32
ISSN 1427-4120 | Nr 56 | cena 0zł listopad|grudzień 2010

Nowy Gwóźdź Programu nr 56

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Wydanie listopad-grudzień 2010

Citation preview

ISSN

142

7-41

20 |

Nr 5

6 |

cena

0zł

listopad|grudzień 2010

|spis treści|

wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach �: [email protected] naczelna: Dagmara Simenkaz-ca redaktora: Nina Bocheńskaredakcja: Piotr Pochel, Jan Frejowski, Mariusz Pałka, Anna Ślęczkowska, Tomasz Bilewicz, Adam Marcisz, Paulina Patrylak, Mariusz Tomala, Roksana Nowakwspółpraca: Annamaria Stawska, Nastia Piątek, Joanna Śliwka, Marek Kiczkakorekta: Anna Janińskaprojekt okładki: Agnieszka Kotulska

skład i opracowanie graficzne: Agnieszka Kotulska, Paweł PAWOŁ Palarczykmarketing i reklama: Nina Bocheńska, Anna Adamus, Izabela Bujokkolportaż: Katarzyna Budziszdruk: DRUKAT Sp. z o.o. ul. Mikołowska 100a 40-065 Katowiceadres redakcji: ul. 1 Maja 50, 40-287 Katowice tel./fax: (0 32) 257 72 19 �: [email protected]

Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i nie zwraca materiałów nie zamówionych.Zastrzega sobie prawo skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.Opinie zawarte w artykułach nie muszą być zgodne z poglądami Redakcji.

© Wszelkie prawa zastrzeżone

Uniwerek – Brzmi dumnie Marek Kiczka 03Co

now

ego? Dźwiękowa Awantura (...) Annamaria Stawska 04-05

Kultu

raln

y Fotografia, wyobraźnia, erotyzm Piotr Pochel 06

Kultu

raln

y Autobusowe niepokoje Mariusz Pałka 07

Felie

ton Wolontariat z AIESEC w Nigerii Joanna Śliwka 08-09

Karie

ra Wychowawca potrzebny od zaraz! Magdalena Cieślak 10-11

Karie

ra Student praktykujący Bartosz Pudełko 12

Karie

ra Moje Indie Nastia Piątek 17-19

Kom

u w

dro

gę Serce Bałkanów na talerzu Adam Marcisz 20-21

Kom

u w

dro

gę The Rock, czyli skała na skraju Europy Tomasz Bilewicz 22-23

Kom

u w

dro

gę Każda kropla jest ważna Ewa Kowalska 24

NZS

owo Wolna sofa na weekend Anna Ślęczkowska 25

Społ

eczn

y Pocztówka z Katowic Paulina Patrylak 26-27

W m

ieśc

ie Przez żołądek do rozsądku Jan Frejowski 28

Zupa

z Gw

oźdz

ia

|wst

ępni

ak|

Dagm

ara

Sim

enka

| 02 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

PRAWDZIWY STUDENT DESZCZU SIĘ NIE BOI

Jesienią, w tajemniczy spo-sób przybywa nam powodów do narzekań. Zupełnie jakby zmiana cyferek w kalenda-rzu czy cofnięcie wskazówek zegarka, miały decydować o naszym nastroju. Zamiast usprawiedliwiać swoje ponu-re myśli ogólnym zachmurze-niem, trzeba przeciwdziałać. Najnowszego Gwoździa ser-

wujemy jako lek na przepędzenie czarnych chmur z głowy. Dlatego znajdziecie w nim więcej niż zwy-kle opowieści o podróżach – tym razem prezentu-jemy namiastkę Indii, skalistego Gibraltaru i pięk-nych Bałkanów.

Pokazujemy również, jak nastrojowość jesieni można wykorzystać w pracy z aparatem – se-sja „Demon Style” Moniki Zemelki to maska-rada rodem z Halloween w subtelnym, ko-biecym wydaniu. Dla tych, co mimo naszych argumentów, nie zechcą opuszczać ciepłego mieszkania, polecamy przegląd nowości pły-towych, kolejną część cyklu o Katowicach oraz studencki przepis Jasia Frejowskiego, który działa nie tylko na podniebienie, ale i na roz-sądek... Grunt to znaleźć sobie dobry powód, by nie nastawiać kolejnej „drzemki” rano i nie prze-spać najlepszych, studenckich dni! W razie braku pomysłów, zapraszamy do NZS-u! ;)

Dagmara SimenkaRedaktor Naczelna

Potrafią w spektakularny sposób zmienić listopadowe święto w zachodni horror klasy B. Kradzież tego, co położyła na na-grobku rodzina zmarłego, znaczy dla nich tyle, co znalezienie grosza na ulicy. Kto taki? Ludzie-hieny.

Nie będzie to lekcja w stylu Ojca Dyrek-tora, za którego bardzo się wstydzę przez moje toruńskie korzenie, ale rozważanie o tym, do czego prowadzi takie postę-powanie. 1 listopada to dzień, w którym wspominamy naszych najbliższych, jed-nak przystrajając groby, często pytamy siebie samych: „Czy kiedy wrócę tu za parę godzin, wszystko będzie tak samo?” Przecież to nie problem coś ukraść, na-wet nikt nie zwróci na to uwagi. Czym się różni hiena od przeciętnego Kowalskie-go, który przyszedł zapalić znicz? Niczym. Dlatego tak rzadko udaje się zła-pać złodziei. Oni dobrze wiedzą, że nie warto działać w pojedynkę, a patrole po-licji na cmentarzach jedynie wyostrzają ich czujność.

Dlaczego kradną? To proste. Zagrabione łupy ponownie można sprzedać. Zdarza się, że kwiacia-rze najmują złodziei, aby zwiększyć i tak niemałe zyski. Grabieżcy w prosty spo-sób dają do zrozumienia, ile znaczy dla nich pamięć o tych, którzy odeszli. Więc pytam: czy życie ludzkie już się nie li-czy? Jednak problem ten nie jest żad-ną nowością – już starożytni Egipcjanie na próżno starali się chronić skarby fara-onów. Wniosek z tego prosty. 1 listopada podzielony został na dwa obozy. Pierwszy z nich dba o pamięć naj-bliższych. Druga grupa żeruje na cudzym nieszczęściu, bogacąc się. Brak tu miej-sca na honor i szacunek dla drugiego człowieka. Pamiętacie postać Indiany Jonesa? Hiena cmentarna, która zyskała rzesze fanów na całym świecie. Jednak życie to nie film.

Piotr Gąsowski

Waszym Zdaniem...

|co nowego|

Mar

ek K

iczk

a

Uniwerek – brzmi dumnie

Z każdym rokiem, także tym akademickim, idą zmiany. Ten jednak rozpoczął nową niejako erę. 1 października Akademia Ekonomiczna im. Karola Adamieckiego w Katowicach zmieniła nazwę na Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach. Ale jak to?

Na początek trochę historii…Status uniwersytetu Akademia uzyskała w konsekwencji stałego rozwoju. Uczelnia powstała jako prywatne Wyższe Studium Nauk Społeczno-Gospodarczych. Pierwsze zajęcia odbyły się 11 stycznia 1937 roku, a już w roku następnym, obok istniejącego Wydziału Organizacji Przemysłowej, uruchomiony został Wydział Administracji Publicznej. Po wojnie rozszerzono formy kształcenia, uruchomiono Centralne Studium Rachunkowości i Finansów. Systematycznie zwiększała się liczba studentów oraz kadra nauczająca. Coraz większa ilość obiektów Uczelni tworzyła swoiste centrum akademickie, które nadal jest rozbudowywane. Zmieniały się jednocześnie status i pozycja Uczelni. W 1950 roku Katowickie Studium zostało upaństwowione i przekształcone w Wyższą Szkołę Ekonomiczną. Stopniowo wzrastała ranga Uczelni jako ośrodka naukowego. Uczelnia uzyskiwała kolejne prawa nadawania stopnia doktora, a następnie stopnia doktora habilitowanego nauk ekonomicznych. W 1972 roku katowickiej Wyższej Szkole Ekonomicznej nadano imię Karola Adamieckiego. W roku 1974 Uczelnię przemianowano na Akademię Ekonomiczną, otrzymując tym samym godność nazwy, której treść od niedawna realizowała.

Co? Ile? Kiedy i gdzie?Od 2009 roku studenci, których liczba sięga już ponad 15.000, mogą podejmować studia na czterech wydziałach: Wydziale Ekonomii, Wydziale Finansów i Ubezpieczeń, Wydziale Zarządzania oraz Wydziale Informatyki i Komunikacji, co – wraz z innymi dostępnymi na Uczelni jednostkami kształcenia – tworzy obecnie bardzo rozbudowaną bazę naukowo-dydaktyczną. 6 października br. uroczysta inauguracja roku akademickiego 2010/2011 odbyła się już w Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach.

Trochę bardziej pragmatycznie…Zmiana nazwy nie wpłynie na bieg życia studenckiego. Z prawnego punktu widzenia Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach jest następcą Akademii. Ważność zachowały wszystkie dotychczas wydane dokumenty, uzyskane oceny, itp. Nie uległa też zmianie struktura wydziałów, kierunków czy specjalności studiów. Natomiast na studentów pierwszego roku czekały już legitymacje studenckie opatrzone nową nazwą.

I co teraz?Teraz pozostało brać się do nauki i… imprezowania, jak na prawdziwych studentów Uniwersytetu przystało. W końcu nazwa zobowiązuje! Tak bogate w uniwersytety miasto, jakim są Katowice, także.

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 03 |

| 04 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Pierwszym „samotnym” z najnowszej płyty Manic Street Pre-achers zatytułowanej „Postcards From A Young Man” był utwór "(It's Not War) Just the End of Love", już teraz uznawa-ny za najlepszą rockową piosenkę tego roku. Krążek wpisuje się także na listę jednych z najlepszych wydawnictw Anno Do-mini 2010.

Wszystko na tej płycie jest ciekawe, zaczynając od kompozycji po tekst, na okładce kończąc. Jako cover zdobi zrobione polaroidem zdjęcie aktora Tima Roth’a. Słuchając tej płyty odniosłam wrażenie, że to najnowsza płyta SUM 41. Są na niej pewne elementy charak-terystyczne dla tego zespołu. Zadanie dla Was: porównajcie piosen-kę „Stay Together For The Kids” Blink-182 do „(It’s Not War) Just The End Of”. Usłyszycie i poczujecie znaczące podobieństwo. Zwróćcie też uwagę na utwór „Golden Platitudes” – również myślicie, że wo-

POCZTÓWKI OD MŁODEGO CZŁOWIEKA

INTERPOL SELF TITLED

Nowojorska grupa z nurtu niezależnego rocka na-stępną płytę zatytułowała nazwą zespołu. Tak przeważnie robią debiutanci, pełni energii i z pazu-rem. Odbiór muzyki jest skrajny. Albo ich się nie-nawidzi, albo kocha. „Interpol” to czwarty album w dyskografii Amerykanów. Kolejna płyta w do-robku artystycznym powinna conieco już świad-czyć o muzycznych możliwościach, wyrobić jakąś markę.

Odnoszę wrażenie, że to tymczasowe wypalenie. Jakby sami muzycy nie przejęli się tym co może się dziać, gdy płyta trafi w obieg. Panowie nawet nie mieli pomysłu na tytuł płyty tak naprawdę. Ta płyta jest trudna – zawsze po choć jednym przesłuchaniu albumu wiele jestem w stanie zapamiętać. Większość piosenek jest tak miałka… Poważnie, nie pamiętam zbyt dużo. W przypadku innych piosenek, możecie do mnie zadzwonić nad ranem, a ja wszystko wyrecytuję. „Barricade” jest jedyną piosenką, odskocznią od dość smętnego i niepotrzebnie nadętego materiału. Przy tym songu nóżka może zerwać się do skakania. Jedźcie panowie muzycy na długie wakacje, po-znajcie bardziej świat i przelejcie wszystko na następny krążek.

kalista akurat w tej piosence ma głos niczym sam Robbie Williams? Natomiast początek „I Think I’ve Found It” skojarzył mnie się z festiwalem w SAN REMO. Na jesienną chandrę szczególnie polecam: Don’t Be Evil (dlaczego nie?) oraz „All We Make Is Entertainment”. To pożywna dawka energii na dobry początek każdego dnia. Muzyka dostarcza wrażeń na więcej niż cały poranek. To bardzo ciepła (jak temperatury we Włoszech) i pogodna płyta. Dodatkowo wsparta pięknymi smyczkami. Z pewnością będzie się podobać, każdy znajdzie na niej „własną perełkę”. Takie muzyczne pocztówki (nie tylko od młodych ludzi) bardzo lubię dostawać.

|kul

tura

lny|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 05 |

Anna

mar

ia S

taw

ska

Nigdy nie byłam fanką. I raczej nie zostanę. Ale jedną rzecz muszę przyznać – góralka, prawie moja rówieśniczka, ma głos! Tylko że swój prawdziwy zostawiła na poprzednich krążkach. Brodka zrobiła sobie czteroletnie wakacje. Nas dziwi to, że ten czas tak szybko mi-nął – ją, że w ogóle ktoś zwrócił na to uwagę.

Tytuł często jest zapowiedzią materiału na płycie. Tytułowa granda, czy-li awantura, jest kłótnią wielu dźwięków, tekstowych kombinacji i wariacji gło-sowych. Ta płyta jest inna niż dotychczas nagrane, to niezbity fakt. Dziewczy-na odchodzi od przesłodzonych, miłosnych tekstów w deseń: „znam Cię na pa-mięć, Ty mnie pewnie też” i narzuciła sobie bardziej wymagający styl. Bawi się konwencją słowną rodem z pieśni Marysi Peszek czy niezwykle charyzma-tycznej Katarzyny Nosowskiej. Młoda wokalistka wrzuciła do góralskiego ko-tła wszystko, co elektroniczne oraz zwariowane i przyprawiła szczyptą folku.

Kiedyś byłam wielką fanką Linkin Park. Miałam wszyst-kie płyty, wycinałam artykuły o nich, magazynowałam wywiady. Było to w podstawówce i gimnazjum. “A Tho-usand Suns” to czwarty studyjny album Amerykanów. To już pewne przypieczętowanie wyrobionego, własne-go stylu.

Linkin Park wróciło z najnowszym LP pod czujnym okiem producen-ta Ricka Rubina. Singlem „otwierającym” fanom nowe wydawnic-two jest „The Catalyst”. Panowie próbowali wielu rzeczy. Jednakże w ich przypadku to odkrywanie nowych muzycznych lądów i poszerza-nie artystycznych horyzontów. Kapitan, czyli Chester Bennington po-siada tak charakterystyczną barwę głosu, że nawet nie znając wcze-śniejszych nagrań, bezproblemowo można się domyśleć, że ten emo-cjonalny krzykacz to właśnie on. Mike Shinoda także ma piękny głos, jednakże w pewnych partiach wokalnych przypomina manierę Pau-la Joshua "Sonny" Sandovala z hip-hopowo-rockowego P.O.D. Każde brzmienie jest tu wykwintne i urzekające. To piękna, dopracowana i dojrzała płyta.

Danie jest totalną wariacją muzyczną w pięciu smakach. „Budyń” ze szczecińskiego zespołu Pogodno, pomagał Brodce w pisaniu tekstów. Znając specyficzne i absurdalne poczucie humoru wokalisty, można się domyśleć, w których piosen-kach oddał cząstkę siebie. Nie tylko w utworze „Granda” przez chwilę, ale w pozostałych, pachnie mi charakterystyczną muzyką Czesława Mozila! Ciekawostka: kojarzycie reklamę Hortex All Festivals? Sprawdźcie coś i porównajcie z tytuło-wą piosenką. Doceniam warunki głosowe i umiejętność śpiewania niczym Kasia Nosowska. Naprawdę, wokal jest łudzą-co podobny. Możemy być i śpiewać jak każdy. Dla zabawy – ok. Bo jeśli to zabieg na poważnie, czy naśladując kogoś, nie rezygnujemy z siebie? Mam nadzieję i głęboko liczę na to, że to tylko dla hecy. Wiem, że w morzu muzyków, ciężko być wyjątkową kropelką. W skali 1-10, Pani Monika otrzymuje dzisiaj 5 z plusem. Na zachętę.

DŹWIĘKOWA AWANTURA

TYSIĄC SŁOŃC

|kulturalny|

Obrazy, które człowiek odtwarza w swojej pamięci, muszą z różnych względów być dla nie-go ważne. W takich chwilach znaczącą rolę odgrywa wyobraźnia. Dla jednych – przywo-łana w myślach sytuacja – jawi się w kolorowych barwach, dla innych – jest zniekształco-na. Wszelkie detale, uznane przez kogoś innego za istotne, tracą swoje znaczenie, zyskując inne. Jednak utrwalone na papierze zdarzenie, przyjmujące postać fotografii, jeśli odrzucić wszelką ingerencję współczesnych technik, powinno dla każdego być identyczne, choć nie zawsze tak jest…

Nieraz zdarza się, że człowiek bie-rze w ręce album ze zdjęciami i prze-gląda jedno po drugim, wspomina-jąc sytuacje, które zostały uwiecznio-ne na niedużych formatach papie-ru. Pragnie wrócić do tamtych chwil, będących już tylko zapisem na poły-skującym tworzywie. Pamięta pięk-ny zachód słońca i niezapomnia-ny widok gór. Przywołuje w pamię-ci wspomnienia trwale w niej zapi-sane. Jeden kawałek papieru pocią-ga za sobą pasmo obrazów, składa-jących się na logiczny ciąg, ciekawą (czasem z pewnym zastrzeżeniem) hi-storię, element rzeczywistości, będą-cy teraz (nie)spełnionym marzeniem. W końcu pobudzona wyobraźnia bie-rze górę. Wszystko zaczyna mieć sens, klocki wskakują na swoje miej-sce, układanka jest gotowa! Pozosta-ją uczucia. Sytuacje i ludzie ogląda-ne na papierze nie zawsze muszą wy-woływać pozytywne wrażenie. Choć to nieco paradoksalne, to wykluczyć tego nie można. Trzeba jednak mieć na względzie, że fotografie robi się po to, żeby utrwalać pewne obrazy, mieć wspomnienia i do nich wracać. Pomimo że to tylko skrawek papie-ru, jest przepustką do wyobraźni roz-budzającej głęboko skrywane uczu-cia… miłości.

Paradoksalnym zdarzeniem jest mo-ment, w którym znalazł się podmiot liryczny wiersza Jana Lechonia zaty-tułowanego Nieczystość. Fotogra-fia odgrywa w tym liryku zupełnie inną funkcję. Osoba mówiąca w wier-szu wyraźnie zaznacza: „Ach! Jakąż jest rozkoszą oglądać bezbożnie To wszystko, czego nie ma na twej foto-grafii.” Fotografia w tym przypadku

jest barierą. Ona ogranicza percepcję patrzenia. Podmiot liryczny, spogląda-jąc na zdjęcie, nie widzi tego, co może dostrzec, będąc blisko osoby z foto-grafii. Obcowanie z nią „na żywo” jest dla niego rozkoszne, miłe, przyjem-ne. Papier nie daje takich doznań. Ro-dzi przeszkodę, której nie da się omi-nąć. Znajomość tej osoby z pewnością procentuje. Oglądając zdjęcie, pod-miot pobudza wyobraźnię. Przypomi-na sobie obrazy konotowane przez fo-tografię. Ona nie może zdradzić wię-cej niż jest na niej zapisane. Jej ramy są ściśle określone. O żadnej zmianie mowy być nie może. Podmiot jest w komfortowej sytuacji: on może zoba-czyć więcej niż na papierze, ponieważ to jego pamięć zapisała informacje, których ów nie uwzględnia. Zresztą wspomina: „Noc z tobą – to jest jed-no, co jak haszysz działa, Tylko jedno, w co można wierzyć bezprzytomnie.” Ograniczona (pozornie tylko) przez fo-tografię zdolność postrzegania nie jest w tym utworze rzeczą, która coś uniemożliwia. Zdjęcie to pobudza wy-obraźnię, powoduje, że podmiot za-czyna szukać w pamięci chwil spędzo-nych z osobą, o której mówi. Fotogra-fia jest pretekstem do przywoływania erotycznych doznań („Noc z tobą”). Tylko częściowo – jak zauważyłem wcześniej – ogranicza postrzeganie, ponieważ zdjęcie to jest „grzeczne”, więcej ukrywające niż odsłaniające. Ono powoduje, że w podmiocie bu-dzą się pewne obrazy, śmiem twier-dzić, obrazy erotyczne, związane z uniesieniem miłosnym, ekstazą. To ży-cie erotyczne jest jak haszysz, a więc: nałóg, od którego trudno się uwolnić. Miłość cielesna odgrywa w tym spek-taklu erotycznym rolę pierwszopla-nową:

Podmiot przyznaje, że tylko do-znania cielesne w tej chwili są najważniejsze. Nie wie, czy mi-łość duchowa w tym związku ma miejsce. Jego uczucia nie są jasno określone. Przyznaje się jedynie do zachwytu ciałem drugiej oso-by. Ma jednak pewność, że jest to miłość (?), fascynacja cielesno-ścią (?) jednostronna. Wie, że nie może liczyć na uczucie tej dru-giej osoby. Widoczna zatem staje się miłość romantyczna. Obie po-staci znajdują się na różnych, ale romantycznych, biegunach. Nie dane jest im się połączyć miło-ścią duchową. Pozostaje fascyna-cja cielesnością i tylko na tym to uczucie się opiera. Ciało, będące erotycznym uwielbieniem, jest tu wyeksponowane przez wyobraź-nię podmiotu. To ono jest najważ-niejsze. Ono gra pierwsze skrzyp-ce. Brakuje emocjonalności mię-dzy kochankami.

Zależność między fotografią, wy-obraźnią a erotyzmem widocz-na jest w tym wierszu niewątpli-wie. Choć zdjęcie pełni tu funkcję (częściowo) bariery, to daje moż-liwość do marzeń, pobudza wy-obraźnię, dotykającą sfery ero-tycznej. Sfery, która odsłania przed interpretatorem prywat-ność podmiotu lirycznego. Wi-dziany na papierze obraz wywołu-je w podmiocie najsilniejsze uczu-cia, najpiękniejsze kadry zapisane w pamięci, by w efekcie przero-dziły się w gorzką prawdę o nie-możności całkowitego dopełnie-nia się… miłości romantycznej.

|kul

tura

lny|

| 06 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Piot

r Poc

hel

FOTOGRAFIA , WYOBRAŹNIA , EROTYZM

|felieton|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 07 |

Aut busowe niep k jeM

ariu

sz P

ałka Autobusem jeżdżę bardzo często. Droga z Dąbrowy Górniczej do Katowic

przy dobrych wiatrach zajmuje mi 25 minut. Czas pomiędzy wejściem (naturalnie przednimi drzwiami) do autobusu a wysiadką, mija mi zazwyczaj na rozkosznym nicnierobieniu z przodu pojazdu. Stoję sobie przy drzwiach, wtulony w szybę, ze słuchawkami na uszach, często z notatkami w ręku. Niby nic, a jednak to dla mnie intymna czynność, w czasie której nikt nie powinien mi przeszkadzać.

Niedawno jadąc autobusem i mija-

jąc Sosnowiec (dla wielu Ślązaków to

już „zagranica”) usłyszałem, pomimo

bardzo głośno ustawionego radia,

głos jednej pasażerki. Zatrzymałem

nawijanie dziennikarza i z ciekawo-

ścią wsłuchałem się w niezwykle in-

teresującą telefoniczną konwersację.

„Ej, to może jednak spróbuj

z nią, jak macie się tak mijać i mijać!

(…) To coś ty żarł? Pewnie po majo-

nezie cię tak pocisło! No, ja jadę te-

raz przez Dąbrowę. Daj spokój, jakie

tu wyboje, ała, ała!” Naprawdę tego

nie wymyśliłem! Dziewczyna, na oko

20-letnia, blond włosy, makijaż mie-

rzony w kilogramach, torba à la Jola

Rutowicz. Nie sądziłem, że kiedykol-

wiek uda mi się kogoś takiego spo-

tkać. A jednak. Interesują mnie takie

przypadki. Niemające żadnych skru-

pułów osobniki, które w obecności

kilkudziesięciu osób, jak gdyby nigdy

nic, rozmawiają, tfu, wydzierają się

na cały autobus, nie przejmując się

tą, mimo wszystko dość krępującą,

sytuacją. W autobusie przez telefon

rozmawiam jak najrzadziej. Wiem, że

tuż obok mnie (tłok jest już wpisany

w mój autobusowy harmonogram),

stoi kilkanaście osób, które,

chcąc czy nie chcąc, słyszą mój beł-

kot. Irytuje mnie to, peszy i denerwu-

je – tak już mam. Swoją drogą, przypa-

dek ten nic nie znaczy w porównaniu

z tymi, których doświadczam co naj-

mniej dwa razy w tygodniu.

Rano zwykle z nikim nie rozmawiam.

Zasypiam przed północą, wstaję

po siódmej, jem skromne śniadanie,

jestem niewyspany, więc eufemistycz-

nie mówiąc, nie mam ochoty na jaką-

kolwiek pogawędkę. I nie interesuje

mnie, czy za chwilę do autobusu wsią-

dzie koleżanka z podstawówki czy Mo-

nica Bellucci. Ostentacyjnie zakładam

słuchawki i powoli stroję radio. Nie ma

mnie dla nikogo. Ewidentnie widać, że

jestem zajęty… sobą. Jeśli chciałbym z

kimś pomówić, pewnie umówiłbym się

na ciastko, gofry, bogracz czy placek po

węgiersku. Jednak o tak nieprzyzwoicie

wczesnej porze, kiedy ledwo zszedłem

z łóżka i czując jeszcze jego ciepło, nie

wiedzieć czemu pofatygowałem się na

uczelnię, nie mam ochoty na wymianę

zdań. „Co słychać? Co studiujesz? A co

u innych z naszej klasy, masz z nimi ja-

kiś kontakt?” Człowieku, zrozum —

autobus to dla mnie miejsce, w którym

jakiekolwiek słowo jest niepożądane.

Nie interesuje mnie, co u Ciebie, co

studiujesz, jak zmieniło się Twoje życie

po liceum i komu kibicujesz w Tańcu

z gwiazdami. Uświadom sobie, że słu-

chawki w moich uszach coś znaczą.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moje za-

rzuty brzmią egoistycznie i preten-

sjonalnie. Jednak widząc na Facebo-

oku grupę o nazwie „Nie cierpię spo-

tykać znajomych, kiedy słucham muzy-

ki w autobusie!” i 8021 jej fanów, czu-

ję się nieco usprawiedliwiony. Wiem,

że te wszystkie osoby, podobnie jak ja,

codziennie podróżują autobusami róż-

nych linii, mając cichą nadzieję, że uda

im się do końca wysłuchać ulubionej

piosenki. I ja te osoby rozumiem.

Jestem z Wami. Całym sercem.

|kar

iera

|

| 08 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Joan

na Ś

liwkaSłońce! Gorące, palące,

oślepiające gigantyczne słońce! Tak przynajmniej obiecywał Kapuściński. Tymczasem przywitał mnie w Nigerii deszcz, a zaraz po nim przepiękna tęcza wyrastająca z zielonej puszczy, którą obserwowałam z radością jeszcze w samolocie. I cisza na lotnisku, bardzo specyficzna, bo panująca tylko tam – poza lotniskiem Nigeria jest krajem, w którym nigdy nie zapada cisza.

Gdziekolwiek się nie pójdzie, wszędzie

gra muzyka, wszędzie ludzie tańczą lub

śpiewają, sami lub ze znajomymi, gra-

ją na instrumentach, wołają jeden do

drugiego, ale przede wszystkim trą-

bią. Wszystkie samochody jednocze-

śnie, wielokrotnie, bez przerwy, jeśli

nie jeden to drugi, jeśli pierwszy zatrą-

bił dwa razy, to drugi dwa razy więcej

– w każdej sytuacji, przy omijaniu, wy-

przedzaniu, ostrzeganiu przechodniów,

szukaniu chętnych do podwiezienia

czy na całkowicie pustej drodze. I tak

całą dobę, bez przerwy! Klakson działa

w nigeryjskich samochodach jak pedał

gazu – nie naciśniesz, nie jedziesz.

W świecie, który od pierwszej sekun-

dy okazuje się światem zupełnie od-

miennym kulturowo, społecznie, poli-

tycznie, organizacyjnie, klimatycznie,

gastronomicznie, religijnie (… można

wyliczać bez końca) trzeba być świa-

domym, że zmieniają się wszystkie re-

guły gry.

Bardzo szybko okazuje się, że karty, które

posiadamy w naszych rękach stają się nie-

potrzebne, a asy w rękawie bezwartościo-

we. Wtedy trzeba z pokorą zacząć obser-

wować otoczenie i uczyć się krok po kroku

nowych zasad, które sprawią, że gra znów

nabierze dla nas sensu. Trzeba przemyśleć

każdy ruch, analizować ruchy innych, cza-

sem wycofać się po to, żeby z każdym ko-

lejnym ruchem być bliżej wygranej.

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 09 |

Wolontariat z AIESEC w Nigerii

Wygrana, o której mowa to taki sto-

pień adaptacji, w którym zaczynamy

w początkowo zupełnie nowym i nie-

znanym środowisku czuć się „jak u sie-

bie”. W kraju tak specyficznym i od-

miennym jak Nigeria, dla Europejczy-

ka proces adaptacji nigdy się nie skoń-

czy. Codziennie odkrywa on coraz to

nowe reguły gry, często nawet sprzecz-

ne z poprzednimi, a gra paradoksalnie

staje cię z każdym ruchem coraz bar-

dziej skomplikowana ale również coraz

to ciekawsza.

Pewnego dnia nigeryjski taksówkarz

zapytał mnie o podobieństwa między

jago krajem a moim. Pytanie, które dla

niego było całkiem banalne i miało je-

dynie wypełnić nam czas w trakcie jaz-

dy, dla mnie było jednym z najtrud-

niejszych jakie kiedykolwiek mi zada-

no. Myślałam, i myślałam… i właściwie

nadal myślę, choć coraz bardziej oczy-

wiste staje się, że nie ma żadnych po-

dobieństw, że absolutnie wszystko jest

inne. Stąd też adaptacja do całkowicie

odmiennego systemu zabrała mi pra-

wie cały miesiąc i był to najtrudniej-

szy miesiąc mojego życia, pełen fru-

stracji, nieporozumień i wyrzeczeń. Kie-

dy zrozumiałam, że zasady gry poprzez

mój przyjazd zostały zmienione zarów-

no dla mnie, jak i dla osób, które mia-

ły się mną w Nigerii opiekować, powoli

wspólnie zaczęliśmy dochodzić do kom-

promisu i tworzyć nowe zasady, któ-

re zupełnie nieświadomie stały się pod-

stawą do zrozumienia siebie nawzajem

na całe życie.

Ciągle trudno mi powiedzieć, które z moich

„nigeryjskich” doświadczeń nauczyło mnie

najwięcej: praca w sierocińcu, mieszkania

u nigeryjskiej rodziny czy codzienne kon-

takty z Nigeryjczykami, których tam pozna-

łam? Nie ulega jednak wątpliwości, że do-

świadczenie, które tam zdobyłam (zarówno

te bardzo dobre, jak i te nieco mniej dobre)

jest nieocenione i nie przekłada się na żadne

pieniądze. Jednak żadne doświadczenie nie

przekłada się na to, co zdobyłam najcenniej-

szego – rodzinę.

Prawdziwy dom jest tam, gdzie mieszkają lu-

dzie, których się kocha, i dla których zrobi się

wszystko. Dziś wiem, że na tym świecie mam

dwa domy: polski i nigeryjski, gdzie jest moja

rodzina oraz przyjaciele, którzy zawsze są ze

mną w radości i smutku, nawet jeśli dzielą

nas tysiące kilometrów i nie wiemy kiedy zo-

baczymy się po raz kolejny. Wiemy jednak,

że zobaczymy się na pewno.

| 10 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Wychowawca potrzebny od zaraz!

Jedziemy na kolonieObozy i wyjazdy stały się głównym sposobem na

zapewnienie letniej aktywności swoim dzieciom

przez rodziców, którzy nie mają dwóch miesięcy

wolnego. Biura podróży, szkoły czy organizacje po-

zarządowe oferują szeroką gamę tego typu wypo-

czynku. Jeżeli studiuje się pedagogikę, a przy okazji

jest się członkiem jakieś organizacji zajmującej się

pracą z dziećmi, zdobycie etatu wychowawcy kolo-

nijnego nie powinno być trudnością, a także sprawi

dużą przyjemność i przyniesie doświadczenie przy-

datne w przyszłości. Jednak jeżeli nie kształcimy się

w kierunku nauczyciela - jeszcze nic straconego.

Wszystkie osoby, które są w stanie przetrwać od

tygodnia do trzech z hordą dzieciaków na głowie,

mogą brać pod uwagę ten pomysł na zarobek.

Wyjazdy można znaleźć przeróżne, od pobytu w

puszczy bez zasięgu, po wakacje w zachwycającej

Grecji i Hiszpanii. Do wyboru mamy obozy sporto-

we, edukacyjne, survivale czy czysto wypoczynko-

we wyjazdy. By dostać się na turnusy, które nas in-

teresują musimy wysyłać swoje CV grubo przed lip-

cem i wyszukać odpowiednie biuro, które przyjmie

nas z otwartymi ramionami. Należy jednak pamię-

tać, że bycie wychowawcą to przede wszystkim od-

powiedzialna praca; ciepłe kraje, rozrywki i atrak-

cje to jedynie sympatyczne okoliczności jej towa-

rzyszące.

Kurs zawsze przydatnyJuż od października, na każdym kroku

można znaleźć ogłoszenia o kursie wy-

chowawców i kierowników kolonijnych.

Organizują je biura turystyczne, szko-

ły, organizacje harcerskie i edukacyj-

ne. Orientacyjne za poświęcenie dwóch

weekendów z życia i 100 zł oraz zdany

egzamin, otrzymamy dokument upraw-

niający nas do pracy z dziećmi i mło-

dzieżą podczas ich letniego wypoczyn-

ku. Jest to zawsze dodatkowy atut w CV.

Sam papierek to jednak nie wszystko, li-

czą się predyspozycje. Trzeba radzić so-

bie z dziećmi, być kreatywnym, wymy-

ślać zajęcia, gry i zabawy i to w taki spo-

sób, żeby nie męczyć siebie i podopiecz-

nych. Wychowawca musi być przygoto-

wany na sytuacje kryzysowe i być goto-

wy stawiać im czoła, od zdartego kola-

na przez złamane serce, po dramatyczne

zniknięcie którejś pociechy.

Mag

dale

na C

ieśla

k

|kar

iera

|

|kariera|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 11 |

Wychowawca potrzebny od zaraz! Wychowawcy kolonijni w czasie wakacji zawsze są pilnie poszukiwani. Czy można połączyć

przyjemne z pożytecznym i zwiedzić świat, popływać w ciepłym morzu, a przy okazji dobrze

zarobić? Coraz większa liczba studentów decyduje się na pracę sezonową jako opiekun dzieci

i młodzieży na obozach.

Wszystkie dzieci nasze sąMałe skrzaty z podstawówki, pewni siebie

gimnazjaliści i niewiele młodsi od nas liceali-

ści, wszyscy jeżdżą na obozy. Z odpowiednim

podejściem, takie wakacje mogą stać się obo-

pólną przyjemnością i niezapomniana przygo-

dą. Zapewniając dzieciakom kreatywne zaję-

cia, sami możemy się wiele od nich nauczyć, a

nierzadko skorzystać z ciekawych atrakcji jak

paintball, jazda quadami, wspinaczka wysoko-

górska i wiele innych. Wychowawcy kolonij-

ni zawsze przyjeżdżają opaleni, często zżyci ze

swoją grupą, a już czeka ich następny wyjazd.

Nie jest to jednak 100% wypoczynek. Przeby-

wanie 24 godziny na dobę przez 2 tygodnie w

pełnej gotowości, jest po prostu wyczerpują-

ce psychicznie i fizycznie, nawet dla wielbicie-

li dzieci.

Mimo to wszyscy znajomi wychowawcy swoją

pracę chwalą i cieszą się, że mogą w ten spo-

sób zarabiać. Wyjeżdżają za granicę, zwiedza-

ją, poznają nowych ludzi, uczą się szacunku,

odpowiedzialności i cierpliwości. Nie pozosta-

je nic innego jak biec na najbliższy kurs!

|kar

iera

|

| 12 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Na temat pierwszych praktyk nasłuchałem się co najmniej tyle przerażających legend, co na temat pierwszej sesji. „Zacznij załatwiać już w styczniu, bo potem nie będzie miejsc. Formalności na uczelni ciągną się przecież miesiącami! Nawet jak się gdzieś zaczepisz to będziesz tylko parzył kawę i obsługiwał ksero.”

Trochę się tym nawet prze-jąłem, ale nie na tyle, żeby stracić radość

studenckiego życia. Wyszedłem z za-łożenia: będzie, co ma być. Na począ-tek znalezienie „etatu”. Na te wszyst-kie ponaglenia ze strony nadgorli-wych miałem starą i sprawdzoną od-powiedź: Jutro się tym zajmę.” Jutro” niespodziewanie wypadło w czerwcu. Miałem jednak szczęście. Wystarczy-ło pół godziny, jeden mail i jeden te-lefon, a już stałem się praktykantem jednej ze śląskich redakcji. Papiery z uczelni załatwiłem w ciągu kilku dni i to tyle, jeśli chodzi o formalności. Po-zostało już tylko stawić się na miejscu i przystąpić z odpowiednim zapałem do pracy. Tu też miło się zaskoczyłem – kawę każdy parzył sobie sam.

Mógłbym napisać o zdobywaniu umiejętności, pogłębianiu wiedzy, szlifowaniu warsztatu i setkach in-nych korzyści, jakie niesie ze sobą praca z doświadczonymi dziennika-rzami. To oczywiście szczera prawda, ale każdy przecież o tym wie. Jest na-tomiast sporo innych, również bardzo ważnych profitów, o których należa-łoby wspomnieć. Po pierwsze, grati-

sy. Mnie udało się kilkakrotnie za-łapać na darmowy obiad (parę razy musiałem też z bólem odmówić in-nych darmowych artykułów spo-żywczych). Zwiedziłem zabytkowe kopalnie, wysłuchałem koncertu, otrzymałem książkę – wszystko w ra-mach obowiązków. Tego typu rze-czy są niezwykle ważne dla studenta (szczególnie ten obiad). Po drugie, wszelkie cechy wolnego zawodu. Jak miło, że ktoś podziela moje luź-ne podejście do godzin pracy (czyt. 8:00 to jeszcze noc, koniec dysku-sji!) Wolne dni w środku tygodnia to też świetny wynalazek. Czasem, co prawda, jest to okupione robo-tą w niedzielę lub kilkunastoma go-dzinami przed komputerem. Nie raz trzeba również w upale biegać przez cały dzień po mieście (bywałem na-wet tak styrany, że emerytki na mój widok ustępowały mi miejsca w tramwaju). Jednak zdecydowanie wolę ten wariant niż 8: 00-16:00, od poniedziałku do piątku.

Nie ma nic gorszego niż monoto-nia. I to jest właśnie największa za-leta zawodu dziennikarza – jest on po prostu interesujący. Ciekawi lu-dzie w redakcji, rozmówcy na uli-cy. Wyznawcy spiskowej teorii dzie-jów, urodzeni szpiedzy (nic się z nich nie wydusi), rozpieszczone dziecia-ki, które śmieją się z twojego tanie-go aparatu. Jak można się nudzić w takim towarzystwie? Ponadto do-

wiadujesz się o masie spraw i miejsc, o których wcześniej nie miałeś poję-cia. Sama praca jest przyjemna, nie wspominając o satysfakcji, jaką daję przeczytanie swojego nazwiska w dzienniku. Nie wiem, czy opisy zna-jomych dotyczące odbywania prak-tyk były tak przerysowane czy może zadziałała maksyma więcej szczęścia niż rozumu, ale moja przygoda była ciekawa i przyjemna. Co mi się po-dobało? Właściwie wszystko. Co mi się nie podobało? Wyraz bezpłat-ne - no, ale nie można mieć wszyst-kiego. Muszę nawet przyznać, że cie-szy mnie fakt, iż zmieniłem swój sto-sunek do pracy w każdej odmia-nie. Dotychczas byłem jej stanow-czym przeciwnikiem i traktowałem ją jak zło konieczne i ostateczność. Te-raz mogę dopuścić wyjątki i stwier-dzić, że człowiek nie powinien pra-cować, chyba że sprawia mu to przy-jemność.Acha, jeszcze jedna korzyść wynie-siona z praktyk. Dzwoniąc po urzę-dach wystarczy przed nazwiskiem podać nazwę gazety. Można się wte-dy dowiedzieć dosłownie wszystkie-go (w przeciwieństwie do miejscach zwanego Punktem Obsługi). Świetny patent, gdy człowiek chce się dowie-dzieć, kiedy skończą rozkopywać mu chodnik przed domem albo gdzie się podział zwrot podatku.

Bart

osz P

udeł

ko

Mon

ika

Zem

elka Nazywam się Monika Zemelka. Od 8 lat interesuję się fotografią.

Czemu? Sama nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Może to przez genetyczne uwarunkowania lub chęć zatrzymania chwil

na zdjęciach? W każdym drzemie dusza artysty, nawet w „ścisłowcach”,

do których się zaliczam. Aparat jest moim nieodłącznym towarzyszem.

Specjalizuję się w zdjęciach fashion, portretach oraz koncertówkach.

Ostatnio nie tylko fotografuję, ale również rysuję.

Modelki: Daniela Ziemian & Daria SzpitalnyMake-up: Anita RegiecPodziękowania dla ING Banku Śląskiego

|komu w

drogę|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 17 |

Zastanawialiście się kiedyś, czy jest na świecie miejsce, gdzie wszystko może się zdarzyć? Gdzie nawet w najodleglejszym zakątku, kiedy myślicie, że jesteście zupełnie sami, spotkacie osobę, która na 100% będzie uśmiechnięta? Czy jest takie miejsce, gdzie za 200 złotych przejedziemy pociągiem 7,674 kilometrów? Gdzie każdego dnia coś nas zaskoczy, a mimo to będziemy czuć się dobrze i pewnie? Zdradzę Wam sekret, ten kraj to Indie.

Nie wiem, kiedy na dobre to się zaczęło, ale wi-

docznie tak już miało być. Indie stały się moją kra-

iną marzeń, moim miejscem, moim światem.

W swoich wyborach by-

łam konsekwentna. Pierw-

szy wyjazd do Indii po ma-

turze miał mnie utwierdzić

w przekonaniu, czy studia

kulturoznawcze ze specjal-

nością dalekowschodnią,

będą dobrym wyborem.

Drugi, w zimie tego roku,

był już bardziej świadomy, miał na celu eksploro-

wanie konkretnych przestrzeni kultury, a przede

wszystkim chłonięcie magii Orientu całą sobą.

Indyjski TGV

Po powrocie z Indii wszystkie niedociągnięcia pol-

skiej komunikacji miejskiej wydają się pestką, a

człowiek nabiera cierpliwości i zaczyna doceniać,

że nasz kraj nie jest zbyt duży. W Indiach bowiem

wszędzie jest daleko. Spokojnie, jest na to sposób!

Rozwiązaniem na pokonanie, nie-

rzadko ponad tysiąca kilometrów

przez jedną noc, są pociągi. India

Railway to nie tylko morze szyn,

ale także firma zatrudniająca naj-

więcej ludzi na świecie. Jej ofer-

ta skierowana jest zarówno dla

osób lubiących bliski kontakt z in-

nymi podróżnymi, bądź uroki zaj-

mowania miejsca na „glebie”, jak i wymagających,

doceniających luksus pasażerów. Najlepsze kla-

sy porównywane są bowiem cenowo do przelo-

tów samolotami, a miła atmosfera, rozmowa i po-

siłek z sąsiadami, zamieniony zostaje na ciszę, bo

mało kto płaci przecież taką cenę. W trakcie jazdy,

prócz nawiązywania nowych znajomości, można

skosztować potraw serwowanych przez pracow-

ników kolei, a także w ekspresowym tempie zwie-

dzić dworce.

Nas

tia P

iąte

k

Dowód na to, że Indusi (i nie tylko) uwielbiają podjadać

| 18 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Z drugiej strony pamiętajmy o smakowitych sło-

dyczach, które ociekają cukrem i bardzo szybko

stawiają na nogi. A jest to bardzo praktyczne, po-

nieważ napicie się dobrej kawy w Indiach to nie

lada wyzwanie!

Indie w pigułce

Wyjazd dobiegł końca, a dla mnie znów

jest za mało, tyle miejsc chciałbym jesz-

cze zobaczyć. Mimo, że nie jestem wy-

trawną znawczynią tematyki indyjskiej,

mam już swoje typy miejsc, do których

chcę i wierzę, że jeszcze kiedyś powró-

cę. Jednym z nich jest Amritsar, ze słyn-

ną Złotą Świątynią, w którym czuję się

wyjątkowo dobrze. A wszystko chyba

przez Sikhów, którzy

sprawiają wrażanie

bardzo przyjaznych.

Chciałabym wrócić

w rejon Dardżylingu,

bo nie dane mi było

spojrzeć na Himalaje,

które ukryły się za

chmurami. Zamierzam

dalej poznawać bezdroża Radżastanu i szukać oka-

zji przejażdżki na słoniu. Nigdy nie zapomnę wi-

doku Gangesu w Haridwarze i Waranasi, który na-

daje każdemu miastu specyficzny charakter. Nie

znam także innego kraju, gdzie przed projekcją

Masala

Jedną z zasad, którą wyznaję w trakcie wyjazdów

za granicę, jest poznawanie kultury danego kraju

od kuchni. Również w tym dosłownym znaczeniu.

Jak mamy zrozumieć obce miejsce nie wiedząc, co

jedzą jego miesz-

kańcy? Nad tym,

jak smakują Indie

zastanawiałam

się wiele razy.

Oczywiście nie

ma jednej kuchni

indyjskiej, gastro-

nomia nie pozo-

staje dłużna in-

nym elementom kultury, które zmieniają się

w zależności od rejonu kraju. Nie wszystkim,

rzecz jasna, przypadnie ona do gustu, ale

moim zdaniem jedzenie indyjskie jest zna-

komite! Są potrawy, bez spróbowania któ-

rych po prostu nie można wyjechać z Indii.

Wymieniać można bez końca, lecz przede

wszystkim należy pamiętać o pysznej herba-

cie z mlekiem, cukrem i przyprawami (masa-

la to właśnie mieszanka przypraw), thali i daniach

tandoori ze specjalnego pieca. Indusi kochają cią-

gle coś podjadać, dlatego wszędzie na ulicach

znajdziemy stragany z przekąskami. W zależności

od regionu będą się one różnić, jednak jeden mia-

nownik pozostanie ten sam - będą one ostre.

|kom

u w

dro

gę|

Kandyzowane owoce

W Świątyni Sikhów zawsze dostaniemy coś do zjedzenia

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 19 |

filmu w kinie śpiewa się hymn narodowy.

Nowe i Stare Delhi, mimo natłoku ludzi,

ma swój wyjątkowy urok. Zresztą, gdzie w In-

diach nie znajdziemy ludzi? Niesamowite są

Indie północne… Mogłabym tak wyliczać da-

lej. Każdy rodzaj turystyki ma swoje zalety

i wady. Je-

żeli chce-

my dobrze

poznać ten

kraj, trzeba

zatrzymać

się na chwi-

lę i spróbo-

wać wejść

w rytm danego miejsca, pamiętając, że Indu-

si należą do ludzi bardzo przyjaznych, sym-

patycznych i pomocnych. Ale uwaga, zaufa-

nie zaufaniem, jednak radzę zawsze zachować

czujność i uodpornić się na hasło, że coś

dostanie się za „five minutes”.

Według kil-

ku znanych

mi osób,

które wie-

le podróżu-

ją po świe-

cie, Indie

stanowią

doskonałą „rozgrzewkę” przed dalszą przygodą z Azją.

Ja jednak gorąco polecam pozostać tam na dłużej, bo-

wiem kraj ten ma

specyficzny charak-

ter i swoistą ma-

gię. Obiecuję, że In-

die nikogo z was nie

pozostawią obo-

jętnym. Natomiast

w przerwach mię-

dzy kolejnymi wy-

jazdami, zachęcam do poznawania kultury indyjskiej

nie tylko przez jej smakowanie, ale także przez lektu-

rę książek o tej tematyce czy oglądanie indyjskiej kine-

matografii. Pamiętajcie, że Indie to nie tylko Bollywo-

od, choć obrazuje on wiele tamtejszych wątków spo-

łeczno-kulturowych.

|komu w

drogę|

Autorka na plaży Palolem. Goa

Mieszkańcy Indii Północnych. Ladakh

Proces wyrabiania indyjskich „chlebków”

Riksza, królowa indyjskich dróg

| 20 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Adam

Mar

cisz SERCE BAŁKANÓW NA TALERZU

„Partyzanci Broz Tity wyzwolili Jugosławię, bez pomocy so-wietów” – śpiewa Kazik Staszewski w utworze „12 groszy”. Takie a nie inne zakończenie II wojny światowej na Bałka-nach miało niewątpliwe znaczenie na to, jak potoczyły się dalej losy tego wieloetnicznego państwa.

Wielki kraj, trzymany twardą ojcowską ręką wspomnia-nego wyżej marszałka Josipa Broza Tity, rozpadł się na kil-ka małych państw. Właściwie nawet nie rozpadł, a „roz-padał”, bo podziały na Bałkanach ostatecznie (póki co) za-kończyły się w 2008 roku (sprawa Kosowa). Teoretycznie zaś państwo o nazwie „Jugosławia” istniało do 2006 roku, a przestało po odłączeniu się Czarnogóry od Serbii. Wła-śnie tam, do Czarnogóry (zahaczając przy okazji o dwa inne państwa bałkańskie) powędrujemy w tym artykule.

Dziurawe drogi i zapach lawendy

Udając się samochodem do tego małego państwa (wię-cej mieszkańców ma nasz Kraków), najkrótsza droga pro-wadzi kolejno przez Słowację, Węgry, północną część Chorwacji, Bośnię i Hercegowinę. Po przejechaniu grani-cy chorwacko-bośniackiej, krajobraz zmienia się nie do poznania. Droga jest wąska i kręta, skąpa w drogowska-zy, wsie i miasteczka są biedne i wciąż widać w nich zniszczenia wojny z początków lat 90-tych: opuszczone, zrujnowane domy, bloki mieszkalne z nowymi oknami, ante-nami satelitarnymi, ale wciąż widocznymi otwo-rami po seriach z bro-ni maszynowej. Za ludz-kimi osiedlami zaś regu-larnie pojawiające się tabliczki z trupimi głów-kami i nieco przerażają-cymi czterema literami: „MINE”. W Bośni posto-je należy odbywać jedy-nie w sprawdzonych miejscach, takich jak stacje benzyno-we, bo państwa nie stać na całkowite rozbrojenie pozo-stałych gdzieniegdzie min przeciwpiechotnych. Sytuacja ma się podobno zmienić w ciągu 10 lat, pożyjemy, zobaczymy. W każdym ludzkim skupisku, nawet tym

składającym się z kilkunastu domków jednorodzinnych, bieleje wysoka wieżyczka minaretu - zdecydowana większość mieszkańców Bośni i Hercegowiny wyznaje islam. Ze względu na kiepski stan dróg podróż ciągnie się godzinami. Po przejechaniu Sarajewa, aglomeracje ludności stają się coraz rzadsze, docieramy do Herce-gowiny, leżącej w południowej części kraju, historycz-nej krainy ze stolicą w Mostarze. Zniszczony w latach 90-tych Mostar wciąż nosi znamiona wojny, jednak-że zrujnowana niegdyś starówka dziś promienieje jak za dawnych lat, włącznie z największą atrakcją – zbu-dowanym z białego marmuru, łukowatym mostem nad rzeką Naretwą. Kręte, wąskie uliczki, kupcy zachwalają-cy swój towar – biżuterię, ręczne wyroby rzemieślnicze, rozliczne pamiątki (włącznie ze zbiorami numizmatycz-nymi, czasem kiepskiej wartości – na jednym ze straga-nów dostrzegłem kolekcję polskich złotówek utrzymu-jących się w obiegu do roku 94). Wszystko to wraz z za-

pachem sprzedawanych tu i tam woreczków z suszoną la-wendą, nadaje miastu orien-talny klimat, niczym z baśni z tysiąca i jednej nocy. Do sa-mej granicy z Czarnogórą że-gnają nas piękne, górzyste widoki. Północna część kra-ju jest znana z pięknego, le-sistego, górskiego krajobra-zu oraz fatalnego stanu dróg. Południowa słynie z nie-co lepszej, jednej, jednopa-smowej (!) drogi wiodącej wzdłuż wybrzeża oraz kilku atrakcyjnych i, co ciekawe, w porównaniu np. do Chor-wacji, znacznie tańszych ku-

rortów. Plaże są kamieniste i niezbyt duże - największa z nich (prawie 2 km) znajduje się w małej miejscowo-ści Buljarica, niedaleko Petrovaca. Woda jest stosunko-wo czysta, czego nie można powiedzieć o samej plaży, na której wypoczywający Niemcy, Włosi, Czesi, Węgrzy,

|kom

u w

dro

gę|

Mostar

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 21 |

Słowacy, rzadziej Polacy. Wszyscy, solidarnie, bez wzglę-du na pochodzenie, pozostawiają coś (i to nawet spore „coś”) po sobie. Kilogramy śmieci psują wyjątkowe pięk-no tej części adriatyckiego wybrzeża. W przeciwieństwie do pobliskiej Chorwacji, czarnogór-skie wybrzeże jest słabo rozwinięte (niewiele małych, skalistych wysepek), dzięki czemu morze co chwilę ata-kuje plażę falami. Szum fal, słoneczna pogoda, z jed-nej strony niebo łączy się z morzem, z drugiej widzimy wspaniały górski krajobraz.

Klakson na powitanie i rakija

W Czarnogórze znajduje się wie-le miast z atrakcjami dla turystów o zainteresowaniach historycznych (na inne atrakcje raczej nie ma co liczyć). Mały kraj przechodził kie-dyś z jednej do drugiej strefy wpły-wów, Rzymianie, Bizantyjczycy, Tur-cy, Rosjanie... Każdy naród pozosta-wił tu większy bądź mniejszy ślad w budownictwie czy kulturze. Cieka-wie ogląda się starożytne mury, bu-dzące respekt dla dawnych budow-niczych, małe, romańskie cerkwie czy strzeliste minarety meczetów. Z ciekawych miejscowości można wymienić: Sveti Stefan, Ulcinj, Kotor, Budva, Bar (nazwa wzięła się, o dziwo, od nazwy rzymskiej kolonii – Anti-barum, która znajdowała się na mniej więcej jednako-wej szerokości geograficznej, co miasto Bari).Sami Czar-nogórcy są narodem trudnym do jednoznacznego okre-ślenia, nawet dla samych siebie. Jedni bardzo deklarują swoją odrębność narodowo – kulturową, inni mają sie-bie za Serbów. Co ciekawe jakakolwiek rozmowa z tu-bylcem prędzej czy później zahaczy o postrzeganie wła-snej osoby jako obywatela Czarnogóry. Poza tym miesz-kańcy czarnogórskiego wybrzeża to całkiem sympatycz-ni ludzie, pełni „południowego luzu” – nigdzie się nie spieszą, ¾ dnia spędzają poza domem, zawsze mają te-

mat do rozmowy z przypadkowo napotkanym znajomym (lub nieznajomym) i koniecznie muszą powitać się dźwię-kiem klaksonu, gdy siedzą w samochodzie. Nie wchodząc w głębsze skutki przyczynowo-ekonomiczne, napiszę krót-ko – mimo iż Czarnogóra nie należy do Unii Europejskiej, oficjalną walutą kraju jest euro. Ceny nie są wysokie, po-równywalne do polskich (po paru dniach pobytu staje-my się mistrzami w mnożeniu razy cztery). Pamiątką z po-bytu/najlepszym prezentem/piwnicznym hobby miejsco-wych gospodarzy/narodowym trunkiem/lekarstwem na przeziębienia i inne czasowe niedyspozycje jest, jak na

mieszkańców Bał-kanów przysta-ło rakija. Pędzona przez wielu miej-scowych, śmiesz-nie tania, ale nie śmiesznie mocna, według niektórych śmierdząca, we-dług autora wca-le nie. Z piciem ra-kii miejscowi mają związany swoisty rytuał. Mnie oso-biście najbardziej podoba się jeden punkt „kodeksu”

raczenia się tym trunkiem-wychylając z kimś kieliszek, na-leży wzajemnie patrzeć sobie w oczy, aby mieć pewność, że życzenie „na zdrowie” było jak najbardziej szczere.

Jeżeli chcecie spędzić ciekawe wakacje, nie bać się o po-godę i nie wydać zbyt dużo pieniędzy wybierzcie się do Czarnogóry, państwa o oryginalnej kulturze, smacznej kuchni (jeżeli ktoś lubi potrawy z rusztu, powie, że nawet wyśmienitej) i słonecznych plażach. Czego chcieć więcej?

|komu w

drogę|

Sveti Stefan

Czarnogóra

ZDJĘCIA AUTORSTWA ADAMA MARCISZA

| 22 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Tom

asz B

ilew

icz

Gibraltar to stosunkowo niewielki skalisty półwysep "wystający" z Hiszpanii, ma-leńkie terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii przy Morzu Śródziemnym. Gibral-tar to 28 tysięcy mieszkańców żyjących na 8 km2 i jedno z najbardziej niesamo-witych miejsc na świecie, które trzeba choć raz w życiu zobaczyć. Jednak niemal każdy, kto przyjeżdża tu po raz pierwszy stwierdza, że musi tu wrócić.

Dzięki sile Herkulesa

Gibraltar to miejsce powszechnie zna-ne i ważne ze względów geograficz-nych, historycznych, strategicznych i wielu, wielu innych. To także zjawi-sko fenomenalne dla każdego turysty. Na szczęście miałem okazję zobaczyć to niezwykłe miejsce. I ciężko mi sobie przypomnieć coś bardziej niesamowite-go niż widok ze szczytu olbrzymiej skały wyrastającej z południowego wybrze-ża Półwyspu Iberyjskiego. Legenda gło-si, że dawno temu strongman Herku-les stanął pomiędzy dwiema górami. Po lewej stronie miał skałę Abyla w Ceu-cie, po prawej Gibraltar. Zbierając całą swoją siłę przesunął obie góry, rozdzie-lając Europę od Afryki i pozwalając, by wody oceanu zalały pustynię, jaką nie-gdyś miało być Morze Śródziemne. Cie-kawa legenda.

Bazą mojego wyjazdu na Gibraltar było... Maroko. Jadąc z Polski najlepiej zdecydować się na samolot (połącze-nie Wrocław-Malaga i dojazd autobu-

sem) albo jazdę samochodem. Ja starto-wałem z Afryki. Ze stolicy marokańskie-go królestwa - Rabatu - wyruszyłem sa-mochodem na północ. Dotarłem do gra-nicy z Ceutą, hiszpańską enklawą położo-ną na północnym wybrzeżu Afryki. Pięk-ne miasto, Unia Europejska na Czarnym Lądzie - zupełnie inne obyczaje i poziom życia niż w Maroku. W takich sytuacjach człowiek uświadamia sobie, że słowo "granica" w niektórych regionach świata cały czas ma duże znaczenie. Następnego dnia za kilkanaście euro przeprawiłem się promem na Stary Kontynent. Dotarłem do portu w andaluzyjskim mieście Algeci-ras (z ar. al-jazeera - półwysep). Kilkana-ście minut spaceru na dworzec autobuso-wy, pół godziny oczekiwania i już byłem w drodze do La Linea de la Concepcion. Trzy kwadranse później, za nieco zabru-dzoną szybą autobusu pojawiła się gigan-tyczna skała, jeden ze Słupów Herkulesa, jak mawiali starożytni Grecy. Bloki hisz-pańskiej mieściny, ohydny dworzec, kan-tory, restauracje McDonald's i TO. Jakby wyrwane z kontekstu. Geologiczne sza-leństwo. Tektoniczna dewiacja. Krajobra-

zowa dygresja. Po-tężna, szara góra, otoczona błękitną wodą Morza Śród-ziemnego.

A może po tej stronie to już oce-an? Wiele dyskusji odbyło się na ten temat, ale trud-no jednoznacz-nie ustalić grani-cę między Atlan-tykiem a Mo-rzem Śródziem-nym. W każdym

razie... Przechodzę przez ulicę i sta-ję przed "bramami" Gibraltaru. Sie-dzące w niewielkiej budce panie ofe-rują liczne atrakcje dostępne na pół-wyspie, którego 3/4 powierzchni sta-nowi wyrastająca wysoko w stronę nieba skała. Co można robić na takiej "górce"? Można bardzo dużo. Przede wszystkim można wykupić (płacimy w euro lub funtami) przejazd auto-busem po Gibraltarze, podróż spe-cjalną kolejką na szczyt góry czy rejs statkiem po Zatoce Gibraltar-skiej wśród zwinnie wyskakujących z wody delfinów. Jeśli mamy czas i pie-niądze (często ciężko o jedno i dru-gie), to najlepiej zdecydować się na wszystkie z tych atrakcji. Po ocenie-niu możliwości majątkowo-czaso-wych dokonałem wyboru i ruszyłem przed siebie. Kontrola paszportowa i już jestem na przystanku autobuso-wym. Po kilkunastu minutach jecha-łem już jedyną drogą łączącą Hiszpa-nię z Gibraltarem. Drogą, którą prze-cina... pas startowy lotniska. Ob-razek z cyklu tych niesamowitych. Woda, skała i mini lotnisko.

Podróż za jeden bilet

Wjeżdżam w głąb Gibraltaru. Przede mną... Wielka Brytania. Kolejny po Ceucie "graniczny" szok. Nagle kró-lewska Hiszpania, kraj mistrzów świata i Europy, przeistacza się w świat czerwonych budek telefonicz-nych, londyńskich taksówek, pię-trowych autobusów i charaktery-stycznego brytyjskiego akcentu. Tyl-ko ruch jest prawostronny. Zakupio-ny wcześniej bilet pozwala na wielo-krotne podróżowanie po całym Gi-braltarze, włącznie z oddalonym

THE ROCK CZYLI SKAŁA NA SKRAJU EUROPY

|kom

u w

dro

gę|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 23 |

najbardziej na południe tzw. Euro-pa Point. Wysiadam jednak wcześniej - przy stacji kolejki linowej, która ma mnie zawieźć na sam szczyt gibraltar-skiego "monstrum". Kilka minut przy kasie, okazanie biletu i już stoję w wa-gonie, którym udam się na wysokość 426 m n. p. m. Pracownik kolejki instru-uje turystów, żeby uważali na... makaki. Należy mieć szczelnie zapięte torby, nie karmić (ani nie jeść sa-memu) i nie próbować głaskać żyjących na Gi-braltarze małp. Na sa-mej górze otrzymałem elektroniczny przewod-nik w postaci palmtopa i ruszyłem na krótki, ale niezwykle emocjonują-cy spacer. Pierwsze, co rzuca się w oczy na sa-mym szczycie to zapie-rająca dech w piersiach panorama hiszpańskie-go wybrzeża oraz potęż-ne statki, które otaczają półwysep z każdej stro-ny. Widok warty każ-dych pieniędzy. Stoję na szczycie góry podziwia-jąc mieniącą się w słoń-cu kilkaset metrów niżej wodę. Z dołu wieje silny wiatr. Piękna pogoda. Po-dobno przy idealnej widoczności moż-na dojrzeć Afrykę. Spoglądając z tej nie-zwykłej perspektywy na Gibraltar i jego okolice człowiek uświadamia sobie, w jakim miejscu świata się znalazł. Cieszy się, że tu dotarł i wie, że chce tu wró-cić. Ja wrócę na pewno. I w tym mo-mencie pojawiają się małpy, które za-uważyły, że przyjechali "nowi". Począt-

kowo makaki są grzeczne. Spacerują po barierkach, rozglądają się, obserwu-ją potencjalnych żywicieli. Spokój zwie-rząt zachęca do wspólnych zdjęć (czło-wieka z małpą). Po pewnym czasie dwa makaki zaczynają jednak szaleć, pisz-czeć i gonić jeden za drugim. Niektórzy się trochę boją, inni kręcą filmy i robią zdjęcia. Wśród nich być może była Pep-si. Tak nazwano jedną z małp, która za-

mieszkuje ośrodek na szczycie Gibral-taru. Dziwne imię dla małpy, (ale pies mojej sąsiadki też nazywa się Pepsi...) Po krótkim spacerze i dłuższej obserwa-cji konsumujących i skaczących po drze-wach małp udaję się w stronę kolejki, która ma mnie przewieźć z powrotem w dół. Wtedy znów w jednym z maka-ków odzywa się prawdziwy zwierzę-cy instynkt. Nie wiadomo skąd zwierzę dorwało... torbę z McDonald's. Rozszar-

pało ją na strzępy i znalazło porcję ket-chupu, którą ostatecznie pogardziło.

Po powrocie na dół ponowna prze-jażdżka autobusem. Ten dociera na naj-bardziej wysunięty na południe punkt półwyspu - Europa Point. Kolejny ko-smiczny widok. Uwagę przykuwa bia-ło-czerwona latarnia. Na parkingu spo-strzegam auto z polskimi "blachami".

Miły akcent na koniec wycieczki. W pobliżu jeszcze jedna atrak-cja. Zaraz przy parkingu podzi-wiać można biały meczet z mo-numentalnym minaretem. Kto go tam "postawił"? Powrotny autobus przejeżdża obok niego. Po chwili Europa Point znika, a pojazd wjeżdża w miasto. Skle-py z pamiątkami, piekarnie, fry-zjer, prywatne posiadłości... Wil-le jak z "Mody na sukces". Choć myślę, że nikt nie pogardziłbym nawet kawalerką na Gibralta-rze - świetna sprawa na weeken-dowe imprezy... Marzenia.

Docieram na granicę i wracam do Hiszpanii. Jakiś obiad i po-wrót, również pks-em, do Alge-

ciras. Prom do Ceuty, która po takiej wycieczce traci trochę ze swojego uro-ku. Ale widok ze szczytu Skały Gibraltar-skiej ciężko porównać do czegokolwiek. Kiedy wspominam wypad na Gibraltar to tak sobie myślę - naprawdę spoko, że Herkulesowi starczyło sił...

Więcej informacji na temat Gibraltaru i dostępnych na półwyspie atrakcji znaj-dziecie na stronie: www.gibraltarinfo.gi

|komu w

drogę|

| 24 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Ewa

Kow

alsk

a

Kolejny raz liczne grono młodych zapaleńców o szlachet-nych sercach, organizuje akcję honorowego krwiodaw-stwa. Tradycja Wampiriady sięga 1972 roku, wtedy stu-denci po raz pierwszy zorganizowali akcję propagowania tej idei w środowisku akademickim. Od 1999 r. to właśnie NSZ zajmuje się tworzeniem tejże akcji. Od tamtej pory, dwa razy w roku, wiosną i jesienią, Wampiriada przepro-wadzana jest na największych polskich uczelniach wyż-szych, a zainteresowanie wydarzeniem stale rośnie. Z każ-dą edycją coraz więcej osób zbiera się na odwagę i odda-je krew. Teraz możesz to być również Ty! Jeśli masz stra-cha, źle kojarzy Ci się pielęgniarka w białym fartuchu, a na widok krwi w mgnieniu oka mdlejesz, najwyższa pora poszerzyć wiedzę na ten temat honorowego krwiodaw-stwa. We współczesnym świecie borykamy się z proble-mem niedoboru krwi, która niejednokrotnie pozwoliła uratować ludzkie życie. Naszym celem jest zebranie jak największej jej ilości. Przez organizację Wampiriady chce-my obalać mity na temat honorowego krwiodawstwa oraz kształtować prospołeczne postawy wśród naszych rówieśników. Mamy nadzieję, że również podczas tej edy-cji uda nam się znaleźć wielu odważnych studentów, któ-rzy nie zawahają się pomóc. Wyjątkowo w tym roku ist-nieje również możliwość zgłoszenia się do bazy dawców szpiku kostnego.

Przez cały czas trwania akcji czynny będzie punkt krwio-dawstwa, tworzony przez Regionalne Centrum Krwio-dawstwa i Krwiolecznictwa. Ponadto planowane są im-prezy towarzyszące: Badanie ciśnienia krwi Badanie współczynnika BMI Badanie zawartości cukru we krwi Pokaz ratownictwa medycznego i drogowego Kurs pierwszej pomocy Pokaz sztuki walki – Capoeiry Pokazy tańca Udział w sesji fotograficznej

Wszyscy uczestnicy akcji wezmą udział w losowaniu na-gród ufundowanych przez naszych partnerów, a są to między innymi: Karty zniżkowe do Pizzy Hut Kubki Wejściówki do klubu muzycznego Onyx Wejściówki do kręgielni Orion Wejściówki do siłowni Gymnasion Pendrive’y Koszulki Smycze i długopisy

Weź udział w akcji, pomóż nam zapewnić odpowied-nie porcje krwi w śląskich szpitalach. Może Ty kiedyś bę-dziesz jej potrzebował! Nie bądź żyła – oddaj krew!

Już 25 listopada między 9.00 a 15.00 ruszy kolena już siedemnasta, edycja Wampiriady organizowana przez Niezależne Zrzeszenie Studentów. Każdy, kto chce pomóc, powinien stawić się właśnie tego dnia w budynku B naszego katowickiego Uniwersytetu Ekonomicznego.

|NZS

owo|

KAŻDA KROPLA JEST WAŻNA!

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 25 |

Aby zaoszczędzić dość spore pieniądze na trans-porcie musimy być szybcy i elastyczni. Pierwsza cecha zdecydowanie przyda się podczas rezerwa-cji biletów tanich linii lotniczych on-line. Niczym myśliwi w gąszczu world wide web musimy upo-lować specjalną okazję i z szybkością naszych łą-czy internetowych celnie ją ustrzelić. Podczas ta-kich rezerwacji nasz grafik wydaje się być ela-styczny niczym tancerze z YCD, a stalowym ele-mentem jest ustalona przez nas maksymalna cena lotu, byle osiągalna dla naszego portfela. Bez pro-blemu można kupić lot do Londynu w cenie bile-tu PKP Intercity z Katowic do Warszawy, nieco rza-dziej udaje nam się polecieć do Rzymu w cenie bi-letu normalnego KZK GOP.

Kolejnym elementem podróżowania jest nocleg oraz związane z nim koszty. Możemy je sprytnie pominąć, na przykład przypominając sobie o daw-nych znajomych z ławki, którzy wyjechali za chle-bem do jednego z krajów zachodniej Europy. Cza-sami udaje nam się odwiedzić znajomych z grupy przebywających tymczasowo na Erasmusie (w tym przypadku jako bonus oferowana jest serię spon-tanicznych imprez międzykulturowych). Co ponie-którzy szczęśliwcy odnajdują swoją rodzinę daleko za Odrą i mogą zapowiedzieć się z wizytą. Ostatecznie możemy zdecydować się na hoste-le, które oferują najtańsze noclegi. Ceny jednego łóżka w pokoju wieloosobowym (tzw. dorm) za-czynają się od 15€. Standard większości europej-skich hosteli jest wysoki, a dodatkowym bonusem jest możliwość zawiązania znajomości z ludźmi z całego świata. Warto wtedy wybrać hostel, ktory nie tylko oferuje dostęp do Internetu, ale przede wszystkim posiada duszę, przyjazną atmosferę oraz duży common room. Nowym pomysłem jest couchsurfing*, o którym z pewnością większość z nas słyszała, ale niewielu próbowało. Couchsur-fing jest to projekt, który umożliwia wyszukiwanie bezpłatnych zakwaterowań w domach „lokalsów”. Ludzie, którzy są zarejestrowani na stronie pro-jektu oferują podróżnym dach nad głową, miejsce

na podłodze, czasami pokój lub krótkie spotka-nie i oprowadzenie po swoim rodzinnym mieście. Oczywiście nie jest tak łatwo i kolorowo, gdyż naj-trudniej rozpocząć swoją aktywną działalność w społeczności ponad miliona użytkowników z 62 tys. różnych miejsc na świecie. Najważniejszym krokiem jest uzupełnienie w całości swojego pro-filu, odpowiedzi na wszelkie zadane pytanie oraz załączenie zdjęcia. Możemy pozwolić na weryfika-cję naszych danych adresowych – wpłacamy wte-dy 25 USD na konto organizacji i czekamy na pocz-tówkę z kodem potwierdzającym. Podczas korzy-stania z tej opcji musimy być cierpliwi i wytrwale wyszukiwać naszych przyszłych hostów. Couchsur-fing jest nie tylko sposobem na przespanie się ką-tem u nieznajomego za darmo, ale stylem cieka-wego życia i sposobem powiększania znajomych na globie.Jaki zatem jest Twój plan na dzisiejsze przedpołu-dnie? Oto podpowiedź. Sprawdź tanie loty, zare-jestruj się na couchsurfing.org i rozpocznij plano-wanie swojej pierwszej alternatywnej podróży za góry i lasy.

* Projekt zarządzany jest przez organizację non-profit z główną siedzibą w San Francisco oraz dru-gą – ruchomą siedzibą. Organizacja zatrudnia je-dynie wolontariuszy, którzy wprawdzie nie dosta-ją wynagrodzenia, ale mają zapewnione darmo-we utrzymanie, zakwaterowanie oraz wyżywie-nie. Couchsurfing finansowany jest w całości przez datki oraz nieobowiązkową weryfikację.

Anna

Ślę

czko

wsk

a WOLNA SOFA NA WEEKENDW dobie wyjazdów na Erasmusa, campów w USA i promocji lotów za złotówkę w Ryanair, świat stał się mniejszy, a my bardziej mobilni. Jako społeczeństwo XXI wieku jesteśmy w bardzo komfortowej sytu-acji. Czy ktoś z nas kilka lat temu myślał o tym, że będzie mógł pole-cieć na weekend do Hiszpanii za grosze? Jeszcze niedawno zagranicz-ne wojaże były poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego.

|społeczny|

KAŻDA KROPLA JEST WAŻNA!

|w m

ieśc

ie|

| 26 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

POCZTÓWKA Z KATOWIC

Mało kto z nas zdaje sobie sprawę, iż do drugiej połowy XIX wieku, Katowice były wsią z browarem i gorzelnią w centralnym punkcie miasta. Dziś prężnie rozwijające się miasto, miało swój przełomowy punkt w historii właśnie

w XIX wieku, kiedy to Henrich Moritz August Nottebohm, urbanista zatrudniony w Katowicach w latach 1855–1865, a także pierwszy architekt miejski i twórca pierwszego planu zagospodarowania przestrzennego miasta,

opracował podstawową tkankę urbanistyczną.

Na polecenie Nottebohma wyty-czono dwie osie: oś wschód-zachód oraz oś północ-południe. Przy głównej ulicy na osi wschód-zachód, wzniesiono dwa kościoły: ewange-licki i katolicki oraz domy miejskie i wille z ogrodami. Znajdowała się tu również przepiękna willa Friedricha Wilhelma Grundmanna, zarządcy majątku Franza Thiele-Winchlera, te dwa nazwiska również na stałe wpisały się w historię narodzin Katowic. Na cześć owego zarządcy dzisiejsza ulica 3 Maja, do 1922 roku nosiła nazwę Grundmannstraße. Na zakończeniu tej ulicy wytyczono monumentalny sześcioboczny plac z parkiem i pomnikiem dwóch cesarzy, w pobliżu którego znajdowała się też pierwsza synagoga.

Oś północ-południe zamykały dominium z dworem i parkiem Thiele-Winchlerów z jednej, a dworzec kolejowy z drugiej strony. Na głównym skrzyżowaniu tych dróg Nottebohm ulokował miejski Rynek. Z tego punktu poprowadził w kierunku zachodnim kilkusetmetrową ulicę, którą kończył mały park, wokół którego później urządzono plac Wilhelmplatz - dzisiejszy Plac Wolności. Z Rynku na wschód zaś biegła szosa prowadząca do Mysłowic, dzisiejsza ul. Warszawska, która miała stać się drugą częścią osi, wokół której miało rozwijać się miasto.

Ulica 3 Maja, jest jedną z głównych i bardziej uczęszczanych ulic Katowic. Ma 524 metry długości, działa przy niej 595 firm. Jest ulicą pełną tajemnic, urokliwych i nietypowych kamienic, ale także nowoczesnych, modnych sklepów. Jej rangę podnosi obecność dworca PKP, co sprawia, że odwiedza ją tak duża liczba, często przypad-kowych, przechodniów. Podobnie jak wiele innych ulic, 3 Maja kilkakrotnie zmieniała swoją nazwę. Najpierw nazywano ją Przemysłową, a potem Grundmannstraße na cześć jednego z założycieli miasta. Zanim jednak pojawiły się tu bruk i pierwsze domy, była to zwykła polna droga wiodąca z kuźnicy w stronę Mikołowa.

Paul

ina

Patr

ylak

|w m

ieście|

| 56 | Nowy Gwóźdź Programu | 27 |

Na jej początku stały kuźnia i karczma, (która to potem się zapadła, a dziś na jej miejscu stoi Skarbek). Na prze-łomie XIX i XX wieku na ulicy pojawiły się tory tramwajowe. Po części naj-starszych budynków pozostały już tylko wspomnienia. W chwili obecnej ulica 3 Maja to przede wszystkim biura, sklepy, restauracje oraz bary. Jednak wymaga ona jeszcze dużych nakładów finansowych, by bez przeszkód wypeł-niać funkcję reprezentatywną. Już nie-długo, jak obiecują władze miasta, stanie się deptakiem i salonem dla miasta, wraz z elementami małej architektury – ławeczkami, latarniami itp.

Przy Grundmann Strasse powstała także pierwsza synagoga w mieście. Mogła pomieścić ponad 300 wiernych, ale już po 10 latach Żydzi uznali, że świątynia jest za mała. Najpierw więc ją powiększono, ale już w 1900 roku wybudowano nową przy dzisiejszej ulicy Mickiewicza. Na początku XX wieku była jedną z najpiękniejszych budowli sakralnych w Katowicach. Jej imponująca konstrukcja była podziwiana w całej środkowej Europie. Była budynkiem wyjątkowej urody w tej części Europy. Synagoga zniknęła z katowickiego krajobrazu ponad sześćdziesiąt lat temu - 4 września 1939 roku synagogę podpalili hitlerowcy.

Ulica Warszawska dawno temu była głównym salonem Katowic i jedną z najpiękniejszych ulic miasta. Przed laty był czysta i zielona. Tu działała elegancka kawiarnia Liboriusa Otto (dziś Kryształowa), tu swój dom miał twórca Katowic Grundmann, przy Warszawskiej stanął piękny kościół ewangelicki.Aleja Korfantego, kiedyś aleja Armii Czerwonej. To przy niej zlokalizowane są obiekty takie jak: Rondo - które wraz z podziemiami powstało w lipcu 1965 roku, Spodek, czyli największa w Polsce hala widowiskowo-sportowa. Jej oryginalny kształt nawiązuje do kształtu ronda. A także Superjednostka, która przez kilka pierwszych lat była największym blokiem pod względem liczby mieszkańców.

Rynek, kiedyś starówka pochodzącą z czasów, w których administratorami tej ziemi byli Niemcy. W latach 1953–1956, pojawił się pomysł rozbiórki katowickiego rynku, któremu towarzyszyły plany wzniesienia potężnego stalinowskiego centrum z placem defilad, biblioteką, gmachami budowli partyjnych i związkowych, cyrkiem i potężną aleją śródmiejską. W drugiej połowie lat 50. XX wieku utrzymano pomysł wyburzenia dawnej zabudowy przyrynkowej,

Dziś oś miasta Katowice wygląda zupełnie inaczej. Po pierwsze,

część obiektów została zniszczona i po prostu przestała istnieć, część

została zmodernizowana, a jeszcze inne – jak na przykład dworzec

PKP - zmieniły swoje miejsce położenia. Niewiele mają również

wspólnego z tamtymi zazielenionymi i najpiękniejszymi ulicami

miasta. Jednakże władze miasta postawiły sobie za cel odnowienie wizerunku centrum Katowic i jego unowocześnienie. Czy im się uda?

Miejmy nadzieję.

a miejsce dawnych sklepików i dziewiętnastowiecznych kamienic zajęły „supernowoczesne” samoobsługowe domy towarowe, których funkcjonalistyczne elewacje ożywiły poprowadzoną na północ do ronda oś komunikacyjną z funkcjonalistycznymi biurowcami, pawilonami usługowymi, galerią sztuki i pasażami handlowymi.

|rel

aks|

| 28 | Nowy Gwóźdź Programu | 56 |

Zupa z GwozdziaJa

n Fr

ejow

ski

PRZEZ ŻOŁĄDEK DO ROZSĄDKU…

Każdy obywatel świata ma jedno bądź więcej szczególnych miejsc, w których czuje się po prostu dobrze. Żebym ja miał więcej takich miejsc, konieczne jest, żebyście podpisali petycję na stronie http://www.petycje.pl/5055

Tym razem opowiem Wam o studenckim przy-

smaku, jakim jest faszerowana papryka. Papry-

ki należy umyć, następnie obciąć im „czapeczki”

i wydrążyć środek. Następnie znaleźć patelnię,

pokroić cebulę - według uznania i zdolności, ze-

szklić ją, jak nam dyktuje zdrowy rozsądek. Świe-

że (koniecznie!), mielone mięso przyprawiamy

dla smaku ( z zasady dla papryki im ostrzej tym

lepiej) i podsmażamy aż do zmiany koloru. Te-

raz będziecie mieli odrobinę czasu, by odwiedzić

stronę internetową

http://www.petlamazurska.org.pl/

i zrozumieć, jak bardzo ważnym interesem spo-

łecznym było podpisanie się pod wyżej wymie-

nioną petycją. Potrawy na świeżym powietrzu

nabierają zupełnie innego smaku, a im więcej ta-

kich dobrych przestrzeni, tym lepiej. Do nasze-

go gotowego farszu na patelni, możemy natu-

ralnie dorzucić pieczarki, trochę żółtego sera, by

wszystko się razem lepiej trzymało. Jednak naj-

lepszym obniżeniem kosztów produkcji faszero-

wanej papryki, będzie zmieszanie farszu z ryżem.

Dobrą praktyką będzie również doda-

nie pieprzu ziołowego przy szczelnym na-

dziewaniu papryki. Gdy już zamkniemy

nasze warzywa „czapeczkami”, układamy

je w brytfance i dusimy pod przykryciem

w piekarniku (30-40 minut), aż uzyskamy

konsystencję, która najbardziej odpowia-

da naszemu podniebieniu. Wspaniała po-

trawa, której różnorodność podania jest

ograniczona jedynie wyobraźnią.

Pozycja kulinarna wbrew pozorom lek-

kostrawna, ale sycąca, pożywna i przede

wszystkim bardzo tania.

… w końcu chodzi o 5 tysięcy…Taki mamy nakład, a TY przecież – tak stojąc i czytając te słowa – z pewnością stwierdzisz, że czas już najwyższy… Damy Ci szansę sprawdzenia się, pokazania, a co najważniejsze – tworzenia razem z nami tego czasopisma! Nawet nie myśl o tym, ile czasu możesz czekać na kolejną taką propozycję. Daj się poznać już dziś, napisz do nas!

[email protected]

Odwiedź nasze forum i stronę internetową...

... bo zależy nam na Twojej opinii!Masz sugestie, pomysły?

Chcesz wyrazić swoją opinię na temat numeru?

Zapraszamy na forum i stronę internetową:

http://www.ngpkatowice.fora.pl/http://www.ngp.ae.katowice.pl/