Andrzej Sapkowski - Czas Pogrady

Embed Size (px)

Citation preview

Andrzej Sapkowski CZAS POGARDY

Vedymini, a. wiedmini wrd Nordlingw (ob.) tajemnicza i elitarna kasta kapanw-wojownikw, prawdopodobnie odam druidw (ob.). Wyposaeni w wyobraeniu ludowym w moc magiczn oraz nadludzkie zdolnoci, stawa mieli v. do walki przeciwko zym duchom, potworom i wszelkim ciemnym siom. W rzeczywistoci, mistrzami bdc we wadaniu broni, byli v. uywani przez wadykw Pnocy w walkach plemiennych, midzy owymi toczonych. W boju wpadali v. w trans, wywoywany, jak si mniema, autohipnoz lub rodkami odurzajcymi, walczyli ze lep energi, bdc cakowicie niewraliwymi na bl i powane nawet obraenia, co umacniao przesdy o ich nadprzyrodzonej mocy. Teoria, wedle ktrej v. mieli by produktami mutacji lub inynierii genetycznej, nie znalaza potwierdzenia. S v. bohaterami licznych poda Nordlingw (por. F. Delanhoy, Mity i legendy ludw Pnocy"). Effenberg i Talbot, Encyclopaedia Maxima Mundi, tom XV Rozdzia pierwszy Do tego, eby mc zarabia na ycie jako goniec konny, mawia zwykle Aplegatt wstpujcym do suby modzikom, potrzebne s dwie rzeczy - zota gowa i elazna dupa. Zota gowa jest nieodzowna, poucza modych gocw Aplegatt, albowiem pod ubraniem, w paskiej, przypasanej do goej piersi skrzanej sakwie goniec wozi tylko wiadomoci mniejszej wagi, ktre bez lku mona powierzy zdradliwemu papierowi lub pergaminowi. Prawdziwie wane, sekretne wieci, takie, od ktrych wiele zaley, goniec musi zapamita i powtrzy komu trzeba. Sowo w sowo, a niekiedy nieproste s to sowa. Wymwi trudno, a co dopiero zapamita. Aby zapamita, aby nie pomyli si powtarzajc, trzeba mie icie zot gow. A co daje elazna rzy, oho, tego kady goniec rycho dowiadczy sam. Gdy przyjdzie spdzi mu w siodle trzy dni i trzy noce, tuc si sto albo i dwiecie mil po gocicach, a czasami, gdy trzeba, po bezdroach. Ha, pewnie, nie cigiem siedzi si w siodle, czasem si zsiada, odpoczywa. Bo czowiek duo wytrzyma, ale ko mniej. Ale gdy po odpoczynku trzeba znowu na kulbak, zda si, e rzy krzyczy: Ratunku, morduj!" A komu teraz potrzebni gocy konni, panie Aplegatt, wydziwiali niekiedy modzi. Z Yengerbergu do Wyzimy, przykadowo, nie doskacze nikt szybciej ni w cztery, albo i pi dni, choby na najmiglejszym dzianecie skaka. A czarodziejowi z Yengerbergu ile trzeba, by magiczn wiadomo przekaza do czarodzieja z Wyzimy? Godziny p, albo i tego nie. Gocowi moe ko okule. Mog go zbje albo Wiewirki ubi, wilcy albo gryfy go mog rozedrze. By goniec, nie ma goca. A czarnoksiska wiadomo zawdy dotrze, drogi nie zgubi, nie opni si ani nie zatraci. Po co gocy, jeli wszdzie s czarodzieje, przy kadym krlewskim

dworze? Niepotrzebni ju s gocy, panie Aplegatt. Przez jaki czas Aplegatt te myla, e ju nie jest nikomu potrzebny. Mia trzydzieci sze lat, by may, ale silny i ylasty, pracy si nie ba i mia, ma si rozumie, zot gow. Mg znale sobie inn robot, by wyywi siebie i on, by odoy troch grosza na posag dla dwch niezamnych jeszcze crek, by mc nadal pomaga tej zamnej, ktrej mowi, beznadziejnej ofermie, cigiem nie wiodo si w interesach. Ale Aplegatt nie chcia i nie wyobraa sobie innej roboty. By krlewskim gocem konnym. I nagle, po dugim okresie zapomnienia i upokarzajcej bezczynnoci, Aplegatt sta si znowu potrzebny. Gocice i lene dukty znowu zadudniy od kopyt. Gocy, jak za dawnych czasw, jli znowu przemierza kraj, niosc wiadomoci od grodu do grodu. Aplegatt wiedzia, dlaczego tak byo. Widzia wiele, a sysza jeszcze wicej. Oczekiwano od niego, e tre przekazanej wiadomoci natychmiast wymae z pamici, zapomni o niej, tak by nie mc sobie przypomnie nawet na torturach. Ale Aplegatt pamita. I wiedzia, dlaczego krlowie nagle przestali si komunikowa za pomoc magii i magikw. Wiadomoci, ktre przewozili gocy, miay pozosta tajemnic dla czarodziejw. Krlowie nagle przestali ufa magikom, przestali powierza im swe sekrety. Co byo powodem nagego ochodzenia si przyjani krlw i czarodziejw, tego Aplegatt nie wiedzia i nie obchodzio go to zbytnio. Tak krlowie, jak i magicy byli w jego opinii istotami niepojtymi, nieobliczalnymi w czynach - zwaszcza gdy czasy robiy si trudne. A tego, e szy trudne czasy, nie sposb byo nie zauway, przemierzajc kraj od grodu do grodu, od zamku do zamku, od krlestwa do krlestwa. Na drogach peno byo wojska. Co krok natykao si na kolumny piechoty lub jazdy, a kady napotkany komendant by zdenerwowany, przejty, opryskliwy i tak wany, jakby los caego wiata od niego jednego zawis. Rwnie grody i zamki pene byy zbrojnego ludu, dzie i noc trwaa tam gorczkowa bieganina. Niewidoczni zwykle burgrabiowie i kasztelani teraz bez ustanku latali po murach i dziedzicach li niczym osy przed burz, darli si, klli, wydawali rozkazy, rozdawali kopniaki. Ku twierdzom i garnizonom dniem i noc cigny ociale kolumny wyadowanych wozw, mijajc kolumny wracajce, jadce szybko, leciutko i pusto. Pyliy gocice pdzone wprost ze stadnin tabuny rozbrykanych trzylatkw. Niezwyczajne ni wdzida, ni zbrojnego jedca koniki wesoo korzystay z ostatnich dni swobody, dostarczajc koniuchom mnstwo dodatkowego zajcia, a innym uytkownikom drg niemao kopotw. Krtko mwic, w upalnym, nieruchomym powietrzu wisiaa wojna. Aplegatt unis si w strzemionach, rozejrza. W dole, u stp wzgrza, byskaa rzeka, ostro meandrujc wrd k i kp drzew. Za rzek, na poudniu, rozcigay si lasy. Goniec popdzi konia. Czas nagli. By w drodze od dwch dni. Rozkaz krlewski i poczta dopady go w Hagge, gdzie wypoczywa po powrocie z Tretogoru. Opuci twierdz noc, galopujc gocicem wzdu lewego brzegu Pontaru, przekroczy granic z Temeri przed witem, a teraz, w poudnie nastpnego dnia, by ju nad brzegiem Ismeny. Gdyby krl Foltest by w Wyzimie, Aplegatt dorczyby mu posanie jeszcze tej nocy. Niestety, krla nie byo w stolicy - przebywa na poudniu kraju, w Mariborze, oddalonym od Wyzimy o blisko dwiecie mil. Aplegatt wiedzia o tym, dlatego w okolicach Biaego Mostu porzuci wiodcy na zachd gociniec i pojecha lasami, w kierunku Ellander. Ryzykowa nieco. W lasach cigle grasoway Wiewirki, biada

temu, kto wpad im w rce lub nawin si pod uk. Ale goniec krlewski musi ryzykowa. Taka suba. Sforsowa rzek bez trudu - od czerwca nie padao, woda w lnienie opada znacznie. Trzymajc si skraju lasu, dotar na szlak wiodcy z Wyzimy na poudniowy wschd, w stron krasnoludzkich hut, kuni i osiedli w Masywie Mahakam. Szlakiem cigny wozy, wyprzedzane czsto przez konne podjazdy. Aplegatt odetchn z ulg. Tam, gdzie byo ludno, nie byo Scoia'tael. Kampania przeciw walczcym z ludmi elfom trwaa w Temerii od roku, przeladowane po lasach wiewircze komanda podzieliy si na mniejsze grupki, a mniejsze grupki trzymay si z dala od uczszczanych drg i nie urzdzay na nich zasadzek. Przed wieczorem by ju na zachodniej granicy ksistwa Ellander, na rozstaju w okolicach wioski Zavada, skd mia prost i bezpieczn drog do Mariboru - czterdzieci dwie mile bitym, uczszczanym traktem. Na rozstaju bya karczma. Postanowi da odpocz koniowi i sobie. Wiedzia, e jeli wyruszy o brzasku, to nawet bez specjalnego mczenia wierzchowca jeszcze przed zachodem soca ujrzy srebrno-czarne proporce na czerwonych dachach wie mariborskiego zamku. Rozkulbaczy klacz i sam j oporzdzi, kac pachokowi i precz. By gocem krlewskim, a goniec krlewski nikomu nie pozwala dotyka swego konia. Zjad solidn porcj jajecznicy z kiebas i wiartk pytlowego chleba, popi kwart piwa. Posucha plotek. Rnorodnych. W karczmie popasali podrni ze wszystkich stron wiata. W Dol Angra, dowiedzia si Aplegatt, znowu doszo do incydentw, znowu oddzia lyrijskiej kawalerii ci si na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu Meve, krlowa Lyrii, wielkim gosem oskarya Nilfgaard o prowokacj i wezwaa pomocy od krla Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odbya si publiczna egzekucja redaskiego barona, ktry potajemnie znosi si z emisariuszami nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen poczone w duy oddzia komanda Scoia'tael dopuciy si rzezi w forcie Leyda. W rewanu za t masakr ludno Ard Carra-igh dokonaa pogromu, mordujc blisko cztery setki bytujcych w stolicy nieludzi. W Temerii, opowiedzieli kupcy jadcy z poudnia, panuj smutek i aoba wrd cintryjskich emigrantw, zebranych pod sztandarami marszaka Yissegerda. Potwierdzia si bowiem straszna wie o mierci Lwitka, ksiniczki Cirilli, ostatniej z krwi krlowej Calanthe, zwanej Lwic z Cintry. Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, zowrbnych plotek. Oto w kilku wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zaczy nagle strzyka z wymion krwi, a o wicie widziano we mgle Dziewic Moru, zwiastunk straszliwej zagady. W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego krlestwa lenych driad, pojawi si Dziki Gon, galopujcy po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie wiadomo, zawsze zapowiada wojn. A z przyldka Bremervoord dostrzeono widmowy statek, a na jego pokadzie upiora - czarnego rycerza w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka... Goniec nie przysuchiwa si duej, by zbyt zmczony. Poszed do wsplnej izby noclegowej, zwali si na barg i zasn jak koda. O brzasku wsta. Gdy wyszed na podwrze, zdziwi si nieco - nie by pierwszym szykujcym si do drogi, a to rzadko si zdarzao. Przy studni sta osiodany kary ogier, a obok, przy korycie, mya rce kobieta w mskim stroju. Syszc kroki Aplegatta, kobieta odwrcia si, mokrymi domi zebraa i odrzucia do tyu bujne czarne wosy. Goniec ukoni si. Kobieta lekko skina gow. Wchodzc do stajni niemal zderzy si z drugim rannym ptaszkiem, ktrym

bya moda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodzca wanie na podwrze jabko-wit klacz. Dziewczyna tara twarz i ziewaa, opierajc si o bok wierzchowca. - Ojej - mrukna, mijajc goca. - Usn chyba na koniu... Usn jak nic... Uaauaaua... - Chd ci orzewi, gdy rozkusujesz kobyk - rzek grzecznie Aplegatt, cigajc siodo z belki. - Szczliwej drogi, panieneczko. Dziewczyna odwrcia si i spojrzaa na niego, jak gdyby dopiero teraz go zauwaya. Oczy miaa wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzuci czaprak na konia. - Szczliwej drogi yczyem - powtrzy. Zwykle nie by wylewny ani rozmowny, ale teraz czu potrzeb pogadania z blinim, nawet jeli tym blinim bya zwyka zaspana smarkula. Moe sprawiy to dugie dni samotnoci na szlaku, a moe to, e smarkula troch przypominaa jego redni crk. - Niech was bogowie ustrzeg - doda - od wypadku i zej przygody. We dwie wy jeno i przy tym niewiasty... A czasy teraz niedobre. Wszdzie niebezpieczestwo czyha na gocicach... Dziewczyna szerzej otworzya zielone oczy. Goniec poczu zimno na plecach, przeszy go dreszcz. - Niebezpieczestwo... - odezwaa si nagle dziewczyna dziwnym, zmienionym gosem. - Niebezpieczestwo jest ciche. Nie usyszysz, gdy nadleci na szarych pirach. Miaam sen. Piasek... Piasek by gorcy od soca... - Co? - Aplegatt zamar z siodem opartym o brzuch. - Co mwisz, panieneczko? Jaki piasek? Dziewczyna wzdrygna si silnie, przetara twarz. Jabkowita klacz potrzsna bem. - Ciri! - zawoaa ostro czarnowosa kobieta z podwrza, poprawiajc poprg i juki karego ogiera. - Pospiesz si! Dziewczyna ziewna, spojrzaa na Aplegatta, zamrugaa, sprawiajc wraenie zdziwionej jego obecnoci w stajni. Goniec milcza. - Ciri - powtrzya kobieta. - Zasna tam? - Ju id, pani Yennefer! Gdy Aplegatt okulbaczy wreszcie konia i wywid go na podwrze, po kobiecie i dziewczynie nie byo ju ladu. Kogut zapia przecigle i chrypliwie, rozszczeka si pies, wrd drzew odezwaa si kukuka. Goniec wskoczy na siodo. Przypomnia sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne sowa. Ciche niebezpieczestwo? Szare pira? Gorcy piasek? Chyba niespena rozumu bya dziewka, pomyla. Sporo takich teraz si widuje, pomylonych dziewek, ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruderw albo innych hultajw... Tak, ani chybi pomylona. A moe jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze? Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plot, gdy o witaniu wci jeszcze midzy snem a jaw si koacz... Znowu przeszy go dreszcz, a midzy opatkami odezwa si bl. Rozmasowa plecy pici. Gdy tylko znalaz si na mariborskim trakcie, wrazi koniowi pit w mikkie i poszed w galop. Czas nagli. *** W Mariborze goniec nie odpoczywa dugo - nie min dzie, a wiatr znowu wiszcza mu w uszach. Nowy ko, szpakowaty rebiec z mariborskiej stadniny, szed ostro, wycigajc szyj i zamiatajc ogonem. Migay przydrone wierzby. Pier

Aplegatta ugniataa sakwa z poczt dyplomatyczn. Rzy bolaa. - Tfu, a eby kark skrci, latawcze zatracony! - wrzasn mu w lad wonica, cigajc powody zaprzgu, sposzonego przemkniciem cwaujcego szpaka. Widzita go, jak to gna, jakby mu mier pity lizaa! A pd, pd, wiszczypao, i tak przed kostuch nie ucieczesz! Aplegatt otar oko, zazawione od pdu. Wczorajszego dnia przekaza krlowi Foltestowi listy, a potem wyrecytowa tajne posanie krla Demawenda. - Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane. Przebieracy czekaj na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu ksiyca. odzie musz wyldowa na tamtym brzegu dwa dni pniej. Nad gocicem leciay stada wron, kraczc dononie. Leciay na wschd, w kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Yengerbergu. Jadc, goniec powtarza w pamici sowa sekretnego poselstwa, ktre za jego porednictwem krl Temerii sa krlowi Aedirn. Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcj. Mdrale zwoali zjazd, maj si spotka i radzi na wyspie Thanedd. Ten zjazd moe wiele zmieni. Drugie: poszukiwa Lwitka mona zaprzesta. Potwierdzio si. Lwitko nie yje. Aplegatt dgn szpaka pit. Czas nagli. *** Wska lena droga bya zatarasowana wozami. Aplegatt zwolni, spokojnie podkusowa do ostatniego z dugiej kolumny wehikuw. Natychmiast zorientowa si, e nie przepchnie si przez zator. O zawracaniu nie mogo by i mowy, byaby to zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie si w bagnisty gszcz celem objechania zatoru te niezbyt mu si umiechao, tym bardziej e zmierzchao ju. - Co tu si stao? - zapyta wonicw ostatniego pojazdu kolumny, dwch staruszkw, z ktrych jeden zdawa si drzema, a drugi nie y. - Napad? Wiewirki? Gadajcie! Spiesz si... Nim ktry ze staruszkw zdy odpowiedzie, od niewidocznego wrd lasu czoa kolumny rozlegy si krzyki. Wonice w popiechu wskakiwali na wozy, smagali konie i woy przy wtrze wyszukanych przeklestw. Kolumna ociale ruszya z miejsca. Drzemicy staruszek ockn si, poruszy brod, cmokn na muy i strzeli je lejcami po zadach. Staruszek wygldajcy na nieywego oy, odsun somiany kapelusz z oczu i popatrzy na Aplegatta. - Patrzcie go - powiedzia. - Spieszno mu. H, synku, poszczcio ci si. W sam czas tu doskakae. - Ano - poruszy brod drugi staruszek i popdzi muy. - W sam czas. Gdyby tu w poudnie zajecha, staby wraz z nami, czeka na wolny przejazd. Wszystkim nam pilno, ale czeka przyszo. Jak pojedziesz, gdy trakt zamknity? - Zamknity by trakt? A to jak mod? - Srogi ludojad si tu objawi, synku. Na rycerza napad, co samowtr z pachokiem traktem jecha. Rycerzowi podobnie potwr gow wraz z hemem urwa, koniu kiszki wypuci. Pachoek umkn zdoa, baja, e zgroza jedna, e czerwony by pono gociniec od juchy... - Co to byo za monstrum? - spyta Aplegatt, wstrzymujc konia, by mc kontynuowa rozmow z wonicami wlokcego si wozu. - Smok? - Nie, nie smok - powiedzia drugi staruszek, ten w somianym kapeluszu. Powiadaj, mandygora, czy jako tak. Pachoek gada, e latajca bestyja, okrutnie wielga. A zawzita! Mylelim, e re rycerza i odleci, ale gdzie tam! Siada pono na

drodze, kurwa jej ma, i siedzi, syczy, zbiskami yska... No, to i zatkaa szlak niczym korek flaszk, bo kto podjecha i potwor zoczy, zostawia wz i chodu nazad. Ustawio si tedy wozw na p mili, a dookoa, jak sam baczysz, synku, gstwa i mokrado, ani objecha, ani zawrci. Stalim tedy... - Tylu chopa! - parskn goniec. - A stali jak dudki! Byo topory wzi a dzidy i wyen besti z drogi albo ubi. - Ano, paru prbowao - powiedzia powocy staruszek, popdzajc muy, bo kolumna ruszya szybciej. -Trzech krasnoludw z kupieckiej stray, a z nimi czterej nowobracy, co do Carreras do twierdzy szli, do wojska. Krasnoludw bestyja okrutnie poharataa, a nowobracy... - Czmychnli - dokoczy drugi staruszek, po czym soczycie i daleko splun, niechybnie trafiajc w woln przestrze midzy zadami muw. - Czmychnli, ledwo ow mandygor zoczyli. Jeden pono w gacie si sfajda. O, patrzaj, patrzaj, synku, to on! Tam! - Co wy mi tu - zdenerwowa si lekko Aplegatt - posraca chcecie pokazywa? Nieciekawym... - Nie to! Potwr! Ubity potwr! Wojacy na fur go kad! Widzicie? Aplegatt stan w strzemionach. Pomimo zapadajcych ciemnoci i toczcych si ciekawskich dostrzeg podnoszone przez onierzy ogromne powe cielsko. Nietoperze skrzyda i skorpioni ogon potwora wloky si bezwadnie po ziemi. Krzyknwszy chralnie, wojacy unieli zewok wyej i zwalili na wz. Zaprzone do wozu konie, zaniepokojone wida smrodem krwi i cierwa, zaray, targny dyszlem. - Nie sta! - wrzasn na staruszkw komenderujcy onierzami dziesitnik. Dalej jecha! Nie tarasowa przejazdu! Dziadek popdzi muy, wz podskoczy na koleinach. Aplegatt szturchn konia pit, zrwna si. - Wojacy, widno, besti utukli? - Ale tam - zaprzeczy staruszek. - Wojacy, jak przyszli, jeno gby na ludzi rozwierali, rugali. A to stj, a to nastp si, a to to, a to sio. Do potwora im spieszno nie byo. Posali po wiedmina. - Po wiedmina? - Tak byo - zapewni drugi staruszek. - Ktremu si przypomniao, e we wsi wiedmina widzia, tedy posali po niego. Przejeda potem podle nas. Wos mia biay, gb paskudn i srogi miecz na plecach. Nie mina godzina, jak kto od przodka krzykn, e zara bdzie mona jecha, bo wiedmin bestyj ukatrupi. Tegdy ruszylim nareszcie i akuratnie ty si, synku, napatoczy. - Ha - rzek Aplegatt w zamyleniu. - Tyle lat po drogach goni, a jeszcze wiedmina nie napotkaem. Widzia kto, jak on tego potwora sprawia? - Ja widziaem! - zawoa chopak ze zmierzwion czupryn, podkusowujc z drugiej strony wozu. Jecha na oklep, powodujc chud hreczkowat szkapk za pomoc kantara. - Wszystko widziaem! Bo przy onierzach byem, na samiukim przodku! - Patrzcie go, smarka - powiedzia powocy staruszek. - Mleko pod nosem, a jak si mdrzy. A batem chcesz? - Niechajcie go, ojciec - wtrci si Aplegatt. - Skoro rozstaje, tam na Carreras pojad, a wczeniej chciaoby si wiedzie, co byo z tym wiedminem. Gadaj, may. - A byo tak - zacz szybko chopak, jadc stpa obok zaprzgu - e przyby w wiedmin do wojskowego komendanta. Rzek, e zwie si Gerant. Komendant za si na to, e jak si zwa, tak si zwa, lepiej niech si do roboty wemie. I pokaza, kdy potwr siedzi. Wiedmin podszed bliej, popatrzy krzynk. Do potwora byo ze

staje, albo i wicej nawet, ale on tylko z dala pojrza i od razu mwi, e to jest mantikora wyjtkiem wielga i e ubije j, jak mu dwiecie koron zapac. - Dwiecie koron? - zachysn si drugi staruszek. -Co on, ze szcztem zdumia? - To samo pan komendant rzekli, ino e plugawiej nieco. A wiedmin na to, e tyle to ma kosztowa i e jemu zajedno, niech potwr siedzi na drodze choby do sdnego dnia. Komendant na to, e tyli grosza nie zapaci, wolej mu poczeka, a stwora sama odleci. Wiedmin za si na to, e stwora nie odleci, bo godna jest i wcieka. A jeli odleci, to wnet nazad powrci, bo to jej owieckie tero... teret... teretor... - A ty, smarku, nie bublij! - zezoci si powocy staruszek, bez widocznego skutku prbujc wysmarka si w palce, w ktrych jednoczenie trzyma lejce. - Jeno mw, jak byo! - Wdy mwi! Rzek wiedmin tak: nie odleci potwr, a bdzie sobie ca noc rycerza ubitego jad, powolutku, bo rycerz w zbroicy, wyduba go trudno ze rodka. Na to podeszli kupce i nue wiedmina ugadywa, tak i siak, e ciepk zrobi i sto koron mu dadz. A wiedmin im na to, e bestia, pry, zowie si mantikora i bardzo jest nieprzezpieczna, tedy sto koron to se mog wsadzi do rzyci, on karku nie nadstawi. Na to komendant rozsierdzi si i powiedzia, e taka to ju pieska i wiedmiska dola karku nadstawia i e wiedmin rychtyk do tego jest jako wanie ona rzy do srania. A kupce wida bojali si, e wiedmin tako rozsierdzi si i precz ruszy, bo ugodzili si na sto pidziesit. I wiedmin miecza doby i gocicem poszed, ku temu miejscu, gdzie potwora siedziaa. A komendant znak od uroku w lad za nim zrobi, na ziem poplu i rzek, e takich odmiecw piekielnych nie wiedzie czemu ziemia nosi. Jeden kupiec za si na to, e jakby wojsko, miast po lasach za elfami gania, straszyda z drg przepdzao, toby wiedminw nie byo trzeba i e... - Nie ple - przerwa staruszek - ino opowiadaj, co widzia. - Jam - pochwali si chopak - wiedmiskiego konia strzeg, kobyki kasztanki ze strzak bia. - Z kobyk pies tacowa! A jak wiedmin potwora ubija, widziae? - Eee... - zajkn si chopak. - Nie widziaem... Do tyu mnie wypchli. Wszyscy w gos wrzeszczeli i konie si sposzyy, tedy... - Przeciem mwi - rzek pogardliwie dziadek - e gwno on widzia, smark jeden. - Alem widzia wiedmina, gdy wrci! - zaperzy si chopak. - A komendant, ktry na wszystko baczy, blady by cakiem na licu i rzek po cichu do onierzw, e s to czary magiczne albo sztuczki elfie, e zwyky czowiek tak szybko mieczem robi nie zdoa... Wiedmin za si od kupcw wzi pienidz, kobyki dosiad i pojecha. - Hmmm... - mrukn Aplegatt. - Ktrdy pojecha? Traktem ku Carreras? Jeli tak, to go moe dognam, cho mu si przyjrz... - Nie - powiedzia chopak. - On z rozstaja w stron Dorian ruszy. Spieszno mu byo. *** Wiedminowi rzadko nio si cokolwiek i nawet tych rzadkich snw nigdy nie pamita po przebudzeniu. Nawet wtedy, gdy byy to koszmary - a zwykle byy to koszmary. Tym razem to te by koszmar, ale tym razem wiedmin zapamita

przynajmniej jego fragment. Ze skbionego wiru jakich niejasnych, ale niepokojcych postaci, dziwnych, ale zowrbnych scen i niezrozumiaych, ale budzcych groz sw i dwikw wyoni si nagle wyrany i czysty obraz. Ciri. Inna od tej, ktr pamita z Kaer Morhen. Jej popielate wosy, rozwiane w galopie, byy dusze - takie jakie nosia wtedy, gdy spotka j po raz pierwszy, w Brokilonie. Gdy przejedaa obok niego, chcia krzykn, ale nie doby gosu. Chcia pobiec za ni, ale mia wraenie, e do poowy ud pogrony jest w stygncej smole. A Ciri zdawaa si go nie widzie, galopowaa dalej, w noc, midzy pokraczne olchy i wierzby, jak ywe wymachujce konarami. A on zobaczy, e jest cigana. e w lad za ni cwauje kary ko, a na nim jedziec w czarnej zbroi, w hemie udekorowanym skrzydami drapienego ptaka. Nie mg si poruszy, nie mg krzykn. Mg tylko patrze, jak skrzydlaty rycerz dogania Ciri, chwyta za wosy, ciga z sioda i galopuje dalej, wlokc j za sob. Mg tylko patrze, jak twarz Ciri sinieje z blu, a z jej ust rwie si bezgony krzyk. Obudzi si, rozkaza sobie, nie mogc znie koszmaru. Obudzi si! Obudzi si natychmiast! Obudzi si. Dugo lea nieruchomo, rozpamitujc sen. Potem wsta. Wycign spod poduszki sakiewk, szybko przeliczy dziesiciokoronwki. Sto pidziesit za wczorajsz mantikor. Pidziesit za mglaka, ktrego zabi na zlecenie wjta z wioski pod Carreras. I pidziesit za wilkoaka, ktrego wystawili mu osadnicy z Burdorffu. Pidziesit za wilkoaka. Duo, bo robota bya atwa. Wilkoak nie broni si. Zagnany do jaskini, z ktrej nie byo wyjcia, uklkn i czeka na cios miecza. Wiedminowi byo go al. Ale potrzebowa pienidzy. Nie mina godzina, a wdrowa ju ulicami miasta Dorian, szukajc znajomego zauka i znajomego szyldu. *** Napis na szyldzie gosi: Codringher i Fenn, konsultacje i usugi prawne". Geralt jednak wiedzia a nadto dobrze, e to, co robili Codringher i Fenn, miao z reguy nad wyraz mao wsplnego z prawem, sami za partnerzy mieli mnstwo powodw, by unika jakiegokolwiek kontaktu zarwno z prawem, jak i z jego przedstawicielami. Wtpi te powanie, by ktrykolwiek ze zjawiajcych si w kantorze klientw wiedzia, co znaczy sowo konsultacja". W dolnej kondygnacji budyneczku nie byo wejcia; byy tylko solidnie zaryglowane wrota, zapewne wiodce do wozowni lub stajni. Aby dosta si do drzwi wejciowych, trzeba byo zapuci si na tyy domu, wej na botniste, pene kaczek i kur podwrko, stamtd na schodki, potem za przej wsk galeryjk i ciemnym korytarzykiem. Dopiero wwczas stawao si przed solidnymi, okutymi drzwiami z mahoniu, zaopatrzonymi w wielk mosin koatk w ksztacie lwiej gowy. Geralt zakoata, po czym cofn si szybko. Wiedzia, e zamontowany w drzwiach mechanizm moe wystrzeli z ukrytych wrd oku otworw dugie na dwadziecia cali elazne szpikulce. Teoretycznie, szpikulce strzelay z drzwi tylko wwczas, gdy kto prbowa manipulowa przy zamku, wzgldnie gdy Codringher lub Fenn naciskali na urzdzenie spustowe, ale Geralt wielokrotnie ju przekona si, e nie ma niezawodnych mechanizmw i e kady z nich dziaa czasem nawet wtedy, gdy dziaa nie powinien. I odwrotnie. W drzwiach byo zapewne jakie urzdzenie identyfikujce goci,

prawdopodobnie czarodziejskie. Po zakoataniu nigdy nikt z wewntrz nie indagowa ani nie da, by si opowiada. Drzwi otwieray si i stawa w nich Codringher. Zawsze Codringher, nigdy Fenn. - Witaj, Geralt - powiedzia Codringher. - Wejd. Nie musisz si tak paszczy do framugi, bo rozmontowaem zabezpieczenie. Par dni temu co si w nim zepsuo. Zadziaao ni z gruszki, ni z pietruszki i podziurawio domokrc. Wchod miao. Masz spraw do mnie? - Nie - wiedmin wszed do obszernego, mrocznego przedpokoju, w ktrym jak zwykle lekko mierdziao kotem. - Nie do ciebie. Do Fenna. Codringher zarechota gono, utwierdzajc wiedmina w podejrzeniu, e Fenn by postaci stuprocentowo mityczn, suc do mydlenia oczu prewotom, bajlifom, poborcom podatkw i innym nienawistnym Codringherowi osobom. Weszli do kantoru, w ktrym byo janiej, bo by to pokj szczytowy - solidnie zakratowane okna wychodziy na soce przez wiksz cz dnia. Geralt zaj krzeso przeznaczone dla klientw. Naprzeciw, za dbowym biurkiem, rozpar si w wycieanym fotelu Codringher, kacy tytuowa si adwokatem" czowiek, dla ktrego nie byo rzeczy niemoliwych. Jeli kto mia trudnoci, kopoty, problemy szed do Codringhera. I wwczas ten kto szybko dostawa do rki dowody nieuczciwoci i malwersacji wsplnika w interesach. Otrzymywa kredyt bankowy bez zabezpiecze i gwarancji. Jako jedyny z dugiej listy wierzycieli egzekwowa nalenoci od firmy, ktra ogaszaa bankructwo. Otrzymywa spadek, cho bogaty wuj odgraa si, e nie zapisze ni miedziaka. Wygrywa proces spadkowy, bo najzawzitsi nawet krewni niespodziewanie wycofywali roszczenia. Jego syn wychodzi z lochu, oczyszczony z zarzutw na podstawie niezbitych dowodw albo zwolniony z braku takowych, bo jeli dowody byy, to znikay tajemniczo, a wiadkowie na wyprzdki odwoywali wczeniejsze zeznania. Nadskakujcy crce owca posagw nagle zwraca afekt ku innej. Kochanek ony lub uwodziciel crki w wyniku nieszczliwego wypadku doznawa skomplikowanego zamania trzech koczyn, w tym przynajmniej jednej grnej. A zapamitay wrg lub inny nader niewygodny osobnik przestawa szkodzi - z reguy gin po nim wszelki lad i such. Tak, jeli kto mia problemy, jecha do Dorian, bieg chyo do firmy Codringher i Fenn" i koata do mahoniowych drzwi. W drzwiach stawa adwokat" Codringher, niewysoki, szczupy i szpakowaty, o niezdrowej cerze czowieka rzadko przebywajcego na wieym powietrzu. Codringher prowadzi do kantoru, siada w fotelu, bra na kolana duego biao-czarnego kocura i gaska go. Obaj -Codringher i kocur - mierzyli klienta nieadnym, niepokojcym spojrzeniem tozielonkawych oczu. - Otrzymaem twj list - Codringher i kocur zmierzyli wiedmina tozielonymi spojrzeniami. - Odwiedzi mnie take Jaskier. Przejeda przez Dorian kilka tygodni temu. Opowiedzia mi co nieco o twoich strapieniach. Ale powiedzia bardzo mao. Za mao. - Doprawdy? Zaskakujesz mnie. To byby pierwszy znany mi przypadek, gdy Jaskier nie powiedzia za duo. - Jaskier - Codringher nie umiechn si - niewiele powiedzia, bo i wiedzia niewiele. A powiedzia mniej, ni wiedzia, bo po prostu o niektrych sprawach zakazae mu gada. Skd u ciebie ten brak zaufania? I to wzgldem kolegi w profesji? Geralt achn si lekko. Codringher byby uda, e nie zauway, ale nie mg, bo kot zauway. Rozwarszy szeroko oczy, obnay biae kieki i zasycza niemal bezgonie.

- Nie dranij mojego kota - powiedzia adwokat, uspokajajc zwierztko gaskaniem. - Poruszyo ci nazwanie koleg? Przecie to prawda. Ja te jestem wiedminem. Ja te wybawiam ludzi od potworw i od potwornych kopotw. I te robi to za pienidze. - S pewne rnice - mrukn Geralt, wci pod nieprzyjaznym wzrokiem kocura. - S - zgodzi si Codringher. - Ty jeste wiedminem anachronicznym, a ja wiedminem nowoczesnym, idcym z duchem czasu. Dlatego ty wkrtce bdziesz bezrobotny, a ja bd prosperowa. Strzyg, wiwern, endriag i wilkoakw wkrtce nie bdzie ju na wiecie. A skurwysyny bd zawsze. - Przecie ty wybawiasz od kopotw wanie gwnie skurwysynw, Codringher. Majcych kopoty biedakw nie sta na twoje usugi. - Na twoje usugi biedakw nie sta rwnie. Biedakw nigdy nie sta na nic, dlatego wanie s biedakami. - Niesychanie to logiczne. A odkrywcze, e a dech zapiera. - Prawda ma to do siebie, e zapiera. A wanie prawd jest, e baz i ostoj naszych profesji jest skurwysystwo. Z tym, e twoje jest ju prawie reliktem, a moje jest realne i rosnce w si. - Dobra, dobra. Przejdmy do rzeczy. - Najwyszy czas - kiwn gow Codringher, gaszczc kota, ktry wypry si i zamrucza gono, wbijajc mu pazury w kolano. - I zaatwiajmy te rzeczy zgodnie z hierarchi ich wanoci. Rzecz pierwsza: moje honorarium, kolego wiedminie, wynosi dwiecie pidziesit novigradzkich koron. Dysponujesz tak kwot? Czy te moe zaliczasz si do majcych kopoty biedakw? - Najpierw przekonajmy si, czy zapracowae na tak kwot. - Przekonywanie - powiedzia zimno adwokat - ogranicz wycznie do wasnej osoby i bardzo przyspiesz. Gdy za si ju przekonasz, po pienidze na stole. Wwczas przejdziemy do kolejnych, mniej wanych rzeczy. Geralt odwiza od pasa mieszek i z brzkiem rzuci go na biurko. Kocur gwatownym susem zeskoczy z kolan Codringhera i umkn. Adwokat schowa trzos do szuflady, nie sprawdzajc zawartoci. - Sposzye mojego kota - powiedzia z nieudawanym wyrzutem. - Przepraszam. Mylaem, e brzk pienidzy jest ostatni rzecz mogc sposzy twojego kota. Mw, czego si dowiedziae. - Ten Rience - zacz Codringher - ktry tak ci interesuje, to do tajemnicza posta. Udao mi si ustali tylko to, e studiowa dwa lata w szkole czarodziejw w Ba Ard. Wywalili go stamtd, przyapawszy na drobnych kradzieach. Pod szko, jak zwykle, czekali werbownicy z kaedweskiego wywiadu. Rience da si zwerbowa. Co robi dla wywiadu Kaedwen, nie udao mi si ustali. Ale odrzuty ze szkoy czarodziejw zwykle szkoli si na mordercw. Pasuje? - Jak ula. Mw dalej. - Nastpna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedzia tam w lochu. Za rzdw krlowej Calanthe. - Za co siedzia? - Wyobra to sobie, e za dugi. Kiblowa krtko, bo kto go wykupi, spacajc te dugi wraz z procentami. Transakcja odbya si za porednictwem banku, z zastrzeeniem anonimowoci dobroczycy. Prbowaem wyledzi, od kogo pochodziy pienidze, ale daem za wygran po czterech kolejnych bankach. Ten, kto wykupi Rience'a, by profesjonaem. I bardzo zaleao mu na anonimowoci. Codringher zamilk, zakasa ciko, przykadajc chustk do ust.

- I nagle, tu po zakoczeniu wojny, pan Rience pojawi si w Sodden, w Angrenie i w Brugge - podj po chwili, ocierajc wargi i patrzc na chustk. Odmieniony nie do poznania, przynajmniej jeli chodzi o zachowanie i ilo gotwki, jak dysponowa i jak szasta. Bo jeeli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie wysila si - nadal uywa imienia Rience. I jako Rience zacz prowadzi intensywne poszukiwania pewnej osoby, czy raczej osbki. Odwiedzi druidw z angreskiego Krgu, tych, ktrzy opiekowali si wojennymi sierotami. Ciao jednego z druidw odnaleziono po jakim czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, noszce lady tortur. Potem Rience pojawi si na Zarzeczu... - Wiem - przerwa Geralt. - Wiem, co zrobi z chopsk rodzin z Zarzecza. Za dwiecie pidziesit koron liczyem na wicej. Jak do tej pory, nowoci bya dla mnie jedynie informacja o szkole czarodziejw i o kaedweskim wywiadzie. Reszt znam. Wiem, e Rience to bezwzgldny morderca. Wiem, e to arogancki obuz, nie wysilajcy si nawet na przybieranie faszywych imion. Wiem, e pracuje na czyje zlecenie. Na czyje, Codringher? - Na zlecenie jakiego czarodzieja. To czarodziej wykupi go wtedy z lochu. Sam mnie informowae, a Jaskier to potwierdzi, e Rience uywa magii. Prawdziwej magii, nie sztuczek, ktre mgby zna ak wylany z akademii. Kto go zatem wspiera, wyposaa w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niektrzy z oficjalnie praktykujcych magikw maj takich sekretnych uczniw i totumfackich do zaatwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W argonie czarodziejw co takiego okrela si jako dziaanie ze smyczy. - Dziaajc z czarodziejskiej smyczy, Rience korzystaby z magii kamuflujcej. A on nie zmienia ani imienia, ani aparycji. Nie pozby si nawet odbarwienia skry po poparzeniu przez Yennefer. - Wanie to potwierdza, e dziaa ze smyczy - Codringher zakasa, otar wargi chustk. - Bo czarodziejski kamufla to aden kamufla, tylko dyletanci uywaj czego takiego. Gdyby Rience ukrywa si pod magiczn zason lub iluzoryczn mask, natychmiast sygnalizowaby to kady magiczny alarm, a takie alarmy s w tej chwili praktycznie w kadej bramie grodowej. A czarodzieje wyczuwaj iluzoryczne maski bezbdnie. W najwikszym skupisku ludzi, w najwikszej cibie Rience zwrciby na siebie uwag kadego czarodzieja, jak gdyby z uszu wali mu pomie, a z rzyci kby dymu. Powtarzam: Rience dziaa na zlecenie czarodzieja i dziaa tak, by nie ciga na siebie uwagi innych czarodziejw. - Niektrzy maj go za nilfgaardzkiego szpiega. - Wiem o tym. Uwaa tak na przykad Dijkstra, szef wywiadu Redanii. Dijkstra myli si rzadko, mona wic przyj, e i tym razem ma racj. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Totumfacki czarodzieja moe by jednoczenie nilfgaardzkim szpiegiem. - Co oznaczaoby, e jaki oficjalnie praktykujcy czarodziej szpieguje dla Nilfgaardu za porednictwem tajnego totumfackiego. - Bzdura - Codringher zakasa, z uwag obejrza chustk. - Czarodziej miaby szpiegowa dla Nilfgaardu? Z jakich powodw? Dla pienidzy? mieszne. Liczc na wielk wadz pod rzdami zwyciskiego cesarza Emhyra? Jeszcze mieszniejsze. Nie jest tajemnic, e Emhyr var Emreis trzyma podlegych mu czarodziejw krtko. Czarodzieje w Nilfgaardzie traktowani s rwnie funkcjonalnie jak, dajmy na to, stajenni. I maj nie wicej wadzy ni stajenni. Czy ktrykolwiek z naszych rozwydrzonych magikw zdecydowaby si walczy o zwycistwo cesarza, przy ktrym byby stajennym? Filippa Eilhart, ktra dyktuje Vizimirowi Redaskiemu krlewskie ordzia i edykty? Sabrina Glevissig, ktra przerywa przemowy Henselta z Kaedwen, walc pici w st i nakazujc, by krl si zamkn i sucha? Vilgefortz z

Roggeveen, ktry niedawno odpowiedzia Demawendowi z Aedirn, e chwilowo nie ma dla niego czasu? - Krcej, Codringher. Jak to wic jest z Rience'em? - Zwyczajnie. Nilfgaardzki wywiad prbuje dotrze do czarodzieja, wcigajc do wsppracy totumfackiego. Z tego, co wiem, Rience nie pogardziby nilfgaardzkim florenem i zdradzi swego mistrza bez wahania. - Teraz to ty opowiadasz bzdury. Nawet nasi rozwydrzeni magicy z miejsca zorientowaliby si, e s zdradzani, a rozszyfrowany Rience zadyndaby na szubienicy. Jeli miaby szczcie. - Dziecko z ciebie, Geralt. Rozszyfrowanych szpiegw nie wiesza si, lecz wykorzystuje. Faszeruje dezinformacj, prbuje przerobi na podwjnych agentw... - Nie nud dziecka, Codringher. Nie interesuj mnie kulisy pracy wywiadu ani polityka. Rience depcze mi po pitach, chc wiedzie dlaczego i na czyje zlecenie. Wychodzi na to, e na zlecenie jakiego czarodzieja. Kto jest tym czarodziejem? - Jeszcze nie wiem. Ale wkrtce bd to wiedzia. - Wkrtce - wycedzi wiedmin - to dla mnie za pno. - Wcale tego nie wykluczam - powiedzia powanie Codringher. - Wpakowae si w paskudn kaba, Geralt. Dobrze, e zwrcie si do mnie, ja umiem wyciga z kaba. W zasadzie ju ci wycignem. - Doprawdy? - Doprawdy - adwokat przyoy chustk do ust i zakasa. - Bo widzisz, kolego, oprcz czarodzieja, a moe i Nilfgaardu, w rozgrywce jest te trzecia partia. Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych sub krla Foltesta. Mieli kopot. Krl rozkaza im poszukiwa pewnej zaginionej ksiniczki. Gdy okazao si, e to nie takie proste, agenci postanowili wcign do wsppracy specjalist od nieprostych spraw. Nawietlajc problem, zasugerowali specjalicie, e sporo o poszukiwanej ksiniczce moe wiedzie pewien wiedmin. Ba, moe nawet wiedzie, gdzie ona jest. - A co uczyni specjalista? - Pocztkowo da wyraz zdziwieniu. Zdziwio go mianowicie, e wzmiankowanego wiedmina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem dowiedzie si wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmyli, by zadowoli pytajcych. Agenci odrzekli, e ich szef zabroni im tego. Wiedmini, wyjanili agenci, maj tak wraliwy system nerwowy, e pod wpywem tortur natychmiast umieraj, albowiem, jak si obrazowo wyrazili, yka im w mzgu pka. W zwizku z tym polecono im wiedmina tropi, ale to zadanie rwnie okazao si nieatwe. Specjalista pochwali agentw za rozsdek i nakaza im zgosi si za dwa tygodnie. - Zgosili si? - A jake. A wwczas specjalista, ktry ju uwaa ci za klienta, przedstawi agentom niezbite dowody na to, e wiedmin Geralt nie mia, nie ma i nie mg mie niczego wsplnego z poszukiwan ksiniczk. Specjalista znalaz bowiem naocznych wiadkw mierci ksiniczki Cirilli, wnuczki krlowej Calanthe, crki krlewny Pavetty. Cirilla zmara trzy lata temu w obozie dla uchodcw w Angrenie. Na dyfteryt. Dziecko przed mierci cierpiao strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy agenci mieli zy w oczach, gdy suchali relacji moich naocznych wiadkw. - Ja te mam zy w oczach. Temerscy agenci, jak tusz, nie mogli lub nie chcieli zaoferowa ci wicej ni dwiecie pidziesit koron? - Twj sarkazm rani moje serce, wiedminie. Wycignem ci z kabay, a ty, miast dzikowa, ranisz moje serce.

- Dzikuj i przepraszam. Dlaczego krl Foltest rozkaza agentom poszukiwa Ciii, Codringher? Co im rozkazano uczyni, gdy j odnajd? - Ale ty niedomylny. Zabi j, rzecz jasna. Uznano j za pretendentk do tronu Cintry, a s wobec tego tronu inne plany. - To si kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry spon razem z krlewskim paacem, miastem i caym krajem. Teraz rzdzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym wie, inni krlowie te. W jaki sposb Ciri moe pretendowa do tronu, ktrego nie ma? - Chod - Codringher wsta. - Sprbujemy wsplnie znale odpowied na to pytanie. Przy okazji dam ci dowd zaufania... Co ci tak interesuje w tym portrecie, mona wiedzie? - To, e jest podziurawiony, jakby dzicio dzioba go kilka sezonw powiedzia Geralt, patrzc na wizerunek w zoconych ramach, wiszcy na cianie naprzeciw biurka adwokata. - I to, e przedstawia wyjtkowego idiot. - To mj nieboszczyk ojciec - Codringher skrzywi si lekko. - Wyjtkowy idiota. Powiesiem tu portret, by zawsze mie go przed oczami. W charakterze przestrogi. Chod, wiedminie. Wyszli do przedpokoju. Kocur, ktry lea na rodku dywanu i zapamitale liza wycignit pod dziwnym ktem tyln apk, na widok wiedmina umkn natychmiast w ciemno korytarza. - Dlaczego koty ci tak nie lubi, Geralt? Czy to ma co wsplnego z... - Tak - uci. - Ma. Mahoniowy panel boazerii usun si bezszelestnie, odsaniajc sekretne przejcie. Codringher poszed pierwszy. Panel, niewtpliwie uruchamiany magicznie, zamkn si za nimi, ale nie pogry w ciemnoci. Z gbi tajnego korytarza docierao wiato. W pomieszczeniu na kocu korytarza byo zimno i sucho, a w powietrzu unosi si ciki, duszcy zapach kurzu i wiec. - Poznasz mojego wsppracownika, Geralt. - Fenna? - umiechn si wiedmin. - Nie moe by. - Moe. Przyznaj si, podejrzewae, e Fenn nie istnieje? - Skde. Spomidzy sigajcych niskiego sklepienia regaw i pek z ksigami rozlego si skrzypienie, a po chwili wyjecha stamtd dziwaczny wehiku. By to wysoki fotel zaopatrzony w koa. Na fotelu siedzia karze o ogromnej gowie, osadzonej - z pominiciem szyi - na nieproporcjonalnie wskich ramionach. Karze nie mia obu ng. - Poznajcie si - powiedzia Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, mj wsplnik i nieoceniony wsppracownik. A to nasz go i klient... - Wiedmin Geralt z Rivii - dokoczy z umiechem kaleka. Domyliem si bez zbytniego trudu. Pracuj nad zagadnieniem od kilku miesicy. Pozwlcie za mn, panowie. Ruszyli za poskrzypujcym fotelem w labirynt midzy regaami uginajcymi si pod ciarem tomw, ktrych nie powstydziaby si uniwersytecka biblioteka w Oxenfurcie. Inkunabuy, jak oceni Geralt, musiay by gromadzone przez kilka pokole Codringherw i Fennw. By rad z okazanego dowodu zaufania, cieszy si, mogc wreszcie pozna Fenna. Nie wtpi jednak, e posta, cho stuprocentowo realna, po czci bya te mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego Codringhera, czsto widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista prawdopodobnie nigdy nie opuszcza budynku.

rodek pomieszczenia by szczeglnie dobrze owietlony, sta tu niski, dostpny z fotela na kkach pulpit, na ktrym pitrzyy si ksigi, zwoje pergaminu i welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, pki pir i tysiczne zagadkowe utensylia. Nie wszystkie byy zagadkowe. Geralt rozpozna formy do faszowania pieczci i diamentow tark do usuwania zapisw z urzdowych dokumentw. Na rodku pulpitu lea may kulowy arbalet repetier, a obok wyzieray spod aksamitnej tkaniny wielkie szka powikszajce, sporzdzone ze szlifowanego krysztau grskiego. Takie szka byy rzadkoci i kosztoway majtek. - Znalaze co nowego, Fenn? - Niewiele - kaleka umiechn si. Umiech mia miy i bardzo ujmujcy. Zawziem list potencjalnych mocodawcw Rience'a do dwudziestu omiu czarodziejw... - To na razie zostawmy - przerwa prdko Codringher. - Na razie interesuje nas co innego. Wyjanij Geraltowi powody, dla ktrych zaginiona ksiniczka Cintry jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwa agentw Czterech Krlestw. - Dziewczyna ma w yach krew krlowej Calanthe -powiedzia Fenn, jakby zaskoczony koniecznoci wyjaniania tak oczywistych spraw. - Jest ostatni z krlewskiej linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona, pozostajca poza stref wpyww pretendentka do korony jest niewygodna, a moe by grona, jeli dostanie si pod niewaciwe wpywy. Na przykad wpywy Nilfgaardu. - O ile pamitam - rzek Geralt - w Cintrze prawo wycza kobiety z sukcesji. - To prawda - potwierdzi Fenn i znowu si umiechn. - Ale kobieta zawsze moe zosta czyj on i matk potomka pci mskiej. Suby wywiadowcze Czterech Krlestw dowiedziay si o wszcztych przez Rience'a gorczkowych poszukiwaniach ksiniczki i byy przekonane, e o to wanie chodzio. Postanowiono wic uniemoliwi ksiniczce zostanie on i matk. Prostym, ale skutecznym sposobem. - Ale ksiniczka nie yje - rzek szybko Codringher, obserwujc zmiany, jakie na twarzy Geralta wywoay sowa umiechnitego kara. - Agenci dowiedzieli si o tym i zaprzestali poszukiwa. - Na razie zaprzestali - wiedmin z niemaym trudem zdoby si na spokj i chodny ton. - Fasz ma to do siebie, e wychodzi na jaw. Poza tym krlewscy agenci to tylko jedna z partii biorcych udzia w tej grze. Agenci, sami to powiedzielicie, tropili Ciri, by pokrzyowa plany innym tropicielom. Ci inni mog by mniej podatni na dezinformacj. Wynajem was, bycie znaleli sposb na zapewnienie dziecku bezpieczestwa. Co proponujecie? - Mamy pewn koncepcj - Fenn rzuci okiem na wsplnika, ale nie znalaz na jego twarzy rozkazu milczenia. - Chcemy dyskretnie, ale szeroko rozpowszechni opini, e nie tylko ksiniczka Cirilla, ale nawet jej ewentualni mscy potomkowie nie maj adnych praw do tronu Cintry. - W Cintrze kdziel nie dziedziczy - wyjani Codringher, walczc z kolejnym atakiem kaszlu. - Dziedziczy wycznie miecz. - Dokadnie tak - potwierdzi uczony legista. - Geralt przed chwil sam to powiedzia. To prastare prawo, nawet tej diablicy Calanthe nie udao si go uniewani, a staraa si. - Prbowaa obali to prawo intryg - rzek z przekonaniem Codringher, wycierajc wargi chustk. - Nielegaln intryg. Wyjanij, Fenn. - Calanthe bya jedyn crk krla Dagorada i krlowej Adalii. Po mierci rodzicw przeciwstawia si arystokracji, widzcej w niej wycznie on dla nowego

krla. Chciaa panowa niepodzielnie, co najwyej dla formy i podtrzymania dynastii, zgadzaa, si na instytucj ksicia maonka, zasiadajcego przy niej, ale znaczcego tyle co padzierna kuka. Stare rody opary si temu. Calanthe miaa do wyboru wojn domow, abdykacj na rzecz innej linii lub maestwo z Roegnerem, ksiciem Ebbing. Wybraa to trzecie rozwizanie. Rzdzia krajem, ale u boku Roegnera. Rzecz jasna, nie daa si ujarzmi ani wypchn do babica. Bya Lwic z Cintry. Ale panowa Roegner, cho nikt nie tytuowa go Lwem. - A Calanthe - doda Codringher - gwatownie usiowaa zaj w ci i urodzi syna. Nic z tego nie wyszo. Urodzia crk Pavett, potem dwukrotnie poronia i stao si jasne, e nie bdzie miaa wicej dzieci. Wszystkie plany wziy w eb. Ot, babska dola. Wielkie ambicje przekrela zrujnowana macica. Geralt skrzywi si. - Jeste obrzydliwie trywialny, Codringher. - Wiem. Prawda te bya trywialna. Bo Roegner zacz si rozglda za mod krlewn o odpowiednio szerokich biodrach, najlepiej z rodu o potwierdzonej podnoci a do praprababki wstecz. A Calanthe zacz grunt umyka spod ng. Kady posiek, kady kielich wina mg zawiera mier, kade polowanie mogo si skoczy nieszczliwym wypadkiem. Wiele wiadczy o tym, e Lwica z Cintry przeja wwczas inicjatyw. Roegner zmar. W kraju szalaa wwczas ospa i zgon krla nikogo nie zdziwi. - Zaczynam rozumie - rzek wiedmin, pozornie beznamitnie - na czym opiera si bd wieci, ktre zamierzacie dyskretnie, acz szeroko rozpuci. Ciri zostanie wnuczk trucicielki i mobjczyni? - Nie uprzedzaj faktw, Geralt. Mw dalej, Fenn. - Calanthe - umiechn si karze - uratowaa ycie, ale korona bya coraz dalej. Gdy po mierci Roegnera Lwica signa po wadz absolutn, arystokracja ponownie twardo opara si amaniu praw i tradycji. Na tronie Cintry mia zasiada krl, nie krlowa. Postawiono spraw jasno: gdy tylko maa Pavetta zacznie cho troch przypomina kobiet, naley j wyda za m za kogo, kto zostanie nowym krlem. Powtrne maestwo bezpodnej krlowej nie wchodzio w gr. Lwica z Cintry zrozumiaa, e moe liczy co najwyej na rol krlowej matki. Na domiar zego mem Pavetty mg zosta kto, kto by totalnie odsun teciow od rzdw. - Bd znowu trywialny - ostrzeg Codringher. - Calanthe zwlekaa z wydaniem Pavetty za m. Zniszczya pierwszy projekt mariau, gdy dziewczyna miaa dziesi lat, i drugi, gdy miaa trzynacie. Arystokracja przejrzaa plany i zadaa, by pitnaste urodziny Pavetty byy jej ostatnimi panieskimi urodzinami. Calanthe musiaa wyrazi zgod. Ale wczeniej osigna to, na co liczya. Pavetta za dugo pozostawaa pann. Zaczo j wreszcie wierzbi tak, e pucia si z pierwszym z brzegu przybd, do tego zakltym w potwora. Byy w tym jakie okolicznoci nadprzyrodzone, jakie przepowiednie, czary, obietnice... Jakie Prawa Niespodzianki? Prawda, Geralt? Co stao si potem, pamitasz zapewne. Calanthe cigna do Cintry wiedmina, a wiedmin narozrabia. Nie wiedzc, e jest sterowany, zdj kltw z potwornego Jea, umoliwiajc mu maria z Pavett. Tym samym wiedmin uatwi Calanthe utrzymanie tronu. Zwizek Pavetty z odczarowanym potworem by dla wielmow tak wielkim szokiem, e zaakceptowali nage maestwo Lwicy z Eistem Tuirseach. Jarl z Wysp Skellige wyda im si jednak lepszy ni przybda Je. W ten sposb Calanthe nadal rzdzia krajem. Eist, jak wszyscy wyspiarze, obdarza Lwic z Cintry zbyt wielkim szacunkiem, by si jej w czymkolwiek przeciwstawia, a krlowanie nudzio go po prostu. Cakowicie odda

rzdy w jej rce. A Calanthe, faszerujc si medykamentami i eliksirami, wloka maonka do oa w dzie i w nocy. Chciaa rzdzi a do koca swych dni. A jeli jako krlowa matka, to matka wasnego syna. Ale, jak ju mwiem, ambicje due, ale... - Ju mwie. Nie powtarzaj si. - Natomiast krlewna Pavetta, ona dziwacznego Jea, ju w czasie lubnej ceremonii miaa na sobie podejrzanie lun sukni. Zrezygnowana Calanthe zmienia plany. Jeli nie jej syn, pomylaa, to niech to bdzie syn Pavetty. Ale Pavetta urodzia crk. Przeklestwo, czy jak? Krlewna moga jednak jeszcze rodzi. To znaczy mogaby. Bo zdarzy si zagadkowy wypadek. Ona i w dziwaczny Je zginli w nie wyjanionej katastrofie morskiej. - Czy ty nie za duo sugerujesz, Codringher? - Staram si wyjani sytuacj, nic wicej. Po mierci Pavetty Calanthe zaamaa si, ale na krtko. Jej ostatni nadziej bya wnuczka. Crka Pavetty, Cirilla. Ciri, szalejcy po krlewskim burgu wcielony diabeek. Dla niektrych oczko w gowie, zwaszcza dla starszych, bo tak przypominaa Calanthe, gdy ta bya dzieckiem. Dla innych... odmieniec, crka potwornego Jea, do ktrej roci sobie nadto prawa jaki wiedmin. I teraz dochodzimy do sedna sprawy: pupilka Calanthe, ewidentnie szykowana na nastpczyni, traktowana wrcz jak drugie wcielenie, Lwitko z krwi Lwicy, ju wwczas uwaana bya przez niektrych za wykluczon z praw do tronu. Cirilla bya le urodzona. Pavetta popenia mezalians. Zmieszaa krlewsk krew z poledniejsz krwi przybdy o nieznanym pochodzeniu. - Chytrze, Codringher. Ale to nie tak. Ojciec Ciri wcale nie by poledniejszy. By krlewiczem. - Co ty powiesz? O tym nie wiedziaem. Z jakiego krlestwa? - Z ktrego na poudniu... Z Maecht... Tak, wanie z Maecht. - Interesujce - mrukn Codringher. - Maecht od dawna jest nilfgaardzk marchi. Wchodzi w skad Prowincji Metinna. - Ale jest krlestwem - wtrci Fenn. - Panuje tam krl. - Panuje tam Emhyr var Emreis - uci Codringher. - Ktokolwiek siedzi tam na tronie, siedzi z aski i decyzji Emhyra. Ale jeli ju przy tym jestemy, to sprawd, kogo Emhyr tam uczyni krlem. Ja nie pamitam. - Ju szukam - kaleka popchn koa swego fotela, skrzypic odjecha w kierunku regau, cign z niego gruby rulon zwojw i zacz je przeglda, rzucajc przejrzane na podog. - Hmmm... Ju mam. Krlestwo Maecht. W herbie srebrne ryby i korony naprzemiennie w polu bkitno-czerwonym czterodzielnym... - Plu na heraldyk, Fenn. Krl, kto jest tam krlem? - Hoet zwany Sprawiedliwym. Wybrany w drodze elekcji... - ...przez Emhyra z Nilfgaardu - domyli si zimno Codringher. - ...dziewi lat temu. - Nie ten - policzy prdko adwokat. - Ten nas nie interesuje. Kto by przed nim? - Chwileczk. Mam. Akerspaark. Zmar... - Zmar na ostre zapalenie puc, przebitych sztyletem przez siepaczy Emhyra albo tego Sprawiedliwego - Codringher znowu popisa si domylnoci. - Geralt, czy rzeczony Akerspaark budzi u ciebie jakie skojarzenia? Czy to mgby by tatunio tego Jea? - Tak - potwierdzi wiedmin po chwili namysu. - Akerspaark. Pamitam, Duny tak nazwa swego ojca. - Duny?

- Takie nosi imi. By krlewiczem, synem tego Akerspaarka... - Nie - przerwa Fenn, zapatrzony w zwoje. - Tu s wszyscy wymienieni. Legalni synowie: Orm, Gorm, Torm, Horm i Gonzalez. Legalne crki: Alia, Valia, Nina, Paulina, MaMna i Argentina... - Odwouj oszczerstwa rzucone na Nilfgaard i na Sprawiedliwego Hoeta owiadczy powanie Codringher. - Ten Akerspaark nie zosta zamordowany. On zwyczajnie zachdoy si na mier. Bo pewnie mia i bkartw, co, Fenn? - Mia. Sporo. Ale adnego o imieniu Duny tutaj nie widz. - I nie liczyem, e zobaczysz. Geralt, twj Je nie by adnym krlewiczem. Nawet jeli rzeczywicie spodzi go gdzie na boku ten gbur Akerspaark, od praw do takiego tytuu dzielia go, oprcz Nilfgaardu, cholernie duga kolejka legalnych Ormw, Gormw i innych Gonzalezw, z wasn, zapewne liczn progenitur. Z formalnego punktu widzenia Pavetta popenia mezalians. - A Ciri, dziecko mezaliansu, nie ma praw do tronu? - Brawo. Fenn przyskrzypia do pulpitu, popychajc koa fotela. - To jest argument - powiedzia, zadzierajc wielk gow. - Wycznie argument. Nie zapominaj, Geralt, my nie walczymy ani o koron dla ksiniczki Cirilli, ani o pozbawienie jej korony. Z rozpuszczonej plotki ma wynika, e nie mona dziewczyny wykorzysta do signicia po Cintr. e jeli kto tak prb podejmie, atwo bdzie mona j podway, zakwestionowa. Dziewczyna w grze politycznej przestanie by figur, bdzie mao wanym pionkiem. A wwczas... - Pozwol jej y - dokoczy beznamitnie Codringher. - Od strony formalnej - spyta Geralt - jak mocy jest ten wasz argument? Fenn spojrza na Codringhera, potem na wiedmina.- Niezbyt mocny - przyzna. - Cirilla to cigle Calanthe, cho nieco rozcieczona. W normalnych krajach moe i odsunito by j od tronu, ale warunki nie s normalne. Krew Lwicy ma znaczenie polityczne... - Krew... - Geralt potar czoo. - Co to znaczy Dziecko Starszej Krwi, Codringher? - Nie rozumiem. Czy kto, mwic o Cirilli, uywa takiego miana? - Tak. - Kto? - Niewane kto. Co to znaczy? - Luned aep Hen Ichaer - powiedzia nagle Fenn, odjedajc od pulpitu. Dosownie to nie byoby Dziecko, ale Crka Starszej Krwi. Hmmm... Starsza Krew... Spotkaem si z tym okreleniem. Nie pamitam dokadnie... Chyba chodzi o jakie elfie przepowiednie. W niektrych wersjach tekstu wrby Itliny, tych starszych, s, jak mi si zdaje, wzmianki o Starszej Krwi Elfw, czyli Aen Hen Ichaer. Ale my tu nie mamy penego tekstu tej Trzeba by zwrci si do elfw... - Zostawmy to - przerwa zimno Codringher. - Nie za wiele zagadnie naraz, Fenn, nie za wiele srok za ogon, nie za wiele przepowiedni i tajemnic. Dzikujemy ci na razie. Bywaj, owocnej pracy. Geralt, pozwl. Wrmy do kantoru. - Za mao, prawda? - upewni si wiedmin, gdy tylko wrcili i zasiedli w fotelach, adwokat za biurkiem, on naprzeciw. - Za niskie honorarium, tak? Codringher podnis z blatu biurka metalowy przedmiot w ksztacie gwiazdy i kilkakrotnie obrci go w palcach. - Za niskie, Geralt. Kopanie w elfich przepowiedniach to dla mnie diabelne obcienie, strata czasu i rodkw. Konieczno szukania doj do elfw, bo oprcz nich nikt nie jest w stanie poj ich zapisw. Elfie manuskrypty to w wikszoci

przypadkw jaka pokrtna symbolika, akrostychy, czasami wrcz szyfry. Starsza Mowa jest zawsze co najmniej dwuznaczna, a zapisana moe mie i dziesi znacze. Elfy nigdy nie byy skonne pomaga komu, kto chcia rozgryza ich przepowiednie. A w dzisiejszych czasach, gdy po lasach trwa krwawa wojna z Wiewirkami, gdy dochodzi do pogromw, niebezpiecznie jest zblia si do nich. Podwjnie niebezpiecznie. Elfy mog wzi za prowokatora, ludzie mog oskary o zdrad... - Ile, Codringher? Adwokat milcza przez chwil, bezustannie bawic si metalow gwiazd. - Dziesi procent - powiedzia wreszcie. - Dziesi procent od czego? - Nie drwij ze mnie, wiedminie. Sprawa robi si powana. Zaczyna by coraz mniej jasne, o co tu chodzi, a gdy nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnoci chodzi o pienidze. Milszy mi tedy procent ni zwyke honorarium. Dasz mi dziesi procent od tego, co sam bdziesz z tego mia, pomniejszone o ju zapacon sum. Spisujemy umow? - Nie. Nie chc ci naraa na straty. Dziesi procent od zera daje zero, Codringher. Ja, mj drogi kolego, nie bd nic z tego mia. - Powtarzam, nie drwij ze mnie. Nie wierz, eby nie dziaa dla zysku. Nie wierz, eby nie kryy si za tym... - Mao mnie obchodzi, w co wierzysz. Nie bdzie adnej umowy. I adnych procentw. Okrel wysoko honorarium za zebranie informacji. - Kadego innego - zakasa Codringher - wyrzucibym za drzwi, pewnym bdc, e prbuje mnie wykiwa. Ale do ciebie, anachroniczny wiedminie, dziwnie jako pasuje szlachetna i naiwna bezinteresowno. To w twoim stylu, to wspaniale i patetycznie staromodne... da si zabi za darmo... - Nie tramy czasu. Ile, Codringher? - Drugie tyle. Razem piset. - auj - Geralt pokrci gow - ale nie sta mnie na tak sum. Przynajmniej nie w tej chwili. - Ponawiam propozycj, ktr ju ci kiedy zoyem, na pocztku naszej znajomoci - powiedzia wolno adwokat, wci bawic si gwiazd. - Przyjmij prac u mnie, a bdzie ci sta. Na informacje i na inne luksusy. - Nie, Codringher. - Dlaczego? - Nie zrozumiesz. - Tym razem ranisz nie moje serce, lecz dum zawodow. Bo pochlebiam sobie mniemajc, e z reguy wszystko rozumiem. U podstaw naszych zawodw ley skurwysystwo, ale ty jednak cigle wolisz anachroniczne od nowoczesnego. Wiedmin umiechn si. - Brawo. Codringher znowu zanis si kaszlem, otar wargi, spojrza na chustk, potem podnis tozielone oczy. - Zapucie urawia w list magiczek i magikw, ktra leaa na pulpicie? W spis potencjalnych mocodawcw Rience'a? - Zapuciem. - Nie dam ci tej listy, dopki nie sprawdz dokadnie. Nie sugeruj si tym, co podpatrzye. Jaskier powiedzia mi, e Filippa Eilhart prawdopodobnie wie, kto stoi za Rience'em, ale tobie poskpia tej wiedzy. Filippa nie ochraniaaby byle ptaka. Za tym draniem stoi wic jaka wana figura.

Wiedmin milcza. - Strze si, Geralt. Jeste w powanym niebezpieczestwie. Kto prowadzi z tob gr. Kto dokadnie przewiduje twoje ruchy, kto nimi wrcz kieruje. Nie daj si ponie arogancji i zadufaniu. Ten, kto z tob igra, to nie strzyga i nie wilkoak. To nie bracia Micheletowie. To nawet nie Rience. Dziecko Starszej Krwi, cholera. Jakby mao byo tronu Cintry, czarodziejw, krlw i Nilfgaardu, jeszcze na dodatek elfy. Przerwij t gr, wiedminie, wycz si z niej. Pokrzyuj plany, robic to, czego nikt si nie spodziewa. Zerwij ten szalony zwizek, nie pozwl, by kojarzono ci z Cirill. Zostaw j Yennefer, a sam wracaj do Kaer Morhen i nie wystawiaj stamtd nosa. Zaszyj si w grach, a ja poszperam w elfich manuskryptach, spokojnie, bez popiechu, dokadnie. A gdy ju bd mia informacje o Dziecku Starszej Krwi, gdy bd zna imi zaangaowanego w to czarodzieja, ty zdysz zebra pienidze i dokonamy wymiany. - Ja nie mog czeka. Dziewczyna jest w niebezpieczestwie. - To prawda. Ale jest mi wiadome, e ciebie uwaa si za przeszkod na drodze do niej. Za przeszkod, ktr naley bezwzgldnie usun. W zwizku z tym to ty jeste w niebezpieczestwie. Wezm si za dziewczyn dopiero wtedy, gdy wykocz ciebie. - Lub wtedy, gdy przerw gr, usun si i zaszyj w Kaer Morhen. Za duo ci zapaciem, Codringher, by udziela mi takich rad. Adwokat obrci w palcach stalow gwiazd. - Za kwot, ktr dzi mi zapacie, dziaam aktywnie ju od jakiego czasu, wiedminie - powiedzia, powstrzymujc kaszel. - Rada, ktrej ci udzielani, jest przemylana. Zaszyj si w Kaer Morhen, zniknij. A wwczas ci, ktrzy szukaj Cirilli, dostan j. Geralt zmruy oczy i umiechn si. Codringher nie zblad. - Ja wiem, co mwi - podj, wytrzymujc spojrzenie i umiech. - Przeladowcy twojej Ciri znajd j i zrobi z ni, co zechc. A tymczasem i ona, i ty bdziecie bezpieczni. - Wyjanij, prosz. W miar szybko. - Znalazem pewn dziewczyn. Szlachciank z Cintry, sierot wojenn. Przesza przez obozy dla uchodcw, aktualnie mierzy okciem i kroi tkaniny, przygarnita przez sukiennika z Brugge. Nie wyrnia si niczym szczeglnym. Prcz jednego. Jest do podobna do wizerunku z pewnej miniatury przedstawiajcej Lwitko z Cintry... Chcesz zobaczy jej portrecik? - Nie, Codringher. Nie chc. I nie zgadzam si na takie rozwizanie. - Geralt - adwokat przymkn powieki - co tob kieruje? Jeli chcesz ocali t twoj Ciri... Wydaje mi si, e nie sta ci teraz na luksus pogardy. Nie, le si wyraziem. Nie sta ci na luksus pogardzania pogard. Nadchodzi czas pogardy, kolego wiedminie, czas wielkiej, bezbrzenej pogardy. Musisz si dopasowa. To, co ci proponuj, to prosta alternatywa. Kto umrze, eby y mg kto. Kto, kogo kochasz, ocaleje. Umrze inna dziewczynka, ktrej nie znasz, ktrej nigdy nie widziae... - Ktr mog pogardza? - przerwa wiedmin. - Mam za to, co kocham, zapaci pogard dla samego siebie? Nie, Codringher. Zostaw tamto dziecko w spokoju, niech nadal mierzy sukno okciem. Jej portrecik zniszcz. Spal. A za moje dwiecie pidziesit ciko zarobionych koron, ktre wrzucie do szuflady, daj mi co innego. Informacj. Yennefer i Ciri opuciy Ellander. Jestem pewien, e o tym wiesz. Jestem pewien, e wiesz, dokd zmierzaj. Jestem pewien, e wiesz, czy kto poda ich tropem.

Codringher pobbni palcami po stole, zakasa. - Wilk, niepomny na przestrogi, chce polowa nadal -stwierdzi. - Nie widzi, e to na niego poluj, e lezie prosto midzy fldry zastawione przez prawdziwego owc. - Nie bd banalny. Bd konkretny. - Skoro sobie yczysz. Nietrudno si domyli, e Yennefer jedzie na zjazd czarodziejw, zwoany na pocztek lipca do Garstangu na wyspie Thanedd. Sprytnie kluczy i nie posuguje si magi, trudno wic j namierzy. Tydzie temu bya w jeszcze w Ellander, obliczyem, e za trzy, cztery dni dotrze do miasta Gors Velen, z ktrego na Thanedd jeden krok. Jadc do Gors Velen, musi przejecha przez osad Anchor. Wyruszajc natychmiast, masz szans przechwyci tych, ktrzy jad za ni. Bo jad za ni. - Mam nadziej - Geralt umiechn si paskudnie -e to nie jacy krlewscy agenci? - Nie - powiedzia adwokat, patrzc na metalow gwiazd, ktr si bawi. - To nie agenci. Ale te nie jest to Rience, ktry jest mdrzejszy od ciebie, bo po drace z Micheletami utai si w jakiej dziurze i nie wysuwa stamtd nosa. Za Yennefer jedzie trzech najemnych zbirw. - Domniemywani, e ich znasz? - Ja wszystkich znam. I dlatego co ci zaproponuj: zostaw ich w spokoju. Nie jed do Anchor. A ja wykorzystam posiadane znajomoci i koneksje. Sprbuj podkupi zbirw i odwrci kontrakt. Innymi sowy, napuszcz ich na Rience'a. Jeli si uda... Urwa nagle, zamachn si silnie. Stalowa gwiazda zawya w locie i z hukiem wyrna w portret, prosto w czoo Codringhera seniora, dziurawic ptno i wbijajc si w cian prawie do poowy. - Dobre, co? - umiechn si szeroko adwokat. - To si nazywa orion. Zamorski wynalazek. wicz od miesica, trafiam ju bez puda. Moe si przyda. Na trzydzieci stp ta gwiazdeczka jest niezawodna i zabjcza, a ukry j mona w rkawicy lub za wstk kapelusza. Od roku oriony s na wyposaeniu nilfgaardzkich sub specjalnych. Ha, ha, jeli Rience szpieguje dla Nilfgaardu, to bdzie zabawne, gdy znajd go z orionem w skroni... Co ty na to? - Nic. To twoja sprawa. Dwiecie pidziesit koron ley w twojej szufladzie. - Jasne - kiwn gow Codringher. - Traktuj twoje sowa jako dan mi woln rk. Pomilczmy chwil, Geralt. Uczcijmy rych mier pana Rience'a minut milczenia. Dlaczego si krzywisz, u diaba? Nie masz szacunku dla majestatu mierci? - Mam. Zbyt duy, by spokojnie sucha drwicych z niej idiotw. Czy ty mylae kiedy o wasnej mierci, Codringher? Adwokat zakasa ciko, dugo patrzy na chustk, ktr zasania usta. Potem podnis oczy. - Owszem - powiedzia cicho. - Mylaem. I to intensywnie. Ale nic ci do moich myli, wiedminie. Pojedziesz do Anchor? - Pojad. - Ralf Blunden, zwany Profesorem. Heimo Kantor. Krtki Yaxa. Mwi ci co te imiona? - Nie. - Wszyscy trzej s nieli na miecze. Lepsi od Micheletw. Sugerowabym wic pewniejsz, dalekosin bro. Na przykad te nilfgaardzkie gwiazdki. Chcesz, sprzedam ci kilka sztuk. Mam tego duo. - Nie kupi. To niepraktyczne. Haasuje w locie.

- Gwizd dziaa psychologicznie. Potrafi sparaliowa ofiar strachem. - Moliwe. Ale moe i ostrzec. Ja zdybym si przed tym uchyli. - Gdyby widzia, jak w ciebie rzucaj, owszem. Wiem, e potrafisz uchyli si przed strza albo betem... Ale z tyu... - Z tyu te. - Gwno prawda. - Zamy si - powiedzia zimno Geralt. - Ja odwrc si twarz do podobizny twego taty idioty, a ty rzu we mnie tym orionem. Trafisz mnie, wygrae. Nie trafisz, przegrae. Jeli przegrasz, rozszyfrujesz elfie manuskrypty. Zdobdziesz informacje o Dziecku Starszej Krwi. Pilnie. I na kredyt. - A jeli wygram? - Rwnie zdobdziesz te informacje i udostpnisz je Yennefer. Ona zapaci. Nie bdziesz pokrzywdzony. Codringher otworzy szuflad i wycign drugi orion. - Liczysz na to, e nie przyjm zakadu - stwierdzi, nie zapyta. - Nie - umiechn si wiedmin. - Jestem pewien, e go przyjmiesz. - Ryzykant z ciebie. Zapomniae? Ja nie miewam skrupuw. - Nie zapomniaem. Nadchodzi wszak czas pogardy, a ty idziesz z postpem i duchem czasu. Ale ja wziem sobie do serca zarzuty anachronicznej naiwnoci i tym razem zaryzykuj nie bez nadziei na zysk. Jake wic? Zakad stoi? - Stoi - Codringher uj stalow gwiazd za jedno z ramion i wsta. Ciekawo zawsze braa u mnie gr nad rozsdkiem, nie wspominajc o bezzasadnym miosierdziu. Odwr si. Wiedmin odwrci si. Spojrza na gsto podziurawione oblicze na portrecie i na utkwiony w nim orion. A potem zamkn oczy. Gwiazda zawya i hukna w cian cztery cale od ramy portretu. - Jasna cholera! - wrzasn Codringher. - Nawet nie drgne, ty sukinsynu! Geralt odwrci si i umiechn. Niezwykle paskudnie. - A po co miaem drga? Syszaem, e rzucasz tak, by nie trafi. W zajedzie byo pusto. W kcie, na awie, siedziaa moda kobieta z podkronymi oczami. Odwrcona wstydliwie bokiem, karmia piersi dziecko. Barczysty chop, moe m, drzema obok, oparty plecami o cian. W cieniu za piecem siedzia jeszcze kto, kogo Aplegatt nie widzia wyranie w mroku izby. Gospodarz podnis gow, zobaczy Aplegatta, dostrzeg jego ubir i blach z herbem Aedirn na piersi, momentalnie spochmurnia. Aplegatt by przyzwyczajony do takich powita. By gocem krlewskim, przysugiwao mu bezwzgldne prawo podwody. Krlewskie dekrety byy wyrane - goniec mia prawo w kadym miecie, w kadej wsi, w kadym zajedzie i w kadym obejciu zada wieego konia - i biada takiemu, ktry by odmwi. Rzecz jasna, goniec zostawia wasnego wierzchowca, a nowego bra za pokwitowaniem - waciciel mg zwrci si do starosty i otrzyma rekompensat. Ale rnie z tym bywao. Dlatego na goca patrzono zawsze z niechci i obaw - zada czy nie zada? Zabierze na zatracenie naszego Zotka? Nasz wykarmion od rebaka Krask? Naszego wypieszczonego Wronka? Aplegatt widywa ju rozszlochane dzieciaki, uczepione siodanego, wyprowadzanego ze stajni ulubieca i towarzysza zabaw, niejeden raz patrzy w twarze dorosych, poblade w poczuciu niesprawiedliwoci i bezsiy. - wieego konia mi nie trza - powiedzia szorstko. Zdawao mu si, e gospodarz odetchn z ulg. - Zjem jeno, bom zgodnia na szlaku - doda goniec. - Jest co w garnku? - Polewki nieco zostao, wraz podam, siednijcie. Zanocujecie? Zmierzcha ju. Aplegatt zastanowi si. Przed dwoma dniami spotka si z Hansomem,

znajomym gocem, i zgodnie z rozkazem wymieni poselstwa. Hansom przej listy i posanie dla krla Demawenda, pocwaowa przez Temeri i Mahakam do Yengerbergu. Aplegatt za, przejwszy poczt dla krla Vizimira z Redanii, pojecha w kierunku Oxenfurtu i Tretogoru. Mia do przebycia ponad trzysta mil. - Zjem i pojad - zdecydowa. - Miesic w peni, a gociniec rwny. - Wasza wola. Zupa, ktr mu podano, bya cienka i bez smaku, ale goniec nie zwaa na takie drobiazgi. Smakowa w domu, onin kuchni, na szlaku jad, co si trafio. Siorba wolno, niezgrabnie dzierc yk w palcach zgrabiaych od trzymania wodzy. Kot, drzemicy na przypiecku, unis nagle gow, za-sycza. - Goniec krlewski? Aplegatt drgn. Pytanie zada ten siedzcy w cieniu, z ktrego teraz wyszed, stajc obok goca. Mia wosy biae jak mleko, cignite na czole skrzan opask, czarn kurtk nabijan srebrnymi wiekami i- wysokie buty. Nad prawym ramieniem poyskiwaa mu kulista gowica przerzuconego przez plecy miecza. - Dokd droga prowadzi? - Dokd krlewska wola pogna - odrzek zimno Aplegatt. Nigdy nie odpowiada inaczej na podobne pytania. Biaowosy milcza czas jaki, patrzc na goca badawczo. Mia nienaturalnie blad twarz i dziwne ciemne oczy. - Krlewska wola - powiedzia wreszcie nieprzyjemnym, lekko chrapliwym gosem - zapewne kae ci si spieszy? Zapewne pilno ci w drog? - A wam co do tego? Kim to jestecie, by mnie popdza? - Jestem nikim - biaowosy umiechn si paskudnie. - I nie popdzam ci. Ale na twoim miejscu odjechabym std jak najszybciej. Nie chciabym, by stao ci si co zego. Na takie stwierdzenia Aplegatt rwnie mia wypraktykowan odpowied. Krtk i wzowat. Niezaczepn i spokojn - ale dobitnie przypominajc, komu suy goniec krlewski i co grozi temu, kto odwayby si tkn goca. Ale w gosie biaowosego byo co, co powstrzymao Aplegatta przed udzieleniem zwykej odpowiedzi. - Musz da wytchn koniowi, panie. Godzin, moe dwie. - Rozumiem - kiwn gow biaowosy, po czym unis gow, zdajc si nadsuchiwa dobiegajcych z zewntrz odgosw. Aplegatt rwnie nadstawi ucha, ale sysza tylko wierszcze. - Odpoczywaj wic - powiedzia biaowosy, poprawiajc pas miecza, skonie przecinajcy pier. - Ale nie wychod na podwrze. Cokolwiek by si dziao, nie wychod. Aplegatt powstrzyma si od pyta. Instynktownie czu, e tak bdzie lepiej. Pochyli si nad misk i wznowi owienie nielicznych pywajcych w zupie skwarek. Gdy podnis gow, biaowosego nie byo ju w izbie. Po chwili na podwrzu zara ko, zastukay kopyta. Do zajazdu weszo trzech mczyzn. Na ich widok karczmarz zacz szybciej wyciera kufel. Kobieta z niemowlciem bliej przysuna si do drzemicego ma, zbudzia go szturchacem. Aplegatt nieznacznie przycign ku sobie zydel, na ktrym leay jego pas i kord. Mczyni podeszli do szynkwasu, bystrymi spojrzeniami obrzucajc i taksujc goci. Szli wolno, pobrzkujc ostrogami i broni. - Powita waszmociw - karczmarz odchrzkn i od-kaszln. - Czyme suy mog?

- Gorzak - powiedzia jeden, niski i krpy, z dugimi jak u mapy rkami, uzbrojony w dwie zerrikaskie szable, wiszce na krzy na plecach. - ykniesz, Profesor? - Pozytywnie chtnie - zgodzi si drugi mczyzna, poprawiajc osadzone na haczykowatym nosie okulary ze szlifowanych, niebieskawo zabarwionych krysztaw, oprawnych w zoto. - Byleby trunek nie by faszowany adnymi ingrediencjami. Karczmarz nala. Aplegatt zauway, e rce trzsy mu si lekko. Mczyni oparli si plecami o szynkwas, bez popiechu pocigali z glinianych czareczek. - Moci gospodarzu - odezwa si nagle ten w okularach. - Suponuj, e przejeday tdy niedawno dwie damy, zmierzajce intensywnie w kierunku Gors Velen? - Tdy rni jed - bkn gospodarz. - Inkryminowanych dam - rzek wolno okularnik -nie mgby nie zauway. Jedna z nich jest czarnowosa i ekstraordynaryjnie urodziwa. Dosiada wronego rebca. Druga, modsza, jasnowosa i zielonooka, wojauje na jabkowitej klaczce. Byy tu? - Nie - uprzedzi karczmarza Aplegatt, czujc nagle zimno na plecach. - Nie byo. Szaropire niebezpieczestwo. Gorcy piasek... - Goniec? Aplegatt kiwn gow. - Skd i dokd? - Skd i dokd krlewska dola pogna. - Niewiast, o ktre indagowaem, na trakcie akcydentalnie nie napotkae? - Nie. - Co szybko zaprzeczasz - warkn trzeci mczyzna, wysoki i chudy niby tyka. Wosy mia czarne i byszczce, jakby wysmarowane tuszczem. - A nie zda mi si, by pami wyta nadto. - Zostaw, Heimo - machn rk okularnik. - To goniec. Nie czy subiekcji. Jakie miano nosi ta stacja, gospodarzu? - Anchor. - Do Gors Velen jaki dystans? - H? - Ile mil? - Jam mil nie mierzy. Ale bdzie ze trzy dni jazdy... - Konno? - Koleno. - Hej - zawoa nagle pgosem ten krpy, prostujc si i wygldajc na podwrze przez szeroko otwarte drzwi. - Rzu no okiem, Profesor. Co to za jeden? Czy to aby nie... Okularnik te wyjrza na podwrze, a twarz skurczya mu si nagle. - Tak - sykn. - To pozytywnie on. Poszczcio si nam jednakowo. - Poczekamy, a wejdzie? - On nie wejdzie. Widzia nasze konie. . - Wie, e my... - Zamilknij, Yaxa. On co mwi. - Macie wybr - rozleg si z podwrza lekko chrapliwy, ale donony gos, ktry Aplegatt rozpozna natychmiast. - Jeden z was wyjdzie i powie mi, kto was naj. Wtedy odjedziecie std bez kopotw. Albo wyjdziecie wszyscy trzej. Czekam. - Sukinsyn... - warkn czarnowosy. - Wie. Co robimy? Okularnik wolnym ruchem odstawi czark na szynkwas.

- To, za co nam zapacono. Poplu na do, poruszy palcami i doby miecza. Na ten widok dwaj pozostali rwnie obnayli klingi. Gospodarz rozwar usta do krzyku, ale zamkn je prdko pod zimnym spojrzeniem sponad niebieskich okularw. - Siedzie tu wszyscy - sykn okularnik. - I ani mru-mru. Heimo, gdy si zacznie, postaraj si zaj go od tyu. No, chopcy, z fartem. Wychodzimy. Zaczo si natychmiast, gdy wyszli. Stknicia, tupot ng, szczk brzeszczotw. A potem krzyk. Taki, od ktrego wosy staj dba. Gospodarz zbiela na twarzy, kobieta z podkronymi oczami krzykna gucho, oburcz przyciskajc oseska do piersi. Kot na zapiecku skoczy na rwne nogi, wygi grzbiet, ogon zjey mu si jak szczotka. Aplegatt szybko wsun si z krzesem w kt. Kord mia na kolanach, ale nie dobywa go z pochwy. Z podwrza znowu omot ng o deski, wist i szczk kling. - Ach, ty... - krzykn kto dziko, a w krzyku tym, cho zakoczonym plugawym wyzwiskiem, byo wicej rozpaczy ni wciekoci. - Ty... wist klingi. I natychmiast po tym wysoki, przeszywajcy wrzask, zdajcy si drze powietrze na strzpy. omot, jakby na deski run ciki worek ziarna. Od koniowizu stuk kopyt, renie przeraonych koni. Na deskach znowu omot, cikie, szybkie kroki biegncego. Kobieta z oseskiem przytulia si do ma, gospodarz wpar plecy w cian. Aplegatt doby korda, nadal kryjc bro pod blatem stou. Biegncy czowiek zmierza wprost do zajazdu, byo jasne, e za moment stanie w drzwiach. Ale nim stan w drzwiach, sykna klinga. Czowiek wrzasn, a zaraz po tym wtoczy si do rodka. Wydawao si, e padnie na prg, ale nie pad. Postpi kilka chwiejnych, spowolnionych krokw i dopiero wwczas ciko run na rodek izby, wzbijajc kurz nagromadzony w szparach podogi. Upad na twarz, bezwadnie, przygniatajc rce i kurczc nogi w kolanach. Krysztaowe okulary ze stukiem upady na deski, stuky si w niebiesk kasz. Spod nieruchomego ju ciaa ja wyrasta ciemna, poyskliwa kaua. Nikt si nie poruszy. Ani nie krzykn. Do izby wszed biaowosy. Miecz, ktry trzyma w rku, zrcznie wsun do pochwy na plecach. Zbliy si do kontuaru, nawet spojrzeniem nie zaszczycajc lecego na pododze trupa. Gospodarz skurczy si. - Niedobrzy ludzie... - powiedzia chrapliwie biaowosy. - Niedobrzy ludzie umarli. Gdy przyjedzie bajlif, moe si okaza, e bya nagroda za ich gowy. Niech z ni zrobi, co uwaa za stosowne. Gospodarz skwapliwie pokiwa gow. - Moe si te zdarzy - podj po chwili biaowosy -e o los tych niedobrych ludzi zapytaj ich kamraci albo druhowie. Tym rzeknij, e poksa ich Wilk. Biay Wilk. I dodaj, eby czsto ogldali si za siebie. Pewnego dnia obejrz si i zobacz Wilka. Gdy po trzech dniach Aplegatt dotar do bram Tretogoru, byo ju dobrze po pnocy. Wciek si, bo zmitry nad fos i zdar sobie gardo - stranicy spali bezbonie i ocigali si z otwarciem wrt. Uly sobie i skl ich sumiennie, do suchej nitki i do trzeciego pokolenia wstecz. Pniej z przyjemnoci przysuchiwa si, jak zbudzony dowdca warty o cakiem nowe szczegy uzupenia zarzuty, ktre on postawi matkom, babkom i prababkom knechtw. Oczywicie, o dostaniu si noc do krla Vizimira nie mg nawet marzy. Byo mu to zreszt po myli - liczy, e wypi si do jutrzni, do porannego dzwonu. By w bdzie. Miast wskaza mu miejsce

do odpoczynku, bez zwoki zaprowadzono go do kordegardy. W izbie nie czeka na niego grododzierca, ale ten drugi, wielgachny i gruby. Aplegatt zna go - by to Dijkstra, zaufany krla Redanii. Dijkstra - goniec wiedzia o tym - by uprawniony do wysuchania wiadomoci przeznaczonej wycznie dla uszu krla. Aplegatt wrczy mu listy. - Ustne posanie masz? - Mam, panie. - Gadaj. - Demawend do Vizimira - wyrecytowa Aplegatt, przymykajc oczy. Pierwsze: przebieracy gotowi na drug noc po lipcowym nowiu. Dopilnuj, eby Foltest nie skrewi. Drugie: zjazdu Mdrali na Thanedd wasn obecnoci nie zaszczyc i tobie to samo radz. Trzecie: Lwitko nie yje. Dijkstra skrzywi si lekko, pobbni palcami po stole. - Tutaj masz listy dla krla Demawenda. A posanie ustne... Nadstaw dobrze uszu i wyt pami. Powtrzysz twemu krlowi sowo w sowo. Tylko jemu, nikomu innemu. Nikomu, pojmujesz? - Pojmuj, panie. - Wiadomo jest taka: Vizimir do Demawenda. Przebieracw koniecznie wstrzyma. Kto zdradzi. Pomie zgromadzi armi w Dol Angra i tylko czeka na pretekst. Powtrz. Aplegatt powtrzy. - Dobrze - kiwn gow Dijkstra. - Wyruszysz, gdy tylko soce wzejdzie. - Od piciu dni jestem na trakcie, wielmony panie -goniec potar zadek. Przespa by si cho do przedpoudnia... Zezwolicie? - Czy twj krl, Demawend, sypia teraz w nocy? Czy ja sypiam? Za samo takie pytanie powinienie wzi w pysk, chopie. Je ci dadz, potem rozprostuj nieco koci na sianie. A przed sonkiem wyruszysz. Kazaem, by ci dali rasowego ogierka, zobaczysz, niesie niby wicher. I nie krzyw gby. Naci jeszcze sakieweczk z ekstra premi, eby nie gada, e z Vizimira skpirado. - Dziki, panie. - Gdy bdziesz w lasach nad Pontarem, uwaaj. Widziano tam Wiewirki. A i zwykych zbjw nie brakuje w tamtych okolicach. - O, wiem to, panie. O, com ja widzia trzy dni temu nazad... - Co widzia? Aplegatt szybko zrelacjonowa wydarzenia w Anchor. Dijkstra sucha, krzyujc potne przedramiona na piersi. - Profesor... - powiedzia w zamyleniu. - Heimo Kantor i Krtki Yaxa. Zakatrupieni przez wiedmina. W Anchor, na trakcie wiodcym do Gors Velen, czyli na Thanedd, do Garstangu... A Lwitko nie yje? - Co mwicie, panie? - Niewane - Dijkstra unis gow. - Przynajmniej dla ciebie. Wypoczywaj. A o brzasku w drog. Aplegatt zjad, co mu przyniesiono, polea troch, ze zmczenia nie zmruywszy oka, przed witem by ju za bram. Ogierek by rzeczywicie chyy, ale narowisty. Aplegatt nie lubi takich koni. Na plecach, midzy lew opatk a krgosupem co swdziao nieznonie, ani chybi pcha ucia go, gdy drzema w stajni. A nijak byo si podrapa. Ogierek zataczy, zara. Goniec da mu ostrog i poszed w galop. Czas nagli. -

- Gar'ean - sykn Cairbre, wychylajc si zza gazi drzewa, z ktrego obserwowa gociniec. - En Dh'oine aen evall a strsede! Toruviel zerwaa si z ziemi, chwytajc i przypasujc miecz, czubkiem buta szturchna w udo Yaevinna, ktry drzema obok, oparty o cian wykrotu. Elf zerwa si, sykn, sparzony przez gorcy piasek, o ktry opar do. - Que suecc's? - Konny na drodze. - Jeden? - Yaevinn podnis uk i koczan. - Cairbre? Tylko jeden? - Jeden. Zblia si. - To zaatwmy go. Bdzie jeden Dh'oine mniej. - Daj pokj - Toruviel chwycia go za rkaw. - Po co nam to? Mielimy przeprowadzi rekonesans, a potem doczy do komanda. Mamy mordowa cywilw po drogach? Czy tak wyglda walka o wolno? - Wanie tak. Odsu si. - Jeli na drodze zostanie trup, kady przejedajcy patrol podniesie alarm. Wojsko zacznie na nas polowa. Obstawi brody, moemy mie kopoty z przejciem rzeki! - Po tej drodze mao kto jedzi. Zanim odkryj trupa, bdziemy ju daleko. - Ten jedziec te ju jest daleko - powiedzia z drzewa Cairbre. - Zamiast gada, trzeba byo strzela. Teraz go ju nie signiesz. To dobre dwiecie krokw. - Z mojej szedziesiciofuntwki? - Yaevinn pogadzi uk. Trzydziestocalowym fletem? Poza tym to nie jest dwiecie krokw. To jest sto pidziesit, gra. Mir, que spar aen'le. - Yeavinn, zostaw... - Thaess aep, Toruviel. Elf odwrci czapk tak, by nie zawadza mu przypity do niej wiewirczy ogon, szybko napi uk, mocno, a do ucha, wymierzy dokadnie i spuci ciciw. Aplegatt nie usysza strzay. Bya to strzaa cicha", specjalnie olotkowana dugimi, wskimi szarymi pirami, z brzechw obkowan dla zwikszenia sztywnoci i zmniejszenia ciaru. Trjbrzeszczotowy, ostry jak brzytwa grot z impetem trafi goca w rodek plecw, midzy lew opatk a krgosupem. Brzeszczoty byy ustawione pod ktem - wbijajc si w ciao, grot obrci si i wkrci jak ruba, masakrujc tkanki, tnc naczynia krwionone i druzgocc koci. Aplegatt zwali si piersi na szyj konia i zelizn na ziemi, bezwadny jak worek weny. , Piasek drogi by gorcy, nagrzany socem tak, e a parzy. Ale goniec ju tego nie poczu. Umar natychmiast.

Mwi, e j znaem, byoby przesad. Myl, e oprcz wiedmina i czarodziejki nikt jej naprawd nie zna. Gdy po raz pierwszy j zobaczyem, wcale nie zrobia na mnie wielkiego wraenia, nawet pomimo do niesamowitych okolicznoci, jakie temu towarzyszyy. Znaem takich, ktrzy twierdzili, e od razu, od pierwszego spotkania czuli powiew mierci, kroczcej za t dziewczyn. Mnie jednak wydaa si zupenie zwyczajna, a wiedziaem wszak, e zwyczajn nie bya - dlatego usilnie staraem si wypatrze, odkry, poczu w niej niezwyko. Ale niczego nie dostrzegem i niczego nie wyczuem. Niczego, co mogoby by sygnaem, przeczuciem czy zapowiedzi pniejszych, tragicznych wydarze. Tych, ktrych bya przyczyn. I tych, ktre sama spowodowaa. Jaskier, P wieku poezji Rozdzia drugi Tu przy rozstaju, w miejscu, gdzie koczy si las, wbito w ziemi dziewi supw. Do szczytu kadego supa pasko przytwierdzono koo od wozu. Nad koami kbiy si wrony i kruki, dziobic i szarpic trupy, przywizane do obrczy i piast. Wysoko supw i mnogo ptactwa pozwalaa, co prawda, wycznie przypuszcza, czym byy nierozpoznawalne resztki, spoczywajce na koach. Ale byy trupami. Nie mogy by niczym innym. Ciri odwrcia gow i ze wstrtem zmarszczya nos. Wiatr wia od strony supw, mdlcy odr rozkadajcych si zwok snu si nad rozdroem. - Wspaniaa dekoracja - Yennefer pochylia si w siodle i spluna na ziemi, zapominajc, e cakiem niedawno za podobne plucie ostro skarcia Ciri. Malownicza i pachnca. Ale dlaczego tutaj, na skraju puszczy? Zwykle co takiego ustawia si tu za miejskimi murami. Mam racj, dobrzy ludzie? - Tb Wiewirki, szlachetna pani - pospieszy z wyjanieniem jeden z dogonionych na rozstaju wdrownych handlarzy, wstrzymujc zaprzonego do wyadowanej dwukki srokacza. - Elfy. Tam, na tych supach. Dlatego i supy w lesie stoj. Innym Wiewirkom na przestrog. - Czy to znaczy - czarodziejka spojrzaa na niego - e wzitych ywcem Scoia'tael przywozi si tutaj... - Elfy, pani, rzadko daj si ywcem bra - przerwa handlarz. - A jeli nawet ktrego wojacy schwyc, to do miasta go wioz, bo tam osiade nieludzie bytuj. Gdy owi kani na rynku si przygldn, to wnet odchodzi ich ochota, by do Wiewirkw przysta. Ale gdy w boju jakich elfw ubij, to trupy na rozstaje si wozi i na supach wiesza. Nieraz z daleka ich wo, cakiem zamiardych dowo... - Pomyle - warkna Yennefer - e nam zakazano praktyk nekromantycznych z uwagi na szacunek dla majestatu mierci i doczesnych, zwok, ktrym naley si cze, spokj, rytualny i ceremonialny pochwek... - Co mwicie, pani? - Nic. Ruszajmy std co rychlej, Ciri, byle dalej od tego miejsca. Tfu, mam wraenie, e ju caa przesikam tym smrodem. - Ja te, eueueee - powiedziaa Ciri, kusem objedajc dookoa zaprzg domokrcy. - Pojedmy galopem, dobrze? - Dobrze... Ciri! Galopem, ale nie wariackim! ***

Wkrtce ujrzay miasto, wielkie, otoczone murami, najeone wieami o szpiczastych byszczcych dachach. A za miastem wida byo morze, zielonosine, skrzce si w promieniach porannego soca, upstrzone tu i wdzie biaymi plamkami agli. Ciri zatrzymaa konia na skraju piaszczystego urwiska, uniosa si w strzemionach, chciwie wcigna nosem wiatr i zapach. - Gors Velen - powiedziaa Yennefer, podjedajc i stajc bok w bok. Dojechaymy wreszcie. Wrmy na gociniec. Na gocicu poszy znowu lekkim galopem, pozostawiajc w tyle kilka wolich zaprzgw i objuczonych wizkami drewna pieszych. Gdy wyprzedziy wszystkich i zostay same, czarodziejka zwolnia i gestem wstrzymaa Ciri. - Podjed bliej - powiedziaa. - Jeszcze bliej. We wodze i prowad mojego konia. Potrzebuj obu rk. - Do czego? - We wodze, prosiam. Yennefer wyja z jukw srebrne zwierciadeko, przetara je, po czym cicho wymwia zaklcie. Zwierciadeko wysuno si z jej doni, unioso i zawiso nad koskim karkiem, dokadnie naprzeciw twarzy czarodziejki. Ciri westchna z podziwu, oblizaa wargi. Czarodziejka wydobya z jukw grzebie, zdja beret i przez nastpne kilka chwil energicznie czesaa wosy. Ciri zachowaa milczenie. Wiedziaa, e podczas czesania wosw Yennefer nie wolno byo przeszkadza ani rozprasza jej. Malowniczy i pozornie niedbay niead jej krtych i bujnych lokw powstawa w wyniku dugotrwaych stara i wymaga niemao wysiku. Czarodziejka ponownie signa do jukw. Przypia do uszu brylantowe kolczyki, a na obu nadgarstkach zapia bransolety. Zdja szal i rozpia bluzk, odsaniajc szyj i czarn aksamitk ozdobion gwiazd z obsydianu. - Ha! - nie wytrzymaa wreszcie Ciri. - Wiem, czemu to robisz! Chcesz adnie wyglda, bo jedziemy do miasta! Zgadam? - Zgada. - Aja? - Co ty? - le chc adnie wyglda! Uczesz si... - W beret - powiedziaa ostro Yennefer, wci wpatrzona w wiszce nad uszami konia zwierciado. - Na to samo miejsce, gdzie by. I schowaj pod nim wosy. Ciri fukna gniewnie, ale usuchaa natychmiast. Ju dawno nauczya si rozrnia barwy i odcienie gosu czarodziejki. Wiedziaa, kiedy mona sprbowa dyskusji, a kiedy nie. Yennefer, uoywszy wreszcie loki na czole, wydobya z jukw may soiczek z zielonego szka. - Ciri - powiedziaa agodniej. - Podrujemy skrycie. A podr jeszcze si nie skoczya. Dlatego masz kry wosy pod beretem. W kadej bramie miejskiej s tacy, ktrym paci si za dokadn i piln obserwacj podrnych. Rozumiesz? - Nie - odpara bezczelnie Ciri, cigajc wodze karego ogiera czarodziejki. Wypiknia si tak, e tym wypatrywaczom z bramy oczy wyjd! adna mi skryto! - Miasto, do ktrego bram zmierzamy - umiechna si Yennefer - to Gors Velen. Ja nie musz si kamuflowa w Gors Velen, a wrcz, powiedziaabym, przeciwnie. Z tob jest inna sprawa. Ciebie nikt nie powinien zapamita. - Ci, ktrzy bd gapi si na ciebie, dostrzeg i mnie! Czarodziejka odkorkowaa soiczek, z ktrego zapachniao bzem i agrestem. Zanurzywszy w soiczku palec wskazujcy wtara sobie pod oczy nieco zawartoci.

- Wtpi - powiedziaa, wci zagadkowo umiechnita - by ktokolwiek zwrci na ciebie uwag. Przed mostem sta dugi rzd jedcw i wozw, a na przedbramiu toczyli si podrni, oczekujcy na kolejk do kontroli. Ciri achna si i zaburczaa, rozzoszczona perspektyw dugiego czekania. Yennefer jednak wyprostowaa si w siodle i ruszya kusem, patrzc wysoko ponad gowy podrnych - ci za rozstpili si prdko, zrobili miejsce, kaniajc z szacunkiem. Stranicy w dugich kolczugach te od razu dostrzegli czarodziejk i zrobili jej woln drog, nie aujc trzonkw dzid, ktrymi karcili opornych lub zbyt powolnych. - Tdy, tdy, wielmona pani - zawoa jeden ze stranikw, gapic si na Yennefer i mienic na twarzy. -Wjedcie tdy, prosz askawie! Nastpi si! Nastpi si, chamy! Wezwany pospiesznie dowdca warty wyoni si z kordegardy naburmuszony i zy, ale na widok Yennefer po-krania, szeroko otworzy oczy i usta, zgi w niskim ukonie. - Unienie witam w Gors Velen, janie pani - wybekota, prostujc si i gapic. - Na twe rozkazy... Czy w mocy mojej usuy czym wielmonej? Eskort da? Przewodnika? Wezwa moe kogo? - Nie trzeba - Yennefer wyprostowaa si na kulbace, spojrzaa na niego z gry. - Zabawi w miecie krtko. Jad na Thanedd. - Ma si rozumie... - odak przestpi z nogi na nog, nie odrywajc oczu od twarzy czarodziejki. Pozostali stranicy gapili si rwnie. Ciri dumnie wyprya si i zadara gow, ale skonstatowaa, e na ni nie patrzy nikt. Jak gdyby w ogle nie istniaa. - Ma si rozumie - powtrzy dowdca stray. - Na Thanedd, tak... Na zjazd. Pojmuj, ma si rozumie. ycz tedy... - Dzikuj - czarodziejka popdzia konia, w oczywisty sposb nieciekawa, czego chciaby yczy jej komendant. Ciri podya w lad. Stranicy kaniali si przejedajcej Yennefer, jej nadal nie zaszczycajc choby spojrzeniem. - Nawet o imi ci nie zapytali - mrukna, doganiajc Yennefer i ostronie kierujc koniem wrd wyjedonych w bocie ulicy kolein. - Ani o to, skd jedziemy! Zaczarowaa ich? - Nie ich. Siebie. Czarodziejka odwrcia si, a Ciri westchna gono. Oczy Yennefer pony fioletowym blaskiem, a twarz promieniaa urod. Olniewajc. Wyzywajc. Gron. I nienaturaln. - Zielony soiczek! - domylia si od razu Ciri. - Co to byo? - Glamarye. Eliksir, a raczej ma na specjalne okazje. Ciri, czy ty musisz wjeda w kad kau na drodze? - Chc umy koniowi pciny! - Nie padao od miesica. To s pomyje i koskie szczyny, nie woda. - Aha... Powiedz mi, dlaczego uya tego eliksiru? A tak bardzo ci zaleao... - To jest Gors Velen - przerwaa Yennefer. - Miasto, ktre swj dobrobyt w znacznej mierze zawdzicza czarodziejom. Dokadniej, czarodziejkom. Sama widziaa, jak traktuje si tu czarodziejki. A ja nie miaam ochoty przedstawia si ani udowadnia, kim jestem. Wolaam, by byo to oczywiste na pierwszy rzut oka. Za tym czerwonym domem skrcamy w lewo. Stpa, Ciii, wstrzymuj konia, bo potrcisz jakie dziecko. - A po co mymy tutaj przyjechay? - Ju ci to mwiam.

Ciri parskna, zacisna usta, silnie szturchna wierzchowca pit. Klacz zataczya, omal nie wpadajc na mijajcy ich zaprzg. Wonica wsta z koza i zamierza uraczy j furmask wizank, ale na widok Yennefer usiad szybko i zaj si wnikliw analiz stanu wasnych chodakw. - Jeszcze jedno takie bryknicie - wycedzia Yennefer - a pogniewamy si. Zachowujesz si jak niedorosa koza. Przynosisz mi wstyd. - Chcesz mnie odda do jakiej szkoy, tak? Ja nie chc! - Ciszej. Ludzie si gapi. - Na ciebie si gapi, nie na mnie! Ja nie chc i do adnej szkoy! Obiecywaa mi, e zawsze bdziesz ze mn, a teraz chcesz mnie zostawi! Sam! Ja nie chc by sama! - Nie bdziesz sama. W szkole jest wiele dziewczt w twoim wieku. Bdziesz miaa mnstwo koleanek. - Nie chc koleanek. Chc by z tob i z... Mylaam, e... Yennefer odwrcia si gwatownie. - Co mylaa? - Mylaam, e jedziemy do Geralta - Ciri wyzywajco podrzucia gow. Dobrze wiem, o czym rozmylaa ca drog. I dlaczego wzdychaa w nocy... - Do - sykna czarodziejka, a widok jej poncych oczu sprawi, e Ciri wtulia twarz w kosk grzyw. -Nadto si rozzuchwalia. Przypominam ci, e czas, gdy moga mi si opiera, min bezpowrotnie. Stao si tak z twojej wasnej woli. Teraz masz by posuszna. Zrobisz to, co rozka. Zrozumiaa? Ciri pokiwaa gow. - To, co rozka, bdzie dla ciebie najlepsze. Zawsze. I dlatego bdziesz mnie sucha i wykonywa moje polecenia. Jasne? Zatrzymaj konia. Jestemy na miejscu. - To jest ta szkoa? - zaburczaa Ciri, podnoszc oczy na okaza fasad budynku. - To ju... - Ani sowa wicej. Zsiadaj. I zachowuj si jak naley. To nie jest szkoa, szkoa jest w Aretuzie, nie w Gors Velen. To jest bank. - A do czego nam bank? - Pomyl. Zsiadaj, mwiam. Nie w kau! Zostaw konia, od tego jest suba. Zdejmij rkawice. Nie wchodzi si do banku w rkawicach do jazdy. Spjrz na mnie. Popraw beret. Wyrwnaj konierzyk. Wyprostuj si. Nie wiesz, co zrobi z rkami? To nic z nimi nie rb! Ciri westchna. Sucy, ktrzy wylegli z wrt budynku i gnc si w ukonach usuyli, byli krasnoludami. Ciri przyjrzaa si im ciekawie. Cho tak samo niscy, krpi i brodaci, w niczym nie przypominali jej druha, Yarpena Zigrina, ani jego chopakw". Sucy byli szarzy, jednolicie umundurowani, nijacy. I unieni, czego o Yarpenie i jego chopakach adn miar powiedzie nie byo mona. Weszy do rodka. Magiczny eliksir nadal dziaa, tote pojawienie si Yennefer spowodowao natychmiast wielkie poruszenie, bieganin, ukony, dalsze unione pozdrowienia i deklaracje gotowoci do usug, ktrym kres pooyo dopiero pojawienie si niewiarygodnie grubego, dostatnio odzianego i biaobrodego krasnoluda. - Szanowna Yennefer! - zahucza krasnolud, podzwaniajc zotym acuchem, zwisajcym z potnego karku znacznie poniej biaej brody. - C za niespodzianka! I c za zaszczyt! Prosz, prosz do kantoru! A wy, nie sta, nie gapi si! Do roboty, do liczyde! Wilfli, do kantoru natychmiast flaszk Castel de

Neuf, rocznik... Ju ty wiesz ktry rocznik. ywo, na jednej nodze! Pozwl, pozwl, Yennefer. Prawdziwa rado ci widzie. Wygldasz... Ech, psiakrew, a dech zapiera! - Ty te - umiechna si czarodziejka - niele si trzymasz, Giancardi. - No pewnie. Prosz, prosz do mnie, do kantoru. Ale nie, nie, panie przodem. Znasz przecie drog, Yennefer. W kantorze byo ciemnawo i przyjemnie chodno, w powietrzu unosi si zapach, ktry Ciri pamitaa z wiey pisarczyka Jarre - zapach inkaustu, pergaminu i kurzu pokrywajcego dbowe meble, gobeliny i stare ksigi. - Siadajcie, prosz - bankier odsun od stou ciki fotel dla Yennefer, obrzuci Ciri ciekawym spojrzeniem. -Hmmm... - Daj jej jak ksig, Molnar - powiedziaa niedbale czarodziejka, zauwaajc spojrzenie. - Ona uwielbia ksigi. Sidzie sobie w kocu stou i nie bdzie przeszkadza. Prawda, Ciri? Ciri nie uznaa za celowe potwierdza. - Ksig, hem, hem - zatroska si krasnolud, podchodzc do komody. - Co my tu mamy? O, ksiga przychodw i rozchodw... Nie, to nie. Ca i opaty portowe... Te nie. Kredyt i remburs? Nie. O, a to skd tu si wzio? Jedna cholera wie... Ale chyba to bdzie w sam raz. Prosz, dzieweczko. Ksiga nosia tytu Physiologus i bya bardzo stara i bardzo podarta. Ciri ostronie przewrcia okadk i kilka stron. Dzieo zaciekawio j natychmiast, bo traktowao o zagadkowych potworach i bestiach i byo pene rycin. Przez nastpnych kilka chwil staraa si dzieli zainteresowanie pomidzy ksig a rozmow czarodziejki z krasnoludem. - Masz dla mnie jakie listy, Molnar? - Nie - bankier nala wina Yennefer i sobie. - adne nowe nie nadeszy. Ostatnie