Czarujące stworzenie. Możesz mó-wić do mnie Perrive.

- A ty możesz nazywać mnie Kai - odparł Skirata. Fi spowolnił tempo oddychania i na sekundę zamknął oczy. Kiedy je znów otwo-

rzył, nitki systemu celowniczego krzyżowały się dokładnie na piersi kobiety. - Chciałbym obejrzeć twój towar - odezwał się Brodacz. Fi wypuścił powietrze z płuc i wstrzymał oddech. - Proszę bardzo - odparł Mandalorianin. - Możesz go nawet zabrać i wypróbować. Komandos przycisnął leciutko koniec spustu broni. Poczuł pod palcem nagły brak

oporu. Verpiński karabin był tak doskonale skonstruowany, że kapsułka opuściła wylot lufy bezgłośnie i bez odrzutu.

- Ile tego masz? - zapytał Perrive. - Sto kilogramów - oznajmił Skirata. - Mogę mieć więcej, jeżeli będziesz potrze-

bował. W filtrze Fi pojawił się obłoczek przezroczystego jak dym pyłu. W zetknięciu z

celem kapsułka eksplodowała i obsypała kobietę mikroskopijnymi kulkami znakujący-mi, które mogły przesyłać informacje do odbiornika w Chacie Qibbu, a nawet bezpo-średnio na projekcyjny wyświetlacz hełmu komandosa. Kobieta spuściła głowę i spoj-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

218rzała w dół, jakby sprawdzając, czy na jej żakiecie nie wylądował jakiś owad, a potem musnęła palcami czubek nosa, jakby się nawdychała pyłku jakiejś rośliny.

- Wszystko pięćsetki? - dociekał nieznajomy. - Wszystko - potwierdził sierżant. - A detonatory? - A ile potrzebujesz? - Trzy albo cztery tysiące. - Pięćsetki już mam - zaczął z namysłem Skirata. - Jeżeli chodzi o detonatory...

będę je musiał dyskretnie zdobyć. Zajmie mi to najwyżej dzień, nie dłużej. - Potwierdzam, kobieta w niebieskim kostiumie, oznakowana. - Fi obrócił karabin

o dziewięćdziesiąt stopni w prawo. - Biorę na cel mężczyznę stojącego najdalej od Kala. Czarna kurtka.

Oddychaj spokojnie, równomiernie, powtarzał sobie. Odpręż się. Uspokój. Wy-mierzył i ponownie wyostrzył obraz w lunecie. Wypuścił powietrze z płuc, wstrzymał oddech i drugi raz dal ognia. Mężczyzna także zareagował, jakby coś małego usiadło na jego piersi, ale po chwili podjął obserwację Skiraty Zapewne doszedł do wniosku, że nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

- Mężczyzna, czarna kurtka, cel oznakowany - zameldował Fi. A zatem cele wy-czuwają trafienie, pomyślał.

- Zostaw kogoś dla nas - odezwał się Scorch. - Ja też chcę spróbować swoich sił. - Pozostali są twoi, ner vod- oznajmił Fi. - Biorę na cel mężczyznę na prawo od Skiraty. Szary płaszcz. Fi skierował lunetę z elektromagnetycznym filtrem w tamtą stronę i zaczął obser-

wować wskazany przez Scorcha cel. Usłyszał, że komandos z Drużyny Delta wstrzy-muje oddech. Po chwili na szarym płaszczu mężczyzny zakwitł obłoczek białego pyłu. Tym razem cel w ogóle nie zareagował.

- A teraz następny mężczyzna, czerwona kamizelka, na lewo od Skiraty, obok sprzedawcy kafeiny... hej, stój nieruchomo, di'kucie! - wykrzyknął komandos. - Teraz lepiej.

Scorch znów umilkł, a Fi skierował na nowy cel lunetę verpina. Kapsułka eksplo-dowała na ramieniu mężczyzny, który niczego nie zauważył, ale potarł nos podobnie jak wcześniej trafiona przez Fi kobieta. Powodem takiej reakcji mogło być parowanie środka wiążącego, więc cele niczego nie zauważały, zwłaszcza że adrenalina w krwi utrzymywała ich organizmy w stanie napięcia. Starały się wszystko obserwować, ale w taki sposób, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

- No dobrze, kto bierze na cel Brodacza? - zagadnął Scorch. - Ja - odparł szybko Fi. - Jeżeli trafię trzy razy na trzy strzały, czy będę go mógł

sobie zatrzymać? Wypcham go i postawię pod ścianą. Będzie stanowił dobry stojak dla twojego pancerza Hokana - zauważył komandos. Perrive stał pod ostrym kątem i podczas rozmowy ze Skiratą przestępował z nogi

na nogę. Trzymał mniej więcej stugramową paczkę termicznego plastoidu, od czasu do czasu ściskał ją w dłoni i zerkał na opakowanie. Wyglądało to, jakby kupował działkę

Page 110: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

219przyprawy. Fi ciekaw był, czy nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak oczywiste może się wydawać przechodniom jego zachowanie.

Będziesz się martwił o to później, pomyślał. Po prostu go oznakuj. - Odwróć się, chakaar - powiedział do siebie. - Nie chcę strzelić ci w plecy. Wpadł w dobrze znany rytm. Widział przez lunetę, jak Perrive chowa plastoid do

kieszeni i zaciska palce na pasie. Mężczyzna zachowywał się niespokojnie, odwracał się do Fi to plecami, to bokiem.

Spodziewając się kolejnego obrotu, Fi odprężył się i postanowił posłać kapsułkę w ramię.

Uff. Kapsułka z kulkami znakującymi trafiła w cel, ale nie wywołała żadnej reakcji. - W porządku, obejrzymy to sobie i zgłosimy się jutro w południe - odezwał się

Perrive. - Jeżeli towar się nam spodoba, spotkamy się gdzieś w ustronnym miejscu, a jeżeli nie, nigdy więcej o mnie nie usłyszysz.

- Nie mam nic przeciwko temu - odparł Skirata. - A co z drugą kobietą? - zaniepokoił się Fi. - Etain, gdzie się podziewasz? - Jestem mniej więcej trzy metry po jej lewej stronie - odparła młoda Jedi. - Czy możesz coś zrobić, żeby znalazła się dalej od cywilańców? - Naturalnie. Fi zamienił się w słuch. Dzięki koralikowi komunikatora w uchu Skirata także sły-

szał treść wszystkich rozmów komandosów. Musiał mieć mocne nerwy, prowadząc negocjacje z potencjalnym klientem przy akompaniamencie pięciu innych głosów.

- Przepraszam panią - odezwała się Etain. - Zupełnie się zgubiłam. Czy może mi pani wskazać drogę do kwadrantu N-10?

Komandos zobaczył, że zaskoczona kobieta przystaje, zwraca wzrok na Etain i wyciąga rękę, żeby pokazać właściwy pomost. Młoda Jedi zrobiła dwa kroki w bok i nieznajoma musiała pójść w jej ślady, żeby znów wskazać ten sam pomost.

- Dziękuję - odparła Etain i odeszła. Uff. Kapsułka wzbiła obłoczek dymu z ramienia kobiety, która zaraz potarła czubek

nosa. - Cała szóstka oznakowana - zameldował Fi. Zmienił kanał przesadnie głośnym

kłapnięciem zębami. - Niner, słyszysz mnie? - zapytał. - Widzę wszystkich - odezwał się komandos pełniący dyżur kilka kwadrantów da-

lej w Chacie Qibbu. - Jaskrawo płonące punkciki na holomapie. To dobrze. - Fi spuścił głowę, żeby rozluźnić mięśnie karku. - Możesz się zwijać,

sierżancie - powiedział. - Stary di'kut jest w tym naprawdę dobry, nie? - W szorstkiej uwadze Scorcha

brzmiała czułość. Skirata słyszał ich rozmowę, a komandos z Drużyny Delta dobrze o tym wiedział. - Ciekawe, gdzie się tego nauczył.

Na twarzy Mandalorianina nie drgnął nawet mięsień. Jusik także nie zareagował. Starał się wyglądać jak chłopiec na posyłki ważnego gangstera: czujny, ale niezbyt rozgarnięty.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

220- Mój pośrednik twierdzi, że masz wielu przyjaciół w armii - odezwał się Perrive. - Kontaktów, nie przyjaciół - poprawił go Skirata. - A zatem nie przepadasz za naszą armią, prawda? - Korzystam z jej usług, to wszystko - odparł wymijająco sierżant. - To przecież

tylko klony. - Nie przejmujesz się tym, co się z nimi stanie? - Chyba nie jesteś di'kutla liberałem i nie starasz się mnie zwerbować, co, synu? -

odciął się Mandalorianin. - Bardziej obchodzi mnie zadek motta niż los klonów. Robię to tylko dla siebie i dla członków mojej rodziny.

- Po prostu byłem ciekaw - uspokoił go Perrive. - Jeżeli spodoba nam się twój to-war, skontaktujemy się z tobą.

Skirata siedział na ławce z rękami w kieszeniach kurtki i przyglądał się strillowi, który wsunął ociekający śliną pysk pod ławkę. Jusik nadal coś żuł z obojętną miną i patrzył prosto przed siebie. Fi i pozostali strzelcy wyborowi obserwowali, jak Brodacz i pięć innych celów rozpraszają się i kierują w stronę pomostów albo ramp wiodących na niższe poziomy. Cierpliwie odczekali, aż wszyscy znikną.

- Czy ktoś jeszcze zwrócił uwagę na charakterystyczny jabiimski akcent tego go-ścia? - zapytał rycerz Jedi.

Skirata pochylił się, jakby zamierzał pogłaskać Mirda. - Chyba tak - powiedział. Fi czekał, kiedy strill ugryzie sierżanta, ale Mandaloria-

nin powstrzymał się w ostatniej chwili. Mimo to zwierzę obróciło się na grzbiet, nie spuszczając z dłoni Skiraty bystrych, złośliwych ślepi.

Fi pamiętał strilla jeszcze z Kamino. Obecnie komandos był dorosłym mężczyzną i zwierzę wydawało mu się mniejsze, niż je zapamiętał. Dawniej było większe niż on.

W końcu członkowie grupy operacyjnej wydali zbiorowe westchnienie ulgi. - Wyczuwam, że wszyscy sobie poszli - stwierdził Jusik. - Niner, czy opuścili re-

jon placu? Komandos mruknął. - Potwierdzam - zameldował. - Możecie opuścić stanowiska. - Alarm odwołany, chłopcy - odezwał się Skirata. - Dobra robota. - Doskonale się spisałaś, Etain - pochwalił Darman. - Tak, Mistyczny Tłum także spisał się na medal. - Skirata szarpnął smycz, a kłąb

luźnej skóry zerwał się znów na wszystkie sześć łap i otrząsnął. - Teraz ostrożnie się rozejdziemy, ale zanim to zrobimy, nie zapomnijcie o zmyciu kamuflażu z twarzy. Spotkamy się o trzynastej piętnaście w PZ w Chacie Qibbu, żeby trochę odpocząć.

- To brzmi zachęcająco - odezwał się Fi. Dopiero kiedy opuściło go napięcie, uświadomił sobie, jak zesztywniały mu stawy i jak bardzo bolą go różne części ciała po dwunastu godzinach leżenia plackiem na prowizorycznej macie z własnej kurtki. - Go-rąca kąpiel, gorący posiłek i sen.

- Wiecie chyba, że nie mówiłem tego poważnie, prawda? - zapytał Skirata. - Czego? - zainteresował się któryś z komandosów. - Tego o klonach - wyjaśnił Mandalorianin. - Wynikałoby stąd, że Qibbu wspo-

mniał o was swoim kumplom szumowinom.

Page 111: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

221- Naturalnie, że wiemy, sierżancie - odparł Scorch. - Powiedziałeś przecież, że ro-

bisz to dla członków swojej rodziny, no nie?

Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant, kwatera główna dowództwa, godzina 16.15,

384 dni po bitwie o Geonosis

Słuchając z wypraktykowaną obojętnością wiadomości z ukrytego komunikatora, Ordo wpisywał cały czas informacje o ruchu transportowców. Pokrywająca każdy wol-ny centymetr kwadratowy ściany holomapa zmieniała się i pulsowała, w miarę jak symbole transportów sprzętu zmieniały barwę z czerwonej na zieloną - co oznaczało, że zostały załadowane, odprawione i skierowane do właściwego adresata. Prośby o uzu-pełnienia pojawiały się w postaci niebieskich poziomych pasków.

Holomapa nie pokazywała wprawdzie liczby żołnierzy, ale zwykły zdrowy rozsą-dek pozwoliłby odgadnąć, kto poświęci chociaż trochę czasu na analizę, że oddziały wojska są bardzo rozproszone. Ordo wiedział, że w walkach bierze udział przynajmniej milion klonów na setkach planet. Na niektórych walczyły tylko niewielkie oddziały, na inne skierowano wiele batalionów. Oznaczało to wydłużenie linii zaopatrzeniowych, które były same z siebie narażone na ataki. Dlaczego więc powiązane z Separatystami siatki terrorystów nie obrały właśnie ich za cele swoich napaści? Nie mają takiej moż-liwości, pomyślał zwiadowca. Brakuje im odpowiednich jednostek lub umiejętności. A może... może chodziło im o zastraszenie mieszkańców siedziby władz galaktyki?

Motyw odgrywał duże znaczenie. Odgadnięcie go pozwalało poznać sposób ro-zumowania nieprzyjaciela, żeby zapragnąć tego samego, co on, a później go tego po-zbawić.

A zabijanie sklonowanych żołnierzy - głównie żołnierzy, jeżeli nie uwzględnić nieszczęsnych cywilów, którzy także padali ofiarami tych zamachów - miało podkreślić fakt, że Separatyści mogą robić, co chcą i tam, gdzie im się żywnie podoba.

Ordo widział ten problem w kategoriach osobistych. Wciąż jeszcze pamiętał para-liżujący strach i nienawiść, jakie przeżywał na Kamino, zanim zupełnie obca osoba zasłoniła go własnym ciałem przed prześladowcami i ocaliła mu życie.

Nie możemy ufać nikomu z wyjątkiem braci i Kal’buira, pomyślał. Nadal słyszał przez komunikator głos Ninera i jego radosne okrzyki. Sześć ozna-

kowanych przez Fi i Seva celów rozproszyło się po Galactic City, pozostawiając tropy w odwiedzanych przez siebie miejscach. Niner i Boss nanosili wszystkie na holomapę przedstawiającą każdy napowietrzny szlak, kwadrant i budynek na Coruscant. Sądząc po częstotliwości wykrzykiwanych przez nich soczystych mandaloriańskich prze-kleństw, które Kal’buir uznawał za istotną część ich nieustannego szkolenia, dowiady-wali się więcej, niż się spodziewali.

Ordo miał dokonać oceny tych informacji po powrocie do bazy, ale liczba miejsc odwiedzonych przez oznakowane osoby zbliżała się już do dwudziestu. Wyglądało na to, że zadanie przekroczy możliwości czternastoosobowej grupy operacyjnej.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

222Zwiadowca chciał przypomnieć obu komandosom, żeby zwracali szczególną uwa-

gę na węzły i najczęściej uczęszczane szlaki, ale musiał z tym zaczekać. Ukryta kamera paskowa nie zarejestrowała niczego ważnego z wyjątkiem faktu, że zatrudnione w ośrodku istoty płci żeńskiej wszystkich ras spędzały w toalecie mnóstwo czasu, starając się poprawić swój wygląd. Ten, kto odbierał informacje, prawdopodobnie do tej pory zdążył się dowiedzieć o zniknięciu Vinny Jiss i postanowił skorzystać z innego sposobu zdobywania wiadomości. Ordo dyskretnie obserwował kierowniczkę Wennen i doszedł do wniosku, że kobieta nie znosi Gurisa. Zauważył także, że w miarę upływu czasu staje się coraz bardziej rozdrażniona. Słyszał irytację w tonie jej głosu. Kiedy wycho-dził do toalety, coś sprawdzała na ekranie, a kiedy wrócił, zajmowała się nadal tym samym, przesuwając w dół i w górę jakieś informacje.

Sprawdzała transporty karabinów, jakie wysłano w ciągu ostatnich dwóch albo trzech tygodni. Jeżeli to ty, Wennen, jaki jest motyw twojego postępowania? - zadawał sobie pytanie zwiadowca.

Nie musiał przystawać, żeby zerknąć nad jej ramieniem na treść informacji na ekranie jej monitora. Wystarczyło mu, że raz na niego spojrzał, skupił się i wrócił do swojej konsolety, aby dyskretnie przymknąć oczy i przypomnieć sobie, co zobaczył.

Jeśli nawet Kaminoanie popełnili jakieś błędy, starając się udoskonalić genom Janga Fetta, ich starania nie poszły na marne.

Wennen odwróciła głowę i spojrzała na drzwi. Nagle jej urodziwa twarz ściągnęła się z gniewu i straciła cały urok.

- Jiss - syknęła cierpko kierowniczka. - Lepiej, żebyś tym razem miała dobrą wy-mówkę.

Ordo zmagał się z impulsem, który nakazywał mu odwrócić się i spojrzeć na ko-bietę. Zerknął na arkusz flimsiplastu po prawej stronie i kątem oka zdołał ją zauważyć. To była rzeczywiście Vinna Jiss.

Przecież nie żyjesz, pomyślał. - Nie czułam się najlepiej, pani kierowniczko - odezwała się kobieta. Przecież nie żyjesz, powtórzył w myśli zwiadowca. A zatem kim jesteś? - Nigdy nie słyszałaś o komunikatorach? - warknęła Wennen. - Rozmawiałam na-

wet z właścicielem domu, w którym wynajmujesz mieszkanie. Skarżył się, że zniknęłaś bez zapłacenia ostatniej raty czynszu.

Wiem, że nie żyjesz, bo po skończonej pogawędce z Walonem Vauem spadłaś z balkonu w kilkukilometrową przepaść, przekonywał się w myśli zwiadowca.

- Bardzo mi przykro, pani kierowniczko - przeprosiła Jiss. Wennen zacisnęła wargi. - Masz zameldować się u mnie jutro z samego rana - rozkazała lodowatym tonem.

- Na dzisiaj koniec pracy. Wyłączyła zasilanie konsolety, chwyciła żakiet i ruszyła szybko do drzwi, ale

jeszcze przystanęła i odwróciła się do Orda. - Corr, jest szesnasta trzydzieści - przypomniała. - Czas kończyć pracę. Nikt ci nie

podziękuje, nawet jeżeli będziesz tu siedział cały wieczór. Chcesz, żebym cię podrzuci-ła do koszar?

Page 112: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

223Jiss, albo nie żyjesz, albo jesteś oszustką, która się za nią podaje, doszedł do wnio-

sku zwiadowca. A zatem kogo właściwie zabił Vau? - Dziękuję, pani kierowniczko. - Ordo wyłączył swoje stanowisko pracy i włożył

hełm. Ucieszył się, że może ukryć za anonimową białą plastoidową przesłoną przeraże-nie, jakie go ogarnęło na widok zabitej kobiety, która radziła sobie całkiem nieźle jak na trupa. - Ja... - zamierzam się spotkać z kolegami z Czterdziestki jedynki - dokończył pospiesznie. - Czy mogłaby mnie pani zostawić na najbliższej platformie dla taksówek w dzielnicy rozrywek?

- Cieszę się, że korzystasz z okazji do odprężenia się po pracy, Corr - pochwaliła go Wennen. Wyglądała na autentycznie zadowoloną. - Zasługujesz na to.

Ordo zerknął ostatni raz na kobietę, która udawała Jiss. Starał się zapamiętać każ-dy por i każdą zmarszczkę na jej twarzy. W końcu podążył za kierowniczką do garażu dla śmigaczy. Czuł, że w głowie kłębią mu się setki pytań, na które pierwszy raz w życiu nie potrafi znaleźć szybkich odpowiedzi. Wślizgnął się na fotel dla pasażera.

Wennen uruchomiła silnik pojazdu, ale jakiś czas siedziała nieruchomo ze spoj-rzeniem utkwionym w pulpit konsolety. Wyglądała na roztrzęsioną.

- Prawdę mówiąc, to chyba najbardziej niesumienna pracownica, z jaką kiedykol-wiek miałam do czynienia! - wybuchnęła w końcu. - Czasami wydaje mi się, że mogła-bym ją zabić!

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 16.30, 384 dni po bitwie o Geonosis

- Chodzą ciągle chodzą... - stwierdził Niner. Śledzący pył przekazywał ruchy sześciorga Separatystów, oznakowanych kilka

godzin wcześniej przez komandosów. Holomapę zdobiły obecnie punkciki czerwonego światła, połączone liniami i siatkami, które zajmowały przestrzeń o wysokości metra i dwukrotnie większej długości.

Okrążając trójwymiarową mapę, Etain badała ślady, które rozciągały się jak na-szyjniki, ozdobione w niejednakowych odstępach świetlistymi koralikami. Wirtualna reprezentacja sektora Galactic City zajmowała praktycznie całą powierzchnię blatu stołu. Niektóre nitki krzyżowały się i łączyły. Niner i Boss wciąż jeszcze ściągali in-formacje z mapy i nanosili każde miejsce, które odwiedzili Separatyści. Z drugiej stro-ny mapie przyglądali się Vau i Jusik.

- Naprawdę są ruchliwi - przyznał Mandalorianin. - Jusik, mój drogi chłopcze, czy ktoś już ci mówił, że jesteś geniuszem?

Młody Jedi wzruszył ramionami. - Za to moi przyjaciele są doskonałymi strzelcami - powiedział. - Tworzymy

wspaniały zespół, prawda? Na ogół Jedi nie używali słowa „przyjaciel" na określenie sklonowanych żołnie-

rzy, którymi dowodzili i których mogli wykorzystywać, jak im się podoba, ale Jusik po prostu postrzegał świat w inny sposób. Etain poczuła nagle wzruszenie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

224- Tak, naprawdę doskonały - przyznał Vau. Wyraźnie zadowolony Boss uniósł

głowę. - To miło, jeśli jakieś zadanie uda się wykonać bez zarzutu. To nie był już ten sam Walon Vau, w którego duszy Etain wyczuła kiedyś pozba-

wioną wszelkich uczuć brutalność. Mężczyzna był równie skomplikowany i pełen sprzeczności co Skirata, jednak Atin, który czytał właśnie jakieś informacje na ekranie komputerowego notesu, zupełnie go ignorował. Od czasu do czasu Vau zerkał na byłe-go ucznia, jakby spodziewał się jakiejś reakcji, ale nadaremnie.

Atin go nienawidzi, uświadomiła sobie młoda Jedi. Pragnie się na nim zemścić. Trudno jej było pogodzić to spostrzeżenie z poznanym na Qiilurze metodycznym, wrażliwym i odważnym mężczyzną który uważał, że nie ma prawa dłużej żyć po śmierci braci na Geonosis.

Kiedy wszystkie odwiedzane przez Separatystów miejsca zostały potwierdzone i naniesione, kolejna irytująca przerwa zmusiła komandosów do poświęcenia cennego czasu na odzyskanie sił i wypoczynek. Wyglądało na to, że wszyscy, a zwłaszcza Delty, chcą jak najszybciej wrócić do walki. Etain wyczuwała, że ogarnia ich zniecierpliwie-nie. Może powodem był ich młody wiek, a może po prostu komandosi nie byli przy-zwyczajeni do długotrwałych rozmyślań.

Fi, Sev, Fixer i Scorch zjechali do restauracji, żeby zjeść posiłek w towarzystwie Corra, ale Darman zasnął w swoim pokoju. Etain poszła tam, żeby na niego spojrzeć, i jakiś czas tylko mu się przyglądała. Komandos leżał na brzuchu z głową zwróconą na bok i policzkiem na zgiętej ręce. Od czasu do czasu drżał, jakby coś mu się śniło.

Starali się spędzać każdą wolną chwilę razem, lecz to im nie wystarczało. Etain pocałowała Darmana w skroń, ale nie zdecydowała się go obudzić. Skirata, który prze-chadzał się wokół holomapy z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie kurtki, obdarzył młodą Jedi porozumiewawczym mrugnięciem.

- Wygląda na to, że mamy trzy skupiska w rejonach zamieszkanych - stwierdził Boss. - I mniej więcej dwadzieścia pięć innych miejsc, które przynajmniej na chwilę odwiedzili, włączając w to sklepy.

Skirata znieruchomiał i wpatrzył się w siatkę świetlistych nitek. - Nie damy rady sprawdzić wszystkich - zdecydował. - Naszym priorytetem muszą

się stać węzły tej sieci. - To prawdopodobnie ich bezpieczne kryjówki albo fabryki bomb. - Boss wskazał

płonący czerwonym blaskiem, nieruchomy punkt, który od mniej więcej godziny nie zmienił położenia na holomapie. - A to chyba nasza oznakowana paczka z termicznym plastoidem - powiedział.

- Bardzo możliwe - przyznał sierżant. - Masz już listę? - Z każdą godziną się wydłuża - stwierdził komandos i spojrzał na Jusika. - Mówi-

łeś, że jak długo pył może przesyłać sygnały? Rycerz Jedi przekrzywił głowę, jakby coś obliczał. - Cztery, może nawet pięć tygodni - odezwał się w końcu. - No cóż, moim zdaniem powinniśmy poświęcić dzień czy dwa na obserwowanie

węzłów tej sieci - odezwał się Niner. - Jeżeli będzie się w nich działo coś niezwykłego, wybierzemy najważniejsze, a informację o pozostałych przekażemy gościom z CSB. -

Page 113: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

225Komandos znów dźgnął palcem holomapę, żeby pokazać kolejną wydłużającą się nitkę, jaką utworzyła jedna z oznakowanych osób, kierując się w inne miejsce. - Jeden podej-rzany śledzi drugiego - zauważył. - Nie mamy pojęcia, z jakiego powodu. Może po prostu osłania go od tyłu?

- W takim razie zrób harmonogram obserwacji na następne dwadzieścia cztery go-dziny - polecił Skirata. - I bądź gotów wezwać wszystkich do powrotu, jeżeli dostanie-my wiadomość od Perrive'a, czy jak się ten gość naprawdę nazywa.

- Rozkaz, sierżancie - odparł Niner. W końcu Mandalorianin pozwolił sobie na pełny satysfakcji uśmiech, co zdaniem

Etain bardziej niż kiedykolwiek upodobniło go do gdana. Energicznie poklepał po ple-cach Ninera i Bossa. Boss się skrzywił, a zadowolony z życia Niner odwrócił się i wy-szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Dobra robota - pochwalił ich Skirata. - Możecie teraz iść coś zjeść. Etain zwalczyła chęć uściskania sierżanta. W końcu się domyśliła, o co chodzi.

Komandosi z Drużyny Omega i Ordo byli przyzwyczajeni do nieustannych dowodów uczucia Skiraty w rodzaju szturchańców, miażdżących uścisków czy wichrzenia wło-sów. Delty jednak do tego nie przywykły i czuły się z tym nieswojo. Nie wiedząc nic o uczuciach, jakimi mógł ich darzyć sierżant Vau, jego podwładni rozpaczliwie starali się go zadowolić, a nawet rywalizowali między sobą o jego względy. Skirata nawet w obecnej chwili odgrywał wobec Omeg rolę dobrodusznego ojca. Bezwstydnie zadowo-lony i dumny ze wszystkiego, co dotąd osiągnęli jego chłopcy, nie szczędził im po-chwał, a nawet częstował ich słodyczami. W przeciwieństwie do niego Vau zachowy-wał się jak mistrz swoich podopiecznych, który rzadko bywa zadowolony z ich osią-gnięć.

Młoda Jedi coraz częściej zastanawiała się nad sytuacją Atina. Postanowiła, że wykorzysta odpowiednią chwilę i odciągnie go na bok, żeby zapytać o to, co nie dawa-ło jej spokoju, ale przeszkodził jej w tym powrót Fi i Seva. Fi podszedł do Atina i wy-łuskał komputerowy notes z jego dłoni.

- Chce się z tobą zobaczyć dziwna niebieska kobieta, która zupełnie nie zna się na mężczyznach - powiedział. - Idź. Laseema narzeka, że jeszcze się z nią dzisiaj nie przywitałeś.

Potrafił wygłaszać złośliwe uwagi w taki sposób, żeby nikogo nie obrazić. Cał-kiem dobrze przy tym udawał, że ani trochę nie zazdrości Atinowi względów Laseemy. Czego innego dowodziła jednak bolesna pustka w jego duszy, wyraźnie wyczuwalna dzięki Mocy.

Jusik pochwycił spojrzenie Etain, dając jej do zrozumienia, że i on wyczuwał tę pustkę, ale zaraz popatrzył ponad jej głową w kierunku drzwi. Młoda Jedi także odebra-ła stamtąd zdenerwowanie i niepokój, bardzo wyraźnie promieniujące od wchodzącego właśnie Ordo.

Zwiadowca wkroczył do pokoju i z zaciśniętymi zębami zaczął zdejmować płytki pancerza. Skirata uzbroił się w cierpliwość.

- Jak ci się dzisiaj pracowało w biurze, mój drogi? - zagadnął Fi. - Ona nie zginęła - odparł Ordo. - Vinna Jiss nadal żyje.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

226- Powtórz to, synu - nie wytrzymał Skirata. - Dzisiaj o szesnastej piętnaście do pracy w centrum logistycznym wróciła kobieta,

którą moja kierowniczka zidentyfikowała jako Vinnę Jiss - odparł zwiadowca. Ułożył płytki pancerza w stos na stole i usiadł na krawędzi krzesła. Wyglądałby na spokojnego, gdyby nie to, że zacisnął dłoń w pięść i oparł ją na kolanie. Spojrzał na Vaua. - To była ona, a przynajmniej wyglądała jak kobieta, z którą latał Jusik. Była w jednym kawałku. Jesteś pewien, że ją zabiłeś?

Mandalorianin uniósł brew. - Może to dziwne, ale tak - powiedział. - Istoty ludzkie się nie odbijają. W prze-

ciwnym razie prawdopodobnie bym to zauważył. - A zatem kim była osoba, która przyszła dzisiaj do pracy? - Na pewno nie wziąłeś jej za kogoś innego? Ordo nawet nie mrugnął. - Zapamiętuję wszystko, co widzę, i to z najdrobniejszymi szczegółami - przypo-

mniał ponuro. - Mam fotograficzną pamięć. Jestem przekonany, że widziałem kobietę identyczną jak ta, którą aresztowaliśmy i którą sierżant Vau zabrał na przesłuchanie. Mam co do tego absolutną pewność.

- Fierfek - odezwał się Skirata. - Możliwe wyjaśnienia? - Po pierwsze, może mieć bliźniaczkę albo klona. - Ordo zaczął odginać kolejne

palce. - Po drugie, możemy mieć do czynienia z androidem zaprojektowanym w taki sposób, żeby ją udawał. Po trzecie, może być Clawditką. Umiejętność zmiany kształ-tów bardzo przydaje się terrorystom, którzy mogli zwerbować jedną z istot tej rasy. Problem w tym, dlaczego mieliby jej zlecić naśladowanie nieżyjącej osoby.

- A jak zachowywała się jej kierowniczka? - Zarejestrowałem, że udała się do toalety i przeszukiwała szafki, ale nie mam po-

jęcia, czy działa na własną rękę, czy do spółki z tą Jiss - odparł Ordo. - Na jej widok bardzo się jednak zdenerwowała.

- Może dlatego, że tamta druga Jiss pokpiła sprawę? - podsunął Skirata. - Musimy śledzić tę zmartwychwstałą Jiss - zdecydował zwiadowca. - Powinna się

zgłosić do pracy na wieczorną zmianę, więc wrócę do ośrodka krótko przed północą i pójdę za nią kiedy wyjdzie z kompleksu.

Jusik otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedziła go Etain. - Idę z tobą - zdecydowała. - Przynajmniej będę mogła wykryć, czy nie jest andro-

idem. - Do tego wystarczą moje czujniki - stwierdził Ordo. - Idę z tobą tak czy owak - zdecydowała młoda Jedi. Zwiadowca odwrócił się do Skiraty. - Nie znoszę zagadek - powiedział, wyraźnie zakłopotany. - Przepraszam,

Kal’buir. Nie analizuję tej sytuacji tak szybko, jak powinienem. - Synu, ta zabawa nigdy nie toczy się szybko - uspokoił go Mandalorianin. - Czy-

nimy i tak wystarczająco szybkie postępy, więc możesz się odprężyć. Ordo nie bardzo jednak umiał się odprężać. Popatrzył na holo-mapę i sięgnął po

komputerowy notes Ninera.

Page 114: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

227- Wezmę magazynek z pociskami wypełnionymi pyłem, Bard'ika - postanowił. -

Na wszelki wypadek. Skirata wyciągnął z kabury pękaty verpiński pistolet. - Lepiej zabierz to - zaproponował. - Jest bardziej poręczny niż karabin. - Dziękuję. Etain podeszła do Vaua i obserwowała świetliste punkciki, chaotycznie poruszają-

ce się po holomapie. Zastanawiała się, kiedy Skirata podejmie trudną decyzję, żeby powierzyć obserwację podejrzanych osób agentom z CSB ze względu na bezpieczeń-stwo. Zadawała sobie pytanie, kiedy Mandalorianin zamierza się podzielić z nimi zdo-bytymi informacjami. Rozumiała jego niepokój, ale zwykła logika podpowiadała jej, że wcześniej czy później i tak się okaże, że funkcjonariusze CSB są niezbędni.

Ordo zaczął wpisywać do pamięci komputerowego notesu współrzędne kolejnych miejsc, odwiedzanych przez oznakowane osoby Od czasu do czasu poruszał mięśniami szczęk. Prawdopodobnie uważał się za sprytniejszego od wszystkich z wyjątkiem jego pięciu braci, więc musiało mu być trudno obracać się w Rwiecie zwykłych śmiertelni-ków, których jego umiejętności wprawiłyby w osłupienie.

- Oho... - odezwał się nagle Vau. - Co takiego? - Powiedzcie mi, co to za budynek - zażądał Mandalorianin. Jusik sprawdził to w

bazie danych emitera holomapy - Kwatera główna oddziału CSB - powiedział. - Coś podobnego, coś podobnego - mruknął sierżant. - Bardzo ciekawe. Dlaczego

do tego budynku wchodzi jeden z oznakowanych przez nas złoczyńców?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

228

R O Z D Z I A Ł

16 Mhi solus tome

Mhi solus dar 'tome Mhi me 'dinui an Mhi bajuri verde

Razem stanowimy jedność. Osobno stanowimy jedność. Podzielimy się wszystkim. Wychowamy wojowników.

słowa tradycyjnej mandaloriańskiej umowy zawieranej podczas ceremonii ślubnej

Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant, kwatera główna dowództwa, godzina 23.40,

384 dni po bitwie o Geonosis

Matowy czarny kombinezon wojskowy miał wiele zalet. Zapewniał wystarczającą ochronę przed blasterowymi błyskawicami oraz poci-

skami z broni miotającej i w przeciwieństwie do pancerza komandosa z elitarnego od-działu zwiadowców nie rzucał się nocą w oczy. Ordo zaczął szperać w kieszeniach sięgającej kolan ciemnoszarej kurtki, którą pożyczył mu Vau, i wciągnął w nozdrza obcą woń właściciela ubrania: antyseptycznego mydła, smaru do konserwowania broni i męskości, której nie mógłby uznać za własną. Najważniejsze jednak, że kurtka ukry-wała obcisły kombinezon. Nie musiała spełniać żadnej innej roli.

Osłaniała także tkwiący w kaburze verpiński pistolet rozpryskowy. - Dlaczego uważasz, że Jiss będzie się trzymała harmonogramu swojej zmiany? -

zagadnęła Etain, spoglądając na coś poza zwiadowcą. Ich głowy niemal się stykały. Siedzieli w zamkniętej kabinie śmigacza zaparkowanego jakieś sto metrów od wejścia do budynku centrum logistycznego, skąd mogli obserwować frontowe drzwi. Dla wszystkich, którzy zwróciliby na nich uwagę, wyglądali jak młoda para, która - jak tysiące innych par w tym samym czasie - zamierza posiedzieć w zaparkowanym pojeź-dzie do późna w nocy.

Page 115: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

229- Dlatego że w ogóle zadała sobie trud powrotu do pracy - wyjaśnił Ordo. - Chce,

żeby jej zachowanie znów uznano za normalne. Etain pokiwała głową. Podtrzymywanie rozmowy sprawiało jej pewną trudność.

Ordo wyczuwał promieniujący od niej zapach Darmana i był tym faktem zafascynowa-ny. Wyglądało na to, że komandos z Drużyny Omega wykroczył poza społeczność braci, ale wcale nie czuł się zagubiony, jak na jego miejscu zareagowałyby Zera. Mimo to Ordo, podobnie zresztą jak Fi, czuł się nieswojo.

Nie był pewny, czy kiedykolwiek - od czasu, jak pierwszy raz stanęła nad nim sza-roskóra, zimna i bezduszna badaczka Ko Sai - umiałby zaufać jakiejś kobiecie. Zasta-nawiał się, czy czułby się pewniej, gdyby miał prawdziwą matkę.

Etain znów zamknęła oczy i nagle się wzdrygnęła. - Nie jest zimno - stwierdził zwiadowca. - Czy pracują tam jacyś Jedi? - zapytała. - A co, uważasz, że Jedi nadają się na urzędników? - Wnioskuję z tego, że nie - mruknęła Etain. - Z całą pewnością nie - potwierdził Ordo. - Dlaczego pytasz? - Wyczułam kogoś dzięki Mocy - wyjaśniła młoda Jedi. - Ledwo, ledwo. Fierfek, pomyślał zwiadowca. Kogo, Zeya? A może zawsze skorego do pomocy

Jusika? - Z jakiej odległości? - zainteresował się Ordo. - Już tej osoby nie wyczuwam - odparła Etain. Umilkła, żeby się zastanowić. Ordo i tak nie potrafiłby tego zrozumieć. - Czy twój laser PEP ma pełny zasobnik energii? - zapytał zwiadowca. - Tak, Ordo. - To broń bardzo hałaśliwa - ostrzegł zwiadowca. - A strzał łatwo zauważyć. Uży-

waj go tylko w ostateczności. - Podobnie jak verpina - przypomniała młoda Jedi. - Załadowałem magazynek dwa na jeden - oznajmił Ordo. - Słucham? - Dałem dwa znacznikowe pociski między każdym ostrym - wyjaśnił zwiadowca. -

I umieściłem pierwszy ostry w gardzieli, jak ma zwyczaj mawiać Kal’buir. - A czy potrafisz... - zaczęła Etain. - Liczyć? - dokończył Ordo. - Tak mi się wydaje. - Chyba cię obraziłam, chociaż nie miałam takiego zamiaru - powiedziała przepra-

szająco młoda Jedi. - Dochodzę do wniosku, że masz zdumiewający umysł. Jego umysł nie był aż tak niezwykły, żeby warto było to podkreślać, ale różnił się

pod wieloma względami od umysłu Etain i innych osób. Ordo postanowił jej to wyja-śnić.

- W niebezpiecznych sytuacjach lepiej wystrzelić najpierw śmiercionośny pocisk zamiast dwóch, które nie wyrządzą żadnej krzywdy- zaczął i spojrzał w jej oczy. Były jasnozielone i usiane bursztynowymi cętkami. Jeżeli nie liczyć oczu Skiraty, Ordo wi-dywał tylko oczy obcych istot na krótko, zanim je zabił. - A zresztą tak czy owak, po-trafię trzykrotnie dać szybko ognia z verpina, więc problem jest czysto akademicki.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

230- Trzykrotnie? - powtórzyła zdziwiona Etain. - Słyszałam, jak Dar mówił o dwu-

krotnym... - Trzy strzały, jeden po drugim - wpadł jej w słowo Ordo. -Istoty niektórych ras

wymagają aż tylu, żeby je powstrzymać. - Aha. - Strzał z lasera PEP powinien wystarczyć do ogłuszenia większości istot człeko-

kształtnych - stwierdził Ordo. - A jeżeli nie wystarczy? - zaniepokoiła się młoda Jedi. Zamiast odpowiedzi zwiadowca poklepał ukrytego pod kurtką verpina. Uzbroili się w cierpliwość i nadal czekali. Może naprawdę wyglądali jak para za-

kochanych, którzy umówili się na spotkanie? Istoty zawdzięczające życie przypadkowi robiły czasami dziwne rzeczy.

W końcu, pojedynczo i w mniejszych lub większych grupkach, do budynku zaczęli wchodzić pracownicy nocnej zmiany.

Już niedługo... Za transpastalowymi drzwiami coś się poruszyło i zwiadowca spojrzał na wyświe-

tlacz chronometru. Jedenasta pięćdziesiąt pięć. Najwidoczniej niektórzy urzędnicy po-stanowili skrócić sobie czas pracy.

- Przygotuj się - odezwał się półgłosem Ordo. Etain odwróciła się bardzo powoli tyłem do niego. Była przygotowana, aby otwo-

rzyć właz śmigacza i wyślizgnąć się na zewnątrz. Z budynku wyłoniła się następna grupa dziesięciu czy jedenastu pracowników.

Ordo i Etain wyszli z kabiny pojazdu i zaczęli udawać pogrążonych w rozmowie. Po okolicy kręciło się wciąż jeszcze wielu przechodniów.

Pięć minut po północy liczba wychodzących i wchodzących pracowników zmala-ła, ale nigdzie nie było widać ani śladu Vinny Jiss.

- Musi wyjść przez te drzwi - stwierdził zwiadowca. - Jesteś pewny... och, naturalnie, Ordo - zreflektowała się Etain. Czekali dalej, zastanawiając się, jak długo jeszcze nie będą rzucali się w oczy. Na szczęście już niebawem zwiadowca zauważył falujące rude włosy i beżową tu-

nikę, które widział już wcześniej. Jiss, pomyślał. Dyskretnie obserwował, jak kobieta schodzi po rampie i kieruje się w stronę chodników łączących kompleks z otaczającą go dzielnicą handlową. W końcu doszedł do wniosku, że może ruszyć za nią.

Etain dogoniła go i chwyciła za rękę. - Na miłość galaktyki, Ordo, postarajmy się wyglądać jak para - powiedziała. Zwiadowca nie był specjalnie zachwycony, ale wykonanie zadania było dla niego

najważniejsze. Szli jakieś dwadzieścia metrów za Jiss, bo o tak późnej porze nie było już tłumu

urzędników, pośród których mogliby się ukryć. Może powinni byli zaczekać do rana, ale nikt nie wiedział, ile czasu zostało na działanie. Musieli jak najszybciej wyjaśnić wszystkie wątpliwości.

Etain pokręciła głową nasłuchując.

Page 116: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

231- Na razie w porządku - stwierdziła. - Za nami podążają wprawdzie jacyś ludzie,

ale mają umysły zaprzątnięte całkiem innymi sprawami. - Skąd możesz to wiedzieć? - zdziwił się Ordo. Nie wyczuwam, żeby koncentrowali się na mnie czy na tobie - wyjaśniła młoda

Jedi. - Bardzo przydatna umiejętność - zauważył zwiadowca, ale na wszelki wypadek

niepostrzeżenie odgarnął połę kurtki i wsunął kciuk za pas, żeby móc szybciej chwycić kolbę verpina.

Podążali za Jiss mniej więcej pół kilometra chodnikami wzdłuż szpalerów krze-wów. Po jakimś czasie liczba dzielących ich od niej przechodniów zmalała do zera. Kiedy Jiss skręciła w prawo w boczną alejkę, Ordo przyspieszył, wyciągnął broń i przycisnął ją do piersi najdyskretniej, jak umiał.

- Dokąd poszła? - zaniepokoiła się młoda Jedi. - Skręciła w tamtą uliczkę - syknął Ordo. - Oślepłaś? - Nie, chodziło mi o to, że zniknęła - wyjaśniła Etain. Rozpłynęła się, pomyślała. -

Przestałam ją wyczuwać dzięki Mocy. Zwiadowca odbezpieczył verpina i na wszelki wypadek sprawdził poziom energii

w zasobniku. Doszedł do wniosku, że może jednak będzie musiał wykorzystać śmier-cionośny pocisk. Dochodząc do rogu, zwolnił i na sekundę zamarł, ale później chwycił oburącz kolbę broni, uniósł pistolet i wyskoczył za róg.

Miał przed sobą plecy mężczyzny, od którego oddzielało go najwyżej pięćdziesiąt metrów. Ani śladu Jiss, pomyślał. Może naprawdę jest Clawditką?

- O rety...-mruknęła Etain. Ordo zamierzał już posłać ostry pocisk w ogromną donicę z krzewem i oznakować

nieznajomego nieszkodliwą amunicją ale mężczyzna zgiął kolana, jakby zamierzał zerwać się do biegu. Zwiadowca zobaczył krótki błysk i odebrał sygnał: „Metal, stop... broń".

Instynktownie dał ognia. Bezgłośny strzał trafił w cel z odgłosem podobnym do mlaśnięcia. Ten ktoś, kogo

postrzelił, potknął się, przetoczył i skręcił w lewo, w najbliższą przecznicę. Ordo i Etain puścili się za nim. W miejscu, gdzie nieznajomy został trafiony, widniała niewielka kałuża oleistej cieczy. Zwiadowca posłał dwa ładunki znacznikowe między krzaki i wprowadził do lufy następny ostry pocisk. Sytuacja nie rozwijała się po jego myśli. Pokpił sprawę, ale obecnie nie mógł się już wycofać. Musiał doprowadzić do końca to, co zaczął. Skręcił w lewo, a kiedy zauważył, że ktoś leży i wije się na bruku, skierował w tamtą stronę lufę verpina. - Stop! - krzyknęła Etain. - Stop!

Ordo znieruchomiał po usłyszeniu używanego przez Skiratę rozkazu, a potem w ułamku sekundy zobaczył oślepiający błysk i usłyszał ogłuszający huk. Obok niego przemknęła fala żaru, która dotarła do leżącej na kamieniach postaci. Pozbawiony heł-mu z przesłoną zwiadowca na sekundę ogłuchł i oślepł, ale skierował lufę verpina w bok, rzucił się do rannego i chwycił go za rękę. I poczuł, że ręka rozpływa się w uści-sku jego palców. Sekundy zaczęły ciągnąć się bez końca. Uduszę tę Jedi, pomyślał Ordo. Fierfek, co właściwie schwytałem? A jednak to Clawditką.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

232Spojrzał na Etain, ale młoda Jedi uniosła blaster i obróciła się na pięcie. Ordo

usłyszał drugi ogłuszający trzask i zobaczył następny oślepiający błysk, z jakimi laser PEP obudził się do życia.

Zaciskał palce na ciężkim, porośniętym lśniącą czarną sierścią kształcie, który już przestał się poruszać. Zdumiewało go to, w co przemieniła się ranna Clawditką, która była istotą humanoidalną dopóki nie decydowała się przybrać innego kształtu.

Kilka metrów od Etain leżała na bruku kobieta, która z wysiłkiem oddychała. Ordo stwierdził, że to nie Jiss, ale kierowniczka Wennen. Reagując instynktownie, wyciągnął komunikator i wybrał odpowiedni kanał.

- Bard'ika? - zapytał. - Potrzebujemy pilnie pomocy. Mamy dwoje rannych więź-niów. Jak najszybciej!

Instynkt podpowiadał mu, że powinien natychmiast poszukać kryjówki. Strzały z lasera impulsowo-plazmowego typu PEP musiały wkrótce ściągnąć im na głowę ja-kichś gapiów. Zawlókł postrzeloną istotę do najbliższej wnęki i energicznie zaczął da-wać Etain znaki, żeby zrobiła to samo z ranną Wennen. Zdumiewające, jak duże cięża-ry potrafiła dźwigać albo ciągnąć pozornie słaba kobieta.

Mimo to miał ochotę jej przyłożyć, i to porządnie. - Jesteś di'kutką! - syknął gniewnie. - Mogłem przez ciebie stracić życie! Nigdy

więcej nie wydawaj mi tego rozkazu. Słyszysz? Nigdy więcej! Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, zastrzelę cię bez litości.

W szeroko otwartych oczach Etain malowała się wściekłość pomieszana z przera-żeniem, ale Ordo uznał, że nic go to nie obchodzi.

- Myślałam, że zamierzasz wykończyć tę istotę! - Etain uklękła obok porośniętego czarną sierścią stworzenia i położyła dłonie na jego ciele. - Jeszcze żyje - stwierdziła. - Muszę utrzymać je przy życiu. Nie powinieneś był do niego strzelać.

- To ja o tym decyduję - burknął zwiadowca. - Postrzeliłeś Gurlanina... Zey twierdzi, że w tej chwili nie ma na Coruscant żadnych istot tej rasy, przypo-

mniał sobie Ordo. - Oszczędź mi spóźnionych kazań - powiedział. Gurlanin, pomyślał ponuro. Istota

zmiennokształtna. Qiiluranin. Szpieg. Nigdy dotąd żadnego nie widział. - Jusik, sły-szysz mnie? - zapytał. - Czy Vau umie udzielać pierwszej pomocy istotom o zmiennych kształtach ciała?

Młody Jedi oddychał z wysiłkiem. - Będę u was za dziesięć minut, Ordo - powiedział. - Trzymajcie się. Gdzie macie

śmigacz? - Nie tu - uciął zwiadowca. - Pospiesz się, proszę. Etain, trzymając dłonie na okrywającym ciało istoty czarnym płaszczu, zamknęła

oczy. - Mogę posłużyć się Mocą, żeby powstrzymać upływ krwi - oznajmiła. - Dobrze, zrób to, Jedi. - Ordo przykucnął obok Wennen, zbliżył do jej głowy lufę

verpina i upewnił się, że kierowniczka oddycha. - Dlaczego nas śledziłaś? - zapytał.

Page 117: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

233Wennen była chyba poważnie ranna. Z jej oczu płynęły łzy, a kobieta zwinęła się

w kłębek i leżała z przyciśniętymi do piersi rękami. Etain musiała strzelić do niej z bardzo bliska.

- Republika... kontrola ksiąg... postrzeliliście mnie... -wyjąkała ranna. - Jesteście... w poważnych tarapatach.

- Co takiego? - Jestem... funkcjonariuszką... urzędu skarbowego. - Udowodnij mi to, bo inaczej sama, paniusiu, znajdziesz się w poważnych tarapa-

tach - burknął zwiadowca. Wennen zaczerpnęła spazmatycznie powietrza i zaczęła szukać czegoś w kieszeni.

Ordo postanowił nie ryzykować i zdecydował się jej pomóc. Wyjął kartę identyfikacyj-ną Wydziału Kontroli Ksiąg Skarbca Republiki.

- O mało nie zniweczyłaś operacji WAR - syknął ze złością. - Śledziłam... Jiss - wyjąkała kobieta. - Dlaczego? - Zaczęło ginąć... zaopatrzenie - zaczęła Wennen. -A później... zniknęła ona. Kim

jesteś? - Cofnęła głowę, żeby przyjrzeć się dłoni, w której zwiadowca trzymał kolbę verpina. - Mogę chyba z tego wnioskować... że nie nazywasz się Corr.

- Oczywiście, że nie - przyznał Ordo. - Czyżbyś był tym kapitanem, który przybył z wizytą do ośrodka? - domyśliła się

pani kierowniczka. -A więc wiesz, kim jestem... Zwiadowca nie mógł zaprzeczyć, ale rozumiał, że jeżeli pozwoli Wennen wstać i

odejść - chociaż nic nie wskazywało, żeby miała na to dość sił - wiadomość o zajściu rozejdzie się po wydziale skarbowym w ciągu kilku godzin.

- Musimy porozmawiać - powiedział. - A to co takiego? - Wennen przekrzywiła głowę i spojrzała na Gurlanina leżącego

nieruchomo obok Etain, która starała się powstrzymać krwotok z jego rany. Młoda Jedi otworzyła szerzej oczy. - To był kiedyś jeden z naszych sojuszników - oznajmiła.

Baza operacyjna Chata Qibbu, Coruscant, godzina 00.45, 385 dni po bitwie o Geonosis

Skirata sporządził z trzech dużych arkuszy flimsiplastu prowizoryczną planszę i powiesił ją na ścianie.

Stosował archaiczną technikę polegającą na wypisywaniu słów na prawdziwym flimsiplaście, zamiast korzystać z przemieszczających się światełek i kodów. Potrze-bował czegoś solidnego, co pozwoliłoby mu odzyskać pewność siebie. Sprawy zaczy-nały przybierać zdecydowanie osik 'la obrót.

Corr - dołączony do zespołu z powodu kaprysu Skiraty - stał obok niego i staran-nie wypisywał na jednym arkuszu współrzędne miejsc najczęściej odwiedzanych przez złoczyńców, liczbę osób i ich symbole. Sierżant uzupełniał te informacje o nazwiska komandosów wyznaczonych do ich obserwowania oraz o miejsca, które mieli odwie-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

234dzić w ciągu następnych dwunastu standardowych godzin. Bez pancerza i kombinezonu Corr wyglądał jak chłopiec z durastalowymi protezami zamiast prawdziwych rąk. Na widok tych mechanizmów serce Skiraty krwawiło.

Android, myślał. Robią z ciebie, synu, tego, za kogo cię zawsze uważali. Wziął się w garść i skupił spojrzenie na arkuszach flimsiplastu. Nienawidził holo-

map. Lubił coś, czego mógł dotknąć, chociaż rozumiał związane z tym ograniczenia. Dotykanie arkuszy pozwalało mu także znaleźć zajęcie dla rąk, kiedy zaczynało mu brakować pewności siebie. Musiał być człowiekiem z charakterem. Jego podwładni powinni widzieć, że panuje nad sytuacją i że ma do nich zaufanie.

A to ostatnie było naprawdę łatwe. Skirata miał większe wątpliwości co do wła-snej osoby. Obejrzał się przez ramię.

- Czy ta istota jeszcze żyje? - zapytał. - Kal'buir, przepraszam, że pokpiłem sprawę - odezwał się Ordo. Czasami, nie

zważając na zapewnienia Skiraty, obawiał się, że jeżeli nie będzie wystarczająco dobry, zasłuży na śmierć. Mandalorianin doszedł do wniosku, że w takich chwilach nienawidzi Kaminoan ze zdwojoną pasją.

- Powinienem był wiedzieć, kim jest ta istota - nie dawał za wygraną Ordo. - Sły-szałem o ich istnieniu.

- Synu, nikt z nas nie wiedział, że na Coruscant przebywają jacyś Gurlanie - za-pewnił Skirata.

Okazało się jednak, że przebywali, a to wszystko zmieniało. Etain i Jusik klęczeli po obu stronach rannego Gurlanina i przykładali do jego bo-

ków ręce z rozczapierzonymi palcami. Prawdopodobnie starali się uzdrowić istotę. Vau obserwował ich wysiłki z wyraźnym zainteresowaniem. Był ekspertem od anatomii, chociaż częściej zadawał ból i zabijał, niż uzdrawiał. Darman i Niner chyba także nie mieli jeszcze ochoty iść spać i przyglądali się staraniom obojga Jedi.

Komandosi poznali już istoty tej rasy podczas wykonywania zadania na Qiilurze. Musiało im być bardzo trudno uważać obecnie jedną z nich za możliwego agenta Sepa-ratystów.

Istota była porośniętym czarną sierścią mięsożercą. Miała mniej więcej metr wy-sokości w kłębie, długie nogi, cztery rozdwojone spiczaste kły i bezlitosne pomarań-czowe ślepia. W obecnej chwili wyglądała dokładnie na to, czym była: na zmieniające-go kształty drapieżnika.

- Dochodzi do siebie - odezwał się w pewnej chwili Jusik. - To dobrze - stwierdził Vau. - Będziemy chcieli z nią porozmawiać. Etain uniosła głowę i spojrzała na niego z wyrazem oburzenia. - Spędziłam jakiś czas pośród tych istot - powiedziała. - Obiecaliśmy, że zwrócimy

im planetę, ale na razie umieściliśmy na niej garnizon i wyszkoliliśmy istoty ludzkie, które ją skolonizowały, żeby umiary same troszczyć się o siebie.

Vau patrzył z kamienną twarzą gdzieś w przestrzeń. - Podejrzewam, że to pani osobiście złożyła im tę obietnicę, pani generał - powie-

dział. - Pani i Zey. Oboje tylko wykonywaliście rozkazy, prawda? Tylko wykonywali-ście rozkazy?

Page 118: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

235- Daj spokój, Vau - burknął Skirata. Nie chciał, żeby Darman włączył się do roz-

mowy w obronie młodej Jedi. Wszyscy i tak mieli nerwy napięte jak struny. Zmęczeni i zestresowani ludzie stawali się niebezpieczni, a oni powinni być groźni dla nieprzyja-ciół, nie dla samych siebie. - Ordo, co zamierzamy zrobić z panią kierowniczką Wen-nen?

Besany Wennen siedziała na krześle, uciskając splecionymi rękami miejsce na piersi, które musiało jej sprawiać silny ból. Miała szczęście, że nie zginęła od oddanego z niewielkiej odległości strzału z lasera PEP, ale w obecnej chwili stanowiła dodatkowy ciężar, którego komandosi wcale nie potrzebowali. Ordo gapił się na nią jak na istotę nieznanej rasy.

Bo też dla niego rzeczywiście wyglądała jak istota nieznanej rasy. Kobieta nie po-winna być aż tak piękna. Zanadto urodziwe istoty płci żeńskiej działały onieśmielająco i mężczyźni nie czuli się swobodnie w ich towarzystwie. Wennen najwyraźniej prze-kroczyła jakąś granicę i Skirata podświadomie traktował ją jak wroga.

- Odgadła pani, czym się zajmujemy, prawda? - zapytał Ordo. - Bierzecie udział w operacji antyterrorystycznej - domyśliła się Wennen. - Ma pani rację. - Bardzo mi przykro - odparła Wennen. - Nie wiedziałam. - Na szczęście nie

wrzeszczała ani nie groziła, że jej szef wypatroszy szefa komandosów, jak zazwyczaj bywało z urzędnikami. Drżącą ręką wskazała nieprzytomną istotę zmiennokształtną. -A co z waszą operacją ma wspólnego ten Gurlanin?

- Nie mamy pojęcia, jeżeli nie liczyć tego, że udawał Jiss - odparł zwiadowca. Wennen chyba znajdowała pociechę w tym, że bierze udział w śledztwie. Rozu-

miała, że jej sytuacja jest poważna. Skirata podziwiał ją za to. Ranna spojrzała na Etain i Jusika.

- Skoro oboje jesteście Jedi, dlaczego jej nie wyczuliście? - zapytała. - Gurlanie potrafią ukrywać się w Mocy przed naszymi myślowymi sondami - wy-

jaśniła Etain. - Kiedy pierwszy raz się natknęłam na istotę tej rasy, przypuszczałam nawet, że jest Jedi. W rzeczywistości to telepaci. Nie umiemy ich wykrywać i nie zna-my ich liczebności, a Gurlanie chyba potrafią przybierać kształt istot dowolnej rasy dorównującej wzrostem wysokiej istocie człekokształtnej.

- Idealni szpiedzy - stwierdził Jusik. - I idealne drapieżniki. - A my nie dotrzymaliśmy obietnicy, że im pomożemy, więc prawdopodobnie isto-

ty straciły cierpliwość - dodała Etain. - Posłuchajcie, chłopcy i dziewczęta, nie chciałbym urazić naszej koleżanki z wy-

działu skarbowego, ale czy nie moglibyśmy się powstrzymać od paplania o tajnych sprawach w obecności agentki Wennen? - zapytał Skirata. - Muszę porozmawiać z dyrektorem CSB. Corr, wezwij do powrotu wysłanych w teren komandosów, żebyśmy mogli się przekonać, co wynikło z obserwacji najważniejszych węzłów tej sieci.

Mandalorianin wyszedł na platformę ładowniczą żeby odetchnąć chłodnym noc-nym powietrzem. Strill spał skulony pod ławką obok której, zgodnie z własnym życze-niem, noce spędzał także Vau. Może sierżant chciał w ten sposób udowodnić, że na-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

236prawdę jest twardzielem, ale nikt nie miał cienia wątpliwości, że uwielbia cuchnące stworzenie, które zresztą odwzajemniało jego uczucia.

Kiedy to wszystko się zakończy, Atin na pewno wepchnie mu nóż pod żebro, po-myślał Skirata. No cóż, będę się martwił, kiedy to nastąpi...

Zbliżył do ust komunikator na przegubie ręki. - Jaller? - zapytał. Zapadła cisza, po której rozległ się głos narzekającej kobiety i szelest prześciera-

deł. Nie było w tym nic dziwnego, bo Obrim miał żonę i dzieci. Skirata często zapomi-nał, że są tacy, co znajdują w życiu miejsce na coś innego poza pracą.

- Wiesz, która godzina, Kału? - usłyszał w końcu. - Co do sekundy - odparł Mandalorianin. - Posłuchaj, który spośród twoich pod-

władnych prowadził obserwacje w pobliżu banku na placu Jądra Galaktyki? Tym razem zapadła długa, pełna irytacji cisza. - Kiedy, dzisiaj? - zapytał w końcu Obrim. - Zapewniam cię, że nie było tam niko-

go z moich ludzi. - A z jednostki do zwalczania zorganizowanej przestępczości? - naciskał Mandalo-

rianin. - Mógłbym ich o to zapytać, ale ci goście zawsze trzymają karty przy orderach -

odparł Jaller. - Ta tajemniczość zaczyna wyglądać na epidemię, nie uważasz? - Wiesz, co ci powiem? - zapytał sierżant, zniżając głos niemal do szeptu. - Złóż

wizytę swoim kumplom z JZZP i powiedz im, że jeżeli zobaczymy w wizjerze lunety kogoś, kto nie należy do naszej grupy, rozprawimy się z nim bez litości. Sądzisz, że posłuchają głosu rozsądku?

- Mogę spróbować - zgodził się Jaller. - A zatem daj z siebie wszystko, na co cię stać - burknął Skirata. - Nie chcę, żeby

mieszali nam szyki, jak dzisiaj w nocy ta di'kutia agentka wydziału skarbowego. - Naprawdę? - Tak - wycedził Mandalorianin. - Skarbówka wysłała w teren rewidentkę ksiąg,

żeby śledziła personel WAR, który prawdopodobnie podkradał sprzęt i materiały. W tej chwili jednak nie to stanowi mój największy problem. - Na razie nie wspominaj o isto-cie zmiennokształtnej, nakazał sobie. - Chcę ci złożyć pewną propozycję. W tej chwili mam czterdzieści trzy miejsca, z których prawdopodobnie Separatyści korzystają do odwiedzania Galactic City. Musimy skupić uwagę na najbardziej podejrzanych i głowę daję, że nie chcesz wiedzieć, co będziemy tam robili. Co byś powiedział, gdybyśmy ci dali listę pozostałych, żebyś mógł wybrać te, które zechcesz?

- Kiedy mi ją dasz? - zainteresował się kapitan CSB. - Kiedy skończymy obserwację najcenniejszych obiektów i zaplanujemy opera-

cję... no wiesz, chodzi o precyzyjne zgranie w czasie - odparł Skirata. - W taki sposób, żebyśmy nie wchodzili sobie nawzajem w drogę.

Obrim jakiś czas milczał, jakby się zastanawiał nad jego propozycją. - Mogę się na to zgodzić - odezwał się w końcu. -Ale nie mam żadnej władzy nad

tymi z JZZP.

Page 119: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

237- Więc postaraj się znaleźć kogoś, kto ją ma - zażądał Mandalorianin. - Nie żartuję,

Jaller. Nie zamierzamy postępować zgodnie z utartymi regułami. - Naprawdę przemieniliście się w bandytów, prawda? - zapytał Obrim. - Rzeczywiście chcesz usłyszeć odpowiedź na to pytanie? Fierfek... mój problem z oczami przerzucił się także na uszy - westchnął oficer. - Spodziewałem się tego - przyznał Skirata. - Niedługo spotkam się ze swoimi

ludźmi, a kiedy z nimi pogadam, będę miał dla ciebie listę, która nie sprawi ci zawodu. Pamiętaj tylko, że jeżeli usłyszysz o sprzedaży materiałów wybuchowych, które mo-głyby zainteresować CSB, powiedz swoim ludziom, żeby trzymali się od tego z dale-ka... aż do odwołania.

Powiem, że to sprawa wywiadu wojskowego i nic więcej - obiecał Jaller. - To dobrze. - Uważaj na siebie, przyjacielu - dodał Obrim. - I niech to samo robią także twoi

porywczy chłopcy, a zwłaszcza Fi. Skirata przerwał połączenie i wrócił do głównego pokoju. Gurlanin, nad którym

nadal pochylali się oboje Jedi, oddychał trochę bardziej miarowo, chociaż miał wciąż jeszcze zamknięte oczy. Na szczęście Jusikowi i Etain udało się powstrzymać krwotok z rany. Na całym Coruscant trudno byłoby znaleźć lekarza, który by wiedział cokol-wiek na temat fizjologii istot zmiennokształtnych tej rasy.

A Wennen cały czas podejrzliwie obserwowała sceny rozgrywające się przed jej oczami. Co z tego, że ma kartę identyfikacyjną agentki wydziału skarbowego? - pomy-ślał Skirata. Nie ufał nikomu, bo źródłem przecieku informacji musiał być jakiś pra-cownik. Dopóki nikt mu tego nie wyperswaduje, może darzyć pełnym zaufaniem tylko swoją grupę sklonowanych żołnierzy... a także, jak byłby skłonny przyznać, oboje Jedi.

- Proszę pani - zwrócił się do urzędniczki. - Słyszałem, że nie pochwala pani tej wojny. - Cywile decydowali się czasami w imię pokoju na różne rzeczy. - Jak dalece jej pani nie pochwala i z jakiego powodu?

Kiedy Wennen zastanawiała się nad odpowiedzią Jusik i Etain skrzywili się, a Ski-rata nie wiedział dlaczego. Na twarzy agentki malowała się rozterka. Kobieta wstała z trudem, a Mandalorianin zauważył, że Ordo odruchowo położył dłoń na kolbie blastera.

- Oto powód, dla którego jej nie pochwalam - odezwała się w końcu kierowniczka. Podeszła do Corra, który ze skupionym wyrazem twarzy nadal sumiennie nanosił dane na arkusze flimsiplastu. - Corr, mógłbyś mi pokazać ręce? - zapytała.

Klon odłożył na bok pisak i wyciągnął do niej ręce z metalowymi dłońmi. Wennen ujęła je i spojrzała mu prosto w oczy. Pojedynczą protezę, niepozorną i skuteczną wi-dywało się dosyć często, ale jeżeli ktoś miał protezy zamiast obu rąk, przekraczało to granicę normy.

- To niesprawiedliwe - ciągnęła agentka. - Corr i podobni do niego ludzie nie po-winni odnosić takich ran. Czasami się zastanawiam, jakiemu właściwie rządowi służę, i dochodzę do wniosku, że mój rząd ma armię niewolników. Chcecie wiedzieć, jak się czuję? Rozgoryczona, rozgniewana, zdradzona.

Skirata aż za dobrze znał te uczucia, ale się nie spodziewał, że podobne wyznanie usłyszy z ust urzędniczki, która mogła w każdej chwili wyłączyć kanał z wiadomo-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

238ściami HoloNetu z jego bohaterskimi i upiększonymi, bo pozbawionymi okrucieństw, wizerunkami tej wojny. Jusik pochwycił jego spojrzenie i dyskretnie pokiwał głową. Mówi poważnie, pomyślał. Naprawdę jest wzburzona.

Mandalorianin skwitował jego uwagę kilkakrotnym mrugnięciem i odwrócił się do agentki wydziału skarbowego.

- Sama to pani przyznała - zauważył. Mamy ją, pomyślał. Zostanie naszym sprzy-mierzeńcem. Pewnego dnia może się nam przydać. - Proszę uwierzyć, że celem naszej operacji jest dopilnowanie, żeby podobne rzeczy nie przydarzały się innym klonom.

Wennen wyglądała już na spokojniejszą, o ile to było możliwe w jej stanie ducha. Wróciła do krzesła, na którym przedtem siedziała, i wręczyła Skiracie swój kompute-rowy notes.

- To dla was - powiedziała. - Słucham? - zdziwił się Mandalorianin. - Nie wiem, jakie informacje mogą się wam przydać, a na pewno nie będziecie

rozmawiali ze mną o szczegółach - wyjaśniła agentka. - Weźcie ten notes i skopiujcie wszystko, co chcecie.

Ma pani do nas bardzo duże zaufanie - stwierdził sierżant. - Jest pani pewna, że je-steśmy tymi, za kogo się podajemy?

Wennen parsknęła śmiechem, ale szybko spoważniała. Na pewno poczuła silny ból.

- Wiem tylko to, co widzę - zaczęła. - Jeżeli nie zamelduję się przełożonym w cią-gu czterdziestu ośmiu godzin, pracownicy wydziału skarbowego zauważą moją nie-obecność, więc proszę się dobrze zastanowić, co zechcecie ze mną zrobić.

Skirata zważył niewielki notes na dłoni. Dane wydziału skarbowego, kody, algo-rytmy szyfrujące, pomyślał. Och, moje Zera z radością włamałyby się do pamięci tego urządzenia.

- Kto jeszcze zwróci uwagę na pani ewentualne zniknięcie? - zapytał. - Nikt, absolutnie nikt - zapewniła agentka. Mandalorianin przeniósł spojrzenie na nieprzytomnego Gurlanina i zastanowił się

nad usłyszaną informacją. Jusik i Etain przycupnęli obok i wyglądali jak po ukończeniu męczącego biegu-

- Niedługo odzyska przytomność - zapewniła młoda Jedi. - A ja nadal nie mam pojęcia, w jaki sposób udało się wam obezwładnić istotę

zmiennokształtną. Ordo sięgnął po jeden z verpińskich karabinów, sprawdził poziom energii w za-

sobniku i podszedł do porośniętej czarną sierścią, nieruchomej istoty. - Dzięki temu - powiedział.

Punkt obserwacyjny grupy operacyjnej, dzielnica mieszkaniowa, Coruscant, strefa handlowa 6, godzina 01.10,

385 dni po bitwie o Geonosis

- Żałuję, że spróbowałem tamtego gorącego sosu -jęknął Sev.

Page 120: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

239- Mówiłem ci, że tak będzie. - Fi wyciągnął rękę w kierunku noktowizora. - Teraz

moja kolej. Znaleźli kryjówkę między dwoma apartamentami na najwyższym piętrze domu

stojącego naprzeciwko obserwowanego budynku - pięciopiętrowego gmachu o oknach przesłoniętych żaluzjami. Z szybu remontowego klimatyzatora zainstalowanego niemal nad ich głowami mieli doskonały widok na grupę domów wzniesionych w zacisznym zaułku, z daleka od napowietrznych szlaków komunikacyjnych.

Najwyższe piętro budynku, w którym się ukryli, miało modny wykusz, dzięki któ-remu dachy po obu stronach zaułka dzieliło zaledwie siedem metrów. W tak wąskiej przestrzeni nie zmieściłby się żaden pojazd latający ani nawet powietrzna taksówka, dostęp z przeciwnej strony nie istniał, a na dachu mógł wylądować najwyżej niewielki zielony śmigacz, jaki właśnie w obecnej chwili stał na lądowisku. Miejsce było od-osobnione i łatwe do obrony... ale także do urządzenia zasadzki. Fi doszedł do wniosku, że zdecydowanie bardziej podoba mu się to drugie zastosowanie.

Obaj komandosi czuli się w szybie remontowym jak w szufladzie. Mogli tu naj-wyżej czołgać się na czworakach. Fi był pewny, że nie spodobałaby mu się służba w kompanii czołgów. Spojrzał na kolegę z Drużyny Delta.

- Możesz teraz obrócić się na plecy - zaproponował. Sev wahał się chwilę, ale w końcu jęknął i usłuchał.

- Ilu ich tam widzisz? - zapytał. Fi obejrzał śledzone pomieszczenie od prawej do lewej strony. - No cóż, sądząc z obrazu, dziesięcioro - powiedział. - Są tam od mniej więcej go-

dziny i właściwie tkwią w jednym i tym samym miejscu. To chyba ich baza wypadowa, nie uważasz?

- Masz rację - przyznał Sev. - Zostawmy zdalnie sterowaną holokamerę i wyno-śmy się stąd.

- Zważywszy na usytuowanie ich kryjówki, bardzo się namęczymy, zanim się do niej dostaniemy i zlikwidujemy wszystkich przeciwników - stwierdził komandos.

- Lubię się tak męczyć - mruknął Sev. - Czy Scorch i Fixer już się zgłosili? Komandos z Drużyny Delta zbliżył do oczu ekran notesu. - Wiesz, to zabawne - zauważył. - Co takiego? - Scorch potwierdza, że trzeci węzeł sieci znajduje się w niewielkiej bazie zaopa-

trzeniowej - odparł Sev. - Korzystają z niej hurtownicy owoców i warzyw firmy Coru-Fresh. Mnóstwo gwiezdnych statków wszystkich możliwych kształtów i rozmiarów.

- Tak, mnie także wydaje się to zabawne - stwierdził Fi. - Gdybyśmy tylko mogli się spotkać z ich pilotami i namówić wszystkich na miłą

przejażdżkę... - Marzyciel - prychnął Fi. - Na pewno jednak moglibyśmy im uniemożliwić odlot

w pośpiechu. Zaczął się wycofywać na czworakach, trzymając karabin DC-17 w zgięciach rąk.

Do jego kombinezonu przyklejało się coraz więcej kurzu i martwych owadów. Skręcił

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

240w bok w wąski szyb, który prowadził do niewielkiego pomieszczenia służbowego. Za-nim zeskoczył na posadzkę, wyprostował lewą nogę i poszukał oparcia dla stopy. Sev po prostu wytoczył się z szybu i wylądował z głuchym łomotem obok niego.

- No dobrze, co teraz? - zapytał. Fi przekrzywił głowę. - Nie chciałbyś przejść na dach tamtego budynku i przyjrzeć mu się z bliska? - za-

pytał. - Moglibyśmy ocenić szanse szybkiego dostania się do środka. - Wiesz, jak pobudzić mój entuzjazm - odparł komandos. Fi wyświetlił holoplany zabezpieczeń przeciwpożarowych budynku po przeciwnej

stronie zaułka - najcenniejszą zdobycz Orda, który włamał się do baz danych miejsco-wego oddziału straży pożarnej. Nie było sensu prosić o to samych strażaków, którzy mogliby zacząć zadawać kłopotliwe pytania i zainteresować się, dlaczego chłopcy w białych pancerzach chcą mieć szczegółowe plany pomieszczeń większości budynków tej dzielnicy planety.

- Mam nadzieję, że te plany są aktualne - powiedział Fi. - No dobrze, skręćmy w lewo w ten korytarz... na dach można się dostać przez kilkoro drzwi.

- Kocham strażaków - mruknął Sev. - Są tacy usłużni i mają ładne mundury - przyznał Fi. Wyszli na dach i przeczołgali się za nadbudówką z maszynerią klimatyzatora. Na

pokrytej wodoodpornym laminatem powierzchni zauważyli kilkumetrowe odcinki du-rastalowej drabiny, jakie czasami zostawiano na dachach domów, żeby umożliwić do-stęp do pomieszczeń remontowych. W jednym miejscu widać było nawet resztki pie-czonego na rożnie mięsa. Komandosi rozpłaszczyli się za balustradą na skraju dachu i zaczęli obserwować przeciwległy budynek przez szczeliny między elementami durasta-lowej konstrukcji.

- Widzę śmigacz typu Flash - szepnął Fi. - Nawet o nim nie myśl - mruknął Sev. - Nie zamierzałem go porywać - obruszył się komandos z Drużyny Omega. - Cho-

dziło mi o to, że moglibyśmy zainstalować na jego kadłubie kilka niespodzianek. - Hej, z czym właściwie kojarzy ci się słowo „obserwacja", ner vod? - zapytał Sev. - Brzmi podobnie jak „destrukcja"... - Przyprawiasz mnie o dreszcze - stwierdził Sev. - A to mało komu się udaje. - Taka okazja może się nie powtórzyć - powiedział Fi. - Ale nie wykluczasz, że zechcesz nim odlecieć, prawda? - zapytał Sev. - Zabawić

się w Janga? - Zupełnie nie masz stylu. - Fi naprawdę chciał przytwierdzić do kadłuba termicz-

ny detonator. Mógłby go później zdalnie wyzwolić, dzięki czemu komandosi mieliby okazję zadania ciosu Separatystom. Miał też ochotę przytrzeć nosa koledze z Delty, który najwyraźniej uważał się za największego awanturnika galaktyki. Jeżeli poszuki-wał przygód, Fi zamierzał mu je zapewnić... w stylu Drużyny Omega.

A przy okazji to był najbezpieczniejszy sposób pokonania siedmiu metrów dzielą-cych ich od dachu budynku po drugiej stronie zaułka - na pewno bezpieczniejszy niż

Page 121: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

241pytanie Separatystów, czy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby dachowi zajmowanego przez nich budynku przyjrzeli się dwaj komandosi.

Fi wycofał się i zaczął łączyć segmenty durastalowej drabiny. Pasowały do siebie, jak ulał. Kiedy skończył, podczołgał się do balustrady, żeby rzucić okiem na dzielącą oba domy przepaść.

Spojrzał najpierw na dach gmachu po drugiej stronie, a potem w dół. - Powinno wystarczyć - zdecydował. - I jak tak uważam. - Sev pochylił się w jego stronę. - To co, chcesz się po niej

przeczołgać? Fi uniósł koniec drabiny i zaczął ją przesuwać bardzo powoli, żeby głośny zgrzyt

nie zwrócił niczyjej uwagi. Sev ujął drugi koniec i pomógł koledze ułożyć drabinę po-ziomo na balustradzie.

- Nie, zamierzam po niej przebiec - wyjaśnił Fi. - Mówią, że mam nie po kolei w głowie, ale to chyba tobie brakuje piątej klepki. - Obleciał cię strach? - Di'kut. - Jeżeli spadnę i zginę bohatersko na bruku, będziesz mógł sam przeczołgać się na

drugą stronę - odparł Fi. - Zgoda? - Nie cierpię, kiedy usiłujesz mnie sprowokować, żebym ci pokazał, jak to się robi. - Naprawdę? Czas uciekał. Komandosi musieli dostać się na drugą stronę i zniknąć, zanim kto-

kolwiek ich zauważy. Fi przycisnął z całej siły jeden koniec drabiny, a kiedy drugi się uniósł, obrócił drabinę o dziewięćdziesiąt stopni, aż przeciwległy koniec oparł się o balustradę domu po drugiej stronie.

Trzydzieści metrów w dole czekała na nich śmierć albo w najlepszym razie para-liż. Fi wskoczył na balustradę, wypróbował stopą wytrzymałość pierwszego stopnia drabiny i utkwił spojrzenie w drugim końcu prowizorycznego pomostu.

Pokonał biegiem odległość dzielącą oba domy. Nie miał pojęcia, w jaki sposób jego ciało wyczuwało odstępy między szczeblami,

ale przebiegł je wszystkie i rozpłaszczył się na dachu drugiego domu. Kiedy odwrócił się i uklęknął, napotkał spojrzenie komandosa z Drużyny Delta.

Zachęcił go gestem do pójścia w swoje ślady, jakby chciał mu powiedzieć: „Teraz twoja kolej".

Sev wstał i też przebiegł po drabinie. Fi pomógł mu wylądować na dachu, kiedy kolega zeskakiwał z balustrady. Z satysfakcją zauważył, że Sev ma zaciśnięte zęby.

- Łatwizna - szepnął. Kolega bez słowa pokazał mu szczególnie wymowny gest dezaprobaty. Z dachu wiodło kilka stopni w dół do drzwi, które umożliwiały, jeżeli wierzyć ho-

loplanowi, dostęp do najwyższego poziomu pomieszczeń mieszkalnych i szybu turbo-windy. W rzeczywistości płyta drzwi nie wyglądała tak masywnie jak na holoplanie, ale poza tym wszystko się zgadzało, chociaż strażacy nie zawsze aktualizowali plany po remontach czy naprawach. Zastosowanie termicznej taśmy pozwoliłoby wyważyć drzwi i wrzucić kilka granatów, żeby zniechęcić do stawiania oporu przebywające tam

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

242osoby. Fi dał Sevowi znak uniesionymi kciukami i wyjął z saszetki u pasa termiczny detonator. Podszedł do śmigacza i z cichym stukiem przytwierdził go w głębi komory wlotu powietrza.

Dał sygnał, że mogą się wycofać. Stanął na balustradzie i przebiegł z powrotem po szczeblach durastalowej drabiny.

Czuł, jak wyginają się i sprężynują pod jego stopami. Zeskoczył po drugiej stronie, obejrzał się i stwierdził, że kolega także szykuje się do biegu. Przynaglił go gestem, a Sev wystartował.

Pokonał dwie trzecie odległości, zanim się poślizgnął. Chwycił prawą dłonią jakiś szczebel i zawisnął bez ruchu nad przepaścią. Fi poczuł, że jego żołądek wywraca się na nice.

Gdyby ktoś w zaułku uniósł głowę i spojrzał w górę... Mało kto mógł się powstrzymać od krzyku, tracąc równowagę, ale na korzyść

Seva trzeba było przyznać, że zachował milczenie. W jego szeroko otwartych oczach malowało się przerażenie. Usiłował chwycić szczebel także lewą ręką, ale mu się nie udawało. Fi przeczołgał się po drabinie, złapał Seva za rękę i dźwignął z powrotem na drabinę. W każdej chwili mógł się ześlizgnąć i runąć, ale udało mu się chwycić kolegę za pas i przełożyć w poprzek drabiny.

Komandos z Drużyny Delta cały czas posługiwał się tylko prawą ręką, ale kiedy Fi chwycił go za lewe ramię, żeby obrócić o dziewięćdziesiąt stopni, usłyszał cichy jęk. Dopiero wówczas zrozumiał, dlaczego Sev nie mógł chwycić drugą ręką szczebla dra-biny. Odniósł poważną kontuzję.

- Udesii... - szepnął Fi. - Leż spokojnie. Rozumiał, że kolega bardzo cierpi. Wlokąc go powolutku po drabinie, przeciągnął

wreszcie na drugą stronę i ułożył ostrożnie na dachu, a potem obrócił drabinę. Kiedy układał ją na dachu, skulony dotąd Sev uklęknął i chwycił się za lewe ramię.

Fierfek, to moja wina, że go do tego namówiłem, pomyślał Fi. - Dasz radę zejść? - zapytał szeptem. - Oczywiście, że dam, ty di'kucie - burknął komandos. - To przecież ręka, nie no-

ga. - Następnym razem pozwolę ci spaść, ty niewdzięczny chakaarze. - Fi pomógł ko-

ledze wstać i zdecydował się na ryzyko skorzystania z remontowej turbowindy, żeby zjechać na parter budynku. Zanim dotarli do końca korytarza, zorientował się, że Sev ma rękę zwichniętą w barku. Kolega musiał przyciskać ją do piersi, żeby zmniejszyć ból. Nie mówił nic, ale jego oczy łzawiły. Fi nieraz używał tego zwrotu na określenie wyjątkowo silnego bólu, ale pierwszy raz oglądał coś takiego z bliska i nie uważał tego widoku za zabawny.

- Jeżeli wyeliminują mnie z tej wyprawy, pokażę ci naprawdę ciekawą sztuczkę z wibroostrzem - zapowiedział Sev.

- Uspokój się. - Fi zawsze nosił medyczny pakiet w saszetce u pasa. Poszperał w niej, wyciągnął jednorazową strzykawkę z silnym środkiem przeciwbólowym i przyci-snął wylot do miejsca, pod którym znajdował się mięsień trójgłowy kolegi. - Po powro-cie do bazy umieścimy tam opatrunek z płynem bacta.

Page 122: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

243- Tak, może się przyda, kiedy urwę ci głowę. - To był wypadek. - To było niepotrzebne ryzyko - sprzeciwił się komandos. - Nigdy nie miałem wy-

padku, kiedy wykonywałem zadania z innymi Deltami. - Czyli jesteście doskonałymi żołnierzykami Vaua, tak? - odciął się Fi. - Bo kiedy

nam przydarzy się coś złego, wstajemy i radzimy sobie dalej, jak umiemy najlepiej. - Muszę dokończyć to zadanie, rozumiesz? - zdenerwował się Sev. - Nic z tego, bo możesz stać dla nas ciężarem - sprzeciwił się Fi. - Posłuchaj, wy-

padki chodzą po ludziach. Zostaniesz w bazie, żeby monitorować rozmowy przez ko-munikator.

- Nie rozumiesz. - Naprawdę? - Fi spróbował przypomnieć sobie zasady postępowania podczas

udzielania pierwszej pomocy. - To zabawne, bo byłem pewien, że zajmujemy się tym samym. Chodź, wejdziemy tam, żebym mógł rzucić okiem na twój bark.

Wślizgnęli się do zacisznego holu jakiegoś biurowca i ukryli za kolumną. Fi odłą-czył rękaw kombinezonu kolegi i obejrzał miejsce kontuzji w mdłym blasku awaryjne-go oświetlenia.

Zobaczył wybrzuszenie na barku w miejscu, w którym główka kości ramiennej wyskoczyła z panewki stawu, wypchnęła w górę i odkształciła mięsień naramienny. Kontuzja musiała być bardzo bolesna.

- No dobrze, na cztery - postanowił Fi. Chwycił prawą ręką nadgarstek Seva, wy-prostował ją i oparł lewą dłoń o jego pierś. Chwilę odczekał i spojrzał mu prosto w oczy, jakby chciał dać do zrozumienia: „Dobrze wiem, co robię". - Widzisz, kiedy od-niesie się podobną kontuzję, trzeba zrobić coś, co nazywa się nastawianiem... cztery!

Sev głośno jęknął. Z dźwiękiem podobnym do mlaśnięcia główka kości wskoczyła na swoje miejsce.

- Przepraszam, ner vod. - Fi zgiął w łokciu rękę kolegi, przyłożył ją do jego piersi i przytwierdził rękaw kombinezonu. Niemal słyszał krzyk poszarpanych więzadeł i roze-rwanej tkanki mięśniowej. Sev był blady jak ściana i z całej siły zaciskał wargi. - Nie ma nic gorszego niż oczekiwanie na sam zabieg.

- Jak na kretyna jesteś całkiem niezłym lekarzem - wykrztusił komandos. - Kai powiedział, że powinniśmy umieć poskładać rozebrane na kawałki ciało, bo

taka umiejętność może się nam przydać - odparł Fi. - Posłuchaj, muszę być zdolny do walki. - Dobrze, dobrze - burknął komandos z Drużyny Omega. - Bacta i okłady z lodu.

W mgnieniu oka wydobrzejesz. - Vau mnie zabije. - Co ma do tego Vau? - Fi wyciągnął kolegę z powrotem na ulicę i obaj pobiegli

truchtem do zaparkowanego na następnym skrzyżowaniu śmigacza. - Wiem, że słynie z dawania w kość swoim uczniom, ale dlaczego masz ochotę wypatroszyć Atina?

- Bo Atin poprzysiągł, że zabije Vaua. Fi z wrażenia o mało się nie przewrócił.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

244- Atin? - zapytał. - Ten sam Atin, który zawsze wygląda, jakby nie wolno mu było

przeszkadzać, bo zajmuje się naprawdę interesującym obwodem? Nasz Afika? - Naprawdę tak wygląda? - zdziwił się Sev. - Tak, czasami zdarza mi się mówić poważnie - stwierdził Fi. - To ci powiem, że pod Atina był jedyną wyszkoloną przez Vaua drużyną która

poniosła straty podczas tamtej walki - wyjaśnił komandos. - Na Geonosis - domyślił się Fi. - I coś takiego zaszargało nieskazitelną do tamtej

pory reputację Vaua? - To nie takie proste - sprzeciwił się Sev. - Po powrocie Atin wyglądał, jakby z te-

go powodu dręczyły go wyrzuty sumienia, więc Vau go trochę objechał, żeby chłopak się otrząsnął.

To dziwne, pomyślał Fi. Przypomniał sobie, że kiedy powrócił z Geonosis, nigdzie nie zobaczył Skiraty. Postanowił zastanowić się nad tym później.

- To by wyjaśniało, skąd się wzięła ta blizna na twarzy Atina - powiedział. - Właśnie. - Ale nie wyjaśnia pochodzenia pozostałych blizn, które ci pokazywał. - Sam go o nie zapytaj. Fi jeszcze nigdy nie widział Seva tak wystraszonego. Nie umiał sobie wyobrazić,

żeby to był lęk przed Skiratą Mandalorianin bywał groźny, kiedy wpadł w gniew, ale nikt w jego towarzystwie nigdy nie odnosił wrażenia, że musi się go bać. Skirata był Kal’buirem, który gorliwie troszczył się o swoich komandosów.

Tymczasem Sev nie chciał, aby Vau się dowiedział, że odniósł kontuzję, bo robił coś lekkomyślnego. Bez względu na powód, Fi musiał bratu jakoś pomóc.

- No dobrze, nie wspomnimy mu o twoim barku - obiecał i ruszył do śmigacza. - Załatwimy to we własnym gronie. Jeżeli nie pomoże ci bacta, Bard'ika posłuży się Mo-cą żeby cię uzdrowić. Vau nie musi o niczym wiedzieć.

Pierwszy raz, odkąd Fi go poznał, Sev wyraźnie się odprężył. - Dzięki, ner vod - powiedział. - Jestem twoim dłużnikiem.

Page 123: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

245

R O Z D Z I A Ł

17 Przypuśćmy, że chcesz mieć nóż, porządny, ostry nóż. Ostrzysz go do granic możliwo-ści... aż wreszcie, kiedy zechcesz, przetniesz nim nawet kamień. Ten nóż ocali ci życie. A

później, kiedy przypadkiem się nim skaleczysz, jesteś oburzony. Widzisz, noże się nie wyłączają, podobnie jak nie wyłączają się ludzie, kiedy wyszkolisz ich do granic możli-

wości. sierżant Kai Skirata w rozmowie z generałem Arliganem Zeyem na temat istoty szkolenia

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 01.15, 385 dni po bitwie o Geonosis

W końcu Gurlanin otworzył oczy. Oddychał z wysiłkiem. Etain nie potrafiła odróżnić jednej istoty tej rasy od innej, chyba że jej na to po-

zwoliły. Umiały przytępiać jej wrażliwe na Moc zmysły równie łatwo, jak wysyłać do niej własne myśli. Młoda Jedi nie wyczuwała od tej istoty żadnego promieniowania: żadnych emocji, intencji ani dowodu tożsamości.

Nagle otaczające ją powietrze obudziło się do życia i Etain przeżyła wstrząs. Przy-pomniała sobie przeszłość tak dokładnie, jakby wróciła jej utracona pamięć. Uświado-miła sobie także wrażenie... zdrady.

- Dziewczyno - usłyszała dobrze znany głos, podobny do szmeru płynącej wody. - Czy naprawdę niczego nie potrafisz zrobić porządnie?

- Ja... cię znam - bąknęła Etain. - Kilkoro spośród was mnie zna. - Istota uniosła głowę i spróbowała wstać, ale

osunęła się na podłogę. - Darmanie, czy Atin dobrze się czuje? - Fierfek. - Komandos podszedł bliżej i uklęknął obok głowy istoty, która przeka-

zywała im informacje i udzielała pomocy podczas wykonywania zadania na Qiilurze. Etain widziała ból malujący się na twarzy Darmana. Niner pochwycił jej spojrzenie i zrobił zrezygnowaną minę, jakby spodziewał się, że w końcu wszyscy ich zdradzą. - Jinart?

- Tak - potwierdziła istota. - Przypuszczam, że dla klonów wszystkie istoty mojej rasy wyglądają tak samo.

Darman miał ochotę się roześmiać, ale się powstrzymał.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

246- Atin miewa się doskonale - odpowiedział na pytanie Gurlanki. Do rozmowy włączył się Ordo. - Wyjaśnij, proszę, dlaczego twoim zdaniem zabijanie moich braci pomoże wam

na Qiilurze - powiedział. Jinart zwróciła na Etain pomarańczowe oczy i z trudem chwytając powietrze,

usiadła. Młoda Jedi wyczuwała bardzo wyraźnie jej rozgoryczenie i determinację, wy-pływające z pustki w umyśle. Prawdopodobnie Gurlanka nawiązywała telepatyczny kontakt ze swoim towarzyszem życia, Valaqilem, który kiedyś służył jako agent gene-rała Zeya, zarówno na Coruscant, jak i na Qiilurze. Skirata przesunął rękę na pierś, gotów do wyciągnięcia verpina i zastrzelenia Jinart, gdyby Gurlanka się poruszyła.

- Uważacie, że zdradzam Separatystom tajne informacje, tak? - zapytała istota. Ordo ruszył w jej stronę, a Darman usunął mu się z drogi. - To prawda - powiedział. - Moim zdaniem może to robić każdy, kto przyjmuje

postać Vinny Jiss. Zniknęła, jak często jej się to zdarzało - przypomniała Jinart. - Nadałam ciału jej

kształt, żeby móc się przemieszczać bez zwracania na siebie uwagi. - Ja to zauważyłem - stwierdził Ordo. - Pamiętaj, że wykonaliśmy na Jiss wyrok

śmierci. - A zatem popełniłam błąd, przybierając jej postać - przyznała istota. - I to jeszcze jaki - potwierdził zwiadowca. - Właściwie z jakiego powodu uwzię-

łaś się na Wielką Armię? Dlaczego nie obrałaś za cel polityków? Mogłabyś wówczas przedostać się wszędzie... nawet do sali samego senatu.

- Wyciągasz zbyt daleko idące wnioski - skarciła go Gurlanka. - Jesteś może jed-nym z odszczepieńczych klonów, których tak bardzo obawia się Zey?

- Owszem - przyznał Ordo. - To nie ja przekazuję informacje Separatystom - wyjaśniła Jinart. - I na nikogo się

nie uwzięłam. - Nadal pracujesz dla generała Zeya? - zainteresowała się Etain. - Nie - odparła Gurlanka. - Istoty mojej rasy przestały służyć Republice... jeżeli w

ogóle kiedykolwiek wam służyły. Zawarliśmy z wami umowę, a wyście jej nie dotrzy-mali.

- Ale... Zawarliśmy umowę, Jedi - powtórzyła z naciskiem Jinart. - Zobowiązaliście się, że

zwrócicie nam naszą planetę i nie dopuścicie, żeby osadnicy nas gnębili. - Kiedy mieliśmy to zrobić, w środku wojny? - żachnęła się młoda Jedi. Służyliśmy wam w środku wojny - przypomniała Gurlanka. - Dotrzymaliśmy swo-

jej części umowy, chociaż istoty mojej rasy ginęły z głodu, bo koloniści zabijali zwie-rzęta, którymi się żywimy. A wy, Jedi, ty i Zey, co zrobiliście? Nauczyliście kolonistów lepiej walczyć i utrzymywać się na swoich farmach.

Etain nie patrzyła na Darmana. Nie chciała go prowokować, żeby stanął w jej obronie albo - co bardziej prawdopodobne - żeby oznajmił, że zgadza się z Jinart.

Page 124: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

247Uważała, że jej zadaniem jest zrobienie z farmerów partyzantów, którzy będą w

stanie stawić czoło Separatystom, ale rodowici mieszkańcy Qiilury mieli na ten temat inne zdanie.

- Wcześniej czy później sami wykryjemy donosicieli - stwierdził Ordo. - Możesz z nami współpracować albo nie, ale jeżeli odmówisz pomocy, równie dobrze mogę za-strzelić cię od razu. Nie stać nas na to, żeby się troszczyć o następnych więźniów.

Jak zwykle, trudno było się zorientować, czy zwiadowca po prostu rzuca groźby mające pomóc w przesłuchaniu, czy oznajmia swoje zamiary, ale jeżeli sądzić po ukradkowym spojrzeniu, jakie rzucił mu Skirata, chodziło raczej o to drugie. Ordo dał Etain znak, żeby odsunęła się od Gurlanki, i uzbroił swojego verpina.

- Mogę wam zdradzić, kto jest donosicielem - odezwała się spokojnie Jinart. Ordo bez słowa zbliżył wylot lufy do jej głowy. Etain spojrzała na Jusika, a potem

po kolei na Darmana, Ninera i Vaua, ale wszyscy oni tylko obserwowali poczynania Orda. Corr nie odrywał spojrzenia od holomapy, na której śledził ruchy oznakowanych osób. Wennen siedziała na krześle z dłonią przyciśniętą do czoła, jakby osłaniała oczy, ale nikt się nie poruszył, żeby powstrzymać zwiadowcę. Etain miała przeczucie, że wydarzy się coś złego.

Mimo to również się nie poruszyła. - Targujesz się z nami - stwierdził Ordo. - Zabiję cię tak czy owak. To ty powinieneś się ze mną targować - odparła Gurlanka. - W tym wszystkim nie

chodzi o moje życie. - Gra skończona. - Ordo trzymał verpina przy jej głowie. Młoda Jedi czekała, nie-

zdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Mogłaby powstrzymać zwiadowcę chociaż na chwilę...

- Jeżeli przyrzekniecie, że wycofacie swoje wojska i odwołacie kolonistów z mojej planety, wyjawię wam tożsamość Separatystów - obiecała Gurlanka.

Nie zdradzając żadnych emocji, Ordo zbliżył wylot lufy do miejsca, w którym za-zwyczaj znajdowało się ucho.

- Jeszcze mi nie powiedziałaś, dlaczego udawałaś Jiss - powiedział. - W tej chwili interesuje mnie to bardziej niż cokolwiek innego.

- Ordo, ja się tym zajmę - włączył się wreszcie Skirata. - Wycofaj się. Zwiadowca bez wahania uniósł verpina i zbliżył go do swojego ramienia. Etain

przypuszczała, że trzeba go będzie nakłaniać do rezygnacji z zamiaru zabicia Jinart, bo wyczuwała kłębiące się w jego duszy wiry przemocy. Mimo to usłuchał rozkazu sier-żanta bez mrugnięcia okiem.

Mandalorianin podszedł do Jinart i trącił ją czubkiem buta. - Wyjaw to mnie, zmiennokształtna istoto - powiedział. - Obserwuję - zaczęła Gurlanka. - Wiem, kiedy wysyłacie wojska na Qiilurę i kie-

dy je stamtąd wycofujecie. Orientuję się, jakiej pomocy udzielacie farmerom, żeby pozostali wobec was lojalni. Zwracam uwagę na to, o czym nam nigdy nie mówicie, a co zdradza wasze prawdziwe zamiary. Szpieguję was.

- Pozwól, że ci coś wyjaśnię - odezwał się Skirata. - Nie jestem Republiką. Zada-nie, jakie dla niej wykonuję, ma przynieść korzyść przede wszystkim moim podwład-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

248nym... tym chłopcom, których tu widzisz. A zatem jeżeli mi nie pomożesz utrzymać ich przy życiu, postaram się, żeby powierzchnia Qiilury została przemieniona w żużel. Mogę ci to obiecać. Nie jestem Jedi ani politykiem, więc właściwie mogę robić, co mi się podoba. Nie obchodzi mnie los istot twojej rasy. Dla mnie można was spisać na straty. Rozumiesz?

Jinart zdołała wstać, a przynajmniej wesprzeć się na przednich łapach. - Zdradzę wam tożsamość zdrajców, których szukacie - powiedziała. - Ale Repu-

blika musi obiecać, że w ciągu roku wycofa się z Qiilury i usunie stamtąd kolonistów. - No dobrze, w takim razie pogadamy z Zeyem - zdecydował Skirata. - Jeżeli się

na to nie zgodzi, będziemy nadal wykonywali nasze zadanie, ale nie dopuszczę, żebyś wróciła do miasta.

- A wiesz, ilu nas tam już jest i gdzie się podziewają? - Nic mnie to nie obchodzi - burknął Mandalorianin. - Chociaż Zeya mogłaby za-

interesować ta informacja. - Istoty mojej rasy przebywają tu, na Coruscant - stwierdziła Jinart. - Nigdy nas nie

znajdziecie, a my potrafimy być o wiele groźniejsi niż bomby terrorystów. - Posłuchaj, przecieki z centrum logistycznego są w tej chwili dla mnie sprawą

mniejszej wagi - odparł sierżant. - Zachowaj te informacje dla Zeya. - Wyjął z kieszeni i włączył komunikator. Jeżeli generał spał, ktoś powinien go obudzić. Wojna nie prze-strzegała godzin urzędowania. - Pani kierowniczko Wennen, mogłaby nam pani zrobić kafeiny?

Spodziewał się sprzeciwu, ale niepotrzebnie. Kobieta wstała i trzymając się za bok, niepewnie przeszła do kuchni.

- Mam na imię Besany, sierżancie - poinformowała. Tak, ona jest zdecydowanie po naszej stronie, pomyślał Skirata. - Ja mam na imię Kai - powiedział. - Kto lubi słodzoną? - Wszyscy - odparł Mandalorianin. - Dwie czubate łyżeczki. Czeka nas długa noc.

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 02.00, 385 dni po bitwie o Geonosis

Darman siedział na podłodze obok Jinart ze skrzyżowanymi nogami i rękami na kolanach i nie spuszczał z niej oka. Gurlanka leżała z podkulonymi łapami i też na nie-go patrzyła, od czasu do czasu zamykając pomarańczowe oczy.

Etain czasami nie mogła zgadnąć, czy komandos śpi, czy tylko rozmyśla, bo jego obecność wywierała niejednoznaczny wpływ na Moc. Kiedy uklękła obok niego, żeby to sprawdzić, zauważyła, że Darman ma zamknięte oczy. Ciekawa była, czy Jinart po-trafi nawiązać z nim telepatyczny kontakt.

Nagle komandos otworzył oczy, spojrzał na coś za plecami Etain i musnął warga-mi jej policzek.

- Nie ma jeszcze żadnych wiadomości od Zeya? - zapytał.

Page 125: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

249Młoda Jedi pokręciła głową. Nie musieli już się ukrywać, więc oparła głowę o je-

go czoło. Nie obchodziło jej, co pomyślą inni, bo i tak trudno było ukryć łączącą ich zażyłość w grupie żołnierzy, którzy się znają od małego.

- Musi się skonsultować z kilkoma osobami - powiedziała. -Nawet Zey nie może osobiście podejmować decyzji takiej wagi.

- Wiesz, powinnaś była zostać uzdrowicielką- stwierdził Darman. - Jesteś w tym dobra.

No cóż, przekonamy się, czy dam radę zabliźnić otwartą ranę - odparła Etain. - Muszę omówić coś z Kalem.

- Jakiś problem? - zaniepokoił się komandos. - Nic takiego, czym warto byłoby się przejmować. Etain przysiadła na piętach i wstała jednym płynnym ruchem. Skirata stał w towa-

rzystwie Ninera i Orda przed zawieszonymi na ścianie arkuszami flimsiplastu. Staran-nie czyszcząc swój ukochany verpiński karabin, dyskutował z nimi na temat odwiedza-nych przez Separatystów miejsc, płonących jaskrawym blaskiem na trójwymiarowej siatce holomapy.

Kiedy Etain pochwyciła jego spojrzenie, Mandalorianin zachęcił ją gestem, żeby podeszła. Pochylił głowę i ułożył elementy rozebranego verpina na stojącym obok sto-le, oświetlonym przez zniekształcone różnobarwne linie z holomapy.

Oboje przeszli na platformę ładowniczą. Strill spał na brzuchu z rozłożonymi na boki wszystkimi sześcioma łapami. Wyglądał jak ogromny, porośnięty sierścią po-kraczny owad.

- Zrobiłam coś bardzo głupiego - wyznała młoda Jedi. - Znów? - zaniepokoił się sierżant. - Tym razem chodzi o Orda. Z początku Skirata wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz ogarnął go gniew. - Orda? - powtórzył. Nie, nic takiego, co pewnie masz na myśli... - odparła Etain. - Wydałam mu rozkaz

słowami, które usłyszałam kiedyś z twoich ust, a on się zdenerwował. Zawołałam „stop!", bo chciałam go powstrzymać przed zabiciem Jinart. Ordo wyjaśnił mi, dlacze-go nigdy więcej nie powinnam mu wydawać takiego rozkazu.

Skirata wypuścił powietrze z płuc. - Rozumiesz już, dlaczego? - zapytał. - Tak. Przepraszam. Ordo... powiedział, że mnie zastrzeli, jeżeli kiedykolwiek to

się powtórzy. - Mógłby to zrobić - przyznał Mandalorianin. - Nie powinnaś mieć co do tego

wątpliwości. - Wierzę ci. - Widzisz, nigdy nie uczyłem Zer, że Jedi są lepsi niż oni, nigdy też nie kazałem

im służyć Republice - wyjaśnił Skirata. -A żaden Kaminoanin nie manipulował przy ich genach, żeby stali się bardziej skorzy do współpracy niż Jango. Z jakiegoś powodu jednak zwiadowcy słuchają mnie, chociaż sam ich zachęcam, żeby we wszystko wątpi-li.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

250- Czy Ordo został... zaprogramowany? - zagadnęła młoda Jedi. Skirata spojrzał na nią z bezgranicznym niesmakiem i bez ostrzeżenia zacisnął

dłoń w pięść, żeby wymierzyć jej silny cios w twarz. Etain odskoczyła i jednym płyn-nym ruchem odpięła świetlny miecz, ale pięść sierżanta chybiła jej głowę. Celowo. Młoda Jedi widziała to po wyrazie jego twarzy. Wstrzymała oddech i czekała, kiedy spróbuje ją uderzyć drugi raz.

- Więc i ty zostałaś zaprogramowana? - zapytał cierpko. Błękitna kolumna energii zamruczała, kiedy Etain opuściła ją i wyłączyła kciu-

kiem. Czuła się zawstydzona i ośmieszona. A także oszołomiona szybkością reakcji Skiraty. Sierżant mógłby ją bez trudu uderzyć i najwyraźniej nie obawiał się jej umie-jętności władania świetlnym mieczem. Postanowiła, że już nigdy go nie zlekceważy.

- Nie - powiedziała. - Przepraszam. - Powinnaś to wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny - mówił dalej Mandalorianin. -

Szkolono cię w posługiwaniu się bronią od najmłodszych lat, podobnie jak tych chłop-ców. Czy zastanawiasz się, zanim zareagujesz na zagrożenie? A może zostałaś tak do-brze wyszkolona, że twoje ciało po prostu reaguje - pstryknął palcami - ot, tak?

Młoda Jedi wiedziała, że zachowała się prawidłowo. Jej mięśnie pamiętały lata ćwiczeń w doskonaleniu sztuki władania świetlnym mieczem. Jej mistrzowie uczyli ją żeby nie myślała, a zamiast tego pokładała zaufanie w odruchach i w Mocy.

- Przecież przeprosiłam za to, co zrobiłam - przypomniała. Powinno ci być przykro z tego powodu - burknął Skirata. - Nauczyłem wszystkich

moich chłopców, żeby od najmłodszych lat reagowali odruchowo na ten rozkaz. Szkoli-łem ich, szkoliłem i szkoliłem, dopóki słysząc „stop", nie przerywali natychmiast tego, czym w danej chwili się zajmowali. Używałem jednak tego rozkazu tylko wówczas, kiedy groziło im niebezpieczeństwo, przed którym musiałem ich uchronić.

- Przysięgam, że więcej go nie użyję. - Ordo już nigdy ci nie zaufa - stwierdził sierżant. - Powstrzymałam go tylko na... - ...ułamek sekundy, w ciągu którego mógł zostać zabity - dokończył Mandaloria-

nin. - Wykorzystałaś go równie bezwzględnie jak wszyscy aruetiise. Skirata był wściekły. Nawet w sączącym się z głównego pokoju słabym blasku

Etain widziała zaczerwienioną skórę na jego szyi, co było nieomylnym dowodem silnej emocji. W ciągu ostatnich kilku tygodni młoda Jedi odnosiła niekiedy wrażenie, że Mandalorianin utożsamia ją z Republiką, która wykorzystuje podwładnych do wła-snych celów. Prawdopodobnie uważał ją za wygodny obiekt do wyładowywania wście-kłości. Ciekawe, że Jusika chyba nie traktował w ten sposób.

Problem wykorzystywania zawsze budził w sierżancie silne emocje. Etain bardzo by chciała, aby Mandalorianin ją polubił i dał jej odczuć, że może go traktować jak członka rodziny.

- Pójdę teraz przeprosić Orda - powiedziała. - Tak, powinnaś to zrobić - zgodził się Skirata.

Page 126: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

251Etain była zła na siebie, że od razu o tym nie pomyślała. Czy naprawdę uważam

ich za mężczyzn? - pomyślała. Czy rzeczywiście jest mi przykro, że rozgniewałam Orda? A może tylko chcę, żeby Skirata traktował mnie jak swoją małą dziewczynkę?

Obróciła się na pięcie i postanowiła wcielić zamiar w życie. Wciskając wskazujący palec do ucha, Ordo rozmawiał z kimś przez podobny do

koralika komunikator. Jusik naprawiał jakieś urządzenie, ale od czasu do czasu zerkał na zwiadowcę. Ze słów Orda Etain domyśliła się, że ktoś z personelu Zeya nie zarea-gował tak szybko, jak zwiadowca sobie życzył.

Jusik spojrzał na nią i poruszył wargami, wypowiadając bezgłośnie słowa: „Kapi-tan Maże".

Etain postanowiła zaczekać, aż Ordo skończy rozmowę. W pewnej chwili zwia-dowca burknął:

- Zaczekam. - Odwrócił się do niej. - O co chodzi? - Ordo, jestem ci winna przeprosiny - zaczęła młoda Jedi. -Nie powinnam była

wydawać ci rozkazu „stop", a ty miałeś wszelkie powody, żeby się na mnie rozzłościć. Zwiadowca tylko kiwnął głową. Etain nie mogła się nadziwić, że mężczyzna, któ-

ry pod względem fizycznym wyglądał identycznie jak Darman, może się od niego tak bardzo różnić.

- Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że miałeś trudne życie - powiedziała. - Na Kamino? - domyślił się komandos. - Przypuszczam, że nie jest ci lekko nawet teraz. Ordo zamrugał kilka razy, jakby starał się zrozumieć znaczenie jej uwagi. Etain

nie miała pojęcia, jakimi torami biegną jego myśli, ale wyczuwała dzięki Mocy, że kłębią się w jego głowie.

- Nie miałem matki ani ojca, a mimo to obcy mężczyzna dobrowolnie uznał mnie za swojego syna - odezwał się w końcu. - Ty miałaś matkę i ojca, którzy oddali cię w ręce zupełnie obcej osoby. Nie użalaj się nad moim losem, pani generał. Z nas dwojga to ty miałaś trudniejsze życie.

Etain przeżyła prawdziwy wstrząs, bo doszła do wniosku, że Ordo ma rację. Prze-nikliwość jego oceny poraziła ją naprawdę i przypomniała jej o problemach, które od siebie odsuwała. Nie zmieniło to jej planów, ale młoda Jedi uświadomiła sobie obecnie o wiele lepiej ich motywy, chociaż nie była nimi zachwycona.

Zastanowiła się, czyjej prawdziwi rodzice kiedykolwiek o niej myśleli. Pomyślała, że już nigdy się tego nie dowie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

252

R O Z D Z I A Ł

18 Wycofać się z Qiilury? Jeżeli to cena za to, żeby Gurlanie nie zwrócili się przeciwko

nam, wcześniej czy później i tak ją zapłacimy. Nasze siły zbrojne są zbyt rozproszone, żebyśmy mogli sobie pozwolić na utrzymywanie tam garnizonu, a senat nie będzie zain-

teresowany dalszym wspieraniem zaledwie dwustu tysięcy farmerów zajmujących się rolnictwem i hodowlą na zacofanej planecie. Porozmawiam z Jinart i zapewnię ją, że dotrzymamy tej obietnicy. Istoty jej rasy potrafią wyrządzać niewyobrażalne szkody, z

którymi nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić podczas jednej operacji antyterrory-stycznej. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby Gurlanie nadal opowiadali

się po naszej stronie. generał Arligan Zey w rozmowie z generałem Irim Camasem i przewodniczącym senackiego komitetu do

spraw uchodźców

Całodobowa restauracja Kragget, niższe poziomy Coruscant, godzina 07.55, 385 dni po bitwie o Geonosis

Gurlanka Jinart dotrzymała słowa i przekazała obiecaną informację, ale nic więcej. Zey chyba także zamierzał wywiązać się z obietnicy. Smukła, czarna drapieżna istota roztopiła się w ciemności coruscańskiej nocy i zniknęła.

Skirata miał jednak dziwne wrażenie, że Jinart cały czas kręci się blisko niego, udając raz tę, a raz inną osobę. Przez jej nadprzyrodzone umiejętności - a zwłaszcza zdolność do telepatii - stał się podejrzliwy i miał się na baczności, podobnie jak w przypadku Jedi.

Istota powiedziała mu też, że potrafi czytać w myślach tylko innych osobników własnej rasy. Tak, akurat, pomyślał Mandalorianin. Jakby miało to stanowić dla mnie jakąkolwiek pociechę.

Skończył jeść jajecznicę, potarł dłonią policzek i uświadomił sobie, że musi się znów ogolić. Na szczęście problemy, które z samego rana wydawały się niemal nie-możliwe do rozwiązania, z pełnym żołądkiem i w blasku dnia wydawały się o wiele prostsze.

- Gurlanka na wolności? - jęknął Jaller Obrim. - Tylko tego było nam potrzeba!

Page 127: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

253- Tak, to będzie z pewnością jedna z najściślejszych tajemnic tej wojny - odparł

Skirata. - Wierzysz im? - Że mogą być wszędzie? - upewnił się sierżant. - Musisz w to wierzyć, Jaller, bo

ja nie zamierzam zawracać sobie głowy losem garstki qiilurańskich farmerów. Siedzieli obok siebie i wyglądali przez oblepione brudem transpastalowe frontowe

okna Kraggeta na chodnik dla pieszych. Żaden nie lubił siedzieć tyłem do drzwi. Obrim pochylił się w stronę Mandalorianina.

- A zatem twoim zdaniem nie powinniśmy aresztować podejrzanych osób, które wskazała nam ta Gurlanka, prawda? - zapytał.

- Jestem tego pewien. - Czy to znaczy, że i w tej sytuacji ma mnie zawieść wzrok i słuch? - W tej chwili nawet mnie nie widzisz, więc jak mógłbyś mnie słyszeć? - burknął

Skirata. - Niech ci będzie - odparł z rezygnacją Obrim. - Goście z jednostki do zwalczania

zorganizowanej przestępczości nie będą tym zachwyceni, ale naprawdę dobrze rozu-mieją znaczenie słów „specjalne oddziały sił zbrojnych".

- A więc jednak tam, na placu, była jakaś osoba z JZZP? - podchwycił Skirata. - Tak przypuszczam. - Skąd się tam wzięła? - Twój przyjaciel Qibbu korzysta z utartych kanałów komunikacji, jeśli chce się

skontaktować z szumowinami coruscańskiego społeczeństwa - wyjaśnił kapitan. - Ci z JZZP nie są głusi ani głupi.

- Rozumiem. - A więc nie mamy monopolu na informację, domyślił się Skirata, a w jego rozkosznie pełnym żołądku zagościł lekki chłód. Obrim nie wyglądał na zado-wolonego z siebie, ale chyba się domyślił, że Skirata zamierza zastawić na terrorystów pułapkę, w której przynętą będą materiały wybuchowe. -A zatem znali tożsamość sepa-rańców, ale nie zatroszczyli się o to, żeby...

- Nie, to nie było tak - przerwał Jaller. - A jak? - Śledzili znanego przestępcę, który przypadkiem spotkał się z kimś z obserwowa-

nej przez was grupy - wyjaśnił Obrim. - To chłopak na posyłki... i tylko jedno przypad-kowe spotkanie. - Oficer sięgnął po leżący na talerzu Skiraty kawałek wędzonej nerfiny i zaczął go z namysłem żuć. - Lepiej uważajcie. Nie cierpię, kiedy moi przyjaciele lądu-ją na zimnych stołach w kostnicy.

Skirata uznał, że oprócz Jusika Obrim jest jedną z niewielu niesklonowanych osób, do której mógłby nabrać zaufania. Wciąż jeszcze nie mógł się zdecydować, co myśleć o Etain. Nie wątpił wprawdzie w szczerość jej intencji, ale młodej Jedi zdarzało się dzia-łać pod wpływem impulsu czy emocji, co mogło się przyczynić do czyjejś śmierci.

Pod tym względem jest podobna do mnie, pomyślał. Miło się z nią rozmawia. - Twoi chłopcy są cali i zdrowi? - zainteresował się Obrim. - Zmęczeni i rozdrażnieni, ale dają z siebie wszystko, na co ich stać - odparł Man-

dalorianin. - Jeden poprzysiągł, że wypatroszy Vaua, inny ma romans z kobietą na którą

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

254nie powinien nawet patrzeć, ja zbieram zabłąkane osoby niczym właściciel schroniska dla bezdomnych zwierząt, a wszyscy razem o mało nie zabiliśmy agentki wydziału skarbowego. Gdybym ci jednak przekazał naprawdę niepomyślne wieści, doszedłbyś do wniosku, że mamy problemy.

Obrim wybuchnął chrapliwym śmiechem. - A ludziom się wydaje, że jesteście dobrymi małymi androidami... -powiedział. - Gdyby nie dyscyplina, moi podwładni byliby wciąż jeszcze chłopcami - przypo-

mniał sierżant. Twi’lekańska kelnerka dolała im kafeiny i uśmiechnęła się kusząco do Skiraty. - Gdzie jest dzisiaj twój syn? - zapytała. - W biurze, kochanie - odparł Mandalorianin. - A ja ci nie wystarczę zamiast nie-

go? Jej lekku zafalowały, ale sierżant nie miał pojęcia, co to może oznaczać. Kelnerka

odeszła od stolika, lecz obejrzała się z uśmiechem. Obrim zachichotał. - Wnioskuję z tego, że Ordo wywarł na niej naprawdę duże wrażenie - zauważył. - Oni wszyscy wyglądają jak naiwne dzieci - stwierdził Skirata. - Są pełni wdzięku

i rozbrajający. Młodość, mięśnie, śmiercionośna broń i ufny wyraz twarzy... Może i ja powinienem spróbować tak wyglądać?

- O czterdzieści lat za późno - mruknął Jaller. - Tak - przyznał sierżant. Chwilę później rozległ się świergot jego komunikatora. Skirata zbliżył nadgarstek

do ust na tyle, na ile mógł. Nie mógł pozwolić sobie na ryzyko nawet w restauracji pełnej policjantów.

- Spodobało się nam to, co zobaczyliśmy - usłyszał głos z jabiimskim akcentem. Ciekawe, że charakterystyczny akcent znacznie bardziej dawał się wyczuć podczas

rozmów przez komunikator. Nie odrywając spojrzenia od chodnika dla pieszych i nie poruszając głową Mandalorianin zerknął w prawo i w lewo. Mógłby przysiąc, że nikt go nie śledził, ale gdyby jednak ktoś za nim szedł, nie powinien go zobaczyć w takim miejscu.

- Jeszcze nie południe - powiedział. - Wiem, Kału - odparł rozmówca. - Jesteśmy niecierpliwi. - Co teraz? - Czy mógłbyś się spotkać ze mną za pół godziny na tym samym placu? - zapytał

Perrive. - Nie mogę namierzyć źródła sygnału twojego komunikatora, więc wnioskuję, że jesteś naprawdę ostrożnym gościem.

A żebyś wiedział, ty chakaarze, pomyślał Mandalorianin. To zasługa Bard'iki, któ-ry zadał sobie niemało trudu, żebym stał się niewidzialny.

- Mam nadzieję, że zdążę, jeżeli się pospieszę - powiedział, chociaż od placu dzie-liło go zaledwie dziesięć minut lotu rakietowym skuterem.

- Chcę z tobą tylko porozmawiać - oznajmił rozmówca. - Spotkamy się na placu, ale bądź sam.

Komunikator zamilkł. Obrim żuł w milczeniu kęs nerfiny, ale wyraz jego twarzy najlepiej oddawał tok myśli.

Page 128: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

255Skirata sięgnął do kieszeni i położył na stole kilka kredytów, żeby zapłacić za po-

siłek. Spojrzał na Obrima. - Jesteś głuchy i ślepy, pamiętasz? - zapytał. Kapitan popchnął ku niemu kredyty

po blacie stołu. - Zapłacisz następnym razem - powiedział. Dawał w ten sposób do zrozumienia, że życzy mu powodzenia, no i liczy na to, że

jeszcze kiedyś się spotkają. Mandalorianin pomyślał, że także mu na tym zależy.

Dolny poziom, Coruscant, napowietrzny szlak 348, godzina 08.20, 385 dni po bitwie o Geonosis

Skirata leciał skuterem z równą prędkością ale kilka razy zawracał i zataczał pętle. Nie spodziewał się, żeby ktoś miał go śledzić, lecz wolał się upewnić. Dzięki takim manewrom mógł także przedłużyć dziesięciominutową podróż do wiarygodnych trzy-dziestu.

Nie ma sensu pojawiać się tam za wcześnie, pomyślał. Kostka nogi dokuczała mu tego dnia bardziej niż zazwyczaj. - Bard’ika, co u ciebie? - zapytał. Z komunikatora wydobył się głos Jusika. - Śledzony cel podąża w stronę placu z domu, który Fi i Sev obserwowali po-

przedniej nocy - zameldował młody Jedi. - To chyba potwierdza, że mamy do czynienia z Perrive'em.

- Na pewno nie pojawi się tam sam - stwierdził Skirata. - Prawdopodobnie będzie miał w pobliżu opiekunów, których jeszcze nie oznako-

waliśmy - podsumował Jusik. -Nowych. - Świetnie. - Vau także tam leci - ciągnął Bardan. - Nie rozpoznają go. - A ty? - Już jestem na miejscu spotkania. - Fierfek - burknął Mandalorianin. - Perrive cię zna. Zaczekaj na rozkazy... - Zaufaj mi, w ogóle mnie nie zauważy - zapewnił go młody Jedi. - Wycofaj się. Wynoś się stamtąd - rozkazał sierżant. - Dobrze. - Nie żartuję - oznajmił Skirata. - I zamierzam odtąd zachowywać ciszę, chyba że

będę miał naprawdę poważne problemy. Wyraźnie zdenerwowany, przerwał połączenie, ale doszedł do wniosku, że to jego

wina. Nie można było powierzać aż tylu obowiązków dzieciakowi, a później się spo-dziewać, że się sam domyśli, kiedy ma znów zaczekać na następne rozkazy.

Mimo wszystko był Jedi, a Jedi umieli troszczyć się o siebie. Skirata wcisnął koralik komunikatora do ucha i wylądował skuterem na publicz-

nym parkingu. Enacca miała dosyć zbierania porzuconych przez nich pojazdów z róż-nych punktów miasta i chciała wiedzieć, dlaczego członkowie grupy nie raczą wracać

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

256do bazy własnymi statkami i pojazdami. Powodzenie podobnych przedsięwzięć zależa-ło od wielu prozaicznych szczegółów. Mandalorianin doszedł do wniosku, że gdy ich zadanie dobiegnie końca, będzie musiał jej jakoś to wynagrodzić.

Na placu, obok ławki, na której poprzedniego dnia czekał na przedstawiciela Sepa-ratystów, stał Perrive.

Starał się wyglądać jak dyrektor czekający na kolegę. Był ubrany w garnitur i lśniące buty, a w ręku trzymał teczkę na dokumenty. Skirata podszedł do niego tak szybko, na ile pozwalała mu boląca kostka.

- No dobrze, o co chodzi? - zapytał. Starał się nie oglądać przez ramię, jakby wy-patrywał możliwych niebezpieczeństw, a mówiąc ściślej, Walona Vaua. - Mogę dostar-czyć materiały wybuchowe w ciągu dwudziestu czterech godzin.

- Porozmawiajmy o tym w bardziej zacisznym miejscu - zaproponował Perrive. To były najgorsze słowa, jakie można było usłyszeć w takiej sytuacji. - Gdzie? - zapytał spokojnie Mandalorianin. - Chodź ze mną. Fierfek, pomyślał Skirata. Miał nadzieję, że Vau go obserwuje albo że chociaż Ju-

sik podsłuchuje ich rozmowę. Gdyby Perrive oddalił się poza ograniczony zasięg ko-munikatora, sierżant musiałby się uciekać do wypowiadania głupich oczywistych uwag, żeby ich naprowadzić na właściwy trop. Perrive nie wyglądał na naiwnego, mimo iż jego ochroniarze nie byli zawodowcami.

Jeżeli Vau kręcił się w pobliżu, Skirata go nie widział. Pomyślał jednak, że właśnie o to chodzi, a Vau jest bardzo sprytnym agentem. Podążając za potencjalnym klientem, Skirata przeciął plac i wrócił na parking, na

którym zostawił rakietowy skuter. Zajęło mu to ładnych kilka minut i po raz pierwszy był zadowolony, że utyka. Liczył na to, że Vau będzie miał dzięki temu więcej czasu, aby domyślić się, na co się zanosi. Perrive rozejrzał się i zobaczył, że spod poziomu platformy wznosi się lśniący nowiutki zielony śmigacz z zamykaną kabiną. Jego pilot wylądował bokiem na parkingu.

No cóż, pomyślał Skirata. Na jego miejscu postąpiłbym tak samo. Na szczęście Perrive ma w płucach pył, więc Jusik bez trudu prześledzi trasę lotu śmigacza.

- Wsiadaj - oznajmił niespodziewanie Perrive. - Nie lecisz ze mną? - zapytał obojętnie Mandalorianin. O nie, pomyślał. Dlaczego

nie nabrałem do płuc trochę tego di'kutla pyłu? - Wybacz, ale nie wiem, czy twoi wspólnicy są doświadczonymi pilotami - powiedział.

- Możesz się o to nie martwić - uspokoił go Perrive. - Nie wyrządzą ci żadnej krzywdy, ale mają się upewnić, żebyś nic nie widział. Możesz zachować broń, którą na pewno masz przy sobie. Do zobaczenia u celu podróży.

Skirata nie miał wyboru i musiał usłuchać. Na przednich siedzeniach zobaczył dwóch mężczyzn w wieku mniej więcej trzydziestu lat. Jeden miał ogoloną głowę, a drugi długie, wiotkie blond włosy, związane w kitkę z tyłu głowy, ale żaden nie był oznakowanym poprzedniego dnia, wynajętym pomocnikiem. Łysy odwrócił się i bez słowa nasunął na głowę Skiraty czarny płócienny worek. Mandalorianin zaplótł ręce na

Page 129: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

257piersi i uzbroił się w cierpliwość. Odtąd mógł polegać tylko na broni schowanej w rę-kawie kurtki, kaburze i pasie.

- Wiecie, to zaczyna być zabawne - odezwał się w nadziei, że może usłyszy jakąś głupią uwagę, po której Jusik dałby radę ich namierzyć.

Żaden mężczyzna jednak nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, Skirata nie spodzie-wał się po nich innej reakcji.

Skup się na ruchach śmigacza, powiedział sobie. Postaraj się zapamiętać kierunek. Kiedy wystartowali, zaczął liczyć, ile razy piloci skręcają w prawo i w lewo, żeby

odgadnąć później trasę lotu. Lecieli zautomatyzowanym szlakiem, więc mógł liczyć sekundy i określić odległość między kolejnymi zakrętami, ale zadanie było bardzo trudne. Obdarzony idealną pamięcią Ordo zapamiętałby mapę sieci napowietrznych szlaków i znając odcinki czasu, obliczyłby odległości. Skirata nie był jednak komando-sem z elitarnego oddziału zwiadowców serii Zero, ale zwykłym żołnierzem. Mógł po-legać jedynie na doświadczeniu, sprycie i wrodzonej inteligencji, wyćwiczonej przez konieczność wyszkolenia sześciu superinteligentnych małych chłopców.

Wkrótce stracił orientację, gdzie się znajduje. Piloci śmigacza kierowali się do miejsca, w którym albo zawrze z terrorystami transakcję, która umożliwi mu zadanie ciosu w samo serce siatki Separatystów, albo zginie.

Tunel remontowy pod napowietrznym szlakiem 348, Coruscant, godzina 08.55, 385 dni po bitwie o Geonosis

- Bard'ika, jeżeli cię Kai przyłapie, już nigdy więcej nie będziesz musiał się golić - powiedział Fi.

- Naprawdę przypuszczasz, że nie zamierzam się za nim udać? - Jusik wleciał wy-pożyczonym od Orda skuterem rakietowym typu Atatech w głąb remontowego tunelu biegnącego równolegle do napowietrznego szlaku, który obsługiwał południowy skraj placu. Fi doszedł do wniosku, że Ordo nie ma instynktu samozachowawczego, skoro mu nie przeszkadza, że siedzi czasem za plecami Jedi na tylnym siodełku skutera lecą-cego z prędkością bliską pięciuset kilometrów na godzinę. Cóż, w końcu od dawna wiedział, że Ordo jest narwańcem. Chwycił z całej siły rączki kierownicy i przygotował się na bolesną śmierć. - Vau, czy mnie jeszcze słyszysz? - zapytał.

Transmisja od czasu do czasu zanikała, ale słowa dały się zrozumieć. - Lecę kilka pojazdów za Perrive'em - odparł Vau. - Wysyła sygnał niczym nadaj-

nik namiarowy Floty Republiki. - Dokąd lecą? - Wygląda na to, że do kwadrantu N-Zero-Dziewięć - oznajmił Mandalorianin. - Co tam jest oprócz domów mieszkalnych i biurowców? - Właściwie nic więcej. Czekajcie w pogotowiu. Zirytowany Jusik wydał basowe parsknięcie, którego musiał się nauczyć od Seva, i

jeszcze bardziej przyspieszył. W podobnych sytuacjach Fi przestawał odczuwać wpływ nagłego wzrostu poziomu adrenaliny i wracał do racjonalnego świata, w którym wszystko miało sens... dla jego ciała, chociaż może nie dla mózgu. Odruchowo i bez

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

258wysiłku balansował na siodełku, kiedy Jusik pokonywał kolejne zakręty tunelu, i mijał o włos wystające durastalowe legary. Odwrotnie niż przy ćwiczeniach, prędkość szyb-ko przestała go bawić, ale w obecnej chwili komandos obawiał się nie o swoje życie.

Mógł myśleć tylko o bezpieczeństwie sierżanta Kala. - Umie troszczyć się o siebie - przypomniał mu nagle Jusik. - A poza tym ma przy

sobie więcej broni niż oddział galaktycznej piechoty. - Czytasz w myślach? - Możliwość taka zaniepokoiła komandosa. Własny umysł

był jedyną kryjówką do której mógł się wycofywać, ilekroć szukał prywatności. - Chciałem tylko...

- Jeżeli nie martwisz się o niego tak bardzo jak ja, przyjacielu, chyba wcale cię nie znam - odparł młody Jedi.

- Bard'ika... - Tak? - zapytał Jusik. - Za szybko? Posłuchaj... - Nawet gdybyś nie władał Mocą byłbyś wspaniałym żołnierzem - stwierdził ko-

mandos. - Równy z ciebie gość. Fi nie widział wyrazu twarzy młodego Jedi, a Jusik na szczęście nie wystraszył

komandosa na śmierć i nie odwrócił się swoim zwyczajem z głupim uśmiechem na twarzy, kiedy lecieli w kierunku litej ściany. Na szczęście w ostatniej chwili skręcili. Jusik opuścił głowę na sekundę i zaraz ją uniósł, a jego związane w kitkę włosy chla-snęły Fi po twarzy.

- Postaram się zasłużyć na tę pochwałę - powiedział. - Tak, ale nadal uważam, że powinieneś kazać obciąć swoje shabla włosy - mruk-

nął Fi. Jusik się nie roześmiał, więc komandos nie był pewny, czy młody Jedi jest wzru-

szony, czy też może obrażony. Podejrzewał jednak, że nikt nie byłby w stanie go obra-zić.

- Trzymaj się. Bez względu na to, jaki element Mocy kierował ruchami rycerza Jedi, jego reakcje

były zupełnie odruchowe. Fi doszedł do wniosku, że Jusikowi uda się znaleźć Skiratę. Nagle skuter skręcił raptownie w lewo i komandos zaczął się obawiać o ukryty

pod kurtką verpiński karabin, którego złożona kolba tkwiła pod jego pachą. Przywykł już do niechlujnego cywilnego ubrania, które Enacca przesłała komandosom za pośred-nictwem Vaua. Zastanawiał się, jak czułby się w pancerzu typu Katara, którego nie miał na sobie ani razu od dwóch tygodni.

W pewnej chwili Jusik odwrócił głowę, jakby ktoś go zawołał. - Kieruje się do strefy handlowej sześć - powiedział. - Byliśmy tam - stwierdził komandos. - Oglądaliśmy tamto miejsce poprzedniej

nocy. Prawdę mówiąc, naprzeciwko tamtego budynku zainstalowaliśmy zdalnie stero-waną holokamerę.

- A zatem wszystko wskazuje, że Moc zapewni nam przewagę. - To musi być ich baza wypadowa.

Page 130: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

259- Polećmy tędy. - Jusik skręcił raptownie w prawo i śmignął świecą w pionowy

szyb. Fi pomyślał, że stan nieważkości ma swoje zalety. - Przynajmniej zobaczymy Kala, jeżeli właśnie tam się kierują. Idę o zakład, że to by cię uspokoiło.

- Na pewno - odparł niezdecydowanie komandos. - Ale...? - Problem w tym, że mogą lecieć tym samym śmigaczem, który stał zeszłej nocy

zaparkowany na dachu tamtego domu, a ja przytwierdziłem do komory wlotu powietrza zdalnie odpalany termiczny detonator - odparł Fi.

- Zdalnie odpalany czy wyposażony w mechanizm zegarowy? - zaniepokoił się ry-cerz Jedi.

- Zdalnie odpalany - powtórzył Fi. - No to nie ma się czym martwić. - Jeżeli... a raczej kiedy Skirata wróci w jednym kawałku, zamierzam mu o tym

powiedzieć - oznajmił Fi. - Ma duże poczucie humoru. - Ktoś za nim leci - stwierdził w pewnej chwili Jusik. - Tak... ty, ja, Vau... - wyliczył komandos. - Nie, nie chodzi o nas. - Eskorta śmigacza? - Nie, nic w tym rodzaju - stwierdził młody Jedi. - Ktoś inny. Nie wyczuwam, że-

by miał wobec niego złe zamiary, ale to nikt z naszej grupy. - Jakie odnosisz wrażenie? - zaniepokoił się Fi. - Jakby ktoś stał za moimi plecami. - Bardan puścił jedną dłonią kierownicę i po-

klepał się za uchem. Skuter od razu zboczył z kursu. - Dokładnie tu. - Trzymaj obie ręce na kierownicy, Bard'ika... - zaczął komandos. - Przepraszam - zreflektował się młody Jedi. - Kimkolwiek są ich myśli obracają

się wokół Kala. - Powinniśmy się tym martwić? - Nie. Jusik pokręcił rękojeścią dźwigni przepustnicy i skuter skoczył naprzód jak wy-

strzelony z verpina. Fi przygryzł wargę i odruchowo ścisnął mocniej kolanami ramę pojazdu.

Gdyby wypuścił cenny karabin snajperski, Skirata byłby niepocieszony. - A zatem wszystko w porządku - powiedział. - Nie zamierzam się tym przejmo-

wać.

Dzielnica mieszkaniowa, Coruscant, strefa handlowa 6, godzina 09.30, 385 dni po bitwie o Geonosis

Kiedy powietrzny śmigacz wylądował i silnik zaczął stygnąć, Skirata usłyszał ci-che trzaski ochładzającego się stopu metali. W pewnej chwili ktoś ściągnął czarny wo-rek z jego głowy.

- Tędy - odezwał się łysy mężczyzna. - Uwaga na stopnie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

260Skirata przeszedł z dachu, na którym mieściło się lądowisko, do gustownie ume-

blowanego i ozdobionego pokoju. Na podłodze leżał gruby ciemnoszary dywan, a po-środku stał wielki stół z pozbawionego słojów jasnego drewna. A zatem nie brakuje im kredytów, pomyślał Mandalorianin. Czasami do terrorystów przyłączali się biedacy, ale zdarzały się też osoby bogate, pełne zadawnionych uraz i pretensji. Tak czy owak, sport był bardzo kosztowny.

Skirata był kiedyś najemnikiem. Znał się świetnie na cenach. Usiadł na wskazanym krześle, oparł łokcie na blacie stołu i zaczął się dyskretnie

rozglądać, żeby zapamiętać jak najwięcej pożytecznych szczegółów otoczenia. Widział dwie drogi ucieczki: jedną przez drzwi na dach, a drugą na dół szybem turbowindy. Po dziesięciu minutach do pokoju weszli mężczyzna i kobieta, oboje w średnim wieku. Mandalorianin stwierdził, że niczym się nie wyróżniają. Oboje kiwnęli mu głową i usiedli przy stole naprzeciwko. Chwilę później do pokoju weszło czterech innych męż-czyzn. Jeden był mniej więcej w wieku Jusika. Skirata zorientował się, że jest otoczony przez sześć osób.

W końcu pojawił się Perrive. - Wybacz, Kału, że się nie przedstawimy - powiedział. - Ja znam ciebie, ty znasz

mnie, i prawdopodobnie to wszystko, co musisz wiedzieć. - Jasne, jeżeli nie liczyć szczegółów finansowych - przyznał sierżant. Perrive stanął obok krzesła naprzeciwko niego i znacząco spojrzał na zajmującego

je mężczyznę, który bez słowa wstał i usiadł na innym krześle. A więc to ty jesteś sze-fem, doszedł do wniosku Skirata. Pozostałe osoby przy stole, które na pewno starały się ocenić jego wiarygodność, także nie wyglądały jak posłańcy. A zatem to albo członko-wie rządu terrorystów, albo biorę udział w rzadko organizowanym zebraniu przywód-ców komórek, pomyślał Mandalorianin. Nie umiał wyobrazić sobie innej ewentualno-ści. Perrive wręczył siedzącemu obok niego mężczyźnie niewielką próbkę, którą otrzymał poprzedniego dnia od Skiraty. Mężczyzna uważnie się jej przyjrzał i przekazał siedzącej z drugiej strony osobie.

Tak, to właśnie oni będą się zajmowali rozprowadzaniem materiałów wybucho-wych, pomyślał Skirata. Powinienem wysadzić w powietrze to pomieszczenie, ale to nie byłoby rozsądne posunięcie. Mimo to sprawiłoby mi sporą satysfakcję.

- Chcielibyśmy kupić sto kilogramów twojego towaru i cztery tysiące detonatorów - oznajmił Perrive.

Skirata dokonał szybko w myśli kilku obliczeń. A zatem każda bomba miała za-wierać mniej więcej dwadzieścia pięć gramów materiału wybuchowego typu pięćset. Podczas eksplozji na terenie magazynu Bravo Osiem użyto odpowiednika dwóch takich ładunków wybuchowych. Sto kilogramów wystarczyłoby na detonowanie takich bomb codziennie w ciągu pięciu lat, a gdyby terroryści zadowolili się dwukrotnie mniejszą liczbą ofiar i siłą rażenia, na ponad dziesięć. Bardzo ekonomiczny sposób prowadzenia wojny.

- Ile za to chcecie dać? - zapytał. - Dwa miliony kredytów. Skirata nawet chwili nie zastanawiał się nad tą propozycją.

Page 131: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

261- Pięć - powiedział. - Dwa. - Pięć. - Trzy. - Pięć, bo w przeciwnym razie rozpocznę negocjacje z innymi moimi klientami. - Nie znajdziesz nikogo, kto by potrzebował tego rodzaju materiałów wybucho-

wych. - Jeżeli naprawdę tak uważasz, synu, jesteś nowy w tej galaktyce - odparł Manda-

lorianin. - Trzy miliony kredytów. Wóz albo przewóz. To moje ostatnie słowo. Skirata wstał i ruszył do drzwi. Musiał sprawiać wrażenie, że rzeczywiście ma

zamiar wyjść. Obszedł stół, ale kiedy przechodził obok Perrive'a, mężczyzna odwrócił się i chwycił go za prawą rękę. Mandalorianin wyszarpnął ją ale mniej gwałtownie, niż zrobiłby to przewrażliwiony najemnik. W tej ręce zazwyczaj trzymał nóż. Perrive mu-siał się tego domyślić, bo na sekundę uniósł brew.

- Cztery miliony - powiedział. Skirata znieruchomiał i przygryzł policzek. - Zgoda na cztery, ale przed dostarczeniem towaru kredyty zostaną przelane na

moje konto, a ja dostanę potwierdzenie - powiedział. - Chcę także sfinalizować tę trans-akcję w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.

- Żądasz od nas, żebyśmy ci zaufali - stwierdził Perrive. - Jeżeli rzeczywiście, jak twierdzisz, nie mam innych klientów, to dlaczego sto ki-

lo potężnego materiału wybuchowego ma się poniewierać w mojej kwaterze, aż Musta-far przemieni się w bryłę lodu?

Brodacz zastanowił się nad jego słowami i w końcu niemal się uśmiechnął. - Zgoda - zdecydował. Skirata wyjął z kieszeni mikroobwód pamięciowy, pozbawiony wszystkich infor-

macji z wyjątkiem numeru konta, które miało pozostać otwarte w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin, licząc od dwunastej w południe. Dysponował ciągłym do-stępem do takich kont. Wszystkie Zera umiały się włamywać do baz danych niczym zawodowcy, ale Jaing był prawdziwym artystą. Mój sprytny chłopiec, pomyślał z dumą Skirata.

- A więc podaj czas i miejsce - powiedział. - Dostarczysz wszystko za jednym zamachem - zastrzegł Perrive. - Zgoda - odparł Mandalorianin. - Ale materiały pozostaną w paczkach po ćwierć

kilo każda, po dziesięć paczek w każdym worku, bo nie zamierzam rozpakowywać każdego di'kutia worka, żeby zostawiać ślady dla kryminologów. - Urwał i udał, że się zastanawia, czy może podać jeszcze jeden powód. - Każdy worek będzie ważył dwa i pół kilograma, dzięki czemu łatwiej będzie je wam transportować.

- Dlaczego uważasz, że chcemy je transportować? - zagadnął Perrive. Sprytne, co? - pomyślał Skirata. - Jeżeli naprawdę zamierzacie trzymać to wszystko w jednym miejscu, chyba ma-

cie źle w głowie - powiedział. - Umiem obchodzić się z tym towarem, ale nawet ja nie

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

262lubię, kiedy znajduje się zbyt blisko. Wiecie, do czego są zdolne takie pięćsetki, praw-da?

- Jasne - odparł mężczyzna. - Ja też się umiem z nimi obchodzić. Powiedzmy, jutro w południe. Tutaj. Pasuje?

- Mógłbym się zgodzić, gdybym wiedział, gdzie w tej chwili się znajduję - burknął sierżant.

- Pozwolimy ci stąd wyjść bez zawiązywania oczu, żebyś mógł się zorientować - odparł Perrive.

- Damy radę wylądować śmigaczami na dachu domu? - Pod warunkiem że nie będą większe niż miejska taksówka. - A zatem prawdopodobnie przylecimy dwoma niewielkimi śmigaczami - zdecy-

dował Mandalorianin. - Skontaktuję się z tobą pół godziny przed spodziewanym cza-sem lądowania.

- Jeszcze nie podałem ci numeru swojego komunikatora - przypomniał Brodacz. - Więc lepiej mi go podaj, bo inaczej nie dostaniesz ode mnie żadnego towaru -

odparł Skirata. - I pamiętaj, dopóki się z tobą nie porozumiem, nikt się nie ma ze mną kontaktować. Nie chcę także, żeby ktoś z was mnie śledził, kiedy wyjdę z tego domu. Czy to jasne?

Perrive kiwnął głową. - Naturalnie - powiedział. W końcu wszystko okazało się bardzo proste. Skirata nie przestawał się zdumie-

wać, o ile prościej było handlować śmiercią niż opłacać podatki. - W takim razie pokażcie mi drogę do frontowych drzwi - zażądał. Łysy mężczyzna zjechał z nim na parter lśniącą czystością durastalową klatką tur-

bowindy - na jej widok Mandalorianin powrócił myślami na Kamino, gdzie podobny widok nie był niczym niezwykłym - i przeprowadził go przez kwadratową salę z jedy-nym wyjściem na ulicę. Sala nadawała się dobrze do obrony, jeżeli ktoś mógł liczyć na to, że odleci z lądowiska na dachu.

Drzwi wejściowe się rozsunęły i Skirata znalazł się w zacisznym zaułku jednej z zamożnych peryferyjnych dzielnic Coruscant. Upewnił się, gdzie znajduje się słońce na niebie, i ruszył w kierunku głównych napowietrznych szlaków. Gdyby szedł cały czas na wschód, wcześniej czy później musiał trafić do dzielnicy biurowców. A poza tym znajdował się w zasięgu obiektywu holokamery, którą Fi i Sev zainstalowali poprzed-niego dnia na budynku po drugiej stronie zaułka.

Na ulicach kręciło się wielu pieszych. Kłapnięciem zębów włączył kanał komunikatora. Nie lubił się posługiwać malut-

kim jak koralik urządzeniem w uchu, bo przypominało mu aparat słuchowy. - Posłuchajcie, ad'ike - powiedział tak cicho, jak umiał. - Polowanie się rozpoczę-

ło. Polowanie się rozpoczęło!

Page 132: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

263Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant,

kwatera główna dowództwa, godzina 09.40, 385 dni po bitwie o Geonosis

- Czy wyglądam jak ofiara strzału z lasera PIP? - zaniepokoiła się Besany Wen-nen.

- PEP - poprawił j ą Ordo, który wrócił do odgrywania roli Corra. Przyciskając hełm lewą ręką do boku, przepuścił kobietę pierwszą przez drzwi centrum logistyczne-go, jak uczył go Kal'buir. Podobno było to oznaką uprzejmości. - Nic podobnego. Wy-glądasz po prostu na zmęczoną.

- Nie powiedziałabym, żeby to był dla mnie typowy dzień pracy - stwierdziła pani kierowniczka.

- Jestem wdzięczny, że się z tym pogodziłaś i nie złożyłaś skargi swoim przełożo-nym - powiedział zwiadowca.

- Gdybym to zrobiła, naraziłabym na niebezpieczeństwo wasze zadanie, prawda? - zapytała Wennen.

- Bardzo możliwe - przyznał Ordo. - Nabawiłam się tylko paskudnego sińca i spędziłam ciekawy wieczór - podsumo-

wała agentka. - Nic więcej się nie zdarzyło. Była równie wysoka jak on i spoglądała mu prosto w oczy. Miała jasnoblond wło-

sy, które nadawały jej egzotyczny wygląd w zestawieniu z ciemnobrązowymi oczami. Ta kobieta jest inna, wyjątkowa, doszedł do wniosku zwiadowca. Spróbował się skon-centrować.

- Dopilnuję, żeby twoi szefowie dostali wiarygodny raport, który ich przekona, że twoje śledztwo zostało zakończone - obiecał.

- A co z podejrzanymi osobami? - zaczęła Wennen. - Kiedy zauważyłam, że inte-resuje się nimi wywiad wojskowy, uznałam, że lepiej będzie nie wchodzić w drogę jego funkcjonariuszom.

- No cóż, mogę zapewnić, że już więcej nie sprawią ci kłopotu - zapewnił Ordo. Czekał, kiedy Wennen go zapyta, co właściwie Vau zrobił z prawdziwą Vinną Jiss

i jak zwiadowca zamierza ukarać dwoje zdemaskowanych przez Jinart pracowników odpowiedzialnych za przecieki informacji. Bał się też lawiny innych pytań ze strony agentki, bo na jej miejscu starałby się dowiedzieć wszystkiego, co możliwe. Na szczę-ście Wennen zadowoliła się tym, co musiała wiedzieć, żeby uznać swoją część docho-dzenia za zamkniętą. Ordo był z tego zadowolony, ale zupełnie nie rozumiał jej reakcji.

- Co teraz zrobisz? - zapytał. - Wrócę do mojego wydziału i zajmę się następną kartoteką - odparła Wennen. -

Prawdopodobnie będą to niezapłacone podatki jakiejś korporacji. - Nakłoniła go, żeby zwolnił, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu, a zwiadowca zauważył zdziwiony, że dotyk jej palców wywołał u niego dreszcz emocji. Wciąż jeszcze czuł się w jej towa-rzystwie nieswojo, chociaż nie tak bardzo jak poprzednio. - A ty? - zapytała.

- Skrócę listę płac - odparł Ordo. - Fi zaproponował, żebyśmy nazywali to „reduk-cją zatrudnienia"... ot, jeszcze jeden zabawny wojskowy eufemizm.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

264Wennen chyba dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie prawdziwe znacze-

nie jego odpowiedzi i lekko uniosła brwi. - Czy mocodawcy tych osób, którym na pewno składają meldunki, nie zauważą

ich zniknięcia? - zapytała. - Jinart twierdzi, że meldują się co cztery albo pięć dni - wyjaśnił Ordo. - Dzięki

temu będziemy mieli dość czasu, żeby doprowadzić sprawę do końca. - Czy wy nigdy nie odczuwacie strachu? - Odczuwamy, zwłaszcza podczas strzelaniny - przyznał zwiadowca. Doszedł do

wniosku, że Wennen poczuła się nieswojo, ale pani kierowniczka zachowała milczenie. - Mimo to bałbym się jeszcze bardziej, gdybym musiał wykonać zadanie, nie mając broni. Twoi przełożeni powinni byli dać ci coś, czym mogłabyś się bronić.

Kiedy w końcu dotarli do drzwi wydziału transportu, Wennen stanęła. - Wiem, że to już nie powinno mnie nic obchodzić, ale czy zgodziłbyś się coś dla

mnie zrobić? - zapytała. - Jeżeli będę mógł - odparł nieobowiązująco zwiadowca. - Chcę wiedzieć, czy ocalałeś, kiedy już wykonacie to zadanie -powiedziała szyb-

ko, wyraźnie zdenerwowana. - Ty i twoi bracia, i naturalnie wasz zadziorny mały sier-żant. Zdaje się, że go polubiłam. Skontaktujesz się ze mną? Nie musisz mi wyjawiać żadnych szczegółów. Po prostu daj mi znać, że wasze zadanie, nieważne na czym by polegało, zakończyło się powodzeniem.

- Chyba będę mógł to zrobić - zgodził się Ordo. Pożegnał się z nią i skręcił w lewo do działu księgowości, żeby odnaleźć dobiega-

jącą wieku emerytalnego urzędniczkę Helę Madiry - niewyróżniającą się niczym szcze-gólnym kobietę, która przypadkiem miała dalekich krewnych na Jabiimie. Później za-mierzał złożyć wizytę w dziale remontowym środków transportu. Chciał tam rzucić okiem na młodego mężczyznę, który wprawdzie nie miał krewnych biorących udział w wojnie ani nie wyrobił sobie na nią określonego poglądu, ale za to lubił wypłacane przez Separatystów kredyty. Motywy działania obojga zdrajców nie miały zresztą dla Orda absolutnie żadnego znaczenia, bo i tak mieli wkrótce zginąć.

- Uważaj na siebie, Corr - zawołała za nim Besany. Ordo przyłożył ukryte w rękawicy palce do prawej skroni w geście niedbałego sa-

lutu. - Pani także - powiedział. - Pani także.

Strefa handlowa 6, chodnik 10 w pobliżu węzła napowietrznego szlaku 348, Coruscant, godzina 09.50,

385 dni po bitwie o Geonosis

Jusik zawisnął skuterem nad końcem chodnika i posadził maszynę na skraju plat-formy ładowniczej dla miejskich taksówek, a Fi przygotował się na ostre wymówki. Skirata przecisnął się przez tłum pieszych i stanął przed nimi z kamienną twarzą i z rękami w kieszeniach skórzanej kurtki. Spojrzał na rycerza Jedi.

- Sprowadzasz Fi na manowce, Bard'ika - powiedział.

Page 133: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

265- Przepraszam, ale sam kiedyś powiedziałeś, że nie powinno się nigdy zapuszczać

bez wsparcia do twierdzy wroga - przypomniał Jusik. - Nie cierpię, kiedy ludzie zwracają na mnie uwagę - burknął sierżant. - Fi, co się

stało? Komandos rozglądał się, jakby chciał sprawdzić, gdzie może kryć się zagrożenie.

Jusik stwierdził wprawdzie, że podążająca za Skiratą osoba nie żywi wobec sierżanta złych zamiarów, ale to nie znaczyło, że nie jest potencjalnym zabójcą. Fi zabił wiele osób, nie czując do nich żadnej urazy. Nie krył swojej fascynacji Mocą ale wolał pa-trzeć na przeciwników przez lunetę swojego dece, najlepiej kiedy widział pulsujący czerwony symbol namierzonego celu.

Wsunął rękę pod połę kurtki i wyłuskał spod pachy karabin. Pomyślał, jak bardzo w takich sytuacjach przydaje się niezwykle krótka lufa i składana kolba broni. Będzie mógł się posłużyć verpinem podczas strzału z bliska.

- Bard'ika uważa, że ktoś cię śledzi - powiedział. - Zazwyczaj sam to zauważam - stwierdził Skirata. - Ale jesteś głuchy. - Częściowo, ty impertynencki di'kucie. - Mandalorianin odruchowo wyprostował

prawą rękę, żeby móc szybciej chwycić nóż. -No cóż, może lepiej stąd zejdźmy, zanim nas dogoni - powiedział.

- Nie ma wobec ciebie złych zamiarów - przypomniał rycerz Jedi, ale mimo to nerwowym gestem sięgnął pod połę kurtki. Fi zauważył jego gest, zeskoczył z siodełka skutera i stanął przed Skiratą. - I jest bardzo, bardzo blisko.

- Spokojnie, synu - uspokoił go sierżant. - Znajdujemy się w miejscu publicznym, a wokoło kręci się mnóstwo ludzi. Nie wyciągaj świetlnego miecza, dobrze?

- Naprawdę bardzo blisko - powtórzył z naciskiem Jusik i spojrzał na kogoś, kogo wypatrzył za plecami Skiraty.

Przez niezbyt gęsty tłum przeciskał się w ich stronę młody mężczyzna o krótko przystrzyżonych jasnoblond włosach. Trzymając ręce w niewielkiej odległości od bo-ków, dźwigał na ramieniu spory worek. Był ubrany w sięgający kolan, rozpięty ciem-noniebieski płaszcz, ale to jeszcze nie dowodziło, że nie ma gdzieś pod nim ukrytej broni. Kryjąc nadal verpina pod kurtką Fi rozłożył kolbę jedną ręką i przygotował się, żeby wyciągnąć broń i dać ognia.

Idący ku nim mężczyzna musiał to zauważyć, bo uniósł ręce prawie na wysokość ramion i szeroko się uśmiechnął.

- Fierfek- odetchnął z ulgą Skirata. - Udesii, chłopcy. Wszystko w porządku. Blondyn dorównywał wzrostem Fi i był bardzo silnie zbudowany. Podszedł prosto

do sierżanta i entuzjastycznie go uściskał. - Su 'cuy, Buir! - wykrzyknął. Powiedział „ojcze". Fi znał ten głos. - Su 'cuy, ad'ika - odparł Skirata. - Tion vaii gar ru 'cuyi? - N'oya'kari gihaal, Buir. - Młody mężczyzna wyglądał na wzruszonego. W jego

jasnobłękitnych oczach zakręciły się łzy, które otarł grzbietem dłoni. - Jeżeli nie będę ostrożny, spłynie mi barwnik tęczówki - zauważył.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

266- Kolor włosów także do ciebie nie pasuje - stwierdził sierżant. - Mogę go w każdej chwili zmienić - odparł beztrosko nieznajomy. - Mam mnó-

stwo rozmaitych kolorów do wyboru. Czy podobało ci się to, co dodałem do pięćsetek? - Ach, o to chodzi - domyślił się Skirata. - Zastanawiałem się, kto to zrobił. - Wciąż jeszcze jestem lepszym chemikiem niż Ord'ika, Kal'buir. W końcu Fi wyobraził sobie twarz stojącego przed nim mężczyzny w negatywie i

zrozumiał, dlaczego jego wygląd wydaje mu się znajomy. Nie miał przed sobą jednego z rodzonych synów Skiraty. Mężczyzna był klonem jak on, a ściślej jak Ordo. Zdumie-wające, do jakiego stopnia pigmentacja zmieniała czyjś wygląd zewnętrzny. Zapewnia-ła przebranie proste, lecz skuteczne, a do tego łatwe w użyciu.

Rozpromieniony Skirata spoglądał na mężczyznę z wyraźną dumą. - Chłopcy, poznajcie komandosa z elitarnego oddziału zwiadowców, porucznika

N-7 - oznajmił. - To mój chłopak, Mereel. A zatem tak wygląda Mereel, pomyślał Fi. Nie znał dobrze języka mando'a, ale

zdołał zrozumieć, że Skirata pytał zwiadowcę, gdzie się podziewał, a Mereel odpowie-dział, że polował na potrawę rybną.

Fi był zafascynowany, ale postarał się, żeby nikt tego nie zauważył.

Page 134: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

267

R O Z D Z I A Ł

19 Nie miałam matki ani ojca. Kiedy ukończyłam cztery lata, pierwszy raz dano mi do ręki broń. Nauczono mnie tłumić uczucia, a także szanować i słuchać moich mistrzów. Za-chęcano, żebym obsesyjnie dążyła do doskonałości. Wiodłam życie, jakiego bym sama nie wybrała, ale nakazano mi tak żyć z powodu moich genów. W podobny sposób po-traktowano także mężczyzn, którym mam wydawać rozkazy. Obecnie jednak mam coś wspaniałego, na co sama się zdecydowałam. Nigdy nie pozwolę, żeby ktokolwiek ode-

brał mi dziecko, które noszę w łonie. generał Etain Tur-Mukan, treść notatki w prywatnym pamiętniku

Centrum logistyczne Wielkiej Armii Republiki, Coruscant, godzina 12.30, 385 dni po bitwie o Geonosis

Zbliżała się pora lunchu. O tej porze większość pracowników centrum logistycznego zastanawiała się, czy

zjeść coś w miejscowej jadłodajni, czy też udać się do pobliskiego baru przekąskowe-go, żeby spożyć posiłek na świeżym powietrzu.

W odróżnieniu od nich Ordo zastanawiał się, czy posłużyć się verpinem, czy też może podejść do zdrajczyni Heli Madiry i zapędzić ją w mroczny kąt, żeby zacisnąć garotę na jej szyi.

Najlepiej byłoby skorzystać z verpina. Broń była szybka i cicha, pod warunkiem że pocisk nie przebije ciała i nie trafi czegoś za nim z głośnym hukiem.

Madiry siedziała w cieniu ogromnej donicy z jaskrawożółtym krzewem i chyba sobie nie uświadamiała, że jej życie dobiega końca. Jadła pałeczkę mięsochlebową i przeglądała jakiś holozin. Ordo zajmował miejsce za wypielęgnowanym drzewem i trzymał na kolanach komputerowy notes. Oceniał, że zdrajczyni zostało najwyżej kilka minut życia.

W promieniu dziesięciu metrów od niej nie widział nikogo, ale pewien problem stanowiła holokamera systemu bezpieczeństwa.

Nagle na ławce obok niego usiadł młody mężczyzna.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

268- No cóż, naszemu przyjacielowi z wydziału remontowego środków transportu

przydarzył się nieszczęśliwy wypadek, do którego przyczyniła się trochę repulsorowa platforma - powiedział. - Dzięki, że posłużyłeś się swoim kodem bezpieczeństwa.

- Mam nadzieję, że nieszczęśnik nie przemienił się w Gurlanina - odrzekł cicho Ordo.

Mereel, który i tym razem miał jasnoblond włosy i błękitne oczy, wyglądał zupeł-nie obco. Nawet jego karnacja była dwa odcienie jaśniejsza niż zazwyczaj i zupełnie do niego nie pasowała.

- Nie, vod'ika, zmienił się tylko w martwego mężczyznę - odparł zwiadowca. - Możesz mi wierzyć, zwykła ludzka czaszka nie ma żadnych szans w zderzeniu z repul-sorowa platformą.

- Chciałem się tylko upewnić - stwierdził Ordo. Jeszcze nie powiedziałeś Kal'buirowi o Ko Sai, prawda? - zapytał N-7. - Obawiałem się, że ta informacja mogłaby odwrócić jego uwagę - przyznał kapi-

tan. - Doszedłem do wniosku, że możemy z tym zaczekać, aż wykonamy bieżące zada-nie.

Jest prawdziwym verd, wojownikiem - przypomniał Mereel. - Kiedy dochodzi do strzelaniny, nikt i nic nie jest w stanie odwrócić jego uwagi.

- Nie ma pośpiechu - odparł Ordo. Mereel wzruszył ramionami. Nie miał pancerza ani kamy i rozpierał się na ławce

jak prawdziwy cywil. - Więc co, mam sobie pójść? - zapytał. Ordo nie odrywał spojrzenia od kamery systemu bezpieczeństwa, której obiektyw

śledził cały obszar między zdrajczynią a publicznymi toaletami dwadzieścia metrów za nią.

- Czy na mój znak dałbyś radę zakłócić działanie tej kamery? - zapytał. Mereel poszperał w kieszeni płaszcza i wyciągnął cienki pręt z urządzeniem wysy-

łającym elektromagnetyczne impulsy zakłócające. - Mogę to zrobić, nie ruszając się z tej ławki, ner vod- powiedział. - W takim razie dam ci sygnał, kiedy od tamtej kobiety będzie mnie dzieliło pięć

metrów - oznajmił Ordo. - Mam włączony komunikator. - Mereel poklepał się po uchu. Ordo kilka razy powoli odetchnął. Odłączył od verpina składaną kolbę, żeby ukryć

broń pod teczką na dokumenty. Wyglądał obecnie jak każdy inny, wracający do zdro-wia na Coruscant anonimowy żołnierz, który wykonuje pracę gońca i roznosi wycią-gnięte z archiwum arkusze flimsiplastu.

- Do dzieła - mruknął do siebie i wstał z ławki. Ruszył w stronę toalet, dzięki czemu musiał przejść obok Heli Madiry. - Mereel, zakłóć pracę kamery - polecił. Miał kilka sekund, zanim operator konso-

lety systemu bezpieczeństwa zauważy zniknięcie obrazu i postara się usunąć usterkę. Zrobił pięć długich kroków i pochylił się nad zdrajczynią, jakby zamierzał zadać jej pytanie.

Madiry spojrzała na niego jak na dobrego znajomego, który ją zaskoczył.

Page 135: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

269- Cześć, żołnierzu - powiedziała. - Cześć, aruetii - odparł Ordo. Wyciągnął verpina i z najbliższej możliwej odległo-

ści strzelił dwa razy w jej czoło, po czym posłał trzeci strzał ukośnie w dół, w klatkę piersiową. Usłyszał, że jeden pocisk wbił się z głuchym hukiem w glebę stojącej za jej plecami donicy. Nie miał pojęcia, dokąd poszybowały pozostałe, ale ciało martwej donosicielki zwiotczało, a jej głowa opadła. Kobieta nadal wyglądała, jakby czytała, lecz po ekranie holozinu zaczęła się rozlewać kałuża jaskrawoczerwonej krwi.

Ordo wsunął verpina pod teczkę na dokumenty i odszedł. Cała akcja nie zajęła mu nawet dziesięciu sekund.

Kiedy kierował się spokojnie do kompleksu WAR, nikt nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Spotkał się z Mereelem po drugiej stronie parkingu dla śmigaczy. Obaj zniknęli między pojazdami i wskoczyli na siodełka rakietowego skutera typu Aratech, żeby wrócić do bazy.

Kal’buir zawsze twierdził, że jego Zera są uosobieniem śmierci, więc Ordo robił wszystko, żeby zasłużyć na tę opinię. Odlatując, pomyślał o Besany Wennen. Ucieszył się, że nie musi jej zabijać.

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 13.30, 385 dni po bitwie o Geonosis

Im dłużej oznakowane cele poruszały się po Coruscant, tym łatwiejsze stawało się zadanie grupy operacyjnej.

- Kiedy patrzę na tę holomapę, Bard'ika, za każdym razem bardziej się nią za-chwycam - odezwał się Fi.

Jusik wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i także zwrócił oczy na holomapę. Pochwała sprawiła mu wyraźną radość. Charakterystyczne czerwone nitki tras, jakie pokonywali oznakowani terroryści, poruszając się po mieście, tworzyły wzór, który na pierwszy rzut oka wydawał się niemożliwy do odczytania.

- To było zupełnie oczywiste - stwierdził rycerz Jedi. - Wcześniej czy później sami wpadlibyście na ten pomysł.

Vau postawił przed strillem miskę z mlekiem. Zwierzę, opryskując dywan, zaczęło je hałaśliwie chłeptać.

- Moim zdaniem od tej pory znakowanie nieprzyjaciół pyłem powinno stać się standardową procedurą obserwacyjną - powiedział. - Naturalnie o wszystkim zadecydu-je wasz sierżant.

Znacznik policyjnego intruza został usunięty. Jaller Obrim potraktował funkcjona-riuszkę całkowicie bezbolesnym i niemożliwym do wykrycia impulsem elektromagne-tycznym, żeby wchłonięty przez nią pył nie przekazywał więcej żadnych sygnałów. Obecnie po płonącej błękitnym blaskiem holomapie poruszało się już tylko pięć ozna-kowanych celów. Pozostawiane przez nie nitki tworzyły dokładny obraz miejsc, które terroryści odwiedzali i w których przebywali. Różnica między jednymi a drugimi była obecnie o wiele wyraźniejsza. Oznakowane osoby odwiedzały najczęściej cztery miej-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

270sca: dom w dziewiątym sektorze bankowym, magazyn z lądowiskiem importerów świeżych owoców i warzyw oraz dwa apartamenty w sektorze handlu detalicznego.

- Bardzo możliwe, że oznakowaliśmy tylko wynajętych pomocników Perrive'a - odezwał się Fi. - A przecież zależy nam raczej na grubych rybach.

- Wynajęci pomocnicy najczęściej kręcą się wokół grubych ryb - stwierdził Vau. - Ich aktywność wynika stąd, że niedługo mają dostać materiały wybuchowe, których tak bardzo potrzebują. Wiemy, że terroryści korzystali ze „skrzynek pocztowych", aby uniknąć bezpośredniego kontaktu między komórkami swojej sieci. Na pewno nie chcą, żeby wykrycie jednej pociągnęło za sobą wpadkę pozostałych. Co to nam mówi?

Fi wpatrzył się w hipnotyzujące niebieskie i czerwone światełka holomapy. - Chodzą bez końca tam i z powrotem między niektórymi węzłami siatki - stwier-

dził w końcu. - I co z tego? - Albo należą do tej samej komórki, albo... do kilku komórek, które przestały za-

chowywać środki ostrożności i zaczęły się kontaktować bezpośrednio ze sobą- podsu-mował komandos.

- Świetna robota, Fi - pochwalił Vau. Komandos nie lubił Mandalorianina, ale ucieszył się z jego pochwały i chwilę się

nią rozkoszował. - Więc jak myślisz, z czym mamy tu do czynienia? - zagadnął w końcu. - Zważywszy, że wszystko się obraca wokół materiałów wybuchowych, prawdo-

podobnie z komórką której członkowie produkują bomby - stwierdził Vau. - Jest bardzo prawdopodobne, że je także podkładają. Podrzucenie skomplikowanego urządzenia w jakieś miejsce albo wniesienie go na pokład statku mogłoby się okazać bardzo trudne, więc moim zdaniem zajmują się tym sami. Jeżeli chcą docierać do różnych miejsc, muszą mieć możliwość poruszania się po mieście, więc chyba do tego celu wykorzystu-ją ruchliwe lądowisko. Liczą na to, że nikt nie zwróci uwagi na wzmożony ruch stat-ków. To grupa gości, Fi, którymi warto się zainteresować. Jeżeli ich wyeliminujemy, trudno będzie ich szybko zastąpić. Zachwycony Jusik żartobliwie szturchnął komando-sa w ramię.

- O to chodziło! - wykrzyknął. Traktował swoje zadanie jak wielką układankę, z której musi powstać obrazek. Gdyby Fi nie widział na własne oczy, jak rycerz Jedi włada świetlnym mieczem, uznałby go za dzieciaka, który uwielbia się bawić skompli-kowanymi łamigłówkami. - Najwyższy czas, żeby ich oczy zaczęły łzawić, hm? - zapy-tał.

- Jasna sprawa. - Delty zrobiły rozpoznanie lądowiska, a wy wyprawiliście się na zwiad do domu

w sektorze bankowym - przypomniał Jusik. - Do sprawdzenia pozostały już tylko dwa apartamenty, którymi zajmują się właśnie w tej chwili Ordo i Mereel.

Strill skończył chłeptać mleko, którego większość i tak wylądowała na dywanie. Vau - sierżant, który pozostawił bliznę na twarzy Atina, bo uważał, że może biciem wpoić odwagę swoim podwładnym - przyniósł z kuchni ścierkę i powycierał nią mokre plamy. Później sięgnął po czysty ręcznik, zwilżył go i wytarł pysk oraz fałdy skórne

Page 136: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

271stworzenia, jakby było małym dzieckiem. Zwierzę zniosło poniżający zabieg z rozko-szą i nawet zaskomlało.

Fi był pewny, że nigdy się nie dowie, jakimi torami biegną myśli niesklonowanych osób.

Delty i Omegi zgromadziły się w głównym pokoju. Komandosi zajęli miejsca, gdzie który mógł, i następną godzinę spędzili, planując atak na trzy zamknięte po-mieszczenia i otwarte lądowisko. Mieli wykonywać elementarne czynności, które ćwi-czyli do znudzenia jeszcze na Kamino, a także stosowali przedtem w praktyce, i to co najmniej kilka razy. Dysponowali stosunkowo aktualnymi planami pomieszczeń do-mów, ale nie mogli polegać bez zastrzeżeń na informacjach wyciągniętych z baz da-nych strażaków. Mieli także obrazy z zainstalowanej holokamery. Jeżeli nie przejmo-wać się faktem, że drużyny przywykły działać osobno, pomyślny wynik ich operacji był właściwie z góry przesądzony.

Planowanie. Wszystko sprowadzało się do planowania. Zawsze jednak mógł zaistnieć jakiś element zaskoczenia... jeden czynnik więcej,

którego się nie wzięło pod uwagę albo o którym się po prostu nie wiedziało. Fi uwzględniał także i to w swoich planach. W głębi serca uwzględniali to zresztą

wszyscy komandosi.

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 15.30, 385 dni po bitwie o Geonosis

Etain wiedziała. Zawsze uświadamiała sobie, że wcześniej czy później do tego dojdzie, ale przyda-

rzyło się jej to w ciągu kilku krótkich, wspaniałych tygodni. Otaczający ją krajobraz Mocy uległ subtelnej zmianie. Młoda Jedi wyczuwała w sobie coś dziwnego i świado-mego, ale ta świadomość należała do kogoś innego.

Twierdzono, że wrażliwe na Moc osoby płci żeńskiej często potrafią poznać mo-ment poczęcia. Etain doszła do wniosku, że to prawda. Stała na platformie ładowniczej i szukała w sobie strachu. Zawsze przypuszczała, że mogłaby czuć lęk, gdyby zdecy-dowała się na ten nieodwołalny krok bez świadomości wszystkich jego konsekwencji, tymczasem nie odczuwała żadnych obaw. Ogarniało ją miłe uczucie pewności, podobne do lekkiego dotyku rąk na ramionach.

Miała także jasną wizję. Część mózgu, która postrzegała wszechświat bez obra-zów, ukazywała jej nową ścieżkę, wiodącą przez splątane szlaki pełne różnobarwnego światła. W pewnym sensie przypominała jej holomapę, ale była bardziej eteryczna, a nici i linie na niej ciągle się przemieszczały.

Wiodąca przez plątaninę różnobarwnych nici nowa ścieżka była blada, szeroka i płonęła srebrzystym blaskiem. Wyrastały z niej srebrzyste wici, które wślizgiwały się niczym węże do pozostałej części jej wizerunku. Życie, które nosiła w sobie, miało odgrywać dużą rolę i wywrzeć wpływ na życie wielu innych osób. Jeżeli ktoś uważnie się wsłuchiwał w podszepty Mocy, mógł je usłyszeć bardzo wyraźnie, a tym razem Moc mówiła: „To nic złego".

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

272Kiedy przebywałam na Qiilurze, zazdrościłam Jinart pewności siebie, przypomnia-

ła sobie młoda Jedi. Zazdrościłam jej także mistrzowi Fulierowi, a obecnie sama jej nabrałam.

Czuła niemal niebiański spokój. Zamknęła oczy i rozkoszowała się ciepłem pro-mieni słońca na twarzy, ale później odwróciła się i wróciła do głównego pokoju, który wyglądał dziwnie pusto. Korzystając z wolnego czasu, Delty i Omegi spały w swoich pokojach za zamkniętymi drzwiami. Ordo i Mereel zniknęli, a Corr zostawił włączony notes komputerowy, żeby rejestrować ruchy podejrzanych na mapie, sam zaś zszedł do restauracji, by coś zjeść.

Na jednym krześle siedział rozparty Vau ze strillem na kolanach, a naprzeciwko niego rozpierał się Skirata. Sierżant Kai oparł buty na blacie niskiego stolika, zamknął oczy i zaplótł ręce na piersi. Etain obserwowała go jakiś czas, bo wiedziała, że wcze-śniej czy później będzie musiała mu o wszystkim opowiedzieć, i to zanim wyjawi swo-ją tajemnicę Darmanowi. Będzie potrzebowała pomocy sierżanta, a zwłaszcza listy jego kontaktów i miejsc, w których mogłaby się ukryć.

Gdyby zwierzyła się Darmanowi, komandos mógłby się zdekoncentrować, a prze-cież musi się skupić na zadaniu. Skirata był jednak człowiekiem światowym, którego chyba nic nie mogłoby wprawić w zdumienie. Na pewno zechce jej pomóc, bo zrozu-mie, co młoda Jedi zamierza dać Darmanowi.

Powiem mu, ale jeszcze nie w tej chwili, zdecydowała. Kiedy obserwowała drzemiącego Skiratę, ze swojego pokoju wyszedł Niner. Był

ubrany w czerwony mundur polowy i obiema rękami drapał się po głowie. Nalał sobie szklankę wody i powoli, cicho przeszedł przez pokój. Marszcząc brwi, przyjrzał się śpiącemu sierżantowi. Poszedł znów do sypialni i po kilku chwilach wrócił z kocem, którym starannie otulił Skiratę. Mandalorianin nawet się nie poruszył.

Niner stał nad nim jeszcze kilka sekund i patrzył na jego twarz, zamyślony. - Nic mu nie jest - szepnęła Etain. - Chciałem się tylko upewnić - odparł równie cicho komandos, po czym wrócił do

swojego pokoju. Młoda Jedi uwolniła myśli i poszukała obecności Darmana w Mocy. Jak zawsze,

nawet we śnie jawił się jej niczym oaza spokoju i pewności siebie. Wróciła myślami do głównego pokoju i uświadomiła sobie, że Skirata otworzył oczy.

- Dobrze się czujesz, ad'ika! - zapytał. - Czy to Niner tu był? - Nic mi nie jest. - Młoda Jedi stwierdziła, że Mandalorianin rzeczywiście jest w

lepszym nastroju. Prawdopodobnie uważał sprawę między nią a Ordem za zakończoną. - Tak, chciał się upewnić, że niczego nie potrzebujesz.

- To dobry chłopiec, ale powinien się przespać. - Skirata przeciągnął się, ziewnął i przeczesał palcami włosy. - Zmęczenie wywiera wpływ na ocenę sytuacji - dodał po chwili.

- Ale nie na twoją- odezwał się półgłosem Vau. W mgnieniu oka Skirata oprzytomniał i zdjął stopy ze stolika. Vau umiał go na-

kręcać równie niezawodnie jak mechaniczną zabawkę.

Page 137: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

273- Jeżeli nie zareaguję wystarczająco szybko, kiedy dojdzie do strzelaniny, to mój

problem - powiedział. - Przywykłem sobie z nim radzić. - Tak, wszyscy o tym wiemy. - Vau odwrócił się do Etain. -Zazwyczaj w takich

sytuacjach zaczyna mi robić wykład o swoim upiornym dzieciństwie, które spędził jako przymierająca głodem sierota, żyjąca niczym dzikie zwierzę w kraterze po bombie. Zarzuca mi, że uciekłem, aby zostać najemnikiem, bo znudziło mi się dorastanie na łonie gnuśnej, bogatej rodziny.

- No cóż, twój tekst oszczędził mi trochę czasu - warknął Skirata. - Miałeś rodzinę, Vau? - Etain poczuła się nagle zafascynowana przebywaniem

wśród osób, które miały rodziców i własna życie. - Utrzymujesz z nią jakiś kontakt? - Nie - odparł sierżant. - Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego, bo nie wybrałem

kariery, na jaką ich zdaniem powinienem był się zdecydować. - A żona? Dzieci? - zagadnęła młoda Jedi. - Dziewczyno, byliśmy Cuy 'val Dar - przypomniał Mandalorianin. - Ludzie, któ-

rzy musieli zniknąć na osiem lat albo dłużej, nie mają żony, dzieci ani rodziny. Natu-ralnie z wyjątkiem Kala. - Odwrócił się do Skiraty. - Ale członkowie twojej rodziny nie czekali na twój powrót, prawda? - zapytał. - Wcale im się nie dziwię. W zamian za to masz w tej chwili o wiele więcej synów.

Etain wiedziała, że wśród Mandalorian taka złośliwa uwaga byłaby powodem do bójki. Zauważyła, że Skirata aż pobladł z gniewu. Dla Mandalorian wszystko związane z klanem było sprawą honoru. Kiedy Skirata ruszył bardzo powoli w stronę Vaua, strill obudził się i zaskowyczał.

Młoda Jedi upewniła się, że kurtka Kala ze śmiercionośnym arsenałem nadal wisi na oparciu krzesła.

Skirata powoli kręcił głową. Vau był od niego o wiele wyższy i kilka kilogramów cięższy, ale Kai nigdy nie przywiązywał dużej wagi do podobnych szczegółów.

- To jedna z zalet bycia Mando - powiedział. - Jeżeli nie ma się rodziny, której się pragnie, można wybrać sobie dowolną inną. - Wyglądał na przygnębionego, jakby na-gle przybyło mu wiele lat. - Zamierzasz jej to powiedzieć? No dobrze, Etain, moi ro-dzeni synowie się mnie wyrzekli. Zgodnie z mandaloriańskim prawem dzieci mogą się wyprzeć ojca, którego się wstydzą ale takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko. Po naszym rozstaniu moi synowie zostali z matką a kiedy zacząłem służbę na Kamino, nie mogli mnie znaleźć i uznali mnie za dar'buira... już nie ojca.

- To okropne. Naprawdę bardzo mi przykro. - Etain wiedziała, jak ciężkim ciosem musiało to być dla Mando'ada. - I dowiedziałeś się o tym dopiero po odlocie z Kamino?

- Nie. Jango poinformował mnie, kiedy synowie szukali mnie... ile, cztery lata? - odparł Skirata. - Może tylko trzy? Już zapomniałem. Miałem dwóch synów i córkę... Tora, Ijaata i Ruusaan.

- Dlaczego cię szukali? - Bo zmarła moja była żona - wyjaśnił Kai. - Chcieli, żebym się o tym dowiedział. - Och... - No właśnie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

274- Ale mogłeś im potem powiedzieć, gdzie podziewałeś się w tamtym okresie - nie

dawała za wygraną młoda Jedi. - Jango mógł o tym z nimi porozmawiać. - I co dalej? - Mogłeś się z nimi pogodzić. - No i? - Kału, trzeba było im jakoś to wytłumaczyć i powstrzymać ich przed podjęciem

tej decyzji. - I wyjawić, że szkolimy armię? - zapytał Mandalorianin. -Narazić na niebezpie-

czeństwo moich chłopców? Mowy nie ma. Pamiętaj, żebyś nigdy im o tym nie wspo-mniała, rozumiesz? To jedyna rzecz, jaką zachowałem przed nimi w tajemnicy.

A więc dla szkolonych przez siebie mężczyzn poświęcił własne dobre imię. Zre-zygnował z ostatniej szansy, by cieszyć się miłością i przebaczeniem członków rodziny. Świadomość tego poraziła Etain niczym cios pięścią.

Młoda Jedi odwróciła się do Vaua. - Czy i ty uważasz podopiecznych za swoich synów? - zagadnęła. - Naturalnie - przyznał sierżant. - Nie mam innych i dlatego wyszkoliłem ich w ta-

ki sposób, żeby przeżyli. Niech ci się nie wydaje, że ich nie kocham, tylko dlatego, że nie rozpieszczałem ich jak dzieci.

Znów do tego wracamy - odezwał się pogardliwie Skirata. - Za chwilę ci powie, że jego ojciec wycisnął mu cały osik z tyłka i tylko dzięki temu zrobił z niego człowieka. A mimo to jego syn uważa, że buir nie wyrządził mu żadnej krzywdy.

- Straciłem tylko trzech ludzi z mojej serii, Kału - odciął się Vau. - To chyba naj-lepiej świadczy o wyższości moich metod szkolenia.

- A ja straciłem czternastu - odparł Skirata. - Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - Stałeś się mięczakiem, a twoi podwładni nie są zabójcami. - To prawda, nie zrobiłem z nich dzikich zwierząt jak ty ze swoich, ty hufuunie. Etain stanęła między nimi i rozłożyła ręce. Fragmenty dawnych rozmów wskoczy-

ły na swoje miejsca z zatrważającą jasnością. W gardzieli strilla zbudził się chrapliwy pomruk. Zwierzę zeskoczyło na podłogę i zaczęło spacerować tam i z powrotem przed Vauem, jakby zamierzało go chronić.

Jak to dobrze, że drzwi do sypialni komandosów były zamknięte. - Proszę was, przestańcie - powiedziała młoda Jedi. - Nie chcemy przecież, żeby

wasi podopieczni usłyszeli, jak się kłócicie albo walczycie, prawda? Jak powiedział Niner, zachowajcie energię na walkę ze złymi gośćmi.

Skirata odwrócił głowę i spojrzał na nią z absolutną koncentracją a Etain wyczuła zmarszczkę w Mocy. Jej powodem nie była jednak reakcja człowieka, którego uraziła bolesna prawda, ale autentyczna udręka. Kai spojrzał w dół, na Mirda, jakby się zasta-nawiał, czy nie odrzucić go kopniakiem na bok, ale po chwili odwrócił się i utykając, wyszedł na platformę ładowniczą.

Etain spojrzała na Vaua. - Nie rób mu tego - powiedziała. - Proszę cię, daj mu spokój. Mandalorianin wzruszył ramionami i podniósł masywne zwierzę, jakby było ma-

łym szczeniakiem. Strill polizał go po twarzy.

Page 138: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

275- Podczas walki można być zimnym jak lód albo rozgrzanym do czerwoności jak

żelazo - powiedział. - Kai wybrał gorący sposób toczenia walki i właśnie na tym polega jego słabość.

- Czasami mam wrażenie, że słyszę słowa mojego dawnego mistrza - westchnęła Etain. Wyszła na platformę i stanęła obok Skiraty.

Napowietrzne szlaki Coruscant ciągnęły się nad nimi i pod nimi jakby w nieskoń-czoność. Kiedy młoda Jedi oparła się o poręcz balustrady, jej głowa znalazła się na tym samym poziomie co głowa Mandalorianina. Oboje patrzyli w dół, dopóki Etain nie spojrzała na sierżanta.

- Kału, jeżeli chcesz, żebym coś zrobiła w sprawie Vaua... - zaczęła. Skirata pokręcił głową ale spoglądał cały czas w dół. - Dziękuję za dobre chęci, ad'ika, ale sam sobie poradzę z tą kupą osika - powie-

dział. - Nigdy nie pozwól, żeby manipulował tobą jakiś brutal. Skirata jakiś czas nie od-

powiadał i tylko poruszał szczęką. - To ja ponoszę winę - stwierdził w końcu. - Za co? - Za to, że posłałem tamtych chłopców na śmierć. - Kału, nie obwiniaj siebie za to. - Przyjąłem przecież kredyty, prawda? - wyjaśnił Mandalorianin. - Wystarczyło

jedno gwizdnięcie Janga, a ja do niego przybiegłem. Szkoliłem tych chłopców od naj-młodszych lat, jeszcze kiedy byli dziećmi... małymi dziećmi. Osiem, a może dziewięć lat nie robiłem nic innego poza szkoleniem ich i uczeniem sztuki wałki. Pozbawiłem ich przeszłości, dzieciństwa i przyszłości.

- Kału... - usiłowała mu przerwać młoda Jedi. - Moi chłopcy nie wychodzą na przepustki ani nie marnują czasu na rozrywki -

ciągnął sierżant. - Nie upijają się ani nie uganiają za kobietami. Szkolimy ich i leczymy, żeby móc ich przerzucać z bitwy do bitwy. Nie mają ani dnia wolnego. Nie znają rado-ści ani odpoczynku. A później zeskrobujemy ich z pola walki i wysyłamy to, co jeszcze zostało, na kolejne fronty wojny.

- Przecież walczysz u ich boku - zaprotestowała Etain. - Dałeś im dziedzictwo. Je-steś dla nich jak rodzina.

- Nie różnię się w niczym od Vaua. - Gdyby cię tam nie było, twoje miejsce zająłby ktoś podobny do niego - zauważy-

ła młoda Jedi. - Zapewniłeś swoim chłopcom miłość i szacunek. Skirata ciężko westchnął i zaplótł ręce, ale nie oderwał łokci od poręczy balustra-

dy. Z dołu napłynął odgłos klaksonu jakiegoś śmigacza. - Wiesz, co ci powiem? - zapytał. - Moi chłopcy zaczęli ćwiczyć z użyciem ostrej

amunicji, kiedy ukończyli dziesięć lat. To oznacza, że wysyłałem dziesięcioletnie dzieci na śmierć. A później jedenastoletnie i dwunastoletnie, i tak dalej, aż się stali dorosłymi mężczyznami. Straciłem czterech z mojej serii z powodu wypadków podczas ćwiczeń... Niektórzy zawdzięczali śmierć mnie, mojemu karabinowi, mojej ocenie sytuacji. Mo-żesz to sobie wyobrazić?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

276- Słyszałam, że tak dzieje się w każdej armii - stwierdziła młoda Jedi. - A zatem zapytaj mnie, dlaczego nigdy nie powiedziałem: „Dość, wystarczy".

Miałem nawet żal do ciebie, ad'ika. Zastanawiałem się, z jakiego powodu tacy jak ty godzą się stanąć na czele armii niewolników. A później pomyślałem: Kału, ty hufuunie. Jesteś taki sam jak ona. Ty także nie miałeś nic przeciwko temu.

- Twoi żołnierze cię uwielbiają- przypomniała Etain Skirata zamknął oczy i długo ich nie otwierał. - Uważasz, że dzięki temu czuję się chociaż trochę lepiej? - zapytał w końcu. - Ten

śmierdzący strill też uwielbia Vaua. Trudno to wytłumaczyć w racjonalny sposób, ale potwory bywają często uwielbiane.

Etain zastanowiła się, czy nie wpłynąć na umysł Skiraty i nie uspokoić go, żeby przestały go dręczyć wyrzuty sumienia. Mandalorianin był jednak silną indywidualno-ścią... i na tyle bystrym człowiekiem, że na pewno by zauważył wpływ jej myśli i go odrzucił. A gdyby chciała go nakłonić do współpracy... Nie, Skirata nigdy by nie wy-brał łatwej drogi. Nie mogła mu zaproponować żadnej pociechy, bo poczułby się jesz-cze gorzej.

Był człowiekiem obdarzonym wyjątkowym, imponującym rodzajem odwagi. Z początku Etain odniosła wrażenie, że główną cechą jego charakteru jest wstyd. Że wstydzi się, bo odczuwa dumę z własnego postępowania. Dopiero po jakimś czasie się przekonała, że sierżant nie jest wcale zawstydzony własnymi uczuciami. Był człowie-kiem wystarczająco odważnym, żeby nosić serce na dłoni. Prawdopodobnie dzięki temu skuteczniej zabijał. Umiał kochać równie bezkompromisowo jak odbierać życie.

Mocy, przestań mi o tym przypominać, pomyślała Etain. Dualizm. Wiem, o co chodzi. Wiele razy słyszałam, że nie może istnieć jasność bez ciemności.

Jej duchowe rozterki nie miały zresztą żadnego znaczenia, odkąd nosiła dziecko Darmana. Bardzo chciała mu o tym powiedzieć, ale musiała zaczekać.

- Kochasz ich, Kału, a miłość nigdy nie bywa czymś niewłaściwym - powiedziała. - Tak, to prawda. - Poorana bruzdami twarz mężczyzny rozpromieniła się nagle. -

Wszystkich. Jeżeli nie liczyć moich Zer, zacząłem szkolić stu czterech uczniów, z któ-rych przeżyło dziewięćdziesięciu komandosów. Mówi się, że rodzice nie powinni żyć dłużej niż dzieci, aleja ich wszystkich przeżyję. Przypuszczam, że ta kara słusznie mi się należy, bo okazałem się parszywym ojcem.

- Ale... - Nie. - Skirata uniósł rękę, żeby ją powstrzymać, i młoda Jedi urwała. Mówił ła-

godnym tonem, ale domagał się absolutnego posłuszeństwa. - To nie to, co ci się wyda-je. Nie wykorzystuję tych chłopców, żeby uspokoić własne sumienie. Zasługują na coś lepszego. Wykorzystuję coś, czego się nauczyłem w życiu... dla ich dobra.

- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, dopóki są kochani? - Owszem, ma - odparł Mandalorianin. - Muszę stale sobie przypominać, że trosz-

czę się o nich z powodu tego, kim są bo w przeciwnym razie znów zaliczyłbym ich do grupy przedmiotów. Jesteśmy Mandalorianami, a Mandalorianie to nie tylko wojowni-cy. Są także ojcami i synami, a więzy rodzinne mają dla nich ogromne znaczenie. Ci chłopcy zasługują na to, by mieć ojca. Zasługują także na własnych synów i własne

Page 139: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

277córki, ale dzieci po prostu nie są im pisane. Mogą więc tylko sami być synami. Mam dwa obowiązki: nauczyć moich synów polegania na własnych siłach i wpoić im, że oddałbym za nich życie. - Skirata oparł się na poręczy balkonu i utkwił spojrzenie w mglistej przepaści. - Naprawdę oddałbym za nich życie, Etain. Nie miej co do tego wątpliwości. Powinienem był sobie to równie jasno uświadomić, kiedy zacząłem ich szkolić jeszcze na Kamino.

- I zrezygnowałbyś z dalszego szkolenia? - zapytała młoda Jedi. - Skazałbyś ich na taki los? Przecież nie mogłeś zmienić programu szkolenia klonów, chociaż mógłbyś się łudzić, że wykazałeś się odwagą.

- Właśnie tak to widzisz? - chciał wiedzieć Skirata. - Co? Że gdybyś się chyłkiem wycofał i zrezygnował z ich szkolenia, miałbyś

spokojne sumienie, ale nie wpłynęłoby to na poprawę ich sytuacji? - domyśliła się Eta-in.

Mandalorianin na chwilę oparł głowę na splecionych rękach. - No cóż, to odpowiedź na moje pytanie - stwierdził ponuro. Podobnie jak sklonowani żołnierze Jedi Etain nie znała prawdziwego ojca, ale w

obecnej chwili uświadomiła sobie nagle, kto powinien nim być. Podeszła bliżej do Ski-raty, oparła się o niego i położyła głowę na jego ramieniu. W kąciku oka mężczyzny pojawiła się łza, która spłynęła wolno po policzku. Mandalorianin otarł ją rękawem kurtki i uśmiechnął się z przymusem. Cały czas patrzył w dół, jakby całą jego uwagę pochłaniało obserwowanie ruchu pojazdów na napowietrznym szlaku.

- Jesteś dobrym człowiekiem i wspaniałym ojcem - powiedziała cicho Etain. - Ani chwili nie powinieneś w to wątpić. Twoi chłopcy tak o tobie myślą. Ja też.

- No cóż, nie byłem dobrym ojcem, dopóki oni nie zaczęli mnie za takiego uważać - odparł Mandalorianin.

Etain wiedziała, że sierżant wkrótce zostanie dziadkiem. Była pewna, że ta wia-domość sprawi mu wielką radość. Zwróciła Darmanowi przyszłość. Zamknęła oczy i zaczęła się rozkoszować rozkwitającym w niej nowym życiem... silnym, dziwnym i wspaniałym.

Chata Qibbu, Coruscant, główny bar, godzina 18.00, 385 dni po bitwie o Geonosis

Ordo przecisnął się do stolika, znalazł wolne miejsce między Ninerem a Bossem i nalał sobie szklaneczkę soku.

Posługując się wibroostrzem, Corr pokazywał Scorchowi niebezpieczną sztuczkę, która wymagała błyskawicznych odruchów, trzeba było cofnąć rękę, zanim ostrze wzbije się z hukiem w blat stołu. Komandos z Drużyny Delta przyglądał się temu nie-ufnie.

- Tobie to dobrze, bo masz metalowe ręce, ty oszukańczy di'kucie - powiedział. - Jeżeli mnie się coś stanie, poleje się krew.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

278- A-a, zazdrościsz mi! - zadrwił Corr. Jego ostrze musnęło palec komandosa i wbi-

ło się w stół. Jusik i Darman zaczęli wiwatować. - Wy, błyszczący chłopcy, zawsze zazdrościcie nam, puszkom z mięsem.

Członkowie obu drużyn byli najwyraźniej w podniosłych i radosnych nastrojach... cały czas opowiadali długie i wymyślne dowcipy. Nawet Sev i Fi przestali ze sobą ry-walizować. W ciągu trzydziestu następnych godzin wszyscy mieli do wykonania trudne zadanie, które chyba zaprzątnęło ich umysły do tego stopnia, że przestali zwracać uwa-gę na to, kto należy do której drużyny. Ordo spodziewał się, że tak się stanie. Mimo wszystko byli zawodowcami, a zawodowcy myśleli przede wszystkim o swojej pracy Gdyby nie stawiali jej na pierwszym miejscu, mogliby stracić życie.

Na razie jednak się bawili. Ordo podejrzewał, że pierwszy raz w życiu mogli się odprężyć. Rozumiał ich, bo i dla niego było to zupełnie nowe doświadczenie. Jeszcze nigdy nie widział Skiraty tak szczęśliwego. Między komandosami siedział także Jusik, który miał pod kurtką napierśnik mandaloriańskiego pancerza.

- Bard'ika dostał go od nas w prezencie - wyjaśnił Skirata, stukając w pancerz kostkami palców. - Żebyśmy wszyscy mogli zjeść tę wystawną kolację.

I żeby niektórzy spośród nas nie zginęli przed końcem następnego dnia, dodał w duchu.

Komandosi dobrze wiedzieli, że właśnie takie było prawdziwe znaczenie jego słów. Cały czas żyli ze świadomością że mogą umrzeć. Tym bardziej wzruszająca była niezwykła więź, jaka połączyła tych, po których najmniej można się było tego spo-dziewać. Kto mógłby przewidzieć, że dwoje Jedi, którzy otwarcie przyznawali się do problemu związków emocjonalnych z innymi osobami - a Ordo był pewny, że ich ro-zumie - połączą swój los z przypadkową zbieraniną sklonowanych żołnierzy, od kapi-tana do szeregowca. Szeregowca, który zrezygnował z wojskowego stopnia, żeby pod-porządkować się sierżantowi, chociaż ten sierżant nie podporządkowywał się nikomu.

Fi, który miał niezwykły talent do psucia nastroju, uniósł szklaneczkę z sokiem. - Za Sieka - powiedział. Na wzmiankę o pilocie wszyscy przy stole umilkli i pochylili głowy. - Za Sieka - powtórzyli chórem. Nie było sensu poddawać się smutkowi, bo najlepszym sposobem spożytkowania

ich energii było wyrównanie rachunków z Separatystami. Jusik mrugnął do Orda, jakby w panującym hałasie tylko tak mógł dać wyraz rozpierającej go radości. Jeżeli nawet kiedyś, podobnie jak Zey, starał się sprawiać wrażenie surowego i poważnego, zupełnie już z tego zrezygnował. Zachowywał się, jakby był jednym ze zgranej grupy mężczyzn. W zakonie Jedi może i istniała jakaś forma braterstwa, ale chyba w niczym nie przy-pominała więzi łączącej komandosów.

Mereel, który przywrócił włosom naturalny czarny kolor, zabawiał wszystkich re-cytowaniem niecenzuralnych wyrazów w czterdziestu językach. Do tej pory ani razu nie powtórzył żadnego określenia. Skręcając się ze śmiechu, Fi nachylał się nisko nad stołem.

Świetnie bawił się nawet Niner, który od czasu do czasu dorzucał jakieś plugawe słowo po huttańsku.

Page 140: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

279- Miło wiedzieć, że twoje umiejętności lingwistyczne nareszcie się do czegoś

przydają- powiedział. - Urpghurit - odezwał się Mereel z kamiennym wyrazem twarzy. - Obrzydliwe - skomentował Fi. - Baay shfat. - Co to znaczy? Mereel pochylił się do niego i przetłumaczył mu ten zwrot do ucha, ale zauważył,

że komandos jest wyraźnie speszony. Zmarszczył brwi. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że nigdy tego nie słyszałeś? - zapytał. - Wychowywano nas na grzecznych chłopców - wyjaśnił Fi, lekko zawstydzony. -

Czy Huttowie naprawdę robią coś takiego? - Lepiej będzie, jeżeli w to uwierzysz. - Nie jestem pewny, czy podoba mi się życie w cywilnym społeczeństwie - stwier-

dził Fi. - Chyba czułbym się bezpieczniej pod ostrzałem. To miał być dowcip, ale - jak we wszystkich dowcipach Fi - pod powierzchnią

kryła się gorzka rzeczywistość. Fi nie przystosował się jakoś do życia w normalnym świecie. Przy stole zapadła cisza, podczas której także wszyscy zebrani zastanawiali się, czym naprawdę jest zwyczajne życie.

- Mogę do ciebie strzelić, jeżeli cię to pocieszy - odezwał się w końcu Sev. Wszyscy się roześmiali. Darman dopił sok, wstał i ruszył do wyjścia. Scorch rzucił

w niego orzeszkiem warra tak celnie, że trafił w głowę. - Dokąd się wybierasz, Dar? - zapytał. - Muszę wykalibrować swój dece - odparł komandos. Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, ale Darman nie wyglądał na rozbawio-

nego. Wzruszył ramionami i skierował się do turbowindy. Po drodze przecisnął się przez tłum żołnierzy z elitarnej Czterdziestki jedynki, których czekało najwyżej kilka dni urlopu. Przynajmniej mieli coś, o czym wielu innych żołnierzy mogło tylko marzyć: dwa tygodnie przerwy w walkach. Mimo to klony nie wyglądały na specjalnie zadowo-lone. Zdaniem Kal’buira reagowały podobnie jak więźniowie na wolności po odsiedze-niu długoletniego wyroku. Oni także nie czuli się pewnie, bo nie wiedzieli, jak żyć poza celą ani co robić, kiedy życie przestaje biec utartymi ścieżkami.

Ja to już wiem, pomyślał Darman. A Fi chce się dowiedzieć. - Nie denerwuj go uwagami na temat Etain, synu - odezwał się Skirata. Scorch wyglądał na zdezorientowanego. - Przecież Dar nie łamie paragrafu żadnego regulaminu, prawda? - zapytał. - On chyba nie, ale ona tak - odparł sierżant. Najlepiej było o tym nie myśleć. - Co się stanie z nami, kiedy ta wojna dobiegnie końca? - zainteresował się Corr. Mereel się uśmiechnął. - Zaskarbicie sobie wdzięczność Republiki - powiedział. - A teraz kto zgadnie, co

oznacza to ubezjańskie słowo? Ordo spojrzał na Skiratę, który uniósł szklankę w jego stronę. Atin podszedł do

stolika i zajął miejsce zwolnione przez Darmana. Atinowi towarzyszyła Twi'lekanka

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

280Laseema, która trzymała go pod rękę. Wynikało stąd, że komandos nie jest taki nie-śmiały, na jakiego wyglądał. Z wyjątkiem Vaua i Etain w barze zgromadzili się wszy-scy członkowie grupy operacyjnej. Rozumieli, że połączyła ich silna więź. Mieli także świadomość, że coś dobiega końca.

Skirata spojrzał na Orda. - Ty i Mereel macie coś w zanadrzu - powiedział. - Czuję to przez skórę. - Mereel ma ważną informację, Kal’buir - oznajmił zwiadowca. - A więc jednak. Ordo zastanawiał się, czy powinien mu to wyznać. Obawiał się, że taka informacja

mogłaby sierżanta zanadto zdekoncentrować, ale przecież nie musiał wyjawiać mu szczegółów. Mogło też być tak, że po usłyszeniu tej wiadomości Kal'buir z większą energią stawi czoło temu, co miało ich wkrótce czekać.

- Wyśledził, dokąd nasza wspólna przyjaciółka uciekła bezpośrednio po zakończe-niu bitwy - powiedział Ordo.

Nie musiał dodawać, że ma na myśli kaminoańską badaczkę Ko Sai, dyrektorkę programu klonowania, która zniknęła po bitwie o Kamino. Polowanie na nią było spra-wą prywatną nie Republiki - chociaż to Wielka Armia finansowała poszukiwania - i sprowadzało się często do pytania: czy ktoś słyszał jakieś wieści?

Gdyby którykolwiek z pozostałych braci - Prudii, A'den, Kom'rk czy Jaing - także na coś trafił, Skirata zostałby o tym poinformowany. Zwiadowcy mogli wykonywać zadania dla Republiki, ale najwięcej energii poświęcali poszukiwaniom informacji o kaminoańskiej technice klonowania, do których dostęp miała tylko Ko Sai.

Skirata się rozpromienił, a uśmiech na chwilę wygładził wszystkie zmarszczki i blizny na jego twarzy.

- To właśnie chciałem usłyszeć - powiedział z zadowoleniem. - Wszyscy odzyska-cie przyszłość. Przysięgam.

Jusik obserwował go z zainteresowaniem. Ukrywanie emocji przed Jedi tak wraż-liwymi na Moc jak on i Etain nie miało sensu, ale było mało prawdopodobne, żeby sierżant podzielił się z nim tą tajemnicą. Nie zdradził jej nawet drużynom swoich ko-mandosów. Nie mógł mieć pewności, czy Zera wykonają zadanie, więc było bezpiecz-niej, żeby na razie komandosi o niczym nie wiedzieli.

Rycerz Jedi uniósł szklaneczkę, w której miał tylko sok. Nikt przy zdrowych zmy-słach nie piłby alkoholu przed tak trudną wyprawą. Komandosi zresztą i tak go nie używali, a jeśli wierzyć plotkom, sam Kal’buir pozwalał sobie tylko na niewielką ilość ognistego bezbarwnego tihaara późnym wieczorem, żeby szybciej zasnąć. W miarę upływu wypełnionych ćwiczeniami lat na Kamino miał coraz większe kłopoty z zasy-pianiem, jakby nie dawały mu zasnąć coraz silniejsze wyrzuty sumienia.

Tej nocy zamierzał jednak usnąć bez alkoholu, nawet gdyby miał spać na krześle zamiast na łóżku. Wyglądał jak zupełnie inny człowiek.

- To znakomita wiadomość - powiedział. - Ośmieliłbym się nawet stwierdzić, że to pomyślna wróżba.

Komandosi pili sok, opowiadali sobie dowcipy i sprzeczali się co do znaczenia huttańskich przekleństw. W pewnej chwili komunikator Skiraty cicho zaświergotał.

Page 141: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

281Sierżant schylił głowę i dyskretnie odpowiedział na wezwanie. Ordo usłyszał, jak Man-dalorianin pyta:

- Teraz? Mówisz poważnie? - Co się stało? - zaniepokoił się zwiadowca. Mereel także przerwał w pół słowa wypowiadane przekleństwo. Przy stole zapadła

cisza. - To nasz klient - oznajmił Skirata, a na jego twarz powróciło napięcie. - Jego lu-

dzie mają niewielki kłopot i muszą przystąpić do działania jeszcze tej nocy. Nie mamy czasu na przygotowania, ad'ike... Musimy rozpocząć akcję za trzy godziny.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

282

R O Z D Z I A Ł

20 Czy wiesz, co zazwyczaj wykrzykują sierżanci do nowych rekrutów? „Jestem twoją

matką! Jestem twoim ojcem!" Ale co można zrobić, jeżeli okaże się to prawdą? Ci żoł-nierze nie mieli nikogo oprócz Kala Skiraty. Jak można się spodziewać, że z tych chłop-

ców wyrosną normalni ludzie? kapitan Jaller Obrim podczas rozmowy z żoną przy kolacji

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 19.35, 385 dni po bitwie o Geonosis:

cała grupa operacyjna gotowa do akcji

- A zatem na czym polega twój shabla problem, Perrive? -Skirata prowadził roz-mowę przez komunikator, który zazwyczaj przypinał do nadgarstka, ale kiedy przy-twierdzał elementy pancerza Mando, musiał postawić go na stole. Ordo, który stał poza zasięgiem mikrofonu, utrzymywał łączność z Obrimem za pomocą własnego komuni-katora. - Stchórzyłeś w ostatniej chwili? Nie dałeś rady zebrać tylu kredytów? O co właściwie chodzi?

Skirata nie musiał udawać rozgniewanego. Był wściekły. Wszyscy członkowie je-go zespołu przywykli do działania zgodnie z harmonogramem, a tymczasem cały plan - starannie ułożony, żeby wyeliminować jak największą liczbę złoczyńców - zaczynał chwiać się w posadach. Wokół Mandalorianina komandosi z Delty i Omegi przytwier-dzali elementy pancerzy, sprawdzali karabiny DC-17, granaty, linki z kotwiczkami, sprzęt do wyważania drzwi i dwie wyrzutnie rakiet typu Plex, po jednej na każdą dru-żynę.

Na chwilę poczuł się nieswojo, kiedy zauważył, że Omegi i Vau mają czarne pan-cerze. Są moimi podwładnymi, przypomniał sobie jednak od razu. Należą do mojego zespołu. Ponownie skupił uwagę na rozmowie z Perrive'em.

- Jeden z naszych towarzyszy został zatrzymany przez policję - wyjaśnił mężczyzna. Mówił z bardzo wyraźnym jabiimskim akcentem, co było

oznaką zdenerwowania. Jak każdy najemnik, Skirata się ucieszył, kiedy to sobie uświa-domił. Zaczął dawać gorączkowe sygnały zwiadowcy, ale Ordo już się nachylił do swojego komunikatora, żeby przekazać usłyszaną informację Obrimowi.

Page 142: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

283- Musimy przyspieszyć całą operację. - Mamy pojawić się z towarem, kiedy wokół ciebie roi się od agentów CSB? -

oburzył się Mandalorianin. - Jestem poszukiwany w mieście za siedem zabójstw na zlecenie.

Ordo uniósł dłoń na wysokość barku i rozczapierzył palce na znak, żeby sierżant czekał w pogotowiu. Perrive głośno przełknął ślinę.

- Wcale się nie roją jak to określiłeś - powiedział. - Aresztowali tylko jednego mo-jego człowieka. To mogło być słabe ogniwo.

Zapytaj Obrima, czy to prawda, zasygnalizował Skirata. - Gdzie? - zapytał. - Lepiej, żeby to nie było na moim podwórku. - W sektorze przemysłowym - wyjaśnił mężczyzna. - Przyczepili się do niego, bo

miał zainstalowane nielegalne działko na pokładzie swojego śmigacza. Ordo kiwnął głową i odgiął kciuk do góry na znak, że kapitan Jaller potwierdził tę

informację. Skirata odetchnął z ulgą. - Możesz uważać, że jestem zbyt podejrzliwy, ale kiedy ktoś ostatnio wykręcił mi

taki numer, nie zamierzał zapłacić za dostarczony towar - powiedział. - Nie trzymasz się ustalonego harmonogramu.

- To naprawdę tylko zwyczajny, niefortunny zbieg okoliczności - stwierdził Per-rive.

- W takim razie zjawię się w twoim lokalu o dwudziestej drugiej zero zero - zde-cydował Mandalorianin. - Chyba nie będziesz miał mi za złe, jeżeli ze względów bez-pieczeństwa wpadnę tam w towarzystwie kilku moich kolegów?

- Nie możemy się tam spotkać - zastrzegł Brodacz. - Mamy kłopoty z transportem. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Tylko to, że musimy przelecieć naszymi pojazdami w bezpieczne miejsce - wyja-

śnił mężczyzna. - Przynieś towar bezpośrednio na nasze lądowisko, żebyśmy go mogli od razu załadować.

Scorch stanął przed Skirata z wyrazem chłopięcego zachwytu na twarzy. Wymó-wił bezgłośnie słowo: CoruFresh. Każdy dobry najemnik umiał czytać z ruchu warg, bo inaczej podczas bitwy, ogłuszony przez długotrwały huk wystrzałów, nie zrozumiałby ani słowa.

- Powiedz, gdzie mam ci dostarczyć towar - zażądał Mandalorianin. - Zgromadziliśmy kilka pojazdów w) sektorze handlowym kwadrantu F-

Siedemdziesiąt Sześć - odparł Perrive. Skirata zobaczył, że Scorch zaciska pięści i wymachuje rękami w geście bezgło-

śnego triumfu. Członkowie grupy operacyjnej mieli pojawić się w miejscu, które już wcześniej szczegółowo rozpoznali.

- Muszę znać współrzędne i wiedzieć dokładnie, czego mogę się tam spodziewać - oznajmił sierżant. - Muszę też mieć pewność, że nie będzie tam na nas czekał komitet powitalny funkcjonariuszy CSB.

- Nie żartowałeś, kiedy mówiłeś, że cię poszukują? - zapytał Perrive. - Czy właśnie nie dlatego ubijasz ze mną interes? - odparł Skirata.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

284- Niech będzie, jak sobie życzysz - zgodził się mężczyzna. - Zobaczysz tam sie-

dem śmigaczy ciężarowych w barwach CoruFresh i cztery osobowe śmigacze po-wietrzne: dwa korosy i dwie wykonane na zamówienie J-Dwunastki.

- Aż tyle na sto kilogramów materiałów wybuchowych? - udał zdziwienie Skirata. - Taką ilość damy radę udźwignąć razem z bratankiem w dwóch dużych torbach na zakupy, chakaarze.

- Nie chodzi tylko o dostawę sprzętu, Mando - wyjaśnił Perrive. - Muszę także ewakuować swój personel. Wiem, że nas nie szanujesz, ale jesteśmy żołnierzami i ma-my własny kodeks honorowy. Chcemy dostać towar za uzgodnioną cenę. Nie będzie żadnych niespodzianek.

Skirata umilkł, jakby wciąż jeszcze się wahał. - Spotkam się z tobą tam, gdzie powiedziałeś - odezwał się w końcu. - Nie ze mną ale z moją zastępczynią- wyprowadził go z błędu Brodacz. - Widzia-

łeś ją podczas poprzedniego spotkania. Ja zmywam się stąd inną drogą. - W takim razie podaj mi współrzędne - zażądał Skirata. - Zaraz zaczynamy pako-

wać towar. - Twoje kredyty znajdą się na koncie o dwudziestej pierwszej pięćdziesiąt - przy-

pomniał Perrive. - Miło się z tobą robi interesy - pochwalił Mandalorianin. -Ale jeżeli zobaczę bla-

stery chłopców z CSB albo cokolwiek, co przypomina niebieski mundur, nici z naszej umowy.

Skirata przerwał połączenie. W pokoju, w którym przebywało piętnaście podnie-conych, napompowanych adrenaliną i rwących się do akcji osób, na chwilę zapadła absolutna cisza, zaraz jednak rozległ się zbiorowy okrzyk radości. Przyłączyła się na-wet Etain, której Skirata nigdy by nie podejrzewał o uzewnętrznianie entuzjazmu.

- A więc jednak nie wszystko stracone, vode - odezwał się Vau. Lord Mirdalan podskakiwał, drapiąc środkowymi i tylnymi łapami poszarpany dywan. Zwierzę wy-czuwało podniecenie ludzi i także chciało wziąć udział w polowaniu. - Przechodzimy do planu B. Unieruchomimy pojazdy i wyeliminujemy pasażerów.

- Unieruchomimy... -powtórzył Scorch. - Użyjemy minimalnej siły, niezbędnej do wykonania zadania - wyjaśnił Mandalo-

rianin. - Nie zapominajcie, że będziemy działali na terenie miasta. - Holomapa - odezwał się Ordo. - Pamiętajcie, że nadal mam po drugiej stronie

Obrima. Muszę mu złożyć zwięzły raport o rozwoju sytuacji, moi drodzy. Wszyscy zgromadzili się wokół Corra, który cały czas z cichym entuzjazmem ko-

relował poruszające się czerwone nitki z płonącymi jasnym blaskiem punktami. Meto-dyczny, spokojny chłopak, doszedł do wniosku Skirata. Jest saperem, więc musi mieć te cechy charakteru.

- Kręcą się jak szaleni, tu i tu - oznajmił żołnierz. Powiększył holowizerunek i wskazał dwa węzły splątanych czerwonych linii, które wyglądały jak niedbale zwinięte motki świecących nici. Oba węzły znajdowały się w sektorze handlowym kwadrantu B-85, tam, gdzie Fi śledził Vinnę Jiss. Oznakowani podejrzani najwyraźniej pokonywali tę samą trasę wielokrotnie tam i z powrotem. - Moim zdaniem przenoszą sprzęt na pie-

Page 143: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

285chotę. Mnóstwo sprzętu, z dwóch miejsc. W ciągu ostatnich kilku godzin nie odwiedzili jednak ani razu żadnego z dwóch apartamentów, które obserwował kapitan Ordo. Chy-ba możemy wnioskować, że je opuścili.

Skirata wiedział, co by zrobił na ich miejscu. Na pewno by nie wysyłał do zabra-nia sprzętu z kilkunastu miejsc dużej repulsorowej ciężarówki, bo za bardzo rzucałaby się w oczy. Postarałby się zgromadzić dyskretnie wszystko, co udało mu się zdobyć, w centralnym punkcie, z którego później by odleciał.

- Zamierzają zabrać wszystko statkami z tego lądowiska - powiedział. - Jasna sprawa. - Ordo i Mereel pokiwali głowami. Scorch tylko wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nagle jeden czerwony punkcik odłączył się od miejsca oznaczającego usytuowany

w sektorze bankowym dom, w którym Skirata spotkał się z Perrive'em i jego wspólni-kami. Poruszał się szybko, co oznaczało, że ktoś opuścił budynek w kabinie powietrz-nego śmigacza.

- Uruchomić holokamerę - rozkazał Skirata. Ordo włączył emiter w rękawicy i pokazał obraz ze zdalnie sterowanej kamery.

Rzeczywiście z dachu budynku wystartował śmigacz. - Idę o zakład, że to Perrive - stwierdził Vau. Skirata liczył się z tym, że nie wyłapią wszystkich najważniejszych podejrzanych,

ale chodziło o to, żeby wyeliminować jak najwięcej członków siatki Separatystów. - Szkoda - powiedział. - Może dopadniemy go później. Fi wyciągnął dłoń, na której leżał sterownik zdalnie wyzwalanego detonatora. - Jeżeli leci tym samym zielonym śmigaczem... - zaczął. - Tym, do którego mnie zabrali? - upewnił się Mandalorianin. - Tak. - Fi... Może pan spowodować eksplozję w dowolnej chwili, panie sierżancie. - Koman-

dosi znów zaczęli używać stopnia wojskowego Skiraty. Chyba robili to odruchowo, jak tylko włożyli pancerze. - Zeszłej nocy umieściłem w głębi wlotu powietrza miłą nie-spodziankę.

- Leciałem tym śmigaczem - przypomniał Skirata. - Wiem - odparł Fi. - Sprytne, prawda? Sierżant sięgnął po sterownik, ale zanim go wsunął do kieszeni, upewnił się, że

jest zabezpieczony. - Ord'ika, chciałbym porozmawiać z Jallerem - powiedział i wyciągnął rękę po

komunikator, przez który zwiadowca utrzymywał łączność z Obrimem. - Czy twoi ludzie obserwują miejsca, które wskazaliśmy? - zapytał.

W głosie funkcjonariusza CSB brzmiało napięcie. - Ściągamy agentów pracujących na inne zmiany - zaczął. - Synchronizujemy

wszystko tak, żeby rozpocząć akcję dokładnie o dwudziestej drugiej zero zero, zgoda? - Zgoda - odparł Skirata. - Na czas akcji przełączę cię na mój kanał, ale nie kon-

taktuj się ze mną chyba że sytuacja stanie się krytyczna. Jeżeli nie, trzymaj się z daleka

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

286od miejsc o współrzędnych, które za chwilę ci podam. Staraj się udawać, że nic o nas nie wiesz.

- Przykro mi z powodu aresztowania tamtego terrorysty, ale to nie była robota mo-ich ludzi - oznajmił Obrim. - Zdaje się, że chodziło o rutynową kontrolę siły ognia bro-ni pokładowej.

- Dobrze chociaż, że ich spłoszyliście - stwierdził Skirata. - Kiedy ktoś nadepnie im na odcisk, zazwyczaj stają się nieostrożni.

- Czyli jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, skontaktuję się z tobą za dwanaście godzin - podsumował Jaller. - Stawiasz następne śniadanie, pamiętasz?

- Ty także uważaj na siebie, przyjacielu - odparł sierżant. Możliwe warianty rozwoju sytuacji i związane z nimi zagrożenia rysowały się w

jego umyśle z kryształową przejrzystością. Dwa kluczowe fragmenty operacji były już dopięte na ostatni guzik: zsynchronizowany atak funkcjonariuszy CSB na mniej istotne węzły siatki terrorystów oraz przechwycenie nieznanej liczby głównych podejrzanych i ich pojazdów na lądowisku.

- Pamiętajcie, vode, żadnych jeńców. - Skirata wyjął pakiet medyczny i przygoto-wał jednorazową strzykawkę z silnym środkiem przeciwbólowym. Odwinął miękką cholewę lewego buta i wbił igłę głęboko w kostkę. Poczuł dojmujący ból, ale zacisnął zęby i zaczekał, aż minie. Tej nocy nie mógł sobie pozwolić na utykanie. - Strzelamy w taki sposób, żeby zabić.

Czternastu mężczyzn i jedna kobieta musi zlikwidować mniej więcej dwudziestu terrorystów, pomyślał. To bardzo kosztowne wykorzystanie sił zbrojnych - taniej było-by posłużyć się robotami - ale powinno przynieść spodziewane rezultaty.

Po mieście kręciło się wciąż jeszcze wiele innych celów, których komandosi nie oznakowali, ale jeśli chodziło o pokonanie niewielkiej organizacji składającej się z siatki komórek terrorystów, wyeliminowanie głównej powinno odegrać kluczową rolę. Sparaliżuje to działalność pozostałych i zmusi je do reorganizacji, a może nawet do naboru i wyszkolenia nowych członków.

Podczas tej wojny decydującą zmianę mogło przynieść nawet kilka miesięcy spo-koju.

- Posłuchaj, Walonie - odezwał się Skirata. - Weź na dzisiejszą akcję jeden z mo-ich verpińskich karabinów. Może ci się przydać.

- Dzięki, Kału. - Nie ma za co, vode - odparł Mandalorianin. - Od tej pory akcją dowodzi kapitan

Ordo, bo jest najstarszym stopniem oficerem... ale nadal nie używamy żadnych stopni wojskowych.

Machnął kilka razy rękami, żeby sprawdzić, czy elementy pancerza dobrze na nim leżą. Złocistożółtą zbroję dostał od przybranego ojca, Munina. Wsunął nóż - ten sam, który wyciągnął z martwego ciała prawdziwego ojca - trzonkiem do góry do prawego rękawa. Ledwo pamiętał rodziców czy nawet własne imię, ale codziennie towarzyszyła mu żywa pamięć o Muninie Skiracie. Przybrany ojciec był jednym ze zmarłych, któ-rych imiona i nazwiska recytował każdego wieczoru.

Page 144: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

287Grzmotnął rękawicami o napierśnik, żeby otrząsnąć się ze wspomnień. Komandosi

z obu drużyn aż podskoczyli. Lord Mirdalan, kołysząc fałdami podgardla, odchylił łeb do tyłu i wydał długi, ni-

ski, jękliwy skowyt. Przygotowania do akcji wprawiły go w gorączkowe podniecenie, jak zwykle przed polowaniem. Zwierzę widziało swojego pana w kompletnej mandalo-riańskiej zbroi. Wyczuwało także i słyszało innych mężczyzn, podekscytowanych i gotowych do walki. Wszystkie jego instynkty i tresura mówiły mu: polowanie, polowa-nie, polowanie.

Vau wyciągnął ukrytą w rękawicy dłoń do Atina. Ku zdumieniu wszystkich ko-mandos ją uścisnął. Obaj nie myśleli o niczym oprócz czekającej ich konfrontacji. Za-chowywali całą energię na walkę z przeciwnikiem.

Skirata czuł napięte mięśnie, miał ściśnięty żołądek i gardło. Od wielu lat czekał, by włożyć ten właśnie pancerz do walki.

- Buy 'cese! - rozkazał. - Włożyć hełmy! Wiedział, że ich widok musiałby obudzić zdumienie. Walon Vau i rycerz Jedi mie-

li na sobie kompletne mandaloriańskie zbroje, a komandosi Republiki, członkowie elitarnego oddziału zwiadowców i sklonowany żołnierz nosili pancerze tak podobne do jego własnej zbroi, że wszyscy wyglądali, jakby należeli do tej samej zjednoczonej armii. Naciągnął szybko hełm, żeby nikt nie zauważył łez w jego oczach.

- Powinienem zarejestrować hologram tego, co tu się dzieje - stwierdził Corr. Między nimi stała Etain. Wyglądała absurdalnie krucho. - Mogłem pożyczyć pani pancerz Hokana, pani generał - odezwał się Fi. - Nosił go

przedtem tylko jeden nieostrożny właściciel. Młoda Jedi uniosła tunikę, żeby odsłonić płytki pancerza osłaniającego jej ciało. - Nie jestem głupia - powiedziała, wyciągając dwa świetlne miecze. Na ich widok

Skirata się skrzywił. - Jeden mój, a drugi mistrza Fuliera. Ucieszyłby się, gdyby mógł wziąć udział w tej walce.

Tego wieczoru Etain wydawała się zupełnie inna. W niczym nie przypominała za-gubionej, zakłopotanej i nieporadnej, ale wytrwałej istoty, która z takim trudem usiło-wała być Jedi. Promieniała życiem. Darman mógłby chyba krzesać z niej iskry. Skirata miał nadzieję, że Etain wywiera taki sam wpływ na komandosa.

Vau rozłożył ręce na boki, żeby dać strillowi sygnał do biegu. - Oya! Oya! - wykrzyknął. - Zapolujmy! Oya, Mird! Zwierzę głośno zawyło i wyskoczyło przez drzwi na platformę ładowniczą. Ordo

odwrócił się do pozostałych członków grupy operacyjnej. - Oya! Oya, vode! - powiedział. Zelektryzował ich. Nigdy dotąd mu się to nie udało i prawdopodobnie nigdy wię-

cej nie miało się udać. Wyruszyli na polowanie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

288

R O Z D Z I A Ł

21 Buy 'ce gal, buy 'ce tal

Vebor 'ad ures aliit Mhi draar baat 'i meg 'parjii se

Kote lo shebs 'ul narit Szklanica piwa, szklanica krwi

Zapłata za mężczyzn bez nazwiska Nigdy nas nie obchodzi, kto wygra wojną

Więc możecie zachować swoją sławę popularna pijacka piosenka mandaloriańskich najemników (tłumaczenie przybliżone, usunięto niecenzuralne słowa)

Lądowisko oddziału dystrybucji produktów rolnych firmy CoruFresh, kwadrant F-76, Coruscant, godzina 20.35,

385 dni po bitwie o Geonosis

Komandosi znali obecnie hurtownię artykułów żywnościowych równie dobrze jak koszary kompanii Arca. Wszystko wyglądało jak na holomapie i obrazach z holokamer, chociaż w ciągu poprzedniej godziny niektóre pojazdy i statki zmieniły miejsca parko-wania. Ordo postanowił się zdecydować na niewielkie ryzyko i przeleciał powietrznym śmigaczem nad lądowiskiem firmy CoruFresh na bezpiecznej wysokości, żeby się upewnić, czy nie czeka na nich jakaś zasadzka. W jaskrawo oświetlonym magazynie roiło się od załadowczych robotów, repulsorowych ciężarówek i rozmaitych śmigaczy. Na płycie lądowiska stało jednak więcej pojazdów niż wspominał Perrive. Prawdopo-dobnie znajdowały się tam także legalne frachtowce, które nie przewoziły niczego bar-dziej śmiercionośnego niż owoce.

- Jutro rano dyrektorzy CoruFresh mogą dostać zawału serca, jak zobaczą stan jednostek swojej floty - stwierdził Ordo.

- To ich problem - odparł Sev. - Powinni uważniej dobierać sobie towarzystwo. - Przywiązał do swojej sieci jeden z verpińskich karabinów. Chyba naprawdę wziął sobie do serca ostrzeżenie Skiraty, który poprzysiągł zrobić krzywdę każdemu, kto uszkodzi

Page 145: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

289jego cenny sprzęt. - Kto wie, może nawet sami są opłacani przez przestępcze organiza-cje?

- W takim razie wyświadczymy przysługę gościom z CSB - powiedział zwiadow-ca.

Wysyłanie żołnierzy do walki w gęsto zaludnionych miejscach zawsze stanowiło duże wyzwanie. Z baz danych kontroli ruchu powietrznego wynikało, że w ciągu każ-dych dwudziestu czterech godzin z lądowiska korzystają piloci mniej więcej stu dwu-dziestu ciężarówek i podnośników towarów, ale między dwudziestą a dwudziestą trze-cią ruch na lądowisku niemal zamierał. Prawdopodobnie z tego powodu Separatyści zdecydowali się wybrać godzinę dwudziestą na porę dostawy materiałów wybucho-wych. Zamierzali je załadować i zniknąć, zanim trzy godziny później rozpocznie się pora nocnych dostaw.

Gdyby komandosi pojawili się zbyt wcześnie, musieliby uważać na tłumy ludzi i mnóstwo załadunkowych automatów.

- Czy kiedykolwiek brałeś udział w akcji na terenie zaludnionym? - zapytał Sev. - Owszem, na N'dianie - odparł Ordo. - Słyszałeś o niej? Sev nie odpowiedział, bo musiał sprawdzić tę informację w bazie danych na pro-

jekcyjnym wyświetlaczu swojego hełmu. Dzięki wspólnemu kanałowi komunikatora zwiadowca zauważył symbol rozbłyskujący na swoim wyświetlaczu. Usłyszał, jak Sev przełyka ślinę.

- Chodziło mi raczej o akcję, po której musiałeś zostawić miejsce mniej więcej w takim stanie, w jakim je zastałeś - powiedział.

- W takiej akcji nie brałem udziału, Sev - stwierdził Ordo. - Ta będzie pierwsza. - Moja także. - A zatem cieszę się, że możemy wspólnie brać w niej udział. Ordo zaparkował powietrzny śmigacz obok niewielkiej podstacji zasilającej w

energię teren przemysłowy i magazyn firmy CoruFresh. Między podstacją a lądowiskiem ciągnęła się półkilometrowa przepaść. Przerzu-

cono nad nią szeroki na metr i długi na dwadzieścia metrów pomost, na którym ułożono rury i energetyczne kable. Komandosi postanowili dostać się tym pomostem na lądowi-sko.

- Wszystko gotowe? - zapytał Ordo. Zarzucił na każde ramię wyrzutnię rakiet typu Plex i spojrzał na Seva.

- Tak jest, panie kapitanie - odparł komandos. - Ramię w porządku? - Jeden z moich kolegów ma strasznie długi jęzor. - Fi wie, że musi mi meldować, jeżeli ktokolwiek z moich podwładnych nie jest w

pełni sprawny z powodu odniesionej kontuzji - wyjaśnił zwiadowca. - Czuję się doskonale, panie kapitanie. Ordo szturchnął go lekko w napierśnik. - W takim razie oya, ner vod- powiedział. Zaczął pierwszy czołgać się po pomoście, sprawdzając postępy Seva na projekcyj-

nym wyświetlaczu swojego hełmu. Komandos, który nieco wcześniej o mało nie runął w przepaść, mógł się trochę denerwować, pełznąc na takiej wysokości. Sev zachowy-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

290wał się jednak, jakby stąpał po twardym gruncie. Obaj przeczołgali się bez przeszkód nad przepaścią i ukryli za okratowanymi skrzyniami i kontenerami pod tylną ścianą magazynu.

- Omegi, jesteście na miejscu? - zapytał Ordo. Odpowiedział mu Niner. Jego głos przebijał się przez trzaski w słuchawce komu-

nikatora zwiadowcy. - Znajdujemy się w odległości stu pięćdziesięciu metrów od skraju miejsca akcji,

panie kapitanie - zameldował komandos. -Na południowy wschód od lądowiska, obok stacji segregowania odpadów.

- Co ze statkami zaparkowanymi na wschodnim skraju lądowiska? - Wszędzie cisza i spokój, jeżeli nie liczyć remontowych automatów - odparł Ni-

ner. - Darman wysłał obserwacyjnego zdalniaka i stwierdził, że wszystkie mokrzaki zgromadziły się przy wejściu do magazynu, gdzie przenoszą jakieś skrzynki. Piloci dwóch ciężarówek wycofali je i ustawili obok rampy załadunkowej.

- A zatem zajmujemy pozycje na dachu - zdecydował Ordo. Magazyn mieścił się w parterowym budynku o bezlitośnie płaskim dachu, co

oznaczało, że piloci obu repulsorowych ciężarówek zaparkowanych po przeciwnej stronie mogli zauważyć przebiegających po nim komandosów. Dach był jednak jedy-nym punktem obserwacyjnym, który górował nad jaskrawo oświetlonym lądowiskiem. Można było stamtąd nie tylko kierować ogniem, ale także wybierać cele dla siebie. Ordo doszedł do wniosku, że zajęcie pozycji strzeleckich w oddalonych od lądowiska o niemal kilometr, mieszkalnych wieżowcach stanowiłoby zbyt duże ryzyko. Gdyby kto-kolwiek odpowiedział ogniem na ich strzały, śmierć mogłoby ponieść wielu cywilów.

- Na górę - rozkazał zwięźle. Sev wystrzelił w górę linkę z kotwiczką a kiedy wbiła się w dach, kilka razy ją

szarpnął, aby upewnić się, że utrzyma ciężar jego ciała i sprzętu. Większą część tego ciężaru przejął przytwierdzony do pasa niewielki kołowrotek, ale komandos odpychał się od ściany butami, co wyglądało prawie tak, jakby szedł w górę po pionowej ścianie. Ordo zaczekał, aż kolega, nie wypuszczając z prawej ręki verpińskiego karabinu, roz-płaszczy się na skraju dachu.

- Czysto, panie kapitanie - zameldował Sev. Ordo wystrzelił własną linkę z kotwiczką a kiedy kołowrotek wciągnął go wystar-

czająco wysoko, chwycił ręką za krawędź. Podał komandosowi obie wyrzutnie rakiet Plex, po czym wturlał się wyżej i odwrócił, żeby znaleźć się przodem do brzegu dachu.

Obaj włączyli w tej samej chwili lunety przesłon swoich hełmów. Ordo zobaczył ten sam wizerunek co Sev na marginesie wyświetlacza projekcyjnego w swoim polu widzenia.

- W idealnym świecie mogliśmy byli zostawić na tamtym pomoście nastawiony na określony czas ładunek wybuchowy i sparaliżować cały sektor przed rozpoczęciem akcji - odezwał się komandos.

- I rozgłosić wszem wobec, że to sprawka Wielkiej Armii, tak? - zapytał Ordo. - Zapomniałeś już, że nie istniejemy? Staliśmy się bandytami.

- Tylko puszczałem wodze wyobraźni - zastrzegł Sev.

Page 146: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

291Zgodnie z podręcznikowym rozwiązaniem problemu komandosi powinni poprze-

dzić atak zniszczeniem dwóch najważniejszych punktów oświetlenia, ale decydujące znaczenie miało zgranie akcji w czasie. Skirata i Jusik musieli dostarczyć materiały wybuchowe i bezpiecznie się wycofać, zanim do działania będą mogli przystąpić pozo-stali.

- Omegi, jesteśmy na pozycji - zameldował Ordo. - Zrozumiałem. - Tym razem odpowiedział mu Mereel. - Na mój znak zniszczymy obie matryce ze źródłami światła, a kiedy rozpocznie-

cie atak od południowej strony, będziemy was osłaniali ogniem - oznajmił zwiadowca. - Delty, gdzie zajmujecie pozycje?

- Tu Boss, panie kapitanie - usłyszał w odpowiedzi. - Za dwie minuty znajdziemy się na tyłach magazynu. Atin i Fixer dostaną się od frontu, a Scorch i ja będziemy osła-niali ogniem północny skraj lądowiska.

Atin chyba bez problemu wypełnił lukę, jaką w Drużynie Delta spowodował chwi-lowy brak Seva. W wypowiedziach komandosów nie było najlżejszej sugestii, która by pozwalała się domyślić, że ich były brat nie jest mile widzianym gościem. Ordo do-szedł do wniosku, że każdy uczeń Vaua mógłby doskonale współpracować z pozosta-łymi, kiedy do wykonania było konkretne zadanie.

- A zatem do dzieła, vode - powiedział. - Teraz będziemy obserwowali i czekali. Mereel, Fi, Niner, Darman i Corr kucnęli pod osłoną taśmociągu, którym transpor-

towano kosze i skrzynie do stacji uzdatniania odpadów, gdzie roboty je segregowały, zgniatały i przygotowywały do wywiezienia.

Fi wciągnął powietrze w nozdrza. Wyczuwał charakterystyczną siarkową woń gni-jących szczątków organicznych. Zapach był nieszkodliwy, bo w przeciwnym razie filtry hełmu by go nie przepuściły, ale mimo to przyprawiał go o mdłości. Na dany przez Ninera znak wszyscy wyskoczyli z ukrycia i kucnęli za filarem na końcu chodni-ka wiodącego do magazynu firmy CoruFresh.

- Niesamowicie błyszczycie - stwierdził Niner, wskazując odgiętym kciukiem na Corra i Mereela. Obaj niemal jarzyli się różowym blaskiem, ilekroć na ich pancerze padały błyski czerwonego światła neonowej reklamy znad wejścia do pobliskiego ob-skurnego baru kafeinowego. - Równie dobrze moglibyście wymalować tarcze strzelni-cze na swoich di'kutla białych zbrojach.

- A ty za bardzo ufasz swojej czarnej - odciął się Mereel. - Można mieć i białą, by-leby tylko podczas podchodzenia nie rzucać się w oczy. - Z trudem dźwignął i oparł na biodrze ciężki czterosekcyjny blaster firmy Merr-Sonn z mechanizmem posuwisto-zwrotnym, po czym włączył mikrorepulsor, aby zmniejszyć ciężar broni. Z obudowy blastera wystawały cztery ogromne dwulufowe paszcze. Zwana potocznie cip-quadem broń miała prawie osiemdziesiąt centymetrów długości i wyglądała trochę jak obronne działko krążownika. - Trzeba podejść ukradkiem i naturalnie mieć na wszelki wypadek eleganckie czterosekcyjne działko blasterowe.

Fi demonstracyjnie poklepał biały naramiennik Corra.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

292- Jego ludzie pójdą za nim wszędzie, dokąd ich poprowadzi, ner vod- powiedział. -

Ale tylko z ciekawości. - Radzę wam też się zainteresować tym, co się tam dzieje. - Mereel wyciągnął rękę

w kierunku lądowiska. - Kilka statków zmieniło miejsce postoju, więc trzeba będzie pokonać trochę większą odległość, nie korzystając z ich osłony. Dobrze chociaż, że kabiny większości są zwrócone w tę samą stronę, więc będziemy mogli wykorzystać ich martwe pola.

Darman, który miał przewieszony przez plecy verpiński karabin, wciąż jeszcze badał inny imponujący przykład siły ognia firmy Merr-Sonn, który trzymał na udzie - obrotowy blaster typu Z-6. Pod względem wielkości broń niewiele ustępowała cztero-sekcyjnemu cip-quadowi. Po jakimś czasie podał blaster Corrowi i spojrzał na Mereela.

- Naprawdę nie zamierzamy brać jeńców, panie poruczniku? - zapytał. - Wiem, że to niezupełnie wygląda jak karabin snajperski - przyznał zwiadowca. - Etain polubiłaby tę broń - stwierdził Fi. - Ma większą klasę niż jej trańdońska LJ-

pięćdziesiątka. Mereel prychnął. - Pani generał może sobie sprawić własny obrotowiec - powiedział. - Ta zabawka

należy do mnie. - To lepsze niż bukiet kwiatów, Dar... - A przy okazji, czy pani generał już się zgłosiła? Do rozmowy włączył się Ordo. Komandosi korzystali ze wspólnego kanału, więc

musieli się liczyć z tym, że ktoś usłyszy ich uwagi. - Ona i Vau polecieli śladem Perrive'a do apartamentów w strefie trzeciej, w kwa-

drancie A-cztery - przypomniał zwiadowca. - W tej chwili go obserwują. - Czy to przypadkiem nie jest w dzielnicy dyplomatów? - zaniepokoił się Mereel,

który zapamiętywał informacje równie łatwo jak jego brat. - Obawiam się, że tak - przyznał Ordo. - Sytuacja zaczyna się stawać coraz cie-

kawsza., Dopiero będziemy się mieli czego wypierać, jeżeli się tam wedrzemy. Fi zauważył, że Darman opuścił głowę, ale nie usłyszał szmeru jego oddechu ani

szczęknięcia zębami. Chwilę później kolega z drużyny przyjął znów czujną postawę. Fi nie był pewny, czy Dar obawia się o bezpieczeństwo Etain, czy może o to, co młoda Jedi mogłaby zrobić, ale nie zamierzał go o to wypytywać.

- Vau nie musi mieć obok siebie tego strilla, kiedy towarzyszy mu Etain - powie-dział.

- Zabiera Mirda wszędzie - stwierdził Mereel. - Podobnie jak ojcowie Mando za-bierają synów, ilekroć wyruszają do walki.

- Gdybym nie wiedział, że Stary Psychol ma nierówno pod sufitem, uznałbym to za urocze - powiedział Fi. - Do czego może mu się przydać to zwierzę?

- Nigdy nie widziałeś polującego strilla, prawda? - domyślił się porucznik. Nie powiedział ani słowa więcej. Zamaszystym gestem dał Ninerowi znak, żeby

ruszył naprzód, po czym wszyscy pokonali sprintem odległość dzielącą ich od skraju lądowiska.

Page 147: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

293Sektor dyplomatyczny, kwadrant A-4, Coruscant,

godzina 21.45, 385 dni po bitwie o Geonosis

Etain stała na gzymsie strzelistego wieżowca biurowego, przodem do wzniesione-go po drugiej stronie eleganckiego gmachu mieszkalnego. Dopiero w obecnej chwili naprawdę uświadomiła sobie, na czym polega tajna operacja.

Obok niej stał Vau. Gzyms miał mniej więcej półtora metra szerokości, ale wiatr na tej wysokości dawał się we znaki, chociaż klimat Coruscant był kontrolowany przez automaty.

- O co chodzi? - zapytał Mandalorianin. Jego nawykły do wydawania rozkazów głos brzmiał trochę łagodniej spod mandaloriańskiego hełmu. - Naprawdę nie wiedzia-łaś, jak brudna może być polityka? Nie miałaś pojęcia, że nie wszyscy dyplomaci to szlachetne, uczciwe osoby? Nie wyobrażałaś sobie, że czasami obracają się w towarzy-stwie nikczemników?

- Chyba w końcu się tego domyśliłam - odparła młoda Jedi. O jej nogi otarł się strill, który niecierpliwie spacerował tam i z powrotem po wąskim gzymsie, jakby zu-pełnie nie miał lęku wysokości. -Ale jeżeli się wedrzemy do budynku, w którym ukry-wa się Perrive, musimy się liczyć z konsekwencjami o wiele poważniejszymi niż wte-dy, gdybyśmy tylko zabili terrorystę.

- A zatem musimy go stamtąd jakoś wywabić - stwierdził sierżant. - Ale on może się tam ukrywać wiele tygodni - zauważyła Etain. - Tak, jeżeli rzeczywiście ma takie zamiary. - Czasami trudno mi nadążyć za tokiem twojego rozumowania, Vau - przyznała

młoda Jedi. - Może tylko tu wpadł, żeby kogoś albo coś zabrać - wyjaśnił Mandalorianin. -

Bardzo mu zależało, żeby jak najszybciej odlecieć. - Wyczuwam, że jest sam - oznajmiła Etain. - Chyba nie zamierza zabierać stam-

tąd żadnego wspólnika. Vau opuścił mniej więcej o trzydzieści stopni lunetę verpina. Strill przycupnął na

skraju gzymsu. - Widzę go. Miałaś rację, jest sam - przyznał sierżant. - Stoi przed drzwiami wio-

dącymi na balkon... co za arogancja, mój przyjacielu! Wydaje ci się, że nikt cię nie widzi, co? Etain, chcesz na niego spojrzeć przez lunetę?

Podał jej verpina. Młoda Jedi chwyciła go nerwowo. Pamiętała nieustanne napo-mnienia Skiraty, żeby komandosi ostrożnie się z nim obchodzili, więc ze zdumieniem stwierdziła, że broń jest bardzo lekka i wydaje się zupełnie niegroźna. Zerknęła przez lunetę. Vau przełączył coś na obudowie, a w okularze pojawił się inny obraz, o różo-wawym zabarwieniu. Przedstawiał mężczyznę, który przeszukiwał biurko. Od czasu do czasu wsuwał do szczeliny czytnika komputerowego notesu kartę danych, a po przepi-saniu jej zawartości wyciągał ją i odrzucał na bok. Z jego piersi promieniowała słaba poświata. Podobna wydobywała się także z pleców, kiedy się odwrócił.

- Co widzisz? - zapytał Vau.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

294- Kopiuje jakieś informacje - stwierdziła Etain. - Przepisuje czyjąś bazę danych - zgodził się z nią Mandalorianin. - Mówiłem ci,

że nie zamierza się tam ukrywać. - Co to za poświata? - zainteresowała się młoda Jedi. - Promieniowanie elektroma-

gnetyczne, które wydziela pył? - Zgadza się. Etain zwróciła mu verpina. - Jego notes musi w tej chwili zawierać bardzo ciekawe informacje - powiedziała.

- Co zrobimy, żeby go zdobyć? - Zastosujemy staromodny sposób. - Sądząc po tonie głosu, Vau się uśmiechnął,

ale trudno było to stwierdzić, bo miał hełm na głowie. - Zmusimy go do wyjścia na balkon.

- Nie jestem pewna, czy z tak dużej odległości dam radę wpłynąć na jego umysł - zastanowiła się młoda Jedi. - Nie wiem nawet, czy cokolwiek poczuje.

- Nie ma takiej potrzeby, moja droga. - Vau zwinął jedną ręką kawałek szmaty i podłożył ją pod kolbę verpina w miejscu, w którym stykała się z naramiennikiem jego pancerza. -Nie lubię strzelać na stojąco bez czegoś, o co mógłbym się oprzeć, ale nie czuję się na tej półeczce równie pewnie jak Mird, więc nawet nie będę próbował klęk-nąć. - Odchylił się do tyłu i oparł plecami o ścianę. - Na szczęście ten verpin jest wspa-niały. - Na chwilę położył prawą dłoń na przedramieniu wyciągniętej lewej ręki. - Zu-pełnie jak broń ręczna.

- Mogę wiedzieć, co zamierzasz zrobić? - zaniepokoiła się Etain. - Kiedy usłyszy dobiegający z balkonu hałas, powinien wyjść z pokoju - wyjaśnił

Vau. - A jeżeli nie wyjdzie? - Będziemy musieli się tam dostać i wyciągnąć go siłą. - Ale jeżeli ty... - Przekonajmy się najpierw, czy da się na to nabrać - przerwał Mandalorianin. Za-

czekał, aż w wąwozie między budynkami przeleci niewielki śmigacz. Wąski napo-wietrzny szlak był o tej porze mało uczęszczany. - Większość armii, w których przyszło mi służyć, nie znała pojęcia planowania na wypadek niepomyślnego rozwoju sytuacji, więc chcąc nie chcąc nabrałem dużej wprawy w stosowaniu nieortodoksyjnych rozwią-zań.

Etain nie mogła na to nic poradzić, że właśnie w tej chwili poczuła prądy Mocy. Ciąża chyba znacznie zwiększyła jej wrażliwość na żyjącą Moc. Wyczuwała Vaua jak oazę chłodnego spokoju, zupełnie jakby mistrz Jedi odcisnął ślad w Mocy. W przeci-wieństwie do sierżanta strill jawił się jej... obco. Zwierzę było obdarzone głęboką inte-ligencją a jego dzikie serce biło radosnym rytmem. Gdyby nie karabin Vaua i ostre kły jego strilla, oboje wyglądaliby w Mocy jak spokojny mężczyzna i jego szczęśliwe dziecko.

Wyczuwała jeszcze coś, co towarzyszyło jej nieustannie od jakiegoś czasu: żywy, skomplikowany wzór swojego nienarodzonego dziecka.

To chłopiec, uświadomiła sobie.

Page 148: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

295Stoję na gzymsie nad tysiącmetrową przepaścią i wcale się nie boję. Zrezygnowała jednak z uwolnienia myśli i wysłania ich do Darmana za pośrednic-

twem Mocy. Gdyby to zrobiła, komandos mógłby na sekundę stracić koncentrację. Wyczuwała, że na razie jest bezpieczny i pewny siebie. Musiała się tym zadowolić.

- Nie dałabyś przypadkiem rady go udusić, posługując się Mocą? - zapytał nagle Vau.

- Co takiego? - Tylko pytałem - zastrzegł sierżant. - Bardzo by się nam to przydało. - Nigdy mnie nie szkolono w tym kierunku - obruszyła się młoda Jedi. - Wielka szkoda - mruknął wyraźnie zawiedziony Mandalorianin. -A mogłaś zo-

stać taką wspaniałą wojowniczką... Głośno westchnął i umilkł. Etain zauważyła kątem oka ruch jego palca, którym

przycisnął spust verpina. Usłyszała cichy trzask, a na rogu mieszkalnego gmachu poja-wił się na chwilę obłoczek rozpylonego kamienia.

- No... - zaczął Vau, nie odrywając okularu lunety od szczeliny czarnego hełmu. Wyglądał jak uosobienie śmierci. Etain przyzwyczaiła się już, że widok pancerza ją uspokaja, ale to nie znaczyło, że przestał ją onieśmielać. - Od razu widać, że ten gość nie nauczył się unikać zawodowych zabójców. Obserwuj uważnie i powiedz mi, co wyczuwasz.

Perrive znieruchomiał przed transpastalowymi drzwiami balkonu, wsunął kompu-terowy notes za tunikę i wyciągnął blaster. Uchylił drzwi na metr, nie więcej, i zaczął się rozglądać z uniesionym blasterem w dłoni. Przestąpił próg drzwi, ale tylko jedną nogą.

Etain usłyszała, że Vau wypuszcza powietrze z płuc, i zobaczyła, że głowa Perri-ve'a odskakuje do tyłu. Z potylicy trysnęła fontanna czarnej krwi jak po ciosie niewi-dzialnej pięści. Mężczyzna rozłożył szeroko ręce na boki i runął na plecy.

Zginął. Zniknął, pomyślała młoda Jedi. Nie wyczuwała już jego wpływu na tkankę Mocy. Nie czuła żadnego bólu, żadnego zaskoczenia, jakby mężczyzna nigdy nie ist-niał.

Strill Mird, wpatrzony w swojego pana, entuzjastycznie chłostał ogonem kamienną półkę. W gardle bestii narastał cichy skowyt.

- Muszę sobie sprawić taki karabin - stwierdził Vau, zerkając z podziwem na ver-pina. Od sierżanta promieniowały spokój i satysfakcja. - Te małe robale to zdumiewa-jący rzemieślnicy.

- Perrive nie żyje - powiedziała Etain. - Ja myślę - potwierdził Mandalorianin. - Wytworzony przez pocisk z verpina hy-

drostatyczny wstrząs na ogół wywiera właśnie taki skutek. Strzał w głowę powoduje natychmiastową kyr 'am.

- Ale komputerowy notes nadal tkwi pod jego tuniką- zauważyła młoda Jedi. - To dobrze! - Vau odwrócił się do strilla i przyłożył palec do warg. - Udesii,

Mird... Uspokój się! K'uur!

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

296Strill nie odrywał od niego złocistych ślepi. Odchylił do tyłu łeb i ukrył go w po-

dobnych do kaptura fałdach luźnej skóry. Zwierzę od razu przestało skomleć. Vau kuc-nął i wyciągnął rękę, jakby coś pokazywał, a później zacisnął palce w pięść.

- Oya... - szepnął. - Szukaj tego aruetii! Szukaj zdrajcy! Mird odwrócił się i wbił pazury w kamienną ścianę. Zafascynowana Etain obser-

wowała, jak wspina się po murze na półkę wyższego piętra. Strill chyba rozumiał wy-dawane rozkazy, nawet jeżeli jego pan dawał mu tylko znaki ręką. Etain nie miała jed-nak pojęcia, co zwierzę zamierza zrobić.

- Oya, Mird! Strill stanął na krawędzi półki na czterech tylnych łapach i skoczył w przepaść. - O rety... - zachłysnęła się młoda Jedi. I nagle uświadomiła sobie, dlaczego zwierzę wyglądało tak dziwnie. Rozłożyło na

boki wszystkie sześć łap, a luźne fałdy wstrętnej skóry, które nadawały mu odrażający wygląd, rozprostowały się pod wpływem oporu powietrza. Strill spłynął bez wysiłku i wylądował z wdziękiem na balustradzie balkonu domu po przeciwnej stronie.

Vau zdjął hełm i otarł czoło. Na jego twarzy malował się bezgraniczny podziw i... tak, uwielbienie.

- Mądry Mird - mruknął Mandalorianin. - Mądre maleństwo! - On umie... latać! - Etain nie mogła wyjść z podziwu. - To prawda, strille to niezwykłe stworzenia - przyznał sierżant. - Czy przyniesie tu komputerowy notes? Vau nie od razu odpowiedział. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Przyniesie - odezwał się w końcu. - To samiec czy samica? - Jedno i drugie - wyjaśnił Vau. - Mird towarzyszy mi, odkąd przyłączyłem się do

Mandalorian. Te zwierzęta żyją o wiele dłużej niż ludzie. Czasami się zastanawiam, kto zatroszczy się o niego po mojej śmierci.

- Na pewno ktoś go doceni - uspokoiła go młoda Jedi. - Nie chcę, żeby go ktoś doceniał - burknął sierżant. - Zależy mi na tym, żeby o

niego dbał. Włożył hełm i oboje uzbroili się w cierpliwość. Etain wytężała wzrok, żeby zoba-

czyć, kiedy zwierzę wyjdzie z apartamentu na balkon z notesem w zębach, jak sądziła. A może kryło w zanadrzu jeszcze inne niespodzianki, w rodzaju torby na brzuchu, jak Gurlanka Jinart?

Nieświadomie wstrzymując oddech, nie odrywała spojrzenia od drzwi balkonu. Mird wywlókł na balkon zwłoki Perrive'a i stanął nad nimi, jakby czymś się mar-

twił. Etain była pewna, że zwierzę spróbuje wyszarpnąć notes zza tuniki, tymczasem strill chwycił w potężne szczęki ramię trupa i wskoczył z nim na poręcz balustrady.

- Co on robi? - zapytała. Vau parsknął śmiechem. Mird przerzucił zwłoki przez poręcz, jakby trzymał w zę-

bach worek kamieni. Zachwiał się, ale po chwili znów runął w przepaść. Etain była zdumiona, widząc, jak dźwiga ciało ważące przynajmniej osiemdziesiąt kilogramów, ale w prawdziwe osłupienie wpadła, kiedy spadające jak kamień zwierzę wzbiło się

Page 149: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

297pionowo w górę. Zauważyła, że jego podobne do spadochronu fałdy skóry przemieniły się w membrany skrzydeł.

Wzbijając się coraz wyżej niczym drapieżny ptak, Mird nie wypuszczał zdobyczy z pyska.

Szybował coraz wyżej i wyżej. - Fierfek... - bąknęła młoda Jedi. Nie umiała znaleźć innego określenia na to, co

widzi. - Co za słownictwo - odezwał się wyraźnie rozbawiony Vau. Mird wylądował z

głuchym hukiem na kamiennym gzymsie i wciągnął na niego zwłoki Perrive'a. Manda-lorianin kucnął i sięgnął pod tunikę, żeby wyciągnąć spod niej cenny notes.

- Mam - powiedział. - Możesz go puścić. Dobry Mird. Mądry Mird. Mirdala Mir-d'ika! - Wyjął i włączył komunikator. - Kału, Perrive przestał stwarzać dla nas jakie-kolwiek zagrożenie. Oprócz tego zdobyliśmy notes z cennymi informacjami. Wkrótce się zobaczymy.

Zwierzę skomlało radośnie i śliniło się, kiedy Vau drapał je po łbie. Strille chyba nie miały sobie równych pośród innych aportujących zwierzynę stworzeń.

- A co z ciałem? - zapytała Etain, która wciąż jeszcze nie mogła przyjść do siebie. - Zostawimy je tu? Pod oknami jakiegoś biura?

- Goście z ekipy dochodzeniowej CSB będą mieli do rozwiązania fascynującą za-gadkę, która na pewno zajmie im sporo czasu - zauważył sierżant. - Najważniejsze, że nie musieliśmy się włamywać do apartamentowca dyplomatów.

Przywykła do widoku trupów i zabójstw, Etain nie mogła na to nic poradzić. Wy-ciągnęła rękę i także podrapała strilla po łbie, chociaż zwierzę cuchnęło i prawdopo-dobnie jednym kłapnięciem potężnych szczęk mogłoby jej odgryźć ramię. Ale za to jego wyczyn graniczył z cudem.

- Mądry Mird! - powiedziała. - Mądry!

Okolice magazynu artykułów żywnościowych firmy CoruFresh, kwadrant F-76, Coruscant, godzina 21.50,

385 dni po bitwie o Geonosis

- Do twarzy ci w tym pancerzu, Bard'ika - odezwał się Skirata. Siedział okrakiem na tylnym siodełku rakietowego skutera i na zmianę zerkał na

ekran komputerowego notesu i na wyświetlacz chronometru. Sytuacja rozwijała się pomyślnie. Perrive nie żył, a on czekał, kiedy na jego konto wpłyną obiecane kredyty.

Na ekranie widział stan tymczasowego konta w banku, które miało zniknąć bez śladu w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin.

- Podejrzewam, że Rada Jedi by się z tobą nie zgodziła. - Jusik poprawił worki przypięte do bagażnika pojazdu. - Nawet sam generał Kenobi nie nosi pancerza.

- Nie musisz się tym przejmować - zauważył Skirata. - Aż tak daleko nie wybiegałem myślami - przyznał rycerz Jedi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

298- Nadeszły takie czasy, że najemnik Mando musi myśleć o przyszłości, synu, na-

wet jeżeli się okaże, że nie ma żadnej przed sobą - stwierdził sierżant. - Ty także powi-nieneś o niej pomyśleć.

Jusik parsknął śmiechem. - Sądziłem, że wy, Mando'ade, żyjecie tylko chwilą obecną - powiedział. - Zauwa-

żyłem, że masz kłopoty z używaniem czasów innych niż teraźniejszy. Mandalorianin nie odrywał spojrzenia od ekranu komputerowego notesu. Wreszcie

zobaczył na nim najnowszą informację, z której wynikało, że na anonimowe konto w banku na Aargau wpłynęły cztery miliony kredytów. Skirata zażądał potwierdzenia i upewnił się, że kredyty rzeczywiście się tam znajdują.

Tak, nie było już żadnych wątpliwości. Miał tę sumę. A więc ubył mu jeden kłopot, ale natychmiast pojawił się następny... tym razem

jednak swojski i dobrze znany niczym wierny przyjaciel. Był już gotów do walki. Wy-brał kanał umożliwiający kontakt ze wszystkimi członkami grupy operacyjnej i włączył mikrofon komunikatora.

- Przygotujcie się, vode. Przygotujcie się - powiedział. - Kredyty wpłynęły na moje konto. Możemy przystąpić do przekazania towaru.

- Tu Ordo, zrozumiałem. - Tu Delty, zrozumieliśmy. - Tu Mereel, zrozumiałem. - Czy dostaniemy dziesięć procent? - mruknął Fi. Jusik uruchomił silnik rakietowego skutera. - Byłbyś zdumiony, gdybyś się dowiedział, ile może ci z tego kapnąć, Fi - odezwał

się Skirata. Maszyna wzbiła się w powietrze, ale obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, zanim rycerz Jedi skierował dziób w stronę magazynu firmy CoruFresh. - Mam nadzie-ję, że to nie będzie złamany kark.

- Przepraszam, Kału - zreflektował się Jusik. Skirata zerknął na wyświetlacz chronometru. Brakowało pięciu minut do dwudzie-

stej drugiej. Odśpiewanie pieśni Dha Werda mogłoby poprawić mu samopoczucie, ale nie kie-

rował się na zwyczajne pole walki. - Bard'ika, te materiały wybuchowe są na pewno właściwie opakowane? - zapytał. - Bardzo starannie - uspokoił go rycerz Jedi. - To właśnie ich ciężar pogarsza sta-

teczność skutera podczas lotu. - Mamy jeszcze kilka minut, więc się nie spiesz. - Udesii... tak? - Jusik wyszczerzył zęby w uśmiechu. -A jeżeli nie wszystko bę-

dzie tam przebiegało po naszej myśli, czy będę mógł wykorzystać swoją władzę nad Mocą?

- Nie zamierzamy zostawiać żadnych świadków, więc nie widzę przeciwwskazań - odparł Skirata.

Rycerz Jedi wzbił się skuterem wysoko nad płytę lądowiska. Mandalorianin za-uważył Orda i Seva, rozpłaszczonych na dachu magazynu. Jusik sprowadził maszynę po spirali w dół i zaczął lądować, a obaj komandosi nawet się nie poruszyli. Sierżant

Page 150: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

299nie zobaczył nigdzie Omeg ani Delt i poczuł uzasadnioną dumę. Wyszkolił komando-sów na lepszych żołnierzy, niż on sam.

Tej nocy mieli jednak zostać poddani ciężkiej próbie. Mandalorianin miał pod ręką dość materiałów wybuchowych, żeby wysadzić w powietrze nie tylko cały kwadrant Coruscant, ale także spory teren wokół niego. Problem w tym, że pięćsetki były bardzo przydatne na polu walki... ale nie w gęsto zaludnionym mieście.

Spokojnie, powiedział sobie. Działaj z rozwagą. Skuter opadł i znieruchomiał w powietrzu kilka centymetrów nad płytą lądowiska.

W skład komitetu powitalnego wchodziło pięciu mężczyzn i kobieta w średnim wieku, którą Skirata widział podczas wcześniejszego spotkania. Wszyscy byli uzbrojeni w blastery. Niektórzy mieli je wsunięte za pas, inni trzymali niedbale broń lufą w dół. Wskazali rycerzowi Jedi miejsce między dwiema repulsorowymi ciężarówkami, dokąd nie docierały spojrzenia wścibskich osób.

Skirata i Jusik zeskoczyli z siodełek i stanęli z rękami opuszczonymi wzdłuż bo-ków. Wyglądali spokojnie, jak prawdziwi zawodowcy. Sierżant zdjął hełm, ale rycerz Jedi postanowił zachować swój buy 'ce.

- Kredyty wpłynęły na moje konto - odezwał się Skirata. Kobieta obeszła skuter, wyładowany jak tatooiński banth niepozornie wyglądają-

cymi workami z szorstkiego materiału. - To wszystko pięćsetki? - zapytała. - Czterysta ćwierćkilogramowych paczek, powiązanych po dziesięć sztuk - po-

twierdził Mandalorianin. - Ze względów bezpieczeństwa sugeruję, żebyście podzielili towar na mniejsze porcje.

Kobieta wzruszyła ramionami. - Umiemy obchodzić się z materiałami wybuchowymi - oznajmiła. Pochyliła się,

rozwiązała jeden worek i kucnęła, żeby wysypać owinięte pakunki na płytę lądowiska. Zmrużyła oczy, spojrzała na owiązaną sznurkiem paczkę i wyjęła nóż z kieszeni spodni.

Skirata nie musiał patrzeć na Jusika, aby wiedzieć, że młody Jedi zbladł jak ściana. Nie wolno do tego wtykać żadnego metalu, bo reakcja elektrolityczna wywoła po-

tężną eksplozję, przypomniał sobie. Z powodu domieszanego przez Mereela środka chemicznego, który miał pokrzy-

żować zamiary terrorystów, gdyby jednak udało się im odlecieć z materiałami wybu-chowymi, lada chwila wszyscy mogli poszybować na orbitę.

- Wolnego! - westchnął Skirata z irytacją. Miał nadzieję, że nie wygląda na przera-żonego, chociaż czuł się bardzo niewyraźnie. - Nie pakuj do tego noża, kobieto! Ostrożnie to rozwiń. Pozwól, że ci pokażę, jak to się robi. Czy na pewno wiesz, na jakie niebezpieczeństwo się narażasz?

W słuchawce komunikatora usłyszał chóralny, cichy jęk, jakby wszyscy komando-si zachłysnęli się z wrażenia. Potem Ordo mruknął:

- Osik...

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

300- Ty bezczelny, mały mandaloriański zbirze - prychnęła terrorystka, ale wyprosto-

wała się i cofnęła, żeby sierżant mógł ją wyręczyć. Na wszelki wypadek przyłożyła wylot lufy blastera do jego skroni.

Starając się ukryć drżenie rąk, Skirata rozerwał sznurek i zębami rozdarł elastycz-ne opakowanie. Ukazała się miękka, jasnobrązowa zawartość pakunku. Materiał wybu-chowy smakował dziwnie słodko.

- Proszę - powiedział, pokazując go kobiecie. - Wierzysz mi teraz? Terrorystka spiorunowała go spojrzeniem i ścisnęła materiał wybuchowy w pal-

cach. - Muszę się przekonać, czy to nie pomalowany detonit - powiedziała. - Wiesz, co ci powiem? - zagadnął Skirata, zastanawiając się, czy Jusik nie mógłby

wpłynąć na ich umysły. - Wybierz na chybił trafił tyle pakunków, ile zechcesz, a ja wszystkie rozwinę, żebyś przy okazji mogła się upewnić, że żaden nie został zamino-wany.

Z podobnego do koralika komunikatora usłyszał głos Orda: - Kal'buir, czasami przyprawiasz nas o dreszcze... - Proszę bardzo. - Kobieta pokazała inny worek, który wciąż jeszcze spoczywał na

bagażniku skutera. - Ten - oznajmiła. -Opróżnij go, ale w taki sposób, żebym wszystko widziała.

Skirata spełnił jej życzenie. Rozwinął jeden z pakunków i zaczekał, aż terrorystka wybierze jakąś paczkę. Rozdarł opakowanie i pozwolił, żeby obejrzała zawartość. Ko-bieta kazała mu powtórzyć tę samą czynność jeszcze trzy razy.

W końcu Skirata wyprostował się, otarł dłonie o spodnie i westchnął z teatralną przesadą.

- Mogę to robić całą noc, kochana, ale czy rzeczywiście masz aż tyle czasu? - za-pytał.

Kobieta spojrzała mu w oczy, jakby jednak zamierzała go zabić. - Zapakuj to z powrotem do worków i wynoś się stąd - rozkazała. Mandalorianin zerknął na wyświetlacz chronometru. Było dwadzieścia po dziesią-

tej. Obrim na pewno się niecierpliwi, a rozmieszczone po całym Galactic City drużyny funkcjonariuszy CSB nie mogą się doczekać, kiedy rozpoczną atak na miejsca z długiej listy podejrzanych adresów, które im podsunął.

- Słyszałeś, co powiedziała ta dama - burknął sierżant i szturchnął Jusika w plecy. - Zabieraj się do roboty.

Ostatnie sekundy przed pospiesznym odwrotem były zawsze najtrudniejsze, bo tylko one oddzielały zwycięstwo od porażki i życie od śmierci. W końcu rycerz Jedi zawinął ostatnie paczki i umieścił je w workach. Zdjął także pozostałe worki z bagażni-ka skutera i ułożył z nich stos między ciężarówkami.

- A teraz zmiatajcie stąd - warknęła terrorystka. - Wnioskuję z tego, że nie zamierzacie zostać naszymi stałymi klientami? - zagad-

nął niewinnym tonem Skirata.

Page 151: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

301Kobieta uniosła wymownym gestem blaster. Mandalorianin włożył hełm i wsko-

czył na siodełko skutera za plecami Jusika. Maszyna wzniosła się w powietrze i przele-ciała nad magazynem.

- Fierfek - odezwał się Darman, a Skirata usłyszał go w koralikopodobnym komu-nikatorze. - Nie znoszę, sierżancie, kiedy improwizujesz.

- Jakbyś ty tego nigdy nie robił - odciął się Skirata. - Czekamy w gotowości do akcji. Do rozmowy włączył się Ordo. - Kobieta zapakowała wszystkie materiały wybuchowe z wyjątkiem jednego wor-

ka do tej samej ciężarówki - zameldował. - Jest polakierowana na zielono i stoi najbli-żej wnęki załadunkowej. Uprzedzam, nie brać na cel zielonej ciężarówki, bo połowa mieszkańców tej dzielnicy Coruscant pożegna się z życiem.

- Na szczęście kobiety nigdy nie słuchają, co im się mówi -odezwał się Skirata. Był niemal pewny, że terrorystka zareaguje w taki właśnie sposób. - To oznacza, że musimy uważać tylko na jeden cel, którego nie wolno nam wysadzić w powietrze.

- Wobec tego powinniśmy najpierw zainteresować się tą ciężarówką i uniemożli-wić jej start z lądowiska - stwierdził Ordo. -Dopiero wówczas będziemy mogli się zająć pozostałymi celami.

- Zrozumieliśmy, panie kapitanie - usłyszał chór głosów. Jusik wylądował skuterem trzysta metrów za tylną ścianą magazynu, między sto-

sami zamkniętych pudeł z hurtowymi ilościami artykułów żywnościowych. Skirata siedział jakiś czas nieruchomo, głęboko oddychając. W końcu dwukrotnie kłapnął zę-bami, żeby włączyć komunikator.

- Obrimie, tu Skirata - powiedział. - Słyszę cię, Kału. - Możesz rozpoczynać akcję, przyjacielu. Porozmawiam z tobą później. - Zrozumiałem. - Obrim przerwał połączenie. - Omegi, Delty i wszyscy pozostali, tu Kai - ciągnął Mandalorianin. - Skończyli-

śmy przekazywać towar. Kapitanie, możesz zrobić z nimi, co zechcesz. - Zrozumiałem, sierżancie. - Ordo zaczął odliczać. - Pięć, cztery, trzy dwa... Akcja,

akcja, akcja! Oya! W samym sercu Galactic City rozgorzała mała, ale zażarta wojna, która miała

mieć dalekosiężne konsekwencje.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

302

R O Z D Z I A Ł

22 Obiecuję, że będziemy was obserwowali. Nie zobaczycie nas, nie usłyszycie ani nawet nie będziecie wiedzieli, że stoimy obok. Jak będziecie się z tym czuli, Jedi? Jak będzie-cie się czuli, zdani na łaskę istot obdarzonych potęgą, którą nawet wy nie możecie się

poszczycić? Dotrzymajcie obietnic, panie generale, bo inaczej przekonacie się, jaki cios może wam zadać mała, niewidzialna armia zdecydowanych na wszystko istot mojej

rasy. Gurlanka Jinart w rozmowie z generałem Arliganem Zeyem, dotyczącej obietnicy usunięcia w ciągu następ-

nych osiemnastu miesięcy wszystkich kolonistów rasy ludzkiej z Qiilury

Magazyn firmy CoruFresh, Coruscant, godzina 22.25 - pora akcji

O dwudziestej drugiej dwadzieścia pięć czasu Potrójnego Zera Fi i Mereel wybie-gli zza niskiego muru na południowym skraju lądowiska i zajęli pozycje między zapar-kowanymi ciężarówkami, skąd mogli obserwować stojący po przeciwnej stronie maga-zyn. Fi nakierował wrażliwą na podczerwień lunetę swojego DC-17 na zieloną cięża-rówkę i zobaczył na kadłubie jaskrawą plamę źródła ciepła. Uniósł trochę lunetę i do-strzegł płonącą trochę ciemniejszym blaskiem, łaciatą plamę, oznaczającą ludzki tors - pilota czekającego na rozkaz startu.

- Namierzyłem cel na fotelu pilota zielonej ciężarówki - zameldował. - Jej silniki płoną w podczerwieni jaskrawym blaskiem. Czy wszystkie materiały wybuchowe zo-stały załadowane? Ktoś może potwierdzić tę informację?

- Obserwuję rufę ciężarówki - odparł Ordo. - Właz jest zamknięty, a oprócz pilota widzę w środku jeszcze dwa cele. - Urwał na chwilę. - Potwierdzam, że zielona cięża-rówka jest załadowana. Nie możemy dopuścić do jej startu, vode. Nie możemy także spowodować jej eksplozji, a przynajmniej nie w tym miejscu.

- Dar, dasz radę zdjąć pilota? - zapytał Fi. Usłyszał odgłos szybkiego oddychania i stęknięcie, kiedy ktoś wylądował obok

niego. Spojrzał w lewo i zobaczył Darmana. Brat z drużyny przyklęknął na jedno kola-no, oparł łokieć na drugim i uniósł gotowego do strzału verpina. Pocisk z takiego kara-

Page 152: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

303binu powinien bez trudu przebić iluminator ciężarówki i zabić pilota bez wywołania eksplozji materiałów wybuchowych.

- Namierzyłem go - zameldował Darman. - Czekam na rozkazy. Fi uniósł dece, żeby odszukać Orda na dachu magazynu. Nie zobaczył obok niego

Seva, ale kiedy zwiadowca odwrócił głowę, Fi dostrzegł dalmierz jego hełmu. - Delty, przygotować się do ostrzału rufy ciężarówki, kiedy wyeliminujemy źródła

oświetlenia płyty lądowiska - rozkazał Ordo. - Omegi, namierzyć wszystkie chodzące cele na samym lądowisku.

Do rozmowy włączył się Kai. - Ord'ika, zajmujemy pozycje za magazynem, żeby nikt się nie wymknął tylnym

wyjściem - powiedział. - Pewien wrażliwy na Moc gość podpowiada mi, że w środku znajdują się dwadzieścia cztery żywe cele.

Fi nastawił ostrość lunety na wnętrze magazynu. Widział w środku przynajmniej dziewięcioro mężczyzn i kobiet. Wrażliwy na podczerwień przyrząd optyczny pozwalał mu dostrzec jeszcze dwie osoby, które włamywały się do okratowanych pojemników. Wyjmowały z nich niewielkie pudełka oraz blastery i wkładały je do sporych worków.

- Wokół magazynu i w środku widzę przynajmniej jedenaście celów - zameldował. - Wszystko wskazuje, że mają tam mały arsenał. Na szczęście magazyn to wielka pusta przestrzeń z wyodrębnionymi pomieszczeniami biurowymi pod jedną ścianą.

- Kiedy zniszczymy źródła światła, przeciwnicy przygotują się do odparcia wasze-go ataku...

- Widzę dwa następne cele - przerwał Sev. - Wnoszą skrzynie ze sprzętem do nie-wielkiego czerwonego śmigacza powietrznego, zaparkowanego pod płotem północnego skraju lądowiska. To chyba karabiny DC-15.

- Zauważyłem w podczerwieni, że sześć ciężarówek ma ciepłe silniki, a ich piloci są gotowi do startu - dodał Mereel. - Nie widzę jednak żadnego ruchu w pobliżu pozo-stałych śmigaczy. Cztery spośród nich powinny być także gotowe do odlotu.

- W takim razie na wszelki wypadek weźcie na cel wszystkie - rozkazał Ordo. - Naturalnie z wyjątkiem zielonej ciężarówki.

- Przełączam lunetę na podczerwień - oznajmił Darman. - Jestem gotów do akcji na rozkaz, panie kapitanie.

Corr pokonał sprintem odległość dzielącą go od Fi i zajął pozycję po prawej stro-nie komandosa. Wślizgnął się za ciężarówkę, oparł o pas kolbę obrotowego blastera i lewą dłonią chwycił górny uchwyt broni. Wyglądał, jakby był pewny powodzenia. Nie szkolono go na komandosa, ale starał się stanąć na wysokości zadania.

Fi miał nadzieję, że Skirata wymyśli sposób, aby na stałe wcielić Corra do kompa-nii Arca. Przełączył lunetę na podczerwień i nakierował symbol celowniczy na męż-czyznę i kobietę, którzy nieśli okratowaną płaską skrzynię do jednej z ciężarówek.

Musnął wskazującym palcem spust broni. - Światła! - syknął Ordo. Zwiadowca i Sev dali ognia z wyrzutni rakiet typu Plex i w tej samej chwili

ogromne kule żółtego ognia połknęły obie matryce ze źródłami światła.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

304Rozległ się tak głośny ryk, że Ordo nie usłyszał trzasku rozpryskującego się trans-

pastalowego iluminatora kabiny zielonej ciężarówki. Ułamek sekundy później dotarł jednak do niego meldunek Darmana:

- Pilot ciężarówki załatwiony! - Straciliśmy jednego! - zameldował Jusik. - Słucham? - Jeden cel uciekł z północno-wschodniego rogu lądowiska - wyjaśnił młody Jedi.

- Wyczułem go, jak się tamtędy wymykał. Na ułamek sekundy czas zwolnił biegu. Później Ordo dał ognia i błękitne błyska-

wice jego blasterowych strzałów trafiły oboje ludzi niosących okratowaną skrzynię. Dwie ciężarówki eksplodowały i przemieniły się w ogniste kule, w których śmierć zna-lazło sześć następnych celów. Lądowisko wyglądało jak pogrążona w półmroku pusty-nia, oświetlana jedynie przez dogasające płomienie dwóch zniszczonych ciężarówek i śmigające od czasu do czasu błyskawice z karabinów dece. Z przeciwległego krańca magazynu leciały charakterystyczne błękitne smugi strzałów z obrotowego blastera, które trafiały po kolei wszystkie pojazdy zaparkowane po tamtej stronie lądowiska. Wyglądało na to, że Corr się wyżywa, jak określiłby to Kal’buir. Sklonowany żołnierz ruszył sprintem w stronę Orda, żeby zająć pozycję po jego lewej ręce. Strzelając w biegu, zniszczył ostatni srebrzystoszary śmigacz powietrzny, który przemienił się w kulę oślepiającego ognia.

- Jusik? - Zwiadowca doszedł do wniosku, że powinien się zainteresować terrory-stą który uciekł z lądowiska. - Jusiku, niech tamtym uciekinierem zajmą się Vau i Eta-in.

Boss, Fixer i Scorch podbiegli do rury zielonej ciężarówki, a chwilę później z przeciwnej strony dołączył do nich Atin. Boss nastawił swój dece na ogień ciągły i posłał pod ostrym kątem strumień blasterowej energii, który przeciął na pół repulsoro-wy napęd maszyny. Naderwany fragment odłamał się i z głośnym trzaskiem zgniatane-go stopu metali runął na płytę lądowiska. Zniknęła ostatnia szansa, żeby ciężarówka dokądkolwiek odleciała.

Kiedy Scorch wziął na cel magazyn, Ordo zjechał po lince, kucnął i otworzył ogień z obu blasterów. Błyskawice, krzesząc iskry, osmaliły zamknięte wrota. W środ-ku znajdowało się prawdopodobnie dziewięciu albo dziesięciu terrorystów, którzy dys-ponowali sporym arsenałem, ale na razie to nie oni stanowili jego największe zmar-twienie.

Sekundę później z głuchym hukiem wylądował obok niego Sev, który zaczął zwi-jać linkę z kotwiczką.

- Dwoje zabitych z verpina, to wszystko - zameldował. - I dwaj inni, nadal żywi w zielonej ciężarówce - przypomniał Boss. - Co byście

zrobili, gdybyście mieli pod ręką sto kilo termicznych materiałów wybuchowych i mnóstwo detonatorów, ale żadnej drogi ucieczki?

- Zabralibyśmy ze sobą tylu nieprzyjaciół, ilu by się dało - odparł zwiadowca. - Wedrzyjcie się tam natychmiast, zanim ci terroryści poślą nas wszystkich na orbitę!

Page 153: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

305Dwie pierwsze minuty walki upłynęły szybko jak sekundy. Fi podbiegł śladami

Mereela do zielonej ciężarówki, a tuż po nim to samo zrobili Corr, Darman i Niner. - Naliczyłem dziesięć ciał na płycie lądowiska - stwierdził Niner. - Jeden martwy pilot i dwa żywe cele w ciężarówce. - Ordo polecił gestem, żeby

Niner i Scorch zajęli pozycje przed jej dziobem. - Stańcie tam, żeby odwrócić ich uwagę, kiedy Fixer i Boss będą wchodzić przez

rufowy właz - polecił. Wyciągnął oba blastery, cofnął się i zaczekał, aż dwaj wyznaczeni komandosi

zajmą pozycje po obu stronach włazu. Dał ognia w zamocowanie klapy, która wgięła się do środka i odsłoniła otwór. Kiedy od strony dziobu napłynęło donośne popiskiwa-nie rykoszetujących odłamków metalu, Fixer i Boss wysunęli z rękawic wibroostrza i wskoczyli na pokład ciężarówki.

Dały się słyszeć syki i w ciemności pojawiły się białe błyski: strzały z ręcznych blasterów. Wszystko stracone, za chwilę eksplodują już nie żyjemy, to koniec, pomy-ślał Ordo. Później zapadła głucha cisza. Zwiadowca pomyślał, że we wszystkich bi-twach długie okresy ogłuszającego huku bywają przedzielone krótkimi chwilami ciszy.

- Fierfek, nawet nie uzbroili detonatorów - odezwał się Scorch. - Co za amatorzy. Zeskoczył z pokładu zniszczonej ciężarówki. Na jego pancerzu widniały osmalone

miejsca po błyskawicach blasterowych strzałów. Chwilę później na płycie wylądował Boss, który strząsnął z wibroostrza krople krwi, zanim ukrył je w rękawicy.

Ordo głęboko odetchnął. - Kal’buir, gdzie jesteście? - zapytał. - Nadal zajmujemy pozycje na tyłach magazynu, ale na razie wszędzie cisza i spo-

kój - zameldował Mandalorianin. - Bard'ika twierdzi, że w środku kryje się jedenaście celów.

- Potwierdzam, widzę jedenaście osób w wizjerze wrażliwej na podczerwień lune-ty - odparł Niner, który zawsze lubił mieć pewność.

- Zamknęli się od środka - stwierdził Ordo. - Zaczynamy wynosić z ciężarówki materiały wybuchowe. - Gestem posłał do tej roboty Corra, Ninera i Bossa. - Za chwilę Mereel i ja rozpoczniemy atak na frontowe wrota magazynu. Dar i Fi, wykonać otwór w południowej ścianie.

Chcesz, żebyśmy się tam włamali przez tylne wrota, synu? - zapytał Skirata. - Czuję przypływ adrenaliny i bardzo chciałbym wziąć udział w jakiejś akcji... przez wzgląd na dawne czasy.

- Pamiętaj, że nie masz na sobie pancerza typu Katarn - przypomniał Ordo, który natychmiast zaczął się martwić o Kal’buira.

Skirata prychnął. - A ty nie zapominaj, że nie jesteś zakuty w mandaloriański pancerz - powiedział. Ordo dał znak Mereelowi, który strzepnął kurz i okruchy z niebieskiego naramien-

nika porucznika i sięgnął do tyłu, po przewieszony przez plecy ciężki blaster Cip-Quad. - Na trzy - zaproponował Ordo. - A dlaczego nie na pięć? - zainteresował się Mereel. - Bo skończyła mi się cierpliwość.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

306 Skirata chwycił lewą ręką verpina, a palce prawej zacisnął na rękojeści noża.

Usłyszał odgłos włączanej klingi świetlnego miecza i przypomniał sobie, że towarzyszy mu rycerz Jedi w hełmie Mando.

Bard'ika, do końca życia nie zapomnę tego widoku, pomyślał. Sprawdził podczerwony promień celowniczy, ale chyba bardziej z nerwowego

nawyku niż z jakiegoś innego powodu. Miał nadzieję, że kryjący się w magazynie hu-fuune nie dysponują systemem umożliwiającym widzenie w ciemności.

Chwilę później krótką ciszę przerwał ogłuszający grzmot dwóch wystrzałów z czterosekcyjnego blastera Mereela i tylne wrota magazynu stanęły otworem. Po chwili rozległ się huk kolejnej eksplozji i z bocznej ściany trysnęła fontanna metalowych szczątków. Z początku Skirata myślał, że otwarcie tylnych wrót zawdzięcza sile eks-plozji, ale zauważył, że Jusik macha pięścią, jakby wymierzał cios powietrzu.

Fierfek, pomyślał. A więc to na tym polega władza nad Mocą? W mrocznym otworze nie było widać żadnego źródła światła. Chwilę później ktoś

w magazynie zaczął biec w stronę tylnych wrót i w wizjerze lunety sierżanta pojawił się ziarnisty zarys sylwetki.

Skirata zareagował odruchowo. Bez zastanowienia grzmotnął uciekiniera w twarz opancerzonym łokciem i z całej siły wbił mu nóż pod żebro, zanim terrorysta miał czas runąć na plecy. Wymierzył verpina w leżącą postać i popatrzył na twarz, która pojawiła się na projekcyjnym wyświetlaczu. Dopiero wówczas uświadomił sobie, że pchnął nożem kobietę, która nazwała go mandaloriańskim zbirem. Dał ognia z karabinu, zanim pomyślał o stosownej odpowiedzi. Podczas wojny rzadko starczało czasu na wymyśla-nie riposty wygłaszanej przed zabiciem przeciwnika. Jeżeli rzeczywiście miało się coś do powiedzenia, stosowne słowa przychodziły do głowy dopiero wiele dni później.

- Dziesięć celów w podczerwieni - zameldował Niner. Podczerwień mówiła im, czyje ciało jest ciepłe, ale nie mogła wyjawić, czy ktoś

jeszcze żyje. Skirata wolał zwracać uwagę na ruchy. - Granat! Kryć się! - wrzasnął nagle Atin. Fala udarowa uniosła sierżanta w powietrze, a huk eksplozji na chwilę go ogłuszy-

ł. Mandalorianin był pewny, że wyleciał przed wrota, ale stwierdził, że leży w magazy-nie, a Jusik jedną ręką pomaga mu wstać. Nie słyszał wyraźnie słów w koralikopodob-nym komunikatorze.

- Granat... Magazynem wstrząsnęła fala następnej eksplozji. - Człowiek ranny! Ktoś zaklął... prawdopodobnie Sev albo Scorch. - Wycofać się! - wrzasnął Ordo. - Oczyścić budynek! Kierując się zieloną poświatą świetlnego miecza, Skirata zaczął się wycofywać

śladami Jusika. Kiedy obaj mijali wrota, coś potężnie wyrżnęło sierżanta równocześnie w stopy i w plecy. Mandalorianin o mało nie stracił równowagi. Zapadła cisza. Skirata wytężył słuch.

Page 154: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

307- Widzę w podczerwieni mnóstwo rozproszonych plam - zameldował ktoś... chyba

Niner. - Nie umiem odróżnić, kto jest żywy, a kto tylko... ciepły. - Scorch, jesteś cały? - Tak, tak. Słowo daję - odparł komandos. - Tylko mną potrząsnęło. - Mam dość - odezwał się Jusik. - Wracam tam, Ordo. - Odwrócił się i wbiegł z

powrotem do magazynu. Skirata podążył za nim. - Znajdę tych, którzy przeżyli. Zo-stawcie to mnie.

Magazyn pogrążył się w niemal zupełnej ciemności. Jeżeli nie liczyć łoskotu opa-dających szczątków i trzasków stygnącego stopu metali, panowała cisza. W powietrzu unosiła się woń ozonu po strzałach z blasterów i niemiły odór rozerwanych ciał. Nic się nie poruszało.

Skirata był przekonany, że walka ciągnie się już kilka godzin, ale w rzeczywistości upłynęło tylko kilka minut. Jak zwykle podczas bitwy jego mózg nie umiał prawidłowo ocenić tempa upływu czasu.

Zielony blask klingi świetlnego miecza pozostawiał w powietrzu dziwne ślady. Rycerz Jedi nic sobie nie robił z tego, że może na siebie ściągnąć ogień nieprzyjaciół. Na pewno odbiłby nadlatujące błyskawice strzałów niczym irytujące owady.

- Wyczuwam trzy żywe osoby - zameldował Jusik. No cóż, nieprzyjaciele będą teraz wiedzieli, że mają do czynienia z Jedi, pomyślał

Skirata. Wyobraził sobie, że leży na posadzce w mrocznym, cichym pomieszczeniu, praw-

dopodobnie ogłuszony i na pewno ranny. Od czasu do czasu dostrzega sylwetki żołnie-rzy przeszukujących wnętrze zniszczonego magazynu. Komandosi wyłączyli oświetle-nie przesłon hełmów, a Fi, Atin i Darman mieli czarne pancerze, więc nawet on ich nie widział.

Ranni terroryści musieli być przerażeni. Kiedy Skirata miał sześć lat, ukrywał się przed żołnierzami. Bał się tak bardzo, że nawet się nie zsiusiał.

Teraz będziecie wiedzieli, co się czuje w takiej chwili, hufuune, pomyślał z satys-fakcją.

Nagle ktoś powiedział cicho coś, co zabrzmiało jak „proszę", i Mandalorianin skierował verpina w stronę, z której doleciał odgłos. Zobaczył klęczącego mężczyznę z rękami uniesionymi na wysokość głowy. Fierfek, pomyślał. Mamy nie brać żadnych jeńców. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebowali. Usłyszał, że rycerz Jedi z wysiłkiem przełknął ślinę.

- Stań pod ścianą - syknął Jusik. Gestami dawał znaki osobie, która chciała się poddawać. Żałosny hufuune chyba nawet nie wiedział, że ma do czynienia z Jedi. - Stań pod ścianą!

Nagle w słuchawkach komunikatora rozległ się okrzyk: - Sierżancie! Padnij! Płomień... Skirata odwrócił się i uklęknął, a Jusik uchylił się przed strugą rozżarzonej do bia-

łości cieczy, która rozjaśniła wnętrze zrujnowanego magazynu i na ułamek sekundy przeciążyła jego system widzenia w ciemności. Ciecz przeleciała łagodnym łukiem obok niego i trafiła w napierśnik Darmana. Komandosi i żołnierz instynktownie odsko-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

308czyli, ale Skirata poczuł żar nawet przez prastare mandaloriańskie żelazo. Darman stał z uniesionym karabinem i płonął niczym czarny jak smoła posąg, lecz nawet nie krzyk-nął.

- Dar! - Sierżant uświadomił sobie, że jego ciało zareagowało odruchowo, bez in-terwencji mózgu, i zaczął posyłać strzały z verpina w kierunku miotacza płomieni. Ktoś upadł i struga ognia zgasła. Skirata usłyszał szczęk energetycznego zasobnika wkłada-nego do magazynka blastera. Odgłos odwrócił na chwilę jego uwagę od straszliwego widoku płonącego jak pochodnia Darmana. Ktoś, zapewne Fi albo Niner, podbiegł do brata, obalił go na posadzkę i zaczął turlać, żeby zdusić płomienie. Mandalorianin za-uważył kątem oka słaby błysk wskaźnika ładowania i skierował lufę verpina w tamtą stronę, ale uprzedził go Jusik. Rycerz Jedi machnął świetlnym mieczem tak szybko, że klinga przemieniła się w świetlisty wachlarz. Dopiero wówczas Skirata zauważył, że klęczący mężczyzna, który rzekomo się poddawał, wciąż jeszcze trzyma wyciągnięty blaster. Broń jeszcze nie wypadła z zaciśniętych palców bezwładnej dłoni. Z jakiegoś powodu podstęp terrorysty rozgniewał sierżanta bardziej niż cokolwiek do tej pory.

- Wszystko czyste! - wrzasnął Jusik. - Dar! - Spojrzał na sklepienie magazynu. - Trzymaj się, Dar.

Pancerz typu Katarn był odporny na wysoką temperaturę, ale płonący środek che-miczny przylgnął do płytek. Płomienie nie dawały się ugasić, chociaż Niner i Sev usi-łowali otulić brata wyciągniętymi skądś szmatami. Skirata podbiegł, żeby okryć ko-mandosa kurtką, ale nagle w pomieszczeniu zaczęły padać podobne do mgiełki krople lepkiego deszczu.

Do życia obudził się system gaszenia ognia. - Cieszę się, że zadziałał - mruknął Jusik. Darmana otoczyła biała chmura syczącego gazu, a pomieszczenie pogrążyło się

znów w mroku. Płomienie zgasły, ale przeciwpożarowy deszcz dalej padał ze sklepie-nia magazynu.

Skirata kucnął nad leżącym Darmanem, roztrącając na boki Orda i Ninera. Wy-czuwał, że od pancerza komandosa wciąż jeszcze promieniuje ciepło.

- Synu! - wykrzyknął. - Nic ci nie jest? - Sierżancie... - Jesteś ranny? - Właściwie nie... - odparł Darman. - Tyle że musiałem mocno zaciskać powieki.

Ta ciecz to naprawdę coś paskudnego. - Stygnące płytki pancerza komandosa głośno syczały, a jego głos lekko drżał. - Dziękuję.

- Czy to twoja sprawka, Bard'ika? - Mandalorianin pomógł Darmanowi wstać i wyczuł, że jego pancerz jest nadal gorący. - To ty uruchomiłeś system przeciwpożaro-wy?

- Nie nadaję się do wysadzania czegokolwiek w powietrze. - Omijając szczątki i poszarpaną durastal, Jusik ruszył do wyjścia, ale po kilku krokach stanął. - To koniec - odezwał się cicho. - Tym razem jestem pewny, że wszyscy nie żyją.

Chłopak wyglądał na spokojnego, a przynajmniej panował nad głosem. Kiedy Darman otrzepał się z kurzu, Ordo podał mu jego dece. Komandosi włączyli minire-

Page 155: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

309flektory w hełmach i osiem promieni światła omiotło pomieszczenie. Oczom wszyst-kich ukazały się dymiące ściany i stosy szczątków, które Skirata widywał o wiele za często na zbyt wielu polach bitew. W końcu ktoś skierował promień światła w górę, na dach magazynu.

- Wysadziliśmy w powietrze połowę shabla sklepienia - stwierdził Boss. - Ostatnim razem, kiedy polegałem na podczerwieni... - Kandosii, Bard'ika! Jest o wiele lepszy niż wrażliwa na podczerwień luneta. - Czy to wszystko? - Tym razem pytanie zadał Fixer. - Koniec walki, a my nawet

ich nie widzieliśmy? Kiedy cię atakują roboty, przynajmniej można je zobaczyć. A te szumowiny...

- Chcesz ich obejrzeć, ner vod! - Wyglądają tak... zwyczajnie. - Bo są zwyczajnie martwi - stwierdził Sev. Do rozmowy włączył się Ordo. - Skończyliśmy, vode - powiedział. - Czas się stąd zabierać. - Położył ukrytą w rę-

kawicy dłoń na ramieniu Skiraty. - Dziewięć minut, Kal'buir - poinformował. - Mogli-śmy uwinąć się szybciej, ale zadanie zostało wykonane. Wynośmy się stąd.

Skirata złapał Damiana za rękę i podążył śladem Jusika. Wciąż jeszcze mogę wal-czyć i nadal jestem w tym całkiem niezły, pomyślał. Wiedział jednak, że nie jest równie dobry jak ci świetnie wyszkoleni młodzi mężczyźni. Musiał coś z tym zrobić, jeżeli któregoś dnia nie miał stać się dla nich ciężarem.

Pomyślał jednak, że będzie się tym martwił później, podobnie jak kostką swojej nogi. Na razie musieli zaczekać na Vaua i Etain, którzy wciąż jeszcze brali udział w polowaniu.

Kwadrant F-76, na północ od magazynu firmy CoruFresh, Coruscant, godzina 23.05, 385 dni po bitwie o Geonosis

Kiedy strill biegł chodnikiem przed Vauem i Etain, jawił się młodej Jedi w Mocy niczym jaskrawy mały płomyk czystej radości. Od czasu do czasu mijali ich przechod-nie, którzy opuszczali na noc fabryki i warsztaty, więc Vau zdjął hełm. Matowy czarny napierśnik jego pancerza nie zwracał niczyjej uwagi, ale w tej okolicy charakterystycz-na mandaloriańska przesłona nie pozostałaby niezauważona.

Strill kierował się zapachem ściganego mężczyzny. Uciekinier miał nad nimi przewagę, ale Mird podążał niestrudzenie jego tropem. Etain wyczuwała naznaczony paniką i przerażeniem szlak równie dobrze jak zwierzę. Zawęziła obszar poszukiwań, żeby Mird mógł łatwiej pochwycić woń terrorysty.

Jak na kobietę w ciąży pozwalam sobie na dziwne rzeczy, pomyślała. Czy mój sy-nek wyczuwa, co się dzieje wokół niego? Mam nadzieję, że nie.

Vau biegł równomiernym truchtem kilka kroków za nią. - Imponujące - wydyszał w pewnej chwili. - Ty i strill świetnie ze sobą współpra-

cujecie. Jaka szkoda, że Kai tego nie widzi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

310Etain wyobraziła sobie, że właśnie w taki sposób Vau poluje w towarzystwie Mir-

da. Biegną cicho i niestrudzenie wiele godzin, dopóki nie zapędzą ściganego do zaułka albo nie zabiją. Uciekinier z lądowiska kierował się do labiryntu zrujnowanych wie-żowców mieszkalnych, wzniesionych na granicy strefy przemysłowej.

Etain dogoniła Mirda, kiedy zwierzę przysiadło i spoglądało niecierpliwie na drzwi obskurnego apartamentowca. Nieco dalej stało w niedbałych pozach kilku mło-dych obiboków, którzy na ich widok spojrzeli spode łba i ruszyli w ich stronę. Strill musiał wyczuć, na co się zanosi, bo otworzył ogromną paszczę i ostrzegawczo warknął. Po chwili zza rogu wybiegł Vau z uniesionym verpinem.

Młodzi ludzie uciekli. - A mówi się, że dzisiejsza młodzież nie ma oleju w głowie - mruknął Mandaloria-

nin. Wyjął z saszetki u pasa ręczne urządzenie do wyważania drzwi i wbił je w płytę. Zamek puścił i tafle ukryły się w ścianie. - Droga wolna.

Mird wbiegł pierwszy i znieruchomiał z poślizgiem wszystkich sześciu łap przed szybem turbowindy. Odwrócił łeb i błagalnie spojrzał na Vaua. Mandalorianin przyło-żył palec do ust i odgiął kciuk ku sufitowi. Wsiedli do kabiny i strill przycisnął nos do wąskiej szczeliny między płytami drzwi. Winda ruszyła w górę. W połowie drogi mię-dzy sto trzydziestym czwartym a sto trzydziestym piątym piętrem zwierzę o mało nie oszalało. Chłostało ogonem podłogę kabiny, ale nie wydawało żadnego dźwięku. Vau unieruchomił kabinę na sto trzydziestym szóstym piętrze, żeby wszyscy mogli wysiąść. Zauważył, że budynek wyposażono w awaryjną klatkę schodową. Etain wyłamała za-mek drzwi wspomaganym przez Moc pchnięciem i zaczęła schodzić.

- Oya, Mird! - szepnęła. - Poluj! Zwierzę przemknęło obok jej nóg. Młoda Jedi wyczuwała zakłócenie w Mocy. In-

stynkt mówił jej, podobnie zresztą jak strillowi, że powinni zejść aż na sto trzydzieste czwarte piętro. Mird wybiegł na korytarz i zamarł przed drzwiami jednego z apartamen-towców. Usiadł na zadzie i wbił spojrzenie w kontrolny panel na ścianie.

Vau położył dłoń na ramieniu Etain. - Oboje wiemy, że Mandalorianie traktują wojowniczki na równi z wojownikami,

moja droga, ale wolałbym sam się tym zająć - powiedział. - Ja to zrobię - uparła się młoda Jedi. Musiała. Vau wyważył zamek drzwi. Strill wbiegł do przedpokoju na zgiętych łapach, a

Etain zapaliła klingi obu świetlnych mieczy i podążyła za nim. Przyszło jej do głowy, że jeśli się natknie w środku na całą rodzinę, będzie musiała

rozwiązać poważny problem. Jest Jedi i niesie dwie zapalone klingi świetlnych mieczy, ale oprócz ukrywającego się terrorysty w pomieszczeniu może być mnóstwo niewin-nych świadków. Co powinnam zrobić w takiej sytuacji? Co zrobię? - pomyślała. Na szczęście wyczuła, że nie musi się o to martwić. Pewnie chciała tylko uzmysłowić so-bie, jak daleko byłaby gotowa się posunąć.

Otwierała drzwi kolejnych pokojów wspomaganymi przez Moc pchnięciami i za-glądała do każdego na lekko ugiętych nogach.

W pewnej chwili zza drzwi kolejnego pomieszczenia trysnął ku niej strumień bla-sterowych strzałów. Jeden trafił Mirda w tylną łapę. Etain usłyszała, że Vau zachłysnął

Page 156: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

311się z wrażenia. Strill zaskrzeczał, odwrócił się i wlokąc zranioną łapę, ruszył w kierun-ku napastnika, ale kiedy Etain wyciągnęła poziomo rękę, zwierzę zamarło.

- Zostaw, Mird - szepnęła młoda Jedi. Głęboko odetchnęła i weszła do pokoju, gdzie powitał ją następny grad blastero-

wych błyskawic. Skrzyżowała przed sobą błękitne klingi i nieznacznymi ruchami nad-garstków odbiła wszystkie strzały z powrotem w głąb pokoju. Nawet nie wiedziałam, że to umiem, przemknęło jej przez głowę. Zareagowała odruchowo dzięki umiejętno-ściom nabytym w ciągu wielu lat ćwiczeń.

Wskoczyła do pomieszczenia, gotowa zabić przeciwnika. Jak zawsze, niewiele widziała i nie wyczuwała niczego namacalnego. Machnęła klingą i choć nie wyczuła żadnego szarpnięcia ani napięcia mięśni, uświadomiła sobie zmianę w Mocy. Płonące światełko czyjegoś życia zgasło i zniknęło.

Wyłączyła kciukiem klingę świetlnego miecza mistrza Fuliera i jedną ręką wsunę-ła broń do kieszeni tuniki, ale na wszelki wypadek nie zgasiła własnej broni. Nie wy-czuwała już w pobliżu nikogo. Wlokąc zranioną łapę, Mird wszedł do pokoju, a młoda Jedi zauważyła, że zwierzę się w nią wpatruje. Dostrzegła to, chociaż przez okna wpa-dała tylko rozproszona poświata miasta, w którym nigdy nie zapadała nieprzenikniona ciemność.

- Oya - szepnęła, chociaż nie była pewna, co ten rozkaz może oznaczać w takiej sytuacji.

Mird jednak ją zrozumiał. Warknął cicho i rzucił się na zwłoki zabitego przez nią terrorysty. Etain zgasiła klingę miecza i wyszła z pokoju, a kilka chwil później strill, utykając, podążył za nią. Wyraźnie zadowolony, niósł coś w potężnych zębach. Etain postanowiła się nie przyglądać temu, co zwierzę trzyma w pysku. Usłyszała tylko od-głos przełykania zdobyczy.

- Biedny Mird - westchnął sierżant. - Chodź do mnie, maleńki. - Dźwignął zwierzę z podłogi i zaniósł do turbowindy Dopiero wówczas młoda Jedi zauważyła na tylnej łapie strilla krwawiącą ranę po blasterowym strzale.

Włączyła komunikator. - Kału, doliczyliśmy się wszystkich - zameldowała. - Dobra robota - odparł Skirata tonem, z którego przebijało zmęczenie. - Do zoba-

czenia w ustalonym PZ. Kiedy kabina turbowindy zjeżdżała na parter, Etain położyła dłonie na łapie Mir-

da, żeby przyspieszyć gojenie rany. Vau zaniósł zwierzę do samego skutera. Strill był wielki i ciężki, ale Mandalorianin nie pozwolił mu iść samemu. Zanim uruchomił sil-nik, żeby skierować maszynę do punktu zbornego, położył zwierzę na kolanach Etain, która zajęła się uśmierzaniem bólu.

Wyglądało na to, że zrobiłby dla Mirda absolutnie wszystko. Najwyraźniej uwiel-biał to zwierzę.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

312PZ dwa kilometry od magazynu firmy CoruFresh, Coruscant,

godzina 23.20, 385 dni po bitwie o Geonosis

Członkowie grupy operacyjnej spotkali się na południe od magazynu firmy Coru-Fresh, na obsługiwanym przez roboty placu budowy. Automaty nie musiały mieć świa-tła, żeby mogły pracować, a obecność kilku dziwacznie ubranych osób nie zwracała w półmroku niczyjej uwagi.

Skirata liczył wracające skutery rakietowe, ale czuł ucisk w żołądku, dopóki ostat-ni, szósty nie wrócił z Mereelem i Correm, siedzącymi okrakiem na siodełkach. Sklo-nowany żołnierz obejmował obrotowy blaster niczym dawno niewidzianego przyjacie-la.

Dobry chłopak, pomyślał Mandalorianin. Poruszyłbym Coruscant ze wszystkimi parszywymi księżycami, żeby go przy sobie zatrzymać, Zey. Zawsze możemy wyszko-lić więcej żołnierzy na komandosów. Jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolny.

- Wszystkie termiczne materiały wybuchowe odzyskane? - zapytał. - Tak jest, sierżancie. - Boss pochylił się nad ramą skutera. - Chcesz się sam prze-

konać? - Wierzę, że umiesz liczyć - odparł Skirata. - Jutro rano Ordo je zneutralizuje i

podrzuci cichaczem do magazynu. - Jaki ostateczny wynik akcji? - zainteresował się Fi. Niner zdjął hełm. Jego uszczelniony kombinezon utrzymywał wprawdzie stałą

temperaturę ciała, ale komandos i tak wyglądał, jakby wypocił z siebie cały ocean. - Uhm... - zaczął niepewnie. - Prawdopodobnie wyeliminowaliśmy dwudziestu

sześciu przeciwników. - Dwudziestu czterech na terenie miejsca akcji - potwierdził Mereel. - Przeszukali-

śmy lądowisko i policzyliśmy ofiary. W niektórych miejscach mieliśmy małe kłopoty, ale policzyliśmy blastery, z których strzelano i z których wciąż jeszcze się sączyło elek-tromagnetyczne promieniowanie. Zdecydowanie dwudziestu czterech.

- Plus Perrive i nasz przyjaciel w apartamentowcu - dodała Etain. - Na pewno dwudziestu sześciu. - Jusik wyglądał na przygnębionego. - Wyczułem

wszystkich, jak ginęli. - A zatem Błyszczący Chłopcy dwadzieścia sześć, Hufuune zero - podsumował

Corr. Szybko przyswajał sobie słowa mando'a. - Powiedziałbym, że to miażdżąca przewaga.

Jusik zdjął hełm i zajrzał do środka. - Nie zostawiliśmy żadnych świadków - powiedział. - Wszyscy pomyślą że to re-

zultat krwawego zatargu między dwoma przestępczymi gangami. - Nie dostaniecie za to od nikogo nawet pochwały - przypomniał Skirata. - Musicie

jednak wiedzieć, że z każdego z was jestem bardzo dumny. - Spojrzał na strilla. Utyka-jąc na jedną łapę i od czasu do czasu gardłowo pomrukując, zwierzę krążyło wokół Vaua. - Nawet z ciebie, Mird, ty cuchnąca kupo śliny.

Page 157: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

313Strill spojrzał na Etain i melodyjnie zamruczał. Młoda Jedi objęła jedną ręką Dar-

mana, oparła głowę na jego naramienniku i na chwilę zamknęła oczy. Kiedy je otwo-rzyła, spojrzała na zwierzę.

- Mird cię lubi - stwierdził Vau. - Troszczyłaś się o niego i pozwoliłaś, żeby wziął udział w polowaniu.

Fi uniósł z wysiłkiem rękę i poklepał Darmana po plecach. - Umie obchodzić się z głupimi zwierzętami, ner vod- zauważył. Wyczerpani członkowie grupy operacyjnej umilkli. Krzątające się wokół nich au-

tomaty przenosiły dźwigary i układały na stosy arkusze duraplastu, ale nie zwracały na nic uwagi. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że po zakończeniu podobnej operacji uczestników ogarnia uniesienie, grubo się myli. Euforia na widok stającego w płomieniach statku czy padającego po celnym strzale nieprzyjaciela trwa zazwyczaj bardzo krótko. Adre-nalina wspomaga na jakiś czas wrażliwość zmysłów, ale szybko odczuwa się później zmęczenie. Nadchodzi wrażenie pustki, dziwnego bezsensu życia... i zaraz szuka się następnego zadania.

Poziom adrenaliny musiał opaść. Skirata wiedział, że organizmy komandosów wrócą do normy, kiedy pozwoli się im wypocząć. Zamierzał zapewnić podwładnym trochę relaksu.

- Wracajmy do bazy - zaproponował. - Możemy wynieść się z Chaty Qibbu jutro rano.

Nikt mu nie odpowiedział. - Ktoś jest głodny? - zagadnął. - Macie może ochotę na szklaneczkę albo dwie pi-

wa? - Na łazienkę - odparł Niner. - Gorący prysznic. - Czyja kolej tej nocy stać na straży? - Moja - odezwał się Vau, zanim Skirata zdążył otworzyć usta. - Leć pierwszy,

Bardanie. Weź Etain i Mirda. Ja zabiorę Kala. Skirata wgramolił się na tylne siodełko skutera Vaua. Działanie środka przeciwbó-

lowego powoli ustępowało i kostka jego nogi znów zaczynała boleć. Sierżant włączył komunikator i nawiązał łączność z Jallerem Obrimem.

- Tu Kał - powiedział. - Jak wam leci? Sądząc po odgłosach wydobywających się ze słuchawki, kapitan CSB brał udział

w tłumieniu zamieszek. W tle było słychać okrzyki, a w pewnej chwili rozległ się stłu-miony huk. A zatem nie tylko komandosi podkładali ładunki wybuchowe, żeby się szybko dostać do zamkniętego pomieszczenia.

- Dwoimy się i troimy - odparł Jaller. - Do tej pory aresztowaliśmy sześćdziesięciu podejrzanych. Same płotki, ale doprowadzą nas do wielu ważniejszych osób, którymi interesuje się CSB. Grunt, że na jakiś czas znikną z ulic. - Urwał, kiedy dał się słyszeć kolejny głośny huk. - Nie wiem tylko, gdzie ich wszystkich pomieścimy, bo miejskie areszty szybko się zapełniają.

- Nigdy nie miałem z tym problemu - stwierdził Skirata. - Nasze cele nie wycho-dzą na przepustki ani nie mogą zapłacić

kaucji.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

314- Mógłbym się o to założyć - mruknął Obrim. - A u was w porządku? - Żadnych poważnych obrażeń, wszyscy na chodzie - odparł sierżant. - Tyle że zo-

stawiliśmy dla ciebie okropny bałagan. - Cała przyjemność po mojej stronie - stwierdził kapitan. - Zapraszamy was

wszystkich do klubu dla personelu CSB pod koniec tygodnia. Nie chcemy słyszeć żad-nych wymówek... ani ja, ani koledzy z CSB. Do zobaczenia w klubie.

- Możesz na nas liczyć - zapewnił Skirata. Przerwał połączenie i spuścił głowę tak nisko, że dotknął brodą płytki napierśnika. Vau wcisnął się na siodełko przed nim i uruchomił jednostkę napędową. Wygiął

rękę do tyłu i wręczył Skiracie jakiś przedmiot. - To notes Perrive'a. W wolnym czasie zapoznaj się z jego zawartością ner vod -

powiedział. - Więc jak będzie, lecimy się napić czy stajemy do walki? - Walonie, masz szczęście, że jestem zbyt zmęczony. - Skirata wsunął notes do

kieszeni kurtki i pomyślał, że jego chłopcy z serii Zero będą zachwyceni, mogąc się zapoznać z jego zawartością. - Mogę cię najwyżej klepnąć.

- Muszę pojednać się z Atinem - powiedział w zadumie Vau. Kiedy się prześpi i odpocznie, nadal będzie chciał cię zabić - uprzedził go Skirata. - Wspólna walka i triumf, a potem powrót do poprzedniego stanu, hm? - zapytał

Walon. - To przygnębiające, nie uważasz? W porównaniu z ogromem tej wojny po-szczególne zwycięstwa wyglądają jakby w ogóle się nie liczyły.

- To jeszcze nie znaczy, że nie powinniśmy do nich dążyć - zaoponował Skirata. - Mimo wszystko na historię składają się czyny indywidualnych osób.

- A zatem i my napisaliśmy kawałek tej historii - podsumował Vau. Skirata uświadomił sobie, że to jedna z nielicznych chwil, kiedy może wpatrywać

się w plecy Vaua bez chęci sięgnięcia po nóż. - Wiesz co? - zagadnął, wyjmując z kieszeni zdezaktywowany sterownik zdalnie

wyzwalanego detonatora. - Co byś powiedział, gdybyśmy po drodze wpadli do dzielni-cy dyplomatów, żeby zabrać stamtąd nowiutki zielony śmigacz? Perrive nie będzie go więcej potrzebował. Dałbyś radę go uruchomić?

- Możesz się o to założyć - odparł Mandalorianin.

Page 158: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

315

R O Z D Z I A Ł

23 Kiedy ktoś przestaje wiedzieć, na czym zależy jego narodowi czy rządowi, a nawet gdzie

się znajduje, chciałby mieć coś, w co może wierzyć i na czym może się oprzeć. Musi mieć w sercu coś niezmiennego, coś trwałego. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu

czuję się swobodniej w koszarach niż w świątyni Jedi. generał Bardan Jusik, rycerz Jedi

Baza operacyjna, Chata Qibbu, Coruscant, godzina 00.15, 386 dni po bitwie o Geonosis

Pokoje gościnne na najwyższym piętrze hotelu Hutta Qibbu wyglądały jak maga-zyn ze sprzętem Wielkiej Armii Republiki podczas inwentaryzacji.

Fi przeszedł nad ułożonymi w stosy płytkami pancerzy oraz pakunkami z plasto-idowym materiałem wybuchowym typu pięćset i osunął się na pierwsze z brzegu krze-sło, jakie znalazł na swojej drodze.

- Naprawdę zamierzasz spać w kuble? - zdziwił się Mereel. Fi wziął sobie do serca jego uwagę, zwolnił uszczelkę hełmu i odetchnął ciepłym

powietrzem. Poczuł mieszaninę woni potu, brudnego dywanu, kafeiny i sierści strilla. Wielokrotnie buy'ce zapewniał mu ulgę i dawał schronienie, bo pozwalał odizolować się od świata. W obecnej chwili komandos potrzebował tego z powodów, których nie rozumiał i nawet nie chciał się nad nimi zastanawiać.

Mereel usiadł przy odrapanym, poobijanym stole i zaczął odwijać opakowania ko-stek termicznego plastoidu, żeby do każdej wlać małą porcję bezbarwnej cieczy. Fi miał ochotę wstać i popatrzeć, ale był zbyt zmęczony. Zwiadowca robił kciukiem dołek w każdej brązowej kostce, wlewał do niej kilka kropli płynu z małej butelki i wciskał je do środka, jakby ugniatał miękkie ciasto.

- Aha, już wiem - westchnął w końcu komandos, bo przypomniał sobie cel zabie-gu.

- Zanim zwrócę te materiały wybuchowe do magazynu, muszę dodać do nich sta-bilizujący składnik, w przeciwnym razie eksplozja zabije o wiele więcej vode, niż mo-gliby to zrobić terroryści - wyjaśnił Mereel.

- Chcesz, żebym ci pomógł?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

316- Nie. Prześpij się trochę. - A gdzie sierżant Kai? - Jakiś czas Fi bardzo lubił go nazywać Kal'buirem, ale

kiedy włożył pancerz, powrócił do poprzedniego nawyku. - Mam nadzieję, że nie za-dźgał nożem Vaua.

- Obaj uwalniają śmigacz, żeby zasilić fundusz emerytalny Skiraty. - Daj spokój, Skirata nigdy nie przejdzie w stan spoczynku - żachnął się koman-

dos. - Mimo to zależy mu na tym śmigaczu - odparł Mereel. - Najemnicy niełatwo się

pozbywają starych nawyków. Fi w ogóle nie mógł sobie wyobrazić, żeby jego sierżant okazywał zainteresowa-

nie życiem po zwolnieniu z armii. Zastanowił się, na czym Mandalorianinowi mogłoby naprawdę zależeć -jeżeli nie liczyć żony, która by się nim opiekowała - ale nie umiał sobie czegoś takiego wyobrazić. Czasami miał ten sam problem z własnymi snami. Często się powtarzały, były natrętne i nie do końca zrozumiałe. Komandos wiedział tylko, że czegoś w jego życiu brakuje. Uświadomił sobie, czego, dopiero kiedy zoba-czył Darmana w towarzystwie Etain. Odtąd zaczął się zastanawiać, co by zrobił, gdyby zrealizował swoje marzenia. Nie był głupi. Umiał liczyć i oceniać szanse przeżycia.

- Dobranoc, ner vod. - Zostawił zajętego pracą Mereela i krążąc po głównym po-koju, odpiął płytki pancerza, po czym ułożył je na stos obok drzwi sypialni. Na wszyst-kich kołkach i poręczach wisiały schnące czarne kombinezony i spodenki. Komandosi może i byli wyczerpani, ale nadal troskliwie dbali o swój „sprzęt osobisty".

Fi wyszedł na korytarz i zaczął zaglądać do pokojów, żeby sprawdzić, czy jest ktoś, kto jeszcze nie zasnął i zechce z nim porozmawiać, ale wszyscy chłopcy z Druży-ny Delta spali jak zabici i nawet nie chrapali. Niner i Corr osunęli się na krzesła w ja-kiejś wnęce, a na stoliku między nimi stała taca z niedojedzonymi słodyczami. Darman wyciągnął się na łóżku w pokoju, który dzielił z Fi, jakby podczas walk nie odniósł żadnych obrażeń, a w następnej sypialni zwinięty w kłębek Ordo spał z kocem nacią-gniętym na głowę. Zawsze zasypiał w ten sposób, jakby chciał się znaleźć w zupełnej ciemności.

Nigdzie nie było widać śladu Etain i Jusika. Dopiero w ostatnim pokoju Fi zoba-czył kogoś, z kim mógłby pogadać. Atin siedział na krześle i czyścił płytki swojego pancerza.

- Czuwam, dopóki nie wróci Skirata - wyjaśnił komandos, nie czekając na pytanie brata.

- Stało się coś złego? - Nie. - Na pewno czeka gdzieś na ciebie Laseema. - Nie robię tego z powodu Laseemy. - A więc masz inny powód. - Nigdy się nie poddajesz, co? - Atin zawsze był skryty, chociaż spędził sporo cza-

su pośród komandosów z innej drużyny niż ta, w której się wychowywał. Łatwo było dowiedzieć się czegoś nowego o bracie, który był szkolony pośród komandosów z innej

Page 159: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

317serii. - Niech będzie, mogę ci powiedzieć - podjął po chwili. - Teraz, kiedy zadanie wykonane, muszę wyrównać porachunki z sierżantem Vauem.

- Vau już nie jest sierżantem - przypomniał Fi. - Mimo to nadal zamierzam go zabić. To były tylko słowa. Czasami mężczyźni wygadywali takie bzdury. Fi zamknął

drzwi za sobą i usiadł na łóżku naprzeciwko komandosa. - Miałem czuwać - zauważył Atin. - Namówiłem Seva, żeby mi powiedział, skąd się wzięła ta blizna na twojej twa-

rzy. - A więc już wiesz - odparł Atin. - Vau sprawił mi porządne lanie za to, że rozczu-

lałem się nad sobą po bitwie o Geonosis, której nie przeżyli moi bracia. - Dobrze wiesz, że chodzi o coś więcej - skarcił go Fi. - Nie jesteś pierwszym ko-

mandosem, który wdał się w bójkę na pięści ze swoim sierżantem. - Wiesz, bardziej cię lubię, kiedy jesteś narwany i zabawny. - Musimy to wiedzieć. - Usen 'ye. - Atin posłużył się najbardziej ordynarnym zwrotem w języku mando'a,

jakim proponowało się komuś, żeby się odczepił. - To nie twój interes. - Mój, bo jeżeli zadrzesz z Vauem, a on cię zabije, będziemy musieli znaleźć ko-

goś na twoje miejsce - warknął komandos. Atin położył na podłodze czyszczoną płytkę i przetarł oczy. - Naprawdę chcesz to wiedzieć? - zapytał. - To popatrz. Wsunął palce za kołnierz kombinezonu i szarpnął w dół, żeby rozłączyć zatrzaski

zapinki. Fi nie zobaczył nic, czego nie widział wcześniej w łazience: na ramionach i rękach Atina widniały długie białe blizny po nacięciach. Widok taki nie był niczym niezwykłym w Wielkiej Armii Republiki. Mężczyźni odnosili takie obrażenia zarówno podczas szkolenia, jak i na polu walki, i to bez względu na to, czy mieli na sobie pance-rze, czy też nie. Atin chyba jednak miał ich więcej niż jakikolwiek inny komandos.

Blizny zostawały, jeżeli ktoś wystarczająco szybko nie nałożył na nie opatrunku z bactą.

- To także sprawka Vaua, prawda? - domyślił się Fi. - Vau o mało wówczas mnie nie zabił, więc kiedy wypuszczono mnie w końcu ze

zbiornika z bactą poprzysiągłem sobie, że któregoś dnia ja zabiję jego - wyjaśnił Atin. - To chyba sprawiedliwe, nie uważasz?

Nic dziwnego, że zdaniem Corra komandosi nie umieli się odprężać. Sklonowany żołnierz, którego wychowywali i szkolili obojętni Kaminoanie, musiał uważać koman-dosów za osoby niebezpiecznie niezrównoważone.

- Nie sądzisz, że to trochę zbyt ostra reakcja? - zapytał Fi. - Może wystarczyłoby, gdybyś rozkwasił mu nos?

- Skirata już to kiedyś zrobił - odparł Atin. - Posłuchaj, jeżeli Vau dochodził do wniosku, że ktoś nie jest wystarczająco bezlitosnym zabójcą podkręcał tempo jego szkolenia i stawiał mu zwiększone wymagania. Mógł nawet kazać mu stanąć do walki z bratem. Dawał nam możliwość wyboru: mogliśmy albo walczyć jeden z drugim, aż

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

318któryś zostanie zbyt ciężko ranny, żeby utrzymać się na nogach, albo stoczyć walkę z nim.

Fi pomyślał o Kału Skiracie, sierżancie twardym i bezwzględnym jak żadna inna znana mu osoba, który upewniał się, czyjego podopieczni są wypoczęci i nakarmieni, częstował ich zakazanymi smakołykami, zachęcał ich, uczył i mówił im, jak bardzo jest z nich dumny. Taki sposób szkolenia odnosił chyba pożądane skutki.

- No i? - przynaglił Fi. - Zdecydowałem się na walkę z Vauem - podjął Atin. - Miał prawdziwy żelazny

miecz Mando, a ja byłem bezbronny. Mimo to rzuciłem się na niego. Nigdy przedtem tak bardzo nie chciałem nikogo zabić, a on chyba zamierzał pociąć mnie na plasterki. Skirata wybił z niego osik, kiedy się o tym dowiedział. Od tamtej pory obaj mieli ze sobą na pieńku.

- A więc to tak... - mruknął Fi. - A teraz opowiedz mi o sobie. Wyjawiłeś wszystko Skiracie, prawda?

- Nie, Skirata sam się tego domyślił - odparł Atin. - Nawet nie miałem pojęcia, że mnie zna, dopóki się nie spotkaliśmy podczas tamtej akcji na terenie kosmoportu. - Komandos podniósł z podłogi płytkę i zaczął ją znów polerować. - Teraz wiesz już wszystko. Fi pomyślał, że gdyby sam stoczył walkę z Vauem, mógłby uleczyć Atina z nienawiści, ale po chwili przyszło mu do głowy, że jego brat mówi zupełnie poważnie.

- Afika, czy kiedykolwiek pomyślałeś o tym, co się stanie, jeżeli naprawdę go za-bijesz? - zapytał.

- Dzisiaj w nocy zabijałem ludzi, których w innych okolicznościach nie miałbym prawa tknąć, więc jedna osoba więcej nie zrobi różnicy - odparł komandos. - A zresztą i tak wkrótce zginę.

- Tak, ale pozostaje jeszcze Laseema. Atin zamarł, ale nie wypuścił szmatki z dłoni. - To prawda - przyznał w końcu. - A poza tym, jak właściwie zamierzasz zabić Vaua? - Tym ostrzem. - Atin podniósł z podłogi prawą rękawicę i z donośnym chrzęstem

wysunął wibroostrze. - Na sposób Mando. To nie są zwyczajne przechwałki, uświadomił sobie Fi. Zastanowił się, co powi-

nien zrobić w takiej sytuacji. Przyszło mu do głowy, że Atin nie żartuje. Postanowił, że zaczeka na powrót Vaua przy drzwiach wiodących na platformę ła-

downiczą. Etain uznała, że i tak nie zaśnie. Pogrążona w medytacjach, siedziała na platformie

ładowniczej obok Jusika. Mimo przemocy, jakiej doświadczyła i jakiej była sprawczy-nią tej nocy odnajdywała w sobie zaciszny zakątek, na który nigdy wcześniej nie natra-fiła... wewnętrzny spokój, jaki pragnęła osiągnąć od tylu lat poprzez studia i zmagania.

A wystarczyło tylko, żebym miała w sobie życie, o które muszę się zatroszczyć, pomyślała. Oto prawdziwe oderwanie się od spraw tego świata... oto stan, jaki powinni-śmy osiągnąć za wszelką cenę. Stawiać interes innej osoby nad własny, zamiast zapie-rać się swoich emocji. Egoizm to szlak wiodący na Ciemną Stronę.

Page 160: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

319Delikatne srebrzyste ślady jej dziecka w Mocy były obecnie bardziej zagmatwane,

mocniej splecione. Młoda Jedi wyczuwała zamiar, jasność i pasję. Pomyślała, że jej dziecko będzie niezwykłą osobą. Nie mogła się doczekać, kiedy je pozna.

A o właściwej porze zamierzała wytłumaczyć Damianowi, co czuje. Wyobrażała sobie radość, jaką zobaczy na jego twarzy.

Wyrwała się z transu i stwierdziła, że stojący kilka metrów od niej Jusik spogląda nad przepaścią z wieżowcami w kierunku gmachu senatu.

- Bardanie, mam pytanie, które mogę zadać tylko tobie - odezwała się. Rycerz Jedi odwrócił się i uśmiechnął. - Odpowiem, jeżeli tylko będę mógł - obiecał. - Jak powinnam powiedzieć po mandaloriańsku Darmanowi, że go kocham? Spodziewała się, że na twarzy Jusika zobaczy wstrząs albo dezaprobatę, ale rycerz

Jedi tylko zamrugał, jakby chciał skupić spojrzenie na nieistniejącym punkcie przed sobą.

- Chyba Darman nie zna dobrze mando'a - odezwał się w końcu. - Zera znają go lepiej.

- Bardzo dziękuję, ale nie zamierzam wyznawać Ordowi, że go kocham - odparła młoda Jedi.

- W takim razie możesz powiedzieć: ni kar 'tayli gar darasuum - zaproponował Jusik.

Etain kilkakrotnie powtórzyła półgłosem cały zwrot. - Zapamiętałam - oznajmiła wreszcie. - Te same słowa oznaczają także „wiedzieć" i „zachowywać w sercu"... kar'taylir -

wyjaśnił rycerz Jedi. - Ale jeżeli dodasz darasuum, „na wieki", nadasz całemu zwroto-wi zdecydowanie inne znaczenie.

- To mówi bardzo wiele o tym, jak wielką wagę przywiązują Mandalorianie do związków uczuciowych - stwierdziła Etain.

- Wierzą że całkowita wiedza o kimś to klucz do pokochania tej osoby - przyznał Jusik. - Nie lubią niespodzianek ani ukrytych znaczeń. Zwłaszcza wojownicy.

- Pragmatyczni goście - zauważyła Etain. - Chyba szkoda, że my, Jedi, nie staraliśmy się bardziej z nimi zaprzyjaźnić - dodał

Bardan. - Moglibyśmy się razem z nimi cieszyć swoim pragmatyzmem. - Nie palnąłeś mi kazania na temat moich uczuć - zauważyła młoda Jedi. - Dzięku-

ję. Jusik odwrócił się znów do niej. Szeroki uśmiech na jego twarzy mógł dowodzić,

że Jedi jest całkowicie pogodzony ze sobą. Przesunął obiema rękami wzdłuż swojego ciała, okrytego matową ciemnozieloną mandaloriańską zbroją składającą się z płytek i nagolenników. Obok niego na posadzce spoczywał tej samej barwy hełm ze złowiesz-czym rozcięciem w kształcie litery T na przesłonie.

- Myślisz, że wrócę w tym pancerzu do świątyni Jedi? - zapytał. - Czy nie dałbym w ten sposób dowodu przywiązania? - Widać naprawdę uważał, że to dobry dowcip, bo głośno się roześmiał. Oboje zdecydowali się na coś, czego zakon Jedi nie pochwalał. - Na mój widok Zey dostałby zawału serca.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

320- Przecież nawet Kenobi nosi pancerz żołnierza - przypomniała młoda Jedi. - Generał Kenobi nie mówi po mandaloriańsku - stwierdził rycerz Jedi. Miał zaraź-

liwy śmiech, chociaż brał się on z wyczerpania i podszytej lękiem ulgi, którą Etain tak często wyczuwała u Fi. -A jego żołnierze nie zwracają się do niego per „Obi-Wanku".

Znów spoważniał. - Kodeks Jedi powstał w czasach, kiedy naszym zadaniem było utrzymywanie po-

koju w galaktyce - podjął po chwili. - Nigdy nie braliśmy udziału w żadnej wojnie, a tym bardziej w takiej jak ta; nigdy też nie wykorzystywaliśmy innych osób. To zasad-nicza różnica, która wszystko zmienia. A zatem pozostanę przywiązany, bo moje serce podpowiada mi, że nie ma w tym nic złego. A gdyby miało to oznaczać, że nie mogę pozostać rycerzem Jedi, już w tej chwili wiem, jakiego dokonam wyboru.

- Już go dokonałeś - zauważyła Etain. - Ty także - odparł Jusik, wykonując lekki gest w kierunku jej brzucha. - Tyle

jeszcze umiem wyczuwać, a poza tym znam cię aż za dobrze. - Nie rób tego. - To będzie bardzo trudne dla nas obojga, Etain. Darman na razie o niczym nie wie - wyjaśniła młoda Jedi. - Nie wolno ci nikomu o

tym powiedzieć. Obiecaj. - Naturalnie, że nie powiem - obiecał Bardan. - Bardzo wiele zawdzięczam Da-

mianowi. Prawdę mówiąc, wiele zawdzięczam wszystkim komandosom. - Zabijesz się, jeżeli będziesz usiłował im dorównać. - Jeżeli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu. Jusik nie chciał się już zajmować utrzymywaniem pokoju. Gdyby nie przejawiła

się w nim wrażliwość na Moc, mógłby zostać naukowcem, inżynierem albo budowni-czym. On jednak pragnął być żołnierzem.

W przeciwieństwie do niego Etain musiała być żołnierzem, czy tego chciała, czy też nie, bo tego potrzebowali jej podwładni. Postanowiła jednak, że natychmiast po zakończeniu wojny opuści zakon Jedi i podąży szlakiem trudniejszego, ale zarazem słodszego przeznaczenia.

Nie kryjąc satysfakcji, Skirata wylądował zielonym śmigaczem na platformie Cha-

ty Qibbu. Zamierzał polecić, żeby Enacca zmieniła kolor lakieru kadłuba i postarała się, by maszyna zniknęła z kartoteki systemu licencyjnego. Nie powinna mieć z tym pro-blemu, bo podobnymi drobiazgami zajmowała się od dawna. Była wprawdzie zła, że musi odprowadzać na miejsca pojazdy, którymi latali członkowie grupy operacyjnej, a potem je porzucali, jeśli nie mieli innego wyjścia, ale jej wściekłość powinno uśmie-rzyć kilka dodatkowych kredytów.

Kiedy Vau otworzył właz kabiny po stronie pasażera, Mird podbiegł do niego wielkimi susami, radośnie skomląc i powarkując.

- Zamierzam się uraczyć szklaneczką tihaara - oznajmił Skirata. - Jeżeli strill chce spać dzisiaj w środku, nie mam nic przeciwko temu.

Page 161: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

321- Równie dobrze mógłbym się z tobą napić. - Vau pochylił się i znów wziął Mirda

na ręce. - To na pewno nie była podręcznikowa akcja, ale nasi chłopcy wyeliminowali w krótkim czasie bardzo wielu przeciwników.

Rozmawiali niemal jak cywilizowani ludzie, a przynajmniej można było odnieść takie wrażenie, dopóki nie otworzyli drzwi do głównego pokoju i o mało nie potknęli się o Fi. Na ich widok komandos rozłożył ręce na boki, jakby chciał im zagrodzić dro-gę.

- Kal’buir, Atin jest w paskudnym nastroju - zameldował. Odwrócił się do Vaua, który postawił Mirda na dywanie i zdjął hełm. - Chyba nie powinieneś się do niego zbliżać, sierżancie - powiedział.

Mandalorianin spuścił głowę i zrobił zrezygnowaną minę. - Najwyższy czas z tym skończyć - stwierdził cicho. - Nie... - Fi, to sprawa między mną a nim - uciął Vau. W pierwszej chwili Skirata chciał interweniować, ale obawiał się, że tym razem

Vau wpadnie w furię. Chyba nikt nie mógłby mieć mu tego za złe. Skirata szanował umiejętności i uczciwość sierżanta, ale w głębi serca nienawidził go za brutalne metody szkolenia komandosów. Jego zdaniem ta wada niweczyła wszystkie zalety.

Vau twierdził, że robi to dla ich dobra, że chce wzmocnić w komandosach tożsa-mość Mando, żeby ocalić nie tylko ich życie, ale także dusze. Przekonał o tym nawet swoich chłopców, ale Skirata nigdy mu nie dowierzał.

- Czekałem na ciebie, sierżancie - odezwał się nagle Atin. Skirata odciągnął Fi do tyłu. Ordo i Mereel, którzy cały czas neutralizowali nafa-

szerowany środkiem chemicznym termiczny plastoid, unieśli głowy i spojrzeli z niepo-kojem, jakby czekali na sygnał, żeby się wtrącić. Mandalorianin odwzajemnił ich spoj-rzenia, ale dyskretnie pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć: „Jeszcze nie. Dajcie spokój".

Atin miał na sobie kombinezon i prawą rękawicę. Wysunął z płytki kłykciowej wibroostrze i uniósł pięść na wysokość ramienia, ale zaraz schował klingę broni.

- Jeżeli ten strill się na mnie rzuci, też go zabiję - zapowiedział. Skirata jeszcze go nigdy takim nie widział. Cóż, Atin zawdzięczał to metodom

szkolenia Vaua. Miał w sobie coś z genów Janga, które mówiły: „Stań i walcz. Nie uciekaj". Tę genetyczną cechę można było pielęgnować, kształtować i rozwijać, dopóki nie zaczynała dominować.

Vau opuścił ręce wzdłuż boków. Wyglądał na autentycznie sfrustrowanego. Atin nigdy nie zrozumiał, dlaczego jego sierżant stosuje takie metody nauczania. Ja także tego nie rozumiem, pomyślał Skirata. Mężczyznę ratuje się przed zostaniem dar 'man-da, ucząc go jego dziedzictwa, nie zaś przemieniając w dzikie zwierzę.

- Musiałeś zostać Mando, Atinie - przemówił łagodnie Vau. - Gdybym nie zrobił z ciebie Mando, mógłbyś zginąć, bo mężczyzna obdarzony twoim duchem i odwagą nig-dy by się nie zgodził żyć jako Mando'ad. - Jego słowa brzmiały niemal jak przeprosiny. - Musiałeś być zdolny do przekroczenia tej granicy i gotów do zrobienia absolutnie wszystkiego, żeby zwyciężyć. Fierfek, gdyby ci głupi Jedi nie wykorzystali was pod-

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

322czas walk na Geonosis jako piechurów, dzisiaj żyliby wszyscy komandosi z mojej serii. Zrobiłem z was twardzieli, bo troszczyłem się o was.

Skirata ucieszył się, że Vau nie powiedział „kochałem was". Gdyby to zrobił, oso-biście wbiłby mu nóż pod żebro. Stał z daleka, trzymając Fi za rękę. W pewnej chwili Atin ruszył do ataku. Podbiegł do Vaua, chwycił go za naramiennik i uderzył głową w twarz. Mandalorianin zachwiał się i cofnął kilka kroków. Z jego nosa pociekła strużka krwi, ale sierżant nie upadł. Mird zapiszczał przeraźliwie i rzucił się bronić swojego pana, ale Vau dał mu znak ręką, żeby się cofnął.

- Udesii, Mird - powiedział. - Sam sobie poradzę. - Bardzo dobrze. A jak poradzisz sobie z tym? - spytał Atin i uderzył Vaua pięścią

w twarz. Walka z przeciwnikiem zakutym w mandaloriański pancerz nie była łatwa, ale

komandos nie zamierzał się tym przejmować. Kiedy jego cios wylądował pod okiem Vaua, doskoczył bliżej, pchnął go barkiem na ścianę i chwycił za gardło. Przywołując na pomoc niemal zwierzęcy instynkt, Mandalorianin kopnął go kolanem w krocze i odrzucił od siebie, żeby uderzyć go łokciem w twarz.

Czy powinienem ich powstrzymać? - głowił się Skirata. Czy dam radę? Przygoto-wał się do interwencji.

Cios Vaua na kilka sekund powstrzymał Atina, ale komandos zaraz skoczył na przeciwnika, obalił go na podłogę i usiadł na nim okrakiem. Zaczął go okładać pię-ściami, ale trafiał równie często w pancerz jak w ciało. Odgłosy walki oraz piski strilla obudziły komandosów i Jusika, którzy wbiegli do głównego pokoju. W tej samej chwili Atin wysunął wibroostrze z przyprawiającym o mdłości chrzęstem i uniósł wysoko rękę, żeby wbić klingę w odsłoniętą szyję przeciwnika.

Nagle obaj mężczyźni pofrunęli w przeciwne strony niczym ofiary bezgłośnej eksplozji. Atin zderzył się ze stołem, a Vau przetoczył po podłodze i znieruchomiał dopiero pod ścianą. Wszyscy osłupieli. Zapadła cisza.

- To ma się natychmiast skończyć! - wrzasnął Jusik. - To rozkaz! Jestem waszym generałem i nie zamierzam tolerować żadnych bijatyk! Czy to jasne? Nie obchodzi mnie, jakie macie powody! A teraz wstawajcie, jeden i drugi!

Vau usłuchał potulnie jak niedoświadczony rekrut. Kiedy obaj wstali, Atin z na-wyku przyjął postawę zasadniczą. Mały rycerz Jedi miał rozwichrzone włosy, a na sobie pogniecioną tunikę i spodenki z szorstkiego materiału. Stał przed nimi i gromił spojrzeniem dwóch o wiele wyższych mężczyzn.

Skirata nigdy nie widział, żeby ktoś pchnięciem Mocy potrafił rozdzielić walczą-cych przeciwników. Pokaz umiejętności rycerza Jedi wywarł na nim równie wielkie wrażenie jak przedtem wyważenie tylnych wrót magazynu.

- Chcę, żebyście natychmiast skończyli z tą waśnią- podjął rycerz Jedi, tym razem nie podnosząc głosu. - Musimy zachowywać dyscyplinę. Nie mogę dopuścić, żeby jeden z was zrobił drugiemu jakąś krzywdę. Musimy pozostać zjednoczeni. Czy to jasne?

- Tak jest, panie generale - odparł beznamiętnym tonem Atin, po którego twarzy ściekała strużka krwi. - Czy ma mi pan coś do zarzucenia, panie generale?

Page 162: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

323- Nie, proszę cię tylko, żebyś z tym skończył dla dobra nas wszystkich - odparł ry-

cerz Jedi. Atin znów zachowywał się jak zrównoważony, spokojny młody mężczyzna. Chy-

ba nawet nie był zdyszany. - Jak pan sobie życzy, panie generale - powiedział. W przeciwieństwie do niego Vau wyglądał na wstrząśniętego, przynajmniej na ty-

le, na ile mógł być zaszokowany mężczyzna jego pokroju. - Jestem cywilem, panie generale, więc mogę robić, co zechcę, ale chciałbym

przeprosić mojego byłego ucznia za ból, jaki mu zadałem. Skirata się skrzywił. Takie przeprosiny wystarczyłyby, żeby walka rozpoczęła się

od nowa. Nie można było jednak wymagać bardziej otwartego przyznania się do winy od człowieka, który uważał, że wyświadczył Atinowi przysługę.

- To była moja wina, panie generale - odezwał się Skirata, decydując się na to, co powinien zrobić każdy dobry sierżant. - Nie umiałem utrzymać większej dyscypliny.

Jusik rzucił mu spojrzenie dowodzące, że nie wierzy w ani jedno jego słowo, ale wstrzymał się z dalszymi oskarżeniami. Skirata miał nadzieję, że nie będzie musiał udowadniać temu chłopcu, iż nie zamierza słuchać jego rozkazów, zresztą sam Jusik nigdy by nie chciał go poddać takiej próbie.

Jedi powiódł spojrzeniem po twarzach milczących widzów tego niezwykłego spektaklu.

- Możemy teraz wszyscy wracać do łóżek - powiedział. Komandosi wzruszyli ra-mionami i zniknęli w sypialniach. Na twarzy Corra malowało się wciąż jeszcze osłu-pienie pomieszane z fascynacją. Nigdzie nie było widać ani śladu Darmana. - Ty też, Fi. Wszyscy mieliśmy dzisiaj ciężki dzień.

Chwycił pojemnik z pianką bacta i z niezadowoloną miną pchnął komandosa na krzesło, żeby spryskać mu twarz. Najwyraźniej jednak nie zamierzał wyświadczać po-dobnej przysługi Vauowi. Mandalorianin ruszył w stronę toalety, a skomlący Mird dreptał obok niego. Ordo i Mereel, dźwigając worki z opakowanymi materiałami wy-buchowymi, wyszli na platformę ładowniczą.

Skirata zaczekał, aż Jusik skończy opatrywać twarz Atina, a komandos wróci do sypialni.

- Tym razem poradziłeś sobie bez świetlnego miecza i pancerza - powiedział, pod-chodząc bliżej. Jusik był niższy nawet od niego. Mandalorianin szturchnął go lekko w pierś. - Mówiłem ci, że o tym, czy jest się mężczyzną, decyduje to, co się ma pod pan-cerzem. Kilka tysięcy Jedi takich jak ty, a Republika nie znalazłaby się w osiku, w któ-rym tkwi po same uszy. Jesteś żołnierzem, panie generale. Żołnierzem i wspaniałym oficerem. Chyba nie powiedziałem tego jeszcze nikomu w życiu.

Skirata rzeczywiście tak uważał, co jednak wcale nie oznaczało, że trochę bardziej pokochał pozostałych Jedi. Chodziło mu tylko o to, że bardzo lubi Bard'ikę i zamierza troszczyć się o niego. Jusik spuścił głowę, a na uśmiechniętej twarzy widniały zachwyt i zakłopotanie. Uścisnął dłoń Skiraty.

- Troszczę się tylko o moich podwładnych, to wszystko - powiedział.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

324Mandalorianin zaczekał, aż rycerz Jedi wróci do swojej sypialni i zamknie za sobą

drzwi. Wtedy wyruszył na poszukiwania butelki tihaara i najtrudniej osiągalnej rzeczy w Chacie Qibbu - czystej szklanki. Wyciągnął korek z butelki i nalał niewielką porcję do wyszczerbionego pucharka.

Nie umiał odgadnąć, z jakich owoców wydestylowano ten mocny trunek, który dzisiaj nie smakował mu tak dobrze jak kiedyś. Prawdę mówiąc, sierżant nigdy za nim nie przepadał, ale trunek pozwalał mu zasnąć. Zanim przełknął łyk, potrzymał go jakiś czas w ustach, żeby poczuć pieczenie. Usiadł na krześle, zamknął oczy i objął pucharek obiema dłońmi.

Mam nadzieję, że Atin zazna wreszcie trochę spokoju, pomyślał. Doszedł do wniosku, że czuje w tihaarze słabą woń klejnoto-owoców. Cztery miliony kredytów, przypomniał sobie z satysfakcją. Ta myśl sprawiła mu większą radość niż każda nagroda czy honorarium, które w

ciągu wielu poprzednich lat zainwestował w bankach na Aargau. Dziwne, ale jakoś nikt nie wspomniał o tej sumie. Ordo i Mereel musieli o niej wiedzieć, bo wtajemniczył obu w swoje plany. Vau był najemnikiem, lecz nie powinien zgłaszać sprzeciwu, bo sam dostał sowitą zapłatę. Czterema milionami mogła się też zainteresować Etain, ale ko-mandosi nie przywiązywali żadnej wagi do finansów. W końcu klony nie pobierały żadnego żołdu. Nigdy nie troszczyły się o dobra materialne, bo kiedy dorastały, nie miały niczego własnego. I chociaż Fi pragnął wspaniałego mandaloriańskiego pancerza Gheza Hokana, a reszta komandosów marzyła o zdobyciu verpińskich karabinów, nie wynikało to z zachłanności, lecz z mieszaniny pragmatyzmu i mandaloriańskich zwy-czajów, których nauczył ich sam Skirata.

Mam jeszcze komputerowy notes funkcjonariuszki urzędu skarbowego z tajnymi informacjami, przypomniał sobie sierżant.

I notes Perrive'a, z którego pamięcią także musimy się zapoznać, dodał w myśli. Poproszę Mereela, żeby skopiował zawartość, zanim przekażę notes Obrimowi... przy-najmniej z większą częścią zapisanych w nim informacji.

Otworzył oczy, bo wyczuł, że ktoś stanął obok niego. Zobaczył Orda i Mereela, zniecierpliwionych i podnieconych. Wyglądali jak normalni młodzi chłopcy, którzy spłatali figla starszemu koledze, a nie jak skuteczni, zdyscyplinowani i śmiertelnie nie-bezpieczni żołnierze.

Mereel wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Chcesz usłyszeć o Ko Sai, Kal'buirze? - zapytał. - Znów wypłynęła na po-

wierzchnię. Skirata wypił resztę zawartości pucharka. Na tę wiadomość czekał od dawna. - Zamieniam się w słuch, ad'ike - powiedział.

Page 163: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

325

R O Z D Z I A Ł

24 Dzisiaj rano po skomplikowanej całonocnej akcji funkcjonariuszy Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, zakończono likwidację potężnej siatki terrorystów. Zabito albo aresz-towano dziewięćdziesięciu siedmiu podejrzanych i odzyskano materiały wybuchowe, których ilość określa się jako „ogromną". Senator Ihu Niopua stwierdził, że to wspa-niały pokaz skuteczności pracy policji, i wyraził uznanie dla osób biorących udział w

akcji. z wieczornego biuletynu informacyjnego HoloNetu, 387 dni po bitwie o Geonosis

Klub personelu Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, Coruscant, godzina 20.00, 388 dni po bitwie o Geonosis -

przyjęcie wydane przez dowódców jednostki antyterrorystycznej i jednostki do zwalczania zorganizowanej przestępczości

na cześć żołnierzy i gości kompanii Arca z brygady do zadań specjalnych

Funkcjonariusze CSB nie mieli pojęcia, jak bardzo byli odważni, dopóki nie do-wiedzieli się tego z wieczornego biuletynu HoloNetu.

Fi postanowił uznać tę relację za zabawną i ignorować fakt, że kolejny raz wysiłki jego i jego braci nie doczekały się uznania. Skirata uprzedzał go, że w takiej sytuacji znajduje się cały personel oddziałów do zadań specjalnych, więc bez względu na to, czy ktoś był sklonowanym żołnierzem, czy też nie, nie powinien brać sobie tego do serca.

Tak czy owak, nie miało to najmniejszego znaczenia. Komandos oparł się o kon-tuar - suchy i czysty, więc mógł się nie bać, że zamoczy łokcie - i powiódł spojrzeniem po twarzach otaczających go osób. Żadna nie była przestępcą jeżeli nie liczyć sierżanta Kala, którego jednak należało traktować w szczególny sposób, bo polowanie na wyso-kie nagrody nie było nawet wykroczeniem. Funkcjonariusze policji stawiali komando-sowi kolejkę za kolejką i ściskali jego dłoń. Bez końca powtarzali, że gdyby nie rzucił się na tamtą bombę zegarową podczas akcji na terenie kosmoportu, ich koledzy byliby od dawna mieloną nerfiną. Fi zdumiewał się, że wciąż jeszcze to pamiętają.

Nie miał serca powiedzieć im, że po prostu zareagował odruchowo i zrobił coś, do czego lata ćwiczeń zmusiły jego ciało. Nie czuł się na siłach wyjaśniać, że nie umiałby

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

326zachować się inaczej. Szczerzył zęby w uśmiechu i rozkoszował się pochlebstwami. Podobało mu się braterstwo broni.

Najbardziej fascynowały go jednak policjantki, które zachwycały się jego pance-rzem. Komandos z przyjemnością wymieniał nazwy poszczególnych elementów i opi-sywał ich działanie. Zastanawiał się tylko, dlaczego funkcjonariuszki chichoczą, kiedy im wyjaśnia, że zdejmowanie elementów pancerza jest dziecinnie proste.

Chwilę później podeszli do niego Ordo i Obrim. Kapitan CSB wręczył obu ko-mandosom szklaneczki z piwem. Od razu stał się jeszcze jednym umundurowanym bratem, który bez słów rozumie ich położenie.

- Widzę, że znów udoskonalili wasze pancerze - powiedział, stukając w napierśnik Fi wskazującym palcem. - Zmienili wykończenie. Trzyma klasę.

- No cóż, musieli na kimś wypróbować nowy sprzęt, a my jesteśmy tacy... stylowi - odparł komandos.

- Pewnie teraz ich na to stać, skoro zostało was tak niewielu - stwierdził Obrim z ponurym cynizmem człowieka przyzwyczajonego, że jest zdany na łaskę księgowych. - Worki na ciała są o wiele tańsze.

- Jakie worki na ciała? - zapytał Fi. - Naprawdę nie wiesz? - Mando tak nie postępuje. Ani Republika. - Parszywe sknerusy. - Zirytowany Obrim ciężko westchnął i pokazał palcem Me-

reela. Zwiadowca z serii Zero, śmiejąc się głośno, stał w otoczeniu grupki funkcjona-riuszy i członków Drużyny Delta. - Wasz brat uczy naszych chłopców niecenzuralnych zwrotów w języku mando'a. Czy to prawda, że nie macie słowa na określenie bohatera?

- Prawda, ale za to mamy kilkanaście słów na określenie sposobu pchnięcia nożem - odparł Fi.

Obrim uśmiechnął się półgębkiem. - A ile macie na określenie usmażenia kogoś strzałem z blastera? - zapytał. - Mnóstwo - przyznał komandos. - Nie bardzo znamy się na sztuce, ale wiemy, co

lubimy. Ordo, lekko marszcząc brwi, omiatał wzrokiem zatłoczoną salę. Fi podążył za jego

spojrzeniem. Zastanawiał się, czy zwiadowca nie szuka Etain i Jusika, ale Jedi nie bar-dzo pasowali do hałaśliwej atmosfery policyjnego klubu. Zauważył jednak szeroko uśmiechniętego Bardana, który zabawiał rozmową dwie sullustańskie funkcjonariuszki ekipy dochodzeniowej. Darman rozmawiał z Correm i kilkoma mężczyznami. Fi roz-poznał w nich ekspertów od rozbrajania bomb CSB i przypomniał sobie, że to właśnie ich widział podczas akcji na terenie kosmoportu. Niner, Boss i kilku innych policjantów CSB brało udział w dziwacznej zabawie, która polegała na rzucaniu nożem do drew-nianej rzeźby zawieszonej na ścianie baru. Android barman był tym wyraźnie oburzo-ny.

Atinowi zaś towarzyszyła Laseema, która trzymała go pod rękę i nie odrywała od niego zachwyconego spojrzenia. Nie przeszkadzał jej nawet czarny siniec wokół oka komandosa, który Atin zarobił podczas walki z Vauem.

Page 164: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

327Nigdzie jednak nie było widać ani Etain, ani Vaua. Podobno Mandalorianin odle-

ciał, żeby wykonać następne zadanie, naturalnie jak zwykle ściśle tajne. Darman jednak pojawił się na przyjęciu, a to oznaczało, że Etain też musi gdzieś tu być.

Ordo chyba nie odrywał spojrzenia od drzwi sali. - Co ci nie daje spokoju, ner vod! - zaniepokoił się Fi. - Agentka Wennen obiecała, że także przyjdzie - wyjaśnił zakłopotany zwiadowca.

Wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. - Muszę się rozejrzeć po sali. To duże pomieszczenie.

Obrim odprowadził go spojrzeniem. - Posłuchaj, Fi - odezwał się w końcu. - Nie będziesz miał nic przeciwko temu, je-

żeli ci zadam osobiste pytanie? - Zawsze się staram pomagać policji w prowadzeniu dochodzenia, panie kapitanie

- odparł komandos. - Mówię poważnie, synu. Kai o wszystkim mi opowiedział. Nie miałem pojęcia, że

zostaliście do tego... wyhodowani. Bardzo mi przykro. Nie umiem znaleźć na to innego słowa, ale wam to chyba nie przeszkadza. Ja na waszym miejscu byłbym wściekły. A wy nie jesteście? Ani trochę?

Fi wolałby, żeby Obrim nie zmuszał go do myślenia. W pewnym sensie życie na Kamino było o wiele prostsze. Łatwiej było także walczyć w towarzystwie braci z dru-żyny na jakiejś osikYa planecie i zajmować się niszczeniem robotów. Można było po-święcić temu zajęciu całą uwagę. Cóż, sierżant Kai ich uprzedzał, że Coruscant będzie najtrudniejszym z możliwych polem walki. Niebezpieczeństwo nie polegało jednak na tym, że nie wiedziałeś, czy przypadkiem obok ciebie nie stoi nieprzyjaciel. Zagrożenie wynikało z czegoś zupełnie innego: pobyt na planecie uświadomił komandosom, czego nigdy w życiu nie osiągną.

- W ciągu ostatniego roku rzeczywiście wiele o tym rozmyślałem - przyznał Fi. - Tak, to bardzo niesprawiedliwe. Wiem, że zasługuję na więcej. Chciałbym mieć miłą dziewczynę i cieszyć się życiem, ale przede wszystkim nie chcę umierać. Dobrze wiem, że się mnie wykorzystuje, ale jestem żołnierzem i Mandalorianinem. Moja siła polega na tym, co noszę w sobie... na świadomości, kim i czym jestem. Nawet jeżeli reszta galaktyki pogrąży się we własnym brudzie, zginę bez narażania na szwank mojego honoru. - Dopił zawartość szklanki i sięgnął po następną, która stała na ladzie kontuaru. Nie zachwycał się smakiem piwa, ale starał się być uprzejmy, jak nauczył go Skirata. - To właśnie honor pozwała mi nadal żyć. Honor i moi bracia. I to piwo, które obiecałeś mi postawić.

- Musiałem zapytać. - Obrim zmarszczył brwi i na chwilę odwrócił głowę. - Czy naprawdę moja obietnica zachęcała cię do życia? - zapytał.

Fi pomyślał o walkach, jakie kilka miesięcy wcześniej stoczył na Feście. - Tak, kapitanie - powiedział. - Czasami naprawdę zachęcała. Już się denerwował, dokąd go zaprowadzi ta rozmowa, kiedy nagle z drugiej stro-

ny sali dobiegł głośny okrzyk radości. W klubie pojawił się właśnie Skirata, który po-stanowił zademonstrować wszystkim umiejętność posługiwania się nożem z trójbocz-nym ostrzem. Rzucał nim raz po raz i zawsze trafiał w jeden z noży, tkwiących dotąd w

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

328drewnianej rzeźbie na ścianie sali. Po każdym takim rzucie obsługujący gości android barman głośno protestował.

- Skirata jest w tym stanowczo za dobry - stwierdził Obrim i odwrócił się znów do Fi, żeby podjąć przerwaną rozmowę. - A jeżeli chodzi o...

Komandos miał dość tego tematu. Wyprostował się i postanowił zwrócić na siebie uwagę Skiraty.

- Sierżancie? Sierżancie! - zawołał. - Nie pokazalibyśmy im, jak się wykonuje Dha Wer dal

Zachwyceni komandosi z obu drużyn powitali pomysł chóralnym aplauzem. - Kandosii! Tak, jasne, sierżancie! Pokażmy im, jak to się robi! - Jestem już za stary - zaprotestował Skirata, wyciągając nóż z rzeźby. - Nic podobnego - wtrącił się Fi, korzystając z okazji, żeby odciągnąć Skiratę od

zabawy. - Sam nas tego nauczyłeś, pamiętasz? Mandalorianin przyjął w końcu zaproszenie i kuśtykając, dołączył do członków

obu drużyn, którzy szybko zrobili miejsce na środku sali. Do komandosów przyłączyli się Ordo, Mereel i Jusik, ale Corr został z tyłu, jakby nie mógł się zdecydować. Żołnie-rze rzadko mieli okazję widzieć, jak się wykonuje rytualną pieśń, a co dopiero nauczyć się ją wykonywać.

- Jeszcze nie jestem wystarczająco pijany, ale mimo to spróbuję - stwierdził Skira-ta.

Bez pancerza wyglądał jeszcze bardziej niepozornie niż zazwyczaj. Komandosi zaczęli śpiewać.

Taung -sa- rang - bro-ka! Je - tii - se-ka - 'rta! Dha - Wer-da - Ver-da - a 'den - tratu! Skirata od razu wpadł we właściwy rytm. Przyjmował na skórzaną kurtkę ciosy,

które normalnie spadały na twardy pancerz. Podobnie jak jego chłopcy, był zaprawio-nym w wielu walkach wojownikiem, tyle że starszym od nich.

Fi mrugnął do niego i zadał cios, starając się wziąć poprawkę na różnicę wzrostu. Cor -u- scan -ta- kan - dosii – adu! Duum — mo — tir -ca— 'tra - nau - tracinya\ Skirata utrzymywał, zwrotka po zwrotce, bezlitosny rytm. Fi zauważył kątem oka

biały pancerz. Z grupy funkcjonariuszy CSB, którzy przyglądali się widowisku z otwar-tymi ustami i szklaneczkami piwa w dłoniach, wystąpił oficer elitarnego oddziału zwiadowców, kapitan Maże.

- Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że się do was przyłączę? - zapytał. Fi nawet nie próbował go powstrzymać. Maże wślizgnął się do szeregu obok Orda

i uśmiechnął się do niego, ale komandosowi z Drużyny Omega ten uśmiech niezupełnie się spodobał.

Skirata zawsze tłumaczył niewtajemniczonym, że wykonywanie pieśni Dha Werda wymagało wytrwałości, wyczucia czasu i całkowitego zaufania do kolegów. Skompli-kowane rytmy wyostrzały umysł i uczyły myślenia o tym samym, o czym myśleli kole-

Page 165: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

329dzy z drużyny. Jeżeli któryś odwrócił się za późno albo za wcześnie, dostawał silny cios w twarz, bo Dha Werda była wykonywana bez buy 'cese.

Ordo nie był tak skupiony jak powinien. Pewnie wciąż jeszcze się zastanawiał, gdzie podziewa się urodziwa Besany Wennen. W każdym razie, kiedy Fi odwrócił się w prawo i uniósł pięść na wysokość łokcia, gotów do wybicia rytmu na płytce pancerza na plecach Ninera, zobaczył i usłyszał, że pięść Maze'a trafia w twarz Orda.

Zwiadowca nie wypadł jednak z rytmu i chociaż z jego rozciętych warg sączyła się krew, nie zrezygnował z udziału. Nikt nie przerywał śpiewania rytualnej pieśni, nawet jeżeli dostał cios w twarz.

Gra - 'tua - cuun - hett -su- dralshy 'a! Kom - 'rk - tsad - drot-en - t-roch - nyn - ures - adenn! Stojący w szeregu komandosi, wybijając rytm, zwrócili się o dziewięćdziesiąt

stopni w lewo, a później znów w prawo. Nie gubiąc rytmu, Maże znów uderzył Orda zgrabnie i - Fi musiał to przyznać - elegancko pięścią w usta. Tym razem krew trysnęła na nieskazitelnie białą płytkę napierśnika zwiadowcy. Fi tylko czekał, kiedy rozpocznie się bójka, ale pieśń dobiegła końca bez żadnego incydentu, a Ordo po prostu otarł usta wewnętrzną powierzchnią rękawicy.

- Przepraszam, ner vod - odezwał się Maże, uśmiechając się z prawdziwym roz-bawieniem. - Sam wiesz, jacy niezdarni czasami jesteśmy my, zwyczajni żołnierze z elitarnych oddziałów zwiadowców. Okropni z nas tancerze.

Fi wstrzymał oddech. Gdyby Ordo postanowił walczyć z Maze'em, chciał być go-tów mu pomóc, bo zwiadowca był jego przyjacielem. Wiedział także, że Ordo bywa całkowicie nieprzewidywalny i nie obawia się stosować przemocy.

Na szczęście Ordo tylko wzruszył ramionami i wyciągnął rękę. Obaj kapitanowie z elitarnych oddziałów zwiadowców uścisnęli sobie dłonie i udali się do baru. Skirata, który cały czas uważnie ich obserwował, uśmiechnął się do siebie.

Wszyscy komandosi z tych elitarnych oddziałów byli trochę szaleni. Czasami Fi był zadowolony, że z jego genomu usunięto najbardziej nieprzewidywalne cechy cha-rakteru Janga Fetta.

Skirata usiadł na stołku przy kontuarze baru i otarł dłonią pot z pooranego zmarszczkami czoła.

- Nie młodnieję - westchnął. Z trudem chwytał oddech, ale się uśmiechał. - Jutro rano będę miał sińce na całym ciele. Nie powinienem był tego robić bez osobistego pancerza.

- Mogłeś przecież się wymówić po pierwszych kilku minutach - stwierdził Fi, po-dając mu ręcznik. - Nie mielibyśmy ci tego za złe.

- Ale ja miałbym to sobie za złe - wyjaśnił Mandalorianin. - Nie mogę prosić ni-kogo, żeby robił coś, czego sam nie daję rady zrobić.

- Nigdy od nas tego nie wymagałeś. - Fi zauważył, że w grupie stojącej obok drzwi zapadła cisza. Jej powodem była Besany Wennen. Agentka weszła do sali, rozejrzała się, dostrzegła Orda i ruszyła prosto do niego.

- Idę na balkon, zaczerpnąć świeżego powietrza - oznajmił Skirata.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

330Fi pozwolił, żeby Obrim odprowadził go na bok. Kapitan CSB zamierzał mu

przedstawić kilku funkcjonariuszy, którzy także chcieli mu postawić kilka kolejek. Komandos zdążył jeszcze zauważyć Besany Wennen, która ocierała chusteczką krew z rozciętych warg Orda i wymyślała wyraźnie zaskoczonemu kapitanowi Maze'owi.

- Witaj - odezwał się Skirata. - Nie miałem pojęcia, że tu jesteś, ad'ika. Etain uniosła głowę. Do tej pory patrzyła w dół na niezliczone poziomy napo-

wietrznych szlaków. Widok Coruscant w nocy był równie pasjonujący jak oglądanie holowideogramów.

- Tam było dla mnie za głośno - wyznała. - A ty wyglądasz, jakbyś się świetnie bawił.

Skirata podszedł do niej i oparł splecione dłonie na poręczy balkonu. - Pokazywałem chłopcom z CSB, jak się wykonuje Dha Werda - powiedział. - To musiało być bolesne - zauważyła młoda Jedi. Skirata był w gruncie rzeczy

dobrym człowiekiem. Etain go uwielbiała, chociaż czasami się go bała. - Miło wie-dzieć, że wszyscy się dobrze bawią. To było trudne zadanie, prawda?

- Liczy się tylko to, że je wykonaliśmy - stwierdził Mandalorianin. - Wszyscy spi-sali się na medal. Ty także, ad'ika. Świetna robota.

Etain przypomniała sobie, że rozwija się w niej życie. Czuła się doskonale. Skirata na pewno rozumiał, czym jest miłość. Znał ryzyko, na jakie decydowali się ludzie, jeśli chcieli uszczęśliwić swoich bliskich. Przeciwstawiał się generałom i każdemu, kto sta-nął na jego drodze, żeby jego żołnierze -jego synowie, bo za takich ich uważał - dosta-wali to, co im się słusznie należało.

Etain nie widziała powodu, dla którego nie miałaby się podzielić z nim tą wspania-łą nowiną. Powinna była najpierw powiedzieć o tym Darmanowi, ale nie bardzo wie-działa, jak się do tego zabrać. A poza tym Skirata był Kal'buirem. Ojcem dla wszyst-kich.

- Dziękuję ci, że jesteś taki wyrozumiały dla mnie i dla Dara - zaczęła. Skirata potarł czoło. - Przepraszam, że prawiłem ci kazania - powiedział. - Staram się ich chronić, ale

skoro oboje jesteście szczęśliwi, to i ja się cieszę. - W takim razie ucieszysz się jeszcze bardziej, kiedy ci powiem, że będę miała

dziecko - wyznała młoda Jedi. Zapadła krótka cisza. - Słucham? - zapytał w końcu Skirata. - Jestem w ciąży. Etain zauważyła, jak napinają się mięśnie jego twarzy. - W ciąży? - powtórzył Mandalorianin. Młoda Jedi nie tego się spodziewała. Poczuła w żołądku niemiły chłód, który za-

czął się rozprzestrzeniać na całe ciało. - Czyje to dziecko? - zagadnął Skirata rzeczowym, kontrolowanym, chłodnym to-

nem... tonem najemnika.

Page 166: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

331Sprawił jej ból. - Naturalnie Darmana. - A zatem on o tym nie wie - doszedł do wniosku sierżant. - Wyjawiłby mi, gdyby

coś wiedział. - To prawda, jeszcze mu nie powiedziałam - przyznała Etain. - Dlaczego? - Bo nie wiedziałam, jak to zniesie - wyjaśniła młoda Jedi. - Taka wiadomość by-

łaby trudna do zniesienia nawet dla normalnego... - Dar nie jest nienormalnym mężczyzną - uciął Skirata. - Jest tym, kim go zrobili-

ście. Chodziło mi... - zaczęła Etain, szukając właściwych słów. - Chciałam tylko po-

wiedzieć, że brak mu doświadczenia, które pozwoliłoby mu podołać obowiązkom ojca w tych trudnych czasach.

- Nikt nigdy nie ma wystarczającego doświadczenia - stwierdził Mandalorianin. - Chciałam, żeby Dar miał przyszłość - bąknęła młoda Jedi. Skirata nie zmienił wyrazu twarzy. - Zaplanowałaś to? - zapytał. - Jak może mieć przyszłość, jeżeli nawet nie wie, że

będzie miał dziecko? Same geny to jeszcze nie wszystko. Jeżeli ktoś się dowie, że spodziewam się dziecka, wylecę z zakonu Jedi i nie będę

mogła dłużej służyć - powiedziała Etain. - Muszę zrobić wszystko, żeby to się nie wy-dało. Nie mogę zawieść moich ludzi.

Skirata był wściekły, Etain widziała to i wyczuwała, ale wściekłość Mandaloriani-na była niczym w porównaniu ze spodziewaną reakcją członków Rady Jedi. Wiedziała, że zostanie wydalona z zakonu. Przestanie być panią generał i nie będzie już mogła odgrywać swojej roli w tej wojnie.

Wiedziałaś, że tak się stanie, pomyślała. Powinnaś się była lepiej zastanowić. Rzeczywistość różniła się bardzo od jej oczekiwań, ale młoda Jedi nie czuła żad-

nych wyrzutów sumienia. To właśnie dlatego nie pomyślała wcześniej o możliwej re-akcji Rady Jedi. Postąpiła słusznie. Przecież to Moc doprowadziła ją do tego punktu w życiu.

- A jak zamierzasz to ukryć? - zapytał lodowatym tonem Skirata. - Wkrótce twoja ciąża zacznie być widoczna.

- Mogłabym zapaść w leczniczy trans i przyspieszyć tempo rozwoju płodu - wy-tłumaczyła młoda Jedi. - Mogę urodzić to dziecko w ciągu pięciu miesięcy. - Położyła dłoń na brzuchu. - To chłopiec - dodała.

Prawdopodobnie to była najgorsza z nowin, jakie mogła mu wyjawić. Do tej pory powinna była lepiej poznać Mandalorian, dla których więź łącząca ojca z synem od-grywała ogromną rolę. Etain uświadomiła sobie, że oto wyparowała ostatnia odrobina ciepła, jaką Skirata kiedykolwiek jej okazywał. Przygnębiło ją to, bo przyzwyczaiła się kochać go jak ojca.

A dobry ojciec Mando zawsze stawiał na pierwszym miejscu interes syna.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

332- A czy przewidziałaś w swoim wspaniałym planie, który miał zapewnić przy-

szłość mojemu chłopcu, kim ma zostać jego syn? - zapytał Skirata. - Rycerzem Jedi? - Nie, będzie zwyczajnym mężczyzną - odparła szybko Etain. - Mężczyzną z nor-

malną przyszłością. - Nie, ad'ika. - Mandalorianin wsunął ręce do kieszeni kurtki. Młoda Jedi widziała,

jak opada i unosi się jego pierś. Tłumiąc w sobie wściekłość, oddychał z wysiłkiem. Wokół niego utworzył się mały, czarny wir Mocy. - Nie, syn Damiana będzie Mandalo-rianinem, bo inaczej Dar nigdy nie będzie miał syna. Naprawdę tego nie rozumiesz? Jeżeli dziecko nie pozna zwyczajów i tradycji, dzięki którym stanie się Mandaloriani-nem... nie będzie miało duszy. To właśnie dlatego musiałem nauczyć wszystkich moich chłopców, co to znaczy być Mando. Bez tej wiedzy byliby tylko trupami.

- Wiem, jakie to ważne - przyznała Etain. - Chyba jednak nie wiesz - wyprowadził ją z błędu Skirata. - Jesteśmy nomadami.

Nie mamy ojczystej krainy. Trzyma nas razem tylko to, kim jesteśmy i co robimy. Bez tego bylibyśmy... dar'manda. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić, żebyś zrozumiała. Nie mie-libyśmy duszy, życia po śmierci ani tożsamości. Bylibyśmy... martwi.

Etain powtórzyła cicho to słowo - dar 'manda. - To właśnie temu Dar zawdzięcza swój przydomek, prawda? - zapytała. - Tak. Zaczęła się domyślać, dlaczego Skiracie i Vauowi tak obsesyjnie zależało na tym,

żeby nauczyć podopiecznych ich dziedzictwa. Nie chodziło im tylko o to, żeby koman-dosi znali swoją tożsamość. Chcieli w dosłownym sensie dać im dusze i ocalić od wie-kuistej śmierci.

- Syn Darmana będzie władał Mocą - zaczęła niepewnie. - Dzięki temu stanie się... - Czyś ty oszalała? - uciął Mandalorianin. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile

dzięki temu będzie wart dla istot pokroju Kaminoan? Czy wiesz, jak ochoczo się zainte-resują jego materiałem genetycznym? Postąpiłaś jak di'kutka, bo naraziłaś go na strasz-liwe niebezpieczeństwo!

Etain nigdy nie pomyślała o wyjątkowej wartości genetycznego dziedzictwa, jakie może przynieść na świat jej syn. Była przerażona. Starała się zrozumieć zagrożenia, jakie wyrastały wokół niej, jedno po drugim, jakby znikąd.

- Ale jak Dar da radę go wychowywać? - zapytała w końcu. - Nie zadałaś sobie tego pytania, kiedy się na to wszystko zdecydowałaś, prawda?

- domyślił się Skirata. - Naprawdę go kochasz? - Tak! Wiesz, że go kocham. Kału, jeżeli nie urodzę tego dziecka i jeżeli Dar

umrze... - Kiedy umrze - poprawił ją Mandalorianin. - Zaprojektowano go w taki sposób,

żeby umarł młodo. Przeżyję go nie tylko ja, ale także ty, bo będziesz żyła o wiele dłużej niż on.

- Sam to powiedziałeś... jedno pokolenie mężczyzn - przypomniała młoda Jedi. - Później po klonach w ogóle nic nie pozostanie... nic, co by dowodziło, że kiedykolwiek żyli, służyli i ginęli. Wszyscy zasługują na lepszy los niż ten, na jaki ich skazano.

Page 167: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

333- Pamiętaj jednak, że Damianowi nie zostawiono wyboru - stwierdził Kai. - Nie

zapytano go, czy chce brać udział w tej wojnie. Nie pytano, czy chce zostać ojcem. Umilkł, odwrócił się i przeszedł w odległy kąt balkonu. Oparł się o poręcz, jak

miał w zwyczaju, kiedy się zastanawiał, czy przypadkiem nie jest potworem, który przemienia małych chłopców w żołnierzy i wysyła ich na rozpętaną przez aruetiise wojnę.

Etain pozostała na miejscu. Doszła do wniosku, że nie ma sensu się z nim sprze-czać. Miał rację: jak każdy generał Jedi, pozbawiła Darmana prawa do decydowania o własnym losie.

- Kału... - odezwała się w końcu. Mandalorianin nie odwrócił się do niej. Etain podeszła bliżej i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. Poczuła pod dło-

nią napięte mięśnie. - Kału, co mam zrobić, żeby wybrnąć z tej sytuacji? - zapytała. - Naprawdę nie

chcesz, żeby przynajmniej jeden z twoich podopiecznych pozostawił po sobie kogoś, kto będzie go pamiętał?

- Można pamiętać tylko tego, kogo się znało - odparł Skirata. - Zadbam o bezpieczeństwo tego dziecka... - Wiesz już, jak będzie miał na imię, prawda? - przerwał sierżant. - Czuję to.

Wiesz, że spodziewasz się syna, więc wymyśliłaś dla niego jakieś imię. Matki zawsze tak robią.

- Tak, ja... - Nie chcę, żebyś mi je wyjawiała - uciął Mandalorianin. - Jeżeli mam ci pomóc,

musisz się zgodzić na moje warunki. Młoda Jedi powinna była od razu to przewidzieć. Skirata przywiązywał do ojco-

stwa obsesyjnie duże znaczenie. Był twardzielem i najemnikiem, a jego instynkty od najmłodszych lat wyostrzyło dążenie do przeżycia podczas walki.

- Potrzebuję twojej pomocy, Kal’buirze - powiedziała. - Nie waż się mnie tak nazywać. - Przepraszam. - Potrzebujesz mojej pomocy? Oto moje warunki. Darman musi się dowiedzieć, że

ma syna, kiedy to będzie dla niego bezpieczne, nie kiedy tobie się tak spodoba - zaczął Skirata. -A jeżeli nie będzie go podczas narodzin syna, ja nadam mu imię jako Mand-o'ad. U Mandalorian ojcowie nadają imiona synom, więc jeżeli będzie mógł to zrobić sam Dar, dopilnuję, żeby tak się stało.

- Nie pozostawiasz mi wyboru - stwierdziła młoda Jedi. - Jeżeli chcesz, możesz odlecieć stąd i poszukać kryjówki na każdej spośród tysią-

ca planet - odparł sierżant. - A ty mnie tam odnajdziesz - domyśliła się Etain. - O tak, umiem odnajdywać ludzi - przyznał Mandalorianin. - Na tym polega moja

praca. - I powiesz o wszystkim członkom Rady Jedi - ciągnęła Etain. - Nienawidzisz

mnie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

334- Nie, prawdę mówiąc, lubię cię, ad'ika - oznajmił Skirata. - Pogardzam tylko in-

nymi Jedi. Wy, władcy Mocy, nigdy się nie zastanawialiście nad tym, czy rzeczywiście macie prawo kształtowania galaktyki. A zwykli ludzie nawet sobie nie uświadamiają że też mają taką szansę.

- Sądzę... jestem przekonana, że syn Darmana powinien znać swoje dziedzictwo. - Będzie znał coś więcej - stwierdził sierżant. - Jeżeli Darman nie będzie go mógł

wychowywać jako Mando, ja się tym zajmę. Naprawdę mam w tym dużą wprawę. Ogromną wprawę.

Etain czuła się bezradna. Mogła tylko odwrócić się i uciec, ale wiedziała, że byłby to postępek niegodny względem każdego, a zwłaszcza wobec nienarodzonego synka. Dowiodłaby w ten sposób, że - bez względu na okoliczności zajścia w ciążę - to wła-śnie jej zależało na tym dziecku. Chciała mieć kogoś, kogo by kochała i przez kogo byłaby kochana.

Ale musiała to zrobić także dla dobra Darmana. Jego syn nie mógł wyrosnąć na zwyczajnego mężczyznę, a ona nie miała pojęcia, jak wychowywać syna Mandaloria-nina. Skirata to wiedział. Gdyby mu się sprzeciwiła, to nie miała wątpliwości, jak dale-ko by się posunął, żeby postawić na swoim.

- Jak dasz sobie radę z wychowywaniem wrażliwego na Moc dziecka? - zapytała. - Tak samo, jak wychowałem sześciu chłopców, którzy nie mieli szansy stać się

normalnymi dziećmi, bo kiedy mieli po kilka lat, kazano im brać udział w ćwiczeniach z użyciem ostrej amunicji - odparł Mandalorianin. - Wymagało to ode mnie cierpliwo-ści i dużo... bardzo dużo miłości.

- Prawda wygląda tak, że bardzo chcesz się zająć wychowaniem i tego dziecka, prawda? - domyśliła się młoda Jedi.

- Tak, chcę - przyznał Skirata. - Niczego bardziej nie pragnę. To mój obowiązek jako Mando'ada.

A zatem tak wyglądała cena jego pomocy. - Mogę ukryć ciążę... - zaczęła niepewnie Etain. - Raczej spędzisz kilka ostatnich miłych miesięcy, ukrywając się na Qiilurze, gdzie

jeden z ziomków Jinart będzie miał na ciebie oko - zdecydował sierżant. - Dopilnuję, żebyś tam poleciała. A kiedy wrócisz tu z dzieckiem, zajmę się jego wychowaniem. Zostanie moim wnukiem. Zważywszy na historię mojej rodziny, nikt nawet nie zwróci na to uwagi.

- Jakie nadasz mu imię? - zainteresowała się młoda Jedi. - Jeżeli Darman pozna miejsce narodzin dziecka, on wybierze imię dla swojego

syna - odparł Skirata. - Dopóki tego nie zrobi, zachowam tę informację dla siebie. - A więc sam przyznajesz, że na razie Darman nie powinien się o tym dowiedzieć. - Jeżeli któreś z nas mu to powie, jak będzie mógł brać udział w dalszych walkach

i myśleć o własnym bezpieczeństwie? - zapytał sierżant. - Za kilka dni stąd odlatuje. Ty także. W takiej sytuacji nawet zwykłemu chłopcu nie powinno się mówić, że jego dziewczyna spodziewa się dziecka. Dar jest pozbawionym wszelkich praw klonem, który nie ma pojęcia o warunkach życia w rzeczywistym świecie, a mimo to pozwolił,

Page 168: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

335żeby pani generał Jedi zaszła z nim w ciążę. Czy muszę ci to narysować, żebyś zrozu-miała?

Etain jeszcze nigdy nikogo nie doprowadziła do wściekłości. Jedi, którzy całe ży-cie wychowywali ją i szkolili, uważali gniew za emocję, której należy się wystrzegać. Jej nauczyciele irytowali się i niecierpliwili, ale nigdy nie wpadali w złość. A kiedy młoda Jedi przebywała na Qiilurze, gdzie odpowiadała za czterech wykonujących trud-ne zadanie komandosów, Gurlanka Jinart denerwowała się na jej brak doświadczenia, ale ani razu nie wpadła we wściekłość.

Obecnie jednak Skirata dusił w sobie furię. Etain wyczuwała jego emocje i wysi-łek, z jakim starał się utrzymywać nerwy na wodzy. Widziała jego zbielałą z wściekło-ści twarz, z której odpłynęła chyba cała krew, i słyszała napięcie w jego głosie.

- Kału, ze wszystkich ludzi właśnie ty powinieneś wiedzieć, jakie to ma znaczenie - zaczęła. - Twoi synowie wyrzekli się ciebie, bo bardziej niż o nich troszczyłeś się o sklonowanych żołnierzy. Na pewno wiesz, co to znaczy narażać się na nienawiść i po-gardę, żeby zrobić coś słusznego i sprawiedliwego dla osób, które kochasz. Znasz po-wody, dla których zrobiłbyś to samo jeszcze raz.

- Sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby to Laseema przyszła do mnie i po-wiedziała, że nosi dziecko Atina - syknął Mandalorianin.

Nagle za ich plecami coś się poruszyło. - Kal'buir? Etain się odwróciła. W drzwiach stał Ordo. Młoda Jedi nie wyczuła jego obecności

w Mocy, bo w porównaniu z zakłóceniem, jakie wytwarzał Kai, zwiadowca był w niej niemal niewidoczny.

- Wszystko w porządku, synu. - Skirata wyglądał na zakłopotanego, ale gestem za-chęcił Orda, żeby podszedł bliżej. Uśmiechnął się z przymusem. - Widzę, że kapitan Maże odpłacił ci pięknym za nadobne - skomentował.

Przywykły do reakcji sierżanta Ordo spojrzał podejrzliwie na Etain. Jawił się jej w Mocy podobnie jak kiedyś strill. Młoda Jedi nie wyczuwała w nim jednak niepohamo-wanej radości dziecka biorącego udział w zabawie, a tylko zadziorność.

- Jak powiadają, jego honor nie poniósł uszczerbku - odparł zwiadowca. - Nie miałbyś ochoty się z nami czegoś napić? Besany bardzo chce cię znów zobaczyć.

- „Z nami"? Widzę, że się zaprzyjaźniliście. - Skirata się uśmiechnął i tym razem jego uśmiech nie był wymuszony. Besany Wennen nie była jetii - Jedi, więc mógł ją zaakceptować. - Z przyjemnością Ord'ika - powiedział. - A zresztą Etain i ja właśnie skończyliśmy pogawędkę.

Zostawił ją na lądowisku, jakby nic się nie stało. Młoda Jedi oparła się o poręcz balkonu i zwiesiła głowę, aż jej czoło zetknęło się ze splecionymi rękami. Czuła się zdruzgotana, ale wiedziała, że Skirata ma rację we wszystkim, co jej powiedział. Była pewna, że dotrzyma słowa i jej pomoże. Cena była nieunikniona i Etain wiedziała, że ją zapłaci.

Skupiła uwagę na radości otaczającej w Mocy jej nienarodzonego synka. Bez względu na to, jak ciężkie miałoby się okazać dla niej kilka następnych miesięcy, to był jedyny skarb, jakiego nikt nie mógł jej pozbawić... nawet Kal'buir.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

336

R O Z D Z I A Ł

25 Oczywiście, że wiem, jak się wycofać. Jestem najemnikiem, odkąd ukończyłem siedem lat. Zawsze trzeba mieć plan, co się będzie robiło po zakończeniu każdej wojny. Taki

plan nosi nazwę „strategii odwrotu ", a ja opracowuję moją strategię od bardzo, bar-dzo dawna.

Kai Skirata podczas rozmowy z Jallerem Obrimem na temat swojej przyszłości w niepewnej galaktyce

Klub dla funkcjonariuszy Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, Coruscant, godzina 00.15,

389 dni po bitwie o Geonosis

- No cóż, to była świetna zabawa - odezwał się Jaller Obrim, siadając ciężko na stołku przed kontuarem baru. O tej porze klub był niemal zupełnie pusty. - Zauważy-łem, że twoi chłopcy niewiele piją, prawda? - zapytał.

- Ale za to bardzo dużo jedzą - odparł Skirata. Cały czas się zastanawiał, jak roz-wiązać bieżący problem. Jinart zniknęła bez śladu, jak umieli znikać tylko zmieniający kształty Gurlanie. Nie miała komunikatora, a Skirata mógł być pewny, że nie natknie się na nią w Kraggecie, kiedy będzie jadła śniadanie. Musiał wymyślić inny sposób, żeby się z nią skontaktować. - Mają niesamowity apetyt, bo przyspieszone tempo sta-rzenia zwiększa szybkość przemiany materii.

Obrim podrapał się po policzku. Wyglądał na zakłopotanego. - Wiem, przyjacielu - powiedział. - Nie doświadczyłem z nimi tego, co ty, ale

wszyscy z naszej branży doskonale rozumieją, co czujesz. - Tak - mruknął Mandalorianin. Tyle że Darman ma teraz syna, pomyślał. Jestem

wściekły, że Etain dopuściła do tego, nawet nie pytając ojca dziecka o zdanie, ale w obecnej chwili liczy się tylko to, że będzie miał potomka. Nawet jeżeli nigdy nie dorwę tej kaminoańskiej przynęty na aiwhy, Ko Sai, Dar ma przynajmniej jakąś przyszłość. - Przepraszam, jeżeli czasami na ciebie naskakuję.

- Nie zaprzątaj tym sobie głowy - uspokoił go Obrim. - Dzięki. - Co byś zrobił, gdybyś mógł w tej chwili rządzić całą galaktyką, Kału? - zagadnął

nagle kapitan. - Gdybyś zdobył nieograniczoną władzę?

Page 169: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

337Skirata nawet nie musiał się nad tym zastanawiać. - Zakończyłbym natychmiast tę wojnę - zaczął. - Wróciłbym na Kamino, złapał-

bym te szare straszydła za ich parszywe gardła i zmusił je do przywrócenia normalnego okresu życia każdemu bez wyjątku z moich chłopców, który przeżyje tę wojnę. Później zabrałbym całą armię na Mandalorę i spędziłbym resztę życia, pilnując, żeby sklono-wani żołnierze zdobyli żony, dzieci i rodziny... żeby mieli swój cel życia zamiast nad-stawić karku w prywatnej awanturze jakiegoś aruetii.

- Przypuszczałem, że właśnie to powiesz - stwierdził Obrim. - Powinienem wracać do domu. Kilka ostatnich dni moja żona miała ciężkie życie. Wiesz, prawie mnie nie widywała. Nie wpadłbyś któregoś dnia do nas na kolację?

- Bardzo chętnie. - Podrzucić cię dokądś? - Czekam, aż Ordo skończy rozmawiać z Besany Wennen. - Zauważyłem ich. - Jaller się uśmiechnął. - To mądry chłopak. Po jego odejściu Skirata zaczął rozmyślać nad przyszłością, która jeszcze kilka

godzin wcześniej nie wydawała się szczególnie zagmatwana, ale nagle stała się na-prawdę trudna do przewidzenia. W końcu wstał i kilka razy rzucił nożem w rzeźby wiszące na ścianie baru. Pomyślał o swoim koncie w banku na Aargau i o tym, że Me-reel jest bardzo bliski odnalezienia Ko Sai. Uświadomił sobie, że niemal osiągnął upra-gniony cel, jakim było lepsze życie dla garstki sklonowanych żołnierzy... wprawdzie tylko niewielkiej liczby, ale to było wszystko, co mógł zrobić. Musiał się tym zadowo-lić.

Pomyślał także, że jest coś jeszcze, czym musi się zająć. Darman miał syna, więc Skirata powinien dopilnować, żeby komandos mógł być świadkiem, jak jego syn dora-sta.

- Przepraszam, że kazałem ci czekać, Kal'buirze. - Ordo wszedł do baru i spróbo-wał się uśmiechnąć, ale skrzywił się, bo poczuł ból w rozciętej wardze. - Możemy iść.

- Dobrze ci się układa z Besany? - zagadnął Mandalorianin. - Tak. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Uhm... chyba tak. - To świetnie. - Skirata zwalczył chęć poznania szczegółów. - Chciałbym cię o coś

zapytać. Muszę się skontaktować z Jinart. Co powinienem zrobić w tym celu? - To proste - odparł zwiadowca. - Jinart jest szpiegiem, więc na pewno śledzi

transporty żołnierzy WAR, którzy przylatują na Qiilurę albo z niej odlatują. Wpuszczę do systemu logistycznego wiadomość, która na pewno zwróci jej uwagę. Coś subtelne-go. Podaj mi tylko, gdzie i kiedy chcesz się z nią zobaczyć, a ja zajmę się całą resztą.

Skirata nie mógł się nie uśmiechnąć. Dla Orda niemal wszystko było proste. - A zatem do zobaczenia w koszarach - powiedział. - Ja też mam do ciebie pytanie, Kal’buirze - oznajmił niespodziewanie zwiadowca. - Słucham. - Czy to prawda, co powiedziała Etain? Czy twoi synowie rzeczywiście wyrzekli

się ciebie dlatego, że zostałeś z nami na Kamino?

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

338Ordo nie był głuchy ani głupi. Wstyd, jakiego przysporzyli Skiracie członkowie

jego rodziny, był jedyną rzeczą, o jakiej sierżant nie chciał powiedzieć sklonowanym komandosom, i to nie tylko dlatego, że mogliby poczuć wyrzuty sumienia. Nie chciał, aby się obawiali, że równie łatwo mógłby i ich porzucić.

- To prawda, Ord'ika - przyznał w końcu. - Dlaczego w ogóle zdobyłeś się na to, żeby zapłacić dla nas tak straszliwą cenę? -

zapytał zwiadowca. - Bo byłem wam potrzebny - wyjaśnił Mandalorianin. - I nigdy, ani sekundy, nie

żałowałem tamtej decyzji. Moje związki z... byłą rodziną praktycznie przestały istnieć, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał o tym, żeby was stworzyć. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, bo gdybym miał znów dokonać podobnego wyboru, bez wątpienia wybrałbym to samo.

- Mimo to szkoda, że nam o tym nie powiedziałeś. Czy mam prawo zachować dla siebie jeszcze jedną tajemnicę? - zastanowił się

Skirata. - Przepraszam - powiedział. - Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiemy, jeżeli nie liczyć nienarodzonego syna

Damiana? - zapytał Ordo. A więc słyszał jego rozmowę z Etain. Skirata poczuł piekący wstyd, jakiego nigdy

dotąd nie przeżywał. Jego dalsze życie zależało od absolutnego zaufania, jakim darzyli go sklonowani członkowie rodziny. Nie mógłby znieść, gdyby je stracił.

- W takim razie wiesz, o co zamierzam prosić Jinart - zaczął z namysłem. - Do-wiedziałem się o tym w tej samej chwili, co ty, Ord'ika. Niczego więcej przed wami nie zataiłem. Przysięgam, że nigdy bym ci nie skłamał i nigdy dotąd nie skłamałem. - Ski-rata wskazał bliźniacze blastery zwiadowcy. - Jeżeli kiedykolwiek to zrobię, możesz mnie z nich zastrzelić. Służenie wam było jedynym przyzwoitym czynem w moim ży-ciu. Rozumiesz?

Ordo patrzył na niego bez słowa. Skirata położył obie dłonie na jego ramionach i także spojrzał mu w oczy.

- Proszę cię, synu, powiedz mi, co powinienem zrobić w sprawie Damiana, a ja to zrobię - odezwał się w końcu.

Zwiadowca miał zagadkową minę, jak zwykle, kiedy się głowił nad nową, fascy-nującą układanką.

- Moim zdaniem to nieodpowiednia pora - stwierdził po chwili. - Musimy robić to, co najlepsze dla naszych braci.

Podjął pragmatyczną decyzję. Skirata zapiął zatrzaski kurtki i upewnił się, że nóż tkwi na swoim miejscu w rękawie. Zawsze tak postępował przed wyjściem z budynku na pogrążoną w półmroku ulicę, na której mogło na niego czyhać nieznane niebezpie-czeństwo.

- Zgoda, Ord'ika - powiedział. - Teraz muszę tylko uciąć sobie pogawędkę z gene-rałem Zeyem.

Page 170: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

339Koszary kompanii Arca,

kwatera główna brygady do zadań specjalnych, Coruscant, 395 dni po bitwie o Geonosis

To był rozkaz operacyjny, podobny do wielu innych, które im wydawano. Niner zerknął na ekran komputerowego notesu i wzruszył ramionami.

- No cóż, to może być ciekawe - powiedział. - Jeszcze nigdy nie współpracowali-śmy z galaktyczną piechotą morską.

Skirata siedział w sali odpraw na blacie stołu i kołysał nogami. Komandosi z Dru-żyny Delta odlecieli rano, żeby przygotować pole walki, co było jeszcze jednym woj-skowym eufemizmem i oznaczało po prostu dostanie się na przyszłe pole bitwy przed głównymi jednostkami szturmowymi w celu dokonania sabotażu strategicznych celów. Tym razem polem walki miała być Skuumaa. Omegi, które wyciągnęły dłuższą słomkę, miały wykonać podobne zadanie dla piechoty morskiej.

- Wszyscy dobrze się czują? - zapytał Skirata, zwracając się nie tylko do Darmana, ale także do pozostałych. - Ktoś ma jakieś pytania?

- Nie, sierżancie. - Fi wyglądał na przygnębionego. Nawet Atin był chyba w bar-dziej radosnym nastroju niż on, co samo w sobie było godne uwagi. - Miło będzie znów zobaczyć komandora Getta.

- Gett życzy sobie, żebyście się znaleźli na pokładzie „Nieustraszonego" najpóź-niej jutro rano o siódmej zero zero, więc jeżeli macie jeszcze coś do zrobienia, zajmij-cie się tym dzisiaj. - Skirata wyciągnął z kieszeni kurtki cztery żetony kredytowe o wysokim nominale i podał je komandosom. - To dla was - powiedział. - Wiecie już, jak się poruszać po interesujących miejscach Coruscant. Upłynie kilka miesięcy, zanim tu wrócicie.

- Dzięki, sierżancie. - Atin wstał i ruszył do wyjścia. - Będziesz czekał na nas, aż wrócimy z wypadu na ląd?

- Zawsze was odprowadzam, kiedy odlatujecie, prawda? -przypomniał Mandalo-rianin.

- Tak, sierżancie. Zawsze - przyznał komandos. Fi wziął swój żeton kredytowy i wcisnął go z powrotem w dłoń Skiraty. - Dzięki, ale muszę jeszcze wykalibrować projekcyjny wyświetlacz - powiedział. -

Ten wieczór spędzę w koszarach. - Wytrzeźwiał, słowo daję - stwierdził Niner. - Nie mam pojęcia, co go naszło. - Jestem cichym bohaterem - odparł Fi. - Muszę dbać o mój wizerunek. Chłopcy z Omegi, podobnie jak wszyscy komandosi, doskonale znali czułe miej-

sca pozostałych członków drużyny. Wiedzieli, że Skirata chce zostać w koszarach, żeby porozmawiać na osobności z Darmanem. Niner popchnął Atina i Fi w kierunku drzwi.

- Zobaczymy się później, sierżancie - powiedział. Nie ulegało wątpliwości, że Damian nie zamierza im towarzyszyć. Wszyscy do-

brze wiedzieli, gdzie chce spędzić ostatni wieczór. Skirata zaczekał, aż drzwi sali od-praw zamkną się za plecami pozostałych komandosów, ześlizgnął się ze stołu i stanął przed siedzącym Darmanem.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

340- A teraz, synu, powiedz mi, co cię gnębi - zażądał. - Nic, sierżancie - odparł komandos. - Etain odlatuje na kilka miesięcy na Qiilurę, żeby dopilnować ewakuacji tamtej-

szego garnizonu - oznajmił Mandalorianin. Darman się uśmiechnął. - To bezpieczne zadanie w porównaniu z tym, które nam przypadło w udziale - za-

uważył. - Cieszę się z tego. - Czeka na ciebie gdzieś w koszarach. Komandos wyglądał, jakby wiadomość przyniosła mu ulgę. Głęboko odetchnął i

wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale Skirata widział podobny uśmiech na twarzach wielu najemników, zanim wyruszyli na nowe pole bitwy.

Fierfek, czy powinienem mu teraz powiedzieć? - pomyślał. Czy powinienem mu zdradzić, że Etain spodziewa się syna? A jeżeli coś mu się stanie, zanim będzie miał okazję się o tym dowiedzieć?

W jednej chwili, pod wpływem impulsu, postanowił zaryzykować. Pomyślał, że powie o tym Zeyowi później, podobnie jak nie zamierzał mu na razie przedstawiać rachunku za nieco wcześniej zakończoną operację antyterrorystyczną. Zawsze lepiej błagać o wybaczenie niż pytać o pozwolenie, uzmysłowił sobie.

- Jeżeli chcesz, możesz lecieć z nią na Qiilurę - powiedział. Darman zamknął oczy, a na jego twarzy odmalowała się udręka. - Już kiedyś miałem szansę takiego wyboru, sierżancie - przypomniał ponuro. - Kochasz ją prawda? - Tak. - Mogę ci to załatwić - podjął Mandalorianin. Może to nie byłoby dla ciebie naj-

lepsze, ale to twój wybór, dodał w duchu. - Powiedz tylko słowo, a ja dopilnuję, żeby twoje miejsce w drużynie zajął Corr. Nie wrócił do wykonywania poprzednich obo-wiązków. Zey pozwala mi go szkolić na komandosa.

Nie otwierając oczu, Darman wypuścił powietrze z płuc i skubnął nasadę nosa. Kiedy w końcu spojrzał na sierżanta, miał w oczach łzy.

- Qiilura to bezpieczne miejsce - odezwał się z namysłem. - Koledzy z mojej dru-żyny będą wykonywali zadanie na linii frontu. Jak mogę ich opuścić w takiej sytuacji? Ty także nie zostawiłeś nas naszemu losowi na Kamino. Zarobiłeś fortunę i mogłeś się nie interesować tym, co się z nami stanie, ale nie potrafiłeś nas zostawić.

- To było co innego - zaoponował Mandalorianin. - Byłem spłukany, di'kutia... - Nieprawda - przerwał Darman. - Powodem twojej decyzji była lojalność. - Jesteś tego pewny? - zapytał sierżant. Jasne, że tak, dodał w duchu. Ty także je-

steś lojalny, podobnie zresztą jak twoi bracia. To zasadniczy powód, dla którego dajecie się wykorzystywać tej parszywej Republice. - Jeżeli się zdecydujesz odlecieć z Etain, nie będę miał o tobie gorszego mniemania.

- Ale ja będę miał takie o sobie - stwierdził komandos. - W takim razie nie musisz jej o niczym mówić - zdecydował Skirata. - To był mój

pomysł, nie jej. A Ordo dopilnuje, żebyście kontaktowali się ze sobą kiedy tylko ze-chcesz.

Page 171: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

341Darman pociągnął nosem i znów musnął go palcami. - Zawsze stawiasz nas na pierwszym miejscu - powiedział. - I zawsze będę to robił - potwierdził Skirata. - Wiemy o tym. Tak. Zawsze będą dla niego najważniejsi. - O kobietach można myśleć podczas wojny na dwa sposoby, synu - zaczął. -

Można pozwolić, żeby zaprzątnęły całą twoją uwagę do tego stopnia, że przestaniesz się troszczyć o własne bezpieczeństwo i w konsekwencji dasz się zabić. Drugi sposób to przekonanie, że walczysz właśnie dla nich. Można wówczas czerpać siły ze świado-mości, że czekają na twój powrót do domu. - Poklepał Darmana otwartą dłonią po po-liczku... niezbyt lekko, ale jak kochający ojciec. - Wiesz chyba, który sposób wybrać, prawda, Dar?

- Tak jest, sierżancie. - Dobry chłopak. Skirata wiedział, że Darman raczej nigdy nie będzie mógł wrócić do domu, rzucić

worka z rzeczami osobistymi na podłogę i wypłakać się na ramieniu żony. Nigdy nie będzie z wdzięcznością i ulgą przysięgał, że to była jego ostatnia wyprawa. Mimo to sierżant zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby Darman prowadził w miarę normalne życie... jak na sklonowanego żołnierza, oczywiście.

Dobrze chociaż, że Etain rozumiała, przez co przechodzą żołnierze. Skirata musiał tylko zapewnić bezpieczeństwo nowo narodzonemu chłopcu i zająć się jego wykształ-ceniem. Gurlanka Jinart zgodziła się dopilnować, żeby jej ziomkowie zadbali o Etain na Qiilurze. Zmiennokształtna istota rozumiała obsesyjne poświęcenie Skiraty dla dobra członków klanu, bo i ona troszczyła się o swoich ziomków. Oboje byli zaprawionymi w bojach wojownikami, i oboje niespecjalnie przepadali za Republiką... najwyżej tolero-wali jej istnienie.

- No to idź do niej, synu. - Skirata wskazał brodą na drzwi. - Idź i ją odszukaj. Zróbcie sobie wolny od służby wieczór. Bądźcie kilka godzin parą zwyczajnych mło-dych ludzi i zapomnijcie o tym, że jesteście żołnierzami. Pamiętajcie tylko, żeby za-chowywać się dyskretnie, to wszystko.

Darman cały się rozpromienił. Ileż życia miał w sobie ten chłopiec! - Sierżancie - powiedział. - Jak mogę zapomnieć o tym, że jestem żołnierzem? Nie

potrafiłbym być nikim innym. Skirata odprowadził go spojrzeniem i zastanowił się, kiedy chęć oznajmienia mu

dobrej nowiny okaże się silniejsza niż troska o jego bezpieczeństwo. Obawiał się, żeby Etain przypadkiem się nie wygadała. Wielka szkoda, że to, co sprawiało wielką radość zwyczajnym ludziom, stwarzało tak duże zagrożenie dla młodej Jedi i sklonowanego komandosa.

Skirata doszedł do wniosku, że to wina tej parszywej wojny. Powinieneś był już dawno się do tego przyzwyczaić, głupcze, skarcił się w duchu. Wątpił jednak, czy kie-dykolwiek się z tym pogodzi.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

342Po odlocie komandosów z Drużyny Omega będzie miał pełne ręce roboty... i to nie

tylko dlatego, że musi się zapoznać z zawartością pamięci dwóch komputerowych note-sów. Głęboko odetchnął i włączył komunikator.

- Ordo? Mereel? - zagadnął. - Pora zapolować na kaminoańską przynętę dla aiwh. Musimy ułożyć plany. Oya!

Cieszył się opinią wytrawnego łowcy nagród, a jego chłopcy byli najlepszymi ko-mandosami zwiadowcami w całej galaktyce.

Nie istniało w niej takie miejsce, gdzie Ko Sai mogłaby się przed nimi ukryć.

Page 172: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

343

- STAR WARS –

D R U Ż Y N A O M E G A : C E L E KAREN TRAVISS

Koszary kompanii Arca, kwatera główna brygady do zadań specjalnych,

Coruscant

- No, dalej - powiedział Fi. - Zastrzel mnie. Daj z siebie wszystko, co najgorsze. Rozłożył ręce na boki, żeby stanowić dla brata wyraźny cel. Atin uniósł verpiński

karabin rozpryskowy i wymierzył oburącz, trzymając lewą ręką za łożysko broni. - Jesteś tylko mocny w gębie - dodał Fi. Atin nacisnął spust i z opancerzonej płytki napierśnika Fi wzbiła się w powietrze

chmurka rozpylonej powłoki ochronnej. Dał się słyszeć głośny trzask, kiedy trafiony komandos zderzył się plecami ze ścianą kwatery i osunął na podłogę. Verpiny były ciche, jeżeli nie liczyć odgłosu trafienia i krzyku, jaki czasami towarzyszył strzałowi. Fi wprawdzie nawet nie jęknął, ale strzał musiał go zaboleć, bo za przesłoną hełmu było widać jego otwarte jak do krzyku usta.

Atin podszedł do brata, ale zanim pomógł mu wstać, sprawdził stan płytki jego na-pierśnika i zawartość komory verpina. Obaj komandosi zdjęli hełmy i zaczęli się roz-glądać w poszukiwaniu wystrzelonego pocisku. W końcu Fi podniósł rozpłaszczony krążek metalu o krawędziach rozerwanych i odgiętych do tyłu niczym płatki kwiatu. Rzucił pocisk Atinowi, który go zręcznie złapał.

- Widzę, że to udoskonalenie spisało się, jak należy - stwierdził Atin. - Nie możesz mnie jednak winić za to, że chciałem się upewnić. Po jednym z takich strzałów spędzi-łem miesiąc w zbiorniku z bactą.

Fi nie ufał gościom z wydziału zaopatrzenia ani trochę bardziej niż Atin, a przy-najmniej nie w sytuacji, w której chodziło o udoskonalenie ponad dziesięciu tysięcy zestawów kosztownego sprzętu komandosów. Księgowi zawsze narzekali na wydatki, ale wreszcie wszystko - począwszy od systemów pancerzy, a skończywszy na karabi-nach DC-17 - zostało uodpornione na działanie impulsów elektromagnetycznych i strzałów z verpinów. Wyeliminowano dwie wady sprzętu, z których powodu komando-si o mało nie zginęli podczas akcji na Qiilurze.

Fi włożył hełm i postukał w niego płytkami osłaniającymi palce. - No cóż, teraz już nic nie przyprawi nas o ból głowy, może z wyjątkiem ciągłego

ognia z laserowego działka - powiedział.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

344Rozległ się szmer i płyty drzwi się rozsunęły. W przejściu stanął Niner, ubrany w

czarny kombinezon. Miał ponurą minę, świadczącą o tym, że komandos zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Za jego plecami było widać zakutego w pancerz Darmana, który przyciskał hełm do boku.

- Co to był za hałas? - zapytał Niner. - Poddawaliśmy próbie nowy pancerz, sierżancie - wyjaśnił Fi. Powiedz raczej, że wystawialiście na próbę moją cierpliwość - burknął Niner. Nie

kryjąc gniewu, irytująco kłapnął zębami, jak miał zwyczaj robić Skirata. Z każdym dniem Fi dostrzegał u niego więcej nawyków przejętych od szkolącego ich sierżanta. Powiódł spojrzeniem po pokoju. - Strzelaliście tu, w zamkniętym pomieszczeniu, z jakiejś broni?

- Wszystko w porządku, sierżancie, mieliśmy hełmy. - Atin postanowił się nie poddawać. Wiedział, że rozsądne środki ostrożności często uśmierzały gniew Ninera. - Teraz wiemy, że można ufać sknerom z wydziału zaopatrzenia.

No cóż, tak czy owak zabawa skończona - stwierdził Niner. - Mamy do wykonania nowe zadanie. Na terenie kosmoportu Galactic City zabarykadowali się uzbrojeni terro-ryści.

- Czy tu naprawdę nie mają cywilnej policji do załatwiania takich spraw? - obru-szył się Fi. - Jak tak dalej pójdzie, niedługo każą się nam zajmować kierowaniem ru-chem.

- Nie w sytuacji, kiedy porywacze przetrzymują zakładników, a jednym z nich jest senator. - Niner wyciągnął rękę po verpina, którego trzymał Atin. Obejrzał go i zwrócił. - Cywilni policjanci nigdy dotąd nie mieli z czymś takim do czynienia, a poza tym sły-szeli, że jesteśmy najlepszymi fachowcami do wykonania takiego zadania.

Fi podszedł do szafki i wyciągnął plecak. - I tak nie zaplanowałem na dzisiejszy wieczór niczego specjalnego - powiedział. Atin miał rację, Fi był rzeczywiście mocny głównie w gębie. Ilekroć miał wyru-

szyć na nową akcję, prócz tego, że był komandosem chcącym zrobić użytek z ciężko zdobytych umiejętności, stawał się także wystraszonym dzieciakiem, który nie był pewny, czy dożyje następnego ranka. Zastanowił się, czy nie zapomniał złożyć podpisu, kiedy wypożyczał verpina ze zbrojowni. Z drugiej strony, ile kłopotu mogło im sprawić ujęcie uzbrojonych porywaczy? Wszyscy komandosi byli zakuci w pancerze typu Ka-tarn, dzięki którym mogli się zmierzyć z niewielką armią.

Wszyscy zresztą znali - przynajmniej w przybliżeniu - ostateczny wynik walki. Atin pchnął brata i wsunął verpina za pas. - Idź przodem - powiedział. Możliwe, że myślał dokładnie o tym samym. Aktualny biuletyn informacyjny HoloNetu, godzina 15.30:

Z najświeższych doniesień wynika, że jednym z sześciorga zakładników przetrzymywanych przez uzbrojony gang na tere-nie kosmoportu Galactic City jest senator Meena Tills. Terminal kosmoportu został otoczony przez funkcjonariuszy

Page 173: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

345policji. Wszystkie loty miejscowe i zamiejscowe są kiero-wane do innych miejsc. Należy się spodziewać dużych opóź-nień. Wkrótce dalsze informacje.

Galactic City na Coruscant było zdumiewającym miejscem. Fi wychylił się z przedziału dla żołnierzy policyjnego patrolowca szturmowego,

nie zważając na to, że przy każdym zakręcie i zmianie pułapu lotu jego DC-17 obija się o płytkę napierśnika. Wpadający do środka wiatr przygładził jego włosy i bombardował ziarenkami piasku jego pancerz i twarz. Komandos nigdy dotąd nie widział tylu jaskra-wych, różnobarwnych świateł, a chodniki dla pieszych i napowietrzne szlaki ciągnęły się równie daleko nie tylko pod nim, ale także nad nim. Nic dziwnego, że niektórzy określali Galactic City mianem Czeluści.

- Schowaj głowę! - wrzasnął pilot patrolowca. - Za kogo się uważasz, za turystę? Fi wychylił się jeszcze bardziej, ufając ochronnej sieci, która nie pozwalała mu

wypaść z przedziału. - Nie sądzisz, że to zdumiewający widok? - zapytał. - Każda parszywa, cuchnąca zmiana jest taka sama - odparł zirytowany pilot. -

Niech ktoś go wciągnie do środka, dobrze? Niner szarpnął linkę. - Fi, nie przyprawiaj cywilańców o gęsią skórkę - rozkazał. - To nieuprzejme. I

włóż hełm. Wokół nich zaroiło się od powietrznych taksówek. Klnąc pod nosem, pilot Co-

ruscańskiej Służby Bezpieczeństwa starał się wcisnąć pojazd typu VAAT/e między cywilne jednostki, unieruchomione w powietrzu we wszystkich trzech wymiarach, jed-na obok drugiej. Narastające i opadające wycie alarmowej syreny i błyskające światła powinny wystarczyć do usunięcia z drogi nawet nieboszczyka, ale trójwymiarowy na-powietrzny zator nawet nie drgnął. Piloci unieruchomionych pojazdów, niemal zdrapu-jąc lakier z kadłubów, starali się uciec przez prześwity, których nigdzie nie było. Dwu-dziestopięciometrowy szturmowy patrolowiec nie nadawał się do manewrowania na zatłoczonych napowietrznych szlakach.

Przebywając na Coruscant, Fi widział do tej pory tylko koszary i plac otoczony ochronnymi murami. Żaden z komandosów nie odbył dotąd „wypadu na ląd"... nie przebywał w towarzystwie cywilów i nie przeżył przygody, którą zdaniem Skiraty każ-dy powinien przeżyć przynajmniej raz w życiu. Wyglądając z przedziału dla załogi, Fi widział tłum stłoczonych za barierkami istot wielu ras, jaskrawo oświetlone witryny sklepów, bary i apartamenty. Wszystkie te egzotyczne i niewyobrażalne miejsca przy-ciągały go do siebie. Doszedł do wniosku, że któregoś dnia rzeczywiście będzie musiał odbyć „wypad na ląd".

Komandosi z Drużyny Omega korzystali z komunikatorów w hełmach, dzięki któ-rym mogli rozmawiać ze sobą. Fi oderwał w końcu spojrzenie od zewnętrznego świata i zadowolił się gorzko-słodkim kokonem własnego hełmu. Czuł się w nim ograniczony, ale zarazem pewny siebie.

- Otrzymujemy schematy, koledzy - odezwał się Niner. - I aktualne widoki.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

346Na projekcyjnym wyświetlaczu w polu widzenia Fi pojawiły się linie i przezroczy-

ste obrazy. Obraz, który Niner przesłał z ekranu swojego komputerowego notesu, przedstawiał schemat rozmieszczenia budynków kosmoportu. Z kolebkowo sklepio-nych hal i pomieszczeń dla obsługi odchodziły długie chodniki dla pieszych. Po obu stronach korytarzy widniały sześciany gabinetów, a kable energetyczne wiły się po schemacie niczym płonące zielonym blaskiem węże. Nałożony na schemat aktualny wygląd głównej hali przylotów kosmoportu ukazywał grupy zakutych w niebieskie pancerze senackich strażników i drużyny policjantów z CSB. Ubrani w żółte kamizelki funkcjonariusze kryli się, skuleni za ochronnymi barykadami, za którymi prowadzili ożywione rozmowy.

Chwilę później w przedziale dla załogi pojawił się niebieski hologram zwalistego mężczyzny w fantazyjnym mundurze. Funkcjonariusz miał wydatny brzuch, ale wyglą-dał na niezłego zawadiakę.

- Jestem komendantem Straży Senatu i nazywam się Obrim - przedstawił się męż-czyzna. - Widzicie to, Omegi?

- Widzimy - odparł Niner w imieniu wszystkich komandosów. - Porywacze zabarykadowali się w korytarzu urzędu celnego i zagrozili, że spo-

wodują eksplozję materiałów wybuchowych - ciągnął Obrim. - Korytarz kończy się po obu stronach drzwiami, a my pozwoliliśmy im decydować o tym, czy jedne pozostaną otwarte, czy zamknięte. Nie chcemy, żeby wpadli w panikę, bo mogliby palnąć jakieś głupstwo.

- Ilu potwierdzonych zakładników? - zainteresował się komandos. - Sześcioro pasażerów - odparł Obrim. - Staramy się zdobyć ich wizerunki. - Moż-

liwe, że nie miał wcześniej do czynienia z podobnym problemem, ale był osobą obda-rzoną zdrowym rozsądkiem. - Świadkowie twierdzą, że widzieli czterech sprawców uzbrojonych w blastery i niosących w plecakach coś, co musimy uznać za materiały wybuchowe. Na razie nie znamy tożsamości porywaczy, ale wszyscy przylecieli tym samym statkiem.

- Macie jakiś kontakt z celami? - zapytał Niner. Zapadła krótka cisza. - Jeżeli chodzi wam o członków gangu, zgłosili swoje żądania, a my utrzymujemy

z nimi łączność w zabezpieczonym kanale komunikatora - odparł w końcu Obrim. - I ma pan priorytet? - zainteresował się komandos. Chciał wiedzieć, czy to Obrim

dowodzi całą akcją, ale Fi usłyszał powątpiewanie w tonie jego głosu. - Sądziłem, że teren miasta podlega jurysdykcji CSB.

- Nie w sytuacji, w której zagrożone jest życie senatora i jego doradcy - odparł komendant straży. Jego hologram zaczął się rozmywać. - Obrim przerywa połączenie.

W końcu pilot patrolowca CSB unieruchomił szturmowy pojazd w powietrzu. Od niepozornej czarno-białej, marmurowej fasady budynku terminalu kosmoportu odbijały się rubinowe błyski policyjnych świateł. Przed frontem budynku widać było istny gąszcz zaparkowanych śmigaczy i innych pojazdów awaryjnych. Ich piloci bezskutecz-nie starali się zrobić wolne miejsce, żeby umożliwić dostęp do budynku.

Page 174: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

347- Nie dam rady podlecieć ani trochę bliżej - stwierdził pilot. - Resztę drogi musicie

pokonać, spuszczając się po linach. - Proszę nie czekać na napiwek - burknął Fi i zaczął się zastanawiać, gdzie usły-

szał to powiedzenie. JESTEŚMY OBYWATELAMI HARUUNA KALA. REPUBLIKA ODPOWIADA NIE TYLKO ZA

WYBUCH WOJNY DOMOWEJ NA NASZEJ PLANECIE, ALE TAKŻE ZA WCIĄGNIĘCIE JEJ W NASTĘPNĄ WOJNĘ. NATYCHMIAST OPUŚĆCIE NASZĄ OJCZYZNĘ, BO W PRZECIWNYM RA-ZIE ZGINIE WASZ SENATOR I KILKORO PASAŻERÓW. TERAZ WIECIE, ŻE MOŻEMY ZADAĆ CIOS W SAMO SERCE REPUBLIKI. (OŚWIADCZENIE PRZESŁANE DO REDAKCJI BIULETYNU INFORMACYJNEGO HOLONETU PRZEZ NURIIN-ARA, PRZYWÓDCĘ GRUPY, KTÓRA PRZY-JĘŁA NA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA PORWANIE ZAKŁADNIKÓW).

Fi oparł buty na poręczy biegnącej na zewnątrz przedziału dla żołnierzy. Ostatni

raz szarpnął linkę, aby się upewnić, że utrzyma ciężar jego ciała i sprzętu, po czym chwycił jedną dłonią linkę, a drugą karabin DC-17, i zjechał piętnaście metrów, które oddzielały go od chodnika. Za policyjnym kordonem zobaczył istne morze otwartych ust osób, które wpatrywały się w niego w osłupieniu.

Dostrzegł kątem oka coś, co się poruszało, i uniósł karabin. Pięć metrów na prawo od niego unosiła się zrobotyzowana holokamera z wymalowanym symbolem biuletynu informacyjnego HoloNetu. Wyraźnie widoczna na tle czystej białej fasady, znajdowała się o wiele za blisko samego budynku kosmoportu. Fi doszedł do wniosku, że nie ma sensu brać udziału w tajnej operacji, jeżeli jest się obserwowanym przez kamerę, dzięki której przebieg całej akcji mogą śledzić także jego cele. Pozostali członkowie Drużyny Omega widzieli oglądane przez niego obrazy w postaci symboli na wyświetlaczach hełmów.

- Obiektyw tej kamery chyba jeszcze nigdy nie widział żadnego dece - stwierdził Darman.

Zaledwie Fi wylądował na chodniku, wymierzył w holokamerę lufę karabinu. Zo-baczył w wizjerze lunety, że zdalnie sterowane urządzenie śmignęło w lewo, ale nie dość szybko.

- Teraz już zobaczył - powiedział. Trzaskowi eksplodującej kamery towarzyszył czyjś okrzyk. Pozostali komandosi

także zeskoczyli na chodnik i pobiegli do wejścia terminalu. - Hej, zestrzeliłeś moją kamerę! -krzyknęła jakaś kobieta stojąca w tłumie gapiów.

Miała na sobie jaskrawożółtą kamizelkę z napisem „Reporter HoloNetu". - Zniszczyłeś ją!

Fi przyłożył rękawicę do skroni hełmu przepraszającym gestem, który długo ćwi-czył, ale nadal myślał, że to był piękny strzał.

- Rzeczywiście - powiedział. - Błagam o wybaczenie, proszę pani. Świadom spojrzeń gapiów, pobiegł za kolegami z drużyny. W pancerzu czuł się

swobodnie i pewnie, ale miny większości widzów uświadomiły mu, że jego widok wzbudza w cywilach przerażenie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

348Nie tylko zresztą cywile patrzyli na komandosów jak zahipnotyzowani. Gapili się

na nich także policjanci z CSB i strażnicy z senackiej gwardii. Na widok komandosów Obrim przerwał rozmowę z porucznikiem CSB i cofnął się od ochronnej barykady, na którą składały się repulsorowe wózki bagażowe i przenośne osłony przeciwwybucho-we, wzniesione na wysokość dziesięciu metrów wokół hali urzędu celnego.

- Widzę, że jesteście uzbrojeni po zęby - odezwał się Obrim, z wyraźnym niepoko-jem spoglądając na karabiny DC-17 komandosów. Próbował wstydliwie ukryć za ple-cami niepozorny policyjny blaster. - Może nie wiecie, ale porywacze nie przyjechali tu czołgami Federacji Handlowej.

Fi doszedł do wniosku, że policjanci muszą się jeszcze wiele nauczyć o odbijaniu zakładników. Dysponując dece, mógł z nim zrobić dosłownie wszystko. Obrót nad-garstka wystarczył, żeby broń działała jak snajperski karabin, wyrzutnia granatów albo zwyczajny blaster. Można było nawet posługiwać się nią jak maczugą chociaż Fi jesz-cze nigdy nie próbował robić z niej takiego użytku. Z nawyku sprawdził działanie wi-broostrza w rękawicy, ale Obrim skrzywił się, kiedy usłyszał dwukrotny chrzęst wysu-wanego i chowanego ostrza.

Niner znów uderzył górnymi zębami o dolne. Fi usłyszał irytujący dźwięk i od ra-zu zrozumiał, co dowódca drużyny chce mu dać do zrozumienia.

- Wpuśćmy tam najpierw kamerę, żebyśmy mogli zobaczyć, co się tam dzieje - zaproponował Niner. Gestem polecił, żeby zajęli się tym Darman i Atin, po czym od-wrócił się do Obrima. - Mam pan jakieś obrazy, komendancie? - zapytał. - Musimy wiedzieć, do kogo strzelać.

- Jesteście nad wyraz gorliwi - stwierdził Obrim. - Jeżeli nie jest pan zakładnikiem, jest pan porywaczem, a to oznacza, że zginie

pan kilka sekund po tym, kiedy się dostaniemy do środka - wyjaśnił komandos. - Nie lubimy popełniać błędów.

- Co miałeś na myśli, mówiąc o dostaniu się do środka? - zapytał porucznik CSB, który stanął między nimi. Z plakietki na jego kamizelce wynikało, że nazywa się Dovel. - To ja dowodzę akcją i to ja mówię, kiedy i jak ktoś dostaje się do środka. Za chwilę zjawi się tu Jedi, który rozpocznie negocjacje z przywódcą porywaczy.

Darman zdjął ciężki plecak i zaczął wyciągać detonatory oraz zwinięte taśmy ma-teriałów wybuchowych. Spojrzał na opancerzone drzwi, jakby coś w myśli obliczał.

- Mimo to na wszelki wypadek zainstalujemy wokół wejścia ładunki wybuchowe - powiedział.

- Nic z tego. My nie prowadzimy akcji w taki sposób - sprzeciwił się Dovel. - Nie chcemy, żeby zakładnicy się usmażyli. Nie będzie żadnego wdzierania się do środka ani bohaterskich czynów... przynajmniej nie w tej chwili.

Do rozmowy włączył się Obrim. - Członkowie senackiej komisji do spraw bezpieczeństwa życzą sobie, żeby

wszystko szybko się skończyło - powiedział. - Chcemy wykazać tym z Haruuna Kala, że to my sprawujemy władzę. Nie mogą sobie ot, tak przylatywać, porywać senatora i stawiać żądań najświetniejszym synom Republiki.

Page 175: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

349- Może najświetniejsi synowie Republiki, a ściślej senaccy strażnicy, powinni się

najpierw zatroszczyć o zapewnienie bezpiecznych warunków podróży senatorom - burknął Dovel. - A co z pozostałymi zakładnikami? Kto wytłumaczy ich rodzinom, że ich bliscy zginęli, bo wezwaliście gromadę uzbrojonych po zęby gości dla ocalenia jednego polityka?

Niner czekał cierpliwie i spokojnie na koniec tej tyrady, ale to była złudna cierpli-wość i pozorny spokój. Kiedy Fi zobaczył go pierwszy raz, doszedł do wniosku, że ma do czynienia z mięczakiem, ale potem uznał sierżanta za człowieka zrównoważonego i pewnego siebie... dokładnie takiego, jaki powinien być dowódca drużyny.

- Wyjaśnijmy sobie, do czego nas wyszkolono, proszę panów - przemówił w koń-cu Niner. - Wdzieramy się do środka i uwalniamy zakładników w taki sposób, jaki uznamy za konieczny. Nie pytamy o dowody tożsamości ani nie zostawiamy żywych celów. Nie staramy się także oszczędzać mebli. Kiedy jednak gdzieś nas wysyłacie, możecie liczyć na szczęśliwe zakończenie. - Urwał i poczekał, aż do rozmówców do-trze znaczenie jego oświadczenia. -A teraz pospacerujemy tu i tam i rozmieścimy ła-dunki wybuchowe wokół kabli energetycznych i oświetleniowych - podjął.

- Wezwijcie nas, kiedy będziecie gotowi skorzystać z naszych usług. Atin wyjął z plecaka kilka paskowych kamer o grubości nie większej niż arkusz

flimsiplastu. Fi przełączył komunikator na wewnętrzny kanał. - Jak myślicie, to prawdziwi terroryści czy tylko agenci rządu Haruuna Kala, któ-

remu zależy na podbiciu stawki? - zapytał. Atin wzruszył ramionami. - Nie obchodzi mnie, kim są byle tylko padali po naszych strzałach - powiedział. Życie komandosa było bardzo proste. Fi ucieszył się, że nie znajduje się na miej-

scu Obrima... czy Dovela. Aktualny biuletyn informacyjny HoloNetu, godzina 17.00:

Krewni dwojga osób w podeszłym wieku, które stały się za-kładnikami razem z senatorem Tillsem, wygłosili emocjonal-ny apel o ich uwolnienie. Kiedy małżonkowie Joz i Cira La-ruturowie z Garqi wpadli w ręce porywaczy, byli w drodze, żeby zobaczyć pierwszego wnuka. Inni zakładnicy to funk-cjonariusz urzędu celnego Berin B'naian i doradca senatora Vun Merett Jai. Tożsamość szóstego zakładnika pozostaje nieznana.

Starając się panować nad głosem, Obrim rozmawiał z Nuriin-Arem przez komuni-

kator. Ich rozmowie przysłuchiwali się komandosi z Drużyny Omega. Fi zwracał uwa-gę na różne inne dźwięki, jakie wychwytywał mikrofon komunikatora przywódcy po-rywaczy. Wytężał słuch z napięciem, bo przecież dorastał w miejscu, gdzie wszyscy wyglądali tak samo i tak samo mówili, a zatem identyfikacja braci była możliwa tylko dzięki nieznacznym różnicom w tonie ich głosu i wyrazie twarzy. Słyszał, jak stara kobieta cały czas powtarza cicho:

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

350- Och, Joz... Och, Joz... Od czasu do czasu dochodziły także równie ciche odpowiedzi jej męża: - Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze. Komandos czuł się nieswojo, chociaż

nie wiedział dlaczego. W pewnej chwili Obrim głośno wypuścił powietrze z płuc. - Przybył Jedi - oznajmił. Wśród przybrudzonych białych hełmów policjantów z CSB Fi dostrzegł nagle

ozdobioną charakterystycznymi czerwonymi znakami przesłonę hełmu kapitana elitar-nego oddziału zwiadowców. Poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Funkcjonariusze się rozstąpili, żeby zrobić przejście dla komandosa. Za nim szedł mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze, dalej młody twi'lekański mistrz Jedi i...

...niedbale ubrany, żylasty, niski człowiek, który wyglądał wystarczająco staro, żeby być ojcem komandosów. Mężczyzna miał twarz równie pomarszczoną jak ubranie i krótko przystrzyżone siwe włosy. Utykał, ale to nie przeszkadzało mu pokonywać odległości tak szybko, jakby brał udział w wyścigach odupiendo.

- Sierżancie! - wykrzyknął Fi. Niner raptownie odwrócił się i uniósł głowę. - To on! - powiedział. Kai Skirata wyprzedził idącego przed nim kapitana elitarnego oddziału zwiadow-

ców. Spojrzał na Fi i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, jakby go rozpoznawał, chociaż to było niemożliwe. Mimo wszystko Skirata miał w swojej serii stu identycz-nych młodych komandosów, więc nie mógł go zapamiętać. Nie mógł także przeniknąć spojrzeniem przesłony jego hełmu.

- Kto wpuścił tu tego włóczęgę? - warknął Obrim. - Ten mężczyzna nauczył nas wszystkiego, co umiemy - stwierdził Fi. Komendant Straży Senatu ciężko westchnął. - No to mamy przechlapane - mruknął z rezygnacją. Fi przytknął palce do hełmu, chociaż Skirata nie nosił munduru. - Sierżancie, co tu robisz? - zapytał. - Zawsze mam coś do roboty w miejscach, w których zanosi się na kłopoty, Fi -

odparł Skirata. - Jestem w tej chwili specjalnym doradcą do spraw bezpieczeństwa. - Czyli jednak wiedział, z kim rozmawia. Jak? Jakim cudem? - Ładny ten twój nowy pancerz. Wybierasz się na randkę? A to co za gość?

Fi podążył za jego spojrzeniem. - To Atin - powiedział. - Chwileczkę, skąd wiesz... - Chłopcy, to mistrz Kaim, a to dyrektor biura prasowego senatu, Mar Rugeyan -

przerwał Skirata. Fi usłyszał, że Obrim znów wzdycha. - A to N-11, komandos z elitar-nego oddziału zwiadowców. Wszystkim nam zależy na takim samym rezultacie: uwol-nieniu zakładników, zabiciu złoczyńców i przywróceniu ruchu na napowietrznych szla-kach. Do dzieła.

Kaim wyglądał tak, jakby postarzał się przedwcześnie z powodu ciążącej na nim odpowiedzialności. Spojrzał na drzwi za barykadą i na chwilę zamknął oczy. Poruszył lekku i zaplótł ręce na piersi.

Page 176: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

351- Zamierzam ich nakłonić, aby mnie wpuścili, żebym mógł z nimi porozmawiać -

odezwał się w końcu. - Jeżeli się zgodzą, postaram się ich namówić do uwolnienia za-kładników i prowadzenia ze mną dalszych negocjacji. Naturalnie nie będzie to łatwe, bo porywacze są wrażliwymi na Moc Korunnajami. - Wyjął spod płaszcza świetlny miecz i wręczył go zwiadowcy. - Muszę dać dowód dobrej woli i wejść tam bez broni - wyjaśnił cicho.

- Jest pan szaleńcem - stwierdził Obrim. - Pozwala im pan, żeby wzięli jeszcze jednego zakładnika.

- Ale takiego, który będzie miał możliwość wyboru - przypomniał Kaim. - Panie kapitanie, jeżeli tam wejdę, pan będzie tu dowodził akcją.

Kapitan tylko raz kiwnął głową. Atin sięgnął po paskowe kamery i wyciągnął jed-ną w stronę Kaima.

- Jeżeli będziesz miał okazję, zostaw ją w środku - powiedział. - Gdziekolwiek. Nawet jeżeli nie będziemy mieli obrazu, odbierzemy przekazywane przez nią dźwięki.

Twi'lek przyjrzał się kamerze i wsunął ją do rękawa płaszcza, po czym wyciągnął komunikator.

- Nuriin-Ar, słyszysz mnie? - zapytał. - Wpuścisz mnie, żebyśmy mogli porozma-wiać?

Słysząc szczęk i pomruk dwudziestu włączanych służbowych blasterów, Fi od-wrócił się i wymierzył w drzwi swój dece. Zareagował w tym samym ułamku sekundy, kiedy płyty zaczęły się rozsuwać. Komandosi i funkcjonariusze dwóch oddziałów poli-cji tworzyli najeżony lufami karabinów mur. W końcu szczelina między skrzydłami drzwi poszerzyła się na tyle, że Fi mógł dostrzec w głębi kilka skulonych osób.

Kaim wszedł do środka.

Budynek terminalu kosmoportu Galactic City, godzina 17.45

Fi widział i słyszał to samo co Atin. Komandosi z Drużyny Omega przekazali na przesłony hełmów sygnał z paskowej kamery, dzięki czemu wszyscy obserwowali ten sam ruchomy obraz fałdów tkaniny i słyszeli te same stłumione, ale możliwe do zrozu-mienia słowa.

- Pozwól tym nieszczęśnikom wyjść - mówił Kaim. - Nie chcesz wyrządzić im krzywdy.

- A ty bez wątpienia nie chcesz wyrządzić krzywdy zwykłym Korunnajom, a jed-nak krzywdzisz ich, mieszając się w ich sprawy - odparł jeden z porywaczy.

Obraz z kamery uległ zmianie. Fi dostrzegł zniekształcone przez szerokokątny obiektyw postacie czterech ludzi o twarzach przesłoniętych czarnymi chustami. Pierw-szy mężczyzna miał szare ubranie, drugi ciemnozielone, trzeci jasnobrązowe, a czwarty nosił luźny ciemnobrązowy płaszcz. Za nimi, pod ścianą zauważył dwie grupy po trzy osoby, których twarze osłonięto takimi samymi chustami. Sądząc po ich zachowaniu, byli to zakładnicy. Wskazywały na to także ich ubrania. Dwie osoby miały na sobie niemodne stroje z Garqi, trzecia służbowy garnitur, a czwarta mundur funkcjonariusza

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

352urzędu celnego. Piąty zakładnik nosił oficjalną togę kalamariańskiego senatora, ostatni zaś -jej tańszą imitację.

Wspaniale, pomyślał Fi. Jego hełm rejestrował wszystkie dźwięki i obrazy. Nie muszę nawet widzieć waszych twarzy, ucieszył się. Wiem, w co jesteście ubrani, jak się poruszacie i jak brzmią wasze głosy. Dzięki temu zorientuję się, kto jest kim, kiedy będę brał na cel mózgi terrorystów.

Tymczasem Kaim, stosując metodę łagodnej perswazji, nadal starał się przemówić porywaczom do rozsądku.

- Ci ludzie potrzebują jedzenia i wody - przekonywał. - To ostatnie z ich zmartwień - oznajmił ubrany na szaro terrorysta. Fi zapamiętał

ton jego głosu. Korunnaj w jasnobrązowym stroju odwrócił się, spojrzał na senatora i kazał mu być cicho. Komandos zauważył, że Zielony trzyma blaster lewą ręką. To ważny szczegół, pomyślał. - Popatrz lepiej na ich plecaki.

Jasnobrązowy - Fi postanowił oznaczać cele odpowiednimi kolorami - podszedł do ściany, chwycił starego Garqianina za ramię i zaciągnął go po wypolerowanych płyt-kach posadzki na środek korytarza. Przerażona kobieta w podeszłym wieku zapiszczała, a Fi przekonał się, co Szary miał na myśli, kiedy wspominał o plecakach: zakładnicy mieli przytroczone do pleców niewielkie pakunki.

- Życie sześciu osób to cena, którą warto zapłacić, Jedi - stwierdził Szary. - Mo-żesz być pewny, że nie zawahamy się przed zdetonowaniem tych ładunków.

- To nie pomoże wam zyskać sympatii - zauważył Kaim. -Moglibyście na nią za-służyć, okazując miłosierdzie.

- Nie potrzebujemy niczyjego współczucia - warknął Korunnaj. - Zależy nam tylko na tym, żebyście spełnili nasze żądania.

- Wypuść przynajmniej tych dwoje starszych ludzi. Zapadła cisza. Fi nie był pewny, gdzie Kaim umieścił paskową kamerę, ale nagle

zobaczył zbliżającą się twarz Szarego. Spojrzał w niemal bezbarwne oczy z tak nie-wielkiej odległości, jakby miał je tuż przed sobą.

- Kłamliwy Jedi! Szpieg! - syknął Szary i kamera przestała przekazywać jakiekol-wiek sygnały. Zamiast obrazu pojawiły się iskry zakłóceń, a zamiast dźwięku koman-dosi usłyszeli monotonny szum.

- Fierfek - bąknął Atin. Nagle usłyszeli krzyki, ale tym razem nie tylko z ust starej Garqianki. Potem roz-

legł się łoskot i następne okrzyki: - Zamknij się! Zamknij się albo natychmiast zginiesz! W końcu zapadła głucha cisza. Cały czas celując w drzwi, Fi spojrzał na kapitana elitarnego oddziału zwiadow-

ców. Darman uniósł rękawicę, w której trzymał kilka zdalnie wyzwalanych detonato-rów, jakby bez słów prosił o zezwolenie na wysadzenie drzwi w powietrze.

- Nie otwierać ognia - rozkazał kapitan zwiadowców. Kiedy płyty drzwi zaczęły się rozsuwać, Fi, Atin i Niner wymierzyli lufy swoich

dece w rozszerzającą się szczelinę. Fi zobaczył na projekcyjnym wyświetlaczu, że każ-dy z komandosów ogląda przez lunetę inny obraz.

Page 177: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

353- Powiedziałem, nie otwierać ognia! - przypomniał ostro N-11. Coś wyleciało zza drzwi i potoczyło się po wypolerowanym marmurze. Dał się

słyszeć cichy szmer i skrzydła zaczęły się znów zasuwać z cichym szmerem. Na po-sadzce pozostał Kaim. Fi i Niner podbiegli do niego pierwsi, a zaraz potem leżącego Jedi otoczyli policjanci. Fi zastanowił się, jakie obrazy przekazują unoszące się holo-kamery oraz reporterskie roboty i czy jest możliwe, żeby to samo oglądali także pory-wacze.

Kaim się nie poruszał. Niner wyciągnął rękę i rozchylił poły jego płaszcza. Fi zo-baczył mrugającą lampkę, a jego kolega aż zachłysnął się z wrażenia.

- Bomba zegarowa... odliczanie dobiega końca! - wykrzyknął. Fi zareagował bez namysłu. Za nim i nad nim stali policjanci, których ciał nie chroniły pancerze. Skoczył i rozpłaszczył się na zwłokach Kaima. Zacisnął powieki, żeby nie widzieć

jego zmasakrowanej twarzy. Odliczał ułamki sekundy, zanim fala udarowa eksplozji wymierzyła mu potężny cios, uniosła go w powietrze i wypełniła ogłuszającym hukiem słuchawki jego hełmu. Komandos poczuł się jak we wnętrzu potrząsanej przez olbrzy-ma metalowej puszki. Na ułamek sekundy jego oczy wypełnił krwistoczerwony błysk.

Nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, zanim rozległ się okrzyk kapitana elitarnego oddziału zwiadowców:

- Potraktować te kamery jak roboty! Natychmiast! Usłyszał to, co oznaczało, że nie zginął. Doszedł do wniosku, że to pocieszająca

wiadomość. Aktualny biuletyn informacyjny HoloNetu, godzina 17.58.

Porywacze z Haruuna Kala, przetrzymujący senatora Tillsa, zamordowali mistrza Jedi, który prowadził z nimi negocja-cje. Wszystkie kamery na miejscu zdarzenia zostały znisz-czone, ale zanim przestały przekazywać dźwięki i obrazy, byliśmy świadkami straszliwych scen, jakie się rozegrały, kiedy na terenie terminalu eksplodowała bomba zegarowa, ukryta pod ubraniem mistrza Jedi. Prawdopodobnie jeden z komandosów z elitarnego oddziału Wielkiej Armii Republiki przyjął siłę eksplozji na swoje ciało. Za chwilę pokażemy obrazy, które nasi widzowie mogą uznać za drastyczne.

- Gdzieś ty miał rozum, Fi? - syknął Skirata, podtrzymując komandosa. - Jesteś

di'kutem. Komandos czuł się tak, jakby był dokładnie poobijany. Z niejakim wysiłkiem

usiadł prosto. - Dzięki za wyrazy współczucia, sierżancie - powiedział. - Czuję się... doskonale. - Masz do tego pięknego pancerza o wiele większe zaufanie niż ja. - Skirata nie-

spodziewanie potrząsnął nim energicznie. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz, synu, dobrze? Słyszysz? Niech gliniarze sami troszczą się o siebie.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

354Bomba nie była duża. Mogła zabić albo okaleczyć najwyżej kilka osób, ale nie

miała wystarczającej siły, aby przebić pancerz typu Katarn. Fi nie tylko przyjął na sie-bie silę eksplozji, ale także nie dopuścił, żeby ktokolwiek został poraniony przez odłamki. Kiedy rzucał się na zwłoki Kaima, nie miał absolutnej pewności, że pancerz pochłonie energię wybuchu, i obecnie, kiedy adrenalina przestawała krążyć w jego żyłach, czuł się bardzo niewyraźnie.

Kapitan elitarnego oddziału zwiadowców oparł na biodrach zaciśnięte pięści i po-patrzył na siedzącego komandosa. Skirata mówił, że zwiadowca ma na imię Ordo. Uważał, że mężczyźni powinni mieć imiona, nie numery, i to bez względu na wymogi regulaminów.

- To była ładna zagrywka - odezwał się w końcu zwiadowca. - A ty masz ładną spódniczkę. - Fi wskazał poszarpany i podziurawiony pas-getry,

wystrzępiony na końcu niczym wisząca zbyt długo na maszcie flaga. Zabrał się do wy-cierania pancerza, próbując nie myśleć o tym, co zostało rozsmarowane na plastoido-wych płytkach, ale przypominał mu o tym zapach. - Naprawdę jest ci w niej do twarzy. Można ją prać ręcznie?

Nie widział wyrazu twarzy Orda za przesłoną hełmu, ale zwrócił uwagę na ton je-go głosu.

- To kama - wyjaśnił lodowatym tonem zwiadowca. - Któregoś dnia, Fi, ktoś ci spuści porządne lanie - mruknął Atin. - Prawdopodob-

nie tym kimś będzie Ordo. Miał rację, ale Fi nie znał innego sposobu powstrzymania żołądka przed wypra-

wianiem dzikich harców. Właśnie tak radził sobie w podobnych sytuacjach. Był wstrzą-śnięty i czuł ulgę, ale musiał nadal wykonywać swój zawód. Opierając się całym cięża-rem na swoim dece, wstał i powiódł spojrzeniem po hali terminalu. Holokamery i reje-strujące roboty zniknęły, jaskrawo oświetlone wyświetlacze straszyły czarnymi ekra-nami, a wszędzie paliły się bursztynowe lampki awaryjne.

Domyślił się, że Ordo zniszczył holokamery za pomocą urządzenia wytwarzające-go impulsy elektromagnetyczne. Przy okazji wyeliminował także wszystkie inne nie-ekranowane urządzenia. A więc o to mu chodziło, kiedy wydawał rozkaz, żeby potrak-tować kamery jak roboty, pomyślał komandos. Decyzja była słuszna, ale bardzo ryzy-kowna, bo mogła wywołać eksplozję wszystkich materiałów wybuchowych, którymi dysponowali terroryści. Fi sprzągł swój hełm z hełmem Ninera i przekonał się, że brat ogląda w kółko te same wizerunki porywaczy. Na pewno starał się zapamiętać szczegó-ły, za których zdobycie Kaim zapłacił najwyższą cenę. Rugeyan rozglądał się po hali terminalu i rozmawiał z kimś przez komunikator. Wyglądał jak uosobienie chłodnego rozsądku.

- W takim razie będziemy musieli organizować konferencje prasowe w sali sena-tu... - mówił. - Jeszcze więcej ciał, wyniosą się tylnymi... Wiem, że nikt nie lubi oglą-dać szczątków zwłok mistrza Jedi... tamten piechur zachował się wspaniale, prawda?

Ordo i Skirata spojrzeli po sobie, jakby nagle połączyła ich niewidzialna więź. Fi zastanowił się, czy nie korzystają z własnego komunikatora, bo od czasu do czasu sier-żant wkładał coś do ucha i zaraz to wyjmował. Ordo przekrzywił głowę, a Skirata

Page 178: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

355uśmiechnął się niewesoło i jakby z przymusem. Odwrócił się, podszedł do Rugeyana i poznaczoną bliznami dłonią złapał go za rękaw nieskazitelnie czystej, eleganckiej tuni-ki.

- Synu - zaczął z powagą. - Nie mogłem nie zauważyć, że ciągle nazywasz moich chłopców piechurami. Nie rób tego więcej, dobrze?

Rugeyan spojrzał na sierżanta z góry, jakby widział go pierwszy raz w życiu, ale przestał rozmawiać przez komunikator.

- Zależy nam na wydostaniu stamtąd senatora - powiedział. - Nic innego w tej chwili się nie liczy.

- Cieszę się, że mi o tym przypomniałeś. - Fi nie widział, co zrobił Skirata, ale kiedy sierżant opuścił rękę, Rugeyan zachowywał się już zupełnie inaczej. Oczy do-stojnika wyszły z orbit, a spomiędzy zaciśniętych warg wydobyło się stęknięcie. - Te-raz, kiedy raczyłeś mnie zauważyć, mam dla ciebie pewną propozycję - podjął Skirata tonem grzecznościowej rozmowy. - Opuść miejsce akcji i pozwól, żeby kapitan Ordo i moi chłopcy zajęli się swoją robotą, dobrze?

Fi przyglądał się im jak zahipnotyzowany. Chwilę później do żywego obrazu z cierpiącym dostojnikiem podbiegł truchtem Darman.

- Ładunki rozmieszczone, sierżancie - zameldował. - Jesteśmy gotowi do akcji. Skirata opuścił rękę wzdłuż ciała, a Rugeyan raptownie nabrał powietrza w płuca.

Wygładził fałdy tuniki i odszedł, niepewnie stawiając nogi. - Zapamiętam tę metodę - odezwał się z aprobatą Atin. - Vau niczego takiego nas

nie uczył. Fi wiedział jednak, że Vau na pewno zapoznał Atina z procedurami wdzierania się

do zamkniętych pomieszczeń i budynków. Zastanawiał się tylko, jak zachowa się Ordo, bo komandosi z elitarnych oddziałów zwiadowców nie słynęli z zamiłowania do dzia-łań zespołowych.

- Masz ochotę dla odmiany wziąć udział w akcji, kapitanie? - zagadnął Fi. - Nie chciałbyś wyprowadzić swojego dece na spacer?

- Nie martw się o mnie - mruknął beznamiętnym tonem Ordo. - Jeżeli nie opuści cię szczęście, zobaczysz mnie krok przed sobą. W przeciwnym razie znajdziesz mnie za swoimi plecami.

Fi zastanowił się chwilę nad tym, co usłyszał, a potem zadał sobie pytanie, dlacze-go Nuriin-Ar i jego kompani nie ujęli zakładników jeszcze na pokładzie transportowca, zanim statek wylądował. Porywaczom byłoby tam łatwiej odeprzeć szturm funkcjona-riuszy CSB. Decydując się zrobić to na terenie kosmoportu, skazywali się na pewną śmierć. Nie mogli liczyć na to, że zmuszą senatorów do spełnienia swoich żądań. Mu-sieli być idiotami, jeżeli nie zdawali sobie z tego sprawy.

W końcu jednak poziom inteligencji porywaczy nie miał specjalnego znaczenia. Komandos sprawdził swój dece, szybkimi ruchami nadgarstka dokonując zmiany sta-nów pracy. Cały czas miał świadomość, że Ordo go obserwuje.

Aktualny biuletyn informacyjny HoloNetu, godzina 18.30.

Rzecznik rządu planety Haruun Kai oświadczył, że władzom

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

356nic nie wiadomo na temat Nuriin-Ara, przywódcy grupy, któ-ra przetrzymuje sześcioro zakładników na terenie kosmopor-tu Galactic City. Pani ambasador Korunnajów wydała jednak niezwykle ostre w tonie oświadczenie, w którym stwierdzi-ła, że „całkowicie rozumie frustrację tej grupy", i wezwa-ła Republikę do zaprzestania mieszania się w sprawy jej planety.

Jeden z funkcjonariuszy CSB przyniósł tacę z kafeiną we flimsiplastowych kub-

kach i pierwszy wręczył Fi. Policjanci zaczynali uważać komandosów za kolegów, a Fi nie miał nic przeciwko temu. Funkcjonariusze najwyraźniej byli wciąż jeszcze pod wrażeniem tego, co zrobił. Otoczony powszechnym szacunkiem Fi czuł się doskonale.

- Nie ma ciasteczek? - zapytał zawiedziony Skirata, sięgając po szklankę. Komandosi zdjęli hełmy, żeby się napić. Policjant zdębiał, kiedy popatrzył na ich

twarze. - Zobaczę, co się da zrobić - wykrztusił. - Nie czekaj na napiwek - stwierdził sierżant. Fi uśmiechnął się do siebie. Obrim i Do vel obserwowali z odległości kilku kroków, jak członkowie grupy

wpatrują się w hologram przedstawiający plan pomieszczeń terminalu, który Ordo wy-świetlił w wolnej przestrzeni między nimi.

- To pomieszczenie jest długie, ale wąskie - stwierdził Skirata i siorbnąwszy, wy-pił łyk kafeiny. - Nie ma dość miejsca na żadne sprytne sztuczki. Będzie liczyła się przede wszystkim szybkość i siła. Pomoże wam także rozeznanie, kogo unieszkodliwić, kiedy już się tam wedrzecie.

- A jak zamierzacie ich powstrzymać przed zdetonowaniem ładunków wybucho-wych? - zaniepokoił się Dovel.

- Bardzo prosto - odparł Niner. - Wyeliminujemy ich, zanim zdążą zrobić jakiś ruch. Przerabialiśmy to już ze sto razy, więc wiemy, jak myślą nasi przeciwnicy... tym bardziej że dla nich to prawdopodobnie pierwszy raz.

- I ostatni - zauważył Ordo. Wskazał ukrytym w rękawicy palcem migotliwy wize-runek dachu hali urzędu celnego. - Dostanę się tam przez dach i dopilnuję, żeby za-kładnicy zostali na swoich miejscach, dopóki nie pojawi się ekspert od rozbrajania ła-dunków wybuchowych.

- Wszyscy zakładnicy? - zapytał Obrim. - Domyślam się, że pierwszeństwo ma senator - powiedział zwiadowca. Dovel przygryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Już nie wyglądał na po-

tencjalnego szefa akcji uwalniania zakładników. Fi doszedł do wniosku, że Dovel sprytnie się ustawił. Gdyby cokolwiek potoczyło się nie po ich myśli, porucznik CSB będzie wiedział, komu przypisać całą winę.

Ordo wstał i starannie zwinął linkę z kotwiczką zanim przyczepił drugi koniec do uchwytu u pasa.

Page 179: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

357- Idę na stanowisko i przełączam komunikator na kanał ogólny - powiedział. -

Wkraczamy do akcji o dziewiętnastej piętnaście. Darman będzie odliczał, a podwładni Obrima niech zgaszą wszystkie światła.

Nagle rozległ się świergot komunikatora Dovela. Porucznik odebrał wezwanie. Miał minę, jakby usłyszał coś, czego się nie spodziewał i czego nie rozumiał.

- To Nuriin-Ar - odezwał się w końcu. - Prosi o wiadra, jedzenie i wodę. - Nie ma to jak potrzeba odwiedzenia toalety - zauważył Obrim. - Wygląda na to,

że nasi twardziele zaczynają mięknąć. - Nawet ci, którzy szykują się do zabijania, muszą pamiętać o załatwianiu potrzeb

naturalnych - stwierdził Skirata. - Zaniosę im te rzeczy. - Chyba to ja powinienem się tym zająć, sierżancie - sprzeciwił się Ordo. - Jasne, żeby dali się uwieść twojemu wrodzonemu wdziękowi. - Skirata poszperał

w kieszeniach pogniecionej kurtki i wyciągnął coś, co wyglądało jak aparat słuchowy... ale to był aparat słuchowy. Fi zawsze podejrzewał, że Skirata nie jest obdarzony ideal-nym słuchem, ale dopiero w obecnej chwili mógł być tego pewny. - Atinie, odbierasz sygnał z mojego aparatu? - zapytał sierżant. - Nie znoszę tego urządzenia, ale tym ra-zem się nam przyda.

- Wystarczająco wyraźnie - odparł komandos, szturchając wskazującym palcem niewielki odbiornik na dłoni. - Czy to ma znaczyć, że rzeczywiście jesteś głuchy?

- Tylko trochę - wyjaśnił Skirata. - Ty też ogłuchniesz, jeżeli będziesz za długo słuchał bez hełmu na głowie huku eksplozji ostrej amunicji.

- Z całym szacunkiem, ale możesz nam sprawić dodatkowy kłopot - stwierdził Or-do.

Skirata popijał jakiś czas kafeinę, nie unosząc głowy. - Jeżeli chodzi ci o to, że moi chłopcy będą musieli uważać, żeby przypadkiem

mnie nie postrzelić, sprawa wygląda bardzo prosto - odezwał się w końcu. - Niech się o to nie martwią. Strata możliwa do zaakceptowania.

Na krótką, ale znaczącą chwilę w słuchawkach komunikatorów hełmów zapadła zupełna cisza. Nie było słychać odgłosów oddychania, przełykania śliny ani oblizywa-nia warg. Fi wyobraził sobie nagle paskudną sytuację, o jakiej nawet nie chciałby my-śleć... nie w takiej chwili.

Wszystko sprowadzało się do postępowania zgodnie z wielokrotnie przećwiczoną procedurą. Po eksplozji ładunków wybuchowych komandosi mieli się wedrzeć do środka i wrzucić kilka ogłuszająco-oślepiających granatów tak szybko jeden po drugim, żeby eksplodowały w odstępach ułamka sekundy. Później powinni wykonywać przewi-dziane przez procedurę czynności... tak machinalnie, żeby nie myśleć o następnych krokach ani się nie zastanawiać, ile czasu upłynęło od początku akcji.

Ćwiczyli to tak długo, że znali wszystkie czynności na pamięć. Fi nie mógł się do-czekać chwili, kiedy zacznie działać zgodnie z odruchami nabytymi w ciągu długiego szkolenia.

- Dam wam tyle wskazówek, ile mogę, więc słuchajcie uważnie - odezwał się Ski-rata. Bawiąc się aparatem słuchowym, kilka razy irytująco uderzył górnymi zębami o dolne, jak przedtem Ni-ner. -A jeżeli wejdę wam w drogę, kiedy już tam będziecie,

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

358mówi się trudno, zrozumiano? - podjął po chwili. - Załatwcie wszystkich, nawet jeżeli przy okazji będziecie musieli przestrzelić mnie na wylot.

- Jasna sprawa, sierżancie - mruknął Fi, ale wiedział, że nigdy by się na to nie zdo-był.

Terminal kosmoportu Galactic City, godzina 18.55

Skrzydła drzwi się rozsunęły i Fi, który stał dosyć daleko, spojrzał w głąb koryta-rza przez lunetę swojego dece. Nie zamierzał otwierać ognia, ale na wszelki wypadek był gotów. Skirata wszedł do pomieszczenia i po kilku krokach stanął.

- Przyniosłem coś specjalnego z rusztu - powiedział i rozłożył ręce na boki jak ktoś, kto nie ma nic do ukrycia. - I... uhm... sprzęt do załatwiania potrzeb.

Fi zajrzał jeszcze dalej w głąb korytarza i stwierdził, że zakładników rozdzielono na dwie grupy. Jeden z celów podszedł do Skiraty i przyłożył do jego czoła wylot lufy blastera. To Zielony, pomyślał Fi i postarał się zapamiętać, jak porywacz się porusza. Namierzył go, ale na razie nie mógł zastrzelić. Sygnał z aparatu słuchowego sierżanta był stłumiony, ale wystarczająco wyraźny.

- Postaw wiadra na posadzce i wynoś się - rozkazał porywacz. Skirata - niski, żylasty, niepozorny i utykający na lewą nogę - wyglądał jak woźny.

Fi był pewny, że Zielony się nie zorientuje, z kim ma do czynienia. - A co z tym dwojgiem starych ludzi? - zagadnął sierżant. - Nie wydaje ci się, że

mają dosyć? Dlaczego nie mielibyście ich wypuścić? Weźcie mnie zamiast nich. No, zdecyduj się, pomyślał Fi. Wpuść go do środka. Zielony wahał się jeszcze

chwilę, ale w końcu gestem blastera pozwolił Skiracie wejść dalej. - Możesz dotrzymać im towarzystwa - powiedział. - Jak na chłopca na posyłki je-

steś stanowczo zbyt wielkim altruistą. Chyba powinniśmy cię zrewidować. Płyty drzwi się zasunęły. - Przygotować się - rozkazał Niner. Komandosi zajęli pozycje po obu stronach drzwi: Fi i Niner po lewej, a Atin i

Darman po prawej. Słyszeli odgłosy oddychania sierżanta - zdumiewająco regularnego, zważywszy na sytuację -a także od czasu do czasu szelest tkaniny, co mogło dowodzić, że porywacze rewidują Skiratę. Aparat słuchowy widać nie wzbudził ich podejrzeń, bo podobne urządzenia były powszechnie stosowane.

- Dobrze się pani czuje? - zapytał w pewnej chwili sierżant. Komandosi usłyszeli czyjąś stłumioną odpowiedź... prawdopodobnie starej Garqianki. - Powinna się pani położyć. Od razu poczuje się pani lepiej.

- Zamknij się - warknął inny porywacz. To Jasnobrązowy, domyślił się Fi. Był pewny, że rozpozna ten głos następnym razem, kiedy go usłyszy. Dostaniesz za swoje, postanowił. Nie żebym miał do ciebie żal. To sprawa czysto zawodowa.

Komandosi znów usłyszeli głosy Skiraty i celów. Fi zamienił się w słuch. Liczyło się każde słowo. Prawdopodobnie sierżant ryzykował życie, a przynajmniej cios w twarz kolbą blastera za odezwanie się bez pozwolenia.

Page 180: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

359- Posłuchaj, synu, chciałbym rzucić okiem na twój chronometr... o rany, musiał cię

naprawdę sporo kosztować... Czym właściwie się zajmujesz? Skąd tu przyleciałeś? Z Mayro, prawda? Jak się nazywasz?

- Cicho bądź! - Z Mayro... - ciągnął Skirata. -Nigdy jeszcze tam nie byłem... Nazywasz się N'z-

aet Nir, mam rację? - Zamknij się! To znów Jasnobrązowy, pomyślał Fi. - Dobrze, dobrze, nie gorączkuj się, kolego. Posiedzę sobie z Jozem i Cirą... do-

brze się pani czuje, złotko? Bez obawy... - Zamknij się! Trzask. Później usłyszeli trudny do zidentyfikowania szelest miętej tkaniny i od czasu do

czasu przerywane przez szlochanie odgłosy oddychania różnych osób. Fi starał się nie myśleć, co mógł oznaczać tamten trzask. Najważniejsze, że komandosi poznali imię i nazwisko ostatniego zakładnika. Mogło to mieć duże znaczenie.

Fi zamknął na sekundę oczy i wyobraził sobie, gdzie znajdują się porywacze, a gdzie ich ofiary. Prawdopodobnie sierżant miał obok siebie troje zakładników. Niewia-domą pozostawało miejsce, w którym przebywał senator Tills ze swoim doradcą ale sytuacja komandosów i tak wyglądała lepiej, niż gdyby nie mieli absolutnie żadnych informacji.

- Dlaczego w kółko powtarzał „Mayro"? - zainteresował się Darman. - Gdzie znajduje się Mayro?

W słuchawkach komunikatora usłyszał głos Ninera: - W Sektorze Wspólnym. Ordo, jesteś gotów? Fi głęboko odetchnął. Włączył minireflektor hełmu i sprawdził wyświetlacz chro-

nometru na płytce pancerza przedramienia. Wiedział, że kiedy eksplozja ładunków wybuchowych wyważy drzwi, a Niner wrzuci do środka kilka granatów ogłuszająco-oślepiających - ich eksplozja wystarcza do oszołomienia na kilka cennych sekund istot większości ras - on sam skręci w lewo, wbiegnie do środka i wyeliminuje pierwszy cel, jaki da radę rozpoznać. W końcu robił to naprawdę wiele razy.

- Grupa na dachu gotowa - zameldował Ordo. - Darman? - Gotów. - Komandos uniósł ukrytą w rękawicy pięść. - Na trzy. Dwa, jeden... Ak-

cja! Bum! Drzwi rozpadły się i zniknęły w rozbłysku oślepiającego światła, a Fi uniósł dece i

wbiegł do środka. Czas zwolnił bieg. Oszołomiony mężczyzna w zielonej tunice, mru-żąc oczy przed snopem światła z minireflektora, krzyknął:

- Nie! Fi zapamiętał ten głos jako cel. Kiedy mężczyzna uniósł broń, komandos posłał

prosto w jego pierś blasterową błyskawicę. Wkrótce w korytarzu zaczęły się krzyżować promienie światła z minireflektorów komandosów. Ze sklepienia posypało się trochę

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

360gruzu i kilka metrów od Fi wylądował z głuchym łoskotem Ordo. Atin powalił Szarego dwoma strzałami z karabinu.

Na sekundę zapadła cisza. Kiedy z posadzki poderwała się postać w ciemnobrą-zowym płaszczu, Darman i Niner równocześnie dali ognia.

- Wszyscy na posadzkę! Padnij! - Ordo wymierzył karabin w stronę grupy zakład-ników. - Nie ruszać się! Jesteśmy żołnierzami Republiki!

- Gdzie Jasnobrązowy? Gdzie jest Jasnobrązowy? - krzyczał w kółko Darman. Fi skierował promień światła z minireflektora na ścianę po lewej stronie. Dostrzegł

ubraną na jasnobrązowo osobę, którą częściowo przesłaniał ciałem Skirata. Zahipnoty-zowany przez snop światła sierżant krzyknął:

- Nie, Fi! Nie! Mimo to komandos uświadomił sobie, że jego wskazujący palec odruchowo przy-

ciska spust karabinu. Czas zaczął płynąć stokrotnie wolniej. - Fi, nie! - Skirata skoczył, żeby całkiem zasłonić ciałem ubranego w jasnobrązo-

wy strój mężczyznę. - To zakładnik, Fi! Nie otwieraj ognia! Fi cofnął palec. Niespodziewaną ciszę przerywał tylko trzask paneli sufitowych,

wciąż jeszcze spadających na wyłożoną płytkami posadzkę. O mało go nie zabiłem, pomyślał wstrząśnięty Fi. O mało nie zastrzeliłem Skiraty. Ordo, który stał nad grupką zakładników, niespodziewanie dał ognia do jednego z

nich i krzyknął do pozostałych, żeby się nie ruszali. Po chwili włączyło się awaryjne oświetlenie. Sześcioro przerażonych cywilów zamarło w pozycjach, w jakich zaskoczył ich atak komandosów.

- Fierfek - odezwał się Atin. - A już myślałem, że naprawdę zastrzelił zakładnika. - Wezwać eksperta od rozbrajania ładunków wybuchowych, zanim ci ludzie

wpadną w histerię - rozkazał zwiadowca. -I w pierwszej kolejności oczyścić senatora. Na posadzce między innymi zakładnikami leżał mężczyzna w kosztownym, ale

wymiętym garniturze, a obok jego ręki spoczywał blaster. - Miał broń - stwierdził Ordo. - Zamierzał nas wywieść w pole. Zamienił się na

ubrania z prawdziwym zakładnikiem, z tym przedsiębiorcą. Obecnie, kiedy komandosi unieszkodliwili wszystkie cele, Fi mógł myśleć tylko o

przerażonej twarzy Skiraty, którą zobaczył w strumieniu światła z minireflektora. Zwalczył chęć powiedzenia sierżantowi, że jest mu przykro. Stary wojownik klęczał przed oszołomionymi zakładnikami i uspokajał go, że nic im nie zagraża, jeżeli jeszcze jakiś czas pozostaną absolutnie nieruchomo. Wszyscy mieli na plecach pakunki z mate-riałami wybuchowymi, a ze zwłok zabitego porywacza pośrodku ich grupy wciąż jesz-cze unosiła się strużka dymu. Mimo to ofiary zachowały spokój. Ludzie na ogół robili wszystko, co im kazał Skirata.

W pewnej chwili sierżant uniósł głowę i spojrzał na Fi. - No cóż, niezupełnie podręcznikowa akcja - powiedział. -Ale co trup, to trup. W końcu pojawił się specjalista od rozbrajania ładunków wybuchowych, żeby

zbadać zawartość plecaków zakładników. Członkowie Drużyny Omega opuścili kory-tarz urzędu celnego. Fi spojrzał na wyświetlacz chronometru i przekonał się, że szturm zajął im niespełna trzydzieści sekund. Czuł, że poziom adrenaliny w jego krwi opada.

Page 181: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

361Chociaż był tak znakomicie wyszkolony, jego organizm musiał mieć czas, żeby się z tym uporać. Usiadł na skraju bagażowej platformy repulsorowej, wsłuchany w chrapli-wy odgłos swojego oddechu.

- Wszędzie czysto. - Ekspert wyszedł ze zrujnowanego korytarza z otwartym ple-cakiem, z którego przy każdym kroku dobiegał głośny grzechot. - Naprawdę czysto. Do ich plecaków napchano tylko uszkodzonych podzespołów komunikatorów. Parszywa sztuczka.

Skirata podszedł do Fi i usiadł obok niego. - Nie lubimy takich głupich kawałów, prawda, chłopcy? - zapytał. Gestem dał do

zrozumienia, że komandos może zdjąć hełm. - Ci głupi di'kute zasłużyli na to, co ich spotkało.

Do zniszczonych w wyniku eksplozji drzwi podszedł Obrim. Wyglądał na zdezo-rientowanego i oszołomionego.

- To koniec? - zapytał. - Staramy się z tym uporać od ponad trzech godzin, a wy załatwiacie sprawę w ciągu sześćdziesięciu sekund?

- Dwudziestu - poprawił go machinalnie Fi. Z zewnątrz wszystko wyglądało bardzo prosto. Na pewno wyglądałoby także

wspaniale w przekazach z holokamer, ale Fi pamiętał tylko jedno: że o mało nie zrobił czegoś, o co by siebie nigdy nie podejrzewał. Gdyby Skirata nie zidentyfikował męż-czyzny jako zakładnika, komandos zabiłby obu jednym strzałem.

Sierżant Kai jest niemal jak ojciec dla chłopców z naszej drużyny, pomyślał ponu-ro. Jak mógłbym go zabić?

Zdjął hełm i otarł dłonią spocone czoło. Cały czas miał przed oczami przerażenie na twarzy Skiraty.

- Naprawdę byś mnie zabił, chłopcze, prawda? - zapytał chrapliwie stary szkole-niowiec.

- Sierżancie, bardzo mi przykro, ja... - bąknął komandos. - Daj spokój... jesteś dobrym chłopcem - przerwał Skirata. Czyżby wciąż jeszcze

znał, tak jak w okresie szkolenia, wszystkie jego myśli? - Zrobiłeś tylko to, czego cię nauczyłem. Co wam wtedy mówiłem?

Fi przełknął ślinę. - Najważniejsze jest wyeliminowanie złych gości, sierżancie - powiedział. - Świetnie. Jestem z ciebie dumny - odparł Skirata. - Uleganie sentymentom może

cię zabić. - Poklepał komandosa otwartą dłonią po policzku. - A tamten koleś ma więk-sze szczęście, niż kiedykolwiek zda sobie z tego sprawę. My także - dodał po chwili. - Przypuszczam, że porywacze mieli ważny powód, kiedy kazali mu się zamienić z jed-nym z nich na ubrania. Ten gość jest z CorSecu.

Przedsiębiorca N'zaet Nir stał pod ścianą, oglądając uważnie niechlujną jasnobrą-zową kurtkę i spodnie, jakby zniesmaczony, że musi nosić tak paskudne ubranie. Do tej pory powinien już zostać przebadany przez służby medyczne, ale widocznie jeszcze nie zdążono tego zrobić. W pewnej chwili podszedł do Obrima.

- Proszę mnie natychmiast stad wypuścić - zażądał.

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

362- Powinien pana obejrzeć lekarz - sprzeciwił się komendant Straży Senatu Repu-

bliki. - Mam bardzo ważne spotkanie - ciągnął mężczyzna. - Jestem członkiem Direksu

CorSecu i bezwarunkowo muszę wziąć w nim udział. Niech się pan cieszy, że jest pan nadal w jednym kawałku - poinformował go Ski-

rata. - Koledzy z pańskiego rządu chyba nie byliby zachwyceni, gdybyśmy przez po-myłkę pana zastrzelili... zwłaszcza że te materiały wybuchowe były tylko atrapami.

Nir chyba zdążył już zapomnieć o przerażeniu, jakie przeżył jeszcze kilka minut wcześniej.

- Na pewno by nie byli - powiedział. - Mamy nadzieję pozostać neutralni w wa-szym sporze z Separatystami. Czy mogę dostać z powrotem mój garnitur? A przy oka-zji, kto zapłaci za jego zniszczenie?

Fi pomyślał, że mężczyzna mógłby przynajmniej im podziękować, ale doszedł do wniosku, że chyba coś przegapił w tej rozmowie. Obrim i Skirata tylko spojrzeli po sobie.

Chwilę później podeszli do nich Ordo i Niner. Żaden nie wyglądał na wstrząśnię-tego z powodu niedawnych przeżyć.

- Co mnie ominęło? - zagadnął komandos. - Im wcale nie chodziło o senatora - poinformował Obrim. -To nie on był najważ-

niejszym zakładnikiem. Miał tylko posłużyć za przynętę, żebyśmy tam wtargnęli i za-strzelili prawdziwego asa, jaki wpadł w ręce porywaczy.

- Nie zechciałbyś nam tego wyjaśnić, sierżancie? - zapytał zdezorientowany Niner. Skirata przeorał grubymi paluchami krótkie siwe włosy. - Władze Sektora Wspólnego zachowują neutralność, a ich organem sprawującym

władzę jest Zarząd Direksu - zaczął sierżant. - Mają mnóstwo pieniędzy i broni, więc nikt nie chce z nimi zadzierać. Gdyby Fi zastrzelił członka Direksu, jego czyn miałby wręcz niewyobrażalne konsekwencje polityczne. CorSec mógłby dojść do wniosku, że powinien się opowiedzieć po jednej ze stron i zezwolić Separatystom na korzystanie ze swoich pieniędzy oraz arsenału. Mam mówić dalej?

- Fierfek - zaklął Fi, chociaż znacznie bardziej wstrząśnięty czuł się wówczas, kie-dy o mało nie zastrzelił Skiraty. - Tej informacji nie zamieszczono w podręczniku ćwi-czeń.

- Co racja, to racja - przyznał sierżant. - Już widzę te tytuły... Brutalna Republika używa przesadnie dużej siły i przy okazji zabija jednego z najważniejszych funkcjona-riuszy CorSecu. Chytry plan, bez względu na to, kim są nasi przeciwnicy.

Obrim wzruszył ramionami. - No cóż, możecie spać tej nocy smacznie i spokojnie, zadowoleni, że w najbar-

dziej odpowiedniej chwili daliście Rugeyanowi okazję do wykazania się bezcennym sukcesem - powiedział. - Jaka szkoda, że waszej akcji nie transmitowano na żywo w HoloNecie...

Urwał i umilkł. Ordo zdjął hełm. Z jakiegoś powodu Fi spodziewał się, że koman-dos z elitarnego oddziału zwiadowców będzie wyglądał inaczej niż oni, ale naturalnie Ordo wyglądał identycznie. Spojrzał Fi prosto w oczy, ale komandos wcale nie poczuł

Page 182: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

363się tak, jakby widział odbicie własnej twarzy w lustrze. Podobieństwo było jednak na tyle uderzające, żeby zmusić Obrima do milczenia.

- Nikt nie oczekuje od nas, że będziemy się rzucali w oczy - powiedział zwiadow-ca. - Nie zaszkodzi jednak, jeżeli obywatele Republiki będą wiedzieli, czym się zajmu-jemy. - Cały czas nie odrywał spojrzenia od Fi. -A ty, bracie, jesteś wygadany, irytujący i odważny jak szaleniec - podjął po chwili. - Wybaczam ci ten żart na temat mojej ka-my... przynajmniej tym razem.

Fi nie czuł się wcale jak bohater. Wątpił, czy rzucenie się na bombę zegarową wymagało chociaż trochę większej odwagi niż podjęte przez mistrza Kaima negocjacje z porywaczami. Dzięki szkoleniu zareagował w ułamku sekundy, równie szybko jak zareagowałby Darman, Atin... albo Ordo.

To była jeszcze jedna rzecz, którą nauczył ich robić Kał Skirata. Komandos po prostu to pamiętał.

Aktualny biuletyn informacyjny HoloNetu, godzina 19.30.

Akcja na terenie kosmoportu Galactic City zakończyła się uwolnieniem senatora Meeny Tillsa i wszystkich pozostałych zakładników. Komandosi wdarli się do hali budynku termina-lu i zastrzelili czterech porywaczy z grupy, która sprze-ciwiała się wpływom Republiki na planecie Haruun Kai. Znów działają nasze zrobotyzowane kamery, więc możemy przekazy-wać na żywo obrazy z miejsca akcji...

Rugeyan był niezmiernie z siebie zadowolony, dokładnie tak, jak spodziewał się

Obrim. Wyraźnie usatysfakcjonowany, dyrektor biura prasowego senatu wrócił do hali terminalu kosmoportu w otoczeniu dziennikarzy i nowych latających holokamer. Obrim zaprowadził go do grupy komandosów i policjantów, którzy czekali obok strzaskanych drzwi.

- Zanim pan zacznie wygłaszać przemówienie, powinien pan wiedzieć, że tamte materiały wybuchowe były atrapami - poinformował komendant senackiej straży.

Fi nie zauważył na twarzy dostojnika absolutnie żadnej reakcji. - I co z tego? - zapytał Rugeyan. - Porywaczom prawdopodobnie chodziło o to, żebyśmy wdarli się tam i zastrzelili

członka Zarządu Direksu CorSecu... a to nie ma żadnego związku z senatorem - wyja-śnił Obrim. - Nie możemy być pewni, kto za tym stoi, więc zastanówmy się trochę, zanim zaczniemy się puszyć i nadymać.

Rugeyan nie okazywał absolutnie żadnych emocji. W końcu uśmiechnął się z wy-praktykowanym wdziękiem.

- Panie komendancie, te łotry przetrzymywały niewinne osoby i zamordowały mi-strza Jedi, któremu zależało tylko na ocaleniu życia zakładników - przemówił w końcu. - Senat nie toleruje terroryzmu. Rozprawiamy się z terrorystami za pomocą wszelkich możliwych środków i sposobów, a dzisiaj wieczorem pokazaliśmy miliardom widzów, czego mogą się spodziewać wszyscy, którzy poddadzą próbie nasze zdecydowanie. -

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

364Uśmiech z jego twarzy zniknął jak zdmuchnięty. - Reszta to szczegóły, które nie muszą interesować dziennikarzy naszych czujnych środków masowego przekazu.

Ponownie się uśmiechnął i wrócił do czekających na niego reporterów. - Czy będzie pamiętał, żeby powtórzyć to wszystko przed kamerami? - zaintere-

sował się Fi. - Prawdopodobnie mówi w taki sposób nawet przez sen -parsknął Obrim. -Tak czy

owak, chciałbym już wracać do domu... chyba że wy, chłopcy, macie ochotę na szkla-neczkę czegoś mocniejszego.

Skirata uśmiechnął się z przymusem. - Jesteśmy zawsze na służbie, panie komendancie, więc nie pijemy niczego moc-

nego - powiedział. - Niemniej dziękuję za zaproszenie. Może pan wracać do domu. Fi nie umiał wymyślić żadnego kawału odpowiedniego na tę sytuację. Włożył

hełm, zadowolony, że nikt nie może zobaczyć wyrazu jego twarzy. Naprawdę byłbym go zastrzelił, pomyślał ponuro. Darman szturchnął go łokciem w plecy, bardziej w żartach niż złośliwie. - Nie jedliśmy jeszcze kolacji -powiedział. - Może namówisz kucharzy, żeby po

naszym powrocie przyrządzili nam coś dobrego? Ordo spuścił głowę i wsłuchiwał się w jakiś głos w osobistym kanale swojego ko-

munikatora. Fi pomyślał, że właśnie po tym można rozpoznać komandosa z elitarnego oddziału zwiadowców.

- Dowództwo CSB posyła po nas transportowiec, żebyśmy mogli wrócić nim do koszar - oznajmił w końcu. - Omegi, jutro rano o szóstej zero zero lecicie na nową wy-prawę.

Skirata odwrócił głowę w jego stronę. Przez sekundę na twarzy sierżanta malowa-ło się przerażenie, ale zaraz zastąpił je uśmiech, niezupełnie wolny od niepokoju.

- A zatem upewnij się, kapitanie, że chłopcy dostaną przedtem coś porządnego do jedzenia - powiedział. Wyciągnął w ich stronę wskazujący palec, ale widocznie coś sobie przypomniał, bo podszedł do nich i każdego poklepał po plecach. - Tylko pamię-tajcie, żeby nie uszkodzić żadnej własności rządowej - uprzedził. - Obiecuję, że po powrocie napijemy się czegoś mocniejszego.

Mrugnął porozumiewawczo, postawił kołnierz kurtki, odwrócił się i utykając, ru-szył w kierunku otaczających kosmoport tłumów gapiów, oświetlonych blaskiem neo-nów i świateł pojazdów Galactic City. Na oczach komandosów przeistoczył się z wete-rana szkoleniowca w anonimowego starca tak niepostrzeżenie, jak umiałby się zmienić tylko Gurlanin.

- Jeszcze nigdy nie piłem żadnego mocnego alkoholu - stwierdził Atin. - Nie wi-działem także misy wypełnionej po brzegi darmowymi orzeszkami warra.

- No cóż, jeżeli rzeczywiście są za darmo, warto dla nich starać się przeżyć - oznajmił Fi. Pozostali komandosi włożyli hełmy i stali się znów pozbawionymi twarzy, bezlitosnymi, doskonale wyszkolonymi obrońcami Republiki.

Page 183: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

365

G L O S A R I U S Z A a [a] - mando'a: ale a'den [A-den] - mando'a: gniew, wściekłość ad [ad, 1. p.]; ade [A-dej, l. mn.] - mando'a: dziecko, syn, córka ad'ika [a-DI-ka, 1. p.]; ad'ike [a-DI-kej, l. mn.] - mando'a: dziecko, syn, córka (określe-

nie pieszczotliwe) adenn [A-tenn] - mando'a: bezlitosny aliit [a-LIT] - mando'a: rodzina, klan an [an] - mando'a: wszystko, wszyscy aruetii [a-ru-EJ-ti, 1. p.]; aruetiise [a-ru-ej-TI-sej, 1. mn.] - mando'a: cudzoziemiec,

obcy, zdrajca atin [a-TIN] - mando'a: uparty, zadziorny B baatir [BA-tir] - mando'a: - troszczyć się, martwić baay shfat - niewiadomego pochodzenia, niecenzuralne określenie Hutta bal [bal] - mando'a: i Bal kote, darasuum kote, /Jorso 'ran kando a tome./ Sa kyr 'am Nau tracyn kad, Vode

an. [Bal KO-dej, da-RA-sum KO-dej, Jor-so-RAN, KAN-du a TO-mej, Sa-ki-RAM nau tra-SZYN kad WO-dej an] - mando'a: I chwała, wieczna chwała, /Razem dźwigniemy jej brzemię./ Wykuta niczym szabla w płomieniach śmierci, Bracia wszyscy. (Prastara mandaloriańska monotonna pieśń wojenna)

białas - sklonowany żołnierz (slang) blaszak - robot bojowy (slang) błyszczący chłopiec - komandos Republiki (slang) BSR - bojowy superrobot (określenie wojskowe) buir [bu-IR] - mando'a: ojciec, tata buy'ce gal [BU-szej gal] - mando'a: szklanica piwa (dosłownie: zawartość hełmu) Buy'ce gal, buy'ce tal / Vebor'ad ures aliit / Mhi draar baat'i meg 'parjii 'se / Kote lo

shebs 'ul narit [BU-szej gal, BU-szej tal Wea-BOR-ad U-ris A-lit Mi DRAR ba-TI mejg-PAR-dżi-SE Ko-TEJ lo SZEBS-ul-NA-rit] - mando'a: Szklanica piwa, szklanica krwi / Zapłata za mężczyzn bez nazwiska / Nigdy nas nie obchodzi, kto wygra wojnę / Więc możecie zachować swoją sławę (pijacka piosenka mandalo-riańskich najemników)

C ca [ka] - mando'a: noc chakaar [cza-KAR, 1. p.]; chakaare [cza-KAR-ej, 1. mn.] - mando'a: złodziej, hiena

cmentarna (określenie obraźliwe o charakterze ogólnym)

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

366Cip-Quad - czterosekcyjny blaster z mechanizmem posuwisto-zwrotnym (slangowe

określenie wojskowe) Coruscanta [KO-ru-SAN-ta] - mando'a: Coruscant CSB - Coruscańska Służba Bezpieczeństwa cuir [KU-ir] - mando'a: cztery cuun [kun] - mando'a: nasz Cuy'val Dar [ku-I-wal dar] mando'a: ci, którzy już nie istnieją (określenie dla grupy

osobiście wybranych przez Janga Fetta szkoleniowców komandosów) cuyir [KU-jir, czas.] - mando'a: istnieć, być cywilaniec - cywil (slang wojskowy) Czerwone Zero - prośba o natychmiastową ewakuację (określenie wojskowe) D dar [dar] - mando'a: już nie darasuum [da-RA-sum] - mando'a: wieczny, na wieki dar'buir [DAR bu-IR] - mando'a: już nie ojciec dar'manda [dar-MAN-da] - mando'a: stan, w którym ktoś nie jest Mandalorianinem; nie

jest obcym, ale stracił dziedzictwo, a więc tożsamość i duszę dece - karabin typu DC (slang) dha [da] - mando'a: mroczny di'kut [di-KUT, 1. p.]; di'kute [di-KUT-ej, 1. mn.]; di'kutla [di-KUT-la, przym.] - man-

do'a: głupiec, kretyn (określenie nieuprzejme) dinuir [Dl-nu-ir, czas.] - mando'a: dać, dawać draar [drar] - mando'a: nigdy dralshy'a [dral-SZI-ja] -mando'a: silniejszy, potężniejszy droten [DRO-ten] - mando'a: ludzie, publiczność E ehn [ajn] - mando'a: trzy eniki - huttański: rozumieć Erce - komandos Republiki (slang) e'tad [E-tad] - mando'a: siedem F fierfek [FIJE-fek] - huttański: 1: czarownica, klątwa, 2: przekleństwo z okresu Wojen

Klonów G gar [gar, 1. p. i mn.] - mando'a: ty, wy Gar ru kyramu kaysh, di'kut: tion 'meh kaysk rujehaati? [Gar ru kir-A-mu kajsz, di-

KUT: ti-ON-mej-kajsz ru dżi-HAT-i] - mando'a: Zabiłeś go, kretynie: a co, jeżeli kłamał?

ge'verd [dżi-WERD] - mando'a: prawie wojownik

Page 184: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

367gihaal [dżi-HAL] - mando'a: potrawa rybna gra'tua [gra-TU-a] - mando'a: zemsta H hukaat'kama [hu-KAT-ka-MA] - mando'a: osłaniaj mnie, czuwaj nade mną hufuun [hu-TUN, 1. p.]; hufuune [hu-TUN-ej, 1. mn.]; hufuunla [hu-TUN-la, przym.] -

mando'a: tchórz I IŁW - improwizowany ładunek wybuchowy -ika [I-ka, 1. p.]; -ike [I-kej, 1. mn.] - mando'a: przyrostek do oznaczania zwrotów

pieszczotliwych J jatne [DŻAT-nej] - mando'a: najlepszy jatne'buir [DŻAT-nej bu-IR] - mando'a: najlepszy ojciec jetii [DŻEJ-ti] - mando'a: Jedi jetiise [dżej-TI-sej] - mando'a: ogół Jedi, Republika j'hagwa na yoka - huttański: żadnych kłopotów JOI -jednostka do operacji interdykcyjnych jorso'ran [dżor-so-RAN] - mando'a: ponieść (zwrot archaiczny) jurkadir [DŻUR-kad-IR, czas.] - mando'a: atakować, zagrażać, wtrącać się, zadzierać JZZP - jednostka do zwalczania zorganizowanej przestępczości K kad [kad] - mando'a: miecz, szabla kama [KA-ma, 1. p.]; kamas [KA-maz, 1. mu.]; albo kamase [ka-MA- sej] - mando'a:

pas-getry kando [KAN-do] - mando'a: waga, znaczenie kandosii [kan-DO-si] - mando'a: miły, nikczemny, dobrze zrobiony, świetny, klasycz-

ny, szlachetny kar'tayli ad meg hukaat'kama [kar-TAJ-laj ad mejg hu-KAT-KA-ma] - mando'a: w

przybliżeniu: wiedzieć, kto cię osłania kar'taylir [kar-TAJ-lir, czas.] - mando'a: wiedzieć, zachowywać w sercu kaysh [kajsz] - mando'a: jego, jemu ke nujurkadir sha Mando'ade [ke NU-jur-kad-IR sza Man-do-A-dej] - mando'a: nie

zadzierać z Mandalorianami KNS - Konfederacja Niezależnych Systemów kom 'rk [KOM-rok] - mando'a: rękawica kote [KO-dej, KO-tej, 1. mu] - mando'a: chwała k'uur [kur] - mando'a: cisza, być cicho kyr 'am [ki-RAM] - mando'a: śmierć

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

368L LAAT/c - kanonierka towarowa LAAT/i - kanonierka do transportu piechoty larty - okręt, kanonierka typu LAAT/i laser PEP (laser impulsowo-plazmowy) - broń wysyłająca niewidoczne impulsy energii,

która w zetknięciu z celem zamienia się w niewielką ilość eksplodującej plazmy. Eksplozja wywołuje falę udarową i dźwiękową, które na krótko paraliżują cel, a promieniowanie elektromagnetyczne powoduje silny ból

lo [lo] - mando'a: do M Mando [MAN-do, 1. p.]; Mando'ade [Man-do-A-dej, 1. mu.]; Mando'ad - mando'a:

Mandalorianin, syn/córka Mandalory mando'a [man-DO-a] - mandaloriańska nazwa samego języka meg [mejg] - mando'a: który, jaki meh [mej] - mando'a: jeśli, jeżeli mhi [mi] - mando'a: my mięso armatnie: żołnierz (slang) Mirdala MirdHka! - mando'a: mądry Mird! mokrzak - organiczna forma życia (slang) N nar dralshy'a [NAR dral-SZI-ja] - mando'a: włóż w to więcej serca, postaraj się narir [na-RIR, czas.] - mando'a: działać, robić naritir [na-ri-TIR, czas.] - mando'a: położyć, umieścić nau 'ur [nau-UR, czas.] - mando'a: rozjaśnić, oświetlić ner [nair] - mando'a: mój ni [ni] - mando'a: ja ni dinui [NI Dl-nu] - mando'a: daję ni kar 'tayli gar darasuum [ni kar-TAJL gar da-RA-sum] - mando'a: kocham cię Niktose [nik-TO-sej, 1. mn.] - mando'a: Niktowie N'oya 'karigihaal, Buir [Noj-a KAR-i dżi-HAL, bu-IR] - mando'a: polowałem na po-

trawę rybną, ojcze NTN - niestety, to niemożliwe (slang) nynir [ni-NIR, czas.] - mando'a: uderzyć, zadać cios O OPIN - operacja interdykcyjna ori - mando'a: bardzo, wyjątkowo osik [O-sik] - mando'a: łajno, gówno (określenie nieuprzejme) osik’la [o-SIK-la] - mando'a: bardzo źle, strasznie, okropnie, niepomyślnie, wstrętnie oya [OJ-a] - mando'a: zapolujmy

Page 185: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

369P parjir [par-DŻIR, czas.] - mando'a: wygrać, zwyciężyć PEP - skrót od ang.: Pulse Energy Projectile (zobacz laser PEP) PKR - Perlemiańska Kontrola Ruchu pod- kaminoańskie określenie drużyny Potrójne Zero - Coruscant (określenie wojskowe) puszka z mięsem - żołnierz (slang) PZ - punkt zborny (slang) R rayshe'a [rej-SZI-a] - mando'a: pięć RC - komandos Republiki resol [re-SOL] - mando'a: sześć S sa [sa] - mando'a: jak (zwrot używany przy porównaniach) Separaniec - Separatysta (slang) sh 'ehn [szejn] - mando'a: osiem shabiir [sza-BIR] - mando'a: spieprzyć, schrzanić (określenie nieuprzejme) shabla - mando'a: nieuprzejmy dobitny przymiotnik shag - huttański: niewolnik shebs [szebs, 1. p.]; shebse [SZEB-sej, 1. ran.] - mando'a: tylek, zadek she 'cu [SZEJ-ku] - mando'a: dziewięć SKOAR, Skoar - stanowisko kierowania ogniem artylerii solus [SO-lus] - mando'a: jeden SPO - standardowa procedura operacyjna su'cuy [su-KU-i] - mando'a: cześć! (słowo powitania) T t'ad [tad] - mando'a: dwa Tagwa, lorda [tagua, lorda] - huttański: Tak, proszę pana (Tak, szefie) takisir [TA-kis-ir, czas.] - mando'a: znieważać tal [tal] - mando'a: krew ta'raysh [ta-RAJSZ] - mando'a: dziesięć te [tej] - mando'a: rodzajnik określony (rzadko stosowany) tihaar [Tl-har] - mando'a: napój alkoholowy, mocny, czysty spirytus owocowy tion [Tl-on] - mando'a: przedrostek stawiany przed pytaniem tion 'meh [ti-ON-mej] - mando'a: a co, jeżeli tome [TO-mej] - mando'a: razem tracyn [tra-SZIN] - mando'a: ogień troch [trocz] - mando'a: oczywiście, naturalnie tsad [sad] - mando'a: przymierze, sojusz, grupa

Komandosi Republiki – Potrójne zero

Janko5

370U udesii [u-DEJ-si] - mando'a: odpręż się, uspokój UPP - uprzejmie proszę o przybycie (slang) ures - [u-RIS] - mando'a: bez (kogoś, czegoś) urpghurit - zwrot niecenzuralny w nieznanym języku usen'ye [u-SEN-jaj] - mando'a: spadaj (zwrot bardzo nieuprzejmy, z tej samej rodziny

co osik) V vaii [wej] - mando'a: gdzie vaii gar ru 'cuyi [WEJ gar ru-KU-ji] - mando'a: gdzie byłeś, gdzie się podziewałeś verborir [WER-bor-IR] - mando'a: kupować, wynajmować, zawierać kontrakt verd [werd, 1. p.]; verda [WER-da, 1. mn.] - mando'a: wojownik, wojownicy (liczba

mnoga - zwrot archaiczny) vod [wod, 1. p.]; vode [WO-dej, 1. mn.]; vod'ika [wo-DI-ka, określenie pieszczotliwe] -

mando'a: brat, siostra, towarzysz, kolega, partner vor'e [WOR-ej] - mando'a: dzięki W WAR - Wielka Armia Republiki WCG - Wielki Czerwony Guzik (awaryjne uszczelnianie kadłuba statku) werda - [UER-da] - mando'a: cienie (liczba mnoga - zwrot archaiczny)

Page 186: 21. Traviss Karen - Potrójne zero

Karen Traviss

Janko5

371

P O D Z I Ę K O W A N I A Mogłam liczyć na najlepszą pomoc, o jakiej marzy każdy pisarz. Serdecznie dzię-

kuję nieustraszonym redaktorkom i redaktorom: [Keithowi Claytonowi (Del Rey), Shel-ly Shapiro (Del Rey) i Sue Rostoni (Lucasfilm), mojemu agentowi Russowi Galenowi i zespołowi gry Komandosi Republiki z LucasArts. Dziękuję również wnikliwym pierw-szym czytelnikom: Bryano-wi Boultowi, Simonowi Boultowi, Debbie Button, Karen Miller i Chrisowi „ TK" Evansowi, a także Rayowi Ramirezowi z kompanii A 2BN108. Pułku Piechoty Strzelców Wyborowych za techniczne rady i przyjacielskie wsparcie.

Powieść ta nie powstałaby bez pomocy niżej wymienionych osób: kompozytora i autora słów Vode An, które pomagały mi się koncentrować tak samo pewnie jak armii klonów; Ryana „ER" Kaufmana, mojego przyjaciela, mentora i profesora, pod którego kierunkiem studiowałam „odległą galaktykę"; fanów Gwiezdnych Wojen, dzięki którym praca nad powieścią sprawiała mi większą radość niż kiedykolwiek, oraz Pięćset Pierwszego Legionu, Pięści Vadera... moich chłopców!

To był dla mnie zaszczyt. Dziękuję.