32
Warszawa, dnia 15 listopada 1907 r. Zwiantuii Kwangnlii-ziiy wyvhodzi I '* dnia każdego mieeiaea. P rzedpłata wynosi rocznie w Warszawie rh. I kop. Si , 7 przesyłką purztow^ w kraju rb. ‘J; w Auatrji S kor 50 bal . w Niemczech 4 di. 50 f. Dziesięć egzemplarzy pod j«dnym adresem rl. Ib Ogłoszenia po kop. 30 od wiere/a Prenumeratę i ogłoszenia przyjmuje Skład główny : księgarni* W. Mletkego w Warszawie, Elektoralna Nr :i«t Listy w sprawach redakcyjnych, artykuły i ofiary nadsyłane prosimy adresować do redakcji: Warszawa, Królewska № 19. E Ś Ć ; кн. Лап Stanislaw Fabian. — Oil puwicdzi redakcji.—Ogłoszenia. Nasz reformator Dr. M. Luter w oświetleniu modlitwy. Лак. 5, iß—It: ...lest kt« strapiony między warnF niechże się modli; jest kto dobrej myśli, niechąjźe śpiewa ; choruje kio między wami, niechże zawoła starszych zboru, a niech modlą się nad nim. Ilekroć nadchodzi 31 października, ty lek toć serca wyznawców ewangelicko-luterskich przyśpieszonem i radosnem biją tętnem, bo z mgieł czasów minionych wyłaniają się przed ich wzrokiem postaci tych mężów, któtzy w ręku Boga byli narzędziami do zreformowania kościoła chrze ścijańskiego, t. j. do oczyszczenia go z naleciałości niezgodnych z Pismem Świętem i nadużyć, i przywrócenia pod względem nauki i obrzędów tego stanu, w jakim się kościół chrześcijański znajdował za czasów apostolskich. Największym z całego zastępu reformatorów był Dr. M. Luter. Postać jego, jakby ulana ze śpiżu lub wykuta z kamienia, opromieniona niezwiędłą aureolą chwały. Wdzięczny kościół luterski wzniósł nieśmiertelnemu swemu reforma torowi liczne i wspaniałe pomniki, najtrwalszy jednak i najcenniejszy

Nasz reformator Dr. M. Luter w oświetleniu modlitwy. · dla dobra ludzkości. Wtedy to wyprawiono posłańców pośpiesznych do elektora saskiego, do rodziny i sprzymierzeńców

Embed Size (px)

Citation preview

W arszaw a, dn ia 15 listopada 1907 r.

Zw iantu ii K w angnlii-ziiy w yvhodzi I '* d n ia k ażd eg o m ieeiaea. P r z e d p ł a t a w ynosi ro czn ie w W arszaw ie rh. I kop. S i , 7 p r z e s y łk ą p u rz to w ^ w k ra ju rb . ‘J ; w A u a trji S ko r 50 bal . w N iem czech 4 di. 50 f. D ziesięć eg zem p larzy pod j« d n y m a d re s e m rl. Ib O g ło szen ia po kop. 30 od w ie re /a P re n u m e ra tę i o g ło sz e n ia p rzy jm u je S k ła d g łó w n y :

k s ię g a rn i* W . M le t k e g o w W arszaw ie , E le k to ra ln a N r :i«t L isty w sp ra w a c h re d a k c y jn y c h , a r ty k u ły i o f ia ry n a d s y ła n e p ro s im y a d r e s o w a ć do r e d a k c j i : W a rs z a w a , K ró le w sk a № 19.

E Ś Ć ;

кн. Лап S tan islaw Fabian. —

Oil puwicdzi redakcji.— O głoszenia.

Nasz reformator Dr. M. Luter w oświetleniu modlitwy.

Лак. 5, i ß — I t : ...lest kt« strapiony między warnFniechże się m od li; jest kto dobrej m yśli, niechąjźe śp iew a ; choruje k io między wami, n iechże zaw oła starszych zboru, a niech modlą się nad nim.

Ilekroć nadchodzi 31 października, ty lek toć serca wyznawców ewangelicko-luterskich przyśpieszonem i radosnem biją tętnem, bo z mgieł czasów minionych wyłaniają się przed ich wzrokiem postaci tych mężów, któtzy w ręku Boga byli narzędziami do zreformowania kościoła chrze­ścijańskiego, t. j. do oczyszczenia go z naleciałości niezgodnych z Pismem Świętem i nadużyć, i przywrócenia pod względem nauki i obrzędów tego stanu, w jakim się kościół chrześcijański znajdował za czasów apostolskich. Największym z całego zastępu reformatorów był Dr. M. Luter. Postać jego, jakby ulana ze śpiżu lub wykuta z kamienia, opromieniona niezwiędłą aureolą chwały.

Wdzięczny kościół luterski wzniósł nieśmiertelnemu swemu reforma­torowi liczne i wspaniałe pomniki, najtrwalszy jednak i najcenniejszy

pomnik sam sobie wzniósł w sercach wyznawców luterskieli przez to, że przywrócił im sakramenty według ustanowienia Chrystusa i Ewangelję czystą i niesfałszowaną, streszczoną w słowach: „Albowiem laską jesteście zbawieni przez w iarę , i to nie z was: Boży to dar, nie z uczynków, aby się kto nie chlubił (Efez. 2, 8 ).“ Odtąd słowa „z łaski, przez w iaręu stanowiły oś, dookoła której obracała się sprawa reformacji. „Z łaski, przez wiarę,“ to owa przez proroka Zachariasza przepowie­dziana otwarta i dla wszystkich dostępna studnica na omycie grzechu i nieczystości, z której ojcowie nasi czerpali, i my jeszcze czerpiemy pociechę i żywot. Tego reformatorowi swojemu kościół luterski nigdy nie zapomni. To mu nadaje prawo do miana nieśmiertelności w ser­cach naszych.

Jeden z biografów Lutra opowiada, że o świcie dnia 27 lutego, pamiętnego w historji reformacji roku 1537, przez ulice miasteczka Szmalkalden przyśpieszonym biegł kłusem posłaniec, który, mijając pałac legata papieskiego, głosem donośnym zawołał: Luter żyje! Luter żyje! Dnia poprzedniego bowiem Luter, ciężką złożony niemocą, prawie umie­rający, opuścił konwent książąt i stanów, zebrany w Szmalkaldenie, pragnąc dotrzeć do Saksonji, by kości złożyć w ziemi ojczystej. Bógzrządził inaczej: w nocy, już po wyjeździe, nastąpił w stanie jegozdrowia nagły zwrot ku lepszemu. Bóg go wybawił z więzów śmiertelnych dla dobra ludzkości. W tedy to wyprawiono posłańców pośpiesznych do elektora saskiego, do rodziny i sprzymierzeńców z krótką, a tak ra­dosną wiadomością: Luter żyje!

I Luter w zwykłem tego słowa znaczeniu był śmiertelnikiem. Dwie daty historyczne: 10 listopada 1483 r. i 18 lutego 1540, to dwa słupy graniczne, określające długość drogi życiowej i czas pielgrzymki naszego reformatora, wejście jego na arenę świata i zejście z niej, miejsce i czas narodzenia i śmierci. Kolebka Lutra stała w miasteczku Eisle- benie, gdzie się reformator nasz urodził między 11-ą i 12-ą godziną w nocy, a grób jego w Witenberdze, gdzie złożono prochy sprowadzo­ne z Eislebenu, gdzie umarł między 2-ą a 3-ą godziną nad ranem. Wiemy o tein dobrze, a jednak i dziś znowu cały kościół luterskiz głębi przekonania i z nieehwiejną wiarą w prawdę słów swoich ra­dosnym świadczy głosem: Luter nie należy do zastępu zmarłych,owszem, żyje i nigdy nie umrze!

O ile nam wiadomo, kościół rzymski trzy razy skazywał na śmierć naszego reformatora i wyrok śmierci w swój też sposób wykonał, lecz nadarem nie: Luter za każdym razem z grobu powstał i dotąd żyje. W 1522 r. sfanatyzowani górnicy czescy w pogranicznem miasteczku Alteuberdze podobiznę Lutra, wyciętą z drzewa lalkę rozmiarów czło­wieka dorosłego, przystrojoną w szaty, spalili publicznie na stosie, który pochłonął aż 28 fur drzewa. „Szkoda ładnego i zdrowego drze­wa!“ śmiejąc się, zawołał Luter, gdy się o tern dowiedział, dodając zarazem: „Ponieważ dopuścili się tego w prostocie ducha, nie wiedząc, co czynią, a ogień papieski mojej nauce nie zaszkodzi, niech więc im Bóg w łasce tego za grzech nie poczyta. “ Jeszcze za życia Lutra

włoch jakiś wydal książeczkę, w której światu całemu obwieścił porwa­nie bojownika za wolność sumienia żywcem przez szatana i wtrącenie do piekła, podając zarazem dokładny opis okoliczności, towarzyszących rzekomo temu wydarzeniu, które pobożność średniowieczna przyjęła z zapałem i czytała z namaszczeniem. To też wielkie zdumienie i przy­kre zarazem w wysokim stopniu rozczarowanie ogarnęło zastępy tych, którzy w prostocie ducha w baśń uwierzyli, kiedy reformator nasz, do­stawszy piśmidło to do ręki. w 1545 roku w drugiem, przez siebie przy- gotowanem wydaniu w świat je puścił. Powiedzą czytelnicy, że średnio­wieczne wierzenia i średniowieczny fanatyzm podwójną zgotowały śmierć reformatorowi. Nic! Wszak w świeżej jeszcze mamy pamięci śmierć samobójczą, na którą królewsko-pruski inspektor szkolny ks. Majunke skazał Lutra; ukręciwszy po upływie trzech wieków z górą od śmierci jego powróz świeży z konopi jezuickich i zarzuciwszy go jemu na szyję, Majunke obwieszcza światu: „Patrzcie, tam wisi samobójca Marcin L uter“! Pomimo swego inspektorstwa szkolnego i pomimo szaty du­chownej, Majunkego zaliczamy pod względem fanatyzmu, ślepego zaco­fania, ograniczonego widnokręgu umysłowego i ciasnoty serca do wyżej wspomnianego gminu czeskiego i widzimy w nim godnego wspólszermie- rza również wspomnianego wyżej wiocha. A Luter? Szkoda, że nie doczekał się wystąpienia wysoko postawionego kierownika oświaty ludowej, który nie umiał i nie chciał stać na wyżynie prawdziwego postępu, wolał raczej duszą cofnąć się wstecz aż w zamierzchłe wieki średniowiecza i pragnął tchnąć znowu ducha średniowiecznego w serca dziatwy. Luter byłby niezawodnie i to piśmidło pchnął w świat w nowem wydaniu z dedykacją, poświęcającą je pamięci Majunkego, a wypowiedzianą w słowach Psalmu 118 w. 17. umieszczonych na jednym z wielu pomników Lutra: „Nie umrę, ale będę żył, abym opo­wiadał sprawy Pańskie.“ A my, wyznawcy reformacji? My, obchodząc tegoroczną uroczystość reformacyjną, odpowiadamy: Luter żył, żyjeobecnie jeszcze i nigdy żyć nie przestanie.

Lecz na cóż te wynurzenia? Na co odświeżamy w pamięci te godne pożałowania wydarzenia, które należą do przeszłości? Gdy by ż tak było! Rzeczywistość jednak temu przeczy. W ostatnich czasach w naszym także kraju, znanym skądinąd z tolerancji, wycieczki pełne fanatyzmu w rodzaju wyżej wymienionych przeciwko wyznawcom luter- skim i, dodajemy, przeciwko prawdzie historycznej, nie są wcale rzad­kim objawem na kazalnicach i w uczelniach. A owocem ich waśń i rozdźwięk między obywatelami jednego kraju, którzy coraz więcej winni się zespalać w imię wspólnej i zgodnej pracy dla prawdziwego dobra ludzkości. Wy, ewangelicy, czytając słowa te,' dziękujcie Bogu, że was przez Ewangelję wyzwolił z niewoli fanatyzmu, i czuwajcie nad sobą, żebyście w szermierce, którą wam narzuca strona przeciwna, nigdy nie zapomnieli, że miłością tchnąć winny słowa i czyny wasze. Słowa powyższe, napisane dla was w rozmyślaniu reformacyjnem, niech wam zohydzą fanatyzm w każdej dziedzinie, czy to narodowy, czy też reli­gijny.

Z tego już, co wyżej powiedzieliśmy, aż nadto jasno wynika, że reformacja musiała zwalczać potęgi wrogie, którym równych niema na święcie, a mianowicie: potęgę zabobonu i fanatyzmu, zacofania i ogłu­pienia, potęgę wrogiego sprawie wolności sumienia i reformacji ko­ścioła duchowieństwa, które niepodzielnie jeszcze panowało nad ludem, potęgę widzialnej głowy kościoła, papieża, który przez duchowieństwo, w ślepem mu oddane posłuszeństwie, wprawiał w ruch nietylko siłę fizyczną wyznawców kościoła średniowiecznego do prześladowania i pa­lenia tych, którzy myślą i wyznaniem od nich się różnili, lecz, co gorsza, który serca i myśli i umysł ich zatruwał nienawiścią względem tych bliźnich,—potęgę cesarza, panującego nad krajem, w którym słońce nie zachodziło, który miecz swój i władzę oddawał na usługi papiestwa. Te potęgi złamała reformacja, mimo że miała tylko „niewielką moc (Objaw. 3, 8),“ mimo że zrodziła się w sumieniu jednego człowieka, mimo że stoczyła walki decydujące w samotnej a ciasnej celi klasztornej, zdała od areny wielkiego świata, opierając się na barkach jednego a przytem nieznanego i słabego mnicha. Cóż to za moc tajemniczą kryła i kryje w sobie sprawa reformacji? Cóż było* dźwignią ojca i kierownika jej Dra M. L utra? Każdy bezstronny badacz- przyznać musi, że na dnie tej sprawy kryje się tajemnica, niedostrzegalna dla zwykłych oczu, i dotąd w samej rzeczy niedostrzeżona przez wielu. Słusznie powiadamy, że Słowo Boże było orężem w ręku reformatora naszego, przed którem pierzchał wróg po wymianie pierwszych razów. Prawda i to, że wiara była fundamentem, na którym reformator nasz stal silny i niechwiejny. Ale skąd to głębokie zrozumienie Słowa Bożego? Czem ta wiara w nim się odżywiała i krzepiła? Skąd ten ciągły dopływ sił niebiań­skich? To właśnie stanowi tajemnicę życia wewnętrznego naszego re­formatora i dzieła jego. Klucz do rozwiązania tej tajemnicy stanowi wyraz: modlitwa! Modlitwa tajemniczą dźwignią naszego reformatora i reformacji. Modlitwa najważniejszym czynnikiem w życiu jego. Z mo­dlitwy płynęło mu światło, potrzebne do zrozumienia Słowa Bożego, z modlitwy ustawicznej czerpał moc wiary. Nie modlitwa w znaczeniu pacierza, w którym modlący odmawia bezmyślnie pewne wyrazy pamięci przyswojone, pewne formułki, których wartość, moc i błogosławieństwo czyni się zależnemi od dłuższego lub krótszego ich trwania, od większej lub mniejszej ilości wymówionych wyrazów,—modlitwa raczej w znacze­niu rozmowy serca z Bogiem, w znaczeniu ciągłej wymiany myśli, trosk lub radości z Tym, który czyta w sercu człowieka i rozumie najskrytsze jego westchnienia.

Reformator nasz w dosłownem znaczeniu spełniał napomnienia apostoła . Jakóba w tekście dzisiejszym : „Jest kto strapiony międzywami, niechże się modli; jest kto dobrej myśli, niechajżej śpiewa. Cho­ruje kto między wami, niechże zawoła starszych zboru, a niech się modlą nad nim.“

Już w celi klasztornej, będąc jeszcze wiernym wyznawcą kato­licyzmu, Luter oddawał się praktykom religijnym, a przedewszystkiem modlitewnym w takim stopniu, że wspdłmnisi uważali go za najwyższy

wzór prawdziwej pobożności. Co sam reformator i biografowie jego piszą o tych jego modlitwach, dziś wywołuje na twarzy naszej mimo- woli uśmiech politowania ; nie zapominajmy jednak, że Luter był dzie­ckiem swego czasu i że to, co czynił, pochodziło z głębi serca. Będąc mnichem, nietylko regularny, ale i szczery brał udział w modlitwach siedm razy w ciągu doby; po północy, gdy kogut pierwszy raz zapiał,0 szóstej i dziewiątej godzinach rano, o 12-ej w południe, i o 3-iej1 (i-ej po południu, nie licząc w to wielkiej liczby modlitw poszczegól­nych, które z całą sumiennością zmawiał zgodnie z przepisami kościel­nymi. W duchu wierzeń ówczesnych, wybrał sobie z niezliczonego niemal zastępu świętych dwudziestu jedniu jako swych szczególnych patronów, z których liczby podczas każdej mszy wzywał w modlitwie o pomoc trzech, tak że w ciągu tygodnia całą przeszedł kolejkę. Praktyki te obserwował Luter z taką skrupulatnością, że samo wychodzenie z celi bez szkaplerza za grzech sobie poczytywał. Daremnie! „Serce miałem— powiada—złamane, a ducha skruszonego." Wciąż trapiła go myśl, czy też modlitwa znajduje posłuch u Boga. Im więcej sobie zadawał umartwień cielesnych przez posty, czuwania i modły, tern większy czuł niepokój w sercu. W Chrystusie wówczas widział tylko sędziego su­rowego. Kiedyś, podczas procesji Bożego Ciała, pot zimny wystąpił mu na skroniach pod .wpływem dręczącego serce niepokoju. „Spojrza­łem prędko w stronę krzyża, szukając otuchy dla serca,— powiada L uter—ale postać ukrzyżowanego Chrystusa wydała mi się błyskawicą, wymierzoną wprost we mnie.“

W tym samym wieku, w którym wielki nasz uczony, Kopernik, w Toruniu staczał walkę historyczną z panującą podówczas niepodziel­nie nauką astronomów, że słońce obraca się około ziemi, i doszedł do wykrycia prawdy, która cały ówczesny system astronomiczny przewróciła do góry nogami, że nie słońce około ziemi, lecz ziemia wokoło słońca, jako stałego środowiska, się obraca,—inny, jeszcze większy mąż, toczył walkę w celi klasztornej, a walka ta tyczyła się stosunku, zachodzące­go między niebem a ziemią, między człowiekiem grzesznym a Bogiem świętym; a owocem tej walki również był zupełny przewrót tego sto­sunku : uczynki i zasługa ludzka okazały się mgłą ulotną i niepewną, a laska Boża w -Jezusie Chrystusie okazała się i środowiskiem i pun­ktem oparcia naszego zbawienia. Lecz wówczas reformator nasz nie znał jeszcze tego oparcia jedynego, ani też jedynego pośrednika między Bogiem a ludźmi, nie znał tego -Jezusa, w którym i dla któ­rego modlitwy nasze posłuch u Boga znajdują. Zerwany był między niebem a ziemią łącznik, po którymby iskra elektryczna w postaci modlitwy, wypowiedzianej w dolinie łez, dotrzeć mogła do nieba. Co reformator nasz na tym stopniu rozwoju wiary swojej uważał za modli­twę, było raczej pacierzem tylko, a takie pacierze były sprawą i dzie­łem człowieka, dlatego i on przekonać się musiał z bólem serca o prawdzie słów: „Prosicie, a nie otrzymujecie, dlatego że źle prosicie (Jakób 4, 3 ).“

Zmiana w modlitwie Lutra nastała z chwilą, kiedy poznał w Chrystusie jedynego pośrednika między ludźmi i Bogiem, kiedy prośby

i modły składał u stóp Jego, jako Orędownika naszego, kiedy, mówiąc innemi słowy, zaczął modlić się w imię Chrystusa zgodnie z obietnicą: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: o cokolwiek prosilibyście Ojca w imieniu Mojem, da wam. Dotąd o nic nie prosiliście w imieniu Mo­jem; proścież, a weźmiecie (Jan 16, 23 i 24).“

O takiej tylko modlitwie w imieniu Chrystusa wem mówi Jakób św. w tekście naszym, rozróżniając modlitwę poszczególnego chrześcija­nina w sprawach osobistych i modlitwę za drugimi, dzieląc jedno­cześnie modlitwę w sprawach osobistych na modlitwę błagalną, w utra­pieniu i dziękczynną w radości i szczęściu.

,.Jest kto strapiony między wami, niechże się modli (w. 13 ).“ Między pracownikami w królestwie Bożem pierwszorzędnej wielkości niewielu naliczylibyśmy, którzy by choć w przybliżeniu tyle, co nasz reformator, wycierpieli. Choroba częsta i cierpienia cielesne, walki we­wnętrzne duchowe, graniczące często z zwątpieniem i rozpaczą, prze­śladowania ze strony kościoła papieskiego i władców świeckich, nienawiść rozmaitych sekciarzy, praca, pod której ciężarem tak często upadał,— oto kielich, przepełniony goryczą wyżej brzegów, z którego reformator przez całe pił życie. Że nie runął pod brzemieniem tych rozlicznych utrapień, to cudem niepojętym dla tych, którzy nie znają tajemniczej dźwigni jego życia wewnętrznego, modlitwy, w której z wszystkich spraw osobistych spowiadał się Bogu i z Bogiem niemi się dzielił. „Z podziwu wyjść nie mogę,— pisze W . Dietrich patrząc na nieugię- tość i hart duszy, na wewnętrzne wesele i zadowolenie, na silną wiarę i nadzieję jego w czasach tak smutnych i niebezpiecznych. Teraz wiem. że moc tę czerpie ze Słowa Bożego i modlitwy. Codziennie trzy go­dziny, i to godziny najodpowiedniejsze do pracy umysłowej, obraca na modlitwę. Raz jeden podsłuchałem modlącego się Lutra. Dobry Boże, jakaż to potęga wiary w jego słowach! Modlił się z taką pokorą, że każdy wyraz był dowodem, iż rozmawia z Bogiem, to znowu z tak silną wiarą i ufnością, jak gdyby rozmawiał z ojcem lub przyjacielem. Panie, wołał, wiem, żeś Ty naszym Bogiem i Ojcem, dlatego nie wątpię, że prześladowców dzieci Swoich poskromisz niezawodnie. Jeżeli nie uczynisz tego, przegrana ni etyl к o nasza, lecz i Twoja, bo sprawa, którą podjęliśmy. Twoją sprawą, my, tylko zniewoleni przez Ciebie, rozpoczęliśmy dzieło, Ty więc go broń!“

Rok 1527 łzawemi zapisał się zgłoskami w życiu naszego reforma­tora. Przez cały rok ten zapadał ciężko na rozmaite cierpienia i dole­gliwości cielesne, jak uderzenia krwi do głowy, duszność, ogólny upa­dek sił, połączony z ciężkiemi walkami wewnętrznemu. Niebezpieczeństwo, grożące życiu jego. nie ustępowało prawie wcale, a widmo zbliżającej się śmierci męża, który jedynym był filarem reformacji, otoczenie jego najbliższe przejmowało wprost grozą, budząc jednocześnie radość łatwo zrozumiałą w obozie przeciwnym. Ale rok ten pozostanie i z tego powodu dla nas pamiętnym, ponieważ wykazał nam w całej pełni po­tęgę modlitwy Lutra. Po odbytej spowiedzi w dniu 9 lipca o godzi­nie 8 rano i po dostąpieniu absolucji, reformator nasz, prosząc spowie-

(Inika swego Bugenhagena o modlitwę przyczynną dla siebie, rzekł: „Wielu sądzi, ze stąpam po różach, ponieważ pozornie jestem wesół; Bóg sam tylko wie, co się we mnie dzieje i jakie przechodzę katusze.“ Gdy nad wieczorem znowu powtórzył się silny atak, tak że ogólnie mniemano, iż ostatnia dlań bije godzina, on tak się modlił: „Najuko­chańszy mój Panie, jeżeli chcesz, żeby to ostatnia moja była godzina, którą mi przeznaczyłeś od wieków jako godzinę śmierci, niech się tedy dzieje łaskawa Twoja wola! Ty wiesz, Panie, że pragnąłbym krew swą przelać za Słowo Twoje święte, lecz snadź w oczach Twoich nie jestem godzien tej łaski. Bądź wola Twoja! Jeżeli jednak możesz i chcesz, Panie, przedłuż jeszcze raz dni moje dla dobra wiernych i wybranych Twoich. Tyś mnie powołał do tej sprawy; Ty też wiesz, że nic, jeno słowo Twoje i prawdę, głoszę. Nie dozwól, żeby wrogowie moi rado­wać się mieli, tryumfując: gdzież Bóg jego? Najukochańszy Panie mój Jezu Chryste, Tyś objawił mi imię Twoje święte, wesprzyj mnie w tej sprawie i obdarz mnie darem Ducha Twego Świętego.“ Takie i tym podobne często powtarzane modły naszego reformatora najlepszą stanowią ilustrację i wykład słów: „Jeśli kto strapiony między wami,niechajże się modli.“

Nie sądźcie jednak, czytelnicy, żeby reformator nasz tylko w stra­pieniu zwracał się do Boga i znal tylko modlitwę błagalną, owszem, życie jego, będące jedną ciągłą i ustawiczną modlitwą, jest również trafną ilustracją do słów: „jest kto dobrej m yśli, niechajże śpiewa . “1 modlitwa pochwalna była ofiarą całopalenia, która na ołtarzu domu i serca jego nigdy nie gasła. Tak, czy to w słowach, czy też w śpiewie lub w muzyce modlitwa pochwalna była w życiu Lutra dźwiękiem dominującym i przodującym, podobnież jak radość i zadowo­lenie były prawie zawsze charakterystycznym rysem jego twarzy i oczu. Wobec ogromu dostąpionej łaski Bożej w Jezusie Chrystusie cierpienia i prześladowania największe malały i nikły zupełnie. To też w domu jego w W itenberdze zwłaszcza po pracy całodziennej, po walkach cię­żkich ustnych i piśmiennych z cesarzem i jego władzami, z papieżem i jego sługami, po wykładach naukowych dla młodzieży uniwersyteckiej, rozbrzmiewały chóry wesołe, na które się składały głosy dzieci i żony, a często bardzo i najbliższych przyjaciół ojca rodziny, który akompa­niował im na lutni lub harfie. Co dziwniejsza, że reformator nasz po­trafił radować się i śpiewać pieśni pochwalne wtedy nawet, kiedy ciężkie nań spadały doświadczenia i bolesne weń uderzały ciosy; wtedy nieraz mawiał: Dajcie mi lutnię, zaśpiewam Panu psalm pochwalny, bo smutne doszły mnie wiadomości. Gdy w Wormacji po pamiętnem wy­znaniu swej nauki wobec cesarza i przedstawicieli papiestwa z sali biskupiej wrócił do skromnej izdebki w gospodzie, Luter, rozpromieniony, podnosząc ręce do góry. jak po wielkiem wołał zwycięstwie: „Przemo­głem! Przemogłem!" Tak tryumfując, wiedział dokładnie, że za dni niewiele do klątwy papieskiej, która już na nim ciążyła, przyłączy się wyrok cesarski, skazujący go na śmierć.

W dziedzinie modlitwy reformator nasz dorównywa Eljaszowi z cza­sów starotestamentowych i Pawłowi z zarania Nowego Testamentu.

Modlitwa służyła mu za zbroję i oręż w walce z wrogami Ewangelji, Przed modlitwą jego drżeli możni tego świata. W liście do księcia Saskiego Jerzego, największego i nieubłaganego wroga Ewangelji, reformator tak pisze: „Oznajmiam niniejszem Waszej Książęcej Mości,źe dotąd pilnie za W aszą Książęcą Mość się modliłem i jeszcze się modlę, pragnąłbym jednak zapobiedz pismem niniejszem, żebym nie był zmuszony dla dobra sprawy do modlitwy przeciwko i na szkodę Waszej Książęcej Mości. Jesteśmy wprawdzie gromadką . małą i słabą, mogą jednak zajść dla nas okoliczności, które nas znaglą do modlenia się przeciw Waszej Książęcej Mości; zapewniam atoli, że bardzo nie­chętnie i tylko wtedy posuniemy się do takiej modlitwy, jeżeli Wasza Książęca Mość nie przestanie prześladować Ewangelji i jej sług, a wtedy ujawni się W asza niemoc wobec takiej modlitwy. Walczyć z modlącym się Lutrem, to nie znaczy walczyć z sekciarzem Miincerem. Moja i wiernych moich modlitwa potężniejsza, niż moc szatańska; gdyby tak nie było, dawnoby Lutra już nie stało.“

Luter uprawiał modlitwę nietylko w sprawach osobistych, nietylko w skrytości serca, w celi klasztornej i w domu własnym, owszem, znal on z własnego doświadczenia także potęgę wspólnej modlitwy, a zwła­szcza przyczyn m ) za innych, za jednostki lub też za kościół cały, i dlatego bardzo często prosił, żeby się za niego modlono, i wzywał swych wiernych, żeby się jedni za drugich wstawiali do Boga w mo­dlitwie. Spełnił on tym sposobem słowa naszego tekstu: „Chorujekto między wami, niechże zawoła starszych zboru, a niech się modlą nad nim."

Nie znam drugiej modlitwy, tchnącej taką pokorą i zarazem taką potęgą wiary, jak modlitwa, przechowana nam z czasów pobytu Lutra w Wormacji: „Wszechmocny, wieczny Boże, tak modli się reformator — świat ten nikłym jest prochem, a jednak, patrz, jak roztwiera paszczękę! Jak mała i słaba jest ufność ludzi w Bogu! Jakże słabe i wiotkie ciało nasze, a potęga szatańska jakże wielka! Jakże możni wysłannicy jej i mędrcy tego św iata! Ach, Boże, Boże, ty mój Boże, ty mój Boże, bądź mi ochroną przeciw mądrości tego świata. Ty nie możesz mi tego odmówić, wszak to nie moja, lecz Twoja sprawa. Moja osoba nic nie ma wspólnego z tymi wielkimi władcami świata. Czy nie słyszysz, mój Boże? Czyś umarł? Nie, Ty umrzeć nie możesz, poręką nam słowo Twoje.... Przyjdź, przyjdź, Panie! gotów jestem życie swe oddać zaTwoją sprawę, jako baranek Sumienia świat mi nie skrępuje, choćbypełen był djabłów. Gdyby ciało moje, twór Twojej ręki, miało zginąć za sprawę tę i w niwecz się obrócić, dusza do Ciebie należy, Twoją jest i pozostanie własnością. Amen. Boże, dopomóż mi! Amen.“

Najznamienniejsze, cłioć krótkie i treściwe, jak tego okoliczności, towarzyszące im. wymagały, modlitwy Lutra za siebie i za innych, a zwła­szcza za sprawę reformacji, i wciąż wypowiadana przez niego prośba, żeby i za niego pilnie się modlono, pochodzą z czasów ostatnich dni jego życia i ostatniej choroby, która miała się śmiercią zakończyć. „Proś Boga,—tak pisze do przyjaciela — żeby mnie rychło wyzwolił i żebym

sie połączył z Chrystusem.“ Ostatnie dni życia wypełnił literalnie krótkiemi modlitwami i westchnieniami do Boga o stan błogosławiony dla siebie, o błogosławieństwo dla młodocianego jeszcze posiewu Ewan­gelii, i taką często powtarzaną prośbą: „Módlcie się za mnie!“ Bogu wciąż dziękując za największą łaskę, że mu dał poznać Syna Swego umiłowanego, Jezusa Chrystusa, porucza on w Jego ręce swoją duszy­czkę, wypowiadając zarazem ufność niechwiejną. że nikt go z rąk Boga wydrzeć nie zdolen.

Tak się nam przedstawia postać największego naszego reformatora w oświetleniu modlitwy. Modlitwa jest dźwignią całego jego życia, jak niemniej dźwignią całej reformacji. Modlitwa—tu wstęga srebrna, którą każdy, kto bada ukryte sprężyny czynów reformatora, dostrzega w życiu jego,—to krynica wody żywej, z której bez przerwy czerpał, od początku swej sprawy do końca. Jeżeli kiedykolwiek, to w roku bieżącym odświeżenie w pamięci wyznawców luterskich tej prawdy jest rzeczą konieczną. Mieczem, którym walczył nasz reformator, było Słowo Boże. Grodem warownym, w którym się czuł bezpiecznym, była wiara. Ale kluczem złotym do skarbca Słowa Bożego i źródłem zarazem, z którego wiara czerpała moc odżywiającą, była dlań modlitwa. Bądź więc, kościele luterski, znowu kościołem modlącym się w całem znaczeniu tego wyrazu! Modlitwa niechaj znowu wspólną naszą będzie pracą w celu podźwignięcia naszego , kościoła! Modlitwy tej nauczyć się możemy tylko w uczelni Chrystusa, dlatego prośmy Jego słowami apostołów: „ Panie, naucz nas modlić się (Łuk. I I , 2 ) !“ Amen.

K s. R . Gundlach.

t

Bywają wypadki śmierci, które ciężarem swym do tego stopnia nas przygniatają, że mimowoli lęk w nas wstępuje i bolesny niepokój co do przyszłości. Śmierć nieraz porywa takich ludzi, którzy według ludzkich naszych przypuszczeń wprost zastąpić się nie dadzą. I tylko wiara w niezmienną łaskę Boga, który, czy daje, czy bierze, zawsze czyni tylko to, co dla spraw królestwa Jego jest dobre i pożyteczne, wlewa balsam pociechy w serca stroskane i krzepi dusze nasze do dal­szego wytrwania w ciężkim boju życiowym.

Przejęci żalem głębokim, kreślimy na tera miejscu wspomnienie pośmiertne ks. Fabiana, współredaktora naszego pisma, k tó ry . według

woli Bożej odwołany został z doczesnej swej pracy. Ze szczupłej garstki pracowników na niwie kościoła naszego ewangelickiego tu w kraju ubył nam, w kwiecie wieku, jeden z najdzielniejszych i naj­zdolniejszych, po którym spodziewaliśmy się jeszcze długoletniej owocnej pracy, który rokował wiele świetnych nadziei. W ś. p. ks. Fabianie bowiem łączyły się dwie rzeczy, które, niestety, tak rzadko idą w pa­rze: wielka inteligencja i bystrość umysłu oraz głęboka religijnośćserca, a przy tern cechowały go szczery zapał do wszystkiego, co dobre i zacne, i gorąca miłość do kościoła naszego, któremu służył wszystkie- mi siłami duszy aż do ostatniego tchnienia.

Urodzony w Suchedniowie w gub. Kieleckiej w r. 1875 z ojca Aleksandra, znanego lekarza warszawskiego i publicysty, i Anny, córki niegdyś superintendenta kaliskiego Stockmanna, ś. p. Ja n Stanisław, odznaczając się zdolnościami niepośledniemi, skończył gimnazjum w W ar­szawie ze złotym medalem, poczem udał się na fakultet teologiczny do Dorpatu. Tu z zapałem oddał się studjom, a obdarzony umysłem sub telnym i będąc nad wyraz sumiennym, studjował nie powierzchownie, nie dla zyskania tylko dyplomu uniwersyteckiego, lecz wnikał głębiej w każdą naukę. Ze szczególnem upodobaniem badał język hebrajski, zachwycając się prorokami i psalmami, studjował historję porównawczą religji. a przedewszystkiem zajmował się historją reformacji w Polsce, wczytując się pilnie w jej literaturę. Żywy i wrażliwy, chętny też brał udział w życiu koleżeńskiem i był jednym z założycieli „Koła teo­logów polskich w Dorpacie,“ dziś i przez władzę.uznanego.

Ukończywszy studja w r. 1898, został dnia 21-go maja 1899 r. w kościele warszawskim ordynowany i przeznaczony na urząd wikarju- sza do Piotrkowa. Ś. p. ks. superintendent Mfiller, pastor piotrkowski, acz wiekowy, był wtedy jeszcze zdrów i wszystkiem sam się zajmował: zdawało się przeto, że praca wikarjusza nie będzie zbyt uciążliwa. N ikt nie przeczuwał, że wkrótce wszystko się zmieni. Dnia 1-go lipca tegoż roku ks. Mii ller nagle został sparaliżowany, i odtąd cały ciężar administracji rozległej parafji wraz z liljałami Częstochową i Kamoci- nem oraz kantoratem Zawiercie spadł na barki młodego wikarjusza. Ten nie lękał się pracy, lecz gorliwie oddał się jej całą duszą: czy to na kazalnicy, głosząc zebranemu ludowi prawdę Bożą, czy to u łoża chorego, pokrzepiając na drogę do wieczności, czy wreszcie nad gro­bem. pocieszając strapionych. Korzystał przytem z doświadczenia i rad swego seniora, do których się chętnie stosował, a nawzajem ks. Müller, widząc zapał swego wikarjusza, nie przeszkadzał mu w urządzaniu lub wprowadzaniu czegoś nowego, lecz, przeciwnie, szczerze się cieszył z jego powodzeń i chętną mu niósł pomoc. To też od samego początku aż do końca seniora i wikarjusza łączyły szczery wzajemny szacunek, mi­łość i nigdy niczem niezakłócona harmonja.

Przybywszy do Piotrkowa, ś. p. ks. Fabian zastał tam już wpro­wadzone od dwóch lat nabożeństwa dla dzieci. Były one nielicznie uczęszczane, bo zbór miejski był wtedy jeszcze niewielki. W tym jednak czasie rozpoczął się napływ ludu wiejskiego do miast, niemal z każdym

miesiącem powiększała się liczba zborowników miejskich, a w ślad zatem wzrastała i liczba dzieci uczęszczających na nabożeństwa. Po upływie roku trzeba było urządzić dwie grupy, po niejakim czasie jeszcze więcej, aż wreszcie w r. 1904 liczba zapisanych dzieci wynosiła około 150. Z jakąż radością ś. p. ks. Fabian patrzał na ten rozrost swych uko­chanych nabożeństw, jakąż pieczołowitością otaczał swe dzieci 1 Nie będąc zwolennikiem szkółki niedzielnej, lecz nabożeństw dla dzieci, nie zadawał lekcyj, lecz starał się w swoich przemówieniach głównie tra ­fiać do serc dziatek i zagrzać je miłością do Zbawiciela; żądał też od swoich pomocników i pomocnic, by przedewszystkiem tłómaczyli dzieciom teksty biblijne przystępnie i w sposób praktyczny, by prawdy Boże mogły być zastosowane w ich życiu. To też dzieci wszelkich sfer chętnie przybywały na swoje nabożeństwa, a pomocnicy szczerze oddani byli swemu przewodnikowi duchownemu. Równe przywiązanie zjednał sobie, gdy w r. 1900 objął posadę nauczyciela religji w gimnazjach, zarówno męskiem jak żeńskiem. Zawsze ubolewając nad tern, że wykład religji w szkołach częstokroć jest tak suchy, że nieraz przedmiot ten najmniej jest łubiany, starał się uczniom swoim tak go tłómaczyć, by korzyść z tego odnieśli na całe życie, zjednał też sobie, zwłaszcza śród starszych uczniów, nieograniczone zaufanie.

Dla misji śród pogan i żydów pałał wielką miłością i gorliwie oddawał się studjom w tym względzie. Wynikiem ich był jeden z pier­wszych jego artykułów, zamieszczonych w „Zwiastunie,“ artykuł „o Chinach.“ Regularnie też odprawiał nabożeństwa misyjne, po któ­rych sam, stanąwszy przy drzwiach z tacą w ręku, przyjmował ofiary.I trzeba przyznać: ludzie chętnie dawali, i nigdy ofiary na misję tak szczodrze nie wpływały, jak za jego czasów. Czas jakiś nosił się nawet z myślą w zupełności poświęcić się pracy misyjnej śród żydów, i tylko okoliczność, że ktoś inny się zgłosił, odwiodła go od tego zamiaru. Ale miłość dla tej świętej sprawy zachował aż do końca. On też w r. 1902 urządził pierwszą w Piotrkowie uroczystość misyjną, i oso­biście przezeń wraz z dwoma innymi kolegami zebrana ofiara tego dnia nie była wiele mniejsza od zbieranej w największych parafjach naszego kraju. Wogóle zaś zawsze i wszędzie, gdzie zbierano ofiary, pierwszy swoją składał: tak np. przyczynił się do zbudowania organów w Czę­stochowie. wespół ze swoim seniorem ofiarował dzwon śpiżowy zborowi w Zawierciu, Piotrków zaś otrzymał w darze piękną Biblję na ołtarz. Dla siebie nie żądał ani ofiar, ani zapomogi. Kiedy zbór piotrkowski podczas choroby jego, uznając, że jedynie sumienne wypełnianie obo­wiązków podkopało siły młodego duszpasterza, ofiarował mu pewną sumę pieniędzy dla dalszego ratowania zdrowia, odmówił ich przyjęcia, tłómacząc się tern, że fundusz jego jeszcze niewyczerpany, że paratjanie nie winni, iż zachorował, że wreszcie bieda po wsiach z powodu nieuro­dzaju zbyt jest wielka; prosił więc o przekazanie tej sumy na rzecz ubogich Piotrkowa, Częstochowy, Zawiercia i Kamocina. Wogóle pieczę o ubogich uważał za najświętszy swój obowiązek. N a kilka ty ­godni przed jego chorobą zdarzył się następujący wypadek: kilka wiorst

od Piotrkowa spłonęło do szczętu pięć zagród kolonistowskich. Przeko­nawszy się na miejscu o klęsce, jaka spotkała zborowników, wespół ze swoim seniorem zabrał się do zbierania ofiar na rzecz pogorzelców i gorącemi słowy nawoływał w kościele do niesienia pomocy nieszczę­śliwym. Gdy zaś się okazało, że zbór chętnie składa ofiary, a i rąk nie brakło, któreby z materjałów przesłanych poszyły odzież na gwiazdkę dla potrzebujących, wówczas błysnęła w nim myśl urządzenia kasy za­pomogi dla ubogich. Projekt ten zyskał powszechne uznanie, a do­broczynność, acz w maleńkim rozpoczęta zakresie, niezły wydała plon. Jakkolwiek późniejsza choroba uniemożliwiła mu zajęcie się tą sprawą osobiście, to jednak zawsze był gotów służyć i radą i pomocą materjalną. To też przez prostaczków serdecznie był łubiany, i nie­jednokrotnie podczas choroby jego zbierali się oni dla wspólnej modlitwy o jego zdrowie.

W r. 1903 jeszcze większą musiał na siebie wziąć pracę. W roku tym umarł ks. Fiedler, a administracja osieroconej paratji Bełchatowskiej powierzona została ś. p. ks. Fabianowi, jako najbliższemu sąsiadowi. Paratjanie bełchatowscy niejednokrotnie prosili go, aby się zgłosił do wakującej posady, ale on s tak odmawiał, gdyż w owym właśnie czasie zgłosił się był do Radomia. Wynik wyborów nie był dlań pomyślny, a ponieważ i termin zgłoszenia się do Bełchatowa już upłynął, musiał pozostać na da w nem stanowisku.

W tymże czasie po raz pierwszy ciężko zapadł na zdrowiu. Do owej chwili bowiem, mimo wielką pracę, czuł się dobrze i nie przypu­szczał nawet, że w jego organizmie tkwią zarodki choroby, która położy kres jego życiu. Rwał się do pracy, bo czuł w sobie jeszcze siły ogromne, a przed jego oczyma zarysowywało się coraz większe pole działalności. Mawiał też, gdy go przestrzegali przed nadmienieni sza­fowaniem sił. że życie jego jest w ręku Boga i że musi działać, póki czas. Niestety, czas ten już tylko skąpo był mu wymierzony. Niemiłe przejścia w Bełchatowie, które go srodze zmartwiły, a kilka dni przed­tem wyjazd do Częstochowy, a stamtąd do chorego do Czarnego Lasu, przyczem zmókł do nitki, wywołały u niego chorobę, która była po­czątkiem tak smutnego końca. Nazajutrz po powrocie z Bełchatowa czuł się niedobrze, ale jeszcze cały dzień był czynny, a wieczorem pra­cował nad ukończeniem artykułu do „Zwiastuna“ o „Mikołaju Rej u .“ Następnego dnia, wróciwszy z pogrzebu, żalił się, że słaby. Narazie zda­wało się, że to tylko przeziębienie, ale przypuszczenie to okazało się my lnem, bo gdy gorączka wzmagać się zaczęła, doktor skonstatował tyfus. Wtedy go ojciec zabrał do siebie, do Warszawy, gdzie, otoczo­ny najtroskliwszą opieką, mimo że przebył zarazem lekkie zapalenie opłucnej, po niejakim czasie do sił powrócił. W Warszawie spędził blizko dwa miesiące. W tym to czasie otrzymał piśmienne zaproszenie, by się zgłosił do wakującej parafji w Pilicy, a o to samo prosiła go przybyła stamtąd deputacja; również i parafja Bełchatowska, po raz wtóry ogłoszona za wakującą, pragnęła go mieć swoim duszpasterzem, ale z powodu choroby zaproszeń tych nie mógł przyjąć

Przed świętami Narodzenia Pańskiego 1903 r. nie da! się dłużej zatrzymać w Warszawie i, czując się nieźle, wrócił do ulubionych swych zajęć w Piotrkowie. Po kilku tygodniach jednak znowu zaczął słabować. Jakkolwiek szanował teraz swe siły, o ile to było możliwe, i choć koledzy okoliczni chętnie go zastępowali, w maju 1904 r. znów legł do łóżka, a zawezwani lekarze orzekli, że to zapalenie opłucnej. Nie czekając wyzdrowienia, wysłano go do Goerbersdorfu, gdzie spędził rok cały. Ale i po powrocie nie czuł się na tyle silnym, aby módz objąć paratję. W tedy to, uwolniony od wszelkich urzędów, poświęcił się głównie pracy literackiej i objął redagowanie „Zwiastuna.“

Praca literacka nie była i poprzednio obca ś. p. ks. Fabianowi. .Jeszcze jako student nią się zajmował, tłómacząc prozą i wierszem. Śród rozlicznych zajęć w Piotrkowie zawsze znajdował czas na zasilanie naszego pisma. W konferencjach, do Warszawy zwoływanych, gorliwy brał udział i był jednym z najeżynniejszycli szczególnie przy opracowy­waniu psalmów, przyczem jego znajomość hebrajszczyzny wielkie nam oddawała usługi. Ale dopiero w ostatnich latach talent jego literacki zajaśniał coraz pełniej. Któż z czytelników „Zwiastuna“ nie pamięta wyczerpującego życiorysu „Mikołaja Reja,“ w który ś. p. ks. Fabian tyle włożył pracy i miłości! A jego dłuższy artykuł: „Czego doma­gają się socjaliści, a co czynić wintu chrześcijanie,“ zamieszczony w ze­szłorocznym „Zwiastunie,“ ile w nim jędrnych myśli, trafnego sądu i gorących nawoływań do czynnego chrześcijaństwa, przejawiającego się nie w frazesach, lecz w życiu i w prawdziwie ewangelicznetn postępo­waniu! To leż artykuł ten zjednał sobie takie uznanie, że „Cieszyńskie Towarzystwo oświaty ludowej“ wydało go, uzyskawszy zezwolenie au­tora, w oddzielnej broszurce celem jak najszerszego rozpowszechnienia śród ludu. A jego artykuły, omawiające palące zagadnienia chwili, ile w nich rozumu, trzeźwości, a przy tern siły przekonywającej! Tak, ś. p. ks. Fabian posiadał zdolność pisania, jak rzadko który, po­siadał też nerw publicystyczny, który w lot chwytał najważniejsze mo­menty, posiadał dar jasnego przedstawiania rzeczy. Pisząc, odrazu obejmował całość, a pisał językiem pięknym i jędrnym. Takich nie­wielu mamy.

Wszystko zaś to czynił, aby uświetnić imię Tego, któremu służył całą duszą, imię Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata. Chrześcijaństwo było dla niego siłą, prawdą i dźwignią wszelkiego postępu. „Cegiełki do gmachu postępu—tak mówi w jednym ze swoich artykułów progra­mowych—znoszą ci, którzy nauczyli się panować nad sobą. którzy mają w życiu cel i ideał służenia społeczności, a więc w pierwszym rzędzie ci, którzy wytknęli sobie cel najwyższy uczynienia ludzi braćmi i dzia­tkami jednego Boga, ci, których wiara zwyciężyła świat ... Ludzie naszych czasów są przesyceni mądrymi teorjarni, mają podostatkiem pięknych frazesów, oni łakną faktów. Dajmy im fakty! Pokażmy im siłę Chrystusową, działającą w nas i objawiającą się na zewnątrz.... Ostać się może w obecnych trudnych czasach i rozwijać jedynie sta- n o w w chrześcijaństwo / “

I tego pióra nie stało między nam i...W maju r. b. ś. p. ks. Fabian na dobre, się rozchorował. Złożony

zdradliwą chorobą na początku lata na łożu niemocy, już z niego nie powstał. 28-go października matka zamknęła mu oczy, a 31-go zwłoki jego odprowadzone zostały na miejsce ziemskiego odpoczynku.

Licznie zebrali się rodzina, narzeczona (wnuczka ś. p. ks. Mullera), przyjaciele, znajomi i szkolni koledzy zmarłego, by oddać mu ostatnią przysługę. Jedynie pastorów mało przybyło, gdyż po tylko co odbytym synodzie porozjeżdżali się z Warszawy, a ks. superintendent generalny bawił w Kaliskiem na wizytacji. W kościele warszawskim do zebra­nych przemówił ks. E rnst z Nowego Dworu na słow a: „Bardzo micię żal, bracie Jonatanie, byłeś mi bardzo wdzięcznym“ (2 Samuel. 1, 26) i: „ Rzekł (Jezus) do nich: Przyjaciel nasz śpi, ale idę, abym go ze snu obudził“ (Jan 11, 11). Zaznaczając na wstępie, iż przemawiać będzie jako przyjaciel zmarłego, mówca wyraził żal swój i przyjaciół z powodu tego zgonu. Szczery, otwarty i szlachetny charakter zmarłe­go pozyskać dlań musiał wszystkich. Na ławie uniwersyteckiej i w ży­ciu późniejszem, w godzinach, kiedy dusza młodzieńcza śniła, tęskniła lub oddawała się marzeniom, kiedy wspólnie dążyli myślą i sercem ku wyżynom świetlanym, szukając prawdy i ciepła, i w chwilach, gdy przychodził smutek, przygnębienie i zwątpienie, w chwilach walki stał zmarły jako wierny druh przy mówcy. Uczucie, jakie się znajduje w sercach obecnych, wyrazić się da jedynie słowem króla Dawida: „Żal mi cię bardzo, bracie, byłeś mi bardzo wdzięcznym.“ Lecz pocóż żale. .. Przyjaciel rodziny, mówcy i tych. którzy go rozumieli i miłowali, przyjaciel tych, którym głosił Słowo Boże, przyjaciel ewangelików mo­wy polskiej, których ukochał i dla których poświęcił swój trud i znój— przyjaciel nasz śpi. Sen ten jest przejściem do stanu odpocznienia: znużony dziennym znojem, zmęczony walką ciężką, zgnębiony niedolą i życiem, spoczął a odpocznienia takiego dostąpi kiedyś każdy z nas. Nie należy przeto przyjaciela naszego budzić ani rozpaczą, ani łkaniem,—u wezgłowia jego dziś stoi Ten, który rzekł: „Idę, abymgo ze snu obudził." I schyli się Zbawca i obudzi ze snu wiecznego pracownika Swego...

Po liturgji, która zakończyła nabożeństwo, księża na ramionach swych wynieśli trumnę z kościoła, i kondukt podążył na cmentarz. Tu przemówił nad grobem ks. Loth, pocieszając rodzinę i podnosząc zasługi zmarłego jako niestrudzonego pasterza i pracownika na polu literackiem. „Gorliwość o dom Twój, Panie, zżarła mię“ (Psalm 69, 10). Modlitwą i błogosławieństwem zakończyła się smutna uroczystość.

A w sercach pozostał żal.... żal, ale nie skarga. I ś. p. ks. Fabian nie skarżył się nigdy. Mimo wielokrotne zawody, mimo srogi ciężar choroby, który go przygniatał, mimo że tak chętnie pragnąłby był jeszcze pracować, nie szemrał, kornie raczej poddawał się woli Bożej. Wierzył w Zbawiciela swego i dlatego też bez skargi świat ten opuścił. Będąc przytomny aż do ostatniej chwili, ku Panu miał myśli zwró­cone i z słowem modlitwy życie zakończył. Zamierająceuti usty jeszcze

szeptał: , Baranku Boży, zmiłuj się nade mną!“ i przy słowie „Amen“ cicho przeniósł się do wieczności.

Panie Boże, daj nam taką wiarę, taki spokój, taką cichość!„O, dobrą śmiercią kona,Kto tak swe kończy dni!“

Wiara w Boga wobec wielkich nieszczęść.W ostatnich latach spadł na ludzkość cały szereg dotkliwych klęsk

elementarnych. Tysiące ludzi postradały życie śród rozhukanych ży­wiołów, bądź w potokach rozpalonej lawy, bądź też pod gruzami miast zburzonych przez trzęsienie ziemi i rozszalałe pożary, albo w nurtach wezbranej wody: St. Francisko, Valparaiso, Martynika, Courbieres—oto wszystko nazwy, które się krwawo zapisały w naszej pamięci, i nasuwają nam wspomnienie mnóstwa ofiar w życiu ludzkiem, nędzę i łzy, sieroty i wdowy, rozpacz matek po stracie dzieci. W chwili, gdy piszemy te słowa, telegraf donosi z Taszkentu o zawaleniu się góry na miasto Karatagę nad granicą Buchary; w gruzach zagrzebanych zo­stało podobno 15,000 ludzi. Obok tych katastrof, wywołanych przez żywioły, stoją nam żywo w pamięci potworne w skutkach obrazy z kilku wojen ostatnich: Spionskop i Laojan, St. Jago i Cuszima—pobojowiska, zasłane dziesiątkami tysięcy trupów, pancerne eskadry zatopione w ciągu chwil kilku wraz z załogą i bogactwami, które wystarczyłyby do za­prowadzenia powszechnego nauczania śród kilkudziestomiljonowej lu­dności....

Gdy próbujemy ogarnąć myślą takie masowe cierpienia ludzkości, zdejmuje nas lęk, i trudno przytłumić w sobie uczucie, że mają nas w swej mocy jakieś złowrogie potęgi, ściskające nas żelaznym pierście­niem nieznanych nam konieczności. Mimowoli nasuwa się tedy pytanie: do czego prowadzą takie nieszczęścia i klęski? Na co giną tysiące ludzi w ciągu sekund kilku? Do czego potrzebny ogrom bólu? Co z tego za pożytek, że szczęście mnóstwa ludzi rozpada się w gruzy ? Czy warto walczyć, pracować i dążyć do wzniosłych celów, czy warto wogóle jeszcze żyć, jeśli okrutny los, ślepy los, spuszczać może na ludzi tak bolesne razy, rwąc niby pięścią szaleńca nici ludzkich zamysłów!

Bez szkoły cierpień ludzkość obejśćby się chyba nie mogła. Braki, niedola, trudy, choroba i śmierć wywierają ten zbawienny wpływ, że człowiek natęża wszystkie siły duszy i ciała, aby zwalczyć owe prze­szkody. Świat bez cierpień mógłby być rajem tylko dla próżniaków i ludzi zgnuśniałych; źle byłoby na takim świecie tym wszystkim, którzy nie rozumieją życia bez czynu, bez dążeń, bez pragnień. Ludziom potrzeba właśnie takiego świata, w którym są cierpienia, i gdyby nam ostrze bólu nie dawało podniety do czynu, to nie doszlibyśmy nigdy do niczego dobrego, nie nauczylibyśmy się zaparcia siebie ani ufności w Boga. Więc gdy mówimy o ofiarach . wojny, o przypadkowych

ofiarach rewolucji albo klęsk żywiołowych, to nie myśl o cierpieniach rzuca na nas lęk.

Chodzi o to, że nie można mówić o jakimś celu podniosłym, które- muby miało służyć tak obfite żniwo śmierci, a mnogość ofiar jest w wielu wypadkach niezrozumiała, bezsensowna, przerażająca ogromem. Możnaby wprawdzie jeszcze powiedzieć, że właśnie takie wielkie, ma­sowe nieszczęścia są zawsze największym bodźcem postępu. Powodzie, pożary, trzęsienia ziemi i t. p. zniewalają budowniczych doskonalić spo­soby budowania tam, wałów, domów, mostów i t. d. Zarazy, eksplozje, rozbicie się wielkich okrętów i pociągów są pobudką dla lekarzy, techników i przemysłowców, by stosować coraz to nowe środki dla za­bezpieczenia życia ludzkiego. Każda przegrana wojna zwraca oczy obywateli kraju na ręce rządu, ustanawiając nad władzą wykonawczą kontrolę opinji publicznej. Podobnie też każda rewolucja zniewala rząd do zaprowadzenia większego ładu w kraju. W ystawiając na świa­tło dzienne bolączki społeczne, wielkie nieszczęścia nieraz przyczyniły się do poczynienia nowych wynalazków i ulepszeń. Któżby jednak chciał twierdzić, że takie wyniki stanowią właśnie cel owych katastrof i klęsk? Czy męczarnie i śmierć setek tysięcy ludzi są naprawdę nie­zbędne do tego, aby ludzkość wzmogła się na siłach do walki o byt?

Ogrom zniszczonego szczęścia i zmarnowanej siły życiowej wydaje się niezrozumiałym i bezcelowym. Niejeden pyta się w duchu: jakże można jeszcze wierzyć w sprawiedliwego,' albo chociażby miłosiernego Boga, jeśli zachodzić mogą tego rodzaju zdarzenia?

Człowiek wyobraża sobie Boga podobnym do siebie. Skoro się okaże, że Bóg nie jest taki, jak ludzie myślą, to się mówi, że Boga niema wcale. Lecz skądżebyśmy to wiedzieć mieli, że Bóg miłuje jak człowiek, albo że sprawiedliwość Boża jest taka, jak sprawiedliwość ludzka? Słyszymy często, jak ludzie mówią: „Jeśli w niebie jest Bóg, to musi uczynić to lub tamto. “ Cóż my jednak możemy wiedzieć u tein, co Bóg m u si? Dzieci często nie pojmują zamiarów rodziców. Ludzie mylą się codzień w ocenie naszego postępowania. I ja nie wiem, w jakim celu wyrąbano dobrze mi znany piękny las, ani wiem, po co przeorano głębokim pługiem cudną łąkę. Nie wiem, do czego zmierza genjalny inżenier lub wytrawny agronom. Nie domyślam się, do jakich wyników doszedł w obliczeniach swoich głęboki matematyk. Skądżebym miał sądzić dzieła i sprawy Boga we wszechświecie ? Człowiek nie może myślą ogarnąć Boga. Bóg nigdy nie jest taki, jak my Go sobie wy­obrażamy.

Religja każe nam wierzyć, że myśli Boga są dla nas niedościgłe. Myśli i wyobrażenia człowieka o Bogu wikłają się w przeciwieństwach, i dlatego właśnie przedwieczny, tajemniczy a niepojęty Bóg sam w dzie­łach Swych nam się objawia. Istoty Boga nie znamy. Nie wiemy nic o tych prawach boskiej logiki, na których założył Swe rządy nad światem. Ale Bóg dał nam poznać Swą wolę nad nami; objawił nam, czego od nas żąda i do czego nas wiedzie. Tę wolę Boga poznać może każdy, kto się poddaje wpływowi osoby Jezusa Chrystusa. Jeśli jednak czło

wick nie dice Mu się poddać, to chociażby myślał -o Bogu nie jak ateista, myśli jego będą zawsze jak błędne cienie, które mu nie dadzą spokoju. Chrystus uczył, że Bóg tylko dobro nasze ma zawsze na celu, a kto się przed taką wolą Boga korzy, ten nie będzie Go sądził, lecz raczej wielbił: „Wielkie są, zaprawdę, i niewypowiedziane sądy Twoje!“

Patrząc oczami wiary na wielkie nieszczęścia, które spadają na ludzi, nie znajdujemy odpowiedzi na owe pytania: dlaczego i poco była potrzebna ta lub owa katastrofa? Ale, czy śmierć zbiera żniwo na miejscu wypadku kolejowego, czy kopalnia staje się grobem tysiąca górników, albo czy na pobojowisku legnie kwiat młodzieży narodu, ludzie wiary mogą krzepić serca strwożone myślą, że nawet pozornie bezcelowe wypadki mogą być narzędziem w ręku Boga. W takiej wierze utwierdza nas największa z wszystkich katastrof, która zaszła na ziemi: śmierć Jezusa na Golgocie. Ta śmierć była hańbą ludzko­ści. Z Jezusem umarła na krzyżu nadzieja i przyszłość rodu ludzkiego. Bo czyż mogło być coś bardziej rozpaczliwego nad tę myśl, że On, Sprawiedliwy, umarł w rękach grzeszników? Wszak przybijając do krzyża miłość i prawdę, ludzkość wydała na się wyrok potępienia. O t a k ! na ludzki rozum biorąc, śmierć Chrystusa była największą niedorzecznością. A jednak z tej niedorzecznej śmierci stało się dla ludzi zbawienie i życie. Bóg był w Chrystusie, a za narzędzie Swej laski upodobał Sobie Bóg krzyż i grób Chrystusa. W serca uczniów Bóg tchnął wiarę: „Chrystus żyje!“ i nad grobem Ukrzyżowanegozebrała się gromadka wierzących. A ktokolwiek do tej gromadki należy, ten wie, że nawet okropne, niedorzeczne i niepojęte dla nas rzeczy służyć muszą do jakiegoś celu dobrego.

Z czasem poznajemy błogosławione skutki nieszczęścia, które na razie było dla nas niezrozumiałe. Tak bywa up. z klęskami elementarnemi, lub z ofiarami wojny. Pod uderzeniami bicza Bożego nie mogą się ostać szranki, dzielące narody. Gdy zachodzi potrzeba niesienia pomocy na wielką skalę, odzywa się miłosierdzie w ludziach bez różnicy naro­dowości. Nagła śmierć setek i tysięcy ludzi nasuwa myśl o znikomości naszej nawet i tym, którzy nie radzi liczą się ze śmiercią; wślad za tą myślą zjawia się pragnienie, aby wypełnić życie czemś lepszem od błahych spraw tej ziemi. Nasuwają się pytania, które naglą do sta­nowczego postanowienia woli: z Bogiem, czy bez Boga, czy przeciwko Bogu?

Chrystus każe patrzeć uczniom na wielkie nieszczęścia jako na palec Boży: „Jeśli się nie poprawicie, wszyscy takoż zginiecie“ (Łuk. 13, 5). Tych, co zginęli od wypadku, nie wolno nam sądzić: sami przecież nie zasłużyliśmy na nic lepszego jak to, co ich spotkało. A jeśli nagła śmierć przeszła mimo nas, to Bóg jest jeszcze dla nas cierpliwy. Korzystajmy z życia, póki czas, zanim „przyjdzie noc, gdy żaden nie będzie mógł nic sprawować.“ Póki żyjemy na ziemi, mamy dążyć do tego lepszego życia, które się nie kończy w ziemskich gru­zach. Takie jest nasze przeznaczenie, a Bóg chce, aby nam przypo­minały o tein klęski żywiołowe i masowe nieszczęścia.

W śpiączce letargowej pogrążone dusze budzą się do życia przez ludzkie hekatomby. Są więc i te ofiary potrzebne, tak jak niezbędna była ofiara na Golgocie. Inni muszą cierpieć i umierać, abyśmy się budzili do życia!

XXVII Synod ks. ks. pastorów ewangelicko- augsburskich w Królestwie Polskiem.

Znów rok minął od chwili, kiedy księża nasi zebrani byli na sy­nodzie dorocznym. Nie ustało wrzenie, ani też krwi przelewanie; roz­wiała się większość marzeń, nie ziściły się nadzieje, których pełno było w sercach ludzkich. Pomimo jednak pewnego przygnębienia, przy­świeca wiara w lepszą przyszłość i, da Bóg, spełnią się pragnienia i obleką się w czyn. Z taką wiarą zebrali się licznie ks. ks. pastoro­wie (przybyło bowiem 52 księży) na synod tegoroczny nietylko zblizka, lecz z najdalszych zakątków kraju naszego, by w dalszym cią­gu podjąć pracę nad odrodzeniem kościoła naszego i obradować nad najżywotniejszymi jego sprawami.

Ja k zwykle, synod rozpoczął się nabożeństwem w kościele war­szawskim, podczas którego N P W. ks. superintendent generalny wygłosił kazanie w języku niemieckim na tekst ew. Mat. 10, 16. Stoimy w czasie przełomowym, —mówił kaznodzieja— w czasie walki, wymagają­cej od nas zrozumienia celu, do którego dążyć mamy, i zdania sobie sprawy z sił, jakiemi rozporządzamy. Ja k ą drogą iść i co czynić nam wypada, wskazuje nam Zbawiciel świata. Nie był Jezus marzycielem religijnym, nie odnosił się biernie do spraw życiowych, lecz był mężem walki, walki ciężkiej, zakończonej śmiercią Jego na krzyżu. Polecił On uczniom i wyznawcom Swoim, by podjęli tę walkę i prowadzili ją da­lej, wskazuje im, w jaki sposób walczyć mają. Ze świata zwierzęcego bierze przykład. N a wężu i gołębicy wzorować się mają: „Oto J a was posyłam jako owce między w ilki; bądźcież tedy roztropnym i ja k wę­że,, a szczerym i jako gołębice." W walce, którą uczniowie podjąć mają w imię Chrystusa i dla Chrystusa, mają się kierować roztropnością i szczerością. Roztropnymi będziemy wtedy, gdy, jak węże, będziemy mieli czujne oko na to, co dookoła nas się dzieje, gdy zupełnie jasno będziemy sobie zdawali sprawę z otaczających nas niebezpieczeństw, gdy wzrokiem przenikliwym dotrzemy do treści rzeczy, i gdy zbadawszy yszystko, unikniemy niebezpieczeństwa, a w porze właściwej korzyść osiągniemy. Lecz wystrzegać się winniśmy fałszu i obłudy, które cechu­ją węża; natomiast mamy być szczerymi, jako gołębice. To, co uczy­my, to, co czynimy, musi nosić piętno prawdy, płynąć z serca i przeko­nania naszego. W ystrzegać winniśmy się nawet tego, coby nam nadawało bodaj pozór obłudy i fałszu, gdyż jeno, co z serca idzie, tra­fić do serca może. Ja k gołębica, czując niebezpieczeństwo, wzbija się

pod niebiosa, by ujść przed wrogiem, tak i my wzbijać się powinniśmy na skrzydłach duszy ku wyżynom, by stamtąd zyskać moc i silę.

Po nabożeństwie ks. ks. pastorowie zebrali się na wspólne narady, które ks. superintendent generalny rozpoczął modlitwą, poczem odczytał sprawozdanie z życia kościoła naszego w roku ubiegłym. Sprawy, po­ruszane na synodzie zeszłorocznym, znów były rozpatrywane.

Najpierw zajęto się sprawą projektu nowego prawa kościelne­go. W zeszłym roku synod wysadził z pośród siebie komisję z księży niezadowolonych z podanego projektu („Zwiastun“ zeszłoroczny str. 335). Komisja ta miała opracować ustawę dla kościoła naszego podług swej myśli i uznania; lecz tego nie uczyniła, a natomiast poddała krytyce projekt, opracowany przez poprzednią komisję, kwestjonując niektóre ustępy. Zasiągnęła ona zdania o projekcie nowego prawa kościelnego u znawców tego prawa, a między innemi udała się o opinję do ks. Meiera, pastora w Nikołajowie, do ks. Pingoud, superintendenta general­nego w Petersburgu, i do profesora Sohraa. Ks. Meier zgadza się w zupełności z projektem naszym, lecz kładzie szczególny nacisk, by synod generalny, mający się składać z duchownych i świeckich, nie miał prawa stanowić o zasadach wiary, i zaznacza, że w tych społeczeństwach protestanckich, gdzie konsystorz nie ma wielkiej władzy, przejawia się dążenie do nadania mu władzy większej, by położyć przez to tamę prą­dom liberalnym. Z równem uznaniem o projekcie naszym wyrażają się ks. Pingoud i profesor Sohm. który projekt ten uważa za podwalinę ustroju synodalnego.

W toku rozpraw wyłoniły się żądania, by w nowej ustawie zmie­niono przepisy i wymiary kar na ks. ks. pastorów, by uprościć rachunko­wość kościelną i zmienić prawo o małżeństwie. Zaprojektowano wysa­dzenie komisji do przejrzenia prawa małżeńskiego, zmianę zaś rachunko­wości przelać na synod generalny. Po dłuższych rozprawach przyjęto wniosek ks. superintendenta generalnego, postanawiający: włączyć członków komisji II, a mianowicie ks. ks. Angersteina, Holtza, Boernera, Schoeneicha i Woscha, do komisji I-ej, ażeby komisja ta mieszana opra­cowała wspólnie projekt ustawy, któryby można było przedstawić sy­nodowi generalnemu, i prosić Konsystorz w swoim czasie o wyjednanie u Monarchy zezwolenia na zwołanie synodu generalnego.

Następnie zajęto się na synodzie ze szczególnem zainteresowaniem sprawą ruchu społecznościowego czyli gromadkarstwa. Ks. Schmidt z Pabianic odczytał w tej sprawie dwa referaty. W pierwszym z nich określił istotę gromadkarstwa, znaczenie tego ruchu dla kościoła i orga­nizację gromadkarzy. Znamiennym rysem w życiu religijnem — poucza nas referat—jest dążenie jednostki wierzącej do społeczności z drugimi wierzącymi. Chrystus Pan wybiera Sobie apostołów, potem zbiera wokół Siebie gromadkę z 70 uczniów; w Piśmie św. dalej znajdujemy już 500 braci, którym objawił się zmartwychwstały Pan. Kościół katolicki te ­go dążenia nie zaspakajał, stąd powstanie sekt: waldenczyków, braci czeskich i t. d. Kościół ewangelicki nic nie miał przeciwko zrzeszaniu się wiernych. Wiemy już, że Speuer wprowadził myśl Lutra, by wie-

rżący zbierali się na wspólną modlitwę i na wspólne rozpamiętywanie Pisma, tworząc kółka pietystyozne. Gromadkarstwo szczególnie kwitnie w Wirtembergji, gdzie stoi na gruncie kościoła łuterskiego. Gromadkarstwo ma znaczenie wielkie w życiu religijnem kościoła: łączy wierzących, zgromadzając ich na wspólną modlitwę, daje pochop do tworzenia sto­warzyszeń i kółek, zajmujących się sprawą misji wewnętrznej i zewnę­trznej. W ruchu tym spolecznościowym jednak ukrywa się wielkie niebez­pieczeństwo: pragnąc łączyć wszystkich wierzących, zaciera różnice wyznaniowe, a przez to pozbawia sakramenty św. ich wartości, wreszcie gubi się w czułostkowości i zarozumiałości. Gromadkarstwo, stojące na gruncie kościoła naszego, powinno mieć pewną organizację, by ta uła­twiała nadzór nad zebraniami i utrzymanie porządku i przez to zabez­pieczała od sekciarstwa.

Drugi swój odczyt ks. Schmidt poświęcił sprawie szczególnie wa­żnej, a mianowicie, jakie zająć stanowisko względem gromadkarzy, którzy żądają dla siebie oddzielnej koinunji bez udziału, jak oni mówią, niena- wróconych. Postanowiono pod tym względem nie ulegać gromadkarzom i na wniosek ks. superintendenta generalnego uchwalono wybrać komisję, któraby się zajęła sprawą gromadkarstwa, popierając je, o ile nie wy­chodzi poza kościół, i opracowałaby organizację gromadkarstwa, stosu­jąc ją do potrzeb naszych. Do komisji weszli ks. ks. Gundlaeh z Ło­dzi, Schmidt z Pabianic, Holtz, Wosch, Dietrich i Gerhardt. Komisji tej powierzono rozpatrzenie wniosku ks. Wiemera, by utworzyć dla wierzących kantorów letnie kursa dla przygotowania icłi do prowadze­nia zebrań gromadkarskich i pogłębienia ich wykształcenia biblijnego.

Ks. Biedermann z Tomaszowa zdał sprawozdanie o seminarjum kantorskiem. Seminarjum to ma być otworzone w m. Tomaszowie Raw skim : na cel ten wynajęty został już lokal za 500 rb. rocznie. E ta t roczny na utrzymanie seminarjum ma wynosić 5000 rb. rocznie. Synod przyjmuje wydatki dotychczasowe i postanawia: upoważnić ks. Biedermanna do urządzenia lokalu, do kupna potrzebnych mebli i war­sztatów, aby. gdy przyjdzie zatwierdzenie ustawy, seminarjum otwarte być mogło. Da Bóg. że projekt synodu się wkrótce urzeczywistni!

Paląca kwestja kasy zapomogowej i emerytalnej dla kanto rów jeszcze dotąd, niestety, załatwiona nie została. Synod zeszłoroczny uchwalił, by celem utworzenia kasy wdów i sierot po kantorach przezna­czać 3°/n od pensyj kantorskich z dodaniem takiegoż procentu od pa- ratij i dochodu z wydawnictw na ten cel przeznaczonych. Powstała kwestja, jak wogóle urządzić taką kasę. Ponieważ rozprawy pozostały prawie bez skutku, przeto na wniosek ks. superintendenta generalnego uchwalono wybrać nową komisję, złożoną z ks. ks. Schoeneicha, Buse- go z Grodżca, Behsego i Seriniego, by sprawę tę raz jeszcze opraco­wała i w tym duchu, by przy kasie wdów i sierot mogła być założona kasa emerytalna dla kantorów.

Komisja, mająca przejrzeć i uzupełnić agendę kantorską, przed­stawiła gotowy materjał. Polecono ks. ks. Holtzowi i Woschowi raz jeszcze przejrzeć przygotowany materjał i oddać go do druku, wydając część niemiecką i polską, jak dawniej było, w jednej książce.

Synod zeszłoroczny omawiał sprawę zrzeszania się robotników, czyli związków zawodowych. Sprawa ta została pomyślnie rozwiązana. W ładza zatwierdziła ustawę związków zawodowych dla robotników i ro­botnic wyznania ewangelickiego w obrębie gub. Piotrkowskiej. Zada­niem tych związków jest: podniesienie poziomu moralnego i materjalnego członków, łączenie icłi pod względem zawodowych interesów, polepsze­nie bytu robotników i obrona ich praw, wreszcie regulowanie spraw ich zawodowych i osobistych. Związek ma prawo zakładać kasy: za­pomogowe, ubezpieczeniowe, oszczędnościowe, pożyczkowe, pogrzebowe, i otwierać przytułki i ochrony dla dzieci i chorycli i szkoły zawodowe. Życzymy z serca, by związki te przyczyniły się do podniesienia ludu naszego roboczego; szkoda tylko, że ograniczają się do jednej tylko gubernji.

Ks. Holtz z Aleksandrowa odczytał sprawozdanie o stanie „Domu miłosierdzia“. W domu tym w oddziale dla idjotów i epileptyków znajduje się 21 osób. Stan materjalny „Domu miłosierdzia“ jest nie do pozazdroszczenia. Składki członkowskie wyniosły zaledwie 3,107 rb., od parafij wpłynęło 2,823 rb. 69 kop. Sprawozdawca wyraża nadzie­ję, że gdy miną obecne tak ciężkie czasy, ofiary się zwiększą, jak również zwiększy się i liczba członków, tern bardziej, że składka człon­kowska z 25 rb. zmniejszona została do rb. 12.

Z innych spraw zasługują na wzmiankę sprawa rozpowszechnia­nia Pisma sw. i traktatów religijnych. Sprawą tą zajmował się ks. D ietrich: w ciągu roku rozpowszechnił 54 Biblje i 11,381 traktatów . W skutek prośby synodu przyrzekł i nadal rzecz tę prowadzić.

Jak czytelnikom wiadomo, kościół nasz w kraju utrzymuje w Afryce Południowej stację misyjną „Polonia“ . Środki na utrzyma­nie tej stacji płyną z pieniędzy, zbieranych u nas na misję. Dotąd je­dnak nie mieliśmy misjonarza z naszego kraju, brakowało bowiem chę­tnych. Teraz znalazło się dwóch chłopców, pragnących poświęcić się temu powołaniu. Synod uchwalił dla nich zapomogę, wysłać ich zagra­nicę i kształcić na misjonarzy. Oby Bóg im pobłogosławił!

Ja k widzimy z sprawozdania niniejszego, wiele zagadnień, żywo nas obchodzących, zostało rozstrzygniętych, inne są blizkie urzeczywi­stnienia. Prosić tylko należy Pana nad pany, by pobłogosławić raczył pracy naszej!

Ks. O. Ernst.

Potrójna uroczystość kościelna w Pabianicach.Przez ks. R. Gundlaelia.

Potrójną uroczystość kościelną w Pabianicach pastor miejscowy ks. It. Schmidt urządził na podobieństwo urządzanych zagranicą tygo­dni świątecznych, tak zwanych z powodu, że uroczystości cały wy­pełniają tydzień. Uroczystość ta potrójna, jako wychodząca z ciasnych

ram dotąd u nas praktykowanych uroczystości, na obszerniejsze zasłu­guje sprawozdanie, tein bardziej, że w zakres uroczystości tej weszły sprawy kościelne, którym dotąd specjalnych obchodów solennych je­szcze nie poświęcano. Dzieląc się z czytelnikami „Zwiastuna“ wyniesio­nemu z uroczystości wrażeniami, postaramy się nie wykraczać z granic sprawozdawcy bezstronnego, nie narzucając czytelnikom swego o spra­wach tu omawianych zdania i wtrącając tam tylko swe uwagi, gdzie one konieczne dla lepszego zrozumienia.

I. Uroczystość misyjna.

Zwykła doroczna uroczystość misyjna, poprzedzona przyjętym zwy­czajem wieczornem nabożeństwem przygotowawczem, urządzonem dnia poprzedniego, a więc w czwartek 31-go października, odbyła się w zwy­kłych ramach w pięknie zielenią przystrojonym kościele miejscowym w piątek, dnia 1-go listopada.

N a cz wartko wem nabożeństwie wieczornem przemawiał ks. J . Dietrich, pastor-djakon z Łodzi, na tekst Obj. 1, 17 i 18. Jesus Chrystus jedyną dźwignią wszelkiej p racy w królestwie Bożem — to główna osnowa przemówienia misyjnego, w którein kaznodzieja wy­kazywał, że brak Chrystusa w pracy tej zaznacza się zastojem i roz­kładem, natomiast szczera wiara w Chrystusa, ale niepodzielnego, jest źródłem prawdziwego życia. Dowiedzioną jest rzeczą, zarazem prawdą histeryczną, że kościół bez Chrystusa zawsze się rozkładał i upadał. W czasach reformacji kościół nasz w Polsce w kwitnącym się znajdo­wał stanie, obecnie kilka zaledwie walących się filarów świadczy o da­wnym jego blasku. Tylko gorąca miłość Chrystusa zdolna do prawdzi­wej pracy w królestwie Bożem. Inicjatorami misji zewnętrznej i we­wnętrznej byli mężowie szczerą przejęci wiarą, jak F lied ner i Wiehern. Chrześcijanie z obozu wolnomyśltiego zaledwie na jedno zdobyli się sto­warzyszenie misyjne, założone przed 23 laty. 1 sprawą misji wewnę­trznej kierują wyłącznie tylko wierzący: Stöcker, Bodelschwingh, a urzą­dzona w Tokio uroczystość stowarzyszenia chrześcijańskiej młodzieży uniwersyteckiej, w której wzięło udział aż 600 delegatów całego świa­ta, dowiodła na nowo, że i kwiat inteligencji ugina kolano przed Chrystusem.

W piątek, dnia I-go listopada, przed południem na podstawie te­kstu zew . św. Łukasza (i, 10 przemawiał do zgromadzonych ks. Wernitz z Kamienia o m isji tak zw. lekarskiej, a mianowicie: 1) O konieczności takiej misji, ponieważ wskutek grzechów i urągającego wszelkiej łiygje- nie sposobu życia między poganami szerzą się straszne cierpienia i cho­roby, w których znachorzy, upatrujący źródło choroby w opętaniu przez złych duchów, ani pomocy udzielić, ani ulżyć nie są zdolni. Rozpa­czliwe zwłaszcza jest położenie chorych kobiet, trędowatych i umysłowo chorych. 2) O działalności misji lekarskiej. Przed niedawnym dopie­ro czasem, bo przed stu laty, misje zaczęły wysyłać lekarzy do krain

pogańskich, a dziś niema prawie pola misji, na któremby lekarze mi­syjni nie rozwijali działalności błogosławionej. Okazywane miłosier­dzie często bardzo toruje Słowu Bożemu drogę do serc pogańskich: szukając u lekarzy misyjnych porady w cierpieniach cielesnych, poga­nie znajdują częstokroć to, czego nie szukali, lekarza duszy, Chrystusa.

Jako drugi z kolei mówca wygłosił kazanie ks. A. Gerhardt, pa­stor z Prażuch, na tekst z proroka Izajasza 60, 1. Tekst nasz— tak cią­gnął mówca—doskonale ilustruje sporządzone przez Londyńskie towarzy­stwo misyjne mapy, które nam obrazowo przedstawiają stan misji śród pogan w czasach minionych i obecnych. Z trzech kul na tych mapkach jedna ma całą tarczę czarną, a pod ują widnieje napis: „Przed 1900 la ty ;“ z drugiej jedna trzecia część pomalowana na biało z napisem: „W obe­cnej chwili,“ a na trzeciej z całą tarczą białą widnieje tylko napis: „Kiedy?“ ze znakiem zapytania. Przed 1900 laty świat cały pokrywa­ła jeszcze ciemna noc pogaństwa; dziś zaledwie jedna trzecia część ludzkości opromieniona światłem Ewangelji. Kiedyż świat cały przyj­mie Ewangelję? Tu kaznodzieja skreślił obecnym obraz misji chrze­ścijańskiej śród indjan i postaci pierwszych wielkich misjonarzy śród nich: Eliota i Zeisbergera. Skoroś sam oświecony został przez Ewan­gelję, oświecaj innych! takiem napomnieniem mówca zakończył kazanie.

Nie zapomniano też o dzieciach, które w Pabianicach tak licznie uczęszczają na nabożeństwa, dla nich urządzane. Do nich na nabożeń­stwie popołudniowem znowu przemawiał ks. Wernitz na podstawie słów św. Marka 10, 1 3 - 1 6 . Szczęście dzieci chrześcijańskich, poświęcanych w chrzcie świętym Zbawicielowi, wychowanych przez rodziców w domu i przez nauczycieli w szkole _ w zasadach miłosierdzia Chrystusowego, i nieszczęście straszne dzieci pogańskich, które nic nie wiedzą o Chry­stusie, z czego wynika, że dzieci chrześcijańskie modlitwą i ofiarami przyczyniać się winny do nawrócenia pogan—oto główna treść przemó­wienia pierwszego, poczem miejscowy pastor, ks. Schmidt, biorąc za osnowę z listu do Kolosensów r. 4 w. ‘2 i 3, również zachęcał dzieci do modlitwy przyczynnej o nawrócenie pogan.

O godzinie 4-ej po południu w szczelnie zapełnionym kościele odbył się dalszy ciąg uroczystości misyjnej dla dorosłych. Pastor zgierski ks. Serini na podstawie ew. św. Jan a 10, 11 przedstawił zebranym obraz działalności misji wewnętrznej. Ja k z wichury rewolucyjnej w r. 1848 zrodziła się wiosna ciepła i owocna w postaci misji wewnętrznej, której ojcem był kandydat Wiehern, tak z obecnego, tak pożałowania godne­go wrzenia wyłonią się niezawodnie czasy błogosławione. Jedna z naj­ważniejszych gałęzi misji wewnętrznej—to ewangelizacja. Mówca wyka­zywał jej konieczność i błogosławieństwo. Ewangelizacja jednak tylko możliwa przy współudziale' w pracy na niwie królestwa Bożego ze strony wierzących zborowników, t. j. nieduchownych, jeżeli nie zboczą z dióg biblijnych i kościelnych.

Ostatnie kazanie misyjne wygłosił ks. Gundlacb, pastor łódzki, na tekst ew. Mateusza 17, 4. Hasło Piotrowo i naszem być winno hasłem: Zbudujmy trzy namioty: Chrystusowi jeden, Mojżeszowi jeden i Eljaszo-

wi jeden! EIjasz jako prorok wzrokiem orlim i sercem o wielkiej mi­łości sięga dalej, niż Mojżesz i zakon, widzi bowiem w Chrystusie Zba­wiciela i ludów pogańskich. Namiot Eljaszowy obrazem misji śród po­gan. Ratujmy ten namiot, a zwłaszcza klejnot nasz w wielkim tym namiocie, obejmującym świat cały, naszą stację misyjną „Polonię.“ N a­miot Mojżeszowy obrazem misji śród żydów. Skromny ten namiot, który przed laty w Łodzi wznieśliśmy w postaci krajowej misji śród żydów w jednej tylko izdebce, gdzie w sabat jednakowoż od 20 do 30 zbie­rało się żydów, runął. Zbudujmy go znowu! Namiot Chrystusowy, najpiękniejszy i najwznioślejszy— obrazem spraw miłosierdzia Chrystuso­wego, będący obrazem misji wewnętrznej, a przedewszystkiem obrazem naszego drogiego, a ciągle jeszcze w skromnym domku mieszczącego się Domu Miłosierdzia. Od wielu już miesięcy daremnie rozbrzmiewa skarga, że dotąd jeszcze zamknięty, a więc niedostępny dla cierpiących, wykończony już a tak piękny szpital wraz z naszym domem dla dja- konis. A dlaczego dotąd zamknięty? Dla braku koniecznych na otwar­cie środków pieniężnych i dla jeszcze większego i boleśniejszego braku dziewic, któreby pragnęły służyć Chrystusowi w cierpiących Jego człon­kach. Budujmy więc przedewszystkiem ten namiot modlitwą, ofiarami i poświęceniem dla niego własnej osoby.

Nowością w połączeniu z uroczystością misyjną była po raz pier­wszy podjęta t. z w. ewangelizacja, która trwała od godziny 8-ej do 10 wieczorem. Ewangelizacja zagranicą od lat wielu już zażywa wielkiej popularności, choć nie brak ludzi bardzo poważnych, którym nawróce­nie i umoralnienie szerokich mas ludu bardzo leży na sercu, a którzy mimo to nie ukrywają wcale wątpliwości swoich co do prawdziwych owoców ewangelizacji.

Bądź co bądź, ewangelizacja zagranicą w lokalach rozmaitych sto­warzyszeń większy wpływ wywiera na masy, niż kazalnica, jeżeli przy­puszczenie to nas nie myli; trudno bowiem orzec, czy na mowy ewan­gelizacyjne jako na nowość rzeczywiście chodzą ci, którzy do kościoła już nie uczęszczają, czy też ci sami? Radujmy się jednak, że do nas nowa ta torma i nowy sposób opowiadania starej i niezmienionej Ewan- gelji znalazł wstęp. Przez ewangelizację rozumiemy mowy dla nas do­stępniejsze, ilustrowane i poparte zwykle bogato wypadkami i przykła­dami z życia codziennego, których przedmiotem ogólne podstawowe prawdy chrześcijańskie, nie dogmaty czyli artykuły wiary kościołów po­szczególnych, przyczem mowy te dążą z całym naciskiem do rychłego lub natychmiastowego, jeżeli to być może, rozbudzenia i nawrócenia.

O stronach ujemnych ewangelizacji u nas nie pora mówić, ponie­waż ewangelizacji jeszcze nie mamy, a jednak należałoby usilnie starać się o wprowadzenie jej u nas dla błogosławionych owoców, które gdzie­indziej wydała i u nas też wydać może. Możebyśmy na glebie nasze­go kościoła potrafili zapobiedz wynikom ujemnym. Głównym jednak warunkiem błogosławionej ewangelizacji — ewangelizatorowie z Bożej łaski, czyli mówcy, wyposażeni przez Boga w dary mowy i wymowy; bez nich ewangelizacja w samym zaczątku skazana na śmierć!

Za osnowę trzech przemówień ewangelizacyjnych posłużyły ks. ks. pastorom Gerhardtowi, Wernitzowi i Schmidtowi słowa proroka Ezech­iela 33, 1 1 —12. Pierwszy z mówców wykazał, że grzechy ciężkiem są dla nas brzemieniem, pod którem musielibyśmy runąć w przepaść wiecznej zagłady, gdybyśmy pociechy nie mieli; drugi zwiastował ze­branym Boga, który pod przysięgą zapewnia, że nie chce zagłady grze­sznika, który raczej pragnie, aby człowiek dostąpił łaski w Jezusie Chrystusie; trzeci wreszcie kaznodzieja stwierdził z bólem serca, że wielu bardzo lęka się i unika zwrotu ku nawróceniu, wzywał ich przeto, żeby miasto śmierci żywot obrali. Z krótkiego podanego tu streszczenia widzimy, że tekst trafnie był obrany i zastosowany. Oby Bóg pier­wszej próbie pracy ewangelizacyjnej pobłogosławić raczył.

Nadmieniamy jeszcze, że piątkową i sobotnią uroczystość rozpo­częto w sali dla konfirmandów współ nem rozmyślaniem na tekst biblijny i wspólną modlitwą poranną oil 83Д — 10 godziny, która tern się różniła od zwykłych modlitw, że w tym wypadku głośno modlił się nietylko pastor, jak to zwykle w takich bywa wypadkach, lecz po nim głośno także wypowiadali modły niektórzy zborowuicy.

(Dok. п.).

List do redakcji.Najprzewielehniejszy K r. Redaktorze!

17-go października r. b. wybuchł w Nowvm Dworze straszny po­żar. Ogień, podniecany i roznoszony przez silny wicher, ogarnął nie­bawem większą część miasta, waląc w gruzy przeszło 120 domów mie­szkalnych. Gdy doliczymy spalonych przed kilku tygodniami 36 domów, to zdać sobie możemy sprawę z ogromu klęski. Przeszło 400 rodzin pozbawionych chleba i zarobku. Choć minęło już trzy tygodnie, i choć w najmniejszej izdebce pomieszczono po kilka rodzin, jeszcze kilkanaście rodzin mieszka dotąd w namiotach wzniesionych w polu. Głód i przej­mujące zimno są ich udziałem. Gdy wejść do namiotu takiego, spozie­rają na cię wystraszone oczy zbiedzonych, oniemal skostniałych od zimna dzieci. Nielepiej dzieje się pod dachem. Przeszło 600 rodzin zostało bez dachu: gnieździ się to w pozostałych domach po 30— 60 osób w jednej izdebce; we dnie szukają strawy, a w nocy wszystko leży po­kotem na podłodze, ledwo trochę słomy podesławszy, i przykryte, jak Bóg dal. Jak i tu panuje zaduch, trudno sobie wyobrazić.

Pomocy, pilnej pomocy potrzeba! Pomimo że rodzin ewangelickich, dotkniętych klęską, jest mało, lecz, sądząc, że łza nędzy w każdem oku jest święta, ośmielam się prosić N PW. Ks. Redaktora o łaskawe pośre­dnictwo w przyjmowaniu ofiar, które też wprost mogą być przesyłane na moje ręce, i o pomieszczenie tego listu w „Zwiastunie.“ Raczy NP W. Ks. Redaktor i t. d.

Ks. (J. Ernst.Nowy Dwór 7-go listopada 1907 r. pastor Nowodworski.

R edakcja „Zw iastuna“ chętnie gotowa pośredniczyć w zbieraniu ofiar i gorąco nawołuje do składania ich. Dotychczas złożyli ofiary na ręce W -bnego ks. E rnsta:

Zebrane przy nabożeństwach w Warszawie ‘251 rb. 49 i kop., li. K. 20 rb.. O. v. Wilde 20 rb., M., C. i L. v. Everth 5 rb., ks. Wiemer z Wiżajn 1 rb., z parafji Nowodworskiej 231 rb. 49 kop., z Nowego Dworu 27 rb. 50 kop., zbór św. Trójcy w Łodzi 174 rb. 40 kop., zbór w Pabianicach 162 rb. 50 kop., kantora! Niwa 6 rb. К) kop., kantora! Biele Brzeźnica 9 rb. 5 kop., L. Arndt z Nowo- Aleksandrji 5 rb., Berta Kronczewska z Pułtuska 3 rb., Reperówna Marja z Pułtuska 2 rb. 40 k o p , kantor Fröhlich z Władysławowa 1 rb.. kantora! Seweryno wo 5 rb. 38 kop., kantora! W ola Pruszko­wska 4 rb. 81 кор., E. Czarnecki z Mławy 3 rb.

W iadomości z kościo ła i ze św iata .Sprawy Konsystorskie. Ministerium spraw wewnętrznych w dniu

17-уш września r. b. zezwoliło na budowę w Płatkownicy, na gruncie podarowanym przez Eleonorę dabs, Jakdba Mullera i Karolinę Radke, nowego kościoła za sumę 5001 rb. 02 kop., przyczem koloniści bez­płatnie ofiarowali budulec i kamienie, których koszta obliczone są na 1000 rb., oraz zwózkę materjałów budowlanych i w części robociznę przy robotach ziemnych. Konsystorz na tę budowę udzieli zasiłku 1000 rb., po 500 rb. w roku bieżącym i w roku przyszłym. Kościół ten jest już prawie pod dachem i, da Bóg, w połowie roku przyszłego będzie wykończony.— Budujący się nowy dom modlitwy w Nowej Kaźmierce, w filjale Józefów parafji Stawiszyńskiej, jest już na ukończeniu i prawdobodobnie będzie mógł być poświęcony w końcu b. miesiąca. Ofiarność zborowników naszych w Nowej Kaźmierce była wielka: chętnie złożyli na rzecz budowy po 3 rb. z morga i oświadczyli, że w razie potrzeby jeszcze dodadzą po rublu.— Najjaśniejszy Pan w dniu 15-ym września r. b. zezwolił filjałowi w Sejnach przyjąć podarowany przez mieszkańca wsi Poluńce w powie­zie sejneńskim, Jerzego Podzisa, ucząstka ziemi, wynoszącego ‘24 pręty,na rozszerzenie cmentarza w Poluńcach.- We wsi Ładnie w powieciewłocławskim, do parafji Nowawieś należącej, uchwalono wybudować kosztem 3,000 rb. nowy dom modlitwy-kantorat w miejsce starego,nizkiego, zbyt szczupłego i nie odpowiadającego obecnym potrzebom.Baron W. v. Malzahn, właściciel Ładna, daruje na ten cel (i morgów gruntu i 60,000 sztuk cegły pod warunkiem, żeby koloniści złożyli zaraz połowę sumy kosztorysowej i zobowiązali się do zwiezienia bu­dulca. Protokół odpowiedni został już spisany i przez Konsystorz za­twierdzony, który przedewszystkiem zażądał przedstawienia sobie ręjen- talnego aktu darowizny w celu uzyskania Najwyższego zezwolenia na ej przyjęcie.— Ks. Wendt, pastor w Nowosolnej, z powodu słabości zdro­

wia podał się do dymisji i pragnie być zwolniony z urzędu swego z dniem 1/14 maja roku przyszłego.— Ks. W . Winkler, pastor w Wie­luniu, z powodu niedomagania prosi o wikarjusza.

Sprawy warszawskie. Przy przejściu szpitali warszawskich pod zarząd magistratu, ważną jest rzeczą, aby nasz szpital ewangelicki jako własność zborowa należycie został zabezpieczony. W tym celu kolegjum wystosowało do komisji magistrackiej odpowiednie podanie i uprosiło swego radcę prawnego p. Ręczlerskiego, członka tejże komi­sji, o dopilnowanie, aby prawa zboru do szpitala naszego nie uległy uszczupleniu.

W szpitalu naszym niebawem urządzony będzie oddział dla cho­rych z chorobami zakaźnem i. Oddział ten będzie niewielki — kilka tylko pokojów—i przeznaczony wyłącznie dla chorych naszych instytufcyj zborowych.

Metodyści w Kownie. Kowno jest miastem, w к torem najroz­maitsze zagnieździły się sekty. Między innemi mają tam też zwolen­ników swoich metodyści, których kaznodzieją jest niejaki Kurdis, a od czasu do czasu na wizytację przyjeżdża z Królewca pastor Ralimke. Obecnie metodyści zamierzają tam zbudować własną kaplicę i aż w ame­rykańskich pismach metodystycznych wzywają do składek na tę budowę.

Kiedy powstała pieśń: „Warownym grodem jest nasz Bóg?“ Na święto Reformacji rok rocznie rozlegają się wspaniale dźwięki tyj pieśni tryumfalnej po wszystkich kościołach ewangelickich. Interesują­ce więc jest pytanie, kiedy ułożona została owa pieśń przez D-ra Marcina Lutra. Dotąd dość rozpowszechnione było mniemanie, iż Lu­ter ułożył ją w czasie swego pobytu w Koburgu, gdy stany ewange­lickie gotowały się na sejmie w Augsburgu w r. 1530 złożyć wyzna­nie wiary augsburskie. Zdanie to opierało się na świadectwie domo­wnika Lutrowego Hieronima Well era. W zeszłym roku wyszła ksią­żeczka, przez niejakiego D-ra Gross!era wydana, która w zupełnościobala to twierdzenie. Już w r. 15*29 bowiem w wydanym przez Lutraśpiewniku znajdujemy wydrukowaną tę pieśń. Ale mamy świadectwo, że w r 1524 kaznodzieja Herman Tast w Szlezwigu, niedopuszczony przez duchowieństwo rzymskie do kościoła, odbył pierwsze nabożeństwo ewangelickie pod lipą, które zakończył śpiewem pieśni: „Warownym gro­dem jest nasz Bóg. “ W edług innego świadectwa stało się to już nawet w r. 1522. Wobec tego odświeża Grössler dawne przypuszczenie, iż Luter pieśń tę, pełną głgbokiej tryumfującej wiary, ułożył po dro­dze do Wormacji, gdzie miał stanąć przed sądem sejmowym, a więc w r. 1521. Na poparcie tego twierdzenia Grössler przytacza dwa świa dectwa. a mianowicie: magister Seidel w życiorysie Lutra, wydanym w r. 1581, wyraźnie powiada, iż kiedy Lutra ostrzegano w czasie no­clegu w Openheitnie, by nie jeździł do Wormacji, ten wyraził swą nie­ustraszoną odwagę, a „ przy tern jeszcze ułożył tę piękną, wspaniałą du­chowną pieśń: Warownym grodem jest nasz Bóg.“ Również w posty li,wydanej w r. 1577 przez superintendenta Szymona Pauli w Rostoku,trzy razy znajduje się. wzmianka, że pieśń ta powstała na drodze do

Wormacji. Weller myli się, mówiąc o sejmie w Augsburgu; w rzeczy­wistości i on ma na myśli sejm w Wormacji, gdyż, pisząc w r. 1560, mówi, że się to działo 39 lat temu, czyli w r. 1521. Przeciwko temu mniemaniu zdaje się przemawiać brak tej pieśni w śpiewniku, wydanym w r. 1524, lecz tłómaczy się ten brak, być może, skromnością Lutra; zresztą i inne, w następstwie sławne pieśni czas jakiś pozostawały w ukry­ciu. Że Luter mówi o „żonie i dzieciach,“ nie obala to również daty r. 1521, kiedy nie myślał wcale o ożenieniu się; poprostu wylicza Luter największe skarby, jakie człowiek posiada, których strata nic mu nie zaszkodzi, jeśli zachowa wiarę.

My ze swej strony dodamy, że pieśń ta obfituje w wyrażenia bardzo odpowiadające sytuacji, w której się Luter na drodze do Wormacji znaj­dował. Niestety, przekład naszego śpiewnika polskiego, aczkolwiek wier­ny, w tym względzie nie daje nam odpowiednich wskazówek, natomiast oryginał niemiecki sprawia wrażenie bezpośrednie. W yklęty przez pa­pieża, zagrożony banicją, a może, jak go Spalatin ostrzegał, śmiercią na stosie jak Hus, Luter śpiewa, że Bóg sam wybawia z wszelkiej trwo­gi, która nas teras (jetzt) dotknęła. Spalatinowi odpisał, że, choć Husa spalono, nie spalono jednak praw dy; w ostatniej strofce pieśni zaś śpie­wa; „niech zabiorą życie" (nehmen sie den Leib). Wreszcie słowa pieśni; „Choć djabłów pełen byłby świat“ dziwnie przypominają ustęp wspomnianego listu, w którym stoi słowo historyczne: „Pojadę do W or­macji, choćby tam było tylu djabłów, ile dachówek na dachach.“

Przyczyny alkoholizmu. Prof. dr. Kraepelin w taki sposób odpowiada na to ważne pytanie. Jedną z najmocniejszych podstaw al­koholizmu stanowi bez wątpienia zw yczaj picia przy pewnych okoli­cznościach. który od dzieciństwa osłabia naturalny wstręt do alkoholu, który wstrzemięźliwego ciągnie do knajpy i zaprawia do pijaństwa, zaś pijaka, pragnącego uwolnić się ze szpon nałogu, nanowo w błoto wcią­ga. Następnie w szerokich kołach panuje zdumiewająca nieświado­mość działania alkoholu. Wciąż jeszcze wielu wierzy, że mogą się sami albo nawet dzieci wzmocnić przez używanie wina, gdy, przeci­wnie, wszelkie napoje wyskokowe tylko osłabiają i powstrzymują ciele­sny i duchowy rozwój. Wciąż jeszcze stara się niejeden tłómaczyć swe pijaństwo „ciężką pracą,“ gdy. przeciwnie, alkohol właśnie odbiera chęć i siły do pracy. Wreszcie skutecznemu zwalczaniu alkoholizmu sprzeci­wia się interes gospodarczy. W samych Niemczech spożywa się ro­cznie za trzy miljardy marek napojów wyskokowych. Iluż destylatorów, piwowarów, szynkarzy, restauratorów żyje z tego! Ale przekleństwo jadu , którego dostarczają , spada na nich samych. Właśnie śród nich znajdujemy najwięcej ofiar chorób mózgu i innych organów, wy­wołanych nadużyciem alkoholu. Niestety, musimy przyznać, że powołani stróże zdrowia publicznego, lekarze, nieraz w tej tak ważnej sprawie stoją na uboczu. Ale istnieje też stowarzyszenie lekarzy, mające człon­ków w całych Niemczech, którzy zarówno przez przykład osobisty, jak i przy leczeniu chorych dowodzą, że bez kropli alkoholu można samemu żyć jako człowiek i działać skutecznie jako lekarz.

Ofiary.Złożono w redakcji „Zwiastuna“

na Dom Miłosierdzia: Od redakcji „Zwiastuna” zam iast wieńca na trum nę ś. |>. ks. Fabiana rb. 25, od K oła teologów polskich w Dorpacie zam iast wieńca na trum nę ś. p. ks. Fabiana rb. 10, K. B. rb. 19U;

na misję w Australji: K. B. rb. 200; na misję w Afryce: K. B. rb. 100; na Dom djakonis w Łodzi: K. B. rb. 60;na ubogich: rodzina Rommel z Kielc zam iast wieńca na trum nę ś. p. ks.

Fabiana rb. 6, K lem entyna Dąbrowska z K aukazu rb. 3; na pogorzelców Nowego Dworu: od dzieci szkoły naszej przy ulicy Leszno

№ 25 rb. 5 kop. 50, N. S. kop. 60.

Porządek nabożeństww kościele ewangelicko-augsburskim warszawskim:

Dnia 16 listopada: nabożeństwo w kaplicy cmentarnej w języku niemieckim o godz. 4 po południu ks. djakon Loth.

Dnia 17 listopada, w X X V niedzielę po Trójcy: nabożeństwo w języku niemieckim o godz. 94 rano ks. djakon L o th ; nabożeństwo w języku polskim o godz. 114 rano ks. superin tendent generalny B ursche; po południu nabożeństw a dla dzieci od godz. 24—4.

Dnia 22 listopada: kom unja św. w języku niemieckim o godz. 9 rano, popołudniu o godz. 64 nabożeństwo tygodniowe w języku polskim (list do Rzym ian) ks. p refek t Schroeter.

Dnia 24 listopada, w ostatnią niedzielę po Trójcy: nabożeństwo w językuniemieckim o godz. 94 rano ks. djakon L oth ; nabożeństwo w j ę ­zyku polskim o godz. 114 rano ks. pastor M achleid; po południu nabożeństwa dla dzieci od godz. 24—4.

D nia 27 listopada, jako w dzień urodzin N ajjaśniejszej Cesarzowej Wdowy M arji Teodorówny: nabożeństwo galowe w języku niemieckim o godz. 10 rano; w języku polskim o godz. 104 rano.

D nia 29 listopada: kom unja św. w języku niemieckim o godz. 9 rano; po południu o godz. 64 nabożeństwo tygodniowe w języku piolskim ks. p refek t Schroeter.

Dnia 30 listopada: nabożeństwo w kaplicy cmentarnej w języku polskim o godz. 4 po południu ks. djakon L oth.

Dnia 1 grudnia, w 1 niedzielę A dw entu : nabożeństwo w języku niemieckim o godz. 94 rano ks. pastor M achleid; nabożeństwo w języku polskim o godz. 114 rano ks. superin tendent generalny Bursche; po południu nabożeństw a dla dzieci od godz. 24—4.

Dnia 6 g rudn ia : kom unja św. w języku polskim o godz. 9 rano; po po­łudniu o godz. 64 nabożeństwo tygodniowe w języku polskim ks. p refek t Schroeter.

Dnia 8 grudnia, w I I niedzielę Adwentu: nabożeństwo w języku niemieckim o godz. 94 rano ks. djakon L o th ; nabożeństwo w języku polskim o godz. 114 rano ks. pastor M achleid; po południu nabożeństw a dla dzieci od godz. 24—4.

D nia 13 grudnia: kom unja św. w języku niemieckim o godz. 9 rano; po południu o godz. 64 nabożeństwo tygodniowe w języku polskim ks. p refek t Schroeter.

D nia 14 grudnia: nabożeństwo w kaplicy cmentarnej w języku niemieckim o godz. 4 po południu ks. djakon Loth.

Dnia 15 grudnia, w 111 niedzielę Adwentu', nabożeństwo w języku niemie­ckim o godz. 01 rano lcs. pastor Machleid; nabożeństwo w języku polskim o godz. 111, rano ks. superin tendent generalny B ursche; po południu nabożeństwa dla dzieci od godz. ‘21 — 4.

Uwaga. Nabożeństwa główne w niedzielo i święta zawsze odbywają się z" komun ją św., przygotow anie zaś do niej m a miejsce pół godziny przed rozpoczęciem się nabożeństw samych.

W kościele ewangelicko-reformowanym warszawskim:

Dnia 17 listopada: nabożeństwo w języku polskim o godz. 10.1 rano.Dnia ‘21 listopada: nabożeństwu w języku niemieckim o godz. 10 ram u

w języku polskim u godz. 1"2 w południe.Dnia 1 grudnia: nabożeństwo w języku polskim o godz. 10.1 rano.Dnia 8 g ru d n ia : nabożeństwo w języku niemieckim z francuską komun ją

świętą o godz. iO ran o ; w języku polskim o godz. Г2 w po­łudnie.

Dnia 15 grudnia: nabożeństwo w języku polskim o godz. 101 rano.Uwaga. Przygotow anie do komunji św. w języku francuskim poprze­

dza bezpośrednio komunję.

Odpowiedzi redakcji.A>. F. S. w Serant nu. Z milą chęcią od Nowego Roku będziem y w y­

syłali „Zw iastuna" pod wskazanymi adresami, oczekując wzamian nadsyłania nam „Kościoła R eform aeyjuego.”

./. K. w Hapiey. Korespondencję otrzym aliśm y, dziękujemy, zam ie­ścimy ją w num erze następnym .

B. Dlaczego my pastorowie przyjm ujem y miano księży, dokładnie to wy łuszczyliśmy zaraz w pierwszym roczniku „Zw iastuna,“ jeszcze w r. 181H Ksiądz oznacza osobę stanu duchownego i je s t to ty tu ł, jaki od wie­ków przez pastorów ew angelickich polskich był używ any. Pastor znaczy właściwie proboszcz. Nie każdy przeto duchowny ewangelicki jes t po polsku się wyrażając i zgodnie z tradycją kościoła naszego tu w kraju pastorem, ale tylko ten, którem u powierzony zarząd p a ra f ją. D latego też mamy księży djakonów, księży prefektów , księży wikarjuszów, i t. d. To nie żadna naleciałość katolicyzmu, ale tak każe mówić duch języka polskiego. Nazywanie wszystkich duchownych ewangelickich pastorami je s t germ a- nizinem : po niemiecku bowiem tylko pastor znaczy w prost duchowny, ksiądz.

Al. St. Na poruszoną przez sz. Pana niewłaściwość zwróciliśmy uwagę p. Sch. i przekonani jesteśm y, że nie powtórzy się więcej.

OGŁOSZENIA.

„ FA N T ASM AGOR J A “K in e m a to g ra f p rzy ni. А - t o K r z y wklej JV5 5

Obrazy kolorowane z życia Chrystusa Pana (z towarzyszeniem organów).CENA MIEJSC: l-sze miejsce <>.’> kup., 2-gie 50 kop., 3-ie - НО kop., s to ­

jące 20 kop. Dzieci płacą połowę.

T) Е ü G I К О N К U Е S„l’r/L' l̂aclu Filozoficznego.“

t i e d akcja „Przeglądu Filozoficznego" ogłasza konkurs na rozprawą p. t.:

„WYJAŚNIENIE i OPIS.”Od czasów A rystotelesa poprzez wieki średnie i znaczną część ery nowożytnej

utrzym ywał się niezachwianie pogląd, że znamieniem i zadaniem naukowego pozna­nia rzeczywistości jest w y k r y w a n i e p r z y c z y n badanych zjawisk i faktów : „veret scire est per causas scire" (teorja wyjaśnienia, explication, Erklärung). Pogląd teil obecnie zarzucają liczni przedstawiciele filozof]i i nauk szczegółow ych, przeciw sta­wiając mu zdanie, że zadaniem naukowego poznania rzeczyw istości je s t o p i s bada­nych z j a w i s k i faktów (teorja opisu, description. Beschreibung). R ozpatrzenie obu po­glądów z punktu widzenia historycznego, m etodologicznego i ep istem ologicznego tw o­rzy tem at zadania konkursowego.

Część historyczna winna wykazać początek i rozwój Leorji opisu oraz -obecny jej stan w różnych jej rozgałęzieniach i odmianach. N ie wymaga się jednak od tej czę­ści w yczerpującego uwzględnienia wszystkich szczeg ó łó w : wystarczy, jeże li uprzyto- lmii g łów ne fazy rozwoju teorji opisu i zasadnicze jej kierunki w spółczesne. Część historyczna przygotuje zarazem ścisłe określenie pojęć wyjaśniania i opisu, niezbędne dla rozważali dalszych.

Część druga winna rozpatrzyć stosunek obu teoryj z punktu widzenia m etodo­logicznego; ma w ięc przedstawić i ocenić w pływ obu teoryj na m etodę badań nauko­wych, uw zględniając szczególnie pytanie, czy różnica w poglądach na zadanie badań naukowych (wyjaśnienie czy opis'/) oddziaływa na stawanie się i form ułowanie pro­blem atów naukowych i na sposób ich rozw iązyw ania : ilie będzie można przytem po­minąć к west j i, czy wspomniana różnica poglądów ma jednakow e znaczenie dla w szy­stkich nauk, czy też tylko dla niektórych, i d laczego/

Część epistem ologiczna winna postawić spór m iędzy teorją wyjaśniania a teorią opisu na gruncie teorji poznania i rozpatrzyć pytanie, jakie znaczenie posiada każda z obu teoryj dla interpretacji w yników badań naukowych. Poniew aż teorja wyjaśnia­nia łączy się najściślej z pojęciem zw iązku przyczynow ego, przeto należy zbadać, o ile przeobrażenia tego pojęcia, dokonywające się w filozofji nowożytnej a zwłaszcza w spół­czesnej, w płynęły i w pływ ają na dążenia do zastąpienia teorji wyjaśnienia teorją opisu. \y ostatecznych wynikach pracy winien czytelnik znaleźć ocenę względnej wartości obu teoryj.

Rozprawa musi być napisana oryginalnie i sam odzielnie, z uw zględnieniem do­tyczącej literatury i wymagań m etody naukowej. Szczególny nacisk należy kłaść na ścisłość w ‘rozumowaniu i na jasność w przedstawieniu rzeczy. Objętość rozprawy nie powinna przenosić czterech arkuszy druku formatu „Przeglądu Filozoficznego." R ęko­pisy, pisane maszyną, zaopatrzone godłem , wraz z nazwiskiem autora w zamkniętej kopercie, należy nadesłać najdalej do dnia dl grudnia 111(18 r. pod adresem : Warszawa, ul. Nowogrodzka 44. Redakcja ..Przeglądu Filozoficznego."

W konkursie brać udział mogą tylko auto row ie polscy.Najlepsze opracowanie tem atu konkursowego otrzym a nagrodę 500 rubli1) i bę­

dzie wydrukowane w „Przeglądzie Filozoficznym." Inne zaś prace, nienagrodzone, ale przeznaczone do druku w „Przeglądzie Filozoficznym ," otrzymają honorarjum autor­skie w ilości rb. 2d od arkusza.

Skład sądu konkursowego będzie ogłoszony w jednym z następnych zeszytów ., Przeglądu Filozoficznego."

Redakcja.

’) Nagrodę pieniężną obecnego konkursu złożyli pp.: prof. dr. Ignacy Bara­nowski rb. 100, W ładysław G osiew ski rb К), I. Halpern rb. 20, L. bar. Kronenberg rb. 100, Aleksander Lednicki rb. 00, Stanisław Leszczyński rb. 00, prof. dr. H. Struve rb. 23, W ładysław W eryho rb. 55, oraz Polskie T-wo F ilozoficzne we L w ow ie rb. 00. Raiem rb. 50U.

P o l e c a n a j t a n i e j OKULARY—BINOKLE—LUPY MIKROSKOPY

termometry- barometry—kompasy jMiary ; ф ^

C y rk le —E k ie rk i V^)y 3525 LATARKI MAGICZNE ^ ' gLA I АП M MAU IV Z. а С

^ Stereoskopy — Widoki '

§ Jrfaszynki „Spamera" B A N D A Ż E ä2 ELEMENTY-DRUT-DZWONKI ^ rupturowe S»

/ przybory \ x Vasy brzuszneelek tryczn e. Sztuczne nogi i ręce

«Г VX V Gorsety i wyroby ortopedyczne Ę? -A. i n \ \ T n 7 n n u v e r r u m x z e r / к т е №

й£

3 V X P O Ń C Z O C H Y E L A S T Y C Z N E *й X j f c V Sttspensoria— Sijryclcl - K atetery— Prezerw atyw y Ц£ I ryga tory—Inhalatory S

Telefonu № I7S 94. w a t a —G a z a — B a n d a ż e .

Sierotki uczciwej, lat 13, mówiącej po polsku i niemiecku, inteligentnej, .. zręcznej i zdrowej potrzebuję do sklepu.

^ Adres: ,T. Caspari, Zduńska W ola gub. Kaliska.

W dow a, lat 33, władająca językami polskim, niemieckim i ro­syjskim, obeznana z buchałterją, poszukuje miejsca kasjerki. Może

złożyć kaucję.W iadomość u ks. pastora R . Gundlacha w Łodzi, ul. P iotrkow ska 4.

FABRYKA PAROWAPierników, Czekolady, Św iec W osk ow ych i Skład

G łów ny Ś w iec Stearynow ych

Jana Wróblewskiegow Warszawie, K apitulna Nż 8,

wszystkim swoim klientom już rozesłała nowe wydanie cennika. Kto zaś go dotychczas nie dostał, zechce łaskawie wyrazić żądanie a bez­

zwłocznie otrzyma franco.

W ydawca кв. J . B arsche. R edaktor ks. A. Schoeneich.

Warszawa. Druk A. U шва. Nowozielna Л$ 47.

/