24
ANDRÉ BRETON André Breton (ur. 18 II 1896 r. w Tinchebray (Orne), zmarł 28 IX 1966 w Paryżu), poeta, z wykształcenia lekarz, główny teoretyk i przywódca ruchu surrealistycznego. Pod wpływem prac Freuda, z którymi zapoznał się w ośrodkach służby neu- ropsychiatrycznej w okresie I wojny światowej (osobiście spot- kał się z Freudem w Wiedniu w 1921 r.), zajął się problema- tyką „automatyzmu psychicznego", próbując za pomocą „za- pisu automatycznego" odtwarzać „rzeczywisty bieg myśli". Razem z uczestnikami ruchu Dada i teoretykiem czarnego hu- moru J. Vaché utworzył grupę skupioną wokół pisma „Litté- rature". W kręgu tej grupy powstał pierwszy tekst surreali- styczny, autorstwa Bretona i Soupaulta, pt. Les Champs ma- gnétiąues. Kolejne manifesty surrealizmu Bretona (1924, 1930, 1952) głosiły potrzebę zniesienia bariery między marzeniem a rzeczywistością, odwoływania się do irracjonalnych dyspo- zycji człowieka, pozwalających na odbiór przekazów ze świa- ta należącego równocześnie do rzeczywistości subiektywnej i obiektywnej, czyli do nadrzeczywistości: surrealite. Breton głosił możliwość przeobrażenia zarówno sztuki, zwłaszcza lite- ratury i malarstwa, jak życia; proponował swoistą filozofię życia, kojarzoną początkowo z ideą rewolucji społecznej. W latach 1925 - 1933 był członkiem Francuskiej Partii Komuni- stycznej. Surrealizm miał stać się metodą wyzwolenia psy- chicznego, kompromitowania absurdów „starego porządku"; miał tworzyć warunki dla swobodnego przejawiania się wyo- braźni człowieka i dać mu szanse pełnej ekspresji, eksponując takie wartości, jak wolność, wyobraźnia, miłość. Wśród wszystkich form ludzkiej działalności i ludzkiej wy- powiedzi surrealizmu wysuwał na plan pierwszy sztukę roz- szerzającą granice poznania i opartą na niezwykłych skojarze- niach, na nowych kategoriach piękna, takich jak absurdalność

Andre Breton

Embed Size (px)

DESCRIPTION

l

Citation preview

ANDRÉ BRETON

André Breton (ur. 18 II 1896 r. w Tinchebray (Orne), zmarł28 IX 1966 w Paryżu), poeta, z wykształcenia lekarz, głównyteoretyk i przywódca ruchu surrealistycznego. Pod wpływemprac Freuda, z którymi zapoznał się w ośrodkach służby neu-ropsychiatrycznej w okresie I wojny światowej (osobiście spot-kał się z Freudem w Wiedniu w 1921 r.), zajął się problema-tyką „automatyzmu psychicznego", próbując za pomocą „za-pisu automatycznego" odtwarzać „rzeczywisty bieg myśli".Razem z uczestnikami ruchu Dada i teoretykiem czarnego hu-moru J. Vaché utworzył grupę skupioną wokół pisma „Litté-rature". W kręgu tej grupy powstał pierwszy tekst surreali-styczny, autorstwa Bretona i Soupaulta, pt. Les Champs ma-gnétiąues. Kolejne manifesty surrealizmu Bretona (1924, 1930,1952) głosiły potrzebę zniesienia bariery między marzeniema rzeczywistością, odwoływania się do irracjonalnych dyspo-zycji człowieka, pozwalających na odbiór przekazów ze świa-ta należącego równocześnie do rzeczywistości subiektywneji obiektywnej, czyli do nadrzeczywistości: surrealite. Bretongłosił możliwość przeobrażenia zarówno sztuki, zwłaszcza lite-ratury i malarstwa, jak życia; proponował swoistą filozofiężycia, kojarzoną początkowo z ideą rewolucji społecznej. Wlatach 1925 - 1933 był członkiem Francuskiej Partii Komuni-stycznej. Surrealizm miał stać się metodą wyzwolenia psy-chicznego, kompromitowania absurdów „starego porządku";miał tworzyć warunki dla swobodnego przejawiania się wyo-braźni człowieka i dać mu szanse pełnej ekspresji, eksponująctakie wartości, jak wolność, wyobraźnia, miłość.

Wśród wszystkich form ludzkiej działalności i ludzkiej wy-powiedzi surrealizmu wysuwał na plan pierwszy sztukę roz-szerzającą granice poznania i opartą na niezwykłych skojarze-niach, na nowych kategoriach piękna, takich jak absurdalność

110 André Breton

czy cudowność. Grupa Bretona założyła Bureau de RecherchesSurrealistes, którego organem było pismo „La Revolution Sur-realiste".

Ważniejsze utwory: Les pas perdus, 1924; Manifeste du sur-realisme, 1924; La révolution d'abord et toujours, 1925; Legi-time defense, 1926; Nadja, 1928; Le surrealisme et la peiniure,1928; L'immaculee conception (z Paulem Eluardem), 1930; Se-cond Manijeste du surréalisme, 1930; Les vases communi-cants, 1932; Point du jour, 1934; Qu'est-ce ąue le surrealisme?,1934; Position politique du surrealisme, 1935; Du temps ąueles surrealistes avaient raison, 1935; Situation Surrealiste del'objett 1935; L'amour fou, 1937; Mexique, 1939; Anthologie del'humor noir, 1940; Situation du surrealisme entre les deuxguerres, 1942; Prolegomenes d un troisieme Manifeste du sur-realisme, ou non, 1952; Du surrealisme en ses oeuvres vives,1953; La cle des champs, 1953; L'art magique, 1957.

W języku polskim ukazała się pozycja: André Breton, PaulEluard, Uwagi o poezji, Chełm Lubelski 1939, Mała Bibliote-ka Kameny. Obszerny wybór pism Bretona oraz prace i utwo-ry innych przedstawicieli surrealizmu znajdują się w tomieSurrealizm, Teoria i praktyka literacka. Antologia, teksty wy-brał i przełożył Adam Ważyk, Warszawa 1973. Zob. także Kry-styna Janicka, Światopogląd surrealizmu, Warszawa 1969, orazSurrealizm, Warszawa 1973.

Prezentujemy pierwszy Manifest surrealizmu Bretona, opu-blikowany w przekładzie polskim w „Twórczości", nr 2, 1969,s. 72 - 96.

Manifest surrealizmu

Manifest surrealizmu (1924) to tekst dziś już klasycznyi prosty lub też — jeśli kto woli — uklasycznionyi uproszczony przez historię. Tłumacząc go, dziwiłemsię niejednokrotnie, jakim sposobem utwór ten mógłkiedyś działać tak eksplozywnie; do tego stopnia oczy-wiste wydają się z półwiecznej perspektywy niektóre

Manifest surrealizmu 111

jego myśli (jak np. obrona psychoanalizy); do tegostopnia — banalne pewne jego obrazy, które w oczachsamego autora uchodziły za szczyt śmiałości. Większośćich zdążyła mianowicie wejść już w krwiobieg kultu-ry; większość, choć nie wszystkie. Do tych, które pozo-stały po dziś dzień paradoksami, zaliczam sławetne „pi-sanie automatyczne", dokonujące się poza kontrolą roz-sądku. Brak tej kontroli daje — zdaniem Bretona —okazję do nieoczekiwanych, wynikłych z podświado-mości, spięć obrazowych. Oczywiście, powstaje pyta-nie, dlaczego poprzestać na rozbiciu tradycjonalnegoobrazu, a nie posunąć się dalej: nie rozbić tradycjonal-nego zdania czy słowa; dlaczego nie uprawiać bełkotu.Jest to jednak granica, której Breton nigdy nie prze-kracza: jego teksty łączą werwę szaleńca z dostojeń-stwem klasyka.

Tak czy owak faktem jest, że tekst, który niniejszymudostępniamy polskiemu czytelnikowi, stanowi prze-łom w dziejach kultury. Nie ma dziś, śmiem rzec, wy-bitnego utworu artystycznego, który by w jakiś spo-sób nie był od niego zależny. Sądzę, że jest to wystar-czający tytuł do jego nieśmiertelności.

Artur Sandauer

Tak długo trwa wiara w życie, w to, co życie — ży-cie realne, rzecz jasna — ma w sobie najbardziejznikomego, aż wiara ta w końcu się gubi. Człowiek, ówmarzyciel ostateczny, coraz bardziej zniechęcony swądolą, robi z trudem przegląd rzeczy, z których wypa-dło mu czynić użytek. Wszedł w ich posiadanie przezniedbalstwo lub przez wysiłek, przeważnie przez wy-siłek, jako że zgodził się pracować, w każdym razie niepowstydził się spróbować swego szczęścia (tego, co na-

112 Andre Breton

zywa swym szczęściem!). Wielka skromność przypadamu teraz w udziale: wie, ile kobiet miał, w jak pocie-sznych awanturach się kompromitował; dostatek czybieda — wszystko to furda, pod tym względem przy-pomina nowo narodzone dziecię, co się zaś spokoju su-mienia tyczy, przypuszczam, że się z łatwością bez nie-go obywa. Jeśli zachował choć trochę rozsądku, jedy-ne, co mu zostaje, to zwrócić oczy w stronę dzieciń-stwa, które — mniej lub bardziej zmasakrowane przezwysiłki poskramiaczy — zachowuje dlań wciąż jesz-cze wiele uroku. Tam — brak jakichkolwiek znanychrygorów otwiera przed nim perspektywę wielu żywo-tów równoczesnych. Przywiązuje się do tego złudzenia;wszystko jest dostępne natychmiast i bez kresu. Corano dzieci wychodzą bez strachu. Wszystko jest blis-kie, najnędzniejsze warunki materialne są znakomite.Lasy są białe lub czarne, nigdy spać nie pójdziemy.

Prawda, nie można posuwać się tak daleko, nie o sa-mą odległość tu chodzi. Niebezpieczeństwa się piętrzą,człek daje za wygraną, wycofuje się stopniowo z tere-nów do zdobycia. Owej wyobraźni, która nie znała gra-nic, pozwoli odtąd działać tylko w kręgu dowolnie poj-mowanej użyteczności. Niedługo jednak godzi się onana tę drugorzędną rolę i na ogół, około dwudziestegoroku życia, woli pozostawić człowieka jego mroczne-mu losowi.

Niech no spróbuje teraz, z tej czy innej okazji, czu-jąc, że wymykają mu się jedna po drugiej wszelkie ra-cje istnienia, że stał się niezdolny, by stanąć na wy-sokości jakiegoś zadania wyjątkowego, jak miłość cho-ciażby, niech no spróbuje odnaleźć siebie — klapa!Ciałem i duszą dostał się w jarzmo tyrańskich konie-czności praktycznych, których nie wolno mu tracić

Manifest surrealizmu 113

z oczu. Jego gestom braknie odtąd formatu, jego my-ślom — rozmachu. Z wszystkiego, co mu się przytrafialub przytrafić może, dostrzegać będzie odtąd tylko to,co łączy dane wydarzenie z szeregiem wydarzeń po-dobnych, wydarzeń, w których nie uczestniczył, wy-darzeń chybionych. Co tu dużo gadać, sądzić o nichbędzie na podstawie jednego z nich, bardziej pociesza-jącego w swych skutkach niż inne. Za żadną cenę niedojrzy w nim swego wybawienia.

Co wielbię w tobie, kochana wyobraźni, to twojąniezdolność do wybaczania.

Tylko słowo ,,swoboda" może mnie jeszcze wprawićw zachwyt; tylko ono może podsycać, bez końca, staryludzki fanatyzm. Odpowiada bez wątpienia mym naj-bardziej uzasadnionym aspiracjom. Obok tylu niesz-część, które dziedzicznie na nas spadają, pozostaje nam,trzeba przyznać, maksymalna swoboda ducha. Tylkood nas zależy, by nie zrobić z niej złego użytku. Uczy-nić z wyobraźni niewolnicę — nawet za cenę ocaleniatego, co się wulgarnie określa jako szczęście — touchylać się najwyższemu trybunałowi, jaki w nas za-siada. Tylko wyobraźnia mówi mi o tym, co być może,i już to wystarczy, by złagodzić nieco straszliwe jejograniczenia; wystarczy, by się jej oddać bez obawyprzed błędem (jak gdyby można było błądzić bardziej).W jakim punkcie staje się ona groźna i gdzie kończysię bezpieczeństwo ducha? Czy możliwość błędu niestanowi dla ducha szansy ocalenia?

Pozostaje obłęd, ,,obłęd, który się zamyka w do-mach wariatów", jak ktoś słusznie zauważył. Ten czytamten... W istocie, każdy wie, że możliwość więzieniaobłąkanych zawdzięczamy paru czynnościom niezbytprawomocnym i że, gdyby nie te czynności, ich swo-

8 — Antologia...

114 André Breton

bodą czy raczej to, co z tej swobody dostrzegamy, niemogłoby ulec zagrożeniu. Że padają oni w pewnej mie-rze ofiarą własnej wyobraźni, pierwszy to przyznam —w tym sensie, że skłania ich ona do przekraczania pe-wnych zasad, których naruszenie stanowi groźbę dlagatunku, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Ale głę-boka ich obojętność zarówno wobec krytycznych uwag,jak i wobec rozmaitych kar, które się im wymierza,każe przypuszczać, że cenią obłęd swój dość wysoko,by móc znieść fakt swego w nim odosobnienia. I wrzeczywistości, iluzje, halucynacje itp. stanowią nie-bagatelne źródło rozkoszy. Dają one pokarm zmysło-wości najbardziej statecznej i wiem, że przez niejedenwieczór mógłbym obłaskawiać tę śliczną łapuchnę, któ-ra na ostatnich stronicach Inteligencji Taine'a dopusz-cza się wymyślnych figlików1. Wyznania wariatów —mógłbym je prowokować przez całe życie. Są to lu-dzie skrupulatnej uczciwości, których niewinność dasię jedynie porównać z moją. Szaleńców trzeba było,by ruszyć z Kolumbem na odkrycie Ameryki. I pa-trzcie, jak szaleństwo to wcieliło się i trwa.

Przenigdy lęk przed obłędem nie zmusi nas do zwi-nięcia sztandaru wyobraźni.

Należy postawić pod pręgierz — po materialistycz-nej — postawę realistyczną. Ta pierwsza — o wielebardziej poetycka — zakłada u człowieka potworną,co prawda, pychę, ale nie powtórny i głębszy upadek.Trzeba w niej widzieć przede wszystkim słuszną reak-cję na niektóre komiczne tendencje spirytualizmu.Wreszcie, da się ona pogodzić z pewną powagą ducha.

Manifest surrealizmu 115

1 ,,Pacjentowi AM — pisze Taine w Intelligence (Paris 1906, s. 397) —przywidziała się dłoń kobieca „biała", smukła, pulchna, o czarującymkształcie..." [przyp. tłum.].

Postawa realistyczna natomiast, wychodząca z po-zytywizmu, od św. Tomasza po Anatola France'a, wy-daje mi się zaprzeczeniem wszelkiej górności, intelek-tualnej i moralnej. Brzydzę się nią jako połączeniemprzeciętności, zawiści i płaskiego zarozumialstwa. Onato daje początek owym śmiesznym książkom, owymobrażającym sztuczydłom. Potęguje się na tereniedziennikarstwa, wypiera naukę i sztukę, stara się schle-biać najniższym gustom: jasność graniczy w niej z idio-tyzmem, pieskie życie. Odbija się to na pracy najwy-bitniejszych umysłów, które — w ślad za innymi —przyjmują zasadę najmniejszego wysiłku. Grotesko-wym skutkiem tego stanu rzeczy jest mnogość powieś-ci. Każdy pcha się ze swoją „obserwacyjką". Czującpotrzebę oczyszczenia, p. Paul Valéry proponował nie-dawno, by wydać antologię, zawierającą możliwie jaknajwiększą ilość początków powieściowych, po którychniedorzeczności wiele sobie obiecywał. Najznakomit-szych autorów wzięto by tu pod uwagę. Pomysł takiprzynosi niewątpliwie zaszczyt Paulowi Valéry, któryjeszcze onegdaj, mówiąc o powieści, zapewniał mnie,że co do niego — nigdy nie zgodzi.się napisać: ,,Mar-kiza wyszła o piątej". Ba! Ale czy dotrzymał słowa?

Jeżeli powieści uciekają się niemal wyłącznie do te-go stylu sprawozdawczego, którego przykład stanowipowyższe zdanie, to dlatego, że ambicja ich autorównie sięga, rzec trzeba, zbyt wysoko. Charakter okoli-cznościowy, niepotrzebnie drobiazgowy, każdej z ichinformacyj każe mi przypuszczać, że bawią się moimkosztem. Nie oszczędzają mi żadnego z wahań bohate-ra: czy ma być blondynem, jak go nazwać, czy spotka-my go latem? Wszystkie te pytania rozstrzygają razna zawsze, na chybił-trafił; jedyne, co pozostaje w

116 André Breton

mojej kompetencji, to zamknąć książkę, co też nieomieszkuję uczynić w okolicach pierwszej stronicy.A opisy! Nic nie dorówna ich nicości! Są to serie ry-suneczków z wypisów, autor poczyna sobie coraz śmie-lej, korzysta ze sposobności, by mi podsuwać swe po-cztówki, szuka mej zgody na temat komunałów:

„Pokój, do którego wprowadzono młodzieńca, wy-tapetowany był żółtym papierem. W oknach wazonikiz geranium i muślinowe firanki. Wszystko to oświe-tlone krwawo zachodzącym słońcem. W pokoju nie by-ło nic szczególnego. Meble z żółtego drzewa były wszy-stkie bardzo stare. Kanapa z wygiętym oparciem, owal-ny stół naprzeciw kanapy, toaleta i lustro między okna-mi, krzesła pod ścianami, dwa albo trzy sztychy, przed-stawiające młode Niemki z ptaszkami — oto jak wy-glądało umeblowanie" 2.

Nie chce mi się wierzyć, by umysł ludzki mógłchoćby na chwilę, zajmować się tego rodzaju tema-tami. Ktoś powie, że ta szkolna ilustracja jest tu naswoim miejscu, że autor ma swoją rację, by mnie niązamęczać. Ale i tak traci czas, bo nie wchodzę do jegopokoju. Nie bierze mnie lenistwo czy znudzenie in-nych. O ciągłości życia mam pojęcie zbyt niestałe, byto, co we mnie najlepsze, zestawiać ze swymi chwila-mi depresji czy słabości. Gdy się przestaje czuć, należymilczeć. I proszę mnie zrozumieć: nie oskarżam brakuoryginalności o brak oryginalności. Mówię tylko, żenie uwzględniam pustych momentów swego życia i żeuważam za rzecz niegodną człowieka notowanie chwil,które wydają mu się takimi. Ten opis — pozwólcie migo — wraz z tymi innymi — opuścić.

Manifest surrealizmu 117

2 Dostojewśki, zbrodnia i kara.

Hola, jestem przy psychologii, który to przedmiotbudzi moją nieprzepartą wesołość.

Autor dobiera sobie bohatera, a skoro ten jest da-ny, każe mu wędrować przez świat. Cokolwiek by sięstało, postać ta, której akcje i reakcje są doskonaleprzewidywalne, ma sobie za święty obowiązek, by do-tyczące jej rachuby, wydając się zawodne, okazywałysię zarazem niezawodne. Fale życia unoszą ją, toczą,zanurzają; ona pozostaje raz na zawsze uformowana.Zwykła partia szachów, która mało mnie bawi: czło-wiek — kimkolwiek by był — nie jest godnym mnieprzeciwnikiem. Czego znieść nie mogę, to owych ża-łosnych dyskusji nad takim czy innym posunięciem —tam, gdzie nie można ani wygrać, ani przegrać. Jeślizaś gra nie warta świeczki, jeśli wszelka próba, byuzasadnić obiektywnie owo odwoływanie się do psy-chologii, spełza, jak w danym wypadku, na niczym, toczyż nie należałoby raczej abstrahować od tych kate-gorii w ogóle? ,,Rozmaitość jest tak duża, że wszelkierodzaje głosu, wszelkie sposoby chodzenia, kaszlania,siąkania, kichania..." 3. Jeśli w gronie nie ma dwu wi-nogron podobnych, to dlaczego chcecie, bym opisywałjedno przez drugie, przez wszystkie inne, bym czyniłje winogronem jadalnym? Kusi nas nieuleczalna ma-nia, by sprowadzać nieznane do znanego, by klasyfi-kować. Analiza bierze górę nad uczuciem4. Stąd owerozwlekłe wywody, które siłę przekonywającą za-wdzięczają właśnie swej dziwaczności i usiłują zdobyćczytelnika posługując się słownictwem abstrakcyj-nym — dość zresztą niesprecyzowanym. Gdyby ozna-czało to inwazję pojęć ogólnych z filozofii do innych

3 Pascal.4 Barrés, Proust.

118 André Breton

dziedzin, pierwszy bym się z tego cieszył. Ale to tylkofochy; rozmaite wygibasy intelektualne maskują namna wyprzódki myśl ludzką, która szuka siebie — miastchcieć się zadziwić. Wydaje mi się, że każdy czyn za-wiera w sobie — przynajmniej w oczach swego spraw-cy — własne usprawiedliwienie i że ma moc promie-niowania, którą komentarz może tylko osłabić. Sko-mentowany, przestaje on niejako istnieć. Postaci Stend-hala uginają się pod ciężarem ocen autora, ocen mniejlub bardziej trafnych, które nie dorzucają nic do ichchwały. Odnajdujemy je tam, gdzie on je gubi.

Wciąż jeszcze żyjemy pod władzą logiki — oto doczego, rzecz jasna, zmierzam. Ale jej metody dadzą siędziś zastosować jedynie do zagadnień drugorzędnych.Racjonalizm absolutny, wciąż jeszcze obowiązujący,pozwala brać pod uwagę wyłącznie te fakty, które pod-legają bezpośredniemu doświadczeniu. Natomiast osta-tecznych celów logiki nie potrafimy określić. Nie po-trzeba dodawać, że zasięg doświadczenia uległ ostatniowyraźnym ograniczeniom. Porusza się ono w klatce, zktórej coraz trudniej je wydobyć. I ono też służy bez-pośredniej użyteczności, i jego strzeże zdrowy rozsą-dek. Pod pozorem cywilizacji, pod pretekstem postępuudało się wygnać z umysłu wszystko, co można by —błędnie czy trafnie — określić jako przesąd czy jakochimerę, udało się potępić wszelki sposób szukaniaprawdy, który odbiega od normy. Największym, napozór, przypadkiem było wydobycie na jaw całej —i to, moim zdaniem, najważniejszej — dziedziny du-cha, którą dotychczas bagatelizowano. Zawdzięczamyto odkryciom Freuda. Dzięki nim zarysowuje się na-reszcie prąd kulturalny, który pozwoli umysłowi ba-dawczemu posunąć się w swych dociekaniach dalej -•

Manifest surrealizmu 119

w poczuciu, że dotychczasowe sumaryczne spojrzeniena rzeczywistość przestało go zadowalać. Wyobraźniaznajduje się — kto wie? — w przededniu odzyskaniaswych praw. Jeżeli w głębiach naszego ducha kryją siędziwne siły, zdolne spotęgować siły powierzchni alboteż stoczyć z nimi zwycięską walkę, to jesteśmy wnajwyższym stopniu zainteresowani w tym, by je poj-mać — najpierw pojmać, by później poddać, jeśli zaj-dzie tego potrzeba, kontroli rozumu. Zyskać na tymmogą nawet analitycy. Ale warto także podkreślić, żeprzy realizacji tego przedsięwzięcia żaden sposób po-stępowania nie jest a priori wskazany, że jest to —przynajmniej na razie — tyleż sprawa poetów, co nau-kowców, i że powodzenie nie zależy tu bynajmniej oddróg — mniej lub bardziej zawiłych, które się obierze.

Nie bez kozery krytyka Freuda dotyczy snu. Jest wistocie rzeczą niepojętą, że dziedziną życia psychicz-nego, tak rozległą (zważywszy, że od narodzin do zgo-nu myśl ludzka nie zdradza przerwy w swej ciągłości,że więc suma chwil prześnionych nie jest w sensie cza-sowym mniejsza od sumy chwil przeżytych rzeczy-wiście, czyli — mówiąc ostrożniej — na jawie), takmało się dotąd interesowano. Zawsze mnie dziwiła nie-zwykła różnica znaczenia, jakie normalny obserwatorzwykł przypisywać wydarzeniom snu i jawy. Bo teżczuwający jest przede wszystkim igraszką własnej pa-mięci, która w stanie normalnym lubi ukazywać muprzygody senne w postaci osłabionej, pozbawiać jepraktycznej wagi, nawiązując jako do jedynej deter-minanty do chwili jawy, którą parę godzin temu opuś-cił: do tej nadziei, do tamtego kłopotu. Sądzi, że kon-tynuuje w ten sposób coś, co warte kontynuacji. Ma-rzenie senne zostaje w ten sposób ujęte w nawias —

120 André Breton

jak noc sama; i podobnie jak ona nie bywa najlepszymdoradcą. Szczególny stan rzeczy, który nasuwa paręuwag:

1) W granicach swego działania (niech będzie „dzia-łania") sen jest ciągły i nosi ślady wewnętrznej orga-nizacji. Tylko pamięć rości sobie prawa, by dokonywaćw nim cięć, ignorować jego spojenia i serwować nam— zamiast Snu — serię snów. Podobnie zresztą mamyw każdej chwili do czynienia z serią rzeczywistości,których koordynacja jest sprawą dowolną5. Wartowszelako zauważyć, że nic nie pozwala przypuszczać,jakoby elementy składowe snu były bardziej chao-tyczne. Szkoda, że muszę mówić o tym w sposób, któ-ry w zasadzie przeczy istocie snu. Gdzież ci logicy, cifilozofowie śpiący? Chciałbym spać, by oddać się śpią-cym, jak oddaję się teraz tym, którzy mnie z otwar-tymi oczyma czytają; chciałbym, by w tej materiiświadomy rytm mej myśli przestał górować. Mój senz ostatniej nocy kontynuuje może — kto wie? — sennocy poprzedzającej i znajdzie ciąg dalszy w nocy na-stępnej — z nieubłaganą ścisłością. To bardzo możli-liwe, jak powiadają. A że nie jest bynajmniej dowie-dzione, jakoby „rzeczywistość", która mnie teraz po-chłania, zachowywała swe prawa w czasie snu i niepadała w niepamięć, dlaczegóż — pytam — nie przypisaćsnom tego, czego odmawiam niekiedy rzeczywistości, tejpewności swego istnienia, której — póki trwa — nie po-

5 Należy uwzględniać również grubość snu. Na ogół pamiętamyzeń to tylko, co mieści się w jego górnych warstwach. Co mnie jed-nak najbardziej w nim pociąga, to wszystko to, co ginie z chwiląprzebudzenia i co nie wywodzi się z wydarzeń dnia poprzedniego:ciemne liście, idiotyczne konary. Podobnie i w ,,rzeczywistości" naj-bardziej lubię — spadać.

Manifest surrealizmu 121

daję przecie w wątpliwość? Dlaczegóż nie miałbym obie-cywać sobie po wskaźnikach snu więcej niż po cią-głym wzroście świadomości? Czy nie można się posłu-giwać snem przy rozwiązywaniu podstawowych proble-mów bytu? Czy problemy te przedstawiają się w obuwypadkach tak samo i czy we śnie w ogóle istnieją?Czy sen jest mniej groźny w skutkach niż jawa? Sta-rzeję się i kto wie, czy bardziej niż rzeczywistość, któ-rej się poddaję, przyczyną nie jest sen lub raczej mojaobojętność wobec snu.

2) Raz jeszcze wracam do zagadnienia jawy, którąuważać muszę za zjawisko nakładania się. Nie dośćbowiem na tym, że w stanie tym umysł zdradza dziw-ne skłonności do dezorientacji (stąd omyłki i przeję-zyczenia, których sekrety zaczynamy przenikać), ale,eo więcej, wydaje się, jakoby — funkcjonując normal-nie — słuchał on nakazów owej nocy głębokiej, skądsię wywodzi. Przy najlepszej kondycji równowaga je-go jest względna. Nie ma odwagi, by się wypowiadać,jeśli zaś to czyni, poprzestaje na stwierdzeniu, że taoto myśl czy tamta kobieta robią na nim wrażenie. Ja-kie wrażenie — nie umie określić; daje w ten sposóbwyraz swym gustom osobistym — i tyle. Ta myśl,tamta kobieta wzruszają go, skłaniają do mniejszej su-rowości. Oddzielają go jakby od ośrodka, w którymbył rozpuszczony, i osadzają w niebie — jako pięknyosad, którym być może, którym jest. W braku lakupowołuje się na przypadek, najciemniejsze z bóstw,które czyni odpowiedzialnym za wszystkie swe sza-leństwa. Kto powie jednak, czy kąt, pod którym myśltę ujmuje, czy upodobanie, które budzą w nim oczytej kobiety, nie mają swych przyczyn właśnie we śnie,czy on to nie podszeptuje mu rozwiązań, które z wła-

122 André Breton

snej winy zagubił? Gdyby je odnalazł, do czegóż był-by zdolny? Chciałbym zwrócić mu klucze od tych ko-rytarzy.

3) Umysł śniącego znajduje w tym, co śni, pełną sa-tysfakcję. Problem możliwości nie budzi już w nim lę-ku. Morduj, leć prędzej, kochaj dowoli. Jeśli umie-rasz, masz pewność zmartwychwstania. Daj się pro-wadzić, wydarzenia nie cierpią zwłoki. Nie masz imie-nia. Wszystko jest bezmiernie łatwe.

Jaka racja — pytam — racja o ileż głębsza od in-nych, nadaje snom ów przebieg niewymuszony, każebez zastrzeżeń przyjmować przygody, które — w chwili,gdy piszę — poraziłyby mnie swą niezwykłością? Ajednak — oczom swym i uszom nie wierzę — ten pię-kny dzień nastał, to zwierzę przemówiło.

Jeśli chwila obudzenia jest tak ciężka, jeśli tamtenurok pryska zbyt nagle, to czyż nie dzieje się tak dla-tego, że trzeba płacić i że nasze wyobrażenie o odpła-cie jesst zbyt ubogie?

4) Z chwilą, gdy poddamy sen badaniom systema-tycznym i gdy — przy pomocy środków jeszcze nieustalonych — potrafimy zdać sprawę z jego całokształ-tu (wymagać to będzie ćwiczenia pamięci przez całepokolenia; już teraz zanotujmy jednak to, co się rzucaw oczy), gdy krzywa jego zyska niebywały przebiegi rozmach, wszelkie rzekomo tajemnice ustąpią miej-sca — należy się spodziewać — jednej wielkiej Taje-mnicy. Wierzę, że dwa te — tak na pozór sprzeczne —stany, jak sen i jawa, stopią się kiedyś w rzeczywistośćabsolutną, czy — jeśli kto woli — w nadrzeczywistość.Idę na jej zdobycie — pewien, że nie dojdę, lecz zbytmało zaniepokojony perspektywą własnej śmierci, bynie brać po trosze pod uwagę rozkoszy tego posiadania.

Manifest surrealizmu 123

Saint-Pol-Roux — mówią — kazał codziennie, zasy-piając, umieszczać na drzwiach swego zameczku wCamaret tabliczkę z napisem: POETA PRACUJE.

Wiele można by na ten temat powiedzieć. Tu —chciałem tylko mimochodem zatrącić o przedmiot, któ-ry sam w sobie wymaga długiego wywodu i o wielewiększej ścisłości; wrócę doń jeszcze. Na razie pragnęnapiętnować ową nienawiść do cudowności, jaką ży-wią niektórzy, i śmieszność, w jakiej usiłują ją po-grążyć. Ustalmy: cudowność jest zawsze piękna, wszel-ka cudowność jest piękna, ba! tylko cudowność jestpiękna.

Tylko ona zapłodnić może drugorzędne gatunki lite-rackie, jak np. powieść, i w ogóle wszystko, co opierasię na anegdocie. Najdoskonalszym przykładem jesttu książka Lewisa Mnich. Wiew cudowności przenikają na wskroś. Gotowość głównych jej bohaterów dopostępków o niebywałej wzniosłości czujemy od pier-wszej chwili, nim autor zdążył ich jeszcze wyzwolićz pęt czasu. Ożywia je pasja wieczności, która nadajeniezapomniany wyraz męczarniom ich i moim. Chcępowiedzieć przez to, że od pierwszej do ostatniej stro-ny książka ta najniewinniej gloryfikuje wszystko, cowznosi ducha nad ziemię i że, jeśli oczyścić ją z małoznaczącej, zgodnej z ówczesną modą, fabuły, stanowiona wzór trafności i czystego monumentalizmu 6. Nikt— śmiem rzec — nie zrobił tego lepiej; zwłaszcza po-stać Matyldy jest najbardziej wzruszającym tworem,na jaki stać w tej przenośnej dziedzinie literaturę.Jest to nie tyle postać, co bezustanna pokusa. Czym-że zresztą, jeśli nie pokusą, może być postać powieś-

6 Co budzi podziw w fantastyce, to to, że fantastyka z niej znika,a pozostaje tylko rzeczywistość.

124 André Breton

ciowa? Ta — jest nią w najwyższym stopniu. „Nicniemożliwego dla śmiałków" — powiedzenie to spraw-dza się tu jak najdosłowniej. Zjawy odgrywają rolęlogiczną; próżno krytycyzm usiłowałby wiarygodnośćich podważyć. Podobnie przekonywająco przedstawio-ne jest ukaranie Ambrosia; wbrew oporom przyjmu-jemy w końcu rozwiązanie to jako naturalne.

Dobór tej egzemplifikacji mógłby uważać kto za do-wolny. Do cudowności uciekają się przecie i literatu-ry północne czy wschodnie — nie mówiąc już o ściślereligijnych literaturach wszech języków. Przykładyjednakowoż, które mógłbym stąd czerpać, mają to dosiebie, że przeznaczone są dla dzieci. Wcześnie pozba-wione kontaktu z cudownością, nie mają one późniejdość prostoty, by rozkoszować się Jaszczurem. Osobydorosłe uważają, że gustować w baśni, choćby najbar-dziej urzekającej, uwłaczałoby ich godności; nie zaw-sze zresztą — przyznaję — odpowiadają one ich wie-kowi. Pajęczyna ślicznych nieprawdopodobieństw win-na — w miarę jak człek posuwa się w latach — zys-kiwać na subtelności i nie doczekaliśmy się jeszcze te-go rodzaju pająków... Ale zasadniczo nasze potrzebyduchowe pozostają te same. Strach, pociąg do niezwy-kłości, gra przypadku, rozmiłowanie w przepychu —struny te można trącać wciąż na nowo. I dorosłymmożna pleść bajki o migdałach — prawie niebieskich...

Cudowność nie zawsze jest ta sama. Każdorazowyjej rodzaj wynika z pewnego objawienia ogólniejsze-go, dostępnego nam jedynie w szczegółach. W roman-tycznych ruinach, we współczesnym manekinie czy wjakimkolwiek innym symbolu, który przez czas jakiśprzemawia do wrażliwości, we wszystkich tych god-nych śmiechu postaciach wyraża się nieuchronny nie-

Manifest surrealizmu 125

pokój ludzki. Toteż przywiązuję do nich wagę i uwa-żam je za nieodzowne składniki arcydzieł, boleśniejniż inne nimi dotkniętych. Obsesja szubienic u Villo-na, meandrów u Racine'a czy dywanów u Baudelaire'a— wszystko to pokrywa się ze swoistym zaćmieniemsmaku, które bynajmniej mnie nie przeraża — mnie,dla którego smak to rodzaj tłustej plamy. Gdyby wy-padło mi żyć w 1820 r., upajałbym się „krwawą mni-szką", nurzał w owym podstępnym i wytartym „Uda-wajmy", które parodiuje Cuisin, i opiewał w przesad-nych metaforach fazy „srebrzystej Luny". Na razie roimi się zamek — niekoniecznie „do połowy zburzony".Jest on moją własnością, leży w sielskiej okolicy, tuż podParyżem. Ma moc przybudówek, a co do wnętrza — od-nowiono je tak okropnie, że nie pozostawia pod względemkomfortu nic do życzenia. Pod ocienioną bramą czekająsamochody. Kilku przyjaciół przebywa tu na stałe.Właśnie odjeżdża Louis Aragon; ledwo zdążył się ukło-nić. Philippe Soupault wstaje z gwiazdami, a PaulEluard, wielki Eluard, jeszcze nie przyjechał. RobertDesnos i Roger Vitrac odcyfrowują w parku staryedykt o pojedynkach. Jest Georges Auric i Jean Paul-han; jest i Max Morise, wioślarz znamienity, i Benja-min Péret, mistrz równań ptasich. Dalej Joseph Del-teil, Jean Carrice i Georges Limbour, i Georges Lim-bour (cała ich kupa, tych Georges'ow Limbour). Da-lej Marcel Noll. Oto T. Fraenkel, który daje znaki ba-lonem na uwięzi, Georges Malkine, Antonin Artaud,Francis Gérard, Pierre Naville, J. A. Boiffard, wresz-cie Jacques Baron z bratem, obaj piękni i serdeczni,wreszcie moc ślicznych, słowo daję, kobiet. Czegóż ma-ją sobie odmawiać ci młodzi ludzie? Ich życzenia sądla mego bogactwa rozkazem. Francis Picabia nas od-

126 André Breton

wiedza, w ubiegłym tygodniu gościliśmy w galeriizwierciadlanej niejakiego Marcela Duchampa, któregonikt jeszcze nie znał. Picasso jest w okolicy na łowach.Duch demoralizacji zadomowił się w zamku, on to do-minuje w naszych wzajemnych stosunkach. Ale drzwistoją zawsze otworem i nie zaczynamy, jak się do-myślacie, od „wymiany grzeczności". Zresztą miejscajest sporo, nie widujemy się często. A w końcu, czyżto nie jest najważniejsze, że jesteśmy panami siebie,panami kobiet, no i miłości?

Powiedzą, że to poetyckie zmyślenie, będą rozpo-wiadać, że mieszkam przy ul. Fontainebleau i że bu-jać to my, a nie nas. Hm! Ale skąd ta pewność, żezamek, w którym ich goszczę, jest tylko fikcją? A gdy-by jednak istniał! Moi goście mogą za to poręczyć;ich kaprys to świetlista droga, która tam wiedzie. Ży-jemy naprawdę wedle własnego widzimisię, ilekroćtara przebywamy. I jakże byśmy mogli krępować sięnawzajem — my, tak chronieni przed wszelką gonitwąuczuć, my, czekający na rozdrożu wszech przygód?

Człowiek strzela i człowiek kule nosi. Od niego je-dynie zależy, by wykorzystać w pełni swe możliwości,czyli by doprowadzić coraz bardziej rozbestwioną zgra-ję swych żądz do całkowitego bezhołowia. Uczy nastego poezja. Ona to daje pełne zadośćuczynienie zautrapienia, które znosimy. Może też odgrywać rolęporządkującą, jeżeli tylko komu — pod wpływemmniej dotkliwego od innych zawodu — przyjdzie dogłowy brać ją na serio. Oby nadszedł czas, gdy położykres władzy pieniądza i podzieli się z ziemią chlebemniebios. Będą jeszcze zebrania pod gołym niebem i in-ne ruchy, w których ani myśleliście uczestniczyć.Adieu — niedorzeczne selekcje, otchłanne marzenia,

Manifest surrealizmu 127

konkurencje, godziny wyczekiwania, mijanie miesię-cy, sztuczny porządek w głowie, śliskie schody, nad-miar wolnego czasu. Zróbcie tylko mały wysiłek, bystosować poezję w praktyce. Czyż nie spada na nasobowiązek — na nas, którzy nią żyjemy już dzisiaj —by zapewnić tryumf temu, co uważamy za najdosko-nalszy stan naszej świadomości?

Mniejsza o to, że istnieje pewna dysproporcja mię-dzy tą mową obrończą a poniższą egzemplifikacją.Chodziło mi o to, by dotrzeć do źródeł poezji, co wię-cej, by tam pozostać. Nie twierdzę, jakoby mi się toudało. Wielkiego trzeba zadufania, by się osiedlić wtych odległych regionach, gdzie wszystko dzieje się napozór tak źle; jeszcze większego, by chcieć tam kogośdoprowadzić. Co więcej, nigdy się nie ma pewności,że się jest tam na stałe. Jeżeli już koniecznie chce siębudzić wstręt w sobie, można równie dobrze osiedlićsię gdzie indziej. W każdym razie jesteśmy w posia-daniu drogowskazu, który prowadzi do tych krajów;samo dotarcie — to już teraz kwestia wytrzymałości.

Metoda jest mniej więcej znana. Próbowałem w stu-dium nad przypadkiem Roberta Desnos opowiedzieć,jak to zdarzyło mi się „skupić uwagę na pewnychmniej lub bardziej urwanych — zdaniach, które —bez wyraźnej przyczyny, w pełnej samotności, tużprzed zaśnięciem — nawiedzają naszą świadomość".Rzuciłem się wówczas — bez najmniejszej szansy po-wodzenia — w przygodę poetycką. Dążenia moje byłyte same, co dzisiaj — z tą różnicą, że wierzyłem wskuteczność pracy twórczej. Miało mnie to chronić odzbędnych kontaktów — kontaktów, które jak najos-trzej potępiałem. Był to rodzaj wstydliwości myśli;coś z tego mi zostało. Pod koniec życia z trudem przyj-

128 André Breton

dzie mi mówić tak, jak się mówi, usprawiedliwić głosswój i skąpą liczbę swych gestów. Za zaletę słowa(zwłaszcza pisanego) uważałem wówczas zdolność skró-towego przedstawiania (jeśli w ogóle da się to zrobić)paru — poetyckich czy innych — faktów, które wyda-wały mi się istotne. Nie inaczej — wyobrażałem so-bie — postępował Rimbaud. Z mozołem godnym lep-szej sprawy kończyłem właśnie swój Lombard, stara-jąc się go w miarę możności urozmaicić i wydobyć jaknajwięcej z jego międzysłowia. Polegało to na tym,że umyślnie ignorowałem pewne działania swej myśli,chcąc je ukryć przed czytelnikiem. Nie tyle o to michodziło, by go nabrać, co — by zaskoczyć. Łudziłemsię, że uda mi się wciągnąć go w swoją grę, na którejzależało mi coraz bardziej. Ukochałem w słowach pu-sty obszar, który je otacza, ich możliwe spięcia z in-nymi — nie wypowiedzianymi. Z tego nastroju wy-wodzi się Czarnolas. Pisałem go przez pół roku, i mo-żecie mi wierzyć, ani na chwilę nie odpocząłem. Cho-dziło o respekt dla siebie, dość, rozumiemy się chyba.Właśnie wtedy kubiści usiłowali narzucić swą pseudo-poezję, która wyskoczyła bezbronna z głowy Picassa.Co do mnie — uważano mnie za nudnego jak flaki zolejem (uważają i nadal). Podejrzewałem, że znajdujęsię na błędnej drodze poetyckiej, ale starałem się, jakmogłem, ocalić swą stawkę, zwalczając liryzm przypomocy recept i definicyj (było to w przeddzień poja-wienia się dadaizmu). Zamierzałem stosować poezję dosztuki reklamowej i głosiłem, że świat skończy się nietyle piękną książką, co piękną reklamą raju i piekła.

W tymże czasie pewien — nie mniej ode mnie nud-ny — jegomość nazwiskiem Pierre Reverdy pisał:

„Obraz to czysty twór myśli.

Manifest surrealizmu 129

Nie może się on narodzić z porównania, lecz z zesta-wienia dwu rzeczywistości — mniej lub bardziej od-ległych.

Im odleglejszy i trafniejszy ich związek, tym obrazsilniejszy, tym większy ma dar wzruszania, tym więcejrzeczywistości poetyckiej..." itd.7

Słowa te — zagadkowe dla laików — dla mnie byłyniezwykle odkrywcze. Głowiłem się nad nimi długo.Obraz pozostawał jednak poza moim zasięgiem. Este-tyka Reverdy'ego, całkowicie zrodzona z praktyki, spra-wiała, że brałem skutki za przyczyny. W rezultacie —trzeba by się wyrzec dotychczasowego sposobu wi-dzenia.

Otóż pewnego wieczoru, przed zaśnięciem, doszłodo mojej świadomości zdanie dość dziwne, wypowie-dziane tak dobitnie, że niepodobna było zmienić wnim ani słowa, ale jakby bezgłośne — zdanie tym dzi-wniejsze, że pozbawione, o ile wiedziałem, związku zwydarzeniami, w których w danej chwili uczestniczy-łem, a tak zarazem natarczywe, że dosłownie — stu-kało w szyby. Zauważyłem je mimochodem i jużchciałem je pominąć, gdy zastanowił mnie organicz-ny jego charakter. Zdanie to było, rzeczywiście, za-skakujące. Nie pamiętam go, niestety, ale było to cośjakby: „Jest człowiek, przecięty oknem na dwoje".Było ono zdecydowanie jednoznaczne, towarzyszyłomu mianowicie mgliste wyobrażenie wzrokowe 8 czło-

7 „Południe—północ", marzec 1918.8 Wyobrażenie wzrokowe, gdybym był malarzem, wyprzedziłoby

zapewne tamto. O tym, że przybrało ono formę słuchową, zadecydo-wały zapewne dotychczasowe moje dyspozycje. Nieraz zdarzało mi sięodtąd skupiać uwagę na tego rodzaju przywidzeniach i wiem, że nieustępują one w wyrazistości słuchowym. Mógłbym z łatwością nakreś-lić ich kontury ołówkiem na papierze. Nie o rysunek tu zresztą cho-

9 — Antologia...

130 André Breton

wieka, który idzie przepołowiony przez prostopadłedo osi ciała okno. Nie ulega wątpliwości, że chodziłotu o zwykłe wyprostowanie wychylonej za parapetpostaci. Ale zważywszy, że okno wyprostowało sięwraz z nią, zdałem sobie rychło sprawę, że mam przedsobą obraz dość rzadkiego typu, i pomyślałem, jak bygo wcielić do swego arsenału poetyckiego. Ledwoudzieliłem mu tego kredytu, gdy nastąpiła cała seriaobrazów nie mniej zadziwiających. Robiło to wrażeniedowolności tak całkowitej, jakbym utracił kontrolęnad sobą. Myślałem już tylko o tym, jak położyć kresnieustającej kłótni wewnętrznej 9.

Manifest surrealizmu 131

dzi, lecz o kopią. Równie dobrze mógłbym naszkicować drzewo, fale,instrument muzyczny, cokolwiek, czego nie umiałbym w danej chwilichociażby najbardziej ogólnikowo przedstawić. Otworzywszy oczymiałbym mocne wrażenie czegoś nigdy dotąd nie widzianego. By siąo prawdziwości tego, co mówię, przekonać, wystarczy przejrzeć w 36numerze „Luźnych kartek" rysunki Roberta Desnos: Romeo i Julia,Człotoiek zmarły dziś rano itp. Pismo wzięło je za rysunki wariatai opublikowało w całej naiwności jako takie.

9 To objawienie, które mnie nawiedziło, objaśnia Knut Hamsungłodem. Nie myli się, być może. Rzeczywiście, nie jadałem wówczascodziennie. Pewne jest, że symptomy były analogiczne. Opowiada ono tym, jak następuje:

,,Nazajutrz ocknąłem się wcześnie. Było jeszcze ciemno. Oczy mia-łem od dawna otwarte, gdy usłyszałem, jak zegar na górnym piętrzebije piątą. Chciałem usnąć, ale nie mogłem. Byłem całkowicie rozbu-dzony, tysiąc myśli krążyło mi po głowie.

Wtem wpadło mi parę świetnych sformułowań, doskonale nadają-cych się do szkicu czy felietonu. Były to zdania bardzo piękne —zdania, jakich nie zdarzyło mi się dotąd napisać. Powtarzałem jez wolna, słowo po słowie, były znakomite. Wciąż napływały nowe.Wstałem, wziąłem papier i ołówek ze stojącego za łóżkiem stołu.Jakby żyła otworzyła się we mnie, słowo szło za słowem, zajmowałowłaściwe miejsce, przystosowywało się do sytuacji, sceny piętrzyły się,akcja toczyła, repliki rodziły się w mózgu, byłem niezmiernie szczę-śliwy. Myśli nadchodziły tak szybko i płynęły tak obficie, że gubiłemmoc subtelnych szczegółów, których nie zdążyłem zanotować. A jed-nak kwapiłem się, ręka biegła po papierze, nie traciłem ani chwiliZdania wciąż powstawały, pełen byłem swego tematu".

Że zaś zajmowałem się podówczas Freudem i znałemjego metodę badawczą, którą miałem okazję stosowaćpodczas wojny na chorych, więc postanowiłem wymócna sobie to, co lekarz usiłuje wymóc na pacjencie: mo-nolog, wygłoszony możliwie jak najszybciej, nie pod-legły cenzurze ani skrępowany przemilczeniami, mo-nolog, który byłby — najdosłowniej — myślą mówio-ną. Zdawało mi się i zdaje dotychczas — świadczy otym sposób, w jaki wpadłem na zdanie o przepołowio-nym człowieku — że myśl nie jest szybsza od słowai że język, a nawet pióro mogą za nią nadążyć. W ta-kim stanie rzeczy Philippe Soupault, z którym podzie-liłem się swym odkryciem, oraz ja postanowiliśmy za-smarować ile się da papieru, pełni chwalebnej pogardydla literackiej wartości tego przedsięwzięcia. Resztydokonała — łatwość. Pod koniec pierwszego dnia mo-gliśmy przeczytać sobie z pięćdziesiąt uzyskanych wten sposób stronic i porównać wyniki. Z grubsza —teksty Soupaulta i moje były zadziwiająco podobne.W obu wypadkach te same niedostatki kompozycji,pewne niedociągnięcia, ale za to — wrażenie werwynadzwyczajnej, wiele uczucia, duży wybór obrazówtak wyszukanych, że na zimno nie bylibyśmy w staniewymyślić ani jednego, wreszcie — tu i ówdzie — ja-kieś sformułowania błazeńskie do rozpuku. Jedynaróżnica zdawała się wynikać z odmienności tempera-mentów (mój jest bardziej statyczny) oraz z faktu,że — i tutaj niech mi Soupault daruje nieznaczną kry-tykę — niepotrzebnie rozmieścił tu i ówdzie nad stro-nicą kilka słów o charakterze nagłówków. Muszę munatomiast oddać sprawiedliwość: zawsze, i to jak naj-ostrzej, sprzeciwiał się wszelkim próbom dokonywa-nia przeróbek czy poprawek na ustępach, które mnie

132 André Breton

osobiście wydawały się mniej udane. Miał w tym nie-wątpliwie całkowitą słuszność 10. Jest rzeczywiście nie-zwykle trudno ocenić właściwie składniki takiego tek-stu, ba! przy pierwszej lekturze jest to, śmiem rzec,niemożliwe. Samemu piszącemu wydają się one, napierwsze wejrzenie, równie obce, jak komukolwiek.Stąd naturalna wobec nich podejrzliwość. Co je poetyc-ko natomiast wyróżnia, to wysoki stopień absurdalnoś-ci bezpośredniej, która przy bliższym wejrzeniu oka-zuje się w pełni dopuszczalna i uzasadniona: chodzi ozakomunikowanie pewnej ilości cech i szczegółów, niemniej w końcu obiektywnych niż inne.

Ku czci zmarłego niedawno Guillaume'a Apollinaire^który niejednokrotnie miewał podobne intuicje, choćnigdy nie zdobył się na to, by poświęcić dla nich sweprzeciętne sposobiki literackie, nazwaliśmy, Soupaulti ja, tę metodę bezpośredniego wyrażania się, którąposiedliśmy i w której posiadanie chcieliśmy czymprędzej wprowadzić naszych przyjaciół — surrealiz-mem. Nie ma co, sądzę, wracać do tej sprawy, zwa-żywszy, że rozumienie nasze wzięło górę nad apolli-naire'owskim. Z jeszcze lepszym uzasadnieniem mogli-byśmy skorzystać ze słowa „supernaturalizm", które-go w przedmowie do Cór ognia użył Gérard de Nerval.Wydaje się nam mianowicie, że opanował oh nad po-dziw ducha tej techniki, której — niedoskonałą jesz-cze — literę posiadł, niezdolny zresztą do jakichkol-wiek godnych uwagi teoretycznych jej sformułowań,

10 Coraz mocniej wierzę w nieomylność własnej myśli w odniesie-niu do mnie; jest to aż nazbyt pewne, W tym zapisie myśli, gdziejest się zdanym na łaskę i niełaskę byle przeszkody zewnętrznej, mo-gą jednak powstawać pewne ,,zatory", nie ma co tego ukrywać. Z sa-mej swej istoty myśl jest silna i nie może przyłapać się na omyłce.Oczywiste jej słabości należy kłaść na karb podszeptów z zewnątrz.

Manifest surrealizmu 133

Apollinaire. Oto parę znaczących zdań Nervala na tentemat:

,, Wy tłumaczę panu, drogi Dumas, zjawisko, o któ-rym pan wspomniał. Są, jak pan wie, bajarze, którzyutożsamiają się z tym, co bają. Wie pan, z jakim prze-konaniem opowiadał stary nasz przyjaciel, Nodier, jakto za Rewolucji zdarzyło mu się stracić głowę na gi-lotynie; mówił to tak nieodparcie, że słuchacze zada-wali sobie pytanie, jak udało mu się przykleić ją zpowrotem.

Że zaś był pan na tyle nieostrożny, by przytoczyćjeden z tych sonetów, powstałych w stanie nadnatu-ralnej maligny, jakby powiedział Niemiec, więc pro-szę wysłuchać wszystkich. Znajdzie je pan na końcutomiku. Nie są bynajmniej mniej jasne od metafizykiHegla czy od Upamiętnień Swedenborga i straciłybyzapewne na uroku pod wpływem komentarza, gdybyto było w ogóle możliwe. Proszę mi więc przynajmniejprzyznać zalety formy..."

Byłoby dowodem złej wiary kwestionować nasze pra-wo do posługiwania się wyrazem „surrealizm" w po-danym powyżej specyficznym sensie. Jest rzeczą jas-ną, że przed nami nie zdobyło ono popularności. Dajęwięc niniejszym ostateczną jego definicję:

Surrealizm, rz. m. Czysty automatyzm psychiczny,który ma dać słowny, pisemny lub jakikolwiek'innywyraz rzeczywistym procesom myślowym. Dyktatmyśli poza kontrolą rozumu oraz poza wszelkimi —estetycznymi czy moralnymi — zainteresowaniami.

Encykl. Filoz. Surrealizm wierzy w nadrzędną re-alność pewnego — zaniedbanego dotychczas — typuskojarzeń, we wszechpotęgę marzenia, w bezintere-sowną grę myśli. Chce nieodwołalnie podważyć wszy-

134 André Breton

stkie inne mechanizmy psychiczne i zająć ich miejscejako klucz do zasadniczych problemów bytu. Wyznaw-cami SURREALIZMU ABSOLUTNEGO są pp.: Ara-gon, Baron, Boiffard, Breton, Carrive, Crevel, Delteil,Desnos, Eluard, Gérard, Limbour, Malkine, Morise,Naville, Noll, Péret, Picon, Soupault, Vitrac.

Wydają się oni też, jak na razie, jedyni. Nie możnaby mieć co do tego wątpliwości, gdyby nie pasjonującywypadek Izydora Ducasse'a. I zapewne, jeśli spojrzećpowierzchownie na rezultaty, wielu poetów mogłobyuchodzić za surrealistów — od Dantego oraz — wchwilach przebłysków — Szekspira począwszy. W cią-gu wielu prób, by sprowadzić fenomen, nazywanyprzez, nadużycie geniuszem, do jego formy najprostszej,nie natrafiłem na nic, co by się dało wyjaśnić inaczej.

Noce Younga są surrealistyczne od początku do koń-ca. Niestety, mówi to ksiądz, zły ksiądz, ale jednakksiądz.

Swift jest surrealistą w jadowitości.Sade jest surrealistą w sadyzmie.Chateaubriand jest surrealistą w egzotyce.Constant jest surrealistą w polityce.Hugo jest surrealistą, ilekroć nie jest głupcem.Desbordes-Valmore jest surrealistką w miłości.Bertrand jest surrealistą w przeszłości.Rabbe jest surrealistą w śmierci.Poe jest surrealistą w przygodzie.Baudelaire jest surrealistą w moralności.Rimbaud jest surrealistą w praktyce życiowej i gdzieindziej.Mallarmé jest surrealistą w wyznaniach.Jarry jest surrealistą w absyncie.Nouveau jest surrealistą w pocałunku.

Manifest surrealizmu 135

Saint-Pol-Roux jest surrealistą w symbolice.Fargue jest surrealistą w nastroju.Vaché jest surrealistą we mnie.Reverdy jest surrealistą u siebie.Saint-John-Perse jest surrealistą na odległość.Roussel jest surrealistą w anegdocie.Itd.Podkreślam: byli nimi nie zawsze. Mając pewne za-

łożenia, do których w swej naiwności przywiązywaliwagę, pozostawali głusi na — grzmiący nad burzami,nie milknący i w chwili zgonu — głos surrealistycz-ny, chcieli być czymś więcej niż biernym narzędziemtych wspaniałych kompozycji. Były to instrumentyzbyt czułe i dlatego właśnie dźwięk ich nie zawsze by-wał czysty11.

Ale my, którzy nie dokonujemy w sobie żadnej se-lekcji, którym wystarczy być echem, którzy zadowa-lamy się rolą aparatów odbiorczych i nie mamy złu-dzeń co do wartości swych zapisów, służymy większej,być może, sprawie. Dziękujemy pięknie za ów „talent",który się nam łaskawie przyznaje. Zapytajcie, jeślichcecie, o talent tego metra z platyny, tego lustra,tych drzwi, tych niebios!

Nie mamy talentu, spytajcie Philippe'a Soupaulta:„Przędzalnie anatomiczne i tanie mieszkania dopro-

wadzą najwyższe miasta do ruiny".Rogera Vitraca:„Ledwom się zwrócił do marmur-admirała, gdy ten,11 To samo mógłbym rzec o paru filozofach i malarzach, aby wśród

tych ostatnich przytoczyć — z dawnych — tylko Uccella, z nowszych— tylko Seurata, Gustave'a Moreau, Matisse'a (w Muzyce np.), Derai-na (najczystszego ze wszystkich), Picassa, Braque'a, Duchampa, Pi-cabię (tak długo znakomitego), Chirico, Klee, Man Raya, Maxa Ernstai — ostatnio — André Massona.

136 André Breton

zrobiwszy w tył zwrot, jak koń, który staje dęba przedgwiazdą polarną, wskazał mi na płaszczyźnie swegodwugraniastego kapelusza okolicę, gdzie miałem spę-dzić resztę życia".

Paula Eluarda:,,Stare to dzieje, słynny to poemat: stoję oparty o

mur, uszy mi zielenieją, usta mam zwapniałe".Maxa Morise'a:,,Niedźwiedź jaskiniowy i towarzysz jego — zaskro-

niec, latawiec i jego żona — latawica, Wielki Kanclerzze swą kancelarią, strach na wróble i kum jego —wróbel, probówka i córka jej — igła, kardynał i jegobrat — karnawał, śmieciarz ze swym monoklem, Mis-sisipi ze swym pieskiem, koral i jego garnuszek, Cudi jego Ponbóg — wszystkim im nie pozostaje nic in-nego, jak zniknąć z powierzchni morza".

Josepha Delteiła:„Wierzę, niestety — w niewinność ptaków. I dosyć

mi piórka, by zarykiwać się ze śmiechu".Louis Aragona:,,W przerwie przyjęcia, kiedy gracze gromadzili się

dokoła wazy z płonącym ponczem, spytałem drzewa,czy nosi jeszcze swą czerwToną wstążeczkę".

Mnie wreszcie, który nie potrafiłem się przemóc, bynie nakreślić wężowych, wstrząsających linii tej otoprzedmowy.

Spytajcie Roberta Desnos. Jest on z nas wszystkichnajbliższy rzeczywistości surrealistycznej. W swychnie opublikowanych dotąd utworach 12 oraz w rozlicz-nych eksperymentach, którym się poddawał, uspra-wiedliwił w pełni nadzieje, które pokładam w surre-

12 Nowe Hybrydy, Formalny chaos, Żal za tal.

Manifest surrealizmu 137

alizmie: niejedno zresztą obiecuję sobie jeszcze po nim.Dzisiaj Desnos potrafi, kiedy tylko mu się zechce, prze-mawiać surrealistycznie. Dzięki cudownej sprawności,z jaką słowo nadąża u niego za biegiem myśli, rodzisię dowolna ilość błyskotliwych przemówień, które gi-ną bez śladu — zważywszy, że ma coś ważniejszegodo roboty niż je utrwalać. Czyta w sobie niczym wotwartej ksiądze i nie ruszy palcem, by zatrzymać tekartki, uniesione życiową wichurą.

TAJEMNICE MAGII SURREALISTYCZNEJPISEMNE ZADANIE SURREALISTYCZNE,CZYLI PIERWSZA I OSTATNIA WERSJA

Usadowiwszy się w miejscu możliwie dogodnym dlawewnętrznego skupienia, zaopatrz się w odpowiednieprzybory piśmienne. Przybierz postawę jak najbar-dziej odbiorczą, czyli pasywną. Zapomnij o swymgeniuszu, o talentach — własnych i cudzych. Powiedzsobie raz na zawsze, że literatura to jedno z najbar-dziej beznadziejnych zajęć, które prowadzą do wszy-stkiego. Nie ustaliwszy tematu zacznij pisać — dośćszybko, by nic nie pamiętać i nie doznawać pokus po-wtórnej lektury. Pierwsze zdanie zjawi się samo: takbardzo prawdą jest, że nie ma chwili, by w świado-mości nie bytowało obce zdanie, które szuka uze-wnętrznienia. Dość trudno wypowiedzieć się natomiastna temat następnego: nosić ono będzie ślady zarównodziałalności świadomej, jak i tej drugiej — jeśli przy-jąć, że pierwsze zdanie wymagało minimum uwagi.Mało to powinno cię obchodzić; na tym właśnie pole-ga w znacznej mierze podniecający charakter gry sur-

138 André Breton

realistycznej. Tak czy owak, interpunkcja — mimo żewydaje się równie konieczna, jak węzły na sznurze —przeszkadza niewątpliwie w ciągłości nurtu. Pisz da-lej, jak długo ci się zechce. Zdaj się na nieustającypodszept. Jeżeli — w wyniku popełnionego błędu, błę-du, rzekłby kto, nieuwagi — grozi ci chwila ciszy,urwij bez wahania jakimś zbyt jasnym zdaniem. Posłowie, którego źródło wydaje ci się podejrzane, umieśćjakąkolwiek literę „1" na przykład, tylko „1", i za-czynając od niego wyraz następny, puść znowu wo-dze dowolności.

ABY SIĘ NIE NUDZIĆ W TOWARZYSTWIE

To bardzo trudne. Nie bądź obecny dla nikogo, achwilami, bez widocznego powodu, przerywając swąsurrealistyczną działalność w pełnym toku, powiedzkrzyżując ręce na piersiach: ,,Wszystko jedno, możnazapewne co lepszego robić lub nie robić. Sensu życiaobronić się nie da. O prostoduszności, to, co się dziejewe mnie, jest też nie do wytrzymania!" albo inny —równie oburzający — banał.

ABY WYGŁASZAĆ PRZEMÓWIENIA

Wystaw nazwisko swe w przeddzień wyborów na liś-cie któregokolwiek z krajów, który uzna za stosowneprzystąpić do tego rodzaju deliberacji. Każdy ma da-ne na oratora: barwne przepaski na biodrach, paciorkisłów. Technika surrealistyczna pozwoli ci przyłapaćrozpacz na ubóstwie. Złożysz tyle obietnic, że już sa-mo dotrzymanie jednej z nich — byłoby śmieszne. Na-dasz rekryminacjom całego narodu charakter tak dro-biazgowy i nieistotny, że najbardziej nieubłagani ad-

Manifest surrealizmu 139

wersarze połączą się we wzajemnym pragnieniu prze-kroczenia rubieży. Dopniesz tego, dając się unieść na-wałnicy słów, które to toną we łzach, to grzmią nie-nawiścią. Sam do słabości niezdolny, zagrasz na wszy-stkich słabościach. Będziesz naprawdę wybranym, anajsłodsze białogłowy będą cię miłować miłością nie-ubłaganą.

ABY PISAĆ PSEUDOPOWIESCI

Kimkolwiek jesteś, jeśli ci serce tak każe, spal parębobkowych liści i, nie podsycając tego wątłego płomie-nia, zasiądź do pisania powieści. Technika surrealisty-czna pozwoli ci na to; ustaw tylko strzałkę „pięknonieprzemijające" na słowie „akcja". Oto bohaterowiedość niepewnej konduity: ich imiona to kwestia du-żych liter, a wobec czasowników przechodnich zacho-wują równą swobodę, co zaimek „się" wobec słów„ściemnia" czy „wypogadza". Rządzą nimi niejakoi możesz być pewien, że tam, gdzie zawiedzie cię obser-wacja, refleksja oraz zdolności uogólniające, przypi-sze ci się moc intencji, których — jako żywo — nigdynie miałeś. Tym sposobem osoby te, obdarzone pewnąilością cech fizycznych i psychicznych, a zawdzięcza-jące tobie w gruncie rzeczy tak niewiele, zachowająpewną stałą linię postępowania, o którą nie masz sięco troszczyć. Wyniknie stąd pseudointryga — mniejlub bardziej kunsztowna. Wyniknie stąd niechybniezakończenie — wzruszające lub optymistyczne, któreniewiele cię obchodzi. Twoja pseudopowieść będziedokładną imitacją powieści prawdziwej; będziesz bo-gaty i wszyscy przyznają, że „coś jest w tobie", choćnikt nie będzie wiedział, co właściwie.

Rzecz jasna, że w podobny sposób — pod warun-

140 André Breton

kiem nieznajomości omawianych tekstów — będzieszmógł uprawiać i pseudokrytykę.

ABY SIĘ SPODOBAĆ KOBIECIE NA ULICY

PRZECIW ŚMIERCI

Surrealizm ułatwi ci dostęp do śmierci, która jesttajnym związkiem. Urękawiczy dłoń twoją, wkładającw nią owo P głębokie, od którego zaczyna się słowo„Pamięć". Nie omieszkaj poczynić odpowiednich zapi-sów: co do mnie — chciałbym, by mnie odstawiono nacmentarz w wozie meblowym. Niech przyjaciele moizniszczą do ostatniego wszystkie egzemplarze Dyskur-su na temat Troszki Rzeczywistości.

Dar mówienia otrzymał człowiek po to, by robić zeńużytek surrealistyczny. Co się porozumiewania tyczy,może mniej więcej wyrazić to, o co mu chodzi, i za-pewnić sobie w ten sposób zaspokojenie swych cogrubszych potrzeb. Mówić czy napisać list — nic totrudnego, byleby — czyniąc to — nie stawiał sobie ce-lów nadto wygórowanych i poprzestawał na przyjem-ności gadania. Niech się nie troszczy o słowa następneani o zdanie, którym zakończy, co zaczął. Na naj-prostsze pytanie potrafi odpowiadać z gotowością nie-zwykłą. W braku nabytych „chwytów" może na nie-wielką ilość tematów wygłaszać opinie spontaniczne:

Manifest surrealizmu 141

nie musi „skrobać się w głowę" ani układać sobie co-kolwiek z góry. Któż śmie rzec, że — gdy przejdzie dozagadnień bardziej zawiłych — ów dar improwizacjigo zawiedzie? Nie ma tematu, na który by nie mógł sięwypowiadać — ustnie czy pisemnie — z dużą swadą.Słuchać tego, co mówi, czytać, co napisał — to wy-rzec się owego tajemnego, przedziwnego sukursu.Niech się nie kwapi, by zrozumieć siebie: zrozumie sięi tak. Jeśli w danej chwili jakieś zdanie sprawi munieznaczny zawód, niech się zda na następne, które jeokupi: niech nie wraca doń — uchowaj Boże! — ani gonie poprawia. Tylko utrata rozpędu może go zgubić.Słowa czy grupy słów — z chwilą, gdy po sobie na-stępują — jakoś się trzymają. Nie jego jest rzecządawać pierwszeństwo jednym nad drugimi. Niech liczyna cudowną pomoc: zjawi się niechybnie.

Ten język niepohamowany, który chciałbym uczynićwszechzastosowalnym i który nadaje się — jak sądzę —do wszelkich okoliczności, ten język nie dość, że mnienie zuboża, lecz, przeciwnie, daje mi jasność niebywa-łą — i to w dziedzinie, gdzie się tego najmniej spo-dziewałem. Powiem więcej: uczy mnie. W rzeczywis-tości zdarzało mi się używać na surrealistyczną modłęsłów, których znaczenia zapomniałem. Stwierdzałemex post, że zastosowanie odpowiadało dokładnie ichdefinicji. Można by na tej podstawie przypuszczać, żeczłowiek nie tyle „uczy się", co „przypomina". Przy-swoiłem sobie w ten sposób wiele udanych powiedzeń.Nie mówię już o poetyckim wyczuciu przedmiotów,które — dzięki tysiąckroć nawiązywanym z nimi du-chowym kontaktom — udało mi się uzyskać.

Najlepiej jeszcze nadaje się język surrealistyczny dodialogu. Dwie świadomości stają wobec siebie: jedna

142 André Breton

obnaża się, druga się nią zajmuje, ale jak — zajmuje?Przypuścić, że wchodzi w nią, to — założyć, że mogła-by choć przez chwilę żyć tamtą świadomością, co jestniewiarygodne. I w istocie, uwaga, jaką jej poświęca,jest całkowicie zewnętrzna. Może ją tylko przyjąć lubodrzucić, najczęściej — odrzucić z całym szacunkiem,na jaki ją stać. Ten sposób porozumiewania się nie po-zwala dotrzeć do istoty tematu. Poddana zabiegom,których nie może odeprzeć z godnością, świadomośćmoja traktuje myśl interlokutora jak wrogą; w roz-mowie potocznej „czepia się" prawie zawsze słów lubfigur, których przeciwnik użył, wykorzystując je poto, by je zniekształcić. Jest to do tego stopnia praw-dziwe, że w pewnych stanach psychopatologicznych,gdzie zaburzenia zmysłowe opanowują świadomośćchorego, podchwytuje on ostatnie słowo lub ostatniczłon surrealistycznego zdania, którego ślad pozostałmu w pamięci:

„Ile lat macie? — Macie'7. (Echolalia)„Jak się nazywacie? — Czterdzieści pięć domów".

(Objaw Gansera, czyli odpowiedź kiksem)Nie ma rozmowy, w której nie przejawiałoby się coś

z tego bałaganu. Jedynie naszej naturalnej towarzys-kości i przyzwyczajeniu zawdzięczamy, że udaje sięgo nam przejściowo zamaskować. Jest wielką wadąliteratury, iż stale popada w konflikt z duchowym ży-ciem swych najlepszych, tj. najbardziej wymagają-cych czytelników. W króciuchnym dialogu między le-karzem a wariatem, który powyżej zaimprowizowa-łem, przewagę ma ten ostatni. Boć przecie to on na-rzuca swe odpowiedzi lekarzowi i nie on stawia pyta-nia. Czy znaczy to, że myśl jego jest w danej chwili

Manifest surrealizmu 143

mocniejsza? Być może. Może sobie pozwolić na to, bynie liczyć się ze swym wiekiem i nazwiskiem.

Surrealizm poetycki, któremu studium to poświę-cam, usiłował niejednokrotnie, wyzwalając obu roz-mówców z obowiązków grzeczności, ukazać prawdziweoblicze dialogu. Każdy z nich prowadzi po prostu włas-ny monolog, nie szukając w tym osobliwej przyjem-ności dialektycznej ani nie chcąc narzucić się sąsiado-wi. Wygłoszone zdania nie mają na celu, jak to kiedyindziej bywa, rozwinięcia jakiejś — odpowiednio bła-hej — tezy, lecz są bezinteresowne w najwyższymstopniu. Co się odpowiedzi tyczy, nie przynosi onauszczerbku miłości własnej przedmówcy. Słowa, obra-zy to tylko trampoliny, od których odbija się myślsłuchacza. Tak należy rozumieć w pierwszym w pełnisurrealistycznym utworze, jakim są Pola magnetycz-ne, ustępy objęte tytułem Granice, gdzie Soupault i jastanowimy parę takich bezstronnych rozmówców.

Kto raz zaczął uprawiać surrealizm, nie może się gojuż łatwo wyrzec. Wiele rzeczy wskazuje na to, żedziała on jak narkotyk i że może pchnąć człowieka dostraszliwych wybuchów. Jest to też, jeśli kto woli, ro-dzaj sztucznego raju, którego smak wywodzi się z kry-tyki baudelaire'owskiej, jak i z innych. Toteż analizatajemniczych jego skutków i osobliwych rozkoszy{surrealizm to rodzaj nowego nałogu, który niczym ha-szysz może zadowolić najbardziej wyrafinowane gus-ta), analiza taka nie może nie znaleźć miejsca w stu-dium niniejszym.

1) Z obrazami surrealistycznymi rzecz ma się tak,jak z tymi, które powstają pod działaniem opium.Człowiek ich nie wywołuje; „narzucają się same, ży-

144 André Breton

wiołowo i nieodparcie. Nie może się ich też pozbyć:wola nie ma na nie wpływu, jako że nie panuje jużnad władzami umysłu" 13. Można by spytać, czy kiedy-kolwiek panowała. Jeżeli wyjść — jak ja — z cytowa-nej definicji Reverdy'ego, to świadome zbliżenie „dwuodległych — jak powiada — rzeczywistości" nie wy-daje się w ogóle możliwe. Zbliżenie albo się dokonuje,albo nie: oto wszystko. Co do mnie — utrzymuję jaknajbardziej stanowczo, że takie obrazy Reverdy'ego,jak:

albo

albo

Jest płynąca piosenka w strumieniu

Dzień jak biały obrus się rozwinął,

Świat do worka wraca,

że obrazy te nie mogły powstać z premedytacji.Nie jest prawdą, moim zdaniem, jakoby umysł

„stwierdzał związek" dwu rzeczywistości. Zacznijmyod tego, że niczego świadomie nie stwierdza. Z przy-padkowego zbliżenia dwu biegunów tryska światłoosobliwe, światło obrazu, na które jesteśmy niezmier-nie czuli. Wartość obrazu zależy od piękna roznieconejiskry; jest ona funkcją różnicy w potencjałach dwuprzewodników. Jeżeli — jak to dzieje się w porówna-niach — różnica jest minimalna, iskra nie powstaje.Zbliżenie dwu odległych rzeczywistości nie leży w ogó-le, moim zdaniem, w mocy człowieka. Albo też należywrócić do sztuki opartej na elipsie, co potępia — narówni ze mną — i Reverdy. Musimy więc przyjąć, że

13 Baudelaire.

Manifest surrealizmu 145

umysł nie zestawia dwu biegunów w celu wywołaniaiskry, lecz że są one równoczesnym wytworem jegodziałalności, którą określamy jako surrealistyczną. Ro-la rozumu ogranicza się do konstatacji i oceny świetl-nego zjawiska.

I podobnie jak długość iskry jest tym większa, imbardziej rozrzedzony gaz, w którym się rodzi, tak —powstała w wyniku pisania mechanicznego, które sta-ram się oto udostępnić — atmosfera surrealistycznasprzyja powstawaniu najpiękniejszych obrazów. Wtym zawrotnym pędzie one to, śmiem rzec, stają sięjedynymi drogowskazami umysłu. Zaczyna on stopnio-wo wierzyć w ich nadrzędną realność. Początkowoulega im tylko; niebawem przekonuje się jednak, że —podbijając jego rozum — rozszerzają one również za-sięg jego świadomości. Zdaje sobie sprawę z niezmie-rzonych przestrzeni, dokąd sięgają jego pragnienia,przestrzeni, gdzie „za" i „przeciw" się znoszą, gdziemrok nie jest już pułapką. Idzie — pozwalając sięnieść tym obrazom — tak szybko, że ziemia ledwozdąży ochłonąć mu pod stopami. Najpiękniejsza toz nocy, noc błyskawicowa; dzień w porównaniu z niąjest nocą.

Niezliczona rozmaitość obrazów surrealistycznychdomagałaby się klasyfikacji, której obecnie podjąć sięnie zamierzam. By je wyodrębnić wedle pokrewieństwszczegółowych, trzeba by pójść za daleko: na razieuwzględniam w zasadzie to, co je łączy. Dla mnie —nie taję — najmocniejszy jest taki obraz, który wy-różnia się najwyższym stopniem dowolności i któregoprzekład na język potoczny trwałby najdłużej — czyto, że zawiera zbyt dużą dawkę pozornej sprzecznością

10 — Antologia...

146 André Breton

czy że jeden z jego biegunów wymyślnie się usuwa,czy że po sensacyjnej zapowiedzi kończy się słabo (jakkompas, który zwęża swe rozpięcie), czy że znajdujew sobie samym groteskowe uzasadnienie formalne, czyże jest typu halucynacyjnego, czy że nakłada na ab-strakcję maskę konkretu lub odwrotnie, czy że negujejakieś podstawowe prawo fizyki, czy że wywołujeśmiech. A oto — w kolejności — parę przykładów:

„Rubin szampana" (Lautréamont).„Piękny jak prawo zatrzymania rozwoju klatki pier-

siowej u dorosłych, których skłonność do wzrostu niejest bynajmniej zależna od ilości molekuł przyswaja-nych przez organizm" (Lautréamont).

„Kościół wznosił się błyszczący jak dzwon" (PhilippeSoupault).

„We śnie Rróżyczki Trzebażyć krasnoludki szły zestudni chleb świeżutki jeść w południe" (Robert Des-nos).

„Na moście kołysała się rosa kociołebska" (AndréBreton).

„Nieco na lewo, na swym domniemanym firmamen-cie dostrzegam — choć może to tylko opar krwi i rze-zi — błysk chropawy zakłóceń wolności" (Louis Ara-gon).

„W płonącym lesie. Lwy były chłodne" (Roger Vi-trac).

„Kolor pończoch kobiety nie musi być koniecznieten sam, co kolor jej oczu, w związku z czym pewienfilozof, którego lepiej nie wymieniać, powiedział: «Gło-wonogi mają więcej powodów niż czworonogi, by nie-nawidzić postępu" (Max Morise).

Trzeba, chcąc nie chcąc, przyznać, że najbardziej

Manifest surrealizmu 147

wybredny umysł znajdzie tu pożywkę. Obrazy te zda-ją się świadczyć, iż dojrzał on do czegoś więcej niż donaiwnych satysfakcyjek, którymi się dotąd raczył. Je-dyny to sposób, by wyzyskać w pełni tkwiący w nimzasób wydarzeń idealnych14. Obrazy te dają pojęcieo normalnej jego rozrzutności i o wynikłych stąd stra-tach. Zacytowane zdania mogą temu zapobiec. Umysł,który się w nim lubuje, ma pewność, że znalazł się nawłaściwej drodze. Próżno podejrzewać go o efekciar-stwo, nie lęka się niczego, jako że stać go na to, byogarnąć wszystko.

2) Umysł, który daje nura w surrealizm, przeżywaz egzaltacją najlepszą część swego dzieciństwa. Miewachwile takiej pewności, jak tonący, który obejmujejednym spojrzeniem to wszystko, co było nie do prze-zwyciężenia w jego życiu. „To mało zachęcające" -powie kto. Ale też nie chcę go zachęcać. Wspomnieniadziecięce i niektóre inne dają wrażenie niepochwyt-ności i jakby wykolejenia, które uważam za najcen-niejsze w życiu. Dzieciństwo zbliża nas, być może, naj-bardziej do „życia prawdziwego", dokąd — prócz pra-wa wstępu — mamy zaledwie parę biletów protekcyj-nych; dzieciństwo, kiedy to najskuteczniej i z naj-mniejszym ryzykiem było się panem własnych możli-wości. Szansa ta dzięki surrealizmowi pojawia się,śmiem rzec, na nowo. Jest tak, jakbyś wciąż jeszczeoczekiwał ostatecznego zbawienia lub potępienia. Na

14 Nie zapominajmy, te „istnieją — wedle formuły Novalisa — seriewydarzeń, przebiegających równolegle z rzeczywistymi. Pod wpływemokoliczności ów idealny przebieg ulega modyfikacji, tak że wydaje sięniedoskonały, a i skutki są niedoskonałe. Tak było np. z Reformacją;miast protestantyzmu otrzymaliśmy luteranizm".

148 André Breton

razie to tylko czyściec, chwała Bogu! Mijasz szczękajączębami niebezpieczne okolice, jak mawiają okultyści.Na każdym kroku budzisz czyhające monstra; nie mająone jeszcze złych zamiarów i nie jesteś zgubiony, sko-ro się ich nie lękasz. Oto „słonie o głowach kobiecych",oto „lwy latające", które tak baliśmy się spotkać one-gdaj, Soupault i ja; oto „rozpuszczalna ryba", którejwciąż jeszcze po trosze się boję. „Ryba rozpuszczal-na" — czyż to nie ja sam jestem rozpuszczalną rybą?Urodziłem się pod znakiem Ryby, a człowiek rozpusz-cza się w swym myśleniu. O faunie i florze surrealiz-mu — lepiej nie gadać!

Nie wierzę, aby w najbliższej przyszłości miała sięustalić sztampa surrealistyczna. Pewne podobieństwatekstów — w rodzaju przytoczonych powyżej — niemogą stanowić przeszkody w rozwoju surrealistycznejprozy. Po szeregu podejmowanych w ciągu ostatnichlat pięciu prób, które uważam — ludzka to słabość —za skrajnie chaotyczne, załączone poniżej opowiastkiświadczą o tym dość wymownie. Są one godne lub teżniegodne, by dać czytelnikowi pojęcie o postępach, ja-kich, wzbogacona przez surrealizm, może dokonać jegoświadomość.

Zastosowanie metod surrealistycznych należałobyzresztą poszerzyć. Każdy środek jest dobry, by uzys-kać pożądaną niezwykłość skojarzeń. Mogą to być ko-laże Picassa i Braque'a; może — wprowadzony znie-nacka do najbardziej wyszukanego wywodu — oczy-wisty banał. Można wreszcie nazwać ,,Poematem" coś,co powstało w wyniku najbardziej dowolnego zesta-wienia (przestrzegajmy, jeśli kto chce, zasad składni)tytułów i wycinków z gazet:

POEMAT

Wybuch śmiechuz szafiru na wyspie Cejlon

NAJPIĘKNIEJSZEKAPELUSZE SŁOMKOWE

mają cerę przywiędłą

Pod Zamkiem

W SAMOTNEJ FERMIEZ DNIA NA DZIEŃpogarsza się

przyjemność

DROGA DLA POJAZDÓWdoprowadzi cię na brzeg otchłani

KAWIARNIAgłosi swą świętość

codzienną pomoc w pielęgnacji urody

PROSZĘ PANIpara

pończoch jedwabnych

to nie skok w przepaść

to nie jeleń

MIŁOŚĆ TO NAJWAŻNIEJSZEWszystko mogłoby być tak dobrze

Paryż to duża wieś

UWAGA NATLEJĄCE ZARZEWIE

MODLITWA 0 POGODĘ

WIEDZCIE, ŻEpromienie ultrafioletowe

Wykonały swe zadanieKRÓTKO A DOBRZE

Manifest surrealizmu 151

PIERWSZY BIAŁY DZIENNIKPRZYPADKU

czerwień będzie

śpiewak wędrowny

Gdzie jest?w pamięci

w domuna balu żarliwców

Robićtańcząc

co zrobiono, co się zrobiPrzykłady dałoby się mnożyć; dramat, filozofia, nau-

ka, krytyka mogłyby na tym tylko skorzystać. Zazna-czam z pośpiechem, że ewentualne techniki surreali-styczne mnie nie interesują.

152 André Breton Manifest surrealizmu 153

Znacznie większej — jak nieraz wyjaśniałem —wagi jest dla mnie praktyczne zastosowanie surrealiz-mu 15. Zapewne, nie wierzę w proroczy charakter sur-realistycznego słowa. „Słowa moje to wyrocznia" l6.Hm, pewno, póki mi na tym zależy, ale cóż to jestwłaściwie — ta wyrocznia? 17 Na pobożność ludzką niedam się nabrać. Głos surrealistyczny, od którego Del-fy, Dodona i Cumae się trzęsły, niewiele różni się od

15 Mimo wszelakich zastrzeżeń, które pozwalam sobie poczynić za-równo wobec pojęcia odpowiedzialności w ogóle, jak i wobec prawno--medycznych rozstrząsań, zmierzających do ustalenia jej stopnia, jakoto: odpowiedzialności całkowitej, cząstkowej (sic) oraz pełnej nieodpo-wiedzialności, mimo olbrzymiego sprzeciwu, jaki budzi we mnie samopojęcie winy, chciałbym wiedzieć, jak będzie się sądzić pierwsze wy-kroczenia o charakterze surrealistycznym. Czy podsądny będzie zwol-niony od winy i kary, czy też będzie mógł się powołać na okolicz-ności łagodzące? Szkoda, że przestępstwa prasowe nie są już karalne.Gdyby nie to, moglibyśmy mieć proces następujący. Oskarżony wy-daje książkę, która stanowi zamach na publiczną moralność. Paruwspółobywateli spośród ,.najbardziej czcigodnych" pozywa go o znie-sławienie; dochodzi parę zarzutów nie mniej ciężkich: obelgi podadresem armii, zachęcanie do morderstwa, gwałtu itp. Podsądny zga-dza się w pełni z aktem oskarżenia, jeżeli chodzi o „potępienie"1

wzmiankowanych poglądów. Niemniej stwierdza na swą obronę, że nieuważa się za ich autora, jako że jest to produkt surrealistyczny, cowyklucza wszelkie zagadnienie zasługi czy winy, że skopiował jedyniedokument, nie wartościując go, i że, słowem, równie mało co samPrzewodniczący Trybunału poczuwa się do autorstwa inkryminowa-nego tekstu.

16 Rimbaud.17 Ale, ale... Bądźmy szczerzy. Dziś, 8 czerwca 1924, głos szeptał mi:

,,Béthune, Béthune". Cóż miało to oznaczać? Nie znam, jako żywo,Béthune'a i mam słabe pojęcie o jego umiejscowieniu na mapie Fran-cji, Béthune nie kojarzy mi się z niczym — nawet ze sceną z Trzechmuszkieterów. Trzeba było pojechać do Béthune, gdzie mnie może cośczekało; byłoby to zbyt proste, doprawdy. Chesterton opowiada gdzieśo detektywie, który — chcąc kogoś odnaleźć —- przeszukuje od piwnicpo strychy wszystkie domy, mające w sobie coś niezwykłego. Systemnie gorszy od innych.

Podobnie w 1919 r. Soupault zachodził do wielu nieprawdopodob-nych kamienic pytać konsjerżki, czy nie mieszka tu przypadkiemp. Philippe Soupault. Odpowiedź twierdząca nie byłaby go, jak są-dzę, zadziwiła. Był zdolny zastukać do własnego mieszkania.

tego, który mi dyktuje moje wypowiedzi najmniejgniewne. Mój czas nie jest jego czasem; czemuż chce-cie, by pomógł mi rozwiązywać dziecinne problemymego życia? Udaję, niestety, jakobym żył w świecie,gdzie aby móc brać na serio jego prognostyki — mu-siałbym uciekać się do dwojakiego rodzaju tłumaczy:do takich, którzy by mi wyjaśniali jego sens, i do ta-kich — gdzież ich znaleźć zresztą? — którzy by potra-fili narzucić innym mój sposób interpretacji. Tenświat, gdzie dzieje się ze mną, co się dzieje (nie pró-bujcie tego zrozumieć!), ten świat, jednym słowem,nowoczesny, cóż u licha mam w nim począć? Głos sur-realistyczny, być może, zamilknie, swoich zniknięć niemogę się już i tak doliczyć. Cudowny ubytek mychdni i miesięcy przestanie mnie obchodzić, będę jakNiżyński, który — zaprowadzony latoś na występ ro-syjskiego baletu — nie wiedział, o co chodzi. Będęsam, samiuteńki jak palec i będę gwizdał na wszystkiebalety świata. Com zrobił, czegom nie zrobił — daję towam!

Tu chętka mnie zdejmuje, by rzucić pobłażliwe spoj-rzenie na rojenia naukowców, tak w końcu pod każ-dym względem nieprzystojne. Trygonometria? Dobra.Tryper? Tym lepiej. Fotografia? Nie widzę przeszkód.Kino? Nie ma to jak ciemne sale. Wojna? Świetny byłubaw. Telefon? Hallo! Hallo! Młodość? Urocza siwiz-na. Każcie mi podziękować. „Dziękuję". Dziękuję...Jeśli pospólstwo ceni sobie tak wysoko poszukiwaniaściśle laboratoryjne, to dlatego, że rezultatem ich jestprodukcja maszyny czy odkrycie szczepionki, czegoś,słowem, co je bezpośrednio obchodzi. Nie wątpi, żechodzi o polepszenie jego doli. Nie wiem, ile humani-taryzmu mają w sobie ideały uczonych, ale nie przy-

154 André Breton

puszczam, by procent dobroci był w nich zbyt duży.Mam na myśli, rzecz jasna, uczonych prawdziwych,nie zaś wszelkich popularyzatorów i zdobywców pa-tentu. W tej dziedzinie, jak w innych, cenię nadewszystko czystą rozkosz surrealistyczną człowieka,który — zdając sobie sprawę z niepowodzenia wszyst-kich poprzedników — wychodzi, skąd mu się żywniepodoba, aby — wszelką inną drogą niż rozsądną —dojść, dokąd dojść potrafi. Ten czy ów kamień milo-wy, którymi swe przejście znaczy i który zdobędziemu, być może, publiczne uznanie, jest mi, wyznaję,całkowicie obojętny. Narzędzia, którymi się posługuje,nie imponują mi: jego szklane probówki czy moje me-talowe pióra... Co się metody tyczy, nie lepsza jest odmojej. Widziałem odkrywcę odruchu skórno-stopowe-go przy pracy. Bez przerwy obrabiał swych pacjentów,nic to nie miało wspólnego z „badaniem", było jasne,że działa bez żadnego programu. Troska o chorych —błahe to zadanie pozostawiał innym, cały pochłoniętyswą świętą gorączką.

Surrealizm w moim rozumieniu daje naszemu abso-lutnemu antykonformizmowi wyraz dość dobitny, abynie mogło być mowy o powołaniu go na świadka obro-ny w procesie wytoczonym realnemu światu. Może on,wręcz przeciwnie, uzasadnić stan kompletnej nieuwa-gi, jaki zamierzamy na tym padole osiągnąć. Niezau-ważanie kobiety u Kanta, niezauważanie „winogron"u Pasteura, niezauważanie pojazdów u Curie stanowiąfenomeny dość pod tym względem symptomatyczne.Świat ten dorasta w ograniczonej tylko mierze do na-szej myśli i incydenty w rodzaju wymienionych totylko najbardziej jaskrawe epizody walki o niepod-ległość, uczestnictwem w której się szczycę. Surrea-

Manifest surrealizmu 155

lizm to „promień niewidoczny", który pozwoli namkiedyś rozgromić przeciwników. „Nie drżysz już, ścier-wo". Tego lata róże są niebieskie; lasy to szkło. Widokziemi w jej szacie zielonej obchodzi mnie równie mało,oo widok upiora. Żyć albo nie żyć — to rozwiązaniaurojone. Istnienie jest gdzie indziej.

Tłum. Artur Sandauer