Upload
inskie-point
View
212
Download
0
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Madagaskar na rowe- rach 3 Kino Morena ul. Przybrzeżna 1 tel. 091 5623084 Wywiad z Arkadiuszem Ziembą 4 Wywiad z Aleksandrem Gutmanem 13 Moja krew 12 Wywiad z Michałem Majerskim 7 Arka Noego 2 Koncert zespołu Jafia Namuel 15 Od Redakcji 1 półżywa Redakcja Odgłosy robaków. Zapi- ski mumii 2 17 Sierpnia 12 Dom mojego ojca 6 Filmy konkursowe Kra- kowskiego Festiwalu Filmowego Klub Festiwalowy 11 Anima & Etiuda 10 9
Citation preview
alnej i list do świętego Mi-
kołaja), głupawe żarciki,
psychodramy i psycho-
dramki, i unoszące się
ponad tym wszystkim
dźwięki bollywoodzkich
melodii. Nie obyło się bez
drobnych wpadek, które z
pewnością nasi wierni czy-
telnicy już sami wychwycili
i które, mamy nadzieję, już
nam wybaczyli. Zmęczeni,
ale szczęśliwi udajemy się
na spoczynek, by wrócić
na posterunek redakcyjny
podczas kolejnego, równie
niepowtarzalnego Ińskiego
Lata Filmowego, z zapa-
sem świeżych sił za rok.
Do siego roku! JAI HO!■
półżywa Redakcja
Podczas pracy
nad trzecim numerem ga-
zety, gdzieś koło 5 nad
ranem, ktoś w redakcji
rzucił, że po czterdziestu
paru godzinach bez snu
zaczynają się pojawiać
halucynacje. I rzeczywi-
ście, jest w tym ziarnko
prawdy. Praca nad tego-
rocznym „Ińskie Point”
przypominała ciągłe balan-
sowanie na granicy realno-
ści i omamu. Niewyspani,
spaleni słońcem, jak mary
snuliśmy się między kolej-
nymi pokazami, które
wciąż na nowo ożywiały
naszą wyobraźnię, dawały
energię do dalszego dzia-
łania, do pisania dla Was
kolejnych recenzji, dziele-
nia się z Wami wrażeniami
i przemyśleniami. Wieczo-
rami każdy z nas zaszywał
się w jakimś cichym kącie
gościnnej szkoły, aby w
spokoju przelać swobod-
ne, krążące w wyższych
sferach świadomości, re-
fleksje na ekran monitora.
Wraz z wybiciem godziny
zero nasze niespokojne
dusze zlatywały się do ga-
binetu dyrektora, przemie-
nionego w „cudowny spo-
sób” w redakcję, aby pod
czujnym okiem tych, którzy
odpowiedzialni byli za ko-
rektę, skład i łamanie tek-
stu, głębokie, kulturoznaw-
czo-zboczone wynurzenia
wyprostować, przygładzić i
w ramach kilkunastu stron
tak poprawione i wychu-
chane oddać w Wasze
ręce. Hektolitry kawy, krą-
żące w „dwóch kubkach
na krzyż”, kolejne notatki
dopinane do korkowej ta-
blicy (wśród nich m.in. wy-
znanie o orientacji seksu-
Od redakcji W T Y M
N U M E R Z E :
Od Redakcji 1
Arka Noego 2
Odgłosy robaków. Zapi-
ski mumii 2
Madagaskar na rowe-
rach 3
Wywiad z Arkadiuszem
Ziembą 4
Dom mojego ojca 6
Wywiad z Michałem
Majerskim 7
G A Z E T A F E S T I W A L O W A
IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
8 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 8
Biuro Ińskiego Lata Filmowego
Kino Morena
ul. Przybrzeżna 1
tel. 091 5623084
Kasa biletowa
katalog 36. ILF-u — 5 zł
Książka Gdzie woda czysta…
Ińskie Lato Filmowe 1973-2007
— 25 zł
Klub Festiwalowy na małej
plaży koło bazy płetwonurków
spotkania z twórcami
koncerty
inne atrakcje
Filmy konkursowe Kra-
kowskiego Festiwalu
Filmowego
9
Anima & Etiuda 10
Klub Festiwalowy 11
Moja krew 12
17 Sierpnia 12
Wywiad z Aleksandrem
Gutmanem 13
Koncert zespołu
Jafia Namuel 15
Przekroczyłam granicę wła-
snych możliwości. Wstałam o 8.
Skąd ten masochizm? Chciałam
zobaczyć Sezon na misia 2. Kiedy
dotarłam do kina Morena, z trudem
znalazłam wolne miejsce. Początek
seansu i... coś nie tak. To NIE BYŁ
Sezon na misia! Misie, owszem,
były – ale polarne. I to w towarzy-
stwie całej bandy Noego. Oszukali
mnie! Oszukali nas wszystkich! By-
łam naprawdę rozczarowana, nie
chciałam przecież oglądać Arki No-
ego. Małoletniej widowni ta super-
dyskretna podmiana nie sprawiła
jednak większej różnicy.
Film to animowana wersja biblij-
nego Potopu ukazana w dużej mie-
rze z perspektywy wesołego zwie-
rzyńca. Większość z nas zna histo-
rię rodziny Noego, mało kto jednak
wie, jak wiadomość o klęsce bożej
przyjęły zwierzęta i jak zacięta wal-
ka o przyszły kształt świata toczyła się
między nimi na pokładzie arki.
Otrzymawszy wskazówki od Boga,
Noe wysyła listy do wszystkich gatun-
ków zwierząt. Doręczycielami mają
być rubaszne gołębie pocztowe, które,
niezaangażowane w swą pracę, lecą
do baru, gdzie urządzają sobie kon-
kurs puszczania bąków i zaśmiewają
się z błędów ortograficznych popełnio-
nych przez staruszka. Tylko jeden z
nich, biały jak śnieg, traktuje zlecenie
poważnie, i to dzięki niemu wszystkie
gatunki mają szanse przetrwać.
Główni bohaterowie to syn królew-
skiej pary – lalusiowaty lew Ksiro i
zakochana w nim służka – Kairel, któ-
ra na arkę dostaje się przypadkiem.
Przyszły król zwierząt to nieodpowie-
dzialny i naiwny bawidamek. Na po-
kład wsiada przekonany, że wyjeżdża
na wakacje, nieświadom knutego
przez inne drapieżniki spisku, mające-
go na celu wyeliminowanie go z wyści-
gu do tronu w nowym świecie. Dobroć
i rozsądek Kairel sprawiają, że książę
się zmienia i dostrzega w niej lwicę
swego życia, natomiast pomoc przyja-
ciół pozwala mu zdemaskować zdraj-
ców.
Wątek główny urozmaicany jest
scenami wpajającymi wartości rodzin-
ne i ukazującymi Boga z przymruże-
niem oka. Wszechmocny jest bowiem
ciemnoskórym blondynem (!) zlecają-
cym aniołkowi pisanie Biblii na wzór
buddyjskich ksiąg i zastanawiającym
się, jakby tu jeszcze namieszać na
Ziemi, żeby było ciekawiej. Nie jest
to jednak bluźnierczy obraz,
Wszechmocny to wciąż mądry ojciec
pragnący dobra swoich dzieci. W
filmie pojawiają się zaskakujące
wątki mitologiczne. Dowiadujemy
się, co się stało z yeti, jednorożcem i
smokiem: nie uwierzyły Noemu i
pozostały na lądzie.
Film ogląda się dobrze, zarówno
fabuła jak i wypowiedzi postaci do-
stosowane są do możliwości naj-
młodszych odbiorców, ale bawią
również dorosłych widzów. W dialo-
gach pojawiają się cytaty z klasyków
literatury i odwołania do twórczości
starożytnej. Muzyka jest dynamicz-
na, usłyszeć możemy motywy z ta-
kich hitów jak I will survive czy Eye
of the tiger. Ogólne wrażenie nie
jest złe – chyba, że naprawdę chcia-
ło się obejrzeć inny film. Oszukali
mnie!■
Jeżyna
Bohater udał się pod koniec sierpnia w góry, które
odwiedził kiedyś jako student. Po kilkunastu latach zja-
wia się tu ponownie. Notuje: w plecaku mam wszystko,
co potrzebne do samobójstwa. Nie zamierza się wieszać
ani skakać z urwiska. Wybiera ustronne miejsce, z folii i
gałęzi buduje namiot, w którym postanawia zagłodzić się
na śmierć. Ma ze sobą kilka książek (Beckett, Dante),
trochę lekarstw przeciwbólowych, świece, baterie i radio.
Pije wyłącznie wodę deszczową.
Odgłosy robaków. Zapiski mumii zaczynają się
jak film fabularny; punkt wyjścia zapowiada wręcz film
sensacyjny. Góry, zima, śnieg. Głos z offu informuje, że
znaleziono ludzkie zwłoki. Myśliwy, polujący na króliki,
odkrywa w lesie zmumifikowane ciało czterdziestolet-
niego mężczyzny. Lekarze twierdzą, że zgon nastąpił
około stu dni wcześniej. Zmarły prowadził dziennik, z
którego możemy odtworzyć ostatnie dwa miesiące jego
życia.
Sezon na... Arkę Noego
Zwierciadło ludzkiego losu
S t r o n a 2
„Film to animowana
wersja biblijnego
Potopu ukazana w
dużej mierze z
perspektywy wesołego
zwierzyńca.”
I Ń S K I E P O I N T
nową formę istnie-
nia. Jego dusza
zadaje sobie wów-
czas ostateczne
pytanie, wspólne
dla wielu religii –
czy po śmierci czło-
wiek jest, czy nie
jest. Bohater konse-
kwentnie widzi
śmierć jako wyba-
wienie od cierpienia
i z tego powodu z
utęsknieniem ocze-
kuje jej nadejścia.
Odgłosy robaków. Zapiski mumii to kino graniczne –
uświadamia, że nasza natura z jednej strony odrzuca
apoteozę śmierci, a z drugiej potrzebuje świadectwa
reakcji duszy na jej nadejście. Osobną opowieścią jest
warstwa wizualna. Twórcy przez wiele dni filmowali oto-
czenie namiotu, w którym umarł mężczyzna. Wyciszo-
nym, kontemplacyjnym ujęciom zmieniającej się natury,
obojętnej na cierpienie bohatera towarzyszą wizyjne
obrazy świata, który zostawił za sobą. Reżyser kroczy
ścieżką wyznaczoną przez największych wizjonerów
kina, takich jak Tarkowski czy Herzog. Podobnie jak u
nich, tutaj również niepojęty świat natury jest świad-
kiem i zwierciadłem ludzkiego losu.■
Lila
stać podróżnikiem, odkry-
wać lądy, przepływać oce-
any. Potem te plany karla-
ły, by w końcu ograniczyć
się do wypowiadanego po
cichu: A może w końcu
pojadę do tej Pragi?
Spełnienie marzenia może
jednak zawsze okazać się
rozczarowujące. Japończy-
cy zdaje się nazywają to
syndromem paryskim. Pola
Elizejskie w rzeczywistości
nigdy nie będą wyglądać
tak, jak sobie je wyśnili-
śmy. Jazda na rowerze
przez bezdroża to nie zaba-
wa. To morderczy wysiłek i
konieczność utrzymywania
Istnieją ludzie, któ-
rych rozrywki wykraczają
daleko poza schemat życia
na akord. Należy do nich
oczywiście redakcja gazety
„Ińskie Point”. Ale nawet ci
indywidualiści, piszący re-
cenzje między 3 a 5 rano,
nie mogą się równać w eks-
trawagancji z bohaterem
dzisiejszego spotkania u
Doktora Caligariego. Spo-
tkanie z człowiekiem, który
razem z przyjaciółmi posta-
nowił przejechać Madaga-
skar na rowerze, jest jak
spojrzenie w oczy swoim
dziecięcym snom. Kiedyś
marzyło się o tym, żeby zo-
stałej uwagi. Jesteśmy na
obcej ziemi. Mówimy innym
językiem, wyglądamy ina-
czej, jeździmy pojazdami
mechanicznymi tam, gdzie
drewniana chata jest abso-
lutnym szczytem techniki.
Tubylcy wiedzą, co myśleć
o takich dziwnych osobni-
kach, poruszających się
bez celu, wpadających o
zmroku do wiosek. Oczywi-
ste, że to czarownicy. A
czarownicy mogą w tych
okolicach robić tylko jedną
rzecz: rozgrzebywać groby
przodków i kraść ich kości,
aby za ich pomocą czynić
złą magię.
Czarownicy kradną kości
S t r o n a 3 R o k 2 0 0 9 , n r 8
Z filmu nie dowiadujemy się o motywach decyzji boha-
tera. Jego szczegółowy
dziennik jest szokująco
naturalistycznym zapisem
zbliżającej się śmierci,
rozpisaną na wiele dni
opowieścią o mierzeniu się
ludzkiego rozumu z naj-
większą zagadką, jaką zna
człowieczeństwo. Bohater
ze zdumieniem stwierdza,
że ciało buntuje się prze-
ciw decyzji umysłu – orga-
nizm wykorzystuje ukryte
zapasy energii, by tylko
utrzymać się przy życiu.
Jego serce wcale nie chce
umierać – by podtrzymać
temperaturę gasnącego
ciała, szaleńczo pompuje
krew, pobudzając zastyga-
jące członki. Z podobną
uwagą bohater obserwuje swoje myśli i sny, z biegiem
czasu coraz bardziej symboliczne. Przytomnie zauważa,
że jego postępowanie z racjonalnego punktu widzenia nie
ma sensu, wszak dla niewierzącego cierpienie nie jest
wartością. Jednak coś w nim pragnie zapisać każdy detal
powolnego umierania. Pobrzmiewają tu echa Tybetańskiej
Księgi Umarłych, opisującej szczegółowo sytuację człowie-
ka, który rozstał się już z życiem, a nie wszedł jeszcze w
„Odgłosy
robaków. Zapiski
mumii to kino
graniczne –
uświadamia, że
nasza natura z
jednej strony
odrzuca apoteozę
śmierci, a z
drugiej potrzebuje
świadectwa
reakcji duszy na
jej nadejście.”
Ktoś zawsze jednak popu-
ka się w głowę i powie, że
to tylko grupka zdziwacza-
łych białych.
Po niedługim czasie
czarownicy znikają, a życie
na Madagaskarze wraca
do normy. Nikt tam nawet
nie pomyśli, że ta grupka
dziwnych osobników już
wróciła do swoich domów,
by rozejrzeć się za kolej-
nym punkcikiem na mapie,
do którego jeszcze nie mie-
li okazji dotrzeć.■
Tomek Rachwald
Tomek Rachwald: Proszę mi powie-
dzieć, dlaczego akurat Madaga-
skar? Skąd wziął się pomysł wypra-
wy na rowerze w takie miejsce?
Arkadiusz Ziemba: Madagaskar
wziął się z tego, że pierwszą książką
podróżniczą, którą przeczytałem,
była Gorąca wieś Ambinanitelo Ar-
kadego Fiedlera, opisująca jego
pobyt na tej wyspie. Fiedler miał
bardzo duży wpływ na to, że zaczą-
łem podróżować. Fascynująco opisy-
wał wydarzenia i odwiedzane miej-
sca. To był podróżnik starej daty,
który mógł robić rzeczy, o które dzi-
siaj trudno. Niełatwo jest znaleźć
takie miejsca, gdzie czeka wyzwa-
nie, gdzie znikąd nie otrzyma się
żadnej pomocy. Krótko mówiąc:
miejsca nieeksplorowane. Miałem
zamiar połączyć jazdę wyczynową z
wyjazdem poznawczym, etnograficz-
nym. Były też cele edukacyjne: cho-
dziło o to, żeby dotrzeć do miejsc, w
których przebywał Fiedler [wieś Am-
binanitelo była głównym celem wy-
prawy]. Miałem nadzieję dotrzeć do
ludzi, którzy go pamiętają, co się w
końcu udało. Musiałem możliwie
dobrze nauczyć się języka i jak naj-
więcej przeczytać na temat wyspy.
Bez odpowiednio rozległych wiado-
mości nie można jechać w takie
tereny, bo mieszkańcy tej części
Madagaskaru, do której się wybiera-
liśmy, nie są przyzwyczajeni do kon-
taktów z obcymi. Tam nikt nie docie-
ra, bo nie ma żadnej porządnej ko-
munikacji, nie ma dróg, nie ma elek-
tryczności.
Tomek Rachwald: A dlaczego na
rowerach?
Arkadiusz Ziemba: Podróżuję już po
świecie od dziesięciu lat, i służbowo,
bo pracuję w turystyce, i prywatnie.
W pewnym momencie te podróże
przestały mnie satysfakcjonować.
Dopiero gdy zacząłem jeździć na
rowerze, najpierw niewiele, a potem
coraz więcej, odkryłem, że to jest
właśnie to. Madagaskar już od jakie-
goś czasu był dla mnie głównym
celem. To nie jest łatwy kraj do po-
dróżowania. Nie mówimy tu przecież
o jeżdżeniu po parkach narodowych.
Tomek Rachwald: Których tam nie
ma?
Arkadiusz Ziemba: Są. Jeżeli ktoś
tam jedzie, to jedzie właśnie do par-
ków narodowych. Ale jeżdżenie po
parkach narodowych mnie nie sa-
tysfakcjonuje.
Tomek Rachwald: Nie chcesz jeź-
dzić po wyznaczonych ścieżkach?
Arkadiusz Ziemba: Nie chcę. Rzecz
w tym, że poza parkami tam nie ma
nic, nikt nic nie wie na temat interio-
ru.
Tomek Rachwald: Czyli chodzi o
odpowiednio dzikie i niezbadane
miejsce?
Arkadiusz Ziemba: Jakieś miejsce,
które niesie ze sobą wyzwanie.
Tomek Rachwald: Na spotkaniu
wspomniałeś o wyjątkowości Mada-
gaskaru, również pod względem
unikalności flory i fauny. Wyjątko-
wości nawet jak na skalę afrykań-
ską, która przecież z naszego punk-
tu widzenia jest zupełnie nieprawdo-
podobna. Mógłbyś opowiedzieć, co
jest niezwykłego w Madagaskarze
pod tym względem?
Arkadiusz Ziemba: Madagaskar
odłączył się bardzo wcześnie od
superkontynentu Gondwany, w cza-
sach, kiedy kontynenty nie były jesz-
cze dobrze rozczłonkowane. To było
w okresie, kiedy jeszcze nie zdążyły
się rozwinąć duże ssaki. Na wyspie
nie ma większych drapieżników,
poza fossą, zwierzęciem nieco więk-
szym od lisa. Cała niemal flora i
fauna, jaka tam występuje, jest
endemiczna – ocenia się, że po-
nad dziewięćdziesiąt procent wy-
stępujących na Madagaskarze
gatunków nie występuje nigdzie
indziej. Wszystko, z czym się czło-
wiek na wyspie spotyka, jest inne.
Nawet, jak ktoś powie, że wszędzie
był i wszystko widział, to na Mada-
gaskar nie ma mocnych.
Tomek Rachwald: Mówiłeś też o
swojej podróży po Ameryce Łaciń-
skiej, z której ledwie wczoraj wróci-
łeś. Czy dużo już odbyłeś tak dale-
kich wypraw na rowerze?
Arkadiusz Ziemba: Teraz zakła-
dam, że będę jeździł, bo nie znam
lepszego środka transportu niż
rower. Choćby dlatego, że potrze-
buję silnych emocji. A na rowerze
można silne emocje dosyć szybko
osiągnąć. Można naprawdę dać
sobie w kość. Można rzecz jasna
łączyć jazdę na rowerze z innymi
atrakcjami. Gdy byłem pierwszy raz
w Ameryce Środkowej, chciałem
poznać te wszystkie kraje: jecha-
łem od Kostaryki, przez Nikaraguę,
Honduras, Gwatemalę, Belize, do
Meksyku. Mogłem pojechać na
Trzeba się zmęczyć
S t r o n a 4
„ Niełatwo jest
znaleźć takie
miejsca, gdzie czeka
wyzwanie, gdzie
znikąd nie otrzyma
się żadnej pomocy.
Krótko mówiąc:
miejsca
nieeksplorowane.”
I Ń S K I E P O I N T
ki. Wiadomo, u nas w Europie to
wszystko musi być politycznie... jak to
się mówi?
Tomek Rachwald: Poprawne.
Arkadiusz Ziemba: Właśnie. W podró-
żowaniu, jakby ktoś chciał, żeby
wszystko było politycznie poprawne, to
daleko by nie zajechał. U nas jest de-
mokracja, ale to nie znaczy, że musi-
my ze wszystkimi rozmawiać i ze
wszystkimi się zadawać. Jak zagada
do ciebie żul i nie masz ochoty z nim
rozmawiać, to po prostu go spławiasz.
Natomiast wielu ludzi w podróży do
masy rzeczy podchodzi z przesadną
poprawnością polityczną. Bo oni mają
inny kolor skóry i trzeba miło, już nie
mówiąc o tym, że tak jest, bo tu jest
inna kultura. Jak ktoś jest bambułą, to
nie jest to inna kultura, ale inna men-
talność. Po prostu, jak ktoś ci nie pa-
suje, to się z nim nie zadajesz. A jeśli
są też inni ludzie w okolicy, to możesz
się go pozbyć w ten sposób, że poka-
żesz za pomocą tego, co mówisz, albo
gestami, że nie traktujesz gościa po-
ważnie, i od razu zyskujesz sympatię
miejscowych.
Tomek Rachwald: Wspominałeś, że w
obliczu zetknięcia się z Malgaszami
unikałeś sytuacji, w których inni obda-
rowywaliby mieszkańców wiosek. Pre-
ferowałeś handel, bo, jak mówiłeś,
dawanie nie ma sensu. Pytam dlate-
go, że mieliśmy w Ińsku spotkanie z
Maciejem Drygasem, który niedawno
wrócił z Sudanu i opowiadał o tym, jak
rozdawał tam aspirynę.
Arkadiusz Ziemba: Dla mnie to jest
bez sensu, bo na Madagaskarze oni
zjedliby tę aspirynę jak cukierki. O
czym oni mają pojęcie? Skąd oni mają
wiedzieć co to jest aspiryna? Jeśli on
nie potrafiłby im wytłumaczyć do cze-
go aspiryna służy, to oni nie potrafiliby
zrozumieć. To jest coś, czego oni nie
mają na co dzień. Poza tym, rozdaw-
nictwo nie ma żadnego sensu. Roz-
mawialiśmy niedawno o wysyłaniu
pieniędzy do Afryki. Co trzeba robić,
żeby Afryka się rozwinęła? Wysyłać
pieniądze? Ja nie jestem profesjonali-
stą. Ale z tego co widziałem, to do
sensowniejszych rzeczy, które można
by zrobić, należy budowanie dróg. Jak
nie ma dróg to jest amba, czyli nie
ma nic. Ludzie z prowincji, bez komu-
nikacji z miastami, są pozostawieni
sami sobie. Po drugie: robienie pro-
jektów edukacyjnych i usamodzielnia-
jących, prowadzących do tego, żeby
oni otwierali mini biznesy, zarabiali
swoje pieniądze. To, że komuś coś
dajesz, do niczego nie prowadzi. Mo-
żesz dać dzisiaj, jutro, ale jak długo?
To jest sposób na uzależnianie bied-
nych od bogatych. Bo co będzie jak
przestaniesz dawać? Jak chcesz ko-
muś coś dać, to daj mu pracę. Po-
wiedzmy, że siedzi dziecko, a ty masz
ochotę dać mu cukierka. Nie rób te-
go. Daj mu pieniądze żeby kupił pięć
cukierków i daj mu cztery z nich za to,
że poszedł. I to wtedy jest opłata za
wykonaną pracę. Nauczyłem się tego
w Afryce, od miejscowych. Tam boga-
ty, który siedzi w restauracji, nie mo-
że iść sam po papierosy, to jest w
złym tonie. On jest bogaty, więc nie-
potrzebnie nie chodzi. Z kolei ten,
który jest biedny, musi z czegoś żyć.
Więc ten bogaty woła kogoś, kto prze-
siaduje pod restauracją i wysyła go
do sklepu. A potem mu coś za to da.
Absolutnie to nie jest poniżające, bo
on wykonał usługę. I teraz będzie
mógł kupić sobie porcję czegoś do
jedzenia. Ale dawanie komuś coś za
nic jest bez sensu.
Tomasz Rachwald: Dziękuję za roz-
mowę i za poświęcony czas.■
Z Arkadiuszem Ziembą, podróżni-
kiem, rozmawiał Tomek Rachwald
S t r o n a 5 R o k 2 0 0 9 , n r 8
rowerze do Gwatemali, posiedzieć
chwilę na jednym z tamtejszych
rancz i nauczyć się jeździć konno. Ale
i tak to musi być rower, bo musi być
ciężko.
Tomek Rachwald: Chodzi o to, żeby
się zmęczyć, tak?
Arkadiusz Ziemba: Tak. Trzeba się
koniecznie zmęczyć. Pieszo, żeby to
osiągnąć, trzeba robić straszne rze-
czy, trzeba być porządnym góroła-
zem. Normalny człowiek, który chce
się zmęczyć, musi się porządnie na-
chodzić. A doba ma za mało godzin.
Na rowerze wystarczy dziesięć go-
dzin dziennie i po iluś tam dniach
będzie naprawdę mocno.
Tomek Rachwald: Prawdę mówiąc
pierwsza myśl, jaka pojawiła mi się w
głowie, kiedy usłyszałem o rowerowej
wyprawie na Madagaskar, brzmiała:
Matko Boska, niebezpiecznie! Rozu-
miem, że chodziło o adrenalinę,
ale...
Arkadiusz Ziemba: Powiem ci, co jest
niebezpieczne. Najbardziej niebez-
pieczną rzeczą w życiu jest jeżdżenie
samochodem. Mieszkałem w wielu
krajach, ze względu na swoją pracę.
Miałem okazję poznać mentalność
ludzi w wielu różnych miejscach. Jak
ktoś chce ci zrobić krzywdę, to zaga-
da do ciebie w podobny sposób w
każdym miejscu na świecie. Jeśli
masz duże doświadczenie w podró-
żowaniu i znasz języki, to będziesz
wiedział, o co mu chodzi. Pewnych
ludzi trzeba unikać. Trzeba wiedzieć,
jakie miejsca są naprawdę niebez-
pieczne. Wiesz, jakie by nie było mia-
sto w Ameryce Łacińskiej, to na sta-
rówce nic złego ci się nie stanie. A
stanie ci się w innych miejscach.
Natomiast na pewno nic cię nie spo-
tka na wsi. Trzeba wiedzieć, gdzie
nie chodzić o tej i o tej godzinie. Nie
możesz też wdawać się w głupie gad-
Niezwykle rzadko zdarza się, że powstaje doku-
ment mówiący o drugiej wojnie światowej i jej konse-
kwencjach, który rezygnuje jednocześnie z ideologiczne-
go zacietrzewienia. Sztuka ta udała się Michałowi Ma-
jerskiemu w dokumencie Dom mojego ojca. Idea filmu
opiera się na ukazaniu, jak Polacy i Niemcy wspominają
przemilczane przez lata wydarzenia, które miały miejsce
zaraz po zakończeniu wojny. W ramach podziału Europy
dokonanego przez zwycięzców, czyli aliantów i ZSRR na
tzw. ziemie odzyskane przybywają Polacy. Ich celem jest
zasiedlenie i zagospodarowanie pozostawionego przez
Niemców mienia. Jednak wielu rdzennych mieszkańców
nie opuściło swojego dobytku. Reżyser zestawia wspo-
mnienia obu stron. Tworzy to wrażenie dialogu, do któ-
rego w rzeczywistości długo jeszcze nie mogłoby dojść.
Majerski nie stara się moralizować czy oceniać. Po-
zwala swoim bohaterom mówić i dzielić się z widzem
nierzadko zupełnie najskrytszymi doświadczeniami.
Wypowiedziom towarzyszą skrywane przez lata emocje,
często strach, nienawiść czy gniew. Z ich zestawienia
nie wyłania się jednowymiarowy obraz. Ocenę postaw i
indywidualnych decyzji pozostawia reżyser
(odpowiedzialny również za zdjęcia i przeprowadzone
wywiady) każdemu z widzów.
Historia bez podtekstów – Dom mojego ojca
S t r o n a 6 I Ń S K I E P O I N T
Niezwykłość Domu mojego ojca polega na osobi-
stym podejściu reżysera do tematu oraz dotarciu przez
niego do zapomnianych ludzi i ich historii, tworzących
ważką część polsko-niemieckiego dialogu. Dokument
zrealizowany został skromnymi środkami. Efektem jest
kameralna opowieść, w której twórca unika estetyzowa-
nia, dając nam tym samym możliwość pełniejszego sku-
pienia się na losach bohaterów. Szkoda, że niewielu
dokumentalistów ma na tyle odwagi, aby realizować
swoje filmy w podobny sposób.
Po projekcji odbyło się w kinie Morena spotkanie z
reżyserem. Zarówno dokument, jak i wypowiedzi autora
wzbudziły wśród widzów żywe emocje. Duża część słu-
chaczy przywoływała doświadczenia osób, które przeżyły
wydarzenia podobne do opisanych w filmie. Co ciekawe,
całkowicie przypadkowo na sali znalazła się wnuczka
Józefa Chorowskiego, jednego z bohaterów tego wyda-
rzenia. Rozpoznała dziadka na filmie, chociaż ten nie
powiedział jej o spotkaniu z reżyserem. Ta niezwykła
sytuacja sprawiła, że wokół filmu Majerskiego skupiło
się jeszcze więcej emocji.■
Michał Dondzik, Bartosz Zajicek
Sonda po filmie Dom mojego ojca
Ten film pokazuje, jak bardzo potrzeby jest nam polsko-niemiecki podręcznik do historii. Do tej pory
historia była pokawałkowana, poddana odmiennym punktom widzenia, poddająca wydarzenia oglą-
dowi pojedynczych osób, grup, ziomkostw. Potrzebna jest rzetelna dokumentacja, która zestawiała-
by odmienne punkty widzenia.
Sądzę, że nigdy nie uda się stworzyć jakiejś wspólnej wersji historii po prostu dlatego, że każdy ma
swój punkt widzenia. Ja chyba też zacznę filmy kręcić, bo też mam dużo znajomych zarówno ze stro-
ny wschodniej, jak i zachodniej. Każdy z nich ma swoje zdanie i nie da rady tego uspójnić.
My też pochodzimy z rodzin przesiedleńczych. Pamiętam, jak moja babcia opowiadała, że długo po
odejściu Niemców bała się, że oni wrócą i odbiorą jej dom. W dokonanej przez reżysera konfrontacji
losów Polaków i Niemców odniosłem wrażenie, że perspektywa polska pozostała jednak bardziej
pozytywna.
S t r o n a 7 R o k 2 0 0 9 , n r 8
Bartek Zając: Czy film, który właśnie
obejrzeliśmy, Dom mojego ojca, był
wcześniej pokazywany w telewizji?
Michał Majerski: Tak, w szczeciń-
skiej telewizji regionalnej. Pamię-
tam, że to był drugi dzień świąt Bo-
żego Narodzenia, bardzo dobry czas
antenowy. Pokazano dłuższą, półto-
ragodzinną wersję. Dziś widzieliśmy
wersję skróconą. Zaproponowano
mi emisję w telewizji niemieckiej lub
ogólnopolskiej, ale pod warunkiem,
że film będzie krótszy. Przemonto-
wałem go głównie z tego powodu,
ale też dlatego, że już po zakończe-
niu zdjęć do pierwotnej, dłuższej
wersj i, znalazłem te słoiki
[pozostawione przez Niemców słoiki
m.in. z niemiecką walutą i weki z
mięsem].
Michał Dondzik: Czyli w tej pierwszej
wersji pojawia się inne zakończe-
nie?
Michał Majerski: Tak, uznałem, że
takie zakończenie jest bardziej
spektakularne. Poza tym oddaje
mój sposób widzenia współczesne-
go Pomorza jako, w pewnym sensie,
muzeum. Oczywiście nie jest to do
końca zgodne z prawdą. Na Pomo-
rzu są różne domy i mój film stanowi
zaledwie wycinek tego krajobrazu.
Nie jest to więc zakłamanie, tylko
wybór, a jako dokumentalista mu-
szę dokonywać wyborów. Spotkałem
się jednak z zarzutami, że pokazuję
w swoim filmie tylko biednych Pola-
ków i bogatych Niemców, polskie
ruiny i starocie, nie kierując kamery
na nowe domy.
Michał Dondzik: Być może, ale nie
sądzę, żeby Pan tymi obrazami ata-
kował widza.
Michał Majerski: To po prostu też
jest faktem.
Bartek Zając: W jaki sposób historia
opowiedziana w Domu mojego ojca,
łączy się z tą, która stoi za wcze-
śniejszym Pana dokumentem, Kra-
jem mojej matki?
Michał Majerski: Oba filmy stanowią
w pewnym sensie spójną całość.
Kraj mojej matki powstał wcześniej.
Realizacja obu filmów zajęła mi
łącznie dwa lata, ale to dlatego, że
nikt ich nie finansuje. Tak naprawdę
te filmy łączą moi rodzice. Zacząłem
szukać swoich korzeni, poniekąd
nieświadomie. W pierwszym filmie
opowiadam o matce, a tu chodzi o
mężczyzn, o mojego ojca. Moi rodzi-
ce już nie żyją. Matka nigdy nie opo-
wiadała mi swoich historii. Znala-
złem więc te bohaterki i w filmie
buduję opowieść mojej matki usta-
mi tych kobiet i to sklejam.
Bartek Zając: Sądziłem, że perspek-
tywa autobiograficzna w Pana filmie
będzie bardziej dosłowna.
Michał Dondzik: Ja również spodzie-
wałem się bezpośredniego nawiąza-
nia do Pana rodziny.
Michał Majerski: Być może była to
jakaś forma uniku. Z drugiej strony
miałem tyle materiału z rozmów z
tymi kobietami, że mogłem wybierać
fragmenty, które były mi bliskie.
Dopiero z czasem zdałem sobie
sprawę, jak bardzo ten film jest au-
tobiograficzny. Pojawiają się na
przykład fragmenty wypowiedzi, któ-
re mogłyby należeć do mojego ojca.
Bartek Zając: W filmie Dom mojego
ojca tworzy Pan wirtualną prze-
strzeń komunikacji między Polaka-
mi i Niemcami. Chociaż nie spotyka-
ją się oni bezpośrednio, przy jednym
stole, są obecni w tych dwóch narra-
cjach – wypowiedziach Polaków i
Niemców.
Michał Majerski: Wydaje mi się, że
w kwestii dialogu między nimi klu-
czowy jest problem bariery języko-
wej. Dlatego uważam, że bardzo
ważne było otwarcie granic. Polacy
najczęściej jeżdżą właśnie do Nie-
miec. I podobnie jest z Niemcami,
którzy przyjeżdżają do Polski. Te
podróże są bardzo ważne. Dzięki
nim ludzie zaczynają próbować ze
sobą rozmawiać. W kwestii bariery
językowej w tej chwili więcej się
nie zrobi. Ważną rolę mogłaby
oczywiście odegrać tutaj telewizja,
jednak decydenci po dwóch stro-
nach granicy mówią albo, że to jest
nieinteresujące, albo, że jest na to
po prostu za wcześnie, że relacje
polsko-niemieckie są jeszcze zbyt
napięte i taka inicjatywa mogłaby
wywołać protesty – zwłaszcza ze
strony tych, którym nie zależy na
komunikacji. Wielu Niemców
chciałoby odzyskać swoje domy z
powrotem i to nie dlatego, że nie
mają pieniędzy, ale są związani z
tą ziemią. Już coraz mniej jest tych
ludzi, ale są i oni po prostu zaczęli-
by oponować. Po stronie polskiej
też jest wielu ludzi, którzy z róż-
nych powodów tkwią w określo-
nych stereotypach. Telewizja w tej
sytuacji chce być bezpieczna, a
szkoda. Moim zdaniem o pewnych
rzeczach należy mówić głośno i
wolałbym, żeby podobnych filmów
O sobie ustami innych.
„Dokumenty w
telewizji niemieckiej
są zupełnie inne.
Ukazują problemy z
perspektywy
Niemiec i nasycone
są wieloma
zawoalowanymi
stereotypami.”
S t r o n a 8 I Ń S K I E P O I N T
Michał Majerski: Jestem często zapra-
szany na różnego typu pokazy i festi-
wale. W telewizji sytuacja z dokumen-
tami wygląda zwykle tak, że dokument
jest pokazywany raz, i to jest koniec.
Pewną szansę widzę w dystrybucji
internetowej. To stosunkowo nowa
opcja, ale sądzę, że już niebawem
moje filmy będzie można ściągnąć z
internetu za stosunkowo niewielkie
pieniądze. Jest więc duża szansa, że
także inne dokumenty, projekty takie
jak mój film, niekomercyjne, będą
łatwiej osiągalne. Dlatego cały czas
coś robię, licząc, że wkrótce te filmy
wypłyną, że będzie można je obejrzeć.
Zresztą w przypadku tak trudnych te-
matów nie ma często czasu na czeka-
nie. Przecież ludzie, o których mówią
pokazywane w Ińsku filmy, nie będą
żyli wiecznie i wkrótce tych historii nie
będzie można już opowiedzieć. Nie
tak dawno zacząłem pracę nad kolej-
nym filmem, również traktującym o
braku ojczyzny, o utracie. Inne jest
miejsce. Tym razem opowiem o Zagłę-
biu Ruhry. Chodzi mi o losy Górnoślą-
zaków, którzy w latach 70. wyjechali z
Polski jako Niemcy. W tej chwili są to
ludzie starzy i nie zależy im tak bardzo
na sprawach materialnych, a jednak
zaczynają wracać. Ciągną za sobą
rodziny, które chcą tego albo nie, ko-
lejne pokolenia, wnuków. Zrobił się z
tego straszny kocioł. Oni sami nie wie-
dzą na przykład, czy są Niemcami, czy
nie. Chciałbym tę sytuację jakoś
ugryźć kamerą, bez scenariusza, tu
nie może powstać scenariusz. Kogo
spotkam, z kim uda mi się porozma-
wiać, tego nie można przewidzieć.
Bartek Zając: A czy do filmu, który dziś
widzieliśmy, powstał scenariusz?
Michał Majerski: Nie, dlatego, że nie
mógłby powstać. Oczywiście, czasem
dobrze jest mieć szczegółowy plan.
Być może gdybym miał taki scena-
riusz, realizując Dom mojego ojca,
bardziej wygrałbym pewne motywy,
na przykład domy. One tu jednak
giną przytłoczone wypowiedziami
ludzi. Czuję, że w tym filmie za mało
było konfrontacji z konkretnymi do-
mami.
Michał Dondzik: Faktycznie, to był
motyw, który nie znalazł rozwinięcia
i dopełnienia w dalszej części filmu.
Potem powracał jednak motyw klu-
czy.
Michał Majerski: Jeszcze w finale
starałem się powrócić wyraźniej do
tego motywu, tworząc kompozycyjną
klamrę.
Michał Dondzik: Chciałbym zapytać
Pana o reakcję publiczności na dzi-
siejszym pokazie. Po projekcji wła-
ściwie każdy miał coś do powiedze-
nia. Czy podczas innych pokazów
też przywoływane są podobne histo-
rie, wspomnienia widzów, które bu-
dzi Pański film?
Michał Majerski: Zdziwiłem się, że
po projekcji tylko jedna czy dwie
osoby zaczęły opowiadać swoje hi-
storie. Na ogół przy każdej projekcji
było tak, że widzowie wstawali i za-
czynali mówić, nie można im było
przerwać, takie emocje wyzwala ten
temat. Dla mnie szokiem jest, jak
widzę, ile w takich sytuacjach zosta-
je poruszonych spraw. To jest jak
włożenie kija w mrowisko.
Bartek Zając: Czy poza dyptykiem
pokazywanym podczas Ińskiego
Lata Filmowego zrealizował Pan
jeszcze jakieś dokumenty?
Michał Majerski: Tak, kręciłem do-
kumenty dla telewizji niemieckiej, a
teraz zabrałem się za kolejne autor-
skie projekty. Przeszedłem na
pokazywano więcej. Bo nie jest tak,
że filmów na podobne tematy nie
ma, że nie powstają. W niemieckiej
telewizji jest ich bardzo dużo.
Michał Dondzik: Zrealizowanych w
podobnej konwencji, co Pański?
Michał Majerski: Nie, takich zupeł-
nie nie ma. Dokumenty w telewizji
niemieckiej są zupełnie inne. Ukazu-
ją problemy z perspektywy Niemiec i
nasycone są wieloma zawoalowany-
mi stereotypami.
Michał Dondzik: No właśnie, prze-
cież fala kina historycznego w doku-
mentalizmie jest obecnie bardzo
silna, ale nie słyszy się o tym w Pol-
sce.
Michał Majerski: Dla przykładu II
wojna światowa jest numerem je-
den w niemieckiej telewizji. Może
nie pokazuje się tych filmów w blo-
kach o najlepszej oglądalności, ale
w godzinach wieczornych jest bar-
dzo dużo emisji filmów dokumental-
nych na znakomitym poziomie.
Wciąż jednak są to projekty zupełnie
inne od mojego filmu, ponieważ
wypowiedzi Polaków są tam wple-
cione w narrację Niemców – nie ma
prawdziwej konfrontacji. Nie mam o
to pretensji, ale brakuje mi bardziej
intymnych historii.
Bartek Zając: Dom mojego ojca nie
pojawił się dotąd w szerszej dystry-
bucji. Czy udało się Panu pokazać
go gdzieś poza festiwalami?
„Muszę przyznać, że
sprawia mi
przyjemność robienie
zdjęć niepoddanych
estetyzacji.”
S t r o n a 9 R o k 2 0 0 9 , n r 8
emeryturę, więc nie pracuję już w
publicystyce. Wcześniej jednak zda-
rzało mi się wiele takich filmów.
Zrobiłem na przykład dokument na
Pomorzu, którego tytuł nie ma pol-
skiego odpowiednika. Można by to
przetłumaczyć jako Spotkania nad
polskimi rzekami. To była produkcja
opowiadająca o ludziach, którzy
przejęli dawne niemieckie elektrow-
nie wodne, które do tej pory pracują
na tych samych, starych maszynach.
Bohaterowie tego dokumentu opo-
wiadali o tym, jak przejmowali elek-
trownie, doszkalali się w technologii,
no i jest to opowieść o samych rze-
kach, które traktowane są tu sym-
bolicznie. Jakieś dziesięć lat temu
zrobiłem też film zatytułowany Kon-
certy szkolne. Dokument opowiadał
o grupie emerytowanych muzyków
Filharmonii Szczecińskiej, którzy
dziś jeżdżą starą nysą po polskich
wioskach i grają tam muzykę poważ-
ną. Zamysł stanowił konfrontację
sztuki wysokiej z codzienną rzeczy-
wistością tych miejsc. Nie jest to już
więc temat „niemiecki”.
Michał Dondzik: Ale film powstał dla
niemieckiej telewizji?
Michał Majerski: Tak.
Bartek Zając: Pracując dla telewizji
w Niemczech zajmował się Pan
głównie publicystyką?
Michał Majerski: Tak. Był okres, że
cieszyła się bardzo dużym zaintere-
sowaniem. To się zmieniło wraz z
otwarciem granic, może trochę póź-
niej. Wtedy zainteresowanie ze stro-
ny niemieckiej wygasło.
Michał Dondzik: Poszukując infor-
macji na temat Pana twórczości,
natknęliśmy się na wzmiankę, że
jest Pan z wykształcenia operato-
rem. Kiedy nastąpiło przejście od
realizacji zdjęć do reżyserii?
Michał Majerski: Tak naprawdę, to
wraz z tymi filmami [dyptykiem Kraj
mojej matki i Dom mojego ojca].
Potraktowałem to bardzo osobiście.
Mój pierwszy zawód to operator fil-
mowy, z tego żyłem – i to nieźle. Dla
mnie to jest rzemiosło, podobnie jak
reżyseria. W okresie, kiedy pracowa-
łem jako operator, nie mogłem tych
dwóch zajęć połączyć, tego się nie
da zrobić. Natomiast w momencie,
kiedy skończyłem z operatorką, od-
kryłem dla siebie kino dokumental-
ne jako formę osobistych notatek,
dzienników. Robienie takich filmów
przyszło mi bardzo łatwo. Znam to
od strony technicznej. Miałem bar-
dzo dobrych nauczycieli reżyserii,
m.in. Kieślowskiego. Ale w tamtym
okresie nie dojrzałem jeszcze do
reżyserii, nie chciałem być reżyse-
rem, ale ta wiedza została we mnie
zakodowana.
Bartek Zając: Pamiętając, że jest
Pan z wykształcenia operatorem,
byłem przygotowany na film, w któ-
rym warstwa wizualna odgrywać
będzie istotną rolę. Tymczasem oka-
zało się, że tak nie jest. Fotografia w
Pana filmie jest bardzo prosta, co w
pewnym sensie koresponduje z po-
rzuceniem pracy według scenariu-
sza. Czy to był świadomy wybór?
Michał Majerski: Muszę przyznać, że
sprawia mi przyjemność robienie
zdjęć niepoddanych estetyzacji. Lu-
bię pracę kamery, w której widać
lekkość. Potrafię stworzyć wysubli-
mowaną kompozycję kadru, ale
kompletnie mnie to nie interesuje.
Wolę takie zdjęcia, w których, jeżeli
ktoś dobrze patrzy, może zobaczyć
coś innego, coś, co nie zostało zako-
dowane przez samego operatora.
Dużo bardziej cieszą mnie takie
zdjęcia.
Bartosz Zając: Nas też.
Michał Dondzik: Myślę, że to dobra
puenta naszej rozmowy. Dziękujemy
Panu za spotkanie.
Michał Majerski: Ja też wam dzięku-
ję i do zobaczenia na jutrzejszej
projekcji.■
Z Michałem Majerskim, reżyserem
filmów Kraj mojej matki i Dom moje-
go ojca rozmawiali Michał Dondzik i
Bartek Zając
Wczoraj o godzinie 16:00 w
Gabinecie Doktora Caligariego nie-
liczni widzowie Ińskiego Lata Filmo-
wego zostali przeniesieni w inny wy-
miar. W wymiar animacji, filmowego
montażu, techniki noncamerowej i
wielu innych interesujących rozwią-
zań formalnych w sztuce filmu. Pod-
czas seansu zostały zaprezentowane
filmy konkursowe Krakowskiego Fe-
stiwalu Filmowego. Podróż w czasie
projekcji mogłaby się nazywać Dzie-
sięcioma dialogami Celluloidivy w
innym wymiarze kuchni podczas
poszukiwania Looploopa. Na szczę-
ście tak się nie nazywa. Wizualizacje
okazały się na tyle różnorodne, że
nie sposób znaleźć jakiegokolwiek
wspólnego ścięgna łączącego je
wszystkie.
Jako pierwszy zaprezentowany
został obraz niemieckiego reżysera
Celluloidiva. Harald Schleicher, śle-
dząc role div klasyki światowego
kina (m. in. Grety Grabo, Marilyn
Monroe, Audrey Hepburn, Brigitte
Bardot, Elizabeth Taylor, Umy Thur-
man, etc.), szukał odpowiedzi na
pytanie, kim jest kobieta. W swym
montażu zestawił zdania, jakie wypo-
wiadają bohaterki filmowe. Choć
wypowiedzi są różnorodne, tematy –
zawsze te same: zauroczenie, mi-
łość, małżeństwo, macierzyństwo,
rozczarowanie, pożegnanie. To świet-
ny pomysł na prezentację wizerunku
kobiet w kinie, ale z pewnością nie
na pełne ukazanie kobiecości w ogó-
le. Żaden to zarzut przecież, bo ko-
mu udałoby się to zrealizować?
Kolejna animacja, Dziesięć w
reżyserii Bifa to w brutalny i dosadny
sposób przedstawiona fobia Marca,
który nie mogąc poradzić sobie z
wizjami, poddaje się psychoterapii.
Problem stanowi niemożność nor-
malnego chodzenia. Każde stąpnię-
cie na przerwy pomiędzy płytami
chodnikowymi wywołuje strach i
obrazy pokawałkowania własnego
Inny wymiar Ińska
S t r o n a 1 0 I Ń S K I E P O I N T
ciała, zgodnie z liniami owych
szczelin. Kuracja polega na stop-
niowym pokonywaniu przeszkód,
a liczba dziesięć znamionuje osią-
gnięty sukces. Tego, czy koszmary
nie wracają po wyjściu od lekarza,
nie wiemy. Człowiek musi sam
zmierzyć się z bezmiarem chodni-
ka.
Dialogos Ula Pikkova to orygi-
nalnie przedstawiony pastisz zme-
chanizowanego i stechnicyzowa-
nego społeczeństwa. Do zobrazo-
wania tego estoński reżyser wyko-
rzystał, paradoksalnie, samą tech-
nikę noncamerową. Wyśmianie
nadużywania technologii w życiu
codziennym poprzez stosowanie
tejże mijałoby się z celem. Rysun-
ki nakładane bezpośrednio na
taśmę filmową robią duże wraże-
nie, będąc jednocześnie nośnika-
mi przesłania filmu.
Czwarta z
kolei została za-
prezentowana
bodaj najbardziej
znana animacja
w tegorocznym
zestawie, Inny
wymiar kuchni.
Priit Tender po-
kazał, że ludzka
imaginacja nie
zna granic, że domowa przestrzeń
jest tylko pozornie oswojona. Każ-
dy kęs chleba czy łyk kawy może
wyprowadzić wyobraźnię na surre-
alistyczne manowce. Inny wymiar
kuchni jest wymiarem a rebours.
Personifikacja przedmiotów do-
prowadza do reifikacji człowieka.
Na szczęście to tylko teatr. Teatr
fantazji. Na koniec bohater kłania
się i wychodzi z kadru. Wyobraź-
nia jednak nie śpi.
Kolejna propozycja nie miała
na celu pokazania nieskończone-
go kosmosu fantazji człowieka,
ale sposobu, w jaki ludzki umysł
reprodukuje wspomnienia. Czy
próba wizualizacji tego procesu
dokonana przez Kanadyjczyka Pa-
tricka Bergerona powiodła się,
oceńcie Państwo sami. Ja przy-
znam, że w Looploop nie dostrze-
głam elementów odwołujących się
do pojęć tak fundamentalnych, jak
czas czy pamięć.
Ostatnia animacja prezentowa-
na podczas tego seansu to opo-
wieść o współczesnych kobietach
poszukujących miłości. Obecny
świat nie sprzyja tego typu rela-
cjom. Kobiety-Wikingi, modne, od-
ważne i silne muszą odbyć wielką
podróż. Jednak przeznaczeniem nie
jest idealny mężczyzna. Nagrodą
dzielnych jest Valhalla, mityczna
kraina z wierzeń nordyckich, do
której docierają jedynie zasłużeni.
W Poszukiwaniach Line Severinsen
pokazuje, że nawet na końcu świa-
ta nie sposób odnaleźć miłość.
Z tych smutnych, cza-
sem brutalnych prze-
myśleń widzowie zo-
stali przeniesieni do
krainy śmiechu. Oczy-
wiście nie trudno się
domyślić, że to za
sprawą Czechów. Wia-
omo, że o gagach
mogą teoretyzować
tylko narody, w któ-
rych krwi płynie humor. A tego Cze-
chom odmówić z całą stanowczo-
ścią nie można. Nie bez kozery w
końcu prezydentem tejże republiki
został autor traktatu Anatomie ga-
gu. Film Josefa Abrahama Jr-a to
niezwykle zabawna (ba! jakżeby
inaczej) analiza pojęcia gagu ilu-
strowana wieloma przykładami z
książki Vaclava Havla, wypowie-
dziami czeskich humorystów oraz
krótkimi inscenizacjami w wykona-
niu Jirego Machaćka i Jana Buda-
sa. Całość nie do opisania, do pole-
cenia jak najbardziej.■
Agnieszka Cytacka
Pole popisu dla
wyobraźni
Druga projekcja w ramach
cyklu Etiuda i Anima poświęcona była
animacji. Widzów w Caligarim pojawi-
ło się niewielu – być może ze względu
na „konkurencyjny” film w Morenie. A
może dlatego, że animacja nie jest
dostatecznie ceniona? Wiele osób
sprowadza ją do bajek dla dzieci, a
przecież wcale tak nie jest.
Moim zdaniem animacja jest
czymś cudownym, gdyż pozwala na
nieprawdopodobne poszerzenie moż-
liwości medium filmowego. Wyobraź-
nia umożliwia ożywienie papieru,
stworzenie na nim nie tylko rysunku
(choć i same rysunki mogą być czymś
pięknym), ale i wycinanki czy wykona-
nie konstrukcji przestrzennej, która
może stać się samodzielnym bohate-
rem miniatury. Przedmioty zostają
wprawione w ruch, tworząc swą wła-
sną opowieść.
Pokazane wczoraj etiudy nie roz-
czarowały mnie. Mimo że było ich aż
jedenaście, ani przez chwilę nie od-
czułam znużenia. Otwierające prze-
gląd Kadrowanie (2007) otrzymało
Grand Prix zeszłorocznego krakow-
skiego Międzynarodowego Festiwalu
Filmowego Etiuda. Zapewne ze wzglę-
du na bardzo ciekawe rozwiązania
techniczne – miejskie krajobrazy, a
właściwie fasady budynków, przepla-
tają się z taśmami filmów, ekran zo-
stał podzielony na dwa konkurujące
obrazy. Wszystko to niknie, zaciera
się, jednocześnie cichnie akompaniu-
jąca obrazom muzyka Schuberta.
Animowany poklatkowo Mu-
to (2008) to harmonijne połączenie
animacji ze sztuką ulicy. Malowane
na miejskich murach stworki i postaci
mutują, tworząc wizualne ciągi. Z
malowanej głowy wypełzają ząbki,
wędrując po różnych ulicznych zaka-
markach, mózg przemienia się w mo-
tyla... Być może brzmi to strasznie,
ale wcale tak nie wygląda, zwłaszcza, że muzyka, do któ-
rej montowano ten film, wprowadza piękną, fikcyjną au-
rę.
Wiek Kamienia (2007), praca dyplomowa Marty
Skrockiej, szczególnie przypadł mi do gustu. Autorka
stworzyła piękny kolaż: spadająca
kropla wody pozwala zakiełkować
roślinom. Ich sfilmowany wzrost
zastąpiony zostaje rysunkiem
tychże roślin, prowadząc nas do
wygniecionych z papieru kwiatów,
które stopniowo gubią listki i prze-
mieniają się w owoce. Historia
może wydać się banalna, ale poja-
wiający się dalej kamień, który
krwawi, i sycące się jego płynem
papierowe wstęgi, nie pozwalają na uznanie tego wszyst-
kiego za błahostkę.
Stworzony w Japonii Dom małych kostek (2008) także
został wyróżniony na wspomnianym festiwalu. Pomimo
braku nawiązań stylistycznych, skojarzył mi się z fińskim
komiksem Deszcz Ville Ranty (w Polsce wydanym przez
Kulturę Gniewu). A to ze względu na niemożliwość miesz-
kania we własnym domu, który jest stopniowo – dosłow-
nie – zalewany. Animowany boha-
ter, sędziwy starzec, dobudowuje
więc kolejne jego piętra, które
wyglądają jak klocki. Zakłada jed-
nak kombinezon i wskakuje do
wody, zanurzając się w swej pa-
mięci.
Interesującym filmem był też Stary, Stary, Bardzo
Stary Człowiek (2007). Elisabeth Hobbs odwołała się do
historii Thomasa Parra, który podobno żył 152 lata! A
wszystko to pokazane za pomocą prawie abstrakcyjnych
plam, najzwyczajniej w świecie wykonanych na papierze
za pomocą jednobarwnego tuszu. Autorka poświadczyła,
że komputer nie jest niezbędny do pokazania czegoś
ciekawego – pomysł i jego realizacja wystarczają, by
stworzyć intrygujący obraz.
Izraelska animacja Przeżyć życie (2007) umiejscowio-
na jest w wyjątkowej świątyni w czeskim Sedelcu. Na
ambonie ksiądz intonuje w rytmie bluesa, że i tak
umrzesz, nawołując do smakowania życia – przecież i tak
wszyscy umrzemy. Owa postać ozdabia kościół ludzkimi
kośćmi i czaszkami. Niewiary-
godne? Wcale nie, Kościół
Wszystkich Świętych istnieje po
dziś dzień; jeśli chcecie obej-
rzeć inne dzieło dotyczące tego
miejsca, polecam Kaplicę cza-
szek Jana Svenkmajera.
Prócz nagród przyznawanych
przez specjalistów, w ramach
zeszłorocznej Etiudy przyznana
też została nagroda publiczno-
ści oraz jury studenckiego. Obydwie trafiły do twórców z
National Boards of Canada – m.in. Chrisa Lavisa i Maćka
Szczerbowskiego. Zrealizowana przez nich w 2007 ani-
macja lalkowa Madame Tutli Putli dopracowana została
w każdym szczególe. Tytułowa bohaterka wybiera się w
podróż, w trakcie której osaczają ją jej własne obawy i
wyobrażenia, zmuszając do ucieczki z wagonu. Madame
pokazana zostaje czasem w określonych planach, jak
prawdziwi filmowi bohaterowie.
Kiedy indziej wzrok widza kiero-
wany jest ku innym lalkom, na
przykład panom grającym w
szachy, które przestawiają się
na szachownicy wraz z drga-
niem pociągu. Czy coś takiego
mogłoby zostać zrealizowane w tradycyjnym filmie fabu-
larnym, bez użycia efektów specjalnych? Wątpię.
Zachęcam wszystkich czytelników „Ińskie Point” do
zainteresowania się filmem animowanym. Jest tak bar-
dzo wieloraki, że na pewno każdy znajdzie (choćby za
pomocą Internetu) coś dla siebie! Z pewnością warto
zacząć od filmów pokazanych wczoraj w ramach Ińskiego
Lata Filmowego.■
Sonia Grzelak
Usłyszałem muzykę. W sumie to całkiem ładnie grało. Powiedzmy sobie szczerze, ile znamy położonych przy
plaży punktów sprzedaży piwa, w których z głośników leci Lenny Kravitz i Radiohead? Nie da się wykluczyć, że to efekt
bliskości centrum festiwalowego, czyli kina Morena. Niemniej nie jestem w stanie stwierdzić, czy osoby pijące tam
piwo i piekące kiełbaski nad ogniskiem były dziś w kinie. Co o niczym rzecz jasna nie świadczy. Typowy festiwalowicz
potrafi się nieźle zakamuflować w tłumie. Jeśli chodzi o atrakcje: piwo było jak należy, w plastikowym kubeczku, kieł-
basek nie próbowałem, bo kazali płacić. Nie mówiąc już o tym, że trzeba było przypiec je sobie własnoręcznie. Tłumów
nie zaobserwowałem. Jezioro szumiało cichutko i koiło co trzeba. Thom Yorke nieco głośniej śpiewał, jaką jest ofiarą
losu, co wprawiało mnie w dobre samopoczucie, jak zawsze, gdy ktoś ma gorzej niż ja. Podbudowany odszedłem w
siną dal. Prawdopodobnie nikt nie słyszał, jak odgrażałem się, że jeszcze tu wrócę.■
Turkuć Podjadek
Sprawozdanie z wyprawy do Klubu Festiwalowego
S t r o n a 1 1 R o k 2 0 0 9 , n r 8
„Prócz nagród przyznawanych przez
specjalistów, w ramach zeszłorocznej Etiudy przyznana też została
nagroda publiczności oraz jury studenckiego.”
„Wiele osób sprowadza animacje do bajek dla dzieci, a przecież wcale tak nie jest.”
Zaczęło się od głównej nagrody
Polskiej Edycji Konkursu Scenariu-
szowego Hartley-Merrill w 2007 za
tekst Tamagotchi dla Marcina Wrony
i Grażyny Treli. Pomysł ewoluował.
Czas mijał. Castingi trwały. Młody
reżyser i filmoznawca w końcu nakrę-
cił film pod zmienionym tytułem –
Moja krew. W 2009 roku posypały się
nagrody na Koszalińskim Festiwalu
Filmowym Młodzi i Film. Wczoraj mo-
gliśmy oglądać efekty boksowania
siebie w Ińsku.
Pasja. Codzienne treningi. Walki
na ringu. Pokiereszowana twarz.
Boks jest dla Igora całym życiem.
Nadzieja polskiego boksu, choć nos
ma jeszcze prosty…
Choroba. Śmiertelna choroba.
Trzydzieści procent szans na przeży-
cie. Niech pan ułoży swoje plany.
Wyczekiwanie śmierci…
Załamanie. Narkotyki, kluby ze
striptizem i walkami w kisielu, seks
za pieniądze. Refren utworu zespołu
Dick4Dick mówi wszystko: out of con-
trol, out of control, out of control…
Impuls. Jedno spojrzenie. Podąża-
nie za wietnamską dziewczyną na
Stadion Dziesięciolecia. Propozycja
małżeństwa. Ona zyska obywatel-
stwo, on zostawi po sobie dziecko…
Poznawanie. Pierwsze zbliżenie.
W aucie. Wybieranie sukni ślubnej.
Seks bez uczuć. Ona chce bliskości,
on koniecznie syna...
On nie mówi o swojej chorobie.
Ona obserwując go zaczyna odczu-
wać niepokój. Jest w ciąży z innym,
słyszy tylko wynocha. Jednak jemu
doskwiera samotność, żąda powro-
tu…
Igor układa życie innych kosztem
swojej osoby, jakby chciał sam sie-
bie znokautować, zarazem traktując
innych przedmiotowo i powodując
ich nieszczęście. Yen Ha jest dla
niego maszyną do reprodukcji,
punktem zaczepienia dla sensu
własnego życia. Olo, przyjaciel
sprzed lat, ma być nim, kontynu-
ować jego życie, gdy Igor umrze.
Człowiek – brawurowo zagrany
przez Eryka Lubosa – który emocje
potrafi wyrażać tylko agresją, to po-
stać godna jedynie pogardy. Dla
rasistowskich odzywek, szowini-
stycznych zachowań, egoistycznych
postulatów bohatera usprawiedli-
wieniem nie może być skrajna sytu-
acja, w jakiej się znalazł. Nienawi-
dzimy go, a zarazem czekamy na
kolejny ruch, a właściwie na odruch
człowieczeństwa. Chwilowa uczucio-
wość Igora wyrażona przez tęsknotę
za Yen Ha jest chyba tylko życzenio-
wym postulatem reżysera.
Zestawienie dwóch postaci:
głównego bohatera z jego byłym-
niebyłym przyjacielem Olem i prze-
ciwstawienie ich ścieżek życia daje
jasny obraz osobowości, które się
nie zmieniają. Obaj utracili szanse
na karierę bokserską i obaj siebie
niszczą. Zdjęcia Pawła Flisa dosko-
nale oddają kontrast, pomimo po-
zornie podobnej sytuacji bohaterów.
Brudna obdarta kamienica, syf w
mieszkaniu Ola niewiele, wbrew
pozorom, różni się od luksusowego
apartamentu Igora, gdzie wśród
surowych ścian panuje tylko pust-
ka.
Moja krew kipi emocjami. Wizu-
alnie dopracowane kadry uwypu-
klają strach, agresję czy pustkę
odczuwaną przez bohaterów. Cho-
roba Igora jest wiarygodna właśnie
z powodu operatorskiej pracy Flisa,
jak choćby w scenie, gdy obraz aż
pulsuje pod wpływem bólu Igora,
rytmicznie wyostrzając się i rozma-
zując. Irracjonalne decyzje mężczy-
zny, który jak nieokrzesany dupek
wchodzi w życie innych, uzasadnio-
ne są brakiem wsparcia, komplet-
nym zagubieniem i maniakalnym
szukaniem zatraconego sensu ży-
cia. Jeśli widzowi to wystarczy, po-
winien być usatysfakcjonowany i z
napięciem oglądać film.
Na koniec warto wspomnieć o
„ciekawostce dla potomnych” –
Marcin Wrona uchwycił ostatnie
chwile istnienia Stadionu Dziesię-
ciolecia i pustki po nim, gdzie tylko
szczury i bezdomne psy dają ozna-
ki życia. Wszyscy w tym filmie utra-
cili sens istnienia: Igor, Olo, Moni-
ka, nielegalni imigranci. Szkoda
tylko, że skończyło się jedynie na
opowiastce powierzchownie ślizga-
jącej się po temacie.■
Malwina Czajka
sierpnia, a także rozmowa
z jego twórcą, wybitnym
rosyjskim dokumentalistą
Aleksandrem Gutmanem.
Niewiele osób, które za-
pewne spodziewały się
jakiegoś filmu rozrywkowe-
go, opuściło salę. Ci, którzy
W czwartek uczest-
nicy 36. Ińskiego Lata Fil-
mowego zostali pozytywnie
zaskoczeni przez organiza-
torów festiwalu. W Gabine-
cie Doktora Caligari odbyła
się nieplanowana wcze-
śniej projekcja filmu 17.
zostali, wiedzą, że było
warto.
Twórca filmu spędził
ponad trzy lata na jego
realizacji. W więzieniu, w
którym kary odsiadują
osoby skazane na doży-
wocie, nakręcił już kiedyś
Boksowanie siebie
Intymnie zza krat
S t r o n a 1 2 I Ń S K I E P O I N T
dokument. Główny boha-
ter został wypuszczony na
wolność – decyzję podjęto
pod wpływem zebranych
przez reżysera materia-
łów. Tym razem znajo-
mość otoczenia umożliwi-
ła mu swobodne (jak na
bohater przemieszczał się
z jednego końca pomiesz-
czenia w drugi, po prostu
mówiąc. Zazwyczaj do
siebie samego. Niekiedy
też zwracał się do Boga.
Obserwacja mo-
dlitw, gimnastykowania
się oraz jeden spacer to
całość „akcji” tego filmu.
Nie ona jednak była w
wypadku 17. sierpnia
istotna. Reżyser w trakcie
spotkania wyjaśnił, że
starał się wniknąć w głąb
myśli i zachowań bohate-
ra. Wedle Gutmana modli-
twy Borysa wcale nie
świadczyły o skrusze, któ-
ra powinna nastąpić po
zabójstwie trzech ludzi. Sło-
wa kierowane do Stwórcy
były niejako prośbami o po-
moc w ucieczce lub opusz-
czeniu więzienia. Autor filmu
uważa, że ten skazaniec pod
żadnym względem nie powi-
nien być uniewinniony, wy-
puszczony na wolność.
Dzięki rozmowie,
która odbyła się po projekcji
dowiadujemy sie, że tytuł 17.
sierpnia to data rozpoczęcia
zdjęć. Wybór ten może wy-
dać się niektórym zbyt pro-
sty. Ale przecież celem doku-
mentu nie było konstruowa-
nie rzeczywistości, lecz jej
przekazanie w możliwie do-
kładny sposób.
się dziś przede wszystkim telewizja – dziś prawie każdy ma
telewizor, może siedzieć i oglądać, a gdy coś mu się nie
spodoba – najzwyczajniej w świecie nacisnąć guzik i zmie-
nić kanał. Trzeba więc robić jakieś tam reklamy, rankingi
itp. Natomiast w kinie dokumentalnym istnieje możliwość
poszukiwania formy. Dokumentalizm to sztuka, staram się
zrównoważyć formę i treść. Znalezienie formy jest niezmier-
nie ważne, bo gdy jej nie ma – z tego samego materiału
może powstać tekst dziennikarski, telewizyjny. Kino pozwa-
la przekazać jakieś swoje idee, a także to, co czujemy.
Zresztą emocje są bardzo ważne, są pierwotne, a rozum
jest wtórny. Tak pojmuję sztukę – bo przecież najpierw czu-
jemy, a dopiero potem staramy się zrozumieć. Jeżeli bez
emocji przechodzimy obok, to nie mieliśmy w tym wypadku
do czynienia ze sztuką. Wszystko jedno, czy mówimy o obra-
zie, filmie, książce, symfonii. Jeśli pozostajemy obojętni, to
znaczy, że coś jest nie tak, że była w tym jakaś omyłka. Jeśli
jest inaczej – znaczy się, że jest to choćby trochę sztuka, a
może nawet sztuka przez duże S – jeśli jest forma i nastrój,
i to wszystko jest ze sobą zespolone. Kino dokumentalne
oczywiście też ma taką możliwość.
Sonia Grzelak: A jak wybiera Pan tematy do swoich filmów?
Aleksander Gutman: Nie mam żadnych gotowych recept.
Czytam gazety i książki, oglądam telewizję, słucham radia
czy opowieści znajomych, jeżdżę po całym świecie. Patrzę
otwartymi oczyma we wszystkie strony – i jakoś te tematy
znajduję. Wszystko jest wokół nas. Można by przecież zrobić
film o tym miejscu, w którym właśnie się znajdujemy. Jeśli
tylko człowiek jest utalentowany. O, tu na przykład pojawia
się właśnie nurek... [wywiad przeprowadzany był na pomo-
Sonia Grzelak: Chciałabym dowiedzieć się czegoś o
Pana drodze zawodowej. Jak stał się Pan dokumenta-
listą?
Aleksander Gutman: Z wykształcenia jestem fizykiem
jądrowym. Po zakończeniu studiów ponad dwa lata
pracowałem jako fizyk teoretyk. Później zapragnąłem
zmienić zawód – i to nie tak, po prostu, na byle jaki.
Mój ojciec jest znanym w Rosji operatorem i reżyse-
rem. Namawiał mnie zresztą, gdy wybierałem szkołę
wyższą, aby studiować kierunki artystyczne. Ja jednak
wybrałem co innego. Dopiero po jakimś czasie zrozu-
miałem, że popełniłem błąd. Gdy pokazałem ojcu swe
pierwsze fotografie i powiedziałem, że chciałbym uczyć
się operatorstwa, on powiedział: Zwariowałeś? Po co
ci to? Masz cudowny zawód, więc zapomnij o kinie. Na
szczęście znajomy taty, także operator, powiedział, że
mogę liczyć na jego pomoc. I w ten sposób zacząłem
rozwijać się jako fotograf. Na mojej pierwszej poważ-
nej wystawie ukradziono dziesięć zdjęć, z czego byłem
bardzo dumny – oznaczało to przecież, że się komuś
podobają. Stopniowo kształciłem się – na studiach
uczyłem się, jak być asystentem operatora. Jako ope-
rator pracowałem przy około stu filmach – najróżniej-
szych, krótkich i długich, fabułach i reklamach. Potem
zacząłem reżyserować, i po dziś dzień się tym zajmu-
ję..
Sonia Grzelak: A dlaczego zajął się Pan właśnie doku-
mentem, a nie fabułą?
Aleksander Gutman: Chodzi Ci o filmy, które po prostu
starają się opowiedzieć jakąś historię? Fabułą zajmuje
O trudnej sztuce dokumentalizmu
S t r o n a 1 3 R o k 2 0 0 9 , n r 8
warunki więzienne, rzecz
jasna) poruszanie się w
przestrzeni. Na bohatera
17. sierpnia wybrał Borysa
Bezotieczestwo (co w do-
słownym tłumaczeniu zna-
czy „bezojcowego”). A to ze
względu na jego osadzenie
w pojedynczej celi, na które
zresztą Borys zdecydował
się sam. Do wyboru więźnia
przyczyniło się również to,
że, nie mając do kogo, –
mówi on sam do siebie.
Kamery umieszczo-
ne zostały w dwóch miej-
scach – wewnątrz celi i tuż
obok niej. Dlatego obrazy
miały dość statyczny cha-
rakter. Często było tak, że
Zachowania bohatera in-
terpretować więc można
dowolnie. Skąd wzięła się
ocena reżysera, można
dowiedzieć się po przeczy-
taniu wywiadu, przeprowa-
dzonego w dzień po pro-
jekcji. Dodać trzeba, że
nie była to projekcja
„zwyczajna”, gdyż świato-
wa premiera filmu odbę-
dzie się dopiero 12. sierp-
nia tego roku, w ramach
62. Festiwalu Filmowego w
Locarno. Już za kilkana-
ście dni dowiemy się, jak
zaopiniuje go międzynaro-
dowe jury.■
Sonia Grzelak
ście przy plaży]. Należy moim zdaniem robić filmy, które
będą interesujące, ale przy tym porządnie zrobione. Swo-
im studentom mówię, że kino jest proste – literatura czy
muzyka mają o wiele bardziej skomplikowaną budowę. W
dobrym filmie potrzebna jest struktura – wstęp, kulmina-
cja i zakończenie. Bardzo rzadko zdarza się, że przy bra-
ku tej klasycznej formuły, film jest rzeczywiście dobry.
Sonia Grzelak: A co Pan odczuwa w związku ze swym
ostatnim filmem, 17. sierpnia?
Aleksander Gutman: Piękną rzeczą jest to, że gdy film
uzyska w końcu swój ostateczny kształt, to zaczyna żyć
własnym życiem. Powiada się, że ostatnie dziecko jest
najbardziej kochane przez swych rodziców. Ze mną też
tak jest – mój ostatni film jest moim najulubieńszym.
Oczywiście z różnych powodów. Najbarwniejsze wspo-
mnienia wiążą się właśnie z nim, są najbardziej żywe.
Poza tym film nie uzyskał jeszcze swej „samodzielności”
– jego oficjalna światowa premiera odbędzie się
12.08.2009 na festiwalu w Locarno. Bardzo cieszę się,
że prapremiera odbyła się właśnie tutaj, w Ińsku. Po
wczorajszej projekcji z sali padały bardzo ciekawe pyta-
nia; starałem się odpowiedzieć na wszystkie, także te,
które mi nie do końca odpowiadały. Najważniejsze dla
mnie jest to, że widzowie nie byli na ten film obojętni.
Sonia Grzelak: Mnie osobiście bardzo zainteresowało to,
co powiedział Pan przed wczorajszą projekcją – relacja
między przestrzenią i czasem.
Aleksander Gutman: Więzienie, będące bardzo ograni-
czoną przestrzenią, wypycha człowieka w czas, w nie-
skończoność. W naszych życiach jest chy-
ba odwrotnie: nieskończone życie umiej-
scawia człowieka w konkretnym świecie. W
wypadku tej historii można zadać pytanie:
co czeka tego człowieka? Raj czy piekło?
Raczej to drugie. Oczywiście grzesznicy też
trafiają do raju, ale to już jest kwestia wy-
baczenia. Ale widziałaś przecież, jak Borys
zwraca się do Boga: stwarza pozory. Ja mu
nie wierzę.
Sonia Grzelak: Interesujące w wypadku 17. sierpnia jest
to, że w filmach dotyczących więźniów zazwyczaj pokazy-
wane są relacje między skazanymi. Mało kto skupia się
na pojedynczym człowieku, choćby jego odczuciach. Czy
taka była Pana koncepcja?
Aleksander Gutman: Tak, taki miałem pomysł. Specjalnie
szukałem więźnia, który będzie sam – nie będzie miał się
z kim komunikować, za wyjątkiem Pana Boga lub siebie
samego. Człowiek przecież nie może żyć w absolutnym
odosobnieniu. Dla mnie to była podstawowa kwestia: co i
jak on mówi, w jaki sposób zwraca się do siebie lub Bo-
ga. Jakaś skrucha powinna przecież być. Borys wiedział,
dlaczego został skazany, powinien o tym pamiętać. Każ-
dego ranka, budząc się w samotnie w celi powinien
wiedzieć „dlaczego”. Co dzień powinien myśleć o do-
konanych przez siebie zabójstwach. To, co czujesz w
takiej sytuacji, jakie słowa kierujesz do siebie czy Bo-
ga – prosisz o przebaczenie dla tych ludzi, dla siebie
samego... Czy czujesz się winny, jak siebie oceniasz?
Moim zdaniem ludzkie emocje są najważniejsze,
świadczą więcej niż słowa. Jest to siła kina dokumen-
talnego.
Sonia Grzelak: A jak to wyglądało w praktyce?
Aleksander Gutman: Muszę przyznać, że bardzo cięż-
ko zniosłem realizację tego filmu. Za pierwszym razem
zarejestrowałem prawie 50% materiału. Wróciłem do
domu, i odłożyłem rzecz na jakiś czas – nie chciałem
do tego wracać. Po trzech czy czterech miesiącach
przeniosłem wszystko do montażowni, i zacząłem
oglądać. Podjąłem próby składania, poprzedzone dro-
biazgową transkrypcją tekstu. Zajmowała się nią moja
żona, Tania [współtwórczyni filmu], i już wkrótce po
rozpoczęciu żmudnego procesu rozszyfrowywania też
dostrzegła jego nieszczerość. Była i w tym, co mówił, i
w tym, co robił. Przecież modląc się do Boga nie kajał
się, nie umartwiał – co więcej, klękał tak, aby było mu
miękko i wygodnie, komfortowo! Dlatego uważam, że
nie odczuwał winy, nie żałował swych zbrodni. Poza
tym, wyobraź sobie taką sytuację. Jest mężczyzna,
robię z nim wywiad, i pytam: Boria, czy jesteś winny?
Oczekiwałem odpowiedzi typu Tak, oczywiście, dzisiaj
nie popełniłbym takich zbrodni. Ale jeśli obcujesz z
takim człowiekiem nie przez chwilę, a
przez kilka lat, to widzisz, że on nie od-
czuwa skruchy. Słowami łatwo jest skła-
mać, ale detale jego codziennych zacho-
wań dają rzeczywisty obraz tego, kim
jest. Dlatego nie uważam, żeby wywiad
poprzedzający kręcenie filmu dokumen-
talnego, był czymś bardzo istotnym.
Sonia Grzelak: Czyli ten materiał filmowy
uważa Pan za wiarygodny?
Aleksander Gutman: Wszyscy jesteśmy po trosze arty-
stami. Już przecież Szekspir rzekł, że Świat cały jest
teatrem, a aktorami ludzie. Człowiek gra zawsze, nie
tylko przed kamerą! Choćby idąc rano do łazienki pa-
trzy się w lustro i stroi miny! Tak samo w mieście, na
zajęciach... Gramy przez całe życie. Chociaż, oczywi-
ście są sytuacje, w których zapominamy o tym, żeby
grać. I wtedy gramy siebie samych, a nie role innych
ludzi. Dlatego jako dokumentalista staram się śledzić
swych bohaterów, zobaczyć ich w realnych sytuacjach
– także tych „nieportretowych”.
Sonia Grzelak: Czy Pana zdaniem filmy dokumentalne
dobrze przekazują prawdę?
S t r o n a 1 4 I Ń S K I E P O I N T
„(...) jeśli chodzi
o sztukę, to nie
ma mowy o
prawdzie.”
wraz z charakterystycznym głosem wokalisty – Dawida
Portasza (który nota bene jest uznawany za jeden z naj-
lepszych reggae’owych wokali w Polsce) sprawiały, że
nogi same porywały się do tańca.
Właściwie jedynym minusem muzycznego wieczoru
było to, że za tym gatunkiem muzyki nie przepada każdy.
Zdarzało się jednak zobaczyć osoby, którym muzyka ewi-
dentnie nie podobała się. Preferencje muzyczne przesta-
ły mieć znaczenie wobec chęci dobrej zabawy. Kolejny
ciepły wieczór nastrajał pozytywnie. Dlatego publiczność
żywo reagowała, wchodziła w interakcję z członkami ze-
społu oraz, w rezultacie, wyszła z koncertu zadowolona.
Jako miłośnicy dobrej muzyki i wy-
śmienitej zabawy życzymy sobie więcej takich koncertów
oraz podobnie energetycznej, pozytywnej atmosfery!■
Mroos
Pozytywne wibracje
S t r o n a 1 5 R o k 2 0 0 9 , n r 8
Kolejny koncert towarzyszący festiwalowi filmo-
wemu oraz Dniom Ińska odbył się tym razem pod zna-
kiem reggae.
Jafia Namuel, których przyjemność mieliśmy posłu-
chać wczoraj wieczorem, swojego czasu wraz z zespo-
łem Voo Voo, nagrał utwór znany wszystkim, którzy
uczestniczą w akcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej
Pomocy. Pozytywne Myślenie stało się ich oficjalnym
hymnem. Nazwa formacji oznacza po hebrajsku
„Wspaniały dzień Boga” i jest nawiązaniem do ele-
mentów religijnych występujących w twórczości zespo-
łu. Nie zabrakło ich oczywiście również na koncercie,
na którym połączono ważną wymowę z dobrą zabawą
oraz wyśmienitą muzyką.
Frekwencja była zdecydowanie większa niż dnia
poprzedniego, zapewne dlatego, że w piątkowy wieczór
wiele osób pragnie się zrelaksować i puścić w niepa-
mięć trudy całego tygodnia pracy, co niewątpliwie więk-
szości się udało. Atmosfera była energetyczna, nałado-
wana pozytywnymi emocjami i wszechogarniającą ra-
dością. Publiczność miała okazję posłuchać ciepłych,
wesołych, a czasem także spokojnych rytmów, które
Aleksander Gutman: Wszem i wobec deklaruję, że jeśli chodzi o sztukę, to nie ma mowy o prawdzie. To wszystko jest
nieprawdą. Prawdą jest decyzja sędziów – zabił, nie zabił, zbiegł czy też nie. Przedstawię to za pomocą asocjacji: kino
to dom. Budując dom musisz kierować się jakimiś zasadami. Podstawy kina rozrywkowego zdecydowanie różnią się
od tych w kinie dokumentalnym. Przy budowie wykorzystuje się różne materiały. Obydwa domy mogą być przytulne
czy ładne. Oczywiście, w obydwu opowiada się jakieś historie, ale robi się to w odmienny sposób. Najpiękniejsze i
najważniejsze mym zdaniem jest to, gdy odczuwasz to, co ich twórcy.
Sonia Grzelak: Sądzę, że wiele osób odczuło wczoraj to, co Pan pokazał. Życzę powodzenia Pańskiemu najnowszemu
filmowi. Dziękuję za rozmowę!■
Z Aleksandrem Gutmanem, reżyserem filmu 17. sierpnia, rozmawiała Sonia Grzelak
Lilianna Antosik
Agnieszka Cytacka
Malwina Czajka
Diana Dąbrowska
Michał Dondzik
Bogusia Fiołek
Sonia Grzelak
Ewa Kazimierczak
Magda Kowalska
Natalia Królikowska
Aleksander Lisowski
Agnieszka Mroziewicz
Michał Pabiś
Tomek Rachwald
Dagmara Rode
Joanna Rozwandowicz
Bartek Zając
XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
K O Ł O N A U K O W E
F I L M O Z N A W C Ó W
U N I W E R S Y T E T U
Ł Ó D Z K I E G O
„Ińskie Point” wyprodukowali: