8
W ocenach architektury pol- skich domów mieszkalnych XX wieku obowiązują pewne rytuały zależne od poglądów reprezentowanych przez autorów piszących o tych zagadnieniach i od spodziewanych reakcji odbiorców. Doceniane są pojedyncze wille, najlepiej jeśli były projektowane przez znanych bądź niesłusznie zapomnianych architektów, ale już rzadziej zespoły willi − bo właściwie, wydawałoby się, nie ma tu nic do docenienia: każda w ogródku, cofnięta względem ulicy, schowana między drzewami, a same uliczki, chodniki i ogrodzenia niczym się nie wyróżniają. Wille i domy jednorodzinne pod względem stylistyki mogą być nowoczesne i tradycyjno- -dworkowe. Pierwsze „wyprzedzają swój czas” − to mieszkania elit, z natury rzeczy odosob- nionych, zarówno pod względem społecznym („elegancka, nowoczesna dzielnica”), jak i przestrzennym (domy ukryte za drzewami). Domy tradycyjne to manifesty przywiązania do którejś z publicystycznych wersji prze- szłości, nierzadko opracowanej na użytek aktualnej polityki. Zabiegiem utrwalającym tak naszkicowane wyobrażenie o przestrzennych i społecznych typach domów i sposobach mieszkania w nich oraz dorabiającym tym typom polityczną, socjologiczną „gębę” jest ich odzwierciedlenie jako dekoracji filmowych: eklektyczny dom jednorodzinny wyglądający jak kieszonkowy dworek w telenowelach i teledyskach, dworek prawdziwy w Panu Tadeuszu i dokumentalnym filmie o Krzysztofie Pendereckim, „nowocze- sna” willa w filmach sensacyjnych z życia sfer finansowych, „zwykły dom” (podmiejski, małomiasteczkowy, wiejski) jako tło „zwykłej” zbrodni w 997 i tak dalej. I tak Polacy żyją życiem cudzym, wśród pożyczonych dekoracji, stylizując się według wzorów gwiazd filmowych, bohaterów oper mydlanych, „ludzi z sąsiedztwa” i strzępów własnych tradycji. Obok kanonu modernizmu międzywojennego, tego skrajnego, spod znaku CIAM i Bauhausu, uznania doczekał się też nurt umiarkowany, z kręgu Spółdzielni „Ład”, czyli umiarkowanie dekorowany, umiarkowanie drogi, spokrewnio- ny też z luksusowymi nurtami art déco, o nie- przerwanej linii artystycznych powinowactw z wcześniejszą secesją 1 . Modernizm powojenny jest traktowany zgoła inaczej − najczęściej z zapoznaniem wartości plastycznych archi- tektury na rzecz komentarzy historycznych, społecznych i ideologicznych, jak nazywanie jej „komunistyczną”, niezależnie od tego, że mimo totalnych zamiarów systemu, znaczna część budynków była budowana niejako obok niego, a nawet − wbrew jego założeniom. Zjawiska masowe z natury rzeczy ujawnia- ją średni poziom, w większej mierze tych, którzy mają z czymś do czynienia w sposób 1 Sztuka lat trzydziestych. Materiały Sesji Stowarzyszenia History- ków Sztuki, Niedzica, kwiecień 1988, Warszawa 1991; Z. Tołłocz- ko, Architectura perennis. Szkice z historii nieawangardowej archi- tektury nowoczesnej pierwszej połowy XX wieku, Kraków 1999. Piotr Winskowski dom u-miarkowany autoportret 2 [31] 2010 | 56

Piotr Winskowski, Dom u-miarkowany

Embed Size (px)

Citation preview

W ocenach architektury pol-skich domów mieszkalnych XX wieku obowiązują pewne rytuały zależne od poglądów

reprezentowanych przez autorów piszących o tych zagadnieniach i od spodziewanych reakcji odbiorców. Doceniane są pojedyncze wille, najlepiej jeśli były projektowane przez znanych bądź niesłusznie zapomnianych architektów, ale już rzadziej zespoły willi − bo właściwie, wydawałoby się, nie ma tu nic do docenienia: każda w ogródku, cofnięta względem ulicy, schowana między drzewami, a same uliczki, chodniki i ogrodzenia niczym się nie wyróżniają.

Wille i domy jednorodzinne pod względem stylistyki mogą być nowoczesne i tradycyjno- -dworkowe. Pierwsze „wyprzedzają swój czas” − to mieszkania elit, z natury rzeczy odosob-nionych, zarówno pod względem społecznym („elegancka, nowoczesna dzielnica”), jak i przestrzennym (domy ukryte za drzewami). Domy tradycyjne to manifesty przywiązania

do którejś z publicystycznych wersji prze-szłości, nierzadko opracowanej na użytek aktualnej polityki.

Zabiegiem utrwalającym tak naszkicowane wyobrażenie o przestrzennych i społecznych typach domów i sposobach mieszkania w nich oraz dorabiającym tym typom polityczną, socjologiczną „gębę” jest ich odzwierciedlenie jako dekoracji filmowych: eklektyczny dom jednorodzinny wyglądający jak kieszonkowy dworek w telenowelach i teledyskach, dworek prawdziwy w Panu Tadeuszu i dokumentalnym filmie o Krzysztofie Pendereckim, „nowocze-sna” willa w filmach sensacyjnych z życia sfer finansowych, „zwykły dom” (podmiejski, małomiasteczkowy, wiejski) jako tło „zwykłej” zbrodni w 997 i tak dalej.

I tak Polacy żyją życiem cudzym, wśród pożyczonych dekoracji, stylizując się według wzorów gwiazd filmowych, bohaterów oper mydlanych, „ludzi z sąsiedztwa” i strzępów własnych tradycji.

Obok kanonu modernizmu międzywojennego, tego skrajnego, spod znaku CIAM i Bauhausu, uznania doczekał się też nurt umiarkowany, z kręgu Spółdzielni „Ład”, czyli umiarkowanie dekorowany, umiarkowanie drogi, spokrewnio-ny też z luksusowymi nurtami art déco, o nie-przerwanej linii artystycznych powinowactw z wcześniejszą secesją1. Modernizm powojenny jest traktowany zgoła inaczej − najczęściej z zapoznaniem wartości plastycznych archi-tektury na rzecz komentarzy historycznych, społecznych i ideologicznych, jak nazywanie jej „komunistyczną”, niezależnie od tego, że mimo totalnych zamiarów systemu, znaczna część budynków była budowana niejako obok niego, a nawet − wbrew jego założeniom.

Zjawiska masowe z natury rzeczy ujawnia-ją średni poziom, w większej mierze tych, którzy mają z czymś do czynienia w sposób

1 Sztuka lat trzydziestych. Materiały Sesji Stowarzyszenia History-ków Sztuki, Niedzica, kwiecień 1988, Warszawa 1991; Z. Tołłocz-ko, Architectura perennis. Szkice z historii nieawangardowej archi-tektury nowoczesnej pierwszej połowy XX wieku, Kraków 1999.

Piotr Winskowski

dom u-miarkowany

autoportret 2 [31] 2010 | 56 autoportret 2 [31] 2010 | 57

ciągły (użytkowników), niż tych, których wpływ był ograniczony w czasie i przestrze-ni (projektantów). Dlatego często dzisiejsze oceny dotyczą niedawnego zaniedbania, a nie stanu pierwotnego, tym bardziej nie rozróżniają kwestii wytycznych narzuconych projektantom, tego, co ci projektanci zrobili z owymi wytycznymi, ani zmian czy uprosz-czeń na etapie realizacji.

Punkt widzenia rodem z filmów Barei staje się też towarem eksportowym: muzeum Socland, wycieczki po Nowej Hucie syreną, trabantem czy nysą, oferowane jako Communism Tour dla gości z zagranicy, utrwalają i rozpowszechnia-ją taką interpretację. Reklamowana „ma-giczność” czy „klimatyczność” takich miejsc polega na eksponowaniu ich tandetnego wykonania, kiczowatych zestawień motywów dekoracyjnych z pozbawionymi dekoracji, a więc znamionującymi zderzenie jedno-wymiarowej „tradycji” z jednowymiarową „nowoczesnością”.

Wśród typów zabudowy i zjawisk przestrzen-nych ujmowanych w jednoznaczną definicję spośród „dziedzictwa PRL” chyba najgorszą prasę mają wolno stojące domy jednorodzinne z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Kry-tykowane są często z punktu widzenia ochrony krajobrazu: że są źle lub w ogóle niewykończo-ne, mają płaskie dachy, nie pasują do tradycji, są rozproszone. Warte są jednak uwagi zarów-no jako rozdział życia w czasach PRL, ujawnia-jący ówczesne „szczeliny systemu” i możliwo-ści manewru, jakie one stwarzały, a także jako obraz stanu ówczesnej architektury.

Domy te budowała oficjalnie nieistniejąca klasa średnia (zwana dla niepoznaki „inte-ligencją pracującą miast i wsi”) i stanowią one zapis warunków społecznych, w jakich powstały − zapis trwały, trwający już co naj-mniej dwadzieścia lat dłużej niż te warunki. A powstały w czasach, gdy nie było na tyle „dobrych” dzielnic, by odgradzać je płotem od otoczenia, ani tak „złych”, by to otoczenie odgradzało je płotem od siebie. Nawet domy jednorodzinne − architektoniczne mani-festacje indywidualizmu − upodabniał do siebie względny egalitaryzm warunków życia, maksymalna wielkość powierzchni użytkowej, określona limitami, które na różne sposoby przekraczano, gdy pozwalały na to chęci i za-soby inwestora oraz pomysłowość architekta.

Wspomniałem o estetycznym i ideowym umiarkowaniu modernizmu międzywojen-nego. Ten, powojenny, był (u-)miarkowany przez ograniczenia innego rodzaju: najpierw zniszczenia wojenne i konieczność odbudowy egzystencjalnego minimum, potem przez usta-bilizowany już ustrój, w którym państwo dys-ponowało materiałami budowlanymi, ekipami wykonawców i tak dalej, i na wiele rzeczy trzeba było najpierw „załatwić przydział”, po-tem zapłacić za przydział i za materiały. Domy jednorodzinne zaczęły się pojawiać w miarę cichego, nieogłaszanego wprost odchodzenia od ideologicznego kolektywizmu.

Stylistyczne umiarkowanie wynika też z niepełnej akceptacji estetycznych ideałów najbardziej skrajnej awangardy, nawet gdy akceptacja ta dotyczyła sztuki Zachodu. O ile

zachwyt nad malarstwem Picassa, nad późną abstrakcją przejawiał się zakupami obrazów polskich malarzy, którzy w czasach odwilży tworzyli pod jej wpływem bądź reproduk-cji takich obrazów oraz wzorowaniem się architektów na domach Le Corbusiera, o tyle zamieszkanie samemu we wnętrzach tak otwartych i przeszklonych, za to położonych na dużo mniejszej działce, stawało w sprzecz-ności z podskórnym dążeniem do odizolowa-nia się od skolektywizowanej rzeczywistości.

Oschłość modernizmu wobec wystarczająco oschłych bloków w sąsiedztwie wywoływała chęć wrażeniowego ocieplenia, zwłaszcza ich wnętrz. Tendencja ta była współbieżna z pro-cesami, które zachodziły jednocześnie na Za-chodzie, zauważalnymi na przykład w domu własnym Charlesa i Ray Eamesów (1949, Santa Monica), domach projektu Arne Jacobsena czy Arisa Konstantinidisa2. W rezultacie domy te, obok modernistycznych pryncypiów (pro-dukcji maszynowej, pozbawionej dekoracji, geometrycznej kompozycji, przezroczystości wiążącej wnętrze i otoczenie), j e d n o c z e -ś n i e akcentowały odrębność tego otoczenia (własnego ogródka) i samego wnętrza, urzą-dzonego w miarę możliwości unikatowo.

W Polsce te same potrzeby były realizowane specyficznymi torami: zniszczenia i grabieże wojenne objęły obok domów i całych miast rów-nież ogromną liczbę zabytkowych mebli, więc ich rola jako kontrapunktu dla prostych wnętrz

2 C. Jones, Architecture Today and Tomorrow, New York − Toronto − London 1961; T. Barucki, Arne Jacobsen, Warszawa 1984; I. Szilágyi, Aris Kostantinidis, Warszawa 1986.

autoportret 2 [31] 2010 | 56 autoportret 2 [31] 2010 | 57

zbożowych, Le Corbusier o samolotach, Char-lotte Periand przynosiła co rano do biura nowy przedmiot, a dziś my gromadzimy reklamy”3. Zbierane przez Polaków plakaty reklamowe czy puszki po zagranicznych pro-duktach służyły czemuś wręcz przeciwnemu: przez swoją unikatowość stanowiły dostępne sposoby zindywidualizowania tego, co można było zindywidualizować, a więc wnętrz. W wypadku architektury domu wielorodzin-nego maksimum możliwości indywidualizacji było zabudowanie balkonu w postaci weran-dy. W domach jednorodzinnych możliwości było znacznie więcej. Warto na te możliwo-ści i efekty ich wykorzystania spojrzeć nie

3 C. Jencks, Ruch nowoczesny w architekturze, Warszawa 1987, s. 313.

z perspektywy dzisiejszych pobłażliwych ocen jako kicz lub egzaltowanych zachwytów nad „klimatem” PRL. Warto je potraktować jako koncepcje artystyczne z konieczności posłu-gujące się ograniczonym arsenałem środków, uzupełniające nieuniknione elementy pro-dukowane masowo o indywidualne, wreszcie zarysowujące artystycznymi środkami różnicę między nowoczesnością i postępem lansowa-nymi jako państwowa ideologia a nowoczesno-ścią jako otwarciem drzwi inwencji i postępem jako przełamywaniem na własny rachunek powszechnych ograniczeń.

Analizy takie powinny objąć zarówno substan-cję mebli czy budynków, które te tendencje wyrażały, jak i efekty przestrzenne za pomocą tych przedmiotów uzyskane. Co do mebli, to najpopularniejszym była meblościanka, pro-jektu Bożeny i Czesława Kowalskich, ustawio-na wzdłuż bezokiennej ściany pokoju4. Meble składające się z segmentów charakteryzowała przecież możliwość dowolnego ustawienia, a w mieszkaniu ciut większym niż M2 lub w domu jednorodzinnym takie ustawienie może nieść wcale ciekawe i różnorodne zja-wiska przestrzenne, a co za tym idzie – moż-

4 A. Wiszniewska, Inwazja nowoczesności. Polskie wnętrza lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, „Autoportret” 2007, nr 4(21).

Widok jednego z domów zaprojektowanych przez J. Tadeusza Gawłowskiego na osiedlu Czyżyny w Nowej Hucie (1957-1960); poniżej: boczna elewacja domu z przeszkleniami klatki schodowej

fot.

p. w

insk

owsk

ifo

t. p

. win

skow

ski

statystycznie zmalała. Ich miejsce zajęły wyroby Cepelii − jednego z nielicznych źródeł przedmiotów produkowanych ręcznie. Pozo-stawał też kicz popularny różnej produkcji, co prawda masowy i tani, ale mający tę wartość, że przeznaczony do konsumpcji indywidualnej, na przykład w postaci puszystej narzuty na kanapę w ulubionym kolorze. Pozostawały też przedmioty przywiezione z egzotycznych waka-cji (na przykład w Bułgarii) lub z Zakopanego.

Mało kto w Polsce w tych latach podchodził tak autorefleksyjnie do rekwizytów kon-sumpcyjnego kiczu, delektował się nim, dostrzegając w zalewie tanich produktów przemysłowych kolejne ogniwo rozwoju cywilizacji. Alison i Peter Smithsonowie pisali: „Gropius napisał książkę o silosach

autoportret 2 [31] 2010 | 58 autoportret 2 [31] 2010 | 59

liwości użytkowe (o ile się je zauważyło, a nie wzorowało w tej kwestii na sąsiedzie, który swój regał już poskręcał i ustawił).

Znam historię dużego pokoju zajmowanego przez dorastające siostry dzielonego taką ścianką, nie systemu Kowalskich, ale systemu zaprojektowanego indywidualnie przez ar-chitekta i zleconego stolarzowi, co świadczyło o użyteczności tego pomysłu niezależnie od stopnia jego typowości. Meblościanka miała prześwity na różnych wysokościach, tworzące raz niską półeczkę-stolik (typu jamnik) z fote-likami po obu stronach, raz miejsce na flakon z kwiatami, a raz półki biblioteczne, gdzie wspólne książki ustawiano grzbietami do góry, aby dało się je zidentyfikować z obydwu stron. Inne szafy były dostępne tylko od jednej części pokoju, ale miały za to „plecy” wykończone tak samo jak drzwi, zapewniając w drugiej części płaszczyznę gładkiej, drewnianej ściany.

Warto się przyjrzeć nie tylko meblościankom, ale i całym domom reprezentującym opisane wyżej kategorie, aby wyśledzić obszary rozwią-zań indywidualnych, unikalnych, wpisanych we wspólne ramy konieczności. Także dziś stanowią one pożyteczną naukę tego, jak za-chować pole manewru we własnej przestrzeni, jak sobie radzić z konwencją narzuconą lub taką, która rozumie się sama przez się, mimo że siły unifikujące mają dziś inny charakter.

Spółdzielnia mieszkaniowa pracowników ówczesnej Huty im. Lenina podjęła się w 1957 roku budowy zespołu domów jednorodzinnych według projektów J. Tadeusza Gawłowskiego

na osiedlach Czyżyny i Lesisko w Nowej Hucie. Rzecz dzisiaj nie wydaje się nadzwyczajna, ale stanowi zmaterializowany dowód politycznej odwilży po 1956 roku oraz świadectwo miary potrzeb i chęci szybkiego wykorzystania nada-rzającej się koniunktury. Skoro zelżał polityczny nacisk na wszystko, co wspólnotowe, wykorzy-stano go w przedsięwzięciu najbardziej trwałym i najsilniej manifestującym bliski Polakom indy-widualizm, jak budowa indywidualnych domów.

Osiedle składa się z dwóch typów piętrowych i podpiwniczonych domów, które można ustawić obok siebie jako segmenty szeregówki albo jako obiekty wolnostojące. Poszczegól-ne egzemplarze, pierwotnie identyczne pod względem budowlanym (dziś w większości przebudowane i przemalowane) różniły się według zamysłu projektanta kompozycją ele-wacji, dzielonej na prostokąty podstawowych kolorów, o proporcjach wrażliwie modyfiku-jących odbiór i skalę całości, zwłaszcza ścian szczytowych szeregówek lub analogicznych ścian domów wolnostojących. Plamy kolorów, zestawione z takimiż prostokątami okien, drzwi, bram garażowych i tak dalej, dają spójne rozwiązanie formalne przez podobne proporcje i napięcie między elementami kolo-rystycznymi ściany i funkcjonalnymi elewacji.

Pojedyncze bryły − z grubsza prostopadłościen-ne − mają chrakterystyczny detal powtarzają-cy się w projektach J. Tadeusza Gawłowskiego z tych lat (między innymi w domach wieloro-dzinnych przy ulicy Senatorskiej w Krakowie): stropodach o zmiennej wysokości przestrzeni powietrznej, wentylowanej, ustawiony tak,

by na ścianach południowych i północnych domów wysokość ta wzrastała ku zachodniej krawędzi bryły (bardziej) i ku wschodniej (mniej). Najniższe miejsce akcentowane rurą spustową, wycięciem ścianki attykowej i cien-kim rowkiem, dodatkowo pomalowanym na czarno, zaznacza w bryle podział wnętrza na trzy trakty. Dwa trakty to pokoje (i kuchnia) o oknach od wschodu i zachodu. Trzeci trakt, centralny, mieści na parterze wiatrołap i ko-rytarzyk, schody na piętro i tam − antresolę, z której dochodzi się do pokojów i łazienki.

Obniżenie dachu nad częścią centralną kształtuje elewację jako podwójny trapez. Podobne napięcie występuje w kształtowaniu okien: rozległe okna, zajmujące większość elewacji wchodniej i zachodniej, wpisane

Widok jednego z domów na osiedlu Czyżyny od strony ogrodu; widoczny układ oryginalnej kolorystyki elewacji

fot.

p. w

insk

owsk

i

autoportret 2 [31] 2010 | 58 autoportret 2 [31] 2010 | 59

w leżące prostokąty cofniętego muru, kon-trastują z oknami na elewacji południowej, formowanymi jako pojedyncze niewielkie otwory i podobnej, północnej, gdzie na gład-kiej ścianie występuje jedynie gęsty, pozio-my rytm drewnianej „drabiny”, ramującej drobne prostokąty szybek i zaznaczającej na elewacji przestrzenną odrębność klatki schodowej.

Trudno mówić tu o „klatce”, kojarzącej się z zamknięciem schodów i powtarzającymi się biegami. Ta otwarta przestrzeń i ruch miesz-kańców wewnątrz niej pozwalają stojącym na spoczniku w jednej chwili sięgnąć wzro-kiem po przekątnej w dół (na parter) i w górę (w stronę antresoli i pokojów). Te widoki są dodatkowo zróżnicowane dzięki naturalne-mu światłu o różnym kolorze i natężeniu, wpadającemu przez wspomniane okna przy schodach oraz z pokojów na obu poziomach, skierowanych ku różnym stronom świata. Cały dom widziany ze spocznika schodów wydaje się znacznie większy, niż jest w rzeczywistości.

Istotną rolę plastyczną odgrywa tu ażurowa, lekka balustrada z metalowych płaskowników. W jednym z domów można też dostrzec zacho-waną oryginalną poręcz z czerwonego PCV. Ciągłość tej czerwonej, skośnej linii nakładają-cej się na rytmy stopni i rytmy trapezowo odgię-tych prętów balustrady umożliwia doświadcze-nie przestronności i wyjątkowości przestrzeni.

Okna pokojów są umieszczone nie wokół bryły, jak w szklanych domach-manifestach (na przy-kład Glass House w New Canaan, 1949, proj. Philip Johnson), lecz w sposób wynikający z polskiego klimatu i potrzeb aranżacji więk-szą liczbą mebli. Jest to sposób uwzględniający powtarzalny charakter domu i jego sytuację urbanistyczną. Czytelność takiego skontra-stowania wynika z proporcji elementów. Tym samym narożniki jako miejsce przełomu między charakterem elewacji pozwalają rozu-mieć bryłę jako składającą się z cienkich, lecz pełnych ścian (północnej i południowej) i roz-ciągniętych między nimi okien (od wschodu i zachodu), co czyni całość optycznie lżejszą.

Takie rozwiązanie architektoniczne ma swoje konsekwencje we wnętrzach: szerokie okna, zgodnie z rysunkiem Le Corbusiera ilustrującym jego Les cinq points de l’architectu-re moderne (Pięć punktów nowoczesnej archi-tektury), rozświetlają równomiernie całą szerokość pomieszczeń, a przez przeszklone drzwi − również hol, schody i antresolę. W samych pokojach światło wpadające przez okna dochodzące aż do samej krawę-dzi bryły nie generuje cienia w kącie (bo nie ma ciemnego kąta), lecz odbija się od

bezokiennej ściany prostopadłej do tego okna w sposób podobny jak w XVII-wiecz-nych holenderskich domach mieszczań-skich, weneckich pałacach i w kamienicach na gdańskiej starówce − sposób, którego walory plastyczne analizował Steen Eiler Rasmussen5. Odpowiednie zaaranżowanie tej prostopadłej ściany meblami, lustrami, tkaninami o szorstkiej powierzchni albo powoduje spotęgowanie tego światła i zwie-

5 Por. S. E. Rasmussen, Odczuwanie architektury, Warszawa 1999.

Schemat oświetlenia pokoju oknem podłużnym (A) i dwoma oknami tradycyjnymi (B). U dołu: strefy oświetlenia podłogi. Komentarz Le Corbusiera do Pięciu punktów nowoczesnej architektury

Schemat rzutu domu, proj. J. T. Gawłowski, os. Czyżyny w Nowej Hucie (1957-1960). Naniesiono strefy oświetlenia pomieszczeń według schematu Le Corbusiera. Mimo że okna nie przebiegają przez całą długość elewacji wschodniej i zachodniej, efekty oświetlenia wnętrz są podobne jak w schemacie z oknem podłużnym (A) Le Corbusiera.

U dołu: schemat rzutu domu, proj. M. Jasicka, os. Kliny w Krakowie (1972-1975) Naniesiono strefy oświetlenia pomieszczeń według schematu Le Corbusiera. Okna (prostokąty leżące na dłuższym boku) czasami są odsunięte od narożników pokojów według schematu (B) Le Corbusiera, a czasami dochodzą do tych narożników według schematu (A).

il. p

. win

skow

ski

il. p

. win

skow

ski

il. p

. win

skow

ski

za: l

e co

rbu

sier

, p. j

ean

ner

et, l

es 5

poin

ts d’

une a

rch

itec

ture

nou

vell

e,

[w:]

tych

że, o

euvr

e com

plèt

e de 1

910-

1929

, zü

rich

1948

, s. 1

29

autoportret 2 [31] 2010 | 61

lokrotnienie widoków po przekątnej, albo wzmacnia rolę plastyczną takiej szorstkiej powierzchni, oświetlonej w sposób wydo-bywający jej fakturę. Zależy to od inwencji mieszkańców i ich umiejętności wykorzy-stania walorów wnętrza, którym dysponują.

Dom dwurodzinny na osiedlu Kliny w Kra-kowie z lat 1972-1975 projektu Marii Jasickiej stanowi przeróbkę projektu typowego, ale ze znaczącą zmianą: zamiast bliźniaka dzielo-nego w pionie zaprojektowano dwa mieszka-nia, jedno nad drugim, obejmujące za to całą powierzchnię rzutu (oprócz umieszczonej w narożniku domu klatki na piętro, oddzie-lonej od mieszkania na parterze). Osłabiło to rolę przestrzeni wokół schodów wobec pozo-stałych pomieszczeń, dało za to inne efekty przestrzenne; funkcjonalnie zaś oszczędziło to mieszkańcom codziennego, wielokrotnego chodzenia po schodach, zaoszczędziło też powierzchni komunikacji, gdyż nie było potrzeby umieszczania schodów na piętro w obu częściach, jak ma to miejsce w bliźnia-ku podzielonym w pionie.

Mimo konstrukcji opartej na ścianach nośnych (w układzie podłużnym) i mimo podzielenia pomieszczeń wewnątrz kolejnymi ścianami, na kilka sposobów zachowano wrażenie przestron-ności. Pokojów nie jest wiele (po trzy w obu mieszkaniach), są za to względnie duże, ich po-wiązania wizualne zaś przez szerokie przejścia oraz układ okien, wreszcie kwestia funkcjo-nalna – przebiegi najczęstszych cyrkulacji mieszkańców − pozwalają tej przestronności doświadczać dosłownie na każdym kroku.

Przy prostopadłościennej bryle (z dodat-kiem dwóch prostopadłościanów garażów) i zwartym rzucie (9,5 × 12,2 m) z kilku miejsc jednocześnie widać okna w przeciwległych ścianach, z innych − okna we wszystkich czterech ścianach zewnętrznych, oraz sekwencje otworów − okien i prześwitów − biegnące po przekątnej układu ścian. Co naturalne, okna umieszczone w prostopa-dłych do siebie ścianach oświetlają wnętrze w jednej chwili światłem o różnej tempera-turze i natężeniu. Rzadko spotyka się tak ukształtowane mieszkania, że wcześnie rano i w letni wieczór słońce pada na przestrzał przez cały dom, aż do przeciwległej ściany.

Wielorakości efektów uzyskanych tak prosty-mi środkami sprzyjają dwa szerokie (125 i 145 cm) przejścia, między holem a pokojem dzien-nym oraz między pokojem dziennym a kolej-nym. Oprawione są one w portale składające się z forninowanych desek pokrywających szerokość ściany, w której znajduje się otwór oraz podniebienie nadproża. Deski zostały też użyte w roli kołnierza na płaszczyznach ścian w obu pomieszczeniach. Osadzenie skrzydeł nie na zawiasach, lecz na trzpieniach zamon-towanych w nadprożu i podłodze w odległości 8 centymetrów od krawędzi portalu zawęża nieco samo przejście, ale daje dwa dodat-kowe, wąskie prześwity, przez które widać fragmenty sąsiedniego pokoju, a jednocześnie sprawia, że światło odbija się między gładkim fornirem skrzydła i ościeżnicy.

Na kierunki diagonalne nakładają się przy-ciągające wzrok osie „na wprost”: amfilada,

faktycznie składająca się zaledwie z dwóch pokojów, gdzie efekt linearnego ciągu jest wzmocniony dzięki oknom znajdującym się naprzeciw siebie (na początku pierwszego i na końcu drugiego pokoju), oraz nanizana na tę samą oś rama portalu zawsze otwartych drzwi.

Okna pod nadprożami − prostokąty o dłuż-szym poziomym boku − nie dosięgają nigdzie krawędzi bryły, tym bardziej nie przechodzą przez te krawędzie. Zaniechanie tego skądinąd atrakcyjnego rozwiązania modernistycz-nego, przeszklonego narożnika oszczędziło wnętrzom miejsc o największej ekspozycji słonecznej (a w zimie nieuchronnie − naj-zimniejszych), przyniosło za to inne cechy: kompozycyjną odrębność poszczególnych

Dom zaprojektowany przez Marię Jasicką na os. Kliny w Krakowie (1972-1975)

fot.

p. w

insk

owsk

i

autoportret 2 [31] 2010 | 61

drzwi o standardowej szerokości są pokryte tkaniną o jednolitym motywie (żadnego podziału na płyciny!). Tkanina zasłaniąjąca również szyby w tych drzwiach daje stłumio-ne prześwity. Inny kolor, ale też jednolity ma tapicerka mebli, identyczna w całym miesz-kaniu, podobnie jednolite są firanki i zasłony w oknach. Gładkie skrzydła szaf, regałów, szafa ścienna o drzwiach schowanych w bo-azerii − dopełniają obrazu, w którym części (meble) nie rozdrabniają całości (wnętrz i ich sekwencji) motywami mniejszymi niż ich własne rozmiary. Wraz z odbiciami i realnymi widokami za oknem zachowuje to wrażeniowo większe rozmiary przestrzeni.

Blaty stołu jadalnego i niskiego jamnika, blat biurka i półki etażerek wraz z płaszczy-zną podłogi na kilku różnych wysokościach dostarczają pokojom kolejnych, poziomych płaszczyzn odbić światła. Każda działa nieco inaczej pod względem rozmiarów i proporcji odbijanego wycinka świata i stopnia gładko-ści powierzchni. Podłoga pokryta parkietem, nielakierowanym lecz pastowanym i frotero-wanym (a między pastowaniami cokolwiek matowym), zmienia się nie tylko w zależno-ści od pogody. Wiosna przynosi więcej słońca za oknem, także – po wielkanocnych porząd-kach − ostrzejszy blask posadzki. Mniejszych, pionowych płaszczyzn odbicia dostarczają też przeszklone drzwi szaf bibliotecznych, etażerek, kredensu, wreszcie lustra.

Fornirowane powierzchnie na „wysoki połysk”, dziś traktowane z pobłażaniem, jak swego rodzaju folklor lat sześćdziesiątych

i siedemdziesiątych, oferują jednak efekty przestrzenne, którymi w architekturze ope-rowano przez stulecia na przeróżne sposoby i z coraz bardziej doskonaloną świadomością. Efekty te są dziś nadal wykorzystywane, lecz najczęściej za pośrednictwem gładkiej powierzchni stali nierdzewnej, polerowa-nych kamiennych posadzek, paneli sufitów podwieszanych czy szklanej ściany osłonowej. Jest to efekt maksymalny, wynikający z użycia najbardziej błyszczących i najdoskonalej odbijających powierzchni. A warto byłoby się zatrzymać nad kierunkami, sposobami i proporcjami takich odbić wobec powierzch-ni mniej błyszczących i całkiem matowych oraz wobec rozmiarów i ekspresji przestrzeni wokół, czy też nad kolorami, które nadaje odbiciu płaszczyzna odbijająca. Gdy jest ona bardzo gładka, ale ciemniejsza, zwielokrotnia przestrzeń, ale mniej konkretnie, bardziej tajemniczo; odzwierciedla tylko układ plam światła i cienia, a nie dosłownie ją podwaja.

Nietynkowane ściany zewnętrzne licowa-ne cegłą silikatową i nieco cofnięty cokół z łamanego kamienia uzupełniają, a raczej rozpoczynają doświadczenie tego domu jako umiarkowanie nowoczesnego. Kolejne drobne rytmy nanosi na ściany moduł krat w oknach parteru i ich cienie. Drewniane balustrady z szerokich, poziomych desek opasujących tarasy i zewnętrzne schody, nakładają się na siebie, spiętrzają i powielają. Rozrastający się bluszcz od lat oplatający jeden narożnik, spina drewno, cegłę i kamień, odtwarzając w swojej miękkiej, zielonej fakturze ostrą, pionową krawędź bryły.

okien względem ścian pokojów, a zwłaszcza odrębność widoków przez nie, odrębność na-tężenia i koloru padającego przez nie światła, wreszcie obecność w pokojach klasycznych kątów. Odsunięcie okien i drzwi od narożni-ków tworzy tam miejsca, w których można się schować (siadając na fotelu, na kanapie, przy biurku) i stamtąd, po przekątnej, obserwować resztę pokoju, kolejny pokój i świat za oknem, zyskując nawet w obrębie mieszkania dłuższe perspektywy.

Obok gładkich, fornirowanych drzwi i wspomnianych portali, skrzydła innych

Widok po przekątnej przez pokój dzienny ku schodom

fot.

p. w

insk

owsk

i

autoportret 2 [31] 2010 | 62

Opisano tu dwa powojenne domy jednoro-dzinne, oba trochę inne niż większość z tych samych lat i eksploatowane przez użytkowni-ków świadomych walorów, jakimi dysponują; domy powstałe z materiałów dostępnych wte-dy i za porównywalne pieniądze, wyposażone i użytkowane nie na fali mody czy odrucho-wych przyzwyczajeń mieszkańców, lecz ich przekonań, że chcą żyć w otoczeniu sprzętów i wnętrz tworzących razem takie a nie inne środowisko przestrzenne, takie zjawiska, tak rozumiany komfort6.

Nie potrzeba do tego jakiejś heroicznej kon-sekwencji: wystarczy nie obudować otwartej klatki schodowej i nie zmienić niemodnej po-ręczy balustrady z PCV, ani nie czekać na falę mody na PRL z ostatnich lat, która odkryje

6 Por. W. Rybczynski, Dom. Krótka historia idei, Gdańsk − Warszawa 1996.

„wysoki połysk” jako rzecz „kultową”. Detale te są po prostu właściwie dobranymi czę-ściami całości, ze względu na funkcję i rolę plastyczną, jaką pełnią − dobranymi spośród tego, co było dostępne kilkadziesiąt lat temu, a w międzyczasie w tych domach nie zaszło nic, co miałoby zmienić kryteria tego dobo-ru. Podobne sprzęty i wyposażenie znajdzie się zapewne w wielu domach w Polsce.

Niekoniecznie musi chodzić o kontynuowa-nie modernizmu z tego etapu jego rozwoju,

z jakiego pochodzą opisane tu domy i część ich wyposażenia. Domy tradycyjne, retro też mają swoje zalety, tyle że inne. Niezależnie od stylistyki architektury chodzi o uniknię-cie sztuczności i poczucia dyskomfortu we własnym mieszkaniu, którą niektórzy sobie fundują za własne, często duże, pienią-dze. Myślę, że − obok ewidentnych kwestii wielkości mieszkania, stanu technicznego domu, przyjaznych lub wrogich sąsiadów − poczucie satysfakcji z własnej przestrzeni zwiększy się w miarę rozumienia zamysłu projektanta, zadbania o efekty, jakie wywo-łał, kształtując trwałe elementy budynku. Warto docenić te zjawiska we własnym domu, nie zacierać ich przestrzennej czytel-ności, prowokować lub wzmacniać efekty, na które pozwala jego architektoniczne ukształtowanie. Wtedy nie będzie potrzeby wpadania w zakłopotanie na widok starych mebli, które jeszcze nie są zabytkiem, a już są niemodne.

Meblościanka według indywidualnego projektu

Dwa pokoje, portal między nimi i okna na wprost tworzą amfiladę

fot.

p. w

insk

owsk

i

fot.

p. w

insk

owsk

i

autoportret 2 [31] 2010 | 62