16
alnej i list do świętego Mi- kołaja), głupawe żarciki, psychodramy i psycho- dramki, i unoszące się ponad tym wszystkim dźwięki bollywoodzkich melodii. Nie obyło się bez drobnych wpadek, które z pewnością nasi wierni czy- telnicy już sami wychwycili i które, mamy nadzieję, już nam wybaczyli. Zmęczeni, ale szczęśliwi udajemy się na spoczynek, by wrócić na posterunek redakcyjny podczas kolejnego, równie niepowtarzalnego Ińskiego Lata Filmowego, z zapa- sem świeżych sił za rok. Do siego roku! JAI HO!■ półżywa Redakcja Podczas pracy nad trzecim numerem ga- zety, gdzieś koło 5 nad ranem, ktoś w redakcji rzucił, że po czterdziestu paru godzinach bez snu zaczynają się pojawiać halucynacje. I rzeczywi- ście, jest w tym ziarnko prawdy. Praca nad tego- rocznym „Ińskie Point” przypominała ciągłe balan- sowanie na granicy realno- ści i omamu. Niewyspani, spaleni słońcem, jak mary snuliśmy się między kolej- nymi pokazami, które wciąż na nowo ożywiały naszą wyobraźnię, dawały energię do dalszego dzia- łania, do pisania dla Was kolejnych recenzji, dziele- nia się z Wami wrażeniami i przemyśleniami. Wieczo- rami każdy z nas zaszywał się w jakimś cichym kącie gościnnej szkoły, aby w spokoju przelać swobod- ne, krążące w wyższych sferach świadomości, re- fleksje na ekran monitora. Wraz z wybiciem godziny zero nasze niespokojne dusze zlatywały się do ga- binetu dyrektora, przemie- nionego w „cudowny spo- sób” w redakcję, aby pod czujnym okiem tych, którzy odpowiedzialni byli za ko- rektę, skład i łamanie tek- stu, głębokie, kulturoznaw- czo-zboczone wynurzenia wyprostować, przygładzić i w ramach kilkunastu stron tak poprawione i wychu- chane oddać w Wasze ręce. Hektolitry kawy, krą- żące w „dwóch kubkach na krzyż”, kolejne notatki dopinane do korkowej ta- blicy (wśród nich m.in. wy- znanie o orientacji seksu- Od redakcji W TYM NUMERZE: Od Redakcji 1 Arka Noego 2 Odgłosy robaków. Zapi- ski mumii 2 Madagaskar na rowe- rach 3 Wywiad z Arkadiuszem Ziembą 4 Dom mojego ojca 6 Wywiad z Michałem Majerskim 7 G A Z E T A F E S T I W A L O W A IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE 8 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 8 Biuro Ińskiego Lata Filmowego Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084 Kasa biletowa katalog 36. ILF-u 5 zł Książka Gdzie woda czysta… Ińskie Lato Filmowe 1973-2007 25 zł Klub Festiwalowy na małej plaży koło bazy płetwonurków spotkania z twórcami koncerty inne atrakcje Filmy konkursowe Kra- kowskiego Festiwalu Filmowego 9 Anima & Etiuda 10 Klub Festiwalowy 11 Moja krew 12 17 Sierpnia 12 Wywiad z Aleksandrem Gutmanem 13 Koncert zespołu Jafia Namuel 15

Nr 8

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Madagaskar na rowe- rach 3 Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084 Wywiad z Arkadiuszem Ziembą 4 Wywiad z Aleksandrem Gutmanem 13 Moja krew 12 Wywiad z Michałem Majerskim 7 Arka Noego 2 Koncert zespołu Jafia Namuel 15 Od Redakcji 1 półżywa Redakcja Odgłosy robaków. Zapi- ski mumii 2 17 Sierpnia 12 Dom mojego ojca 6 Filmy konkursowe Kra- kowskiego Festiwalu Filmowego Klub Festiwalowy 11 Anima & Etiuda 10 9

Citation preview

alnej i list do świętego Mi-

kołaja), głupawe żarciki,

psychodramy i psycho-

dramki, i unoszące się

ponad tym wszystkim

dźwięki bollywoodzkich

melodii. Nie obyło się bez

drobnych wpadek, które z

pewnością nasi wierni czy-

telnicy już sami wychwycili

i które, mamy nadzieję, już

nam wybaczyli. Zmęczeni,

ale szczęśliwi udajemy się

na spoczynek, by wrócić

na posterunek redakcyjny

podczas kolejnego, równie

niepowtarzalnego Ińskiego

Lata Filmowego, z zapa-

sem świeżych sił za rok.

Do siego roku! JAI HO!■

półżywa Redakcja

Podczas pracy

nad trzecim numerem ga-

zety, gdzieś koło 5 nad

ranem, ktoś w redakcji

rzucił, że po czterdziestu

paru godzinach bez snu

zaczynają się pojawiać

halucynacje. I rzeczywi-

ście, jest w tym ziarnko

prawdy. Praca nad tego-

rocznym „Ińskie Point”

przypominała ciągłe balan-

sowanie na granicy realno-

ści i omamu. Niewyspani,

spaleni słońcem, jak mary

snuliśmy się między kolej-

nymi pokazami, które

wciąż na nowo ożywiały

naszą wyobraźnię, dawały

energię do dalszego dzia-

łania, do pisania dla Was

kolejnych recenzji, dziele-

nia się z Wami wrażeniami

i przemyśleniami. Wieczo-

rami każdy z nas zaszywał

się w jakimś cichym kącie

gościnnej szkoły, aby w

spokoju przelać swobod-

ne, krążące w wyższych

sferach świadomości, re-

fleksje na ekran monitora.

Wraz z wybiciem godziny

zero nasze niespokojne

dusze zlatywały się do ga-

binetu dyrektora, przemie-

nionego w „cudowny spo-

sób” w redakcję, aby pod

czujnym okiem tych, którzy

odpowiedzialni byli za ko-

rektę, skład i łamanie tek-

stu, głębokie, kulturoznaw-

czo-zboczone wynurzenia

wyprostować, przygładzić i

w ramach kilkunastu stron

tak poprawione i wychu-

chane oddać w Wasze

ręce. Hektolitry kawy, krą-

żące w „dwóch kubkach

na krzyż”, kolejne notatki

dopinane do korkowej ta-

blicy (wśród nich m.in. wy-

znanie o orientacji seksu-

Od redakcji W T Y M

N U M E R Z E :

Od Redakcji 1

Arka Noego 2

Odgłosy robaków. Zapi-

ski mumii 2

Madagaskar na rowe-

rach 3

Wywiad z Arkadiuszem

Ziembą 4

Dom mojego ojca 6

Wywiad z Michałem

Majerskim 7

G A Z E T A F E S T I W A L O W A

IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE

8 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 8

Biuro Ińskiego Lata Filmowego

Kino Morena

ul. Przybrzeżna 1

tel. 091 5623084

Kasa biletowa

katalog 36. ILF-u — 5 zł

Książka Gdzie woda czysta…

Ińskie Lato Filmowe 1973-2007

— 25 zł

Klub Festiwalowy na małej

plaży koło bazy płetwonurków

spotkania z twórcami

koncerty

inne atrakcje

Filmy konkursowe Kra-

kowskiego Festiwalu

Filmowego

9

Anima & Etiuda 10

Klub Festiwalowy 11

Moja krew 12

17 Sierpnia 12

Wywiad z Aleksandrem

Gutmanem 13

Koncert zespołu

Jafia Namuel 15

Przekroczyłam granicę wła-

snych możliwości. Wstałam o 8.

Skąd ten masochizm? Chciałam

zobaczyć Sezon na misia 2. Kiedy

dotarłam do kina Morena, z trudem

znalazłam wolne miejsce. Początek

seansu i... coś nie tak. To NIE BYŁ

Sezon na misia! Misie, owszem,

były – ale polarne. I to w towarzy-

stwie całej bandy Noego. Oszukali

mnie! Oszukali nas wszystkich! By-

łam naprawdę rozczarowana, nie

chciałam przecież oglądać Arki No-

ego. Małoletniej widowni ta super-

dyskretna podmiana nie sprawiła

jednak większej różnicy.

Film to animowana wersja biblij-

nego Potopu ukazana w dużej mie-

rze z perspektywy wesołego zwie-

rzyńca. Większość z nas zna histo-

rię rodziny Noego, mało kto jednak

wie, jak wiadomość o klęsce bożej

przyjęły zwierzęta i jak zacięta wal-

ka o przyszły kształt świata toczyła się

między nimi na pokładzie arki.

Otrzymawszy wskazówki od Boga,

Noe wysyła listy do wszystkich gatun-

ków zwierząt. Doręczycielami mają

być rubaszne gołębie pocztowe, które,

niezaangażowane w swą pracę, lecą

do baru, gdzie urządzają sobie kon-

kurs puszczania bąków i zaśmiewają

się z błędów ortograficznych popełnio-

nych przez staruszka. Tylko jeden z

nich, biały jak śnieg, traktuje zlecenie

poważnie, i to dzięki niemu wszystkie

gatunki mają szanse przetrwać.

Główni bohaterowie to syn królew-

skiej pary – lalusiowaty lew Ksiro i

zakochana w nim służka – Kairel, któ-

ra na arkę dostaje się przypadkiem.

Przyszły król zwierząt to nieodpowie-

dzialny i naiwny bawidamek. Na po-

kład wsiada przekonany, że wyjeżdża

na wakacje, nieświadom knutego

przez inne drapieżniki spisku, mające-

go na celu wyeliminowanie go z wyści-

gu do tronu w nowym świecie. Dobroć

i rozsądek Kairel sprawiają, że książę

się zmienia i dostrzega w niej lwicę

swego życia, natomiast pomoc przyja-

ciół pozwala mu zdemaskować zdraj-

ców.

Wątek główny urozmaicany jest

scenami wpajającymi wartości rodzin-

ne i ukazującymi Boga z przymruże-

niem oka. Wszechmocny jest bowiem

ciemnoskórym blondynem (!) zlecają-

cym aniołkowi pisanie Biblii na wzór

buddyjskich ksiąg i zastanawiającym

się, jakby tu jeszcze namieszać na

Ziemi, żeby było ciekawiej. Nie jest

to jednak bluźnierczy obraz,

Wszechmocny to wciąż mądry ojciec

pragnący dobra swoich dzieci. W

filmie pojawiają się zaskakujące

wątki mitologiczne. Dowiadujemy

się, co się stało z yeti, jednorożcem i

smokiem: nie uwierzyły Noemu i

pozostały na lądzie.

Film ogląda się dobrze, zarówno

fabuła jak i wypowiedzi postaci do-

stosowane są do możliwości naj-

młodszych odbiorców, ale bawią

również dorosłych widzów. W dialo-

gach pojawiają się cytaty z klasyków

literatury i odwołania do twórczości

starożytnej. Muzyka jest dynamicz-

na, usłyszeć możemy motywy z ta-

kich hitów jak I will survive czy Eye

of the tiger. Ogólne wrażenie nie

jest złe – chyba, że naprawdę chcia-

ło się obejrzeć inny film. Oszukali

mnie!■

Jeżyna

Bohater udał się pod koniec sierpnia w góry, które

odwiedził kiedyś jako student. Po kilkunastu latach zja-

wia się tu ponownie. Notuje: w plecaku mam wszystko,

co potrzebne do samobójstwa. Nie zamierza się wieszać

ani skakać z urwiska. Wybiera ustronne miejsce, z folii i

gałęzi buduje namiot, w którym postanawia zagłodzić się

na śmierć. Ma ze sobą kilka książek (Beckett, Dante),

trochę lekarstw przeciwbólowych, świece, baterie i radio.

Pije wyłącznie wodę deszczową.

Odgłosy robaków. Zapiski mumii zaczynają się

jak film fabularny; punkt wyjścia zapowiada wręcz film

sensacyjny. Góry, zima, śnieg. Głos z offu informuje, że

znaleziono ludzkie zwłoki. Myśliwy, polujący na króliki,

odkrywa w lesie zmumifikowane ciało czterdziestolet-

niego mężczyzny. Lekarze twierdzą, że zgon nastąpił

około stu dni wcześniej. Zmarły prowadził dziennik, z

którego możemy odtworzyć ostatnie dwa miesiące jego

życia.

Sezon na... Arkę Noego

Zwierciadło ludzkiego losu

S t r o n a 2

„Film to animowana

wersja biblijnego

Potopu ukazana w

dużej mierze z

perspektywy wesołego

zwierzyńca.”

I Ń S K I E P O I N T

nową formę istnie-

nia. Jego dusza

zadaje sobie wów-

czas ostateczne

pytanie, wspólne

dla wielu religii –

czy po śmierci czło-

wiek jest, czy nie

jest. Bohater konse-

kwentnie widzi

śmierć jako wyba-

wienie od cierpienia

i z tego powodu z

utęsknieniem ocze-

kuje jej nadejścia.

Odgłosy robaków. Zapiski mumii to kino graniczne –

uświadamia, że nasza natura z jednej strony odrzuca

apoteozę śmierci, a z drugiej potrzebuje świadectwa

reakcji duszy na jej nadejście. Osobną opowieścią jest

warstwa wizualna. Twórcy przez wiele dni filmowali oto-

czenie namiotu, w którym umarł mężczyzna. Wyciszo-

nym, kontemplacyjnym ujęciom zmieniającej się natury,

obojętnej na cierpienie bohatera towarzyszą wizyjne

obrazy świata, który zostawił za sobą. Reżyser kroczy

ścieżką wyznaczoną przez największych wizjonerów

kina, takich jak Tarkowski czy Herzog. Podobnie jak u

nich, tutaj również niepojęty świat natury jest świad-

kiem i zwierciadłem ludzkiego losu.■

Lila

stać podróżnikiem, odkry-

wać lądy, przepływać oce-

any. Potem te plany karla-

ły, by w końcu ograniczyć

się do wypowiadanego po

cichu: A może w końcu

pojadę do tej Pragi?

Spełnienie marzenia może

jednak zawsze okazać się

rozczarowujące. Japończy-

cy zdaje się nazywają to

syndromem paryskim. Pola

Elizejskie w rzeczywistości

nigdy nie będą wyglądać

tak, jak sobie je wyśnili-

śmy. Jazda na rowerze

przez bezdroża to nie zaba-

wa. To morderczy wysiłek i

konieczność utrzymywania

Istnieją ludzie, któ-

rych rozrywki wykraczają

daleko poza schemat życia

na akord. Należy do nich

oczywiście redakcja gazety

„Ińskie Point”. Ale nawet ci

indywidualiści, piszący re-

cenzje między 3 a 5 rano,

nie mogą się równać w eks-

trawagancji z bohaterem

dzisiejszego spotkania u

Doktora Caligariego. Spo-

tkanie z człowiekiem, który

razem z przyjaciółmi posta-

nowił przejechać Madaga-

skar na rowerze, jest jak

spojrzenie w oczy swoim

dziecięcym snom. Kiedyś

marzyło się o tym, żeby zo-

stałej uwagi. Jesteśmy na

obcej ziemi. Mówimy innym

językiem, wyglądamy ina-

czej, jeździmy pojazdami

mechanicznymi tam, gdzie

drewniana chata jest abso-

lutnym szczytem techniki.

Tubylcy wiedzą, co myśleć

o takich dziwnych osobni-

kach, poruszających się

bez celu, wpadających o

zmroku do wiosek. Oczywi-

ste, że to czarownicy. A

czarownicy mogą w tych

okolicach robić tylko jedną

rzecz: rozgrzebywać groby

przodków i kraść ich kości,

aby za ich pomocą czynić

złą magię.

Czarownicy kradną kości

S t r o n a 3 R o k 2 0 0 9 , n r 8

Z filmu nie dowiadujemy się o motywach decyzji boha-

tera. Jego szczegółowy

dziennik jest szokująco

naturalistycznym zapisem

zbliżającej się śmierci,

rozpisaną na wiele dni

opowieścią o mierzeniu się

ludzkiego rozumu z naj-

większą zagadką, jaką zna

człowieczeństwo. Bohater

ze zdumieniem stwierdza,

że ciało buntuje się prze-

ciw decyzji umysłu – orga-

nizm wykorzystuje ukryte

zapasy energii, by tylko

utrzymać się przy życiu.

Jego serce wcale nie chce

umierać – by podtrzymać

temperaturę gasnącego

ciała, szaleńczo pompuje

krew, pobudzając zastyga-

jące członki. Z podobną

uwagą bohater obserwuje swoje myśli i sny, z biegiem

czasu coraz bardziej symboliczne. Przytomnie zauważa,

że jego postępowanie z racjonalnego punktu widzenia nie

ma sensu, wszak dla niewierzącego cierpienie nie jest

wartością. Jednak coś w nim pragnie zapisać każdy detal

powolnego umierania. Pobrzmiewają tu echa Tybetańskiej

Księgi Umarłych, opisującej szczegółowo sytuację człowie-

ka, który rozstał się już z życiem, a nie wszedł jeszcze w

„Odgłosy

robaków. Zapiski

mumii to kino

graniczne –

uświadamia, że

nasza natura z

jednej strony

odrzuca apoteozę

śmierci, a z

drugiej potrzebuje

świadectwa

reakcji duszy na

jej nadejście.”

Ktoś zawsze jednak popu-

ka się w głowę i powie, że

to tylko grupka zdziwacza-

łych białych.

Po niedługim czasie

czarownicy znikają, a życie

na Madagaskarze wraca

do normy. Nikt tam nawet

nie pomyśli, że ta grupka

dziwnych osobników już

wróciła do swoich domów,

by rozejrzeć się za kolej-

nym punkcikiem na mapie,

do którego jeszcze nie mie-

li okazji dotrzeć.■

Tomek Rachwald

Tomek Rachwald: Proszę mi powie-

dzieć, dlaczego akurat Madaga-

skar? Skąd wziął się pomysł wypra-

wy na rowerze w takie miejsce?

Arkadiusz Ziemba: Madagaskar

wziął się z tego, że pierwszą książką

podróżniczą, którą przeczytałem,

była Gorąca wieś Ambinanitelo Ar-

kadego Fiedlera, opisująca jego

pobyt na tej wyspie. Fiedler miał

bardzo duży wpływ na to, że zaczą-

łem podróżować. Fascynująco opisy-

wał wydarzenia i odwiedzane miej-

sca. To był podróżnik starej daty,

który mógł robić rzeczy, o które dzi-

siaj trudno. Niełatwo jest znaleźć

takie miejsca, gdzie czeka wyzwa-

nie, gdzie znikąd nie otrzyma się

żadnej pomocy. Krótko mówiąc:

miejsca nieeksplorowane. Miałem

zamiar połączyć jazdę wyczynową z

wyjazdem poznawczym, etnograficz-

nym. Były też cele edukacyjne: cho-

dziło o to, żeby dotrzeć do miejsc, w

których przebywał Fiedler [wieś Am-

binanitelo była głównym celem wy-

prawy]. Miałem nadzieję dotrzeć do

ludzi, którzy go pamiętają, co się w

końcu udało. Musiałem możliwie

dobrze nauczyć się języka i jak naj-

więcej przeczytać na temat wyspy.

Bez odpowiednio rozległych wiado-

mości nie można jechać w takie

tereny, bo mieszkańcy tej części

Madagaskaru, do której się wybiera-

liśmy, nie są przyzwyczajeni do kon-

taktów z obcymi. Tam nikt nie docie-

ra, bo nie ma żadnej porządnej ko-

munikacji, nie ma dróg, nie ma elek-

tryczności.

Tomek Rachwald: A dlaczego na

rowerach?

Arkadiusz Ziemba: Podróżuję już po

świecie od dziesięciu lat, i służbowo,

bo pracuję w turystyce, i prywatnie.

W pewnym momencie te podróże

przestały mnie satysfakcjonować.

Dopiero gdy zacząłem jeździć na

rowerze, najpierw niewiele, a potem

coraz więcej, odkryłem, że to jest

właśnie to. Madagaskar już od jakie-

goś czasu był dla mnie głównym

celem. To nie jest łatwy kraj do po-

dróżowania. Nie mówimy tu przecież

o jeżdżeniu po parkach narodowych.

Tomek Rachwald: Których tam nie

ma?

Arkadiusz Ziemba: Są. Jeżeli ktoś

tam jedzie, to jedzie właśnie do par-

ków narodowych. Ale jeżdżenie po

parkach narodowych mnie nie sa-

tysfakcjonuje.

Tomek Rachwald: Nie chcesz jeź-

dzić po wyznaczonych ścieżkach?

Arkadiusz Ziemba: Nie chcę. Rzecz

w tym, że poza parkami tam nie ma

nic, nikt nic nie wie na temat interio-

ru.

Tomek Rachwald: Czyli chodzi o

odpowiednio dzikie i niezbadane

miejsce?

Arkadiusz Ziemba: Jakieś miejsce,

które niesie ze sobą wyzwanie.

Tomek Rachwald: Na spotkaniu

wspomniałeś o wyjątkowości Mada-

gaskaru, również pod względem

unikalności flory i fauny. Wyjątko-

wości nawet jak na skalę afrykań-

ską, która przecież z naszego punk-

tu widzenia jest zupełnie nieprawdo-

podobna. Mógłbyś opowiedzieć, co

jest niezwykłego w Madagaskarze

pod tym względem?

Arkadiusz Ziemba: Madagaskar

odłączył się bardzo wcześnie od

superkontynentu Gondwany, w cza-

sach, kiedy kontynenty nie były jesz-

cze dobrze rozczłonkowane. To było

w okresie, kiedy jeszcze nie zdążyły

się rozwinąć duże ssaki. Na wyspie

nie ma większych drapieżników,

poza fossą, zwierzęciem nieco więk-

szym od lisa. Cała niemal flora i

fauna, jaka tam występuje, jest

endemiczna – ocenia się, że po-

nad dziewięćdziesiąt procent wy-

stępujących na Madagaskarze

gatunków nie występuje nigdzie

indziej. Wszystko, z czym się czło-

wiek na wyspie spotyka, jest inne.

Nawet, jak ktoś powie, że wszędzie

był i wszystko widział, to na Mada-

gaskar nie ma mocnych.

Tomek Rachwald: Mówiłeś też o

swojej podróży po Ameryce Łaciń-

skiej, z której ledwie wczoraj wróci-

łeś. Czy dużo już odbyłeś tak dale-

kich wypraw na rowerze?

Arkadiusz Ziemba: Teraz zakła-

dam, że będę jeździł, bo nie znam

lepszego środka transportu niż

rower. Choćby dlatego, że potrze-

buję silnych emocji. A na rowerze

można silne emocje dosyć szybko

osiągnąć. Można naprawdę dać

sobie w kość. Można rzecz jasna

łączyć jazdę na rowerze z innymi

atrakcjami. Gdy byłem pierwszy raz

w Ameryce Środkowej, chciałem

poznać te wszystkie kraje: jecha-

łem od Kostaryki, przez Nikaraguę,

Honduras, Gwatemalę, Belize, do

Meksyku. Mogłem pojechać na

Trzeba się zmęczyć

S t r o n a 4

„ Niełatwo jest

znaleźć takie

miejsca, gdzie czeka

wyzwanie, gdzie

znikąd nie otrzyma

się żadnej pomocy.

Krótko mówiąc:

miejsca

nieeksplorowane.”

I Ń S K I E P O I N T

ki. Wiadomo, u nas w Europie to

wszystko musi być politycznie... jak to

się mówi?

Tomek Rachwald: Poprawne.

Arkadiusz Ziemba: Właśnie. W podró-

żowaniu, jakby ktoś chciał, żeby

wszystko było politycznie poprawne, to

daleko by nie zajechał. U nas jest de-

mokracja, ale to nie znaczy, że musi-

my ze wszystkimi rozmawiać i ze

wszystkimi się zadawać. Jak zagada

do ciebie żul i nie masz ochoty z nim

rozmawiać, to po prostu go spławiasz.

Natomiast wielu ludzi w podróży do

masy rzeczy podchodzi z przesadną

poprawnością polityczną. Bo oni mają

inny kolor skóry i trzeba miło, już nie

mówiąc o tym, że tak jest, bo tu jest

inna kultura. Jak ktoś jest bambułą, to

nie jest to inna kultura, ale inna men-

talność. Po prostu, jak ktoś ci nie pa-

suje, to się z nim nie zadajesz. A jeśli

są też inni ludzie w okolicy, to możesz

się go pozbyć w ten sposób, że poka-

żesz za pomocą tego, co mówisz, albo

gestami, że nie traktujesz gościa po-

ważnie, i od razu zyskujesz sympatię

miejscowych.

Tomek Rachwald: Wspominałeś, że w

obliczu zetknięcia się z Malgaszami

unikałeś sytuacji, w których inni obda-

rowywaliby mieszkańców wiosek. Pre-

ferowałeś handel, bo, jak mówiłeś,

dawanie nie ma sensu. Pytam dlate-

go, że mieliśmy w Ińsku spotkanie z

Maciejem Drygasem, który niedawno

wrócił z Sudanu i opowiadał o tym, jak

rozdawał tam aspirynę.

Arkadiusz Ziemba: Dla mnie to jest

bez sensu, bo na Madagaskarze oni

zjedliby tę aspirynę jak cukierki. O

czym oni mają pojęcie? Skąd oni mają

wiedzieć co to jest aspiryna? Jeśli on

nie potrafiłby im wytłumaczyć do cze-

go aspiryna służy, to oni nie potrafiliby

zrozumieć. To jest coś, czego oni nie

mają na co dzień. Poza tym, rozdaw-

nictwo nie ma żadnego sensu. Roz-

mawialiśmy niedawno o wysyłaniu

pieniędzy do Afryki. Co trzeba robić,

żeby Afryka się rozwinęła? Wysyłać

pieniądze? Ja nie jestem profesjonali-

stą. Ale z tego co widziałem, to do

sensowniejszych rzeczy, które można

by zrobić, należy budowanie dróg. Jak

nie ma dróg to jest amba, czyli nie

ma nic. Ludzie z prowincji, bez komu-

nikacji z miastami, są pozostawieni

sami sobie. Po drugie: robienie pro-

jektów edukacyjnych i usamodzielnia-

jących, prowadzących do tego, żeby

oni otwierali mini biznesy, zarabiali

swoje pieniądze. To, że komuś coś

dajesz, do niczego nie prowadzi. Mo-

żesz dać dzisiaj, jutro, ale jak długo?

To jest sposób na uzależnianie bied-

nych od bogatych. Bo co będzie jak

przestaniesz dawać? Jak chcesz ko-

muś coś dać, to daj mu pracę. Po-

wiedzmy, że siedzi dziecko, a ty masz

ochotę dać mu cukierka. Nie rób te-

go. Daj mu pieniądze żeby kupił pięć

cukierków i daj mu cztery z nich za to,

że poszedł. I to wtedy jest opłata za

wykonaną pracę. Nauczyłem się tego

w Afryce, od miejscowych. Tam boga-

ty, który siedzi w restauracji, nie mo-

że iść sam po papierosy, to jest w

złym tonie. On jest bogaty, więc nie-

potrzebnie nie chodzi. Z kolei ten,

który jest biedny, musi z czegoś żyć.

Więc ten bogaty woła kogoś, kto prze-

siaduje pod restauracją i wysyła go

do sklepu. A potem mu coś za to da.

Absolutnie to nie jest poniżające, bo

on wykonał usługę. I teraz będzie

mógł kupić sobie porcję czegoś do

jedzenia. Ale dawanie komuś coś za

nic jest bez sensu.

Tomasz Rachwald: Dziękuję za roz-

mowę i za poświęcony czas.■

Z Arkadiuszem Ziembą, podróżni-

kiem, rozmawiał Tomek Rachwald

S t r o n a 5 R o k 2 0 0 9 , n r 8

rowerze do Gwatemali, posiedzieć

chwilę na jednym z tamtejszych

rancz i nauczyć się jeździć konno. Ale

i tak to musi być rower, bo musi być

ciężko.

Tomek Rachwald: Chodzi o to, żeby

się zmęczyć, tak?

Arkadiusz Ziemba: Tak. Trzeba się

koniecznie zmęczyć. Pieszo, żeby to

osiągnąć, trzeba robić straszne rze-

czy, trzeba być porządnym góroła-

zem. Normalny człowiek, który chce

się zmęczyć, musi się porządnie na-

chodzić. A doba ma za mało godzin.

Na rowerze wystarczy dziesięć go-

dzin dziennie i po iluś tam dniach

będzie naprawdę mocno.

Tomek Rachwald: Prawdę mówiąc

pierwsza myśl, jaka pojawiła mi się w

głowie, kiedy usłyszałem o rowerowej

wyprawie na Madagaskar, brzmiała:

Matko Boska, niebezpiecznie! Rozu-

miem, że chodziło o adrenalinę,

ale...

Arkadiusz Ziemba: Powiem ci, co jest

niebezpieczne. Najbardziej niebez-

pieczną rzeczą w życiu jest jeżdżenie

samochodem. Mieszkałem w wielu

krajach, ze względu na swoją pracę.

Miałem okazję poznać mentalność

ludzi w wielu różnych miejscach. Jak

ktoś chce ci zrobić krzywdę, to zaga-

da do ciebie w podobny sposób w

każdym miejscu na świecie. Jeśli

masz duże doświadczenie w podró-

żowaniu i znasz języki, to będziesz

wiedział, o co mu chodzi. Pewnych

ludzi trzeba unikać. Trzeba wiedzieć,

jakie miejsca są naprawdę niebez-

pieczne. Wiesz, jakie by nie było mia-

sto w Ameryce Łacińskiej, to na sta-

rówce nic złego ci się nie stanie. A

stanie ci się w innych miejscach.

Natomiast na pewno nic cię nie spo-

tka na wsi. Trzeba wiedzieć, gdzie

nie chodzić o tej i o tej godzinie. Nie

możesz też wdawać się w głupie gad-

Niezwykle rzadko zdarza się, że powstaje doku-

ment mówiący o drugiej wojnie światowej i jej konse-

kwencjach, który rezygnuje jednocześnie z ideologiczne-

go zacietrzewienia. Sztuka ta udała się Michałowi Ma-

jerskiemu w dokumencie Dom mojego ojca. Idea filmu

opiera się na ukazaniu, jak Polacy i Niemcy wspominają

przemilczane przez lata wydarzenia, które miały miejsce

zaraz po zakończeniu wojny. W ramach podziału Europy

dokonanego przez zwycięzców, czyli aliantów i ZSRR na

tzw. ziemie odzyskane przybywają Polacy. Ich celem jest

zasiedlenie i zagospodarowanie pozostawionego przez

Niemców mienia. Jednak wielu rdzennych mieszkańców

nie opuściło swojego dobytku. Reżyser zestawia wspo-

mnienia obu stron. Tworzy to wrażenie dialogu, do któ-

rego w rzeczywistości długo jeszcze nie mogłoby dojść.

Majerski nie stara się moralizować czy oceniać. Po-

zwala swoim bohaterom mówić i dzielić się z widzem

nierzadko zupełnie najskrytszymi doświadczeniami.

Wypowiedziom towarzyszą skrywane przez lata emocje,

często strach, nienawiść czy gniew. Z ich zestawienia

nie wyłania się jednowymiarowy obraz. Ocenę postaw i

indywidualnych decyzji pozostawia reżyser

(odpowiedzialny również za zdjęcia i przeprowadzone

wywiady) każdemu z widzów.

Historia bez podtekstów – Dom mojego ojca

S t r o n a 6 I Ń S K I E P O I N T

Niezwykłość Domu mojego ojca polega na osobi-

stym podejściu reżysera do tematu oraz dotarciu przez

niego do zapomnianych ludzi i ich historii, tworzących

ważką część polsko-niemieckiego dialogu. Dokument

zrealizowany został skromnymi środkami. Efektem jest

kameralna opowieść, w której twórca unika estetyzowa-

nia, dając nam tym samym możliwość pełniejszego sku-

pienia się na losach bohaterów. Szkoda, że niewielu

dokumentalistów ma na tyle odwagi, aby realizować

swoje filmy w podobny sposób.

Po projekcji odbyło się w kinie Morena spotkanie z

reżyserem. Zarówno dokument, jak i wypowiedzi autora

wzbudziły wśród widzów żywe emocje. Duża część słu-

chaczy przywoływała doświadczenia osób, które przeżyły

wydarzenia podobne do opisanych w filmie. Co ciekawe,

całkowicie przypadkowo na sali znalazła się wnuczka

Józefa Chorowskiego, jednego z bohaterów tego wyda-

rzenia. Rozpoznała dziadka na filmie, chociaż ten nie

powiedział jej o spotkaniu z reżyserem. Ta niezwykła

sytuacja sprawiła, że wokół filmu Majerskiego skupiło

się jeszcze więcej emocji.■

Michał Dondzik, Bartosz Zajicek

Sonda po filmie Dom mojego ojca

Ten film pokazuje, jak bardzo potrzeby jest nam polsko-niemiecki podręcznik do historii. Do tej pory

historia była pokawałkowana, poddana odmiennym punktom widzenia, poddająca wydarzenia oglą-

dowi pojedynczych osób, grup, ziomkostw. Potrzebna jest rzetelna dokumentacja, która zestawiała-

by odmienne punkty widzenia.

Sądzę, że nigdy nie uda się stworzyć jakiejś wspólnej wersji historii po prostu dlatego, że każdy ma

swój punkt widzenia. Ja chyba też zacznę filmy kręcić, bo też mam dużo znajomych zarówno ze stro-

ny wschodniej, jak i zachodniej. Każdy z nich ma swoje zdanie i nie da rady tego uspójnić.

My też pochodzimy z rodzin przesiedleńczych. Pamiętam, jak moja babcia opowiadała, że długo po

odejściu Niemców bała się, że oni wrócą i odbiorą jej dom. W dokonanej przez reżysera konfrontacji

losów Polaków i Niemców odniosłem wrażenie, że perspektywa polska pozostała jednak bardziej

pozytywna.

S t r o n a 7 R o k 2 0 0 9 , n r 8

Bartek Zając: Czy film, który właśnie

obejrzeliśmy, Dom mojego ojca, był

wcześniej pokazywany w telewizji?

Michał Majerski: Tak, w szczeciń-

skiej telewizji regionalnej. Pamię-

tam, że to był drugi dzień świąt Bo-

żego Narodzenia, bardzo dobry czas

antenowy. Pokazano dłuższą, półto-

ragodzinną wersję. Dziś widzieliśmy

wersję skróconą. Zaproponowano

mi emisję w telewizji niemieckiej lub

ogólnopolskiej, ale pod warunkiem,

że film będzie krótszy. Przemonto-

wałem go głównie z tego powodu,

ale też dlatego, że już po zakończe-

niu zdjęć do pierwotnej, dłuższej

wersj i, znalazłem te słoiki

[pozostawione przez Niemców słoiki

m.in. z niemiecką walutą i weki z

mięsem].

Michał Dondzik: Czyli w tej pierwszej

wersji pojawia się inne zakończe-

nie?

Michał Majerski: Tak, uznałem, że

takie zakończenie jest bardziej

spektakularne. Poza tym oddaje

mój sposób widzenia współczesne-

go Pomorza jako, w pewnym sensie,

muzeum. Oczywiście nie jest to do

końca zgodne z prawdą. Na Pomo-

rzu są różne domy i mój film stanowi

zaledwie wycinek tego krajobrazu.

Nie jest to więc zakłamanie, tylko

wybór, a jako dokumentalista mu-

szę dokonywać wyborów. Spotkałem

się jednak z zarzutami, że pokazuję

w swoim filmie tylko biednych Pola-

ków i bogatych Niemców, polskie

ruiny i starocie, nie kierując kamery

na nowe domy.

Michał Dondzik: Być może, ale nie

sądzę, żeby Pan tymi obrazami ata-

kował widza.

Michał Majerski: To po prostu też

jest faktem.

Bartek Zając: W jaki sposób historia

opowiedziana w Domu mojego ojca,

łączy się z tą, która stoi za wcze-

śniejszym Pana dokumentem, Kra-

jem mojej matki?

Michał Majerski: Oba filmy stanowią

w pewnym sensie spójną całość.

Kraj mojej matki powstał wcześniej.

Realizacja obu filmów zajęła mi

łącznie dwa lata, ale to dlatego, że

nikt ich nie finansuje. Tak naprawdę

te filmy łączą moi rodzice. Zacząłem

szukać swoich korzeni, poniekąd

nieświadomie. W pierwszym filmie

opowiadam o matce, a tu chodzi o

mężczyzn, o mojego ojca. Moi rodzi-

ce już nie żyją. Matka nigdy nie opo-

wiadała mi swoich historii. Znala-

złem więc te bohaterki i w filmie

buduję opowieść mojej matki usta-

mi tych kobiet i to sklejam.

Bartek Zając: Sądziłem, że perspek-

tywa autobiograficzna w Pana filmie

będzie bardziej dosłowna.

Michał Dondzik: Ja również spodzie-

wałem się bezpośredniego nawiąza-

nia do Pana rodziny.

Michał Majerski: Być może była to

jakaś forma uniku. Z drugiej strony

miałem tyle materiału z rozmów z

tymi kobietami, że mogłem wybierać

fragmenty, które były mi bliskie.

Dopiero z czasem zdałem sobie

sprawę, jak bardzo ten film jest au-

tobiograficzny. Pojawiają się na

przykład fragmenty wypowiedzi, któ-

re mogłyby należeć do mojego ojca.

Bartek Zając: W filmie Dom mojego

ojca tworzy Pan wirtualną prze-

strzeń komunikacji między Polaka-

mi i Niemcami. Chociaż nie spotyka-

ją się oni bezpośrednio, przy jednym

stole, są obecni w tych dwóch narra-

cjach – wypowiedziach Polaków i

Niemców.

Michał Majerski: Wydaje mi się, że

w kwestii dialogu między nimi klu-

czowy jest problem bariery języko-

wej. Dlatego uważam, że bardzo

ważne było otwarcie granic. Polacy

najczęściej jeżdżą właśnie do Nie-

miec. I podobnie jest z Niemcami,

którzy przyjeżdżają do Polski. Te

podróże są bardzo ważne. Dzięki

nim ludzie zaczynają próbować ze

sobą rozmawiać. W kwestii bariery

językowej w tej chwili więcej się

nie zrobi. Ważną rolę mogłaby

oczywiście odegrać tutaj telewizja,

jednak decydenci po dwóch stro-

nach granicy mówią albo, że to jest

nieinteresujące, albo, że jest na to

po prostu za wcześnie, że relacje

polsko-niemieckie są jeszcze zbyt

napięte i taka inicjatywa mogłaby

wywołać protesty – zwłaszcza ze

strony tych, którym nie zależy na

komunikacji. Wielu Niemców

chciałoby odzyskać swoje domy z

powrotem i to nie dlatego, że nie

mają pieniędzy, ale są związani z

tą ziemią. Już coraz mniej jest tych

ludzi, ale są i oni po prostu zaczęli-

by oponować. Po stronie polskiej

też jest wielu ludzi, którzy z róż-

nych powodów tkwią w określo-

nych stereotypach. Telewizja w tej

sytuacji chce być bezpieczna, a

szkoda. Moim zdaniem o pewnych

rzeczach należy mówić głośno i

wolałbym, żeby podobnych filmów

O sobie ustami innych.

„Dokumenty w

telewizji niemieckiej

są zupełnie inne.

Ukazują problemy z

perspektywy

Niemiec i nasycone

są wieloma

zawoalowanymi

stereotypami.”

S t r o n a 8 I Ń S K I E P O I N T

Michał Majerski: Jestem często zapra-

szany na różnego typu pokazy i festi-

wale. W telewizji sytuacja z dokumen-

tami wygląda zwykle tak, że dokument

jest pokazywany raz, i to jest koniec.

Pewną szansę widzę w dystrybucji

internetowej. To stosunkowo nowa

opcja, ale sądzę, że już niebawem

moje filmy będzie można ściągnąć z

internetu za stosunkowo niewielkie

pieniądze. Jest więc duża szansa, że

także inne dokumenty, projekty takie

jak mój film, niekomercyjne, będą

łatwiej osiągalne. Dlatego cały czas

coś robię, licząc, że wkrótce te filmy

wypłyną, że będzie można je obejrzeć.

Zresztą w przypadku tak trudnych te-

matów nie ma często czasu na czeka-

nie. Przecież ludzie, o których mówią

pokazywane w Ińsku filmy, nie będą

żyli wiecznie i wkrótce tych historii nie

będzie można już opowiedzieć. Nie

tak dawno zacząłem pracę nad kolej-

nym filmem, również traktującym o

braku ojczyzny, o utracie. Inne jest

miejsce. Tym razem opowiem o Zagłę-

biu Ruhry. Chodzi mi o losy Górnoślą-

zaków, którzy w latach 70. wyjechali z

Polski jako Niemcy. W tej chwili są to

ludzie starzy i nie zależy im tak bardzo

na sprawach materialnych, a jednak

zaczynają wracać. Ciągną za sobą

rodziny, które chcą tego albo nie, ko-

lejne pokolenia, wnuków. Zrobił się z

tego straszny kocioł. Oni sami nie wie-

dzą na przykład, czy są Niemcami, czy

nie. Chciałbym tę sytuację jakoś

ugryźć kamerą, bez scenariusza, tu

nie może powstać scenariusz. Kogo

spotkam, z kim uda mi się porozma-

wiać, tego nie można przewidzieć.

Bartek Zając: A czy do filmu, który dziś

widzieliśmy, powstał scenariusz?

Michał Majerski: Nie, dlatego, że nie

mógłby powstać. Oczywiście, czasem

dobrze jest mieć szczegółowy plan.

Być może gdybym miał taki scena-

riusz, realizując Dom mojego ojca,

bardziej wygrałbym pewne motywy,

na przykład domy. One tu jednak

giną przytłoczone wypowiedziami

ludzi. Czuję, że w tym filmie za mało

było konfrontacji z konkretnymi do-

mami.

Michał Dondzik: Faktycznie, to był

motyw, który nie znalazł rozwinięcia

i dopełnienia w dalszej części filmu.

Potem powracał jednak motyw klu-

czy.

Michał Majerski: Jeszcze w finale

starałem się powrócić wyraźniej do

tego motywu, tworząc kompozycyjną

klamrę.

Michał Dondzik: Chciałbym zapytać

Pana o reakcję publiczności na dzi-

siejszym pokazie. Po projekcji wła-

ściwie każdy miał coś do powiedze-

nia. Czy podczas innych pokazów

też przywoływane są podobne histo-

rie, wspomnienia widzów, które bu-

dzi Pański film?

Michał Majerski: Zdziwiłem się, że

po projekcji tylko jedna czy dwie

osoby zaczęły opowiadać swoje hi-

storie. Na ogół przy każdej projekcji

było tak, że widzowie wstawali i za-

czynali mówić, nie można im było

przerwać, takie emocje wyzwala ten

temat. Dla mnie szokiem jest, jak

widzę, ile w takich sytuacjach zosta-

je poruszonych spraw. To jest jak

włożenie kija w mrowisko.

Bartek Zając: Czy poza dyptykiem

pokazywanym podczas Ińskiego

Lata Filmowego zrealizował Pan

jeszcze jakieś dokumenty?

Michał Majerski: Tak, kręciłem do-

kumenty dla telewizji niemieckiej, a

teraz zabrałem się za kolejne autor-

skie projekty. Przeszedłem na

pokazywano więcej. Bo nie jest tak,

że filmów na podobne tematy nie

ma, że nie powstają. W niemieckiej

telewizji jest ich bardzo dużo.

Michał Dondzik: Zrealizowanych w

podobnej konwencji, co Pański?

Michał Majerski: Nie, takich zupeł-

nie nie ma. Dokumenty w telewizji

niemieckiej są zupełnie inne. Ukazu-

ją problemy z perspektywy Niemiec i

nasycone są wieloma zawoalowany-

mi stereotypami.

Michał Dondzik: No właśnie, prze-

cież fala kina historycznego w doku-

mentalizmie jest obecnie bardzo

silna, ale nie słyszy się o tym w Pol-

sce.

Michał Majerski: Dla przykładu II

wojna światowa jest numerem je-

den w niemieckiej telewizji. Może

nie pokazuje się tych filmów w blo-

kach o najlepszej oglądalności, ale

w godzinach wieczornych jest bar-

dzo dużo emisji filmów dokumental-

nych na znakomitym poziomie.

Wciąż jednak są to projekty zupełnie

inne od mojego filmu, ponieważ

wypowiedzi Polaków są tam wple-

cione w narrację Niemców – nie ma

prawdziwej konfrontacji. Nie mam o

to pretensji, ale brakuje mi bardziej

intymnych historii.

Bartek Zając: Dom mojego ojca nie

pojawił się dotąd w szerszej dystry-

bucji. Czy udało się Panu pokazać

go gdzieś poza festiwalami?

„Muszę przyznać, że

sprawia mi

przyjemność robienie

zdjęć niepoddanych

estetyzacji.”

S t r o n a 9 R o k 2 0 0 9 , n r 8

emeryturę, więc nie pracuję już w

publicystyce. Wcześniej jednak zda-

rzało mi się wiele takich filmów.

Zrobiłem na przykład dokument na

Pomorzu, którego tytuł nie ma pol-

skiego odpowiednika. Można by to

przetłumaczyć jako Spotkania nad

polskimi rzekami. To była produkcja

opowiadająca o ludziach, którzy

przejęli dawne niemieckie elektrow-

nie wodne, które do tej pory pracują

na tych samych, starych maszynach.

Bohaterowie tego dokumentu opo-

wiadali o tym, jak przejmowali elek-

trownie, doszkalali się w technologii,

no i jest to opowieść o samych rze-

kach, które traktowane są tu sym-

bolicznie. Jakieś dziesięć lat temu

zrobiłem też film zatytułowany Kon-

certy szkolne. Dokument opowiadał

o grupie emerytowanych muzyków

Filharmonii Szczecińskiej, którzy

dziś jeżdżą starą nysą po polskich

wioskach i grają tam muzykę poważ-

ną. Zamysł stanowił konfrontację

sztuki wysokiej z codzienną rzeczy-

wistością tych miejsc. Nie jest to już

więc temat „niemiecki”.

Michał Dondzik: Ale film powstał dla

niemieckiej telewizji?

Michał Majerski: Tak.

Bartek Zając: Pracując dla telewizji

w Niemczech zajmował się Pan

głównie publicystyką?

Michał Majerski: Tak. Był okres, że

cieszyła się bardzo dużym zaintere-

sowaniem. To się zmieniło wraz z

otwarciem granic, może trochę póź-

niej. Wtedy zainteresowanie ze stro-

ny niemieckiej wygasło.

Michał Dondzik: Poszukując infor-

macji na temat Pana twórczości,

natknęliśmy się na wzmiankę, że

jest Pan z wykształcenia operato-

rem. Kiedy nastąpiło przejście od

realizacji zdjęć do reżyserii?

Michał Majerski: Tak naprawdę, to

wraz z tymi filmami [dyptykiem Kraj

mojej matki i Dom mojego ojca].

Potraktowałem to bardzo osobiście.

Mój pierwszy zawód to operator fil-

mowy, z tego żyłem – i to nieźle. Dla

mnie to jest rzemiosło, podobnie jak

reżyseria. W okresie, kiedy pracowa-

łem jako operator, nie mogłem tych

dwóch zajęć połączyć, tego się nie

da zrobić. Natomiast w momencie,

kiedy skończyłem z operatorką, od-

kryłem dla siebie kino dokumental-

ne jako formę osobistych notatek,

dzienników. Robienie takich filmów

przyszło mi bardzo łatwo. Znam to

od strony technicznej. Miałem bar-

dzo dobrych nauczycieli reżyserii,

m.in. Kieślowskiego. Ale w tamtym

okresie nie dojrzałem jeszcze do

reżyserii, nie chciałem być reżyse-

rem, ale ta wiedza została we mnie

zakodowana.

Bartek Zając: Pamiętając, że jest

Pan z wykształcenia operatorem,

byłem przygotowany na film, w któ-

rym warstwa wizualna odgrywać

będzie istotną rolę. Tymczasem oka-

zało się, że tak nie jest. Fotografia w

Pana filmie jest bardzo prosta, co w

pewnym sensie koresponduje z po-

rzuceniem pracy według scenariu-

sza. Czy to był świadomy wybór?

Michał Majerski: Muszę przyznać, że

sprawia mi przyjemność robienie

zdjęć niepoddanych estetyzacji. Lu-

bię pracę kamery, w której widać

lekkość. Potrafię stworzyć wysubli-

mowaną kompozycję kadru, ale

kompletnie mnie to nie interesuje.

Wolę takie zdjęcia, w których, jeżeli

ktoś dobrze patrzy, może zobaczyć

coś innego, coś, co nie zostało zako-

dowane przez samego operatora.

Dużo bardziej cieszą mnie takie

zdjęcia.

Bartosz Zając: Nas też.

Michał Dondzik: Myślę, że to dobra

puenta naszej rozmowy. Dziękujemy

Panu za spotkanie.

Michał Majerski: Ja też wam dzięku-

ję i do zobaczenia na jutrzejszej

projekcji.■

Z Michałem Majerskim, reżyserem

filmów Kraj mojej matki i Dom moje-

go ojca rozmawiali Michał Dondzik i

Bartek Zając

Wczoraj o godzinie 16:00 w

Gabinecie Doktora Caligariego nie-

liczni widzowie Ińskiego Lata Filmo-

wego zostali przeniesieni w inny wy-

miar. W wymiar animacji, filmowego

montażu, techniki noncamerowej i

wielu innych interesujących rozwią-

zań formalnych w sztuce filmu. Pod-

czas seansu zostały zaprezentowane

filmy konkursowe Krakowskiego Fe-

stiwalu Filmowego. Podróż w czasie

projekcji mogłaby się nazywać Dzie-

sięcioma dialogami Celluloidivy w

innym wymiarze kuchni podczas

poszukiwania Looploopa. Na szczę-

ście tak się nie nazywa. Wizualizacje

okazały się na tyle różnorodne, że

nie sposób znaleźć jakiegokolwiek

wspólnego ścięgna łączącego je

wszystkie.

Jako pierwszy zaprezentowany

został obraz niemieckiego reżysera

Celluloidiva. Harald Schleicher, śle-

dząc role div klasyki światowego

kina (m. in. Grety Grabo, Marilyn

Monroe, Audrey Hepburn, Brigitte

Bardot, Elizabeth Taylor, Umy Thur-

man, etc.), szukał odpowiedzi na

pytanie, kim jest kobieta. W swym

montażu zestawił zdania, jakie wypo-

wiadają bohaterki filmowe. Choć

wypowiedzi są różnorodne, tematy –

zawsze te same: zauroczenie, mi-

łość, małżeństwo, macierzyństwo,

rozczarowanie, pożegnanie. To świet-

ny pomysł na prezentację wizerunku

kobiet w kinie, ale z pewnością nie

na pełne ukazanie kobiecości w ogó-

le. Żaden to zarzut przecież, bo ko-

mu udałoby się to zrealizować?

Kolejna animacja, Dziesięć w

reżyserii Bifa to w brutalny i dosadny

sposób przedstawiona fobia Marca,

który nie mogąc poradzić sobie z

wizjami, poddaje się psychoterapii.

Problem stanowi niemożność nor-

malnego chodzenia. Każde stąpnię-

cie na przerwy pomiędzy płytami

chodnikowymi wywołuje strach i

obrazy pokawałkowania własnego

Inny wymiar Ińska

S t r o n a 1 0 I Ń S K I E P O I N T

ciała, zgodnie z liniami owych

szczelin. Kuracja polega na stop-

niowym pokonywaniu przeszkód,

a liczba dziesięć znamionuje osią-

gnięty sukces. Tego, czy koszmary

nie wracają po wyjściu od lekarza,

nie wiemy. Człowiek musi sam

zmierzyć się z bezmiarem chodni-

ka.

Dialogos Ula Pikkova to orygi-

nalnie przedstawiony pastisz zme-

chanizowanego i stechnicyzowa-

nego społeczeństwa. Do zobrazo-

wania tego estoński reżyser wyko-

rzystał, paradoksalnie, samą tech-

nikę noncamerową. Wyśmianie

nadużywania technologii w życiu

codziennym poprzez stosowanie

tejże mijałoby się z celem. Rysun-

ki nakładane bezpośrednio na

taśmę filmową robią duże wraże-

nie, będąc jednocześnie nośnika-

mi przesłania filmu.

Czwarta z

kolei została za-

prezentowana

bodaj najbardziej

znana animacja

w tegorocznym

zestawie, Inny

wymiar kuchni.

Priit Tender po-

kazał, że ludzka

imaginacja nie

zna granic, że domowa przestrzeń

jest tylko pozornie oswojona. Każ-

dy kęs chleba czy łyk kawy może

wyprowadzić wyobraźnię na surre-

alistyczne manowce. Inny wymiar

kuchni jest wymiarem a rebours.

Personifikacja przedmiotów do-

prowadza do reifikacji człowieka.

Na szczęście to tylko teatr. Teatr

fantazji. Na koniec bohater kłania

się i wychodzi z kadru. Wyobraź-

nia jednak nie śpi.

Kolejna propozycja nie miała

na celu pokazania nieskończone-

go kosmosu fantazji człowieka,

ale sposobu, w jaki ludzki umysł

reprodukuje wspomnienia. Czy

próba wizualizacji tego procesu

dokonana przez Kanadyjczyka Pa-

tricka Bergerona powiodła się,

oceńcie Państwo sami. Ja przy-

znam, że w Looploop nie dostrze-

głam elementów odwołujących się

do pojęć tak fundamentalnych, jak

czas czy pamięć.

Ostatnia animacja prezentowa-

na podczas tego seansu to opo-

wieść o współczesnych kobietach

poszukujących miłości. Obecny

świat nie sprzyja tego typu rela-

cjom. Kobiety-Wikingi, modne, od-

ważne i silne muszą odbyć wielką

podróż. Jednak przeznaczeniem nie

jest idealny mężczyzna. Nagrodą

dzielnych jest Valhalla, mityczna

kraina z wierzeń nordyckich, do

której docierają jedynie zasłużeni.

W Poszukiwaniach Line Severinsen

pokazuje, że nawet na końcu świa-

ta nie sposób odnaleźć miłość.

Z tych smutnych, cza-

sem brutalnych prze-

myśleń widzowie zo-

stali przeniesieni do

krainy śmiechu. Oczy-

wiście nie trudno się

domyślić, że to za

sprawą Czechów. Wia-

omo, że o gagach

mogą teoretyzować

tylko narody, w któ-

rych krwi płynie humor. A tego Cze-

chom odmówić z całą stanowczo-

ścią nie można. Nie bez kozery w

końcu prezydentem tejże republiki

został autor traktatu Anatomie ga-

gu. Film Josefa Abrahama Jr-a to

niezwykle zabawna (ba! jakżeby

inaczej) analiza pojęcia gagu ilu-

strowana wieloma przykładami z

książki Vaclava Havla, wypowie-

dziami czeskich humorystów oraz

krótkimi inscenizacjami w wykona-

niu Jirego Machaćka i Jana Buda-

sa. Całość nie do opisania, do pole-

cenia jak najbardziej.■

Agnieszka Cytacka

Pole popisu dla

wyobraźni

Druga projekcja w ramach

cyklu Etiuda i Anima poświęcona była

animacji. Widzów w Caligarim pojawi-

ło się niewielu – być może ze względu

na „konkurencyjny” film w Morenie. A

może dlatego, że animacja nie jest

dostatecznie ceniona? Wiele osób

sprowadza ją do bajek dla dzieci, a

przecież wcale tak nie jest.

Moim zdaniem animacja jest

czymś cudownym, gdyż pozwala na

nieprawdopodobne poszerzenie moż-

liwości medium filmowego. Wyobraź-

nia umożliwia ożywienie papieru,

stworzenie na nim nie tylko rysunku

(choć i same rysunki mogą być czymś

pięknym), ale i wycinanki czy wykona-

nie konstrukcji przestrzennej, która

może stać się samodzielnym bohate-

rem miniatury. Przedmioty zostają

wprawione w ruch, tworząc swą wła-

sną opowieść.

Pokazane wczoraj etiudy nie roz-

czarowały mnie. Mimo że było ich aż

jedenaście, ani przez chwilę nie od-

czułam znużenia. Otwierające prze-

gląd Kadrowanie (2007) otrzymało

Grand Prix zeszłorocznego krakow-

skiego Międzynarodowego Festiwalu

Filmowego Etiuda. Zapewne ze wzglę-

du na bardzo ciekawe rozwiązania

techniczne – miejskie krajobrazy, a

właściwie fasady budynków, przepla-

tają się z taśmami filmów, ekran zo-

stał podzielony na dwa konkurujące

obrazy. Wszystko to niknie, zaciera

się, jednocześnie cichnie akompaniu-

jąca obrazom muzyka Schuberta.

Animowany poklatkowo Mu-

to (2008) to harmonijne połączenie

animacji ze sztuką ulicy. Malowane

na miejskich murach stworki i postaci

mutują, tworząc wizualne ciągi. Z

malowanej głowy wypełzają ząbki,

wędrując po różnych ulicznych zaka-

markach, mózg przemienia się w mo-

tyla... Być może brzmi to strasznie,

ale wcale tak nie wygląda, zwłaszcza, że muzyka, do któ-

rej montowano ten film, wprowadza piękną, fikcyjną au-

rę.

Wiek Kamienia (2007), praca dyplomowa Marty

Skrockiej, szczególnie przypadł mi do gustu. Autorka

stworzyła piękny kolaż: spadająca

kropla wody pozwala zakiełkować

roślinom. Ich sfilmowany wzrost

zastąpiony zostaje rysunkiem

tychże roślin, prowadząc nas do

wygniecionych z papieru kwiatów,

które stopniowo gubią listki i prze-

mieniają się w owoce. Historia

może wydać się banalna, ale poja-

wiający się dalej kamień, który

krwawi, i sycące się jego płynem

papierowe wstęgi, nie pozwalają na uznanie tego wszyst-

kiego za błahostkę.

Stworzony w Japonii Dom małych kostek (2008) także

został wyróżniony na wspomnianym festiwalu. Pomimo

braku nawiązań stylistycznych, skojarzył mi się z fińskim

komiksem Deszcz Ville Ranty (w Polsce wydanym przez

Kulturę Gniewu). A to ze względu na niemożliwość miesz-

kania we własnym domu, który jest stopniowo – dosłow-

nie – zalewany. Animowany boha-

ter, sędziwy starzec, dobudowuje

więc kolejne jego piętra, które

wyglądają jak klocki. Zakłada jed-

nak kombinezon i wskakuje do

wody, zanurzając się w swej pa-

mięci.

Interesującym filmem był też Stary, Stary, Bardzo

Stary Człowiek (2007). Elisabeth Hobbs odwołała się do

historii Thomasa Parra, który podobno żył 152 lata! A

wszystko to pokazane za pomocą prawie abstrakcyjnych

plam, najzwyczajniej w świecie wykonanych na papierze

za pomocą jednobarwnego tuszu. Autorka poświadczyła,

że komputer nie jest niezbędny do pokazania czegoś

ciekawego – pomysł i jego realizacja wystarczają, by

stworzyć intrygujący obraz.

Izraelska animacja Przeżyć życie (2007) umiejscowio-

na jest w wyjątkowej świątyni w czeskim Sedelcu. Na

ambonie ksiądz intonuje w rytmie bluesa, że i tak

umrzesz, nawołując do smakowania życia – przecież i tak

wszyscy umrzemy. Owa postać ozdabia kościół ludzkimi

kośćmi i czaszkami. Niewiary-

godne? Wcale nie, Kościół

Wszystkich Świętych istnieje po

dziś dzień; jeśli chcecie obej-

rzeć inne dzieło dotyczące tego

miejsca, polecam Kaplicę cza-

szek Jana Svenkmajera.

Prócz nagród przyznawanych

przez specjalistów, w ramach

zeszłorocznej Etiudy przyznana

też została nagroda publiczno-

ści oraz jury studenckiego. Obydwie trafiły do twórców z

National Boards of Canada – m.in. Chrisa Lavisa i Maćka

Szczerbowskiego. Zrealizowana przez nich w 2007 ani-

macja lalkowa Madame Tutli Putli dopracowana została

w każdym szczególe. Tytułowa bohaterka wybiera się w

podróż, w trakcie której osaczają ją jej własne obawy i

wyobrażenia, zmuszając do ucieczki z wagonu. Madame

pokazana zostaje czasem w określonych planach, jak

prawdziwi filmowi bohaterowie.

Kiedy indziej wzrok widza kiero-

wany jest ku innym lalkom, na

przykład panom grającym w

szachy, które przestawiają się

na szachownicy wraz z drga-

niem pociągu. Czy coś takiego

mogłoby zostać zrealizowane w tradycyjnym filmie fabu-

larnym, bez użycia efektów specjalnych? Wątpię.

Zachęcam wszystkich czytelników „Ińskie Point” do

zainteresowania się filmem animowanym. Jest tak bar-

dzo wieloraki, że na pewno każdy znajdzie (choćby za

pomocą Internetu) coś dla siebie! Z pewnością warto

zacząć od filmów pokazanych wczoraj w ramach Ińskiego

Lata Filmowego.■

Sonia Grzelak

Usłyszałem muzykę. W sumie to całkiem ładnie grało. Powiedzmy sobie szczerze, ile znamy położonych przy

plaży punktów sprzedaży piwa, w których z głośników leci Lenny Kravitz i Radiohead? Nie da się wykluczyć, że to efekt

bliskości centrum festiwalowego, czyli kina Morena. Niemniej nie jestem w stanie stwierdzić, czy osoby pijące tam

piwo i piekące kiełbaski nad ogniskiem były dziś w kinie. Co o niczym rzecz jasna nie świadczy. Typowy festiwalowicz

potrafi się nieźle zakamuflować w tłumie. Jeśli chodzi o atrakcje: piwo było jak należy, w plastikowym kubeczku, kieł-

basek nie próbowałem, bo kazali płacić. Nie mówiąc już o tym, że trzeba było przypiec je sobie własnoręcznie. Tłumów

nie zaobserwowałem. Jezioro szumiało cichutko i koiło co trzeba. Thom Yorke nieco głośniej śpiewał, jaką jest ofiarą

losu, co wprawiało mnie w dobre samopoczucie, jak zawsze, gdy ktoś ma gorzej niż ja. Podbudowany odszedłem w

siną dal. Prawdopodobnie nikt nie słyszał, jak odgrażałem się, że jeszcze tu wrócę.■

Turkuć Podjadek

Sprawozdanie z wyprawy do Klubu Festiwalowego

S t r o n a 1 1 R o k 2 0 0 9 , n r 8

„Prócz nagród przyznawanych przez

specjalistów, w ramach zeszłorocznej Etiudy przyznana też została

nagroda publiczności oraz jury studenckiego.”

„Wiele osób sprowadza animacje do bajek dla dzieci, a przecież wcale tak nie jest.”

Zaczęło się od głównej nagrody

Polskiej Edycji Konkursu Scenariu-

szowego Hartley-Merrill w 2007 za

tekst Tamagotchi dla Marcina Wrony

i Grażyny Treli. Pomysł ewoluował.

Czas mijał. Castingi trwały. Młody

reżyser i filmoznawca w końcu nakrę-

cił film pod zmienionym tytułem –

Moja krew. W 2009 roku posypały się

nagrody na Koszalińskim Festiwalu

Filmowym Młodzi i Film. Wczoraj mo-

gliśmy oglądać efekty boksowania

siebie w Ińsku.

Pasja. Codzienne treningi. Walki

na ringu. Pokiereszowana twarz.

Boks jest dla Igora całym życiem.

Nadzieja polskiego boksu, choć nos

ma jeszcze prosty…

Choroba. Śmiertelna choroba.

Trzydzieści procent szans na przeży-

cie. Niech pan ułoży swoje plany.

Wyczekiwanie śmierci…

Załamanie. Narkotyki, kluby ze

striptizem i walkami w kisielu, seks

za pieniądze. Refren utworu zespołu

Dick4Dick mówi wszystko: out of con-

trol, out of control, out of control…

Impuls. Jedno spojrzenie. Podąża-

nie za wietnamską dziewczyną na

Stadion Dziesięciolecia. Propozycja

małżeństwa. Ona zyska obywatel-

stwo, on zostawi po sobie dziecko…

Poznawanie. Pierwsze zbliżenie.

W aucie. Wybieranie sukni ślubnej.

Seks bez uczuć. Ona chce bliskości,

on koniecznie syna...

On nie mówi o swojej chorobie.

Ona obserwując go zaczyna odczu-

wać niepokój. Jest w ciąży z innym,

słyszy tylko wynocha. Jednak jemu

doskwiera samotność, żąda powro-

tu…

Igor układa życie innych kosztem

swojej osoby, jakby chciał sam sie-

bie znokautować, zarazem traktując

innych przedmiotowo i powodując

ich nieszczęście. Yen Ha jest dla

niego maszyną do reprodukcji,

punktem zaczepienia dla sensu

własnego życia. Olo, przyjaciel

sprzed lat, ma być nim, kontynu-

ować jego życie, gdy Igor umrze.

Człowiek – brawurowo zagrany

przez Eryka Lubosa – który emocje

potrafi wyrażać tylko agresją, to po-

stać godna jedynie pogardy. Dla

rasistowskich odzywek, szowini-

stycznych zachowań, egoistycznych

postulatów bohatera usprawiedli-

wieniem nie może być skrajna sytu-

acja, w jakiej się znalazł. Nienawi-

dzimy go, a zarazem czekamy na

kolejny ruch, a właściwie na odruch

człowieczeństwa. Chwilowa uczucio-

wość Igora wyrażona przez tęsknotę

za Yen Ha jest chyba tylko życzenio-

wym postulatem reżysera.

Zestawienie dwóch postaci:

głównego bohatera z jego byłym-

niebyłym przyjacielem Olem i prze-

ciwstawienie ich ścieżek życia daje

jasny obraz osobowości, które się

nie zmieniają. Obaj utracili szanse

na karierę bokserską i obaj siebie

niszczą. Zdjęcia Pawła Flisa dosko-

nale oddają kontrast, pomimo po-

zornie podobnej sytuacji bohaterów.

Brudna obdarta kamienica, syf w

mieszkaniu Ola niewiele, wbrew

pozorom, różni się od luksusowego

apartamentu Igora, gdzie wśród

surowych ścian panuje tylko pust-

ka.

Moja krew kipi emocjami. Wizu-

alnie dopracowane kadry uwypu-

klają strach, agresję czy pustkę

odczuwaną przez bohaterów. Cho-

roba Igora jest wiarygodna właśnie

z powodu operatorskiej pracy Flisa,

jak choćby w scenie, gdy obraz aż

pulsuje pod wpływem bólu Igora,

rytmicznie wyostrzając się i rozma-

zując. Irracjonalne decyzje mężczy-

zny, który jak nieokrzesany dupek

wchodzi w życie innych, uzasadnio-

ne są brakiem wsparcia, komplet-

nym zagubieniem i maniakalnym

szukaniem zatraconego sensu ży-

cia. Jeśli widzowi to wystarczy, po-

winien być usatysfakcjonowany i z

napięciem oglądać film.

Na koniec warto wspomnieć o

„ciekawostce dla potomnych” –

Marcin Wrona uchwycił ostatnie

chwile istnienia Stadionu Dziesię-

ciolecia i pustki po nim, gdzie tylko

szczury i bezdomne psy dają ozna-

ki życia. Wszyscy w tym filmie utra-

cili sens istnienia: Igor, Olo, Moni-

ka, nielegalni imigranci. Szkoda

tylko, że skończyło się jedynie na

opowiastce powierzchownie ślizga-

jącej się po temacie.■

Malwina Czajka

sierpnia, a także rozmowa

z jego twórcą, wybitnym

rosyjskim dokumentalistą

Aleksandrem Gutmanem.

Niewiele osób, które za-

pewne spodziewały się

jakiegoś filmu rozrywkowe-

go, opuściło salę. Ci, którzy

W czwartek uczest-

nicy 36. Ińskiego Lata Fil-

mowego zostali pozytywnie

zaskoczeni przez organiza-

torów festiwalu. W Gabine-

cie Doktora Caligari odbyła

się nieplanowana wcze-

śniej projekcja filmu 17.

zostali, wiedzą, że było

warto.

Twórca filmu spędził

ponad trzy lata na jego

realizacji. W więzieniu, w

którym kary odsiadują

osoby skazane na doży-

wocie, nakręcił już kiedyś

Boksowanie siebie

Intymnie zza krat

S t r o n a 1 2 I Ń S K I E P O I N T

dokument. Główny boha-

ter został wypuszczony na

wolność – decyzję podjęto

pod wpływem zebranych

przez reżysera materia-

łów. Tym razem znajo-

mość otoczenia umożliwi-

ła mu swobodne (jak na

bohater przemieszczał się

z jednego końca pomiesz-

czenia w drugi, po prostu

mówiąc. Zazwyczaj do

siebie samego. Niekiedy

też zwracał się do Boga.

Obserwacja mo-

dlitw, gimnastykowania

się oraz jeden spacer to

całość „akcji” tego filmu.

Nie ona jednak była w

wypadku 17. sierpnia

istotna. Reżyser w trakcie

spotkania wyjaśnił, że

starał się wniknąć w głąb

myśli i zachowań bohate-

ra. Wedle Gutmana modli-

twy Borysa wcale nie

świadczyły o skrusze, któ-

ra powinna nastąpić po

zabójstwie trzech ludzi. Sło-

wa kierowane do Stwórcy

były niejako prośbami o po-

moc w ucieczce lub opusz-

czeniu więzienia. Autor filmu

uważa, że ten skazaniec pod

żadnym względem nie powi-

nien być uniewinniony, wy-

puszczony na wolność.

Dzięki rozmowie,

która odbyła się po projekcji

dowiadujemy sie, że tytuł 17.

sierpnia to data rozpoczęcia

zdjęć. Wybór ten może wy-

dać się niektórym zbyt pro-

sty. Ale przecież celem doku-

mentu nie było konstruowa-

nie rzeczywistości, lecz jej

przekazanie w możliwie do-

kładny sposób.

się dziś przede wszystkim telewizja – dziś prawie każdy ma

telewizor, może siedzieć i oglądać, a gdy coś mu się nie

spodoba – najzwyczajniej w świecie nacisnąć guzik i zmie-

nić kanał. Trzeba więc robić jakieś tam reklamy, rankingi

itp. Natomiast w kinie dokumentalnym istnieje możliwość

poszukiwania formy. Dokumentalizm to sztuka, staram się

zrównoważyć formę i treść. Znalezienie formy jest niezmier-

nie ważne, bo gdy jej nie ma – z tego samego materiału

może powstać tekst dziennikarski, telewizyjny. Kino pozwa-

la przekazać jakieś swoje idee, a także to, co czujemy.

Zresztą emocje są bardzo ważne, są pierwotne, a rozum

jest wtórny. Tak pojmuję sztukę – bo przecież najpierw czu-

jemy, a dopiero potem staramy się zrozumieć. Jeżeli bez

emocji przechodzimy obok, to nie mieliśmy w tym wypadku

do czynienia ze sztuką. Wszystko jedno, czy mówimy o obra-

zie, filmie, książce, symfonii. Jeśli pozostajemy obojętni, to

znaczy, że coś jest nie tak, że była w tym jakaś omyłka. Jeśli

jest inaczej – znaczy się, że jest to choćby trochę sztuka, a

może nawet sztuka przez duże S – jeśli jest forma i nastrój,

i to wszystko jest ze sobą zespolone. Kino dokumentalne

oczywiście też ma taką możliwość.

Sonia Grzelak: A jak wybiera Pan tematy do swoich filmów?

Aleksander Gutman: Nie mam żadnych gotowych recept.

Czytam gazety i książki, oglądam telewizję, słucham radia

czy opowieści znajomych, jeżdżę po całym świecie. Patrzę

otwartymi oczyma we wszystkie strony – i jakoś te tematy

znajduję. Wszystko jest wokół nas. Można by przecież zrobić

film o tym miejscu, w którym właśnie się znajdujemy. Jeśli

tylko człowiek jest utalentowany. O, tu na przykład pojawia

się właśnie nurek... [wywiad przeprowadzany był na pomo-

Sonia Grzelak: Chciałabym dowiedzieć się czegoś o

Pana drodze zawodowej. Jak stał się Pan dokumenta-

listą?

Aleksander Gutman: Z wykształcenia jestem fizykiem

jądrowym. Po zakończeniu studiów ponad dwa lata

pracowałem jako fizyk teoretyk. Później zapragnąłem

zmienić zawód – i to nie tak, po prostu, na byle jaki.

Mój ojciec jest znanym w Rosji operatorem i reżyse-

rem. Namawiał mnie zresztą, gdy wybierałem szkołę

wyższą, aby studiować kierunki artystyczne. Ja jednak

wybrałem co innego. Dopiero po jakimś czasie zrozu-

miałem, że popełniłem błąd. Gdy pokazałem ojcu swe

pierwsze fotografie i powiedziałem, że chciałbym uczyć

się operatorstwa, on powiedział: Zwariowałeś? Po co

ci to? Masz cudowny zawód, więc zapomnij o kinie. Na

szczęście znajomy taty, także operator, powiedział, że

mogę liczyć na jego pomoc. I w ten sposób zacząłem

rozwijać się jako fotograf. Na mojej pierwszej poważ-

nej wystawie ukradziono dziesięć zdjęć, z czego byłem

bardzo dumny – oznaczało to przecież, że się komuś

podobają. Stopniowo kształciłem się – na studiach

uczyłem się, jak być asystentem operatora. Jako ope-

rator pracowałem przy około stu filmach – najróżniej-

szych, krótkich i długich, fabułach i reklamach. Potem

zacząłem reżyserować, i po dziś dzień się tym zajmu-

ję..

Sonia Grzelak: A dlaczego zajął się Pan właśnie doku-

mentem, a nie fabułą?

Aleksander Gutman: Chodzi Ci o filmy, które po prostu

starają się opowiedzieć jakąś historię? Fabułą zajmuje

O trudnej sztuce dokumentalizmu

S t r o n a 1 3 R o k 2 0 0 9 , n r 8

warunki więzienne, rzecz

jasna) poruszanie się w

przestrzeni. Na bohatera

17. sierpnia wybrał Borysa

Bezotieczestwo (co w do-

słownym tłumaczeniu zna-

czy „bezojcowego”). A to ze

względu na jego osadzenie

w pojedynczej celi, na które

zresztą Borys zdecydował

się sam. Do wyboru więźnia

przyczyniło się również to,

że, nie mając do kogo, –

mówi on sam do siebie.

Kamery umieszczo-

ne zostały w dwóch miej-

scach – wewnątrz celi i tuż

obok niej. Dlatego obrazy

miały dość statyczny cha-

rakter. Często było tak, że

Zachowania bohatera in-

terpretować więc można

dowolnie. Skąd wzięła się

ocena reżysera, można

dowiedzieć się po przeczy-

taniu wywiadu, przeprowa-

dzonego w dzień po pro-

jekcji. Dodać trzeba, że

nie była to projekcja

„zwyczajna”, gdyż świato-

wa premiera filmu odbę-

dzie się dopiero 12. sierp-

nia tego roku, w ramach

62. Festiwalu Filmowego w

Locarno. Już za kilkana-

ście dni dowiemy się, jak

zaopiniuje go międzynaro-

dowe jury.■

Sonia Grzelak

ście przy plaży]. Należy moim zdaniem robić filmy, które

będą interesujące, ale przy tym porządnie zrobione. Swo-

im studentom mówię, że kino jest proste – literatura czy

muzyka mają o wiele bardziej skomplikowaną budowę. W

dobrym filmie potrzebna jest struktura – wstęp, kulmina-

cja i zakończenie. Bardzo rzadko zdarza się, że przy bra-

ku tej klasycznej formuły, film jest rzeczywiście dobry.

Sonia Grzelak: A co Pan odczuwa w związku ze swym

ostatnim filmem, 17. sierpnia?

Aleksander Gutman: Piękną rzeczą jest to, że gdy film

uzyska w końcu swój ostateczny kształt, to zaczyna żyć

własnym życiem. Powiada się, że ostatnie dziecko jest

najbardziej kochane przez swych rodziców. Ze mną też

tak jest – mój ostatni film jest moim najulubieńszym.

Oczywiście z różnych powodów. Najbarwniejsze wspo-

mnienia wiążą się właśnie z nim, są najbardziej żywe.

Poza tym film nie uzyskał jeszcze swej „samodzielności”

– jego oficjalna światowa premiera odbędzie się

12.08.2009 na festiwalu w Locarno. Bardzo cieszę się,

że prapremiera odbyła się właśnie tutaj, w Ińsku. Po

wczorajszej projekcji z sali padały bardzo ciekawe pyta-

nia; starałem się odpowiedzieć na wszystkie, także te,

które mi nie do końca odpowiadały. Najważniejsze dla

mnie jest to, że widzowie nie byli na ten film obojętni.

Sonia Grzelak: Mnie osobiście bardzo zainteresowało to,

co powiedział Pan przed wczorajszą projekcją – relacja

między przestrzenią i czasem.

Aleksander Gutman: Więzienie, będące bardzo ograni-

czoną przestrzenią, wypycha człowieka w czas, w nie-

skończoność. W naszych życiach jest chy-

ba odwrotnie: nieskończone życie umiej-

scawia człowieka w konkretnym świecie. W

wypadku tej historii można zadać pytanie:

co czeka tego człowieka? Raj czy piekło?

Raczej to drugie. Oczywiście grzesznicy też

trafiają do raju, ale to już jest kwestia wy-

baczenia. Ale widziałaś przecież, jak Borys

zwraca się do Boga: stwarza pozory. Ja mu

nie wierzę.

Sonia Grzelak: Interesujące w wypadku 17. sierpnia jest

to, że w filmach dotyczących więźniów zazwyczaj pokazy-

wane są relacje między skazanymi. Mało kto skupia się

na pojedynczym człowieku, choćby jego odczuciach. Czy

taka była Pana koncepcja?

Aleksander Gutman: Tak, taki miałem pomysł. Specjalnie

szukałem więźnia, który będzie sam – nie będzie miał się

z kim komunikować, za wyjątkiem Pana Boga lub siebie

samego. Człowiek przecież nie może żyć w absolutnym

odosobnieniu. Dla mnie to była podstawowa kwestia: co i

jak on mówi, w jaki sposób zwraca się do siebie lub Bo-

ga. Jakaś skrucha powinna przecież być. Borys wiedział,

dlaczego został skazany, powinien o tym pamiętać. Każ-

dego ranka, budząc się w samotnie w celi powinien

wiedzieć „dlaczego”. Co dzień powinien myśleć o do-

konanych przez siebie zabójstwach. To, co czujesz w

takiej sytuacji, jakie słowa kierujesz do siebie czy Bo-

ga – prosisz o przebaczenie dla tych ludzi, dla siebie

samego... Czy czujesz się winny, jak siebie oceniasz?

Moim zdaniem ludzkie emocje są najważniejsze,

świadczą więcej niż słowa. Jest to siła kina dokumen-

talnego.

Sonia Grzelak: A jak to wyglądało w praktyce?

Aleksander Gutman: Muszę przyznać, że bardzo cięż-

ko zniosłem realizację tego filmu. Za pierwszym razem

zarejestrowałem prawie 50% materiału. Wróciłem do

domu, i odłożyłem rzecz na jakiś czas – nie chciałem

do tego wracać. Po trzech czy czterech miesiącach

przeniosłem wszystko do montażowni, i zacząłem

oglądać. Podjąłem próby składania, poprzedzone dro-

biazgową transkrypcją tekstu. Zajmowała się nią moja

żona, Tania [współtwórczyni filmu], i już wkrótce po

rozpoczęciu żmudnego procesu rozszyfrowywania też

dostrzegła jego nieszczerość. Była i w tym, co mówił, i

w tym, co robił. Przecież modląc się do Boga nie kajał

się, nie umartwiał – co więcej, klękał tak, aby było mu

miękko i wygodnie, komfortowo! Dlatego uważam, że

nie odczuwał winy, nie żałował swych zbrodni. Poza

tym, wyobraź sobie taką sytuację. Jest mężczyzna,

robię z nim wywiad, i pytam: Boria, czy jesteś winny?

Oczekiwałem odpowiedzi typu Tak, oczywiście, dzisiaj

nie popełniłbym takich zbrodni. Ale jeśli obcujesz z

takim człowiekiem nie przez chwilę, a

przez kilka lat, to widzisz, że on nie od-

czuwa skruchy. Słowami łatwo jest skła-

mać, ale detale jego codziennych zacho-

wań dają rzeczywisty obraz tego, kim

jest. Dlatego nie uważam, żeby wywiad

poprzedzający kręcenie filmu dokumen-

talnego, był czymś bardzo istotnym.

Sonia Grzelak: Czyli ten materiał filmowy

uważa Pan za wiarygodny?

Aleksander Gutman: Wszyscy jesteśmy po trosze arty-

stami. Już przecież Szekspir rzekł, że Świat cały jest

teatrem, a aktorami ludzie. Człowiek gra zawsze, nie

tylko przed kamerą! Choćby idąc rano do łazienki pa-

trzy się w lustro i stroi miny! Tak samo w mieście, na

zajęciach... Gramy przez całe życie. Chociaż, oczywi-

ście są sytuacje, w których zapominamy o tym, żeby

grać. I wtedy gramy siebie samych, a nie role innych

ludzi. Dlatego jako dokumentalista staram się śledzić

swych bohaterów, zobaczyć ich w realnych sytuacjach

– także tych „nieportretowych”.

Sonia Grzelak: Czy Pana zdaniem filmy dokumentalne

dobrze przekazują prawdę?

S t r o n a 1 4 I Ń S K I E P O I N T

„(...) jeśli chodzi

o sztukę, to nie

ma mowy o

prawdzie.”

wraz z charakterystycznym głosem wokalisty – Dawida

Portasza (który nota bene jest uznawany za jeden z naj-

lepszych reggae’owych wokali w Polsce) sprawiały, że

nogi same porywały się do tańca.

Właściwie jedynym minusem muzycznego wieczoru

było to, że za tym gatunkiem muzyki nie przepada każdy.

Zdarzało się jednak zobaczyć osoby, którym muzyka ewi-

dentnie nie podobała się. Preferencje muzyczne przesta-

ły mieć znaczenie wobec chęci dobrej zabawy. Kolejny

ciepły wieczór nastrajał pozytywnie. Dlatego publiczność

żywo reagowała, wchodziła w interakcję z członkami ze-

społu oraz, w rezultacie, wyszła z koncertu zadowolona.

Jako miłośnicy dobrej muzyki i wy-

śmienitej zabawy życzymy sobie więcej takich koncertów

oraz podobnie energetycznej, pozytywnej atmosfery!■

Mroos

Pozytywne wibracje

S t r o n a 1 5 R o k 2 0 0 9 , n r 8

Kolejny koncert towarzyszący festiwalowi filmo-

wemu oraz Dniom Ińska odbył się tym razem pod zna-

kiem reggae.

Jafia Namuel, których przyjemność mieliśmy posłu-

chać wczoraj wieczorem, swojego czasu wraz z zespo-

łem Voo Voo, nagrał utwór znany wszystkim, którzy

uczestniczą w akcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej

Pomocy. Pozytywne Myślenie stało się ich oficjalnym

hymnem. Nazwa formacji oznacza po hebrajsku

„Wspaniały dzień Boga” i jest nawiązaniem do ele-

mentów religijnych występujących w twórczości zespo-

łu. Nie zabrakło ich oczywiście również na koncercie,

na którym połączono ważną wymowę z dobrą zabawą

oraz wyśmienitą muzyką.

Frekwencja była zdecydowanie większa niż dnia

poprzedniego, zapewne dlatego, że w piątkowy wieczór

wiele osób pragnie się zrelaksować i puścić w niepa-

mięć trudy całego tygodnia pracy, co niewątpliwie więk-

szości się udało. Atmosfera była energetyczna, nałado-

wana pozytywnymi emocjami i wszechogarniającą ra-

dością. Publiczność miała okazję posłuchać ciepłych,

wesołych, a czasem także spokojnych rytmów, które

Aleksander Gutman: Wszem i wobec deklaruję, że jeśli chodzi o sztukę, to nie ma mowy o prawdzie. To wszystko jest

nieprawdą. Prawdą jest decyzja sędziów – zabił, nie zabił, zbiegł czy też nie. Przedstawię to za pomocą asocjacji: kino

to dom. Budując dom musisz kierować się jakimiś zasadami. Podstawy kina rozrywkowego zdecydowanie różnią się

od tych w kinie dokumentalnym. Przy budowie wykorzystuje się różne materiały. Obydwa domy mogą być przytulne

czy ładne. Oczywiście, w obydwu opowiada się jakieś historie, ale robi się to w odmienny sposób. Najpiękniejsze i

najważniejsze mym zdaniem jest to, gdy odczuwasz to, co ich twórcy.

Sonia Grzelak: Sądzę, że wiele osób odczuło wczoraj to, co Pan pokazał. Życzę powodzenia Pańskiemu najnowszemu

filmowi. Dziękuję za rozmowę!■

Z Aleksandrem Gutmanem, reżyserem filmu 17. sierpnia, rozmawiała Sonia Grzelak

Lilianna Antosik

Agnieszka Cytacka

Malwina Czajka

Diana Dąbrowska

Michał Dondzik

Bogusia Fiołek

Sonia Grzelak

Ewa Kazimierczak

Magda Kowalska

Natalia Królikowska

Aleksander Lisowski

Agnieszka Mroziewicz

Michał Pabiś

Tomek Rachwald

Dagmara Rode

Joanna Rozwandowicz

Bartek Zając

XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE

K O Ł O N A U K O W E

F I L M O Z N A W C Ó W

U N I W E R S Y T E T U

Ł Ó D Z K I E G O

„Ińskie Point” wyprodukowali: