32

Bezlitosne. Pretty Little Liars 10

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Sara Shepard Bezlitosne. Pretty Little Liars 10 Poznaj kolejną tajemnicę najmodniejszej serii roku! Kolejna część bestsellerowej serii „Pretty Little Liars” Nigdy mnie nie znajdziecie. A. Wspomnienie o Tabicie wciąż prześladuje Emily, Arię, Spencer i Hannę. Tajemniczy nadawca SMS-ów w każdej chwili może zdradzić ich sekret. Dziewczyny jednoczą siły w walce z niewidzialnym wrogiem, ale i tak wpadają w zastawiane przez niego pułapki. Czy tym razem prawda wyjdzie na jaw? „Pretty Little Liars” to nie tylko książki – to moda, marka, kilkanaście tysięcy fanek na Facebooku.

Citation preview

Kraków 2013

SARA SHEPARD

BEZLITOSNE

prze o y Mateusz Borowski

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków,

tel. (12) 61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,

w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Tytuł oryginału: Ruthless. A Pretty Little Liars Novel

Copyright © 2011 by Alloy Entertainment and Sara Shepard.

Published by arrangement with Rights People, London

Copyright © for the translation by Mateusz Borowski

Projekt okładki: Katarzyna Bućko

Fotografi e na okładce: karty – © iStockphoto.com / pavlen;

kieliszek – © iStockphoto.com / Eduard Biryuzov;

fotografi a z fi lmu – Key Artwork © 2013 Warner Bros. Entertainment

Inc. All Rights Reserved

Napis Pretty Little Liars na okładce i s. 1, 3: Hand Lettering

by Peter Horridge

Fotografi a autorki: © Daniel Snyder

Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska

Opracowanie typografi czne książki: Irena Jagocha

Ozdobnik we wnętrzu książki: © iStockphoto.com / Olha Shvachych

Adiustacja: Bogumiła Gnypowa / Wydawnictwo JAK

Korekta: Maria Armata / Wydawnictwo JAK,

Bogumiła Gnypowa / Wydawnictwo JAK

Łamanie: Andrzej Choczewski / Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-7515-223-4

Dla Farrin, Kari, Christiny, Marisyi całego wspaniałego zespołu

wydawnictwa Harper

„Winnych nawiedza zawsze podejrzenie”.

W. Szekspir, Król Henryk VI. Część trzecia,

tłum. M. Słomczyński

7

MASZ ZA SWOJE

Czy kiedykolwiek uszło ci płazem coś bardzo, ale to

bardzo złego? Może kiedyś poszłaś na randkę z przystoj-

niakiem, z którym pracujesz w sklepie z bajglami... i ni-

gdy nie przyznałaś się swojemu chłopakowi. Albo ukrad-

łaś wzorzysty szal ze swojego ulubionego butiku... a alarm

przy drzwiach się nie włączył. Albo założyłaś anonimowy

profi l na Twitterze i  za jego pośrednictwem rozpuszcza-

łaś ohydne plotki o swojej najlepszej przyjaciółce... ale nie

pisnęłaś ani słówka, kiedy ona obwiniła o to jakąś kłótli-

wą dziewuchę, która siedziała przed nią na lekcjach ma-

tematyki.

Początkowo każdy czuje się bosko, kiedy uda mu się taki

wyczyn. Ale z czasem, bardzo powoli, pojawia się w żołąd-

ku to dziwne uczucie. Naprawdę odważyłam się na coś ta-

kiego? A jeśli ktoś się dowie? Strach przed karą może być

gorszy niż sama kara, a poczucie winy potrafi zeżreć czło-

wieka żywcem.

8

Na pewno nieraz słyszałaś o  osobach, które uniknę-

ły kary za morderstwo, ale zupełnie cię to nie poruszyło.

Czterem dziewczynom z Rose wood morderstwo napraw-

dę uszło na sucho. Zresztą mają o wiele więcej głęboko

skrywanych sekretów, które nie dają im spać. Na domiar

złego istnieje ktoś, kto zna wszystkie ich ciemne sprawki.

Karma to nieubłagany przeciwnik. Szczególnie w Rose-

wood, gdzie nic się nie ukryje.

Dochodziło wpół do jedenastej wieczorem 31 lipca

w  Rose wood, w  stanie Pensylwania, bogatym, sielskim

miasteczku oddalonym o czterdzieści kilometrów od Fila-

delfi i. Powietrze wciąż było ciężkie, duszne, gorące i uno-

siły się w nim chmary komarów. Idealnie zadbane trawni-

ki wyschły i zbrązowiały, kwiaty na rabatkach przywiędły,

a z drzew spadały spalone słońcem liście. Mieszkańcy nie-

mrawo pływali w swoich basenach o brzegach z kamienia,

jedli lody brzoskwiniowe domowej roboty sprzedawane

na otwartym do północy stoisku przy organicznej farmie

albo chowali się w domach, włączali klimatyzację na cały

regulator i udawali, że nagle nastał luty. Co roku przez te

kilka dni miasto nie wyglądało jak z pocztówki.

Aria Montgomery siedziała na ganku na tyłach domu,

powoli masując kark kostką lodu. Właściwie miała ochotę

już iść spać. Towarzyszyła jej mama Ella trzymająca mię-

dzy kolanami kieliszek białego wina.

– Pewnie bardzo się cieszysz, że za kilka dni wracasz

na Islandię? – zapytała Ella.

9

Aria próbowała wykrzesać z  siebie choć odrobinę en-

tuzjazmu, ale w głębi duszy zżerał ją niepokój. Uwielbia-

ła Islandię – chodziła tam do gimnazjum – teraz jednak

wracała na nią ze swoim chłopakiem Noelem Kahnem,

bratem Mikiem i  przyjaciółką Hanną Marin. Ostatnio

w tym składzie – oraz z dwiema innymi przyjaciółkami,

Spencer Hastings i Emily Fields – pojechali wiosną na Ja-

majkę. Tam wydarzyło się coś strasznego, o czym Aria nie

mogła zapomnieć.

W tym samym czasie Hanna Marin pakowała się

w swoim pokoju, wyobrażając sobie Islandię. Czy kraj za-

mieszkany przez dziwnych, bladych, blisko z sobą spo-

krewnionych wikingów naprawdę zasługiwał na ogląda-

nie jej w botkach na wysokich obcasach marki Elizabeth

and James? Zamiast nich wybrała zwykłe klapki Toms.

Kiedy klapki wylądowały na dnie walizki, w  powietrze

wzbił się zapach kokosowego balsamu do opalania, przypo-

minając Hannie plaże skąpane w słońcu, skaliste wybrze-

że i lazurowe morze na Jamajce. Tak jak Aria, Hanna wró-

ciła myślami do tamtej tragicznej w skutkach wycieczki

w towarzystwie najlepszych przyjaciółek. „Przestań o tym

myśleć – upominał ją głos w głowie. – Już nigdy o tym

nie myśl”.

W centrum Filadelfi i panował nie mniej zabójczy upał.

Klimatyzacja w akademikach na kampusie Uniwersytetu

Temple pochodziła z epoki kamienia łupanego, a uczest-

nicy szkoły letniej włączyli wentylatory w  oknach albo

moczyli się w  fontannie na dziedzińcu, choć plotka gło-

siła, że pijani studenci trzeciego i czwartego roku często

do niej sikają.

10

Emily Fields otworzyła drzwi do pokoju swojej siostry,

w którym ukrywała się przez całe lato. Wrzuciła klucze do

kubka z logo drużyny pływackiej Uniwersytetu Stanforda

i  zdjęła przepocony, przesiąknięty zapachem smażonego

jedzenia podkoszulek, zmięte czarne spodnie i piracki ka-

pelusz. W tym stroju pracowała jako kelnerka w Posejdo-

nie, popularnej restauracji specjalizującej się w owocach

morza, położonej przy deptaku nad rzeką Dela ware. Emily

miała ochotę położyć się na łóżku siostry i wziąć kilka głę-

bokich oddechów, ale kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi,

usłyszała odgłos klucza przekręcanego w zamku. Carolyn

weszła do pokoju ze stosem książek w rękach. Choć Emily

powiedziała jej już o  swojej ciąży, odruchowo zakryła

brzuch podkoszulkiem. Carolyn automatycznie na nie-

go spojrzała. Na jej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia

i Emily ze wstydem odwróciła wzrok.

Kilometr dalej, w  okolicach kampusu Uniwersytetu

Pensylwanii, Spencer Hastings weszła do małego poko-

ju w lokalnym komisariacie policji. Po plecach płynęła jej

cienka strużka potu. Kiedy przeczesała dłonią swoje blond

włosy o popielatym odcieniu, poczuła, że są brudne i splą-

tane. W oszklonych drzwiach zobaczyła swoją wychudłą

twarz i  sylwetkę, puste, matowe spojrzenie i usta wygię-

te w podkowę. Wyglądała jak trup. Nie pamiętała nawet,

kiedy ostatnio brała prysznic.

Wysoki, jasnowłosy policjant wszedł do pokoju za Spen-

cer, zamknął drzwi i spojrzał na nią groźnie.

– Bierzesz udział w  szkole letniej na Uniwersytecie

Pensylwanii?

Spencer pokiwała głową. Bała się, że jeśli wypowie

choćby jedno słowo, wybuchnie płaczem.

11

Policjant wyciągnął nieoznakowaną fi olkę z  kieszeni

i podsunął Spencer pod nos.

– Zapytam jeszcze raz. To twoje?

Spencer widziała fi olkę jak przez mgłę. Gdy policjant

nachylił się, poczuła zapach wody kolońskiej Polo. Nagle,

nie wiadomo dlaczego, przypomniały się jej czasy, kiedy

Jason, brat jej najlepszej przyjaciółki Alison DiLaurentis,

też przechodził fazę Polo w  liceum. Przed wyjściem na

każdą imprezę wylewał na siebie pół fl akonu.

– Fuj, ten zapach się do mnie przylepił – powtarzała

z obrzydzeniem Ali, kiedy obok przeszedł Jason, a Spen-

cer i jej przyjaciółki, Aria, Hanna i Emily, zaczynały chi-

chotać.

– Tak cię to bawi? – warknął policjant. – Zapewniam,

że nie będzie ci do śmiechu, kiedy z tobą skończymy.

Spencer zdała sobie sprawę, że bezwiednie się uśmiech-

nęła, i mocno zacisnęła usta.

– Przepraszam – wyszeptała.

Dlaczego w  takiej chwili pomyślała o  Ali, martwej

przyjaciółce, która udawała swoją bliźniaczą, skrywaną

przed światem siostrę Courtney? Bała się, że za chwilę

wrócą do niej wszystkie wspomnienia o prawdziwej Ali-

son DiLaurentis, przyjaciółce Spencer, która wróciła do

Rose wood ze szpitala psychiatrycznego i zabiła własną sio-

strę bliźniaczkę, a także Iana Thomasa, Jennę Cavanaugh

i próbowała zamordować również Spencer.

No tak, nie mogła zebrać myśli, bo godzinę wcześniej

zażyła pigułkę. Lek właśnie zaczął działać i umysł Spen-

cer pędził z  szybkością światła. Miała rozbiegany wzrok

i drżące ręce. „Trzęsiesz się jak galareta!”, powiedziałaby

Kelsey, jej przyjaciółka, gdyby siedziały teraz w ich pokoju

12

w akademiku, a nie w pokoju przesłuchań w tym obskur-

nym komisariacie. Wtedy Spencer ze śmiechem zdzieli-

łaby ją swoim zeszytem, potem wróciłaby do wkuwania

materiału z całorocznego kursu chemii do swojej i tak już

przeładowanej informacjami głowy.

Kiedy policjant zorientował się, że Spencer do nicze-

go się nie przyzna, westchnął i włożył fi olkę z powrotem

do kieszeni.

– Musisz wiedzieć, że twoja przyjaciółka gada jak na-

jęta – oznajmił ostrym tonem. – Twierdzi, że to ty wpad-

łaś na ten pomysł, a ona tylko zgodziła się go zrealizować.

Spencer westchnęła głośno.

– Co takiego?

Ktoś zapukał do drzwi.

– Nigdzie się stąd nie ruszaj – warknął. – Zaraz wrócę.

Wyszedł. Spencer rozejrzała się po pokoiku. Ceglane

ściany miały obrzydliwy kolor zielonych wymiocin. Na

wytartym beżowym dywanie zauważyła podejrzane żółte

plamy, a świetlówka nad jej głową brzęczała tak głośno, że

cierpły od tego zęby. Za drzwiami usłyszała czyjeś kroki.

Siedziała, nasłuchując. Czy policjanci spisywali zeznania

Kelsey? I ona zrzuciła winę na Spencer? Nigdy nie ustali-

ły, co powiedzą, gdy zostaną złapane. Bo też nigdy nie są-

dziły, że im się to przytrafi . Samochód policyjny wyrósł

jak spod ziemi...

Spencer zamknęła oczy, przypominając sobie to, co

działo się przez ostatnią godzinę. Odebrała pigułki na po-

łudniu miasta. Jak najszybciej opuściła podejrzaną dziel-

nicę. Usłyszała za sobą syrenę policyjną. Ogarnął ją strach

na myśl o tym, co ją czeka. Telefon do rodziców. Ich roz-

goryczenie i ciche łzy. Pewnie wyrzucą ją z Rose wood Day

13

i będzie musiała skończyć państwowe liceum. Albo pójdzie

do poprawczaka. A stamtąd wiedzie prosta droga do naj-

podlejszej szkoły pomaturalnej albo – jeszcze gorzej – do

supermarketu, gdzie będzie pracowała jako kasjerka, albo

do lokalnej kasy zapomogowej przy Lancaster Avenue,

przed którą będzie stała jako żywa reklama i  polecała

przechodniom i kierowcom nisko oprocentowane kredyty.

Spencer dotknęła w  kieszeni zalaminowanej legity-

macji członkini szkoły letniej Uniwersytetu Pensylwanii.

Przypomniały się jej wszystkie sprawdziany i testy, które

zdała w  zeszłym tygodniu z doskonałym wynikiem. Tak

świetnie jej szło. Wystarczyło tylko skończyć szkołę let-

nią i  zdobyć kilka dobrych stopni na kursach rozszerzo-

nych w  liceum, żeby wrócić na szczyt szkolnego rankin-

gu. Zasługiwała na to po przejściach z Prawdziwą Ali. Jak

wiele cierpienia i niepowodzeń mogło przypadać na jed-

ną osobę?

Z kieszeni dżinsowych szortów wyciągnęła iPhone’a

i wybrała numer Arii. Rozległ się sygnał – pierwszy, a po-

tem drugi...

Telefon Arii zmącił wieczorną ciszę w  sielskim Rose-

wood. Kiedy Aria zobaczyła na ekranie nazwisko Spencer,

zamarła.

– Hej – przywitała się drżącym głosem.

Nie rozmawiała ze Spencer od bardzo dawna, co naj-

mniej od ich kłótni w czasie imprezy u Noela Kahna.

– Aria – głos Spencer wibrował jak za mocno naciąg-

nięta struna skrzypiec. – Musisz mi pomóc. Wpadłam

w niezłe tarapaty. Serio.

Aria szybko weszła do domu przez rozsuwane oszklone

drzwi i pobiegła do swojego pokoju.

14

– Co się stało? Nic ci nie jest?

Spencer z trudem przełknęła ślinę.

– Chodzi o mnie i Kelsey. Wpadłyśmy.

Aria zatrzymała się na schodach.

– Z powodu pigułek?

Spencer jęknęła.

Aria milczała. „A nie mówiłam – pomyślała. – Tylko

że wtedy na mnie naskoczyłaś”.

Spencer westchnęła, bo doskonale wiedziała, czemu

Aria się nie odzywa.

– Słuchaj, przepraszam za to, co powiedziałam w cza-

sie imprezy u Noela. Wtedy... nie byłam sobą i wcale tak

nie myślę. – Jeszcze raz spojrzała na oszklone drzwi. – Ale

teraz mam poważne kłopoty. Cała moja przyszłość jest za-

grożona. Całe moje życie.

Aria ścisnęła w palcach skórę między brwiami.

– Mam związane ręce. Nie zamierzam wchodzić

w drogę policji, szczególnie po tym, co się stało na Jamaj-

ce. Przykro mi, nie mogę ci pomóc. – Z ciężkim sercem

się rozłączyła.

– Aria! – zawołała Spencer do telefonu, ale na ekra-

nie już pojawił się napis: „ROZMOWA ZAKOŃCZONA”.

Niewiarygodne. Jak Aria mogła jej to zrobić, po tym

wszystkim, co razem przeszły?

Ktoś zakaszlał na korytarzu pod pokojem przesłuchań.

Spencer wybrała numer Emily. Przycisnęła telefon do

ucha, słuchając miarowego sygnału.

„Odbierz, odbierz”, błagała w myślach.

Carolyn zgasiła już światło w  pokoju, kiedy zadzwo-

nił telefon Emily, a  na ekranie pojawiło się nazwisko

Spencer. Emily obleciał strach. Spencer pewnie chciała

15

ją zaprosić na spotkanie na uniwersytecie, żeby odnowić

ich przyjaźń. Emily odmawiała spotkań z przyjaciółkami,

twierdząc, że jest zmęczona, ale tak naprawdę nie chcia-

ła się z nimi widywać, bo nie przyznała się im, że zaszła

w ciążę. Drżała ze strachu na samą myśl, że mogłaby im

o tym powiedzieć.

Ale kiedy zaświecił się ekran jej telefonu, ogarnęły ją

złe przeczucia. A jeśli Spencer wpadła w jakieś tarapaty?

Ostatni raz, kiedy ją widziała, wydawała się jej przerażona

i zdesperowana. Może potrzebowała pomocy. Może mogły

pomóc sobie nawzajem.

Sięgnęła po telefon, gdy nagle Carolyn przewróciła się

na drugi bok i jęknęła.

– Chyba nie zamierzasz odebrać? Niektórzy mają rano

zajęcia.

Emily nacisnęła klawisz „ODRZUĆ” i położyła się, po-

wstrzymując łzy. Wiedziała, że jej pobyt tutaj to dla Ca-

rolyn ogromne obciążenie. Materac zajmował prawie całą

podłogę, Emily cały czas przeszkadzała siostrze w nauce

i poprosiła ją, żeby zataiła przed rodzicami jej wielki se-

kret. Ale czy naprawdę Carolyn nie mogła odnosić się do

niej trochę uprzejmiej?

Spencer rozłączyła się, nie zostawiając Emily wiado-

mości. Została jej ostatnia deska ratunku. W książce adre-

sowej wyszukała numer Hanny.

Hanna dopinała właśnie walizkę, kiedy zadzwonił te-

lefon.

– Mike? – zapytała, nie patrząc na ekran. Przez cały

dzień jej chłopak dzwonił do niej z zupełnie absurdalnymi

wiadomościami na temat Islandii: „A wiedziałaś, że tam

jest muzeum seksu? Na pewno cię tam zabiorę”.

16

– Hanna – westchnęła Spencer. – Potrzebuję twojej

pomocy.

Hanna usiadła.

– Wszystko w porządku?

Od kiedy Spencer wyjechała do szkoły letniej na uni-

wersytet, właściwie nie odzywała się do Hanny. Ostatni

raz spotkały się na imprezie u Noela Kahna, gdzie Spen-

cer zjawiła się ze swoją przyjaciółką Kelsey. To była na-

prawdę dziwna noc.

Spencer wybuchła płaczem. Wypowiadała pojedyncze

słowa, które nie układały się w sensowne zdania.

– Policja... tabletki... próbowałam się ich pozbyć... Jak

mi nie pomożesz, to...

Hanna wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem.

– Spokojnie. Mów powoli... Wpakowałaś się w  jakieś

tarapaty? Z powodu narkotyków?

– Tak. I musisz dla mnie coś zrobić. – Spencer trzyma-

ła telefon w obu dłoniach.

– Ale jak ja mogę ci pomóc? – wyszeptała Hanna.

Przypomniała sobie, jak ją zaciągnięto na komisariat,

kiedy ukradła bransoletkę od Tiff any’ego, a później kie-

dy rozwaliła samochód swojego chłopaka Seana. Spencer

chyba nie chciała, żeby Hanna uwiodła policjanta, jak kie-

dyś jej mama, by wyciągnąć Hannę z aresztu.

– Masz jeszcze te tabletki, które ci dałam na imprezie

u Noela? – zapytała Spencer.

– Mhm, tak. – Hanna poczuła się nieswojo.

– Weź je i zawieź na kampus mojego uniwersytetu. Idź

do akademika Friedmana. Dostaniesz się do środka tyl-

nym wejściem, nigdy go nie zamykają. Wejdź na czwar-

te piętro, do pokoju czterysta trzynaście. Kod do drzwi to

17

pięć-dziewięć-dwa-zero. Jak wejdziesz, włóż tabletki pod

poduszkę. Albo do szufl ady. Niby je schowaj, ale tak, żeby

łatwo je było znaleźć.

– Czekaj... Czyj to pokój?

Spencer podkurczyła palce w bucie. Już miała nadzie-

ję, że Hanna o to nie zapyta.

– Kelsey – przyznała. – Błagam, nie oceniaj mnie.

Tego już nie zniosę. Ona mnie zniszczy. Chcę, żebyś pod-

łożyła tabletki w jej pokoju, a potem zadzwoniła na policję

i powiedziała, że Kelsey to dilerka, znana na całej uczel-

ni. I dodaj, że już wcześniej nieźle nabroiła. Wtedy poli-

cja przeszuka jej pokój.

– Kelsey to n a p r a w d ę dilerka? – zapytała Hanna.

– No, nie. Chyba nie.

– Więc prosisz mnie, żebym wrobiła Kelsey za coś, za

co obie ponosicie winę.

Spencer zamknęła oczy.

– Zapewniam cię, że Kelsey siedzi teraz w pokoju obok

i oskarża mnie. Muszę się ratować.

– Ale ja za dwa dni jadę na Islandię! – zaprotestowała

Hanna. – Wolałabym nie przechodzić przez kontrolę pasz-

portową, gdy wyślą za mną list gończy.

– Nikt cię nie złapie – zapewniła ją Spencer. – Obiecu-

ję. Poza tym... przypomnij sobie Jamajkę. Wszystkie mia-

łybyśmy przechlapane, gdybyśmy nie trzymały się razem.

Żołądek Hanny się zacisnął. Z  całych sił próbowa-

ła wymazać z  pamięci wspomnienia o  tym, co się sta-

ło na Jamajce, dlatego przez resztę roku szkolnego sze-

rokim kołem omijała przyjaciółki, żeby nie przypominać

sobie tamtych strasznych dni. To samo przydarzyło się im,

gdy ich najlepsza przyjaciółka Alison DiLaurentis – a tak

18

naprawdę Courtney, skrywana przed światem przez ro-

dzinę bliźniaczka Ali – zniknęła ostatniego dnia w siód-

mej klasie. Niekiedy tragedie zbliżały przyjaciółki. Czasa-

mi jednak potrafi ły je od siebie oddalić.

Teraz jednak Spencer potrzebowała pomocy Hanny, tak

jak Hanna nie poradziłaby sobie na Jamajce bez przyja-

ciółek. Uratowały jej życie. Wstała i włożyła japonki Ha-

vaiana.

– Dobra – wyszeptała do słuchawki. – Zrobię to.

– Dziękuję – odparła Spencer. Kiedy się rozłączyła, po-

czuła ulgę, jakby spadł na nią chłodny deszcz.

Drzwi otworzyły się z  hukiem i  Spencer o mało nie

upuściła telefonu. Do pokoju przesłuchań wszedł ten sam

muskularny policjant. Kiedy zobaczył telefon w  ręku

Spencer, spurpurowiał.

– Co ty wyprawiasz?

Spencer odłożyła telefon na stół.

– Nikt mi nie kazał go oddać.

Policjant wziął telefon i  włożył do kieszeni. Potem

chwycił Spencer za rękę i brutalnie pociągnął za sobą.

– Idziemy.

– Dokąd mnie pan zabiera?

Policjant wypchnął Spencer na korytarz. Zapach tanie-

go jedzenia na wynos drażnił jej nos.

– Teraz sobie porozmawiamy.

– Już mówiłam, że nic nie wiem – zaprotestowała

Spencer. – Co powiedziała Kelsey?

Policjant uśmiechnął się złowieszczo.

– Zobaczymy, czy powtórzysz tę samą historyjkę.

Spencer zamarła. Już sobie wyobrażała, jak jej przy-

jaciółka siedzi w  pokoju przesłuchań i  walczy o  swoją

19

przyszłość, pogrążając Spencer. Potem oczyma wyobraźni

zobaczyła, jak Hanna wsiada do samochodu i  za pomocą

GPS-u odnajduje kampus Uniwersytetu Pensylwanii. Na

samą myśl o tym, że rujnuje życie Kelsey, przechodziły ją

ciarki. Ale czy miała jakiś wybór?

Policjant otworzył drugie drzwi i  gestem wskazał krze-

sło. Spencer usiadła.

– Musi mi pani wyjaśnić to i owo, panno Spencer.

„Tak ci się tylko wydaje”, pomyślała Spencer i wypro-

stowała plecy. Podjęła słuszną decyzję. Musiała walczyć

o siebie. Z pomocą Hanny jakoś się z tego wywinie.

Nieco później Hanna podłożyła narkotyki w  pokoju

Kelsey i  zadzwoniła na centralę komisariatu. Lecz kiedy

Spencer podsłuchała dwóch policjantów rozmawiających

o planowanej rewizji w pokoju czterysta trzynaście w aka-

demiku Friedmana, wiedziała już, że Kelsey nie złożyła

żadnych zeznań, które rzucałyby choć cień podejrzeń na

obie dziewczyny. Spencer chciała wszystko odkręcić, ale

było za późno – gdyby teraz się do wszystkiego przyznała,

wpadłaby w jeszcze większe tarapaty. Musiała trzymać ję-

zyk za zębami. Policjanci na pewno nie powiążą z nią zna-

lezionych narkotyków.

Niedługo później Spencer została zwolniona z aresztu.

Udzielono jej pouczenia. Kiedy wychodziła z  celi, w  ko-

rytarzu minęła Kelsey prowadzoną przez dwóch policjan-

tów. Ich wielkie dłonie zaciskały się na jej ramionach, jak-

by popełniła nie wiadomo jakie zbrodnie. Kelsey z lękiem

spojrzała na Spencer. Jej oczy zdawały się pytać: „Co się

dzieje? Co oni na mnie mają?”. Spencer tylko wzruszyła

ramionami, jakby nie miała pojęcia, a potem wyszła z bu-

dynku. Ocaliła własną przyszłość.

Jej życie toczyło się dalej. Wszystkie egzaminy zdała ce-

lująco. Wróciła do Rose wood Day jako prymuska. Bez naj-

mniejszego problemu dostała się na Uniwersytet Prince-

ton. Mijały tygodnie i miesiące, koszmarne wspomnienia

nawiedzały ją coraz rzadziej i  już miała pewność, że jej

sekret jest bezpieczny. Tylko Hanna znała prawdę. Nikt

inny – ani jej rodzice, ani komisja rekrutacyjna na uni-

wersytecie, ani Kelsey – nie mógł się dowiedzieć, co się

stało.

Tak było aż do zeszłej zimy. Kiedy ktoś wpadł na trop

jej ta jemnicy.

21

1

KAŻDY ZABÓJCA ZASŁUGUJE

NA TROCHĘ ZABAWY

W pewien środowy wieczór na początku marca Emily

Fields leżała na dywanie w swoim pokoju, który niegdyś

dzieliła z  Carolyn. Na ścianach wisiały medale zdobyte

w zawodach pływackich i plakaty z Michaelem Phelpsem.

Na łóżku jej siostry zalegała góra ubrań – bluz od dresu,

za dużych podkoszulków i  obszernych dżinsów. W  sierp-

niu Carolyn wyjechała na Uniwersytet Stanforda, a Emily

z  radością zajęła cały pokój. Zwłaszcza że ostatnio więk-

szość czasu spędzała tu w samotności.

Podniosła się i  spojrzała na laptopa. Na ekranie poja-

wiła się strona na Facebooku. Była zatytułowana: „Tabi-

tha Clark. Spoczywaj w pokoju”.

Spojrzała na zdjęcie Tabithy. Przyglądała się różowym

ustom, które tak uwodzicielsko uśmiechały się do niej

na Jamajce, i  zielonym oczom, które Tabi tha przymru-

żyła, przyglądając się wszystkim dziewczynom na tarasie

22

hotelowym. Teraz zostały z niej tylko nagie kości, obgry-

zione przez morskie ryby i  oczyszczone przez fale przy-

pływu.

To n a s z a w i n a.

Emily zamknęła laptopa i zrobiło się jej niedobrze. Rok

temu, w czasie wiosennych ferii na Jamajce, razem z przy-

jaciółkami nie miały żadnych wątpliwości, że po raz ko-

lejny stanęły oko w oko z prawdziwą Alison DiLaurentis.

Wydawało im się, że zmartwychwstała, aby dokończyć to,

co planowała zrobić w domu w górach Pocono – zabić całą

czwórkę. Gdy dziwna nieznajoma rozmawiała sam na sam

z każdą z dziewczyn, okazywało się, że zna sekrety, o któ-

rych wiedziała tylko Ali. Potem Aria zepchnęła niezna-

jomą z  tarasu widokowego. Dziewczyna spadła z ogrom-

nej wysokości na piaszczystą plażę, ale jej ciało zniknęło,

najprawdopodobniej porwane przez gwałtowny przypływ.

Kiedy dwa tygodnie temu wszystkie razem oglądały wia-

domości telewizyjne, dowiedziały się, że szczątki tej dziew-

czyny znaleziono w morzu w okolicy kurortu. W pierwszej

chwili zdawało im się, że teraz cały świat się dowie o tym,

o czym one wiedziały od dawna – że Prawdziwa Ali prze-

żyła pożar w Pocono. Ale potem gruchnęła wieść jak grom

z jasnego nieba: dziewczyna zepchnięta z tarasu przez Arię

nie była Prawdziwą Ali. Nazywała się Tabi tha Clark, tak

jak mówiła. Zabiły niewinną osobę.

Kiedy tylko skończyły się wiadomości, wszystkie dziew-

czyny dostały tę samą, mrożącą krew w  żyłach, anoni-

mową informację od kogoś, kto podpisywał się tylko jed-

ną literą – A. Wcześniej już dwie osoby nękały je takimi

SMS-ami. Tym razem ten ktoś wiedział, co zrobiły, i stra-

szył je, że za wszystko słono zapłacą. Od tamtej chwili

23

Emily w ogromnym napięciu czekała na kolejne posunię-

cie A.

Każdego dnia Emily obsesyjnie wspominała tamte wy-

darzenia. Miała nerwy napięte jak struny i czuła dojmują-

cy wstyd. To przez nią zginęła Tabi tha, której rodzina po-

grążyła się teraz w żałobie. Z trudem powstrzymywała się,

żeby nie zadzwonić na policję i nie opowiedzieć, co zrobiła.

Ale wtedy zniszczyłaby życie także Arii, Hannie i Spencer.

Odezwał się jej telefon leżący na poduszce. Na ekranie

pojawiło się nazwisko Arii Montgomery.

– Hej – przywitała się Emily.

– Cześć – odparła Aria. – Wszystko w porządku?

Emily wzruszyła ramionami.

– No, wiesz.

– Tak, wiem – przytaknęła cicho Aria.

Zapadło głuche milczenie. W ciągu dwóch tygodni, od

kiedy dostały pierwszą wiadomość od nowego A. i  zna-

leziono ciało Tabithy, Emily i Aria co wieczór do siebie

dzwoniły. Na wszelki wypadek. Ale właściwie nie roz-

mawiały. Czasami oglądały razem telewizję, jakieś głu-

pie seriale albo reality show. W zeszłym tygodniu natra-

fi ły na powtórkę fi lmu telewizyjnego Śliczna zabójczyni, opowiadającego o powrocie Prawdziwej Ali do Rose wood

i  jej morderstwach. Żadna z dziewczyn nie obejrzała go

tego wieczoru, kiedy nadawano go po raz pierwszy. Zbyt

duże wrażenie zrobiła na nich wiadomość o odnalezieniu

ciała Tabithy. Później Emily i  Aria obejrzały go w  peł-

nym napięcia milczeniu. Czasem tylko wzdychały na wi-

dok grających je aktorek albo krzywiły się w przesadnie

dramatycznych momentach, gdy ich sobowtóry odnajdy-

wały ciało Iana Thomasa albo uciekały przed pożarem

24

wokół domu Spencer. Kiedy dotarły do fi nału, w którym

dom w górach Pocono wyleciał w powietrze razem z Ali,

Emily poczuła dreszcze. Producenci fi lmu nie pozostawili

widzom żadnych wątpliwości. Uśmiercili czarny charak-

ter, a bohaterki mogły żyć dalej długo i  szczęśliwie. Nie

wiedzieli, że Emily i jej przyjaciółki jeszcze raz znajdą się

pod obstrzałem ze strony A.

Kiedy tylko zaczęły przychodzić wiadomości od No-

wego A. – w  rocznicę tego strasznego pożaru w Pocono,

w którym o mało nie zginęły – Emily nabrała pewności,

że Prawdziwa Ali przeżyła zarówno pożar, jak i  upadek

z tarasu hotelu na Jamajce, a teraz wróciła dokonać osta-

tecznej zemsty. Co prawda, w wiadomościach ujawniono,

kim była Tabi tha. Ale to przecież nie wykluczało możli-

wości, że Prawdziwa Ali nadal żyła. To ona mogła być No-

wym A. I znała całą prawdę.

Emily wiedziała, co powiedziałyby jej przyjaciółki, gdy-

by przedstawiła im swoją hipotezę. „Em, daj sobie wreszcie

siana. Ali nie żyje”. I pewnie pocieszałyby się myślą, że Ali

zginęła w ruinach spalonego domu w Pocono. Ale one nie

wiedziały o jednym: przed eksplozją Emily nie zamknęła

frontowych drzwi, więc Ali z łatwością mogła uciec.

– Emily!? – zawołała pani Fields. – Możesz tu do mnie

zejść?

Emily zerwała się na równe nogi.

– Muszę lecieć – powiedziała do Arii. – Pogadamy ju-

tro, dobra?

Rozłączyła się, wyszła z pokoju i spojrzała w dół znad

balustrady. W holu stali rodzice. Właśnie wrócili ze swo-

jego wieczornego marszobiegu po okolicy i  nadal mieli

na sobie identyczne, szare dresy. Obok nich stała wysoka,

25

piegowata dziewczyna o  takich samych jak Emily blond

włosach z rudawym odcieniem. Przez ramię miała przewie-

szoną torbę z wielkim czerwonym napisem „DRUŻYNA

PŁYWACKA UNIWERSYTETU ARIZONY”.

– Beth? – Emily zmrużyła oczy, przyglądając się jej ba-

dawczo.

Beth, starsza siostra Emily, spojrzała w  górę i  rozpo-

starła ramiona.

– To ja!

Emily zbiegła po schodach.

– Co ty tu robisz!? – zawołała.

Jej siostra rzadko odwiedzała Rose wood. Była bardzo

zajęta. Pracowała jako asystentka na Uniwersytecie Arizo-

ny, gdzie wcześniej studiowała. Poza tym jako jedna z tre-

nerek opiekowała się uczelnianą drużyną pływacką, której

kapitanem była na ostatnim roku studiów.

Beth postawiła torbę na drewnianej podłodze.

– Dostałam kilka dni wolnego. I udało mi się kupić bi-

let lotniczy w promocji. Więc postanowiłam zrobić wam

niespodziankę. – Ze zdegustowaną miną zmierzyła wzro-

kiem Emily. – C i e k a w y zestaw.

Emily spojrzała na siebie. Była ubrana w poplamiony

podkoszulek z karnawałowych zawodów pływackich i  za

małe dresowe spodnie Victoria’s Secret, ze słowem „PINK”

na pośladkach. Należały kiedyś do Ali – do jej Ali, która jak

się okazało, naprawdę nazywała się Courtney DiLaurentis.

To jej Emily bezgranicznie ufała, spędzała z nią mnóstwo

czasu i podkochiwała się w niej w szóstej i siódmej klasie.

Choć spodnie miały postrzępione u dołu nogawki i daw-

no temu zginął sznurek służący do zawiązywania ich w pa-

sie, od dwóch tygodni Emily wkładała je natychmiast po

26

powrocie do domu. Z jakiegoś powodu powtarzała sobie, że

póki będzie je nosiła, nic złego jej się nie stanie.

– Za chwilę będzie kolacja. – Pani Fields odwróciła się

na pięcie i ruszyła do kuchni. – Chodźcie, dziewczyny.

Wszyscy poszli za nią korytarzem. W powietrzu unosił

się kojący zapach sosu pomidorowego i czosnku. Kuchen-

ny stół nakryto dla czterech osób, a mama Emily podbieg-

ła do piekarnika, kiedy zapiszczał minutnik. Beth usiadła

obok Emily i powoli napiła się wody z wysokiej szklanki

z Kermitem, która należała do niej od czasów dzieciństwa.

Podobnie jak Emily, Beth miała na policzkach mnóstwo

piegów i posturę pływaczki, ale włosy obcięte krótko, na

pazia. W górnej części ucha miała wpięte małe srebrne

kółko. Emily zastanawiała się, czy przekłuwanie małżowi-

ny bardzo boli. Zastanawiała się też, co powie na widok

tego kolczyka pani Fields. Jej dzieci nie mogły wyglą-

dać „dziwnie”, nosić kolczyków w nosie albo pępku, far-

bować włosów na neonowe kolory ani robić tatuaży. Ale

Beth miała dwadzieścia cztery lata. Może mama ostatecz-

nie utraciła nad nią kontrolę.

– Co u ciebie? – Beth położyła dłonie na stole i spojrza-

ła na Emily. – Nie widziałyśmy się całe wieki.

– Powinnaś częściej nas odwiedzać – zaszczebiotała

pani Fields znad kuchenki.

Emily wpatrywała się w swoje paznokcie, obgryzione

do żywego mięsa. Właściwie nie potrafi łaby opowiedzieć

Beth ani jednej niewinnej, radosnej historii. Ostatnio jej

życie zamieniło się w ciąg nieszczęść.

– Słyszałam, że spędziłaś całe lato z Carolyn w Filadel-

fi i. – Beth próbowała inaczej zacząć rozmowę.

27

– A, tak – odparła Emily, zwijając w kulkę serwetkę

z narysowanym kurczakiem. Zdecydowanie nie uśmiecha-

ła się jej rozmowa na temat wakacji.

– Tak, dzikie lato Emily w  mieście – wtrąciła pani

Fields głosem, w  którym uraza mieszała się z  rozbawie-

niem. Postawiła na stole półmisek z lasagne. – Nie przy-

pominam sobie, żebyś kiedykolwiek przerwała treningi

w czasie wakacji, Beth.

– Dzisiaj to już nie ma znaczenia. – Pan Fields usiadł

na swoim miejscu przy stole i wziął z koszyczka kromkę

pieczywa czosnkowego. – Emily nie musi się już martwić

o przyszły rok.

– Ach tak, o  tym też słyszałam! – Beth wymierzyła

Emily przyjacielskiego kuksańca w ramię. – Dostałaś sty-

pendium sportowe na Uniwersytecie Północnej Karoliny!

Pewnie się bardzo cieszysz!

Emily czuła, że wszyscy na nią patrzą, i z trudem prze-

łknęła ślinę.

– O tak, bardzo.

Wiedziała, że powinna się cieszyć ze stypendium. Ale

okupiła je utratą przyjaciółki Chloe Roland, która myśla-

ła, że Emily uwodzi jej ojca, żeby wykorzystać jego znajo-

mości na Uniwersytecie Północnej Karoliny i dostać się do

uczelnianej drużyny pływackiej. Tymczasem tak napraw-

dę to pan Roland próbował ją wykorzystać, a  ona zrobi-

ła wszystko, by uniknąć katastrofy. Zresztą nie miała żad-

nej pewności, że w przyszłym roku zacznie studia na tym

uniwersytecie. A  jeśli A. poinformuje policję, jak zginę-

ła Tabi tha? Wtedy Emily znajdzie się za kratkami, zanim

jeszcze zacznie pierwszy rok studiów.

28

Wszyscy zajadali lasagne, a  widelce miarowo stukały

o talerze. Beth zaczęła opowiadać o swojej pracy w grupie

zajmującej się sadzeniem drzewek w Arizonie. Pan Fields

pochwalił pyszny duszony szpinak przygotowany przez

żonę. Pani Fields zrelacjonowała swoją wizytę z  ofi cjal-

nym komitetem powitalnym u rodziny, która dopiero co

wprowadziła się do Rose wood. Emily uśmiechała się i ki-

wała głową. Zadawała pytania, ale próbowała nie włączać

się do rozmowy. Nie potrafi ła wmusić w siebie więcej niż

kilka kęsów lasagne, choć należały do jej ulubionych dań.

Po deserze Beth wstała od stołu i zaproponowała, że po-

zmywa naczynia.

– Pomożesz mi, Em?

Tak naprawdę Emily marzyła tylko o tym, by wrócić do

pokoju i zniknąć pod kołdrą, ale nie chciała być niegrzecz-

na dla siostry, której nie widziała od tak dawna.

– No jasne.

Razem stały przy zlewozmywaku, patrząc, jak zmrok

zapadał nad polem kukurydzianym rozciągającym się

za ich domem. Kiedy zlew wypełnił się pianą, a  wokół

rozszedł się zapach cytrynowego płynu do mycia naczyń,

Emily chrząknęła.

– Jakie masz plany na najbliższe dni? – spytała.

Beth spojrzała przez ramię, upewniając się, że zosta-

ły same.

– Już zaplanowałam kilka atrakcji – wyszeptała. – Ju-

tro idę na bal przebierańców. Ponoć będzie super.

– To chyba... fajny pomysł.

Emily nie potrafi ła ukryć swojego zdumienia. Beth,

którą znała w dawnych czasach, w ogóle nie imprezowała.

Właściwie przypominała Carolyn – nigdy nie przychodziła

29

późno do domu, nigdy nie uciekła z treningu ani z lekcji.

Na przykład zamiast pójść na prywatkę po studniówce, Beth

przesiedziała cały wieczór w domu ze swoim chłopakiem

Chazem, szczupłym i wysportowanym pływakiem o bia-

łych włosach. Była wtedy w czwartej klasie liceum, a Emily

w szóstej klasie podstawówki. Tamtej nocy w domu Field-

sów spała również Ali. Razem z Emily podglądały Beth

i Chaza, bo chciały ich przyłapać na całowaniu się. Ale oni

tylko siedzieli na dwóch końcach kanapy, oglądając jakieś

stare seriale w telewizji.

– Wybacz, Emily, ale twoja siostra to totalna frajerka –

wyszeptała wtedy Ali.

Beth ochlapała Emily pianą, przy okazji mocząc sobie

bluzę z logo uniwersytetu.

– Cieszę się, że tak myślisz, bo idziesz ze mną – po-

wiedziała.

Emily energicznie pokręciła głową. Pomysł pójścia na

imprezę wydał się jej tak atrakcyjny, jak zabawa w chodze-

nie po rozżarzonych węglach.

Beth wyciągnęła korek ze zlewozmywaka i  woda za-

bulgotała.

– Co się z  tobą dzieje? Mama wspominała, że ostat-

nio masz skwaszoną minę, ale ja widzę, że ty chodzisz jak

błędna. Kiedy zapytałam cię o stypendium, prawie się roz-

płakałaś. Zerwałaś z dziewczyną?

D z i e w c z y n a. Kuchenna ścierka z  nadrukiem

w kurczaki wysunęła się z dłoni Emily. Kiedy tylko ktoś

z jej niezwykle porządnej rodziny wspominał o jej orien-

tacji seksualnej, Emily nie potrafi ła ukryć skrępowania.

Wiedziała, że próbują ją zrozumieć, ale czasem po prostu

czuła zażenowanie, kiedy poklepywali ją dobrotliwie po

30

ramieniu i przekonywali, że nie mają nic przeciwko les-

bijkom.

– Z nikim nie zerwałam – wymamrotała Emily.

– Mama ciągle się czepia? – Beth przewróciła ocza-

mi. – I co z tego, że zrobiłaś sobie w wakacje przerwę od

treningów? To było dawno temu! Nie wiem, jak sobie da-

jesz radę, mieszkając tu sama z rodzicami.

Emily podniosła wzrok.

– Wydawało mi się, że się lubicie z mamą?

– Bo to prawda, ale w czwartej klasie nie mogłam się

doczekać wyprowadzki. – Beth wytarła dłonie w  ręcz-

nik. – No mów, co ci leży na wątrobie?

Emily powoli wytarła talerz, patrząc w łagodną, spokoj-

ną twarz Beth. Miała ogromną ochotę powiedzieć siostrze

całą prawdę. O  ciąży. O  A. Nawet o  Tabicie. Ale wtedy

Beth pewnie by spanikowała. Już jedna siostra zerwała

kontakty z Emily.

– Ostatnio miałam sporo stresów – wyjąkała. – Czwar-

ta klasa okazała się trudniejsza, niż przypuszczałam.

Beth wymierzyła widelec w jej stronę.

– I właśnie dlatego musisz iść ze mną na tę imprezę.

Nie przyjmuję twojej odmowy.

Emily przesunęła palcem po ozdobnie tłoczonym brze-

gu talerza. Bardzo chciała sprzeciwić się siostrze, ale jakiś

wewnętrzny głos kazał jej zamilknąć. Tęskniła za siostrza-

nymi rozmowami, bo kiedy ostatnim razem widziała się

z Carolyn w czasie przerwy świątecznej, ta robiła wszystko,

żeby tylko nie zostawać z Emily sam na sam. Sypiała na-

wet na kanapie w salonie w suterenie, twierdząc, że przy-

wykła do zasypiania przy telewizji. Ale Emily wiedziała

doskonale, że siostra nie chce spać z nią w jednym pokoju.

Czułość i troska Beth wydawały się jej darem, którego nie

mogła odrzucić.

– No dobra, pójdę na chwilę – wyszeptała.

Beth rzuciła się jej na szyję.

– Wiedziałam, że się zgodzisz.

– Zgodzisz na co?

Obie natychmiast się odwróciły. W  drzwiach stała

mama z dłońmi na biodrach. Beth się wyprostowała.

– Na nic, mamo.

Pani Fields wyszła. Emily spojrzała na Beth i obie wy-

buchły śmiechem.

– Zabawimy się – wyszeptała Beth.

I przez krótką chwilę Emily jej wierzyła.