28
jako gazetka szkolna albo zbiór tekstów, w których zaskakujące pomysły determinują ich budowę i nadają im zamierzoną, wyszukaną formę Gazetka szkolna III Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej Numer 1/05/12/13 KONCEPT "Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go, żyjąc cudzym życiem." // Steve Jobs

Koncept - nr 1/05/12/13

  • Upload
    koncept

  • View
    225

  • Download
    1

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Numer 1 "Konceptu" - szkolnej gazetki III LO im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej

Citation preview

Page 1: Koncept - nr 1/05/12/13

jako gazetka szkolna albo zbiór tekstów, w których zaskakujące pomysły determinują ich

budowę i nadają im zamierzoną, wyszukaną formę

Gazetka szkolna III Liceum Ogólnokształcącego

im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej

Numer 1/05/12/13

KONCEPT

"Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go, żyjąc cudzym życiem."

// Steve Jobs

Page 2: Koncept - nr 1/05/12/13

2

Witam Was serdecznie w pierwszym numerze nowej szkolnej gazetki

„Koncept”. Przed Wami pionierski numer pisma, którego zamysł powstał już kilka

miesięcy temu. Przez ostatnie tygodnie udało się nam stworzyć zupełnie nową, nie-

zwykłą szkolną gazetkę, która mam nadzieje, przypadnie Wam do gustu i zagości

w waszych sercach na dłużej.

Wewnątrz tego numeru znajdziecie kilkanaście artykułów, podzielonych po-

między wiele działów. Myślę, że praca, jaką wykonali redaktorzy naszego pisma,

będzie owocna, a każdy z Was, drodzy czytelnicy, znajdzie w „Koncepcie” coś dla

siebie.

Na samym początku naszej poznawczej drogi, pragnąłbym zaprosić Was do

przeczytania krótkiej „Noty od naczelnego”. Znajdziecie w niej wszystkie najważ-

niejsze informacje o naszej gazetce, inspiracjach, które stały się podstawą jej kształ-

tu, oraz dowiecie się szczegółów o genezie naszego pisma.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć jeszcze jedną ważną kwestię – „Koncept” nie

jest kontynuacją „Lorem Ipsum” oraz w żaden sposób go nie naśladuje. Więcej infor-

macji na ten temat znajdziecie również w „Nocie od naczelnego”.

Życzę Wam miłej lektury! // MikrusMJ

REDAKTOR NACZELNY: MikrusMJ

Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO:

Fleur Schiller

ILUSTRACJE: Jimmy Perfect

KOREKTA: Salem

NAKŁAD/CENA: 50 egzemplarzy / 50 gr.

REDAKTORZY:

Arantir

camelopardus

EkkertNýtt

Fleur Schiller

glass foals

Godmother

Leia

MikrusMJ

Mokrosz

Momo

Queen of Leon

TiM

SŁOWEM WSTĘPU

Page 3: Koncept - nr 1/05/12/13

3

SPIS TREŚCI

NOTA OD NACZELNEGO [str. 4]

Kilka słów nt. „Konceptu” od redaktora naczelnego

NA CACY TACY CYKUTA Z CYTATĄ Z TACYTA [str. 6]

Cytat z okładki

NA POWAŻNIE [str. 8]

Alkohol

KINO & TEATR [str. 16]

Magiczna pomyłka

SZTUKA [str. 10]

Bez kanonów – wgląd do sztuki współczesnej

ROZRYWKA [str. 14]

Kółko i krzyżyk Sudoku

MUZYKA [str. 17]

Coś dla oka, coś dla ucha

NAUKA [str. 13]

Welcome to my world, science world!

OPOWIADANIE [str. 20]

Pazurek na spust

THE NATION'S TUMOR [str. 22]

Music on a leash — inve-stigating for true sounds

KSIĄŻKI [str. 12]

„Palacz zwłok” „Anna Karenina”

MISZ-MASZ [str. 25]

Misz–Masz

SZKOŁA [str. 24]

Maj/Czerwiec

GAMES ROOM [str. 18]

Dear Esther

Page 4: Koncept - nr 1/05/12/13

4

Założenie szkolnej gazetki, jak również szkolnej telewizji oraz foto agencji, które powstały wspólnie w ramach organizacji „Żerom Media Group”, było odpowiedzią na pewnego rodzaju „luki”, które pojawiły się po odejściu tegorocznych trzecioklasi-stów. Swoją działalność zakończyło m.in. „Lorem Ipsum”, co dało możliwość stwo-rzenia zupełnie nowego szkolnego pisma – „Konceptu”. Jest to pismo niezależnie od Samorządu Uczniowskiego i innych szkolnych organi-zacji, tworzone w pełni przez uczniów, zarówno z klas pierwszych jak i drugich, które obrało sobie jasny cel – stworzyć gazetkę, w której każdy znajdzie coś dla sie-bie, niezależnie od poglądów, zainteresowań czy wieku. „Koncept” oparty jest na dwóch inspiracjach – baroku, który przejawia się w drob-nych zdobieniach, czcionce czy samej nazwie pisma – oraz na twórczość Tima Bur-tona. Na jej podstawie powstał dosyć nietypowy motyw graficzny, wyróżniający na-szą gazetkę. Podczas tworzenia pisma staraliśmy się zachować również prostotę i przejrzystość, by jej czytanie było przyjemne oraz miłe dla oka. Jeżeli chodzi o wybór tytułu, było to jedno z najtrudniejszych zadań, z którym przy-szło się nam zmierzyć. Szukaliśmy wyrazu, który dokładnie oddałby klimat naszej gazetki. Początkowo zastanawialiśmy się nad nazwą jednego ze środków stylistycz-nych, jednak żaden nie oddawał w pełni tego, co chcieliśmy przekazać. Błądząc po pojedynczych określeniach, dotarliśmy wreszcie do baroku, którego jednym z głów-nych prądów w poezji jest konceptyzm, cechujący się dążeniem do nieustannego zadziwiania, zaskakiwania i zaszokowania czytelnika – więc idealnie pasujący do naszych oczekiwań. I tak oto powstał „Koncept”. Ideą, jaka przyświecała nam podczas tworzenia gazetki, było przejrzyste podziele-nie tekstów tak, by każdy z czytelników, na łamach naszego pisma, mógł w łatwy sposób znaleźć interesujący go artykuł, dlatego też cała budowa „Konceptu” opiera się na tematycznych działach. Ostatnim z nich wartym zauważenia, jest „Misz-Masz”, będący zbiorem tekstów z różnych dziedzin. Mówiąc o działach, nie sposób nie wspomnieć o redaktorach naszego pisma – pasjo-natach, będących głównym podmiotem tworzącym „Koncept”. Postanowiliśmy dać im dużą dowolność w pisaniu, dlatego też każdy z nich, w ramach swojego działu, sam dobiera tematykę własnych artykułów. Na wstępie naszej redakcyjnej drogi warto również wspomnieć o tym, iż „Koncept” jest zupełnie nowym tworem, niebędącym kontynuacją poprzedniej szkolnej gazetki „Lorem Ipsum”, która zakończyła swoją działalność w kwietniu tego roku. Mam nadzieję, że nowe szkole pismo „Koncept” zaciekawi Was, i na dłużej pozosta-nie w waszych sercach, a czytanie go, będzie dla Was wielką przyjemnością.

// MIKOŁAJ JURCZYK — REDAKTOR NACZELNY „KONCEPTU”

NOTA OD NACZELNEGO KILKA SŁÓW NT. „KONCEPTU” OD RED. NACZELNEGO

Page 5: Koncept - nr 1/05/12/13

5

Page 6: Koncept - nr 1/05/12/13

6

NA CACY TACY CYKUTA Z CYTATĄ

Z TACYTA

Ludzi można by było podzielić na pra-

cowników i pracodawców…

• • •

Steve’a Jobs’a chyba nie trzeba nikomu

przedstawiać – człowiek legenda, wielki

myśliciel, znakomity konstruktor. Stwo-

rzył rzeczy, które zmieniają świat, stając

się obiektem pożądania, obiektem na-

szych marzeń. Steve już od najmłodszych

lat starał się robić tylko to, co go intere-

sowało, co mogło być przydatne w jego

dalszym życiu. Jeżeli zaglądniemy do

biografii Jobs’a, przeczytamy w niej

m.in. o tym, że zrezygnował ze studiów,

by chodzić na wybrane przez siebie wy-

kłady jako wolny słuchacz. Robił tylko

to, co go interesowało, w czym widział

sens. Nie przejmował się brakiem miesz-

kania, brakiem pieniędzy czy innymi

trudnościami, które go dotykały.

Słowa widniejące na okładce tego nume-

ru, zostały wypowiedziane przez Steve’a

12 czerwca 2005 roku podczas przemó-

wienia do studentów Uniwersytetu Stan-

forda – stało się ono zresztą jednym

z najbardziej znanych wystąpień Jobs’a.

Opowiadał on w nim o swoim życiu, po-

cząwszy od czasów dzieciństwa, poprzez

studia, pracę w Apple, aż do czasów swo-

jej choroby, będącej dla niego momentem

przełomowym.

Poprzez chorobę Steve zrozumiał czym

naprawdę powinno być życie. Gdy usły-

szał od lekarza, iż z powodu raka trzust-

ki pozostało mu jedynie kilka miesięcy

życia, poczuł jak bardzo ograniczony jest

ludzki czas. Jak cenna jest każda sekun-

da życia, którą powinniśmy maksymal-

nie wykorzystywać.

Oto geneza powyższego cytatu.

• • •

Od najmłodszych lat, w głowach każdego

z nas tworzy się pewien obraz przyszłości

– miejsca, do którego dążymy, w którym

chcielibyśmy żyć. Statystycznie więk-

szość z nas marzy o cudowniej rodzinie,

dobrze płatnej pracy, wielkim i pięknym

domu oraz jedynce z wieloma zerami na

koncie. Oczywiście, każdy jest inny. Każ-

dy ma swoje własne marzenia

i u każdego obraz ten będzie zupełnie

odmienny.

Wasz czas jest ograniczony,

więc nie marnujcie go,

żyjąc cudzym życiem."

// Steve Jobs

Page 7: Koncept - nr 1/05/12/13

7

Niestety – w życiu nie jest tak kolorowo

i nie każdemu udaje się osiągnąć suk-

ces. Zdecydowana większość musi ogra-

niczyć się do tzw. „klasy średniej”. Mało

komu udaje się wybić spośród reszty

oraz zrealizować swoje marzenia, dzięki

czemu żyć pełnią szczęścia. I tutaj poja-

wia się pytanie „dlaczego?” – czemu jed-

nym się udaje i żyją w dostatku,

a pozostali, za minimalną krajową, led-

wo łączą koniec z końcem? Odpowiedź

na to pytanie znajdziemy w słowach

Steve’a Jobs’a.

Błędem większości ludzi jest skupianie

się na wykonywaniu poleceń innych.

Brak im jakiejkolwiek własnej inicjaty-

wy, choćby grama chęci do zrobienia

czegoś samemu. Nie podejmują oni na-

wet najmniejszej próby stworzenia cze-

goś, zakładając z góry niepowodzenie.

Robią to, co każe im druga osoba. Czy

jest to słuszne? Czy takie zachowanie

może doprowadzić nas do sukcesu? Nie!

I w tym tkwi problem.

Nie bójmy się porażki – wszyscy wielcy

tego świata doświadczali jej niejedno-

krotnie, a mimo to osiągnęli swój cel.

Nie bójmy się próbować, nie bójmy się

tworzyć, nie bójmy się czasem zaryzyko-

wać – każde niepowodzenie czegoś nas

uczy, przez co przybliża do upragnione-

go celu – do spełnienia marzeń. Dlacze-

go więc, jeżeli jest to takie proste, nie

próbujemy tego zrealizować?

• • •

Ludzi można by było podzielić na pra-

cowników i pracodawców – do której

grupy Ty się zaliczasz? Do pracowni-

ków, wykonujących jedynie polecenia

szefa, czy pracodawców, kierujących

zespołem, idących nieustannie do przo-

du i realizujących swoje marzenia? Wy-

bór należy do ciebie.

A Ty, o jakiej przyszłości marzysz?

// MikrusMJ

Page 8: Koncept - nr 1/05/12/13

8

Witajcie po raz pierwszy. Nazywam się TiM i w tym dziale chciałbym poru-szyć tematy, które na co dzień często pomijamy, tematy, o których wstydzimy się mówić, tematy, które, jak może się wydawać, zupełnie nas nie dotyczą. Chciałbym podzielić się z Wami swoją wiedzą i doświadczeniem, jak również opowiedzieć Wam o osobach, które spo-tkałem w swoim życiu. Wszystko to na poważne, z pewnym morałem, który mam nadzieję, skłoni Was do refleksji. Długo zastanawiałem się od czego zacząć, jaki temat poruszyć jako pierw-szy. Odpowiedź przyszła dosyć niespo-dziewanie, w dniu moich 18 urodzin — alkohol. Dokładnie tak, ten artykuł bę-dzie poświęcony alkoholowi, jednak pa-trząc z trochę innej perspektywy. Za-cznijmy jednak od najważniejszego…

Ja, TiM. Jestem osobą niepijącą, która w wieku 18 lat nie zna smaku piwa, wódki i wina, a jedyny kontakt z alkoho-lem ograniczył się do okazjonalnego szampana, za którym i tak nie przepa-dam. Niemożliwe? A jednak, chodź dla wielu wydaje się to wręcz nierealne. Mogłoby się wydawać, że osoba taka jak ja mało wie na temat alkoholu. Osobiście jednak, niezależnie od tego jak to zabrzmi, wiem o nim aż za dużo. Do-świadczyłem w sposób bezpośredni jego wpływu, poznałem historie ludzi, którym diametralnie zmienił życie, no i skończy-łem gimnazjum, regularnie stając twarzą w twarz z pokusą, namowami i wyśmie-waniem, spowodowanym właśnie alkoho-lem (a raczej jego brakiem).

Symbol dorosłości Nie bez powodu wspominam tutaj o czasach gimnazjalnych. To tam po raz pierwszy, w tak dużym stopniu, alkohol staje się pewnego rodzaju symbolem do-rosłości. Któż z nas nie zna historii o wielkich melanżach z hektolitrami wy-pitego alkoholu. Picie stało się symbolem bycia „cool”. Ale czy tak jest na pewno? Nie sposób również pominąć szkoły średniej, a dokładniej długo wyczekiwa-nych 18-stek. Momentu, w którym młody człowiek formalnie staje się osobą doro-słą i może bez problemu kupić w sklepie dowolny trunek. Zastanawia mnie jed-nak podejście osób, dla których 18-ste urodziny stały się momentem, w którym wszelkie zasady, granice i postanowienia przestają istnieć. Pamiętam jak jeszcze niedawno pytano mnie, czy na swojej 18-stce w końcu się napije. Tylko po co? Czy 18 lat to moment, w którym muszę za-cząć pić? Czy w ogóle muszę pić? Czy nie można bawić się i żyć bez alkoholu?

Impreza (bez)alkoholowa Na to pytanie odpowiadam bez za-stanowienia – tak, można żyć i bawić się bez alkoholu. Wielu z Was drodzy czytel-nicy może sądzić, że to co teraz pisze jest kompletną głupotą, że nie da się bawić bez alkoholu. Można. Po 18-stu latach życia, po wielu imprezach, domówkach i urodzinach, wiem że jest to możliwe. A powiem nawet więcej – takie imprezy są niejednokrotnie ciekawsze oraz za-bawniejsze, niż te wypełnione alkoho-lem, no i przede wszystkim są w całości zapamiętane. Czy to oznacza, że neguje picie alkoholu? Nie – jednak pić trzeba umieć…

NA POWAŻNIE

ALKOHOL

Page 9: Koncept - nr 1/05/12/13

9

// TiM

Kultura picia Dokładnie tak, pić trzeba umieć. Nie, nie – nie chodzi o ilość promili, któ-re pomieści nasza głowa. Chodzi o to, by mieć umiar, by umieć powiedzieć sobie dość, by znać swoje własne granice. Przecież w piciu nie chodzi o to, by „zalać się w trupa”, a na następny dzień dowiadywać się od znajomych gdzie się bawiliśmy i jak przebiegała impreza. Moim zdaniem podejście do alkoholu powinno być zupełnie inne. Powinien być on jedynie dodatkiem, a nie główną atrakcją wieczoru. Nie zapominajmy również wspomnieć o miejscu, w którym spożywa się alkohol. Opuszczone budyn-ki czy tunel kolejowy to chyba nie naj-lepsze miejsca, nie sądzicie? Wiem, że to co piszę, może dla wie-lu wydawać się śmieszne, wierzcie mi jednak, że nieumiejętne spożywanie alkoholu prowadzi do wielu, delikatnie mówiąc, nieprzyjemnych sytuacji.

Domowy alkoholizm Maxa Niestety, ale alkohol gości w pra-wie każdym z polskich domów. Czasami jest on tylko dodatkiem do posiłku, czę-ściej jednak jest on nieodzownym ele-mentem każdego dnia, i to w niemałych ilościach. Chciałbym opowiedzieć Wam dzi-siaj, jak wygląda codzienność jednego z uczniów naszej szkoły – chłopaka któ-rego poznałem na początku 1 klasy LO. Na potrzeby tego artykułu nazwijmy go Max. Jego prawdziwego imienia nie mogę Wam zdradzić. Max wychowuje się na pozór w szczęśliwej rodzinie. Patrząc z ze-wnątrz powiedzielibyście, że jego życie jest bardzo radosne, ma świetnych ro-dziców, dobrze się uczy i cieszy się ży-ciem. Niestety, to tylko pozory. Jego ojciec jest, jeżeli można użyć takiego stwierdzenia, pół-alkoholikiem. „Pół” ponieważ ma dosyć dobrze prosperującą firmę, jest zadbany, przeważnie nie cho-dzi po barach czy knajpach, jest dosyć porządnym człowiekiem i w żadnym stopniu nie przypomina alkoholika. Pro-blem leży jednak w tym, co dzieje się w domu.

Ojciec Maxa pije – codziennie mi-nimum 4 mocne piwa. Zawsze. Najgo-rzej jest popołudniami oraz w weeken-dy. Gdy rozmawiałem z Maxem, opowia-dał mi on o tym, jak wrażliwy jest na dźwięk otwieranej puszki, jak każdego dnia, gdy ojciec wraca ze sklepu, spraw-dza potajemnie ile piw dzisiaj kupił, jak nienawidzi weekendów i powrotów do domu. Każdego dnia, wracając ze szko-ły, przechodzi przez drobne wzniesienie, z którego widać jego dom i zastanawia się, czy to popołudnie będzie spokojne czy jednak nie. Jednym z najgorszych wspomnień Maxa jest wizyta policji w jego domu. Pewnego piątku jego ojciec przesadził z ilością alkoholu. Wywiązała się kłótnia pełna, jak to jest w „zwyczaju”, ubliża-nia matce Maxa. W pewnym momencie ojciec uderzył ją. Na oczach Maxa oraz jego brata. Skończyło się na bijatyce i przyjeździe policji. Drugie złe wspo-mnienie jest niestety bardzo świeże. W listopadzie Max musiał uciekać z domu, gdy podczas rodzinnego spotka-nia jego ojciec rzucił się na swojego szwagra. Dlaczego opisałem historię Maxa? Ponieważ chciałem pokazać Wam na prawdziwym przykładzie, jak alkohol potrafi zniszczyć człowiekowi życie – własne jak i swoich bliskich, oraz poka-zać Wam ofiarę alkoholizmu. Osobę, która cierpiała i nadal cierpi z powodu alkoholu. Osobę, która jest wśród nas. Osobę, którą znacie i każdego dnia mija-cie na szkolnym korytarzu.

Po co to wszystko? Dlaczego ten artykuł poświęciłem alkoholowi? Bo nie podoba mi się to, jak w obecnych czasach ludzie podchodzą do alkoholu. Nie udało mi się napisać wszystkiego, co chciałbym Wam przeka-zać, jednak mam nadzieję, że powyższy tekst skłoni Was do pewnej refleksji nad alkoholem oraz nad tym jaką przyszłość chcecie zapewnić swojej rodzinie, bo pamiętajcie, że to, czego uczymy się w młodości, pozostaje na całe życie. Od Was zależy jaki obraz alkoholu pozosta-nie w Waszej głowie…

Page 10: Koncept - nr 1/05/12/13

10

SZTUKA

Każdy z pewnością miał do czynie-

nia ze sztuką współczesną.

Czym? Nie ważna jest kwestia zro-

zumienia (na tym poniekąd zjawisko

owej sztuki polega), liczy się bowiem sam

akt obcowania ze sztuką, doznania emo-

cjonalne. Dlaczego o tym mówię? Ponie-

waż uczucia ekscytacji możemy doświad-

czyć poruszając się w kręgu właśnie tej

dziedziny, w kręgu sztuki współczesnej.

W zasadzie w żadnym innym jednolitym

kierunku nie znajdziemy tyle ekspresji

i tyle bodźców, które mogłyby dogłębnie

poruszyć odbiorcę.

Sztuki tej nie można zamknąć

w jednolitych formułach. Poprzez dzieła

artystów reaguje ona na ogromny poten-

cjał. Twórcy dla wzbogacenia swoich

poszukiwań znajdują różne środki wyra-

zu. Często dużo „wrzuca” się do jednego

opakowania, ale to my jako odbiorcy sa-

mi decydujemy co nam się podoba a co

niestety nas odrzuca. Ktoś kiedyś powie-

dział, że sztuka jest narzędziem, służy do

obserwowania – dlaczego się z tym nie

zgodzić? Skłania ona do myślenia, co

ważne, nie daje jednak odpowiedzi. Każ-

dy człowiek widzi dane dzieło inaczej. Ilu

odbiorców tyle koncepcji, domysłów, tyle

też odpowiedzi na nurtujące nas w sztu-

ce pytania. Dzieło i artysta widziany jest

przez pryzmat własnych zmysłów i do-

świadczeń.

Pewien twórca dokonał interpreta-

cji dosłownej tego zjawiska. Do swojego

obrazu bowiem wstawił lusterko – każdy

odbiorca zobaczy w nim to co chce w da-

nej chwili ujrzeć, to co sam wykreuje

w wyobraźni, a finalnie to co odzwiercie-

dla rzeczywistość i otoczenie, w jakim się

w danym momencie znalazł. Z każdym

obróceniem czy to lustra czy własnej

postaci, obraz ten będzie się zmieniał.

Estetyczne satysfakcje odbiorcy

coraz rzadziej motywują twórców, można

nawet powiedzieć, że autorzy całkowicie

odcinają się od owego zaspokojenia. Dla-

czego? Przestały mieć znaczenie aspekty

wizualne, gama barwna, jakikolwiek

wydźwięk artystyczny. Liczy się tylko

wyeksponowanie uczuć, często tych bar-

dzo skrajnych. Bo kim jest człowiek sto-

jący naprzeciw artyzmu? Nikim, może

być jednostką w której winny się rodzić

setki odczuć, emocji. Lub też wręcz prze-

ciwnie — „pustą” jednostką, którą nie

targają wyniosłe ekspresje, która w tym

właśnie momencie wyzbywa się wszel-

kich wrażeń. Postacią „czystą”.

Ważnym hasłem zatem stało się

stwierdzenie: „sztuka dla sztuki”. Było

ono niczym wezwanie do jej wyzwolenia.

Co za tym idzie? Artyści nie tworzą we-

dług kanonów. Aby przekonać się czy

dzieło niesie jakąś sensowną wartość,

należy poddać je próbie czasu (przecież

BEZ KANONÓW – WGLĄD DO SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ

Page 11: Koncept - nr 1/05/12/13

11

// EkkertNýtt

jeszcze kilkanaście lat temu uważano,

ze kubizm jest kpiną ze sztuki). Ale

z drugiej strony możemy śmiało stwier-

dzić, że skoro arcydziełem jest płótno

przebite nożykiem, to zaczynamy wątpić

w sztukę. Zdołano przyprowadzić do

galerii własnoręcznie zagłodzonego psa

i pokazać jego śmierć. Zatem „sztuka

dla sztuki”, czy może prowokacja?

Dlatego też często spotykamy się

z potępieniami sztuk pięknych, szczegól-

nie jeśli chodzi o współczesność, zazwy-

czaj jednak krytyka ta płynie z ust ludzi

niemających o sztuce żadnego pojęcia.

Bardzo łatwo bowiem krytykować „coś,”

co jest dla nas niezrozumiałe. Choć do

tego wspomnianego zrozumienia czasem

nie potrzeba naszych wielkich wysiłków,

tylko chęci. Warto jednak pamiętać, że

nie wszystko musimy akceptować

i przede wszystkim tolerować, w końcu

często jeszcze spotkamy się z wymysła-

mi i fanaberiami, które z artyzmem ma-

ją mało wspólnego. Ktoś „udający arty-

stę” logicznie artystą NIE JEST.

Nad sztuką współczesną warto się

jednak zatrzymać. To co często wydaje

się kontrowersyjne i pełne prowokacji,

niesie ze sobą wartościowy przekaz.

Korzystajmy z możliwości zobaczenia

świata oczami jednostki, patrząc na

niego z innej perspektywy.

"Koń był jeden, ten zapłacony. Psów była masa, mogłam sobie wybierać, jakiego chciałam. Z tym że wszystkie miały ten sam feler - były nad-gniłe. Dostałam wresz-cie psa, którego kwa-drans wcześniej uśpio-no na życzenie właści-ciela. Kotów było ze sześć do wyboru, a koguty zatłukłam dwa, nie wiedziałam, który będzie lepszy, duży czy mały. Miałam problem: czy nie po-winnam w imię konse-kwencji kupić także żywe psy i koty i dać im w łepek. Co mnie powstrzymało? Emo-cje. Nie potrafiłabym tego, przynajmniej wtedy." // K. Kozyra

Katarzyna Kozyra „Piramida”

Page 12: Koncept - nr 1/05/12/13

12

„Anna Karenina” Lew Tołstoj

Trzytomowe dzieło Tołstoja jest utworem o miłości i zdradzie. Tytułowa Anna nie znajduje szczęścia u boku swe-go męża, a jedyną pociechą w jej życiu jest syn.

Pewnego dnia na drodze kobiety staje hrabia Andrzej Wroński, w którym kobieta zakochuje się. Dla którego porzu-ca dom, męża i ukochanego syna – jest to jednocześnie największą tragedią boha-terki. W oczach całego świata Karenina staje się kobietą upadłą. Jednakże miłość do ukochanego jej nie wystarcza, nie może ona pogodzić się z utratą ukocha-nego syna, pozycji społecznej, a z czasem podważa też moralność swojego uczucia do Wrońskiego. W efekcie załamana i zrozpaczona Anna Karenina rzuca się pod koła pociągu.

Autor powieści w drobiazgowy spo-sób pokazuje psychikę zdruzgotanej ko-biety, którą wymogi epoki, presja środo-wiska i poczucie winy doprowadzają do tragedii.

Dzieło jest obszerne a zarazem wciągające – w sam raz na długie, desz-czowe, wiosenne popołudnia. „Anna Ka-renina” to nie tylko obyczajowa panora-ma życia sfer arystokratycznych w Rosji drugiej połowy XIX-wieku.

Ta powieść to także swoisty mani-fest Lwa Tołstoja dotyczący spraw spo-łecznych, a także gospodarczych i religij-nych.

// Leia

KSIĄŻKI

Tytułowy bohater, Karol Kopfr-kingl jest pracownikiem praskiego kre-matorium. Uwielbia swoją pracę, su-miennie spełnia przydzielone obowiązki. Twierdzi, że śmierć jest najpiękniejszą rzeczą, która może spotkać człowieka, ponieważ wyzwala go tym samym od wszelkiego bólu i cierpienia. Po takim stwierdzeniu można by śmiało wyciągnąć wnioski, że jest czło-wiekiem posępnym i raczej pesymistycz-nie nastawionym do życia, jednak boha-ter wraz z żoną i dwójką dzieci prowadzi normalne życie. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i wraz z szerzą-cą się w latach 30. ideologią nazistowską ojciec rodziny zaczyna powoli odkrywać jak bardzo różnią się Żydzi od „jedynego słusznego narodu”, jakim są Niemcy. Jego portret psychologiczny zaryso-wany na kartach dzieła z każdą stroną staje się bardziej przerażający. Na zmia-nę mentalności Karola ogromny wpływ ma jego znajomy Willy, który na każdym kroku daje mu do zrozumienia, że jako czystej krwi Aryjczyk ma misję do speł-nienia. Cała opowieść skąpana jest w opa-rach absurdu i groteski, gdzie jednocze-śnie występują pierwiastki tragizmu i komizmu. Autor, w sposób wyjątkowy buduje nastrój grozy i napięcia. Narasta-jące zło wydaje się czaić wszędzie, pano-szy się nawet we wzorowej, ułożonej ro-dzinie, pozostając przy tym niedostrze-galne.

„Palacz zwłok” Vladimir Fuks

Page 13: Koncept - nr 1/05/12/13

13

NAUKA

Tak, jak na to wskazuje tytuł, wi-tam Was w moim świecie nauki! Będzie to malutki rozmiarem, ale wielki treścią kącik, w którym błądzenie, zadawanie pytań i kluczenie wśród tajemnic nauk wszelakich nie jest wstydem, a wręcz obowiązkiem! Postaram się przybliżyć Wam pewne nurtujące mnie zagadnie-nia, które wydają się być oczywiste, ale po dłuższej debacie wcale takimi nie są. Zapraszam Was w podróż wiodącą przez meandry nauk biologicznych, chemicz-nych, medycznych, niejednokrotnie zaha-czających o zagadnienia fizyczne. Będę prezentowała tu swoje indywidualne, być może nieszablonowe poglądy dotyczące świata.

Co się tyczy celów naszej wędrówki — będą rozmaite. Poczynając od krótkiej, aczkolwiek szybkiej drogi aksonów i den-drytów wiodącej wprost do mózgu, kon-tynuując przez świat mikroorganizmów, odwiedzając niejednokrotnie rodzinę nauk genetycznych, na roli procesów biochemicznych zachodzących w organi-zmach kończąc. Gdy moje myśli zostaną wzbudzone niczym elektrony na orbitach niewykluczone jest, że pokuszę się o su-biektywne oceny etycznych aspektów

biotechnologii czy inżynierii genetycznej. Wszystko po to, by zaspokoić ciekawość, która jest kluczem do poznania świata, przyszłości. Jesteśmy młodzi, więc pytaj-my! A w nauce pytania pełnią kluczową rolę.

Najważniejszym pierwiastkiem budującym idealną osobowość badacza, jest ciekawość. Równie ważna jest inteli-gencja i odwaga — ten, kto jest odważny pyta mimo nieśmiałości. Jak mawiał klasyk, nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Śmiało mogę też stwierdzić, że dzisiejszy świat nie stałby na tak wysokim poziomie, gdyby nie oso-by interesujące się życiem. Pasja, która jest pochodną miłości, bywa przewrotna i zaskakująca, bo nigdy nie wiemy czy pewnego dnia nie stanie się sposobem na życie, pracą. Niestety bywa również przyczyną społecznego wykluczenia, a smak jej owoców bywa doceniony do-piero po pewnym czasie. Właśnie ową pasją, ciekawością i spostrzeżeniami chciałabym dzielić się z Wami, czytelni-kami. Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które tak, jak ja odnajdą ziarenko zain-teresowania, które z czasem zakiełkuje, a następnie urodzi owoce.

Podsumowując, zapraszam wszyst-kich w interesującą, naukową podróż. To naprawdę nic nie kosztuje!

WELCOME TO MY WORLD, SCIENCE WORLD!

// Queen of Leon

Page 14: Koncept - nr 1/05/12/13

14

ROZRYWKA

średniozaawansowany

Page 15: Koncept - nr 1/05/12/13

15

zaawansowany

ekspert

// www.onlinesudoku.pl

Page 16: Koncept - nr 1/05/12/13

16

KINO &

TEATR

„Jestem czarodziejem” – powiedział

Oscar Diggs. Można aż zadrżeć, gdy po-

woli odkrywa się, że słowa bawidamka

i iluzjonisty są kłamstwem. Kto by się

spodziewał? Przerażające.

„Oz Wielki i Potężny” to podana

jak na tacy stereotypowa historyjka

w stylu „każdy zły człowiek może się

zmienić”. Sam Raimi przygotował dawkę

2-godzinnej kiczowatej, familijnej bajki

ubranej w miliony kolorów, wybuchów

i lukrowanych, uśmiechniętych krasnali

z idiotycznie zadowolonym wyrazem

twarzy. Polecam dla każdego pięciolatka,

który dobrze bawił się na „Królewnie

Śnieżce i Łowcy”.

Takim sposobem po raz kolejny

przekonałam się, że kierowanie się obsa-

dą (J.Franco, R.Weisz, M.Kunis,

M.Williams) a nie fabułą może nieść ze

sobą niepożądane tudzież marne skutki.

Oczywiście, jeśli kto woli, może trwać

przy swoim, że arcydzieło Victora Fle-

minga z 1939 „Czarnoksiężnik z Krainy

Oz” jest przy tym nic nie warte, ale ja

swojego zdania nie zmienię.

Jedyny zauważalny plus filmu to

zawarte podkreślenie wartości iluzji, lecz

także i mocy kinematografii, która, zary-

zykuję stwierdzenie, w pewnym stopniu

bazuje na tym samym efekcie, tzn. za-

skoczeniu widza obrazem oraz dźwię-

kiem. W samej zaś historii spryt oraz

imaginacja służą do jakże nieoryginalne-

go uratowania świata. Owe dwa wspo-

mniane elementy bezsprzecznie wygry-

wają z jadowitym złem. Zaskakujący

triumf dobra.

Co tyczy się historii, „Oz Wielki

i Potężny” to opowieść o dumnym iluzjo-

niście Oscarze Diggs – Oz’ie, występują-

cym w cyrku za kilka gorszy. Zmuszony

do ucieczki przed ukochanym jednej

z kobiet, którą uwiódł, wpada w trąbę

powietrzną i ląduję w świecie pełnym

dziwnych stworzeń i czarownic. Brany

przez wszystkich za przepowiedzianego

króla musi zmierzyć się ze Złą Królową

i passą nieszczęśliwych zdarzeń.

Atrakcyjnym pomysłem filmu był

czarno-biały wstęp do filmu, epilog,

wprowadzający krótko zarys historii

Oz’a. Momentem efektownym tudzież

niebanalnym jest chwila, w której obraz

z małego kwadratu rozszerza się do roz-

miaru 16:9 i w nagły sposób nabiera ko-

lorów.

Z pominięciem tych aspektów nie

polecam doszukiwania się kolejnych,

nieodkrytych głębi, bo prócz wzniosłych

wyznań na temat przyjaźni i przemyśleń

o prawym życiu nic nas nie zaskoczy.

„Oz Wielki i Potężny” gorąco reko-

menduję dla wszystkich, których rodzeń-

stwo uczęszcza do podstawówki, a sytu-

acja wymaga, by wspomniany brat i sio-

stra nie zawracali głowy.

Pozwolę sobie zakończyć na tym.

Szalom.

// Fleur Schiller

MAGICZNA POMYŁKA

Page 17: Koncept - nr 1/05/12/13

17

Według psychologów muzyka jest najskuteczniejszą metodą na ucieczkę od problemów, a seriale sposobem na zapo-mnienie o nich. Więc dlaczego nie wyko-rzystać tych dwóch faktów, aby chociaż na jakiś czas „wyłączyć się” ze swojego życia? Dla wszystkich zainteresowanych, lubiących covery znanych i nieznanych piosenek oraz amerykańskie seriale mło-dzieżowe, mamy coś specjalnego — „Glee”. Jest to serial musicalowy, który skupia naszą uwagę na szkolnym chórze „New Directions” (nie mylić z One Direc-tions). Zobaczymy tam odważnie pokaza-ne problemy nastolatków i usłyszymy dużą porcję muzyki. Przez serię przewi-jają się wszystkie gatunki — od popu, poprzez jazz, soul, rock, aż do metalu. Występują tu również tacy prawdziwi artyści, jak Britney Spears, choć nie wiem czy ona przemawia do naszych muzycznych neuronów.

Oglądając serial można się po-śmiać, wrażliwszych może on doprowa-dzić do płaczu, a nawet lekko zdenerwo-wać i co najlepsze, to wszystko przy akompaniamencie dobrej ścieżki dźwię-kowej. Im nowsze sezony, tym świeższe hity, chociaż nie brakuje i starych do-brych przebój w nowym wykonaniu. Wszyscy występujący aktorzy są oczywiście niesamowicie uzdolnieni. Nic dziwnego więc, że pokonywanie życio-wych problemów przychodzi im z taką łatwością, gdy na wszystko mają jeden sposób — śpiew. Nawet nie wyobrażamy sobie ile jest piosenek, które potrafią idealnie odzwierciedlić nasz stan ducha i wyrazić to, co dokładnie myślimy i czu-jemy. Na koniec możemy jedynie zachęcić wszystkich jeśli nie do obejrzenia seria-lu, to chociaż do posłuchania na pewno znanych wam piosenek, które przeniosą was w inny świat.

// camelopardus

MUZYKA

COŚ DLA OKA, COŚ DLA UCHA

Page 18: Koncept - nr 1/05/12/13

18

Gry komputerowe są chyba jedną z najbardziej skonwencjonalizowanych rozrywek. Strzelanie, bieganie, wykony-wanie zadań — wszystko dostosowywane do współczesnego odbiorcy, którego ce-lem jest często po prostu zabawa. Wcią-gająca akcja, poziomy wymagające zręcz-ności, urozmaicona rozgrywka, koniecz-ność poświęcenia znacznego nakładu czasu w celu rozwinięciu swoich staty-styk – to wszystko na rynku gier stało się normą i odbiorcy taki rynek bez pro-blemu akceptują. Strzelanki, gry logicz-ne, RPG, FPS, sandboxy, gry przeglądar-kowe i inne rodzaje wirtualnej rozrywki sprawiają, że potencjalny gracz ma ogromny wybór i zawsze znajdzie coś od siebie. Naprzeciw tej komercji pojawiła się produkcja niezależna, w której niezwy-kły jest każdy element – „Dear Esther”. Początkowo, była ona tylko modem do gry „Half Life 2” opartym na jej silniku, jednak stale rosnąca popularność i pozy-tywne recenzje sprawiły, iż trafiła do szerszego grona odbiorców. Na początku, należy poddać w wąt-pliwość, czy „Dear Esther” jest w ogóle grą, czy jakimś nowym, nieznanym do-tychczas typem rodzaju relacji gracza z produkcją. Klasycznie grę komputero-wą możemy określić jako interakcję gra-cza z multimedialnym światem. W tym przypadku ta definicja byłaby jednak pusta. Czy dotychczas ktoś kto nie znał „Dear Esther” może określić mianem „gry” coś, co nie dostarcza przyjemności? Z pewnością nie widziałby sensu w two-rzenia czegoś, co jej nie służy. W tym sensie, „Dear Esther” nadało grom zupeł-nie nowy wymiar i estetykę. Na czym polega jej wyjątkowość? Po rozpoczęciu nowej gry gracz usłyszy monolog odczytany przez męż-

czyznę, rozpoczynający się od tytułowych słów „Dear Esther”. Już ta wypowiedź może gracza zdziwić, gdyż napisana jest językiem bardzo dla gier nietypowym – mianowicie wyszukanym, pełnym meta-for i porównań (polecałbym grać w orygi-nalnej wersji angielskiej, jednak wcze-śniej należy zaopatrzyć się w gruby słow-nik tego języka). Po jego wysłuchaniu, gracz otrzymuje możliwość ruchu i… to wszystko jeśli chodzi o interakcję z oto-czeniem. Grywalność jest przedmiotem największych kontrowersji, gdyż, mówiąc szczerze, ta produkcja jej nie ma. Można jedynie poruszać się, powoli, delikatnie przybliżać kamerę. Nie ma interakcji z otoczeniem. Nie ma W OGÓLE żad-nych NPC ani innych form sztucznej inteligencji. Nie ma przeciwników czyha-jących na gracza na każdym kroku. Nie ma wartkiej akcji. Pierwszym obiektem, do którego wiedzie nas ścieżka, jest stara, zdezelo-wana latarnia morska przystająca do budynku, w którym drzwi są wyłamane, panuje ogromny bałagan, zgnilizna i kurz. Ten klimat opuszczonego teryto-rium, niegdyś dawno temu do kogoś na-leżącego, będzie nam towarzyszył do końca gry i, podobnie jak ta latarnia morska, będzie również pachniał rozkła-dem, opuszczeniem i zniszczeniem, ja-kim czas poddaje pozostawione bez opie-ki dzieła ludzkich rąk. Jednakże każda lokacja jest niezwykle szczegółowa – widać jakieś przedmioty, początkowo nie mające znaczenia (oczywiście tylko je widać, nie można ich podnosić) jak na przykład zdjęcie USG, pierścionki czy narzędzia chirurgiczne. Drugim ważnym elementem klima-tu gry jest jego oniryczność. Przestawio-ne przedmioty, które teoretycznie nie miały prawa znaleźć się razem na opusz-

DEAR ESTHER

GAMES ROOM

Page 19: Koncept - nr 1/05/12/13

19

// Mokrosz

czonej wyspie, od razu poddają w wąt-pliwość realność świata gry, w którym znalazł się bohater – być może jest to wyspa wyimaginowana, a wszystko dzieje się w głowie postaci, którą prowa-dzimy. Z czasem pojawiają się inne sym-bole – spirala Fibbonaciego narysowana na piasku na plaży, wzory chemiczne alkoholu i dopaminy na skałach czy opo-ny samochodowe otoczone zapalonymi świeczkami. W trakcie gry odwiedzimy takie lokacje, jak małe opuszczone budynki, plaże, jaskinie, których grafika po pro-stu zniewala. Gra jest liniowa, lecz bo-hater nie ma obowiązku trzymać się wyznaczonej ścieżki — autor bardzo subtelnie ogranicza podróżowanie tam, gdzie fabuła tego nie oczekuje. Nie ma HUD’u ani żadnego innego interfejsu. Twórcom wyraźnie chodzi o to, aby maksymalnie ograniczyć kon-takt z otoczeniem. Można umrzeć spa-dając na przykład z klifu, albo wchodząc zbyt głęboko w morze — jedynym efek-tem będzie odrodzenie się w najbliższym bezpiecznym miejscu i usłyszane od narratora słowa „come back” – wyraźnie daje to do zrozumienia, że nie na me-chanice gry gracz ma się skupić. Kolejną ważną sprawą jest wspo-mniany już narrator, który co jakiś czas odczytuje kolejne fragmenty listów ad-resowanych do Esther. Z początku mogą się one wydawać niespójne i chaotyczne, jakby lektor odczytywał losowe teksty. W jego wypowiedziach pojawia się pełno skrótów myślowych, których zrozumie-nie przyjdzie nam wraz z rozwojem fa-buły. Cały scenariusz nadmienia tylko cztery postacie: tytułowa Esther, która prawdopodobnie będąc w ciąży, zginęła w wypadku samochodowym spowodowa-nym przez pijanego kierowcę Paula; ten zaś często porównywany jest do św. Pawła (wątek jego nawrócenia pojawia się wiele razy i jest najwyraźniejszy na końcu gry); Donnelly — osiemnasto-wieczny kartograf opisujący wyspę, zmagający się syfilisem; Jackobson — pasterz, który przybył na wyspę w roku 1700. Ważna jest również postać same-go narratora, niekoniecznie będącego tą osobą, którą w grze kierujemy, a jedynie autorem listów adresowanych do Es-ther. Z pozoru tych postaci (może oprócz Esther i Paula) wiele nie łączy. Z cza-sem jednak można wysnuć ciekawe wnioski i odkryć, że niekoniecznie są to

cztery zupełnie niezależne od siebie po-stacie. Przez całą godzinną rozgrywkę kierujemy się do latarni sygnalizacyjnej, która mruga do nas z oddali swym czer-wonym światłem od początku gry. Gdy już do niej dojdziemy, gra przejmuję kontrolę nad naszym bohaterem, który zaczyna się wspinać i z dużej wysokości szykuje się do skoku. Jednakże spadek w dół nie jest aktem samobójstwa. Moż-na to zauważyć po prędkości, która po-kazuje bardziej powolne opadanie. Na-stępnie nasza postać wykonuje lot nad wyspą, a jej cień pokazany jest jako cień orła. Gdy powietrzna podróż oddala nas od wyspy, ekran się ściemnia i ostatnim słowem, jakie usłyszymy jest tajemnicze „come back”. Żadnych napisów końco-wych, żadnych reklam sponsorów – tyl-ko czarny ekran, który pozostaje czarny, aż go brutalnie klawiszem „Esc” nie wyłączymy. Podczas odkrywania wyspy, na której znajduje się bohater, z wyrwa-nych z kontekstu wypowiedzi narratora i przedmiotów oraz symboli na niej zna-lezionych, możemy wysnuć wielorakie wnioski. Interpretacji historii jest prak-tycznie tyle, ilu jest graczy. Kto jest głównym bohaterem? Czy jest to osoba niezwiązana z historią? Może cierpiący mąż Esther, a może ona sama? Zapewne nigdy nie dowiemy się, „co autor miał na myśli”, ale możemy stawiać hipotezy, które, poparte dobrymi argumentami, znajdą rozgłos wśród społeczności gra-czy „Dear Esther”. Jakie są moje wrażenia z gry? Nie sprawia ona przyjemności. Mnie proble-my w niej przedstawione męczą aż do teraz (a grałem w nią już trzy miesiące temu) i być może tym artykułem po pro-stu chcę się wyładować. Od monitora odszedłem zamyślony i nieco przygnę-biony. Gra poruszyła mnie bardzo głębo-ko. Nie ważne, kogo w grze prowadzimy, możemy prowadzić nawet siebie – zagu-bionego, ogarniętego smutkiem po stra-cie bliskiej osoby, niezrozumiałego. W tej grze nie ma komercji, a już pierwsze jej momenty odgonią od niej graczy chcących poczuć wielkie emocje i liczących na wartką akcję. Na począt-ku artykułu zastanawiałem się, czy pro-dukcję tą w ogóle można nazwać „grą”, czy może nowym typem sztuki, która co wrażliwszych graczy poruszy dogłębnie.

Page 20: Koncept - nr 1/05/12/13

20

Jazda do El Paso od zawsze przypo-

minała mi moją pierwszą robotę. Brak

przerw na siku i za ciepła Cola. Kiedy

z daleka ujrzałem stację benzynową,

zacisnąłem palce na kierownicy nieco

mocniej. Kot siedzący na miejscu obok

ocknął się momentalnie, zerkając na

mnie z niesmakiem.

– Zaś na czerwonym?! – warknął na

mnie ze złością, poprawiając na głowie

czarny kapelusz.

Brzmiał tragicznie i wyglądał jakby miał

problem. Od dziecka jednak wierzyłem,

że wszystkie da się rozwiązać. Polecam

i nie polecam. Jakkolwiek jego mina su-

gerowała coś innego. Kto wie, może gdy-

bym miał na sobie kilka włosów więcej,

moja mina również sugerowałaby coś

innego. Nie mogłem jednak ocenić tego

bez dłuższego namysłu.

Zatrzymałem naszego Chevroleta

na 3 metry przed wejściem do budynku.

Mój pręgowany przyjaciel Shelton wy-

skoczył z samochodu i, wyrywając mi

z dłoni portfel, pobiegł w stronę regału

z warzywami.

Witając się z ekspedientką samym

skinieniem głowy, zabrałem koszyk

i prawie od razu władowałem do niego

3 kilogramy wołowiny. Czułem na sobie

przenikliwy wzrok czworonożnego przy-

jaciela.

– Na kolację chcę ratatouille – powie-

dział lekko urażonym głosem, odkładając

mięso z powrotem na półkę.

Nienawidziłem jego francuskiego akcen-

tu.

– Od pięciu dni nie jadłem niczego poza

twoją suchą karmą. – wykrzywiłem się,

wkładając do pojemnika kilka jarzyn.

– Za jakie grzechy ja muszę rozumieć

ludzką mowę? – spytał, plącząc się jesz-

cze przez chwilę pod moimi nogami.

Zaraz potem podał mi do kupienia gazetę

i cygaro.

Wyleciał na zewnątrz, siadając na miej-

scu pasażera.

Za ladą siedziała kobieta. Gruby,

czarny wąs ciągnął się pod jej niepropor-

cjonalnym do twarzy małym noskiem.

Na oczy opadało kilka kosmyków moc-

nych, hebanowych włosów, takich jakie

miały tu wszystkie señiority. Pociągnęła

na dół sklejone na środku taśmą okulary

i wyciągnęła zza kontuaru strzelbę. Wy-

celowała ją w moje czoło i bez słowa

wskazała na nasze zakupy. Wnioskując,

że nie rozwali mojego mózgu na milion

drobinek w obawie przed ubrudzeniem

swojego sklepu, wyładowałem rzeczy.

Skasowała je, wciąż milcząc i wystawiła

rachunek. Czułem na sobie jej przenikli-

wy wzrok, gdy wyciągałem z portfela

pieniądze. Zabrała je i samym ruchem

oczu wskazała na wyjście. Nie zastana-

PAZUREK NA SPUST

OPOWIADANIE

CZĘŚĆ PRZEDOSTATNIA

Page 21: Koncept - nr 1/05/12/13

21

// Fleur Schiller

wiałem się długo. Gdy moje nogi ruszyły

na zewnątrz, dołączyłem do nich niemal

od razu.

– Jakieś nowości? – spytał ze znudze-

niem Shelton, wyrywając mi z ręki gaze-

tę.

– Meksykanka chciała mi rozwalić łeb. –

odparłem wciąż w nieznacznym szoku,

siadając za kierownicą.

– Czyli norma. – westchnął, nie odrywa-

jąc wzroku od pierwszego nagłówka.

– Dali nas z samego przodu, spójrz! –

powiedział z dumą, szczerząc do mnie

swoje ostre zęby.

– W skali od 3 do 21 jak bardzo to źle?

– 22.

– Nie tragicznie. – uśmiechnąłem się,

włączając silnik. – Bywało gorzej.

Delikatne mruczenie rozeszło się

po okolicy i bynajmniej nie było to zado-

wolenie mojego przyjaciela. Wjechali-

śmy na główną, a Shelton zabrał się za

popołudniową toaletę. Moja reakcja była

momentalna. Ruch w kierunku pistoletu

na przemian z wymiotnym.

– Shelton, błagam – warknąłem, sztur-

chając go w łopatkę.

– Czego? – wyseplenił, wystawiając ję-

zyk miedzy zębami.

– To gorsze niż wpatrywanie się w twój

parszywy pysk, w związku z tym mógł-

byś siąść prosto?

– Nic ci nie pasuje – zarzucił z uraże-

niem, sięgając na tylnie siedzenie po

mandarynkę.

Dobrze, że po nią sięgnął, bo wyglądał

na głodnego, to by się szybko zmęczył.

– Za ile będziemy na lotnisku? – spytał.

– Jakieś cztery godziny – odparłem,

wypijając ostatni łyk wygazowanej Coli

i wyrzucając puszkę za szybę.

– A co jeśli mielibyśmy ogon?

– Nie wszyscy w tym samochodzie mają

ten problem.

– Miałem na myśli coś innego – wes-

tchnął głęboko, wskazując pazurem na

lusterko.

Czerwono-niebieskie światło mignęło mi

przed oczami.

– Zdarzało się przecież nie raz. – mach-

nąłem dłonią, przyspieszając.

– Ale jeszcze nigdy gliniarz na motorze

nie ważył 400 kilogramów – zauważył

kot, stawiając łapy na oparciu.

Była to uwaga dojmująca i nieco ordy-

narna, aczkolwiek trzeźwa. W końcu

wielka bułka w stroju policjanta była

mniej prawdopodobna.

– Nie za bardzo jest mi to na rękę – syk-

nąłem, wciskając pedał gazu.

– Jakieś inne powody prócz braku pra-

wa jazdy?

– Benzyna się kończy – mruknąłem, co

chwila zerkając w lusterko.

– Nie zatankowałeś?

– Myślisz, że moje nadciśnienie poradzi-

łoby sobie z kolejnym spotkaniem

z uzbrojoną señioritą? – podniosłem

głos. – Kto wie, co wyciągnęłaby za dru-

gim razem.

– Ethan, zapamiętaj sobie ważną rzecz.

– Shelton z miną pełną lekkiej dekaden-

cji zdjął łapy z oparcia i odwrócił się

w moją stronę. Gliniarz na motorze zda-

wał się nas powoli doganiać. – Jeśli ko-

goś nienawidzisz oznacza, że masz po co

czyścić rewolwer. Jeśli ktoś nienawidzi

ciebie znaczy, że musisz czyścić go dwa

razy częściej.

Page 22: Koncept - nr 1/05/12/13

22

THE NATION'S TUMOR

Case Profile

Music — it accompanies us eve-

rywhere. On your way to school/work,

the radio, the gym, during shopping…

Years ago, people used record players,

cassette players, walkmans, cd players,

discmans… and finally there came the

wonderous, teeny tiny mp3 players,

smartphones, iPods & other musical

devices. We carry them in our pockets,

enthusiastic about their minimal size.

But do we know, what do we actually

listen to…?

Take, for example YouTube. You

decided to catch up on the brand new

music video of your favorite band, find it

using Google. You click on the link and

in the corner of the video window you see

quality options to pick: either 360p,

480p, 720p or even 1080p. What do these

numbers mean? The "p" means "pixels"

and the digit before it shows how many

of these little elements are packed in

a vertical or horizontal line of the film

(in videos streamed through sites such

as YouTube or Vimeo it's usually hori-

zontal). The higher value you pick, the

better quality you get (720p is HD —

high definition; but that you already

know). Practically the same thing

happens with the music we buy, borrow

and (probably most often) download!

Think about it — once you have

a choice, would you rather listen to your

beloved album, using a very small USB

speaker or an audiophile Hi-Fi system?

Nowadays, music is being flattened by

two factors: cheesy devices flooding over

the mp3 player and smartphone market

& convienience versus high fidelity. Con-

temporary devices loaded with mp3 files

versus genuine music with the whole

musical spectrum available for the hu-

man ear. It's about time we woke up and

realized that the music you carry in your

pocket are a mere substitute of the real

musical experience.

Facts

In the year 1995 one of German

institutes discovered a method of pac-

king up musical tracks. In the package

that is an almost 10 times smaller file

than the one stored on a piece of pla-

stic,oh so proudly called a CD (whose

mother + father are Sony + Philips) you

are not getting all the sounds as they DO

exist in reality. What is the result? The

same when we compare 360p picture to

HD picture available all over web play-

ers, your flat TV or smartphones. Qu-

estion: would you like to archive movies

of poor quality which are impossible to

watch or would you be willing to store

high fidelity motion pictures, including

even 3D ones?

MUSIC ON A LEASH - INVESTIGATING FOR TRUE SOUNDS

Page 23: Koncept - nr 1/05/12/13

23

// glass foals

Effect

Your perception of music is being

continuously limited by the use of mp3

players. You are simply unable to hear

some sounds — a CD: a band is playing,

an mp3 file of average quality stored in

your player/smartphone/PC: it's like

someone's been kidnapped from the

band. A cowbell is missing, certain no-

tes are gone, the bass guitar & drums

are becoming one sound (which is of

course not true). In other words: Van

Gogh's "Sunflowers" with the vase mis-

sing!

Evidence

What makes you buy this or that pair of

headphones? Color? Brand? Design?

The length of the cord? One thing's for

sure — it's deifinetily not audio quality

specifics. Like Morpheus from "Matrix"

says: "You've been living in a dream

world.".

Tips

Try not to lie to yourself & grab a CD

once in a while. If you're tired

(exhausted after a PE lesson or the ge-

nesis of polish literature served by

a teacher), put full-sized headphones on

and dive into the world of soundwaves

moving your ears, appreciating the gre-

at quality from the product of the 80s-

the compact disc. And if you want your

life as portable as it is now, with your

smartphone held in your hand all day

long, you'd better check out FLAC or

ALAC files. You won't be dissapointed!

Because you can't see the rainbow…

with pink glasses on.

Page 24: Koncept - nr 1/05/12/13

24

Co za nami? Co przed nami?

O tym i nie tylko w dziale „Szkoła”.

Zapraszam do czytania!

LOGO SU

Nasz Samorząd Uczniowski

ma swoje własne logo!

ŻEROM MEDIA GROUP

W maju, w naszej szkole, powstała orga-

nizacja Żerom Media Group. W jej skład

wchodzi: Foto Agencja „Żerom Foto”,

Szkolna Telewizja „UTV”, oraz szkolna

gazetka „Koncept”. Co ważne, ŻMG jest

organizacją niezależną od Samorządu

Uczniowskiego.

AKCJA CIASTO

W piątek, 24 maja, przeprowadziliśmy, po raz drugi w tym roku, Akcję Ciasto. Dochód z niej został przeznaczony na budowę bielskiego hospicjum. Łącznie, w ramach zbiórki pieniędzy na Pola Na-dziei, nasza szkoła zebrała prawie 1000 zł. Wszystkim darczyńcą serdecznie dzię-kujemy!

DZIEŃ SPORTU

W poniedziałek, 3 czerwca, odbędzie się szkolny Dzień Sportu. W tym roku plan całego dnia wygląda na prawdę interesu-jąco. Jesteśmy ciekawi jak wypadnie m.in. mecz uczniowie-nauczyciele.

CZERWIEC

Plany na czerwiec związane są głównie z ostatnim tygodniem szkoły. Plan ideal-ny – 5 dni, 5 akcji, zgodnie z obietnicą z kampanii wyborczej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. W planach zarówno tro-chę wiedzy jak i rozrywki.

FESTYN RODZINNY

W tym roku już po raz drugi, Szkoła Pod-stawowa nr 22 wraz z Radą Osiedla i pobliską parafią organizują Parafialno-Osiedlowy Festyn Rodzinny. Odbędzie się on w sobotę, 8 czerwca, w godzinach 14 – 18 na boisku szkolnym naszego Ze-społu Szkół. Zapraszamy!

PASEK POSTĘPU > 50%

W ostatnim czasie Pasek Postępu prze-kroczył połowę! Na stronie szkoły może-cie sprawdzić co zostało zrealizowane. // MikrusMJ

SZKOŁA

MAJ/CZERWIEC

Page 25: Koncept - nr 1/05/12/13

25

/// Momo

Zarówno Mao w Chinach jak i Pol Pot w Kambodży usiłowali stworzyć „nowych” ludzi. Niszczyli kulturę, trady-cję i wierzenia, burzyli świątynie, karali tych, którzy się z nimi nie zgadzali. Okrzyknięci zostali tym samym najwięk-szymi zbrodniarzami, głupcami, utopi-stami — nie da się stworzyć jednako-wych ludzi, nie da się wykorzeniać kul-tury! Zaraz, zaraz. Szaleńcy? Zbrodnia-rze? Niepodważalnie. Ale czy na pewno utopiści? Kultura masowa dokonała tego, co usiłowała osiągnąć ta dwójka i zapew-ne wielu innych przed nimi — stworzyła nowego człowieka. To właśnie globaliza-cja przyczyniła się do pozbawienia pod-staw moralnych istoty ludzkiej, kultury rodzimej i dewastacji wszelkich święto-ści. USA, Brazylia, Chiny, Polska, Niemcy, Peru, Kanada — Mc Donald, Conversy, pizza, Nirvana, Coffee Haven, Iphone, Chanel, spaghetti, H&M… Moż-na tak wymieniać w nieskończoność. Nie ważne w jaki zakątek rozwiniętego eko-nomicznie świata by się nie udać — zaw-sze to samo. Chodźmy do KFC w nowych trampeczkach i z I–urządzeniem w ręku, słuchając bożyszcza z USA. Miliardy klonów wyglądających i myślących tak samo — idealny produkt gospodarki kon-sumpcyjnej i systemu demokratycznego, przez lata kreowany przez specjalistów od PR–u, mediów i marketingu. Globalizacja daje nam miliardy możliwości, dostęp do wszystkiego, rów-nież do medialnej sieczki i płytkiej pop-kultury. Zachodni świat, bez wiedzy i sprzeciwu przeciętnego Kowalskiego, który chórem za telewizją wykrzykuje „Nie dla zacofania, nie dla manipulacji!” sam stał się jej nieświadomą ofiarą —

produktem. Nie ma już Jana Kowalskie-go, jest Kowalski konsument, Kowalski który chce zarobić jak najwięcej, żeby kupić sobie najnowszy model telefonu. Po co komu myślenie, duchowość i rodzi-ma kultura, skoro można iść do sieciowe-go kina i obejrzeć najnowszy amerykań-ski film sensacyjny z hektolitrami sztucznej krwi albo kolejną komedię ro-mantyczną, i to — mój boże — W 3D! Wszechobecny „fejsbuczek” z 300 znajomymi, telefonik z internecikiem i okularki 3D przysłoniły człowiekowi to co naprawdę istotne. Kto jeszcze jest w stanie powiedzieć co znaczy żyć praw-dziwie, jake życie ma cel? Ze świecą szu-kać osoby, która wie co to życie indywi-dualisty, albo chociaż życie bez manipu-lacji. Samotni w tłumie, ludzie nowocze-śni, którzy wychowani w duchu wolności nigdy nie zaznali jej prawdziwe. Zamiast wypełniać na siłę magią, medytacją, czy modlitwą mentalną pustkę, czy nie war-to po prostu na chwilę przystanąć i popa-trzeć w niebo? Nie da się żyć jako człowiek praw-dziwie wolny, bez mediów, sieciówek, popularnych filmów czy piosenek. Ale da się być świadomym, mieć odwagę by stać kimś innym w tłumie konsumpcyjnych klonów. Mimo pewnego społecznego zmarginalizowania z powodu braku Conversów i Ipoda z piosenkami RHCP, Lady Gagi i Nirvany warto czasem być niekonwencjonalnym. Można oczywiście stwierdzić, że jedna osoba która sprzeci-wia się rwącemu nurtowi popkultury i tak w końcu zostanie porwana, ale ja jestem innego zdania. Zawsze warto pró-bować, jak mawiał Dalajlama „Jeśli wy-daje ci się że jesteś zbyt mały by coś zmienić, to spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem”.

MISZ-MASZ

STWORZENIE NOWEGO CZŁOWIEKA

Page 26: Koncept - nr 1/05/12/13

26

– Uważa się pan za zamachowca? – pyta światowej sławy psychiatra i kon-sultant FBI, Park Dietz. – Zamachowca… Brzmi egzotycznie! – odpowiada Richard Kukliński, śmiejąc się przy tym ironicznie. — Jestem zwy-kłym mordercą. W latach 60., rodzina Gambio (jedna z włoskich rodzin mafijnych dzia-łająca w Nowym Jorku), zatrudniła Ri-charda Kuklińskiego jako płatnego za-bójcę. 50 bezdomnych Ryszard zabił już wcześniej. Carlo Gambio to pierwowzór Ojca Chrzestnego, a Richard Kukliński to niestety polskiego pochodzenia ojciec, mąż i seryjny, sadystyczny morderca. – Strzelał pan z bliska? – pyta lekarz, chcący niczym szperacze statku spene-trować wnętrze potwora. – Tak. Patrzyłem im w oczy, chciałem żeby widzieli moją „piękną buzinkę’’ jako ostatnią. Urodził się w 1935 r. w Jersey Ci-ty. Jego rodzice byli Polakami. Ciągle się bili. I bili małego Ryszarda. Ojciec zabił jego starszego brata, więc mały Kukliń-ski wychowywał się na ulicy. W czasie wolnym uczył się swojego fachu na zwie-rzętach. Pierwszego morderstwa dokonał mając 13 lat. – Ilu ludzi zabiłeś? Było ich ponad 100? – pyta spokojnie lekarz. – Na pewno 100. Może 200, nie jestem już tego taki pewien. Powyżej stu, tak – uśmiecha się. Szacuje się, że w przeciągu 30 lat, Kukliński zabił ponad 200 ludzi. Nazy-wali go Iceman (człowiek z lodu). Nie bez przyczyny. To, że ów seryjny morderca posiadał serce z lodu, nie budzi wątpli-wości. Ale chodzi tu raczej o technikę, której się dopuszczał. Zamrażał ciała, by uniknąć pozostawiania śladów. Wiele takich morderstw odbyło się w „Gemini Lounge” na Brooklynie, jednym z ulubio-nych miejsc mafiosów.

Richard miał 20 lat, kiedy przestał zabijać wybiórczo. To mafia zauważyła jego niepohamowane zamiłowanie do coraz liczniejszych zbrodni. Wtedy wła-śnie zaczął pracować na zlecenie. Był okrutny, nic nie stało mu na przeszko-dzie, gdyż nic nie miał do stracenia. Do-stawał zlecenia, cele w postaci zdjęcia i opisu, potem wszystko szło gładko. Kie-dy ktoś, kto płacił chciał, by ofiara cier-piała, cierpiała. Nawet jeżeli miały to być głodne szczury i nieszczęsny czło-wiek, razem w jaskini z monitoringiem. – Robiło się panu wtedy niedobrze? – Mnie? Nie miewam takich rzeczy. Ra-czej nie robiło to mi to żadnej różnicy. – Normalny człowiek ma zawroty głowy, wymiotuje, słabnie, nawet kiedy widzi rannego w głowę człowieka, nie wspomi-nając o eksplodujących członkach ciała. – Hmm, byłby chyba problem, gdybym zaczął wymiotować na motorze. Nie mia-łem czegoś takiego. – Nie przejmowałeś się, nie dbałeś? – Nie… „Nie dbałeś” brzmi lepiej. Przej-mować się, to znaczy… – …słabość. – Słabość, racja. Kiedy się przejmujesz, niesiesz brzemię, nie możesz normalnie funkcjonować, bo się zamartwiasz. Kukliński nie miał uczuć. Najle-piej świadczy o tym, chyba, jego podwój-ne życie — ojca dwóch córek i męża Bar-bary. Rodzina dowiedziała się kim jest ich żywiciel z prasy. Jedyne co mogło nim kierować to wieczna złość i irytacja. Wystarczyło niewiele by wtedy wpaść mu w ręce, choć nawet i bez tego wielu z jego strony groziło niebezpieczeństwo. Sam mówił, że jedyne co sprawia mu przyjemność i pozwala cokolwiek odczu-wać to stosunek płciowy. Tyle. Zmarł w 2006 roku, w więzieniu w Trenton. Odszedł bez pozostawienia sobie i reszcie światu odpowiedzi na py-tanie: dlaczego? Być może dlatego, że sam tego nie wiedział.

RICHARD KUKLIŃSKI

// Godmother

Page 27: Koncept - nr 1/05/12/13

27

Dota 2 jest to tworzona przez Valve Software kontynuacja legendarnego już modu do Warcrafta III, który to zapo-czątkował gatunek znany nam dzisiaj jako MOBA (Multiplayer Online Battle Arena). Rozgrywka polega na walce dwóch pięcioosobowych drużyn, które mają na celu zniszczyć bazę (Ancient) przeciwnika. Oczywiście droga do niej nie jest usłana różami. Każda z trzech alej prowadzących od jednej bazy do drugiej jest broniona przez szereg fortyfikacji, gotowych obró-cić nas w pył jeśli tylko będziemy zbyt agresywni. W przedarciu się przez front pomagają nam tzw. creepy, czyli małe waleczne stworki, mięso armatnie po-mocne w walce z przeciwnikami i wieża-mi wroga. Z nich też możemy zdobyć złoto, za które kupić można broń, pance-rze i inne magiczne zabawki, które za-pewnią nam przewagę nad wrogiem. Każda rozgrywka (mecze trwają zwykle około 40–60 min) rozpoczyna się od wyboru naszego bohatera. Jest on naprawdę różnorodny, herosi (i heroiny) są podzieleni na Świetlistych (Radiant) i Mrocznych (Dire) oraz pogrupowani w kategoriach: Siła, Zręczność oraz Inte-ligencja. W asortymencie znajduje się np. mężny rycerz Sir Davion, umiejący zmieniać się w smoka lub ognista czaro-dziejka Lina, zdolna spopielić wroga w parę sekund. Są też mniej konwencjo-nalne postacie jak np. inteligentny ina-czej, dwugłowy Ogr Magik lub niezbyt zrównoważony Goblin Assassyn. Każda taka postać oprócz wyglądu i głosu różni się statystykami oraz czterema umiejęt-nościami, które wykorzystamy do poko-nania wroga. Po wejściu do gry i kupieniu pierw-szych przedmiotów zaczynamy nasz mecz. Gracz ma do wyboru jedną z wspo-mnianych wcześniej trzech alej, prowa-dzących od jednej bazy do drugiej (top, mid i bot), może też iść do dżungli pomię-dzy alejkami, by obłowić się kosztem leśnych potworków i zaatakować prze-ciwników z zaskoczenia. Na linii będziemy mieli również okazję zdobyć złoto i doświadczenie

z creepów przeciwnika, oraz oczywiście z niego samego. Warto tu wspomnieć, że śmierć w Docie 2 jest wyjątkowo bolesna – musimy poczekać pewną ilość czasu zanim odrodzimy się ponownie, a w do-datku tracimy nieco naszego złota, odda-jąc je przeciwnikowi. Agresywna gra jest sowicie wyna-gradzana. Odpowiednio "najedzona" po-stać może z łatwością zmiażdżyć całą drużynę wroga, co daje ogromną satys-fakcję. W przeciwieństwie do innych tego typu gier, gdzie liczy się cała drużyna, a nie gracz, w Docie jedna osoba może łatwo przechylić szalę zwycięstwa na korzyść swoich. Ze strony technicznej Dota 2 pre-zentuje się naprawdę dobrze. Zarówno modele bohaterów, otoczenia jak i ani-macje są starannie wykonane i cieszące oko. Rewelacyjne jest też udźwiękowie-nie, szczególnie bohaterów. Głosy są zróżnicowane i z zaangażowaniem zagra-ne przez aktorów. Kwestii jest naprawdę dużo: postacie mają osobne „odzywki” zarówno przy ruchu jak i atakowaniu. Nawet przy zabiciu przeciwnika usłyszy-my od naszego bohatera (często złośliwy) komentarz. Gra jest też wyposażona w całkiem obszerny sklep, w którym możemy za nie do końca symboliczną opłatą kupić nowe ciuszki, miecze i inne modyfikacje wyglą-du postaci lub wyglądu gry. Nie ma tu na szczęście rzeczy zapewniających prze-wagę w walce, więc każdy ma równe szanse na zwycięstwo. Szczerze polecam Dotę każdemu, kto szuka nietypowych MMO na długie godziny. Gra zapewnia mnóstwo rozryw-ki zarówno graczom, którzy chcą po pro-stu pobawić się solo lub ze znajomymi, jak i tym pragnącym rywalizacji i wygry-wania. Już obecnie, choć w fazie beta testów, gra jest dobrze rozwinięta i bar-dzo popularna, a w przyszłości może być jeszcze lepsza. * Do uruchomienia gry wymagany jest Steam oraz klucz do gry, który można dostać np. ode mnie, pod adresem e-mail: [email protected]

DOTA 2 — RECENZJA

// Arantir

Page 28: Koncept - nr 1/05/12/13

Masz uwagi? Propozycje? Chcesz do nas dołączyć? Pisz!

koncept–[email protected]

2013 © ŻEROM MEDIA GROUP