daleka tecza

Embed Size (px)

DESCRIPTION

ksiazka strugackich

Citation preview

Rozdzia l

Arkadij i Borys StrugaccyDaleka TczaPrba ucieczkiDalekaja RadugaPopytka k begstvuRos 1963Pol - 1988

Daleka Tcza

Rozdzia l

Do Tani, ciepa i nieco szorstka, leaa mu na oczach i nic poza tym go nie obchodzio. Czu gorzko-sony zapach kurzu, kwiliy na wp obudzone stepowe ptaki, a sucha trawa kua i askotaa go w kark. Lee byo twardo i niewygodnie, szyja okropnie swdziaa, ale nie rusza si, suchajc cichego, miarowego oddechu dziewczyny. Umiecha si i cieszya go ciemno, bo ten umiech musia by chyba nieprzyzwoicie gupi i zadufany.Potem, cakiem nie na miejscu i nie na czasie, w laboratorium na wiey zajazgota sygna wywoawczy. A niech tam! Nie po raz pierwszy. Tego wieczora wszelkie wezwania s nie na miejscu i nie na czasie.- Robiku - szepna Tania. - Syszysz?- Nie sysz absolutnie niczego - wymrucza Robert.Zamruga, eby powiekami poaskota do Tani. Wszystko byo odlege i cakiem niepotrzebne. Patryk, wiecznie otpiay z niewyspania, by daleko. Malajew ze swoimi manierami Sfinksa Lodowego by jeszcze dalej. Cay ich wiat bezustannego popiechu, ustawicznych przeintelektualizowanych rozmw, wiecznego niezadowolenia i zatroskania, cay ten wyzuty z wszelkich uczu wiat, gdzie gardzi si przejrzystoci, gdzie cieszy tylko niezrozumiao, gdzie ludzie zapomnieli, e s mczyznami i kobietami - wszystko to znajdowao si daleko, bardzo daleko... Tutaj by tylko nocny step, pusty, rozcigajcy si na setki kilometrw, ktry wchon upalny dzie, ciepy step peen ciemnych, podniecajcych zapachw.Ponownie zajazgota sygna.- Znowu - powiedziaa Tania.- Nie szkodzi. Mnie nie ma. Umarem. Zjady mnie ryjwki. Mnie i tak dobrze. Kocham ci. Nigdzie nie chc i. Z jakiej racji? Ty by posza?- Nie wiem.- To dlatego, e niedostatecznie kochasz. Czowiek, ktry kocha dostatecznie mocno, nigdy i nigdzie si nie szwenda.- Teoretyk - stwierdzia Tania.- Nie jestem teoretykiem. Jestem praktykiem. I jako praktyk pytam ci: z jakiej racji nagle miabym gdzie i? Kocha trzeba umie. A wy nie potraficie. Jestecie tylko zdolne do rozprawiania o mioci. Nie pragniecie kocha. Uwielbiacie tylko rozprawia o kochaniu. Czy duo paplam?- Tak. Okropnie!Zdj rk z jej oczu i pooy sobie na ustach. Teraz widzia niebo zasnute obokami i czerwone wiateka rozpoznawcze na kratownicach wiey, na wysokoci dwudziestu metrw. Sygna jazgota bez przerwy i Robert wyobrazi sobie zagniewanego Patryka naciskajcego klawisz wezwania i wydymajcego z uraz swe dobre, pulchne wargi.- Zaraz ci wycz - mrukn Robert niewyranie. - Taniku, jeli zechcesz, ucisz go na zawsze. Niech ju wszystko bdzie na zawsze. Nasza mio bdzie na zawsze i on te zamilknie na zawsze.W ciemnociach widzia jej twarz - jasn, z ogromnymi, byszczcymi oczami. Cofna rk i powiedziaa:- Lepiej ja z nim porozmawiam. Powiem, e jestem halucynacj. Noc miewa si halucynacje.- On nigdy nie miewa halucynacji. Taki ju z niego czowiek, Tanieczko. Nigdy nie ulega zudzeniom.- Chcesz, powiem ci, jaki on jest. Bardzo lubi odgadywa charaktery po dzwonkach wideofonicznych. To czowiek uparty, zoliwy i nietaktowny. I gdyby mu nawet obieca gwiazdk z nieba, nie siedziaby tak z kobiet po nocy w stepie. Oto jaki jest - widz go jak na doni. A o nocy wie zaledwie tyle, e w nocy jest ciemno.- Nie - odpar sprawiedliwy Robert. - Co prawda, to prawda: za gwiazdami rzeczywicie nie przepada. Ale za to jest poczciwy, agodny i lamazarny.- Nie wierz - obstawaa przy swoim Tania. - Posuchaj go tylko. - Przez chwil wsuchiwali si w jazgot sygnau. - Czy tak postpuje niedojda? To jest oczywisty tenacem propositi virum.* [*M uporczywy w swoich zamiarach (Horacy).]- Czyby? Powiem mu.- Powiedz. Id i powiedz.- Zaraz?- Natychmiast.Robert wsta, a ona dalej siedziaa, oplatajc rkoma kolana.- Tylko pocauj mnie najpierw - poprosia.W kabinie windy przywar czoem do zimnej ciany i przez pewien czas tak sta, z zamknitymi oczami, miejc si i oblizujc wargi. W gowie nie pozostaa ani jedna myl, tylko jaki triumfujcy gos bez adu i skadu wrzeszcza jak optany: Kocha!... Mnie!... Mnie kocha!... Ludzie, mwi wam!... Mnie!.. Potem zauway, e kabina dawno si zatrzymaa i sprbowa otworzy drzwi. Nie od razu je znalaz, a w laboratorium znajdowao si mnstwo zbytecznych mebli: wywraca krzesa, wpada na stoy i zderza si z szafami, dopki nie uwiadomi sobie, e zapomnia zapali wiato. Zanoszc si miechem namaca kontakt, podnis przewrcony fotel i usiad przy wideofonie.Kiedy na ekranie pojawi si zaspany Patryk, Robert przywita go po przyjacielsku:- Dobry wieczr, prosiaczku! I czemu ci tak mczy bezsenno, sikoreczko ty moja, pliszeczko droga?Patryk patrzy na ze zdumieniem, mrugajc bez ustanku zaczerwienionymi powiekami.- Co tak patrzysz, piesku? Jazgotae, jazgotae, oderwae mnie od wanych zaj, a teraz milczysz?!Patryk wreszcie otworzy usta.- Tobie... Ty... chyba masz... - Stukn si palcem w czoo, a jego twarz przybraa pytajcy wyraz. - H?...- Jeszcze jak! - wrzasn Robert. - Samotno! Tsknota! Przeczucia! I w dodatku halucynacje! O mao co o nich nie zapomniaem!- Nie artujesz? - spyta serio Patryk.- Skde znowu! Na posterunku si nie artuje. Ale nie zwracaj na to uwagi i przystpuj do rzeczy.Patryk wci mruga powiekami, cakiem zbity z tropu.- Nie rozumiem - przyzna si.- Nic dziwnego - rzuci zoliwie Robert. - To emocje, Patryku! Jak by ci tu najprociej, najprzystpniej... Powiedzmy, nie dajce si cakowicie zalgorytmizowa pobudzenia w ukadach logicznych o wysokim stopniu zoonoci. Dotaro?- Aha! - powiedzia Patryk. Potar palcami podbrdek, koncentrujc si. - Dlaczego do ciebie zadzwoniem, Robiku? Ot chodzi o to, e znowu mamy gdzie przebicie. Moe to nie jest przebicie, a moe i jest. Na wszelki wypadek sprawd ulmotrony. Jaka dziwna ta Fala dzisiaj...Robert z zakopotaniem popatrzy przez otwarte na ocie okno. Cakiem zapomnia o wybuchu. Okazuje si, e tkwi tu ze wzgldu na wybuchy. Nie dlatego, e tutaj jest Tania, lecz z tego powodu, e gdzie tam pojawia si Fala.- Czemu milczysz? - cierpliwie spyta Patryk.- Patrz, co z Fal - odburkn gniewnie Robert. Patryk wytrzeszczy oczy.- Widzisz Fal?- Ja? Co ci strzelio do gowy?- Przecie sam powiedziae przed chwil, e na ni patrzysz?- Owszem, patrz!- No i co?- I tyle. Czego ty ode mnie chcesz?Oczy Patryka znw zmtniay.- Nie zrozumiaem ci - wyjani. - O czym to wanie mwilimy? Aha! Ju wiem. Koniecznie sprawd ulmotrony.- Rozumiesz, co mwisz? Jak mog sprawdzi ulmotrony?- No, jako tam - odpowiedzia Patryk. - Chocia same podczenia... Co tu nam si zupenie popltao. Zaraz ci wytumacz. Dzisiaj w instytucie wysali na Ziemi mas... Zreszt to wszystko wiesz. - Patryk pomacha przed swoj twarz rozczapierzonymi palcami. - Oczekiwalimy Fali o wielkiej mocy, a tymczasem rejestruje si jak mizerniutk fontann. Rozumiesz, o co chodzi? Taka mizerniutka fontanna... Malusieka... - Przywar do swego wideofonu tak, e na ekranie pozostao tylko ogromne, zmtniae od bezsennoci oko. Oko czsto mrugao. - Zrozumiae? - oguszajco zagrzmiao w goniku. - Nasza aparatura rejestruje quasi-zerowe pole. Licznik Younga daje minimum... Mona to zignorowa. Pola ulmotronw wyrwnuj si w taki sposb, e rezonujca powierzchnia ley w ogniskowej hiperpaszczyznie, wyobraasz sobie? Quasi-zerowe pole jest dwunastowymiarowe, odbiornik skada je wedug szeciu parzystych skadowych. Ognisko jest wic szeciowymiarowe.Robert pomyla o Tani, jak cierpliwie siedzi na dole i czeka. Patryk bez przerwy brzcza nad uchem, przysuwajc si i odsuwajc, jego gos to dudni, to stawa si ledwie syszalny i Robert, jak zawsze, bardzo szybko straci wtek rozwaa. Kiwa gow, malowniczo marszczy czoo, unosi i opuszcza brwi, ale absolutnie niczego nie rozumia i z uczuciem nieznonego wstydu myla, e Tania siedzi tam, na dole, z podbrdkiem przycinitym do kolan, i czeka, a on zakoczy swoj wan i niedocieczon dla niewtajemniczonych rozmow z czoowymi fizykami-zerowcami planety, a wyjani czoowym fizykom-zerowcom swj zupenie oryginalny punkt widzenia w sprawie, z powodu ktrej niepokoj go tak pn noc, i a czoowi fizycy-zerowcy, dziwic si i krcc z niedowierzaniem gowami, zapisz ten punkt widzenia w swoich notesach.Wtem Patryk zamilk i popatrzy na z dziwnym wyrazem twarzy. Robert wietnie zna taki grymas, przeladowa go bowiem przez cae ycie. Rni ludzie - i mczyni, i kobiety - patrzyli na niego w ten sposb. Z pocztku spogldali na obojtnie lub yczliwie, nastpnie wyczekujco, potem z ciekawoci, ale wczeniej czy pniej nadchodzi moment, kiedy zaczynali patrzy na niego wanie tak. I za kadym razem nie mia pojcia co robi, co mwi i jak si zachowywa. I jak dalej y.Zaryzykowa.- Chyba masz racj - owiadczy zafrasowany. - Ale to trzeba dokadnie przemyle.Patryk spuci oczy.- Wic przemyl - powiedzia umiechajc si niezrcznie. - I prosz, nie zapomnij sprawdzi ulmotronw.Ekran zgas i zalega cisza. Robert siedzia zgarbiony, wczepiwszy si oburcz w zimne, chropowate porcze. Kto kiedy powiedzia, e jeli dure rozumie, e jest durniem, tym samym przestaje nim by. Moe kiedy tak wanie byo. Ale wypowiedziana bzdura zawsze jest bzdur, a ja w aden sposb nie potrafi inaczej. Jestem bardzo ciekawym czowiekiem: wszystko, co mwi, okazuje si truizmem, wszystko, o czym myl - banaem, wszystko, co udao mi si zrobi, zostao zrobione przed wiekami. Jestem nie tylko zakut pa, ale wrcz zakut pa rzadkiej klasy, muzealnym eksponatem jak hetmaska buawa. Przypomnia sobie, jak stary Niczeporenko popatrzy pewnego razu w zadumie w jego pene oddania oczy i owiadczy: Drogi Sklarow, jest pan zbudowany jak antyczny bg. I jak kady bg, prosz mi wybaczy, nie ma pan nic wsplnego z nauk...Co trzasno. Robert zaczerpn oddechu i ze zdumieniem wlepi wzrok w aosne szcztki porczy, cinite w zbielaej pici.- Tak - powiedzia na gos. - To potrafi. Patryk nie potrafi. Niczeporenko te nie potrafi. Tylko ja jeden potrafi.Pooy resztki porczy na stole, wsta i podszed do okna. Za oknem byo ciemno i gorco. Moe powinienem odej sam, zanim mnie wypdz? Tak, ale jak bd mg bez nich y? I bez tego zadziwiajcego uczucia pojawiajcego si kadego rana, e moe dzisiaj pknie wreszcie niewidzialna i nieprzepuszczalna bona w mzgu, ktra powoduje, e nie jestem jak oni, i take zaczn rozumie ich w p sowa, i nagle ujrz w gszczu symboli logiczno-matematycznych co zupenie nowego, a Patryk poklepie mnie po ramieniu i powie radonie: A to ci si fajnie udao! To ty taki?, a Malajew wydusi z siebie od niechcenia: Niele, niele... Cicha woda... I od tej pory zaczn siebie szanowa.- Monstrum - wymamrota.Trzeba sprawdzi ulmotrony, a Tania niech posiedzi i popatrzy, jak si to robi. Dobrze jeszcze, e nie widziaa mojej facjaty, kiedy zgas ekran.- Tanieczko - zawoa przez okno.- Tak?- Taniu, czy wiesz, e w ubiegym roku pozowaem Rogerowi do Modoci wiata?Tania po chwili milczenia powiedziaa cicho:- Zaczekaj, wjad tam do ciebie.

Robert wiedzia, e ulmotrony s w porzdku, czu to. Mimo to postanowi sprawdzi wszystko, co mona byo sprawdzi w warunkach laboratoryjnych, po pierwsze, eby odsapn po rozmowie z Patrykiem, a po drugie, e umia i lubi pracowa rkami. Taka praca zawsze stanowia dla rozrywk i na jaki czas dawaa mu radosne poczucie wasnej wanoci i niezbdnoci, bez ktrego niepodobna y w naszych czasach. Tania - mia, delikatna osbka - z pocztku w milczeniu siedziaa nie opodal, a potem, w dalszym cigu milczc, zacza mu pomaga. O trzeciej w nocy znowu zadzwoni Patryk i Robert oznajmi, e adnego przebicia nie ma. Patryk by stropiony. Przez pewien czas sapa przed ekranem, podliczajc co na wistku papieru, potem zwin papier w trbk i zgodnie ze swoim zwyczajem zada retoryczne pytanie: I c mamy o tym myle, Rob?Robert zerkn na Tanie, ktra dopiero co wysza spod prysznica i cichutko przysiada sobie poza zasigiem kamery wideofonu, i ostronie odpowiedzia, e w ogle nie widzi w tym niczego szczeglnego. Najzwyklejsza kolejna fontanna, owiadczy. Taka bya po wczorajszym transporcie zerowym. I w ubiegym tygodniu taka sama. Potem pomyla i doda, e moc fontanny odpowiada okoo stu gramom przetransportowanej masy. Patryk wci milcza i Robertowi wydao si, e jego rozmwca si waha. Chodzi tylko o mas, rzek Robert. Popatrzy na licznik Younga i cakiem ju pewnym gosem powtrzy: Tak, sto - sto pidziesit gramw. Ile dzisiaj wyekspediowali?... Dwadziecia kilogramw, odpowiedzia Patryk. Ach, dwadziecia kilo... W takim razie nie zgadza si. I nagle Robert dozna olnienia: A wedug jakiego wzoru podliczalicie moc? zapyta. Wedug Drambata, obojtnie odpar Patryk. Robert tak wanie myla: wzr Drambata pozwala obliczy tylko w przyblieniu warto mocy, a Robert ju dawno przyszykowa sobie swj wasny, skrupulatnie sprawdzony i wykaligrafowany, a nawet obwiedziony kolorow ramk uniwersalny wzr na oszacowanie mocy erupcji zwyrodniaej materii. I teraz nadszed chyba najbardziej odpowiedni moment, aby zademonstrowa Patrykowi wszystkie zalety wzoru.Robert ju chwyta za owek, ale wanie wtedy Patryk znikn z ekranu. Robert czeka, przygryzajc warg. Kto zapyta: Zamierzasz wyczy? Patryk si nie odzywa. Do ekranu podszed Karl Hoffman, troch z roztargnieniem, troch z yczliwoci skin Robertowi gow i zwrci si do kogo stojcego z boku: Patryku, bdziesz jeszcze rozmawia? Gos Patryka zabrzcza z daleka: Nic nie rozumiem. Trzeba bdzie zaj si tym solidnie. Pytam, czy bdziesz jeszcze rozmawia, powtrzy Hoffman. Ale nie, nie... z rozdranieniem odezwa si Patryk. Wwczas Hoffman, umiechajc si przepraszajco, powiedzia: Wybacz, Robiku, ale wanie kadziemy si spa. Wycz, co?cisnwszy zby z tak si, e a zatrzeszczao za uszami, Robert ostentacyjnie powolnym ruchem pooy przed sob kartk papieru, kilka razy pod rzd napisa bezcenny wzr, wzruszy ramionami i powiedzia z oywieniem:- Tak wanie mylaem. Wszystko jasne. Teraz bdziemy pi kaw.Wydawa si samemu sobie wstrtnym nie do zniesienia, wic siedzia przed szafk z naczyniami, dopki nie poczu, e odzyska na nowo panowanie nad twarz. Tania zadysponowaa:- Zaparzysz kaw, dobrze?- Dlaczego ja?- Ty bdziesz zaparza, a ja sobie popatrz.- O co ci chodzi?- Lubi patrze, jak pracujesz. Pracujesz w sposb doskonay. Nie robisz ani jednego zbytecznego ruchu.- Jak cyber - powiedzia, ale byo mu przyjemnie.- Nie. Nie jak cyber. Pracujesz w sposb doskonay. A wszelka doskonao zawsze cieszy.- Modo wiata - mrukn. Poczerwienia z zadowolenia. Rozstawi filianki i przysun stolik do okna. Usiedli, nala kawy. Tania siedziaa odwrcona do niego bokiem, z nog zaoon na nog. Bya olniewajco pikna i znowu opanoway go wrcz szczenicy zachwyt i konsternacja.- Taniu - powiedzia. - To nie moe by prawda. Jeste halucynacj.Umiechna si.- Moesz si mia do woli. Ja i bez tego wiem, e wygldam teraz aonie. Ale nic na to nie mog poradzi. Mam ochot wsun ci gow pod pach i merda ogonem. I eby poklepaa mnie po grzbiecie i powiedziaa: A fe, guptasie, fe!...- A fe, guptasie, fe! - powtrzya Tania.- A po grzbiecie?- Po grzbiecie potem. Gow pod pach te pniej.- Zgoda, pniej. A teraz? Chcesz, zrobi sobie obro. Albo kaganiec...- Nie trzeba kagaca - zaprotestowaa Tania. - Na co moesz mi si przyda w kagacu?- A na co mog ci si przyda bez kagaca?- Bez kagaca podobasz mi si.- Halucynacja suchowa - powiedzia Robert. - Co ci si we mnie moe podoba?- Masz adne nogi.Nogi byy sabym punktem Roberta: silne, ale zbyt grube. Modo wiata miaa nogi Karla Hoffmana.- Tak wanie mylaem - odpowiedzia Robert. Jednym haustem wypi wystyg kaw. - Wic powiem, za co ci kocham. Jestem egoist. By moe ostatnim egoist na wiecie. Kocham ci za to, e jeste jedynym czowiekiem zdolnym wprowadzi mnie w dobry nastrj.- To moja specjalno! - powiedziaa Tania.- Wspaniaa specjalno! Szkoda tylko, e wprowadzasz w dobry nastrj i starych, i modych. Szczeglnie modych. Osoby cakowicie obce. Z normalnymi nogami.- Dzikuj, Robiku.- Ostatnim razem w Dziecicej Wiosce zauwayem jednego malca. Na imi ma Waek... czy Basik... Taki powowosy, piegowaty, z zielonymi oczami.- Chopiec Basik - wtrcia Tania.- Nie czepiaj si. Oskaram ja. Ten Basik, czy jak mu tam, mia swoimi zielonymi oczami patrze na ciebie tak, e a mnie rce wierzbiy.- Zazdro zapamitaego egoisty.- Jasne, e zazdro.- A teraz wyobra sobie, jak musi zazdroci.- Cooo?- I wyobra sobie, jakimi oczami on patrzy na ciebie. Na dwumetrow Modo wiata. Atleta, chopak jak malowanie, fizyk-zerowiec niesie wychowawczyni na ramieniu, a wychowawczyni rozpywa si z mioci...Robert rozemia si uszczliwiony.- Tanieczko, jake to tak? Przecie bylimy wtedy sami?- To wy, mczyni, moecie by sami. My w Dziecicej Wiosce nigdy same nie bywamy.- Ta-ak... - przecign Robert. Pamitam te czasy, pamitam. Przystojne wychowawczynie i my - pitnastoletni hultaje... Doszo do tego, e rzucaem kwiaty przez okno. Suchaj, czy to zdarza si czsto?- Bardzo - odpowiedziaa w zadumie. - Szczeglnie z dziewcztami. Wczeniej si rozwijaj. A wiesz, jacy s u nas wychowawcy. Astronauci, bohaterowie... To na razie lepy zauek w naszej pracy.lepy zauek, pomyla Robert. I ona, oczywicie, bardzo si cieszy z tego lepego zauka. Oni wszyscy ciesz si z takich lepych zaukw. Dla nich to wspaniay pretekst do burzenia murw. I tak przez cae ycie burz jeden mur po drugim.- Taniu - powiedzia. - Co to takiego dure?- Wyzwisko - odpowiedziaa Tania.- A poza tym?- Chory, ktremu nie pomagaj adne lekarstwa.- To wcale nie dure - zaoponowa Robert. - To symulant.- To nie ja. To japoskie przysowie: nie ma takiego lekarstwa, ktre uleczy durnia.- Aha! - powiedzia Robert. - Czyli e zakochany to take dure, mwi si bowiem: zakochany jest chory i nie mona go wyleczy. Pocieszya mnie.- Czyby by zakochany?- Nie mona mnie wyleczy.Chmury rozsnuy si i odsoniy gwiadziste niebo. Zblia si poranek.- Spjrz, tam jest Soce - powiedziaa Tania.- Gdzie? - spyta Robert bez szczeglnego entuzjazmu. Tania wyczya wiato, usiada mu na kolanach i przycisnwszy policzek do jego policzka, zacza pokazywa.- O, tam - te cztery jasne gwiazdy - widzisz? To Warkocz Piknej. Na lewo od najwyszej wieci taka sabiu-u-tka gwiazdka. To nasze Soce...Robert wzi j na rce, wsta, ostronie omin stolik i dopiero wtedy w zielonkawym, mrocznym wietle przyrzdw zobaczy dug ludzk posta w fotelu przed stoem roboczym. Wzdrygn si i zatrzyma.- Myl, e teraz mona zapali wiato - powiedzia czowiek i Robert ju wiedzia, kto to jest.- I zjawi si trzeci - zadeklamowaa Tania. - Pu mnie, Robiku.Uwolnia si z jego obj i schylia, szukajc pantofla.- Wiesz co, Kamilu... - zacz Robert z rozdranieniem.- Wiem - uci Kamil.- Istny cud - przemwia Tania zakadajc pantofel. - Nigdy nie uwierz, e gsto zaludnienia wynosi u nas jedn osob na milion kilometrw kwadratowych. Moe kawy?- Nie, dzikuj - powiedzia Kamil.Robert zapali wiato. Kamil, jak zawsze, siedzia w wyjtkowo niewygodnej, zadziwiajco nieprzyjemnej dla oczu pozie. Jak zawsze mia na gowie biay plastykowy kask zakrywajcy czoo i uszy, i jak zawsze jego twarz wyraaa pobaliwe znudzenie; nie mona byo dostrzec ani zaciekawienia, ani zmieszania w jego okrgych, nieruchomych oczach. Robert, mruc oczy od wiata, zapyta:- Moe chocia jeste tu od niedawna?- Od niedawna. Ale nie patrzyem na was i nie suchaem, co mwicie.- Dzikuj - wesoo powiedziaa Tania. Akurat si czesaa. - Jeste bardzo taktowny.- Tylko prniacy s nietaktowni - rzek Kamil. Robert rozzoci si.- A propos, czego tu szukasz? I c to za dokuczliwa maniera pojawia si jak widmo.- Odpowiadam w kolejnoci zadanych mi pyta - spokojnie wygosi Kamil. To take bya jego maniera - udziela odpowiedzi w kolejnoci zadawanych pyta. - Przyjechaem, poniewa zaczyna si erupcja. Wiesz doskonale, Robi - nawet oczy zamkn z nudw - e przyjedam tutaj za kadym razem, kiedy przed frontem twojej placwki zaczyna si erupcja. Ponadto... - Otworzy oczy i przez pewien czas w milczeniu patrzy na przyrzdy. - Ponadto czuj do ciebie sympati.Robert zerkn na Tanie. Tania suchaa bardzo uwanie, zamarszy z uniesionym do gry grzebieniem.- Co si za tyczy moich manier - kontynuowa Kamil monotonnie - s dziwaczne. Maniery kadego czowieka s dziwaczne. Naturalne wydaj si wycznie wasne maniery.- Kamilu - powiedziaa Tania nieoczekiwanie. - Ile to bdzie szeset osiemdziesit pi razy trzy miliony osiemset tysicy pidziesit trzy?Ku swemu ogromnemu zdziwieniu Robert dostrzeg, jak na twarzy Kamila pojawio si co na ksztat umiechu. Widowisko byo niesamowite. Tak wanie mgby si umiecha licznik Younga.- Duo - odpowiedzia Kamil. - Co okoo trzech miliardw.- Dziwne - westchna Tania.- Co dziwne? - zapyta Robert mao byskotliwie.- Maa dokadno - wyjania Tania. - Kamilu, powiedz, czemu nie miaby wypi filianki kawy?- Dzikuj, nie lubi kawy.- Wobec tego do widzenia. Do Wioski mam ze cztery godziny lotu. Robiku, odprowadzisz mnie na d?Robert skin gow i z irytacj popatrzy na Kamila. Kamil obserwowa licznik Younga. Zupenie jakby przeglda si w lustrze.

Jak zwykle na Tczy, soce wzeszo na zupenie czystym niebie - malutkie, biae soce otoczone potrjnym halo. Nocny wiatr ucich i zrobio si jeszcze duszniej. to-brzowy step z ysinami solnisk sprawia wraenie martwego.Nad solniskami utworzyy si chybotliwe pagrki z mgy - opary lotnych soli.Robert zanikn okno i wczy klimatyzacj, nastpnie bez popiechu i z przyjemnoci zreperowa porcz. Kamil mikko i bezszelestnie przechadza si po laboratorium, spogldajc od czasu do czasu przez okno wychodzce na pnoc. Widocznie wcale nie byo mu gorco. Robert za poci si na sam widok grubej biaej kurtki, dugich biaych spodni, okrgego, byszczcego kasku. Takie kaski zakadali niekiedy podczas eksperymentw fizycy-zerowcy: chroniy przed promieniowaniem.Czeka go caodzienny dyur, dwanacie godzin piekcego soca nad dachem, dopki nie zostan wessane erupcje i nie znikn wszystkie skutki wczorajszego eksperymentu. Robert zrzuci kurtk i spodnie, pozosta jedynie w spodenkach. Klimatyzacja pracowaa na najwyszych obrotach i nic wicej nie mona byo zrobi.Gdyby tak chlusn na podog troch pynnego powietrza. Pynne powietrze wprawdzie jest, ale nie ma go za wiele, a bez niego nie moe obej si generator. Trzeba bdzie pocierpie, pomyla Robert pokornie. Znowu usiad przed przyrzdami. Fajnie, e chocia w fotelu jest chodniej i obicie wcale si nie lepi do ciaa.Koniec kocw podobno najwaniejsze to by na swoim miejscu. Moje miejsce jest tutaj. I nie gorzej od innych speniani swoje mae obowizki. Ostatecznie nie moja wina, e nie jestem zdolny do czego wikszego. Nawiasem mwic, nawet nie o to chodzi, czy jestem na miejscu, czy nie. Po prostu nie mog std odej, chobym nawet zechcia. Po prostu jestem przykuty do tych ludzi, ktrzy mnie drani, i do tego wspaniaego przedsiwzicia, z ktrego tak mao rozumiem.Przypomnia sobie, jak jeszcze w szkole zafascynowa go ten problem: momentalne przerzucanie cia materialnych przez otchanie przestrzeni. Zadanie zostao postawione na przekr wszystkiemu, na przekr wszelkim tradycyjnym wyobraeniom o przestrzeni absolutnej, o czasoprzestrzeni, o przestrzeni kappa... Wwczas nazywano to przekuciem fady Riemanna. Potem mwio si o superprzenikaniu, sigmaprzenikaniu, zwijaniu zerowym. I wreszcie pojawiy si terminy transport zerowy lub krcej T-zero, urzdzenie T-zero, problematyka T-zero, eksperymentator T-zero, zero-fizyk wzgldnie fizyk-zerowiec. Gdzie pan pracuje? - Jestem fizykiem-zerowcem. Pene podziwu i zachwytu spojrzenie. - Niech no pan mi opowie z aski swojej, c to takiego fizyka zerowa. Zupenie nie potrafi zrozumie. - Ani ja! No ta-ak...Oglnie rzecz biorc, co nieco mona by byo opowiedzie. I o zdumiewajcej metamorfozie elementarnego prawa rwnowanoci materii i energii, kiedy to przerzut zerowy malutkiego platynowego szecianu na rwniku Tczy wywoywa na jej biegunach - z jakiego powodu wanie na biegunach! - gigantyczne fontanny zwyrodniaej materii, ogniste gejzery, od ktrych traci si wzrok, i straszn czarn Fal, miertelnie niebezpieczn dla wszystkiego co yje...I o zaciekych, przeraajcych sw bezwzgldnoci starciach w rodowisku samych fizykw-zerowcw, o tym niepojtym rozamie wrd wspaniaych ludzi, ktrzy, jak by si wydawao, powinni pracowa rami w rami, a jednak pornili si (chocia wiedz o tym nieliczni) i o ile Etienne Lamondois z uporem utrzymuje fizyk zerow w gwnym nurcie tematyki transportu zerowego, o tyle szkoa modych uwaa za rzecz najwaniejsz Fal, bdc niewtpliwie nowym dinem nauki, wyrywajcym si z butelki.I o tym, e do tej pory z niejasnych powodw w aden sposb nie daje si urzeczywistni transport zerowy ywej materii i nieszczsne psy, wieczni mczennicy, przybywaj na miejsce przeznaczenia w postaci kawakw organicznego ula... I o zero-oblatywaczach, wyjcej dziesitce ze wspaniaym Gab na czele, zdrowych, superwytrenowanych chopakach, ktrzy ju trzy lata wasaj si po Tczy w cigej gotowoci wejcia do kabiny startowej zamiast psa...- Wkrtce si rozstaniemy, Robi - powiedzia nagle Kamil. Robert, ktry akurat przysn, drgn. Kamil sta przy pnocnym oknie odwrcony do niego plecami. Robert wyprostowa si i przesun rk po twarzy. Do od razu zrobia si mokra.- Dlaczego? - spyta.- Nauka. Jakie to beznadziejne, Robi!- To wiem od dawna - burkn Robert.- Dla was nauka to labirynt. lepe uliczki, ciemne zauki, nage zakrty. Niczego nie widzicie oprcz murw. I nic nie wiecie o ostatecznym celu. Owiadczylicie, e waszym celem jest dojcie do koca nieskoczonoci, czyli po prostu owiadczylicie, e cel nie istnieje. Miar waszego sukcesu jest nie droga do mety, lecz droga do startu. Macie szczcie, e nie jestecie zdolni do realizowania abstrakcji. Cel, wieczno, nieskoczono - to dla was jedynie sowa. Abstrakcyjne kategorie filozoficzne. W waszym powszednim yciu nie oznaczaj niczego. A gdybycie tak zobaczyli cay ten labirynt z gry...Kamil zamilk. Robert odczeka chwil i zapyta:- A ty widziae?Kamil nie odpowiedzia i Robert postanowi nie nalega. Westchn tylko, opar podbrdek na piciach i przymkn oczy. Czowiek mwi i dziaa, myla. I s to wszystko zewntrzne przejawy jakich procesw w gbi jego istoty. Wikszo ludzi ma natur dosy pytk i dlatego kady jej ruch natychmiast przejawia si zewntrznie, z reguy w postaci pustej paplaniny i bezmylnego wymachiwania rkami. Natomiast u takich ludzi jak Kamil te procesy musz by niewiarygodnie spotgowane, inaczej nie przebiyby si w ogle na powierzchni. Zajrze by mu do rodka chocia jednym okiem! Robert zobaczy oczami duszy ziejc otcha, a w jej gbi gwatownie przesuwajce si, bezksztatne, fosforyzujce cienie.Nikt go nie lubi. Wszyscy go znaj - nie ma na Tczy czowieka, ktry nie znaby Kamila - ale nikt, absolutnie nikt go nie lubi. W takiej samotnoci ja bym zwariowa, a Kamila, zdaje si, to zupenie nie interesuje. Zawsze jest sam. Nie wiadomo, gdzie mieszka. Pojawia si niespodziewanie i niespodziewanie znika. Jego biay kask mona zobaczy a to w Stolicy, a to na penym morzu, przy czym s ludzie zapewniajcy, e nieraz widziano go jednoczenie i tu, i tam. To ju naturalnie lokalny folklor, ale cokolwiek by si nie mwio o Kamilu, pobrzmiewa dziwn anegdot. Ma dziwaczn manier przeciwstawiania siebie innym: ja i wy. Nikt nigdy nie widzia, jak pracuje, ale od czasu do czasu pojawia si w Radzie i mwi tam niezrozumiae rzeczy. Niekiedy udaje si go zrozumie i w takich wypadkach nikt nie jest w stanie zaoponowa. Lamondois powiedzia co w tym rodzaju, e przy Kamilu czuje si gupim wnukiem mdrego dziadka. W ogle odnosi si wraenie, e wszyscy fizycy na planecie od Etienne'a Lamondois po Roberta Sklarowa s na tym samym poziomie...Robert poczu, e jeszcze troch i ugotuje si we wasnym pocie. Wsta i poszed pod prysznic. Sta pod lodowatymi strumieniami, dopki skra nie pokrya si z zimna gsi skrk i nie znikno pragnienie, eby wej do lodwki i zasn.Kiedy wrci do laboratorium, Kamil rozmawia z Patrykiem. Patryk marszczy czoo, z konsternacj porusza wargami i patrzy na Kamila aonie i zarazem przypochlebnie. Kamil cierpliwie i nudno tumaczy:- Prosz sprbowa uwzgldni wszystkie trzy czynniki. Wszystkie trzy jednoczenie. Tutaj nie potrzeba adnej teorii, tylko nieco wyobrani przestrzennej. Czynnik zerowy w podprzestrzeni i w obu wsprzdnych czasowych. Za trudne?Patryk powoli pokrci gow. Budzi lito. Kamil odczeka chwil, po czym wzruszy ramionami i wyczy wideofon. Robert, rozcierajc ciao grubym rcznikiem, powiedzia zdecydowanie:- Dlaczego jeste taki nieuprzejmy. To obraliwe.Kamil znowu wzruszy ramionami. Wygldao to, jakby jego gowa przyduszona kaskiem dawaa nurka gdzie w gb piersi i znowu wynurzaa si na wierzch.- Obraliwe? No i co z tego?Nie warto byo odpowiada. Robert czu instynktownie, e dyskusja z Kamilem na tematy moralne nie ma sensu. Kamil po prostu nie zrozumie o czym mowa.Powiesi rcznik i zacz przygotowywa niadanie. Zjedli w milczeniu. Kamil zadowoli si kawakiem chleba z demem i szklank mleka. Zawsze bardzo mao jad. Potem powiedzia:- Robi, nie wiesz przypadkiem, czy odesano Strza?- Przedwczoraj - odpar Robert.- Przedwczoraj... To le.- A na co ci potrzebna Strzaa? Kamil odpowiedzia obojtnie:- Mnie Strzaa nie jest potrzebna.

Rozdzia 2

Na peryferiach Stolicy Gorbowski poprosi, aby si zatrzyma. Wysiad z samochodu i powiedzia:- Strasznie mi si chce przej.- Chodmy - rzek Mark Walkenstein i rwnie wysiad.Na prostej, byszczcej szosie byo pusto, dookoa ci si i zieleni step, a przed sob mieli soczyst gstwin ziemskiej rolinnoci, przez ktr przewityway rnobarwnymi plamami ciany miejskich budynkw.- Za duy upa - zaprotestowa Percy Dickson. - Obcienie dla serca.Gorbowski zerwa z pobocza i podnis do twarzy kwiatek.- Przepadam za upaem - powiedzia. - Chod z nami, Percy. Cakiem spuche.Percy zatrzasn drzwiczki.- Jak chcecie. Mwic uczciwie, okropnie zmczyem si wami obydwoma przez ostatnie dwadziecia lat. Jestem starym czowiekiem i chciabym nieco odpocz od waszych paradoksw. I bdcie askawi nie podchodzi do mnie na play.- Percy - powiedzia Gorbowski - jed lepiej do Dziecicej Wioski. Co prawda nie mam pojcia, gdzie to jest, ale tam s z pewnoci dzieciaki, peno naiwnego miechu, prostota obyczajw... Wujku! krzykn zaraz. Pobawmy si w mamuta!- Tylko pilnuj brody - doda Mark szczerzc zby w umiechu. - Bo uwiesz si na niej.Percy mrukn co pod nosem i zmy si.Mark i Gorbowski przeszli na ciek i bez popiechu ruszyli wzdu szosy.- Starzeje si brodacz - zauway Mark. - Ju ma nas dosy.- Ale skd - obruszy si Gorbowski. Wycign z kieszeni odtwarzacz. - Wcale nie ma nas dosy. Po prostu zmczy si. No i jest rozczarowany. To nie bagatela - czowiek straci przez nas dwadziecia lat: pragn si dowiedzie, jak wpywa na nas kosmos. A tymczasem on na nas jako nie wpywa... Ja chc Afryki. Gdzie jest moja Afryka? Dlaczego moje nagrania s zawsze pomieszane?Wdrowa ciek w lad za Markiem, z kwiatkiem w zbach, nastrajajc odtwarzacz i potykajc si co chwila. Potem znalaz Afryk i to-zielony step rozbrzmia dwikami tam-tamu.Mark obejrza si przez rami.- Wyplu to wistwo - rzek z obrzydzeniem.- Dlaczego wistwo? Kwiatek. Tam-tam grzmia.- Przycisz chocia - poprosi Mark. Gorbowski nieco ciszy.- Jeszcze troch. Gorbowski uda, e cisza.- Dobrze? - spyta.- Nie rozumiem, dlaczego do tej pory go nie zepsuem - powiedzia Mark w przestrze. Gorbowski pospiesznie ciszy do minimum i woy odtwarzacz do kieszonki na piersi.Mijali wesoe, rnokolorowe domki obsadzone bzem, z jednakowymi, aurowymi stokami odbiornikw energii na dachach. Przez ciek przeszed skradajc si rudy kot. Kici-kici! radonie zawoa Gorbowski. Kot rzuci si biegiem w gst traw i stamtd bysn na nich dzikimi oczami. W upalnym powietrzu leniwie buczay pszczoy. Skd dobiegao gbokie, ryczce chrapanie.- Ale wiocha! - powiedzia Mark. - To ma by stolica? pi do dziewitej...- Marku, czemu ty tak? - zaprotestowa Gorbowski. - Ja na przykad stwierdzam, e jest tu bardzo mio. Pszczki... Kocina se przebiega... C wicej trza? Chcesz, zrobi goniej?- Nie chc - burkn Mark. - Nie znosz takich ospaych osiedli. W ospaych osiedlach mieszkaj ospali ludzie.- Znam ci, znam - powiedzia Gorbowski. - Tobie w gowie tylko walka i eby nikt si z nikim nigdy nie zgadza, eby byszczay nowe pomysy, nawet bjka by nie zawadzia, ale to ju idea... Sta! Sta! Tutaj jest co w rodzaju pokrzywy. liczna i parzy jak diabli...Przysiad przed bujnym krzakiem z olbrzymimi limi w czarne paski. Mark powiedzia ze zoci:- C si tak rozsiade, Leonidzie Andriejewiczu? Pokrzywy nie widziae?- Nigdy w yciu nie widziaem. Ale znam z ksiek. I wiesz co, Marku, moe by ci tak zwolni z mojego statku... Zepsue si, rozpucie. Oduczye si cieszy prostym yciem.- Nie wiem, co to proste ycie - powiedzia Mark - ale wszystkie te kwiatuszki-pokrzywki, wszystkie cieeczki-dreczki i rne tam steczki - to, moim zdaniem, Leonidzie Andriejewiczu, tylko demoralizuje. Na wiecie jest jeszcze zbyt duo nieporzdkw, eby na widok takiej bukoliki wydawa okrzyki zachwytu.- Nieporzdki, owszem, s - zgodzi si Gorbowski. - Ale przecie zawsze byy i zawsze bd. Co to za ycie bez nieporzdku? A ogle jest wietnie. O, syszysz? Kto sobie piewa. Nie baczc na adne nieporzdki.Na szosie ukaza si jadcy im naprzeciw gigantyczny ciarowy atomowz. W skrzyni siedzieli na pudach potni, pnadzy modziecy. Jeden z nich jak oszalay uderza w struny bando i wszyscy zgodnie ryczeli:

Gdy wiosn drozd swym trelem znw Obwieszcza ptasi zjazd, Brodzimy w sieci cudnych snw Od rana a do gwiazd...

Atomowz przemkn obok nich i fala gorcego powietrza na moment przygia traw. Gorbowski powiedzia:- To ci si powinno podoba, Marku. O dziewitej ludzie s ju na nogach i pracuj. A piosenka ci si spodobaa?- To take nie to - upiera si Mark.cieka skrcia w bok, omijajc olbrzymi wybetonowany basen z ciemn wod. Poszli przez zarola wysokiej po piersi tawej trawy. Zrobio si nieco chodniej - pogryli si w cieniu ogromnych czarnych akacji.- Marku - szepn nagle Gorbowski. - Dziewczyna idzie!Mark stan jak wryty. Z trawy wynurzya si wysoka pulchna brunetka w biaych szortach i krciutkiej biaej kurteczce z poobrywanymi guzikami. Brunetka z widocznym wysikiem cigna za sob ciki kabel.- Dzie dobry! - powiedzieli chrem Gorbowski i Mark. Brunetka drgna i zatrzymaa si. Na jej twarzy odmalowa si przestrach. Gorbowski i Mark spojrzeli po sobie.- Dzie dobry, panienko! - hukn Mark. Brunetka wypucia kabel z rk i zachmurzya si.- Dzie dobry - wyszeptaa.- Marku, mam dziwne wraenie - powiedzia Gorbowski - emy w czym przeszkodzili.- Moe pani pomc? - zapyta szarmancko Mark. Dziewczyna patrzaa na niego spode ba.- mije - powiedziaa nagle.- Gdzie? - wrzasn ze strachem Gorbowski i podnis do gry jedn nog.- Tak w ogle - wyjania dziewczyna. Obejrzaa uwanie Gorbowskiego. - Widzia pan dzisiaj wschd soca? - poinformowaa si przymilnie.- Dzisiaj widzielimy cztery wschody - rzuci niedbale Mark. Dziewczyna zmruya oczy i dokadnie obliczonym ruchem poprawia wosy. Mark natychmiast przedstawi si:- Walkenstein. Mark. - D-astronauta - doda Gorbowski.- Ach, D-astronauta - rzeka dziewczyna z dziwn intonacj. Podniosa kabel, mrugna do Marka i skrya si w trawie. Kabel zaszeleci po ciece. Gorbowski popatrzy na Marka. Mark patrzy za dziewczyn.- No ide, Marku - powiedzia Gorbowski. - To bdzie w peni logiczne. Kabel jest diabelnie ciki, dziewczyna saba i pikna, a z ciebie kawa astronauty.Mark w zadumie nadepn na kabel. Kabel szarpn i z trawy rozleg si gos:- Popuszczaj, Siemionie, popuszczaj!...Mark pospiesznie cofn nog. Po chwili ruszyli dalej.- Dziwna dziewczyna - powiedzia Gorbowski. - Ale sympatyczna! A propos, Marku, dlaczego si nie oenie?- Z kim? - spyta Mark.- Co ty! Przecie wszyscy wiedz. Wspaniaa i mia kobieta. Nadzwyczaj subtelna i delikatna. Zawsze uwaaem, e jeste dla niej zbyt nieokrzesany. Ale ona, zdaje si, bya innego zdania...- Po prostu nie oeniem si - odpowiedzia Mark niechtnie. - Nie wyszo.cieka znowu wyprowadzia ich na szos. Teraz po lewej stronie bieliy si jakie dugie cysterny, a przed nimi lnia w socu srebrzysta iglica nad budynkiem Rady. Wok jak przedtem byo pusto.- Za bardzo kochaa muzyk - kontynuowa Mark. - A przecie niepodobna w kady rejs bra ze sob choriol. Wystarczy twj magnetofon. Percy nie znosi muzyki.- W kady rejs - powtrzy Gorbowski. - Problem w tym, Marku, e jestemy zbyt starzy. Dwadziecia lat temu nie przyszoby nam do gowy ocenia, co jest wicej warte - mio czy przyja. A teraz ju za pno. Teraz nasz los jest ju przesdzony. Zreszt nie trzeba traci nadziei, Marku. Moe jeszcze spotkamy kobiety, ktre stan si dla nas drosze ponad wszystko.- Tylko nie Percy - powiedzia Mark. - On nawet z nikim prcz nas si nie przyjani. A zakochany Percy...Gorbowski wyobrazi sobie zakochanego Percy Dicksona.- Percy byby wspaniaym ojcem - zaryzykowa. Mark skrzywi si.- To byoby nieuczciwe. A dziecku nie jest potrzebny dobry ojciec. Ono potrzebuje dobrego nauczyciela. A czowiek - wyprbowanego przyjaciela. A kobieta - ukochanego czowieka. I w ogle pomwmy lepiej o cieynkach-droynkach.Plac przed budynkiem Rady by pusty, jedynie przed wejciem sta wielki, toporny aerobus.- Mam ochot zobaczy si z Matwiejem - powiedzia Gorbowski. - Chode ze mn, Marku.- Kto to jest Mtwiej?- Zapoznam was ze sob. Matwiej Wiazanicyn. Matwiej Siergiejewicz. Jest tutejszym dyrektorem. Mj stary przyjaciel, astronauta. Jeszcze z desantowcw. Ale powiniene go pamita, Marku. Chocia nie, to byo wczeniej...- No c - powiedzia Mark. - Chodmy. Wizyta kurtuazyjna. Tylko wycz swoje brzkadeko. Mimo wszystko, przed Rad nie wypada.Dyrektor bardzo si ucieszy z ich wizyty.- wietnie - basowa sadowic ich w fotelach. - To wietnie, ecie przylecieli! Zuch z ciebie, Leonidzie! Ach, co za chwat z ciebie! Walkenstein? Mark? A jake, jake!... Ale dlaczego pan nie jest ysy? Leonid wyranie mi mwi, e pan jest ysy... Ach tak, to o Dicksonie! Co prawda, Dickson synie z brody, ale to nic nie znaczy - znam mnstwo ysych brodaczy! Zreszt - niewane! Ale u nas upa, zauwaylicie? Leonidzie, kiepsko si odywiasz, masz twarz cierpicego na dystrofi! Obiad zjemy razem... A na razie pozwlcie, e zaproponuj napoje. Sok pomaraczowy, sok pomidorowy, sok z granatw... Nasze wasne! Tak! Wino! Wasne wino na Tczy, wyobraasz sobie, Leonidzie? No, jak? Dziwne, mnie smakuje... Marku, a pan? No, nigdy bym nie pomyla, e pan nie pija wina! Aha, pan nie pija miejscowych win? Leonidzie, mam do ciebie tysic pyta... Nie wiem, od czego zacz, a za minut nie bd ju czowiekiem, tylko rozjuszonym administratorem. Nigdy nie widzielicie rozjuszonego administratora? Zaraz zobaczycie. Bd osdza, kara, rozdziela dobra! Bd dzieli i rzdzi. Teraz wiem, jak le yo si krlom i wszelkim imperatorom-dyktatorom! Suchajcie, przyjaciele, tylko prosz, nie odchodcie! Bd spala si w pracy, a wy siedcie i wspczujcie. Tu nikt mi nie wspczuje... Przecie wam tu dobrze, prawda? Okno otworz, eby wietrzyk... Leonidzie, nie jeste w stanie sobie wyobrazi... Marku, moe pan miao odsun si w cie. Rozumiesz, Leonidzie, co si tu dzieje? Tcza oszalaa i cignie si to ju drugi rok.Run w pojkujcy fotel przed pulpitem dyspozytorskim - ogromny, opalony na czarno, kudaty, ze sterczcymi jak u kota wsami - rozpi do samego brzucha koszul i z przyjemnoci popatrzy przez rami na astronautw sscych gorliwie przez somki lodowate soki. Jego wsy drgny i ju otworzy usta, ale w tym momencie na jednym z szeciu ekranw pojawia si milutka, szczuplutka kobieta z obraz w oczach.- Panie dyrektorze - powiedziaa bardzo powanie. - Nazywam si Haggerton, pan mnie zapewne nie pamita. Ja w sprawie bariery promienistej na Alabastrowej Grze. Fizycy nie zgadzaj si na zdjcie bariery.- Jak to nie zgadzaj si?- Rozmawiaam z Rodriguezem - on, zdaje si, jest tam gwnym zerowcem. Owiadczy, e pan nie ma prawa wtrca si do ich pracy.- Ale, Ellen, oni tylko prbuj zamydli pani oczy! - wybuchn Matwiej. - Z Rodrigueza gwny zerowiec jak ze mnie baletnica. To automatyk i na fizyce zerowej zna si mniej od pani. Natychmiast si nim zajm.- Bardzo prosz, bdziemy bardzo zobowizani... Dyrektor, krcc gow, szczkn przecznikami.- Alabastrowa! - rykn. - Dajcie Pagaw!- Sucham, Matwieju.- Szota? Witaj, mj drogi! Dlaczego nie zdejmujesz bariery?- Barier zdjem. Dlaczego sdzisz, e nie zdejmuj?- Aha! W porzdku. Przeka Rodriguezowi, eby przesta mydli ludziom oczy, bo inaczej wezw go do siebie. Powiedz, e go dobrze pamitam. Jak wasza Fala?- Widzisz... - Szota zamilk na moment. - Jest interesujca. Dugo by opowiada, pniej ci wyjani.- No to ycz powodzenia! - Matwiej, przechyliwszy si przez porcz fotela, zwrci si do astronautw.- A propos, Leonidzie! - krzykn. - Ot a propos! Co mwi si u was o Fali?- Gdzie u nas? - spyta Gorbowski z zimn krwi i pocign napj przez somk. - Na Tarielu?- No, co ty sam mylisz o Fali? Gorbowski zastanowi si przez chwil.- Nic nie myl - odpowiedzia. - Moe Mark? - Niepewnie popatrzy na nawigatora.Mark siedzia sztywno i oficjalnie, trzymajc w rku szklaneczk.- O ile si nie myl - zacz - Fala jest jakim procesem zwizanym z transportem zerowym. Wiem o tym niewiele. Oczywicie, transport zerowy interesuje mnie jak i kadego astronaut - tu z lekka pokoni si dyrektorowi - ale na Ziemi fizyce zerowej nie powica si specjalnej uwagi. Wedug mnie dla ziemskich fizykw-dyskretnikw to tylko szczeglny przypadek teorii, przypadek majcy znaczenie gwnie uytkowe.Dyrektor zamia si zgryliwie.- Jak ci si to podoba, Leonidzie? - powiedzia. - Szczeglny przypadek! Tak, wida, e Tcza jest za daleko i wszystko, co si u nas dzieje, wydaje si wam zbyt nieistotne. Miy przyjacielu, wanie ten szczeglny przypadek po brzegi wypenia moje ycie, a przecie nawet nie jestem zerowcem! Zupenie ju opadam z si, moi drodzy! Przedwczoraj w tym gabinecie wasnorcznie rozdzielaem Lamondois i Arystotelesa i teraz patrz na moje rce - wycign przed siebie krzepkie, opalone donie - i, sowo honoru, dziwi si, e nie ma na nich uksze i zadrapa. A pod oknami ryczay dwa tumy i jeden hucza: Fala! Fala!, a drugi wy: T-zero! I mylicie, e bya to dyskusja naukowa? Nic podobnego! To bya redniowieczna domowa ktnia z powodu energii elektrycznej ! Pamitacie moe t mieszn, cho przyznam, nie w peni zrozumia ksik, w ktrej czowieka obito za to, e nie gasi wiata w ubikacji? Zoty kozio czy Zoty osio?... Ot Arystoteles i jego banda usiowali obi Lamondois i jego band za to, e zagarnli w swoje apy ca rezerw energii... O, Tczo moja! Jeszcze rok temu Arystoteles i Lamondois skoczyliby jeden za drugim w ogie! Zerowiec zerowcowi by przyjacielem, towarzyszem i bratem i nikomu nawet przez myl nie przeszo, e zafascynowanie Forstera. Fal rozupie planet na p! Na jakim ja wiecie yj? Niczego nie starcza: energii nie starcza, aparatury nie starcza, o kadego todzioba-laboranta toczy si boje! Ludzie Lamondois kradn energi, ludzie Arystotelesa api outsiderw i usiuj ich werbowa - nieszczsnych turystw, ktrzy przylecieli tu na wczasy albo eby napisa o Tczy co dobrego! Rada - Rada!!! - przeksztacia si w organ rozjemczy! Poprosiem o przysanie Prawa rzymskiego... Ostatnio czytuj wycznie powieci historyczne. Tczo ty moja! Wkrtce bdzie potrzebna policja i sd przysigych. Przyzwyczajam si do nowej i dziwacznej terminologii. Przedwczoraj nazwaem Lamondois pozwanym, a Arystotelesa powodem. Bez zajknienia wymawiam takie sowa jak jurysprudencja i jurysdykcja!...Wczy si jeden z ekranw. Pojawiy si na nim dwie pyzate, moe dziesicioletnie dziewczynki. Jedna w rowej sukieneczce, druga w niebieskiej.- No, mw! - powiedziaa rowa pszeptem.- Czemu ja, skoro umwiymy si, e ty...- A wanie e ty!- Jeste wstrtna!... Dzie dobry, Matwieju Siemionowiczu.- Siergiejewiczu!...- Matwieju Siergiejewiczu, dzie dobry!- Dzie dobry, dzieci! - powiedzia dyrektor. W jego twarzy mona byo wyczyta z atwoci, e o czym zapomnia i teraz mu przypomniano. - Dzie dobry, kurcztka! Jak si macie, myszki!Obie, rowa i niebieska, zaczerwieniy si.- Matwieju Siergiejewiczu, zapraszamy pana do Dziecicej Wioski na nasze letnie wito.- Dzisiaj, o dwunastej!...- O jedenastej!...- Nie, o dwunastej!...- Przyjad! - krzykn dyrektor z entuzjazmem. - Na pewno przyjad! I o jedenastej bd, i o dwunastej!...Gorbowski dopi napj do koca, nala sobie jeszcze, potem pooy si w fotelu wycigajc nogi na rodek pokoju, a szklaneczk postawi sobie na piersi. Byo mu dobrze i przytulnie.- I ja te pojad do Dziecicej Wioski - owiadczy. - Nie mam nic do roboty. A tam moe wygosz jakie przemwienie. Nigdy w yciu nie wygaszaem przemwie i strasznie chc sprbowa.- Dziecica Wioska! - Dyrektor znowu przechyli si przez porcz fotela. - Dziecica Wioska to jedyne miejsce, gdzie u nas przestrzega si porzdku. Dzieci s cudownymi ludmi. Doskonale rozumiej, co to znaczy nie wolno... O naszych zerowcach nie da si tego powiedzie, o nie! W ubiegym roku poarli dwa miliony megawatogodzin! W tym ju pitnacie, a zoyli zamwienia jeszcze na szedziesit. Cae nieszczcie polega na tym, e absolutnie nie chc przyj do wiadomoci, e czego nie wolno.- My take nie znalimy tego sowa - wtrci Mark.- Miy przyjacielu, ylimy obaj w dobrych czasach. To byy czasy kryzysu fizyki. Nie potrzebowalimy wicej, ni nam dawano. No bo po co? C emy wtedy mieli? D-procesy, struktur elektronow... Przestrzeniami sprzonymi zajmoway si jednostki, a i to tylko na papierze. A teraz? Teraz nastaa ta zwariowana epoka fizyki dyskretnej, z jej teori przenikania i z jej podprzestrzeni!... Tczo ty moja! Wszystkie te problemy fizyki zerowej! Goowsemu chopaczkowi, cienkonogiemu laborantowi do byle eksperymentu potrzeba tysicy megawatw, najbardziej unikalnych urzdze, ktrych nie da si wytworzy na Tczy i ktre, nawiasem mwic, po eksperymencie do niczego si nie nadaj. Przywielicie setk ulmotronw. Dziki wam za to. Ale nam potrzeba co najmniej szeciu setek! I energia... energia! Skd j wzi? Przecie nie przywielicie nam energii! Mao tego, sami jej potrzebujecie. Zwracam si z Kaneko do Maszyny: Wska nam optymaln strategi! A ona, biedaczka, tylko rce rozkada...Drzwi otworzyy si szeroko i do gabinetu wszed szybkim krokiem niewysoki, bardzo elegancki i adnie ubrany mczyzna. W gadko przyczesanych, czarnych wosach sterczay mu jakie rzepy, a nieruchoma twarz wyraaa zimn, hamowan wcieko.- O wilku mowa... - zacz dyrektor wycigajc do rk.- Prosz o dymisj - dwicznym, metalicznym gosem przemwi przybyy. - Sdz, e nie jestem zdolny do dalszej pracy z ludmi i dlatego prosz o dymisj. Przepraszam. - Szybko ukoni si astronautom. - Kaneko, planista-energetyk Tczy. Byy planista-energetyk.Gorbowski pospiesznie zaszura nogami po liskiej pododze, prbujc jednoczenie podnie si i ukoni. Szklaneczk z sokiem podnis przy tym nad gow upodabniajc si do pijanego gocia w triclinium u Lukullusa.- Tczo ty moja! - krzykn dyrektor z zakopotaniem. - Co si jeszcze zdarzyo?- P godziny temu Symeon Gakin i Aleksandra Postyszewa podczyli si potajemnie do strefowej podstacji i pobrali ca energi na dwie doby naprzd. - Po twarzy Kaneko przebieg skurcz. - Maszyna bya przeznaczona dla uczciwych ludzi. Nie znam podprogramu uwzgldniajcego istnienie Gakina i Postyszewej. Fakt niedopuszczalny, chocia, niestety, nie jest dla nas czym nowym. Zapewne poradzibym sobie z nimi. Ale nie jestem dudok ani akrobat. I nie pracuj w przedszkolu. Nie mog dopuci, eby zastawiano na mnie puapki... Zamaskowali podczenie w gstych zarolach za wwozem, a w poprzek cieki przecignli drut. Doskonale wiedzieli, e pobiegn, aby powstrzyma olbrzymi upyw prdu... - Nagle zamilk i zacz nerwowo wyciga rzepy z wosw.- Gdzie jest Postyszewa? - spyta dyrektor bliski apopleksji. Gorbowski usiad prosto i lkliwie podkuli nogi. Na twarzy Marka malowao si ywe zainteresowanie wydarzeniami.- Postyszewa zaraz tu bdzie - odrzek Kaneko. - Ja take jestem pewien, e to ona bya inicjatork caego skandalu. Wezwaem j w paskim imieniu.Matwiej przysun do siebie mikrofon informacji oglnej i przemwi niezbyt gonym basem:- Uwaga, Tcza! Mwi dyrektor. Incydent z ubytkiem energii jest mi znany.Wsta, podkrad si bokiem do Kaneko, pooy mu rk na ramieniu i powiedzia przepraszajco:- C robi, przyjacielu... Przecie mwiem: nasza Tcza zwariowaa. Wytrzymaj, przyjacielu! Ja te wytrzymuj. A Postyszewej zaraz zmyj gow. Zrzednie jej mina, sam zobaczysz...- Rozumiem - powiedzia Kaneko. - Prosz wybaczy; byem wcieky. Jeli pozwolisz, pojad na kosmodrom. Najpaskudniejsza dzisiaj sprawa to wydawanie ulmotronw. Przylecia statek desantowy z adunkiem ulmotronw.- Wiem, wiem - powiedzia dyrektor wspczujco. - Jake mgbym nie wiedzie. Oto wanie - wycelowa swj kwadratowy podbrdek prosto w astronautw - z satysfakcj przedstawiam: moi przyjaciele. Dowdca Tariela, Leonid Andriejewicz Gorbowski, i jego nawigator Mark Walkenstein.- Mio mi - powiedzia Kaneko chylc gow pen rzepw. Mark i Gorbowski take skonili lekko gowy.- Postaram si ograniczy uszkodzenia statku do minimum - powiedzia Kaneko bez umiechu, odwrci si plecami i poszed ku drzwiom.Gorbowski z niepokojem popatrzy za nim.Drzwi przed Kaneko otworzyy si. Uprzejmie usun si w bok, ustpujc komu z drogi. W drzwiach staa ich nowa znajoma - brunetka w biaej kurteczce z poobrywanymi guzikami. Gorbowski zauway, e szorty miaa przepalone z boku, a lew rk - wymazan sadzami. Przy niej elegancki i zadbany Kaneko wydawa si przybyszem z dalekiej przyszoci.- Prosz wybaczy - powiedziaa brunetka aksamitnym gosikiem. - Czy mog wej? Pan mnie wzywa, Matwieju Siergiejewiczu?Kaneko obszed j szerokim ukiem odwracajc gow i skry si za drzwiami. Matwiej wrci do fotela, usiad i wpar si rkami w porcze. Twarz znowu mu posiniaa.- I c ty mylisz, Postyszewa - zacz ledwie dosyszalnie - e ja nie wiem, czyje to sprawki?...Na ekranie pojawi si rowolicy modzieniec w kokieteryjnie zsunitym na bok berecie.- Przepraszam, Matwieju Siergiejewiczu - powiedzia umiechajc si wesoo. - Chciaem tylko przypomnie, e dwa komplety ulmotronw s nasze.- Wedug kolejki, Karl - burkn Matwiej.- W kolejce jestemy pierwsi - zakomunikowa modzian.- To znaczy, e dostaniecie pierwsi. - Matwiej przez cay czas patrzy na Postyszewa zachowujc srog i nieprzystpn min.- Przepraszam jeszcze raz, Matwieju Siergiejewiczu, ale bardzo nas niepokoi zachowanie grupy Forstera. Widziaem, e wysali ju na kosmodrom ciarwk...- Prosz si nie martwi, Karl - odrzek Matwiej. Nie wytrzyma i cay rozpyn si w umiechu. - No, naciesz swe oczy, Leonidzie. Przyszed i skary si! Kto? Hoffman! Na kogo? Na swego nauczyciela - Forstera! Wyno si std, Karl! Nikt nie dostanie poza kolejnoci.- Dzikuj, Matwieju Siergiejewiczu - odpowiedzia Hoffman. - Ja i Malajew bardzo na pana liczymy.- On i Malajew! - parskn gniewnie dyrektor wznoszc oczy do sufitu.Ekran zgas i po chwili zapali si na nowo. Starszy, pospny mczyzna w ciemnych okularach z jakimi dodatkowymi urzdzeniami na oprawie zahucza z niezadowoleniem w gosie:- Matwieju, chciabym co ucili w zwizku z ulmotronami...- Ulmotrony wedug kolejki - uci Matwiej.Brunetka westchna melancholijnie, przenikliwie popatrzya na Marka i z pokorn min przysiada na brzeku fotela.- Nam si naley poza kolejk - powiedzia czowiek w okularach.- A wic otrzymacie poza kolejk - zgodzi si Matwiej. - Istnieje kolejka pozakolejkowcw i jeste w niej smy.Brunetka, pochylajc si z gracj, zacza oglda dziur, nastpnie, poliniwszy palec, stara z okcia sadz.- Chwileczk, Postyszewa - powiedzia Matwiej i pochyli si do mikrofonu. - Uwaga, Tcza! Mwi dyrektor. Rozdzia ulmotronw dostarczonych przez gwiazdolot Tariel nastpi wedug list zatwierdzonych przez Rad i o adnych wyjtkach nie moe by mowy. Tak wic, Postyszewa... Wezwaem ci po to, aby powiedzie, e mi obrzyda. Byem agodny... Tak, byem cierpliwy. Znosiem wszystko. Nie moesz mi zarzuci okruciestwa. Ale na Tcz! Wszystko ma swoje granice! Jednym sowem, przeka Gakinowi, e odsunem ci od pracy i najbliszym gwiazdolotem odsyam na Ziemi.Olbrzymie, pikne oczy Postyszewej momentalnie napeniy si zami. Mark z alem pokrci gow, Gorbowski zaspi si. Dyrektor patrzy na Postyszewa z wysunit do przodu szczk.- Teraz za pno na pacz, Aleksandro - powiedzia. - Paka trzeba byo wczeniej. Razem z nami.Do gabinetu wesza przystojna kobieta w plisowanej spdnicy i lekkiej bluzeczce. Bya ostrzyona na chopaka, ruda grzywka spadaa jej na oczy.- Hello! - zawoaa umiechajc si przyjanie. - Matwieju, nie przeszkodziam? O! - zauwaya Postyszewa. - C to? Paczemy? - Obja Postyszewa za ramiona i przycisna jej gow do piersi. - Matwieju, to przez ciebie? Jak ci nie wstyd? Pewnie bye nieuprzejmy. Czasami bywasz nieznony!Dyrektor poruszy wsami.- Cze, Gin - powiedzia. - Pu Postyszewa, zostaa ukarana. Ciko obrazia Kaneko i ukrada energi...- Co za bzdura! - wybuchna Gin. - Uspokj si, dziewczyno! Co to w ogle za sowa: ukrada, obrazia, energia! Komu ukrada energi? Przecie nie okrada Wioski? Nie wszystko jedno, kto z fizykw zuywa energi, Ala Postyszewa czy ten okropny Lamondois?!Dyrektor wsta majestatycznie.- Leonidzie, Marku - powiedzia. - Oto Gin Peakbridge, gwny biolog Tczy. Gino, Leonid Gorbowski, Mark Walkenstein, astronauci.Astronauci powstali.- Hello! - powiedziaa Gin. - Nie, nie chc si z wami zapoznawa... Dlaczego obaj - zdrowi, przystojni mczyni - jestecie tacy nieczuli? Jak moecie siedzie i patrze na paczc dziewczyn?- Nie jestemy nieczuli! - zaprotestowa Mark. - Gorbowski spojrza na niego ze zdumieniem. - Akurat mielimy si wtrci...- Wic wtrcie si! Wtrcie! - rzeka Gin.- No wiecie, koledzy! - zagrzmia dyrektor. - Wcale mi si to nie podoba! Postyszewa, jeste wolna. No, prosz ju odej... O co chodzi, Gino? Zostaw Postyszewa i przedstaw swoj spraw... No widzisz, ca bluz ci zaryczaa. Postyszewa, prosz odej, powiedziaem!Postyszewa wstaa i wysza zasaniajc twarz domi. Mark spojrza pytajco na Gin.- Tak, oczywicie - powiedziaa.Mark obcign kurtk, spojrza surowo na Matwieja, skoni si Ginie i take wyszed. Matwiej z rezygnacj machn rk.- Zrzekn si stanowiska - jkn. - adnej dyscypliny. Czy zdajesz sobie spraw, Gino, do czego prowadzi takie postpowanie?- Owszem - odpowiedziaa podchodzc do stou. - Caa wasza fizyka i calusieka wasza energia nie s warte jednej ezki Alusi.- Powiedz to Lamondois. Albo Pagawie. Albo Forsterowi. Albo, na przykad, Kaneko. A co do ez, to kady ma swoj bro. I dosy ju na ten temat, jeli aska! Sucham.- Tak, dosy - powiedziaa Gin. - Wiem, e jeste rwnie uparty jak dobry. A z tego wynika, e jeste nieskoczenie uparty. Matwieju, potrzebni mi s ludzie. Nie-nie... - Poniosa do gry malutk do. - Chodzi o spraw bardzo ryzykown i interesujc. Wystarczy, ebym skina palcem i poowa fizykw ucieknie swoim straszliwym kierownikom.- Na twoje skinienie - doda Matwiej - uciekn rwnie sami kierownicy...- Dzikuj, ale mam na myli polowanie na kalmary. Potrzeba mi dwudziestu osb do odpdzania kalmarw od Wybrzea Puszkina.Matwiej westchn.- W czym ci zawiniy kalmary? - powiedzia. - Nie mam ludzi.- Chocia dziesi osb. Kalmary systematycznie ogoacaj fermy z ryb. Co robi teraz oblatywacze?Matwiej oywi si.- A, rzeczywicie! - przypomnia sobie. - Gaba! Gdzie jest teraz Gaba? Aha, pamitam... Wszystko w porzdku, Gin, dostaniesz dziesiciu ludzi.- Fajnie. Zawsze wiedziaam, e jeste dobry. Id na niadanie, niech mnie szukaj. Do widzenia, kochany Leonidzie. Jed z nami, bardzo si ucieszymy.- Uf!... - odetchn Matwiej z ulg, kiedy drzwi zamkny si. - Urocza kobieta - ale pracowa wol mimo wszystko z Lamondois... Ale ten twj Mark!Gorbowski umiechn si z zadowoleniem i nala sobie jeszcze soku. Rozkosznie wycign si w fotelu i po cichym pytaniu: Mona? wczy odtwarzacz. Dyrektor rwnie opad na oparcie fotela.- Tak! - powiedzia z rozmarzeniem. - A pamitasz, Leonidzie, lep Plam? Stanisaw Piszta krzyczy na cay eter... A propos! Czy wiesz...- Matwieju Siergiejewiczu - rozlego si z gonika. - Komunikat ze Strzay.- Czytaj - rzuci Matwiej pochylajc si do przodu.- Wychodz na derytrynitacj. Nastpny seans cznoci za czterdzieci godzin. Wszystko w porzdku. Anton. czno jest kiepska, Matwieju Siergiejewiczu, burza magnetyczna...- Dzikuj - odpowiedzia Matwiej. Z zatroskaniem zwrci si do Gorbowskiego. - Nawiasem mwic, co wiesz, Leonidzie, o Kamilu?- e nigdy nie zdejmuje kasku - powiedzia Gorbowski. - Pewnego razu zapytaem go o to wprost, kiedy si kpalimy. I wprost mi odpowiedzia.- I co o nim mylisz? Gorbowski zastanowi si chwilk.- Uwaam, e ma prawo.Gorbowski nie podj tematu. Przez pewien czas sucha tam-tamu, nastpnie rzek:- Widzisz Matwieju, jako tak si zoyo, e uwaa si mnie niemal za przyjaciela Kamila. I wszyscy pytaj mnie, co i jak. A ja nie lubi porusza tej sprawy. Jeli masz jakie konkretne pytania, to inna sprawa.- Mam - powiedzia Matwiej. - Czy Kamil nie jest wariatem?- Nieee, co ty Jest po prostu zwykym geniuszem.- Widzisz. Cigle sobie myl: czemu on tak wiecznie przepowiada i przepowiada? Chyba ma jak mani przepowiadania...- A c on takiego przepowiada?- Nic takiego, gupstwo - odpar Matwiej. - Koniec wiata. Cae nieszczcie polega na tym, e nikt, absolutnie nikt tego biedaka nie moe zrozumie... Zreszt, nie mwmy o tym. O czym to mymy rozmawiali?Ekran znowu rozjarzy si. Pojawi si Kaneko. Krawat mia przekrzywiony na bok.- Matwieju Siergiejewiczu - powiedzia apic oddech. - Prosz pozwoli mi ucili list. Powinna by tam kopia.- Och, jak mi to wszystko obrzydo! - westchn Matwiej. - Leonidzie, wybacz prosz. Bd musia wyj.- Oczywicie, id - rzek Gorbowski. - A ja na razie przespaceruj si na kosmodrom. Jak tam mj Tariel...- Przed drug u mnie na obiedzie - powiedzia Matwiej. Gorbowski dopi szklank, podnis si i z satysfakcj nastawi tam-tam na maksimum.

Rozdzia 3

Okoo dziesitej upa sta si nie do zniesienia. Z rozpalonego stepu przez szczeliny zamknitych okien przesczay si cierpkie opary lotnych soli. Nad stepem plsay mirae. Robert postawi przy swoim fotelu dwa potne wentylatory i plea, wachlujc si starym czasopismem. Pociesza si myl, e koo trzeciej bdzie znacznie ciej, a potem tylko patrze i ju wieczr. Kamil zastyg przy pomocnym oknie. Nie rozmawiali wicej.Z rejestratora wypezaa nie koczca si bkitna tama pokryta zbatymi liniami automatycznego zapisu, licznik Younga powoli, niedostrzegalnie dla ludzkiego oka rozjarza si intensywnym liliowym wiatem, cieniutko piszczay ulmotrony - za ich zwierciadlanymi okienkami zowrbnie migotay odblaski pomienia jdrowego. Fala potniaa. Gdzie za pnocnym horyzontem, nad nieogarnionymi pustkowiami martwej ziemi biy w stratosfer gigantyczne fontanny gorcego, trujcego pyu...Zajazgota sygna wideofonu i Robert bezzwocznie zacz udawa, e pracuje. Myla, e to Patryk albo - co byoby straszne w taki skwar - Malajew. Tymczasem dzwonia Tania, wesoa i wiea, i na pierwszy rzut oka byo wida, e tam u niej nie ma czterdziestostopniowego upau, nie ma cuchncych wyzieww martwego stepu, powietrze jest sodkie i orzewiajce, a z pobliskiego morza wiatr przynosi czyste zapachy gazonw odkrytych podczas odpywu.- Jak ci tam beze mnie, mj Robiku? - spytaa.- Kiepsko - poskary si Robert. - mierdzi. Gorco. Poc si. Nie ma ciebie. Spa si chce nie do wytrzymania, a zasn nie mona.- Biedny chopczyk! A ja zdrzemnam si wspaniale w helikopterze. Przede mn te trudny dzie. Letnie wito - oglny rwetes, obd i koniec wiata. Dzieciaki biegaj jak oszalae. Jeste sam?- Nie. Tam oto stoi Kamil, i nie widzi nas ani nie syszy. Taniku, bd dzi na ciebie czeka. Tylko gdzie?- A zmienia ci kto? Szkoda. Polemy na poudnie!- Doskonale. Pamitasz kafejk w Osiedlu Rybackim? Bdziemy je minogi, pi mode wino... lodowate! - Robert jkn i wznis oczy w gr. Teraz bd oczekiwa wieczoru. Jake bd go oczekiwa!- Ja te... - Obejrzaa si. - Cauj ci, Robi - powiedziaa. - Zadzwoni.- Bardzo bd czeka - zdy powiedzie Robert. Kamil cigle patrzy przez okno ze splecionymi na plecach rkami. Jego palce poruszay si bez przerwy. Mia nadzwyczaj dugie, biae, gitkie palce z krtko obcitymi paznokciami. Palce dziwacznie splatay si i rozplatay, a Robert przyapa si, e usiuje robi to samo z wasnymi.- Zaczo si - powiedzia nagle Kamil. - Radz popatrze.- Co si zaczo? - zapyta Robert. Nie chciao mu si wstawa.- Ruszy step - powiedzia Kamil.Robert wsta niechtnie i podszed do niego. Z pocztku niczego nie zauway. Potem wydawao mu si, e widzi mira. Ale przyjrzawszy si, tak gwatownie pochyli gow do przodu, e a stukn czoem w szyb. Step porusza si. Step szybko zmienia barw - straszna czerwonawa masa peza przez t przestrze. W dole pod wie mona byo dojrze, jak roj si wrd wyschnitych odyg czerwone i rude kropki.- O matko!... - jkn Robert. - Czerwona ziarnojadka! Czemu tak stoisz?! - Rzuci si do wideofonu. - Pastuchy! - krzykn. - Dyurny!- Dyurny sucha.- Mwi posterunek Stepowy. Od pnocy nadciga ziarnojadka. Cay step jest pokryty ziarnojadka.- Co takiego? Prosz powtrzy... Kto mwi?- Mwi posterunek Stepowy, obserwator Sklarow! Czerwona ziarnojadka nadciga z pnocy! Gorzej ni dwa lata temu! Zrozumia pan? Cay step roi si od ziarnojadki!- Tak jest... Jasne... Dzikuj, Sklarow... A to pech! Mamy wszystko na poudniu... A to kopot!... No trudno...- Dyurny! - krzykn Robert. - Nieche pan posucha, musicie si poczy z Alabastrow lub z Greenfield, tam jest peno zerowcw, pomog!- Zrozumiaem! Dzikuj, Sklarow. Kiedy ziarnojadka przestanie si przemieszcza, niech pan nas natychmiast zawiadomi.Robert znowu podbieg do okna. Ziarnojadka sza waem, trawy nie byo ju wida.- Nieszczcie! - biadoli Robert przyciskajc twarz do szyby. - To rzeczywicie katastrofa!- Nie ud si, Robiku - powiedzia Kamil. - To jeszcze adne nieszczcie. To po prostu co ciekawego.- Jak wyre nam zasiewy - rzuci gniewnie Robert - zostaniemy bez zboa, bez byda.- Nie zostaniemy, Robi. Nie zdy.- Mam nadziej. Tylko na to licz. Popatrz tylko, jak wali. Przecie cay step jest czerwony.- Kataklizm - przyzna Kamil.Niespodziewanie zapad zmierzch. Olbrzymi cie ogarn step. Robert obejrza si i podbieg do wschodniego okna. Szeroka, drca chmura zakrya soce. I znowu Robert nie od razu zrozumia, co si dzieje. Z pocztku po prostu dziwi si, gdy za dnia na Tczy nigdy nie bywao chmur. Lecz potem zobaczy, e to s ptaki. Tysice tysicy ptakw leciay z pnocy i nawet przez zamknite okna sycha byo cigy, szeleszczcy szum skrzyde i przenikliwe, cienkie okrzyki. Robert cofn si do stou.- Skd si wziy ptaki? - wykrztusi zdumiony.- Wszystko si ratuje - odpar Kamil. - Wszystko ucieka. Na twoim miejscu, Robi, zrobibym to samo. Nadciga Fala.- Jaka Fala? - Robert nachyli si i popatrzy na przyrzdy. - Przecie nie ma adnej Fali, Kamilu.- Nie ma? - powiedzia Kamil spokojnie. - Tym lepiej. Zostamy i popatrzmy.- Nawet nie miaem zamiaru ucieka. Po prostu zadziwia mnie to wszystko. Chyba trzeba zameldowa do Greenfield. I przede wszystkim, skd si wziy ptaki? Tam jest przecie pustynia.- Tam jest bardzo duo ptakw - powiedzia spokojnie Kamil. - S te olbrzymie, bkitne jeziora, trzciny... - umilk.Robert patrzy na niego z niedowierzaniem. Dziesi lat pracowa na Tczy i zawsze by przekonany, e na pnoc od Gorcego Rwnolenika nie ma nic: ani wody, ani trawy, ani ycia. Ach, wzi tak flyer i polecie tam z Tani, pomyla przelotnie. Jeziora, trzciny...Zaterkota sygna wezwania i Robert odwrci si do ekranu. By to sam Malajew.- Sklarow - powiedzia zwykym, nieprzyjaznym tonem i Robert z przyzwyczajenia poczu si winny, winny za wszystko, w tym rwnie za ziarnojadk i ptaki. - Sklarow, niech pan posucha rozkazu. Prosz natychmiast ewakuowa posterunek. I niech pan zabierze ulmotrony.- Fiodorze Anatoliewiczu - powiedzia Robert. - Ruszya ziarnojadka, lec ptaki. Wanie chciaem zameldowa...- Prosz si nie rozprasza. Powtarzam. Zabiera pan oba ulmotrony, siada do helikoptera i natychmiast rusza do Greenfield. Zrozumiano?- Tak.- Teraz... - Malajew popatrzy gdzie w d. - Teraz jest dziesita czterdzieci pi. O jedenastej zero zero powinien pan by w powietrzu. Prosz wzi pod uwag, e wprowadzam do akcji charybdy, wic na wszelki wypadek niech pan si trzyma wyej. Jeli nie zdy pan zdemontowa ulmotronw, prosz je porzuci.- A co si stao?- Idzie Fala - powiedzia Malajew i po raz pierwszy popatrzy Robertowi w oczy. - Przesza ju Gorcy Rwnolenik. Prosz si pospieszy.Przez sekund Robert sta jak wryty, zbierajc myli. Potem znowu obejrza przyrzdy. Na ich podstawie mona byo stwierdzi, e erupcja zmniejszaa si.- No, to nie moja sprawa - powiedzia Robert na cay gos. - Kamilu, pomoesz mi?- Teraz ju nikomu nie jestem w stanie pomc - odezwa si Kamil. - Zreszt, nie moja sprawa. Co trzeba robi - taszczy ulmotrony?- Tak. Tylko najpierw trzeba je zdemontowa.- Czy zechcesz posucha dobrej rady? - powiedzia Kamil. - Dobrej rady numer siedem tysicy osiemset trzydzieci dwa?Robert ju wyczy prd i parzc palce odkrca chwytaki.- No, sucham tej paskiej rady - odpar.- Zostaw ulmotrony, siadaj do helikoptera i le do Tani.- Dobra rada - mrukn Robert pospiesznie zrywajc poczenia. - Sympatyczna. Pom no mi go wycign...Ulmotron way ze sto kilo - gruby, gadki walec dugoci ptora metra. Wycignli go z gniazda i wtoczyli do kabiny windy. Zawy wicher, wiea pocza wibrowa.- Wystarczy - powiedzia Kamil. - Zjedmy razem.- Trzeba wzi drugi.- Robi, wam nawet ten jeden ju nie bdzie potrzebny. Posuchaj mojej rady.Robert popatrzy na zegarek.- Mamy jeszcze czas - oznajmi rzeczowo. Zjed i wytocz go na ziemi.Kamil zamkn drzwi. Robert wrci do urzdzenia. Na zewntrz panowa czerwony pmrok. Ptakw wicej nie byo, ale niebo zasnu mglisty caun, przez ktry ledwie przewieca maleki dysk soca. Wiea draa i koysaa si w porywach wiatru.- eby tylko zdy! - pomyla na gos Robert.Natajc si wycign drugi ulmotron, umieci na ramieniu i zanis do windy. I wtedy za jego plecami z przeraliwym chrzstem wyleciay ramy okienne i do laboratorium wdary si tumany kujcego kurzu niesione z rozpalonym wichrem. Co mocno uderzyo go w nogi. Robert momentalnie przysiad opierajc ulmotron o cian i nacisn guzik wezwania. Silnik dwigu zawy na jaowym biegu i od razu zamilk.- Kami-i-i-lu! - krzykn Robert przyciskajc twarz do okratowanych drzwi.Nikt si nie odezwa. Wiatr wy i wiszcza w rozbitych oknach, wiea hutaa si coraz bardziej i Robert ledwie trzyma si na nogach. Znowu przycisn guzik. Winda nie dziaaa. Wwczas, szamoczc si z wiatrem, dobrn do okna i wyjrza na zewntrz. Step zasnuy kby wciekle mkncego kurzu. Co byszczcego migao na dole u podna wiey i Robertowi krew zastyga w yach, gdy poj, e to szarpie si i miota na wietrze wykrcone i pogite skrzydo pterokaru. Robert zamkn oczy i obliza zeschnite wargi. Usta napeniy si rc gorycz. wietna puapka, pomyla. Patryk by tu...- Kami-i-i-lu! - krzykn z caej siy.Ale sam ledwie sysza wasny gos. Przez: okno... nie da rady, porwie huragan. Czy w ogle warto si szarpa? Pterokar rozbity... Tutaj mnie w kocu dosignie. Nie, zej trzeba. Dlaczego Kamil si tak grzebie - ja na jego miejscu ju bym naprawi wind... Racja, winda!Stpajc przez odamki drzewa i szka, wrci do okratowanych drzwi i wczepi si w nie oburcz. No, dalej, Modoci wiata, pomyla. Drzwi byy zrobione solidnie. Gdyby kratownice wiey wykonano rwnie solidnie, winda za nic by nie nawalia. Robert przywar plecami do drzwi i zgitymi nogami zapar si o cian przedsionka. Daleje... Rraz! Pociemniao mu w oczach. Co zachrzcio:. ni to drzwi, ni to minie. Jeszcze rraz! Drzwi zaczy ustpowa. Zaraz wylec, pomyla Robert, a ja wpadn do szybu. Dwadziecia metrw gow w d, a z gry na mnie poleci ulmotron. Zmieni pozycj, zapierajc si plecami o cian, nogami za o drzwi. Trrach!... Wyleciaa dolna poowa drzwi i Robert upad na wznak, uderzajc si w gow. Przez kilka sekund lea nieruchomo. By cay mokry od potu. Pniej zajrza do otworu. Daleko w dole widnia dach kabiny. Strasznie ba si schodzi, ale wiea zacza si przechyla i pocigna go ku doowi. Nie opiera si, bo wiea przechylaa si coraz bardziej i bardziej i trwao to bez koca.Schodzi, chwytajc si kratownic i rozporek, a ciki, kujcy od kurzu wiatr przyciska go do ciepego metalu. Zdy zauway, e pyu znacznie ubyo, a step znowu jest zalany socem. Wiea nadal pochylaa si. Byo mu tak spieszno dowiedzie si, co z pterokarem i gdzie si podzia Kamil, e wyskoczy z szybu, kiedy brakowao jakich czterech metrw. Bolenie uderzy w ziemi nogami, a potem rkami. I pierwsz rzecz, jak zobaczy, byy palce Kamila, wbite w suchy grunt.Kamil lea pod przewrconym pterokarem, z szeroko otwartymi okrgymi, szklanymi oczami, a jego dugie, cienkie palce wbiy si w ziemi, jakby prbowa wydosta si spod rozbitej maszyny, a moe po prostu bardzo cierpia przed mierci. Kurz pokrywa jego bia kurtk, kurz lea na policzkach i otwartych oczach.- Kamilu - zawoa Robert.Wiatr wciekle szarpa nad jego gow strzpem poharatanego skrzyda. Wiatr nis strugi tego kurzu. Wiatr gwizda i jcza w kratownicach przechylonej wiey. Na przymglonym niebie okrutnie pono mae soce. Sprawiao wraenie kosmatego.Robert wsta i napierajc caym ciaem usiowa podnie pterokar. Na sekund udao mu si nieco unie cik maszyn, ale tylko na sekund. Znowu spojrza na Kamila. Ca twarz mia zasypan pyem, biaa kurtka zrudziaa i tylko do absurdalnego biaego kasku nie przywara ani jedna drobinka kurzu. Matowy plastyk wesoo poyskiwa w socu.Robertowi zadray nogi, wic usiad obok umarego. Chciao mu si paka. egnaj, Kamilu. Sowo honoru, kochaem ciebie. Nikt ci nie kocha, a ja kochaem. Racja, nigdy nie suchaem ciebie - tak jak inni, ale, sowo honoru, nie suchaem tylko dlatego, e nie miaem nadziei zrozumie cokolwiek z twoich stw. Przewyszae wszystkich o gow, a ju mnie, to szkoda gada. A teraz nie mog zepchn z twojej zmiadonej piersi tej kupy zomu. Obowizek przyjani nakazywaby pozosta przy tobie. Ale czeka na mnie Tania, moe nawet Malajew, a poza tym strasznie chc y. Tu nie pomog adne uczucia ani adna logika. Wiem, e nie uda mi si uciec. Ale mimo wszystko pjd. Bd bieg, brn, moe nawet bd si czoga, lecz bd ucieka do koca... Jestem dure, powinienem by posucha twojej siedmiotysicznej rady, ale, jak zawsze, nie zrozumiaem ci, chocia wszystko wydawao si jasne...Czu si tak rozbity i zmczony, e tylko z ogromnym wysikiem zmusi si do powstania i odejcia. A kiedy si odwrci, eby po raz ostatni popatrze na Kamila, zobaczy Fal.W oddali, nad pnocnym horyzontem, za czerwonaw mgiek osiadajcego pyu skrzya si na biaawym niebie olepiajca wstga, jasna jak soce.No, to ju koniec, ociale pomyla Robert. Daleko nie uciekn. Za p godziny bdzie tu i pjdzie dalej, a tutaj pozostanie gadka, czarna pustynia. Wiea, oczywicie, jako przetrwa i nic si nie stanie ulmotronom, pterokar ocaleje i oderwane skrzydo zawinie w gorcej, bezwietrznej ciszy. I by moe po Kamilu zostanie kask. A po mnie w ogle nic nie zostanie. Przyjrza si sobie jakby na poegnanie - poklepa po nagiej piersi, pomaca bicepsy. Szkoda, pomyla. I w tym momencie zauway autolot.Autolot sta za wie - may dwuosobowy flyer podobny do pstrokatego wia, szybki, ekonomiczny, zadziwajco prosty i wygodny w kierowaniu. Autolot Kamila. Ale naturalnie, to by flyer Kamila!Robert zrobi w jego kierunku kilka niepewnych krokw, a potem na eb na szyj pomkn, omijajc wie. Nie spuszcza oczu z flyera, jakby si bojc, e nagle zniknie, potkn si o co i na pask przejecha po kujcej trawie, zdzierajc sobie skr z piersi i brzucha. Zerwa si zaraz na nogi i odwrci. Ciki cylinder ulmotronu z gadkimi, a do bkitu wypolerowanymi ciankami jeszcze leciutko koysa si od uderzenia. Robert spojrza na pnoc. Zza horyzontu wyrastaa ju czarna ciana. Podbieg do autolotu i wzbijajc tuman kurzu wskoczy na siedzenie; namacawszy rkoje steru od razu ruszy penym gazem.Strefa stepw cigna si do samego Greenfield i Robert pokona j ze redni prdkoci piciuset kilometrw na godzin. Autolot mkn nad stepem jak pcha - ogromnymi skokami. Olepiajca wstga wkrtce znikna za horyzontem. W stepie wszystko wydawao si normalne: i sucha, szczeciniasta trawa, i drce opary nad solniskami, i rzadkie pasemka karowatych krzeww. Soce pieko bezlitonie. I, o dziwo, nigdzie nie byo adnych ladw ani ziarnojadki, ani ptakw, ani huraganu. Zapewne huragan rozpdzi wszelkie ywe stworzenia i sam zagubi si w tych bezpodnych, odwiecznie pustynnych bezkresach Pomocnej Tczy, ktre sama natura przeznaczya dla szalonych eksperymentw fizykw-zerowcw. Pewnego razu, kiedy Robert by jeszcze nowicjuszem, gdy Stolic nazywano po prostu stacj, a Greenfield w ogle nie byo, przechodzia przez te miejsca Fala, wywoana przez wspaniae dowiadczenie zmarego ju Liu Fynczena; wtedy wszystko tu byo czarne, ale mino zaledwie siedem lat i czepliwa, niewybredna trawa na nowo odrzucia pustyni daleko na pomoc, do samych rejonw erupcji.Wszystko powrci na swoje miejsce, myla Robert. Wszystko bdzie jak dawniej, tylko Kamila ju nie bdzie. I jeli kiedykolwiek kto nagle pojawi si w fotelu za moimi plecami, bd wiedzia, e jest to na pewno tylko widmo. A teraz pjd do Malajewa i rzuc mu prosto w twarz: Paskie ulmotrony zostawiem. A on wycedzi przez zby: Jak pan mia, Sklarow? A wtedy mu powiem: Gwid na ulmotrony, bo przez paskie ulmotrony zgin Kamil! A on odpowie: Bardzo mi, oczywicie, przykro, ale ulmotrony trzeba byo przywie. W kocu wpadn w tak wcieko, e wszystko mu wygarn: Ty soplu lodowy! rykn. Ty bawanie z elektronicznym sterowaniem. Jak miesz myle o ulmotronach, skoro zgin Kamil?! Jeste bez duszy, ty pody jaszczurze!Dwiecie kilometrw przed Greenfield zobaczy Charybdy - gigantyczne telemechaniczne czogi z rozwartymi paszczami energopochaniaczy. Charybdy cigny tyralier od horyzontu do horyzontu, zachowujc regularne pkilometrowe odstpy, ze szczkiem i oguszajcym oskotem cyklopowych silnikw. Zostawiay w tym stepie za sob szerokie pasma brzowej ziemi, przeoranej a do bazaltowej podstawy kontynentu. Traki gsiennic rozbyskiway w socu. A w oddali, z prawej strony na zmatowiaym niebie miota si ledwie dostrzegalny punkcik - by to helikopter naprowadzajcy, kierujcy ruchem metalowych potworw. Charybdy szy na Fal.Energopochaniacze najwidoczniej jeszcze nie pracoway, ale Robert na wszelki wypadek ostro zwikszy wysoko i zacz si znia dopiero wtedy, gdy z naprzeciwka wynurzyo si z mgy Greenfield - kilka biaych domkw i kwadratowa wiea kontrolna dalekiego zasigu - otoczone bujn ziemsk zieleni. Na pomocnych peryferiach, przygniatajc swym ciarem palmowy zagajnik, pospnie czerniaa nieruchoma charybda, kierujc prosto na Roberta bezdenn tub pochaniacza, i jeszcze dwie Charybdy stay na prawo i na lewo od osiedla. Dwa helikoptery wzbiy si nad wie i odleciay ku poudniowi. Na placu wrd zielonych gazonw lniy w socu boniaste skrzyda pterokarw. Wok biegali i krztali si ludzie.Robert podprowadzi autolot do wejcia na wie i wyskoczy na ganek. Kto cofn si zaskoczony, kobiecy gos krzykn: Kto to? Robert uj klamk szklanych drzwi i na moment zamar w bezruchu, wpatrujc si w swoje odbicie - prawie nagi, cay pokryty zapiekym kurzem, wcieke oczy, przez pier i brzuch biegnie szerokie, sczerniae zadrapanie... Dobra, pomyla i szarpn drzwi. Ale to Robert! krzykn kto z tyu. Powoli wszed na gr po schodach i natkn si na Patryka. Patryk patrzy na niego z otwartymi ustami. Patryku, powiedzia Robert. Patryku, przyjacielu, Kamil zgin... Patryk zamruga i nagle zatka sobie usta rk. Robert poszed dalej. Drzwi do dyspozytorni stay otworem. Byli tam Malajew, szef pnocnych zerowcw Szota Pietrowicz Pagawa, Karl Hoffman i jeszcze jacy ludzie - zdaje si, biolodzy. Robert zatrzyma si w drzwiach i zapa si futryny. Za plecami rozleg si tupot na stopniach i kto zawoa: Skd on wie?- Kamil... - rzek Robert ochryple i rozkaszla si. Wszyscy popatrzyli na niego skonsternowani.- O co chodzi? - ostro zapyta Malajew. - Co si z panem dzieje, Sklarow, dlaczego pan tak wyglda?Robert podszed do stou i opierajc brudne pici na jakich papierach, powiedzia mu w twarz:- Kamil zgin. Zmiadyo go.Zrobio si bardzo cicho. Oczy Malajewa zwziy si.- Jak to zmiadyo? Gdzie?- Przygnit go pterokar - powiedzia Robert. - Przez paskie drogocenne ulmotrony. Mg si spokojnie uratowa, ale pomaga mi cign paskie drogocenne ulmotrony, i zmiadyo go. A ulmotrony zostawiem. Zabierze je pan, kiedy przejdzie Fala. Rozumie pan? Zostawiem. Gdzie si tam teraz poniewieraj.Kto poda mu szklank wody. Wzi szklank i apczywie wypi. Malajew milcza. Jego blada twarz zrobia si zupenie biaa. Karl Hoffman bez celu przerzuca jakie schematy i nie podnosi oczu. Pagawa podnis si i sta z opuszczon gow.- Straszne... - powiedzia wreszcie Malajew. - To by wielki czowiek. - Potar czoo. - Bardzo wielki czowiek. - Znowu popatrzy na Roberta. - Jest pan bardzo zmczony, Sklarow...- Nie zmczyem si.- Prosz doprowadzi si do porzdku i odpocz.- I to wszystko? - zapyta gorzko Robert.Twarz Malajewa zrobia si obojtna i szorstka jak przedtem.- Zatrzymam pana jeszcze na chwil. Widzia pan Fal?- Widziaem. Fal take widziaem.- Jakiego to typu Fala?W mzgu Roberta co si przesuno i wszystko powrcio na swoje dawne miejsce. Znw stali naprzeciw siebie wadczy i mdry kierownik Malajew i jego wieczny laborant-obserwator Robert Sklarow, one Modo wiata.- Chyba trzeciego - odpowiedzia pokornie. - Fala Liu. Pagawa podnis gow.- Do-obrze! - owiadczy niespodziewanie dziarsko. I zaraz rozklei si, opar okciami o st i usiad bezwadnie. - Oj, Kamilu. Oj, Kamilu - wymamrota. - Oj, biedaczysko!... - Chwyci si za wielkie, odstajce uszy i zacz koysa gow nad papierami.Jeden z biologw, bojaliwie zezujc na Roberta, pocign Malajewa za okie.- Prosz wybaczy - wtrci niemiao. - A co w tym dobrego? To Fala Liu.Malajew przesta wreszcie widrowa Roberta twardym spojrzeniem.- To znaczy - odpar - e zginie tylko pomocne pasmo zasieww. Ale jeszcze nie mamy pewnoci, czy to Fala Liu. Obserwator mg si pomyli.- No, jak to? - zajcza biolog. - Umawialimy si przecie... Macie te... Charybdy... Nie mona jej zatrzyma? Jacy z was fizycy?Karl Hoffman odezwa si:- By moe uda si wytumi inercj Fali na linii niecigego spadku.- Co znaczy by moe?! - krzykna nieznajoma kobieta stojca obok biologa. - Chyba rozumiecie, e to skandal? Gdzie s wasze gwarancje? Gdzie wasze przepikne mowy? Czy rozumiecie, e pozostawiacie planet bez chleba i misa?- Nie przyjmuj takich pretensji - powiedzia zimno Malajew. - Gboko wam wspczuj, ale wasze pretensje powinny by adresowane do Etienne'a Lamondois. My nie robimy zero-eksperymentw. Badamy Fal...Robert odwrci si i powoli poszed do drzwi. A Kamil w ogle ich nie obchodzi, pomyla. Fala, zasiewy, miso... Za co go tak nie lubili? Za to, e by mdrzejszy od nich wszystkich razem wzitych? A moe oni w ogle nikogo nie lubi? W drzwiach stay chopaki, znajome twarze, zatrwoone, smutne, zatroskane. Kto wzi go za rami. Popatrzy z gry na d i spotka si wzrokiem z maymi, smutnymi oczami Patryka.- Chodmy, Rob, pomog ci si umy...- Patryku - powiedzia Robert i pooy mu rk na ramieniu. - Patryku, uciekaj std. Zostaw ich, jeli chcesz pozosta czowiekiem...Twarz Patryka wykrzywia si cierpitnicze.- No co ty, Rob - wymamrota. - Nie trzeba tak. To minie.- Minie - powtrzy Robert. - Wszystko minie. Fala minie. ycie minie. I wszystko zostanie zapomniane. Czy to nie obojtne, kiedy zostanie zapomniane? Od razu czy pniej...Za jego plecami ju cakiem otwarcie kcili si biolodzy. Malajew da: Komunikat! Szota krzycza: Nie przerywa pomiarw ani na sekund! Wykorzystajcie ca automatyk! Do diaba z ni, moecie potem wyrzuci!- Chodmy, Rob - poprosi Patryk.I w tej chwili, grujc nad gwarem i krzykami, w dyspozytorni zagrzmia znajomy, monotonny gos:- Prosz o uwag!Robert gwatownie odwrci si. Ugiy si pod nim kolana. Na wielkim ekranie ujrza poczwarny matowy kask i okrge nieruchome oczy Kamila.- Mam mao czasu - mwi Kamil. To by prawdziwy, ywy Kamil. Trzsa mu si gowa, poruszay wskie wargi i w takt sw drga koniuszek dugiego nosa. - Nie mog poczy si z dyrektorem. Natychmiast wezwijcie Strza. Natychmiast ewakuujcie ca pomoc. Natychmiast! - Odwrci gow i popatrzy gdzie w bok, i wida byo jego policzek wybrudzony pyem. - Za Fal Liu nadciga Fala nowego typu. Z ni nie...Olepiajcy trzask i ekran zgas. W dyspozytorni zapada grobowa cisza i nagle Robert zobaczy straszne, zmruone, wpatrzone w niego oczy Malajewa.

Rozdzia 4

Na Tczy znajdowa si tylko jeden kosmodrom i na tym kosmodromie sta tylko jeden gwiazdolot, desantowy gwiazdolot Tariel-2 typu sigma D. Wida go byo z daleka - biaobkitna kopua o wysokoci siedemdziesiciu metrw jak byszczcy obok wznosia si nad paskimi, ciemnozielonymi dachami stacji paliwowych. Gorbowski zatoczy nad nim dwa niepewne koa. Wyldowa przy gwiazdolocie byo trudno: otacza go ciasny piercie rnorodnych maszyn. Z gry dostrzega niezgrabne roboty paliwowe, przyssane do szeciu wleww zbiornika, zaaferowane automaty awaryjne, obmacujce kady centymetr poszycia, szarego robota-matk, kierujcego tuzinem wawych maszyn-analizatorw. Widok dobrze znany, radujcy gospodarskie oko.Jednak przy wazie bagaowym doszo do jawnego naruszenia wszelkich praw. Pokorne automaty kosmodromu zostay odepchnite na bok; toczyo si tam mnstwo pojazdw transportowych wszelkich typw. Ciarowe bindugi, turystyczne dylianse, osobowe testudo i gepardy, a nawet jeden kret - cika maszyna ryjca do robt grniczych. Wszystkie te maszyny dokonyway skomplikowanych ewolucji przy wazie, toczc si i popychajc nawzajem. Z boku; w najwikszym skwarze stao kilka helikopterw i poniewieray si puste skrzynie, w ktrych Gorbowski z atwoci rozpozna opakowania ulmotronw. Na skrzyniach smutno siedzieli jacy ludzie.Szukajc miejsca do ldowania Gorbowski rozpocz trzecie koo i wtedy zauway, e na ogonie siedzi mu ciki pterokar, a jego kierowca, wysuwajc si po pas z otwartych drzwiczek, daje mu jakie niezrozumiae znaki. Gorbowski wyldowa midzy helikopterami i skrzyniami, a pterokar natychmiast bardzo niezrcznie klapn tu obok.- Ja za panem - owiadczy rzeczowo kierowca pterokaru, wyskakujc z kabiny.- Nie radz - odpar agodnie Gorbowski. - Nie mam nic wsplnego z kolejk. Jestem kapitanem tego gwiazdolotu.- Wspaniale! - krzykn pgosem, rozgldajc si ostronie na boki. - Zaraz utrzemy nosa zerowcom. Jak si nazywa kapitan tego statku?- Gorbowski - powiedzia Gorbowski z lekkim ukonem.- A nawigator?- Walkenstein.- wietnie - stwierdzi pilot pterokaru. - A wic pan jest Gorbowskim, a ja - Walkensteinem. Chodmy!Wzi Gorbowskiego pod rk. Gorbowski zacz si opiera.- Niech pan posucha, Gorbowski, niczym nie ryzykujemy. Znam wietnie te statki. Sam leciaem tutaj na desantowcu. Dotrzemy do magazynu, wemiemy po ulmotronie i zamkniemy si w mesie. Kiedy skoczy si to wszystko - niedbaym ruchem wskaza na pojazdy - spokojnie wyjdziemy.- A jeli przyjdzie prawdziwy nawigator?- Prawdziwy nawigator bdzie musia dugo udowadnia, e jest prawdziwy - przekonywa samozwaczy nawigator.Gorbowski parskn miechem i rzek:- Chodmy.Pseudonawigator przygadzi wosy, zrobi gboki wdech i zdecydowanie ruszy naprzd. Zaczli przeciska si midzy pojazdami. Pseudonawigator mwi bez przerwy - nagle okazao si, e dysponuje gbokim, sugestywnym basem.- Sdz - oznajmi wszem i wobec - e oczyszczenie dyfuzorw jedynie spowoduje zwok. Proponuj po prostu wymieni poow kompletw, a gwn uwag zwrci na przegld poszycia. Kolego, przesucie troch wasz maszyn! Przeszkadzacie... Ot wic, Walentinie Pietrowiczu, przy wchodzeniu na derytrynitacj... Cofnijcie ciarwk, kolego. Nie rozumiem, dlaczego si tak toczycie? Jest kolejka, jest lista, jakie prawo wreszcie... Wylijcie przedstawicieli... Walentynie Pietrowiczu, nie wiem jak pana, lecz mnie osobicie szokuje dziko tubylcw. Czego takiego nie widzielimy nawet na Pandorze wrd tachorgw...- Ma pan cakowit suszno, Mark - powiedzia Gorbowski, ktrego zaczynaa bawi ta sytuacja.- Co? Tak, ma si rozumie... Okropne obyczaje! Dziewczyna w jedwabnej chusteczce wysuna si z kabiny ciarwki i zapytaa:- Nawigator i kapitan, jeli si nie myl?- Tak! - odpowiedzia wyzywajco nawigator. - I jako nawigator radzibym pani jeszcze raz przeczyta instrukcj o kolejnoci rozadunku.- Myli pan, e to konieczne?- Niewtpliwie. Pani zupenie niepotrzebnie wprowadzia ciarwk do dwudziestometowej strefy...- A wiecie, przyjaciele - rozleg si wesoy, mody gos - ten nawigator ma ubosz fantazj ni dwaj poprzedni.- Co pani chce przez to powiedzie? - obraonym tonem spyta faszywy nawigator. W jego twarzy byo co z Nerona - aktora.- Widzi - pan - powiedziaa z przejciem dziewczyna w chusteczce. - Tam oto, na pustych skrzyniach, ju siedz dwaj nawigatorzy i jeden kapitan. A puste skrzynie - to opakowania po ulmotronach, ktre zabra inynier pokadowy - skromna moda kobieta. W tej chwili ciga j penomocnik Rady...- Jak si to panu podoba, Walentinie Pietrowiczu? - krzykn faszywy nawigator. - Samozwacy. H?- Mam wraenie - powiedzia w zadumie Gorbowski - e nie dostan si na wasny statek.- Suszny wniosek - powiedziaa dziewczyna w chusteczce. - I ju nie nowy.Nawigator mia wanie zdecydowanie ruszy naprzd, ale ciarwka po prawej przesuna si nieco w lewo, czarno-ty dylians po lewej troszeczk skierowa si w prawo, a prosto na drodze do zakazanego wazu raptem, ze zoci odrzucajc bryy ziemi, zaczy si obraca wyszczerzone zbiska kreta.- Walentinie Pietrowiczu! - zawoa z oburzeniem faszywy nawigator. - W takich warunkach nie gwarantuj gotowoci gwiazdolotu!- Stare - powiedzia smutno kierowca dyliansu. Dwiczny, wesoy gos przemwi znowu:- Co to za nawigator?! miertelna nuda. Pamitacie: drugiego nawigatora - ten rzeczywicie nas ubawi! Jak zadziera podkoszulek i pokazywa lady uderze meteorytw!- Nie, pierwszy by lepszy - zaoponowa, odwracajc si, kierowca kreta.- Tak, dobry by - zgodzia si dziewczyna w chusteczce. - Jak to szed midzy pojazdami, trzymajc przed oczami fotografi, i aonie biadoli: Jake ty daleko, Halu moja droga! Za dziewit rzek biedna ma nieboga!Faszywy nawigator, z rezygnacj spuciwszy gow, zdrapywa bezmylnie bryy ziemi z byszczcych zbw kreta.- No a pan co powie? - zwrci si kierowca dyliansu do Gorbowskiego. - C pan tak cigle milczy? Trzeba cokolwiek mwi... Co przekonywajcego.Wszyscy z zaciekawieniem czekali na jego sowa.- Mgbym chyba wej przez waz pasaerski - powiedzia w zadumie Gorbowski.Pseudonawigator z nadziej unis gow i popatrzy na niego.- Nie mgby pan - pokrci gow kierowca. - Jest zamknity od wewntrz.W ciszy, jaka na chwil zapanowaa, wyranie da si sysze gos Kaneko:- Nie mog da dziesiciu kompletw, prosz zrozumie, panie Prozorowski!- A pan niech zrozumnie mnie, panie Kaneko! Mamy zamwienie na dziesi kompletw. Jak mog wrci z szecioma?Kto si wtrci:- Niech pan bierze, Prozorowski... Niech pan bierze na razie sze. Nasze cztery komplety zwolni si za tydzie, wtedy przyl je panu.- Obiecuje pan?Dziewczyna w chusteczce powiedziaa:- Prozorowskiego po prostu szkoda. Maj szesnacie ukadw na ulmotronach!- Tak, ndza - westchn kierowca dyliansu.- A my mamy pi - ze smutkiem przyzna si faszywy nawigator. - Pi ukadw i zaledwie jeden ulmotron. Wydawaoby si, e to drobnostka przywie ze dwiecie sztuk?- Moglibymy przywie i dwiecie, i trzysta - owiadczy Gorbowski. - Ale ulmotrony potrzebne s teraz wszystkim. Na Ziemi zainstalowano sze nowych linii produkcyjnych ultra...- Linia ultra - odezwaa si dziewczyna w chusteczce. - atwo powiedzie! Czy pan ma pojcie o technologii ulmotronu?- W najoglniejszych zarysach.- Szedziesit kilogramw ultramikroelementw... Rczne sterowanie montaem, pmikronowe tolerancje... A jaki szanujcy si czowiek pjdzie teraz na montera? Pan by, na przykad, poszed?- Rekrutuje si ochotnikw - powiedzia Gorbowski.- Ha!... - wzdrygn si kierowca kreta. - Tydzie pomocy fizykom!...- No c, Walentinie Pietrowiczu - rzek faszywy nawigator umiechajc si z zawstydzeniem. - Wyglda na to, e nas nie wpuszcz...- Jestem Leonid Andriejewicz - odpowiedzia Gorbowski.- A ja Hans - przyzna si markotnie pseudonawigator. - Chodmy posiedzie na skrzyniach. Moe co si wydarzy...Dziewczyna w chusteczce pomachaa im rk. Przecisnli si pomidzy stoczonymi pojazdami i usiedli na skrzyniach obok innych faszywych astronautw. Powitano ich wspczujco-drwicym milczeniem.Gorbowski obmaca skrzyni. Plastyk by gruby i twardy. W sonecznym skwarze parzy. Gorbowski nie mia tu nic do roboty, ale, jak zawsze, okropnie chcia pozna tych ludzi, dowiedzie si, kim s i w jaki sposb doszli do takiego ycia, i w ogle jak im si wiedzie. Zestawi ze sob par skrzynek, zapyta: Pozwolicie, e si poo?, a nastpnie wycign si na ca dugo i za pomoc zacisku rubowego umocowa przy gowie mikroklimatyzator. Potem wczy odtwarzacz.- Jestem Gorbowski - przedstawi si. - Leonid. Byem kapitanem tego gwiazdolotu.- Ja take byem kapitanem tego gwiazdolotu - pospnie zakomunikowa korpulentny ciemnolicy czowiek siedzcy po prawej stronie. - Nazywam si Alpa.- A ja jestem Banin - owiadczy nagi do pasa szczupy modzieniec w biaej panamie. - Byem i pozostaj nadal nawigatorem. Przynajmniej dopki nie otrzymam ulmotronu.- Hans - rzuci krtko faszywy Walkenstein, rozsiadajc si na trawie jak najbliej mikroklimatyzatora.Trzeci nawigator widocznie ich nie sysza. Siedzia plecami do nich i co pisa w notesie rozoonym na kolanach.Spomidzy pojazdw toczcych si u wazu wyjecha drugi gepard. Drzwiczki uchyliy si nieco, wypady stamtd puste skrzynki po ulmotronach i gepard pomkn w step.- Prozorowski - powiedzia Banin z zawici.- Tak - potwierdzi Alpa gorzko. - Prozorowski nie musi kama. Prawa rka Lamondois. - Westchn gboko. - Nigdy nie kamaem. Nie znosz kamstwa. I teraz mi bardzo ciko na duszy.Banin powiedzia sentencjonalnie:- Jeli czowiek zaczyna kama, nie majc na to ochoty, to znaczy, e gdzie si co rozregulowao. Skomplikowana sprawa.- Wszystko zaley od systemu - rzek Hans. - Chodzi we wszystkim o zaoenie wyjciowe: e wicej otrzymuje ten, kto ma lepsze wyniki.- To niech pan zaproponuje inne zaoenie - odezwa si Gorbowski. - Nic ci nie wychodzi - masz, kochasiu, ulmotron. Udaje ci si - posied sobie na skrzyniach...- Tak - powiedzia Alpa. - Jaki straszny krach. Czy kto sysza kiedykolwiek o kolejkach po aparatur? Albo po energi? Skadae zamwienie i dostawae... Nigdy ci nawet nie interesowao, skd si jedno i drugie bierze. Owszem, intuicja podpowiadaa, e istnieje masa ludzi pracujcych z satysfakcj w sferze materialnego zaopatrywania nauki. Nawiasem mwic, to rzeczywicie bardzo ciekawa praca. Pamitam, e ja sam po skoczeniu szkoy z du przyjemnoci zajmowaem si optymalizacj montau ukadw neutrinowych. Teraz ju o nich si nie pamita, lecz kiedy analiza neutrinowa bya bardzo popularn metod. - Wydoby z kieszeni poczernia fajk i powolnymi, pewnymi ruchami nabi j. Wszyscy obserwowali go z zaciekawieniem. - Powszechnie wiadomo, e stosunek iloci uytkownikw aparatury do producentw teje aparatury od tamtej pory nie zmieni si w sposb istotny. Ale widocznie potwornie wzroso zuycie. Sdzc po wszystkim - wystarczy rozejrze si dokoa - przecitny badacz potrzebuje dzi dwadziecia razy wicej energii i urzdze ni za moich czasw. - Zacign si gboko, a fajka zasyczaa i zaskwierczaa. - Taka sytuacja da si atwo wyjani. Od niepamitnych czasw panuje pogld, e na najwiksz uwag zasuguje problem, ktry rodzi maksymaln liczb nowych idei. To jest naturalne, inaczej by nie powinno. Ale o ile pierwotny problem dotyczy poziomu subelektronowego i wymaga, przyjmijmy, iloci aparatury rwnej jednoci, o tyle kady z dziesiciu pochodnych problemw zagbia si w materi co najmniej o pitro niej i wymaga ju dziesiciu jednostek. Zatrzsienie problemw wywouje zatrzsienie potrzeb. Nie mwi ju o tym, e interesy wytwrcw aparatury nie zawsze s zgodne z interesami uytkownikw.- Zaklty krg - rzek Banin. - Nasi ekonomici nawalili.- Ekonomici te s badaczami - zaoponowa Alpa. - I oni maj do czynienia z zatrzsieniem problemw. A skoro ju zaczlimy o tym mwi, powiem wam o ciekawym paradoksie, ktry bardzo mnie interesuje ostatnimi czasy. Wemy transport zerowy. Mode, podne i bardzo perspektywiczne zagadnienie. Poniewa jest podne, Lamondois susznie uzyskuje olbrzymie rodki materialne i energetyczne. Aby utrzyma ich stay dopyw, Lamondois jest zmuszony bezustannie pdzi naprzd - szybciej, gbiej i... w coraz wszym zakresie. A im szybciej i gbiej wdziera si, tym wicej mu potrzeba i tym dotkliwiej odczuwa niedobr rodkw, a wreszcie zaczyna hamowa sam siebie. Spjrzcie na t kolejk. Czterdzieci osb czeka i traci drogo