27
Rozdział III Płomienna Dziura

Buster Time Lord Rozdział III Płomienna dziura

  • Upload
    buster

  • View
    214

  • Download
    0

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Rozdział III

Płomienna Dziura

13 październik 2013 (czas ziemski współczesny)

1 dzień ucieczki

Siedzieliśmy na przeciwko siebie ze skrzyżowanymi nogami. Nakazałem jej tak, gdyż musiałem się wypytać o kilka rzeczy. Musiałem spoglądać na jej oczy, ale nie dlatego, żeby się na nie ponapalać, bo mi się podobały tylko po to, żebym widział czy mówiła prawdę podczas odpowiedzi na moje pytania.

- Czy to aby konieczne? - spytała dla pewności dziewczyna.

- Tak, oczywiście, Panno Moniko.

Uśmiechnęła się szeroko po czym z lekkim sarkazmem powiedziała.

- Panno Moniko?

Podniosłem brwi i zrobiłem duże oczy po czym odpowiedziałem na jej pytanie pytaniem.

- A nie jesteś Panną?

Przerzuciła lekko włosy w bok po czym coś jąknęła. Ja widząc jej reakcje dopytałem udając zdziwionego.

- Nie mów, że jesteś żonata!?

Ona na to znowu zrobiła szeroki uśmiech i powiedziała stanowczo.

- Nie, no co ty!

Przytaknąłem, spojrzałem na chwilę w bok, po czym postanowiłem postawić rozmowę na właściwy tor.

- Moniko, panno, czy pani Moniko. Mów co pamiętasz. Muszę wiedzieć.

Wzruszyła ramionami.

- Ale o czym mam ci powiedzieć. Jestem normalną dziewczyną. Uczę się, mam rodzinę, przyjaciół...

Domyślałem się jaki był problem z jej pamięcią, ale chciałem zadać jeszcze kilka pytań, by się utwierdzić w moim przekonaniu.

- Co robiłaś wczoraj wieczorem?

- Byłam u koleżanki.

- Po co? - zadałem drugie pytanie.

- Robić projekt do szkoły.

Podrapałem się po bródce po czym powiedziałem powoli.

- Okej.

Wychodziło na to, że po prostu miała fałszywe wspomnienia, ale...

- Dobrze, wyciągnę teraz MARISA...

Po tych słowach spojrzała na mnie jak na zboczeńca robiąc duże oczy.

- Spokojnie. Nie chodziło mi o to co masz na myśli.

Wyciągnąłem z kieszeni swój soniczny śrubokręt.

- To jest MARIS. Ty zboczuchu mały...

- Aha! - Odrzekła trochę się zaczerwieniając.

Prześwietliłem jej oczy. Wiedziałem, że można prowadzić nim jakieś badania. Chciałem zobaczyć jak zareaguje śrubokręt na to co miałem zamiar zrobić. Spojrzałem na niego. Nic ciekawego nie mogłem z niego wywnioskować. Nic, a nic, więc wsadziłem go z powrotem do kieszeni. Po chwili postanowiłem zadać jej jeszcze jedno pytanie.

- Słuchaj, a pamiętasz jak się tutaj dostałaś?

- Tak, jakaś dziwna kobieta w czarnym kapturze chciała coś mi zrobić, aż tu nagle przyleciałeś ty ze swoją toaletą!

Zaczęła po cichu chichotać.

- Bardzo śmieszne, Panno M...

- Ale, po co zadajesz mi takie pytania? Przecież nie straciłam pamięci!

- Chciałem się tylko czegoś o tobie dowiedzieć.

Wstaliśmy, byliśmy na przeciwko siebie. Pomyślałem sobie o jej wyglądzie. Bardzo ładna, brunetka, niebieskooka o półtora głowy niższa ode mnie. (W zasadzie to mi się podoba. Wolę niskie dziewczyny... Nie jest gruba, ale ma trochę szerokie biodra, co oczywiście mi się podoba... Ale nie ma celu tutaj pisać o jej wyglądzie. "Podoba mi się, ale nic z nami raczej nigdy nie będzie." W końcu ona będzie żyła może te 80 lat, a ja... może tysiąc!?) Boże! Co ja będę robić przez ten czas...

- Zamierzamy tutaj tak stać? - Spytała dziewczyna.

- Nie, skądże.

Szedłem powoli do środka wehikułu, gdzie za mną szła dziewczyna i wypytywała się o mnie.

- Z jakiej jesteś planety?

- Nie wiem.

- A jak się nazywa twoja rasa?

- Władcy Czasu.

- Czemu wyglądasz jak człowiek?

- Nie wiem.

Zatrzymałem się przy owalnym kokpicie, a ona kilka metrów za mną. Powiedziała coś do mnie jak by myślała, że próbuje ją okłamywać odpowiedziami na jej pytania.

- Nie rozumiem. Jak możesz nie wiedzieć takich prostych rzeczy?

Wyrzekła te słowa w wielką irytacją.

- Bo jestem Władcą od kilku dni. - Odpowiedziałem z trochę marudnym głosem.

- Czyli żyjesz dopiero kilka dni!? - Spytała ze zdziwieniem.

- Nie, żyję od dziewiętnastu lat.

Złożyła ręce po czym rzekła.

- Czuję, że mnie okłamujesz!

Odwróciłem się do niej po czym odpowiedziałem jej.

- Wcale, że nie, po prostu...

Wiedziałem, że nie da się tego szybko wytłumaczyć, więc po prostu odpowiedziałem tak, aby nie zadawała kolejnych pytań.

- To jest zbyt trudne do wytłumaczenia.

- Rozumiem, zatem odpowiesz mi kiedy indziej.

Podeszła obok kokpitu przy tym odwracając i opierając się rękoma tyłem do niego i stając obok mnie.

- To gdzie lecimy?

Przegryzałem wargi zastanawiając się, gdzie by ją posłać.

- Może polecimy po jakieś ciuchy. - Zaproponowała dziewczyna.

- Skoro jesteś kosmitą, to wyglądaj jak kosmita.

Dobrze myślała. Trzeba było znaleźć jakieś fajne ubrania. Zawsze przepadałem za japońskim stylem, więc postanowiłem, że polecimy do Japonii. Nie umiałem się jeszcze cofać w czasie, więc postanowiłem, że jeszcze ten jeden raz polecę bez zmiany czasu. Akurat tak się składało, że czas w Japonii różnił się o 8 godzin w porównaniu z Polskim, więc, był tam dzień. Nastawiłem koordynacje na Japonie i polecieliśmy. Zaczęło się trząść.

- Co się dzieje!? - Spytała.

- Przepraszam, nie umiem go jeszcze prowadzić!

- Aha, spoko. Przyzwyczaję się do wstrząsów. - Powiedziała, choć pewnie jej myśli były inne.

Poszedłem po słownik Japoński. Leżał w bibliotece. Spojrzałem się na niego. Na okładce było napisane: Słownik Polsko - Japoński. Pomyślałem sobie, że bardzo dobrze iż tak jest napisane. Kiedy zajrzałem na pierwszą stronę były tam polskie wyrazy przetłumaczone na Polski. Zdziwiło mnie to, kolejne strony były takie same. Co to kurde jest? - Pomyślałem. (To jest słownik polsko-polski, nie polsko-japoński!) Z innymi było tak samo. Myślałem sobie, że może być problem, bo znowu tutaj czegoś nie rozumiem. Wehikuł zaczął lądować.

- Przytrzymaj się poręczy. - Zaproponowałem jej, gdyż wiedziałem, że może się przewrócić i coś sobie zrobić.

Tak też zrobiła. Kiedy lądowaliśmy niesamowicie trzęsło całym pomieszczeniem. Kiedy było już okej i ucichła maszyna postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Otworzyłem drzwi i pozwoliłem wyjść jej pierwszy. (Maniery jak na faceta przystało, a matka nie raz mi mówiła, że kobiety się przepuszcza przodem.) To też zrobiłem, Mamo! - Pomyślałem. Byliśmy na zewnątrz. Spoglądaliśmy się na budynki jak i na całe otoczenie. Nagle przebiegł przed nami jakiś facet z kapturem na głowie prawie przetrącając dziewczynę.

- Przepraszam. - Powiedział, po czym od razu pobiegł dalej.

Monika zdziwiła się.

- Czy oni mówią po Polsku?

- Tak, zaiste. Magia...

Myślałem, że wehikuł ma w sobie jakiś translator, który tłumaczy wszystko, nawet napisy.

- Dobrze, że akcent zostaje. - Oznajmiła dziewczyna.

Odwróciłem się nagle, gdyż chciałem zobaczyć w co zamienił się wehikuł.

- Ha! Nie jest już kiblem!

Zamieniła się ona w jakąś dziwną, japońską budkę policyjną. No nic. Nie było co tracić czasu, tylko iść na zakupy. Nie musieliśmy znać japońskiego, gdyż mój Wehikuł... (Muszę go jakąś nazwać...) Przetłumaczyłby mi wszystko! Przechadzaliśmy się po ciasnych ulicach Tokio. Wokół było pełno ludzi.

Wszędzie czułem oddech obcych ludzi na swoim ciele. Musiałem się razem z panną przeciskać przez ludzi, gdyż chcieliśmy jak najszybciej dostać się do jakiegoś sklepu.

Trafiliśmy na targowisko. Było tam pełno straganów. Sprzedawcy głośno zachęcali do kupowania właśnie u nich. Sprzedawali tam wszystko od owoców, warzyw począwszy na upominkach, czy właśnie na ubraniach kończąc. Monika podbiegła do stroju smoka. Wzięła jego głowę i nałożyła mi na głowę z radością mówiąc.

- Teraz wyglądasz jak kosmita!

Zdjąłem głowę smoka i rzekłem do niej niby to z powagą, niby z uśmiechem na ustach.

- Wiesz, że nie będę tego nosić.

Uśmiechnęła się i rozkazała, oczywiście dla żartu.

- Będziesz to nosił!

Podrapałem się po policzku zastanawiając się co mam jej powiedzieć.

- Mi wstyd nie będzie, kiedy będziesz chodzić ze smokiem.

- Żartowałam. - Zachichotała. - Ale chodzić? - Spytała.

Po tym pytaniu zrobiło się trochę niezręcznie.

- Wiesz... Nie tak jak myślisz. Tylko jako towarzysze.

- No tak, oczywiście. - Powiedziała przytakując.

W oddali ujrzałem bluzę, która zaczęła mi się podobać. Była to ciemno zielona bluza z kapturem, dużymi kieszeniami i guzikami. (Lubię je przy bluzach.) Założyłem ją na siebie. Pasowała do mnie. Nałożyłem na głowę kaptur. (Lubię kaptury, jestem od nich uzależniony.) Dobrze przykrywał mi twarz.

- Ładnie w niej wyglądasz. - Rzekła Panna Monika z pochlebieniem.

- Dzięki. - Odpowiedziałem krótko.

Odwróciłem się w stronę sprzedawcy i spytałem.

- Czy można zapłacić w złotówkach?

Sprzedawca pochylił się i rzekł z wyrazistym azjatyckim akcentem.

- "Klient nasz pan!"

Po tym zdaniu zapytałem się niepewnie.

- To znaczy tak?

Sprzedawca przytaknął. Kupiłem bluzę po czym postanowiliśmy zwiedzić jeszcze trochę miasto. Poszliśmy w stronę poręczy i się na niej oparliśmy spoglądając na najwyższe wieżowce tegoż miasta.

- Tokio. Najbardziej zaludnione miasto na świecie. Japończycy mają fajną kulturę.

- Ale trochę dziwną. - Odparła.

- No tak... Trochę tak...

- Może zrobimy sobie zdjęcie? - Spytała dziewczyna.

- Tak. oczywiście.

Zgodziłem się. Zrobiliśmy sobie zdjęcia w budce do robienia zdjęć. Źle na nich zawsze wychodzę, dobrze, że zaopatrzyłem się w kaptur. Za to Panna Monika wyszła na nich świetnie. Jedno swoje zdjęcie podarowała mi. Jakby chciała, abym je miał cały czas przy sobie. Schowałem je do kieszeni. Weszliśmy z powrotem do wehikułu.

- Zatem, gdzie teraz, panie Bartku?

Wpadłem na pomysł, gdzie polecieć. Płomienna Jama w Turkmenistanie. Była tam noc, więc mogliśmy popatrzeć na te świetne widoki jakie serwowało to miejsce. Monika się zgodziła, więc polecieliśmy tam jak najszybciej. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Wyszliśmy na zewnątrz. Około stu metrów przed nami była dziura, do której podbiegliśmy. Zatrzymaliśmy się przy niej. Spoglądaliśmy jak płonęła. Nagle obok nas stanął facet. Miał założoną szarą bluzę z naciągniętym na głowę kapturem.

- Płonie od ponad czterdziestu lat. - Poinformował nas.

- Długo. - Odrzekłem krótko, a panna M zapytała tajemniczego jegomościa.

- Ale dlaczego tak długo?

Facet zastanawiał się trochę, po czym rzekł.

- Nie mam pojęcia. Może to brama do piekła jak mówią mieszkańcy okolicznej wioski.

- Wątpię. - Powiedziałem.

Spojrzałem na ramię tego człowieka. Miał na nim taką samą opaskę, co facet, którego napo tknęliśmy w Tokio. Właściwie to on napo tknął nas. Kiedy przyjrzałem się mu bliżej miał azjatyckie rysy twarzy oraz czarne włosy.

- Hej! Czy to ty przypadkiem nie spotkałeś nas w Tokio? - spytałem ze zdziwieniem.

Monika przyjrzała mu się po czym zgodziła się ze mną mówiąc.

- Tak, kojarzę ciebie.

Facet nie odzywał się przez chwilę.

- Tak, może to byłem ja, ale nie powinno to was interesować! - Powiedział z całkowitą powagą.

Przyjrzałem się jeszcze raz tym symbolom na jego ramieniu, które wyglądały na faszystowskie.

- Co to za symbol? - spytałem.

- Nie mogę powiedzieć.

- Dlaczego? - Zapytała Monika.

- To nie wasz interes. Najlepiej jeżeli odejdziecie stąd. Dobrze wam radzę.

Zastanawiałem się dlaczego chciał nas tak po prostu wygonić.

- A ty? - Spytałem.

- Mam tutaj interes do wykonania.

- Ciekawe jaki. - Pomyślałem sobie. Myślałem o tym, że to był może jakiś szpieg. Należał do jakiejś mafii czy nawet do czegoś gorszego. Nagle trochę zatrzęsło i całą naszą trójkę napędził strach. Chcieliśmy się wycofać i udać w bezpieczne miejsce, ale wstrząsy ustały.

- Lepiej stąd odejdźcie! - Znowu nam nakazał.

Panna M zrobiła oczy jakby proszące o to, by wrócić do wehikułu i odlecieć. Mnie za to ciągnęło tutaj nie wiem, dlaczego. Miałem okazję się później przekonać. Zobaczyłem coś dziwnego. Postanowiłem zejść w dół, ponieważ widziałem jak na dole z piachu wysunęło się coś metalowego. Chciałem się temu przyjrzeć. Przyszło mi na myśl, że coś tutaj jest nie tak. (Te miejsce skrywa sekret, o którym większość nie wie.) Zachowanie tego faceta mi podsunęło to na myśl. Wyciągnąłem z kieszeni soniczny śrubokręt. Najeżdżałem nim na ziemi, wszędzie MARIES wydawał taki sam dźwięk, co świadczyło o tym, że było tutaj pełno metalu. Podszedł do mnie ten facet, a za nim Monika, gdyż nie chciała sama stać tam na górze.

- Musimy usunąć ten piach.

Po tych słowach przerzucaliśmy piach w bok. Przed nami ukazała się metalowa brama, którą można było otworzyć.

- Tutaj wewnątrz coś jest.

- To chyba oczywiste. - Rzekł facet.

- Ale musicie stąd iść. Nie powinniście się tym interesować. - Dopowiedział.

- Nie. - Zaprzeczyłem. Odkryjemy razem co tam jest.

Facet pokręcił głową po czym oznajmił.

- Nie będę mieć was na sumieniu, dzieciaki!

Wiedział, że dzięki mnie by tak daleko nie zaszedł, więc pozwolił sobie, abyśmy razem współpracowali. Otworzyliśmy bramę. Najechałem jeszcze śrubokrętem. Spojrzałem się na niego i dowiedziałem się, że jest tam wewnątrz pierwiastek, który mógł nam zaszkodzić. Właściwie dwa. Był to metan i coś dziwnego nieznanego chemikom. Przynajmniej tym z Ziemi. Asem z chemii nie byłem i nie będę, ale wiedziałem, że może on nam poważnie zaszkodzić.

- Bez maski tam nie wejdziemy. - Oznajmiłem.

- Więc musimy je skądś szybko wziąć! - Rozkazał facet.

Wiedziałem skąd je wziąć. Widziałem takie bowiem w swoim wehikule. Poszedłem po nie. Było tam ich kilka. Oprócz tego kaftan na wypadek, gdybym chciał kiedyś polecieć na przykład na księżyc. Wziąłem trzy i dałem je tajemniczemu kolesiowi i Pannie Monice przy tym pytając się jej.

- Nie boisz się tam wejść?

- Nie, bo jesteś kosmitą. Co tam może takiego być, żebyś mnie nie uratował w razie potrzeby?

Przytaknąłem głową, po czym weszliśmy powoli, po kolei wewnątrz. Schodziliśmy schodami w dół. Byliśmy w trochę dziwnym pomieszczeniu. Wąskie korytarze, gdzie ściany były okryte metalem. Oświetlały je czerwone lampy. Szliśmy przed siebie korytarzem, w końcu facet postanowił się przedstawić.

- Jestem Eizō.

- A ja Bartek. Odpowiedziałem. - A to Monika. - Powiedziałem wskazując ją.

- Miło was poznać. - Powiedział facet.

- Nam ciebie też, Eizō. - Odpowiedziała Panna.

Dziwne było, że dopiero wtedy się sobie przedstawiliśmy. Chociaż... nie było to jednak dziwne. Imię Moniki poznałem za trzecim spotkaniem. Oczywiście dla niej to było pierwsze, ale nieważne.

- To może powiesz nam, co tutaj masz zamiar zrobić? - Zapytałem Eizō, gdyż chciałem się dowiedzieć od niego prawdy. Wiedziałem już prawie na początku, że coś przed nami skrywa i chciałem, żeby powiedział jaki ma cel. Słabo mu poszła przykrywka.

- Mam misję. Muszę się dowiedzieć, jaki sekret skrywa ta dziura.

- A ten symbol? - Spytałem.

- Ponoć istnieje tutaj jakaś organizacja. Nazywają siebie chyba "Klan Ognia". Miałem się wkraść w ich szeregi i dowiedzieć się co knują, ale spotkałem was i zaszedłem daleko bez tego.

- Czyli ktoś tutaj będzie? - Spytała niepewnie Monika.

- Tak, nie będziemy tutaj tylko my sami. - Rzekł bez optymizmu.

Widziałem, że moja towarzyszka zaczęła się trochę bać. Żałowałem, że pozwoliłem jej tutaj wejść. (Ja mam za zadanie ją bronić przed tą złą wiedźmą, a nie wpakowywać ją w kłopoty, przez które może stracić życie.) Sam się bałem, ale wiedziałem, że był obok nas ktoś, dzięki któremu nie musieliśmy się czuć aż tak niebezpiecznie.

Szliśmy cały czas przed siebie. Było nad wymiar spokojnie. Zastanawiałem się, gdzie byli wszyscy ludzie. Ci z "Klanu Ognia". Cicho i głucho, miałem złe przeczucia. Coś mi tu nie pasowało, ale nie wiedziałem co. Eizō nie wyglądał mi podejrzanie, czyli w razie kłopotów mogłem na niego liczyć. Moi towarzysze szli przed siebie rozglądając się po bokach. Postanowiłem przerwać milczenie.

- Coś mi tutaj nie pasuje.

- Mnie też. - potwierdził facet.

- Trochę mnie swędzi ta maska. - Oznajmiła Monika drapiąc się dookoła założonej maski.

Spojrzałem się na nią po czym powiedziałem.

- Tak, wiem, mnie trochę też, ale nie możesz jej zdjąć.

Pokiwała głową oznajmując krótko, że rozumiała co do niej powiedziałem. Dalej przed nami otoczenie się trochę zmieniło. Ściany były kamienne. Wyglądało jak jaskinia, choć zniszczona. Belki podtrzymujące sufit były popękane. Z tego mogłem wywnioskować, że przez to było wywołane te trzęsienie na zewnątrz, ale co doprowadziło do tego, że te miejsce zostało zniszczone? Czułem powoli wysuwającą się ziemię. Bałem się, że w każdej chwili ściany mogły się zarwać. Zaczęło się robić coraz goręcej. Po chwili ujrzałem kamerę i to nie tylko ja, ale także towarzysze.

- Jesteśmy teraz obserwowani. - Oznajmił facet.

- Czyli niedługo spotkamy tutaj jakiś ludzi? - Zapytała Monika.

Facet tylko krótko przytaknął.

Szliśmy nadal przed siebie czekając, aż spotkamy kogoś żywego i tak też było. Tylko nie był to nikt z Klanu Ognia. Obok nas było coś dziwnego. Z pozoru wyglądało na wielki, okrągły głaz, z którego ulatniał się ogień. Podszedłem bliżej do tego. Spoglądałem się na to przez kilka sekund, ale musieliśmy iść dalej, bo tak nakazał Eizō.

- Chodź stąd jak najszybciej.

Ja mimo to postanowiłem się jeszcze temu przyjrzeć, bowiem zaczęło ono pulsować.

- Co się z tym dzieje? - Zapytała Panna z lekko drżącym głosem.

Przyglądaliśmy się temu. To wyglądało na jajo. W dodatku wielkie. Tylko pytanie było czego? Wiedziałem, że to nie było nic co mogło być z tej planety. Odsunęliśmy się kilka metrów za siebie, żeby nie trafił nas żaden odłamek. Coś co się z tego wykluło było dziwne. Wielki kamienny potwór, który zażył się od ognia. Wydał z siebie dziwny dźwięk. Panna stanęła za mną. Czułem jak drgała z nerwów.

- Uciekajmy przed nim! - Krzyknął szybko jegomość w kapturze.

Nie mieliśmy innego wyboru niż ucieczka jeśli nie chcieliśmy zginąć. Biegliśmy za Eizō, gdyż on był najszybszy, za nim Monika, a za nią ja. Oczywiście nie biegłem za nią, bo byłem wolniejszy tylko chciałem mieć ją na widoku i bardzo dobrze, bo przewróciła się o coś. Nie mogłem jej zostawić, więc się odwróciłem. Ognisto-kamienny golem nas gonił. Nie było on szybki, ale gdyby nas uderzył, od razu byłby zgon. Biegnąc powodował on trzęsienie, przez co sypała się ziemia z góry. Podniosłem Monikę i razem biegliśmy do Eizō. Zastanawiałem się, gdzie my dobiegniemy i co tam znajdziemy. Widziałem co kilkadziesiąt metrów kamerę, więc jeśli tutaj był ktoś żywy to musiał nas widzieć. Tak też było. Usłyszeliśmy głos kogoś obcego nakazując nam biec do nich. Dwóch typów w ciemnogranatowych strojach wskazywało drogę do wielkiego okrągłego głazu. Wbiegliśmy tam jak najszybciej. Kiedy byliśmy już wewnątrz zamykali szybko za nami wielkie wrota nie pozwalając dostać się tutaj tej bestii. Prawdopodobnie mogliby nie zdążyć, ale jeden z nich zaczął strzelać ze swoje broni, laserowej broni. Emitowała ona niebieskie lasery, które może i nie robiły nic wielkiego stworu, ale spowalniały go. Udało im się zamknąć drzwi.

- Udało się. - Rzekł jeden ze strażników z ulgą.

Zdjęliśmy maski, a oni przyjrzeli się naszej trójce. Mieli oni tak jak Eizō opaskę, którą u niego zauważyli. Ja z Moniką jej nie mieliśmy, więc krzywo na nas patrzeli. Zdjąłem na chwilę kaptur, który cały czas miałem na sobie od wizyty w Tokio.

- Kim oni są? - Spytał się jeden z nich.

- Oni są ze mną. - Odpowiedział facet.

- Nowi rekruci? - Spytał drugi.

- Tak, nowi.

Widziałem po nich, że uważali nas za młodych mimo to nie zareagowali do naszej dwójki wrogo.

- Zatem witamy. - Opowiedział pierwszy.

- Niedługo to zaczną tutaj zatrudniać dzieci.

- Takich nakazał znaleźć nasz pan! - Odparł Eizō.

Trochę się zaniepokoiłem. To on już tutaj był? - Pomyślałem. Jednak rozwiało to moje wątpliwości, gdyż rzekł do nas po cichu.

- Zaufajcie mi.

Znajdowaliśmy się w pomieszczeniu, które wyglądało na nazistowskie. Już same ich opaski na takie wyglądały. (Tylko co oni by tutaj mieli robić?) Rozglądałem się wszędzie dookoła. Wszędzie pracowało wielu ludzi na czymś, nie wiedziałem tylko nad czym.

- Mam trochę złe przeczucia. - Rzekła do mnie po cichu dziewczyna.

- Nie bój się, wszystko będzie okej. - Powiedziałem dodając jej otuchy.

Eizō postanowił nam trochę powiedzieć, to co wiedział.

- Są to naziści. Skrywają się tutaj i prowadzą różne badania. Robią roboty i takie tam...

Tak było. Tworzyli oni roboty, ale po co? Pewnie szykowali się do wojny. Zaniepokoiłem się swoimi spostrzeżeniami. To było straszne, że ktoś taki zwykły jak widział jak powoli tworzą swoją armię, którą będą chcieli wykorzystać do wojny. Mimo to jakąś sobie różne organizacje poradzą z nimi. Eizō widać było, że szpiegował, ale nie wiedziałem dla kogo. Wiedziałem tylko, że to ktoś, kto chciałby ich powstrzymać od ich złych planów. Weszliśmy do innego pomieszczenia. Spotkaliśmy tam dziwną osobę. Był to facet, właściwie jakiś dziadek, który wyglądał jakby już mu dawno temu siedemdziesiątka na karku skoczyła. Miał ubrany na sobie biały fartuch.

- Heil! - Zasalutował.

My zrobiliśmy to samo, gdyż nie mogliśmy się od razu zdradzić.

- Nowi chcący do nas dołączyć? - Spytał starym ochrypniętym głosem.

- Tak, panie Niklas. - Odpowiedział mu Eizō.

Więc tak się nazywał ten starzec.

- Miło was poznać. - Odrzekł po czym spojrzał na moje oczy. Nie wiedziałem, co to mogło oznaczać.

- Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o tym wszystkim?

- Zatem chodźcie za mną. - Powiedział, po czym szedł w stronę wąskiego korytarza, a my za nim.

Jego chód był dziwny, jakby kulał na lewą nogę. Ciekawe od jak dawna on tutaj pracował? Myślałem nad tym, że powinien już dawno pójść na emeryturę. Idąc przez korytarze rozglądaliśmy się dookoła na szklane szyby, gdzie wszyscy ludzie pracowali nad czymś. Były to roboty i jakieś dziwne bronie.

- Potajemnie pracujemy tutaj, nad najwyższą technologią.

- Robi wrażenie. - Rzekła Monika.

- Oj tak. - Zakaszlnął dziadek.

Kiedy tak przedstawiał nam wszystko na myśl przyszedł mi ten dziwny stwór, którego widzieliśmy. Chciałem się spytać od niego co o nim wiedział. Byłem stuprocentowo pewny, że on będzie wiedzieć o nim najwięcej i że najlepiej o tym opowie.

- Kiedy tutaj weszliśmy... - Zatrzymałem się.

- Spotkaliśmy jakiegoś potwora. - Dopowiedziałem.

- Nazywamy go Ognistym Golemem.

Cóż, nazwa chwytliwa. Zrobiliśmy kilka kroków w przód i spojrzeliśmy się w bok na wielką szklaną szybę, gdzie za nią znajdowało się wielkie pomieszczenie. Na środku był uwięziony jeden z tych stworów. Czułem strach widząc go, ale zapewne nie taki jaki czuła Monika. Eizō za to przyglądał się bez jakiś wielkich emocji mając złożone ręce.

- On jest straszny! - Krzyknęła Panna.

Starszy pan przytaknął po czym zaczął opowiadać o nim.

- Kilkanaście lat temu były prowadzone badania na DNA ludzi. Były one prowadzone na księżycu.

Zdziwiło mnie jego ostatnie zdanie, że na Księżycu, kilkanaście lat temu? Przed wylądowaniem Armstronga? No cóż... Takich rzeczy się dowiedziałem, o których mało kto wie. Mimo to z historii za dobrej oceny nie miałem. Facet zaczął kontynuować.

- Nie były one prowadzone tutaj na Ziemi, gdyż były one niebezpieczne. Badania nie poszły w takim kierunku w jakim miały.

- Stworzyliście bestie. - Spytał Eizō.

- Tak. - Nie zaprzeczył.

Pomyślałem tak samo , że przez te badania stworzyli te stwory.

- Więc jak one trafiły tutaj na Ziemię? - Spytała się Panna M.

- Sami je tutaj wysłaliśmy w 1971 roku! - Odpowiedział z powagą Niklas.

- Wirus z pierwiastkiem musiał przebywać w wysokiej temperaturze, więc wysłaliśmy go w gorącej kuli. Ponoć kilku ludzi widziało to zdarzenie.

Czyli postanowili oni je tutaj wysłać, gdyż będą chcieli ich użyć jaki broń, kiedy rozpętają wojnę. Jednak pytanie było takie jak one powstają.

- Jak się stworzyły te stwory?

- To proste. Po wdychaniu powietrza, w którym znajdują się pierwiastki komórki człowieka zaczynają mutować.

Nie byłem pewny czy zadać pytanie do czego one będą potrzebne, bo każdy o tym już wiedział mimo to Monika powiedziała na głos jakie są plany tej organizacji.

- Chcecie stworzyć z ludzi stwory i walczyć nimi z wrogami!

- Tak, rozgryzłaś cel naszej wspólnej organizacji. Tylko potrzebujemy kogoś, kto będzie nimi dowodził.

Czegoś tutaj nie rozumiałem. Nie wiedziałem o co chodziło facetowi, ale dowiedziałem się po chwili.

- Tym kimś będziesz TY! - Krzyknął.

- Pan Eizō dobrze się spisał. - Dopowiedział szyderczo.

Załamałem się lekko.

- Eizō, ty zdrajco!

- Zrobiłem co musiałem. - Powiedział nie czując w sobie ani trochę goryczy.

Za to we mnie zaczęło się wszystko gotować. Chciałem ich wszystkich zniszczyć.

- Myślałeś, że do takiego tajnego, poważnego klanu dołączyłoby dwóch bachorów?

Oszukali mnie. Zacząłem bardzo żałować, że wszedłem tutaj z nim. Za nami stanęło kilku nazistów z broniami. Mieli założone maski. Kilku z nich dało też maski nam. Musieliśmy je założyć i tak też zrobiliśmy. Monika cała trzęsła się z nerwów.

- Spokojnie, jakąś stąd wyjdziemy żywi. - Obiecałem jej mówiąc cicho do jej ucha.

Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia. Było tam gorąco. Czatowało tam około dziesięciu uzbrojonych nazistów. Byliśmy na przeciwko stwora. Był ona ogrodzony z czegoś jakby metalowego, ale było to coś mocnego, że stwór nie mógł przełamać obrony.

- Wrzucić go tam! - Krzyknął starzec.

- Nie! - Krzyknęła Monika, chwytając mnie za rękę i trzymając ją mocno, bym jej nie puścił, ale dwóch żołnierzy odrzuciło ją, a mnie wrzucili do środka. Byłem na przeciwko stwora. Obleciał mnie taki strach, jaki nigdy w życiu. Nawet ta Inteligencja tak mnie nie przestraszyła. Stwór zaczął się do mnie zbliżać.

- Nie masz się co go bać, to on powinien się bać ciebie!

Ten Niklas, stary głupi, z okularami, ze szkiełkami większymi od butli wiśniówki (Nie to żeby kiedyś ją pił. Jestem Abstynentem, tylko widziałem taką.) zaczął mówić coś idiotycznego. Mogłem tylko choć trochę uwierzyć w jego słowa.

- Jeżeli nie chcesz, aby ciebie ugotował, zapanuj nad nim! - Krzyknął.

Kiedy był blisko mnie krzyknąłem do niego.

- Zostaw mnie w spokoju!

Spojrzałem na niego wciekłym wzrokiem. On jakby mnie posłuchał! Stał przez chwilę przede mną, po czym się cofnął. Byłem choć trochę bezpieczny i nie groziła mi śmierć. Przyszła po mnie ta dwójka strażników co mnie tutaj wrzuciła i wyniosła w bezpieczne miejsce.

- Widzisz, oni ciebie słuchają. Stań po naszej stronie. Razem zawładniemy nad światem!

Myślałem nad jego słowami. Brzmiały one bardzo poważnie, ale nie miałem zamiaru brać udział w takim złym przedsięwzięciu.

- Nie, nie pozwolę zrobić z ludzi potwory! - Powiedziałem szybko.

Niklas spojrzał się w bok na dwóch strażników.

- Ściągnijcie maskę tej młodej siksie. - Powiedział.

- Ani mi się waż! -Krzyknąłem z pogardą po czym wyciągnąłem soniczny śrubokręt.

Kilka osób się na mnie spojrzało, po czym zaczęli się pod nosem śmiać.

- I co nam z tym zrobisz? - Spytał ze śmiechem stary facet.

Znałem coś, co mogłoby mi pomóc w tej sytuacji. Śrubokręt mógł wydawać bardzo głośny, soniczny dźwięk, gdybym tylko go ustawił odpowiednio. Na szczęście mogłem to zrobić jednym ruchem palca.

- Zatkaj uszy, panno M! -Krzyknąłem.

Ona na szczęście od razu to zrobiła. Z MARIESA wydobył się potężny dźwięk, który nie dość, że ogłuszył wrogów, to jeszcze uszkodził ich bronie. Leciały z nich iskry. Niklas pobiegł na tyły, a Eizō mimo mojego zaskoczenia uderzył jednego nazistę. Znał on sztuki walki. Prawdziwy był z niego zabójca. Uderzył drugiego, z tyłu chciał go uderzyć kolejny nazista, ale facet zrobił unik prze turlając się w bok.

- No dalej, uciekajcie! - Krzyknął z całej siły.

Chwyciłem Monikę za ramię i zaczęliśmy biec chcąc uciec z tego miejsca. Byliśmy przy drzwiach. Odwróciliśmy się w jego stronę. Jeden z nazistów przewrócił Eizō, a kiedy on upadł uszkodził sobie maskę. Nie wiedziałem, że to stanie się tak szybko. Zaczął on mutować. Monika nie mogła się na to patrzeć, odwróciła wzrok, ja mimo to spoglądałem się na to jak się zamieniał. Jak jego mięśnie zaczęły rosnąć, a skóra zaczęła się czernić. Sądziłem, że nie było dla niego ratunku. Uciekaliśmy z tego miejsca. Przed nami byli naziści, którzy krzyknęli do nas.

- Stop!

Skręciliśmy w lewo i biegliśmy przed siebie mając nadzieję, że uda nam się stąd wyjść żywo. Za nami byli wrogowie. Chcieli do nas zapewne strzelać, ale postanowiłem znowu użyć śrubokrętu. Nie mogli w nas strzelić, ale gonili nas. Mimo iż mieli na sobie ciężkie zbroje byli szybcy. Wiedziałem, że nas dogonią, ale na szczęście jak to mówią: "Wróg naszego wroga jest naszym sojusznikiem" czy jakąś tak... Jeden z tych złych mutantów zaatakował niespodziewanie nazistów. Sądziłem, że raczej tego nie przeżyli. W końcu widzieliśmy wyjście. Udało nam się wyjść na zewnątrz. Pobiegliśmy do wehikułu. Wbiegłem do środka i od razu pobiegłem do maszyny mówiąc.

- Uciekamy stąd. Do Japonii.

Mimo to maszyna nie reagowała. Monika się wciekła. Zaczęła coś do mnie mówić, kiedy zastanawiałem się, czy może jednak istniał jakiś lek czy coś.

- Musimy tam iść i mu pomóc!

Sądziłem z początku, że nie ma dla niego ratunku...

- Słyszysz!?

Ale jednak sądziłem, że jakąś dałoby się go uratować...

- On nam ocalił życie!

Musiałem tylko sprawdzić coś w książce...

- On był naszym przyjacielem!

- Wiem! - Krzyknąłem na nią.

Trochę się odsunęła. Miała łzy w oczach.

- Przepraszam, że na ciebie krzyknąłem. - Odpowiedziałem powoli lekko załamanym głosem.

Poszedłem po książkę. Otworzyłem ją na odpowiedniej stronie.

- MARIES może go wyleczyć. Potrafi usunąć z jego ciała złośliwy pierwiastek i wtedy wirus z pierwiastkiem znika. - Oznajmiłem Monice spoglądając w książkę.

- Więc, na co czekamy!?

Spojrzałem na nią. Strach w jej oczach był mniejszy, widziałem w nich determinacje.

- Nie boisz się tam jeszcze raz iść? - Spytałem.

- Nie, a czego mam się bać? - Spytała niby to z odwagą, ale jednak ze strachem.

Uśmiechnąłem się po czym rzekłem.

- Zatem idziemy, ale musimy wziąć maskę i... ubranie.

- Tak, oczywiście. - Powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.

Udaliśmy się z powrotem do tego miejsca. Musieliśmy uważać na nazistów. Kiedy byliśmy wewnątrz widzieliśmy, że wszyscy byli zajęci czymś innym. Nie zwracali na nas uwagi. Zapewne było, że Eizō robił wielki burdel z ich bazy. Część ludzi naprawiał słupy podtrzymujące tunel, gdyż mógł się w każdej chwili zarwać. Zaatakował ich potwór i część tunelu się zarwała. My udaliśmy się szybko do miejsca, gdzie był nasz towarzysz skręcając w inną stronę, która też prowadziła do miejsca, gdzie był nasz towarzysz. Spotkaliśmy tego starego faceta. Robił coś przy rakiecie. Nie mogliśmy jednak wejść do pomieszczenia, gdzie on się znajdował. Po chwili odwrócił się do nas i powiedział nam co chce zrobić.

- Mam nadzieję, że staniesz po mojej stronie.

- Nigdy! - Krzyknąłem do niego.

- Zatem będziesz patrzeć, jak planeta będzie cierpieć, albowiem wyślę tą rakietę i rozpylę wirusa!

Postanowiłem zostawić go na razie w spokoju i pomóc Eizō. Pobiegliśmy do niego bez wahania. Robił niezłą rzeźnię z nazistów. Tłukł ich bez litości. Wrogowie nic nie mogli mu zrobić. Jednak na to wszystko nie patrzało się tak fajnie jak grach. Było to bardzo straszne.

- Zostań tutaj.

Kazałem Monice zostać trochę z tyłu za mną, a ja podbiegłem blisko Eizō.

- Hej, Eizō! Słyszysz mnie!? Spytałem się go, by sprawdzić czy może mnie słyszy czy rozumie.

On chciał mnie zaatakować, ale zatrzymał się przy mnie. Namierzyłem na niego sonicznym śrubokrętem mając nadzieję, że się uda go ocalić. Nie musiałem długo czekać na to, aż tego się

dowiem czy mi się udało. Jego komórki zaczęły z powrotem mutować, jego mięśnie zaczęły się kurczyć, a skóra odzyskała swój właściwy kolor. Szybko pobiegła do niego Monika i dała mu ubranie, a ja założyłem mu maskę.

- Dziękuję wam bardzo. - Odpowiedział.

To całe zajście, które zaszło widział Niklas.

- Jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem. -Krzyknął z góry starzec.

- Ty draniu! Zaprzestań swoich postępów! - Odkrzyknąłem.

- Niestety, ale nic nie zrobisz. Zaraz rakieta wyleci i rozpyli się w powietrzu i wszyscy w promieniu kilku kilometrów zmutują się.

- Nie dzisiaj! - Rzekł Eizō.

Wtedy ujrzeliśmy wszędzie dookoła pełno nazistów, którzy namierzyli nas. Byli za daleko, abym mógł unieszkodliwić ich broń.

- Niestety, ale dzisiaj, a ty oszuście zginiesz pierwszy!

- Wątpię. - Odrzekł krótko Eizō.

Do pomieszczenia wbiegło kilkunastu żołnierzy. Byli oni na szczęście naszymi sojusznikami. Niklas cofnął się do tyłu chowając się z powrotem w pomieszczeniu. Rozpoczęły się salwy strzał.

- Co teraz? - Spytała Monika.

- Musimy go powstrzymać! - Krzyknąłem.

- Chodźcie za mną! - Rozkazał Eizō.

Pobiegliśmy za nim. Znał on pomieszczenie trochę lepiej od nas. Doprowadził nas do miejsca, gdzie był Niklas.

- Za późno, zaraz wystrzeli!

- Niestety, ale nie dopuścimy do tego! - Krzyknąłem.

- Muszę wyłączyć rakietę. - Oznajmił Eizō poczym zaczął coś majstrować przy przycisku wyłączenia.

Kiedy on próbował wyłączyć urządzenie ja poprowadziłem krótką i ostatnią rozmowę z tym starym dziadkiem.

- Mogłeś stanąć po naszej stronie!

- Nie, nie mogłem!

- Ty nic nie rozumiesz! - wypowiedział to kaszląc.

- Więc mi wytłumacz!

Usiadł, gdyż ledwo co stał.

- Nie powiem ci nic, oprócz tego, że on z ciebie wyjdzie!

- O czym on mówi? - Spytała Monika.

- Kto?

- Demon!

- Kto ci to powiedział? - Spytałem, gdyż to samo powiedziała do mnie ta Wiedźma. Przez chwilę myślałem, że współpracowali razem, ale się myliłem.

- On! - Rzekł.

- Kto!? - Chciałem się dowiedzieć, jak się ta osoba nazywa.

- Kiedyś się dowiesz.

- Nie mogę tego wyłączyć, a zostało 10 sekund, cholera! - Krzyknął Eizō.

Namierzyłem MARIESEM urządzenie i od razu odliczanie się wyłączyło. Wtedy do pomieszczenia weszło dwóch strażników, sojuszników, którzy chwycili starca i wynosili go. Usłyszałem jeszcze jedno jego zdanie, zanim został wyniesiony.

- Jeszcze od niejednej osoby to usłyszysz!

Kiedy go wynieśli do środka wszedł jakiś facet ubrany w zieloną marynarkę. Stanął przede mną i zasalutował po czym się przedstawił.

- Colonel A. Mace - Komandor i oficer UNIT-u. - Zasalutował.

UNIT. To jakaś tajna organizacja. Mogłem być pewny, że to akurat byli ci "dobrzy". Oczywiście sam się przedstawiłem.

- Bartosz. - I też zasalutowałem.

Spojrzał się na Monikę.

- Monika. - Również zasalutowała.

- Miło mi was poznać i dziękuję za pomoc. - Powiedział komandor.

Wrogowie byli unieszkodliwieni. Mogliśmy bezpiecznie wyjść na zewnątrz. Szliśmy trójką przez pustynię prowadząc naszą ostatnią rozmowę.

- Prawie od razu wiedziałem, że jesteś po naszej stronie. Słaba przykrywka. - Powiedziałem do Eizō śmiejąc się trochę.

- Bardzo dobra! To ty masz słabą przykrywkę - Władco Czasu.

Trochę się zaczerwieniłem.

- Czyli wiesz o nas? - Spytała Monika.

- Tak, wiedziałem od początku. Przecież nie powiedziałbym wam prawdy o swojej misji, a tym bardziej nie pozwoliłbym wam wejść razem ze mną i mi pomóc.

- Aha. To może polecisz z nami? - Spytałem, bo myślałem, że fajnie by było mieć takiego towarzysza.

- Nie. - Odparł. - Wolę zostać tutaj.

- Szkoda. - Powiedziała Panna M.

- To ty jesteś tym Doktorem, o którym słyszałem?

- Nie, to nie ja. - Odparłem.

- Słyszałem coś o nim. - Powiedział jednym tchem.

- Zatem powiedz mi coś o nim! - Nakazałem mu.

- Wiem o nim tylko tyle, że był tutaj nieraz i ratował nam życie oraz, że podróżuje po całym wszechświecie.

Szkoda, że wiedział tylko tyle o nim.

- Pracujesz dla UNIT-u? - Spytała Panna.

- Tylko dorywczo.

Ja od razu spytałem.

- To może coś o nim powiesz?

Przekręcił głową.

- Nie mogę. Nawet nie wiem o nich dużo, tylko to, że mieli kiedyś kontakt z Doktorem.

Przytaknąłem na znak, że rozumiałem co do mnie powiedział po czym postanowiłem dać mu zadanie, na które znajdzie odpowiedzieć i mi powie, kiedy się być może kiedyś spotkamy.

- Zatem dowiesz się czegoś o nim?

Schylił wzrok na dół. Wiedziałem, że nie to będzie dla niego niemożliwe.

- Postaram się. Dodał jednak te słowa, które i tak dla mnie nic nie znaczyły.

Byliśmy jakieś dziesięć metrów przed Wehikułem. Zatrzymaliśmy się.

- Zatem co będziesz teraz robić? - Spytałem.

- Cóż... Jest ktoś, kto potrzebuje mojej pomocy.

- Rozumiemy. - Powiedziała dziewczyna.

- Jest Wojownikiem Ninja. - Powiedział lekko się uśmiechając i dodał. - Ruszam już!

- Zatem do zobaczenia. - Powiedziałem i uścisnąłem mu rękę.

- Do zobaczenia. - Powiedziała Monika.

Przytaknął po czym odwrócił się i udał się w swoją stronę. My za to ruszyliśmy do wehikułu przy tym zastanawiając się jak go nazwać.

- Jak nazwać ten wehikuł? - Spytałem.

- Może: Pojazd Latający w Czasie i Przestrzeni, w skrócie: PLWCIP?

- A może lepiej: Czas i Przestrzeń Abstrakcyjna? W skrócie...

Zaśmiała się.

- Lepiej nie... - Powiedziała chichocząc.

Weszliśmy do środka. Monika zrobiła trochę smutną minę.

- Wracam do domu. Co powiedzą moi rodzice...

Wiedziałem, że był sposób na to, by ją namówić na to aby nie wracała, nie mogła, bo stałaby się jej krzywda. Wiedźma znowu by ją skrzywdziła, a nie mogłem od razu powiedzieć tego wszystkiego, bo by się mogła załamać bardziej ode mnie.

- Wiesz... Kiedy będziemy podróżować w przeszłość. Będziemy mogli wrócić do dzisiejszego dnia nawet za rok.

Spojrzałem się na nią. Uśmiechnęła się po czym rzekła zadowolona.

- Zatem, gdzie lecimy, Panie?

- Kasztelanka! Słyszałaś o tej legendzie?

- Tak, coś słyszałam. - Powiedziała.

- Więc zobaczymy ile w tej legendzie prawdy?

- Dobrze.

(Zastanawia mnie jak długo będę przed nią uciekać. Przed tą wiedźmą. Muszę znaleźć Doktora. Mam nadzieję, że on znajdzie mnie.) Zamyśliłem się trochę i zrobiłem ponurą minę, a Monika to widziała.

- Hej, wszystko okej?

- Tak, oczywiście.

Miałem nadzieję, że żeby polecieć do miejsca, wystarczyło po prostu nastawić datę i miejsce. Postanowiłem to też uczynić. Tylko widziałem, że Monika jest zmęczona, więc postanowiłem, że odpocznie trochę.

Zapraszam na:

bartoszbuster.deviantart.com

buster-timelord.blogspot.com