76

LAJF Magazyn Lubelski #23

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Jedyne na Lubelszczyźnie pismo pozwalające dotrzeć do tak dużej liczby wpływowych i opiniotwórczych osób w tym regionie. Nowoczesny layout, użyteczne rubryki, przejrzysta struktura, doświadczenie zespołu oraz współpracujących z redakcją osób gwarantują wysokiej jakości wydawnictwo

Citation preview

Page 1: LAJF Magazyn Lubelski #23
Page 2: LAJF Magazyn Lubelski #23
Page 3: LAJF Magazyn Lubelski #23

5magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 4: LAJF Magazyn Lubelski #23

od redakcji

Grażyna Stankiewicz

„P olitycy wszędzie są tacy sami. Obiecują zbudować most nawet tam, gdzie nie ma rzeki”. To cytat z Nikity Siergiejewicza Chruszczowa, byłego I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i też byłego premiera Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Z takim życiorysem i miejscem zamieszkania Chruszczow dobrze wiedział, co mówi i choć dawno system, który tworzył, zmiótł go z piedestału, wydźwięk jego wypowiedzi okazuje się trafiony.

Jakimi prawami rządzi się polityka, to każdy widzi, jakimi politykami okażą się kandydaci w nadchodzących wyborach samorządowych – będzie można ocenić wkrótce. Na listach wyborczych znaleźli się i nowicjusze, i weterani, choć duża ich część wydaje się znajoma. Na Lubelszczyźnie lubimy narzekać, machać lekcewa-żąco ręką i ostentacyjnie nie uczestniczyć w wyborach. A te już 16 listopada. Ale zanim nadejdzie ta data, oddajemy do Państwa rąk kolejny numer LAJF-a. O ludzkich doświadczeniach i dla ludzi. O tęsknotach i marzeniach, i o tym, jak wielu udaje się je spełnić. Nowy LAJF – dla Państwa.

6 magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 5: LAJF Magazyn Lubelski #23

7magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 6: LAJF Magazyn Lubelski #23

8 magazyn lubelski 8[23] 2014

SPIS TREŚCI

str. 12

str. 24

str. 35 str.46 str. 62

od redakcji Grażyna Stankiewicz. Politycy wszędzie są tacy sami.pirat śródlądowyPaweł Chromcewicz. Widać, słychać i czuć. kocia kołyskaGrażyna Stankiewicz. Gdyby Nixon się uśmiechnął. tygiel z okładkiPolubiłem tę grę, Z Tomaszem Wójtowiczem rozmawia Maciej Skarga, foto Marek Podsiadło, Michał FujcikludzieOdczaruj jesień życia. tekst Aleksandra Biszczad, foto Galeria OlimpO tym, że można na dachu arie śpiewać. tekst Marta Mazurek, foto Marek PodsiadłobiznesModny biznes. tekst Aleksandra Biszczad, foto Marek Podsiadło, Paulina Daniewskabiz-njusmotoPrzedpremierowa prezentacja Forda w Lublinie. tekst i foto Piotr NowackiBezpiecznie z hybrydą. tekst Piotr Nowacki, foto Krzysztof Stanekbliski horyzontO śmierci po ludzku. tekst Iza Wołoszańska, foto Marcin Pietrusza, Iza Wołoszańska kulturaTy jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu. tekst Patrycja Jurkowska, foto Marcin PietruszaZaczęło się w Kozłówce. tekst Patrycja Kaniowska, foto Marek PodsiadłoRzeź wołyńska. tekst Aleksandra Biszczad, foto Maks SkrzeczkowskiteatrKolektyw, Rumunia, Tożsamość. tekst Maciej Skarga, foto Krzysztof Stanek galeriaMalowane słowem i obiektywem, foto Jacek Zaim kultura – okruchymuzykaChatka wypełniona bluesem. tekst Aleksandra Biszczad, foto Paulina DaniewskaksięgarnikLublin przewodnik/AkcenthistoriaRosa Schneiderman. Feministka z Sawina. tekst Zbigniew LubaszewskimodaFryzura to nie tylko włosy. tekst Marlena Błasik, foto Artur MulakintegracjaPiotr. tekst Maciej Skarga wycieczka po firmieBłędy ubiegających się o pracę. tekst Anna Ciesielska-SiekkuchniaMichał P. Wójcik. O fantastyce. W kuchni Bożeny Dykiel. tekst Marta Mazurek, foto Olga Michalec-Chlebik, Ewelina Zuba zaprosili nasGala Kultury/ A w Kazimierzu jesiennie/ Polskie zwycięstwo w amerykańskich klimatach/Dom z duchem/ Plus size na czerwonym dywanie/ Polska-Włochy 2:1/ Pokaz kobiecej równości/ Węglin żyje/ Stulecie samochodówki wizytownik/prenumerata kalendarium imprezlistopad/ grudzień

4

8

910

12

1820

2428

3132

35

38

4246

50

5456

58

59

60

62

64

65

6667

68

72

74

Page 7: LAJF Magazyn Lubelski #23

9magazyn lubelski 8[23] 2014

ISSN 2299–1689

LAJF magazyn lubelski Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: [email protected], [email protected] tel. 81 440-67-64, 887-090-604Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), [email protected] redakcji: Aleksandra Biszczad [email protected]: Magdalena Grela-TokarczykWspółpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Robert Kuwałek (kuw), Katarzyna Kawka (kk), Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Tomasz Chachaj (tom), Wojciech Santarek (santi), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Adam Jabłoński (jab), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Aleksandra Biszczad (abc), Patrycja Woźniak (pat), Ilona Dąbrowska (ido), Tomasz Moskal (mos), Paweł Chromcewicz (chro), Mateusz Grzeszczuk (mat).Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Jerzy Liniewicz (lin), Olga Michalec-Chlebik (mich), Olga Bronisz (obro), Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Katarzyna Zadróżna (kat).Grafika & DTP: Michał P. Wójcik tel. 665 17 22 01

REKLAMA i MARKETING: Bartosz Pachucy [email protected]

Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 5 Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) [email protected] 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313e-mail: [email protected]ści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

[email protected] [email protected]

Okł

adka

: Tom

asz W

ójto

wic

z, fo

to (f

ó)

Page 8: LAJF Magazyn Lubelski #23

10 magazyn lubelski 8[23] 2014

Paweł Chromcewicz

pirat śródlądowy

Widać, słychać

i czuć

W trawie na skarpie

trafiam na opróżniony zestaw „Tyskiego”,

a przez całą wędrówkęurywkami dociera

do mnie rodzima mowa,miło brzmiąca,

jakby żywcem wziętaze strof Mickiewiczaczy Kochanowskiego.

Gdyby tylko nie te licznewspółczesne zdobienia

na „k”, „p” i „ch”…

K ażdy pirat osiadły na lądzie lubi od czasu do czasu powrócić na(d) morze. Tak i ja właśnie uczy-niłem. W efekcie zamiast pławić się w pięknym słońcu i cieple lubelskiej jesieni, marznę, moknę, kicham i kaszlę w koszmarnej aurze atlantyckiego wybrzeża Anglii. Fakt, że wybrzeża przepięk-

nego, ale i okrutnie kapryśnego, z racji klimatu właśnie. Odczuwam to boleśnie, bo tym razem z pogodą nie trafiłem.

Cieszę się, że od dwóch lat możemy do Londynu latać z Lublina. Wszystkim, którzy marudzą na lu-belskie lotnisko, polecam lot w kierunku brytyjskim, choćby tylko po to, żeby przekonać się, że samolo-ty zapełnione są zawsze niemal w 100 procentach. A gdyby było więcej połączeń, i do innych miast, też zapewne miałyby dużą frekwencję, jak choćby te z Rzeszowa (latałem stamtąd do Bristolu, też przy

zapełnionych samolotach). Z punktu widze-nia lubelskiego lotniska kompletnie nie ro-zumiem więc zawieszenia przez Ryanair lotów do Liverpoolu, bo i na tej trasie pasażerów chyba nie brakowało (nie wiem, jak z rejsami do Irlandii, które też zawieszono). Z natury jestem jednak optymistą i sądzę, że siatka połączeń Lublina w kierunku brytyjsko-ir-landzkim jeszcze się rozbuduje.

Wróćmy jednak na klify angielskiego wybrzeża. Są piękne, ale bywają też groź-ne. Spacerując po nich, zwłaszcza przy gor-szej pogodzie, mam nieodparte skojarzenia z książkami Agaty Christie, która wiele swych intryg i zabójstw umieszczała właśnie w nadmorskiej scenerii. A znała ją doskonale, bo wychowywała się na klifowym wybrzeżu Devonu i zawsze tam z chęcią wracała. Jeśli tylko jest okazja, także wybieram się na spacer

po klifach, chociaż przyznać muszę, że często jest to raczej ostra wspinaczka niż spokojna wędrówka. I coraz bardziej bliska sercu…

Jadę więc do Lulworth, gdzie klify wielkie, a morze między skałami wdziera się w ląd, tworząc niezwykłej urody zatokę. Na parkingu wysiadam z samochodu i pierwszy krok stawiam na… puszkę po „Lechu”. I już wiem, że wciąż jestem wśród swoich. W trawie na skarpie trafiam na opróżniony zestaw „Tyskiego”, a przez całą wędrówkę urywkami dociera do mnie ro-dzima mowa, miło brzmiąca, jakby żywcem wzięta ze strof Mickiewicza czy Kochanowskiego. Gdyby tylko nie te liczne współczesne zdobienia na „k”, „p” i „ch”…

Nawet o tej porze roku trafi się dobry dzień na spacer po plaży. Promenadą i szeroko odsłoniętym przez odpływ piaszczystym brzegiem przewalają się setki spacerowiczów. Jest naprawdę uroczo – ba-wią się dzieci, pary się tulą, ganiają psy… (Nawia-sem mówiąc, Panie Prezydencie Lublina, tutaj psy, o zgrozo – bez smyczy i kagańca, mogą pod opieką właściciela biegać wszędzie: po parkach, po lesie, po plaży). W rzadkich promykach słońca czas przysiąść na chwilę. I oto moja ręka, wraz muszelkami, wy-dobywa z piasku zgnieciony kartonik z nazwą „LD” i dobrze znaną maksymą „Palenie poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”. Nasi tu byli! – jak to z satysfakcją zauważył Maksio z „Seksmisji”.

Jesień w angielskim lesie też potrafi być piękna. I swojska. New Forest – olbrzymi kompleks leśny w Hampshire – to także miejsce magiczne. Można tu spotkać wolno żyjące konie, podziwiać niepokojącą urodę drzew poskręcanych przez nadmorskie wichu-ry, wypocząć nad czystą wodą licznych strumieni…

Spacerując leśnymi duktami, można też natknąć się na to, na co ja z lokalnie-patriotycznym prze-jęciem trafiam tym razem: spoczywającą na kępce mchu charakterystyczną zieloną butelkę z napisem na etykiecie „Perła Export”. Wzruszenie odbiera mi mowę, a gdy kilkaset metrów dalej, na skraju ścieżki dostrzegam puszkę po „Perle Chmielowej”, to zwyczajnie łzy nabiegają mi do oczu. Jakbym był w Starym Gaju lub w Lasach Kozłowieckich, a prze-cież to dwa tysiące kilometrów dalej.

Świat się skurczył i na Wyspach można kupić niemal każdy nasz produkt spożywczy, bo polskich sklepów są tu setki, jeśli nie tysiące. Ale to nie wszystko, bo dzielni podróżnicy z Polski, zapewne nie bez dumy, wraz z „Perłą Export” eksportują też obyczaje.

Po 10 latach od wejścia do Unii Europejskiej stali-śmy się drugą mniejszością narodową Zjednoczonego Królestwa. I to – jakby ujął Kuba Sienkiewicz – wi-dać, słychać i czuć…

Page 9: LAJF Magazyn Lubelski #23

11magazyn lubelski 8[23] 2014

Grażyna Stankiewicz

kocia kołyska

Gdyby Nixon się uśmiechnął

Jeszcze ciągle (zwłaszcza na prowincji) zdjęcia kandydatom robią synowie znajomych, którzy akurat kupili sobie

„dobry” aparat fotograficzny. Ale aparat nawet za kilka tysięcy złotych to jedno, a umiejętności portretowania to drugie. Tak więc mamy świecące się czoła, wypryski na twarzy, obcięte szyje centymetr przed linią ramion i aureole ze sztucznego światła nad głowami..

G dyby Nixon wyspał się, włożył garnitur kontrastujący z koszulą, pozwolił się przypudrować, nie był tak śmiertelnie poważny i miał choć odrobinę dystansu w stosunku do samego siebie i zwracał się do telewidzów, patrząc wprost

w kamerę, to prawdopodobnie zostałby prezydentem USA osiem lat wcześniej. Niestety, życie bywa przekorne i czarnemu koniowi Republikanów na drodze do Białego Domu stanęła telewizja. W debacie politycznej mającej miejsce w 1960 roku w studio telewizyjnym wzięli udział Richard Nixon (nazywany przez zło-śliwców „sprytnym Rychem”, którego cechą charakterystyczną było podejrzewanie każdego o spiskowanie za jego plecami) oraz John Fitzgerald Kennedy (już wtedy beniaminek prasy i kobiet w wieku od zera do nieskończoności).

To, co wydarzyło się na żywo na oczach milionów Amerykanów, jest dowodem na to, jak czuli są na otrzymywane sygnały odbiorcy przekazu medialne-go, kreującego wizerunek potencjalnych kandydatów, począwszy od samorządowców, a na prezydentach skończywszy. Koniec końców czarnym koniem te-lewizyjnych pojedynków, które z zapartym tchem śledziły całe amerykańskie rodziny, stał się młody senator. I to jest prawdziwa wolta – z poziomu nie-znacznej rozpoznawalności w ciągu kilku miesięcy stać się przywódcą mocarstwa.

Pomysłem na kampanię wyborczą młodego demo-kraty nie były tony ulotek, billboardy i spoty telewi-zyjno-radiowe, tylko przekonywanie wyborców do siebie głównie poprzez rozmowę, spotkania i debaty właśnie. Inaczej niż w Polsce, gdzie tysiące ulotek o krótkiej żywotności ląduje w koszach na śmieci i kałużach, zanim ktokolwiek je przeczyta. Przeczyta? Żeby one jeszcze były do poczytania. Przeładowane treścią, zdjęciami i kolorem, z wykorzystanym każdym centymetrem kwadratowym powierzchni. Ale uwa-ga, w dizajnie kampanii samorządowych coś drgnęło

– tegoroczne przedwyborcze szranki są bardziej ele-ganckie i stonowane. Choć zdarzają się wpadki gra-ficzno-fotograficzne, a nawet ortograficzne. Jeszcze ciągle (zwłaszcza na prowincji) zdjęcia kandydatom robią synowie znajomych, którzy akurat kupili sobie

„dobry” aparat fotograficzny. Ale aparat nawet za kilka tysięcy złotych to jedno, a umiejętności portretowania to drugie. Tak więc mamy świecące się czoła, wy-pryski na twarzy, obcięte szyje centymetr przed linią ramion i aureole ze sztucznego światła nad głowami. Choć w niedawnej historii kampanii wyborczych byli i tacy, którzy portretowali się à la romantyczny Jerzy Zelnik z dłonią pod brodą i zmysłowo zamyślonym spojrzeniem skierowanym w dal. Albo zapatrzony, też w dal, działacz ludowy z nieproporcjonalnie dużym końskim łbem na pierwszym planie. Albo działaczka, która między nazwę komitetu a numer listy też ro-mantycznie dołożyła sobie różę.

Uznający się za guru od marketingu polityczne-go Piotr Tymochowicz, autor „Biblii skuteczności”, twierdzi, że z przeciętnej osoby można zrobić poli-tyka. Swój eksperyment pokazał w głośnym filmie wyreżyserowanym przez Marcela Łozińskiego. Zresz-tą Tymochowicz ma jeden spektakularny sukces na swoim koncie – „odchłopienie” Andrzeja Leppera, który uwierzył, że w wyniku wizerunkowej metamor-fozy stał się mężem stanu. Bycie specem od wizerunku to w ogóle dobrze płatne zajęcie, zwłaszcza jeśli się nazywa Jacque Séguéla, który walnie przyczynił się do 14 lat rządów Francois Mitterranda, a dzię-ki któremu mariaż niebieskiej koszuli z czerwonym krawatem stał się symbolem elegantszej części polskiej lewicy. Przy okazji warto przypomnieć sobie jedne-go z najgorzej notowanych prezydentów USA Georga Jr. Busha, który nie tylko nie należał do najbardziej pracowitych, ale też był uznawany za wizerunkowego abnegata. Natomiast lubił wpadać niespo-dziewanie podczas kampanii wyborczej do bistro na różnych stacjach benzynowych i dosiadać się do odpoczywających tam kierowców. Bush aktywnie słuchał, ak-tywnie zadawał pytania, ripostował i żar-tował, poklepując wszystkich po plecach i rozdając znaczki „głosuję na Busha”. Po wspólnym wypiciu kawy Bush i jego nowi znajomi rozstawali się w poczuciu bycia wspólnotą, nawet przy skrajnie odmiennych poglądach. Inaczej niż pewna grupa kandydatów do rady miasta, która chciała pozy-skać głosy, objeżdżając na wschodzie Polski tradycyjną polską wieś autami o wartości przekraczającej domy poszczególnych mieszkańców, w złotej biżuterii i w butach o wartości dochodów jednej rodziny. Tym ra-zem potencjalny elektorat pomysłów kandydatów nie kupił, twierdząc, że mu bardziej po drodze ze swoimi i bez tych wszystkich medialnych wygłupów.

Page 10: LAJF Magazyn Lubelski #23

12 magazyn lubelski 8[23] 2014

tygiel

... i hity

Lubelski Rower Miejski funkcjonował w świadomości lublinian jako obietnica i mit zarazem, z ciągle przekładaną datą startu. Nie wyszło na wiosnę, nie udało się latem. W końcu doczekaliśmy się jesienią. Nie obyło się bez iście medial-nego rozgłosu, podgrzewano atmosferę i wzmagano zaciekawienie, relacjonując szczegółowo kolejne etapy instalacji. W błysku fleszy na placu Wolności dumnie dosiadł jednośladu sam prezydent miasta. Tym samym pod względem umi-łowania do ekologicznych środków trans-portu Lublin w końcu dorównał Europej-czykom. Powstało 40 stacji rowerowych, z których w ciągu dwóch pierwszych dni funkcjonowania zarejestrowano 2755 wypożyczeń. Wejście do systemu i wypo-życzenie, z pominięciem kilku awarii, nie sprawiają większych trudności. Możli-wość korzystania z rowerów, z początkiem roku akademickiego, dla wielu okazała się wybawieniem. Mijanie kilometrowych korków na eleganckim veturilo przyprawia o szelmowski uśmiech satysfakcji. Prze-jażdżkom sprzyja też aura a największa frekwencja jest w weekendy. W systemie zarejestrowało się już ponad 20 tysięcy osób. Nic więc dziwnego, że Lubelski Rower Miejski zdecydowanie zasługuje na miano jesiennego hitu, choć 400 rowerów wydaje się zdecydowanie za mało. (abc)

Strzał w dziesiątkę

(fó)

(fó)

Page 11: LAJF Magazyn Lubelski #23

13magazyn lubelski 8[23] 2014

Lwiątko

z sieci

Danie dla Mola Chodzi o mola książkowego i danie literackie, a wszystko za sprawą Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bychawie i miłośników zarówno literatury pięknej, jak i literackich kulinariów. Podczas spotkań poświęconych literaturze odbywa się dyskusja na temat dań opisywanych na jej kartkach. Kto nie słyszał o słynnych magdalenkach w „Pogoni za utraconym czasem” Marcela Prousta, notorycznie spożywanym calvadosie w powieściach Ericha Marii Remarque’a czy gorącej czekoladzie w „Chéri” Colette? Dobrze się stało, że sposobem na zintegrowanie grona czytelników oraz wzbudzenie zainteresowania są wspólne poszukiwania. Ponieważ istnieje zapotrzebowanie na nowe tradycje tworzone w realnym życiu na uboczu książkowych opowieści, pan Wiesław Boguta z Bychawy stworzył recepturę nalewki, którą częstuje podczas literackich spotkań. A okazji nie brakuje, ponieważ dwukrotnie w ciągu roku odbywa się konkurs literacko-kulinarny, w którym może wziąć udział każdy czytelnik i autor specjalnie stworzonego na tę okoliczność utworu, a którego rozstrzygnięcie następuje w kulinarno-literackich klimatach, oczywiście w Bychawie. Pogratulować pomysłu. (maz)

ZOO w Wojciechowie niedawno przywitało na świecie nowego podopiecznego, który od razu wprowadził niemały chaos. Parys, bo tak ma na imię sprawca zamieszania, to syn Eli i Tabo, pary lwów. Niedługo po urodzeniu matka straciła nim zaintereso-wanie, ale przygarnęła go suka owczarka staroangielskiego (potocznie bobtail), na-leżąca do Ewy Wiktorowskiej, pracownicy ZOO. Parys szybko odnalazł się w nowej ro-dzinie, wraz z gromadką psiego rodzeństwa. Carmen, przybrana matka, również ciepło przyjęła przybranego syna i troskliwie się nim zaopiekowała, mimo stereotypowej niechęci do rodziny kotowatych. Młody lew coraz śmielej stawia swoje pierwsze kroki i szybko przybiera na wadze. Musi być jednak dokarmiany butelką, bo porcje przeznaczone dla małych owczarków oka-zały się dla niego jedynie przekąską. Jak widać, w naturze przysłowie „Jak pies z ko-tem” nie zawsze ma potwierdzenie. (abc)

W tańcach ludowych hołubiec to uderzenie obcasem o obcas z jednoczesnym podsko-kiem. Przechodniów do wspólnych podsko-ków zachęcał Zespół Pieśni i Tańca Poli-techniki Lubelskiej oraz Zespół Pieśni i Tańca „Dąbrowica”. Akcja zaczęła się od pokazów tanecznych przed lubelskim ratuszem, skąd barwny korowód tancerzy

Wytnij hołubca!

tygiel

Iga Wójtowicz ma 19 lat i pochodzi ze Świdnika. W tym roku akademic-kim rozpoczęła studia na kierunku filmoznawstwo i wiedza o nowych mediach na Uniwersyte-cie Jagiellońskim. Wybór oczywisty, bo interesuje się filmem i fotografią, ale ważne było również miejsce. Kraków jest dla niej miastem magicznym i pełnym zakamarków, które można fotograficznie wciąż na nowo odkrywać. Iga to nietuzinko-wa osobowość, co widać także na jej fotografiach. Uwielbia Beatlesów i czarno-białe filmy. Jest również wrażliwa na piękno zabytkowej ar-chitektury. Prezentowana fotografia jest elementem cyklu ukazującego miejsca związane z życiem Żydów w Lublinie.(abc)

(Ewa Wiktorowska)

(Ewa Wiktorowska)

przy akompaniamencie poloneza ruszył na plac Litewski, by tam wraz ze wszystkimi chętnymi pobić rekord w ilości wyciętych hołubców. Akcja „Wytnij hołubca” została zainicjowana w 2010 roku przez kilka war-szawskich akademickich zespołów ludowych. W ten sposób co roku miłośnicy folkloru biją rekordy w hołubcach jednocześnie w kilku miastach. W Lublinie do akcji przyłączyło się około 120 osób. Było widowiskowo ‒ barw-nie, wesoło i bardzo skocznie! (abc)

(sta)

(sta)

Zdjęcie miesiąca można wysyłać na adres mejlowy: [email protected] z dopiskiem „konkurs”.

Page 12: LAJF Magazyn Lubelski #23

14 magazyn lubelski 8[23] 2014

Polubiłem tę grę

Największy talent w historii polskiej siatkówki. Ma za sobą trzysta dwadzieścia pięć spotkań w drużynie

narodowej. Mistrz świata z Meksyku i złoty medalista olimpijski z Montrealu. Jako pierwszy zawodnik na

świecie zaczął atakować z drugiej linii. Ósmy w gronie najlepszych siatkarzy XX wieku. W muzeum w Holyoke

w USA znajduje się jego popiersie, a w Miliczu pod Wrocławiem w Galerii Gwiazd Polskiej Siatkówki

jest jego dłoń odciśnięta w brązie. Z Tomaszem Wójtowiczem rozmawia Maciej Skarga,

foto Marek Podsiadło, Michał Fujcik

z okładki

Page 13: LAJF Magazyn Lubelski #23

15magazyn lubelski 8[23] 2014

P o raz drugi w historii polskiej siatkówki zdobyliśmy mistrzostwo świata. Co Pan pomyślał, gdy wygraliśmy finał z Brazylią?

‒ Po pierwsze, że się wreszcie takiej chwili doczekałem. Czterdzieści lat nosiliśmy na sobie ten tytuł i wreszcie poza wspomnieniami nasi następcy mają kolejny. A po drugie, że jesteśmy jednak dobrzy i znowu potwierdziliśmy prymat w siatkówce światowej.

‒ Jesteśmy już potentatem w tej dyscyplinie?‒ Na razie jeszcze nie. Dla mnie bowiem potentat to taki, który utrzymuje się w czołówce przez kilka ko-lejnych lat. A nie w kolejnym roku po zrobieniu wielkiego wyniku jest znowu niżej w tabeli. Poczekajmy, aż forma naszej obecnej kadry ustabilizuje się na dłużej.

‒ Jest Pan siatkarzem.‒ I to zupełnie niezłym, jak często żartuję, skoro potrafię przynieść ze sklepu kilka pełnych siatek naraz. ‒ A tak na poważnie, przez ponad dwadzieścia pięć lat grał Pan...‒ W piłkę siatkową, bo tak się nazywa ta dyscyplina. ‒ Zostańmy jednak przy popularnej nazwie... Siatkówka to w sumie prosta gra?‒ Oglądając towarzyskie zabawy z tą piłką w plenerze, wydaje się, że tak. Ale kiedy staje się zawodowym sportem, jest dość trudną dyscypliną. Odbijanie piłki palcami rąk i nawet złączonym dłońmi nie jest prze-cież naturalnym naszym odruchem w odróżnieniu np. od kopania piłki nogami. Trzeba więc wyuczyć się różnych zagrań tylko przez nieustający trening. Muszą być precyzyjne. Piłka zagrana przez przeciwnika ma niejednokrotnie szybkość ponad sto kilometrów na godzinę i w takim momencie nie ma miejsca na popra-wianie techniki zagrań. Trzeba już tylko błyskawicznie analizować każdą akcję i czasem w ułamku sekundy odpowiednio reagować.

Page 14: LAJF Magazyn Lubelski #23

16 magazyn lubelski 8[23] 2014

‒ W całym siatkarskim świecie wiadomo było, że Wójtowiczowi nawet w trudnych sytuacjach ręka nie zadrży.

‒ Przyznaję, że należałem do odpornych i nie czułem obciążenia. Człowiek potrafi opanować nerwy, nie pod-dając się ciśnieniu atmosfery panującej na sali w trakcie meczu. I mnie się to udawało. Przejmować się może i przejmowałem, ale nigdy tego nie uwidaczniałem.

‒ Czy to znaczy, że przed zbiciem piłki w ataku miał Pan czas na analizę, jak to zrobić, aby zdobyć punkt?

‒ Czasu właściwie wtedy nie ma. Ale możliwość ocenienia sytuacji wzrokiem zawsze istnieje. Moż-na przynajmniej zobaczyć ręce, którymi przeciwnik zamyka drogę do ataku i dokonać wyboru, czy zbić prosto przed siebie, po skosie czy też kiwnąć. I to robiłem.

‒ Należał Pan do zawodników, którzy mieli taki dar, czego potwierdzeniem jest przyznanie Panu w 2002 roku, jako pierwszemu Polakowi i pierwszemu Eu-ropejczykowi, poczesnego miejsca w amerykańskiej

galerii siatkarskich sław Volleyball Hall of Fame. Czy przeciwnicy z tego powodu obawiali się Pana w jakiś szczególny sposób?

‒ Może nie tyle obawiali, bo w czasie meczu klasowi zawodnicy starają się nie dopuszczać do siebie ta-kich myśli. Na pewno jednak szanowali mnie, wie-dząc, że moje pojawienie się pod siatką jest dla nich zagrożeniem.

‒ Rosjanie, z którymi niejednokrotnie Pan rywa-lizował ‒ także?

‒ Nie inaczej. Z tym że mecze z nimi zawsze były nadzwyczaj zawziętą walką o każdy punkt. Ale jak się twardo grało, to w końcu pękali i przegrywali. Ot choćby w czasie finału o złoty medal olimpijski w Montrealu w 1976 roku. Mieli przecież piłki koń-czące mecz i gdzieś wewnętrznie zawieszali już sobie złote medale. A jednak 3:2 z nami przegrali.

‒ Zdecydowało o tym wasze przygotowanie fizycz-ne i kondycyjne wytrenowane pod okiem trenera Huberta Wagnera, nazywanego „katem”.

Page 15: LAJF Magazyn Lubelski #23

17magazyn lubelski 8[23] 2014

‒ Jak sobie człowiek przypomni dwanaście kilogra-mów w pasach ołowiowych zawieszonych na bio-drach i z nimi wielokilometrowe biegi w terenie oraz skoki przez treningowe płotki, to trudno było tak w duchu nie powiedzieć, a czasem i nie przekląć. Ale kiedy po sześciu miesiącach tych i innych rów-nie ciężkich treningów okazało się, że mamy dużą wydolność na ponadtrzygodzinne mecze, a efektem było zdobycie nie tylko złotego medalu na olimpia-dzie, ale i przedtem w 1974 roku mistrzostwo świata w Meksyku ‒ wszelkie pretensje do trenera przestały mieć rację bytu.

‒ Kiedy czasem ogląda Pan filmy z tamtego okresu, co Pan wtedy myśli?

‒ Że człowiek miał wtedy straszne zdrowie. Ale oglą-da się sympatycznie.

‒ Wspomnienia niejako nas odradzają. Wróćmy za-tem do początku. Urodził się Pan w Lublinie. Tu skończył szkołę podstawową i uczył się w technikum budowlanym. Młodzi kilkunastoletni chłopcy za-

zwyczaj zaczynają uprawianie sportu od piłki nożnej.‒ Chyba od wszystkiego. Piłka nożna, koszykówka, lekka atletyka i siatkówka. Zostałem jednak przy tej ostatniej dyscyplinie z powodu tradycji rodzinnych. Ojciec wcześniej siatkarz grający w lubelskim Moto-rze, a potem trener tej drużyny. Mama też uprawiała ten sport. Nikt mi jednak niczego narzucał. Po pro-stu jakoś od razu polubiłem tę grę.

‒ I stała się nie tylko zamiłowaniem, ale i jedno-cześnie pańskim sportowym zawodem.

‒ Zacząłem od 15 roku życia jako junior w MKS Lu-blin. Potem w Polsce grałem w AZS Lublin, Avii Świdnik i Legii. A po skończeniu trzydziestu lat, bo taki był wymóg w latach osiemdziesiątych, mogłem wyjechać za granicę i grałem we Włoszech: w Sassu-olo w Modenie, Santal w Parmie oraz w drużynach w Ferrarze i Citta di Castello.

‒ Jak Włosi przyjęli na parkiecie u siebie mistrza świata i olimpijczyka?‒ Szalenie sympatycznie. Mam pamiątkowe podzię-

Page 16: LAJF Magazyn Lubelski #23

18 magazyn lubelski 8[23] 2014

kowania od tamtych klubów i kibiców. Lubili i ce-nili polskich zawodników. Przecież grali tam także z naszej drużyny: Ambroziak, Skorek i Skiba, który tak doskonale przygotował włoską drużynę juniorską, że po kilku latach jako seniorzy władali siatkówką na świecie. Oni wtedy uczyli się od nas tej gry i Wagner był dla nich wzorem trenera. Ale o odpuszczeniu przeze mnie treningów nie było mowy. Trzeba było grać na wysokim poziomie.

‒ Po powrocie do Polski zmierzył się Pan jednak z zupełnie innym wyzwaniem.

‒ Tak, to w moim życiu nieznane mi przedtem do-świadczenie, ale równie przydatne. Przez osiem lat prowadziłem w Lublinie restaurację „Piwnica pod Fortuną” na Starym Mieście. Któregoś dnia stwier-dziłem jednak, że to nie dla mnie i do restauracji już nie wrócę.

‒ Ale do siatkówki tak. Jak czuje się Pan w roli komentatora telewizyjnego?

‒ Staram się obiektywnie oceniać wydarzenia na bo-isku. Ale czasem trudno mi opanować zdenerwowa-nie, gdy widzę nieporadność zawodników i proste ich błędy, niewymuszone przez przeciwnika.

‒ Czyli jakie?‒ Ot choćby błąd odbicia czy niedokładność przy prostej piłce, która w ogóle nieutrudniona jest jed-nak źle dograna. Takie błędy, zwłaszcza na poziomie narodowej reprezentacji, nie powinny mieć miejsca.

‒ Karierę na boisku zaczął Pan czterdzieści pięć lat temu. Co od tamtego czasu zmieniło się w aktu-alnym sposobie gry?

‒ Kiedy grałem jako zawodnik, nie było np. antenek na siatce i wszystko zależało od interpretacji sędziego. W tej chwili można także dotknąć siatki, oprócz jej górnej taśmy, można w obronie odbić pierwszą piłkę nieczysto palcami i podobnie np. przyjąć zagrywkę. Można także podbić piłkę nogą albo ciałem i to jest zaliczane do prawidłowych zagrań. Czasem, gdy się temu przyglądam, więdną mi uszy, ale sędziowie to przepuszczają. W tamtych latach dotknięcie piłki po bloku równało się już jednemu odbiciu i zostawało nam tylko dwa z możliwych trzech. Dzisiaj się go nie liczy i dalej poza nim są jeszcze trzy. Łatwiej więc jest skonstruować akcję. Jednym słowem wiele z tych rzeczy, które dzisiaj są normą, kiedyś zalicza-no do oczywistych błędów i dlatego nasza gra była technicznie bardziej wymagająca.

‒ A obecnie musi być widowiskowa dla kibiców, co narzuciły przede wszystkim transmisje telewizyjne.

‒ Niestety. Zwłaszcza w przypadku liczenia punktacji. Teraz każdy błąd w grze którejkolwiek ze stron daje punkt drużynie przeciwnej, a kiedyś były tzw. przej-ścia i punkty zdobywała tylko drużyna zagrywająca, jeśli obroniła atak przeciwnika. Te zmiany wymusił właśnie ograniczony czas transmitowania meczów.

‒ Czy pańskie dzieci Joanna i Robert także związane są z siatkówką?

‒ Syn zaczynał, ale w wieku juniora doznał kontuzji

Page 17: LAJF Magazyn Lubelski #23

19magazyn lubelski 8[23] 2014Podziękowania dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego za udostępnienie wnętrz hali sportowej.

i musiał zrezygnować. Obecnie w Piasecznie pod Warszawą założył szkółkę siatkarską dla dzieciaków. I zobaczymy, co się z tego urodzi. Natomiast córka zdecydowanie zajmuje się jeździectwem.

‒ I to ona namówiła Pana do jazdy konnej?‒ Owszem. Po powrocie z Włoch do Zalesia koło Warszawy miałem taki kilkuletni epizod. Posiada-liśmy nawet konie.

‒ Często zaliczał Pan spadanie?‒ Czasem niewiele brakowało, ale zawsze udało mi się jakoś utrzymać na końskim grzbiecie. Moi koledzy byli nawet zawiedzeni i pokrzykiwali: puść konia, bo go udusisz, co w rezultacie miało nie ratować konia, ale sprawić, abym wreszcie z niego spadł. Nie sprawi-łem im jednak tej wątpliwej dla mnie przyjemności.

‒ Wróćmy na chwilę do Lublina. Czy to miasto o Panu pamięta?

‒ Powiem tak. Cechą Polaków jest bić brawo, gdy jest sukces, ale potem bardzo szybko się o tym zapomina. I moje miasto nie jest w tym odosobnione.

‒ Jest Pan jedną z wybitnych postaci polskiej siat-kówki i nie zaproponowano, aby wspólnie z Panem podjąć jakąś cykliczną akcję przywracającą w Lu-blinie siatkówkę na wysokim poziomie?

‒ Na razie sam podejmuję tylko nieliczne próby.

Przez minione dwa lata udało mi się wraz z grupą zaprzyjaźnionych mi ludzi i przy udziale Prezydenta Miasta zaprosić do Lublina na mecze towarzyskie drużyny siatkarskie z najwyższej półki. Trybuny były pełne. Myślę więc, że warto byłoby tego, co już za-początkowaliśmy, nie odpuszczać.

‒ Co dało Panu zatem uprawianie tego sportu przez tyle lat?‒ Wiele cech nabytych w treningach i grze, jak choćby sprawność fizyczna, koncentracja, wytrwa-łość, refleks i upór. Dzięki odporności psychicznej, której nabiera się w momencie, gdy na oczach kil-ku tysięcy widzów i kilkunastu milionów kibiców przed telewizorami trzeba skutecznie posłać piłkę na stronę przeciwnika, łatwiej mi teraz pokonywać różne problemy.

‒ Rozmawiamy głównie o tym, co było. Więc jest atmosfera do podsumowania. Jakie było to życie, które już jest za Panem?

‒ Na pewno szalenie ciekawe. Przez dwadzieścia pięć lat grania spełniłem się zawodniczo i osiągnąłem wszystko, co zamierzałem w karierze sportowej.

‒ Jest jednak może coś, czego nigdy Pan w trakcie tej gry wyjątkowo nie lubił?

‒ Oczywiście. Jak mi po zbiciu piłki w stronę prze-ciwnika ta wracała z powrotem pod nogi. Uważałem, że to wstyd. I szybko się poprawiałem.

Page 18: LAJF Magazyn Lubelski #23

20 magazyn lubelski 8[23] 2014

K iedy zaczyna się starość? Czy kobiety po pięćdziesiątce to już tylko nobliwe starsze panie? Czy sześćdziesiątka skazuje na za-

pomnienie i etatowe pilnowanie wnuków? Granica biologicznej starości znacznie się przesunęła i eksperci wskazują obecnie dolną granicę wieku star-czego na 65., 70., a nawet 75. rok życia. Potwierdza to również kondycja fizyczna i psychiczna, kompe-tencje zawodowe, życiowe pasje i energia obecnych sześćdziesięciolatków. W Polsce wydelegowani na emeryturę specjaliści z otwartymi ramionami są przyjmowani do zespołów naukowo-badawczych np. w USA. U nas wciąż wiek 60+ trudno odczarować, skazując sześćdziesięciolatków na społeczną banicję.

W opozycji do koncepcji robienia z osób 60+ wesołych staruszków, w Galerii Olimp w Lubli-nie został zorganizowany pokaz mody. Nie był to jednak pokaz zwyczajny. W rolę modelek i mode-li wcielili się tzw. seniorzy, prezentujący modę dla osób, których pierwsze cyfry PESEL-u mają mniej niż 54. „Odczaruj jesień życia” to projekt wpisany w działania mające na celu aktywizację społeczną osób określanych właśnie mianem seniorów. Inicjatorami wydarzenia byli: Miasto Lublin oraz Społeczna Rada Seniorów. – Naszym celem jest łamanie stereotypów na temat przeżywania jesieni życia, chcemy motywo-wać do czerpania z niej pełnymi garściami – podkre-śla Monika Lipińska, wiceprezydent Lublina. Nie bez powodu przestrzenią działań jest właśnie Galeria Olimp. To jedno z niewielu centrów handlowych, gdzie butiki oferują modę dla osób w tzw. podeszłym

wieku. A wiek po sześćdziesiątce kojarzy się z kolo-rami szaroburymi, butelkową zielenią, przypadko-wymi ubraniami noszonymi bardziej dla wygody niż z chęci reprezentacyjnego wyglądu. Ale okazało się, że można inaczej. Podczas pokazu za stylizacje odpowia-dały Renata Chmielewska i Anna Chołota. Modele, a było to szesnaście osób obojga płci, współpra-cowali również z choreografem. Był wybieg, kre-acje, fryzury i dobre humory. Było szykownie i dystyngowanie. Panie zachwycały uśmiechem i gracją, a panowie klasą. Na konferencji prasowej zorgani-zowanej przez prezydenta miasta choreograf chwalił modelki i modeli, podkreślając, że ich zaangażowa-nie i energia łamią stereotypowe myślenie o osobach starszych, spędzających większość swojego czasu w bujanym fotelu. W trakcie pokazu można było skorzystać z bezpłatnych badań medycznych, porad dietetyka i kosmetyczki. Wśród brylujących na wy-biegu pań była m.in. śpiewaczka Teatru Muzycznego w Lublinie Krystyna Szydłowska, niedawna finalistka Miss Polski po pięćdziesiątce. ‒ To doskonały pomysł, który udowodnił, że wiek nie ma znaczenia, że każ-dy człowiek w każdym wieku, jeśli tylko chce, to może osiągnąć wszystko! Widziałam przemianę kobiet, które z dnia na dzień stawały się pewniejsze siebie, wartościo-we, piękniejsze – z zaangażowaniem opowiada artystka. Z kolei modelki zaangażowane w projekt mówiły, że już same przygotowania do pokazu sprawiły, że czuły się jak Kopciuszki szykujące się na wymarzony bal. Odczaro-wanie jesieni życia można zatem uznać za w pełni udane. Zwłaszcza gdy ma się tak niewiele, jak 50–60 lat.

tekst Aleksandra Biszczadfoto Galeria Olimp

Odczaruj jesień życia

Page 19: LAJF Magazyn Lubelski #23

Galeria Q-fer powstała w 2007 roku z inicjatywy Beaty Wójcik, absolwentki wydziału artystycznego w Lublinie. Galeria po kilkuletniej „wędrówce” po lubelskim śródmieściu odnalazła swoje miejsce na Starym Mieście przy ulicy Grodzkiej 22.Cel, jaki przyświecał powstaniu galerii, to stworzenie wyjątkowego miejsca z rękodzie-łem i sztuką użytkową w nowej, oryginalnej formie. Z czasem Galeria Q-fer stała się miejscem wyłącznie autorskich projektów, których twórcami są w tej chwili Beata Wójcik i Piotr Bednarski. Szeroki zakres twórczości obojga autorów oscyluje wokół malarstwa, rzeźby, ceramiki, ubioru, designu wnętrzarskiego i biżuterii. Niesztampowe przedmioty znajdą tu również osoby pragnące znaleźć pamiątki związane z Lublinem.Odważne pomysły i połączenia stosowane przez autorów stanowią ciekawą alternatywę dla poszukujących tradycyjnych form plastycznych w nowej, świeżej odsłonie. Bezpo-średni kontakt z twórcami tworzy domową atmosferę galerii, sprzyjającą rozmowom nie tylko o sztuce oraz powstawaniu nowych pomysłów w oparciu o indywidualne potrzeby klienta. Pasją właścicieli Galerii Q-fer są wnętrza, które tworzą z charakterystycznym dla siebie artystycznym charakterem. Wśród prywatnych mieszkań, domów i firm w ich twór-czym dorobku znajdują się takie perełki, jak zaprzyjaźniony a znajdujący się w pobliżu galerii, również na lubelskim Starym Mieście, przy ulicy Złotej 4, Pub „Dom Złotnika”.

Pub „Dom Złotnika” zaprasza każdego, kto ceni sobie miłą, domową atmosferę, sympa-tyczną obsługę oraz niebanalną aranżację wnętrz, inspirowaną legendą o córce złotnika, której historia miała miejsce właśnie we wnętrzach tej zabytkowej kamienicy. Legenda stała się inspiracją etiudy teatralnej „Piękna Złotniczanka”, w reżyserii Łukasza Witt-

-Michałowskiego, która podczas letnich wieczorów jest prezentowana przed pubem, zyskując ogromny aplauz biesiadujących tu gości.Specjalnością „Domu Złotnika” jest niespotykana nigdzie indziej kawa skomponowana z mieszanki świeżo wypalanych ziaren pochodzących z plantacji z czterech kontynen-tów. Do kawy i herbaty pub serwuje znakomite domowe ciasto. W „Domu Złotnika” można też ugasić pragnienie wybornym piwem z niewielkich lokalnych browarów. Z ko-lei miłośnicy wina będą usatysfakcjonowani trunkami z lubelskich winnic zrzeszonych w Stowarzyszeniu Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Dla osób ceniących sobie zdrowy tryb życia pub oferuje też ekologiczne soki z owoców z lubelskich sadów. Oprócz przyjemności dla podniebienia właściciele pubu zapewniają również strawę duchową. Od początku „Dom Złotnika” jest sceną wielu oryginalnych wydarzeń. Od-bywają się tutaj inscenizacje teatralne, spektakle kabaretowe, koncerty muzyczne, wy-stawy, eventy i wiele innych inicjatyw artystycznych. Lokal jest ulubionym miejscem lubelskiej bohemy artystycznej. Nic więc dziwnego, że Pub „Dom Złotnika” to najlepsze miejsce, by zasmakować w lubelskich smakach i kulturze.

Page 20: LAJF Magazyn Lubelski #23

22 magazyn lubelski 8[23] 2014

ludzie

Page 21: LAJF Magazyn Lubelski #23

23magazyn lubelski 8[23] 2014

K iedy opowiada o sobie, odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z kilkoma osobami w jednej. Optymistycznie nastawiona do świata, z apetytem pochłania go na śniadanie, obiad i kolację i ciągle jest otwarta na nowe doznania. Pasje i pracę zawodową połączyła w taki spo-

sób, że trudno rozgraniczyć, kiedy pracuje, a kiedy spędza czas prywatnie, przy czym nie ma to nic wspólnego z pracoholizmem. Monika Toczyńska, 29-latka z Lublina, która opracowała nowatorską metodę uczenia dzieci języka angielskiego.

Spotykamy się na jednym z najwyższych dachów w Lublinie, gdzie opowiada przed kamerą filmową o życiowych motywacjach i o tym, że to, co dla innych jest przeszkodą w realizowaniu swoich pla-nów, dla niej jest wyzwaniem. Jest jedną z bohaterek filmów realizowanych dla gimnazjalistów i licealistów, a których myślą przewodnią jest zmotywowanie mło-dzieży w tym wieku do podejmowania bardziej świa-domych wyborów dotyczących dalszego kształcenia i wyboru zawodowej drogi. W przerwie nagrania chodzi po dachu i śpiewa. – Chcesz arię operową? A proszę bardzo. – Idąc wprost na kamerę, rozkłada ręce jak przed widownią, a jej krystaliczny głos unosi się ponad okolicznymi dachami.

Jest absolwentką liceum Zamoyskiego i Szkoły Muzycznej im. Tadeusza Szeligowskiego II stop-nia na wydziale rytmiki i kształcenia słuchu oraz na wydziale wokalno-aktorskim w Lublinie. Z racji zainteresowań w szkole zawsze wybierała między tym, co ważne, a tym, co trochę mniej ważne. Niektóre przedmioty zaliczała na dobre oceny, ale koncentro-wała się głównie na tych, na których najbardziej jej zależało. To, co dla niej bezcenne w tym czasie, to rodzaj „posagu”, jaki otrzymała od rodziców. Od kie-dy pamięta, jej rodzice utwierdzali ją w jej wyborach, nawet jeśli po jakimś czasie z czegoś rezygnowała.

– Ta relacja z rodzicami była dla mnie bardzo ważna, bo dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Pomimo zaganiania całej rodziny, zawsze w ciągu dnia znalazł się czas, żeby razem usiąść i porozmawiać o tym, co ważnego dzieje się w moim życiu.

Ukończyła psychologię na KUL i szkołę trenerów

biznesu. Jej praca magisterska poświęcona psycho-logii marketingu wygrała ogólnopolski konkurs na magisterium na temat badania rynku i opinii pu-blicznej. Pracowała w jednej z agencji reklamowych w Warszawie, gdzie była odpowiedzialna za właściwy dobór muzyki pod reklamy. Ale jej światem nadal jest też nauka. Obecnie pisze doktorat na swojej macierzystej uczelni z psychologii uwarunkowania uczenia się języka angielskiego przez dzieci w wie-ku przedszkolnym na przykładzie działalności, jaką prowadzi w ramach swojej firmy.

Pierwszy smak biznesuA swoją pierwszą firmę założyła zaraz po maturze.

Postawiła na kształcenie muzyczne dzieci, terapię poprzez muzykę dzieci niepełnosprawnych oraz naukę języka angielskiego dla maluchów od 3 roku życia właśnie poprzez muzykę. Metoda dość nowatorska, ale dająca szybkie efekty. Zajęcia są krótkie, trwają najdłużej 20 minut, bo dzieci w tym wieku nie są w stanie dłużej się skoncentrować. Siłą rzeczy zaję-cia muszą być prowadzone w sposób ekspresyjny i dostarczający maluchom ciągłych wrażeń. Monika zwraca się do dzieci tylko po angielsku, z powta-rzalnością poszczególnych słów i zwrotów. Często porozumiewa się ze swoimi słuchaczami śpiewem. Akompaniują jej flecistka albo gitarzysta, na pod-łodze pojawia się dużo zabawek edukacyjnych, jest ruch, śmiech, skakanie i kiedy trzeba, wyciszenie na kilka chwil.

– Monikę poznałam, kiedy rozpoczynaliśmy naszą działalność. Urzekło nas to, iż jest to osoba otwarta,

O tym, że można na dachu arie śpiewać

tekst Marta Mazurekfoto Marek Podsiadło

Page 22: LAJF Magazyn Lubelski #23

24 magazyn lubelski 8[23] 2014

wykonująca swoją pracę z pasją, a łącząc pasję do muzyki i języka angielskiego, „otwiera” na-wet te najbardziej nieśmiałe dzieci. Dla nas to kolejne potwierdzenie, że bycie dobrym peda-gogiem musi iść w parze z powołaniem – cha-rakteryzuje Monikę Agnieszka Żebrowska, kierująca przedszkolem Kucykowa Kraina w Kalinówce.

Skąd wzięła się miłość do dzieci i pasja poznawania świata? Będąc w liceum, Mo-nika zaangażowała się jako wolontariuszka. Zajmowała się starszymi kobietami miesz-kającymi na Starym Mieście w Lublinie, zaprzyjaźniły się. Jeśli chodzi o dzieci, to chyba po prostu z tym się urodziła. – Naj-więcej nauczyłam się na stażu podczas poby-tu w Anglii. Jest wiele słów, które używają małe dzieci, a których nie znamy my, dorośli. Praca z małymi dziećmi, które posługiwały się tylko angielskim, to było nie lada wyzwa-nie. Naprawdę dużo musiałam tam z siebie dać – wspomina. Doświadczenia z wyjazdu do Wielkiej Brytanii na tyle ją umocniły, że kiedy nadarzyła się okazja, została fran-czyzobiorcą Musical Babies Lublin, której działalność polega na uczeniu dzieci an-gielskiego metodami, które są jej bliskie od początku jej doświadczeń zawodowych. Dzięki temu jest niezależna i może pra-cować zgodnie ze swoimi przekonaniami i wewnętrznym zegarem.

Dzieci i dorośliJuż w wieku dwudziestu kilku lat osiągnęła wiele, ale też poczuła zmęczenie tą inten-sywnością. Postanowiła urodzić dziecko. To dało jej nowe siły i perspektywę. Pojawienie się dziecka na świecie w żaden sposób nie pokrzyżowało jej planów, wręcz przeciw-nie. Jeszcze bardziej jest w stanie zrozumieć psychikę małego dziecka, jego wrażliwość i możliwości percepcji, jakie dziecko ma w wieku od 3 do 6 lat. Dziwi się, kiedy inne młode matki narzekają na brak czasu i nie-radzenie sobie z nową sytuacją. Żeby wró-cić do formy, jeździ na rolkach, prowadząc wózek. Razem z mężem architektem często jeżdżą na rowerach. Trzeba mieć kondycję, żeby każdego dnia przemieszczać się po kil-ku przedszkolach i świetlicach, jeżdżąc od zajęć do zajęć. Ostatnio dużo czasu zabiera jej również pisanie pracy doktorskiej. Ale nie sprawia wrażenia osoby zabieganej i zmęczonej, tak jakby w ogóle nie pracowała.

Kiedy ją pytam o plany i marzenia, na chwilę zamyśla się. Podoba się jej życie, każdy dzień przynosi coś nowego. Stale jest wśród ludzi – tych najmłodszych i ich rodziców. Robi to, co lubi, zarabia pieniądze, ma czas na rozwijanie się, podróżowanie, rodzinę i przyjaciół. Nie ukrywa, że swoje życie zbudowała na rozwijaniu swoich pasji. Dzięki nim ma świat u swoich stóp i zamie-rza to wykorzystać.

Page 23: LAJF Magazyn Lubelski #23

25magazyn lubelski 8[23] 2014

www.luxmedlublin.pl

Bieganie, jazda na rowerze, ćwiczenia na siłowni czy jakikol-wiek inny sport, nawet ten uprawiany amatorsko, nie jest obojętny dla organizmu. Przy wysiłku fizycznym i treningu o wysokiej intensywności wzrasta aktywność układu odde-chowego, układu krążenia, zmienia się napięcie układu ner-wowego, w układzie mięśniowym dochodzi do przyspiesze-nia wielu procesów biochemicznych.

Nie próbujemy bynajmniej podważać znanej i spraw-dzonej teorii, że sport to zdrowie. Chcemy jedynie zwrócić uwagę, że zbyt intensywny trening, niedostosowany do wła-snych możliwości, prowadzi do zachwiania równowagi mię-dzy aktywnością fizyczną a regeneracją organizmu. Medycy-na mówi wtedy o „przetrenowaniu organizmu”.

Stan ten może przytrafić się każdemu, kto uprawia jakiś sport i to niekoniecznie wyczynowo. Wystarczy, że doprowa-dzimy do nadmiernego przemęczenia i nie damy sobie od-powiedniego czasu na odpoczynek. Do tego może dołożyć się nieodpowiednia dieta, która nie dostarcza właściwych składników pożądanych przez aktywny organizm (niedobór białka i witamin) czy najróżniejsze używki.

Symptomy świadczące o przetrenowaniu mogą być nie-kiedy słabo zauważalne i bardzo różne – wyczerpanie, apa-tia, duszności, zawroty lub bóle głowy, bezsenność, brak apetytu, wzmożone pocenie się, mniej precyzyjne ruchy i wiele innych.

Jeśli objawy przetrenowania zostaną zbagatelizowane i nie podejmie się odpowiednich działań, by je zniwelować, możemy doprowadzić się do stanu, który będzie wymagać skomplikowanego leczenia, a czasem nawet rezygnacji ze sportu na zawsze. Trzeba zatem wsłuchiwać się we własny organizm i nie ignorować tego, co nam sygnalizuje.Oprócz objawów fizycznych, w rozpoznaniu przetrenowania pomocne są badania laboratoryjne z krwi.

Do jednych z ważniejszych parametrów biochemicz-nych przetrenowania należy enzym kinaza kreatynowa (CK). Podobnych informacji dostarcza monitorowanie stężenia mocznika we krwi. Również spadek poziomu hemoglobiny, erytrocytów i hematokrytu jest sygnałem, że wymęczyliśmy organizm. W wyniku przetrenowania dochodzi także do rozregulowania pracy układu nerwowego wegetatywnego

i zaburzeń hormonalnych, czego odzwierciedleniem jest wzrost poziomu katabolicznego kortyzolu oraz zmniejszenie poziomu testosteronu.

Dlatego, aby prawidłowo zaplanować ćwiczenia i nie zrujnować sobie zdrowia, pierwszym krokiem przed rozpo-częciem treningu powinno być wykonanie badań profilak-tycznych. Na ich podstawie możemy ocenić, czy prawidłowo funkcjonują nasze nerki, wątroba, trzustka, serce, czy nie to-czy się jakiś proces zapalny, nie cierpimy na niedokrwistość, czy nie mamy niedoborów ważnych dla zdrowia mikroele-mentów.

Następnie badania warto wykonywać systematycznie, 1-2 razy w roku.

Jak należy przygotować się do badania?Tego etapu w diagnostyce nie wolno zignorować, gdyż nie-prawidłowe przygotowanie się do badania może zafałszo-wać wyniki. Możemy zarówno „wykryć” nieistniejące choroby, jak i przeoczyć toczący się proces zapalny.

Po pierwsze, do pobrania krwi na badania musimy przyjść na czczo, rano po wypoczynku nocnym. Po drugie, do badania powinniśmy zgłosić się co najmniej 48 godzin po treningu, nigdy po intensywnych ćwiczeniach.

Dodajmy na zakończenie, iż przedstawione informacje dotyczą osób uprawiających sport amatorsko i nie obej-mują wszystkich aspektów związanych z fizjologią sportu. Pamiętajmy, że wyniki badań powinny być skonsultowane z lekarzem specjalistą.

Zapraszamy na konsultacje do poradni medycyny sportowej. Potrzebne badania wykonasz w laboratorium Luxmed.

Gdy organizm

powie „dość!”

Page 24: LAJF Magazyn Lubelski #23

26 magazyn lubelski 8[23] 2014

tekst Aleksandra Biszczadfoto Marek PodsiadłoPaulina Daniewska

Modnybiznes

biznes

Page 25: LAJF Magazyn Lubelski #23

27magazyn lubelski 8[23] 2014

Z nawcy tematu twierdzą, że tzw. środowisko modowe w Lublinie uchodzi za mocno hermetycz-ne, a biznes modowy jako taki praktycznie nie istnieje. W katalogach branżowych pod hasłem

„produkcja odzieży” znajduje się kilkadziesiąt firm, ale ile z nich to pracownie krawieckie dla in-dywidualnych klientów, a ile producenci dla zewnętrznych kontrahentów, tego nie wiadomo.

Pojedyncze nazwiska projektantów wybrzmiewają od czasu do czasu podczas ogólnopolskich imprez modowych, zdobywając nawet najwyższe laury. Ale rzadko i bez perspektywy na spektakularne tworze-nie własnej marki. Pozytywnym aspektem jest wysyp projektantów młodej generacji i ich chęć dotarcia do potencjalnego klienta.

Tradycja modowa w Lublinie to temat delikatnej natury, chociażby ze względu na samo dookreślenie, kim jest osoba nazywana projektantem. W pewnych kręgach ubieranie się u tzw. projektantów od dawna uznawane jest za zwyczajowe, choć często dotyczy to po prostu sprawnej krawcowej z wyobraźnią. Ale też dopiero teraz możemy mówić o wzmożonym zain-teresowaniu samym projektowaniem. Na portalach społecznościowych istnieją profile wielu twórców mody, jednak nie każdy z nich przy obecnych ce-nach lokali w śródmieściu Lublina może pozwolić sobie na założenie własnego reprezentacyjnego ate-lier. Otwarty we wrześniu przy Krakowskim Przed-mieściu „Styleroom” obrał sobie za cel wyznaczenie projektantom drogi wprost do lubelskiej klienteli.

Biało, czarno, dizajnersko „Styleroom” to pierwsze tego typu miejsce w Lubli-nie. W lokalu o powierzchni 200 metrów kwadrato-wych, mieszczącym się w zabytkowej kamienicy przy

głównej ulicy miasta, swoje propozycje udostępnia blisko 20 projektantów, pochodzących nie tylko z Lublina. Właścicielami są Marcin Mazur i Iwona Kutnik. Oboje od dawna związani z modą, dosłownie i w przenośni. Prywatnie są małżeństwem, Iwona jest jedną z prekursorek lubelskiej branży modowej. Marcin od lat zajmuje się marketingiem i reklamą, a także organizacją imprez związanych z branżą mo-dową. Wieloletnie obserwacje tego, co się dzieje, lub tego, z czym tak naprawdę nie mamy w Lublinie do czynienia – przekształciły się w marzenie o miejscu, jakiego jeszcze nie było. W pół roku, z pomocą ma-nagerki Anny Fit, uwinęli się ze znalezieniem lokalu, remontem, a przede wszystkim z nawiązaniem kon-taktów z projektantami. – Lubelski rynek jest inny niż np. warszawski. Obec-

nie bardzo się rozwija, czego oznaką jest np. powsta-nie „Styleroomu”. Trzeba jednak pamiętać, że w Lublinie zawsze istniała pewna grupa osób, która świet-nie się ubierała. Tendencja rynku poszła w jej plastyczną i codzienną stronę. Ulica zaczęła narzucać styl – mówi Jola Szala, której kariera rozpoczęła się na przełomie lat 80. i 90., a której obecna streetowa kolekcja Josz jest również dostępna w butiku przy Krakowskim Przedmieściu.

Marketing „Styleroomu” rozpoczął się od pro-stego pomysłu z rozesłaniem odręcznie napisanych pocztówek z charakterystyczną grafiką. Zaproszenia

Page 26: LAJF Magazyn Lubelski #23

28 magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 27: LAJF Magazyn Lubelski #23

REKLAMA

opracowanie indywidualnej oferty wspó pracy przedsi biorcy z Uł ę MCS

mo liwo pozyskiwania dla firmy sta ystów i praktykantówż ść ż

UMCS DLA BIZNESU:

ponad 500 rodzajów us ug w kategoriach: badania naukowe, ekspertyzy, analizy laboratoryjne z wykorzystaniem specjalistycznej i najnowocze niejszej aparaturył ś

wdra anie technologii opracowanych na UMCSż

realizacja wspólnych projektów badawczo-rozwojowych w sferze nauka-biznes

Centrum Innowacji i Komercjalizacji Badań

www.umcs.pl • www.biznes.umcs.pl

Centrum Innowacji i Komercjalizacji Bada pl. Marii Curie Sk odowskiej 5, 20-031 Lublin Rektorat, pokój 1212, XII pi trotel. 81 537 55 40 fax 81 537 54 99 e-mail: [email protected]

ń UMCS, ł , ę, 81 537 51 76, ,

Centrum Innowacji i Komercjalizacji Bada UMCS wspomaga przedsi biorców w nawi zaniu wspó pracy z naukowcami naszej Uczelni. Jako Uniwersytet dysponujemy unikaln aparatur oraz

wysoko wykwalifikowan kadr ekspertów i specjalistów w ró nych dziedzinach, którzy swoj wiedz i do wiadczeniem mog wspomóc wdra anie nowych rozwi za w Pa stwa firmie.

ń ę ą ł ą ą

ą ą ż ą ą ś ą ż ą ń ń

I ,stnieje możliwość zlecenia badań ekspertyz online: www.formularzzlecenia.umcs.pl Zapraszamy do wspó pracy i zapoznania si z ofert UMCS dla firm na. ł ę ą naszej stronie internetowej.

na otwarcie, z pozdrowieniami, wzbudziły zainte-resowanie. – Już teraz widać, że nie ma jednolitego grona odbiorców. Przychodzą do nas osoby młode, które interesują się modą i wiedzą, co chcą kupić, bo znają marki nie tylko sieciowe. Pojawiają się również panie w średnim wieku, które dowiedziały się o nas z mediów. Są bardzo otwarte na to, co nowe. Jedna z klientek szukała ołówkowej spódnicy, wspomniałyśmy, że modne są obecnie spódnice szare, dresowe, z dzianiny. Klientka przyznała, że co prawda dotychczas nie nosiła takich, ale chce urozmaicić swoją garderobę – opowiada ma-nagerka Anna Fit.

W „Styleroomie” na wieszakach jest wiele propo-zycji streetowych, casual. Drugim kluczem doboru projektantów było sięganie po kolekcje z różnych zakątków Polski, m.in. znanej z printowych kolekcji Yeah Bunny. W tym przypadku marka łączy sztukę i modę, tworząc tak zwany urban-style. Ubrania szyte są w limitowanych seriach.

Idea, marketing, efektPomysłem na wypromowanie „Styleroomu” jest filo-zofia slowfashion. I rzeczywiście jest slow. Klientów witają: kawa i herbata, duże i jasne powierzchnie bez ściśniętych ubrań na wieszakach. Z założenia slowfa-shion to także wysoka świadomość tego, jak chce się wyglądać. O tym, że ubrania kreują wizerunek, a ich dobór powinien być przemyślany, jest przekonana również Jola Szala. – Ludzie czasami uważają, że nie przywiązują wagi do ubrania, bo są nonszalanccy. Wydaje mi się, że jest odwrotnie. Żeby być nonszalanc-kim, trzeba wiedzieć, jak się ubrać. Badania mówią, że 68% opinii kształtuje się podczas pierwszego spotkania. A zanim pozwolimy się poznać, budujemy wrażenie poprzez swój wizerunek zewnętrzny.„Styleroom” skupia projektantów znanych i począt-

kujących, lubelskich i ogólnopolskich. Josz Jolanty Szali to streetowa marka ogólnopolska. Ania Link prezentuje w „Styleroomie” oryginalną biżuterię ceramiczną. Julianna Farbotka, autorka charakte-rystycznych torebek z folkową dekoracją, dzięki tej współpracy może w szybkim czasie dowieźć na miej-sce propozycje obecne na stronie jej firmy. Marszka, tworząca unikatowe szaliki i kominy, szyje w do-mowym zaciszu, a „Styleroom” jest dla niej jedyną możliwością sprzedaży pozainternetowej. Jest też duet Sistu z luźnymi propozycjami na co dzień i biżuteria od AnnDzi. Jak widać, młodzi projektanci sprze-dają nie tylko za pośrednictwem Internetu. Dotyk

i realne odczucia wzrokowe dają nabywcy możliwość upewnienia się w swoim wyborze. Korzyści są zatem obustronne. Projektanci współpracują z butikiem na zasadzie wynajmowania powierzchni. Ceny projektów czasami są niższe od wyjściowych ze względu na akcje rabatowe. Sukienkę kupimy tutaj za około 200 zł, to-rebkę za 250 zł. W renomowanych pracowniach kra-wieckich w Lublinie sukienka to koszt nawet 500 zł, a płaszcza nawet około tysiąca złotych.

Po kilku tygodniach funkcjonowania Mar-cin Mazur jest przeświadczony o rosnącej świa-domości modowej lublinian. – Wydaje mi się, że wiele osób chce i będzie chciało ubierać się inaczej niż w sieciówkach. Możliwość przyjścia tutaj i bez-pośredniego przyjrzenia się projektom wykonanym z dużą dbałością, niebanalnym i w ograniczonej ilości egzemplarzy stopniowo, ale sukcesywnie zmieni myślenie lublinian. Wierzymy w to, inaczej by nas tu nie było

– mówi Marcin Mazur, a Anna Fit dodaje: – Chce-my wyrobić nawyk sięgania po rzeczy od projektantów, uświadomić mieszkańcom, że warto zainwestować we własny, oryginalny wizerunek.

Przyzwyczajenia kontra przyzwyczajeniaPóki co większość towarzystwa modowego Lublina nadal ubiera się w Warszawie, za granicą i w In-ternecie. Młodzież o mniej artystycznych zakusach wybiera znane sieciówki, a klienci z zasobnymi port-felami nadal wolą marmurowe podłogi i kryształowe abażury butików znajdujących się w okolicach Kra-kowskiego Przedmieścia, oferujących pojedyncze eg-zemplarze markowych ubrań z zachodu. Alternatywą są pracownie krawieckie, którym pozostają wierni od lat. Przed „Styleroomem” długa droga w wyrabianiu marki własnemu adresowi i autorom kreacji, któ-rych zaprosili do współpracy. Otwarte pokazy mody, warsztaty, sesje i inne pomysły mogą przyśpieszyć ten proces. Trudno jednak robić modę bez pieniędzy. Przygotowanie kameralnego pokazu prezentującego kolekcję 24 kreacji z udziałem dwunastu modelek przy delikatnym wsparciu sponsorów to w Lublinie koszt od 5 tysięcy w górę (zaprezentowanie takiej samej kolekcji w Warszawie to suma wielokrotnie wyższa ). Bez konkurencji nie ma rozwoju. Ale też rozwój pożąda klienteli. Atutem butików jest nie-wątpliwa jakość dostępnych kolekcji, która ma szansę stanąć w szranki z towarami z sieciówek, zmienia-jąc tym samym mentalność klientów. Ale póki co, o przyzwyczajeniach nie będziemy dyskutować.

Page 28: LAJF Magazyn Lubelski #23

30 magazyn lubelski 8[23] 2014

Lubelski najlepszy Na lubelskim Starym Mieście miało miej-sce największe jabłkowe wydarzenie roku

‒ Święto Młodego Cydru. Podczas wzoro-wanego na francuskim Beaujolais Nouveau każdy miłośnik cydru miał okazję spróbować trunków pochodzących m.in. z Bielska Białej, Warszawy i Lublina i podejrzeć proces jego powstawania. Na-pój ze sfermentowanych jabłek znany w różnych częściach Europy jako cydr, ci-der, cidre, sidra, apfelwein, a także calvados ma zawartość alkoholu od 2 do 7﹪ i produkowany jest w postaci musującej, gazowanej lub zwykłej. Trunek podaje się jako uzupełnienie do serów, słodkich na-leśników, jak również do potraw mięsnych. Cydr można wytwarzać na potrzeby własne z przydomowych jabłek i jest alternatywą dla spożywania piwa i wina. Największym producentem cydru na Lubelszczyźnie jest spółka Ambra, a jedna butelka w hurcie kosztuje 9,99 zł. Podczas Święta Cydru ustawiały się kolejki, jakich lubelskie Stare Miasto nie pamięta od dawna. Oprócz wa-lorów smakowych tego, co można uzyskać z jabłek, uwagę zwracał oryginalny dizajn wszystkich stoisk i ujednolicona biało-zie-lona kolorystyka. Nie dość, że smacznie, to nareszcie inaczej. (Paulina Rurarz)

Prezydencki dialog z winiarzami Wizyta Prezydenta RP Bronisława Komo-rowskiego w ruinach zamku w Janowcu nad Wisłą stała się okazją do rozmowy na temat problemów, z jakimi boryka się Stowarzyszenie Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Organizacja, skupiająca 30 winnic i budująca swoją renomę po-przez staranną produkcję wina gronowego i propagowanie go jako regionalnego wyrobu, ma poważne kłopoty z możliwościami rozwoju oraz ekspansji, blokowanymi przez ustawę o wychowa-niu w trzeźwości. Winiarze postanowili interweniować w tej sprawie u samego prezydenta. Komorowski jednak nie zajął jednoznacznego stanowiska w tej spra-wie, twierdząc jednocześnie, że sytuacja może się zmienić dzięki produkcji wina jako produktu regionalnego. – Wino jest wszędzie marką i elementem odróżniającym regiony czy nawet poszczególne miejscowości. Może też być fragmentem całego systemu zarabiania pieniędzy na turystyce, wy-poczynku, rekreacji i atrakcyjności terenu. Polskie winiarstwo na nowo musi raczkować, po tym jak świadomie odeszło od skojarzeń bardziej elitarnych. Zdarzyła nam się kultura mieszcząca się bardziej w kręgach skojarzeń wódczanych niż winnych – po-wiedział Bronisław Komorowski. Spotka-nie z winiarzami w Janowcu było ostatnim punktem kończącym wizytę pary prezy-denckiej w województwie lubelskim. (pr)

Zapraszamy do archiwum informacji biznesowych na www.lajf.info

Browar w RożdżałowieW Rożdżałowie, położonym 5 km od Chełma, powstaje pierwszy na Lubelsz-czyźnie browar rzemieślniczy. „Piwne podziemie” to nie tylko marzenie Dariu-sza Piecucha, ale również ukoronowanie wieloletniego doświadczenia i wiedzy zdobytych w USA, gdzie powrót do prowa-dzenia biznesu w ramach drobnych manu-faktur jest w tej chwili bardzo popularne. Amerykanie zarazili tą pasją również piwowara z Chełma, który szybko zaczął kooperować z browarami restauracyjnymi w Atlancie. Browar powstaje w budynku dawnej fabryki makaronu, jak na razie znajduje się w nim 5-hektolitrowa warzel-nia, trzy fermentory oraz 6 zbiorników leżakowych, wszystkie o pojemności 10 hektolitrów. Dariusz Piecuch zamierza postawić na browary górnofermentacyjne.

biz-njus

Eko-Agro-TechW Białej Podlaskiej, przy Państwowej Szkole Wyższej im. Papieża Jana Pawła II, powstało Regionalne Centrum Badań Śro-dowiska, Rolnictwa i Technologii Innowa-cyjnych Eko-Agro-Tech. Trzy znajdujące

się tam profesjonalne laboratoria: Analiz Środowiskowych, Biologiczno-Żywienio-wych oraz Mechaniki, Budowy i Eksploatacji Maszyn mają służyć nie tylko studentom i wykładowcom. Uczelnia chce w ten sposób przyciągnąć zainteresowanie przedsiębiorców, szczególnie tych skupio-nych wokół tematyki nowych technologii, np. energetyki, przetwórstwa spożywczego, ekomechaniki czy hodowli. Nowoczesne badania prowadzone w Centrum mają do-starczyć wiedzy przedsiębiorcom na temat inwestowania w nowoczesne i innowacyjne rozwiązania. Eko-Agro-Tech to ponad 17-milionowa inwestycja, jej realizacja trwała dwa lata i jest to drugie centrum badawcze w kampusie uczelni. PSW ma już kolejne plany rozbudowy, kolejną inwesty-cją będzie biblioteka z czytelnią. (abc)

Chce też wyjść z propozycjami bardziej nietuzinkowymi, np. mieszanki smakowe z kawą, wanilią czy ostrygami. Oprócz

„Piwnego podziemia” piwa będą dostępne w pubach i multitapach, a także w wybra-nych sklepach. (abc)

(fó)

(pod)

(pod)

(fó)

(fó)

Page 29: LAJF Magazyn Lubelski #23

C.H. E. Leclerc, ul. Tomasza Zana 19, Lublin www.zegarki-sklep.com www.jubiler-korn.pl

NAJWIĘKSZY SALON Z ZEGARKAMI NA LUBELSZCZYŹNIE – PONAD 1000 ZEGARKÓW I PONAD 20 MAREK W JEDNYM MIEJSCU

Page 30: LAJF Magazyn Lubelski #23

Gmina Poniatowa jest gminą miejsko-wiejską położoną w powiecie opolskim. Jej gospodarka oparta jest głów-nie na przemyśle i rolnictwie. Ogromnym atutem gminy jest położenie w pobliżu Lublina (ok. 40 km) i innych przemysłowych miast województwa lubelskiego (Puła-wy, Opole Lubelskie, Kraśnik) oraz w pobliżu miejscowo-ści turystycznych (Kazimierz Dolny nad Wisłą, Nałęczów).

Mamy świadomość, że do pełnego, wszechstronnego rozwoju Gminy Poniatowa potrzebna jest silna, dynamiczna oraz dobrze rozwinięta gospodarka. Nowi inwestorzy, a co za tym idzie nowe miejsca pracy generują dodatkowe dochody mieszkańców, zwiększając tym samym dochód w budżecie gminy. Dlatego też podejmowane przez samorząd działania mają na celu stworzenie sprzyjających warunków do rozwo-ju przedsiębiorczości.

W latach 2010–2012 Gmina Poniatowa zrealizowała dwa projekty w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego na lata 2007–2013 r., mające na celu podniesienie atrakcyjności inwestycyjnej Gminy Ponia-towa. Projekty „Strefa Przemysłowa w Poniatowej oraz „Inwe-stycyjny Sporniak”, których wartość wyniosła ok. 10 mln zł,

obejmowały przebudowę infrastruktury technicznej po by-łych zakładach „EDA” oraz przy ulicy Szkolnej w Poniatowej, tworząc korzystne warunki do powstawania przedsiębiorstw konkurencyjnych i otwartych na innowacje. W ramach pro-jektu została m.in. wykonana nawierzchnia asfaltowa drogi, przebudowano infrastrukturę techniczną (wodociąg, kanali-zację sanitarną, sieć teletechniczną, sieć centralnego ogrze-wania), powstały nowe miejsca parkingowe oraz chodniki.

Poniatowa jest miejscem otwartym na inwestorów. Gmi-na oferuje tereny inwestycyjne przy ul. Szkolnej – 4,95 ha (12 działek) oraz tereny dawnej EDY:

• ul. Fabryczna – 2,45 ha (3 działki)• ul. Przemysłowa – 2,22 ha (2 działki)• ul. Przemysłowa – 1,53 ha (1 działka).

Powierzchnia całej gminy jest objęta Planem Zagospoda-rowania Przestrzennego. Funkcjonuje tutaj także Tarnobrz-eska Specjalna Strefa Ekonomiczna o powierzchni 5,6 ha.

Zapraszamy więc przedsiębiorców do Poniatowej. Niech inwestycje w naszej Gminie okażą się trafne i owocne.

Poniatowa – miejsce przyjazne inwestycjom

Page 31: LAJF Magazyn Lubelski #23

33magazyn lubelski 8[23] 2014

W ostatnich dniach października w autoryzowanym salonie FORDA Carrara przy ul. Turystycznej 45 odbył się przedpremierowy pokaz flagowych modeli tego producenta. Po przywitaniu przybyłych gości przez właścicieli salonu Panów Leszka Lulka i Mirosława Jośko odbyła się prezentacja modeli Forda MONDEO oraz FOCU-

SA. Przedstawione auta wywołały nieskrywany zachwyt wśród przybyłych gości. Podobnie jak wersja Mondeo z napę-dem hybrydowym.

Nowa generacja prezentowanych samochodów wzbudza zainteresowanie na razie głównie pod względem wizualnym, bo ich walory użytkowe będziemy mogli ocenić dopiero w styczniu 2015 roku. Jak zapewnia szef działu sprzedaży Paweł Dadej, już na początku roku będą dostępne w salonie Carrara w Lublinie. I tak Forda Mondeo będziemy mogli nabyć w czterech wersjach: podstawowej Ambiente, Trend, Titanium oraz pozycjonowanej na samej górze gamy modelowej prestiżowej odmianie Vignale. Gama silnikowa jest dość obszerna – benzynowe konstrukcje o pojemności 1.5 oraz 2.0 EcoBoost, moce to od 160 KM poprzez 203 KM aż do 240 KM. Na uwagę zasługiwać będzie debiut silnika 1.0 EcoBoost, który już po raz trzeci może pochwalić się zdobyciem nagrody International Engine of the Year.

Wśród diesli pojawią się do wyboru dwie konstrukcje czterocylindrowe TDCi o pojemności skokowej 1,6 lub 2,0 litra. Roz-wijają one moc 115, 150 oraz 180 KM. Szczególną uwagę warto zwrócić na wersję 1.6 TDCi ECOnetic, która według danych producenta jest w stanie pokonać dystans 100 km ze średnim spalaniem na poziomie około 3,6 l/100 km. Natomiast 2-litrowy diesel TDCi 180 KM spala według producenta około 4,1 l/100 km.

Dodatkowo Ford po raz pierwszy w Europie zaprezentował wersję hybrydową modelu Mondeo, która jest połączeniem ben-zynowego silnika i generatora wraz z akumulatorem o łącznej mocy 187 KM. Mondeo w wersji hybrydowej będzie dostępny w wersji cztero drzwiowej sedan oraz w wersji wyposażenia Titanium. Średnie zużycie paliwa wynosi około 4,1 l/100 km.

‒ Ważną nowością, którą oferuje Ford Mondeo w swojej najnowszej odsłonie, zaliczyłbym nadmuchiwane poduszki powietrzne w tylnych pasach bezpieczeństwa oraz przednie światła LED, które dostosowują wiązkę świetlną do prędkości jazdy auta oraz wa-runków panujących na drodze ‒ dodaje Paweł Dadej.

Natomiast kolejna nowość ‒ nowy Ford Focus został wyposażony w nowy design przedniej części nadwozia. Auto upodobniło się do nowego Mondeo, ale też ma przód podobny do Forda Fiesty. Nowością wewnątrz auta jest kolorowy 8-mio calowy ekran multimedialnego systemu SYNC2. Kierowca ma do dyspozycji między innym systemy najnowszej generacji City Active Stop, Active Park Assist oraz Cross Traffic Alert.Gama silnikowa jest bardzo szeroka, a najbardziej „rozchwytywane” silniki to turbodałdowane EcoBoost od mocy 100 do 182 KM.

Do stycznia pozostało niewiele czasu, warto więc poczekać na jazdy testowe i przyjemność dokonywanych zakupów tych aut w autoryzowanym salonie Forda Carrara przy ul. Turystycznej 45 w Lublinie. Adres warty zapamiętania.

Przedpremierowa prezentacja Forda

w Lublinie

tekst i foto Piotr Nowacki

Page 32: LAJF Magazyn Lubelski #23

34 magazyn lubelski 8[23] 2014

moto

Page 33: LAJF Magazyn Lubelski #23

35magazyn lubelski 8[23] 2014

P odczas jazdy samochodem nie zastanawiamy się nad tym, jakie konkretne kroki podejmiemy w momencie pojawienia się na drodze wyjątkowo trudnych warunków. Pozostawiamy to ra-czej w sferze wyobraźni, a w przypadku trwania feralnego incydentu ‒ umiejętności utrzyma-nia auta oraz przytomności umysłu. Ale można się do tego przygotować, ucząc się pewnych

technik, które mogą nam pomóc w opanowaniu sytuacji oraz odpowiednim pokierowaniu pojazdem. Taką możliwość dał zorganizowany 28 września pierwszy piknik hybrydowy w Lublinie, który przy-ciągnął do Ośrodka Doskonalenia Techniki Jazdy miłośników i użytkowników samochodów Toyoty z napędem hybrydowym, a także osoby ceniące sobie bezpieczeństwo w trakcie podróży.

Mimo że samo wydarzenie miało charakter rozryw-kowy, to w gruncie rzeczy jego celem było wyekspo-nowanie korzyści płynących z posiadania samochodu hybrydy, wymianę doświadczeń z innymi uczestni-kami wydarzenia oraz uczestnictwo w wyścigach na torze i doskonalenie dzięki temu umiejętności, a także świadome wykorzystanie systemów bezpieczeństwa czynnego. Mając na uwadze to, że w polskich szko-łach jazdy nie kładzie się jeszcze nacisku na przygo-towanie przyszłych kierowców do jazdy w warunkach ekstremalnych, lubelski autoryzowany dealer Toyoty, firma Auto Park, przygotowała dla zaproszonych go-ści możliwość sprawdzenia swoich umiejętności w zakresie prowadzenia samochodu na płycie poślizgo-wej i wyprowadzania z poślizgu bez użycia urządzeń wspomagających kierowcę. Atrakcją były też ćwiczenia jazdy na łuku po śliskiej nawierzchni.

Skoro bohaterami były Toyoty z napędem hybrydo-wym, nie mogło zabraknąć konkursu Eco Challenge, polegającego na przejechaniu określonego odcinka drogi jak najszybciej i przy jak najmniejszym zużyciu paliwa. W czasie pikniku odbyły się również poka-zy pierwszej pomocy, prezentacja dotycząca bezpie-czeństwa w ruchu drogowym przeprowadzona przez podkomisarz Agnieszkę Łoś z Wydziału Ruchu Dro-gowego KWP w Lublinie, a także prezentacja „Toyota z napędem hybrydowym – jak to działa?”, którą po-prowadził dyrektor stacji Auto Park Mieszko Mazurek.

Przyjrzyjmy się dokładniej pojazdom, które były poddawane testom podczas konkursu Eco Challen-ge. Sama wizja zastosowania innowacyjnego napędu

hybrydowego już od kilkudziesięciu lat pojawiała się w marzeniach konstruktorów z przemysłu motory-zacyjnego, jednak wymagało to opracowania nowych technologii oraz zniwelowania wielu problemów. Fir-mą, której jako pierwszej udało się masowo wypuścić na rynek samochody hybrydowe, jest Toyota, która w 1997 r. wprowadziła na rynek pierwszą generację modelu Prius. To, czym wyróżniają się te samochody, to połączenie dwóch źródeł napędu, które wzajemnie się wspomagają ‒ silnika spalinowego i elektrycznego. Napęd elektryczny pełni rolę nie tylko silnika, ale również generatora energii, co sprawia, że przy małych obciążeniach staje się bardziej sprawny, a nadwyżka energii trafia do akumulatorów. Dodatkową zaletą na-pędu hybrydowego jest mniejsze zużycie klasycznych urządzeń i elementów, takich jak np. klocki hamulco-we, ponieważ hamowanie odbywa przy współudziale układu hybrydowego, który w tym czasie doładowuje akumulator. Nie psują się nam rozrusznik czy alterna-tor, ponieważ hybryda ich w ogóle nie posiada.

W pikniku wzięło udział wielu użytkowników hy-bryd, m.in. pani Elżbieta Kulpa (na zdjęciu poniżej), która posiada Toyotę Prius od czterech lat i przeje-chała nią ponad 70 tys. kilometrów. Jak nam powie-działa po zajęciu miejsca za kierownicą i odbyciu jazdy testowej: ‒ Chcę ten samochód i nie wysiadam z niego /śmieje się/. Pierwsza jazda zrobiła na mnie duże wra-żenie. Cisza w kabinie, brak klasycznej skrzyni biegów, wyświetlacze. Poczułam się jak w statku kosmicznym

– opowiada. Na pytanie, ile paliwa zużywa jej auto, odpowiada ze śmiechem, że tankuje go raz w miesiącu.

Bezpiecznie z hybrydą tekst Piotr Nowacki

foto Krzysztof Stanek

Page 34: LAJF Magazyn Lubelski #23

36 magazyn lubelski 8[23] 2014

‒ Od czterech lat jestem taksówkarzem ‒ mówi pan Grzegorz Rzepecki, jeżdżący w jednej z lubelskich korporacji taksówkowych. ‒ W naszym zawodzie najbardziej kosztowne jest paliwo, dlatego też w moim przypadku to właśnie zużycie paliwa spowodowało, że zainteresowałem się samochodem z napędem hybrydowym. Gdy tylko pojawił się Auris w wersji kombi, zastanowiłem się nad jego kupnem. Najpierw dostałem samochód do testów. Przez dwa dni zrobiłem ponad 200 km. Średnie spalanie wyszło na poziomie 4,5 litra, to było bardzo istotne wskazanie.

Brak rozrusznika, alternatora, pasków klinowych, typowego sprzęgła, które to elementy najczęściej ulegają awariom, to był dodatkowy argument przemawiający za zakupem hybrydy. Koledzy twierdzili, że o ile za-oszczędzę w mieście, to na pewno na trasie już takich oszczędności nie będzie, a jednak się okazuje, że wskaza-nia producenta są również do uzyskania poza miastem. Na trasie Lublin – Warszawa – Lublin spalanie wy-chodzi mi na poziomie 3,8 litra na 100 km – twierdzi pan Grzegorz.

Widząc działania producentów motoryzacyjnych wpro-wadzających do swojej oferty auta z napędem niekonwen-cjonalnym, możemy stwierdzić, że rewolucja już trwa.

Page 35: LAJF Magazyn Lubelski #23

37magazyn lubelski 8[23] 2014

O zmarłych, nieobecnych w sposób nieodwołalny, mówi się u nas dobrze albo wcale. Śmierć przykry-wa woalem zapomnienia ich wady, a nawet przeciętne cechy, najczęstszy komponent ludzkich oso-bowości. Pośmiertne wizerunki naszych bliskich stają się mdłe i nieprawdziwe, zostają wspomnienia

bez skazy, przypieczętowane granitową, lśniącą tablicą z datą urodzin i śmierci.

W listopadowe święto ulegamy obłędowi odwiedzania grobów bliskich, niezależnie od tego, czy cel znajdu-je się w powiecie, czy w Szczecinie, oddając przy tym hołdy bóstwom komercji. Konieczność zorganizowania wyjazdu, przyjęcia gości, zakupienia odpowiedniej, zwy-kle chorobliwie dużej ilości zniczy, doniczek i wieńców wypiera istotę święta – wspomnienie zmarłego. Obcho-dzimy święta – szerokim łukiem… Śmierć chowamy za szpalerem chryzantem i drżącym światłem zniczy. Nie chcemy się nad nią zastanawiać, nie chcemy myśleć o tym, że nas dotyczy.

Zupełnie inne wrażenia o stosunku do śmierci i zmar-łych wynosi się z cmentarza w malutkiej wsi Săpânța w rumuńskim Maramureszu. W latach trzydziestych XX wieku Stan Ioan Pătraş, lokalny artysta, zaczął tworzyć tu niezwykłe nagrobki, które z czasem zdo-minowały cały cmentarzyk. Pătraş rzeźbił je w drewnie, bo lasy Maramureszu dają drewna w bród i dlatego tutejsza sztuka snycerska i architektura drewniana nie mają sobie równej. Centralną część pomnika poświęcał postaci zmarłego. Umieszczał tu relief przedstawiają-cy zmarłego przy tej czynności, która była najbardziej charakterystyczna dla jego życia. Pod tym wydrążał tekst, zwykle żartobliwe epitafium, o zmarłym, wy-rażane często w pierwszej osobie. Poznanie jego tre-

ści wymaga znajomości starego języka rumuńskiego z mnóstwem lokalnych zwrotów. Ale warto poszukać w przewodniku albo w internecie, bo znaleźć można na przykład: prośbę o to, by nie obudzić leżącej pod ciężkim krzyżem teściowej, żal, że nie pójdzie się już w góry z owcami, czy historię nabycia nowego samocho-du, pewnie największe wydarzenie w życiu. Najwięcej spoczywających tu osób opisanych jest przez swoją pracę. Profesji nie jest za wiele – dominują zajęcia związane z pasterstwem i rolnictwem. Ale są też życiorysy, a za nimi nagrobki, w których to nie praca jest wyróżnikiem

– na przykład te naznaczone nałogiem czy zakończone w nagły i nietypowy sposób.

Na nagrobnych wizerunkach, tak jak w realu, kobiety w czarnych spódnicach i czarnych chustkach przędą weł-nę, tkają kolorowe dywany, zajmują się dziećmi, gotują posiłki. Mężczyźni w kapeluszach pasą owce na zielonych łąkach, ścinają drzewa toporami na długich drzewcach, doją owce. Jeden kosi trawę, odwiedza go kobieta z butel-ką mleka. Pasterz wędruje z kosą przełożoną przez ramię, za nim czarne i białe owce. Pijak siedzi sam nad szklanką wódki. Mechanik samochodowy zabiera się za naprawę czerwonego samochodu, a górnik dłubie w czarnej skale. Weterynarz pod krawatem głaszcze krowę, a rzeźnik, paląc fajkę, dokonuje rozbioru tuszy. Dziewczynka pod-

bliski horyzont

tekst Iza Wołoszyńska, foto Marcin Pietrusza, Iza Wołoszyńska

O śmierci po ludzku

Page 36: LAJF Magazyn Lubelski #23

38 magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 37: LAJF Magazyn Lubelski #23

39magazyn lubelski 8[23] 2014

nosi w górę rękę, jakby w geście szukania ratunku, kiedy wpada pod rozpędzony samochód. Młodzieniec schyla bezradnie głowę wciągany pod koła pociągu. Barmana otaczają butelki, muzykanci przygrywają na skrzypkach. Życie się toczy.

Ten cmentarz ma wiele warstw. Jest etnograficzną ciekawostką. Niezwykłą kolekcją sztuki naiwnej. Jest źródłem wiedzy o zajęciach, trybie życia mieszkańców określonego terenu w określonym czasie, narzędziach, jakimi się posługiwali. Analizowanie dat powstania pomników i przedstawianych na nich profesji do-kumentuje też fakt pojawiania się nowych zawodów, takich jak traktorzysta czy mechanik samochodowy. Zaskakujące jest to, że kiedy chodzimy po tym cmen-tarzu i oglądamy kolejne, wcale nie śmieszne artefakty

– wszak to groby – to robi się coraz cieplej na sercu i coraz weselej. Może to wpływ użytych przez artystę kolorów – niebieskiego, żółtego, czerwonego. Bawi nas na pewno naiwność zastosowanej symboliki. Ale za ten dobry nastrój odpowiada głównie to, że „życiowe” wizerunki zmarłych, bezpośrednie przedstawienie ich sylwetek, przełamują strach przed śmiercią, nienatu-ralny stosunek do zmarłego! Chodzimy po cmentarzu i nie mamy głowy smętnie zwieszonej i zanurzonej w ponurej zadumie. Chodzimy po cmentarzu i wspomi-namy zmarłych takimi, jakimi byli. Patrzymy na ich życie

– zsoczewkowane w obrazie stworzonym ręką Pătraşa

– czasem wypełnione pracą, czasem do znudzenia po-prawne, a zwykle całkiem przeciętne, a wręcz zmarno-wane, i obcujemy z nim bez cienia żenady. Do cmentarza w Săpâncie przylgnął przydomek Wesoły Cmentarz.

Nie wiem, czy ktoś zapytał kiedykolwiek Pătraşa o intencje i przyczyny tworzenia mieszkańcom Săpânțy właśnie takich nagrobków. Czy rzeźbiąc pierwszy nagro-bek z maramureszańskiej dębiny, miał gotową koncepcję dzieła? Zastanawiał się, jak będzie ono odbierane? Może był po prostu człowiekiem z poczuciem humoru i dawał temu wyraz poprzez zabawne epitafia i kolorowe krzyże i uśmiałby się do łez, słysząc, że są one poddawane ana-lizie. Nawet jeśli tak, to trudno oprzeć się wnioskom, które same się nasuwają. Umieszczenie w centralnym miejscu nagrobka scen z ziemskiego życia nadaje im szczególnej wartości. Zastępują one przecież miejsce symboliki sakralnej, zwykle tu używanej. Świeckie życie, człowiek na ziemskim padole, jest najważniejszą treścią. Natomiast śmierć jest elementem tego życia, jego etapem, do którego gładko, choć nie wiemy kiedy i jak, docho-dzimy. Dlatego nie budzi strachu i nie jest powodem do pogrążania się w żałobie. Można z dzieła Ioana Stana Pătraşa wyciągnąć jeszcze jedną sugestię – zamiast mil-czeć o zmarłych, porozmawiajmy o nich. Opowiedzmy sobie ich życie. Zamiast spędzać święta na polerowaniu pomników i zastawianiu ich morzem światełek. Może na-sze cmentarze staną się wtedy bardziej ludzkie i wesołe.

Page 38: LAJF Magazyn Lubelski #23

40 magazyn lubelski 8[23] 2014

kultura

Page 39: LAJF Magazyn Lubelski #23

W ysoki, postawny, z bystrym spojrzeniem. W kontakcie z nowymi ludźmi na dzień dobry prze-łamuje lody. Dość bezpośredni. Od pierwszej chwili sprawia wrażenie osoby, która ma COŚ wspólnego ze sztuką. Nie bez kozery nazywany jest ojcem polskiego videoclipu. To on, Jan

„Yach” Paszkiewicz, zapoczątkował erę teledysków w Polsce. Zanim wyprodukował pierwszy profesjo-nalny videoclip, zajmował się tworzeniem filmów symultanicznych. Dziś ma na koncie ponad 400 zre-alizowanych teledysków. W Lublinie poprowadził warsztaty dla laureatów festiwalu „Złote koty”.

Jan Paszkiewicz, rocznik 1958. Bydgoszczanin. Po ukończeniu liceum w latach 80. dostał się na studia graficzne na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Twierdzi, że tak od-nalazł swoje miejsce w sztuce. A wszystko za sprawą artystów, których wówczas poznał – Władysława Ka-zimierczaka (polski performer, któremu Yach poma-gał w dokumentacjach video) oraz Andrzeja Dudka Durera, dzięki któremu wszedł w świat Sztuki Poczty, realizując swoje dwa autorskie projekty One Minute Life (akcja zrealizowana w 1984 roku przez około 40 artystów z całego świata, których zadaniem było udokumentowanie 1 minuty ze swojego życia o tej samej porze, czyli o 12.00 czasu Greenwich) oraz w 1985 roku projekt Babel Now, którego inspiracją miała być biblijna wieża Babel.

Podczas studiów miało miejsce wydarzenie, które nie było bez znaczenia dla początkującego artysty. 1 sierpnia 1981 roku wystartowała w USA telewizyjna stacja muzyczna MTV. Pomimo że kilka miesięcy później został wprowadzony stan wojenny, który praktycznie uniemożliwił dostęp do zagranicznych mediów, również w Polsce MTV stało się odskocz-nią dla młodzieży, stając się symbolem popkultury przenikającej z zachodu Europy. Pierwszym teledy-skiem wyemitowanym przez MTV był „Video Killed the Radio Star” brytyjskiego zespołu The Buggles. Teledyski zaczęły robić furorę, a bodaj jedynym prze-kaźnikiem w Polsce było popularne na przełomie lat 70. i 80. telewizyjne Studio 2. Stan wojenny to również czas, kiedy w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze, przywiezione z Zachodu, odtwarzacze VHS.

– Ja także byłem ofiarą MTV – wspomina Yach. – Koledzy przynosili wtedy kasety VHS z nagranymi programami. Na tajnych spotkaniach oglądaliśmy videoclipy. Miałem 20 lat. Musiałem się tym zarazić.

Łódź, Gdańsk, WarszawaJeszcze jako student poznaje eksperymentatora mul-timedialnego Józefa Robakowskiego oraz plejadę łódzkich artystów: Andrzeja Paruzela, Antoniego Mikołajczyka, związanych z tzw. Łódzkim Ruchem Progresywnym, poznaje historię fotograficznej grupy

„Zero 61” i artystów kina eksperymentalnego. Pierwszy videoclip Yacha został zrealizowany dla

zespołu Oczy Cziorne. Niedługo później, w grudniu 1989 roku, w rodzinnej Bydgoszczy odbył się pierw-szy, jeszcze nieoficjalny Festiwal Yach Film. Był to symultaniczny pokaz filmów legendarnej już dziś grupy artystycznej Yach Film w kilku bydgoskich galeriach, a gala odbyła się w mieszkaniu prywatnym z udziałem dziennikarzy i krytyków sztuki. Taki był początek cyklu wydarzeń, które w tym roku zostanie zorganizowane po raz 23. i od pierwszej edycji gro-madzi elity i debiutantów świata muzyki, producen-tów z tzw. nazwiskiem i długoletnim stażem, a także niezależnych twórców. Ale zanim do tego doszło, w 1990 roku Paszkiewicz przenosi się do Gdańska, tworząc tam pierwsze profesjonalne videoclipy dla muzyków nie tylko gdańskiej sceny alternatywnej. Współpracuje m.in. z zespołami: De Mono, Kult, Apteka, Golden Life, Hey, Budka Suflera, Big Day, Formacja Nieżywych Schabuff, Bielizna, Big Cyc, Czarno-Czarni, a także z Kazikiem Staszewskim, Maciejem Maleńczukiem, Wojciechem Waglew-skim, Majką Jeżowską. Zaczyna także współpracę z Programem 2 Telewizji Polskiej i TVP Gdańsk. Pierwszy profesjonalny clip powstał dla pochodzą-cego z Trójmiasta zespołu Combi.

Niemal od początku działalność Yacha wspie-ra jego żona Magda Kunicka-Paszkiewicz, jedna z najbarwniejszych postaci tego czasu w Trójmieście, nie tylko ze względu na kolorowe fryzury i równie bajecznie kolorowe ubrania. Wiele pomysłów arty-styczne małżeństwo realizuje razem.

Gdańsk okazał się szczęśliwym miejscem dla Yacha. Współpraca z mediami zaobfitowała w nowatorskie programy muzyczne i dziesiątki zrealizowanych do telewizji videoclipów (m.in. program Lalamido oraz współpraca przy tworzeniu programu Art Noc). Następnie Paszkiewicz rozpoczyna współpracę z re-żyserem i producentem programów i widowisk tele-wizyjnych Waldemarem Chełstowskim oraz Jerzym Owsiakiem przy oprawie graficznej festiwali w Jaro-cinie. Później tworzy pierwszą animowaną czołów-kę TELEEXPRESU-u i oprawia animacjami program

„Róbta co chceta”. W 1993 roku otrzymuje nagrodę Bursztynowy Ekran za najlepszy polski teledysk do utworu grupy No Limits pt. „Stay on the river bank” na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie.

41magazyn lubelski 8[23] 2014

tekst Patrycja Jurkowskafoto Marcin Pietrusza

Ty jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu

Page 40: LAJF Magazyn Lubelski #23

W 1994 roku realizuje wspólnie z Jerzym Owsiakiem film dokumentalny dla TVP 2 o festiwalu Woodstock w Stanach Zjednoczonych, a w 2003 roku razem z nim realizuje film „Przystanek Woodstock – Naj-głośniejszy Film Polski” prezentowany m.in. jako pokaz specjalny na Festiwalu Camerimage w Łodzi i Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Współpra-ca z Owsiakiem zaowocowała też opracowaniem wizu-alnej strony WOŚP. Niewątpliwie jego dorobek życiowy jest bogaty zarówno w doświadczenia związane z pracą z różnymi ludźmi, jak i w efekty, jakie ona przynio-sła. W 2006 roku Paszkiewicz powołuje w Gdańsku swoją autorską szkołę videoclipu, w której oczywiście prowadzi zajęcia. Przy okazji warto wspomnieć, że w 2008 roku został nominowany dwa razy do nagro-dy Fryderyk za klip „Koledzy” Macieja Maleńczuka i Wojciecha Waglewskiego.

Złote myśli klasykaYach Paszkiewicz dzieli się swoją wiedzą i doświad-czeniem na warsztatach organizowanych w różnych miastach Polski. Takie odbyły się także we wrześniu w Lublinie w DDK Węglin. Spotkanie było nagrodą przyznaną podczas festiwalu „Złote Koty”, a ufun-dowaną przez Prezydenta Miasta Lublin. Jednym z celów warsztatów było nauczenie się niełatwej sztu-ki łączenia dźwięku z obrazem. Początkowo każdemu wydaje się to łatwe, ale kiedy dochodzi do realizacji, okazuje się, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej, że

trzeba doskonalić swój warsztat, mieć w sobie sporo pokory, chęci i umiejętności.– Chodzisz po mieście ze słuchawkami na uszach,

słuchasz w kółko piosenki i zaczynasz widzieć obrazy. Odkrywamy pomysł na videoclip. Może to być komplet-nie abstrakcyjny pomysł, ale to on nas inspiruje – dzieli się spostrzeżeniami Yach Paszkiewicz. – Jako reżyser musisz dyktować własne warunki, ale też musisz się wsłuchiwać w artystów. Praca reżysera wcale nie jest taka prosta. Oprócz doświadczenia ważne jest także „zawarcie paktu między artystą wizualistą a artystą, który śpiewa”.

Uczestnicy lubelskich warsztatów z dużym zain-teresowaniem i ciekawością wsłuchiwali się w słowa mistrza Yacha, który w czasie warsztatów łamał ba-rierę między uczniem a mistrzem, nadając nie raz zajęciom tok luźnej rozmowy, a niekiedy wtrącając dygresje dotyczące swojego życia. Swoim łagodnym usposobieniem, otwartością, ale i konsekwencją w swoich działaniach budzi szacunek i sympatię. Na co więc powinien zwrócić uwagę początkujący artysta przy tworzeniu swoich pierwszych teledysków? Jaką radę można usłyszeć z ust ojca videoclipów Yacha Paszkiewicza? – Najważniejsza jest wiara w siebie i taka siła, która sprawia, że ty stajesz się twórcą video, nie zespół. Najważniejsze jest to, żeby autor sam wy-myślił swój styl, swoją drogę. Muzyka generuje obrazy, które jednak będą zależeć tylko od nas. A tak naprawdę ty jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu.

42 magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 41: LAJF Magazyn Lubelski #23

Już od kilku lat obserwujemy wielki powrót fototapet, zarówno w prywatnych, jak i publicznych wnętrzach. Wszystko za sprawą nowych technologii i materiałów, które dają wspaniałe, wręcz nieograniczone możliwości estetyczne i użyteczne.

Fototapety swoją świetność przeżywały w latach 80. Wszyscy pamiętamy kiczo-wate zachody słońca, górskie pejzaże i egzotyczne wyspy. Jednak szybko znikły z naszych domów, głównie za sprawą małej dostępności wzorów i fatalnej jakości.

Dziś fototapety przeżywają swój prawdziwy renesans i są jednym z najmodniejszych sposobów dekorowania wnętrz i kreowania ciekawych, niebanalnych przestrzeni. Poza ogromnym wyborem wzorów, możliwe jest zaprojektowanie własnej fototapety np. z grafik, rysunków lub fotografii z naszych prywatnych kolekcji. Niemal każdy może szybko i bez wielkich nakładów finansowych mieć własną, unikatową fototapetę. Nic dziwnego, że dekoratorzy i projektanci tak chętnie sięgają po tę formę dekoracji wnętrz.

Dzięki dostępnym na rynku technologiom można stworzyć fototapetę doskonałą. Do produkcji wykorzystuje się wysokiej jakości materiały winylowe, lateksowe czy płótna malarskie. Można wybrać dowolną ilustrację, gdyż dzięki możliwościom programów graficznych i aparatów fotograficznych uzyskamy doskonałą jakość. Do wyboru mamy również ekologiczne technologie druku – Eco solvent i HP Latex, które są bezpieczne dla środowiska i naszego zdrowia. Tak wyprodukowana fototapeta jest wspaniałą ozdobą każdego wnętrza – salonu, sypialni, łazienki czy kuchni. Z powodzeniem jest stosowana również w takich miejsach, jak szpitale, żłobki czy restauracje.

Fototapeta daje wiele zaskakujących możliwości. Może np. optycznie powiększyć pokój, rozjaśnić małe pomieszczenie i stworzyć niebanalny klimat. Gdy znudziło się nam nasze mieszkanie, nie warto wydawać fortuny na wielki remont i designerskie meble, wystarczy pomyśleć o fototapecie, która ma wielką moc przemieniania wnętrz.

Fototapeta – powrót w wielkim stylu

GALA, ul. Fabryczna 220-301 Lublin

II piętro, lok 2.11 tel. 533 324 699, 691 636 661e-mail: [email protected]

www.ecoformat.com.plwww.ecoformat.eu

– Sklep on-line

REK

LAM

A

Fototapety

Obrazy na płótnie

Plakaty

Zdjęcia w dużym formacie

Naklejki

Ekologiczne technologie

Fotograficzna jakość

Page 42: LAJF Magazyn Lubelski #23

44 magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 43: LAJF Magazyn Lubelski #23

45magazyn lubelski 8[23] 2014

O kreślone mianem „Perły Lubelszczyzny” Muzeum Zamoyskich w Kozłówce obchodzi w tym roku swój 70-letni jubileusz. Barokowy pałac i ogród, powozownia, kaplica z kopią nagrobka Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej – składają się na muzealny kompleks, który należy do najbar-

dziej okazałych zabytkowych rezydencji w Polsce i który co roku odwiedza średnio 200 tysięcy osób.

Historia rezydencji Zamoyskich rozpoczęła się w 1735 roku przez ślubną ceremonię Michała Bie-lińskiego z Teklą Pepłowską. Wtedy to babka pan-ny młodej, podsędkowa lubelska Jadwiga Niemyska, przekazała jej dobra kozłowieckie. Dorosły już poto-mek Bielińskich, Franciszek, w 1799 roku sprzedał Kozłówkę Aleksandrowi Zamoyskiemu. Przez 142 lata kolejne pokolenia Zamoyskich były związane z pałacem otoczonym rozległym ogrodem i lasa-mi kozłowieckimi. Ciągłość bytności Zamoyskich w Kozłówce przerwała II wojna światowa. Najpierw został aresztowany przez gestapo i zesłany do obozów koncentracyjnych w Auschwitz, a następnie Dachau

‒ ostatni Ordynat na Kozłówce ‒ Aleksander Zamoy-ski. W 1944 w obawie przed zbliżającym się frontem jego żona Jadwiga przeniosła się z dziećmi i najcen-niejszymi dziełami sztuki do Warzawy, gdzie niemal cały majątek uległ zniszczeniu podczas powstania. Wraz z zakończeniem wojny na mocy dekretu Pol-skiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego dobra kozłowieckie zostały przejęte przez państwo. W 1948 roku rodzina Zamoyskich wyemigrowała do Kanady.

Jeszcze w 1944 roku pieczę nad pałacowymi do-brami przejął Resort Kultury i Sztuki, który nadał rezydencji tytuł Państwowego Ośrodka Muzealnego w Kozłówce. Wiele z ocalałych dzieł sztuki rozpo-częło swoistą wędrówkę. Między innymi 20 obrazów trafiło na Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, niektóre meble i obrazy znalazły się w Państwowym Instytucie Architektury w Cieleśnicy, kilka obiektów znalazło swoje nowe miejsce w siedzibie Wojewódz-kiej Rady Narodowej w Lublinie.

Wkrótce nazwa została zmieniona na Państwo-we Muzeum w Kozłówce koło Lubartowa. Jednak w 1950 roku Ministerstwo Kultury przekazało tu-tejszemu domowi dziecka folwark wraz z sadem i przylegającą do niego ziemią, a następnie cały park oraz większość budynków gospodarczych. W na-stępnych latach wyposażenie pałacu i dzieła sztuki przeniesiono do Teatru Polskiego w Warszawie, Muzeum w Pszczynie i wielu innych. Po okresie wywozu eksponatów zaczęły one wracać do swojej dawnej siedziby, rozpoczęła się również rewitalizacja parku. W latach 70. teren rezydencji i parku został otwarty dla zwiedzających, a dzięki zarządzeniu mi-nistra kultury przywrócono mu funkcje muzealne.

W 1979 dyrektorem został, obecnie żegnający się ze stanowiskiem, Krzysztof Kornacki.

Kozłówka wielokrotnie była planem filmowym. Tu powstały zdjęcia m.in. do międzynarodowej ko-produkcji „Powrót Arsena Lupina”. Andrzej Wajda, kręcąc „Człowieka z marmuru”, wykorzystał ma-gazyny kozłowieckiej składnicy, przedstawiając je jako Muzeum Narodowe w Warszawie. Magazyn rzeczywiście wyglądał jak muzeum i rok po upadku komunizmu w Polsce została tu zorganizowana kon-trowersyjną jak na tamte czasy wystawa „Oddech Sta-lina. Sztuka w walce o socjalizm”, która prezentowała rzeźby i obrazy wielu wybitnych polskich artystów z pierwszej połowy lat 50. Jednym z eksponatów galerii jest między innymi stojący w parku pomnik Bolesława Bieruta, który przed laty był znakiem roz-poznawczym skweru przy dzisiejszej ulicy Lwowskiej w Lublinie. Galeria Sztuki Socrealizmu jest jedynym tego typu muzeum w Polsce i w tym roku obchodzi swoje 20-lecie.

Obecnie wszystkich muzealiów w pałacowych wnętrzach jest prawie 3 tysiące. Są to obrazy, lustra, ramy, karnisze, meble, tkaniny, żyrandole, kinkiety, świeczniki, kandelabry, porcelana, szkła, bibeloty i wiele innych. Dawną atmosferę przywołuje 16 pie-ców i 800 metrów kwadratowych ponadstuletnich parkietów, które z wielką pieczołowitością są pasto-wane i froterowane. Pomimo że pałac jest zamknięty dla zwiedzających od 1 grudnia do 31 marca, jednak jego wnętrza i eksponaty poddawane są rutynowym działaniom konserwatorskim. Dziś dawna rezyden-cja Zamoyskich w Kozłówce to nie tylko muzeum, rozległy park i rosarium, ale również miejsce spek-takli teatralnych, koncertów i licznych uroczystości. To również miejsce, do którego powraca rodzina Zamoyskich. Kozłówkę wielokrotnie odwiedzał m.in. zmarły w październiku tego roku w wieku 75 lat Andrzej Tomasz Zamoyski, syn ostatniego właściciela Kozłówki Aleksandra Zamoyskiego. Po wyemigrowaniu w 1948 roku z rodzicami i rodzeń-stwem do Kanady swoją karierę zawodową zwią-zał z przemysłem ciężkim. Ostatecznie zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Jego ostatni pobyt w 2012 roku był związany ze zjazdem rodziny Za-moyskich, przygotowanym z inicjatywy prezydenta Zamościa Marcina Zamoyskiego.

Zaczęło się w Kozłówce tekst Patrycja Kaniowska

foto Marek Podsiadło

kultura

Page 44: LAJF Magazyn Lubelski #23

46 magazyn lubelski 8[23] 2014

Laureatem tytułu „Turystyczna Perła Regionu Lubelskiego 2014” został roztoczański Józefów, a tytuł „Turystycznej Pe-rełki” przypadł Poleskiemu Parkowi Narodowemu – za sieć ścieżek i szlaków edukacyjnych. Uroczyste wręczenie tytu-łów i statuetek nastąpiło 26 września podczas V Lubelskiej Gali Turystyki, w przeddzień Światowego Dnia Turystyki.

Akcję i plebiscyt „Turystyczne Perły Regionu Lubelskiego” zorganizował Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego przy współpracy Radia Lublin, Kuriera Lubelskiego i Telewizji Lublin. Przez kilka sierpniowych i wrześniowych tygodni media te prezentowały osiem nominowanych gmin: Firlej, Józefów, Mircze, Opole Lubelskie, Stężyca, Susiec, Urszulin i Zwierzyniec. O wyborze laureata zdecydowali słuchacze i czytelnicy, którzy w sms-owym plebiscycie oddali ok. 3800 głosów, w tym blisko 1500 na Miasto i Gminę Józefów.

Józefów, położony na Roztoczu Środkowym, znany jest z licznych w okolicy kamieniołomów wapieni, stanowiących jed-ną z atrakcji nowego Szlaku Geoturystycznego Roztocza. Wśród wielu zabytków miasta warto zobaczyć: ratusz, kościół, syna-gogę, kirkut z kilkuset macewami oraz cmentarz parafialny z nagrobnym pomnikiem Mieczysława Romanowskiego – poety-

-powstańca styczniowego, poległego w bitwie pod Józefowem. Na przepływającej przez miasto rzece Nepryszce znajdują się zalewy – wędkarski i rekreacyjny z dobrze urządzonym kąpieliskiem i terenami rekreacyjnymi. W okolicach Józefowa prowadzą liczne szlaki rowerowe, a w mieście działa znana z wielu rajdów i innych imprez Józefowska Kawaleria Rowerowa. Najważniejszym wydarzeniem sezonu wakacyjnego jest Festiwal Kultury Ekologicznej. Na terenie gminy Józefów znajdują się dwa szczególnie atrakcyjne miejsca turystyczne – letniskowa wieś Górecko Kościelne z sanktuarium św. Stanisława BM (z modrzewiowym kościołem oraz dwoma kaplicami – w alei pomnikowych dębów i nad potokiem Szum) ) oraz leśna osada RPN we Floriance ze stajenną hodowlą koników polskich.

Marszałek województwa uhonorował zwycięską gminę dyplomem i statuetką „Turystycznej Perły” , a pozostałe otrzyma-ły dyplomy nominacji.

Podczas Gali rozstrzygnięto ogłoszono też wyniki dorocznego konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Wojewódz-twa Lubelskiego, organizowanego przez Lubelską Regionalną Organizację Turystyczną, we współpracy z Polską Organizacją Turystyczną oraz lubelskimi mediami. Wyróżnienia w tym konkursie otrzymały cztery produkty: projekt Ekomuzeum Lu-belszczyzny – Żywa Tradycja, Szlak Renesansu Lubelskiego, Szlak kajakowy „Pradoliną Wieprza” oraz Pensjonat Uroczysko Zaborek. Trzecią nagroda uhonorowano oryginalną ofertę wypoczynku dla dzieci i młodzieży – Wakacyjna Akademia Pilota w WOSSP w Dęblinie; druga nagroda przypadła Muzeum Wsi Lubelskiej, które poszerzyło muzealna ekspozycje o nowy produkt - Miasteczko prowincjonalne Europy Środkowowschodniej, a zwycięzcą konkursu został Poleski Park Narodowy – za sieć ścieżek i szlaków edukacyjnych. Laureat otrzymał również specjalną nagrodę Marszałka Województwa Lubelskiego

– dyplom i statuetkę „Turystycznej Perełki”.Warto podkreślić, że nagrodzony produkt PPN to sieć licząca aż 72 km szlaków pieszych, rowerowych i konnych oraz

42 km ścieżek przyrodniczych, wyposażonych w pełną infrastrukturę turystyczną (zadaszenia, wieże i platformy widokowe,

Nasze turystyczne perły 2014

tekst Adam Niedbałfoto archiwum UMWL,

UM Józefów, PPN

Page 45: LAJF Magazyn Lubelski #23

47magazyn lubelski 8[23] 2014

tablice edukacyjne i informacyjne, drogowskazy, pomosty na jeziorze oraz kładki na obszarach podmokłych). Na terenie parku działają też dwa ośrodki edukacji przyrod-niczej – w Urszulinie i Załuczu Starym).

Współgospodarzami Lubelskiej Gali Turystyki, która odbyła się 26 września w studio TVP Lublin, byli Marszałek Województwa Lubelskiego oraz Prezes Lubelskiej Regional-nej Organizacji Turystycznej, a uczestnikami przedstawiciele samorządów, organizacji, biznesu turystycznego i mediów z całego regionu, a także goście z Ministerstwa Spor-tu i Turystyki, Polskiej Organizacji Turystycznej, Polskiej Izby Turystyki, Polsko-Ukra-ińskiej Izby Turystyki. W części warsztatowej omówiono możliwości transgranicznej współpracy turystycznej Polska-Białoruś-Ukraina w obszarze Polesia Zachodniego. W części oficjalnej, poza rozstrzygnięciami konkursu na Najlepszy Produkt Turystycz-ny Województwa Lubelskiego oraz plebiscytu na Turystyczną Perłę Regionu Lubel-skiego, ogłoszono też wyniki konkursu fotograficznego LROT „Renesans w obiekty-wie”, promującego nowy tematyczny szlak w regionie. Galę uświetnił krótki koncert Małgorzaty Markiewicz z zespołem. Wokalistka, znana ze zwycięstw w telewizyjnych programach, m.in. „Szansa na sukces” oraz konkursu premier Festiwalu Piosenki Pol-skiej w Opolu, pochodzi z Białej Podlaskiej, a obecnie mieszka w Janowie Podlaskim.

TVP Lublin nagrała kilkunastominutowy reportaż z V Lubelskiej Gali Turystyki, któ-ry jesienią wyemituje parokrotnie na swojej antenie.

Więcej o akcji i laureatach „Turystycznej Perły Regionu Lubelskiego” na stronie: http://www.lubelskie.pl/index.php?pid=1290

Krzysztof Grabczuk, wicemarszałek województwa lubelskiego: – Samorząd województwa lubelskiego traktuje turystykę jako nowoczesną i bardzo potrzeb-ną regionowi gałąź gospodarki. Stąd tak dużo w ostatnich latach inwestycji w infrastrukturę i nowe produkty turystyczne. Taki trend pokazała tegoroczna edycja „Turystycznych Pereł”. W każdej z nominowanych gmin wykonano, przy znacznym wsparciu unijnych środków z RPO Województwa Lubelskiego, duży krok w rozbudowie lub modernizacji turystycznej bazy i kre-owaniu wielu atrakcji wzbogacających ofertę wypoczynku w naszym regionie. Cieszy mnie też to, że corocznie możemy prezentować i promować nowe miejsca, które jeszcze parę lat temu nikomu nie kojarzyły się z turystyką. Tymczasem coraz więcej naszych gmin rozwija ten sek-tor gospodarki, dający szansę sezonowego, albo całorocznego zatrudnienia, co ma szczegól-ne znaczenie w rejonach z tradycyjnym rolniczym modelem gospodarowania. Dodatkowym atutem akcji i plebiscytu „Turystyczne Perły Regionu Lubelskiego” oraz konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Województwa Lubelskiego jest wieloletnia współpraca i zaangażowanie lubelskich mediów, co gwarantuje znacznie szerszą promocję i dotarcie z informacją do dużo większej liczby odbiorców. Chciałbym zaznaczyć, że z naszymi działaniami promującymi tury-stykę nie ograniczamy się tylko do regionu, bo w ramach wspomnianego już unijnego wsparcia w sferze marketingu gospodarczego, zapraszamy też przedsiębiorców do udziału w targach i misjach. Jeszcze w październiku przedstawiciele branży turystycznej mogli zapromować swo-ją ofertę na regionalnym stoisku podczas największych krajowych targów TOUR SALON w Po-znaniu, a w listopadzie będą mogli to zrobić na dwóch targowych imprezach w Warszawie.

Page 46: LAJF Magazyn Lubelski #23

48 magazyn lubelski 8[23] 2014

Rzeź wołyńskatekst Aleksandra Biszczadfoto Maks Skrzeczkowski

kultura

Page 47: LAJF Magazyn Lubelski #23

N a Lubelszczyźnie rozpoczęły się zdjęcia do nowego filmu Wojciecha Smarzowskiego. Kazimierz nad Wisłą i skansen w Lublinie stały się scenografią do opowieści o rzezi wołyńskiej, która była jednym

z największych aktów ludobójstwa w historii Polski. Jednak z badań opinii publicznej wynika, że prawie 90% Polaków nie kojarzy tych faktów.

Tymczasem w ciągu jednego roku, od lutego 1943 do lutego 1944, w wy-jątkowo okrutny sposób nacjonaliści z Ukraińskiej Powstańczej Armii, często wspierani przez miejscową ludność ukraińską, zamordowali około 100 tysięcy Polaków na Wołyniu (oraz na terenie Galicji Wschodniej), który do wybu-chu II wojny światowej stanowił tzw. Województwo Wołyńskie i przynależał terytorialnie do II RP.

Powstanie Warszawskie i zbrodnia katyńska to dramaty polskie, których tematyka doczekała się po 1989 roku licznych publikacji, dyskusji, z czasem i ekranizacji filmowych. Natomiast rzeź wołyńska tratowana była i jest w sposób mocno zawoalowany. Temat trudny, niewygodny i zdecydowanie najmniej znany, bo i przez kilkadziesiąt lat skutecznie przemilczany. Co wówczas się wydarzyło i co było przyczyną czystki etnicznej, w której oprócz mniejszości polskiej wymordowano również Żydów, Ormian, Rosjan oraz przedstawicieli innych narodowości? Tego wyzwania podjął się Wojciech Smarzowski, reży-ser i scenarzysta znany z filmów o skomplikowanej tematyce, ze znakomicie skrojonymi postaciami bohaterów uwikłanych w brudne sprawy, poniekąd będące udziałem każdego z nas, dobitnie obnażające nasze słabości, kompleksy, przewinienia i ludzką nieudolność. Za każdym razem Smarzowski dostarcza widzom przeżyć intensywnych, niemal wbijających w oparcie fotela. Po „Róży”, nagrodzonej kilkoma nagrodami, reżyser zapewniał, że ma dosyć tematyki historycznej. Zmienił jednak zdanie na rzecz tworzonego od dawna scenariusza do „Rzezi wołyńskiej”.

Główną bohaterką jest 18-letnia Zosia Głowacka, w którą wcieliła się Michalina Łobacz, debiutująca na dużym ekranie. Zosia pokochała Ukraińca, mieszkającego w tej samej miejscowości. Niestety, jej ojciec miał wobec niej inne plany, sprzedał ją sporo od niej starszemu sołtysowi, Maciejowi Skibie, którego gra Arkadiusz Jakubik. Wdowiec z dwójką dzieci jest zaborczy i brutalny wobec młodej żony. Film zatem mówi nie tylko o samym dramacie rzezi na Wołyniu, ale także o miłości rodzącej się w mocno niesprzyjających okoliczno-ściach. Nie jest to pierwsza taka próba Wojciecha Smarzowskiego. Pamiętamy „Różę”, w której brutalność

49magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 48: LAJF Magazyn Lubelski #23

ujęć trudnej powojennej codzienności skontrasto-wana jest z delikatnie rozwijającym się uczuciem miedzy dwojgiem głównych bohaterów. Być może zachwyty widzów i krytyków filmowych nad tym dziełem zmotywowały reżysera do podobnego zabie-gu dramaturgicznego również w przypadku „Rzezi wołyńskiej”. W trakcie konferencji zorganizowanej w Kazimierzu Dolnym Smarzowski powiedział, że jest to przede wszystkim film o miłości, która może zaistnieć nawet w tak dramatycznych okolicznościach.

Film kręcony jest w kilku miejscach, w większo-ści są to plenery na terenie lubelskiego skansenu, na chwilę realizację przeniesiono do Kazimierza Dol-nego. Tutaj została nakręcona m.in. scena z roku 1942 r., kiedy to dochodzi do spotkania jednego z głównych bohaterów, Antka, z oficerem AK, granym przez Wojciecha Zielińskiego. To jeden z niewielu planów filmowych nagranych w miej-skiej scenerii. Pozostałe sceny to plenery wiejskie, realizowane również w skansenie w Kolbuszowej, w okolicach Rawy Mazowieckiej, Sanoka i Skierniewic. „A dusza ma wielkie oczy i długą pamięć” – tak

pisze Stanisław Srokowski, którego zbiór opo-wiadań „Nienawiść” stał się podstawą scenariusza

„Rzezi wołyńskiej”. Mieszkający na Dolnym Śląsku, związany z Uniwersytetem Wrocławskim pisarz, tłu-macz i publicysta urodził się w 1936 roku na Kre-sach Wschodnich. Cudem ocalony był świadkiem czystek etnicznych. Srokowski opisał, co przeżył, i to, co pozostawiło piętno na całe życie. Recenzenci książki zgodnie twierdzą, że trudno o większe na-

tężenie okrucieństwa w jednym dziele. A jedno ze zdań „Mego dziadka piłą rżnęli, myśmy wszystko zapomnieli…” jest jedynie zapowiedzią tego, co wi-działy oczy siedmioletniego chłopca, i tego, co nie wydarzyło się aż do czasów współczesnych. Czego za-tem możemy spodziewać się po Smarzowskim, który ma do dyspozycji jeszcze silniejsze narzędzie, jakim jest obraz filmowy? – Film będzie taki, jaki powi-nien być – powiedział krótko podczas zorganizowanej w Kazimierzu Dolnym konferencji prasowej.

Oprócz opowiadań reżyser korzystał z zachowanych dokumentów, zbierał materiał od historyków i Kre-sowiaków. Tak aby jak najwierniej i najobiektywniej oddać historię sprzed 70 lat. To trudne zadanie, bo nie kończą się dyskusje o tym, czy jest obecnie od-powiedni klimat polityczny na realizację takiego fil-mu i czy popsuje to relacje ukraińsko-polskie. Tym bardziej, że Smarzowski w swoich wypowiedziach podkreśla, że mimo dołożonych starań w kwestii zachowania obiektywizmu, liczby osób, które zginęły po obu stronach konfliktu, mówią same za siebie – sto tysięcy Polaków i kilka tysięcy Ukraińców.

Produkcja realizowana jest z dużym rozmachem. To najdroższy ze wszystkich do tej pory zrealizowa-nych przez Smarzowskiego filmów, którego budżet opiewa na około 15 mln złotych. Zdjęcia realizowa-ne będą przez najbliższe cztery pory roku, a plan zdjęciowy potrwa 70 dni. Fabuła obejmuje swoim zasięgiem czasowym 6 lat, włącznie do roku 1945. Produkcja potrwa prawdopodobne do następnych wakacji, a premiera przewidziana jest na 2016 rok.

50 magazyn lubelski 8[23] 2014

tekst Izabella Kimakfoto Edyta Derda

Page 49: LAJF Magazyn Lubelski #23

51magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 50: LAJF Magazyn Lubelski #23

52 magazyn lubelski 8[23] 2014

Kolektyw, Rumunia,

Tożsamośćtekst Maciej Skarga

foto Krzysztof Stanek

Page 51: LAJF Magazyn Lubelski #23

53magazyn lubelski 8[23] 2014

T egoroczna, 19. edycja Międzynarodowego Festiwalu „Konfrontacje Teatralne” w Lublinie to ponad 40 wydarzeń w ciągu 12 dni: spektakli, czytań, koncertów, filmów, debat, spotkań wo-kół książek, wystaw, dyskusji z artystami. „Konfrontacje” zostały powołane do życia w 1996

roku w Lublinie, który wcześniej przyciągał tradycją Lubelskiej Wiosny Teatralnej. Twórcami idei fe-stiwalu są Janusz Opryński (Teatr Provisorium i Provisorium Kompania Teatr), Leszek Mądzik (Sce-na Plastyczna KUL), Włodzimierz Staniewski (Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice) i Tomasz Pietrasiewicz (Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”). Obecnie dyrektorem artystycznym festiwalu jest Janusz Opryński, zaś kuratorami wydarzenia Grzegorz Reske i Marta Keil.

Można śmiało powiedzieć, że podobnie do poprzed-nich edycji tego festiwalu i tym razem nie zabrakło wyróżniających się propozycji teatralnych. Nie sposób wymienić tu wszystkie, ale rekomendujemy kilka z nich.

Na początek zdarzenie teatralne zainscenizowane przez pięciu aktorów znanego niemiecko-brytyjskiego kolek-tywu: Gob Squad w spektaklu „Gob Squad’s Kitchen”. Rzecz oparta na kanwie filmów Andy’ego Warhola:

„Kitchen”, „Eat”, „Sleep” i „Screen Test” nosi tytuł tego pierwszego i na nim generalnie osadza swoją treść.

Aktorzy na trzech planach scenicznych ukrytych za ekranem pojawiają się na nim w trakcie projekcji filmowej. Tak jak u Warhola, bez żadnego scenariusza, ale w narkotycznym stanie wzajemnie pobudzani do działania bawią się przedmiotami z lat sześćdziesią-tych ubiegłego wieku. Chcą być tamtymi młodymi z czasów popu, buntu, narkotyków, subkultur i seksu. I gdyby tylko na tym poprzestali, nie byłoby w tym nic godnego uwagi. Oni jednak, próbując się przenieść do tamtej rzeczywistości, której tak naprawdę nie znali, nieprzerwanie są obciążeni własnym postrzeganiem świata tu i teraz. I coraz wyraźniej dociera do nich, że zabawa , której się podjęli, obnaża ich, a nie tamtych sprzed ponad pół wieku. Dlatego co jakiś czas zatrzy-

mują obraz w stop-klatce, a my widzimy zastygłe na ich twarzach zdumienie, wątpliwość i pytanie: kim są? W pewnym momencie zamieniają się miejscami z osobami z widowni. Podpowiadają im, co mają ro-bić i obserwują niejako samych siebie. Naraz jedna z kobiet zaproszonych do wspólnej gry pojawia się na środkowym ekranie. Odwraca głowę do lewego i na jej twarzy widzimy grymas zaprzeczenia, że przeszłość nie ma dla niej znaczenia. Spogląda przed siebie na nas i widać, że w swoim świecie czuje się niepew-nie. A kiedy przenosi wzrok na prawy ekran i patrzy w przyszłość, na pytanie, co widzi: powiada – nic. I wtedy staje się jasne, że pokpiwanie z przeszłości, kie-dy już zajdzie za daleko, zawsze w końcu odkryje naszą słabość i bezradność wobec własnej rzeczywistości. Gorzka to prawda i dobrze, że Gob Squad pokusiło się nam ją powiedzieć.

A oto przykład , jak można zrobić znakomity teatr, nie mając nawet własnej siedziby. Teatr Centrala bo-wiem, bo o nim tu mowa, prezentuje swoje spektakle tylko na scenach instytucji, z którymi współpracuje. A mimo tego jego debiut „Chopin bez fortepianu” jest wprost rewelacyjny.

Pomysł z pozoru szalenie prosty. Bierzemy dwa

teatr

Page 52: LAJF Magazyn Lubelski #23

54 magazyn lubelski 8[23] 2014

koncerty Chopina: f-moll i e-moll, które napisał, będąc zakochanym w Konstancji Gładkowskiej i nie przeczuwając, że tuż po ich wykonaniu w 1830 roku wyjedzie z Polski, by już nigdy do niej nie wrócić. Prosimy, żeby Sinfonietta Cracovia zagrała wszystkie ich części orkiestrowe, a partie fortepianu zastępuje-my monologiem aktora. Precyzyjny opis gry pianisty i nut następujących po sobie w obu koncertach prze-plata się w nim z przypomnieniem wcale nie najlep-szych chwil życia Chopina. Słuchamy zdarzeń z jego życia, których nigdy nie było dane nam poznać. Od-krywamy człowieka targanego wątpliwościami, nawet co do celu nieprzerwanego komponowania. Często wręcz znudzonego światem otaczających go ludzi. Spotykamy artystę zdjętego z piedestału, który naraz nie objawia się jako wyłączny wieszcz muzyki naro-dowej i symbol Polski. Franciszek Fryderyk Chopin staje przed nami niejednokrotnie przegrywający z własnym słabościami, zmagający się z niespełnio-nym uczuciem, z nadchodzącą śmiercią i muzyką, która nie zawsze pozwala mu uciec od chwil zwąt-pienia. I taki staje się nam o wiele bliższy.

Proste pomysły mają jednak to do siebie, że trzeba je jeszcze doskonale zrealizować. I w tym przypad-ku tak się stało. Michał Zadara napisał tekst tego spektaklu i wyreżyserował go szalenie precyzyjnie. Natomiast Barbara Wysocka prowadząca ów mo-nolog wyraźnie i w niebywałym tempie trzymała widza w napięciu, mimo czasem dość gwałtownej zmiany planów akcji. I nic dziwnego, że widownia nie żałowała im owacji na stojąco.

No i trzeci spektakl pt. „…nie czekajcie”. Pre-mierowy, zrealizowany we wspólnej produkcji przez lubelskie „Konfrontacje Teatralne” i Teatr im. Sza-niewskiego w Wałbrzychu.

Rumunka Gianina Cărbunariu napisała sztukę pt. „Kebab” o losach trojga Rumunów w Dubli-nie. Szymon Bogacz nieco zmienił tekst i zamiast Rumunów wstawił weń polskich emigrantów w tejże Irlandii. I oto jesteśmy świadkami tragicznej konfrontacji naszych rodaków wyjeżdżających za-robkowo za granicę z zastaną tam rzeczywistością. Sprzedają się za każdą cenę i w każdy sposób, żeby tylko przetrwać i podtrzymać nasz emigracyjny mit. A na pytania rodziny o datę ich powrotu, odpowia-dają: nie wiemy, nie czekajcie. Kim zatem są? Jak się nawzajem traktują, gdy w grę wchodzą pieniądze? I czy Oni ze sceny nie są przypadkiem portretem Nas, gdy znajdujemy się na takiej emigracji? Oto pytania,

których nie sposób sobie nie zadać, oglądając świa-domie reżysersko przerysowane i wręcz groteskowe sytuacje we wzajemnych relacjach czwórki Polaków. Im bardziej bowiem chce nam się szczerze uśmiać, np. ze sceny ubijania seksownego interesu między panami, czy też „modlitwy” w kościele na wielka-nocnej mszy, tym mocniej robi nam się gorzko, że można się aż tak stoczyć. I po spektaklu nikomu już do śmiechu nie było.

Trzy spektakle i trzy różne teatry. Od alternatyw-nego po publiczny repertuarowy. A w nich zgodnie z głównym wątkiem tegorocznej formuły „Kon-frontacji” tożsamość w kontekście społecznym, po-litycznym i kulturowym. Wraz z nimi jeszcze jeden teatr, także repertuarowy, im S. Żeromskiego z Kielc i jego wielokrotnie nagradzany spektakl „Caryca Ka-tarzyna”. To zaś dowodzi, że coraz liczniejsze głosy, aby, między innymi, zwiększyć dotacje na teatry alternatywne w odróżnieniu od publicznych, które w Polsce są zazwyczaj jednocześnie repertuarowe – nie jest w pełni zasadna. Podobnie jak i to, żeby tych drugich, bez względu na to, co prezentują, na takie festiwale nie zapraszać.

Dla widza bowiem, przekraczającego próg teatru, niezależnie od tego skąd i jak zaistniał, najważniej-szym kryterium jest to, co widzi, słyszy i rozumie, gdy znajdzie się w świecie teatralnej magii. Chce przeżyć emocje i dowiedzieć czegoś o sobie, o życiu i świecie. I dobrze, że w trakcie tegorocznych „Kon-frontacji Teatralnych”, wśród szeregu dość średnich spektakli, mógł uczestniczyć i w tych, które dały mu tę satysfakcję.

Page 53: LAJF Magazyn Lubelski #23

55magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 54: LAJF Magazyn Lubelski #23

56 magazyn lubelski 8[23] 2014

galeria

Page 55: LAJF Magazyn Lubelski #23

57magazyn lubelski 8[23] 2014

P roszą o to, aby ich nie pytać, jak się poznali, jak to się zaczęło i co było pierwsze, słowo czy ob-raz. Widzowie ich klimatycznych pokazów multimedialnych zadają te same pytania od lat, a dla nich ważniejsze są sprawy aktualne. Duet Romantyczny to rzeczywiście nazwa wskazująca na

całkiem wiele, ale chodzi tu o znacznie większe spektrum romantyzmu i dużo bardziej twórczy duet... Urszula Gronowska i Jacek Zaim współpracują ze sobą od 5 lat, w trakcie których prezentowali swój autorski spektakl 162 razy dla ponad 10.000 widzów w Polsce oraz poza jej granicami. Obydwoje pasjonują się historią ludzi i miejsc zapomnianych, atmosferą tego, co było i czego za chwilę nie będzie. Tworzone przez nich diapo-ramy to wyświetlane na ekranie kolaże składające się z narracji, fotografii, muzyki i sporych emocji. Mają już 40 opracowanych tematów. Tylko w tym roku stworzyli 6 nowych opowieści, a w planach są już następne. Na swoim koncie mają kilkadziesiąt nagród i wyróżnień. Te ostatnie to medal i dwie nagrody przyznane przez Kró-lewskie Towarzystwo Fotograficzne Wielkiej Brytanii, którego patronem jest Królowa Elżbieta II, oraz medal i nagroda zdobyte podczas prestiżowego 53. Pucharu Europy Diaporam we Francji. – Staramy się, by nasze opowiadania budziły refleksje, emocje, pozytywne wibracje. Skoro na prezentacji

w Londynie ludzie płaczą i jest owacja na stojąco, to wniosek z tego, że naszą pracę zrozumieli także Anglicy – zgodnie podkreślają. Ze wszystkich nagród i wyróżnień najbardziej cenią nagrody publiczności. Obydwoje mieszkają w Lublinie. Urszula Gronowska publikuje artykuły w „Poznaj swój kraj” i „Kozimrynku”, wydaje książki dostępne w lubelskich bibliotekach. Jacek Zaim jest autorem ponad 100 wystaw fotograficznych. Osobno i w całości Duet Romantyczny ostatnio głównie koncentruje się na swoich pokazach multimedial-nych. I wie, co robi, bo frekwencja za każdym razem jest imponująca, a słowo i obraz na długo pozostają w pamięci widzów. (maz)

Malowane słowem i obiektywemfoto Jacek Zaim

Page 56: LAJF Magazyn Lubelski #23

58 magazyn lubelski 8[23] 2014

kultura – okruchy

Człowiek estrady i paletyRocznik’54, filozof po UW, autor i wyko-nawca piosenek wielokrotnie nagradzany na festiwalach w Opolu, Krakowie i na FAMIE w Świnoujściu , artysta kabaretowy związany m.in. ze słynnym kabaretem „Pod Egidą”, poeta, pisarz, twórca rysunków sa-tyrycznych i ilustracji książkowych, właści-ciel galerii sztuki w Kazimierzu nad Wisłą, a także malarz. I to właśnie malarstwo daje możliwość spotkania się z twórczością Jana Wołka w lubelskiej Galerii Wirydarz, gdzie artysta zaprezentował płótna przedstawiają-ce pejzaże i martwe natury. Być może częste przebywanie w Kazimierzu nie jest bez zna-czenia, bo artysta tworzy atmosferę swoich obrazów siłą koloru, jego ekspresją, z rów-nie ważną rolą światła. Trzeba przyznać, że jak na sześćdziesięciolatka, Jan Wołek gene-ruje całe pokłady świeżości i przestrzeni, o czym można było się przekonać, oglądając wystawę. (Patrycja Kaniowska)

Wielka WojnaWystawa „Świadectwa Wielkiej Woj-ny Lubelszczyzna 1914–1918” upamiętnia stulecie I wojny światowej i jest efektem współpracy Muzeum Lubelskiego i oddziału kraśnickiego, które włączyły się w krajowe obchody tej rocznicy. Tereny Lubelszczyzny przeżyły bitwy Legionów Polskich. Działały tu również organizacje społeczne i niepodległościowe. Wystawa prezentuje tysiące unikatowych ekspona-tów, niektóre z nich pokazywane są po raz pierwszy. Można zobaczyć między innymi żołnierskie nakrycia głowy, odznaki forma-cji wojskowych, albumy legionowe, broń białą oraz palną. Prezentowane są również mundury, głównie należące do armii austro-węgierskiej i niemieckiej. Co ważne, przedstawione zostały plansze ze współcze-snymi fotografiami ponad 250 cmentarzy z okresu I wojny światowej znajdujących się na Lubelszczyźnie. Patronat nad wysta-wą objął Austriacki Czarny Krzyż. I woj-na światowa była największym konfliktem zbrojnym w Europie od czasów napoleoń-skich. Trwała cztery lata i pochłonęła 10 milionów ofiar. (Patrycja Kaniowska)

Morderstwo w Alei RóżCzwartki z kryminałem organizowane w Radio Lublin nieustannie zaskakują spotkaniami z autorami kryminałów, któ-rych życiorysy niejednokrotnie mogłyby posłużyć za temat powieści rzeki. Tym ra-zem gościem był prof. Tadeusz Cegielski, historyk związany z Uniwersytetem War-szawskim, redaktor naczelny „Ars Regia”, wolnomularz od lat zaangażowany w po-pularyzowanie wiedzy na temat masonerii, obecnie wielki mistrz honorowy Wiel-kiej Loży Narodowej Polski oraz wielki

namiestnik wielkiego komandora Rady Najwyższej Polski 33. stopnia Rytu Szkoc-kiego Dawnego i Uznanego. Ale prof. Ta-deusz Cegielski to również autor poczyt-nych kryminałów Morderstwo w alei Róż i Tajemnica pułkownika Kowadły, których akcja dzieje się w Warszawie w latach 50. Zarówno postać Autora jak i same książki to creme de la creme intelektu, poczucia humoru i uroku osobistego Tadeusza Ce-gielskiego. (maz)

Z Domu Słów słowa płynąPrzy ul. Żmigród 1 w Lublinie (tam, gdzie sześć lat działała Izba Drukarstwa) pojawiła się siedziba nowej platformy kul-turalnej Lublina. Inicjatywa powstała w ramach Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” i skierowana jest niejako fron-tem do młodego odbiorcy. W programie działalności Domu Słów znajdują się m.in. cykliczne warsztaty, począwszy od litogra-fii po komiks. Dom Słów operuje trzema salami: Miasta Poezji, Opowieści i Komiksu. W dniu otwarcia można było przyjrzeć się takim wystawom, jak Po-dwórko, Siła Wolnego Słowa czy też Inny Lublin. Animatorzy stawiają na propa-gowanie wolnego słowa oraz przybliżenie historii. W planach jest między innymi wystawa poświęcona cenzurze. W podzie-miach obiektu znajduje się Izba Drukar-stwa z zabytkowymi maszynami drukar-skimi oraz składem metalowych czcionek, które wykorzystywane są przy okazjonal-nych wydawnictwach. Jak widać, moc sło-wa drukowanego jest ciągle żywa w Lubli-nie. (Patrycja Kaniowska)

Rock dla najmłodszychW Lublinie powstała alternatywa dla kla-sycznych szkół i ognisk muzycznych Rock Music School. To propozycja dla małych gniewnych, którzy chcą kształcić się mu-zycznie w mniej szablonowy sposób. Rock

Music School założona została przez pasjona-tów muzyki rockowej, przez wiele lat niero-zerwalnie związanych z branżą muzyczną i edukacyjną. Do tego elitarnego grona na-leżą m.in.: Tomasz Momot, Marcin Gał-kowski i Marcin Dąbski. Edukacja zaczyna się tu od przesłuchań, kiedy to określa się indywidualne potrzeby małego muzyka, któ-re będą kluczem do jego sukcesu, takich jak ulubione style i artyści, a także oczekiwania muzyczne. Oprócz nauki grania na instru-mentach, gratką są zajęcia z realizacji dźwięku i nagrania, a także występy zespołowe. Szkoła daje dużo swobody i miejsca na kreatywność, nauczyciele dają również wskazówki co do obycia scenicznego. Radość czerpana z muzy-ki to dewiza tego miejsca. (abc)

(fó)

(Piotr Maciuk)

(fó)

(fó)

(fó)

Page 57: LAJF Magazyn Lubelski #23

59magazyn lubelski 8[23] 2014

kultura – okruchy

Randka pod makami Instalacja amerykańskiego architekta Billa Goulda na lubelskim osiedlu Skarpa stała

„Próby” nagrodzone„Próby” to opowieść o przygotowaniach do premiery spektaklu pt. „Ostatnia miłość” na podstawie opowiadania J. Bashevisa Singera, w reżyserii Adolfa Szapiro. Bohaterami hi-storii są Shmuel Atzmon-Wircer – aktor i reżyser urodzony w Biłgoraju, obecnie ży-jący i tworzący w Izraelu, który po ponad 70 latach powraca do rodzinnego miasteczka, aby tam, wspólnie ze swymi przyjaciółmi Alicją Jachiewicz i Stefanem Szmidtem, wy-stawić „Ostatnią miłość”. To właśnie u nich, w Nadrzeczu, w pięknych plenerach rozto-czańskiej wsi, odbywają się ostatnie próby do spektaklu. Próby nie tylko w sensie te-atralnym – próby charakterów, aktorskich przyjaźni, a także zmagania się ze słabościa-mi wynikającymi z wieku czy problemów zdrowotnych. Jest to także próba zmierzenia się z ojczystym językiem, w którym Szmu-likowi (Shmuel Atzmon-Wircer) przyjdzie po raz pierwszy zagrać na scenie. Dokument otrzymał I nagrodę w kategorii „Program kulturalny” na 21. Przeglądzie i Konkursie Dziennikarskim Oddziałów Regionalnych TVP (PiK) w Opalenicy pod Poznaniem. Film wyreżyserowali Olga Michalec-Chle-bik i Tomasz Rakowski. Wysmakowane zdjęcia są autorstwa Grzegorza Filipiaka, a dźwięk Dariusza Brodziaka. (maz)

Babicz dziękujeWe wrześniu w Lublinie pojawiły się bill-boardy z wizerunkiem lubelskiego fotore-portera Jacka Babicza, trzymającego pierw-szy i ostatni numer ,,Kuriera Lubelskiego”, w którym znalazły się fotografie jego autorstwa. Jacek Babicz, wraz z kilkoma innymi dziennikarzami, został zwolniony przez wydawnictwo w sierpniu tego roku.

– Nic w tym szczególnego, po prostu praco-dawca uznał, że jestem za dużym obciąże-niem finansowym dla firmy i wypowiedział mi pracę – komentuje. Fotoreporter chciał w jakiś sposób pożegnać się z czytelnikami, a także z osobami, które spotkał przez 25 lat na swojej drodze zawodowej. Dlaczego akurat taka forma pożegnania? – Sponta-nicznie powiedziałem o tym pomyśle mojemu bratu, właścicielowi agencji reklamowej, a on zrealizował projekt na swoich nośnikach. Ca-łość podsumowana jest słowami: „Dziękuję Czytelnikom Kuriera Lubelskiego za 25 lat oglądania moich zdjęć”. Pożegnanie wzbu-dziło dużą dyskusję, szczególnie w nośnikach internetowych. „Przykre, że tak się traktuje profesjonalistów z ogromnym doświadcze-niem”– pisali czytelnicy. (abc)

Lublin według Jana GehlaLublin jako miasto studenckie, zielone, a także z historycznym centrum idealnie wpisuje się w urbanistyczne koncepcje Jana Gehla, znanego kopenhaskiego ar-chitekta i urbanisty. Ideą Gehlowskiego pojmowania miasta jest jego uniwersal-ność w odniesieniu do różnych potrzeb mieszkańców. Miasto swoją architekturą ma za zadanie zachęcać do przebywania w nim i maksymalnie upraszczać codzien-nie funkcjonowanie. Dzięki „myśleniu Gehlem” Lublin może ustrzec się przed zmarnowaniem pewnych już istniejących walorów, a przede wszystkim popracować nad kolejnymi. Między innymi dlatego rok 2014 jest dla Lublina Rokiem Jana Gehla. Na zaproszenie Urzędu Miasta od 22 do 24 października do Lublina zawitał sam profesor Gehl. Wizytę rozpoczęto otwartym wykładem architekta oraz przejażdżką miejskim rowerem. Bardzo pozytywnym jest fakt, iż zainteresowanie architekturą i urbanistyką jest tak duże, że uniwersytecka sala wykładowa była pełna. Przy okazji, przed lubelskim ra-tuszem, miał miejsce happening. Była to inauguracja projektu Fundacji „Tu obok”:

„Miasto dla ludzi. Lubelskie standardy in-

się faktem. Metalowa konstrukcja będącą wyobrażeniem maków jest wypełniona ruchomymi elementami ceramicznymi poruszającymi się na wietrze i wydającymi charakterystyczne dźwięki. O instalacji można powiedzieć, że jest dziełem zbio-rowym – autora i mieszkańców osiedla, którzy własnoręcznie przygotowali z gliny elementy ruchome. Lubelska konstrukcja wpisuje się w popularny na świecie nurt land art, funkcjonujący w przestrzeniach plenerowych, w miejscach publicznych i w naturalnym krajobrazie. Niestety jest to jedna z niewielu tego typu realizacji na Lu-belszczyźnie. A szkoda, bo takie wydarzenia mają na celu nie tylko dekorowanie co-dzienności, ale i integrację poprzez wspólne działania na rzecz osiedlowej społeczności. Maki zostały uroczyście „oddane do użytku” podczas wrześniowego jubileuszu Spółdziel-ni Mieszkaniowej Skarpa. (maz)

frastruktury pieszej”. W happeningu „Pierwszy krok” wziął udział Prezydent Krzysztof Żuk, prof. Jan Gehl oraz Prezes Fundacji Marta Kurowska. Projekt zmie-rza do wypracowania i opisania przez mieszkańców wspólnie z władzami miasta najlepszych rozwiązań projektowo-plani-stycznych dla osób poruszających się po mieście pieszo. Happening rozpoczęto od symbolicznego wejścia na zielony pas trawy. Wejście symboliczne, bo koncepcje Gehlowskie, choć bardzo interesujące dla nas, są dopiero początkiem długiej i skomplikowanej drogi. Miejmy nadzieję, że owocnej. (abc)

(fó)

(pod)

(TVP SA)

(abc)

Page 58: LAJF Magazyn Lubelski #23

60 magazyn lubelski 8[23] 2014

E nergiczne brzmienia z elektronicznymi ele-mentami w tle czy też tradycyjnie akustyczny blues? Chatka Żaka zadbała o różnorodność

– z okazji Chatka Blues Festiwal zagrały znane, ory-ginalne i cenione zespoły, co zaowocowało pełną widownią.

Trwający od 3 do 4 października festiwal prezentował w tym roku trzy kompletnie odmiennie oblicza bluesa. Pomysł bardzo udany, bo poszerzył świadomość obecnych na ten temat, jak również udowodnił, jak bardzo blues jest „pojemny” i korzysta z wielu inspiracji. Na wielkie dzień dobry odbył się koncert kapeli Piotra Nalepy w ra-mach projektu Piotr Nalepa Breakout Tour, który muzyk tworzy wspólnie m.in. z gitarzystą Robertem Luberą – twórcą krakowskiej grupy Nie-bo, wokalistką Żanetą Lu-berą i Tomkiem Kiersnowskim – wybitnym rzeszowskim harmonijkarzem bluesowym. Koncert był poświęcony pamięci rodziców Piotra Nalepy – Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, twórców legendarnego zespół Bre-akout. Nie mogło więc zabraknąć największych przebo-jów tego artystycznego duetu. Dopełnieniem wieczoru był koncert Arka Zawlińskiego, pochodzącego z Gorlic gitarzysty i wokalisty, który od ponad 10 lat w ramach formacji „Na drodze” gra i tworzy muzykę akustyczną na bazie folku, bluesa i ballady.

Drugi dzień festiwalu to rodzima lubelska kapela Adam Blues Band założona przez Adama Bartosia (nie tylko muzyka, ale również inicjatora Chatka Blues Festiwal), nawiązująca w swoich poszukiwaniach do muzyki lat 70. Tego wieczoru publiczność znakomicie bawiła się przy energicznych aranżacjach Boogie Boys, beniaminków publiczności niemal na wszystkich kontynentach, nazy-wanych „najlepszym towarem eksportowym reprezentują-cym polską scenę bluesową”, a proponujących muzyczną atmosferę boogie-woogie. Jednak niekwestionowaną gwiazdą tego wieczoru była grupa Latvian Blues Band z Łotwy, koncertująca na całym świecie, najlepsza forma-cja bluesowa na Łotwie, która otwierała koncerty takich gwiazd jak Joe Cocker, Coco Montoya czy Bob Margolin.

Ale Chatka Blues Festiwal to nie tylko muzyka kon-certowa, to również rozmowa o muzyce, jej korzeniach i tradycjach. A o tym, że jest potrzeba uczestniczenia w takiej dyskusji, świadczyła debata, która stała się inte-gralną częścią organizowanego co roku wydarzenia. Tym razem tematyka ukierunkowana była na ewolucję bluesa w ostatniej dekadzie, obecną kondycję tego gatunku oraz jego przyszłość. Nie mogło oczywiście obyć się bez porów-nań i spostrzeżeń, jak ponad 100-letnia tradycja muzyczna wpłynęła i wpływa wciąż na polskich artystów.

muzyka

Chatka wypełnionabluesem

tekst Aleksandra Biszczad foto Paulina Daniewska

Page 59: LAJF Magazyn Lubelski #23

61magazyn lubelski 8[23] 2014

księgarnik

W łaśnie ukazał się nowy numer wydawanego od 1980 roku w Lu-

blinie kwartalnika „Akcent”. Publikacja od początku trzymająca wysoki poziom i swoim działaniem poświadczająca, że istnieją jeszcze elity intelektualne i war-to dla nich publikować teksty.

W najnowszym numerze z niekłamaną przyjemnością czyta się fragmenty no-wej powieści Jacka Dehnela, wiersze Jac-ka Giszczaka, Jerzego Szperkowicza tekst o Włodzimierzu Wysockim wraz z jego kil-koma wierszami, a także Aliny Kochańczyk refleksje na temat I tomu opublikowanych listów do i od Witkacego. Jak widać „Akcent” ponownie mocno ogólnopolski i działający na wielu płaszczyznach kultury. Wprawdzie do bardziej okrągłych urodzin brakuje jesz-cze roku, ale już dziś życzymy „Akcentowi” więcej odwagi w ciekawszym łamaniu tek-stów i mobilizacji do zmiany szaty graficznej kwartalnika. O ile format nadal ciekawy, bo i nietypowy, a dający rozpoznawalność, o tyle szata graficzna domaga się natychmia-stowego liftingu. Więcej na www.lajf.info (gras)Akcent, literatura i sztuka. Kwartalnik, nr 3(137), pod red. Bogusława Wróblewskiego, wyd. Instytut Książki. 2014.

O dbyłam bardzo przyjemną intelektu-alnie podróż. Jej dodatkowym atutem

jest fakt, że była wyjątkowo mało proble-matyczna, ze względu na to, że obejmowa-ła rejon miasta, w którym żyję od kilku lat.

Inicjatorem tej wędrówki po Lublinie był przewodnik, który dopiero co zaistniał na rynku wydawniczym. Ale zacznijmy od kilku słów o redaktorze wydania. Bernard Nowak to postać związana z Lublinem, pisarz, wydawca, założyciel wydawnictwa Test. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Wolnego Słowa. W 2004 otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina za rok 2003 oraz Nagro-dę Literacką im. Bolesława Prusa w 2004. Z kolei przewodnik to kontynuacja publi-kacji z roku 2000, choć odpowiedniejsze będzie tu określenie: aktualizacja. W dużej mierze jest to informacja pocieszająca, mia-sto rozwija się i z pewnością jest o czym pisać. Do pracy nad przewodnikiem zaanga-żowano kilku autorów: Grażynę Michalską, Edmunda Mitrusa i Jacka Strudzińskiego oraz Roberta Kuwałka. Przewodnik tylko przewodnikiem z pewnością nie jest. To przede wszystkim kompendium wiedzy o Lublinie. Lekturę zaczynamy od kontek-stów historycznych i kulturowych. Na tę część składają się dwa szkice, autorstwa Edmunda Mitrusa i Roberta Kuwałka. Odwołując się do poprzedniego wyda-nia, przewodnik rozbudowano o 50 stron, zaktualizowano w nim około 350 zdjęć. Doceniono także rolę teatrów lubelskich - Ośrodka „Gardzienice”, Teatru Provisorium czy Teatru Leszka Mądzika. Przyznam, że najbardziej zaskoczył, a zarazem zacieka-wił mnie dział dotyczący XXI wieku, nie tylko ze względu na podsumowanie 15 lat mijających od wydania poprzedniej wersji przewodnika, ale również na ton narracji, zdroworozsądkowy i dowcipny. Nie pomija

się drażniących kwestii architektonicznych, np. zaniedbanego dworca PKS czy rosną-cych jak grzyby po deszczu kolejnych ga-lerii handlowych. Bez obaw, przewodnik nie jest też wytworem malkontenctwa, do-cenia to, co docenić należy, czyli festiwale i święta promujące wizerunek miasta w kraju i poza jego granicami czy też otwarcie lot-niska. Autorzy publikacji proponują nam dwanaście tras turystycznych obejmujących prawdopodobnie wszystko, co powinniśmy zobaczyć w Lublinie. Pierwsza rozpoczyna się od zwiedzania Zamku Lubelskiego, zna-ku rozpoznawczego miasta. Oprócz świet-nych zdjęć, zarówno całych obiektów, jak i szczegółów, na które warto zwrócić uwagę, przewodnik do każdej informacji dorzuca interesujące konteksty. I tak dowiadujemy się np. że przy ul. Lubartowskiej mieścił się niegdyś bogaty i znany szpital żydowski lub o tym, że sklep Mincla z Prusowskiej

„Lalki” tak naprawdę istniał w Lublinie pod adresem Krakowskie Przedmieście 6. A sam kupiec Mincel został pochowany na cmen-tarzu przy ul. Lipowej. Przechodząc przez ulicę Niecałą, zawsze zastanawiałam się, czemu służy tajemniczo wyglądający kryty drewniany balkonik. Przewodnik wyjaśnił, iż jest to żydowska kuczka, jedna z dwóch w Lublinie, służąca modlitwie pod gołym niebem. Lektura przewodnika to gra inte-lektualna, konfrontująca to, co wielokrot-nie się widziało, z tym, czego się o danym miejscu nie wie. Proces przyjemny, wysoce satysfakcjonujący i rozwijający.

Oprócz tras publikacja zawiera opisy najważniejszych ośrodków kulturalnych, a także listę imprez, w których warto uczest-niczyć. I tutaj również sprawnie przemycono kilka interesujących informacji, Wojewódzki Ośrodek Kultury jest dawnym pałacem rodu Tarłów, a w siedzibie Teatru NN kiedyś mie-ściła się ochronka żydowska. Końcowa część przewodnika to zdecydowanie duże ułatwie-nie dla przyjezdnych, opis każdej instytucji czy ośrodka kulturalnego zawiera takie szcze-góły, jak godziny otwarcia czy ceny biletów.

Mocną stroną przewodnika jest to, w jaki sposób ta wiedza została zaprezentowana. W przeciwieństwie do innych przewodni-ków zwraca na siebie uwagę okładka, która jest grafiką znakomitego lubelskiego artysty Andrzeja Kota, przedstawiającą oczywiście kota wpisanego w Bramę Grodzką. Przej-rzystość publikacji to również zasługa szpalto-wego układu tekstu i doboru fotografii, rycin, afiszy, starodruków i innych, co powoduje, że przewodnik czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem.

Przewodnik kreuje wizerunek Lublina obiektywnie i rzeczowo, ale i ze sporą wyro-zumiałością. Najlepiej oddaje ten stan jedno ze zdań podsumowania: „Lublin jest miastem

Lublin Przewodnik, praca zbiorowa pod red. Bernarda Nowaka, Wydawnictwo Test, wyd. II poprawione, Lublin 2014.

akurat na miarę człowieka. Dostatecznie du-żym, by można się w nim skryć, i dostatecznie małym, byśmy mogli się tu odnaleźć”. Dla-czego polubiłam przewodnik? Niewątpliwie za wiele informacyjnych smaczków, o których nie wiedziałam, tak jak i pewnie wielu in-nych mieszkańców, ale również za dowcipnie puszczone oko w kierunku czytelnika: „Po-mimo pozytywnych zmian… Lublin ciągle jednak na coś czeka, by stać się nowoczesną metropolią, bez prowincjonalnego kompleksu niższości”. Czyż tak nie jest? (abc)

Page 60: LAJF Magazyn Lubelski #23

62 magazyn lubelski 8[23] 2014

W 1920 roku w USA kobiety otrzymały prawa wyborcze, wieńcząc w ten sposób wieloletnią walkę o polityczne równouprawnienie. Jedną z bohaterek tej walki była Rose Schneiderman, wybitna aktywistka amerykańskich związków zawodowych, współpracująca przez wiele lat

między innymi z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Obdarzona ogromną charyzmą dzia-łaczka posiadała polskie korzenie. Urodziła się w żydowskiej rodzinie, w Sawinie na Lubelszczyźnie.

Rose Schneiderman przyszła na świat 6 kwietnia 1882 roku jako Rachela Sznajderman. Była najstar-szym dzieckiem Samuela i Debory z Rotmanów Sznajdermanów. Rodzina żyła skromnie, utrzymu-jąc się z dochodów trudniącego się krawiectwem ojca. Szyciem zajmowała się także matka. Wkrót-ce po urodzeniu Racheli rodzina przeniosła się do Chełma, licząc na poprawę bytu w rozwijającym się w tym czasie mieście. Również w Chełmie Rachela rozpoczęła naukę w rosyjskiej szkole. Niestety na-dzieje na polepszenie warunków życia nie spełniły się i w 1890 roku, na fali emigracji zarobkowej, rodzina Sznajdermanów zdecydowała się na wyjazd do Ame-ryki. Zamieszkali w Nowym Jorku w dzielnicy Lower East Side na Manhattanie, w dwóch pokojach na Eldridge Street. Po dwóch latach na zapalenie opon mózgowych zmarł Samuel Sznajderman. Jego żona wraz z trojgiem dzieci (Rachelą i synami: Haroldem i Charlesem) znalazła się w bardzo ciężkich wa-runkach. Będąc w ciąży (z drugą córką Jennifer), zmuszona była nawet umieścić córkę i synów w domu dziecka. Próbująca kontynuować naukę Ra-chela musiała w wieku trzynastu lat podjąć pracę. W 1895 roku zatrudniła się jako kasjerka w sklepie, z pensją 2,25 dolara tygodniowo. Po trzech latach

rozpoczęła pracę w fabryce „Hein & Fox”. Pracowała jako szwaczka przy produkcji podszewek do czapek. Praca była ciężka, a robotnice musiały również płacić za wykorzystywane maszyny do szycia. Po odliczeniu kosztów zarabiały od 3 do 6 dolarów tygodniowo. Wkrótce Rose Schneiderman postanowiła zaanga-żować się w działalność związków zawodowych. Za-decydował o tym krótki pobyt w Montrealu, gdzie zetknęła się z aktywnością w obronie pracowników. Po powrocie do Nowego Jorku zorganizowała ro-botnice w swojej fabryce i nawiązała kontakty ze związkiem zawodowym producentów kapeluszy i czapek (United Cloth Hat and Cap Makers Union). Zdołała przyciągnąć do związku 25 koleżanek. Była znakomitym mówcą, a zdolności organizacyjne oraz zaangażowanie, szczególnie w trakcie akcji strajko-wych, uczyniły z niej wkrótce jedną z głównych dzia-łaczek związku. W 1905 roku została sekretarzem organizacji i delegatem do nowojorskiej Centralnej Unii Pracy. Nawiązała także współpracę z ze związ-kiem kobiet pracujących w przemyśle odzieżowym (The International Ladies Garment Workers Union) i uczestniczyła w najbardziej dramatycznych wy-darzeniach związanych z walką kobiet o poprawę warunków pracy, takich jak strajki w 1909 roku w Nowym Jorku (określane mianem „Powstania 20 tysięcy”) oraz protesty związane z pożarem w no-

ROSE SCHNEIDERMANFeministka z Sawinatekst Zbigniew Lubaszewski

foto archiwum

historia

Page 61: LAJF Magazyn Lubelski #23

63magazyn lubelski 8[23] 2014

wojorskiej fabryce Triangle Shirtwaist, który miał miejsce wiosną 1911 roku i w związku z fatalnymi warunkami bezpieczeństwa pochłonął blisko 150 ofiar, przede wszystkim pracujących tam kobiet. To właśnie dla upamiętnienia m.in. i tego wydarzenia ustanowiono Narodowy Dzień Kobiet, z czasem przekształcony w Międzynarodowy Dzień Kobiet. Pełna energii i ciągle dążąca do celu Rose Schne-iderman wstąpiła również w szeregi Ligi Związ-ków Zawodowych Kobiet (Women’s Trade Union League), organizacji wspierającej walkę o poprawę warunków pracy oraz dążącej do równouprawnienia kobiet, szczególnie w zakresie praw wyborczych.

W 1917 roku Rose Schneiderman zaangażowała się w walkę o nadanie praw politycznych kobietom, zwieńczoną 19 poprawką do Konstytucji USA. Po-ciągała ją polityka. W kolejnych latach m.in. kan-dydowała w wyborach do senatu z ramienia Partii Farmersko-Robotniczej (Farmer-Labor Party). Coraz bardziej angażowała się w działalność zmierzającej w stronę feminizmu Women’s Trade Union League, której przewodniczącą była przez prawie ćwierć wieku. W tym czasie nawiązała współpracę ze znaną z nie-zależnych poglądów Eleanor Roosevelt, żoną przy-szłego prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Obie panie zbliżały podobne poglądy na temat roli kobiet oraz prawa pracowników. Dzięki tym kontaktom oraz spotkaniom z Franklinem Delano Rooseveltem, któ-ry wówczas pełnił funkcję gubernatora stanu Nowy Jork, a w 1933 roku został prezydentem USA, Rose Schneiderman wpływała na politykę administracji amerykańskiej w zakresie ochrony pracowników.

W tym czasie została także członkiem Rady Dorad-czej do spraw Pracy oraz weszła w skład powołanej przez prezydenta agencji kontrolującej zatrudnie-nie i zasady konkurencji (The National Recovery Administration ‒ NRA). Przez wiele lat pełniła funkcję sekretarza pra-cy w rządzie stanu Nowy Jork. Współpracowała tak-że z Amerykańską Partią Pracy (American Labor Party), Krajową Amery-kańską Organizacją Ko-biet Sufrażystek (National American Woman Suffra-ge Association), oraz była członkiem-założycielem Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (Ame-rican Civil Liberties Union). Trzeba przyznać, że jak na jedną osobę było to całkiem sporo.

Po 1950 roku Rose Schneiderman zrezygnowała z udziału w życiu politycznym i poświęciła się spisy-waniu wspomnień. Mieszkała samotnie na Manhat-tanie. W 1967 roku ukazała się jej autobiografia „All for One” (Wszyscy za jednego), napisana wspólnie z Lucy Goldhwaite. Sędziwa i zasłużona dziewięć-dziesięciolatka zmarła 11 sierpnia 1972 roku w żydow-skim domu starców w Nowym Jorku.

REKLAMA

MPWIK społecznieJako Spółka wodociągowo-kanalizacyjna prowadzimy szereg działań zwią-zanych z produkcją, uzdatnianiem i dystrybucją wody oraz odbiorem ście-ków, dzięki czemu codziennie w domach setek tysięcy Lublinian może w kranie pojawić się woda. Jednakże poza naszą działalnością statutową, kieru-jąc się zasadami społecznej odpowiedzialności biznesu, staramy się aktywnie i intensywnie działać na rzecz mieszkańców naszego miasta wspierając ich ini-cjatywy i włączając się w różne akcje społeczne.

Bardzo często i chętnie uczestniczymy w festynach organizowanych przez Urząd Miasta Lublin, Rady Dzielnic, Spółdzielnie Mieszkaniowe a także lubelskie uczelnie oraz szkoły. Niewątpliwie wiele osób kojarzy nasz biało-niebieski namiot, w którym zawsze można zaspokoić pragnienie. W tym roku odwiedzając nasze stoisko można było spróbować jak smakuje nasza woda przywieziona prosto z ujęcia. Dzięki temu staramy się uświado-mić lublinianom jak dobrej jakości i zdrową wodę mają dostarczaną do swych domów.

Podobnie jak w latach ubiegłych oblegane były nasze kurtyny wodne, które w upalne dni dawały ochłodę m.in.: na placu zabaw przy Centrum Kultury na Peowiaków, na Placu Łokietka przed Ratuszem, na Placu Litew-skim, na ścieżce rowerowej tuż obok naszej siedziby przy al. J. Piłsudskie-go oraz przy UMCS. Konstrukcja kurtyn jest autorskim pomysłem MPWiK, który okazał się tak atrakcyjny, że od 2012 roku sprzedano już ponad 20 deszczownic do innych miast.

Od września na szkolnych korytarzach w Lublinie można dzięki naszej Spółce korzystać ze źródełek z wodą pitną. Jest to zdrowa i darmowa alternatywa dla słodzonych napojów tak często kupowanych przez uczniów. Źródełka zostały zamontowane w 15 miejscach na korytarzach lubelskich placówek edukacyj-nych – w 7 Szkołach Podstawowych – nr 14, 21, 22, 29, 30, 43, 52, w 4 Gimna-zjach – nr 1, 10, 15, 16 oraz w 3 Liceach Ogólnokształcących – nr III, IV i V. W związku z bardzo pozytywną reakcją planujemy kontynuacje akcji i montaż ko-lejnych źródełek aby coraz więcej lubelskich szkół mogło propagować wśród swoich uczniów zdrowy styl życia – dlatego śledźcie uważnie naszą stronę internetową i Facebooka!

Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Lublinie Sp. z o.o.

Page 62: LAJF Magazyn Lubelski #23

64 magazyn lubelski 8[23] 2014

moda

Fryzura to nie tylko

włosytekst Marlena Błasik- Kasperek, foto Artur Mulak

stylizacja: Marlena Błasik-Kasperek, Edyta Szymańska makijaż: Ewelina Wadowska, Aneta Błaszczak

modelki: Wioletta Worobiej, Aleksandra Ślipek, Karolina Potakiewicz

M ożna postawić znak równości między naszą fryzurą, naszym potencjałem i kreowaniem samych siebie. Naszą potrzebą jest zmieniać

się, zaskakiwać, szokować, wzbudzać zaufanie, zwracać na siebie uwagę. To my możemy zdecydować, co chce-my przekazać naszymi włosami.To dzięki odpowiedniemu kształtowi i kolorowi na głowie każdego dnia możemy uszczęśliwiać siebie i mieć poczucie pewności. Personalizacja fryzury to element wyróżniania się, a wykorzystanie włosów do stylizacji jako motywu prze-wodniego naszego wizualu to cenna umiejętność. Jako sty-lista fryzur wychodzę naprzeciw stereotypom i pospolitemu wyglądowi. Marzę o tym, żeby styl Lublina zmieniał się na lepsze. Mam wizję ulic mojego miasta z ludźmi wysty-lizowanymi, z fryzurami nasyconymi ciekawymi kolorami i brawurowymi kształtami. Jednak najważniejsze jest, aby kobieta, wychodząc z salonu, promieniała i czuła się piękną. Takie same uczucia powinny towarzyszyć jej jeszcze długo po wizycie w salonie fryzjerskim, kiedy bez problemu sama nada kształt swoim włosom. Kluczem do sukcesu jest rozmowa z klientem, a następnie perfekcyjnie wykonana usługa. Chęć zrozumienia potrzeb i pragnień takiej osoby oraz umiejętność pokazania czegoś nowego często przeradza się w stylizację, jakiej nigdy by się nie spodziewała. Jest to możliwe m.in. poprzez precyzyjne strzyżenie zgodne z naturą włosa. To również odpowiednia koloryzacja dobrana indywidualnie, zależna od rodzaju i koloru cery, oka, ale również charakteru i upodobań. To również odpowiednie kosmetyki do pielę-gnacji. Wszystko po to, żeby codzienna stylizacja zarówno rano do pracy, jak i wieczorem na spotkanie ze znajomymi, sprawiała radość. Bo dlaczego rytuał codziennej pielęgnacji i stylizacji włosów nie może być przyjemnością?

Fryzura biznesowa jest coraz bardziej pożądana zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Jest to element naszego wyglądu, który jako jeden z pierwszych wystawia nam opinię w środowisku zawodowym. Nie musi jednak oznaczać nudnej i powtarzalnej formy. Należy ją modyfikować, odświeżać, stylizować, a przy okazji podpatrywać, jak to się robi na świecie i… odrobinę się postarać. Również rynek proponuje liczne produkty odpo-wiadające naszym potrzebom. Pamiętajmy, że odpowiednio dobrany preparat do stylizacji włosów pozwoli zaoszczędzić sporo czasu. Ale przede wszystkim pamiętajmy o tym, że współczesny człowiek nosi fryzurę, a nie tylko włosy. Poza tym życie jest zbyt krótkie, żeby nasze włosy były nudne.

Page 63: LAJF Magazyn Lubelski #23

65magazyn lubelski 8[23] 2014

Page 64: LAJF Magazyn Lubelski #23

66 magazyn lubelski 8[23] 2014

Piotr

integracja

(Łukasz Maj)

tekst Maciej Skarga

P iotr Sawicki miał czternaście lat. Uczył się, biegał z kolegami za piłką, bawił się z rówieśnikami i w pełni korzystał ze swojego kilkunastoletniego życia. Pewnego dnia jednak uległ ciężkiemu wypadkowi i z powodu złamania

kręgosłupa trafił do szpitala. Tam dowiedział się, że

ma nieodwracalny niedowład nóg i do końca życia pozostaje mu tylko poruszanie się na wózku. W tym momencie cały jego świat obrócił się o sto osiemdzie-siąt stopni. Przyszły stres i zwątpienie. Co dalej robić? Na szczęście tuż po wypadku odnaleźli go w szpitalu podobni jak on niepełnosprawni na wózkach z lubel-skiej Grupy Aktywnej Rehabilitacji. Odwiedzali go i przekonywali, że nie warto się załamywać. Widząc, że mimo wszystko dają sobie radę i potrafią samo-dzielnie egzystować, postanowił się nie poddawać. Najpierw pojechał do specjalnego ośrodka w Kon-stancinie. Tam przeszedł podstawową rehabilitację i jednocześnie skończył szkołę zawodową jako elek-tromechanik. Potem wrócił do rodzinnego Świdnika.

– Ponownie odwiedzili mnie w domu koledzy na wóz-kach i chociaż nauki już nie kontynuowałem, dałem się namówić na uprawianie sportu – wspomina Piotr. – Zobaczyłem, że sami dają sobie radę, pracują, zakładają rodziny i w miarę normalnie funkcjonują w życiu. Wte-dy powiedziałem sobie, że nie mogę być od nich gorszy.

Najpierw trenował pływanie. Potem podnoszenie ciężarów i tenis stołowy. Wreszcie zapisał się do sekcji łuczniczej w Lublinie w Integracyjnym Centrum Re-habilitacji „Start”. Początkowo przyjeżdżał na treningi raczej towarzysko, ale po niedługim czasie tak mu się ta dyscyplina spodobała, że podjął systematyczne treningi jako zawodnik.

– To jest akurat taki rodzaj sportu, że w zawodach nie ma żadnych podziałów i niepełnosprawni mogą brać w nich udział wraz ze sprawnymi – podkreśla. – Od-ległości przy strzelaniu są takie same: dziewięćdziesiąt, siedemdziesiąt, pięćdziesiąt i trzydzieści metrów. Liczy się celność i wynik. A różnica jest tylko jedna. Oni przyj-mują odpowiednią postawę, stojąc, a my na wózkach musimy je sobie odpowiednio ustawić, aby nasza pozycja w chwili oddawania strzału była równie stabilna.

Dość szybko zaczął odnosić sukcesy. Najpierw wygrywał mistrzostwa Polski. Później powołany do kadry narodowej pojechał na swoje pierwsze zawody do Belgii, gdzie w Zandhofen zdobył srebrny medal w mistrzostwach Europy. I przez kolejne lata jako łucznik brał udział w wielu międzynarodowych zawo-dach. W Tajlandii w Bangkoku wraz z niepełnospraw-

ną łuczniczką Mileną Olszewską zdobył mistrzostwo świata w mixcie. Brał udział w trzech olimpiadach: w Atenach, Pekinie i w Londynie. Co prawda nie udało mu się wrócić z medalem, ale przygotowuje się do kolejnych igrzysk w Rio de Janeiro i zakłada, że dopnie swego.

– Łucznictwo to indywidualna walka ze swoimi sła-bościami – powiada. – Uczy wielkiej koncentracji i daje możliwość nabrania tężyzny fizycznej. Łuk naciągam z siłą około 22 kilogramów. Podczas zawodów muszę to zrobić 144 razy, a łącznie z rozgrzewką prawie 200. I wszystko robię rękami. Na razie na maksymalną ilość 1440 punktów, jakie można uzyskać, moim życiowym rekordem jest 1247.

Piotr nie tylko w sporcie osiągnął swój cel, ale także i w życiu osobistym. Dwadzieścia lat temu założył rodzinę i wraz z małżonką Kamilą wychowuje trójkę dzieci: Dominikę, Iwo i Emiliana. A żeby ją utrzymać, pracuje w lubelskim oddziale Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Jest instruktorem. Dociera do ludzi, którzy po wypadkach znaleźli się w takiej samej jak on sytuacji. Pokazuje im, jak funkcjonować, poruszając się na wózku. Przekonuje, że mimo niepełnosprawno-ści można aktywnie i sensownie żyć. Jeździ z nimi na opłacane przez Fundację wspólne obozy. Najczęściej do Zamościa, gdzie jest ośrodek przystosowany do pobytu takich osób. Pomaga im także w wynajęciu z jego Fundacji wózka, zanim dokonają zakupu swo-jego. Każdego tygodnia w środę prowadzi zajęcia bezpośrednio na oddziale rehabilitacji PSK4. – Uczę tych ludzi tego, do czego kiedyś i mnie przeko-

nano – zaznacza. – Osobiście wstydziłbym się, żeby ktoś pchał mój wózek ze mną w momencie, gdy mam silne ręce i mogę nim sam poruszać. Na początku niektó-rzy bywają oporni, ale powoli dostrzegają, że samotnie, tylko w czterech ścianach swojego mieszkania, nie da się żyć. A każda czynność, którą sami wykonują, pokonując trudności, jest formą rehabilitacji, która tylko dodaje sił.

Piotr na przekór nieszczęściu, jakie go dotknęło, zrealizował swoje zamierzenia. Czasem nawet po-wtarza, że gdyby był w pełni sprawny, być może nie doszedłby do tego, co osiągnął. I obserwując obecnie wielu z tych, których nie dotknęła niepełnosprawność

– nie można odmówić mu racji.

Page 65: LAJF Magazyn Lubelski #23

wycieczka po firmie

67magazyn lubelski 8[23] 2014

Błędy ubiegających się o zatrudnienie Anna Ciesielska-Siek

P ierwsze wrażenie robi się tylko raz. Tak, tak, Drodzy Państwo, w tym aspekcie nie ma „replay”, masz 2–3 minuty, a potem jest już coraz trud-niej zbudować wizerunek. Od pierwszej chwili z potencjalnym Praco-

dawcą malujemy swój „obraz” i tylko od nas zależy, czy będziemy postrzegani jako porządni, zdyscyplinowani i profesjonalni kandydaci, czy wręcz przeciwnie.

Osoby stojące u progu kariery zawodowej gubi naj-częściej brak doświadczenia i nieznajomość zasad panujących na rynku pracy, natomiast kandydaci o długim stażu często wpadają w sidła rutyny. Ponad 20 lat zajmuję się zatrudnianiem pracowników do firm, a proces rekrutacji nieustannie wprawia mnie w szczere zadziwienie. Szukanie pracy to sztuka, którą możemy porównać choćby do jazdy na rowerze: mimo iż począt-ki są trudne, a wywrotek wiele, to gdy włożymy w to dużo chęci i pracy, możemy stać się nawet wyczynow-cami. Rozmowa kwalifikacyjna też wymaga ćwiczeń, aby wypracować własny i skuteczny styl. Aby łatwiej było nam przygotować się do spotkania z przyszłym Pracodawcą, przypomnę kilka najpopularniejszych zasad, które warto przeanalizować przed poszukiwa-niem pracy.

Szukamy pracy chaotycznie, bez przemyślenia swo-ich oczekiwań względem zatrudnienia. A wystarczy określić swoje wymagania i potrzeby oraz to, jaki ka-pitał możemy wnieść do firmy przyszłego Pracodaw-cy. Chodzi tu głównie o nasze zasoby intelektualne, doświadczenie, kwalifikacje i umiejętności w odnie-sieniu do stanowiska. Warto przygotować sobie listę z preferencjami co do branży i firmy, w której chce-my pracować. Zastanowić się, co nas interesuje, praca w małej, średniej czy dużej firmie, a może praca w korporacji? Warto mieć własne wyobrażenie na temat zakresu obowiązków, zadań i odpowiedzialności na stanowisku, które chcemy objąć. Przed aplikacją do danej firmy zbierzmy jak najwięcej informacji na jej temat, chociażby poprzez witryny i fora internetowe, portale społecznościowe, znajomych.

Kolejny krok to przygotowanie dokumentów aplika-cyjnych. Powinny być przejrzyste z uwypuklonymi najważniejszymi danymi, które nie zginą w natłoku zbędnych informacji. CV i List Motywacyjny to nasza wizytówka, od niej zależy, czy potencjalny Pracodaw-ca zaprosi nas do kolejnego etapu, czy wyrzuci nasz życiorys do kosza. I choć wielu specjalistów doradza stworzenie nieszablonowego CV, ja polecam rezygnację z wszelkich udziwnień. Czasami mniej znaczy lepiej. A nasze CV często redagowane jest w pośpiechu, bez-myślnie kopiowane z Internetu. CV ma być o Tobie!

Napisz w nim prawdę, ja-sno określ stanowisko, na które aplikujesz, oraz „na-pomknij”, w czym jesteś dobry. W profesjonalnym CV nie ma miejsca na błędy językowe, kłamstwa, brak informacji o wykształceniu, doświadczeniu, zdoby-tych kursach, uprawnieniach oraz znajomości języka obcego. Unikajmy też przesadnie rozbudowanych opi-sów, zwłaszcza u osób z dużym doświadczeniem. Jeśli zamieszczamy nasze foto, to niech to będzie aktualne i profesjonalnie zrobione zdjęcie.

Przygotujmy się do rozmowy rekrutacyjnej. Poczytaj-my o danej firmie, przemyślmy, co możemy jej zaoferować od siebie. Nauczmy się płynnie omawiać nasze doświadcze-nie zawodowe, dzięki temu nasze odpowiedzi będą mniej chaotyczne. Przygotujmy listę naszych wad i zalet oraz pytania do Pracodawcy, co pozwoli na swobodę wypowiedzi i uchroni przed niepotrzebnym stresem. Pamiętajmy też o właściwym ubiorze, punktualnym przyj-ściu na spotkanie i precyzji w odpowiadaniu na pytania. Zrezygnujmy z uporczywego pytania o wynagrodzenie, na-wet jeśli jest to dla nas priorytet.

I na koniec kilka słów o etykiecie. Nawet jeżeli nie zostaniemy przyjęci do danego Pracodawcy, zostawmy po sobie wrażenie osoby o wysokiej kulturze osobistej. Pomoże nam w tym pozytywne nastawienie do spotka-nia oraz dbałość o mimikę twarzy, postawę, ton głosu, kontakt wzrokowy z rozmówcą, uważne słuchanie i nieprzerywanie rozmówcy w pół zdania. Niektó-rzy Pracodawcy celowo poddają kandydatów próbom, w których sprawdza się ich asertywność, odporność na stres oraz umiejętność radzenia sobie w trudnych sytu-acjach. Podejdźmy do tego jak do kolejnego doświad-czenia. Pamiętajmy, że rynek pracy jest ograniczony, nie wiemy, czy jeszcze do tego miejsca nie wrócimy, więc warto pozostawić po sobie dobre wrażenie.

Przygotujmy się do rozmowy rekrutacyjnej. Poczytajmy o danej firmie, przemyślmy, co możemyjej zaoferować od siebie.Nauczmy się płynnieomawiać nasze doświadczeniezawodowe, dzięki temunasze odpowiedzibędą mniej chaotyczne.

Page 66: LAJF Magazyn Lubelski #23

68 magazyn lubelski 8[23] 2014

kuchnia

Hanna Szymanderskapodczas Święta Wina w Janowcu w 2013 r.

O fantastyceW łaściwie tytuł powinien brzmieć: „O fantastyce, czyli o hot dogu, który

nigdy mięsa nie widział”, ale z różnych powodów skróciłem taką ba-rokowo-bizantyjską nazwę. Będzie O fantastyce…

Kiedy jesienią 1982 roku w kioskach pojawił się pierwszy numer miesięcznika „Fanta-styka”, świat przestał być taki sam jak przedtem. Kiedy go kupiłem… [?!], nie kupiłem, załatwiłem, zszedłem i zbiegałem połowę lubelskiego śródmieścia, pytając się w co rusz napotkanych budkach Ruchu, czy przypadkiem nie mają takiego to a takiego nowego magazynu. Zrobiwszy niezłe kółko od Podzamcza przez Stare Miasto, Krakowskie, „tra-fiłem go” na 3 Maja. Tak, nie kupiłem, ale trafiłem – pani, z ociąganiem, wydobyła go spod lady, zapłaciłem ówczesne 50 zł, wdzięczny i szczęśliwy oddałem się przeglądaniu i lekturze. Jeśli czytelnik myśli, że to było to upragnione zakończenie to jest w błędzie, tu jak w amerykańskich produkcjach filmowych było drugie dno, drugi niespodziewany

finał, oczekujący na wyklucie jak Obcy pasażer na gapę w statku kosmicznym Nostromo. Zaglądam ci ja do maga-zynu, a tam, zwyczajem PRL-owskiego drukarstwa i kontroli jakości, znajduję cztery dodatkowe, takie same strony pisma (to drobnostka, się wyjmie), ale w zamian brakuje takoż samo czterech innych, i to w połowie opowiadania. O tempora, o mores! Właściwie to by było na tyle, ponieważ dzięki pomocy znajomych, którzy to mieli zaprzyjaźnioną panią kioskarkę na dalekiej Kalinie, po dwóch tygodniach udało się zdobyć, załatwić, wykombinować pismo.

Dlaczego tak duży akapit poświęciłem zupełnie innej niż kuchnia, by się wydawało kosmicznej, sprawie. A to dlatego, że po dwudziestu kilku latach zapomnieliśmy, jak się załatwiało, nie, nie kupowało, załatwiało, wyrywało, kombinowało produkty żywnościowe na potrzeby codzienne. Nie mówię o chlebie i mleku, ale już śmietany czy ma-sła to zawsze mogło w sklepie zabraknąć, a kartkowy cukier, a wystane w kolejkach kartkowe mięso czy inne używki… długo by wymieniać produkty, których brakowało na rynku. Jeżeli ktoś nie kojarzy znaczenia „kartki na…”, proszę zajrzeć do encyklopedii, słowników lub netu pod hasło: Reglamentacja. Przyjrzawszy się temu wnikliwiej, można dojść do wniosku, że cały XX wiek, z małymi przerwami, był okresem niedoborów, okresem „na kartki”.

Dla dzisiejszego młodego czytelnika to jest fantastyka, to jest KOSMOS, jak mawiają niekiedy w zachwycie. Jak sobie przypomnę tamte czasy i okoliczności, to też mi one kojarzą się bardziej z magią, fantasy i horrorem razem wziętymi niż z normalnym życiem. Ale wtedy nienormalność była normą. No, kosmos! Jednym z wręcz masochistycz-nych hobby tamtego czasu była lektura książek kucharskich, starych i nowych. Było to wręcz fantastyczne i zagłębiało się w fantastyczne światy. Wkraczanie w „odmęty” nazw i produktów nigdy niedotkniętych. Czytanie o szafranach, auszpikach, kapłonach, pulardach, truflach, mango czy innych ananasach było lekiem i odtrutką na otaczającą siermiężność. Książki kucharskie Ćwierciakiewiczowej, Monatowej, Halskiej, Pospie-szyńskiej i wielu innych dawały ukojenie od szarości i monotonni szarego świata PRL-u. Dawały nadzieję i pokazywały, że był kiedyś i gdzieś świat inny, bardziej ludzki, bardziej kolorowy, bardziej smaczny. Dzięki nim myślało się, że jest gdzieś takie miejsce, gdzie nie ma kolejek za kawałkiem mięsa czy kilogramem cukru, że człowiek nie żyje po to, by kupić, zdobyć, załatwić…

Dziennikarka Hanna Szymanderska znajduje się w gronie najważniejszych autorek kulinarnych w Polsce, po kłopotach z cenzurą (nawet książki kucharskie trzeba było kontrolować w PRL-u!) pierwsze zwarte publikacje miała pod koniec lat 70. Na przełomie lat 80.

– 90. pisarka, znawczyni i popularyzatorka kuchni regionalnych kontynuowała swoją działalność edukacyjną, wydając ważne pozycje kulinarne: „Polska Wielkanoc” i „Polska Wigilia i Boże Narodzenie”. W czasach przełomu były i są to ważne publikacje, bo pokazują nie tylko przepisy na tradycyjne potrawy, ale także opi-sują zwyczaje związane ze świętami, ich znaczenie, symbolikę, różnorodność regionalną. Od tego czasu wydała drukiem ponad 30 tytułów książek kulinarnych. Niestety, więcej nie napisze. Dnia 21 września w niedzielę wieczorem Hanna Szymanderska i Grzegorz Komendarek – kucharz i aktor, wracając samochodem z IV Festiwalu Rosołu w małopolskim Łapanowie, mieli śmiertelny wypadek na drodze krajowej numer 7 w oko-licach Skarżyska-Kamiennej. Będzie nam brakowało jej mądrych tekstów.

A PRL kojarzyć mi się będzie zawsze z zapiekankami z serem (ten unoszący się zapach!) na polskiej bagietce – niech się francuska tekturka przy niej chowa – oraz z przepyszną bułką hotdogową wypełnioną, zamiast parówki – bo nie było na rynku, po brzegi pikantnym farszem pieczarkowo-ce-bulowym. Taki pyszny ersatz z czasu PRL-u. Najlepsze były zawsze w okienkach „małej gastronomii” przy Trakcie Królewskim w Warszawie. Powodzenia i smacznego.

Page 67: LAJF Magazyn Lubelski #23

J est jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorek, która rolą Marii Zięby w serialu „Na Wspólnej” rozsławia polskie pierogi. Serialowa kuchnia czasami miesza się z kuchnią w rzeczywi-stości i nie raz Bożena Dykiel gotuje dla całej ekipy podczas nagrywania kolejnego odcinka. Jak

głosi legenda, żaden catering nie ma już szans, a zapachy dochodzące z kuchni na planie filmowym dezorganizują pracę w reżyserce.

Zagrała kilka kultowych ról telewizyjnych, filmo-wych i teatralnych. To ona wjechała w 1974 roku na scenę motocyklem w bodaj najbardziej nowoczesnej adaptacji „Balladyny” Adama Mickiewicza w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. To ona była niezapomnianą Madą Muller w „Ziemi obiecanej’ Andrzeja Wajdy i Haliną Jańczak w polskim serialu „Dom” w reżyse-rii Jana Łomnickiego. To ona dyrygowała całą wsią i własną rodziną w „Wyjściu awaryjnym” Romana Zału-skiego i była Miećką Aniołową, żoną gospodarza domu w „Alternatywy 4”, popularnym serialu Stanisława Barei. Od 11 lat jest w obsadzie serialu „Na wspólnej” i jest bodaj jego najbardziej rozpoznawalną postacią.

Swoim kulinarnym upodobaniom Bożena Dykiel daje upust w książkach kulinarnych i podczas spotkań z publicznością. Taka okazja miała miejsce i to po trzykroć podczas warsztatów kulinarnych „Zasmakuj w tradycji” zorganizowanych w Jabłonnej pod Lubli-nem, pod Kraśnikiem i na Roztoczu. W obecności uczestników aktorka przygotowała sałatkę ziemnia-czaną, żur i indyka na ostro. Z całą stanowczością pod-kreśliła, że gotowanie jest częścią życia rodzinnego. – Jak ma funkcjonować rodzinny dom bez zapachu dobrej kuchni? To domowe potrawy skupiają całą rodzinę wokół stołu i tworzą rodzinną atmosferę.

Bożena Dykiel nieco zaskoczyła publiczność ilością używanych przypraw i ziół oraz sposobem przyrzą-dzania żurku, do którego dodaje m.in. obsmażone

ziemniaki. Zaskoczyła również tym, że do wszystkich ciast zamiast margaryny lub miksów margarynowo--masłowych dodaje tylko masło. – Co roku wczesną jesienią kupuję kilkadziesiąt kostek masła, które mrożę w jednej z dwóch zamrażarek, jakie mam w domu. Na przełomie lata i jesieni krowy jedzą na pastwiskach jeszcze to, co najlepsze, i masło z takiego mleka ma zupełnie inny smak. Inaczej, łatwiej, przyrządza się np. kruche ciasto, inaczej ono smakuje.

Złotych myśli Bożeny Dykiel dotyczących rodzi-ny, mężczyzn, gotowania i domowej atmosfery było więcej. Został smak nietypowego żurku i przeświad-czenie, że bohaterka z ekranu i osoba prowadząca warsztaty to jedna i ta sama postać.

69magazyn lubelski 8[23] 2014

tekst Marta Mazurekfoto Olga Michalec-Chlebik

Ewelina Zuba

W kuchni Bożeny Dykiel

Page 68: LAJF Magazyn Lubelski #23

zaprosili nas

70 magazyn lubelski 8[23] 2014

T eatr im. Juliusza Osterwy miał zaszczyt gościć laureatów Nagród Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Lublinie.

Komisja w składzie: Artur Sępoch, Katarzyna Bryda, Piotr Franaszek, Michał Sadura, Anna Szczepińsk, Józef Obroślak i Dariusz Filozof postanowiła przyznać nagrody w 5 kategoriach. Nagrodzono Bolesława Szuleja w kategorii Animator Kultury Wo-jewództwa Lubelskiego, Krasnostawski Dom Kultury wygrał w kategorii Instytucja Kultury Województwa Lubelskiego, „Estrada Dziecięca” Stowarzyszenie Przyjaciół Tańca w Chełmie otrzymało nagrodę w kategorii Organizacja Pozarządowa Działająca na Rzecz Kultury Lokalnej Województwa Lubelskiego, Bank Gospodarki Żywnościowej zdobył nagrodę w kategorii Mecenas Kultury Wo-jewództwa Lubelskiego, zaś Festiwal Trzech Kultur we Włodawie może pochwalić się nagrodą za Wydarzenie Kulturalne Roku w Województwie Lubelskim. Na uroczystości pojawili się między in-nymi wicemarszałek województwa lubelskiego Krzysztof Grabczuk, członek zarządu województwa lubelskiego Tomasz Pękalski, dy-rektor kancelarii marszałka Anna Augustyniak, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublin Michał Karapuda. Wśród gości byli również przedstawiciele władz samorządowych, jak i prorektorzy wyższych uczelni. Ceremonia została uświetniona występami wie-lokrotnie nagradzanej lubelskiej formacji tanecznej UDS Studio oraz grupy baletowej Fatum. Wystąpili również absolwenci Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku.

Wojewódzki Ośrodek Kultury istnieje od 1956 roku, początko-wo na Zamku Lubelskim, obecnie w zabytkowym Pałacu Tarłów. Ośrodek działa na płaszczyźnie muzyki, teatru, plastyki, literatury, tańca, angażując instruktorów i animatorów działających w Lubli-nie oraz w ramach domów i ośrodków kultury na całej Lubelsz-czyźnie. WOK jest m.in. organizatorem Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, Dożynek Wojewódzkich, Miasta Poezji i Festiwalu Teatrów Niewielkich.

– Jednym z głównych zadań statutowych WOK jest wspieranie dzia-łań kulturalnych mających miejsce w regionie, jak również promowanie, tego, co najcenniejsze – ginących profesji, tradycji ludowej, ożywienia lokalnych społeczności i angażowania w te działania kilku pokoleń, cze-go dowodem są coroczne podsumowania na kolejnych Galach Kultury

– podkreśla dr Artur Sępoch, dyrektor WOK. (Patrycja Kaniowska)

Gala Kultury (pod)

Page 69: LAJF Magazyn Lubelski #23

zaprosili nas

71magazyn lubelski 8[23] 2014

M uzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym oraz Lubel-ski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Końskowoli

zorganizowali w ostatnią sobotę września 16. już edycję Święta Jesieni. W wydarzeniu wzięło udział ponad 120 wystawców pre-zentujących swoje produkty, zbiory i sztukę ludową. Nie mogło zabraknąć degustacji potraw regionalnych z przysłowiową już kromką chleba ze smalcem i ogórkiem, świeżych warzyw i owoców (w tym imponującej wielkości orzechów włoskich i dyń), a także radosnej atmosfery piknikowania. Podczas konkur-su kulinarnego jurorów zachwycił pasztet z cukinii, a posiadaczy ogródków ucieszyły stoiska ogrodnicze. Dobrym pomysłem jest organizowanie tego typu wydarzeń przed Muzeum Przyrod-niczym znajdującym się vis-à-vis wału nad Wisłą. Było sporo miejsca na podziwianie, degustowanie i spacerowanie. (Patrycja Kaniowska)

A w Kazimierzu jesiennie

zaprosili nas

T ytani Lublin, czyli drużyna futbolu amerykańskiego, ciągle w znakomitej formie. Tym razem młodszy skład Tytanów

Lublin rozgromił krakowski zespół Kraków Kings 22:18 pod-czas drugiego turnieju Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego Juniorów. W ostatnią sobotę września lubelscy kibice z satysfak-cją mogli uczestniczyć w zwycięskim widowisku. Po wcześniejszej porażce w Sosnowcu młodzi lublinianie pokazali klasę, wygrywa-jąc mecz 22:18. Dzięki temu Tytani Lublin awansowali do finału rozgrywek juniorów, który w połowie października odbył się we Wrocławiu i gdzie uplasowali się na siódmym miejscu w ogólno-polskiej klasyfikacji drużyn juniorów. (Paulina Rurarz)

Polskie zwycięstwow amerykańskich klimatach(fó) (fó)

Page 70: LAJF Magazyn Lubelski #23

72 magazyn lubelski 8[23] 2014

Dom z Duchem Plus size na czerwonym dywanieW Lublinie odbył się pokaz kolekcji jesień/zima lubelskiej

projektantki Marzeny Efir. Na czerwonym dywanie zobaczyliśmy kolekcję w rozmiarach plus size, która została przyjęta z dużym aplauzem. Marzena Efir to lubelska pro-jektantka, stylistka i jak sama o sobie mówi – krawcowa. Jej projekty tchną kolorem, radością i życiem, a pękająca w szwach pracownia pełna jest klientek. Jej ubrania są dowodem na to, że z dużą przyjemnością można ubrać kobiety w każdym rozmiarze, nie tylko w extra size. (maz)

zaprosili nas

N iepotrzebne są fundusze europejskie i dotacje marszał-kowsko-miejskie, by nawet na chwilę poruszyć z posad

świat, a na pewno spowite jesienną aurą miasteczko. Wystar-czy, że są właściwi ludzie na właściwym miejscu i odpowiedni… dom. A wszystko to ma miejsce w Piaskach przy ul. Lubel-skiej 62, gdzie w przedwojennym, nieużywanym budynku grupa mieszkających w okolicy osób postanowiła urządzić dom spo-tkań twórczych. Podczas inauguracji działalności Domu z Du-chem odbyły się m.in. Jarmark Sztuk Wszelakich, mini spekta-kle i degustacja lokalnej kuchni. Sprawcami całego zamieszania jest aż kilkadziesiąt osób, a wśród nich są Piotr Duma, Małgo-rzata Przegalińska, Magdalena i Zbigniew Dmitrocowie, Irmina Jackiewicz, Bożena Witt-Michałowska i Robert Niewiadomski. Jak widać, dom ożył, przemówił językiem twórców, społeczni-ków i znamienitych gości. Czekamy na ciąg dalszy. (maz)

(Mac

iej K

ozłow

ski)

(Paulina Daniewska )

Page 71: LAJF Magazyn Lubelski #23

73magazyn lubelski 8[23] 2014

9 października na stadionie Lublin Arena w meczu w ramach Turnieju Czterech Narodów zmierzyły się reprezentacje

U-20 Polski i Włoch. Spotkanie od początku toczyło się pod dyktando naszych młodych kadrowiczów, którzy objęli prowa-dzenie już w 2. minucie po strzale Mariusza Stępińskiego. W dalszej części spotkania Polacy wprawdzie mieli przewagę, jednak nie potrafili wykorzystać wypracowanych sytuacji. Nie-skuteczność gospodarzy zemściła się w 50. minucie gry, kiedy Jacopo Manconi doprowadził do wyrównania. Po tym golu Polacy wciąż stwarzali kolejne sytuacje, jednak na drugą bramkę musieliśmy czekać aż do 84. minuty, w której włoskiego bram-karza po strzale zza pola karnego pokonał Przemysław Fran-kowski. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 i przybyła na otwarcie Lublin Areny prawie 14-tysięczna widownia mogła nagrodzić naszych młodych reprezentantów gromkimi brawami. (abc)

Polska – Włochy 2:1

zaprosili nas

Już po raz piąty w Lublinie odbył się Kongres Kobiet Lu-belszczyzny, który zgromadził kilkaset osób. W Lubelskim

Parku Naukowo-Technologicznym panie debatowały na temat działań mających na celu równe traktowanie kobiet i mężczyzn oraz czynny udział kobiet w życiu politycznym i społecznym. Głównym tematem kongresu były zbliżające się wybory samorządowe. Tegoroczne hasło obchodów brzmiało „Jesteśmy mądre – chcemy być równe”. Oprócz arcypoważnych rozmów tradycyjnie można było skorzystać z poradnictwa doty-czącego samodzielnego badania piersi, porad wizażystki i stylistki mody. Największe brawa zebrał pokaz dress code zaprezentowany przez panie kandydujące w nadchodzących wyborach. Wydarze-nie zorganizowało Stowarzyszenie Klub XXI Wieku w Lublinie, którym kieruje Justyna Syroka. Gośćmi tegorocznego kongresu były m.in. Joanna Mucha, Henryka Strojnowska, prof. Iwona Hoffman, Barbara Nowacka i dr Maria Pawłowska. (maz)

Pokaz kobiecej równości (pod)(sta)

Page 72: LAJF Magazyn Lubelski #23

zaprosili nas

74 magazyn lubelski 8[23] 2014

Węglin żyje Stulecie samochodówki10 października odbyły się uroczyste obchody jubileuszu

100-lecia istnienia Zespołu Szkół Samochodowych im. Stanisława Syroczyńskiego. Na uroczystości tłumnie przybyli nauczyciele i absolwenci placówki, począwszy od tych pamiętają-cych początki funkcjonowania szkoły, na obecnie kształcących się uczniach skończywszy. Podczas części oficjalnej Prezydent Lubli-na wręczył Medal Prezydenta dla Zespołu Szkół Samochodowych w uznaniu za wzorową realizację idei szkolnictwa zawodowego oraz działalność zmierzającą do wszechstronnego rozwoju mło-dzieży. Nie zabrakło wspomnień dotyczących jakże bogatej historii szkoły, która została założona z woli jej fundatora Stanisława Sy-roczyńskiego i początkowo nazywała się Warsztatami Mechanicz-nymi. Wiele się zmieniło od tamtych czasów, jednak niezmienny jest fakt, że jej absolwenci zawsze należeli do wysoko wykwalifiko-wanej kadry specjalistów. Uroczystościom towarzyszyła wystawa zabytkowych aut, a szczególną uwagę przykuwał piękny czerwony Jelcz 043, legenda PRL-u, znany jako ogórek. (abc)

P rężnie działający Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin” w Lublinie tym razem zorganizował prezentację projektu

„NOWY DOM”, który nie do końca wpisuje się w tradycyjne podejście do kontemplacji i poznawania sztuki. Celem arty-stów było nie tylko wtopienie się w życie codzienne mieszkańca przedmieść, ale także wykreowanie sztuki użytecznej, pomaga-jącej w rozwoju człowieka i jego otoczenia. Elementem prze-wodnim wędrującej po osiedlu ekspozycji i artystów było pre-zentowanie artystycznych dokonań zaangażowanych w projekt twórców oraz odkrywanie architektury dzielnicy. Pomysłodawcą projektu jest Ludomir Franczak, który zaprosił do współpracy m.in. Janinę Węgrzynowską, Kamila Stańczaka, Marcina Dymi-tera i Roberta Kuśmirowskiego. W trakcie dyskusji, warsztatów i prezentacji w obrębie przestrzeni wspólnej i prywatnej przed-stawiono oraz poddano ewaluacji ostatnie 56 lat istnienia tego osiedla. Duży plus za pomysł i po raz kolejny ożywienie prze-strzeni publicznej Węglina. (Paulina Rurarz)

(qz) (sta)

Paweł Dadej i Mieszko Mazurek, absolwenci, którzy pozostali wierni branży samochodowej.

Page 73: LAJF Magazyn Lubelski #23

AJFLmagazyn lubelski

AJFLmagazyn lubelski

wizytownik

Mo¿esz tanio podró¿owaæ do najatrakcyjniejszychzak¹tków województwa lubelskiego!

SprawdŸ nasze oferty promocyjne!www.przewozyregionalne.pl

Najpiękniejszaplaża nad

polskim morzem

rogowo.weebly.com

Page 74: LAJF Magazyn Lubelski #23

listopad/grudzień 2014

76 magazyn lubelski 8[23] 2014

15 listopada LUBLIN

Spotkanie z Adamem Cioczkiem Siedziba Telewizji Polskiej, ul. Henryka Raabego 2Adam Cioczek to autor powieści „Ko-niec gry”. Rekomendują ją aktor Bro-nisław Cieślak oraz Teresa Kotlarczyk.

7 grudnia

LUBLINFestiwal Pełny Metraż Centrum Kultury, ul. Peowiaków 12Pełny Metraż to jedyny w Polsce festiwal poświęcony wyłącznie pełnometrażowym niezależnym fabułom.

19–23 listopada

LUBLIN Majdanek Jubileusz 70-lecia Powstania Państwowego Muzeum na Majdanku Państwowe Muzeum na Majdanku, ul. Droga Męczenników Majdanka 67Najważniejszym elementem ju-bileuszu jest dwudniowa konfe-rencja naukowa. W dyskusji we-zmą udział specjaliści z Czech, Niemiec, Francji i Polski.

19–20 listopada

14–16 listopadaLUBLIN

Typolub 2014 Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN, Dom Słów – Izba Drukarstwa, Międzynarodowe Spotkania Typo-graficzne „Typolub” to konferencja poświęcona komunikacji wizualnej, szczególnie typografii.

11 listopada ŁUKÓW

XXII Łukowskie Uliczne Biegi Niepodległości Ośrodek Sportu i rekreacji, ul. Browarna 63 Cykliczna impreza powiązana z ob-chodami Święta Niepodległości.

8–11 listopada BIŁGORAJ

Jesień z muzyką i słowem na kresach Biłgorajskie Centrum Kultury, ul. Tadeusza Kościuszki 16 Jesienne długi wieczory umilają kon-certy muzyki klasycznej i jazzu oraz spektakle teatralne.

ŚWIDNIKXIII Świdnik Jazz Festival Centrum Kultury w Świdniku, ul. Lotników Polskich 24.W tej edycji festiwalu wystąpią takie gwiazdy jak: ShockolaD, Poluzjanci, Wojtek Mazolewski Quintet.

LUBLINKonferencja „Aleksander Gardawski – badacz nie tylko początków Lublina”Konferencja otwiera obchody 700-lecia Lublina. Jest to pierw-sze z serii wydarzeń naukowych i kulturalnych planowanych w ramach obchodów jubileuszu miasta, organizowane wspólnie przez Prezydenta Lublina i Insty-tut Archeologii UMCS.

11 grudnia

LUBLINYAMI w Klubokawiarni KOMITET Krakowskie Przedmieście 32, Początek o godz. 18.00Gitarzysta i kompozytor z Por-tugalii, jeden z najbliższych współ-pracowników Anny Marii Jopek, tuż przed wydaniem nowej płyty ponownie zagra w „Komitecie”.

8–9 listopada

LUBLIN„Węglin” – WIECZNE CZYTANIE Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin”, ul. Judyma 2A

7 listopada

7–10 listopada LUBLIN

FALKON Targi Lublin SA, ul. Dworcowa 11Falkon jest interdyscyplinarnym festiwalem poświęconym kulturze inspirowanej szeroko rozumianą fantastyką.

LUBLINPrezentacja oferty badawczej Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej Budynek WNoZiGP (sala nr 301) przy al. Kraśnickiej 2CD Spotkanie, którego celem jest pre-zentacja oferty badawczej Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Prze-strzennej UMCS.

5 listopada

LUBLINFantastyczny Koncert Hala Targów Lublin, ul. Dworcowa 11Fantastyczny Koncert w wykona-niu artystów lubelskiego Teatru Muzycznego to potęga dźwięku, niesamowita siła muzyki znanej i wykonywanej na żywo – dozna-nie nieporównywalne ze słucha-niem nagrań.

6 listopada

10–12 listopada LUBLIN

Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca Centrum Kultury w Lublinie oraz Muszla Koncertowa w Ogrodzie Saskim. Wydarzenie obejmuje nie tylko spektakle, ale i pokazy filmowe, wystawy fotografii inspirowane tań-cem, warsztaty tańca.

Wieczne czytanie to propozycja dla tych, którzy poezję czytają, ale i dla tych, którzy są do niej nieprzekonani.

Page 75: LAJF Magazyn Lubelski #23
Page 76: LAJF Magazyn Lubelski #23