Upload
siw-znak
View
223
Download
3
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Pod dobrą gwiazdą
Citation preview
Pod dobra gwiazda‘ ‘
Bator Bie czyk Bonowicz Brzezi skaChwin Grzegorczyk Huelle Kutz
ozi ski Onichimowska Or oPilch Podsiad o Rylski
Szczepkowska Szostak Varga
Wydawnictwo ZnakKraków 2009
5
Kazimierz Kutz
CELTYCKIE WDOWY
Teraz ujawniam istotę rzeczy: wielką chwilą w życiu Lucjana i Adeli
był dzień, w którym obydwie matki na peryferiach Roździenia po-
kumały się w trosce o ich przyszłość. I założyły przymierze. Mo-
ment ten jest możliwy do ustalenia z dokładnością do kilku dni: był
to dzień, w którym do świadomości Czornynożki i Chrobokowej
dotarło znaczenie urzędowego powiadomienia o przyjęciu Lucja-
na na studia medyczne w Rokitnicy. Wtedy ich matczyne instynkty
stanęły w płomieniach i obydwie wdowy niezależnie od siebie po-
czuły wolę, jakiej wcześniej nie doświadczyły. Los je wzywał! Były
jak odcumowane parostatki po długim postoju.
Pierwszy ruch należał do Chrobokowej, wszak jej sytuacja była
gorsza, bo gorzej jest mieć dorastającą córkę niż syna. Nie po to
wylegiwała się latami na parapecie w kuchni i baczyła na świat, by
nie mieć planu na szczęście córki. Była wdową na swoim majątku
po przedwojennym uchodźcy z Niemiec do Polski, a uroda i zalety
Adeli plus murowany dom z cegieł pierwszej klasy były jej kapitałem
na lepszy żywot samotnej matki z córką. Chrobokowa była dobrą
żoną i jest porządną wdową, chciała, by córka była taka sama, bo
wiedziała, jak to się robi. Miała to po matce, jej matka po swojej i tak
dalej, idąc w najstarsze skiby Płużnicy Wielkiej. W owo – znamienne
6
w skutki – sobotnie popołudnie Chrobokowa z gotowym planem
w głowie poszła wcześniej niż zwykle oporządzić sklep Marian-
ny. Obydwie wdowy krzątały się w sklepie, klientów już ledwo co,
Chrobokowa w odpowiedniej chwili podjęła temat Adeli i zapro-
siła Mariannę na bonkawa do siebie, bo chciała – jak nadmieniła
z płaczem – porady Marianny w sprawie córki. Marianna, czu-
ła na ludzkie sprawy, pocieszyła ją i przystała na zaproszenie, bo
lęki o Lucjana i jego odnajdywanie się w nowym świecie stały się
jej codziennym utrapieniem. Ona także miała potrzebę rozmowy
z Chrobokową, jak to matka z matką. Zwłaszcza że w ostatnim
półroczu Lucjan pojechał dwa razy do Katowic, a kiedy oderwał
oczy od książki, zorientował się, że tramwaj stoi pod mysłowickim
kościołem w tym samym miejscu, w którym rekrut Paulek polo-
wał na niemieckiego ofi cera. Jego „ici cici – German w rzici!”, kie-
dy chlastał się w goły tyłek na oczach gawiedzi, jest dawno umar-
łą przeszłością, ale kiedy dziś rozmyślam nad Chrobokową, pięć
lat temu pochowaną na komunalnym cmentarzu w Hanowerze
u boku swojej matki, jawi się w mojej hipotezie w roli głównej.
Mam podejrzenie bliskie przekonaniu, że Weronika Chrobokowa
przez lata wylegiwania się na parapecie swojego szopienickiego
królestwa rozmyślała nad tym, jak nową rzeczywistość chlasnąć
w tyłek. To nie była tuzinkowa persona!
Kiedy Adela wróciła pod wieczór do domu z kąpieliska nad ewal-
dem, było już po ptokach. Chrobokowa przesunęła krzesło na śro-
dek kuchni i kazała córce usiąść. Wdowy patrzyły na Adelę, a ona
na nie. Adeli zrobiło się głupio, myślała o grzechu, którego nie po-
pełniła, ale nie miała odwagi otworzyć ust, oblizywała wargi spie-
czone słońcem i patrzyła w podłogę. Chrobokowa zapytała Ma-
riannę: „Musicie przyznać Marie, że mom piykno cera”. Marianna
uśmiechnęła się do Adeli: „No, Chroboczko, mocie w doma bardzo
piykno cera”. Wstała, podeszła do niej i pocałowała ją w czoło. Oto
sekunda, w której zapadła klamka dziejowa! W chwili tej Lucjan
był w centrum Katowic, trzymał studencką legitymację w kieszeni,
7
wracał z Rokitnicy do Roździenia, a jeszcze godzinę temu Adela
moczyła nogi w starym ewaldzie i łowiła dłońmi kijanki, a Lucjan
zwiedzał toalety swojej uczelni.
Pakt matek wyznaczył Adeli i Lucjanowi prostą drogę na całe ich
przyszłe, szczęśliwe życie. Przez uprawnienia, jakie sobie nadały, ich
postanowienia miały dostojeństwo i wymiar: objawiły się w nich cel-
tyckie korzenie, bo prakultura Śląska stoi na matriarchacie – na nim
zbudowane jest wielowiekowe trwanie Ślązaków. Tradycja celtyckie-
go matriarchatu jest podłożem naszej inności, bo magiczna władza
kobiet nigdzie w Europie nie przejawia się z intensywnością taką
jak w wypadku naszych matek. Może Kazimierz Wielki, wyrzekłszy
się Śląska, pobudził stare matriarchalne geny i one trwają po dzień
dzisiejszy: sam jestem przykładem tej energii i my wszyscy z budki.
Milionowy exodus Ślązaków w powojennych latach także dowodzi
tej pierwotności, podobnej do ptasiego instynktu. Po amputacji na-
rodu żydowskiego na ziemiach polskich w Auschwitz – trzydzieści
trzy kilometry od naszej budki – śląski wyciek może być umykaniem
przed pożogą, która pełza od wschodu.
U nas każdy ród od zawsze był hodowlą pod władaniem ma-
tek. One były boginiami naszej codzienności – od tego są. Nie
mieć ojca jest źle – ale nie mieć matki? Tego niy do sie do niczego
przyrównać. Kiedy stawał się opisany obrządek matek, Adeli bra-
kowało dwóch lat do pełnoletniości. Tyle czasu miały wdowy do
rzymskiego ślubu w kościele pod wezwaniem Świętej Jadwigi, pa-
tronki Roździenia i Śląska. W niedzielny poranek poszły wspól-
nie na mszę, wyspowiadały się, przyjęły komunię, oczyściły swoje
czyste sumienia z niepopełnionych grzechów, potem weszły w ni-
sze pamięci po mężach i z nimi uzgodniły związek dzieci.
Drugi ruch należał do Marianny. W sobotę upiekła u Chęciń-
skich – dojechały z Bydgoszczy dwie jego tęgie siostry, czyli interes
chyciył! – trzy blachy kołocza z serem, makiem i musem jabłko-
wym, wszystkie z grubą posypką, tak jak nauczyła ją matka, i za-
prosiła Chroboczki na bonkawa z cykorią w niedzielne popołudnie.
8
Cała rodzina Czornynogów ubrała się odświętnie, Chroboczki też,
a Adela po raz pierwszy w życiu poszła do fryzjera. Z modenheftu
wybrała fryzurę à la Shirley Temple i zakwitła dziewczęcymi da-
łerwelami, lok na loku, mimo to wyglądała na starszą, bo wiosną
spęczniał jej biust i wszystkie inne powaby kobiecości. Nie ma co
mówić – była piękna! Posadzili ją obok Lucjana i tak się zaczęło ich
słodkie życie. Lucjan co na nią spojrzał, to rumienił się, bo nigdy
jeszcze nie przeżył podobnej sytuacji, choć był jej sprawcą, o czym
nie miał się nigdy dowiedzieć. Byli odświętni: Adela niczym mon-
strancja wystawiona przed kościół, a on jak robaczek świętojański
przed godami, siedzieli na starych krzesłach po dziadkach kupio-
nych swego czasu we Wiedniu przez pociotków Mieroszewskich.
Dziadek Lucjana znalazł je na rumowisku po ostatnim pożarze
w dworze, poskładał, pędzlem przejechał trzy razy fernajzem
i są. Dobry mebel jest odpryskiem minionych dziejów, narzeczeni
deseczką na kładce wieczności, a ja – w swoim mozole – literką
w księdze kosmosu.
Od tamtej niedzieli rodziny oswajały się ze sobą, odwiedzały się
z okazji świąt, urodzin matek, aż przyszła kolej na Adelę. Chro-
bokowa na siedemnaste urodziny Adeli urządziła bums z muzy-
ką. Przemeblowała duży pokój, posypała podłogę w kuchni star-
tą świeczką, Adela po raz drugi poszła do fryzjerki, pożyczyła od
Chęcińskich patefon z kompletem nie tylko śląskich szlagierów,
przeważnie w rytmach walców angielskich, bo są wolne, najbar-
dziej kojące dla partnerów i mają osobliwą właściwość: jeśli ktoś
nigdy przedtem nie tańczył, może uratować swój honor. Kiedy Lu-
cjan dojadł drugi kawałek kołocza i odłożył łyżeczkę, Chroboko-
wa spojrzała znacząco na córkę, wtedy Adela podeszła do pate-
fonu, nałożyła płytę, pokręciła korbką i uruchomiła urządzenie.
Orkiestra smyczkowa podjęła sentymentalną melodię, Adela stała
z pochyloną głową nad patefonem, wdowy zastygły w oczekiwaniu,
a Lucjan wyjął z kieszeni zadrukowaną kartkę, założył okulary i za-
czął studiować ulotkę o zjednoczeniu partii. Adela odwróciła się
9
od patefonu, przetarła spocone dłonie, podeszła do Lucjana i dyg-
nęła przed nim, on zaniemówił, spojrzał w popłochu na Marian-
nę, ale ona odwróciła głowę, Adela sięgnęła po jego dłoń, potem
po drugą i podniosła go z krzesła. „Adela, jo niy umia tańcować” –
wyszeptał, a ona na to: „Jo tyż niy, ale spróbujemy, bo kiedyś trzeba
zacząć”. Pociągnęła go przez próg do kuchni i przejęła inicjatywę
w tańcu, przygarnęła go bliżej siebie, była wyższa o głowę, miał
pod brodą jej rozległe piersi, pachniały lawendowo, a kiedy wpro-
wadzała go w obrót i włożyła swoje udo pomiędzy jego nogi, zda-
wało mu się, że traci przytomność, poddał się jej całkowicie, a gdy
odważył się podnieść głowę, zobaczył jej zmysłowe, jeszcze przez
nikogo nie tknięte usta.
Kotwica osiadła na dnie, ogień na dachu, świat się zakręcił, Lu-
cjan markotniał z dnia na dzień, jeszcze bardziej wsiąkał w książki,
choć nie w domu, a w bibliotece swojej uczelni. Wychodził z niej
ostatni o ósmej wieczorem, w tramwaju odnajdywał w aktentasi
po Walterze matczyne sznitki z kiełbasą i zjadał je, by Mariannie
nie robić przykrości. W ciemnościach mijał dom Chroboków, ale
od drugiej strony Męki Pańskiej, tej odleglejszej, i ukradkiem, nie
przystając, zaglądał w ich kuchnię, potem wspinał się na swoje
poddasze i opadał na krzesło przy biurku. Kiedy słyszał kroki Ma-
rianny na schodach, zapalał lampę i otwierał książkę. Przynosiła
mu kolację, pytała o to i tamto, przyglądała się synowi ukradkiem,
ale nie napraszała się, choć otoczyła go troskliwością większą niż
onegdaj.
Powiem językiem ze słownika wojskowego: na zapleczu fron-
tu następowało przemieszczanie sił sojuszniczych. Zacne wdowy
pochodzenia chłopskiego posiały ziarno i czekały, aż wzejdzie ozi-
mina, a instynkt podpowiadał im, że natury nie należy popędzać,
choć wyobraźnia macierzyńska też ma swoje prawa. Chroboko-
wa rozmyślała nieustannie nad wyposażeniem Adeli w przyszłym
nowym stanie. Według wielkopłużnickiej tradycji córka powinna
mieć wszystko razy cztery: ręczników, pościeli, bielizny spodniej
10
i obrusów, wszystko ze lnu, który choć twardawy, zawsze dobrze
się nosi. Kiedy rozmyślała nad szczęściem córki, trzepotało jej ser-
ce, często doznawała palpitacji i musiała w pośpiechu kłaść się na
sofi e, bo miękła w kolanach.
Marianna otoczyła syna dyskretną czułością i udawała, że nie wi-
dzi jego miłosnego utrapienia. Po zamknięciu sklepu raz na dwa ty-
godnie zachodziła z Chrobokową do jej domu, by poprzyglądać się
Adeli i wypić bonkawa, którą sama przynosiła w papierku, z krąż-
kami cykorii dla dodania smaku. Adela zwykle siedziała w kuchni
przy stole i przeglądała niemieckie modenhefty, panie wszczynały
rozmowę o modzie, szyciu czy heklowaniu i bezwiednie przecho-
dziły na język niemiecki. Dla Weroniki był to język matczyny, dla
Marianny pół na pół – Muttersprache – pierwszy, wyssany z piersi
matki, potem w nim liczyły i spowiadały się w konfesjonale. Dru-
gim językiem była gwara, a po powstaniach uczyły się polszczyzny,
kiedy było już po wszystkim, a Górny Śląsk przedzielono na pół.
Moim zdaniem ci, co tego dokonali, nie mieli wszystkich w doma,
dziś widać to coraz wyraźniej, a przecież nie wiemy, co nam jeszcze
komuniści wyszmerglują. „Die Bolschewiken sind wie Einsetzungs
Brigaden, i jest sicher, że nojgorsze dopiero przed nami” – mawiał
studwuletni Joachim Rzepka; jego ojcowizna stałaby dziś w środ-
ku starego ewaldu, umarł na Wilhelminie minionej wiosny u swojej
wnuczki Fridy Harbaź, która wdała się w dziadka, bo jak zdradził
ją mąż, podłożyła lewą dłoń pod koła pociągu Katowice – Kraków,
zaroz po ćmoku, i straciła ją na zawsze. Wtedy Emil, ten istny mał-
żonek, przestraszył się i przestał cudzołożyć.
W mojej rodzinie gwara była pierwszą mową, moje babki nie
znały języka niemieckiego, a czysta polszczyzna nie była im do ni-
czego potrzebna. Ta od ojca żyła czasem minionym, nie przyjęła
do wiadomości dwudziestego wieku z jego wszystkimi paskudz-
twami, choć zeszła dopiero w 1946 roku, a urodziła się w 1860!
Ale trzech synów zginęło po polskiej stronie w trzecim powsta-
niu, a wnuk Bolek, prawie ksiądz, zatracił się w Wehrmachcie. Ta
11
od matki – droższa mi – przeciwnie, we wszystkim uczestniczyła,
była społeczniczką, uwiedziona książkami księdza Karola Miarki,
potem przez Wojciecha Korfantego, była całym jestestwem za Pol-
ską, dla Korfantego żywiła kultowe uwielbienie, znała go osobiście,
toteż kiedy wtrącono go do twierdzy w Brześciu, straciła do Polski
serce. Po jej osobistej tragedii z ojcem, potem z córką rozczaro-
wanie Polską było jej tragedią trzecią. Nie mogła w sobie stłumić
złości, stąd jej głęboka religijność: w modlitwach, w Różańcu od-
mawianym w każdej wolnej chwili szukała ukojenia, bo nie radziła
sobie z nienawiścią do otaczającego ją świata i wyrzutami sumienia
po samobójczej śmierci najukochańszej córki, dlatego wieczorem,
po ostatniej modlitwie, często rozmawiała na głos z piękną Rozal-
ką. Opowiadała jej, jak życie leci pod jej nieobecność. Poświęciła
też wiele dla Polski: najstarszy Johan, trzykrotny powstaniec, led-
wo uniknął śmierci w pierwszym powstaniu, bo dostoł niemiec-
ką kulką w podstawę czaszki. A Rozalka położyła się pod pociąg.
Maszynista, który ją przejechał, niejaki Gerard Żogała z Nowego
Bytomia, przyjeżdżał co roku w dzień jej śmierci na jej grób, kładł
kwiatki ze swojego ogródka na mogiłce, siadał na ławeczce obok
babki i popłakiwał. Pocieszała go, ale z małym skutkiem. W roku
1938, pierwszego dnia jesieni, pojechała na jego pogrzeb.
W on czas, 14 grudnia, Lucjan kończył dwudziesty drugi rok ży-
cia i wypadało zrewanżować się Czornynogom za urodziny Adeli.
Marianna przejęła lejce w swoje dłonie i „celtyckie wdowy” z dwu-
miesięcznym wyprzedzeniem doszły do porozumienia w sprawie
przeniesienia uroczystości urodzinowych Lucjana na święta Boże-
go Narodzenia: postanowiły wspólnie spożyć wigilijną wieczerzę!
Uzgodnienia nastąpiły w dwa tygodnie po tym, jak Lucjan przy-
znał się Mariannie do miłości do Adeli. Tamtego dnia jak co dzień
przyniosła mu kolację na poddasze, kiedy weszła do pokoju Lucja-
na, zastała go na krześle z głową odchyloną do tyłu, położyła ta-
lerz i szolkę z herbatą na biurku, potem uchyliła okna, a kiedy była
już na progu, usłyszała głos swojego syna: „Mamo...”. Przystanęła,
12
wtedy on zgasił lampę i usłyszała jego stłumiony głos: „Mamo...
pomóż mi”. Sięgnęła po drugie krzesło i siadła przy nim. Milczeli
przez chwilę. „Mamo, jo niy moga żyć bez Adeli. Co jo mom ro-
bić?” „Hm... Lucek, zastanów się, czy jest tak na pewno, niy śpiesz
się, bydziesz mioł w grudniu dopiero dwadzieścia dwa lata, ale py-
tom cie jak matka: czy ty, jak o niej myślisz, widzisz ją przy swoim
boku przez przyszłe lata? Myślołeś o tym?” „Ja... widza ją przez całe
moje życie przy sobie”. Mariannę ogarnęło silne wzruszenie, sięgnę-
ła po chusteczkę i wysmarkała się głośno. „Jeźli jest tak, jak ci się
zdowo...” „Mnie się nie zdowo, mamo! Chodza z tą kołatką w sercu
już sto dni. To jest miłość. Jo to czuja i wiym”. Zamilkli. Lucjan jed-
nym haustem wypił pół szolki herbaty, Marianna przetarła okula-
ry brzegiem fartucha. „Dobrze. Teroz zadom ci inksze pytanie: czy
chciołbyś jej to wyznać?” „Ja. Ino niy wiym, jak to sie robi, przez to
prosza cie, mamo, o pomoc”. „Jak pojmuja, tyś jest gotowy Adeli sie
oświadczyć, ja? To mosz na myśli?” Przytaknął. Marianna zamilkła,
Lucjan czekał w napięciu na jej odpowiedź. „Dobrze. Pomyśla nad
tym i jutro ci powiym, co i jak”. „Dziynkuja ci, mamo”. Chwycił dłoń
matki i pocałował jej nadgarstek, a ona pogłaskała jego głowę.
Marianna nie przespała pół nocy, bo słowo się rzeknie i rodzina
Chroboków wejdzie w familię Czornynogów. Podskórnie nie miała
do Chrobokowej zaufania, była ciągle nieoswojona z Roździeniem,
jakaś obca, choć tyle lat tkwiła w sąsiedztwie. Dlatego nie dopu-
ściła do spoufalenia: tu jest robota, tu jest godanie i tyla. Pomogła
jej, bo została wychowana wedle zasady: pomagaj innym, to i to-
bie pomogą. Dwudziestu siedmiu rodzinom, staroszopyniokom,
odpuściła borg, dawała elwrom datki na śluby i pogrzeby, Erice
Bauer, która wpadła pod banka i straciła lewo stopa, zafundowała
sztuczno noga, mo teraz sztajfno i się nie skarży. I latami dokar-
miała dzieci Wilimowskich. Chrobokowa też zaznała jej dobroci,
ale to nie powód, żeby zaroz z nią chodzić pararm do kościoła.
W nocnym pobudzeniu wpadło jej do głowy, by urodziny Lu-
cjana przełożyć na Święta, zaprosić Chroboczki na wspólną wigilię
13
i wtedy, najlepiej po kołoczach, Lucjan bydzie się oświadczoł, ale
bez uprzedzynio drugiej strony; niech Chroboczki będą zaskoczo-
ne, wtedy bydzie wyraźniej widać, czym kaczka nadziana. Z dru-
giej strony miała pewność, że Lucjan znajdzie w Adeli żonę, jaka
mu się od Boga należy: wierną, opiekuńczą i łagodną. Lucjan by-
dzie zawsze półdzieckiem, bo taki jest, a Adelę zna od maleńkości,
ostatnio przyglądała się jej bliżej i nie może o niej nic złego nawet
pomyśleć. Jest czysto, dba o siebie, mało godo i jest robotno: wiy,
co do kobiety należy, zwłaszcza w domu. Adela może niy mo wiela
w gowie, ale przemądrzałe kobiety są jak dwugarbne kamele: nie
wiadomo po co majom drugi pukel. Już śląpała w półśnie, kiedy
przyszło jej jeszcze do głowy, by na Święta wymalować kuchnię na
biało razem z yjlzoklym, całej rodzinie sprawić na Święta czarne
odzienia, na stole wigilijnym postawić dużo białych świeczek, za-
wiesić na choince anielskich włosów bez liku, bo też są białe i dają
pozaziemski blask. Zgodziła się ze samą sobą oddać syna pod pie-
czę Adeli. Zasypiała z lżejszym sercem.
I prawie byłoby tak, jak Marianna chciała, gdyby nie niezapla-
nowane zaskoczenie. Kuchnia była wymalowana, stół rozciągnię-
ty, bielutki, bo obrus był wyszkrobkowany przez ciotkę Leokadię,
choinka w anielskich włosach, Lucjan wyrychtowany, z berlińskim
ślipsem po ujku Walterze, kwiotki stoły w kryształowym wazonie
pod schodami w sieni i czekały na wypielęgnowane dłonie Ade-
li: kryształ rżnięty wedle włoskiej szkoły z Murano był jednym ze
ślubnych prezentów Marianny od chrzestnego z Sadzawek. Te-
raz Marianna postanowiła dać wazon – jak przyjdzie ta godzi-
na – Adeli na ślub z jej synem. Z przeznaczeniem dla pierworod-
nego. Kuzyn chrzestnego przywiózł go z Italii po pierwszej wojnie
światowej, ale skąd go miał, nie chciał powiedzieć. Co tam! Wró-
cił bez lewej ręki, więc coś mu się należało. A niejaki Albin Szoł-
tysek z Morawy przywiózł z tamtej wojny żonę z Neapolu, Carlę
Ilabillę, malutką i chudą kobiecinę jak pościelowa poszczyca, ale
bardzo wesołą. Wszyscy za nią przepadali. Zajęła się pędzeniem
14
wina, bo na tym się znała. Moczyła owoce dzikiej róży zebrane
na cmentarzu z czerwonymi burakami, śliwkami, jabłkami i po-
wstawał płyn w kolorze szkarłatnym, wytrawny i dość słodki jed-
nocześnie. Wino Carli w całej okolicy dolewano do bryny, która
przybierała szlachetny smak stocka. Ci, co popijali ta mieszanka,
byli przekonani, że Carla ma zapewnione miejsce wśród aniołów
na najwyższym piętrze nieba.
Chroboczkowa wigilijne zaproszenie przyjęła z nieukrywaną ra-
dością i zaproponowała podział kosztów: Czornynogi ryby i kust,
Chroboki kołocze i bonkawa, ale Marianna wybiła jej to z głowy
jednym zdaniem: „Einladung ist Einladung, Frau Chroboczek, niy
ma o czym godać!”. Chroboczkowa znała Mariannę na tyle, by wie-
dzieć, że kiedy ona miesza niemiecki z gwarą, to niy spuści na pa-
znokieć. Nieraz była świadkiem, jak targowała sie jeszcze przed
wojną z dostawcami, a jak Żydzi z Sosnowca zajeżdżali furką pod
sklep, wypraszała klientów, kiedy oni wnosili towar, szła z wiadrem
napoić konia, chudego jak nieboskie stworzenie, potem przekręca-
ła klucz w zamku, stawała za ladą, a oni w trójkę z jarmułkami na
głowach po drugiej stronie. Kładli na ladzie kartkę, po którą się-
gała. Ona czytała, a oni stali w trwodze. I zaczynało się: „Powiym
wom, że Boga w sercu niy mocie i mieć niy możecie, bo jak sie go
zabijo, to w sercu na niego miejsca ni ma, jo to rozumia, ale zaś
żeście zawyżyli cyna o dwadzieścia jedyn procent, co jest do dia-
ska! Była umowa czy niy?”. „Paniusie Czornynogo kochane, już
Żydzi poszli foraus pani mądrości, potargować jest żydowska przy-
jemność, już zechcejn procent is erledig”. Marianna stawiała przed
nimi trzy kufelki, napełniała je zeltrem, oni sięgali po nie i pili łap-
czywie, wtedy przechodziła do drugiej rundy: „Koń pije, wy pijecie,
ale zawsze tak niy bydzie. Kto wos poi, hę? A teroz pytom po kato-
licku o wasze szachrajstwa!”. Żydzi odchodzili pod drzwi, stawali
tyłem do Marianny, zaciągali chałaty na głowy, szemrali pomiędzy
sobą, potem stawali przed nią i najstarszy oznajmiał: „Jest glajch-
gewicht między starozakonnymi, paniusia nasza, zeks procent is
15
fi ume!”. Marianna czytała raz jeszcze spis przywiezionych towarów,
potem zaglądała im w oczy. Żydzi wstrzywali oddech. „Myszegene,
git do pięciu procent!”, wyciągała ku nim otwartą dłoń, najstarszy
przyklepywał i kupcy z Modrzejowa radośnie chichotali.
Na wigilię Chrobokowa i tak przyniosła swoje opolskie potrawy:
siemioniotkę, moczkę, makówki, żur z grzybami i struclę z mio-
dem; były nieco inne w smakach niż nasze, czasem w ogóle nie do
przełknięcia. Choć żur, makówki i strucla mogły być. Lucjan sie-
dział odsztyftowany za stołem, przez nie zapalone jeszcze świeczki
widział sień i drzwi na dwór. Czekał na nią, wybrankę swoją. Ciot-
ka Leokadia wyjmowała z buncloka kostkę granitu, potem płaty
karpia z cebulowej bejcy, topiła je na chwilę w rozfyrlanych jaj-
kach, obtaczała w pszenicznej mące i kładła na tłuszcz rozgrzany,
na największej patelni w domu; skwierczało i rozchodziło się po
dwustuletnim domu wigilijne tchnienie. W końcu, obsypane śnie-
giem, pojawiły się Chroboczki, Adela miała głowę założoną „Try-
buną Robotniczą”, która chroniła jej dałerwele à la Shirley Temple;
była w heklowanej, bladoróżowej sukni w duże oczka na podbi-
ciu z białej satyny i wyglądała, jakby przed chwilą zeszła z ekranu
amerykańskiego fi lmu w kinie Helios. Lucjan znów siedział obok
niej, patrzył na Mariannę vis-à-vis jak pies na pana, choć co i rusz
zerkał na Adelę, bo profi l miała ładny, by nie powiedzieć smacz-
ny. W świetle świec weszli w koleiny starego rytuału wigilijnego,
w majestacie choinki łamali się opłatkiem, składali życzenia i śpie-
wali za kolędą w radiu „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Kiedy Lucjan
zbierał z obrusu okruszki kołocza, nadeszła niezapomniana chwi-
la: Marianna umyślnie potrąciła szklankę, herbata wylała się na ob-
rus, ciotka Leokadia poleciała po ścierkę, Lucjan spojrzał z przera-
żeniem na matkę i wymsknął się do sieni. Po chwili stanął na progu
z bukietem kwiatów w dłoniach, a gdy wszyscy skupili się na jego
osobie, podszedł do Chrobokowej, skłonił przed nią głowę i po-
wiedział cicho: „Pani matko, prosza o ręka waszej córki Adelajdy”.
Ją zatkało, wyciągnęła ramiona do Lucjana, podniosła się, ale nogi
zaczęły jej mięknąć i jęła osuwać się na ziemię, chwyciła się brze-
gu stołu, poleciała w dół, a za nią wszystko co na stole: całe jadło,
cały bysztek, talerze i szklanki, Adela zaczęła piszczeć, Leokadia
dała nura pod stół, by gasić świece, Lucjan z bratem skoczyli na ra-
tunek omdlałej Chrobokowej, z największym wysiłkiem ułożyli jej
stukilowe ciało na łóżku ciotki Leokadii, bo sypiała w kuchni. Ma-
rianna nacierała wodą twarz Chrobokowej, Lucjan sprawdzał jej
bicie serca, a kiedy poleciał na poddasze, Adela przysiadła u wez-
głowia łóżka i pocierała matce skronie. Marianna otworzyła okno
w kuchni, drzwi na dwór i luftowała dom. Kiedy Lucjan zjawił się
z pigułką w palcach, Chrobokowa akurat otworzyła oczy, wsunął jej
tabletkę w usta: „Dejcie ta tabletka pod język i zaroz wom bydzie
lepi” – ale ona usiadła energicznie, sięgnęła po dłoń córki, podała
ją Lucjanowi i dramatycznie wyrzuciła z siebie słowo przyzwole-
nia: „Sie ist deine!!!” – położyła czoło na ich dłoniach i rozpłakała
się rzewnie, potem wtuliła się w ramiona Marianny, bo ogarnął ją
szloch. Lucjan stanął przed Adelą i zapytał: „Adela, jo cie kochom,
chciałabyś zostać mojom żoną?”. Adela ocierała łzy nadgarstkami
i potakiwała: „Lucjan, jo jest twoja. Jo jest na zawsze twoja”. I przy-
lgnęli do siebie, radiowe kolędy mieszały się z płaczem kobiet, tek-
turowy anioł w pozłotce na ukoronowaniu choinki rozpościerał
ramiona nad zaręczonymi, ona nadstawiła mu swoje usta, on poca-
łował jej dawno wyśnione wargi, potem sięgnął do kieszeni i złożył
na jej dłoni puzderko z zaręczynowym pierścionkiem, wtedy ona
z wszystkich sił przycisnęła go do swoich obfi tych piersi i Lucjan
przestał oddychać. „In excelsis Deo”, powiedzieć można.
Spis treści
Kazimierz Kutz * Celtyckie wdowy * 5
Paweł Huelle * Do kresu * 17
Jacek Podsiadło * Che tienne longo verso * 51
Jan Grzegorczyk * Makatka * 74
Anna Onichimowska * Jezioro * 96
Joanna Bator * Odlot * 116
Jerzy Pilch * Tysic przeszkód * 153
Eustachy Rylski * Szara lotka * 162
Marek Bieńczyk * Klinika nad jeziorem * 184
Mikołaj Łoziński * Restauracja * 209
Wojciech Bonowicz * Oblubieniec * 221
Kazimierz Orłoś * Ludek * 229
Wit Szostak * Plac w Iraklionie * 246
Anna Brzezińska * Rzeka * 262
Joanna Szczepkowska * Jedna krótka historia * 281
Stefan Chwin * Róa Zbawienia * 294
Krzysztof Varga * Sindbad si starzeje * 316
Pod dobrą gwiazdą to siedemnacie nowych opowiadań znanych polskich pisarzy. Opowieci Kutza, Pilcha, Grzegorczyka, Szczepkow-skiej i Łozińskiego przenoszą nas w wigilijny wieczór. Pozwalają poczuć atmosferę Świąt, które jak adne inne zachęcają do wanych spotkań, szczerych rozmów i spojrzenia w przeszło. Huelle, Chwin, Bator czy Rylski stworzyli historie o poszukiwaniu siebie, o mierzeniu się z wyzwaniami, o wydarzeniach, które zmieniają ludzkie ycie.
Opowiadania wzruszające i skłaniające do zadumy, a zarazem lekkie i zabawne przedłużą świąteczny nastrój. To idealna książka dla tych, którzy uwielbiają w długie zimowe wieczory zatopić się w lekturze, zajrzeć w głąb ludzkiej duszy i pomyśleć o tym, co najważniejsze.
Znakomity prezent na Święta.Opowiadania najlepszych polskich pisarzy!
Cena detal. 42,90
Pod dobrą gwiazdą to siedemnacie nowych opowiadań znanychpolskich pisarzy. Opowieci Kutza, Pilcha, Grzegorczyka, Szczepkow-skiej i Łozińskiego przenoszą nas w wigilijny wieczór. Pozwalają poczućatmosferę Świąt, które jak adne inne zachęcają do wanych spotkań,szczerych rozmów i spojrzenia w przeszło. Huelle, Chwin, Bator czy Rylski stworzyli historie o poszukiwaniu siebie, o mierzeniu się z wyzwaniami, o wydarzeniach, które zmieniają ludzkie ycie.
Opowiadania wzruszające i skłaniające do zadumy, a zarazem lekkieai zabawne przedłużą świąteczny nastrój. To idealna książka dla tych, którzy uwielbiają w długie zimowe wieczory zatopić się w lekturze,zajrzeć w głąb ludzkiej duszy i pomyśleć o tym, co najważniejsze.
Znakomity prezent na Święta.Opowiadania najlepszych polskich pisarzy!
Cena detal. 42,90