3
Polska i świat po kryzysie gospodarczym Dodatek współfinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego

Polska i świat - nbp.pl · Polska i świat po kryzysie gospodarczym Dodatek współfinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego. ... cie tak dużego kraju jak Polska. Po drugie,

Embed Size (px)

Citation preview

Polska i światpo kryzysie

gospodarczym

D o d a t e k w s p ó ł f i n a n s o w a n y z e ś r o d k ó w N a r o d o w e g o B a n k u P o l s k i e g o

Gdyby miała się zrealizować deklaracja premiera Donalda Tuska z 2008 roku, bylibyśmy dzisiaj jedną nogą w strefie euro. Jak daleko po trzech latach jesteśmy od tego celu?Paweł Kowalewski: Powinniśmy to pytanie odwrócić – to znaczy nie zastanawiać się, jak daleko jesteśmy od strefy euro, tylko raczej zapytać, jak daleko jest strefa euro od nas. I nie chodzi bynajmniej o to, że poprzestawiały nam się proporcje i to my dążymy do strefy euro, a nie ona do nas, ale musimy sobie zdać sobie sprawę z jednej podstawowego problemu: jeżeli któregoś dnia wejdzie-my do strefy euro, to prawdopodobnie będzie to zupełnie inna strefa euro niż ta, do której planowaliśmy wejść. Na marginesie – pragnę podkreślić, że Narodowy Bank Polski nigdy nie podawał jakiejkolwiek daty przyjęcia wspólnej waluty. My po prostu przy-gotowywaliśmy się, by ten proces – kiedy zapadnie już decyzja polityczna – odbywał się bez zakłóceń. Teraz podawanie jakich-kolwiek prognoz daty przyjęcia euro jest jeszcze bardziej pozba-wione podstaw, przynajmniej tak długo, jak nie będziemy wiedzieć, do czego mamy aspirować. Euroland wchodzi właśnie w okres dość gruntownych zmian, jest jeszcze wprawdzie za wcześnie, by przesądzać, jaki będzie ich finalny efekt, ale możemy pokusić się o przypuszczenia, w jakim kierunku pójdą reformy w Eurolandzie, np. tzw. sześciopak, o którym tyle się ostatnio mówi wyznacza pewne kierunki.

Czy z polskiego punktu widzenia te zmiany czynią strefęeuro bardziej atrakcyjną, czy wciąż warto przyjmować wspólną walutę?P.K.: Nie mamy większego wyboru. Wchodząc do Unii Europejskiej, podpisaliśmy pewne zobowiązania i ich kwestionowanie nie stawiałoby naszego kraju w korzystnym świetle. Trzymajmy się więc tej linii oficjalnej, bo innej po prostu nie ma. Poza tym trzeba pamiętać, że wciąż jeszcze jesteśmy beneficjentami tego wiel-kiego przedsięwzięcia pod nazwą Unia Europejska. Kibicujmy więc, by ta integracja postępowała.

Czy jednak wprowadzane obecnie zmiany funkcjonowania strefy euro nie sprawią, że pozostawanie poza nią będzie ozna-czało jeszcze większą marginalizację niż dotychczas?P.K.: To jest już zauważalna tendencja. Można ją było dostrzec jeszcze przed rozpoczęciem kryzysu. Lecz gdy popatrzymy na kraje, które zostały najbardziej dotknięte tym kryzysem, są to właśnie te, które zostały przyjęte do strefy euro na kredyt – na dobrą sprawę nie powinno ich być w Eurolandzie. Mało tego, gdyby ich tam nie było, to najprawdopodobniej strefa euro wy-glądałaby dziś zupełnie inaczej. Mamy więc dylemat: czy za cenę większego wpływu na wydarzenia w strefie euro warto poświę-cać swoją gospodarkę, bo co z tego, że będziemy mieli wpływ na

decyzję, jeżeli gospodarka będzie w opłakanym stanie. Na razie pozostawanie poza strefą euro ułatwiło nam przejście przez kry-zys, logika zaś podpowiada, że nasz wpływ na decyzje Unii będzie wynikał przede wszystkim z potencjału gospodarczego Polski, a dopiero na dalszym planie będzie nasza przynależność do stre-fy euro. Obecnie wchodzenie na siłę do niej nie ma sensu. Po pierwsze, nie byłoby ono możliwe z racji braku zgody na przyję-cie tak dużego kraju jak Polska. Po drugie, ewentualne wejście do strefy euro bez odpowiednich przygotowań sprowadzałoby się do pytania, co jest lepsze – silna gospodarka i pozostawanie po-za strefą, czy bycie w strefie i słaba gospodarka.

Ideałem byłaby silna gospodarka i pozostawanie w strefie euro…P.K.: Pytanie tylko, czy to jest osiągalne w średnim okresie. Proszę pamiętać o takich krajach jak Hiszpania czy Irlandia. Dziś już może nie każdy o tym pamięta, ale do chwili wybu-chu kryzysu kraje, które zostały nim szczególnie dotkliwie dotknięte (Hiszpania i Irlandia, może z wyłączeniem Grecji, bo to przypadek szczególny), były stawiane za wzór. Wskazywano, że nawet jeśli zmagają się z wyższą inflacją, to jej skutki będą amortyzowane przez nadwyżkę w budże-cie. Okazuje się, że – zwłaszcza w przypadku Hiszpanii –

nadwyżka w budżecie była generowana przez bańkę na rynku nieruchomości. Państwo, owszem, miało stały zastrzyk gotówki z podatków od nieruchomości. To było zjawisko cykliczne, ale z upływem czasu zostało uznane za struktu-ralne i w konsekwencji to el dorado w postaci dodatkowych pieniędzy miało przełożenie na wzrost wydatków. Kiedy jednak zastrzyk ten się wyczerpał, wydatki zostały – bo tnie się je wyjątkowo trudno. Natomiast jakoś mało kto się przej-mował tym, że Hiszpania była drugim – po Stanach Zjednoczonych – krajem mającym największy deficyt na rachunku obrotów bieżących w ujęciu liczbowym. Dzisiaj coraz więcej się o tym mówi i temu właśnie między innymi ma służyć słynny unijny sześciopak, czyli zbiór przepisów mających usprawnić zarządzanie i wzmocnić dyscyplinę finansów publicznych. Skądinąd sześciopak z punktu widze-nia logiki ekonomicznej wydaje się ambitnym, rozsądnym rozwiązaniem. Tylko jeżeli się przypatrzymy bliżej, to może-my stwierdzić, że to jednak gorset nałożony na gospodarkę, który ma prawdopodobnie na celu powołanie czy wprowa-dzenie w życie wspólnej polityki gospodarczej.

To oznacza ściślejszą integrację strefy euro. To źle?P.K.: Ograniczenia nałożone w sześciopaku na politykę fiskalną to nie tylko utwardzenie Paktu Stabilności i Wzrostu. Gdy się temu przyjrzymy dokładniej, stwierdzimy, że kraje strefy euro straciły możliwość kształtowania stóp procentowych dawno temu, a teraz zabiera im się po cichu wpływ na politykę fiskalną. Okazało się bowiem, że nie wszystkie kraje posługiwały się polityką fiskalną w sposób odpowiedzialny. Rodzi się jednak pytanie, czy władze krajowe poszczególnych państw UE będą jeszcze miały jakiekolwiek przełożenie na politykę gospodarczą. Oczywiście, można powiedzieć, że rządy są głupie – taki punkt widzenia przeważa u nas, wynika z wcześniejszych doświadczeń i generalnie negatywnego nasta-wienia do władzy. Ale w krajach o znacznie bardziej rozbudowanej tradycji parlamentarnej rządy są inaczej oceniane. Narzucanie ta-kiego gorsetu rządom, które cieszą się opinią instytucji odpowie-dzialnych i poważanych w społeczeństwie, może oznaczać pewne presje w obszarze politycznym.

Czyli albo napięcia polityczne, albo ściślejsza integracja?P.K.: Jest zdecydowanie za wcześnie, aby mówić o rządzie euro-pejskim. Rządy na całym świecie w gospodarce demokratycznej i rynkowej mają dwa narzędzia, którymi mogą stabilizować gospo-darkę – politykę fiskalną i monetarną. Dokonano już „amputacji” polityki monetarnej i – moim zdaniem – wszystkie rany się jeszcze nie zagoiły. Jest zdecydowanie za wcześnie na dokonanie kolejnej amputacji w imię budowania nowej polityki. Jeśli się przyjrzymy strefie euro pod kątem takich pojęć, jak cierpliwość społeczeństw czy nastrojów społecznych, to sytuacja wygląda naprawdę niecie-kawie. Jak już wspomniałem, sześciopak jest bardzo ambitnym posunięciem, ale w związku z burzliwymi nastrojami nasuwa się pytanie, czy da się go wprowadzić w życie. A jeśli tak, to staniemy przed jeszcze poważ niejszym dylematem: jaka będzie wówczas nowa rola rządów.

Rozmowa z dr. Pawłem Kowalewskim, dyrektorem Biura Integracji ze Strefą Euro w Instytucie Ekonomicznym NBP

To będzieinna strefaEuro

FOT.:

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE N

BP, F

OTOL

IA/ R

AISS

A

Dodatek współfinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego

Narodowy Bank Polski Narodowy Bank Polski

Czy możemy domyślać się, jaki będzie ostateczny efekt wpro-wadzanych obecnie rozwiązań?P.K.: Największym problemem w strefie euro jest to, że była ona projektowana w XX wieku, w okresie zimnej wojny, a przyszło ją wprowadzać w XXI wieku, kiedy zimna wojna jest odległym wspo-mnieniem. Zmienił się również trzon strefy, jakim była gospodarka niemiecka czy nawet szerzej – państwo niemieckie. Bo innym pań-stwem była Republika Federalna Niemiec, a innym są Zjednoczone Niemcy. W okresie zimnej wojny był wspólny wróg, który konsoli-dował Europę, będąc jednocześnie silnym czynnikiem przyspiesza-jącym integrację. Niemcy w dobie zimnej wojny musiały w pewnym momencie iść na ustępstwa, bo wiedziały, że są szczególnym two-rem, który nie ma odpowiedniego wsparcia politycznego i w zamian za to wsparcie chętnie sięgały do swojej kiesy. Chętniej niż teraz, kiedy są państwem całkowicie niezależnym i de facto asysty np. ze strony Francji już nie potrzebują.

Możemy oczywiście mówić, że czekamy z przyjęciem wspólnej waluty, aż strefa euro rozwiąże swoje problemy, ale przecież i my chyba nie jesteśmy gotowi…P.K.: Oczywiście, że nie jesteśmy gotowi. Nie spełniamy kryteriów z Maastricht, a chwalimy się, że byliśmy zieloną wyspą. Tylko że ta zielona wyspa miała deficyt budżetowy rzędu 8 proc. i to jest kłopot. Ale trzeba oddać naszej gospodarce, że w 2011 ten deficyt będzie znacznie mniejszy…

Ale chyba niepokojące jest to, że taki poziom deficytu osiągnę-liśmy bez kosztownych pakietów pomocowych.P.K.: To akurat zapisałbym rządowi na plus, gdyby stworzono takie pakiety, byłoby znacznie gorzej. Paradoksalnie wprowa-

dziliśmy pewien pakiet „za pięć dwunasta” w 2007 roku, bo tak można określić posunięcia minister Zyty Gilowskiej. Polska nie spełnia kryteriów z Maastricht, ale z tytułu – przynajmniej moim zdaniem – niskiego poziomu rozwoju gospodarczego. Mamy do wyboru: albo nie jesteśmy w stanie spełnić kryterium inflacyjnego, kiedy mamy wzrost gospodarczy, albo nie jeste-śmy w stanie spełnić kryterium deficytu budżetowego, kiedy mamy spowolnienie gospodarcze. Fakt, że nie spełniamy tych kryteriów, jest bardziej winą czynników historyczno-społecz-no-socjologicznych, a kryzys paradoksalnie pomógł uwypuklić nasze silne strony.

Czy kryzys wymusi zmianę kryteriów z Maastricht?P.K.: Krytykę na temat kryteriów można ważyć w tonach, ale cięż-ko byłoby mi wyobrazić sobie ich poluzowanie tylko po to, żeby dopuścić kraj, który później – będąc już w strefie euro – mógłby stać się dla niej ciężarem. Poza tym Unia Europejska uwielbia zasadę równego traktowania, więc skoro wybierała obecnych członków strefy euro na podstawie tych kryteriów, które obowią-zują, to najprawdopodobniej będzie to czynić dalej.

Kiedy mamy szanse spełnić te kryteria?P.K.: Polskiej gospodarce będzie ciężko je spełnić, ponieważ kiedy skończy się kryzys, będziemy mieli problemy z inflacją. Wydaje mi się, że na razie nie ma co myśleć o strefie euro, korzystajmy z tego, że strefa euro sama się modyfikuje i nie traćmy czasu – skoncentrujmy się na naszych przygotowaniach.

FOT.:

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE N

BP, F

OTOL

IA/ H

ENRY

BON

N/ N

IKOL

AI SO

ROKI

N

Dodatek współfinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego

„Jesteśmy mniej chorzy, bo mieliśmy

tradycyjny sektor

finansowy, a twórcy

konstytucji wprowadzili

limity zadłużenia”

Najbardziej kłopotliwe pytanie, jakie można obecnie zadać ekonomistom lub członkom rządu? Kiedy Polska wejdzie do strefy euro? Kryzys brutalnie zakończył licytację na daty przyjęcia wspólnej waluty i dziś zamiast odpo-wiedzi na to pytanie, słyszymy najczęściej kłopotliwe milczenie lub wymi-jające i ogólne stwierdzenia typu: „być może pod koniec dekady”. A jeszcze trzy lata temu premier Donald Tusk stawiał jak najszybsze wejście do stre-fy euro jako jeden z priorytetów swojego rządu. Co się od tego czasu zmie-niło? Niemal wszystko.

Kryzysowe hamowanieTydzień po deklaracji premiera globalny kryzys rozhuśtał rynki finansowe. Spełnienie kryteriów z Maastricht z dnia na dzień stało się wyśrubowanym celem, a ewentualne wejście do korytarza walutowego ERM 2 i utrzymy-wanie przez dwa lata stałego reżimu kursowego zaczęto postrzegać jako zajęcie dla finansowych kaskaderów. Co więcej, druga fala kryzysu szczególnie boleśnie uderzyła w Europę – ewentualne wyjście Grecji ze strefy euro w ciągu kilku zaledwie mie-sięcy przestało być jedynie retoryczną figurą publicystów ekonomicznych, a stało się realnie rozważanym scenariuszem. Dlatego dziś zamiast jed-noznacznych deklaracji słyszymy raczej wymijające odpowiedzi, a wobec wspólnej waluty narasta sceptycyzm. – Obecnie strefa euro bardziej przypomina dziurawą parasolkę niż tarczę, która chroni przed zawiro-waniami na światowych rynkach. Powinniśmy ponownie gruntownie przemyśleć plusy i minusy przyjęcia wspólnej waluty – twierdził w jednym z wystąpień wicepremier Waldemar Pawlak. I można się oczywiście po-cieszać, że wicepremier i jego partia nigdy do euroentuzjastów nie na-leżeli (chociaż ochoczo „wyciskają brukselkę”), to jednak eurosceptycyzm narasta, a pod słowami Pawlaka mogłoby się dziś podpisać wielu eko-nomistów.

Czas na zmiany Atmosferę niepewności pogłębiają antykryzysowe działania podjęte przez Euroland. Tzw. sześciopak, czyli projekt sześciu aktów legislacyjnych wzmacniających Pakt Stabilności i wzrostu zmienia jednak nieco reguły gry w Eurolandzie. I można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że to nie koniec zmian. – Przyszłość strefy euro jest jak krzywa wieża w Pizie. Jest wciąż intrygująca, ale wymaga dodatkowych wzmocnień, które zapobiegłyby jej dalszemu przechylaniu się – powiedział Marek Belka podczas niedawnego wykładu inauguracyjnego na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Zmiany reguł oznaczają, że trzeba od nowa dokonać kalkulacji związanych z przyjęciem wspólnej waluty. Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej /Rady Biznesu, nie wyklucza, że mogą zostać zmienione nawet kryteria

przyjęcia do strefy euro. – Dotychczas dyskusja na temat kryteriów z Maastricht była niemożliwa. Kryzys jednak zmienił sytuację i o części z tych kryteriów można by podyskutować – twierdzi Jankowiak i wymie-nia chociażby kryterium inflacyjne, które można by mocniej powiązać z celem inflacyjnym EBC. Oficjalne stanowisko Polski jest takie: żadnych dat, czekamy, aż Euroland rozwiąże swoje problemy. – Jeśli chodzi o datę wstąpienia Polski do strefy euro, to jest to w tej chwili dyskusja bezprzedmiotowa. Z jednej strony to strefa euro musi się naprawić, a z drugiej my musimy podjąć kolejne dzia-łania – przede wszystkim zmniejszyć deficyt, żeby spełnić kryteria z Maastricht – twierdzi wiceminister finansów Ludwik Kotecki odpowiedzialny za przy-gotowanie naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty.

A jednak się kręciDyskusji i przygotowań nigdy dość, jednak nie należy zapominać, że jedynym pytaniem, jeśli chodzi o strefę euro jest: „kiedy?” a nie „czy?”. Do przyjęcia wspólnej waluty zobowiązaliśmy się bowiem już w Traktacie Akcesyjnym. Ponadto pozostawanie poza strefą euro na dłuższą metę jest jednak nieopłacalne. – Działania, jakie obecnie obserwujemy, spra-wiają, że w praktyce Europa ograniczy się do strefy euro. Polska, pozo-stając poza wspólnym obszarem walutowym, będzie się znajdowała na obrzeżach Europy – przekonuje ekonomista, prezes PTE Ryszard Petru. Niezależnie jednak od tego, kiedy podejmiemy decyzję w spra-wie przyjęcia wspólnej waluty i jaki przyjmiemy kolejny harmonogram marszu do Eurolandu, warto spełnić kryteria Paktu Stabilności i Wzrostu. Nie tylko dlatego, że od ich spełnienia zależy wejście do strefy euro, ale dlatego, że są po prostu zdrowe dla gospodarki.

Skazani na EuroGdyby miała się spełnić deklaracja premiera Donalda Tuska sprzed 3 lat, od 2012 roku wspólna europejska waluta zastąpiłaby złotego

Narodowy Bank PolskiWięcej o ekonomii na portalu edukacyjnym: www.nbportal.plNarodowy Bank Polski

dr Paweł Kowalewski – dyrektor Biura Integracji ze Strefą Euro w Instytucie Ekonomicznym NBP