1
Dziennik Gazeta Prawna, 19–21 grudnia 2014 nr 246 (3887) gazetaprawna.pl A�Przedsiębiorcy, już wystarczy Z Jerzym Cieślikiem rozmawia Rafał Woś Czy w Polsce mamy zbyt wielu przedsiębiorców? Moim zdaniem Polska osiąg- nęła poziom nasycenia przed- siębiorcami, który jest ade- kwatny do etapu rozwoju go- spodarczego, na którym się znajduje. Problem w tym, że opinia publiczna za tym nie nadąża. Wciąż panuje przeko- nanie, że im więcej osób para się przedsiębiorczością, tym lepiej dla gospodarki. A tak nie jest? Ekonomiści badali i liczy- li to na różne sposoby. I nic. Nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że wyż- sza stopa przedsiębiorczości przekłada się na wyższy po- ziom rozwoju gospodarcze- go. Bo nie jest tak, że w kra- jach bogatych 90 proc. ludzi to biznesmeni. Jest inaczej. Na przykład wśród krajów OECD najwyższy poziom całkowi- tej aktywności przedsiębior- czej mają kraje śródziemno- morskie i kraje anglosaskie. A w Skandynawii czy starej Europie Zachodniej przedsię- biorców jest tylu, ilu u nas. Ze wszystkich tych badań płynie wniosek, że dla każdego kraju istnieje pewne optimum nasy- cenia przedsiębiorczością. I jak jest poniżej, to źle. Ale i powyżej tego poziomu też niedobrze. Może nie ma sensu liczyć tego w taki sposób. Bo przecież przedsiębiorca przedsiębior- cy nierówny. Dokładnie. Bo przedsiębiorcy jako jednolita grupa po prostu nie istnieją. Widać to już przy okazji tradycyjnego podziału na sektor małych i średnich (tzw. MSP – aut.) i korporacje. To przeciwstawienie przynosi wiele niepotrzebnego zamie- szania. Dlaczego? Z ekonomicznego punktu wi- dzenia przeciwstawianie kor- poracji i MSP nie ma większe- go uzasadnienia. I mali, i duzi mają w gospodarce bardzo ważne role do odegrania. Na dodatek kluczowym kierun- kiem rozwoju mniejszych firm jest też kooperacja z firmami dużymi. Poza tym jest trochę tak, jak gdyby proponować małym firmom pomoc, ale od razu zaznaczyć, by nie urosły. Bo preferencyjne traktowanie i sympatia się skończą. Tym- czasem opinia publiczna lubi ten podział. Przypisując sekto- rowi MSP wiele cech pozytyw- nych. Często niezasłużenie. Wiadomo. Małe jest piękne. To ogóle stwierdzenie, z które- go niewiele wynika. Bo prze- cież mały biznes to nie tylko sympatyczne firmy rodzin- ne, kierujące się nadrzędny- mi wartościami. To też ciem- niejsza strona biznesu: szara strefa albo wręcz przedsiębior- czość kryminalna. Ale także coraz liczniejszy obszar przed- siębiorczości między etatem a firmą – pracodawcą. W tym wszelkiego rodzaju przypadki biznesowej działalności wy- muszonej, na przykład przez pracodawcę. Jest również bar- dzo ciekawa grupa przedsię- biorczości nierównych szans. A więc kobiet, migrantów, nie- pełnosprawnych i bezrobot- nych. Przygotowanie jedne- go zestawu narzędzi pomocy dla tak szerokiego wachla- rza przedsiębiorców nie jest możliwe. Dobrze widać to na przykładzie eksporterów. Utarło się przekonanie, że eksport się krajowi opłaca. Wszyscy to powtarzają i nikt się nie zastanawia nad sen- sownością takiego stanowi- ska. Konsekwencja jest taka, że minister gospodarki obie- cał niedawno w Sejmie, że za trzy lata będzie w Polsce trzy razy więcej eksporterów. Tylko czy naprawdę chodzi o ilość? Przypomnę, że 82 proc. eks- porterów daje 2 proc. całych obrotów towarowych Polski. Czyli ich znaczenie jest margi- nalne. Czy naprawdę jest sens, żeby angażować w ten cel pu- bliczne pieniądze? Czyli nie wspierać? Jeśli ktoś przychodzi do agen- cji rządowej i mówi, że nie zna języków, nie potrafi dotrzeć do informacji, z internetem nie jest obeznany, to wspieranie takiego przedsiębiorcy jako eksportera nie jest korzystne z punktu widzenia gospodarki. Potrafię sobie wyobrazić lep- sze sposoby wydawania pie- niędzy z kasy państwa. To dlaczego panuje prze- konanie, że wspieranie przedsiębiorczości jest zawsze dobre? Jak się jest politykiem gospo- darczym lub dziennikarzem, to najłatwiej ustawić się w pozycji tego, który wspiera przedsiębiorczość. Bezpiecz- nie jest powtarzać, że przed- siębiorcy to sól tej ziemi, że oni najlepiej wiedzą, co dla nich dobre, że oni tworzą miejsca pracy. Głosiciele tych prawd są uważani za rozsądnych oraz odpowiedzialnych. Nawet gdy te obiegowe prawdy to bzdury. Co ma pan konkretnie na myśli? Na przykład przekonanie, że największą barierą w rozwoju przedsiębiorczości jest admi- nistracja państwowa. Znam doskonale to przeko- nanie… Na całym świecie przedsię- biorcy narzekają. A że mają możliwości wpływania na debatę publiczną, ich głos jest słyszalny. Ale u nas po- ziom zdrowego rozsądku zo- stał przekroczony. Jakby nasi narzekający przedsiębiorcy uwierzyli w to, że możliwa jest gospodarka bez barier. Choć takiej gospodarki nigdzie na świecie nie ma. I całe szczę- ście. Bo to byłby świat, w któ- rym nie da się żyć. Jakiś przykład? Konfederacja Pracodawców Lewiatan przygotowuje cy- kliczny raport pt. „Czarna lista barier”. Na czołowym miejscu są zwykle obciążenia podatkowe i socjalne. Główny argument Lewiatana jest taki, że powinny być one niższe, bo Polska znajduje się na niskim etapie rozwoju. A ja nie znam żadnej teorii ekonomicznej, która mówi, że jak jest ni- ski poziom rozwoju, to obciążenia podatko- we powinny być ni- skie. Znam za to od- wrotne. Dowodzące, że gdy gospodar- ka jest zacofana i musi dokonać wielkiego wy- siłku restruk- turyzacji albo modernizacji, to potrzebu- je środków. Więc i wyż- szych obcią- żeń. Dla mnie narracja propo- nowana przez Lewiatana jest przykładem bardzo niebezpiecznego zja- wiska. Jakiego? Wąskich horyzontów. Gdy te środowiska pro- ponują wprowadzenie ułatwień i przywilejów, np. w rozliczaniu VAT, za uza- sadnienie starczy im za- zwyczaj, że takie rozwią- zania poprawią płynność finansową przedsiębiorstw. Pracowałem w biznesie, więc proponuję spojrzeć na spra- wę biznesowo. I co widzimy? Że jeśli zwiększymy płynność jednemu uczestnikowi eko- nomicznej relacji, to drugie- mu się ta płynność zmniejszy. A w tym akurat wypadku tą drugą stroną jest państwo. Tego lobby przedsiębiorców woli jednak nie dostrzegać. Jak więc nazwać to, co ono uprawia. Przecież to nic in- nego, jak skok na kasę pań- stwa. Brutalne, ale prawdziwe. Takie podejście jest chyba wśród badaczy przedsię- biorczości wyjątkowe? Niekoniecznie. Czas zdać sobie sprawę, że polska gospodarka doszła do etapu, w którym dogadanie się państwa i przedsiębior- ców na nowych zasadach jest konieczne. Podkreślam, że na nowych zasadach. To znaczy nie na takich, że przedsię- biorca jest wiecznie niezado- wolony i domaga się więcej. A państwo – choć już więcej nie może – to ma ciągle wy- rzuty sumienia, że i tak zrobiło za mało. Jak te nowe zasady miałyby wyglądać? Trzeba zacząć od odpowie- dzi na pytanie, jaki powi- nien być główny cel polity- ki przedsiębiorczości. Moim zdaniem najważniejszą rzecz, którą władza ma do zaofero- wania przedsiębiorcom, jest zrównoważone otocze- nie gospodarcze. Chodzi o przewidywalność i sta- bilność. W momencie gdy obie strony zgodzą się, że taki układ leży w ich obopólnym in- teresie, można zacząć rozmawiać o konkretach. Pro- szę zwrócić uwagę, że takie po- stawienie sprawy natychmiast ustawia zwolenników krzykli- wych rozwiązań w stylu „my chcemy niższych podatków i nowych ułatwień” tam, gdzie ich miejsce, czyli na obrzeżach debaty o polityce gospodarczej, a nie w jej centrum. I co to da? To otwiera drogę do prag- matycznego porozumienia. Na przykład rząd umawia się z pracodawcami, że obie stro- ny promują kulturę płacenia podatków. I potępiają ucieka- nie do szarej strefy. Bo to prze- cież strata dla obu stron. Dla państwa zmniejszenie wpły- wów budżetowych, a z kolei dla biznesu budowanie nie- uczciwej konkurencji. A jak się przedsiębiorcy nie zgodzą? To dynamiczna gra. Niezależ- nie od rozwoju wypadków rząd powinien zacząć od przeglą- du dotychczasowej polityki. Sprawdzając, czy przypadkiem nie promuje przedsiębior- czości w sposób sprzeczny z interesem całej gospodar- ki. Weźmy za przykład pro- gram wspierania początku- jących przedsiębiorców przez obniżanie im składek ZUS. Idea szczytna. Niech żółto- dziób płaci mniej, żeby mógł rozwinąć skrzydła, a potem – gdy stanie na nogi – wrócimy do zwykłego opodatkowa- nia. Niewielu chce pa- miętać o skutkach ubocz- nych takiego rozwiązania. Polegają na tym, że ZUS jest od początku traktowany przez tego przedsiębiorcę jako quasi- -podatek. Od którego można się wywinąć. Czy to nie jest demoralizujące? Czy nie lepiej by było od początku budować u przedsiębiorcy przekonanie, że podatki należy płacić? Krytycy pewnie zarzucą panu zbytni idealizm. Wróćmy do biznesowej prak- tyki. Zwolnienia ze świadczeń ubezpieczeniowych mają nie- zwykle niszczący wpływ na rynek. Zwłaszcza w takich branżach, jak usługi teleinfor- matyczne, gdzie biznes moż- na bez trudu zwijać i rozwi- jać pod innymi sztandarami. Tam pełno jest firm, które po zakończeniu przewidzianego prawem okresu podatkowego zwolnienia zamykają interes. W efekcie rozwiązanie prze- widziane jako pomoc dla sym- patycznych startujących firm garażowych jest używane do przebicia konkurencji niższą ceną. Czyli do psucia rynku nieuczciwą konkurencją. A inne przykłady? Kwestia księgowości. Teraz jest tak, że większe firmy – te notujące więcej niż 1,2 mln euro obrotu – muszą prowa- dzić księgowość pełną. Mniej- szym wolno korzystać z wer- Dogadanie się państwa i właścicieli firm jest konieczne. Ale na nowych zasadach JERZY CIEŚLIK ekonomi- sta i dyrektor Centrum Przed- siębiorczości w Akade- mii Leona Koźmińskiego, wprowadzał do Polski dorad- czego giganta Ernst & Young, w latach 1990–2003 był człon- kiem zarządu, a 1996–2000 prezesem E&Y Polska, ostat- nio ukazała się jego książka „Przedsiębior- czość, polityka, rozwój” WOJTEK GÓRSKI A�sji uproszczonej. Gdyby iść tokiem rozumowania tych, którzy chcą coraz to nowych ułatwień, to powinno się tę barierę podnosić. Jest nawet postulat przesunięcia jej do 2 mln euro. Ale znów prawie nikt nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Jakich? Brak solidnej i przejrzystej księgowości jest jedną z fak- tycznych barier, jakie napo- tyka firma, gdy próbuje się prężnie rozwijać. Na przykład wchodząc w powiązania ko- operacyjne z firmami zagra- nicznymi czy próbując posił- kować się kredytem. A polski system wspierania przedsię- biorczości sam zachęca fir- my, by księgową przejrzysto- ścią sobie głowy nie zawracały. Ze szkodą dla nich samych. To nie są dylematy zmyślone. Ze swojej biznesowej praktyki pa- miętam sytuacje, gdy polscy właściciele średniej wielkości przedsiębiorstwa chcieli je sprzedać firmie francuskiej. Kwestie pieniędzy udało się sprawnie wynegocjować, ale potem Francuzi zobaczyli księ- gi. I się przestraszyli panują- cym tam chaosem. Chwilę już rozmawiamy o przedsiębiorczości, a jeszcze ani razu nie padło rytualne hasło innowacyjności... Nieprzypadkowo. Bo inno- wacje to kolejna dziedzi- na, w której pełno dziwacz- nych i obiegowych prawd, które większość dyskutują- cych powtarza, choć nikt ich nie sprawdził. Na przykład jakich? Choćby przekonanie, że sukces przedsiębiorcy zależy od tego, jak bardzo jest innowacyjny. A nie zależy? Już w latach 90. prekursor ba- dań na tym polu Amar Bhide pokazał, że tylko kilka procent spośród najmłodszych i naj- prężniejszych amerykańskich firm zaczynało, dysponując unikatowym towarem lub usługą. Za to aż 58 proc. przy- znawało, że ich głównym pro- duktem był substytut czegoś, co na rynku istniało. „Ludzie kupowali i sprzedawali te to- wary od lat. My robiliśmy to lepiej” – powiedział jeden z badanych przez Bhide’a biznesmenów. W ostatnich latach ekonomiści podejmo- wali próby zbadania, czy in- nowacyjność jest decydującym czynnikiem sukcesu w bizne- sie. Zazwyczaj stwierdzali, że generalnie innowacje mają pozytywny wpływ na wyniki ekonomiczne przedsiębiorstw. Ale to równanie sukcesu ma jeszcze wiele innych składni- ków: wiek firmy, kulturę or- ganizacyjną przedsiębiorstwa czy typ innowacji. Czyli nic nie wiadomo. Ale z tego też płynie nauka. Dlatego gdy słyszę rytual- ne narzekania o niskich na- kładach polskich firm na badania i rozwój albo upo- minania o większe zaangażo- wanie państwa w dotowanie tego typu działalności, mam ochotę zakrzyknąć: a kto ma te środki absorbować? Bo nie stanowiące gros polskiej przedsiębiorczości firmy jed- noosobowe. Często powstałe w wyniku wypowiedzianej lub niewypowiedzianej presji ze strony pracodawcy, który chce w ten sposób uniknąć zatrud- niania pracownika na etacie. Czyli innowacja to mit. Powiem więcej. Mam poważ- ne wątpliwości, że coś takiego jak innowacja w ogóle istnieje. No to ostro… W USA już dawno nastąpiło odejście od przeciwstawia- nia sobie innowacji i imitacji. Ekonomista William Baumol – uznawany za kandydata do Nagrody Nobla – przestrzega przed myśleniem w stylu „to zaledwie imitacja”. Profesor Oded Shenkar z Ohio State University uważa, że trzeba mówić o IMOwacjach. A więc połączyć badania nad nowymi rozwiązaniami i imitowaniem w jedno. Dlatego nie zgadzam się z głoszoną przez Jerzego Hausnera tezą o sprzeczności między „dyfuzją naśladowczą” a „dyfuzją kreatywną”. To trzeba koniecznie wyja- śnić, bo mam wrażenie, że Hausner wszedł na wysoki poziom abstrakcji. W myśl tego rozumowania Polska powinna się wreszcie przebudzić, przestać kopiować i postawić na własne oryginal- ne rozwiązania, bo inaczej marny nasz los. A nie trzeba? Te dwie ścieżki – innowacyj- ności i imitacji – przecież się nie wykluczają. W takim razie po co deprecjonować innowa- cje imitacyjne i twierdzić, że droga wiedzie tylko przez dzia- łalność badawczo-rozwojową (R&D). Moim zdaniem jedy- nym efektem będzie zakorze- nienie się Polsce tzw. immu- nitetu innowacyjności. Co to takiego? W ostatnich 20 latach stwo- rzyliśmy w Polsce dość roz- budowane otoczenie instytu- cjonalne dla innowacyjnego biznesu. W tych wszystkich instytucjach panuje prze- konanie, że mimo manka- mentów pojawiających się tu i tam to generalnie dzia- łamy na rzecz innowacyjnej przedsiębiorczości. Że gdy- by tylko było więcej pienię- dzy na parki technologiczne i gdyby tylko pojawiło się wię- cej gotowych do inwestycji funduszy wysokiego ryzyka, tobyśmy im wszystkim po- kazali naszą potęgę. Tylko że jeśli rację mają zwolenni- cy IMOwacji, takie myślenie jest błędne. To tak jakby żyć w przekonaniu, że najwięcej innowacji jest w branży hi- -tech. Cała reszta gospodarki się nie liczy. Widzę, że postanowił pan podważyć wszystkie dogmaty towarzyszące dyskusjom o innowacyjności. Bo przekonanie, że tylko in- westycje w hi-tech mogą unowocześnić gospodarkę i zapewnić jej cywilizacyjny awans, to też nieprawda. Bar- dzo duże możliwości rozwo- ju istnieją przecież również w branżach tradycyjnych, np. w przemyśle spożywczym. Mało tego. Większość sta- rych branż ma dla gospodar- ki dużo większe znaczenie niż technologie internetowe. Bo to tam jest większa szansa na połączenie wzrostu sprzeda- ży, zysków z zatrudnieniem. A hi-tech to taka dziedzina, która prawie nie generuje miejsc pracy. Już widzę gromy sypiące się na głowę ministra gospodar- ki, który mówi, że naszym strategicznym celem jest wspieranie nie internetowych start-upów, lecz rodzimej przedsiębiorczości spożyw- czej. Od razu by było, że nienowoczesny i chodzi na pasku lobbystów. Dlatego warto przy każdej okazji prostować stereotypy i iluzje towarzyszące inno- wacyjnej przedsiębiorczości. Zwłaszcza że przekonanie o jej jednoznacznie pozytywnym wpływie na gospodarkę nawet w środowiskach naukowych należy do kanonu popraw- ności. I niektórzy badacze już nawet nie zadają sobie trudu, żeby to zakwestionować. Bo ten immunitet innowacyjno- ści ma również bardzo kon- kretne efekty dla całej polityki wspierania przedsiębiorczo- ści prowadzonej przez pol- skie państwo. Jakie efekty? Uważam, że przedsiębiorczo- ści nie należy ograniczać tylko do jednej czy dwóch dziedzin. Tymczasem tak się w Polsce dzieje. Większość wysiłku i niemałych środków koncen- trowana jest na dziedzinach, o których panu opowiadałem. Czyli na likwidacji – często rzekomych – barier w byciu przedsiębiorczym i wspiera- niu innowacyjności. Sporo jest inicjatyw, które w przed- siębiorczości widzą aktywny sposób na przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. Czyli na przykład różnego typu sposoby aktywizacji za- wodowej osób bezrobotnych. Tymczasem przedsiębiorczość to dużo więcej. Co takiego? Na przykład przedsiębior- czość korporacyjna. To stwo- rzenie w obrębie dużej firmy takiej kultury, która umoż- liwia realizacje ambitnych, samodzielnych projektów. Chodzi o to, żeby pracow- nicy poczuli się choć trochę gospodarzami własnych po- czynań. A pośrednio trochę gospodarzami firmy, w której pracują. Tego w Polsce właś- ciwie nie ma. Zresztą nie sprzyja temu dość brutalny rynek pracy, który sobie zbu- dowaliśmy. Coś jeszcze? Bardzo mało jest wsparcia przedsiębiorczych ambi- cji. Czyli pomagania wcale nie tym, którzy pokażą nam najbardziej nowoczesny czy oryginalny projekt, ale tym, którzy mają smykałkę do biznesu. Wtedy może to być nawet działalność niszowa i niekoniecznie bardzo no- woczesna. Ale tworząca PKB i nowe miejsca pracy. A o to przecież chodzi. Większość starych branż ma dla gospodarki dużo większe znaczenie niż technologie internetowe. Bo to tam jest szansa na połączenie wzrostu sprzedaży, zysków z zatrudnieniem. A hi-tech prawie nie generuje miejsc pracy

Przedsiębiorcy, już wystarczy - kozminski.edu.pl · czość kryminalna. Ale także ... cał niedawno w Sejmie, że za trzy lata będzie w Polsce trzy ... czość, polityka, rozwój

  • Upload
    voxuyen

  • View
    216

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Dziennik Gazeta Prawna, 19–21 grudnia 2014 nr 246 (3887) gazetaprawna.plA��

����

���

���

Przedsiębiorcy, już wystarczy

Z Jerzym Cieślikiem rozmawia Rafał Woś

Czy w Polsce mamy zbyt wielu przedsiębiorców?Moim zdaniem Polska osiąg-nęła poziom nasycenia przed-siębiorcami, który jest ade-kwatny do etapu rozwoju go-spodarczego, na którym się znajduje. Problem w tym, że opinia publiczna za tym nie nadąża. Wciąż panuje przeko-nanie, że im więcej osób para się przedsiębiorczością, tym lepiej dla gospodarki.

A tak nie jest?Ekonomiści badali i liczy-li to na różne sposoby. I nic. Nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że wyż-sza stopa przedsiębiorczości przekłada się na wyższy po-ziom rozwoju gospodarcze-go. Bo nie jest tak, że w kra-jach bogatych 90 proc. ludzi to biznesmeni. Jest inaczej. Na przykład wśród krajów OECD najwyższy poziom całkowi-tej aktywności przedsiębior-czej mają kraje śródziemno-morskie i kraje anglosaskie. A w Skandynawii czy starej Europie Zachodniej przedsię-biorców jest tylu, ilu u nas. Ze wszystkich tych badań płynie wniosek, że dla każdego kraju istnieje pewne optimum nasy-cenia przedsiębiorczością. I jak jest poniżej, to źle. Ale i powyżej tego poziomu też niedobrze.

Może nie ma sensu liczyć tego w taki sposób. Bo przecież przedsiębiorca przedsiębior-cy nierówny.Dokładnie. Bo przedsiębiorcy jako jednolita grupa po prostu nie istnieją. Widać to już przy okazji tradycyjnego podziału na sektor małych i średnich (tzw. MSP – aut.) i korporacje. To przeciwstawienie przynosi wiele niepotrzebnego zamie-szania.

Dlaczego?Z ekonomicznego punktu wi-dzenia przeciwstawianie kor-poracji i MSP nie ma większe-go uzasadnienia. I mali, i duzi mają w gospodarce bardzo ważne role do odegrania. Na dodatek kluczowym kierun-kiem rozwoju mniejszych fi rm jest też kooperacja z fi rmami dużymi. Poza tym jest trochę tak, jak gdyby proponować małym fi rmom pomoc, ale od razu zaznaczyć, by nie urosły.

Bo preferencyjne traktowanie i sympatia się skończą. Tym-czasem opinia publiczna lubi ten podział. Przypisując sekto-rowi MSP wiele cech pozytyw-nych. Często niezasłużenie.

Wiadomo. Małe jest piękne.To ogóle stwierdzenie, z które-go niewiele wynika. Bo prze-cież mały biznes to nie tylko sympatyczne fi rmy rodzin-ne, kierujące się nadrzędny-mi wartościami. To też ciem-niejsza strona biznesu: szara strefa albo wręcz przedsiębior-czość kryminalna. Ale także coraz liczniejszy obszar przed-siębiorczości między etatem a fi rmą – pracodawcą. W tym wszelkiego rodzaju przypadki biznesowej działalności wy-muszonej, na przykład przez pracodawcę. Jest również bar-dzo ciekawa grupa przedsię-biorczości nierównych szans. A więc kobiet, migrantów, nie-pełnosprawnych i bezrobot-nych. Przygotowanie jedne-go zestawu narzędzi pomocy dla tak szerokiego wachla-rza przedsiębiorców nie jest możliwe. Dobrze widać to na przykładzie eksporterów. Utarło się przekonanie, że eksport się krajowi opłaca. Wszyscy to powtarzają i nikt się nie zastanawia nad sen-sownością takiego stanowi-ska. Konsekwencja jest taka, że minister gospodarki obie-cał niedawno w Sejmie, że za trzy lata będzie w Polsce trzy razy więcej eksporterów. Tylko czy naprawdę chodzi o ilość? Przypomnę, że 82 proc. eks-porterów daje 2 proc. całych obrotów towarowych Polski. Czyli ich znaczenie jest margi-nalne. Czy naprawdę jest sens, żeby angażować w ten cel pu-bliczne pieniądze?

Czyli nie wspierać?Jeśli ktoś przychodzi do agen-cji rządowej i mówi, że nie zna języków, nie potrafi dotrzeć do informacji, z internetem nie jest obeznany, to wspieranie takiego przedsiębiorcy jako eksportera nie jest korzystne z punktu widzenia gospodarki. Potrafi ę sobie wyobrazić lep-sze sposoby wydawania pie-niędzy z kasy państwa.

To dlaczego panuje prze-konanie, że wspieranie przedsiębiorczości jest zawsze dobre?Jak się jest politykiem gospo-darczym lub dziennikarzem, to najłatwiej ustawić się w pozycji tego, który wspiera przedsiębiorczość. Bezpiecz-nie jest powtarzać, że przed-siębiorcy to sól tej ziemi, że oni najlepiej wiedzą, co dla nich dobre, że oni tworzą miejsca pracy. Głosiciele tych prawd są uważani za rozsądnych oraz odpowiedzialnych. Nawet gdy te obiegowe prawdy to bzdury.

Co ma pan konkretnie na myśli?Na przykład przekonanie, że największą barierą w rozwoju

przedsiębiorczości jest admi-nistracja państwowa.

Znam doskonale to przeko-nanie…Na całym świecie przedsię-biorcy narzekają. A że mają możliwości wpływania na debatę publiczną, ich głos jest słyszalny. Ale u nas po-ziom zdrowego rozsądku zo-stał przekroczony. Jakby nasi narzekający przedsiębiorcy uwierzyli w to, że możliwa jest gospodarka bez barier. Choć takiej gospodarki nigdzie na świecie nie ma. I całe szczę-ście. Bo to byłby świat, w któ-rym nie da się żyć.

Jakiś przykład?Konfederacja Pracodawców Lewiatan przygotowuje cy-kliczny raport pt. „Czarna lista barier”. Na czołowym miejscu są zwykle obciążenia podatkowe i socjalne. Główny argument Lewiatana jest taki, że powinny być one niższe, bo Polska znajduje się na niskim etapie rozwoju. A ja nie znam żadnej teorii ekonomicznej, która mówi, że jak jest ni-ski poziom rozwoju, to obciążenia podatko-we powinny być ni-skie. Znam za to od-wrotne. Dowodzące, że gdy gospodar-ka jest zacofana i musi dokonać wielkiego wy-siłku restruk-turyzacji albo modernizacji, to potrzebu-je środków. Więc i wyż-szych obcią-żeń. Dla mnie narracja propo-nowana przez Lewiatana jest przykładem bardzo niebezpiecznego zja-wiska.

Jakiego?Wąskich horyzontów.Gdy te środowiska pro-ponują wprowadzenie ułatwień i przywilejów, np. w rozliczaniu VAT, za uza-sadnienie starczy im za-zwyczaj, że takie rozwią-zania poprawią płynność fi nansową przedsiębiorstw. Pracowałem w biznesie, więc proponuję spojrzeć na spra-wę biznesowo. I co widzimy? Że jeśli zwiększymy płynność jednemu uczestnikowi eko-nomicznej relacji, to drugie-mu się ta płynność zmniejszy. A w tym akurat wypadku tą drugą stroną jest państwo. Tego lobby przedsiębiorców woli jednak nie dostrzegać. Jak więc nazwać to, co ono uprawia. Przecież to nic in-nego, jak skok na kasę pań-stwa. Brutalne, ale prawdziwe.

Takie podejście jest chyba wśród badaczy przedsię-biorczości wyjątkowe?Niekoniecznie. Czas zdać sobie sprawę, że

polska gospodarka doszła do etapu, w którym dogadanie się państwa i przedsiębior-ców na nowych zasadach jest konieczne. Podkreślam, że na nowych zasadach. To znaczy nie na takich, że przedsię-biorca jest wiecznie niezado-wolony i domaga się więcej. A państwo – choć już więcej nie może – to ma ciągle wy-rzuty sumienia, że i tak zrobiło za mało.

Jak te nowe zasady miałyby wyglądać?Trzeba zacząć od odpowie-dzi na pytanie, jaki powi-nien być główny cel polity-ki przedsiębiorczości. Moim zdaniem najważniejszą rzecz, którą władza ma do zaofero-wania przedsiębiorcom, jest

zrównoważone otocze-nie gospodarcze. Chodzi o przewidywalność i sta-

bilność. W momencie gdy obie strony zgodzą się, że taki układ leży w ich obopólnym in-teresie, można zacząć

rozmawiać o konkretach. Pro-szę zwrócić uwagę, że takie po-stawienie sprawy natychmiast ustawia zwolenników krzykli-wych rozwiązań w stylu „my chcemy niższych podatków i nowych ułatwień” tam, gdzie ich miejsce, czyli na obrzeżach debaty o polityce gospodarczej, a nie w jej centrum.

I co to da?To otwiera drogę do prag-matycznego porozumienia. Na przykład rząd umawia się z pracodawcami, że obie stro-ny promują kulturę płacenia podatków. I potępiają ucieka-nie do szarej strefy. Bo to prze-cież strata dla obu stron. Dla państwa zmniejszenie wpły-wów budżetowych, a z kolei dla biznesu budowanie nie-uczciwej konkurencji.

A jak się przedsiębiorcy nie zgodzą?To dynamiczna gra. Niezależ-nie od rozwoju wypadków rząd powinien zacząć od przeglą-du dotychczasowej polityki. Sprawdzając, czy przypadkiem nie promuje przedsiębior-czości w sposób sprzeczny z interesem całej gospodar-ki. Weźmy za przykład pro-gram wspierania początku-jących przedsiębiorców przez

obniżanie im składek ZUS. Idea szczytna. Niech żółto-

dziób płaci mniej, żeby mógł rozwinąć skrzydła, a potem – gdy stanie na nogi – wrócimy do

zwykłego opodatkowa-nia. Niewielu chce pa-

miętać o skutkach ubocz-nych takiego rozwiązania.

Polegają na tym, że ZUS jest od początku traktowany przez

tego przedsiębiorcę jako quasi--podatek. Od którego można się wywinąć. Czy to nie jest demoralizujące? Czy nie lepiej by było od początku budować u przedsiębiorcy przekonanie, że podatki należy płacić?

Krytycy pewnie zarzucą panu zbytni idealizm.Wróćmy do biznesowej prak-tyki. Zwolnienia ze świadczeń ubezpieczeniowych mają nie-zwykle niszczący wpływ na rynek. Zwłaszcza w takich branżach, jak usługi teleinfor-matyczne, gdzie biznes moż-na bez trudu zwijać i rozwi-jać pod innymi sztandarami. Tam pełno jest fi rm, które po zakończeniu przewidzianego prawem okresu podatkowego zwolnienia zamykają interes. W efekcie rozwiązanie prze-widziane jako pomoc dla sym-patycznych startujących fi rm garażowych jest używane do przebicia konkurencji niższą ceną. Czyli do psucia rynku nieuczciwą konkurencją.

A inne przykłady?Kwestia księgowości. Teraz jest tak, że większe fi rmy – te notujące więcej niż 1,2 mln euro obrotu – muszą prowa-dzić księgowość pełną. Mniej-szym wolno korzystać z wer-

kliczny raport pt. „Czarna lista barier”. Na czołowym miejscu są zwykle obciążenia podatkowe i socjalne. Główny argument Lewiatana jest taki, że powinny być one niższe, bo Polska znajduje się na niskim etapie rozwoju. A ja nie znam żadnej teorii ekonomicznej, która mówi, że jak jest ni-ski poziom rozwoju, to obciążenia podatko-we powinny być ni-skie. Znam za to od-wrotne. Dowodzące, że gdy gospodar-ka jest zacofana i musi dokonać

żeń. Dla mnie narracja propo-nowana przez Lewiatana jest przykładem bardzo niebezpiecznego zja-

Wąskich horyzontów.Gdy te środowiska pro-ponują wprowadzenie ułatwień i przywilejów, np. w rozliczaniu VAT, za uza-sadnienie starczy im za-zwyczaj, że takie rozwią-zania poprawią płynność fi nansową przedsiębiorstw. Pracowałem w biznesie, więc proponuję spojrzeć na spra-wę biznesowo. I co widzimy? Że jeśli zwiększymy płynność jednemu uczestnikowi eko-nomicznej relacji, to drugie-mu się ta płynność zmniejszy. A w tym akurat wypadku tą drugą stroną jest państwo. Tego lobby przedsiębiorców woli jednak nie dostrzegać. Jak więc nazwać to, co ono uprawia. Przecież to nic in-nego, jak skok na kasę pań-stwa. Brutalne, ale prawdziwe.

Takie podejście jest chyba wśród badaczy przedsię-biorczości wyjątkowe?Niekoniecznie. Czas zdać sobie sprawę, że

zrównoważone otocze-nie gospodarcze. Chodzi o przewidywalność i sta-

bilność. W momencie gdy obie strony zgodzą się, że taki układ leży w ich obopólnym in-teresie, można zacząć

uczciwej konkurencji.

A jak się przedsiębiorcy nie zgodzą?To dynamiczna gra. Niezależ-nie od rozwoju wypadków rząd powinien zacząć od przeglą-du dotychczasowej polityki. Sprawdzając, czy przypadkiem nie promuje przedsiębior-czości w sposób sprzeczny z interesem całej gospodar-ki. Weźmy za przykład pro-gram wspierania początku-jących przedsiębiorców przez

obniżanie im składek ZUS. Idea szczytna. Niech żółto-

dziób płaci mniej, żeby

miętać o skutkach ubocz-nych takiego rozwiązania.

Polegają na tym, że ZUS jest od początku traktowany przez

tego przedsiębiorcę jako quasi--podatek. Od którego można się wywinąć. Czy to nie jest demoralizujące? Czy nie lepiej by było od początku budować u przedsiębiorcy przekonanie, że podatki należy płacić?

Krytycy pewnie zarzucą panu zbytni idealizm.Wróćmy do biznesowej prak-tyki. Zwolnienia ze świadczeń ubezpieczeniowych mają nie-zwykle niszczący wpływ na rynek. Zwłaszcza w takich

patycznych startujących fi rm garażowych jest używane do przebicia konkurencji niższą ceną. Czyli do psucia rynku nieuczciwą konkurencją.

A inne przykłady?Kwestia księgowości. Teraz jest tak, że większe fi rmy – te notujące więcej niż 1,2 mln euro obrotu – muszą prowa-dzić księgowość pełną. Mniej-szym wolno korzystać z wer-

branżach, jak usługi teleinfor-matyczne, gdzie biznes moż-

rynek. Zwłaszcza w takich

matyczne, gdzie biznes moż-na bez trudu zwijać i rozwi-jać pod innymi sztandarami. Tam pełno jest fi rm, które po zakończeniu przewidzianego prawem okresu podatkowego zwolnienia zamykają interes. W efekcie rozwiązanie prze-widziane jako pomoc dla sym-patycznych startujących fi rm

zwykle niszczący wpływ na rynek. Zwłaszcza w takich branżach, jak usługi teleinfor-matyczne, gdzie biznes moż-na bez trudu zwijać i rozwi-jać pod innymi sztandarami. Tam pełno jest fi rm, które po zakończeniu przewidzianego prawem okresu podatkowego zwolnienia zamykają interes. W efekcie rozwiązanie prze-widziane jako pomoc dla sym-patycznych startujących fi rm garażowych jest używane do przebicia konkurencji niższą

Dogadanie się państwa i właścicieli firm jest konieczne. Ale na nowych zasadach

JERZY CIEŚLIK ekonomi-sta i dyrektor Centrum Przed-siębiorczości w Akade-mii Leona Koźmińskiego, wprowadzał do Polski dorad-czego giganta Ernst & Young, w latach 1990–2003 był człon-kiem zarządu, a 1996–2000 prezesem E&Y Polska, ostat-nio ukazała się jego książka „Przedsiębior-czość, polityka, rozwój”

WO

JTE

K G

ÓR

SKI

Dziennik Gazeta Prawna, 19–21 grudnia 2014 nr 246 (3887) gazetaprawna.plA��

Były portugalski premier José Sócrates trafił do więzienia. Dla jego

rodaków to sygnał, że kończą się czasy,

kiedy skorumpowani politycy mogli liczyć

na pobłażliwość sądów

portugalia

Anna Gwozdowska

 21 listopada 57-let-ni José Sócrates, długoletni szef portugalskiej Partii Socjali-

stycznej i premier Portugalii w latach 2005–2011, wracał z Paryża. Wylądował w Lizbo-nie i nie mógł się spodziewać, że ten dzień skończy się dla niego tak fatalnie. Zatrzyma-no go jeszcze na lotnisku. Był zaskoczony, ale nadal nie wie-rzył w to, że nie wróci na noc do domu. Wieczorne wydania wiadomości pokazywały jego uśmiechniętą twarz, choć sie-dział już w policyjnym samo-chodzie.

Szybko okazało się, że zo-stał zatrzymany pod zarzuta-mi przestępstw podatkowych i prania brudnych pieniędzy. Równie szybko dołączyły do niego kolejne osoby: Carlos Santos Silva, przedsiębiorca i jego bliski przyjaciel, kie-rowca Sócratesa i adwokat Silvy. Minęły trzy dni i na wniosek sędziego śledczego Carlosa Alexandre’a zastoso-wano wobec byłego premiera najostrzejszy w tych okolicz-nościach środek – areszt pre-wencyjny.

W reakcji na to odezwa-ły się nieśmiałe głosy kryty-ki. Adwokat Artur Marques, specjalizujący się w sprawach o korupcję, przypomniał w te-lewizji publicznej, że wstęp-ne przesłuchanie i związane z tym pozbawienie wolności powinny zgodnie z prawem trwać maksymalnie krótko, szczególnie jeśli nie ma ryzy-ka ucieczki podejrzanego. Jed-nak Alexandre, wyrastający na nowy symbol portugalskiego wymiaru sprawiedliwości, po-został nieugięty. Według kole-gów po fachu Alexandre, szef Ticão, Centralnego Trybuna-łu Karnego, właśnie tak chce być postrzegany. Za główny cel stawia sobie podobno ści-ganie wysoko postawionych oszustów. Przykładowo latem wyznaczył gigantyczną jak na Portugalię kaucję w wysoko-ści 3 mln euro, którą musiał zapłacić potentat portugal-skiej bankowości Ricardo Sal-gado (z Banku Ducha Święte-go, Banco Espírito Santo) za przywilej odpowiadania na stawiane mu zarzuty z wol-nej stopy. Alexandre jest już więc znany z tego, że nie ule-ga naciskom.

Tuż po aresztowaniu Sócra-tesa André Macedo, redaktor naczelny gazety „Diário de Notícias”, napisał, że sprawa byłego premiera jest dla Por-tugalczyków swoistym ka-tharsis: „Dotąd obserwowali kolejne afery korupcyjne z po-czuciem bolesnej bezradno-ści i dopiero zatrzymanie Sócratesa jest sygnałem, że państwo jednak może pora-dzić sobie z oplatającymi je

mafijnymi układami”. Jego zdanie podziela znany publi-cysta Miguel Pinheiro. – Ta sprawa ma wagę 6-tonowego słonia, który siedzi na środku naszego salonu. Już nikt nie może ignorować jego obec-ności, a szczególnie polity-cy – powiedział DGP. Według Pinheiro w Portugalii na oczach milionów obywateli borykających się od kilku lat z kryzysową biedą i bezrobo-ciem rozgrywa się niezwykle potrzebny dramat. Dlaczego? Ponieważ potężny niegdyś po-lityk jest traktowany jak zwy-kły obywatel. Pinheiro jest więc przekonany, że bez względu na rozwój wypadków Portugal-czycy już zyskali, bo każdy na-stępny dzień aresztu Sócratesa przekonuje ich, że w Portugalii nie ma świętych krów.

Na paryskim brukuW 2010 r. kryzys euro nie schodził z pierwszych stron gazet. Choć zaczęło się od Gre-cji, to na celowniku rynków finansowych i agencji ratin-gowych szybko znalazła się Portugalia. Ówczesny pre-mier José Sócrates nie chciał jednak zwrócić się o pomoc do Międzynarodowego Fun-duszu Walutowego i Europej-skiego Banku Centralnego, bo wiązałoby się to z programem drakońskich oszczędności. Od początku wolał wprowa-dzić własny plan reform, tzw. PEC4. – Przekonałem nawet kanclerz Merkel i całą Komi-sję Europejską. Pomagał mi w tym zresztą Barroso (ówcze-sny szef Komisji Europejskiej – aut.) – wspominał w 2013 r. w rozmowie z dziennikarką Clarą Ferreira Alves. – Pamię-tam, że kiedy wydawało się, że sprawa jest załatwiona, oka-zało się, że prawica (obecnie współrządząca Portugalią PSD – aut.) będzie chciała odrzucić w parlamencie PEC4.

Tak się stało i Sócrates zo-stał zmuszony do poprosze-nia MFW o pomoc finansową, po czym podał się do dymisji. Od tego momentu nie prze-stał oskarżać prawicy o to, że zmusiła go do podpisania memorandum pomocowego. Choć trzeba przypomnieć, że minister finansów w jego rzą-dzie Teixeira Santos uznał wtedy zagraniczną pomoc, podobnie jak oszczędności, za niezbędne. W tej sytuacji wynik przedterminowych wyborów był przesądzony. Partia Socjalistyczna, której szefował Sócrates, przegrała, a rządy w Portugalii przejęła prawica. Były premier miał już jednak wtedy zupełnie nowy plan na życie. Zerwał z polity-ką i wyjechał do Paryża. Tam miał zamiar studiować poli-tologię (z wykształcenia jest inżynierem).

Możliwe, że gdyby nie te dwa następne lata osten-tacyjnie luksusowego życia

sji uproszczonej. Gdyby iść tokiem rozumowania tych, którzy chcą coraz to nowych ułatwień, to powinno się tę barierę podnosić. Jest nawet postulat przesunięcia jej do 2 mln euro. Ale znów prawie nikt nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji.

Jakich?Brak solidnej i przejrzystej księgowości jest jedną z fak-tycznych barier, jakie napo-tyka firma, gdy próbuje się prężnie rozwijać. Na przykład wchodząc w powiązania ko-operacyjne z firmami zagra-nicznymi czy próbując posił-kować się kredytem. A polski system wspierania przedsię-biorczości sam zachęca fir-my, by księgową przejrzysto-ścią sobie głowy nie zawracały. Ze szkodą dla nich samych. To nie są dylematy zmyślone. Ze swojej biznesowej praktyki pa-miętam sytuacje, gdy polscy właściciele średniej wielkości przedsiębiorstwa chcieli je sprzedać firmie francuskiej. Kwestie pieniędzy udało się sprawnie wynegocjować, ale potem Francuzi zobaczyli księ-gi. I się przestraszyli panują-cym tam chaosem.

Chwilę już rozmawiamy o przedsiębiorczości, a jeszcze ani razu nie padło rytualne hasło innowacyjności...Nieprzypadkowo. Bo inno-wacje to kolejna dziedzi-na, w której pełno dziwacz-nych i obiegowych prawd,

które większość dyskutują-cych powtarza, choć nikt ich nie sprawdził.

Na przykład jakich?Choćby przekonanie, że sukces przedsiębiorcy zależy od tego, jak bardzo jest innowacyjny.

A nie zależy?Już w latach 90. prekursor ba-dań na tym polu Amar Bhide pokazał, że tylko kilka procent spośród najmłodszych i naj-prężniejszych amerykańskich firm zaczynało, dysponując unikatowym towarem lub usługą. Za to aż 58 proc. przy-znawało, że ich głównym pro-duktem był substytut czegoś, co na rynku istniało. „Ludzie kupowali i sprzedawali te to-wary od lat. My robiliśmy to lepiej” – powiedział jeden z badanych przez Bhide’a biznesmenów. W ostatnich latach ekonomiści podejmo-wali próby zbadania, czy in-nowacyjność jest decydującym czynnikiem sukcesu w bizne-sie. Zazwyczaj stwierdzali, że generalnie innowacje mają

pozytywny wpływ na wyniki ekonomiczne przedsiębiorstw. Ale to równanie sukcesu ma jeszcze wiele innych składni-ków: wiek firmy, kulturę or-ganizacyjną przedsiębiorstwa czy typ innowacji.

Czyli nic nie wiadomo.Ale z tego też płynie nauka. Dlatego gdy słyszę rytual-ne narzekania o niskich na-kładach polskich firm na badania i rozwój albo upo-minania o większe zaangażo-wanie państwa w dotowanie tego typu działalności, mam ochotę zakrzyknąć: a kto ma te środki absorbować? Bo nie stanowiące gros polskiej przedsiębiorczości firmy jed-noosobowe. Często powstałe w wyniku wypowiedzianej lub niewypowiedzianej presji ze strony pracodawcy, który chce w ten sposób uniknąć zatrud-niania pracownika na etacie.

Czyli innowacja to mit.Powiem więcej. Mam poważ-ne wątpliwości, że coś takiego jak innowacja w ogóle istnieje.

No to ostro…W USA już dawno nastąpiło odejście od przeciwstawia-nia sobie innowacji i imitacji. Ekonomista William Baumol – uznawany za kandydata do Nagrody Nobla – przestrzega przed myśleniem w stylu „to zaledwie imitacja”. Profesor Oded Shenkar z Ohio State University uważa, że trzeba mówić o IMOwacjach. A więc połączyć badania nad nowymi rozwiązaniami i imitowaniem w jedno. Dlatego nie zgadzam się z głoszoną przez Jerzego Hausnera tezą o sprzeczności między „dyfuzją naśladowczą” a „dyfuzją kreatywną”.

To trzeba koniecznie wyja-śnić, bo mam wrażenie, że Hausner wszedł na wysoki poziom abstrakcji.W myśl tego rozumowania Polska powinna się wreszcie przebudzić, przestać kopiować i postawić na własne oryginal-ne rozwiązania, bo inaczej marny nasz los.

A nie trzeba?Te dwie ścieżki – innowacyj-ności i imitacji – przecież się nie wykluczają. W takim razie po co deprecjonować innowa-cje imitacyjne i twierdzić, że droga wiedzie tylko przez dzia-łalność badawczo-rozwojową (R&D). Moim zdaniem jedy-nym efektem będzie zakorze-nienie się Polsce tzw. immu-nitetu innowacyjności.

Co to takiego?W ostatnich 20 latach stwo-rzyliśmy w Polsce dość roz-budowane otoczenie instytu-cjonalne dla innowacyjnego biznesu. W tych wszystkich instytucjach panuje prze-konanie, że mimo manka-mentów pojawiających się tu i tam to generalnie dzia-łamy na rzecz innowacyjnej przedsiębiorczości. Że gdy-by tylko było więcej pienię-dzy na parki technologiczne i gdyby tylko pojawiło się wię-cej gotowych do inwestycji funduszy wysokiego ryzyka, tobyśmy im wszystkim po-kazali naszą potęgę. Tylko że jeśli rację mają zwolenni-cy IMOwacji, takie myślenie jest błędne. To tak jakby żyć w przekonaniu, że najwięcej innowacji jest w branży hi--tech. Cała reszta gospodarki się nie liczy.

Widzę, że postanowił pan podważyć wszystkie dogmaty

towarzyszące dyskusjom o innowacyjności. Bo przekonanie, że tylko in-westycje w hi-tech mogą unowocześnić gospodarkę i zapewnić jej cywilizacyjny awans, to też nieprawda. Bar-dzo duże możliwości rozwo-ju istnieją przecież również w branżach tradycyjnych, np. w przemyśle spożywczym. Mało tego. Większość sta-rych branż ma dla gospodar-ki dużo większe znaczenie niż technologie internetowe. Bo to tam jest większa szansa na połączenie wzrostu sprzeda-ży, zysków z zatrudnieniem. A hi-tech to taka dziedzina, która prawie nie generuje miejsc pracy.

Już widzę gromy sypiące się na głowę ministra gospodar-ki, który mówi, że naszym strategicznym celem jest wspieranie nie internetowych start-upów, lecz rodzimej przedsiębiorczości spożyw-czej. Od razu by było, że nienowoczesny i chodzi na pasku lobbystów.Dlatego warto przy każdej okazji prostować stereotypy i iluzje towarzyszące inno-wacyjnej przedsiębiorczości. Zwłaszcza że przekonanie o jej jednoznacznie pozytywnym wpływie na gospodarkę nawet w środowiskach naukowych należy do kanonu popraw-ności. I niektórzy badacze już nawet nie zadają sobie trudu, żeby to zakwestionować. Bo ten immunitet innowacyjno-ści ma również bardzo kon-kretne efekty dla całej polityki wspierania przedsiębiorczo-ści prowadzonej przez pol-skie państwo.

Jakie efekty?Uważam, że przedsiębiorczo-ści nie należy ograniczać tylko do jednej czy dwóch dziedzin. Tymczasem tak się w Polsce dzieje. Większość wysiłku i niemałych środków koncen-trowana jest na dziedzinach, o których panu opowiadałem. Czyli na likwidacji – często rzekomych – barier w byciu przedsiębiorczym i wspiera-niu innowacyjności. Sporo jest inicjatyw, które w przed-siębiorczości widzą aktywny sposób na przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. Czyli na przykład różnego typu sposoby aktywizacji za-wodowej osób bezrobotnych. Tymczasem przedsiębiorczość to dużo więcej.

Co takiego?Na przykład przedsiębior-czość korporacyjna. To stwo-rzenie w obrębie dużej firmy takiej kultury, która umoż-liwia realizacje ambitnych, samodzielnych projektów. Chodzi o to, żeby pracow-nicy poczuli się choć trochę gospodarzami własnych po-czynań. A pośrednio trochę gospodarzami firmy, w której pracują. Tego w Polsce właś- ciwie nie ma. Zresztą nie sprzyja temu dość brutalny rynek pracy, który sobie zbu-dowaliśmy.

Coś jeszcze?Bardzo mało jest wsparcia przedsiębiorczych ambi-cji. Czyli pomagania wcale nie tym, którzy pokażą nam najbardziej nowoczesny czy oryginalny projekt, ale tym, którzy mają smykałkę do biznesu. Wtedy może to być nawet działalność niszowa i niekoniecznie bardzo no-woczesna. Ale tworząca PKB i nowe miejsca pracy. A o to przecież chodzi.

Większość starych branż ma dla gospodarki dużo większe znaczenie niż technologie internetowe. Bo to tam jest szansa na połączenie wzrostu sprzedaży, zysków z zatrudnieniem. A hi-tech prawie nie generuje miejsc pracy