104
1[23]/2012 STYCZEŃ >>SZÓSTAK >>KUTA >>WROŃSKI

Musli Magazine Styczeń 2012

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Musli Magazine Styczeń 2012

Citation preview

Page 1: Musli Magazine Styczeń 2012

1[23]/2012 STYCZEŃ

>>SZÓSTAK

>>KUTA

>>WROŃSKI

Page 2: Musli Magazine Styczeń 2012

{ }>>wstępniak

>>2 musli magazine

słowo wstępne

Hot Magazine!

Chociaż zima jeszcze do nas nie dotarła (a jest 31.12.2011, godz. 14.07), to jednak ze strachu przed jej nadejściem, zaskoczonymi kierowcami, ulicznymi zaspami i zasmarkanymi nosami postanowili-śmy ogrzać Was nieco. Hot jest okładka (by Sonia Szóstak — zapamiętajcie to nazwisko!), odpowied-

nią temperaturę mają nasze rozmowy, żarliwe są recenzje, gorący jest piekarnik Marty Magryś, płomienne są relacje z wystawy 622 upadki Bunga i Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Autora, możecie się też przekonać, jak piekielna okazała się pogoń za filmowym diabelskim nasieniem.

Nie mogłam sobie wymarzyć bardziej gorących nazwisk młodych twórców. Do naszej galerii w tempera-turze i aurze modowej gorączki wszedł Robert Kuta i przepiękna historia Soni Szóstak — Life on Mars? Na karnawałową zakąskę polecam wydarzenia!

MAGDA WICHROWSKA

Page 3: Musli Magazine Styczeń 2012

[:] >>2 wstępniak. hot magazine!

>>4 wydarzenia. ANIAL, (SY), HANNA GREWLING, MARTA MAGRYŚ,

(AB), (JT), ARKADIUSZ STERN, ARBUZIA, GRZEGORZ WINCENTY-CICHY,

MAGDA WICHROWSKA

>>18 relacja. monodramy w walizce lub nieczyste show. 26 Toruń- skie Spotkania Teatralne Jednego Aktora. ARKADIUSZ STERN

>>20 relacja. wzloty i upadki. 622 Upadki Bunga. MARTA MAGRYŚ

>>24 na kanapie. poradnia party. MAGDA WICHROWSKA

>>25 gorzkie żale. sposób na kryzys. ANIA ROKITA

>>26 filozofia w doniczce. plaza i inne przywary. IWONA STACHOWSKA

>>27 a muzom. życzenia na koniec świata. MAREK ROZPŁOCH

>>28 życie i cała reszta. o (nie)skuteczności myślenia symbolicznego KAROLINA NATALIA BEDNAREK

>>29 elementarz emigrantki. t jak tożsamość. NATALIA OLSZOWA

>>30 porozmawiaj z nim... lubelski corps diplomatique Z MARCINEM WROŃSKIM ROZMAWIA KASIA WOŹNIAK

>>40 porozmawiaj z nią... matka teresa od debiutantów Z AGNIESZKĄ GLIŃSKĄ ROZMAWIA KAROLINA NATALIA BEDNAREK

>>42 zjawisko. piekielnie dobry temat. personifikacje zła na małym i dużym ekranie. MAGDA WICHROWSKA

>>48 porozmawiaj z nim... cmentarz i cyrk. Z GRZEGORZEM

KWIATKOWSKIM (TRUPA TRUPA) ROZMAWIA ALEKSANDRA OLCZAK

>>54 galeria. ROBERT KUTA

>>74 nowości [książka, film, muzyka]. ARBUZIA, (AB), (SY)

>>77 recenzje [film, muzyka, książka, komiks, teatr] MAREK ROZPŁOCH, KAROLINA NATALIA BEDNAREK, KRZYSZTOF KOCZOROWSKI,

MARCIN ZALEWSKI, ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI, EWA STANEK, KASIA WOŹNIAK,

SZYMON GUMIENIK, ARKADIUSZ STERN

>>84 fotografia. life on mars? SONIA SZÓSTAK

>>98 warsztat qlinarny. szybko i karnawałowo. MARTA MAGRYŚ

>>100 redakcja

>>102 dobre strony. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

>>103 słonik/stopka

>>3

>>spis treści

OKŁADKA: FOT. SONIA SZÓSTAK

Page 4: Musli Magazine Styczeń 2012

>> >>

>>wydarzenia

>>4 musli magazine

no z najstarszych przedstawień teatru Baj Pomorski. Spektakl pełen jest humoru dla dorosłych i dla dzieci; tytułowa postać „terroryzuje” dwóch aktorów — pana Pysiaka i pana Wójtowi-cza, którzy próbują opowiedzieć historię znaną wszystkim poko-leniom.

11 i 12 dnia miesiąca najmłod-si widzowie będą mogli oglądać bardzo bajkowego Kopciuszka. To stricte muppetowe przedsta-wienie wyreżyserował Ireneusz Maciejewski, scenografię wyko-nał Dariusz Panas, muzykę skom-ponował Piotr Klimek, zaś teksty piosenek napisał Wojciech Sze-lachowski. Muzykę do przedsta-wienia nagrał zespół DOCTOR FISHER ze Szczecina.

Między 17 a 20 stycznia teatr zaprasza na Planetę zagubionych baloników ze scenariuszem i w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego. To interaktywne przedstawienie powstało w ramach projektu „Dzieci tworzą dzieło sztuki”, realizowanego ze środków Mini-sterstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A pod koniec mie-siąca (24 stycznia) Calineczka będzie obchodzić swoje osiem-naste urodziny!!! Ceremonia pełnoletności będzie różnić się nieco od tej standardowej. Wię-cej informacji na stronie www.bajpomorski.art.pl.

HANNA GREWLING

NAJMNIEJSZY BAL ŚWIATA

W Baju Pomorskim Paweł Aigner przygotowuje spektakl Najmniejszy Bal Świata autorstwa Maliny Prze- ślugi — pierwsze przedstawienie multimedialne w teatrze dla dzie- ci, które łączy sztukę teatru lalko- wego z technikami telewizyjnymi i filmowymi w technologii 3D. Na scenie zostanie wybudowane studio telewizyjne z kamerami, stołem do montażu materiałów filmowych, blue boxem i miniaturą studia te-lewizyjnego. Nowatorstwo spekta- klu będzie polegało na łączeniu w wyobraźni widzów dwóch równo-ległych akcji: odbiorcy będą mogli jednocześnie oglądać rezultaty pracy filmowców na ekranach za- wieszonych nad sceną i śledzić akcję na scenie.

Twórcy proponują małym widzom baśniową opowieść o odwiecznym konflikcie pokoleń, pierwszym dzie- cięcym buncie oraz trudnej nauce grzeczności i wrażliwości . Królewna Migawka, mieszkanka Najmniejsze-go Królestwa Świata, nie chce brać udziału w przygotowaniach do Naj-mniejszego Balu Świata: rozzłosz-czona na swoich rodziców, Królową Malusię i Króla Maciupka, rzuca na nich czar i ci znikają. Dziewczynka dość szybko odczuwa brak rodziców i tęsknotę za nimi, jednak sprowa- dzenie ich z powrotem do Najmniej- szego Królestwa nie jest już proste. Trzeba wyruszyć w niebezpieczną podróż, w trakcie której spotka się wiele niesamowitych postaci…

Malina Prześluga jest absolwent- ką Kulturoznawstwa UAM i Szkoły Dramatu przy Laboratorium Dra- matu w Warszawie, autorką sztuk teatralnych i teksów piosenek. Za sztukę Najmniejszy Bal Świata zdo- była wyróżnienie w XX edycji Kon-kursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży; w jego XVIII edycji zo-stała laureatką głównej nagrody za sztukę Jak jest. Wyróżnienie w kon- kursie Sztuka Monologu za mono-dram Stephenie Moles dziś rano zabiła swojego męża, a potem odpiłowała mu prawą dłoń zaowo- cowało realizacją monodramu w La- boratorium Dramatu w 2010 roku. Widzowie Baja Pomorskiego mieli już okazję poznać jej teksty piose-nek do spektaklu Dudi bez piórka Roberta Jarosza. Słowem — Baj Po-morski szykuje mix nowoczesności złożony z niebanalnej wrażliwości Prześlugi oraz z wyobraźni Pawła Aignera, który zawsze poważnie traktuje młodego widza.

Spektakl dla dzieci od lat 6 jest podzielony na 2 akty z antraktem, podczas którego akcja przeniesie się do holu teatralnego. Na sce-nie zobaczymy Dominikę Miękus, Andrzeja Korkuza, Grażynę Rut-kowską-Kusę, Edytę Łukaszewicz--Lisowską, Krzysztofa Grzędę oraz debiutującego w Baju Pomorskim Krzysztofa Pardę.

ARKADIUSZ STERN

Najmniejszy Bal Świata / Malina Prześlugareż. Paweł Aigner

premiera 28 stycznia 2012

PRZT

ULA

KI /

FO

T. M

AGD

ALEN

A KU

JAW

ASTYCZEŃ W BAJU

Początek roku może okazać się bardzo mroźny, więc jeśli rodzice chcieliby rozgrzać się wraz ze swymi pociechami, to już 4 stycznia zapraszamy na wspólne przytulanie do kawiarni teatru Baj Pomorski. Odbędzie się tam premiera Przytulaków — spektaklu wyreżyserowanego i zagranego przez trójkę akto-rów: Martę Parfieniuk-Białowicz,Edytę Soboczyńską oraz Mariusza Wójtowicza. Przedstawienie jest przeznaczone dla dzieci do 4 ro- ku życia i trwa 30 minut. Jednak w tej przytulankowej scenerii, zaprojektowanej specjalnie na tę okazję przez Krzysztofa Biało-wicza, widzowie będą mogli za-bawić chwilę dłużej. Na spektakl zapraszamy także 22 stycznia.

W teatrze od wielu lat funk-cjonuje również scena dla doro-słych, na której będzie można zobaczyć Makbeta w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego — sztuka będzie wystawiana 5 i 7 stycznia. Drugim spektaklem dorosłej sce-ny będzie Baron Münchhausen. Odsłona druga. Przedstawienie nasycone jest skeczami, muzyką (zarówno tą dawną, jak i bardzo współczesną), barwną scenogra-fią, dużą dozą humoru, a nadewszystko — dla koneserów — in-tertekstualnością.

8 stycznia zapraszamy z kolei na Czerwonego Kapturka w reży-serii Andrzeja Zaborskiego — jed-

styczeńBAJ POMORSKI

PREMIERABAJ POMORSKI

DO

MIN

IKA

MIĘ

KUS

/ KR

ÓLE

WN

A M

IGAW

KA

Page 5: Musli Magazine Styczeń 2012

>> >>

>>wydarzenia

>>5

6.01BUNKIER

W STARYM DOBRYM STYLU

W pierwszy weekend nowe-go roku Estrada zaprasza na sprawdzony format, a miano-wicie na kolejną imprezę z cy-klu Planeta Małp. Stali bywalcy dobrze wiedzą, że na imprezo-wiczów na pewno czeka dobra zabawa w rytmie jamajskich dźwięków. Nie zabraknie mu-zycznych smaczków — poczy-nając od dub, dubwise i roots (o co zadba sprawdzona ekipa Ruff Puff Soundsystem), a koń-cząc na brzmieniach z rejonów ragga jungle i drum’n’bass. Specjalnym gościem będzie znany z doskonałej selekcji DJ MACK, właściciel sklepu płyto-wego mash-up.pl oraz dwóch labeli: Moonshine oraz New Moon. Całości dopełnią Piko i Gruesome. Podczas impre-zy nie usłyszycie ani jednego dźwięku z wszechobecnych mp3. Wszystkie kawałki grane będą jedynie z vinyli. Gorąco polecamy!

(AB)

Planeta Małp 6 stycznia, godz. 21.00

Estrada

BASSOWA UCZTA

Każdy, kto chciałby rozpocząć nowy rok od potężnej dawki bas-su, powinien odwiedzić w piątek 6 stycznia toruński Klub Muzyczny Bunkier albo dzień później poja-wić się w bydgoskiej Yakizie. Track Numba1 i Bad Bwoy Tune, czyli dwa składy z naszego województwa promujące bassowe brzmienia, łą-czą swoje siły i organizują wspólnie dwie różne imprezy w zaprzyjaźnio-nych miastach naszego wojewódz-twa. Elementem wspólnym obu im-prez będzie bez wątpienia muzyka. Zarówno w Toruniu, jak i Bydgosz-czy publiczność usłyszy takie style, jak: dubstep, ragga jungle, jun-gle, drum&bass, jump up, breaks. W Toruniu organizatorzy połączą nagłośnienia, ustawią jedną ścianę dźwięku i co 30 minut będą zmie-niać selekcję muzyczną podawaną przez innego DJ’a (wymieniać się będą członkowie Track Numba 1 oraz Bad Bwoy Tune), natomiast w Bydgoszczy planują zamontować dwie sceny (1 Stage Track Numba1 oraz 2 Stage Bad Bwoy Tune). Pozo-staje więc zaprosić wszystkich na bassową ucztę!

ANIAL

Track Numba1 i Bad Bwoy Tune6 stycznia, godz. 21.00

Klub Muzyczny Bunkier / Toruń

7 stycznia, godz. 21.00Yakiza / Bydgoszcz

W POGONI ZA GENERAŁEM

Już 7 stycznia w Kinie Cen-trum nie lada gratka dla entu-zjastów „pereł z lamusa”. Co będziemy odkurzać? Znakomi-tego Generała w reżyserii Bu-stera Keatona. Film opowiada historię Johnniego Graya, ma-szynisty tytułowej lokomotywy Generał. Co stanie się z głów- nym bohaterem, gdy dywer-sanci z Północy uprowadzą jego pociąg? Sprawdźcie ko-niecznie! O muzykę (na żywo!) do filmu zatroszczy się MarcinPukaluk — muzykolog i perfor-mer. Polecam!

ARBUZIA

Generał / reż. Buster Keaton7 stycznia, godz. 19.00

Kino Centrum

DZIEDZICTWO ESTERY

Pierwszą premierą Teatru im. W. Horzycy w nowym roku bę-dzie Dziedzictwo Estery — ada-ptacja książki Sándora Máraiego z 1939 roku, w której bohatero-wie, podobnie jak w jego innej słynnej powieści Żar, wracają do przeszłości, by odsłonić sta-re blizny i wyjaśnić jej tajem-nice. Akcja sztuki rozgrywa się w ciągu jednego dnia, podczas którego poznajemy historię ży-cia głównej bohaterki — Estery. W jej domu, po dwudziestu la-tach nieobecności i milczenia, pojawia się Lajos — fantasta, lekkoduch, oszust i naciągacz, a mimo to jedyna miłość jej życia. Teraz powraca, lecz nikt nie jest pewien, co jest powo-dem jego przyjazdu. Wydarze-nia tego dnia poznamy z punktu widzenia samej Estery, która z ironicznym i nieco gorzkim humorem zastanawia się nad sensem wyborów, jakich doko-nała w życiu. Ale może tak na-prawdę Estera stanie się ofiarąkolejnej manipulacji Lajosa? A może zakończenie pewnego etapu życia doda jej sił i upo-rządkuje jej przyszłość?

Nowe przedstawienie w Ho-rzycy przygotowała młoda reży-serka Pia Partum — absolwentka Akademii Teatralnej, stypendy- stka Ministerstwa Kultury i Rzą-du Francuskiego w Instytucie Studiów Teatralnych IET w Pa-

6.01ESTRADA

7.01YAKIZA

7.01KINO

CENTRUM

8.01TEATR

PREMIERA

HORZYCY

Page 6: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>6 musli magazine

>> >>

ryżu oraz stażystka Comédie Française. Partum była asy-stentką Mariusza Trelińskiego, Jerzego Jarockiego i Andrzeja Seweryna; jej własne realiza-cje to czytania performatyw-ne: Córka myśliwego Moniki Powalisz w Teatrze Narodowym w Warszawie, Hamlet Maszy-na Heinera Müllera (w ramach festiwalu Postdrama project w Warszawie), Miki Mister DJ Mateusza Pakuły na deskach Teatr im. W. Horzycy w Toruniu oraz Hedda Gabler Ibsena (dy-plom w Teatrze Collegium Nobi-lium w Warszawie).

W kolejnej pozycji tegorocz-nego cyklu „Żeńskie—męskie” zobaczymy Marię Kierzkowską, Mirosławę Sobik, Wandę Ślę-zak, Jarosława Felczykowskie-go, Pawła Kowalskiego, Sławo-mira Maciejewskiego i Marka Milczarczyka.

ARKADIUSZ STERN

Dziedzictwo Estery / Sándor Máraireż. Pia Partum

premiera 8 stycznia 2012Teatr im. W. Horzycy

O ZWIĄZKACH MIĘDZYLUDZKICH

Teatr Laus Stultitiae, dzia-łający przy Studenckim Kole Popularyzacji Myśli Humani-stycznej, zaprasza na spektakl teatralny Rozwiązanie w reży- serii Zuzanny Kopidurskiej i Ma- teusza Łęgowskiego.

Scenariusz przedstawienia inspirowany jest dorobkiem so- cjologicznym. Powstał jako fa- bularyzowana adaptacja Prze-mian intymności Anthony’ego Giddensa oraz obszernych fra- gmentów Razem, osobno Zyg-munta Baumana. Rozwiązanie zespołu Teatru Laus Stultitiae to groteskowa sztuka o związ-kach międzyludzkich, koniecz-ności wyboru i... dietetycznej czekoladzie.

ANIAL

Rozwiązanie / reż. Zuzanna Kopidurska i Mateusz Łęgowski

9 stycznia, godz. 19.00Od Nowa

KOSMOS, NRD I GRANICE WYOBRAŹNI

W styczniu Toruń stanie się sceną prawdziwego najazdu z kosmosu — 12. dnia miesią-ca klub NRD opanują bowiem Księżycowi Chłopcy, znani bar-dziej we wszechświecie jako 3moonboys. Grupa ta gra już z małymi przerwami od 2004 roku. Po kilku zmianach składu i poszukiwaniu pracy (bo z mu-zyki raczej wyżyć się nie da) 3moonboys w roku Pańskim 2012 mają już za sobą około setki koncertów (głównie w Pol- sce i Niemczech), wydane trzy płyty oraz jedną epkę. Mogą pochwalić się również obecno-ścią swojej twórczości w kil- ku niszowych produkcjach filmowych oraz na wielu mu-zycznych składankach (m.in. publikacja Off-festivalowa Ar-tura Rojka). Ostatni album ze-społu, pod znamiennym tytu-łem 16, ukazał się ich własnym sumptem, łącząc w sobie trzy zasadnicze formy artystyczne- go wyrazu: muzykę, obraz i sło- wo. Koncept całego albumu jest dość nowatorski — jest to wydawnictwo dwupłytowe z jednym krążkiem w środ-ku i linkiem do drugiej części albumu, z którego można po-brać sobie materiał i wypalić na płytę. Zabawa na miarę XXI pirackiego wieku! Ciekawe, co chłopacy wymyślą przy okazji

kolejnego albumu, nad którym właśnie pracują? Może lepiej o tym nie myśleć i zdać się na ich nieograniczoną wyobraź-nię. Tymczasem przed nami 3moonboys! Wieczór elektry- cznego alternatywnego rocka. 12 stycznia. NRD. Browarna 6.

(SY)

3moonboys12 stycznia, godz. 21.00

NRD

9.01OD NOWA

12.01NRD

FOT.

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE

Page 7: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>7

>> >>

KINO Z WYSP

W styczniu Kinoteka zapra-sza na spotkania z angielską klasą średnią. Sprawcą całego zamieszania jest nie kto inny jak Mike Leigh. Co zobaczymy? Na pierwszy ogień pójdzie ge-nialny obraz z roku 1990 — Ży-cie jest słodkie. Duża dawka humoru, groteski i ironii, ale też dobrych i oczyszczających emocji zaleje Was po same uszy. Dobrze Wam to zrobi przed kolejnym seansem. Dru-gi tydzień stycznia upłynie w atmosferze pogmatwanych perypetii Johnny’ego, który w obawie przed zemstą ruszy do Londynu. Co w nim znaj-dzie? Może siebie? Wybierzcie się koniecznie na Nagich. Trze-ci tydzień z Kinoteką to praw-dziwa petarda! Współlokatorki to idealne kino dla widza no-stalgicznego lub trzydziesto-latka coraz chętniej wspomi-nającego nie tak dawno i nie tak bardzo utraconą młodość. Spotkania styczniowe zamknie najnowszy obraz reżysera — Kolejny rok. Nie przegapcie!

ARBUZIA

Kinotekakażdy piątek miesiąca (z wyjątkiem 6.01 /

seans wyjątkowo 5.01)Biblioteka Główna WiMBP / Bydgoszcz

Page 8: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>8 musli magazine

>> >>

DO TRZECH RAZY SZTUKA!

Wystawy World Press Photo chy-ba nie trzeba nikomu przedstawiać. Już po raz trzeci zagości w murach toruńskiego CSW. I tym razem zo-baczymy najbardziej kontrowersyj-ne, najciekawsze i najlepsze dzieła fotoreporterskie z całego świata. Wśród laureatów konkursu znalazło się także dwóch Polaków: Tomasz Gudzowaty i Filip Ćwik. Pierwszy z nich otrzymał drugą nagrodę w ka-tegorii Sport za reportaż z rajdów w Meksyku, który przedstawia nie-formalną grupę miłośników tunin-gowanych samochodów i szybkiej jazdy, natomiast drugi został lau-reatem 3 nagrody za fotoreportaż w kategorii Ludzie i wydarzenia — nagrodzony cykl czarno-białych ekspresyjnych zdjęć przedstawia żałobę narodową w Polsce po ka-tastrofie samolotu prezydenckiegopod Smoleńskiem.

Choć wystawy World Press Photo są niezwykle trudne, a prezento-wane na nich zdjęcia (opowiadają-ce autentyczne historie) wzbudza-ją często dreszcz emocji, czasem odrazę, a niekiedy żal, to od trzech lat przybywa na nią wielu zwiedza-jących. World Press Photo to zatem pozycja obowiązkowa. Wystawa potrwa do 5 lutego 2012.

MARTA MAGRYŚ

World Press Photo 201113 stycznia, godz. 19.00

CSW „Znaki Czasu”

LISTY OD CISZY

Powoli staje się już tradycją, że Lizard King serwuje nam nie tylko koncerty znanych i lu-bianych, ale też świeże kąski — dźwięki, których jeśli jesz-cze nawet nie słyszeliśmy, to z pewnością warto poznać. Pro-jekt Letters From Silence ist-nieje od 2009 roku, a tworzy go dwóch muzyków — Wawrzyniec Dąbrowski i Maciek Bąk. Muzy-ka, którą duet nam proponuje, to mieszanka amerykańskiego rocka z pewną dozą melancho-lii, tak charakterystycznej dla większości formacji skandynaw-skich. Propozycja to naprawdę zacna — panowie prezentowali się już na Open’erze, a według radiowej Trójki są jednym z naj-bardziej obiecujących zespołów w Polsce. Wstyd nie sprawdzić takiej rekomendacji!

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Letters From Silence13 stycznia, godz. 20.30

Lizard King

DALEKO OD BANAŁU

13 stycznia publiczność zgro-madzoną w Od Nowie rozgrze-je do czerwoności grupa Ergo. To idealna propozycja dla zwo-lenników muzyki, w której wy-czuwa się elementy rocka, jaz-zu i piosenki aktorskiej. Zespół Ergo powstał pod koniec maja 2009 roku. Twórczość formacji można określić jako alterna-tywny eklektyzm naszpikowa-ny metaforycznymi tekstami. Jak twierdzą fani Ergo, do-konania grupy to różnorodna, oryginalna, a zarazem spójna mieszanka. Koncert w toruń-skiej Od Nowie będzie znako-mitą okazją do wysłuchania najnowszych propozycji Ergo z płyty Dawka dzienna, której promocja odbyła się 29 listo-pada 2011 roku.

ANIAL

Ergo13 stycznia, godz. 20.00Od Nowa (mała scena)

NAWET KACZKI CZUJĄ FUNKA

Już 13 stycznia w toruńskim klubie NRD rusza nowy, zupeł-nie świeży cykl imprez pod na-zwą „Funky Duck”. Ten muzycz-ny projekt — autorstwa Fingera i Freedoma — ma w swoim zało-żeniu „bawić, serwować pyszne dźwięki i promować takie style muzyczne, jak: funk, soul, nu funk, disco, afrobeat, latin, gro- ove”. Ale to nie wszystko! Na każdym spotkaniu organizato-rzy gwarantują publiczności za-równo świetnych DJ-ów, muzy-ków, tancerzy i wokalistów, jak i wiele innych tematycznych niespodzianek (m.in. projekcje filmowe). Ponadto na każdej z imprez będą się pojawiać go-ście specjalni — podczas pierw-szej edycji wystąpi Papa Zura, członek kolektywu Soul Servi-ce, który działa na scenie od połowy lat 90.

Muzyk ten współpracuje z wy-twórnią płytową Funky Mamas And Papas, specjalizującą się w wydawaniu siedmiocalowych singli winylowych, jest jednym z prowadzących audycje radia Roxy, był też twórcą serii pły-towej „Polish Funk”. Znany jest ze swoich świetnych setów i wy- stępów, które prezentował już w kilkunastu krajach (m.in. w londyńskim klubie Jazz Cafe, podczas Expo w Szanghaju czy na naszym rodzimym festiwalu

13.01CSW

13.01LIZARD KING

13.01OD NOWA

13.01NRD

FOT. JO

ANN

A GW

AREK

Page 9: Musli Magazine Styczeń 2012

>> >>

Heineken Open’er). Od 2009 roku jest kierownikiem mu-zycznym warszawskiego klubu Huśtawka.

Poza Papa Zurą tego wieczoru zagrają jeszcze: organizatorzy Funkowej Kaczki — Finger (Old-schoolers Crew i Funky Duck) oraz Freedom (Funky Duck), młody DJ Furia (Oldschoolers Crew) oraz Mateusz Sobiechow-ski (Piano). Imprezę podkręcą dodatkowo specjalnie na tę oka- zję przygotowane wizualizacje i funkowe filmy. Niech funk bę-dzie z Wami!

(SY)

Funky Duck / vol.113 stycznia, godz. 21.00

NRD

KINO POD KOCYKIEM

Styczniowy chłodny wieczór to idealna pora, by otulić się kocykiem, szczególnie tym niebieskim. Kino Studenc-kie Niebieski Kocyk zaprasza wszystkich entuzjastów do-brego kina na pokazy znako-mitych filmów. 10 stycznia bę-dzie można zobaczyć Ki — filmuważany za najgłośniejszy debiut tegorocznego festiwa-lu w Gdyni. Szczególną uwa-gę krytyków zwróciła Roma Gąsiorowska, odtwórczyni ty-tułowej Ki. Roma wcieliła się w postać współczesnej dziew-czyny, barwnej, zachłannej na życie, niepoddającej się ogra-niczeniom i głośno mówiącej, czego oczekuje od świata. Czy zdoła ją zatrzymać facet z za-sadami? Ki to debiut fabularny Leszka Dawida, wielokrotnie nagradzanego dokumentalisty.

Kolejny czwartek stycznia to następna okazja do obco-wania z X muzą. Tym razem kinomaniacy zobaczą dramat psychologiczny Wymyk Grega Zglińskiego. To historia dwóch braci. Starszy przejmuje po ojcu firmę. Młodszy, który wró-cił z USA, zaczyna z nim praco-wać. Relacje braci dalekie są od ideału. Osią całego drama-tu jest tragiczna w skutkach bójka w podmiejskiej kolejce.

Bez wątpienia apetyty nawet najbardziej głodnych kultural-

nych doznań widzów zaspokoi propozycja, którą Kino Stu-denckie Niebieski Kocyk przy-gotowało na 24 stycznia. Dla raczkujących filmoznawcówbędzie to okazja do poznania kultowych filmów, natomiastci wytrawni utrwalą w swojej pamięci obrazy, które dobrze znają. W ramach Przeglądu Filmów Janusza Morgenster-na zobaczymy m.in. debiut reżysera z 1960 roku — Do widzenia, do jutra. Tło filmustanowią autentyczne wątki z życiorysu Zbigniewa Cybul-skiego. To prosta, romantycz-na historia, w którą wplecio-ne zostały sceny realizowane w gdańskich piwnicach studen- ckich. W ten sposób utrwalono zjawisko kabaretów funkcjo-nujących w Polsce w drugiej połowie lat 50., a zarazem od-dano nastrój panujący wśród ówczesnej młodej inteligencji. Trzeba zabić tę miłość to ko-lejny film Morgensterna, któryzaprezentowany zostanie w ra- mach przeglądu. Opowiada on o losach dwojga młodych lu-dzi, którzy chcieliby rozpocząć wspólne życie, jednak nie do-stali się na studia. Spontanicz-na miłość dwojga maturzystów narażona jest na ciężkie pró-by.

ANIAL

>>wydarzenia

>>9

Page 10: Musli Magazine Styczeń 2012

>>10 musli magazine

>>wydarzenia

>> >>Kto nie był we Wrocławiu na

minionych Nowych Horyzon-tach, niech żałuje! Na osłodę Kino Centrum zaprasza w sty- czniu na Nowe Horyzonty Tour- née, w ramach którego zoba-czymy osiem obrazów, które zachwyciły, podzieliły i wstrzą-snęły publicznością festiwalo-wą. Co wybrał dla nas Roman Gutek?

Głośny obraz Urszuli Anto-niak Code Blue. Film wywołał ogromną dyskusję nie tylko we Wrocławiu, ale także na tego-rocznym festiwalu w Cannes. Antoniak opowiada historię sa-motnej kobiety, pielęgniarki sty-kającej się niemal codziennie ze

śmiercią. Żyje w swojej samotni otoczona pustką, jednak które-goś dnia przez przypadek — ra-zem z nieznajomym mężczyzną — jest świadkiem tragicznego wydarzenia. To spotkanie zburzy jej dotychczasowy, pozornie po-układany świat.

Nagroda to autobiograficz-na historia Pauli Markovitch. Jak mówi reżyserka: „Jej ak-cja rozgrywa się w miejscach, które pamiętam z dzieciństwa. Powracam do nich w snach. To wrogie czasy”. Film osadzony jest w realiach targanej faszy-zmem Argentyny lat 70. minio-nego wieku. Główna bohater-ka filmu, kilkuletnia Ceci, nosi

w sobie ogromną tajemnicę, której odkrycie może sprowa-dzić nieszczęście na jej bli-skich. Film jest udaną próbą pokazania dramatu młodego człowieka i dziecięcego świata w nieprzyjaznych warunkach politycznych. Zdjęcia do filmuzrealizował utalentowany pol-ski operator i dokumentalista Wojciech Staroń.

Pewnego razu w Anatolii Nuri Bilge Ceylana nagrodzo-ne Grand Prix na festiwalu w Cannes to kryminalna histo-ria, w której bohaterowie po-szukują zwłok zamordowanego mężczyzny. Jego oprawca był tak pijany, że nie jest w sta-

nie przypomnieć sobie miejsca zakopania zwłok. Jednak to tylko przyczynek do opowieści dużo bardziej złożonej. Reży-ser znakomicie kreśli obraz tu-reckiego społeczeństwa, a tym samym w interesujący sposób schodzi z konwencji kryminału na manowce dużo ciekawszego kina społecznego.

Kto widział choć jeden obraz Bruno Dumonta, ten z pewno-ścią zechce obejrzeć kolejny — i bez wątpienia nie zawie-dzie się. Mistrz niepokoju tym razem swoją historię osadza w okolicach Boulogne-sur-Mer na francuskim wybrzeżu Ka-nału La Manche. Kim jest ta-

KINO NA HORYZONCIE!

Code Blue / Fot. Nowe Horyzonty Poza szatanem / Fot. Nowe Horyzonty

Koń turyński / Fot. Nowe Horyzonty Pewnego razu w Anatolii / Fot. Nowe Horyzonty

Page 11: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>11

>> >>jemniczy mężczyzna z szałasu? Sprawdźcie sami!

Będziecie też mieli znakomitą okazję, by zobaczyć zwycięzcę nowohoryzontowego konkursu Nowe Filmy Polskie. W tym roku wygrał obraz Z daleka widok jest piękny w reżyserii Anny i Wilhel-ma Sasnalów. To opowieść snują-ca się leniwie w ubogiej podkar-packiej wiosce. Film jest gorzką metaforą naszej mentalności i w bezpardonowy sposób rozprawia się z pielęgnowanymi przez nas mitami narodowymi.

Kto wytrzymał i zachwycił się Szatańskim tangiem, któ-re trwało niemal 8 godzin, ten powinien wybrać się również

na Konia turyńskiego (trwa zaledwie 2 godziny z haczy-kiem!). Na zachętę warto do-dać, że film został nagrodzonyna ostatnim festiwalu w Berli-nie Srebrnym Niedźwiedziem. To mroczna wizja rozpadu świata opowiedziana prosty-mi środkami filmowymi, któreautor stosował już w swoich poprzednich filmach. Punktemwyjścia historii jest anegdota o Fryderyku Nietzschem, który w 1889 roku pochylił się nad losem konia bitego przez chło-pa. Jak deklaruje reżyser, to jego ostatni film.

Metafizyczne kino spod zna-ku Kim Ki-Duka? Niekoniecz-

nie. Tym razem reżyser Puste-go domu na naszych oczach dokonuje swoistej spowiedzi, sięgając po dokument. Ari-rang nagrodzony Un Certain Regard Award na tegorocznym festiwalu w Cannes to swego rodzaju terapia filmowa, którąsprawdza na sobie, opowia-dając o własnej twórczości, ale też życiu i emocjach. Czy reżyser rozprawi się z demo-nami przeszłości? Czy terapia zadziała? Jedno jest pewne, warto poznać go nieco bliżej. Mamy okazję!

Last but not least… kino eks-perymentalne, czyli węgierska adaptacja opowiadania Ra-

inera Marii Rilkego. Film zre-alizowany został za pomocą aparatu używanego podczas wyścigów konnych do rejestro-wania zawodników przecinają-cych linię mety. Grabarz wart jest obejrzenia choćby z per-spektywy niezwykłej poetyki, która przywodzi na myśl pra-początki kina.

W styczniu odkrywamy nowe horyzonty filmowe!

MAGDA WICHROWSKA

Nowe Horyzonty Tournée 13–20 stycznia

Kino Centrum

KINO NA HORYZONCIE!

Poza szatanem / Fot. Nowe Horyzonty Nagroda / Fot. Nowe Horyzonty Z daleka widok jest piękny / Fot. Nowe Horyzonty

Pewnego razu w Anatolii / Fot. Nowe Horyzonty

Page 12: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>12 musli magazine

>> >>

Oliver Voigt w swoich foto-grafiach prezentowanych na wy- stawie koncentruje się z kolei na problematyce związanej z toż- samością i innością. Artysta praktykuje wcielanie się w róż-ne role, dążąc do pokazania dys-komfortu, jaki towarzyszy pró-bom dostosowania się do nowych okoliczności. W serii fotografii It is not easy to be you (Niełatwo być tobą) artysta fotografuje się jako przedstawiciel różnych zawodów, z kolei we wcześniej-szej realizacji It’s not easy to be a tourist (Niełatwo być turystą) wciela się w turystę, kładąc ak-cent na gorączkowe, ale również bezowocne usiłowanie przysto-sowania się do sytuacji.

W tym samym terminie (od 13 stycznia) w Wozowni będzie można również obejrzeć wysta-wę Street art na wsi Daniela Ry-charskiego, który zaprezentuje swój doktorancki projekt opar-ty na działaniach artystycznych w przestrzeni wiejskiej. Autor, zainspirowany niezwykłymi opowieściami mieszkańców Ku-rówka na Mazowszu o tajemni-czych zwierzętach, rozpoczął w 2009 roku projekt, który kon-tynuuje do dziś na krakowskiej ASP w pracowni prof. Zbignie-wa Sałaja. Hybrydalne zwierzę-ta namalowane na domu babci i dziadka artysty spotkały się z zainteresowaniem mieszkań-ców wsi. Wkrótce powstały ko-lejne na domu sąsiadów, którzy

zaczęli zapraszać Rycharskiego do kolejnych realizacji, propo-nując nowe miejsca, w których chętnie widzieliby jego mura-le. W ten sposób hybrydalne zwierzęta zadomowiły się w ca- łym Kurówku — na przystankach autobusowych, stodołach, szo- pach i domach. Gdy już więk-szość miejsc w Kurówku została wykorzystana, projekt sponta- nicznie rozszerzył się na sąsie- dnie wioski, a nawet z ulicy wkroczył do wnętrz. Ale wiejski street art nie ogranicza się tyl- ko do murali. Powstały już m.in. Galeria-Kapliczka, a także mul-timedialne Strachy na dziki i ptaki, zrealizowane we współ- pracy ze streetartową fundacją vlep[v]net.

Ponadto w Wozowni do 8 sty- cznia możemy zobaczyć wspa-niały zbiór ekslibrisów w ra-mach XXIII Międzynarodowego Biennale Ekslibrisu Współcze-snego (Malbork 2011) oraz pra-ce Adriany Lisowskiej, Jakuba Pieleszka i Mariana Stępaka. Zmęczonym świątecznie i syl-westrowo gorąco polecamy re-laks wśród sztuki współczesnej w Wozowni!

ARKADIUSZ STERN

…Tam, gdzie nas nie ma / …Where we are notUte Seifert i Oliver Voigt

13 stycznia–5 lutego

Street art na wsiDaniel Rycharski

13 stycznia–19 lutegoGaleria Sztuki Wozownia

ŚWIADOMOŚĆ PRAGNIEŃ

Woman in Mind to tytuł spektaklu Teatru Studentów Filologii Angielskiej The Spin-ning Globe, który obejrzy pu-bliczność zebrana 14 stycznia w Od Nowie. Woman in Mind Alana Ayckbourne’a, w reży- serii Jarosława Hetmana i Mar-leny Błażewicz to historia ko-biety, która po groteskowym wypadku osiąga świadomość swoich nigdy niewypowiedzia-nych pragnień, marzeń i aspi-racji. Alan Ayckbourne w swym dziele mówi o problemach niezaspokojonych ambicji, samotności i przytłaczającej rzeczywistości w sposób lekki, dowcipny, zarazem nie spłyca-jąc złożoności problematyki. Spektakl oczywiście zostanie wystawiony w języku ojczy-stym Szekspira.

ANIAL

Woman in Mind / reż. Jarosław Hetman i Marlena Błażewicz

14 stycznia, godz. 19.00Od Nowa

…WHERE WE ARE NOT

...Tam, gdzie nas nie ma to ty-tuł pierwszej tegorocznej wysta-wy w Galerii Sztuki Wozownia. Ekspozycja obejmuje prace wy-konane przez dwoje niemieckich artystów i pochodzące z kilku ostatnich lat ich pracy twórczej. Ute Seifert i Oliver Voigt reali-zują wspólne projekty, które łączy sposób artystycznego dzia-łania, często oparty na procesie i interakcji. W ich realizacjach uwidacznia się zainteresowanie problematyką związaną z upły-wem czasu, doświadczeniem po-dróży i sytuacją przemiany. Ute Seifert na toruńskiej wystawie zaprezentuje prace podejmu-jące podstawowe kwestie an-tropologiczne, w szczególności odnoszące się do relacji natury i cywilizacji, czasu liniowego (typowego dla współczesnego myślenia) oraz czasu kolistego (odzwierciedlającego rytm pór roku). Niebagatelne znaczenie posiadają używane przez artyst-kę materiały, takie jak płatki kwiatów czy woda, a procesy, którym one podlegają, traktuje sama jako pars pro toto prze-mian zachodzących w makro-skali. Większość zastosowanych przez artystkę materiałów ce-chuje transparentność. Na ich ambiwalentnej naturze, niesta-bilnej ontologii zasadza się po-dejmowana przez nią refleksjana temat czasu i procesu.

13.01WOZOWNIA

14.01OD NOWA

DAN

IEL RYCHARSKI / FO

T. NAD

ESŁANE

UTE STEIFERT / RO

SENBLŃ

TTER / FOT. N

ADESŁAN

E

Page 13: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>13

>> >>Początek roku zapowiada

się w bydgoskim Mózgu równie ciekawie, jak cały zeszły rok. Nie zabraknie wystaw, spotkań z filmem, a także koncertów.Już 2 stycznia w klubie zagości wystawa Natalii Maciejewskiej — bydgoszczanki studiującej na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu.

Ekspozycja poświęcona bę-dzie człowiekowi współcze-snemu oraz temu, w jaki spo-sób wyraża on własne uczucia, myśli i pragnienia. Strach, fałsz i obłuda to emocje, które według autorki insta-lacji towarzyszą ludziom na co dzień. Tytułowa maska to nieprawdziwa kreacja samego siebie, jaką tworzy człowiek współczesny, próbując przypo-dobać się innym. Wystawa ma na celu wyeksponować to, co każdy — według autorki — tak naprawdę pragnie ukryć.

Piątek (13 stycznia) z pew-nością nie będzie w Mózgu pechowy. Tego dnia o godzinie 22.00 zagrają razem Skeptical, Lady Katee, Reza, Eclipse oraz Preemo. Skeptical, czyli Ash-ley Tindall, to DJ i producent z Londynu, który miał przy-jemność występować niemal w całej Wielkiej Brytanii. Wy-

daje w najlepszych wytwór-niach — zaczynając od Exit Records, poprzez Ingredients, X-tinction Agenda, a na Di-spatch Records oraz 31 Re-cords kończąc. Jego styl jest unikatowy i z pewnością war-to posłuchać go na żywo. Tym bardziej że będzie mu towa-rzyszyć Lady Katee, która od ponad 9 lat czynnie udziela się na scenie klubowej w Polsce i za granicą, wspomagając swo-im wokalem zarówno impre-zy drum’n’bass, break beat, electro, downtempo, jak i in-dywidualnych producentów. Na stałe rezyduje w klubie Bagdad Cafe w Łodzi, gdzie zorganizowała już niejedną dobrą imprezę.

Tydzień później w Mózgu zagości muzyka z pogranicza drone, ambientu i industrialu. Zagra bowiem Drekka — ame-rykański artysta tworzący brzmienia do nieistniejącego filmu. Jego muzykę możnaosadzić gdzieś niedaleko twór-czości Flying Saucer Attack czy Hafler Trio. Obok niego w Mózgu wystąpi również Ca-nid. 21 stycznia w ramach Sput-nika nad Bydgoszczą w Mózgu odbędzie się kontynuacja pro-jektu Ekran w Mroku, podczas

KULTURALNIE W MÓZGU którego Marcin Pukaluk zmie-rzy się z radzieckim kinem niemym. W zeszłym roku grał muzykę do Metropolis Fritza Langa, tym razem spróbuje zagrać do filmów: Aelita Jako-wa Protazanowa, Strajk Sier-gieja Eisensteina oraz Ziemia Aleksandra Dowżenki. Prezen-tacja trzech wielkich niemych filmów rosyjskich z oryginalnąmuzyką na żywo to doskonała okazja do zrozumienia epoki rewolucji w Rosji.

Na koniec prawdziwa wi-sienka na kulturalnym torcie — 27 stycznia w Mózgu wy-stąpią bowiem Rafał Gorzycki oraz Kamil Pater. Ten pierwszy jest liderem Ecstasy Project i współzałożycielem Sing Sing Penelope oraz Dziki Jazz. Nie bez przesady jest zaliczany do grona czołowych perkusistów i kompozytorów jazzowych w Polsce. Natomiast Kamil Pater to dobrze zapowiadający się gitarzysta Contemporary Noise Sextet oraz założyciel kwarte-tu Dziki Jazz. Razem stworzyli wyjątkowy projekt, którego warto posłuchać na żywo.

(AB)

styczeńMÓZG

SPUTNIK NAD BYDGOSZCZĄ

Rosjanie to nasi bliscy sąsie-dzi, jednak ich filmy niezyklerzadko goszczą na ekranach na-szych kin. Tymczasem, jak poka-zały poprzednie edycje festiwa-lu Sputnik nad Polską, chętnie oglądamy osiągnięcia rosyjskiej kinematografii. Zainteresowaniewidzów poprzednimi edycjami przekroczyło najśmielsze ocze-kiwania organizatorów. Festiwal okazał się wielkim sukcesem i udowodnił, że kino rosyjskie jest przez Polaków znane i lubia-ne. Podczas festiwalu pokazywa-ne są zarówno dzieła mistrzów kina rosyjskiego, jak i produkcje młodego pokolenia reżyserów, a także filmy dla dzieci. Sputniknad Polską to największy festi-wal filmów rosyjskich na świecieorganizowany poza Rosją, ma on bowiem odsłony aż w 42 polskich miastach. W dniach 16—21 stycz-nia dotrze także do Bydgoszczy. W tych dniach w Mózgu będzie można zobaczyć filmy rosyjskiew czterech blokach: Konkurs, Kalejdoskop, Moskwo, kocham Cię! oraz Retrospektywa Kalika. Warto samemu się przekonać, czy rosyjskie filmy rzeczywiścienie ustępują zachodnim produk-cjom.

(AB)

Sputnik nad Bydgoszczą16–21 stycznia

Mózg

16-21MÓZG

FOT. N

ADESŁAN

E

Page 14: Musli Magazine Styczeń 2012

>>14 musli magazine

>>wydarzenia

>> >>

MŁODA ZDOLNA

18 stycznia w Jazz Clubie będzie można usłyszeć nieza-pomniane światowe standar-dy jazzowe w wykonaniu Maj-ki Babyszki. Wykonawczyni to jedna z najlepiej zapowiada-jących się pianistek i wokali-stek młodego pokolenia, a na- leży mieć świadomość, że li-czy sobie dopiero 12 wiosen. Majka z wielką pasją gra mu-zykę klasyczną, a jednocze-śnie fascynuje się jazzem. Młoda artystka ma na swoim koncie wiele udanych wystę-pów podczas różnych konkur-sów i festiwali, m.in. udział w koncercie Perfectu z Orkie-strą Symfoniczną w Operze Nova w Bydgoszczy, udział w koncertach specjalnych po-święconych pamięci Grzego-rza Ciechowskiego w Toruniu w 2008 oraz 2011 roku, kon-cert na Polish Boogie Festival w 2010 roku oraz występ na Toruń Blues Meeting 2010.

ANIAL

Majka Babyszka18 stycznia, godz. 20.00

Jazz Club Od Nowa

REGGAE’OWE URODZINY

To już cztery lata, odkąd reg-gae powróciło, zdobyło i osiedliło się w toruńskim klubie NRD przy ulicy Browarnej 6. A wszystko za- częło się w latach 2004—2005, gdy odbywały się tam pierwsze impre- zy z udziałem sound systemów, którym przewodzili głównie Toma- la (Positive Ferment, Ave Lion, Du- bska Wokal Trio) oraz Ras Luta (East West Rockers). 20 stycznia klub NRD zaprasza na urodzino- wą, jubileuszową imprezę Fre-edomSound wszystkich tych, któ- rzy lubią bujać się przy gorących klimatach i pulsujących brzmie-niach prosto z Jamajki. „Afrykań- skie Przedbiegi” w 2012 roku po raz 5. będą organizowane przez Feel Like Jumping Sound System, którzy w piątkowy wieczór roz-grzewać będą publiczność — ra-zem ze swoimi, specjalnie na tę okazję zaproszonymi gośćmi — od- powiednio dobranym zestawem dźwięków reggae.

Całość rozpocznie o 19.00 pro- jekcja najnowszego filmu o ko-rzeniach muzyki jamajskiej, jej fenomenie i okolicznościach naro- dzin — Rocksteady. Korzenie Reg- gae. „Czym dla muzyki kubańskiej było Buena Vista Social Club, tym dla słonecznych jamajskich rytmów są Korzenie Reggae”. Fa-nów nie może zabraknąć!

(SY)

Afrykańskie Przedbiegi20 stycznia, godz. 19.00

NRD

KONCERTOWI WETERANI

Zwolennikom elektro rocka nazwa The Cuts z pewnością nie jest obca. Zespół będzie można usłyszeć 20 stycznia w Toruniu. The Cuts powstał w Pile w roku 2006. Współ- praca z SP Records zaowoco-wała wydaniem ich debiutan- ckiej, polsko-angielskiej pły-ty Syreny nad miastem. The Cuts to koncertowi weterani, mający za sobą sporo wystę-pów, zarówno klubowych, jak i przed wielotysięczną publi- cznością. 1 października 2010 roku ukazała się druga płyta zespołu zatytułowana Czarny świat. Na styczeń tego roku zaplanowano z kolei premie-rę nowego krążka, który pro-muje singiel Ty i ja. Utworów ze świeżego wydawnictwa nie zabraknie z pewnością w Od Nowie.

ANIAL

The Cuts20 stycznia, godz. 20.00Od Nowa (mała scena)

MUZYKA SERC

„Duchowa rewolucja” to nazwa trasy koncertowej wro-cławskiego zespołu Bethel, który 20 stycznia zagra w byd-goskim klubie Altruist. Forma-cja założona w 2006 roku przez Grzegorza Wlaźlaka początko-wo nazywała się Sacrum. Przez lata zmieniał się skład zespołu, zmieniła się również i nazwa, jednak grupa cały czas pozosta-je wierna muzyce reggae i jej licznym podgatunkom. Na ich debiutanckiej (i jak dotąd je-dynej) płycie Muzyka serc mo-żemy usłyszeć zarówno szybkie ska, jak i łagodny roots reggae czy dub. Krążek jest bez wąt-pienia warty plecenia, jednak zespół najlepiej czuje się pod-czas energetycznych występów na żywo. Gorąco polecamy.

(AB)

Bethel20 stycznia, godz. 19.00

Altruist

BROTHERS IN ARTS (SZTUCZNI BRACIA): WALKA STULECIA

20 stycznia Galeria Sztu-ki Wozownia zaprasza na otwarcie wspólnej wystawy plakatów Nikodema Prę-gowskiego i obrazów Filipa Pręgowskiego, która należy do cyklu wspólnych poka-zów prac obu artystów pod nazwą Brothers in Arts. Za-łożeniem zespołowych poka-zów jest eksploracja i prze-suwanie granic pomiędzy uprawianymi przez artystów dyscyplinami sztuki — pla-katu i malarstwa, a także próba konfrontacji dwóch rodzajów artystycznej wy-powiedzi o wyraźnie publi-cystycznym charakterze.

Wzajemne anektowanie przestrzeni, wkraczanie plakatu w obszar tzw. ma-larskości i ilustracyjność malarstwa stanowią źródło inspiracji dla szukania me-tod ekspozycji oraz znajdo-wania nowych kontekstów dzieł poprzez ich pomysło-we zestawienie. Część wy-stawy prezentująca plakaty self-edition dotyczyć będzie szeroko rozumianej tematyki społecznej. Motywem prze-wodnim wystawy malarstwa będzie temat widzenia (uwi-kłanie go w rozmaite kon-teksty i rejestry znaczeń).

20.01WOZOWNIA

18.01OD NOWA

20.01NRD

20.01OD NOWA

20.01ALTRUIST

Page 15: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>15

>> >>

BROTHERS IN ARTS (SZTUCZNI BRACIA): WALKA STULECIA

20 stycznia Galeria Sztu-ki Wozownia zaprasza na otwarcie wspólnej wystawy plakatów Nikodema Prę-gowskiego i obrazów Filipa Pręgowskiego, która należy do cyklu wspólnych poka-zów prac obu artystów pod nazwą Brothers in Arts. Za-łożeniem zespołowych poka-zów jest eksploracja i prze-suwanie granic pomiędzy uprawianymi przez artystów dyscyplinami sztuki — pla-katu i malarstwa, a także próba konfrontacji dwóch rodzajów artystycznej wy-powiedzi o wyraźnie publi-cystycznym charakterze.

Wzajemne anektowanie przestrzeni, wkraczanie plakatu w obszar tzw. ma-larskości i ilustracyjność malarstwa stanowią źródło inspiracji dla szukania me-tod ekspozycji oraz znajdo-wania nowych kontekstów dzieł poprzez ich pomysło-we zestawienie. Część wy-stawy prezentująca plakaty self-edition dotyczyć będzie szeroko rozumianej tematyki społecznej. Motywem prze-wodnim wystawy malarstwa będzie temat widzenia (uwi-kłanie go w rozmaite kon-teksty i rejestry znaczeń).

Obrazom towarzyszyć będą prace w technice druku cy-frowego (kolaże autorskich fotografii przetwarzanychkomputerowo) oraz pokaz prac wideo (animacja wybra- nych portretowych motywów z obrazów olejnych).

Nikodem Pręgowski zaj-muje się projektowaniem plakatów, jest asystentem w Zakładzie Projektowania Graficznego UMK, uczestni-kiem kilkudziesięciu wystaw w kraju i za granicą oraz laureatem kilkunastu nagród i wyróżnień z zakresu plaka-tu. Filip Pręgowski zajmuje się malarstwem i projekto-waniem graficznym, pracu-je także jako konserwator dzieł sztuki. W 2009 roku obronił pracę doktorską na temat malarstwa Francisa Bacona w Zakładzie Historii Sztuki Nowoczesnej UMK. Jest autorem kilku wystaw indywidualnych, bierze tak-że udział w ogólnopolskich wystawach malarstwa.

ARKADIUSZ STERN

Brothers in Arts (Sztuczni bracia): Walka stulecia

Nikodem Pręgowski i Filip Pręgowski20 stycznia–19 lutego

Galeria Sztuki Wozownia

KLUBOWE DŹWIĘKI

Miłośników elektronicz-nych brzmień z pewnością nie zabraknie 21 stycznia w Estradzie. Odbędzie się tam kolejne wydanie imprezy o nazwie Gargameling, która nieustannie trwa w Bydgosz-czy od 2004 roku. Tym razem organizatorzy postawili na stricte drum’n’bassowe kli-maty. Impreza rozpocznie się od cięższych neurofunko-wych rytmów, potem wkro-czą atmosferyczne i głębo-kie brzmienia, by zakończyć i przyprawić całość odrobiną liquidu. Specjalnym gościem będzie dobrze zapowiadają-cy się producent Karol Ziober z Zabrza, znany szerzej jako Mortem. Rozwój jego mu-zycznych poczynań można było usłyszeć w najważniej-szych radiostacjach prezen-tujących muzykę klubową, m.in. Ministry of Sound, Rin-se Fm, BBC Radio 1. Podczas swoich występów sięga po głębokie brzmienia spod zna-ku drum’n’bass, które prze-pełnione są niskimi częstotli-wościami oraz sporą dawką energii.

(AB)

Gargameling21 stycznia, godz. 21.00

Estrada

21.01ESTRADA

LUDOJAD W TORUNIU!

Wbrew nazwie Ludojad to bardzo miły i rozrywkowy twór, a w dodatku bardzo zdolny, wy-grał bowiem konkurs magazynu „Machina”, który funduje mu na-granie płyty oraz przeznacza 100 tys. zł na jej promocję. Jest też bardzo skromny — jak sam mówi: „Inne zespoły walczące o zwy-cięstwo w konkursie trochę uła-twiły mi zadanie. Były po prostu wtórne […]. Ja proponuję jakąś nową jakość w polskiej muzy-ce”. Abyśmy mogli bliżej poznać Ludojada, jego aparycję oraz „składające się na niego człon-ki”, na specjalny polski tour ru-sza on w dniach 20—26 stycznia. Torunianie będą mieli okazję za-znajomić się z jego działalnością już 22 stycznia.

Ludojad narodził się w 2010 roku w Świnoujściu, kreując się ze zlepku dźwięków z pogranicza jazzu, techno i rumuńskiej mu-zyki ludowej (sic!). Dodatkowo inteligencja, poczucie humoru i szczerość zjednują mu sympa-tyków i wielu fanów w Polsce. Dołączymy do nich?

(SY)

Ludojad22 stycznia

NRD

WSTAWAJ COVAN!

Decapitated. Nazwę tego ze-społu wypadałoby znać. Choćby dlatego, że obok Vadera i Be-hemotha to chyba najbardziej znany polski skład metalowy na świecie. Kto wie, czy nie byliby już na samiuteńkim szczycie, gdyby nie wypadek samocho-dowy w 2007 roku. Wtedy to nieszczęśliwie zginął perkusista grupy Witold Kiełtyka, a Adrian Covan Kowanek (wokalista) uległ poważnym obrażeniom. Meta-lowcy wcale nie są bezdusznymi satanistami, dlatego postanowili pomóc sparaliżowanemu Adria-nowi, organizując charytatywną trasę koncertową o sugestywnej nazwie „Covan wake the fuck up!”. W trasie uczestniczą 33 ze-społy stanowiące czołówkę pol-skiej sceny rockowo-metalowej. Wszystkich wymienić nie sposób, wystarczy powiedzieć, że w To-runiu zagrają Chainsaw, Virgin Snatch, Thy Disease, Butelka, Calm Hatchery i Ogotay. Nawet bez świadomości, że wszystko idzie na pomoc dla Covana, jest to nie lada gratka!

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Covan wake the fuck up!24 stycznia, godz. 17.30

Lizard King

22.01NRD

24.01LIZARD KING

FILIP PRĘGO

WSKI / PIES I LATARN

IA (2006) / FOT. N

ADESŁAN

E

NIKO

DEM

PRĘGO

WSKI / ALA M

A MISIA (2009) / FO

T. NAD

ESŁANE

Page 16: Musli Magazine Styczeń 2012

>>16 musli magazine

>>wydarzenia

>> >>

TRÓJWYMIAROWA ZMYSŁOWOŚĆ DIALOGU I SPOKÓJ MĄDROŚCI W POEZJI

Dotyk zastygły w żywicy, słuch przypominający instrument mu-zyczny, smak z soli, węch z cy-namonu, wzrok skomponowany z chłodnego metalu i szkła — to wszystko, a nawet więcej będzie można zobaczyć na wystawie rzeźb i rysunków Aliny Kluzy-Ka-ja pt. Zmysły i zamysły. Młoda artystka, absolwentka Akade-mii Sztuk Pięknych w Gdańsku, w swoich pracach rzeźbiarskich stara się uchwycić ślady wpływu, jaki mają na siebie Ty i Ja — dwa ciała, dwie dusze — w relacji dialogu opartego na zmysłach. Dopełnieniem rzeźb są rysun-ki. „Prace rysunkowe stanowią przedłużenie moich przemyśleń dotyczących dialogu. Tworzą cykl trzech prac, z których każda przedstawia kadr ciała ludzkie-go, przez który przenikają pla-my barwne zamknięte w proste formy geometryczne. Niektóre z tych form przechodzą z jedne-go rysunku w drugi. Zabieg ten nie tylko ma za zadanie scalać rysunki, ale również obrazować odmienny wpływ tych samych czynników (czyli dialogu z czło-wiekiem i ze światem) na innych ludzi. Plamy barwne w każdej pracy swoim ciężarem i kształ-tem stwarzają sytuację, na któ-rą człowiek reaguje. Nasycone

emocjami pozy bohaterów tych prac są właśnie tą reakcją, wy-nikiem dialogu” — wyjaśnia Alina Kluza-Kaja.

Tego samego wieczoru po peł-nej emocji i ekspresji wystawie, przyjdzie czas, by się wewnętrz-nie wyciszyć podczas spotkania poetyckiego z księdzem Janem Sochoniem, który przedstawi między innymi swoje wiersze z najnowszego tomu. „Ksiądz Jan Sochoń, patrząc łagodnie w oczy czytelnikowi, przekonuje go własnym przykładem, że każ-dy dzień jest godną świadomego przeżycia, zamkniętą całością. Codziennie też warto podej-mować to samo trudne zadanie — ćwiczyć się w wewnętrznej wytrwałości w dążeniu do celu” — napisała o poezji księdza Han-na Strychalska.

(JT)

Zmysły i zamysły / Alina Kluza-Kaja26 stycznia, godz. 18.00

Podróż z magami – wiersze świąteczne /

ks. Jan Sochoń26 stycznia, godz. 18.00

Galeria Autorska

WYGRANY

Do dziś pamiętam zblazowaną minę Agnieszki Chylińskiej, gdy nieogolony i wyglądający na ska-cowanego Gienek Loska w znanym programie oświadczył, że będzie śpiewał. Pamiętam jej malkon-tenckie komentarze, gdy zaczął grać na gitarze. Pamiętam też to, jak przestała się odzywać, gdy zaśpiewał. Tego akurat programu muzyk nie wygrał, z przyczyn do końca niewyjaśnionych, lecz już wtedy jego nazwisko zaczęło coś znaczyć. Chwilę potem Gienek swoim niesamowitym bluesowym głosem wygrał inny program, ale w praktyce nie miało to już zna-czenia. Gienek Loska Band jest w tej chwili jedną z ciekawszych formacji bluesowych w Polsce. A jego historia od ulicznego grajka do wielkich scen stała się już in-spiracją do filmu.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Gienek Loska Band27 stycznia, godz. 19.00

Lizard King

MUZYKA W TRZECH KOLORACH

Afryka to festiwal niezwykły, co więcej — wręcz kultowy. Przed nami już 22. edycja tego wyda-rzenia! Wyznawcy Jah powinni zarezerwować weekend 27—28 stycznia. Kogo usłyszymy na scenie? Pierwszy dzień festiwalu to występy takich wykonawców, jak: The Balangers, Zebra, Kamil Bednarek, Jafia Namuel, Obidayai Maleo Reggae Rockers. Z kolei drugiego dnia, w sobotę, usłyszy-my: Silesian Sound System, Bak-shish, Ras Luta & Riddim Band, Radical Soulamunition, Kono-pians, a na deser Natural Mystic akustycznie.

Dochód z imprezy tradycyjnie zostanie przekazany na szczytny cel, jakiem jest budowa nowych studni w południowym Sudanie, który jest szczególnie narażony na brak wody pitnej. Organizato-rami festiwalu są Stowarzyszenie „Toruńska Grupa Inicjatywna — Nowe Społeczeństwo”, Studenc-ki Klub Pracy Twórczej Od Nowa oraz Polska Akcja Humanitarna. Szczegółowe informacje na www.afryka.umk.pl.

ANIAL

Afryka 201227–28 stycznia, godz. 18.00

Od Nowa

MALARSTWO TERAZ I KIEDYŚ

Styczeń to dobry czas, by nadrobić kulturalne zaległo-ści. Kto w przedświątecznej bieganinie nie miał jeszcze okazji, by przekonać się, co we współczesnej sztuce — a dokładniej w malarstwie — piszczy, co artystów draż-ni, a co inspiruje, ten odpo-wiedzi na te i wiele innych pytań odnajdzie w pracach składających się na drugą edycję wystawy „Nowe ten-dencje w malarstwie pol-skim”. Jak jednak podkre-ślają organizatorzy: „Prac 14 artystów — Jana Berdyszaka, Beaty Białeckiej, Krzysztofa Gliszczyńskiego, Wojciecha Gilewicza, Pascale Héliota, Konrada Jarodzkiego, Kami-la Kuskowskiego, Wojciecha Ledera, Romana Lipskiego, Macieja Łubowskiego, Mag-dy Moskwskiej, Bartłomieja Otockiego, Radosława Szla-ga, Juliana Ziółkowskiego oraz grupy artystycznej The Krasnals — nie traktuj-cie jako przeglądu kondy-cji polskiego malarstwa, bo ono jest odzwierciedleniem tego, jak się mają wartości współczesnego nam świata”. Dla wszystkich tych, którzy chcieliby zgłębić temat, od-będzie się panel dyskusyjny

związany z prezentowaną w Galerii Miejskiej BWA wy-stawą.

Natomiast w ramach Aka-demii Sztuki Jerzy Brukwicki zaprezentuje cykl wykładów Sztuka polska po 1945 roku, poprzez które będziemy mo- gli bliżej przyjrzeć się dzie- jom i dorobkowi polskiej sztuki ostatnich sześćdzie-sięciu pięciu lat. W styczniu wykład będzie poświęcony drugiej połowie lat 70. ubie- głego wieku, kiedy to w sprze- ciwie do mechanizmu cenzu-ry zaczęła się rodzić krytyka polityczna w środowiskach artystycznych. Wstęp na pre- lekcję jest bezpłatny.

(JT)

Nowe tendencje w malarstwie polskim 2wystawa czynna do 26 lutego

Nowe tendencje w malarstwie polskim 2 – panel dyskusyjny

26 stycznia, godz. 18.00

Lata 1968-1980. Druga połowa lat 70. – narodziny krytyki politycznej

wykład Jerzego Brukwickiego25 stycznia, godz. 18.00

Galeria Miejska BWA

GALERIA AUTORSKA

27.01LIZARD KING

27-28OD NOWA

styczeńBWA

ALINA KLU

ZA-KAJA / TRYPTYK / FOT. N

ADESŁAN

E

Page 17: Musli Magazine Styczeń 2012

>>wydarzenia

>>17

>> >>

MALARSTWO TERAZ I KIEDYŚ

Styczeń to dobry czas, by nadrobić kulturalne zaległo-ści. Kto w przedświątecznej bieganinie nie miał jeszcze okazji, by przekonać się, co we współczesnej sztuce — a dokładniej w malarstwie — piszczy, co artystów draż-ni, a co inspiruje, ten odpo-wiedzi na te i wiele innych pytań odnajdzie w pracach składających się na drugą edycję wystawy „Nowe ten-dencje w malarstwie pol-skim”. Jak jednak podkre-ślają organizatorzy: „Prac 14 artystów — Jana Berdyszaka, Beaty Białeckiej, Krzysztofa Gliszczyńskiego, Wojciecha Gilewicza, Pascale Héliota, Konrada Jarodzkiego, Kami-la Kuskowskiego, Wojciecha Ledera, Romana Lipskiego, Macieja Łubowskiego, Mag-dy Moskwskiej, Bartłomieja Otockiego, Radosława Szla-ga, Juliana Ziółkowskiego oraz grupy artystycznej The Krasnals — nie traktuj-cie jako przeglądu kondy-cji polskiego malarstwa, bo ono jest odzwierciedleniem tego, jak się mają wartości współczesnego nam świata”. Dla wszystkich tych, którzy chcieliby zgłębić temat, od-będzie się panel dyskusyjny

związany z prezentowaną w Galerii Miejskiej BWA wy-stawą.

Natomiast w ramach Aka-demii Sztuki Jerzy Brukwicki zaprezentuje cykl wykładów Sztuka polska po 1945 roku, poprzez które będziemy mo- gli bliżej przyjrzeć się dzie- jom i dorobkowi polskiej sztuki ostatnich sześćdzie-sięciu pięciu lat. W styczniu wykład będzie poświęcony drugiej połowie lat 70. ubie- głego wieku, kiedy to w sprze- ciwie do mechanizmu cenzu-ry zaczęła się rodzić krytyka polityczna w środowiskach artystycznych. Wstęp na pre- lekcję jest bezpłatny.

(JT)

Nowe tendencje w malarstwie polskim 2wystawa czynna do 26 lutego

Nowe tendencje w malarstwie polskim 2 – panel dyskusyjny

26 stycznia, godz. 18.00

Lata 1968-1980. Druga połowa lat 70. – narodziny krytyki politycznej

wykład Jerzego Brukwickiego25 stycznia, godz. 18.00

Galeria Miejska BWA

29.01LIZARD KING

w Niemczech oraz na II Co-CArt Music Festival. Wspólnie nagrana w 2009 roku płyta ma się ukazać na początku bieżą-cego roku nakładem wytwórni Hinterzimmer Records.

W Toruniu PRSZR zagra 29 stycznia, a już 2 lutego trio wystąpi na Trans Mediale Fe-stival w Berlinie. Jest więc świetna okazja sprawdzić, w jakiej formie jest projekt tuż przed tak prestiżowym wydarzeniem.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Hati & Pure (PRSZR) 29 stycznia, godz. 19.00

Lizard King

SPOTKAJMY SIĘ W ARTUSIE!

26 stycznia w ramach cyklu Toruńska Akademia Kultury CK Dwór Artusa zaprasza na spo-tkanie z ks. Adamem Boniec-kim — wieloletnim redaktorem naczelnym „Tygodnika Po-wszechnego”, autorem wielu książek (m.in. Rozmów niedo-kończonych, Notesu rzymskie-go i Kalendarium życia Karola Wojtyły), autorytetem nie tyl-ko w sprawach wiary, ale także etyki i filozofii. Spotkanie po-prowadzi toruńska dziennikar-ka Magdalena Kujawa.

Spotkanie z ks. Adamem Bonieckim26 stycznia, godz. 18.30

Dwór Artusa

(WYMAWIA SIĘ „PRESSURE”)

Duet Hati to klasa sama w sobie. Tworzy go dwóch Rafałów — Iwański i Kołac-ki. Setki koncertów, tysiące kilometrów tras (od Europy aż za ocean) oraz nazwiska muzyków, z którymi ci pa-nowie współpracowali (m.in. Z’EV, John Zorn, Robert Cur-genven czy Sławomir Ciesiel-ski) to rekomendacja, której nie powstydziłby się żaden muzyk na świecie. Ekspery-ment dźwiękowy, który Hati nam proponuje, opiera się na brzmieniach akustycznych. Ale to tak, jakby napisać, że Beatlesi grali na gitarach…

Chłopaków z Hati w tra-sie wspiera Peter Votava vel Pure — pochodzący z Austrii i mieszkający na stałe w Ber-linie muzyk, prezentujący dźwięki typowo elektronicz-ne, balansujące na granicy abstrakcji. Swoje dzieła wy-dawał już w takich labelach, jak: Mego, Staalplaat czy Cronica Electronica. Obie propozycje muzyczne, choć skrajne, są bardzo interesu-jące, ale połączenie sił tych artystów jest już wydarze-niem, którego nie powinno się przegapić. Hati i Pure występują wspólnie pod szyl-dem PRSZR i mają już razem na koncie kilka koncertów

DWÓR ARTUSA

BARTLOM

IEJ OTO

CKI / FOT. N

ADESŁAN

E

FOT. M

ATERIALY PRASOW

E

Page 18: Musli Magazine Styczeń 2012

{Na czym polega fenomen teatru jednego aktora? Odpowiedzią będą nie tylko aktorski kunszt i scenografia przywieziona w kufrze czyosadzanie spektaklu w ciągle nowej przestrzeni teatralnej, ale przede wszystkim — zacytuję za Bogusławem Kiercem — „moment prawdy, skry-stalizowany w jednym, nieuniknionym”. Praw-da to emocje, bardzo bliski kontakt aktora z pu- blicznością, którą próbuje odurzyć eliksirem upodobnień do wykreowanej przez siebie po-staci, by znalazła w niej życie. To arcytrudne zadanie wymaga też precyzji, gdyż: „Monodram to wyższa matematyka”, jak powiedziała Lary-sa Kadyrova z Ukrainy, jedna ze zwyciężczyń 26 Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora.

Podczas trzydniowego Festiwalu w Baju Po-morskim zobaczyliśmy dziesięć monodramów, pokazanych w bardzo różnorodnej estetyce scenicznej, od teatru alternatywnego z avant wodewilem (Krystian Wieczyński i Janusz Sto-larski), przez spektakle wykorzystujące lalki i nowoczesną muzykę, po widowiskowe show. Słowem, także to, co charakteryzuje aktualne przemiany w tym gatunku teatralnym. Werdyk-ty Jury Aktorów ZASP i Publiczności pokazały jednak zachowawczość i ścisłe trzymanie się kanonów charakteryzujących teatr jednooso-bowy, utrwalonych od wielu lat — na uhono-rowanie novum w monodramach było chyba jednak jeszcze za wcześnie. Jury Publiczności nagrodziło dwa spektakle: lalkowy Agaty Kuciń-skiej Żywoty świętych osiedlowych i antyczną Fedrę Anny Skubik.

Monodram Kucińskiej powstał na podstawie cyklu opowiadań Lidii Amejko o mieszkańcach betonowego Osiedla, i tym aktorka wygrała — biorąc na warsztat znakomity tekst o świę-tych betonowej pustyni: prostytutce Apolonii, staruszku Egonie, molestowanej Angelice czy

onaniście Cyfrojebie. Uniwersalne proble-my egzystencjalne: pytanie o sens życia, lęk przed nicością, poczucie pustki i bezcelowego cierpienia — wszystko to dzieje się w wielkich blokowiskach, w których ludzie zwykle miesz-kają z konieczności. W monodramie Kucińskiej można było dać się zaczarować zarówno przez jej lalki i ironię, jak i kunsztowne zmienianie głosów. Wszystko to ubrane w maskę rozpaczy i fundamentalnej niezgody na świat — w wielo-osobowej Kucińskiej, której multiinstrumenta-lista Sambor Dudziński nadał muzyczny rytm. Monodram zdobył już wiele nagród, więc nie było wątpliwości co do jego zwycięstwa, nieco inaczej ma się jednak nagrodzenie Fedry Anny Skubik.

Na początek nie ulega wątpliwości staran-ność i wielka konsekwencja w budowaniu roli przez Skubik; jej Fedrę zapamiętam zapewne długo także z racji wstrząsających lalek wple-cionych w kostium aktorki, którymi rewelacyj-nie operuje, wreszcie z przejmującego wejścia i… zaskakującego zejścia ze sceny. A z samego dramatu? No właśnie — w monodramie wyko-rzystano Fedrę Racine’a — to w jego tekście kobieta opętana przez nieokiełznaną miłość do pasierba jest na pierwszym planie przed Hipo-litem, poznajemy ją już po wypiciu trucizny, gdy czasu nie pozostało wiele. Ale mnie przy-najmniej ten czas się bardzo dłużył, porażony początkowo prologiem w nowogreckim stylu z czasem zamiast na grającą z nadekspresją Sku-bik zerkałem na twarze siedzących w półkolu widzów. Gdzie kontakt z publicznością? Rozu-miem — miał być metafizyczny i trafić intymnie(patrz cytat reżysera spektaklu na wstępie), do mnie, niestety, nie dotarł.

Mą antyczną fascynacją tegorocznych Spotkań pozostanie nienagrodzona Medea

według Eurypidesa Jolanty Góralczyk z Wro-cławia: jedna aktorka, sześć postaci, chłód scenografii, światło i metaliczna muzykaKarbido — klasykę w takim zestawieniu po-winna oglądać młodzież! Tylko tak podany dramat antyczny do niej dotrze, poruszy, nie tylko przez pierwszą chwilę; przede wszyst-kim swym rytmem, cudownie kompilującym dialogi aktorki z muzyką i jej melorecytacją dopasowaną z absolutem do archaicznego tekstu. Jolanta Góralczyk z wielką precyzją przeistacza się w kolejne postaci dramatu wraz ze zmianą świateł — jest w niebieskości dumnym Kreonem, w żółci uległą Medeą, ka-meleonem innych postaw, głosów, gestów, aż trudno uwierzyć, że tuż przed nami stoi cały czas jedna aktorka! Wiem, że monodram nie spodobał się bardziej doświadczonemu po-koleniu teatromanów, mój sąsiad z widow-ni na każdy głośny dźwięk Karbido mruczał pod nosem: „Idioci, idioci”, i jestem w sta-nie zgodzić się ze starszą koleżanką, że gra Góralczyk była trochę akademicka (aktorka jest prodziekanem Wydziału Lalkarskiego we Wrocławiu). Cóż, każdy lubi, co innego, a widzowie z co wrażliwszym słuchem — na Boga, siadajcie dalej od głośników!

W finale Festiwalu w monodramie Stara kobieta wysiaduje Tadeusza Różewicza wy-stąpiła Larysa Kadyrova z Ukrainy — laureatka nagrody Aktorów ZASP. Aktorka wzruszająco, pośrodku śmieci i podartych gazet, zaprezen-towała spowiedź samotnej kobiety, w aurze duszoszczypatielnej, w nieprawdopodobnym cieple, ale i zarazem siłą — po ukraińsku. Zbo-lała, nieszanowana przez syna matka odkryła i dosłownie zdjęła przed nami swe wnętrze, klasycznie — w formie tradycyjnego monodra-mu zza wschodniej granicy. Bardzo dobrego

monodramu — jednak poza silnymi emocjami niezaskakującego nowością formy.

Podczas panelu dyskusyjnego krytyk Tomasz Miłkowski zadał pytania: „Czy to normalne, że aktor, który deklaruje swoją niezależność, przyjeżdża na spektakl w otoczeniu obszernej scenografii i sztabu ludzi dookoła? W takim ra-zie, co z czystością teatru i przekonaniem, że jest to teatr z walizki (…)?”.

Paweł Palcat scenografię do Roxxy 2 Hot przy-wiózł z Legnicy dużym busem i pokazał show, jakiego na tym Festiwalu jeszcze nie widziano. Jako gwiazdka porno marząca o sławie tań-czył, śpiewał, uwodził publiczność kiczowato i erotycznie, jednak nie przekraczając cienkiej teatralnej linii — co w tego typu tekście było niełatwym zadaniem. Droga do wielkiej kariery Roxxy wiodła bowiem przez łóżka i mniej wy-godne miejsca („prawdziwa miłość rodzi się w bólach”), wywołując salwy śmiechu publicz-ności oraz coraz większe upokorzenie boha-terki. Szaleństwa Roxxy na wysokich obcasach były jednak niczym w porównaniu z finałem,w którym aktor zakończył spowiedź celebrytki już bez peruki, a dyrektor Festiwalu przywołał widzów do porządku, mówiąc „…o posłach Pa-likota i tym, kto na tej sali jest normalny…”. Cóż, Toruń widać nie był jeszcze gotowy na tak „nieczysty” monodram.

Podsumowując i zapominając o tym dziwnym zgrzycie — to był bardzo dobry festiwal, z nie-dużym budżetem — wszechstronny, ciągle po-szukujący, dynamiczny i na szczęście żywy.

ARKADIUSZ STERN

26 Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora18–20 listopada 2011

Teatr Baj Pomorski

Monodramy w walizce lub nieczyste show

Jolanta Góralczyk „Medea” / fot. P. Hawałej

Anna Skubik „Fedra” / fot. nadesłane

Larysa Kadyrova / fot. nadesłane

Paweł Palcat „Roxxie 2 Hot” / fot. K. Budrewicz

Page 19: Musli Magazine Styczeń 2012

{>>relacja

Na czym polega fenomen teatru jednego aktora? Odpowiedzią będą nie tylko aktorski kunszt i scenografia przywieziona w kufrze czyosadzanie spektaklu w ciągle nowej przestrzeni teatralnej, ale przede wszystkim — zacytuję za Bogusławem Kiercem — „moment prawdy, skry-stalizowany w jednym, nieuniknionym”. Praw-da to emocje, bardzo bliski kontakt aktora z pu- blicznością, którą próbuje odurzyć eliksirem upodobnień do wykreowanej przez siebie po-staci, by znalazła w niej życie. To arcytrudne zadanie wymaga też precyzji, gdyż: „Monodram to wyższa matematyka”, jak powiedziała Lary-sa Kadyrova z Ukrainy, jedna ze zwyciężczyń 26 Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora.

Podczas trzydniowego Festiwalu w Baju Po-morskim zobaczyliśmy dziesięć monodramów, pokazanych w bardzo różnorodnej estetyce scenicznej, od teatru alternatywnego z avant wodewilem (Krystian Wieczyński i Janusz Sto-larski), przez spektakle wykorzystujące lalki i nowoczesną muzykę, po widowiskowe show. Słowem, także to, co charakteryzuje aktualne przemiany w tym gatunku teatralnym. Werdyk-ty Jury Aktorów ZASP i Publiczności pokazały jednak zachowawczość i ścisłe trzymanie się kanonów charakteryzujących teatr jednooso-bowy, utrwalonych od wielu lat — na uhono-rowanie novum w monodramach było chyba jednak jeszcze za wcześnie. Jury Publiczności nagrodziło dwa spektakle: lalkowy Agaty Kuciń-skiej Żywoty świętych osiedlowych i antyczną Fedrę Anny Skubik.

Monodram Kucińskiej powstał na podstawie cyklu opowiadań Lidii Amejko o mieszkańcach betonowego Osiedla, i tym aktorka wygrała — biorąc na warsztat znakomity tekst o świę-tych betonowej pustyni: prostytutce Apolonii, staruszku Egonie, molestowanej Angelice czy

onaniście Cyfrojebie. Uniwersalne proble-my egzystencjalne: pytanie o sens życia, lęk przed nicością, poczucie pustki i bezcelowego cierpienia — wszystko to dzieje się w wielkich blokowiskach, w których ludzie zwykle miesz-kają z konieczności. W monodramie Kucińskiej można było dać się zaczarować zarówno przez jej lalki i ironię, jak i kunsztowne zmienianie głosów. Wszystko to ubrane w maskę rozpaczy i fundamentalnej niezgody na świat — w wielo-osobowej Kucińskiej, której multiinstrumenta-lista Sambor Dudziński nadał muzyczny rytm. Monodram zdobył już wiele nagród, więc nie było wątpliwości co do jego zwycięstwa, nieco inaczej ma się jednak nagrodzenie Fedry Anny Skubik.

Na początek nie ulega wątpliwości staran-ność i wielka konsekwencja w budowaniu roli przez Skubik; jej Fedrę zapamiętam zapewne długo także z racji wstrząsających lalek wple-cionych w kostium aktorki, którymi rewelacyj-nie operuje, wreszcie z przejmującego wejścia i… zaskakującego zejścia ze sceny. A z samego dramatu? No właśnie — w monodramie wyko-rzystano Fedrę Racine’a — to w jego tekście kobieta opętana przez nieokiełznaną miłość do pasierba jest na pierwszym planie przed Hipo-litem, poznajemy ją już po wypiciu trucizny, gdy czasu nie pozostało wiele. Ale mnie przy-najmniej ten czas się bardzo dłużył, porażony początkowo prologiem w nowogreckim stylu z czasem zamiast na grającą z nadekspresją Sku-bik zerkałem na twarze siedzących w półkolu widzów. Gdzie kontakt z publicznością? Rozu-miem — miał być metafizyczny i trafić intymnie(patrz cytat reżysera spektaklu na wstępie), do mnie, niestety, nie dotarł.

Mą antyczną fascynacją tegorocznych Spotkań pozostanie nienagrodzona Medea

według Eurypidesa Jolanty Góralczyk z Wro-cławia: jedna aktorka, sześć postaci, chłód scenografii, światło i metaliczna muzykaKarbido — klasykę w takim zestawieniu po-winna oglądać młodzież! Tylko tak podany dramat antyczny do niej dotrze, poruszy, nie tylko przez pierwszą chwilę; przede wszyst-kim swym rytmem, cudownie kompilującym dialogi aktorki z muzyką i jej melorecytacją dopasowaną z absolutem do archaicznego tekstu. Jolanta Góralczyk z wielką precyzją przeistacza się w kolejne postaci dramatu wraz ze zmianą świateł — jest w niebieskości dumnym Kreonem, w żółci uległą Medeą, ka-meleonem innych postaw, głosów, gestów, aż trudno uwierzyć, że tuż przed nami stoi cały czas jedna aktorka! Wiem, że monodram nie spodobał się bardziej doświadczonemu po-koleniu teatromanów, mój sąsiad z widow-ni na każdy głośny dźwięk Karbido mruczał pod nosem: „Idioci, idioci”, i jestem w sta-nie zgodzić się ze starszą koleżanką, że gra Góralczyk była trochę akademicka (aktorka jest prodziekanem Wydziału Lalkarskiego we Wrocławiu). Cóż, każdy lubi, co innego, a widzowie z co wrażliwszym słuchem — na Boga, siadajcie dalej od głośników!

W finale Festiwalu w monodramie Stara kobieta wysiaduje Tadeusza Różewicza wy-stąpiła Larysa Kadyrova z Ukrainy — laureatka nagrody Aktorów ZASP. Aktorka wzruszająco, pośrodku śmieci i podartych gazet, zaprezen-towała spowiedź samotnej kobiety, w aurze duszoszczypatielnej, w nieprawdopodobnym cieple, ale i zarazem siłą — po ukraińsku. Zbo-lała, nieszanowana przez syna matka odkryła i dosłownie zdjęła przed nami swe wnętrze, klasycznie — w formie tradycyjnego monodra-mu zza wschodniej granicy. Bardzo dobrego

monodramu — jednak poza silnymi emocjami niezaskakującego nowością formy.

Podczas panelu dyskusyjnego krytyk Tomasz Miłkowski zadał pytania: „Czy to normalne, że aktor, który deklaruje swoją niezależność, przyjeżdża na spektakl w otoczeniu obszernej scenografii i sztabu ludzi dookoła? W takim ra-zie, co z czystością teatru i przekonaniem, że jest to teatr z walizki (…)?”.

Paweł Palcat scenografię do Roxxy 2 Hot przy-wiózł z Legnicy dużym busem i pokazał show, jakiego na tym Festiwalu jeszcze nie widziano. Jako gwiazdka porno marząca o sławie tań-czył, śpiewał, uwodził publiczność kiczowato i erotycznie, jednak nie przekraczając cienkiej teatralnej linii — co w tego typu tekście było niełatwym zadaniem. Droga do wielkiej kariery Roxxy wiodła bowiem przez łóżka i mniej wy-godne miejsca („prawdziwa miłość rodzi się w bólach”), wywołując salwy śmiechu publicz-ności oraz coraz większe upokorzenie boha-terki. Szaleństwa Roxxy na wysokich obcasach były jednak niczym w porównaniu z finałem,w którym aktor zakończył spowiedź celebrytki już bez peruki, a dyrektor Festiwalu przywołał widzów do porządku, mówiąc „…o posłach Pa-likota i tym, kto na tej sali jest normalny…”. Cóż, Toruń widać nie był jeszcze gotowy na tak „nieczysty” monodram.

Podsumowując i zapominając o tym dziwnym zgrzycie — to był bardzo dobry festiwal, z nie-dużym budżetem — wszechstronny, ciągle po-szukujący, dynamiczny i na szczęście żywy.

ARKADIUSZ STERN

26 Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora18–20 listopada 2011

Teatr Baj Pomorski

Monodramy w walizce lub nieczyste show

Page 20: Musli Magazine Styczeń 2012

{Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o wy-

stawie 622 upadki Bunga, zaczęłam się zastanawiać, czy zapowiadana — z cha-rakteru chyba najbardziej „muzealna” — ekspozycja wpisze się we wnętrze, a przede wszystkim idee toruńskiego CSW, które kształtowały się przez te kil-ka lat. Występująca pod szyldem „Znaki Czasu” instytucja godnie reprezentująca program Ministerstwa Kultury i Dziedzic-twa Narodowego od 2006 roku pozosta-wiała raczej na uboczu sztukę regionu, traktując ją nieco po macoszemu, choć pierwotnie był to jeden z największych i najsensowniejszych celów w tym tak specyficznym małym toruńskim światku.W końcu stało się — 16 grudnia 2011 roku byliśmy świadkami ważnego wydarzenia, które sprawiło, że zimne mury współcze-snej galerii sztuki nie dość, że przeobra-ziły się w przestrzeń przypominającą ściany naprawdę dobrych światowych muzeów, to jeszcze przyjęły na swoje barki obrazy bliskie sercom mieszkańców Torunia.

Tak zaczyna się ta historia — od miej-sca i właściwie przez miejsce cała została ukształtowana. Jubileusz stulecia istnie-nia Związku Polskich Artystów Plastyków w naszym kraju być może był banalnym powodem, by przypomnieć niebanalną historię twórców toruńskiego ZPAP-u oraz kulturalny kształt miasta jeszcze sprzed założenia tejże instytucji.

Tajemniczy tytuł w pewien sposób mnie odstraszył, ale tylko do momentu, kiedy nie zagłębiłam się w symbolikę i je- go wymowę. 622 upadki Bunga to tytuł jednej z powieści Witkacego, notabene także odwiedzającego niegdyś Toruń, na-pisanej w latach 1911—1926, a wydanej dopiero w 1972 roku. Ta debiutancka po-wieść stała się ramą, metaforą, wytry-chem i inspiracją dla powstania wystawy. Witkacy bowiem, pisząc o życiu artysty i jego upadkach, daje świadectwo życia tytułowego Bunga, który staje się symbo-lem twórcy jako takiego, a jego kariera dowodzi, że życie artystyczne przeplata-ją i wzloty, i upadki. Spóźniona premiera

książki jest równie znamiennym elemen-tem, który współgra i tu, na wystawie. Dzieła powstałe niegdyś przyjmują po tylu latach inną postać, ich — nieko-niecznie pierwsza, ale któraś z kolei — premiera pozwala odbiorcy spojrzeć z perspektywy lat na te same obrazy czy grafiki, które nadal są aktualne, a jedno-cześnie ich egzystencja nabiera nowego, nie mniej trafnego sensu, interpretacje zaś budują się w jeszcze bardziej zawiłe korytarze.

Nie można oderwać koncepcji wysta-wy od Torunia, środowiska naznaczonego wieloma klęskami i w swej historii kultu-ralnie uciemiężonego, a w końcu prze-żywającego swoją rezurekcję w szatach dzieł nie tylko artystów lokalnych, osia-dłych tu na stałe, ale także tych, którzy otarli się o gród Kopernika jedynie przez chwilę. Żeby zrozumieć poszczególne części wystawy i wyłuskać wiele cie-kawych informacji także o artystach, szczególnej uwadze polecam katalog towarzyszący ekspozycji. Znalazła się

>>20 musli magazine

Wzloty i upadkiBarbara Narębska-Dębska / Londyn—Metro (1974, akwatinta) / Fot. dzięki uprzejmości ZPAP

Bogdan Przybyliński / Ziemia IX b (1988, technika mieszana) / Fot. dzięki uprzejmości artysty

>>relacja

Page 21: Musli Magazine Styczeń 2012

}w nim część, która w sposób niezwykle skondensowany przypomina historię kul-tury Torunia, jego dzieje pod kątem two-rzących tu artystów. W końcu w części dotyczącej wystawy przeczytamy wiele o koncepcji wystawienniczej każdego z siedmiu jej elementów.

622 Upadki Bunga to ekspozycja na-prawdę dobra. Rzetelnie przemyślana i wprowadzająca odbiorcę w świat To-runia artystycznego powoli i w sposób zupełny. W pierwszej części wystawy (noszącej tytuł Panorama miejsc) oprócz dokumentów towarzyszących toruńskie-mu życiu artystycznemu zobaczyć moż-na portrety i autoportrety tych, którzy historię kulturalnego Torunia tworzyli. Z drugiej strony natomiast pojawiają się pejzaże, subiektywne spojrzenia pędz-la tych widniejących na wspomnianych portretach postaci. To niezwykłe, kon-ceptualne i refleksyjne zestawienie pod-kreśla indywidualne podejście każdego z twórców, którzy naznaczyli miasto swo-im istnieniem. Ta relacja miejsca z ludź-

mi i definiowanie miejsca tkwi nie tylko w dziełach prezentowanych w tej części, ale i na całej wystawie, a nawet w proce-sie interpretacji poszczególnych obrazów przez odbiorcę.

Każda z kolejnych części wystawy została wydzielona od pozostałych te-matyką, sposobem definiowania rzeczy-wistości lub też odmiennym medium. Zobaczymy tu dzieła wyobrażone (część W kręgu wyobraźni), czyli fantastyczne i surrealistyczne obrazy, które pokazują subiektywne spojrzenie twórców posłu-gujących się formami abstrakcyjnymi czy figuratywnymi. Wewnętrzna tożsamość idzie już nieco dalej w stronę komentarza rzeczywistości. Zobaczymy w niej m.in. tematy społecznie wrażliwe: pojawią się obrazy poświęcone sztuce kobiecej czy komentujące rzeczywistość polityczną — co ciekawe, z różnych okresów, które mimo to dziś nabierają szczególnego, no-wego znaczenia.

Formy pamięci są sztuką straszącą przeciętnego widza, ale tu przy odro-

>>21

Wzloty i upadkiBogdan Przybyliński / Ziemia IX b (1988, technika mieszana) / Fot. dzięki uprzejmości artysty Bogdan Kraśniewski / Z cyklu Mur (1979, olej na płótnie) / Kolekcja

Muzeum Okręgowego w Toruniu / Fot. A. SkowrońskiEwaryst Zamel / Dziewczyna z psem (2000, olej na płycie) / Fot. dzięki uprzejmości ZPAP

>>relacja

Page 22: Musli Magazine Styczeń 2012

binie cierpliwości można dopatrzyć się, jak twórcy w swoich dziełach odwołują się do wrażeń niekonkretnych. Estetyka uporządkowanych dzieł staje się niezwy-kłym doświadczeniem twórczych wizji artystów. Był to dla mnie niezwykle wy-ciszający moment wystawy, wymagający rzeczywiście skupienia i otwartego umy-słu.

Kontynuacją staje się kolejna, pre-zentująca dzieła z nurtu analitycznego, część wystawy pod tytułem Pomiędzy płaszczyzną a przestrzenią. Część Formy odbite staje się szczególnym ukłonem w stronę grafiki toruńskiej, równie waż-nej i rozwiniętej dziedziny sztuki, pre-zentującej ciekawe spojrzenie na to artystyczne medium. Wystawę zamy-ka Sztuka i życie, która zadaje pytanie o relację sztuki i codzienności, a jedno-

cześnie w sposób niezwykle wymowny kończy narrację wystawy opowiadającej o miejscu. Miejscu, które dziś w spo-sób aktywny, jako przestrzeń publiczna, uczestniczy w działaniach artystycznych i nie pozostaje obojętne wobec sztuki, a sztuka wobec niego.

Wernisaż otwierający 622 Upadki Bun-ga był doskonałym pretekstem do reali-zacji performance’u Wacława Kuczmy Tomorrow Belongs to Us — niejako ostat-niego dzieła części wystawy Sztuki i ży-cie i będącego jednocześnie integralnym elementem Wewnętrznej tożsamości. Niezwykle przejmujące i kontrowersyjne wystąpienie artysty stało się wyjątkowo aktualną próbą definicji ojczyzny. Arty-sta, posługując się flagą narodową, umyłprzestrzeń Niecki CSW, ze spokojem wy-cierając najdrobniejszy pył z podłogi, po

>>22 musli magazine

Mirosław Pawłowski / Kamuflaż I (1982, serigrafia) /Fot. dzięki uprzejmości ZPAP

Mirosław Pawłowski / Kamuflaż. Skan I (2011, druk uv na aluminium) / Fot. dzięki uprzejmości artysty

>>relacja

Page 23: Musli Magazine Styczeń 2012

}czym materię wyprasował, umieścił na drzewcu i w rytmie utworu Tomorrow Be-longs to Me z musicalu Kabaret z 1972 roku, wykonywanego przez młodzieńca ze swastyką na ramieniu, przebiegł prze-strzeń Niecki z flagą dumnie powiewają-cą na wietrze.

622 Upadki Bunga to wystawa ambitna, ukazująca meandry historii toruńskiego świata kulturalnego i jednocześnie wy-chodząca do widza, zapraszająca go do siebie, pokazująca ludzkie oblicze, obli-cze miejsca tego samego, w którym żyje-my i my, nie tylko artyści.

MARTA MAGRYŚ

622 Upadki Bungawernisaż 16 grudnia 2011

CSW „Znaki Czasu”

>>23

>>relacja

Tymon Niesiołowski / Akt leżący (1957, olej na płótnie) / Kolekcja Muzeum Okręgowego w Toruniu / Fot. A. Skowroński

Page 24: Musli Magazine Styczeń 2012

„>>24 musli magazine

Poradnia Party>> Magda Wichrowska

Kiedy czytacie mój felieton, żyjecie już w apokaliptycznym roku 2012, a wszystkie postanowienia noworoczne prawdopodob-nie zalatują już naftaliną. To chyba najkrócej żyjące obietnice, które sobie składamy. Co zrobić, by nie zniknęły w odmętach nie-pamięci, na siłę wypychane przez stare, dobrze znane, a przez to wygodne i miłe przyzwyczajenia?

Nie jestem jeszcze szczęśliwą (ani nieszczęśliwą!) matką, dla- tego z rzadka zdarza mi się natrafić na programy o różowiutkichbobaskach i lekko odrośniętych od podłoża Denisach Rozrabia-kach, ale jeden z nich mnie zafrapował. Rzecz dotyczyła zjawi-ska Ospa Party. Niewtajemniczonym wyjaśniam — pomysł jest taki, aby zdrowe dzieci odwiedzały wysypane krostami chorowit-ki po to, by te jak najszybciej zachorowały i uzyskały odporność. Imprezy te zrobiły już furorę na całym świecie, teraz opanowują Polskę. Idea wydała mi się dziwnie znajoma. Ileż to razy bywałam na imprezach, na których ich gospodarze i goście próbowali mnie zarazić. Bądźcie spokojni, nie ospą, którą przeszłam jako sze-ściolatka, ale pomysłami na życie. „Zacznij medytować, a twoje życie wróci na właściwe tory” — agitowała znajoma psycholożka. „Zapisz się na zajęcia z właściwej organizacji wolnego czasu” — namawiała prezeska dobrze prosperującej firmy z trójką nad- pobudliwych maluchów, sympatycznym mężem i psem rasy jamnik. „To idealny moment na dziecko, później będzie pani miała coraz większy problem z zajściem w ciążę” — oświadczyła ginekolożka. „Zrezygnuj z tramwaju, to dobre dla środowiska i twojej kondycji. Nie ma nic bardziej odprężającego od poran- nego wysiłku przed ślęczeniem za biurkiem” — obwieściła entu-zjastka stylu eko.

Na wszystkie pomysły skutecznie udało mi się uodpornić. A je- dnak, w pierwszej fazie zarażenia wprowadzałam w życie wsze- lakie innowacje, które równie szybko co zakrapiana impreza lądowały w pozamykanych na klucz szufladkach mózgu z napisemNIEKONIECZNIE lub — co gorsza — NO WAY! Poczytałam o medyta-cji i stwierdziłam, że nie wytrzymałabym nawet kilku minut w stanie skupienia i wyciszenia, bo za dużo rzeczy mnie absorbu-je. Na zajęcia z właściwej organizacji wolnego czasu nie zapisa-łam się, ale przez tydzień próbowałam wprowadzić w życie rygo-rystyczny terminarz zaplanowanych działań. W rezultacie okazało się, że spontaniczny pomysł wyjścia na kawę z przyjaciółką

wygrał z wernisażem. Projekt dziecko odrzuciłam, wychodząc z gabinetu i zmieniając lekarza. Na rower wsiadłam, dojechałam do redakcji i odkryłam, że nie ma nic bardziej odprężającego od prysznica, którego nie mogłam wziąć po pedałowaniu. Tę atrak- cję zostawiając sobie na wolne popołudnie i nie wpisując do ter- minarza, bo a nóż widelec spotkam kogoś w tramwaju i wpad- niemy na spontanie do kina.

Dlaczego — pomimo zarażenia — udało nam się uodpornić na wirus „lepszego życia”? Odpowiedź jest prosta. Do swojego życia próbowaliśmy przeszczepić wzór, który nie bardzo pasuje, a na- wet źle leży, jest jak zagubiony element puzzle z innego (nie na- szego!) pudełka. Tam, gdzie znajomi kochają porządek, ja uwiel-biam mniej lub bardziej artystyczny nieład, w którym cudownie się odnajduję. Zamiast planowanego od miesięcy spotkania wolę obiad z zaskoczenia z dawno niewidzianą koleżanką. Zamiast oglądania z dzieckiem bajek, przeglądam własne archiwa fil-mowe, żeby znaleźć coś ciekawego na kolejny wykład z moimi studentami. Rezygnuję z potarganych włosów, błota na nogawce i złego w związku z tym samopoczucia w pracy na rzecz ponie-wierania rowerowego po zmroku, kiedy nikt nie widzi moich rumieńców. Jeśli zamarzą mi się zdrowe wypieki do fikuśnejsukienki, zawsze mogę maznąć się różem.

Z pewnością taki układ sił może się kiedyś zmieni, ważne jednak, by dojść do niego w pojedynkę, bez doradców, instynk-townie próbując. Za to właśnie kocham kino drogi, w którym bohaterowie dochodzą sami do tego, jaka opcja pasuje im na tym odcinku autostrady zwanej życiem. A nie jest to wcale takie trudne. Podpowiada nam organizm, lektury, po które nawet ku naszemu zdziwieniu z zaciekawieniem coraz częściej sięgamy, chęć bycia razem, niechęć bycia razem... Jak mówiła znajoma psycholożka — wsłuchajmy się w siebie. Ale może niekoniecznie na niewygodnej macie, siedząc po turecku, a w tramwaju, słu-chając mało relaksacyjnej muzyki.

Tekst ten napisałam trochę ku przestrodze karnawałowych imprez poradnikowych, na których z pewnością usłyszycie czego Wam trzeba, ale też dla zgrywy, bo pewnie nieraz dam się jesz- cze komuś namówić na niejedną w moim pojęciu życiową ekstra-wagancję. Choć pewne jest, że na kurs lepienia naczyń z gliny nie dam się skusić. Nawet nie próbujcie!

>>na kanapie

Page 25: Musli Magazine Styczeń 2012

>>25

Sposób na kryzys>> Ania Rokita

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że mamy kryzys. Są dwa wyjścia. Możemy z cegłą na szyi złożyć swe przepełnione obawami ciało w nurcie Wisły lub nauczyć się żyć w nowych, niesprzyjających (czy aby na pewno?) realiach. O ile potencjalni samobójcy sami wiedzą, jak najskuteczniej ze sobą skończyć, to wszystkim tym, którym zachce się walczyć o prze-trwanie, przyda się krótki instruktarz survivalowy.

Nie da się ukryć, że utrzymanie mieszkania jest coraz droż-sze. Podwyżki energii to fakt. Możemy więc albo płacić więcej, albo zacisnąć pasa. Stanowcze „nie” należy powiedzieć gola-som, którzy podczas śniegu i mrozu za oknem wachlują się i ocierają pot z czoła, przechadzając się ociężale po swoich M-4. Jest zima i musi być zimno. Zamiast więc rozpieprzać pokrętło kaloryfera do samego końca skali, załóżmy na siebie sweter. Nie sięgajmy do lodówki po kolejne zmrożone piwo — zaparzmy sobie herbatę, może nawet z rozgrzewającym wkła-dem. Szal, czapka i kurtka równie dobrze nadają się do spania co piżama, a wietrzenie mieszkania to zabobon. Jeśli byłam w stanie przeżyć bodajże trzy zimy w temperaturze 9 stopni Celsjusza w mieszkaniu, to każdy może.

Warto oszczędzać także wodę, wszak częste mycie skraca życie — jak nie od dziś wiadomo — a brud przecież odpada sam, gdy przekracza warstwę grubości 3 mm. Myjmy się więc rzadziej lub wcale, przecież z gównem się nie boksujemy, żeby nerwowo szorować się dwa razy dziennie pod prysznicem. Na-czynia można czyścić w piasku, a przykładem „twojej starej” prać w rzece — cóż za oszczędność! Zresztą z tym praniem to też jakaś fanaberia — i znów trafiony wydaje się argument z boksowaniem.

Drożeje także żywność, może więc łaskawszym okiem przyj-rzyjmy się porcjom rosołowym? A jakie kulinarne cuda można wyczarować z ziemniaka! Czy doktor Żywago kaprysił, jadąc na Ural? Czy domagał się schabowych, bombonierek, cappuccino? No właśnie. A to był doktor, nie jakiś nędzny magisterzyna.

Nie wydziwiajmy z wychodzeniem do kina, teatru czy galerii. Przecież od tego nie musi zależeć rozwój duchowy. Postawmy na tańsze formy — obserwacja mieszkańców osiedla z okna, medytacja, modlitwa. Spotkania ze znajomymi ograniczmy do

przypadkowych rozmów na ulicy — po jaką cholerę wydawać krocie na gościny czy drinki w knajpie.

Jeżeli już musimy przemieszczać się po mieście, albo nawet pomiędzy miastami, nie korzystajmy z taboru komunikacji miejskiej czy samochodu — to wszystko zbytki i wymysł Szata-na. Spacerujmy, a jeśli musimy pokonać większą odległość, np. wybieramy się z Torunia w góry, pielgrzymujmy. Możemy nawet wymyślić na tę okoliczność jakąś intencję. W góry oczywiście wybieramy się nie w celach rekreacyjnych, bo na co dzień aż nadto wypoczywamy, tylko np. za chlebem.

Nie ukrywajmy — 40 godzin pracy tygodniowo to nieporozu-mienie. Przecież możemy pracować 100! I tak do osiemdzie-siątego roku życia. To bezczelne wyciągać rękę po emeryturę wcześniej. Wszak, jak mówił pewien XX-wieczny filozof: „Pracaczyni wolnym”. Pracujmy więc jak najdłużej, a na koniec najlepiej sami wykopmy sobie grób. Na pieniądze od państwa musimy zasłużyć, a leniąc się za biurkiem, nie powinniśmy liczyć na niczyją wdzięczność ani gratyfikację. I powiedzmy towreszcie — pogłoski o tym, jakoby system emerytalny w Polsce bankrutował, a jedynym rozwiązaniem, jakie znaleźli politycy, było wydłużenie pobierania składek i obniżenie liczby osób po-bierających emerytury, to wierutne bzdury — żałosne, niegodne tłumaczenie!

Czego jeszcze brakuje nam do pełni szczęścia? Płaćmy podatki, nawet więcej niż trzeba, w trosce o dobro wszystkich Polaków, a zwłaszcza Greków. Od dobrobytu mogłoby tylko poprzewracać nam się w głowach. Nie ryzykujmy!

Jak widać, życie w kryzysie może być łatwe i przyjemne. A jak kształtuje charakter, pochwala silne jednostki, produkuje godne podziwu postawy! Pozostaje więc zakrzyknąć: „Panie premierze, damy radę!”.

>>gorzkie żale

Page 26: Musli Magazine Styczeń 2012

„>>26 musli magazine

Plaza i inne przywary>> Iwona Stachowska

Ciągle w biegu. Jeszcze na dobre nie minął amok bożonaro-dzeniowy, a już dopadło nas kolejne, karnawałowe szaleństwo. Ja również ruszyłam w pogoń za przyprószonym brokatem i wy- strojonym w cekiny króliczkiem. Upolowałam, złapałam, wy-miętosiłam, po chwili pokręciłam nosem z dezaprobatą i koniec końców oddelegowałam do szafy, gdzie zawisł obok zdumiewa-jąco podobnej (bo przecież nie takiej samej!) starszej o rok, małej czarnej koleżanki. Ich podobieństwo wyszło na jaw w tra- kcie corocznego styczniowego remanentu garderoby. Remane- ntu, który nieuchronnie przywodzi na myśl dwie kategorie: przydatne i zbyteczne, i prawie zawsze kończy się osobistą na-ganą oraz konstatacją, że przecież mogłam lepiej, oszczędniej, rozsądniej, z głową po prostu.

Ten rodzaj konsumpcyjnych rozterek jeszcze kilka lat temu był zarezerwowany dla dzisiejszych 30-latków oraz ich star-szych o kilka lat kolegów i koleżanek. Był rodzajem spadku, pokoleniowego doświadczenia tych, których późne dzieciństwo przypadło na rok ’89. Tych, którzy w przeciwieństwie do swoich rodziców, pochłoniętych sprawdzaniem możliwości oferowa-nych przez wolny rynek i dorabianiem się, obserwowali tę nową rzeczywistość z młodzieńczej perspektywy. Tych, którzy pamiętają Blake’a Carringtona i powiew zachodniego luksusu, który reprezentowały szarpiące się za kudły, lądujące w base-nie, dzielnie walczące o względy (uczuciowe i finansowe) wspo-mnianego już potentata naftowego z Denver, zliftingowane panie w (bynajmniej nie ekologicznych) futrach. Tych, którzy obudzeni w środku nocy bez trudu potrafiliby wymienić kolejneetapy ewolucji polskiej reklamy telewizyjnej (i to poparte przykładami). Tych, którzy pamiętając (mgliście, ale jednak) Peweksy czy niebotycznie długie kolejki po sprzęt AGD, nagle zostali wciągnięci w koło fortuny o nazwie dobrobyt.

Zlokalizowany w mojej szafie nadmiar to niewątpliwie jednaz jego twarzy, ale towarzyszące mi poczucie marnotrawstwa to już spuścizna po poprzedniej epoce; epoce, w której z koniecz-ności należało wykazać się pogardą dla marnotrawstwa, próż-niactwa, zbytku, czyli tego, co wkrótce zaczęło być w cenie, co wraz z inwazją dobrobytu zawładnęło wyobraźnią konsu-mentów. Starsze o dekadę pokolenie dotychczas nie musiało zmagać się z takimi rozterkami. Ścieżka ich doświadczeń była

spójna. Może i hedonistyczna, ale spójna. Dopiero teraz, w do-bie kryzysu, pojawiło się na niej pęknięcie, rysa znamionująca powrót do odrzuconego katalogu cnót spod znaku oszczędności, wyrzeczeń, niechęci do zbytku. I tak jak dwie dekady temu niełatwo było odnaleźć się w szaleństwie galopującej konsump-cji, tak teraz, gdy już się ją oswoiło, niełatwo wyhamować własne zachcianki.

Nie zamierzam rozdzierać szat nad ubocznymi skutkami do- brobytu czy ubolewać nad rozpasaną konsumpcją, chociaż może powinnam, bo gdy przyglądam się nagraniom z otwarcia toruń-skiej Plazy, ogarniają mnie zdumienie na przemian z przeraże-niem. Na pierwszy rzut oka widać, że na przekór kryzysowym tendencjom, które przecież powinny postawić nas do pionu i aktywizować do konsekwentnego zaciskania pasa, jednak zostaliśmy zepsuci przez dobrobyt. Ale chomikowanie bubli nie jest tu grzechem najcięższym. Od konsumpcyjnych zachcianek gorszy jest sposób ich zaspokajania: egoistyczny, natarczywy, przepychający się łokciami, podkładający nogę temu, który stoi obok. Nie wiem, czy w tym obrazku więcej naleciałości kapita-listycznych, PRL-owskich czy może po prostu polskiej, nieżycz-liwej gęby. Zresztą przykłady nieżyczliwości, cwaniactwa czy lekceważenia można by wymieniać w nieskończoność.

Zaledwie kilka dni temu, podczas jednego ze spacerów spo- tkałam gorliwego obywatela, który konsekwentnie sprawdzał, czy aby na pewno sprzątnę po swoim psie. A że przecież, jak sam stwierdził: „Tak nie wypada damie spacerować z psią kupą” (a śmietnika w zasięgu wzroku brak), więc życzliwie i ochoczo zaproponował, abym uciążliwy nadbagaż porzuciła w ogródku jego sąsiada. Ot, taki drobny, zwyczajny gest pomo-cy sąsiedzkiej, mający na celu użyźnienie gleby rzecz jasna.

W nadziei, że noworoczna aura podyktowanej tradycją życz-liwości, serdeczności, towarzyskości oraz gościnności nie wypali się w nas tak szybko jak sylwestrowe fajerwerki, z tym większą niecierpliwością czekam na Sześć cnót mniejszych autorstwa naszego rodzimego, niezrównanego tercetu etycznego — Piotra Domerackiego, Marcina Jaranowskiego i Marcina Zdrenki.

>>filozofia w doniczce

Page 27: Musli Magazine Styczeń 2012

”Życzenia na Koniec Świata>> Marek Rozpłoch

Pod koniec roku Czesława Miłosza przypomniała mi się jego Piosenka o końcu świata. Jakże aktualna, przecież to już nie-bawem… Czego możemy zatem sobie życzyć na ten ostatni rok naszej planety? Może tego samego, co zawsze, choć w zawężo-nej nieco perspektywie czasowej. I żeby nie był ten koniec taki straszny, jak na filmach katastroficznych bywa. I żeby nikomunic złego się nie stało przed tym zniknięciem świata. Właśnie, jeśli już ma się skończyć, to niech po prostu zniknie, bezbole-śnie, po cichu, po angielsku. Żadnych wojen, potopów, ataków Marsjan!

Ale może — podobnie jak Leszek Miller — uzna świat, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie kończy i się nie skończy. Kto wie, jaki anioł szepce do ucha zdezorientowanego świata… Jednak właśnie pewien świat skończył się dla wielu północnych Koreańczyków — podobnie jak w naszym rejonie kończył się w roku 1953 wraz ze Stalinem.

Ale tuż obok mamy tłumy Czechów płaczące po śmierci nie dyktatora, zbrodniarza, a człowieka autentycznie wielkiego, też wyznaczającego swym życiem ramy epoki. Też wraz z jego odejściem jakiś świat się kończy — tak jak u nas sześć lat temu wraz z odejściem Jana Pawła II.

Jak to jest, jak to się dzieje, że pojawiają się jednostki, które niejako konstytuują swą obecnością cały współczesny im świat — przynajmniej dla uznających ich wagę ludzi? Czy działa tu tylko instynkt stadny albo też spadek po czasach monarchii, w których lata panowania danego władcy wyznaczały granice epoki (jak ma to miejsce aż do dziś w jednym z najbardziej rozwiniętych krajów — Japonii)? Czy też przeciwnie — to nowe czasy wraz z mediami elektronicznymi tak bardzo przybliżają pewne znaczące postacie, że stają się nie naszymi panami i władcami, lecz przeciwnie — niemalże członkami rodziny, bliskimi, przyjaciółmi? Przecież odejście bliskiej osoby też jest jakimś końcem świata — nawet większym niż inne możliwe… Ale też z konieczności staje się początkiem nowego, w którym wszystko trzeba od nowa układać, rozumieć, znaleźć właściwy układ odniesienia…

Również wśród rzesz zrozpaczonych po śmierci swych wiel-kich konieczne jest ułożenie wszystkiego od nowa — i może pogodzenie się z tym, że niezwykła jednostka była tak niepo-

wtarzalna, że nie znajdzie się nikogo porównywalnego. Albo przeciwnie, na zasadzie „umarł król — niech żyje król”, szybko trzeba znaleźć następcę, żeby mieć chodzący autorytet, uoso-bienie najwyższych wartości, kogoś, kto nam mówi, co mamy robić, a od czego trzymać się z daleka.

Pytanie jeszcze, czy potrzeba posiadania takiego punktu odniesienia świadczy o słabości charakteru, czy też o mającym taką potrzebę dobrze świadczy? Albo o narodzie, społeczności, społeczeństwie czczącym takie postaci — i nie mam tu na myśli ojców narodu w rodzaju Kimów, Stalinów, ale właśnie chociaż-by wspomniane dwa pozostałe przykłady…

Lecz po co te wszystkie dywagacje, skoro 21 grudnia i tak wszystko pryśnie jak bańka mydlana… No dobrze — pryśnie, ale trzeba będzie na nowo jakoś urządzić się w tym nowym świe-cie. Bo nie wierzmy von Trierowi, który chce nam wmówić, że żadnego innego świata poza naszym nie ma, a jak wszystko pójdzie z dymem, to już żadnego świata nie będzie.

Czego więc można będzie sobie życzyć w nowym świecie? Może czegoś, czego sobie jeszcze nigdy nie życzyliśmy albo wręcz nie życzylibyśmy sobie życzyć… A może tego samego, co zawsze, tyle że w perspektywie czasowej niemal nieograniczo-nej...

>>a muzom

>>27

Page 28: Musli Magazine Styczeń 2012

„>>28 musli magazine

O (nie)skuteczności myślenia symbolicznego>> Karolina Natalia Bednarek

Nie ma to jak początek... godziny, dnia, roku. Kiedy ktoś nie wie, od czego zacząć, zwykle pada błazeńskie stwierdzenie, wieńczone przymu-sowym śmiechem: „Najlepiej od początku”. Taką praktykę stosuje się od najdawniejszych czasów — co potwierdzają choćby rozprawy Claude’a Lévi-Straussa czy Mircei Eliadego. Tak świetnie ma się proces homogeni-zacji kultury. Nieprawdaż?

Tak więc, jak Pan Bóg przykazał, zaczynamy od pełnych godzin, od początków tygodnia, od nowego roku. Tak przychodzi mi odchudzanie — wiecznie „od jutra”, „od poniedziałku”, „od nowego miesiąca”. Daw-ne wierzenia, mistyczny symbolizm przenoszony pyłkami z pokolenia na pokolenia nie dają się strzepnąć z ramienia. Czemu o tym mówię? To proste — Nowy Rok! Korzystając z okazji, życzę wszystkim wszystkie- go najlepszego! I wracam do tematu.

Każdy kolejny okres rozpoczyna się wierzeniem, że tym razem się uda, tym razem podołam, wytrzymam w postanowieniu. Dotrzymam listy punktów, które skrupulatnie spisuję tuż przed północą 31 grudnia. Ile we mnie wtedy wiary i zapału. W pełni świadoma stawiam cyferki i uzupeł-niam je celem, stanowiącym deklarację — „Nie będę tego i tamtego!”, „Będę to i tamto!”. I ja naprawdę wierzę, że będę w stanie się zmobili-zować. Zapewne nie ja jedna. Wdech i zapał na początek. Napięcie na „Do startu... SRART!” i, i, i... puffffffff — wielkie nic już po tygodniu. No bo zimno, bo dzień krótszy, bo lepiej jednak zacząć, jak będzie cieplej, albo „jeszcze skończę tylko tę tabliczkę czekolady i potem już...”.

Dotąd nie udało mi się spełnić całej listy noworocznych postanowień. Brak wytrwałości, czynniki zewnętrzne determinujące postawę odpusz-czenia okazują się rokrocznie silniejsze niż pijacki wieczorny zapał. Waga znów i nadal 50—51 kg, liczba zjedzonych w ciągu dnia babeczek kajmakowych: 1—2, stracony na przyjemnościach (nie pracy) weekend — znów i drobne kłamstwo „To było silniejsze”.

Skąd w ogóle ten szalony pomysł, by spisywać noworoczne postano-wienia? Mit, tradycja i wiara w sacrum. Ta odwieczna chęć, by zmienić coś w sobie, zmienić na lepsze. Ale chęć przychodząca tylko z począt-kiem, tak by tradycji stało się zadość i by magiczne myślenie nie uległo zachwianiu.

Ewentualnie dajemy sobie furtkę na gombrowiczowskie „piętnaście po”. Czy to nie zakrawa już o nerwicę natręctw? Czy takie pisemne

szeregowanie nie pozwala czuć się lepiej? Przecież to, co napisane, ma większą moc. I to prawie tak, jakbyśmy pół sukcesu mieli już za sobą. Nie?

Zatem nadszedł czas na kolejną listę noworocznych postanowień. Wyciągam czyściutki kalendarz na 2012 rok. Zwykle na ostatniej stronie pojawiają się te punkty, skrupulatnie enumerowane decyzje i plany — przypomnienia, bym o niczym nie ważyła się zapomnieć.

To mit, to hierofania, która osiadła w świadomości. Co następuje:1. Powrót do diety — na śniadanie musli z jogurtem, potem jakieś

owoce, pieczywo i ryby. Precz z czekoladą i chipsami, żadnego McDo-nalda po weekendowym wypadzie do kina na seans o 22.30. Dużo wody! Tylko naturalne produkty.

2. Powrót do ćwiczeń, czyli wyginania ciała ciąg dalszy. Więcej ruchu, tańce, seks — cokolwiek. Więcej ruchu, powtarzam raz jeszcze. Na pohybel siedzeniu za biurkiem. I szpilki na stopy, dla wyciągnięcia łydki — jak dawniej.

3. Dbanie całościowe — choćby nie wiem co, choćbym nie wiem jak była zmęczona, pomaluję wieczorem paznokcie, a rano ułożę włosy i na- łożę pełen makijaż.

4. (I teraz z grubej rury). Powrót na studia — wygrzebanie się spod stosu zgromadzonej literatury przedmiotu. Rozpisanie konspektu pracy, rozpisanie doktoratu. Dla przyjemności, dla mnie samej — nie tylko dla miłego i nalegającego promotora.

5. Co najmniej trzy filmy tygodniowo — do obejrzenia coś z naszegogigantycznego zbioru.

6. Co najmniej jedna książka tygodniowo — do przeczytania z naszego gigantycznego zbioru.

7. Większa wyrozumiałość dla siebie i innych — ważna sprawa z tą wyrozumiałością. Wyzbycie się nerwowości i porzucenie emploi raptuski.

8. Dokładność — wskazana większa w natłoku zajęć przy braku czasu.Tylko tyle przychodzi mi do głowy. Kolejność przypadkowa. Gdyby coś

jeszcze wpadło — dopiszę już we własnym kajecie. Czy tym razem się uda? Okaże się przy podsumowaniach za rok. A jak Wam idzie z takimi listami? Mam nadzieję, że lepiej. No, to trzymać kciuki! I Wam również życzę wytrwałości!

>>życie i cała reszta

Page 29: Musli Magazine Styczeń 2012

>>29

>>elementarz emigrantki

Jednym z moich noworocznych postanowień było 3xNT, czyli: nie trać czasu, pieniędzy i siebie. Choć po sześciu latach emigracji mam prawo twierdzić, że człowiek, który drastycznie zmienia otoczenie, zawsze zmienia też swoją tożsamość.

Często słyszę: „Na studiach »byłam« wzorową studentką”, „W akademiku »robiłyśmy« to i tamto”, „Co roku »miałam« stypendium naukowe, a pracę »napisałam« na 6”. A ja pytam: „I co z tego?”. Może w Polsce jeszcze miałoby to jakiekolwiek znaczenie, ale tu, mieszkając w obcojęzycznym kraju, naj-pierw naucz się języka, a dopiero potem powiedz mi, kim jesteś.

Swoją drogą to zadziwiające, jak wielu ludzi stara się być kimś, kim tak naprawdę nie jest — sama jestem tego przykła-dem. Wyjechałam z Polski, bo wydawało mi się, że tak ma być, że będę poznawać inne języki i kultury, zdobywać doświadcze-nie. Tymczasem utknęłam na sześć lat w supermarkecie, tra- cąc swój czas i nie tylko.

Zazwyczaj pracujemy większą część dnia, nie podążając za własnym potencjałem, wierzymy w fałszywe ideały, wspinamy się po stopniach kariery, by... albo upaść, albo wciąż wspi-nać się wyżej i wyżej — do momentu, kiedy refleksja uderzynam do głowy z pytaniem: „Po co to wszystko?”. Staramy się, poświęcamy, ciężko pracujemy, w imię czego? Zmieniają nam się priorytety i znów zaczynamy gonitwę. Tylko czy to, czego tak bardzo chcemy, naprawdę da nam szczęście? Wielu z nas wybiera tę drogę, często walcząc też o racje, które nie są tak naprawdę nasze. Dlaczego tak mocno walczymy, by nie być sobą? To, kim jesteśmy, zależy od naszych genów, otoczenia i edukacji — to cechy, z którymi się urodziliśmy i które nabyli-śmy, to również nasza postawa, podejście do życia i wyznawa-ne wartości, które — w odróżnieniu od dwóch pierwszych — są najprostszym i najszybszym czynnikiem zmiany. A skąd niby pewność, że to, co chcemy zmienić, naprawdę przyniesie nam satysfakcję? Chcemy np. lepszej pracy, a jak już ją zdobędzie-my, okazuje się, że jesteśmy zbyt mocno obciążeni obowiązka-mi i odpowiedzialnością. Chcemy poważnego związku, a kie- dy go tworzymy, gdzieś w tyle głowy tęsknimy za wolnością. Chcemy mieć więcej czasu, a kiedy go mamy, nie wiemy, co z nim zrobić. Czy nie jest aby ludzką naturą to, że „trawa jest

zawsze bardziej zielona w ogrodzie sąsiada”? Uważaj, czego sobie życzysz — mawiali mędrcy — bo życie prędzej czy później cię tym obdarzy. Dlaczego tak bardzo chcemy wszystko kontro-lować, dlaczego nie możemy zaufać swojemu przeznaczeniu i dać się ponieść życiu? Czasem mam wrażenie, że zanosi nas ono dalej, niż sięga ludzka wyobraźnia.

Co prawda, ważne jest to, kim byliśmy w przeszłości, kim byli nasi nauczyciele, przyjaciele, rodzice czy współpracowni-cy, jednak „tu i teraz” to zupełnie inna bajka — i to od niej za-leży jutro. Przyjeżdżasz i... twoja przeszłość nie ma znaczenia, twoja przyszłość zawiesza się w próżni, stajesz się człowie- kiem „poszukującym” samego siebie — „Kim jestem?” — py-tasz. I zaraz — „Co ja tu robię? Mieszkam gdzieś. I co z tego? Pochodzę skądś. I co z tego? Kim jestem, z czego będę żył, gdzie i za co? Przecież nie mogę spędzić reszty życia w sklepie spożywczym. Co będę robić w życiu i na czym upłyną mi cenne jego godziny?”. Na owo „tu i teraz” zapracowałam sobie wcze-śniej. Pytanie pozostaje: „Co dalej?”. Miał być wyjazd i praca, a po latach nie mogę na siebie patrzeć i wybaczyć sobie tego, że tyle czasu w niej spędziłam. Kolega powiedział kiedyś, że nie przyjechałam tu dla pieniędzy, tylko żeby dojrzeć… I miał rację.

Dojrzałam na emigracji egzystencjalnej — jak to ktoś nie-dawno ujął — nie politycznej czy ekonomicznej, ale egzysten-cjalnej właśnie. Zmiana kraju i środowiska sprawia, że czujemy się kimś innym. Zostawiamy za sobą nie tylko rodzinę i przyja-ciół, ale całe otoczenie (z sąsiadkami włącznie). Oddalamy się od własnej kultury i jednocześnie nie dość dobrze zbliżamy do drugiej. Emigrant to człowiek stojący na granicy pomiędzy tym, kim kiedyś był a tym, kim nie jest i nigdy nie będzie. W Irlandii prowadzę nieustanny dialog między sobą i otoczeniem, którego myślą przewodnią są pytania: Kim jestem? Polką czy Europejką (no bo przecież nie Irlandką)? Czy rzeczywiście jestem „tu” szczęśliwa? Czy szczęście zależy od miejsca?… I dalej nie mogę sobie na nie odpowiedzieć.

T jak tożsamość>> Natalia Olszowa

Page 30: Musli Magazine Styczeń 2012

Lubelski corps diplomatiqueKrajewski zapoczątkował modę na kryminały retro, ale to Marcin Wroński sprawił, że odsunięty i niedoceniany Lublin zaczął tętnić życiem. Kryminały o komisarzu Zydze Maciejewskim sprzedają się coraz lepiej, czytelnicy oczekują z niecierpliwością kolejnych części. O pracy nad warsztatem, awangardowych początkach i dojrzewaniu do roli literata opowiada skromny ambasador Lubelszczyzny – Marcin Wroński. Nienaganną etykietę obserwuje Kasia Woźniak. zdjęcia: Filip Modrzejewski

Page 31: Musli Magazine Styczeń 2012

Lubelski corps diplomatiqueKrajewski zapoczątkował modę na kryminały retro, ale to Marcin Wroński sprawił, że odsunięty i niedoceniany Lublin zaczął tętnić życiem. Kryminały o komisarzu Zydze Maciejewskim sprzedają się coraz lepiej, czytelnicy oczekują z niecierpliwością kolejnych części. O pracy nad warsztatem, awangardowych początkach i dojrzewaniu do roli literata opowiada skromny ambasador Lubelszczyzny – Marcin Wroński. Nienaganną etykietę obserwuje Kasia Woźniak. zdjęcia: Filip Modrzejewski

Page 32: Musli Magazine Styczeń 2012

”>>porozmawiaj z nim...

>>Spotykamy się w Warszawie. Dom Spotkań z Historią na Karowej całkiem zgrabnie udaje przestrzeń dawnego miasta, chociaż Warszawa to nie to samo, co Lublin...

Zastanawiam się jeszcze, jakie kryminały mogłyby powstać o pięknym Toruniu! Mam słabość do Wschodu, do kultury rosyj- skiej i do Polaków na Wschodzie — z powodu genów i zainte-resowań historycznych. Lublin to miasto niejako centralne, środek międzywojennej Polski — był bramą ze Wschodu na Zachód, także po 1989 roku. Warto przypomnieć o tym polskim czytelnikom. I nie tylko polskim.

>>Geografia literacka okolic Lublina jest szalenie ciekawa:Eda Ostrowska, Bohdan Zadura, próby Oszajcy i Niewia-domskiego w „Akcencie”, studia Stachury na KUL-u... Prawdziwa kuźnia talentów. Wiele ich jeszcze można odkryć... Taki Leśmian chociażby — urodził się w Kijowie, w Hrubieszowie musiał żyć z pracy urzędniczej, a do Lublina jeździł w interesach...

Leśmian był współwłaścicielem kancelarii notarialnej w Zamo-ściu — to przecież niedaleko Lublina. Został oszukany przez wspólnika, a zatem w życiu Lesmiana było trochę kryminału. Mój bohater, komisarz Zyga Maciejewski, również zaczynał służbę w Zamościu.

>>Myślał Pan o tym, żeby Leśmiana uwikłać w jakiś wątek kryminalny i żeby fizycznie pojawił się w Pana powieści?Co prawda to dosyć późno...

W latach trzydziestych Leśmian był już starszym panem, cho-ciaż ciągle wyjątkowo czułym na kobiece wdzięki — do końca mu to nie przeszło. Już to mogłoby być sympatycznym elemen-tem jakiejś kryminalnej historii. Jednakże Pani tak na mnie patrzy, jakby wiedziała, że myślę o czymś więcej, prawda? Rzeczywiście, jednym z moich pomysłów na kolejne powieści jest kryminał osadzony w Zamościu. Lata dwudzieste, aspirant Maciejewski dopiero uczy się pracy śledczej, aż tu nagle rejent Leśmian przynosi na komisariat zakrwawioną damską rękawicz-kę… Co Pani o tym myśli?

>>Że mógłby Pan opowiedzieć jeszcze trochę?Niestety… Za to mogę opowiedzieć, jaki pomysł na kryminał miał sam Leśmian. >>32 musli magazine

Page 33: Musli Magazine Styczeń 2012

>>porozmawiaj z nim...

>>Nie przeżyję tego, ale nie przypominam sobie, żeby miał taki...

Brzechwa opowiadał o tym. Pan i lokaj. Pan podczas polowania ma wypadek. Śrut urywa mu kawałek wargi. Wierny lokaj ofe-ruje na przeszczep skórę z własnego pośladka. Pan ma zrekon-struowaną wargę, a potem traf zdarza, że obaj uderzają do tej samej panny. Oczywiście pan jest lepszą partią, chce się żenić, ale lokaj zaczyna go szantażować — że powie jaśnie pani, że „całuje ją pan moją dupą”.

>>Cały Bolek. Szkoda, że jednak tego kryminału nie napisał. Ale to dobrze, bo w takim razie wszystko przed Panem. Ale na potrzeby takiej intrygi warto chyba byłoby pokusić się o jakiś nowy gatunek, jakiś eksperyment...

Kapitalną ksiażkę o Leśmianie napisał mój krajan Adam Wie-sław Kulik. To był taki lubelski James Joyce, który w latach siedemdziesiątych stworzył dwie powieści eksperymentalne. Na początku studiów byłem wielkim awangardzistą — tylko to, co dziwne, miało prawo mi się podobać. Gdzieżbym ja wówczas myślał o pisaniu kryminałów? To byłoby poniżej mojej godności (śmiech). Czytałem książki Wiesława Kulika i na jakimś spotka-niu autorskim miałem do niego pretensje, że już nic podobnego nie tworzy. Wtedy na mnie spojrzał i powiedział: „Pan pewnie też coś pisze. Zobaczymy za kilka lat, czy nie zacznie pan bar-dziej cenić poczciwej tradycji”. Miał rację, zacząłem. Przesta-łem udawać artystę, zostałem pisarzem.

>>Po czym w takim razie poznaje się pisarza? To też mnie zastanawia. Sam nie mam takiej umiejętności, ale ludzie czasem poznają. Któregoś dnia wsiadłem do jednego z ostatnich autobusów. Wsiadł ze mną jakiś pan, podstarzały hippis o przerażonym spojrzeniu. Wyraźnie się zgubił. Podszedł do mnie i powiedział: „Pan chyba jest literatem”. Chciał zapy-tać o drogę.

>>To symptomatyczne, że powiedział „literatem”.Cała intryga polega na tym, że szukał naszej doskonałej poetki, Edy Ostrowskiej. I skoro jestem literatem, to może wiem, gdzie mieszka poetka. Nie wiedziałem dokładnie, ale wytłumaczyłem mu, która to ulica. Ale to ładnie z jego strony, że powiedział „literatem”. To brzmi bardziej serio niż „pisarzem”.

>>33

Page 34: Musli Magazine Styczeń 2012

>>34 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

>>Pana droga twórcza jest wyjątkowo ciekawa. Szczególnie zainteresowanie powieścią eksperymentalną, skeczem, a przecież pracuje Pan w materii poważnej, bo historycz-nej. Z kolei ironiczny humor nadaje tej materii niebywa-łej lekkości. A przy tym wszystkim warsztat szwajcarskie-go zegarmistrza. Jak wyglądała Pana droga twórcza?

U malarzy wyróżnia się okres błękitny, okres fiołkowy i tym po-dobne, u mnie też, chociaż uprawiam tylko malarstwo pokojo-we, a i to nie za często. Mikropowieść Obsesyjny motyw babie-go lata to był okres wybitnie awangardowy. Fascynowało mnie wszystko, co afabularne — im bardziej niezrozumiałe, tym lepsze i tak dalej. Literaturę pojmowałem nie jako rozrywkę, ale jako pewien styl życia, narzędzie do mniej strukturalnego wykładania filozofii. Potem nastało moje poważne rozczarowa-nie taką drogą. Przez wiele lat nic nie robiłem, tylko pytałem siebie: kim chcesz być, jak dorośniesz? Artystą czy pisarzem? Bo to nie jest to samo.

>>A jak Pan definiuje pisarza?Pisarz to ktoś, kto zarabia na pisaniu, kto żyje z pisania. To jest usługodawca. Dostarczam książki czytelnikom, a nie — i tu za- czynałby się artysta — zmuszam czytelników do czytania tego, co ja chcę. Zawieram w ten sposób jakiś nieformalny pakt z czytelnikiem. Kiedy na przykład czytelnik jest spragniony ciekawych fabuł kryminalnych, a ja z kolei chcę opowiedzieć o przedwojennym Lublinie, na drodze nieformalnego paktu

daję czytelnikowi fabułę kryminalną w interesującym mnie obszarze historii. I już.

>>Czy w związku z tym pisarz pełni jeszcze jakąś dodatko-wą funkcję?

Obawiam się, że niestety albo stety tak. To nie jest tak, że pisarz pełni funkcję społeczną z założenia, czasami jest w nią wmanipulowany. Na własną prośbę lub siłą rzeczy. Ja na przy-kład — w bycie pisarzem z Lublina. Jak tylko mogę, tak promu-ję moje miasto, bo jest tego warte i wierzę w jego potencjał. A to, że jestem w tej chwili jedynym pisarzem, który uczynił z tego wyrazisty temat, to również zobowiązanie. Myślę, że tu, w Warszawie, moja funkcja społeczna nie jest aż tak wyraźna, ale na pewno takową pełnię u siebie. Tam niejako czuję się w obowiązku od czasu do czasu zabrać głos, coś pochwalić czy powiedzieć, że coś mi się nie podoba. Nie dlatego, że wierzę w moją nieograniczoną moc sprawczą, ale dlatego, że czytel-nicy tego ode mnie oczekują. A zatem oprócz tego, że jestem pisarzem, bywam też... może nie głosem sumienia, ale — po-wiedzmy — adwokatem duszy lubelskiej.

>>Pan jest również redaktorem.Byłem. To znaczy teoretycznie jestem nadal, bo nigdy nie ogłosiłem, że rzucam robotę. Jednak w praktyce od dwóch lat nie zredagowałem żadnej książki, oprócz pracy mojego zna-jomego, Mateusza Rodaka. Jako jeden z niewielu historyków

Page 35: Musli Magazine Styczeń 2012

>>35

>>porozmawiaj z nim...

”zajmuje się on historią przestępczości nie od strony policyjnej, ale od strony samych przestępców. Zrobiłem to con amore i z wdzięczności, bo to z jego tekstów dowiedziałem się na przykład wielu rzeczy o prostytutkach w przedwojennym Lubli-nie, co wykorzystałem w Kinie Venus.

>>Ale był taki czas, że był Pan i pisarzem, i redaktorem.Byłem i — pomijając to, że każda z tych prac kradła czas dru-giej — to był całkiem interesujący okres.

>>Stephen King powiedział, że pisanie to rzecz ludzka, a redagowanie boska. Czy te dwie materie wchodzą sobie w drogę?

Nie, wręcz przeciwnie. Stephen King to komplemenciarz, ale niestety przeważa opinia, że redaktor to jest pisarz, któremu się nie udało.

>>To opinie osób, które nie mają bladego pojęcia o tym, jaka to ważna i ciężka praca.

Owszem. Ale nie przeszkadza im to twierdzić, że redaktor jest po to, żeby znęcać się nad książkami innych. Kiedy zastana-wiałem się nad tym, kim chcę być: artystą czy pisarzem, nie mając przy tym wątpliwości, że chcę pracować przy szeroko rozumianej książce, zostałem właśnie redaktorem. Przyznam, że ta praca bardzo mi się podobała, bo to trochę tak, jak rozwiązywanie literackich krzyżówek. Żeby być dobrym redak-

torem, trzeba być niekoniecznie od razu sprawnym pisarzem, ale na pewno wrażliwym na różne style. Kimś, kto nie tylko poprawia błędy, ale umie grać stylami, naśladować czyjś język. Właściwie ja od początku miałem małpią czy też taką papuzią zdolność. Zanim w ogóle nauczyłem się myśleć o fabułach, umiałem nieźle podrabiać cudze style. Pani odwołuje się do mojego wczesnego etapu, czyli Obsesyjnego motywu babiego lata — to przecież tak naprawdę nic innego, jak pisanie książki cudzymi stylami.

>>Dla mnie to bardziej technika kolażu niż naśladownictwa. Więcej w tym jednak kreacji niż papugowania.

Kreacja tak, ale na zasadzie gry literackiej: czytelniku, zgad-nij, czy ja jestem teraz Majakowski, czy Gombrowicz.

>>Jest wąska granica między zabawą konwencją a stworze-niem czegoś własnego. W duchu teorii Blooma zapytam Pana, czy kiedykolwiek bał się Pan, że — abstrahując od gier literackich — będzie Pan naśladował kogoś? Powielał?

Raczej nie, nigdy nie miałem takich obaw, bo jeśli chodzi o mo- je literackie przekonania religijne — jestem niepraktykującym, ale wciąż wierzącym postmodernistą. Wierzę w to, że posłu-gujemy się kalkami i tylko kalkami, w związku z tym czego mam się bać? Tylko tego, że nikt mnie nie będzie chciał czytać, kupować moich ksiażek, nikt nie będzie mnie rozumiał — wtedy to będzie moja wina i wtedy mam obowiązek się reformo-wać. Mam to już za sobą — na tym polegały moje przejścia od awangardy do okresu namysłu, zastanawiania się, ćwiczenia warsztatu, milczenia pisarskiego, wreszcie przez fantastykę ku okresowi lubelskiemu — można tak go określić.

>>Kiedy się pojawił pomysł czy zamysł stworzenia krymina-łu? To pod wpływem chwili, lektury?

Pod wpływem studiów, chyba w 1995 roku. Ojcem, a właściwie matką pomysłu była moja koleżanka z roku. Brałem udział w pro- seminarium teatrologicznym. Profesor zlecił nam kwerendę do- tyczącą danego sezonu teatralnego w Lublinie. Ja miałem zająć się rokiem 1930. Siedzieliśmy w bibliotece i przeglądaliśmy gazety w poszukiwaniu recenzji teatralnych. Recenzje w ogóle mnie nie interesowały, ale wciągnęła mnie na amen kronika kryminalna. W pewnym momencie koleżanka trąca mnie w bok i pokazuje artykuł pt. Pan Teofil dostał w profil. W tym mo-mencie pomyślałem: „Ach, gdyby ktoś napisał kryminał dzie-

Page 36: Musli Magazine Styczeń 2012

”>>36 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

jący się w Lublinie w latach trzydziestych z panem Teofilem,który dostał po twarzy... Taki oparty na wycinkach z gazet”. Pomyślałem, po czym o tym zapomniałem. Przypomniałem so-bie o tym pomyśle wiele lat później, gdy już nie byłem pierw-szy. Trochę się tym gryzłem, przecież takiego poczucia, że wpadło się na genialny pomysł, a ktoś nas wyprzedził, doświad-czył każdy z nas. To może być przyczyną kompleksu „drugiego miejsca”. Moja papuzia zdolność okazała się wówczas większa niż moja odwaga. Być może wynika to z tego, że zaklął mnie postmodernizm, który podejrzliwie patrzy na wszelką oryginal-ność. Przez to wolę doskonalić gatunek, dokładać swoje cegieł-ki do czegoś już istniejącego, niż przecierać szlaki? A może to po prostu tak miało być? Szczerze mówiąc, dopiero teraz zaczy-nam się nad tym zastanawiać. Jeśli kompleks, to tylko w tym sensie, że miło byłoby być kimś, o kim krytycy powiedzieliby: „Nikt przed Wrońskim tego nie zrobił”. Ale z drugiej strony: czy trzeba koniecznie? Równie miło jest słyszeć od krytyków zdania typu: „Lublin ożywa na kartach Wrońskiego”.

>>I rzeczywiście tak jest. Ale dlaczego kryminały retro? Czy tamte czasy były lepsze? Niektórzy krytycy powodzenia literatury retro poszukują w literaturze małych ojczyzn. Pan spogląda retro na Lublin i na Lublin retro.

Ależ oczywiście, że kryminał retro to krewniak literatury małych ojczyzn! Krewniak młodszy, rynkowy i bardziej zaradny, ale z tym samym genem regionalności. Tylko przynajmniej dla mnie to nie jest żadna ucieczka od złej współczesności w pięk-ne lata międzywojnia. Przeciwnie, pokazuję je właśnie bardzo historycznie: że tak niewiele się zmieniło oprócz dekoracji, aż moje fabuły pobrzmiewają publicystyką. To jest takie świeże nie dlatego, że ja jestem taki mądry, tylko dlatego, że nikt tak wcześniej o moim mieście nie pisał. A to są dwie różne sprawy.

>>Maestria konstrukcji i szwajcarska precyzja to też zasłu-ga dobrych muz?

Wolę myśleć, że jednak zasługa dziesięcioleci pracy nad sobą. Rok 1998 to symboliczna data — żegnam się z okresem artystycznym, zaczynam milczenie, ale w antologii w Siedlcach ukazują się teksty, które jeszcze w tym czasie napisałem. Właśnie na pre-mierze tej książki odbyłem dłuższą rozmowę z Jankiem Sobcza-kiem, pisarzem młodszego pokolenia z kręgu „Lampy”. Jednym z pytań, które sobie wówczas zadaliśmy, było: dlaczego właściwie

Page 37: Musli Magazine Styczeń 2012

>>37

>>porozmawiaj z nim...

”zostaliśmy awangardzistami? Odpowiedź z obu stron padła taka sama: zdawaliśmy sobie sprawę, że nie potrafimy pisać prawdzi-wych książek, tworzyć prawdziwych fabuł. Więc piszemy coś, co umiemy. Tak jak dziecko, które nie umie narysować krajobrazu — rysuje uśmiechnięte słoneczko, mamusię, misia, pieska i drzew-ko. I my byliśmy takimi dziećmi, które rysują tak, jak umieją. Tworzą pewną kreację, coś umownego, czasem lepszą, czasem gorszą, ale z tą świadomością, że to nie jest prawdziwa książ-ka. Że my nie po to tak piszemy, bo chcemy, żeby literatura tak wyglądała, tylko nie umiemy lepiej. Chyba coś w tym było. I im dłużej uczę się pisać, tym mniej ufam awangardzistom, zwłaszcza tym dzisiejszym. Kiedy czasem rozmawiam z młodymi poetami, to powtarzam jak mantrę: „Nawet jeżeli do niczego to się wam nie przyda, powinniście umieć napisać sonet albo zwrotkę trzynasto-zgłoskowcem. Inaczej nie macie prawa mówić o sobie »poeta«! Oczywiście potem możecie pisać dowolne dziwolągi, ale ze świa-domością warsztatu”.

>>Czy takie fizyczne starcia z językiem dają poczucie tego,z jaką materią ma się do czynienia?

Tak. Nawet niewykwalifikowany robotnik, który kopie rów, musiopanować technikę pracy łopatą, żeby nie dostać pęcherzy. Tak samo poeci muszą pracować językiem i z językiem. Jeżeli tego nie umieją, nie są poetami. Ja tak samo podchodzę do prozy: mój warsztat to moja łopata, którą muszę umieć się posługiwać na różne sposoby.

>>To ciężka praca?Myślę, że jak dla kogo. Jeżeli ktoś to lubi, może nawet nie spać, tylko pracować.

>>Podobno spędzał Pan nawet dwanaście godzin nad tek-stem dziennie.

Tak bywało, teraz już tak nie pracuję, nie jestem w stanie, ale to dlatego, że od dziesięciu lat zajmuję się wyłącznie pracą. Nie urlo-puję, więc ta niespożyta energia chyba częściowo wyparowała i mu-szę zadbać o swoje BHP. Teraz jestem w stanie pracować tylko osiem godzin. Ale rozumiem, że nie chodzi tylko o spowiadanie się z tego, ile pracowałem w poniedziałek, a ile we wtorek, ale o podejście do pracy i styl życia. Pisanie jest pracą, a nie poszukiwaniem natchnie-nia. Mówią to zarówno reżyserzy, jak i pisarze, muzyczy często też. Właściwie nie ma wypowiedzi poważnego twórcy, w której nie padło-by coś w rodzaju stwierdzenia, że talent to pięć, dziesięć, w pory- wach do piętnastu procent, a cała reszta to praca.

>>Wyróżnia się mainstream i nurt offowy literatury. Do którego nurtu by się Pan zaliczył?

Skoro już się przyznałem, że jestem pisarzem, a nie artystą, no to nie mam wyjścia — muszę być mainstreamowy. W założeniu mam pisać dla szerokiego kręgu odbiorców. Druga sprawa, że kryminał — gatunek, który teraz uprawiam — jest hołubiony i doceniany nawet w kręgach uniwersyteckich, niektórzy piszą rozprawy habilitacyjne, jak Mariusz Czubaj Etnologa w mie-ście grzechu. A więc zajmuję się bardzo poważnym kawałkiem mainstreamu.

>>Wyobrażam sobie, że Pan długo przygotowuje się do napisania powieści.

Raczej procentują moje wcześniejsze zainteresoweania.

>>Ma Pan jakieś marzenia genologiczne? Czy to ma związek z literaturą retro?

Officium secretum — to na przykład thriller i opowiada o współczesnych czasach. Dalej oczywiście będę zajmował się losami komisarza Maciejewskiego, ale jest coś, czego bardzo mi brakuje. To literatura publicystyczna, komentująca rzeczy-wistość w pozytywistycznym sensie tego słowa. Pisarz współ-czesny piszący i komentujący rzeczywistość.

>>Czyli do Prusa niedaleko.Właśnie w sensie Prusowskim. Nie na przykład w sensie przed-stawiciela grupy hipsterów, który pisze o właściwościach i życiu swojej grupy, ale tak, jak robił to Prus, przekrajając społeczeń-stwo i przyglądając się, co ono wyprawia.

>>Czuje się Pan ambasadorem Lubelszczyzny?Nie mam wyjścia. Chociaż nie jestem lublinianinem z dziada pradziada, a tylko człowiekiem urodzonym i ukształtowanym przez to miasto, moi czytelnicy utożsamiają mnie z Lublinem. Muszę zatem temu sprostać. Piszę też o czasach, o których szczególnie mi nie opowiadano, nie dowiadywałem się wiele z opowieści rodzinnych, piszę o obcych mi środowiskach, w końcu nie miałem w rodzinie policjanta. By nie były to wy-łącznie wytwory mojej wyobraźni, musiałem wszystko poprzeć solidnym przygotowaniem historycznym, trochę jakbym tworzył sobie korzenie. Ale to dobrze, bo dzięki temu jestem otwarty, plastyczny i wszystkiego ciekawy. Gdybym miał zasiedziałych mieszczańskich albo arystokratycznych przodków, może wszyst-

Page 38: Musli Magazine Styczeń 2012

>>zjawisko

>>38 musli magazine

ko byłoby dla mnie z góry oczywiste, na przykład z założenia nie lubiłbym Sowietów, bo zabili mojego dziadka.

>>Może właśnie taka perspektywa blokowałaby Pana twór-czo.

Zastanawiam się nad tym. Może tak, może nie, bo korzenie korzeniami, ale weźmy taki przykład: arystokratka, prawdziwa, pełną gębą, tytularna właścicielka jednego z polskich zamków, Maja Lidia Kossakowska — co pisze? (Maja Lidia Kossakowska — pisarka fantasy, prywatnie żona Jarosława Grzędowicza — przyp. K.W.).

>>Na pewno prowadzi Pan bogatą korespondencję. Które opinie obiorców ceni Pan najbardziej, które Pana najbar-dziej cieszą, a na których Panu najbardziej zależy?

Lubię słyszeć głosy niebanalne — i te paradoksalnie częściej słyszę od czytelników niż od krytyków, ale jedne i drugie cieszą mnie jednakowo. I mam, niestety, spaczenie redaktorskie. Wsłuchuję się w każdy głos pochlebny i krytyczny, a pojmuję to biznesowo jako informację zwrotną o produkcie. Łatwiej mi powiedzieć, czego nie lubię i nie cenię. Jestem bardzo mało odporny na głupotę. Nie lubię być ani głupio krytykowany, ani głupio chwalony. Nie lubię krytyki w rodzaju: „To jest bardzo zła książka, bo typ pistoletu, który Pan tam umieścił, jest niewłaściwy”. Ale na przykład bardzo się ucieszyłem, kiedy przeczytałem o sobie, że jestem Żydem, bo napisałem książkę antykościelną. Wtedy poczułem, że należę do jakiegoś lepszego towarzystwa, bo jestem w takim razie z tej samej żydowskiej gliny, z jakiej był według tej grupy arcybiskup Józef Życiński albo Czesław Miłosz. Ogromnie mnie cieszy, kiedy mogę umie-ścić jakiś nowy głos na swojej stronie internetowej, nawet jeśli wygląda to na próżność.

>>Chyba takie nastały czasy, że pisarz, oprócz tworzenia i badania potrzeb rynku czytelniczego, musi sie zajmo-wać również marketingiem, pijarem i monitorowa- niem swojego wizerunku.

Faktycznie, coś w tym jest. Ale założę się, że mało który pisarz przyzna się do tego, że raz na jakiś czas wpisuje swoje nazwi-sko w Google’u i sprawdza publikacje o sobie samym. Chociaż jestem przekonany, że robi tak każdy. To jest naturalne — kieru-ją nami tylko różne pobudki. A ja, cóż, ja mam mało tajemnic.

>>Już w lutym Pana nowa powieść z komisarzem Maciejew-skim. Wielu czytelników nie może doczekać się kolejnych intryg kryminalnych, ironicznego humoru i niepowtarzal-

Page 39: Musli Magazine Styczeń 2012

>>39

>>porozmawiaj z nim...

nej atmosfery retro Lublina. Zdradzi Pan, jakie niespo-dzianki kryje Skrzydlata trumna?

Będzie intryga osnuta wokół mrocznych zdarzeń z Lubelskiej Fabryki Samolotów, samobójstwo z powodu nieodwzajemnionej miłości do kobiety, warkoczyk Hanki Ordonówny i atmosfera więziennych zwierzeń.

>>I to wszystko na podstawie notatek prasowych? Nadal utrzymuje Pan, że mało ma Pan tajemnic? To brzmi prze-kornie...

Ależ skąd! I wcale nie powiedziałem, że te wszystkie historie wydobyłem z pożółkłych gazet. To prawda, często do nich się-gam, uwielbiam styl przedwojennych sensacyjek, ale przecież moje fabuły to w dziewięćdziesięciu procentach fikcja. Zgoda,fikcja całkiem solidnie umocowana w historii, ale szczerzebym odradzał powoływanie się na mnie w przypisach. Lubelska Fabryka Samolotów zainteresowała mnie głównie z powodu machinacji wojskowych, którzy zrobili wiele, by doprowadzić firmę do upadku, a potem upaństwowić ją za psie pieniądze.Wątek więzienny… No cóż, zapach cel lubelskiego Zamku poja-wił się już w moim pierwszym kryminale i wciąż wraca. A z Hanką Ordonówną wiąże się przeurocza miejska legenda, jak sądzę, wymyślona przez Józefa Łobodowskiego, którą jako-by znał jako dziewczynkę, niepozorną Marysię Pietruszyńską. Faktycznie, miała epizod w lubelskim teatrze, jednak tylko epi-zod, no i nie była już taka mała… Niemniej lubię takie legendy, ostatecznie Mikołaj Kopernik wpadł na pomysł napisania O obro- tach sfer niebieskich po wesołej zabawie z miłymi niewiastami na lubelskim Czwartku. Jako prawie torunianka musiała Pani o tym słyszeć…

>>„Prawie” robi w tym wypadku szczególną różnicę i jako polonistka bez bicia przyznaję się, że o tym nie wiedzia-łam. Na swoje usprawiedliwienie przywołam słowa Basi Stępniak-Wilk, utalentowanej lublinianki: „Kołami pocią-gów poruszam globem, więc jednak się kręci...”

Basia Stępniak śpiewała też dawno temu o bobasku, dla które-go „mama, tata — to jest cała ontologia, gdyby wiedział, jak wygląda, toby nie wyglądał”. Chyba zostałem pisarzem między innymi po to, żeby mieć trochę czasu na myślenie o tym, jak wyglądam. I żeby mieć na to jakiś wpływ. Tego sobie życzymy na koniec?

>>Na koniec życzmy sobie tego, żeby ziemia kręciła się dopóty, dopóki w tramwajach, pociągach i autobusach ludzie będą czytać, a nawet rozpoznawać literata...

Page 40: Musli Magazine Styczeń 2012

>>40 musli magazine

”>>Kiedy się do Ciebie odezwałam z propozycją wywiadu,

byłaś zdziwiona, że chcę rozmawiać z Tobą, a nie „dru-gą” Agnieszką Glińską — reżyserką. Zastanawiam się, jak to jest, że filmy zawsze sygnowane są nazwiskiem reży-sera, nikt nie wspomina o operatorach czy montażystach, a przecież film to dzieło wspólnej pracy wielu osób. Ci,którzy orientują się w tej dziedzinie, wiedzą, że zdjęcia i montaż to najważniejsze składowe filmu… Co Ty o tymsądzisz?

Pytałam o „drugą” Agnieszkę, gdyż często padam ofiarą pomyłek.Dostaję listy z prośbą o asystenturę w teatrze czy też gratulacje z okazji świetnego spektaklu. Stąd pytanie, czy aby chodziło o mnie… Z takiej pomyłki wynikła na przykład współpraca przy Krecie. Jego producent Marcin Wierzchosławski spytał, kiedy ruszam z filmem.Gdy mu wyjaśniłam, że zajmuję się montażem, a nie reżyserią, odpowiedział, że może to nie przypadek, że właśnie do mnie się odezwał i że będziemy kiedyś współpracować. To nastąpiło kilka miesięcy później.

>>A jak z tym montażem?Co do montażu i jego roli w filmie... Truizmem jest stwierdzenie, żemontaż może pomóc bądź też zaszkodzić obrazowi. Mało kto jednak wie, że często film powstaje właśnie na montażu. Wystarczy porów-nać pierwszą wersję montażową, która postępuje według scenariu-sza, z ostateczną, w której zostały wprowadzone skróty i zmiany dramaturgiczne. Ze zwykłego przestawienia czy też wyrzucenia scen

mogą wyniknąć nowe, zaskakujące znaczenia. Montaż niekiedy też pomaga aktorom. Temperuje ich przesadę, podbija mocne strony, stwarza emocje... To ostatnie jest możliwe, jeśli ma się do dyspozy-cji świetną muzykę, jak to było np. w przypadku filmu Wszystko, co kocham.

>>Jak zrodził się pomysł, by zajmować się montażem?Byłam na czwartym roku filmoznawstwa, kiedy dowiedziałam się, żepo dziesięciu latach przerwy zostanie otwarty w PWSFTviT kierunek: multimedia i montaż. Ponieważ wcześniej towarzyszyłam bratu przy montażu, i bardzo mi się to podobało, stwierdziłam, że jest to dobry pomysł, by zająć się czymś praktycznym. Na początku nie było to łatwe, gdyż większość studentów nowo otwartego kierunku zajmo-wała się montażem od lat i pracowała m.in. dla telewizji. Ja nie wiedziałam właściwie nic. Zanim przystąpiłam do pierwszej pracy jako asystent przy fabule polsko-amerykańskiej, miałam niecałe dwa tygodnie na opanowanie Avida, wszystkich kabli, przejściówek, formatów, nośników… Koszmar! A jednak podjęcie tego ryzyka i rzucenie się na głęboką wodę, mimo że często nie rozumiałam, co się do mnie mówi, a udawałam, że jest inaczej, było najlepszym sposobem na wejście do zawodu.

>>Jakimi cechami winien odznaczać się dobry montażysta?Wydaje mi się, że przede wszystkim cierpliwością, spostrzegawczo-ścią, wyczuciem rytmu oraz dobrą intuicją. Ale nie jestem w tej kwestii autorytetem… Należy spytać dobrego montażystę… Ja się ciągle uczę.

z Agnieszką Glińską, montażystką takich filmów, jak: „Wszystko,co kocham”, „Matka Teresa od kotów” i „Kret”, o pomyłkach, pierwszych montażach i metodach perswazji rozmawia Karolina Natalia Bednarek

MATKA TERESA OD DEBIUTANTÓW

Page 41: Musli Magazine Styczeń 2012

>>41

>>Agnieszko, właśnie pytam dobrego montażystę! Montowa-łaś kluczowe filmy ostatnich lat… Wszystko, co kocham; Matkę Teresę od kotów; Kreta, który z tych filmów spra-wił Ci najwięcej kłopotów i dlaczego?

Z tych trzech wymienionych to Wszystko, co kocham. On najwięcej wymagał zmian w dramaturgii.

>>Jak współpracujesz z reżyserami podczas montażu? Jak perswadujesz im pewne rzeczy?

Reżyser przychodzi do montażowni obciążony wspomnieniami ze zdjęć, a jeśli one były wyjątkowo trudne, to nie jest mu łatwo pozbyć się niechęci do nich… Jako że montażysta jest pierwszym wi-dzem, często reżyser polega na jego reakcji i opinii. O ile oczywiście mu ufa… Współpraca polega na rozmowie. Jak perswaduję? Przeważ-nie na spokojnie. Jeśli wiem, że temat jest trudny, a reżyser jest do czegoś bardzo przywiązany, staram się delikatnie podejść do sprawy. Rzucam sugestię, a jeśli zostaje ona odrzucona, wycofuję się z niej, żeby po jakimś czasie do niej wrócić. I ją ewentualnie wprowadzić. Należę do osób, które bardzo emocjonalnie podchodzą do swojej pracy.

>>To dużo daje, prawda?Przeżywam z bohaterami, z reżyserem, poświęcam całą swoją uwagę i czas. Jak już zaczynam przesadzać, przypominam sobie słowa Christophera Doyle’a, który ze stoickim spokojem powiedział kiedyś do mnie: „Come on, it’s only a movie”, i się uspokajam... Wychodzę z założenia, że film jest dziełem reżysera, a ja mam mu jedynie

pomóc. Stawianie za wszelką cenę na swoim, tylko dlatego że ja tak uważam, jest bezsensowne. Miałam to szczęście, że przeważnie tra-fiałam na świadomych twórców, którzy doskonale wiedzieli, co chcąpowiedzieć, więc nie było problemu ze współpracą. Bardzo rzadko miałam ochotę kogoś udusić (śmiech). Mam na swoim koncie dziesięć filmów fabularnych. W większości debiutanckich. Dlatego przylgnęłado mnie ksywa Matka Teresa od debiutantów. Oby więcej takich de-biutantów, jak: Paweł Sala, Rafael Lewandowski czy Ana Brzezińska [autorka dokumentu I Want No Reality — przyp. K.N.B.].

>>Lubisz mastershoot? Jak najmniej cięć? Zależy od ich inscenizacji… Teoretycznie jest to wygodna sprawa, bo jest mniej materiałów, ale czasem jest problem z rytmem, więc i tak trzeba w nie ingerować... Ale nie mam specjalnego stosunku emocjonalnego do mastershotów. Lubię, gdy są dobre, a to raczej rzadkość.

>>Czy każdy montaż to rzeczywiście kłamstwo, jak mówił Godard?

To zależy od stopnia ingerencji w materiały i rzeczywistość.

>>Prawda. Czy jest „szkoła montażu”, której jesteś wierna?Nie. Montaż ma służyć filmowi. Jeśli historia jest klasyczna i prosta,nie widzę powodu, by ingerować w nią za bardzo montażem. Na-tomiast niektóre filmy tego wymagają. Tak było np. z Matką Teresą od kotów. Stosowane zabiegi montażowe miały w konkretny sposób oddziaływać na widza. Nie pozwolić, by za dobrze się poczuł…

MATKA TERESA OD DEBIUTANTÓW

FOT. NADESŁANE

Page 42: Musli Magazine Styczeń 2012

Piekielnie

Page 43: Musli Magazine Styczeń 2012

Personifikacje zła na małym i dużym ekranie

Tekst: Magda Wichrowska Ilustracja: Gosia Herba

dobry tematPiekielnie>

Page 44: Musli Magazine Styczeń 2012

>>>44 musli magazine

>>zjawisko

Symbol zła, jakim jest niewątpliwie szatan, towarzyszy sztu-ce od dawna. Przedstawiany był już w najróżniejszych for-mach i kształtach. Obok szatana w czystej postaci należy

wymienić tutaj także wszelkiego rodzaju demony oraz postacie demoniczne. Częstym tematem podejmowanym przez artystów na przestrzeni wieków było także kuszenie, czyli pole diabel-skiej aktywności, inaczej czarowanie, fascynacja, próba olśnie-nia, które ukazuje zło jako wartość pozytywną, coś godnego po-siadania i pożądania. W Biblii po raz pierwszy spotykamy szatana w Księdze Rodzaju jako węża. Znanym motywem w sztuce stała się również historia kuszenia świętego Antoniego. Absorbowała ona między innymi myśli i zapędy twórcze Hieronima Boscha, Albrechta Dürera, Łukasza z Lejdy, Davida Teniersa, Felicjana Ropsa oraz Salvadora Dalego. Ten ostatni namalował postać sku-lonego w rogu obrazu św. Antoniego odpędzającego od siebie krzyżem potwory, mary o postaci konia i słoni na długich nogach. Demony te (upostaciowione zło) są z całą pewnością obrazem piękna. Jest to piękno przesady, nadmiaru i ogromu, pod któ-rego ciężarem słania się kuszony z krzyżem. A jak z urokiem ciemnych mocy radzi sobie (lub nie) X muza?

Pasja, czyli wąż vs. kobieta w habicie

W sztuce filmowej i w literaturze postacie demoniczne częstopojawiają się pod postacią kobiety. Stanisław Ignacy Witkiewicz w książce 622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta w roli ku-siciela obsadził piękną młodą aktorkę. Szatan w Pasji Mela Gib-sona również objawia się, co prawda w mniej kuszącej, ale jed-nak kobiecej fizjonomii. Spotykamy go już w pierwszej scenie,kiedy w ogrodzie próbuje nawiązać dialog z modlącym się Chry-stusem. Szatan Gibsona ubrany jest w czarne szaty z kapturem, przypomina bardziej mnicha, aniżeli złowrogiego króla ciemno-ści, ma bladą twarz i przenikliwy wzrok, pozbawiony jest swoich atrybutów — ogona i rogów (być może skrzętnie ukrytych pod odzieniem), przez co sprawia wrażenie postaci bardziej ludz-kiej. Spod jego szaty wypełza wąż. Symbolika starotestamen-towa łączy się tutaj z wątkami z Nowego Testamentu. Chrystus nie podejmuje dialogu z szatanem, wąż zostaje zdeptany do-słownie i w przenośni, nie ma porozumienia pomiędzy Jezusem a kusicielem. Podczas sceny biczowania pojawia się on z karłem

Page 45: Musli Magazine Styczeń 2012

>>zjawisko

>>45

na rękach, który w obrazie pełni z kolei funkcję prześmiewcy. Jest to nader częsta tendencja łączenia w filmie okrucieństwaz komizmem i błazenadą. Ostatni raz szatan pojawia się w sce-nie ukrzyżowania i śmierci Chrystusa. Jezus nie poddaje się, co jest równoznaczne z porażką kusiciela. Jego klęska ma w sobie jednak coś ludzkiego. Postać upodlona złości się i krzyczy z roz-paczy. Szatan Gibsona (z wyjątkiem pierwszej sceny) odrzuca symbolikę, stając się milczącym narratorem, stróżem wydarzeń, którego w pewnym sensie akceptujemy.

Diabeł w wielkim mieście

Szatan biblijny pod postacią węża, włochaty diabeł z rogami i ogonem, książę ciemności czy upadły anioł — to chwyty często wykorzystywane w literaturze, sztukach plastycznych i kinema-tografii. Skojarzenia i reakcje widowni na tak prezentowaną po-stać często wywołują znudzenie zużytym już środkiem, nierzad-ko prowadzą też do śmiechu. Nikogo nie przestraszy już widok

złowrogiego czarta. Za dużo kosmitów, potworów, przerośnię-tych gadów i innych straszydeł podała nam już w rogu (nomen omen!) popkultura. Nadmiar przemocy na ekranie znieczula i zo- bojętnia widza, tak samo jak parada wymyślnych i odrealnio-nych, nierzadko groteskowych postaci zobojętnia na nowinki technologiczne. Klasyczny diabeł spadł z piedestału i zwyczajnie znudził się widzom. Przestraszyć, a nawet zatrwożyć, może nas już tylko drugi człowiek… albo my sami.

Taylor Hackford znalazł sposób na taki stan rzeczy. Jego szatan jest uczłowieczony, a co ważniejsze — unowocześniony. Adwokat diabła to historia młodego i diabelnie ambitnego prawnika Ke-vina Lomaxa. Wygrywa on wszystkie — nawet te najtrudniejsze — sprawy. Jedną z nich jest obrona winnego nauczyciela, który molestował swoją uczennicę. Lomax waha się, ale w rezultacie wychodzi na salę i wygrywa. Wygrywa nie tylko sprawę, ale i no- we życie. Zatrudnia go potężna kancelaria prawnicza z Nowego Jorku. Wówczas poznaje jej właściciela — Johna Miltona (trudno nie mieć jednoznacznych skojarzeń z autorem Raju utracone-go). Jaki jest szatan Hackforda? To dobrze ubrany, inteligentny i uwodzicielski humanista o twarzy Ala Pacino. Milton to człowiek

Page 46: Musli Magazine Styczeń 2012

>>46 musli magazine

>>zjawisko

(szatan?) obdarzony pełnią władzy, postać niebywale fascynują-ca i ciekawa. Ma niski, zachrypnięty głos, przenikliwe spojrzenie i nienaturalną, niebezpieczną wręcz, serdeczność wypisaną na twarzy. Milton na dachu swego drapacza chmur często przyglą-da się swojemu „królestwu” (ziemskiemu piekłu?). Patrząc na panoramę Nowego Jorku, ma u stóp cały świat. Świat go słucha — bądź co bądź wymierza „sprawiedliwość”. Wpływy Miltona są niemal nieograniczone, twardą ręką rządzi swoimi poddanymi grzesznikami — klientami i pracownikami. Milton to metafora władzy, która idzie w parze z bezwzględnością i brakiem za-sad. Szatan mieszający w kotle z grzesznikami nie robi już na nas wrażenia. Każdy z widzów ma jednak swojego szatana, ma go i Kevin Lomax. Pytanie, które stawiają twórcy filmu, brzmi:„Gdzie kryje się współczesny diabeł?”. Jak się zdaje — w wybo-rze. Okazuje się, że gabinet Miltona to zaledwie przedsionek piekła. Bądź co bądź i ku pokrzepieniu serc mamy jeszcze wolną wolę!

Braciszek między dobrem a złem

Lars von Trier, by pokazać symboliczną walkę dobra ze złem, w swoim Królestwie wykorzystał patent na demonicznych boha-terów, a akcję filmu umiejscowił w Państwowym Szpitalu w Ko-penhadze. Serial jest połączeniem opery mydlanej z horrorem, łączy też żart z refleksją oraz czerpie z estetyki filmów klasy B i poetyki serialu. Rzeczywistość szpitalna miesza się tu ze świa-tem duchowym. Pokazuje konflikt nauki ze sferą ducha.

Zło w Królestwie pokazane jest na kilku poziomach. Mamy postać Stiga G. Helmera — szwedzkiego neurochirurga, który przeprowadził operację na mózgu małej Mony i robi wszystko, by podejrzenie komplikacji nie padło na niego. W strachu przed konsekwencjami i w akcie nienawiści zamienia swego kolegę po fachu w… zombie.

Jest też i pani Drusse — hipochondryczka i spirytystka, która trafia w szpitalu na ślad ducha małej dziewczynki Mary, zmar-łej w 1919 roku, a będącej ofiarą okrutnych eksperymentówmedycznych demonicznego lekarza Aage Krügera (również jej ojca). Wątek ten splata się z postacią lekarki Judith Petersen, która rodzi dziecko-monstrum łudząco podobne do ojca Mary. Zło przenika ewidentnie cały szpital, pękają ściany, które sym-bolizują rozłam porządku dwóch światów. Królestwo-szpital, po-tęga medyczna nie liczy się ze sferą sacrum, nie liczy się i z du- chami, które domagają się sprawiedliwości.

Jedna z pielęgniarek wraz z resztą wyznawców w podziemiach szpitala czci szatana i organizuje czarne msze. Najatrakcyjniej-sze jednak, jak się wydaje, jest operowanie przez Triera symbo-liką. Do tego zabiegu powołuje postać Braciszka, który jest po-mostem między dobrem i złem. Zrodzony z demonicznego ojca i sympatycznej matki (symbolika u Triera w tym wypadku wi-doczna jest nawet w doborze kolorów — Judith jako postać nie-winna i czysta nosi biały lekarski fartuch, natomiast Aage Krüger czarny płaszcz i kapelusz, pod którym ukrywa rogi) stoi przed

Page 47: Musli Magazine Styczeń 2012

<>>zjawisko

>>47

wyborem, po której stronie ma się opowiedzieć. Serial rzecz ja-sna trudno traktować poważnie, jest jednak rodzajem ciekawej satyry społecznej. Pokazuje i stosunek środowiska lekarskiego do człowieka, który jest po prostu kolejnym medycznym przy-padkiem, i wyśmiewa lożę lekarską — nieźle poczynającą sobie w podziemiach i praktykującą rytuały masońskie.

Diabelski miszmasz

Zło pod postacią demonicznego/szatańskiego bohatera niejed-no ma imię. Zarysowałam zaledwie trzy jego odsłony, ale w mo- jej ocenie niezwykle ciekawe. Nie sposób jednak nie wspomnieć o kilku innych perspektywach.

W filmie Alana Parkera Harry Angel szatan ukrywa się pod postacią okrutnego komornika i jednocześnie wyrafinowanegoarystokraty Louisa Cyphre’a (aby poznać jego prawdziwą tożsa-mość, należy połączyć imię i nazwisko w jedno słowo, ha!).

Jeszcze innego szatana, chciałoby się rzec „klasycznego”, prezentuje w swoim filmie Ostatnie kuszenie Chrystusa Martin Scorsese. Z jednej strony książę ciemności objawia nam się jako wąż, kusząc Jezusa na pustyni, z drugiej zaś reżyser wprowadza pewne novum — do konającego na krzyżu Chrystusa przychodzi bowiem szatan pod postacią dziecka, które kusi go wizją wspól-nego życia z ukochaną kobietą.

Roman Polański w filmie Dziewiąte wrota w roli szatana obsa- dził z kolei kobietę. Już w Dziecku Rosemary główną bohaterką filmu była przedstawicielka płci pięknej — matka diabła, jednakszatan Polańskiego jako taki w pełnej krasie objawił się dopiero w latach dziewięćdziesiątych — właśnie w obrazie Dziewiąte wro- ta.

Ciekawym zjawiskiem wśród amerykańskich superprodukcji jest też film Hellboy w reżyserii Guillermo del Toro, na podsta-wie komiksu Mike’a Mignoli. Demon przywołany przez nazistów jako koło ratunkowe na trwałe zapisał się już na kartach para-normalnych zjawisk popkultury, zasilając szeregi złych nasion (podobnie jak Braciszek von Triera) stających po stronie dobra.

Diabeł zupełnie nieoczekiwanie pojawił się też w tytule fil-mu Davida Frankela. Miranda, tytułowa bohaterka obrazu Diabeł ubiera się u Prady, to naczelna modowego magazynu, budzą-ca jednoczenie podziw i strach. Modowy światek diablicy kusi (a jakże!) tym razem obietnicą pięknego życia w blasku fleszy,skrojonego w dodatku przez najlepszych krawców. Nie obywa się też bez ofiar szatańskiego konceptu dyktatury metek.

Szatan, demon, kusiciel, lucyfer, książę ciemności… Diabeł ma wiele imion, ma też wiele twarzy. Niezmiennie jednak inspiruje i pobudza do tworzenia. W kinematografii też zna-

lazł swoje miejsce. I chociaż niezbyt dobry to czas na straszenie rogatą bestią, bo świadkami prawdziwych koszmarów jesteśmy codziennie, oglądając kolejne serwisy informacyjne, to uroku i czaru nie sposób mu odmówić, zwłaszcza gdy filuternie puszczado nas oko.

Page 48: Musli Magazine Styczeń 2012

>>porozmawiaj z nim...

z Grzegorzem Kwiatkowskim, poetą i muzykiem zespołu Trupa Trupa, rozmawia Aleksandra Olczak

Cmentarz i cyrk

Page 49: Musli Magazine Styczeń 2012

>>porozmawiaj z nim...

z Grzegorzem Kwiatkowskim, poetą i muzykiem zespołu Trupa Trupa, rozmawia Aleksandra Olczak

>>Zacznijmy od spraw najświeższych. Jak przyjmowane jest Twoje najnowsze wydawnictwo? Mam na myśli pol-sko-angielskie Powinni się nie urodzić — Should not have been born.

Chyba dobrze. Pojawiają się nowe opinie, recenzje. Coś się po-zytywnego wokół tego dzieje. Dla mnie to wyjątkowa sprawa, ponieważ w tej chwili temu pisaniu jest najbliżej do prozy. To znaczy zawsze było, ale w tej chwili to najlepiej widać. Jeśli ktoś przeczyta te tomy chronologicznie, od pierwszego do ostatniego, a temu sprzyja nowe wydawnictwo, no to wtedy powinien sobie taki poetycko-prozatorski obraz zbudować.

>>Skąd pomysł na połączenie poezji z prozą?Duże natężenie prozy w poezji to, rzecz jasna, nie mój wy-mysł. To nic nowego. Robił tak na przykład Edgar Lee Masters w Umarłych ze Spoon River. Ładną kontynuacją tej tradycji są Kroniki miasteczka Pornic Czesława Miłosza. Myślę też, że w prozie jest więcej mowy potocznej, w poezji często jed-nak stykamy się ze sztucznym wysokim tonem, z mową zbyt udekorowaną i przez to niewiarygodną. Przynajmniej dla mnie. Myślę, że to połączenie poezji z prozą zwiększa wiarygodność tekstu, poprawia jego fakturę.

Cmentarz i cyrk

FOT. M

ICHAŁ SZLAG

A

Page 50: Musli Magazine Styczeń 2012

>>porozmawiaj z nim...

”>>Zajrzyjmy do Twoich tomików. À propos potoczności,

uwiarygodnienia przez prozę — widziałeś kiedyś dziew-czynę, która nosi kolczyki w kształcie jamników?

Nie widziałem, ale to pewnie moje przeoczenie. Pewnie takie kolczyki gdzieś są, a jeśli ich nie ma, to powinno się takie kolczyki jak najszybciej zaprojektować! Zresztą teraz sobie pomyślałem: czemu psy nie noszą kolczyków? To znaczy czemu psom nie zakłada się kolczyków? Jamnik, który nosi kolczyki w kształcie jamnika i na przykład nosi obuwie w kształcie sar-nich kopytek. Zmierzam do tego, że poza uwiarygodnianiem, w którym pomocna jest proza, ważną kwestią pozostaje podry-sowywanie rzeczywistości. Nie tylko mimetyzm i realizm, ale również sztuka podrysowywania, przerysowania.

Page 51: Musli Magazine Styczeń 2012

>>porozmawiaj z nim...

>>51

>>Kim są twoi bohaterowie? Kim są Jaś Szumilas, Paul Dahl-ke i Maria Dahlke, Uve, Diter Litwann czy sprzątaczka Bertche? Gdzie widziałeś ich prototypy? Skąd się wzięli?

Rzeczywiście większość z nich istniała naprawdę, tylko że ja te osoby wykrzywiłem i zrobiłem z nich kogoś nowego, kogoś, kim na pewno nie byli albo prawie na pewno nie byli. Na przykład Jaś Szumilas naprawdę spoczywa na gdańskim cmentarzu Sre- brzysko, a Paul Dahlke i Maria Dahlke naprawdę mieszkali kie-dyś w Ostródzie, w czasach, gdy była jeszcze niemiecka. Sprzą-taczka Bertche to również mieszkanka niemieckiej Ostródy.

>>Czy sądzisz, że to uczciwe, etyczne, aby posługiwać się innymi do swoich własnych artystycznych celów?

Odpowiem na przykładzie wiersza Na wzgórzu z debiutanckiej Przeprawy. Pierwotnie nosił on inny tytuł — było to imię i nazwisko osoby pochowanej na cmentarzu Srebrzysko. Pewnie mocno przypadkowo rodzina zmarłej trafiła na tenwiersz i poprosiła, a wręcz zażądała zmiany tytułu. Oczywiście przychyliłem się do tego. Chociaż ucierpiał na tym sam wiersz. Imię i nazwisko tej zmarłej osoby miało samo w sobie duże walory artystyczne. Trochę jak Jaś Szumilas. Szkoda.

FOT. MARCIN KALIŃSKI

Page 52: Musli Magazine Styczeń 2012

>>52 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

>>Raczej nie dziwi taka reakcja rodziny, która czyta o za-truciu gazem swojej krewnej... To są wszyscy umarli. Czy prócz Benedykta XVI znajdujesz miejsce dla żywych?

Pamiętajmy, że Benedykt XVI ma już swoje lata (śmiech). Nie wiadomo, czy żyje morderca klauna Pepe, bo jego personalia są nadal nieznane. Swoją drogą morderstwa klaunów w Kukucie w Kolumbii to również nie jest mój pomysł, tylko fakt.

>>Jeszcze zanim przejdziemy do zespołu Trupa Trupa, opowiedz proszę o Duetach Nieistniejących Teatru Dada von Bzdülöw.

Leszek Bzdyl z Teatru Dada poprosił mnie o dialogi, monologi, fragmenty wierszy, o pewien wyciąg na pewien zadany przez niego temat. Wyszła z tego bardzo gorzka, ale również i prze-wrotna sprawa.

>>Przenieśmy się na scenę muzyczną. Trupa Trupa. No pro-szę, i znowu temat cmentarny. Ale może wasza muzyka nie jest aż taka grobowa? Jest przecież parę utworów, które mają charakter groteskowy.

Oczywiście, że tak. Jest patos, ale jest również ironia. Jest cmentarz, ale jest również cyrk. A najlepiej jest moim zdaniem wtedy, kiedy ironia miesza się z powagą i mamy cyrk na terenie cmentarza.

>>Czy to prawda, że wolisz grać z zespołem na próbach, niż dawać koncerty. Dlaczego? Czy to nie artystyczna kokieteria?

To nie artystyczna kokieteria. To prawda. Wolę kameralną przy-jacielską atmosferę tworzenia niż rockowo-festynowy show. Na szczęście na koncertach często towarzyszą nam wizualiza-cje Kasi Łygońskiej i wtedy wydaje mi się, że właśnie za ich pomocą udaje się nam zbudować pewną dramaturgię, pewną opowieść, pewien ciekawy kameralny klimat.

>>Nie mogę jednak nie spytać, jak wrażenie z listopado-wego koncertu w toruńskiej Od Nowie? To była pierwsza nieco dłuższa trasa koncertowa: Warszawa–Toruń–Gdynia.

W Od Nowie grało się bardzo miło, ale zdecydowanie za krótko. No i mieliśmy też problem techniczny. Nie udało się odpalić wizualizacji. Duża szkoda dla koncertu.

>>Opowiedz o swoich najbliższych planach muzycznych i literackich.

Najpewniej jeszcze w tym roku ukaże się druga płyta długo-grająca Trupa Trupa i czwarty tom. Ale to nic pewnego. Nic na siłę. Obydwie kwestie są jeszcze w stadium produkcji.

FOT. MARCIN KALIŃSKI

Page 53: Musli Magazine Styczeń 2012

>>53

>>porozmawiaj z nim...

>>Raczej nie dziwi taka reakcja rodziny, która czyta o za-truciu gazem swojej krewnej... To są wszyscy umarli. Czy prócz Benedykta XVI znajdujesz miejsce dla żywych?

Pamiętajmy, że Benedykt XVI ma już swoje lata (śmiech). Nie wiadomo, czy żyje morderca klauna Pepe, bo jego personalia są nadal nieznane. Swoją drogą morderstwa klaunów w Kukucie w Kolumbii to również nie jest mój pomysł, tylko fakt.

>>Jeszcze zanim przejdziemy do zespołu Trupa Trupa, opowiedz proszę o Duetach Nieistniejących Teatru Dada von Bzdülöw.

Leszek Bzdyl z Teatru Dada poprosił mnie o dialogi, monologi, fragmenty wierszy, o pewien wyciąg na pewien zadany przez niego temat. Wyszła z tego bardzo gorzka, ale również i prze-wrotna sprawa.

>>Przenieśmy się na scenę muzyczną. Trupa Trupa. No pro-szę, i znowu temat cmentarny. Ale może wasza muzyka nie jest aż taka grobowa? Jest przecież parę utworów, które mają charakter groteskowy.

Oczywiście, że tak. Jest patos, ale jest również ironia. Jest cmentarz, ale jest również cyrk. A najlepiej jest moim zdaniem wtedy, kiedy ironia miesza się z powagą i mamy cyrk na terenie cmentarza.

>>Czy to prawda, że wolisz grać z zespołem na próbach, niż dawać koncerty. Dlaczego? Czy to nie artystyczna kokieteria?

To nie artystyczna kokieteria. To prawda. Wolę kameralną przy-jacielską atmosferę tworzenia niż rockowo-festynowy show. Na szczęście na koncertach często towarzyszą nam wizualiza-cje Kasi Łygońskiej i wtedy wydaje mi się, że właśnie za ich pomocą udaje się nam zbudować pewną dramaturgię, pewną opowieść, pewien ciekawy kameralny klimat.

>>Nie mogę jednak nie spytać, jak wrażenie z listopado-wego koncertu w toruńskiej Od Nowie? To była pierwsza nieco dłuższa trasa koncertowa: Warszawa–Toruń–Gdynia.

W Od Nowie grało się bardzo miło, ale zdecydowanie za krótko. No i mieliśmy też problem techniczny. Nie udało się odpalić wizualizacji. Duża szkoda dla koncertu.

>>Opowiedz o swoich najbliższych planach muzycznych i literackich.

Najpewniej jeszcze w tym roku ukaże się druga płyta długo-grająca Trupa Trupa i czwarty tom. Ale to nic pewnego. Nic na siłę. Obydwie kwestie są jeszcze w stadium produkcji.

Page 54: Musli Magazine Styczeń 2012

ROBE

RT

KUTA

Kuta budzi nieufność, wrogość, awersję swoim strojem i zachowaniem. Chodzi zawsze szybko, lekko zgarbiony, w dziwacznych ciuchach, zachowuje się jak gwiazda z pierwszych stron gazet, gardzi wszystkim i wszystkimi. Ma wszystko gdzieś. Ludzie w ogóle go nie interesują. Ciągle prowokuje. Twarz ma bardzo szczupłą, wręcz wychudzoną. Jest postacią, która wyzwala bardzo skrajne emocje. Manipuluje ludźmi. Codziennie wznieca wokół siebie indywidualne i spontaniczne rewolucje, będące „emanacją jego wewnętrznych i całkowicie naturalnych impulsów”. Wywołuje pytanie o granice między prowokacją, demistyfikacją obłudy i umowności norma szaleństwem. Choć jego działania

Page 55: Musli Magazine Styczeń 2012

sprawiają wrażenie chaotycznych, mają przemyślany i poważny cel. Kuta nie chowa się za statusem artysty, często traktuje go z ironią, nie wpisuje się w bezpieczne programy artystyczne, bierze pełną odpowiedzialność.

Wszystko idzie zgodnie z planem. U Kuty zawsze chodzi o strategię. On się nie poddaje, on się wymyśla. Nie urodził się taki. Stworzył się. Robert Kuta nie jest prawdziwym człowiekiem. Jest od A do Z wykreowany. Jest kim chce. To że ludzie nie mogą dostrzec niczego pod jego wizerunkiem, nie jest żadnym zaskoczeniem. Nie ma sensu zaglądać pod powierzchnię. Wszystko dzieje się na naszych oczach. Robert Kuta nie jest niewolnikiem swojego pochodzenia, wychowania, nawet płci. Może być kim chce. Taka wolność oznacza spełnienie. Kuta jest społecznie chory. Bardzo zgrabnie siebie wystylizował. Jest świadomy własnej klasy. Wszyscy próbują go kopiować, ale nie mogą osiągnąć tego samego smaku. Na polskie gusta jego uroda jest zbyt wyzywająca. Jest zanurzony w nowojorskiej modzie i przenosi to do malarstwa.

Kuta nie może sobie narzucić granicy, bo może robić wszystko. Nie znosi stagnacji. Często prowokuje, by coś się działo. Podąża za intuicją. Zawsze się spieszy. Okulary przeciwsłoneczne są jego makijażem. Nawet w nocy. Pół jego twarzy to okulary. Robert Kuta lubi być w centrum zainteresowania. Ma okropny temperament. Jednak w dużej mierze wszystko, co robi, to raczej niefrasobliwa autopromocja na najwyższym poziomie — jednak.

:

Page 56: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 57: Musli Magazine Styczeń 2012

:

:

Page 58: Musli Magazine Styczeń 2012

Robe

rt K

uta

dla

Gos

i Bac

zyns

kiej

(G

osia

Bac

zyns

ka, A

ssi K

ostr

a)

Page 59: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 60: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 61: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 62: Musli Magazine Styczeń 2012

ROBERT KUTA to najwyższy stosunek do otaczającej medialnej rzeczywistości Z ROBERTEM KUTĄ dochodzi do głosu nowa, prawdziwa rzeczywistość

ROBERT KUTA wyraźnie oddziela się od pozostałych artystycznych ruchów i w ogóle od kogokolwiek, kto coś tworzy

ROBERT KUTA jest świadomy swojej wartości i słuszności sztuki, jaką uprawia

ROBERT KUTA to najwyższa FORMA w sztuce, jaka kiedykolwiek w historii istniała

Page 63: Musli Magazine Styczeń 2012

ROBERT KUTA to najwyższa FORMA w sztuce, jaka kiedykolwiek w historii istniała

ROBERT KUTA to stan umysłu

:

Page 64: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 65: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 66: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 67: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 68: Musli Magazine Styczeń 2012

:

Page 69: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 70: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 71: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 72: Musli Magazine Styczeń 2012

Robert Kuta - rocznik ‘88. Urodzony w Tarnowie. Absolwent Liceum Plastycznego w Tarnowie, student krakowskiej i poznańskiej ASP na Wy- dziale Malarstwa oraz Ecole Estienne w Paryżu. Stypendysta TVP konkursu „Dolina kreatywna - czyli czego szuka młoda sztuka” (2008). Autor komunikacji wizualnej dla Art and Fashion Festival IV w Starym Browarze. Twórca printu dla ZUO CORP., Gosi Baczyńskiej, Myslovitz. Współpracuje z magazynem „Exklusiv”, „Viva!Moda”. Prowadzi bloga www.robertkuta.blogspot.com

Page 73: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 74: Musli Magazine Styczeń 2012

>>

Przed nami kolejny tom myśli i słów Sławomira Mrożka, a zarazem kolejna szansa na fascynującą przygodę inte-lektualno-językową. Pod koniec stycz-nia w księgarniach pojawi się bowiem drugi tom zapisków autora Tanga, tym razem obejmujący lata 1970—1979. Jest to czas, w którym pisarz przebywa na emigracji, pisząc o podróżach, spo- tkaniach z innymi, świecie na ze-wnątrz i genezie swoich dzieł. A każdy z tych tematów jest przyczynkiem do opowieści o sobie, ale i swoistej auto- analizy. Głębokiej, ekshibicjonistycz-nej, szczerej do bólu. Pierwszy tom Dzienników Mrożka zdobył już nagrodę czytelników Nike 2011. Czy podobnie będzie i tym razem? Jedno jest pewne — teraz na słowo „dzienniki” nie po-myślimy już tylko o Gombrowiczu.

(SY)

Dziennik 1970-1979 (tom 2)Sławomir Mrożek

Wydawnictwo Literackie25 stycznia 2012

69,90 zł

>>74 musli magazine

>>nowości książkowe

książkaNOWOŚCI

Józef Hen w krótkiej formie opo-wiadań czuje się znakomicie, dlatego też jego kolejna książka powinna tra-fić w ręce nie tylko wiernego gronaentuzjastów jego twórczości, ale też początkujących koneserów talentu autora. Wcześniejsze opowiadania Hena przetłumaczono na wiele języ-ków. W światowych antologiach jego teksty sąsiadowały z utworami takich pisarzy, jak: Babel, Singer, Márquez czy Cortázar. Najnowsza książka Hena powstawała przez pół wieku. Otwie-rają ją głośne opowiadania Krzyż wa-lecznych, Bokser i śmierć oraz Kłopot z psem. Autor wraca między innymi do czasów wojny, ale przede wszystkim (co unikatowe!) idealnie oddaje tem-peraturę oraz nastrój każdej epoki, z którą mierzy się piórem.

ARBUZIA

Szóste, najmłodsze i inne opowiadaniaJózef Hen

Wydawnictwo W.A.B.25 stycznia 2012

49,90 zł

Muzeum nie pierwszy już raz w lite- raturze pełni rolę niemego bohatera przedstawianej historii. W najnowszej książce Yoko Ogawy staje się ono miej- scem swoistego memento mori. Mu-zeum ciszy opowiada historię młodego muzealnika, który przyjeżdża do pro- wincjonalnego miasteczka, by na zle- cenie pewnej starszej pani skatalogo- wać oraz opisać jej pamiątki, a tym samym utworzyć muzeum. Choć jest to zbiór niewiele wartych przedmio-tów, to ich proweniencja jest szcze-gólna — wszystkie zostały ukradzione właścicielom tuż po ich śmierci, nie zawsze naturalnej. Do zadań muzeal- nika należy również poszukiwanie ko- lejnych eksponatów. Praca ta staje się z czasem dla mężczyzny niebezpiecz-nym fetyszem. Pozycja dla fanów mrocznych namiętności.

(SY)

Muzeum ciszyYoko Ogawa

Wydawnictwo W.A.B.18 stycznia 2012

34,90 zł

Mam to za sobą i inne wyznaniaShirley MacLaine

Axis Mundi26 stycznia 2012

29,90 zł

Shirley MacLaine wydała książkę. Czy pełną czułych słówek? Z pew-nością nie jest czułostkowa, chociaż jej autorka wiele razy ogląda się za siebie. Co ma za sobą? Między inny-mi płomienne romanse, o których chętnie pisze i które chętnie wspo-mina. Ze swadą opowiada o dawnym Hollywood i zastanawia się, czy coś jeszcze z niego dzisiaj pozostało. Bo-haterami jej wspomnień są między innymi: Elizabeth Taylor, Frank Sina-tra, Jack Lemmon i Jack Nicholson. MacLaine dzieli się też z czytelnikami swoją filozofią życiową, czym chybaniewiele różni się od innych gwiazd dużego ekranu, chętnie zbaczających na manowce poradnictwa. Nie brak jej jednak krytycznego spojrzenia i — co chyba najcenniejsze — kapital-nego poczucia humoru.

ARBUZIA

Page 75: Musli Magazine Styczeń 2012

>>75

>>nowości filmowe

>>

O czym myślą piętnastoletni chłop-cy? Bez dwóch zdań o piętnastoletnich dziewczynach. To jednak nie jedyny problem Oliviera Tate’a, głównego bo-hatera Mojej łodzi podwodnej. Przed urodzinami chce zrealizować swój plan: przestać być prawiczkiem i oca-lić małżeństwo rodziców. Scenariusz filmu oparty jest na powieści JoeDunthorne’a, za którą autor otrzymał nagrodę im. Curtisa Browne’a. Moja łódź podwodna to również debiut re-żyserski Richarda Ayoade’a, który do tej pory znany był przede wszystkim jako scenarzysta i autor videoclipów, między innymi dla zespołu Arctic Monkeys. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że film będziemocnym akcentem w kinowym reper-tuarze początku 2012 roku.

ARBUZIA

Moja łódź podwodnareż. Richard Ayoade

obsada: Noah Taylor, Sally Hawkins, Paddy Considine, Craig Roberts 27 stycznia 2012

97 min

książkaNOWOŚCI

Rzeź to ekranizacja głośnej sztuki Yasminy Rezy wystawianej w Polsce jako Bóg mordu. To też mistrzowskie połączenie dramatu i komedii w sty-lu Romana Polańskiego, który swoje słynne poczucie humoru jak dotąd przedstawił widzom jedynie w Nie-ustraszonych pogromcach wampirów. Tym razem otrzymujemy bardzo wni-kliwy obraz amerykańskiej socjety. Punkt wyjściowy filmu jest bardzoprosty, ale okazuje się, że i bardzo nośny — dwie nowojorskie pary spo-tykają się, aby wyjaśnić bójkę swoich pociech. Nienaganne maniery szybko ustępują miejsca lawinie wzajem-nych oskarżeń i złośliwości. Wszystkie chwyty są tu dozwolone, bo stawką jest dobre imię każdego z bohaterów. Maski zostają zatem zdjęte, a brudy wyciągnięte. Jesteście gotowi?

(SY)

Rzeźreż. Roman Polański

obsada: John C. Reilly, Christopher Waltz, Jodie Foster, Kate Winslet20 stycznia 2012

79 min

Bez wątpienia jest w nas cały czas rysa niedawnej historii i potrzeba rozliczenia z minionym. Tym razem Agnieszka Holland w swoim najnow-szym filmie W ciemności postanowiła pokazać losy ukrywających się pod-czas II wojny światowej lwowskich Żydów. To historia Leopolda Sochy, lwowskiego złodziejaszka i kanalarza, który podczas wojny przez kilkanaście miesięcy ukrywał w kanałach ucieki-nierów z getta. Interes Sochy bardzo szybko przestał być jedynie proce-derem zarobkowym. W rolę lwow- skiego kanalarza brawurowo wcielił się Robert Więckiewicz, który przez prasę amerykańską już został okrzyk-nięty aktorskim odkryciem. Czy prze- łoży się to na szczęśliwe dla nas rozdanie oscarowe? To okaże się już niebawem.

ARBUZIA

W ciemnościreż. Agnieszka Holland

obsada: Robert Więckiewicz, Maria Schrader, Kinga Preis, Agnieszka Grochowska5 stycznia 2012

145 min

Musimy porozmawiać o Keviniereż. Lynne Ramsay

obsada: Tilda Swinton, Ezra Miller, John C. Reilly13 stycznia 2012

110 min

Musimy porozmawiać o Kevinie — to zbyt mało powiedziane, jak na ten rodzaj zachowania. Tytułowy Kevin (Ezra Miller) nie jest bowiem zwykłym niegrzecznym dzieckiem — to zło wcielone, wyrachowany i demoniczny nastolatek, który od chwili narodzin zmienia konsekwentnie życie swojej matki w piekło i manipuluje wszyst-kimi wokół. W końcu popełnia zbrod-nię. Choć Evie (Tilda Swinton) nie jest łatwo, potrafi w tym wszystkimzachować siłę i spokój. Obraz Ramsay to z jednej strony dramat mówiący o bezwarunkowej matczynej miłości i sile determinacji, z drugiej zaś thril-ler obnażający najmroczniejsze za-kamarki ludzkiej duszy. To też niesa-mowity aktorski duet. Do obejrzenia i myślenia.

(SY)

filmNOWOŚCI

Page 76: Musli Magazine Styczeń 2012

>>>>76 musli magazine

>>nowości płytowe

Lana Del Rey to absolutna rekor-dzistka ostatnich miesięcy. To właśnie o niej najczęściej pisały muzyczne portale, a jej ostatni singiel miał po-nad 10 milionów odsłon na YouTube podczas zaledwie kilku dni. A wszyst-ko za sprawą piosenki Video Games, która była numerem jeden na listach przebojów Wielkiej Brytanii, Australii, Holandii, Francji i Niemiec. Piosen-karka jest już porównywana do Adele — łączy je interesująca barwa oraz świeże i oryginalne brzmienie. Mimo iż bliżej jej do Sade niż do Britney Spears jest na najlepszej drodze do komercyjnego sukcesu. Takiego popu z pewnością warto posłuchać. Nowy album amerykańskiej wokalistki zaty-tułowany Born To Die do kupienia już 27 stycznia.

(AB)

Born To DieLana Del Rey

Universal Music Polska27 stycznia 2012

54,99 zł

muzykaNOWOŚCI

Większość z nas doskonale pamię-ta takie piosenki, jak: Du Hast, Du Riechst So Gut, Sonne czy Amerika. Niektóre z nich, nagrane kilkanaście lat temu, leżą zakurzone gdzieś na półce. Warto jednak wrócić do tej starej, ale dobrej muzyki, tym bar-dziej że Rammstein przygotował dla nas specjalną kompilację Made in Germany 1995—2011. To pierwsze takie podsumowanie kariery zespołu — do tej pory ukazały się tylko płyty live i kompilacje teledysków. Wersja deluxe albumu oprócz 16 utworów zawiera dodatkowy krążek z remik-sami autorstwa słoweńskiego Laiba-cha, weteranów techno — Scootera i Westbam, rockowych klasyków spod szyldu Faith No More i Clawfinger, poduety Pet Shop Boys i Hurts.

(AB)

Made in Germany 1995-2011Rammstein

Universal Music Polska 9 stycznia 2012

42,99 zł

Gotye przykładem Lany Del Rey zrobił spory użetek z YouTube’a — utworem Somebody That I Used To Know, który promuje jego najnowsze wydawnictwo Making Mirrors, wdarł się szturmem w serca słuchaczy. Co prawda australijski muzyk był już wcześniej dobrze znany na scenie niezależnej, jednak dzięki serwisowi wywołał globalną lawinę zachwytów. A te są niebezpodstawne, gdyż muzy-ka Gotye przywołuje najlepsze doko-nania Genesis, Stinga czy The Police. Dodając do tego niezwykłą kameral-ność brzmienia, idealne wyważenie emocji i wszechstronność muzyczną (na płycie można usłyszeć m.in. pop, art-rock, dub, soul i folk), dostajemy krążek dla szczególnych wrażliwców, którzy lubią wsłuchiwać się uważnie w dźwięki i na dłużej zawieszać uszy.

(SY)

Making MirrorsGotye

Universal Music Polska13 stycznia 2012

54,99 zł

TernionWe Have Band

Jawi27 stycznia 2012

62,99 zł

Na koniec miesiąca także bardziej taneczna propozycja — brytyjskie trio We Have Band wydaje właśnie swoją drugą płytę Ternion. Od czasu debiutu w 2010 roku minęło już trochę czasu — muzycy zagrali około 130 koncer-tów, nabrali doświadczenia, zmienili nieco nastawienie do swojej muzyki i przygotowali dla nas bardziej doj-rzały materiał. Jak mówi wokalista zespołu: „Podczas nagrywania pierw-szego albumu dopiero się poznawali-śmy i dobrze się bawiliśmy. Nie spo-dziewaliśmy się, że ktokolwiek będzie tego słuchał. Teraz, podczas nagrywa-nia drugiej płyty, myśleliśmy już o na-szych słuchaczach. Mieliśmy zupełnie inne nastawienie”. Przygotujcie się zatem na mocne, lekko rockowe ude-rzenie disco electro z trzema niepo-wtarzalnymi wokalami.

(SY)

Page 77: Musli Magazine Styczeń 2012

>>77

>>recenzje

>>Młody bóg szuka Boga

Nie tego się spodziewałem. Miała być głębia, transcendencja, krytyka powierz-chowności i pustki życia w zamożnym kraju zachodnim, a zobaczyłem pokaz ego tytułowego pana Gunnara. Ego plus kryzys wieku średniego — tak, wiem, że i mnie dotknie, ale mam nadzieję, że inaczej będę sobie z nim radził niż ów szukający Boga Norweg.

Powybrzydzałem, powybrzydzałem, może kogoś już zdążyłem zniechęcić, a te-raz chciałbym zostać adwokatem dia-bła. Otóż cała głupota prezentowana na ekranie jest bardzo uczciwa. Gunnar nie stara się być w filmie kimś innym, niżjest na co dzień. Wszystkie przypadłości, o których wspomniałem, pokazuje bez skrępowania, choć obawiam się, że nie w pełni świadomie…

Ciekawym zabiegiem jest zestawienie osobistych wypowiedzi do kamery czwor-ga uczestników wyprawy do koptyjskiego klasztoru. Każdy w warunkach odosob-nienia w celi klasztornej, sam na sam z kamerą opowiada, co mu w duszy gra. Niestety, całość materiału źle świad-czy o mojej płci. Autentyczną głębię, jakąś — niedającą się ani zdefiniować,ani też ukryć — życiową mądrość moż-na dostrzec tylko w wypowiedziach Elin, jedynej uczestniczki wyprawy. Wszyscy panowie okazują się bardzo przywiąza-ni do spraw doczesnych i dość dalecy od

duchowości. Na pewno należy docenić, że wycieczka choć do Egiptu, to nie do luksusowego hotelu w Szarm el-Szejk, że poszukiwanie duchowości trochę niety-powe, bo próbujące odnaleźć sens u źró- deł tradycji chrześcijańskiej. Choć wszy- stko to trochę przez przypadek — do wizyty w klasztorze koptyjskim zachęca Gunnara wyraz twarzy mnicha na zdjęciu przesłanym przez znajomego.

Poszukiwanie Boga przypomina raczej egzotyczną wycieczkę, a sposób filmo-wania — między innymi czarno-białe ob-razy — klasztoru i zakonników sprawia, że ten odległy świat pozostaje tak samo odległy jak dotychczas. Jedyne, co w nim realne, to ekipa filmująca czująca siętam dość obco — mimo wcześniejszych zapewnień, że w ciągu tygodnia nastąpi cudowne nawrócenie.

Film można by potraktować jako hołd oddany prastarej tradycji koptyjskiego chrześcijaństwa — szczególnie ważny w dobie konfliktu muzułmańsko-chrześci-jańskiego w Egipcie. Można by, ale prze-cież nie o to chodzi twórcy… Jedynym punktem odniesienia jest dlań życie tu i teraz, w Norwegii, w ramach wszelkich konwencji panujących w klasie średniej tego kraju. Klasztor to tylko symboliczne miejsce rewizji bezmyślnego trybu życia na rzecz mądrzejszego nieco i bardziej świadomego. Czy to wystarczy? Może i tak, jeśli wziąć pod uwagę wszelkie okoliczności powstania filmu i widocznew nim dążenie do autentyzmu, prawdy — mimo wszelkich słabych punktów, na które już zdążyłem wylać wiadro pomyj. Ukazany jest przede wszystkim głód, pragnienie czegoś utraconego, zatraco-nego.

Film ma też wartość jako portret współczesnych żyjących w zamożniejszej części świata. Skupia się wprawdzie na jednym z nich, ale ukazując jego bliskie otoczenie, wszelkie bolączki i przyzwy-czajenia — również artystyczne. Sama konstrukcja filmu dużo mówi o jego au-torze i współautorach — zawiera w sobie przekonującą wizję, w której pewnie mogliby się odnaleźć żyjący w podob-ny sposób Amerykanie, Niemcy, a może i Polacy… Jest to jednak wizja bardziej smutna niż krzepiąca.

MAREK ROZPŁOCH

Gunnar szuka Bogareż. Gunnar Hall Jensen

Against Gravity2010

Jest Smarzowski, jest nadzieja!

Pamiętam, jak jeszcze na studiach, na zajęciach z krytyki filmowej dyskutowa-liśmy o kondycji polskiego kina. Wpraw-dzie nadzieja umiera ostatnia, ale w tym przypadku zdania nie były podzielone. Wszyscy jednogłośnie opowiadali się za schyłkiem rodzimej kinematografii. I pew-nie nadal można by pogrążać się w żalu, gdyby nie pewien skromny twórca z Kor-czyna. W 2004 roku Wojciech Smarzowski nakręcił Wesele. Była to pierwsza od lat produkcja, która pozwoliła nie tracić uf-ności w polskie kino. Produkcja zarazem oczywista i metaforyczna, ilustrująca na- sze społeczeństwo na wzór dramatu Wy-spiańskiego. Ukazująca wszelkie przywary i brzydotę nas samych, wypływające z we- selnego bigosu. To była pigułka gorzka do przełknięcia. Pięć lat później w kinach po-jawił się Dom zły — jeszcze mocniejszy, jeszcze mroczniejszy. Smarzowski szedł za ciosem. Nie „zepsuł się”, kształtował swój niepowtarzalny styl...

I w końcu długo wyczekiwana Róża... Co tu dużo mówić — najnowsza produkcja Wojciecha Smarzowskiego to prawdziwe dzieło! Już pierwsze pełne metraże tego twórcy pokazały, że jest to postać wy-jątkowa, której przekaz jest niezwykle silny. Kolejny obraz potwierdza tę tezę i przywraca nadzieję w polskie kino. Różę — film, który rozprawia się z białą plamąpolskiej historii — uznano za prawdziwe odkrycie podczas gdyńskiego festiwalu. Po pokazie prasowym zapadła cisza, którą szybko jednak zastąpiły gromkie brawa.

filmRECENZJA

Page 78: Musli Magazine Styczeń 2012

>>

>>78 musli magazine

>>recenzje

W kuluarach ze wszystkich stron można było usłyszeć słowa zachwytu.

Akcja Róży rozgrywa się w latach 1945——1946 na Mazurach, na terenie starego po-granicza polsko-pruskiego. Tadeusz (Mar- cin Dorociński), były żołnierz AK, któremu wojna odebrała wszystko co najcenniej-sze, przybywa do domu żony przyjaciela — Róży (Agata Kulesza). Mężczyzna stop-niowo poznaje dramatyczną historię wdo-wy. Między dwojgiem powoli rozwija się subtelna więź, która mimo swej delikat-ności daje obojgu siłę i chęć, by żyć.

Filmowa wizja repolonizacji ziem w ni-czym nie przypomina komediowych obra-zów „ziem odzyskanych” z trylogii Sylwe-stra Chęcińskiego. Jest to raczej eksplozja przemocy, eskalacja barbarzyńskich napa-ści Polaków i Sowietów. Wprawia w osłu-pienie, już nie wzrusza, a paraliżuje.

Na konferencji prasowej Smarzowski wyznał, że zamierzał zrobić film o miło-ści. Czy mu się udało? Róża nie jest klasy- cznym melodramatem, a raczej opowie- ścią o przetrwaniu i miłości w ziemskim piekle. To obraz drastyczny, mocny, bru- talny, ale — zdaje się — takim być musi. Film rozpoczyna scena gwałtu. Takie obra-zy powtarzają się jeszcze kilkakrotnie. Nie jest to jednak „smaczek” czy „wabik” na widza żądnego sensacji. Ktoś z zebranych na konferencji zarzucił reżyserowi, że specjalnie epatuje przemocą. Każdy, kto zna historię, wie, że to, co zekranizowane w Róży, jest tylko namiastką ówczesnego okrucieństwa, namiastką prawdy.

Filmy Smarzowskiego do łatwych nie na-leżą. Reżyser nie pozostawia w iluzji, nie łudzi, nie daje nadziei i poczucia bezpie-czeństwa, dotyka naskórka rzeczywistości. W jego filmowym świecie nie czujemy siękomfortowo — poczucie zagrożenia i dys- komfortu wzmaga naturalizm i prawdzi-wość opowiadanej historii. Jest w jego ob-razach coś przerażającego. Zdaje się, że można obejrzeć każdy z filmów tylko raz.„Oglądanie Smarzowskiego” to wnikanie w świat prawdziwszy od prawdy, brzydszy od brzydoty, czarniejszy od najczarniej-szego koszmaru. Dlatego tak dobrze osa-dza się w pamięci! Dotyka, dopieka do ży- wego i sprawia, że zaczynamy lubić sado-masochizm. Smarzowski jest nadzieją na-rodu! Zatem... do kin!

KAROLINA NATALIA BEDNAREK

Różareż. Wojciech Smarzowski

Monolith Films2011

Moda na vintage

Alicję Janosz znam od czasu, gdy wy-grała pierwszą edycję programu Idol. Na bieżąco śledzę jej poczynania, więc doskonale zdaję sobie sprawę, jak dłu-gą drogę przeszła, by znaleźć się w tym miejscu, w którym jest obecnie. Zmiany, jakie nastąpiły w jej życiu zawodowym i prywatnym, różnica między „wykona-mi” sprzed prawie dziesięciu lat a muzy-ką, którą teraz sama współtworzy, są nie-wyobrażalne. Kolejnym krokiem naprzód jest płyta Vintage, która na początku grudnia znalazła się na sklepowych pół-kach. Ala udowadnia, że potrafi śpiewaćo czymś więcej poza zbudzeniem się i ja- jecznicą.

Zaczęło się z impetem — Alicja Janosz jako szesnastolatka wystąpiła w pierw-szej edycji popularnego show. Błyska-wiczna kariera, gotowy pomysł na image, niewymagający repertuar, szybki sukces i jeszcze szybsze załamanie kariery.

Alicja była pierwszym polskim „pro-duktem” idol show i wydaje mi się, że nie za bardzo było wiadomo, co włodarze z wytwórni chcą dalej zrobić, jak ogrom-ną, telewizyjną popularność wykorzy-stać. Na kolanie powstała więc płyta Ala Janosz, która sprzedała się dobrze, ale nie pozwoliła wykorzystać drzemiących w wokalistce pomysłów, możliwości jej głosu i ogromnego talentu, który niewąt-pliwie ma. Zmiana wizerunku na bardziej rockowy również okazała się co najmniej nietrafiona. Poza tym Alicję obowiązywa-ła wiążąca ręce umowa z wytwórnią Sony BMG Poland, którą podpisała po wygraniu Idola. Wszystko to na kilka lat podcięło jej skrzydła i sprawiło, że w tzw. mię-

dzyczasie Ala skupiła się na nauce oraz życiu prywatnym, odnotowując na tych polach sukcesy.

Vintage to bluesowo-soulowo-jazzowa wycieczka po nieznanych dla większości Polaków meandrach muzyki. To jedena-ście autorskich kompozycji Alicji, będą-cych wynikiem kilkuletniej współpracy z HooDoo Band, gdzie z powodzeniem udzielała się wokalnie. To także efekt dojrzewania do muzycznych eksploracji nowych brzmień, do stworzenia czegoś, co może nie przyniesie popularności, nie zapewni Alicji splendoru i sławy, jednak pozwoli żyć w zgodzie z sobą.

Doceniam prawdę, szczęście i radość, które emanują z większości utworów. Je-laous Girl jest mistrzowską kompozycją, zdecydowanie najlepszym kawałkiem na całej płycie. Gdyby podobnie brzmia-ły pozostałe piosenki, krążek zmieniłby moje życie. Tymczasem jest przyjem-nym, ponadpółgodzinnym zestawem me-lodii, dźwięków i słów, przy którym moż-na nastrojowo spędzić wieczór, ale też wybrać się w długą podróż. Idealna, gdy brakuje energii, gdy życie nie szczędzi nam przykrych sytuacji. Samo wydaw-nictwo zawiera także DVD prezentujące kulisy nagrywania płyty, nowe fotografieAlicji oraz teledysk do utworu Jest jak jest.

Płytę oceniam na mocne 4+. Niby wszystko jest na miejscu, cała płyta ładna, składna i przyjemna w odbiorze, a jednak nie powala na kolana. Trudno określić słowami, czego spodziewałem się po nowym krążku Alicji Janosz, któ-ra ma naprawdę silny, charakterystyczny głos, niespożytą energię i dużo siły ukry-tej w niewielkim ciele. Pewnie chodzi o to, że zdaję sobie sprawię, iż może być jeszcze lepiej, że to nie jest szczyt możliwości Alicji. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na następną płytę kolejną dekadę. Vintage polecam, ale niezaspokojony recenzencki niedosyt pozostaje. Mam nadzieję, że wokalistka coś z tym zrobi i regularnie będzie raczy-ła nas nowymi, coraz lepszymi utworami. Czekam z niecierpliwością.

KRZYSZTOF KOCZOROWSKI

VintageAlicja JanoszFonografika

2011

muzykaRECENZJA

Page 79: Musli Magazine Styczeń 2012

>>

11-001

Brąswałd leży w sercu Warmii — krainy wzgórz, po których krążą nostalgiczni Niem-cy w poszukiwaniu utraconego heimatu. Za- gubiony pomiędzy resztkami PGR-ów re-likt dawnej epoki pełnej ludowych gadek i jeziornych diabłów. Doświadczony trau-mą powojennych migracji przepełnionych tragicznymi historiami rodzinnymi. To je-den z obrazów, które przynosi najnowsza płyta polskiego kolektywu kIRk. Trio na gramofon, komputer i trąbkę już okładką przenosi słuchacza w rejony nie do koń-ca radosne, nieco wręcz nawiedzone, ale i bezwzględnie frapujące. Już na wcze-śniejszych nagraniach płocczanie kiero-wali się w stronę rytmicznej elektroniki, zagmatwanej bujną menażerią filmowychsampli, stuków i jęków.

Jednak na Mszy świętej w Brąswałdzie widać znaczący postęp i wymknięcie się z ograniczającej etykiety illbientu w stronę improwizacji (organiczna trąbka!). W tym miejscu warto zwrócić uwagę na kolejny powód, dlaczego padło na Brąswałd. Kod pocztowy tego miejsca to 11-001 — mokry sen każdego fana tranzystorów i tworze-nia muzyki w MS DOS. Dlatego też surowy szkielet utworów — czasem bliski techno, czasem hip-hopowi — jest na tyle wciąga-jący, że wypełnienie go improwizowaną sampeliadą daje wrażenie zamkniętej ca-łości. Z jednej strony można by porównać najnowszą produkcję kIRk z nu jazzem, na- grywanym podczas nocy polarnej w Skan-dynawii, z drugiej czuć tu postindustrialną melancholię Coil. Jeśli ktoś jest fanem ob-skurnych sal kinowych i etnografii białychplam na mapie, ten album jest dla niego.

MARCIN ZALEWSKI

Msza Święta w BrąswałdziekIRk

Wydawnictwo InnerGun2011

Brak kompleksowy

Pisanie o tej płycie zdawało się zbli-żać mnie do jakkolwiek pojętej implozji ducha. Znaczna część psyche gwałtownie protestowała przeciw pisaniu czegokol-wiek na temat pana McCombsa, w szcze-gólności jego ostatniego, wydanego za wielkim morzem ósmego listopada, albu-mu Humor Risk — drugiego w minionym roku, po szeroko oklaskiwanym Wit’s End. Szczerze mówiąc, protestowała też w ogólności, przeciw próbie muzykopisa-nia i zabaw z bronią, uznając wyższość, choćby najbardziej pensjonarskiego, wzruszenia nad jego opisem czy próbą kategoryzacji. Koniec końców, bardziej wstydem powodowany, perswadując so-bie, że skoro Cass tak od niechcenia, to i ja o nim mogę, wynurzyłem zakurzoną klawiaturę i smutny, że aż grzech, wróci-łem do przemyślnego słuchania.

Nowy album nie przerzuca nigdzie mo-stów, zdaje się właśnie obciążony kom-pleksowym brakiem, niedosięgiem zasad-niczym. Nie żeby pośpiech — szósty już album, kolejna dekada, licząc wprawki przeddebiutowe, właściwie rozpoczęta, i muzyk z niego dość tęgi, by kompo-zycji nie zawalać, choć namiętność do prostych melodii — przechodzących z ha- makowego nucenia w ogrodowe wesele — niemniejsza. On raczej pozwolił so-bie na akt nadprodukcji — kilka historii o pięknie pozbawionym istoty (Meet Me at the Mannequin Gallery), przyjaźni bez wytrwałości (Mystery Mail), mądrości na ganku schodów i jajkach polnych ptasz-ków (cała reszta).

Właśnie brak mnie wiercił, dawał za dużo miejsca pustemu zasłuchaniu, po-szukiwaniu lśniącej muszli w tej przy-jemnej płytkiej wodzie rozluźnionego lo-fi-mana. Weźmy Robin’s Egg Blue, którego rytm i następujące po sobie wer-sy odsyłają mnie poza wszelką refleksją

do World of Things to Touch Tarwatera, dołączając najlepsze życzenia w posta-ci rozśpiewanych momentów budze-nia rudzika do życia. Również pierwszy na płycie Love Thine Enemy — z wielu sposobów wyrażenia prostej myśli Cass wybrał najprostszy, włączając go w do-brze ciągnący suw gitarowy, który spau-zował płytę i kazał przypomnieć sobie wpierw przygody Black Rebel Motorcycle Club, gdzie przynajmniej wątpliwości do ewentualnej infamii brak. Podobnymi truizmami wybrukowane jest The Same Thing, skądinąd nakręcające najmocniej — rozharmonizowana sekwencja ako- rdów łączy się ze świetną pętlą auto-matu, a migoczące zachodem słońce ze wzruszeniem odkrywa po raz pierw-szy „główny nurt poezji, który przenika wszystko” (J.D. Salinger). Warto wspo-mnieć o The Living Word, słodkiej mar-moladzie do smarowania cienko kanapy dla gości, nucenia do ucha jakiejś małej komunistce lub przynajmniej machania stopą pod sufitem.

Muzycznie tak to się odbywa: cieka-we aranżacje wyraźnie prostych melo-dii, brzęczące struny jedna po drugiej, trochę zagubione w brzmieniu, scalane gdzie trzeba dobrą rytmiką. Całość koń-czy się leciwie — jazdą na karuzeli nie-czynnego wesołego miasteczka o poran-ku w towarzystwie gasnącej towarzyszki, aż po osunięcie się na puszkę ostatniego piwa. Cóż rzec, szalenie lubię Cassa, kil-ka razy okręcił mnie wokół własnej osi, tym razem jednak gdzieś w drodze mnie zawieruszył, pękła deska niedokończonej przeprawy i poleciałem w dół, w kierun-ku swojej pensjonarskiej wrażliwości.

ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI

Humor RiskCass McCombs

Domino2011

>>recenzje

>>79

Page 80: Musli Magazine Styczeń 2012

>>

„Niewypowiadalne” znów zostało opisane

Niewiele jest książek, które po prze-czytaniu ma się ochotę jednocześnie zniszczyć i bez ustanku do nich wracać. Huśtawka oddechu jako bodziec do tego rodzaju posunięć zajmuje na mojej oso-bistej liście niezwykle silną pozycję.

Po części jest to zasługa samego tema-tu, którym jest deportacja w 1945 roku kilkudziesięciu rumuńskich Niemców do sowieckich kopalń i kołchozów rozloko-wanych na terenie Ukrainy; wśród więź-niów znaleźli się matka pisarki oraz Oskar Pastior. Wstrząsające wspomnienia tych dwojga, jak i wiele relacji innych osób traktujących o pięciu latach zesłania sta-ły się podstawą tej powieści. W pierwot-nym zamyśle miała być ona wspólną pra-cą Noblistki i Pastiora, ale nagła śmierć poety zniweczyła ten plan. Ostatecznie Müller napisała ją samodzielnie. Książka składa się z szeregu scen, epizodów po raz kolejny wyczerpująco, a przy tym poetycko rozegranych przez autorkę na papierze przy użyciu jak największej szczegółowości. Autorka jest w tej mate-rii zdecydowaną mistrzynią.

Jeśli mowa o chronicznym głodzie, to w stopniu najwyższym, wszechobecnym,

zasadzającym się na każdym detalu od-czuwania go i postrzegania przez jego pryzmat, zarówno jednostkowych dzia-łań, jak i reszty znanego głównemu boha-terowi, Leopoldowi Aubergowi, świata. Podlega mu absolutnie wszystko. Nawet rytm wykonywanej pracy fizycznej rozpi-sany jest czasowo w głowie 17-latka tyl-ko po to, by prowadzić do finalnej „na-grody”: 1 ruch łopatą = 1 gram chleba. W obliczu przejrzystości głodu, jego cał-kowitej amoralności, również tzw. sąd chlebowy przebiega szybko, sprawnie i rzeczowo, gdyż okoliczności nie mają znaczenia, istotna jest jedynie kara. Do-kładność, wreszcie sugestywność opisów nieludzkich warunków pracy i życia w obo- zie są bardzo często tak wielkie, że sło-wa służące ewentualnemu komentarzowi sprawiają wrażenie wręcz banalnych. Dłoń sama podnosi się ku głowie, gdy czytamy fragmenty odnoszące się do pla-gi wszechobecnych wszy i pluskiew.

Pamięć, uruchamiana tylko czasami, gubi się zazwyczaj w obozowej codzien-ności, dla której tylko to, co teraźniej-sze, najbardziej dotykalne, wreszcie — użyteczne — ma znaczenie. Odrębność skurczona do minimum, nieodparta świa-domość, że w takich warunkach ludzie stają się inni, niż są w istocie, sprawiają, że znaczącej dezaktualizacji ulegają po-czucie wstydu i strachu.

W zaskakującej sprzeczności z realia-mi, w których własna cielesność boha-terów ograniczona zostaje do skrajnie odczuwanego dyskomfortu, czy wręcz cierpienia, wywołanego głodem, zim-nem, chorobami, stoi świat wyobrażeń i wrażliwości młodego Lea. Językowa pre-cyzja jego opisów nosi znamiona wielko-ści zarówno Müller, jak i Pastiora.

Ogarnia mnie smutek, gdy myślę, że zapewne nigdy nie poznamy pełnej tre-ści rozmów, w oparciu o które powstała ta książka. Może nawet nie mam prawa, by jako zwykły czytelnik chcieć akurat tego. Pozostaje mi zatem wracać jeszcze wielokrotnie do tej niełatwej, a nade wszystko wyjątkowej książki, i za każdym razem liczyć, że jej treść będzie mnie bolała równie mocno.

EWA STANEK

Huśtawka oddechuHerta Müller

Wydawnictwo Czarne2010

Mądremu biada

Jak to jest, że na dźwięk słowa „kato-licki” dostajemy wysypki? Odwracamy się plecami i uciekamy gdzie pieprz rośnie? My, młodzi, którym nieobce są zagadnie-nia alterglobalizmu, wypowiadamy się z perspektywy znawców o przyczynach kryzysu gospodarczego albo oceniamy amerykańskie działania w Afganistanie? A Kościół, katolicyzm i wiarę traktuje-my jak obciach, bo zawiewają konserwą i sucharem? Na jakiej podstawie ma nas oceniać w konfesjonale grzesznik taki sam jak my? I niby dlaczego w tym piśmie pojawia się recenzja takiej książki?!

Przypuszczam, że (w związku z po-wyższym) recenzję oprócz Redaktorów Naczelnych przeczytają jedynie Korekto-rzy, za których pracę i pomoc dziękuję. Postanawiam jednak popłynąć pod prąd i zaznaczyć, że — moim zdaniem — na rynku wydawniczym znalazła się pozycja, której przeciętny wykształciuch omijać nie powinien. Książka księdza Adama Bonieckiego, wydana przez krakowski Znak w trakcie obowiązującego autora milczenia, otwiera w Polsce dyskusję na temat granic wolności słowa nie tylko w Kościele.

Lepiej palić fajkę niż czarownice zbie- ra najciekawsze (jak dotąd) wypowiedzi Bonieckiego publikowane w „Tygodniku Powszechnym”, a komentujące najważ-niejsze w Polsce i Europie wydarzenia historyczne, społeczne i kościelne. Będą to więc i zagadnienia obchodów roczni-cy katastrofy smoleńskiej, beatyfikacjaJana Pawła II, obecność w telewizji pu-blicznej Adama „Nergala” Darskiego, po-ziom wypowiedzi „mediów” podległych

>>recenzje

>>80 musli magazine

książkaRECENZJA

Page 81: Musli Magazine Styczeń 2012

>>o. Tadeuszowi Rydzykowi i fenomen księ-dza Natanka. Nie zabraknie tu również ciepłych i mądrych wypowiedzi, jak tej o krakowskiej galerii handlowej, o prze-kazaniu redakcji „Tygodnika” Piotrowi Mucharskiemu, garści refleksji o współ-czesnym pojmowaniu radości i definio-waniu obciachu.

Kilka tygodni temu środowiska inteli-genckie wzburzyła wiadomość o zaka-zie publicznego wypowiadania się poza „Tygodnikiem Powszechnym” marianina księdza Adama Bonieckiego. Dlatego ta książka to takie wydarzenie. Przysłowio-wą ostatnią kroplą było głośno wyrażone przekonanie księdza, że w „Nergalu” tyle samo satanizmu, ile trucizny w zapałce.

Ksiądz Boniecki dlatego jest dla Kościo- ła niewygodny, że otwiera przestrzeń dialogu, a co za tym idzie — wolnego myślenia. Boniecki jako redaktor-senior nie boi się Kościoła krytykować — co warto podkreślić, zanim do lektury przy- stąpimy (niektórych być może właśnie to zachęci). Uważam, że niepozorna, acz pięknie wydana książka z wypowiedzia- mi księdza Bonieckiego powinna być biblią współczesnego dziennikarza. Bez względu na przynależność do redakcji, przekonania religijne, polityczne, świato- poglądowe i ideowe właśnie od takich ludzi jak Boniecki należałoby się uczyć warsztatu, wielkiej kultury wypowiedzi, dialogu i niedoścignionej klasy intelektu. Ale nie tylko. Nigdy nie jest za późno, żeby przypomnieć sobie, jakie są cele po-szczególnych gatunków dziennikarskich, z czym w ogóle wiąże się rola mediów (ich rolą jest łączyć, pokazywać szerokie spektrum, a nie dzielić), czy wreszcie — jak powinna wyglądać dyskusja z Innym. Zebrane teksty księdza Bonieckiego uka-zują nie tylko redaktora o imponującej wiedzy i rzetelnego dziennikarza, któ-ry zanim coś opublikuje, dwieście razy sprawdzi źródło, ale przede wszystkim nowoczesnego i świadomego duchowne-go, który nie grzmi z ambony, strasząc wiecznym piekłem, ale słucha i współ--czuje. To przecież też człowiek!

Podczas lektury nasunął mi się wniosek jak na heretyczkę przystało: naszym pro-blemem nie jest skłonność do grzechu. Dużo większym nieszczęściem jest to, że dotąd nie wpadliśmy na to, jak w pełni stać się człowiekiem.

KASIA WOŹNIAK

Lepiej palić fajkę niż czarowniceKs. Adam Boniecki

Znak2011

Bluźniący światłu

Jakże łatwo nam, urodzonym w wolnej Polsce, pomstować na grzechy poprzed-niego systemu. Jedną kreską oddzielać wolność od zniewolenia i strącać z piede-stału dawnych bardów. Dlatego tak ważne jest spojrzenie na twórcę jak na człowieka i odczytanie jego dzieła w kontekście życia i historii. A biografów mamy w Polsce za-cnych. Grzechem byłoby nie skorzystać.

Broniewskiego żywot można ująć krót-ko: „Radykalizował w poezji, konserwo-wał się w wódce”. Tak o jednym z najważ-niejszych poetów polskiego socjalizmu pisał zgryźliwie Wiktor Weintraub. Bardzo się nie lubili. Któż z nas nie zna pełnych ognia wierszy rewolucyjnych, którymi częstowali nas w szkołach podstawowych? Wydźwięku Broniewskiego można szczerze nie znosić, nie zgadzać się z jego peanami na cześć Stalina, ale wielkim jest ten, kto będzie potrafił przyznać, że pod wzglę-dem warsztatu dorównywał największym. Nigdy nie wiedział, czy bliżej mu do Ska-mandra, czy też do futurystów. Od pierw-szych odstawał przekonaniami, od drugich — talentem. Tysiące robotników na głos recytowało jego wiersze, umieszczano je na sztandarach. Paradoksalnie był jednym z najbardziej wykpionych i oszukanych przez system. Kiedy zaczął być dla wła-dzy niewygodny, zamknęli go w szpitalu dla psychicznie chorych. Był więziony, przesłuchiwany, swoimi wierszami przeko-nywał Polaków do nowej Polski, do której sam nie miał przekonania. Ten sam wielki talent był źródłem zarówno wielkości, jak i małości. Mickiewicz napisał Dziady, ale

miał też romans z towianizmem. Wielkim poetom trudno uporządkować intelektu-alne systemy. Mało kto wie, że i wiersze Broniewskiego były cenzurowane: pisał o Katyniu i narodowej zdradzie. Poczucie oszukania i wykorzystania topił w morzu wódki, która była jego jedyną prawdziwą kochanką i przekleństwem.

Na siłę próbowali z niego zrobić polskie-go Majakowskiego, chociaż bliżej mu było do Jesienina. Niezmiernie ważny był dla niego honor twórcy. Hołubiony przez ko-munizm, nie zgodził się na napisanie no-wego hymnu Polski. Mógł przystać na orła bez korony, ale orłu głowy nie odrąbał. Na jednym ze zjazdów partii w Moskwie swoje przemówienie przerwał i krzyknął: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Pean na cześć Stalina napisał w alkoholowym ciągu — do dziś na jego sylwetce widnieje przez to czerwona plama. Mało jest jednak zna-ny z wierszy najbardziej wartościowych, przejmujących i lirycznych. A liryzm to było to, za co najbardziej ceniony był na emigracji. Muńka Staszczyka zafascyno-wała z kolei karabinowa strofa, Pidżama Porno i Pustki wykorzystywały z powodze-niem jego teksty w swoich kompozycjach. Warsztatu odmówić mu nie wolno.

To pierwsza na polskim rynku tak rze-telna biografia poety. Ukazuje sylwet-kę Broniewskiego od wczesnej młodości w Płocku, przez żołnierską dolę, lwowskie sukcesy literackie, aż po wielki politycz-ny boom i spektakularny upadek. Atutem monografii jest to, że zachowuje ciągchronologiczny, ale najważniejszym oso-bom i zagadnieniom poświęca oddzielne rozdziały. Poruszający jest Córka-bzdur-ka, który opowiada enigmatyczną histo-rię śmierci Joanny Broniewskiej, zwanej Anką, doskonale zapowiadającej się reży-serki i scenarzystki. W życiu Broniewskie-go kobiet nie brakowało, ale akurat Anka była najważniejszą kobietą jego życia. To jej poświęcił najbardziej przejmujący w polskiej literaturze współczesnej cykl trenów. Urbanek dotarł również do drugiej córki poety, zebrał wiele ciekawych, za-bawnych, a czasem przerażających aneg-dot o życiu i twórczości Broniewskiego.

To książka ważna i wartościowa, lektu-ra niezbędna dla tych, którzy są gotowi spojrzeć ponad czapką zaplutego karła reakcji.

KASIA WOŹNIAK

Broniewski. Miłość, wódka, politykaMariusz Urbanek

Iskry2011

>>recenzje

>>81

Page 82: Musli Magazine Styczeń 2012

>>recenzje

>>Celne strzały

To już constans tego świata, że poszu-kiwanie innych osób, rzeczy czy nawet uniwersalnych odpowiedzi jest w gruncie rzeczy poszukiwaniem samego siebie, a poznawanie innych i innego w wymia-rze ogólnym prowadzi z kolei do pozna-nia indywidualnego, wsobnego. W końcu co człowiek — to inny świat… W taką poznawczą i wsobną podróż zabiera nas Rutu Modan w Ranach wylotowych. I choć w pierwszym wymiarze może zdawać się ona podróżą po Izrealu, jego tożsamości i współczesnych problemach, to tak na-prawdę wnika głębiej, w tę zazwyczaj zakrytą przed innymi warstwę ludzkiej natury, emocji i uczuć, które czasami na-turalnie i z pewną ulgą odkrywamy przed bliskimi.

Główny bohater komiksu Kobi Franco jest zamkniętym w sobie chłopakiem, skłóconym nie tylko ze swoim ojcem, ale i z całym światem, wliczając w to samego siebie. Czym jednak byłaby dla nas jego historia, gdyby nie przedsta-wiła nam żadnych zmian, innych dróg, wewnętrznych walk czy wreszcie „me-tamorfozowego” katharsis. Rozpoczy-na je wiadomość o rzekomej śmierci w zamachu bombowym dawno niewi-dzianego ojca bohatera. Posłańcem złej nowiny jest Numi — młoda żołnierka, dziewczyna pochodząca z dość bogate-go domu, która niezbyt dobrze czuje się w swoim otoczeniu i ze swoim pocho- dzeniem. Okazuje się także kochanką ojca Kobiego, a na potwierdzenie tezy o jego śmierci ma jedynie jego szalik, który widziała w telewizji na miejscu

zdarzenia. Ofiara pozostaje niezidenty-fikowana. Kobi daje się namówić dziew-czynie na swoistą odyseję w poszukiwa-niu prawdy o ojcu i jego śmierci. Od tej chwili chłopak niechętnie, acz konse-kwentnie, odkrywać będzie przed sobą, Numi oraz czytelnikami swoje skrzęt-nie skrywane uczucia i wydawałoby się dawno zabliźnione rany. Ale nie tylko on dąży tutaj do oczyszczenia. W tym śled-czym duecie każdy ma swoje sprawy do załatwienia — Kobi próbuje pozbyć się uczucia żalu i gniewu do ojca, o którym tak naprawdę niewiele wie, Numi z ko-lei chce wierzyć, że istnieje tak proste i (paradoksalnie) mniej bolesne dla niej wytłumaczenie milczenia jej kochanka. Nie zdradzę tu chyba wiele, pisząc, że wspólna podróż zagubionych bohaterów zbliży ich znacznie do siebie, zabliźnia-jąc w konsekwencji co nieco.

Tak bogatą fabułę Rutu Modan pro-wadzi oszczędnie, bez moralizatorstwa i z odpowiednim dystansem, co daje nam bardzo jasny i przejrzysty obraz przed-stawionej historii. Cechę tę wzmacnia zastosowana technika graficzna, odwo-łująca się i do współczesnych trendów graficznych, i do klasycznej linge claire, w której świetnie celował Hergé. Czystą i prostą kreskę Modan wypełnia stonowa-nymi barwami, które poprzez swoją ubogą paletę są — paradoksalnie — bardzo wy- raziste i oddają wielość szczegółów. Moż-na to również z powodzeniem odnieść do całej historii, która rozgrywa się bardzo powoli, kładąc nacisk głównie na nastrój, rozmowę, ale i momenty ciszy, które rów- nie dobrze oddają chwilę, co słowa wypo-wiedziane zarówno w odpowiednim cza- sie, jak i nie w porę. Staranne kadry są z kolei jak szybkie i celne strzały, które — zgodnie z tytułem — zostawiają w ciele człowieka wylotowe rany, podobnie jak zawiedzione uczucia i stracone nadzieje zostają na zawsze w jego duszy.

Reasumując, komiks Rutu Modan jest bardzo zgrabną i szczerą opowieścią o lu- dziach i ich dość złożonych relacjach, zwieńczoną bardzo prostą i jednocześnie trafną, wręcz wzorcową puentą. Warto ją poznać.

SZYMON GUMIENIK

Rany wylotoweRutu Modan

Kultura Gniewu2010

Baje i najnajeOkruszek, maluszek, bobas poznaje

świat — chłonie obrazy, dźwięki, za-pachy; ponoć pierwsze trzy lata życia człowieka mają być decydujące dla jego przyszłości, czy tak jest naprawdę — nie wiadomo. Pedagodzy twierdzą jednak, że w ciągu pierwszych trzech lat maluchy najintensywniej chłoną świat, a potem ten odbiór sukcesywnie słabnie. Czy jed-nak już roczny bobas jest w stanie obej-rzeć półgodzinny spektakl w teatrze? Okazuje się, że tak — to „oglądanie” trzeba mu jednak odpowiednio zaczaro-wać.

Jeszcze do niedawna najmłodszymi wi-dzami teatrów lalek były trzylatki — wy-dawałoby się już najmniejsze szkraby, którym można pokazać przedstawienie w planie lalkowym czy aktorskim. Nie za-pomnę pierwszego spektaklu dla dzieci, który recenzowałem — Dudi bez piórka Roberta Jarosza w Baju Pomorskim. Prze-miłej opowieści o małych zwierzątkach i sile ich przyjaźni. Reakcje maluchów, obserwujących zmagania Króliczka ze złym Lisem, były przeróżne: od głośnych komentarzy, płaczu, wdrapywania się na scenę, na kolana mamy i pod fotel taty. Widocznie dzieciaki nie czuły się w te-atrze bezpiecznie, widać pierwsze ze-tknięcie z bajką na żywo wywoływało u nich niepokój. Co zrobić, by tak się nie działo? Podnieść dolną granicę wieku dla małych widzów, czy wręcz odwrotnie — zaprosić jeszcze młodszych, ale stworzyć im nowy teatr? Idąc tym tropem, nie tak dawno wymyślono twór zwany teatrem inicjacyjnym. Zapoczątkowany w Euro-pie Zachodniej, promowany w Polsce kolejnymi projektami przez poznańskie Centrum Sztuki Dziecka i teatrolog Alicję Rubczak, w tym sezonie dotarł również do Torunia.

O co chodzi w teatrze inicjacyjnym? Przede wszystkim o pierwszy kontakt (nawet już rocznego widza) ze światem zmysłów, wrażeń, z otoczeniem bez-piecznym, w półmroku, z delikatną mu-zyką, bez podziału na scenę i widownię, w którym dziecko poznaje świat teatru oraz zabawę z aktorami. Na bazie tej wydawałoby się prostej definicji TeatrBaj Pomorski zrealizował spektakl pt.

>>82 musli magazine

teatrRECENZJA

Page 83: Musli Magazine Styczeń 2012

>>Przytulaki, na który zaprasza najnajów (jak uroczo nazwała ten nurt Alicja Rub-czak) — czyli dzieci w wieku od roku do 4 lat. Maluchy w skarpetkach wkraczają do bajecznie kolorowego pokoju zabaw, wyłożonego miękkimi kocami, który-mi obito podłogę i ściany (scenografiaKrzysztofa Białowicza). Siadają z rodzi-cami na kolorowych poduszkach i wał-kach, przed sobą widzą dwie ustawione pod kątem ściany z drzwiami i oknem, nad głową słoneczko i zaczynają zaba-wę, zanim jeszcze pojawiają się aktorzy. Troszkę onieśmielone, ale spokojne, bo jakże to w tak przytulnym wnętrzu od razu nie poczuć się bezpiecznie?

Ola (Marta Parfieniuk-Białowicz), Ala(Edyta Soboczyńska) i Jaś (Mariusz Wójto-wicz), uśmiechnięci, wielobarwni, przy- witają dzieci i rozpoczną prostą opo-wieść o kolorach, kształtach, zwierząt-kach i wzajemnej sympatii. W barwnej formie wśród przestrzeni gry bez podzia-łu na scenę i widownię mają za zadanie skupienie uwagi najnajów oraz pobudze-nie ich ciekawości — i to się im udało wspaniale! Aktorzy zaprezentowali nie tylko teksty stworzone przez siebie, ale przez pokazywanie maluchom elemen-tów scenografii stali się także pedago-gami, zwracającymi uwagę na siłę słów „dziękuję, przepraszam”, na odgłosy zwierząt i różnice w barwach oraz kształ-tach. Bardzo ważnym elementem przed-stawienia Przytulaki była również jego trzecia część (po zapoznaniu z nowym otoczeniem i właściwym spektaklem) — czyli zabawa. Mali widzowie muszą prze- cież odreagować emocje powstałe w tra- kcie oglądania: przez pół godziny były uczone, iż nie wszędzie można wejść, wszystkiego dotknąć, że spektakl należy oglądać ze swej poduszeczki, z objęć ro-dziców, nie ingerując w grę aktorów.

W finale szkrabom wolno już byłowkroczyć w przestrzeń sceniczną i bawić się do woli elementami scenografii — sło-wem, z odbiorcy stać się twórcą. Obser-wowałem skupienie na twarzach dzie-ciaków podczas spektaklu, potem ich radość z zabawy, wreszcie zadowolenie i zaskoczenie rodziców, że aktorom na tak długi czas udało się skupić uwagę ich dzieci. Warto zabrać swoje Maleństwo do Baja i cieszyć się tym, jak niesamowicie potrafi chłonąć teatr!

ARKADIUSZ STERN

PrzytulakiM. Parfieniuk-Białowicz / E. Soboczyńska / M. Wójtowicz

premiera 3 grudnia 2011Teatr Baj Pomorski

Ofelie w zielonym sosie

Szlag na miejscu mógłby trafić uznanego po-etę (ale los sprawił, iż umiera na raka), gdyż niewielu pamięta jego nazwisko — wie za to dobrze, czyim był mężem. Ted Hughes ponad trzy dekady temu został wdowcem po Sylwii Plath, dziś odchodzi zjadany nie tylko przez złośliwe komórki, ale i przez owianą tajemnicą samobójczą śmierć żony. I nie on jest głównym bohaterem tego dramatu, to o niej — o Sylwii — przypominają stojący w rogu piekarnik, jej wiersze rosnące w donicach i wreszcie duch poetki. Jednak nie tylko — parze poetów na scenie towarzyszą „Kobieta-geniusz!” swej epoki Camille Claudel wraz z rzeźbiarzem impresji Augustem Rodin oraz pisarze Zelda i Francis Scott Fitzgeraldowie. Taki mix silnych osobowości i talentów z różnych epok, podle-wany chorobami psychicznymi kobiet, wyma-gać musi od widza sporej wiedzy na temat jego bohaterów oraz niezłego samozaparcia.

Dramat Jolanty Janiczak Ofelie na scenie Teatru Horzycy wyreżyserował Wiktor Rubin — specjalista od malowania projektów gru-bym pędzlem formy, którą od początku widać na pierwszy rzut oka. Zanim postaci dramatu pojawią się na scenie, zobaczymy dość ta-jemniczą sylwetkę Człowieka z Lasu (Łukasz Ignasiński) rąbiącego drewno — może symbol macho albo tego, który był zdolny pokonać w sobie destruktywnego diabła, może jednak tylko dekoratywu z siekierą, nie wiadomo… Tak samo, jak domyślać się można wielu niejasnych przesłań w głównych postaciach, ot choćby w Sylwii Plath (Daniel Chryc), zjawiającej się jak duch w białym malarskim stroju za ple-cami widowni, by zanim wejdzie w sylwetkę poetki, najpierw stanąć nago na scenie. Rola

napisana przez Janiczak specjalnie dla aktora wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego wyraźnie wybija się in plus (przede wszystkim emocjo-nalnie) na plan pierwszy przedstawienia: Plath jest ironicznie zdesperowana do odebrania so-bie życia, tylko dzięki temu pozostanie młoda w pamięci czytelników — a przy tym kuriozal-nie silna i wewnętrznie ustabilizowana. W za-wiłych, przeintelektualizowanych monologach, przeplatanych formalnymi akcentami, Plath i pozostałe kobiety starają się udowodnić, jak destruktywne było życie u boku (według nich mniej zdolnych) za to bardzo sławnych męż-czyzn — w spektaklu jednak nijakich i papie-rowych. Fitzgerald (Tomasz Mycan), wiecznie pijany, stara się zarobić na zachcianki Zeldy (Jolanta Teska), August Rodin (Grzegorz Wi-śniewski) nieustannie dowodzi swej rzeźbiar-skiej wyższości nad Claudel, a Teda Hughesa (Matylda Podfilipska) gryzą wyrzuty sumieniaza ten piekarnik Sylwii. Sekstet artystów mo-nologuje, nakłada na siebie, nużą, dłużą, nie zrywają masek — taki brak emocjonalnej satu- racji zmęczyć może niejednego widza. Wina pewnie tkwi w samym tekście Janiczak, ale i sa- ma koncepcja reżysera, w której forma mocno przerasta ideę (z założenia feministycznego apelu), również nie mogła spektaklowi pomóc.

Deficytu zwrotów akcji, monotonnego tempaspektaklu nie ożywia także niewiele wnosząca postać Arielii (granej przez Annę Romanowicz--Kozanecką), kapłanki łączącej wszystkich w swoistym procesie zbierającym ich tu i teraz. Ciekawie (poza Danielem Chrycem) zaistniała na scenie Agnieszka Wawrzkiewicz jako Assia (w rzeczywistości rywalka Plath) — a w drama-cie kobieta pirania, wysysająca w zidiociałym stylu twórczość ze zdolnych autorek. W przed-stawieniu brakuje muzyki: godna zapamiętania pozostanie tylko piosenka śpiewana przez Ca-mille Claudel (Aleksandra Bednarz) do mokrego mikrofonu; wizualnie zaś garnitur Fitzgeralda i… powtarzalne zielone wzorki w elementach scenografii z placu budowy autorstwa MirkaKaczmarka. Oraz kilka lepszych scen: choćby ta, gdy zamknięta od lat w szpitalu psychia-trycznym Claudel woła o ratunek spod czarnej folii, jak z podziemi. W kolejnej (finałowej)scenie aktorzy z tej folii stworzą grób Assii. „Umieranie jest sztuką, jak wszystko, robię to doskonale” — taki napis widzimy na roz-stawionych przez Człowieka z Lasu kawałkach drewna. Wiktor Rubin wystawił sztukę z cie-kawymi pomysłami tylko dla oka — jako teatr z przesłaniem okazała się jednak daleka od doskonałości.

ARKADIUSZ STERN

Ofelie / Jolanta Janiczakreż. Wiktor Rubin

premiera 13 listopada 2011Teatr im. W. Horzycy

>>recenzje

>>83

Page 84: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 85: Musli Magazine Styczeń 2012

jest studentką Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej. Od ponad roku współpracuje z magazynem „K MAG”, którego okładka ze zdjęciem jej autorstwa została zaliczona przez prestiżowy Le Book do „Best of magazine covers by Le Book 2010”. Na koncie ma już m.in. prezentację swoich prac na Poland Fashion Week 2010 na wystawie Young Fashion Photographers Now. W 2011 roku została nominowana przez magazyn „FASHION” w kategorii Najlepszy debiutujący fotograf. Często współpracuje z muzykami, ostatnio zajęła się również filmem. Jej prace można zobaczyć na www.soniaszostak.comSO

NIA

SZÓ

STAK

LIFE ON MARS?

Page 86: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 87: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 88: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 89: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 90: Musli Magazine Styczeń 2012

:

Page 91: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 92: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 93: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 94: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 95: Musli Magazine Styczeń 2012

:

Page 96: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 97: Musli Magazine Styczeń 2012
Page 98: Musli Magazine Styczeń 2012

Kolejny rok minął niesłychanie szybko. Czy Wy też macie wrażenie, że z czasem lata biegną o wiele, wiele prędzej? Kiedyś można było zrobić w ciągu dnia tyyyyyle, a dziś? Nie lubię pędzącego świata. Dlatego w kuchni jestem zwolenniczką slow foodu, który szczególnie kultywuję w weekendy. To wcale nie znaczy, że w środku tygodnia jadam mrożonki z mikrofali. Nawet nie mam mikrofalówki! Wolę raczej kuchnię włoską albo mało wymagające szybkie dania rodzimej kuchni polskiej. No tak, ale co zrobić, żeby w trakcie karnawału, kiedy urządzamy zabawy, oprócz długiego stania w kuchni znaleźć czas i siłę, by poskakać na parkiecie? Mam i ja swoją receptę. Przede wszystkim trzeba menu na spokojnie przemyśleć. Przyda się kilka za-kąsek i przekąsek na zimno. Trochę tłuszczyku, ale nie za dużo, żeby alkohol wchłaniał się stopniowo. Trochę owoców, żeby cukry proste ułatwiły metabolizm alkoholu, a do tego trochę kwasu z cytrusów — też dla alkoholowego metabolizmu. Do alkoholu nie zachęcam, nie odradzam: jak jest — to dobrze, jak go nie ma — też dobrze! Myślę, że warto podać choćby jedną ciepłą przekąskę, danie, które przy-gotujemy wcześniej tego samego dnia, a na chwilę przed podaniem odgrzejemy. Może to być zupa, zapiekanka czy danie mięsne, jak np. Strogonow. Przyda się i deser w formie lodów albo ciasta. Choć ja za chipsami nie przepadam, to na imprezie na pewno znajdą się ich zwolennicy. Ale tego typu gotowce wymagają przecież jedynie kilku sekund: na otwarcie opakowania, znalezienie naczynia i wsypania do niego zawartości. Rozplanujmy wszystko spokojnie i powoli, najlepiej na dzień przed. Przemyślmy zakupy i w dniu zabawy nie zapomnijmy o nastawieniu budzika! Zróbmy listę — co trzeba wyciągnąć z zamrażarki, w jakiej kolejności robić koreczki, sałatki, tak by wszystko było jak najśwież-sze. Zobaczmy, co mamy w słoikach z przetworami — na pewno sprawdzą się grzyby czy śliwki marynowane. Mimo zaplanowania, rozplanowania i zrobienia długiej listy będzie się liczyło to, żeby ma-łym kosztem zrobić coś szybkiego, pysznego i efektownego. Dlatego ja proponuję dzisiaj bardzo proste i ciekawe pomysły na karnawało-we przyjęcie.Nie możemy też zapomnieć o własnej kreacji, dobraniu muzyki stosownej do rodzaju imprezy, jaką szykujemy, oraz nakryciu stołu — najlepiej w stylu szwedzkim. Goście i tak w końcu znajdą sobie miejsce, by gdzieś zasiąść. Nie zapomnijmy o dobrym nastroju i ape-tycie nie tylko na te jadalne pyszności, ale i na zabawę do białego rana. Z doświadczenia wiem, że rozplanowane zaplecze kuchenne daje miłą i spontaniczną atmosferę wśród gości. W końcu i my możemy bezkarnie posiedzieć! Muszę przyznać, że wszystkie zdjęcia w aktualnym Warsztacie zostały wykonane właśnie na imprezie, więc jeśli gdzieś wkradła się w obiektyw nieostrość to… dobrze! Życzę Wam pysznych i nieostrych wspomnień z tegorocznego karnawału!

MARTA MAGRYŚKulturoznawczyni, zabytkoznawca i muzealnik.

Z zamiłowania kucharka i amatorka kuchni fusion.

>>warsztat qlinarny

>>98 musli magazine>>

Szybko i karnawałowo

Page 99: Musli Magazine Styczeń 2012

>>99

>>warsztat qlinarny

>>

WINOGRONA I MANDARYNKI W CZEKOLADZIE

Kiść winogronKilka mandarynek

Tabliczka gorzkiej czekoladyTabliczka białej czekolady

Winogrona myjemy, a manda-rynki obieramy i dzielimy na cząstki. Czekolady rozpusz-czamy w kąpieli wodnej (w oddzielnych naczyniach). Winogrona maczamy w białej czekoladzie, a mandarynki w ciemnej — tak by zanu-rzona była jedynie połowa owocu. Następnie odkładamy do zastygnięcia i podajemy.

TARTA ZE SZPARAGAMI

Na tartę:200 g mąki

100 g masła1 jajko

2-3 łyżki zimnej wody sól do smaku

Na farsz:ugotowane białe szparagi

(świeże lub ze słoika)250 g sera ricotta

2 łyżeczki musztardy Dijon60 g startego parmezanu

szklanka kwaśnej śmietany3 jajka

1 mała cebulasól

pieprz cayenne

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180°C. Mąkę przesiewamy, wysypujemy na blat. Dodajemy masło i całość kroimy nożem — jak każde ciasto kruche. Po uzyskaniu konsystencji przypominającej piasek dodajemy jajko, sól, wodę i szybko zagniatamy, żeby się zbyt mocno nie ogrzało od temperatury rąk. Ciasto wałkujemy i wykłada-my nim formę na tartę o śred-nicy 25 cm. Wstawiamy ciasto

na 10 minut do piekarnika, by się trochę podpiekło. Następ-nie robimy farsz. Najpierw kroimy drobno cebulę. Do mi-ski wrzucamy ricottę, połowę parmezanu, jajka, śmieta-nę, musztardę i posiekaną cebulę. Całość przyprawiamy i miksujemy blenderem na gładką masę. Wyciągamy formę z ciastem z piekarnika. Układamy na cieście szparagi

ŚLIWKI W BEKONIE

10 plastrów cienkiego boczku20 śliwek suszonych (najlepiej kalifornijskich)

pieprz cayennewykałaczki

Plastry boczku rozkładamy na desce, każdy przekrajamy wzdłuż na pół. Posypujemy pieprzem, kładziemy śliwkę i zawijamy. Przekłuwamy ca-łość wykałaczką. Śliwki wrzu-camy na patelnię (najlepiej grillową, choć może być też zwykła) i smażymy. Można po-dawać na ciepło, ale równie dobrze smakuje na zimno.

SZASZŁYKI HAWAJSKIE

2 pojedyncze filety z piersi kurczakaananas (świeży lub w puszce)

sólpieprz

tymianekpatyczki do szaszłyków

Kurczaka kroimy w długie paski. Nabijamy na patyczki kawałek paska i przekładamy kawałkami ananasa — tak by stworzyć wijące się mięso kurczaka z góry na dół pomię-dzy ananasem. Przyprawiamy wszystko solą, pieprzem i tymiankiem i grillujemy na patelni. Dobre na ciepło i zimno.

(niezbyt ciasno — mogą być ułożone promieniście, w paski albo kratkę), a następnie wylewamy na tartę przygoto-wany farsz. Wkładamy całość do piekarnika i pieczemy aż się zetnie. Na koniec pieczenia posypujemy tartę parmezanem i jeszcze chwilę zapiekamy do zrumienienia. Podajemy na ciepło lub po wystudzeniu.

Page 100: Musli Magazine Styczeń 2012

>>100 musli magazine

{ MAGDA WICHROWSKA

filozofka na emeryturze, kino-filka w nieustannym rozkwicie,felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.

SZYMON GUMIENIK

zaczął być w roku osiemdzie-siątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę wszkole i bibliotece. Lubi swo-je zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale per-manentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...

WIECZORKOCHA

-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import--Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.

NATALIA OLSZOWA

jest „free spirytem”, który w intencji poprawy warunków swej egzystencji wyjechał z falą emigracji w roku 2004 i... utknął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych marzeń i realiów, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszłości i sobą „tu i teraz”, kultur i ich różnic, języków, możliwo-ści, horyzontów, a czasem i beznadziei, wiary i niewiary. Kim jest? Kimś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawetrozprostować skrzydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po dwóch stronach lustra, która pobiegła za białym króliczkiem i właśnie rozgrywa partię szachów z królową.

MACIEK TACHER

rocznik 1979, kiedyś skończył filozofię a terazśpiewa. Żyje z dnia na dzień, nie zapamiętując.

>>redakcja

EWA STANEK

pomiędzy jednym nieprzytom-nym zaczytaniem a kolejnym przygląda się ludziom i światu z głodną uwagą. Pomiędzy jed-nym uważnym zmarszczeniem czoła a kolejnym zaśmiewa się do i z niego, a jeszcze bardziej z siebie samej. Czasem myśli, że nie jest nikim więcej i nikim mniej.

MARCIN ZALEWSKI

rocznik 1989. Nowomiesz-czanin z pochodzenia, student dziennikarstwa, lubi kulturę i naturę.

AGNIESZKA BIELIŃSKA

dziennikarka z wyboru, socjo-lożka i anglistka z wykształce-nia. Niepoprawna optymistka, wierna fanka Almodóvara i eklerków.

ANIA ROKITA

archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jed-nak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygry-wając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala.

IWONA STACHOWSKA

z wykształcenia filozof, z zawo- du nauczyciel od zadań spe-cjalnych. Na co dzień wierna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do prze-strzeni otwartych i zamkniętych. Wielbicielka dżdżystej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.

EWA SOBCZAK

z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznaw-ca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a filmmiewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowe-rem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.

JUSTYNA TOTA

na świat zachciało się jej przyjść nieco przed wyznaczonym terminem, co położnik miał skwitować stwierdzeniem: „Taka ciekawa może być tylko baba!”. I to pewnie z tej ciekawości postanowiła, że dziennikarstwo będzie jej życiowym hobby (trudno z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee satysfakcji). Za młodu miała krótki romans z nauczycielstwem, wcielając się w panią od polskiego podczas praktyk studenckich. A w życiu bardzo osobistym — niespeł-niona poetka, artystka ze sceny teatru spalonego.

ARKADIUSZ STERN

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpo-meny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.

MAREK ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof i ktoślub coś w rodzaju dzienni-karza. Mieszka w Toruniu.

Page 101: Musli Magazine Styczeń 2012

NATALIA OLSZOWA

jest „free spirytem”, który w intencji poprawy warunków swej egzystencji wyjechał z falą emigracji w roku 2004 i... utknął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych marzeń i realiów, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszłości i sobą „tu i teraz”, kultur i ich różnic, języków, możliwo-ści, horyzontów, a czasem i beznadziei, wiary i niewiary. Kim jest? Kimś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawetrozprostować skrzydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po dwóch stronach lustra, która pobiegła za białym króliczkiem i właśnie rozgrywa partię szachów z królową.

}EWA SOBCZAK

z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznaw-ca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a filmmiewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowe-rem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.

KRZYSZTOF KOCZOROWSKI

urodzony w 1988 roku, mocno zaangażo-wany w życie. Przez ostatnich sześć lat intensywnie wojował słowem i pomysłem, pracując jako copywriter i specjalista ds. PR. Od 2010 roku z powodzeniem prowadzi własne studio brandingowe. W celu lepsze-go poznania swojego największego obiektu zainteresowań — człowieka, ukończył socjologię. Humanistyczne zacięcie rozwija na studiach kulturoznawczych.

JUSTYNA TOTA

na świat zachciało się jej przyjść nieco przed wyznaczonym terminem, co położnik miał skwitować stwierdzeniem: „Taka ciekawa może być tylko baba!”. I to pewnie z tej ciekawości postanowiła, że dziennikarstwo będzie jej życiowym hobby (trudno z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee satysfakcji). Za młodu miała krótki romans z nauczycielstwem, wcielając się w panią od polskiego podczas praktyk studenckich. A w życiu bardzo osobistym — niespeł-niona poetka, artystka ze sceny teatru spalonego.

ARKADIUSZ STERN

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpo-meny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.

ALEKSANDRA KARDELA

absolwentka gdańskiej filologiiklasycznej. Miłuje łacinę, zabytki w stanie destrukcji, przenośny domek na plecach, klezmerski hałas i górską ciszę.

>>101

>>redakcja

ANDRZEJ

LESIAKOWSKI

ładowanie opisu,

...pisu,

...su.

JUSTYNA BRYLEWSKA

rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogachpociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebieśmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmie-chu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycz-nym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...

GOSIA HERBA

rocznik 1985

podgląda, podsłuchuje, rysuje

www.gosiaherba.pl

www.gosiaherba.blogspot.com

MAREK ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof i ktoślub coś w rodzaju dzienni-karza. Mieszka w Toruniu.

KASIA WOŹNIAK

wychowana na Bałutach, sercem torunianka. Polonistka, zakochana w życiu bez wzajemno-ści, przez przypadek PR-owiec. W godzinach urzędowych redaktor, po godzinach — tropiciel-ka absurdów i miłośniczka lat 20. Dźwiękoczuła i światłolubna, kompulsywna czytelniczka. Ze względów humanitarnych już nie śpiewa. Od dwóch lat w Warszawie jej życie bezlitośnie reżyseruje Gombrowicz i na Szaniawskiego się nie zanosi.

Page 102: Musli Magazine Styczeń 2012

>>102 musli magazine

http://>>dobre strony

>>www.vatican.va Wirtualna rzeczywistość

Specjalnie dla naszych drogich Czytelników odbyłem daleką podróż na południe. Wybrałem się do Watykanu, by tam — w bardzo przy-jaznej temperaturze i atmosferze — zwiedzić perły architektury sa-kralnej. Nigdy nie byłem w Watykanie, ba! nigdy nie byłem nawet we Włoszech, a tu taka okazja. Darmowy wstęp do najciekawszych za-bytków Stolicy Apostolskiej. Wstukujemy www.vatican.va, wybiera-my język, który nam najbardziej odpowiada (niestety będzie musiał to być język obcy), a następnie w lewym dolnym (hmm) rogu klikamy w link, który przynajmniej po angielski głosi „BASILICAS AND PAPAL CHAPELS”. Czeka tam na nas osiem miejsc, które można wirtualnie zwiedzić. Panoramiczne zdjęcia w bardzo wysokiej rozdzielczości dają nam pełną swobodę ruchu, można przybliżać i oddalać obraz, obracać się na wszelkie strony, a do tego wciąż nam towarzyszą cho-rały gregoriańskie. Polecam Santa Maria Maggiore, piękne wnętrza, średniowieczne freski... A jeśli już o freskach mowa, nie sposób nie odwiedzić tych najsłynniejszych chyba, które wyszły spod ręki geniu-sza Michała Anioła. Jak można nie zajrzeć do kaplicy Sykstyńskiej? Naprawdę niesamowita sprawa, tylko zarezerwujcie sobie trochę wolnego czasu — niby jesteśmy w domu, ale zwiedzanie wciąga!

>>zagubionyslownik.com Odnaleźć Zagubiony Słownik

W dzisiejszych czasach znaleźć w internecie coś, co byłoby w jaki- kolwiek sposób nowe czy świeże graniczy z cudem. Zagubiony Słow- nik nie jest czymś takim... ale jest mu do tego naprawdę blisko. Pomysł na tę stronę istniał na długo przed jej założeniem, tyle że w Turcji. W kraju Hagia Sofii i kręcącego się kebapa taka strona ist-nieje od lat paru — pisano już o niej prace naukowe oraz wielokrot-nie w pracach naukowych ją cytowano. Idea polskiej wersji serwisu zakiełkowała w głowie pewnego zakochanego w Polkach i pierogach Turka. Było to ponad rok temu i fruuu... tak powstał zagubiony-slownik.com! Czym on jest? „Zbiorem niekoniecznie adekwatnych opisów do niespecjalnie niezbędnych pojęć”, cytując sam słownik. W praktyce jest to zbiór sentencji na dany temat, bardziej lub mniej poetyckich czy filozoficznych, lecz zawsze pokazujących drugie,trzecie (i tak dalej) dno codziennych spraw. Zagubiony jest w całości redagowany przez użytkowników, i tu ciekawostka — w tej chwili związanych głównie z Toruniem. Haseł nie ma jeszcze tylu co Wiki-pedia, ale też zagubiony Wikipedią nie jest, o czym sam na stronie głównej nas informuje. Zresztą największej internetowej encyklope-dii od razu też nie zbudowano. Moim zdaniem idea jest bardzo cieka-wa, zachęcam do jej współtworzenia, myślę, że warto ją wypromo-wać, zwłaszcza że hasło „Musli Magazine” już tam istnieje....

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Page 103: Musli Magazine Styczeń 2012

>>www.vatican.va

>>zagubionyslownik.com

}

{>>słonik/stopka

>>103

MUSLI MAGAZINE redaktor naczelna: Magda Wichrowska

zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha

redakcja: Karolina Natalia Bednarek, Agnieszka Bielińska, Gosia Herba, Aleksandra Kardela, Krzysztof Koczorowski, Marta Magryś, Natalia Olszowa, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Ewa Sobczak, Iwona Stachowska, Ewa Stanek,

Arkadiusz Stern, Maciek Tacher, Justyna Tota, Grzegorz Wincenty-Cichy, Kasia Woźniak, Marcin Zalewski współpracownicy: Hanka Grewling, Alicja Kloska, Andrzej Mikołajewski, Ewa Schreiber, Paweł Schreiber, Jakub Tota, Emilia Załeńska

korekta: Justyna Brylewska, Szymon Gumienik, Andrzej Lesiakowski

RYS.

AN

DRZE

J LE

SIAK

OW

SKI

Page 104: Musli Magazine Styczeń 2012