Upload
vuongxuyen
View
214
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
BABCIA ZE LWOWA
Slawomir Gowin
Kiedy babcia mawiała tam u nas
Było jasne, ze "u nas" to Lwów
Ze furda tam babci komuna
Bo babcia zamieszka tam znów
Dziadek znowu ta joj do niej powi
I założy szac ancug i w cug!
I będzie jak dawniej we Lwowi
Kiedy brał ją do tańca i fruu
I babcia znów mieszka we Lwowi
Bo w niebie na pewno jest Lwów
Bo przecież nie mieści się w głowi
By Bóg nie rozumiał jej słów
We Lwowie si żyło ta joj
O Lwów jak si biło ta joj
Za Lwowem si cniło ta joj
O Lwów si modliło ta joj
Powrócimy do Lwowa bajbusie
Gotowa tam już mamałyga
I w niebie na białym obrusie
Z babcią będziemy ją frygać „Lew spod Baszty Prochowej” i „Opera Lwowska” - Rys. Zbigniew Podurgiel
W numerze:
Obchody 73 rocznicy
90 urodziny Pani Heleny Czyżowicz
Przemysław Smolik - Moje wspomnienia ze Lwowa
11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian czyli porażka elit
Rozmowa z Joanną Szczepkowską o Lwowowie
Wywiad z Nazarem Savko
Nasz fotoplastykon – majowe obrazki ze Lwowa
III Namysłowski Jarmark Kresowy 2016
Namysłów wyróżniony nagrodą Stowarzyszenia Polska-Wschód
Z teki rysunków lwowskich Zbigniewa Podurgiela
2/21/2016 Namysłów, czerwiec 2016
U W A G A
10 lipca 2016 roku o godz. 11.00
w Kościele p.w. św. Franciszka z Asyżu i św. Piotra z Alkantary
w Namysłowie,
w 73 Rocznicę Rzezi Wołyńskiej,
zostanie odprawiona msza święta w intencji
Polaków pomordowanych przez nacjonalistów ukraińskich
na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej
w czasie II wojny światowej.
90 urodziny Pani Heleny Czyżowicz
5 maja Pani Helena Czyżowicz obchodziła 90 urodziny. Z tej okazji, delegacja Towarzystwa
Miłośników Lwowa i Kresów Południowo – Wschodnich Oddział w Namysłowie z jego
przewodniczacym Jarosławem Iwanyszczukiem odwiedziła dostojną jubilatkę, składając życzenia
dobrego zdrowia, pomyślności i wielu kolejnych, wspaniałych jubileuszy. W imieniu wszystkich
członków Oddziału przekazano jubileatce skromne prezenty oraz bukiet kwiatów. Przy kawie i
ciastku, odżyły wspomnienia o dzieciństwie spedzonym przez Panią Helenę w Krotoszynie koło
Lwowa. Rozmowy o rodzinnej wsi i o Lwowie, musiały oczywiście być głównym tematem rozmów.
Mimo upływającego czasu należy podziwiać żywotnośc i pogodę ducha jubilatki, a pamięć
najdrobniejszych szczegółów z młodości spędzonej na Kresach musi wzbudzać szczery podziw.
Minuty mijały bardzo szybko. Na dalszą część wspomnień, Pani Heleny umówiliśmy się na kolejne
spotkania członków naszego Towarzystwa. Na koniec, jubilatka jeszcze raz przyjęła życzenia
kolejnych długich lat życia, dziękując jednocześnie wszystkim za to, że pamiętano o jej urodzinach.
Pani Helena Czyżowicz z domu Ciepła urodziła się 5 maja 1926 roku w Krotoszynie koło Lwowa. Tam też
uczęszczała do szkoły podstawowej. W roku 1946, w wieku 20 lat opuściła strony rodzinne, przyjeżdżając na tereny
dzisiejszej Polski. Transport przesiedleńców z Kresów, zakończył podróż na stacji w Bukowie Śląskiej. Od tego czasu
do dnia dzisiejszego mieszka w Kamiennej.
Jarosław Iwanyszczuk w imieniu namysłowskiego Oddziału TMLiKPW składa zyczenia Pani Helenie Czyzowicz
Pamiątkowe zdjęcie z jubilatką i wspominki przy kawie, oczywiście o Kresach
PIOSENKA O CMENTARZU ŁYCZAKOWSKIM MARIAN HEMAR
A mnie tak śpiewem chodzi po głowie,
Że tam się został-daleko stąd-
Na tym cmentarzu, na Łyczakowie,
Małych mogiłek równiuśki rząd-
Rząd koło rzędu, drugi i trzeci,
Czwarty i piąty – w oczach je mam.
Gdzie , dajmy na to, na całym świecie
Jest drugi cmentarz taki, jak tam?
Listopad sypie garściami liści
Na grządki, w których pokotem śpią
Małe batiary - gimnazjaliści -
Pod czarną ziemią - za siwą mgłą.
Śmierć, co po drodze, to kosa zetnie.
Po ziemi chodzi z głową wśród gwiazd.
Czternastoletnie... Piętnastoletnie...
I już im groby zagłuszył chwast.
Matka płakała: Czyś ty zwariował?
Ojciec się gniewał: Czyś ty się wścikł?!
Zamknął go w domu, czapkę mu schował.
Kolega gwizdnął - i chłopiec znikł.
Chłopiec od szewca, chłopiec od krawca,
Chudy gazeciarz, różowy skaut.
Patrzcie się, jaki znalazł się zbawca!
Akurat ciebie trzeba na gwałt!
Kto go tak uczył? Kto go tak skusił?
Jaka muzyka? Do jakich słów?
Kto go opętał? Kto go przymusił,
Żeby on ginął? Za co? Za Lwów! -
Kto mu wyszeptał słowo nadziei,
Że on na zawsze, na wszystkie dni,
Do polskiej mapy ten Lwów przyklei
gumą arabską... Kropelką krwi...?
11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian czyli porażka elit
„Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”
Niedługo minie kolejny 11 lipca i kolejna rocznica symbolicznego apogeum rzezi dokonanej przez
ukraińskich nacjonalistów na Polakach zamieszkujących dawne Kresy Wschodnie. W niedzielę 11 lipca
1943 roku, nastąpiła zaplanowana i skoordynowana akcja ludobójczych czystek etnicznych, których
dopuściły się bojówki Ukraińskiej Powstańczej Armii, banderowcy z Organizacji Ukraińskich
Nacjonalistów i uzbrojone grupy miejscowej ludności ukraińskiej. W tym dniu, jednocześnie zaatakowano
ponad 100 polskich miejscowości na Wołyniu. Akcję kontynuowano w dalszych dniach lipca. Historycy
szacują iż w tych dniach zamordowano ok. 11 tysięcy Polaków, zaś Historyk Grzegorz Motyka uważa, że 11
lipca 1943 roku dla Polaków, był jednym z najtragiczniejszych dni II wojny światowej.
Na nic zdały się próby podejmowane od początku lipca 1943 roku, przez dowództwo Armii Krajowej,
by dojść do porozumienia z OUB-B i powstrzymać rozlewające się po Wołyniu fale mordów. Spotkanie
ostatniej szansy 10 lipca nie dało żadnych rezultatów. Przedstawiciele Okręgowej Delegatury i Okręgu
Wołyńskiego Armii Krajowej - Zygmunt Rumel i Krzysztof Markiewicz, który znał dowódcę lokalnej
Służby Bezpieczeństwa OUN z czasów szkolnych, udali się do na miejsce negocjacji, we wsi Kustycze.
W geście dobrej woli oficerowie udali się na spotkanie w mundurach, ale bez broni osobistej i zrezygnowali
ze zbrojnej obstawy. Po przybyciu na miejsce zostali aresztowani i straceni przez rozerwanie końmi.
Następnego dnia rozpoczęła się rzeź… W ruch poszły widły, siekiery, noże, kosy, młotki, wszystko czym
można było zabijać. Tylko nieliczni „szczęśliwcy” ginęli od kul karabinowych. Mordowano dzieci, kobiety i
starców. Nierzadko zbrodni dokonywano ze szczególnym okrucieństwem, tak by ofiary konały w jak
największych męczarniach. Często domostw zamordowanych nie palono od razu. Najpierw je plądrowano i
rozkradano, czekając na tych, którym udało się przeżyć pierwsze napady, by po powrocie móc ich schwytać
i zabić. Dzisiaj, niedzielę 11 lipca 1943 roku zyskała miano – „Krwawej niedzieli”.
Zamilcze – 118 zamordowanych, Kisielin – 80, Liniów - 70, Suchodoły – 80, Chrynów – 150, Górów
– 202, Sądowa – 160, Stasin – 105, Wygranka – 150, Orzeszyn – 306, Poryck – 200 zabitych. Te liczby
szokują i porażają. Za każdą z nich stoją niewyobrażalne cierpienia niewinnych ofiar, które ginęły tylko
dlatego, że byli Polakami. A są to tylko nieliczne miejscowości, w których 11 lipca 1943 roku popełniono
zbrodnię!
Od kilku lat środowisko Kresowian domaga się ustanowienia dnia, w którym mogliby wspominać
swych bliskich, ofiary tamtych tragicznych lipcowych dni. Ostatni projekt ustawy, czekający w sejmie na
rozpatrzenie zakłada, że dzień 11 lipca, a według innej propozycji 17 września, zostanie ustanowiony
Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Ustawa ma na celu min. upamiętnienie Polaków,
którzy zginęli na Kresach w XX wieku. W tym dniu czcilibyśmy ofiary bolszewickiej rewolucji, wojny
polsko – sowieckiej, ofiary dwudziestolecia międzywojennego , kiedy w ZSRR poddawano Polaków
różnym represjom i wreszcie ofiarom drugiej wojny światowej od września 1939 roku, poprzez ofiary
Katynia, deportowanych na Syberię, po zamordowanych przez OUN – UPA. Jak podano w ustawie,
wszystkie te ofiary przez długie lata były zapomniane. Dzień ten miałby też przypominać Polakom historię
Kresów, ich kulturę, politykę i ludzi którzy z Kresów pochodzą. W projekcie ustawy napisano też, że Sejm
składa hołd „wszystkim mieszkańcom tych ziem, represjonowanym, deportowanym i zabitym w XX
wieku”, podkreślając jednocześnie „dziedzictwo Kresów I i II Rzeczypospolitej jako fundamentalną część
polskiej kultury, historii i tożsamości”. Tyle tylko, że ofiary wszystkich tych tragicznych wydarzeń mają już
swoje święta, w czasie których są czczone i upamiętniane. Po roku 1989 pozostało tylko jedno święto, jeden
dzień, który nie może doczekać się jego ustanowienia. To właśnie 11 lipca 1943 roku. Nie ujmując nic
innym ofiarom krwawych wydarzeń XX wieku, nie wartościując cierpień wszystkich ofiar, ostatni
świadkowie krwawych wydarzeń na Wołyniu, Podolu i Małopolsce Wschodniej, ich potomkowie i
Kresowianie, od lat domagają się ustanowienia swojego Dnia Pamięci Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów.
Pomimo wielu obietnic ze strony rządzących, przez dziesiątki ostatnich lat, nic z tych prób nie wychodzi.
Ciężko jakoś doprowadzić do ustanowienia i nazwania tego dnia.
Powoływane są coraz to nowe komisje i podkomisje, pisane apele, odezwy i petycje. I nic! Obietnice
polityków z okresów kampanii wyborczych znikają na drugi dzień po wyborach. Na olbrzymie problemy
natrafiają inicjatywy budowy pomników upamiętniających ofiary ukraińskich nacjonalistów.
Wszędzie powstaje problem napisów na tablicach, jednoznacznie identyfikujących ofiary i katów.
Zresztą podobny przypadek miał też miejsce przy odsłonięciu pomnika ofiar nacjonalistów ukraińskich w
Namysłowie. Ta ustawa w proponowanej treści też w sposób bardzo skuteczny rozmywa sedno sprawy i
sprowadza istotę mordów ukraińskich nacjonalistów na Polakach do „tragicznych wydarzeń XX wieku na
Kresach”. A winą za tę tragiczną historię Polaków na Kresach obarcza totalitaryzm niemiecki, rosyjski i
integralny nacjonalizm ukraiński. Wszystko to prawda. Tylko nie o to chodziło! Przez dziesiątki lat cenzura
wykreślała z historii Polski Kresy i gehennę Polaków na wschodnich ziemiach RP, i teraz znowu trwa walka
o pamięć o tamtych wydarzeniach. Na szczęście możemy czcić kolejne rocznice Katynia, deportacji
Polaków z Kresów, wyzwolenie obozu w Auschwitz czy żołnierzy wyklętych. Natomiast nie możemy
ustanowić dnia poświęconego pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów! Mniejsza o nazwę, ale żeby
w końcu był! Na to czekają i tego żądają ostatni już świadkowie tego ludobójstwa. Ale czy się doczekają?
W ostatnich dniach, dwaj byli prezydenci Ukrainy Leonid Kuczma i Wiktor Juszczenko, hierarchowie
kościołów ukraińskich – greckokatolickiego – Światosław i prawosławnego – Filaret wraz z grupą
ukraińskich intelektualistów na ręce polskich władz zwrócili się z prośbą, by Polacy powstrzymali się z
„nierozważnymi deklaracjami związanymi z rocznicą rzezi wołyńskiej”. Apel napisano w konwencji
historycznego już orędzia polskich biskupów do biskupów niemieckich z 1 października 1965 roku, w
którym zapisano historyczne sława – „przepraszamy i prosimy o wybaczenie”. Tylko czy w tym przypadku
nie nastąpiło odwrócenie ról? Ukraińscy autorzy listu przestrzegają w nim przed wykorzystaniem rocznicy
przez naszych wspólnych wrogów. Czy to ma być cena jaką musimy ponieść za zapomnienie tamtych
wydarzeń? Widać wyraźnie, że nadal obowiązują dwie prawdy o naszej historii – polska i ukraińska – i
niewiele wskazuje, że w najbliższym czasie może coś się zmienić. Sygnatariusze tego apelu być może mieli
dobre chęci, ale wyszło jak zwykle. Należy zwrócić uwagę jak zawoalowano w piśmie istotę rzeczy. Polscy
biskupi pisząc list do niemieckich biskupów przebaczali Niemcom zbrodnie dokonane na polskich
obywatelach w czasie II wojny światowej, ale czynili to z pozycji ofiary, stosując się do chrześcijańskiej
zasady przebaczania swemu katowi. I do napisania takiego apelu ofiara ma zawsze moralne prawo, czego
nie można powiedzieć o sprawcy zbrodni. To tak jak gdyby Stalin wybaczał wywiezionym do gułagu czy
Hitler wybaczył Żydom holokaust popełniony na ich narodzie. Sprawca sam sobie nie może wybaczyć, nie
mówiąc już o przyznaniu się do winy, nazwaniu zbrodni po imieniu, poniesienia kary i zadośćuczynieniu.
Ale w tym apelu można zauważyć jeszcze coś innego, mianowicie znamiona szantażu i to akurat teraz, przed
zbliżającą się kolejną rocznicą obchodów pamięci rzezi wołyńskiej. „Nierozważnie” nie wspominać
Wołynia!. Zaszkodzi to pojednaniu polsko – ukraińskiemu i będzie impulsem do działanie naszego
wspólnego wroga. Ale jakiemu pojednaniu? Czy powstające na Ukrainie jak grzyby po deszczu pomniki
Bandery i miejsca upamiętnień zbrodniarzy UPA w Polsce można nazwać krokiem ku pojednaniu a wspólny
wróg ma być usprawiedliwieniem, by przemilczać, a w konsekwencji zapominać najtragiczniejsze strony
naszej wspólnej historii? A tak po ludzku, ofiary zza grobu wołają o pamięć i ta pamięć im się w pełni
należy!
Arkadiusz Oleksak Na podstawie Tadeusz Andrzejewski - „Przebaczyli sami sobie”
Z ostatniej chwili…
Mamy kolejny przykład na drodze ku wzajemnemu
„przebaczaniu i pojednaniu”. 8 czerwca w Młynowie
koło Równego, odsłonięto kolejny pomnik dowódcy
UPA Stepana Bandery i to w czasie, kiedy w Polsce
trwają przygotowania do obchodów kolejnej rocznicy
„rzez wołyńskiej” i dyskutowany jest list przesłany do
Polaków przez Intelektualistów i hierarchów kościoła
ukraińskiego. W bardzo podniosłej uroczystości wzięli
udział przedstawiciele kościoła greckokatolickiego,
którzy porównali odsłonięci pomnika do namaszczenia
Chrystusa drogimi olejami przez Marię Magdalenę, miejscowe władze, weterani UPA i młodzież szkolna z
banderowskimi czerwono-czarnymi flagami. To taki następny kroczek ku pojednaniu, którego nie ma.
Lwów był ze mną od zawsze – rozmowa o Lwowie
z aktorką Joanną Szczepkowską
W czasie pobytu Pani Joanny Szczepkowskiej w Namysłowie, namówiliśmy ją na krótką rozmowę o
Lwowie.
W swojej książce napisała Pani – „ Jestem ciągiem
dalszym tego co przeżyli moi przodkowie” – jakie
przesłanie chciała Panie zawrzeć w tych słowach?
To wszystko, co przeżyli moi dziadkowie, pradziadkowie w
jakimś sensie we mnie siedzi. Przynajmniej takie mam
poczucie. Dlatego we mnie jest też bardzo dużo Lwowa. Już
sama jego nazwa, to jedno z najczęstszych słów jakie
słyszałam w swoim życiu. Tęsknota za Lwowem, postaci
lwowskie łącznie z akcentem mojego dziadka – to wszystko
było częścią mojego dzieciństwa. Lwowskie wspomnienia
dziadka i ojca to była większa część naszych rodzinnych
rozmów. Pamiętam lwowiaków, którzy odwiedzali nasz dom i
prowadzili z dziadkiem długie rozmowy. Często na
osobności, zamykając się w jego gabinecie, opowiadali sobie o rodzinnym mieście. Za Lwowem szło wiele
rzeczy. Na przykład książka mojego dziadka „Zegar słoneczny”. Ja uznawałam ją za podstawę
faktograficzną dla swojej wiedzy o Lwowie. Później, kiedy zaczęłam pracować na swoją książką, „Kto ty
jesteś”, okazało się że wiele z tych faktów jest nie do końca prawdziwych, gdzieś trochę zakamuflowanych.
Ale też lwowskie życie mojego dziadka robi wrażenie. Poziom wykształcenia osiągnięty w Gimnazjum im.
Jana Długosza to było coś niesamowitego. Kilkunastoletni chłopiec tłumaczący Horacego, to naprawdę
rzadkość i postawa godna najwyższego podziwu. Te tradycje wykształcenia humanistycznego wyniesione z
gimnazjum były tak ogromne, wymagania w stosunku do nastolatków tak poważne, że bez tego wszystkiego
nie byłoby książek Jana Parandowskiego.
Wszyscy kojarzą Jana Parandowskiego z jego książkami dotyczącymi starożytnej Grecji. Jak nikt
inny potrafił przenosić czytelnika w świat kultury starożytnej. Swoją Mitologią fascynował kilka
pokoleń Polaków. Ale niewiele osób wie, że pisał też książki o Lwowie.
Oczywiście. Wspomniałam już „Zegar słoneczny”, ale są jeszcze inne„ na przykład „Niebo w płomieniach”,
czy „Akacja.
Właśnie. Książki o Lwowie Jana Parandowskiego to dzisiaj klasyka gatunku. Tym cenniejsza, że autor
opisuje Lwów z początku XX wieku, jeszcze pod zaborem austriackim. O ile w ostatnich latach
wydano dużą ilość książek o Lwowie, to dotyczą one głównie lat międzywojennych. A Lwów oddany w
tych książkach jest już dzisiaj nie do odtworzenia. Miasto z początku wieku, widziane oczyma
młodego człowieka, ma wartość szczególną, bo nie ma już naocznych świadków tamtego czasu.
I dlatego na książkach mojego dziadka można uczyć się Lwowa. Można go poznawać i odkrywać. To jest
taki lwowski elementarz dla każdego.
W innym miejscu swojej książki napisała Pani - "Jestem prawnuczką Polki, Ukraińca i Żydówki” – to
charakterystyczne dla Lwowa. To miasto od zawsze było tyglem narodowościowym, gdzie przenikały
się języki, wiary, kultury i nacje. Czym zaskoczyło Panią „śledztwo” prowadzone na potrzeby
napisania książki „Kto ty jesteś. Początek sagi rodzinnej”?
Mój pradziadek Jan Bartoszewski był duchownym grekokatolickim, wykładowcą na lwowskim
uniwersytecie. Na znak sprzeciwu przeciwko toczącej się polonizacji uczelni zrezygnował z posady. Jego
syn był już polskim patriotą i tę postawę zaszczepił swoim potomkom. U swojej babki odkryłam żydowskie
pochodzenie, co zawsze było skrywane przed moim pokoleniem, dzisiaj już wiem, że to względu na swoje
przeżycia z tego okresu. Moja babcia na rok przed ślubem z moim dziadkiem dokonała konwersji. Ślub
dziadka, profesora uniwersytetu ze swoją studentką odbił się szerokim echem we Lwowie i był wielkim
skandalem. Musiało to być połączone z silnymi przeżyciami. Potem była wojna. Dopiero później gdy to
wszystko odkryłam, to zdałam sobie sprawę co ci ludzie musieli przeżyć, jaki strach się z tym wiązał. A
dzisiaj żyjemy w takich czasach, że fakt że mój pradziadek, ukrywany w biografiach był Ukraińcem, to że
babka miała żydowskie pochodzenie, nie robi już aż takiego wrażenia.
Ciekawą postacią jest Pani pradziad Jan Bartoszewski…
Tak. Był synem Marii Bartoszewskiej. Duchownym grekokatolickim. Wykładał na Uniwersytecie
Lwowskim tylko po ukraińsku i na znak protestu przeciwko polonizacji uniwersytetu zrezygnował ze
stanowiska. W tamtejszych archiwach znalazłam jego fotografię. Razem z matką pochowani są w jednym
grobie na Cmentarzu Łyczakowskim. Tyle o nim wiem.
Jak w takim razie Pani córki odbierają to wszystko co związane jest z życiem przodków we Lwowie i z
samym miastem?
Dla pokolenia moich córek, pokolenia urodzonych już w latach osiemdziesiątych, te moje odkrycia nie mają
już tak wielkiego znaczenia i przeżywają to już inaczej. Z wielokulturowością z tamtych czasów stykają się
na co dzień. I jeśli chodzi o nie, to jest to bardziej zdumienie, dlaczego ja tak to przeżywam. A ja się
przejmuję, bo dzięki temu znacznie lepiej mogę zrozumieć losy moich przodków, wszystkie trudności, które
musieli pokonać w swoim życiu. I myślę, że ja odziedziczyłam duchowo pamięć genów moich przodków.
Ktoś kiedyś ładnie powiedział, że – każdy Polak kocha dwa miasta, to w którym się urodził i Lwów –
czy Pani córki też czują sentyment do tego miasta?
Ależ oczywiście! W pełni się z tym zgadzam. Dlatego, że moje opowieści o Lwowie i jego ważność
przeniosłam na swoje dzieci. W dzisiejszym świecie, tak łatwo dostępnym, Lwów w naszych rozmowach
istnieje jako jedno z ważniejszych miast.
Pani ojciec, znany aktor Andrzej Szczepkowski też mieszkał we Lwowie. Co wiązało go z tym
miastem?
Ojciec przyjechał do Lwowa jeszcze przed wojną. Skończył to samo liceum co dziadek. Zawsze miło
wspominał to miasto. Chociaż te lwowskie doświadczenia ojca też były dramatyczne. Od początku pobytu
we Lwowie, ojciec był nim zafascynowany. Bardzo pięknie o tym opowiada w swojej książeczce
„Słóweczka”. We wstępie do niej opisał swój lwowski epizod. Rodzina Szczepkowskich do Lwowa
przeniosła się z Krakowa w roku 1938, i co ciekawe mój ojciec jako nastolatek przeżył szok kulturowy
zaskoczony stopniem wymagań stawianych uczniom we Lwowie. Opisuje to bardzo ciekawie nazywając
siebie „krakowiaczkiem co cijać tylko umie” i miał wtedy kompleks Lwowa, kompleks wymagań i
oczekiwań wysokiego poziomu stawianych przez otoczenie. Czuł się intelektualnie gorzej przygotowany
niż jego rówieśnicy. Dlatego wymyślał różne sposoby by im dorównać. Opisując swoją klasę podkreśla jaka
to była elita intelektualna, jak spierali się o wyższość Mickiewicza nad Słowackim, jakie toczono rozmowy,
do których ten młody chłopak, który przyjechał z Krakowa zupełnie nie był przygotowany. Wyraźnie
podkreślał wyższość intelektualną Lwowa. Opisuje jak musiał się dokształcać, ile czytać i zgłębiać
dodatkowych informacji żeby dorównać swoim kolegom. Dlatego warto przeczytać wstęp do książki ojca,
bo opisane jest tam zderzenie jakie przeżył uczeń średniej klasy szkoły z Krakowa z poziomem gimnazjum
„Długosza” we Lwowie.
Okres wojny ojciec spędził w okupowanym Lwowie. Jak potoczyły się jego losy w tym czasie?
Maturę zdał w roku 1940, w czasie pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa. Później był świadkiem strasznych
rzeczy, które działy się w czasie gdy miasto okupowali Niemcy. Szczególnie przeżywał to co stało się z
częścią kolegów z jego klasy, tych pochodzenia żydowskiego. Niedługo potem rozpoczął pracę w Instytucie
prof. Rudolfa Veigla, który pracował nad szczepionką przeciwko tyfusowi plamistemu. Dla Niemców
wyniki badań profesora miały ogromne znaczenie, dlatego zatrudnieni tam ludzie, głównie prześladowani
przez okupanta przedstawiciele lwowskiej elity mieli zagwarantowany w miarę bezpieczny pobyt we
Lwowie. Ojciec pracował jako tzw. strzykacz. Najpierw „karmiciele” swą krwią karmili wszy, potem
przenoszono je do ściśle izolowanych strzykaczy, którzy ręcznie bakterią zakażali wszy, by następnie przez
kolejnych pięć dni karmić je z kolei swoją krwią. W tym czasie byli pod specjalną ochroną i poddawani
intensywnym szczepieniom. Ze Lwowa ojciec wyjechał po zakończeniu wojny i przeniósł się do Krakowa,
gdzie ukończył Studium Teatralne przy Teatrze Starym. Potem występował na scenach Krakowa, Poznania,
Warszawy i Katowic.
Dziadek Jan Parandowski i ojciec Andrzej Szczepkowski pisali o Lwowie, ale są to opisy skrajnie
różniące się od siebie.
Moi dziadkowie Parandowscy wspominali tę jasną część Lwowa. To miasto w ich opisach było takie
pogodne, słoneczne, wyidealizowane. Natomiast w opowiadaniach mojego ojca przeważa strona niepokoju
wojennego. To głównie decydowało o tym jak różne wspomnienia wywieźli ze Lwowa.
Odwiedziła Pani kiedyś Lwów?
Tak. Pojechałam do Lwowa na zaproszenie jednego z teatrów, by tam wystąpić. To miał być jeden dzień, ale
poprosiłam aby pobyć tam znacznie dłużej. Zabrałam ze sobą ”Zegar słoneczny”, z którym chodziłam po
mieście. To było jeszcze wcześniej, zanim zaczęłam odkrywać lwowskie sekrety mojego dziadka. I z tym
„zegarem” chodziłam po wszystkich możliwych miejscach, które są w tej książce opisane, odwiedzałam
wszystkie adresy, które w niej znalazłam . Tak trafiłam do kamienicy przy ul Domsa 5, w której mieszkał
mój dziadek, najpierw ze swoją matką a potem z pierwszą żoną Aurelią Wyleżyńską. Zobaczyłam kamienicę
bardzo zaniedbaną, przez długie lata nikt jej nie odnawiał. Na zapuszczonym podwórzu leżała porośnięta
pokrzywami drewniana ubikacja, może nawet jeszcze z tamtych czasów. Całe podwórko było
zachwaszczone i zarorośnięte zielskiem. Zrobiłam tam szereg wstrząsających zdjęć. Nie tak wyobrażałam
sobie dom w którym mieszkał mój dziadek.
Zderzenie rzeczywistości z wyobrażeniami utrwalonymi przez wspomnienia dziadka musiały zrobić
na Pani ogromne wrażenie?
Dokładnie tak. Nie wiem dlaczego, z jakichś powodów wyobrażałam sobie, że dziadek mieszkał bardzo
dostatnio. Tymczasem okazało się, że jest to miejsce bardzo skromne. Zastanawiam się dlaczego tak było?
Może dlatego, ze jak się urodziłam był już bardzo znanym pisarzem? Nie był człowiekiem zamożnym, ale
lubił otaczać się antykami, jak sam podkreślał, już od dzieciństwa miał do dyspozycji dużą bibliotekę dzieł
filozoficznych i historycznych. Więc skojarzyło mi się, że skoro miał tyle książek to musiały być też pokoje,
w których stały półki z książkami, że była to bardziej dostatnia kamienica. Tymczasem tam, we Lwowie
czuło się, że wszystko jest dużo bardziej skromne, by nie powiedzieć ubogie.
Jakie inne sentymentalne miejsca związane z lwowskimi losami rodziny zrobiły na Pani największe
wrażenie?
Musiałam zobaczyć kościół w którym dziadek brał ten szczególny ślub, który odbył się w całkowitej
tajemnicy. Było to w kościele św. Kazimierza na Wałach Gubernatorskich. O 6 rano pod drzwi kościoła
podjechała dorożka i dziadek ze swoją przyszłą żoną weszli do środka. Na owe czasy ten ślub był skandalem
we Lwowie. Dziadek profesor uniwersytetu poślubił młodą studentkę, dla której rozwiódł się ze swoją
pierwszą żoną. W kościele nie było nikogo. Świadkiem był kościelny. Pamiętam, że zebrałam kasztany z
drzew rosnących koło kościoła, bo dziadek bardzo je lubił i zawsz nosił w kieszeni, dlatego wzięłam je na
pamiątkę. Poszłam też pod uniwersytet, gdzie wykładał. Przed wejściem pogłaskałam granitowe słupy i
łączące je metalowe łańcuchy, bo dziadek opowiadał mi, że kiedyś miał z nimi kontakt. Więc i ja chciałam
je dotknąć. Wszędzie szukałam klimatów z tamtych czasów.
I wtedy powracały wspomnienia z opowieści dziadka i ojca i następował moment porównań ich z
miastem, które Pani zobaczyła. Jakie to były wrażenia?
Lwów, który znałam z opowieści był miastem wesołym, roześmianym, pełnym zieleni. Znałam oryginalne
postaci Lwowa, jak na przykład Ślepa Mińcia, która nie miała zegarka, ale zawsze podawała godzinę co do
minuty czy Franc Fiszer. To wszystko tworzyło niepowtarzalny koloryt i taki niespieszny klimat Lwowa.
Tego już tam nie ma, bo nie ma tych ludzi i dlatego czas inaczej płynie. Natomiast zdarzyło mi się, i że jadąc
zatłoczonym tramwajem zagadnęła nas kobieta, która słysząc polską rozmowę, przeciskała się w tłoku, by
choć przez chwilę porozmawiać z rodakami. Ogromne wrażenie zrobiły też na mnie polskie napisy, które
przebijały spod rosyjskich nazw ulic. Takie pozostałości po tamtym Lwowie.
Odwiedzi Pani jeszcze Lwów?
Bardzo chcę tam pojechać. Tym bardziej, że mam tam jeszcze coś do zrobienia. Ulica Batorego słynęła
przed wojną ze znanych antykwariatów, jeden z nich należał do rodziny Hoelzlów. Jego właścicielem był
ojciec mojej babki. Cała rodzina prawdopodobnie zginęła tragicznie w czasie wojny i nie mam o niej
żadnych wiadomości. A wydał on w roku 1939 ostatnią książkę przed wybuchem wojny, zatytułowaną,
niestety dwóch pierwszych słów nie znam, ale końcówka brzmi „…i szpargały”. Wiem też, że te dwa
brakujące słowa są pochodnymi słowa – „szpargały”. Był to spis wszystkich rzeczy, które znajdowały się w
jego antykwariacie. Nie mogę znaleźć ani tej książki, ani wiadomości o niej, a bardzo chciałabym do niej
dotrzeć. Ale myślę, że może kiedyś to się uda.
Na koniec zapytam, jakie wrażenia wywiezie Pani z naszego miasta?
Piękne, cudowne miasteczko. Tu żyje się inaczej niż w wielkim mieście, Czas tutaj toczy się tak leniwie,
zaskakuje ilość zieleni i przede wszystkim żyją tu wspaniali ludzie. To miasto można pokochać od
pierwszego wejrzenia.
Dziękuję za rozmowę i czas, który Pani nam poświęciła.
To tylko część tego o czym moglibyśmy porozmawiać. Myślę, że będzie jeszcze okazja ku temu, aby
dokończy tę rozmowę. Na koniec chciałabym ze szczerego serca życzyć namysłowianom wszystkiego
najlepszego, a lwowiakom – „lwowskich przeżyć”.
Rozmawiał Arkadiusz Oleksak
Życzenia od Pani Joanny dla członków Towarzystwa Miłosników Lwowa i Kresów Poludniowo-Wschodnich
w Namysłowie
Joanna Szczepkowska
BATIARY
Witold Szolginia
(z tomiku" Krajubrazy syrdeczny")
Batiary, to dzieci so lwoskij ulicy
Wysoły, z fasonym, skory du kantania:
Na takich gdzi indzij mówiu "ulicznicy"
Co ni wytrzymuji jednak purówniania.
"Makabunda" - batiar, co włóczyć si lubi
I co lubi tagży pchać si w awantury:
Czasym to łachmaniarz, co swy portki gubi
W chtórych samy łaty, abu samy dziury.
Batiary trzymaju swój fasun chojracki
Chto im wlizi w drogi - tegu jest kantaju
(Czyli mocnu biju), abu daju facki.
A jeszcze inaczyj - pu krzyzbantach daju. (...)
Kocham to miasto – rozmowa z Nazarem Savko
– wokalistą, muzykiem i poetą ze Lwowa
Nie pierwszy raz przyjeżdżasz
do Namysłowa. Co cię ciągnie
do naszego miasta?
Już dziewiąty raz odwiedzam
Namysłów. Nawet nie wiem
kiedy, ale pokochałem go jak
swoje rodzinne miasto. Mieszkają
tu fantastyczni ludzie. Niektórzy
są dla mnie jak rodzina. Nigdy
nie spodziewałem się, że znajdę
tutaj tylu przyjaciół, którzy od
pierwszego dnia, odkąd ich
poznałem będą ze mną każdego
dnia. A sam Namysłów to piękne,
malownicze uliczki, kolorowy rynek, dużo zieleni i te wieże kościołów i ratusza widoczne z daleka, jak u
nas we Lwowie. Bardzo smakuje mi też Wasze piwo i pyszne namysłowskie lody.
Czy mógłbyś powiedzieć coś o sobie, tak aby mieszkańcy Namysłowa mogli Cię lepiej poznać.
Nazywam się Nazar Savko. Jestem muzykiem, wokalistą, poetą i producentem muzycznym. Wziąłem udział
w programie rozrywkowym „Głos Ukrainy” i zostałem jednym z jego laureatów. To przyniosło mi rozgłos i
i sławę na całej Ukrainie. A teraz pozwala przyciągać na moje koncerty coraz więcej słuchaczy. Mój
repertuar to piosenki popowe, które łatwo wpadają w ucho, pozwalają zapamiętać melodie i słowa, tak by
można było je w każdej chwili zanucić. Na moich koncertach można słuchać, tańczyć i śpiewać. Bardzo
duży nacisk kładę na melodię i tekst moich piosenek, który musi skłaniać do refleksji i zadumy. Chcę, by
moje utwory trafiały do ludzi w każdym wieku. Dlatego wykonuję utwory nowoczesne, ale i stare przeboje
w moich nowych aranżacjach. Wszystkie je można zobaczyć i posłuchać na mojej stronie internetowej –
savko.com.ua, do czego wszystkich zapraszam.
Uczysz dzieci śpiewać, piszesz teksty piosenek , komponujesz muzykę, wydajesz płyty. Musisz bardzo
kochać to co robisz?
Bardzo. W moim Studiu Piosenki ”Żeryło” |( w języku polskim – „Źródło”) działającym w Centrum
Twórczości Dzieci i Młodzieży „Haliczyna” we Lwowie, dzieci uczą się śpiewać. W zajęciach bierze udział
ponad trzydzieścioro młodych ludzi w wieku od 9 do 18 lat. Tutaj stawiają pierwsze kroki jako wokaliści,
doskonalą się. To taka kuźnia dla młodych talentów, które wyszukuję i próbuję ukształtować. Ci młodzi
artyści nie tylko uczą się śpiewać, ale także próbują sami pisać teksty i tworzyć muzykę do swoich piosenek.
Potem często kontynuują swoje dalsze kariery już w świecie profesjonalnego show biznesu. Do tej pory
jestem autorem grubo ponad stu piosenek. Wydałem cztery płyty, jestem też autorem mużyki do filmu
„Pamięć absolutna pierwszej miłości”. Moją miłość do muzyki zawdzięczam moim rodzicom, którzy też
byli muzykami.
Właśnie. Pochodzisz z rodziny o muzycznych tradycjach. Twoja mama na stałe zapisała się w
historii ukraińskiej muzyki. Czy możesz przybliżyć nam tę ciekawą historię?
Moja mama Maria jako pierwsza zaśpiewała słynne ukraińskie pieśńi - „Czerwona Ruta” i „Wodograj”. Te
piosenki zna cały świat. Na Ukrainie każdy potrafi je zaśpiewać. Ich autorem jest Volodymyr Ivasiuk,
ukraiński poeta, muzyk i kompozytor, ojciec ukraińskiego popu, który w 1970 roku skomponował swój
największy przebój, właśnie „Czerwoną rutę”. Dziewięć lat później w wieku trzydziestu lat zmarł tragicznie
w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, prawdopodobnie zlikwidowały go sowieckie służby specjalne. W
roku 2009 nadano mu tytuł Bohatera Ukrainy. Na drugi dzień po jego pogrzebie, urodziłem się ja. Myślę, że
cząstka tego wielkiego kompozytora jest we mnie i dotąd wywiera wpływ na moją twórczość.
Koncerty Nazara Savko
Płyty Nazara Savko
Co powiedziałbyś tym wszystkim młodym ludziom, którzy dzisiaj zaczynają swoją przygodę z muzyką
i piosenką, a chcieliby kiedyś być osobą tak znaną jak ty?
Wszystko zależy od talentu i pracy. Jeżeli talent, który jest nam dany, zostanie poparty pracą, która zależy
już od naszego samozaparcia, to sukces jest już prawie gwarantowany. Wszystko można osiągnąć, ale trzeba
wierzyć w to co się robi i pamiętać, że robimy to przede wszystkim dla siebie.
Czy możesz zdradzić nam swoje plany na przyszłość?
W czerwcu przyjeżdżam na Dni Namysłowa. Chciałbym, aby mój koncert spodobał się mieszkańcom
Waszego miasta. Dlatego szczególnie się do niego przygotowuję. Zaśpiewam najbardziej znane ukraińskie
utwory, polskie przeboje w moich aranżacjach i swoje piosenki. Do jednego z moich przebojów, polski tekst
napisał mój przyjaciel Arek Oleksak. Po cichu powiem wam, że w polskiej wersji brzmi on bardzo miękko i
tak bardzo sentymentalnie.
Co chciałbyś przekazać mieszkańcom Namysłowa
Jestem bardzo szczęśliwy, że los zaprowadził mnie do Namysłowa. Tu znalazłem swój drugi dom. Chcę
przyjeżdżać tu jak najczęściej. Jesteście miłymi, szczerymi i dobrymi ludźmi, których nie rzadko się
spotyka. Bardzo chciałbym odwdzięczyć się moimi piosenkami i marzę o tym, by się Wam spodobały.
Koncert Nazara Savko na
namysłowskim rynku w
czasie
II Namysłowskiego
Jarmarku Kresowego
8 sierpnia 2015
Nie unikniemy tego
tematu. Ukraina
przeżywa ciężkie chwile.
Wiem, że bardzo
angażujesz się w pomoc
dla Waszych źołnierzy
walczących w Donbasie.
Jaka według ciebie rysuje
się najbliższa przyszłość
dla Twojego kraju?
Tak. Bardzo dużo śpiewam
dla naszych żołnierzy aby podtrzymywać ich na duchu i podnosić morale. Organizuję także pomoc rzeczową
dla nich, przekazując do strefy ATO, gdzie toczą się walki sprzęt wojskowy taki jak kamizelki kuloodporne,
elementy umundurowania czy lekarstwa. Na zachodniej Ukrainie ludzie nie odczuwają zbytnio wojny. Tu
toczy się w miarę normalne życie. Ale wystarczy pójść na Cmentarz Łyczakowski, spojrzeć na kwaterę
gdzie pochowani są żołnierze polegli w Donbasie, aby zobaczyć, że tam naprawdę trwa wojna i giną ludzie.
Wtedy można uzmysłowić sobie, ilu młodych ludzi ze Lwowa poległo lub zaginęło na tej wojnie. My nawet
nie uświadamiamy sobie, że żyjemy w czasach realnej wojny, która dotyka każdą ukraińską rodzinę. Ale
państwo ukraińskie jest silne siłą swoich obywateli, którzy potrafią wiele wytrwać i jeszcze przyjdzie czas,
że Rosja połamie sobie zęby w Donbasie.
To w takim razie czego życzyć Tobie i twoim najbliższym?
Dzisiaj wszystkim Ukraińcom należy życzyć przede wszystkim spokoju, pokoju i miłości. Polsce i Ukrainie,
w końcu najbliższym sąsiadom - coraz lepszych stosunków sąsiedzkich i wzajemnego zrozumienia oraz
spełnienia najbardziej skrywanych pragnień, bo mieć marzenia to już jest zwycięstwo.
Dziękuję za rozmowę.
Ja także i zapraszam na mój koncert 18 czerwca na namysłowskich błoniach.
Rozmawiał Arkadiusz Oleksak
Janina Oparowska „Marzenie”
Polecieć nad polami
poszybować nad lasami
przywołać – czego już nie ma
Dotknąć ziemi rodzinnej
ucałować jej grudkę ciemną –
odnaleźć siebie wśród cieni
Przejść przez ścieżki i drogi
nie wiedzieć – co jest wrogie
napatrzeć się – by nie zapomnieć
odtworzyć tak jak było
co w sercu i w pamięci się skryło
by żyć – i czasem wspomnieć
Raz jeszcze wejrzeć w ten krajobraz
zarejestrować każdy odgłos –
wkomponować w melodię przeszłości
Całe teraz tam życie
włożyć do serca skrycie
i otoczyć powiewem miłości
„Hymn na cześć Lwowa” Henryk Zbierzchowski
Gdy ranka złoty róż swe blaski śle na łów,
W zielonym wieńcu wzgórz jak wizja błyszczy Lwów.
W tym mieście mieszka lud, co wiernym jest po zgon.
To Orląt naszych gród, to jest na trwogę dzwon.
Gdy wróg ze wschodnich twierdz u Polski stanął wrót,
Dzwonieniem wszystkich serc obrony wskrzesił cud.
I gdy ze szczytów drzew listopad liście strząsł,
Swych dzieci oddał krew, ze śmiercią poszedł w pląs.
Lwie serce ma nasz Lwów, jak przed wiekami miał,
Obrońców stanął huf i Bóg zwycięstwo dał.
Na Kresach trzymasz straż przez wieków prawie sześć!
Cześć Ci, o Lwowie nasz, obrońcom Twoim cześć!
Namysłów wyróżniony nagrodą Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód
Stowarzyszenie Współpracy Polska-Wschód jest społeczną, samorządną i samodzielnie kształtującą
swój program organizacją, pragnącą zgodnie z polską racją stanu dążyć do budowania i rozwijania
dobrosąsiedzkich stosunków współpracy i przyjaźni pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a krajami na wschód
od Bugu, na zasadach partnerstwa, wzajemnych korzyści , zaufania i szacunku oraz uwzględnienia naszej
przynależności do Unii Europejskiej. Organizacja dba o rozwój w dziedzinie naukowej, technicznej,
oświatowej, kulturalnej, artystycznej, sportowej, turystycznej i gospodarczej. Partnerami stowarzyszenia są:
Armenia, Białoruś, Kazachstan, Mołdowa, Rosja oraz Ukraina.
Kończąca się w tym roku kadencja, działającego od 24 lat opolskiego oddziału stowarzyszenia była
okazją do podsumowania jego działalności w latach 2011-2016 oraz wyboru nowych władz na kolejną
kadencję. Z tej właśnie okazji Zarząd Krajowy stowarzyszenia, przyznał nagrody honorowe najbardziej
wyróżniającym się podmiotom, realizującym cele statutowe organizacji. „Dyplomem Nagrody Honorowej
Stowarzyszenia Współpracy Polska-Wschód dla najbardziej aktywnego misata we współpracy z partnerami
z Ukrainy w latach 2000 – 2015” - wyróżnione zostało miasto Namysłów. Nagroda została wręczona w
odbywającym się w Muzeum Śląska Opolskiego, Walnym Zebraniu Delegatów Opolskiego Oddziału SWP-
W.
Moment wręczenia nagrody przez Józefa Brylla – Prezesa Zarządu Krajowego SWP-W
Obrońcom Lwowa Tadeusz Karyłowski
Co was powiodło chłopcy małe
Z gołymi dłońmi na armaty,
Na las bagnetów, w śmierć i chwałę?
Czy wam się przyśnił sen skrzydlaty,
Sen o Kordeckim - Częstochowie,
Najświętszy z chwały snów,
Żeście w bój poszli jak orłowie
W kresowy bój - za Lwów?!
Zniszczone dwory - wsie w pożarze.
Łzy dziewic, sierot, wdów...
I wyście poszli - przednie straże
Na bój za polski Lwów!
O, czyn wasz cudną się legendą
W snach będzie jasnych snuł dziennie.
Bardowie o nim śpiewać będą,
Plon jego bujny nie zaginie.
INWOKACJA
Henryk Zbierzchowaki
Kocham Cię Lwowie, miasto mej młodości,
Która się dotąd w moich żyłach pieni,
Bom krew z krwi twojej i kość z twojej kości,
Bośmy na wieki z sobą połączeni
I coś do serca mego sobie rości
Najlichszy z bruku twojego kamieni,
Który źrenicą całowałem jasną
I wydeptałem stopą swoją własną.
I nieraz pytam, dokąd mi iść, dokąd,
Gdy już widziałem tyle świata stolic
I ani uśmiech uwodzący Giocond,
Ni czar przedziwny nadmorskich okolic,
Ani Mont Blancu śnieżysty prostokąt,
Patrzący słońcu złocistemu do lic,
Nie był mi droższy, niż ty moje miasto,
Gdziem żył i szczęście swe dzielił z niewiastą.
Więc jeśli kiedyś na gwiazd pójdę połów
I zamkne moje znużone powieki
Śmierć swoją dłonią tak zimną jak ołów,
Jeszcze zobaczę, jak obraz daleki,
Te białe wieże twych cudnych kościołów,
Jak wynurzają się z oparów rzeki
I jak się pławią w wieczornej godzinie
W bladym, przeczystym niebios seledynie…
Kocham Cię Lwowie!
Panorama starego miasta z Kopca Unii Lubelskiej
Piosnka o naszym Lwowie
Zbigniew Macias
Gdy wiosny jest czas, wśród parków swych kras,
W girlandach z czeremchy i bzów,
Wśród dolin i wzgórz, spowity w mgieł róż,
Jak wizja wyłania się Lwów.
Gdzie zwrócisz się w krąg, granaty lśnią łąk
I modry rozwiewa się dym.
Kto poznał go raz, w blasku wiosny kras,
Ten przenosi to miasto nad Rzym.
Więc niech biegnie w dal piosenka ta,
Co wre jak krew, co skrzy i gra:
Lwów, Lwów, jak cudnie brzmi
I jak nam tętni to słowo we krwi.
Ten tylko poznał wartość twą,
Kto cię raz żegnał rozstania łzą.
Lwów, Lwów, jak cudnie brzmi
I jak nam tętni to słowo we krwi.
O, drogie, słodkie ty miasto me,
Tu żyć i umrzeć chcę.
Aż nagle, jak grom, wróg napadł na dom,
I z miasta wyżenąć nas chciał.
Lecz próżna zła chuć! Porwała się młódź,
Wojenny rozpalił ją szał.
Wśród deszczu i mgły walczyli jak lwy,
Bo śmierci rozpalił ich głód!
Dopomógł nam Bóg, z wstydem pierzchnął wnet wróg,
Jasnogórski powtórzył się cud.
Wśród walk biegła w dal piosenka ta,
Co wre jak krew, co skrzy i gra:
Lwów, Lwów...
Dwanaście miał lat raniony, gdy padł,
Rubinem sperliła się skroń.
Powalił go znój, lecz krzyczał: Na bój!
I w piąstkach zaciskał swych broń.
Gdy opadł ze sił, o Lwowie wciąż śnił,
Choć życia została w nim ćwierć.
Hej! dzielny tyś gracz, na nic tobie płacz,
Srebrnokosa już zbliża się śmierć.
I z warg biegnie w dal piosenka ta,
Co wre jak krew, co skrzy i gra:
Lwowskie panoramy Michała Wilczyńskiego
Lwów 26-29 maja 2016
Lwowski rynek – Czarna Kamienica, Kamienica Królewska, ratusz, studnia Adonisa
Plac Mariacki – Hotel „George”, Pomnik Adama Mickiewicza, Kamienica Sprechera
Wieża Korniakta, pomnik Fiodorowa, Kościół Dominikanów
Plac Celny, Brama Gliniańska, Podwale
Opera Lwowska
Kościół Dominikanów
Rynek w Żółkwi – kamieniczki, zamek, ratusz, kolegiata św. Wawrzyńca
Żółkiew - rynek
Moje wspomnienia z Ukrainy Przemysław Smolik
Lwów odwiedziłem po raz trzeci w ciągu ostatnich 8 lat, za każdym razem miasto wydaje mi się inne:
młodsze, bardziej kolorowe, nowocześniejsze. To co zaskakuje" to duża ilość wyremontowanych kamienic,
nowych budynków , restauracji, liczne "nowe" samochody. Trudno dostrzec kiedyś wszechobecne
"nieśmiertelne" wołgi czy moskwicze. Podobnie jak poprzednio zaskoczyła mnie czystość ulic, skwerów,
parków - nigdzie nie widać papierów czy porzuconych butelek. Jedynie większe ilości niedopałków
papierosów z przykrością dostrzegłem w okolicy skupiska polskich autokarów. Za każdym razem czuć we
Lwowie wszechobecną młodość, radość, przyjazną życzliwość dla turystów z Polski. Zresztą nie warto
uczyć się języka ukraińskiego, polski jest chyba drugim językiem urzędowym we Lwowie, aczkolwiek kilka
grzecznościowych zwrotów zawsze pomaga w nowych sytuacjach. Trzeba tylko uważać na rosyjskie zwroty
: od czasu wojny z Rosją daje się wyczuć rusofobię, która czasami jest zabawna ( papier toaletowy z
wizerunkiem prezydenta Putina :).
Nasza wycieczka wypadła w okresie dwóch ważnych wydarzeń : Dnia Pogranicznika i zakończenia
roku szkolnego. W całym Lwowie można było dostrzec sporo żołnierzy w mundurach, pomniki ukraińskich
bohaterów zasłane były niebiesko-żółtymi kwiatami. Kwiaty składały nie tylko oficjalne delegacje, ale też
zwyczajni lwowiacy, często rodzice z dziećmi. To prawdziwy, dobrze rozumiany patriotyzm. Dla mnie
najsmutniejszym akcentem podczas całego pobytu był obraz młodej zapłakanej dziewczyny
klęczącej przed grobem zabitego w Donbasie męża na cmentarzu Łyczakowskim. Wojna jest daleko, ale
atmosferę uniesienia, dobrze rozumianego patriotyzmu czuć wszędzie. Także w sklepach, gdzie zbiera się
rzeczy, żywność dla żołnierzy na froncie. Wydaje się, że ta wojna, chociaż pochłania kolejne ofiary i
olbrzymie zasoby finansowe na nowo zbuduje ukraińską tożsamość.
Barwne i kolorowe jest zakończenie roku w ukraińskich szkołach. Uczniowie, nauczyciele, rodzice po
oficjalnych uroczystościach w szkołach udają się w ludowych strojach do kościołów: dziewczynki w
przepięknych ręcznie haftowanych tunikach i kwiatami we włosach, chłopcy w pięknie wyszywanych
lnianych koszulach i spodniach. Wszechobecną radość, euforię widać i słychać na lwowskich ulicach i
skwerach .Oczywiście stałym elementem wycieczki do Lwowa jest zwiedzanie Katedry Łacińskiej, Katedry
Ormiańskiej i świętego Jerzego, zabytkowych kamieniczek na lwowskim rynku, Kaplicy Boimów.
Dysponując większą ilością czasu zobaczyliśmy też Lwowską Galerię Sztuki : przez około 60 minut z
udziałem doskonałego przewodnika można poznać i zrozumieć wszystkie style i kierunki w malarstwie,
rzeźbie, wśród nich prawdziwe "perełki" Matejki, Boznańskiej. Sporo tam obrazów twórców niemieckich,
rosyjskich, ukraińskich. Dla mnie interesująca była tragiczna historia sztuki w okresie socrealizmu: zabijano
nie tylko niepokornych twórców ale dewastowano i niszczono ich dzieła. Niestety, tylko nieliczne
ocalały. Niektórym z nas udało się odwiedzić także Lwowskie Muzeum Historii czy Muzeum Johanna
Pinzela (wybitnego rzeźbiarza, którego część prac można zobaczyć w Luwrze).
Dla mnie nowym doświadczeniem byłą wizyta w pod lwowskiej Żółkwi: miasto hetmana
Żółkiewskiego, silnie związane z rodziną Sobieskich, pamiętające triumfy polskiego oręża, tu uwielbiał
spędzać czas Jan III Sobieski - zasilał miasto licznymi dotacjami, rozbudowywał je i unowocześniał . Urzeka
rynek, resztki fortyfikacji miejskich, kościół św. Wawrzyńca, klasztor oo. Bazylianów, cerkiew, czy
synagoga. To ciekawa podróż przez historię trzech narodów ziem dawnej Rzeczpospolitej. Atrakcją jednego
z wieczorów było uczestnictwo w przedstawieniu "Mesjasz" w lwowskiej Operze. Poza zwiedzaniem
pięknego gmachu, pamiętającego największe triumfy polskiego teatru, mogliśmy podziwiać urzekające
przedstawienie. Niezapomniane wrażenie zrobiły na nas dekoracje, muzyka, zapierający dech w piersiach
ukraiński zespół operowy. Język sztuki wydaje się być uniwersalny dla bratania się narodów.
Stałym punktem wyjazdów do Lwowa jest też spotkanie z młodymi wykonawcami z Centrum
Twórczości Dzieci i Młodzieży "Haliczyna" oraz Nazarem Savko. Wszyscy pamiętamy ich letnie występy,
jakie co roku możemy podziwiać w Namysłowie. 50-osobowa grupa wykonawców i ich opiekunów, mimo,
iż już zaczęła wakacje, specjalnie dla gości z Polski wystąpiła w barwnych ludowych strojach z
przepięknym przedstawieniem.
Ucztą dla ucha okazał się też koncert Nazara Savko - zwycięzcy ukraińskiego "Idola". Ten młody
wykonawca z operowym głosem wykonujący także polskie piosenki sprawia ogromne wrażenie.
Nasz pobyt zakończyła wizyta na największej lwowskiej nekropolii : cmentarzu Łyczkowskim.
Spacer po cmentarzu, to wędrówka przez 300 ostatnich lat polskiej historii : spotkamy tu nagrobki
największych polskich pisarzy , malarzy, rzeźbiarzy, poetów, uczonych. Cmentarz Łyczkowski to miejsce
spoczynku żołnierzy z powstania listopadowego, styczniowego, bohaterów walk polsko-ukraińskich z 1918-
1919.
Mimo, iż we wspólnej polsko-ukraińskiej historii jest sporo kwestii spornych, wciąż inaczej
patrzymy na wiele faktów, zwłaszcza tych z lat 1918-1919 i II wojny światowej , to warto szukać nici
porozumienia by wspólnie budować przyszłość. Lwów pozostanie ukraińskim miastem, ale jego historia to
kultura, tradycja , dorobek Polaków, Ukraińców, Ormian, Żydów, Niemców i tego nic nie zmieni. A może
musimy poczekać aż pojawi się w Polsce polityk tej rangi i z charyzmą , co kanclerz Willy Brandt, który
uklęknie pierwszy przed mogiłami ukraińskich żołnierzy z 1918 roku czy UPA....
Cmentarz Łyczakowski – kwatera żołnierzy poległych w Donbasie
Spacer po Lwowie – stare polskie napisy na murach, koniec roku szkolnego, lew spod Baszty Prochowej
O G Ł O S Z E N I A
W biuletynie wykorzystano grafiki Lwowa z serwisu lwow.kresy.co, autorstwa O.Rusanowskiej,
J.Wiedenskiego i H.Kamienieckiej, zdjęcia ze strony savko.com.ua oraz fotografie Narodowej Akademii
Cyfrowej. Na pierwszej stronie rysunki Zbigniewa Podurgiela.
W ostatnich miesiącach w poczet członków naszego Oddziału wstąpiła: Monika
Wojnowska rodzinnie powiązana z miejscowością Rożyszcze koło Łucka.