16
JSf§. 44. Warszawa, d. 30 Października 1887 r. Tom VI. - A d r e s ZRed-stłscyi: K r a k o w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , IbTr <3©. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA." W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i .we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. Kramsztyk, Wł. Kwietniewski, J. Natanson, Dr J. Siemiradzki i mag. A. Ślósarski. „Wszechświat" przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera sig za pierwszy raz kop. T*/2, za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5. Ś. p. STEFAN KUCZYŃSKI.

JSf§. 44. Warszawa, d. 30 Października 1887 r. Tom VI.pień doktora filozofii. Przybywszy na obcą ziemię, umiał sobie wkrótce tak zjednać poważanie i sympaty- ją kolegów,

  • Upload
    others

  • View
    2

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

JSf§. 4 4 . Warszawa, d. 30 Października 1887 r. T o m V I .

- A d r e s ZRed-stłscyi: K r a k o w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , IbTr <3©.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W ars za w ie : rocznie rs. 8 k w arta ln ie „ 2

Z p rze s y łk ą pocztow ą: roczn ie „ 10 półroczn ie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcy i W szechśw iata i .we w szystk ich k s ięg arn iach w k ra ju i zagranicą.

Kom itet Redakcyjny stanow ią: P . P. Dr. T . C hałub ińsk i, J . A leksandrow icz b. dziekan Uniw., m ag. K. D eike, m ag. S. K ram sztyk, W ł. K w ietniew ski, J . N a tan so n ,

D r J . S iem iradzk i i m ag. A. Ś lósarski.

„W szechśw iat" p rzy jm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jak ik o lw iek zw iązek z nauką, n a n astępu jących w arunkach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce p o b iera sig za p ierw szy ra z kop. T*/2,

za sześć n astępnych ra zy kop. G, za dalsze kop. 5.

Ś. p. ST E FA N KUCZYŃSKI.

690 W SZECHŚW IAT. N r 44.

STEFAN KUCZYŃSKI.

Powszechnie był lubiony. Składało się na to m iłe względem wszystkich obejście, sympatyczny wyraz tw arzy i wrodzona we­sołość. Był zawsze dobrym synem tój zie­mi, na którśj się urodził i wiernym jś j do śmierci pozostał. Z K rakowem przez d łu ­gi pobyt zżył się bardzo, chociaż nie był j e ­go dzieckiem.

U rodził się bowiem we Lwowie, z ro­dziców niezamożnych, w domu księdza gre- cko-katolickiego wyznania, 4 Sierpnia 1811 r. Nie wiem, jak i wypadek w dziecinnym wie­ku spowodował, że nie wyrósł, tak jak był założony, na bardzo wysokiego mężczyznę, ale mówił mi, że skutkiem tego był mniój ruchliwy, więcój skłonny do siedzącej i my­ślącej pracy. A od dzieciństwa oddaw ał się naukowej pracy z wielką pilnością i w ro- dzinnem mieście ukończył szkoły średnie, potem tak zwaną filozofiją na uniw ersyte­cie, k tóra była tylko dwuletnie tn dokończe­niem gimnazyjalnćj nauki i następnie nauki wyższe. Że był pilny, dowód w tem uzy­skanie już w roku 1833 posady ad junkta oddziału matematyczno - fizycznego, który był rodzajem nadzwyczajnego profesora, niewykładającego właściwie nic stale, ale obowiązanego w każdój chwili zastępować któregokolw iek z profesorów, jeżeli ten na wykład nie przyszedł. D aje to miarę ów­czesnych uniwersytetów w Austryi, których wychowańcy mieli, ogólnie biorąc, rozle- glejszą, ale naturalnie i płytszą naukę. Ta rozległość wiedzy była też nieodzownym w arunkiem pozyskania katedry, którą na­dawano konkursowo. I na podstawie też wygranego konkursu został mianowany p ro ­fesorem m atematyki stosowanej i fizyki w Innspruku w r. 1836, otrzymawszy rok przedtem , jeszcze w rodzinnem mieście, sto­pień doktora filozofii.

Przybywszy na obcą ziemię, um iał sobie wkrótce tak zjednać poważanie i sympaty- ją kolegów, że go po dw u latach wybrano na dziekana wydziału, a ustępującego że­gnano z żalem i serdecznie. W roku 1839 powołany bowiem został do K rakow a na

profesora fizyki w miejsce zmarłego na wiosnę poprzedniego roku — Markiewicza. Ćwierć wieku zajmował M arkiewicz kate­drę i można powiedzieć, że o nią był dość dbały i że na skromne środki, jakiem i ros- porządzał, stara ł się mały gabinecik dobrze zaopatrzyć. To też pozostawił swemu na­stępcy tę salę tak zapchaną przyrządam i, że się w niój nie można było ruszać, cho­ciaż to był wówczas cały instytut fizyczny, bo naw et sala wykładowa, przez którą się do niego wchodziło, była używaną i przez innych profesorów, a co gorsza przez szko­łę śpiewu, którćj uczniowie tu się i poza lekcyjami urzędowemi ćwiczyli. Takie po­łożenie rzeczy dla człowieka, pragnącego rozw inąć nauczycielską działalność, było oczywiście niemożliwe, a rzecz ta mogła być usuniętą tylko za wolą dra Brodowi- cza, który trząsł wówczas — jako komisarz rządow y — uniwersytetem i który rzeczy­wiście, rozejrzawszy się w racyjonalnym planie zmian, jakie mu młody profesor przedstaw ił, na wszystko się zgodził. Tak rospoczął swą działalność nowy dyrektor gabinetu i nie ustał w niój przez lat 43, cią­gle dbając o jego rozwój pod każdym względem.

Nieszczególny był wogóle skład uniw er­sytetu w chwili, gdy Kuczyński do niego przybyw ał, ale przecież znajdowali się w nim i wybitniejsi ludzie i trzeba było za­wsze wychodzić dobrze poza przeciętną, że­by zwrócić na siebie uwagę. On zaś zw ró­cił ją bardzo i to od razu: dość powiedzieć, że mu oddano kierunek średniego wykształ­cenia rzecżypospolitój. Od r. 1840 — 1847 był on bowiem bespłatnym dyrektorem li­ceum świętój A nny oraz szkół miasta K ra ­kowa i jego okręgu. Z tego widać, jak był ceniony, a że słusznie, tego się dowiaduje­my z listów o Krakowie, pamfletu, ogłoszo­nego we W rocław iu 1850 roku, przez nie­dawno zmarłego, a tak wybitnego history­ka, pod pseudonimem Pencławskiego, w któ­rym autor wogóle smutne wydaje świade­ctwa profesorom uniwersytetu, a o nim mó­wi z bardzo wielkiem uznaniem. Chwali go, że pilny, że się zajmuje swym przed­miotem i uczniami, że ma szerszy pogląd na naukę, że się ją stara wśród szerszój publi­czności krzewić w wykładach publicznych

Nr 44. W8ZECHSWIAT. 691

z doświadczeniami, na które się lu­dzie garną. Świadectwo to niepodejrżane a chlubne.

W jego życiu były to najpiękniejsze lata. Szczęśliwy w domowem pożyciu, rozwija­jący swój gabinet, otoczony powszechnym szacunkiem, zajmujący wybitne stanowisko i poza uniwersytetem. Chm ura rychło przyjść miała, a nadciągała z W iednia w po­staci ostatniego zapędu zgubnego systemu biurokratyczno-centralistycznego, jako ger- manizacyja uniwersytetu, złe, potępienia godne i potępione powszechnie ze stanowi­ska pedagogii i dydaktyki nauczanie w ob­cym języku. P rzy ją ł je mężnem sercem, a przez cały ten przeciąg trudnego położe­nia, gdzie się pokazywało, kto kraj kocha i jak kocha, on stał zawsze przy prawdzie i godności uniw ersytetu i czysty jak łza do­czekał się lepszych czasów. Ale i w tych złych nie ustawał w pracy, owszem rozwi­nął ją jeszcze więcej.

W roku 1852 przedstawił w ministery- jum potrzebę pracowni dla profesora i ucz­niów kształcących się na nauczycieli i uzy­skał rozwinięcie instytutu, k tóry rychło po­tem miał już sześć sal i zwiększoną dota- c.yją. Podobno była to pierwsza pracownia dla uczniów w A ustryi. I w tym kierun­ku kształcenia nauczycieli gimnazyjalnych najwięcej położył zasług dla społeczeństwa, a wychodzili z pracowni i uczeni, oddający się z zamiłowaniem fizyce, jak np. jego uczniowie, a dziś profesorowie Olszewski i Olearski. Tymczasem rósł i instytut fi­zyczny, powiększony w roku 1874 o obszer­ną salę na pracownię i wzbogacony gabinet. Żeby dać wyobrażenie, ja k gabinet urósł, powiem, że dotacyja instytutu wynosiła pierwotnie 300 złr. rocznie, a urosła nastę­pnie do 800; prócz tego przeszło 10000 złr. nadzwyczajnych kwot, uzyskanych stara­niem dyrektora, zostało przez niego obró­cone na sprawienie kosztowniejszych przy­rządów. To też, kiedy ustępował w roku 1882, zostawił swemu następcy wszystkie główne działy fizyki zaopatrzone w odpo­wiednie przyrządy do wykładów.

Opuszczającego żegnali koledzy i mło­dzież uroczyście, a w dowód uznania jego długoletniej pożytecznej pracy, zacności cha­rakteru i dobrego koleżeństwa, członkowie

wydziału filozoficznego ofiarowali mu kosz­towny złoty pierścień z herbem uniw er­sytetu.

Teraz przeniósł Kuczyński swę działal­ność wyłącznie na inne pole, na którem od- dawna był czynnym. Będąc od roku 1840 członkiem towarzystwa naukowego k ra ­kowskiego, został w r. 1873 członkiem aka­demii a zwłaszcza sekretarzem III wydzia­łu, na którem to stanowisku aż do śmierci pozostawał. P rzez długi też szereg lat przewodniczył komisyi fizyjograficznej. Tu odznaczał się tą sumiennością i systematy­cznością drobnostkową nieledwo w wyko­nywaniu wszystkich czynności, które mu były właściwe.

Niejednem w życiu cieszył się odznacze­niem, był członkiem różnych towarzystw naukowych, krajowych i zagranicznych, był wielokrotnie dziekanem wydziału filozoficz­nego, był i rektorem uniwersytetu, ale z pe­wnością sympatyja, jaką miał powszechnie, a która towarzyszyła mu licznie aż do gro­bu, była mu najmilszą. Zgasł po k ró t­kich cierpieniach 7 Października r. b.

Kuczyński wyszedł ze szkoły, która da­wała gruntow ną i obszerną wiedzę, ale ża­dnej samodzielności w badaniach, pomimo tego własną pracą wyrobił sobie z czasem metody i nad nauką samodzielnie pracował. Nie był w dobrych po temu warunkach. L ata całe musiał się starać o przyrządy nie­ledwo elementarne do wykładów, o miejsce na ich pomieszczenie, o kąt odpowiedni do pracy, o środki m ateryjalne do jej wyko­nania potrzebne, a gdy wszystko zdobył, to już wiek cisnął go do ziemi i siwizna po­kryła głowę. Więcej też włożył pracy w wykształcenie uczniów niż w publika- cyje, których spis podaję, zaznaczając cha­rakterystyczną rzecz, że pisywał jeszcze po wyjściu z uniw ersytetu w 70 roku życia. Cześć jego pamięci.

Spis prac prof. Kuczyńskiego:

1) A nleitung zur Construirung und Con- servirung der Blitzableiter (Bote von und fur Tyrol), 1838.

2) O undulacyjach światła. Kraków, 1842.

3) O magnetyzmie ziemi, ib. 1846.4) W ypadki z obserwacyj meteorologi­

692 WSZECHŚWIAT. N r 44.

cznych w kąpielach bardyjow skich 1862 r. Peszt, 1863.

5) Gabinet fizyczny w K rakow ie. K ra­ków, 1864.

6) O nowym ciepłomierzu metalowym, będącym oraz samopisem, ib. 1865.

7) O niezgodności ciepłomierzy z powo­du różnej a oraz zmiennej rosszerzalności ich naczyń szklanych, ib. 1865.

8) P lan prac sekcyi meteorologicznej ko­misyi fizyjograficznój i

9) Instrukcyja dla jej współpracowników, ib. 1867.

10) W zniesienia nad powierzchnią morza niektórych miejsc w Galicyi Zachodniej wymierzone 1867, ib. 1868.

11) W zniesienia nad powierzchnią morza pomierzone w r. 1862, ib. 1868.

12) Pom iary barometryczne wzniesień nad powierzchnią morza niektórych miejsc w Galicyi Zachodniej, wykonane w miesią­cu Sierpniu i W rześniu 1868 r., ib. 1869.

13) Pierw iastki siły magnetycznćj ziem­skiej w Krakowie, obliczone ze spostrzeżeń robionych w ciągu 24 lat od r. 1846—-1869, ib. 1870.

14) N iektóre uwagi nad teoryją chemi­czną prof. dra Czyrniańskiego, opartą na ruchach wirowych niedziałek, ib. 1868.

15) Przyczynek do teoryi soczewek, ib. 1872.

16) O sposobie użycia soczewek dwuwy- pukłych grubych, zamiast szkieł jednobar­wnych, ib. 1872.

17) P rzy rząd do unaocznienia linij fali­stych złożonych, powstałych wskutek inter- ferencyi fal poprzecznych, ib. 1872.

18) Zorza północna dnia 4 Lutego 1872 roku, ib. 1872.

19) Przebieg roczny ciepłoty powietrza w K rakow ie, obliczony na podstawie pięć­dziesięcioletnich spostrzeżeń (1826—1875) sposobem nowym, prostszym i ściślejszym niż dotąd używane (z tablicą), ib. 1884.

20) Porów nanie co do ścisłości sześciu wzorów, służących do obliczania przebie­gu rocznego ciepłoty w danem miejscu, ib. 1885.

Józe f Rostafiński.

I PR Ó B Y K O LONIZACYJNE W AFRYCE.

(Ci%g dalszy).

W ażne przysługi oddali topografii po rze­czą K onga szwedzi, których część przyjęła służbę w państwie Kongowem, inni zaś ko­sztem swego rządu podróżowali po porze- czu K onga. Z ostatnich, baron Schwerin rob ił wycieczki na południe od Leopoldyil- le i unosi się nad pięknościami tych okolic; niektóre z nich są tak pełne uroku, że nie ustępują sławnemu, parkowi Yellowstone w Stanach Zjednoczonych. Schwerin pier­wszy dotarł do średniego biegu rzeki Nkis- si, wszedł też na kilka gór znacznej wyso­kości, ja k M angilć i Bidi.

Ze wszystkich rzek pobocznych Konga je s t prawdopodobnie najważniejszą rzeka, k tórą portugalczycy nazwali Kassai, a k tó­rej nowi podróżni nadają nazwę Sankullu lub Sankuru. Ujśeie jej dawniej już było znane pod nazwą Kwa, gdzie leży stacyja K w am outh, t. j . Ujście Kwy; wiedziano też, że jed n a odnoga z tego ujścia prowadzi do jeziora Leopolda II, inna na południe. W ielką ilość dopływów Kassai poznali Pog- ge w r. 1876, a Buchner w latach 1880—81; biorą one początek w wielkiem państwie M uata Jam wy, a ponieważ średni i dolny ich bieg był nieznany, umieszczano ich u j­ścia w różnych częściach Konga, ja k na da­wniejszych naszych mapach w W szechświe­cie widzimy, n ik t natom iast nie przypusz­czał, że znajduje się rzeka, która wszystkie te wody zbiera i przelewa na jednem miej­scu do Konga. Ponieważ ujście K w a — Kassai — Sankullu znajduje się dosyć bli­sko spławnój części Konga i rzeka ta je s t na znacznej przestrzeni także spławna, będzie ona dogodnym kanałem do samego wnętrza porzecza Kongowego, które, jak donosi j e ­den z nowszych podróżników, porucznik Nimptsch, ma kraje ludne i bogate.

Oprócz Nimptscha bawili przez czas d łuż­szy w porzeczu Kassai: W issmann w roku

N r 44. WSZECHŚWIAT. 693

1881, Pogge w r. 1883, K und i Tappenbeck w r. 1885, von der Felsen w r. 1886, a wre­szcie W olf w r. 1885 i 1886; rezultaty ich badań nie zgadzają się jednakże, jedni na­dają rzece wpływającej do Konga przy Kwam outh nazwę Sankullu, a Kassai nazy­wają lewy jój dopływ, inni utrzym ują, że Kassai jest rzeką główną, a Sankullu jej dopływem, my poszliśmy na mapie za zda­niem ostatnich. Chociaż więc podróże po­wyższych uczonych znacznie wyjaśniły sto­sunki hidrograficzne na południe od Konga, niejeden szczegół na mapach polega jedynie na domysłach i zmieni się pewnie wskutek dalszych badań.

Nad mało znanem jeziorem Bangweolo był w roku 1883 francuzki porucznik ma­rynarki G iraud i wymierzywszy je, przeko­nał się, że rysy jego wybrzeży, jakie od cza­sów L m ngstona znajdują się na kartach, niezgodne są z rzeczywistością; na naszej mapie A fryki umieściliśmy jezioro Bangwe­olo podług pomiarów Girauda. Nad rze­ką Luapulą, która razem z Lualabą two­rzy górną część Konga, został G iraud złu- piony przez królika szczepu Waussi; ten sam los spotkał go później ze strony króla Kasemby, musiał więc szukać schronienia na stacyi belgijskiej K arem ie nad Tanga- njiką, skąd wrócił do Zanzibaru.

W iększą część okolic przez siebie zwie­dzonych opisuje G iraud jako nieurodzajne i prawie bezludne, na 25 hm spotyka się le­dwo 100 mieszkańców. Przyczyną tego braku zaludnienia jest obok nieurodzajności gleby bezradność i lenistwo murzynów, a głównie handel niewolników i ciągłe woj­ny krajowców. G iraud powątpiewa, żeby europejczykom udało się zmienić te smutne stosunki i mui-zynów nakłonić do racyjo- naln<$j uprawy roli. Tę samą myśl wypo­wiedział cytowany bezimienny autor wAus- land co do murzynów nad dolnym K on­giem, twierdząc, że m urzynów i za 1000 lat nikt do pracy nie nakłoni; my dodamy, że naturalnie nie dokaże tego n ik t środkami, jakiem i np. zmusza się rekrutów europej­skich do ćwiczeń wojskowych,które to środ­ki ci dwaj wojskowi mieli może na myśli, że atoli wychowanie murzynów do pracy i lepszego rządzenia się zapomocą odpowie­dnich czynników jest możebne, zobaczymy

na innem miejscu. Zresztą, pisze G iraud dalśj, europejczycy nie m ają po co udawać się do krajów środkowej Afryki, gdyż m u­rzyni tamtejsi nie mają żadnych potrzeb, a towary europejskie uważają jako za­bawki.

W e francuskiej kolonii Kongowój, Congo franęais, zajmuje się dalszemi poszukiwa­niami i organizacyją jój gubernator Brazza; bawiła też tam komisyja francusko-belgij - ska, aby wytknąć dokładnie granicę pomię­dzy jedną i drugą koloniją, członek jej, ka­pitan Rouvier, nakreślił nową mapę dolne­go Konga i okolic z prawego brzegu, ale publikacyja tej mapy jeszcze nie nastą­piła.

Na podstawie badań komisyi zawarł rząd francuski z królem Belgów bardzo korzy­stną dla Francyi ugodę dnia 30 Kwietnia r. b.,ustanawiając następujące granice: Zpo- rzecza Ubangi dostaną się trzy czwarte czę­ści Francyi, jedna czwarta państwu Kon- gowemu, wszystkie więc, prawie zupełnie nieznane dotąd okolice po prawym brzegu Ubangi są francuskie, a przez to posiadła F rancyja przystęp do źródeł Białego Nilu. Oprócz spraw granicznych ustanowiono jeszcze i inne, wielkiej doniosłości stypula- cyje; F rancyja zobowiązała się pozwolić na handel papierami pożyczki Kongowej na giełdzie paryskiej, zato uzyskała przed wszystkiemi innemi państwami pierwszeń­stwo nabycia całego państwa Kongowego, gdyby to państwo przedsiębierstwo swoje miało zlikwidować, a Belgija wzbraniała się przejąć jego interesy na własny rachu­nek. W iadomo, że właścicielem państwa Kongowego nie jest Belgija, tylko osobiście król jej Leopold II.

Dalszy przebieg wyprawy Stanleya do Wadelai ')•

Ja k wielkie zajęcie budzi wyprawa S tan­leya, którój cel i początek podaliśmy

]) D opisek ten o losach w ypraw y S tan leya o trzy ­m aliśm y w tej chw ili; ze względu n a zajęcie, ja k ie podróż ta słusznie śród ogółu budzi, podajem y go w tem miejscu, n ieczekając n a ukończenie d ru k u całej p racy d ra N adm orskiego.

(P rzy p . Red.).

694 N r 44.

w N r 39 Wszechświata z r. b., ocenić moż- [ na z wielkićj liczby najsprzeczniejszych po­głosek, które o nićj dochodzą, do Europy; na szczęście wieści o katastrofie wyprawy i śmierci Stanleya okazały się bezpodsta­wnemu Podług wiadomości autentycznych podróż Stanleya do 2 L ipca r. b., z którego to dnia jest datowany ostatni jego list, m ia­ła następujący przebieg.

Skład karaw any towarzyszącej Stanleyo­wi przedstawia się podług dokładniejszych wiadomości nieco inaczćj, niż go na powy- żćj- wzmiankowanem miejscu opisaliśmy; własnych ludzi zabrał Stanley: 9 europej­czyków, 61 sudańczyków, 13 somalijczyków i 620 tragarzy zanzibarskich; T ippu Tip na początek przyłączył się tylko z 40 ludźmi, późniój miał zebrać ze stacyj środkowych daleko większy orszak, tak, że cały poczet żołnierzy i tragarzy wyniesie do 1000 głów, a chociaż, ja k zobaczymy niżćj, część lu ­dzi pozostawi Stanley po etapach, zabierze on mimo to taką siłę zbrojną do W adelai, że będzie w stanie odeprzeć wojska M ahde- go lub któregokolwiek z nieprzyjaznych k a­cyków sudańskich.

Tysiąc głów stanowi na stosunki europej­skie liczbę niewielką i w krajach ucywilizo­wanych dałaby się ona łatwo wyżywić, ina­czej rzecz ta przedstawia się w Afryce, ja k to ju ż przy innćj sposobności zauważyliśmy, to też Stanley od samego początku drogi miał niemałe trudności w dostarczeniu ży­wności, co opóźniło marsz do bagnisk S tan­leya o dni kilka. Nad bagniskami panow ał na domiar głód wskutek przeszłorocznego nieurodzaju, Stanley postanowił więc jak - najprędzój wyruszyć w dalszą drogę i to na na statkach państwa Kongowego; okazały się one atoli zamałe na pomieszczenie ludzi i bagażu, a misyjonarze angielscy swego statku nie chcieli odstąpić. Zatarg z mi- syjonarzami, który w końcu został pomyśl­nie załatwionym i utarczki z krajowcami o żywność dały widocznie powód do wspo­mnianych na początku pogłosek o nieszczę­śliwym przebiegu wyprawy.

Stacyją przy bagniskach Stanleya opuści­ła karaw ana 29 Kw ietnia na statkach S tan­ley, F lorida, Peauce i H enry Reed oraz kil­ku łodziach, 6 Maja minęła ujście Kwy, na stacyi Bobolo zaś trzeba było zostawić część

bagażu, dla przyspieszenia jazdy. P rzy ujściu rzeki Aruwimi czyli B ijerre nastą­piła m ała przerw a podróży, bo tu założył S tanley obóz oszańcowany i zostawił w nim znaczniejszą załogę pod dowództwem ofice­ra europejskiego. Parowiec Stanley cofnął się po bagaż, pozostawiony w Bobolo, resz­tę statków zabrał Stanley z sobą w górę rzeki B ijerre, ale popłynął już bez naczel­nika arabskiego Tippu-Tip, bo ten poszedł dalćj nad Kongiem aż do stacyi wodospa­dowej, zburzonej niedawno przez jego ludzi, chcąc uporządkować stosunki na tój stacyi, a potem ściągnąć swoich ludzi i podążyć za Stanleyem.

Tam mniśj więcej, gdzie na karcie A fry ­ki, dołączonej do N r 37 W szechświata, za­czyna się niezbadany bieg rzeki Bijerre, znalazł S tanley wodospady zwane Jam bu- ga; trzeba było tu zatrzymać statki i zosta­wić je aż do powrotu, a dla ich strzeżenia zo­stało 100 ludzi pod wodzą m ajora B artte- lota. . Załogi poumieszczane w obozach obronnych po drodze mają nietylko strzedz powierzonego bagażu, ale służyć zarazem jako schroniska, gdyby w dalszej drodze nastąpiła jak a katastrofa i gromadzić ży­wność dla powrotu; tego środka ostrożności mogą tylko tacy użyć podróżnicy, którzy, ja k Stanley, rosporządzają niezwykłemi su­mami; dodawszy do tego energiją i doświad­czenie Stanleya, możemy prawie napewno liczyć na pomyślny obrót wyprawy, a wszel­kie inne pogłoski przyjmować z niedowie­rzaniem.

D nia 22 Czerwca udał się Stanley w dal­szą drogę i to pieszo, tylko część bagażu można było później, gdy B ijerre znowu sta­ła się spławną, wieźć na składanój łodzi stalowćj. Z Jam bugi towarzyszyło S tanle­yowi jeszcze przeszło 500 ludzi, z tych 480 prowadził on sam wzdłuż rzeki, a z 40 ludzi utw orzył osobny oddział, rodzaj straży przednió j, pod dowództwem porucznika Stairs, — zadaniem tego oddziału było sta­rać się o potrzebne zapasy żywności.

Z biegu rzeki B ijerre, ja k go dotąd po­znał Stanley, można wnioskować, że łączy się ona z jedną z rzek, które na naszej k a r­cie umieściliśmy jako południowe dopływy rzeki Uelle i to prawdopodobnie z rzeką Nepoko, k tórą poraź pierwszy poznał Jun-

Nr 44. WSZECHŚWIAT. 695

ker w roku 1882. Byłby to fakt ważny, bo rzeką B ijerre możnaby z porzecza Konga dotrzeć wygodnie do porzecza Nilu; Stan- leyowi podsuwają, też zamiar, że zaanektuje porzecze B ijerre aż do dawniejszych posia­dłości egipskich w Sudanie, a może i część tychże, na rzecz państwa Kongowego.

Po obu stronach górnego Nepoko miesz­ka szczep Mabode, który, ja k powiadano Junkerow i, posunął siedziby swoje daleko na południe; otóż do szczepu tego dotarł Stanley w początkach Lipca i skierował drogę do posiadłości króla Ssanga Mombe- łe, tego samego władcy, który przez cztery tygodnie trzym ał u siebie Ju n k ra i nie po­zwolił mu iść dal(5j. Na północ względem Mabode leży kraj M onbuttu, rządzony przez króla Gambari, zaprzyjaźnionego z Emi- nem paszą; skoro zatem Stanleyowi powie­dzie się szczęśliwie przebyć kraj Mabode, dalsza droga do W adelai nie będzie przed­stawiała żadnych trudności. W krajach Mabode i M onbuttu będzie mógł S tanleyo­wi oddać dobrą przysługę zanzibarczyk Binsa, który towarzyszył Junkrow i do tych krajów , a teraz przyjął służbę u Stanleya.

Jeżeli w dalszej podróży nie napotkał Stanley większych nad opisane trudności, stanął on ju ż dawno u kresu i przyniósł r a ­tunek Eminowi paszy i kapitanowi Casate- mu. O położeniu tych dzielnych podróżni­ków przedarło się także do Europy kilka wiadomości, które streszczamy. Do kapi­tana Casatego w ypraw iły dwa włoskie to­warzystwa gieograficzne posłańców, dono­sząc mu o wyprawie Stanleya i przekazu­jąc bilety bankowe na różne stacyje misyj­ne i handlowe w Afryce środkowej, aby mu ułatwić powrót do Europy. Takież samo poselstwo, jak już pisaliśmy, wyprawił Stanley do Emina, a jedno i drugie szczę­śliwie wywiązało się z polecenia. Posłań­cy do Casatego odnaleźli go w Giuaia, no- wój stolicy Kabregi; pobyt jego u króla p ań ­stwa U njoro nie je s t dobrowolnym, lecz przymusowym, bo K abrega rozgniewał się na Emina, że mu nie stanął z pomocą w woj­nie z Ugandą. Em in pasza bawił w tym samym czasie, to jest w początku ubiegłego lata, nad południowym brzegiem jeziora M wutan; stam tąd powrócił, dowiedziawszy się o pomocy niesionej przez Stanleya, do

W adelai, bo posłańcy nie mogli mu wów­czas jeszcze oznaczyć drogi, którą Stanley po niego przybędzie.

(d. c. nast.).

D r Nadmorski.

W P Ł Y W KLIMATU

NA POZIOM MORZA.

Pom iary ziemi zarówno jak badania na­tężenia siły ciężkości w różnych punktach ziemi, prowadzone zapomocą wahadła, da­wno już wykazały, że poziom morza nie stanowi zgoła powierzchni prawidłowej eli­psoidy obrotowej; poznano, że pod w pły­wem przyciągania mas lądowych poziom morza idedz musiał przekształceniu, a tak przeinaczoną postać powierzchni morza na­zwał Listing geoidą. Jakkolw iek pojęcie tej geoidy dosyć jes t zawiłe, sam fakt tego odstępstwa od formy czysto elipsoidalnej

I wątpliwości nie ulega. Postać tej geoidy J zależy od roskładu mas stanowiących sko- j rupę ziemską, a przedewszystkiem od gór- j nych jej warstw; każda zmiana w roskła-

dzie tych mas powodować musi zmianę i w stosunkach siły ciążenia, co znów oddzia- | ły wa na formę poziomu morza, a wraz z tem

idzie i przesuwanie się granicy morza : względem lądu.

Podobny wpływ na zmiany powierzchni geoidalnej wywierać mogła w szczególności

i powłoka lodowa, która w rozmaitych okre­sach istnienia ziemi dochodziła różnych wy­miarów; tą drogą zdołał Penck wyjaśnić

| niektóre tak zwane podnoszenia się i obni­żania wybrzeży morskich.

Oprócz ciążenia wszakże jes t jeszcze czynnik inny, który na poziom morza

! wpływ wywiera, — czynnikiem tym jest I klimat i jego wiekowe zmiany. Jak k o l­

wiek oddziaływanie stanu pogody na pod- | noszenie się i obniżanie powierzchni morza ■ daje się nawet ująć przez bespośrednią ob-

serwacyją, na rzecz tę dotąd uwagi bliższej nie zwracano. Podejm uje ją obecnie dr

696 w s z e c h ś w i a t . Nr

E dw ard Briickner z H am burga, którego rozważania podajemy tu w streszczeniu.

A utor przytacza przedewszystkiem, że ziemia nasza w ciągu bieżącego stulecia przebyła dwa długotrw ałe, chłodne i w il­gotne okresy, a obecnie, ja k się zdaje, je ­steśmy na początku trzeciego podobnego okresu; pomiędzy temi okresami chłodu i wilgoci przypadają czasy ciepłe i suche. Chwiejność ta klim atu polega na zmianach w ilościach opadu i tem peraturze i ujaw nia się we wszystkich hydrograficznych obja­wach ziemi. D r B ruckner u trzym uje, że peryjodyczne te zmiany klim atu rosciągają się przynajm niej do większej części ziemi, wykazanie jednak dowodów, które mu się zebrać udało, zachowuje sobie do większój publikacyi, którą, ogłosić zamierza; przem a­wiał ju ż zresztą w tym przedmiocie na zjeździć meteorologów niemieckich w K a rls ­ruhe. W szczególności zaś wpły w ten na­stępujących po sobie wilgotnych i suchych okresów dostrzegł on w chwiejności stanu wód morskich.

W pływ klim atu na wysokość poziomu wody zrozumieć można zwłaszcza, gdy idzie0 morze zamknięte, jak Kaspijskie np ; stan wód takiego morza reguluje się jedynie do­pływem wody z rzek i ubytkiem jej przez ulatnianie. K ażda zmiana jednego z tych czynników wybija się w zmianie poziomu morza; rzeczywiście też poziom morza K a ­spijskiego okazuje chwiejność, podnosi się w ciągu wilgotnych i zimnych okresów, opada w ciągu lat suchych i ciepłych.

Co jes t rzeczą zrozum iałą dla morza K a­spijskiego, nie je s t już tak widocznem dla mórz, które zostają w połączeniu z ocea­nem, jak dla morza Czarnego lub B ałtyc­kiego, jednakowoż i tu zestawienie każdo­razowej wysokości wód m orza i zasilają­cych je rzek wykazało, że w obu powyż­szych morzach poziom podnosi się i opada zależnie od dopływu wody z rzek. A że stan wody w rzekach zawisł od ilości opadu1 od tem peratury, przeto i poziom tych i po­dobnych mórz zależy również od chwięjno- ści warunków klim atycznych. O dpow ie­dnio tym kołysaniom zmienia się też i za­wartość soli w morzu. Podczas okresów chłodnych i dżdżystych, przy wysokim sta­nie wód rzecznych, woda morza Bałtycki

go staje się mniej słoną, gdy poziom jej współcześnie się podnosi. Przesuw anie się to poziomu w górę i na dół nie je s t w pra­wdzie znaczne, do tyła wszakże wyraźne i powszechne, że fakt ten wątpliwości nie ulega; podobnie zatem ja k w morzach zam­kniętych, tak też i morzach kom unikują­cych z oceanem stan wód jest wynikiem doprowadzania ich przez rzeki i ubytku przez ulatnianie.

P rzez zestawienie stanu wód w różnych punktach morza okazuje się, że wspomnia­ny wyżej przebieg zachodzi wprawdzie W’szędzie jednakow o, w szczegółach jednak okazują się ciekawe zboczenia. W niektó­rych miejscach woda wcześniej aniżeli w in ­nych dochodzi najwyższego swego stanu, jedne części powierzchni pozostają w ruchu tym w tyle, inne je wyprzedzają. Rospa- trzenie objawów zachodzących w najbliż­szych rzekach niejednostajność tę tłum a­czy. W tych okolicach wybi-zeży, gdzie dopływ wody z rzek nieco wcześniej dosię­ga swego najwyższego natężenia aniżeli w sąsiedztwie, wznosi się też i poziom mo­rza Bałtyckiego wcześniej do swego maxi- mum; gdzie natomiast rzeki się opóźniają, tam też zwleka się i ruch poziomu morskie­go. Dziać się to może jedynie przez od­działywanie ciężaru właściwego wody m or­skiej przy jej mięszaniu się ze słodką wodą rzek. Jeżeli w pobliżu swego ujścia rzeka roscieńcza silnie wodę morską, to na zasa­dzie naczyń połączonych poziom morza bę­dzie się tu podnosił, obniżając się ku sło­nym częściom morza, gdy w pewnej głębo­kości panuje jednakow e ciśnienie. W cza­sie tedy okresów wilgotnych, przy ogólnem podwyższeniu poziomu w morzu Baltyc- kiem i Czarnem przez zwiększenie się ilo­ści ich wód, występują też zboczenia drugo­rzędne wskutek niejednostajnej zmiany cię­żaru właściwego wody. Ponieważ zaś ros- cieńczanie wody morskiej zawsze najsilniej w pobliżu wybrzeża występuje, a daleko słabszem jest wpośrodku morza, przeto po­stać poziomu morza Bałtyckiego zarówno jak i Czarnego przedstawiać musi pewne, lubo niewielkie zagłębienie, a nadto wnieść można łatwo, że w czasie okresów chłodu i wilgoci ściany tych zagłębień być muszą bardziej spadziste, aniżeli w peryjodach

Nr 44. WSZECHŚWIAT. 697

ciepła i suszy. Że rzeczywiście poziom morza ulega podobnej zmianie, zależnie od ciężaru właściwego wody, dało się w morzu Czarnem wykazać co do pór roku, il w mo­rzu Baltyckiem co do zmian wiekowych. Chwiejność zatem klim atu oddziaływa na stan wód morskich obok wybrzeży.

Mohn w niedawnej swej pracy o prądach morza Północnego rozebrał dokładnie po­stać powierzchni morza, ja k się ona ustala pod wpływem ciśnienia atmosferycznego, prądów i gęstości, k tóra znów jest zależną od zawartości soli i od tem peratury. D o­szedł on do wniosku, że z powodu ubytku gęstości wody od środka oceanu ku wybrze­żom, poziom morza wznosi się w tym k ie­runku o 0,6 m etra. I powierzchnia oceanu przeto przedstawia również, wskutek ubyt­ku gęstości ku brzegom, postać płaskiego ku środkowi zagłębienia. A le i woda oceanów w czasie okresów wilgotnych również się silniój koło wybrzeży rościeńcza aniżeli w czasach suchych; poziom wód w ocea­nach obok wybrzeży będzie się również nie­co wyżej podnosił podczas peryjodów w il­gotnych, aniżeli podczas suchych. W pływ przeto zmian klimatycznych je s t po wszech- i ny i oddziaływa na wody w rzekach, mo- j rzach, a zapewne i w oceanach.

W czasach naszych ruchy te poziomu wód, jak widzimy, nie są znaczne, w po- j przedzającym jednak okresie gieologicz- | nym ziemia doznawała zmian klimatycz­nych, które co do swój obszerności i trw a­łości o wiele przechodzą zmiany, jakie się 1 w oczach naszych dokonywają. Kołysania przeto hydrosfery czyli wodnej powłoki ziemi zachodzić musiały w skali potężniej­szej przy następstwie okresów lodowych i przypadających między niemi okresów odmiennego charakteru klimatycznego. O b­szary wodne, niemające obecnie odpływu, w czasach lodowych wylewały się do ocea­nu. Jeżeli przy dzisiejszej słabej chwiej - ności klim atu ruchy poziomu wód w morzu Czarnem wynoszą do 36 cm, czyli 18 cm powyżój i poniżej średniego jego stanu, to wnieść należy, że w okresie lodowym morze to wznosiło się daleko wyżej niż obecnie; ale podniesienie się poziomu morza Czarne­go o 29 cm wystarcza już, aby Bosfor stał się istnym jego odpływem. Jest zaś rze­

czą bardzo prawdopodobną, że w okresie lodowym wzniesienie się to sięgało znacznie w7yżej ponad 29 cm; a wtedy słone dziś mo­rze Czarne być musiało jeziorem słodkiem, którego wódy odprowadzała rzeka, zastę­pująca dzisiejszą cieśninę Bosforską, tak ja k obecnie w7ody 1'jadogi przelewają się za pośrednictwem Newy. Podobneż podnie­sienie mogło mieć miejsce i w innych mo­rzach, a nawet i u brzegów oceanu,—wsku­tek silniejszego roscieńczenia słonej jego wody, musiała się ona w okresie lodowym wznosić wyżój aniżeli obecnie. Okresom lodowym towarzyszyło podniesienie się po ­ziomu wTód u w7ybrzeży, co ujawniało się ja ­ko obniżanie się tych ostatnich, jakkolw iek opadanie to pod wpływem zmian klimatycz­nych stosunkowa nie było znaczne. W m ia­rę, jak klimat suchszym i cieplejszym się stawał przy końcu okresu lodowego, po­ziom wód się obniżał i zachodziło słabe wy­nurzenie się lądu, czyli tak zwane jego po­dnoszenie, którego doniosłość w każdem miejscu wykazać mogą badania topografi­czne i gieologiczne. Granice wszakże, w j a ­kich ciężar właściwy wody morskiej zmia­nie ulegać może, nie pozwalają przypusz­czać, ażeby ten pozorny ruch lądu przecho­dził kilka metrów.

W idzimy z tego, że dr B ruckner nie prze­cenia rozbieranego przez siebie wpływu klimatu; w każdym razie zasługuje on na bliższą, aniżeli dotąd, uwagę jako czynnik oddziaływający na poziom morza, a zw łasz­cza na stan wód mórz zamkniętych.

T. K.

NOWSZE POGLĄDY

NA ISTOTĘ DZIEDZICZNOŚCI.

(C iąg dalszy).

Zobaczmy teraz, na czem polegają, zda­niem Nnegelego, przemiany zachodzące w idioplazmie, które ujaw niają się w roz­woju, wzroście i przemianach całego orga-

I nizmu. Podczas rozwoju osobnika, to jest I wzrostu zarodka, masa ciała ciągle się po­

698 WSZKCHSWIAT. N r 44.

większa, a co zatem idzie, w zrasta też masa idioplazmy. Rozrost j^ j odbywa się w ta­ki sposób, że szeregi m icelarne w ydłużają się coraz bardziej przez wstępowanie no­wych wciąż miceli pomiędzy istniejące ju ż micele każdego szeregu. D latego też pod­czas całego rozwoju osobnikowego włó­k na idioplazmy (czyli szeregi je j miceli) wydłużają, się, niezm ieniając przytem wza­jem nego do siebie stosunku, czyli niezmie­niając konfiguracyi swych przecięć poprze­cznych. Każdy szereg miceli zawiera za­czątki pewnych elem entarnych zjawisk bi- jologicznych; a ponieważ wszystkie kom ór­ki zarodka pochodzą od jajow ej i we wszy­stkich idioplazma jest jednakowra, w każdej zatem części ciała znajdują się wszystkie, właściwe ja jku danego osobnika szeregi idio­plazmy, a jeśli w danem miejscu rozw ija się ta w innem inna czynność fizyjologiczna, lub też powstaje to lub owo zjawisko m or­fologiczne, to dlatego, że tu pobudzoną zo­staje działalność jednego szeregu miceli, gdzieindziej znów drugiego, ż e w j e d n e m miejscu kom binują się z sobą pewne szere­gi idioplazmy, w innem znów inne, pow o­dując przeto rozmaite objawy; jeśli np. pod­czas rozw oju osobnikowego w jak iejś ko­mórce ciała wytwarza się chlorofil, to zna­czy, że w tem miejscu pobudzoną zostaje działalność tych szeregów micelarnych, k tó ­re zaw ierają zaczyny tego zjawiska fizyjo- logicznego. K ażda zaś kom órka ciała, j a ­ko zawierająca idioplazmę, stanowiącą za­czyny wszelkich cech indyw idualnych, po­winna módz odgrywać rolę elementu roz­rodczego; jeśli zaś zwykle tak nie jest, jeśli przeważnie tylko komórki płciowe m ają zdolność odtwarzania osobnika, zależy to nie od specyjalnśj jakiej właściwości idio­plazmy komórek płciowych, lecz tylko od tego, że w komórkach płciowych tow arzy­sząca idioplazmie zaródź przedstaw ia szcze­gólnie dobre w arunki odżywiania dla idio­plazmy, przez co ta ostatnia z łatwością po­budza się tu do działalności.

Idioplazm a, jako przenosicielka cech dzie­dzicznych, przekazywaną być może z poko­lenia na pokolenie przez bardzo długi czas bez żadnej zmiany, t. j. jej szeregi m icelar­ne zachowują ściśle takie same wciąż wzglę­dem siebie położenie i żaden nowy szereg

nie przybywa; objaśnić sobie przez to mo­żemy', że wielka ilość roślin, np. Dryas octo- petala, Salix polaris i inne, nie zmieniły się od czasów epoki lodowej aż do dziś dnia. W iększość wszakże gatunków ulega bez­ustannie powolnym przeobrażeniom. P rze ­miany te uw arunkow ane są przez zjawianie się pewnych nowych cech i zanik znów in ­nych, dawnych w szeregu rozwojowym; przyczynę zaś przemian tych upatryw ać na­leży w występowaniu nowych lub zanika­niu dawnych szeregów micelarnych w idio­plazmie; o ile zatetn w rozwoju osobniko- wym konfiguracyja przecięć szeregów mi­celi nie zmienia się, o tyle w rozwoju rodo­wym, którem u towarzyszą wciąż pewne m odyfikacyje, konfiguracyja ta ciągłym lecz powolnym ulega zmianom.

W taki sposób dziedziczność tłumaczy się ciągłością idioplazmy, przechodzącej z po­kolenia na pokolenie, zboczenia za ś— prze­mianami w idioplazmie. Zachodzi teraz pytanie, dlaczego idioplazma ulega prze­mianom, dlaczego pojawiają się w mój no­we szeregi miceli, stanowiące zaczyny no­wych modyfikacyj w ustrojach? Główna przyczyna tego leży w samój naturze id io­plazmy; Naegeli twierdzi, że układ miceli w pierwotnej idioplazmie, która powstała drogą samorodztwa, zupełnie był niepraw i­dłowy i zależał tylko od warunków zewnę­trznych. W miarę zaś, ja k idioplazma co­raz bardziej rozrastała się, nowe micele za­częły się porządkować pod wpływem sił przyciągających i odpychających, które po­między niemi istniały, a wszelkie nowe ich szeregi układały się już z konieczności w pe­wien określony sposób pod wpływem ta­kich, a nie innych sił międzymicelarnych. T ak więc kierunek zboczeń i modyfika­cyj świata organicznego stanowi konieczny w ynik natury samój idioplazmy, zależy od sił w ewnętrznych zachodzących w idioplaz­mie i do budowy je j przywiązanych. Ale oprócz tego niemałe znaczenie przypada warunkom zewnętrznym, które, działając przez długi czas i w określony sposób, mo­gą również idioplazmę mniej lub więcej modyfikować. Jeśli na jakąbądź część cia­ła przez długi czas wywiera wpływ pewien czynnik, idioplazma w tem miejscu ulega modyfikacyi, która na drodze dynamicznej

N r 44. 699

udziela się idioplazmie całego ciała, a tem samem i idioplazmie kom órek płciowych, przez co ta nowa cecha może się stać dzie­dziczną,.

D la przem iany gatunków mają, więc prze­ważne znaczenie „przyczyny w ew nętrzne” czyli siły zachodzące w idioplazmie, zna­czenie zaś bardziej już drugorzędne — wa­runki zewnętrzne. Roli wyboru naturalne­go, która tak znakomicie wyjaśnia nam ty ­siące zjawisk przystosowania istot żyjących do warunków bytu, Naegeli wcale nie przyj­muje, wpadając w jednostronność, której mu wybaczyć niepodobna. W yobraża on sobie, że wszelkie tego rodzaju przystoso­wania, jak np. podobieństwo barwy zwie­rząt do przedmiotów otaczających, powsta­ły wprost przez bespośredni wpływ otocze­nia na zmianę barwy. Zanadto odbiegli­byśmy od celu pracy niniejszej, gdybyśmy chcieli obszerniej zatrzymać się w tem miej­scu nad argumentami Naegelego przeciwko wyborowi naturalnem u. Zaznaczymy ty l­ko, że ani jeden prawie zarzut jego nie jes t nowy i ani jeden mierzyć się nie może ze znakomitemi dowodami na korzyść działa­nia wyboru naturalnego. Mówiąc w dal­szym ciągu pracy niniejszej o teoryi W eis- manna, powrócimy jeszcze do tej kwestyi.

T ak więc, streszczając w krótkich sło­wach zapatryw ania Naegelego, dojdziemy do wniosku, że uczony ten przyjm uje pe­wną specyjalną. substancyją (idioplazmę), k tóra jest przenosicielką cech dziedzicznych, k tóra mieści się we wszystkich częściach ciała istoty żyjącej w postaci rozgałęziają­cej się siateczki i ma pewną określoną in ­dyw idualną budowę, warunkującą właści­wości bijologiczne istot i wreszcie, że ulega modyfikacyjom pod wpływem sił w niej sa­mej działających i od jej micelarnej budo­wy zależnych, a po części także pod wpły­wem warunków zewnętrznych.

Jeśli rospatrzym y w całości gmach tej teoryi, dojdziemy do następującego wnio­sku. Pojęcie pewnej substancyi specyficz­nej, do którój przywiązane są. cechy dzie­dziczne, zupełnie jest słusznem i zgodnem z faktami, a idioplazma Naegelego odpo­wiada właśnie takiej substancyi. W szela­ko pojęcie takiego specyjalnego substratu dla cech dziedzicznych nie stanowi w yłą­

cznie płodu dociekań ze strony twórcy teo­ryi idioplazmy. Widzieliśmy wyżej, że je ­dnocześnie i H ertw ig doszedł do podobne­go wniosku na zasadzie badań nad proce­sem zapłodnienia., a zobaczymy, że i Weis- mann taką specyficzną substancyją przyj­muje. W edług H ertw iga atoli, plazma, przenosząca cechy dziedziczne, mieści się

j w jądrze komórki płciowej, Naegeli zaś przedstawia pod tym względem mglistą, hypotezę o sieci jakoby idioplazmy, rospo- startej po wszystkich komórkach organiz­mu,—hypotezę, pozbawioną dowodów. D ą­żenie Naegelego do wyjaśnienia czynności idioplazmy na zasadzie micelarnej jej bu ­dowy jest bardzo naturalne, niema bowiem wątpliwości, że protoplazma jest substancy­ją o wysoce złożonej organizacyi, która jest warunkiem wszelkich jej funkcyj. W sze­lako próby Naegelego w tym kierunku, myśl o szeregowem ułożeniu miceli i o stałości konfiguracyi przecięć tych szere­gów micelarnych w rozwoju osobnikowym, oraz zmienności ich w rozwoju rodowym —

j stanowią, dotąd hypotezy na niczem prawie nieoparte i dlatego głębszego znaczenia naukowego pozbawione. Do krytyki nie­jasnej idei Naegelego o działaniu sił we­wnętrznych powrócimy jeszcze w przyszło­ści, rozbierając poglądy Weismanna, do których przystąpimy w następnej części pracy niniejszej.

Józef Nusbaum.

P o s i e d z e n i e c z t e r n a s t e K o m i s y i t e o ­r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dn ia 20 P aźd ziern ik a 1887 roku, o godzinie 8 wieczorem , w lokalu T o­w arzystw a, C hm ielna N r 14.

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od ­czy tan y i p rzy ję ty .

2. Prof. B erdau uzupełnił p rzem ów ienie swoje z posiedzenia 13-go dodatkiem , że m iejscowość, w k tó rej ro b ił spostrzeżenia n ad przysw ojeniem się sosny am erykańskie j i akacy i zw yczajnej, położona je s t na te ry to ry ju m wsi Podzam cze, pom iędzy w sią M aciejow icam i i Podzam czem .

700 W SZECHŚW IAT. N r 44.

3. N astępn ie d r J . S iem irad zk i m ów ił „o sy lurze i dewonie w okolicach K ie lc”.

„Nadzwyczaj zaw iłe w aru n k i stra ty g ra ficzn e n a j ­bliższej okolicy K ielc z tru d n o śc ią dozw alają o k re­ślić w łaściw e stanow isko n iek tó ry ch u tw orów osa­dow ych tego reg ijonu , b ra k w n ich bow iem po w ięk ­szej części skam ien iałośc i. W roku zeszłym udało m i się n a szczęście udow odnić , że w szystk ie u tw ory szarow akow e i łupkow e, leżące w spęgu dolnode- w ońsk ich k w arcy tów , n a leżą do fo rm acy i sylu- ry jsk ie j.

Ł u p k i podobne w ystępu ją w w ielu m ie jscach za­rów no n a północ ja k i n a po łudn ie K ielc; szczegóły bliższe ic h rozm ieszczenia w yjaśn i dop iero m ap a g ieologiczna, k tó rą do przyszłego to m u P am ię tn ik a F izy jog raficznego wykończyć zam ierzam .

W p aśm ie L ysogórskiem w ystępu ją łu p k i sz a ro ­wakow e z p o d rzęd n em i ław icam i k w arcy tu w sp ą ­gu k w arcy tu Lysogórskiego w C iekotach, w m ie j­scu, gdzie C zarna N ida p rzez góry się p rzerzyna. W M iedzianej górze, D ąbrow ie i N iew achlow ie o d ­sła n ia ją się sk a ły łupkow e z podrzędnem i w arstw am i m arg lu , lim on itu , oraz ru d m ied z ian y ch , z aw ie ra ją ­ce ubogą faunę m ięszaną, złożoną z ją d e r Sp irifer, S p irig e ra , R h y n chonella , C honetes i P te rin ea , p o ­m iędzy n iem i zaś B ey rich ia , cech u jąca najw yższe ogniw a syluru.

Na po łudnie od K ielc w y stęp u ją sk a ły sy lury jsk ie w dw u pasach , n a jb a rd z ie j n a p o łu d n ie w ysuniętem ji 's t obnażenie łupków g rap to lito w y ch w Z brzy , n a j­w iększy zaś, bliżej Kielc położony, nosi nazw ę gór D ym ińsk ich . O trz y w iorsty n a PdW od K ielc c ią ­gnie sig lesis ty g rz b ie t p iaskow cow y, w puszczony pom iędzy dw a niższe i zao krąg lone w zgórza k w ar- cytow e, p rzedzielone odeń n ieznacznem i, p ra w ie po- d łużnem i d o linam i. K w arcy t we wsi D ym inach m a położenie p raw ie poziom e lub słabo n a Pd . p o ch y ­lone. N a w schodnim k ra ń cu g ó r D y m ińsk ich p rzy ­leg a do n ich p iaskow cow a g óra Boków ka, z k tó re j łam ią kam ień budow lany do K ielc, a dalej jeszcze wzgórze tak ież koło wsi M ojczy; w p iaskow cach obok t j c h gór znalazł p. M ichalski, a w ty m roku i ja rów nież obok obfitych okazów O rth is K ielcensis, odciski O rth isin a p iana , o raz C h aetetes p e tro p o li- t a n a , — g a tu n k i te na leżą do ch a ra k te ry s ty c zn y c h skam ien iałości dolnego sy lu ru .

N a zachód od pasm a gór D ym ińsk ich w Z górsku w y stgpu ją łu p k i szarow akow e, tak ież łu p k i zn a le ­z io n o koło wsi K ow ale i B rzeziny.

W stro p ie kw arcy tów w y stępu ją siw e lub k o lo ro ­we w apienie koralow e, zaw ierające S tro m ato p o ra c o n cen trica , C alam opora filiform is i C alam opora cery icorn is. Część ty ch w apieni, tw o rząca w yn io ­sły i s tro m y g rz b ie t gór C hęcińskich , od C hęcin do M iedzianki, sk ład a się w -znacznej części z m a rm u ­rów , n ie posiada w yraźnego u ław icen ia i, zd an iem m ojem , p rzed staw ia ra fę kora low ą, k ry s ta liz ac y ja ra f tak ic h następ u je bow iem b a rd zo szybko w n o r­m aln y ch w aru n k ach , p rzyczem g iną wszelkie ślady skam ien iałości, zw ykle w apien ie n a to m ias t dla skrysta lizow ania p o trzeb u ją czynników m eta m o r­ficznych, k tó ry ch śladu w K ie leck ich g ó rach n igdzie

dostrzedz n ie m ożna. Uznaw szy pasm o C hęcińskie za ra fę koralow ą, zrozum iem y też łatw o ro lę kon­g lom eratów w apiennych u stóp ty ch gór g d z ien ie­gdzie rozrzuconych , k tó re uznać na leży n ie za try - ja s lub p e rm , ja k to dotychczas czyniono, lecz za u tw ó r dew oński, w spółczesny m arm urom C hęciń­sk im i u tw orzony u podnóża r a f podczas ich w zro­stu jeszcze, eonajw yżej zaś za u tw ór górnodew oń- sk i, b espośredn io m łodszy od w apien i ra fow ych11.

W y k ład swój p . S iem iradzk i o b jaśn ił p rzy pom o­cy rysunków i okazów skam ieniałości, zeb ran y ch w okolicach Kielc.

4. P rezes tow . J . A lexandrow icz pokazyw ał owo­ce roślin , zeb rane w czasie w ycieczk i swej do K ry ­m u, a m ianow icie: owoc Sa lisburia ad ian th ifo lia (Ginkgo b iloba), C lianthus sp ., Sophora jap o n ica , A rb u tu s unedo i Paulow nia im p eria lis .

N a tem posiedzenie ukończone zostało.

KROMKA NAUKOWA.

ASTRONOM IJA.

— Zaćm ien ie s ło ń c a 19 S ie rp n ia r. b. N a pod­staw ie lis tu p an n y M abel L oom is Told,. datow anego z Szyrakaw a w Ja p o n ii, 20 S ie rp n ia , angielska N a­tu rę donosi, że pogoda i w Ja p o n ii n ie sp rzy ja ła ob­se rw ato ro m lepiej, an iżeli w E urop ie .

— O dleg łość od ziem i gw iazdy 1516 spisu Struvego.Do niew ielu gwiazd, k tó ry ch odległość od ziem i oznaczoną została, p rz y b y ła je d n a jeszcze. Je s t n ią m ała gw iazdka z k o n ste lacy i Sm oka, oznaczo­n a liczbą 1516 w sp isie Struvego. Je s tto gw iazda podw ójna, w szakże je d n a z n ich ty lk o p rzedstaw ia w y ra źn y ru ch w łasny, d ru g a je s t od niej n ieza­leżna; n a tom iast, istn ie je ta m jeszcze trzec ia , b a r ­dzo d ro b n a gw iazdka, k tó ra w raz z p ierw szą s ta ­now i is to tn ą gw iazdę podw ójną, d ru g a zaś je s t ty l ­ko z n ią położona n a jed n y m prom ien iu w idzenia i zn a jd u je się w odległości od nas znacznie w ięk­szej. W y n ik a s tąd , że w c iągu roku gw iazda p ie r ­wsza, w raz z ru c h em ziem i około słońca, p rzesu­w a sig wzglgdem d rug iej, k tó ra nam się p rzed sta ­w ia n ieruchom o. Ruch ten (ob. W szechśw iat z r. b. str . 97) posłużyć m oże do Oznaczenia p a ra lak sy ro ­cznej gw iazdy , a tem sam em je j odległości. P. de B ali, śledząc ru ch te j gw iazdy w ciągu ro k u od K w ie tn ia 1885 do Czerw ca 1886, oznaczył roczną je j p a ra lak sę na O ^lO i z b łędem p raw dopodobnym 0",008; in n em i słowy, ś red n ica o rb ity ziem skiej z pow yższej gw iazdy b y łab y w idzianą pod k ą tem p rz y p ad a ją c y m m iędzy 0",096 a 0",112. Odległość je j w ynosi zatem około 1.800.000 p ro m ien i drogi z iem skiej, a św ia tło , aby przeb ieg ło drogę od tej gw iazdy do n as , w ym aga około 30 la t. Gw iazda ta p rzy p ad a zatem w tejże sam ej m niej w ięcej od

M r 44. WSZECHŚWIAT. 70Ł

nas odległości co i gw iazda biegunow a, k tó rej pa- ra lak sg oznaczył P e ters .

5 . K.FIZY K A .

— F o to g ra fija k o la pow ozu będącego w ruchu. N afotografii ko la posuw ającego się powozu dostrze­żono, że część dolna szprych , tam gdzie najbliżej są ziem i, oddana je s t d o k ład n ie , w górnej zaś, przeciw ległej części, rep ro d u k cy ja p ro m ien i n ie w ypadła czysto ,—znaczy to , że w części tej szpry-

własnej około tej osi; punk t zaś doluy, k tó ry sig ob raca w stronę przeciw ną ru c h u osi, m a szy b ­kość w zględną l m — 1 m = 0 . Innem i słowy, p u n k t zetkn ięc ia koła z ziem ią je s t każdochw ilo- w ym środk iem obrotu system u i jego prędkość = 0 ; środek koła m a szybkość rów ną szybkości r u ­chu powozu, a część górna koła posiada szybkość podw ójną względem szybkości powozu, jakąkol- w iekby by ła średn ica tego kola,

S .K .

POINOC

południe

K a rta n ieba n a m iesiąc L istopad .

chy koła poruszyły się i że m ianow icie ruch ten w czasie w ystaw ienia, wynoszącego pół sekundy, uczynił około 10°. W ypływ a s tą d re zu lta t osobli­w y n a pozór, że koło powozu w górnej swej czę ­ści posuw a się p rędze j, an iżeli w dolnej. O sobli­wość ta w szakże ła tw o się tłum aczy . Uważmy powóz to czący się z szybkością, da jm y, X m etra n a sekundę; oś ko ła posuw a się rów nież z szyb­kością 1 m i, gdyby koło sunęło bez obrotu, każdy p u n k t jego obw odu m ia łb y także szybkość 1 m. Skoro się jed n a k obraca, p u n k t g ó rny obw odu m a szybkość 2 m, t. j. sum ę szybkości osi i szybkości

CHEM IJA.

— Nowy środek p rzec iw gn ilny . N a osta tn iem ze ­b ran iu stow arzyszenia b ry tąńsk iego p W illiam T hom pson p rzed staw ił rezu lta t sw ych b adań n a d w artością p rzeciw gnilną kilku zw .ązków fluoro­w ych. A u to r p rag n ą ł wyszukać silną substancyją, p rzec iw gn ilną (an ty sep tyczną), k tó rab y n ie b y ła tru ją cą i n ie n iszczyła się przez u tlen ian ie . P rzez p róby rob ione z paszte tam i i m ałem i k aw ałk am i m ięsa, zwilgoconem i wodą, p rzek o n a ł się, że ze związków fluorow ych, k tóre w ogólności zalecają

702 WSZECHŚW IAT. Nr 44.

sig w łasnościam i p rzec iw gn ilnem i, fluokrzem ian sodu odpow iada w szelkim w arunkom żądanym . N ie jes t tru ją cy m , n ie posiada w oni, a w wodzie ros- puszcza sig w stosunku 0,61 n a 100. Rostw ór ten m a sm ak lekko słony i m óg łby się n ad aw ać do p rze ­chow yw ania pokarm ów . P rzy łożony do ran y n ie w yw ołuje zgoła ro z d ra ż n ie n ia i w łasności przeciw - g n ilne m a w znaczn iejszym stop n iu , aniżeli s łab y ro s tw ó r sub lim atu . Je s tto zarazem w y b o rn y ś ro ­d e k o d w an 'a jący . F lu o k rzem ian sodu o trzym uje się z fluspatu i k ry o litu .

A .

K a l e n d a r z y k a s t ro n o m ic z n yn a L is t o p a d . .

Z estaw ien ie k a r ty październ ikow ej z lis to p ad o ­w ą w skazuje znaczne zm ian y w w idoku n ieba gw iaździstego, w yw ołane pozornym ru ch em słońca śró d gw iazd zw ierzyńcow ych. S trzelec , k tó ry b y ł w po czą tk ach zeszłego m iesiąca jeszcze w idz ia lny tu ż n ad poziom em zachodnim , zachodzi obecnie w raz ze słońcem , za dnia, a K oziorożec zacho­dzi znaczn ie w cześniej, gdy od s tro n y w scho­d n iej w czesnym ju ż w ieczorem w y nurza się p ię ­k n y gw iazdozbiór B liźn ią t, za jm ujący p rzec iw le ­g łe w p asie zw ierzyńcow ym położenie. W ogóle n iebo sta je się coraz bogatsze we w span iałe kon- ste lacy je zimowe.

D okoła zen itu w iją się w ieczorem K asy jopea, P e rseu sz , A n drom eda i Pegaz. D roga m leczna p rzeb iega niebo od w schodu k n zachodow i, pozo­staw ia jąc na pó łnocy B liźn ię ta i W oźnicę z Kozą, p rzerzy n a K asyjopeę nieco na północ zenitu , a d a ­lej ku zachodow i ro zd w aja sig w gw iazdozbiorze Ł abędzia ; gałęź północna p rzeb ieg a w pobliżu L i ­ry , południow a zaś n ap o ty k a poziom zachodn i obok zachodzącego O rła.

N a północo - zachodzie b łyszczy W ega w L irze , H erkules tu ż n ad poziom em , a znaczn ie wyżej Ce- feusz. N a północy Smok c iąg n ie swój ogon m ię ­dzy ob iem a N iedźw iedzicam i, a N iedźw iedzica w ielka d o ty k a poziom u; K asto r i Polluks w B liź­n ię ta ch w łaśn ie w ynurzają się n ad poziom n a pó ł­noco-w schodzie.

N a stro n ie w schodn ie j, poniżej Perseusza, n a p o ­ty k am y P lejady , B yka z A ldebaranem , a w ięcej na po łu d n ie w ynurza się ju ż n ad poziom do po łow y o lb rzy m i O ryjon, najroz leg lejsza na n ieb ie konste - lący ja . T rzy m ałe gw iazd k i oznaczają głowę Ory- jo n a , gw iazda pierw szej w ielkości, B ete igeza, r a ­m ię praw e, gw iazda drug iej w ielkości, B ella trix , r a ­m ię lewe, t r z y w p roste j lin ii u łożone gw iazdy d ru g ie j w ielkości s tanow ią pas O ryjona, a lbo też laskę Jak ó b a , gw iazda p ierw szej w ielkości, R igel, n a k arcie naszej n iew idoczna jeszcze, nogę lewą, dw ie gw iazdy czw artej w ie lkości m iecz.

N a południo-w schodzie w ystępuje W ieloryb i Rze­k a E ry d an , n a po łudnio - zachodzie F o m alh au t, gw iazda p ierw szej w ielkości R y b y południow ej, K oziorożec i W odn ik , poniżej k w ad ra tu Pegaza.

Z w iększych p lan e t w czesnym w ieczorem jed en ty lk o N e p tu n znajdu ie się na n iebie , S a tu rn w scho­dzi w cześnie, M ars po północy, W enus jest gw iaz­d ą p o ran n ą ,—okazuje to z resztą tab e la :

L istopad .1887. P L A N E T Y . W konste-

lacyi.

Wschód Zachód Przejście przez

południk

Merkury.

g. m. g. m . g. m.10 8 .5 1 r. 4 . 39 w. 0 .4 5 w. N iedźw iadek20 6 .5 1 „ 3 .5 3 ,, 11 .2 2 r.80 5 . 4 8 , , 3 . 1 4 , , 1 0 .3 1 r ' j\V ag a

W enus.

102030

2 .5 7 r. 3 . 2 , , 3 .1 6 „

2 .5 3 w. 2 .3 4 „ 2 .1 6 „

8 . 55 r. )8 .4 8 „ 5 Panna 8 . 46 „ )

M ars.

102030

1 .1 2 r. 1 . 5 „0 .5 6 „

2 .3 4 w. 2 . 5 „ 1 34 „

7 .7 .7 .

35 1' }LewP an n a

J o w is z .

102030

7 . 5 r. 6 .3 7 „ 6.11 „

4 . 17 w.3 . 43 „3 . 9 „

11 .41 r. 11.10 „ 1 0 .4 0 „

■ W aga

Saturn.

102030

9 .2 8 w. 8 . 49 „ 8 . 8 „

1 .1 0 w. 0 .3 1 „

11 .5 0 r.

5 . 19 r . )4 . 40 „ | R ak 3 . 59 „ }

Uran.

102030

4 . 3 r.3 .2 7 „ 2 .5 0 „

3 .1 5 w. 2 .3 7 „ 1 .5 8 „

9 . 39 r. )9 . 2 „ > Panna 8 .2 4 „

102030

4 .4 6 w. 4 53 .2 5 „

Neptun.

8 . 18 r. 7 .3 7 „ 6 .5 5 „

0 . 32 r. 1 1 .5 1 w. 11.10 „

Byk

W nocy z 13 n a 14 ziem ia n ap o ty k a je d e n z dwu n a job fitszych i n a jlep ie j znanych rojów m eteo ry - cznych . G w iazdy spadające , k tó ry m rój te n daje p o czą tek , noszą nazw ę Leonidów , w ybiegają bo­w iem pozorn ie z p u nk tu położonego w pobliżu gw iazdy % Lwa. Od ro ju sierpniow ego ró żn i się on tem szczególniej, że obfitość gw iazd sp a d a ją ­cych nie corocznie je s t jednakow ą, a najw iększa

Nr 44. WSZECHŚWIAT. 703

w spaniałość zjaw iska p rzy p ad a co la t 33: m iało to m ianow icie m iejsce w la tach 1833, 1866 i pow tó­rzy się zapew ne w 1899 r , W y n ik a s tą d , że w ro ­ju t y m m e teo ry ty n ie są jed n o s ta jn ie po całej drodze rossypane, ja k w ro ju sierpn iow ym , ale że is tn ie je tu jeszcze pew ne zbiorow isko cen tra ln e , k tó re d rogę około słońca obiega w ciągu la t 33. K om eta I r . 1866 biegnie wspólną z ro jem tym d ro ­gą i zapewne zostaje z nim w ścisłem pow inow a­ctw ie. Bliższy jeszcze zw iązek ko m ety z m eteo ­ra m i daje n am in n y rój gw iazd sp ad a jący ch w no ­cy z 27 n a 28 L is to p ad a , k tó ry je s t u tw przony ze szczątków k o m ety B ieli (ob. W szechśw . z r. 1880, s tr . 56).

Słońce usuw a się dalej n a po łudn ie , zboczenie w ciągu m iesiąca w zras ta o 7011(, a m ianow icie z 14030' do 2 1°4 l r na końcu L istopada .

W IA D O M O Ś C I B IE ŻĄCE .

— N a posiedzeniu a d m in is tracy jn em w ydziału m atem atyczno-p rzy rodn iczego akadem ii um iejętno­ści, o dby tem d. 12 b. m ., sek re ta rzem tegoż w ydzia­łu , na m iejsce zm arłego S tefana K uczyńskiego, o brany został prof. E d w a rd Janczew ski.

R O Z M A I T O Ś C I .

— Ruch ludności we F ra n c y i. L iczba u ro d zeń we F ra n c y i w ciągu roku 1886 okazała się znacznie jeszcze m niejszą, an iżeli w la tach poprzedzających , w yniosła ona bow iem w ciągu w skazanego roku 52560, gdy w ciągu la t poprzedzających chw iała się m iędzy 78974 a 108229. Słaby te n p rzy ro s t ludno­ści tem b ard z ie j je s t do tk liw y , że w tym że ro k u licz­ba zgonów b y ła w iększa o 24000 an iżeli w roku po­p rzedzającym . T a o sta tn ia okoliczność je s t zape­wne p rzypadkow ą ty lk o , n a to m ias t coraz m niejsza liczba u rodzeń je s t fak tem n iew ątp liw ym , k tó ry źle w róży o przyszłości k ra ju . (Rev. Scient.).

— Ś rodki przeciw gnilne w pojedynku. W edług Re- vue Scientifiąue w p o jedynku n a szpady , k tó ry n ie ­daw no m ia ł m ie jsce w Paryżu , lekarz p rzed b itw ą p rzec iąg n ą ł szpady n a d ogniem i pow lekł je kw a­sem fenylowym. Środek te n m ia ł przysp ieszyć wy­zdrow ienie pokłu tych szerm ierzy . O tak im zastoso­w aniu środków an ty sep ty czn y ch nie m yśleli zape­wne tw órcy te j m eto d y .—Je ż e li w iadom ość ta je s t praw dziw ą, to w y sta rczy ło b y d la usunięcia bakte- ry j sam o p rzeciągn ięcie szpad n ad ogniem ; b ak te- ry je zresztą, ja k ie b y się tam znajdow ać m ogły, we­

dług objaśnienia udzielonego nam przez jednego ze specyjalistów , n ie byłyby zgoła groźne.

A .— P rzes y ła n ie godziny w S tanach Zjednoczonych do

portów i różnych in sty tu cy j stanow i jedno z g łó­w nych zadań obserw atoryjum w W aszyngtonie, ja k to się okazuje z no ty przedstaw ionej akadem ii n au k w P aryżu przez p. L aussedat, k tó ry obsługę tę zba-

j da ł, baw iąc niedaw no w A m eryce. G odzina w a­szyngtońska przesy ła się codziennie do g łów nych portów a tlan ty ck ich . Począwszy od trzech m in u t p rzed południem aż do chwili po łudn ia p rzesy ła się go.dzing co sekunda, z w y ją tk iem sekundy, k tó ra oznacza każdą pó łm inu tę , oraz p ięciu sekund p o ­p rzedzających całą m inu tę . W ażność tej obsługi ta k jes t uznaw aną, że dwa tow arzystw a te leg ra fi­czne „W estern-U nion” i „B altim ore and Ohio” za­w ieszają kom unikacy ją p ry w atn ą, jakko lw iek w tym

| czasie in te resan c i n a jliczn ie j się zgłaszają. Gdzie| służba t a je s t zaprow adzona, e lek trom agnes wzbu-| dzony p rąd em nadsy łanym odtw arza każde uderze-J nie ch ronom etru w sali obserw ato ry jum w aszyng-j tońskiego. — W chw ili po łudn ia pod w pływ em prą-I du sp ad a ją stosow nie um ieszczone kule na nastę-( pnych stacy jach : Nowy O rlean , Savannah , W a-J szyngton, F iladelfija, New-Y ork, N ew port, W ood’s-

Noll. — P rą d również popraw ia, w po łudnie , t r z y ­sta lub cz tery s ta zegarów rozrzuconych po szko­łach , m in iste ry jach i zak ład ach publicznych W a-

i szyngtonu. N iek tó re w ażniejsze in sty tu cy je , jakstraż ogniowa, S ignal Office i Coast-Survey p o sia ­da ją oddzielne lin ije telegraficzne, k tó re je łączą z obserw atory jum m orsk iem i m ogą zażądać w ska­zania godziny, ilek ro ć tego po trzebują . (Com ptes rendus).

SPR O STO W A N IE.

W n u m e rz e zeszłym W szechśw iata w szpalcie 1, str . 685, w w ierszu 10 od dołu, w liczbie stacy j, gdzie obserw ow ano tem p era tu rę 37°, zam iast M ło­dzieszyna m a byó Oryszew.

Posiedzenie 15-te Komisyi stałćj Teoryi ogrodnictwa i Nauk przyrodniczych pomo­cniczych odbędzie się we czwartek d. 3 L i­stopada r. b., o godz. 8 wieczorem, w lo­kalu Towarzystwa Ogrodniczego (Chmiel­na, 14). Porządek posiedzenia:

1. Odczytanie protokułu posiedzenia po­przedniego.

2. D r O. Bujwid „O obecnem stanowisku metody Pasteura”.

704 WSZECHŚWIAT. Nr 44.

E u l e t y n , m e t e o r o l o g i c z n yza ty d z ie ń od 19 do 25 P a ź d z i e r n i k a 1887 r.

(ze spostrzeżeń n a s ta cy i m eteorologicznej p rzy M uzeum P rzem yślu i R olnictw a w W arszaw ie).

•aOJ"n

B aro m etr 700 mm + T em p era t u ra w st. C.

Wil

gotn

.śr

edni

a

K ierunek w ia truSum aopadu

U w a g i .

7 r. 1 p. 9 w. 7 r. 1 p. 9 w. Najw. Najn.

19 50,5 50,5 51,4 7,2 9,8 9,0 10,2 5,2 92 W ,W ,W N W 0,6 D eszczp n ez dz, m żył Uilk.20 52,1 50,9 49,7 7,4 8,6 6,8 9,6 6,8 CO SW ,W .W SW 2 ,1 Od 12 w poi. d. dr. k ilkakr.■il 48,9 48,5 50,0 5,4 7,4 3,6 7,8 3.2 76 W SW , W, W SW 1,3 Po poł. d. ul. późn. gr. d r. g.22i 54,0 55,8 60,5 1,8 5,6 2,0 0,3 0,7 80 ! W ,N,NW 0,3 Po poł. k rótk . k ru p a z desz.23; 59,8 58,1 54,4 1,6 6,0 2,4 6,7 - 0 , 6 79 ! SW .SW .SSW 0,024 47,8 44,5 41,1 ■ 2,6 6,7 5,8 8,0 0,8 63 1 S,SSW ,S 0,025 42,2 43,7 45,5 4,8 5,4 5,0 6,8 3,7 69 | SSW ,SW ,SW 0,0 Wiecz. k rop ił deszcz k ró tk .

Ś re d n ia 50,5 5,5 78 4,3UW AGI. K ierunek w ia tru dany je s t d la trzech godzin obserw acyj: 7-ej rano , 1-ej po p o łu d n iu i 9-ej

w ieczorem , b. znaczy burza, d. — deszcz.

OGŁOSZENIE.Tom VII Pamiętnika Fizyjograficznego

wyjdzie z druku w niedługim czasie.T reść tego tom u stanowią,: w dziale I (M efeorologija i H idrograflja) S postrzeżen ia stacyj m eteo ro lo ­

gicznych . A . Pietkiewicza, O w ia tra c h w W arszaw ie. Spostrzeżenia fenologiczne. J . Jędrzejewicza, T ab lica porów naw cza czynników m eteo ro log icznych etc. M. Szystowskiego, R obo ty regu lacy jne na rz. W iśle w g ra n i­cach K rólestw a Polskiego; w dziale I I (G ieologija z C hem iją) p race: K s. A . Giedroycia, Spraw ozdanie z b a ­d a ń gieologicznych w zdłuż l in ii W ileńsko-R ow ieńsk iej. J . Siemiradzkiego, Spraw ozdanie z bad ań gieologicz- ny ch w zachodniej części gór K ielecko-Sandom ierskich . A . Michalskiego, K ró tk i zarys gieologiczny po łudn.- w schodn. części gub. K ieleck iej. Tegoż, N a fta w W ójczy i zdro jow iska m in era ln e w Busku. W . Ohoroszew- skiego, O w łasnościach węgla kam iennego . M . F laum a , R udy m iedziane gór K ieleckich. Z . Toeplitza, Przy- czynpk do znajom ości ru d cynkow ych . B r . Z natow iczi, Nowe ro zb io ry wody w iślanej; w dzia le III (B o tan i­ka i Zoologija) p race: K . Łapczyńskiego , S tosunek flory K ró lestw a Polskiego. Tegoż, R oślinność Sandom ierza i gór P ieprzow ych . K . D rym m era, S p raw o zd an ie z w ycieczk i bo tanicznej, odby tej w N adniem eńskie o k o li­ce. A Ejsmonda, S praw ozdanie z w ycieczki b o tan iczne j w pow iecie Płockim , R ypińsk im , S ierpeckim i M ław ­skim . Tegoż, W ycieczka b o tan iczn a w G rodzieńsk ie n ad S u p raśl i N arew . J . Sznabla, P rzy czy n ek do fauny owadów dw u sk rzy d ły ch (D ip tera). S. Kruszyńskiego, O b ad an iu b y d ła krajow ego; w dziale IV (A ntropolo- g ija ) prace : T. Dowgirda, P a m ią tk i z czasów p rzed h is to ry czn y ch n a Ż m ujdzi. A . Szumowskiego, W ykopaliska z pod Leszna.

PR E N U M E R A T A — rs . 5, a z p rz esy łk ą rs . 5 k. 50 — m oże być w noszona do c h w ili ukazan ia się to ­m u VII w h an d lu księgarsk im . Osoby, p rag n ące być w y m ien io n em i w liście p renum erato rów , k tó ra obecnie się kom pletu je , u p ra sza się o pospieszne n ad es łan ie p rzed p ła ty .

PRZEGLĄD T E C m C Z H lCZASOPISMO MIESIĘCZNE, POŚWIĘCONE SPRAWOM TECHNIKI I PRZEMYSŁU.

r o s p o c z ę ło Z S IIZ I rołs: s w e g -o i s t n i e n i a .P R Z E D P Ł A T A W YNOSI;

w Warszawie: rocznie rubli 10, półrocznie rubli 5. z przesyłką pocztową: „ „ 12, „ „ 6.

B IU R O Redakcyi i Adm inistracyi P rzeglądu Technicznego (W arszawa, Krakowskie- Przedmieście, N r 66), otw arte każdodziennie, za wyłączeniem niedziel i dni świątecznych,

od godziny 5-ćj po południu do 8-ćj wieczorem.

TREŚĆ. S tefan K uczyński, p rzez Józefa R ostafińskiego. — N ajnowsze podróże i p róby k o lo n izacy jn s w A f­ryce, p rzez d ra N adm orsk iego . — W p ły w k lim a tu na poziom m orza, opisał T . R. — Nowsze poglądy na isto tę dziedziczności, podał Józef N u sbaum . — T ow arzystw o O grodnicze. — K ronika naukow a. • K a len d a­rz y k astronom iczny na L is to p ad , — W iadom ości bieżące. — R ozm aitości. — Sprostow anie. — B uletyn m e ­

teorologiczny. — O głoszenia.

W ydaw ca E. D ziew u lski. R e d ak to r B r. Znatow lcz.

^ 0 iJR0 J€ii0 U,eH3ypoio. B apw ana 16 OimiOpa 1837 r. D ru k E m ila Skiw skiego, W arszaw a, C hm ielna j\& 26.