22

Ogród nauk

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Czesław Miłosz: Ogród nauk Przypomnienie dawno nie wznawianego tomu esejów, jednego z najważniejszych w dorobku Czesława Miłosza. Pomieścił on w tej książce eseje m.in. o tak znaczących dlań twórcach, jak Blake, Mickiewicz czy Dostojewski, a także klasyczne już teksty:"O piekle", "Saligia", "Ziemia jako raj" czy "Niemoralność sztuki". Druga część książki, poprzedzona wstępem zatytułowanym „Gorliwość tłumacza” zawiera „prywatną” antologię opatrzonych osobistymi komentarzami przekładów bliskich Miłoszowi, bądź z różnych względów fascynujących go, poetów, m.in. Baudelaire’a, Mertona, Yeatsa, Venclovy, Whitmana, Jeffersa. Całość zamyka przekład Księgi Eklezjasty.

Citation preview

Ogród nauk

Kraków 2013Wydawnictwo Znak

7

Ws t ę p

Kiedy zaczynałem drukować w „Kulturze” rzeczy tutaj zebra-ne, tak określiłem ich charakter:

„Ogród nauk jest moją prywatną księgą różności. Zawiera ona wypisy z różnych autorów, przekłady wierszy, krótkie noty itd. Nie jest to zgrabnie oprawiony tom, ale cała półka cieńszych i grubszych zeszytów z różnych lat, które służyły do celów roboczych. Wyławiam teraz stamtąd to i owo, do-pisując komentarz. Zwracam się przy tym do jednego czytel-nika, takiego, jakiego sobie upodobałem, jakiego mogę sobie wyobrazić, choć być może istnieje on tylko w mojej fantazji”*.

Teraz, dodając nowe rozdziały i układając całość w książkę, mogę uzupełnić tamto wstrzemięźliwe i ostrożne określenie. W istocie książka świadczy o pogoni trwającej całe moje świa-dome życie, a tym spowodowanej, że stale kusiło mnie, żeby wyjść poza artykuł, poza uczoną rozprawę – ku czemuś, co nie istnieje jako literacki rodzaj, ale może mogłoby istnieć. Już we wczesnej młodości podobało mi się wszystko, co nie mieś-ciło się w ustalonych podziałach: pogranicze prozy i poezji u młodego Iwaszkiewicza*, „prozaiczność” szczegółów u Wa-żyka*, cyfry i fakty z gazety w wierszach niektórych poetów Kwadrygi* (Stefana Flukowskiego*), nonszalanckie wstawki

* Objaśnienia do miejsc oznaczonych gwiazdką znajdują się na s. 333–458.

8

OGRÓD NAUK

w powieściach St. Ign. Witkiewicza nie licujące z powagą po-wieści jako formy. Nie kierunek tych nowości mnie obchodził, ale samo wyłamywanie się, żeby rozszerzona była pojemność*. Niejasne, intuicyjne wyczucie czegoś skostniałego w poezji, która sama siebie nie przezwycięża, czy w prozie, która osia-da w sobie i oznajmia, że jest prozą, przyczyniło się być może do moich przeskoków od rodzaju do rodzaju i do przeróż-nych prób – czyż nie jestem autorem np. Traktatu poetyckie-go*, uznanego z początku za niesmaczne dziwactwo? Dzisiaj łatwiej jest nazwać to poszukiwanie, bo kryzys istniejących rodzajów literackich i narodziny nowych, wyłaniających się

„pomiędzy”, należy już do niemal pewników nowoczesnej krytyki.

Księga różności nie musi być rodzajem gorszym niż inne dlatego tylko, że sam jej układ zostawia miejsce przypadko-wi. Nie napotkam chyba na sprzeciw, jeżeli powiem, że nie-zbyt często czytamy dzisiaj „jednym ciągiem”, częściej nato-miast „na wyrywki”. Pewnie nie może być inaczej, skoro ilość bombardujących nas obrazów i informacji z całej planety, tak-że informacji o dziejach ludów, krajów, kultur jest ogromna. Powstają w ten sposób pewne nawyki odbioru, żeby, kiedy wszystko uderza w nas równocześnie, zatrzymać to, co w da-nym momencie współbrzmi z naszą tonacją, odpowiada we-wnętrznej potrzebie i przez to może być zasymilowane. Ogród nauk w moim zamiarze powinien być kalejdoskopiczny, to zna-czy jedno zdanie tu, inne tam, i zmieniający się, wzbogacający się ich sens, zależnie od tego, co przeczyta się po czym, posu-wając się naprzód, wstecz, bez żadnych skrupułów tzw. wy-czerpującej lektury. Nie sądzę, żeby tom tak ułożony był tym samym co Silva rerum* naszych sarmackich protoplastów z sie-demnastego wieku. Bo ani fakty smakowane jako osobliwe,

WSTĘP

ani pamiątki, ani wiersze okolicznościowe, tylko jedna mimo wszystko myśl, trudna, starająca się uchwycić siebie w różnych postaciach i słowami różnych autorów. Chwilami zdaje mi się, że za dużo w tym rozumowań i że warto byłoby ułożyć książ-kę z samych cytat – niech one same mówią. To też byłaby nie najgorsza formuła. Ale nie zastosowałem jej i mam nadzieję, że mój imaginacyjny czytelnik znajdzie stronice, linie, zdania, które mu posłużą.

11

G o r l i w o ś ć

A iż żywot ten nasz, którego używamy, krótki, słaby i cieniowi podobny jest, dla tego pamiątkę po sobie co nawiętszą z sław-nych dzielności zostawować przystoi wszystkim cnotliwym, śla-chetnie urodzonym ojczycom, od których są bardzo daleko różni owi (acz się tymże slachectwem pokrywają), którzy od brzucha i lenistwa będąc zniewoleni, dobra czerstwego ciała na próżno-wanie, spanie i zbytki obracają, a zmysły rozumu swego na gnuś-ność i niedbałość wydawają, których żywot i śmierć w jednakiej są wadze, bo tak o nim, gdy żył, jako i o umarłym sława i histo-rie milczą, ponieważ nic godnego nie czynił, ale będąc próżnym, a nie pożytecznym ciężarem ziemi, tylko się do chleba trawienia urodził, czym więcej gdy był żyw dowcipnym ludziom szkodził, zjadając im przynależący pokarm.

Maciej Stryjkowski, Która przedtem nigdy światła nie widziała, Kronika polska, litewska, żmódzka i wszystkiej Rusi, Królewiec 1582*

Stryjkowski miał wielką ciekawość spraw ludzkich, wyda-rzeń historycznych, wierzeń, obyczajów. Niemało podróżował po różnych krajach, cudem niemal, jak sam opowiada, wycho-dząc obronną ręką z niebezpiecznych przygód na lądzie i mo-rzu. Trudził się też bez ustanku, czytał, badał, pisał mową ry-mowaną i nierymowaną. Był to więc mąż renesansowy, choć co prawda tylko na miarę wschodnich okrain ówczesnej Eu-ropy. Jego Kronika nie jest dziełem jednolitym, raczej miesza-niną przeróżnych płodów jego pióra i brak jej jakiejkolwiek

12

OGRÓD NAUK

kompozycji. Szlachetna wypowiedź, którą przytoczyłem, draż-ni rozlazłością stylu: autor jakoś nie może zdobyć się na posta-wienie w porę kropki. Jako jego gorliwy spadkobierca, powi-nienem stąd właśnie, z jego niedostatków, czerpać dla siebie naukę, tj. być świadomym moich ograniczeń. Jak on, pocho-dzę z okrain, gdzie sól wziętych z zewnątrz idei szybko wie-trzeje. Jak on, jestem samoukiem, bo choć mam uniwersytec-ki dyplom*, wszystko prawie, co zmieniło mnie w człowieka mego stulecia, zdobyłem własnym wysiłkiem. Jak on wreszcie, noszę w sobie kulturę polską, która w ogólnych swoich rysach wykazuje ciągłość. Główną jej cechą wydaje mi się słabo roz-winięty zmysł formy, stąd też za formę płacono zwykle umy-słowym zwężeniem. Łudziłby się, kto by sądził, że jego własna pierwszorzędność albo drugorzędność zależy tylko od niego samego, a nie od kultury, w jakiej się wychował. Nie nadrobi się, pisząc po polsku, luk pozostawionych przez potężne dzie-ła myśli, jakie w tym języku mogły czy nie mogły powstać, ale nie powstały. Tylko zdobywając się na trzeźwą ocenę własnej tradycji, wolno mieć nadzieję, że to, co się robi, nie będzie bez-użyteczne.

*

Nie znam innego Chrześcijaństwa ani innej Ewangelii jak tyl-ko wolność i ciała, i ducha dla ćwiczenia się w Boskich Sztukach Wyobraźni. Wyobraźnia jest rzeczywistym i wiecznym Światem, którego ten Roślinny Wszechświat jest jedynie bladym cieniem, i tam to będziemy żyli w Wiecznych, czyli Wyobraźniowych Cia-łach, kiedy te Roślinne Śmiertelne Ciała zginą. Nie znali innej Ewangelii i Apostołowie. Czym były duchowe dary, jakie otrzy-mali? Co to jest Duch Boży? Czy Duch Święty jest czym innym niż Źródłem Intelektu? Co to są Ewangeliczne Żniwo i Ewan-

13

GORLIWOŚĆ

geliczne Trudy? Co to jest Talent, ukrywanie którego jest prze-kleństwem? Co to są Skarby Niebieskie, które mamy dla siebie gromadzić? Czy są czym innym niż Umysłowymi Ćwiczeniami i Dokonaniami? Co to są Ewangeliczne Dary? Czy nie są to Umy-słowe Dary? A Bóg, jest czy nie jest Duchem, który ma być wiel-biony w Duchu i Prawdzie? Czy Dary Ducha nie są wszystkim dla Człowieka? O wy, ludzie Kościoła, zawstydźcie tych pośród was, którzy będą udawać, że gardzą Sztuką i Nauką! Wzywam was w imię Jezusa! Czym jest Życie Człowieka, jeżeli nie Sztuką i Nauką? Czy może Mięsem i Napojem? Czy Ciało to nie więcej niż Ubiór? Czymże jest Śmiertelność, jeżeli nie rzeczami przyna-leżnymi do Ciała, które umiera? Czymże jest Nieśmiertelność, je-żeli nie rzeczami przynależnymi do Ducha, który żyje Wiecznie? Czymże jest Radość Niebiańska, jeżeli nie doskonaleniem rzeczy Ducha? Co to są Męki Piekielne, czyż to nie Głupota, Cielesna Po-żądliwość, Lenistwo i zniszczenie rzeczy Ducha? Odpowiedzcie sobie sami i wyrzućcie spośród was tych, którzy udają, że gar-dzą trudami Sztuki i Nauki, jedynymi trudami Ewangelii. Czyż to nie proste i jasne dla myśli? Czy potraficie myśleć w ogóle i nie zgodzić się z całego serca, że Trudzić się w Wiedzy to znaczy Budować Jeruzalem; i że mieć pogardę dla Wiedzy znaczy mieć pogardę dla Jeruzalem i jej Budowniczych. A pamiętajcie, kto zlekceważy i wyśmieje Umysłowy Dar w kimkolwiek, nazywając to pychą i samolubstwem, i grzechem, wyśmieje Jezusa, dawcę wszelkich Umysłowych Darów, które głupotę lubiącym Hipokry-tom zawsze wydają się Grzechem; ale co jest Grzechem w oczach okrutnego Człowieka, nie jest nim w oczach naszego łaskawe-go Boga. Niech każdy Chrześcijanin, ile tylko ma mocy, otwar-cie i publicznie, przed całym światem, przykłada się do jakiegoś Umysłowego przedsięwzięcia, aby budował Jeruzalem.

William Blake, Jeruzalem, 1804*

Obecność Blake’a wśród nas, teraz, kiedy przygnębia nas niepewny los człowieka na ziemi, jest zjawiskiem radosnym i powinna przywracać nadzieję. Skłonni jesteśmy uważać Odę do młodości Mickiewicza za rzewną pamiątkę górnych marzeń

14

OGRÓD NAUK

i bodajże tak samo, z odcieniem melancholii, podziwiamy Odę do radości Schillera–Beethovena. Otóż Blake wyzwala nas z koszmarów, jakimi obdarzyła nas Historia. Ustanawia nieja-ko nowy początek i zarazem uprawomocnia dążenia wszyst-kich duchów czynnych działających po nim. Nieuznany i nie-znany, toczył wojnę przeciwko ówczesnemu światopoglądowi naukowemu, który zmieniał człowieka w rzecz i cyfrę. Wro-gami jego byli zarówno Bacon, Locke i Newton, jak Voltaire i Rousseau. W deizmie, racjonalizmie, w „religii naturalnej”, nie mniej niż w fałszywym bóstwie chrześcijańskich Kościołów, rozdawcy nagród i kar, znalazł tylko zapowiedź udręk i ucisku, kuźnię kajdan dla ludzkości. Mickiewicza „Czucie i wiara sil-niej mówi do mnie / Niż mędrca szkiełko i oko”* wywodzi się z romantycznego rozłamu na subiektywność i obiektywność: gdyby Blake opowiadał się za „czuciem i wiarą”, byłby zale-dwie jednym z zachodnich poetów romantycznych, rozłam ten utwierdzających. On natomiast z całych sił sprzeciwiał się takiemu rozdwojeniu i jego Wyobraźnia, poprzez którą uczest-niczymy w Boskim Człowieczeństwie, miała za zadanie połą-czyć w jedno, już wtedy sobie przeciwstawiane, naukę i sztukę. Na określenie Blake’a nie ma w polskim języku wyrazu, jeżeli odrzucimy zbyt zużyte „wieszcz” i zbyt lekkomyślne „wizjo-ner”. Starając się zrozumieć, co Blake widział (a widział rze-czywiście) i o co mu chodziło, pozbywamy się różnych nało-gów, tak że inaczej przedstawiają się nam przyczyny wielu dziejowych nieszczęść i inaczej zaczynamy odnosić się do lo-sów literatury i sztuki w nowoczesnej, tj. od końca osiemna-stego wieku, epoce. Zbyt obszerny to temat, ale obiecuję, że jeszcze do Blake’a wrócę*.

15

GORLIWOŚĆ

*

VOLTAIRE W FERNEY*

Teraz prawie szczęśliwy, oglądał gospodarstwo. Tu zegarmistrz-emigrant w oknie go przywitał I powrócił do pracy. Gdzie szybko rosnął szpital, Cieśla uchylił czapki. Ogrodnik meldował, Że dobrze idą drzewa, które sam plantował. Białe Alpy błyszczały. Był wielki. Było lato.

Tam daleko w Paryżu, gdzie jego przeciwnicy Syczeli, że jest podły, w sztywnym swoim krześle Stara, ślepa, czekała na śmierć i listy. Do niej

„Nic lepszego nad życie” pisał*. Gdyż jest bojem. To coś warte. Oprawców, kłamców straszył nieźle. Pleć chwast. Cywilizować. I tylko to się liczy.

Słodki, cięty, intrygant, prześcignął wszystkich dawno. Inne dzieci rozważnie wiódł na święte wojny Przeciw obrzydłym dorosłym. A chytrość miał dziecka. Wiedział, kiedy udawać, że jest już pokorny, Chronić się w dwulicowość, łgać dla bezpieczeństwa, Ale jak chłop cierpliwie trwał wiedząc, że upadną.

Nigdy, jak d’Alembert*, nie zwątpił o wygranej. Tylko Pascal był wielkim wrogiem. Ten czy ów To szczury już otrute. Choć zostało wiele Do zrobienia, a nie miał nikogo prócz siebie. Poczciwy Diderot był głupi, starał się jak mógł. Rousseau, wiedział to zawsze, wykpi się swoim łkaniem.

Więc, jak na warcie, nie spał. Noc była pełna ech: Krzywdy, trzęsienia ziemi, egzekucje. Umrze, A straszne niańki ciągle stoją nad Europą,

16

OGRÓD NAUK

Chcąc dzieci oblać wrzątkiem. Chyba tylko słowo Wiersza mogło je wstrzymać; musiał pisać. W górze Nie skarżące się gwiazdy składały jasny śpiew.

W.H. Auden* (przekład własny)

Voltaire pozostaje, podoba nam się to czy nie, jednym z na-szych gorliwych patronów. Nie ma sprzeczności w cytowaniu razem Blake’a, który deistów i racjonalistów nie znosił, i wier-sza sławiącego służbę, tak jak ją rozumieli pisarze oświecenia. Sam Blake w 1826, a więc na rok przed śmiercią, powiedział Crabbowi Robinson*, że często obcował z Voltaire’em (w kra-inie Wyobraźni), i przytoczył, co od niego usłyszał: „Bluźni-łem przeciwko Synowi Człowieczemu i to będzie mi wybaczo-ne, ale oni (wrogowie Voltaire’a) bluźnili przeciwko Duchowi Świętemu we mnie, i to nie będzie im wybaczone”*.

*

– Jako więc, w świata tego którejkolwiek stronie, Na mchu jeśli w odludnym przylegniesz parowie, Planeta Ci się zaraz pod Twe małe skronie Zbiega, i czujesz globu kulę za wezgłowie –

Norwid, Do Walentego Pomiana*

Norwida trudno pominąć, skoro całe jego dzieło jest szko-łą gorliwości: „Bo piękno na to jest, by zachwycało / Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”*. A jednak powołując się na niego, czuję zażenowanie. Jakie są tego powody? Żaden pol-ski poeta nie stał się w dwudziestym wieku osobistością tak albumową, tj. któż go nie używał na motta i epigrafy. I zwy-kle przypominało to pobożne pienia na pokładzie okrętu, we

17

GORLIWOŚĆ

wnętrzu którego przewozi się niewolników, tj. jego zdania zo-stawały podniesione w jakiś wymiar idealny, ważny gdzieś i kiedyś, nigdy tu i teraz. Rzecz nie w tym, że Norwida współ-cześni jego skazali na skrajną nędzę i poniewierkę, bo taki był los wielu poetów, w wielu krajach. Rzecz w tym, że od jego cza-su niewiele się zmieniło i że te same przyczyny, które przesą-dziły o jego odtrąceniu, działały nadal w całej pełni, natomiast jego czciciele wrażliwi byli na wstyd miniony, nie zauważając, że jest nadal dosyć powodów do wstydu. Czyli polskie głup-stwo polegające na braku hierarchii, a więc niezdolne rozróż-nić pomiędzy tym, co prawdziwie ważne, i tym, co mało waż-ne, tak się zawsze urządzało, żeby Norwida nie tłumaczyć na konkretny język nowych sytuacji.

Jest jednak i inny powód zażenowania. Sam Norwid. Ary-stokracja została ośmieszona i sama się ośmieszyła, a Norwid jest poetą ściśle arystokratycznym, nie tyle z rodu, ile przez swoją wybredność. Jego odraza do zła i głupoty jest wręcz fi-zyczna, jak wstręt niektórych ludzi do gadów i karaluchów. Taki charakter ma jego odraza do duchowego parweniusza, tj. do kogoś, kto przebiera się i udaje pana, choć nie ma żad-nych zalet możliwych do zdobycia tylko przez zakorzenie-nie w starej tradycji. Najsilniejsze słowo pogardy u Norwida to „lokajstwo”. Zarazem czujemy, że jeżeli istnieje jakaś esen-cja polskości, to zawarta jest w Norwidzie, podobnie jak sama esencja rosyjskości zawarła się w Dostojewskim*. Norwid i Do-stojewski urodzili się w tym samym roku, 1821, i nigdy chyba ziemia nie nosiła równocześnie dwóch mniej podobnych do siebie pisarzy. I mówić tu o „duszy słowiańskiej”. Norwid jest kruchy, zraniony, wycofujący się, nie chce dotykać ani zgłębiać zła i podłości, choć poeta według niego powinien zebrać w so-bie „chór ludzkich współ-łez i współ-jęków”* całej planety. Jego

OGRÓD NAUK

zmaganie się ze słabością polskiej formy daje w wyniku formę z nadwyżką, formę aż zbyt delikatną, subtelną, przyćmioną, skrycie ironiczną, formę wycofania się, stosowną chyba na ja-kimś intelektualnym książęcym dworze, którego nie było. Otóż jeżeli polskie dzieje tak tylko, arystokratycznie, mogą napraw-dę owocować, jest to niepokojące, nawet jeżeli nie żądamy od ludzi wybitnych, żeby mieli „kocią żywotność”, którą podzi-wiał u siebie Dostojewski, i żeby umieli współżyć ze zbrodnia-rzami. Być może, daje tutaj znać o sobie zasadnicza antyludo-wość polskiej kultury, co nie musi łączyć się z pochodzeniem, tyle że każdy, kto sięga wyższego pułapu, zostaje wyłączony, dosłownie albo przenośnie. Zupełnie podobny do Norwida, przez swoją arystokratyczną skalę wartości, jest Joseph Con-rad. A bliżej nas w czasie St. Ign. Witkiewicz, którego mania osobistej higieny, ciągłego mycia się, kąpieli, coś symbolicznie znaczyła (patrz Lord Singelworth Norwida*). Arystokratyzm Gombrowicza jest dostatecznie znany: król u niego traci kró-lewskość, jeżeli zostanie przez chama d u t k n i ę t y*. Należąc do takiej rodziny, tak dziedzicznie obciążonej, nie mogę nie po-dejrzewać, że wygnała mnie na emigrację po prostu tak nie-gdyś zwana i d y o s y n k r a z j a, jak u tych, co nie mogą jeść niektórych potraw, bo dostają wysypki.

*

Raz, kiedy rabbi Bunam zrobił komuś zaszczyt w swoim Domu Modlitwy, prosząc go, aby zadął w barani róg, i człowiek ów za-czął długo przygotowywać się, zastanawiając się nad znacze-niem dźwięków, rabbi wrzasnął: „Durniu, dmuchaj!”.

Przypowieść chasydzka (W barani róg dmie się podczas obrzędów Nowego Roku i w Sądny Dzień)*

19

Ko s z t a g o r l i w o ś c i

Próżność tkwi tak mocno w sercu człowieka, że żołnierz, ciura, kuchcik, tragarz wychwalają siebie i chcą mieć swoich wielbicieli; i nawet chcą ich mieć filozofowie; i ci, którzy piszą przeciwko nim, chcą zyskać chwałę tym, że dobrze napisali; i ci, którzy ich czyta-ją, chcą zyskać chwałę tym, że ich przeczytali; i ja, który to piszę, mam być może taką ochotę; i być może ci, którzy będą to czytać...*

Pascal, Myśli

Jesteśmy tak pyszni, że chcielibyśmy, żeby znała nas cała ziemia, i nawet żeby znali nas ludzie, którzy przyjdą, kiedy nas już nie będzie; i jesteśmy tak próżni, że szacunek pięciu czy sześciu osób, które nas otaczają, bawi nas i daje nam zadowolenie*.

Pascal, Myśli

Prawdopodobnie jednak nie wszyscy ludzie mają równy ta-lent do pychy. Pytanie, dlaczego u niektórych pojawia się on wcześnie, w dzieciństwie, należy do genetyki i psychologii głę-binowej, dziedzin mnie raczej obcych. Dziecko o bardzo wład-czym ego chce przodować we wszystkim, i to od razu. Ponie-waż w grze i sporcie trudno przodować natychmiast, strach przed okazaniem się nie pierwszym tak paraliżuje, że spycha na miejsce ostatnie. Wtedy dziecko, wycofując się, tworzy so-bie drugi, zamknięty świat, świat zastępczy. Moja szczęśliwość skończyła się, kiedy posłano mnie do szkoły. Do tego czasu

20

OGRÓD NAUK

mało obcowałem z rówieśnikami i nie byłem poddany c u-d z e m u s p o j r z e n i u*. Zawiłość tego, co odbywało się we mnie, kiedy ustalał się urazowy schemat mego życia, między rokiem dziesiątym i piętnastym, mnie przeraża. Mimo zajęć szkolnych, udziału w harcerstwie i Kole Miłośników Przyrody (spore, pozaszkolne, oczytanie w biologii) musiało to mieć sil-ne cechy tzw. autyzmu, połączonego z niesamowitą wręcz za-prawą w maskowaniu się i udawaniu normalności. W każdym razie mój rozwój (jeżeli zasługuje na tę nazwę) był zupełnie inny niż wszystkich moich kolegów. Nie miało to nic wspól-nego z powołaniem literackim, które przyszło później. Wielo-warstwowe pokręcenie, ironiczny dystans są u źródeł później-szych moich ideologicznych konfliktów.

Mój świat zastępczy nie był szczególnie egotyczny, to zna-czy nie był zbudowany głównie z marzeń o odgrywaniu boha-terskiej roli. Tyle że był to świat o stałych prawach, bezbolesny i bezpieczny. Wyobraźnia nie podsuwała urojonych akcji, nie szukała też ujścia w słowach, natomiast zapełniała i porządko-wała przestrzeń, co wyrażało się w fantastycznych rysunkach i mapach nie istniejących krajów. Swoje ucieczki odczuwałem jako konieczność i skazę, wszystko chyba bym oddał za to, żeby móc być takim jak inni, równy wśród równych. Odkrycie, że ob-warowując się w swojej przestrzeni, zachowuję się dokładnie jak poeta romantyczny, nastąpiło pod wpływem poezji Mickie-wicza i Słowackiego, bodaj jednak nie przed szesnastym rokiem życia. Mimo że wcześnie pisywałem trochę wierszy, bardzo się tego wstydząc, były one jakby produktem ubocznym mojej wy-obraźni przestrzennej, nie przypominałem więc tych, którzy od dziecka plagiują właśnie przeczytane wiersze czy powieści. Na-trafiwszy na wzór zachowania się romantycznego, nie powie-działem sobie, że jestem poetą, ale że będę poetą, i przystąpiłem

505

S p i s t r e ś c i

I

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7

Gorliwość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11Koszta gorliwości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19Piasek w klepsydrze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25Rzeczywistość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36Ziemia jako raj . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48Co doradzał Mr. Blake . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56„Dehumanizacja sztuki” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70Saligia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 77O piekle . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 106O twórcach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132Biesy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 152Język, narody . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158Mickiewicz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182Strefa chroniona . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 188Polonistyka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 205Niemoralność sztuki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 214

SPIS TREŚCI

IIGorliwość tłumacza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227

Charles Baudelaire . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232Nuchim Bomse . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 236William Cowper . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239Thomas Merton . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 243Oskar W. Miłosz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 248William Butler Yeats . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258Tomas Venclova . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 267Walt Whitman . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 273Robinson Jeffers . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 282

III

Eklezjastes . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297Księga Eklezjasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 304

Aneks

Przypisy — Emil Pasierski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 333Indeks osób — Emil Pasierski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 459Bibliografia (wybór) — Aleksander Fiut . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 467Nota wydawcy — Emil Pasierski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 469