Andrzejewski Jerzy - Ciemnosci Kryja Ziemie (SCAN-Dal 766)

  • Upload
    agata

  • View
    585

  • Download
    3

Embed Size (px)

Citation preview

JERZY ANDRZEJEWSKI

CIEMNOCI

KRYJ ZIEMI

Zaszo soce, woaj astronomy z wiey, Ale dlaczego zaszo, nikt nie odpowiada; Ciemnoci kryj ziemi i lud we nie ley, Lecz dlaczego pi ludzie, aden z nich nie bada. Przebudz si bez czucia, jak bez czucia spali. Mickiewicz, Dziady, cz III

ROZDZIA

PIERWSZY

Jedna ze starych hiszpaskich kronik notuje, e w poowie wrzenia roku tysic czterysta osiemdziesitego pitego, pnym popoudniem, do miasteczka VillaRal w Manczy przyby czcigodny ojciec Wielki Inkwizytor w otoczeniu dwustu kilkudziesiciu konnych i pieszych familiantw, czyli domownikw witej Inkwizycji, zwanych rwnie Milicj Chrystusow. Ulice VillaRal - dodaje skrupulatny kronikarz - byy puste, znikny z nich stragany ydowskich przekupniw, z ober i z winiarni nie dochodzi gwar, a okna wikszoci mieszkalnych domw przysaniay aluzje. Upa, silny za dnia, zela ju cokolwiek, jednak od Sierra Morena wci wia suchy i gorcy, poudniowy wiatr. Ledwie poczet cikiej jazdy pancernej, poprzedzany przez rot ucznikw, min Puerta de Toledo i znalaz si wewntrz miejskich murw - wrd ciszy panujcej w miecie zabrzmia ciko dzwon kolegiaty San Pedro, a potem odezway si dzwony klasztoru San Domingo, kociow Santa Cruz, Santa Maria la Blanca i San Tomas. Po chwili biy w VillaRal dzwony wszystkich rozlicznych kociow i klasztorw. Dwaj zakonni bracia, przechodzcy wewntrznym krugankiem klasztoru Dominikanw, zatrzymali si. Jeden z nich by w sile wieku, krpy, po chopsku ciki w ramionach; drugi - cakiem mody, niski i drobny, o ciemnej, jeszcze chopicej twarzy. - Przyjecha - powiedzia fray Mateo. - Mateo, Mateo! - zawoa fray Diego - gdybym mg modli si za tego czowieka, prosibym Boga, aby usun go spord yjcych. Fray Mateo sta z pochylon gow, przesuwajc raniec. Z daleka, nie stumiony bliskimi dzwonami, dobiega wysoki i czysty dwik sygnaturki podmiejskiej pustelni sistr karmelitanek. - Diego - rzek cicho - ty tego nie powiedziae, a ja tego nie syszaem. - Boisz si? Ty? Czy nie mylisz tak jak ja? - Nie zawsze naley mwi mylami.

- Wiem. - Jeste mody i gwatowny. - Wolaby, abym by jak kamie? - Nie. Ale nawet kamienie maj dzisiaj uszy i jzyki. Uwaaj. Jeli ojciec Torquemada uzna za waciwe opuci krlewski dwr i przyjecha do VillaRal, zaczn si tu dzia rzeczy straszne. - O Mateo, straszniejszych od tych, jakie widziaem, ju chyba nie ujrz. - Nie ud si - rzek fray Mateo - straszno nie jest cech zdarze, lecz skutkiem ich kolejnoci. Diego goni wasn myl. - Boe wielki i miosierny! Wiar moj zachowaem nie skaon, ale serce, Mateo, serce mam zranione i sumienie zmcone. Jednego dnia na quamadero w Sewilli widziaem stu ludzi poncych na stosach. piewaem razem z brami hymn: Exurge Domine et iudica causam Tuam, a przecie poprzez ten ogromny piew nie mogem nie sysze jkw i krzykw umierajcych. Innego dnia - Milcz, Diego. Rany serca tylko w ciszy mona zagoi. - Nie ma dla mnie ciszy! Powiedziae, e nie zawsze naley mwi mylami. Co to znaczy? Nie ufasz mi? Boisz si mnie? Ty, mj przyjaciel, mj nauczyciel? Fray Mateo podnis gow. Diego sta o krok, poblady, drcy, z oczami poncymi ciemnym blaskiem. - Bracie Diego, jeli sumienie sprzeciwia si uznanym nieprawociom, wwczas nie drugich ludzi, lecz samego siebie musi si czowiek ba najbardziej. - Siebie? - Wiesz, dokd ci moe zaprowadzi sprzeciw sumienia? Nie przeraa ci twj bunt? - Nie! Nie chc przeraenia ani lku, ani niczego, co jest strachem. Chc co robi. - Mdl si - powiedzia fray Mateo. Tymczasem regiment Milicji Chrystusowej wskimi i wszdzie

jednakowo

wyludnionymi

uliczkami

zblia

si

do

kolegiaty.

Wielki

Inkwizytor krlestw Kastylii i Aragonii, padre Tomas Torquemada, okryty czarnym zakonnym paszczem, jecha na biaym kordobaskim koniu, ciasno otoczony domownikami, wyprostowany mimo podeszego wieku, z oczami pprzymknitymi. Jeden z rycerzy towarzyszcych Inkwizytorowi, modziutki jasnowosy don Lorenzo de Montesa, pochyli si na koniu ku towarzyszowi. - Szczury pochoway si do nor. Don Rodrigo de Castro rozemia si. - Nic to szczurom nie pomoe. - Mylisz? - Rce witego Trybunau s dusze od najgbszej szczurzej nory. Poza tym szczury si bo- j i strach je zdradza. - Czy ten, kto si boi, musi by winien? - Nie wiem, to nie moja sprawa. Wiem natomiast, e zawsze trzeba by przeciwko tym, ktrzy si boj. - Mwi, e krl Ferdynand potrzebuje bardzo duo pienidzy. - Wojna zawsze duo kosztuje. - Mylisz, e wszyscy marranosi s heretykami? - Nie wiem. Pewnie wszyscy. Ale to nie jest moja ani twoja sprawa, Lorenzo. Nasz spraw jest wykonywa rozkazy i nie ba si. - Nigdy si nie boisz? - Czy nie jestemy po to, eby nas si bano? - Ojcze czcigodny - powiedzia pgosem kapitan domownikw Wielkiego Inkwizytora, don Carlos de Sigura - jestemy na miejscu. Padre Torquemada podnis powieki. Spord domw ciasno otaczajcych plaza de San Pedro kolegiata wyrastaa ku niebu cian tak ogromn, jak gdyby nie donie ludzkie j wzniosy, lecz gwatowny i nagle w powietrzu zastygy wybuch kamieni i rzebie utrwali jej strzelisty ksztat. Ludzie zgromadzeni przed kocioem wydawali si w jej cieniu nikli i zagubieni. Po obu stronach schodw stali z zapalonymi wiecami bracia dominikanie. Ich ciemne paszcze faloway na wietrze. Pomienie wiec rwnie si koysay. Natomiast porodku schodw, w otoczeniu

urzdnikw oczekiwali

witego dostojnego

Officium gocia

oraz obaj

wieckiego inkwizytorzy

duchowiestwa, arcybiskupstwa

toledaskiego, kanonik kolegiaty doktor Alfonso de Torrez i dominikanin fray Gaspar Montijo. Tu obok, z domi wsunitymi w rkawy habitu, sta przeor klasztoru San Domingo, padre Blasco de la Cuesta. Akurat przesta bi dzwon kolegiaty, a poniewa w lad za nim i wszystkie pozostae dzwony w miecie poczy milkn - nagle staa si na placu cisza. Dwch ucznikw podbiego do czcigodnego ojca, lecz Torquemada zatrzyma ich krtkim ruchem doni i zszed z konia sam. Zebrani pochylili gowy. - Bd pozdrowiony, czcigodny ojcze i najdostojniejszy panie powiedzia kanonik de Torrez. Spodziewano si, e Wielki Inkwizytor pobogosawi zgromadzonych, lecz Torquemada nie uczyni tego. - Pokj z wami, wielebni bracia - powiedzia po chwili gosem stumionym, troch ju w starczy sposb skrzypicym. - Niech wszystkie aski pana naszego Jezusa Chrystusa spyn na tych, ktrzy s ich godni. - Amen - rzek fray Gaspar Montijo. Torquemada rozejrza si po zebranych. - Nie widz wrd was, wielebni bracia, przedstawicieli wadz wieckich. Czyby nic nie wiedzieli o naszym przyjedzie? Mody rycerz w lekkim mediolaskim pancerzu, poyskujcym niebieskawym blaskiem, wysun si spoza stoczonego duchowiestwa. - Witaj, dostojny ojcze - powiedzia cokolwiek za gono. - Mj dowdca, kapitan krlewskiego regimentu don Juan de Santangel, poleci mi zoy wam naleny hod, proszc jednoczenie o wybaczenie, e ze wzgldu na stan zdrowia nie moe tego uczyni sam. - Jest chory? - spyta padre Torquemada. - Tak, ojcze. - Na ciele czy na duszy? Mody rycerz nie zmiesza si. - Nie rozumiem ci, ojcze. - Czego nie rozumiesz? Czy nie jeste chrzecijaninem i nie wiesz, co jest w czowieku ciaem, a co dusz i co nazywamy chorobami ciaa, a co

chorobami duszy? Tamten dumnie si wyprostowa. - Wiem, dostojny panie. Nazywam si Manuel de Hojeda, jestem szlachcicem i chrzecijaninem. Jeli powiedziaem, e szlachetny don Juan jest chory, nie mogem myle o jego duszy, poniewa ta, nalec do wiernego sugi Krla i Kocioa, nie doznaje adnych, jak tego jestem pewien, schorze. - Czy tak mao, mj synu, ufasz swojej pewnoci, i musisz podnosi gos? - spyta cicho Torquemada. Don Manuel poruszy si niecierpliwie. - Ojcze czcigodny, gdyby pan de Santangel nie by chory - Wwczas swoj obecnoci zoyby wiadectwo szacunku oraz mioci, jakie ywi dla wiary i witej Inkwizycji. Wierz w to. Mam wszake nadziej, e choroba szlachetnego kapitana nie jest o tyle cika, aby jutro moga mu utrudni odwiedzenie nas w siedzibie witego Officium. Rumieniec pociemni smag twarz don Manuela. - Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia, mj synu? - spyta Torquemada. Krew coraz gciejsz un ogarniaa twarz i czoo, nawet szyj don Manuela. yy wystpiy mu na skroniach. Przez moment wydawao si, e mody rycerz nie zapanuje nad gniewem i wybuchnie. - Przedstawiciel corregidora pragnie ci, czcigodny ojcze, zoy sowa powitania - powiedzia cicho fray Montijo. Don Manuel przygryz wargi i bez sowa cofn si do tyu. - Czy szlachetny corregidor jest take chory? - spyta Torquemada. Pisarz sdowy Francisco Doz, czowieczek wty i przygarbiony, o cienkiej szyi smutnego ptaka, znalazszy si przed czcigodnym ojcem zaniemwi. Sta poblady, usta mu dray, a jego wypuke niebieskie oczy cite byy strachem. - Sucham si, mj synu - rzek padre Torquemada. Tamten otworzy usta, jakby chcia zaczerpn powietrza. - Pan Blasco de Silos istotnie nie mg przyby, dostojny ojcze -

wymamrota. - W ostatniej chwili ciko zaniemg. I umilk pod spojrzeniem Torquemady. Ten zwrci si ku ojcom inkwizytorom: - C, wielebni bracia, pora nam uda si do kocioa. Podzikujmy Bogu za szczliwie odbyt podr i pomdlmy si take za dusze heretykw i grzesznikw, aby Najwyszy w swej niewyczerpanej dobroci dopomg im do szczerego wyznania i wyrzeczenia si bdw. - Amen - powiedzia fray Gaspar Montijo. - W VillaRal, czcigodny ojcze, szczeglnie wiele, jak si wydaje, jest dusz dotknitych cikimi schorzeniami - odezwa si padre de la Cuesta. - Leczcie je zatem! - rzek Torquemada wchodzc na stopnie kolegiaty. - Na c czekacie? Czy nie jestecie lekarzami dusz? By ju przy portalu, a bracia dominikanie, intonujc wysokimi gosami Magnificat, poczli wchodzi do kolegiaty, gdy na placu wszcz si zgiek. Padre Torquemada zatrzyma si, piew cichn. W dole jedziec na spienionym koniu, gono krzyczc i gestykulujc, z trudem torowa sobie drog poprzez tum. Otoczony przez domownikw witego Trybunau, tumaczy im co przez chwil, po czym jeden z nich, z cikiej jazdy pancernej, zeskoczywszy z konia, wbieg dwiczc zbroj na stopnie kolegiaty. - Ojcze czcigodny, przyby wysaniec z Saragossy z wanymi wiadomociami. Padre Torquemada skin doni. Wwczas tamten podnis rk i na ten znak domownicy, ucznicy i pancerni poczli si rozstpowa, aby utorowa przybyemu przejcie. Ten - rosy i muskularny mczyzna zeskoczywszy z konia, zachwia si, natychmiast si jednak wyprostowa, zrzuci z ramion podrny paszcz, gboko odetchn, otar powolnym ruchem doni spocone czoo i ciko, jak czowiek miertelnie zmczony, pocz wchodzi na schody. Znalazszy si przed Wielkim Inkwizytorem przyklkn i pochyli twarz, czarn od kurzu. - Przybywasz z Saragossy? - spyta Torquemada. - Tak, czcigodny ojcze. Trzy dni i trzy noce jestem w drodze.

- Kto ci przysya? - wity Trybuna. - Mw. - Ojcze czcigodny, staa si rzecz straszna, woajca o pomst do nieba! Umilk na moment, aby zaczerpn tchu. - Wielebny ojciec Pedro Arbuez zosta zamordowany. Szmer zgrozy rozleg si wrd zebranych. Wszyscy wiedzieli, e kanonik katedry, doktor Pedro Arbuez dEpila, zaledwie przed rokiem, przy ustanawianiu witej Inkwizycji dla krlestwa Aragonii, zosta mianowany jednym z dwch inkwizytorw Saragossy. - Boe, zmiuj si nad nami - powiedzia padre de la Cuesta. - Gdzie popeniono zbrodni? - spyta Torquemada. - W katedrze, ojcze czcigodny, podczas wieczornych modlitw. - Zabjcy? - Obu schwytano. - Ich nazwiska? - Vidal dUranso i Juan dEsperaindeo. Torquemada zmarszczy brwi. - Nie znam. - To mali ludzie, czcigodny ojcze. Obaj jednak pozostaj w subach wielmonego pana, don Juana de la Abadia. - Tak wic wysoko siga zbrodnia? - Ojcze czcigodny, wielebny inkwizytor, ojciec Gaspar Juglar, kaza mi powiadomi ciebie, e to haniebne morderstwo jest najprawdopodobniej wynikiem ogromnego spisku i do ludzi podejrzanych nale osoby piastujce w krlestwie Aragonii bardzo wysokie godnoci. - Na Boga ywego! - zawoa padre Torquemada - jeli istotnie jest tak, jak mwisz, trudno mi uwierzy, aby owe osoby naleay do starych rodzin chrzecijaskich. Czy nie nale one do rodzin pochodzenia ydowskiego? Wysaniec pochyli z szacunkiem gow. - Lud Saragossy przemawia twymi ustami, czcigodny ojcze. Kiedy po miecie rozesza si wie, e wielebny Pedro zosta zamordowany, lud

wyleg na ulice, aby ukara marranosw, obudnikw przekltych, ktrzy przyjli wprawdzie nasz wiar, lecz i z ducha, i z obyczajw pozostali wierni religii ydowskiej. Jego Eminencja arcybiskup don Alfonso, chcc zapobiec powaniejszym rozruchom, musia osobicie pojawi si na ulicach, aby przyrzec ludowi, e wszyscy winni zbrodni ponios zasuon kar. Padre Torquemada spojrza po zebranych. - Syszycie, wielebni bracia? Syszycie gos chrzecijaskiego ludu? Oto nauka dla was! Ubierzcie tysic skruszonych grzesznikw w sanbenita i boso popdcie ich tu, do kolegiaty, na pokutnicze autodafe, oddajcie wieckiej sprawiedliwoci stu, dwustu, trzystu, jeli zajdzie potrzeba, utajonych i zatwardziaych heretykw, aby zniszczono ich w pomieniach, jak niszczy si szkodliwe chwasty lub umar winorol, a lud, ktry dzisiaj w tym miecie zamkn si w swoich domach, ujrzycie na ulicach. Wicej: bdziecie go mieli u swych stp. Po czym zwrci si do klczcego wysaca: - Pokj z tob, mj synu. Przyniose nam wiadomo smutn i radosn. Smucimy si, e wielebnego don Pedra nie ma ju wrd nas, wszake, wiedzc, i bdzie on y po wszystkie czasy niemiertelnoci pen chway, cieszymy si, e jego mczeska mier umocni nas i zjednoczy w walce przeciw heretykom, w obronie naszej wiary. Zmierzch zapada. Na placu zapalono pochodnie. Gos Torquemady rozbrzmiewa w ciszy coraz dononiej. - Nie ma na wiecie takiej siy ani takiego za i przewrotnoci, ktre by byy zdolne przeciwstawi si naszej sprawie. Bdmy jednak, bracia, czujni i nie pijmy wwczas, kiedy nie pi nieprzyjaciel przebywajcy wrd nas. - Viva el nombre de Jess! - powiedzia mocnym gosem padre de la Cuesta. - Viva la Virgen Santisima! Wysaniec z Saragossy poderwa si z klczek i twarz zwrcony ku placowi krzykn ochryple ze wszystkich si w mrok peen zbrojnych ludzi i blaskw dymicych pochodni: - Viva la Santisima! - Viva la Santisima! - odpowiedzia jednym

potnym gosem tum. Wwczas Torquemada podnis such, starcz do i spod portalu kolegiaty, wysoki i wyprostowany wrd migoccych pomieni wiec, pocz kreli w powietrzu znak krzya.

Bya

pna

godzina

nocna

i

dawno

po

wieczornej

jutrzni

u

Dominikanw, kiedy po dugiej naradzie z inkwizytorami oraz prawnymi doradcami padre de la Cuesta odprowadza czcigodnego ojca do celi, w ktrej ten mia na czas swego pobytu w VillaRal zamieszka. Mrok nisko sklepionych korytarzy klasztornych rozwietlay pochodnie niesione przez dwch rycerzy z Milicji Chrystusowej. U koca dugiego korytarza padre de la Cuesta zatrzyma si i otworzy drzwi jednej z cel. - Naley ci si, czcigodny ojcze, zasuony spoczynek po trudach dzisiejszego dnia. Myl, e Bg zele ci dobry sen. W tej oto celi, jak wiadcz stare zapiski naszego klasztoru, akurat przed stu laty przebywa przez pewien czas nasz wity brat, Vincente Ferrier. Padre Torquemada, schyliwszy w drzwiach gow, wszed do rodka. Cela bya ciasna i naga. W jednym rogu pali si kaganek oliwny. Poniej sta klcznik. W drugim rogu wskie oe. Nad nim z drzewa wyrzebiony ukrzyowany Chrystus. Piwniczny chd szed od kamiennej podogi i murw. Za oknem w gbokim wykuszu rozpocierao si ciemne niebo nocy, pene gwiazd. Czcigodny ojciec podszed do okna. - Nasz brat Vincente by niewtpliwie witym. Czy nie sdzisz jednak, wielebny ojcze, e przy wszystkich swoich cnotach chrzecijanina by czowiekiem, ktry przykada zbyt wielk wag do sw? Padre de la Cuesta cicho zamkn drzwi celi. - witobliwy Vincente by wielkim kaznodziej naszego zakonu. Torquemada, wsunwszy donie w rkawy habitu, patrzy na dalekie niebo. - Sowa! C sowa, mj ojcze? Tysicem sw mona nawrci tysic heretykw. Powiadasz, e wity Vincente by wielkim kaznodziej. To

prawda. Istotnie przywrci naszej wierze wiele tysicy ydw, ktrzy uszli w swoim czasie z pogromw. Lecz c z tego? Ci wczoraj nawrceni dzisiaj w osobach swoich synw i wnukw morduj skrytobjczo obroc wiary. Czemu to czyni? Poniewa nienawidz witej Inkwizycji, zmieniwszy tylko formy, a nie zmieniajc ani na liter swych heretyckich natur. Okazuje si, e sowa bywaj nie uchem igielnym, lecz bram szeroko otwart dla wszystkich. Przechodzi si przez ni tak atwo, jak z ciemnoci do wiata witu. Zaprawd, mj ojcze, biada walczcym, jeli zbyt zaufaj uzdrawiajcej potdze sowa! - Sdzisz, e sowo nie posiada adnej mocy dziaania? - spyta pokornie padre de la Cuesta. - Owszem, posiada j, lecz tylko wwczas, kiedy jest dziaaniem. Caa prawda naszego sowa zawiera si w nauce Kocioa i jest ona nienaruszaln opok, na ktrej budujemy nasz gmach. Lecz czy nasze powoanie nie na tym polega, aby sowa prawdy potwierdza wiadectwem dziaania? Wierz mi, mj ojcze, e tylko wtedy znacz sowa, gdy miecz czynu stoi za nimi nie dalej ni o krok. - Jeli niejeden ci ze dobrze zrozumiaem, wieckich panw oraz czcigodny ojcze, to zeznania miasta VillaRal postronnych osb zoone witemu Trybunaowi i wiadczce, e urzdnikw lekceway sobie zasady religii i nie waha si okazywa pychy tam, gdzie posuszestwo i pokora powinny mie miejsce, byyby sowami, za ktrymi stoi miecz czynu. Padre Torquemada odwrci si od okna. W spojrzeniu jego ciemnych, gboko osadzonych oczu zapon nagy blask. - Doprawdy, wielowiekowe dowiadczenie naszej nauki przemawia przez twoje usta. Zdaje mi si, e zrozumiae zasad szczeglnie wan. - Czy masz na myli, czcigodny ojcze, zasad, ktra stwierdza, e poza kadym bdem, jakikolwiek by by, kryj si skazy wiary? Torquemada przymkn powieki i nic nie odpowiedzia. Padre de la Cuesta wpatrywa si w niego z napit czujnoci. - Gdybymy chcieli i potrafili gbiej i wnikliwiej spoglda na ludzkie bdy - odezwa si po chwili - wwczas nietrudno by nam byo zauway,

e przyczyny bdw bywaj zazwyczaj groniejsze od nich samych. Torquemada podnis powieki. - Ojcze Blasco - powiedzia z namysem - chciabym, aby mi powiedzia jak starszemu i kochajcemu bratu - Sucham ci, ojcze. Prawdziwy chrzecijanin nie moe posiada adnych celw osobistych, ktre byyby sprzeczne z celami Kocioa. - Tak, ojcze, to prawda. - Wszystkie nasze czyny, myli i pragnienia nale do Kocioa. Sdz wszake, i wanie dlatego chrzecijanin nie tylko moe, lecz powinien pielgnowa w sobie pragnienia, ktre bdc jego osobistymi i suc jego zbawieniu suyyby rwnie celom Kocioa. Powiedz zatem, posiadasz yczenie osobiste, pragnienie szczeglnie ci drogie, jedno umiowanie, ktre wydaje ci si ukoronowaniem twoich ziemskich de? Padre de la Cuesta chwil milcza. - Jeli mam by szczery, ojcze, jak na spowiedzi - Bd nim! - Wyznam zatem, i od wielu lat pragn gorco i niezmiennie jednej rzeczy. yciu Pragnbym, Jego Eminencji i niech mi bdzie de wybaczona moja na pycha, tronie pragnbym jednak kiedy w przyszoci, oczywicie po jak najduszym kardynaa Mendoza, zasi arcybiskupw Toledo. W celi zalega cisza. Padre de la Cuesta, wci stojc z pochylon gow, na prno oczekiwa odpowiedzi Torquemady. Czcigodny ojciec Wielki Inkwizytor milcza. Akurat wschodzi ksiyc i poblask uny wstpujcej na niebo wlizgiwa si do celi mglist powiat. - Ojcze czcigodny - odezwa si cicho przeor - by moe zgorszyo ci moje wyznanie. Istotnie, moe nazbyt wysoko sigam swymi pragnieniami. Chciabym jednak - Id spa, ojcze - powiedzia oschle Torquemada. Sdz, e po trudach dzisiejszego dnia snu ci potrzeba. Padre de la Cuesta poblad.

- Boe miosierny, czyby moje pragnienie byo a tak wystpne? Jeli uwaasz, e nie jestem godny rwnie wielkiego zaszczytu - Milcz! - poruszy si gwatownie Torquemada. - Czy doprawdy jeste tak lepy i guchy, i nie zdajesz sobie sprawy, co odrzucasz wybierajc pozory chway i blasku? C jest twoim pragnieniem? Woy na gow arcybiskupi infu, mie dwr, paac, bogactwa, zasiada w odwitnych szatach na tronie? Ty, dominikanin, tego najbardziej pragniesz? To jest twj cel umiowany? Co ze sob zrobi, w jakie sieci si zapltae? Mylaem przed chwil, zudzony pozorami twego umysu, e wynios ci do najwyszych godnoci walczcego Kocioa, mianujc ci jednym z inkwizytorw Krlestwa. A ty marzysz, eby zosta arcybiskupem Toledo! - Ojcze! - Czy nie rozumiesz, e godno inkwizytora, kadca na barki nie zaszczyty, lecz twarde obowizki, znaczy stokro wicej ni wszystkie trony biskupie? Wicej ni kardynalska purpura? Wicej nawet ni tiara papiea! Id spa, biedny ojcze. Zawiodem si na tobie. Padre de la Cuesta osun si na kolana. - Ojcze czcigodny, dziki ci, otworzye mi oczy, widz teraz, e istotnie pycha mnie olepia i ciko zbdziem, ale na pami naszego wielkiego patrona, witego Dominika, zaklinam ci, nie pogardzaj mn, wybacz t chwil saboci i zamienia. - Nie! - krzykn piskliwie Torquemada - nie wybacz. Nie jeste modzieniaszkiem, ktry wczoraj zoy luby. Jeste przeorem, kierownikiem kilkuset dusz. Nauczycielem modych. Wosy ci siwiej. Od ilu lat yjesz w klasztornych murach? - Trzydzieci mino. Trzydzieci lat! I tylko z obyczajw i z habitu pozostae dominikaninem. - Nie, ojcze! - Tak. Twj umys i twoje serce nie stay si, niestety, nasze. Jeste w tych murach obcym czowiekiem. To nie jest twoje miejsce. Wybacz, ojcze! Padre Torquemada pogardliwie spojrza na klczcego. - Wsta! Nie, nie spodziewaj si przebaczenia. Zdradzie swoje

powoanie, zdradzie ducha naszego stowarzyszenia. - Ojcze, kadej pokucie si poddam, wyznacz choby najcisz. - Pokut? Do pokuty trzeba mie prawo. Podeptae to prawo. Natomiast dla uspokojenia twych pragnie mog ci na razie tyle przyrzec, i przy najbliszej okazji polec twoj osob Ich Krlewskim Mociom, aby zechcieli ci powierzy wolne w tej chwili biskupstwo Avila. Myl, e z czasem nie ominie ci i Toledo. Padre de la Cuesta podnis gow. Twarz mia poszarza, oczy zapadnite. - Nie czy tego, ojcze, bagam ci. - Czemu? Speni si twoje pragnienia. - Gdy widz, co trac - Trzeba byo przedtem widzie, miae do czasu. Ojcze, rozumiem teraz wszystko. Pojmuj, jak musisz mn pogardza i jak bardzo na t pogard zasuyem. Przebacz mi jednak, nie odpdzaj. Torquemada chwil milcza, po czym odwrci si plecami. - Id - powiedzia oschym, skrzypicym gosem. - Chc zosta sam.

Wiedzia, e mimo znuenia nie zanie. W ostatnich latach odzwyczai si od snu, ktry bdc gbokim i spokojnym udziela czowiekowi rzetelnego odpoczynku. Zasypia zazwyczaj por bardzo pn, nieraz nad ranem dopiero, a czstokro i cae noce, nieskoczenie wwczas dugie, spdza na samotnym czuwaniu, rozmylaniach i modlitwach. Dzisiaj jednak nie odczuwa w sobie nawet usposobienia do modlitwy. Oliwna lampka dogasaa, kruchy pomyczek koata si w niej ostatnim oddechem. Natomiast ksiyc wszed ju na niebo do wysoko i jego wiato chodnym poblaskiem szklio si w okiennym wykuszu. Dreszcze wstrzsny Torquemad. Szczelniej owin si paszczem, uklk na klczniku i wsparszy czoo o zzibnite donie pocz mwi Pater noster. Szybko przecie zda sobie spraw, e modli si tylko ustami. Nie odnajdywa w sobie nic z owego pomienia, ktry - zawsze w nim obecny i ywy - w chwilach arliwoci i skupienia caego go od

wewntrz owietla, zapala i porywa natchnionym ogniem. Teraz czu si pusty i chodny, bez myli i uczu. Daleko w gbi nocy pocza dzwoni sygnaturka sistr karmelitanek, szczeglnie czysto i jasno brzmica wrd ciszy. Boe mj! - powiedzia Torquemada prawie na gos. Chwil klcza, po czym nagym ruchem, jakby zrzuca z ramion brzemi znuenia, podnis si i podszed do drzwi. Jeden z domownikw czuwajcych przy celi, ujrzawszy czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora, zerwa si z kamiennej awy, drugi spa z gow pochylon na piersi, plecami wsparty o mur. - Ty jeste don Rodrigo de Castro? - spyta padre Torquemada. - Tak, ojcze. - Wiesz, ktrdy si idzie do kocioa? - Wiem, ojcze. - Wska mi zatem drog. Poczekaj! Obud wpierw swego towarzysza. Don Rodrigo pochyli si nad picym i szarpn go za rami. - Lorenzo! Tamten sennym i dziecinnym jeszcze ruchem odgarn z czoa jasne wosy, lecz gdy otworzy oczy - natychmiast oprzytomnia i stan na nogi. - Czemu spae? - rzek pgosem padre Torquemada. - Wybacz, czcigodny ojcze, znuenie mnie zmorzyo. - Znuenie? Znuenie naley przezwycia, a nie ulega mu. - Wiem, ojcze. - Wiesz? - Uczono mnie tego od dziecka. - Nie znam ci jeszcze, mj synu. Musisz chyba od niedawna nalee do moich domownikw. - Tak, ojcze, to moja pierwsza suba. - Nazywasz si? - Lorenzo de Montesa. - Gubernator Murcji, don Fernando, to twj krewny? - Ojciec. Mj starszy brat suy krlowi, ojciec pragn, abym ja suy witej Inkwizycji.

- Byo to pragnienie tylko twego ojca? - Moje take. - I sdzisz, don Lorenzo, e dobrze zaczynasz sub? - Uczono mnie, aby suy ze wszystkich si. - Prawdzie si suy nie wedug si, lecz ponad nie. - O tak, ojcze! - Zamelduj zatem, mj synu, jutro z samego rana swemu dowdcy, e zasne na subie. - Tak, ojcze, uczyni to. - Popro pana de Sigura, aby wyznaczy ci odpowiedni kar. - Tak, ojcze. - Jeste bardzo mody, ucz si pokonywa sabo. Don Lorenzo sta wyprostowany, z podniesion gow i oczyma byszczcymi arliwym oddaniem. - Tak, czcigodny ojcze, bd to czyni. - Chodmy! - zwrci si Torquemada do don Rodriga. Wewntrzne przejcie do kocioa prowadzio przez klasztorny dziedziniec. Na dworze byo pogodnie, chodno, lecz bezwietrznie i cisza upionego miasta rozpocieraa si dokoa. Poblask peni owietla tylko skrawek dziedzica, natomiast w jego gbi trwaa noc i tam, wrd ciemnoci, ciemniejszy wszake od nich, wznosi swoj cik kamienn cian surowy masyw bocznej nawy San Domingo. Don Rodrigo min dziedziniec i zszedszy u jego koca po paru stopniach w d, podnis pochodni, aby owietli niskie, gboko w kocielnym murze ukryte drzwi. - Wracaj, mj synu - powiedzia padre Torquemada. - Trafi z powrotem sam. - Ojcze mj! - rzek don Rodrigo. Torquemada zatrzyma si. - Wybacz, czcigodny ojcze, niewaciw por, gnbi mnie jedna rzecz. Ojcze, pan Manuel de Hojeda jest moim dawnym przyjacielem, jeszcze z dziecistwa. Dzi spdziem z nim wieczr. - Sam?

- Byo kilku jego przyjaci. Manuel wypi duo wina i, wybacz, ojcze, mwi rzeczy obraajce wit Inkwizycj oraz ciebie, ojcze, osobicie. Padre Torquemada milcza. Don Rodrigo sta poblady, z pochodni wysoko wzniesion. - Mwi rwnie, e pan de Santangel, w ktrego imieniu wita ci, cieszy si jak najlepszym zdrowiem. Poza tym obaj, jakkolwiek nale do starych hiszpaskich rodzin, utrzymuj przyjazne stosunki z ludmi pochodzenia ydowskiego - To wszystko? - Tak, ojcze. - Czy w sposb obraajcy wiar mwili i inni obecni? - Manuel mwi najwicej. - A ty? Don Rodrigo pochyli gow. - Zabierae gos? - Nie, milczaem. - Zbrako ci odwagi, aby broni wiary przed blunierc, czy te moe chciae si dowiedzie, jak daleko blunierstwo siga? - Nie wiem, milczaem. Co mam teraz uczyni, ojcze? - Od jak dawna naleysz do moich domownikw? - W padzierniku minie rok, ojcze. - Znasz zarzdzenia witej Inkwizycji? - Tak, ojcze. - A zatem? Don Rodrigo milcza. - Tak, ojcze - powiedzia wreszcie ochrypym gosem - uczyni to. Padre Torquemada pooy do na jego ramieniu. - Wiem, co ci drczy, mj synu. Mylisz, e zdradzasz przyjaciela. - Ojcze, mj ojcze! - Przeciwnie, przyczyniasz si do ratowania jego zabkanej duszy. Czy nie popeniby zdrady wwczas, gdyby chcia prawd zatai i pozostawi grzesznika sam na sam z jego grzechami? Czy nie jestemy po to, aby bdzcym pomaga? Pomoemy panu de Hojeda i panu de Santangel. Pomoemy dziki tobie.

Nagy blask wdzicznoci ogarn udrczon twarz don Rodriga. - Ojcze, ciki kamie zdje mi z serca. Czy swoje owiadczenie mam zoy Trybunaowi podpisane? Padre Torquemada mocniej opar do o jego rami. - Don Rodrigo, pomyl, czy musiaby si podpisywa pod sowami: oddycham, chodz, jem, pi? - Przecie to prawda. - A twoje zeznanie czyme bdzie, jeli nie prawd? - O tak, mj ojcze! - zawoa don Rodrigo. - Prawda musi zwyciy. - I zwyciy - rzek czcigodny ojciec. - Chwil jeszcze, mj synu. Nie zapomnij zaznaczy w swoim zeznaniu, e pan de Hojeda pochwala zbrodni dokonan na osobie wielebnego Pedra dArbuez. Don Rodrigo zawaha si. - Ojcze czcigodny, o ile mnie pami nie myli, don Manuel nie mwi nic podobnego. - Jeste tego pewien? Czy nie wspomniae, e zarwno pan de Hojeda, jak i jego dowdca utrzymuj przyjacielskie stosunki z ludmi pochodzenia ydowskiego? - Tak, ojcze. - A wic? Don Rodrigo milcza. - Jak dugo trwaa wasza rozmowa? - Przeszo godzin, ojcze. - I mgby przysic, e w cigu tego czasu ani razu nie wspomniano o wypadkach w Saragossie? Nie moesz na to przysic? A zatem dopuszczasz moliwo, e o tej potwornej zbrodni bya mowa? Przypomnij sobie, by moe ze wzgldw a nadto zrozumiaych pan de Hojeda nie mwi o niej wprost, moe si wyraa w sposb aluzyjny, niemniej wiadczcy, e w witokradczy czyn pochwala? - Ojcze czcigodny, by moe zawodzi mnie pami, lecz doprawdy nie przypominam sobie Padre Torquemada spojrza na niego przenikliwie. Don Rodrigo, pamitaj, e kiedy chodzi o obron wiary,

prawdziwemu chrzecijaninowi nie wolno si zatrzymywa w p drogi. Czy mgby z rk na krzyu i w obliczu Boga zawiadczy, e pan Manuel de Hojeda nie ywi w swoim sercu wystpnej sympatii dla mordercw wielebnego ojca dArbuez? - Nie, ojcze - szepn don Rodrigo - nie mgbym tego uczyni. - A mgby przysic, jeszcze raz ci pytam, e z t wystpn sympati pan de Hojeda jawnie si nie zdradzi? - Nie, ojcze. Pami, szczeglnie w takich jak te okolicznociach, istotnie moe by zawodna. Torquemada znw pooy mu do na ramieniu. - Susznie - powiedzia. - Id wic, mj synu, i porozmawiaj ze swoj pamici. Niech bdzie ona rwnie czysta jak twoje sumienie.

Wszedszy do kocioa zamkn drzwi, mimo to bardzo wyranie sysza oddalajce si kroki don Rodriga. Skoro te cichy wreszcie w gbi dziedzica, poczu si tak samotny, jakby zerwa ostatni czno ze wiatem. Chd w kociele by przenikliwszy ni w klasztorze, a ciemno, skuta przestrzeni i cisz, sprawiaa wraenie zatopionej w gbokociach niewidocznych murw i wiza. Wprawdzie daleko, przed gwnym otarzem, i bliej, w bocznych kaplicach, tliy si tawe wiateka oliwnych lampek, jednak ich kruche poblaski nie tylko mroku nie rozwietlay, lecz zdaway si go pogbia. Przecie, kiedy podnis wzrok ku grze, zdoa po chwili rozpozna zarysy wysokich ukw sklepienia i wwczas, jak gdyby owe odlege ksztaty niosy wiadectwo ycia - poczo zanika w nim wraenie zagubienia i samotnoci. Tego szuka i potrzebowa: ogromu kamiennej przestrzeni, mroku i milczenia, ktre zrazu bezgone - nagle, jakby ulegajc sile wyszych praw, spenia zaczy swoje ostateczne powoanie, niemiao, potem coraz gwatowniej rozbrzmiewajc gosami wzywajcymi, niby wojenne surmy, do czuwania i walki. Po chwili skierowa si ku najbliszej bocznej kaplicy, lecz nie

doszedszy do niej przystan, zewszd nagle ogarnity woaniem, ktre cay ogrom ciemnoci zdawao si wypenia i porywa ku grze. Oto Krlestwo Boe obejmujce ju po wszystkie czasy ludzko doskonale zgodn w uczynkach i pragnieniach! Oto doskonay porzdek, cel nieugitych myli i nieustraszonego dziaania! Jake jednak daleki jeszcze i trudny do osignicia. Ile przeszkd, nim si go osignie, trzeba przezwyciy, jak wiele buntowniczych oporw przeama i podepta. Wycign donie, jakby chcia dotkn owych niewidzialnych ksztatw przyszoci, i wwczas staa si nagle dokoa cisza. Wrd niej, martwej jak cie kamieni, rozlega si odgos cikich onierskich krokw: wzdu klasztornych murw przechodziy widocznie nocne strae. - Panie - rzek Torquemada - nie pozwl, aby saba w nas i przygasaa nienawi ku Twoim wrogom. Powiedzia to szeptem, przecie gos jego musia dotrze do mnicha klczcego u wejcia do kaplicy, poniewa, nieruchomy dotychczas i jak si zdawao, cakowicie oddany modlitwie, podnis si naraz ruchem do gwatownym. By niski i drobny, sprawia wraenie bardzo modego. Przez dusz chwil padre Torquemada i tamten patrzyli na siebie w milczeniu. Na koniec czcigodny ojciec podszed bliej. Braciszek dominikanin by istotnie mody, nie wicej ni dwudziestoletni. - Pokj z tob, mj synu - rzek Torquemada. - Przeszkodziem ci w modlitwie? Wszak modlie si? Mody sta z pochylon gow. - Chciaem si modli - powiedzia cichym, zmczonym gosem. Susznie czynisz, poniewa czas nocny szczeglnie sprzyja skupieniu. Niekiedy w tak por jak teraz wanie modlitwa, a nie sen, staje si prawdziwym odpoczynkiem. Wszystkie myli mona wwczas ofiarowa Bogu. Tamten podnis gow, twarz mia blad i umczon, tylko ciemne, nadmiernie due oczy pony w niej niespokojnym ogniem. - Ojcze wielebny, jestem wprawdzie bardzo mody, lecz od dawna nie miaem odpoczynku, o jakim mwisz. Nie mogem zasn, mczyy mnie cikie myli. Sdziem, e znajd od nich wytchnienie w modlitwie. Ale

nie znalazem wytchnienia. - le go moe szukae. - Nie wiem, ojcze. Wydaje mi si czasem, e nie modlitwy mi potrzeba, lecz gonego mwienia o tym, co mnie drczy i boli. Ojcze wielebny, jeste tyle lat starszy ode mnie, wiele musiae widzie i przey, powiedz, czy milczenie moe zabi dusz czowieka? Padre Torquemada milcza chwil. - Nie rozumiem ci, mj synu. Tylko uporczywe trwanie w miertelnym grzechu moe zabi ludzk dusz. - A milczenie, czy nie bywa miertelnym grzechem? Ojcze, ogarnia mnie niekiedy lk, e jeli nie wypowiem tego, co mci spokj mego sumienia i spdza sen z powiek, wwczas wszystko przemilczane umrze we mnie, jak oddech, ktry nie moe zaczerpn powietrza, jak sowo, ktrego nie potrafi ju udwign martwiejcy jzyk. Ojcze mj, boj si, e mog si sta kamieniem. Torquemada wycign do. - Podaj mi, synu, rk. Bya zimna i sucha. - Sdzisz, ojcze, e mam gorczk? Nie, ojcze, nie mam gorczki, jestem zdrowy. - Widz to, istotnie nie masz gorczki. Mwisz wszake, bracie - Nazywaj mnie bratem Diego. - Mwisz wszake, bracie Diego, w taki sposb, w jaki zwykli si zazwyczaj wypowiada ludzie trawieni wielk gorczk albo drczeni cikim grzechem, obarczajcym ich sumienia. Fray Diego drgn. - O nie, ojcze! cikie grzechy obarczaj nie moje sumienie. Nie mnie przecie trzeba oskara o gwat i przemoc, nie na mnie ci ludzkie krzywdy, zy i cierpienia. Nikt mnie jeszcze nie przeklina i nie nienawidzi. Nie mam na sumieniu adnej zbrodni ani nieprawoci. Przez dusz chwil panowao milczenie. Padre Torquemada podcign paszcz pod szyj. - Bracie Diego, mwisz w sposb do niejasny, wydaje mi si jednak, e

przemawia przez ciebie wielka pycha. Tamten poruszy si gwatownie. - O nie, ojcze, to nie pycha! Nie znasz mnie przecie. Nie znasz moich myli. - Tak sdzisz? - Nie wiem, ojcze. By moe je znasz, moe wiesz, co si we mnie dzieje. Chciaem si modli, nie wiedziaem, e nie jestem sam. Widz ci po raz pierwszy, nie wiem, kim jeste, lecz kiedy stoj przed tob i prcz nas dwch nie ma nikogo, wydaje mi si, jakbym ci zna od dawna, od pierwszej chwili gdy zaczem myle. Czemu tak patrzysz na mnie, ojcze? Sam powiedziae, e nie mam gorczki, jestem przytomny. Czy wiesz, ojcze, o co si chciaem modli? Moe i tego si domylasz, ale pozwl mi to powiedzie, poniewa ty to zrozumiesz: masz twarz czowieka, ktry wszystko rozumie, moe dlatego czuj si wobec ciebie tak, jakbym ci zna od dawna, od samego pocztku. Ojcze mj, ojcze, chciaem oto prosi Boga, aby wybaczy tym wszystkim, ktrzy majc w swoich rkach wadz, zy z niej czyni uytek i nie dla dobra ludzkiego j sprawuj, lecz na straszliwe krzywdy i cierpienia. Chciaem mwi: Boe wielki i miosierny, ktry jest w niebiesiech, miej lito nad gwacicielami sprawiedliwoci, wybacz wiadomym kamcom, zdradzieckim oskarycielom i faszywym sdziom, bd miociw tym, ktrzy w lepym zapamitaniu niszcz spokj ludzi i siej wrd nich strach, obud i nienawi, oszczd oprawcom Twej karzcej doni, miej zmiowanie nad mordercami Tak si chciaem modli. Ale nie mogem, ojcze, nie potrafiem, nie chciaem! Sowa mi przez gardo nie przechodziy. Kiedy teraz je wymawiam, s oskareniem i przeklestwem, ale kiedy miay by modlitw - kade z nich wydawao mi si cisze od kamienia. Ojcze, to byaby za modlitwa! Padre Torquemada sta nieruchomy. - Czy moesz mi powiedzie, bracie Diego - powiedzia po chwili - kim s ludzie, za ktrych chciae si modli, a ktrych obciasz winami tak wielkimi w twoim mniemaniu? Fray Diego obie zacinite donie podnis do piersi.

- Ojcze! - szarpn habitem - ta suknia mnie pali, dusz si w niej. - Bracie Diego! - Pali mnie, ojcze, poniewa jest habiona przez ludzi, ktrzy j nosz. - Bracie Diego, ja rwnie nosz t sukni. - I nigdy si w niej nie dusisz? Powiedz, nigdy ci nie drczy wstyd, e ludzie w tych samych habitach Torquemada wycign spod paszcza do i stanowczym ruchem odsun od siebie Diega. - Milcz! Czy nie zdajesz sobie, nieszczsny, sprawy, co mwisz? Czy wiesz, kim jestem? Fray Diego pprzytomnie spojrza poncymi oczyma na starego czowieka. - Kim jeste? Nie wiem. Wiem, e znam ci od dawna. - Bracie Diego - rzek tamten cicho, prawie agodnie - jestem brat Tomas Torquemada. Diego bolenie si umiechn. - Dlaczego ze mnie szydzisz? Chcesz wyprbowa moj odwag? O nie, ojcze, nie ma we mnie strachu. Gdyby zamiast ciebie naprawd sta tu przede mn sam ojciec Torquemada, te nie odwoabym adnego ze sw, ktre powiedziaem. Moja nienawi jest silniejsza od strachu. Nie ma we mnie, ojcze, miejsca na strach. - Bracie Diego, opamitaj si - rzek czcigodny ojciec niemal szeptem, lecz ze szczeglnie mocnym akcentem stoisz przed Wielkim Inkwizytorem. Cisza si teraz staa. Fray Diego z rosncym w oczach nateniem wpatrywa si w Torquemad. W pewnej chwili podnis rk do czoa. Poczu pod palcami chodny pot. - Boe - szepn. Cofn si krok w gb kaplicy i w tym momencie zawadzi nog o wiecznik, ktry sta z boku otarza. Twarz mu si skurczya, usta zadray. Schyli si raptownie i uchwyciwszy ciki czteroramienny wiecznik zamierzy si nim na Torquemad. Nie uderzy jednak. Sta z ramieniem wzniesionym ponad gow, ciko dyszc, z twarz cit

nienawici, lecz rwnoczenie obezwadniony spokojem i milczeniem starca, ktry ani si nie cofn, ani nie uczyni najmniejszego gestu obrony. Bia wszake z jego nieruchomej postaci sia tak skupiona i twarda, i po chwili Diego przymkn powieki i chocia rami wci trzyma wymierzone do ciosu - naraz wiecznik wypad mu z doni i z oskotem uderzywszy o kamienne stopnie otarza pocz si z nich stacza, a zatrzyma si tu u stp Torquemady. Guche echa krzykny w ciemnociach, zwaszcza jedno, szczeglnie gono dudnice, toczyo si dugo i bardzo wysoko, gdzie pod samym sklepieniem kocioa, po czym nagle wszystko umilko i cisza, jaka zapada, bya jeszcze gbsza od poprzedniej. Diego otworzy oczy. - Czemu nie wzywacie swoich stray, dostojny panie? - spyta wysokim i jasnym, bardzo modzieczym gosem. - Czycie, co zwyklicie w podobnych okolicznociach czyni. Padre Torquemada odwrci si i rozsunwszy na piersiach paszcz uklk przed otarzem. - Mj synu - powiedzia pgosem - klknij obok. Diego dusz chwil sta nieruchomy, po czym nagle si odwrci porywczym ruchem ku Torquemadzie i uklk nie dalej ni na wycignicie ramienia. Kaganek oliwny wieccy w gbi otarza rzuca migotliwy poblask na obu klczcych. Czcigodny ojciec zoy donie do modlitwy. - Powtarzaj, mj synu, za mn: Ojcze nasz, ktry jest w niebie Diego podnis wzrok ku grze, zbyt jednak ciemno byo dokoa, aby mg znale dla oczu oparcie w podunych mantetach, ktre pasmami tawego ptna zwisay po obu stronach otarza, zawsze przypominajc za dnia imiona oraz przewinienia ludzi napitnowanych przez wity Trybuna. Teraz tylko niewyrany cie tych zowrogich pcien nikle si w gbi kaplicy zarysowywa. - Ojcze nasz, ktry jest w niebie - rzek wreszcie gosem rwnie jasnym i dwicznym jak uprzednio. - wi si imi Twoje.

- wi si imi Twoje. - Przyjd krlestwo Twoje. Diego poczu skurcz w gardle i pod powiekami gorce zy. - Przyjd krlestwo Twoje - powiedzia cicho, aby nie zdradzi drenia gosu. - Bd wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Diego i to zdanie powtrzy, lecz jeszcze ciszej. Czu, e przy nastpnym wersecie nie zapanuje nad ogarniajcym go wzruszeniem i rozpacze si na gos. Lecz czcigodny ojciec Wielki Inkwizytor nie modli si dalej. Umilk, skro pochyli ku doniom, jak gdyby zapomniao klczcym obok. Czuwajca przez ca noc sygnaturka sistr karmelitanek znw pocza dwicze w oddali. Padre Torquemada podnis gow. - Amen - powiedzia mocnym, skupionym gosem. - Bracie Diego! - Panie? - Wracaj, mj synu, do siebie. wita bdzie niebawem, czeka ci, jak sdz, nieatwy dzie. - Oby by pocztkiem ostatniego! - zawoa Diego. Na to rzek Torquemada: - Kady czowiek jest panem i rwnoczenie sug swego losu. Id ju requiescere in pace w swojej celi, dopki nie otrzymasz od przeoonych nowych polece.

Noc istotnie si koczya i kiedy fray Diego przechodzi klasztornym dziedzicem - na niebie, ju rozjanionym od wschodu niebieskaw powiat, gwiazdy poczy przygasa. Mglista szaro przedranna leaa w powietrzu i chd tej ostatniej nocnej godziny by szczeglnie przenikliwy. W cieniu kruganka sta czowiek. Diego zatrzyma si, potem podszed bliej. - To ty, Mateo? - Ja - rzek tamten.

- Skd wracasz? Bye w kociele? - Tak. - Boe wielki! Widziae go? - O kim mylisz? Widziaem diaba. - Diego! - Zwyciy mnie tym razem. Modliem si z nim. Fray Mateo chwyci go za rk. - Diego, mj may Diego. Obudziem si w nocy, poszedem do twojej celi, bya pusta. Potem na korytarzu zagrodzi mi drog mody rycerz, jeden z jego domownikw. Spyta mnie: Gdzie idziecie, wielebny bracie? Powiedziaem: Do kocioa. Dotkn wtedy mego ramienia i powiedzia: Jest noc, wielebny bracie, nie zakcajcie naszemu czcigodnemu ojcu chwil samotnego rozmylania. Tutaj wic czekaem na ciebie, Diego. Bardzo dugo czekaem. Diego podnis gow. - Po co? - Baem si o ciebie. Dlaczego chcesz siebie zgubi? Co to znaczy, e modlie si z nim razem? - Nic - rzek Diego patrzc w mrok pod nisko sklepionymi arkadami. - Nic? - Chciaem go zabi, a potem powtarzaem za nim: Ojcze nasz. Fray Mateo drgn. - Diego, co ze sob zrobi? Czemu dobrowolnie wydajesz si w rce nieprzyjaciela? Diego wzruszy ramionami. - Nie wiem. O c waciwie chodzi? I tak nie ma ocalenia. Mona oszale albo dobrowolnie siebie zniszczy. To wszystko. - Bg jest jeszcze! Diego cofn rk. - egnaj, Mateo. Jestem zmczony, chc spa, requiescere in pace, jak mi to zaleci czcigodny ojciec. - Diego! Zatrzyma si u wejcia do klasztoru. - Czego chcesz?

- Kochaem ci za pikno twego sumienia jak nikogo na wiecie. - Czemu mwisz: kochaem? - Diego, cokolwiek si stanie, bagam ci, zachowaj swoje sumienie. - C to znaczy? - Co? - Sumienie. - Bd sob. - Tylko tyle? - To jest wszystko. - Wszystko? Wszystko zawsze znaczy najmniej. Jestem sob czynic jedno i jestem rwnie sob czynic rzecz cakiem przeciwn. Czy strach te ma sumienie? - Diego, prawda nawet faszowana i gnbiona nie przestaje by prawd. - Ach, tak! - powiedzia Diego. - Bd zdrw.

Zasn natychmiast i tak mocno, e gdy si pod wieczr ockn wrd szarej godziny - nie mg si zorientowa, czy jest to wci jeszcze pmrok witu, czy ju pora zmierzchu. Przez chwil lea bez ruchu, odurzony tpym znueniem, i nim si zdy z tego zamroczenia rozbudzi, usn z powrotem, prawie natychmiast odnajdujc wrd gbokiego snu niesychanie ostr i naglc wiadomo, e nie pi i nie jest w celi sam. Nie otworzy jednak oczu. Wiedzia, e to, co si ma sta - sta si musi, wola wszake t nieuniknion, cho jeszcze niewiadom konieczno odsun o par chwil obronnego skupienia. Nie wolno mi si ba - pomyla, lecz rwnoczenie czu, e strach jak gdyby czeka tylko na nazwanie i wywoanie, przypiesza mu bicie serca i na skronie i na wargi kadzie przenikliwy chd. Nie, nie, tylko nie to! - powiedzia na gos i otworzy oczy. Porodku celi sta padre Torquemada. Byo ciemno, lecz noc za oknem wydawaa si nieomal jasna, jak gdyby objta powiat ogromnego poaru. Skd to wiato? - pomyla. Nigdy jeszcze nie widzia jasnoci rwnie zimnej i martwej.

Podnis si. - Przyszede, panie? - powiedzia po prostu. Istotnie, jeli odczuwa w tej chwili zdziwienie, to jedynie z tego wzgldu, e adnego zdziwienia nie dozna. - Jak widzisz - rzek Torquemada. - Przecie ci powiedziaem, e kady czowiek jest rwnoczenie panem i sug swego losu. - Mnie to, panie, mwie? - zdziwi si Diego. - Kiedy? - Ju nie pamitasz? Diego podnis do do czoa. - Tak, co sobie przypominam. I dlatego przyszede? Nie rozumiem ci, panie. Nie jeste mn, mj los nie jest twoim. - Tak sdzisz, mj synu? Czyby si zatem pomyli mwic, e znasz mnie bardzo dawno? - Nie, panie, nie pomyliem si. Istotnie znam ci, od kiedy sigam pamici. - A wic? - Ale nie jeste mn. Kiedy ujrzaem ci po raz pierwszy, tak, teraz to sobie przypominam, wanie dlatego wydao mi si, e znam ci od dawna, poniewa nie bye mn. Ty jeste moim przeciwiestwem i zaprzeczeniem. Powiedzmy. Czy jednak mnie, ktrego nazywasz swoim przeciwiestwem i zaprzeczeniem, nie znasz dokadniej i lepiej ni samego siebie? Milczysz? Wic si zgadzasz? - O nie, panie! Milczenie nie zawsze wyraa zgod. Zamilkem, poniewa nie mogem zaprzeczy, i znam ci dobrze. - A siebie? Czy siebie lepiej znasz ni mnie? Wiesz o sobie wszystko? - Kt wie o sobie wszystko? - Wic moe o mnie wiesz wszystko? Diego si zawaha. - Tak, panie - powiedzia wreszcie twardo. - O tobie wiem wszystko. I od razu zda sobie spraw, e to wyznanie rozmino si z celem, przeszo obok starego czowieka. - Gdzie wic granica pomidzy tob a mn? - spyta Torquemada.

- Czy nie jest to granica pozorw stworzona przez ciebie? - A wic jednak przeze mnie! Torquemada zdawa si nie dostrzega tryumfalnego akcentu w gosie Diega. - Jeli mnie, nie bdcego tob, lepiej znasz ni siebie, to moe nie jeste sob w takim sensie, jak sdzisz. Moe twojej naturze waciwe jest to przede wszystkim, co znasz dokadnie i wszechstronnie, nie za to, co sam oceniasz jako niejasne i mgliste. C wedug ciebie znaczy by sob? - By - odpowiedzia Diego bez wahania. - A moe: wiedzie? Czy moesz istnie dziki niewiadomoci, wiadomo pozbawiajc istnienia? Co o twoim przeznaczeniu decyduje: istnienie czy wiadomo? - Wiem - zawoa Diego - chcesz zabi moj wiadomo. Torquemada umiechn si wyrozumiale. - Przeciwnie. - Chcesz, eby bya twoj. - Przysu mi krzeso, mj synu - powiedzia Torquemada. Diego uczyni to, po czym stan przed siedzcym nie dalej ni na wycignicie ramienia. - Chcesz mi zabra moj wiadomo - powtrzy. Torquemada ruchem czowieka marzncego podcign swj ciemny paszcz pod szyj. Milcza zamylony. - Bg, mj synu - powiedzia wreszcie - szczegln mioci obdarza arliwe dusze. Nieczsto dana jest ludziom arliwo. Jeli jednak jeste tak bardzo bogato obdarowany, tym wicej, mj synu, musisz si zastanawia, czemu ma suy twoja arliwo. - A wic jest ona moj! - Krlestwu Boemu suy czy krlestwu szatana? - Inaczej, ojcze, ni ty widz Krlestwo Boe. Torquemada podnis gow i spojrzenie jego ciemnych, gboko osadzonych oczu spoczo na Diegu. - Mylisz si, poniewa nawet najmielsz myl nie potrafisz ogarn

Krlestwa Boego. Nie widzisz go i nie rozumiesz. Zastanawiae si kiedy, czy twoja arliwo jest wyrazem woli boskiej, czy te przeciw niej si obraca? Zwycistwo prawdy przypiesza czy przeciw zasadom prawdy si buntuje? Nasza to, chrzecijaska arliwo czy te obca nam z ducha, heretycka i wroga? Z arliwoci, mj synu, dzieje si tak jak z kad ludzk rzecz, i nie istniejc sama w sobie, w oderwaniu od skconych spraw wiata, moe swoj gwatown si obrci zarwno ku dobremu, jak i ku zemu, raz prawdzie suc, a kiedy indziej przeciw niej kierujc swoje dziaanie. Jeste chrzecijaninem? - Ojcze czcigodny, gdybym nie by chrzecijaninem, nie bolayby mnie tak bardzo winy moich braci. - Jeste synem Kocioa? - Ojcze, gdyby Koci mg gono i swobodnie przemwi ustami sprawiedliwych, wwczas poszedby na wiat, na wszystkie chrzecijaskie kraje, jeden straszliwy krzyk rozpaczy, nie! co mwi? nie rozpaczykrzyk gniewu wstrzsnby ziemi. Boe mj, cocie uczynili z nauk Chrystusa? Jak prawd mona znale tam, gdzie jej wyznawanie jest rezultatem kamstwa, gwatu i przymusu? Chrystus mwi, e mio wszystko moe, gry potrafi przenie - Gry, gry! - gos Torquemady starczo zaskrzypia. - Powierzchownie, mj synu, pojmujesz nauk Chrystusa. Nie zgbie jeszcze caej jej prawdy. C wiesz o drogach, ktrymi naley prowadzi ludzko ku zbawieniu? Co wiesz o powolnym poprzez wieki budowaniu Krlestwa Boego? ojcze, Ty, ze swoim dowiadczeniem niklejszym od garsteczki piasku. Co widziae, co przeye? Wiele, widziaem. Widziaem najpotworniejsze gwaty zadawane ludziom, widziaem upodlenie czowieka - A c wiesz o wcielaniu nauki Chrystusa w ycie? Co ci jest wiadomym z zawiych procesw przeksztacania sw w czyny? Znasz ksztaty i rozmiary za? Nawet si nie domylasz koniecznoci towarzyszcych rzdzeniu. A czowiek, natura czowieka! C ty wiesz o czowieku? - Jestem czowiekiem.

- Jakim? - Czowiekiem. - Ksztaty ludzkie posiadaj rwnie heretycy i poganie. Czy uznajesz, e nauka, ktr gosi Koci, jest jedyn prawd i nie ma prcz niej i poza ni prawdy innej? - Ojcze, nie jestem odszczepiecem. - A prawda nie jest dobrem? - Jest, ojcze. Najwikszym dobrem. - Jeli zatem prawda znaczy dobro, czym jest wypaczanie jej? Nie jest to zo? A za czy nie naley ama i niszczy? Mamy pozwoli, aby wzrastao w siy? Nie, mj synu, nie jest rzecz wystarczajc wyznawa prawd. Prawdy trzeba broni przed wszelkimi jawnymi i zamaskowanymi zakusami za. Prawd trzeba umacnia codziennie, o kadej godzinie. Skd to wiato? - znw pomyla Diego. I powiedzia z akcentem rozterki: - Ojcze, a jeli bronimy prawdy rodkami niegodnymi, to czy nie musi si sta tak, e zo poczyna si lgn w samym sercu prawdy? - Co nazywasz rodkami niegodnymi? Stosowanie siy? Miecz sprawiedliwoci? Pomyl, czyme by si staa prawda, gdyby nie bya zdolna do stosowania siy i jeliby jej rami nie byo uzbrojone prawami oraz bezwzgldnym przestrzeganiem praw? Nie, nic nie wiesz o naturze czowieka! - Wiem, e ludzie si mcz i cierpi ponad miar swoich win, a czsto bez win. - Ja take to wiem. - Ty? - wita Inkwizycja, mj synu, dostatecznie mocno wspiera si o ziemi, i dobrze wie, co si na niej dzieje. Lecz kt si omieli twierdzi, e Krlestwo Boe mona zbudowa bez cierpie, krzywd i ofiar? Czowiek, mj synu, jest istot uomn, sab i kruch. atwo ulega pokusom za i czstokro nawet wiadomoci dobra nie potrafi przeciwstawi tym swoim naturalnym skonnociom. Niestety! adnemu

ludzkiemu uczuciu niepodobna cakowicie zawierzy ani adnym mylom nie mona w ostateczny sposb zaufa. Najlepsze uczucia mog, jak dym obracany podmuchami wiatru, zmienia kierunek. Myl czowieka moe dzi klcze, jutro ksa. - Ojcze, czy zo istotnie jest tak potne i powszechne? - Niebezpieczestwo za, mj synu, wcale nie polega na jego potdze.Dziki istnieniu Kocioa zo jest u samych swych korzeni osabione i rozdarte sprzecznociami. Wzajemnie zbrodnie si poeraj, a wystpki i grzechy, jakkolwiek walcz ze sob, wsplnie gnij, herezje, odrywajc si od prawdy, targane s tymi samymi konwulsjami. Nie, zo nie jest potne ani niezwalczone! To czowiek jest saby i dziki jego uomnociom, skazom i niewiadomoci zo wci si moe odnawia, przybierajc ksztaty tym bardziej gwatowne, cho zamaskowane, im prawda mocniej si poczyna ugruntowywa. Czego dokonaby czowiek zdany na wasne siy? Synu mj, Krlestwo Boe nie dotaro jeszcze do wiadomoci ludzi. Lecz czy znaczy to, e ludzko zbawienia nie osignie? Nie! Trzeba zbawia ludzi wbrew ich woli. Trzeba przez wiele lat budowa wiadomo czowieka niszczc w niej to, co ze i nadejcie Pastwa Boego opniajce. Ludmi trzeba kierowa i rzdzi, pojmujesz, mj synu? Rzdzi! I to jest nasze zadanie. Na nas, na witej Inkwizycji, spoczywa ten ogromny trud. My jestemy tymi, ktrych Bg postawi w pierwszych szeregach swoich wojsk. My jestemy mzgiem i mieczem prawdy, poniewa myl i czyn musz stanowi jedno. - Ludzie cierpi - powiedzia cicho Diego. - Wiem. Ale przecie nie kto inny, tylko my chcemy ich uwolni od cierpie. Chcemy, eby nie byo adnych cierpie i sprzecznoci. - Kiedy? - Pytasz si: kiedy? Za sto, za dwiecie, moe za tysic lat. Mdroci musi towarzyszy cierpliwo. Wiele czasu upynie, zanim ludzko, ju uwolniona od przymusu koniecznego teraz, dobrowolnie i wiadomie, mylc tymi samymi zasadami i dc do jednego: zbawienia powszechnie przyjmie wiato wiecznej prawdy, aby si sama sta wiecznoci.

Diego ukry twarz w doniach. - Ojcze mj, w gowie mi si mci, czuj si tak, jakby mnie strci w gb strasznej przepaci. - Walczymy w jej mrokach, aby wyprowadzi ludzko ku penemu wiatu. - C ci mog, ojcze wielebny, powiedzie? Kocham ludzi, teraz, dzisiaj. - Hic et nunc? To dobrze. Z mioci rodzi si lito, ta za nieuchronnie zmienia si w pogard. Diego poruszy si gwatownie. - Nie! - Gdyby nie kocha ludzi dzisiaj, nie mgby pogardza nimi jutro. - Nie chc ludmi pogardza. - A potrafisz kocha istoty uomne i szpetne? Skaone wystpkami, wiaroomne i zdradzieckie? - Mog je rozumie. Mog im pomaga. - Dobru, nie zu trzeba pomaga. A c tu mio? Czy nie mci ona rwnowagi duszy? Czy nie przymiewa jasnoci rozpoznania i nie podszeptuje przebaczenia tam, gdzie surowa bezwzgldno jest konieczna? Mioci musi nieuchronnie towarzyszy jej cie: sabo. - Nie! - zawoa Diego. - Mio jest si. - Mio jest saboci. Ta za nie tylko nie umacnia w nas nienawici do za, lecz poprzez lito, ktra jest niczym innym jak uznaniem ludzkiej ndzy oraz zgod na ni, musi nas na koniec zmusi do ukorzenia si przed zem. Nie, mj synu, mio nie mieci si w naturze walczcej prawdy. Miujc prawd nie moesz ani kocha, ani litowa si nad tym, co si prawdzie przeciwstawia. Wobec prawdy nie ma ludzi niepodejrzanych. Wszyscy s podejrzani. W kadym czowieku moe si zalgn zo, zo za w por nie przychwycone - pogbia si, przeera dusz i krok jeden stanowi granic, poza ktr czowiek bdzcy staje si ju niebezpiecznym wrogiem, nosicielem zbrodniczych pogldw heretyckich. Kady grzech, mj synu, jest u swych korzeni grzechem przeciw prawdzie. I c mio wobec tego ogromu skaenia? C dusza

ogarnita mioci, lecz oguszona blem cierpienia i udrczona litoci? - A c pogarda? - szepn Diego. - Pogarda dla saboci i wystpkw, ona jedna pozwala sdzi i wyrokowa, ona jedna uczy, jak sabo przeamywa i wystpki niszczy. - Chcecie zatem wygna ze wiata mio? Boe, zabralicie ju ludziom wszystko: godno, odwag, czysto uczu, wolno - Dlaczego mwisz: wy? Przecie chcesz tego samego co my, tylko jeszcze nas w sobie samym nie odnalaze. - Nienawidzicie mioci. - Mylisz si, wci si mylisz. Jeli kto kocha prawd i cae ycie jej podporzdkowuje, wwczas mio musi pozosta dla niego uczuciem wszechogarniajcym doskonaoci. - Nieziemskiej? - Poniewa mio tryumfujca wznosi si ponad nami jak gwiazda, jak wiato wrd nocy, i ona, chronic od zbdzenia na bezdroach, wskazuje waciwe drogi. Kt jednak pieszcy do celu niesie w doniach gwiazd lub ywy ogie pochodni? Ich ar olepiby nas i w popi obrci. Tylko odblask mioci nam suy. - Odblask? - Tym za jest pogarda. Mio, istotnie, pozwala widzie i ogarnia wielkie cele przeznaczenia, jednak nie przez ni, lecz poprzez surow pogard moemy owe wielkie cele ksztatowa. - Ojcze, gubi si biegnc za twymi mylami. Mwisz: pogarda. C wic jest pogarda? - Ziemskie rami mioci. I pomyl teraz, jak mocnym i nieugitym, arliwym i odwanym musi by to rami, jeli w taki sam sposb ma przeorywa ludzkie dusze i umysy, w jaki pugi przeorywaj ziemi, aby spulchni gleb, powyrywa chwasty i przygotowa grunt pod zasiew i przysze plony. - Wci mwisz o przyszoci. Krlestwo Boe! - Dla niego yjemy. i niejako nadrzdnym w swojej nieziemskiej

- Czowiek ma tylko jedno ycie. - Jedno ziemskie i jedno wieczne. Czy jednak z tej niepowtarzalnoci nie wynika nakaz, aby swoim yciem, mylami i uczynkami nie rzuca czowiek cienia na tych, ktrzy po nim nadejd? Czemu jedno chore istnienie ma zatruwa inne, i grzechy i wystpki jednego czowieka maj si ka ciarem na barki innych? Diego milcza. Wydao mu si, e bardzo daleko, w gbi niezmiennie martwej i zimnej powiaty roztaczajcej si wrd nocy, bij dzwony. Chwil nadsuchiwa. Bya cisza. Spyta pgosem: - Ojcze, dlaczego mwisz mi to wszystko? Czy nie zostaem ju osdzony? Torquemada podnis si z krzesa i wyprostowa. - Tak, to prawda - powiedzia prawie modzieczym gosem. - Wyrok na ciebie zapad. Diego pochyli gow. Nie wolno mi si ba - pomyla. - Ty sam na siebie wydae wyrok - rzek Torquemada. - Ja? - Czy nie jeste odwany i arliwy? - Ja? - Ty! I dlatego jeste nasz. Nic nie mw, potem bdziesz mwi. Nigdy nie rezygnujemy z tego, co nasze. Sdzisz, i nie wiem, e dokoa witych Trybunaw gromadz si, a i do nich samych przenikaj, jednostki mae i ndzne, tchrzliwe, karowat mciwoci i dz zysku przearte? - Wiesz i godzisz si? - Niestety, musimy na razie i z ich usug korzysta, wicej: musimy nawet tolerowa ich mao, dopki su naszym celom. A mylisz moe, mj synu, i nie dostrzegam, e nie tyle prawdziwe zrozumienie naszego dziea i naszych celw, ile czerpanie materialnych korzyci dla umocnienia wieckiej wadzy usposabia tak bardzo yczliwie dla witej Inkwizycji najwysze dostojne osoby Krlestwa? Tak, rzeczywicie dajemy im ogromne majtki i pienidze, ale jakkolwiek ronie i rosn bdzie

potga wadzy wieckiej - nasza jest ponad ni i kiedy cakowicie owadnie ludzkimi umysami, nikt, adna sia nie zdoa si jej przeciwstawi. Musimy by konieczni i jedyni, rozumiesz, mj synu? Abymy si jednak takimi stali, trzon naszej wadzy musz trzyma w swych doniach ludzie nieugici jak stal, arliwi i czujni, odwani i bezgranicznie oddani. Ty bdziesz jednym z nich. Ty nie zawiedziesz, ja to wiem, dlatego przyszedem do ciebie, jak do samego siebie. Naleysz do rzadkich ludzi, ktrzy rodz si z deniem do prawdy. Potrzeba jej yje w tobie, jak krew, jak oddech, jak bicie serca. Mylie si, bdzie, ale noszc w sobie potrzeb prawdy jake moesz od niej uciec? Chcesz w przepa skoczy? - Prawda, o ktrej mwisz, ojcze, jest take jak przepa. Czemu tak jest? Torquemada milcza. - Ojcze! - Synu mj, moesz wielu zawiych spraw wiata jeszcze nie pojmowa, lecz jedno powiniene wiedzie z ca, na jak ci sta, pewnoci, z wiksz nawet, ni ci sta, poniewa cakowite posuszestwo musi wypenia wszystkie myli i uczynki czowieka walczcego o prawd. Chcc suy wierze, trzeba si jej obowizujcym zasadom podporzdkowywa bez waha, pyta i wtpliwoci, bez cienia ubocznych myli, z nieograniczonym zaufaniem do zwierzchnictwa. - Nawet nie rozumiejc? - Kiedy prawda wypeni tak wszechstronnie twoje myli, pragnienia i uczynki, i ty i ona staniecie si jednoci, wtedy zrozumiesz wiele. - Znowu si odwoujesz, ojcze, do przyszoci. - A czyme jest dzisiaj bez przyszoci? Od ciebie wszake zaley, aby j przyblia. - I wwczas? - Czas, ktry idzie, mj synu, jest jak gra. Wstpujesz po niej ku szczytowi lub staczasz si w d. - A szczyt kiedy si osiga? - Nie wiem - rzek po dugim milczeniu Torquemada. - Tego czowiek

nie moe wiedzie. To wie tylko Bg. Diego ukry twarz w doniach. Policzki i skronie pony mu podskrnym gorcem, lecz rce mia zimne. W sobie te czu przejmujcy chd. - Czego wic ode mnie dasz, ojcze? Co mam uczyni? - Wiesz, jaka jest rnica pomidzy czowiekiem odwanym i tchrzliwym? Diego cofn si o krok. - Wiesz? - Wiem - powiedzia cicho. - Ale wiem nie swoimi mylami. To s ju twoje myli, ojcze. - Znowu wracasz do pozornego rozgraniczenia: ty i ja, a to s tylko myli wyraajce prawd. Jeszcze si lkasz samego siebie? Czy nie pomylae, e czowiek odwany przyjmuje posuszestwo dobrowolnie, natomiast tchrz sucha ze strachu? Nie wolno mi si ba - pomyla Diego. - Nie powinno tak by, eby ludzie musieli si ba - powiedzia. - Przeciwnie - zawoa Torquemada - czowiek jest ndzny i jego strach jest nie tylko potrzebny, lecz konieczny. Chcc pitnowa zo, musimy wci je ujawnia i obnaa, aby ukazane w caej swej brzydocie budzio wstrt, a przede wszystkim strach. Oto prawda wadzy! Gdyby pewnego dnia zabrako winnych, musielibymy ich stworzy, poniewa s nam potrzebni, aby nieustannie, o kadej godzinie, wystpek by publicznie poniany i karany. Prawda, dopki ostatecznie nie zwyciy i nie zatryumfuje, nie moe istnie bez swego przeciwiestwa: faszu. Konieczno naszej wadzy, mj synu, od tego przede wszystkim zaley, aby strach, wyjwszy garstk posusznych z dobrej woli, sta si powszechnym, tak wypeniajc wszystkie dziedziny ycia, wszystkie najtajniejsze jego szczeliny, by nikt ju sobie nie mg wyobrazi istnienia bez lku. ona niech nie ufa mowi, rodzice niech si lkaj wasnych dzieci, narzeczony oblubienicy, przeoeni podwadnych, a wszyscy wszechwiedzcej i wszdzie obecnej, karzcej sprawiedliwoci witej Inkwizycji. Musimy mie duo praw i duo strachu, rozumiesz, mj synu? Zimny poblask uny pocz nagle wypenia cel i wrd tej

nieziemskiej powiaty czarna sylwetka czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora zdawaa si rosn i ogromnie. Diego, poraony martwym wiatem, przysoni oczy. - Ojcze! - krzykn z rozpacz - krlestwo strachu czy nie jest krlestwem szatana? I w tym momencie, syszc echo wasnego gosu, pocz spada w przepa. Obudzi si zlany potem i z sercem pulsujcym w krtani. W celi by pmrok zmierzchu. W gbi pali si oliwny kaganek. Natomiast nie opodal oa, z rkoma wsunitymi w rkawy habitu, sta padre de la Cuesta. Fray Diego popiesznie si zerwa i chocia ledwie si trzyma na nogach, skoni si przyzwyczajenia gow i donie skrzyowa na piersiach. - Pokj z tob, bracie Diego - rzek pgosem wielebny ojciec. Przynosz ci wielk nowin. Daleko odezwaa si sygnaturka od sistr karmelitanek. Diego nie mia si wyprostowa. - Sdz - podnis cokolwiek gos padre de la Cuesta - e si nawet nie domylasz, mj synu, jak ogromne spotyka ci szczcie. - Ojcze - szepn Diego. Tamten chwil milcza. - Jako twemu przeoonemu dostojny i czcigodny ojciec Wielki Inkwizytor - powiedzia wreszcie - poleci mi powiadomi ci, mj synu, e zostae powoany na stanowisko osobistego sekretarza Wielkiego Inkwizytora. Diego sta nieruchomy. O niczym nie myla. Cigle czu zimny pot na skroniach i serce w gardle. - Czeka ci, mj synu, wielka przyszo - rzek padre de la Cuesta. Fray Diego dopiero teraz odway si spojrze. Przeor sta o par krokw przed nim. Umiecha si dobrotliwie, lecz w jego oczach bya nienawi. Nagy spokj ogarn Diega. Boe - pomyla - jak ndzn istot jest

czowiek!

ROZDZIA

DRUGI

Zapisuje autor starej kroniki, e Wielki Inkwizytor, padre Tomas Torquemada, opuciwszy Villa-Ral uda si do Toledo, stamtd za, w otoczeniu zwikszonej iloci domownikw witego Officium, pody na teren krlestwa Aragonii, do Saragossy. Bawi tam tydzie, kierujc ledztwem majcym na celu wykrycie spisku, ktrego ofiar pad wielebny Pedro dArbuez, i zdziaawszy w tym kierunku wicej ni ktokolwiek inny - popieszy najkrtsz drog do Valladolid, poniewa, jak si spodziewano, obie Ich Krlewskie Mocie, krl Ferdynand oraz pobona krlowa Izabela, miay akurat pod koniec miesica wrzenia opuci wojenny obz pod Malag i powrci do stolicy. Fray Diego, objwszy zaszczytne obowizki sekretarza Wielkiego Inkwizytora, przebywa odtd blisko osoby swego przeoonego, uczestniczc we wszystkich naradach, nawet najbardziej sekretnych, jakie padre Torquemada przeprowadza w cisym gronie ze swymi doradcami prawnymi, doktorami don Juanem Gutierrez de Chabes i don Tristanem de Medina. Tak wic, znalazszy si w samym sercu doniosych spraw pastwowych i tylko i religijnych, dziki fray Diego szybko si pocz oraz orientowa, dotychczasowemu odosobnieniu

niewiadomoci mg si by dopatrywa w dziaaniach witej Inkwizycji tryumfu bezprawia. Nie potrzebowa te wielu dni, aby zrozumie, i nie w rodku zowrogiego chaosu si znalaz, lecz przeciwnie: nie obeznany z wieloma zawiociami tego wiata, stan teraz wobec zrbw nowych praw, wznoszonych przez wit Inkwizycj rozwanie i dalekowzrocznie, a przede wszystkim w oparciu o wnikliw znajomo skaonych ludzkich natur oraz trosk o ich zbawienie. Pozostajc w roli milczcego wiadka, a zobowizany z polecenia czcigodnego ojca tylko do zapisywania najistotniejszych sdw i orzecze wypowiadanych na tajnych naradach, przysuchiwa si z jak najwiksz uwag wszystkiemu, co mwiono, i wci poszukujc ladw okrutnych gwatw, nie zetkn si przecie z adn decyzj, ktra by prawu przeczya lub z przewrotnych zamiarw wynikaa. Lecz nowy

stanowic porzdek, skd si rodziy ustawy ksztatujce w ad? Rozwaajc to podstawowe w swoim rozumieniu zagadnienie, fray Diego doszed do przekonania, e kada z powoywanych do dziaania ustaw, bez wzgldu na to, czy z tradycji si wywodzia, czy te w duchu nowych poj zostaa ustanowiona - wszystkie logicznie, a przede wszystkim wedug potrzeb, wynikay ze zdarze i w uporczywym deniu do uporzdkowania ich i ocenienia w imi wyszych racji boskich tak szybko i zdecydowanie ulegay przeistoczeniu w formu litery, i z nieomyln celnoci potrafiy wyprzedza to, z czego byy wyrosy, wywoujc wraenie, e wbrew swym rdom staway si same w sobie istnieniem absolutnym i z tych wzgldw nadrzdnym wobec rzeczywistoci, cho rwnoczenie zwizanym nierozerwalnie z ocen jej natury. Przejrzysto oraz powszechny charakter tych praw, porzdkujcych szczegy istnienia w jednolit i wszystko wyjaniajc cao, budziy w modym braciszku podziw i szacunek, natomiast skutki ich oddziaywania wci si mu wydaway sprzeczne z odruchami jego sumienia. Czu si zatem w tym czasie szczeglnie samotny i z samym sob skcony. Usiowa nie powraca wspomnieniami do przeszoci, a o dniach, ktre nadejd,rwnie stara si nie myle. Przecie czas w miejscu si nie zatrzymywa i kada godzina wbrew temu, czego pragn, bya po brzegi pena rzeczy minionych oraz tych, ktre w swych rnorodnych, lecz raczej mglistych ksztatach zaludniay przyszo. Zreszt z racji swych obowizkw wicej mia teraz do czynienia z czystym mechanizmem praw ni z ich dziaaniem wrd ludzi. Jedyne te chwile rwnowagi i wewntrznego spokoju osiga wwczas, gdy rozmylajc nad zoon struktur kierowniczej wadzy, odpowiedzialnej wobec Boga i ludzkoci, pozostawa sam na sam z jednoznacznym sensem liter prawa. Pierwsze wiadomoci o wydarzeniach, ktre po mierci wielebnego Pedra dArbuez miay miejsce w Saragossie, dotary na dwr krlewski jeszcze przed przybyciem Wielkiego Inkwizytora do Valladolid. Wiadome zatem byo, i spisek, ktry zrazu, na skutek nie do dokadnych, a nawet sprzecznych w szczegach relacji, mg si wydawa dzieem

kilku nazbyt gwatownych i awanturniczych ludzi, protestujcych w ten sposb przeciw konfiskatom majtkw przez wit Inkwizycj, w istocie okaza si ogromnym sprzysieniem, zagraajcym bezpieczestwu Krlestwa i Kocioa. Jeden z zabjcw wielebnego dArbuez, mody Vidal dUranso, sdzc, e w ten sposb uratuje ycie (pniej komi by wleczony po ulicach Saragossy, powiartowany, a strzpy jego ciaa rzucone do Ebra), wymieni wiele znakomitych osb pozostajcych w zayych stosunkach z jego panem, don Juanem de la Abadia. Ten, jak gosia wie, targn si podobno w wizieniu na swoje ycie. Kilku innym, oskaronym o wspudzia w spisku, wrd nich sawnemu rycerzowi de Santa Cruz, udao si zbiec do Tuluzy. Byy to wszake wypadki nieliczne. Strae witego Officium dziaay szybko i sprawnie. Pozbawiano wolnoci nie tylko tych, ktrzy byli podejrzani o wspudzia w spisku, lecz rwnie i tych, ktrzy uciekinierom udzielali pomocy. Osadzono take w wizieniach rodziny obwinionych, te zwaszcza, ktrych ojcowie lub synowie zdoali uciec. Teraz dopiero stao si publicznie wiadome, jak ogromna ilo znakomitych panw krlestwa Aragonii, cieszcych si powszechnym powaaniem oraz piastujcych wysokie godnoci, skaona bya ydowskim pochodzeniem. Prawdziwe oblicze tych ludzi zostao ujawnione w caej podstpnej i chytrze si maskujcej obudzie. Nowe zatem w tej wyjtkowej sytuacji naleao ustanowi prawa i istotnie padre Torquemada, doceniajc konieczno zapobieenia rozszerzaniu si za, bezzwocznie opracowa dla potrzeb witych Trybunaw dekret, ktry dziki kilkudziesiciu precyzyjnie sformuowanym paragrafom pozwala nieomylnie wytropi ludzi maskujcych swoje prawdziwe przekonania i po kryjomu wyznajcych wiar ydowsk. Zreszt cie zbrodniczych knowa pad rwnie i na osoby, ktrych limpieza de sangre, czyli wiadectwo czystoci krwi wolne byo od jakichkolwiek domieszek ydowskich lub mauretaskich. Podstpny wrg gbiej, ni ktokolwiek mg przypuszcza, zdoa zatru ludzkie umysy i dusze. Jak za wysoko potrafia si wedrze zbrodnia, wiadczy fakt, uznany wprawdzie przez wielu za mao wiarygodny, jednak w wietle dowodw

zgromadzonych przez wity Trybuna - prawdziwy, ten mianowicie, i w spisek aragoski wmieszanym si okaza midzy innymi jeden z czonkw rodziny krlewskiej, siostrzeniec krla Ferdynanda, mody ksi Nawarry, don Jaime, syn krlowej Eleonory. A przecie, mimo tak zatrwaajcego obrazu moralnych spustosze, niezwycione wiato katolickiej wiary mocniej ni kiedykolwiek wznosio si w tych dniach ponad brudnymi odmtami heretyckich wystpkw. Bracia dominikanie, przemawiajc do wiernych z ambon kociow, przekonywajco pouczali lud, i w mordzie dokonanym na osobie witobliwego sugi Kocioa atwo rozpozna mdre dziaanie Boskiej Opatrznoci, gdyby bowiem owego zbrodniczego czynu nie popeniono, wrogowie wiary nie zostaliby ujawnieni i nadal korzystajc z wolnoci oraz z nalenych im przywilejw - ile niecnych wystpkw mogliby bezkarnie poczyni, jak wiele za zasia w ludzkich duszach! Sowa psalmu wypisane na godach i na purpurowych chorgwiach witej Inkwizycji: Exurge Domine et iudica causam Tuam, nabieray w zwizku z ostatnimi wydarzeniami szczeglnego blasku. Istotnie, powsta Bg, aby walczy o swoj spraw. W kilku miastach Krlestwa, w Sewilli, w Jan i w Cuenca, posiadajcych ju od paru lat wasne trybunay inkwizycyjne, przypieszono uroczyste autodaf i procesje skazacw, przyodzianych w habice spiczaste kapelusze, w grube te koszule, z obroami z arnowca na szyjach, martwe zielone wiece trzymajcych w doniach, wyruszyy przy biciu dzwonw na place strace, zwane quamadero, wczeniej, ni to byo zapowiadane. Pony stosy, elazne acuchy dusiy heretykw, ktrzy si w ostatniej chwili pokajali, setki pomniejszych grzesznikw zsyano na galery, lecz oprnione wizienia szybko si zapeniay nowymi winowajcami. Chcc dopomc bdzcym, ogaszano w kocioach dni witeczne i po odczytaniu aktw wiary wzywano w ten czas wszystkich wiernych, aby bdc winnymi lub o winie drugich cokolwiek wiedzc, sami w cigu najbliszych dni trzydziestu oskaryli siebie przed odpowiednim Trybunaem. Jedni czynili to, drudzy padali ofiar pierwszych i ju nikt nie by pewien ycia, czci i mienia.

Nawet po umarych sigao karzce rami witych Trybunaw i jeli na skutek czyjego oskarenia imi zmarego popado w niesaw wygrzebywano ciao z powiconej ziemi i palono je in effigie na stosie, rodzin nieboszczyka pozbawiajc majtku oraz wszelkich godnoci i przywilejw. Tak zatem wzrastaa wrd ludzi pobono i szerzy si jej wierny cie - strach. Tymczasem stolica Krlestwa przygotowywaa si do uroczystego powitania Wielkiego Inkwizytora. Oczekiwano, e zgodnie z utartym zwyczajem umylny goniec zawczasu uprzedzi wadze miejskie oraz duchowne o zblianiu si orszaku czcigodnego ojca. Stao si jednak tym razem inaczej, padre Torquemada przyby do Valladolid nie zapowiedziany, co najmniej o dzie wczeniej, ni si go spodziewano. Wjecha do miasta ze swymi domownikami pn noc, po czym nie dowdcy familiantw, don Carlosowi de Sigura, lecz bratu Diego zleciwszy w cztery oczy szereg zarzdze, zamkn si w klasztornej celi przy kociele Santa Maria la Antigua, gdzie na czas pobytu w stolicy zwyk si by zatrzymywa. Zaciszny klasztor zmieni si w cigu paru godzin w wojenny obz. Na dziedzicu, pod nocnym niebem, rozbili biwaki familianci witego Officium. Zbrojne strae stany przy murach. Nikomu nie wolno byo klasztoru opuszcza i wstp na jego teren te zosta surowo zabroniony, z tej za czci staroytnego budynku, w ktrej zamieszka padre Torquemada, popiesznie wyprowadzili si braciszkowie i cele ich zajli wysi rang familianci. Miejskim dostojnikom oraz specjalnym wysannikom Dworu, ktrzy jeszcze nocn por poczli przybywa do Santa Maria la Antigua, wyjaniano przy klasztornej bramie, e Wielki Inkwizytor spdza czas na zamknitych rekolekcjach i zarwno dzisiaj, jak jutro nikogo przyj nie moe. Istotnie, czcigodny ojciec przez par dni nie opuszcza celi, a jedynymi osobami, ktre miay do niego dostp, byli fray Diego oraz mody don Rodrigo de Castro, w tym wanie czasie i w okolicznociach szczeglnie dramatycznych mianowany kapitanem domownikw Wielkiego Inkwizytora. Fray Diego nie kad si tej pierwszej nocy. Z gorliwoci nowicjusza, a

take ze sprzecznymi uczuciami czowieka osigajcego wyszy stopie wtajemniczenia przekazywa zlecone sobie zarzdzenia, osobicie dopilnowujc, czy s dokadnie wykonywane, i jakkolwiek zmczony by miertelnie senno oraz znuenie odeszy go cakowicie, kiedy w trakcie sprawowania tych odpowiedzialnych czynnoci nagle si zorientowa, i wszyscy dokoa, poczwszy od sdziwego przeora klasztoru, odnosz si do niego z jak najwikszym szacunkiem, a rwnie i z odcieniem lku. Zrozumia wwczas, e w t noc, wolno zdajc ku witowi, stawa si wbrew wszelkim o sobie wyobraeniom ywym uosobieniem woli najpotniejszego czowieka Krlestwa. Byo to dla niego przeycie nowe i oszaamiajce. Czu wasne ciao, sysza swj gos, dostrzega swoje ruchy, lecz w pewnych chwilach, gdy obchodzc strae przystawa w ciemnociach pod niebem ogromnym i nieruchomym wrd chodnych gwiazd, zacieraa si w nim naraz wiadomo samego siebie i wwczas poczynao go wypenia przejmujce a do blu uczucie, i skupia w swym sercu odblask siy przerastajcej go wprawdzie, lecz godnej bezgranicznego umiowania i powice. Nis wanie w sobie ze skupieniem to wzniose olnienie, gdy pord pustego mroku maego dziedzica wewntrz klasztoru natkn si na kapitana domownikw witego Officium, pana don Carlosa de Sigura. Noc jeszcze bya i cisza. Spod niskich krugankw dobiegay kroki wartownikw. - Czemu nie picie, panie? - spyta z akcentem agodnego wyrzutu. wita bdzie niebawem. Wystarczy, e ja czuwam. Pan de Sigura milcza. By chudy i kocisty, o ciemnej twarzy pooranej twardymi bruzdami. Sawa wojennych czynw oraz chrzecijaskich cnt opromieniaa od wielu lat imi tego czowieka. - Powinnicie wypocz, panie - powiedzia fray Diego. - O ile si mogem przekona, wykonalicie bardzo dokadnie wszystkie polecenia czcigodnego ojca. Moecie spokojnie spa. Ka was budzi, gdyby zasza potrzeba. Stary rycerz, wci milczc, przyglda si chwil bratu Diego, po czym odwrci si i wolno, cokolwiek pochylony w ramionach, odszed w gb dziedzica.

Wczesnym rankiem, prawie o wicie, fray Diego odebra z rk klasztornego suki posiek przeznaczony dla czcigodnego ojca i osobicie zanis go do celi. Padre Torquemada lea na wskim ou w gbi celi. Nie spa, oczy mia otwarte. Fray Diego postawi na stole cynowy talerz z chlebem i serem, obok kubek oraz dwa dzbany, jeden z wod, drugi napeniony winem. - Przyniosem wam posiek, czcigodny ojcze - powiedzia pgosem. Po czym, sdzc, e czcigodny ojciec pragnie zosta sam, chcia si wycofa po cichu z celi. Wtedy tamten powiedzia: - Zosta! Fray Diego pochyli gow. - Tak, ojcze. - Przybli si. Uczyni to. - Co mwi? - Kto, ojcze? - Ludzie. - Przyjeda marszaek dworu Ich Krlewskich Moci Torquemada niecierpliwie poruszy rk. - Nie o to pytam. Co ludzie mwi? Moi domownicy, bracia. - Wykonuj twoje rozkazy, ojcze. Torquemada podnis si i opar na okciu. Twarz mia bardzo zmczon, szar, jak po nie przespanej nocy, lecz w spojrzeniu jego ciemnych, gboko osadzonych oczu czuwao napite skupienie. - Tylko tyle? - Ojcze wielebny - powiedzia fray Diego odnajdujc jasno swego modzieczego gosu - osobicie sprawdzaem, aby wszystkie twoje rozkazy zostay wykonane. Staraem si by wszdzie. - Nikt z moich domownikw, aden z tutejszych braci nie wypowiada niewaciwych uwag? - Ojcze czcigodny, stale przebywaem nie opodal czuwajcych, czsto nawet przez nich nie zauwaony, nie syszaem jednak, aby z

czyichkolwiek ust pady sowa niegodne chrzecijanina. - Buntownicze zamysy - powiedzia Torquemada w taki sposb, jakby pomyla na gos - nie zawsze potrzebuj sw. Fray Diego zawaha si, po czym miao spojrza Wielkiemu Inkwizytorowi w oczy. - Widz, e masz mi co wicej do zakomunikowania - rzek Torquemada. - Tak, ojcze. - Mw zatem. - Wybacz, ojcze, moe si myl. Istotnie, nie syszaem sw zasugujcych na potpienie, przemilczabym jednak zbyt wiele, gdybym nie wyzna, i wedug mego rozeznania istnieje, niestety, w twoim otoczeniu czowiek, ktry budzi we mnie niepokj. Torquemada milcza, lecz fray Diego bez zmieszania wytrzyma jego spojrzenie. - Czy wiesz, mj synu - powiedzia wreszcie czcigodny ojciec - i czujno wymaga, aby kade oskarenie zostao sprawdzone? - Wiem, ojcze. - adne nie moe by zlekcewaone i ktokolwiek kieruje przeciw drugiemu czowiekowi choby cie zarzutu, musi sobie zdawa spraw, i jeszcze winy nie udowadniajc stwarza przecie prawdopodobiestwo jej istnienia. - Wiem o tym, ojcze. - Przemylae swoje oskarenie? - Tak, ojcze, przemylaem je bardzo dokadnie. - A zatem? - Myl o kapitanie twoich domownikw, ojcze. Torquemada nie wydawa si zdziwiony, pobaliwie si tylko umiechn. - Wysoko sigasz oskareniem, mj synu. Pan de Sigura cieszy si saw nieskazitelnego chrzecijanina i rycerza. - Wiem, ojcze. Wydaje mi si wszake, e jest rwnoczenie czowiekiem nadto zamykajcym si w swych mylach. - I to wszystko, co masz mu do zarzucenia? Fray Diego milcza. Wwczas

Torquemada wsta i pooy do na jego ramieniu. - Czowiek jest istot mylc, mj synu. - Tak, ojcze. Tote nie czyni panu don Carlosowi zarzutu, e myli, natomiast zaufaniem lkabym si go obdarza. - Jednak? - Sprawia wraenie, jakby swoje myli chcia tylko dla siebie zachowa. Boe - pomyla rwnoczenie - znasz moje intencje, wiesz, e tego, co czyni, nie czyni z uraonej mioci wasnej. - Czym ci obrazi pan de Sigura? - spyta Torquemada. Rumieniec pociemni twarz Diega. - Czym mnie obrazi, ojcze? O ojcze, nawet okazujc mi milczc pogard jake mgby mnie pan de Sigura obrazi, jeli byem z twego rozkazu kim wicej ni samym sob? Padre Torquemada nic nie odpowiedzia. Podszed do okna i wsun donie w rkawy habitu. - Powinnicie si posili, czcigodny ojcze - powiedzia cicho Diego. Nie jedlicie nic od wczorajszego poudnia. Boe - myla Torquemada - czy wolno mi zapomnie, i nie mam prawa uczyni nic takiego, co by czyste intencje tego chopca mogo poda w wtpliwo? Czy ponad utwierdzenie modej wiary istnieje co waniejszego? A w obliczu za, ktre wszdzie moe powsta, czy nie lepiej narazi si na pomyk wobec jednego czowieka ni na krtkowzroczne przeoczenie moliwoci istnienia za? Jake zreszt moe istnie wina bez oskaryciela? Tylko poprzez prawd, ktra jest jedyna, moemy rozpozna zaprzeczenie prawdy. Kto zatem stwarza win? Oskarajcy? Jeli on, to czemu naley bardziej zawierzy: oskareniu czy faktom, ktre bez oskarenia nie mog jeszcze posiada znamion bdu? - Mj synu - powiedzia. - Tak, ojcze. - Myl, i zrozumiae, co chciaem powiedzie mwic, e kade oskarenie wymaga sprawdzenia?

- Tak, ojcze. - Id wic i poszukaj pana don Carlosa. Ka go zbudzi, jeli pi. Powiedz, e chc go widzie. Fray Diego uczyni ruch, jakby chcia co powiedzie, lecz nie rzekszy nic wyszed z celi. Dzie si rozjania powoli, niskie chmury zalegajce niebo przeduay ciemno nocy. W gbi mroku biy poranne dzwony miejskich kociow. Tu, pomidzy murami Santa Maria la Antigua, trwaa cisza. Padre Torquemada sta przy oknie zamylony, na koniec odwrci si i podszed do stou. Nie sign jednak po jedzenie. Podnis do, aby uczyni nad stoem znak krzya, po czym wycign spod habitu szkaplerz, otworzy go i to, co w nim byo, wsypa do dzbanka z winem. Gdy niebawem pan de Sigura, poprzedzony przez brata Diega, wszed do celi czcigodny ojciec klcza przy ku pogrony w modlitwie. Stary rycerz przeegna si krtkim onierskim ruchem i usunwszy si pod cian czeka w milczeniu, a Wielki Inkwizytor skoczy mody. Po chwili padre Torquemada podnis si. Fray Diego, bardzo blady, skierowa ku niemu pytajce spojrzenie. - Zosta - powiedzia czcigodny ojciec. Po czym zwrci si do pana don Carlosa: - Pokj z tob, szlachetny kapitanie. Ten z szacunkiem skoni gow. - I z tob, czcigodny ojcze. Brat Diego powiedzia, e chcielicie mnie widzie. Czy macie dla mnie jakie rozkazy? - adnych. Raczej twojego dowiadczenia i rady potrzebuj. Bliej okna przysun ciki fotel i tak usiad, eby twarz mie w wietle. - Rozmylaem ostatnio nad wieloma sprawami - zacz cicho, w skupionym zamyleniu, jakby mwi do samego siebie. - Mylaem rwnie i o tym, co powiedzielicie mi przed kilkoma dniami, jeszcze w Saragossie. Pooran ciemnymi bruzdami twarz pana de Sigura rozjani blask prawie modzieczej arliwoci.

- Pamitam, czcigodny ojcze. I nadal utrzymuj, e powinnicie pozwoli, aby wiksz ni dotychczas przykadano trosk o bezpieczestwo waszej osoby. Wrogowie - Tak mnie nienawidz? - Ojcze czcigodny, nienawi wrogw - Wiem, masz suszno. Istotnie, dopki prawda nie zwyciy, moemy jej si mierzy nienawici naszych wrogw. - Jake zatem maj ci wrogowie nie nienawidzi? Twoje ycie, czcigodny ojcze - Susznie. Nie sd, mj synu, i nie wiem, e z racji moich obowizkw wanie na mnie dzieo witej Inkwizycji. spoczywa szczeglny Wszechmogcy, nakaz, abym wszystkie siy swego umysu i ciaa powici budowie fundamentw pod Boe trzeba niestety powiedzie, dzieo tak jeszcze w wiecie chrzecijaskim nie umocnione, i miao i bez obawy posdzenia nas o pych moemy twierdzi, e my tutaj, w naszym Krlestwie, stanowimy wzr jedyny i najwikszej doniosoci, przekazujc wszystkim innym katolickim narodom nauk naszych dowiadcze, jak ustanawia porzdek na ziemi oraz jakimi sposobami naley niszczy opr wrogw. - Niech Bg czuwa nad naszym dzieem - powiedzia wzruszonym gosem pan de Sigura. Padre Torquemada podnis obie donie. - O to samo i ja si modl. Dlatego, mj synu, chtnie si przychylam do twoich uwag. Istotnie, nie wolno mi zaniedba adnych rodkw zapewniajcych bezpieczestwo. - Ojcze czcigodny, moesz zawsze liczy na mnie i na moich onierzy. Pozwl mi jednak, ojcze, powiedzie, miabym spokojniejsze sumienie i mj honor rycerski byby mocniej ugruntowany, gdybym wszelkie zarzdzenia, szczeglnie te, ktre odbiegaj od ustalonego dotychczas porzdku, otrzymywa z twoich, ojcze, ust bezporednio. Wybacz, ojcze, e o tym mwi. Nie mam powodw przypuszcza, aby obecny tu brat Diego nie przekaza mi wiernie twoich zalece. Przyznaj jednak, i zdumiony ich surowoci pomylaem: Boe wielki, jeli tu, w miejscu

uwiconym obecnoci Boga, nie ma dla ciebie bezpieczestwa, to gdzie ono jest? - Nigdzie! - powiedzia twardo Torquemada. - Wielebny ojciec dArbuez nie zgin w miejscu uwiconym obecnoci Boga? Stary rycerz pochyli gow. - Jestem tylko onierzem i niekiedy trudno mi ogarn rozmiary podstpu. Kiedy jeste, ojcze, wrd swoich domownikw i ja czuwam nie opodal, wtedy mam pewno, e jeste bezpieczny. - Mylisz, e i pomidzy nas nie potrafi si wlizgn wrg? S tacy, ktrych nie zwalczysz przy pomocy miecza. Spjrz choby na ten posiek. Kt moe wiedzie, czy wrg nie ukrywa si w nim wanie? Pan de Sigura poblad. Podnis rk do czoa i zmczonym ruchem przesun po nim doni. Spyta cicho: - Przypuszczasz wic, czcigodny ojcze? Na to odpowiedzia Torquemada: - Tylko wtedy w naleyty sposb zabezpieczymy si przed wrogiem, jeli podejrzeniami wyprzedza bdziemy jego dziaanie. Wszystko jest moliwe. A zatem, abymy sobie nie mieli nic do wyrzucenia, niech odtd nasze posiki stale kontroluje czowiek przez ciebie oczywicie wyznaczony, pobony, a nade wszystko rozumiejcy, co w tej sprawie znaczy milczenie. - Nie sdzisz, ojcze, e ten obowizek do mnie powinien nalee? - Nie, mj synu - odpar Torquemada. - Zbyt blisko stoisz mojej osoby, aby si mia naraa choby na cie niebezpieczestwa. Wystarczy, jeli uczynisz to raz jeden, dzisiaj. I nich to bdzie uznane tylko za akt symboliczny, wynikajcy z twojej godnoci. - Ojcze mj! - powiedzia pan de Sigura z akcentem rozterki. Padre Torquemada podnis powieki, jego oczy pene byy troski i znuonego smutku. - Spowiadaem si dzisiejszej nocy i jeszcze nie zdyem przystpi do Paskiego Stou. Czcigodny ojciec podnis do i uczyni nad panem don Carlosem znak krzya. - Rozgrzeszam ci wic, mj synu, poniewa to, co chcesz uczyni,

czynisz z prawdziwej wiary i dla jej umocnienia. - Niech Bg zachowa ci dla nas przez dugie lata, mj ojcze powiedzia pan de Sigura. Po czym podszed do stou i ruchem czowieka nie przywizujcego wagi do jedzenia sign po chleb i ser, do kubka za nala wina. Wypi je z tym samym nieuwanym popiechem, odstawi puchar i wwczas gdy siga po chleb - poblad, dreszcz nim wstrzsn, poderwa wic rozwarte, lecz ju sztywniejce palce do garda i rwnoczenie z krzykiem, ktry uwiz mu w poraonej krtani, zachwia si, raz jeszcze, nieporadnie co bekoczc, usiowa si podwign, lecz w tej samej sekundzie, z oczyma uderzonymi lepot, zwali si swym wysokim ciaem na st, ten si gwatownie pod jego ciarem przechyli i wtedy stao si, e wrd brzku i klekotu spadajcych naczy pan de Sigura upad na ziemi, twarz do kamiennej posadzki. - Boe! - krzykn z mrocznego kta celi fray Diego. Nastaa cisza. Po chwili padre Torquemada powiedzia: - Mj synu. Fray Diego, skulony pod cian, przysoni domi twarz. - Mj synu - powtrzy czcigodny ojciec - istotnie, staa si rzecz straszna, ale ten czowiek stoi ju przed najwyszym sdem i tylko jeden Bg zna w tej chwili odpowied na pytanie: zbrodniarz to czy nieszczsna ofiara zbrodni? Promy Boga, abymy i my t prawd poznali. Fray Diego, drcy, z twarz poszarza, przypad do kolan Wielkiego Inkwizytora. - Ojcze mj, bagam ci, pozwl mi wrci do mego klasztoru. Przyznaj, uraona mio wasna skonia mnie do potpienia tego czowieka, lecz skd mogem wiedzie, e moje oskarenie a tak daleko siga? Za wysoko mnie, ojcze, wyniose. Przeraa mnie ndza ludzkiej natury. Pozwl mi by sob, ojcze. Jestem maym czowiekiem, ktry tylko w ciszy i w spokoju potrafi suy Bogu. Padre Torquemada pooy do na jego gowie. - C jest cisz i spokojem? - Nie wiem, ojcze. Wiem tylko, e przeraa mnie ogrom straszliwego

za. - I sdzisz, e mona uciec od tego, co si ju poznao? - Ojcze, ty najlepiej wiesz, e to, co zdyem pozna i zrozumie, jest tylko drobn czstk penej prawdy. - Jej si tak lkasz? - Za wysoko chcesz mnie, ojcze, poprowadzi. - Prawdy o naturze ludzkiej lkasz si? - Ojcze mj! - Istotnie strach przed t prawd tob kieruje? Obawa przed penym ogarniciem i zrozumieniem ludzkich wystpkw? Fray Diego podnis udrczon twarz. - Masz suszno, ojcze. Mojej nienawici i mojej pogardy przede wszystkim si boj. - Nieprawda! - Tak, mj ojcze. - Kamiesz albo tchrzliwie chcesz oszuka samego siebie. Nie, nie pogardy i nienawici si boisz, lecz mioci. - Mioci? - Czyme jest pogarda i nienawi za? Czy nie s obie zbrojnymi ramionami mioci dobra? - Ojcze mj, przecie nie rdo, lecz rzeka, ktra czerpie z niego swoje siy, bywa straszna i grona. - Znw si mylisz. I jak naiwnie! Rzeki istotnie bywaj grone i wiele mog wyrzdzi spustosze, jednak nie dziki swym rdom, lecz dlatego e ich wody zasilane s przez deszcze oraz topniejce w grach niegi. - A mylom i uczuciom pyncym z mioci, ojcze, czy take nie zagraa wtargnicie rzeczy obcych jej naturze? Jak mog mie pewno, i powodowany umiowaniem dobra obroni si przed postpkami, ktre s jemu przeciwne? Czy potrafi przewidzie, dokd mnie mog zaprowadzi nienawi i pogarda? - Owszem, moesz to przewidzie. Zaprowadz ci nie dalej i nie gbiej, ni potrafi sign twoja mio. Bdzie ona jednolita i mna, tak si te stanie twoja nienawi grzechu. Na kruch i chwiejn sta

ci tylko mio, nie innymi bd twoje uczucia nienawici i pogardy. Niestety, mj synu, wielkiej mioci si lkasz. Boisz si jej siy, jej zasigu, a nade wszystko jej naglcych i nieodpartych wymaga. Przed mioci chcesz uciec. Uciekaj zatem. Wracaj do swego klasztoru. Nie bd ci zatrzymywa. - Zawiode si na mnie, ojcze - szepn Diego. Torquemada znw dotkn doni jego pochylonej gowy. - Spjrz mi w oczy. - Tak, ojcze. - Obawiam si, mj synu, e to, co ja w swym omylnym sdzie mgbym ci powiedzie teraz, kiedy, ju nieomylnie, powie Bg. Oczy Diega zaszy zami. - Ojcze mj, nie w potg mioci wtpi, lecz w swoje siy. - Naiwny guptasie! a w co by wtpi, gdyby na moje stygnce ciao patrzy w tej chwili? Diego zadra. - Ojcze, moje intencje nie byy czyste. - A ich nastpstwa? Czemu wedug skutkw nie mierzysz swoich intencji? Sdzisz, e fakty zawodniejsze s od twoich zmczonych myli? Doprawdy, i ja ci to mwi, tylko z wielkiej mioci moe si zrodzi tak nagy bysk czujnego pogotowia, jaki tobie by dany. zy spyway po policzkach Diega. - Ojcze mj, istotnie bya to mio? Torquemada pochyli si nad klczcym. - Mj synu, moje dziecko jest w tobie wicej chrzecijaskiej mioci, ni przypuszczasz. - Czemu wic w siebie zwtpiem? - W prawd zwtpie. - Ojcze, przysigam, moja wiara - Mio i prawda nie s jednoci? - Tak, ojcze. - Myl wic do koca. Zwtpie w swoje siy? A c jest ich rdem? Mio suca prawdzie i z ni jednoznaczna. Jake wic, wierzc

prawdzie, ty, jej nosiciel, moesz wtpi w siebie? Czy nie ona stanowi niewyczerpane rdo ludzkich si? Dopiero kiedy w ni poczyna czowiek wtpi, przychodzi zwtpienie i w siebie. Fray Diego podnis gow, by blady, lecz oczy mia ju suche. - Nie chciaem, ojcze, wiadomie kama. - Nie rozmawiabym z tob, mj synu, gdybym tego nie wiedzia. - Zbdziem, ojcze, lecz wszystko teraz dziki tobie widz jasno. Istotnie, zo wydao mi si tak wszechpotne, i przestaem przez chwil sysze prawd, przestaem jej ufa. Powiedz mi jednak: dlaczego przenikliwiej ni ja sam potrafisz czyta w moich mylach? - Mj synu - odpowiedzia agodnie Torquemada - su prawdzie, tylko prawdzie i z niej czerpi siy. To wszystko. Przez chwil byo milczenie. Fray Diego pochyli si i gorcymi wargami przywar do nieruchomo na porczy krzesa spoczywajcej doni czcigodnego ojca. Wwczas ten podnis z powolnym namysem praw rk i krelc nad pochylon gow znak bogosawiestwa powiedzia: Ego te absolvo. In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti, amen.

Bezporednio po rozmowie z Wielkim Inkwizytorem don Rodrigo de Castro wrci do celi, ktr dzieli z modziutkim don Lorenzem. Ten na widok wchodzcego zerwa si z ka. - I co? - spyta niecierpliwie. Don Rodrigo bez sowa podszed do stou, sign po dzban z winem i jak czowiek spragniony pocz apczywie pi. Don Lorenzo z niepokojem wpatrywa si w przyjaciela. - Co si stao, Rodrigo? - Nic. - Miae przykroci? Don Rodrigo haaliwie odstawi dzbanek. - Suchaj, Lorenzo, jeste mi zawsze miy i takim, mam nadziej, pozostaniesz, musisz jednak wiedzie, e od dzisiaj przestaem by dla ciebie Rodrigiem. Lorenzo zmiesza si. - Nie rozumiem ci. Co to znaczy?

- Jestem twoim dowdc, rozumiesz teraz? - Ty? O, Rodrigo W pierwszym odruchu radoci chcia si rzuci przyjacielowi w ramiona, lecz ten szorstko go odsun. - Przed chwil czcigodny ojciec raczy mnie mianowa kapitanem swoich domownikw. Poczekaj, nie przerywaj. To jedno. I drugie: jeste bardzo mody, Lorenzo, musisz si jednak szybko nauczy, e onierz nie zadaje pyta, pamitaj. - Wybacz - szepn Lorenzo - nie wiedziaem - A teraz wiesz - przerwa oschle don Rodrigo. - Chod wic i milcz. Fray Diego, wpuciwszy obu rycerzy do celi ojca Torquemady, w milczeniu wskaza im ciao spoczywajce na pododze. Przykryte byo ciemnym paszczem. Lorenzo omal nie krzykn, gdy chcc rwnoczenie z Rodrigiem podnie zwoki, nieostronym ruchem zsun nakrycie z gowy zmarego. Opanowa si jednak, spotkawszy si z twardym spojrzeniem don Rodriga. Z powrotem przykry sczernia twarz i mocno ramionami przytrzymujc sztywniejce ciao, skierowa si z pochylon gow za Rodrigiem w stron drzwi. W celi panowa pmrok, mimo to w klczcym przy ku czowieku Lorenzo od razu pozna czcigodnego ojca. Korytarz klasztorny by pusty, strae u jego kocw czuway w ciszy, same niewidoczne, tak wic przez nikogo nie zauwaeni przenieli ciao pana de Sigura do celi, ktr ten od niedawna zajmowa, zoyli okryte paszczem zwoki na ou nie tknitym tej nocy snem, po czym powrcili do siebie. Don Rodrigo ciko usiad na awie przy stole i rozpiwszy przy szyi skrzany kaftan sign po wino. Pi je tym razem dugo i wolno, a wreszcie odjwszy od ust ciki dzban spojrza na stojcego nie opodal Lorenza. - Czego si gapisz? - spyta z nieprzyjaznym akcentem. Lorenzo milcza. - Siadaj - rozkaza don Rodrigo. Po czym posun ku niemu wino. - Pij.

Tamten, sztywno wyprostowany na kocu awy, potrzsn gow. - Pij - powtrzy kapitan. Lorenzo zawaha si, usucha