56

Kontrast 4/10

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Majowy numer miesięcznika studentów "Kontrast".

Citation preview

Page 1: Kontrast 4/10
Page 2: Kontrast 4/10

Aktualne i dokladne kalendarium imprez we Wroclawiu

wystawy koncertyfilmy

spotkania premiery

informacje reportazefotografiebilety

zajrzyj do Punktu Informacji Kulturalnej!

festiwale

dla zainteresowanych wolontariatem w PIK -

piszcie na adres

[email protected]

Page 3: Kontrast 4/10

Są takie dni, kiedy człowiek ma mnóstwo energii do

działania. Chce mu się pracować, wstawać wczesnym

rankiem, konfrontować się ze światem. Tym momen-

tem jest czas pięknie rozkwitającej wiosny. Przyroda

w oszałamiającym tempie rozkwita, wokół nagle robi

się zielono. Z niecierpliwością czeka się na pierw-

szy, ciepły majowy deszcz. Pierwszy. I tylko pierwszy.

Niestety, czasami i Natura wymyka się ze sztywnych

ram, w jakie wpakowały ją wieki: okazuje się, że maj

wcale nie musi być ciepły, słoneczny, wcale nie musi

kojarzyć się z „nieznośną lekkością butów”. Czasami

pada dłużej niż dzień, dwa, trzy...i co wtedy? Wtedy zo-

staje nam kultura, a wraz z nią ludzie, ludzie, ludzie...

W kwietniu bardzo wiele się działo, mnóstwo osób

mówiło – i to mówiło mądrze, wiele wydarzeń otwie-

rało kolejne, nieznane furtki tej ogromnej dziedziny

życia jaką jest kultura: za nami Port Literacki, festi-

wal KAN, VI (już!) Mandala Performance Festival...to

tylko niektóre eventy, które relacjonuje „Kontrast”.

Nie chcąc jednak, by był to tylko i wyłącznie nu-

mer poświęcony kulturze, wyszliśmy poza nią. Osobo-

wością numeru jest Magdalena Vogt-Komorowska,

która jest żywym przykładem kobiety sukcesu. Jak to

osiągnąć? Jaki jest polski biznes? O tym wszystkim

można przeczytać w Kontraście, który właśnie odda-

jemy w Wasze ręce. A deszcz? A deszcz pada dalej...

Joanna Figarska

Zapowiedzi 4

Publicysyka„Biznes może być inspirujący” 10

Bo mentalność można zmienić... 16

Rekrutację czas zacząć 18

Fotoplastykon 20

kultura15 lat minęło... 22

Świat z perspektywy gestu 26

„Poeta jest więźniem swojego języka” 28

KANtastyczny festiwal 30

Residents 32

Muzyczne historie mniej znane 37

Recenzje 40

Felietony 45

sPortCo by było, gdyby... 48

Futbol ma się dobrze 50

Tevez nie dobiegł do Ligi Mistrzów 52

Street Photo 54

„Kontrast”miesięcznik studentów

Uniwersytetu Wrocławskiegoprzy Instytucie Dziennikarstwa

i Komunikacji Społecznejul. F. Joliot-Curie 15

50-383 Wrocławe-mail: [email protected]

http://www.kontrast-wroclaw.pl/

Redaktor naczelna: Joanna FigarskaZastępcy: Ewa Orczykowska, Michał WolskiRedakcja: Paweł Bernacki, Jakub Bocian, Urszula Burek, Paulina Dreslerska, Ewa Fita, Adrian Fulneczek, Konrad Gralec, Paweł Kuś,

Katarzyna Łazarska, Szymon Makuch, Paweł Mizgalewicz, Agnieszka Oszust, Paulina Pazdyka, Marcin Pluskota, Barbara Rumczyk, Agnieszka Szewczyk, Jan Wieczorek, Joanna Winsyk, Krzysiek Żyła

Fotoredakcja: Zbigniew Bodzek, Łukasz Frejek, Magda Oczadły, Mariusz Rychłowski, Monika Stopczyk Korekta: Katarzyna Bugryn, Magdalena Dziekońska, Alicja Kocik, Eliza Orman, Teresa RaniszewskaGrafika: Ewa RogalskaKonsultacja: Studio gRraphiqueSkład: Robert Rędziak, Ewa Rogalska, Michał Wolski

Rozmowa z Magdaleną Vogt-Komorowską | Joanna Figarska

...poprzez działanie | Paulina Pazdyka

Ewa Fita

Piotr Iwanowicz

Relacja z Festiwalu Literackiego Port Wrocław | Monika Stopczyk

VI edzcja Mandala PErformance Festival | Joanna Wisnyk

Paweł Bernacki

Agnieszka Oszust

Jan Wieczorek

Szymon Makuch

Grzegorz Frąc

Rybicki, Bocian, Wisnyk, Wolski, Rumczyk

Adrian Fulneczek

Pluskota, Orczykowska, Wolski

Magda Oczadły

Szymon Makuch

Kapie z drzewa, kapie z rynny, kapie z nieba...

Spis treści

Page 4: Kontrast 4/10

4

Członkowie Anathemy zapowiedzieli premie-

rę płyty We’re Here Because We’re Here na

31 maja. Nowy krążek wychodzi po prawie

siedmiu latach od ich ostatniego albumu stu-

dyjnego, A Natural Disaster. Bracia Cavanagh

zaprosili Ville Valo z grupy HIM, by nagrać

z nim wokal na kawałku Angels Walk Among

Us. Całość miksował zespół wraz ze Stevem

Wilsonem (Porcupine Tree). Za mastering od-

powiedzialny jest Jon Astley, który współpraco-

wał już z The Who czy Led Zeppelin.

Wokalista brytyjskiej grupy Bloc Party, Kele Okereke, 21 czerw-

ca wydaje pierwszy solowy album. Materiał do debiutu zaty-

tułowanego The Boxer powstał w Nowym Jorku pod okiem

producenta XXXchange’a. Jak mówi sam Kele, jego so-

lowy projekt czerpie inspiracje z muzyki dance. Znany

jest już tytuł pierwszego singla promującego krążek,

Tenderoni, który ujrzy światło dzienne 14 czerwca.

Płyta ukaże się nakładem Glassnote Records.

Bionic to kolejny, czwarty album studyjny Christiny Aguilery, którego premiera

nastąpi 8 czerwca. Nowa płyta zawiera utwory autorstwa samej piosenkarki

oraz producentów i kompozytorów, wśród których znaleźli się Sia, Goldfrapp,

Le Tigre, Ladytron i wielu innych. Artystka komentuje, że jest bardzo zadowolo-

na ze współpracy z zaproszonymi przez

siebie gośćmi. Na krążku nie zabraknie

ballady. Aguilera ponownie skorzystała

z pomocy Lindy Perry, z którą napisała

piosenkę Lift Me Up.

Nowa płyta Melvins nosi tytuł The Bride Scre-

amed Murder i wyjdzie spod bandery wytwór-

ni Ipecac. To już trzeci album, który muzycy

nagrywają w poszerzonym czteroosobowym

składzie. Starych członków Buzza Osbourne-

’a i Dale’a Crovera uzupełniają Jared Warren

oraz Coady Willis z Big Business. Premiera pły-

ty jest zapowiedziana na 1 czerwca.

Premiera Ark, długo oczekiwanego solowego albumu Brendana Perry’ego, przy-

pada na pierwszą połowę czerwca. Założyciel byłego Dead Can Dance określa

tematykę nowej płyty jako przeplataną „powracającymi motywami utraty tożsa-

mości, wyobcowania, wojny, koncepcji politycznej i zagrożeń środowiska. Pomi-

mo mrocznego charakteru płyta jest również wyrazem nadziei i optymizmu co do

dalszych losów świata”. Perry nagrał i wyprodukował materiał w całości w swoim

studiu Quivvy Church w Irlandii.

Kele – The Boxer

Christina Aguilera – Bionic

Anathema – We’re Here Because We’re Here

Brendan Perry – Ark

Melvins – The Bride Screamed Murder

Muzyka

Page 5: Kontrast 4/10

5

czyli pełnometrażowy debiut Jacka Lusińskiego, nagrodzo-

ny w 2009 na festiwalu w Lubomierzu. Główna bohaterka

Alicja (Anna Cieślak) to młoda i piękna fotoreporterka po-

pularnego dziennika. Wszystko, co spotka na drodze, może

stać się tematem na pierwszą stronę: aktor, który potknął

się na schodach, letni domek gwiazdy czy były ubek ko-

czujący w lesie. Gdy telefon Alicji w niecodziennych oko-

licznościach trafia w ręce pracowników izby wytrzeźwień,

dziennikarka przekonuje się, że życie potrafi pisać znacz-

nie dziwniejsze scenariusze...W filmie, na co warto zwrócić

uwagę, występują ponadto Andrzej Grabowski, Mateusz

Damięcki, Bartłomiej Topa, Marian Opania, Adam Ferency

a nawet... Kayah. Do obejrzenia od 28 maja.

Wyobraźcie sobie Chłopców z ferajny z francuskim akcentem

i papierosami zamiast włoskiego spaghetti. Już? No to macie

najnowszy film francuskiego reżysera Jacquesa Audiarda.

Prorok to zdobywca Grand Prix festiwalu w Cannes i nomi-

nacji do Oscara. Przez krytyków został okrzyknięty jednym

z najlepszych filmów ostatnich lat. To krwista gangsterska

opowieść o francuskiej mafii. Dziewiętnastoletni Malik zo-

staje skazany na sześć lat

więzienia. Jest tam zupełnie

sam, w dodatku nie potra-

fi czytać ani pisać, ale ma

w sobie spryt, który sprawia,

że szybko się uczy. Z chłopca

na posyłki stanie się...no wła-

śnie: kim? Tego dowiecie się

w kinach.

Futurystyczna wizja ”nowego wspaniałego świata”, wcale nie aż

tak nierealna, jak mogłoby się wydawać. W animacji przenosimy się w czasy, gdzie gigantyczne

metro łączy najodleglejsze zakątki Europy, a na świecie kończą się zapasy ropy naftowej. Po-

znajemy też Rogera, który odkrywa, że każdy szczegół jego życia jest kontrolowany. Animacja

została wyprodukowana przez firmę Zentropa, należącą do Larsa von Triera, i swoją światową

premierę miała na Festiwalu w Wenecji. Metropię stworzył Tarik Saleh, a głosów bohaterom

użyczyli m.in. Vincent Gallo, Juliette Lewis i Udo Kier. W kinach od 11 czerwca.

Matt Damon i reżyser Paul Greengrass (Krucjata Bo-

urne’a, Krwawa niedziela) ponownie połączyli siły.

Akcja thrilleru Green Zone rozgrywa się podczas

pierwszych dni wojny w Iraku. Starszy chorąży Roy

Miller (Damon) i zespół inspektorów wojskowych

zostają wysłani na iracką pustynię w celu odnale-

zienia broni masowej zagłady. Żołnierze w trakcie

poszukiwania śmiertelnych odczynników chemicz-

nych natykają się jednak na zawiłe próby zataje-

nia prawdy o... Działając wśród agentów wywiadu,

kierujących się sprzecznymi motywami, szukają

rozwiązań, które albo zniosą reżim, albo zaognią

konflikt. Czy prawda wyjdzie na jaw? O tym już od

4 czerwca w kinach!

...o poważnym człowieku, czyli Ethan i Joel Coen znowu

w akcji! Mistrzowski duet, kilkukrotni zdobywcy Oscarów

(To nie jest kraj dla starych ludzi, Fargo) nie opuszczają

komediowej konwencji. Po arcyzabawnym Tajne przez

poufne proponują historię Larry’ego, który nagle uświa-

damia sobie, że cały świat obrócił się przeciwko niemu:

z nieznanych powodów opuszcza go żona, a jej nowy

kochanek przekonuje go, że powinien wyprowadzić się

z domu i zamieszkać w tanim, obskurnym motelu. Na

domiar złego, kariera naukowa Larry’ego staje pod wiel-

kim znakiem zapytania. Jak poradzi sobie poważny czło-

wiek? Będzie to można sprawdzić od 11 czerwca.

Wizja nieprorocza

Metrop(ol)ia

Polskie Piksele,

Tereny mało zielone

(Nie)poważny film...

Film

Page 6: Kontrast 4/10

6

Teatr Muzyczny CAPITOL wszystkim mi-

łośnikom musicali proponuje spektakle

dyplomowe Studium Muzycznego, które

od trzech działa przy teatrze. W dniach 6-10 oraz 12

czerwca na Małej Scenie zaprezentowane zostanie pre-

mierowe przedstawienie Fotoplastikon na podstawie

scenariusza i w reżyserii Moniki Dawidziuk Natomiast

25 czerwca, również na Małej Scenie, widzowie będą

mogli zobaczyć Gwiazdopack Cezarego Studniaka,

który swoją premierę miał w czerwcu ubiegłego roku.

W skład tytułowego gwiazdopacku wchodzą Janis Jo-

plin, Amy Winehouse, Marilyn

Monroe i Kate Bush, które – co

udowodnią absolwenci Studium

Muzycznego CAPITOL – mogły

spotkać się na jednej scenie.

Wrocławski Teatr Lalek zaprasza na kolejną w tym

sezonie premierę. 28 maja widzowie po raz pierwszy

będą mogli zobaczyć monodram Obejmij mnie w reży-

serii Anthony’ego Nikolcheva. W sztuce tej Anna Sku-

bik wciela się w postać samotnej lalkarki, której na co

dzień towarzyszą jedynie lalki, które, jak się okazuje,

tylko na pozór są pozbawione życia. Obejmij mnie to

pełna nieoczekiwanych zdarzeń opowieść, w której fik-

cja miesza się z rzeczywistością, w której unaoczniono

relację panuję pomiędzy lalkarzem a marionetkami.

Najbliższe spektakle: 28 i 29 maja oraz 10 i 11 czerw-

ca.

W czerwcowym repertuarze Wrocławskiego Teatru

Współczesnego znalazł się jeden z jego okrętów

flagowych, a mianowicie Nakręcana pomarańcza

w reżyserii Jana Klaty. Sztukę na podstawie powie-

ści Anthony’ego Burgessa będzie można zobaczyć

w dniach 16-19 czerwca na Dużej Scenie. W rolach

głównych zobaczymy między innymi Eryka Lubosa,

Bogusława Kierca, Zdzisława Kuźniara, Andrzeja

Wilka oraz zespół Wrocławskiego Teatru Pantomi-

my. Będzie to ostatnia okazja, by zobaczyć spek-

takl Klaty przed przerwą wakacyjną.

Wszystkich pasjonatów pantomimy nie może za-

braknąć we wrocławskim Kinie Lwów w dniach 9-13

czerwca, podczas III edycji Międzynarodowego Festi-

walu Pantomimy i Tańca KINEMA. W trakcie imprezy

zostanie zaprezentowanych dwanaście przedstawień

rodzimych grup teatralnych, ale także gości z Czech,

Ukrainy, Niemiec i Białorusi. Poza tym organizatorzy

zaplanowali projekcje filmowe, pokazy charakteryzacji

teatralnych, a także koncert Krzysztofa Ścierańskiego.

Szczegółowe informacje dotyczące festiwalu znaleźć

można na stronie http://www.pantomima.pl/ w za-

kładce „festiwale”.

Teatr

Page 7: Kontrast 4/10

7

– donosiła „Morgen Post Hamburg” niedługo po premierze Matki czarnoskrzydłych snów. Schizofrenia – zdecydowanie

wyjątkowy temat w dziele operowym, a jednocześnie bardzo charakterystyczny dla minionego stulecia. Klimat Matki

czarnoskrzydłych snów do pewnego stopnia nawiązuje w warstwie literackiej i teatralnej do ekspresjonizmu, dążącego

do wydobycia i ujawnienia najbardziej wewnętrznych i ukrytych przeżyć jednostki. W tym przypadku bogaty i przeraża-

jący jednocześnie świat wewnętrzny jest manifestacją schizofrenii. Dostrzegamy też wpływ symbolizmu, gdyż niemal

wszystko w tej historii można odczytać symbolicznie. Opera Hanny Kulenty (1961) Matka czarnoskrzydłych snów po-

wstała do libretta Paula Goodmana. Premiera miała miejsce 9 grudnia 1996 r. w Theater im Marstall w Monachium.

15 maja 2010 roku, o godzinie 19.00 POLSKIE PRAWYKONANIE!

16 maja 2010 roku, o godzinie 17.00 – opera zaprezentowana w ramach FESTIWALU MUSICA POLONICA NOVA.

Opera do libretta Jarosława Iwaszkiewicza. Akcja rozgrywa się na Sycylii w XII w. Muzyka łączy w sobie nowoczesność

i śpiewność operowych partii solowych. Napisana w impresjonistycznym charakterze. W Królu Rogerze mamy ele-

menty dramatu muzycznego (motywy przewodnie), związki z tragedią grecką (rola chóru) i fragmenty typowo operowe

– wstrzymujące rozwój akcji. Niezwykły jest stopień żarliwości i osobistego zaangażowania twórcy, dla którego Król

Roger miał stać się nie tylko wielkim osiągnięciem czysto artystycznej natury, ale także rozwiązaniem wielu osobi-

stych problemów psychicznych i moralno-filozoficznych.

Opera w 3 aktach.

Prapremiera: Warszawa, 19 VI 1926

Opera do usłyszenia i zobaczenia we Wrocławiu, 9 maja o godzinie 17.00.

28 maja w Operze Wrocławskiej od-

będzie się koncert wybranych frag-

mentów z oper Halka i Straszny

dwór S. Moniuszki z okazji 20-lecia

Samorządu Wrocławia. W przedsię-

wzięciu weźmie udział Orkiestra,

chór i balet Opery Wrocławskiej.

Dyryguje Tomasz Szreder.

Opera„...na najlepszej drodze, by stać się dziełem kultowym”

Karol Szymanowski i Król Roger

„Mieć w miłości kraj ojczysty...”

źródło: Wikipedia Commons

Page 8: Kontrast 4/10

8

27. Festiwal Musica Polonica Nova, który po raz pierw-

szy w swej 48-letniej historii odbywa się nie w lutym, lecz

w wiosennym maju, w dniach 8-16. Jego organizatorem jest

Filharmonia Wrocławska im. Witolda Lutosławskiego przy

współpracy Związku Kompozytorów Polskich i Polskiego

Radia. Podczas 12 koncertów wykonanych zostanie ponad

60 utworów autorstwa 45 kompozytorów, zaś 16 kompozy-

cji zabrzmi po raz pierwszy. W nurcie towarzyszą-

cym Festiwalowi znajdą się cztery spotkania

dyskusyjne, pokazy filmów eksperymental-

nych i prezentacje nagrań historycznych.

Filharmonia

Page 9: Kontrast 4/10

9

Ich drugi album zebrał same przychylne recenzje dzięki

czemu uwolnili się od mantry „zdolnych debiutantów”

i stali się pełnoprawnym zespołem. Na Liście Przebo-

jów Trójki wspięli się na najwyżej punktowanie miejsce,

a jakby tego było mało, w plebiscycie na dziesięć naj-

ważniejszych polskich płyt dekady organizowanym przez

Piotra Stelmacha ulokowali się na ósmym miejscu. Od

tylu zachwytów i oklasków przestrzeń między czołem

a potylicą mogą nawiedzić niepożądane, destrukcyjne

zjawiska. A chodzi przecież o to, żeby pojawiające się

przejawy samouwielbienia stłumić w zarodku, urwać

przysłowiową głowę zdradliwemu tasiemcowi. Póki co,

im się to udaje. Nie jestem fanem wszelkich plebiscy-

tów, podsumowań czy konkursów piękności. Jednak,

poruszyło mnie, kiedy uświadomiłem sobie, że zespół,

który debiutował zaledwie trzy lata temu został miano-

wany przez słuchaczy, czyli najbardziej krytyczne i nie-

przekupne gremium, do tego bądź co bądź, zacnego

grona zespołów, których płyty uznano za najważniejsze

wydawnictwa mijającego dziesięciolecia. Tego rodzaju

resume sprzyjają pompatyczne, bufoniaste i nie zawsze

słuszne określenia pod adresem wybranych szczęśliw-

ców i trzeba mieć tego świadomość. Jednak ktoś ich do

tej dziesiątki wybrał. Zadecydował, że to właśnie album

Terroromans jest dla niego jedną z najważniejszych płyt

dziesięciolecia. Dowartościowujące. Tym bardziej, że

jest to zespół młody, z zapałem do robienia rzeczy no-

wych, innych, swoich. W marcu wydali swoją drugą pły-

tę o przewrotnym tytule Notoryczni Debiutanci. I chyba

właśnie w tym należy szukać przyczyn sukcesów czwór-

ki z Poznania, bo czy nie jest tak, że kiedy robimy coś

po raz pierwszy, staramy lepiej niż potrafimy, z najwięk-

szym zacięciem? A jeżeli założymy sobie, że debiutować

będziemy notorycznie, nałogowo? Oby starczyło im sił.

Decyzje ludzi zarządzających tegoroczną edycją festi-

walu zmuszały mnie już wcześniej do kompletnie an-

tagonistycznych odczuć powodując kolejno zdziwienie,

podziw, bądź zażenowanie. Niestety, ostatnio na myśl

o tegorocznym lineupie najczęściej przywołuję wspo-

mnienia niechcianej w przedszkolu zupy kalafiorowej.

Pamiętam, jak włodarze odpowiedzialni za dobór arty-

stów mówili o nowej formule, o zerwaniu z punkową le-

gendą. Trzeba przyznać, że była to mowa odważna, ale

i niezbędna do tego, aby Jarocin znów mógł zaistnieć na

mapie festiwali coraz gęściej pokrytej przez młodszych

konkurentów. Niestety, na śmiałych zapowiedziach się

skończyło. O ile zaproszenie do Jarocina zespołu Gossip,

ostatnio ogłoszona wizyta Biffy Clyro, czy próba promo-

cji młodych rodzimych zespołów powinny być ocenianie

zdecydowanie im plus, o tyle zaproszenie wielkich, acz

wymarłych dinozaurów polskiego rocka w postaci De-

zertera czy TSA są strzałem, ale co najwyżej w kolano.

Jakby tego było mało, z końcem kwietnia dumnie po-

informowano, że kolejną gwiazdą festiwalu będzie…

specjalnie na tę okazję reaktywowana Pidżama Porno.

Nie wiem komu ta decyzja ma się opłacić, nie potrafię

znaleźć odbiorców tego domniemanego sukcesu. Gra-

baż? Straci resztki cech przypisywanych mu jako ikonie

punkowej sceny, a festiwalowi w Jarocinie pozostanie

dryfowanie między niszową publiką w glanach, a mniej

wyrazistą, acz liczniejszą widownią. Poza agencji Go

Ahead kompletującej festiwalowy skład przypomina mi

dylemat szesnastolatki, która chciałaby, ale się boi.

Zebrał i opracował Krzysiek Żyła

Blaski i cienieŚwiatła na...zespół Muchy

w cieniu...organizatorzy Jarocina

Page 10: Kontrast 4/10

10

„Biznes może być inspirujący”

Fot.

Joan

na F

igar

ska

Page 11: Kontrast 4/10

11

Joanna Figarska: Czy biznes

jest inspirujący?

Magdalena Vogt-koMorowska:

Na pewno potrafi być. Mogę to potwier-

dzić chociażby na swoim przykładzie

i firmy, w której pracuję. Ponieważ cią-

gle się rozwijamy, przecieramy ścieżki

w branży, w której działamy, każdy,

nawet najmłodszy stażem pracownik,

na każdym stanowisku ma możliwość

poddania jakiejś sugestii, pomysłu

i współkreowania firmy, która wciąż

ewoluuje. Są to niejednokrotnie bar-

dzo rozwijające i kreatywne działania.

Jest inspirujący, ponieważ wszystkie

osoby wykonują u nas pracę nie od-

twórczą, ale twórczą.

Skończyła Pani filologię pol-

ską. Czy potencjał tkwiący w hu-

manistyce wykorzystuje Pani teraz

w swojej obecnej pracy?

Wykorzystuję - piszę między inny-

mi artykuły, poradniki dotyczące ubez-

pieczeń, poradniki konsumenckie dla

„zwykłego człowieka”, który nie do

końca rozumie te wszystkie zapisy

w umowach, szczegółowe paragrafy

czy specjalistyczny język ubezpieczeń.

Staram się tłumaczyć w możliwie

przystępny sposób najbardziej zawi-

łe i skomplikowane elementy umów

ubezpieczeniowych, a także eduko-

wać w obszarze praw i obowiązków

klienta. Humanistyka pomaga mi tak-

że przy współtworzeniu naszego porta-

lu informacyjno-edukacyjnego. Bardzo

staram się dbać o jego wysoką jakość

słownictwa i poprawność językową.

Zawsze zależało mi i zawsze będzie

zależeć na tym, by dziennikarz repre-

zentował wysoki poziom – zarówno

merytoryczny, jak i swojego warsztatu

pisarskiego. Mam nadzieję, że dzięki

uczelni, którą ukończyłam, poziom

materiałów przygotowywanych przeze

mnie i moich współpracowników bę-

dzie na odpowiednim poziomie.

Jak to się stało, że polonistka

pracuje teraz w specjalistycznej

firmie i pełni tak wysokie funkcje?

Mogłoby się wydawać, że humani-

styka i biznes to tak odległe dzie-

dziny.

Gdy kończyłam studia, tak jak

tysiące innych studentów i absolwen-

tów, zaczęłam szukać stałej pracy,

choć nie do końca wiedziałam, co

chcę w życiu robić. Bywało różnie. Jako

młody kandydat na pracownika byłam

pełna ambicji i ideałów, ale rynek pra-

cy był brutalny. W końcu jednak trafi-

łam do firmy, gdzie dano mi szansę.

Osoby z branży ubezpieczeniowej od

lat skupione wokół tego środowiska,

postanowiły zrobić coś nowatorskiego

i stworzyć profesjonalny, tematyczny

portal dotyczący ubezpieczeń, umoż-

liwiający kupno polisy przez Internet,

jak i będący platformą informacyjno-

edukacyjną. Trafiłam do tej firmy po-

nieważ dla pracodawców ważniejszy

był mój potencjał – w tym humani-

styczne wykształcenie – niż doświad-

czenie. Miałam olbrzymie szczęście,

ponieważ mogłam się uczyć firmy od

podstaw, a także ukierunkować i do-

piero później zdecydować kim w życiu

zawodowym chcę być – asystentką

zarządu, agentem ubezpieczeniowym,

pracować w e-commerce, lub marke-

tingu i PR, czy może jednak zostać

dziennikarzem ubezpieczeniowym.

Dopiero później dostrzeżone zostały

jakieś moje predyspozycje i zapropo-

nowano mi wejście do zarządu, gdzie

funkcję tę pełnię do dziś. Taki trochę

amerykański sen.

A czy szukała Pani już na stu-

diach jakiejś pracy? Teraz jest tak

silna presja społeczeństwa, że

studenci już od pierwszego roku

rozglądają się za dodatkowym za-

jęciem.

M.V.K.: Jeśli mówimy o stałej pra-

cy, to nie było takiej możliwości, po-

nieważ zajęcia trwały od poniedziałku

do piątku, często w takich godzinach,

które uniemożliwiały bycie dyspozy-

cyjną dla pracodawcy. Pozostawała

więc praca dorywcza. Kiedyś sobie

usiadłam i podsumowałam, że takich

dorywczych prac było jednak sporo –

byłam między innymi opiekunką do

dziecka, kelnerką, hostessą, udziela-

łam korepetycji, pracowałam w skle-

pie spożywczym, a na wakacjach

i feriach w pensjonacie w Karpaczu.

Zbierałam też truskawki w Holandii,

Kariera. To słowo w dzisiejszych czasach ma szczególne znaczenie. Sukces. Każdy o nim marzy. O tym, jak to jest, gdy oba te wyrazy zamieniają się w rzeczywistość, jaki jest polski biznes i dlacze-

go trudno jest znaleźć młodemu człowiekowi pracę, opowiada Magdalena Vogt-Komorowska.

Page 12: Kontrast 4/10

12

pracowałam przy organizacji i obsłu-

dze hoteli wakacyjnych – akademi-

ków przerobionych na czas wakacji

na tanie noclegi. Wymienić jeszcze

mogę pracę w banku stancji, czy prze-

prowadzanie ankiet dla jednej z firm

telekomunikacyjnych. Oczywiście,

pierwszym powodem podejmowania

tych prac była chęć zarobienia pienię-

dzy na własne potrzeby, ale kolejnym,

równie ważnym, świadomość, że czło-

wiek z czystą kartą zaraz po studiach

jest zdecydowanie na gorszej pozycji,

jeśli chodzi o szukanie pracy, niż oso-

ba, która jakieś doświadczenie już

zdobyła. Dosyć często spotykałam się

z opinią, że nie należy wpisywać do

CV tych wszystkich dorywczych prac,

ponieważ pracodawcy nie interesuje,

że ktoś wyjechał na przykład na dwa

miesiące do Londynu, żeby pracować

jako kelner. Ja uważam inaczej. Kiedy

przeglądam takie CV i widzę, że młoda

osoba już od kilku lat stara się w jakiś

sposób zarabiać, to dla mnie oznacza,

że jest zaradna, przedsiębiorcza i nie

jest leniwa. Pewnie również przez to,

że sama taką ścieżkę przeszłam, wła-

śnie pod tym kątem patrzę na osoby,

które kandydują do naszej firmy.

Czy były w Pani karierze mo-

menty kryzysowe, w których zasta-

nawiała się Pani co dalej?

Nie raz, nie dwa. Tak jak wspo-

mniałam, nasza firma jest młoda,

ciągle się rozwija i nie zawsze wszyst-

kie plany, które chcielibyśmy, żeby się

udały, wychodzą. Jednak pierwszym

takim kryzysem był chyba moment,

kiedy osoby, z którymi zaczynałam

pracę, odeszły do innych firm. Bardzo

się zaprzyjaźniliśmy, a co najważniej-

sze dobrze nam się współpracowało.

Odejście niektórych było naprawdę

trudnym przeżyciem. Innego rodzaju

dylematem była bardzo atrakcyjna

oferta pracy. Pojawiła się ona jednak

w takim momencie, że nie czułabym

się w porządku zostawiając „moją”

firmę. Zdecydowałam się więc zostać,

ponieważ nie lubię niedokończonych

spraw. Kryzysy są i nie ma co ukrywać,

że jest inaczej.

Jak sobie Pani z nimi radzi?

Różnie. Przede wszystkim dużo

się zastanawiam nad pewnymi sytu-

acjami, sprawami, które mi przeszka-

dzają albo powodują, że mam nega-

tywne nastawienie. Staram się znaleźć

dogodne rozwiązanie albo przynaj-

mniej oswoić się z „tym czymś”, żeby

nie było już takie straszne. Jeśli mam

kryzys albo zmartwienie, rozmawiam

z mężem – pomaga mi to wyartyku-

łować i określić kłopot, a spojrzenie

na problem przez osobę trzecią bar-

dzo często otwiera oczy na szczegóły,

których się wcześniej nie dostrzegało.

Staram się też mieć jakąś odskocznię

od pracy – inne zajęcia, hobby.

Jest Pani w zarządzie firmy.

Czy budowanie zespołu jest trud-

nym zadaniem?

Jest trudne, ponieważ zespół

musi działać jako sprawny organizm.

Budując go należy brać pod uwagę

nie tylko umiejętności pracownika, ale

Fot. Joanna Figarska

Page 13: Kontrast 4/10

13

również tak zwane „cechy miękkie”,

czyli cechy charakteru. Ideą założycieli

naszej firmy od samego początku było

zatrudnianie ludzi młodych - absol-

wentów, studentów, czyli osób, które

są dopiero na początku swojej ścież-

ki zawodowej. Młodzi ludzie mają ol-

brzymi potencjał, dużo wiary w siebie

i w świat, oraz w to, że mogą wiele

zdziałać. Nie są jeszcze zepsuci, roz-

leniwieni czy wypaleni. Nie ukrywam

jednak, że ta polityka zatrudniania

wiąże się również z ryzykiem. Młody

pracownik bardzo często nie wie, co

chce w życiu robić bądź traktuje firmę

jako trampolinę do dalszej kariery. My

poświęcamy mu czas potrzebny na

zdobycie odpowiedniej wiedzy, a on

nas potem opuszcza. No ale takie jest

życie. Na każdego nowego pracowni-

ka trzeba przeznaczyć sporo czasu, by

przyswoił sobie wiedzę niezbędną do

tego, by stać się samodzielnym człon-

kiem zespołu.

Teraz bardzo często słyszy się,

że rynek pracy przeżywa kryzys,

a młodzi ludzie muszą wyjeżdżać,

bo w Polsce trudno im znaleźć pra-

cę. Jak to wygląda od środka?

To ciekawy temat. Kiedy sama

szukałam pracy, zastanawiałam się

nad tym, jak wygląda rekrutacja od tej

drugiej strony. Na co faktycznie zwra-

cają uwagę, a na co nie. Krążyły róż-

ne historie – że trzeba mieć zegarek

na ręce, bo inaczej odbiorą nas jako

osoby niepunktualne i nie przywiązu-

jące wagi do czasu, że najlepiej przyjść

z piórem, bo długopis świadczy o tym,

że nie przywiązujemy wagi do rzeczy

i jakości, obgryzione paznokcie to ner-

wica, również uścisk ręki czy sposób

siadania na krześle świadczyć miały

o licznych cechach naszego charak-

teru. Krążyły także listy z „idealnymi”

odpowiedziami na pytania pracodaw-

ców. Siła środowiska też robiła swoje

- historia, o dziewczynie, która wysłała

sto CV i nikt się nie odezwał, czy udo-

wadnianie wyższości wykształcenia

ścisłego nad humanistycznym powo-

dowała, że przyszłość nie wyglądała

zbyt kolorowo. Brak sukcesów depry-

muje, nie ma co ukrywać. Teraz jed-

nak już wiem, jak to wygląda i od tej

drugiej strony. Na ogłoszenia dotyczą-

ce pracy biurowej spływa do nas kil-

kaset CV. Mogłoby się więc wydawać,

że przy takiej liczbie są bardzo nikłe

szanse na przebicie się. Okazuje

się jednak, że połowa CV jest wy-

syłana zupełnie na ślepo. Moim

ulubionym przykładem jest ku-

charz-karateka, który chciał być

specjalistą do spraw marke-

tingu i public relations, był też

operator wózka widłowego

starający się o stanowisko

programisty. Stąd wnio-

sek, że kandydaci sami

nie wiedzą, gdzie wysyłają

CV. Po tej wstępnej selekcji,

wydobywamy zgłoszenia, które

według nas są najciekawsze - na

tym etapie pozostaje kilku-

dziesięciu kandydatów.

W trakcie zapraszania

na rozmowy okazu-

je się, że wiele osób albo nie dociera

na spotkanie, albo już nie jest zainte-

resowana. Także finalnie rozmawiam

z 10-15 osobami. Nie należy się więc

poddawać, tylko usiąść i spokojnie

zastanowić nad tym, co chciałoby się

robić. A jak przebić się ze swoją kandy-

daturą wśród tylu innych, podobnych?

Przede wszystkim sprawić, by nie była

podobna – nie korzystajcie z szablo-

nów krążących w sieci. Pomyślcie co

czuje rekrutujący, gdy po raz 20 czyta

tę samą treść listu motywacyjnego.

Fot. Joanna Figarska

Page 14: Kontrast 4/10

14

Spróbujcie nakreślić swoją kandyda-

turę, pokazując jakie korzyści zyska

pracodawca zatrudniając właśnie

was. Nie wypisujcie jednym tchem,

że cechuje was odpowiedzialność,

dyspozycyjność oraz łatwość w nawią-

zywaniu kontaktów, że jesteście samo-

dzielni, choć równie dobrze potraficie

pracować w zespole. Nawet jeśli tak

jest, napiszcie to własnymi słowami,

podpierając się jakimiś przykładami

z przeszłości. Kolejna rzecz, dotycząca

listu motywacyjnego. Ze zdziwieniem

obserwuję, jak wiele z nich zaczyna

się litanią życzeń, jakiej to pracy ocze-

kuje kandydat – ciekawej, ambitnej,

takiej, która dałaby mu stabilność, ale

i możliwość pogłębienia umiejętności

oraz zdobycia dalszego doświadcze-

nia. Z całym szacunkiem, ale to chyba

nie ta kolejność. Najpierw pokaż dla-

czego właśnie ciebie mam zatrudnić,

a dopiero później zaznacz swoje ocze-

kiwania. Napisz zgłoszenie pod firmę,

w której starasz się o pracę. Jest to

naprawdę bardzo ważne – dowiedz się

jak najwięcej o firmie, o obowiązkach

związanych ze stanowiskiem, na które

kandydujesz, a potem pochwal się tym

na rozmowie kwalifikacyjnej. Zapytaj,

czy z pracą wiąże się to, to i to. Wte-

dy sprawisz wrażenie, że wiesz o czym

mówisz i masz realne doświadczenie.

Co w tej pracy jest najtrudniej-

sze?

Dla mnie zdecydowanie zwalnia-

nie ludzi. Nie potrafię patrzeć tylko

na dobro firmy, zawsze z tyłu głowy

jest ta świadomość, że otrzymanie

wypowiedzenia musi być strasznym

momentem w życiu człowieka. Trzeba

być na tyle delikatnym, uzasadniając

swoją decyzję, żeby tego stanu nie

pogorszyć. Z kolei po wejściu do za-

rządu najtrudniejsze było zarządzanie

własnymi kolegami. Dużo czasu zajęło

mi zbudowanie relacji szef - pracownik

tak, by nie stracić z nimi dobrego kon-

taktu. Myślę, że pomogła mi w tym tro-

chę zasada, którą staram się w życiu

kierować - traktuj innych tak, jakbyś

sama chciała, żeby Ciebie traktowali.

No i oczywiście życzliwość kolegów.

W dzisiejszych czasach bar-

dzo dużo mówi się o równoupraw-

nieniu kobiet. Czy zauważa Pani

w biznesie jakieś dyskryminacje

właśnie ze względu na płeć?

Osobiście nigdy czegoś takie-

go nie doświadczyłam. Oczywiście,

środowisko biznesowe, w którym

przyszło mi się obracać, to przede

wszystkim mężczyźni, co zdecydowa-

nie powinno się zmienić, jednak ni-

gdy nie czułam się dyskryminowana,

czy gorzej traktowana ze względu na

płeć. Wręcz odwrotnie, na wszelkich

spotkaniach biznesowych zawsze by-

łam traktowana po dżentelmeńsku.

Co Pani, jako pracodawca,

poleciłaby studentom - zarówno

I jak i IV roku - zdobywanie do-

świadczenia czy szlifowanie wie-

dzy? A może jedno i drugie?

Kiedyś śmialiśmy się ze znajo-

mymi, którzy również szukali pracy,

że pracodawcy najchętniej poszukują

studentów z wieloletnim doświadcze-

niem. Radziłabym jednak, by szukać

pracy, praktyk, czy innych zajęć dodat-

kowych już od pierwszych lat studiów.

Dzięki temu uczymy się przedsiębior-

czości, odpowiedzialności, poznajemy

wartość własnego pieniądza. Uczelnia

to teoria, ale prawdziwą szkołę życia

poznamy dopiero w pracy.

Czyli co tak naprawdę liczy

się w biznesie? Jakie trzeba mieć

cechy, by osiągnąć sukces?

Prostego przepisu na sukces

w biznesie nie ma. Jednak moim

zdaniem nie wykształcenie jest naj-

ważniejsze. Ważniejsze są nasze

predyspozycje, cechy charakteru. Czy

jesteśmy konsekwentni, cierpliwi, czy

potrafimy podnieść się po ewentu-

alnej porażce. Czy mamy pomysł na

biznes i czy wiemy, co chcemy w życiu

robić. Powinniśmy też ciągle podnosić

swoje kwalifikacje, bo kto stoi w miej-

scu, ten się cofa. Wady oczywiście po-

winniśmy zwalczać, zalety natomiast

kształtować i przede wszystkim być

ich świadomi.

A czy dobre relacje w firmie

w dzisiejszych czasach, w któ-

rych bardzo modny jest wyścig

szczurów, są w ogóle możliwe?

Wydaję mi się, że wiele zależy

od tego, jaką ścieżkę zawodową się

wybrało. W korporacjach, w których

pracuje mnóstwo ludzi, dobre relacje

między wszystkimi pracownikami

nie są możliwe. Sposoby motywowa-

nia, schematy zarządzania ściągnię-

te z innych krajów, które nie do koń-

ca przystają do naszej kultury pracy,

Page 15: Kontrast 4/10

15

systemy oceny pracownika i jego

wydajności, liczne procedury, silne

podziały między poszczególnymi

działami zapewne wpływają na to, że

właśnie w korporacjach najbardziej

odczuwalny jest wyścig szczurów,

gdzie pojedynczy człowiek nie może

liczyć na indywidualne traktowanie.

W małych firmach natomiast nie-

zdrowy pęd ku karierze odbywa się

na innym poziomie. Częściej zdarza

się „podlizywanie” szefowi, ostre,

personalne konflikty między pracow-

nikami, toksyczna atmosfera, czy

rywalizacja o względy osoby decyzyj-

nej w firmie. Nie oznacza to jednak,

że nie ma szans na dobre relacje.

Trzeba jednak znaleźć pewien złoty

środek pomiędzy niezdrową konku-

rencją a zbyt luźną „kumplowską”

atmosferą w pracy i postarać się,

żeby nie przekroczyć tej cienkiej linii

ani w jedną, ani w drugą stronę.

Teraz bardzo popularne jest

zakładanie własnych działalno-

ści gospodarczych współfinanso-

wanych przez Unię Europejską.

Czy tworzenie małych firm przez

grupę przyjaciół, znajomych to

dobry pomysł?

Jeśli tylko ma się konkretny po-

mysł, co dana firma miałaby robić,

jeśli zna się docelowy rynek klientów

i wiemy, że będzie zapotrzebowanie

na nasze usługi, a także, że wyróż-

niamy się czymś na tle konkurencji,

to jak najbardziej. Należy pamiętać,

że założenie to jedno, a konstruktyw-

ne działanie przynoszące zyski to już

zupełnie inna sprawa. Gdy zakłada-

my biznes z naszymi przyjaciółmi,

czy rodziną, musimy liczyć się rów-

nież z tym, że może dojść do kon-

fliktów między nami, wzajemnych

pretensji, czy roszczeń, a chyba nikt

nie chciałby w ten sposób kończyć

znajomości.

Rozmawiała Joanna Figarska

Fot. Joanna Figarska

Page 16: Kontrast 4/10

16

Świat pędzi do przodu, a wraz z nim

my. Niewielu z nas stać na to, aby na

chwilę zatrzymać się i dostrzec stoją-

cego obok drugiego człowieka, który

być może nie krzyczy głośno o kromkę

chleba, nie jest niewidomym potrzebu-

jącym pomocy przy przejściu dla pie-

szych, ale jest spragniony towarzystwa

bratniej duszy, która pozwoli uwierzyć

mu, że jest on istotą wartościową. I wła-

śnie z chęci dostrzeżenia drzemiących

w drugim człowieku możliwości naro-

dziła się w Krakowie dziewięć lat temu

WIOSNA, której głównym inspiratorem

jest ks. Jacek Stryczek oraz grupa jego

wychowanków z Duszpasterstwa Aka-

demickiego św. Anny.

WIOSNA nie jest fundacją, a więc

nie gromadzi pieniędzy. Utrzymuje się

głównie z grantów, które umożliwiają

jej realizację szeregu akcji społecz-

nych. Do najbardziej znanych należy

m.in. Szlachetna Paczka, w której

prywatni darczyńcy w okolicach świąt

odpowiadają na potrzeby najbiedniej-

szych. Co ciekawe, działania WIOSNY

opierają się na mechanizmie pośredni-

czenia – to jej wolontariusze orientują

się w potrzebach ubogich rodzin, po

czym informacje na ten temat publiku-

ją w anonimowej formie na stronach

bazy internetowej, po to, aby ofiaro-

dawcy mogli wybrać konkretną rodzi-

nę i dać jej przygotowaną przez siebie

paczkę.

Na stronie stowarzyszenia (www.

wiosna.org.pl) czytamy: „W Szlachetnej

Paczce stawiamy na pomoc konkret-

ną i bezpośrednią – bo tylko taka jest

skuteczna i może faktycznie poprawić

trudną sytuację. Prawdziwa bieda jest

jak choroba, aby odpowiednio ją leczyć,

niezbędna jest wcześniejsza diagnoza.

To właśnie dlatego najpierw wolonta-

riusze Szlachetnej Paczki odwiedzają

rodziny ubogie i pytają o ich potrzeby.

W ten sposób darczyńcy mogą przygo-

tować paczki, które są trafionym pre-

zentem – takim, który może coś zmie-

nić, jest spełnieniem marzeń i źródłem

autentycznej radości”.

Dwa lata temu WIOSNA zawitała

do Wrocławia. Koordynatorką projektu

edukacyjnego Akademia Przyszłości

jest Dorota Sobieraj, która swoją przy-

godę ze stowarzyszeniem rozpoczęła

na studiach w Krakowie. Wrocław-

ski oddział WIOSNY liczy obecnie 70

wolontariuszy. Początkowo Akademia

Przyszłości była lokalną akcją funk-

cjonującą w rejonie krakowskim, dziś

jest ogólnopolskim programem, który

wspiera ponad 800 dzieci. Jego głów-

nym celem jest niesienie pomocy

uczniom w ramach indywidualnych

spotkań edukacyjnych, na których, pod

okiem tak zwanych tutorów, dzieciaki

nadrabiają zaległości w nauce, odkry-

wają nowe zainteresowania i uczą się

wiary we własne możliwości. Wrocław-

ska WIOSNA dotychczas objęła tym

programem 5 szkół. W każdej z nich

jest około 15 dzieci, którym pomagają

wolontariusze stowarzyszenia. Spoty-

kają się z nimi raz w tygodniu i dzielą

się swoją wiedzą. Praca w Akademii

jest cenna, ponieważ opiera się na in-

dywidualnym oddziaływaniu – na jed-

no dziecko przypada jeden tutor, któ-

ry jest jego przewodnikiem, czasem

starszą siostrą lub bratem, ale przede

Wszelkie granice dzielące ludzi powstają w naszych umysłach. I choć często mamy świadomość ich istnienia, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z faktu, że do ich pokonywania trzeba posiadać nie

tylko dobre chęci i określone narzędzia, ale przede wszystkim musimy zmienić sposób swojego myślenia. Dostosowanie mentalności do wymogów rzeczywistości okazuje się głównym warun-

kiem sukcesu we współczesnym świecie. O tym, że jest to możliwe świadczy działalność Stowarzy-szenia WIOSNA.

Bo mentalność można zmienić poprzez działanie

Page 17: Kontrast 4/10

17

wszystkim przyjazną duszą, która bez-

interesownie poświęca swój wolny

czas, uwagę i dobre chęci.

Indywidualna współpraca z dzieckiem

„To fantastyczne uczucie, kiedy widzę

efekty swojej pracy” – mówi Agata Bi-

lewicz, tutorka opiekująca się Agniesz-

ką. „Trafiłam do WIOSNY dwa lata

temu – opowiada – Zawsze działałam

w wolontariacie, któregoś dnia posta-

nowiłam się zapisać do Uniwersytec-

kiego Centrum Wolontariatu przy mo-

jej uczelni i w ten sposób dowiedziałam

się o planach stworzenia wrocławskie-

go oddziału WIOSNY. Agnieszka jest

moją pierwszą podopieczną, współ-

pracuję z nią już drugi rok. Początkowo

była wycofującą się, nieśmiałą i za-

mkniętą w sobie dziewczynką, która

miała kłopoty z językiem angielskim

i przede wszystkim szczerze nie cierpia-

ła chodzić do szkoły. Główną przyczyną

tej sytuacji była jej samotność, Aga

nie miała żadnej koleżanki, co gorsze

posiadała ogromną wiedzę, którą nie

potrafiła się podzielić z powodu braku

otwartości. Zaczęłyśmy się spotykać

w szkole Agnieszki. Potem przyszedł

czas na wyjścia poza jej teren, m.in. do

Zoo, centrum handlowego, w którym

uczyłyśmy się opisywać wygląd ludzi,

chodziłyśmy na lody lub po porostu

do parku. Każdemu takiemu wyjściu

przyświecała jakaś edukacyjna idea,

Agnieszka uczyła się pod moim okiem

nowej rzeczy w bardziej atrakcyjny

i przyjazny dla siebie sposób. Z czasem

zaczęła się otwierać na świat i ludzi.

Dziś śmielej mówi o tym, co myśli,

o czym marzy, co planuje. Nawiązała

relacje z koleżankami. Odzyskała pew-

ność siebie i cały czas czyni postępy

w nauce. Jestem z niej bardzo dumna”

– podsumowuje Agata. Na pytanie, co

daje jej praca w stowarzyszeniu, jed-

nym ciągiem wymienia same pozytyw-

ne rzeczy: poczucie bycia potrzebnym,

pożyteczne zagospodarowanie wolnych

chwil, poznawanie grona nowych ludzi

i rozwój osobisty. Agata przyznaje, że

ze smutkiem myśli o zakończeniu pra-

cy lidera w związku ze zbliżającym się

końcem studiów. Zapewnia jednak, że

nadal zamierza aktywnie działać jako

tutor i szczerze poleca tego typu pracę

wszystkim innym młodym ludziom.

Skuteczność w działaniuWIOSNA gruntownie rozlicza swoich

tutorów z efektów ich pracy. Podstawą

ich działań jest jednak życzliwe nasta-

wienie do dziecka, bo tylko ono gwa-

rantuje pozytywne efekty edukacyjnych

działań. Dlatego też tutorzy przechodzą

szereg szkoleń i koordynują swoją pra-

cę w oparciu o ogólny program. Dbają

o wykształcenie dużego poczucia bez-

pieczeństwa wśród swoich podopiecz-

nych, umacniają ich samodzielność,

stosują pozytywne komunikaty, rozwi-

jają dociekliwość oraz twórcze myśle-

nie. Często organizują cykliczne akcje,

takie jak np. bal karnawałowy lub pik-

nik. We Wrocławiu gościłam na pikni-

ku zorganizowanym 29 kwietnia przy

Przystani Kozanowskiej. Dzieciaki za-

jadały się kiełbaskami, grały w boulle,

żeglowały i spędziły przesympatyczne

popołudnie pod okiem swoich tutorów

i wolontariuszy WIOSNY. Ich wielka

radość z kilku prostych zajęć zaplano-

wanych z myślą o nich, była prawdziwą

nagrodą dla wszystkich opiekunów.

Zachęcam więc do nawiąza-

nia współpracy z WIOSNĄ. Każdego

roku w październiku organizowana

jest rekrutacja wolontariuszy, którzy

przechodzą wstępne szkolenie i pod-

pisują półroczny lub roczny kontrakt

zobowiązujący ich do pracy na rzecz

stowarzyszenia. Szczegółowych infor-

macji na ten temat można zasięgnąć,

odwiedzając stronę internetową www.

wiosna.org.pl lub kontaktując się

bezpośrednio z koordynatorką akcji:

[email protected],

tel.: 605 620212.

Paulina Pazdyka

źródło: archiwum fundacji

Page 18: Kontrast 4/10

18

Niezmiennie, od lat najwięcej ma-

tu-rzystów (bo około 39 procent)

wybiera się na uniwersytety. Drugie

w kolejności (trzydzieści dwa procent)

są politechniki, a następnie uczelnie

ekonomiczne, medyczne, pedago-

giczne i rolnicze. Biorąc pod uwagę

zeszłoroczne statystyki, najpopular-

niejszym kierunkiem na Uniwersyte-

cie Wrocławskim będzie psychologia,

gdzie na jedno miejsce przypadać

może aż 44 kandydatów. Ponieważ

uczelnia oferuje tylko 51 indeksów,

nietrudno policzyć, że o karierze psy-

chologów marzy ponad 2200 mło-

dych ludzi. Nie znaczy to jednak, że

na spełnienie tych marzeń nie ma

szans. Kandydaci powinni spróbować

złożyć dokumenty również na innych

uczelniach, gdzie psychologia nie

jest aż tak popularna. Dla przykładu

– na Uniwersytecie im. Adama Mic-

kiewicza w Poznaniu w zeszłym roku

zajęła ona dopiero czwarte miejsce

(11,48 kandydata na jedno miejsce),

a na Uniwersytecie Mikołaja Koperni-

ka w Poznaniu w ogóle nie trafiła do

czołówki. Drugim w kolejności naj-

bardziej obleganym kierunkiem na

Uniwersytecie Wrocławskim, tak jak

Wielkimi krokami zbliża się okres, w którym uczelnie wyższe rozpoczną rekrutację na rok akade-micki 2010/2011. Jeżeli wierzyć prognozom, ponad osiemdziesiąt procent tegorocznych matu-rzystów będzie kontynuowało naukę. To oznacza, że liczba osób walczących o jedno miejsce na

najpopularniejszych kierunkach może być jeszcze większa niż w roku poprzednim. Ma to szczególne znaczenie dla tych z nas, którzy planują rozpocząć naukę na drugim kierunku. Dlatego warto wie-

dzieć, które wydziały są najbardziej oblegane.

Rekrutację czas zacząćFot. Łukasz Frejek

Page 19: Kontrast 4/10

19

w latach poprzednich, będzie dzien-

nikarstwo – tutaj na jedno miejsce

przypadać będzie około 20 kandy-

datów. Ponad 10 osób konkurować

będzie też o indeksy na takich kierun-

kach, jak stosunki międzynarodowe,

bezpieczeństwo narodowe, filologia

indyjska i kultura Indii oraz historia

sztuki. Nie tak łatwo będzie też do-

stać się na inne filologie – na polo-

nistyce na jedno miejsce przypadać

może 3 kandydatów (dla porównania

– w Poznaniu o jeden indeks na filolo-

gię polską walczy prawie 12 osób), na

anglistyce – 9, na germanistyce – 2,

a na filologii hiszpańskiej – 8,5. W in-

nych polskich miastach popularne są

również filologie – szwedzka i japoń-

ska. Z nauk ścisłych i przyrodniczych

najpopularniejsze na Uniwersytecie

Wrocławskim będą w kolejności: che-

mia, biotechnologia, informatyka, mi-

krobiologia oraz matematyka.

Biorąc pod uwagę ogólnopol-

skie statystyki, najpopularniejszym

kierunkiem będzie zarządzanie (w ze-

szłym roku na wszystkich polskich

uczelniach o indeksy walczyło ponad

35 tysięcy kandydatów), następnie

pedagogika (ponad 33 tysiące), pra-

wo (26500), budownictwo, informaty-

ka, ekonomia, administracja, psycho-

logia, turystyka i rekreacja, inżynieria

środowiska, filologia angielska, fi-

nanse i rachunkowość, socjologia,

stosunki międzynarodowe, zarządza-

nie i inżynieria produkcji, ochrona

środowiska, biotechnologia, dzien-

nikarstwo i komunikacja społeczna,

automatyka i robotyka, mechanika

i budowa maszyn, gospodarka prze-

strzenna, kulturoznawstwo, geodezja

i kartografia, filologia polska, poli-

tologia i na miejscu 26., zamykając

listę najpopularniejszych kierunków,

z liczbą ponad 11000 kandydatów –

europeistyka.

Czy warto przejmować się tymi

statystykami? Na pewno dają one

obiektywny obraz szans nie tylko na

samo studiowanie na wymarzonym

kierunku, ale także na podjęcie póź-

niejszej kariery zawodowej. Jednak

należy pamiętać, że jeżeli napraw-

dę chce się dostać na nawet naj-

bardziej oblegany kierunek - trzeba

próbować.

Ewa Fita

Fot. Łukasz Frejek

Page 20: Kontrast 4/10

20

Page 21: Kontrast 4/10

21

Page 22: Kontrast 4/10

22

Po raz kolejny stolica Dolnego Ślą-

ska stała się poetyckim centrum na-

szego kraju. Do Studia na Grobli im.

Jerzego Grotowskiego zawitali poeci,

krytycy, ludzie sztuki oraz miłośnicy

poezji gotowi na to, by przez dwa

dni obcować z tym, co polska (i nie

tylko) poezja współczesna ma do

zaoferowania. Podobnie jak w ubie-

głych latach, trzonem programu były

autorskie czytanie wierszy, zaś jego

doskonałe dopełnienie stanowiły

m.in. konkurs „Nakręć wiersz”, ogło-

szenie nominacji do Wrocławskiej

Nagrody Poetyckiej Silesius, wysta-

wa pamiątek festiwalowych z okazji

jubileuszu, czy Mały Port skierowa-

ny do najmłodszych, bo przecież ni-

gdzie nie jest powiedziane, że poezja

jest sztuką przeznaczoną tylko dla

dorosłych. Niewątpliwie gwarantem

atrakcyjności Portu jest wspomnia-

na wcześniej wielowymiarowość,

to, że mimo iż poświęcony poezji,

czerpie także z innych sztuk, wysyła

bodźce docierające do rozmaitych

sfer wrażliwości odbiorców. Niektóre

prezentacje stanowiły coś na kształt

misterium, opatrzonego niepowta-

rzalnym klimatem, którego próżno

szukać np. podczas spotkań autor-

skich w księgarniach. Od trzech lat

bacznie obserwuję, co dzieje się

podczas festiwalu i śmiało mogę

stwierdzić, że prezentowana pod-

czas niego poezja zwykle opatrzona

jest realizacją pewnego pomysłu,

który – co w moim odczuciu najistot-

niejsze – zawsze rzuca na nią nowe

światło, ale nigdy nie przyćmiewa jej

naturalnego blasku. Życzyłabym so-

bie i organizatorom, aby tendencja

ta została utrzymana.

Głosy minionej dekady i świeży narybek

Jednymi z ważniejszych, a z punktu

widzenia historii literatury z pewno-

ścią najważniejszymi wydarzeniami

na Porcie, są zawsze prezentacje

debiutanckich tomików oraz twór-

ców przed debiutem, odkrytych

w ramach projektu „Połów”. W tym

W myśl przesłania organizatorów, w ubiegłym roku porą kwietniową we Wrocławiu „zaczytywaliśmy się na śmierć”. Śmierć, która w tym wypadku oznaczała tyleż samo, co silne doznania estetycz-

ne, po których następuje swoiste zmartwychwstanie. Zmartwychwstaliśmy, by w tym roku „czytać w trójwymiarze”, bo takie właśnie hasło towarzyszyło 15. edycji Festiwalu Literackiego Port Wro-

cław 2010, który odbył się w dniach 23-24 kwietnia.

15 lat minęło…Relacja z tegorocznego

Festiwalu Literackiego Port Wrocław

Andrzej Sosnowski

Page 23: Kontrast 4/10

23

roku podczas festiwalu miała miej-

sce premiera antologii Poeci na

nowy wiek, w której Roman Honet

dokonał wyboru spośród poetów

debiutujących po roku 2000. Mamy

tu wiersze dwudziestu jeden poetek

i poetów, których twórczość z róż-

nych względów zasługuje na uwa-

gę i pozwala wiązać z nią pewne

nadzieje na przyszłość. W antologii

znajdziemy nazwiska chociażby

Jacka Dehnela, Julii Fiedorczuk,

Konrada Góry, Agnieszki Mirahiny,

Przemysława Witkowskiego, Julii

Szychowiak, Sławomira Elsnera i in-

nych, których debiuty w minionej

dekadzie nie przeszły bez echa. Pre-

zentacji wierszy towarzyszyła także

dyskusja w Salonie „Polityki”, w któ-

rej wzięli udział Anna Kałuża, Jacek

Gutorow, Karol Maliszewski, Roman

Honet, Justyna Sobolewska i Pa-

weł Karczmarski oraz publiczność

zgromadzona na sali. Tematem

rozważań była twórczość zebranych

w antologii twórców oraz kondycja

polskiej poezji ostatnich lat a także

jej miejsce w życiu kulturalnym spo-

łeczeństwa.

Swój czas mieli także poeci

przed debiutem, których w minio-

nych dwóch latach „wyłowiono”

w projekcie „Połów”. Na scenie Stu-

dia na Grobli zaprezentowali się ci,

którzy dopiero przygotowują swo-

je pierwsze tomiki, a na razie ich

wiersze możemy znaleźć w zbiorze

Połów. Poetyckie debiuty 2010.

W zarzucone przez Maliszewskiego

i Honeta sieci złapali się: Martyna

Buliżańska, Marcin Bies, Krzysztof

Dąbrowski, Bartosz Sadulski, Rafał

Gawin, Urszula Kulbacka, Mariusz

Partyka, Krzysztof Szeremeta, Do-

minik Żyburtowicz i Filip Wyszyński.

Mam nadzieję, że chociaż część

z nich okaże się złotymi rybkami,

które spełniać będą poetyckie ma-

rzenia czytelników.

Wiersze z importuTak się składa, że poza twórczością

naszych rodzimych poetów Biuro Li-

terackie co jakiś czas pozwala sobie

na urozmaicenie oferty wydawni-

czej, wypuszczając na rynek zbiory

poezji obcojęzycznej. Do zaprezen-

towanych podczas poprzednich edy-

cji festiwalu antologii przekładów

poetów francuskich, amerykań-

skich, ukraińskich, rosyjskich i cze-

skich, w tym roku dołączyła książka

Węgierskie lato zawierająca utwo-

ry trzynastu poetów węgierskich.

Wyboru i przekładu na język pol-

ski dokonał Bohdan Zadura, który

podczas Portu prezentował wybra-

ne wiersze razem z zaproszonymi

gośćmi. Z „węgierskiej trzynastki”

na festiwalowej scenie pojawili się

Zsófia Balla, Péter Kántor i István

Kovács. Przyznam, że słuchanie

liryków w języku węgierskim jest

doznaniem bardzo ciekawym i wy-

stąpienie Zadury oraz jego gości na

pewno zapamiętam na długo, nie

mówiąc już o samym sięgnięciu po

Węgierskie lato. Ale nie tylko Wę-

grzy zawitali w tym roku do Portu.

Bohdan Zadura przełożył także to-

mik Ruchomy ogień ukraińskiego

poety Ostapa Sływynskiego, a Ja-

cek Dhenel Niosłem ci kanapeczkę

Łotysza Kärlisa Vērdiņša. Zainte-

resowanych przekładami odsyłam

kilka stron dalej do tekstu mojego

redakcyjnego kolegi, Pawła Bernac-

kiego, który wnikliwiej zajął się tym

zjawiskiem.

Peter Kantor i Bohdan Zadura

Page 24: Kontrast 4/10

24

Silesius po raz trzeciWażnym momentem w portowym

rozkładzie jazdy była godzina 15:00

drugiego dnia festiwalu. Wtedy wła-

śnie na scenę wkroczyło jury Wro-

cławskiej Nagrody Poetyckiej Sile-

sius w składzie: Jacek Łukasiewicz,

Justyna Sobolewska, Adam Popra-

wa, Marian Stala i Grzegorz Manko-

wicz (zabrakło Przemysława Cza-

plińskiego i Tadeusza Sławka), by

ogłosić nominacje za rok 2009. Za

całokształt twórczości wyróżniono

Piotra Sommera, którego zgroma-

dzeni na sali nagrodzili oklaskami

na stojąco. Natomiast w pozosta-

łych dwóch kategoriach ogłoszono

tylko nominowanych. I tak do na-

grody za debiut roku pretendenta-

mi byli: Joanna Lech, Dawid Majer

i Jakobe Mansztajn, zaś nomino-

wane książki to: Niepiosenki Ma-

riusza Grzebalskiego, Samochody

i krew Bartosza Konstrata, Powie-

trze i czerń Piotra Matywieckiego,

Trzy dni nieśmiertelności Feliksa

Netza, Cantus Jana Polkowskiego,

22 Marcina Sendeckiego i Niskie

pobudki Marcina Świetlickiego.

Uroczysta gala miała miejsce 8.

maja w Teatrze Muzycznym Capitol

i tam też statuetka Silesiusa trafi-

ła do rąk Piotra Sommera, a tak-

że Piotra Matywieckiego i Jakobe

Mansztajna.

W niedzielę nie zabrakło też

laureatów dwóch poprzednich edy-

cji Silesiusa. Portowe audytorium

miało przyjemność wysłuchać czy-

tania Krystyny Miłobędzkiej, Julii

Szychowiak i Andrzeja Sosnowskie-

go. Zwłaszcza słuchanie ostatniego

z wyżej wymienionych wiązało się

z niebywałą przyjemnością, a złoży-

ły się na to dwa czynniki: znany nie

od dziś i charakterystyczny sposób,

w jaki Sosnowski dokonuje odczy-

tów poezji (nie bez powodu uznaje

się go za jednego z najlepiej czyta-

jących poetów w kraju) i duet Indigo

Tree, czyli Filip Zawada i Peve Lety,

którzy odpowiedzialni byli za opra-

wę muzyczną czytań. Doskonałe

połączenie dźwięków i poezji! Jed-

no drugiemu nie wchodziło w drogę,

nie starało się dominować, a dosko-

nale ze sobą współgrało, tworząc

związek idealny, oparty na harmo-

nii i wspólnocie przekazu. Nie tak

Jury konkursu „Nakręć wiersz”

Krystyna Miłobędzka i Artur Burszta

Page 25: Kontrast 4/10

25

dawno miałam okazję pogratulo-

wać Filipowi Zawadzie występu na

Porcie i w odpowiedzi usłyszałam,

że nigdy w takiej sytuacji nie wie,

co ma powiedzieć i na pewno była

to zasługa poetów, a nie zespołu.

Panie Filipie, skromność to oczywi-

ście cnota, jednak w tym wypadku

będę uparcie dzielić zasługi pół na

pół pomiędzy muzyków i poetów.

Z korespondencji sztuk dającej TA-

KIE efekty śmiało można być dum-

nym.

Inne przyjemnościOgraniczona ilość miejsca spra-

wia, że dokładne opisanie każdego

wydarzenia, jakie miało miejsce

podczas tegorocznego Portu Lite-

rackiego nie jest możliwe. Jednak

chciałabym choć czysto informa-

cyjnie wspomnieć o tym, co jeszcze

działo się w Studiu na Grobli. W na-

miocie rozstawionym tuż nad Odrą

odbywały się projekcje klipów ubie-

gających się o nagrodę w konkursie

„Nakręć wiersz”. Jury w składzie:

Janusz Kondratiuk, Jarosław Szo-

da, Jolanta Kowalska i Mariusz Wil-

czyński pierwszą nagrodę przyznało

zespołowi ŻOAN & ĄDRE za klip do

wiersza Mariusza Grzebalskiego

Nie zastanawiałem się nad tym,

natomiast drugie i trzecie miejsce

to kolejno grupa ZAM i wizualizacja

utworu Proszę Marcina Sendeckie-

go oraz PRZYPADKOWY TEAM i ich

interpretacja wiersza Wojciecha

Cichonia Przypadkowy dzień roku

2006. Konkurs „Nakręć wiersz” jest

dowodem na to, że połączenie wier-

sza i sztuki filmowej może dać rów-

nie ciekawe efekty i to cieszy.

Port Literacki Wrocław jest

doskonała okazją do tego, by spo-

tkać, posłuchać na żywo czy po-

rozmawiać z ulubionymi poetami.

Wiele osób przejechało mnóstwo

kilometrów, by kupić tomik i osobi-

ście poprosić o dedykację na karcie

tytułowej. W Studiu na Grobli poja-

wili się nie tylko poeci, którzy pre-

zentowali na forum swoje nowe pu-

blikacje, ale także twórcy, których

mieliśmy okazję słuchać podczas

poprzednich edycji festiwalu. Jacek

Gutorow, Marta Podgórnik, Mariusz

Grzebalski, Marcin Sendecki, Euge-

niusz Tkaczyszyn-Dycki, Bogusław

Kierc, a także wymienieni wcze-

śniej Krystyna Miłobędzka, Piotr

Sommer, Bohdan Zadura, Roman

Honet i Andrzej Sosnowski oraz

liczna grupa debiutantów, to zało-

ga poetyckiego okrętu, z jaką Artur

Burszta – dyrektor festiwalu, po raz

piętnasty przypłynął do Portu. Na

pokład zaprosił gości z zagranicy,

świetnych muzyków, filmowców,

po czym odnotował kolejny sukces

przedsięwzięcia, jakim jest uczynie-

nie Wrocławia na dwa dni centrum

poetyckim Polski. Sukcesu gratulu-

ję i czekam na 16. Festiwal Literac-

ki Port Wrocław, który 8 i 9 kwiet-

nia 2011. Śmiem przypuszczać, że

warto.

Monika Stopczyk

Źródło zdjęć: www.biuroliterackie.pl

Peve Lety Indigo Tree

Page 26: Kontrast 4/10

26

Co oznacza nazwa? Mandala to ro-

dzaj obrazu usypywanego z kolo-

rowego piasku przez buddyjskich

mnichów. Z Tybetu daleko jednak do

tańca współczesnego. Nie o usypy-

wanie magicznych obrazów tu cho-

dzi, a o ideę. Mandala jest uważana

za symbol obecnej chwili. Organiza-

torzy festiwalu tańca współczesne-

go, czyli pokazać na deskach wro-

cławskiego Impartu to, co w danym

sezonie świecie tańca i performan-

ce’u wydarzyło się najważniejszego.

Tegoroczna odsłona Mandali

była skromna. Ze względu na pro-

blemy finansowe Impart zamiast

kilkudziesięciu artystów (tak jak

w poprzednich latach) mógł zaprosić

tylko kilku, ale pomimo problemów,

było to wydarzenie niezwykłe, różno-

rodne i bogate.

Dwudniowe święto tańca to

występy skandynawskiego tancerza

i choreografa, Kennetha Flaka, pol-

skiego artysty, na co dzień członka

marsylskiego baletu, Sławka Ban-

drata, japońsko-słoweńskiego duetu

Ryuzo Fukuhary i Mariny Stirn oraz

Delgado Fusch – kolorowego, szwaj-

carsko-belgijskiego duetu „pozytyw-

nie zakręconych” tancerzy. Zesta-

wiając jedynie narodowości artystów

stwierdzić już można, że Mandala -

Preformance Festival to wydarzenie

niezwykłe i fascynujące.

Sobotni wieczór to występy

Kennetha Flak’a i Sławka Bandra-

ta. Układy prezentowane przez arty-

stów, mimo że oddzielone od siebie

przerwą tworzyły niezwykły kontrast

przez co w zestawieniu wytwarzały

napięcia. Norweski tancerz zapre-

zentował program God Studies #3,

na który składały się cztery układy:

Odyn, Thor, Loki i Koniec Świata.

Flak gestem i ruchem ciała oddał

charaktery kolejnych panów świa-

ta, różnice i podobieństwa między

nimi. Zaskakująca była scenografia,

a raczej zupełny jej brak, podobnie

jak brak charakteryzacji. Artyście

starczył sam gest by na scenie prze-

istaczać się w stwórcę nie znające-

go świata, który jest jego dziełem,

gniewnego opiekuna ludzi, fałszy-

wego kpiarza czy wreszcie człowie-

ka, stworzonego przez demiurgiczne

istoty, osamotnionego i skazanego

na upadek. Układy i muzyka dosko-

Czym jest taniec współczesny? Co go charakteryzuje? Skąd czerpie inspiracje? Na jakich trady-cjach osadził swoje fundamenty? Wreszcie, gdzie i jak poznać można tę sztukę, która, wydaje mi

się, pozostaje dziś gdzieś w cieniu? Pytania te nie muszą pozostać zawieszone w próżni. Odpowiedź można znaleźć w rożnych miejscach, ja znalazłam ją dość niedawno. Była nią Mandala Performan-

ce Festival.

Świat z perspektywy gestu VI edycja Mandala Performance Festival

Fot:

Fabi

an v

on U

nver

th

Page 27: Kontrast 4/10

27

nale ze sobą współgrały, tworząc wi-

dowisko, które mimo swojej skrom-

ności, zapierało dech w piersiach.

Występujący po Flaku Sławek

Bnadrat wyrwał widzów ze świata

mitologii i wprowadził w problema-

tykę współczesnej Japonii. Tema-

tem jego spektaklu zatytułowanego

pinku chirashi, była bowiem seksu-

alność ludzi z kraju Kwitnącej Wi-

śni – problem samotności, braku

nawiązywania relacji międzyludz-

kich. W Japonii młodzi ludzie znacz-

ną część życia przenoszą bowiem

w świat wirtualny – ich partnerami

stają się bohaterowie mangi lub

anime – w najlepszym przypadku

awatary osób przebywających po

drugiej stronie monitora. Tancerz

podjął problem trudny, ale w pełni

sprostał wyzwaniu. Na scenie po-

jawił się w wysokich czarnych, la-

kierowanych szpilkach, króciutkim

kimono i z torebką w ręku. Grote-

skowy wygląd artysty wywołał ciche

chichoty, które jednak ustały po

kilku minutach. Tancerz przejmują-

cym ruchem przełamał początkową

barierę, a emocjonalne ukazywanie

samotności i rozpaczliwego poszu-

kiwania własnej tożsamości seksu-

alnej, wyrażane raz przez baletowy

ruch motyla, raz przez groteskowe,

niezgrabne paradowanie przed pu-

blicznością z uśmiechem z papieru

na twarzy oraz przeplatanie łez i ab-

surdu poruszało dogłębnie.

Niedzielne występy dwóch du-

etów były propozycjami bardzo ory-

ginalnymi. Fukuhara – Stirn to para

artystów bardzo się od siebie różnią-

cych. Pierwszy jest znanym tance-

rzem butoh i performatorem. Mar-

tina Stirn to plastyk – psycholog. Jej

przygoda z tańcem sprowadza się

wyłącznie do współpracy z Fukuha-

rą. Duet ten jest więc zderzeniem

dwóch kultur, dwóch idei, wreszcie

dwóch koncepcji estetyki z małą

domieszką psychologii. Mieszanka

wybuchowa? Na pewno intrygująca.

Performance Gravity of the Reve-

ries jest koncepcją mocno osadzo-

ną w tradycji Japonii. Nie znaczy to

jednak, że był to pokaz tradycyjny.

Fukuhara znany jest z prowokowa-

nia, podejmowania prób porusze-

nia widowni, dotarcia głębiej, niż

to przewiduje niepisana umowa po-

między artystą a widzem. Pomimo

przejmujących obrazów, jakie jawiły

się na scenie, trudno jest określić

wiodący temat performance’u. Po-

mimo pewnego poczucia niedosytu

po doświadczeniu Fukuhary – Stirn,

stwierdzić można jedno, przyciągali

i hipnotyzowali.

Fot:

Fran

z Ki

mm

el

Page 28: Kontrast 4/10

28

Ostatnie chwile Mandala Per-

formance Festival to prezentacja

spektaklu Manteau long duetu Del-

gado – Fusch. W zestawieniu z po-

przedzającym go ciężkim pokazem,

był to spektakl pozornie lekki i przy-

jemny. Stroje w niemal kiczowa-

tych, cukierkowych odcieniach różu

i błękitu, zabawne gesty, sprawiają,

że belgijsko – szwajcarskiego duet

bawi i wprawia w dobry nastrój. Iro-

nia, powstająca w wyniku zderzenia

estetyk: wyrafinowanej i masowej,

wydaje się dialogiem podjętym ze

współczesną kultura, a dokładniej,

z jej „popsferą”. Choreografia na po-

graniczu fascynacji aerobikiem i tań-

cem współczesnym z karkołomnymi

elementami baletowymi powodo-

wała, że artyści puszczali do widzów

„taneczne oko”, prezentowany układ

ujmowali w nawias umowności i żar-

tu. Tańczyli czerpiąc garściami inspi-

racje ze współczesnych mód i prze-

twarzając je w zabawny, ironiczny

spektakl. Zabawa to w przypadku

tego duetu jedynie powierzchow-

na warstwa, która jest wstępem do

refleksji o dzisiejszych estetykach

i szeroko pojętej kulturze.

Jaka więc była tegoroczna Man-

dala? Pomimo małej ilości artystów,

różnorodna i interesująca. Podejmo-

wany wachlarz problemów, mno-

gość technik i estetyk sprawiła, że

każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Różne tradycje taneczne, inspiracje

klasycznym baletem, sztukami wal-

ki, butoh, mimem, aerobikiem czy

popularnymi obecnie tańcami oraz

pomysłowe, autorskie choreogra-

fie zmieniają spojrzenie na taniec

współczesny. W takiej odsłonie staje

się on ważnym medium, płaszczyzną

zderzania się ze sobą tradycji wielu

kultur, estetyk z różnych rejestrów,

indywidualności, wreszcie, różnych

spojrzeń na świat.

Joanna Winsyk

Fot: Rada Kikejl

Page 29: Kontrast 4/10

29

„Jesteśmy inni, niż rzeźbiarze, ma-

larze, muzycy. Ich język jest uniwer-

salny, możliwy do zrozumienia dla

każdego, niezależnie od miejsca

urodzenia. My jesteśmy związani

naszym językiem” – mówił Peter,

próbując tłumaczyć jeden z feno-

menów poezji. Jeszcze dzień wcze-

śniej pomyślałbym, że przesadza, że

przecież zdarzają się poeci piszący

w dwóch lub więcej językach, że są

świetne przekłady i genialni tłuma-

cze. Nie miałem racji. Uświadomiło

mi to dobitnie Węgierskie lato, na

którym wiersze poetów – Petera

Kantora i Istvana Kovacsa – czytane

były dwujęzycznie.

To było naprawdę olśniewające

doznanie. Język naszych „bratan-

ków” zaskoczył mnie całkowicie.

Nie przypominał żadnej mowy, jaką

do tej pory słyszałem. Był gardło-

wy, przaśny, surowy. Słuchając go

wyobrażałem sobie, że tak właśnie

pokrzykiwali do siebie pasterze na

łąkach starożytnej Grecji, że za jego

pomocą porozumiewali się hardzi

Mykeńczycy, wznosząc swoje twier-

dze. Gdybym miał określić go jednym

słowem, powiedziałbym „pierwotny”

.Język Węgrów okazał się także zu-

pełnie nieprzetłumaczalny na polski.

Nie chcę tutaj, rzecz jasna, ujmować

zasług Bohdanowi Zadurze – wyko-

nał ogromną i świetną pracę. Udało

mu się oddać znaczenie utworów

węgierskich poetów, wiele zawar-

tych w nich smaczków. Ich warstwy

fonetycznej przełożyć po prostu nie

mógł. Jego przekłady brzmiały „po

polsku”. Przypominały rodzimą liry-

kę. Frazy kojarzące się z Herbertem,

Miłoszem, Gałczyńskim. Zgrabne,

przyjemne dla ucha, ale „nasze”. Po-

zbawione tej węgierskiej inności, tej

przaśności, tej pierwotności, dzięki

której były tak pociągające.

Kwestia przekładu jest jednak

tylko jednym z problemów uwięzie-

nia poety w ojczystym języku. Nie-

zwykle ciekawym zjawiskiem jest

sytuacja, gdy poeta zaczyna pisać

w mowie innego narodu. Istvan Ko-

vacs, który zaskoczył chyba wszyst-

kich, prezentując napisaną po pol-

sku elegię Na sześćdziesiąte piąte

urodziny Bohdana Zadury. Z jednej

strony utwór szalenie miły, przyjem-

ny i ciepły, wywołujący niezwykle

pozytywne emocje i nagrodzony bu-

rzą oklasków. Z drugiej jednak słaby

literacko, przegadany. Zdawał mi

się nieco kanciasty oraz niedoszli-

fowany. Nie była to bynajmniej wina

braku talentu poety. Po wysłuchaniu

pisanych po węgiersku wierszy Ko-

vacsa, mogliśmy się przekonać, że

ten jest naprawdę duży. Problemem

okazało się uwięzienie we własnym

języku. To co świetnie udawało się

pisarzowi w mowie ojczystej słowne

gry, nadawanie wierszowi muzyczno-

ści i zgrabności nie zadziałało przy

zmianie języka. Mimo że Kovacs zna

przecież świetnie polski, nie wzrastał

w nim. Nie czuje go tak dobrze jak

węgierskiego, a to właśnie językowe

wyczucie w poezji jest niezmiernie

ważne, jeśli nie najważniejsze. W re-

zultacie wyszedł liryk bardzo senty-

mentalny, w pozytywnym tego słowa

znaczeniu, ale jednocześnie literac-

ko nieudany.

„Każdy poeta jest więźniem

własnego języka” – mówił mi Peter

Kantor, by zaraz potem dodać: „I do-

brze, ja kocham mój język”. Może

i przez uwięzienie w ojczystej mowie

poezja staje się nieco hermetyczna,

czasem skazana na nieświadome

przekłamania, translatorskie błędy

i słabości, ale właśnie dzięki temu

jest ona tak kusząca i różnorodna.

Powyższe słowa usłyszałem od węgierskiego poety Petera Kantora, gdy rozmawialiśmy o przekła-dach jego wierszy autorstwa Bohdana Zadury zaprezentowanych na tegorocznym Porcie Literackim.

„Poeta jest więźniem swojego języka”

Page 30: Kontrast 4/10

30

Posiada tak wiele brzmień i twarzy.

Owszem, materiał, którym operują

lirycy danego kraju – rodzimy język –

ich więzi. Jednak te więzy zatrzymu-

ją ich także przy własnej tożsamości

i duszy ich narodu, bez czego trudno

o prawdziwą poezję.

Pisząc o węgierskich poetach,

nie mogę odmówić sobie także oso-

bistego wybiegu – kilku wspomnień.

Dzięki zorganizowaniu na 15. Porcie

Literackim spotkania z liryką naszych

„bratanków”, miałem możliwość spę-

dzenia trzech dni z zaproszonym nań

Peterem Kantorem, któremu wraz

z dwójką znajomych pokazywaliśmy

Wrocław. Nasze wspólne zwiedza-

nie okazało się świetnym, przyjem-

nym i przede wszystkim wesołym

doświadczeniem. Bo choć Peter to

poeta wiekowy, a do tego na Wę-

grzech znany i ceniony, w osobistym

kontakcie okazał się człowiekiem

niezwykłe ciepłym i otwartym na

kolejne przeżycia. Zachowywał się

czasami, jak dziecko wciąż głodne

nowych wrażeń i widoków.

We Wrocławiu ciągnęło go

szczególnie do Odry, bo jak mówił:

„Wychowałem się nad Dunajem,

nad wodą. Życie nad rzeką to moje

dzieciństwo”. Gdy więc spacerowali-

śmy wspólnie po Ostrowie Tumskim

nie mógł powstrzymać się od zrobie-

nia choć kilku zdjęć naszej rzece.

W końcu „miasta położone nad rze-

ką są najciekawsze – życie w nich

jest dużo barwniejsze”. To też słowa

Petera. Duże wrażenie zrobił na nim

Wrocław widziany z wieży Katedry

św. Jana Chrzciciela. Obchodziliśmy

ją w kółko kilka razy, pokazując na-

szemu gościowi najważniejsze punk-

ty miasta, ale także jego hotel, nasze

mieszkania, miejsca gdzie lubimy

spędzać wolny czas.

Jednym z nich był browar Spiż,

który rzecz jasna także odwiedzili-

śmy, i w którym toczyliśmy długie roz-

mowy o cechach wspólnych Węgrów

i Polaków. Owocem owych rozmów

było uświadomienie sobie nawzajem,

że przysłowie „Polak, Węgier dwa

bratanki” to nie tylko puste słowa,

a nasze narody zdecydowanie więcej

łączy niż dzieli. W Spiżu okazało się

także, że Peter należy do miłośników

piwa, a to z naszego mini-browaru

zasmakowało naprawdę bardzo. Do

tego stopnia, że podczas festiwalu pił

wyłącznie wino „by pamiętać smak

piwa ze Spiżu i nie zepsuć go sobie

jakimś gorszym chmielowym napo-

jem”. W tej także knajpie narodził się

pomysł pójścia do ZOO, na co zresztą

sam Peter mocno nalegał.

Nie zawiódł się. Wrocławskie

ZOO zrobiło na węgierskim poecie

spore wrażenie. Szczególnie intere-

sowały go egzotyczne ptaki, których

pięknu i niespotykanym barwom

nie mógł się nadziwić. „Są nieopisy-

walne, nie do namalowania” – mó-

wił. Na prezentującego dumnie swój

ogon pawia i wściekle machającego

skrzydłami marabuta wręcz nie mógł

się napatrzyć. Ćwieka zabił mu nato-

miast krokodyl, którego brak aktyw-

ności ruchowej był tak sugestywny,

że Peter stwierdził, że jest on atrapą.

Ta myśl nie dawała mu spokoju, więc

przed wyjściem powrócił jeszcze do

pawilonu gada, by upewnić się, czy

też aby na pewno żyje. Ku naszej

uciesze żył.

To tylko kilka luźnych wspo-

mnień. Na więcej nie pozwalają mi

sztywne ramy formalne. Więc już

tylko jedno – ostatnie. To, które zo-

stanie ze mną chyba na zawsze: wi-

dok ponad szcześćdziesięcioletniego

poety, który odbył w życiu mnóstwo

spotkań autorskich, a który ma cią-

gle ma tremę przed wyjściem na sce-

nę, stresuje się i po wszystkim pyta,

jak wypadł. Taki właśnie jest Peter –

poeta, wyzbyty koturnowości, w któ-

rym ciągle cichym szeptem odzywa

się głos dziecka. Głos, który „nacho-

dzi czasem wielkich mistrzów…”

Paweł Bernacki

Page 31: Kontrast 4/10

31

Resztę myśli zachowam dla siebie,

bo i tak okazały się być niepotrzeb-

nym czarnowidztwem. Tegoroczny,

jedenasty już festiwal Kina Ama-

torskiego i Niezależnego wystarto-

wał zgodnie z planem 21 kwietnia.

Przez pięć dni, w sali kina Warsza-

wa, mającej lata świetności dawno

za sobą, wyświetlono ponad 80

różnorodnych filmów: dokumental-

nych, fabularnych i animowanych

z 20 różnych państw – w tym przede

wszystkim z Polski. Zagranicznym

produkcjom poświęcono dwa pierw-

sze festiwalowe dni. Warto od razu

wspomnieć o triumfatorze Konkur-

su Filmów Zagranicznych, Gastónie

Rothschildzie, który zgarnął KA-

Newkę Best Foreign Film. Reżyser

uraczył nas absurdalną historią

o absurdalnych relacjach męsko-

damskich. Zabawna konwencja

fabuły przypomina ostatni film Wo-

odego Allena Whatever Works. Tu

też mamy świadomego obecności

kamer bohatera, zwracającego się

bezpośrednio do widzów, grotesko-

we zestawienia jego myśli i niere-

alnych sytuacji. Wszystko zawarte

w zaledwie 13-minutowej komedii,

w której zakochany Javier, próbuje

zdobyć wymarzoną dziewczynę.

Pozytywny dokumentO ile w tym roku Konkurs Fil-

mów Zagranicznych zdominowany

został przez krótkie fabuły, o tyle naj-

mocniejszą stroną twórców z Polski

okazały się być filmy dokumentalne.

Jury doceniło ich twórców przyznając

w tej kategorii aż trzy Złote KANewki

oraz dwa wyróżnienia:

„Od kilku lat można zauważyć

tendencję, że w krótkiej formie cie-

kawsze są dokumenty niż fabuły.

I na tym festiwalu to się potwierdzi-

ło” – przyznał w podsumowaniu tuż

przed ogłoszeniem werdyktu Jerzy

Kapuściński. Wtórowali mu pozo-

stali członkowie jury – aktorka Mag-

dalena Kumorek i młody reżyser

Filip Marczewski. Wśród wyróżnio-

nych najwyższą nagrodą znaleźli się

Tomasz Wolski (Złota KANewka za

dokument Szczęściarze), Katarzyna

Trzaska (10 lat do Nashville) i Grze-

gorz Krawiec (Miodowy miesiąc).

Trzy zupełnie różne dokumenty,

które mają jednak wspólną cechę

– ogromną wrażliwość reżyserów

na wychwycenie z naszego życia co-

dziennych małych radości. Osobliwy

werdykt jury dyrektor programowy

festiwalu Monika Czepielewska

skomentowała: „Dostałam tele-

fon o godzinie w pół do pierwszej

w nocy, że jury zakończyło obrady

i prosi mnie do siebie. Gdy pan Jerzy

przeczytał mi werdykt, od razu po-

myślałam spanikowana: nie mamy

trzech złotych KANewek! A chwi-

lę potem przyszło mi do głowy, że

przecież to fantastyczna decyzja,

czegoś takiego jeszcze nie było na

festiwalu. Rok temu nie przyznano

pierwszej nagrody, a w tym mamy

ich aż trzy”.

Słowa na „k***”Za najlepszy film fabularny jury

uznało Brzydkie słowa w reż. Mar-

cina Maziarzewskiego. Półgodzinna

produkcja przedstawia losy cierpią-

cego na zespół Tourette’a mężczy-

zny. Choroba ta przejawia się m.in.

mimowolnym wykrzykiwaniem

przekleństw, co niezwykle utrudnia

bohaterowi międzyludzkie kontak-

ty, szczególnie, gdy w grę wchodzi

randka z uroczą piosenkarką… Co

ciekawe, jedną z głównych ról, za-

grała w nim Magdalena Kumorek

– członkini jury. By zachować za-

sady fair play, aktorka wycofała się

z oceniania filmów w tej kategorii.

Jednak podczas otwartych obrad

jury chętnie opowiadała o samym

Zaskoczyły mnie zaklejone gazetami szyby, rozstawiona betoniarka i stosy desek rozrzucone po Ki-nie Warszawa. Pierwsza myśl: Monika Czepielewska zrezygnowała z promowania niezależnego kina i zajęła się karierą w branży budowlanej. Druga: KAN się nie odbędzie, a ja nie będę miała wymów-

ki, żeby bez wyrzutów sumienia na kilka dni zanurzyć się w świecie amatorskiego filmu.

KANtastyczny festiwal

Page 32: Kontrast 4/10

32

filmie: „Odtwórca głównej roli, Grze-

gorz Mielczarek, długo się do niej

przygotowywał i koniec końców

stworzył mistrzowską kreację. My-

ślę, że należy mu się za to ogromny

szacunek. Niewyobrażalnie trudno

jest wcielić się w tak charaktery-

styczną postać, jemu się udało”.

Rzeczywiście. Rola wybija-

ła się znacznie ponad wszystkie,

zaprezentowane w tym roku na

KANie. Co więcej, sama tematy-

ka filmu, jako jedna z nielicznych,

poruszała autentyczne problemy

autentycznych ludzi, osadzona była

w rzeczywistości i z niej czerpała.

Reżyserowi udało się opowiedzieć

trudną historię w sposób wiary-

godny i szczery, bez wymuszania

od widza łzawego współczucia.

Podkreślał to kilkakrotnie Filip

Marczewski, mówiąc: „Film fabu-

larny musi wygrać oryginalnością,

a o czym była większość filmów na

tym festiwalu? Nie wiem, niewiele

mówiły o rzeczywistości. Ta katego-

ria nas zawiodła. W większości fil-

mów, nie licząc trzech, może czte-

rech, aktorstwo zostało zupełnie

odpuszczone, nie czuło się w nich

pracy reżysera z aktorem”.

... i wujek zjedzony przez psa Za najlepszą animację jury uznało

filmowy debiut Macieja Sznabla

pt. Wujek. Historia wujka Adama,

zagryzionego przez niewinnie wy-

glądającego psa Azorka, to tragi-

komiczna produkcja, nawiązująca

do najlepszych tradycji polskiej

animacji. Film był już kilkakrotnie

doceniany na różnych konkursach

m.in. zdobył pierwszą nagrodę na

tegorocznym Międzynarodowym

Festiwalu Filmowym Zoom - Zbliże-

nia w Jeleniej Górze. Druga i trze-

cia nagroda trafiła z kolei w ręce

młodych debiutantek – Agnieszki

Burszewskiej i Natalii Dziedzic.

Poziom ich filmów był naprawdę

zaskakująco wysoki. Aż żal, że KA-

Nowska publiczność miała okazję

zobaczyć zaledwie dziewięć filmów

w tej kategorii: „Animacji dostali-

śmy więcej niż pokazaliśmy na te-

gorocznym festiwalu – tłumaczyła

Czepielewska – jednak wiele z nich

miała długość zbliżoną do długo-

ści niektórych filmów fabularnych.

Stanęliśmy przed trudnym wybo-

rem: czy pokazać więcej animacji

– mówiąc szczerze, mniej interesu-

jących – tylko po to by rozszerzyć

tę kategorię, czy więcej fabuł, któ-

re w naszej opinii były naprawdę

dobre”.

KAN po raz ostatniTegoroczny KAN po raz ostatni odbył

się w charakterystycznych, trącą-

cych myszką salach Kina Warszawa.

Od nowego roku wysłużony budynek

ma przejść gruntowną renowację i już

teraz wiadomo, że dyrektorzy kolej-

nej, dwunastej edycji festiwalu będą

musieli znaleźć dla niego nową sie-

dzibę. To właśnie dlatego motywem

przewodnim tegorocznego KANu był

plac budowy. Stąd wszystkie deski,

betoniarki i tablice ostrzegające

przed robotami na dachu. Stąd też

być może kilka niedociągnięć tech-

nicznych w wyświetlanych filmach

i przesunięcia czasowe w programie

całego festiwalu. Ale jak zapewniał

majster ze skeczu Kabaretu Moral-

nego Niepokoju: „będziesz pan zado-

wolony!”. Byliśmy zadowoleni, maj-

ster Czepielewska!

Agnieszka Oszust

źródło: www.kan.art.pl

Page 33: Kontrast 4/10

33

Cóż można pewnego napisać o zespole, który od ponad czterdziestu lat skutecznie ukrywa wszelkie informacje na temat tożsamości swych członków? Na szczęście całkiem sporo, dzięki

niezwykłej spuściźnie artystycznej wciąż rozrastającej się o nowe dokonania.

Czwartego maja mieliśmy rzadką oka-

zję przekonać się o istnieniu The Re-

sidents na własne oczy i uszy. Zespół

zawitał do Wrocławia w ramach trasy

koncertowej Talkin Lights. Sala Impartu

wypełniona była całkowicie, co mogło

powodować zaskoczenie, wszak naj-

większym osiągnięciem komercyjnym

grupy było swego czasu umieszczenie

singla pt. Discomo na setnym miejscu

listy przebojów w Grecji. Ten relatywny

sukces wpłynął na podjęcie przez człon-

ków The Residents dramatycznej decyzji

o niewydawaniu tego typu materiałów

promocyjnych, by nie zapewniać sobie

zbyt poważnego zainteresowania przy-

padkowych słuchaczy. Skąd ta awersja

do popularności? Dlaczego ci muzycy

prezentują się zawsze w wymyślnych

kostiumach i maskach? Odpowiedzi na

te pytania skrywają się w mgle tajem-

niczych wydarzeń mających miejsce

na pustyni kalifornijskiej, w miasteczku

San Mateo w roku 1969.

Wtedy to czterech przyjaciół prze-

jeżdżało akurat przez wspomnianą

miejscowość – podążali nie wiadomo

dokąd, prawdopodobnie w kierunku ja-

kiegoś college’u, którego byli adeptami.

Pech chciał, że akurat w sennym San

Mateo zepsuło się auto, a jego naprawa

miała zająć tak dużo czasu, aby przy-

szli muzycy zdążyli znudzić się na tyle,

by rozpocząć ambitne eksperymenty

artystyczne związane z fotografią, na-

grywaniem i przetwarzaniem dźwięków

oraz innymi, trudno definiowalnymi

dziedzinami. Wieści o ich interesującej

działalności dotarły tajemniczą drogą

do Philipa Lithmana – brytyjskiego

gitarzysty. Człowiek ów akurat przejeż-

dżał przez Bawarię, znał mieszkające-

go tam kompozytora N. Senadę. Obaj

panowie postanowili odwiedzić ekipę

z San Mateo i zadbać o prawidłowy roz-

wój artystyczny jej członków. Senada

w tym czasie pochłonięty był nagrywa-

niem oraz kontemplacją śpiewów ba-

warskich ptaków, które zainspirowały

go do stworzenia Teorii Zaciemnienia.

W wielkim skrócie: Teoria Zaciemnie-

nia mówi o szkodliwym wpływie na

sztukę kontaktu artysty z jego publicz-

nością. Prawdziwa sztuka kontaktu ta-

kiego nie potrzebuje, dzieło sztuki musi

samo z siebie zapracować na uwagę

odbiorców. Ocena wartości tegoż dzieła

nie powinna mieć absolutnie żadne-

go znaczenia dla jego twórcy, winien

on izolować się i całkowicie odciąć od

wpływu opinii publiczności, krytyki, czy

też innych artystów. Sztuka tworzona

bez uwzględnienia tych wymagań może

być również wartościowa, jednakże tra-

ci wszelką obiektywność, szczerość i te

cechy, które liczą się w sensie poznaw-

czym.

Członkowie The Residents zainspi-

rowani refleksją Senady realizują zało-

żenia Teorii Zaciemnienia aż do dziś.

Nie utrzymują kontaktów z mediami,

ich personalia są nieznane, podobnie

wygląd, miejsce zamieszkania i inne

szczegóły tyczące się życia prywatnego.

By szczelnie otoczyć się murem tajem-

nicy, panowie Residentsowie powołali

do działania firmę Cryptic Corporations,

w której pracują zaufani, wtajemni-

The Residents – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

Źród

ło: w

ww

.resi

dent

s.co

m

Page 34: Kontrast 4/10

34

czeni we wszelkie zespołowe sprawy

menadżerowie, graficy i producenci.

Cryptic Corporations zajmuje się obsłu-

gą prawną, organizowaniem koncertów,

wszelką pozaartystyczną działalnością

grupy. Firma ta odpowiedzialna jest rów-

nież za dozowanie mediom wszelkich

informacji o zespole – również przyto-

czona przeze mnie opowiastka o ka-

lifornijskich wydarzeniach roku 1969

została rozpowszechniona przez Cryptic

Corporations, co oznacza, iż nie nale-

ży zbyt mocno przywiązywać uwagi do

prawdziwości tej historii. The Residents

znani są z bardzo bogatej wyobraźni

i wyjątkowej skłonności do wszelkich

mistyfikacji, na które zawsze składa się

nieco prawdy pływającej w sosie domy-

słów, fantazji oraz spekulacji.

Kreacja artystyczna wiąże się więc

nie tylko z dziełami artystów, ale również

ze sposobem ich realnego funkcjono-

wania w świecie show-biznesu. Nierzad-

ko celowo zacierana jest granica mię-

dzy dziełem jako takim, a egzystencją

The Residents. Przykładem może być

chociażby płyta The Third Reich ‘n’ Roll.

Album był reakcją zespołu na domysły

dotyczące personaliów grupy, twierdzo-

no bowiem, iż w skład grupy wchodzą

członkowie The Beatles, The Doors, Led

Zeppelin i The Rolling Stones. Tezy te

zainspirowały The Residents do stwo-

rzenia albumu, na którym znajdują się

dwa długie utwory, każdy z nich zbu-

dowany był ze zdekonstruowanych już

istniejących hitów muzyki popularnej.

Dekonstrukcja polegała na rozłożeniu

poszczególnych utworów na czynniki

pierwsze, a następnie ich ponownym

zmontowaniu według nowych zasad –

tak więc znajdziemy tutaj utwory gra-

ne od tyłu, zupełnie zmienione tempa,

teksty śpiewane w dziwnych językach,

elementy kakofonii, riffy gitarowe na-

grane rozmagnesowaną głowicą oraz

inne, równie ciekawe zabiegi (zaintere-

sowanych podłożem teoretycznym ta-

kiej działalności odsyłam do innej teorii

enigmatycznego N. Senady – do Teorii

Organizacji Fonetycznej). Zespół chciał

w ten sposób odnieść się do fałszu i za-

kłamania panującego w wielkim bizne-

sie muzycznym, który stara się kreować

poszczególne zespoły na symbole bun-

tu, nieposłuszeństwa i niezależności,

podczas gdy każdy z tych twórców jest

już dawno tylko pionkiem w rock’n’rol-

lowej dyktaturze. W późniejszych latach

The Residents wielokrotnie prezento-

wało swoje wersje słynnych przebojów

takich twórców jak Elvis Presley, Hank

Williams, George Gershwin, czy The Be-

atles.

Dziś wizerunek, z którym koja-

rzy się nazwa The Residents, to cztery

postacie ubrane we fraki – trzy z nich

mają na głowie maski w kształcie gałek

ocznych, na których spoczywa eleganc-

ki cylinder, czwarta (wokalista) kryje

swą twarz za maską przedstawiającą

czarną czaszkę. Strój ten po raz pierw-

szy zaprezentowano na okładce płyty

Eskimo – przez wielu uważanej za opus

magnum formacji. Legenda głosi, że

zespół pogrążony w niemocy twórczej

zainspirował się prezentem przywiezio-

nym przez N. Senadę z podróży po Ark-

tyce – butelką świeżego, arktycznego

powietrza. Rekwizyt ten oraz opowie-

ści przyjaciela pomogły The Residents

stworzyć płytę, która dotyczy życia co-

dziennego, zwyczajów, religii i sztuki

Innuitów mieszkających na dalekiej

północy. W warstwie muzycznej mamy

tu do czynienia z dźwiękami wiatru,

śpiewami fok i wielorybów, plemien-

nymi okrzykami oraz pieśniami rytu-

alnymi. Wszystkie te elementy zostały

przez zespół odpowiednio zmiksowane,

a także uzupełnione obróbką synte-

zatorową, brzmieniami instrumentów

zabawkowych oraz własnej konstrukcji.

Płyta ta zamknęła pewien okres działal-

ności grupy, w czasie którego skupiała

się ona głównie na muzyce oraz ponie-

kąd na filmach eksperymentalnych.

Późniejsze lata to istna eksplozja mniej

lub bardziej udanych, lecz zawsze bar-

dzo frapujących eksperymentów. Oczy-

wiście, The Residents wciąż tworzyło

nową muzykę, lecz coraz częściej to-

warzyszyła ona sztuce innego rodzaju.

Większość efektów tej działalności jest

udostępniona przez zespół na różnych

portalach internetowych. Grupa coraz

częściej eksperymentowała z kame-

rą i aparatami fotograficznymi. Nieco

później łączyła te osiągnięcia z grafiką

komputerową, dzięki czemu powstawa-

ło coś na kształt dzisiejszego wideoartu.

Efekty tych prac towarzyszyły często The

Residents jako element koncertów –

performance’ów. Także możliwości sce-

ny teatralnej coraz częściej przyciągały

uwagę eksperymentatorów, co zaowo-

cowało w latach dziewięćdziesiątych

Page 35: Kontrast 4/10

35

spektaklem wystawionym w Pradze pt.

Freak Show. Tym razem zespół ogra-

niczył się do stworzenia scenariusza,

scenografii, muzyki i elementów wideo

wykorzystanych podczas tego wydarze-

nia,jego członkowie byli obecni jedynie

w charakterze współtwórców, jednak

sami nie występowali na scenie. Freak

Show okazał się ogromnym sukcesem

artystycznym (spektakl opowiada o lo-

sach ludzi pokrzywdzonych przez los

dziwnymi chorobami, którzy stają się

atrakcjami objazdowego gabinetu nie-

samowitości). Zespół stworzył na jego

podstawie przygodową grę kompute-

rową (wielokrotnie nagradzaną przez

specjalistów), album muzyczny, serię

wideoartów oraz zachęcił słynnych ry-

sowników do stworzenia komiksu.

Jak widać, w przypadku The Resi-

dents należy zapomnieć o klasycznych

podziałach i rozróżnieniach stosowa-

nych w przypadku szeroko rozumianej

sztuki popularnej. Trudno jest wymienić

dziedzinę artystyczną, w której zespół

(a może raczej wg dziś modnej nomen-

klatury: kolektyw?) nie zaprezentował

się i nie osiągnął jednocześnie sukcesu.

Również tegoroczna trasa koncertowa

należy do jaśniejszych punktów kariery

tych swoistych „ludzi renesansu”. Tym

razem mogliśmy uczestniczyć w spe-

cyficznym show grozy: scenografia two-

rzyła przeciętny salonik domowy rodem

z lat sześćdziesiątych, dwóch muzyków

akompaniowało trzeciemu przy opo-

wiadaniu strasznych historii. Historie

te bywały niejednokrotnie faktycznie

krwawe, przerażające, ale równie czę-

sto absurdalne i najzwyczajniej śmiesz-

ne. Spektakl, dość wyciszony, nie ema-

nował efektami specjalnymi, zwrotami

akcji, czy innymi scenicznymi fajerwer-

kami. Mogliśmy za to obserwować

prawdziwie fenomenalną grę aktorską

wokalisty – on, bez względu na historię,

którą opowiadał, cały czas był przera-

żający. Raz zrozpaczony, innym razem

szalony, niekiedy niepewny tego, co

mówi, lecz za każdym razem zwyczajny

(ubrany był w dość groteskowy kostium:

buty clowna, domowy szlafrok, bokser-

ki, podkoszulek i długi krawat sięgający

do kolan, maska ukazująca twarz star-

szego człowieka zastygłą w grymasie

smutku, rozczarowania?) i właśnie w tej

zwyczajności przerażający. Gdy próbo-

wałem później relacjonować to, co zo-

baczyłem na scenie, zrozumiałem siłę

Teorii Zaciemnienia i jej rzeczowość,

którą niekiedy poddawałem w wąt-

pliwość. Otóż postać na scenie w tym

momencie była wyjątkowo prawdziwa

Źród

ło: w

ww

.indu

stria

lart

.eu

Page 36: Kontrast 4/10

36

w moich oczach właśnie dlatego, że nie

mogłem jej skojarzyć z żadną inną – po-

stać była tu i teraz, na swój perwersyjny

sposób szczera i prawdziwa. Bałem się

troszeczkę, że przy kontakcie bezpo-

średnim magia The Residents może

prysnąć, na szczęście obawy te były

bezzasadne. Ojcowie industrialu, przod-

kowie wideoartu, nestorzy awangardy

rockowej, muzycy, którzy cały czas sta-

nowią silną inspirację dla kolejnych po-

koleń artystów (do inspiracji zespołem

przyznają się The Mars Volta, Slipknot,

Tool, Depeche Mode, Pink Floyd, setki

wykonawców muzyki elektronicznej).

Warto zapoznać się z tą niecodzienną

twórczością, przy czym trzeba pamię-

tać, iż właściwie nigdy pierwszy kontakt

z The Residents nie skutkuje miłością.

Są to dzieła trudne w odbiorze, wyma-

gające wysiłku odbiorcy, pewnego po-

święcenia, a także odpowiedniego na-

stawienia. Właściwie należy zapomnieć

tutaj o relaksacyjnej funkcji sztuki. Ta

muzyka nie łagodzi obyczajów.

Jan Wieczorek

Źródło: www.residents.com

Page 37: Kontrast 4/10

37

We Wrocławiu urodzili się liczni muzycy, wiele zespołów grających różne gatunki muzyczne, od klasycznego rocka, przez bluesa, kończąc na reggae. Wśród nich znalazły się wielkie gwiazdy,

ale i grupy, które przepadły w mrokach niepamięci.

Nierzadko pojawiali się w nich

artyści dobrze znani, czego przy-

kładem jest kapela Cross, będąca

niezwykle ciekawym zjawiskiem

muzycznym przed niemal trzema

dekadami. Zapewne dzisiaj nie-

wielu wiedziałoby o grupie zało-

żonej około 1980 roku, gdyby nie

fakt, że wokalistą był Krzysztof Cu-

gowski, znany jako frontman Bud-

ki Suflera.

Cugowski wraz ze swoim ze-

społem już po kilku latach osią-

gnął sukces (był z Budką od 1970

roku) i status prawdziwej gwiazdy.

Najpierw hitem stał się album

Cień wielkiej góry z 1975 roku,

na którym wsparciem był Czesław

Niemen oraz zespół Alibabki. Pły-

ta ta jest dziś wielkim rarytasem,

bowiem nabycie jej w sklepach

graniczy z cudem, a egzemplarze

na internetowych aukcjach kosz-

tują bardzo dużo (choć podobno

w planach jest wydanie w niedłu-

gim czasie dyskografii zespołu).

W 1976 roku powstał dru-

gi album Przechodniem byłem

międz wami, który dał zespołowi

pierwszą złotą płytę, sprzedając

się zdecydowanie lepiej od debiu-

tanckiego krążka, pomimo cięż-

szego brzmienia i słabszej jakości

nagrania.

Budka Suflera była już wów-

czas ważnym zespołem i, jak to

w życiu zespołów muzycznych,

wpłynęło to na wewnętrzne rela-

cje pomiędzy członkami. Nasilał

się konflikt między Romualdem

Lipką a Krzysztofem Cugowskim.

Ten drugi domagał się wyłączenia

jego nazwiska przed nazwę ze-

społu. Ostatecznie Lipko wyrzucił

wokalistę na początku 1978 roku.

W międzyczasie nagrana została

płyta z zespołem Spisek – Wokół

cisza trwa (1979), której trudno

szukać w kanonie klasyków pol-

skiego rocka, potem zaś relegowa-

ny śpiewak rozpoczął współpracę

z muzykami z Wrocławia.

Jak mówił sam Cugowski:

„Założyłem własną grupę Cross

i nareszcie mogłem robić to, co

chciałem. Od początku zakłada-

łem, że nasza twórczość nie trafi

pod strzechy, do masowego od-

biorcy. Nie odniosłem komercyj-

Muzyczne historie mniej znane…

Źródło: miastomuzyki.pl

Page 38: Kontrast 4/10

38

nych sukcesów, ale tamten okres

wspominam sympatycznie. Miał

wiele plusów. Przede wszystkim

nie było ciśnienia, żadnej idiotycz-

nej odpowiedzialności za tak zwa-

ny sukces”. Grupę założył Cugow-

ski wraz z Ireneuszem Nowackim,

zapraszając Krzysztofa Mandziarę

i Romana Tarnawskiego, którzy

pochodzili z wrocławskiego środo-

wiska muzycznego.

Zespół nagrał w 1981 roku

płytę Podwójna twarz (wydana

została w 1984 przez Pronit), na

której wyraźne bluesowe rytmy

mieszają się z ostrzejszym roc-

kiem, a także melodyjnymi balla-

dami. Zespół wspierany był przez

grającego na pianinie Wojciecha

Jaworskiego (czego efektem jest

m.in. kapitalna piosenka Wielki

kpiarz). Longplay zawierał dzie-

więć utworów, które nie przeszły

do historii jako hity, ale słucha się

ich wciąż bardzo dobrze pomimo

upływu lat.

Cross powstał w czasach nie

do końca sprzyjających. Wpro-

wadzony wówczas stan wojenny

uniemożliwił dalszą działalność

zespołu, przez co doszło do jego

rozwiązania w trakcie nagrywania

drugiego albumu. Cugowski wró-

cił do Budki Suflera, a wraz z nim

dołączył do zespołu Mandziara,

nagrywając z nimi w 1984 roku

album Czas czekania, czas olśnie-

nia, a w 1986 – płytę Giganci tań-

czą.

Podwójna twarz, jak twierdził

sam wokalista, nie zawierała mu-

zyki przebojowej, nastawionej na

szerokie rzesze fanów. Trudno się

nie zgodzić, choć niektóre z utwo-

rów z pewnością były materiałami

na przeboje. W 1994 roku wydana

została reedycja przez wydawnic-

two TA Music (z którym związana

była Budka Suflera), lecz dziś trud-

no odnaleźć ją w sklepach muzycz-

nych. W porównaniu z oryginałem

zmieniona została okładka, na

której był już tylko sam Cugowski.

Ponadto dodane zostały trzy utwo-

ry spośród solowych dokonań wo-

kalisty (Zjawy, Drugi film, Kręci mi

się w głowie).

źródło: muzyka.wp.pl

Page 39: Kontrast 4/10

39

Pozostali muzycy Cross w mię-

dzyczasie również byli bardzo ak-

tywni. Mandziara oprócz współpra-

cy z Budką Suflera, nagrał także

wraz z Urszulą album Malinowy

król oraz 3; Nowacki i Tarnawski

w 1985 roku uczestniczyli w na-

graniach longplay’a zespołu Jan

Kowalski pt. Inside Outside Songs.

Ten ostatni zespół to również cie-

kawy przypadek, zdobył bowiem

pewną popularność, a singiel Mia-

sto mężczyzn pojawiał się nawet

w rozgłośniach radiowych. Pop-

rockowe, dość lekkie utwory, prze-

platane niby-operowymi maniera-

mi wokalistki Małgorzaty Szczęch

(brzmiącej czasem jak Kora Jac-

kowska z zespołu Manaam), nie

pozwoliły grupie na dłużej zapisać

się w historii muzyki.

Od 1985 roku Nowacki współ-

tworzył powstający na zgliszczach

Jana Kowalskiego zespół Recydy-

wa (dwa lata później dołączył Man-

dziara), który w 2006 roku prze-

mianowano na CrossRecydywa,

aby wyraźnie podkreślić powią-

zania z tymi dwoma projektami.

Warto odnotować, że w 2002 roku

szczęśliwcy mogli mieć okazję

znów posłuchać piosenek z pierw-

szego albumu w oryginalnym

wykonaniu. Cugowski i Mandzia-

ra grali wówczas we Wrocławiu

z okazji 20-lecia wydania albumu

Podwójna twarz. Koncert odbył

się w klubie Columbus, który w tej

chwili już niestety nie istnieje.

Krzysztof Cugowski wciąż

związany jest z Budką Suflera, któ-

rej dawni fani już zdecydowanie

mniej chętnie słuchają, bo kolejne

płyty są zdecydowanie gorsze i na-

stawione na komercję.

Do płyty zespołu Cross jednak-

że warto wrócić, gdyż jest to kawał

świetnej muzyki, w którą dużo pra-

cy i energii włożyli także wrocław-

scy muzycy, którzy w gruncie rzeczy

nie są wielkimi sławami. Z pewno-

ścią całkiem pokaźna grupka fa-

nów zmobilizowałaby się, gdyby

panowie z CrossRecydywy oraz

Krzysztof Cugowski zorganizowali

wspólny występ z dawnym reper-

tuarem. Okazja się zbliża, niedłu-

go upłynie bowiem trzydzieści lat

od nagrania ich płyty. Pozostaje

mieć nadzieję, że nie zostanie ona

całkowicie zapomniana i doczeka

się kolejnej reedycji.

Szymon Makuch

Page 40: Kontrast 4/10

40

Moje poszukiwa-

nia muzyczne koń-

czą się ostatnio sukce-

sem, choć tym razem natknąłem się

na kolejną instrumentalną płytkę –

tym razem w wykonaniu amerykań-

skiej grupy My Education. Okazuje

się, że Sunrise jest piątym krążkiem

długogrającym w dziesięcioletniej

karierze zespołu.

Album w zamyśle powstał jako

ścieżka dźwiękowa do Wschodu

słońca F. W. Murnaua, klasyki kina

niemego. Sunrise można przyrów-

nywać do twórczości np. Red Sparo-

wes, choć wymyka się łatwemu szu-

fladkowaniu. Płyta czerpie garściami

z postrockowego romantyzmu, ale

właściwie jest ona jednym wielkim

eksperymentem z odświeżającą daw-

ką progresji.

Już na otwierającym krążek

utworze Sunset rozbrzmiewa altów-

ka, którą słyszymy w różnych formach

przez resztę albumu. Smyczkowe me-

lodie dodają sporo klimatu, nieco sta-

roświeckiego, ale przecież cofamy się

do korzeni kina. Pojawia się również

ludowy akcent rozwijany przez Pe-

asant Dance – kawałek, który żeni ze

sobą skoczny folk i rockową balladkę.

Z kolei altówka z utworu City Woman

ujawnia inne, nieco klezmerskie obli-

cze tego instrumentu.

Ciekawie zaczyna się też utwór

Oars. Rozchodzące się echa talerzy

mają kontemplacyjny, nierealny wy-

dźwięk. Ewolucyjnie dochodzą coraz

szybsze bicia na perkusji, a delikatny

smyczek zostaje wyparty przez szar-

piące, lekko przesterowane gitary. Na

tle całego albumu znacznie wyróżnia

się A Man Alone – ambient, który

sieje niepokojącą atmosferę. Zarów-

no Oars, jak i A Man Alone mają coś

wspólnego z kosmicznymi krajobra-

zami zespołu Rosetta, szczególnie

z okresu Gallilean Satellites, ale nie

ma w nich aż takiej egzaltacji czy de-

presyjnych skłonności.

Lust to najdłuższy ze wszystkich,

prawie dziewięciominutowy kawałek.

Utwór hipnotyzuje i potrafi zatrzymać

słuchacza przy sobie aż do samego

końca. Wreszcie, całość w pewien

sposób się zapętla. Melancholijny,

ociężały Sunset kontrastuje z tytuło-

wym epilogiem Sunrise, który raczy

nas sentymentalną altówką i gitarami

przy miarowych uderzeniach perkusji.

Płyta mogłaby momentami wy-

zwalać więcej energii, ale otrzymuje-

my za to bardzo emocjonalny przekaz

z domieszką epickości. Cała kom-

pozycja została dobrze przemyślana

i wywołuje efekt spójności. Album

Sunrise to gratka dla lubujących się

w eksperymentalnych brzmieniach,

a być może i dla miłośników muzyki

filmowej.

Marcin Rybicki

My Education – Sunrise

Page 41: Kontrast 4/10

41

Z Quenti-

nem Tarantino łączy

Albarna jeszcze jedno

– tak jak twórca Pulp Fic-

tion obsadza w swych filmach zapo-

mnianych, znakomitych aktorów, tak

lider Gorillaz przypomina na Plastic

Beach o kilku wybitnych muzycznych

postaciach z minionych lat. Na pły-

cie pojawia się m.in. Lou Reed, blu-

esman Bobby Womack, Gruff Rhys

z Superfurry Animals, klasycy rapu

i hip-hopu jak De La Soul i otwierają-

cy płytę Snoop Dogg. Powstała mie-

szanka wyjątkowo eklektyczna, gdzie

każdy utwór jest inny od poprzednie-

go. Kolejnym paradoksem jest fakt,

że mimo takiej różnorodności płyta

jest niezwykle spójna, słucha się jej

jak niepodzielnej całości.

Dlatego nie zgodzę się z za-

rzutem, że na Plastic Beach bra-

kuje hitów. Istotnie, nie pojawiają

się tu rzeczy jak Feel Good Inc., czy

Clint Eastwood. Wydaje się jednak,

że w tym wypadku nie to było zało-

żeniem Albarna. Mam wrażenie,

że lider Gorillaz chciał odejść od

prześmiewczo-rozrywkowych klima-

tów i stworzyć dojrzałe, momentami

dość melancholijne dzieło. W wyniku

tego powstała najpoważniejsza i zde-

cydowanie najlepsza płyta w dorob-

ku zespołu.

Jakub Bocian

no. Niedawno usłyszałem zaś, że Da-

mon Albarn to taki Tarantino muzyki.

Nie mogę się nie zgodzić – na Plastic

Beach lider Blur pokazuje, że potrafi

rewelacyjnie czerpać z muzycznych

klimatów lat osiemdziesiątych (te

wszystkie syntezatory, odwołania do

korzeni muzyki elektronicznej oraz

rapu i całe to, notabene, „plastikowe”

brzmienie). Paradoksalnie zabieg ten

niesie za sobą niesamowitą świeżość

– bo Albarn do dawnych klimatów

dokłada nowoczesną kreatywność.

W wyniku tego otrzymujemy pory-

wający od początku miks, bardzo od-

mienny od tego, co obecnie oferuje

nam muzyka popularna.

Gorillaz to chyba najbardziej młodzie-

żowy i popkulturowy projekt, jaki kie-

dykolwiek recenzowałem na łamach

„Kontrastu”. Ponieważ jednak w tym

miesiącu wydawnictwa starych kla-

syków ewidentnie zawiodły (np.

kompletnie nudziarska płyta Slasha

czy bezpłciowy album Meat Loafa),

wypada pochylić się nad bardziej

nowoczesnym graniem. Szczególnie,

że wstydem byłoby nie napisać o Pla-

stic Beach, która już jest moją kandy-

datką do płyty roku.

Oglądając teledysk do Stylo –

pierwszego singla z trzeciej płyty Goril-

laz – odniosłem wrażenie, że czerpie

on klimat z filmów Quentina Taranti-

Gorillaz – Plastic Beach

Page 42: Kontrast 4/10

42

Wywiadrzeka

jest formą świę-

cącą ostatnio

ogromne suk-

cesy. Ten rodzaj (auto)biografii od

czasu Mojego wieku Aleksandra

Wata stanowi swoiste ukorono-

wanie dokonań osób ważnych dla

kultury i życia publicznego. Po Sta-

nisławie Lemie i Czesławie Miłoszu

przyszedł czas na Władysława Bar-

toszewskiego. Książka Życie trud-

ne, lecz nie nudne. Ze wspomnień

Polaka w XX wieku jest efektem

współpracy i długoletniej znajomo-

ści z Andrzejem Friszkem, która za-

owocowała dobrze przeprowadzo-

nym wywiadem. Pytania świadczą

o profesjonalizmie Friszkego, „pro-

wadzą” narrację, ale nie przeszka-

dzają i nie determinują opowieści.

Stąd też logiczne i spójne opraco-

wanie tekstu. Ułożenie historii życia

Bartoszewskiego, które sprawia,

że książkę tę czyta się momenta-

mi jak dobrze napisaną powieść

przygodową czy thriller polityczny

z pierwszoosobowym narratorem.

W obszernym tomie przed-

stawiona jest sylwetka charyzma-

tycznego członka „Tygodnika Po-

wszechnego” i Radia Wolna Europa,

znanego polityka, opozycjonisty

i działacza społecznego. Więzień

Auschwitz, członek AK, polityk zna-

ny na arenie międzynarodowej, cie-

pły i dobry człowiek, który już dziś

jest legendą, przez ponad 500 stron

opowiada „Historię” która stała się

motorem napędzającym jego losy.

Narracja Bartoszewskiego z jednej

strony jest opowieścią intymną,

pełna wzruszeń, emocji, opartą na

wspomnieniach; z drugiej stanowi

próbę opowiedzenia o Polsce i Eu-

ropie, przemianach jakie doprowa-

dziły do ich dzisiejszego kształtu.

W tym momencie pojawia się

jednak pytanie: czy wywiad rzeka,

który jest subiektywnym opowiada-

niem siebie i swoich dziejów zbyt ła-

two nie przybiera form autokreacji,

prania siebie w pralce pamięci z do-

datkiem wybielacza? W przypadku

Władysława Bartoszewskiego i jego

opowieści taki zarzut byłby zbrod-

nią!

Tekst ten bowiem to nie jedy-

nie historia życia Bartoszewskiego,

ale także analiza zmian zachodzą-

cych w Polsce na przestrzeni wielu

lat, szansa na zrozumienie mecha-

nizmów rządzących naszymi naro-

dowymi zachowaniami, rodzącymi

się wśród nas stereotypami oraz na

zrozumienie źródeł zalet i przywar

narodowych. Opowieść, choć snuta

z perspektywy Bartoszewskiego,

ma cechy dążenia do obiektywi-

zmu. Jest to, zgodnie z podtytułem,

wielka narracja o Polsce i Polakach

oczami inteligenta i aktywisty. Tekst

ten uznać można za jednostkową

diagnozę, daleką od stereotypów

i schematycznego spojrzenia. Opo-

wieść Bartoszewskiego nie jest

pozbawiona krytycyzmu i dystansu

w stosunku do wydarzeń, w których

brał udział. Wielokrotnie przytacza-

ne są bowiem przykłady zarówno

bohaterstwa jak i tchórzostwa Pola-

ków. Opowiada on szczerze zarów-

no o przejawach pomocy Żydom jak

i antysemityzmie obecnym w pol-

skiej mentalności. Przedstawia za-

równo bohaterów, jak i ludzi którzy

ulegli władzy PRL, ale co najważ-

niejsze, żadnej ze stron nie odma-

wia człowieczeństwa i posiadania

„swojej” prawdy. Sam Bartoszewski

prezentuje siebie nie jako herosa,

a jako człowieka z zaletami i słabo-

ściami, który, mimo przeciwieństw

starał się zachowywać zgodnie z za-

sadami wpojonymi mu w młodości.

Książka ta to „subiektywnie

obiektywny” obraz nadwiślańskie-

go kraju który zapamiętał człowiek

kształtowany wartkim nurtem dzie-

jów. Obraz ciekawy i otwierający

nam oczy na siebie.

Joanna Wisnyk

Płynąć z nurtem historii

Page 43: Kontrast 4/10

43

To bardzo kłopotliwy film. Może

odbiorcy tak tego nie odczuwają –

w końcu to raczej niewymagające

kino rozrywkowe o przygodach su-

perbohatera – ale jeśli trzeba napi-

sać o nim coś konkretnego, trafia się

na nieoczekiwaną i trudną do sforso-

wania barierę wątpliwości. Podsta-

wowym problemem z Iron Manem 2

jest fakt, że ilu widzów, tyle opinii; a

że opinie te są nieraz skrajnie różne.

Z której strony podejść więc do tego

filmu, żeby powiedzieć o nim coś

w miarę obiektywnego? Chyba się

nie da. Dlatego niniejsza recenzja

pisana jest z pełną świadomością

faktu, że nikt nie będzie się z nią

zgadzał. Ale trudno, tak chyba być

musi.

O czym jest ten film? Właściwie

o niczym szczególnym. Tony Stark

jest multimilionerem, genialnym

wynalazcą i przy okazji superboha-

terem latającym po niebie w czer-

wonej zbroi, zbudowanej dzięki nie-

samowitej technologii. Pojawia się

jednak szaleniec (Mickey Rourke),

który dzięki takim samym rozwiąza-

niom technicznym zamierza spuścić

mu lanie. Nasz bohater dodatkowo

przeżywa kryzys, z którego wychodzi,

wymyśla w piwnicy jeszcze wspanial-

szą technologię i rozprawia się ze

swoimi przeciwnikami, ratując przy

okazji kobietę, którą kocha. Jest na-

iwnie, rozrywkowo i bezrefleksyjnie.

Ot, kino oparte na komiksie, dobrze

zrealizowane, ale niewiele więcej.

Postacie są sprawnie zagrane, lecz

w większości papierowe i mało wyra-

ziste. Sztampa goni sztampę. Gdzie

jest więc miejsce na kontrowersje?

Cały problem polega na tym, że

Iron Man 2 – czego gros publiczności

jeszcze sobie nie uświadamia – jest

w skali rozwoju kinematografii waż-

niejszym filmem niż Avatar. Film Ca-

merona nie był tak naprawdę niczym

więcej niż reklamówką nowego typu

kamery. Iron Man 2 poszedł w tym

samym kierunku, co jego poprzed-

nicy wyprodukowani przez Marvel

Studios, a więc przez Disneya – Iron

Man i Hulk. Zaczął konstruować zło-

żony, wielowątkowy wszechświat,

w którym wiele rzeczy nie ma ze sobą

większego związku, ale to dlatego,

że nie da się ich sensownie oddać

w jednym filmie

czy nawet jednej

serii. Ten wszechświat

żyje własnym życiem i kryje

w sobie masę historii do opowiedze-

nia; podobnie zresztą jak matryca

komiksowa, dzięki której powstał.

W filmie pojawia się Scarlett Jo-

hansson w roli Czarnej Wdowy, ale

w zasadzie przewija się i tyle. Sma-

czek? Nie, coś więcej. Sugestia, że

jest za nią osobna historia. Tarcza

Kapitana Ameryki? To samo. Agent

Coulson jedzie do Nowego Meksy-

ku, co w zasadzie jest bez znacze-

nia dla fabuły Iron Mana 2... ale nie

dla świata przedstawionego. Po raz

pierwszy w historii kina świadomie

wykreowano wszechświat, który

żyje własnym życiem niezależnie od

filmu. Dotychczas najbliżej tego celu

były Gwiezdne wojny, ale nawet tam

kreacja świata nie była równoważna

– czy nawet ważniejsza – niż fabuła

filmu. I to właśnie jest największą

zasługą Iron Mana 2; wprowadza wi-

dza w nowy, fascynujący świat, ale

nie czuje się w obowiązku, by o nim

oprowadzać.

A fabuła? Cóż, Iron Man daje

wycisk wrogom, ocala świat, ratuje

dziewczynę. Jak zwykle.

Michał Wolski

Iron Man 2

Page 44: Kontrast 4/10

44

Do Opery Wrocławskiej po raz pierw-

szy przyciągnął mnie Borys Godu-

now. Sztuka Modesta Musorgskiego

ukazuje sytuację carskiej Rosji od

początku panowania Borysa Fiedo-

rowicza Godunowa, następcy cara

Iwana IV Groźnego, aż do jego śmier-

ci. Władca, choć kroczący majesta-

tycznie przed poddanymi, ubrany

w ozdobne szaty, tylko z pozoru jest

silny i niezłomny. Nękają go wyrzu-

ty sumienia, nie może zapomnieć

o tym, co stało się przed laty. Ma

władzę, ale posiadanie najważniej-

szego tytułu w państwie nie daje

mu szczęścia. Choć wszyscy powin-

ni drżeć przed carem, to car drży,

a wraz z nim publiczność, dotknięta

rozmiarem tragedii tego człowieka

oraz przejmującym nastrojem, zbu-

dowanym przez Janusza Monarchę,

który doskonale wcielił się w wielo-

wymiarową postać Borysa. Wszyscy

bohaterowie opery Musorgskiego

zmuszeni są zmierzyć się z własnym

losem. Mnich Griszka (Ivan Kit), pe-

łen obaw i wątpliwości, nagle ma się

stać Dymitrem Samozwańcem. Ma-

ryna Mniszchówna (Anna Bernacka)

jest zaślepiona wizją wielkiej władzy

i chwały. Córka Borysa, Ksenia (Ana-

stazja Lipert), cierpi po utracie uko-

chanego.

Każda scena spektaklu, na-

wet ta najbardziej spokojna, każdy

moment i fraza, buduje napięcie aż

do ostatniej minuty. W dużej mierze

taki efekt zawdzięcza się kunsztowi

orkiestry Opery Wrocławskiej pod ba-

tutą Ewy Michnik. Świetne aktorstwo,

przejmujące brzmienie chóru, sce-

nografia będąca odzwierciedleniem

wizji reżysera spektaklu, Waldemara

Zawodzińskiego, oraz inne współgra-

jące elementy sprawiają, że trzy go-

dziny stają się niewyobrażalnie krótką

chwilą. Będąc widzem oddanym nie

tylko obrazom rozgrywającym się na

scenie, lecz także ciekawym reakcji

reszty publiczności, bacznie przyglą-

dałam się twarzom osób siedzących

obok . Malowała się na nich fascyna-

cja i wzruszenie. Taki odbiór spekta-

klu utwierdził mnie w przekonaniu,

że nikt nie siedział w tym przepięk-

nym gmachu z przymusu.

Urzekła mnie kreacja chóru. Czy

to jako lud błagający o chleb, czy też

jako bojarzy zgromadzeni w Dumie,

zespół doskonale wyzwalał emocje

i współgrał z orkiestrą. Z solistów

doceniłam najbardziej występ Zyg-

munta Magiery w roli Jurodiwego.

Młody tenor sprawił, że scena, którą

mogłabym szybko zapomnieć, głębo-

ko zapadła mi w pamięć. Nie można

nie wspomnieć o scenografii, reżyser

zaskoczył publiczność oszałamiają-

cymi efektami i silną symboliką, na

przykład obecnością białego konia na

scenie.

Piotr Czajkowski określił nie-

gdyś Musorgskiego jako „muzyczne-

go analfabetę, który jest dumny ze

swej ignorancji”. Twórca Borysa Go-

dunowa nie posiadał wykształcenia

muzycznego, ale nie przeszkodziło

mu to w komponowaniu oryginalnych

utworów z wielkim rozmachem, pa-

sją i sercem. W mojej recenzji nie ma

specjalistycznego słownictwa mu-

zycznego, ale zaręczyć mogę, że tkwi

tu właśnie serce, w którym obok za-

miłowania do rockowych koncertów

i musicali, musi znaleźć się miejsce

dla zalążka fascynacji operą.

Barbara Rumczyk

Drżenie cara, czyli laik w operze

China I Love You (Pekińczyk)

Page 45: Kontrast 4/10

45

Chiny wprawiają mnie w nieustan-

ny zachwyt. Po spektakularnym

sukcesie Olimpiady, która, jak wie-

my, promuje bliskie temu państwu

wartości, takie jak równość czy też

wolność, przyszła kolej na Expo – fe-

styn dorobku ludzkiego. Przejrzałem

dzisiaj rano YouTuba i popodziwia-

łem sobie pawilony poszczególnych

państw. Pawilony miały imiona, na

przykład: braterstwo. Pasuje jak ulał.

Mieszkańcy Szanghaju, wystawowe-

go miasta, z radością zgodzili się, by

wyburzono ich domy pod budowę po-

trzebnych inwestycji. Z tego, co mówi

bliżej mi nieznany pan Xin czy też pan

Xian, wysiedlona ludność cieszy się,

że tracąc cały dorobek życia, pomo-

że w rozwoju swego państwa. To się

nazywa obywatelska postawa! W Po-

znaniu właściciel budki z kebabami

nie chciał jej ruszyć, kiedy okazało

się, że kolidowała z innymi planami.

Proszono go. Ładnie go proszono.

Ostatecznie odchudzono wieżowiec.

Taki nieprzejednany był sprzedawca

kebabów. Nie dbał o rozwój swojego

kraju, dbał o swoją budkę. Taki to zły

mieszkaniec.

Jak wiadomo, mieszkańcy Chin

są raczej domatorami i niewiele po-

dróżują. W międzyczasie Unia Eu-

ropejska w swoim kolejnym wizjo-

nerskim posunięciu utworzyła nowe

niezbywalne prawo człowieka: prawo

do turystyki. Chiny nie są w Unii, dla-

tego świat postanowił przyjść do Chin

ze swoim Expo, by zapracowani Azja-

ci mogli zasmakować trochę tego, co

się dzieje gdzie indziej i tym dobitniej

zrozumieć, że świat ciekawy nie jest.

Co urzekło mnie jednak najbardziej:

wśród prezentowanych państw swo-

je własne pawilony będą miały Coca

Cola i General Motors. Też jestem

zdania, że sytuacja dojrzała już do ko-

lejnej Wiosny Ludów. Pomyślcie tylko:

księstwo MacDonalda czy Palatynat

Pepsi. Początek tych pięknych wolno-

ściowych ruchów gdzie? W Chinach.

Kraju wielkich rewolucji. Ho ho.

Słyszałem też, że na otwarciu

Expo pojawi się sam prezydent Fran-

cji Nicolas Sarkozy i jego olśniewa-

jąca małżonka Karla Bruni. Zawsze

wzruszają mnie chwile, gdy ktoś zro-

zumiał, że popełnił błąd i postana-

wia za to przeprosić. Prezydent Sar-

kozy, najpewniej omyłkowo, bardzo

nieładnie wypowiedział się o organi-

zowaniu Olimpiady przez Chiny. Nie

rozumiem dlaczego. Pewnie miał zły

dzień. Na szczęście, teraz nie ma już

wątpliwości. Przybywa do Chin pełen

ciepłych uczuć dla tego wspaniałego

dominium. I teraz to będzie tak: przy-

wódcy niepodległych państw, przy-

wódcy szanujący swoich obywateli,

szanujących ich wolności i prawa

razem w zgodzie budować będą lep-

sze jutro. Jestem człowiekiem dość

uczuciowym i łatwo mnie wzruszyć.

Więcej takich scen!

Kocham świat. Kocham Unię

Europejską. Kocham te wszystkie

wspaniałe prawa, które dojrzewały

przez lata, byśmy dzisiaj mogli w peł-

ni cieszyć się wynikającymi z nich

korzyściami. Cieszę się, że świat nie

zgadza się na zło i na nierówności,

cieszę się, że walczy z prześladowa-

niem człowieka, że odpowiedzialny

sam za siebie, nie pozwala na cier-

pienie. W chwilach takich jak ta, gdy

wszyscy wiwatują na swoją cześć

w Szanghaju, moje serce rośnie.

Chińczycy też się cieszą. WSZYSCY,

BEZ WYJĄTKU! Skoro jesteśmy za-

dowoleni, kończę pisać ten felieton.

Myślałem, że będę miał jakiś powód

do narzekań, myliłem się jednak.

Wszystko jest w porządku.

Chiny podobne są do rozkosz-

nego psiaka, małego szczeniaczka,

który baraszkując na pięknym im-

portowanym dywanie, niespodziewa-

nie fajda nań. Nicolas Sarkozy wraz

z resztą światowych decydentów

z maślanymi oczkami zgodnie tań-

czy w koło, uśmiechając się i głasz-

cząc, co się da. Szkoda, że nikt nie

widzi, że z psiaka niezłe bydle, a co

do fajdania - przez tęczowe okulary

biznesu nie czują, że tykają zwykłe

gówno.

Wiśta wio, byle do przodu!

Marcin Pluskota

China I Love You (Pekińczyk)

Page 46: Kontrast 4/10

46

Podróż pociągiem jest jedną wiel-

ką refleksyjną magmą. Turkoczące

koła i jednostajne kiwanie się na

boki milczących zazwyczaj współpa-

sażerów, powodują myślową lawi-

nę. W ciągu kilkudziesięciu minut

jesteśmy w stanie ułożyć sobie plan

na najbliższy tydzień, obgadać z sa-

mym sobą wszystkie ważne sprawy,

krótko mówiąc: zanurzyć się we wła-

snym ja. Mimo pozornej głębi, jest

to jednak proces stosunkowo po-

wierzchowny, o czym przekonałam

się ostatnio na własnej skórze. Wy-

rwać z niego może zbliżająca się sta-

cja, pan z wózkiem i lichą kawą za

4,50 zł lub, jak w moim przypadku,

nagłe i niespodziewane pojawienie

się człowieka, którego na potrzeby

tego tekstu nazwijmy „kolegą Sylwe-

strem”.

Kolega naprawdę ma na imię

Sylwester, jest postacią niezwykle

barwną i dziwnie obecną w moim ży-

ciu od czasów szkoły podstawowej.

Dołączył do nas w drugiej klasie. Już

w pierwszym tygodniu zapoczątko-

wał sukcesywne tracenie uzębienia,

pozbawiwszy się w bójce lewego

górnego siekacza. Do klasy szóstej

nosił (niezależnie od pogody) jedne

i te same buty. Charakterystycznym

elementem jego odzieżowego zesta-

wu były też dresowe spodnie z czte-

rema paskami i bluza z kapturem.

Gdy większość z nas zastanawiała

się nad wyborem gimnazjum, kolega

Sylwester był w czwartej klasie. To

on dokonał też historycznego w dzie-

jach szkoły podpalenia toalety. Rów-

nież on jako pierwszy, ku zdumieniu

kolegów, kazał „spierdalać” pani od

techniki, gdy ta próbowała wymusić

na nim dzierganie szalika.

Buntowniczy był ten kolega

Sylwester i dzięki temu zapisał się

w mojej pamięci.

Drugi raz dane mi go było spo-

tkać w czasach licealnych. Wybraw-

szy się z rodzicielką na tzw. Ryne-

czek, przy turystycznym stoliku ze

stanikami mignęła mi znajoma

twarz. To kolega Sylwester zachę-

cał do kupna: panterka, satyna, ko-

ronka? Najtaniej, pani! Powodzi się

Sylwestrowi – pomyślałam. Gdy ja

zgłębiałam historię filozofii i duka-

łam łacinę, przedsiębiorczy kolega

handlował markową bielizną made

in Taiwan. Z tego, co zdążyłam za-

uważyć, zwiększyły się u niego braki

w uzębieniu. Ciężko powiedzieć, czy

Sylwester miał słabe dziąsła, czy po

prostu lubił się bić. Żyłka handlow-

ca na pewno była w nim jednak za-

wsze.

Oto wracamy do niespodziewa-

nego pojawienia się mego kolegi

w drzwiach przedziału. Nie wiem, czy

wiesz, drogi Czytelniku, ale folklor

pociągowy województwa śląskiego

obejmuje między innymi przemyka-

jące przez korytarze męskie postaci

o wątpliwym zapachu, mamroczące

pod nosem coś o zimnym piwku, ja-

kie można od nich oczywiście kupić.

W roli takiej właśnie zjawy ukazał się

moim oczom kolega Sylwester.

Pech chciał, że refleksja, z któ-

rej mnie wyrwał, była bardzo przy-

szłościowa: koniec studiów, praca

lub nie – wydają się być wielkimi,

życiowymi sprawami.

Jak to się ma do całej historii

o Sylwestrze? Z autorefleksji wpa-

dam w refleksję porównawczą. Za-

czynaliśmy oboje jako ośmiolatko-

wie w białych adidaskach. Buty się

zużyły, ja dostałam nowe, a on ciągle

chodził w tych samych. Moje zęby

zostały zabarykadowane aparatem,

jego – sukcesywnie wypadały.

Teraz ten prawie bezzębny

22-letni facet, sprzedający cicha-

czem browary w PKP, ma zupełnie

inne problemy od moich. Nie myśli

o licencjacie, bo nie studiuje. Nie my-

śli o przeprowadzce, bo nie ma na nią

kasy. Nie myśli o stałej pracy, bo pew-

nie „jakoś ciągnie na lewo” i „byle do

przodu”. Bez tych zębów, z tuzinem

puszek w torbie, bez intelektualnego

bełkotu – żyje! Zazdrościć mu czy nie

zazdrościć? Z refleksją poczekam do

następnego pociągu.

Ewa Orczykowska

O koledze

Page 47: Kontrast 4/10

47

Czasami chciałbym być superboha-

terem. Zdaję sobie sprawę, że jest to

dość szokujące wyznanie, ale z całą

pewnością nie aż tak kontrowersyj-

ne, jak słowa Krzysztofa Zanussiego,

który na łamach jednego z felieto-

nów w „Polityce” przyznał się parę lat

temu, że z upodobaniem załatwia się

w toaletach dla niepełnosprawnych.

Skoro zwykło się go uznawać za auto-

rytet etyczny i moralny – przynajmniej

do sprawy Romana Polańskiego, któ-

ry, jak na dżentelmena przystało, nie

spytał raz pewnej damy, ile ma lat –

to ja czuję się rozgrzeszony z moich

eskapistyczno-ontologicznych fanta-

zji. Zresztą uważam, że znalazłbym

w narodzie więcej ludzi pragnących

zostać superbohaterami, niż zała-

twiających się w toaletach dla siebie

nieprzeznaczonych. Profesorze Za-

nussi, tym razem jest pan w mniej-

szości.

Co do tego superbohaterstwa,

to pragnienie odzywa się raczej w sy-

tuacjach prozaicznych, przygnębiają-

cych swoją codziennością. Spóźniam

się na tramwaj i klnę szpetnie pod

nosem, albowiem pojawia się przede

mną niewesoła perspektywa spóź-

nienia się na zajęcia, a w głowie – jak

wyrzut sumienia – kiełkuje z racjo-

nalnego punktu widzenia kuriozalna,

ale natrętna myśl: gdyby umieć latać

jak Superman, nie trzeba by jeździć

tramwajami. Gdy jednak gnam na za-

jęcia pieszo – licząc, że może jednak

się nie spóźnię – i staję na wściekle

leniwym, czerwonym świetle, docho-

dzi do tego myśl kolejna: gdyby ska-

kać jak Hulk, nie trzeba by czekać na

zielone. Swoją drogą, mam nieod-

parte wrażenie, że tak się zrodziła

koncepcja zielonego herosa; jego

twórca za długo stał na światłach.

I tak co jakiś czas z nieświadomo-

ści wyrastają takie pompatyczno-

kuriozalne pragnienia, nieważne ile

człowiek ma lat oraz jak poważny

i dojrzały wydaje się na co dzień.

Fantazmat superbohatera jest

chyba bardzo silnie zakorzeniony

w naszej kulturze. Herosi towarzy-

szą nam od zawsze. Byli w arturiań-

skich legendach czy greckich,mi-

tach, a z całą pewnością i wtedy

uznawano ich za zjawisko stare

jak świat. Ludzie od zawsze chcieli

mieć bliskie swoim sercom, pozy-

tywne wzorce, które dodawałyby

im otuchy i pokazywały, że dobro,

prawda, piękno i inne stereotypowo

szlachetne wartości warte są kulty-

wowania. Bohater miał dawać przy-

kład zwykłym ludziom, ludzie zaś

mieli się z nim utożsamiać. A su-

perbohater? Ma być do tego wszyst-

kiego super.

Sztafaż dzisiejszych superboha-

terów jest ogromny. Twórcy komik-

sów, filmów, bajek i gier co minutę

wymyślają nowego superbohatera,

który w ich mniemaniu powinien pod-

bić serca i umysły publiczności. Jest

w czym wybierać; a że zapotrzebo-

wanie na tego typu wzorce jest nie-

zmienne, świadczy na przykład film

Człowiek, który gapił się na kozy,

a także wielka popularność kina su-

perbohaterskiego, jak chociażby Iron

Man 2 (którego recenzja znajduje się

w niniejszym „Kontraście”). Bohate-

rowie są analizowani i rozbierani na

części pierwsze przez antropologów,

kulturoznawców i filologów na całym

świecie, i nic nie wskazuje na to, żeby

miało się to zmienić.

Dlatego nie ma co ukrywać:

wszyscy chcielibyśmy być superbo-

haterami. Pojawia się tylko problem,

skąd wziąć superbohaterski trykot,

jak ma wyglądać emblemat i jaki

pseudonim przyjąć? A nade wszyst-

ko – w jakim celu wykorzystać swoje

nadprzyrodzone moce? Bo chyba jed-

nak nie tylko po to, aby przeskoczyć

nad przejściem dla pieszych... to by

chyba za bardzo zaprzeczało idei su-

perbohaterstwa...

Michał Wolski

Być jak superheros

Page 48: Kontrast 4/10

48

Popularną rozrywką w naszym kraju jest gdybanie. Jeden z reportaży telewizyjnych sprzed niemal dziesięciu lat pokazywał kibica Adama Małysza, który stwierdzał: Gdyby Adam Małysz

wygrał także konkurs w Oberstdorfie oraz Garmisch-Partenkirchen (a mógł to zrobić), byłby pierwszym, który wygrał wszystkie cztery konkursy w Turnieju Czterech Skoczni (wówczas nasz

„Orzeł” wygrał w Innsbrucku i Bischofschofen).

Gdybanie nie omija również piłki

nożnej. W wielu czasopismach for-

mułowane były hipotezy na temat

transferu Marka Citki do Black-

burn Rovers. Angielski klub płacił

w 1996 roku grube pieniądze za

grającego wówczas w Widzewie

Łódź piłkarza, lecz ten ostatecz-

nie pozostał on w kraju, a niedłu-

go potem ciężka kontuzja złamała

jego karierę, już nigdy nie wrócił

do formy. W ciągu tych kilkunastu

lat niejednokrotnie w prasie czy-

taliśmy, jak mogły potoczyć się

losy zdobywcy pamiętnego gola

na Wembley.

W polskiej prasie popular-

ne są zawsze głębokie analizy,

szczególnie pod koniec elimina-

cji do wielkich imprez. W takich

sytuacjach dowiadujemy się, że

wystarczy, aby San Marino wygra-

ło z Anglią, a Łotwa zremisowała

z Włochami i Polska awansuje do

baraży. Zwykle poświęca się po-

dobnym rozrywkom przynajmniej

ze dwie kolumny w gazecie.

Gdyby też pogdybać chwilkę

nie o faktach dokonanych, lecz

potencjalnych?

Pierwszy w kolejce byłby Ro-

bert Lewandowski. Gracz Lecha

Poznań okrzykiwany jest zewsząd

największą gwiazdą w Polsce.

Latem być może znajdzie się

w Borussi Dortmund. I co wtedy?

W gazetach piszą, że będzie miał

szanse na regularną grę, choć

wcale nie będzie o to łatwo. Pra-

wie 20 goli w sezonie 2009/2010

strzelił Lucas Barrios, dodatko-

wą konkurencją jest Mohammed

Zidan i Nelson Valdez. Wersja

optymistyczna: Lewandowski za-

cznie wchodzić w końcówkach,

strzeli kilka goli i stanie się pod-

stawowym zawodnikiem. Na ko-

niec sezonu strzeli 12 goli w lidze,

Co by było, gdyby...źr

ódło

: Wik

iCom

mon

s

Page 49: Kontrast 4/10

49

a w rozgrywkach Ligi Europejskiej

strzeli ważnego gola, dającego

awans do półfinału.

Ostro krytykowany jest ostat-

nio Artur Wichniarek. Przyszedł

on przed sezonem 2009/2010 do

Herthy Berlin, która po bardzo do-

brym sezonie zajęła czwarte miej-

sce w Bundeslidze. Polak podczas

drugiego pobytu w klubie ze sto-

licy Niemiec przez cały sezon nie

strzelił bramki w rozgrywkach

ligowych, udało się to jedynie

w Lidze Europejskiej. Jak będzie

w sezonie 2010/2011? Wichnia-

rek w drugiej Bundeslidze potrafił

strzelać bramki hurtowo jeszcze

w barwach Armini Bielefeld. Zapo -

wiedział, że z Herthy nie odejdzie,

jednak z pewnością zrobi to wielu

zawodników, więc może polski na-

pastnik odzyska miejsce w skła-

dzie. Wtedy zaś strzeli 23 gole,

a „Stara Dama” w cuglach zapew-

ni sobie ponowny awans. Wtedy

jednak już 34-letni gracz raczej

straci pozycję i uda się na zasłu-

żony spoczynek, pozostawiając po

sobie pozytywne wrażenie.

Trzecim do wróżenia jest Łu-

kasz Fabiański. Powiedzieć, że

mijający sezon był dla niego nie-

udany, to nic nie powiedzieć. Dla

Polaka ten rok był katastrofalny.

W meczu Ligi Mistrzów z FC Por-

to puścił dwa fatalne gole, zawalił

też wygrany mecz z Wigan (od 2:0

dla Arsenalu do 2:3), nie popisał

się w przegranym 1:2 spotkaniu

z Blackburn, gdzie miał wyraźne

problemy przy wyłapywaniu do-

środkowań. Co będzie w kolejnym

sezonie? Arsene Wenger traci

cierpliwość, postanawia sprzedać

polskiego zawodnika. Zaintere-

sowane nim było wcześniej Paris

Saint Germain, które zaliczyło

kolejny nieudany sezon i postano-

wiło dokonać radykalnych zmian

w składzie. Gregory Coupet skoń-

czy karierę, a Polak stanie się pod-

stawowym bramkarzem. Po do-

brej rundzie jesiennej nikt już nie

napisze o nim „Flappyhandski”,

a PSG walczyć będzie o awans do

Ligi Mistrzów.

Czy gdybanie na przyszłość

ma sens? Z pewnością jest dobrą

rozrywką, choć oczywiście marze-

nia związane z przyszłością pol-

skich zawodników nie spełnią się,

ale bądźmy dobrej myśli, w razie

czego możemy za rok powiedzieć:

Gdyby Lewandowski strzelił w Bo-

russii 15 goli (a mógł to zrobić), to

kupiłby go Bayern Monachium.

Szymon Makuch

źródło: Wikipedia Commons

Page 50: Kontrast 4/10

50

Już cztery lata we włoskiej Serie A króluje Inter Mediolan. W tym czasie, korzystając z wielu okoliczności, zespół europejskich nieudaczników stał się hegemonem. Rządził w lidze schodzą-cej, pełnej szemranych interesów. Rządził w galaktyce niemal bezgwiezdnej. Potrafili Nerazzurri

umierać na stojąco, grając w rozgrywkach europejskich, by po chwili nie znajdować równych sobie w lidze włoskiej.

Przedsezonowe transfery Interu nie

dawały nawet promyka nadziei ry-

walom. Odszedł, co prawda, Ibrahi-

movic, ale pojawili się Milito, Eto’o,

Motta i błyskotliwy Wesley Sne-

ijder. Znów zwyciężyć miał Inter.

AC Milan z Leonardo – szeregow-

cem w roli generała – nie stymu-

lował podejrzeń o kolejną młodość

zblazowanych piłkarzy. Dowodzony

przez Ciro Ferarrę Juventus miał

zbliżyć się do Interu na odległość

mniejszą niż w poprzednim sezo-

nie. Mógłby podołać, gdyby nie

fakt, że (poza nielicznymi wyjąt-

kami) zawiedli wszyscy. Pozostałe

kluby szanse miały raczej iluzo-

ryczne. Po dwóch kolejkach sezonu

2009/2010 wszyscy przestali też

wierzyć w AS Romę.

W obecnym sezonie na Półwy-

sep Apeniński niespodzianki zawi-

tały dwie. „Murarze” z Mediolanu

zawojowali europejskie stadiony.

W poprzednich latach problemy

sprawiały im Anorthosis Famagusta

i Panathinaikos Ateny. Jednak w tym

sezonie brygadzista Mourinho potra-

fił postawić we własnym polu kar-

nym ścianę, która zatrzymała samą

FC Barcelonę. Ekipa „budowlańców”

nie ma zamiaru na tym poprzestać

i niebawem będzie chciała zasypać

gruzem Luisa van Gaala i jego chłop-

ców.

Mówią, że umarł futbol. Gdy

Messi – ideał piłkarza – ukazuje

swoje człowieczeństwo, wówczas

„królowie tysiąca podań” tracą

wszystko. Balon jest już tylko o je-

den ligowy punkt od pęknięcia. Tyle

potrzeba, by tak zwana najwspanial-

sza drużyna wszechczasów i wszech-

światów z dnia na dzień okrzyknięta

została porażką. Ale futbol nie umie-

ra, futbol ma się wyjątkowo dobrze.

Skoro w finale Ligi Mistrzów zagrają

Włosi z Niemcami, skoro w lidze an-

gielskiej ledwie o włos przed United

jest Chelsea, w hiszpańskiej Barca

Futbol ma się dobrzeźr

ódło

: Wik

iCom

mon

s

Page 51: Kontrast 4/10

51

nie odjechała Realowi, a we Francji

i w Niemczech mistrzowie są w od-

wrocie, to wiemy już, że ta bajka nie

ma reguł. Wszelkie prawidłowości

giną w bezmiarze czynników, cha-

osu i szczęścia. Nie ma zasad, gdy

Auxerre walczy o mistrza. Futbol ma

się dobrze jak nigdy, kiedy na spor-

towym szczycie znaleźć może się un-

derdog poziomu AS Romy.

Rzymianie zdają się symbolizo-

wać przemianę iście mitologiczną.

Claudio Ranieri, choć nie jest bo-

haterem z mojej bajki, podźwignął

Giallorossich z poziomu niemalże

ostatecznej beznadziei. Gdy koledzy

Totti’ego wysunęli się na prowadze-

nie w lidze włoskiej, sportowy świat

doznał szoku. Tam też się coś dzieje!

Od kilku lat nikt nawet tak nie żarto-

wał. AS Roma z pozycji lidera spadła

na własne życzenie, przegrywając

na cztery kolejki przed końcem ligi

z Sampdorią Genua. Tytułu nie zdo-

będzie na życzenie kibiców Lazio,

którzy zmotywowali swoich ulubień-

ców do porażki z Interem.

Nie ma znaczenia, czy tytuł zdo-

będzie Inter, czy wygrają Barcelona,

Chelsea i Marsylia. Nieważne, że

znów wygrają najbogatsi, najsilniej-

si i ci, za których zwycięstwa można

najmniej zarobić. Biedni – słabi ka-

drowo, zdominowani i często zde-

gradowani do roli statystów – grają

o swój sukces. Jeśli listę zwycięzców

ograniczymy do rejestru triumfato-

rów, to ten odseparowany sportowy

świat stanie się dla klubów odrobi-

nę uboższych najmroczniejszym za-

kątkiem Tartaru, a piłka, toczonym

przez Syzyfa kamieniem.

Futbol nie umiera z Barceloną,

Realem, czy Manchesterem United.

Umiera, gdy na szczycie Premiership

jest „Wielka Czwórka”, gdy znów

swoje ligi wygrywa Lyon lub Inter.

Być może za chwilę na salonach

zatańczą przed nami „Koguty” z pół-

nocnego Londynu, Sampdoria i Au-

xerre. Najlepszą drużyną w Europie

zostanie ta, która w pomocy ma Tho-

masa Mullera i Holgera Badstubera,

a w bramce Hans-Jorga Butta. Sta-

diony nie zatrzęsą się w posagach.

Bogowie nie będą rzucać gromów.

Nawet tak nieważny skrawek świa-

ta, jak futbol, nie znosi schematów

uniwersalnych.

Dlatego, po pierwsze: grajcie

pięknie. A po drugie: może tym ra-

zem niech wygra słabszy.

Grzegorz Frąc

źródło: Wikipedia Commons

Page 52: Kontrast 4/10

52

Gdyby Argentyńczyk i jego koledzy nie zapomnieli, że piłka nożna to bieg sztafetowy, może oni świętowaliby udział w Lidze Mistrzów.

W środę podczas meczu, którego

stawką było 30, 40 lub nawet 50

milionów funtów (według wyliczeń

różnych angielskich dzienników),

okazało się, że nowym członkiem

„Wielkiej Czwórki” nie zostanie Man-

chester City. Zwycięstwo Tottenhamu

było więcej niż zasłużone, a gdyby nie

pozyskany w ostatniej chwili (kontro-

wersyjnie) bramkarz Fulop, wynik był-

by dla City jeszcze mniej przyjemny.

Trudno patrzeć na grę pod-

opiecznych Roberto Manciniego, jeśli

pokłada się w jego piłkarzach jakieś

osobiste nadzieje i sympatie. Na po-

czątku sezonu było inacze. Genialny

trójkąt Adebayor – Bellamy – Tevez

sam rozprawiał się z rywalami. Wy-

starczyło dostarczyć piłkę do przodu,

a to świetnie współpracujące trio

samo szukało sposobu na sforsowa-

nie defensywy drużyny przeciwnej.

Ostatnio jest jednak gorzej. Zamiast

trzech walczących wspólnie musz-

kieterów, w ataku City gra trzech

(a czasami czterech) sprinterów in-

dywidualistów. Każdy z nich po otrzy-

maniu piłki biegnie z futbolówką aż

do jej utraty lub wbicia do bramki

przeciwnika (zdecydowanie częściej

zdarza się to pierwsze). Podanie jawi

się tutaj jako czynność zakazana

i wstydliwa.

Tevez nie dobiegł do Ligi Mistrzów

źródło: Wikipedia Commons

Page 53: Kontrast 4/10

53

Najgorzej jest z Tevezem. Były

gracz United w meczu z Tottenha-

mem przechodził (przebiegał?) sa-

mego siebie. Chciał otrzymywać od

partnerów każdą piłkę i sam ze sobą

rozgrywać każdą akcję. Czasem od-

dawał tylko futbolówkę do skrzydło-

wych, żeby ci mogli spróbować od-

naleźć go dośrodkowaniem. Stało

się to irytujące nie tylko dla obser-

watorów, ale też dla boiskowych ko-

legów Teveza. Adebayor musiał po-

godzić się z tym stanem rzeczy już

dawno, bo nawet nieszczególnie się

złościł. Bellamy przestał w ogóle po-

jawiać się w ataku, a Johnson, jako

ten najmłodszy, niemal do samego

końca tylko służebnie krążył wokół

Teveza, licząc na jakieś okruchy. Ka-

tastrofa.

Na dodatek nie wiadomo, czy

pretensje o taki stan rzeczy należy

mieć do samych piłkarzy. Od tego,

żeby nauczyć ich czegoś więcej, niż

biegania z piłką przed siebie, jest

przecież trener (tzn. jeszcze jest, ale

już niedługo może go tam nie być).

Trener, który podobno miał ostatnio

problemy m.in. z Tevezem, najlep-

szym strzelcem zespołu. Mancini

nie zrezygnował z jego usług, ale

nie zrobił też chyba zbyt wiele, żeby

przekonać „Apacza”, że ten powi-

nien być tylko jednym z ogniw w je-

denastoosobowej sztafecie.

Konsekwencje niepowodzeń

City w najważniejszych meczach

sezonu, wywołane powyżej opisany-

mi zjawiskami, są poważne. O Ligę

Mistrzów w kwalifikacjach powal-

czy, biedniejszy faktycznie i słabszy

teoretycznie, Tottenham. Czemu nie

Manchester City? Odpowiedź jest

dla wielu fanów oczywista. „Może

i mają więcej pieniędzy od Spurs,

ale klub Redknappa ma coś, czego

City jeszcze długo mieć nie będzie:

zespół – mówi mi po meczu znajo-

my kibic Chelsea i dodaje złośliwie.

– No cóż, chwała City za to, że wygra-

li w tym sezonie dwukrotnie z przy-

szłym mistrzem Anglii, a teraz niech

Liga Europejska im lekką będzie”.

Wystarczyło biec do Ligi Mistrzów

w sztafecie.

Adrian Fulneczek

źród

ło: o

leol

e.co

m

Page 54: Kontrast 4/10

54

Fot. Magda Oczadły

STREET PHOTO

Page 55: Kontrast 4/10
Page 56: Kontrast 4/10