16
M 20. Warszawa, d. 18 Maja 1890 r. Tom IX. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHS WIATA.“ W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłka pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie: Aleksandrowicz J., Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., Flaum M., Jurkiewicz K., Kwietniewski Wł., Kram- sztyk S., Natanson J. i Prauss St. „Wszechświat11 przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 '/• za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5. A.dres I^ecieiłccyi: IRIra.lro-^slrie-iFrzed.mieście, 3STr S S . STUDNIE ARTEZYJSKIE. Zasada fizyczna, na którój polega wy- trysk wody w studniach artezyjskich, za- równo jest prosta, jak i powszechnie znana; aby jednak zrozumieć, skąd pochodzi ten niewyczerpany zasób wody, jaki wciąż ob- ficie rozlewają, ująć należy powinowactwo ich ze skromnem źródłem, co się u stóp wzgórza na powierzchnię ziemi wyrywa. Więcój może, aniżeli jakikolwiek inny objaw przyrody ziemskićj, budziły zawsze źródła miłość człowieka. Cześć ta dla źró- deł zrozumiałą jest zwłaszcza w okolicach zwrotnikowych, gdzie grunt jest zeschły, a niebo gorące. Drobne źródełko, wydzie- rające się ze szczeliny skały, staje się do- brodziejstwem człowieka, utrzymując życie roślinne, które mu pożywienia dostarcza; Fig. 1. Studnia artezyjska pod Riyerside w Kalifornii.

M 20 Warszawa, d. 18 Maja 1890 r. Tom IX. · M 20.Warszawa, d. 18 Maja 1890 r. Tom IX. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHS WIATA.“ W Warszawie:

  • Upload
    others

  • View
    3

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

M 20. Warszawa, d. 18 Maja 1890 r. T om IX .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHS WIATA.“

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w arta ln ie „ 2

Z przesyłka pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcy i W szechśw iata i w e w szystk ich księg arn iach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie: Aleksandrowicz J ., Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., F laum M., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., K ram -

sztyk S., Natanson J . i Prauss St. „W szechśw iat11 p rzy jm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jak ik o lw iek zw iązek z nau k ą, na następ u jący ch w arunkach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie a lbo jego m iejsce p o b iera się za p ierw szy ra z kop. 7 '/•

za sześć n astępnych ra zy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A .d re s I^ecieiłccyi: IRIra.lro-^slrie-iFrzed.m ieście, 3STr SS.

STUDNIE ARTEZYJSKIE.

Zasada fizyczna, na którój polega wy­trysk wody w studniach artezyjskich, za­równo jest prosta, jak i powszechnie znana; aby jednak zrozumieć, skąd pochodzi ten niewyczerpany zasób wody, jaki wciąż ob­ficie rozlewają, ująć należy powinowactwo

ich ze skromnem źródłem, co się u stóp wzgórza na powierzchnię ziemi wyrywa.

Więcój może, aniżeli jakikolwiek inny objaw przyrody ziemskićj, budziły zawsze źródła miłość człowieka. Cześć ta dla źró­deł zrozumiałą jest zwłaszcza w okolicach zwrotnikowych, gdzie grunt jest zeschły, a niebo gorące. Drobne źródełko, wydzie­rające się ze szczeliny skały, staje się do­brodziejstwem człowieka, utrzymując życie roślinne, które mu pożywienia dostarcza;

Fig. 1. S tudn ia a rtezy jsk a pod R iyerside w K alifornii.

306 WSZECHŚWIAT. Nr 20.

skoro wysycha, ludność opuścić musi oko­licę, by nic zginąć z głodu i pragnienia. Dlatego mieszkaniec oazy żywi cześć isto­tną. dla tój wody dobroczynnćj, która go darzy życiem. W klimatach, bardzićj w de­szcze obfitujących, uwielbienie dla źródeł nie wyraża się tak gorąco,ale, choć człowiek się nie wiąże z niemi tak silnie warunkami swego bytu, nęcą go one swym powabem. Narody starożytne czciły je często jak bó­stwa, a grecy zwłaszcza, tak wybitnie z ży­ciem przyrody zjednoczeni, uosabiali źró­dła w postaci nimf i półbogów. „Któż zdoła opisać niewymowną piękność najdro­bniejszego źródełka, mówi Rćclus: Czy to rozlewa się tajemniczo śród drzew, między dwoma brzegami kwiecistemi; czy wydoby­wa się zwolna z ciemności jaskiń pod bia- łemi skałami wapiennemi; czy też wytryska perlisto z pod kamyków i kropelkami swe- mi ziarna piasku podrzuca, źródło każde przedstawia wdzięk sobie właściwy i urok piękności surowćj. Jedno z nich jestto piękny Acis, uciekający z pod złomów skał, pod któremi chciał go pochłonąć Cyklop; drugie — to nimfa Aretuza, przepływają­ca pod morzem, by błękitnćj swćj wody nie pomięszała z mętną falą rzeki, a in­ne znów, to dziewicza Cyana, zraszająca kwiaty, które zbiera, by uwieńczyć Prozer- pinę”.

„Zarazem jednak, gdy człowiek wielbił źródeł pożytek i powab ich poetyczny w pie­śni wyrażał, nęciła go też tajemnica icli po­chodzenia. Skąd przybywają czyste te wo­dy, po jakich drogach przebiegły we wnę­trzu ziemi, zanim się na jaw dzienny wy­dobyły? W jakiejże grocie chroni się ta nimfa czarowna i ze szczytu którćjże góry przybyłaV Pytanie takie rzuca nieświado­my na widok źródeł, ale pytań tych uczony dotąd w pełni nie rosstizygnął. Ileż to jeszcze potrzeba badań i poszukiwań, za­nim, bez obawy pomyłki, zdołamy wyśle­dzić olbrzymi obieg, jaki dokonywa kropla wody przez skały, rzeki i chmury”!

Chociaż nie w szczegółach wszakże, to w ogólnych przynajmniej zarysach obieg ten wody dawno już ująć i początek źródeł wyjaśnić zdołano. Zasób swój czerpią mia­nowicie źródła z wody atmosferycznćj, któ­ra przenika do szczelin gruntu, tworzy tam

niewielkie zbiorniki, a wreszcie, gdy do dalszych głębi znajduje drogę zapartą, wy­dobywa się na powierzchnię ziemi w miej­scu, gdzie się jćj nastręcza opór najsłabszy, lub nawet ciągnie swój bieg podziemny wprost aż do otchłani oceanu.

Zasadę tę dokładnie wyraził w r. 1686 sławny Mariotte, potwierdziwszy ją liczne- mi spostrzeżeniami, już jednak na trzydzie­ści lat wcześniej, jak przytacza Gunther, J. Vos8ius, w dziele o początku Nilu i in­nych rzek, twierdzi stanowczo, żc wszyst­kie rzeki powstają z nagromadzenia się wo­dy atmosferycznćj. Z pisarzy starożytnych jasne pojęcia o pochodzeniu źródeł miał szczególniej uczony architekt Witruwijusz; Arystoteles skłania się do poglądu, że góry wywierają wpływ przyciągający na wodę atmosferyczną; Seneka zaś, niesądząc, aby woda deszczowa do znacznych głębokości przesiąkać mogła, przypuszczał, że zbioro­wiska podziemne zasilane są wodą morską, a na tćj podstawie rozwinął Lukrecyjusz całą teoryją o łączności wody morskićj ze źródlaną. W nowszych nawet ćzasach Des- cartes, Woodward, Kircher i inni przyjmo­wali podobneż kanały podziemne, przyzna­jąc im nadto znaczenie destylatorów, które mają zatrzymywać sól morską. W końcu jednak zeszłego stulecia De la Mćtherie, rozwinąwszy w dziele swojem o teoryi zie­mi zasadę Mariottea, zapewnił jćj stanow­cze zwycięstwo, którego zachwiać nie zdo­łały nowsze pomysły Yolgera i Mohra, ja­koby wszelkie wody podziemne i źródlane pochodzić miały z bespośredniego skrapla­nia pary wodnćj, zawartćj w powietrzu, po- chłaniancm przez wierzchnie warstwy zie­mi. Bezzasadność takićj hipotezy wyka­zali głównie Hann i Woliny; wymiana ga­zów między gruntem a powietrzem swobo- dnem zbyt jest drobna, aby w zasilaniu wód podziemnych udział wyraźny przyjmo­wać mogła.

Gdyby wierzchnie warstwy ziemi zgoła były nieprzemakalne, nie byłoby też źródeł, a wszystka ilość wody, sprowadzana przez deszcze i śniegi, spływałaby po powierzchni gruntu, jak to się dzieje z potokami gór- skiemi. W rzeczywistości wszakże wszyst­ka woda, która w jakiejkolwiek postaci na powierzchnię ziemi opada, o ile przez ulot­

Nr 20. w s z e c h ś w ia t . 307

nienie nie przechodzi bespośrednio do at­mosfery, przenika w głąb ziemi.

Przemakalność różnych pokładów jest wprawdzie bardzo różna, wszystkie jednak warstwy w pewnćj mierze wodę przepusz­czają. W najznaczniejszych głębokościach jakie dotąd osięgnąć zdołano w kopalniach, lub w otworr.ch świdrowych, napotykamy zawsze obfity dopływ wody, a wyjątkowo chyba przytrafia się tam susza. Gdy przy robotach górniczych nastręcza się potrzeba rossadzania skały, w najgęstszych, w naj­bardziej nawet zbitych głazacli występuje wilgoć; należy je przeto także uważać za przemakalne. Po części dostaje się tam woda przez szczeliny widoczne, mniej lub więcej otwarte, ale więcej jeszcze przez ka­naliki niedostrzegalne tworzące jakby układ rurek włoskowatycb, któro przerzy­nają wszystkie skały. Doświadczenia Dau- brćego wykazały, że pochłanianie wody przez skały, za pośrednictwem tych otwor­ków włoskowatycb zachodzi nawet i wtedy gdy prężność zawartej w nich pary opiera i się wdzieraniu cieczy, przyciąganie więc i włoskowate przemaga ten opór. Dowód ! ten doświadczalny objaśnia tedy, w jaki sposób woda przedostawać się może do wnętrza zbitych i głęboko położonych skał, chociaż inni gieologowie sądzą, że woda w znacznój głębokości w ziemi występują­ca, którój potężne działanie ujawnia się w procesach wulkanicznych, jest pochodze­nia pierwotnego, czyli uległa związaniu już przy początkowem krzepnięciu skorupy ziemskiej.

Pytanie to wszakże nie wiąże się z kwe- styją powstawania źródeł, gdyż sprowadza­ją nam one tylko wodę pochodzenia atmo­sferycznego, która w różnych pokładach schodzi do bardzo różnej głębokości. Cho­ciaż bowiem wszystkie skały mogą być w pewnym stopniu uważane za przemakal­ne, to wszakże różne warstwy posiadają własność tę w mierze tak nieznacznej, że można je uważać za nieprzenikli we w ze­stawieniu z warstwami, które pozwalają na swobodny i szybki obieg wody.

Roskład zatem i występowanie źródeł po- lega przede wszystkiem na wzajemnem względem siebie położeniu warstw prze- makalnych i nieprzemakalnych. Gdy grunt

dobrzo przepuszcza wodę, schodzić może ona szybko do znacznycli głębokości; war­stwa natomiast nieprzenikliwa powstrzymu­je biegjój ku dołowi i zmuszają do odpły­wu bocznego, dopóki, zależnie od ukształ­towania, powierzchni, nie znajdzie sposo­bności do wydostania się nazewnątrz, two­rząc źródło. Gdy znś, działaniem rąk na­szych, otwieramy sobie sztuczny dostęp do wody podziemnój, mamy wtedy studnię.

Nie należy jednak sądzić, że tylko nie­przemakalny pokład gieologiczny ruch wo­dy zatamować może; luźno bowiem nawet, silnie przemakalne warstwy, skoro są do­statecznie napojono, zatrzymują ruch jej dalszy. Działają one niemal jak gąbka, która zawartość swą wody pod działaniem tylko ciśnienia zewnętrznego oddaje. W ten sposób układa się warstwa wody podzie­mnej czyli woda gruntowa, która przebiega mniej więcej zgodnie z ukształtowaniem

| i falowaniami powierzchni, przystępując do niej tem bliżej, im obfitsze są w danej oko­licy opady wodne.

Skoro zaś w ten sposób bieg wód podzie­mnych zależnym jest od załomów skał, nie­koniecznie przeto, jak rzeki na powierzchni ziemi, spływać muszą wciąż ku miejscom coraz niższym; zdarzać się owszem może, że taki prąd podwodny, zsunąwszy się w głąb, bądź po pochyłości jednostajnej, bądź brzegiem wodospadów, napotykając dalej pokłady ku górze wzniesione, sam również wysuwa się z tych głębi ku p o­wierzchni ziemi. Ruch ten wody zachodzi pod działaniem ciśnienia hydrostatycznego, a jakby w rurze zgiętej na kształt głoski U, woda w obu ramionach wznosi się do po­ziomu wyższego, aniżeli pośrodku. Istnie­ją więc nietylko źródła spływające z góry, ale także i źródła wstępujące, które wy­tryskają w kierunku niekiedy prostopadłym do poziomu.

W pustyniach Egiptu i Algieru mieszkań­cy w odległój już starożytności umieli wier­cić studnie schodzące do głębi dziesięciu i dwudziestu metrów, z których wydobywa­ła się śród piasków woda, rospościerająca w około siebie życie i dobrobyt. Gdy oko­lica, w którój się studnia taka mieści, przy­pada na poziomie znacznie niższym, aniże­li zasilające ją zbiorniki górne, woda wy­

tryskać będzie w górę, wzbijając się nad powiei-zchnię ziemi. Pierwszą taką studnię wywiercono w r. 1124 w klasztorze Lilles w hrabstwie Artois, stąd poszła nazwa studzien artezyjskich; wiadomość wszakże o nich podał dopiero słynny garncarz i pa­leontolog Bernard Palissy w r. 1580 w ro- sprawie „o naturze wód i źródeł natural­nych i sztucznych”, a w sto lat później astronom Dominik Cassini, który przed po­wołaniem swem do Francy i podobne robo­ty w Urbino prowadził, znajomość studzien artezyjskich rospowszechnił.

Przyjmuje się pospolicie, że warstwa zie­mi, sprowadzająca wodę, winna być zawar­tą między dwoma pokładami nieprzemakal-

303 ffr 20.

Paryż zajmuje mniej więcej środek kotliny, którój warstwy wznoszą się wokoło ku po­łudniowi, wschodowi i północy. Piaski zielone należące do formacyi kredowćj, po­kryte są zbitemi pokładami gliniastemi, bardzo słabo przemakalnemi i wysuwają się na powierzchnię ziemi na przestrzeni od Ardenów do Loary, w wysokości, góro- jącój do 100 metrów nad równiną Paryża. Pod Paryżem warstwa piasków zielonych zagłębia się do pięciuset przeszło metrów; gdy więc dosięgnie jej świder ziemny, to wytrysk wody, według zasady naczyń połą­czonych, wzbijać się jeszcze może ponad powierzchnię gruntu do wysokości około 60 metrów, chociaż tarcie i inne przeszkody

WSZECHŚWIAT.

F ig . 2. Z b io rn ik w ody d o sta rczan e j

nemi. W idzieliśmy jednak wyżej, że prze- makalna nawet warstwa spodnia napaja się zwolna wodą i dalsze jćj zagłębianie się powstrzymuje; skoro zatem woda bocznego odpływu nie znajduje, dolny pokład nie­przemakalny nie jest bynajmniej koniecz­nym warunkiem studzień artezyjskich. Wystarcza już nieprzemakalny pokład górny, zakrywający warstwę, przez którą woda przesiąka.

Źródeł bijących w górę nie możemy ocze­kiwać w krajach płaskich; chociaż więc nieraz wiercono u nas studnie głębokie, żadna z nich nie jest istotną studnią artezyj­ską. Szczególniej zaś korzystne dla nich wa­runki przedstawia kotlina paryska. Sam

przez stu d n ie artezy jsk ie w R iyerside.

wysokość tego słupa obniżają. Sławna studnia w Grenelle dosięgła wodonośnej warstwy piasków w głębokości 548 me­trów, a jój woda wzbija się na 28 metrów w górę.

Studnie artezyjskie znajdują się również w znacznój ilości w Anglii, w Saharze, w Ameryce północnej, w Australii. Woda słona, tryskająca ze źródła artezyjskiego w Neusalzwerk, pod Minden, przybywa z głębi 730 metrów. Wytrysk wody siar- czanej w Louis-ville, w Kentucky, wznosi się przez rurę długości 636 metrów, a wo­da wzbija się do wysokości 52 metrów po­nad otwór. Głębokość studni wywierco­nej w Sain Louis w Missouri wynosi 800 metrów.

Nr 20 WSZECHŚWIAT. 309

Ilość wody, jakiśj studnie artezyjskie do­starczają, jest niekiedy nader znaczna, a by- i łaby nieraz większą jeszcze, gdyby rury, po których woda w górę się wznosi, miały : średnicę większą. Źródło w Neusalzwerk wylewa 1460 litrów na minutę; studnia ar­tezyjska w Sidi Amram, w Algieryi, wy­rzuca w ciągu tego samego czasu, 4020 li­trów, czyli przeszło cztery metry sześcien­ne, a studnia w Passy blisko pięć i pół me­trów sześciennych. Niekiedy też studnia j

artezyjska łączy w jeden slup wytryskujący wody kilku warstw, położonych w różnych głębokościach; przy wierceniu studni w Diep* pe, do głębokości 3.33 metrów, napotkano ; kolejno siedem obfitych żył wodnych.

Źródła artezyjskie sprowadzają wodę tem cieplejszą, im z głębszych czerpią ją obsza­rów. Wytrysk studni w Grenelle posiada temperaturę 28° C, o 18° wyższą od śre- dnićj temperatury gruntu, co pozwala wno­sić, że w miejscu tem przyrost temperatury, w miarę zagłębiania się w ziemię, wynosi około 1° na każde 30 metrów głębokości. Wiadomo wszakże, że w różnych okolicach temperatura nie w jednakiej wzmaga się mierze.

Studnie artezyjskie dla wielu okolic oka­zały się istotnem dobrodziejstwem, sprowa­dzając życie i bogactwo w jałowych poprze­dnio stronach, jak zwłaszcza w Saharze a l­gierskiej i w Australii. Od lat kilku świad­czą one podobneż usługi w okolicach mia­sta Riyerside w Kalifornii. Miastu brakło wody zdatnćj do picia, dziś dzięki wywier­conym studniom posiada ono obfitość wody, która umożebnia szybki jego rozwój.

Kotlina tych studzien przypada u stóp gór San Bernardino i Gray Back w Sierra Nevada. Druga z nich sięga do wysokości 3000 metrów nad poziom morza i pokryta jest wńecznym śniegiem. Woda, z topienia śniegu tego pochodząca, schodząc w głąb ziemi, cedzi się w piaskach; wydobywając się przeto na powierzchnię, jest zupełnie czystą i przejrzystą. Wywiercono dotąd w okolicy tćj czternaście takich studzien, na obszarze siedmiu akrów; głębokość ich nie jest zresztą znaczna, wynosi bowiem około 40 metrów tylko.

Niekiedy, woda wytryska tam w postaci dzwona, jak w wodotryskach sztucznych,

a jednę z tych studzien wskazuje załączona rycina; pod powłoką wodną człowiek wy­godnie pomieścić się może. Ze wszystkich tych studzień wody gromadzą się w sadzaw­ce okrągłej, gdzie, spływając w postaci kas­kady, rospuszczają w sobie powietrze, a stąd przez rury przybywają do miasta, znajdu­jącego się w odległości 16 kilometrów. Róż­nica poziomów sadzawki i miasta wynosi 53 metry; woda zaś zasila nietylko miasto, ale i kanały irygacyjne, zaprowadzone dla potrzeb uprawy pomarańcz, którój Riyer­side jest ogniskiem.

S. K.

Wielkie odkrycia Lavoisiera.W dwudziestym dziewiątym roku życia

Lavoisier podjął szereg doświadczeń, które zapewniły mu nieśmiertelną sławę ojca no­woczesnej chemii i stały się trwałą podwa­liną współczesnej nauki o przyrodzie. Do doświadczeń tych nie popchnął wielkie­go uczonego przypadek, nie badał on po- omacku, chcąc koniecznie coś własnego wnieść do skarbca wiedzy; przeciwnie, po­znawszy całą doniosłość sprawy, którą dłu­go rozważał, z góry do najdrobniejszych szczegółów obmyślił plan pracy, stworzył metodę postępowania i dopiero do roboty przystąpił.

Opierając się na wykładzie prof. M. Ber- thelota o pracach Lavoisiera, wyłożymy tu prawdziwy pogląd na dwie najważniejsze prace odnowiciela chemii, z których pierw­sza dotyczy składu chemicznego powietrza, druga zaś składu wody.

I.

Do połowy mnićj więcćj X V III stulecia powietrze atmosferyczne poczytywane było za pierwiastek rozłożyć się niedający, za coś w swoim rodzaju osobliwego, jedynego. Nie znaczy to, że alchemicy w wielu swych doświadczeniach nie dostrzegli wytwarza­nia się elastycznych płynów (gazów), które niejednokrotnie były powodem wybuchów

w przyrządach; lecz mięszali je oni z inne- mi ciałami lotnemi, obejmując ogólnem mia­nem spiritus, które i w dzisiejszym jeszcze języku doskonale pochodzenie swe wska- zuje.

Fizyczne własności powietrza, jego cię­żar, sprężystość i t. p. poczęli badać w do­kładniejszy sposób dopiero fizycy końca X V II wieku, Mariotte i zwłaszcza Boyle. Ten ostatni dowiódł nawet, że można wy­tworzyć „sztuczne powietrze”, działając na żelazo roscieńczonym wodą kwasem siar- czanym: był to nasz wodór; Boyle wszakże nie odróżniał tego sztucznego od zwykłego powietrza. Ilalcs, w X V III stuleciu, gor­liwie zajmował się badaniem gazów i wy­nalazł najlepsze sposoby zbierania tych ciał . i obchodzenia się z niemi, pozostając je­dnakże wciąż wiernym poglądowi, że wszy­stkie one są identyczne z powietrzem atmo- sferycznem i powstają zeń przez domięsza- nie pewnych wyziewów i par obcych.

Anglik Black, któremu w dziejach fizyki należy się zasługa wskazania utajonego cie­pła, pierwszy dowiódł bessprzeczncgo ist­nienia gazu absolutnie różnego od zwykłe­go powietrza. Gazem tym było „powietrze trwałe”, obecny nasz dwutlenek węgla czyli kwas węglany. Prace Van Helmonta w zna­cznym również stopniu przyczyniły się do poznania chemicznćj natury tego ciała, któ­remu badacz ten poraź pierwszy nadał na­zwę gazu. Black zbadał warunki znikania „powietrza trwałego" w obecności alkalicz­nych ciał i wydzielania się go z tych związ­ków. B ył on prawdziwym poprzednikiem i zwiastunem prac Lavoisiera.

Postęp na drodze poznawania gazów nie ustawał. W roku 1767 Cavendish dowiódł przy pomocy nader przekonywających do­świadczeń istnienia nowego gazu, palnego powietrza, obecnego wodoru. Gaz ten zna­ny był już dawniój, lecz uważano go za po­łączenie palnćj jakiejś istoty ze zwykłem powietrzem. Wystąpił też wówczas Priestłey, który w ciągu lat kilku, od 1771 do 1774 roku, odkrył główniejsze znane nam obec­nie ciała gazowe: tlen, azot, tlenki azotu, chlorowodór, dwutlenek siarki, amonijak, niepoznawszy zreaztą ich prawdziwego składu. Odkrycia te najzupełniej prze­kształciły dawniejsze poglądy na naturę

310 Nr 20.

Pojęcie o okre­ślonej, jedynej, zawsze tej samćj substancyi zamieniło się na świadomość o pewnym ogólnym stanie, stanie gazowym, stosują­cym się do wielu, jeśli n ie do wszystkich, ciał.

Priestłey wszakże, nieprzyjaciel wszel­kich przypuszczeń i teoryj, nie wyciągnął żadnego ogólnego wniosku ze swych pięk­nych odkryć i przypisywał je zresztą cał­kowicie szczęśliwemu przypadkowi. A opi-

I sując je ówczesnym językiem, wyłuszczał jednocześnie osobliwe, zgoła niewiążące się ze sobą poglądy, uparcie aż do śmierci (1804) pozostając wiernym wyznawcą teo- ryi flogistonowćj. Lavoisierowi przypadło w udziale wyjaśnienie nagromadzonych tu faktów, które dzielny ten umysł obrał za punkt wyjścia do swych doświadczeń i z któ­rych wysnuł ogólny system nowoczesnej chemii.

Cza3 po temu był zupełnie odpowiedni. Szybko po sobie następujące odkrycia wzbu­dziły w umysłach ogólny zapał i ferment.a- cyją. Każdy odczuwał, że panujące poglą­dy stały się niezadawalniającemi. Poznanie gazów, dotąd przez chemiją nieuwzględnio- nych, również jak nowe poglądy fizyczne na ciepło wytworzyły konieczność zrewido­wania niejako wszystkich doświadczeń i teo­ryj. Nazwa chemii „pneumatycznej”, przy­jęta następnie przez tę naukę, dostatecznie świadczy, jak ważny udział przypadł ga­zom w mających nastąpić przewrotach nau­kowych.

Lavoisier nasamprzód powtarza znane już podówczas dobrze doświadczenie „kalcyno- wania” l) cyny w obecności powietrza. Cy­nę ogrzewa w hermetycznie zamkniętem

■ naczyniu i stwierdza, że całkowity ciężar naczynia wraz z tem, co się w niem znaj­duje, nie zmienia się przez to. Jestto sprze­czne ze zdaniem Boylea, który utrzymywał, że dowiódł w tem doświadczeniu zwiększe­nia się ciężaru, pochodzącego jakoby z przy­łączenia się pierwiastku ognia. Błąd Boy­lea łatwo daje się wytłumaczyć tem, że do naczyń wpływało powietrze w chwili ich otwierania. Lavoisier spostrzegł nadto, że

') K alcy n o w an ie= w ap n ien ie , obecne u tlen ian ie .

WSZECHŚWIAT.

powietrza i wogóle gazów.

Nr 20. WSZECHŚWIAT. 311

sama cyna zamieniona na „wapno” *) zy­skała na wadze, podczas gdy kolba tyleż co i przedtem ważyła. A zatem kosztem powietrza wewnętrznego, pochłoniętego podczas ogrzewania, podniósł się ciężar me­talu; a ten przyrost na wadze równa się dokładnie utracie ciężaru powietrza. Do­świadczenie to, wydające nam się dzisiaj j tak prostem, w istocie swej najzupełniej j

inaczej było pojmowane podówczas.Tlenki metaliczne i ich powstawanie z me­

tali znane były od najdawniejszych czasów, a wielu obserwatorów, już w końcu X V I wieku, zwróciło uwagę na, to, że tlenki j

(wapna) cięższe są. od odpowiednich metali. Lecz, wobec nieświadomości co do istoty | i własności gazów, to powiększanie się cię­żaru przypisywano połączeniu się metalu z pierwiastkiem ognia, który, jak powia- j

dano, przenikał przez pory szkła naczynia. J

Boyle nawet sądził, że fakt ten udało mu się dowieść doświadczalnie.

Stahl około początku X V III stulecia wy­głosił nową [teoryją, która obejmowała nie- tylko oddzielne fakty, dotyczące ołowiu i cy­ny, lecz całość zjawisk palenia się i „kal- cynowania”, w których to dwu, napozór różnych zjawiskach, on pierwszy dojrzał j istotne, wewnętrzne pokrewieństwo.

Według nauki Stahla, ciała palne, takie jak siarka, oleje, węgiel, zawierają w sobie j osobliwy pierwiastek — flogiston — prze­obrażający się w materyją ognia, gdy ciała te poddajemy wysokiej temperaturze. Ma- teryja ognia rosprasza się w płomieniu, cie­ple i świetle. Ogrzane metale tracą ten sam pierwiastek — flogiston, zamieniając się na wapna metaliczne. A zatem ciała pal­ne, a także metale, złożone są z owego flo- gistonu i mniejszej, lub większej ilości wa­pna, al bo ziemi. Spalając się, tracą flogi­ston i pozostaje z nich wapno. Odwrotnie do otrzymania pierwotnego metalu z me­talicznego wapna wystarcza dodać doń flo- gistonu. Daje się to zaś osięgnąć przez ogrzewanie wapna z ciałem palnem, flogi-

•) „W ap n am i11 nazyw ano wszelkie m etale , k tó re w jak iko lw iek sposób poleczyły sig z tlenem , oczy­wiście n iezdając sobie sp raw y z rzeczyw istego, zachodzącego p rzy tem zjawiska chem icznego.

ston zawierającem, takiem jak olej, siarka, lub węgiel. Tworzenie się metalicznych wapien zostało więc sprowadzone w ten sposób do zjawiska palenia. Stahl poglą­dami swemi zacieśnił węzły pomiędzy zja­wiskami palenia się ciał, tworzenia płomie­nia i wydzielania ciepła, objął też niemi zjawisko oddychania zwierzęcego, w któ- rem, jak sądził, flogiston ciała ludzkiego zostaje nazewnątrz wydalany, jednem sło­wem, wielką, liczbę rozmaitych zjawisk sprowadził do jednego ogólnego sposobu pojmowania. Było to niewątpliwą na cza­sy owe zasługą. Nauka Stahla znalazła do­skonale przyjęcie i zyskała w świecie uczo­nym nadzwyczaj wielu zwolenników. I z nią właśnie w sprzeczności pozostawało do­świadczenie Lavoisiera nad cyną; z nią wy­padło Lavoisierowi gorącą stoczyć walkę.

Odkryciu Lavoisiera należy nadać rze­czywisty charakter, gdyż nie przez wszyst­kich Lavoisier prawdziwie jest oceniany. Otóż, naprzód nieprawdą jest, że Lavoisier pierwszy wygłosił aksyjomat, że „nic nie ginie i nic się nie tworzy”. W starożytno­ści już doktryna ta bardzo była rospowsze- chnioną śród uczonych i filozofów. Za Epikurem powtarza Lukrecyjusz:

„Ex nih ilo n ih il, in n ih ilu m nil posse reyerti'1. Nawet alchemicy nigdy nie utrzymy­

wali, że potrafią stworzyć złoto, lub inne metale, starali się oni jedynie zamieniać je ­dno w drugie.

Niemniej Lavoisier nie był pierwszym, który posługiwał się wagą, jak to często twierdzono. Przyrząd ten używany był przez chemików po wszystkie czasy. A l­chemicy greko-egipscy, autorowie papirusu znajdującego się dzisiaj w Lejdzie, najstar­szego znanego nam pomnika chemii, bezu­stannie stosują ważenie ciał. Pomiędzy in­nemi nazwami chemii, arabowie przytacza­ją też nazwę „nauki o wagach”. Na słyn-

! nym obrazie „melancholii” Alberta Durera pomiędzy przyrządami i symbolami wiedzy

| obok klepsydry (zegara piaskowego), mie­rzącej czas, widzimy wagę, mierzącą ciężar ciał.

Jeżeli jednak niezniszczalność inateryi ogólnie była przyjętą, a waga od dawien- dawna była stosowaną w pracowniach che­micznych, to jednakże nic dowodziło to

312 WSZECHŚWIAT. Nr 20

podówczas jeszcze trwałości ciężaru tych specyjalnych ciał, z któremi chemicy mie­li do czynienia. Ciężar ten, w rzeczy samój, zdawał się zmieniać bezustannie podczas operacyj chemicznych, zwłaszcza pod wpływem ciepła. Już widziano meta­le zyskujące na wadze przy kalcynowa- niu”, już znanem było znikanie ciał pal­nych, pozostawiających po sobie drobne ślady popiołu lub „ziemi”. Stąd owo po­zornie słuszne przeświadczenie, że ciała palne mogą się przeistoczyć w pierwiastki ognia, lub raczój wytworzyć ten utajony w nich pierwiastek. „Siarka obficie zawie­ra w sobie ogień” mówił już Plinijusz.

Tak przeto nieuniknionem prawie było w wiekach średnich pomięszanie wiado­mości o ogniu, o ciałach palnych i o lot­nych pierwiastkach, czyli obecnych naszych parach i gazach. Teoryja Stahla była nau­kowym wyrazem tych poglądów, przyjętym I przez dwa pokolenia i teoryją tę właśnie Lavoisierowi obalić przypadło w udziale. Dowiódł on w rzeczy samój, że zwapnienie metali pochodzi z połączenia ich z częścią otaczającego powietrza, nie zaś z utraty czę­ści zawartego w nich poprzednio flogistonu. Nastąpiła zatem zamiana ról: metal stał się ciałem prostem, a wapno metaliczne, po­przednio za część składową metalu poczy­tywane, stało się ciałem złożonem. Pod­stawy całój nauki chemii do głębi zostały wstrząśnięte.

Nie należy przypuszczać, że przed Lavoi- sierem nie uznawano niezbędności powie­trza do spraw palenia i kalcyno wania. Najprostsza obserwacyja dowodziła tego z dostateczną ścisłością, a systematyczne do­świadczenia potwierdziły to. Lecz przy­puszczano, że udział powietrza w tych zja­wiskach czysto jest mechaniczny, fizyczny, że chodzi tu o prężność powietrza, o jego ciśnienie, że dzieje się tu coś podobnego do utrwalenia się elektryczności na powierzch­ni ciał. A Lavoisier dowiódł, że powietrze działa chemicznie i że dla objaśnienia tych zjawisk nietrzeba uciekać się do flo<n- stonu.

Nietylko w wapnach metalicznych powie­trze chemicznie zostaje przyłączone. Lavoi- sier jednocześnie przekonywa, że powietrze ten sam udział przyjmuje w tworzeniu się

i kwaśnych produktów ze spalenia siarki [ i fosforu. Powstawanie wapien metalicz- [ nych i kwasów sprowadza się przeto do je- j dnego i tego samego zjawiska.

I oto mamy drugą podwalinę nowego gmachu naukowego wzniesionego przez prace Lavoisiera.

Zaledwie ogłoszone były pierwsze do­świadczenia Lavoisiera, odrazu nabrały no­wego, nieoczekiwanego znaczenia wskutek odkrycia tlenu. Odkrycie to zawdzięcza­my Priestleyowi, który opisał je językiem zgodnym z panującą podówczas teoryją fłogistonową. Bergmann i Scheele udosko­nalili pracę Priestleya, właściwą wszakże doniosłość zyskała ona dopiero w rękach Lavoisiera.

Wiedziano oddawna, żemerkuryjusz(rtęć) ogrzewany na powietrzu zamienia się na czerwone ciało, podobne do wapien meta­licznych, oraz że produkt ten pod wpływem ciepła znów daje metal, bez pośrednictwa węgla, lub jakiegokolwiek innego ciała pal­nego. W Lutym 1774 r. doniósł Bayen, że powtórzył to doświadczenie i przekonał się, że powstaje przy tem gaz podobny naj­zupełniej do gazu spostrzeżonego przez La- yoisiera podczas redukowania (odtleniania) wapien metalicznych. Ogrzewając tę czer­woną materyją (t. zw. praecipitatum per se) zapomocą promieni słonecznych, skupio­nych w silnój soczewce, Priestley otrzymał i scharakteryzował ten gaz dnia 1 K w ie­tnia 1774 roku. Skonstatował on, że saz

7 C5

ten podtrzymuje żywy płomień świecy; a w Marcu r. 1775 spostrzegł też, że w ga­zie tym odbywa się oddychanie i natych­miast pomyślał o leczniczem jego stosowa­niu. W wielkim zapale, jaki odkrycie to sprowadziło, współcześni Priestleya sądzili, że udało im się zdobyć sposób podniesienia sił żywotnych organizmu ludzkiego, odmła­dzać starców i niemal osięgnąć nieśmier­telność. Marzenia chemików po wszystkie czasy wybiegały daleko poza ziemskie sfery.

(dok. nast.).M aksym ilijan Flcium.

Nr 20. WSZECHŚWIAT.

0 ZW IERZĘTACH OSIADŁYCH.( w e d ł - a g A r n o l d a I j a n g a >).

Arnold Lang, zająwszy się badaniem zwierząt osiadłych, doszedł do wyników szerszego znaczenia, mogących obchodzić nietylko specyjalistów. To też rospatrzymy je tu nieco obszernićj.

O przykłady zwierząt osiadłych nietru­dno: możemy je znaleść prawie wre wszyst­kich głównych działach państwa zwierzę­cego. Z pierwotniaków (Protozoa), a mia­nowicie z wymoczków, przytoczymy tuYor- ticellidae, opatrzone długą, często rozgałę­zioną nóżką, zapomocą którćj tworzą całe kolonije, dostrzegalne już golem okiem, a pokrywające nieraz stosunkowo dość zna­czne przestrzenie, np. nietrudno znaleść pływaki (Ditiscus), których grzbiet jest cał­kiem pokryty, jakby białą pilśnią, koloni- ją tych wymoczków. Pomiędzy gąbkami i innemi jamochłonami osiadły sposób życia jest bardzo rospowszechniony: wszystkie gąbki są przytwierdzone do twardego pod­łoża, jak również i stułbiowate polipy, czyli stułbiatki; nieznaczna bowiem zdolność ru­chu, jaką jest obdarzona nasza stułbia słod­kowodna (Hydra), zaledwie zasługuje na uwagę, a zresztą i ona znaczną część życia spędza nieruchomo. Doskonałego przykła­du osiadłych jamochłonów dostarczają nam korale, których twardy i ciężki polipnik, czyli koralowina już sama przez się wyklu­cza wszelką możność ruchu. W typie szkar- łupni przeważna część lilij morskich jest przytwierdzoną do gruntu.

Pomiędzy robakami taki sposób życia jest mniój rospowszechnionym, chociaż i tu znaj­dujemy zwierzęta osiadłe, np. rurówki (Tu- bicolae). Pokrewne robakom mszanki (Bry- ozoa) tworzą też przez pewien okres życia niewielkie osiadłe kolonije. Z mięczaków

i) A rnold L ang. U eber den Einfluss d e r festsi- tzenden L ebensw eise auf d. T h ie re u. iiber der U rsp rung d e r ungeschlechtlichen F o rlp flan zu n g d u rch T heilung und K nospung. N aturw isaenschaft- liche R undschau, N r 1, 1889 r .

313

dość jest przytoczyć ogólnie znaną ostrygę, lecz oprócz nićj takiż sam żywot pędzi wie­le innych małżów oraz ślimaków. Osiadły sposób życia jest również właściwym całój jednój grupie osłonnic, mianowicie żachwom (Ascidiae). W dziale stawonogich osiadłe formy są już dość rzadkie; z raków miano­wicie jedne tylko wąsonogie (Cirripedia), zamknięte w swym twardym pancerzu, przypominającym skorupę, pędzą żywot osiadły.

W nauce jest ogólnie przyjętą zasadą, że formy osiadłe powstały od form wolno ży­jących; Lang stara się wskazać warunki, przez które zwierzęta zostały zmuszone do przyjęcia osiadłego sposobu życia, oraz ko- rzyści, jakich sposób takowy dostarcza im w walce o byt. W najodpowiedniejszych warunkach dla osiadłego życia znajdują się zwierzęta wodne, to też one jedynie (poza pasorzytami) stają się osiadłemi. U zw ie­rząt lądowych całkowitemu przytwierdze­niu się przeszkadza brak ośrodka, dostar­czającego pokarm i ułatwiającego zapła- dnianie, ośrodka, jaki właśnie stanowi wo­da. Zwierzęta wodne zyskują wogóle na przyjęciu osiadłego trybu życia, bo, jeśli np. żyją w bliskości brzegów, to w ten spo­sób zabespieczają się przeciwko sile fal, dą­żących do odrzucenia ich na pełne morze, gdzie nie mogłyby znaleść równie pomyśl­nych warunków do życia. Zwierzęta, ży­jące na największych głębinach (a tam też znajdujemy wiele form osiadłych), nie po­trzebują wprawdzie obawiać się fal, ale za to przez przytwierdzenie się oszczędzają siłę, jakąby zużyły na ruch; o pokarm zaś nie mają potrzeby się troszczyć: dostarczają im go w wielkićj ilości żyjątka, przynoszo­ne przez wodę z warstw górnych. W ta­kich warunkach wolne zwierzęta, bez ża- dnćj szkody dla podtrzymania gatunku, mogą stać się osiadłemi. Dla wielu form bardzo łatwo wskazać drogę, jaką one prze­bywały, przechodząc od życia wolnego do osiadłego. Małże np. posiadają w swój mu- skularnćj nodze, służącćj im wogóle jako organ ruchu, gruczoł, którego włókniste,

| twardniejące w wodzie wydzieliny pozwa­lają im przyczepiać się na pewien przeciąg czasu do gruntu. Stąd przejście do życia osiadłego nie jest wcale trudnem. Cieką-

314 WSZECHŚWIAT.

wą jest jednak rzeczą obserwować, jak or­gan ruchu, wraz z ustaniem wolnego trybu życia, zanika stopniowo, zwolna wpraw­dzie, ale ciągle. Małże pełzające, np. na­sza skójka malarska (Unio pictorum), ma­ją nogę nadzwyczaj wielką i silną, podczas gdy u gatunków, przytwierdzających się zapoinoeą bisioru, jak np. u omólka (Myti- lus), stanowi ona organ w znacznej części zmarniały i bardzo mały.

U ostryg, przytwierdzonych zapomocą skorupy i nieużywających zupełnie nogi, brak jćj często całkiem, a jeśli jest, to tyl­ko jako organ szczątkowy. W przytoczo­nych tu wypadkach można bespośrednio i dokładnie wykazać przejściowe stany od wolnego do osiadłego sposobu życia, a tem samem i zmiany, jakim ulegały zwierzęta wolne, przeistaczając się w osiadłe. Ina­czej rzecz się ma, gdy mamy do czynienia tylko ze zwierzętami osiadlemi, nieznając całkiem jakichbądź spokrewnionych, albo przynajmniej podobnie ukształtowanych form wolnych; taki wypadek zachodzi u po­lipów stułbiowatych i u mszywiołów (msza- nek). Zeby sobie wówczas wytworzyć do­kładniejsze pojęcie o wpływie osiadłego sposobu życia na ukształtowanie ciała ta­kich zwierząt, należy zbadać pojedyncze sy- ; stematy ich organów w zestawieniu z moż- j liwie podobnemi formami, albo też, gdy tych ostatnich zupełnie nie znamy, zestawić j stopień rozwoju, lub zaniku organów z ich czynnością u zwierząt osiadłych. Zapo­mocą obu sposobów badania można wypro­wadzić wnioski o właściwościach, charak­terystycznych dla zwierząt osiadłych. Przy­toczymy tu tylko najważniejsze i najbar­dziej zajmujące wyniki badań Langa.

Cały systemat nerwowy, jak również i or­gany zmysłów u zwierząt osiadłych znaj­dują się w stanie mnićj lub więcej zmarnia­łym, jak to zresztą łatwo było przewidzieć. Co się tyczy np. oczu, to bezwarunkowo powinny one być silniej rozwinięte u form wolnych, gdyż te ostatnie potrzebują oso­bnego przyrządu do oryjentowania się przy zdobywaniu pokarmów, przy poszukiwaniu innój płci, wreszcie dla uniknięcia nieprzy­jaciół. O to wszystko zwierzęta osiadłe nie mają potrzeby się troszczyć; to też ich oczy, jak również i inne organy

zmysłów, a wreszcie i cały systemat ner­wowy ulegają stopniowemu zanikowi. Nie­mniej naturalnem jest to, że one, będąc skazane na czysto przypadkowe dostarcza­nie pokarmu, wytwarzają sobie specyjalny przyrząd, ułatwiający chwytanie pokarmu. Taki przyrząd stanowią najczęściej macki, tworzące rodzaj lejka koło otworu gębo­wego. U osiadłych pierściennic znajduje­my taki wieniec z maćków, służący jedno­cześnie za organ dotyku i oddychania; u mszywiołów (mszanek) i wrotków czyn­ności inacków spełniają rzęsy organu rzęs­kowego. A któż nie słyszał o wieńcu z maćków u polipów? macki te, otaczające otwór gębowy, chwytają ciała, mogące słu­żyć za pokarm i przesyłają jo do wnętrza zwierzęcia.

W iele zwierząt osiadłych posiada, pro­mienistą budowę ciała, którą ostatecznie zawsze można sprowadzić do bocznie umia­rowej. Na tę zmianę typu budowy należy zwrócić baczniejszą uwagę, bo ona właśnie wykazuje silny stopień przekształcenia, ja­kie objęło całą organizacyją zwierząt osia­dłych pod wpływem zmiany trybu życia. To też, zdaje się, słusznym jest pogląd, że promienista budowa wolnych szkarłupni dostała się im od form osiadłych i nastę­pnie drogą dziedziczności utrwaliła się w całój grupie.

Zdolność fosforescencyi, jaką posiada wie­le zwierząt osiadłych, ma zastosowanie przy łowieniu zwierząt, mających im służyć za pokarm. Jest rzeczą ogólnie znaną, że światło przyciąga wiele zwierząt, to też zdolność świecenia jest wielce korzystną dla tworów, żyjących w głębinach mor­skich: chwytają one i połykają zwierzęta,

i przyciągnięte przez światło.(dok. nast.)

Bohdan D yakowski.

czeSci składowe Ż E L A Z A HANDLOWEGO.

(Ciąg dalszy).

Fosfór. Trzeci ten, zawsze niemal we wszystkich odmianach żelaza handlowego

Nr 20. WSZECHŚWIAT. 315

napotykany pierwiastek niemetaliczny, mo­że być słusznie nazwany wrogiem żelaza, naj niekorzystniej bowiem wpływa na jego własności, pomimo tego, że się znajduje za­zwyczaj w bardzo małych ilościach. Fosfor spotyka się w rudach, topnikach oraz w po­piele paliwa, używanego do wytapiania su­rowca w piecach wielkich (koks, węgiel), w postaci fosforanów wapnia, żelaza i in­nych; w wysokiej temperaturze pieców wiel­kich, w obecności żelaza metalicznego, fos­for zostaje zredukowany przez węgiel i łą­czy się z żelazem, do którego ma tak znacz­ne powinowactwo, że dość zmięszać bogate w węgiel żelazo w stanie stopionym z sola­mi kwasu fosfornego, by zredukować za­warty w nich fosfor i otrzymać żelazo, obfi­tujące w fosfor.

Fosfor znajduje się w żelazie w postaci fosforku żelaza, prawdopodobnie wzoru Fe4 P 2, rospuszczonego w masie metalu; ilość jego w surowcu dochodzi w niektó­rych razach do 3%, w stali i żelazie kowal- nem rzadko przenosi kilka dziesiętnych procentu. Działanie fosforu na żelazo po­lega głównie na tem, że żelazo traci swoję elastyczność i staje się niezmiernie kruchem i to tem znaczniej, im więcej węgla za­wiera, tak, że to się spostrzega w większym stopniu w surowcu, niż w stali, w tej zaś ostatniej w większym, niż w żelazie kowal- nem. Taki obfitujący w fosfor surowiec staje się bardzo mało wytrzymałym na wszelkie uderzenia, wstrząśnienia i t. p., belka np. lub kolumna z surowca fosforycz­nego, która w stanie zupełnego spokoju dźwiga znaczny ciężar, może pęknąć od wstrząśnienia, spowodowanego przez przejeż­dżającą obok niej karetę, lub wóz ładowny. To zmniejszenie elastyczności surowca daje się zauważyć już przy zawartości fosforu, równej 0,5%, — największej, jaka nie wy­wiera jeszcze zbyt szkodliwego wpływu na odlewy z żelaza surowego — i staje się bar­dzo znacznem przy zawartości l,5°/0 fosfo­ru, przy której surowiec w żaden sposób nie może być używanym do odlewów. AV pe­wnych zresztą wypadkach, np. przy odle­wie drobnych wyrobów artystycznych i t. p., od których nie wymaga się mocy, umiarko­wana zawartość fosforu (około 1%) nietyl- ko nie szkodzi, ale jest nawet pożądaną,

fosfor bowiem zniża temperaturę topliwości surowca i nadaje mu większą, płynność, wskutek czego taki surowiec dokładniej wypełnia formy i wyroby z niego mają wy­razistsze kontury i delikatniejszy wygląd. Odlewy takie są bardzo nietrwałe, na co wpływa jeszcze to, że fosfor przeszkadza wydzielaniu się węgla w postaci grafitu (t. j. „bieli” surowiec); w ten sposób pow­staje zaczarowane koło: fosfor zwiększa w surowcu zawartość chemicznie złączone- go węgla, ten zaś zwiększa szkodliwe dzia­łanie fosforu. Równe działanie wywiera fosfor na stal; małe ilości fosforu nie wpły­wają wprawdzie na wytrzymałość stali przy stałem obciążeniu, zmniejszają jednak jej sprężystość oraz ciągłość; stal staje się kru­chą, łamliwą, szczególniej przy niskiej tem­peraturze: łamliwą na zimno (kaltbriichig) i to tem znaczniej, im więcej w niej węgla. Wskutek tego dobra stal niepowinna za­wierać więcej niż 0,05% fosforu; ponieważ jednak jestto niełatwem do osięgnięcia, przeto starano się o zobojętnienie w jaki- kolwiekbądź sposób szkodliwego działania fosforu. W obecności krzemu działanie to uwydatnia się w znacznie mniejszym sto­pniu, niż w obecności węgla; a ponieważ krzem zwiększa wytrzymałość i twardość żelaza w ten sam sposób co węgiel, przeto gdy chodzi o nadanie znacznej wytrzyma­łości żelazu, zawierającemu fosfor, to moż* na to zrobić zapomocą zwiększenia w niem zawartości krzemu i jednoczesnego zmniej­szenia zawartości węgla. Jeszcze lepiej użyć w tym celu manganu, który, jak to zo­baczymy niżej, również zwiększa twardość i wytrzymałość żelaza; w ten sposób zmniej­szywszy w stali zawartość węgla do 0,10 — 0,15%, można zawartość w niej fosforu do­prowadzić do 0,30%. Spostrzeżenie to, zrobione przez Sladca, dyrektora New-Jer- sey Steel Comp., było następnie zastosowa­ne na szeroką skalę w belgijskich i nie­mieckich stalowniach, szczególniej przy wyrobie szyn kolejowych. Obecność man­ganu wpływa również dodatnio przy samćj obróbce stali fosforycznej. Bałwanki takiej stali pękają łatwo pod młotem i między wałkami; gdy zaś w niej zawiera się dosta­teczna ilość manganu, wtedy wyroby ze stali (blachy, obręcze i szyny kolejowe, bel­

ki i t. p.) mają zupełnie czystą, gładką i ró­wną powierzchnię.

Godnem uwagi jest zachowanie się żelaza kowalnego fosforycznego pod młotem. Im więcćj zawiera ono fosforu, tem do niższśj temperatury powinno być ogrzewanem, by przy kuciu nie rosprysnęło się na części. Akerman tłumaczy to w ten sposób: metal, zanim się stopi, przechodzi w stan aglome­ratu kryształków i przejście to odbywa się tem łatwiej, im niższą jest temperatura to­pliwości metalu, fosfór zaś zniża tempera­turę topliwości żelaza, czyli tę temperaturę, przy którćj żelazo staje się skupieniem kryształków, a więc kruchem i rospadają- cem się od uderzenia. Poniżój tćj tempe­ratury żelazo fosforyczne daje się kuć do­skonale i dopiero po oziębieniu szkodliwy wpływ żelaza staje się widocznym.

Siarka. Ostatnim nareszcie niemetalem, często napotykanym w żelazie i oddziały­wającym nań w wysokim stopniu, jest siar­ka. Z rud, głównie zaś z koksu, który za­wiera niekiedy do 2% siarki, przechodzi ona do surowca w większćj, lub mniejszej ilości, stosownie do ilości użytego jako to­pnik w'apna (które się łączy z nią, dając siarek wapnia, rospuszczający się w żużlu pieców wielkich); im wapna wzięto wię- cój, tem mniój siarki będzie zawierał suro­wiec.

Siarka, łącząc się z żelazem w dowolnym stosunku, wywiera nań wpływ ujemny. W surowcach zmniejsza ona ilość węgla oraz utrudnia wydzielanie się grafitu, po­woduje więc tworzenie się surowca białego. Jednocześnie zniża temperaturę topliwości surowca, który jednak staje się gęstszym i wskutek tego, a również z powodu, że się w nim łatwo tworzą bąble (od wydzielają­cego się siarku węgla), mniój przydatnym do odlewów; wpływ ten siarki daje się za­uważyć już przy zawartości jój, równój 0,1%, gdy zaś ta ostatnia wzrośnie do 0,6%, to surowiec staje się zupełnie nieprzydat­nym do odlewów. Przy dłuższem topieniu takiego surowca część siarki ulatnia się w postaci siarku węgla, większa atoli część jój pozostaje; tak Percy podaje, że suro­wiec, zawierający 3,84% węgla i 4,38% siarki, po przetopieniu zawierał 3,17% wę­gla i 2,12% siarki. Nieznaczna zawartość

316

siarki (niewięcćj nad 0,1%) nie wpływa na wytrzymałość surowca, a nawet, je3t nie­kiedy pożyteczną, może, jak sądzi Akerman, dlatego, że zmniejsza w nim zawartość wę­gla, bowiem surowiec jest najwytrzymal­szym wtedy, gdy zawartość w nim węgla związanego chemicznie, nie przenosi 1,8%.

Zawartość siarki w stali jest zazwyczaj bardzo nieznaczna, zależy zresztą od spo­sobu jćj fabrykacyi; tak stal, otrzymywana w znacznych ilościach, np. do wyrobu szyn kolejowych, zawiera jćj zazwyczaj więcój. Podług Bressona, np.

Stal bessemerowska z GrS-tz zawiera śla­dy siarki.

Stal Kruppa na działa zawiera 0,02% siarki.

Stal Pcrnot z Sheffield zawiera 0,071% siarki.

Stal bessemerowska z Dowlais na szyny kolejowe zawiera 0,09% siarki.

Stal pudlowa z Ebbwale zawiera 0,096% siarki.

Siarka utrudnia, znaczniejsza zaś jśj za­wartość uniemożebnia kucie i walcowanie stali; jako korektywa działa w tym wypad­ku mangan, który znosi szkodliwe działanie siarki, jeżeli ilość jój nie przenosi 0,15%; w każdym jednak razie wydłużanie się ta- kiój stali bywa nieznaczne i wytrzymałość niepewna. Takiego stosunku pomiędzy siar­ką a węglem, jaki zachodzi między węglem a fosforem, nie zauważono; prędzćj bodaj stal, obfitująca w węgiel, jest mnićj czułą na działanie siarki, niż mało nawęglona; zresztą może to zależy od obecności manga­nu, którego w twardych gatunkach stali zazwyczaj więcćj, niż w miękich.

Jeszcze silniej działa siarka na żelazo sztabowe; podług Eggertza, już 0,02% siar­ki osłabiają jego spójność w temperaturze ciemnej czerwoności, zaś 0,04% nadają mu łamliwość na gorąco w tak wysokim sto­pniu, że się staje nieprzydatnem do użytku; przy kuciu, walcowaniu i wogóle obróbce mechanicznej takiego żelaza, ogrzanego do ciemnój czerwoności, pęka ono, dając rysy częstokroć nawet niewidzialne, który je ­dnak osłabiają jego wytrzymałość; można go obrabiać tylko przy wyższój temperatu­rze jasnej czerwoności, pod warunkiem j e ­

Nr 20.WSZECHŚWIAT.

Nr 20. w s z e c h ś w ia t . 317

dnak, by ilość siarki nie była większą od podanćj wyżćj.

A rsen napotyka się w żelazie dość rzad­ko i również jak antymon nadaje mu łam­liwość (na zimno i na gorąco), kruchość, twardość—wogóle wywiera działanie, iden­tyczne z działaniem siarki.

(dok. nasł.).A . Onufrowicz.

SPRAWOZDANIE.

Dr Feliks Berdau. F lo ra T a tr , P ien in i B eskidu zachodniego. W ydaDie z zapom ogi K asy im ien ia d ra J . M ianowskiego. W arszaw a, 18S0.

D zieła teg o oddaw na oczekiw aliśm y z n iec ie r­p liw ością. - N areszc ie ukazu je sig ono dzisiaj, co- p raw d a b a rd zo spóźnione, lecz w każdym raz ie cenne i zap e łn ia jące choć w części dotk liw y od la t w ie lu b ra k podręczn ika do określan ia roślin k rajow ych.

F lo ra T a tr i P ien in F eliksa B erdau b y ła praw ie w trzech czw arty ch swojej zaw artości drukow aną ju ż p rz e d 20 la ty , lecz część w ydrukow ana leżała n a sk ładzie i n ik t n iem al z n ie j n ie korzystał. Tylko b a rd zo n iew ielu bo tan ików m ogło Bię na ­zwać szczęśliw ym i posiadaczam i niedokończonego dzieła. M iędzy tym i o sta tn im i znajdow ał się p ro­fesor R . Czerw iakow ski, z k tó rego książki ko rzy ­sta ł b o tan ik au stry jack i J . A. K napp, a u to r dzieła p. n. „Die b ish e r b ek an n ten Pflanzen Galiziens und Bukowina, 1872“, w y raża jący się pochlebnie w swej książce o p racy p. F . B erdaua . Poniew aż p iszą ­cy te słow a m ia ł sposobność n ab y ć egzem plarz po ś. p. C zerw iakow skim i ok reśla jąc częstokroć po ­dług d z ie ła prof. B erdau na jrozm aitsze rośliny, p rzekonał się o w artości te j p racy , p rze to może w te m m ie jscu b esstro n n ie w ypow iedzieć swoje zdan ie o „F lo rze T a tr , P ienin i B eskidu zacho­dniego".

Po w ielu la ta ch p rzerw y , prof. B erd au p o sta ­now ił skończyć swoję ,.florę“, rospoczął gorliw ie p racę n a d rękop ism em i w yjednał z Kasy pom ocy d la osób p racu jący ch n a polu naukow em im . d ra M ianow skiego zapom ogę, p o trzeb n ą n a w ydruko­w anie dokończenia. L ecz, n ies te ty , p rzy p racy te j ciężko zaniem ógł i nadzieja ukończenia „flory ta trza ń sk ie j" znów się zachw iała . W ted y to pani B e rd au czyniła wszelkie m ożliwe s ta ran ia , ażeby znaleść bo tan ika , do k ład n ie z florą k ra jow ą o b e­znanego , k tó ry b y dokończył rękopism prof. B er­dau; gdy jed n a k s ta ra n ia te n ie odniosły pom yśl­nego rezu lta tu , K om itet P am ię tn ik a Fizyjograficz- nego za ją ł się dokończeniem „ F lo ry T a tr “ , usiło ­

w ał nap rzó d zjednać w ytraw nych botaników sy ­stem atyków , a po w yczerpan iu w szelkich sta rań , zw rócił się do m łodszych sił i poruczył dokończe­nie książk i m łodem u bo tanikow i, m ianow icie p. F r . B łońskiem u, d obrem u znaw cy m chów K róle­stw a Polskiego. Poniew aż d r B e rd au posiadał do ­prow adzony do końca spis w szystk ich gatunków i odm ian roślin , k tó re m iały znaleść m iejsce w je ­go „florze*1, jak o też w ypisane d ok ładn ie stanow i­ska w szystk ich bez w yjątku , a w części także i nazw y poboczne (synonim y), p rzeto p raca p. Błoń­skiego b y ła b a rd zo u ła tw ioną i rękopism został

J doprow adzony do końca.F lo ra T a tr i P ie n in nap isan ą je s t w popraw nym

u kładzie D eC ando llea , ro spoczynają ją rośliny wyższe, dw uliśoienne, a m ianow icie denkokw iato- wo (T halam iflorae), a kończą skrytokw iatow e naczy­niowe, a z ty ch osta tn ie — p ap ro tn ik i. N a czele każdej g rom ady i podgrom ady roślin znajdu ją się w ypisane p o kró tce ich znam iona i odznaki; toż sa­m o i p rzy każdej rodzin ie. N astępn ie id ą zna­m iona rodzajow e krótsze i gatunkow e dłuższe. Opis polski każdego g a tu n k u poprzedza „dyjagno- za“ łac iń sk a w raz z p rzytoczeniem m iejsca opisu, lub rysu n k u w g łów niejszych dz ie łach bo tan icz­ny ch , k tó ry ch prof. B erd au używ ał p rzy u k ład a­n iu swej flory. O pisy ga tunkow e polskie są dośćw yczerpu jące, chociaż i treściw e; każdy opis za­m yka wyliczenie stanow isk danej rośliny (odnale-

| z ionych praw ie w yłącznie p rzez p. Berdau.) i po-j d an ie czasu je j kw itn ięcia . W szędzie gdzie to by-! ło m ożebnem , w ylicza au to r i wszelkie odm iany

gatunkow e i pokrótce je opisuje. Doniosłość o p i­sów gatunkow ych je s t znaczna, n aw et ta k tru d n e do określen ia ro ś lin y , jak ja s trz ęb c e (H ieracium ) i w ierzby (Salix ) d a ją się łatw o oznaczyć podług flory T a tr i P ien in . Z nam iona odznaczające g łó ­w nie dane g a tu n k i od siebie, podane są pismem pochyłem d la łatw iejszego i pew niejszego o k re ­ślen ia każdej rośliny . N ie m ogę zataić, że o p ra ­cow anie n iek tó ry ch rodzajów , ja k np. m alin , róż, srebniczków („p ięcio rn ik ó w "), p rzy tu łek („przy- tu l i j '1), jes t n ieco zagm atw ane i n ie odpow iada m oże ju ż stanow i dzisiejszej nau k i lecz m uszę p rzy zn ać zarazem , że ogół gatunków je s t o p ra ­cow any bardzo sum iennie i d latego dzie ło m oże być używ ane z korzyścią przy określan iu roślin ,

Część książki dokończona przez p. Błońskiego, została p rzep row adzona podług teg o sam ego wzo­ru co i p ierw sze t rz y czw arte flory i dorów nyw a p raw ie zupełn ie p racy d ra B erdau . Szkoda ty l­ko, że p. Błoński n ie zada ł sobie tru d u w pom no­żen iu synonim ów , k tó ry ch prof. B erd au n ie mógł dostatecznie uw zględnić z pow odu nagłej swej choroby . S tąd też w ynik ło , że przy wielu g a ­tu n k ac h m ających dzisiaj u sta lone nazw y nio znajdujem y ty ch nazw naw et w synonim ach, dość będzie, gdy p rzy toczę tu choćby rodzaj Ca- rex i ta k np. p rzy C arex S ch reb eri S chrnk — nie zn ajd u jem y sta rszej, ogólnie dziś p rzyjętej nazw y S ch reb era — C. praecox; przy C. s te llu la ta Good. s ta rszej C. ech in a ta M urr.; przy C. ru lg a ris F r.-—

C. Goodenoughii Gay; p rz y C. p ra ec o s Jacq . — C. y e rn a Vill; przy C. g lau ca Scop.—C. llacca Schreb.; p rzy C. pa lu d o sa Good. — C. acu tifo rm is E h rh i t. d. N iek tó re dzisiaj uw ażane za m ięszańce są podane ty lk o pod je d y n ą nazw ą gatunkow ą, jak np. C. fulva Good. T akże opisy n iek tó ry ch tu rzyc , traw , papro tn ików , a nadew szystko skrzypów p ło n ­n ych m o g ły b y być n ieco dok ładniejsze . O bszerny spis nazw gatunkow ych łac iń sk ich tra c i n a w ar­tośc i z pow oda b rak u najw ażniejszych synonim ów , i n icuw zg lędu iony th p rzez p. B łońskiego. U jem ną j

s tro n ą książki je s t (akże i to , że n ie zam ieszczo­no w niej spisu au to ró w , chociażby na jg łó w n ie j­szych.

Pom im o ty c h n iez b y t licznych u sterek książka d ra B erdau m oże być u ży tą z, w ielką k o rzyścią przez w szystk ich ty ch , k tó rzy m ają zam ia r zazn a­jo m ien ia się z florą k ra ju o jczystego. Im też m o­gę to dzie ło polecić jak n a jg o rę c e j, tem b ard z ie j, że je s t ono obecn ie u nas jedynem w sw oim ro d z a ­ju , p rzynosząc bow iem opisy 1 340 gatunków ro ­ślin , z k tó ry ch przeszło 800 znnjdu je się i w K ró­lestw ie Po lsk iem , pozw ala tem sam em oznaczyć ogrom ną w iększość g a tunków , rosn ący ch w jfg o g ra n ic ie h . D la o d b y w ający ch w ycieczki w T a try i w sąsiedn ie okolice „ F lo ra " d ra B e rd au będzie n iezbędną książką p rzy poznaw aniu szaty r o ­ślinnej teg o n a jb a rd z ie j uroczego zak ą tk a ziem i I naszej.

W każdym ra z ie n a leży się, m ojem zdan iem , j

ta k zarządow i K asy im ien ia d ra M ianow skiego, ja k i w ydaw nictw u P am ię tn ik a F izyjograficznego I praw dziw e uzn an ie za doprow adzenie do końca po- I wyżej ro sp a trzo n eg o dzie ła.

D r A . Zalew ski.

318

Wiadomości bibliograficzne.

— sd. Immanuel Kant. A ligem eine N a tu rg esch ich - te des H im m els o d e r V ersuch von d e r Verfas- sung und dem m ecb an isch en U rsp ru n g e des gan- zen W eltgebiiudes n a ch n ew ton ischen G rundsii- tzen abgehandelt. W ydaw ca H . E b e r t E n g elm an , L ipsk , 1890, str. 101.

Blisko 150 la t up ływ a od w y d an ia tego dzie łka (pierw sze w ydanie w yszło w r . 1758), a poglądy w n em zaw arte n ie s tra c iły n ic ze swej św ie tno ­ści. N ależy ono do tej epoki tw órczośc i w ie lk ie ­go filozofa, w k tó rej zajm ow ały go p raw ie w y łą ­cznie b ad an ia p rzy rodn icze . W sp a n ia ły pom ysł, w edług k tó reg o w szystk ie c ia ła naszego u k ładu p lan e ta rn eg o m ają w spólny początek i rosszerze- n ie tego pom ysłu do n a jd a lszy ch k rańców św ia ta gwiazd s ta ły c h i m g ław ic—rozw ija K an t n ie ty lko z w łaściw ą sobie śc isło śc ią , ale i z podniosłym zapałem , p rzeb ija jący m się często w natchn ionych g łębokiem uczuciem u s tęp ach . W iadom o, że po ­

dobny pom ysł pow stan ia uk ład u p lan e tarn eg o wy­głosił później znakom ity astronom francusk i La- place i d latego h ipoteza o pow staniu uk ładu sło ­necznego nosi nazwę w spólną obu m ędrców h i­potezy kantow sko - laplaceow skiej. Należy jed n ak pam ięł ać, że poglądy obu m ężów nie b y ły zupeł­n ie iden tyczne .

Nr 20.

K R O N I K A H M i K G W A .

— mfl. Szkodliwość alkoholu o b jaśn ił w sposób przekonyw ający d r R ich ard so n w L o ndyn ie w n a ­stęp u jący sposób w rozm ow ie z uczniem swoim. „B ądź pan łaskaw , podczas gdy ja stoję, do tk n ąć się m fgo p u b u “ — pow iedział p ro feso r — „licz pan dokładnie u d erzen ia11. Uczeń liczy i pow iada: „74 u d e rzeń '. Potem prof. R ichardson s iad a n a k rz e ­śle i po k ró tk im czasie znów prosi uczn ia o licze­nie tę tn a . „T e raz — odpow iada m łody człow iek— znajdu ję ty lk o 70 u d erzeń^ . N astępn ie prof. R i­chardson k ładz ie się n a sofie i po k ilku m inu tach znów każe liczyć uderzen ia . „T e raz ty lk o 64 — pow iada uczeń — to osobliw e". „To n ic dziw ne­go — odpow iada prof. — g d y się p an w ieczorem kładziesz do łóżka, dzie je się to samo, poniew aż se rce po trzeb u je spoczynku. W praw dzie pan nie wiesz o tem , n iem niej jed n a k ta k je s t. Podczas snu pańsk iego serce w ykonyw a o dziesięć ud erzeń n a m in u tę m n ie j, n iż podczas czuw ania. Pom nóż pan to p rzez 60, a otrzym asz n a g o d z in ę 600 u d e ­rzeń różn icy ; tę liczbę pom nóż przez 8, gdyż p rze ­cię tn ie ludzie sy p ia ją po 8 godzin, a otrzym asz różnicę w o k rąg łe j liczbie 5000 u d erzeń . Z każ- dem uderzen iem serce w ypycha 6 uncyj krw i; p rzeto cała ró żn ica w p ra cy nocnej d la serca w y­nosi ty le , ile p o trzeb a do w ypchnięcia 30000 u n ­cyj krw i. G dy w ieczorem k ład ę się spać, n iena- p iw szy się p rzed tem alkoholu, w tak im razie s e r ­ce w sam ej rzeczy zn a jd u je spoczynek. Gdy pan wszakże p rzed u dan iem się do łóżka pijesz g rog , lub wino, to zakłócasz pan ten spokój, bo d z ia ła ­n ie a lkoho lu po lega n a tem , że podnosi on liczbę u derzeń serca . Z am ias t spoczynku, obarczasz pan czynność serca jak iem i 15000 u d erzeń . Skutkiem tego w stajesz pan znużony, n iezdolny do p racy , zanim znów now ą ilością m ocnego t ru n k u po zo r­n ie się n ie pokrzepisz".

— sk. Rospuszczanie ciał na powierzchni cieczy. P rzed pew nym czasem p rzep row adził p. S p rin g szereg dośw iadczeń, z k tó ry ch wniósł, że en erg ija chem iczna na swobodnej pow ierzchni cieczy więk­sza je s t, an iże li w je j w nętrzu . O becnie p. Bech- how tłu m aczy z jaw iska te w sposób zarów no p ro ­sty , ja k p rzekonyw ający . Je ż e li k ry sz ta ł zaw iesi­m y tak , aby do połow y by ł zanurzony w rospusz- czającej go cieczy, to w edług dośw iadczeń p Sprin-

WSZECHŚWIAT.

Kr 20 WSZECHŚWIAT.

ga zostaje on na pow ierzchni cieczy p rzegryzio­nym . Pochodzi to, w edług B. stąd , że ciecz w po­bliżu k ry sz ta łu zaczyna go rospuszczać, tem sa­m em sta je sig cięższą i sp ływ a po jego ścianach; do lna więc połow a k ry sz ta łu otoczona je s t cieozą nasyconą, k tó ra tw orzy ja k b y powłokę ochronną, gdy n a pow ierzchni dopływ a wciąż now a ilość cieczy rospuszczającej i w ten sposób kryształ p rzeg ryza. P ogląd ten pop iera się dośw iadcze­n iem , po legającem n a pokryciu woskiem górnej części k rysz ta łu , k tó ry całkow icie zostaje w ciecz pogrążonym . Chociaż w ty m razie nie działa wca­le w olna pow ierzchnia cieczy, k ry sz ta ł zostaje zu­pełn ie w tenże sam sposób p rzegryzionym w m iej- b c u , gdzie się kończy pow łoka woskowa.

— mjl. Sztuczno piżmo. W roku ub iegłym udało się p. A. B aurow i podczas bad ań chem icznych nad pewnym szeregiem węglowodorów o trzym ać ciało o zapachu piżm a; ciało to tw orzy się przez n i tro ­w anie izobutyltoluolu. P a te n t p. B au ra został ku ­piony przez fab ry k an tó w kosm etyków , a sztuczno piżm o stanow i ju ż p ro d u k t w yrab iany w jed n e j z fab ry k chem icznych w M ilhuzie. Cena teg o c ia ­ła w ynosi obecnie 8000 franków za kilogram . (Jo u rn . de F h arm . e t de Chim ).

— as. Flora alpejska w Nowej Gwinei. Ciekawe fak ty czerp iem y ze spraw ozdania F e rry v. Miiller0 botanicznych zdobyczach w ypraw y M acgregorsa n a wzgórzu S tan leya w Nowej Gw inei (13000 stóp) na wysokości 11000 do 13000' spotykam y tam flo­rę czysto a lpejską; z n a jd u ją się tam najdziw aczniej pom ięszane fo rm y roślinne w łaściw e z jed n e j s tro ­ny północnym , z d rug ie j zaś południow ym s tr e ­fom k u li ziem skiej. N a szczytach gó r poza g ra ­n icą drzew w ystępu ją tn ż pod rów nik iem ga tu n k i stre fy um iarkow anej, ja k R anuncu lus, H ypericum , A renaria , Po ten tilla , ftubus, E p ilob ium , A ster, E ri- geron, H e lich rysum , Scnecio, G entiana, V eronica, E u p h ras ia , Scirpus, Schoenus, C arex , A ira, Poa1 F e stu c a . W iele z ty ch ro ślin zbliża się form ą do rosnących n a k o n tynencie europejskim , inne znów są p raw ie id en ty czn e z b ry tań sk iem i i zdaje się, że w Gwinei dochodzą już najszerszej g ran icy po łudniow ego swego rozm ieszczenia. Z d rugiej stro n y wiele ty ch ro ślin papuask ich należy do ty ­pów b ardzie j jeszcze po łudniow ych , ja k np . D ri- mys, D rapeles, D onatia , S typhelia , Phyllocladus, j

L ib e rtia , C arpha, Dawsonia; n iek tó re ga tunk i są j ściśle też sam e, ja k ie spotykam y w A lpach au stra- i lijsk ich i now ozelandzk ich . P rzew ażnie w tem | zbiorow isku w ystępują tu ta j ro śliny w rzosow ate I z gatunków R h o d odendron , A gapetes, V accinium . Godną uw agi je s t także okoliczność, że na górach Owen Stanley spo tykam y ro śliny w łaściw e górom j

Kinu - B alu w pó łnocnem B orneo, na wysokości ! 8000 stóp, np. D rapetes ericoide3 i Drim ys pipe- r i ta . C ztery rośliny szyszkowe tam że znalezione są: A rau caria C unningham i, jed en P od o carp u s, je- I den Phyllocladus i jed en rodzaj L ibocedrus, te n j o sta tn i nie m ógł b ) ć spraw dzonym , bo brakow ało ■

szyszek. T en fak t, mówi p. M uller, że flora a lp e j­ska papuaska posiada tak w ielki p ro cen t e lem en ­tów au stra lijsk ich , w ażnym je s t n ie ty lk o ze w zglę­dów bo tan icznych , ale m a bardzo douiosłe zna­czenie d la poglądów naukow ych w bardziej wszech­stronnym zakresie. (H um boldt, N r 1, 1890).

— as. Olbrzymia roślina obrazkowata Am orpho- phallus T itan u m , o d k ry ta przez p. B eccari 1878 roku n a Sum atrze i hodow ana w ogrodzie b o ta ­nicznym w Kew, zak w itła w ty ch czasach. B u l­wa tego obrazkow ca m a 5 stóp obwodu, ogonek liścia 10 stóp długi, blaszka zaś liścia dochodzi do 45 stóp obwodu. Skrzydło o taczające kw ia ty m a trz y stopy śred n icy , a ko lba blisko n a sześó stóp d ługa. Z ap ach roscliodzący się z tego o l­brzym iego k w ia tu jes t odurzający , ale trw a ty lko dw a d n i i podobny je s t do woni ry b gnijących . In n y g a tu n e k A m orphophallus com planatus z In- dyi, w edług rysunków , um ieszczonych w dziele „R odziny n a tu ra ln e ro ślin 11 m a bulwę przeszło ośm iocalow ej śred n icy , ogonek liści 3 — 4 stóp a skrzydło 12,6 cali długie.

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.

— sŁ. Pierwszą kometę tegoroczną odk ry ł p. Brooks w Genewie, w S tan ach Z jednoczonych , d. 19 M arca na k ró tk o przed wschodem słońca, w gw iazdozbio­rze Pegaza. Szybki ru c h , ja k i kom eta posiadała, pozw alał wnosić, że znajdow ała B ię blisko ziem i. L iczba znanych d ro b n y ch p lan e t zw iększyła się w ro k u bieżącym o trzy i wynosi obecnie 290. P la ­netę m ianow icie 288 odkry ł L u th e r 24 L utego , 289 Charlois w N icei 10 M arca, a 290 P alisa w P o la 11 M arca. Je s t to już 70 p lan e ta przez tego ostatn iego astronom a odkry ta . W r. 1860 znano ty lko 60 d ro ­bnych planet, w ciągu zatem la t 30 o d k ry to ich 230, co przecięciow o czyni 7 do 8 rocznie.

R O Z M A I T O Ś C I .

— sk . Szybkość gołębi pocztowych. B adan ia p ro ­w adzone w o sta tn ich czasach n ad lotem gołębi pocztow ych w ykazały znaczną jeg o szybkość. N a j­w iększą przestrzeń w ciągu osta tn ieg o dziesięcio­lec ia p rzeb ieg ły go łęb ie , w ypuszczone w Calvi na K orsyce, a sprow adzone tam z Belgii. Dnia 30 L ipca, m ianow icie, puszczono tam 649 gołębi o go­d z in ie 4 m in. 30 rano; droga wynosiła 900 km, w czem na p rzestrzeń nad m orzem Śródziem nem przy p ad a 150 im. Pierw szy poseł staw i! się w Y ejs

WSZECHŚWIAT. Nr 20.

viers po up ływ ie 27 godzin , p rzeb iegał zatem 555 m etrów n a m in u tę , czyli 9 m n a sekundę. Jiiatto szybkość b a rd zo znaczna, ze w zględu n a długość d rogi; p rz y od ległościach w szakże m niejszych, gdy d ro g a t rw a 5 do 10 godzin, obserw ow ano n ieraz szybkości p rzech o d zące 1000 m n a m inutę. T ak np. d. S0 W rześn ia 1868 r , podczas deszczu, go­łębie p rz eb ieg ły drogę z L ille do P a ry ża 220 km we 2 godz. 54 m in. 30 sek., a zatem z p rędkością 1260 m n a m inutę , czyli 21 m n a sekundę . W e­dług p ism a „Ciel e t T e r re “ p rędkość n o rm aln a go­łębi pocztow ych, w czasie pogodnym i p rz y od le­g łościach n iew ie lk ich , w ynosi około 1100 m na m inutę; g d y w ia tr u m ia rk o w an y dm ie w k ie ru n k u ich lotu, szybkość w z ra s ta do 1400 m, a p rz y b u ­rzy dochodzić m oże do 1800 m. Gdy zaś gołąb sunie w k ie ru n k u p rzec iw n y m w ia trow i, szybkość jeg o m ale je do 800 i do 6C0 naw et m etrów . Przy pogodzie i p rz y w ie trze po łudniow ym , lub w scho­dn im , go łąb u trzy m u je się zwykle w wysokości 120 do 150 m, p rzy w ie trze pó łnocnym , lub zacho­dn im w w ysokości 100 do 130 m. P rzy pow ietrzu

320spokojnem i n ieb ie p o chm urnera unosi się m iędzy 150 a 180 m, przy pow ietrzu spokojnem i n ieb ie pogodnem m iędzy 250 a 300 m etram i.

ODPOWIEDZI REDAKCYI.

WP. A. B. N iem iecki te rm in „G ru n d w asser11 o d ­pow iada w yrażeniu polsk iem u „w oda podskórna1*. W ed ług określen ia G iin thera (G eophysik) je s tto w oda, k tó ra w pobliżu rz ek i wód sto jących p rz e ­n ik a g ru n t według zasady naczyń połączonych, albo też w oda, k tó ra w okolicach napływ ow ych z b ie ra się w gruncie p rzez p rzesiąk an ie wód me- teo rycznych , p łynących , lub stojących. Poziom jej u legać m oże zm ianom , d la tego też w yrażenie p rzez P an a przytoczone je s t uzasadnione.

B u l e t y n m e t e o r o l o g i c z n yza tydzień od 7 do 13 Maja 1890 r.

(ze spostrzeżeń na s tacy i m eteoro log icznej przy Muzeum P rzem ysłu i R oln ic tw a w W arszaw ie).

Dzi

eń■

B a ro m e tr 700 mm - |- T e m p e ra tu ra w st. C.

'CO.

K ierunek w ia truSum aopadu

O w a g i.

7 r. 1 P- 9 w. 7 r . 1 p. | 9 w. |Najw. Najn.

7 Ś. 43,9 43,9 43,4 13,8 19.4 16,3 20,81

12,9 77 W 2,W S,NW° 0,0 P o ch m u rn o8 C. 41,9 40,5 39, K 14,8 20.2 16,4 23|0 12,2 72 NW >,E4.SE2 0,0 Rauo m gła, w poł. kr. d .9 P. 39,5 39,8 41,2 15,3 17,8 15,2 19,0 134 82 ME4,N E , ,N E 3 0,0 P ółpochm urno

10 S. 43,8 45,1 47.2 11,0 l i , 5 12.2 16,8 10,8 89 N E 4,Ł.4,E 3 0,0 R ane deszcz m żył11 N. 4 8 8 49,7 49,5 11,3 13,5 12,1 14,0 10,0 77 SE 4,E 5,SE6 0,0 Pochm urno12 P. 48,0 47,0 44.8 11,8 14,8 13,2 16,9 10,1 83 S E ’ S ’,SF/' 0,0 Pochm urno13 W. 42,5 41,1 42,4 22,8 16,8 24,0 11,9 |75 S E ^S E ^S 11 3,3 W iecz. bu rza z d. i w ich.

Ś redn ia 4 4 0 15,0 79 3,3

UW AGI. K ie ru n ek w ia tru d an y je s t d la trze ch godzin obserw acyj: 7-ej ran o , 1-ej po p o łudn iu i 9-ej

w ieczorem . Szybkość w ia tru w m e trac h na sekundę, b . znaczy b u rza , d. — deszcz.

T R E Ś Ć . S tudnie a rtezy jsk ie , p rzez S. K. — W ielk ie o d k ry c ia L av o isie ra , nap isa ł M aksym ilijan F laum . — O zw ierzętach osiad łych , w edłng A rn o ld a L anga , n ap isa ł B ohdan D yakowski. — CzęŚ3i sk ła ­

dowe żelaza handlow ego, n ap isa ł A. O nufrow icz. — Spraw ozdanie. — W iadom ości b ib lio g ra ficzn e . —

K ro n ik a naukow a. — W iadom ości b ieżące. — R ozm aitości. — Odpow iedzi R edakoyi. — B uletyn m e te o ­

ro lo g iczn y .

W y d aw ca A. Ślósarski. R edak to r Br. Znatowicz.

fl03B0JieH0 IJeH3ypoio. BapmaBa, 4 Maa 1890 r. Druk Em ila Skiwskiego, W arszawa, Chmielna, 26.