32
BABCIA ZE LWOWA Slawomir Gowin Kiedy babcia mawiała tam u nas Było jasne, ze "u nas" to Lwów Ze furda tam babci komuna Bo babcia zamieszka tam znów Dziadek znowu ta joj do niej powi I założy szac ancug i w cug! I będzie jak dawniej we Lwowi Kiedy brał ją do tańca i fruu I babcia znów mieszka we Lwowi Bo w niebie na pewno jest Lwów Bo przecież nie mieści się w głowi By Bóg nie rozumiał jej słów We Lwowie si żyło ta joj O Lwów jak si biło ta joj Za Lwowem si cniło ta joj O Lwów si modliło ta joj Powrócimy do Lwowa bajbusie Gotowa tam już mamałyga I w niebie na białym obrusie Z babcią będziemy ją frygać Lew spod Baszty Prochowej” i „Opera Lwowska” - Rys. Zbigniew Podurgiel W numerze: Obchody 73 rocznicy 90 urodziny Pani Heleny Czyżowicz Przemysław Smolik - Moje wspomnienia ze Lwowa 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian czyli porażka elit Rozmowa z Joanną Szczepkowską o Lwowowie Wywiad z Nazarem Savko Nasz fotoplastykon majowe obrazki ze Lwowa III Namysłowski Jarmark Kresowy 2016 Namysłów wyróżniony nagrodą Stowarzyszenia Polska-Wschód Z teki rysunków lwowskich Zbigniewa Podurgiela 2/21/2016 Namysłów, czerwiec 2016

2/21/2016 Namysłów, czerwiec 2016 - Namysłowscy ... · U W A G A 10 lipca 2016 roku o godz. 11.00 w Kościele p.w. św. Franciszka z Asyżu i św. Piotra z Alkantary

Embed Size (px)

Citation preview

BABCIA ZE LWOWA

Slawomir Gowin

Kiedy babcia mawiała tam u nas

Było jasne, ze "u nas" to Lwów

Ze furda tam babci komuna

Bo babcia zamieszka tam znów

Dziadek znowu ta joj do niej powi

I założy szac ancug i w cug!

I będzie jak dawniej we Lwowi

Kiedy brał ją do tańca i fruu

I babcia znów mieszka we Lwowi

Bo w niebie na pewno jest Lwów

Bo przecież nie mieści się w głowi

By Bóg nie rozumiał jej słów

We Lwowie si żyło ta joj

O Lwów jak si biło ta joj

Za Lwowem si cniło ta joj

O Lwów si modliło ta joj

Powrócimy do Lwowa bajbusie

Gotowa tam już mamałyga

I w niebie na białym obrusie

Z babcią będziemy ją frygać „Lew spod Baszty Prochowej” i „Opera Lwowska” - Rys. Zbigniew Podurgiel

W numerze:

Obchody 73 rocznicy

90 urodziny Pani Heleny Czyżowicz

Przemysław Smolik - Moje wspomnienia ze Lwowa

11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian czyli porażka elit

Rozmowa z Joanną Szczepkowską o Lwowowie

Wywiad z Nazarem Savko

Nasz fotoplastykon – majowe obrazki ze Lwowa

III Namysłowski Jarmark Kresowy 2016

Namysłów wyróżniony nagrodą Stowarzyszenia Polska-Wschód

Z teki rysunków lwowskich Zbigniewa Podurgiela

2/21/2016 Namysłów, czerwiec 2016

U W A G A

10 lipca 2016 roku o godz. 11.00

w Kościele p.w. św. Franciszka z Asyżu i św. Piotra z Alkantary

w Namysłowie,

w 73 Rocznicę Rzezi Wołyńskiej,

zostanie odprawiona msza święta w intencji

Polaków pomordowanych przez nacjonalistów ukraińskich

na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej

w czasie II wojny światowej.

90 urodziny Pani Heleny Czyżowicz

5 maja Pani Helena Czyżowicz obchodziła 90 urodziny. Z tej okazji, delegacja Towarzystwa

Miłośników Lwowa i Kresów Południowo – Wschodnich Oddział w Namysłowie z jego

przewodniczacym Jarosławem Iwanyszczukiem odwiedziła dostojną jubilatkę, składając życzenia

dobrego zdrowia, pomyślności i wielu kolejnych, wspaniałych jubileuszy. W imieniu wszystkich

członków Oddziału przekazano jubileatce skromne prezenty oraz bukiet kwiatów. Przy kawie i

ciastku, odżyły wspomnienia o dzieciństwie spedzonym przez Panią Helenę w Krotoszynie koło

Lwowa. Rozmowy o rodzinnej wsi i o Lwowie, musiały oczywiście być głównym tematem rozmów.

Mimo upływającego czasu należy podziwiać żywotnośc i pogodę ducha jubilatki, a pamięć

najdrobniejszych szczegółów z młodości spędzonej na Kresach musi wzbudzać szczery podziw.

Minuty mijały bardzo szybko. Na dalszą część wspomnień, Pani Heleny umówiliśmy się na kolejne

spotkania członków naszego Towarzystwa. Na koniec, jubilatka jeszcze raz przyjęła życzenia

kolejnych długich lat życia, dziękując jednocześnie wszystkim za to, że pamiętano o jej urodzinach.

Pani Helena Czyżowicz z domu Ciepła urodziła się 5 maja 1926 roku w Krotoszynie koło Lwowa. Tam też

uczęszczała do szkoły podstawowej. W roku 1946, w wieku 20 lat opuściła strony rodzinne, przyjeżdżając na tereny

dzisiejszej Polski. Transport przesiedleńców z Kresów, zakończył podróż na stacji w Bukowie Śląskiej. Od tego czasu

do dnia dzisiejszego mieszka w Kamiennej.

Jarosław Iwanyszczuk w imieniu namysłowskiego Oddziału TMLiKPW składa zyczenia Pani Helenie Czyzowicz

Pamiątkowe zdjęcie z jubilatką i wspominki przy kawie, oczywiście o Kresach

PIOSENKA O CMENTARZU ŁYCZAKOWSKIM MARIAN HEMAR

A mnie tak śpiewem chodzi po głowie,

Że tam się został-daleko stąd-

Na tym cmentarzu, na Łyczakowie,

Małych mogiłek równiuśki rząd-

Rząd koło rzędu, drugi i trzeci,

Czwarty i piąty – w oczach je mam.

Gdzie , dajmy na to, na całym świecie

Jest drugi cmentarz taki, jak tam?

Listopad sypie garściami liści

Na grządki, w których pokotem śpią

Małe batiary - gimnazjaliści -

Pod czarną ziemią - za siwą mgłą.

Śmierć, co po drodze, to kosa zetnie.

Po ziemi chodzi z głową wśród gwiazd.

Czternastoletnie... Piętnastoletnie...

I już im groby zagłuszył chwast.

Matka płakała: Czyś ty zwariował?

Ojciec się gniewał: Czyś ty się wścikł?!

Zamknął go w domu, czapkę mu schował.

Kolega gwizdnął - i chłopiec znikł.

Chłopiec od szewca, chłopiec od krawca,

Chudy gazeciarz, różowy skaut.

Patrzcie się, jaki znalazł się zbawca!

Akurat ciebie trzeba na gwałt!

Kto go tak uczył? Kto go tak skusił?

Jaka muzyka? Do jakich słów?

Kto go opętał? Kto go przymusił,

Żeby on ginął? Za co? Za Lwów! -

Kto mu wyszeptał słowo nadziei,

Że on na zawsze, na wszystkie dni,

Do polskiej mapy ten Lwów przyklei

gumą arabską... Kropelką krwi...?

11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian czyli porażka elit

„Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”

Niedługo minie kolejny 11 lipca i kolejna rocznica symbolicznego apogeum rzezi dokonanej przez

ukraińskich nacjonalistów na Polakach zamieszkujących dawne Kresy Wschodnie. W niedzielę 11 lipca

1943 roku, nastąpiła zaplanowana i skoordynowana akcja ludobójczych czystek etnicznych, których

dopuściły się bojówki Ukraińskiej Powstańczej Armii, banderowcy z Organizacji Ukraińskich

Nacjonalistów i uzbrojone grupy miejscowej ludności ukraińskiej. W tym dniu, jednocześnie zaatakowano

ponad 100 polskich miejscowości na Wołyniu. Akcję kontynuowano w dalszych dniach lipca. Historycy

szacują iż w tych dniach zamordowano ok. 11 tysięcy Polaków, zaś Historyk Grzegorz Motyka uważa, że 11

lipca 1943 roku dla Polaków, był jednym z najtragiczniejszych dni II wojny światowej.

Na nic zdały się próby podejmowane od początku lipca 1943 roku, przez dowództwo Armii Krajowej,

by dojść do porozumienia z OUB-B i powstrzymać rozlewające się po Wołyniu fale mordów. Spotkanie

ostatniej szansy 10 lipca nie dało żadnych rezultatów. Przedstawiciele Okręgowej Delegatury i Okręgu

Wołyńskiego Armii Krajowej - Zygmunt Rumel i Krzysztof Markiewicz, który znał dowódcę lokalnej

Służby Bezpieczeństwa OUN z czasów szkolnych, udali się do na miejsce negocjacji, we wsi Kustycze.

W geście dobrej woli oficerowie udali się na spotkanie w mundurach, ale bez broni osobistej i zrezygnowali

ze zbrojnej obstawy. Po przybyciu na miejsce zostali aresztowani i straceni przez rozerwanie końmi.

Następnego dnia rozpoczęła się rzeź… W ruch poszły widły, siekiery, noże, kosy, młotki, wszystko czym

można było zabijać. Tylko nieliczni „szczęśliwcy” ginęli od kul karabinowych. Mordowano dzieci, kobiety i

starców. Nierzadko zbrodni dokonywano ze szczególnym okrucieństwem, tak by ofiary konały w jak

największych męczarniach. Często domostw zamordowanych nie palono od razu. Najpierw je plądrowano i

rozkradano, czekając na tych, którym udało się przeżyć pierwsze napady, by po powrocie móc ich schwytać

i zabić. Dzisiaj, niedzielę 11 lipca 1943 roku zyskała miano – „Krwawej niedzieli”.

Zamilcze – 118 zamordowanych, Kisielin – 80, Liniów - 70, Suchodoły – 80, Chrynów – 150, Górów

– 202, Sądowa – 160, Stasin – 105, Wygranka – 150, Orzeszyn – 306, Poryck – 200 zabitych. Te liczby

szokują i porażają. Za każdą z nich stoją niewyobrażalne cierpienia niewinnych ofiar, które ginęły tylko

dlatego, że byli Polakami. A są to tylko nieliczne miejscowości, w których 11 lipca 1943 roku popełniono

zbrodnię!

Od kilku lat środowisko Kresowian domaga się ustanowienia dnia, w którym mogliby wspominać

swych bliskich, ofiary tamtych tragicznych lipcowych dni. Ostatni projekt ustawy, czekający w sejmie na

rozpatrzenie zakłada, że dzień 11 lipca, a według innej propozycji 17 września, zostanie ustanowiony

Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Ustawa ma na celu min. upamiętnienie Polaków,

którzy zginęli na Kresach w XX wieku. W tym dniu czcilibyśmy ofiary bolszewickiej rewolucji, wojny

polsko – sowieckiej, ofiary dwudziestolecia międzywojennego , kiedy w ZSRR poddawano Polaków

różnym represjom i wreszcie ofiarom drugiej wojny światowej od września 1939 roku, poprzez ofiary

Katynia, deportowanych na Syberię, po zamordowanych przez OUN – UPA. Jak podano w ustawie,

wszystkie te ofiary przez długie lata były zapomniane. Dzień ten miałby też przypominać Polakom historię

Kresów, ich kulturę, politykę i ludzi którzy z Kresów pochodzą. W projekcie ustawy napisano też, że Sejm

składa hołd „wszystkim mieszkańcom tych ziem, represjonowanym, deportowanym i zabitym w XX

wieku”, podkreślając jednocześnie „dziedzictwo Kresów I i II Rzeczypospolitej jako fundamentalną część

polskiej kultury, historii i tożsamości”. Tyle tylko, że ofiary wszystkich tych tragicznych wydarzeń mają już

swoje święta, w czasie których są czczone i upamiętniane. Po roku 1989 pozostało tylko jedno święto, jeden

dzień, który nie może doczekać się jego ustanowienia. To właśnie 11 lipca 1943 roku. Nie ujmując nic

innym ofiarom krwawych wydarzeń XX wieku, nie wartościując cierpień wszystkich ofiar, ostatni

świadkowie krwawych wydarzeń na Wołyniu, Podolu i Małopolsce Wschodniej, ich potomkowie i

Kresowianie, od lat domagają się ustanowienia swojego Dnia Pamięci Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów.

Pomimo wielu obietnic ze strony rządzących, przez dziesiątki ostatnich lat, nic z tych prób nie wychodzi.

Ciężko jakoś doprowadzić do ustanowienia i nazwania tego dnia.

Powoływane są coraz to nowe komisje i podkomisje, pisane apele, odezwy i petycje. I nic! Obietnice

polityków z okresów kampanii wyborczych znikają na drugi dzień po wyborach. Na olbrzymie problemy

natrafiają inicjatywy budowy pomników upamiętniających ofiary ukraińskich nacjonalistów.

Wszędzie powstaje problem napisów na tablicach, jednoznacznie identyfikujących ofiary i katów.

Zresztą podobny przypadek miał też miejsce przy odsłonięciu pomnika ofiar nacjonalistów ukraińskich w

Namysłowie. Ta ustawa w proponowanej treści też w sposób bardzo skuteczny rozmywa sedno sprawy i

sprowadza istotę mordów ukraińskich nacjonalistów na Polakach do „tragicznych wydarzeń XX wieku na

Kresach”. A winą za tę tragiczną historię Polaków na Kresach obarcza totalitaryzm niemiecki, rosyjski i

integralny nacjonalizm ukraiński. Wszystko to prawda. Tylko nie o to chodziło! Przez dziesiątki lat cenzura

wykreślała z historii Polski Kresy i gehennę Polaków na wschodnich ziemiach RP, i teraz znowu trwa walka

o pamięć o tamtych wydarzeniach. Na szczęście możemy czcić kolejne rocznice Katynia, deportacji

Polaków z Kresów, wyzwolenie obozu w Auschwitz czy żołnierzy wyklętych. Natomiast nie możemy

ustanowić dnia poświęconego pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów! Mniejsza o nazwę, ale żeby

w końcu był! Na to czekają i tego żądają ostatni już świadkowie tego ludobójstwa. Ale czy się doczekają?

W ostatnich dniach, dwaj byli prezydenci Ukrainy Leonid Kuczma i Wiktor Juszczenko, hierarchowie

kościołów ukraińskich – greckokatolickiego – Światosław i prawosławnego – Filaret wraz z grupą

ukraińskich intelektualistów na ręce polskich władz zwrócili się z prośbą, by Polacy powstrzymali się z

„nierozważnymi deklaracjami związanymi z rocznicą rzezi wołyńskiej”. Apel napisano w konwencji

historycznego już orędzia polskich biskupów do biskupów niemieckich z 1 października 1965 roku, w

którym zapisano historyczne sława – „przepraszamy i prosimy o wybaczenie”. Tylko czy w tym przypadku

nie nastąpiło odwrócenie ról? Ukraińscy autorzy listu przestrzegają w nim przed wykorzystaniem rocznicy

przez naszych wspólnych wrogów. Czy to ma być cena jaką musimy ponieść za zapomnienie tamtych

wydarzeń? Widać wyraźnie, że nadal obowiązują dwie prawdy o naszej historii – polska i ukraińska – i

niewiele wskazuje, że w najbliższym czasie może coś się zmienić. Sygnatariusze tego apelu być może mieli

dobre chęci, ale wyszło jak zwykle. Należy zwrócić uwagę jak zawoalowano w piśmie istotę rzeczy. Polscy

biskupi pisząc list do niemieckich biskupów przebaczali Niemcom zbrodnie dokonane na polskich

obywatelach w czasie II wojny światowej, ale czynili to z pozycji ofiary, stosując się do chrześcijańskiej

zasady przebaczania swemu katowi. I do napisania takiego apelu ofiara ma zawsze moralne prawo, czego

nie można powiedzieć o sprawcy zbrodni. To tak jak gdyby Stalin wybaczał wywiezionym do gułagu czy

Hitler wybaczył Żydom holokaust popełniony na ich narodzie. Sprawca sam sobie nie może wybaczyć, nie

mówiąc już o przyznaniu się do winy, nazwaniu zbrodni po imieniu, poniesienia kary i zadośćuczynieniu.

Ale w tym apelu można zauważyć jeszcze coś innego, mianowicie znamiona szantażu i to akurat teraz, przed

zbliżającą się kolejną rocznicą obchodów pamięci rzezi wołyńskiej. „Nierozważnie” nie wspominać

Wołynia!. Zaszkodzi to pojednaniu polsko – ukraińskiemu i będzie impulsem do działanie naszego

wspólnego wroga. Ale jakiemu pojednaniu? Czy powstające na Ukrainie jak grzyby po deszczu pomniki

Bandery i miejsca upamiętnień zbrodniarzy UPA w Polsce można nazwać krokiem ku pojednaniu a wspólny

wróg ma być usprawiedliwieniem, by przemilczać, a w konsekwencji zapominać najtragiczniejsze strony

naszej wspólnej historii? A tak po ludzku, ofiary zza grobu wołają o pamięć i ta pamięć im się w pełni

należy!

Arkadiusz Oleksak Na podstawie Tadeusz Andrzejewski - „Przebaczyli sami sobie”

Z ostatniej chwili…

Mamy kolejny przykład na drodze ku wzajemnemu

„przebaczaniu i pojednaniu”. 8 czerwca w Młynowie

koło Równego, odsłonięto kolejny pomnik dowódcy

UPA Stepana Bandery i to w czasie, kiedy w Polsce

trwają przygotowania do obchodów kolejnej rocznicy

„rzez wołyńskiej” i dyskutowany jest list przesłany do

Polaków przez Intelektualistów i hierarchów kościoła

ukraińskiego. W bardzo podniosłej uroczystości wzięli

udział przedstawiciele kościoła greckokatolickiego,

którzy porównali odsłonięci pomnika do namaszczenia

Chrystusa drogimi olejami przez Marię Magdalenę, miejscowe władze, weterani UPA i młodzież szkolna z

banderowskimi czerwono-czarnymi flagami. To taki następny kroczek ku pojednaniu, którego nie ma.

Lwów był ze mną od zawsze – rozmowa o Lwowie

z aktorką Joanną Szczepkowską

W czasie pobytu Pani Joanny Szczepkowskiej w Namysłowie, namówiliśmy ją na krótką rozmowę o

Lwowie.

W swojej książce napisała Pani – „ Jestem ciągiem

dalszym tego co przeżyli moi przodkowie” – jakie

przesłanie chciała Panie zawrzeć w tych słowach?

To wszystko, co przeżyli moi dziadkowie, pradziadkowie w

jakimś sensie we mnie siedzi. Przynajmniej takie mam

poczucie. Dlatego we mnie jest też bardzo dużo Lwowa. Już

sama jego nazwa, to jedno z najczęstszych słów jakie

słyszałam w swoim życiu. Tęsknota za Lwowem, postaci

lwowskie łącznie z akcentem mojego dziadka – to wszystko

było częścią mojego dzieciństwa. Lwowskie wspomnienia

dziadka i ojca to była większa część naszych rodzinnych

rozmów. Pamiętam lwowiaków, którzy odwiedzali nasz dom i

prowadzili z dziadkiem długie rozmowy. Często na

osobności, zamykając się w jego gabinecie, opowiadali sobie o rodzinnym mieście. Za Lwowem szło wiele

rzeczy. Na przykład książka mojego dziadka „Zegar słoneczny”. Ja uznawałam ją za podstawę

faktograficzną dla swojej wiedzy o Lwowie. Później, kiedy zaczęłam pracować na swoją książką, „Kto ty

jesteś”, okazało się że wiele z tych faktów jest nie do końca prawdziwych, gdzieś trochę zakamuflowanych.

Ale też lwowskie życie mojego dziadka robi wrażenie. Poziom wykształcenia osiągnięty w Gimnazjum im.

Jana Długosza to było coś niesamowitego. Kilkunastoletni chłopiec tłumaczący Horacego, to naprawdę

rzadkość i postawa godna najwyższego podziwu. Te tradycje wykształcenia humanistycznego wyniesione z

gimnazjum były tak ogromne, wymagania w stosunku do nastolatków tak poważne, że bez tego wszystkiego

nie byłoby książek Jana Parandowskiego.

Wszyscy kojarzą Jana Parandowskiego z jego książkami dotyczącymi starożytnej Grecji. Jak nikt

inny potrafił przenosić czytelnika w świat kultury starożytnej. Swoją Mitologią fascynował kilka

pokoleń Polaków. Ale niewiele osób wie, że pisał też książki o Lwowie.

Oczywiście. Wspomniałam już „Zegar słoneczny”, ale są jeszcze inne„ na przykład „Niebo w płomieniach”,

czy „Akacja.

Właśnie. Książki o Lwowie Jana Parandowskiego to dzisiaj klasyka gatunku. Tym cenniejsza, że autor

opisuje Lwów z początku XX wieku, jeszcze pod zaborem austriackim. O ile w ostatnich latach

wydano dużą ilość książek o Lwowie, to dotyczą one głównie lat międzywojennych. A Lwów oddany w

tych książkach jest już dzisiaj nie do odtworzenia. Miasto z początku wieku, widziane oczyma

młodego człowieka, ma wartość szczególną, bo nie ma już naocznych świadków tamtego czasu.

I dlatego na książkach mojego dziadka można uczyć się Lwowa. Można go poznawać i odkrywać. To jest

taki lwowski elementarz dla każdego.

W innym miejscu swojej książki napisała Pani - "Jestem prawnuczką Polki, Ukraińca i Żydówki” – to

charakterystyczne dla Lwowa. To miasto od zawsze było tyglem narodowościowym, gdzie przenikały

się języki, wiary, kultury i nacje. Czym zaskoczyło Panią „śledztwo” prowadzone na potrzeby

napisania książki „Kto ty jesteś. Początek sagi rodzinnej”?

Mój pradziadek Jan Bartoszewski był duchownym grekokatolickim, wykładowcą na lwowskim

uniwersytecie. Na znak sprzeciwu przeciwko toczącej się polonizacji uczelni zrezygnował z posady. Jego

syn był już polskim patriotą i tę postawę zaszczepił swoim potomkom. U swojej babki odkryłam żydowskie

pochodzenie, co zawsze było skrywane przed moim pokoleniem, dzisiaj już wiem, że to względu na swoje

przeżycia z tego okresu. Moja babcia na rok przed ślubem z moim dziadkiem dokonała konwersji. Ślub

dziadka, profesora uniwersytetu ze swoją studentką odbił się szerokim echem we Lwowie i był wielkim

skandalem. Musiało to być połączone z silnymi przeżyciami. Potem była wojna. Dopiero później gdy to

wszystko odkryłam, to zdałam sobie sprawę co ci ludzie musieli przeżyć, jaki strach się z tym wiązał. A

dzisiaj żyjemy w takich czasach, że fakt że mój pradziadek, ukrywany w biografiach był Ukraińcem, to że

babka miała żydowskie pochodzenie, nie robi już aż takiego wrażenia.

Ciekawą postacią jest Pani pradziad Jan Bartoszewski…

Tak. Był synem Marii Bartoszewskiej. Duchownym grekokatolickim. Wykładał na Uniwersytecie

Lwowskim tylko po ukraińsku i na znak protestu przeciwko polonizacji uniwersytetu zrezygnował ze

stanowiska. W tamtejszych archiwach znalazłam jego fotografię. Razem z matką pochowani są w jednym

grobie na Cmentarzu Łyczakowskim. Tyle o nim wiem.

Jak w takim razie Pani córki odbierają to wszystko co związane jest z życiem przodków we Lwowie i z

samym miastem?

Dla pokolenia moich córek, pokolenia urodzonych już w latach osiemdziesiątych, te moje odkrycia nie mają

już tak wielkiego znaczenia i przeżywają to już inaczej. Z wielokulturowością z tamtych czasów stykają się

na co dzień. I jeśli chodzi o nie, to jest to bardziej zdumienie, dlaczego ja tak to przeżywam. A ja się

przejmuję, bo dzięki temu znacznie lepiej mogę zrozumieć losy moich przodków, wszystkie trudności, które

musieli pokonać w swoim życiu. I myślę, że ja odziedziczyłam duchowo pamięć genów moich przodków.

Ktoś kiedyś ładnie powiedział, że – każdy Polak kocha dwa miasta, to w którym się urodził i Lwów –

czy Pani córki też czują sentyment do tego miasta?

Ależ oczywiście! W pełni się z tym zgadzam. Dlatego, że moje opowieści o Lwowie i jego ważność

przeniosłam na swoje dzieci. W dzisiejszym świecie, tak łatwo dostępnym, Lwów w naszych rozmowach

istnieje jako jedno z ważniejszych miast.

Pani ojciec, znany aktor Andrzej Szczepkowski też mieszkał we Lwowie. Co wiązało go z tym

miastem?

Ojciec przyjechał do Lwowa jeszcze przed wojną. Skończył to samo liceum co dziadek. Zawsze miło

wspominał to miasto. Chociaż te lwowskie doświadczenia ojca też były dramatyczne. Od początku pobytu

we Lwowie, ojciec był nim zafascynowany. Bardzo pięknie o tym opowiada w swojej książeczce

„Słóweczka”. We wstępie do niej opisał swój lwowski epizod. Rodzina Szczepkowskich do Lwowa

przeniosła się z Krakowa w roku 1938, i co ciekawe mój ojciec jako nastolatek przeżył szok kulturowy

zaskoczony stopniem wymagań stawianych uczniom we Lwowie. Opisuje to bardzo ciekawie nazywając

siebie „krakowiaczkiem co cijać tylko umie” i miał wtedy kompleks Lwowa, kompleks wymagań i

oczekiwań wysokiego poziomu stawianych przez otoczenie. Czuł się intelektualnie gorzej przygotowany

niż jego rówieśnicy. Dlatego wymyślał różne sposoby by im dorównać. Opisując swoją klasę podkreśla jaka

to była elita intelektualna, jak spierali się o wyższość Mickiewicza nad Słowackim, jakie toczono rozmowy,

do których ten młody chłopak, który przyjechał z Krakowa zupełnie nie był przygotowany. Wyraźnie

podkreślał wyższość intelektualną Lwowa. Opisuje jak musiał się dokształcać, ile czytać i zgłębiać

dodatkowych informacji żeby dorównać swoim kolegom. Dlatego warto przeczytać wstęp do książki ojca,

bo opisane jest tam zderzenie jakie przeżył uczeń średniej klasy szkoły z Krakowa z poziomem gimnazjum

„Długosza” we Lwowie.

Okres wojny ojciec spędził w okupowanym Lwowie. Jak potoczyły się jego losy w tym czasie?

Maturę zdał w roku 1940, w czasie pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa. Później był świadkiem strasznych

rzeczy, które działy się w czasie gdy miasto okupowali Niemcy. Szczególnie przeżywał to co stało się z

częścią kolegów z jego klasy, tych pochodzenia żydowskiego. Niedługo potem rozpoczął pracę w Instytucie

prof. Rudolfa Veigla, który pracował nad szczepionką przeciwko tyfusowi plamistemu. Dla Niemców

wyniki badań profesora miały ogromne znaczenie, dlatego zatrudnieni tam ludzie, głównie prześladowani

przez okupanta przedstawiciele lwowskiej elity mieli zagwarantowany w miarę bezpieczny pobyt we

Lwowie. Ojciec pracował jako tzw. strzykacz. Najpierw „karmiciele” swą krwią karmili wszy, potem

przenoszono je do ściśle izolowanych strzykaczy, którzy ręcznie bakterią zakażali wszy, by następnie przez

kolejnych pięć dni karmić je z kolei swoją krwią. W tym czasie byli pod specjalną ochroną i poddawani

intensywnym szczepieniom. Ze Lwowa ojciec wyjechał po zakończeniu wojny i przeniósł się do Krakowa,

gdzie ukończył Studium Teatralne przy Teatrze Starym. Potem występował na scenach Krakowa, Poznania,

Warszawy i Katowic.

Dziadek Jan Parandowski i ojciec Andrzej Szczepkowski pisali o Lwowie, ale są to opisy skrajnie

różniące się od siebie.

Moi dziadkowie Parandowscy wspominali tę jasną część Lwowa. To miasto w ich opisach było takie

pogodne, słoneczne, wyidealizowane. Natomiast w opowiadaniach mojego ojca przeważa strona niepokoju

wojennego. To głównie decydowało o tym jak różne wspomnienia wywieźli ze Lwowa.

Odwiedziła Pani kiedyś Lwów?

Tak. Pojechałam do Lwowa na zaproszenie jednego z teatrów, by tam wystąpić. To miał być jeden dzień, ale

poprosiłam aby pobyć tam znacznie dłużej. Zabrałam ze sobą ”Zegar słoneczny”, z którym chodziłam po

mieście. To było jeszcze wcześniej, zanim zaczęłam odkrywać lwowskie sekrety mojego dziadka. I z tym

„zegarem” chodziłam po wszystkich możliwych miejscach, które są w tej książce opisane, odwiedzałam

wszystkie adresy, które w niej znalazłam . Tak trafiłam do kamienicy przy ul Domsa 5, w której mieszkał

mój dziadek, najpierw ze swoją matką a potem z pierwszą żoną Aurelią Wyleżyńską. Zobaczyłam kamienicę

bardzo zaniedbaną, przez długie lata nikt jej nie odnawiał. Na zapuszczonym podwórzu leżała porośnięta

pokrzywami drewniana ubikacja, może nawet jeszcze z tamtych czasów. Całe podwórko było

zachwaszczone i zarorośnięte zielskiem. Zrobiłam tam szereg wstrząsających zdjęć. Nie tak wyobrażałam

sobie dom w którym mieszkał mój dziadek.

Zderzenie rzeczywistości z wyobrażeniami utrwalonymi przez wspomnienia dziadka musiały zrobić

na Pani ogromne wrażenie?

Dokładnie tak. Nie wiem dlaczego, z jakichś powodów wyobrażałam sobie, że dziadek mieszkał bardzo

dostatnio. Tymczasem okazało się, że jest to miejsce bardzo skromne. Zastanawiam się dlaczego tak było?

Może dlatego, ze jak się urodziłam był już bardzo znanym pisarzem? Nie był człowiekiem zamożnym, ale

lubił otaczać się antykami, jak sam podkreślał, już od dzieciństwa miał do dyspozycji dużą bibliotekę dzieł

filozoficznych i historycznych. Więc skojarzyło mi się, że skoro miał tyle książek to musiały być też pokoje,

w których stały półki z książkami, że była to bardziej dostatnia kamienica. Tymczasem tam, we Lwowie

czuło się, że wszystko jest dużo bardziej skromne, by nie powiedzieć ubogie.

Jakie inne sentymentalne miejsca związane z lwowskimi losami rodziny zrobiły na Pani największe

wrażenie?

Musiałam zobaczyć kościół w którym dziadek brał ten szczególny ślub, który odbył się w całkowitej

tajemnicy. Było to w kościele św. Kazimierza na Wałach Gubernatorskich. O 6 rano pod drzwi kościoła

podjechała dorożka i dziadek ze swoją przyszłą żoną weszli do środka. Na owe czasy ten ślub był skandalem

we Lwowie. Dziadek profesor uniwersytetu poślubił młodą studentkę, dla której rozwiódł się ze swoją

pierwszą żoną. W kościele nie było nikogo. Świadkiem był kościelny. Pamiętam, że zebrałam kasztany z

drzew rosnących koło kościoła, bo dziadek bardzo je lubił i zawsz nosił w kieszeni, dlatego wzięłam je na

pamiątkę. Poszłam też pod uniwersytet, gdzie wykładał. Przed wejściem pogłaskałam granitowe słupy i

łączące je metalowe łańcuchy, bo dziadek opowiadał mi, że kiedyś miał z nimi kontakt. Więc i ja chciałam

je dotknąć. Wszędzie szukałam klimatów z tamtych czasów.

I wtedy powracały wspomnienia z opowieści dziadka i ojca i następował moment porównań ich z

miastem, które Pani zobaczyła. Jakie to były wrażenia?

Lwów, który znałam z opowieści był miastem wesołym, roześmianym, pełnym zieleni. Znałam oryginalne

postaci Lwowa, jak na przykład Ślepa Mińcia, która nie miała zegarka, ale zawsze podawała godzinę co do

minuty czy Franc Fiszer. To wszystko tworzyło niepowtarzalny koloryt i taki niespieszny klimat Lwowa.

Tego już tam nie ma, bo nie ma tych ludzi i dlatego czas inaczej płynie. Natomiast zdarzyło mi się, i że jadąc

zatłoczonym tramwajem zagadnęła nas kobieta, która słysząc polską rozmowę, przeciskała się w tłoku, by

choć przez chwilę porozmawiać z rodakami. Ogromne wrażenie zrobiły też na mnie polskie napisy, które

przebijały spod rosyjskich nazw ulic. Takie pozostałości po tamtym Lwowie.

Odwiedzi Pani jeszcze Lwów?

Bardzo chcę tam pojechać. Tym bardziej, że mam tam jeszcze coś do zrobienia. Ulica Batorego słynęła

przed wojną ze znanych antykwariatów, jeden z nich należał do rodziny Hoelzlów. Jego właścicielem był

ojciec mojej babki. Cała rodzina prawdopodobnie zginęła tragicznie w czasie wojny i nie mam o niej

żadnych wiadomości. A wydał on w roku 1939 ostatnią książkę przed wybuchem wojny, zatytułowaną,

niestety dwóch pierwszych słów nie znam, ale końcówka brzmi „…i szpargały”. Wiem też, że te dwa

brakujące słowa są pochodnymi słowa – „szpargały”. Był to spis wszystkich rzeczy, które znajdowały się w

jego antykwariacie. Nie mogę znaleźć ani tej książki, ani wiadomości o niej, a bardzo chciałabym do niej

dotrzeć. Ale myślę, że może kiedyś to się uda.

Na koniec zapytam, jakie wrażenia wywiezie Pani z naszego miasta?

Piękne, cudowne miasteczko. Tu żyje się inaczej niż w wielkim mieście, Czas tutaj toczy się tak leniwie,

zaskakuje ilość zieleni i przede wszystkim żyją tu wspaniali ludzie. To miasto można pokochać od

pierwszego wejrzenia.

Dziękuję za rozmowę i czas, który Pani nam poświęciła.

To tylko część tego o czym moglibyśmy porozmawiać. Myślę, że będzie jeszcze okazja ku temu, aby

dokończy tę rozmowę. Na koniec chciałabym ze szczerego serca życzyć namysłowianom wszystkiego

najlepszego, a lwowiakom – „lwowskich przeżyć”.

Rozmawiał Arkadiusz Oleksak

Życzenia od Pani Joanny dla członków Towarzystwa Miłosników Lwowa i Kresów Poludniowo-Wschodnich

w Namysłowie

Joanna Szczepkowska

BATIARY

Witold Szolginia

(z tomiku" Krajubrazy syrdeczny")

Batiary, to dzieci so lwoskij ulicy

Wysoły, z fasonym, skory du kantania:

Na takich gdzi indzij mówiu "ulicznicy"

Co ni wytrzymuji jednak purówniania.

"Makabunda" - batiar, co włóczyć si lubi

I co lubi tagży pchać si w awantury:

Czasym to łachmaniarz, co swy portki gubi

W chtórych samy łaty, abu samy dziury.

Batiary trzymaju swój fasun chojracki

Chto im wlizi w drogi - tegu jest kantaju

(Czyli mocnu biju), abu daju facki.

A jeszcze inaczyj - pu krzyzbantach daju. (...)

Kocham to miasto – rozmowa z Nazarem Savko

– wokalistą, muzykiem i poetą ze Lwowa

Nie pierwszy raz przyjeżdżasz

do Namysłowa. Co cię ciągnie

do naszego miasta?

Już dziewiąty raz odwiedzam

Namysłów. Nawet nie wiem

kiedy, ale pokochałem go jak

swoje rodzinne miasto. Mieszkają

tu fantastyczni ludzie. Niektórzy

są dla mnie jak rodzina. Nigdy

nie spodziewałem się, że znajdę

tutaj tylu przyjaciół, którzy od

pierwszego dnia, odkąd ich

poznałem będą ze mną każdego

dnia. A sam Namysłów to piękne,

malownicze uliczki, kolorowy rynek, dużo zieleni i te wieże kościołów i ratusza widoczne z daleka, jak u

nas we Lwowie. Bardzo smakuje mi też Wasze piwo i pyszne namysłowskie lody.

Czy mógłbyś powiedzieć coś o sobie, tak aby mieszkańcy Namysłowa mogli Cię lepiej poznać.

Nazywam się Nazar Savko. Jestem muzykiem, wokalistą, poetą i producentem muzycznym. Wziąłem udział

w programie rozrywkowym „Głos Ukrainy” i zostałem jednym z jego laureatów. To przyniosło mi rozgłos i

i sławę na całej Ukrainie. A teraz pozwala przyciągać na moje koncerty coraz więcej słuchaczy. Mój

repertuar to piosenki popowe, które łatwo wpadają w ucho, pozwalają zapamiętać melodie i słowa, tak by

można było je w każdej chwili zanucić. Na moich koncertach można słuchać, tańczyć i śpiewać. Bardzo

duży nacisk kładę na melodię i tekst moich piosenek, który musi skłaniać do refleksji i zadumy. Chcę, by

moje utwory trafiały do ludzi w każdym wieku. Dlatego wykonuję utwory nowoczesne, ale i stare przeboje

w moich nowych aranżacjach. Wszystkie je można zobaczyć i posłuchać na mojej stronie internetowej –

savko.com.ua, do czego wszystkich zapraszam.

Uczysz dzieci śpiewać, piszesz teksty piosenek , komponujesz muzykę, wydajesz płyty. Musisz bardzo

kochać to co robisz?

Bardzo. W moim Studiu Piosenki ”Żeryło” |( w języku polskim – „Źródło”) działającym w Centrum

Twórczości Dzieci i Młodzieży „Haliczyna” we Lwowie, dzieci uczą się śpiewać. W zajęciach bierze udział

ponad trzydzieścioro młodych ludzi w wieku od 9 do 18 lat. Tutaj stawiają pierwsze kroki jako wokaliści,

doskonalą się. To taka kuźnia dla młodych talentów, które wyszukuję i próbuję ukształtować. Ci młodzi

artyści nie tylko uczą się śpiewać, ale także próbują sami pisać teksty i tworzyć muzykę do swoich piosenek.

Potem często kontynuują swoje dalsze kariery już w świecie profesjonalnego show biznesu. Do tej pory

jestem autorem grubo ponad stu piosenek. Wydałem cztery płyty, jestem też autorem mużyki do filmu

„Pamięć absolutna pierwszej miłości”. Moją miłość do muzyki zawdzięczam moim rodzicom, którzy też

byli muzykami.

Właśnie. Pochodzisz z rodziny o muzycznych tradycjach. Twoja mama na stałe zapisała się w

historii ukraińskiej muzyki. Czy możesz przybliżyć nam tę ciekawą historię?

Moja mama Maria jako pierwsza zaśpiewała słynne ukraińskie pieśńi - „Czerwona Ruta” i „Wodograj”. Te

piosenki zna cały świat. Na Ukrainie każdy potrafi je zaśpiewać. Ich autorem jest Volodymyr Ivasiuk,

ukraiński poeta, muzyk i kompozytor, ojciec ukraińskiego popu, który w 1970 roku skomponował swój

największy przebój, właśnie „Czerwoną rutę”. Dziewięć lat później w wieku trzydziestu lat zmarł tragicznie

w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, prawdopodobnie zlikwidowały go sowieckie służby specjalne. W

roku 2009 nadano mu tytuł Bohatera Ukrainy. Na drugi dzień po jego pogrzebie, urodziłem się ja. Myślę, że

cząstka tego wielkiego kompozytora jest we mnie i dotąd wywiera wpływ na moją twórczość.

Koncerty Nazara Savko

Płyty Nazara Savko

Co powiedziałbyś tym wszystkim młodym ludziom, którzy dzisiaj zaczynają swoją przygodę z muzyką

i piosenką, a chcieliby kiedyś być osobą tak znaną jak ty?

Wszystko zależy od talentu i pracy. Jeżeli talent, który jest nam dany, zostanie poparty pracą, która zależy

już od naszego samozaparcia, to sukces jest już prawie gwarantowany. Wszystko można osiągnąć, ale trzeba

wierzyć w to co się robi i pamiętać, że robimy to przede wszystkim dla siebie.

Czy możesz zdradzić nam swoje plany na przyszłość?

W czerwcu przyjeżdżam na Dni Namysłowa. Chciałbym, aby mój koncert spodobał się mieszkańcom

Waszego miasta. Dlatego szczególnie się do niego przygotowuję. Zaśpiewam najbardziej znane ukraińskie

utwory, polskie przeboje w moich aranżacjach i swoje piosenki. Do jednego z moich przebojów, polski tekst

napisał mój przyjaciel Arek Oleksak. Po cichu powiem wam, że w polskiej wersji brzmi on bardzo miękko i

tak bardzo sentymentalnie.

Co chciałbyś przekazać mieszkańcom Namysłowa

Jestem bardzo szczęśliwy, że los zaprowadził mnie do Namysłowa. Tu znalazłem swój drugi dom. Chcę

przyjeżdżać tu jak najczęściej. Jesteście miłymi, szczerymi i dobrymi ludźmi, których nie rzadko się

spotyka. Bardzo chciałbym odwdzięczyć się moimi piosenkami i marzę o tym, by się Wam spodobały.

Koncert Nazara Savko na

namysłowskim rynku w

czasie

II Namysłowskiego

Jarmarku Kresowego

8 sierpnia 2015

Nie unikniemy tego

tematu. Ukraina

przeżywa ciężkie chwile.

Wiem, że bardzo

angażujesz się w pomoc

dla Waszych źołnierzy

walczących w Donbasie.

Jaka według ciebie rysuje

się najbliższa przyszłość

dla Twojego kraju?

Tak. Bardzo dużo śpiewam

dla naszych żołnierzy aby podtrzymywać ich na duchu i podnosić morale. Organizuję także pomoc rzeczową

dla nich, przekazując do strefy ATO, gdzie toczą się walki sprzęt wojskowy taki jak kamizelki kuloodporne,

elementy umundurowania czy lekarstwa. Na zachodniej Ukrainie ludzie nie odczuwają zbytnio wojny. Tu

toczy się w miarę normalne życie. Ale wystarczy pójść na Cmentarz Łyczakowski, spojrzeć na kwaterę

gdzie pochowani są żołnierze polegli w Donbasie, aby zobaczyć, że tam naprawdę trwa wojna i giną ludzie.

Wtedy można uzmysłowić sobie, ilu młodych ludzi ze Lwowa poległo lub zaginęło na tej wojnie. My nawet

nie uświadamiamy sobie, że żyjemy w czasach realnej wojny, która dotyka każdą ukraińską rodzinę. Ale

państwo ukraińskie jest silne siłą swoich obywateli, którzy potrafią wiele wytrwać i jeszcze przyjdzie czas,

że Rosja połamie sobie zęby w Donbasie.

To w takim razie czego życzyć Tobie i twoim najbliższym?

Dzisiaj wszystkim Ukraińcom należy życzyć przede wszystkim spokoju, pokoju i miłości. Polsce i Ukrainie,

w końcu najbliższym sąsiadom - coraz lepszych stosunków sąsiedzkich i wzajemnego zrozumienia oraz

spełnienia najbardziej skrywanych pragnień, bo mieć marzenia to już jest zwycięstwo.

Dziękuję za rozmowę.

Ja także i zapraszam na mój koncert 18 czerwca na namysłowskich błoniach.

Rozmawiał Arkadiusz Oleksak

Janina Oparowska „Marzenie”

Polecieć nad polami

poszybować nad lasami

przywołać – czego już nie ma

Dotknąć ziemi rodzinnej

ucałować jej grudkę ciemną –

odnaleźć siebie wśród cieni

Przejść przez ścieżki i drogi

nie wiedzieć – co jest wrogie

napatrzeć się – by nie zapomnieć

odtworzyć tak jak było

co w sercu i w pamięci się skryło

by żyć – i czasem wspomnieć

Raz jeszcze wejrzeć w ten krajobraz

zarejestrować każdy odgłos –

wkomponować w melodię przeszłości

Całe teraz tam życie

włożyć do serca skrycie

i otoczyć powiewem miłości

„Hymn na cześć Lwowa” Henryk Zbierzchowski

Gdy ranka złoty róż swe blaski śle na łów,

W zielonym wieńcu wzgórz jak wizja błyszczy Lwów.

W tym mieście mieszka lud, co wiernym jest po zgon.

To Orląt naszych gród, to jest na trwogę dzwon.

Gdy wróg ze wschodnich twierdz u Polski stanął wrót,

Dzwonieniem wszystkich serc obrony wskrzesił cud.

I gdy ze szczytów drzew listopad liście strząsł,

Swych dzieci oddał krew, ze śmiercią poszedł w pląs.

Lwie serce ma nasz Lwów, jak przed wiekami miał,

Obrońców stanął huf i Bóg zwycięstwo dał.

Na Kresach trzymasz straż przez wieków prawie sześć!

Cześć Ci, o Lwowie nasz, obrońcom Twoim cześć!

Namysłów wyróżniony nagrodą Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód

Stowarzyszenie Współpracy Polska-Wschód jest społeczną, samorządną i samodzielnie kształtującą

swój program organizacją, pragnącą zgodnie z polską racją stanu dążyć do budowania i rozwijania

dobrosąsiedzkich stosunków współpracy i przyjaźni pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a krajami na wschód

od Bugu, na zasadach partnerstwa, wzajemnych korzyści , zaufania i szacunku oraz uwzględnienia naszej

przynależności do Unii Europejskiej. Organizacja dba o rozwój w dziedzinie naukowej, technicznej,

oświatowej, kulturalnej, artystycznej, sportowej, turystycznej i gospodarczej. Partnerami stowarzyszenia są:

Armenia, Białoruś, Kazachstan, Mołdowa, Rosja oraz Ukraina.

Kończąca się w tym roku kadencja, działającego od 24 lat opolskiego oddziału stowarzyszenia była

okazją do podsumowania jego działalności w latach 2011-2016 oraz wyboru nowych władz na kolejną

kadencję. Z tej właśnie okazji Zarząd Krajowy stowarzyszenia, przyznał nagrody honorowe najbardziej

wyróżniającym się podmiotom, realizującym cele statutowe organizacji. „Dyplomem Nagrody Honorowej

Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód dla najbardziej aktywnego misata we współpracy z partnerami

z Ukrainy w latach 2000 – 2015” - wyróżnione zostało miasto Namysłów. Nagroda została wręczona w

odbywającym się w Muzeum Śląska Opolskiego, Walnym Zebraniu Delegatów Opolskiego Oddziału SWP-

W.

Moment wręczenia nagrody przez Józefa Brylla – Prezesa Zarządu Krajowego SWP-W

Obrońcom Lwowa Tadeusz Karyłowski

Co was powiodło chłopcy małe

Z gołymi dłońmi na armaty,

Na las bagnetów, w śmierć i chwałę?

Czy wam się przyśnił sen skrzydlaty,

Sen o Kordeckim - Częstochowie,

Najświętszy z chwały snów,

Żeście w bój poszli jak orłowie

W kresowy bój - za Lwów?!

Zniszczone dwory - wsie w pożarze.

Łzy dziewic, sierot, wdów...

I wyście poszli - przednie straże

Na bój za polski Lwów!

O, czyn wasz cudną się legendą

W snach będzie jasnych snuł dziennie.

Bardowie o nim śpiewać będą,

Plon jego bujny nie zaginie.

INWOKACJA

Henryk Zbierzchowaki

Kocham Cię Lwowie, miasto mej młodości,

Która się dotąd w moich żyłach pieni,

Bom krew z krwi twojej i kość z twojej kości,

Bośmy na wieki z sobą połączeni

I coś do serca mego sobie rości

Najlichszy z bruku twojego kamieni,

Który źrenicą całowałem jasną

I wydeptałem stopą swoją własną.

I nieraz pytam, dokąd mi iść, dokąd,

Gdy już widziałem tyle świata stolic

I ani uśmiech uwodzący Giocond,

Ni czar przedziwny nadmorskich okolic,

Ani Mont Blancu śnieżysty prostokąt,

Patrzący słońcu złocistemu do lic,

Nie był mi droższy, niż ty moje miasto,

Gdziem żył i szczęście swe dzielił z niewiastą.

Więc jeśli kiedyś na gwiazd pójdę połów

I zamkne moje znużone powieki

Śmierć swoją dłonią tak zimną jak ołów,

Jeszcze zobaczę, jak obraz daleki,

Te białe wieże twych cudnych kościołów,

Jak wynurzają się z oparów rzeki

I jak się pławią w wieczornej godzinie

W bladym, przeczystym niebios seledynie…

Kocham Cię Lwowie!

Panorama starego miasta z Kopca Unii Lubelskiej

NASZ FOTOPLASTIKON

Majowe obrazki ze Lwowa w obiektywie Oli Rojkiewicz i Tomka Korzenia

Piosnka o naszym Lwowie

Zbigniew Macias

Gdy wiosny jest czas, wśród parków swych kras,

W girlandach z czeremchy i bzów,

Wśród dolin i wzgórz, spowity w mgieł róż,

Jak wizja wyłania się Lwów.

Gdzie zwrócisz się w krąg, granaty lśnią łąk

I modry rozwiewa się dym.

Kto poznał go raz, w blasku wiosny kras,

Ten przenosi to miasto nad Rzym.

Więc niech biegnie w dal piosenka ta,

Co wre jak krew, co skrzy i gra:

Lwów, Lwów, jak cudnie brzmi

I jak nam tętni to słowo we krwi.

Ten tylko poznał wartość twą,

Kto cię raz żegnał rozstania łzą.

Lwów, Lwów, jak cudnie brzmi

I jak nam tętni to słowo we krwi.

O, drogie, słodkie ty miasto me,

Tu żyć i umrzeć chcę.

Aż nagle, jak grom, wróg napadł na dom,

I z miasta wyżenąć nas chciał.

Lecz próżna zła chuć! Porwała się młódź,

Wojenny rozpalił ją szał.

Wśród deszczu i mgły walczyli jak lwy,

Bo śmierci rozpalił ich głód!

Dopomógł nam Bóg, z wstydem pierzchnął wnet wróg,

Jasnogórski powtórzył się cud.

Wśród walk biegła w dal piosenka ta,

Co wre jak krew, co skrzy i gra:

Lwów, Lwów...

Dwanaście miał lat raniony, gdy padł,

Rubinem sperliła się skroń.

Powalił go znój, lecz krzyczał: Na bój!

I w piąstkach zaciskał swych broń.

Gdy opadł ze sił, o Lwowie wciąż śnił,

Choć życia została w nim ćwierć.

Hej! dzielny tyś gracz, na nic tobie płacz,

Srebrnokosa już zbliża się śmierć.

I z warg biegnie w dal piosenka ta,

Co wre jak krew, co skrzy i gra:

Z teki rysunków lwowskich Zbigniewa Podurgiela

Lew spod „Baszty Prochowej”

Tryptyk – „Opera Lwowska”

Lwowskie panoramy Michała Wilczyńskiego

Lwów 26-29 maja 2016

Lwowski rynek – Czarna Kamienica, Kamienica Królewska, ratusz, studnia Adonisa

Plac Mariacki – Hotel „George”, Pomnik Adama Mickiewicza, Kamienica Sprechera

Wieża Korniakta, pomnik Fiodorowa, Kościół Dominikanów

Plac Celny, Brama Gliniańska, Podwale

Opera Lwowska

Kościół Dominikanów

Rynek w Żółkwi – kamieniczki, zamek, ratusz, kolegiata św. Wawrzyńca

Żółkiew - rynek

Moje wspomnienia z Ukrainy Przemysław Smolik

Lwów odwiedziłem po raz trzeci w ciągu ostatnich 8 lat, za każdym razem miasto wydaje mi się inne:

młodsze, bardziej kolorowe, nowocześniejsze. To co zaskakuje" to duża ilość wyremontowanych kamienic,

nowych budynków , restauracji, liczne "nowe" samochody. Trudno dostrzec kiedyś wszechobecne

"nieśmiertelne" wołgi czy moskwicze. Podobnie jak poprzednio zaskoczyła mnie czystość ulic, skwerów,

parków - nigdzie nie widać papierów czy porzuconych butelek. Jedynie większe ilości niedopałków

papierosów z przykrością dostrzegłem w okolicy skupiska polskich autokarów. Za każdym razem czuć we

Lwowie wszechobecną młodość, radość, przyjazną życzliwość dla turystów z Polski. Zresztą nie warto

uczyć się języka ukraińskiego, polski jest chyba drugim językiem urzędowym we Lwowie, aczkolwiek kilka

grzecznościowych zwrotów zawsze pomaga w nowych sytuacjach. Trzeba tylko uważać na rosyjskie zwroty

: od czasu wojny z Rosją daje się wyczuć rusofobię, która czasami jest zabawna ( papier toaletowy z

wizerunkiem prezydenta Putina :).

Nasza wycieczka wypadła w okresie dwóch ważnych wydarzeń : Dnia Pogranicznika i zakończenia

roku szkolnego. W całym Lwowie można było dostrzec sporo żołnierzy w mundurach, pomniki ukraińskich

bohaterów zasłane były niebiesko-żółtymi kwiatami. Kwiaty składały nie tylko oficjalne delegacje, ale też

zwyczajni lwowiacy, często rodzice z dziećmi. To prawdziwy, dobrze rozumiany patriotyzm. Dla mnie

najsmutniejszym akcentem podczas całego pobytu był obraz młodej zapłakanej dziewczyny

klęczącej przed grobem zabitego w Donbasie męża na cmentarzu Łyczakowskim. Wojna jest daleko, ale

atmosferę uniesienia, dobrze rozumianego patriotyzmu czuć wszędzie. Także w sklepach, gdzie zbiera się

rzeczy, żywność dla żołnierzy na froncie. Wydaje się, że ta wojna, chociaż pochłania kolejne ofiary i

olbrzymie zasoby finansowe na nowo zbuduje ukraińską tożsamość.

Barwne i kolorowe jest zakończenie roku w ukraińskich szkołach. Uczniowie, nauczyciele, rodzice po

oficjalnych uroczystościach w szkołach udają się w ludowych strojach do kościołów: dziewczynki w

przepięknych ręcznie haftowanych tunikach i kwiatami we włosach, chłopcy w pięknie wyszywanych

lnianych koszulach i spodniach. Wszechobecną radość, euforię widać i słychać na lwowskich ulicach i

skwerach .Oczywiście stałym elementem wycieczki do Lwowa jest zwiedzanie Katedry Łacińskiej, Katedry

Ormiańskiej i świętego Jerzego, zabytkowych kamieniczek na lwowskim rynku, Kaplicy Boimów.

Dysponując większą ilością czasu zobaczyliśmy też Lwowską Galerię Sztuki : przez około 60 minut z

udziałem doskonałego przewodnika można poznać i zrozumieć wszystkie style i kierunki w malarstwie,

rzeźbie, wśród nich prawdziwe "perełki" Matejki, Boznańskiej. Sporo tam obrazów twórców niemieckich,

rosyjskich, ukraińskich. Dla mnie interesująca była tragiczna historia sztuki w okresie socrealizmu: zabijano

nie tylko niepokornych twórców ale dewastowano i niszczono ich dzieła. Niestety, tylko nieliczne

ocalały. Niektórym z nas udało się odwiedzić także Lwowskie Muzeum Historii czy Muzeum Johanna

Pinzela (wybitnego rzeźbiarza, którego część prac można zobaczyć w Luwrze).

Dla mnie nowym doświadczeniem byłą wizyta w pod lwowskiej Żółkwi: miasto hetmana

Żółkiewskiego, silnie związane z rodziną Sobieskich, pamiętające triumfy polskiego oręża, tu uwielbiał

spędzać czas Jan III Sobieski - zasilał miasto licznymi dotacjami, rozbudowywał je i unowocześniał . Urzeka

rynek, resztki fortyfikacji miejskich, kościół św. Wawrzyńca, klasztor oo. Bazylianów, cerkiew, czy

synagoga. To ciekawa podróż przez historię trzech narodów ziem dawnej Rzeczpospolitej. Atrakcją jednego

z wieczorów było uczestnictwo w przedstawieniu "Mesjasz" w lwowskiej Operze. Poza zwiedzaniem

pięknego gmachu, pamiętającego największe triumfy polskiego teatru, mogliśmy podziwiać urzekające

przedstawienie. Niezapomniane wrażenie zrobiły na nas dekoracje, muzyka, zapierający dech w piersiach

ukraiński zespół operowy. Język sztuki wydaje się być uniwersalny dla bratania się narodów.

Stałym punktem wyjazdów do Lwowa jest też spotkanie z młodymi wykonawcami z Centrum

Twórczości Dzieci i Młodzieży "Haliczyna" oraz Nazarem Savko. Wszyscy pamiętamy ich letnie występy,

jakie co roku możemy podziwiać w Namysłowie. 50-osobowa grupa wykonawców i ich opiekunów, mimo,

iż już zaczęła wakacje, specjalnie dla gości z Polski wystąpiła w barwnych ludowych strojach z

przepięknym przedstawieniem.

Ucztą dla ucha okazał się też koncert Nazara Savko - zwycięzcy ukraińskiego "Idola". Ten młody

wykonawca z operowym głosem wykonujący także polskie piosenki sprawia ogromne wrażenie.

Nasz pobyt zakończyła wizyta na największej lwowskiej nekropolii : cmentarzu Łyczkowskim.

Spacer po cmentarzu, to wędrówka przez 300 ostatnich lat polskiej historii : spotkamy tu nagrobki

największych polskich pisarzy , malarzy, rzeźbiarzy, poetów, uczonych. Cmentarz Łyczkowski to miejsce

spoczynku żołnierzy z powstania listopadowego, styczniowego, bohaterów walk polsko-ukraińskich z 1918-

1919.

Mimo, iż we wspólnej polsko-ukraińskiej historii jest sporo kwestii spornych, wciąż inaczej

patrzymy na wiele faktów, zwłaszcza tych z lat 1918-1919 i II wojny światowej , to warto szukać nici

porozumienia by wspólnie budować przyszłość. Lwów pozostanie ukraińskim miastem, ale jego historia to

kultura, tradycja , dorobek Polaków, Ukraińców, Ormian, Żydów, Niemców i tego nic nie zmieni. A może

musimy poczekać aż pojawi się w Polsce polityk tej rangi i z charyzmą , co kanclerz Willy Brandt, który

uklęknie pierwszy przed mogiłami ukraińskich żołnierzy z 1918 roku czy UPA....

Cmentarz Łyczakowski – kwatera żołnierzy poległych w Donbasie

Spacer po Lwowie – stare polskie napisy na murach, koniec roku szkolnego, lew spod Baszty Prochowej

O G Ł O S Z E N I A

W biuletynie wykorzystano grafiki Lwowa z serwisu lwow.kresy.co, autorstwa O.Rusanowskiej,

J.Wiedenskiego i H.Kamienieckiej, zdjęcia ze strony savko.com.ua oraz fotografie Narodowej Akademii

Cyfrowej. Na pierwszej stronie rysunki Zbigniewa Podurgiela.

W ostatnich miesiącach w poczet członków naszego Oddziału wstąpiła: Monika

Wojnowska rodzinnie powiązana z miejscowością Rożyszcze koło Łucka.