112
CHRZEŚCIJAŃSTWO PO PROSTU Autor Clive Staples Levis Wydawnictwo MEDIA RODZINA SPIS TREŚCI PRZEDMOWA DO WYDANIA ANGIELSKIEGO Z 1952r. KSIĘGA I SŁUSZNOŚĆ I NIESŁUSZNOŚĆ, CZYLI WSKAZモWKA DO POJĘCIA SENSU WSZECHŚWIATA 17 ROZDZIAŁ 1. Prawo ludzkiej natury 18 ROZDZIAŁ 2. Kilka zastrzeżeń 23 ROZDZIAŁ 3. Realność prawa 29 ROZDZIAŁ 4. To, co leży u podstaw prawa 34 ROZDZIAŁ 5. Są powody do niepokoju 40 KSIĘGA II W CO WIERZĄ CHRZEŚCIJANIE 45 ROZDZIAŁ 1. Sporne koncepcje na temat Boga 46 ROZDZIAŁ 2. Inwazja 50 ROZDZIAŁ 3. Wstrząsająca alternatywa 56 ROZDZIAŁ 4. Pokutnik doskonały 62 ROZDZIAŁ 5. Praktyczny wniosek 68 KSIĘGA III CHRZEŚCIJAŃSKIE POSTĘPOWANIE 75 ROZDZIAŁ 1. Trzy elementy moralności 76 ROZDZIAŁ 2. Cnoty „kardynalne" 82 ROZDZIAŁ 3. Moralność społeczna 87 ROZDZIAŁ 4. Moralność a psychoanaliza 93 ROZDZIAŁ 5. Moralność seksualna 99 ROZDZIAŁ 6. Małżeństwo chrześcijańskie 108 ROZDZIAŁ 7. Przebaczenie 118 ROZDZIAŁ 8. Wielki grzech 124 ROZDZIAŁ 9. Miłość 131 ROZDZIAŁ 10. Nadzieja 135 ROZDZIAŁ 11. Wiara 139 ROZDZIAŁ 12. Zawierzenie 144 KSIĘGA IV OSOBOWOŚĆ I TO, CO LEŻY POZA NIĄ: PIERWSZE KROKI W DOKTRYNIE O TRモJCY ŚWIĘTEJ 151 ROZDZIAŁ 1. Stwarzanie i rodzenie 152 ROZDZIAŁ 2. Trójosobowy Bóg 159 ROZDZIAŁ 3. Czas i to, co leży poza nim 165 ROZDZIAŁ 4. Dobre zarażenie 170 ROZDZIAŁ 5. Krnąbrne żołnierzyki 175 ROZDZIAŁ 6. Dwie uwagi 179 ROZDZIAŁ 7. Udawajmy 183 ROZDZIAŁ 8. Chrześcijaństwo — łatwe czy trudne? 190 ROZDZIAŁ 9. Obliczanie wydatków 195 ROZDZIAŁ 10. Mili ludzie czy nowy człowiek 200 ROZDZIAŁ 11. Nowi ludzie 210

C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Embed Size (px)

DESCRIPTION

"Odkąd zostałem chrześcijaninem, uważałem zawsze, że najlepsze (a może wręcz jedyne), co mogę zrobić dla niewierzących bliźnich, to wyjaśniać i bronić tych elementów wiary, które wyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów." (Lewis)

Citation preview

Page 1: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

CHRZEŚCIJAŃSTWO PO PROSTUAutor Clive Staples Levis

Wydawnictwo MEDIA RODZINA

SPIS TREŚCIPRZEDMOWA DO WYDANIA ANGIELSKIEGO Z 1952r.KSIĘGA I SŁUSZNOŚĆ I NIESŁUSZNOŚĆ, CZYLI WSKAZÓWKA DO POJĘCIA SENSU

WSZECHŚWIATA 17ROZDZIAŁ 1. Prawo ludzkiej natury 18ROZDZIAŁ 2. Kilka zastrzeżeń 23ROZDZIAŁ 3. Realność prawa 29ROZDZIAŁ 4. To, co leży u podstaw prawa 34ROZDZIAŁ 5. Są powody do niepokoju 40

KSIĘGA II W CO WIERZĄ CHRZEŚCIJANIE 45ROZDZIAŁ 1. Sporne koncepcje na temat Boga 46ROZDZIAŁ 2. Inwazja 50ROZDZIAŁ 3. Wstrząsająca alternatywa 56ROZDZIAŁ 4. Pokutnik doskonały 62ROZDZIAŁ 5. Praktyczny wniosek 68 KSIĘGA III

CHRZEŚCIJAŃSKIE POSTĘPOWANIE 75ROZDZIAŁ 1. Trzy elementy moralności 76ROZDZIAŁ 2. Cnoty „kardynalne" 82ROZDZIAŁ 3. Moralność społeczna 87ROZDZIAŁ 4. Moralność a psychoanaliza 93ROZDZIAŁ 5. Moralność seksualna 99ROZDZIAŁ 6. Małżeństwo chrześcijańskie 108ROZDZIAŁ 7. Przebaczenie 118ROZDZIAŁ 8. Wielki grzech 124ROZDZIAŁ 9. Miłość 131ROZDZIAŁ 10. Nadzieja 135ROZDZIAŁ 11. Wiara 139

ROZDZIAŁ 12. Zawierzenie 144 KSIĘGA IV OSOBOWOŚĆ I TO, CO LEŻY POZA NIĄ:PIERWSZE KROKI W DOKTRYNIE O TRÓJCY ŚWIĘTEJ 151

ROZDZIAŁ 1. Stwarzanie i rodzenie 152ROZDZIAŁ 2. Trójosobowy Bóg 159ROZDZIAŁ 3. Czas i to, co leży poza nim 165ROZDZIAŁ 4. Dobre zarażenie 170ROZDZIAŁ 5. Krnąbrne żołnierzyki 175ROZDZIAŁ 6. Dwie uwagi 179ROZDZIAŁ 7. Udawajmy 183ROZDZIAŁ 8. Chrześcijaństwo — łatwe czy trudne? 190ROZDZIAŁ 9. Obliczanie wydatków 195ROZDZIAŁ 10. Mili ludzie czy nowy człowiek 200ROZDZIAŁ 11. Nowi ludzie 210

Page 2: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

PRZEDMOWA DO WYDANIA ANGIELSKIEGO Z 1952r.

Materiały zawarte w niniejszej książce zostały pierwotnie wyemitowane w formie audycjiradiowych, po czym doczekały się wydania książkowego w trzech częściach, jako BroadcastTalks (1942), Christian Behaviour (1943) oraz Beyond Personality (1944). Liczę, że wniniejszej, poprawionej wersji drukowanej zachowały swoją bezpośredniość i zażyły ton, cood początku stawiałem sobie za cel.

Dokonałem także w tym wydaniu pewnych poprawek i uzupełnień, tam gdzie uznałem, żepo dziesięciu latach lepiej zrozumiałem dany temat, bądź też przekonałem się, że wersjaoryginalna została źle zrozumiana.

Muszę uprzedzić Czytelników, że nie proponuję pomocy osobom wahającym siępomiędzy wyborem dwóch różnych „wyznań" chrześcijańskich. Nie dowiesz się ode mnie,czy masz zostać anglikaninem, katolikiem, metodystą, czy może prezbiterianinem. Pomijamten temat celowo (nawet powyższą listę podaję w kolejności alfabetycznej). Moje własnewyznanie nie stanowi tajemnicy. Jestem zupełnie zwyczajnym, świeckim członkiem Kościołaanglikańskiego — i nie jestem jakimś specjalnym zwolennikiem żadnego z obecnych w nimnurtów. Jednak w tej książce nie usiłuję nikogo nawracać na własne wyznanie. Odkądzostałem chrześcijaninem, uważałem zawsze, że najlepsze (a może wręcz jedyne), co mogęzrobić dla niewierzących bliźnich, to wyjaśniać i bronić tych elementów wiary, którewyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów. Sądzę tak z kilku powodów.Przede wszystkim, do kwestii dzielących chrześcijan często odnoszą się argumentyzaczerpnięte z wyższej

8

teologii czy wręcz historii Kościoła, a takimi rzeczami powinni się zajmować wyłącznieprawdziwi eksperci. Ja szybko straciłbym grunt pod nogami i zamiast pomagać innym, sampotrzebowałbym pomocy. Po drugie, chyba należy przyznać, że dyskusje na temat spornychkwestii bynajmniej nie zachęcają niechrześcijan do chrześcijaństwa. Dopóki będziemy pisalio różnicach i spierali się na ich temat, nie tyle zachęcimy niechrześcijan do własnego,konkretnego wyznania, ile zniechęcimy ich do chrześcijaństwa w ogóle. Nasze podziały niepowinny być dyskutowane w ogóle, chyba że w obecności osób, które już uwierzyły, że Bógistnieje, a Jezus Chrystus jest Jego jedynym Synem. Odnoszę wreszcie wrażenie, że licznibardziej utalentowani pisarze częściej zajmują się takimi kontrowersjami niż tym, co Baxternazwał chrześcijaństwem „po prostu"*. Ten odcinek frontu, na którym widziałem dla siebienajwiększą możliwość niesienia pomocy, okazał się zarazem odcinkiem najsłabszym. Tamwięc się oczywiście udałem.

Z tego, co wiem, nie przyświecały mi inne motywy — i byłbym zobowiązany, gdybymojego milczenia w pewnych spornych kwestiach nie traktowano jako podstawy dla jakichśwyszukanych wniosków.

Na przykład, moje milczenie nie musi oznaczać, że nie mam własnego zdania. Czasemtak bywa. Chrześcijanie zadają pytania, na które moim zdaniem nie otrzymaliśmy jeszczeodpowiedzi. Być może nigdy nie poznam odpowiedzi na niektóre z nich — gdybym je nawetzadał, choćby i w przyszłym, lepszym świecie, kto wie, czy Ktoś większy ode mnie niezapytałby mnie wtedy: „Co tobie do tego? Ty pójdź za Mną". Jednak są i takie kwestie, co doktórych mam zdecydowane, wyrobione zdanie, a mimo

Page 3: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

to nic o nich nie wspominam — a to dlatego, że nie piszę, by objaśniać coś, conazwałbym „moją religią". Chcę tu pisać o „chrześcijaństwie po prostu", chrześcijań-

* Richard Baxter (1615-1691): purytanin, znany angielski kaznodzieja i pisarz religijny (przyp. tłum.).

9

stwie, które jest, jakie jest i które było, jakie było już na długo przed moim urodzeniem,czy mi to odpowiada, czy też nie.

Niektórzy wyciągają nieuzasadnione wnioski z faktu, że o Maryi Dziewicywspominam tylko wtedy, gdy dowodzę Dziewiczych Narodzin Chrystusa. Ale to chybaoczywiste, dlaczego tak robię? Wystarczyłoby powiedzieć cokolwiek ponad to, a od razuznalazłbym się w środku wielkiej kontrowersji. Tymczasem w obrębie chrześcijaństwanie istnieje kontrowersja, która nie domagałaby się większej ostrożności niż właśnie ta.Poglądy katolickie w tej sprawie cechuje nie tylko żar, towarzyszący zwykle każdemuszczeremu wierzeniu, ale także (co zupełnie naturalne) owa szczególna i niejakorycerska wrażliwość, którą ludzie odczuwają, gdy idzie o honor ich własnej matki czyukochanej. Dlatego trudno się z nimi różnić zdaniem w taki sposób, aby cię nie wzięli nietylko za heretyka, ale i chama. Z drugiej strony, protestanckie zdanie w tej samej kwestiiodwołuje się do uczuć, które sięgają najgłębszych pokładów monoteizmu w ogóle.Radykalnym protestantom wydaje się, że zagrożone jest tu samo rozróżnienie pomiędzyStworzycielem a Jego stworzeniem (choćby i najświętszym) — że oto zmartwychwstajepogaństwo. Dlatego trudno się z nimi różnić zdaniem w taki sposób, żeby cię nie wzięlinie tylko za heretyka, ale i poganina. Gdyby ktoś szukał tematu, który miałbyniezawodnie pogrążyć książkę na temat „chrześcijaństwa po prostu" — gdyby ktośszukał tematu, który okazałby się całkowicie bezwartościową lekturą dla ludzi jeszczenie wierzących, że Syn Dziewicy jest Bogiem — niewątpliwie oto i on.

Co dziwne, z mojego milczenia na temat spornych kwestii nie da się nawetwywnioskować, czy uważam je za ważne, czy też nieistotne. Już samo to jest bowiemkwestią sporną. Jednym z punktów spornych wśród chrześcijan jest właśnie znaczenieposzczególnych punktów spornych. Gdy dwaj chrześcijanie pochodzący z różnychKościołów wszczynają spór, najczęściej za niedługo któ-

10

ryś spyta drugiego, czy taka czy inna kwestia „ma jakieś znaczenie", na co drugiodpowie: „Czy ma znaczenie? To rzecz absolutnie zasadnicza".

Napisałem to wszystko wyłącznie dla wyjaśnienia, jaką książkę próbowałem napisać— a bynajmniej nie po to, aby ukrywać własne poglądy, czy też unikać za nie od-powiedzialności. Stwierdziłem, że moje poglądy nie są tajemnicą. Jak mawiał wujaszekToby*: „Są one spisane w Modlitewniku powszechnym"**.

Największym niebezpieczeństwem było oczywiście to, że pod płaszczykiemwspólnego chrześcijaństwa mógłbym proponować jakieś specyficznie anglikańskie czyteż (co gorsza) własne przekonania. Starałem się przed tym ustrzec: oryginalnemateriały, które ostatecznie znalazły się w księdze II, wysyłałem do przejrzenia czteremduchownym (anglikańskiemu, katolickiemu, metodystycznemu i prezbiteriańskiemu),prosząc o krytyczne uwagi. Metodysta uważał, że zbyt mało napisałem o wierze, ksiądzkatolicki uznał zaś, że posunąłem się zbyt daleko, podkreślając stosunkową nieistotnośćteorii wyjaśniających kwestię Odkupienia. Poza tym cała nasza piątka osiągnęła pełne

Page 4: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

porozumienie. Reszty ksiąg nie poddałem podobnej próbie, bo choć mogły wodniesieniu do nich wystąpić różnice zdań, byłyby to różnice pomiędzy poszczególnymichrześcijanami czy szkołami myśli, a nie wyznaniami.

Na ile mogę to ocenić z recenzji i licznie nadchodzących listów, książka ta, przywszystkich jej niedociągnięciach, zdołała przynajmniej przedstawić wspólnie pojętechrześcijaństwo — „chrześcijaństwo po prostu". Tym samym przyczyni się może ona douciszenia poglądu, że jeśli pominiemy punkty sporne obecne w chrze-

* Prostoduszna postać z powieści Laurence'a Sterne'a pt. The Life and Opinions of Tristram Slmmly,Gentleman (1760) (przyp. tlum.).** Powstały w polowie XVI w. Modlitewnik powszechny (ang. The Book of Common Prayer) jest oficjalnąksięgą liturgiczną Kościoła anglikańskiego (przyp. tlum.).

11

ścijaństwie, pozostanie nam jedynie jakiś blady i mglisty Najwyższy Wspólny Dzielnik.Przeciwnie, ten wspólny czynnik okazuje się nie tylko czymś pozytywnym, ale iwyrazistym, od wierzeń niechrześcijańskich dzieli go zaś przepaść nieporównywalniewiększa niż wewnętrzne podziały w obrębie chrześcijaństwa. Nawet jeśli nie przy-czyniłem się bezpośrednio do dzieła pojednania chrześcijańskiego, pokazałem byćmoże, dlaczego powinniśmy się pojednać. Muszę powiedzieć, że tylko w niewielkimstopniu odczułem odium theologicum* ze strony zdeklarowanych chrześcijannależących do innych Kościołów niż mój własny. Wrogość spotykała mnie głównie zestrony osób pozostających na obrzeżach Kościoła anglikańskiego, które właściwie niepoczuwają się do posłuszeństwa wobec żadnego z Kościołów. Jest to dla mnie rzeczosobliwie pocieszająca. Wzajemna duchowa (jeśli nie doktrynalna) bliskość Kościołówchrześcijańskich okazuje się bowiem najsilniejsza w samym centrum każdego z nich,tam gdzie zamieszkują jego najwierniejsze dzieci. To zaś sugeruje, że w centrumkażdego z Kościołów znajduje się coś, czy raczej Ktoś, kto — pomimo wszelkich roz-bieżności zdań, różnic temperamentów i pamięci o wzajemnych prześladowaniach —przemawia tym samym głosem.

Tyle wystarczy na temat mojego milczenia w kwestiach doktrynalnych. W księdze III,która mówi o moralności, również pominąłem pewne rzeczy milczeniem, choć z innegopowodu. Od czasów mojej służby w piechocie w latach pierwszej wojny światowejodczuwam wielką niechęć do ludzi, którzy — bezpieczni i otoczeni wygodami —wygłaszają odezwy do żołnierzy na froncie. Dlatego niechętnie wypowiadam się natemat pokus, na które sam nie bywam wystawiony. Myślę, że nikt nie bywa kuszony dokażdego grzechu bez wyjątku. Tak się akurat składa, że impuls, który skłania ludzi dohazar-* Odium theologicum — w średniowiecznej łacinie określenie nienawiści wobec przeciwnikówdoktrynalnych (przyp. tłum.).

12

du, w mojej psychice jest nieobecny — i niewątpliwie płacę za to brakiem jakiegośdobrego impulsu, którego nadmiarem czy też wykrzywieniem jest skłonność do ha-zardu. Dlatego nie czuję się uprawniony, by udzielać rad, jaki hazard jest dopuszczalny,a jaki nie. Nie pisałem też o regulacji urodzin. Nie jestem kobietą ani nawet człowiekiemżonatym, ani też księdzem. Uznałem więc, że nie przystoi mi zdecydowanie wypowiadać

Page 5: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

się na temat bólu, niebezpieczeństw i wydatków, które mi osobiście nie grożą,szczególnie że nie pełnię obowiązków pasterskich, które nakazywałyby mi takąpostawę.

Znacznie poważniejsze zastrzeżenie może dotyczyć— i rzeczywiście nieraz dotyczyło — określania mianem „chrześcijanina" kogoś, ktowyznaje wspólne doktryny chrześcijaństwa. Ludzie pytali: „Kim pan jest, by decydowaćo tym, kto jest, a kto nie jest chrześcijaninem?" Albo: „Czyż niejeden człowiek, który niepotrafi uwierzyć w te doktryny, w rzeczywistości nie jest daleko bardziejchrześcijaninem — kimś znacznie bliższym duchowi Chrystusa — niż wielu z tych,którzy je wyznają?" W pewnym sensie w zastrzeżeniu tym przejawia się wielkasłuszność, wielka życzliwość, wielkie uduchowienie, wielka wrażliwość. Posiada onokażdą zaletę z wyjątkiem— użyteczności. Jeśli chcemy uniknąć katastrofy, po prostu nie wolno nam używaćjęzyka tak, jak chcieliby tego ludzie zgłaszający podobne zastrzeżenia. Spróbuję to wy-jaśnić na przykładzie historii innego, znacznie mniej istotnego słowa.

W języku angielskim słowo „dżentelmen" początkowo oznaczało kogoś konkretnego— posiadacza szlacheckiego herbu i posiadłości ziemskiej. Jeśli kogoś nazwało się„dżentelmenem", nie obdarzało się go komplementem, a jedynie stwierdzało fakt. Nieistniała sprzeczność w stwierdzeniu, że Jan jest kłamcą i dżentelmenem — tak samo jakdzisiaj nie istnieje sprzeczność w stwierdzeniu, że Jakub jest durniem i magistrem.Wtedy zjawili się ludzie, którzy stwierdzili — jakże słusznie i życzliwie, w sposóbznamionujący uduchowienie i wrażliwość —

13

„No, ale czyż o tym, że ktoś jest dżentelmenem, nie powinno decydować jegopostępowanie, a nie herb lub posiadłość ziemska? Przecież prawdziwy dżentelmen toraczej ktoś, kto zachowuje się, jak na dżentelmena przystało. Dlatego w tym sensieEdward jest większym dżentelmenem od Jana". Mieli dobre intencje. Honorowe uspo-sobienie, grzeczność czy odwaga są oczywiście czymś znacznie lepszym od szlacheckichherbów. Nie są jednak tym samym. Co gorsza, nie ma też co do nich powszechnegoporozumienia. Miano „dżentelmena" w takim nowym, wyrafinowanym sensie staje się wrzeczywistości nie tyle informacją na czyjś temat, ile pochwałą, stwierdzenie zaś, że ktośnie jest „dżentelmenem" — obelgą. Kiedy słowo przestaje pełnić funkcję opisową, a stajesię jedynie pochwałą, przestaje nam ono mówić cokolwiek o własnym przedmiocie —mówi najwyżej o nastawieniu mówiącego do tego przedmiotu. „Dobry" obiad to nicwięcej niż obiad, który odpowiada mówiącemu. Słowo „dżentelmen", odkąd zostałouduchowione i tym samym wyszło poza ramy dawnego, pospolitego sensu, oznaczaniewiele więcej niż człowieka, który odpowiada mówiącemu. Dlatego słowo„dżentelmen" stało się obecnie bezużyteczne. Już przedtem mieliśmy do dyspozycjiwiele innych pozytywnych słów, więc nie było nam ono potrzebne do wyrażeniapochwały — z drugiej strony, jeśli ktoś chciałby go dziś użyć w dawnym znaczeniu (naprzykład w opracowaniu historycznym), nie może się obejść bez wyjaśnień. Dla jegobowiem celów słowo to uległo deformacji.

Otóż jeśli pozwolimy ludziom na uduchowianie i wyrafinowanie, czy też, jak oni tonazywają, „pogłębianie" sensu słowa „chrześcijanin", i ono wkrótce stanie się bez-użyteczne. Przede wszystkim, sami chrześcijanie nie będą go mogli używać wodniesieniu do nikogo. Nie naszą jest rzeczą decydować, kto jest — w najgłębszym

Page 6: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

sensie — bliski czy też daleki duchowi Chrystusa. Nie umiemy zaglądać w ludzkie serca.Nie potrafimy osądzać i wręcz nie wolno nam tego robić. Nazwać kogoś chrześcijaninem

14

w takim wyrafinowanym sensie (czy też odmówić mu tego miana) byłoby haniebnąarogancją. A wszak nie przyda się zbytnio słowo, którego w ogóle nie da się używać. Codo ludzi niewierzących, ci z pewnością będą go spokojnie używać w jegowyrafinowanym sensie. W ich ustach stanie się ono po prostu pochwałą. Nazywając ko-goś „chrześcijaninem", będą mieli na myśli tyle, że jest on dobrym człowiekiem, jednaktakie użycie tego słowa nie przyczyni się do ubogacenia języka, bo w języku mamy jużsłowo „dobry". Tymczasem słowo „chrześcijanin" zostanie zepsute i nie da się jużspożytkować do żadnego autentycznie przydatnego celu.

Dlatego musimy się trzymać jego oryginalnego, oczywistego sensu. Słowo„chrześcijanin" zostało użyte po raz pierwszy w Antiochii (Dz Ap 11, 26) w odniesieniudo „uczniów", to jest ludzi przyjmujących nauczanie apostołów. Bynajmniej nieograniczało się do tych, którzy wynieśli z apostolskiego nauczania tyle, ile powinni. Aniteż nie rozciągano go na tych, którzy na jakąś wyrafinowaną, uduchowioną, wewnętrznąmodłę byli znacznie „bliżsi duchowi Chrystusa" niż co pośledniejsi uczniowie apostołów.Nie jest to kwestia teologii czy moralności, ale korzystania ze słów w sposób zrozumiałydla każdego. Jeśli ktoś, kto przyjmuje naukę chrześcijańską, żyje w sposób jej niegodny,dużo jaśniej będzie go nazwać złym chrześcijaninem niż twierdzić, że chrześcijaninemnie jest.

Liczę, że żaden z Czytelników nie dojdzie do wniosku, że „chrześcijaństwo po prostu"jest tu przedstawiane jako alternatywa dla istniejących wyznań — tak jakby ktoś mógł jewyznawać zamiast doktryny greckokatolickiej czy nauk kongregacjonalistów.„Chrześcijaństwo po prostu" przypomina raczej korytarz, z którego szereg drzwiprowadzi do różnych sal. Jeśli zdołam kogoś wprowadzić do tego korytarza, uda mi siędopiąć celu. Jednak kominków, posiłków czy foteli należy szukać w salach, nie nakorytarzu. Korytarz to miejsce oczekiwania, miejsce zaglądania przez różne drzwi, a niezamieszkania. Nawet

15

w najgorszej sali (którakolwiek by nią była) lepiej będzie się mieszkać niż na korytarzu.Wprawdzie niektórym zejdzie w korytarzu dłuższy czas, inni zaś niemal od razu będąmieli pewność, do których drzwi powinni pukać. Nie wiem, skąd bierze się ta różnica,ale jestem przekonany, że Bóg nie każe nikomu czekać, o ile nie uważa, że jest to wdanym przypadku dobre. Kiedy już się znajdziesz w swojej sali, przekonasz się, że długieoczekiwanie przyniosło ci jakieś dobro, którego w przeciwnym razie byś nie otrzymał.Jednak trzeba na to patrzeć jak na oczekiwanie, a nie rozbijanie obozowiska. Trzeba sięstale modlić o światło — i nawet we własnej sali należy zacząć od przestrzegania tychzasad, które obowiązują w całym domu. Przede wszystkim zaś musisz pytać, które drzwisą prawdziwe — a nie wybierać tych, które ci najbardziej odpowiadają kolorem czybudową. Mówiąc prosto, nie należy pytać: „Czy podoba mi się taka forma nabożeń-stwa?", ale „Czy te doktryny są prawdziwe? Czy tu mieszka świętość? Czy w tymkierunku prowadzi mnie sumienie? Czy niechęć, którą odczuwam przed zapukaniem dodrzwi, bierze się z pychy, osobistych niechęci, czy jest jedynie kwestią smaku, a możenie odpowiada mi konkretny odźwierny?"

Page 7: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Kiedy wejdziesz do własnej sali, zachowaj życzliwość dla tych, którzy wybrali innedrzwi albo nadal pozostają w korytarzu. Jeśli dokonali złego wyboru, tym bardziejpotrzebują twojej modlitwy — a jeśli są twoimi wrogami, masz wręcz obowiązek modlićsię za nich. Oto jedna z zasad obowiązujących w całym domu.

17

KSIĘGA ISŁUSZNOŚĆ I NIESŁUSZNOŚĆ,CZYLI WSKAZÓWKA DO POJĘCIA SENSU WSZECHŚWIATA

ROZDZIAŁ 1. Prawo ludzkiej natury

Każdemu zdarzyło się słuchać kłócących się ludzi. Czasem brzmi to zabawnie, czasem poprostu nieprzyjemnie — ale tak czy inaczej sądzę, że słuchając, co ludzie wtedy mówią,możemy się nauczyć pewnej bardzo ważnej rzeczy. Mówią na przykład: „A gdyby tobiektoś zrobił coś podobnego?" — „To moje miejsce, byłem pierwszy" — „Zostaw go wspokoju, co on ci zrobił?" — „Nie pchaj się przed innych" — „Daj mi kawałekpomarańczy, ja ci dałem swojej" — „Przecież obiecałeś". Ludzie wypowiadają podobnezdania codziennie, czy to wykształceni czy prości, dzieci czy dorośli.

W takich uwagach interesuje mnie fakt, że wypowiadająca je osoba mówi coś więcejniż to, że akurat nie odpowiada jej czyjeś zachowanie. Odwołuje się do jakiegoś wzorcazachowań i oczekuje, że druga osoba zna go również. I rzadko zdarza się, żeby drugaosoba odparła: „Do diabła z twoimi wzorcami". Prawie zawsze będzie usiłowaławykazać, że w rzeczywistości jej zachowanie nie narusza wzorca, a jeśli tak, to istniejeku temu jakiś wyjątkowy powód. Będzie udawała, że w danym przypadku miejsce nieprzysługuje osobie, która zajęła je pierwsza, albo że pomarańczę dostała w zupełnieinnych okolicznościach, albo że z jakiegoś powodu nie musi już dotrzymać obietnicy. Totak, jakby obie strony były świadome istnienia pewnego prawa — a może zasady uczci-wego postępowania, przyzwoitości, moralności, czy jak to jeszcze zechcemy określić —co do której w pełni się zgadzają. I tak właśnie jest. W przeciwnym razie osoby temogłyby oczywiście walczyć ze sobą, podobnie jak zwierzęta, ale nie mogłyby kłócić sięw ludzkim znaczeniu

19

tego słowa. Kłótnia to próba wykazania, że druga osoba jest w błędzie. Nie miałaby onasensu, gdyby pomiędzy dwoma osobami nie istniało pewnego rodzaju porozumienie —co jest słuszne, a co nie. Równie bez sensu byłoby stwierdzenie, że piłkarz faulował,gdyby nie istniało żadne porozumienie na temat przepisów w piłce nożnej.

Owo prawo, czy też zasadę słuszności i niesłuszności, nazywano niegdyś prawemnatury. Obecnie mówiąc o „prawach natury", myślimy na ogół o takich rzeczach jakgrawitacja, dziedziczność czy prawidłowości rządzące procesami chemicznymi. Jednaknazywając zasadę słuszności i niesłuszności prawem natury, dawni myśliciele w gruncierzeczy wskazywali na prawo natury l u d z k i e j . Chodziło o to, że podobnie jak ciałamimaterialnymi rządzi prawo ciążenia, a organizmami żywymi prawa biologii, tak istotazwana człowiekiem posiada własne prawo — z tą zasadniczą różnicą, że ciało nie

Page 8: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wybiera, czy chce się stosować do prawa ciążenia, człowiek zaś może zdecydować, czyma przestrzegać prawa ludzkiej natury, czy też nie.

Można to ująć inaczej. W każdej chwili każdy człowiek poddany jest różnym prawom,ale tylko jedno z nich może zlekceważyć. Jako ciało materialne poddany jest ciążeniu inie może go zlekceważyć — gdyby go puścić w powietrzu, miałby taki sam wybór wkwestii spadania jak pierwszy lepszy kamień. Ponieważ jest organizmem, działają naniego różne prawa biologiczne, których nie może pogwałcić, tak samo jak nie pogwałciich zwierzę. Nie może zatem zlekceważyć tych praw, które stosują się do niego na równiz innymi ciałami w przyrodzie; jednak to, które jest szczególne dla jego ludzkiej natury,którego nie dzieli ze zwierzętami, roślinami czy przedmiotami nieożywionymi — toprawo może zlekceważyć, jeśli tylko zechce.

Prawo to nazwano prawem natury, bo sądzono, że jest znane każdemu z natury i nietrzeba go nauczać. Nie chodziło oczywiście o to, że nie znalazłby się gdzieś jeden czy

20

drugi człowiek, który by go nie znał, tak samo jak spotyka się czasem daltonistów alboosoby niemuzykalne. Jednak patrząc na ludzkość w ogólności, uważano, że ludzka ideaprzyzwoitego postępowania jest oczywista dla każdego. Moim zdaniem trafnie. Wprzeciwnym- razie wszystko to, co mówiliśmy o wojnie, nie miałoby sensu. Jaki był sensw twierdzeniu, że wróg postępuje niesłusznie, jeśli słuszność nie istnieje naprawdę, anaziści nie wyczuwali jej w głębi serca i nie powinni się do niej stosować? Gdyby niemieli pojęcia, o co nam chodzi ze słusznością, być może tak samo musielibyśmy z nimiwalczyć, ale równie dobrze moglibyśmy ich winić za wojnę, jak za kolor włosów.

Zdaję sobie sprawę, że według niektórych idea prawa natury czy też przyzwoitegozachowania, które byłoby znane wszystkim ludziom, jest nieuprawniona, ponieważróżne cywilizacje i epoki posiadały zupełnie różne moralności.

Tak jednak nie jest. Ich moralności różniły się, jednak nigdy w stopniu całkowitym.Gdyby ktokolwiek zadał sobie trud porównania nauk moralnych — powiedzmy —starożytnych Egipcjan, Babilończyków, Hindusów, Chińczyków, Greków i Rzymian, taknaprawdę uderzyłoby go ich podobieństwo do siebie nawzajem i do naszej własnejmoralności. Zgromadziłem na to pewne dowody w załączniku do innej książki, TheAbolition of Man; jednak na potrzeby niniejszej książki wystarczy, że poproszęCzytelnika o wyobrażenie sobie takiej całkowicie różnej moralności. Wyobraź sobie kraj,w którym podziwem otacza się dezerterów z pola bitwy, albo taki, gdzie ktoś szczyciłbysię zdradzeniem osób, które okazały mu dobroć. Równie dobrze można wyobrażać sobiekraj, w którym dwa i dwa to pięć. Ludzie różnili się co do tego, komu należy świadczyćdobro własnym kosztem — czy tylko własnej rodzinie, czy rodakom, czy może każdemu.Ale zawsze zgadzali się, że nie należy stawiać samego siebie na pierwszym miejscu.Nigdy nie podziwiano samolubstwa. Różniono się co do tego, czy należy mieć jedną

21

żonę, czy cztery. Ale zawsze zgadzano się, że nie można po prostu mieć każdej kobiety,którą się zechce.

Jednak najbardziej godne uwagi jest coś innego. Otóż zawsze gdy już znajdzie się ktoś,kto by twierdził, że nie wierzy w różnicę pomiędzy słusznością a niesłusznością, zachwilę sam się wycofa ze swoich słów. Może się zdarzyć, że nie dotrzyma danej ciobietnicy, ale spróbuj tylko złamać obietnicę złożoną jemu, a nie zdążysz się nawet

Page 9: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

obejrzeć, kiedy zacznie narzekać, że to nie fair. Dany kraj może utrzymywać, że traktatynie są wiążące — jednak za chwilę sam sobie przeczy, twierdząc, że ten konkretnytraktat, który akurat chce złamać, jest niesłuszny. Wszelako jeśli traktaty nie są wiążącei nie istnieje różnica pomiędzy tym, co słuszne i tym, co niesłuszne — jaka może byćróżnica pomiędzy słusznym i niesłusznym traktatem? Czy taki kraj nie przyznaje się, żewbrew własnym słowom zna prawo natury nie gorzej od innych?

Wydaje się zatem, że przyjdzie nam uwierzyć w realne istnienie słuszności iniesłuszności. Można się co do nich mylić, tak jak można się pomylić w dodawaniu —jednak różnica pomiędzy nimi to nie kwestia smaku czy własnego zdania, podobnie jaknie jest nią tabliczka mnożenia. Skoro doszliśmy do porozumienia, przejdę do następnejmyśli, która brzmi następująco: nikt z nas nie przestrzega do końca prawa natury. Jeśliwśród czytelników są wyjątki od tej reguły, niech przyjmą moje przeprosiny. Najlepiejbędzie, jeśli przeczytają jakąś inną książkę, bo nie dotyczy ich nic z tego, co mam dopowiedzenia.

Wróćmy więc do zwykłych ludzi, którzy z nami pozostali: liczę, że nie zrozumieciemnie błędnie. Nie wygłaszam kazań i Bóg wie, że nie staram się udawać lepszego odinnych. Próbuję tylko zwrócić uwagę na pewien fakt. Mianowicie że w bieżącym roku, wbieżącym miesiącu, a może — co bardziej prawdopodobne — dzisiaj zdarzyło się namsamym postępować nie tak, jak byśmy tego oczekiwali ze strony innych. Możemy miećnajróżniejsze wymówki. Postąpiłeś niesprawiedliwie wobec

22

dzieci, ale akurat byłeś bardzo zmęczony. Tamten śliski interes — ten, o którym jużprawie zapomniałeś — nadarzył się akurat w chwili, kiedy było bardzo krucho zpieniędzmi. A jeśli chodzi o to, co obiecałeś temu-a-temu (i czego nigdy nie zrobiłeś) —cóż, gdybyś wiedział z góry, jak strasznie będziesz załatany, nigdy byś tego nieobiecywał. Co do twojego zachowania wobec żony (męża) czy siostry (brata), gdybymtylko wiedział, jacy potrafią być irytujący, to wcale bym ci się nie dziwił— a zresztą kimże ja u licha jestem? Jestem dokładnie taki sam. To znaczy: nie udaje misię zbytnio przestrzegać prawa natury, a gdy tylko ktoś mi to wytknie, w mojej głowiepowstaje sążnisty szereg wymówek. Nie chodzi teraz o to, czy te wymówki są słuszne.Chodzi o to, że są one kolejnym dowodem naszej głębokiej wiary w prawo natury — czynam się to podoba, czy nie. Skoro nie wierzymy w przyzwoitość, dlaczego tak starannieszukamy wymówek dla naszego nieprzyzwoitego zachowania? Bo w rzeczywistościwierzymy w przyzwoitość tak bardzo— czujemy tak silny nacisk owego prawa — iż nie umiemy stawić czoła faktowi, że jełamiemy, więc staramy się zrzucić z siebie odpowiedzialność. Zauważycie bowiem zpewnością, że podobnych wyjaśnień poszukujemy tylko dla złego zachowania. Na karbzmęczenia, zmartwienia czy głodu składamy tylko nasze złe nastroje— dobre zawdzięczamy sobie samym.

Chciałem zatem przedstawić te dwie myśli. Po pierwsze, że ludzie na całej ziemicechują się owym interesującym przekonaniem, iż powinni się zachowywać w określonysposób — przekonaniem, którego nie potrafią się wyzbyć. Po drugie, że w rzeczywistościtak się nie zachowują. Znają prawo natury — łamią je. Te dwa fakty są fundamentalne,jeśli chcemy spojrzeć jasno na nas samych i wszechświat, w którym żyjemy.

23

Page 10: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

ROZDZIAŁ 2. Kilka zastrzeżeń

Skoro są to aż tak fundamentalne fakty, może najlepiej będzie zatrzymać się jeszcze nachwilę i je ugruntować, zanim przejdę dalej. Niektóre z nadesłanych do mnie listówpokazują, że wielu ludziom z trudem przychodzi zrozumienie, czym właściwie jest owoprawo ludzkiej natury, to prawo moralne czy też zasada przyzwoitego postępowania.Na przykład pytano mnie w listach: „Czy to, co Pan nazywa prawem moralnym, nie jestpo prostu instynktem stadnym, który rozwinęliśmy w sobie tak samo jak inneinstynkty?" Cóż, nie przeczę, że możemy posiadać instynkt stadny: nie mam go jednak namyśli, mówiąc o prawie moralnym. Wiemy wszyscy, jakie to uczucie, kiedy kieruje namiinstynkt — miłość macierzyńska, instynkt seksualny czy instynkt łaknienia. Oznacza to,że czujemy silne pragnienie lub pożądanie, aby zachować się w określony sposób. Irzeczywiście, nieraz odczuwamy takie właśnie pragnienie, aby komuś pomóc:niewątpliwie pragnienie to wynika z instynktu stadnego. Jednak czuć pragnienieniesienia pomocy to coś zupełnie innego niż czuć, że należałoby pomóc — czy się tegochce, czy nie. Załóżmy, że słyszysz wołanie o pomoc osoby będącej wniebezpieczeństwie. Prawdopodobnie odczujesz wtedy dwa pragnienia — jedno będziepragnieniem udzielenia pomocy (wynikającym z naszego instynktu stadnego), drugiepragnieniem uniknięcia niebezpieczeństwa (wynikającym z instynktu samozacho-wawczego). Obok tych dwóch impulsów znajdziesz jednak w sobie również cośtrzeciego, co mówi, żeby pójść za impulsem niesienia pomocy, natomiast impuls ucieczki

24

stłumić. To coś, co rozsądza pomiędzy dwoma instynktami i decyduje, który z nich jestpożądany, nie może samo być jednym z nich. Równie dobrze można twierdzić, że nuty,które w danej chwili każą naciskać ten a nie inny klawisz fortepianu, same są jednym zklawiszy. Prawo moralne podaje melodię, którą mamy grać — nasze instynkty to jedynieklawisze fortepianu.

O tym, że prawo moralne nie jest tylko jednym z obecnych w nas instynktów, możnasię przekonać w jeszcze inny sposób. Otóż jeśli walczą ze sobą dwa instynkty, a wumyśle nie ma nic oprócz nich, wówczas oczywiście zwycięży instynkt silniejszy. Jednakw tych chwilach, w których najwyraźniej uświadamiamy sobie prawo moralne, na ogółkaże nam ono stanąć po stronie słabszego impulsu. Prawdopodobnie znacznie silniejpragniemy własnego bezpieczeństwa, niż pomagać tonącemu — mimo to prawomoralne każe udzielić pomocy. Trzeba też przyznać, że często każe nam również staraćsię umocnić w sobie właściwy impuls — a więc nieraz czujemy, że powinniśmy pobudzićnasz instynkt stadny, rozbudzić wyobraźnię, wywołać w sobie współczucie i tak dalej,aby móc zebrać się w sobie i zrobić to, co trzeba. A przecież to nie instynkt każe namumacniać instynkt. Jeśli coś nam mówi: „Twój instynkt stadny drzemie, musisz gorozbudzić", to sam ten głos nie może być instynktem stadnym. To, co każe nam głośniejzagrać jakąś nutę na fortepianie, samo nie może być nutą.

Albo jeszcze inaczej. Gdyby prawo moralne było jednym z naszych instynktów,powinniśmy być w stanie wskazać w sobie jakiś konkretny impuls, który zawsze na-zwalibyśmy „dobrym", który zawsze pozostawałby w zgodzie z zasadą słusznegopostępowania. Jednak nie jesteśmy w stanie. Nie ma w nas ani jednego instynktu,którego prawo moralne nie kazałoby nam w pewnym momencie stłumić, ani takiego,

Page 11: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

którego by od czasu do czasu nie potęgowało. Błędem jest sądzić, że niektóre z naszychimpulsów — powiedzmy miłość macierzyńska czy patriotyzm — są dobre, inne zaś, jakseks czy instynkt walki,

25

są złe. Możemy jedynie stwierdzić, że sytuacje, w których instynkt walki czy pożądanieseksualne powinny zostać powściągnięte, zdarzają się częściej niż takie, w którychpowściągać należy miłość macierzyńską czy patriotyzm. Jednak istnieją sytuacje, wktórych obowiązkiem małżonka jest rozbudzać impuls seksualny, a żołnierza — instynktwalki. Tak samo istnieją sytuacje, gdy matczyna miłość do własnych dzieci bądź czyjaśmiłość do ojczyzny muszą zostać stłumione, aby nie doprowadzić do niesprawiedliwościwobec cudzych dzieci czy cudzej ojczyzny. Ściśle rzecz biorąc, nie istnieją dobre albozłe impulsy. Wróćmy do przykładu fortepianu. Fortepian nie ma dwóch rodzajówklawiszy, „dobrych" i „złych". Każdy klawisz bez wyjątku okazuje się dobry w jednejchwili, a zły w następnej. Prawo moralne to nie jakiś pojedynczy instynkt czy ich grupa— prawo moralne jest tym, co kieruje instynktami, aby stworzyć pewną melodię (którąnazywamy dobrem albo prawym postępowaniem).

Trzeba przy okazji zaznaczyć, że powyższe stwierdzenie ma ogromne konsekwencjepraktyczne. Nic bardziej niebezpiecznego, niż wybrać któryś z owych naturalnychimpulsów, a następnie podążać za nim za wszelką cenę. Każdy impuls — co do jednego— zrobi z nas niezłe licha, jeśli przyjmiemy go za drogowskaz absolutny. Można byuznać, że bezpieczna jest miłość wobec ludzkości w ogóle, ale to błąd. Jeśli sądząc tak,pominiesz sprawiedliwość, skończy się na łamaniu porozumień i fabrykowaniudowodów sądowych „dla dobra ludzkości", aż staniesz się człowiekiem przewrotnym iokrutnym.

Inni pisali do mnie: „Czy to, co Pan nazywa prawem moralnym, nie jest wyłączniekonwencją społeczną, czymś, co nam wkładają do głowy w procesie edukacji?" Moimzdaniem dochodzi tu do nieporozumienia. Osoby, które zadają to pytanie, na ogółmilcząco zakładają, że coś, czego nauczyliśmy się od rodziców i nauczycieli, musi byćjedynie ludzkim wymysłem. Ale tak oczywiście nie jest. Tabliczki mnożenia wszyscynauczyliśmy się w szkole. Nie znałoby jej dziecko, które wyrosłoby samotnie

26

na bezludnej wyspie. Ale chyba nie wynika z tego, że tabliczka mnożenia to po prostuludzka konwencja, którą ludzie wymyślili na własne potrzeby, choć równie dobrzemogliby uczynić ją inną. Zgadzam się w pełni, że zasad przyzwoitego postępowaniauczymy się od rodziców i nauczycieli, od przyjaciół czy z książek — tak jak uczymy sięwszystkiego innego. Jednak pośród rzeczy, których się uczymy, są zwykłe konwencje,dające urządzić się inaczej — uczymy się na przykład jeździć lewą stroną drogi, ale zrównym powodzeniem można by uzgodnić, że jeździmy prawą — inne zaś, jakmatematyka, stanowią prawdy rzeczywiste. Pytanie brzmi: do której kategorii należyprawo ludzkiej natury?

Dwa powody pozwalają stwierdzić, że do tej samej, co matematyka. Pierwszy z nich— jak już pisałem w pierwszym rozdziale — to fakt, że różnice pomiędzy moralnymiideami różnych krajów i epok, choć istnieją, nie są zbyt wielkie (a wręcz są znaczniemniejsze, niż na ogół się sądzi), zaś u podłoża ich wszystkich daje się zauważyć to samoprawo — podczas gdy zwykłe konwencje, jak zasady ruchu drogowego czy rodzaj ubrań

Page 12: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

noszonych przez ludzi, mogą się różnić zupełnie dowolnie. Drugi powód jestnastępujący. Czy myśląc o różnicach pomiędzy moralnością różnych ludów, uznajeszmoralność jakiegoś ludu za lepszą — albo gorszą — od innego? Czy wśród zmian wmoralności nastąpiły jakieś zmiany na lepsze? Jeśli nie, to oczywiście nie moglibyśmymówić o żadnym postępie w moralności. Postęp to nie tylko zmiany, ale zmiany nalepsze. Gdyby żaden skład moralnych zasad nie był prawdziwszy ani lepszy od innych,nie miałoby sensu przedkładanie moralności cywilizowanej ponad moralność dzikichludów, czy też moralności chrześcijańskiej ponad nazistowską. Tak naprawdęoczywiście uznajemy wyższość jednych moralności nad innymi. Rzeczywiście sądzimy,że pewni ludzie, którzy usiłowali zmieniać idee moralności w swoich własnych czasach,zasługują na miano reformatorów czy pionierów — i że ludzie ci posiedli głębszezrozumienie moralności niż ich bliźni.

27

No dobrze — w momencie, kiedy uznajesz, że jakiś skład idei moralnych może byćlepszy od innego, w istocie przykładasz obydwa do pewnego standardu — stwierdzasz,że jeden z nich bardziej odpowiada standardowi niż drugi. Jednak standard, którymierzy jakieś dwie rzeczy, nie jest tym samym, co mierzone rzeczy. Tak naprawdę obiemoralności porównujesz do jakiejś moralności autentycznej, przyznając tym samym, żeistnieje prawdziwa słuszność, niezależna od ludzkiego zdania. Przyznajesz zarazem, żeidee jednych ludzi są bliższe owej autentycznej słuszności niż idee drugich. Albo uj-mijmy to tak: jeśli twoje idee moralne mogą być prawdziwsze, a nazistowskieodleglejsze od prawdy, to musi istnieć coś — jakaś rzeczywista moralność — do którejodnosiłaby się prawdziwość obydwu. Twoje wyobrażenie Nowego Jorku może byćprawdziwsze bądź bardziej fałszywe od mojego tylko dlatego, że Nowy Jork to rze-czywiste miejsce, istniejące w zupełnym oderwaniu od twojej czy mojej opinii. Gdybykażdy z nas, mówiąc „Nowy Jork", miał jedynie na myśli „wyimaginowane miasto wmojej głowie", to jak którykolwiek z nas mógłby mieć o nim zdanie trafniejsze? Kwestiasłuszności czy niesłuszności w ogóle by nie powstała. Tak samo gdyby zasadaprzyzwoitego zachowania miała po prostu oznaczać „cokolwiek dany naród uzna zastosowne", nie miałoby sensu twierdzenie, że którykolwiek z narodów postępowałstosowniej od innego — ani że świat może osiągnąć moralny postęp czy wręczprzeciwnie.

Konkluduję zatem, że chociaż różnice zdań na temat przyzwoitego zachowania nierazkażą podejrzewać, iż w rzeczywistości nie istnieje żadne naturalne prawo po-stępowania, to jednak wnioski, które musimy wysnuć na temat istniejących różnic,dowodzą w rzeczywistości czegoś wręcz przeciwnego. Zanim skończę, dodam jeszczejedno słowo. Zetknąłem się z ludźmi, którzy przejaskrawiają te różnice, ponieważ nierozróżniają pomiędzy różnymi moralnościami a różnymi wyobrażeniami na tematfaktów. Na przykład pewien mężczyzna powiedział mi:

28

„Trzysta lat temu zabijano w Anglii czarownice. Czy to nazwałby pan zasadą naturyludzkiej albo słusznego postępowania"? Ale wszak dzisiaj nie skazujemy czarownic naśmierć dlatego, że nie wierzymy w ich istnienie. Gdybyśmy wierzyli — gdybyśmynaprawdę sądzili, że chodzą wśród nas ludzie, którzy zaprzedali się diabłu i używająotrzymanej w zamian nadprzyrodzonej mocy do zabijania bliźnich, mieszania im

Page 13: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

zmysłów czy wywoływania niepogody — chyba zgodzimy się, że jeśli ktokolwiekzasługuje na karę śmierci, to zasłużyliby na nią tak plugawi kolaboranci? Nie występujetu żadna różnica w zasadach moralnych: różnica dotyczy wyłącznie faktów. Owszem,niewiara w czarownice może stanowić wielki postęp w dziedzinie wiedzy — ale nieznajdziemy postępu moralnego w fakcie, że nie skazujemy ich na śmierć, skoro wiemy,że nie istnieją. Nie nazwiemy nikogo ludzkim i wrażliwym dlatego, że nie zastawiapułapek na myszy, jeżeli sądzi, że w jego domu myszy nie ma.

29

ROZDZIAŁ 3. Realność prawa

Wracam teraz do zdania wypowiedzianego pod koniec pierwszego rozdziału, żeludzkość posiada dwie dziwne cechy. Po pierwsze, jest uporczywie przekonana o istnie-niu pewnego rodzaju zachowania, które praktykować należy, a które można by nazwaćfair play, przyzwoitością, moralnością, czy też prawem natury. Po drugie, nie czyni tak.Niektórzy mogą się zastanawiać, co widzę w tym dziwnego. Może wydaje ci się to rzecząz gruntu naturalną. Możesz zwłaszcza uznać, że zbyt surowo obchodzę się z ludzkością.Przecież koniec końców — mógłbyś stwierdzić — to, co nazywam łamaniem prawadobra i zła (czy też słuszności i niesłuszności, albo prawa natury), oznacza tylko tyle, żeludzie nie są doskonali. A dlaczego, przebóg, miałbym tego od nich wymagać? Byłaby todobra odpowiedź, gdyby chodziło mi o dokładne ustalenie stopnia winy, która na nasciąży za to, że nie zachowujemy się tak, jak byśmy się tego spodziewali po innych. Ale mizupełnie o to nie chodzi. W tej chwili w ogóle nie obchodzi mnie wina — usiłuję poznaćprawdę. A z tego punktu widzenia sama idea niedoskonałości — niebycia tym, czym siębyć powinno — niesie ze sobą pewne konsekwencje.

Jeśli weźmiemy coś w rodzaju drzewa czy kamienia, to rzecz taka będzie tym, czymjest i bez sensu byłoby twierdzić, że powinna być inna. Oczywiście można powiedzieć, żekamień ma „zły kształt", kiedy chcemy go wykorzystać do ogródka skalnego, albo żedrzewo jest złe, bo daje mniej cienia, niż się spodziewaliśmy. Ale chcemy przez tojedynie stwierdzić, że dane drzewo czy kamień są akurat nieprzydatne do naszychcelów. Tylko w żartach można je za to winić. Tak naprawdę wiemy, że

30

w takiej glebie i przy takiej pogodzie drzewo nie mogło być inne. To, co z własnegopunktu widzenia nazywamy „złym drzewem", w rzeczywistości przestrzega prawwłasnej natury nie gorzej od drzewa „dobrego".

Zauważasz już, co z tego wynika? Wynika z tego, że to, co zwykle nazywamy prawaminatury — na przykład wpływ pogody na rosnące drzewo — może nie być p r a w e m wścisłym sensie, a tylko w przenośni. Jeśli mówimy, że spadające kamienie zawszeprzestrzegają prawa ciążenia, to czy „prawo ciążenia" nie oznacza tu jedynie „tego, cozawsze się dzieje z kamieniami"? Nie chcemy przecież powiedzieć, że puszczony kamieńnagle uświadamia sobie, iż ma spadać na ziemię. Chcemy powiedzieć tylko tyle, żekamień rzeczywiście spada. Innymi słowy, nie można być pewnym, czy istnieje coś pozafaktami samymi w sobie — czy istnieje jakieś prawo mówiące, co ma się stać (różne odsamych wydarzeń). Być może w odniesieniu do kamieni i drzew prawa natury oznaczająjedynie „to, co rzeczywiście czyni Natura". Jednak jeśli wrócimy do prawa ludzkiej

Page 14: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

natury — prawa przyzwoitego zachowania — sprawa ma się inaczej. To prawobynajmniej nie oznacza „tego, co rzeczywiście czynią istoty ludzkie" — jak już mówiłem,wielu ludzi nie przestrzega go w ogóle, a żaden człowiek nie przestrzega go w pełni.Prawo ciążenia powie ci, co d z i e j e s i ę z kamieniami puszczonymi w powietrzu,natomiast prawo ludzkiej natury określa, co ludzie p o w i n n i robić, a czego zarazemnie robią. Inaczej mówiąc, w odniesieniu do ludzi poza konkretnymi faktami pojawia sięcoś jeszcze. Masz fakty (rzeczywiste zachowanie ludzi) i masz to coś jeszcze (jak powinnisię zachowywać). Być może w całym pozostałym wszechświecie nie ma nic pozakonkretnymi faktami. Elektrony i cząsteczki zachowują się w pewien sposób, wynikają ztego pewne skutki i to wszystko*. Lu* Choć jak się przekonamy później, nie sądzę, aby to byłowszystko. Chcę tylko powiedzieć, że tak to wygląda w świetle dotychczasowego rozumowania.

31

dzie też zachowują się w pewien sposób, ale to wcale nie wszystko — bo nieustanniemamy świadomość, że powinni się zachowywać inaczej.

Jest to rzecz tak osobliwa, że chciałoby się ją zbyć jakimś łatwym wytłumaczeniem.Na przykład można rozumować następująco: kiedy mówimy o człowieku, że niepowinien postępować tak, jak postępuje, to zachowujemy się, jakbyśmy twierdzili, żekamień ma zły kształt — czyli to, co on robi, akurat okazuje się dla nas niedogodne. Aleto zwyczajna nieprawda. Ktoś, kto zajął najlepsze miejsce w przedziale, bo wsiadłpierwszy, stanowi taką samą niedogodność jak ten, kto wcisnął się na nie za moimiplecami i w dodatku zdjął z niego moją torbę. Jednak obwiniam tego drugiego, apierwszego nie. Nie jestem zły (no, może przez chwilę, zanim się nie opamiętam) na ko-goś, kto przypadkiem podstawił mi nogę — jestem zły na kogoś, kto próbuje mipodstawić nogę, nawet jeśli mu się nie uda. A przecież pierwszy zrobił mi krzywdę, adrugi nie. Czasami zachowanie, które nazywam złym, nie jest dla mnie niedogodne —wręcz przeciwnie. Na wojnie każda ze stron może uważać zdrajcę w szeregach wroga zaosobę bardzo użyteczną. Ale choć korzysta z jej usług i płaci jej, to przecież i tak uważają za kanalię. Nie da się zatem stwierdzić, że to, co nazywamy u innych zachowaniemprzyzwoitym, jest po prostu zachowaniem dla nas dogodnym. Zaś co do naszegowłasnego przyzwoitego zachowania, to chyba jest rzeczą zupełnie oczywistą, że nieoznacza ono takiego zachowania, które popłaca. Już raczej oznacza sytuację, gdyzadowalasz się pięćdziesięcioma funtami zamiast stu, sumiennie odrabiasz lekcje,zamiast pójść na skróty i ściągnąć zadanie, zostawiasz dziewczynę w spokoju, chociażmasz na nią chrapkę, pozostajesz w niebezpieczeństwie, mimo że mógłbyś pójść wbezpieczniejsze miejsce, dotrzymujesz niewygodnych obietnic albo mówisz prawdę,choćbyś miał przy tym wyjść na durnia.

Zdaniem niektórych przyzwoite prowadzenie się, choć nie oznacza tego, copopłacałoby każdemu z osobna

32

w danej chwili, popłaca jednak ludzkości jako takiej — a zatem nie ma tu żadnej zagadki.W końcu ludzie mają odrobinę oleju w głowie: rozumieją, że prawdziwe bezpieczeństwoczy szczęście można osiągnąć wyłącznie w takim społeczeństwie, gdzie każdy gra fair idlatego starają się zachowywać przyzwoicie. Cóż, to oczywiście święta prawda, żepoczucie bezpieczeństwa i szczęście mogą istnieć tylko wtedy, kiedy jednostki, klasy

Page 15: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

społeczne i narody traktują się nawzajem przyzwoicie i uczciwie. Jest to jedna znajważniejszych prawd na świecie. Jednak jeśli ją potraktować jako wyjaśnienie naszychodczuć na temat słuszności i niesłuszności czy też dobra i zła, prawda ta nie trafia wsedno. Skoro pytamy: „Dlaczego mam być niesamolubny?", a ty odpowiadasz: „Bo to jestdobre dla społeczeństwa", możemy zapytać: „A dlaczego miałoby mnie obchodzić dobrospołeczeństwa, jeśli coś nie popłaca m i osobiście?" Wówczas musisz stwierdzić: „Bo niemożna być samolubnym" — czyli wracamy do punktu wyjścia. Mówisz prawdę, ale nieposuwasz nas ani o krok dalej. Jeśli nas ktoś zapyta, po co się gra w piłkę, nie ma coodpowiadać, że po to, „aby strzelać bramki", bo strzelanie bramek to część samej gry, anie powód, który za nią stoi. To tak, jakby stwierdzić, że piłka nożna jest piłką nożną —co jest stwierdzeniem prawdziwym, ale niewartym wypowiadania. I podobnie kiedyktoś pyta, po co mamy się zachowywać przyzwoicie, nie ma potrzeby odpowiadać „żebyodniosło z tego korzyść społeczeństwo", bo działanie na korzyść społeczeństwa, innymisłowy bycie niesamolubnym (w końcu „społeczeństwo" to tyle, co „inni ludzie"), to jednaz rzeczy, na których opiera się przyzwoite zachowanie. Stwierdzamy więc tym samym,że przyzwoite zachowanie to przyzwoite zachowanie. Powiedzielibyśmy dokładnie tylesamo, gdybyśmy od początku pozostali przy stwierdzeniu, że „ludzie powinni byćniesamolubni".

I przy tym właśnie stwierdzeniu chcę pozostać. Ludzie powinni być niesamolubni,powinni być fair. Nie że ludzie są niesamolubni albo że niesamolubni być lubią,

33

ale że powinni. Prawo moralne czy też prawo ludzkiej natury nie jest po prostu faktemdotyczącym ludzkiego zachowania w takim samym sensie, w jakim prawo ciążenia jest(czy być może jest) po prostu faktem dotyczącym zachowania ciężkich przedmiotów. Zdrugiej strony, nie jest ono również zwykłym wymysłem, bo nie umiemy się go pozbyć,a gdyby nam się to udało, większość naszych stwierdzeń i przekonań na temat ludzistraciłaby wszelki sens. Prawo moralne nie określa też zachowań, których moglibyśmyod ludzi oczekiwać ze względu na naszą wygodę, ponieważ zachowanie, które określamyjako złe czy nieuczciwe, to nie do końca to samo, co zachowanie dla nas niedogodne — anawet bywa na odwrót. Oznacza to, że owa zasada słuszności i niesłuszności, dobra izła, czy też prawo ludzkiej natury, jakkolwiek to nazwiemy, musi być w jakimś sensierealna — musi być czymś istniejącym naprawdę, a nie naszym wymysłem. A jednak niejest to fakt w zwykłym sensie, tak jak jest faktem nasze konkretne zachowanie. Powolistaje się jasne, że trzeba będzie uznać istnienie więcej niż jednego rodzajurzeczywistości — że w tym konkretnym przypadku jest coś, co wykracza poza zwykłefakty ludzkiego zachowania, a zarazem jest jak najbardziej realne — jakieś rzeczywisteprawo, niestworzone przez nas, a jednak przez nas odczuwane.

34

ROZDZIAŁ 4. To, co leży u podstaw prawa

Podsumujmy to, do czego już doszliśmy. W przypadku kamieni, drzew czy podobnychrzeczy to, co nazywamy prawami natury, jest być może wyłącznie kwestią sfor-mułowania. Kiedy mówimy, że naturą rządzą pewne prawa, być może znaczy to tylkotyle, że natura zachowuje się w pewien konkretny sposób. Tak zwane prawa mogą nie

Page 16: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

posiadać rzeczywistego istnienia — może nie istnieje nic poza konkretnymi,obserwowanymi przez nas faktami. Jednak w odniesieniu do człowieka widzimy, że jestinaczej. Prawo ludzkiej natury czy też dobra i zła musi być czymś istniejącym niezależnieod konkretnych ludzkich uczynków. W tym przypadku obok konkretnych faktów mamycoś jeszcze: prawdziwe prawo, którego nie wymyśliliśmy i zarazem wiemy, że mamy goprzestrzegać.

Chciałbym się teraz zastanowić, co to nam mówi o wszechświecie, w którym żyjemy.Odkąd tylko ludzie posiedli zdolność myślenia, zastanawiamy się, czym naprawdę jestwszechświat i jak powstał. I — w dużym uproszczeniu — zaznaczyły się w tej kwestiidwa poglądy. Po pierwsze, istnieje tak zwany pogląd materialistyczny. Jego zwolennicyuważają, że materia i przestrzeń istnieją przypadkiem i od zawsze — z zupełnienieznanych przyczyn; oraz że materia, zachowując się w ustalony sposób, czystymtrafem — jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności — wytworzyła istoty podobne donas, czyli rozumne. Za sprawą szansy jednej na tysiąc coś tam uderzyło w nasze słońce,przez co powstały planety; za sprawą innego, równie mało prawdopodobnegoprzypadku, na jednej z planet znalazły się od-

35

powiednie „chemikalia" oraz odpowiednia temperatura i w ten sposób materia na owejplanecie została ożywiona — a następnie cały szereg przypadków sprawił, że z żywychistot rozwinęły się stworzenia podobne do nas. Drugi pogląd to pogląd religijny*.Według niego to, co leży u podstaw wszechświata, ze wszystkich znanych nam rzeczynajbardziej przypomina umysł. To znaczy — posiada świadomość, ma swoje cele iprzedkłada jedne rzeczy nad inne. Według tego poglądu owo „coś" stworzyłowszechświat, częściowo dla nieznanych nam celów, ale przynajmniej częściowo po to,żeby stworzyć istoty podobne do samego siebie — mówię tu o podobieństwiepolegającym na posiadaniu umysłu. Nie chciałbym, żeby sądzono, że któryś z tychpoglądów był wyznawany dawno temu, a drugi stopniowo go wyparł. Wszędzie tam,gdzie istnieli myślący ludzie, zawsze obecne były obydwa poglądy. Należy też zauważyćcoś jeszcze. Nie da się rozstrzygnąć, który z poglądów jest słuszny, korzystając z nauki wzwykłym sensie tego słowa. Nauka opiera się na eksperymencie. Obserwuje zachowaniesię zjawisk. Niezależnie od tego, jak może się wydawać skomplikowane, na dłuższą metękażde naukowe stwierdzenie w istocie oznacza mniej więcej tyle, co „Piętnastegostycznia o 2.30 rano wycelowałem teleskop w taką to a taką stronę nieba i zobaczyłemto i to", czy też „Wsadziłem trochę tego czegoś do garnka, podgrzałem do takiej a takiejtemperatury i w efekcie stało się to czy tamto". Proszę nie sądzić, że wypowiadam sięprzeciwko nauce: mówię tylko, czym ona się zajmuje. Przypuszczam, że im więcej ktośma do czynienia z nauką, tym łatwiej się ze mną zgodzi, że tak właśnie ona działa — i todziała w sposób wielce użyteczny i niezbędny. Ale pytanie, dlaczego cokolwiek w ogóleistnieje, albo czy istnieje coś poza rzeczami obserwowanymi przez naukę — coś innegorodzaju — nie jest pytaniem naukowym. Jeśli istnieje coś „poza", „coś u podstaw", to albopozostanie

* Patrz uwaga na końcu rozdziału.

36

Page 17: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

zupełnie nieznane ludziom, albo będzie musiało dać się poznać w jakiś inny sposób.Stwierdzenie, że coś podobnego istnieje, tak samo jak stwierdzenie, że coś podobnegonie istnieje, pozostaje poza możliwościami nauki, prawdziwi zaś naukowcy zazwyczajunikają obydwu. Wypowiadają je najczęściej dziennikarze i popularni po-wieściopisarze, którzy jedynie liznęli to i owo z podręczników. W końcu jest to kwestiazdrowego rozsądku. Wyobraźmy sobie, że w pewnym momencie nauka osiąga pełnię iwie dosłownie wszystko o całym wszechświecie. Czy nie jest jasne, że pytania w rodzaju„Dlaczego istnieje wszechświat?" „Dlaczego trwa taki, jaki jest?" „Czy posiada jakiśsens?" — i tak musiałyby pozostać bez odpowiedzi?

Nasze położenie byłoby więc całkiem beznadziejne, gdyby nie rzecz następująca.Istnieje coś — coś jedynego w całym wszechświecie — o czym wiemy więcej, niżby siędało zaobserwować z zewnątrz. Tym czymś jest człowiek. Ludzi nie tylko obserwujemy,ludźmi j e s t e ś m y . Rzec można, że dzięki temu posiadamy uprzywilejowaneinformacje — jesteśmy dopuszczeni do wiedzy niedostępnej innym. Wiemy, że naludziach ciąży prawo moralne, którego nie stworzyli, o którym nie potrafią — pomimostarań — do końca zapomnieć, i o którym wiedzą, że powinni go przestrzegać. Zwróćmyuwagę: każdy, kto badałby ludzi z zewnątrz (tak jak badamy zjawisko elektrycznościalbo kapustę), nie znając naszego języka i przez to niezdolny do uzyskania od nasprawdziwej wiedzy od środka, a jedynie zdany na zewnętrzne obserwacje naszegozachowania — nigdy nie znalazłby cienia dowodu, że istnieje w nas jakieś prawomoralne. Byłoby to niemożliwe. Przecież jego obserwacje odkrywałyby wyłącznie to, corobimy, a prawo moralne mówi o tym, co robić powinniśmy. Tak samo gdyby istniałocoś poza czy też ponad konkretnymi obserwowanymi faktami w odniesieniu do kamieniczy pogody, wówczas my sami, prowadząc badania z zewnątrz, nie moglibyśmy liczyć najego odkrycie.

37

Oto jak się ma sprawa z naszym pytaniem. Chcemy wiedzieć, czy wszechświat tylkoprzypadkowo jest taki, jaki jest — czy też może u jego podstaw leży jakaś siła, która gotakim właśnie czyni. Ponieważ siła taka, jeśli istnieje, nie należałaby do obserwowalnychfaktów, ale stanowiła rzeczywistość, z której fakty wynikają, zwykła obserwacja faktóww żaden sposób nie mogłaby odsłonić samej siły. Tylko w jednym przypadku możemysię dowiedzieć, że istnieje coś więcej — mianowicie w swoim własnym. I w odniesieniudo siebie istotnie odkrywamy, że tak jest. Albo może ujmijmy to od drugiej strony. Jeślipoza wszechświatem istnieje moc, która nim kieruje, nie mogłaby ona ukazać się namjako jedno ze zjawisk w obrębie wszechświata — tak samo jak architekt, który za-projektował dom, nie może być ścianą, klatką schodową czy kominkiem w owym domu.Możemy tylko oczekiwać, że moc taka objawi się w nas samych jako wpływ czy teżpolecenie, które skłaniałoby nas do określonego zachowania. I to właśnie w sobieodkrywamy. Czy nie powinno to obudzić naszej czujności? W jedynym przypadku, gdziemożemy spodziewać się odpowiedzi, okazuje się ona twierdząca — a kiedy indziej, gdyodpowiedzi nie otrzymujemy, rozumiemy przyczyny jej braku. Załóżmy, że ktoś zadajemi takie pytanie: kiedy widzę osobę w niebieskim mundurze, która idzie ulicą i pozo-stawia przy domach papierowe koperty, skąd mogę przypuszczać, że zawierają onelisty? Na takie pytanie odrzekłbym: „Bo za każdym razem, kiedy ta osoba zostawia mipodobną kopertę, stwierdzam, że jest w niej list". A gdyby ów ktoś zaprotestował: „Aleprzecież nie widział pan wszystkich listów, które pańskim zdaniem otrzymują ludzie",odparłbym: „Oczywiście, że nie — wcale tego nie oczekuję, bo nie są adresowane do

Page 18: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

mnie. Wyjaśniam zawartość kopert, których nie wolno mi otwierać, na podstawie tych,które otwierać mogę". Tak samo jest z tym pytaniem. Wolno mi otworzyć tylko jednąkopertę — człowieka. Kiedy otwieram taką kopertę, a w szczególności tę konkretną,którą jestem ja sam,

38

stwierdzam, że nie istnieję sam sobie, że jest nade mną prawo — że ktoś albo coś chce,abym zachowywał się w określony sposób. Nie spodziewam się oczywiście, że dokładnieto samo znalazłbym, gdybym zdołał zgłębić kamień albo drzewo — tak jak nie sądzę, żewszyscy ludzie na całej ulicy dostają ten sam list, co ja. Na przykład spodziewałbym sięodkryć, że kamień z konieczności musi przestrzegać prawa ciążenia — że o ile nadawcalistów tylko mi nakazuje przestrzegać prawa ludzkiej natury, o tyle kamienie zmusza doprzestrzegania prawa ciążenia z samej ich kamiennej natury. Ale — mówiąc w przenośni— w obu sytuacjach spodziewałbym się odkryć nadawcę listów, jakąś moc leżącą ponadfaktami, jakiegoś kierującego czy przewodnika.

Proszę nie sądzić, że posuwam się w moim wywodzie szybciej, niż to ma miejsce wrzeczywistości. Nadal dzielą nas setki mil od Boga z teologii chrześcijańskiej. Dotarłemjedynie do tego, że istnieje coś, co kieruje wszechświatem i objawia się we mnie jakoprawo, które ponagla mnie do czynienia dobra — a kiedy zrobię coś złego, sprawia, żeczuję się odpowiedzialny i niezadowolony z siebie. Moim zdaniem należy uznać, że zewszystkich znanych nam rzeczy owo „coś" najbardziej przypomina umysł — bo w końcujedyna rzecz, jaką znamy poza umysłem, to materia, a trudno wyobrazić sobie kawałmaterii udzielający wskazówek. Ale oczywiście nie musi ono do końca przypominaćumysłu, a zwłaszcza osoby. W następnym rozdziale zobaczymy, czy da się o nimdowiedzieć czegoś więcej. Ale tu jedno ostrzeżenie. Przez ostatnie stuleciewypowiedziano na temat Boga cały stek ckliwych bzdur. Ja nie proponuję ckliwychbzdur. Zostawmy je w spokoju.

Uwaga. — Aby utrzymać ten podrozdział w czasowych ramach audycji radiowej,wspomniałem tylko o poglądzie materialistycznym i religijnym. Jednak dla ścisłościnależy wspomnieć o poglądzie pośrednim, zwanym filozofią pędu życiowego czy teżtwórczą ewolucją.

39

Najdowcipniejsze ujęcie nadaje jej w swoich pismach Bernard Shaw, a najgłębsze —Henri Bergson. Zwolennicy tego poglądu twierdzą, że drobne różnice, dzięki którymżycie na naszej planecie „ewoluowało" od najniższych form aż po człowieka, nie sąprzypadkowe, lecz wynikają z „dążenia" czy też „celowości" tak zwanego pędu życio-wego. Słysząc podobne sądy, trzeba zadać pytanie, czy mówiąc o sile życiowej, ludziemają na myśli coś rozumnego czy też nie. Jeśli tak, to „umysł, który stwarza życie iprowadzi je ku doskonałości" jest w istocie pewnego rodzaju Bogiem, a ich pogląd stajesię identyczny z poglądem religijnym. Jeśli nie, jaki jest sens w stwierdzeniu, że cośnierozumnego „dąży" albo ma „cele"? Wydaje mi się to fatalną słabością ich poglądu.Wśród przyczyn powszechnej atrakcyjności teorii twórczej ewolucji jest fakt, żezapewnia ona właściwie nie mniejszy komfort emocjonalny niż wiara w Boga, a zarazemjest wolna od jej mniej przyjemnych konsekwencji. Kiedy czujesz się dobrze, słońceświeci, a ty nie chcesz wierzyć, że wszechświat jest jedynie mechanicznym pląsematomów, wówczas miło jest móc pomyśleć o owej ogromnej, tajemniczej sile prze-

Page 19: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

taczającej się przez wieki i unoszącej cię niczym fala na swoim grzbiecie. Z drugiejstrony, jeśli masz zamiar popełnić coś podłego, wówczas siła życiowa — ponieważ jestślepa, pozbawiona umysłu i moralności — nie będzie wtrącać się w twoje sprawy jak ówkłopotliwy Bóg, o którym uczyliśmy się jako dzieci. Siła życiowa to jakby Bóg oswojony.Można ją włączać, kiedy się chce, ale nikomu nie daje się we znaki. Wszystkie zaletyreligii bez żadnych jej kosztów. Czyżby pęd życiowy miał się okazać największymosiągnięciem w historii myślenia życzeniowego?

40

ROZDZIAŁ 5. Są powody do niepokoju

Ostatni rozdział zamknąłem myślą, że ktoś czy też coś spoza materialnego wszechświatarości sobie do nas pretensje za pośrednictwem prawa moralnego. Spodziewam się, żeniektórzy Czytelnicy odczuli w tym momencie pewną irytację. Być może pomyśleliścienawet, że Was nabrałem — że coś, co starannie udrapowałem w szatki filozofii, okazujesię kolejnym przykładem pobożnej mowy-trawy. Może uznaliście, że mnie posłuchaciepod warunkiem, iż powiem coś waszym zdaniem nowego — ale skoro to tylko religia,cóż, świat już to przerabiał i nie da się cofnąć wskazówek zegara. Jeśli ktoś ma podobneodczucia, chciałbym mu powiedzieć trzy rzeczy.

Po pierwsze, co do cofania wskazówek. Czy niedorzecznością jest twierdzenie, żewskazówki zegara da się jednak cofnąć, a jeśli zegar chodzi źle, to nawet byłoby to nieod rzeczy? Ale nie chcę się trzymać porównania z zegarem. Może inaczej: wszyscypragniemy postępu. Ale postęp to zbliżanie się do założonego celu. A jeśli skręciliśmy nietam, gdzie trzeba, wówczas dalsza podróż przed siebie wcale nas do celu nie zbliża. Jeśliznajdziemy się na niewłaściwej drodze, postępem będzie odwrócić się na pięcie ipomaszerować z powrotem do właściwej drogi — najbardziej postępowy okaże sięwówczas ten, kto zawróci pierwszy. Wszyscy widzieliśmy, jak to działa, kiedyrozwiązywaliśmy zadania arytmetyczne. Jeśli zacząłem rozwiązywać zadanie nie tak jaktrzeba, to im prędzej przyznam się do błędu i zacznę od nowa, tym szybciej pójdę dalej.Nie ma nic postępowego w oślim uporze i nieumiejętności przyznania się do błędu. A pa-trząc na świat w jego obecnym kształcie, chyba wyraźnie

41

widać, że ludzkość pakuje się w jakiś poważny błąd. Idziemy drogą niewłaściwą. A skorotak, to musimy zawrócić. Powrót to najszybsza droga do celu.

Po drugie — to, co piszę, nie jest jeszcze wcale „pobożną mową-trawą". Nie doszliśmyjeszcze do Boga żadnej konkretnej religii, a w szczególności do Boga religii znanej jakochrześcijaństwo. Doszliśmy jedynie do kogoś czy też czegoś, co istnieje u podstaw prawamoralnego. Nie czerpiemy niczego z Biblii ani z nauczania Kościołów chrześcijańskich;usiłujemy się przekonać, ile można się dowiedzieć o owym kimś własnymi siłami. Achciałbym stwierdzić dobitnie, że to, czego dowiadujemy się własnymi siłami, stanowidla nas wstrząs.

Nasz materiał dowodowy na temat owego kogoś składa się z dwóch elementów,jeden z nich to stworzony przezeń wszechświat. Gdybyśmy to przyjęli za naszą jedynąwskazówkę, musielibyśmy dojść do wniosku, że był on wielkim artystą (bo wszechświatto jest niezmiernie piękne miejsce), ale też jest on dość bezlitosny i raczej nieprzyjazny

Page 20: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wobec ludzi (bo wszechświat to niezmiernie niebezpieczne i przerażające miejsce).Drugi element to prawo moralne, które umieścił on w naszych umysłach. Ten elementjest lepszym dowodem od pierwszego, bo zawiera informacje pochodzące niejako odśrodka. O Bogu można się więcej dowiedzieć, patrząc na prawo moralne, niż nawszechświat w ogólności — tak jak o człowieku dowiemy się więcej, kiedyprzysłuchamy się temu, co mówi, a nie oglądając zbudowany przez niego dom. Otóż zowego drugiego dostępnego nam elementu wnioskujemy, że istota leżąca u podstawwszechświata szalenie interesuje się właściwym postępowaniem — byciemniesamolubnym, grą fair, odwagą, dobrą wiarą, uczciwością i prawdomównością. W tymsensie należy się zgodzić z wersją podawaną przez chrześcijaństwo i niektóre innereligie, że Bóg jest „dobry". Ale nie wyciągajmy tu pochopnych wniosków. Prawomoralne nie daje nam żadnych podstaw, aby sądzić, iż Bóg jest „dobry" w takim sensie,że jest pobłażliwy, łagodny czy

42

sympatyczny. W prawie moralnym nie ma nic z pobłażliwości. Jest twarde jak krzemień.Każe robić rzecz właściwą i nie obchodzi go, jak bolesne czy trudne miałoby się tookazać. Jeśli sam jest taki jak prawo moralne, Bóg nie jest łagodny. W tym miejscunaszego wywodu nie ma co twierdzić, że mówiąc o „dobrym" Bogu, mamy na myśli Bogawybaczającego. Nie posuwajmy się za szybko. Wybaczać może tylko osoba. A my niedoszliśmy jeszcze do osobowego Boga — jedynie do siły leżącej u podstaw prawamoralnego, która ze wszystkiego najbardziej przypomina umysł. Ale przecież może onabyć bardzo różna od osoby. Jeśli jest to czysty, bezosobowy umysł, być może nie ma cosię do niego zwracać o ulgowe traktowanie czy przebaczenie, tak jak nie ma co prosić ta-bliczki mnożenia, żeby przymknęła oko na nasze błędy. Zawsze otrzymamy zły wynik.Nie ma też co mówić, że jeśli istnieje taki Bóg — bezosobowe dobro absolutne — to Onci się nie podoba i nie zamierzasz zaprzątać Nim sobie głowy. Problem w tym, że jakaśczęść ciebie samego stoi po Jego stronie i w gruncie rzeczy zgadza się z Jego dezaprobatądla ludzkiej chciwości, ludzkiego krętactwa i wyzysku. Możesz pragnąć, żeby wobecciebie zrobił wyjątek, aby tym razem ci darował — ale w głębi serca wiesz, że jeśli siłależąca u podstaw wszechświata ma być dobra, to tylko pod warunkiem, że naprawdę inieodwołalnie brzydzi się takim postępowaniem. Z drugiej strony uświadamiasz sobie,że jeśli rzeczywiście istnieje absolutne dobro, to z pewnością brzydzi się większościąrzeczy, które czynimy. Oto i straszna kabała, w którą jesteśmy wpakowani. Jeśliwszechświatem nie rządzi absolutne dobro, wszystkie nasze wysiłki są na dłuższą metęskazane na niepowodzenie. Ale jeśli podobne dobro rzeczywiście rządzi światem,wówczas każdego dnia czynimy się jego wrogami i nie mamy specjalnych widoków narychłą poprawę — czyli nasze położenie znowu okazuje się beznadziejne. Nie możemysobie poradzić bez niego ani z nim. Bóg jest jedynym pocieszeniem, ale też źródłemnajwiększego przerażenia: czymś, czego niezbędnie po-

43

trzebujemy i zarazem tym, przed czym najbardziej pragniemy się ukryć. Jest naszymjedynym możliwym sojusznikiem, a my uczyniliśmy się Jego wrogami. Niektórzy ludziewypowiadają się tak, jakby spojrzenie w oczy absolutnemu dobru było czystąprzyjemnością. Powinni to lepiej przemyśleć. Tacy ludzie nadal tylko bawią się religią.

Page 21: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Dobro jest albo największym bezpieczeństwem, albo największym zagrożeniem —zależnie od tego, jak na nie zareagujesz. A my zareagowaliśmy nie tak, jak trzeba.

Pora na trzecią uwagę. Zmierzając tak okrężną drogą do prawdziwego tematu, wcalenie próbuję nikogo nabierać. Mam inne powody. Chodzi mi o to, że chrześcijaństwozwyczajnie nie ma sensu, jeśli nie stanie się w obliczu tych faktów, które właśnie opisuję.Chrześcijaństwo każe ludziom żałować za grzechy i obiecuje przebaczenie. Jak dla mnie,chrześcijaństwo nie ma więc nic do powiedzenia ludziom, którzy nie zdają sobie sprawy,że popełnili cokolwiek godnego pożałowania i nie czują potrzeby przebaczenia. Dopierokiedy uświadomisz sobie, że istnieje rzeczywiste prawo moralne i prawdziwa siła leżącau jego podstaw, oraz że złamałeś to prawo i wystąpiłeś wbrew owej sile — wtedydopiero, ani chwili wcześniej, chrześcijaństwo zaczyna przemawiać do człowieka. Jeśliwiesz, że jesteś chory, usłuchasz lekarza. Kiedy zdasz sobie sprawę, że nasze położeniejest niemal beznadziejne, zaczniesz rozumieć, o co chodzi chrześcijanom. Proponują oniwyjaśnienie tego, jak znaleźliśmy się w obecnym położeniu, to jest — jak zarazemkochamy dobro i nienawidzimy go. Proponują wyjaśnienie tego, w jaki sposób Bóg możebyć bezosobowym umysłem u podstaw prawa moralnego, ale zarazem także osobą.Opowiadają, jak wymogi prawa, których ani ty, ani ja nie mogliśmy wypełnić, zostaływypełnione za nas; jak sam Bóg staje się człowiekiem, aby ocalić człowieka przedniechęcią Boga. To stara historia i jeśli zechcesz ją zgłębić, z pewnością zwrócisz się doludzi, którzy mają w tych sprawach większy autorytet od mojego. Ja tylko

44

proszę ludzi, aby stawili czoło faktom — aby zrozumieli pytania, na którechrześcijaństwo chce odpowiadać. A są to fakty przerażające.

Chciałbym móc powiedzieć coś przyjemniejszego. Ale muszę mówić to, co uważam zaprawdę. Oczywiście zgadzam się w pełni, że na dłuższą metę religia chrześcijańskaniesie ze sobą niezwykłe pocieszenie. Jednak nie od pocieszenia wychodzi — wychodziono od opisanego tu przerażenia, i dopóki nie przejdzie się przez owo przerażenie, niema co szukać pocieszenia. W religii, tak jak na wojnie czy we wszystkim innym,pocieszenie jest tym, czego nie znajdziesz, jeśli będziesz go szukał. Jeśli będziesz szukaćprawdy, na koniec znajdziesz być może pocieszenie. Jeśli będziesz szukać pocieszenia,nie znajdziesz ani pocieszenia, ani prawdy, a tylko ckliwe bzdury i życzeniowe myśleniena wstępie oraz rozpacz na koniec. Większość z nas skończyła z przedwojennymmyśleniem życzeniowym w polityce międzynarodowej. Czas na podobny krok wdziedzinie religii.

45

KSIĘGA II W CO WIERZĄ CHRZEŚCIJANIE

ROZDZIAŁ 1. Sporne koncepcje na temat Boga

Miałem opowiedzieć, w co wierzą chrześcijanie, a tymczasem na początku wymienięjedną rzecz, w którą chrześcijanie wierzyć nie muszą. Jeśli jesteś chrześcijaninem czychrześcijanką, nie musisz wierzyć, że wszystkie inne religie są po prostu z gruntu

Page 22: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

błędne. Jeśli jesteś ateistą czy ateistką, rzeczywiście musisz uwierzyć, że najważniejszy izasadniczy element wszystkich religii świata jest po prostu jedną kolosalną pomyłką.Chrześcijanie mogą sądzić, że każda religia, choćby najdziwaczniejsza, ma w sobieprzynajmniej odrobinę prawdy. Jako ateista musiałem kiedyś samego siebieprzekonywać do zdania, że ludzkość w większości i od zawsze myliła się w najważ-niejszej dla siebie kwestii — odkąd zostałem chrześcijaninem, mogłem zmienićpodejście na bardziej liberalne. Ale oczywiście być chrześcijaninem to także wierzyć, żetam, gdzie chrześcijaństwo różni się od innych religii, chrześcijaństwo ma słuszność,inne zaś religie są w błędzie. Tak jak w arytmetyce: istnieje tylko jeden prawidłowywynik dodawania, wszystkie inne zaś są błędne — choć niektóre błędne wyniki sąznacznie bliższe prawdy niż inne.

Pierwszy wielki podział w obrębie ludzkości przebiega pomiędzy większością, którawierzy w jakiegoś Boga lub bogów, oraz mniejszością, która w nic takiego nie wierzy.Pod tym względem chrześcijaństwo staje po stronie większości — po stroniestarożytnych Greków i Rzymian, współczesnych ludów pierwotnych, stoików,platoników, hinduistów, muzułmanów itd., a naprzeciwko współczesnych materialistówzachodnioeuropejskich.

47

Teraz przechodzę do kolejnego wielkiego podziału. Wszystkich ludzi wierzącychmożna podzielić według rodzaju wyznawanego Boga. W tej kwestii istnieją dwa bardzoodmienne poglądy. Według jednego z nich Bóg stoi ponad dobrem i złem. My, ludzie,nazywamy jakąś rzecz dobrą, a inną złą. Jednak niektórzy twierdzą, że to jedynie naszludzki punkt widzenia. Ich zdaniem, w miarę jak nabierasz mądrości, tym mniej jesteśskłonny nazywać cokolwiek dobrem albo złem — tym jaśniej dostrzegasz, że wszystkojest pod jakimś względem dobre, a pod innym złe i inaczej być nie może. Tacy ludziesądzą zatem, że na długo zanim osiągnęlibyśmy choćby cząstkę boskiego oglądurzeczywistości, rozróżnienie to znikłoby całkowicie. Raka nazywamy złym, powiadają,bo zabija człowieka. Ale równie dobrze można nazwać złym skutecznego chirurga, bozabija raka. Wszystko zależy od punktu widzenia. Drugi pogląd — przeciwnyprzedstawionemu powyżej — głosi, że Bóg jest zdecydowanie „dobry" czy też „prawy",że jest Bogiem, który opowiada się po jednej stronie, który kocha miłość, nienawidzinienawiści i chce, abyśmy postępowali tak, a nie inaczej. Pierwszy z tych dwóchpoglądów — w świetle którego Bóg jest ponad dobrem i złem — nazywamypanteizmem. Wyznawał go wielki filozof pruski Hegel, a także przyjmują go — jeśli ichdobrze rozumiem — Hindusi. Drugi pogląd wyznają Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie.

W parze z tą wielką różnicą między panteizmem i chrześcijańską ideą Boga zwykleidzie kolejna. Panteiści na ogół uważają, że Bóg niejako ożywia wszechświat, tak jak tyożywiasz własne ciało: że wszechświat nieomal j e s t B o g i e m — gdyby nie byłowszechświata, nie istniałby też Bóg, każda zaś rzecz we wszechświecie jest cząstkąBoga. Pogląd chrześcijański jest całkowicie odmienny. Według chrześcijan Bógwszechświat wymyślił i uczynił — niczym artysta, który maluje obraz czy komponujemelodię. Malarz nie jest obrazem i nie umiera z chwilą zniszczenia swego dzieła. Możnaoczywiście powiedzieć, że ktoś „włożył samego siebie" w jakieś dzieło,

48

Page 23: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

ale znaczy to tylko tyle, że całe piękno i doskonałość dzieła wzięła się z głowy artysty.Umiejętności artysty są obecne w jego dziele na inny sposób niż w jego głowie czynawet rękach. Chyba widać, jak ta różnica pomiędzy pan- teistami i chrześcijanami łączysię z poprzednią — nie przywiązując większej wagi do rozróżnienia pomiędzy dobrem izłem, łatwo można już twierdzić, że wszystko, co istnieje na świecie, jest cząstką Boga.Jeśli jednak uznasz, że niektóre rzeczy są autentycznie złe, a Bóg autentycznie dobry —wtedy oczywiście nie da się tak mówić. Musisz wówczas uznać, że Bóg to coś osobnegow stosunku do świata, a niektóre rzeczy, oglądane w świecie, sprzeczne są z Jego wolą.Patrząc na raka albo dzielnicę biedoty, panteista może powiedzieć: „Gdyby się dało na tospojrzeć z boskiego punktu widzenia, pojąłbyś, że i to jest cząstką Boga". Chrześcijaninodparłby: „Nie opowiadaj takich przeklętych bredni". Chrześcijaństwo jest bowiemreligią walczącą i uznaje, że Bóg świat s t w o r z y ł — że czas i przestrzeń, gorąco izimno, wszelkie barwy i smaki, zwierzęta czy rośliny zostały stworzone przez Boga „zgłowy", tak jak ludzie wymyślają historie. Jednak chrześcijanin uznaje również, że wstworzonym przez Boga świecie wiele rzeczy uległo zepsuciu, a Bóg domaga się — i tobardzo natarczywie — żebyśmy je naprawili.

Tu oczywiście nasuwa się wielkie pytanie. Jeśli świat został stworzony przez dobregoBoga, dlaczego uległ zepsuciu? Przez długie lata nie chciałem nawet słuchaćchrześcijańskiej odpowiedzi na to pytanie. Przez cały czas myślałem sobie: „Choćbyśpowiedział nie wiem co, choćbyś użył najinteligentniejszych argumentów, czy niełatwiej i nie prościej byłoby powiedzieć, że świat nie został stworzony przez siłęrozumną? Czy wszystkie twoje argumenty nie są po prostu zawiłą próbą uniku przedtym, co oczywiste?" Ale w ten sposób popadłem w kolejną trudność.

Mój własny argument przeciwko Bogu zasadzał się na tym, że wszechświat wydajesię bardzo okrutny i niespra-

49

wiedliwy. Ale skąd wzięła się u mnie idea „sprawiedliwości" i „niesprawiedliwości"?Nikt nie może nazwać linii „krzywą", o ile nie posiada jakiegoś pojęcia linii prostej. Zczym więc porównywałem wszechświat, kiedy uznałem go za niesprawiedliwy? Jeślicały ten kram jest z gruntu zły i bez sensu, dlaczego ja sam, który w końcu jestem jegoczęścią, reaguję przeciw niemu tak gwałtownie? Kiedy człowiek wpadnie do wody, czujesię przemoczony, bo człowiek nie jest stworzeniem wodnym — ryba nie czułaby sięprzemoczona. Oczywiście mogłem wyrzec się idei sprawiedliwości, uznając ją za swójprywatny wymysł. Ale wówczas runąłby także mój argument przeciwko Bogu — boopierał się na stwierdzeniu, że świat jest autentycznie niesprawiedliwy, a nie że akuratnie odpowiada moim gustom. Tak oto usiłując wykazać nieistnienie Boga — czyliudowodnić, że otaczająca mnie rzeczywistość jest pozbawiona znaczenia czy sensu —musiałem uznać, że część owej rzeczywistości — mianowicie moja własna ideasprawiedliwości — zawiera jak najgłębsze znaczenie. Ateizm okazuje się więc zbytnimuproszczeniem. Jeśli wszechświat nie ma żadnego sensu, to nigdy nie powinniśmy sięzorientować, że tego sensu brakuje. Tak samo gdyby we wszechświecie nie istniałoświatło, a zatem nie byłoby również stworzeń posiadających oczy, nigdy niedowiedzielibyśmy się, że jest ciemno. „Ciemność" byłaby słowem bez znaczenia.

50

Page 24: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

ROZDZIAŁ 2. Inwazja

Ateizm jest zatem zbytnim uproszczeniem. Dodam jeszcze, że zbytnim uproszczeniemjest też inny pogląd. Według owego poglądu, który można nazwać chrześcijaństwemrozwodnionym, istnieje dobry Bóg w niebie i wszystko jest w porządku — w poglądzietym nie ma miejsca na żadne trudne, przerażające doktryny o grzechu, piekle, szatanie iodkupieniu. Zarówno ateizm, jak i rozwodnione chrześcijaństwo to filozofie dobrenajwyżej dla dzieci.

Nie ma co domagać się prostej religii. Przecież rzeczywistość nie jest prosta. Może siętaka wydawać na oko, ale nie jest. Stół, przy którym siedzę, wygląda prosto — alepoproś naukowca, żeby ci wyjaśnił, z czego jest zrobiony naprawdę; spytaj o tewszystkie atomy, o to, jak odbijają się od nich fale świetlne, które trafiają do mojego oka,co dzieje się wtedy z moim nerwem wzrokowym i jak to wpływa na mój mózg — aprzekonasz się, że to, co nazywamy „patrzeniem na stół", w rzeczywistości stawia cięwobec tajemnic i zawiłości, którym praktycznie nie ma końca. Dziecko zmawiające swójdziecięcy pacierz wygląda prosto. Jeśli to ci wystarczy — cóż, koniec i kropka. Alę jeślinie — a we współczesnym świecie na ogół to nam nie wystarcza — jeśli chcesz zadaćsobie pytanie, co naprawdę się tu dzieje, wówczas musisz być przygotowany na trudnąodpowiedź. Jeśli domagamy się czegoś więcej niż tylko prostoty, byłoby rzeczą niero-zumną narzekać później, że to „coś więcej" nie jest proste.

Mimo to zdarza się bardzo często, że tej nierozumnej procedury chwytają się ludzieskądinąd nie pozbawieni oleju w głowie, którzy jednak — świadomie lub nie —

51

pragną zniszczyć chrześcijaństwo. Tacy ludzie najpierw przedstawiają jakąś wersjęchrześcijaństwa nadającą się najwyżej dla sześciolatków, po czym obierają ją sobie zaprzedmiot ataku. Kiedy usiłujesz wytłumaczyć, na czym rzeczywiście polegachrześcijaństwo wyznawane przez poinformowane osoby dorosłe, zaczynają narzekać,że już im się kręci w głowie, że zbyt to wszystko zawiłe i że gdyby Bóg istniał, zpewnością uczyniłby religię „prostą", bo prostota jest piękna itp. Należy mieć się nabaczności przed podobnymi osobami, bo co chwila będą zmieniać swoje stanowisko itylko zmarnują twój czas. Zwróć też uwagę na ich ideę, że „Bóg powinien uczynić religięprostą", jakby religia była czymś wymyślonym przez Boga, a nie Jego przesłaniem donas na temat niezmiennych faktów dotyczących Jego natury.

Doświadczenie mówi mi, że świat rzeczywisty jest nie tylko skomplikowany, ale izwykle dziwny. Nie jest uładzony ani oczywisty, nie jest taki, jak byśmy się spodziewali.Na przykład kiedy zrozumiesz już, że Ziemia i inne planety krążą wokół Słońca, mógłbyśsię spodziewać, że planety w określony sposób będą do siebie pasować — powiedzmy,będą ułożone w regularnych odstępach, albo odległości między nimi będą stopnioworosły, albo wszystkie będą jednakowej wielkości, albo będą rosnąć czy maleć w miaręodległości od Słońca. Tymczasem nie widzimy ani krzty sensu (zrozumiałego dla nas) wich rozmiarach czy wzajemnych odległościach. Do tego są planety tylko z jednymksiężycem, inna ma ich cztery, jeszcze inna dwa, niektóre wcale, kolejną wreszcie ota-czają pierścienie.

Rzeczywistość to na ogół coś, czego byś nie przewidział. To jedna z przyczyn, dlaktórych wierzę chrześcijaństwu. To religia, której byś nie przewidział. Gdyby pro-ponowała akurat taki wszechświat, jakiego od początku się spodziewaliśmy, uznałbym

Page 25: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

ją za zmyślenie. Ale tego nikt by nie wymyślił. Chrześcijaństwo cechuje ta samadziwaczność, co całą rzeczywistość. Porzućmy zatem filozofie dla dzieci i ich zbyt prosteodpowiedzi. Pro-

52

blem nie jest łatwy, więc odpowiedź również nie będzie prosta.Co jest owym problemem? Wszechświat — który zawiera wiele rzeczy złych i

najwyraźniej pozbawionych sensu, lecz zarazem ma w sobie takie istoty jak my, którezdają sobie sprawę z jego zła i bezsensowności. Istnieją tylko dwa poglądy, którestawiają czoło dostępnym faktom. Jeden z nich to pogląd chrześcijański, który mówi, żejest to dobry świat, który uległ zepsuciu, ale wciąż zachowuje pamięć o tym, jaki byćpowinien. Drugi pogląd nazywany jest dualizmem. Dualizm to przekonanie, że upodstaw wszystkiego leżą dwie równorzędne, niezależne siły — dobra i zła —wszechświat zaś to pole bitwy, na którym toczą wojnę bez końca. Osobiście uważam, żeobok chrześcijaństwa dualizm jest najmężniejszym i najrozsądniejszym z dostępnychpoglądów. Ale ma w sobie haczyk.

Te dwie siły — a może duchy, czy też bogowie — dobra i zła, mają być od siebiecałkowicie niezależne. Obie istnieją przez całą wieczność. Żadna z nich nie uczyniładrugiej i żadna nie ma większego prawa od drugiej, żeby nazywać się Bogiem. Każdazapewne uznaje samą siebie za dobrą, a tę drugą — za złą. Jedna lubi nienawiść iokrucieństwo, druga miłość i miłosierdzie, każda zaś pozostaje przy własnej naturze. Cozatem mamy na myśli, nazywając jedną z nich dobrą, a drugą złą? Albo mówimy tylkotyle, że po prostu wolimy jedną od drugiej — tak jak wolimy piwo od jabłecznika — alboteż stwierdzamy, że niezależnie od mniemania owych dwóch sił na własny temat, czyteż niezależnie od naszych chwilowych ludzkich upodobań, jedna z nich jest w błędzie,realnie myli się, uznając siebie samą za dobrą. Rzecz w tym, że jeśli mamy na myśli tyletylko, że po prostu wolimy pierwszą z nich, powinniśmy w ogóle zarzucić rozmowę odobru i złu, ponieważ dobro oznacza to, co powinno się woleć, niezależnie od tego, coakurat lubi się w danej chwili. Gdyby „bycie dobrym" oznaczało tyle, co stanięcie poodpowiadającej nam stronie bez żadnych rzeczy-

53

wistych przyczyn — dobro nie byłoby warte swojego miana. Musimy więc jedną zowych sił uznać za autentycznie dobrą, a drugą za autentycznie złą.

Jednak mówiąc tak, obok owych dwóch sił wprowadzamy do wszechświata cośtrzeciego: pewnego rodzaju prawo, standard czy też zasadę dobra, którą jedna z siłspełnia, a druga nie. Ale skoro porównujemy obie siły do tego samego standardu, towłaśnie ów standard — czy też istota, która go ustanowiła — stoi dalej i wyżej niż tedwie siły i to ona będzie prawdziwym Bogiem. Okazuje się, że nazywając owe siły dobrąalbo złą, mamy na myśli tylko tyle, że jedna pozostaje we właściwym stosunku wobecprawdziwego, rzeczywistego Boga, druga zaś wręcz przeciwnie.

To samo da się powiedzieć inaczej. Jeśli dualizm jest prawdą, wówczas zła siłamusiałaby lubić zło samo w sobie. Jednak w praktyce nie znamy żadnej osoby, któralubiłaby zło tylko dlatego, że jest złe. Postawę z pozoru podobną obserwujemy, mając doczynienia z okrucieństwem. Jednak w rzeczywistości ludzie bywają okrutni z którejś zdwóch przyczyn — albo dlatego, że są sadystami, to jest cechują się seksualnymzboczeniem, które z okrucieństwa czerpie zmysłową przyjemność, albo też zachowują

Page 26: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

się tak dla rzeczy, które mogą osiągnąć dzięki okrucieństwu — dla pieniędzy, władzy czybezpieczeństwa. Jednak przyjemność, władza czy bezpieczeństwo same w sobie sączymś dobrym. Zło polega na tym, że dążymy do nich w zły sposób, za pomocąniewłaściwej metody, bądź zbyt uparcie. Oczywiście nie przeczę, że ludziedopuszczający się podobnych rzeczy postępują w sposób szalenie nieprawy. Twierdzęnatomiast, że przy bliższym spojrzeniu nieprawość okazuje się dążeniem do pewnegodobra na zły sposób. Można być dobrym dla samego dobra: nie da się być złymwyłącznie dla zła. Dobrego uczynku można dokonać nawet wtedy, kiedy nie czujemy siędobrzy i nie czerpiemy z niego żadnej przyjemności, bo dobroć jest po prostu rzecząsłuszną. Jednak nikt nigdy nie dopuścił się okrucieństwa tylko

54

dlatego, że okrucieństwo jest złe — tak naprawdę zachował się okrutnie, bookrucieństwo sprawiło mu przyjemność albo okazało się przydatne. Inaczej mówiąc, złonie może być złe w takim sensie, w jakim dobro jest dobre. Dobro jest niejako samymsobą — zło to jedynie dobro zepsute. Musi istnieć coś dobrego, zanim zostanie zepsute.Nazwaliśmy sadyzm zboczeniem seksualnym — ale musimy przecież mieć jakieśwyobrażenie o seksualnej normalności, zanim seksualność nazwiemy zboczoną.Widzimy, co jest zboczeniem, bo zboczenie wyjaśniamy w odniesieniu do normalności,nie da się jednak wyjaśnić normalności na podstawie zboczenia. A zatem owa zła siła,która miała stać na równi z dobrą i kochać zło tak samo, jak dobra kocha dobro, okazujesię zwykłym mamidłem. Aby być złą, musi mieć coś dobrego, czego pragnie, a następniedążyć do tego w zły sposób — musi posiadać impulsy, które z początku były dobre, abymóc je spaczyć. Ale skoro jest zła, nie może przecież być uzależniona od dobrych rzeczy,których by pragnęła, czy dobrych impulsów, które mogłaby spaczyć. Jedno i drugiemusiałaby czerpać z dobrej siły. A w takim razie nie jest niezależna. Stanowi częśćświata siły dobrej — to jest albo została stworzona przez dobrą siłę, albo przez jakąśtrzecią siłę, wyższą od nich obydwu.

Albo jeszcze prościej. Aby być złą, musi istnieć oraz posiadać inteligencję i wolę.Jednak istnienie, inteligencja i wola są same w sobie dobre. A zatem musi je czerpać oddobrej siły — nawet po to, żeby w ogóle być złą, musi pożyczać i kraść od przeciwnika.Czy zaczynasz już rozumieć, dlaczego chrześcijaństwo zawsze nazywało szatanaupadłym aniołem? To nie jakaś bajeczka dla dzieci. To rzeczywiste uznanie faktu, że złojest pasożytem, że zło nie jest twórcze. Moce, które pozwalają trwać złu, to moceprzekazane mu przez dobro. Wszystko to, co pozwala złemu człowiekowi być naprawdęzłym, jest samo w sobie dobre — stanowczość, inteligencja, uroda, wreszcie samoistnienie. Dlatego dualizm w sensie ścisłym nie wytrzymuje próby.

55

Przyznaję jednak bez wahania, że autentyczne chrześcijaństwo (w odróżnieniu odchrześcijaństwa rozwodnionego) jest znacznie bliższe dualizmowi, niż zwykle się sądzi.Kiedy po raz pierwszy przeczytałem Nowy Testament, traktując tę czynność napoważnie, zaskoczyło mnie między innymi to, jak wiele w nim mowy o mrocznej sileobecnej we wszechświecie — o potężnym, złym duchu uważanym za siłę stojącą zaśmiercią, chorobami i grzechem. Różnica polega na tym, że zdaniem chrześcijaństwaowa mroczna siła została stworzona przez Boga jako dobra, po czym uległa zepsuciu.Chrześcijaństwo zgadza się z dualizmem, że wszechświat znajduje się w stanie wojny.

Page 27: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Nie uznaje jej jednak za wojnę między niepodległymi mocarstwami. Dla chrześcijaństwajest to wojna domowa, rebelia, my zaś mieszkamy w części wszechświata okupowanejprzez rebelianta.

Terytorium okupowane przez wroga — oto czym jest ten świat. Chrześcijaństwo toopowieść o tym, jak prawowity król przedostał się — niejako w przebraniu — naokupowane ziemie i wzywa nas wszystkich do wzięcia udziału w wielkiej kampaniidywersyjnej. Kiedy idziesz do kościoła, w rzeczywistości wysłuchujesz tajnej depeszy odsojuszników — to dlatego tak bardzo wróg stara się, żebyś tam nie chodził. Robi to,grając na naszej zarozumiałości, lenistwie i intelektualnym snobstwie. Wiem, że ktośmnie spyta: „Chyba nie ma pan zamiaru przedstawiać nam w dzisiejszych czasachnaszego starego znajomego, szatana — z kopytami, rogami i tak dalej?" Cóż, nie wiem, cotu mają do rzeczy dzisiejsze czasy. Podobnie nie obstawałbym przy rogach i kopytach.Jednak biorąc pod rozwagę pozostałe względy odpowiadam twierdząco. Nie utrzymuję,że wiem cokolwiek o jego osobistym wyglądzie. Jeśli ktoś rzeczywiście chce go lepiejpoznać, powiedziałbym takiej osobie: „Proszę się nie martwić. Jeśli pan naprawdę tegopragnie, pozna go pan. A czy się panu wówczas spodoba, to już inne pytanie".

56

ROZDZIAŁ 3. Wstrząsająca alternatywa

Chrześcijanie wierzą zatem, że jakaś zła moc chwilowo uczyniła siebie samą księciemtego świata. A to naturalnie wywołuje szereg pytań. Czy taki stan rzeczy zgodny jest zwolą Boga, czy też nie? Jeśli tak, to — można powiedzieć — dziwny z Niego Bóg. A jeślinie, to jak cokolwiek może się zdarzyć wbrew woli istoty posiadającej absolutną władzę?

Jednak każdy, kto sam posiadał kiedyś władzę, wie, jak coś może być z jednej stronyzgodne z jego wolą, a z drugiej nie. Jest rzeczą z gruntu rozsądną, kiedy matka mówidzieciom: „Nie zamierzam was co wieczór zmuszać do sprzątania waszego pokoju.Musicie się nauczyć robić to same". Następnie zachodzi wieczorem do pokoju dzie-cinnego, a tam na kominku walają się: pluszowy miś, kałamarz z atramentem igramatyka francuska. Jest to sprzeczne z jej wolą. Wolałaby, żeby dzieci utrzymywałyporządek. Jednak z drugiej strony to jej własna wola pozostawiła dzieciom wolną rękęprzy sprzątaniu. Tę samą rzecz dostrzec można w każdym pułku, w każdym związkuzawodowym, w każdej szkole. Decydujesz, że od tej pory to czy tamto nie jestobowiązkowe — i za chwilę połowa ludzi już tego nie robi. Nie tego chciałeś, ale to twojawola umożliwiła tę sytuację.

Zapewne tak samo jest ze wszechświatem. Bóg stworzył istoty obdarzone wolną wolą— to znaczy istoty, które mogą pójść zarówno dobrą, jak i złą drogą. Niektórym ludziomwydaje się, że potrafią sobie wyobrazić istotę, która byłaby zarazem wolna i nie miałamożliwości zejścia na złą drogę — ja nie potrafię. Jeśli coś ma wolność w czynieniudobra, ma też wolność w czynieniu zła. To

57

wolna wola umożliwiła mu zło. Dlaczego zatem Bóg dał nam wolną wolę? Bo wolnawola, choć umożliwia zło, to zarazem jedyna rzecz, która umożliwia miłość, radość czydobro, które godne są swego miana. Świat automatów — istot działających jak maszyny

Page 28: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

— nie byłby chyba wart stworzenia. Szczęście, które Bóg zamyśla dla swoich wyższychstworzeń, to szczęście swobodnego, dokonanego z własnego wyboru zjednoczenia z Nimsamym i z innymi stworzeniami w upajającej miłości i zachwycie — szczęście, wobecktórego najbardziej szalona miłość mężczyzny i kobiety na tym świecie jest zwykłąwodą z mlekiem. A w tym celu Jego stworzenia muszą być wolne.

Oczywiście Bóg wiedział, co się stanie, jeśli użyją wolnej woli w zły sposób —najwyraźniej uznał, że rzecz jest warta ryzyka. Może nie zgadzamy się z takim Jegowyborem. Jednak w niezgodzie z Bogiem tkwi pewna trudność. To On jest źródłem, zktórego pochodzi cała twoja zdolność rozumowania — ty nie możesz mieć racji, a On niemoże być w błędzie, tak samo jak strumień nie może się wznieść ponad własne źródło.Kiedy szukasz przeciw Niemu argumentów, w rzeczywistości szukasz argumentówprzeciw sile, która czyni cię w ogóle zdolnym do argumentacji — to tak, jakby podcinaćgałąź, na której się siedzi. Jeśli Bóg uznał, że wolna wola warta jest wojny, w którejpogrążony jest wszechświat — iż warto było zapłacić tę cenę za stworzenie żywegoświata, w którym wolne istoty mogą czynić autentyczne dobro lub zło i gdzie mogą sięodbywać rzeczy naprawdę ważne, zamiast świata zabawek, które poruszałyby sięwyłącznie za pociągnięciem przez Niego sznurków — to możemy wierzyć, że było warto.

Kiedy pojmiemy już wolną wolę, zrozumiemy też niedorzeczność zadanego mi kiedyśpytania: „Dlaczego Bóg stworzył istotę aż tak marną, że zeszła na złą drogę?" Im lepszajest stworzona istota — im inteligentniejsza, silniejsza i bardziej wolna — tym lepsza sięokaże, jeśli pójdzie dobrą drogą, i tym gorsza, jeśli zejdzie na złą. Krowa

58

nie może być ani bardzo dobra, ani bardzo zła. Pies może być zarówno lepszy, jak igorszy. Dziecko będzie jeszcze lepsze albo jeszcze gorsze, tym bardziej dorosły — ajeszcze bardziej człowiek genialny. Nadludzki duch okaże się najlepszy — lub najgorszy.

Jak to się stało, że mroczna siła uległa zepsuciu? Niewątpliwie stawiamy tu pytanie,na które ludzie nie mogą udzielić pewnej odpowiedzi. Można jednak wysunąć rozsądne(i tradycyjne) domniemanie, oparte na naszym własnym doświadczeniu uleganiazepsuciu. Każda osoba ma możliwość postawienia siebie na pierwszym miejscu — możepragnąć być w centrum — właściwie pragnąć stać się Bogiem. Taki był grzech szatana— i taką naukę przekazał ludzkości. Niektórzy sądzą, że upadek człowieka miał cośwspólnego z seksem, ale to błąd (historia opowiedziana w Księdze Rodzaju wskazujeraczej na to, że jakieś zepsucie w naturze naszej seksualności nastąpiło już po upadku ibyło jego skutkiem, a nie przyczyną). Szatan wmówił naszym przodkom, że mogą „byćjak bogowie" i mogą sobie poradzić sami, jakby byli własnym stwórcą — że mogą byćdla siebie panami, wymyślić jakieś szczęście poza Bogiem, niezależnie od Niego. Z tejskazanej na niepowodzenie próby wzięło się niemal wszystko, co nazywamy historiąludzkości: pieniądze, ubóstwo, ambicje, wojna, prostytucja, podziały klasowe, imperia,niewolnictwo — długa, straszliwa historia człowieka szukającego poza Bogiem czegoś,co przyniosłoby mu szczęście.

Oto dlaczego człowiekowi nigdy się to nie uda. Bóg nas stworzył — wymyślił nas, takjak człowiek wymyśla silnik. Samochód został tak wymyślony, że działa na benzynę i niebędzie dobrze działał na nic innego. Otóż Bóg wymyślił „maszynę ludzką" tak, żenapędzana jest przez Niego. To on jest paliwem, którym ma płonąć nasz duch,pokarmem, którym nasz duch ma się karmić. Innego nie ma. Dlatego nie ma co prosić

Page 29: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Boga, aby nas uszczęśliwił na nasz własny sposób, bez zawracania sobie głowy religią.Bóg nie może nam dać pokoju ani szczęścia poza sobą

59

samym, bo ani pokoju, ani szczęścia poza Nim nie ma. To niemożliwość.Oto klucz do historii. Włożony zostaje niezmierny wysiłek, powstają cywilizacje,

wymyśla się znakomite instytucje, ale za każdym razem coś szwankuje. Za każdymrazem jakiś fatalny defekt wynosi na szczyty ludzi okrutnych i samolubnych, i wszystkozsuwa się w nędzę i ruinę. Silnik zapala, pojazd pokonuje kilka metrów i psuje się.Ludzie wlewają do baku nie to, co trzeba. Oto, co szatan zrobił nam, ludziom.

A co zrobił Bóg? Przede wszystkim pozostawił nam sumienie, wyczucie dobra i zła —iw dziejach zawsze pojawiali się ludzie, którzy starali się (nieraz bardzo usilnie) słuchaćwłasnego sumienia. Nikomu nie udało się to do końca. Po drugie, zesłał ludziom coś, conazwałbym dobrymi snami — mam na myśli owe dziwne historie rozrzucone powszystkich pogańskich religiach: historie o bogu, który umiera i powraca do życia, aswoją śmiercią w jakiś sposób udziela ludziom nowego życia. Po trzecie, wybrał Onsobie jeden lud i przez kilka wieków wbijał mu do głowy, jakim jest Bogiem — że jesttylko jeden i że obchodzi Go właściwe postępowanie. Ludem tym byli Żydzi, a StaryTestament opisuje proces wbijania im owych prawd do głowy.

Potem przyszedł prawdziwy wstrząs. Wśród tych samych Żydów nagle pojawia sięczłowiek, który wypowiada się tak, jakby był Bogiem. Twierdzi, że wybacza grzechy.Mówi, że istniał od zawsze. Mówi, że przyjdzie osądzić świat na końcu czasów. Dlajasności: wśród pan- teistów, na przykład Hindusów, każdy mógłby stwierdzić, że jestcząstką Boga, czy też że on i Bóg to jedno — nie byłoby w tym niczego osobliwego. Aleten człowiek, ponieważ był Żydem, z pewnością nie miał na myśli takiego Boga. W ichjęzyku Bóg oznaczał istotę poza tym światem, która stworzyła świat — nieskończenieróżną od wszystkich innych istot. Kiedy to pojmiemy, zrozumiemy, że słowa tegoczłowieka były po prostu najbardziej wstrząsającą rzeczą wypowiedzianą kiedykolwiekprzez ludzkie usta.

60

Pewna część Jego stwierdzenia na ogół wymyka się naszej uwadze, bo słyszeliśmy jetyle razy, że już nie dostrzegamy jego wymowy. Chodzi mi o stwierdzenie, że Onwybacza grzechy — wszelkie grzechy. Otóż jeśli mówiący te słowa nie jest Bogiem, tostwierdza rzecz niedorzeczną aż do granic komizmu. Wszyscy rozumiemy, jak człowiekmoże wybaczać złe uczynki popełnione przeciw niemu samemu. Możesz mi stanąć nanodze i wybaczę ci; możesz mi ukraść pieniądze i też ci wybaczę. Ale co sądzić oczłowieku, któremu nikt na nodze nie stanął ani go nie okradł, a który ogłosiłby, żewybacza ci deptanie innym po nogach i kradzież cudzych pieniędzy? Takiepostępowanie najłagodniej dałoby się nazwać komiczną błazenadą. A jednak to właśnieuczynił Jezus. Mówił ludziom, że ich grzechy są wybaczone, nie pytając o zdaniewszystkich innych, których te grzechy niewątpliwie zraniły. Bez cienia wahaniazachowywał się tak, jakby był główną stroną, do której odnoszą się grzechy — niczymosoba, którą wszelkie występki obrażają najbardziej. Ma to sens tylko jeśli naprawdę byłBogiem, którego prawa są łamane i którego miłość jest raniona w każdym grzechu. Wustach każdego, kto Bogiem nie jest, słowa te oznaczałyby moim zdaniem jedyniegłupotę i zarozumiałość, nie mającą sobie równej w historii ludzkości.

Page 30: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

A jednak (dochodzimy do rzeczy znaczącej i dziwnej) nawet Jego wrogowie, kiedyczytają Ewangelię, na ogół nie odnoszą wrażenia głupoty i zarozumiałości. Tym mniejczytelnicy podchodzący do lektury bez uprzedzeń. Chrystus mówi o sobie, że jest „cichy ipokornego serca" i wierzymy Mu — nie zauważając, że gdyby był tylko człowiekiem,cichość i pokora byłyby ostatnią rzeczą, którą przypisalibyśmy niektórym z Jegostwierdzeń.

Nie chciałbym, aby ktoś powiedział o Chrystusie tę najbardziej nierozumną rzecz,którą nieraz się o Nim słyszy: „Mogę uznać w Jezusie wielkiego nauczyciela moralności,ale nie przyjmuję Jego stwierdzenia, że jest Bogiem". Akurat tego nie wolno nam mówić.Ktoś, kto

61

byłby tylko człowiekiem, a zarazem mówił takie rzeczy jak Jezus, nie mógłby byćwielkim nauczycielem moralności. Byłby albo szaleńcem — niczym człowiek, któryutrzymuje, że jest sadzonym jajem — albo szatanem z piekła rodem. Trzeba wybierać.Ten człowiek albo był i jest Synem Bożym — albo szaleńcem, lub czymś jeszczegorszym. Możesz kazać Mu się zamknąć jako głupkowi, możesz na Niego napluć i zabićGo jako wcielonego demona, albo możesz upaść Mu do stóp i nazwać Go Panem iBogiem. Ale nie prawmy protekcjonalnych bzdur, że był wielkim człowiekiem inauczycielem. Tej możliwości nam nie zostawił. Ani wcale nie zamierzał.

62

ROZDZIAŁ 4. Pokutnik doskonały

Stajemy zatem wobec przerażającej alternatywy. Człowiek, o którym mówimy, albo był(i jest) tym, za kogo się podawał, albo też szaleńcem lub kimś znacznie gorszym. Wydajemi się czymś oczywistym, że nie był szaleńcem ani demonem — a zatem, niezależnie odtego, jak dziwnie, przerażająco czy nieprawdopodobnie to zabrzmi, muszę przyjąćpogląd, że był i jest Bogiem. Bóg przedostał się w ludzkiej postaci na teren okupowanyprzez wroga.

O co więc w tym wszystkim chodziło? Co przyszedł uczynić? Cóż, oczywiście nauczać— ale wystarczy zajrzeć do Nowego Testamentu czy też w ogóle do piśmiennictwachrześcijańskiego, aby się przekonać, że stale jest tam mowa o czymś innym — o Jegośmierci i zmartwychwstaniu. Jest rzeczą oczywistą, że dla chrześcijan tu właśnie leżygłówny punkt tej historii — ich zdaniem przyszedł On na ziemię głównie po to, abycierpieć i zostać zabitym.

Zanim zostałem chrześcijaninem, odnosiłem wrażenie, że chrześcijanie mają przedewszystkim wierzyć w pewną teorię dotyczącą sensu owego umierania. Według owejteorii Bóg chciał ukarać ludzkość za dezercję i stanięcie po stronie wielkiegobuntownika, ale Chrystus zgłosił się na śmierć zamiast nas i Bóg dał nam spokój.Przyznaję, że ta teoria już nie wydaje mi się aż tak niemoralna i niedorzeczna jak kiedyś— ale nie o tym chcę mówić. Otóż później zrozumiałem, że ani ta teoria, ani żadna inna— nie jest właściwym chrześcijaństwem. W centrum chrześcijańskiej wiary znajdujemyprzekonanie, że śmierć Chrystusa w jakiś sposób pojednała nas

63

Page 31: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

z Bogiem i pozwoliła nam zacząć od nowa. Teorie na temat tego, jak właściwie to sięodbyło, to już zupełnie inna rzecz. Pojawiały się najrozmaitsze teorie dla wyjaśnienia,jak to działa — jednak wszyscy chrześcijanie zgadzają się, że działa. Opowiem, jak ja topojmuję. Każdy rozsądny człowiek przyzna, że kiedy jest się zmęczonym i głodnym,dobrze nam zrobi posiłek. Ale współczesna teoria żywienia — witaminy, proteiny i takdalej — to inna rzecz. Ludzie jadali kolacje i czuli się lepiej na długo, zanim usłyszanoteorię o istnieniu witamin — a jeśli witaminowa teoria zostanie kiedyś zarzucona, nadalbędą jadać kolacje tak samo jak przedtem. Teorie na temat śmierci Chrystusa to niechrześcijaństwo — to tylko wyjaśnienia tego, jak ono działa. Nie wszyscy chrześcijaniedoszliby do porozumienia na temat wagi tych teorii. Mój własny Kościół — Kościółanglikański — nie określa żadnej z nich mianem właściwej. Kościół rzymskokatolickiposuwa się nieco dalej. Ale sądzę, że oba Kościoły zgodziłyby się, że rzecz sama w sobiejest bez porównania ważniejsza od wszelkich wyjaśnień ukutych przez teologów.Przyznałyby zapewne, że żadne wyjaśnienie nie zdoła w pełni oddać rzeczywistości. Alejak już pisałem w przedmowie, jestem tylko laikiem, a tu wypływamy na głębokie wody.Ja mogę najwyżej powiedzieć, co osobiście sądzę o tej sprawie.

Moim zdaniem to nie owe teorie mamy przyjmować. Wielu z was czytało może pismaJeansa albo Eddingtona*. Otóż kiedy starają się oni wytłumaczyć naturę atomu czyczegoś podobnego, dają czytelnikowi opis, na podstawie którego można sobie stworzyćw umyśle obraz. Ale przecież ostrzegają nas, że to nie w ten obraz wierzą naukowcy.Naukowcy wierzą we wzór matematyczny. Obrazy mają tylko przybliżyć nas dozrozumienia wzoru. Nie są ściśle prawdziwe, tak jak wzór — nie przekazują prawdy, atyl* Sir James H. Jeans (1877-1946) i sir Arthur S. Eddington (1882-1944): angielscy fizycy iastronomowie, autorzy popularyzatorskich książek o nauce (przyp. tłum.).

64

ko coś w miarę do niej zbliżonego. Mają jedynie pomagać, a jeśli nie są pomocne, możnaje odrzucić. Rzeczy samej w sobie nie da się wyobrazić, można ją tylko wyrazić mate-matycznie. Mówiąc o chrześcijaństwie, jedziemy na tym samym wozie.- Wierzymy, żeśmierć Chrystusa to historyczna chwila, w której na naszym świecie przejawiło się cośabsolutnie niewyobrażalnego. Ale skoro nie możemy sobie wyobrazić nawet atomów, zktórych zbudowany jest nasz własny świat, to oczywiście nie będziemy również wstanie wyobrazić sobie tego czegoś. Gdybyśmy się przekonali, że rozumiemy to coś wpełni, już sam ten fakt wskazywałby, że nie tego szukamy — że owo „coś" nie jestniepojętą, niestworzoną i ponadnaturalną istotą, która spadła na naturę niczymbłyskawica. Można zadać pytanie, co nam przyjdzie z czegoś, czego nie możemy zrozu-mieć. Ale łatwo na takie pytanie odpowiedzieć. Można zjeść kolację, nie rozumiejącdokładnie, w jaki sposób pokarm nas odżywia. Można przyjąć to, co uczynił Chrystus,nie rozumiejąc, jak to działa — a wręcz nie zrozumie się, jak to działa, dopóki się tegonie przyjmie.

Słyszymy, że Chrystus został zabity za nas, że Jego śmierć zmyła nasze grzechy i żeumierając, pokonał śmierć. Oto wzór. Oto chrześcijaństwo. W to trzeba uwierzyć.Wszelkie tworzone przez nas teorie, wyjaśniające, jak śmierć Chrystusa mogła tegowszystkiego dokonać, są moim zdaniem rzeczą zupełnie drugorzędną. To tylko plany iwykresy, które należy zostawić w spokoju, jeśli nie są pomocne. A nawet jeśli są

Page 32: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

pomocne, nie wolno ich mylić z rzeczą samą w sobie. Mimo to na niektóre teorie wartorzucić okiem.

Najwięcej osób słyszało teorię, którą już wymieniłem — że dano nam spokój, boChrystus zgodził się ponieść karę za nas. Z pozoru wygląda ona na teorię mocno niero-zumną. Jeśli Bóg był gotów nam odpuścić, dlaczego właściwie tego nie zrobił? Jeślispojrzeć na karę w sensie policyjno-sądowym, ja nie widzę tu żadnego powodu. Zdrugiej strony, jeśli wyobrazimy sobie dług, możemy dostrzec głęboki sens w tym, żektoś, kto ma pieniądze,

65

zapłaci za kogoś, kto ich nie ma. Jeśli „ponoszenie kary" przyjmiemy nie w sensiedoznawania wymierzonych dolegliwości, ale „ponoszenia konsekwencji" czy „płaceniarachunku", to jest rzeczą powszechnie wiadomą, że kiedy ktoś wpadnie do dołu, kłopotwyciągnięcia go spada zazwyczaj na jakiegoś zacnego przyjaciela.

W jaki to dół wpadł więc człowiek? Usiłował się uniezależnić, zachowywać się tak,jakby należał do samego siebie. Inaczej mówiąc, człowiek upadły nie jest jedynieniedoskonałą istotą, która potrzebuje poprawy — to buntownik, który musi złożyć broń.Złożenie broni, kapitulacja, przeprosiny, uświadomienie sobie, że byliśmy na złej drodzei przygotowanie się do rozpoczęcia od początku — oto jedyne wyjście z naszego „dołu".Ten proces kapitulacji — tę komendę „cała wstecz" — chrześcijanie nazywają skruchą.Skrucha to nic przyjemnego. To coś trudniejszego niż położenie uszu po sobie. Oznaczaona oduczenie się wszelkiej zarozumiałości i samowoli, w których jesteśmy zaprawieniod tysięcy lat. Oznacza uśmiercenie części samego siebie, doświadczenie czegoś nakształt śmierci. Tak naprawdę do prawdziwej skruchy zdolny jest tylko człowiek dobry.Więcej jeszcze: tylko osoba zła potrzebuje skruchy, a tylko osoba dobra jest zdolna doskruchy prawdziwej. Im jesteś gorszy, tym bardziej potrzebujesz skruchy i tym mniejjesteś do niej zdolny. Osoba, która umiałaby się zdobyć na skruchę doskonałą, byłabyteż doskonałą osobą — nie potrzebowałaby więc żałować za grzechy.

Trzeba pamiętać, że skrucha, owa podjęta z własnej woli uległość, pokora i pewnegorodzaju śmierć, nie jest czymś, czego Bóg od nas oczekuje, nim do Niego powrócimy,choć gdyby zechciał, mógłby jej od nas nie wymagać. Skrucha to jedynie opis tego, czymjest w istocie powrót do Boga. Jeśli bez skruchy prosisz Boga, aby pozwolił ci do siebiewrócić — tak naprawdę prosisz, żeby pozwolił ci wrócić, wcale nie wracając. Tego nieda się zrobić. No dobrze zatem — musimy przez to przejść.

66

Ale właśnie to zło, które sprawia, że potrzebujemy skruchy, zarazem uniemożliwia namjej podjęcie. Czy możemy podjąć skruchę, jeśli pomoże nam w tym Bóg? Tak, ale cowłaściwie mamy na myśli, mówiąc o Bożej pomocy? Mamy na myśli to, że Bóg niejakoumieszcza w nas cząstkę samego siebie. Użycza nam nieco własnego rozumu, więcjesteśmy zdolni do myślenia — umieszcza w nas odrobinę własnej miłości i w tensposób możemy się nawzajem kochać. Kiedy uczysz dziecko pisać, trzymasz jego dłońwe własnej — czyli dziecko pisze litery, bo ty je piszesz. Kochamy i myślimy, bo Bógkocha i myśli, i trzyma przy tym naszą dłoń. Gdyby nie nasz upadek, sprawa byłabyprosta. Niestety, Boża pomoc jest nam teraz potrzebna w tych rzeczach, których Bóg zeswojej natury nigdy nie czyni — to jest w poddaniu się, cierpieniu, uległości, umieraniu.W naturze Boga nie istnieje żaden odpowiednik tego procesu. Więc akurat ta droga, na

Page 33: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

której najbardziej potrzebujemy Bożego przewodnictwa, okazuje się drogą, której Bógze swojej natury nigdy nie przebył. Bóg może się dzielić tylko tym, co ma — tego zaś, conam jest właściwe, w swojej naturze nie ma.

Jednak gdyby Bóg stał się człowiekiem — gdyby nasza ludzka natura, zdolna docierpienia i śmierci, stopiła się z naturą boską w jednej osobie — wówczas taka osobamogłaby nam pomóc. Ktoś taki mógłby zrezygnować z własnej woli, cierpieć i umrzećjako człowiek — i mógłby to uczynić w sposób doskonały jako Bóg. Ty czy ja możemyprzejść przez ten proces jedynie pod warunkiem, że uczyni to w nas Bóg — ale Bógmoże to uczynić tylko wtedy, gdy stanie się człowiekiem. Nasze starania, abydoświadczyć podobnej śmierci, powiodą się jedynie wówczas, gdy my, ludzie,podzielimy to umieranie z Bogiem — tak samo jak nasze myślenie jest możliwe tylkodlatego, że jest kroplą w oceanie Jego inteligencji. Jednak nie możemy uczestniczyć wumieraniu Boga, jeśli On również nie umrze — On zaś nie może umrzeć inaczej niż jakoczłowiek. To w tym sensie Bóg spłaca nasz dług i cierpi za nas to, czego sam wcalecierpieć nie musiał.

67

Słyszałem od niektórych, że skoro Jezus był Bogiem-człowiekiem, to Jego cierpienie iśmierć tracą w ich oczach wszelką wartość, „bo to musiało być dla Niego nic trudnego".Można (słusznie) ganić niewdzięczność i niestosowność takiej uwagi — mną jednakwstrząsa raczej bijące z niej niezrozumienie. W jakimś sensie osoby, które tak twierdzą,mają oczywiście rację. Właściwie nawet dałoby się powiedzieć więcej: doskonałauległość, doskonałe cierpienie, doskonała śmierć — wszystko to było nie tylkołatwiejsze dla Jezusa jako Boga, ale wręcz było dla Niego w ogóle możliwe tylko dlatego,że był Bogiem. Ale przecież byłoby chyba rzeczą dziwną, gdybyśmy z tego powodu mielinie przyjąć Jego ofiary? Nauczyciel może pisać litery za dziecko, bo jest dorosły i umiepisać. To oczywiście ułatwia mu sprawę i tylko dlatego może dziecku pomóc. Gdybydziecko odrzuciło nauczyciela, bo „dla dorosłego to jest łatwe" i chciało się nauczyćpisać od innego dziecka, które samo pisać nie potrafi (czyli nie posiada „nieuczciwej"przewagi), nie zrobiłoby szybkich postępów. Jeśli tonę w rwącej rzece, osoba stojąca nabrzegu może mi podać rękę i tak ocalić moje życie. Czy powinienem zawołać (pomiędzyhaustami łapanego powietrza): „Nie, nie, to nie fair! Ma pan przewagę! Stoi pan nabrzegu!"? Taka przewaga — jeśli chcesz, możesz ją nazywać nieuczciwą — to jedynypowód, dla którego ów człowiek może mi pomóc. Gdzie masz szukać pomocy, jeśli nie usilniejszego od siebie?

Tak widzę to, co chrześcijanie nazywają pokutą. Ale pamiętaj, to tylko kolejny obraz.Nie należy go mylić z rzeczą samą w sobie — a jeśli ci w niczym nie pomaga, odrzuć go.

68

ROZDZIAŁ 5. Praktyczny wniosek

Chrystus doświadczył doskonałego poddania i uniżenia: doskonałego, bo był Bogiem,poddania i uniżenia, bo był człowiekiem. Chrześcijanie wierzą, że jeśli w jakiś sposóbpodzielimy z Chrystusem Jego uniżenie i cierpienia, to zdobędziemy też udział w Jegozwycięstwie nad śmiercią, a po śmierci odnajdziemy nowe życie i staniemy się w Nimdoskonałymi, szczęśliwymi stworzeniami. To coś więcej niż próba pójścia za Jego nauką.

Page 34: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Ludzie pytają nieraz, kiedy nastąpi kolejny krok w ewolucji, krok w stronę istotydoskonalszej od człowieka. Jednak z chrześcijańskiego punktu widzenia on już nastąpił.W Chrystusie pojawił się nowy człowiek — a nowe życie, które się w Nim poczęło, mazostać złożone w nas.

Jak ma się to stać? Proszę przypomnieć sobie, skąd wzięło się nasze stare, zwyczajneżycie. Otrzymaliśmy je od innych, od rodziców i przodków, bez naszej zgody — wskutekbardzo dziwnego procesu, w którym mieszają się przyjemność, ból i niebezpieczeństwo.Procesu, na który sami nigdy byśmy nie wpadli. Większość z nas spędziła w dzieciństwieładnych parę lat, usiłując odgadnąć, jak to się dzieje. Niektóre dzieci z początku niewierzą nawet wtedy, kiedy im się sprawę wyjaśnia — i raczej trudno je winić, bofaktycznie bardzo dziwna to sprawa. Bóg, który wymyślił ten proces, jest tym samymBogiem, który wymyśla, jak przekazywać nowe życie — życie Chrystusa. Niekonsultował z nami wynalazku seksu — tak jak nie konsultował z nami i tegowynalazku.

Są trzy rzeczy, które przekazują nam życie Chrystusa: chrzest, wiara oraz tajemniczaczynność, na którą różni chrześcijanie mają różne określenia: Komunia, Msza

69

Święta, Wieczerza Pańska. A przynajmniej są to trzy zwyczajne metody. Czas niepozwala nam przyjrzeć się przypadkom nietypowym, podobnie zresztą jak moja niedo-stateczna wiedza. Jeśli masz komuś w parę minut wyjaśnić, jak ma się dostać doEdynburga, wymienisz godziny odjazdu pociągów — co prawda może tam równieżdotrzeć statkiem albo samolotem, ale o tym raczej nie będziesz wspominał. Nie chcę tumówić, która z wymienionych trzech rzeczy jest najbardziej zasadnicza. Mój przyjacielmetodysta chciałby, żebym powiedział więcej o wierze, a o pozostałych dwóch rzeczach(proporcjonalnie) mniej. Ale nie zrobię tego. Każdy, kto wyznaje naukę chrześcijańską,powie ci, że trzeba korzystać z wszystkich trzech — i to nam na razie wystarczy.

Naprawdę sam nie rozumiem, dlaczego te trzy rzeczy miałyby nieść ze sobą życienowego rodzaju. Ale tak samo, gdybym tego wcześniej nie wiedział, nigdy nie do-strzegłbym związku pomiędzy pewną fizyczną przyjemnością i pojawieniem się naświecie nowej istoty ludzkiej. Rzeczywistość należy przyjmować taką, jaka jest — nie maco się użerać, że rzeczywistość powinna być taka czy siaka, albo że powinniśmyspodziewać się po niej tego czy tamtego. Ale choć nie rozumiem, dlaczego tak miałobybyć, mogę wyjaśnić, dlaczego wierzę, że tak jest. Wyjaśniłem już, dlaczego wierzę, żeJezus był (i jest) Bogiem. Wydaje się rzeczą historycznie jasną, że Jezus nauczał swoichuczniów, iż tak właśnie przekazywane jest to nowe życie. Inaczej mówiąc, wierzę napodstawie Jego autorytetu. Nie należy się bać słowa „autorytet". Wierzyć w coś napodstawie autorytetu to nic innego, niż wierzyć, bo powiedział nam o tym ktoś godnyzaufania. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent rzeczy, w które wierzysz, przyjmujeszwłaśnie na podstawie autorytetu. Wierzę, że jest miejsce zwane Nowym Jorkiem. Sam gonie widziałem. Nie umiałbym dowieść abstrakcyjnym rozumowaniem, że takie miejscemusi istnieć. Wierzę w to, bo tak mi powiedzieli ludzie, na których mogę polegać. Zwykłyczłowiek wierzy w Układ Słoneczny, atomy, ewolucję

70

czy krążenie krwi na podstawie autorytetu — bo tak twierdzą naukowcy. Każdestwierdzenie historyczne na świecie przyjmowane jest na podstawie autorytetu. Nikt z

Page 35: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

nas nie oglądał podboju Anglii przez Normanów ani klęski Wielkiej Armady. Nikt z nasnie mógłby udowodnić tych faktów czystą logiką, tak jak dowodzimy różnych twierdzeńw matematyce. Wierzymy w nie, bo ludzie, którzy je widzieli, pozostawili o nichpisemne świadectwa — a więc na podstawie autorytetu. Ktoś, kto boczyłby się naautorytet w innych sferach życia, tak jak niektórzy ludzie boczą się na autorytet wreligii, musiałby się zadowolić życiem w całkowitej niewiedzy.

Proszę nie sądzić, że moim zdaniem chrzest, wiara i Komunia Święta wystarczą, abyzastąpić własne wysiłki w naśladowaniu Chrystusa. Twoje przyrodzone życie pochodziod rodziców — ale to nie znaczy, że będzie trwało, jeśli przestaniesz się o nie troszczyć.Można je stracić przez zaniedbanie albo zgładzić przez samobójstwo. Trzeba je żywić idbać o nie — ale trzeba mieć stale świadomość, że to nie ja tworzę własne życie, a tylkopodtrzymuję w istnieniu życie otrzymane od kogoś innego. Tak samo chrześcijaninmoże stracić życie Chrystusowe, które zostało mu dane, i musi starać się je podtrzymać.Jednak nawet najlepszy chrześcijanin nie działa o własnych siłach — a jedyniepodtrzymuje i chroni życie, którego własnym wysiłkiem nigdy nie zdołałby uzyskać. Tozaś pociąga za sobą praktyczne konsekwencje. Dopóki w ciele pozostaje życie naturalne,może ono zrobić wiele, aby ciało naprawiać. Skaleczone zagoi się, czego nie uczyni ciałomartwe. Żywe ciało to nie takie, którego nie dotykają żadne obrażenia, ale takie, któredo pewnego stopnia potrafi się naprawić. Tak samo chrześcijanin to nie ktoś, kto nigdynie czyni zła, ale ktoś, kto ma możliwość skruchy, podniesienia się po każdym potknięciui rozpoczęcia na nowo — bo jest w nim życie Chrystusowe, które nieustannie gonaprawia i pozwala mu (w pewnym stopniu) powtórzyć dobrowolną śmierć poniesionąprzez samego Chrystusa.

To dlatego położenie chrześcijanina różni się od

71

położenia innych ludzi, którzy starają się być dobrzy. Ludzie ci liczą, że zadowolą Boga,jeśli On istnieje. Albo — jeśli sądzą, że Bóg nie istnieje — przynajmniej zjedna im toaprobatę dobrych ludzi. Ale chrześcijanin uważa, że wszelkie dobro, jakie czyni,pochodzi z życia Chrystusowego, które jest w nim. Nie uważa, że Bóg kocha nas, bojesteśmy dobrzy — to raczej Bóg czyni nas dobrymi, bo nas kocha. Tak samo dachszklarni nie przyciąga słońca dlatego, że lśni, ale lśni, bo świeci na niego słońce.

Chcę powiedzieć bardzo jasno, że gdy chrześcijanie mówią o życiu Chrystusowym,które jest w nich, to nie odnoszą się do czegoś, co pozostaje w sferze moralności alboumysłu. Kiedy mówią o „byciu w Chrystusie" albo że „Chrystus jest w nich", to jest to coświęcej niż stwierdzenie, że myślą o Chrystusie albo że Go naśladują. Mają na myśli to, żeChrystus rzeczywiście przez nich działa, cała zaś zbiorowość chrześcijan to fizycznyorganizm, przez który działa Chrystus — oto jesteśmy Jego palcami i mięśniami,komórkami Jego ciała. A to być może niejedno wyjaśnia. Wyjaśnia, dlaczego to noweżycie przekazywane jest nie tylko przez uczynki czysto umysłowe w rodzaju aktówwiary, ale też przez uczynki z udziałem ciała, jak chrzest albo Komunia Święta. To coświęcej niż przekazywanie idei, bardziej przypomina to ewolucję — fakt biologiczny, anawet ponadbiologiczny. Nie ma co się silić na większe uduchowienie od samego Boga.Bóg nigdy nie chciał, żeby człowiek był stworzeniem czysto duchowym. Dlatego składaw nas nowe życie za pomocą rzeczy materialnych, jak chleb i wino. Można to uznać zapewną toporność i brak uduchowienia. Bóg tak nie uważa. Bóg lubi materię. Sam jąwymyślił.

Page 36: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

I jeszcze jedna rzecz, która kiedyś zbijała mnie z tropu. Czy to nie jest strasznie niefair, że nowe życie ogranicza się wyłącznie do ludzi, którzy usłyszeli o Chrystusie izdołali w Niego uwierzyć? Ale wszakże Bóg nie wyjawił nam swoich zamiarów wobecinnych ludzi. Wiemy tyle, że nikt nie może zostać zbawiony inaczej, niż przez Chrystusa.Nie wiemy jednak, czy zbawieni przez Niego zo-

72

staną tylko ci, którzy Go znają. A tymczasem — jeśli martwisz się o ludzi, którzypozostają z boku — najbardziej nierozsądną rzeczą, jaką możesz zrobić, to samemupozostawać z boku. Chrześcijanie są ciałem Chrystusa, organizmem, przez który Ondziała. Każdy dodatek do tego ciała pozwala Mu czynić więcej. Jeśli chcesz pomócludziom stojącym na uboczu, musisz dodać własną komórkę do ciała Chrystusa, którysam jeden może im pomóc. Byłoby rzeczą dziwną uciąć komuś palec, żeby przez topilniej pracował.

Jest jeszcze inne możliwe zastrzeżenie. Dlaczego Bóg przedostaje się na zajęty przezwroga świat i zakłada dla pokonania szatana coś w rodzaju tajnego stowarzyszenia?Dlaczego nie przychodzi zbrojnie, nie dokonuje inwazji? Czy jest na to za słaby? Cóż,chrześcijanie wierzą, że kiedyś przybędzie zbrojnie — nie wiemy kiedy. Ale mogę siędomyślać, jaki jest powód tej zwłoki. Chce nam dać szansę stanięcia po Jego stronie zwłasnej woli. Wydaje mi się, że ani ty, ani ja nie mielibyśmy zbyt wysokiego zdania oFrancuzie, który czekałby, aż alianci wmaszerują do Niemiec, a następnie zdeklarowałsię po naszej stronie. Ale ciekawy jestem, czy ludzie, którzy proszą Boga, żeby wdał sięw nasze losy otwarcie i bezpośrednio, sami zdają sobie sprawę, jak by to wówczas było.Kiedy to się stanie, przyjdzie koniec świata. Kiedy autor wchodzi na scenę, sztuka jestskończona. Bóg dokona inwazji, co do tego nie ma obawy. Ale co ci wtedy przyjdzie zezdeklarowania się po Jego stronie, gdy zobaczysz, jak przyrodzony wszechświat całytopnieje niczym sen, a na jego miejsce wdziera się coś innego, coś, co nigdy nawet niezaświtało w Twej głowie — coś tak pięknego dla niektórych z nas i tak straszliwego dlainnych, że nikomu nie pozostanie żaden wybór? Bo tym razem będzie to Bóg bezprzebrania — coś tak przytłaczającego, że u każdego stworzenia może jedynie wywołaćbądź nieodpartą miłość, bądź nieodparte przerażenie. Wtedy za późno będzie wybieraćstrony. Nie ma co mówić, że postanowiłeś się położyć, kiedy już nie da się wstać. To niebędzie czas

73

wyboru — to będzie czas odkrycia, jaką stronę wybraliśmy naprawdę, czy sobie z tegowcześniej zdawaliśmy sprawę, czy nie. Teraz, dzisiaj, w tej chwili mamy jeszcze szansęwybrać właściwą stronę. Bóg wstrzymuje się z nadejściem, aby nam to umożliwić. Tazwłoka nie potrwa wiecznie. Trzeba się decydować: wóz albo przewóz.

75

KSIĘGA III CHRZEŚCIJAŃSKIE POSTĘPOWANIE

ROZDZIAŁ 1. Trzy elementy moralności

Page 37: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Jest taka historia o chłopcu, którego zapytano, jak sobie wyobraża Boga. „Z tego, cowidzę — odparł chłopiec — Bóg to ktoś taki, kto się wiecznie podkrada, żeby przyłapaćludzi na dobrej zabawie, a potem stara się im przeszkodzić". Obawiam się, że takiewłaśnie wyobrażenie wywołuje u wielu słowo „moralność": moralność to cośnatrętnego, co próbuje ci zepsuć zabawę. Tymczasem zasady moralne to w istocieinstrukcja obsługi maszyny ludzkiej. Każda ma zapobiec takim czy innym awariom,nadwerężeniom czy tarciom w jej funkcjonowaniu. Właśnie dlatego zasady moralnerobią z początku wrażenie, jakby nieustannie sprzeciwiały się naszym naturalnymskłonnościom. Kiedy poznajesz zasady obsługi jakiejkolwiek maszyny, instruktor przezcały czas powtarza: „Nie, tak nie rób" — bo oczywiście jest mnóstwo rzeczy z pozoruwłaściwych, które wydają się naturalnym podejściem do maszyny, choć wrzeczywistości są błędne.

Zamiast o zasadach moralnych, niektórzy ludzie wolą mówić o moralnych „ideałach"czy też o moralnym „idealizmie", zamiast o moralnym posłuszeństwie. Cóż, tooczywiście szczera prawda, że moralna doskonałość jest „ideałem" w tym znaczeniu, żepozostaje dla nas nieosiągalna. W tym sensie każda doskonałość jest dla nas, ludzi,„idealna" — nikt nie może zostać idealnym kierowcą czy tenisistą, tak samo jak nikt nieumie rysować linii idealnie prostych. Ale istnieje jeszcze inne znaczenie, według któregobyłoby rzeczą bardzo mylącą nazywać moralną doskonałość „ideałem". Gdy ktoś nazywajakąś kobietę „idealną" albo uznaje za idealny jakiś dom, statek

77

czy ogród, to (jeśli tylko ma trochę oleju w głowie) nie chce przez to powiedzieć, żekażdy powinien uznać ten sam ideał. W takich rzeczach mamy prawo różnić się gustem,czyli mieć różne ideały. Byłoby jednak rzeczą niebezpieczną określać kogoś, kto stara sięprzestrzegać prawa moralnego, jako „osobę o szczytnych ideałach" — to mogłobysugerować, że moralna doskonałość jest kwestią jego prywatnego gustu, a my, pozostali,wcale nie musimy jego gustów podzielać. Byłby to katastrofalny błąd. Być możedoskonałe postępowanie jest równie nieosiągalne jak doskonałe zmienianie biegów wsamochodzie — jednak jest to niezbędny ideał, zadany wszystkim ludziom z samejnatury naszej ludzkiej maszyny, tak samo jak doskonała zmiana biegów to ideał zadanywszystkim kierowcom z samej natury samochodu. Jeszcze większe niebezpieczeństwoczai się w nazywaniu samego siebie „osobą o szczytnych ideałach" dlatego, że starasz sięnie kłamać wcale (zamiast tylko sporadycznie), albo nigdy nie popełniać cudzołóstwa(zamiast popełniać je bardzo rzadko), albo nie znęcać się nad słabszymi (zamiast znęcaćsię umiarkowanie). Taka postawa mogłaby z ciebie zrobić kołtuna przekonanego owłasnej wyjątkowości, któremu należy się rzekomo uznanie za „idealizm". Tymczasemrównie dobrze można się spodziewać uznania za to, że przy każdym dodawaniu staramysię wyliczyć właściwą sumę. Rzecz jasna, że doskonała arytmetyka to pewnego rodzaju„ideał" — z pewnością w swoich kalkulacjach popełniasz nieraz błędy. Jednak nie ma nicnadzwyczajnego w tym, że przy kolejnych działaniach w równaniu starasz się liczyćdokładnie. Byłoby idiotyzmem nie starać się — każdy błąd sprawi później noweproblemy. Tak samo nowe kłopoty sprawi każda moralna porażka — zapewne innymludziom, a z pewnością tobie samemu. Łatwiej przyjdzie nam pamiętać o tym fakcie, jeślibędziemy mówili o zasadach i posłuszeństwie, a nie „ideałach" czy „idealizmie".

Pójdźmy krok dalej. Maszyna ludzka może się zepsuć dwojako. Jeden rodzaj awariizdarza się, gdy drogi jedno-

Page 38: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

78

stek rozchodzą się lub zderzają w taki sposób, że ludzie wyrządzają sobie nawzajemszkodę — na przykład przez kłamstwa czy fizyczną przemoc. Drugi zachodzi, gdy cośpsuje się w e w n ą t r z człowieka, kiedy jego różne elementy (różne władze umysłowe,pragnienia itd.) podążają w sprzecznych kierunkach lub przeszkadzają sobie wzajemnie.Można to jasno przedstawić, jeśli wyobrazimy sobie ludzi jako konwój statkówpłynących w określonej formacji. Podróż może się powieść wyłącznie wtedy, gdy (popierwsze) statki nie pozderzają się ze sobą nawzajem, oraz (po drugie) każdy z nich jestzdolny do żeglugi, a jego silniki działają sprawnie. Jedno właściwie zależy tu oddrugiego. Jeżeli statki będą ze sobą ciągle kolidowały, szybko okażą się niezdolne do że-glugi. Z drugiej strony, jeżeli popsują się w nich stery, nie uniknie się kolizji. Wyobraźmyteż sobie ludzkość jako orkiestrę grającą określoną melodię. Dla właściwego efektupotrzebne są dwie rzeczy. Instrument każdego muzyka musi być nastrojony, ale takżemusi wchodzić w odpowiedniej chwili, aby złączyć się z innymi.

Ale nie wzięliśmy pod uwagę jeszcze jednej rzeczy. Nie zadaliśmy sobie pytania,dokąd zmierza flota, czy też jaki utwór gra orkiestra. Instrumenty mogą być nastrojone,mogą wchodzić w odpowiednich momentach, a mimo to występ nie powiedzie się, jeślimuzykom zapłacono za przygrywanie do tańca, a tymczasem grają wyłącznie marszepogrzebowe. Podobnie, choćby flota płynęła w najlepszym porządku, jej podróż skończysię niepowodzeniem, jeśli zmierzała do Nowego Jorku, a dotarła do Kalkuty.

Moralność dotyczy więc trzech rzeczy. Po pierwsze, uczciwości i harmonii pomiędzyludźmi. Po drugie, uporządkowania czy też zharmonizowania wnętrza pojedynczejosoby. Po trzecie, powszechnego celu życia ludzkiego w ogóle, celu, dla którego człowiekzostał stworzony — jakim kursem powinna iść flota, jaką melodię przygotował dlaorkiestry dyrygent.

Może zauważyłeś, że ludzie współcześni prawie zaw-

79

sze myślą o pierwszej z tych trzech rzeczy, a zapominają o dwóch pozostałych. Kiedyktoś pisze w gazecie, że dążymy do chrześcijańskich standardów moralnych, zwyklechce przez to powiedzieć, że dążymy do dobrego, uczciwego współżycia międzynarodami, klasami społecznymi czy jednostkami — myśli więc tylko o pierwszym ztrzech elementów. Kiedy ktoś mówi o swoim zamiarze, że „to nie może być złe, bonikomu przez to nie dzieje się krzywda", myśli tylko o pierwszym z trzech elementów.Jego zdaniem to bez znaczenia, jaki jest statek, jeśli tylko uniknie kolizji z innym. Tozresztą naturalne, że myślenie o moralności zaczyna się od pierwszego elementu, czylidziedziny stosunków społecznych. Skutki błędnej moralności w tej sferze są bowiemoczywiste i dają nam się we znaki w codziennym życiu: wojna, bieda, korupcja, kłamstwaczy partactwo. Poza tym, dopóki pozostajemy przy pierwszym z trzech elementów,różnice zdań na temat moralności są niewielkie. Prawie wszystkie ludy w historii godziłysię (w teorii), że ludzie powinni być wobec siebie uczciwi, życzliwi i pomocni. Niemniejjednak, choć wszystko to stanowi naturalny punkt wyjścia do rozważań o moralności —gdybyśmy na tym mieli poprzestać, równie dobrze moglibyśmy naszych rozważań niezaczynać. Dopóki nie przejdziemy do drugiego z wymienionych trzech elementów —uporządkowania wnętrza pojedynczego człowieka — jedynie okłamujemy samychsiebie.

Page 39: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Jaki może być pożytek z komendy, żeby statki unikały kolizji, jeśli wydamy jąspróchniałym łajbom, które właściwie płyną, dokąd chcą? Po co spisywać zasady po-stępowania społecznego, jeśli wiemy, że zarozumialstwo, chciwość, pieniactwo itchórzostwo nie pozwolą nam ich przestrzegać? Wcale nie twierdzę, że nie powinniśmydążyć — i to usilnie — do doskonalenia naszego społeczeństwa czy systemugospodarczego. Chcę natomiast powiedzieć, że wszelkie rozważania na ten temat pozo-staną czystymi mrzonkami, o ile nie zdamy sobie sprawy, że tylko dzielność ibezinteresowność każdego człowieka

80

z osobna może zapewnie właściwe funkcjonowanie każdemu dobrze pomyślanemusystemowi. Dosyć łatwo byłoby wykorzenić jakąś konkretną odmianę korupcji czyucisku obecną w systemie dziś istniejącym — jednak dopóki istnieją ludzieskorumpowani i brutalni, zawsze wrócą oni do starych gierek w nowym systemie. Nieda się ludzi uczynić dobrymi na mocy ustawy — a bez dobrych ludzi nie ma dobregospołeczeństwa. Dlatego musimy również myśleć o drugim elemencie — o moralnościsamej jednostki.

Jednak wydaje mi się, że i na tym stwierdzeniu nie możemy poprzestać. Docieramydo punktu, w którym różne przekonania na temat wszechświata prowadzą do różnychform postępowania. Na pierwszy rzut oka najrozsądniej byłoby się w to nie wdawać ipozostać przy tych dwóch elementach moralności, co do których zgadzają się wszyscyrozsądni ludzie. Ale czy możemy tak uczynić? Należy pamiętać, że religia mieści w sobieszereg stwierdzeń na temat faktów. Stwierdzenia te mogą być słuszne albo nie. Jeśli sąsłuszne, ludzką flotą należałoby sterować w pewien określony sposób. Jeśli sąniesłuszne, trzeba przyjąć zupełnie inny kurs. Dla przykładu wróćmy do wcześniejwspomnianej osoby, według której rzecz nie może być zła, jeśli nie wiąże się z krzywdąinnych. Osoba ta w pełni zdaje sobie sprawę, że nie wolno uszkadzać innych statkówidących w konwoju, ale zarazem uważa, że to, co zrobi z własnym statkiem, jest jejprywatną sprawą. Jednak w takiej sytuacji chyba istotne jest, czy ów statek należy do tejosoby, czy też jest cudzą własnością? To chyba wielka różnica, czy jestem niejakowłaścicielem swojego umysłu i ciała, czy tylko lokatorem, który ponosi odpowie-dzialność wobec prawdziwego właściciela? Jeśli zostałem przez kogoś stworzony dlajego własnych celów, oznacza to dla mnie wiele obowiązków, których jako właściciel poprostu bym nie miał.

Kolejna rzecz: chrześcijaństwo twierdzi, że każdy człowiek będzie żył wiecznie, comusi być albo prawdą, albo fałszem. Otóż jest wiele rzeczy, którymi nie warto za-

81

przątać sobie głowy, jeśli mam żyć tylko siedemdziesiąt lat — którym jednak należałobysię dobrze przyjrzeć, jeśli mam żyć na wieki. Być może moja zazdrość albo zapalczywośćwzmaga się stopniowo — tak stopniowo, że jej przyrost na przestrzeni siedemdziesięciulat okaże się zupełnie nieznaczny. Za to może się okazać prawdziwym piekłem za milionlat — a jeśli chrześcijaństwo nie jest w błędzie, być może piekło to w rzeczywistościprecyzyjne, techniczne określenie stanu, w którym mogę się wówczas znaleźć.Nieśmiertelność przesądza też o różnicy, która odnosi się do totalitaryzmu i demokracji.Jeśli jednostki żyją zaledwie siedemdziesiąt lat, to państwo (czy naród lub cywilizacja),które może trwać i tysiąc lat, jest ważniejsze od jednostki. Ale jeśli chrześcijaństwo ma

Page 40: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

słuszność, wówczas jednostka okazuje się nieporównanie ważniejsza, ponieważ jestwieczna i wobec niej tysiącletnie życie państwa czy cywilizacji to jedynie chwila.

Wydaje się zatem, że w rozważaniach na temat moralności nie możemy pominąćżadnego z jej trzech elementów: relacji międzyludzkich, ludzkiego wnętrza oraz relacjipomiędzy człowiekiem a siłą, która go stworzyła. Wszyscy możemy współpracować wodniesieniu do pierwszego. Wraz z drugim elementem pojawia się niezgoda, która stajesię już poważna przy trzecim. Właśnie zajmując się ostatnim z tych trzech elementów,natkniemy się na główne różnice pomiędzy moralnością chrześcijańską aniechrześcijańską. W pozostałej części tej książki przyjmę chrześcijański punktwidzenia, patrząc na nasze położenie tak, jakby chrześcijaństwo było nauką prawdziwą.

82

ROZDZIAŁ 2. Cnoty „kardynalne"

Poprzedni rozdział napisałem jako krótką audycję radiową.Jeśli dostaje się do dyspozycji tylko dziesięć minut, właściwie wszystko zostaje

podporządkowane zwięzłości. Podzieliłem moralność na trzy części (porównując ją dokonwoju statków) głównie dlatego, że takie ujęcie tematu wydało mi się najkrótsze.Teraz chciałbym ukazać ten sam temat w innym ujęciu, dokonanym przez dawnychpisarzy. Choć okazało się zbyt długie, aby go użyć w audycji, jest to jednak ujęcie bardzodobre.

Według tego dłuższego schematu istnieje siedem „cnót". Cztery z nich nazywa sięcnotami „kardynalnymi", a pozostałe trzy to cnoty „teologiczne". Cnoty „kardynalne"uznają wszyscy ludzie cywilizowani — o „teologicznych" z reguły wiedzą tylkochrześcijanie. „Teologicznymi" zajmę się później — w tej chwili omówię cztery cnotykardynalne (takie ich określenie nie ma bezpośredniego związku z kardynałamiKościoła katolickiego, choć obydwa wyrazy pochodzą od łacińskiego słowa „zawias";cnoty zaś nazwano „kardynalnymi", bo na nich, jak na zawiasach, miało się opierać iobracać wszystko inne). Cnoty kardynalne to: roztropność, umiarkowanie,sprawiedliwość oraz męstwo.

R o z t r o p n o ś ć oznacza praktyczny, zdrowy rozsądek, zastanowienie nad tym, corobimy i możliwymi następstwami. Obecnie ludzie właściwie nie uznają roztropności za„cnotę". Ponieważ Chrystus powiedział, że nie wejdziemy do Jego świata, jeśli niestaniemy się jak dzieci, wielu chrześcijanom wydaje się, że jeśli tylko jesteś „dobry", tomożesz śmiało być durniem. Jest to nieporozumie-

83

nie. Przede wszystkim większość dzieci przejawia niemałą „roztropność" w rzeczach,które je naprawdę interesują, i podchodzi do nich całkiem rozsądnie. Po drugie, jak za-uważa św. Paweł, Chrystus nie chciał przez to powiedzieć, że mamy być jak dzieci podwzględem i n t e l i g e n c j i — wręcz przeciwnie. Nakazał nam być nie tylko„łagodnymi jak gołębice", ale i „przebiegłymi jak węże". Pragnie od nas dziecięcegoserca, ale i dorosłej głowy. Chce, żebyśmy byli naturalni, prostolinijni, kochający iotwarci na naukę jak dobre dzieci. Ale każe nam też jak najlepiej wykorzystywaćinteligencję, abyśmy byli czujni i świetnie zaprawieni do walki. Jeśli przekazujeszpieniądze organizacji dobroczynnej, nie oznacza to, że nie musisz się upewnić, czy

Page 41: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

organizacja nie jest oszukańcza. Jeśli myślisz o Bogu (na przykład w modlitwie), nieoznacza to, że masz się zadowolić infantylnymi poglądami, które wystarczały ci w wiekupięciu lat. To oczywiście szczera prawda, że Bóg nie będzie cię kochał mniej (czy też miałz ciebie mniejszy użytek), jeśli akurat urodziłeś się z dość mizernym intelektem. U Bogajest miejsce dla ludzi o nikłym rozumie, ale On chce, aby każdy wykorzystał swój rozumjak najpełniej. Być dobrym, to również czynić jak najlepszy użytek z własnego rozumu.Dla Boga intelektualni próżniacy nie są w niczym lepsi od innych próżniaków. Jeślirozważasz, czy nie zostać chrześcijaninem, ostrzegam, że zabierasz się za coś, co obejmiecię całkowicie — umysł i całą resztę. Na szczęście działa to również w drugą stronę.Każdy, kto uczciwie stara się być chrześcijaninem, przekona się szybko, że jegointeligencja zaostrza się — jeden z powodów, dla których chrześcijaństwo nie wymagaspecjalnego wykształcenia, to ten, że chrześcijaństwo jest edukacją samo w sobie.Dlatego niewykształcony chrześcijanin, jakim był Bunyan, zdołał napisać książkę, którazadziwiła świat*.

* John Bunyan (1628-1688): syn wędrownego kotlarza, protestancki pastor i kaznodzieja. Jegochrześcijańska alegoria Wędrówka pielgrzyma (wyd. pol. Warszawa 1961) długo cieszyła się fenomenalnąpopularnością w literaturze angielskiej (przyp. tłum.).

84

U m i a r k o w a n i e — niestety — również należy do słów, których znaczenie uległozmianie. Dzisiaj oznacza głównie abstynencję od alkoholu. Jednak w czasach, kiedydrugą cnotę kardynalną nazwano „umiarkowaniem", oznaczało coś zupełnie innego.Umiarkowanie nie dotyczyło alkoholu, a wszystkich przyjemności — i nie oznaczałopowstrzymywania się od nich, ale zażywania ich w stosownej ilości. Błędem jest sądzić,że wszyscy chrześcijanie powinni być abstynentami — to islam, nie chrześcijaństwo, jestreligią abstynentów. Oczywiście w pewnych okresach unikanie alkoholu może sięokazać obowiązkiem jakiegoś konkretnego (czy nawet każdego) chrześcijanina — możedlatego, że ktoś nie umie pić w taki sposób, żeby nie wypić za dużo, a może dlatego, żeprzebywa z ludźmi skłonnymi do pijaństwa i nie wolno mu ich do niego zachęcaćwłasnym piciem. Ale najważniejsze jest to, że człowiek ten powstrzymuje się (z ważnegopowodu) od czegoś, czego nie potępia — przeciwnie, cieszy go fakt, że inni czerpią z tegoprzyjemność. Istnieje rodzaj złych ludzi, których można poznać między innymi po tym,że nie umieją się niczego wyrzec, nie domagając się podobnego wyrzeczenia odwszystkich wokoło. To nie po chrześcijańsku. Każdy chrześcijanin może uznać, że zjakichś przyczyn powinien się powstrzymać od pewnych rzeczy — od małżeństwa,mięsa, piwa czy chodzenia do kina. Jednak kiedy zaczyna uznawać te rzeczy za złe samew sobie albo patrzy z góry na ludzi, którzy nie podejmują podobnych wyrzeczeń —wówczas zmierza w niewłaściwym kierunku.

Współczesne zawężenie treści słowa „umiarkowanie" do picia alkoholu narobiłoniemałej szkody, bo łatwiej przez to zapomnieć, że można być nieumiarkowanym wwielu innych sprawach. Ktoś, kto w centrum swego życia stawia grę w golfa czy brydża,motocykl, psa albo ubrania, jest tak samo „nieumiarkowany" jak osoba, która upija siękażdego wieczoru. Oczywiście nie jest to równie widoczne z zewnątrz — od maniibrydżowej czy golfowej

85

nie zataczasz się na ulicy. Jednak Bóg nie daje się zwieść tym, co zewnętrzne.

Page 42: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

S p r a w i e d l i w o ś ć to coś znacznie więcej niż sprawy toczące się w sądach. Jest todawne słowo na określenie wszystkiego, co dzisiaj nazwalibyśmy „fair". Mieści w sobieuczciwość, zasadę wzajemności, prawdomówność, dotrzymywanie obietnic — całą tęsferę życia. M ę s t w o z kolei oznacza obydwa rodzaje odwagi — tę, która każe stawićczoło niebezpieczeństwu i tę, która każe wytrzymać pomimo bólu. We współczesnejangielszczyźnie może najlepszym odpowiednikiem byłaby „twardość" (guts). Łatwozauważyć, że bez męstwa nie można długo wytrwać w żadnej z pozostałych cnót.

Mówiąc o cnotach, należy zauważyć coś jeszcze. Otóż istnieje różnica pomiędzydokonaniem sprawiedliwego czy nacechowanego umiarem uczynku a byciem sprawie-dliwą bądź umiarkowaną osobą. Nawet marnemu tenisiście może od czasu do czasuwyjść dobre uderzenie. Jednak mówiąc o dobrym graczu, mamy na myśli osobę, którejoczy, mięśnie i nerwy zostały wytrenowane dzięki niezliczonym dobrym uderzeniom iteraz można na nich polegać. Mają w sobie pewną cechę, która pozostaje obecna równieżpoza kortem, tak samo jak umysł matematyka charakteryzuje się pewnym swoistymnastawieniem czy też nawykiem myślowym, który jest w nim obecny nawet wtedy,kiedy matematyką się nie zajmuje. Tak samo człowiek, który wytrwale spełnia dobreuczynki, osiąga w końcu pewną cechę charakteru — mówiąc o „cnocie", mamy na myślitę właśnie cechę, a nie konkretne uczynki.

To rozróżnienie jest ważne z następującego powodu: myśląc tylko o poszczególnychuczynkach, bylibyśmy narażeni na trzy błędne poglądy:

(1) Moglibyśmy uznać, że kiedy czynimy rzecz słuszną, nieważne jest, j a k anid l a c z e g o ją czynimy — czy robimy to z własnej woli czy z przymusu, radośnie czy zniechęcią, w obawie przed opinią innych czy dla rzeczy samej w sobie. Tymczasemprawda jest taka, że dobre czyny dokonane ze złych powodów nie pomagają

86

w tworzeniu owej wewnętrznej cechy czy postawy zwanej „cnotą", a o tę cechę taknaprawdę tu chodzi. Marny tenisista może uderzyć piłkę z całej siły nie dlatego, że widzitaką potrzebę, ale dlatego, że stracił panowanie nad sobą — takie uderzenie możeszczęśliwym trafem pomóc mu wygrać gema, ale nie pomoże mu zostać dobrym,równym graczem.

(2) Można by uznać, że Bóg pragnie jedynie posłuszeństwa wobec pewnych zasad —podczas gdy w rzeczywistości pragnie On ludzi pewnego pokroju.

(3) Można by uznać, że „cnoty" są niezbędne tylko w obecnym życiu, a na tamtymświecie możemy zrezygnować z uczciwości, bo nie będzie już powodów do kłótni, albo zodwagi, bo nie będzie już niebezpieczeństwa. Może to prawda, że na tamtym świecie niebędzie okazji do sprawiedliwych czy mężnych uczynków. Jednak będzie okazja ku temu,aby być takimi ludźmi, jakimi można się stać tylko dzięki spełnianiu podobnych uczyn-ków na t y m świecie. Nie to, żeby Bóg miał cię nie wpuścić swojego wiecznego świata,jeśli nie posiądziesz pewnych cech charakteru. Chodzi o to, że jeśli ludzie nie będą mieliw sobie choćby zaczątków owych cech, to żadne warunki zewnętrzne nie będą mogłystworzyć im „nieba" — to znaczy napełnić ich owym głębokim, silnym, niewzruszonymszczęściem, które przygotował dla nas Bóg.

87

ROZDZIAŁ 3. Moralność społeczna

Page 43: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Podstawowa rzecz, którą trzeba powiedzieć jasno na temat chrześcijańskiej moralnościmiędzyludzkiej, to fakt, że Chrystus nie przyszedł głosić żadnej całkowicie nowejmoralności w tej dziedzinie. Złota zasada Nowego Testamentu („Czyńcie innym tak,jakbyście chcieli, aby i wam czyniono") stanowi podsumowanie tego, co w głębi sercakażdy uznawał za słuszne od zawsze. Prawdziwie wielcy nauczyciele moralności nigdynie wprowadzają nowej moralności — tak czynią tylko szarlatani i oszuści. Jak napisałSamuel Johnson: „Ludziom częściej potrzeba przypomnienia niż nauki"* . Prawdziwymzadaniem każdego nauczyciela moralności jest sprowadzanie nas raz za razem dostarych, prostych zasad, których staramy się nie zauważać — to jak nawracanie konia doprzeszkody, której nie przeskoczył, albo ciągłe powtarzanie z dzieckiem lekcji, od którejchce się wymigać.

Druga rzecz domagająca się wyjaśnienia: chrześcijaństwo nie posiada (ani nietwierdzi, że posiada) szczegółowego, politycznego programu stosowania zasady„Czyńcie innym tak, jakbyście chcieli, aby i wam czyniono" w konkretnymspołeczeństwie i w konkretnym czasie. To niemożliwość. Zasada jest dla wszystkichludzi wszelkich epok i gdyby ją dostosować jedynie do konkretnych ludzi żyjących wdanym czasie, nie pasowałaby do innych w innej epoce. Zresztą, nie o to chodzi w chrze-ścijaństwie. Kiedy nakazuje ci ono nakarmić głodnych, nie udziela przy tym lekcjigotowania. Kiedy każe czytać

* Samuel Johnson (1709-1784): słynny angielski literat i leksykograf (przyp. tłum.).

88

Pismo Święte, nie udziela lekcji hebrajskiego czy greki, ani nawet gramatyki twojegoojczystego języka. Chrześcijaństwo nigdy nie miało zastąpić czy też wyprzeć zwykłychludzkich sztuk i nauk — jest raczej kierownikiem, który każdej ze sztuk czy nauk wskażeodpowiednie zajęcie, oraz źródłem energii, która da im wszystkim nowe życie, jeśli tylkooddadzą się do jego dyspozycji.

Ludzie mówią: „Kościół powinien nas poprowadzić". Jest to stwierdzenie słuszne, jeślije dobrze zrozumiemy, a niesłuszne, jeśli zrozumiemy je źle. Mówiąc o Kościele, ludzie cipowinni mieć na myśli wszystkich praktykujących chrześcijan. A kiedy twierdzą, żeKościół powinien nas poprowadzić, winni mieć na myśli to, że niektórzy chrześcijanie —ci, którzy akurat mają odpowiednie talenty — powinni być ekonomistami i politykamioraz że wszyscy ekonomiści i politycy powinni być chrześcijanami, jak i to, że cały ichwysiłek gospodarczy i polityczny powinien zmierzać do realizacji zasady „Czyńcie in-nym tak, jakbyście chcieli, aby i wam czyniono". Gdyby tak się stało i gdybyśmy wszyscybyli gotowi na to przystać, wówczas dosyć szybko znaleźlibyśmy chrześcijańskierozwiązanie dla naszych problemów. Jednak większość tych, którzy twierdzą, żepowinien nas poprowadzić Kościół, domaga się od duchowieństwa ogłoszenia programupolitycznego. To głupota. Duchowni to szczególni ludzie spośród całego Kościoła, którzyzostali specjalnie wybrani i przygotowani, aby troszczyć się o rzeczy dotyczące nas, tojest istot obdarzonych wiecznym życiem — jeśli domagamy się od nich programupolitycznego, każemy im spełniać zupełnie inne zadanie niż to, do którego zostaliprzygotowani. To zadanie spoczywa na świeckich. Zastosowanie zasad chrześcijaństwado związków zawodowych czy edukacji musi wyjść od chrześcijańskich związkowców ichrześcijańskich nauczycieli — tak jak chrześcijańską literaturę tworzą chrześcijańscy

Page 44: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

pisarze, a nie kongregacja biskupów, którzy spotykają się, żeby w wolnej chwili pisaćpowieści czy sztuki teatralne.

89

Tak czy inaczej, Nowy Testament, choć nie wchodzi w szczegóły, to jednak dośćwyraźnie ukazuje, jak wyglądałoby w pełni chrześcijańskie społeczeństwo. Może nawetukazuje więcej, niż jesteśmy w stanie przyjąć. Mówi, że nie będzie pasażerów na gapęani pasożytów— jeśli ktoś nie chce pracować, niech też i nie je. Każdy ma pracować własnymi rękami, ado tego każda praca ma wytwarzać coś dobrego — nie będzie produkcji idiotycznychluksusów i jeszcze idiotyczniejszych reklam, które usiłują nas skłonić do ich kupna. Niebędzie zadufania w sobie ani szemranych interesów — nie będzie zadzierania nosa. Wtym sensie społeczeństwo chrześcijańskie byłoby, używając współczesnego określenia,lewicowe. Z drugiej strony, zawsze podkreślano, by posłuszeństwo— posłuszeństwo (oraz zewnętrzne oznaki szacunku) ze strony nas wszystkich wobecnależycie wyłonionych władz, ze strony dzieci wobec rodziców oraz (obawiam się, żenie spotka się to z wielką przychylnością) ze strony żon wobec mężów. Po trzecie, ma tobyć społeczeństwo wesołe — pełne pieśni i radości, uznające zmartwienie czy lęk za cośniewłaściwego. Grzeczność, obca postawie wścibskiej, należy do cnót chrześcijańskich— zaś Nowy Testament nie znosi ludzi, którzy „zajmują się rzeczami niepotrzebnymi".

Gdyby takie społeczeństwo istniało i gdybyśmy je odwiedzili, zapewne odnieślibyśmydziwne wrażenie. Odczulibyśmy, że życie gospodarcze jest w nim bardzo socjalistyczne i(w tym sensie) „postępowe", za to życie rodzinne i zasady postępowania — dośćstaroświeckie, czy może wręcz ceremonialne i arystokratyczne. Każdy z nas znalazłbytam coś, co by mu się spodobało, ale obawiam się, że nikomu nie spodobałoby się ono wcałości. Jednak niczego innego nie należy się spodziewać, jeśli chrześcijaństwo mastanowić kompletny i wszechobejmujący plan działania maszyny ludzkiej. Wszyscy naróżne sposoby odeszliśmy od owego planu i każdy chciałby wykazać, że jegomodyfikacja to w rzeczywistości część autentycznego planu. Na każdym kroku możnasię prze-

90

konać, że tak jest ze wszystkim, co naprawdę chrześcijańskie — każdemu podoba sięjakaś część, którą będzie chciał wybrać, a resztę odrzucić. Dlatego tak trudno jest namczynić postępy — dlatego ludzie o przeciwstawnych celach mogą jednakowoutrzymywać, że walczą za chrześcijaństwo.

Inna uwaga. Istnieje pewna rada, udzielona nam przez pogan ze starożytnej Grecji,Żydów w Starym Testamencie i wielkich nauczycieli chrześcijańskich okresu śre-dniowiecza, którą współczesny system gospodarczy całkowicie odrzucił. Wszyscy onimówili, że nie należy pożyczać pieniędzy na procent — tymczasem pożyczaniepieniędzy na procent (co nazywamy „inwestycją") to podstawa całego naszego systemu.Nie wynika z tego niezbicie, że czynimy źle. Niektórzy twierdzą, że kiedy Mojżesz,Arystoteles i chrześcijanie zgodnie zakazali pożyczania na procent (co nazywali„lichwą"), nie mogli przewidzieć istnienia spółek akcyjnych i myśleli wyłącznie oprywatnym wierzycielu, dlatego też możemy się nie przejmować tym, co napisali. Niechciałbym decydować o tej kwestii. Nie jestem ekonomistą i zwyczajnie nie wiem, czy tosystem inwestycyjny jest przyczyną stanu, w którym się znajdujemy, czy też nie. Tutaj

Page 45: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

potrzebny jest chrześcijański ekonomista. Ale uczciwość wymaga, żeby powiedzieć, żetrzy wielkie cywilizacje najwyraźniej zgodnie potępiły coś, na czym oparliśmy całenasze życie.

Jeszcze jedna uwaga i dotrę do końca. Tam, gdzie Nowy Testament nakazuje każdemupracować, podany jest powód: „aby miał co dać potrzebującym". Dobroczynność —dawanie ubogim — stanowi zasadniczą część moralności chrześcijańskiej: to onawydaje się mieć decydujące znaczenie w świetle budzącej lęk przypowieści o owcach ikozłach. W dzisiejszych czasach nieraz się słyszy, że dobroczynność powinna się staćniepotrzebna; że zamiast dawać ubogim, powinniśmy stworzyć takie społeczeństwo, wktórym nikt nie cierpiałby ubóstwa. Całkiem możliwe, że powinniśmy stworzyć takiespołeczeństwo. Jednak każdy, kto wobec tego sądzi, że

91

już teraz można przestać dawać, bierze rozbrat z chrześcijańską moralnością. Nie sądzę,żeby było możliwe ustalenie, ile należy oddawać potrzebującym. Obawiam się, że w tymprzypadku jedyną niezawodną zasadą jest dawać coś więcej niż to, co jest nam samymniepotrzebne. Inaczej mówiąc, jeśli nasze wydatki na własny komfort, luksusy, rozrywkiitp. są nie mniejsze od podobnych wydatków innych osób o zbliżonych dochodach,zapewne dajemy zbyt mało. Jeśli dobroczynność nie daje się nam we znaki ani w niczymnie zawadza, moim zdaniem jest zbyt skromna. Pewnych rzeczy powinniśmy sobieodmówić z powodu wydatków na cele dobroczynne. Mówię w tej chwili o zwykłych„celach dobroczynnych". Konkretne niedole spadające na krewnych, przyjaciół,sąsiadów czy pracowników, które Bóg niejako podsuwa nam pod oczy, mogą wymagaćczegoś znacznie większego — łącznie z poniesieniem ryzyka i zagrożeniem własnym.Dla wielu z nas największą przeszkodą w praktykowaniu dobroczynności nie jestluksusowy styl życia czy żądza bogacenia się, ale własny lęk — lęk przed niepewnością.Często trzeba w nim dostrzec pokusę. Czasami naszą dobroczynność ogranicza takżepycha — doświadczamy pokusy, aby więcej niż potrzeba wydawać na ostentacyjneformy hojności (napiwki, gościnność), a mniej niż powinniśmy na tych, którzy naprawdępotrzebują naszej pomocy.

Zanim skończę, spróbuję zgadnąć, jak ten rozdział mógł podziałać na jegoCzytelników. Domyślam się, że znajdują się wśród nich ludzie o poglądach lewicowych,którzy są teraz bardzo źli, iż rozdział nie poszedł dalej w tym kierunku, a także ludzie oprzekonaniach wręcz przeciwnych, którzy są rozeźleni, bo jak dla nich i tak poszedł owiele za daleko. Jeśli się nie mylę, mamy prawdziwy szkopuł w układaniu planówstworzenia chrześcijańskiego społeczeństwa. Większość z nas podchodzi do tematuwcale nie po to, żeby się przekonać, co o nim mówi chrześcijaństwo — podchodzimy doniego, licząc, że znajdziemy w chrześcijaństwie wsparcie dla własnych poglądów.Szukamy sojusznika w miejscu, gdzie propo-

92

nuje się nam albo Mistrza — albo Sędziego. Jestem dokładnie taki sam. Są w tymrozdziale fragmenty, które chciałem przemilczeć. Dlatego nic nam nie wyjdzie, dopókinie zdecydujemy się na znacznie śmielszy krok. Społeczeństwo chrześcijańskie niepowstanie, dopóki większość z nas tego szczerze nie zechce — a nie będziemy go chcieli,dopóki nie staniemy się w pełni chrześcijanami. Mogę powtarzać do utraty tchu:„Czyńcie innym tak, jakbyście chcieli, aby i wam czyniono", ale sam nie będę umiał tego

Page 46: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

uczynić, dopóki naprawdę nie pokocham swojego bliźniego jak siebie samego — a nienauczę się kochać bliźniego jak siebie samego, dopóki nie nauczę się kochać Boga — anie nauczę się kochać Boga inaczej, niż ucząc się posłuszeństwa wobec Niego. Tak jakostrzegałem, zbliżamy się ku sprawom ludzkiego wnętrza — odchodzimy od kwestiispołecznych ku religijnym. Droga najbardziej okrężna okazuje się najkrótszą drogą docelu.

93

ROZDZIAŁ 4. Moralność a psychoanaliza

Powiedziałem, że nie będziemy mieli chrześcijańskiego społeczeństwa, dopóki niestaniemy się w większości chrześcijanami — co oczywiście nie znaczy, że możemyodłożyć pracę nad naszym społeczeństwem aż do jakiejś wyimaginowanej, przyszłejdaty. Oznacza to, że trzeba niezwłocznie zabrać się do dwóch zadań — (1) musimyzrozumieć, w jaki sposób zasada „Czyńcie innym tak, jakbyście chcieli, aby i wamczyniono" może znaleźć praktyczne, szczegółowe zastosowanie w naszym społeczeń-stwie, oraz (2) wiedząc, jak można by ją zastosować w praktyce, musimy chcieć tozrobić. Na początek chciałbym się zastanowić, jak wygląda chrześcijańska idea dobregoczłowieka — jaka jest chrześcijańska „specyfikacja techniczna" maszyny ludzkiej.

Zanim wdam się w szczegóły, chciałbym jeszcze dodać dwie uwagi ogólne. Przedewszystkim, skoro moralność chrześcijańska ma być techniką, która zapewnia właściwedziałanie maszynie ludzkiej, Czytelnicy chcieliby zapewne wiedzieć, jak ma się ona doinnej techniki o podobnych ambicjach — do psychoanalizy.

Otóż trzeba bardzo wyraźnie rozróżnić dwie rzeczy: faktyczne teorie i technikipsychoanalityków od ogólnej filozoficznej wizji świata, dorobionej do teorii przezFreuda i innych. To drugie — filozofia Freuda — jest wyraźnie sprzeczna z filozofiąinnego wielkiego psychoanalityka, Junga. Co więcej, kiedy Freud zabiera głos na tematleczenia neurotyków, mówi jako specjalista w swoim temacie. Jednak gdy przechodzi doogólnej filozofii, przemawia jako amator. Jest więc rzeczą rozsądną słuchać go zszacunkiem w pierwszym przypadku, ale

94

nie w drugim — i tak właśnie czynię, tym bardziej, że gdy Freud wypowiada się na obcysobie temat, o którym ja sam akurat coś wiem (to jest na temat języka), przejawianiemałą ignorancję. Niemniej psychoanaliza jako taka, poza filozoficzną dobudowąwzniesioną wokół niej przez Freuda i innych, w niczym nie sprzeciwia sięchrześcijaństwu. Jej technika jest miejscami spójna z moralnością chrześcijańską ibyłoby nie od rzeczy, gdyby miał o niej pewne pojęcie każdy proboszcz — choć nie jestto spójność całkowita, ponieważ te dwie techniki, psychoanalityczna i chrześcijańska,spełniają nieco różne zadania.

Kiedy człowiek dokonuje moralnego wyboru, mamy do czynienia z dwoma rzeczami.Jedną jest sama czynność wyboru. Druga to rozmaite uczucia, impulsy itp. płynące z jegopsychiki, które stanowią surowiec dokonywanego wyboru. Surowiec ten może byćdwojakiego rodzaju. Może być — nazwijmy to — normalny, czyli zawierać uczuciapodzielane przez każdego, bądź też może składać się z uczuć nienaturalnych,spowodowanych błędami obecnymi w podświadomości. Tak więc lęk przed

Page 47: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

prawdziwym niebezpieczeństwem stanowiłby przykład uczuć pierwszego rodzaju,irracjonalny zaś lęk przed kotami czy pająkami — drugiego. Pożądanie mężczyzny przezkobietę należałoby do pierwszego rodzaju — skrzywione pożądanie mężczyzny przezinnego mężczyznę do drugiego. Otóż psychoanaliza stawia sobie za cel usunięcie uczućnienormalnych, to jest zapewnienie człowiekowi lepszego surowca dla dokonywanychwyborów. Z drugiej strony, moralność zajmuje się samymi aktami wyboru.

Ujmijmy to tak. Wyobraźmy sobie trzech mężczyzn wyruszających na wojnę. Jeden znich odczuwa — jak każdy — naturalny lęk przed niebezpieczeństwem, opanowuje gomoralnym wysiłkiem i staje się człowiekiem odważnym. Załóżmy też, że na skutekpodświadomych zjawisk dwaj pozostali odczuwają lęk przesadny, nieracjonalny,któremu nie mogą sprostać żadnym moralnym

95

wysiłkiem. A teraz przyjmijmy, że zjawia się psychoanalityk i udaje mu się obydwuwyleczyć — czyli stawia ich w sytuacji pierwszego mężczyzny. Na tym właśnie kończysię problem psychoanalityczny, a zaczyna moralny, ponieważ uleczeni mężczyźni mogąpostąpić zupełnie inaczej. Pierwszy mógłby stwierdzić: „Bogu dzięki, że mam z głowy testrachy na lachy. Nareszcie mogę zrobić to, czego zawsze pragnąłem — wypełnićobowiązek wobec ojczyzny". Za to drugi mógłby powiedzieć: „No tak, to rzecz jasnaniemała ulga, że już nie tracę głowy pod ostrzałem, co jednak nie zmienia w niczymfaktu, że ani myślę nadstawiać karku, a jeśli to możliwe, niech go nadstawia ktoś inny.Właściwie najlepsze jest to, że skoro już się tak nie boję, mogę teraz lepiej zadbać owłasną skórę i sprytniej ukryć to przed innymi". Jest to różnica czysto moralna ipsychoanaliza nic tu nie wskóra. Niezależnie od tego, jak ulepszymy czyjś surowiec,zawsze zostanie coś jeszcze — prawdziwy i wolny ludzki wybór oparty na danym mumateriale: czy własną korzyść postawić na pierwszym, czy na ostatnim miejscu.Moralność zajmuje się wyłącznie takim wolnym wyborem.

Zły materiał psychologiczny to nie grzech, a choroba. Nie należy z tego powodużałować, trzeba go leczyć — to ważne rozróżnienie. Ludzie oceniają się wzajemnie napodstawie uczynków. Bóg sądzi ich z wyborów moralnych. Całkiem możliwe, żeneurotyk, który odczuwa chorobliwy lęk przed kotami, a mimo to zmusza się, żeby wjakimś słusznym celu podnieść kota, wykazał się w Bożych oczach większą odwagą niżczłowiek zdrowy, udekorowany najwyższymi odznaczeniami za męstwo na polu walki.Jeśli kogoś od dzieciństwa skrzywiano psychicznie, wpajając mu, że okrucieństwo jestrzeczą właściwą, a następnie uczyni on jakiś drobny dobry uczynek czy też powstrzymasię od jakiegoś okrucieństwa, którego mógłby dokonać i być może ryzykuje ośmie-szeniem się wśród towarzyszy, kto wie, czy nie czyni w oczach Boga więcej, niżgdybyśmy my — ty czy ja — oddali życie za przyjaciela.

96

Można to ująć na odwrót. Być może niektórzy z nas, choć wydają się całkiem miłymiludźmi, czynią tak skromny użytek z dobrych cech dziedzicznych i starannegowychowania, że w rzeczywistości są gorsi od innych, których bierzemy za diabłówwcielonych. Czy można być do końca pewnym, jak zachowalibyśmy się my sami, gdybynas obarczono psychiką, wychowaniem i władzą — powiedzmy — Himmlera? Todlatego chrześcijanom zabroniono osądzać innych. Widzimy tylko skutki wyborówdokonywanych przez ludzi na podstawie dostępnego im surowca. Jednak Bóg wcale nie

Page 48: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

sądzi ich z surowca ich wyborów, lecz z użytku, który z niego uczynili. Ludzka psychikaw dużej mierze wynika z ciała. Kiedy umiera ciało, wszystko to opada i prawdziwyczłowiek wewnętrzny — najgłębsza istota, która dokonywała wyborów i czyniła jaknajlepszy bądź jak najgorszy użytek z dostępnego materiału — stanie zupełnieobnażona. Z niektórych z nas opadnie wówczas niemało miłych cech, które braliśmy zacoś własnego, choć w rzeczywistości wynikały z naszego dobrego trawienia — z innychopadnie wiele paskudnych cech, które wynikały z kompleksów czy problemówzdrowotnych. Wtedy po raz pierwszy zobaczymy każdego takim, jaki jest naprawdę. Niezabraknie niespodzianek.

To prowadzi mnie do drugiej uwagi. Uważa się nieraz, że chrześcijańska moralność torodzaj interesu, który Bóg ujmuje tak: „Jeśli zachowasz całe mnóstwo reguł, spotka cięnagroda — a jak nie, no to sam rozumiesz". Moim zdaniem to nie najlepszy punktwidzenia. Już chętniej powiedziałbym, że z każdym wyborem dokonujesz drobnejprzemiany swej najgłębszej części — tej, która decyduje o twoich wyborach. Jeślispojrzymy na życie jako całość, to w miarę obecnych w nim niezliczonych wyborów po-woli przemieniasz tę najgłębszą część w stworzenie niebiańskie albo piekielne — albo wtakie, które pozostaje w harmonii z Bogiem, innymi stworzeniami i samym sobą, albo teżw inne, będące z Bogiem, innymi stworzeniami i samym sobą w stanie wojny inienawiści. Być tym

97

pierwszym stworzeniem to niebo — czyli radość, pokój, wiedza i potęga. Być tym drugim— to szaleństwo, przerażenie, głupota, wściekłość, bezsilność i wieczna samotność. Wkażdej chwili każdy z nas zmierza ku któremuś z tych dwóch stanów.

To wyjaśnia pewną rzecz, która zawsze mnie zastanawiała u pisarzy chrześcijańskich— otóż wydają się nieraz szalenie surowi, a już za chwilę bardzo swobodni. Powszedniegrzechy traktują tak, jakby były czymś niezmiernie ważnym — po czym onajstraszniejszych morderstwach i zdradach mówią tak, jakby wystarczyło za niepożałować, a wszystko zostanie wybaczone. Jednak z czasem zrozumiałem, że mająrację. Za każdym razem myślą oni o znaku, jaki czyn pozostawia w owym drobnym,najgłębszym pokładzie jestestwa, którego w tym życiu nikt nie widzi, ale który każdybędzie musiał znosić (bądź też którym będzie się cieszyć) przez wieki. Jeden człowiekmoże mieć taką pozycję, że jego gniew spowoduje przelew krwi tysięcy osób — nawetnajwiększy gniew innego wywoła najwyżej śmiech. Jednak ów drobny znak, którypozostaje w duszy każdego z nich, może być całkiem podobny. Każdy z nich wyrządziłsamemu sobie coś, co sprawi, że za następnym razem będzie mu jeszcze trudniej oprzećsię pokusie gniewu, a kiedy jej ulegnie, gniew będzie jeszcze gorszy — o ile nie pożałujeswojego uczynku. Jeden i drugi, jeśli rzeczywiście zwróci się do Boga, może doświadczyćnaprawy tego wewnętrznego skrzywienia — na dłuższą metę jeden i drugi, jeśli tego nieuczynią, będą zgubieni. Oglądana z zewnątrz, wielkość czy małość uczynku nie jestnajistotniejsza.

Ostatnia myśl. Jak mówiłem, właściwy kierunek prowadzi nie tylko do pokoju, ale iwiedzy. Stając się lepszym, każdy zaczyna coraz lepiej rozumieć zło, które w nim jeszczepozostało. Stając się gorszym, coraz mniej rozumie się własne zło. Umiarkowanie złyczłowiek ma świadomość, że nie jest zbyt dobry — człowiek z gruntu zepsuty uważa, żejest w porządku. To kwestia zdrowego

98

Page 49: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

rozsądku — sny rozumiesz wtedy, kiedy czuwasz, a nie kiedy śpisz. Błędy w równaniuwidzisz wtedy, kiedy twój umysł działa poprawnie, a nie wtedy, kiedy je popełniasz.Naturę upojenia można zrozumieć na trzeźwo, a nie wtedy, kiedy jest się pijanym.Dobrzy ludzie wiedzą zarówno, co to jest dobro, jak i zło — źli nie wiedzą ani jednego,ani drugiego.

99

ROZDZIAŁ 5. Moralność seksualna

Musimy teraz rozważyć chrześcijańską moralność dotyczącą seksu, czyli to, cochrześcijanie nazywają cnotą czystości. Chrześcijańskiej cnoty czystości nie wolno mylićze społeczną zasadą „skromności" (w pewnym sensie tego słowa), to jest właściwegozachowania czy przyzwoitości. Społeczna zasada właściwego zachowania decyduje otym, jaka część ciała może być odsłonięta albo na jakie tematy można rozmawiać i wjakich słowach — według zwyczajów danej grupy społecznej. Dlatego choć zasadaczystości jest jednakowa dla wszystkich chrześcijan wszystkich epok, zasadawłaściwego postępowania jest zmienna. Dziewczyna na wyspach Pacyfiku, która prawienic nie ma na sobie i wiktoriańska dama w całości okryta ubraniami mogą być tak samo„skromne" czy też przyzwoite według standardów własnego społeczeństwa — a przytym niezależnie od ubioru obie mogą być jednakowo czyste (lub jednakowo nieczyste).Niektóre słowa używane przez czyste kobiety w czasach Szekspira, w wiekudziewiętnastym przeszłyby przez gardło tylko kobiecie z marginesu społecznego. Jeśliludzie łamią zasadę właściwego postępowania obowiązującą w czasie i miejscu, wktórym żyją, i czynią tak, aby wzbudzić żądzę w sobie samych lub w innych, popełniająwystępek przeciwko czystości. Jednak jeśli łamią ją z niewiedzy czy nieuwagi, ichjedynym przewinieniem są złe maniery. Jeśli, co się często zdarza, łamią ją wyzywająco,aby szokować czy żenować innych, niekoniecznie dopuszczają się nieczystości, ale zpewnością okazują się nieżyczliwi, bo nieżyczliwością jest cieszyć się z cudzegozażenowania. Nie wydaje mi się, aby szalenie surowe standardy właściwe

100

go zachowania w jakimkolwiek stopniu dowodziły czystości czy też ją wspomagały —dlatego sądzę, że wielkie odprężenie i uproszczenie zasad, które dokonało się za mojegowłasnego życia, jest czymś dobrym. Jednak w chwili obecnej wywołuje to tęniedogodność, że różni ludzie w różnym wieku wyznają różne standardy i sami niewiemy, co z tym począć. Dopóki to zamieszanie trwa, wydaje mi się, że ludzie starzy lubstaroświeccy powinni bardzo się pilnować, aby nie uznawać ludzi młodych czy„wyemancypowanych" za zepsutych za każdym razem, kiedy ci zachowają się (wedługstarego standardu) niewłaściwie. Z drugiej strony, ludzie młodzi nie powinni uważaćstarszych od siebie za pruderyjnych purytanów tylko dlatego, że jest im trudnodostosować się do nowych standardów. Większość problemów może tu rozwiązaćautentyczne pragnienie, aby mieć o innych jak najlepsze zdanie i pozwolić im czuć sięjak najlepiej.

Czystość to najbardziej niepopularna z cnót chrześcijańskich. Nie da się jej uniknąć —chrześcijańska zasada głosi: „Albo małżeństwo i pełna wierność wobec partnera, albo

Page 50: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

całkowita abstynencja". Jest to coś tak trudnego i tak sprzecznego z naszym instynktem,że najwyraźniej albo chrześcijaństwo jest w błędzie, albo coś zepsuło się w naszyminstynkcie seksualnym. Jedno albo drugie. Oczywiście jako chrześcijanin sądzę, że toinstynkt uległ zepsuciu.

Jednak mam też inne powody, by tak sądzić. Biologicznym celem seksu są dzieci, takjak biologicznym celem jedzenia jest odnowa ciała. Otóż gdybyśmy jedli, kiedy tylkoprzyjdzie nam ochota i tyle, ile tylko zechcemy, zapewne większość z nas jadłaby zbytwiele — choć nie aż tak bardzo za wiele. Można jeść za dwóch, ale nie da się jeść zadziesięciu. Apetyt wykracza poza swój sens biologiczny tylko w niewielkim stopniu.Jednak gdyby młody, zdrowy człowiek miał folgować seksualnemu apetytowi za każdymrazem, kiedy przyszłaby mu na to ochota, a każdy taki stosunek przynosiłby dziecko, tow dziesięć lat bez trudu zaludniłby niewielką wieś. Ten

101

apetyt przerasta swoją funkcję w sposób niedorzeczny i absurdalny.Albo inaczej. Można zgromadzić sporą widownię na striptiz — aby przyglądali się

dziewczynie rozbierającej się na scenie. Otóż załóżmy, że przyjeżdżasz do kraju, gdziemożna zapełnić teatr do ostatniego miejsca, gdy umieści się na scenie zakryty talerz, anastępnie wolno unosi pokrywkę w taki sposób, aby tuż przed zgaśnięciem światełkażdy zobaczył, że leży na nim barani kotlet albo kawałek boczku — czy nie uznałbyś, żew tym kraju stało się coś niedobrego z apetytem? 1 czy ktoś wychowany w innymświecie nie uznałby, że coś równie dziwacznego spotkało nasz instynkt seksualny?

Pewien krytyk stwierdził, że gdyby odkrył kraj, gdzie odbywałyby się podobne aktystriptizu z jedzeniem, uznałby, że wśród jego obywateli panuje głód. Chciał przez tooczywiście powiedzieć, że takie rzeczy jak seksualny striptiz wskazują nie tyle naseksualne zepsucie, ile wygłodzenie. Zgadzam się, że gdybyśmy natknęli się w jakimśkraju na podobne występy z baranimi kotletami, głód byłby jednym z kilku możliwychwyjaśnień, które przyszłyby mi do głowy. Jednak następnym krokiem byłoby zbadanienaszej hipotezy poprzez sprawdzenie, czy rzeczywiście w tym kraju jada się mało, czyteż wiele. Gdyby zebrany materiał wskazywał na duże spożycie żywności, należałobyoczywiście porzucić hipotezę o głodzie i szukać innej. Podobnie, zanim przyjmiemy, żestriptiz wywołany jest seksualnym głodem, musimy poszukać dowodów na to, żeseksualna abstynencja jest w naszych czasach bardziej rozpowszechniona niż wówczas,kiedy striptizu nie znano. Ale przecież takich dowodów nie znajdziemy. Za sprawąantykoncepcji instynktowi seksualnemu można dziś folgować w małżeństwie znacznietaniej (a poza nim znacznie mniej ryzykownie) niż kiedykolwiek przedtem, zaś opiniapubliczna patrzy obecnie na nieślubne związki czy nawet zboczenia dużo łagodniej niżkiedykolwiek od czasów pogańskich. Można sobie zresztą wyobrazić inne hipotezy niżteorię

102

„wygłodzenia". Jest rzeczą jasną, że apetyt seksualny, jak każdy inny, narasta, kiedy mufolgujemy. O jedzeniu może wiele myślą głodujący, jednak tak samo zachowują siężarłoki. Łechtanie na podniebieniu czują nie tylko wygłodniali, ale i przejedzeni.

Wreszcie trzecia myśl. Nie znalazłoby się wielu ludzi, którzy chcieliby jeść rzeczyniejadalne, albo zamiast żywność jeść, robiliby z nią coś innego. Inaczej mówiąc, zbo-czenia apetytu są rzadkie. Jednak zboczenia instynktu seksualnego są liczne, oporne w

Page 51: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

leczeniu i straszne. Z przykrością wchodzę tu w szczegóły, ale to konieczne. A koniecznejest to dlatego, że przez ostatnie dwadzieścia lat i tobie, i mnie kłamano w zaparte natemat seksu. Powtarzano nam do znudzenia, że pożądanie seksualne niczym się nieróżni od innych pragnień i wystarczy porzucić nasze głupie, wiktoriańskie pomysły zjego tłumieniem, a wszystko będzie uporządkowane jak w ślicznym ogródku. Tonieprawda. Jeśli spojrzysz na fakty, a nie propagandę, zrozumiesz, że tak nie jest.

Słyszymy, że seks zwichrował się, bo był tłumiony. Ale przez ostatnie dwadzieścia lattłumiony nie był. Był wywlekany na światło jak dzień długi. Mimo to pozostał tak samozwichrowany. Jeśli kłopoty wywołało tłumienie, odprężenie powinno pomóc. Jednak niepomogło. Myślę, że jest na odwrót. Myślę, że ludzkość stłumiła seks, bo tak bardzo sięwykrzywił. Ludzie współcześni powtarzają: „Seksu nie należy się wstydzić". Mogą miećna myśli dwie rzeczy. Jedna: „Nie należy wstydzić się faktu, że ludzkość dokonujereprodukcji w pewien określony sposób, ani że sposób ten przynosi przyjemność". Jeślito chcą powiedzieć, mają słuszność. Chrześcijaństwo mówi to samo. Problem nie wseksie ani w przyjemności. Dawni nauczyciele chrześcijańscy mawiali, że gdyby człowieknie upadł, przyjemność płynąca z seksu nie byłaby mniejsza, ale wręcz większa niżdzisiaj. Wiem, że pewni nierozgarnięci chrześcijanie wypowiadali się tak, jakbychrześcijaństwo uznawało seks, ciało czy przyjemność za rzeczy złe same w sobie. Mylilisię. Chrześcijań-

103

stwo jest niemal jedyną z wielkich religii, która w pełni akceptuje cielesność — którauznaje, że materia jest dobra, że sam Bóg przyjął kiedyś ludzkie ciało i że otrzymamypewnego rodzaju ciała nawet w niebie, gdzie będą zasadniczą częścią naszego szczęścia,naszego piękna i naszej energii. Chrześcijaństwo wyniosło małżeństwo wyżej niżjakakolwiek inna religia, a najwspanialsza poezja miłosna świata została niemal wcałości stworzona przez chrześcijan. Jeśli ktokolwiek stwierdzi, że seks sam w sobie jestzły, chrześcijaństwo natychmiast temu zaprzeczy. Ale kiedy ktoś stwierdza: „Seksu nienależy się wstydzić", może ma na myśli, że „stanu, w jakim znalazł się obecnie instynktseksualny, nie należy się wstydzić".

Jeśli akurat to miałby na myśli, moim zdaniem myli się. Myślę, że należy się wstydzić.Nie ma powodu się wstydzić, kiedy jedzenie sprawia nam przyjemność — należałoby sięwstydzić, gdyby połowa ludzkości uczyniła z jedzenia główne życiowe zainteresowanie ibezustannie oglądała je na fotografiach, śliniąc się przy tym i mlaskając. Nie twierdzę, żety czy ja osobiście odpowiadamy za obecną sytuację. Nasi przodkowie przekazali namorganizmy, które są pod tym względem wypaczone — a my dorastamy w otoczeniupropagandy, która sprzyja nieczystości. Są ludzie, którzy chcą stale zaogniać naszinstynkt seksualny, aby zarobić na nas pieniądze. Przecież człowiek ogarnięty obsesjąnie stawi wielkiego oporu sprzedawcy. Bóg zna naszą sytuację — nie będzie nas sądziłtak, jakbyśmy nie musieli się borykać z żadnymi trudnościami. Liczy się szczerość iwytrwałość woli w ich pokonywaniu.

Zanim zostaniemy uleczeni, musimy tego zechcieć. Ci, którzy naprawdę chcą pomocy,znajdą ją — ale dla wielu współczesnych ludzi nawet samo takie życzenie jest trudne.Łatwo jest myśleć, że chcemy czegoś, podczas gdy tak naprawdę tego nie chcemy.Pewien słynny chrześcijanin powiedział dawno temu, że jako młodzieniec nieustanniemodlił się o czystość — ale po latach zdał sobie sprawę, że kiedy ustami mówił „Panie,uczyń mnie czy-

Page 52: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

104

stym", w sercu po cichu dodawał: „Ale jeszcze nie teraz". To samo zdarza się wmodlitwach o inne cnoty — ale są trzy przyczyny, dla których wyjątkowo trudno jestnam pragnąc całkowitej czystości, nie mówiąc o jej osiągnięciu.

Przede wszystkim połączenie naszej skrzywionej natury, kuszącego nas szatana icałej współczesnej propagandy żądzy wywołuje w nas uczucie, że pragnienia, którymstawiamy opór, są tak „naturalne", tak „zdrowe" i rozsądne, że sprzeciwiać się im byłobyrzeczą niemal zboczoną i nienormalną. Plakat za plakatem, film za filmem, powieść zapowieścią tworzą skojarzenie pomiędzy ideą folgowania seksualności a ideami zdrowia,normalności, młodości, szczerości i dobrego humoru. To skojarzenie jest kłamstwem,jak wszystkie potężne kłamstwa, odwołuje się do prawdy — przedstawionej powyżejprawdy, że seks sam w sobie (w oderwaniu od narosłych wokół niego ekscesów iobsesji) jest „normalny", „zdrowy" itd. Kłamstwo polega na sugerowaniu, że każdy aktseksualny, wobec którego odczuwasz w danej chwili pokusę, jest również normalny izdrowy. Takie zdanie — z czystego rozsądku i niezależnie od nauki chrześcijańskiej —musi okazać się brednią. Uleganie każdemu pragnieniu prowadzi w oczywisty sposób kuniemocy, chorobie, zazdrości, kłamstwu, skrytości i temu wszystkiemu, co jestzaprzeczeniem zdrowia, humoru i szczerości. Każdy rodzaj szczęścia, nawet na tymświecie, wymaga sporej powściągliwości. Dlatego stwierdzenie, że każde pragnienie —choćby i silne — jest zdrowe i rozsądne, to stwierdzenie bez wartości. Każda zdrowa naumyśle i cywilizowana osoba musi mieć zasady, umożliwiające jej dokonywanie wyboru:pomiędzy pragnieniami, które można zaakceptować i które trzeba odrzucić. Jednaosoba opiera swoje wybory na zasadach chrześcijańskich, inna na zasadach higieny czynormach społecznych. Prawdziwy konflikt przebiega nie pomiędzy chrześcijaństwem i„naturą", lecz pomiędzy zasadami chrześcijańskimi a innymi zasadami kontrolującymi„naturę", bo „naturę" (czyli naturalne pragnienia) i tak trze-

105

ba kontrolować, żeby nie zrujnowała ci kompletnie życia. Należy przyznać, że zasadychrześcijańskie są surowsze od innych — jednak sądzimy, że kiedy ich przestrzegasz,towarzyszy ci taka pomoc, jakiej nie otrzymasz, jeśli będziesz przestrzegać innych.

Po drugie, wielu ludzi zniechęca się do podjęcia poważnej próby praktykowaniachrześcijańskiej cnoty czystości, bo sądzą (zanim spróbują), że to niemożliwe. Ale kiedychce się podjąć jakąś próbę, nie wolno nigdy myśleć o możliwości czy niemożliwości.Kiedy dostajemy na egzaminie zadanie nieobowiązkowe, zastanawiamy się, czy umiemyje rozwiązać — dostając zadanie obowiązkowe, musimy zrobić, co się da. Punkty możnazawsze dostać nawet za bardzo niedoskonałą odpowiedź — jednak na pewno ich niedostaniemy, jeśli zostawimy pytanie nietknięte. Nie tylko na egzaminach, ale i na wojnie,we wspinaczce górskiej, ucząc się pływania, jazdy na łyżwach albo na rowerze, czywręcz zapinając sztywny kołnierzyk zgrabiałymi palcami — ludzie nieraz dokonująrzeczy, które wydawały się zupełnie niemożliwe, dopóki nie spróbowali. Cudowne jestto, jak wiele można zrobić, jeśli nie ma innego wyjścia.

Rzeczywiście możemy być pewni, że doskonała czystość — tak jak doskonała miłość idobroczynność — nie może zostać osiągnięta samym ludzkim wysiłkiem. Trzeba prosićo pomoc Boga. Nawet wtedy może się długo wydawać, że pomoc jest albo żadna, albonie taka, jakiej ci potrzeba. To nieważne. Po każdej porażce proś o wybaczenie, wstawaji próbuj od nowa. Początkowo Bóg bardzo często pomaga nam osiągnąć nie tyle samą

Page 53: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

cnotę, ile właśnie zdolność powstawania i stałego rozpoczynania od nowa. Boniezależnie od tego, jak wartościowa jest czystość (lub odwaga, prawdomówność czykażda inna cnota), proces ten wyrabia w duszy jeszcze ważniejszy nawyk. Leczy nas zezłudzeń na własny temat i uczy polegać na Bogu. Z jednej strony dowiadujemy się, że niemożemy sobie ufać nawet w najlepszych chwilach, z drugiej zaś, że nie musimy siępoddawać rozpaczy na-

106

wet w chwilach najgorszych, bo porażki są nam wybaczane. Rzeczą fatalną jestzadowolenie się wyłącznie czymś niedoskonałym.

Po trzecie, ludzie nieraz błędnie pojmują to, co psychologia nazywa „represją", czyliwyparciem ze świadomości. Psychologia uczy, że seks „wyparty do podświadomości"jest niebezpieczny. Ale w tym kontekście słowo „wyparty" jest określeniemtechnicznym: nie oznacza tego samego, co seks „opanowany", to jest taki, któremu sięoparliśmy. „Wyparte" pragnienie czy „wyparta" myśl oznacza pragnienia lub myślizepchnięte (zwykle w bardzo młodym wieku) do podświadomości, które teraz mogą siępojawić w umyśle wyłącznie w bardzo zamaskowanej, nierozpoznawalnej formie.Wyparta seksualność w ogóle nie wydaje się pacjentowi seksualnością. Kiedy nastolatekczy dorosły usiłuje opanować świadome pragnienie, nie ma to nic wspólnego zwypieraniem uczuć do podświadomości — wyparcie tu w żadnym wypadku nie grozi.Wręcz przeciwnie, ci, którzy poważnie usiłują osiągnąć czystość, są znacznie bardziejświadomi własnej seksualności i wkrótce poznają ją znacznie lepiej niż inni. Poznająwłasne pragnienia tak samo, jak Sherlock Holmes znał Moriarty'ego czy Wellington Na-poleona — tak jak szczurołap poznaje gryzonie, a hydraulik cieknące rury. Cnota, nawetna etapie prób, daje światło — folgowanie skutkuje zamgleniem.

Chociaż mówiłem tu o seksie dosyć długo, na koniec chcę jak najdobitniej stwierdzić,że nie w nim leży centrum chrześcijańskiej moralności. Ktokolwiek sądzi, że dlachrześcijan nieczystość to najgorsza przywara, jest w grubym błędzie. Grzechy cielesne,choć złe, są najmniej złymi grzechami w ogóle. Wszelkie najgorsze przyjemności sączysto duchowe: przyjemność płynąca z udowadniania, że druga osoba jest w błędzie,przyjemność pomiatania innymi i protekcjonalności, przyjemność mieszania innymszyków czy intryganctwa — przyjemności płynące z władzy i z nienawiści. Bo oto są wemnie dwie rzeczy, które walczą z ludzkim jestestwem, do któ-

107

rego mam zmierzać. Są to dwie inne części jestestwa: część zwierzęca i częśćdiaboliczna. Diaboliczna jest gorsza. Dlatego nieczuły kołtun i faryzeusz, któryregularnie chodzi do kościoła, może być znacznie bliżej piekła niż prostytutka. Choćoczywiście najlepiej nie być ani jednym, ani drugim.

108

ROZDZIAŁ 6. Małżeństwo chrześcijańskie

Ostatni rozdział był głównie negatywny. Omówiłem błędy, które wkradły się w ludzkiimpuls seksualny, lecz niewiele powiedziałem o jego właściwym funkcjonowaniu — to

Page 54: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

jest o chrześcijańskim małżeństwie. Są dwa powody, dla których nie chcę zbytniozajmować się małżeństwem. Po pierwsze, chrześcijańskie nauki na ten temat sąniezwykle niepopularne. Po drugie, nigdy nie byłem żonaty, więc mam do powiedzeniajedynie rzeczy z drugiej ręki. Niemniej mam poczucie, że mówiąc o moralnościchrześcijańskiej, nie da się tego tematu pominąć.

Chrześcijańska idea małżeństwa wsparta jest na słowach Chrystusa, że mężczyznę ikobietę należy uważać za jeden organizm — bo tak we współczesnym języku należyrozumieć sformułowanie „jedno ciało". Chrześcijanie wierzą, że mówiąc tak, Chrystusnie wyrażał jakiegoś odczucia, lecz stwierdzał fakt — tak jak wyrażamy pewien fakt,stwierdzając, że zamek i klucz stanowią jeden mechanizm, a skrzypce i smyczek — jedeninstrument. Wynalazca ludzkiej maszyny powiedział nam, że jej dwie połowy, męska iżeńska, mają być w założeniu złączane parami — nie tylko na poziomie seksualnym, alezłączone w pełni. Potworność pozamałżeńskiego stosunku seksualnego polega na tym,że jego uczestnicy usiłują oddzielić jeden rodzaj związku (seksualny) od wszelkichinnych, które mają mu towarzyszyć i prowadzić do pełnego złączenia. Chrześcijańskapostawa nie oznacza, że w przyjemności seksualnej jest coś złego, tak samo jak nie maniczego złego w przyjemności czerpanej z jedzenia. Oznacza ona, że nie wolno tejprzyjemności oddzielać i czerpać osobno, tak jak nie należy czerpać

109

przyjemności z jedzenia bez połykania i trawienia, wyłącznie przeżuwając pokarm iwypluwając go.

Z tego powodu chrześcijaństwo naucza, że małżeństwo trwa do śmierci. Oczywiściewystępują tu różnice pomiędzy Kościołami — jedne w ogóle nie dopuszczają rozwodów,inne dopuszczają je niechętnie i tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach. To wielkaszkoda, że chrześcijanie nie mogą się zgodzić w tej kwestii — ale zwykły człowiekświecki powinien zauważyć, że wszystkie Kościoły przejawiają w kwestii małżeństwaznacznie większą jednomyślność między sobą nawzajem niż ze światem zewnętrznym.Chcę przez to powiedzieć, że dla wszystkich Kościołów rozwód jest czymś w rodzajurozcinania żywego ciała, jakby chirurgiczną operacją. Niektóre uznają tę operację zarzecz tak brutalną, że wręcz niemożliwą do przeprowadzenia. Inne dopuszczają ją wcharakterze lekarstwa w przypadkach beznadziejnych. Wszystkie zgodziły się, żerozwód bardziej przypomina amputację obu nóg niż rozwiązanie spółki handlowej czydezercję z koszar. Żaden Kościół nie zgadza się też ze współczesnym poglądem, żezwykłym usprawiedliwieniem rozwodu może być dobranie nowego partnera,przeprowadzane za każdym razem, kiedy ludzie uznają, że już się nie kochają, albo kiedyjedno z nich zakocha się w kimś innym.

Zanim rozważymy ów współczesny pogląd i jego związek z czystością, nie wolnozapomnieć o odniesieniu go do innej cnoty, mianowicie sprawiedliwości. Jak już pisałem,sprawiedliwość to także dotrzymywanie obietnic. Otóż każdy, kto brał ślub w kościele,uczynił publiczną, uroczystą obietnicę, że pozostanie z partnerem czy partnerką dośmierci. Obowiązek dotrzymania takiej obietnicy nie ma żadnego specjalnego związku zmoralnością seksualną — właściwie nie różni się od każdej innej obietnicy. Jeśli — jakpowtarzają współcześni ludzie — impuls seksualny podobny jest do innych doświad-czanych przez nas impulsów, to powinien być traktowany na równi z nimi. Zatem taksamo jak podporządkowujemy udzielonym obietnicom nasze inne przyjemności,

110

Page 55: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

nie inaczej powinno być z seksualnością. Jeśli zaś — jak mi się wydaje — impuls ten niejest taki jak inne, lecz uległ chorobliwemu zaognieniu, powinniśmy szczególnie uważać,żeby nas nie doprowadził do nieuczciwości.

Ktoś w takim razie mógłby stwierdzić, że złożoną w kościele obietnicę uważa zaczystą formalność i od początku nie miał zamiaru jej dotrzymać. Kogo więc usiłowałoszukać, gdy ją składał? Boga? Naprawdę nie było to zbyt mądre. Samego siebie? Niebyło to o wiele mądrzejsze. Narzeczoną albo narzeczonego, czy może ich rodzinę?Zachował się więc perfidnie. Wydaje mi się, że małżonkowie (albo jedno z nich)najczęściej liczyli na oszukanie ludzi. Chcieli szacowności płynącej z małżeństwa, niepłacąc jej ceny — to jest byli oszustami, kłamali. Jeśli są nadal zadowoleni ze swegooszustwa, nie mam im nic do powiedzenia — kto chciałby wpajać wzniosły i trudnynakaz czystości ludziom, którzy nie zdążyli nawet dorosnąć do uczciwości? Jeśli zdążylisię opamiętać i chcą żyć uczciwie, raz złożona obietnica nadal ich wiąże. Jakzauważyliśmy, wynika to ze sprawiedliwości, nie z czystości. Jeśli ktoś nie wierzy w nie-rozerwalność małżeństwa, może lepiej, żeby mieszkał z drugą osobą bez ślubu, niżgdyby miał składać ślubowania, których nie zamierza dotrzymywać. To prawda, że żyjącbez ślubu, ludzie ci będą winni (w oczach chrześcijan) cudzołóstwa. Ale jednego grzechunie naprawia się drugim — nieczystości nie naprawi się, dodając do niejkrzywoprzysięstwo.

Z kolei pogląd, jakoby „zakochanie" było jedynym powodem, dla którego należytrwać w małżeństwie, w ogóle nie zostawia miejsca na małżeństwo pojmowane jakoobietnica czy też porozumienie. Jeśli chodziłoby w nim tylko o zakochanie, obietnicaniczego nie doda — a jeśli niczego nie dodaje, nie należy jej czynić. Ciekawe, że za-kochani, dopóki są naprawdę zakochani, wiedzą to lepiej niż ludzie, którzy tylko omiłości mówią. Jak zauważył Chesterton, zakochani mają naturalną skłonność dowiązania się obietnicami. Pieśni miłosne z całego świata

111

pełne są ślubów wieczystej stałości uczuć. Prawo chrześcijańskie nie narzucazakochaniu rzeczy obcych jego naturze — domaga się jedynie, aby zakochani bralipoważnie to, do czego samo z siebie popycha ich uczucie.

Poza tym obietnica wierności, składana kochanej osobie wtedy, kiedy jestemzakochany (i składana z miłości właśnie), nakazuje oczywiście tym bardziej dochowaćwierności, jeśli zakochanie przeminie. Obietnice muszą dotyczyć czegoś, co możemyzrobić, jakichś uczynków— nikt nie może obiecać, że będzie stale żywił takie czy inne uczucie. Równie dobrzemógłby obiecać, że nigdy nie dostanie bólu głowy, albo że zawsze będzie głodny. Jednak— mógłby ktoś spytać — po co trzymać ludzi ze sobą, skoro już nie są w sobiezakochani? Jest kilka dobrych, społecznych powodów — aby zapewnić dom dzieciom,aby uchronić kobietę (która, wychodząc za mąż, zapewne poświęciła lub nadszarpnęławłasną karierę) przed porzuceniem z chwilą, kiedy mąż się nią znudzi. Ale jest i innypowód, który bardzo przemawia mi do przekonania, choć trudno mi to wytłumaczyć.

Oto trudność: wielu ludziom trudno zrozumieć, że chociaż B jest lepsze niż C, tojednak A może być jeszcze lepsze niż B. Ludzie ci lubią myśleć kategoriami tego, codobre i tego, co złe — zamiast tego, co dobre, co lepsze, i co najlepsze. Pytają, czyuważasz patriotyzm za coś dobrego. Jeśli stwierdzisz, że patriotyzm jest oczywiście

Page 56: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

dużo lepszy niż indywidualny egoizm — choć zarazem gorszy od miłości uniwersalnej izawsze powinien jej ustępować, kiedy tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić— wówczas uznają, że odpowiadasz wymijająco. Pytają, co sądzisz o pojedynkowaniusię. Jeśli odpowiesz, że bez porównania lepiej jest komuś wybaczyć, niż się z nim po-jedynkować, ale nawet pojedynek może być lepszy niż żywiona przez całe życiewrogość, znajdująca ujście w ukradkowych wysiłkach, aby pognębić drugiego człowieka— zaczną narzekać, że nie odpowiadasz jasno. Liczę, że nikt nie popełni tego samegobłędu w stosunku do tego, co zamierzam powiedzieć.

112

To, co nazywamy „zakochaniem", jest cudownym stanem, który pod wielomawzględami jest dla nas dobry. Potęguje w nas hojność i odwagę, otwiera oczy nie tylkona piękno ukochanej osoby, ale na każde piękno w ogóle, a także poskramia (zwłaszczapoczątkowo) naszą czysto zwierzęcą seksualność — w tym sensie zakochanie jestwielkim zwycięzcą w walce z żądzą. W tym sensie nikt nie zaprzeczy, że zakochanie jestznacznie lepsze zarówno od zwykłej zmysłowości, jak i zimnego egocentryzmu. Ale, jaknapisałem wcześniej, „nic bardziej niebezpiecznego, niż wybrać któryś z owychnaturalnych impulsów, a następnie podążać za nim za wszelką cenę". Zakochanie todobra rzecz, ale nie najlepsza. Wiele rzeczy przerasta, ale są i takie, do których samo niedorasta. Nie da się z niego uczynić podstawy całego życia, jest uczuciem szlachetnym, aleprzecież tylko uczuciem. Otóż na żadnym uczuciu nie można polegać, że będzie trwałe ina zawsze zachowa pełną intensywność — czy choćby że będzie trwałe. Trwać możewiedza, trwać mogą zasady czy nawyki, ale uczucia przychodzą i odchodzą. Podobnie,cokolwiek mówią o tym ludzie, stan zwany „zakochaniem" zwykle nie jest trwały. Jeślistare zakończenie baśni — „I żyli długo i szczęśliwie" — mamy rozumieć jako „I przezkolejne pięćdziesiąt lat czuli się dokładnie tak samo, jak w przeddzień ślubu", tozapewne nigdy nie było i nie będzie ono prawdziwe, a nawet byłoby wręcz niepożądane,gdyby miało się spełnić. Kto zniósłby życie w takim podnieceniu choćby przez pięć lat?Co stałoby się z twoją pracą, z twoim apetytem, snem, z twoimi przyjaźniami? Aleoczywiście to, że przestajemy „być zakochani" nie znaczy, że już nie kochamy. Miłość wswoim drugim znaczeniu, odrębnym od zakochania, to nie tylko uczucie. Jest to głębokajedność, podtrzymywana przez wolę i celowo umacniana nawykami — umocniona (wmałżeństwach chrześcijańskich) łaską, o którą małżonkowie proszą Boga i którą odNiego otrzymują. Taką wzajemną miłość mogą oni zachować nawet w chwilach, kiedysię nie lubią — tak jak kochasz samego siebie nawet

113

wtedy, kiedy się nie lubisz. Tę miłość mogą zachować również wtedy, gdy każdemogłoby z łatwością zakochać się w kimś innym. Na początek „zakochanie" kazało imobiecać sobie wzajemną wierność — spokojniejsza od zakochania miłość pozwala imobietnicy dotrzymać. To z takiej miłości czerpie moc silnik małżeństwa — zakochaniebyło wybuchem, który go uruchomiło.

Jeśli się ze mną nie zgadzasz, powiesz oczywiście: „Co on może o tym wiedzieć, nigdynie był żonaty". Całkiem możliwe, że masz rację. Jednak zanim tak powiesz, zastanów siędobrze, czy rzeczywiście sądzisz mnie na podstawie własnego doświadczenia iobserwacji życia znajomych, czy też opierając się na powieściach i filmach. To nie takiełatwe, jak się ludziom wydaje. Nasze doświadczenie głęboko jest naznaczone wpływem

Page 57: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

książek, sztuk czy kina, dlatego potrzeba cierpliwości i umiejętności, aby na własnyużytek wyplątać z tego rzeczy poznane z samego życia.

Ludzie z książek czerpią pogląd, że kiedy poślubi się właściwą osobę, można sięspodziewać, iż zakochanie potrwa wiecznie. Dlatego gdy stwierdzą, że zakochanieminęło, uznają, że pomylili się w swojej decyzji i czują się uprawnieni do zamiany — niezdając sobie sprawy, że po takiej zamianie urok i piękno nowego zakochania wkrótcezniknie tak samo, jak poprzedniego. Jak to bywa w każdej dziedzinie życia, dreszczykpojawia się na początku i jest nietrwały. Dreszczyk ogarniający chłopca, który po razpierwszy pomyślał o lataniu, nie dotrwa do chwili, gdy chłopiec — już jako młodyczłowiek — wstąpi do lotnictwa i rzeczywiście zacznie się uczyć pilotażu. Dreszczyk,który odczuwamy na widok nowego, zachwycającego miejsca, zniknie, gdyprzeprowadzimy się tam na stałe. Czy to oznacza, że lepiej byłoby nie uczyć się pilotażu inie mieszkać w pięknym miejscu? Bynajmniej. Jeśli wytrwasz, w obu przypadkachzniknięcie pierwszego dreszczyku zrekompensuje ci spokojniejsze i trwalszezainteresowanie. Co więcej (i nie znajduję tu słów, by podkreślić, jakie to dla mnieważne), to właśnie

114

ludzie, którzy gotowi są pogodzić się z utratą dreszczyku i zadowolić się trzeźwymzainteresowaniem, zapewne odnajdą kolejne dreszczyki, biorące się z zupełnie innychrzeczy. Ktoś, kto nauczył się latać samolotem i został dobrym pilotem, nagle odkryjemuzykę — ktoś, kto osiadł w pięknym miejscu, odkryje uroki ogrodnictwa.

Chyba to w jakiejś mierze miał na myśli Chrystus, gdy powiedział, że nic nie może żyćnaprawdę, o ile najpierw nie obumrze. Po prostu nie ma co przywiązywać się dodreszczyku — nic gorszego nie można zrobić. Pozwól mu przeminąć, obumrzeć, przejśćprzez ten okres śmierci w spokojniejsze zainteresowanie i szczęście, które z niegowynika — a przekonasz się, że przez cały czas żyjesz w świecie nowych dreszczyków.Jeśli jednak z dreszczyków zechcesz uczynić chleb powszedni i spróbujesz je sztucznieprzedłużać, wszystkie zaczną stopniowo słabnąć, będzie ich coraz mniej, aż do końcażycia pozostaniesz znudzonym, rozczarowanym człowiekiem. Może ze względu napowszechne niezrozumienie tej prawdy spotyka się tak wielu ludzi w średnim wieku,którzy biadolą nad utraconą młodością akurat wtedy, gdy z każdej strony powinny imsię jawić nowe horyzonty i możliwości. Dużo przyjemniej jest nauczyć się pływać, niżnieustannie (i bezowocnie) usiłować powrócić do tego uczucia z dzieciństwa, kiedy poraz pierwszy taplaliśmy się w wodzie.

Inne wyobrażenie, ukształtowane pod wpływem powieści i sztuk teatralnych, mówi,że zakochanie jest czymś nieodpartym — czymś, co się ludziom po prostu przytrafia,niczym zakaźna choroba. Wierząc w to, niektóre osoby żyjące w małżeństwie poddająsię, kiedy stwierdzą, że pociąga ich nowy znajomy czy znajoma. Mimo to skłonny jestemsądzić, że w prawdziwym życiu nieodparte uczucia są znacznie rzadsze niż w książkach— przynajmniej wśród ludzi dorosłych. Kiedy poznajemy kogoś, kto jest piękny,inteligentny i sympatyczny, oczywiście powinniśmy w jakimś sensie podziwiać i kochaćw nim te dobre cechy. Ale czyż to nie my sami w dużym stopniu decydujemy, że takamiłość staje się zako-

115

chaniem? Niewątpliwie, jeśli jest głowa pełna powieści, sztuk i sentymentalnych

Page 58: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

piosenek, a ciało alkoholu, wówczas każdy rodzaj odczuwanej miłości można zmienić wzakochanie — tak jak koleina w ścieżce sprawi, że zawsze będzie się tam zbierać woda, aprzez niebieskie okulary wszystko będziesz widział na niebiesko. Ale to już będzie twojawłasna wina.

Zanim zamknę kwestię rozwodów, chciałbym wprowadzić rozróżnienie pomiędzydwoma bardzo często mylonymi rzeczami. Jedna z nich to chrześcijańska koncepcjamałżeństwa. Druga to zupełnie inna kwestia — w jakim stopniu chrześcijanie, jakowyborcy czy parlamentarzyści, powinni narzucać reszcie społeczności własne poglądyna temat małżeństwa w postaci prawa rozwodowego. Bardzo wielu ludzi zdaje sięsądzić, że chrześcijanin powinien się starać utrudnić rozwód innym. Ja tak nie sądzę. Aprzynajmniej wiem, że byłbym bardzo zły, gdyby muzułmanie mieli zabronić wszystkiminnym ludziom picia wina. Moim zdaniem Kościoły powinny szczerze przyznać, żewiększość Brytyjczyków nie jest chrześcijanami, więc nie należy oczekiwać od nichchrześcijańskiego życia. Powinny istnieć dwa oddzielne rodzaje małżeństwa — jednoregulowane przez państwo za pomocą zasad, które obowiązywałyby wszystkich oby-wateli, drugie regulowane przez Kościół za pomocą zasad obowiązujących jegoczłonków. Rozróżnienie to powinno być całkiem wyraźne, żeby było jasne, czy danemałżeństwo jest małżeństwem chrześcijańskim, czy też nie.

Tyle niech wystarczy o chrześcijańskiej nauce na temat nierozerwalnościmałżeństwa. Pozostaje zająć się rzeczą jeszcze bardziej niepopularną. Chrześcijańskieżony ślubują posłuszeństwo wobec mężów*. W małżeństwie chrześcijańskimmężczyznę nazywa się „głową". W oczywisty sposób powstają dwa pytania. (1) Po co wogóle

* Osobna przysięga posłuszeństwa składana mężowi przez żonę znikła już z anglikańskiej liturgiimałżeństwa (przyp. tłum.).

116

głowa — czy nie może tu być równości? (2) Dlaczego głową ma być mężczyzna?(1) Potrzeba głowy bierze się z idei, że małżeństwo jest zawierane trwale. Naturalnie

dopóki małżonkowie pozostają zgodni, nie musi pojawiać się kwestia przewodzenia — imożna liczyć, że taki będzie normalny stan rzeczy w małżeństwie chrześcijańskim.Jednak co robić, kiedy pojawi się w nim autentyczna niezgoda? Oczywiścieprzedyskutować problem — ale zakładam, że małżonkowie już problemprzedyskutowali i mimo to nie doszli do porozumienia. Co robić dalej? Sprawy nierozstrzygnie się w głosowaniu, bo w dwuosobowej radzie nie zdobędzie się większości.Nastąpi zatem jedna z dwóch rzeczy — albo muszą się rozstać i pójść każde swoją drogą,albo jedno musi mieć głos decydujący. Jeśli małżeństwo zawierane jest na stałe, jedna zestron musi mieć w ostateczności władzę rozstrzygania o rodzinnej polityce. Trwałyzwiązek nie może się utrzymać bez konstytucji.

(2) Jeśli musi być głowa, dlaczego ma nią być mężczyzna? Cóż, po pierwsze, czyktokolwiek poważnie życzy sobie, żeby była nią kobieta? Jak powiedziałem, sam niejestem żonaty, ale z tego, co widzę, nawet kobieta, która sama chce być głową rodziny,nie jest zwykle zachwycona podobnym stanem rzeczy u sąsiadów. Już raczej stwierdzi:„Biedny pan X! Doprawdy nie rozumiem, dlaczego pozwala tej strasznej kobiecie taksobą pomiatać". Chyba nie uznałaby za pochlebstwo, gdyby to ją nazwał ktoś głową.Musi byś coś nienaturalnego w kierowaniu mężami przez żony, skoro one sameodczuwają to jako coś na poły wstydliwego i gardzą mężami, którymi kierują. Ale jest iinny powód — i tu mówię otwarcie jako kawaler, bo ten powód jest nawet lepiej

Page 59: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

widoczny z zewnątrz niż od wewnątrz. Relacje rodziny ze światem zewnętrznym — coś,co moglibyśmy nazwać jej polityką zagraniczną — muszą zależeć w ostatniej instancji odmężczyzny, który zawsze powinien być (i na ogół jest) sprawiedliwszy w stosunku doobcych. Kobieta przede

117

wszystkim walczy ze światem dla dobra dzieci i męża. W naturalny i w pewnym sensiesłuszny sposób ich potrzeby są dla niej ważniejsze od wszystkich innych. Kobieta jestspecjalnym opiekunem ich interesów. Mąż ma wszakże dopilnować, aby ta jej naturalnatendencja nie wzięła góry. Mąż ma ostatnie słowo, aby chronić innych przedintensywnym rodzinnym patriotyzmem żony. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, pozwolęsobie zadać proste pytanie. Kiedy wasz pies ugryzie dziecko sąsiadów, albo jeśli waszedziecko zrobi krzywdę ich psu, z kim wolelibyście mieć do czynienia — sąsiadem czysąsiadką? Albo zadam inne pytanie skierowane do mężatek: przy całym podziwie dlamęża, czyż jego główną słabością nie jest tendencja, aby nie upierać się przy swoich (iwaszych) prawach wobec sąsiadów tak, jakby można sobie życzyć?

118

ROZDZIAŁ 7. Przebaczenie

W poprzednim rozdziale napisałem, że najbardziej niepopularną z chrześcijańskich cnótjest czystość. Jednak nie jestem pewien, czy się nie myliłem. Wydaje mi się, że istniejeinna, jeszcze bardziej niepopularna. Ujęto ją w chrześcijańskiej zasadzie: „Będzieszkochał bliźniego swego jak siebie samego". Ponieważ w moralności chrześcijańskiej„twój bliźni" zawiera w sobie również „twojego wroga", docieramy tu donieprzyjemnego obowiązku miłowania nieprzyjaciół.

Każdy jest zdania, że przebaczenie to cudowny pomysł, dopóki samemu nie musi sięczegoś przebaczyć, tak jak my w czasie wojny. Wtedy trudno poruszyć ten temat, aby nienarazić się na gniewne pokrzykiwania. Nie w tym rzecz, że ludzie uważają podobnącnotę za zbyt wzniosłą i trudną — chodzi o to, że uważają ją za nienawistną i godnąpogardy. „Niedobrze mi się robi od takiej gadaniny" — twierdzą. A połowa z moichCzytelników już chce mi zadać pytanie: „Ciekawe, co czułby pan na myśl o wybaczaniugestapo, gdyby pan był Polakiem czy Żydem?"

Ja też jestem ciekawy. Ogromnie ciekawy. Tak samo jak wtedy, kiedy chrześcijaństwozabrania mi wyrzekać się własnej religii, choćbym miał to uczynić w celu uchronieniasię od tortur i śmierci — bardzo jestem wtedy ciekawy, co bym zrobił w podobnejsytuacji. W tej książce nie próbuję mówić, do czego byłbym zdolny (moje zdolności sąnaprawdę niewielkie), ale powiedzieć, czym jest chrześcijaństwo. Ja go nie wymyśliłem.Ja tylko znajduję, w samym jego sercu, zdanie: „Odpuść nam nasze winy, jako i myodpuszczamy je naszym winowajcom". Nie ma

119

tu ani śladu sugestii, że proponuje się nam przebaczenie na jakichś innych warunkach.Powiedziane jest zupełnie jasno, że o ile nie wybaczymy sami, również nam nie będziewybaczone. Nie ma wyboru. Co mamy zrobić?

Page 60: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Nie jest to prosta sprawa, ale myślę, że mogą nam ją ułatwić dwie rzeczy. Kiedyrozpoczynamy naukę matematyki, nie zajmujemy się rachunkiem różniczkowym —zaczynamy od zwykłego dodawania. Tak samo jeśli naprawdę chcemy — ale wszystkozależy od tego, żeby naprawdę chcieć — nauczyć się przebaczania, może zacznijmy odczegoś łatwiejszego niż gestapo. Można zacząć od wybaczania żonie czy mężowi,rodzicom, dzieciom czy swojemu podoficerowi za coś, co zrobili albo powiedzieli wzeszłym tygodniu. To nam powinno dostarczyć zajęcia na najbliższy czas. Po drugie,możemy spróbować zrozumieć dokładnie, co to znaczy „kochać bliźniego jak siebiesamego". Mam go kochać jak siebie samego. Więc jak ja właściwie kocham siebiesamego?

Gdy się nad tym zastanowić, właściwie nie czuję do siebie jakiejś sympatii czysłabości, a wręcz nie zawsze czuję się dobrze we własnym towarzystwie. Wydaje sięzatem, że „miłość bliźniego" to nie to samo, co „sympatia do niego" czy „uznanie go zaosobę atrakcyjną". Powinno to być jasne od początku, bo przecież nie można polubićkogoś własnym wysiłkiem. Czy mam o sobie dobre zdanie, czy uważam się za miłąosobę? Cóż, chyba nieraz tak właśnie jest (niewątpliwie odnoszę takie wrażenie akuratw moich najgorszych momentach), ale nie dlatego kocham samego siebie. Właściwie jestwręcz przeciwnie: moja miłość do samego siebie sprawia, że uważam się za miłą osobę,ale uznawanie siebie samego za miłą osobę nie jest powodem, dla którego samego siebiekocham. A więc miłość nieprzyjaciół również nie oznacza, że uważamy ich za miłeosoby. To ogromna ulga. Całkiem niemało osób wyobraża sobie wybaczanie wrogomjako dochodzenie do wniosku, że właściwie nie są wcale tacy źli — choć najwyraźniej są.Należy pójść o krok dalej. W chwilach największej jasności nie tylko nie uważam

120

siebie za miłą osobę, ale wręcz wiem, że jestem okropny. Z przerażeniem i odrazą patrzęna pewne rzeczy, które zrobiłem. Zatem zdaje się, że wolno mi brzydzić się i pogardzaćpewnymi rzeczami, które czynią moi wrogowie. Kiedy tak myślę, przypominam sobie,jak chrześcijańscy nauczyciele mawiali mi dawno temu, że mam nienawidzić uczynkizłego człowieka, ale nie jego samego — albo, jak to ujmowali, nienawidzić grzech, a niegrzesznika.

Długo uważałem to rozróżnienie za bzdurne rozdzielanie włosa na czworo. Jak mogęnienawidzić coś, co zrobił zły człowiek, ale nie samego człowieka? Jednak po latachuświadomiłem sobie, że jest osoba, wobec której zachowywałem się tak przez całe życie— ja sam. Kochałem siebie niezależnie od własnej niechęci do swojego tchórzostwa,zarozumialstwa czy chciwości. Nigdy nie sprawiło mi to najmniejszej trudności.Właściwie nienawidziłem te rzeczy właśnie dlatego, że kochałem człowieka, który jeczynił. Ponieważ kochałem samego siebie, z przykrością dostrzegałem, że jestemczłowiekiem zdolnym do podobnych rzeczy. Dlatego chrześcijaństwo nie chce, abyśmychoćby na jotę zmniejszyli nienawiść odczuwaną wobec okrucieństwa i perfidii.Powinniśmy je nienawidzić. Nie należy odwoływać ani słowa z tego, co o nichpowiedzieliśmy. Ale chrześcijaństwo chce, abyśmy nienawidzili te rzeczy u innych w takisam sposób, w jaki nienawidzimy je u samych siebie — żałując, że ktoś popełniłpodobne rzeczy i licząc, że kiedyś, jakoś, gdzieś zostanie uleczony i wyjdzie na ludzi.

Oto prawdziwa próba. Załóżmy, że ktoś czyta w gazecie historię obrzydliwych aktówokrucieństwa popełnionych przez wroga, po czym ktoś sugeruje, że historia być możenie jest do końca prawdziwa, albo że sytuacja nie była aż tak zła, jak ją ukazano. Czynasz pierwszy impuls to: „Dzięki Bogu, nawet oni nie są aż tak źli", czy może uczucie

Page 61: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

rozczarowania i wręcz determinacja, aby trzymać się pierwszej wersji opowiedzianejhistorii — dla czystej przyjemności posiadania jak najgorszego zdania o wro-

121

gach? Obawiam się, że ta ostatnia reakcja jest pierwszym krokiem w procesie, który —przeprowadzony do końca— czyni z nas szatanów. Zaczyna się pragnąc, żeby czarne było nieco czarniejsze. Jeślipozwolimy temu pragnieniu wziąć górę, później zapragniemy widzieć szare jako czarne,następnie białe jako czarne. Wreszcie będziemy chcieli widzieć wszystko — Boga,przyjaciół, nas samych— w złych barwach, i nie będziemy potrafili się powstrzymać: na zawsze utkwimy wewszechświecie czystej nienawiści.

Pójdźmy krok dalej. Czy miłość nieprzyjaciół oznacza niekaranie ich? Nie, bo miłośćsamego siebie nie oznacza, że nie powinienem poddać się karze — ze śmiercią włącznie.Jeśli popełniłeś morderstwo, rzeczą prawdziwie chrześcijańską byłoby oddać się w ręcepolicji i zostać powieszonym. Dlatego moim zdaniem jest rzeczą zupełnie właściwą, gdysędzia-chrześcijanin skazuje kogoś na śmierć czy też gdy żołnierz-chrześcijanin zabijawroga. Zawsze takie było moje zdanie, odkąd tylko zostałem chrześcijaninem, na długoprzed wojną, i tak samo myślę teraz, w czasach pokoju. Nie warto tu cytować: „Niezabijaj". W języku greckim są dwa słowa: zwykłe słowo „zabijać" i słowo „mordować".Kiedy Chrystus powołuje się na to przykazanie, używa w każdym z trzech przekazów —Mateusza, Marka i Łukasza — słowa „mordować". To samo rozróżnienie, jak się dowia-duję, istnieje w języku hebrajskim. Nie każde zabijanie jest morderstwem, tak jak niekażdy stosunek seksualny to cudzołóstwo. Kiedy żołnierze przyszli do św. JanaChrzciciela, pytając, co mają czynić, nawet nie zasugerował, żeby mieli wystąpić z armii— nie uczynił tego również Chrystus, kiedy spotkał rzymskiego oficera, zwanegowówczas setnikiem. Ideał rycerza — chrześcijanina noszącego broń, aby walczyć wdobrej sprawie — jest jednym z wielkich ideałów chrześcijaństwa. Wojna to rzeczstraszliwa i szanuję uczciwego pacyfistę, choć uważam, że jest w zupełnym błędzie. Nierozumiem natomiast tego współczesnego pół-pacyfizmu, który wpaja lu-

122

dziom przekonanie, że chociaż walczyć trzeba, to jednak należy to robić z niechęcią iniejako wstydliwie. Podobne odczucie odziera wielu wspaniałych, młodych chrześcijanodbywających służbę wojskową z prawa do czegoś, co w sposób naturalny towarzyszyodwadze — z pewnego rodzaju wesołości i oddania.

Walczyłem w pierwszej wojnie światowej i nieraz zastanawiałem się, jak by to było,gdybyśmy wraz z jakimś młodym Niemcem jednocześnie zadali sobie nawzajem śmierć,a chwilę po niej znaleźli się razem. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z nas czuł dodrugiego urazę czy nawet zakłopotanie. Myślę, że obaj śmialibyśmy się z tego.

Wyobrażam sobie, że ktoś stwierdzi: „No cóż, jeśli wolno potępiać uczynkinieprzyjaciela, karać go, a nawet zabić, to jaka jest różnica pomiędzy moralnościąchrześcijańską a zwykłymi poglądami?" Różnica jest przeogromna. Należy pamiętać ochrześcijańskim przekonaniu, że ludzie żyją wiecznie. Dlatego naprawdę liczą się tylkote drobne piętna czy skrzywienia w najgłębszej części duszy, które na dłuższą metęuczynią z niej istotę niebiańską albo piekielną. Jeśli to konieczne, możemy zabijać, alenie wolno nam nienawidzić i czerpać z tego przyjemności. Jeśli to konieczne, możemy

Page 62: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

karać, ale nie wolno czerpać z tego przyjemności. Inaczej mówiąc, coś w nas — poczucieurazy, pragnienie odpłacenia pięknym za nadobne — po prostu musi zostać uśmiercone.Nie chodzi mi o to, że ktoś mógłby w danej chwili zdecydować, iż odtąd już nigdy nieodczuje czegoś podobnego. Tak się nie zdarza. Chodzi mi o to, że za każdym razem, kiedytakie uczucia unoszą głowę, wówczas dzień za dniem, rok po roku, przez całe życiemusimy tę głowę zduszać. To wielki wysiłek, ale nie niemożliwość. Nawet gdy zabijamy ikarzemy, musimy się starać spojrzeć na wroga tak, jak patrzymy na siebie samych —pragnąc, aby nie był zły i licząc, że w tym czy następnym świecie zostanie uleczony — toznaczy dobrze mu życzyć. O to chodzi w Biblii z miłością nieprzyjaciół — aby im dobrzeżyczyć, a nie żeby ich lubić czy twierdzić, że są mili, choć to nieprawda.

123

Przyznaję — oznacza to miłowanie ludzi, w których nie ma nic miłego. Ale czy mysami jesteśmy aż tak mili? Samych siebie kochamy tylko dlatego, że jesteśmy sobą. Bógchce, abyśmy każdego kochali w ten sam sposób i z tego samego powodu — jednak wnaszym własnym przypadku dyktuje nam zadanie wraz z gotowym rozwiązaniem, abypokazać, na czym ono polega. Tę samą zasadę mamy następnie zastosować wobecinnych. Może łatwiej będzie, jeśli zapamiętamy, że w ten sposób On kocha nas. Nie dlajakichś miłych, atrakcyjnych cech, które w sobie widzimy, a tylko dlatego, że jesteśmyosobami. Bo tak naprawdę nie ma niczego innego, co dałoby się w nas kochać — wistotach, które czerpią z nienawiści taką przyjemność, że jest im równie trudno z niejzrezygnować jak z picia piwa czy palenia.

124

ROZDZIAŁ 8. Wielki grzech

Dochodzę w tym miejscu do tego elementu moralności chrześcijańskiej, w którymnajdobitniej różni się ona od wszystkich innych. Istnieje przywara, od której nie jestwolny żaden człowiek na świecie — która w każdym budzi obrzydzenie, a jednak opróczchrześcijan prawie nikt nie uświadamia sobie, że sam jest w jej mocy. Zdarzyło mi sięsłyszeć od ludzi wyznanie, że są niecierpliwi i gniewni, że nie potrafią się utrzymać nawodzy, gdy chodzi o dziewczyny czy alkohol, czy nawet że są tchórzami. Nigdy jednaknie słyszałem, aby ktoś, kto nie jest chrześcijaninem, oskarżał się o tę przywarę — a przytym bardzo rzadko zdarzało mi się spotkać niechrześcijanina, który okazałby choćodrobinę litości ludziom, którzy ją posiadają. Nie istnieje grzech, który czyniłby człowie-ka bardziej niepopularnym, ani taki, na który bylibyśmy bardziej ślepi w odniesieniu dosamych siebie. Im mamy go w sobie więcej, tym bardziej nie znosimy go u innych.

Grzech, o którym mówię, to pycha — zaś chrześcijańską cnotą, która stanowi jegoprzeciwieństwo, jest pokora. Być może Czytelnicy pamiętają, jak w rozdziale o zasadachmoralnych w sferze seksualnej stwierdziłem, że nie tam leży centrum chrześcijańskiejmoralności. Cóż, dotarliśmy właśnie do centrum. Według nauczycieli chrześcijaństwa,zasadniczym grzechem i najgorszym złem jest właśnie pycha. W porównaniu z niąnieczystość, gniew, chciwość, pijaństwo — to wszystko drobiazgi. To z pychy szatan stałsię szatanem. Pycha prowadzi do każdego innego grzechu. Jest stanem umysłu stojącymw całkowitej sprzeczności z Bogiem.

Page 63: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

125

Przesada? Jeśli tak, zastanów się dobrze. Przed chwilą zauważyłem, że im więcej wkimś pychy, tym bardziej jej nie znosi u innych. Właściwie jeśli chcesz dowiedzieć się, ilejest w tobie pychy, wystarczy zadać sobie pytanie: „Jak bardzo nie lubię, kiedy ktoś mniezbywa albo nie zauważa, gdy ktoś się do mnie wtrąca, traktuje mnie z góry czy popisujesię przy mnie?" Rzecz w tym, że pycha jednej osoby konkuruje z pychą innych. Drażnimnie, gdy na przyjęciu ktoś skupia na sobie zainteresowanie, bo sam chcę stanowićcentrum zainteresowania. Kosa trafia na kamień. Trzeba tu podkreślić, że pycha z n a t ur y dąży do konkurencji — jest konkurencyjna z definicji — podczas gdy inne grzechysą konkurencyjne niejako przypadkowo. Pycha nie znajduje przyjemności w posiadaniuczegoś, a jedynie w posiadaniu więcej niż ktoś inny. Mówimy, że ludzie pysznią siębogactwem, inteligencją czy wyglądem, ale tak nie jest. Pysznią się z tego, że są bogatsi,inteligentniejsi albo przystojniejsi od innych. Gdyby każdy był równie bogaty, inteligentnyczy atrakcyjny, nie byłoby się czym pysznić. To porównywanie się czyni nas pysznymi —wywołuje przyjemność górowania nad innymi. Kiedy znika element konkurencji, znikapycha. Dlatego twierdzę, że w przeciwieństwie do innych grzechów pycha jestkonkurencyjna z natury. Impuls seksualny może popchnąć dwóch mężczyzn dokonkurencji, jeśli chcą tej samej dziewczyny. Ale dzieje się tak tylko przypadkiem —równie dobrze mogliby chcieć dwóch różnych dziewczyn. Za to człowiek pyszny odbijedrugiemu dziewczynę nie dlatego, że jej pragnie, ale żeby udowodnić sobie, że górujenad tamtym jako mężczyzna. Chciwość może popchnąć ludzi do konkurowania ze sobą,jeśli dóbr nie wystarcza dla wszystkich — jednak człowiek pyszny, nawet kiedy mawszystkiego w nadmiarze, będzie dążył do tego, by osiągnąć jeszcze więcej i tak okazaćwłasną siłę. W rzeczywistości niemal całe zło składane na karb chciwości czy egoizmuznacznie częściej bierze się z pychy.

Spójrzmy na pieniądze. Chciwość z pewnością każe

126

człowiekowi pożądać pieniędzy — aby mieć lepszy dom, lepsze wakacje, lepsze potrawyczy trunki. Jednak dzieje się tak tylko do pewnego stopnia. Co takiego sprawia, żeczłowiek, który zarabia rocznie sto tysięcy funtów, tak bardzo pragnie zarabiać dwieścietysięcy? To nie chciwe pragnienie większej przyjemności. Sto tysięcy funtów roczniemoże zapewnić wszelkie luksusy, jakich można zapragnąć. To pycha — pragnienie byciabogatszym od innych, a jeszcze bardziej pragnienie władzy. Bo naturalnie największąprzyjemnością pysznych jest władza — nic nie daje takiego poczucia wyższości, jakmożliwość rozstawiania innych po kątach niczym ołowiane żołnierzyki. Co sprawia, żeładna dziewczyna unieszczęśliwia wszystkich dokoła, kolekcjonując wielbicieli? Zpewnością nie instynkt seksualny — takie dziewczyny są najczęściej seksualnie oziębłe.To znowu pycha. Co sprawia, że przywódca polityczny czy naród zapamiętuje się wstawianiu stale nowych żądań? Znowu pycha. Pycha jest konkurencyjna z samej definicji— dlatego zapamiętuje się w tym, co robi. Jeśli jestem pyszny, to dopóki pozostaje naświecie choć jeden człowiek potężniejszy, bogatszy czy inteligentniejszy ode mnie,będzie on moim rywalem i wrogiem.

Chrześcijanie mają słuszność — to pycha jest główną przyczyną nieszczęść każdegonarodu i każdej rodziny od początku świata. Innym grzechom nieraz towarzyszypoczucie jakiejś jedności — wśród ludzi pijanych czy nieczystych dochodzi do bratania

Page 64: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

się, żartów i przyjaznych kontaktów. Ale pycha zawsze oznacza wrogość — pycha j e s twrogością. Nie tylko wrogością pomiędzy ludźmi, ale i wobec Boga.

W Bogu stykasz się z czymś, co przerasta cię pod każdym względem w sposóbniezmierzony. Dopóki nie poznasz Boga właśnie takim — a przez to nie poznasz swojejnicości wobec Niego — nie poznasz Go w ogóle. Dopóki jesteś pyszny, nie możeszpoznać Boga. Człowiek pyszny zawsze patrzy na wszystko z góry — a dopóki patrzysz zgóry, nie możesz zobaczyć czegoś, co jest nad tobą.

127

Każe to zadać w tym miejscu napawające lękiem pytanie. Jak to się dzieje, że ludzie woczywisty sposób przeżarci pychą mogą deklarować wiarę w Boga i uznawać się zabardzo pobożnych? Obawiam się, że oznacza to, iż czczą oni Boga wyimaginowanego.Teoretycznie wyznają swoją nicość wobec swojego widmowego Boga, jednak wrzeczywistości wyobrażają sobie przy tym, że podobają się Bogu, który uważa ich zaznacznie lepszych od innych — czyli za sprawą taniej pokory rosną w wielką pychęwobec innych. Chyba o takich ludziach myślał Chrystus, twierdząc, że niektórzy będą wJego imię głosić i wyrzucać złe duchy, tylko po to, żeby na końcu świata przekonać się, iżChrystus nigdy ich nie znał. Każdy z nas w każdej chwili może znajdować się w tejśmiertelnej pułapce. Na szczęście mamy test. Za każdym razem, kiedy czujemy siędobrze za sprawą naszego życia religijnego — a zwłaszcza kiedy czujemy się lepsi odkogoś innego — możemy być niemal pewni, że działa w nas nie Bóg, ale szatan.Prawdziwym testem przebywania w obecności Boga jest to, że albo zupełnie o sobiezapominamy, albo czujemy się mali i brudni. Lepiej zapomnieć o sobie zupełnie.

To straszne, że najgorszy grzech potrafi się przemycić do samego centrum naszegożycia religijnego. Ale można zrozumieć, dlaczego tak jest. Inne, mniej poważne grzechybiorą się z oddziaływania szatana na naszą zwierzęcą naturę. Grzech pychy nieprzychodzi jednak wcale za pośrednictwem naszej zwierzęcej natury. Przychodzi prostoz piekła. Jest czysto duchowy — a zatem znacznie subtelniejszy i bardziej zabójczy.Dlatego pychy można czasem użyć do przytłumienia prostszych grzechów. Nauczycieleodwołują się nieraz do pychy uczniów (nazywając ją szacunkiem do samego siebie), abyzachowywali się porządniej. Niejeden człowiek przemógł tchórzostwo, żądzę czy gniew,bo nauczył się, że są to rzeczy poniżej jego godności — to jest dzięki pysze. Szatan śmiejesię. Nic mu nie przeszkadza, że stajesz się czysty, dzielny i opanowany, skoro przez całyten czas osadza cię

128

w niewoli pychy. Tak samo z przyjemnością wyleczyłby cię z odmrożeń, gdyby w zamianmógł ci dać raka. Pycha jest bowiem duchowym rakiem — zżera samą możliwośćmiłości, zadowolenia czy wręcz zdrowego rozsądku.

Zanim skończę ten temat, muszę uczynić kilka zastrzeżeń, aby uniknąć możliwychnieporozumień.

(1) Przyjemność czerpana z pochwał nie jest pychą. Dziecko poklepywane po plecachza to, że dobrze zrobiło pracę domową, kobieta, której ukochany chwali jej piękno,zbawiona dusza, której gratuluje Chrystus — odczuwają zadowolenie, i słusznie. Tutajbowiem przyjemność nie leży w tym, jaki jesteś, ale w tym, że sprawiłeś przyjemnośćosobie, której chciałeś ją (słusznie) sprawić. Problem zaczyna się wtedy, kiedyprzechodzisz od myślenia „Sprawiłem mu przyjemność — jest dobrze" do „Chyba nie

Page 65: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

najgorsza ze mnie osoba, skoro tak mi się to udało". Im bardziej zachwycasz się sobą(mniej zaś samą pochwałą), tym jest z tobą gorzej. Kiedy zachwycasz się wyłącznie sobąi zupełnie nie obchodzi cię pochwała, znalazłeś się na samym dnie. Dlatego próżność,choć jest tym rodzajem pychy, który najwyraźniej widać z zewnątrz, w istocie jestnajmniej złą, najbardziej wybaczalną jej odmianą. Osoba próżna zbytnio pragniepochwał, poklasku i podziwu, i tego się wiecznie domaga. Jest to wada, ale dziecinna i —paradoksalnie — skromna. Pokazuje ona, że nie wystarcza ci do końca własny podziw.Cenisz innych ludzi do tego stopnia, że chcesz, aby na ciebie spojrzeli. Nadal jesteśczłowiekiem. Prawdziwie czarna, diabelska pycha przychodzi wtedy, kiedy na innychpatrzysz tak bardzo z góry, że nie dbasz zupełnie, co o tobie sądzą. Oczywiście to rzeczbardzo słuszna, nieraz wręcz nasz obowiązek — nie przejmować się tym, co o nas myśląinni, jeśli czynimy tak z właściwego powodu, a mianowicie dlatego, że nieporównaniebardziej dbamy o to, co o nas myśli Bóg. Jednak człowiek pyszny nie dba o to z innegopowodu. Stwierdza: „Dlaczego miałbym zwracać uwagę na poklask motłochu, jakby tomiało jakieś znaczenie? Choćby nawet jego opinia cokolwiek sobą

129

przedstawiała, czy mam się rumienić z przyjemności odbierania komplementów jakjakiś podlotek na pierwszej potańcówce? Nie, ja mam zharmonizowaną osobowość,jestem dorosły. Cokolwiek zrobiłem, uczyniłem dla spełnienia własnych ideałów:zaspokojenia artystycznych gustów, podtrzymania rodzinnych tradycji, czy też dlatego,że Taki Już Jestem. Jak się to motłochowi podoba, jego sprawa. Dla mnie oni są nikim". Wten sposób autentyczna, dogłębna pycha może hamować próżność — bo, jak jużpisałem, szatan uwielbia „leczyć" drobną wadę, dając ci w zamian wielką. Musimyunikać próżności, ale nie wolno nam jej poskramiać pychą.

(2) Nie należy łatwo mylić pychy z dumą. Mówimy nieraz, że ktoś jest dumny zeswojego syna czy ojca, ze swojej szkoły albo pułku, do którego należy. Można zapytać,czy taka duma jest grzechem. To chyba zależy od tego, co właściwie mamy na myślimówiąc o „dumie". Bardzo często w takich zdaniach słowo „jest dumny" oznacza „darzyszczerym podziwem". Podziw tego rodzaju jest oczywiście rzeczą bardzo odległą odgrzechu. Ale może to również oznaczać, że taka osoba zadziera nosa, bo miała wybitnegoojca albo należy do słynnego pułku. Byłoby to w jasny sposób wadą — ale i tak byłobylepsze, niż po prostu bycie dumnym z samego siebie. Miłość i podziw dla czegokolwiekinnego niż my sami oddala nas o krok od całkowitej duchowej ruiny — choć niezostaniemy uleczeni do końca, dopóki cokolwiek kochamy i podziwiamy bardziej niżBoga.

(3) Nie wolno sądzić, że Bóg zabrania pychy, bo pycha Go obraża, albo że domaga siępokory z powodu swojej własnej godności — tak jakby Bóg sam był pyszny. Bóg anitrochę nie przejmuje się własną godnością. Rzecz w tym, że On chce, abyś Go poznał —chce ci dać samego siebie. Tymczasem ty i Bóg jesteście istotami tego rodzaju, że jeślinaprawdę nawiążesz z Nim jakikolwiek kontakt, staniesz się pokorny — będzie topokora pełna zachwytu, przepełniona nieskończoną ulgą, że wreszcie udało ci sięwyzbyć wszelkich nonsensów na temat

130

własnej godności, które przez całe życie czyniły cię niespokojnym i nieszczęśliwym. Bógusiłuje uczynić cię pokornym, aby umożliwić ten moment — próbuje zdjąć z ciebie

Page 66: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

stertę idiotycznych, szpetnych przebrań, w które wszyscy się powbijaliśmy i swoimgłupim zwyczajem paradujemy w nich, dumni jak pawie. Żałuję, że nie poczyniłemwiększych postępów w pokorze — zapewne mógłbym wtedy opowiedzieć ci więcej ouldze i wygodzie towarzyszącej zdjęciu tego przebrania — pozbywaniu się fałszywegojestestwa wraz z jego „Co to nie ja" i „Jestem niezły, co?", z całym jego pozerstwem iudawaniem. Zbliżyć się do tego, choćby na chwilę, to jak łyk zimnej wody na pustyni.

(4) Nie należy sądzić, że gdybyśmy poznali naprawdę pokorną osobę,przypominałaby ona ludzi nazywanych w dzisiejszych czasach „pokornymi". Osoba tanie okaże się przymilnym pochlebcą, który nieustannie powtarza, że jest oczywiścienikim. Zapewne pomyślałbyś o tym kimś tylko tyle, że to wesoły, inteligentny facet,którego naprawdę interesuje to, co t y miałeś m u do powiedzenia. Jeśli by ci się niespodobał, to tylko dlatego, że trochę zazdrościsz ludziom, którym tak łatwo przychodzicieszyć się życiem. On sam nie będzie myślał o pokorze — w ogóle nie będzie o sobiemyślał.

Jeśli ktoś pragnie stać się pokorny, chyba potrafię mu wskazać pierwszy krok. Tenpierwszy krok to zdać sobie sprawę, że jest się pysznym. To wcale niemały krok. Aprzynajmniej nic się tu nie wskóra, dopóki go nie zrobimy. Jeśli sądzisz, że nie jesteśzarozumiały, to znaczy, że jesteś naprawdę zarozumiały.

131

ROZDZIAŁ 9. Miłość

W poprzednim rozdziale napisałem, że są cztery cnoty „kardynalne" i trzy „teologiczne".Cnoty teologiczne (lub, jak kto woli, teologalne) to wiara, nadzieja i miłość. Wiarą zajmęsię w dwóch ostatnich rozdziałach. O miłości pisałem nieco w rozdziale 7., ale tamskupiłem się na jej elemencie zwanym przebaczeniem. Teraz chciałbym dodać niecowięcej.

Po pierwsze, co do znaczenia tego słowa*. Miłość (charity) oznacza dziś po prostu to,co kiedyś nazywano „jałmużną" — to jest dobroczynnością na rzecz ubogich. Słowo toposiadało z początku znacznie szersze znaczenie (widać, w jaki sposób znaczenie to sięzawęziło: jeśli ktoś posiada „miłość" — charity, to najoczywistszym tego objawembędzie dobroczynność — charity, dlatego ludzie zaczną używać tego wyrazu tak, jakbydobroczynność wyczerpywała pojęcie miłości. Podobnie „rym" jest najoczywistsząrzeczą w poezji, więc niektórzy ludzie mówiąc o „poezji", mają na myśli rymy i nic pozatym). Miłość (charity) oznacza tu „miłość w znaczeniu chrześcijańskim". Ale miłość wznaczeniu chrześcijańskim to nie uczucie. Jest ona nie tyle stanem uczuć, co woli —usposobieniem, które w naturalny sposób posiadamy względem samych siebie i któregomusimy się nauczyć w odniesieniu do innych.

* W języku angielskim „miłość" w sensie teologicznym (w odróżnieniu od erotycznego) określa siępochodzącym z łaciny słowem charity — w języku polskim to rozróżnienie nie występuje, jednak wewspółczesnej angielszczyźnie słowo charity jest głównie kojarzone nie tyle z miłością, ile z„dobroczynnością" i stąd biorą się dalsze wyjaśnienia autora (przyp. tłum.).

132

W rozdziale o przebaczeniu zaznaczyłem, że nasza miłość do samych siebie nieoznacza, że l u b i m y samych siebie. Oznacza ona, że dobrze sobie samym życzymy. Tak

Page 67: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

samo miłość chrześcijańska (charity) wobec bliźnich jest czymś zupełnie innym niżsympatia czy upodobanie. Jednych ludzi „lubimy", innych nie. Trzeba zrozumieć, żenaturalna sympatia nie jest ani grzechem, ani cnotą — tak jak grzechem czy cnotą niejest upodobanie albo niechęć do konkretnego rodzaju jedzenia. Naturalna sympatia jestpo prostu faktem. Ale oczywiście użytek, jaki z niej zrobimy, może okazać się cnotliwybądź grzeszny.

Naturalna sympatia czy upodobanie do ludzi sprawia, że łatwiej ich kochać. Dlategona ogół powinniśmy pielęgnować nasze sympatie — aby „lubić" ludzi o tyle, o ile tomożliwe (tak jak nieraz powinniśmy w sobie pielęgnować upodobanie do ćwiczeńfizycznych czy zdrowego żywienia) — nie dlatego, że takie upodobanie jest samo wsobie cnotą miłości, ale dlatego, że pomaga ją osiągnąć. Z drugiej strony, trzeba równieżbardzo się pilnować, aby sympatia dla jednej osoby nie uczyniła nas nieprzyjemnymi czywręcz niesprawiedliwymi wobec innych. Bywa i tak, że sympatia wręcz koliduje zmiłością do lubianej osoby. Na przykład kochająca matka może odczuwać pokusęwywołaną przez naturalną sympatię do dzieci, aby je „psuć" — to znaczy zaspokajaćwłasne ich upodobania kosztem prawdziwego szczęścia dziecka w późniejszym życiu.

Ale choć naturalne upodobania należy zwykle pielęgnować, byłoby wielkim błędemuznać, że dla zdobycia cnoty miłości należy specjalnie wzbudzać w sobie uczuciasympatii i ciepła. Zdarzają się ludzie o „zimnym" temperamencie — mogą oni uznawaćswój chłód za osobiste nieszczęście, jednak właściwy im chłód jest takim samym„grzechem", jak chroniczna niestrawność. Nie odbiera im to szansy (ani nie zdejmuje toz nich obowiązku) nauczenia się miłości. Zasada dla każdego z nas jest doskonale prosta.Nie trać czasu na namysły, czy „kochasz" bliźniego — zachowuj się tak, jakbyś go kochał.Wnet odkrywamy wów-

133

czas pewną wielką tajemnicę. Kiedy zachowujesz się, jakbyś kogoś kochał, zaraz zaczynarosnąć w tobie miłość do niego. Jeśli zranisz kogoś, kogo nie lubisz, stwierdzisz, że twojaniechęć do niego urosła. Jeśli wyświadczysz mu przysługę, stwierdzisz, że niechęćzmalała. Istnieje tu jeden wyjątek. Jeśli wyświadczasz komuś przysługę nie po to, abyuradować Boga i wypełnić prawo miłości, ale żeby pokazać, jaki z ciebie porządny,wyrozumiały chłop, i w ten sposób uczynić go swoim dłużnikiem, a następnieusiądziesz, żeby czekać na jego „wdzięczność", zapewne się rozczarujesz (ludzie to niedurnie, mają wyczulony zmysł na wszystko, co trąci popisywaniem się czy protek-cjonalnością). Jednak zawsze, gdy świadczysz dobro drugiej osobie dlatego, że jest osobąstworzoną przez Boga i na Jego podobieństwo — kiedy pragniesz jej szczęścia tak samojak własnego — za każdym razem uczysz się ją kochać nieco bardziej, albo przynajmniejczuć do niej mniejszą niechęć.

Dlatego miłość chrześcijańska — mimo że jawi się jako coś bardzo chłodnegoludziom, którzy głowy mają wypełnione sentymentalnością — choć jest czymś zupełnieodrębnym od sympatii czy upodobania, to jednak do sympatii i upodobania prowadzi.Różnica pomiędzy chrześcijaninem a człowiekiem światowym nie polega na tym, żeczłowiek światowy ma wyłącznie „upodobania" czy sympatie, a chrześcijanin wyłącznie„miłość". Człowiek światowy dobrze traktuje pewnych ludzi, bo ich „lubi". Chrześcijaninkażdego stara się dobrze traktować, aż stwierdza, że lubi coraz więcej ludzi — nawettakich, o których z początku nie śniło mu się, że mógłby ich polubić.

To samo duchowe prawo przejawia się w sposób straszliwy, kiedy działa wprzeciwnym kierunku. Być może Niemcy początkowo źle traktowali Żydów z nienawiści

Page 68: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

— potem nienawidzili ich znacznie bardziej za to, że ich źle potraktowali. Im jesteśokrutniejszy, tym bardziej będziesz nienawidził. Im bardziej nienawidzisz, tym będzieszokrutniejszy — i tak dalej, w błędnym kole bez końca.

134

Dobro i zło kumulują się. Dlatego tak nieskończoną wagę mają drobne, codzienniepodejmowane decyzje. Najdrobniejszy dobry uczynek spełniony dzisiaj to uchwyceniestrategicznego punktu, z którego być może za kilka miesięcy wyruszysz kuzwycięstwom, o jakich nawet nie marzyłeś. Z pozoru trywialne ustępstwo wobec włas-nej żądzy czy gniewu, poczynione dzisiaj, to utrata górskiego grzbietu, linii kolejowej czyprzyczółka, z których wróg może przypuścić niewykonalny w przeciwnym razie atak.

Niektórzy pisarze chrześcijańscy nazywają miłością (charity) nie tylko chrześcijańskąmiłość pomiędzy ludźmi, ale i Bożą miłość do człowieka oraz ludzką miłość do Boga.Ludzie nieraz niepokoją się o tę ostatnią. Słyszą, że powinni kochać Boga, lecz nieodnajdują w sobie takiego uczucia. Co mają robić? Odpowiedź jest taka sama, jakwcześniej. Zachowuj się tak, jakbyś Boga kochał. Nie siedź i nie staraj się wzbudzać wsobie uczuć. Zadaj sobie pytanie: „Gdybym był pewien, że kocham Boga, co bym wtedyzrobił?" Kiedy znajdziesz odpowiedź, zrób właśnie to.

Właściwie miłość Boga do nas jest znacznie bezpieczniejszym tematem do rozmyślańniż nasza miłość do Niego. Nikt nie może być zawsze pełen nabożnych uczuć — a gdybymu się to nawet udało, Bogu nie chodzi głównie o uczucia. Miłość chrześcijańska, czy towzględem Boga czy człowieka, jest kwestią woli. Jeśli próbujemy spełnić Jego wolę,zachowujemy przykazanie: „Będziesz kochał Pana Boga twego". On da nam uczuciemiłości, jeśli tak zechce. My nie możemy go w sobie wzbudzić i nie wolno nam żądać gojako czegoś, co nam się należy. Jednak najważniejsze to pamiętać, że choć uczuciaprzychodzą i odchodzą, Jego miłość do nas pozostaje. Ona nie nuży się naszymigrzechami ani naszą obojętnością, i dlatego jest wręcz nieubłagana w swojejdeterminacji, abyśmy zostali z tych grzechów uleczeni — za każdą cenę, niezależnie odceny, jaką przyjdzie nam zapłacić i niezależnie od ceny, jaką miałby zapłacić On sam.

135

ROZDZIAŁ 10. Nadzieja

Nadzieja jest jedną z cnót teologicznych. To oznacza, że konsekwentne oczekiwaniewiecznego świata nie jest (jak twierdzą niektórzy współcześni) formą eskapizmu animyślenia życzeniowego, lecz jednym z obowiązków chrześcijanina. Nie znaczy to, żemamy pozostawić obecny świat takim, jaki jest. Z kart historii przekonujemy się, żechrześcijanie, którzy najwięcej uczynili dla obecnego świata, należeli zarazem do tych,którzy najwięcej myśleli o świecie przyszłym. Sami apostołowie, którzy pieszo wyruszylinawracać cesarstwo rzymskie, wielcy ludzie, którzy zbudowali średniowiecze, angielscyewangelicy, którzy doprowadzili do zniesienia handlu niewolnikami —wszyscy onipozostawili swój ślad na ziemi właśnie dlatego, że myśleli o niebie. Dopiero odkądchrześcijanie przestali myśleć o świecie przyszłym, stali się tak nieskuteczni w obecnym.Zmierzaj do nieba, a zdobędziesz i ziemię — mierz w ziemię, a nie zdobędziesz ani ziemi,ani nieba. To dziwna z pozoru zasada, jednak podobną prawidłowość można zauważyćw innych sprawach. Zdrowie jest wielkim

Page 69: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

błogosławieństwem, lecz gdy tylko uczynisz z niego jeden ze swoich zasadniczychcelów, zaraz zaczniesz się stawać hipochondrykiem i roić sobie różne schorzenia.Zdrowie możesz osiągnąć tylko wtedy, gdy jeszcze bardziej pragniesz innych rzeczy —jedzenia, gier, pracy, zabawy, świeżego powietrza. Tak samo nigdy nie ocalimycywilizacji, jeśli naszym celem pozostanie cywilizacja sama w sobie. Musimy nauczyć siępragnąć czegoś innego — bardziej niż samej cywilizacji.

Większości z nas bardzo trudno jest w ogóle pragnąć „nieba" — chyba że najwyżej wsensie ponownego spo-

136

tkania ze zmarłymi przyjaciółmi. Częściowo dzieje się tak z braku wprawy — całe naszekształcenie sprawia, że skupiamy umysły na świecie doczesnym. Inna przyczyna to fakt,że nawet gdy autentyczne pragnienie nieba jest w nas obecne, my go nie rozpoznajemy.Gdyby większość ludzi nauczyła się naprawdę patrzeć we własne serce, zdałaby sobiesprawę z rzeczywistego i dotkliwego pragnienia czegoś, co nie jest dostępne na tymświecie. Jest bowiem na nim wiele rzeczy, które to coś obiecują, jednak nigdy do końcanie spełniają obietnicy. Pragnienia rodzące się w nas, kiedy po raz pierwszyzakochujemy się, po raz pierwszy myślimy o jakimś odległym kraju czy po raz pierwszyzajmujemy się interesującym nas tematem, to pragnienia, których do końca nie zaspokoiżaden ślub, żadna podróż, żadne wykształcenie. Nie mam tu na myśli tego, co zwyklenazywa się nieudanymi małżeństwami, podróżami czy karierami naukowymi. Mówię omałżeństwach, podróżach czy karierach najlepszych z możliwych. W pierwszej chwilipragnienia zdołaliśmy uchwycić coś, co w rzeczywistym świecie po prostu znika. Chybakażdy rozumie, o co mi chodzi. Zona może i jest dobrą żoną, hotele czy widoki może ibyły znakomite, a chemia może być fascynującym zawodem — jednak coś umknęło.Można sobie z tym radzić na trzy sposoby, z czego dwa są błędne.

(1) Sposób głupca. — Głupiec wini rzeczy same w sobie. Przechodzi przez życie,sądząc, że gdyby tylko spróbował z inną kobietą, pojechał na droższe wakacje czy co tamjeszcze, dopiero wtedy zdołałby uchwycić owo tajemnicze coś, do czego wszyscydążymy. Do tego typu należy większość znudzonych, bogatych malkontentów z całegoświata. Tacy ludzie przez całe życie gonią za kolejnymi kobietami (często poprzezsprawy rozwodowe), zjeżdżają wszystkie kontynenty, przeskakują od jednego hobby dodrugiego, nieustannie wierząc, że kolejna, najświeższa rzecz będzie tą, o którą chodziło— i wiecznie się rozczarowują.

(2) Sposób odartego ze złudzeń „człowieka rozsądne-

137

go". — Szybko dochodzi on do wniosku, że wszystko to było czystym fantazjowaniem.„To naturalne — stwierdza — że człowiek młody tak się właśnie czuje. Ale w moimwieku wyrosłem już z pogoni za drugim końcem tęczy". Stawia więc na umiar, uczy siętrzymać na wodzy własne oczekiwania i tłumi tę część siebie, która kiedyś — jak sam toujmuje — „pragnęła gwiazdki z nieba". To oczywiście znacznie lepszy sposób niżpierwszy — czyni człowieka znacznie szczęśliwszym i mniej uciążliwym dla otoczenia.Najczęściej prowadzi do zadzierania nosa (człowiek taki bywa skłonny do wyższościwobec ludzi, których nazywa „młokosami"), jednak na ogół pozwala spokojnie wtopićsię w społeczeństwo. Nie byłoby lepszego sposobu, gdyby ludzie nie mieli żyć wiecznie.Ale przypuśćmy, że nieskończone szczęście naprawdę istnieje i na nas czeka. Co wtedy,

Page 70: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

jeśli można jednak znaleźć drugi koniec tęczy? Wówczas szkoda byłoby przekonać sięponiewczasie (chwilę po śmierci), że „zdrowy rozsądek" zdusił w nas zdolność docieszenia się nim.

(3) Sposób chrześcijański. — Chrześcijanin stwierdza: „Żadna istota nie rodzi się ztakim pragnieniem, dla którego nie istniałoby jakieś zaspokojenie. Dziecko odczuwagłód — istnieje pożywienie. Kaczątko chce pływać — istnieje woda. Ludzie odczuwająpożądanie seksualne — istnieje seks. Skoro więc odnajduję w sobie pragnienie, któregonie może zaspokoić żadne doświadczenie na tym świecie, najprawdopodobniej oznaczato, że zostałem stworzony dla innego świata. Jeśli mojego pragnienia nie zaspokajajążadne ziemskie przyjemności, wszechświat nie musi wcale być szalbierstwem. Zapewneziemskie przyjemności od początku nie miały go zaspokajać, a tylko rozbudzić je iwskazać na jego prawdziwy przedmiot. Skoro tak, z jednej strony muszę się starać niegardzić ziemskimi błogosławieństwami i być za nie wdzięczny, a z drugiej nie mylić ich ztym czymś, czego są jedynie kopią, echem czy mirażem. Muszę pielęgnować w sobietęsknotę za prawdziwą ojczyzną, której nie odnajdę aż do śmierci. Nie wolno midopuścić, aby ta tęsknota

138

gdzieś zapodziała się i znikła. Moje życie powinno się skupiać na wytrwałej wędrówce dotamtej ojczyzny i na pomocy udzielanej innym, którzy tam również zmierzają".

Nie należy przejmować się żartownisiami, którzy usiłują ośmieszyć chrześcijańskąnadzieję „nieba", twierdząc, że ani im w głowie „w nieskończoność grać na harfie".Takim ludziom można odpowiedzieć, że skoro nie rozumieją książek dla dorosłych, niepowinni o nich rozmawiać. Wszelkie biblijne obrazy (harfy, korony, złoto itd.) toprzecież nic innego, jak symboliczna próba wyrażenia tego, co niewyrażalne.Instrumenty muzyczne wzięły się stąd, że wielu (choć nie wszystkim) ludziom muzykanajsilniej ze wszystkich rzeczy tego świata kojarzy się z ekstazą i nieskończonością.Korony mają sugerować, że ludzie zjednoczeni z Bogiem w wieczności mają udział wJego blasku, radości i mocy. Złoto ma sugerować ponadczasowość nieba (złoto nierdzewieje) i jego drogo- cenność. Ktoś, kto rozumie te symbole dosłownie, równiedobrze mógłby uznać, że Chrystus — nakazując nam być podobnymi do gołębic —chciał, abyśmy składali jaja.

139

ROZDZIAŁ 11. Wiara

W tym rozdziale mam pisać o tym, co chrześcijanie nazywają wiarą. Mówiąc ogólnie,słowo „wiara" używane jest przez chrześcijan w dwóch znaczeniach czy też na dwóchpłaszczyznach, więc omówię je osobno. W pierwszym znaczeniu oznacza po prostu„dawanie wiary" — czyli akceptowanie doktryny chrześcijańskiej, czy też uznawanie jejza prawdziwą. To sprawa dosyć prosta. Jednak ludzi dziwi fakt — a przynajmniej dziwiłmnie — że chrześcijanie uważają wiarę, pojmowaną w tym sensie, za cnotę. Nierazzadawałem sobie pytanie, jaka to u licha miałaby być cnota: cóż może być moralnego czyteż niemoralnego w fakcie, że wierzy się albo nie wierzy w pewne stwierdzenia?Przecież — twierdziłem — człowiek zdrowy na umyśle przyjmuje lub odrzuca jakieśstwierdzenie nie dlatego, że taką ma ochotę, ale dlatego, że uznaje dowody na jego

Page 71: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

poparcie za dobre albo złe. Jeśli ktoś się pomyli w ocenie wartości dowodów, nieoznacza to wcale, że jest zły — co najwyżej niezbyt rozgarnięty. A gdyby uznał dowodyza wątłe, a mimo to zmuszał się do wiary, byłby zwyczajnie głupi.

Cóż, nie zmieniłem swojego zdania. Jednak nie rozumiałem wówczas — a wielu ludzinie rozumie nadal — następującego faktu. Otóż zakładałem, że jeśli ludzki umysł uznacoś za prawdę, to będzie tak sądził dotąd, aż nie pojawi się jakiś ważny powód dozmiany zdania — innymi słowy, zakładałem, że ludzkim umysłem rządzi wyłącznierozum. Tak jednak nie jest. Na przykład mój własny rozum w pełni przekonują dowody,że narkoza nie zadusi mnie na śmierć, a wyszkolony chirurg nie rozpocznie operacji,dopóki nie stracę przytomności. Nie

140

zmienia to jednak faktu, że kiedy kładą mnie na stół i przyciskają mi do twarzy jakąśpaskudną maskę, budzi się we mnie zwykła, dziecinna panika. Zaczynam myśleć, że sięzadławię i boję się, że zaczną mnie kroić, zanim należycie mnie uśpią. Innymi słowy,tracę wiarę w narkozę. To nie umysł odbiera mi wiarę — przeciwnie, moja wiara opierasię na rozumie. Wiarę odbierają mi emocje i wyobraźnia. Walkę toczy z jednej stronywiara i rozum, a z drugiej emocje i wyobraźnia.

Jeśli się zastanowić, można tu znaleźć wiele przykładów. Ktoś może wiedzieć — napodstawie nieodpartych dowodów — że jego ładna znajoma to kłamczucha, która niepotrafi dochować sekretu i nie należy jej ufać. Jednak kiedy znajdzie się z nią sam nasam, jego umysł zaczyna tracić wiarę w tę akurat wiedzę i zaczyna myśleć: „Może tymrazem będzie inna" — po czym znowu wychodzi na głupca i mówi jej coś, czego niepowinien. Zmysły i emocje zniszczyły jego wiarę w to, co dotąd rozpoznawał jakoprawdziwe. Albo weźmy chłopca, który uczy się pływać. Rozumowo wie on doskonałe,że ludzkie ciało, nawet bez żadnego podparcia, wcale nie musi tonąć w wodzie —widział dziesiątki pływaków utrzymujących się na powierzchni. Jednak problem polegana tym, czy zachowa tę wiarę, kiedy instruktor cofnie rękę i zostawi go w wodzie — czyteż przestanie w to wierzyć, przestraszy się i pójdzie na dno.

Tak samo jest z chrześcijaństwem. Nie każę go nikomu przyjmować, jeśli ktośrzetelnym rozumowaniem doszedł do wniosku, że dowody przemawiają przeciwkochrześcijaństwu. To nie jest moment odpowiedni, w którym mogłaby pojawić się wiara.Ale załóżmy, że ktoś taki uzna, iż dowody przemawiają na korzyść chrześcijaństwa. Jużteraz mogę powiedzieć, co mu się przydarzy za kilka tygodni. Przyjdzie chwila, gdypojawią się złe wieści, albo wpadnie w tarapaty, albo zamieszka wśród innych ludzi,którzy nie przyjmują chrześcijaństwa — aż nagle wzbiorą w nim emocje i zaatakują jegoprzekonanie. Może będzie to chwila, w której zapragnie kobiety,

141

albo kiedy zechce skłamać, albo będzie z siebie bardzo zadowolony, albo zauważyokazję, żeby sobie nieuczciwie dorobić — słowem: chwila, w której byłoby rzeczą szale-nie wygodną, gdyby chrześcijaństwo okazało się nieprawdziwe. Wtedy pragnienia iemocje znów zaatakują jego przekonanie. Nie mówię tu o chwilach, w których pojawiająsię nowe, rzeczywiste dowody przeciw chrześcijaństwu. Mówię o momentach, kiedystają mu na drodze zwykłe nastroje.

W tym właśnie sensie wiara to sztuka trzymania się rzeczy raz przyjętych rozumowo,na przekór zmiennym nastrojom. Bo niezależnie od tego, do jakich wniosków dojdzie

Page 72: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

rozum, nastrój z pewnością ulegnie zmianie. Wiem to z doświadczenia. Teraz, jakochrześcijanin, miewam nastroje, w których całe to chrześcijaństwo wygląda strasznienieprawdopodobnie — jednak jako ateista miewałem chwile, gdy chrześcijaństwowydawało się strasznie prawdopodobne. Ten bunt nastrojów przeciwko twemuprawdziwemu ja przyjdzie z pewnością. Dlatego wiara jest tak niezbędną cnotą — bojeśli nie pokażesz nastrojom, gdzie ich miejsce, nigdy nie zostaniesz ani solidnymchrześcijaninem, ani nawet solidnym ateistą, a tylko szamoczącą się istotą, którejwierzenia zmieniają się w zależności od pogody i stanu trawienia. Dlatego trzebaćwiczyć się w wierze.

Pierwszy krok to zauważyć zmienność uczuć. Krok kolejny, skoro już przyjąłeśchrześcijaństwo, to zapewnienie umysłowi codziennego obcowania z najważniejszymielementami chrześcijańskiego nauczania. Dlatego chodzenie do kościoła i codziennemodlitwy są niezbędną częścią życia chrześcijańskiego. Trzeba nam nieustannieprzypominać, w co wierzymy. Żadne wierzenie nie utrzyma się samo w naszym umyśleprzez dłuższy czas. Trzeba je karmić. Gdyby tak przyjrzeć się stu osobom, które straciłychrześcijańską wiarę, ciekawe ile z nich odwiódł od wiary jakiś rzetelny argument? Czywiększość ludzi po prostu nie odchodzi stopniowo, krok po kroku?

142

Teraz muszę powrócić do wiary w drugim, wyższym sensie — a jest to najtrudniejszeze wszystkiego, o czym do tej pory pisałem. Na początek powrócę do tematu pokory. Byćmoże pamiętasz moje słowa, że pierwszy krok ku pokorze to uświadomienie sobiewłasnej pychy. Chcę teraz dodać, że krok kolejny to spróbować rzeczywiściepraktykować cnoty chrześcijańskie. Tydzień nie wystarczy. W pierwszym tygodniuczęsto idzie śpiewająco. Spróbuj przez sześć tygodni. Po tym czasie, widząc, żecałkowicie upadłeś do początkowego poziomu, albo i niżej, odkrywasz pewną prawdęna własny temat. Nikt nie wie, jak złym jest człowiekiem, dopóki nie postara sięnaprawdę usilnie być dobry. Pokutuje obecnie głupie przekonanie, że dobrzy ludzie niewiedzą, co to znaczy pokusa. Jest to oczywiste kłamstwo. Siłę pokusy znają tylko ci,którzy jej się oparli. W końcu siłę armii niemieckiej można było poznać w walce, a niepoprzez kapitulację. Siłę wichru poznajemy, idąc pod wiatr, a nie kładąc się na ziemi.Ktoś, kto się poddaje pokusie po pięciu minutach, zwyczajnie nie dowie się, jaka byłabygodzinę później. Dlatego w pewnym sensie ludzie źli niewiele wiedzą o złu. Zawsze muulegają, więc żyją pod kloszem. Nigdy nie poznamy siły obecnego w nas złego impulsu,dopóki nie spróbujemy go pokonać — a Chrystus, który jako jedyny nie uległ nigdypokusie, jest również jedynym człowiekiem, który wie do końca, co to znaczy pokusa.Chrystus to jedyny skończony realista.

No dobrze. Najważniejsze, czego się dowiadujemy, praktykując cnoty chrześcijańskie,jest to, że upadamy. Jeśli ktoś sobie wyobrażał, że Bóg przygotował dla nas egzamin imożemy zasłużyć na dobry stopień, powinien wybić to sobie z głowy. Jeśli ktoś sobiewyobrażał jakiś targ dobity z Bogiem — że moglibyśmy wypełnić własne zobowiązania iw ten sposób zmusić Boga, aby gwoli sprawiedliwości dotrzymał własnych — powinienwybić to sobie z głowy.

Chyba każdy, kto ma choć odrobinę wiary w Boga, a nie jest jeszcze chrześcijaninem,ma w głowie jakieś wy-

143

Page 73: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

obrażenie egzaminu czy dobitego targu. Pierwszy skutek prawdziwego chrześcijaństwa,to doszczętne strzaskanie podobnych wyobrażeń. Widząc to doszczętne strzaskaniewłasnych wyobrażeń, niektórzy poddają się, uznając, że chrześcijaństwo zawiodło.Wyobrażają sobie chyba, że Bóg jest bardzo naiwny. Tymczasem Bóg oczywiście dobrzeo tym wie. Temu właśnie miało służyć chrześcijaństwo — strzaskaniu podobnegowyobrażenia na kawałki. Bóg czekał, aż odkryjesz, że nie chodzi o zaliczenie u Niegoegzaminu, czy uczynienie Go dłużnikiem.

Następnie przychodzi kolejne odkrycie. Każda z twoich umiejętności, zdolnośćmyślenia, poruszania kończynami — wszystko to w każdej chwili dostajesz od Boga.Gdybyś nawet bez reszty poświęcił życie Jego służbie, nie mógłbyś Mu dać niczego, co itak w jakimś sensie nie należałoby już do Niego. Dlatego powiem ci, jak to jest, gdymówimy, że ktoś „uczynił coś dla Boga" czy też coś Bogu „oddał". To tak, jakby dzieckopodeszło do ojca i powiedziało: „Tato, daj mi sześć pensów na prezent urodzinowy dlaciebie". Oczywiście ojciec daje sześć pensów i cieszy się z prezentu dziecka. Cała tasytuacja jest szalenie miła i właściwa, jednak tylko głupiec uznałby, że ojciec zarabia natakiej transakcji sześć pensów. Dopiero kiedy człowiek dokona tych dwóch odkryć, Bógmoże zacząć naprawdę działać. Wtedy dopiero zaczyna się prawdziwe życie. Człowiekbudzi się. Możemy teraz mówić o wierze w jej drugim znaczeniu.

144

ROZDZIAŁ 12. Zawierzenie

Na początek chciałbym, aby każdy dobrze zrozumiał pewną rzecz. Otóż jeśli ten rozdziałnic dla ciebie nie znaczy, jeżeli poszukuje on odpowiedzi na pytania, których nigdy niezadałeś, natychmiast go pomiń. W ogóle nie zawracaj nim sobie głowy. Pewne rzeczy wchrześcijaństwie można zrozumieć z zewnątrz, zanim się zostanie chrześcijaninem.Jednak bardzo wielu nie da się zrozumieć, dopóki nie przemierzysz pewnej odległości nachrześcijańskiej drodze. Są to rzeczy czysto praktyczne, choć na to nie wyglądają. Są towskazówki, które pomagają radzić sobie z poszczególnymi rozstajami czy przeszkodamiw podróży, i nie można ich zrozumieć, zanim się do nich nie dotrze. Jeśli znajdujesz wchrześcijańskich pismach jakieś całkiem niezrozumiałe stwierdzenie, nie przejmuj się.Przyjdzie dzień, być może po wielu latach, w którym nagle zrozumiesz, co miało onooznaczać. Gdyby się dało zrozumieć je teraz, narobiłoby to tylko szkody.

Oczywiście mnie samego dotyczy to nie mniej od innych. Być może to, co chcęwyjaśniać w tym rozdziale, nadal mnie przerasta. Mogę najwyżej prosić wykształconychchrześcijan o uważne spojrzenie i wykazanie, gdzie błądzę — innych zaś, abyprzyjmowali moje słowa z przymrużeniem oka, jako coś, co proponuję, bo może sięprzyda, a nie dlatego, że jestem przekonany o własnej słuszności.

Próbuję tu pisać o wierze w drugim, wyższym sensie. Przed chwilą stwierdziłem, żekwestia wiary w tym znaczeniu powstaje wtedy, kiedy człowiek już zrobił wszystko, cow jego mocy, aby praktykować cnoty chrześcijańskie i przekonał się, że upada — a takżestwierdził, że

145

choćby mu się nawet powiodło, to i tak oddawałby tylko Bogu coś, co już do Niegonależy. Inaczej mówiąc, odkrywa własne bankructwo. Powtarzam: Bogu niezupełnie

Page 74: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

chodzi o nasze uczynki. Chodzi Mu o to, abyśmy byli istotami określonego rodzaju —takimi, jakimi nas zamierzył, istotami pozostającymi z Nim w pewnej relacji. Nie dodajętu: „i pozostającymi w pewnej relacji ze sobą nawzajem", bo to mieści się w zdaniupoprzednim — jeśli jesteś w zgodzie z Nim, będziesz w zgodzie w wszystkimi innymiJego stworzeniami, tak jak szprychy muszą być w odpowiednim położeniu względemsiebie, jeśli tylko są odpowiednio przymocowane do piasty i obręczy koła. Dopókiczłowiek myśli o Bogu jako egzaminatorze, który zadaje mu test do rozwiązania, czy teżjako drugiej stronie jakiejś transakcji — dopóki myśli o wzajemnych prawach iżądaniach wysuwanych pod adresem Boga — człowiek taki nie pozostaje we właściwejrelacji z Bogiem. Nie wejdzie też we właściwą relację, dopóki nie odkryje własnegobankructwa.

Mówiąc „odkryje", mam na myśli prawdziwe odkrycie, a nie bezmyślne powtarzanietego stwierdzenia. Oczywiście każde dziecko, jeżeli otrzyma jakąś edukację religijną,szybko nauczy się mówić, że nie można dać Bogu niczego, co nie należałoby do Niego, a itak staramy się jednak zatrzymać coś dla siebie. Mam tu jednak na myśli autentyczneodkrycie tego faktu — prawdziwe, płynące z doświadczenia przekonanie, że jest toprawda.

W tym sensie nie możemy odkryć daremności naszych wysiłków w przestrzeganiuBożego prawa, o ile nie spróbujemy tego uczynić z całej siły (co i tak skończy się poraż-ką). Jeśli bowiem nie damy z siebie wszystkiego, to cokolwiek byśmy mówili, gdzieś wgłębi serca będziemy odnosili wrażenie, że następnym razem, gdyby się bardziejpostarać, okazalibyśmy się doskonale dobrzy. Zatem w pewnym sensie powrót do Bogajest drogą moralnego wysiłku, drogą coraz cięższych prób. Niemniej jednak — w innymsensie — to nie te wysiłki mogą nas ocalić. Wszystkie one prowadzą do przełomowejchwili,

146

w której zwracamy się do Boga, mówiąc: „Ty musisz to zrobić. Ja nie potrafię". Błagam,nie zadawaj sobie pytania: „Czy już osiągnąłem ten moment?" Nie siadaj, nie szukaj tegopytania w swoich myślach. To prowadzi człowieka w niewłaściwym kierunku. Kiedy wnaszym życiu dokonują się rzeczy najważniejsze, często akurat w danej chwili niewiemy, co się dzieje. Nie zawsze mówimy sobie: „Hejże! Ja dorastam!" Nieraz dopieropatrząc wstecz, zdajemy sobie sprawę z tego, co się stało i poznajemy w tym fakcie to, coludzie nazywają „dojrzewaniem". Jest to widoczne nawet w prostych sprawach. Ktoś,kto się niepokoi, czy zdoła zasnąć, najpewniej nie zaśnie w ogóle. Ani też to, o czymmówię, nie musi się wydarzyć w nagłym błysku — jak tego doświadczyli święty Pawełczy John Bunyan. Może to być tak stopniowy proces, że nigdy nie zdołasz wskazaćkonkretnej godziny czy nawet konkretnego roku. Liczy się sama natura zmiany, a nienasze uczucia w jej trakcie. Jest to przejście od przekonania, że damy sobie radę owłasnych siłach, do niewiary we własne możliwości i pozostawienia sprawy Bogu.

Wiem, że słowa „pozostawienie sprawy Bogu" mogą zostać źle zrozumiane, ale niechtak na razie pozostanie. Chrześcijanin pozostawia sprawy Bogu w tym sensie, że całąufność składa w Chrystusie — ufa, że Chrystus w jakiś sposób będzie z nim dzielił swojedoskonałe, ludzkie posłuszeństwo, które zachował od narodzin aż do ukrzyżowania. ŻeChrystus upodobni go do samego siebie i w pewnym sensie zaradzi jego brakom.Mówiąc językiem chrześcijaństwa, podzieli z nami swoje „synostwo", uczyni nas„synami Bożymi", podobnymi do Niego samego; w księdze IV spróbuję zanalizować tesłowa nieco głębiej. Można powiedzieć, że Chrystus oferuje coś za nic — a nawet

Page 75: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wszystko za nic. W pewnym sensie całe życie chrześcijańskie polega na przyjmowaniutej zupełnie niezwykłej propozycji.

Trudność polega na tym, żeby zrozumieć, że wszystko, co możemy zrobić i co jużzrobiliśmy, jest niczym —

147

nam natomiast odpowiadałaby najbardziej taka sytuacja, w której Bóg zaliczałby namnasze dobre cechy, a złe ignorował. A nadto, może tu w pewnym sensie być przydatnestwierdzenie, że pokusy nie da się pokonać całkowicie, dopóki usiłujemy ją pokonać —może to się udać dopiero wówczas, gdy się poddamy. Jednak nie zdołasz się „poddać"we właściwy sposób i z właściwego powodu, dopóki nie dasz z siebie wszystkiego. Przyczym (w jeszcze innym sensie), oddanie wszystkiego Chrystusowi nie oznacza wcale, żeprzestajesz podejmować starania. Zaufać Mu, to oczywiście starać się robić wszystko to,co On każe. Nie ma co twierdzić, że komuś ufasz, jeśli nie skorzystałbyś z jego rady.Zatem jeśli naprawdę oddałeś się Chrystusowi, wynika z tego, że starasz się być Muposłuszny. Ale starasz się już na nowy sposób, bardziej wolny od zmartwień. Starasz sięnie po to, aby osiągnąć zbawienie, ale dlatego, że On już zaczął cię zbawiać. Nie liczysz,że pójdziesz do nieba w nagrodę za swoje uczynki, jednak w sposób nieuniknionystarasz się postępować w pewien sposób, bo jest już w tobie obecny nikły zaczątek wizjitego, czym jest niebo.

Chrześcijanie nieraz spierali się, czy człowieka ocalają dobre uczynki, czy też wiara wChrystusa. Właściwie nie mam prawa wypowiadać się w tak trudnej kwestii, aleprzypomina mi to pytanie, które ostrze nożyczek jest bardziej niezbędne. Nic pozapoważnym wysiłkiem moralnym nie doprowadzi cię do tego momentu poddania się, októrym tu mówimy. Wiara w Chrystusa to jedyna rzecz, która w takiej chwili uchroni cięod rozpaczy — a z wiary w Niego muszą przyjść dobre uczynki. W przeszłościchrześcijanie oskarżali się nawzajem o hołdowanie dwom parodystycznym wersjom tejprawdy — może to sprawę rozjaśni. Jednych oskarżano o takie poglądy: „Liczą sięwyłącznie dobre uczynki. Najlepszym uczynkiem jest dobroczynność. A pieniądzenajlepiej oddać Kościołowi. Daj nam zatem sto tysięcy funtów, a my już dopilnujemy,żeby krzywda ci się nie stała". Oczywista odpowiedź na podobne nonsensy brzmi: dobreuczynki spełniane z po-

148

dobnych motywów, to jest czynione w przekonaniu, że niebo można kupić, to żadnedobre uczynki, a jedynie komercyjne spekulacje. Innych oskarżano o takie stanowisko:„Liczy się tylko wiara. Zatem jeśli masz wiarę, nieważne, co robisz. Grzesz śmiało,chłopcze, baw się dobrze, a Chrystus już dopilnuje, żeby — koniec końców — nie miałoto żadnego znaczenia". Oto odpowiedź na te absurdalne stwierdzenia: jeśli to, conazywasz swoją „wiarą" w Chrystusa, sprawia, że nie słuchasz treści Jego nauk, to niemów tu o swojej wierze — nie jest to wiara w Niego czy ufność, a jedynie intelektualneprzyjęcie pewnej teorii na Jego temat.

Biblia najwyraźniej rozstrzyga sprawę w sposób zdecydowany, łącząc te dwie rzeczyw jednym zdumiewającym zdaniu. Jego pierwsza połowa brzmi: „Zabiegajcie o własnezbawienie z bojaźnią i drżeniem" — co brzmi tak, jakby wszystko zależało od naszychuczynków — po czym druga połowa zdania dopowiada: „Albowiem to sam Bóg jest wwas sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą" — co brzmi tak, jakby Bóg robił

Page 76: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wszystko, a my nic. Obawiam się, że właśnie z czymś takim spotykamy się wchrześcijaństwie. Jestem zbity z tropu, ale nie zaskoczony. Bo oto usiłujemy terazzrozumieć i oddzielnie zaszufladkować, co właściwie robi Bóg, a co człowiek — gdytymczasem człowiek i Bóg działają wspólnie. Oczywiście z początku wydaje nam się, żeprzypomina to współpracę dwojga ludzi, o której można powiedzieć: „On zrobił to, a jatamto". Jednak takie myślenie nie sprawdza się. Bóg taki nie jest. On jest nie tylko obokciebie, ale i w tobie. Gdybyśmy nawet mogli zrozumieć, co kto zrobił, ludzki język raczejnie zdołałby tego należycie wyrazić. Różne Kościoły próbują to wyjaśnić, mówiąc różnerzeczy. Jednak łatwo się przekonać, że nawet ci, którzy najbardziej podkreślają wagędobrych uczynków, przyznają, że potrzebna jest wiara; a dla odmiany ci, którzynajbardziej obstają przy wierze, każą spełniać dobre uczynki. Tyle przynajmniej ja mogępowiedzieć.

149

Chyba wszyscy chrześcijanie zgodzą się ze mną, że choć z początku chrześcijaństwowydaje się opierać na moralności, obowiązkach, zasadach, na winie i cnocie, to jednak wpewnej chwili zabiera nas dalej i wyprowadza z takiego myślenia. Doświadczaszwówczas przebłysku miejsca, gdzie o podobnych rzeczach nie rozmawia się wcale,chyba że w tonie żartobliwym. Każdy jest tam napełniony tym, co nazywamy dobrem —tak samo jak lustro jest pełne światła. Jednak ludzie ci nie nazywają tego dobrem. Nienazywają tego w ogóle. Nie myślą o tym. Zbyt są zajęci patrzeniem w źródło, z któregodobro wypływa. Wszystko to dzieje się jednak niedaleko miejsca, w którym dalsza drogakryje się za horyzontem naszego świata. Nikt nie sięga wzrokiem daleko poza tę granicę,choć oczy wielu sięgają dalej niż moje.

151

KSIĘGA IVOSOBOWOŚĆ I TO, CO LEŻY POZA NIĄ:PIERWSZE KROKI W DOKTRYNIE O TRÓJCY ŚWIĘTEJ

ROZDZIAŁ 1. Stwarzanie i rodzenie

Wszyscy mnie ostrzegali, żebym nie pisał tego, co zamierzam napisać w tej ostatniejksiędze. Każdy twierdzi: „Zwykły czytelnik nie chce teologii — potrzeba mu prostej,praktycznej religii". Odrzuciłem te rady. Nie uważam zwykłego czytelnika za aż takiegogłupca. Teologia oznacza „naukę o Bogu", a chyba każdy, kto chce myśleć0 Bogu, chciałby zarazem poznać najbardziej klarowne1 najdokładniejsze zdanie na Jego temat, jakim dysponujemy. Nie jesteśdzieckiem —dlaczego miałbym traktować cię jak dziecko?

Niektórych ludzi teologia odstręcza, co zresztą dobrze rozumiem. Pamiętam pewnąprelekcję, którą wygłaszałem dla pilotów Królewskich Sił Lotniczych. Pewien starszy jużoficer (twardy człowiek) wstał i powiedział: „Nic mi po tym. Ale musi pan wiedzieć, że ija jestem wierzący. Wiem, że Bóg istnieje. Czułem go, kiedy byłem sam na pustyni —ogromną, straszliwą tajemnicę. Właśnie dlatego nie wierzę w pańskie uładzonedogmaty i formułki o Bogu. Komuś, kto Go naprawdę spotkał, wydają się takmałostkowe, pedantyczne i nierealne!"

Page 77: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

W pewnym sensie zupełnie się z nim zgadzałem. Myślę, że zapewne przeżył na tejpustyni autentyczne doświadczenie Boga i kiedy po swoim doświadczeniu zwrócił sięku chrześcijańskim wyznaniom wiary, chyba rzeczywiście przeszedł od czegośautentycznego do czegoś mniej realnego. Podobnie kiedy staniemy na plaży ipopatrzymy na Ocean Atlantycki, a potem spojrzymy na jego mapę, też odwracamy sięod czegoś autentycznego ku czemuś mniej prawdziwemu — od prawdziwych falprzechodzimy do kolorowego skrawka papieru. Jednak

153

w tym właśnie rzecz. Mapa to faktycznie nic więcej, jak kawałek kolorowego papieru,jednak trzeba pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, mapa opiera się na odkryciachsetek i tysięcy ludzi, którzy przemierzyli rzeczywisty Atlantyk. Dlatego stoi za nią ogromdoświadczenia, nie mniej prawdziwego niż to, którego doznajesz na plaży — przy czymtwoje doświadczenie jest jedynie pojedynczym przebłyskiem, natomiast mapa składawszystkie te różne doświadczenia w jedną całość. Po drugie, jeśli się dokądś wybierasz,mapa jest absolutnie niezbędna. Dopóki wystarczają ci spacery po plaży, te własneprzebłyski przynoszą znacznie większą frajdę niż oglądanie mapy. Jednak mapa przydasię bardziej od spacerów, jeśli chcesz się wybrać do Ameryki.

Teologia jest właśnie jak mapa. Samo uczenie się chrześcijańskich doktryn i ichrozważanie — jeśli na tym poprzestaniesz — jest mniej prawdziwe i ekscytujące niżdoznanie, którego doświadczył na pustyni mój znajomy. Doktryny to nie Bóg. To tylkoswoista mapa. Jednak mapa ta opiera się na doświadczeniach setek ludzi, którzydoświadczyli autentycznego kontaktu z Bogiem — w porównaniu z ich przeżyciamiwszelkie dreszczyki czy pobożne uczucia, których doświadczamy ty czy ja, są bardzopodstawowe i bezładne. Po drugie, jeśli chcesz dotrzeć dalej, musisz skorzystać z mapy.To, co spotkało tamtego człowieka na pustyni, było może prawdziwe, na pewnoekscytujące — ale nic z tego nie wynikło. Prowadziło donikąd. Nie da się z tego zrobićżadnego użytku. Dlatego właśnie taka rozmyta religia — całe to odczuwanie Boga wprzyrodzie i co tam jeszcze — jest bardzo atrakcyjna. Składa się z samych dreszczyków,bez żadnego wysiłku — jest jak oglądanie fal na plaży. Jednak badając w ten sposóbocean, nie dotrzesz do Nowej Fundlandii, tak jak nie osiągniesz życia wiecznego, poprostu „odczuwając" obecność Boga w kwiatach czy muzyce. Tak samo dotrzeszdonikąd, wyłącznie oglądając mapy, a nie wyruszając w morze — nie będziesz też zbytbezpieczny, jeśli wyruszysz w morze bez mapy.

154

Innymi słowy, teologia jest czymś praktycznym — zwłaszcza teraz. W dawnychczasach, gdy wykształcenie czy dyskusja nie były tak dostępne jak dzisiaj, może i dałosię jakoś żyć z kilkoma prościutkimi wyobrażeniami na temat Boga. Tak już jednak niejest. Każdy coś teraz czyta, każdy przysłuchuje się dyskusjom. Jeśli więc nie zechceszsłuchać o teologii, nie znaczy to, że nie będziesz miał żadnych poglądów na temat Boga.Znaczy to, że będziesz miał mnóstwo poglądów błędnych — nietrafnych, po-gmatwanych i przebrzmiałych. A to dlatego, że wiele poglądów na temat Boga, z dumąprezentowanych jako nowości, to jedynie dawne idee, zbadane i odrzucone przedwiekami przez prawdziwych teologów. Wyznawanie popularnej religii obecnej wewspółczesnej Anglii jest wstecznictwem — niczym wiara w to, że ziemia jest płaska.

Page 78: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Bo jeśli dobrze się przyjrzeć, czy popularne wyobrażenie o chrześcijaństwie niesprowadza się do rzeczy następującej: że Jezus był wielkim nauczycielem moralności igdybyśmy tylko posłuchali Jego rad, zdołalibyśmy zaprowadzić lepszy porządekspołeczny i uniknąć kolejnej wojny? Trzeba przyznać, że to święta prawda. Zdanie to niemówi jednak całej prawdy o chrześcijaństwie i nie może skutkować w praktyce.

To święta prawda, że gdybyśmy poszli za radami Chrystusa, wkrótce mieszkalibyśmyw szczęśliwszym świecie. Nie trzeba tu nawet sięgać po Chrystusa. Gdybyśmy czynili towszystko, do czego nas zachęcali Platon, Arystoteles czy Konfucjusz, mielibyśmy sięznacznie lepiej niż obecnie. Cóż z tego? Nigdy nie szliśmy za radami wielkich nauczycielimoralności. Dlaczego teraz mielibyśmy nagle zacząć to robić? Dlaczego mielibyśmynagle słuchać Chrystusa, a nie innych? Bo jest najlepszym nauczycielem moralności?Przecież właśnie dlatego tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że za Nim pójdziemy.Jeśli nie rozumiemy lekcji na poziomie podstawowym, jaka jest szansa, że zrozumiemylekcje najbardziej zaawansowane? Jeśli chrześcijaństwo to jedynie kolejna

155

porcja dobrych rad, jest ono nieistotne. Przez ostatnie cztery tysiące lat nie brakowałodobrych rad. Kolejna porcja nie zrobi tu różnicy.

Jednak wystarczy zajrzeć do jakichkolwiek pism autentycznie chrześcijańskich, żebysię przekonać, że mówią one o czymś zgoła różnym od tej popularnej religii. Mówią one,że Chrystus jest Synem Bożym (cokolwiek to znaczy). Mówią, że ci, którzy Mu zaufali,również mogą się stać synami Bożymi (cokolwiek to znaczy). Mówią, że Jego śmierćzbawiła nas od grzechów (cokolwiek to znaczy).

Nie ma co narzekać, że są to trudne stwierdzenia. Chrześcijaństwo utrzymuje, żeopowiada nam o innym świecie, o czymś, co znajduje się poza światem dostępnym dlanaszych zmysłów. Można uznać, że jest to twierdzenie fałszywe, lecz jeśli jestprawdziwe, musi ono być trudne — przynajmniej tak samo trudne, jak współczesnafizyka i z tych samych powodów, co ona.

W chrześcijaństwie największym wstrząsem jest stwierdzenie, że łącząc się zChrystusem, możemy „stać się synami Bożymi". Nasuwa się pytanie: „Ale czy my niejesteśmy już synami Bożymi? Przecież Boże ojcostwo to jedna z głównych ideichrześcijańskich!" Cóż, w pewnym sensie niewątpliwie jesteśmy już synami Boga. Bógstworzył nas, kocha nas, opiekuje się nami — i w tym sensie jest jak ojciec. Ale skoroBiblia mówi o tym, że mamy się s t a ć synami Bożymi, najwyraźniej musi chodzić o cośinnego. Tym samym docieramy do samego serca teologii.

Według jednego z wyznań wiary, Chrystus jest Synem Bożym „zrodzonym, a niestworzonym". Wyznanie to dodaje, że został „zrodzony z Ojca przed wszystkim, co sięstało". Zauważ — nie ma to żadnego związku z faktem, że Chrystus, kiedy narodził się naziemi jako człowiek, był synem Dziewicy. Nie mamy teraz na myśli DziewiczychNarodzin. Mamy na myśli coś, co się dokonało, zanim jeszcze została stworzonaprzyroda, zanim zaczął się czas. „Przed wszystkim" Chrystus został zrodzony, a niestworzony. Co to znaczy?

156

Współcześnie nie używamy zbyt często takich słów jak „zrodzić" czy „zrodzony",jednak każdy wie jeszcze, co one oznaczają. Z r o d z i ć oznacza „stać się czyimś ojcem" —natomiast s t w o r z y ć to „zrobić" coś czy też „wytworzyć". Oto różnica: rodząc,

Page 79: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

dajesz początek istocie podobnej do siebie. Człowiek rodzi ludzkie dzieci, bóbr — małebobry, a ptak — jaja, z których wyklują się ptasie pisklęta. Jednak kiedy coś stwarzasz —powstaje coś innego niż ty sam. Ptak tworzy w ten sposób gniazdo, bóbr — tamę, aczłowiek — radio czy też coś bardziej podobnego do niego, powiedzmy — posąg. Jeślijest zmyślnym rzeźbiarzem, stworzy w ten sposób rzecz łudząco podobną do człowieka.Lecz posąg oczywiście nie jest prawdziwym człowiekiem — przypomina go tylkowyglądem. Nie oddycha, nie myśli. Nie ma w sobie życia.

Oto rzecz, którą od początku trzeba postawić jasno: Bóg rodzi Boga, podobnie jakczłowiek — człowieka. To, co Bóg stwarza, nie jest Bogiem — tak jak człowiek niestwarza ludzi. Właśnie dlatego ludzie nie są synami Bożymi w tym samym sensie, coChrystus. Być może w pewien sposób są do Niego podobni, lecz nie są istotami tegosamego rodzaju. Przypominają raczej obraz czy też posąg Boga.

Posąg ma kształt człowieka, ale pozbawiony jest życia. Tak samo człowiek ma„kształt" Boga (później wyjaśnię, co przez to rozumiem) czy też podobieństwo do Niego,lecz nie ma w sobie takiego życia, jakie ma Bóg. Zacznijmy od początku, to jest odpodobieństwa pomiędzy człowiekiem i Bogiem. Wszystko, co zostało stworzone przezBoga, w pewien sposób jest do Niego podobne. Przestrzeń przypomina Go swoimogromem — nie to, żeby ogrom przestrzeni był tego samego rodzaju, co ogrom Boga,jednak stanowi on pewien Jego symbol, jest jakby przekładem Jego wielkości na językświata materialnego. Materia przypomina Boga, bo ma w sobie energię — choćoczywiście energia fizykalna jest czymś innym niż moc Boża. Świat roślin przypominaBoga, bo żyje, a On

157

jest „Bogiem żywym". Jednak życie w sensie biologicznym to nie to samo, co życieobecne w Bogu — jest w najlepszym razie jego symbolem czy może cieniem. Jeśliprzejdziemy do zwierząt, oprócz biologicznego życia odnajdujemy innego rodzajupodobieństwa. Na przykład intensywna aktywność i płodność owadów to pierwsze,nikłe podobieństwo do nieustannego działania i twórczej mocy Boga. U wyższychssaków odnajdujemy zaczątki instynktownych upodobań. To nie to samo, co miłość ist-niejąca w Bogu — ale przypomina ją, podobnie jak rysunek na płaskiej kartce możeprzypominać krajobraz. Gdy docieramy do człowieka, najwyższego ze zwierząt, otrzy-mujemy najwyraźniejsze ze znanych nam podobieństw do Boga (być może w innychświatach żyją stworzenia jeszcze bardziej podobne do Boga niż my, lecz nic o nich niewiemy). Człowiek nie tylko żyje, ale również kocha i rozumuje. Zycie biologiczne osiągaw nim swój najwyższy poziom.

Jednak jest coś, czego człowiek w swym naturalnym stanie nie posiada — mianowicieżycie duchowe, czyli życie innego, wyższego rodzaju, które jest obecne w Bogu. Obarodzaje życia określamy tym samym słowem, jednak uznać je za identyczne, to jakprzyjąć, że „ogrom" przestrzeni i „ogrom" Boga są wielkościami tego samego rodzaju.Tymczasem różnica pomiędzy życiem biologicznym i duchowym jest tak ważna, że naich określenie będę tu używał dwóch różnych słów. Życie biologiczne, któreotrzymujemy za sprawą przyrody, życie stale (jak wszystko inne w przyrodzie)zagrożone zepsuciem i rozpadem i podtrzymywane wyłącznie dzięki nieustannemuwsparciu przyrody w postaci powietrza, wody, żywności itd. — życie to nazywać będębios. Z kolei życie duchowe, które istnieje w Bogu przez całą wieczność i stworzyło całyprzyrodzony wszechświat — nazywam zoe. Bios cechuje oczywiście pewnego rodzajunikłe, symboliczne podobieństwo do zoe — ale jest to najwyżej podobieństwo między

Page 80: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

fotografią a miejscem, które przedstawia, czy też między posągiem a człowiekiem.Człowiek

158

ożywiony biosem, który posiadłby zoe, doświadczyłby nie mniejszej przemiany niżposąg, który z rzeźbionego kamienia staje się prawdziwym człowiekiem.

Otóż o nic innego nie chodzi w chrześcijaństwie. Ten świat jest wielkim warsztatemrzeźbiarskim. My jesteśmy posągami, a po warsztacie krąży wieść, że niektórzy z naspewnego dnia ożyją.

159

ROZDZIAŁ 2. Trójosobowy Bóg

Poprzedni rozdział mówił o różnicy pomiędzy stwarzaniem i rodzeniem. Człowiek rodzidziecko, ale może stworzyć posąg. Bóg rodzi Chrystusa, ale ludzi stwarza. Jednak w tensposób mogłem zilustrować tylko jeden aspekt dotyczący Boga, a mianowicie fakt, żeBóg Ojciec rodzi Boga, istotę podobną do siebie samego. Przypomina pod tym względemczłowieka, który rodzi innego człowieka — własnego syna. Ale to niezupełnie tak. Mu-szę więc spróbować wyjaśnić to nieco bliżej.

W dzisiejszych czasach niemało ludzi stwierdza: „Wierzę w Boga, ale nie w Bogaosobowego". Ludzie ci mają odczucie, że owa tajemnicza istota, leżąca u podstawwszystkiego, musi być czymś więcej niż osobą. Chrześcijanie właściwie zgadzają się ztym — i jako jedyni proponują pewne wyobrażenie tego, czym może być istotawykraczająca poza ramy osobowości. Wszyscy inni, choć twierdzą, że Bóg jest więcej niżtylko osobą, w istocie myślą o Nim jako o kimś nieosobowym, to jest jako o czymś mniejniż osoba. Jeśli jednak szukasz czegoś ponadosobowego, czegoś więcej niż osoba, to niewchodzi tu w rachubę wybór pomiędzy ideą chrześcijańską i pozostałymi. Ideachrześcijańska nie znajduje swego konkurenta.

Jeszcze inni ludzie sądzą, że po tym życiu, a być może po kilku kolejnychegzystencjach, dusze ludzkie zostają „wchłonięte" przez Boga. Gdy jednak próbująwyjaśnić, o co im chodzi, wygląda na to, że nasze wchłonięcie w Boga wyobrażają sobiena podobieństwo jednej rzeczy materialnej wchłanianej w drugą. Ludzkie życieporównują do kropli wody wpadającej do morza. Ale to oczywiście

160

oznacza koniec kropli. Jeśli rzeczywiście przydarza się nam coś takiego, to wówczaswchłonięcie okaże się niczym innym, jak kresem istnienia. Chrześcijanie jako jedynimają pewne pojęcie o tym, w jaki sposób dusze ludzkie mogą się stać częścią życiaBożego, a mimo to pozostać sobą — a nawet stać się sobą znacznie bardziej niż do tejpory.

Ostrzegałem, że teologia jest rzeczą praktyczną. Owo stanie się częścią Bożego życiato jedyny cel, dla którego istniejemy — a błędne wyobrażenia na ten temat utrudniająsprawę. Dlatego na kolejnych kilka minut muszę poprosić Czytelników o skupienie.

Wiemy, że w przestrzeni można się poruszać na trzy sposoby: w prawo i w lewo, wgórę i w dół, albo do przodu i do tyłu. Każdy kierunek ruchu albo mieści się w jednym z

Page 81: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

tych trzech, albo też jest jakimś kompromisem pomiędzy nimi. Nazywamy to trzemawymiarami przestrzeni. Zauważ: przy użyciu tylko jednego wymiaru da się narysowaćjedynie linię prostą. Używając dwóch, można narysować figurę, na przykład kwadrat.Kwadrat składa się z czterech prostych linii. Teraz zróbmy kolejny krok. Posiadając trzywymiary, można zbudować coś, co nazywamy bryłą — na przykład sześcian, coś jakbykostkę cukru czy kość do gry. Sześcian składa się z sześciu kwadratów.

Rozumiesz? Jednowymiarowy świat byłby linią prostą. W dwuwymiarowym świecienadal mamy linie proste, ale z wielu takich linii otrzymujemy figury. Wtrójwymiarowym świecie nadal mamy figury, jednak kilka figur tworzy jedną bryłę.Innymi słowy, przechodząc na coraz to bardziej realne i skomplikowane poziomy, niepozostawiasz za sobą rzeczy, które znalazłeś na poziomach prostszych — są one nadalobecne, ale w nowych połączeniach. Połączeniach, które byłyby dla ciebieniewyobrażalne, gdybyś znał tylko prostsze poziomy.

Otóż chrześcijańskie wyjaśnienie Boga opiera się na tej samej zasadzie. Poziom ludzkijest poziomem nieskom-

161

plikowanym i raczej pustym. Na poziomie ludzkim jedna osoba jest jedną istotą, a dwieosoby to za każdym razem dwie odrębne istoty — tak jak w dwóch wymiarach (po-wiedzmy na kartce) jeden kwadrat jest jedną figurą, a dwa kwadraty to zawsze dwieodrębne figury. Na boskim poziomie nadal istnieją osoby, lecz tam odkrywamy je wnowych połączeniach, których — nie żyjąc na tamtym poziomie — nie potrafimy sobiewyobrazić. W boskim wymiarze, jeśli to można tak ująć, znajdujemy Istotę, która jesttrzema Osobami, choć pozostaje jedną Istotą, podobnie jak sześcian to sześć kwadratów,które mimo to pozostają jednym sześcianem. Oczywiście nie możemy w pełni pojąćtakiej Istoty — podobnie jak nigdy nie umielibyśmy poprawnie wyobrazić sobiesześcianu, gdybyśmy potrafili postrzegać tylko dwa wymiary przestrzeni. Możemyjednak wyrobić sobie o niej choćby nikłe pojęcie — a wówczas po raz pierwszy w życiuzdobywamy pojęcie, choćby i nikłe, czegoś ponadosobowego — czegoś więcej niż osoba.Jest to coś, na co sami nigdy byśmy nie wpadli, choć słysząc o tym, uznajemy, żewłaściwie powinniśmy, skoro tak dobrze pasuje to do innych rzeczy, które znamy.

Możesz zapytać: „Skoro nie potrafię sobie nawet wyobrazić trójosobowego Boga, poco o Nim mówić?" Cóż, faktycznie nie ma co o Nim mówić. W rzeczywistości chodzi o to,aby zostać pociągniętym ku temu trójosobowe- mu życiu, a to może się zacząć w każdejchwili — od dzisiaj, jeśli zechcesz.

Oto, co mam na myśli. Zwykły, prosty chrześcijanin klęka do modlitwy. Próbujerozmawiać z Bogiem. Ale jako chrześcijanin wie również, że to właśnie Bóg skłania go domodlitwy — niejako Bóg w jego wnętrzu. Jednak wie też, że posiadana przez niegoprawdziwa wiedza o Bogu pochodzi w całości od Chrystusa, Człowieka, który byłBogiem — wie, że Chrystus stoi obok niego, pomaga mu w modlitwie, modli się za niego.Rozumiesz już, co się tu dokonuje. Bóg jest tym, do którego modli się człowiek — jegocelem. Bóg jest również tym, co popy-

162

cha człowieka od wewnątrz — jego siłą napędową. Bóg to także droga czy też most, poktórym człowiek zmierza ku swemu celowi. Tak oto w małej, zwyczajnej sypialni, gdzienormalny człowiek odmawia swój pacierz, trwa pełne, trojakie życie trójosobowej

Page 82: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Istoty. Człowiek ten wpada w nurt życia wyższego rzędu, które tu nazywam zoe lubżyciem duchowym — jest on pociągany przez Boga w głąb Boga, choć pozostaje przytym sobą.

Stąd wzięła swój początek teologia. Ludzie już wcześniej posiadali pewną niejasnąwiedzę o Bogu. Wtedy to przyszedł człowiek, który twierdził, że jest Bogiem, a przy tymnie był to ktoś, kogo można było zbyć jako szaleńca. Człowiek ten przekonał ludzi, a onispotkali Go ponownie po tym, jak oglądali Jego śmierć. A następnie, kiedy utworzyliniewielką grupę czy wspólnotę, w jakiś sposób odnaleźli też Boga w sobie samych —Boga, który ich prowadził i dawał im moc do czynienia rzeczy, których wcześniej niemogli dokonać. Kiedy się nad tym wszystkim zastanowili, stwierdzili, że odkrylichrześcijańską definicję trójosobowego Boga.

Definicja ta nie jest czymś wymyślonym. W pewnym sensie teologia to naukaeksperymentalna. To proste religie są wymyślone. Nazywając teologię nauką ekspery-mentalną „w pewnym sensie", chcę powiedzieć, że pod pewnymi względamiprzypomina inne nauki eksperymentalne — choć nie pod każdym względem . Jeśli jesteśgeologiem i badasz skały, musisz je odszukać. Same do ciebie nie przyjdą, a kiedy ty siędo nich wybierzesz, nie uciekną. Inicjatywa leży tu całkowicie po twojej stronie. Skały cinie pomogą ani nie przeszkodzą. Ale załóżmy, że jesteś zoologiem i chceszsfotografować zwierzęta w ich naturalnym środowisku. To już coś innego niż badanieskał. Dzikie zwierzęta nie przyjdą do ciebie — ale mogą przed tobą uciekać, i tak właśniezrobią, jeśli nie będziesz zachowywał się bardzo cicho. Pojawia się już z ich stronydrobny zaczątek inicjatywy.

Przejdźmy na jeszcze wyższy poziom. Przypuśćmy, że chcesz poznać jakiegośczłowieka. Jeżeli ten człowiek

163

zdecydowanie nie zechce, abyś go poznał — nie poznasz go. Musisz zdobyć jegozaufanie. W tym wypadku inicjatywa dzieli się po równo — do przyjaźni trzeba dwóchosób.

Kiedy zaczynasz poznawać Boga, inicjatywa leży po Jego stronie. Jeśli Bóg się nieobjawia, nic nie wskórasz, żeby Go znaleźć. Przy czym niektórym ludziom Bóg objawiasamego siebie o wiele bardziej niż innym — nie dlatego, że wybiera sobie faworytów,ale dlatego, że nie może się objawić osobie, której umysł i charakter są w nie-odpowiednim stanie. Tak samo światło słoneczne, choć nie wybiera sobie faworytów,nie może się odbijać równie jasno w zakurzonym lustrze jak w czystym.

Można to ująć inaczej — o ile w innych naukach instrumenty, z których korzystasz, sączymś zewnętrznym wobec ciebie (jak na przykład mikroskopy czy teleskopy), o tyleinstrumentem, przez który oglądasz Boga, jest twoja własna osoba. A jeśli twoja osobanie jest czysta, twój ogląd Boga będzie rozmyty — jak księżyc oglądany przez brudnyteleskop. Dlatego straszne narody miewają straszne religie — oglądają Boga przezbrudną soczewkę.

Tylko ludziom autentycznym Bóg może się objawić taki, jaki jest naprawdę. Oznaczato nie tylko ludzi dobrych rozumianych jako każdy z osobna, ale też złączonych w jednociało, pomocnych i ukazujących Boga sobie nawzajem. Bo taką ludzkość zamierzył Bóg— na kształt muzyków w jednej orkiestrze albo organów jednego ciała.

Dlatego jedynym naprawdę odpowiednim instrumentem, który pozwala o Boguczegoś się dowiedzieć, jest cała wspólnota chrześcijańska, która Go wspólnie oczekuje. Wtym ujęciu chrześcijańskie braterstwo jest niejako sprzętem laboratoryjnym. To

Page 83: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

dlatego ludzie, którzy co kilka lat pojawiają się z jakąś nową, własną, uproszczoną iopatentowaną religią w miejsce tradycji chrześcijańskiej, w rzeczywistości tracą czas.Przypominają człowieka, który bez żadnych instrumentów — poza starą, polowąlornetką — próbuje wyprowadzić z błędu zawodowych

164

astronomów. Może i bystry z niego człowiek — może nawet bystrzejszy od niejednegozawodowego astronoma — jednak porywa się z motyką na słońce. Dwa lata późniejzostanie całkowicie zapomniany, a prawdziwa nauka będzie trwała nadal.

Gdyby chrześcijaństwo było naszym wymysłem, oczywiście dałoby się je uprościć. Niejest nim jednak. Pod względem prostoty nie możemy konkurować z wynalazcaminowych religii. To niemożliwe — zajmujemy się faktami. Każdy potrafi mówić prosto,jeśli nie musi się martwić o fakty.

165

ROZDZIAŁ 3. Czas i to, co leży poza nim

Bardzo niemądre jest przekonanie, że czytając jakąś książkę, nie wolno opuścić anijednego fragmentu. Każdy rozsądny człowiek spokojnie opuszcza w książkach terozdziały, które do niczego mu się nie przydadzą. W tym rozdziale piszę o czymś, comoże się okazać pomocne dla niektórych Czytelników, choć innym wyda się tylkozbędną komplikacją. Jeśli należysz do tej drugiej grupy, radziłbym nie zawracać sobiegłowy tym rozdziałem i przejść do następnego.

W rozdziale poprzednim musiałem poruszyć temat modlitwy i dopóki mamy gojeszcze świeżo w głowach, chciałbym się zająć pewną trudnością, którą niektórzy ludzieodczuwają w związku z samą ideą modlitwy. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Jak najbardziejwierzę w Boga, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że miałby wysłuchiwać kilkusetmilionów ludzi, którzy zwracają się do Niego w tej samej chwili". Przekonałem się, żepodobne odczucie ma wielu ludzi.

Na początek trzeba zauważyć, że cały problem kryje się w słowach „w tej samejchwili". Większość z nas potrafi sobie wyobrazić Boga wysłuchującego dowolnej liczbymodlitw, pod warunkiem, że proszący zgłaszają się kolejno, a Bóg ma nieskończeniewiele czasu. Tak więc u podstaw tej trudności leży odczucie, że Bóg musi upakować zbytwiele rzeczy w jednej chwili.

Cóż, oczywiście tak właśnie mają się sprawy w odniesieniu do nas. Zycie przychodzido nas chwila za chwilą. Jedna chwila znika, zanim pojawi się następna — a każda z nichpozostawia niewiele miejsca na zrobienie czegokolwiek. Taki jest czas. Naturalnie każdyz nas przyj-

166

muje jako coś oczywistego, że to następstwo czasu — owa kolejność przeszłości,teraźniejszości i przyszłości — to nie tylko sposób, w jaki przychodzi do nas życie, alewręcz sposób istnienia wszystkiego. Jesteśmy skłonni sądzić, że cały wszechświat orazsam Bóg zawsze poruszają się od przeszłości ku przyszłości, tak samo jak my. Jednakwielu uczonych ludzi nie zgadza się z tym. To właśnie teolodzy pierwsi wysunęli pogląd,

Page 84: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

że pewne rzeczy w ogóle nie znajdują się w czasie. Później pogląd ten przejęlifilozofowie, a obecnie to samo robią niektórzy naukowcy.

Prawie na pewno Bóg nie znajduje się w czasie. Jego życie nie składa się z kolejnonastępujących po sobie chwil. Jeśli dzisiaj o dziesiątej trzydzieści wieczorem modli siędo Niego milion ludzi, Bóg nie musi ich wszystkich wysłuchać w tym okamgnieniu, którenazywamy dziesiątą trzydzieści wieczorem. Dla Niego dziesiąta trzydzieści — podobniejak każdy inny moment od początku świata — jest zawsze teraźniejszością. Możnapowiedzieć, że Bóg ma całą wieczność na wysłuchanie trwającej ułamek sekundymodlitwy pilota, którego samolot spada w płomieniach na ziemię.

Wiem, że to trudne. Może spróbuję podać przykład podobny, choć nie identyczny.Załóżmy, że piszę powieść. Piszę w niej: „Maria odłożyła robótkę. Po chwili usłyszałapukanie do drzwi". Dla Marii, która musi żyć w wyimaginowanym czasie mojegoopowiadania, nie istnieje żadna przerwa pomiędzy odłożeniem robótki a pukaniem dodrzwi. Jednak ja sam, stwarzając Marię, wcale nie żyję w tym wyimaginowanym czasie.Pomiędzy napisaniem pierwszej połowy zdania i jego zakończeniem mogę przesiedziećtrzy godziny, bez ustanku myśląc o Marii. Mógłbym myśleć o niej, jakby była jedynąpostacią w całej powieści, mógłbym o niej myśleć tak długo, jak zechcę, a jednakwszystkie te godziny wcale nie pojawiłyby się w czasie Marii (to jest w wewnętrznymczasie opowiadania).

Oczywiście nie jest to ilustracja doskonała. Ale może zdoła ukazać choćby przebłysktego, co uważam za praw-

167

dę. Bóg nie jest porywany nurtem czasu tego wszechświata, tak samo jak autora nieporywa nurt czasu jego własnej powieści. Bóg może poświęcić każdemu z nas nieskoń-czoną ilość uwagi. Nie musi się nami zajmować masowo. W Jego obecności nie mógłbyśbyć bardziej sam, choćbyś nawet był Jego jedynym stworzeniem. Kiedy Chrystus umarł,umarł za ciebie konkretnie i z osobna, tak jakbyś był jedynym człowiekiem na świecie.

Moja ilustracja w pewnym momencie załamuje się: według niej autor wydostaje się zjednego strumienia czasu w drugi (rzeczywisty). Jednak wydaje mi się, że Bóg w ogólenie żyje w strumieniu czasu. Jego życie nie przepływa od chwili do chwili jak nasze —można powiedzieć, że dla Niego nadał trwa rok 1920, a zarazem już trwa rok 2020.Albowiem Jego życie to On sam.

Jeśli wyobrazić sobie czas jako linię prostą, po której musimy podróżować, towówczas Bóg będzie całą kartką, na której linia jest narysowana. My docieramy do po-szczególnych punktów na linii kolejno: musimy opuścić A, zanim dotrzemy do B, i nieznajdziemy się w C, o ile najpierw nie opuścimy B. Natomiast Bóg — z góry, z zewnątrzczy może z zewsząd dokoła — zawiera w sobie całą linię i widzi wszystkie punkty.

Warto zrozumieć tę ideę, bo pozwala ona usunąć pewne trudności z pozoruwystępujące w chrześcijaństwie. Zanim zostałem chrześcijaninem, miałem międzyinnymi następujące zastrzeżenie. Chrześcijanie twierdzili, że wieczny Bóg, który jestwszędzie i podtrzymuje cały wszechświat w istnieniu, stał się człowiekiem. No cóż —pytałem — co w takim razie podtrzymywało cały wszechświat w istnieniu, kiedy byłniemowlęciem, albo kiedy spał? Jak mógł być wszystkowiedzącym Bogiem i zarazemczłowiekiem, który pyta swoich uczniów: „Kto mnie dotknął?" Zauważ, że cały problemtkwi w słowach „ k i e d y był niemowlęciem" czy „jak mógł być r ó w n o c z e ś n i e " .Innymi słowy, zakładałem, że boskie życie Chrystusa mieściło się w czasie, zaś Jegożycie jako człowieka imieniem Jezus spędzone w Palestynie było

Page 85: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

168

krótszym okresem wyjętym z tego czasu — podobnie jak moja służba wojskowa byłakrótszym okresem wyjętym z całego życia. Podobnie myśli o tym większość z nas.Wyobrażamy sobie Boga żyjącego w okresie, kiedy Jego ludzkie życie wciąż jeszczenależy do przyszłości, jak dociera następnie do okresu, kiedy stało się dla Niegoteraźniejszością — aż przechodzi w okres, kiedy może patrzeć na swoje ludzkie życiejako coś przeszłego. Jednak takie wyobrażenia zapewne wcale nie pokrywają się zfaktami. Życia Chrystusa w Palestynie nie da się umieścić w żadnej relacji czasowej zJego życiem jako Boga poza czasem i przestrzenią. To, że ludzka natura wraz zdoświadczeniem słabości, snu i niewiedzy mieści się jakoś w życiu boskim, wydaje misię ponadczasową prawdą na temat Boga. Z naszego punktu widzenia, ludzkie życieBoga to konkretny okres historyczny (od początku naszej ery do Ukrzyżowania).Wyobrażamy sobie zatem, że jest to również jakiś okres w istnieniu Boga. Jednak Bóg niema historii. Bóg jest zbyt dogłębnie i zbyt całkowicie prawdziwy, aby mieć historię,ponieważ posiadać historię, to tyle, co tracić część własnej rzeczywistości (bo już sięosunęła w przeszłość) i jeszcze nie posiadać innej części (bo wciąż należy ona doprzyszłości) — a zatem posiadać jedynie maleńką teraźniejszość, która przemija, zanimsię zdążysz obejrzeć. Broń Boże, żebyśmy mieli tak myśleć o Bogu. Nawet my samimożemy liczyć, że podobna reglamentacja zostanie kiedyś zniesiona także w odniesieniudo nas.

A oto kolejna trudność, na którą natrafiamy w związku z przekonaniem, że Bógistnieje w czasie. Każda osoba, która w ogóle wierzy w Boga, wierzy również, że Bóg wie,co ty czy ja zrobimy jutro. Ale skoro Bóg wie, że zrobię to czy tamto, jak mogę być wolnyw swoich wyborach? Tu również trudność bierze się z naszego wyobrażenia, że Bógprzesuwa się wzdłuż linii czasu tak samo jak my: z tą tylko różnicą, że On widzi, co sięzdarzy przed nami, a my nie. Cóż, gdyby tak było, gdyby Bóg p r z e w i d y w a ł naszeuczynki, bardzo trudno byłoby

169

zrozumieć, jak moglibyśmy zachować wolność w ich czynieniu (albo nie-czynieniu). Alezałóżmy, że Bóg jest poza linią czasu i ponad nią. W takim razie to, co nazywamy„jutrem", byłoby dla Niego widoczne w ten sam sposób, jak to, co nazywamy „dniemdzisiejszym". Dla Niego wszystkie dni są „teraz". Bóg nie p a m i ę t a , że wczoraj zrobiłeśto czy tamto — On po prostu widzi, jak to robisz, bo chociaż ty utraciłeś już swoje„wczoraj", On ma je nadal. Bóg nie p r z e w i d u j e twoich jutrzejszych uczynków, ajedynie widzi, jak je spełniasz. Choć dla ciebie jutro jeszcze nie przyszło, dla Niego jużtrwa. Nigdy nie uważałeś, aby twoje własne uczynki, które spełniasz w tej chwili, były wjakiś sposób mniej wolne przez to, że Bóg wie, co robisz. Cóż, Bóg widzi twoje jutrzejszeuczynki dokładnie w taki sam sposób — bo już teraz jest obecny w dniu jutrzejszym i poprostu widzi, co robisz. W pewnym sensie nie wie, co zrobisz, dopóki tego nie zrobisz —jednak moment, w którym to zrobisz, to już dla Niego chwila obecna.

Ta idea bardzo mi pomogła. Jeśli tobie nie pomaga, możesz ją śmiało porzucić. Jest toidea „chrześcijańska" w tym sensie, że wyznawali ją wielcy, światli chrześcijanie i nie maw niej niczego, co stałoby w sprzeczności z chrześcijaństwem. Jednak nie ma jej w Bibliiani w żadnym wyznaniu wiary. Możesz być dobrym chrześcijaninem, wcale jej nieprzyjmując, a nawet w ogóle o niej nie myśląc.

Page 86: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

170

ROZDZIAŁ 4. Dobre zarażenie

Na początek tego rozdziału poproszę Czytelników, aby uruchomili na chwilę swojąwyobraźnię. Proszę sobie wyobrazić dwie książki leżące na stole, jedna na drugiej.Oczywiście dolna książka podtrzymuje górną — wspiera ją. Książka leżąca na dolesprawia, że górna znajduje się — powiedzmy — pięć centymetrów nad powierzchniąstołu. Książkę znajdującą się pod spodem nazwijmy A, książkę leżącą na wierzchu — B.Położenie A powoduje położenie B. Czy to jasne? Teraz wyobraźmy sobie coś, co jestoczywiście niemożliwe, ale zrobimy to dla ilustracji — wyobraźmy sobie zatem, że obieksiążki znajdują się w takim położeniu od zawsze. Przy takim założeniu położenie Bzawsze wynikałoby z położenia A. Ale zarazem położenie A nie istniałoby p r z e dpołożeniem B. Innymi słowy, skutek nie zawsze następuje p o przyczynie. Oczywiście zreguły tak właśnie bywa ze skutkami — najpierw zjadasz ogórka, a niestrawnościdostajesz potem. Jednak nie zawsze tak bywa ze wszystkimi przyczynami i skutkami. Zachwilę stanie się jasne, dlaczego uważam, że to ważne.

Kilka stron wcześniej napisałem, że Bóg jest Istotą, która obejmuje trzy Osoby, choćnadal pozostaje pojedynczą Istotą, tak jak sześcian zawiera sześć kwadratów, a mimo topozostaje jedną bryłą. Jednak próbując wyjaśniać związki pomiędzy tymi Osobami,muszę korzystać ze słów, które brzmią tak, jakby jedna z nich istniała przed pozostałymi.Pierwszą Osobę nazywamy Ojcem, a drugą — Synem. Mówimy, że pierwsza Osoba rodzidrugą, czy też daje jej istnienie. Nazywamy to r o d z e n i e m , a nie s t w a r z a n i e m, bo osoba zrodzona jest

171

tego samego rodzaju, co rodząca. W tym sensie można użyć wyłącznie słowa „Ojciec"*.Niestety, słowo to sugeruje, że Ojciec istniał najpierw — tak samo jak ludzki ojciecistnieje przed swoim synem. Tak jednak nie jest. Nie ma tu mowy o tym, co byłonajpierw, a co potem. Dlatego myślę, że ważną rzeczą będzie wyjaśnić, w jaki sposóbjedna rzecz może być źródłem, powodem czy też początkiem innej, choć żadna nieistniała przed drugą. Syn istnieje, bo istnieje Ojciec — jednak nie było takiej chwili wczasie, która poprzedzałaby zrodzenie Syna przez Ojca.

Może najlepiej będzie o tym pomyśleć tak: przed chwilą prosiłem o wyobrażeniesobie dwóch książek, i zapewne większość Czytelników zrobiła to — czyli każdydokonał pewnej czynności w wyobraźni i w ten sposób w umyśle powstał pewien obraz.Jest oczywiste, że czynność dokonana w wyobraźni była przyczyną, a umysłowy obrazjej skutkiem. Ale to nie znaczy, że najpierw sobie coś wyobrażałeś, a potem powstałobraz. W chwili, kiedy sobie go wyobraziłeś, obraz już istniał. Akt woli przez cały czasutrzymywał ten obraz przed tobą. Jednak akt woli i obraz zaczęły się równocześnie iskończyły się równocześnie. Gdyby jakaś istniejąca wiecznie Istota wyobrażała sobie cośprzez całą wieczność, wówczas jej akt woli tworzyłby zawsze pewien umysłowy obraz— jednak obraz ten byłby równie wieczny, jak sam akt woli.

Tak samo musimy sobie wyobrażać Syna, który zawsze, można powiedzieć,promieniuje z Ojca — niczym światło z lampy, ciepło z płomienia czy też obraz z umy-słu. Syn jest wyrazem Ojca — tym, co Ojciec chce powiedzieć. Nigdy nie istniała taka

Page 87: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

chwila w czasie, w której Ojciec by milczał. Ale czy zauważyłeś, co się dzieje? Wszystkiete obrazy światła czy ciepła zdają się sugerować, jakoby Ojciec i Syn byli nie dwiemaOsobami, ale

* W języku angielskim słowo beget (rodzić, płodzić) odnosi się wyłącznie do ojca; w polszczyźnieoczywiście można go również użyć w stosunku do matki, jak np. w słowach: „zrodzony z Maryi Dziewicy"(przyp. tłum.).

172

rzeczami. Zatem nowotestamentowy obraz Ojca i Syna okazuje się jednak znaczniedokładniejszy od tego wszystkiego, czym próbujemy go zastąpić. Tak dzieje się zakażdym razem, kiedy decydujemy się pominąć słowa Biblii. Jest rzeczą słuszną odejść odnich na chwilę, aby wyjaśnić jakieś konkretne zagadnienie. Ale zawsze trzeba do nichwrócić. W końcu Bóg wie znacznie lepiej od nas, jak opisywać samego siebie. Bóg wie,że z wszystkich rzeczy, które potrafimy sobie wyobrazić, nic tak nie przypomina relacjipomiędzy Pierwszą i Drugą Osobą, jak relacja pomiędzy ojcem i synem. Conajważniejsze, jest to relacja miłości. Ojciec raduje się Synem. Syn podziwia Ojca.

Zanim pójdziemy dalej, należy spostrzec praktyczne znaczenie tego faktu.Najróżniejsi ludzie z lubością powtarzają chrześcijańskie stwierdzenie, że „Bóg jestmiłością". Ale jakby nie zauważają przy tym, że słowa „Bóg jest miłością" nie mająwłaściwie żadnej treści, o ile w Bogu nie mieszczą się co najmniej dwie Osoby. Miłość tocoś, co jedna osoba żywi wobec drugiej. Jeśli Bóg jest jedną osobą, to przedstworzeniem świata nie był miłością. Oczywiście mówiąc to, ludzie ci mają na myśli cośzupełnie innego: chodzi im o to, że „miłość jest Bogiem". Chcą przez to powiedzieć, żenasze uczucia miłości, niezależnie od czasu i okoliczności, w których powstają, a takżeniezależnie od przynoszonych skutków, mają być traktowane z wielkim szacunkiem.Może i tak — ale to coś zupełnie różnego od chrześcijańskiej treści stwierdzenia, że„Bóg jest miłością". Mówiąc tak, chrześcijanie wierzą, że w Bogu od zawsze trwa żyjące idynamiczne działanie miłości, które stworzyło wszystko inne.

Przy okazji — być może najważniejsza różnica pomiędzy religią chrześcijańską awszystkimi innymi polega na tym, że w chrześcijaństwie Bóg nie jest czymś statycznym(ani nawet osobą), a dynamiczną, pulsującą aktywnością, życiem, niejako dramatem. Anawet, jeśli nie zostanie to uznane za brak szacunku z mojej strony, wręcz pewnegorodzaju tańcem. Ta jedność Ojca i Syna jest tak żywa i konkretna, że sama równieżstanowi Oso-

173

bę. Wiem, że to rzecz niemal niepojęta, ale spójrzmy na to w ten sposób: wiadomo, żegdy ludzie gromadzą się w rodzinie, klubie czy związku zawodowym, mówimy o pew-nym „duchu" rodziny, klubu czy związku. Mówimy tak, bo kiedy są razem, poszczególniczłonkowie zaczynają mówić i zachowywać się w pewien właściwy całej wspólnociesposób*. To tak, jakby powstała jakaś zbiorowa osobowość. Oczywiście nie jest toprawdziwa osoba — najwyżej nieco ją przypomina. Ale na tym właśnie polega kolejnaróżnica pomiędzy Bogiem a nami. Ze złączonego życia Ojca i Syna wyrasta prawdziwaOsoba — trzecia z Trzech Osób, które są Bogiem.

Na tę trzecią Osobę, czyli Bożego „ducha", mamy techniczne określenie: Duch Święty.Nie należy się niepokoić ani dziwić, jeśli nasze wyobrażenie o Nim jest bardziej mgliste iniewyraźne niż o pozostałych dwóch Osobach. Myślę, że jest tak nie bez powodu. W

Page 88: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

życiu chrześcijańskim właściwie nigdy nie patrzysz n a Ducha Świętego. To On zawszedziała przez ciebie. Jeśli myślisz o Ojcu jako o kimś, kto jest „gdzie indziej", a o Synu jakoo kimś, kto stoi u twojego boku, kto pomaga ci modlić się i zmienia również ciebie wBożego syna, to o Trzeciej Osobie należy myśleć jako o czymś w twoim wnętrzu, czy teżstojącym za tobą. Może niektórym łatwiej będzie zacząć od Trzeciej Osoby i dojść dopozostałych dwóch, posuwając się wstecz. Bóg jest miłością, a miłość ta działa poprzezludzi — w szczególności poprzez całą wspólnotę chrześcijan. Jednak przez wszystkiewieki ów duch miłości to miłość wymieniana pomiędzy Ojcem i Synem.

Czy to ma właściwie jakieś znaczenie? Ma to większe znaczenie niż wszystko inne wświecie. Ten sam taniec czy dramat, ów wzór trójosobowego życia, ma się odbywać wżyciu każdego z nas — albo, ujmując to w odwrotnej kolejności, każdy z nas musi wejśćw taki wzór życia, zająć własne miejsce w tańcu. Nie ma innej drogi do

* Oczywiście takie wspólne zachowanie może być lepsze bądź gorsze od indywidualnego.

174

szczęścia, dla którego zostaliśmy stworzeni. Wszystkie rzeczy, dobre i złe, łapiemyniczym zaraźliwą chorobę. Jeśli chcesz się ogrzać, musisz stanąć obok ognia. Jeśli chceszbyć mokry, musisz wejść do wody. Jeśli chcesz radości, mocy, pokoju, życia wiecznego,musisz się zbliżyć do Tego, który skupia w sobie te rzeczy — a wręcz wejść do środka.Nie mówimy tu o jakichś nagrodach, które Bóg mógłby każdemu wręczyć wedługwłasnego uznania. Rzeczy te są wielką fontanną energii i piękna, bijącą w samym sercurzeczywistości. Jeśli staniesz blisko, płynąca z niej wilgoć osiądzie na tobie — jeśli nie,pozostaniesz suchy. Kiedy już człowiek zjednoczy się z Bogiem, jak miałby nie żyć nawieki? Kiedy zaś odłączy się od Boga, jak miałby nie uschnąć i nie obumrzeć?

Ale jak człowiek ma się z Bogiem zjednoczyć? Jak możemy zostać przyjęci do tegotrójosobowego życia?

Pamiętasz, co napisałem w rozdziale 2. o s t w a r z a n i u i rodzeniu. Nie jesteśmyzrodzeni przez Boga, zostaliśmy bowiem przez Niego stworzeni — w naszym na-turalnym stanie nie jesteśmy synami Boga, a tylko (można powiedzieć) posągami. Nieposiadamy zoe, czyli duchowego życia, a jedynie bios, życie biologiczne, które niebawemulegnie zepsuciu i umrze. Otóż chrześcijaństwo ma następującą propozycję: jeślipozwolimy Bogu działać, możemy wziąć udział w życiu Chrystusa — a wtedy będziemyz Nim dzielić życie, które zostało zrodzone, a nie stworzone, życie, które istnieje odzawsze i na zawsze. Chrystus jest Synem Bożym. Otrzymując udział w Jego życiu,również staniemy się synami Bożymi. Będziemy kochali Ojca tak jak On, i przystąpi donas Duch Święty. Chrystus przyszedł na świat i stał się człowiekiem, aby przynieśćinnym ludziom życie podobne do własnego — poprzez to, co nazywam „dobrym za-rażeniem". Każdy chrześcijanin musi się stać Chrystusem w miniaturze. W tym zawierasię dosłownie cały sens zostania chrześcijaninem.

175

ROZDZIAŁ 5. Krnąbrne żołnierzyki

Syn Boży stał się człowiekiem, aby ludzie mogli się stać synami Bożymi. Nie wiemy — aprzynajmniej ja nie wiem — jak miałyby się sprawy, gdyby ludzkość nigdy nie

Page 89: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

zbuntowała się przeciw Bogu i nie stanęła po stronie wroga. Być może każdy człowiekbyłby „w Chrystusie"— to jest dzieliłby Jego życie — od urodzenia. Może rzeczą naturalną byłobynatychmiastowe wyniesienie biosu, życia biologicznego, na poziom zoe, życianiestworzonego. Ale to tylko spekulacje. Nas samych interesuje to, jak rzeczy mają sięrzeczywiście.

A rzeczy mają się tak: te dwa rodzaje życia są teraz nie tylko różne (różne byłybyzawsze), ale wręcz przeciwstawione sobie nawzajem. Naturalne życie każdego z nasskupione jest na sobie, chce pieszczot i podziwu, pragnie wykorzystać inne życia,wyzyskać cały wszechświat. A szczególnie pragnie być pozostawione samemu sobie— trzymać się z daleka od wszystkiego, co jest od niego lepsze, większe albo wyższe,wszystkiego, co dałoby mu odczuć własną małość. Zycie naturalne obawia się blasku iświeżości duchowego świata, podobnie jak ludzie wychowani w niechlujstwie boją siękąpieli. W pewnym sensie ma ono całkowitą rację. Wie, że jeśli zapanuje nad nim życieduchowe, cały jego egoizm i upór zostanie zgładzony. Nasze życie naturalne będziewalczyć do upadłego, aby tego uniknąć.

Czy zastanawiałeś się kiedyś jako dziecko, jak byłoby cudownie, gdyby twoje zabawkiożyły? Cóż, przypuśćmy, że rzeczywiście mógłbyś je ożywić. Wyobraź sobie, jakołowiany żołnierzyk zamienia się w małego człowieczka. Ołów musiałby się wówczaszamienić w ciało.

176

Przypuśćmy, że ołowianemu żołnierzykowi nie spodobałby się ten pomysł. Ciało go nieinteresuje — widzi jedynie, że ołów ulega zepsuciu. Sądzi, że go zabijasz. Zrobiwszystko, żeby ci przeszkodzić. Jeśli tylko zdoła tego uniknąć, nie zmieni się wczłowieka.

Nie wiem, co ty zrobiłbyś z takim żołnierzykiem. Ale oto, co Bóg zrobił z nami: drugaOsoba Boża, Syn, sam stał się człowiekiem. Urodził się na tym świecie jako prawdziwyczłowiek — prawdziwy człowiek z konkretnym wzrostem, kolorem włosów, mówiącykonkretnym językiem, ważący tyle a tyle kilogramów. Wieczna, wszechwiedząca Istota,która stworzyła cały wszechświat, nie tylko stała się człowiekiem, ale i (przedtem)niemowlęciem, a jeszcze wcześniej płodem w ciele Kobiety. Jeśli chcesz to sobieuzmysłowić, zastanów się, czy chciałbyś stać się ślimakiem albo krabem.

Tak oto pojawił się człowiek, który był naprawdę taki, jacy mieli być wszyscy ludzie— jedyny człowiek, w którym życie stworzone, otrzymane od Matki, dobrowolniedoświadczyło pełnej i doskonałej przemiany w życie zrodzone przez Boga. Przyrodzonyczłowiek został w Nim wyniesiony do pełnej godności Syna Bożego. Można powiedzieć,że w tej jednej chwili ludzkość przybiła do portu — dokonała przejścia do życiaChrystusa. A ponieważ cała nasza trudność polega na tym, że naturalne życie musizostać w pewnym sensie „uśmiercone" czy też „umartwione", Chrystus wybrał takieziemskie życie, w którym Jego ludzkie pragnienia były „uśmiercane" na każdym kroku— przez ubóstwo, niezrozumienie rodziny, zdradę bliskiego przyjaciela, drwiny ibrutalność policji, wreszcie egzekucję i tortury. Kiedy poniósł śmierć (choć w pewnymsensie ponosił ją codziennie), żyjąca w Nim istota ludzka, ponieważ była złączona zboskim Synem, powróciła do życia. W Chrystusie zmartwychwstał Człowiek — nie tylkoBóg. W tym cała rzecz. Po raz pierwszy ujrzeliśmy prawdziwego człowieka. Jedenołowiany żołnierzyk (ze szczerego ołowiu, jak cała reszta z nas) w pełni i olśniewająco— ożył.

Page 90: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

177

Tu docieramy naturalnie do punktu, w którym załamuje się porównanie z ołowianymżołnierzykiem. W przypadku prawdziwych żołnierzyków czy posągów, ożycie jednegonie zrobiłoby różnicy pozostałym. Każdy żołnierzyk czy posąg jest rzeczą osobną.Jednak ludzie osobni nie są. Wyglądają jak osobne istoty, bo w końcu widzimy, jak każdyz nich chodzi z osobna. Jednak jesteśmy przecież stworzeni w taki sposób, że widzimyjedynie chwilę obecną. Gdybyśmy mogli zobaczyć przeszłość, wtedy oczywiściewyglądałoby to inaczej. Był bowiem czas, kiedy każdy był częścią swojej matki, a jeszczewcześniej — ojca, oni zaś byli częścią własnych rodziców. Gdyby ujrzeć ludzkość obecnąw całym czasie, tak jak widzi ją Bóg, nie wyglądałaby jak mnóstwo osobnych,rozproszonych kawałków. Wyglądałaby jak pojedyncza, rosnąca rzecz — mogłaby niecoprzypominać szalenie skomplikowane drzewo. Każdy byłby połączony z innymi. Cowięcej, tak samo jak z innymi, każdy człowiek połączony jest również z Bogiem. W tejchwili każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko na świecie czuje i oddycha tylkodlatego, że Bóg niejako podtrzymuje ich w istnieniu.

Dlatego gdy Chrystus stał się człowiekiem, stało się coś innego, niż gdybyś ty stał sięjednym z cynowych żołnierzyków. To tak, jakby Istota, która od zawsze oddziałuje nacałą ludzkość, w pewnym miejscu zaczęła na nią działać w nowy sposób. Z tego miejscaefekt jej działania rozchodzi się po całej ludzkości. Ma to znaczenie zarówno dla ludzi,którzy żyli przed Chrystusem, jak i dla żyjących później. Ma to znaczenie dla ludzi,którzy nigdy o Nim nie słyszeli. To tak, jakby do szklanki z wodą wpuścić kroplę, któracałości nada inny smak czy kolor. Oczywiście wszystkie te ilustracje są niedoskonałe. Nadłuższą metę Bóg jest wyłącznie sobą samym, a to, co czyni, nie przypomina niczegoinnego — nie może być inaczej.

Jakie znaczenie ma więc Jego czyn dla ludzkości? Właśnie takie: że owo stawanie sięsynem Bożym, owa za-

178

miana życia stworzonego w zrodzone, owo przejście z życia biologicznego doponadczasowego życia duchowego — wszystko to zostało już dla nas dokonane. Wzasadzie ludzkość została już „zbawiona". Każdy z nas musi przyjąć to zbawienie. Jednaknajtrudniejsze zadanie — do którego byliśmy niezdolni sami z siebie — zostało jużspełnione za nas. Nie musimy już własnym wysiłkiem wspinać się na wyżynyduchowego życia — życie duchowe samo zstąpiło do ludzkości. Jeśli tylko otworzymysię bez reszty na jedynego Człowieka, w którym to życie było w pełni obecne, Człowieka,który był Bogiem, a zarazem prawdziwym człowiekiem, wówczas On sam uczyni to wnas i dla nas. Przypomnijmy sobie to, co mówiłem o „dobrym zarażeniu". Oto ktoś znaszego własnego rodu posiada nowe życie — jeśli się do Niego zbliżymy, być możezdołamy się tym życiem od Niego zarazić.

Oczywiście można to wyrazić na bardzo wiele sposobów. Można powiedzieć, żeChrystus umarł za nasze grzechy. Można powiedzieć, że Ojciec przebaczył nam, boChrystus uczynił coś, co powinniśmy byli zrobić sami. Można powiedzieć, że zostaliśmyobmyci w krwi Baranka. Można powiedzieć, że Chrystus zwyciężył śmierć. To wszystkoprawda. Jeśli któreś z tych sformułowań nie przemawia do ciebie, porzuć je i trzymaj siętakiego, które będzie ci odpowiadać. Jednak przede wszystkim nie zaczynaj się kłócić zinnymi, że używają innego sformułowania niż ty.

Page 91: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

179

ROZDZIAŁ 6. Dwie uwagi

Aby uniknąć nieporozumienia, dodaję tu pewne wyjaśnienia na temat dwóch rzeczy,które wynikają z poprzedniego rozdziału.

(1) Pewien rozsądny krytyk zwrócił się do mnie z pytaniem, dlaczego Bóg, chcąc miećsynów zamiast „ołowianych żołnierzyków", nie zrodził wielu synów od samegopoczątku, zamiast najpierw ich s t w a r z a ć , a następnie ożywiać za sprawą taktrudnego i bolesnego procesu. Częściowo odpowiedź na to pytanie jest dość łatwa — aw pozostałej części zapewne leży poza wszelką ludzką wiedzą. Zacznijmy od częściłatwiejszej. Proces przemiany stworzeń w synów nie byłby trudny ani bolesny, gdybyludzkość nie odwróciła się przed wiekami od Boga. Ludzie mogli to zrobić, bo otrzymaliod Boga wolną wolę — Bóg zaś dał im wolną wolę, bo świat złożony z automatów niemógłby kochać, a zatem nie poznałby nigdy nieskończonego szczęścia. Trudna część po-wyższego pytania jest następująca. Wszyscy chrześcijanie zgadzają się, że w pełnym ipierwotnym sensie jest tylko jeden „Syn Boży". Jeśli upieramy się przy pytaniu „Ale czymogłoby ich być wielu?", tracimy grunt pod nogami. Czy słowo „mogłoby" majakikolwiek sens w odniesieniu do Boga? Można stwierdzić, że ta czy inna skończonarzecz „mogłaby być" inna niż jest w istocie, gdyby inna była również jakaś kolejna rzecz,zaś owa kolejna rzecz byłaby inna, gdyby coś jeszcze okazało się inne, i tak dalej (literyna tej stronie byłyby czerwone, gdyby drukarz użył czerwonej farby, a użyłby jej, gdybyotrzymał taką instrukcję, i tak dalej). Ale mówiąc o Bogu — to jest o najbardziejpodstawowym, niepodzielnym Fakcie, na

180

którym opierają się wszelkie inne fakty — nonsensem jest pytać', czy mógłby być inny.Bóg jest taki, jaki jest i nie da się tu powiedzieć nic więcej. Ale zupełnie niezależnie odtego zastrzeżenia znajduję trudność w samej idei, jakoby Bóg miał zradzać wielu synóww wieczności. Aby mogło ich być wielu, musieliby być w jakimś sensie różni. Dwiemonety jednopensowe mają ten sam kształt. Dlaczego zatem mogą być dwie? Bo zajmująróżne miejsca w przestrzeni i zawierają różne atomy. Inaczej mówiąc, aby je rozróżnić,musieliśmy wprowadzić czas i przestrzeń — a właściwie „naturę", czyli wszechświatstworzony. Różnicę pomiędzy Ojcem i Synem potrafię zrozumieć nawet bezwprowadzania czasu i przestrzeni, ponieważ jeden z Nich rodzi, drugi zaś jest rodzony.Relacja Ojca do Syna nie jest taka sama, jak Syna do Ojca. Jednak gdyby istniało kilkusynów, wszyscy pozostawaliby w tej samej relacji do Ojca i wobec siebie nawzajem.Czym więc różniliby się od siebie? Oczywiście z początku nie zauważa się tej trudności.Ma się wrażenie, że można sobie wyobrazić ideę kilku „synów". Jednak pozastanowieniu uświadamiam sobie, że taka idea była możliwa tylko dlatego, iż miałem onich niejasne wyobrażenie jako o postaciach ludzkich, stojących razem w jakiejśprzestrzeni. Innymi słowy, choć udawałem, że myślę o czymś, co istniało przedstworzeniem wszechświata, to jednak tak naprawdę przemycałem obraz wszechświataiw n i m to coś umieszczałem. Kiedy zamiast tego próbuję pomyśleć o Ojcu, który zradzawielu synów przed stworzeniem świata, przekonuję się, że tak naprawdę nie myślę oniczym. Idea blaknie i zamienia się w słowa (czyżby Bóg stworzył naturę — czas,

Page 92: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

przestrzeń i materię — właśnie po to, by umożliwić wielość? Czy nie można mieć inaczejwielu wiecznych duchów, niż tylko poprzez stworzenie we wszechświecie wielu istotnaturalnych, a następnie ich duchowe przemienienie? Ale oczywiście wszystkie te py-tania to czyste spekulacje).

(2) Idea, że cała ludzkość jest w pewnym sensie czymś pojedynczym — jednymwielkim organizmem, niczym

181

drzewo — nie powinna być mylona z ideą, że indywidualne różnice są bez znaczenia,albo że realni ludzie, konkretny Tomek czy konkretna Katarzyna, są w jakiś sposóbmniej ważni niż takie zbiorowości, jak klasy społeczne, rasy ludzkie i tak dalej. Te dwieidee są wręcz sprzeczne. Rzeczy, które stanowią część jednego organizmu, mogą siębardzo różnić — rzeczy zaś nie należące do tego samego organizmu mogą być bardzopodobne. Sześć monet pensowych to rzeczy zupełnie odrębne, choć bardzo podobne —mój nos i płuca są zupełnie różne, a jednak żyją tylko dlatego, że są częściami mojegociała i mają udział w jego wspólnym życiu. Chrześcijaństwo nie widzi w poszczególnychludziach jedynie członków grupy czy kolejnych pozycji na liście. W chrześcijaństwieludzie to organy jednego ciała — choć są różni, każdy ma do spełnienia rolęniepowtarzalną. Kiedy zauważasz, że chciałbyś zmienić swoje dzieci, swoich uczniówczy bliźnich w takich samych ludzi jak ty sam, przypomnij sobie, że Bóg zapewne nigdytego dla nich nie chciał. Ty i oni to różne organy, macie spełniać różne role. Z drugiejstrony — kiedy odczuwasz pokusę, aby nie zawracać sobie głowy czyimiś problemami,bo to „nie twoja sprawa", pamiętaj, że choć druga osoba jest kimś innym niż ty, to jed-nak stanowicie część tego samego organizmu. Jeśli zapomnisz, że należycie do tegosamego organizmu, staniesz się indywidualistą. Jeśli zapomnisz, że druga osoba jestodmiennym organem niż ty sam, jeśli zechcesz zdusić różnice i sprawić, aby ludzie stalisię tacy sami, staniesz się totalitarystą. Jednak chrześcijanin nie może być ani in-dywidualistą, ani totalitarystą.

Bardzo mnie korci, żeby ci powiedzieć — a pewnie i ciebie bardzo korci, żebypowiedzieć mi — który z tych dwóch błędów jest gorszy. W ten sposób dobiera się donas szatan. On zawsze wysyła na świat błędy parami — parami przeciwieństw, po czymzawsze zachęca nas, abyśmy trawili mnóstwo czasu na domysłach, który z dwóchpodsuwanych błędów jest gorszy. Rozumiesz oczywiście dlaczego? Korzysta z twojejniechęci do jednego błędu,

182

aby cię wciągnąć stopniowo w przeciwny. Ale nie dajmy się nabrać. Musimy niespuszczać celu z oczu i znaleźć drogę pomiędzy oboma błędami. Poza tym ani jeden, anidrugi nas nie interesują.

183

ROZDZIAŁ 7. Udawajmy

Jeśli mi wolno, znowu chciałbym zacząć od przedstawienia Czytelnikom dwóchobrazów, a właściwie dwóch historii. Jedną z nich wszyscy czytali, nosi ona tytuł Piękna i

Page 93: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Bestia. Jak pamiętamy, z pewnych przyczyn dziewczyna ma w niej poślubić potwora — itak się staje. Dziewczyna całuje go tak, jakby był człowiekiem. A wówczas, ku jejniemałej uldze, bestia rzeczywiście zmienia się w człowieka i wszystko kończy siędobrze. Druga historia opowiada o człowieku, który musiał nosić maskę — maskę, wktórej wyglądał znacznie ładniej niż w rzeczywistości. Musiał ją nosić przez całe lata. Akiedy ją zdjął, przekonał się, że jego własna twarz dopasowała się do maski. Stał sięnaprawdę piękny. Przebranie stało się rzeczywistością. Myślę, że — na swój zmyślonysposób — obie historie mogą nam pomóc zrozumieć to, co mam do powiedzenia w tymrozdziale. Do tej pory próbowałem opisywać fakty — kim jest Bóg i co uczynił. Terazchciałbym mówić praktycznie — co mamy robić dalej? Co nam daje cała ta teologia?Może nam coś dać już dzisiaj. Skoro wystarczyło ci zainteresowania, aby doczytać ażdotąd, zapewne wystarczy ci go i do tego, żeby się pomodlić — a wtedy oprócz innychrzeczy prawdopodobnie zmówisz Modlitwę Pańską.

Pierwsze słowa tej modlitwy brzmią: „Ojcze nasz". Czy wiesz, co one znaczą? Znacząone ni mniej, ni więcej tylko to, że stawiasz się w pozycji Bożego syna. Mówiąc prosto zmostu, p o d a j e s z s i ę z a C h r y s t u s a . Udajesz, jeśli wolisz. Bo kiedyuświadamiasz sobie, co znaczą te słowa, oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie jesteśsynem Boga. Nie jesteś istotą podobną do Syna

184

Bożego, którego wola i pragnienia stanowią jedno z wolą i pragnieniami Ojca — jesteśskazanym na śmierć kłębkiem egoistycznych lęków i nadziei, pełnym chciwości,zazdrości i zarozumialstwa. W tym sensie podawanie się za Chrystusa jest więcskandaliczną bezczelnością. Co dziwne jednak, to On sam kazał nam tak czynić.

Dlaczego? Po co udawać kogoś, kim się nie jest? Cóż, nawet na płaszczyźnie ludzkiejwystępują dwa rodzaje udawania. Jeden z nich jest zły, gdy udawanie ma zastąpićprawdę — na przykład gdy ktoś udaje pomoc, zamiast ci pomóc naprawdę. Ale jest idobry rodzaj udawania, w którym prowadzi ono do prawdy. Kiedy nie jesteś w zbytserdecznym nastroju, choć wiesz, że powinieneś, bardzo często najlepiej jest zdobyć sięna serdeczność i zachowywać się tak, jakbyś był osobą serdeczniejszą niż wrzeczywistości. Jak wszyscy zauważyliśmy w podobnych sytuacjach, wkrótce poczujeszwówczas w sobie większą serdeczność niż z początku. Bardzo często jedynym sposobemna wyrobienie w sobie jakiejś cechy jest zacząć się tak zachowywać, jakbyśmy ją jużposiadali. Dlatego tak ważne są dziecięce zabawy. Dzieci zawsze udają dorosłych —bawią się w wojsko, bawią się w sklep, a przez cały ten czas ćwiczą muskuły i ostrząintelekt, aż w końcu udawanie dorosłych rzeczywiście pomaga im dorosnąć.

Otóż w tej samej chwili, gdy pomyślisz sobie: „Ależ ja podaję się za Chrystusa",najprawdopodobniej zdasz sobie również sprawę z czegoś, co pomoże ci uczynić toudawanie mniej udawanym, a bliższym rzeczywistości. W swoich myślach znajdzieszniejedną rzecz, której nie powinno tam być, gdybyś rzeczywiście był synem Boga. Cóż,powstrzymaj się od nich. A może zdasz sobie sprawę, że zamiast się modlić, powinieneśna przykład napisać do kogoś list albo pomóc żonie w zmywaniu. Cóż, jeśli tak jest, towłaśnie uczyń.

Rozumiesz, co się dzieje. Sam Chrystus, Syn Boży, który jest człowiekiem (tak samojak ty) i Bogiem (tak samo jak Ojciec), staje u twojego boku i już teraz pomaga ci za-

185

Page 94: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

mienić udawanie w rzeczywistość. To coś więcej niż wielkie słowa na stwierdzenieprostego faktu, że sumienie podpowiada ci, co masz robić. Jeśli spytasz jedynie sumienie,co należy zrobić, otrzymasz jakąś odpowiedź — ale jeśli sobie uświadomisz, że podajeszsię za Chrystusa, odpowiedź ta będzie inna. Jest wiele rzeczy, których twoje sumieniemoże i nie nazwałoby zdecydowanie złymi (szczególnie, gdy chodzi o jakieś myśli), amimo to od razu spostrzeżesz, że nie możesz w nich tkwić, jeśli poważnie chcesznaśladować Chrystusa. Dzieje się tak, bo teraz nie myślisz już po prostu o dobru i złu —teraz próbujesz złapać „dobre zarażenie" od Osoby. To nie tyle przestrzeganie jakiegośregulaminu, ile malowanie portretu. I cóż za dziwna rzecz: choć z jednej strony jest toznacznie trudniejsze niż przestrzeganie regulaminu, z drugiej strony okazuje sięznacznie łatwiejsze.

U twojego boku stoi prawdziwy Syn Boży. Zaczyna cię przemieniać na własnepodobieństwo. Można powiedzieć, że zaczyna w ciebie „wstrzykiwać" własne życie imyśli, własną zoe — zaczyna przemieniać ołowianego żołnierzyka w żywego człowieka.W tej części ciebie samego, której to nie odpowiada, nadal znajduje się ołów.

Niektórzy mogą mieć odczucie, że ich własne doświadczenie jest zupełnie inne.Możesz stwierdzić: „Nigdy nie miałem poczucia, że pomaga mi niewidzialny Chrystus, zato nieraz pomagali mi inni ludzie". To tak jak z pewną kobietą, która w czasie pierwszejwojny światowej orzekła, że choćby i zabrakło chleba w sklepach, jej rodzinie nic niegrozi, bo i tak jedzą wyłącznie grzanki. Jeśli zabraknie chleba — nie będzie i grzanek.Gdyby nie pomoc Chrystusa, nie byłoby pomocy ze strony ludzi. On działa w nas nanajróżniejsze sposoby, nie tylko przez to, co nazywamy własnym „życiem religijnym".Działa poprzez przyrodę, przez nasze ciała, książki, nieraz przez doświadczenia, którewydają się (w danej chwili) anty chrześcijańskie. Gdy młody człowiek chodzi do kościołaz czystej rutyny, po czym uczciwie zda sobie sprawę, że nie wierzy w chrześcijaństwo ichodzić przestanie

186

— to jeśli zrobi to z uczciwości, a nie po to, żeby zdenerwować rodziców, duchChrystusa zapewne jest bliżej niego niż kiedykolwiek przedtem. Jednak nade wszystkoChrystus działa w nas poprzez innych ludzi.

Ludzie to zwierciadła, „nosiciele" Chrystusa dla innych. Nieraz nosiciele nieświadomi.To „dobre zarażenie" mogą przenosić nawet ci ludzie, którzy sami go w sobie nie mają.Do chrześcijaństwa pomogli mi zbliżyć się ludzie, którzy sami nie byli chrześcijanami.Ale na ogół Chrystusa niosą innym ci, którzy Go znają. Dlatego tak ważny jest Kościół —cała wspólnota chrześcijan, którzy ukazują Go sobie wzajemnie. Kiedy dwóchchrześcijan wspólnie naśladuje Chrystusa, jest między nimi nie dwa, ale dwadzieściarazy więcej chrześcijaństwa, niż gdyby Go naśladowali z osobna.

Ale nie można zapomnieć o jednym. Na początku jest rzeczą naturalną, że dzieckoprzyjmuje mleko matki, choć jej wcale nie zna. Równie naturalne jest dla nas to, że wi-dzimy pomagającego nam człowieka, ale nie widzimy za nim Chrystusa. Jednak niewolno nam pozostać niemowlętami. Musimy iść dalej i poznać prawdziwego Dawcę.Inne postępowanie byłoby szaleństwem. Bo jeśli Go nie poznamy, nadal będziemypolegać na ludziach — a to doprowadzi do rozczarowań. Nawet najlepsi z nas popełniająbłędy, wszyscy umieramy. Musimy być wdzięczni każdemu, kto okazał nam pomoc,musimy tych ludzi czcić i kochać. Ale nigdy, przenigdy nie wolno na żadnym człowiekuoprzeć całej swojej wiary — choćby był najlepszy czy najmądrzejszy jak świat długi i

Page 95: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

szeroki. Z piaskiem możesz zrobić masę przyjemnych rzeczy — ale nie próbuj stawiaćna nim domu.

W ten sposób zaczynamy rozumieć to, o czym zawsze mówi Nowy Testament. Mówimianowicie o tym, że chrześcijanie „rodzą się na nowo" — mówi, że „przyoblekają się wChrystusa", że Chrystus się w nas „kształtuje", że mamy „znać zamysł Chrystusowy".

Należy wybić sobie z głowy pomysł, że są to jedynie poetyckie sformułowanianakazu, byśmy czytali słowa

187

Chrystusa i starali się je wypełniać — tak jak ludzie czytają słowa Platona czy Marksa iusiłują wcielać je w życie. To coś znacznie większego. To znaczy, że prawdziwa Osoba,Chrystus, tu i teraz, w tym właśnie pokoju, w którym odmawiasz swoją modlitwę —działa w tobie. Nie chodzi tu o dobrego człowieka, który umarł dwa tysiące lat temu. ToCzłowiek żyjący — nie mniej ludzki niż ty sam, a zarazem równie boski jak wtedy, gdystwarzał świat — który naprawdę przychodzi i ingeruje w twoją osobę: zabija w tobieprzyrodzoną naturę i daje nową, podobną do Jego natury. Z początku tylko chwilami.Później na dłuższe okresy. Wreszcie, jeśli wszystko pójdzie dobrze, przemienia cię nastałe w inną istotę — nowego Chrystusa w miniaturze, istotę, która na swój drobny spo-sób posiada takie samo życie jak Bóg: która dzieli Jego moc, radość, potęgę i wieczność.A wtedy dokonujemy wkrótce kolejnych dwóch odkryć.

(1) Oprócz naszych grzesznych uczynków zaczynamy zauważać własną grzeszność —zaczyna nas martwić nie tylko to, co czynimy, ale i to, jacy jesteśmy. Może to brzmizawile, więc spróbuję wyjaśnić sprawę na własnym przykładzie. Kiedy rozpoczynamwieczorną modlitwę i próbuję dokonać rachunku popełnionych grzechów, w dziewięciuprzypadkach na dziesięć najoczywistszym z nich jest jakiś grzech przeciw cnocie miłości.A to się dąsałem, a to drwiłem, to znów komuś dopiekłem albo się na niego darłem.Kiedy to sobie uświadomię, natychmiast przychodzi mi do głowy wymówka, żezostałem sprowokowany nagle i nieoczekiwanie — nie miałem czasu zebrać myśli,zostałem przyłapany z opuszczoną gardą. Może to stanowić okoliczność łagodzącą wodniesieniu do tych konkretnych uczynków — byłoby oczywiście gorzej, gdybym takierzeczy robił w sposób celowy i przemyślany. Z drugiej strony, nie ma chyba lepszegosprawdzianu na to, jaki jestem naprawdę, niż uczynki, których dokonuję bezzastanowienia? To chyba wtedy prawda staje się widoczna, zanim ją skryjemy podprzebraniem? Jeśli w piwnicy są szczury, najłatwiej je zobaczyć, jeśli

188

wejdziesz do środka nagle — w ten sposób nie zdążą się ukryć. Tak samo nagłośćprowokacji nie czyni ze mnie człowieka o złym charakterze. Szczury są w piwnicy przezcały czas, ale jeśli wchodzisz do niej z krzykiem i rumorem, zdążą się schować, zanimzapalisz światło. Najwyraźniej zatem szczury mściwości i urazy są nieustannie obecne wpiwnicy mojej duszy. Chodzi o to, że piwnica ta jest poza kontrolą mojej świadomej woli.W pewnym stopniu potrafię kontrolować własne uczynki — nie mam jednakbezpośredniej kontroli nad własnym temperamentem. Jeśli (jak już pisałem) to, kimjesteśmy, jest ważniejsze od tego, co robimy — a wręcz to, co robimy, dowodzi tego, jacyjesteśmy — wówczas muszę wyciągnąć wniosek, że akurat tej zmiany, której najbardziejpotrzebuję, nie zdołam w sobie przeprowadzić własnym, bezpośrednim wysiłkiem. Tosamo odnosi się do dobrych uczynków. Ile dobrych uczynków spełniłem z właściwych

Page 96: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

motywów? Ile z lęku przed opinią publiczną albo pragnąc się popisać? Ile z uporu albopoczucia wyższości, które w innych warunkach równie dobrze mogłoby prowadzić dojakiegoś złego czynu? Jednak nie potrafię bezpośrednim wysiłkiem moralnym nadaćsobie innych motywów. Po zrobieniu kilku pierwszych kroków w życiu chrześcijańskimzdajemy sobie sprawę, że wszystko to, co naprawdę musi się dokonać w naszychduszach, leży wyłącznie w możliwościach Boga. To zaś sprowadza nas do pewnej bardzomylącej kwestii językowej w mych dotychczasowych wywodach.

(2) Do tej pory pisałem tak, jakbyśmy to my wszystko czynili. Tymczasem wrzeczywistości to oczywiście Bóg czyni wszystko. My co najwyżej pozwalamy Bogu wnas działać. W pewnym sensie dałoby się powiedzieć, że to Bóg udaje, nie my.Trójosobowy Bóg niejako widzi przed sobą egoistyczne, chciwe, warcholskie, gderliwezwierzę ludzkie. Mówi jednak: „Udawajmy, że nie jakieś byle stworzenie, ale nasz Syn.Przypomina Chrystusa o tyle, że jest człowiekiem, bo i On stał się Człowiekiem. Udawaj-my, że przypomina Go również duchem. Traktujmy go

189

tak, jakby był czymś innym niż jest. Udawajmy, aby to udawanie urzeczywistnić". Bógpatrzy na ciebie jak na Chrystusa w miniaturze — Chrystus stoi obok ciebie, abyś mógłNim się stać. Pomysł z Bożym udawaniem niewątpliwie wyda się z początku dziwny. Aleczy rzeczywiście jest aż tak dziwny? Czy to, co wyższe, nie podnosi zawsze tego, coniższe? Matka uczy dziecko mówić w ten sposób, że mówi do niego, jakby rozumiało, nadługo zanim zacznie cokolwiek rozumieć. Traktujemy nieraz nasze psy, jakby były„prawie ludźmi" — i dlatego właśnie pies w końcu staje się „prawie jak człowiek".

190

ROZDZIAŁ 8. Chrześcijaństwo — łatwe czy trudne?

W poprzednim rozdziale rozważaliśmy chrześcijańską ideę „przyoblekania się wChrystusa", czyli „podawania się" za Bożego Syna, po to, aby w końcu naprawdę nimzostać. Chcę tu wyjaśnić, że nie jest to jedno z wielu zajęć chrześcijanina — ani jakieśspecjalne ćwiczenie dla elity. Zawiera się w tym całość chrześcijaństwa. Chrześcijaństwow ogóle nie proponuje niczego innego. Chciałbym też unaocznić, czym różni się to odzwykłych wyobrażeń o „moralności" czy „byciu dobrym".

Oto zwykłe wyobrażenie, które zna każdy z nas, zanim stanie się chrześcijaninem. Zapunkt wyjścia przyjmujemy naszą zwykłą osobowość z jej różnymi pragnieniami izainteresowaniami. Następnie przyznajemy, że coś jeszcze — czy to nazwiemy„moralnością", „przyzwoitością" czy „dobrem społecznym" — stawia osobowościwłasne wymogi, nieraz sprzeczne z jej pragnieniami. Przez „bycie dobrym" rozumiemyuleganie tym wymogom. Pewne rzeczy, których pragnęła zwykła osobowość, okazują się(jak to mówimy) „złe" czy też „niewłaściwe" — cóż, z tych musimy zrezygnować. Innerzeczy, których nasza osobowość czynić nie chce, okazują się (jak to mówimy) „dobre"czy też „właściwe" — cóż, te musimy czynić. Jednak nieustannie liczymy, że pospełnieniu wszelkich wymagań nasza nieszczęsna zwierzęca strona osobowościznajdzie możliwość i czas, żeby żyć po swojemu i robić to, co lubi. Przypominamywłaściwie uczciwego płatnika podatków, który płaci, jak należy, licząc, że zostanie mu

Page 97: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

dosyć „na życie". Myślimy tak dlatego, że za punkt wyjścia stale przyjmujemy przy-rodzoną osobowość.

191

Dopóki tak myślimy, wynik będzie do przewidzenia. Albo damy sobie spokój z„dobrem", albo się naprawdę unieszczęśliwimy. Nie ma co sobie robić złudzeń — jeślinaprawdę spróbujesz spełnić wszelkie wymagania postawione przyrodzonejosobowości, nie zostanie ci „na życie". Im bardziej będziesz słuchał sumienia, tymwyższe będzie stawiało żądania. Tymczasem przyrodzona strona osobowości, nakażdym kroku głodzona, ograniczana i szarpana, stanie się coraz bardziej podrażniona.W końcu albo zrezygnujesz z dążenia ku dobru, albo staniesz się jedną z tych osób, które— jak to ujmują — „żyją dla innych", choć wiodą życie malkontenckie i gderliwe,wiecznie zastanawiając się, dlaczego inni tego bardziej nie zauważają, i wiecznie robiącz siebie męczenników. W takim zaś stanie znacznie bardziej uprzykrzysz innym życie,niż gdybyś pozostał otwarcie samolubny.

Droga chrześcijańska jest inna — trudniejsza i łatwiejsza. Chrystus mówi: „Oddaj miwszystko. Nie chcę, żebyś mi odmierzał czas, pieniądze czy swoją pracę — chcę ciebie.Nie przyszedłem dręczyć twojej przyrodzonej osobowości, ale ją uśmiercić. Półśrodki niezdadzą się na nic. Nie chcę przycinać tu jednej gałęzi, tam drugiej. Chcę wy-karczowaćcałe drzewo. Nie chcę borować zęba, robić koronki, plombować — chcę go wyrwać.Oddaj swoją przyrodzoną osobowość ze wszystkimi pragnieniami — tymi, któreuważasz za niewinne i tymi, które uważasz za złe, cały ten kram. Ja ci za to dam nowąosobowość. Dam ci siebie — Moja wola stanie się twoją wolą".

To zarazem trudniejsze i łatwiejsze niż nasze własne wysiłki. Zauważyłeś pewnie, żesam Chrystus czasem nazywa chrześcijańską drogę bardzo trudną, a czasem bardzołatwą. Mówi: „Weź swój krzyż" — inaczej jakby mówiąc, że będzie ona przypominaćzakatowanie na śmierć w obozie koncentracyjnym. Za chwilę stwierdza: „Moje jarzmojest słodkie, a moje brzemię lekkie". Jedno i drugie mówi serio — i można zrozumieć, wjaki sposób zarówno jedno, jak i drugie może być prawdą.

Każdy nauczyciel powie ci, że najbardziej leniwy

192

uczeń z całej klasy pod koniec roku pracuje najciężej ze wszystkich. Chodzi o to, że jeślidasz dwóm uczniom zadanie np. z geometrii, wówczas ten, który jest gotowy podjąćwysiłek, spróbuje je zrozumieć. Uczeń leniwy spróbuje nauczyć się go na pamięć, bo wdanej chwili wymaga to mniejszego wysiłku. Jednak sześć miesięcy później, kiedy ucząsię do egzaminu, leniwy uczeń poświęca całe godziny żałosnej harówki na to, co drugiuczeń chwyta w lot i wręcz z przyjemnością. Lenistwo to więcej pracy na dłuższą metę.Albo spójrzmy na to inaczej. W trakcie bitwy, albo kiedy idziemy górskim szlakiem, jakaśjedna rzecz wymaga zwykle mnóstwa odwagi — ale na dłuższą metę jest też najbardziejbezpieczna. Jeśli nie zwlekając, nie zrobisz jej ze strachu, za kilka godzin znajdziesz się wznacznie gorszym położeniu. Tchórzostwo okazuje się większym niebezpieczeństwem.

Tu jest podobnie. Taką straszliwą, prawie niemożliwą rzeczą jest oddanie całegosiebie — wszystkich pragnień i zastrzeżeń — Chrystusowi. Jednak okazuje się toznacznie łatwiejsze niż nasza alternatywa. Próbujemy pozostać tym, co nazywamy„sobą", a zarazem być „dobrymi". Wszyscy próbujemy popuścić cugli naszemu sercu iumysłowi — choć jedno i drugie skupia się na pieniądzach, przyjemnościach czy

Page 98: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

ambicjach — ale mimo to liczymy, że uda się nam wieść uczciwe, czyste i pokorne życie.Właśnie przed tym przestrzegał nas Chrystus. Jak sam powiedział, nie zbiera się fig zostu. Jeśli jestem polem, na którym są same ziarna trawy, nie wydam pszenicy. Koszeniemoże trawę skrócić — ale nadal będzie ona trawą, a nie pszenicą. Jeśli chcę wydaćpszenicę, przemiana musi sięgnąć głębiej niż samej powierzchni. Muszę zostać zaorany iobsiany na nowo.

Dlatego główny kłopot z chrześcijaństwem dotyka ludzi z nieoczekiwanej strony.Pojawia się on, kiedy tylko otworzysz rano oczy. Wszelkie pragnienia i nadziejezwiązane z tym dniem rzucają się na ciebie jak dzikie zwierzęta — i każdego ranapierwsze zadanie polega na tym, aby je odepchnąć, wsłuchać się w ten drugi głos,

193

spojrzeć z drugiej strony, wpuścić do własnego wnętrza większe, silniejsze i cichszeżycie. I tak dalej, przez cały dzień. Odsuwać się od przyrodzonych niepokojów i zgryzot.Chronić się przed wiatrem.

Z początku udaje się to jedynie chwilami. Ale z tych chwil po całym organizmierozchodzi się nowe życie — teraz bowiem pozwalamy Mu w sobie działać tam, gdzietrzeba. To jak różnica pomiędzy farbą nakładaną na powierzchnię, a barwnikiem, któryprzenika na wylot. Chrystus nigdy nie snuł mglistej, sentymentalnej mowy-trawy. Kiedypowiedział „Bądźcie doskonali", dokładnie wiedział, co mówi. To trudne. Jednakkompromis, na który tęsknie liczymy, jest jeszcze trudniejszy — wręcz niemożliwy. Byćmoże jaju niełatwo jest zmienić się w ptaka — jednak czekałaby je trudność nie lada,gdyby zechciało się nauczyć latać, pozostając jajem. Obecnie każdy z nas przypominaptasie jajo, a nie da się wiecznie pozostać zwyczajnym, porządnym jajem i niczymwięcej. Albo się wyklujemy, albo zepsujemy.

Chciałbym jeszcze raz powtórzyć — oto całe chrześcijaństwo. Nie ma nic więcej. Tęprawdę jest bardzo łatwo zamącić. Łatwo jest pomyśleć, że Kościół ma mnóstworóżnych celów — edukację, budownictwo, działalność misyjną, odprawianienabożeństw. Tak samo łatwo jest pomyśleć, że wiele celów ma państwo — celów woj-skowych, politycznych, ekonomicznych i jakich tam jeszcze. Jednak w pewnym sensiesprawa jest znacznie prostsza. Państwo istnieje tylko po to, aby krzewić i ochraniaćzwykłe szczęście ludzi na tym świecie. Małżeństwo gawędzące przy kominku,przyjaciele rzucający lotkami do tarczy w pubie, człowiek czytający książkę w swoimpokoju czy pracujący w ogrodzie — to dla nich jest państwo. Prawa, parlamenty, armie,sądy, policja czy nauki ekonomiczne — wszystko to czysta strata czasu, o ile nieprzyczynia się do przedłużenia, powiększenia i ochrony ich szczęścia. Tak samo Kościółistnieje wyłącznie po to, aby pociągać ludzi do Chrystusa, aby uczynić z nich Chrystusóww miniaturze. Jeśli tego nie czyni, wszelkie

194

katedry, całe duchowieństwo, misje, kazania, a nawet sama Biblia, wszystko to jestczystą stratą czasu. Po to właśnie — i tylko po to — Bóg stał się człowiekiem. Możnanawet wątpić, czy wszechświat został stworzony dla jakiegokolwiek innego celu. Bibliamówi, że cały wszechświat został stworzony dla Chrystusa i że wszystko ma w Nimzostać zebrane w jedno. Raczej nikt z nas nie rozumie, jak miałoby się to stać wodniesieniu do całego wszechświata. Nie wiemy, co żyje w tych jego stronach, które leżąmiliony mil od naszej Ziemi — jeśli żyje tam cokolwiek. Nawet na naszej Ziemi nie

Page 99: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wiemy, jak te słowa miałyby się odnosić do czegokolwiek poza ludźmi. Niczego innegonie należy się jednak spodziewać. Plan został nam ukazany tylko w tej części, któradotyczy nas samych.

Czasem wydaje mi się, że mimo wszystko potrafię sobie wyobrazić, jak mogłoby się toodnosić do innych stworzeń. Chyba rozumiem, jak „wyższe" zwierzęta zostają wpewnym sensie pociągnięte ku człowiekowi, kiedy ten kocha je i niejako uczłowiecza —znacznie bardziej, niż to dzieje się zwykle ze zwierzętami. Potrafię nawet zrozumieć, żew jakiś sposób rzeczy nieożywione i rośliny pociągane są ku człowiekowi, kiedy ludziestudiują je, oceniają i wykorzystują. Gdyby w innych częściach kosmosu były inne istotyinteligentne, mogłyby czynić to samo ze swoimi światami. Być może kiedy inteligentneistoty zostają pociągnięte do Chrystusa, zabierają w ten sposób ze sobą wszystkie innerzeczy. Ale tego nie wiem — jedynie zgaduję.

Powiedziano nam tylko, w jaki sposób ludzie mogą zostać pociągnięci do Chrystusa— stać się częścią cudownego prezentu, który młody Książę wszechświata pragnieofiarować swemu Ojcu. Tylko po to zostaliśmy stworzeni. W Biblii zaś można znaleźćdziwne, ekscytujące sugestie, jakoby nasze pociągnięcie do Chrystusa miało sprawić, żenaprawionych zostanie wiele innych rzeczy w przyrodzie. Koszmar dobiegnie końca —wstanie ranek.

195

ROZDZIAŁ 9. Obliczanie wydatków

Przekonuję się, że bardzo wielu Czytelnikom nie spodobało się to, co w poprzednimrozdziale napisałem o słowach Pana: „Bądźcie doskonali". Niektórzy zdają się sądzić, żeChrystus miał na myśli coś w rodzaju: „Nie pomogę wam, jeśli nie będziecie doskonali"— a ponieważ doskonali być nie możemy, chciał przez to powiedzieć, że jesteśmy wpołożeniu beznadziejnym. Jednak nie sądzę, żeby to właśnie chciał powiedzieć. Sądzę, żeraczej to miał na myśli: „Jedyna pomoc, jaką ode mnie otrzymacie, to pomoc w stawaniusię doskonałymi. Sami będziecie może pragnąć mniej — ale ja nie dam wam niczegomniejszego".

Może wyjaśnię. W dzieciństwie często miewałem bóle zębów i wiedziałem, że jeślipójdę do matki, dostanę środek przeciwbólowy, który wieczorem zacznie działać ipozwoli mi spać. Ale nie szedłem do matki — a przynajmniej nie szedłem tak długo, jakmogłem wytrzymać ból. Powód był następujący. Nie wątpiłem, że dostanę od niejaspirynę — ale wiedziałem, że matka zrobi coś jeszcze. Wiedziałem, że na drugi dzieńrano zabierze mnie do dentysty. A zatem, żeby dostać od niej to, czego chciałem,musiałem dostać również coś więcej, czego nie chciałem. Chciałem natychmiastowej ulgiw bólu — ale nie mogłem jej otrzymać, dopóki zęby nie zostały zupełnie wyleczone. Ajuż ja dobrze znałem tych dentystów — wiedziałem, że zaczną myszkować po całejszczęce, łącznie z tymi zębami, które nawet nie zaczęły boleć. Zupełnie nie liczyli się ztym, że nie należy wywoływać wilka z lasu. Dawało im się palec, to brali całą rękę.

Jeśli wolno mi to tak ująć, nasz Pan jest jak ci dentyści.

196

Daj mu palec, weźmie całą rękę. Dziesiątki ludzi udają się do Niego, aby szukać uleczeniaz jakiegoś grzechu, który ich zawstydza (jak masturbacja czy tchórzostwo) albo niszczy

Page 100: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

im codzienne życie (jak gwałtowne usposobienie czy pijaństwo). Owszem, On wyleczyich jak trzeba — ale na tym nie poprzestanie. Może o nic więcej nie prosiłeś — ale kiedyGo wzywasz, On zapewni ci pełne leczenie.

To dlatego ostrzegał ludzi, by „obliczyli wydatki", zanim zostaną chrześcijanami. „Nierób sobie złudzeń" — stwierdza. — „Jeśli Mnie wezwiesz, uczynię cię doskonałym. Towłaśnie cię czeka z chwilą, kiedy oddasz się w Moje ręce. Nic innego, bez żadnychustępstw. Masz wolną wolę i jeśli zechcesz, możesz Mnie odepchnąć. Ale jeśli Mnie nieodepchniesz, zrozum, że doprowadzę tę pracę do końca. Niezależnie od tego, ile cierpieńbędzie cię to kosztowało w twoim ziemskim życiu, jak niewyobrażalne oczyszczeniemiałoby cię za to spotkać po śmierci, niezależnie od tego, ile będzie to kosztować Mniesamego, nigdy nie spocznę ani nie pozwolę spocząć tobie, dopóki nie staniesz siędosłownie doskonały — aż Mój Ojciec będzie mógł powiedzieć bez zastrzeżeń, że ma wtobie upodobanie, tak jak powiedział, że miał upodobanie we Mnie. Potrafię to zrobić izrobię to. Ale nie zrobię niczego mniej".

Jednakże — oto druga, równie ważna strona tej kwestii — ów Niosący Pomoc,którego na dłuższą metę nie zadowoli nic prócz absolutnej doskonałości, będzie równieżzachwycony pierwszym mizernym, ułomnym wysiłkiem, który poczynisz jutro, abywypełnić najprostszy obowiązek. Jak zauważył wielki pisarz chrześcijański, GeorgeMacDonald*, każdy ojciec cieszy się, kiedy jego dziecko po raz pierwszy próbuje chodzić— jednak u dorosłego syna zadowolić go może jedynie zdecydowany,

* George MacDonald (1824-1905): szkocki powieściopisarz i poeta, autor chrześcijańskich alegorii ipopularnych baśni (przyp. tłum.).

197

swobodny i męski krok. Tak samo — stwierdził — „Boga łatwo jest ucieszyć, ale trudnozadowolić".

Ma to następujące konsekwencje praktyczne. Z jednej strony, stawiane przez Bogawymaganie doskonałości nie powinno cię wcale zniechęcać w obecnych staraniach odobre postępowanie, czy nawet w obecnych niepowodzeniach. Po każdym twoimupadku On podniesie cię na nowo. On wie doskonale, że twoje własne wysiłki nigdy nieprzyniosą ci choćby namiastki doskonałości. Z drugiej strony, od samego początkumusisz zdać sobie sprawę, że cel, ku któremu On zaczyna cię prowadzić, to absolutnadoskonałość — i żadna siła we wszechświecie oprócz ciebie samego nie powstrzyma Goprzed doprowadzeniem cię do celu. Oto, co cię czeka. To bardzo ważne, żeby zdać sobiez tego sprawę. Jeśli tego nie zrozumiemy, najpewniej w którejś chwili zaczniemy sięwycofywać i stawiać Mu opór. Sądzę, że wielu z nas, kiedy Chrystus pomógł już namuporać się z tym czy innym szczególnie uprzykrzonym grzechem, zaczęło odnosićwrażenie (choć nie ujmowaliśmy go w słowa), że już jesteśmy dostatecznie dobrzy.Chrystus zrobił to, czego od Niego oczekiwaliśmy i bylibyśmy zobowiązani, gdybyzechciał nas teraz zostawić w spokoju. Jak to nieraz mówimy: „Nigdy nie spodziewałemsię zostać świętym, po prostu chciałem być zwyczajnym, przyzwoitym facetem". Mówiącto, wyobrażamy sobie, że jesteśmy pokorni.

Jest to jednak fatalny błąd. Oczywiście, że nigdy nie chcieliśmy zostać przemienieni wtakie stworzenia, jakimi chce nas mieć Bóg, i nigdy o to nie prosiliśmy. Jednak rzecz niew tym, jacy zamierzaliśmy zostać, ale jakimi zamierzył nas Bóg w chwili stworzenia. Onjest wynalazcą, a my jedynie maszyną. On jest malarzem, my tylko obrazem. Ale skądmamy wiedzieć, jakimi nas zamierzył Bóg? Otóż On już kiedyś zamienił nas w cośzupełnie innego, niż byliśmy wcześniej. Dawno temu, jeszcze przed urodzeniem, kiedy

Page 101: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

byliśmy w łonie matki, przeszliśmy różne stadia. Kiedyś przypominaliśmy niecowarzywa, potem jakby ryby — dopiero w późniejszym stadium staliśmy

198

się podobni do ludzkich dzieci. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy w tych wcześniejszychstadiach posiadali świadomość, bylibyśmy całkiem zadowoleni z naszego warzywnegoczy rybiego stanu i wolelibyśmy w nim pozostać — nie chcielibyśmy przemienić się wdzieci. Jednak przez cały ten czas On znał swój plan wobec nas i był zdecydowany goprzeprowadzić. Bardzo podobna rzecz odbywa się teraz na wyższej płaszczyźnie. Możejesteśmy zadowoleni z siebie i wolimy pozostać, jak to nazywamy, „zwykłymi ludźmi" —ale On jest zdecydowany przeprowadzić zupełnie inny plan. Wzdragać się przed tymplanem, to nie pokora, to lenistwo i tchórzostwo. Ulec mu, to nie zarozumialstwo czymegalomania — to posłuszeństwo.

Te dwie strony prawdy można przedstawić jeszcze inaczej. Z jednej strony, w żadnymrazie nie wolno nam sobie wyobrażać, że nasze własne wysiłki same z siebie wystarczą,aby choć jedną dobę przeżyć jako „przyzwoici" ludzie. Bez Jego wsparcia nikt z nas nieustrzeże się przed najbardziej karygodnymi grzechami. Z drugiej strony, nawetnajwiększa świętość i najwyższy heroizm, o jakich słyszano w życiu największychświętych, pozostaje w tyle za tym, czego On zamierza ostatecznie dopiąć w naszejcodzienności. Ta praca nie zostanie dokończona w tym życiu — ale On zamierzadoprowadzić nas jeszcze przed śmiercią tak daleko, jak to tylko możliwe.

Dlatego nie możemy się dziwić, że nieraz jest nam trudno. Kiedy człowiek zwraca sięku Chrystusowi i wszystko z początku wydaje się nie najgorzej układać (w tym sensie,że pewne naganne nawyki zostają w nim naprawione), nieraz ma odczucie, że byłobyczymś naturalnym, gdyby rzeczy potoczyły się odtąd gładko. Kiedy pojawiają się kłopoty— choroba, problemy finansowe, nowe pokusy — rozczarowuje się. Ma wrażenie, że po-dobne rzeczy może i były konieczne dawniej, aby go pobudzić i przywieść do skruchy —ale skąd one teraz? Stąd, że Bóg popycha go jeszcze dalej czy wyżej, na kolejny poziom— stawia go w sytuacjach, w których będzie

199

musiał okazać się znacznie dzielniejszy, albo cierpliwszy, albo bardziej kochający niż tosobie kiedykolwiek wcześniej wyobrażał. Wszystko to wydaje się nam niepotrzebne —ale tylko dlatego, że nie mamy jeszcze najbledsze- go pojęcia o tym, jak najzupełniejniezwykłe istoty chce z nas uczynić Bóg.

Chyba będę musiał pożyczyć jeszcze jedną przypowieść od George'a MacDonalda.Wyobraź sobie samego siebie jako żywy dom. Bóg przychodzi, aby go przebudować. Zpoczątku może rozumiesz, co On robi. Oczyszcza drenaż, uszczelnia przeciekające dachy itak dalej — wiedziałeś, że wszystko to było potrzebne, więc nie jesteś zaskoczony. Aż tunagle zaczyna z domem wyczyniać rzeczy bardzo bolesne i z pozoru bezsensowne. Co teżOn najlepszego wyczynia? Rzecz w tym, że buduje zupełnie inny dom niż sobiewyobrażałeś — tu dobudowuje nowe skrzydło, tam dodaje piętro, wznosi wieże,wytycza dziedzińce. Myślałeś, że zostaniesz przebudowany na przyjemną chatkę — a Onbuduje pałac. Zamierza sam się sprowadzić i w tobie zamieszkać.

Przykazanie „Bądźcie doskonali" to nie idealistyczna mowa-trawa. Nie jest to równieżprzykazanie, aby dokonywać rzeczy niemożliwych. Chrystus przemieni nas wstworzenia zdolne do przestrzegania tego przykazania. On nazwał nas (w Biblii)

Page 102: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

„bogami" i dopilnuje, żeby Jego słowa się spełniły. Jeśli Mu pozwolimy — bo jeśli ze-chcemy, możemy zabronić — On przemieni najwątlejszego i najbardziej plugawego znas w boga czy boginię, w olśniewające, jaśniejące, nieśmiertelne stworzenie, całetętniące taką energią, radością, mądrością i miłością, jakiej teraz nawet nie umiemysobie wyobrazić — lśniące zwierciadło bez skazy, które doskonale (choć oczywiście namniejszą skalę) odbija dla Boga Jego własną niezmierzoną potęgę, rozkosz i dobroć.Będzie to długi i nieraz bolesny proces — ale to właśnie nas czeka. Nie mniej. Bóg mówiłpoważnie.

200

ROZDZIAŁ 10. Mili ludzie czy nowy człowiek

Bóg mówił poważnie. Ci, którzy oddadzą się w Jego ręce, staną się doskonali, tak jak Onjest doskonały — doskonali w miłości, mądrości i radości, w pięknie i nieśmiertelności.Ta przemiana nie dokona się w pełni w tym życiu, bo śmierć stanowi ważną częśćnaszego uleczenia. Nie jest jasne, jak daleko postąpi ta przemiana przed śmiercią danegochrześcijanina.

Myślę, że przyszła odpowiednia chwila, aby rozważyć często zadawane pytanie —jeśli chrześcijaństwo jest drogą prawdziwą, dlaczego chrześcijanie nie są jakoś wyraźniemilszymi ludźmi od niechrześcijan? U podstaw takiego pytania częściowo leży coś zgruntu rozsądnego, a częściowo coś innego, zupełnie nierozsądnego. Oto częśćrozsądna: jeśli nawrócenie na chrześcijaństwo nie przynosi żadnej poprawy wpostępowaniu danej osoby — jeśli osoba taka pozostaje takim samym snobem,złośliwcem, zawistnikiem czy karierowiczem jak do tej pory — to chyba należy sądzić,że jego „nawrócenie" jest w gruncie rzeczy urojone. Oto test, który należy stosować zakażdym razem, kiedy po nawróceniu uznamy, że zrobiliśmy jakiś postęp: podniosłeuczucia, nowe zrozumienie, większe zainteresowanie „religią" nie znaczą nic, jeśli niewiążą się z autentyczną poprawą naszego postępowania. Tak samo w chorobie nic namnie da, że „czujemy się lepiej", jeśli termometr pokazuje stale rosnącą gorączkę. W tymsensie świat ma rację, oceniając chrześcijaństwo po jego skutkach. Sam Chrystus kazałnam sądzić według skutków. Drzewo można poznać po owocach — jak mówimy, rzeczysprawdzają się w praniu. Kiedy jako chrześcijanie postępujemy źle albo nie umiemypostępo-

201

wać dobrze, podważamy wiarygodność chrześcijaństwa w oczach świata. W czasie wojnyplakaty propagandowe przestrzegały: „Cena za zbyt swobodne rozmowy — cudzeżycie". Jednak nie mniej prawdziwe jest inne stwierdzenie: „Cena za zbyt swobodneżycie — cudze rozmowy". Nasze zbyt swobodne życie sprawia, że rozmowy innych(uzasadnione naszym postępowaniem) podają w wątpliwość prawdę samegochrześcijaństwa.

Jednak światu zdarza się również oceniać owoce w inny, całkiem nielogiczny sposób.Ludzie nieraz domagają się czegoś więcej, niż tego tylko, aby życie każdego, kto staje sięchrześcijaninem, ulegało poprawie. Zanim sami nawrócą się na chrześcijaństwo, chcąnajpierw zobaczyć cały świat starannie podzielony na dwa obozy — chrześcijański iniechrześcijański — a przy tym ludzie z pierwszego obozu mają być w każdej chwili

Page 103: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

wyraźnie milsi od wszystkich bez wyjątku ludzi w drugim obozie. Jest to nierozsądne zkilku powodów.

(1) Po pierwsze, sytuacja w rzeczywistym świecie jest znacznie bardziejskomplikowana. Świat nie składa się ze stuprocentowych chrześcijan i stuprocentowychniechrześcijan. Są ludzie (i to bardzo liczni), którzy powoli przestają być chrześcijanami,ale nadal się nimi nazywają — bywają wśród nich duchowni. Są ludzie, którzy powolistają się chrześcijanami, chociaż sami tak by się nie określili. Są ludzie, którzy nieprzyjmują pełnej chrześcijańskiej nauki o Chrystusie, a jednak Chrystus pociąga ich taksilnie, że należą do Niego w znacznie głębszym sensie, niżby to sami mogli zrozumieć. Sąludzie żyjący w innych religiach, którzy za sprawą tajemnego Bożego działania skupiająsię na niektórych aspektach swojej religii zgodnych z chrześcijaństwem i w ten sposóbnieświadomie przynależą do Chrystusa. Na przykład Bóg może pokierować buddystądobrej woli, aby skupiał się coraz bardziej na buddyjskim nauczaniu o miłosierdziu, całązaś resztę pozostawiał na drugim planie (choć nadal mógłby twierdzić, że w nią wierzy).Wielu dobrych pogan znalazło się być może w tym położeniu na długo

202

przed narodzinami Chrystusa. Oczywiście nigdy nie brakuje też ludzi, którzy sązwyczajnie zagubieni i wyznają jakąś gmatwaninę sprzecznych wierzeń. Dlatego nie mazbytniego sensu zbiorowe osądzanie chrześcijan czy niechrześcijan. Jest pewien sens wzbiorowych porównaniach pomiędzy kotami i psami czy nawet mężczyznami ikobietami, bo tutaj jest na ogól jasne, kto jest kim. Poza tym zwierzę nie zmienia się (anistopniowo, ani niespodziewanie) z psa w kota. Niemniej jednak, gdy porównujemy wogólności chrześcijan z niechrześcijanami, zwykle wcale nie myślimy o realnych,znanych nam ludziach, a jedynie o dwóch mglistych wyobrażeniach, powstałych napodstawie lektury gazet i powieści. Jeśli chcesz porównać złego chrześcijanina z dobrymateistą, musisz mieć na myśli dwa rzeczywiste egzemplarze, które udało ci się poznać. Oile nie przejdziemy w ten sposób do konkretów, będziemy tylko marnowali czas.

(2) Załóżmy, że przeszliśmy do konkretów i zamiast rozmawiać o wydumanymchrześcijaninie oraz o wydumanym niechrześcijaninie, mówimy o dwóch realnychosobach z sąsiedztwa. Nawet wówczas należy starannie zadawać nasze pytania. Jeślichrześcijaństwo jest nauką prawdziwą, powinny z tego wynikać następujące wnioski:(a) każdy chrześcijanin okaże się milszą osobą, niż gdyby był niechrześcijaninem, (b)każdy człowiek, który stanie się chrześcijaninem, będzie milszy niż przedtem. Na tejsamej zasadzie, jeśli reklamy pasty do zębów są prawdziwe, powinno z nich wynikać, że:(a) każdy, kto używa danej pasty, będzie miał lepsze zęby, niż gdyby jej nie używał, (b)jeśli ktoś zaczyna używać danej pasty, stan jego zębów poprawi się. Gdyby jednak ktośzauważył, że ja, który używam danej pasty (a także odziedziczyłem po obojgu rodzicówsłabe zęby), nie mam tak wspaniałego uzębienia, jak jakiś zdrowy, młody Murzyn, któryw życiu nie używał pasty do zębów — nie oznacza to samo z siebie, że reklamy pasty dozębów są nieprawdziwe. Panna Nowak, choć jest chrześcijanką, może mieć ostrzejszyjęzyk niż niewierzący pan Kowalski. Samo w sobie

203

nic nam to nie mówi, czy chrześcijaństwo działa. Pytanie brzmi, jaki język miałabypanna Nowak, gdyby nie była chrześcijanką, albo jaki byłby pan Kowalski jako chrześci-janin. Z naturalnych przyczyn oraz za sprawą wychowania odebranego w dzieciństwie,

Page 104: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

panna Nowak i pan Kowalski mają określone temperamenty — chrześcijaństwodeklaruje, że będzie zarządzać oboma temperamentami w nowy sposób, jeśli otrzymana to zgodę. Uprawnione pytanie brzmi: jeśli taka zgoda zostanie udzielona, czy to nowezarządzanie poprawi stan przedsiębiorstwa? Dla każdego jest jasne, że w przypadkupana Kowalskiego przyjdzie się zająć znacznie „milszym" temperamentem niż u pannyNowak. Nie o to jednak tu chodzi. Aby ocenić zarządzanie fabryką, należy przyjrzeć sięnie tylko produkcji, ale i samemu zakładowi. Patrząc na fabrykę A, można uznać za cud,że w ogóle jest w stanie wyprodukować cokolwiek — w fabryce B, która posiadapierwszorzędne urządzenia, produkcja, choć wysoka, może być znacznie zaniżona wstosunku do możliwości. Niewątpliwie dobry kierownik fabryki A zamierza sprowadzićnowe maszyny tak szybko, jak to się da, ale to wymaga czasu. Do tego czasu niskaprodukcja nie oznacza, że jest kiepskim kierownikiem.

(3) Zejdźmy teraz nieco głębiej. Kierownik zamierza sprowadzić nowe maszyny —zanim Chrystus skończy z panną Nowak, będzie „mila" jak się patrzy. Ale jeśli na tymrzecz skończymy, może się wydawać, że Chrystus zamierzał jedynie podciągnąć pannęNowak na ów poziom, na którym od początku znajdował się pan Kowalski. Mówiliśmy ocałej sprawie tak, jakby pan Kowalski był zupełnie w porządku i jakby chrześcijaństwopotrzebne było tylko ludziom okropnym, podczas gdy ludzie mili mogą sobie poradzićbez niego. Jakby Bóg wymagał od ludzi tylko tego, żeby byli mili. Takie myślenie byłobyjednak fatalnym błędem. W rzeczywistości pan Kowalski potrzebuje w Bożych oczach„zbawienia" wcale nie mniej niż panna Nowak. W jakimś sensie — za chwilę to wyjaśnię— to, czy ktoś jest miły, nie odgrywa właściwie żadnej roli.

204

Nie można się spodziewać, że Bóg patrzy na łagodne usposobienie i przyjacielskienastawienie pana Kowalskiego tak samo jak my. Jedno i drugie wynika z naturalnychprzyczyn, które stwarza sam Bóg. Jako cechy charakteru, jedno i drugie zniknie, kiedytylko pan Kowalski dostanie niestrawności. To, że pan Kowalski jest miły, to wrzeczywistości dar od Boga dla pana Kowalskiego, a nie na odwrót. Tak samo Bógdopuścił, aby naturalne przyczyny, działając w świecie zepsutym przez stulecia grzechu,wytworzyły u panny Nowak ograniczony umysł i zszarpane nerwy, które wyjaśniają jejokropny charakter. W swoim czasie Bóg zamierza naprawić i tę część panny Nowak. Aledla Boga to nie najważniejsza sprawa. Nie przedstawia ona żadnych trudności. Nie to Gozaprząta. Bóg przygląda się, działa i czeka na coś, co nie jest łatwe nawet dla Niego, bo znatury rzeczy Bóg nie może tu przeprowadzić swojego zamiaru samym aktem własnejpotęgi. Patrzy i czeka — patrzy zarówno w kierunku panny Nowak, jak i panaKowalskiego. To, czego od nich oczekuje, oboje mogą Mu swobodnie ofiarować, oboje teżmogą Mu swobodnie odmówić. Czy zechcą zwrócić się do Niego i w ten sposób wypełnićcel, dla którego zostali stworzeni — czy też nie? Ich wolna wola drży jak igła kompasu.Jednak igła ta może wybierać. M o ż e zwrócić się ku prawdziwej północy — ale niemusi. Czy igła zmieni swój kierunek, czy zatrzyma się i wskaże Boga?

On może jej w tym pomóc. Nie może jej za to zmusić. Nie może niejako wyciągnąć rękii pociągnąć nas we właściwym kierunku, bo wtedy przestalibyśmy być wolni. Czy igławskaże północ? Oto kwestia, od której zależy wszystko. Czy panna Nowak i pan Kowalskioddadzą swoją naturę Bogu? A to, czy natura, którą Mu oddają albo zatrzymują dlasiebie, jest akurat w danej chwili przyjemna czy niemiła — stanowi kwestiędrugorzędną. Zatroszczy się o nią sam Bóg.

Page 105: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Nie chcę zostać źle zrozumiany. W oczach Boga okropna natura jest oczywiście czymśzłym i godnym

205

ubolewania. Tak samo oczywiście widzi On przyjemną naturę jako coś dobrego — takdobrego jak chleb, światło słoneczne czy woda. Ale są to wszystko dobre rzeczy, któreOn daje, a my otrzymujemy. To on stworzył w panu Kowalskim zdrowe nerwy i dobretrawienie, i to bynajmniej nie koniec przygotowanych dla niego darów. Z tego, co wiemy,Boga nic nie kosztuje stwarzanie rzeczy dobrych — jednak za nawrócenie zbuntowanejludzkiej woli musiał zapłacić ukrzyżowaniem. A ponieważ mówimy o woli, ludzie —zarówno mili, jak i okropni — mogą odmówić Jego prośbie. Wówczas to z przyjemnegousposobienia pana Kowalskiego, które jest wyłącznie częścią natury, w końcu niepozostanie nic. Cała natura przeminie. Jakiś splot naturalnych czynników doprowadził upana Kowalskiego do powstania przyjemnego usposobienia, tak samo jak inny splotnaturalnych przyczyn tworzy przyjemny układ barw podczas zachodu słońca. Nie-bawem (bo taka jest natura) jedno i drugie rozpadnie się, i przyjemny układ zniknie. PanKowalski miał szansę przemienić (a raczej pozwolić Bogu przemienić) chwilowy układw piękno wiecznego ducha — ale jej nie wykorzystał.

Jest tu paradoks. Dopóki pan Kowalski nie zwróci się ku Bogu, uważa swojeprzyjemne usposobienie za coś własnego — a dopóki tak myśli, jego usposobienie nienależy do niego. Dopiero kiedy pan Kowalski zda sobie sprawę, że przyjemnegousposobienia nie zawdzięcza sobie, a został nim obdarowany przez Boga, i dopiero gdyodda je Bogu — wtedy rzeczywiście staje się ono jego własnością. Bo oto pan Kowalskizaczyna brać udział we własnym stworzeniu. Jedyne, co możemy zachować, to rzeczyoddane Bogu w wolności. Jeśli zatrzymujemy coś dla siebie, stracimy to na pewno.

Dlatego nie należy się dziwić, gdy spotykamy wśród chrześcijan ludzi o okropnymusposobieniu. Jeśli się nad tym zastanowić, istnieje wręcz powód, dla którego ludzieokropni powinni liczniej zwracać się ku Chrystusowi niż ludzie mili. To właśnie nieodpowiadało ludziom za cza-

206

sów ziemskiego życia Chrystusa — najwyraźniej pociągał On „to okropne towarzystwo".Ludziom nadal się to nie podoba i tak już zostanie. Nie rozumiesz, dlaczego? Chrystuspowiedział: „Błogosławieni ubodzy" oraz „Jak trudno jest bogatym wejść do Królestwa",i niewątpliwie miał głównie na myśli ludzi bogatych i biednych pod względemekonomicznym. Ale czy Jego słowa nie odnoszą się również do innego rodzaju bogactwai ubóstwa? Jednym z niebezpieczeństw płynących z posiadania wielkich pieniędzy jestto, że możesz się zadowolić tym szczęściem, jakie mogą przynieść pieniądze, i w tensposób nie zdasz sobie sprawy z własnej potrzeby Boga. Jeśli można mieć wszystko zapodpisaniem czeku, można zapomnieć o swojej całkowitej i nieustannej zależności odBoga. Wyraźnie widać, że naturalne talenty i przymioty niosą ze sobą podobneniebezpieczeństwo. Jeśli nerwy nie dają ci się we znaki, jesteś inteligentny, lubiany,zdrowy i dobrze wychowany, zapewne będziesz zadowolony z takiego charakteru, jakimasz. „Po co w to wciągać Boga?" — możesz spytać. Stosunkowo łatwo przychodzi ciprzyzwoite postępowanie na pewnym poziomie. Nie należysz do nieszczęśników, którzystale upadają przez seks, alkohol, słabe nerwy czy przykre usposobienie. Wszyscymówią, że miły z ciebie chłop i — tak między nami — przyznajesz im rację. Zapewne

Page 106: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

uwierzysz, że całe to przyjemne usposobienie zawdzięczasz samemu sobie — i raczejnie odczujesz potrzeby jego dalszej poprawy. Ludzie obdarzeni naturalną dobrociąnieraz zupełnie nie są w stanie zauważyć, jak bardzo potrzebują Chrystusa, aż któregośrazu zawiodą się gorzko na swojej naturalnej dobroci i całe ich samozadowolenie legniew gruzach. Innymi słowy, ludziom „bogatym" w tym znaczeniu trudno jest wejść doKrólestwa.

Zupełnie inaczej jest z ludźmi okropnymi — małodusznymi, niskimi, lękliwymi,wypaczonymi, beznamiętnymi i samotnymi, czy też właśnie namiętnymi, zmysłowymi iniezrównoważonymi. Jeśli w ogóle spróbują uczynić jakikolwiek postęp w dobroci, wokamgnieniu

207

zdadzą sobie sprawę, że potrzebują pomocy. Ich wybór to albo Chrystus, albo nic. Albopodjęcie krzyża i pójście za Nim — albo rozpacz. Są zagubionymi owcami — Chrystusprzyszedł właśnie po to, by ich odnaleźć, On ich pobłogosławił. To oni są tym„okropnym towarzystwem", w którym przebywa — i oczywiście faryzeusze nadaltwierdzą, tak jak twierdzili od samego początku, że „gdyby cokolwiek było w całym tymchrześcijaństwie, tacy ludzie nie mogliby być chrześcijanami".

Każdy z nas może z tego zaczerpnąć przestrogę albo zachętę. Jeśli jesteś osobą miłą— jeśli łatwo przychodzi ci żyć w cnocie — miej się na baczności! Komu wiele dano, odtego wiele będzie się wymagać. Jeśli Boże dary otrzymane poprzez naturę pomylisz zwłasnymi zasługami i zadowolisz się swoim miłym usposobieniem, nadal pozostanieszbuntownikiem — wszystkie zaś te dary uczynią twój upadek tym straszniejszym, twojezepsucie tym bardziej skomplikowanym, a twój zły przykład tym bardziejkatastrofalnym. Szatan był kiedyś archaniołem — jego naturalne dary przewyższałytwoje własne tak, jak ty przewyższasz szympansa.

Ale jeśli jesteś istotą ubogą — zatrutą przez złe wychowanie w domu pełnymwulgarnych zazdrości i bezsensownych kłótni, obarczoną nie z własnego wyboru jakimśstrasznym seksualnym zboczeniem, dzień w dzień nękaną kompleksem niższości, którykaże ci docinać najlepszym przyjaciołom — nie rozpaczaj. On wie o tym wszystkim.Należysz do ubogich, których pobłogosławił. On wie, jak zdezelowaną maszyną przyszłoci kierować. Nie poddawaj się. Rób, co możesz. Pewnego dnia (może w następnymświecie, a może znacznie wcześniej) On ciśnie ją na złom i da ci nową. A wtedy wprawiszw osłupienie wszystkich, również samego siebie — bo uczyłeś się kierować w trudnejszkole jazdy (ostatni nieraz będą pierwszymi, a pierwsi — ostatnimi).

„Miłe usposobienie" — zdrowa, integralna osobowość — to coś wybornego. Musimydołożyć wszelkich możliwych starań w dziedzinie medycyny, edukacji, gos-

208

podarki i polityki, aby stworzyć taki świat, w którym jak najwięcej osób wyrośnie na„miłych ludzi" — tak jak naszym obowiązkiem jest starać się stworzyć taki świat, wktórym zapanuje powszechna obfitość żywności. Ale nie należy zakładać, że kiedy już zwszystkich zrobimy „miłych ludzi", zbawimy tym samym ich dusze. Świat ludzi miłych,zadowolonych z siebie i nie dążących do niczego więcej, ludzi odwróconych od Boga —taki świat potrzebowałby zbawienia nie mniej rozpaczliwie od świata pełnegonieszczęść, a wręcz mógłby się okazać trudniejszy do zbawienia.

Page 107: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

Dzieje się tak dlatego, że zwykła poprawa to nie odkupienie, choć odkupienie zawszepoprawia ludzi, nawet na tym świecie, a ostatecznie udoskonali ich w stopniu dla nasniewyobrażalnym. Bóg stał się człowiekiem, aby przemienić stworzenia w synów — niepo to, aby ulepszać starych ludzi, ale by stworzyć człowieka nowego rodzaju. Nie chodzio to, żeby nauczyć konia skakać wyżej niż dotąd, ale by go przemienić w istotęskrzydlatą. Taka skrzydlata istota będzie w stanie szybować nad przeszkodami, którychnigdy nie zdołałaby przeskoczyć, i w ten sposób oczywiście przewyższy konia z całą jegoskocznością. Jednak gdy skrzydła dopiero zaczynają rosnąć, będzie to niemożliwe —rosnące zaś wybrzuszenia na plecach (patrząc na nie, nikt by się nie domyślił, że mają znich wyrosnąć skrzydła) mogą mu wręcz nadać wygląd niezgrabny.

Ale być może zbyt długo zatrzymaliśmy się nad tą kwestią. Jeśli szukasz tylkoargumentów przeciwko chrześcijaństwu (a dobrze pamiętam, jak gorliwie ich szukałem,kiedy ogarnął mnie lęk, że być może chrześcijaństwo jest prawdziwe), z łatwościąznajdziesz jakiegoś tępego, pośledniego chrześcijanina i stwierdzisz: „Więc oto i ówsławetny nowy człowiek! No cóż, jeśli wolno, ja poproszę o starego". Ale kiedy zacznieszdostrzegać, że chrześcijaństwo okazuje się z innych powodów prawdopodobne, w głębiserca poczujesz, że tylko robisz uniki. Co też właściwie możesz wiedzieć o duszy innego

209

człowieka — o jego pokusach, możliwościach, zmaganiach? Znasz tylko jedną duszę zcałego stworzenia — a jest to zarazem jedyna dusza, której los został złożony w twoichwłasnych rękach. Jeśli Bóg istnieje, w jakimś sensie jesteś sam w Jego obecności. Nieodsuniesz Go spekulacjami na temat sąsiadów zza płotu ani wspomnieniami odbytychlektur. Ileż będzie warta cała ta paplanina z drugiej ręki, kiedy rozproszy się owaznieczulająca mgła, którą nazywamy „naturą" albo „realnym światem", a Obecność, wktórej zawsze pozostawałeś, stanie się namacalna, bezpośrednia i nieunikniona?

210

ROZDZIAŁ 11. Nowi ludzie

W rozdziale poprzednim porównałem pracę Chrystusa przy stwarzaniu nowych ludzi doprzemiany konia w skrzydlatą istotę. Posłużyłem się tak skrajnym przykładem, abypodkreślić, że nie chodzi o zwykłe ulepszenie, ale o przemienienie. Najbliższą paralelą wświecie naturalnym są niezwykłe przeobrażenia, wywoływane u niektórych owadówprzy użyciu pewnych promieni. Niektórzy sądzą, że tak działała ewolucja — przemianyo niej decydujące mogły zostać wywołane przez promieniowanie kosmiczne (oczywiściewraz z pojawieniem się zmian zaczął też na nie wpływać tak zwany „dobór naturalny",tj. użyteczne zmiany przetrwały, a inne zostały wyplenione).

Być może ludziom współczesnym najłatwiej będzie zrozumieć ideę chrześcijaństwa,jeśli spojrzy się na nią w związku z ewolucją (choć oczywiście są wykształceni ludzie,którzy nie przyjmują teorii ewolucji) — wszystkim nam mówiono, że człowiek rozwinąłsię z niższych form życia. Dlatego ludzie nieraz zastanawiają się: „Jaki będzie kolejnykrok? Kiedy pojawi się istota wyższa od człowieka?" Pisarze obdarzeni bujnąwyobraźnią próbują czasem wyobrazić sobie ten następny krok — tego Nadczłowieka,jak go nazywają. Jednak z reguły udaje im się tylko wyobrazić sobie kogoś znaczniepaskudniejsze- go od ludzi, jakich znamy, po czym usiłują temu zaradzić, przyczepiając

Page 108: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

mu dodatkową parę rąk czy nóg. Ale jeśli kolejny krok będzie różnił się od poprzednichznacznie bardziej, niż to sobie możemy wyobrazić? Zresztą, czy nie jest to całkiemprawdopodobne? Tysiące wieków temu ewolucja stworzyła ogromne, ciężkoopancerzone stwo-

211

rzenia. Gdyby ktokolwiek obserwował wtedy przebieg ewolucji, doszedłby do wniosku,że w dalszych stadiach pancerz będzie się stawał coraz cięższy. Myliłby się jednak.Przyszłość miała w rękawie nową kartę, której nic wówczas nie zapowiadało. Miała onaprzynieść drobne, nagie zwierzęta bez śladu pancerza, za to z lepszym mózgiem — zapomocą którego miały opanować całą planetę. Nowe zwierzęta miały osiągnąć nie tylewiększą potęgę od prehistorycznych potworów, ile nowy rodzaj potęgi. Kolejny krokokazał się różny od poprzedniego, ale różny w całkiem inny sposób. Strumień ewolucjinie popłynął w kierunku, w którym wydawał się zmierzać — a wręcz wziął ostry zakręt.

Mam wrażenie, że większość popularnych domniemań na temat kolejnego kroku wnaszej ewolucji opiera się na równie błędnym założeniu. Ludzie domyślają się (tak imsię przynajmniej wydaje), że ludzie wykształcą wielkie mózgi i osiągną większepanowanie nad przyrodą. Widzą, w którą stronę zmierza strumień, i sądzą, że tak to jużpozostanie. Ale ja nie mogę wyzbyć się przekonania, że nowy krok okaże się naprawdęnowym — że skieruje się w całkowicie nieoczekiwaną stronę. Oczekiwałbym nie tyleróżnicy, ile nowego rodzaju różnicy. Oczekiwałbym nie tyle zmiany, co nowej metodyosiągania zmian. Popadając w sprzeczność: spodziewałbym się, że nowe stadiumewolucji nie okaże się bynajmniej żadnym stadium ewolucji — że ewolucja jako metodawywoływania zmian zostanie zastąpiona czymś nowym. Nie byłbym też wcalezaskoczony, gdyby tylko bardzo nieliczni dostrzegli tę zmianę w jej trakcie.

Jeśli to ująć w tych kategoriach, według poglądu chrześcijańskiego nowy krok zostałjuż dokonany. Jest on rzeczywiście nowy. To nie przemiana ludzi inteligentnych wjeszcze inteligentniejszych — ale przemiana zmierzająca w całkowicie nowym kierunku,przemiana Bożych stworzeń w Bożych synów. Pierwszy jej przypadek pojawił się wPalestynie przed dwoma tysiącami lat. W pewnym sensie, zmiana ta nie jest wcale„ewolucją",

212

bo nie wynika z naturalnego przebiegu wydarzeń, lecz wchodzi w świat przyrody zzewnątrz. Tego właśnie bym się spodziewał. Stworzyliśmy sobie wyobrażenie ewolucjina podstawie badań przeszłości. Jeśli mają się pojawić rzeczy prawdziwie nowe, naszewyobrażenia, które odwołują się do przeszłości, oczywiście nie będą w stanie ich objąć.Tymczasem ten kolejny krok różni się od poprzednich nie tylko tym, że bierze się spozanatury, ale również na inne sposoby.

(1) Nie jest przenoszony drogą reprodukcji seksualnej. Czy to ma nas dziwić? Istniałczas przed pojawieniem się seksu — rozwój dokonywał się innymi sposobami. Możnasię więc spodziewać nadejścia czasu, gdy seks zniknie bądź (co właśnie ma miejsce)będzie istniał nadal, ale przestanie być głównym kanałem rozwoju.

(2) We wcześniejszych stadiach organizmy miały bardzo ograniczony wybór (bądźnie miały żadnego wyboru) przy czynieniu kolejnego kroku. Postęp był głównie czymś,co im się przydarzało, nie dokonywały go same. Ale nowy krok, przejście od stworzeń dosynów, jest dobrowolny — przynajmniej w jednym sensie. Nie jest dobrowolny w tym

Page 109: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

sensie, że moglibyśmy się na niego zdecydować sami z siebie, czy wręcz sami go sobiewyobrazić. Jest dobrowolny w tym znaczeniu, że kiedy zostaje nam zaoferowany,możemy go odrzucić. Jeśli chcemy, możemy się wycofać — możemy się zaprzeć rękami inogami, i pozwolić nowej ludzkości iść dalej bez nas.

(3) Nazwałem Chrystusa „pierwszym przypadkiem" nowego człowieka. Aleoczywiście jest On czymś znacznie więcej. Nie tylko nowym człowiekiem, pojedynczymegzemplarzem nowego gatunku, ale pierwszym i najważniejszym nowym człowiekiem.On jest źródłem, sercem i życiem wszystkich nowych ludzi. Dobrowolnie przyszedł nastworzony świat, przynosząc ze sobą zoe, nowe życie (oczywiście nowe dla nas — wNim samym zoe istniała przed wszystkimi wiekami). Swój dar przekazuje nie przezdziedziczenie, ale to, co nazwałem „dobrym zarażeniem". Dar ten można otrzymaćwyłącznie przez oso-

213

bisty kontakt z Nim. Inni ludzie stają się „nowi" poprzez fakt, że żyją „w Nim".(4) Niniejszy krok dokonuje się w innym tempie niż poprzednie. W porównaniu z

rozwojem człowieka na naszej planecie, chrześcijaństwo rozprzestrzenia się po całejludzkości z prędkością błyskawicy — bo dwa tysiące lat jest właściwie niczym w historiiwszechświata. (Nie należy zapominać, że nadal jesteśmy „wczesnymi chrześcijanami";trzeba mieć nadzieję, że obecne złe i niszczące podziały wśród nas to tylko chorobaokresu niemowlęcego — że wciąż jeszcze ząbkujemy. Niewątpliwie świat ma przeciwnezdanie i uważa, że umieramy ze starości. Jednak świat uważał tak już nieraz. Raz po razsądził, że ogląda śmierć chrześcijaństwa — śmierć w prześladowaniach i śmierć odwewnętrznego zepsucia, śmierć wywołaną rozwojem islamu, współczesnych nauk przy-rodniczych, wielkich antychrześcijańskich ruchów rewolucyjnych. Ale za każdym razemspotykało go rozczarowanie. Pierwsze dotyczyło ukrzyżowania: ukrzyżowany Człowiekzmartwychwstał. Od tamtej pory w jakimś sensie — zdaję sobie zresztą sprawę, jakstrasznie nie fair musi się to wydawać — powtarza się to po dziś dzień. Ludzie wciążzabijają to, co On rozpoczął — jednak za każdym razem, gdy uklepują już ziemię nagrobie Jego dzieła, nagle słyszą, że ono żyje i wręcz pojawia się w nowym miejscu. Niema co się dziwić, że nas nienawidzą).

(5) Stawka jest wyższa. Zawodząc w poprzednich stadiach ewolucji, stworzenie wnajgorszym razie traciło swe nieliczne lata życia na tym świecie — a bardzo często i tegonie. Zawodząc w tym stadium, tracimy nagrodę (w najściślejszym znaczeniu tego słowa)nieskończoną. Oto bowiem nadeszła chwila krytyczna. Wiek za wiekiem, Bógdoprowadził przyrodę do wydania istot, które mogą (jeśli zechcą) zostać wyjęte z ramprzyrody i stać się „bogami". Czy pozwolą się wyjąć ze swoich ram? Przypomina to niecokryzys narodzin. Dopóki nie powstaniemy i nie pójdziemy za Chrystusem, nadalprzynależymy

214

do natury, wciąż pozostajemy w łonie naszej wielkiej matki. Jej ciąża była długa, bolesnai pełna obaw, ale teraz osiągnęła punkt kulminacyjny. Przyszedł wielki moment.Wszystko jest gotowe. Przybył Lekarz. Czy poród pójdzie gładko? Ale oczywiście tasytuacja różni się od naturalnego porodu pod jednym względem. W zwykłym porodzienoworodek nie ma wielkiego wyboru — tutaj ma. Zastanawiam się, co zrobiłoby zwykłedziecko, gdyby miało taki wybór. Może wolałoby pozostać w ciemności, cieple i

Page 110: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

bezpieczeństwie matczynego łona. Bo oczywiście uważałoby łono za miejsce nadalbezpieczne — i tu by się myliło. Gdyby w nim pozostało, musiałoby umrzeć.

Jeśli przyjmiemy taki pogląd, owo wydarzenie już się dokonało — nowy krok zostałpoczyniony i jest czyniony nadał. Nowi ludzie już teraz pojawiają się, tu i tam, na całejziemi. Jak już przyznałem, niektórych trudno jeszcze rozpoznać — ale innych już można.Co jakiś czas stykamy się z nimi. Same ich głosy i twarze są inne od naszych: sąsilniejsze, cichsze, szczęśliwsze i bardziej promienne. Tam, gdzie większość z nas siępoddała, oni dopiero zaczynają. Jak powiedziałem, można ich poznać — ale trzebawiedzieć, czego szukamy. Nie będą zbytnio odpowiadać wyobrażeniu „religijnych ludzi",które wyrobiłeś sobie na podstawie lektur. Nie zwracają na siebie uwagi. Maszwrażenie, że wyświadczyłeś im jakąś przysługę, kiedy w istocie to oni wyświadczyli jątobie. Kochają cię bardziej niż inni ludzie, ale jesteś im mniej potrzebny niż innym(musimy pokonać w sobie pragnienie bycia potrzebnym — dla niektórych zacnychludzi, szczególnie kobiet, jest to najtrudniejsza pokusa do zwalczenia). Zwykle robiąwrażenie, jakby mieli mnóstwo czasu — nieraz będziesz się zastanawiać, skąd go biorą.Kiedy już rozpoznasz jednego, z następnym pójdzie dużo łatwiej. Do tego mam silnepodejrzenie (ale skąd ja miałbym to wiedzieć?), że natychmiast i niezawodnie poznająsię nawzajem, niezależnie od barier koloru skóry, płci, klasy społecznej, wieku, a nawetwyznania. W tym sensie stać się świętym, to nieco jak wstąpić do jakiegoś tajnego sto-

215

warzyszenia. Sprowadzając rzecz do najniższego poziomu, musi to być świetnazabawa.

Jednak nie należy sobie wyobrażać, że wszyscy nowi ludzie są (w zwykłym sensietego słowa) jednakowi. Do takiego zdania mogła skłaniać niejedna rzecz, o której na-pisałem w tej ostatniej księdze. Stawanie się „nowym człowiekiem" oznacza utratę tego,co nazywamy „sobą". Musimy przejść od „siebie" do Chrystusa. Jego wola ma się staćnaszą, mamy myśleć Jego myślami, mieć w sobie „zamysł Chrystusowy", jak to określaBiblia. Skoro Chrystus jest jeden, a zarazem ma być „w nas" wszystkich, czy nie staniemysię jednakowi? Tak to rzeczywiście brzmi — ale tak nie jest.

Trudno tu o dobrą ilustrację. Trudność bierze się oczywiście stąd, że nie ma takichdwóch rzeczy, których wzajemna relacja przypominałaby stosunek Stwórcy do Jegodzieła. Ale spróbuję przedstawić dwie szalenie niedoskonałe ilustracje, które być możeukażą choć cień prawdy. Wyobraź sobie grupę ludzi, którzy zawsze żyli w ciemnościach.Przychodzisz do nich i starasz się opisać im światło. Możesz im powiedzieć, że jeśliwyjdą na światło, wówczas to samo światło padnie na nich wszystkich i staną się (jak tonazywamy) widoczni. Chyba można się spodziewać, że ludzie ci dojdą do następującegowniosku: skoro wszyscy otrzymają to samo światło i wszyscy zareagują na nie wjednakowy sposób (tj. zaczną je odbijać), czy nie będą wszyscy wyglądać jednakowo?Tymczasem wiemy, że światło wręcz uwypukli ich wzajemne różnice. Albo teżprzypuśćmy, że istnieje osoba, która nigdy nie słyszała o soli. Dajesz jej szczyptę doskosztowania i doświadcza osobliwego, ostrego smaku. Następnie powiadasz jej, że wtwoim kraju ludzie na każdym kroku wykorzystują sól w kuchni. Być może odpowie: „Wtakim razie wydaje mi się, że wszystkie wasze potrawy smakują dokładnie tak samo —przecież to coś jest tak mocne, że zabije każdy inny smak". Tymczasem wiemy, żeprawdziwe działanie soli jest wręcz przeciwne. Nie tylko nie zabija smaku jaj, flaków czykapusty, ale

Page 111: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

216

wręcz go uwydatnia. Potrawy te nie ujawnią swojego prawdziwego smaku, dopóki ichnie posolisz. (Oczywiście — tak jak ostrzegałem — nie jest to dobra ilustracja, borzeczywiście da się zabić wszelkie inne smaki, jeśli wrzucimy zbyt wiele soli, podczasgdy smaku ludzkiej osobowości nie można zabić nadmiarem Chrystusa. No cóż — robię,co mogę).

Nieco podobnie jest z Chrystusem i nami. Im bardziej usuwamy z drogi to, conazywamy „sobą" i oddajemy się Jemu, tym bardziej stajemy się sobą. Chrystusa jest takwiele, że aby Go w pełni wyrazić, nie wystarczy całych milionów „Chrystusów wminiaturze", z których każdy byłby inny. To On ich wszystkich stworzył. To On wymyślił— tak jak powieściopisarz wymyśla postaci — wszelkich różnych ludzi (w tym mnie iciebie) takimi, jacy mają się stać. W tym sensie nasze prawdziwe „ja" wciąż czeka na nasw Nim. Bez Niego na nic nie zdadzą się próby „bycia sobą". Im bardziej Mu się opieram ipróbuję żyć sam, tym bardziej jestem zdominowany przez własne dziedzictwo,wychowanie, otoczenie i naturalne pragnienia. To, co z dumą nazywam „sobą", wrzeczywistości staje się wypadkową zdarzeń, których nie zapoczątkowałem i nie potrafiępowstrzymać. To, co nazywam „swoimi marzeniami", staje się jedynie pragnieniami ipożądaniami wytworzonymi przez mój fizyczny organizm lub wpompowanymi we mnieprzez myśli innych, a nawet podsuniętymi przez szatana. Zjedzenie smacznego posiłkuskładającego się z jaj na twardo, alkohol i dobrze przespana noc mogą się okazaćprawdziwym powodem tego, co (schlebiając sobie) uważam za wysoce osobistą irozważnie podjętą decyzję — mianowicie uwodzenia dziewczyny siedzącej naprzeciwkow kolejowym przedziale. Propaganda okaże się prawdziwą przyczyną tego, co biorę zawłasne poglądy polityczne. W swoim naturalnym stanie nie jestem bynajmniej aż takpełną osobą, jak mi się wydaje — to, co nazywam „sobą", w większości daje się łatwowytłumaczyć. Dopiero kiedy zwracam się ku Chrystusowi, kiedy oddaję się Jegoosobowości —

217

wtedy zaczynam po raz pierwszy uzyskiwać prawdziwą, własną osobowość.Na początku stwierdziłem, że w Bogu mogą istnieć odrębne osobowości. Teraz

posunę się dalej. Poza Nim nigdzie nie ma żadnych innych prawdziwych osobowości.Dopóki nie oddasz Mu siebie, nie będziesz naprawdę sobą. Jednakowość możnaodnaleźć wśród większości ludzi „naturalnych", a nie tych, którzy oddali się Chrystu-sowi. Jak monotonni i jednostajni okazywali się wszyscy wielcy tyrani i zdobywcy — jakcudownie różni byli święci.

Musi jednak nastąpić autentyczna rezygnacja z samego siebie. Trzeba samego siebieniejako odrzucić „na oślep". Chrystus rzeczywiście da ci nową osobowość — ale to niepo nią musisz się do Niego udać. Dopóki zaprząta cię własna osobowość, wcale się doNiego nie zbliżasz. Pierwszym i podstawowym krokiem jest zupełne zapomnienie osobie. Twoje autentyczne, nowe „ja" (które należy do Chrystusa — i tylko poprzez Niegodo ciebie) nie pojawi się, dopóki go szukasz. Pojawi się, kiedy zaczniesz szukaćChrystusa. Czy to brzmi dziwnie? Lecz ta sama zasada stosuje się przecież do innych, co-dziennych rzeczy. Nawet w życiu towarzyskim nie zrobisz na nikim dobrego wrażenia,dopóki nie przestaniesz się zastanawiać, jakie robisz wrażenie na innych. Nawet wliteraturze i sztuce nikt, kto zawraca sobie głowę oryginalnością, nie okaże sięprawdziwie oryginalny — a tymczasem wystarczy zwyczajnie powiedzieć prawdę

Page 112: C.S.Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

(mając w nosie, ile razy została wypowiedziana wcześniej), i nawet się nie obejrzysz, jakw dziewięciu przypadkach na dziesięć okażesz się oryginalny. Ta zasada stosuje się dożycia w całej rozciągłości. Oddaj samego siebie, a odnajdziesz swoje prawdziwe „ja".Strać życie, a odnajdziesz je. Poddaj się śmierci, codziennej śmierci własnych ambicji iulubionych pragnień, a na końcu również śmierci swojego ciała — oddaj każde włóknoswojego istnienia, a odnajdziesz wieczne życie. Nic nie zatrzymuj dla siebie. Nic z tego, cosobie zatrzymasz, nie będzie

218

naprawdę twoje. Nic, co w tobie naprawdę nie umarło, nie zostanie wskrzeszone zmartwych. Szukając samego siebie, znajdziesz na końcu tylko nienawiść, samotność,rozpacz, gniew, ruinę i rozkład. Ale szukaj Chrystusa, a znajdziesz Go — z Nim zaśwszystko inne.