64
STUDENCKIE CZASOPISMO SPOLECZNO-KULTURALNE • NR 18 KWIECIEŃ 2014 ISSN 1895-5169 www.ofensywa.umcs.lublin.pl www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa Rumunia. Lubię to! • Hana Frank – wywiad Pole rażenia bialych kozaczków Niekończące się bolly O ŚWIĘTY KICZU…

Ofensywa nr 18

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Studenckie Czasopismo Społeczno-Kulturalne

Citation preview

Page 1: Ofensywa nr 18

STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE • NR 18 KWIECIEŃ 2014 • ISSN 1895-5169www.ofensywa.umcs.lublin.pl • www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa

Rumunia. Lubię to! • Hana Frank – wywiad Pole rażenia białych kozaczków • Niekończące się bolly

O ŚWIĘTY KICZU…

Page 2: Ofensywa nr 18

Redaktor naczelna:Małgorzata [email protected]

Zastępca red. naczelnej:Aleksander Przytuł[email protected]

Sekretarz redakcji:Katarzyna [email protected]

Promocja i marketing:Ada [email protected]

Korekta:Maria [email protected]

Literatura:Beata [email protected]

Muzyka:Paweł [email protected]

Film:Małgorzata [email protected]

Teatr:Iza [email protected]

Prace graficzne:Olga Wagner, Miłosz Lalak

Skład, projekt okładki, ilustracje:Mateusz Nowak (mnowak.eu)

Opieka nad projektem:dr Piotr Celiński, dr Anna Granat, red. Franciszek Piątkowski

Inni:Agata Renata Chwedoruk, Magda Rejnowska, Dariusz Okoń, Katarzyna Lutka, Joanna Marszalec, Jakub Pilch, Katarzyna Januszczak, Szczepan Rybiński, Katarzyna Sienkiewicz, Michał Markiewicz, Katarzyna Kirsz, Izabela Maciejko, Klaudia Olender, Piotr Stańczyk, Katarzyna Świegot

Wydawca:Wydział Politologii UMCSPl. Litewski 3 20-080 Lublin

STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNENR 18 KWIECIEŃ 2014 • ISSN 1895-5169

Podziękowania dla Wydziału Politologii UMCS za wsparcie, bez którego druk czasopisma nie byłby możliwy.

Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Przedruk z magazynu dozwolony jest jedynie za pisemną zgodą wydawcy.

Redakcja nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów.

Kontakt:www.ofensywa.umcs.lublin.plwww.facebook.com/[email protected]

Page 3: Ofensywa nr 18

SPOŁECZNIE

4 Top kiczu wszechczasów Ada Koperwas6 O święty kiczu... Agata Renata Chwedoruk9 Rozpoznać kicz Dariusz Okoń12 Rumunia. Lubię to! Magda Rejnowska18 Jak blond opanował świat

Katarzyna Januszczak20 Pole rażenia białych kozaczków Katarzyna Kirsz22 Nie nakładaj kiczowatej osobowości – wywiad

z Hana Frank Beata Marzec25 Make-up dla średnio zaawansowanych

Izabela Maciejko26 Synonim słowa kicz. Japonia?

Katarzyna Olichwiruk28 Polska wersja „american dream” Ada Koperwas30 Zbieracze wspomnień Maria Buczkowska

KULTURALNIE

LITERATURA

31 Waldorff – ostatni pogromca kiczu Kuba Pilch33 Batman na skraju dojrzałości

Szczepan Rybiński33 Miasto Masa Maszyna Szczepan Rybiński

FILM

34 10 filmów, które kochamy, ale wstydzimy się do tego przyznać Małgorzata Boryczka

36 Bollywood, czyli czasem uśmiech, czasem łzy Katarzyna Lutka

38 Niekończące się bolly Katarzyna Świegot

MUZYKA

40 Not for bubel Joanna Marszalec

TEATR

43 Hollywood w małej, irlandzkiej wiosce na deskach lubelskiego teatru Iza Zin

SZTUKA

44 Malarski kicz Katarzyna Sienkiewicz46 Koniec sztuki Klaudia Olender

PRACE PLASTYCZNE

50 Olga Wagner54 Miłosz Lalak

POEZJA

58 Beata Marzec59 Piotr Stańczyk60 Michał Markiewicz

FELIETON

62 Jazda wiejską dyskoteką Aleksander Przytuła

M ąka, odrobina proszku do pieczenia, niecała kostka margaryny, szklanka cukru, dwa jajka, trzy łyżki kwa-śnej śmietany i, rzecz jasna, dwa kilogramy jabłek.

Składniki łączymy, mieszamy, a uzyskaną w ten sposób masę pieczemy. Tadam! Szarlotka gotowa. Pysznie, szybko i smacznie. W tym rzecz – smacznie. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo jest utracić poczucie dobrego smaku. I nie chodzi mi tu o gust kulinarny, ale o wyczucie estetyczne.

Spróbujmy dziś odnaleźć dziedzinę życia nieskalaną (w jaki-kolwiek sposób) kiczem. Nie da się. Wszędzie odnajdziemy ce-lowe, lub nie, nawiązania do kiczu. Nie uchroni się przed tym żadna dziedzina sztuki, nie wzbroni moda. Kicz jest wszędzie i wszystko jest kiczem. Brzmi nieco apokaliptycznie, ale jeśli dłużej się nad tym zastanowić, to trochę w tym prawdy.

W tym numerze postanowiliśmy zastanowić się, czym tak naprawdę jest kicz. Pojęcie wydawać by się mogło znane, jednak po dłuższym zastanowieniu można dojść do dość nie-jasnych definicji tego zjawiska. Próbę odnalezienia odpowie-dzi na pytanie czym jest kicz i jak należy go rozumieć podjął Darek Okoń w artykule Rozpoznać kicz.

Każde ciasto składa się z kilku warstw. Wiadomo. Tak samo jest z prześwietlanym przez nas kiczem. To, że niejedno ma imię, jesteście w stanie stwierdzić sami. Jednak jakie hasło wpisaliby-ście w puste pola krzyżówki w odpowiedzi na pytanie „Synonim słowa kicz”? Kasia Olichwiruk bez wahania napisałaby „Japonia”. Dlaczego? Przekonacie się o tym, czytając jej artykuł.

Kolejna warstwa naszego ciasta jest niebywale słodka. Powiedziałabym nawet, że niechcący, przez nieuwagę, dosypa-liśmy za dużo cukru. Każdemu może się zdarzyć. Podobnie jest z wpadkami modowymi. Nasze stylizacje nie zawsze są idealne, wręcz wybiegowe, ale jak skomentować strój osób, które uwa-żają, że białe kozaczki pasują do wszystkiego? Czy to zupełny brak gustu, czy też przemyślany pomysł na siebie? Tematowi przyjrzała się Kasia Kirsz.

W modowej kontrze stoją założycielki i projektantki marki Hana Frank. W rozmowie z Beatą Marzec mówią o współczesnej modzie i sztuce celowego tworzenia kiczowatych stylizacji.

Wisienką na naszym torcie niech będzie felieton Olka Przytuły. Tym razem przyjrzał się on właścicielom przesadnie ładnych tu-ningowanych „czterech kółek”.

O obecności kiczu w naszym codziennym życiu mówić mogli-byśmy godzinami. Jednak czy wystarczy nam na tyle siły i wy-trwałości, by zmierzyć się z wszechobecną stylistyką w złym guście? Lepiej przyjmijmy to za dobrą monetę, bo zawsze tam, gdzie istnieć będzie prawdziwa sztuka, moda, muzyka funkcjonować będzie też i jej tani, zniekształcony odpowied-nik. Zamiennik dla mniej wymagających odbiorców lubiących sztuczność, przesadę i ładność.

Lukrowane ciasto-kiczRedaktor naczelna MAŁGORZATA RICHTER

NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 3

W NUMERZE

Page 4: Ofensywa nr 18

1. Białe kozakiSą kwintesencją stylu większości dziewczyn, które lubują się w muzyce disco polo, oraz nieodłącznym elementem stroju każdej festynowej elegantki. Muszą być koniecznie przyozdobione cekinami, z długim noskiem i na jak najwyższym obcasie. Do białych kozaków idealnie pasują kreacje w każdym odcieniu różu, ciemnopomarańczowa cera i włosy w kolorze „piaskowy blond”. Buty te świetnie kom-ponują się też z muzyką techno, ultrafioletem i ta-nimi narkotykami. Ostatnimi czasy stały się niezbyt popularne i rzadko są widziane są na ulicach, ale ta inwestycja może się opłacić – podobno moda wraca.

2. David HasselhoffPseudonim: Słoneczny Patrol. Jest piosenkarzem, ak-torem teatralnym i telewizyjnym, producentem, re-żyserem, scenarzystą i celebrytą. Poza tym prowadzi reality show. Krótko mówiąc, David Hasselhoff jest jednym z najwszechstronniejszych ludzi na świecie. Kiedyś był nawet kelnerem. Podobno uśmiech nigdy nie schodzi z jego twarzy. Wyjątkiem była wizyta w Polsce, gdzie nie mógł rozpędzić swoje-go supernowoczesnego auta na naszych drogach. Gwiazda popularnego serialu lat 90. od ostatniego klapsa na planie filmowym unika wody jak ognia. Trzy najistotniejsze fakty o Davidzie, które musisz znać: nie ma dublera, poci się olejkiem do opalania i urodził się z włosami na klacie.

3. Moda na sukces„Moda na Sukces jest jak półprosta. Ma początek, ale nie ma końca” – tak mówią matematycy o tym serialu. Fabułę ciężko opanować nawet zagorzałym fanom, a poznanie wszystkich bohaterów zajmu-je blisko tydzień. Nie łatwiej jest też zrozumieć

Istnieje wiele definicji kiczu. Każda ma swoją wartość i wyjaśnia pojęcie, które nie zawsze potrafimy zrozumieć. Jeśli skojarzymy tandetę z konkretnymi osobami i przedmiotami, kicz stanie się przejrzysty jak woda w jeziorze – tylko niekoniecznie na Mazurach.

TOP KICZU WSZECHCZASÓW

panujące tam wzajemne relacje. Produkcja jest przeznaczona dla wytrwałych, znudzonych życiem osób, które nie narzekają na nadmiar obowiąz-ków. Istnieje „n” odcinków, ale zawsze znajdzie się odcinek „n+1”. Pierwszy nakręcono jeszcze przed wynalezieniem kamer, a ostatni spodziewany jest wtedy, gdy lektorowi zabraknie antenowego czasu na przeczytanie jego numeru.

4. HarlequinPozycje z tej serii wydawniczej to książki fanta-sy dla ubogich. Są szczególnie popularne wśród gospodyń domowych, a rozpowszechnione zostały w czasie komunizmu. Stanowią około jednej trzeciej księgozbioru Biblioteki Narodowej w Warszawie i połowę w Państwowym Instytucie Nauk. Bohaterami „Harlequinów” są zazwyczaj pary kochanków, panie poszukujące miłości lub te w sta-nie załamania nerwowego oraz bogaci jegomoście. Pomimo upływu czasu i zwiększonej świadomości wśród kobiet, wydawnictwo ciągle świetnie prospe-ruje, a książki można kupić w ilościach hurtowych nawet na Allegro.

5. Pamiątki z wakacjiUlubione przedmioty, jakie Polacy przywożą z kra-jowych wycieczek, to nadal muszle, statki w butel-kach oraz miniaturki Smoka Wawelskiego. Wszystkie opatrzone są napisem z nazwą miejscowości, w jakiej zostały kupione. Niegasnącą popularnością cieszą się też koszulki z aktualnymi napisami, typu:

„Żona albo zdrowie, wybór należy do ciebie” lub „Nie jestem ginekologiem, ale mogę zerknąć”. Inny trend to przedmioty z imieniem. Dominują miniatury tablic rejestracyjnych, długopisy, breloczki i kubki.

ADA KOPERWAS

4 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 5: Ofensywa nr 18

6. Tatuaże z hennyNie ma to jak obrazek del-finka albo kotka wystający spod bluzki lub patrzący na ciebie z ramienia osoby, za którą idziesz po plaży. Taka namiastka prawdziwej dziary pozwala przygotować się niejednemu zapaleńcowi na prawdziwy tatuaż. Jednak ludzie, których marzeniem nie jest zwiększenie ilości malun-ków na swoim ciele, traktują je jak „oryginalne” pamiątki z wa-kacji. Znajomi od razu widzą, kto był w tym roku nad morzem.

7. Ogrodowe ozdobyPierwszym skojarzeniem, jakie mi się nasuwa, są krasnale – małe, w niebieskich spodenkach i czerwonych, spiczastych czapkach. Poza tym koniecznie muszą mieć duże, pękate nosy. Kiedy widzę je w ogródkach sąsiadów, mam przed oczami niezbyt udany film twórcy Shreka 2 – Gnomeo i Julia. Chylę czoła już za sam pomysł stworzenia pro-dukcji, której bohaterami są krasnale. Inne ogródkowe gadżety to wyrośnięte żaby, które można spotkać przy oczkach wodnych, plastikowe łabędzie bacznie obserwujące każdy twój ruch i dzikie kaczki, o wiele brzydsze i większe niż w rzeczywistości.

8. Klapki KubotaMożna się spierać o to, czy rzeczy-wiście uchodzą jeszcze za kicz, czy już za symbol narodowy. Są jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w naszym kraju i z dumą nosi je co drugi Polak. TVN kręci o nich reportaże, a skle-py obuwnicze nie pomijają ich w swoich zamówieniach. Sprawa nie jest jednak już tak prosta, kiedy pojawiają się równie kultowe skarpety, które nie pasują tylko do sandałów. Takiego fau paux nie wybaczamy nawet Łukaszowi Kubocie.

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 5

Page 6: Ofensywa nr 18

O ŚWIĘTY KICZU...Można go znaleźć wszędzie: w domu, w małej wiosce na Podlasiu, w kamienicy w Krakowie, w sklepie z dewocjonaliami w Lublinie i oczywiście w Kodniu na odpuście. Przybiera różne formy – czasem wysublimowane rysy twarzy i gesty figurki, niekiedy barokowy przepych sukienki, innym razem nowoczesny efekt 3D, a jeszcze innym – komiczny, popkulturowy

wydźwięk. A teraz nie bój się panienko – kosmiczny Jezusman przybywa!

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

6 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

Page 7: Ofensywa nr 18

Będziesz miał świętych naiwności pełnych

Sakrokicz pojawił się w Kościele wiele lat temu. Już pierwsi misjonarze używali go do swoich celów. Najciekawszym przykładem jest Ostatnia wieczerza w stylu cuzceńskim, gdzie apostołowie i Chrystus je-dzą świnkę morską. O ile w kolonizowanym Nowym Świecie było to dosyć uzasadnione – Majowie, Aztekowie czy Inkowie mieli swoich bogów, swoje zwyczaje, zupełnie inne od tych europejskich, a nowe „przedmioty kultu” wzbudzały, jak wcześniejsze, po-dziw i lęk – o tyle dzisiejsze zabiegi „artystyczne” bardziej śmieszą i odpychają od religii niż jej sprzy-jają. Sakrokicz z naw kościelnych trafił do kultury popularnej.

W  jednym z  wywiadów ojciec Jan Andrzej Kłoczowski, filozof religii, mówił, że kicz jest w religii wszechobecny. – Kicz robi z Boga bożka stworzone-go na nasz obraz i podobieństwo. Sam człowiek jest kiczowaty i ma zapotrzebowanie na kicz – mówił dla portalu Opoka.

Z sakrokiczem mają do czynienia już najmłodsi. To do nich są adresowane pierwsze biblijki, malowan-ki, obrazki i historyjki. Ich „twórcy” decydują się na przedstawianie w swych publikacjach nawet samego Boga, który zwykle przypomina czcigodnego Zeusa z mitologii greckiej. Dalej są przede wszystkim święci. Teresa z Lisieux na najpopularniejszym obrazkowym wizerunku ma bezmyślną minę, perfekcyjnie uliza-ne szaty, a w dłoniach, jakby w znaku obrony przed światem, dzierży krucyfiks i pęk kwiatów. Święta Katarzyna Aleksandryjska w ręku trzyma gałązkę pal-mową i wpatruje się w nią z natchnieniem. Dominik Savio lekko przysypia na swoim obrazkowym portre-cie. Przykłady świętych z głupimi wyrazami twarzy można mnożyć.

Będziesz jadł i pił ze świętymiW dniu odpustu w Kodniu, sanktuarium znanym na całym Południowym Podlasiu, stragany z odpustnymi

„gościńcami" ciągną się długo, zanim się dotrze do bazyliki. Wśród „szczypek”, cukrowej waty, zabawek dla dzieci „made in China” i taniej biżuterii można znaleźć przedmioty kultu religijnego: różańce, meda-liki i krzyżyki. Ale oprócz tego są tam również obrazki, figurki, zakładki, pudełka i kubki z wizerunkiem Matki Boskiej Kodeńskiej. Można sobie wybrać rysunki ma-lowane na drewienku albo na tekturce. Obok leżą serwety, plakaty, talerzyki i miseczki z wizerunkiem Jana Pawła II. Ceny są do wyboru, do koloru, przeważ-nie od dziesięciu złotych w górę. Pytam sprzedaw-czynię o biały talerzyk z uśmiechniętym papieżem na błękitnym tle.

– Czy z tego talerza można jeść?– Pewnie, że można. Dobre szkło z polskiej fabryki

– zachwala.

– Ale tak z papieża jeść? – wątpię.– Można też powiesić albo postawić w kredensie,

bardzo ładnie się prezentuje – odpowiada.Podchodzę do kolejnego sprzedawcy. Tym razem

wpadł mi w oko kubek z obrazem Matki Boskiej Kodeńskiej z wielkimi literami „Kodeń” umieszczo-nymi wzdłuż uszka. Po wstępnych pytaniach o cenę i producenta zastanawiam się, czy lepiej smakuje kawa w takim kubku, czy lepiej wybrać ten z papie-żem, bo widzę również obok uśmiechającego się do mnie Jana Pawła II. – Nadaje się do kawy i herbaty. Sama z takiego piję. – Po tych słowach następuje prezentacja kubka stojącego na straganie. – A czy lepiej Matkę Boską, czy papieża, to już kto co woli. Mnie się bardziej podoba papież.

Papieżem ozdabiaj domy swojeOd kiedy ojcem świętym został Polak, kraj oszalał. Każdy musi mieć w mieszkaniu wizerunek wybitnego Polaka. Zwariowali też handlowcy, zwłaszcza w okre-sie kolejnych pielgrzymek Jana Pawła II do Polski, bo każdy chciał „sprzedawać papieża”. Oszaleli też produ-cenci, bo każdy chciał „produkować papieża”. Z dzie-ciństwa pamiętam drewniany, okrągły talerzyk-pod-stawkę z wizerunkiem ojca świętego, taki w kształcie żubra z Białowieży, którego każdy szanujący się wy-cieczkowicz z podstawówki musiał posiadać.

– Przywiozłam z pielgrzymki – odpowiada mama na moje pytanie o pochodzenie owej ozdoby. Drążę dalej: a dlaczego taki papież, a nie coś in-nego? – Każdy musi mieć w domu coś z papieżem

– odpowiada.

Na talerzyku z pomarańczowo-brązowym obra-mowaniem widnieje zdjęcie Jana Pawła II z jednej z pielgrzymek. Ojciec święty ubrany jest w zielone szaty z mitrą na głowie, a dłoń ma uniesioną ni to w błogosławieństwie, ni to w powitalnym geście. Z kolei po pierwszej pielgrzymce do diecezji siedlec-kiej na oknie pojawił się witrażyk również z papie-

AGATA RENATA CHWEDORUK

Z sakrokiczem mają do czynienia już najmłodsi. To do nich są adresowane pierwsze biblijki, malowanki, obrazki i historyjki. Ich „twórcy” decydują się na przedstawianie w swych publikacjach nawet samego Boga, który zwykle przypomina czcigodnego Zeusa z mitologii greckiej.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 7

SPOŁECZNIE

Page 8: Ofensywa nr 18

żem na błękitnym tle. We wsi wszyscy się prześcigali w dekoracji swoich okien. Najstrojniejsze składały się z wielkich plakatów z wizerunkiem Jana Pawła II, chorągiewek z herbem Stolicy Apostolskiej, kwiatów i krzyży.

Módl się do figurek pięknychPapalia to nie jedyny sakralny gadżet. Do sakroki-czu historycy sztuki zaliczają maryjki, jezuski, anioł-ki oraz postacie świętych. Błękitno-strojne maryjki ozdabiają wszystkie kapliczki. Zwykle taka figurka

ma otwarte ramiona, jakby, w zamyśle autora, każ-dego chciała objąć. Wyraz twarzy ma sprawiać wra-żenie zatroskanej i nieco natchnionej, jednak trudno w gipsie klasy n-tej oddać uczucia. Postać jezuska daje większe pole do popisu. Albo jest dziecięciem z gęstymi, długimi włosami i lekko uniesionymi ręko-ma lub dłonią w geście błogosławieństwa, albo rów-nież długowłosym młodzieńcem owiniętym w biało-

-burgundowe szaty. Ta figurka ma tak namalowane tęczówki, żeby sprawiały wrażenie, że postać patrzy na modlącego się. Jezus może być również przedsta-wiony jako zawisły na krzyżu. Tu jednak jest zwykle bardzo spokojnie ułożony, jakby została pominięta męka, która doprowadziła do jego śmierci – ot poło-żył się na krzyżu, przysnął i wygląda pięknie.

Na Allegro można „zaopatrzyć się we wszystkich świętych” bez wychodzenia z domu. Jedno kliknięcie, 20 złotych na konto sprzedawcy i po paru dniach w naszym domu ląduje nowiutki jezusek z wycią-gniętymi rękami i przerzuconą przez ramię szatą, jakby dopiero co sfrunął z nieba. Można też przygar-nąć do kompletu maryjkę – tutaj do wyboru, do ko-loru, w zależności od miejsca, w którym się objawiła. Najbardziej trendy jest wersja fluorescencyjna. Istne szaleństwo to obrazek 3D – trzy w jednym. W zależ-ności od punktu widzenia pojawia się na nim wize-runek Matki Boskiej Częstochowskiej, Matki Boskiej albo Jezusa.

Baw się z namiChrystus wszedł na salony z popkulturowym hukiem. Zwłaszcza Amerykanie prześcigają się w projektowa-niu gadżetów jezusowych. Można mieć lalkę o twarzy Jezuska i ubrać ją w strój Supermana lub Batmana. Być może ma to coś wspólnego z nowoczesną ewan-gelizacją – Jezus, którym się bawimy, to Jezus oswo-jony. Może w takiej nowoczesnej formie jest „łatwiej strawny” dla dzieci, a może raczej dla ich rodziców, którzy niby są wierzący, ale jednak nie do końca prak-tykujący, a dziecko chcieliby mieć wierzące, więc dają mu taką oto lalkę. Najsmutniejsze jest to, że w ten sposób uczą dzieci gustu, zamiłowania do pseudore-ligijnych, niby ładnych „pierdół”. Potem te dzieci uczą swoje dzieci, dzięki czemu biznes kwitnie. Wygrywają „projektanci”, producenci i importerzy.

Chrystus wszedł na salony z popkulturowym hukiem. Zwłaszcza Amerykanie prześcigają się w projektowaniu gadżetów jezusowych. Można mieć lalkę o twarzy Jezuska i ubrać ją w strój Supermana lub Batmana.

Antonio Strafella, Jesus Vader,

fot. www.antonio-strafella.it

8 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 9: Ofensywa nr 18

Kicz dla kiczuWiek XXI jest tyglem, w którym mieszają się różne nurty, wizje i koncepcje, a także odmienne podejścia do sztuki wynikające z globalizacji. Bardzo często może nam się zdarzyć nazwanie dzieła sztuki ki-czem i odwrotnie. Często słuchamy innych i ślepo przyznajemy im rację, aby samemu nie być posą-dzonym o niezrozumienie sztuki. Granica między kiczem a jego brakiem zaciera się. Bez odpowiednie-go przygotowania do zrozumienia dzieła nie można nazwać rzeczy po imieniu. Bezpieczniej chyba wy-ciągnąć skrywany w głowie pakiet „słów-obrońców” i kicz nazwać groteską, nową falą, awangardą, sztuką współczesną, śmiałą i odważną próbą interpretacji świata, połączeniem sacrum z profanum, innowacją, czy też dziełem przekraczającym granicę sztuki. Pole do popisywania się swoimi subiektywnymi wyjścia-mi z opresji jest przebogate. Ale jak zatem poznać, co jest rzeczywiście sztuką nowoczesną, a co kiczem i tandetą? Te ostatnie są tzw. sztuką dla sztuki, odno-szą się tylko do samych siebie, nie wychodząc „poza”, nie mając przesłania, ukrytych treści, szerszego zna-

Rozpoznać kicz

Występuje tuż obok sztuki, czasem nawet chce sprawiać jej pozory. Kicz dostarcza rozrywki, ale jest zarazem karykaturą kultury. Jak jednak poznać, kiedy mamy z nim do czynienia i czy w ogóle warto go zwalczać?

czenia i wydźwięku. Są stworzone dla samego faktu istnienia. Tak, jak krasnal ogrodowy, który może nie mieć innej roli poza zwracaniem na siebie uwagi, tak kicz nie wychodzi poza ramy swojej nieskompliko-wanej, niewymagającej formy.

Paulo Coelho i lalka BarbiePrzykładem czegoś, co miało być sztuką, a zostało przez wielu ludzi wyśmiane, mogą być aforyzmy Paulo Coelho. Nie niosą przesłania, a jedynie są pu-stymi frazesami ubranymi w ładne słowa i będącymi ozdobą fabuły, mającą sprawiać wrażenie wyjątko-wości. A mimo to są rozchwytywane przez czytel-ników, masowo wykupywane z księgarń i niejedno-krotnie okrzyknięte bestsellerami. Barbie też będzie się dobrze prezentować, ale nawet najpiękniejsze miniatury ubrań od słynnych projektantów nie spra-wią, że stanie się czymś więcej niż zwykłą zabawką dla dziewczyn. Różowa, przerysowana i wyidealizo-wana reprezentuje szybkie, łatwe, powierzchowne

DARIUSZ OKOŃ

Powyżej: Pieter Bruegel, Ślepcy

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 9

SPOŁECZNIE

Page 10: Ofensywa nr 18

i bezproblemowe życie oderwane od realnej rze-czywistości. Lalka Barbie stała się inspiracją dla po-koleń nastolatek i dorosłych kobiet, które, naśladu-jąc jej styl, pragnęły żyć w jej iddylicznym świecie. Niezależnie od akcesoriów, zawsze taka sama. Stała się obiektem pożądania dziewczynek, które chciały

się z nią identyfikować, wierząc w gwarancję popu-larności i sukcesu, zależną od wyglądu. Barbie stała się przykładem negatywnych skutków globalizmu (zawsze ta sama powierzchowność ukryta pod war-stwą różnych akcesoriów). Tutaj akurat mamy do czy-nienia z kiczem, który nim pozostał do dziś i ludziom nie przeszkadza (a nawet został przez nich zaakcep-towany). Umieszczona w jakimś kontekście (np. jako element happeningu), lalka może zyskać nowe zna-czenie, wyjść z pierwotnej roli zabawki i stać się iko-ną pewnej idei, buntu lub wyrazu artystycznej wizji twórcy dzieła. Nie zmieni to jednak faktu, że odarta z dodatkowych treści jest po prostu zabawką, której rola polega wyłącznie na „wyglądaniu”. Lalka będąca maskotką dla dzieci (i przy okazji działająca w spo-sób sentymentalny na dorosłe kobiety, które miały w dzieciństwie swoje Barbie i chcą córkom zapewnić ten sam luksus), czy też Paulo Coelho, którego nie-zgrabna myśl zostanie sprawnie przetworzona przez odbiorcę i zmieni czyjeś życie.

Sztuczne emocjeKicz działa. Co więcej, zdarza mu się czasami przy-nosić nieprzewidywalne skutki. Przede wszystkim jednak zaspokaja podstawowe pragnienia, trafia do mas, do szerszego grona adresatów. Nie wyma-ga przygotowania, więc ma szersze pole działania. Niesie radość, gra na emocjach. Nie dostarcza bo-wiem prawdziwego smutku, żalu, trwogi ani zado-wolenia (jak w przypadku kultury wyższej), a jedynie namiastki tych uczuć, opierające się na chwilowym uniesieniu, a nie na głębszym wniknięciu w dzieło. Na podstawie wymienionych przykładów można po-wiedzieć, że kulturowa lichota przejawia się w róż-ny sposób: jako coś, co miało być sztuką, a wyszło kiczem (wspomniany Coelho), bądź też jako sztuka, którą ludzie przezwali tandetą (przykład Bruegla, który w swoich czasach był uznanym artystą, szcze-gólnie przez środowisko kupieckie, a po kilkuset latach nazwany został prymitywnym „malarzem

Kicz działa. Co więcej, zdarza mu się czasami przynosić nieprzewidywalne skutki. Przede wszystkim jednak zaspokaja podstawowe pragnienia, trafia do mas, do szerszego grona adresatów.

10 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 11: Ofensywa nr 18

chłopskim”). Ostatnią kategorią może być kicz, który jest rozpoznany, jego rola jest wiadoma, ale ludzie go akceptują (np. lalka Barbie).

Pod inną nazwą pachnie tak samoKicz rozpoznać jest łatwo. Tak, jak to zostało napi-sane wcześniej, dopiero zastosowanie go w określo-nym kontekście, celowe złamanie reguł estetycznych i umiejscowienie go równocześnie ze sztuką wysoką wyciągnie go poza ramy pierwotnej tandety. Mimo wszystko kiczu chyba nie warto zwalczać. Można nie rozumieć fenomenu jego istnienia, to samo można czynić względem kultury wyższej. Pojęcie sztuki jest przecież względne i dla każdego znaczy coś innego. „Czemże jest nazwa? To, co zowiem różą. Pod inną nazwą równieby pachniało. . .”. Myślę, że cytat wy-szeptany z ust Szekspirowskich kochanków dobrze odda istotę problemu. To, co dostarcza wielu wrażeń estetycznych podczas oglądania dzieła sztuki ko-muś obytemu z malarstwem Rembrandta, drugiemu przyniesie te same emocje podczas lektury taniego romansu zakupionego w kiosku. I to, i to zostanie uznane za sztukę przez określonych ludzi (mających inną wrażliwość, wykształcenie, wpojone kanony piękna, pochodzenie i przez to odrębne podejście do artyzmu). Dla jednego dziełem sztuki będzie Wenus z Milo, komuś innemu bardziej do gustu przypadnie ilość koni mechanicznych pod maską samochodu i warkot silnika. Do wielu osób bardziej może trafić malarstwo Bruegla lub Boscha niż Matejki. Ale w tym szaleństwie jest metoda! Choć coś może wyglądać jak kicz (i w rzeczywistości nim być), to jednak speł-nia swą rolę, przenosi odbiorcę na wyższy poziom

obserwacji świata, wywołuje w nim określone emo-cje, zostaje potraktowane jak kultura wyższa. A zatem, w jakim celu odbierać komuś tę przyjemność, którą czerpie z obcowania ze sztuką? Lepiej dać ludziom cieszyć się z tego, co jest dla nich przejawem kultury, póki chcą jeszcze po to sięgać.

A co z „Ukrytą prawdą”?Nad przyczyną pojawienia się kiczu w świecie można by pewnie spędzić wiele dni i miesięcy, nie otrzymu-jąc jednoznacznej odpowiedzi. Twórcą sztuki może być każdy, kto cokolwiek stara się zdziałać. Nie każdy jednak zostaje od razu artystą. W dobie Internetu jest to o wiele łatwiejsze. Patrząc na dostępne w sieci

O ile obcowanie z prawdziwą sztuką faktycznie „oczyszcza”, o tyle tak rozumiana „kąpiel z kiczu” po prostu chłodzi, pozostawiając wcześniej zgromadzony brud.

wirtualne książki wydawane na platformach self-pu-blishingowych, na zdjęcia, grafiki i obrazy zamieszcza-ne na portalach poświęconych sztuce, czy też na mu-zykę tworzoną i publikowaną przez amatorów, można odnieść wrażenie, że tandeta się rozrasta. Choć z tego natłoku treści da się czasem wyłowić coś cennego. Inną przyczyną tworzenia kiczu może być chęć szyb-kiego dotarcia do odbiorcy, zaistnienia w szerszym gronie (co sieć umożliwia w stu procentach), opu-blikowania swojego dzieła – wszystko to kosztem jakości. Jeszcze innym powodem upowszechnienia tandety może być niechęć. Ludzie czasami celowo nie obcują ze sztuką, uznając ją za przeżytek, za coś nieużytecznego, zbyt skomplikowanego. W jakim celu taki bunt? Patrząc chociażby na filmy i produkcje spod znaku paradokumentu (Trudne sprawy, Ukryta prawda i im pochodne), można powiedzieć, że taki seans nie wymaga od widza przygotowania. Tu spra-wa jest prosta: serial paradokumentalny opowiada w każdym odcinku odrębną historię, daje mózgowi szansę na chwilowy odpoczynek, rzadko pozostawia miejsce na refleksję. Wszystko to ma postać prysznica, który odświeża. O ile obcowanie z prawdziwą sztuką faktycznie „oczyszcza”, o tyle tak rozumiana „kąpiel z kiczu” po prostu chłodzi, pozostawiając wcześniej zgromadzony brud. Być może chodzi tu o to, że lu-dzie lubią patrzeć na osoby głupsze od nich. Czerpią przyjemność z obserwowania czyichś bezmyślnych, naiwnych, bezsensownych zachowań, by samemu się dowartościować, ocenić siebie jako kogoś lepszego. Łatwiej wytykać czyjeś błędy niż własne. Może cho-dzi jednak o to, że nawet obcując z kulturą wysoką, czasem potrzebne jest chwilowe „wolne” dla mó-zgu, podobne do popołudniowej drzemki, mającej przecież za zadanie zebranie sił przed dalszą pracą. Czyżby słabe scenariusze, ograniczona do minimum gra aktorska i brak przesłania mają za zadanie być odpoczynkiem przed kontaktem z wyższą sztuką?

Obok siebieGeneza kiczu i umiłowania „odkulturalnienia” nie jest prosta. Może aforyzm wspomnianego wcześniej Coelho oddaje trochę prawdy: „Jeśli ktoś zbyt dłu-go żyje w miejscu doskonałym, zaczyna się nudzić”. Może i jest w tym trochę prawdy. Choć wokół wie-le jest różnych okazji do obcowania z kulturą wyż-szą, tuż obok występuje niska. W końcu kicz też jest potrzebny, pozwala na zajęcie się czymś w wolnej chwili, daje szybką i lekką rozrywkę i nie wymaga zbytniego wysiłku. Czasem możemy czuć potrzebę zainteresowania się czymś prostszym i mniej wy-magającym, by odpocząć od interpretacji i szukania drugiego dna.

Źródła:

1. M. Rigamonti, N. Terentiew, Prawdziwy brylant zawsze zostanie, „Wprost”, nr 51/2012.

2. D. Bianco, Bruegel, Wyd. HPS, Warszawa 2006.

3. P. Coelho, Demon i panna Prym, tłum. B. Stępień, G. Misiorowska, wyd. Drzewo Babel, Warszawa 2002.

Na stronie obok: Jan Davidsz. de Heem, Martwa natura (fragment)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 11

SPOŁECZNIE

Page 12: Ofensywa nr 18

Lubię wyruszać w podróż przed świtem. Lubię obserwować, jak niebo zmienia swoje kolory (od ciemnogranatowego, po różowy), rozświetlane pierwszymi promieniami słońca. Lubię oglądać szybko zmieniające się za oknem krajobrazy. Lubię patrzeć na drogę i zastanawiać się, co będzie za następnym zakrętem. Lubię, jak słońce prześwituje między drzewami. Tak, wiem, że to wszystko brzmi kiczowato, ale nic na to nie poradzę. Ja najzwyczajniej w świecie to wszystko lubię.

Rumunia. Lubię to!

12 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 13: Ofensywa nr 18

W  taki „idealny” świt wyruszamy w podróż do Rumunii. Przed wyjazdem wielokrotnie słyszałam od znajomych: „Do Rumunii?!

A co ty tam będziesz robić?” albo: „Aha”, które w za-sadzie znaczyło tyle samo, co pierwsze stwierdzenie.

UkrainaDo Rumunii można dotrzeć szybko i łatwo, jadąc przez Słowację i Węgry. Wybieramy drogę przez Ukrainę, a ta, niestety, przypomina kręgosłup anorek-tyczki, który miejscami zamienia się w poligon, gdzie detonowane są miny. Dodatkową atrakcją są wysta-jące z dziur gałęzie, które służą oznaczeniu ubytków drogowych sięgających co najmniej do połowy łydki. Cała Ukraina pełna jest takich „niespodzianek”. Jedną z nich jest przejście graniczne, gdzie zrobiono nam zdjęcie bagażnika. Ukraina to kraj kontrastów. W mi-janych miastach widzę piękne wille, a zaraz obok niszczejące i walące się domy. Na ulicach, przy sta-rych moskwiczach i ciężarówkach UAZ jeżdżą nowe mercedesy i BMW. Ludzie pomimo otaczającej ich, często smutnej i szarej, rzeczywistości są bardzo życzliwi. Pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby w mu-zeum ktoś machnął ręką na to, że nie mam wystar-czającej ilości pieniędzy na bilet wstępu i pozwolił mi zwiedzać. W Kamieńcu Podolskim zatrzymujemy się na barszcz ukraiński. Właścicielka restauracji

pyta, czy nam smakowało, udziela pomocy w kwestii wyboru dalszej drogi i życzy miłego wyjazdu. „Wam to dobrze, możecie sobie tak podróżować i jeździć. U nas nie jest tak łatwo...”. Nie wiemy, co powiedzieć, więc tylko dziękujemy za barszcz. Na ulicy starsza ko-bieta pozdrawia nas słowami Chrystos Woskres i idzie w swoją stronę.

Na granicy ukraińsko-rumuńskiej samochody są ustawione w trzech kolejkach. Nie wiedzieć czemu ci z samego końca nagle znajdują się tuż za szlabanem. Jak się okazało, panuje tu jedna podstawowa zasa-da – ten kto da więcej, szybciej przekroczy granicę. Celnicy skupieni w małych grupach palą papierosy i rozmawiają, nigdzie im się nie spieszy. Pomiędzy samochodami kręcą się bezpańskie psy, które liczą na resztki wyrzucane z samochodów. Sama, patrząc w smutne, psie oczy, oddaję swoją kanapkę. Po dwóch godzinach udaje nam się dotrzeć pod szla-ban po stronie rumuńskiej. Celnik tylko pyta, czy nie lepiej jechać do Bułgarii, nad morze.

MAGDA REJNOWSKA

Wybieramy drogę przez Ukrainę, a ta, niestety, przypomina kręgosłup anorektyczki, który miejscami zamienia się w poligon, gdzie detonowane są miny.

Na stronie obok: Monastyr Neamţ,fot. archiwum autora

Na kolejnych stronach: Monastyr Suceviţa; Mnich z monastyru;Przydrożny krzyż przed monastyrem Râşca;Tradycyjny drewniany dom na Bukowiniefot. archiwum autora

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 13

SPOŁECZNIE

Page 14: Ofensywa nr 18

Wokół monastyrów unosi się woń kadzideł. Na targach przy klasztorach można kupić kilimy i haftowane obrusy, matrioszki i drewniane przybory kuchenne, kożuchy i skórzane pasy.

14 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 15: Ofensywa nr 18

Za klasztornymi murami czas biegnie inaczej. Panuje tam atmosfera, która pozwala odpocząć zarówno ciału, jak i duszy. Mnisi i mniszki uprawiają pola, produkują miody i wina, zajmują się renowacją ikon i fresków.

Malowane cerkwieRano z okien pensjonatu roztacza się piękny widok na zielone pagórki. Mam wrażenie, jakbym znalazła się nagle w Hobbitonie z książek Tolkiena. Dookoła panuje cisza przerywana od czasu do czasu muczeniem krowy albo śpiewem ptaków. Na rumuńskiej Bukowinie czas stanął w miejscu. Pośród zielonych dolin znajdują się małe wioski z drewnianymi domkami otoczonymi takimi płotami. Do większości z nich prowadzą szutrowe drogi, po których jeżdżą furmanki i stare zastawy.

Planując podróż do Rumunii, zasta-nawiałam się, co takiego ludzie widzą w tych nieodkrytych przez masowego turystę monastyrach. Malowane cerkwie, umieszczone na liście światowego dzie-dzictwa UNESCO, pochodzą z XV wieku. Były fundowane przez władców moł-dawskich, między innymi przez Stefana Wielkiego i Petru Rareşa. Zewnętrzne polichromie, które powstały w XVI wie-ku, były Biblią w obrazkach dla niepi-śmiennych chłopów, zgromadzonych na zewnątrz świątyni podczas nabożeństwa. Każdy z monastyrów jest niepowtarzal-ny, jednak wszystkie posiadają pewne

wspólne cechy, które tworzą styl moł-dawski. Charakterystyczne są zaokrąglo-ne, strome dachy oraz nawa zakończona trzema absydami. Na ścianach zachod-nich umieszczano malowidła, które przedstawiały sceny Sądu Ostatecznego. W cerkwi strona ta utożsamiana jest ze śmiercią, z zachodem życia. Strona wschodnia natomiast przedstawia sceny związane z Rajem. Wokół monastyrów unosi się woń kadzideł. Na targach przy klasztorach można kupić kilimy i hafto-wane obrusy, matrioszki i drewniane przybory kuchenne, kożuchy i skórzane

pasy. Na sznurach, obok kolorowych sto-isk, powiewają płócienne koszule i ręcz-nie wyszywane bluzki. Na straganach można też znaleźć kiczowate pamiątki, takie jak wszelkie plastikowe wyroby

„made in China”, które w zasadzie możemy dostać na całym świecie.

Mănăstirea Suceviţa, nazywana „ar-chitektonicznym cackiem”, była ostatnią cerkwią na Bukowinie, którą ozdobiono zewnętrznymi freskami. Największe wra-żenie robi polichromia przedstawiająca Drabinę Cnót. Pochodzący z 1601 roku fresk przedstawia mnichów wspinających

się po drabinie, w drodze do duchowego zbawienia. Nawet u szczytu czekają na nich demony, strącając w dół tych, któ-rzy ulegli pokusie. Według legendy, ma-larz tworzący freski spadł z rusztowania i zmarł. Uznano to za zły znak i wstrzy-mano dalsze prace. Na dziedzińcu mo-nastyru widać dbające o ogród mniszki. Za klasztornymi murami czas biegnie inaczej. Panuje tam atmosfera, która pozwala odpocząć zarówno ciału, jak i duszy. Mnisi i mniszki uprawiają pola, produkują miody i wina, zajmują się re-nowacją ikon i fresków. W Mănăstirea

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 15

SPOŁECZNIE

Page 16: Ofensywa nr 18

Czym są sarmale? Jest to jedna z regionalnych potraw Bukowiny. Przypominają nasze polskie gołąbki, owinięte w liście winogron.

Agapia za budynkami klasztoru znajduje się „osiedle” małych drewnianych dom-ków, które są zamieszkane przez siostry zakonne. Jesteśmy świadkami, jak jedna z nich sprzedaje mieszkańcom pobliskiej miejscowości pachnące bochenki chleba. Sami mamy okazję spróbować wypieków takich specjałów w Mănăstirea Văratec, gdzie przed wejściem do klasztoru moż-na kupić drożdżówki wypiekane przez mniszki. W jednym z monastyrów siostry zakonne zajmują się robieniem tradycyj-nych rumuńskich sarmali.

Pofte buna!, czyli smacznegoCzym są sarmale? Jest to jedna z regio-nalnych potraw Bukowiny. Przypominają nasze polskie gołąbki, owinięte w liście winogron. Będąc w  tamtym regionie, trzeba spróbować ciorba de burta, za-bielanych flaczków, podawanych z ostrą papryką. Wszystko przepysznie brzmi i smakuje jeszcze lepiej, jednak podczas zamawiania jedzenia pojawił się jeden podstawowy problem – język. Jedyną re-stauracją w pobliżu naszego pensjonatu

była ta, znajdująca się w przydrożnym motelu. Nie wiem, czy kelnerka była bar-dziej przerażona faktem, że mówimy do niej w niezrozumiałych językach, czy tym, że chcemy coś zjeść. Zamawiamy „na czuja” ciorbę, bo wiemy, że to zupa i tajemnicze danie, które okazało się być piersią z kur-czaka. Mici, czyli kiełbaski z siekanego mięsa, przygotowywane na grillu, udało nam się zjeść po drodze do jednego z mo-nastyrów. Mówiący po angielsku kelner doradził nam, co warto jeszcze zwiedzić i gdzie można zjeść sarmale.

SamochódMieszkańcy Bukowiny są niezwykle otwarci i uprzejmi. W zasadzie w każdej wsi, przy wjeździe siedzi lub stoi człowiek, który macha do kierowców. Początkowo myśleliśmy, że uśmiechnięty, starszy pan w ten sposób chciał przywitać obcą reje-

16 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 17: Ofensywa nr 18

strację. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że jest on swojego rodzaju sygnali-zatorem, który ma ostrzegać kierowców przed policją.

Nam nie udało się uniknąć spotkania z władzą. A zaczęło się wszystko od tego, że jak na złość samochód odmówił posłu-szeństwa. Rzęził i rzęził, ale odpalić sta-nowczo nie chciał. „Rozrusznik” – zawyro-kował mój tata. Ruszy tylko na tak zwany „popych”. Pozostały nam dwa rozwiązania: albo nie gasić silnika, albo szukać miejsc, gdzie łatwo będzie popchać samochód z górki. To nie był koniec naszych „mo-toryzacyjnych” przygód. Jadąc przez ma-lownicze wsie, po górskich drogach, ni stąd, ni zowąd zza zakrętu wyłonił się radiowóz. Mrużąc oczy od świecącego prosto w twarz słońca, dostrzegłam wy-ciągniętą przez szybę rękę z policyjnym

„lizakiem”. Młody, mówiący po angielsku policjant ze smutkiem oznajmił, że prze-

Rumuńska Bukowina to niewiarygodnie malowniczy region, gdzie to, co wybudował człowiek, współgra z tym, co stworzyła natura.

kroczyliśmy prędkość. Niewiele myśląc, ze łzami w oczach, zaczęłam mu tłumaczyć, że mamy zepsuty samochód i szukamy warsztatu, a jest sobotni wieczór i na dodatek mamy mnóstwo kilometrów do Polski. Policjant przerwał mój potok słów i udał się do radiowozu. Chyba zrobiło mu się nas szkoda. Wrócił i życzył bezpiecznej podróży do domu.

Rumuńska Bukowina to niewiarygod-nie malowniczy region, gdzie to, co wy-budował człowiek, współgra z tym, co stworzyła natura. W jednej z dolin na-szym oczom ukazał się paskudny, beto-nowy blok. Socjalistyczne straszydło było opuszczone. Kawałek dalej zobaczyliśmy

następny budynek, który był również pu-sty. Wjechaliśmy do miejscowości Ostra, gdzie jeszcze do niedawna znajdowała się kopalnia uranu. Dopóki prosperowała, miejscowość była zamieszkała. Obecnie sprawia upiorne wrażenie, a jedyną żywą duszą był bezpański pies.

Wśród Karpat Wschodnich, w  Bu-kowinie życie płynie swoim rytmem. Wrócę tam na pewno, żeby odpocząć i nacieszyć oczy intensywną zielenią pagórków. Rumunia jest piękna. Jak mówi powiedzenie z cza sów Monarchii Austrowęgierskiej: „Gdyby Pan Bóg po-stanowił spędzić wakacje na Ziemi, na wypoczynek wybrałby Bukowinę”.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 17

Page 18: Ofensywa nr 18

Jak blond opanował światCechuje ją smukła i zgrabna sylwetka, długie blond włosy, delikatne rysy twarzy, alabastrowa cera, niebieskie oczy oraz przenikliwe spojrzenie i czarujący uśmiech. Do tego zawsze nosi nienaganny, najmodniejszy ubiór, czyli sukienkę we wszystkich odcieniach różu i wysokie

szpilki. Jednym słowem piękno, ideał kobiety. Każda dziewczyna w dzieciństwie miała taką przyjaciółkę, którą przebierała, czesała, zazdroszcząc jej jednocześnie idealnego wyglądu.

Mowa o lalce Barbie – pierwszej konsumentce na świecie.

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

18 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 19: Ofensywa nr 18

MetryczkaPełne imię: Barbara Millicent RobertsRok urodzenia: 1959Wzrost: 29 cmWymiary: 36–18–33 mmWykształcenie: absolwentka Willows High SchoolRodzina: pięć sióstr, dwie kuzynki, bratZwiązki: 1961–2004 Ken, 2004–2006 Blane, od 2006 ponownie KenPraca: każda, począwszy od opiekun-ki, po weterynarza, lekarkę, kończąc na astronautce

Przeszłość...Jest zawsze piękna i młoda, mimo że jej historia zaczęła się już ponad 50 lat temu. Na pomysł stworzenia lalki Barbie wpadła Ruth Handler, współwłaścicielka zabaw-karskiej firmy Mattel. Zauważyła, że jej córeczka Barbara, na której cześć później nazwano zabawkę, nie lubi się bawić bo-basami, tylko lalkami papierowymi, które przedstawiają dorosłe kobiety. Kolejnym bodźcem do stworzenia Barbie była nie-miecka Bild Lilli, która służyła głównie jako „zabawka” dla dorosłych mężczyzn. Na jej wzór Handler stworzyła nową, wła-sną lalkę – Barbie, która podbiła świat 9 kwietnia 1959 roku na Amerykańskich Międzynarodowych Targach Zabawek. Twórcy rozwiązali też sprawę zbyt duże-go podobieństwa do Bild Lilli – wykupili prawa do niemieckiego pierwowzoru, którego produkcję zakończono po kilku latach. Pierwsza lalka Barbie miała cha-rakterystyczny wygląd: jej włosy związa-ne były w koński ogon, oczy spoglądały w dół, ubrana była w biało-czarny strój kąpielowy, a w ręce trzymała okulary przeciwsłoneczne. Produkowana była również w wersji brunetki, ale to właśnie jako blondynka stała się ikoną popkul-tury. Barbie otrzymała też miano pierw-szej na świecie konsumentki – kupowała oraz uczyła ludzi kupować i zbierać różne

Dziewczyny kreują swój wizerunek na słodką blondyneczkę: róż, mini i niewinny wyraz twarzy. Do tego jeszcze modne fatałaszki oraz mocny makijaż, by jak najbardziej upodobnić się do ideału.

KATARZYNA JANUSZCZAK

przedmioty. Kiedy produkcja ubrań i do-datków dla lalek rosła, zwiększało się też w społeczeństwie zapotrzebowanie na odzież i przedmioty codziennego użytku. Kobiety, tak jak Barbie, zapragnęły zmie-niać swoje stroje.

WspółcześnieOd momentu, gdy powstała pierwsza lal-ka Barbie, jej wygląd ciągle się zmieniał. Zaczynając od włosów, po kolor skóry, kończąc na zmianie kierunku patrzenia. Obecnie w sklepach można kupić mnó-stwo modeli tej zabawki. Do jej rodziny należą My Scene czy Monster High. Są lalki wcielające się w różne bajkowe po-stacie oraz te, przedstawiające wielorakie zawody, co stanowić ma o samodzielności kobiet. Barbie jeździ jeepem, kabrioletem lub konno, opiekuje się dziećmi bądź zwierzętami. Jest inteligentna, wszech-stronnie uzdolniona i zaradna. Jednak dzi-siejszy obraz lalki Barbie jest trochę inny niż ten powstały kilkadziesiąt lat temu.

Współcześnie wiele dziewcząt za wzór stawia sobie właśnie tę zabawkę. Zarówno mała dziewczynka śpiewająca I’m a Barbie girl... w różowej sukieneczce i z  lalką

w ręce, jak i kobieta, która ma naście lub dzieścia lat. Starsze dziewczyny kreują swój wizerunek na słodką blondyneczkę: róż, mini i niewinny wyraz twarzy. Do tego jeszcze modne fatałaszki oraz mocny ma-kijaż, by jak najbardziej upodobnić się do ideału. Bo, jak powszechnie wiadomo, ta-kie kobiety mają większe powodzenie i są bardziej atrakcyjne. Ale z drugiej strony posiadanie blond włosów powoduje, że osoba ta nie jest traktowana poważnie, a czasem staje się obiektem drwin. Co więc z tymi, które mają taki naturalny ko-lor włosów, a osobowościowo nie przypo-minają stereotypowej Barbie, czyli słod-kiej i głupiutkiej panienki? Ciągle muszą udowadniać, że są inne, dają sobie radę w życiu i zasługują na szacunek. To ciężka i mozolna praca, bo, jak wiadomo, pierw-sze wrażenie jest najważniejsze.

W mediach i nie tylkoTelewizja, kolorowe gazety, Internet, wszystko jest zapełnione osobami o słodkim, często kiczowatym wyglądzie blondynek. Do walki ze stereotypem blond lali, choć bezskutecznie, próbowa-ła stanąć Lisa Simpson w jednym z od-cinków serialu The Simpsons. Bohaterka rozczarowana słowami, które wymawiała Malibu Stacy, najbardziej rozchwytywana mówiąca zabawka, zapragnęła stworzyć własną lalkę. Zaprojektowana przez nią Lisa Lionheart miała zachęcać do samo-dzielności i wspominać wielkie, nieza-leżne kobiety. Jednak Simpson przegrała z marketingiem – większym hitem oka-zała się nowa wersja Malibu Stacy, tym razem z kapeluszem.

Nie zapominajmy jednak o tych blon-dynkach, które nie tylko dzięki swojej urodzie, ale i osobowości, stały się kobie-tami wielkimi i słynnymi, ikonami mody i kultury, np. Marylin Monroe, Brigitte Bardot czy Kate Moss. Pierwsza z nich to gwiazda filmowa, legenda światowego kina XX wieku. Brigitte Bardot, francuska piosenkarka i aktorka, została ogłoszona symbolem seksu. Z kolei Kate Moss pod-

biła rynek modelingowy. Chyba nikt nie zaprzeczy temu, że są piękne, a w dodatku osiągnęły w życiu coś ważnego. Takich ko-biet, jak te właśnie, jest i może być o wie-le więcej, warto więc o blondynkach my-śleć pozytywnie.

A za lat kilka...Popularność Barbie utrzymuje się na wysokim poziomie i nic nie wskazuje na to, aby się obniżył. Na pewno zabawka ta pozostanie ikoną popkultury jesz-cze przez kolejne lata, a także będzie wzorem dla małych i  tych większych dziewczynek. Mimo że pojawia się teraz moda kreowania się na postacie z anime i mangi, lalka Barbie nie schodzi z po-dium. Nie ma dla niej groźnych przeciw-ników. Przecież to ideał.. .

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 19

SPOŁECZNIE

Page 20: Ofensywa nr 18

atmosferyczne” . Wkrótce potem jeden z twórców bloga, pragnąc zachować ano-nimowość, wypowiedział się o jego zaska-kującej popularności: „Nie ukrywam, że nie spodziewałem się sukcesu na skalę ogólnokrajową!” Rzecz jasna, kluczową rolę pełnią wypowiedzi internautów: „Czytając komentarze odwiedzających, idzie zauważyć, że jest tam cały przekrój osobowości. Są osoby, które po prostu zaglądają, żeby popatrzeć na dziewczyny; są osoby, które znają się na modzie i nie szczędzą swoich uwag. Są też ludzie, któ-rzy przede wszystkim obserwują wszyst-ko to, co dzieje się w tle zamieszczonego zdjęcia” .

Mimo wszystko z biegiem czasu po-tencjał strony, jako miejsca dokumentu-jącego fenomen białych kozaków, coraz bardziej chylił się ku zagładzie. Z są-czącego strumyczka drobnych uszczy-pliwości rozlał się potok złowieszczych kpin. Socjolodzy, Krzysztof Pietrowicz i Tomasz Szlendak, podeszli badawczo do sprawy braku pozytywnej opinii o wła-

ścicielkach białych kozaków. W swojej książce Rozkoszna zaraza. O rządach mody i kulturze konsumpcji tak oto zdefiniowa-li osoby noszące białe kozaczki: „Skąd wiadomo – zapytają miłośnicy białego obuwia damskiego – że białe kozaczki są w złym guście? Ano stąd, że białych kozaczków nie nosi i z białych koza-czków wyśmiewa się warszawsko-po-znańsko-krakowska elita. Białe kozaczki nosi «lud», którego nie pokazują głów-ne kanały telewizyjne. (. . .) Jak widać na podstawie białych kozaczków, ostatnim krzyku mody dla niezbyt majętnej, mało-miasteczkowej polskiej ulicy, mechanizm mody służy, co socjologia uwypukla nie-

Na ulicy nie sposób ich nie zauważyć. Przyciągają wzrok ciekawskich przechodniów i działają niczym polimery przewodzące cały szereg złowieszczo naelektryzowanych stereotypów z naszej podświadomości. Mimo swojej zwykłej konstrukcji, białe kozaczki mają naprawdę wielką siłę rażenia.

Pole rażenia białych kozaczków

mal od swego zarania, odróżnianiu «elity» od «ludu»” . Białe kozaczki, poprzez nad-mierne wykorzystanie przez „lud”, stały się bezużyteczne dla „elity”. A gdzie się bawi taka masa? Na dyskotekach, wiejskich potańcówkach i wszelkich innych impre-zach, gdzie królują przeboje w stylu Jesteś szalona, a co druga pani ubrana w białe trzewiki wiruje na parkiecie. Zespół Letni Chamski Podryw śpiewa w utworze Białe kozaki: „Rusz na parkiet mała ej, pokaż co potrafisz, zdejmij z twarzy głupi uśmiech, a z nóg, białe kozaki”. Poza tym ponad po-łowa zdjęć zebranych na stronie www.bia-lekozaczki.pl jest z dyskotek. „Elita”, która spędza czas w modnych klubach i której przekaz płynie ze szklanych ekranów, dokonuje podziału na lepsze i gorsze. W erze „postzakazowej”, gdzie nie można niczego narzucić lub zabronić, ludzie do-konują samodzielnych wyborów i muszą się liczyć z ich skutkami. Niewątpliwie wybór białych kozaczków ciągnie za sobą szereg nieprzyjemnych i często nieprze-widywalnych konsekwencji i kwalifikuje

nas do konkretnej zbiorowości – w tym przypadku „źle ubranej”. W Rozkosznej za-razie czytamy dalej: „Tak jest z (…) białymi kozaczkami. Nie są one kopią jakichkol-wiek mód prezentowanych corocznie na paryskich czy mediolańskich wybiegach. Jakim więc cudem wiele kobiet chce je wkładać, do tego nosząc je dumnie i wca-le się tego nie wstydząc?”

Jednakże niemiecki projektant świato-wej sławy Karl Lagerfeld, podczas pokazu jesień/zima 2008 lansował spektakular-nie wysokie, białe kozaki Fendi. Opisywał je jako proste i klasyczne. W 2009 roku sieciówka H&M w swojej jesiennej ko-lekcji stawiała na krótkie, białe koza-

Moda potrzebuje wiecznych inspiracji, czerpie garściami z różnych źródeł, miksuje rozmaite style i kreuje nieobliczalne nurty. Jest jak pogoda – nie przewidzimy jej wahań do końca.

W spółczesna moda jest mało restrykcyjna – można no-s ić wszystko, bez wzglę-

du na płeć, wiek czy też status ma-jątkowy. Mężczyźni śmiało wkładają kolorowe, mocno obciskające spodnie, a kobiety lubują się w jeansach o popu-larnym kroju boyfriend. Powstały kolekcje i sklepy, które nie kategoryzują ubrań pod względem „damskie” lub „męskie”

– wszystko jest unisex. Gwiazdy noszą ubrania z sieciówek, ba, nawet projektują dla nich i prowadzą kampanie przekonu-jące do zakupów (np. Rihanna dla H&M). Jednak w całym tym „galimatiasie” jest kilka wyjątków, które nigdy nie przyjęły się pozytywnie w kanonach mody. Jednym z nich są białe kozaczki – powszechny symbol złego smaku, taniości i kiczu.

Oczywiście nie można na wstępie de-monizować samego obuwia, nie jest ono złe same w sobie. W 2005 roku powstał fotoblog prezentujący zdjęcia pań noszą-cych białe kozaki. Idea bloga zakładała publikację fotografii nadesłanych przez internautów. Zasady były dwie: na zdję-ciu musi być osoba nosząca białe koza-czki, a fotografia powinna być zrobiona

„z zaskoczenia”. Czyli w 90% przypadków osoby prezentowane na stronie są zupeł-nie nieświadome, że ich wizerunek został wykorzystany na pożytek bloga. Ponadto wymyślony został termin „bikej”, którym określono panie noszące białe kozaczki. Według Słownika języka polskiego jest to rzeczownik rodzaju męskozwierzęcego. Miejski słownik slangu i mowy potocznej podaje definicję „bikeja” jako „specyficz-nej grupy kobiet noszących białe koza-czki, bez względu na porę roku i warunki

KATARZYNA KIRSZ

20 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 21: Ofensywa nr 18

ki. Wykonane były z zamszu o odcieniu lekko brudnej bieli. Fason trącił nieco dzikim zachodem, a wysoka szpilka pod-kreślała ich ekstrawagancję. Tym samym potwierdza się teza, że biały kozak sam w sobie nie jest w złym guście. Tak więc mamy „białe kozaki” i „białe kozaczki”. Tę subtelną różnicę wyjaśnia polska czo-łowa, modowa blogerka – Macademian Girl: „Białe kozaki, które teraz widzimy na wybiegach, nijak mają się do «słyn-nych modeli» białych kozaczków, które tak chętnie wyśmiewamy. Jestem zda-nia, że nie ma co ich nawet porówny-wać. Sama poluję na swoją idealną parę, a kiedy ją znajdę, na pewno będę nosić”. Ja osobiście też jestem zdania, iż białe kozaczki nie muszą być symbolem kiczu. Śmiało zestawiłabym odpowiedni model białego kozaka z miękkiej, koziej skóry z długą spódnicą w stylu boho oraz ażu-rowym swetrem, miękko opadającym na ramiona. Autorzy książki Rozkoszna zaraza

również nie przekreślają jednoznacznie tego obuwia: „Bywają przecież sytuacje, w których założenie białych kozaczków jest uznawane za przejaw znakomitego, elitarnego gustu. Jeśli, dajmy na to, zało-żymy je z odpowiednimi rajstopami oraz ze spódnicą, która pochodzi z innego niż te kozaki świata, i wejdziemy do mod-nego warszawskiego klubu, będąc zna-ną dziennikarką magazynu o trendach w modzie, to kozaczki są jak najbardziej na miejscu, są sygnałem naszego dystan-su do kozaczków, a zatem jednocześnie emblematem naszej przynależności do elity «prawdziwej»” . Tutaj biały kozak stanowi manifest odwagi, dystansu do stereotypów, do uprzedzeń społeczeń-stwa. Wchodząc „z buta” w homogenicz-ną „elitę” z elementem wyróżniającym się, mamy szansę stać się twórcami tren-du – trendsetterami. Moda potrzebuje wiecznych inspiracji, czerpie garściami z różnych źródeł, miksuje rozmaite sty-

le i kreuje nieobliczalne nurty. Jest jak pogoda – nie przewidzimy jej wahań do końca. Możemy prognozować, ale nigdy nie wiadomo, w którym momencie doj-dzie do „burzy”, anomalii zakłócającej pa-nujący ład i wprowadzi zupełnie nowe spojrzenie na świat mody. Świat, który tak naprawdę tylko czeka, aż kolejne

„tornado” wedrze się na zaplecza domów mody, poprzestawia dotychczasowy po-rządek, strzeli „piorunami” twórczej eks-presji, a w końcowej fazie zaprezentuje niby kiczowatą, ale zawsze chwytającą za serce tęczę.

Źródła

1. http://www.miejski.pl/slowo-Bikeje

2. http://www.blog.pl/artykuly/biale- kozaczki-to-stan-umyslu,37,1

3. K. Pietrowicz, T. Szlendak: Rozkoszna zaraza. O rządach mody i kulturze kon-sumpcji, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2007.

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 21

Page 22: Ofensywa nr 18

W Internecie można znaleźć co najmniej kilka ko-biet pod nazwiskiem Hana Frank. Która z nich zain-spirowała was aż tak bardzo, że nazwałyście firmę jej nazwiskiem?Joanna Ronowiecka: Słyszałyśmy różne hipotezy na temat nazwy Hana Frank. Mówię to z uśmiechem, bo nasza nazwa to czysty przypadek. Mój synek nazy-wa się Franek, a bratanica Anny to Hania. Nazwa to połączenie ich imion. Początkowo miała brzmieć – Czwarte LO. Ale agencja reklamowa, która miała nam tworzyć logo, negatywnie odniosła się do niej, więc musiałyśmy poszukać nowej. Spontanicznie wymy-śliłyśmy Hana Frank.Anna Pudłowska: Chciałyśmy, aby nazwa identyfi-kowała się z naszym produktem, aby miała charak-terystyczne i rozpoznawalne logo oraz zauważalną metkę.

A jak się zaczęła wasza przygoda z Haną Frank?A. P.: Od dawna fascynowałam się modą, przera-białam ubrania w stylu vintage. Uczyłam się też w Szkole Stylu Moniki Jaruzelskiej, tam poznałam świat projektowania od środka. Jestem z natury osobą, która lubi dobrze wyglądać i dobrze się czuć w tym, co nakłada na siebie codziennie. Ważne jest dla mnie, żeby się wyróżnić, nie być szarą myszką, ubraną jak wszyscy inni. Zawsze chciałam zrobić coś więcej w tym kierunku, więc początkowo zaczęłam przerabiać ubrania, które kupowałam.J. R.: A ja szyłam. Sama z siebie, bez niczyjej ingeren-cji w to, co robię i jak robię. Trochę uszyłam, trochę zmieniłam po swojemu. Z Anią od zawsze rozmawia-łyśmy dużo o modzie, ten świat nas pasjonuje.A. P.: Nie miałyśmy odwagi, by coś z modą zrobić na poważnie. W tamtym roku, w listopadzie, w końcu spotkałyśmy się i porozmawiałyśmy, czy nie wejść w projektowanie ubrań na poważnie.

I ostatecznie weszłyście w to.J. R.: Był dokładnie pierwszy listopada. Ania miała przerobioną przez siebie bluzkę, ja miałam także bluzkę własnego projektu. Zachwyciłyśmy się nawza-jem swoimi kreacjami na tyle, że postanowiłyśmy we dwie założyć firmę odzieżową. Ruszyłyśmy dokładnie pierwszego kwietnia tego roku.

Z wykształcenia są prawniczkami, z zamiłowania zaś projektantkami mody. Dziś razem prowadzą firmę odzieżową. Słowa kicz nie lubią, a ubieranie się w mięso uważają za zwykłą prowokację. Jak się sprzeczają, to tylko o detale. Z założycielkami Hana Frank – Anną Pudłowską i Jaonną Ronowiecką rozmawia Beata Marzec.

BEATA MARZEC

Nie nakładaj kiczowatej osobowości

A. P.: Wszystko same zrobiłyśmy – od a do zet. Projektowałyśmy, zamawiałyśmy materiał, zrobiłyśmy logo, stworzyłyśmy metkę, która chyba była najważ-niejsza, bo jest w tym momencie naszym znakiem rozpoznawczym. Popełniamy błędy, z zawodu jeste-śmy prawniczkami. Im więcej błędów mamy na kon-cie, tym szybciej się uczymy. Same też prowadzimy bloga, tworzymy stronę, profil na FB.

Obejrzałam waszą stronę internetową i powiem szczerze, że trudno mi określić jednoznacznie, czym możecie się inspirować. Jak rodzą się wasze pomysły?A. P.: Słucham kobiet. One najtrafniej są w stanie określić, co chcą nosić, jak ubranie ma na nich wy-glądać. To jest moja podstawowa inspiracja.J. R.: To jest oczywiście ważne, ale niesie to ze sobą pewne zagrożenie. Nie zawsze w parze idzie nasz po-

22 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 23: Ofensywa nr 18

mysł z życzeniami klientek. Konflikt może być proza-iczny, ale w pewnym momencie można zatracić tę granicę pomiędzy byciem projektantką mody a rze-mieślnikiem. Szycie na zamówienie uczy kompromisu pomiędzy wizją własną a życzeniem klienta.

Projektujecie razem czy osobno?A. P.: Spotykamy się i wtedy przekrzykujemy się na-wzajem, ponieważ każda z nas ma tysiąc różnych po-mysłów. Na szczęście posiadamy podobny gust, styl, spojrzenie na piękno, ale mamy różne charaktery i to widać w projektach.J. R.: Przeważnie jest tak, że spieramy się o szcze-góły, ale ogólny zarys zawsze jest podobny. Często wspólne projekty to taki miks naszych odmiennych koncepcji.

Jeżeli chodzi o miks, można u was zauważyć pro-jekty, które są prawdziwą mieszanką stylów. Na przykład biała, klasyczna bluzka z suwakiem na plecach, połączona z przetartymi dżinsami i czer-wonymi szpilkami.A. P.: Nie mamy grzecznego stylu. Chcemy pokazać, że dzięki temu, co nosimy na sobie, można pokazać swój osobowościowy pazur. Zadzwoniła do mnie ostatnio klientka i powiedziała, że sukienka, którą od nas kupiła, daje jej poczucie pewności siebie. To było dla mnie bardzo ważne. Podchodzimy inaczej do klientek niż sieciówka. Projekty są indywidualne, ro-bione z myślą o osobie, która potencjalnie będzie go później nosić. Nie robimy ubrań na ilość. Uciekamy

od tego, co noszą wszyscy. Interesuje nas jakość, ale i staramy się o element zaskoczenia.

Czy kiczem jest noszenie tych samych ubrań, co inni?J. R.: Nie lubię słowa kicz. Choć, jeśli mam się od-nieść do niego, to oznaczałoby właśnie takie zjawi-sko wśród ludzi, że wszyscy chodzą w podobnych ubraniach, z tych samych sieciówek. Nie szukają własnego stylu, tylko idą na łatwiznę i kupują to, co ogół uzna za „modne”.A. P.: Kicz może być też modny, jak na przykład po-wrót do lat PRL-owskich.J. R.: Kicz to pojęcie względne. Można poświęcić wie-le czasu, pracy i pieniędzy, a coś nadal nie wygląda tak, jak powinno. O wiele bardziej pejoratywnym sło-wem jest tandeta – brzydko, tanio, byle jak. To budzi we mnie taką „modową zgrozę”, wzbudza emocje.

Wpisałam sobie słowa – kicz i moda – do wyszuki-warki. Wyskoczyły mi ubrania w jaskrawe, neonowe kolory, plastikowa biżuteria, białe kozaczki. Dość stereotypowo. Co dołożyłybyście do tego worka?J. R.: Dołożyłabym kiczowatą osobowość. Same białe kozaczki nie są kiczem, tylko osoba, która je nakłada. Tworzy stereotypowe skojarzenia, przez co łączymy taką osobę z konkretnym ubraniem. Jeżeli stylowa ko-bieta nagle ubierze się w te nieszczęsne kozaczki dla przełamania konwencji, to wtedy wszyscy powiedzą, że to awangarda, nowatorskie podejście. Złamała styl i wygląda dobrze, bo to tylko jeden element w całości.

Same białe kozaczki nie są kiczem, tylko osoba, która je nakłada. Tworzy stereotypowe skojarzenia, przez co łączymy taką osobę z konkretnym ubraniem. Jeżeli stylowa kobieta nagle ubierze się w  te nieszczęsne kozaczki dla przełamania konwencji, to wtedy wszyscy powiedzą, że to awangarda, nowatorskie podejście.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 23

SPOŁECZNIE

Page 24: Ofensywa nr 18

A co z wpadką modową?J. R.: Dla nas moda jest zabawą. Jeżeli ktoś ma wła-sne, indywidualne spojrzenie na siebie, swój wize-runek, to nikt nie powinien tego negować, oceniać czy ingerować w to. Zwrot „wpadka modowa” zamie-niłabym na „wpadkę okolicznościową”, na przykład przyjście w jeansach na ślub.A. P.: Za nami dużo wpadek, przed nami również. Każdy, kto bawi się modą, eksperymentuje i zmienia konwencje, zawsze jest narażony na nieprzychylną ocenę. Trzeba mieć świadomość tego, że komuś może nie spodobać się moja bluzka, ale to nie oznacza od razu, że źle wyglądam.J. R.: Ja zachęcam zawsze, że może zamiast krytyki, warto inspirować się odmiennym stylem, wziąć z nie-go coś dla siebie.

Lubicie blogi modowe? Śledzicie je?J. R.: Lubię Macademian Girl. Jest bardzo kolorowa, łamie wszystkie możliwe konwencje. Zastanawiam się, czy właśnie ona nie bawi się kiczem i przy oka-zji wygląda zjawiskowo. Prawdopodobnie może być przykładem kobiety, która jest kiczowata, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jest odmienna, nieprzewidywalna i to ją wyróżnia na tle innych.A. P.: To osoba, która ma jasno sprecyzowany styl. Przełamuje granice, swoim wyglądem neguje stwier-

dzenie, że kicz to coś złego. Jej outfity nie są tandetne, mimo że z pewnością ktoś by powiedział, że mogą być kiczowate.

Opublikowałyście na blogu wpisy dotyczące nowych trendów w modzie, na przykład panowie chodzący na szpilkach czy ubrania z mięsa.A. P.: W naszej nowej kolekcji pojawią się ubrania dla panów. Może nie będą chodzić w szpilkach, ale z pewnością będą to projekty nietuzinkowe, przycią-gające wzrok pań.J. R.: Ubrania z mięsa to nie jest moda, tylko ściąga-nie uwagi na siebie. Kwestia pokazania się w czymś, w czym jeszcze nikt nie wystąpił. Na naszym blogu są też pokazane sesje fotograficzne, gdzie jedzenie służy jako rekwizyt modelki, co nadaje apetyczny kli-mat na zdjęciu. A samo ubieranie się w jedzenie jest zbyt naciągane.

Planujecie jakąś rewolucję u siebie?A. P.: Projektujemy w zgodzie ze sobą. Jak my się zmienimy, to nasze ubrania również. Nasze rewo-lucje nie są drastyczne. Przełamujemy styl, łączymy różne konwencje, ale nie odbywa się to na zasadzie totalnej zmiany.J. R.: Moda polega na zaufaniu, na zachowaniu pew-nej ciągłości pomiędzy tym, co robiłyśmy, a tym, co zamierzamy zrobić. Klient pragnie czuć się pewnie, a to poczucie daje trwałość stylu w tworzeniu ubrań.

Wasza pełna nazwa brzmi: Hana Frank. Express Yourself. Co kobiety mają wyrażać dzięki waszym projektom?A. P.: Aby nie bały się wyrazić siebie. Nabrały pew-ności i robiły to, na co mają ochotę. Oczywiście nie chodzi tylko o modę.J. R.: To właśnie kobiety nas inspirują, dzięki nim tworzymy. Zachęcamy ich do bycia inspiracją dla innych.

Projektujemy w zgodzie ze sobą. Jak my się zmienimy, to nasze ubrania również. Nasze rewolucje nie są drastyczne. Przełamujemy styl, łączymy różne konwencje, ale nie odbywa się to na zasadzie totalnej zmiany.

24 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 25: Ofensywa nr 18

B o z tandetą jest trochę jak z makijażem. Niby niepotrzebny, niby liczy się naturalne piękno, ale tu kreseczka, tam szminka, troszkę różu

i świat od razu staje się jakby piękniejszy. Kicz to maska z greckiego teatru, w której tle stoi katharsis.

Facet i makijaż? Ktoś krzyknie: „Gej!”. Ale nie, kicz jest bezpłciowy, unisex, uniwersalna poza, czyniąca wieśniaka panem. Nasza forma – iście gombrowi-czowska – jest tandetą, która nie potrzebuje miliona dodatków, plastikowych kolczyków i firmowego dre-su z logo, gdzie tylko możliwe.

Przystosowujemy się do wszystkiego i wszystkich, przejaskrawiając, co się da, a podobno w prostocie siła. Liczymy na to, że nasze maski, formy, gęby, tak jak to czasem bywa z kiczem, zostaną kiedyś doce-nione. Ale czy ktoś kiedyś wyróżnił owcę, która bez-myślnie i ślepo podążała za stadem? Brzydota spły-wa po naszych zakłamanych policzkach jak tusz do rzęs na deszczu, zostawiając czarne smugi. Spokojnie, woda z mydłem wystarczy.

Tracimy całą swoją wartość. Pożyczamy niebie-ski cień do powiek od koleżanki, bo wszyscy już taki mają. Zakładamy neonowy szaliczek, bo po-dobno modny. W kieszeni zawsze mamy hollywo-odzki uśmiech i dobry humor – nie wypada inaczej. Jesteśmy chodzącymi klonami z farbowanymi włosa-mi. Kicz wymalowany pędzlem wizażystek.

Gruba warstwa podkładu przykrywa wyimagino-wane pryszcze. Mieszkamy w drogeriach, próbując podobać się całemu światu. Przemycamy tanie ko-smetyki z chińskiego bazaru. Szukamy brokatu na Allegro. Wypełniamy kolejne kosmetyczki, szafki i półki. Nakładamy ciężkie, tapirowane peruki, li-cząc, że będziemy sięgać wyżej niż inni. A zamiast tego robimy się niscy jak karły. Dziś wieczorem ko-lacje jemy pod stołem, nikt nie sięga wyżej. Podłogi są idealnie czyste – według rad perfekcyjnej pani domu.

Pędzimy do przodu z naszą kiczowatą mapą, ma-jącą postać ulotki firmy kosmetycznej. Nieważne gdzie, nieważne czym i dlaczego. Najważniejsze, by dobrze wyglądać na zdjęciu i by mieć czym się po-chwalić znajomym. Może lot do Ameryki? Tam mają

Wszyscy jesteśmy kiczowaci. Otaczamy się bezpieczną, wręcz pożądaną brzydotą. Kicz przemyka gdzieś między słowami, przesiąka gesty i wyprzedza nas na ulicy. Czasem trzyma nas za rękę i prowadzi do drzwi. Bywa, że robi sobie przerwę, zostawiając nas zdezorientowanych i niepewnych.

Make-up dla średnio zaawansowanych

Make-up zmywamy wieczorem, gdy na dworze jest już ciemno, a rolety w oknach odgradzają nas od wścibskich sąsiadów. Przemykamy między sypialnią i łazienką, by nikt nie zauważył zmarszczek wciskających się w nasze czoła.

dobrze rozwiniętą chirurgię plastyczną, maski przy-szywają na stałe.

Make-up zmywamy wieczorem, gdy na dworze jest już ciemno, a rolety w oknach odgradzają nas od wścibskich sąsiadów. Przemykamy między sypialnią i łazienką, by nikt nie zauważył zmarszczek wciskają-cych się w nasze czoła. Choć i tu na pomoc znajdzie się jakiś krem. Szybko wskakujemy pod bezpieczne kołdry i gasimy lampki nocne, przygotowując zestawy uśmiechów na jutrzejszy dzień. Jesteśmy jak zdezo-rientowane masy na miękkich materacach, które wyj-mują z szafy swoje wyjściowe uniformy i dobierają do nich kolor szminki.

Po przebudzeniu pełni czystości i niewinności szu-kamy pereł i złota przy porannej toalecie. Malujemy paznokcie na szkarłat i przeglądamy dzisiejszy scena-riusz. Otwieramy starą, drewnianą skrzynię z maska-mi na każdą okazję, kupionymi na bazarku za grosze. Zakrywamy lustra, by nie przejrzeć się w nich przed przeobrażeniem i nie zatęsknić za swobodą, za sobą samym. Lubujemy się w kiczu, bo nam tak każą, bo to ma być dla nas dobre i komfortowe.

Czy w takim razie maska równa się konformizmowi, a konformizm jest kiczem? Czy można nosić „gębę”, nie będąc konformistą i być kiczowatym, nie nosząc maski? Pewnie, że można, takie czasy. Wszystko prze-cież zawsze można przypudrować.

IZABELA MACIEJKO

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 25

SPOŁECZNIE

Page 26: Ofensywa nr 18

Ojczyzna „Sailor Moon”, „Hello Kitty” i... zawieszek do telefonu

Jedną z rzeczy, z jaką kojarzy się Japonia, to zapew-ne anime lub manga. Rysowane postacie o wielkich oczach, długich nogach oraz fantazyjnych fryzurach robią furorę i podbijają nie tylko japoński rynek.

Pierwsze anime obejrzałam, mając może 5 lat. Nietrudno się domyślić, że była to Czarodziejka z Księżyca. Fascynacja jej postacią pozostała do dziś. Jednak, będąc dzieckiem, raczej trudno mówić o świadomym oglądaniu anime jako gatunku. W tym sensie zapoznałam się z japońską animacją w wie-ku 16 lat. Na początku fascynowało mnie to, co po-wierzchowne – kreska, prosta fabuła. Później, wraz z każdym kolejnym tytułem, zaczęłam zgłębiać kul-turę i obyczaje tego kraju. Możecie mi wierzyć lub nie, ale (o zgrozo!) „chińskie bajki” mogą wiele nauczyć, chociażby podstaw języka czy ciekawostek na temat zachowań samych Japończyków. Jedną z nich jest na przykład ich skłonność do przepraszania. Robią to często i za drobne przewinienia, których my byśmy tak nawet nie nazwali.

Później była drama. Tutaj przeżyłam prawdziwy szok. Nasz polski Klan z kilkoma tysiącami odcin-ków czy odległa produkcja zza oceanu – Moda na Sukces – to nic w porównaniu z tym, co zobaczyłam. Japończycy przenieśli to, co animowane, na to, co „żywe”, realne. Trudno to sobie wyobrazić, ale ak-torzy grają tak, jak rysunkowe postacie. Ich seriale nie przypominają naszych pod żadnym względem. Są barwne, a gra mocno przesadzona. Oczywiście wszystko zależy od gatunku. Bywają produkcje, przy których można nawet uronić łzę.

Anime, manga czy drama to świetny biznes. Weźmy na przykład mangę. Jeżeli cieszy się popularnością, na jej podstawie powstaje film animowany. Ten z kolei bije rekordy popularności. Producenci wpa-dają na pomysł, że zaczną sprzedawać zawieszki i spinki z postaciami tej „superpopularnej” produkcji. Przechadzając się ulicami Tokio, w ciągu niespełna godziny mijamy kilkanaście osób z breloczkiem do telefonu prezentującym bohatera naszego anime. Interes kręci się tak dobrze, że powstaje ekranizacja

– drama. I kolejne superbreloczki i zawieszki do te-

Gdyby w teleturnieju pojawiło się takie pytanie, to czy ktokolwiek dałby inną odpowiedź? Zapraszam w podróż po kraju skrajności: nowoczesności, tradycji, kiczu oraz praktycznych technologii.

lefonu. Tym razem z wizerunkami aktorów grających nasze ulubione postacie. Japończycy kochają dodatki.

Fenomen tandetnych zabawek czy ozdób doskona-le oddaje popularne „Hello Kitty”. To chyba najlepszy przykład „japońskiego kiczu”. Chociaż liczy już sobie 39 lat, nadal cieszy się popularnością. Postać, wymy-ślona przez firmę Sanrio produkującą odzież, akceso-ria i artykuły papiernicze, po raz pierwszy pojawiła się na portmonetce dla małych dziewczynek. Dziś zna-my ją z filmów animowanych, gier komputerowych i właśnie – dodatków. Jest sławna nie tylko na wy-spach Japonii, ale nawet w Polsce. Spacerując ulica-mi Lublina, można zauważyć różowo-białe wizerunki Hello Kitty w każdym większym kiosku. Dodatki te są zupełnie bezużyteczne, o niewyszukanym kształcie, za niemałe pieniądze. Do mnie nie przemawiają.

Kierunek – zachód!Często słyszałam opinię, że Japończycy mają kom-pleks swojej kultury i chcą być jak najbardziej „za-chodni”. Być może pogląd ten wynika z długiej izo-lacji tego kraju. Społeczeństwo nie znało wówczas niczego poza tym, co japońskie. Patrząc na pewne style ubioru, jakie widuje się teraz, opinia ta wyda-je się jak najbardziej prawdopodobna. Subkultura ganguro zakłada alienację od kultury japońskiej. Wyznawcy tej ideologii (jeśli można to tak nazwać) to głównie młode kobiety, które wyglądem starają się być „zachodnie”. Długie blond włosy, ciemna opa-lenizna, jaskrawy makijaż mający na celu ukryć ja-pońskie rysy twarzy, różowa bluzka, mini spódniczka i buty na platformie to ubiór preferowany przez tę grupę. Jednak ganguro to nie tylko makijaż i ubrania, to także sposób porozumiewania się, własny język

– połączenie japońskiego z angielskim i używanie łacińskiego alfabetu. Nurt ten był bardzo popularny na początku XXI wieku. Dziś spotyka się kobiety tylko z elementami stroju tego właśnie stylu.

Jeżeli mowa o japońskich subkulturach, nie moż-na zapomnieć o visual kei. Właściwie jest to sposób ubierania się artystów wykonujących niezależną muzykę rockową. Styl ten charakteryzuje się jaskra-wym, ekscentrycznym strojem (najczęściej z piórami), mocnym, nienaturalnym makijażem i natapirowaną fryzurą. Visual kei łączy elementy obu płci. Dlatego,

Synonim słowa kicz. JAPONIA?

KATARZYNA OLICHWIRUK

26 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 27: Ofensywa nr 18

przyznam szczerze, czasami sama mam jeszcze pro-blem ze stwierdzeniem, czy wokalista jest płci mę-skiej, czy żeńskiej. Jako przykład podam zespół An Cafe. Członkowie tej grupy to mężczyźni. Chociaż, biorąc pod uwagę ich cukierkowy wizerunek, sło-wo „mężczyźni” zdecydowanie tutaj nie pasuje. Mają dłuższe, idealnie ułożone włosy, sprawiające wraże-nie „rockowego nieładu”. Nie dajcie się zwieść! To praca stylistów, a nie zasługa pogo. Do tego pod-kreślone kości policzkowe oraz usta i oczywiście so-czewki Circle Lens – optycznie powiększające oczy. W efekcie mamy wizerunek wokalisty wyglądającego jak słodka nastolatka. Upodobanie młodych Japonek jest dość charakterystyczne, jeśli chodzi o idola, ale przecież o gustach się nie dyskutuje.

„Są różnice, które łączą”Japonia to państwo skrajności z bogatą kulturą i hi-storią. To kraj nowych technologii i niepraktycznego kiczu, ojczyzna najbardziej pracowitych i uprzejmych pracowników. Z jednej strony mamy nieśmiałe społe-czeństwo, innowacyjne i funkcjonalne produkty, któ-re mają nam ułatwić życie. Z drugiej–jest młodzież pragnąca wyrwać się z klatki tradycji oraz zupełnie nieprzydatne dodatki i ozdoby.

Japończycy przenieśli to, co animowane, na to, co „żywe”, realne. Trudno to sobie wyobrazić, ale aktorzy grają tak, jak rysunkowe postacie.

Dlatego należy pamiętać, że Japonia to nie tylko ojczyzna Hello Kitty, barwnych subkultur, automa-tów z bielizną (tak, jeśli jakimś cudem zapomniałeś tej części garderoby, żaden problem – za rogiem czeka taki aparat!), teleturniejów z  Japonkami w skąpych strojach (gdzie zadaniem uczestników jest tak wykonać zadanie, by odsłonić jeszcze więcej ich ciała) czy zawieszek do telefonów. Muszę zazna-czyć, że w tym kraju jest mnóstwo świetnych filmów animowanych, które są znacznie lepsze od znanej wszystkim Czarodziejki z Księżyca. Zainteresowanym polecam obejrzeć Death Note, skłaniające do reflek-sji nad życiem i panowaniem nad nim. Podobnie zresztą jak Ghost In The Shell , którym bracia Wachowscy inspirowali się przy produkcji Matrixa. Panie powinny zapoznać się z Naną, ponieważ to opowieść o każdej z nas. W dodatku podane prze-ze mnie tytuły to solidna porcja świetnej muzyki, której daleko do kiczu. Anna Tsuchiya, stojąca za częścią utworów muzycznych Nany, jest j-rockową wokalistką na wysokim poziomie. Jestem pewna, że piosenką Kuroi Namida zaskarbi sobie Waszą sympa-tię, mimo różnic między muzyką japońską a zachod-nią. Ponieważ „są różnice, które łączą”, może warto przekonać się o tym na własnej skórze? Do czego Was szczerze zachęcam.

fot.

Jaco

b Eh

nmar

k /

Wik

imed

ia C

omm

ons

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 27

SPOŁECZNIE

Page 28: Ofensywa nr 18

„Wspaniałe w tym kraju jest to, że Ameryka zaczęła tę tradycję, w której najbogatsi konsumenci kupują zasadniczo te same rzeczy, co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i zobaczyć coca-colę i wiesz, że prezydent pije colę, Liz Taylor pije colę i pomyśl, że ty też możesz pić colę. Cola to cola i za żadną sumę pieniędzy nie kupisz lepszej coli od tej, jaką pije bezdomny na rogu. Wszystkie cole są takie same i wszystkie cole są dobre. Liz Taylor to wie, prezydent to wie, bezdomny to wie i ty to wiesz” – powiedział Andy Warhol. Kult amerykańskiego stylu życia przenika bez przerwy do naszego skromnego, polskiego

„zaścianka”. Zaczęło się w latach 90. i – cytując klasyka – końca nie widać.

POLSKA WERSJA „AMERICAN DREAM”

mie, doprowadziło do przejęcia ich złych nawyków żywieniowych. Wszystko dlate-go, że w sklepach kuszą kolorowe opa-kowania, których do lat 90. nikt w Polsce nie widział.

Niektórzy pamiętają ze zdjęć szyk lat 50., styl lat 60. albo znaleźli na strychu ubrania swoich mam czy babć, kiedy były młodymi dziewczętami. Moda tamtych czasów jest klasyką samą w sobie. Jednak w Polsce nie zawsze było tak ładnie i szy-kownie. Spódnice i sukienki do ziemi, białe bluzki i ogromne swetry, choć dziś święcą triumfy, kiedyś były wpisane w sza-rą codzienność. Powiewem zachodniej mody były adidasy, legginsy, bluzy z kap-turem i ogromne, złote łańcuchy. Duży wpływ miał na to rap, który właśnie ro-dził się za oceanem. Do dziś miłośnicy tej muzyki noszą szerokie ubrania, a w szcze-gólności upodobali sobie dres popular-nej firmy na „A”. W USA rodziła się nowa moda, tymczasem u nas sprzedawcy na

Stadionie Dziesięciolecia „zbijali kokosy”. Zainteresowaniem cieszyły się, dawniej i teraz, podróbki znanych, światowych firm. Ludzie kupują, bo mogą, nieważne, czy płacą za Adidas, czy Abibas, Dolce & Gabbana, czy Deutsche & Gabbana.

ADA KOPERWAS

Szklane ekrany pokazały to, czego nigdy wcześniej nie widziano. Prosty, łatwy i przyjemny model życia na tyle się spodobał, że Polacy nie zająknęli się choćby wtedy, kiedy jego elementy zaczęły przenikać do ich rzeczywistości.

zaczęły pojawiać się więc polskie mega-produkcje. Nasze rodzime seriale zbierały rzesze stałych widzów. Codziennie albo kilka razy w tygodniu rodacy zasiadali i nadal zasiadają na kanapie, żeby zoba-czyć, co słychać u Rodziny zastępczej i co ciekawego wydarzy się w Klanie.

Seriale to nie jedyny przejaw amery-kanizacji. W sklepach pojawiły się nowe półki, a na półkach jedzenie. Dla typowe-go mieszkańca naszego kraju otworzy-ły się w ten sposób wrota do raju. Oczy, przyzwyczajone do widoku kilku butelek octu ustawionych w idealnym rzędzie za-częły odmawiać współpracy. Tak zaczęła się przygoda z konserwantami, ulepsza-czami smaku i konsumpcjonizmem. Na rogu każdego większego miasta ruszyły budowy restauracji McDonald’s, które stały się ulubionym miejscem spotkań Polaków. Jedzenie na wynos, przyrządza-ne w kilka chwil i do tego dosyć tanie, stało się symbolem wyższego poziomu

życia. Pojawiła się moda na kawę na wy-nos firmy, której nazwę ciężko wymówić, a co dopiero zapamiętać. Z każdej szafki patrzą płatki „słodka śmierć” i butelka co-ca-coli „próchnica”. Obserwowanie miesz-kańców USA, mniej lub bardziej świado-

P o smutnych jak Euro 2012 cza-sach komunizmu przyszły lata 90. Wolność w Polsce kwitła na każ-

dym krawężniku. W telewizji pojawiły się nowe seriale, a w kawiarniach zaczęła dominować muzyka disco. Większość z nas pamięta Teleranek, Rower Błażeja i Od przedszkola do Opola. Akurat te pro-gramy to nasza polska inwencja twórcza. Obok nich pojawiły się też Power Rangers, Świat według Bundych i Moda na sukces – wszystkie rodem z USA. Polacy przesiąk-nięci tradycją i kulturą, z którą nie roz-stają się od wielu pokoleń, zasiedli przed telewizorami. Szklane ekrany pokazały to, czego nigdy wcześniej nie widziano. Prosty, łatwy i przyjemny model życia na tyle się spodobał, że Polacy nie zająknę-li się choćby wtedy, kiedy jego elementy zaczęły przenikać do ich rzeczywisto-ści. Ile tytułów, tyle różnych zachowań: Drużyna A, Zwariowany świat Malcolma, Ulica Sezamkowa, Muppety, Ostry dyżur. . . Jak powszechnie wiadomo, obraz niesie ze sobą dokładniejszy i jaśniejszy komu-nikat. Każdy fan wie, jak łatwo utożsamić się z jego bohaterami, ich zachowaniami, wyglądem, a nawet poglądami. Masowo

28 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 29: Ofensywa nr 18

W każdą niedzielę o 10.00 jeszcze nie tak dawno Polacy zasiadali przed telewizorami, żeby obejrzeć Disco Polo Live. To takie pierwsze polskie MTV, mu-zyka z teledyskami dla spragnionych rozrywki telewi-dzów. Później przyszedł czas na Vivę, 4fun Tv, Eskę Tv i inne. Pierwsze było jednak MTV. Dzisiaj program tej stacji wygląda jak TVP 2 po 20.00. Pełno jest progra-mów rozrywkowych i seriali. Powstają kolejne odcinki, kręcone są następne sezony. Polska telewizja usilnie tworzy własne wersje. Nie chodzi już o tłumaczenia tytułów, trafne jak wróżenie z fusów, ale o banalność tych produkcji i, podobno, istniejący w nich przekaz. Co ma wnieść do naszego życia program Nastoletnie matki, Ekipa z Newcastle i Operacja stylówa?

Kiczem, dla mnie, jest wszystko to, co za szybko upowszechniło się w użyciu. To, co trafiło do dużej liczby odbiorców, którzy przyjęli zjawisko lub rzecz pochopnie i niedbale. Przenikanie elementów życia typowych dla mieszkańców USA do naszej rzeczywi-stości jest jednym z wielu bubli, które Polacy prze-jęli nieostrożnie. Jak powszechnie wiadomo, Polak zrobi coś z niczego. Mamy więc namiastkę swojej Ameryki. Na ulicach widzimy anglojęzyczne nazwy sklepów i budki z fast foodem, na które 80-letnia babcia nie zwróci nawet uwagi. Króluje kult młodo-ści, więc usługi są skierowane do określonej grupy osób, do której z kolei większość próbuje się dopa-sować. Bożego Narodzenia już nigdy nie będziemy obchodzić bez kolorowych żarówek, miniaturek św. Mikołaja i kilometrowych kolejek w supermarketach. Sąsiedzi będą rywalizować o to, kto ma największą

liczbę świątecznych ozdób w ogrodzie. Ameryka ko-jarzy nam się z ziemią obiecaną, bo w czasach komu-nizmu była symbolem wolności i otwartego rynku pracy. Stamtąd pochodzi wszystko, co nowe, modne i warte uwagi. Ziemia i tak jest już globalną wioską, nie warto więc zabijać się w imię ojczyzny czy za każ-de obce słowo usłyszane na molo w Sopocie. Myślę, że ten sielankowy obraz krajów zza Pacyfiku i jego wpływ na nasze, trochę inne życie, doskonale czuje się obok terminu kicz.

„Na Zachodzie panowała ogólna tolerancja, połą-czona z wiarą w odrodzenie ludzkości na tle kom-pletnego materialnego dobrobytu. (. . .) Jakie miało być to «odrodzenie», nikt nie wiedział i nie dowie się nigdy, aż po czasy zgaśnięcia słońca. Chyba że od-rodzeniem będziemy nazywali: spokój, brak wszelkiej twórczości, z wyjątkiem udoskonaleń technicznych i bydlęcą szczęśliwość po odwaleniu pewnej ilości mechanicznej pracy.” – S. I. Witkiewicz

Przenikanie elementów życia typowych dla mieszkańców USA do naszej rzeczywistości jest jednym z wielu bubli, które Polacy przejęli nieostrożnie. Jak powszechnie wiadomo, Polak zrobi coś z niczego. Mamy więc namiastkę swojej Ameryki.

fot.

Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 29

Page 30: Ofensywa nr 18

G rupę tę tworzy kilkunastu stu-dentów historii UMCS działa-jących od roku. Zajmujemy się

historią mówioną, a naszym głównym zadaniem i celem, do którego konse-kwentnie staramy się dążyć, jest zbieranie ustnych relacji „świadków historii” – ludzi, których życie przeplotło się z wielkimi wydarzeniami historycznymi. Priorytetem w tej chwili są dla nas ci, którzy przeży-li II wojnę światową. Czas nieubłaganie płynie, dlatego bardzo ważne jest, by wspomnienia o tamtych wydarzeniach nie zginęły, by ludzie i ich historie nie odeszły w zapomnienie. Dzięki działal-ności w Bibliotece Wspomnień mamy okazję wyjść poza przestrzeń książkową, podręcznikową, poznać przeszłość opisa-ną nienaukowym językiem. Mamy szansę spojrzeć na dawne czasy z perspektywy

Zbieracze wspomnieńRozmawiamy z ludźmi, którzy pragną opowiedzieć komuś historię swojego życia. Wysłuchujemy różnych relacji i nagrywamy je, by następnie przekazać szerszemu gronu osób. Zbieramy wspomnienia ludzi, którzy przeżyli wojnę, by służyły innym, by były świadectwem czasu minionego. Jesteśmy studentami historii i tworzymy Bibliotekę Wspomnień.

ludzi zaplątanych w historii, zarówno tych wielkich, jak i maluczkich.

W ramach Biblioteki Wspomnień co jakiś czas organizujemy wykłady otwarte, spotkania oraz debaty na temat oral histo-ry. Ma to na celu poszerzenie naszej wie-dzy o tej dziedzinie oraz przygotowanie nas na spotkania ze świadkami historii. Wykłady prowadzą różni ludzie, których łączy jedno: zajmują się tym na terenie Lublina. Dlatego też gościliśmy między innymi psychologa, socjologa, historyka, pracowników Państwowego Muzeum na Majdanku i pracownika lubelskiego IPN-u. Poznaliśmy wiele opinii na temat zbiera-nia wspomnień.

Nasi rozmówcy są naszymi głównymi bohaterami. Najczęstszym miejscem spo-tkań są ich mieszkania, ponieważ czują się tam najpewniej, najswobodniej, a my jesteśmy ich gośćmi, którym pozwala-ją nam wejść w swój świat. Dlatego my swoim zachowaniem musimy sprawić, by nam zaufali i otworzyli się przed nami. Czasem wystarczy po prostu słuchać, nic więcej. W czasie rozmowy możemy dowie-dzieć się wielu ciekawych i zaskakujących rzeczy. Każda opowiedziana historia jest inna. Każda jest wyjątkowa, tak jak jej

bohaterowie. Dzięki tym spotkaniom po-znajemy naprawdę ciekawe, serdeczne i przemiłe osoby, które z wielką chęcią i radością opowiadają młodym ludziom o sobie i o swoich losach. Bardzo często jest tak, że oni sami się do nas zgłaszają i czekają z niecierpliwością na spotkanie. Pragną bowiem być wysłuchani. Zdając sobie sprawę z upływającego czasu, chcą, by ich historia nie została zapomniana, by była nauką dla nowych pokoleń.

Ludzie, których wspomnienia nagrywa-my, snują opowieści o wojnie, o tym, jak przetrwali ten burzliwy, pełen niepokoju czas. Mówią nam o losach swoich rodzin, najbliższych i sąsiadów. Ich opowieści są jak historie opowiadane po zmroku przez babcię, w trakcie robienia swetra na drutach, bądź dziadka siedzącego wy-godnie w fotelu. My zajmujemy miejsca ich wnuków i wnuczek, siedzących u ich stóp, którzy z oczami pełnymi uwielbienia pochłaniają każde ich słowo. Są to bajki na dobranoc, historie życia – lecz nie te zabawne i lekkie, tylko te smutne, czę-sto przepełnione cierpieniem, strachem i śmiercią. Ale najbogatsze i najgłębsze. Bo właśnie takie pamiętamy najdłużej, takie mają wpływ na nas największy.

MARIA BUCZKOWSKA

30 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

SPOŁECZNIE

Page 31: Ofensywa nr 18

S łowa te Jerzy Waldorff napisał w jednym ze swoich felietonów w 1988 roku. Mimo ćwierćwiecza, jakie upłynęło od chwili ich

nakreślenia, sens i aktualność pozostały niezmienne. Chyba jeszcze nigdy oferta kanałów telewizyjnych

czy imprez kulturalnych (tylko z nazwy) nie była przepełniona chłamem i kiczem w takim stopniu jak ma to miejsce teraz. Nie wiem, co powiedziałby Jerzy Waldorff, gdyby przyszło mu, ciętym jak zwykle języ-kiem, zrecenzować obecną dbałość o kulturę. Wiem, co mówił za życia. Posłuchajcie.

Czym skorupka za młodu...Jerzy Waldorff herbu Nabram urodził się 4 maja 1910 roku w rodzinie wywodzącej się ze starej szlachty. Gdy był młodym chłopakiem, jego matka mawiała mu: „Mój drogi, póki mamy pieniądze, to ja będę pilnowała, żebyś co roku spędzał co najmniej dwa miesiące za granicą. Bo czego tam się nauczysz

przed trzydziestką, to będzie twój kapitał, twój bank, z którego tylko będziesz odcinał kupony przez całe życie”. Mądrość rodzicielki i edukacja przez nią za-pewniona faktycznie zaowocowały w późniejszych latach. Wyrafinowany gust i smak, jakich Waldorff nabył podczas podróży, uczyniły z niego nie tylko bezwzględnego krytyka kiczu i bylejakości, ale tak-że niezłomnego piewcę najbardziej wymagających sztuk. Zarówno w kraju, jak i za granicą, miał okazję oglądać najsłynniejsze opery, klasyczne spektakle i koncerty najświetniejszych kompozytorów. Takie obycie dawało mu podstawy do wygłaszania niejed-nokrotnie kontrowersyjnych opinii.

Mało jednak brakowało, a świat nie usłyszałby o Waldorffie jako krytyku muzycznym. Z wykształce-nia był bowiem prawnikiem. Świeżo po studiach do-stał do poprowadzenia pierwszą sprawę. Dotyczyła ona warszawskiego krawca, który od malarzy nie brał pieniędzy za szycie ubrań, tylko kazał płacić sobie w obrazach. Sęk w tym, że na malarstwie zupełnie się nie znał. Jeden z obrazów oddał do renowacji pewnej firmie, która go zniszczyła podczas odno-wy. Waldorff obejrzał obraz, po czym stwierdził, że

osoba odpowiedzialna za zniszczenie powinna do-stać raczej państwową nagrodę, bo – jak mówił po latach w wywiadzie dla Tomasza Raczka – „(…) to było takie paskudztwo! Niech pan sobie wyobrazi:

– ciągnął swoją opowieść – dziewica na katafalku, ob-stawiona gromnicami, a górą płynie tłum zapłaka-nych duchów. No ohyda zupełna!” Wiedział jednak, że zwrócono się do niego jako prawnika, nie zaś znaw-cy sztuki. Wykorzystując swój talent do niebywałego krasomówstwa, wmówił sędziemu, że ów obraz to dla jego klienta strata niepowetowana, zdecydowa-nie większa, niż gdyby było to dzieło Rubensa czy Rembrandta, a 4000 złotych, których żąda, to pocie-cha „na otarcie jednego oka”. Sędzia uwierzył świeżo upieczonemu prawnikowi i przyznał poszkodowane-

Waldorff – ostatni pogromca kiczu

„Nie wiem kiedy (chyba już nie za mojego życia) cała sfera ludzi rządzących w naszym kraju przyjmie do wierzenia tę prawdę niewątpliwą, że o trwałym bycie narodu nie polityka decyduje, lecz kultura i sztuka”.

KUBA PILCH

Jego twórczość od początku charakteryzowała maksyma: szczodrość w krytyce, oszczędność w pochwałach.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 31

KULTURALNIE / literatura

Page 32: Ofensywa nr 18

mu wspomnianą kwotę. Dla porównania warto do-dać, że w czasach II Rzeczypospolitej robotnik rolny najmujący się do pracy u bogatego chłopa otrzymy-wał dniówkę (wówczas wynagrodzenie za pracę od świtu do zmierzchu) w wysokości jednego złotego. Klient był zadowolony, Jerzy Waldorff – wcale. Po latach wspominał tylko o obrzydzeniu, jakie poczuł wówczas do swego wyuczonego zawodu. Bez żalu porzucił karierę prawniczą, by zająć się wyłącznie pisarstwem oraz ukochaną muzyką.

Najniższe gusty tłumuNiedoszły prawnik kształcił się w poznańskim Konserwatorium Muzycznym. Już w 1936 roku został recenzentem, a swoje teksty publikował w „Kurierze Porannym” oraz w tygodniku „Prosto z Mostu”. Jego twórczość od początku charakteryzowała maksyma: szczodrość w krytyce, oszczędność w pochwałach. W roku 1947 na ekrany kin wszedł pierwszy powo-jenny, rodzimy film – Zakazane piosenki. Produkcja, będąca antologią piosenek okupacyjnych, spotkała się z ciepłym przyjęciem widzów, a do czasów współ-czesnych w kinach całego kraju film ten obejrzało ponad 15 milionów osób. Jednak po raz kolejny to, co schlebiało pospolitym gustom, kompletnie nie spodobało się Waldorffowi. Krytyk, piszący w tamtym czasie na łamach „Przekroju”, nazwał dzieło „ckliwym kiczem pod najniższe gusty tłumu”, który „niczym nie różni się od przedwojennych tego rodzaju kiczów”. Pisał: „Widzieliśmy szereg filmów o wojennej tema-tyce produkcji zagranicznej. W porównaniu z nimi «Piosenki» są kompromitacją i dlatego nie wolno ich wywozić za granicę. Po Radomiach, Białychstokach czy Wadowicach zrobią zresztą pewnie furorę”.

Bezkompromisowo wygłaszał swoje poglądy. Nie interesowało go to, że większość prawdopodobnie myśli inaczej. O masowym odbiorcy wyrażał się zresztą dość nieprzychylnie. Gardził rock and rol-lem, festiwalami w Opolu i w Sopocie, a gdy była taka potrzeba, ostrych słów nie szczędził nawet mi-nistrom czy dyrektorom oper i teatrów. Działalność Waldorffa nie opierała się tylko na krytyce: gdy apele i prośby nie dawały rezultatów, potrafił sam brać sprawy w swoje ręce. Przykładem takich sta-rań może być willa Atma w Zakopanem, na której wykup w latach 70. publicysta zebrał niezbędne

fundusze. Dzięki temu możemy dziś podziwiać tam muzeum, w którym zgromadzone są pamiątki po jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów

– Karolu Szymanowskim. O samym artyście Waldorff mówił: „W sztuce tak jak w życiu – ma się tylko jedną wielką miłość. A reszta to są przygody, skoki w bok, czasami nawet noce, których się nie spędza w domu, i taką moją wielką miłością w muzyce był i został Szymanowski”.

Gdy apele o ratowanie Cmentarza Powązkow-skiego nie przyniosły rezultatu, działacz powołał Społeczny Komitet Opieki na rzecz Ochrony Starych Powązek. Od chwili powstania, czyli od 1974 roku, Komitet uchronił od zniszczenia ponad 1300 bez-cennych pomników. Co roku 1 listopada na terenie cmentarza prowadzona jest kwesta przez warszaw-skich artystów, z której całkowity dochód przeznacza-ny jest na dalsze prace konserwatorskie.

Waldorff był człowiekiem czynu. Gdy postawił sobie cel, uparcie do niego dążył. Nie miało znaczenia to, czy chodzi o kwestie kultury narodowej, czy o sprawy prywatne – w obu przypadkach wygrana musiała być po stronie kontrowersyjnego krytyka. Ludwik Jerzy Kern wspominał w jednej ze swych książek, że gdy w Polsce pojawiły się fiaty 125p, Jerzy Waldorff po-stanowił, iż za wszelką cenę musi takie auto zdobyć. To, że w owych czasach nie było łatwo zdobyć rzeczy o wiele mniej luksusowe, niewiele go obchodziło. Po zdobyciu talonu pojechał wybrać swoje cudo. Na placu stało kilka egzemplarzy. Wybór padł na pojazd w kolorze „palonej wiśni”. Gdy dozorca placu oznajmił, że samochody w tym kolorze dostępne są wyłącznie dla klientów Peweksu, za waluty obce, Waldorff osza-lał. Wskoczył w taksówkę i kazał się wieźć do mini-sterstwa. Wbrew protestom sekretarki wtargnął do gabinetu i wrzasnął: „Panie ministrze, jeśli ja natych-miast nie dostanę auta w kolorze palonej wiśni, będę wszem, wobec i każdemu z osobna rozpowiadał, że pan ma polskie pieniądze w d…”. Okazało się, że tupet i siła perswazji robią swoje. Waldorff odjechał fiatem w kolorze „palonej wiśni”.

Do końca piętnował kicz i bylejakość. Z niezwykłą erudycją i polotem opowiadał o koncertach chopi-nowskich, rodzimych twórcach kultury wysokiej czy o (często wówczas zaniedbanych) polskich zabytkach. Za swą miłość do muzyki zapłacił wysoką cenę. Gdy w filharmonii kończył się koncert otwierający sezon 1999/2000, na zewnątrz hulał zimny wiatr. Tego wie-czoru nobliwy krytyk „nabawił się” zapalenia płuc, które ostatecznie pokonało go 29 grudnia 1999 roku. Ostatni pogromca kiczu zmarł w swym warszawskim mieszkaniu w wieku 89 lat. Spoczął na ukochanych przez siebie Powązkach.

Większość cytatów pochodzi z felietonów Jerzego Waldorffa, które ukazały się w wyborze pism pt. Uszy do góry oraz z wywiadu udzielonego Tomaszowi Raczkowi w ramach programu Ósme Niebo zrealizo-wanego dla stacji Canal+.

O masowym odbiorcy wyrażał się dość nieprzychylnie. Gardził rock and

rollem, festiwalami w Opolu i w Sopocie, a gdy była taka potrzeba, ostrych słów

nie szczędził nawet ministrom czy dyrektorom oper i teatrów.

32 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / literatura

Page 33: Ofensywa nr 18

J eden to pod kilkoma względami chyba najbardziej znaczący to-mik w dotychczasowym dorobku

Marcina Świetlickiego. Za sprawą trylogii o pijanym mistrzu poeta dał się poznać jako autor nie-do-końca-kryminałów (co było akurat zaletą całej serii), które przyniosły mu dużą popularność. W 2011 roku ukazał się zbiór wszystkich wierszy

Wprawdzie Levine w ciągu po-nad pięćdziesięciu lat pracy twórczej wydał kilkadziesiąt

Batman na skraju dojrzałościPoezja Świetlickiego jest niby cały czas taka sama, a jednak całkiem inna. W tomie jego wierszy pt. Jeden istnieje identyczna gorycz, jaką spotykamy w jego wcześniejszej twórczości, ale w mniejszych dawkach. W tym przypadku „mniej” naprawdę znaczy „lepiej”.

Świetlickiego, zamykający pewien etap w jego twórczości. I rzeczywiście to, co jest najczęstszym motywem pojawiają-cym się w najnowszym zbiorze wierszy tego twórcy, to przemijanie, ciągłe proza-iczne zmiany, o których można przeczytać w krótkim tekście otwierającym całość.

Opuszczam GothamZ kobietą-kotemTAKJa opuszczam GothamZ kobietą-kotemTAK

Nawet jeśli jest to zmiana na lepsze, to jest naznaczona świadomością upływu czasu. Poeta nie próbuje zaklinać rze-czywistości. Relacjonuje raczej proces przemijania tak, jakby opowiadał pro-

Philip Levine to obok Johna Ashbery’ego jeden z najbardziej cenionych, żyjących amerykańskich poetów. I tak, jak większość twórców tej narodowości, jest w naszym kraju prawie nieznany. Wybór wierszy tego twórcy – Miasto Marzeń – może choć trochę przyczyni się do zmiany tej sytuacji.

MIASTO MASA MASZYNA

stą historię. Wiersze przypominają bajki z gorzką pointą, na przykład w wierszu Niespodzianka:

Zima minie, wiosna przyjdzie,ukochanaŚniegi spłyną lody zginąWyjdzie trup z bałwanaTo, co skryte dotąd byłoUjawnione wnet zostanieWiosna przyjdzie. O, jak miło.Trup w bałwanie!

Świetlicki dla wielu pozostanie poetą piszącym tylko „o wódce i papierosach”. Tym razem jeśli pojawia się alkohol, to tylko dla podtrzymania legendy i zacho-wania. I może po kilku głębszych zdarzą się jakieś drobne uszczypliwości nad książką o Jacku Reacherze.

SZCZEPAN RYBIŃSKI

SZCZEPAN RYBIŃSKI

tomików, do polskiego czytelnika trafia zbiór zawierający wiersze jedynie z sze-ściu książek poety. Ale to na początek wystarczy. Ci, którzy – jak niżej podpi-sany – nie znali wcześniej twórczości Amerykanina, powinni wyrobić sobie zdanie i przede wszystkim sięgnąć po więcej.

To poezja przyjazna odbiorcy, przynaj-mniej jeśli chodzi o formę: niewiele abs-trakcyjnych metafor, prosty i precyzyjny język, który służy do opowiedzenia zwy-kłych historii z nie zawsze szczęśliwym zakończeniem. Mimo że Levine jest często bohaterem swoich wierszy, da się w nich wyczuć dystans. Amerykanin bazuje na wspomnieniach, ale w swoich sądach zawsze jest racjonalny, a może nawet bezlitosny. Nie ma złudzeń co do życia w tytułowym mieście marzeń, rodzinnym Detroit, gdzie pracował w fabryce samo-chodów. W jednym ze swoich tekstów tak wspomina tamte czasy:

[…]Jesteśmy tu wszyscy, żeby liczyćI żeby nas liczono, LemonRosie, Eugene, LuisI ja, za młody, by wiedzieć,że to jest na zawsze, przypinanie fartucha,Podwijanie rękawów

Mimo pesymistycznego wydźwięku całości, Levine większe nadzieje pokłada w człowieku skazanym na stagnację niż w maszynie będącej cały czas w ruchu. Ta wiara w ludzkie siły kończy się jednak w obliczu śmierci.

To nie jest rodzaj poezji, który zmusza do rozszyfrowywania tego, „co poeta miał na myśli”. Historie opowiadane w tych wierszach są proste, bo dylematy, które z nich wynikają, nie wymagają wielkich słów. Levine porywa się na walkę z czymś większym od niego, tak jakby w dyskusji o sprawach ostatecznych nie miał siły na metafory.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 33

KULTURALNIE / literatura

Page 34: Ofensywa nr 18

10 filmów, które kochamy, ale wstydzimy się do tego przyznaćKicz w mediach jest wszechobecny. Stacje telewizyjne przechodzą same siebie w produkowaniu coraz głupszych programów. Aktorzy parają się każdą, nawet najgorszą chałturą. Tandeta nie omija także kina – czasem odnosi się wręcz wrażenie, że dobrych filmów już się nie robi. Są jednak produkcje, które do tego stopnia wniknęły w popkulturę i świadomość widzów, że nikt nie zastanawia się nad ich wartością artystyczną. Są filmy, które wszyscy kochamy, ale wstydzimy się do tego przyznać.

Szklanką po łapkach, mówią przecież same za siebie. Yippee-ki-yay, motherfucker, jak by to ujął John McClane.

6. KilerCzołowa polska komedia, która wylanso-wała więcej kultowych tekstów niż cała reszta naszej rodzimej kinematografii. Film przez wielu uważany jest za fabu-larny majstersztyk, u innych tania kry-minalna zagadka z podwórkowymi gan-gsterami powoduje reakcję alergiczną. Nieśmiertelne teksty Siary i Jurka Kilera bawią nas jednak tak samo, jak kilkana-ście lat temu, a ścieżka dźwiękowa w wy-konaniu Elektrycznych Gitar jako żywo przywraca widzom obrazy niezapomnia-nych lat 90.

5. Braveheart, Gladiator i Ostatni samuraj

Te trzy produkcje to właściwie jeden i ten sam film. Prześledźmy fabułę: wyrzutek społeczeństwa prowadzi walkę z syste-mem skazaną na porażkę. Po przeciwnej stronie barykady stoi niemal demoniczny wróg, który w odpowiednim momencie wbije bohaterowi nóż w plecy (nieraz całkiem dosłownie). Jest też oczywiście niedostępna kobieta, w której nasz boha-ter się zakochuje. Dodatkowo nie jest ona jego pierwszą miłością, tę pierwszą utra-cił i to dało mu siłę do walki… No, może poza Tomem Cruisem. Jego zdaje się na-pędzać sake.

To jest jednak mało ważne, bo na ko-niec, gdy Mel Gibson krzyknie „Wolność!”, Russel Crowe wróci przez zboże do domu,

10. GreaseMusical o miłości ponad subkultura-mi młodzieżowymi w Ameryce lat 50. Tandeta goni tandetę, zaczynając od wy-glądu bohaterów, a kończąc na samej formie przekazu. Wyśpiewywane kwestie, ociekające żelem stylizacje i kultowy chód Travolty sprawiają, że Grease jest jednym z czołowych przedstawicieli kiczu w świecie filmu. To jednak także manifest pokolenia, zapis rzeczywistości i kawał dobrej zabawy przy niezapomnianych przebojach w wykonaniu wciśniętego w skórzane spodnie Johna Travolty i Olivii Newton-Jones. Jeszcze długo po seansie będziemy nucić Summer Nights czy You’re the One That I Want. Tylko pod nosem, żeby nikt nie słyszał.

9. American PieKomedia o inicjacji seksualnej amerykań-skich nastolatków nie może być dobra z jednego prostego powodu: jest to kome-dia o inicjacji seksualnej. Dlatego humor jest prostacki, wulgarny i wyświechtany. I dlatego właśnie pokochaliśmy go szcze-rze i zaśmiewaliśmy się w głos, oglądając przejścia młodych ludzi u progu dorosło-

ści. Tę niezwykłą produkcję cechują kiep-skie gagi, porażająco złe aktorstwo oraz żenująca fabuła. Wymieniać można długo, ale po co, skoro i tak przy następnej czę-ści tłumy ludzi ruszą do kina.

8. SzczękiGigantyczny rekin terroryzuje wybrze-że, więc trzeba go złowić – to wszyst-ko. Poważnie, to już jest cała fabuła. Zachodzę w głowę, dlaczego nadal emo-cjonujemy się tym filmem – chyba po prostu stał się kultowy i już nic się z tym nie da zrobić. Spielberg użył swojego do-tyku Midasa i z absolutnie koszmarnego pomysłu zrobił jeden z najbardziej kaso-wych przebojów w historii, film który zna-ją wszyscy. Pomaga w tym trochę polska telewizja, bo, jak powszechnie wiadomo, nic tak nie poprawia smaku niedzielnego schabowego, jak lecące w tle zmagania z gumowym rekinem ludojadem.

7. Szklana pułapkaTa produkcja jest synonimem kina akcji. Poprzez niezapomniane kreacje Bruce Willis i Alan Rickman zredefiniowali po-jęcie twardziela i czarnego charakteru. W Szklanej pułapce mnóstwo jest wybu-chów, strzelania i świetnych dialogów. To film, od którego tak naprawdę zaczęło się kino, gdzie najpierw się strzela, a potem zadaje pytania. Tutaj nie ma Bonda w gar-niturze, który zatrzymuje kule gadżetami. Tu jest krew, pot i łzy. Co prawda śmier-telny wróg nadal jest obcokrajowcem, ale wszystkiego naraz zmienić się nie da, a może nawet nie trzeba – cztery kolejne części i komediowe przeróbki, takie jak

MAŁGORZATA BORYCZKA

34 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / film

Page 35: Ofensywa nr 18

a Tom Cruise usłyszy od samuraja, że każ-dy kwiat wiśni jest doskonały, wszyscy będziemy płakać jak bobry.

4. I kto to mówiJohn Travolta jako zakochany lekkoduch, Kirstie Alley szukająca męża i niemowlak komentujący wydarzenia w filmie głosem Bruce’a Willisa. Fabularny koszmar okazał się wielkim hitem i doczekał się nawet drugiej części, a kto nie śmiał się z poga-duszek Mikey’a z innymi berbeciami, ten zgred. Bo choć tak tragicznie zły, I kto to mówi jest pociesznie zabawny i, jak każda tego typu produkcja, przywraca ludziom wiarę w prawdziwą miłość, szczęście i na-dzieję, że talent aktorski Travolty będzie miał szansę objawić się w produkcjach Tarantino.

3. Kevin sam w domuBez komentarza.

2. Wirujący seks„Przyniosłam arbuza” – wypala nastoletnia wczasowiczka Baby (Jennifer Gray), chcąc zagadnąć bezwstydnie atrakcyjnego tan-cerza Johnny’ego. Tak zaczyna się waka-cyjny romans jej życia, który zakłócą małe dramaty i dopełni niezapomniana ścieżka dźwiękowa z hitami She’s Like the Wind czy Time of My Life. Atmosfera schyłku lat 60. w Ameryce zawsze przyciąga tłumy przed ekrany telewizorów, a kocie ruchy Patricka Swayze’ego nadal przyprawia-ją panie o szybsze bicie serca. Wszystko, począwszy od imion bohaterów, aż po ich końcowy taniec, skąpane jest w kiczu, ale któż by się tym przejmował?

1. TitanicNiekwestionowany zwycięzca nagrodzo-ny 11 Oscarami. W 1997 roku wzbudzał zachwyty, obecnie jest wyśmiewany i ko-jarzony wyłącznie z kiczem, półnagą Kate Winslet i młodziutkim Leonardo DiCaprio. I choć teraz wszyscy się z tej produkcji śmieją, a puszczany w telewizji publicz-nej musi być dzielony na dwie tury, bo z reklamami trwa pięć godzin, to Titanic stał się filmem kultowym. W końcu mi-łość bohaterów była wieczna, a orkiestra z przytupem poszła na dno, nie przery-wając tanga. Nikt się do tego nie przyzna, ale każdy choć raz uronił łzę, gdy Jake za-marzł uczepiony drzwi. Każdy zarumienił się , gdy ręka Rose zostawiała ślad na za-parowanej szybie samochodu. Ja też, ale nie mówcie nikomu.

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 35

Page 36: Ofensywa nr 18

Czasem słońce, czasem deszczKicz można znaleźć praktycznie wszędzie, także w filmie. Najlepszy przykład? Bollywood. Już sama umowna nazwa („Bollywood” pochodzi z połączenia określeń: Hollywood i Bombaj, który jest najwięk-szym indyjskim ośrodkiem kinematograficznym), za którą sami Hindusi nie przepadają, wywołuje pobłaż-liwy uśmiech na twarzy. Czy są wielbiciele takiego rodzaju kina? To trochę jak z disco polo: nikt nie lubi, nikt się nie przyznaje, ale każdy zna.

Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać kina Bollywood. Warto może wspomnieć, że również świat hinduskich filmów ma aktorów cieszących się popu-larnością i uwielbieniem fanek, niczym Ryan Gosling czy Brad Pitt w produkcjach hollywoodzkich. Mowa między innymi o takich postaciach, jak: Shah Rukh Khan lub Hrithik Roshan. Aktorzy ci goszczą w wielu popularnych obrazach hindi cinema, jak lubią okre-ślać Hindusi swoją kinematografię zamiast pojęcia „Bollywood”. Nie trzeba oczywiście dodawać, że bar-dzo często są to role pierwszoplanowe.

Jak takie filmy wyglądają i co sobą reprezentują? Najlepiej odpowiedzieć na te pytania, przedstawia-jąc to na przykładzie jednej z indyjskich produkcji. Mój wybór padł na największy chyba przebój tego kina z ostatnich lat: Czasem słońce, czasem deszcz. Jest to film Karana Johara z 2001 roku, który swo-jej premiery doczekał się nawet w Polsce. Schemat jest prosty: ona jest biedna i pochodzi z niższych sfer

Bollywood, czyli czasem uśmiech, czasem łzyBiedna ona, bogaty on... lub odwrotnie – jak kto woli. Przeciwni związkowi rodzice, konkurent o serce ukochanej jako czarny charakter i wielka, namiętna miłość. A do tego mnóstwo tańca i śpiewu, świdrujących ucho dźwięków oraz skoczności w choreografii. Jednym słowem, przepis na bollywoodzki hit gotowy, bo przecież musi być kolorowo, podniośle i z przytupem.

społecznych, on – bogaty i wykształcony, syn dobrze postawionych rodziców, dla których tradycja jest najwyższą wartością. Chcą być razem, lecz nie mogą, ponieważ ich związkowi przeciwstawia się konser-watywny ojciec, który już zdążył wybrać dla swojego syna o wiele odpowiedniejszą, jego zdaniem, part-nerkę. Żeby było bardziej romantycznie i drama-tycznie młodzi, wbrew całemu światu, pobierają się. Pozostaje tylko pytanie: z jakimi konsekwencjami przyjdzie im się zmierzyć?

Cała historia nabiera jeszcze większej bajkowo-ści i magii dzięki fabule oraz choreografii pełnej tańca i skocznej muzyki. Miłosne wyznania wyśpie-wywane są niezwykle wysokimi głosami w rytm świdrujących ucho dźwięków. Do tego dochodzą kolorowe stroje, niezliczona ilość świecącej biżuterii i orientalne makijaże. Całości dopełniają pałacowe, bogato zdobione wnętrza oraz azjatyckie krajobrazy, pośród których młodzi kochankowie wyznają sobie miłość. Jednym słowem nieziemsko, fantastycznie i romantycznie aż do przesady, niczym w wątpliwej klasy „Harlequinie”.

Czasem uśmiech, czasem łzyNie da się ukryć, że filmy bollywoodzkie pełne są zarówno kiczu, jak i przesadnej patetyczności. Podniosłe dialogi, wręcz przesycone namiętnością wyznania, fascynacja spojrzeniem, muśnięciem ręki, nie mówiąc już o samym pocałunku, są na porządku dziennym. Przesadzam? Nie sądzę, bo kto tak robi w prawdziwym życiu?

Do tego dochodzą jeszcze wartości, kultura i re-ligia. Z tym kłócić się nie sposób. W końcu to nie nasze klimaty i to, co naturalne dla ludzi tamtych krajów, dla nas może wydawać się niecodzien-ne i dziwne. Nie mogę się jednak powstrzymać, aby chociaż o tym nie wspomnieć, ot, tak. Bo cóż to za ojciec, który unosi się honorem i wyrzuca własnego syna z domu, ponieważ ten nie wypełnił obowiązku dziecka? Dlaczego młodzieniec tego nie

KATARZYNA LUTKA

Schemat jest prosty: ona jest biedna i pochodzi z niższych sfer społecznych,

on – bogaty i wykształcony, syn dobrze postawionych rodziców, dla których

tradycja jest najwyższą wartością.

36 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / film

Page 37: Ofensywa nr 18

zrobił? Ponieważ zakochał się w nieodpowiedniej dla niego (naturalnie zdaniem rodziciela) kobiecie, która, będąc z niższej klasy społecznej, może nie znać wartości i obyczajów wyznawanych w zamoż-nej rodzinie.

Jednak, co by nie mówić, filmy Bollywood mają jedną cechę, którą większość uzna za pozytywną – szczęśliwe zakończenia. W tym przypadku pojawia się wierzący w zgodę między ojcem a synem drugi brat, który doprowadza do szczęśliwego – bo jakżeby inaczej – zakończenia konfliktu. Nagle wszelkie zasa-dy, które do tej pory wyznawał ojciec, przestają mieć

Podniosłe dialogi, wręcz przesycone namiętnością wyznania, fascynacja spojrzeniem, muśnięciem ręki, nie mówiąc już o samym pocałunku, są na porządku dziennym. Przesadzam? Nie sądzę, bo kto tak robi w prawdziwym życiu?

znaczenie i widzowie mogą się cieszyć pozytyw-nym zwrotem akcji. Nie trzeba przy tym dodawać, że młodszy syn również znajduje miłość.

Nie można zaprzeczyć, że kino w takiej otoczce jest mocno kiczowate. Za dużo „ochów” i „achów”, groteski, patetyzmu i przerysowanych sytuacji, które czasem wydają się być żywcem wyjęte z baj-ki. Z pewnością znajdą się fani takiej twórczości, tak samo, jak bez wątpienia istnieją jej przeciwni-cy. W końcu: co kto woli. W realnym życiu przecież nie zawsze świeci słońce dobrego smaku, czasem musi spaść także kiczowaty deszcz.

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 37

Page 38: Ofensywa nr 18

Niekończące się

Jaśkowi, z wdzięcznością za słodki koszmar Aśoki.

J eszcze kilka lat temu, słysząc słowo „kicz”, my-ślałam „Bollywood”. Kiedyś dałam temu wyraz w rozmowie z kolegą. Posłuchał, pokiwał głową,

a na następne spotkanie przyniósł mi płytę i kazał obejrzeć. Nie miałam na to najmniejszej ochoty i pewnie bym sobie odpuściła ów seans, ale dziw-nym zrządzeniem losu trafił się wieczór, gdy – nu-dząc się wprost niemożebnie – włączyłam pierwszy w swoim życiu film Bollywood.

Nie pamiętam już dziś, co mnie do tego skłoniło. Wiem jedynie, że nie przypuszczałam, by ta decy-

BOLLY

KATARZYNA ŚWIEGOT

graf

. Mat

eusz

Now

ak (m

now

ak.e

u)

38 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / film

Page 39: Ofensywa nr 18

zja mogła mieć jakieś inne skutki prócz tego, że wypełnię trzy godziny koloro-wymi obrazkami. I pamiętam całkowite zaskoczenie.

Obejrzałam Aśokę.Potem obejrzałam go jeszcze raz.W trakcie trzeciego seansu zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, włączyłam film po-nownie, żeby przekonać się, czy przypad-kiem coś się w nim nie zmieniło. Przez ty-dzień wymyślałam kolejne preteksty, by rzucić okiem na tę czy inną scenę i rzadko udawało mi się obejrzeć fragment krótszy niż 60 minut. A przecież cały film znałam już wtedy na pamięć.

Myślałam, że to będzie tak samo jak ze wszystkimi moimi fascynacjami: przesyt doprowadzi w końcu do znudzenia i za-interesowanie samoczynnie wygaśnie. Myliłam się. Za każdym razem, kiedy po-jawiały się napisy końcowe, czułam ten sam niedosyt i tęsknotę. I nie umiałam powiedzieć, co właściwie tak mnie poru-sza w tych stu pięćdziesięciu minutach ruchomych obrazków. Fabuła? Prosta jak konstrukcja cepa. Bohate rowie? W nie-jednym filmie można takich znaleźć. Emocje? Silne, ale zrozumiałe. Przyszło mi do głowy, że może nie chodzi o ten jeden konkretny obraz, ale o jakieś spe-cyficzne cechy kina bollywoodzkiego w ogóle. Obejrzałam Aśokę jeszcze parę razy i w końcu ruszyłam na poszuki-wanie innych okazów mumbajskiej ki ne ma tografii.

– Świegot, zlituj się! – usłyszałam od koleżanki, której wyłuszczyłam prośbę o jak najwięcej Bollywoodu (wiedząc, że jej siostra jest miłośniczką gatunku). – Przecież tego się nie da oglądać!

– Wiem – poinformowałam ją, czując narastający dygot – ale i tak chcę wszyst-ko, co da się zdobyć.

Musiała usłyszeć w moim głosie jakąś straszną determinację, bo już dalej nie protestowała. Wróciłam do domu z zapa-sem upragnionych materiałów i ze świa-domością, że prawdopodobnie wszystkie te dzieła będą kolorowe do oczopląsu, słodkie do przesytu i łzawe do szaleń-stwa. I takie właśnie były, ale z każdym kolejnym filmem wsiąkałam coraz głę-biej w stan bezbrzeżnego oszołomienia. Hindusi, z wszędobylskim SRK na czele, wtańczyli się i wśpiewali w moje serce z siłą tajfunu, co było o tyle niezwykłe, że

Moje próby usprawiedliwiania tej niepojętej sympatii wynikały z faktu, że coś w tym uzależnieniu było nowością, coś było dziwne i zastanawiające. Żaden nurt literacki, żaden człowiek, żadna subkultura, żadne zjawisko nie oddziaływało na mnie wcześniej z tak wielką siłą.

na co dzień nie używam – a przynajmniej wówczas nie używałam – serca...

Tłumaczyłam sobie, że najwyraźniej jestem naiwna. Że kocham te baśnie ko-lorowe jak rajskie ptaki, bo ich twórcy nie silą się na efekt artystyczny, nie taplają widza w absurdach, nie budzą w nim po-czucia zagrożenia, tylko – najzwyczajniej w świecie – opowiadają historie. Że jest w tym kinie jakaś pierwotna czystość, któ-ra urzeka i pociąga. I wreszcie, że odmien-ność kultury hinduskiej fascynowała mnie od dziecka, więc teraz po prostu wracam do czegoś, co dawno już było mi bliskie.

Powiecie, że to racjonalizacja. Macie rację, oczywiście, że tak. Ale kamieniem niech rzuci ten, kto nigdy nie próbował zracjonalizować nagłego ataku miłości. Moje próby usprawiedliwiania tej nie-pojętej sympatii wynikały z faktu, że coś w tym uzależnieniu było nowością, coś było dziwne i zastanawiające. Żaden nurt literacki, żaden człowiek, żadna subkultura, żadne zjawisko nie oddziaływało na mnie wcześniej z tak wielką siłą. Desperacko szukając zrozumienia swojego stanu, prze-kopałam się przez mnóstwo mądrych ar-tykułów w prasie i jeszcze więcej głupich dyskusji w Internecie. Wnioski z lektury były zawsze takie same: hinduskie kino jest szmirą niemiłosierną, produktem przeznaczonym wyłącznie dla widzów o niewyrobionym smaku, nie szukających w kinie głębi, piękna i artyzmu, tylko głu-piutkiej rozrywki prostej w odbiorze.

Trochę się na tę diagnozę obraziłam, ale na jakiś czas przystopowałam z „bol-lywoodzkością”. Chyba nikt nie chce być zjadaczem szmiry ani naiwnym widzem goniącym za płytką rozrywką. Przez dwa miesiące oglądałam tylko ambitne kino europejskie, co skończyło się zawaloną sesją, rozstrojem nerwowym i ogólną nie-chęcią do świata. W obliczu wyrzucenia ze studiów zdecydowałam się na kinoterapię.

„Zacznę łagodnie, od placebo” – myśla-łam. „Jest przecież mnóstwo hinduskich filmów, które nie są typowymi bollywoo-dami. Na przykład remaki filmów europej-skich i hollywoodzkich. Grają ci sami ak-torzy, mówią tym samym językiem, ale nie ma aż tyle tańców, a jazgotliwego śpiewu nie ma w ogóle. Może to wystarczy...”

Nie wystarczyło – z dwóch powodów. Po pierwsze, te ersatze budziły we mnie nieopisaną frustrację. Po drugie, stwier-

dziłam, że nawet w tych filmach Hindusi pozostają Hindusami i przynoszą ze sobą na plan słabe efekty dźwiękowe (w całych Indiach nagrano chyba tylko jeden od-głos ciosu), specyficzne poczucie humo-ru i zamiłowanie do melodramatu, czyli to wszystko, co w Bollywoodzie byłam w stanie znieść, a co w namiastkach raziło mnie okrutnie.

Po długiej szarpaninie złożyłam w koń-cu broń. Kapituluję. Przestaję walczyć, bo w starciu z bollywoodzkością nie mam żadnych szans. Jestem bezsilna. Mimo

siedmiu lat studiów, mimo trzech literek, które mam prawo wstawiać przed nazwi-skiem, mimo setek przeczytanych książek, mimo Eliadego, Lévi-Straussa i Proppa, którzy cierpliwie tłumaczyli mi antro-pologiczne przyczyny funkcjonowania archetypów, mitów i bajek, mimo wszyst-kich wokół, którzy podśmiewają się z tego szaleństwa jawnie lub za moimi plecami.

Są okresy remisji. Wtedy dyskutuję ze znajomymi o intertekstualności, onoma-styce i chiropterach (nieważne zresztą, o czym – ważne, żeby określać to trud-nymi zwrotami zapożyczonymi z łaciny i greki). Ale kiedy mam już wszystkiego dosyć, wyłączam telefon i zaszywam się na trzy godziny w innym świecie: koloro-wym do oczopląsu, słodkim do przesytu, łzawym do szaleństwa. I tu mi dobrze.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 39

KULTURALNIE / film

Page 40: Ofensywa nr 18

Słowo „kicz” pochodzi z języka niemieckiego i oznacza „lichotę, tandetę, bubel”. Wyraz jest nacechowany negatywnie. Ale czy nie może sprawić, że odbiorca dozna pozytywnego wrażenia? Czy kicz może być wartościowy? Jasne, że tak.

NOT FOR BUBEL

Heavy Metal BeatlesKiczowate stroje, przesadzony makijaż i showmań-skie pokazy pirotechniczne są nieodłącznym elemen-tem zespołu. Czy genialna muzyka i tandetne dodatki mogą dać dobry efekt? Kiss jest przykładem tego, że tak.

Artyści czarują nas technologią 3D, ciekawymi kostiumami i makijażem rodem z komiksów o su-perbohaterach. Dodatkowo na koncertach dosłow-nie latają nad publicznością, Simmons zieje ogniem i pluje krwią, a z gitary Thayera wydobywają się dym oraz ogień. Całość uzupełniają wybuchające petar-dy i sztuczne ognie. Ale na tym nie koniec. W ruch idzie konfetti, a Stanley na scenie niszczy gitarę i jej część oddaje publiczności. Ich koncerty to spektakl cyrkowy, który bawi nie tylko oczy, ale przede wszyst-kim uszy.

Heavy Metal Beatles to własny styl Kissów. Grupa, będąc pod ogromnym wpływem The Beatles i rock and rolla, wytyczyła całkiem nową drogę dla rocka. Zespół poprzez swoje showmaństwo i „magię”, któ-rą pokazuje na scenie, przez wielu jest uznawany za kiczowaty. Jednak przy bliższym poznaniu wszyscy mówią o klasyce, jaką jest Kiss. Wyrazisty makijaż, ciekawe stroje i cała oprawa wizualna świetnie kom-ponują się z mocną muzyką kapeli. Czy wyobrażacie sobie tych artystów bez całego spektaklu, jaki po-kazują na scenie? Pewnie tak, ale czy dałoby to taki sam efekt? Wątpliwe.

Członkowie Kiss w swojej twórczości wykorzystu-ją świadomie kicz. Skutek jest niesamowity. Nie bez powodu na ich koncerty zjeżdżają ludzie z całego świata, a sam zespół jest uważany za jedno z przeło-

mowych zjawisk w muzyce. Mamy więc żywy przykład na to, że tandeta może dodać uroku, ale, co ważniej-sze, nie obniżyć walorów muzycznych.

Hard Rock HallelujahGroza, mrok i  surowy wokal? To właśnie Lordi. Zwycięzcy Eurowizji pokazują, po raz kolejny, że moż-na tworzyć swój styl i być w tym świetnym.

Kostiumy artystów są zainspirowane filmami grozy, a ich twórcą jest wokalista zespołu – Mr. Lordi. Stroje to nie tylko „maska”, którą zakładają na scenie, ale przede wszystkim wizerunek publiczny. Warto dodać, że są one niewygodne i nie przepuszczają powietrza, co dodatkowo budzi podziw. Muzycy odcinają się od nurtu satanistycznego, tłumacząc swój gust zamiło-waniem do horrorów.

Hard Rock Hallelujah to utwór, z którym Lordi re-prezentowali Finlandię na Eurowizji w 2006 roku. Czy może być coś bardziej kiczowatego od tego „konkursu”? Pewnie coś by się znalazło, ale jak dla mnie, przynajmniej na razie, nie ma. Grupa jak bu-rza przeszła przez eliminacje krajowe, napotykając po drodze nie lada przeszkody. Artyści musieli tłu-maczyć się ze swojego stylu muzycznego i wyboru strojów. Zarzucano im satanizm i zły wpływ na spo-łeczeństwo. Zespół jednak nie zmienił swojego pier-wotnego założenia.

Gdy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie Lordi, po-myślałam, że to totalna tandeta, ale, jak wiadomo, pierwsze wrażenie często bywa mylne. Włączyłam teledysk i… boom. Mroczne stroje i ciężkie brzmie-nia idealnie do siebie pasują. Jest to kolejny przy-kład na to, że, wykorzystując kiczowaty konkurs i halloweenowe stroje, można zostać zauważonym z pozytywnym skutkiem. Dzięki tym zjawiskom oraz surowemu wokalowi Putaansuu, Lordi są uznawani za jeden z wielu kultowych zespołów na świecie.

Muzyczna ApokalipsaWalka z Kościołem, satanizm, kontrowersje i protesty, czyli niesamowity Marilyn Manson. Zespół, propagu-jący nonkonformizm i ikonoklazm, znany jest z bu-dzących społeczne zainteresowanie tekstów i specy-ficznego wyglądu.

Słysząc Marilyn Manson, widzę okropny maki-jaż, odrzucające zachowanie i protestujący Kościół. Nikogo już nie dziwią oskarżenia o branie narko-tyków przez muzyków, oburzające czytanie Pisma Świętego na koncertach czy makabryczne obrazy na scenie. To, co jest dla mnie lamerskie, to zachowa-nie Mansona, lidera zespołu, i groza, jaką sieją wokół

JOANNA MARSZALEC

Grupa, będąc pod ogromnym wpływem The Beatles i rock and rolla, wytyczyła całkiem nową drogę dla rocka. Zespół

poprzez swoje showmaństwo i „magię”, którą pokazuje na scenie, przez wielu

jest uznawany za kiczowaty.

40 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / muzyka

Page 41: Ofensywa nr 18

Makabra i psychodela, w jaką wprowadzają nas muzycy, jest kwintesencją świata. Kapela uwidacznia nam najgorszą stronę rzeczywistości, która nas przeraża.

fot.

Il Fa

tto

Quo

tidi

ano

/ fli

ckr.c

om

Page 42: Ofensywa nr 18

syka rocka. Wygląd jest ściśle powiązany z gatunkiem i osobowościami artystów. Ciekawym elementem jest nazwa zespołu – pierwszy człon to imię artystki uważanej za symbol seksu, a drugi to nazwisko zna-nego, seryjnego mordercy. Dźwięki i kreacja postaci są godne podziwu.

Marilyn Manson to zespół, który daje lekcję z tego, jak się wyróżniać i tworzyć wokół siebie kontrower-syjny szum medialny. Ale najważniejsze są błysko-tliwe teksty, świetna muzyka i odrażająca kreacja artystów, które bez siebie są jak niepełna układanka.

MeldZespół łączący trash i death metal, a do tego me-talcore, świetnie się w to wszystko wkomponowu-jący. Slipknot, czyli jedno z ciekawszych brzmień alternatywnych.

Na pierwszy rzut oka można ocenić zespół jako tandetę. Jednak, po bliższym kontakcie z  jego brzmieniami, dociera do nas, jak bardzo te elemen-ty są sobie potrzebne. Artyści w maskach wizualnie przyciągają odbiorców, a muzyka wprowadza nas w odpowiedni klimat.

Meld to pierwotna nazwa zespołu, którą najpierw zmieniono na Pyg System, a następnie na Slipknot. Dzisiaj zespół kojarzy się z genialnymi dźwiękami,

przerażającymi maskami, niczym z Hannibala Lectera, i agresywnymi zachowaniami na koncertach. Ale to, co ostatnio najbardziej przykuwa uwagę widzów, to maska i kombinezon nieżyjącego członka grupy

– Paula Graya, które podczas występów znajdują się na scenie. Jest to swego rodzaju pośmiertny hołd składany jednemu z założycieli zespołu.

Slipknot lekko kpi sobie z kiczu, wykorzystując maski oraz dziwne zachowania na koncertach. Grupa pokazała, jak się przekracza granice. Skutkiem tego jest uznawanie zespołu za jedną z najważniejszych formacji metalowych ostatnich 15 lat.

So...Kiss, Lordi, Marilyn Manson i Slipknot są przykładami, że bubel można zmienić w coś ciekawego i intrygują-cego. Kiczowate stroje, mocne uderzenia, zaskakujące poglądy i kontrowersyjne zachowania – to wszystko określa muzyków i daje niesamowity efekt końcowy.

Kicz sam w sobie powinien być negatywny, słaby i wyzuty z doznań estetycznych. Zespoły, które wymie-niłam powyżej, pokazują, jak różnie można postrzegać to zjawisko. Nie tylko pomysł wykorzystania elemen-tów powszechnie uważanych za lamerskie, ale rów-nież ich skomponowanie z muzyką i osobowościami artystów sprawia, że chcemy więcej i więcej.

fot.

Alte

rna2

/ W

ikim

edia

Com

mon

s

42 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / muzyka

Page 43: Ofensywa nr 18

S ztuka, oparta na tragikomedii irlandzkiej pisar-ki Marie Jones, porusza problem bezpośredniej konfrontacji wielkiego świata z zacofaną pro-

wincją. Do małej wioski przybywa ekipa z Hollywood, chcąc kręcić tu film z udziałem miejscowych statystów. Światy, których zderzenie się ze sobą obserwujemy, są zupełnie różne. Pierwszy z nich jest pełen możliwości, szans na realizację pragnień, przepychu i fałszu, pod-czas gdy drugi osnuty jest niespełnionymi marze niami, determinacją w dążeniach do osiągnięcia obranego celu, a także szczerością i prawdą. 

Historia opowiedziana została w dwóch aktach. Pierwszy z nich ma charakter zdecydowanie kome-diowy, odsłania przed nami kulisy powstawania fil-mu. Mieszkańcy wioski uczestniczą jako statyści przy realizacji hollywoodzkiej produkcji. Jest to dla nich szansa nie tylko na zarobienie pieniędzy. Obecność sławnych i bogatych ludzi we wsi daje wiele możli-wości, ale również niesie ze sobą liczne zagrożenia. Niespełniony reżyser upatruje w niej szansy na do-strzeżenie i zrealizowanie jego amatorskiego scena-riusza. Podczas wspólnych lekcji wymowy młodego statysty z aktorką, które mają na celu zdobycie przez nią irlandzkiego akcentu, nawiązuje się między nimi relacja o wyraźnych znamionach romansu. Jeszcze inni nie wytrzymują presji i, w poczuciu beznadziei oraz braku perspektyw na lepsze jutro, popełniają sa-mobójstwo. Tak właśnie kończy się pierwszy, a rozpo-czyna drugi akt sztuki. Nastoletni Sean Harkin, jeden z mieszkańców wioski, odbiera sobie życie – topi się, obciążając celowo kamieniami (w kieszeniach) wła-sne ciało. To wydarzenie głęboko wstrząsa życiem tamtejszej ludności, która dotkliwie przeżywa stratę oraz obwinia siebie, że w porę nie udzieliła pomocy chłopcu. Wybucha też konflikt pomiędzy mieszkań-cami wioski a ekipą filmową, ponieważ ta nie zgadza się dać przerwy lokalnym statystom, by mogli wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych Seana.

Największa siła tkwi w formie spektaklu. Na scenie obserwujemy tylko dwóch aktorów: Bartka Kasprzykowskiego oraz Mateusza Damięckiego, któ-rzy wcielają się w kilkanaście różnych postaci, m.in. w: Caroline Giovanni – amerykańską gwiazdę filmo-wą, Seana – nastoletniego buntownika czy Clema – despotycznego reżysera, który nie rozumie lokalnego środowiska. Wszystkie osoby łączy dwóch głównych bohaterów, dwóch statystów: Charlie Conlon i Jack Quinn. Są oni uczestnikami wszystkich wydarzeń,

Hollywood w małej, irlandzkiej wiosce na deskach lubelskiego teatruDo repertuaru lubelskiej Sceny Prapremier InVitro i Teatru Centralnego powrócił spektakl Łukasza Witt-Michałowskiego Kamienie w Kieszeniach, który miał swoją premierę 18 września 2006 roku.

które miały miejsce podczas realizacji hollywoodz-kiej produkcji na terenie irlandzkiej wioski. Biorą w nich udział, jednocześnie je komentując. W dodat-ku odkrywają, przed publicznością zgromadzoną na sali widowiskowej, towarzyszące im emocje, ukryte tęsknoty oraz marzenia, których spełnienia pragną. Charlie i Jack są niezaprzeczalnie częścią lokalnego społeczeństwa, jednak skrycie chcą coś w życiu zmie-nić, dlatego też niekiedy w sposób dość nieudolny dążą do odmiany swojego losu oraz podejmują dzia-łania pozwalające choć na chwilę uciec od bezna-dziei i monotonni dnia codziennego.

Na uwagę zasługuje również scenografia, którą można zdefiniować za pośrednictwem dwóch słów: pomysłowość i minimalizm. Aktorom towarzyszą na scenie jedynie dwie toalety przenośne clip clop. W spektaklu spełniają one różnorakie funkcje: są wanną, garderobą, prysznicem, a nawet trumną. Należy zaznaczyć, że są one w swych rolach niezwy-kle wiarygodne.

Spektakl został już doceniony zarówno w Lublinie, jak i poza jego granicami. Jest laureatem licznych nagród: Wielkiej Nagrody Publiczności Festiwalu Kontrapunkt (2007), Anioła Publiczności Wiosennego Festiwalu Teatralnego w Bielsku-Białej (2008) oraz indywidualnej nagrody aktorskiej Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie (2009). Ponadto w 2011 roku sztuka została wyemitowana przez TVP Kultura.

W czym tkwi siła spektaklu? Co jest przyczyną tego, że pomimo upływu lat publiczność licznie gromadzi się na sali widowiskowej, chcąc obserwować dwóch,

niekiedy nieudolnych, chłopców statystujących przy realizacji hollywoodzkiej produkcji? Myślę, że są to w szczególności zdecydowane działania reżysera, dynamiczna gra aktorska oraz siła tekstu. Kamienie w kieszeniach to bowiem nie tylko historia opowia-dająca o kulisach powstawania filmu, ale również opowieść o potędze przyjaźni, wolności i pogoni za marzeniami. 

Aktorom towarzyszą na scenie jedynie dwie toalety przenośne clip clop. W spektaklu spełniają one różnorakie funkcje: są wanną, garderobą, prysznicem, a nawet trumną.

IZA ZIN

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 43

KULTURALNIE / teatr

Page 44: Ofensywa nr 18

C zym jest kicz, skoro wdziera się w twórczość artystów tego pokroju? Odrzyjmy go z resz-tek tajemniczości, a siebie z niepewności.

Marek Hendrykowski uważa go za element sztuki wykluczający się z nią, a zarazem jej potrzebny. Czym bowiem byłaby jasność bez ciemności? Abraham Moles wymienia zasady rządzące kiczem: przed-miot mający jego cechy leży pomiędzy tym, co jest powszechnie akceptowane, a tym, co nowatorskie.

MALARSKI KICZChoć kicz ponoć sztuką nie jest, to w twórczości czołowych przedstawicieli malarstwa można z łatwością znaleźć jego przejawy. Pojawiają się one zarówno u Giotta, jak i u Warhola. Marek Hendrykowski wymienia moc przykładów na istnienie kiczu nawet w tych epokach, w których to pojęcie jeszcze nie istniało. Obarcza nim dzieła (wspomnianego już) Giotta, Botticellego, Rafaela, Leonarda da Vinci, Tycjana, Rubensa, a także malarstwo nurtu rokokowego i trudno się z nim nie zgodzić. Pisze o kiczu doby romantyzmu (widocznym między innymi w gotycyzmie), operetkowym i operowym, a nawet o zawartym w dziełach znanych i cenionych twórców (m.in. Cervantesa, Sienkiewicza, Mickiewicza i Norwida).

Jest niedostosowany, ponieważ przekracza zasadę funkcjonalności, ma wiele różnych funkcji, działa na wiele zmysłów na raz, jest przeciętny. Według Molesa, malarze, wymienieni powyżej jako maczający palce w tej niechlubnej kategorii, zdają się zawinić ideali-zacją i naiwną ładnością idyllicznych przedstawień

– fałszywych i próżno pięknych. Natomiast zdaniem Theodora Adorno kicz to parodia katharsis i świado-mości estetycznej.

Granice kiczu – pop-art i dadaNa początku XX wieku w Nowym Jorku pojawiła się grupa „antymalarska” dążąca do rewolucji w poj-mowaniu sztuki. Należeli do niej Marcel Duchamp i Francis Picabia, którzy przybyli z Europy, oraz Amerykanin, Man Ray. Duchamp przestał malować, zajął się tworzeniem przedmiotów gotowych – rea-dymades. Nie zależało mu przy tym, by dzieła były

KATARZYNA SIENKIEWICZ

44 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / sztuka

Page 45: Ofensywa nr 18

ładne i wizualnie interesujące. Miały nie tylko za-skoczyć i zbić z tropu krytyków i widzów, ale rów-nież ich zaszokować. Mimo jego starań trudno nie odróżnić tej absurdalnej, aczkolwiek wyrafinowanej, twórczości od kiczu. Czym innym są skomplikowane, nonsensowne maszynerie Picabii, opatrywane zagad-kowymi tytułami (jak na przykład Oto kobieta), a czym innym lalka Barbie. Tę wynalazło amerykańskie wzor-nictwo lat pięćdziesiątych jako kurę znoszącą złote jajka. Samą Barbie kupowano za niewielkie pieniądze, dużo więcej kosztowało jej utrzymanie, garderoba,

plastikowe mieszkanie i tacy też towarzysze: przy-jaciel Ken i młodsza siostra Skipper. Obie „kobiety”, konstrukcja Picabii oraz lalka Barbie są przedmiota-mi trójwymiarowymi, odległymi malarstwu, zaprze-czającymi sztuce. Jedna z pań ociera się o granicę kiczu, druga jest poza nią.

Nie tylko pop-art i dadaiści oscylowali na tej linii. Również Maja Kitajewska radzi sobie z tym dosko-nale. Jest młodą, polską artystką, a jej prace można było zobaczyć między innymi przed rokiem w Galerii Białej w Lublinie. Tworzy “obrazo-tkaniny”, bawi się cekinami i materią farby. „Animowany” królik na tle

„wyzłoconym” cekinami, boki płócien obszyte taśmą ze sklepu z pasmanterią, jeans naciągnięty na krosna, zabawa pop-artem i długie, enigmatyczne tytuły – to cechuje jej twórczość. Artystka łączy świat fine art z popkulturą dzięki warsztatowi, talentowi, wiedzy o otaczającym ją świecie oraz wnikliwej obserwacji. Zaskakuje, łamie standardy i zachwyca fakturą „płó-cien” i kolorami.

Kiczowaty jest jeleń wyrzeźbiony w salonie dla ukazania rogów w pełnej okazałości, cukierniczka z idyllicznym przedstawieniem młodzieńca i panny w rokokowych szatach, a także obrazek, na którym widnieje bukiet kwiatów, kupiony na targu i rozbie-lony w miejscach, w których nie przewidują tego zasady światłocienia, o płatkach wychodzących w trzeci wymiar, gdyż szary „artysta” nie żałował far-by. Wreszcie kiczem jest również opakowanie ma-sła „bez masła” ze szczęśliwymi twarzami nad wyraz zdrowo odżywiającej się rodzinki. Reklama sprzedaje wizję szczęścia. Byłoby wspaniale, gdyby każdy świa-domie wybierał swoją panoramę spełnionych ma-rzeń będącą zarazem celem dążeń i pamiętał o niej przy setkach codziennych wyborów dokonywanych chociażby w supermarketach.

Balansowanie na granicy kiczu jest zjawiskiem ciekawym i pożądanym. Takie dzieła mogą two-rzyć tylko ci, którzy tę linię doskonale rozumieją. Pozostaje ona w pamięci twórców predestynowa-nych do bycia artystami, a nie rzemieślnikami czy

kopistami. O granicę tandety po prostu trzeba się ocierać, a jeśli nie ocierać, to wiedzieć, gdzie ona leży, by móc się od niej trzymać z daleka. Celową kiczowatość, jak się okazuje, świadomie wykorzy-stują wybitni twórcy, by zamanifestować bunt wobec „akademickich standardów”. Niestety, niewprawne oko, niewidzące linii oddzielającej kicz od sztuki, choćby podskórnie i intuicyjnie, kiczem nazywa twórczość celową, wykorzystującą jego elementy. Kultura masowa może być cennym tworzywem dla wysokiej sztuki.

Reklama sprzedaje wizję szczęścia. Byłoby wspaniale, gdyby każdy świadomie wybierał swoją panoramę spełnionych marzeń będącą zarazem celem dążeń i pamiętał o niej przy setkach codziennych wyborów dokonywanych chociażby w supermarketach.

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 45

KULTURALNIE / sztuka

Page 46: Ofensywa nr 18

Okrutny przejaw kiczu i antykultury czy ostra krytyka hipokryzji i obłudy konsumpcjonizmu?

Wystawa zbiorowa „Akcjonizm wiedeński. Prze-ciwny biegun społeczeństwa” w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie została zorgani-zowana przy współpracy z wiedeńskim Essl Museum Klosterneuburg. Do końca stycznia ubiegłego roku można było obejrzeć prace z pogranicza różnych form przekazu, dokumentujące twórczość czterech wiedeńskich skandalistów: Güntera Brusa, Otto Müehla, Hermanna Nitscha i Rudolfa Schwarzkoglera.

Jak podają organizatorzy, główną inspiracją i zara-zem mottem przewodnim wystawy były słowa naj-starszego teoretyka nurtu akcjonizmu – Otto Müehla, które symbolicznie oddają zacieranie się granicy między sztuką a prawdą, wyobrażeniem a realnością: „W moich akcjach wyszedłem początkowo z założeń artystycznych, ale teraz widzę wszystko coraz mniej jako sztukę. To, co robię, jest raczej czymś w rodzaju przeciwnego bieguna społeczeństwa”. Zatem, skoro sam twórca przyznaje się do gwałtownego przejścia w stronę antysztuki na rzecz głębszego wyrażenia siebie, do jakiej kategorii należy przypisać tego typu wystąpienia? W czasach zdewaluowanych wartości trudno jednoznacznie stwierdzić, czy krwawe show połączone z brutalnym danse macabre jest prawdzi-wą alternatywą kultury buntującej się przeciwko dra-stycznej rzeczywistości, czy przeciwieństwem sztuki

– zwykłym przejawem snobistycznego kiczu, rozkoszy okrucieństwa i skrajnego ekshibicjonizmu.

Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa. Prace z kolekcji Essla.MOCAK, Kraków, 7.11.2011–29.01.2012Wystawa zbiorowa: Günter Brus, Otto Müehl, Hermann Nitsch, Rudolf SchwarzkoglerKurator wystawy: Stanisław Ruksza

KONIEC SZTUKI

KLAUDIA OLENDER

46 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / sztuka

Page 47: Ofensywa nr 18

Akcjonistom zależało przede wszystkim na pojęciu prawdy i samopoznania, dlatego też odrzucili ówczesną awangardę, zwracając się tym samym w stronę egzystencjalizmu w poszukiwaniu formy wyrazu akcentującej wszelkie aspekty wolności człowieka.

Zszokować „pohańbione społeczeństwo”

Akcjoniści wiedeńscy, nazywani niekiedy Jeźdźcami Apokalipsy, od początku swojej działalności (lata 60. XX wieku) wzbudzali wielkie poruszenie społeczne. Jako potomkowie cywilizacyjnych kataklizmów – dwóch wojen światowych, Holocaustu oraz nazizmu, przeciwstawiali się zakłamanej kulturze i sposobie życia w powojennej Austrii. Pragnęli stworzyć sztu-kę, która w sposób szczególny korespondowałaby z nowoczesnością, a poprzez piętnowanie wszech-ogarniającej obłudy czy krytykę historii, obrazowa-łaby w sposób symboliczny rozpad społeczeństwa. Akcjonistom zależało przede wszystkim na pojęciu prawdy i samopoznania, dlatego też odrzucili ówcze-sną awangardę, zwracając się tym samym w stronę egzystencjalizmu w poszukiwaniu formy wyrazu ak-centującej wszelkie aspekty wolności człowieka.

Działania, które przeprowadzali, w głównej mierze miały charakter prowokacyjny – m.in. publiczne zała-twianie potrzeb fizjologicznych, kąpiel w ekskremen-tach, szlachtowanie niewinnych zwierząt, kopulacja, kanibalizm i koprofilia. W myśl zasady „nie istnieje nic takiego, czego by sztuka nie mogła wyrazić” prze-prowadzali zbrodnie codzienności, wykorzystując co-raz to odważniejsze środki wyrazu i realizując coraz bardziej drastyczne pomysły. Na szczęście, niektóre z nich, pewnie z powodu braku zainteresowania, po-zostały tylko w formie projektu, np. odpłatne zlecenie popełnienia samobójstwa, czy odegranie symfonii

bólu podczas obierania martwego dziecka ze skóry. W ich twórczości, prezentowanej w opuszczonych po-zamiejskich suterenach, przeważnie w postaci happe-ningu, czy ulicznego performance’u, można odnaleźć liczne elementy rytualne (m.in. orgie, zarzynanie zwierząt, obrzezanie), misterium, a także wykorzy-stanie symboliki (krew, krzyż, owca, genitalia).

Każdy z aktywistów wiedeńskich mocno odczu-wał traumę zbiorowej zagłady, pragnął na własnej skórze doświadczyć śmierci. Dlatego też dręczyli niewinne zwierzęta i siebie – „pohańbione człowie-czeństwo”. Kolekcjonerzy noży, ostrych żyletek, blizn i zbrodni już za życia wydali na siebie wyrok śmier- fot.

Ludw

ig H

offe

nrei

ch /

moc

ak.p

l

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 47

Page 48: Ofensywa nr 18

killers” z lat 90. XX wieku, tym samym przypisuje im winę za późniejsze krwawe bunty: „Pod płaszczykiem artystycznych wyczynów akcjoniści wiedeńscy, tacy jak Nitsch, Müehl czy Schwarzkogler, dopuszczali się masakrowania zwierząt na oczach publiczności; tłumy kretynów patrzyły, jak wyrywają, rozciągają organy i wnętrzności, zanurzają ręce w mięsie i krwi, doprowadzając niewinne zwierzęta do ostatecznych granic cierpienia – podczas gdy jakiś palant foto-grafował, czy filmował tę jatkę, by potem wystawić otrzymane w ten sposób dokumenty w galerii sztu-ki. Ową dionizyjską chęć uwolnienia bestialskich instynktów zła, zapoczątkowaną przez wiedeńskich akcjonistów, można odnaleźć w następnych dziesię-cioleciach.1” Kontynuatorzy owego nurtu są wszędzie, m.in. w 2000 roku w Holandii Katina Simonse, two-rząca pod pseudonimem Tinkebell, w akcie poświę-cenia się dla sztuki z zimną krwią zadźgała własnego kota i przerobiła go na futrzaną torebkę. Trzeba przy-znać, że diagnoza akcjonistów prezentowana przez Houellebecq’a z pewnością stanowi cenny komentarz do omawianego zjawiska.

Ręka, noga, mózg na białej ścianie MOCAK-u

„Przeciwległy biegun społeczeństwa” to pierwszy w Polsce pokaz twórczości akcjonistów wiedeńskich. Ponad trzysta fotografii, wykonanych w latach 1962–1970, trzy dokumenty audiowizualne i kilkanaście obrazów, pochodzących ze zbiorów Essl Collection.

Jedno z najbardziej znanych dzieł Brusa, Wiedeński spacer (1965), umieszczone na samym początku wy-stawy, wprowadza nas w tematykę całej ekspozy-cji. Wraz z artystą, zacementowanym i ochlapanym białą farbą, przypominającym przeciętego na pół trupa, przemierzamy ulice Austrii w kierunku Placu Bohaterów. Miejsce to dość szczególne, gdyż w 1938 roku przemawiał tam sam Hitler, szczęśliwy z włącze-nia Austrii do III Rzeszy. Spacer Brusa jest krzykiem przeciwko zapomnieniu i niesprawiedliwości, su-mieniem zdeptanego bolesną historią narodu, który jednak milczy – tak, jak milczą białe ściany galerii MOCAK.

Kolejnym dziełem Brusa jest seria fotodokumen-tacji z kilkumiesięczną córeczką Dianą z 1967 roku. Artysta, znowu wymalowany białą farbą, tym razem

W myśl zasady „nie istnieje nic takiego, czego by sztuka nie mogła wyrazić” przeprowadzali zbrodnie codzienności, wykorzystując coraz to odważniejsze środki wyrazu i realizując coraz bardziej drastyczne pomysły

ci. Wywracając kulturę bebechami do „góry”, zostali wygnani na „przeciwny biegun społeczeństwa” i tym samym, jako kulturowa anomalia, mocno odznaczyli się w historii sztuki. Tylko, czy potrzebnie przelało się tyle krwi?

Przodkowie hippisów i „serial killers”Francuski eseista i   powieściopisarz Michel Houellebecq w swojej „kultowej książce antynowo-czesności”, pomimo silnej krytyki konsumpcjonizmu i frustrujących wyczynów pokolenia końca lat 60. XX wieku, paradoksalnie potępia alternatywną kulturę akcjonistów wiedeńskich, dopatrując się w ich dzia-łaniu mechanizmu akceptacji nazistowskich zbrodni. Krytykuje ich za bezmyślność, propagowanie kultu brutalnej siły i okrucieństwa, a dostrzegając w nich przodków zbuntowanego pokolenia hippisów i „serial

fot. Heinz Cibulka / mocak.pl

48 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

Page 49: Ofensywa nr 18

subtelnie wtapia się w ścianę, tworząc zjawisko ży-wego obrazu. Znajdując się za plecami dziecka, na-śladuje jego gesty. Przesłaniem może tu być próba rozliczenia się z winą przodków, wcześniejszego pokolenia, bo choć dziecko – ucieleśnienie niewin-ności i prawdy – w zestawieniu z ojcem, białym ma-nekinem, zdaje się być bardziej wyraziste i czystsze, to z pewnością odczuwa na sobie oddech „żywej ściany”. A być może to ono nieświadomie powtarza jego gesty. W innych pracach jest brutalniej – to akty autodestrukcji, masochizmu, autoagresji (zabawy z workami, sznurem, nożem i żyletką) – nieznośna samotność, brak zrozumienia i alienacja.

Szokującą prezentacją i zarazem elementem kon-trastowym wobec wcześniej przedstawionych prac Brusa są m.in. dokumentacje audiowizualne Müehla Orgien Mysterien Theater (2003). Stanowią zapis kil-kugodzinnej sesji, podczas której doszło do aktu składania ofiary: wydłubywania wnętrzności z pro-siaka. Sam artysta nie dopuszcza się jednak rytual-nego, zbrodniczego czynu, stoi on z boku i z gwizd-kiem w ręku nadzoruje pracę młodych asystentów

– oprawców. Na ich barkach ciąży odpowiedzialność za „poprawne” wykonanie zabiegu przyjętego jako forma trawestacji aktu religijnego.

Happening Rudolfa Schwarzkoglera to z ko-lei kolekcja symulowanych okaleczeń genitaliów. Fotografie wydają się być autentyczne i na początku łatwo uwierzyć, że artysta w akcie poświęcenia sztu-ce poddał się licznym zabiegom autokastracyjnym

– podobnie jak w Testowaniu artykułów spożywczych Ottona Müehla. Poćwiartowane ciała ludzkie na pierwszy rzut oka zdają się być niezwykle realistycz-ne, a dopiero przy bardziej wnikliwej analizie można dostrzec, że efekt ten został osiągnięty za pomocą złudzenia – „odrąbane” ręce i nogi wynurzają się z podziurawionego prześcieradła.

Prowokacja pod kontroląByć może Stanisław Ruksza, kurator wystawy „Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeń-stwa” w krakowskim MOCAK-u, prezentując twórczość Jeźdźców Apokalipsy, chciał przetestować granicę wy-trzymałości współczesnych odbiorców i granicę hi-storii sztuki, zbadać relację między społeczeństwem a formami artyzmu, przeprowadzić obligatoryjny eksperyment, który zdemaskuje kondycję naszego człowieczeństwa. Bo czy w dzisiejszych czasach ist-nieje jeszcze coś, co jest w stanie nas zszokować? Sam sposób przedstawienia ekspozycji może budzić niemałe kontrowersje. Ascetyczna biel ścian, rozwie-szone (wręcz z pedantyczną starannością), równo wy-kadrowane fotografie i obrazy, spokojne oświetlenie czy skąpe, lapidarne podpisy, na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie wystawy wywieszonej w lokal-nym domu kultury. Kłóci się to jednak z tematyką prezentowanych prac – zamiast estetycznych widocz-ków, krzyczą ze ścian zarzynane zwierzęta, szokują odcięte uszy, zestawione na talerzu wraz z kawałkiem wątroby i garścią zwierzęcych odchodów. A krzyk ten tłumi i przytłacza wielkość, chłód hal galerii MOCAK.

Jeśli zamysłem projektu był kontrast pomiędzy formą a treścią, to realizację tego pomysłu można uznać za potwierdzenie myśli Brusa: „Mówiąc pro-sto, sztuka od dość dawna nie narusza już porząd-ku publicznego. Albo ludzie zaczęli się spokojnie zachowywać, albo sprawcy tych naruszeń się zmę-czyli2”. Dodatkowo zabrakło kuratorskich opisów prac, jakichkolwiek wyjaśnień, interpretacyjnych naprowadzeń, które pomogłyby widzom zrozumieć prezentowane zjawiska. Na uwagę zasługują do-

kumenty audiowizualne, cieszące się dość dużym zainteresowaniem, które umożliwiają odbiorcom zestawienie wizji z prawdziwym przebiegiem rytu-alnych performance’ów. Ukryte w małych wnękach bocznych czekały na odkrycie przez tych bardziej uważnych oglądających. Drastyczne akcje Günthera Brusa, wymyślne happeningowe orgie Hermanna Nitscha korespondują z brutalnymi pracami Ottona Müehla czy Rudolfa Schwarzkoglera. Każde z dzieł przedstawia pewien rozpad – natury, wartości, spo-łeczeństwa i tradycji – w nieco odmiennych odsło-nach. Interesujące mogą wydać się zestawienia prac poszczególnych twórców i sposób, w jaki zmienili podejście do sztuki na przestrzeni lat.

Po obejrzeniu obszernej wystawy prac akcjoni-stów wiedeńskich paradoksalnie pojawia się pyta-nie o problem autentyczności w sztuce, bo skoro akt zbrodni można upozorować i zrekonstruować za pomocą iluzji, to w takim razie, czy warto korzystać z tak radykalnych środków, jak cierpienie i zbrodnia, skrajna przemoc, narażając się tym samym na potę-pienie i wywołanie światopoglądowego skandalu?

Jak daleko artysta (lub ktoś określający się artystą) może odejść od sztuki? Jak daleko sztuka może in-gerować w rzeczywistość? Czy posługiwanie się bru-talnymi środkami wyrazu na rzecz walki z okrucień-stwem nie stanowi paradoksalnie profanacji idei? I – w końcu – czy status artysty pozwala na działania niezgodne z prawem, zwalnia z obowiązku zachowa-nia norm etycznych? I choć teraz artystyczne konte-stacje i eksperymentalne przełamywanie tabu stały się zjawiskami do tego stopnia upowszechnionymi, że większość świadomych odbiorców już w pewien sposób oswoiło się z kontrowersyjnością i prowoka-cją w sztuce, to, mimo wszystko, można zaryzyko-wać stwierdzenie, że twórczość Jeźdźców Apokalipsy przetrwała próbę czasu – dalej budzi emocje i dalej pozostawia w nas z okrutny ciężar refleksji.

Przypisy:

1. M. Houellebecq, Cząstki elementarne, Wydawnictwo WAB, Wydanie I, Warszawa 2004, s. 242.

2. G. Brus, Wybrane teksty teoretyczne, w: Akcjonizm wiedeński. Przeciwny biegun społeczeństwa, pod red. S. Rukszy, MOCAK, Kraków 2011, s. 58.

Jak daleko artysta (lub ktoś określający się artystą) może odejść od sztuki? Jak daleko sztuka może ingerować w rzeczywistość?

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 49

KULTURALNIE / sztuka

Page 50: Ofensywa nr 18

Z amiłowanie i  talent plastyczny odziedziczyłam po ojcu. Wycho wa-łam się w malowniczym Barlinku.

W swojej drodze do Lublina poznałam Szczecin, Koszalin, Poznań i Warszawę. Jako studentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu odkryłam zamiłowanie do grafiki projektowej. Całe życie kierowa-łam się uczuciami, które w efekcie dopro-wadziły mnie do Lublina. Obecnie jestem studentką grafiki projektowej II stopnia na UMCS-ie. Pracę licencjacką wykonałam w technikach grafiki warsztatowej, co tak mnie zafascynowało, iż chcę pogłębiać swoją wiedzę w tej dziedzinie. Inspiracją do moich prac jest natura, jednak pragnę unikać dosłowności. Z tego też powodu moje prace przybierają formę niepełną, tajemniczą. Są zależne od współudziału widza i jego interpretacji. W tych wizu-alnych aranżacjach chcę przypominać, że ciągle umiemy sięgać po nowe zrozumie-nie świata oraz dostrzegać coraz więcej jego szczegółów.

OLGA WAGNER

Prace graficzne

Na kolejnych stronach (od lewej): Jeże, Jabłka, Kasztan, Jeżoliść

50 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013

KULTURALNIE / prace graficzne

Page 51: Ofensywa nr 18
Page 52: Ofensywa nr 18

52 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / prace graficzne

Page 53: Ofensywa nr 18

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 53

KULTURALNIE / prace graficzne

Page 54: Ofensywa nr 18

N ie był w stanie dokładnie opo-wiedzieć o sobie, więc z niedo-kładnej opowieści wynikło, że

jest on dwudziestojednolatkiem. Jego wykształcenie, szczególnie strona arty-styczna, oznacza się samouctwem. W teo-rii wygląda to tak, że Miłosz nie studiuje, bo owo samouctwo jest dla niego samo-dzielną drogą do rozwiązywania zagadek, zwłaszcza tych z zakresu rysunku i grafiki.

Miłosz inspiruje się twórczością takich osobistości jak Andy Warhol, Markiz De Sade, David Bowie czy Witold Gom-browicz. Mówi też, że ma jeszcze jedno zamiłowanie: skateboarding. I zdecydo-wanie ten element wpływa na specyficzny (trochę uliczny, niechlujny, brudny) klimat jego grafik.

Jego prace są bardzo skondensowane i skupione na treści. Są to w większości kolaże tworzone techniką komputerową. Widać w nich pewne zamiłowanie do mi-nimum, lecz nie objawia się to poprzez ich ubogość formy, lecz poprzez skupie-nie uwagi odbiorcy na danym obiekcie. W pracach Miłosza nie ma zbyt wielu elementów pobocznych, rozbudowanego tła czy zegarmistrzowsko stworzonych szczegółów. Każda z grafik szybko wpada w oko, od razu można ją ogarnąć i ocenić, czy się podoba, czy nie.

Istotne dla Miłosza jest to, że pocho-dzi z Lubartowa i mieszka w nim na stałe. Sam tytułuje go „Najgorszym miastem na Świecie”.

MIŁOSZ LALAK

Prace graficzne

54 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / prace graficzne

Page 55: Ofensywa nr 18

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 55

Page 56: Ofensywa nr 18

56 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / prace graficzne

Page 57: Ofensywa nr 18

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 18 KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 57

Page 58: Ofensywa nr 18

BEATA MARZECRocznik ‘90, wzrost mizerny, waga nieciekawa. Z urodzenia lublinianka, ale prowa-dząca nieustannie koczowniczy tryb życia. Studentka psychologii i dziennikarstwa na UMCS. Niepoprawna uczuciowo pasjonatka literatury, fotografii, uśmiechu i miłości. Uzależniona od muzyki chilloutowej i problemów na własne życzenie. Zakochana do szaleństwa w paprykarzu szczecińskim. Lubi dokuczać, a oprócz tego interesuje się reportażem i fotografią streetową. Czasami udaje introwertyczną poetkę, a czasami ekstrawertyczną duszę towarzystwa.

taki owaki świat

nadal masz szaro-czarne okojak ja i jak tamten z bokuna ramieniu czarne pretensjei z kieszeni wystaje ci szara twarz

a ręce takieniedomyte z ciemnej mazi

ile potrzebujesz kostek czekoladyby umrzeć?jakiej potrzebujesz pasty do zębówby ulepić dobre pierogi?który samochód wybierzeszby spokojnie umyć naczynia?kolorowy billbord nie pytanie o twoje zdanietak, twoje z małej litery

gdzie nasza tęcza nad głowa?gdzie twoja tęcza?moja? tamtego z boku?

Nad głową tylko kolorowy billbordbillbordktóry nie pyta o twoje zdanie

tak, twoje z małej litery

blok

szaro-tendencyjny blokz przeciętnym do bólu metrażemi z żulem pod oknemczeka bez uśmiechu na remont

zamieszkały przez tysiącedziwnych nieznanych duszktórych imienia nikt nie poznałi nie poznaupada pod naporem alkoholubrudu łez i warczenia

przenikająca plastik-sztuka życiaktórą oznaka jest ślina na ścianiew tym maksymalnie smutnym blokuwygląda najlepiej w nocyprzy śmietnikuczy na melanżu w piwnicy

cud do samego niebai ta niewinna windanieżyjącej od założenia świata

w tym bloku winumarła natura brudnego sumienia

Wiersze

58 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / poezja

Page 59: Ofensywa nr 18

Stół

Mówiłaś że tajemniczy to jestemale jak stół w twojej kuchniFakt kładziesz na mnie co zechceszwycierasz gdy jestem brudnyZnów ktoś mnie masłem wymazałktóre wyjęłaś z lodówkiI trochę się kołyszęale udaję że jestem równy

I tylko coś nogi podcinaZ drewnianym uśmiechemmówię że są całeSpokojnie opierasz ręcei jesz śniadanie

PIOTR STAŃCZYK Na co dzień spaceruję po linie

albo przyjaźnię się z sufitem. Interesuję się rzuceniem palenia

i rewolucją francuską.

Niewspółmierność

Jak daleko do ławki w kościelejak blisko do nocnego sklepuGłuchy głos z kościelnej ambonyw uszach szumi diabeł ze szkłaCiało Chrystusa jest bez smakuKielich i miękki fotelniesprawiedliwie tylko dla jednegoReszta o suchym pyskuw drewnianych ławkach

Każdy w końcu zostaje królemNiesiony jak w lektycebo tylko tam wszystkim bliskoOjcze nasz któryś jestBóg wie gdzie

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 59

Page 60: Ofensywa nr 18

Urodzony w 1989 roku, pochodzi z Krosna, mieszka w Krakowie, student krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się literaturą, filozofią i antropologią. Pisze odkąd sam pamięta. Obecnie pracuje nad wyda-niem debiutanckiego tomiku wierszy.

Ocalenie

mam przodków ludzija jestem tylko plastikowym workiemorganów

moi przodkowiebudowali domy

mnie stać tylko na ogrodzenie

znam ludzi którzy kiedyśpłodzili dzieci

ja się tylko zabezpieczamna wszystkie spusty

znam z przeszłości światyprzyjazne

teraz nie znam świataznam siebie z kiedyś

teraz nie znajduję dla siebieracji. Nie ma istnienia

są słowa i nic nie ma znaczenia.

Mam przodków którzy wiedzielico to słońce i deszcz i co to człowieka co zwierzęodróżniali słowemsłowem wiedzieli kto swója kto obcy

ja nie odróżniam niczegobo jest tylko niebo czarne

i zbliża się ku ziemi z prędkościąnieporównywalną

by zdusić i przygnieść zgładzić

nie ma już, że dla przestroginie ma już, że za karę

jest tylko ostatecznie

martwe ptaki nie mogą wzbijać siędo lotu

martwe światy nie mogą liczyćna ocalenie.

MICHAŁ MARKIEWICZ

Wiersze

60 OFENSYWA NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

KULTURALNIE / poezja

Page 61: Ofensywa nr 18

do Andrzeja Bursy

za darmo możnadostać

wszystko i nicz tego

zachód słońcanie jest darmowymprezentem

drogi panie

trzeba paręnaściegodzin umieraći wstawać

by go zobaczyć. Nieczyni go to jednak pięknym

jak również nie czyni mniepięknym

picie wódki. Siedzenie na foteluz papierosem i gorącą kawą na stole też bywabrzydkie. Wszystko tomarność

piękna nie ma

albo tylko jajestem

za darmo

za chwilę wątpliwej przyjemnościrodziców. Za chwilę osiągnę mierną wartość artystycz-ną. Widzę siebie chodzącego po świeciei siebie jak mnie na nim nie ma.

Znajduję wiele różnic.

Parnas

niechcący chodziłem dłużejniż zwyklei doszedłem na szczyt Parnasuniechcący patrzyłemna dwa karłytańczące w rytm swoich spazmów

w przerwach pomiędzy kolejnymzrywem sercleżelijedli chipsypopijali colązmieniali statusyrobiąc szybko mądre minyby zdążyć przed samowyzwalaczem

niechcący dołączyłem do nichnie wiedząc że powrót będzie trudnya nawet jak niechcący mi się udato będę musiał wyjśćby znowu niechcący zejśćspróbować

próżne wysiłkiwięc niechcący tańczęnie pytaj mnie oświatopoglądja już na nic nie czekamtylko zmieniam garderobęw związku jestemze światem

to skomplikowane

www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa NR 1 (18) KWIECIEŃ 2013 OFENSYWA 61

Page 62: Ofensywa nr 18

P onieważ w pracy mamy urwanie głowy i huk roboty, postanowiłem, że cały dzień przesiedzę z dupą

w fotelu, przeglądając wszechpotężne Interneło. Gdy znudziłem się już do-szczętnie gołymi babami i tym kotełem, co to gra na pianinie, hałasując mean-drami wszechsieci, natrafiłem na Allegro na dział: motoryzacja/samochody/tuning. Mój piękny Panie, czego tam nie było! To tak, jakby cały czas trwał festyn w powie-cie połączony z odpustem w parafii i nie-kończącą się dyskoteką w remizie! Jeżeli chodzi o tuning samochodowy w Polsce, to podejrzewam, że jesteśmy nawet niżej niż w rankingu FIFA czy UEFA, czy w ja-kiejkolwiek innej klasyfikacji na całym świecie.

Dla niewtajemniczonych – tuning sa-mochodowy występuje wtedy, gdy robisz wszystko, żeby twój samochód wyglądał jak najgłupiej i najbardziej tandetnie. Im tandetniejszy, tym większy wzbudzi re-spekt wśród całkiem dorosłych, łysych mężczyzn z  wytatuowanymi smoka-mi i w okularach, które są używane do skoków spadochronowych. A dokładniej, polega to na dodawaniu zastraszającej wręcz liczby części, które oprócz głupie-go wyglądu sprawią, że pojazd będzie cięższy i przez to będzie się gorzej prowa-dził. Aby osiągnąć absolutną wirtuozerię tuningu, musisz też koniecznie wziąć się za przerabianie najbardziej idiotycznych modeli samochodów. Będzie to przeważ-nie coś w stylu Renault Thalii, Fiata Sieny albo Volkswagena Jetty twojego dziad-ka, który nie jeździ nim od wylewu. Gdy już będziesz miał taki samochód, musisz zacząć przeczesywać giełdy, ogłoszenia i Internet w poszukiwaniu gigantycznych spojlerów, chińskich reflektorów oraz ża-rówiastych oklein. Jeżeli znaleziona rzecz jest wyceniona na więcej niż 10 złotych, olewasz ją.

Dlaczego jestem taki nieuprzejmy względem domorosłych „tjunerów”? Bo

jestem wielkim fanem samochodów. Kocham ich wygląd, zapach wnętrza i historię. Nie znoszę, gdy ktoś, dla kogo wyznacznikiem stylu są dyskoteki Qlimax czy inne Inwazje Mocy, niszczy coś, co uwielbiam. Nie zrozumcie mnie źle, tu-ning jest fajnym sposobem na poprawę wyglądu i osiągów samochodu, ale trzeba przyznać, że jest też cholernie kosztow-nym zajęciem. Nie da się odessać sobie tłuszczu odkurzaczem ani opalać się ża-rówką we własnej łazience. Nie da się też przeprowadzić ładnego, stylowego tunin-gu auta bez odpowiedniego zaplecza fi-nansowego i wręcz aptekarskiego wyczu-cia smaku. Po pierwsze, trzeba mieć dobrą

bazę – niekoniecznie drogie, ale zadbane, w miarę ciekawe auto. Nic nie wygląda lepiej niż obniżona Honda Civic z silni-kiem Vtec na fajnych, białych alufelgach albo małe hot-hatche, jak Renault Clio RS, Fiesta ST czy Opel Corsa Opc. Niestety po-łowa ogłoszeń znalezionych przeze mnie to pojazdy z silnikiem jak jądra kastrata, mające moc małego palca u nogi i werwę łóżka szpitalnego. Od razu wiadomo, że zwiększenie ilości spojlerów, głośników i wlotów powietrza nie pozwoli mi wy-startować tym autem na światłach, jakby mnie ktoś smagał kablem.

Jestem leniwy, gruby i powolny. Nie po-prawię swoich osiągów ani wyglądu, gdy nałożę na siebie pomarańczową, polie-strową koszulkę do lekkoatletyki i szor-ty powyżej uda. I tak nigdy nie dobiegnę w żadne miejsce, bo po drodze umrę z od-wodnienia albo na zawał…

Również zamontowanie kalkomanii w chiń skie znaki i spojlerów na okręt towarowy nie sprawi, że ten będzie przyspieszał do setki w mniej niż sześć sekund, a wielkie chromowane felgi z ba-zaru, zainstalowane w rowerze „Jubilat” twojej babci nie spowodują, że seniorka dotrze do kościoła przed innymi babkami.

Żyjemy w czasach, gdy protoplasta Tajemnicy Brokeback Mountain, czyli film Szybcy i wściekli, zdobył miliony fanów. A nie są to w większości ludzie z jakimś szczególnie wybujałym ilorazem inteli-

gencji. Dość powiedzieć, że kiedyś, po wi-zycie w kinie na chyba szesnastej części wyżej wymienionej produkcji, dokładnie ponad połowa widowni powsiadała do swoich beemek tak starych, że pewnie jeszcze obalały Mur Berliński i golfów „bardzo bym chciał, żeby to było GTI” i ru-szyła do domów z piskiem zimowych opon i erekcją w spodniach. I właśnie takie osoby na następny dzień przecze-sują Internet w poszukiwaniu „wlotu powietrza do Opla Kadetta” albo inne-go „sportowego wydechu Seat Toledo 1996”. I kończą się żarty, gdy na światłach podjeżdża obok polski Vin Diesel w tu-ningowanym Matizie. Ja zawsze czekam

ze śmiechem do żółtego światła. Wtedy wiem, że nie zdąży wysiąść i kopnąć mój samochód. Nie zdąży też mnie dogonić, bo spojler na jego dachu generuje docisk rzędu 5G i przez to jego bolid nie dobije nawet do osiemdziesięciu na godzinę.

Domorośli „tjunerzy” nie zdają sobie sprawy, że to, co można zobaczyć w fil-mie albo stworzyć w grze Need for Speed, w normalnym ruchu się nie sprawdzi i  spowoduje co najwyżej histeryczny śmiech innych użytkowników dróg. Tym bardziej, gdy za bazę do przeróbek służy im Skoda Felicja z 1,3 litrowym, pięćdzie-sięciokonnym wibratorem zamiast silni-ka oraz stówka, którą dostali od babci na Dzień Dziecka.

Apeluję więc, jeżeli masz włosy na żel, białe spodnie do połowy łydki, czarną koszulkę bez rękawów, srebrną ketę na szyi oraz wytatuowane menu Złotego Smoka na bicepsie, daj sobie spokój z tuningiem. Odpuść go sobie również wtedy, gdy non stop słuchasz „Eska su-mmer trends” i za najlepszego aktora uważasz Stevena Seagala. Nie radził-bym ci zajmować się tuningem również wtedy, gdy nosisz spodnie w kratę do koszuli w kratę. Ponieważ wystarczy już, że sam wyglądasz głupio. Nie skazuj na to samo swojego biednego samochodu. On już wygląda wystarczająco głupio, wożąc ciebie. Nie krzywdź go bardziej, nie zasłu-guje na to.

Jazda wiejską dyskoteką

ALEKSANDER PRZYTUŁA

Dlaczego jestem taki nieuprzejmy względem domorosłych „tjunerów”? Bo jestem wielkim fanem samochodów

62 OFENSYWA NR 18 KWIECIEŃ 2013 www.ofensywa.umcs.lublin.pl

(NIE)KULTURALNIE / felieton

Page 63: Ofensywa nr 18

graf. Mateusz Nowak (mnowak.eu)

Page 64: Ofensywa nr 18