72
Kto przewodzi Krajom BRIC Lustracja po francusku Gorący półwysep Bośnia po wyborach

Stosunki Międzynarodowe nr 69-70/2011

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Ten numer poświęciliśmy krajom BRIC

Citation preview

Page 1: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Kto przewodzi Krajom BRIC

Lustracja po francuskuGorący półwysep

Bośnia po wyborach

Page 2: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011
Page 3: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

p. o. Redaktora Naczelnego: Tomasz Badowski,[email protected]

Z-ca Redaktora Naczelnego / Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Robert Czulda, [email protected]

Redaktor Prowadzący / Sekretarz Redakcji: Konrad Rajca,[email protected]

Szefowie działów:Europa: Damian Wnukowski, [email protected]

Unia Europejska: Patrycja Żbikowska, [email protected] Północna: Robert Lubański, [email protected]

Azja: Sergiusz Prokurat, [email protected] Wschód: Amal El-Maaytah, [email protected]

Rosja & WNP: dr Olga Nadskakuła, [email protected] Łacińska: Przemysław Henzel, [email protected]

Australia&Oceania: Dorota Rajca, [email protected] Polityka Zagraniczna: Paweł Jakubowski, [email protected]

Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Robert Czulda, [email protected] Międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk, [email protected] Międzynarodowe: Tomasz Lachowski, [email protected]

Kultura: Patrycja Kuciapska, [email protected]ążki: Piotr Gołdanowski

Stali współpracownicy: Gniewomir Kuciapski (Warszawa),

Mariusz Kawnik (Łódź), Łukasz Dziekoński (Bruksela),

dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj), Ryszard Zalski (Tajpej),

Igor Joukovskii (Kaliningrad), Leszek Szymowski (Warszawa),

Anna Bulanda (Lublin), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław),

dr Mariusz Affek (Warszawa), Jan Wójcik (Londyn),

Michał Dzienio (Londyn), Leszek Żebrowski (Warszawa),

Kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia), Piotr Kuspyś (Kraków),

Dariusz Lasocki (Warszawa), Grzegorz Dacko (Wrocław), Maria Amiri (Warszawa / Kabul)

Redaktor Techniczny: Grzegorz Krzyżewski, [email protected]

Marketing & Reklama: Kierownik działu: Agnieszka Góra

[email protected], [email protected]

Promocja & Patronaty: Kierownik działu: Marlena Gabryszewska

[email protected], [email protected]

Korekta:Krystyna Stpicka, Anna Poławska i Magda Strzelecka

Adres korespondencyjny:Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe”

ul. Księcia Janusza 23/74, 01-452 WarszawaTelefon: (22) 498 15 37, e-mail: [email protected]

Strona internetowa: www.stosunki.pl

Wydawca: Fundacja „Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi”

ul. Ordynacka 11/5, 00-364 Warszawa

Konto bankowe: BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692

Prenumerata: www.stosunki.pl/prenumerata

Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i reda-gowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamó-

wionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Opinie prezentowane w artykułach są prywatnymi opiniami autorów.

Studio graficzne:Zuzanna Lumanisha, +44 759 382 67 32

www.lumanisha.net, [email protected]

Nakład: 6000 egz.

Druk: ArtDruk, ul. Napoleona 4, 05-230 Kobyłka, www.artdruk.com

Drodzy Czytelnicy,

Od dłuższego już czasu na globalnej szachownicy następuje swego rodzaju nowe rozdanie. Mocarstwo XX wieku zmaga się z kryzysem gospodarczym i tym samym łapie coraz większą zadyszkę; stara Europa, która przez wieki rozdawała karty w światowej polityce, również zma-ga się z problemami gospodarczymi, które mogą doprowadzić nawet do całkowitego cofnięcia procesu integracji europejskiej. Jednym słowem, na naszych oczach miejsce w światowej polityce zarezerwowane dotychczas dla Stanów Zjednoczonych i Europy zaczynają zajmować nowi gracze globalni, określani mianem Państw BRIC. O tym, które z państw Grupy BRIC wiedzie w niej prym, możecie przeczytać w artykule pt. „Kto przewodzi krajom BRIC”. Bliższe charakterystyki dwóch państw z tej grupy znajdziecie w artykułach Grzegorza Kaliszuka „Państwo Środka za-sługuje na to miano” oraz Luizy Działowskiej „Dokąd zmierza indyjski słoń”.

Grudniowa wizyta Prezydenta Federacji Rosyjskiej w Polsce oraz wybory prezydenckie na Białorusi skłaniają do pewnej refleksji nad dotychczasową polityką wschodnią prowadzoną przez Polskę. O tym, czy kieruje się ona bardziej ideologią, czy przemyślaną strategią, możecie przeczy-tać w artykule Dr. Piotra Kuspysa.

Jednak polska polityka zagraniczna to nie tylko polityka wschodnia czy europejska. Wy-pełniając zobowiązania sojusznicze, nasz kraj od ponad 9 lat jest zaangażowany w trudną misję w Afganistanie. W październiku i listopadzie z wizytą w Polsce przebywała delegacja władz afgańskich, w składzie której był również Gubernator Prowincji Ghazni, w której stacjonują polscy żołnierze. O tym, jak polscy żołnierze są postrzegani przez Afgańczyków oraz o potrzebach tego kraju w zakresie bezpieczeństwa dowiecie się z artykułów naszej redakcyjnej specjalistki ds. Afganistanu Marii Amarii.

Tradycyjnie, nie zapominamy również o sprawach gospodarczych. O gospodarczym ra-mieniu Kremla, jakim jest Gazprom, pisze Leszek Michalczyk, a o bezpieczeństwie energe-tycznym Polski i Niemiec w UE, Ewa Dawid.

O procesach lustracyjnych w naszym kraju napisano i powiedziano już bardzo dużo. W tym numerze możecie przeczytać o tym, jak z lustracją poradzono sobie we Francji oraz jak z proble-mem rozliczenia z przeszłością poradzili sobie nasi zachodni sąsiedzi.

W imieniu swoim oraz całej redakcji życzę miłej lektury i wszelkiej pomyślnościw Nowym Roku.

Tomasz Badowski

STYCZEŃ-LUTY 2011 3

OD REDAKCJI

Page 4: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

TEMAT NUMERUPaństwo środka zasługuje na to miano Grzegorz Kaliszuk .....6Dokąd zmierza indyjski słoń Luiza Działowska ........................10Kto przewodzi krajom BRIC? Grzegorz Kaliszuk ........................14

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZAPolska polityka wschodnia - ideologia czy strategiaPiotr Kuspys ............................................................................................16

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZA AFGANISTANDelegacja Afgańska z wizytą w Polsce Maria Amiri ...............17Wywiad z gubernatorem Ghazni Maria Amiri .........................18Wywiad z szefem bezpieczeństwa prowincji GhazniMaria Amiri ...........................................................................................19

EUROPA BAŁKANYBośnia po wyborach Jan Muś ........................................................ 20

EUROPA FRANCJALustracja po francusku Andrzej Szustak ...................................... 22

UNIA EUROPEJSKA DYPLOMACJAEuropejska służba działań zewnętrznychDamian Wnukowski .............................................................................24

UNIA EUROPEJSKA CHINYUE - Chiny - 30 lat trudnej współpracy Joanna Janas ............. 26

UNIA EUROPEJSKA SUROWCEBezpieczeństwo energetyczne w UE Ewa Dawid .................. 28

ROSJA & WNP SUROWCEGazprom gospodarcze ramię Kremla Leszek Michalczyk ...... 30

EUROPA ŁOTWANadbałtycki tygrys wraca do gry Martyna Kośka.....................33

ROSJA & WNP PRAWOProblem nieuznawanych republik Rafał Czachor ................... 34

AZJA INDONEZJA8. rocznica zamachów na Bali Piotr Śmieszek ............................37

AZJA AFGANISTANPowrócę Maria Amiri ....................................................................... 38Polska pomoc w Afganistanie Maria Amiri ...............................41

AMERYKA PŁN. GEOPOLITYKAOptymistyczne i pesymistyczne wizje pozimnowojennego świata Bartosz Szyja ............................................................................42

Od kilkunastu już lat możemy zaobserwować coraz większy wzrost znaczenia krajów rozwijających Brazylii, Rosji, Indii Chin. Boryka-jące się z kryzysem Stany Zjednoczone, oraz obciążona nadmiernymi zobowiązaniami socjalnymi Europa, już niedługo przestaną być głównymi rozgrywającymi na światowej scenie politycznej, ustępując miejsca krajom określanym przez wiele lat, jako kraje tzw. dru-giego świata. Czy tak się stanie, oraz jakie szanse mają np. Indie i Chiny aby stać się graczem globalnym dowiecie się z tego numeru.

AMERYKA PŁN. GOSPODARKAPolityka gospodarcza Obamy Sebastian Aulich ....................... 44

AMERYKA PŁN. ROZMOWA SMRozmowa z Justinem Loganem Joanna Górska oraz Izabela Gromek ........................................................................... 46

AMERYKA ŁACIŃSKA HISTORIAAmeryka Łacińska 200 lat po odzyskaniu niepodległości Joanna Zwierzyniecka ......................................................................... 49

BEZPIECZEŃSTWO AZJAGorący półwysep Nicolas Levi ....................................................... 50

BEZPIECZEŃSTWO NATORelacja z Youth Atlantic Summit Maja Rogalska .......................52

BEZPIECZEŃSTWORosnące apetyty Robert Czulda ......................................................53Świat potrzebuje Narodów Zjednoczonych Paweł Luty ...... 54

AFRYKANieefektywność pomocy rozwojowej na przykładzie Afryki Agnieszka Iżykowska ............................................................................ 56

PRAWOProcesy strzelców berlińskich Tomasz Lachowski .................... 58

PRAWO PRAWA CZŁOWIEKAUniwersalizm praw człowieka a kultura Tomasz Lachowski ... 60

KULTURA KSIĄŻKIRecenzje książek Paweł Luty, Maciej Szepietowski oraz Paweł Rotter..................... 62

WIADOMOŚCIPrzegląd Afgański Katarzyna Javaherii ........................................ 64Wiadomości z końca świata Przemek Przybylski ...................... 65

FOTOREPORTAŻWizyta Prezydenta Miedwiediewa Grzegorz Krzyżewski ...... 66

KULTURA NAUKABohaterów prądem Patrycja Kuciapska ....................................... 68

KULTURA KUCHNIE ŚWIATAAfryka dzika dawno odkryta Patrycja Kuciapska ..................... 69

WŁADCYPrzywódcy krajów BRIC Gniewomir Kuciapski ...........................70

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE4

SPIS TREŚCI

Page 5: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Dwie wizyty na szczycie pod koniec zeszłego roku a następnie publikacja raportu na temat przyczyn katastrofy według wersji MAK, po raz kolejny pokazały, że powinniśmy się zastanowić nad przeformułowaniem dotychczasowego spojrzenia na polską politykę zagraniczną i roli jaką Polska odgrywa na arenie międzynarodowej. Publikacje WikiLeaks, wizyta Prezydenta Federacji Rosyjskiej w Pol-sce, wizyta Prezydenta RP w Waszyngtonie, oraz sposób prezentacji raportu MAK, są dobrą okazją aby zastanowić nad stanem faktycz-nym naszej polityki zagranicznej.

Media na całym świecie doszukiwały się sensacji w kolejnych clarysach publikowanych przez portal WikiLeaks. Lecz tak naprawdę publikacje Wiki-Leaks potwierdziły jedynie to, że polityka międzynarodowa to nic innego jak twarda gra o interesy narodowe.

W tym kontekście pojawia się pytanie czy Polska również potrafi skutecz-nie grać o swoje interesy na tej globalnej planszy do gry, a przede wszystkim czy potrafi je najpierw zdefiniować. Dwa spotkania na szczycie polskiego pre-zydenta pod koniec zeszłego roku, oraz sposób prezentacji raportu MAK, są dobrą okazją aby się nad tym zastanowić.

Od 20 lat, polska polityka zagraniczna, charakteryzowała się dystansem na kierunku wschodnim oraz pełnym zaangażowaniem na kierunku zachod-nim w tym bezwarunkowym sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi. Spra-wiło to, że utraciliśmy możliwość stania się realnym pomostem pomiędzy zachodem a wschodem, i odgrywania roli kluczowego gracza w stosunkach Zachodu z Rosją.

„… kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią…”

Powodem wizyty Prezydenta Miedwiediewa, którą w polskich mediach nieco na wyrost określało się mianem przełomowej była konieczność znormalizowania stosunków z krajami zachodnio europejskimi. Aby móc zmodernizować swoją gospodarkę, dla Kremla coraz bardziej istotna staje się kwestia zacieśnienia współpracy gospodarczej z krajami UE, i napływie nowych technologii. Polska ze swoim tradycyjnym antyrosyjskim stanowiskiem na forum unijnym stanowiła znaczną przeszkodę w dalszym rozwoju współpracy gospodarczej. Z stąd też wynika zmiana retoryki Kremla w stosunku do naszego kraju. Ta zmiana podejścia jest też dużą szansą dla polski o ile będziemy w stanie nauczyć się twardych reguł gry i skutecznie egzekwować nasze interesy, porzucając przy tym nasz polski romantyczny idealizm.

Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który jest w stanie w pełni zrozumieć tzw. rosyjską duszę. Jesteśmy też jednym z nielicznych narodów wobec których Rosjanie czują pewien respekt. Zdają sobie również sprawę z tego, że Polska jest największym krajem tej części Europy i należy do szóstki największych państw Unii Europejskiej.

Wszystkich atutów, jakie posiadamy w potencjalnych relacjach z naszym największym sąsiadem nie wykorzystujemy z powodu kompleksu jaki mamy wobec Rosji wynikającego z trudnej i tragicznej historii wzajemnych stosunków. Dowodem tego, jest chociażby całkowita bezradność strony polskiej wobec publikacji MAK-owskiej wersji przyczyn katastrofy 10 kwietnia 2010. Rosjanie zrzucając całą odpowiedzialność za katastrofę smoleńską na polaków, pomijając całkowicie błędy po swojej stronie

zachowali się zgodnie ze swoją racją stanu. Nie mogli przecież przyznać się przed światem, że z powodu swojego bałaganu i kiepskiego wyposażenia lotniska przyczynili się pośrednio do tragicznej śmierci prezydenta innego państwa. Patrząc z rosyjskiego punktu widzenia jest to całkowicie zrozumiałe i nie powinniśmy się temu dziwić. Z polskiego punktu widzenia i polskiej racji stanu to my powinniśmy od samego początku skutecznie zadbać o to aby Rosjanie, nie mieli w ogóle możliwości prezentowania swoich ustaleń odnośnie przyczyn katastrofy. Jednakże wymagałoby to twardego i jasnego postawienia sprawy już 10 kwietnia: „ Sorry Wladimir, wiesz, że musimy to sami wyjaśnić i rozumiem, że mogę liczyć na Twoje zrozumienie i wsparcie w tej kwestii” .

„… mężom przystoi w milczeniu się zbroić…”Drugim spotkaniem na szczycie polskiego Prezydenta pod koniec zeszłego

roku była wizyta w Stanach Zjednoczonych. Niestety w kwestiach polityki bezpieczeństwa podobnie jak w stosunkach z Rosją staliśmy się zakładnikami myślenia rodem z epoki zimnej wojny. Polskie władze, jako jeden ze swoich największych sukcesów w dziedzinie bezpieczeństwa ogłosiły, że na polskiej ziemi będą stacjonowały oddziały amerykańskiej armii. Najpierw wielkim sukcesem miało być rotacyjne stacjonowanie nieuzbrojonej baterii rakiet Patriot, której wartość bojowa jest zerowa a jej rzeczywistym powodem przybycia są cele marketingowe producenta tych rakiet, przed przetargiem, na nowy system obrony powietrznej. Teraz wielkim sukcesem mającym zwiększyć nasze bezpieczeństwo ma być obecność w Polsce raz na kwartał eskadry amerykańskich F-16 i samolotów transportowych Hercules.

Polska administracja sprawia wrażenia, że na relacje z USA, cały czas patrzy przez pryzmat globalnej konfrontacji wschodu z zachodem. Z stąd też wynika chyba przekonanie, że Polska będzie bezpieczniejsza dzięki większej liczbie amerykańskich żołnierzy na polskiej ziemi a nie dobrze wyposażonej, wyszkolonej i silnej polskiej armii.

Dochodzimy w tym miejscu do pytania co tak naprawdę uzyskaliśmy w relacjach z USA, po ostatniej wizycie Prezydenta w Waszyngtonie.

Dużo ważniejszym z punktu widzenia polskiej racji stanu, zamiast symbolicznych oznak współpracy wojskowej i kwestii wiz, byłoby choćby podpisanie przez Prezydentów Polski i USA, umów dotyczących modernizacji polskiej gospodarki czy umów zwiększających współprace naukową i transfer technologii. Analogicznych z jakimi przyjechał do Polski prezydent Rosji. Jednym słowem wszystko to co pomogłoby w zwiększeniu konkurencyjności polskiej gospodarki.

„…miejcie odwagę nie tą tchnącą szałem…” Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie zabraknie nam odwagi aby coraz

odważniej i racjonalniej zacząć formułować cele polityki zagranicznej zgodnej z polską racją stanu. Jak również jeśli nie przede wszystkim pozbyć się kompleksów i skrupułów przy jej realizacji. Sposób i czas prezentacji raportu MAK, oraz dotychczasowy bilans współpracy z USA, wyraźnie pokazuje, parafrazując znaną polską komedię, że „przyjaźń, przyjaźnią ale racja musi być po naszej stronie”.

Tomasz BadowskiPełna wersja artykułu w dziale Komentarze serwisu Stosunki.pl

„…Przestańmy własnąpieścić się boleścią…”

TEMAT NUMERU

STYCZEŃ-LUTY 2011 5

Page 6: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Trzy dekady ponadprzeciętnego wzrostu były Chinom potrzebne na wyprzedzenie wielu światowych gospodarek w tym Niemiec oraz Ja-ponii i uplasowaniu się tuż za Stanami Zjednoczonymi. Po ogłoszeniu wyników makroekonomicznych po drugim kwartale 2010 roku duma rozparła premiera Chin Wen Jiabao. Okazało się bowiem, że sąsiadująca z Chinami Japonia jest „mniej warta”. Gospodarka Państwa Środka wy-ceniona została na 1,33 tryliona dolarów. Plasująca się na trzecim miej-scu Japonia warta jest zaś 1,28 tryliona dolarów. To wielkość produktu krajowego brutto liczonego globalnie. W ujęciu tej samej wartości per capita Chiny jeszcze długo pozostaną za Japonią. Władze w Pekinie jed-nak nabierają wiatru w żagle z każdym rokiem i statystyką zdają się nie przejmować.

Żądza sukcesu przesłania oczy władzom w Pekinie

To nie koniec marszu sukcesu Komunistycznej Partii Chin. Przypusz-cza się, iż w ciągu najbliższych dwóch dekad Państwo Środka zdeklasuje Stany Zjednoczone i przejmie rolę światowego lidera gospodarczego, co tym samym pozwoli władzom w Pekinie posługiwać się mianem współ-czesnego mocarstwa. Warto przypomnieć, że gospodarka USA wycenia-nia jest na 14 trylionów dolarów. Jest więc co gonić! Zakładając jednak dość optymistycznie, iż średnie roczne tempo wzrostu PKB Chin do 2020 osiągnie poziom 15,5% zaś w tym samym czasie USA będą się rozwijały w tempie ponad sześciokrotnie mniejszym (około 2,5%) wów-czas istotnie oczy wszystkich przywódców świata skierują się na Pekin odwracając powoli wzrok od Waszyngtonu.

W lipcu 2009 roku premier Chin Wen Jiabao zapowiedział uru-chomienie gigantycznych rezerw walutowych jako katalizatora rozwoju gospodarczego. Chiny dysponują największymi tego rodzaju środkami na świecie. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego na koniec 2009 roku w Narodowym Banku Chin zgromadzonych było 2 240 mld dolarów. Niecałą dekadę wcześniej wartość ta była ponad dziesięciokrotnie mniejsza. Regularność wzrostu wartości rezerw walu-towych dowodzi pewnej stabilizacji w rozwoju gospodarczym, którego tempo całkowicie odbiega od norm europejskich i tym samym wydaje się „przegrzane”. Chińskie rezerwy walutowe i wciąż sztywny kurs juana wzbudza jednak coraz więcej kontrowersji. Sekretarz skarbu USA Timo-thy Geithner oskarża wprost Chiny o wszczęcie wojny walutowej. W interesie Chińczyków jest jednak utrzymywanie jak najniższego kursu juana względem dolara. W przeciwnym razie oparta na eksporcie gospo-darka Państwa Środka znacznie by spowolniła. Oficjalnie chiński rząd zrezygnował ze sztywnego kursu juana w czerwcu 2010 roku przecho-dząc na kurs quasi płynny. Ta zmiana jednak nie przyniosła spodziewa-nej przez Amerykanów aprecjacji chińskiej waluty. Stało się odwrotnie – juan stracił do USD 2 proc.

Rząd w Pekinie konsekwentnie realizując swoją strategię finansowa-nia wzrostu gospodarczego w latach przyszłych masowo kupuje amery-kańskie obligacje. W ten sposób sztucznie podtrzymuje uwolniony już kurs juana wobec dolara, przekraczając jednocześnie magiczną granicę jednej trzeciej wartości światowych rezerw walutowych. Amerykanie do-magają się od Chińskiego Banku Centralnego aprecjacji juana o ponad 30%. Zdaniem Zhou Xiaochuana, stojącego na czele głównego banku Chin, taki zabieg mógłby doprowadzić do bankructwa słabszych chiń-skich przedsiębiorstw, co miałoby przełożenie dla chińskiej gospodarki

zasługuje na to miano!Państwo środka

TEMAT NUMERU

Chiny zamieszkałe przez 1,5 mld ludzi, zdają się nie zwracać uwagi na światowy kryzys gospodarczy. Bez względu na makroekonomiczne otoczenie światowej gospodarki władze w Pekinie wypychają swój kraj na pozycję światowego lidera.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE6

Page 7: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

i tym samym dla całego świata. Chiński eksport w sierpniu 2010 roku wzrósł aż o 34% zaś import o 35%. Chińska gospodarka odgrywa już bardzo dużą rolę w światowej ekonomii. Zdaniem Josepha Stiglitza, laureata nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, Amerykanie oskarżając Chiny o wojnę kursową zapominają o swoich błędach, którymi, zda-niem noblisty, są znaczna nadpodaż pieniądza bez pokrycia oraz rekor-dowo niskie stopy procentowe. Ben Bernanke, szef Rezerwy Federalnej USA, poinformował 21 września 2010 roku o pozostawieniu stóp pro-centowych na niezmienionym poziomie, przy czym zapowiedział, że nie wyklucza dalszego poluźnienia polityki monetarnej celem stymulowania amerykańskiej gospodarki.

Świat widzi także zagrożenie w Czerwonym Smoku

Coraz częściej można jednak usłyszeć o koniecznych sankcjach wobec Pekinu. Działania wymuszające przestrzeganie zasad konkurencji powinny być jednak podjęte w ramach Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) oraz Światowej Organizacji Handlu (WTO). Pojedyncze inicjatywy jak dotąd nie przyniosły oczekiwanych skutków. Stałe i celowe osłabianie kursu juana wobec dolara działa jak cło importowe połączone z dopłatami do eksportu. Państwo Środka gwałci ewidentnie zasady, jakie przyjęło na siebie wstępując do MFW oraz WTO. Robi to jednak w imię ponadprzeciętnego wzrostu gospodarczego, wysuwającego Chiny do ścisłej czołówki światowych gospodarek. Chiny z kolei stanowczo sprzeciwiają się amerykańskiemu deficytowi, który już dawno stał się dla światowej gospodarki niebezpieczny, jak również bardzo luźnej polityce monetarnej oraz niekonwencjonalnym metodom, jakie FED zastosował w trakcie ostatniego kryzysu. Władze w Pekinie postawiły sobie za cel uniknięcie wysokiej inflacji przy jednoczesnym zachowaniu stosunkowo niskiego kursu juana w stosunku do dolara. Wolą Chin jest deflacja w USA, zaś władze w Waszyngtonie starają się wywołać inflację na świecie. Jak twierdzi jednak doradca ekonomiczny MFW Olivier Blanchard: „Nikt nie obiecywał, że osiągnięcie silnego, zrównoważonego i trwałego globalnego odrodzenia będzie proste.”

Chiński marsz przez światyEkspansja chińska jest widoczna już na każdym kontynencie. Coraz

trudniej znaleźć na świecie miejsca, w których nie ma śladu kapitału z Chin. Począwszy od Europy, a skończywszy na Australii. I tak na Starym Kontynencie Beijing Automotive Industry Holding jest w konsorcjum, które kupiło Saaba. Geely to również chińska marka, która pretenduje do nabycia Volvo oraz Forda. Chińczycy są obecni także w branży wydobywczej. China Oilfield Services przejęło norweskiego operatora platform wiertniczych Awilco Offshore.

Patrząc dalej w kierunku Ameryki Północnej bez problemu znaleźć można chiński kapitał w branży wydobywczej. Petro China za 1,7 mld USD nabyło 60 proc. udziałów w złożach MacKay oraz Dover, należących do Athabasca Oil Sands, kanadyjskiej firmy. Chińczycy nie zrazili się wysokimi kosztami i mają zamiar wydobywać ropę z piasków Alberty. Szacunki mówią o koszcie nawet 20 mld dolarów wydobycia 500 tys. baryłek dziennie. Nieco mniej sukcesów w zakupach Chińczycy odnoszą w USA. Tam udało im się jednak kupić 10 proc. udziałów w Blackstone, funduszu inwestycyjnym, którego wartość oceniana jest na prawie 100 mld dolarów. Ponadto władzom w Pekinie udało się skłonić bank Morgan Stanley do sprzedaży 10 proc. akcji.

W Ameryce Południowej Chińczycy dokonali transakcji wiązanej, tzn. za udzielenie przez China Development Bank 10 mld dolarów kredytu naftowej spółce Petrobras. Państwo Środka zagwarantowało sobie dostawy 300 tys. baryłek ropy dziennie przez 9 lat począwszy od 2010 roku. To jednak nie koniec. China National Petroleum Corporation ma zamiar odkupić od argentyńskiej spółki wydobywczej YDF pakiet kontrolny akcji wart 14 mld USD.

Na Czarnym Lądzie także nie brakuje Chińczyków. Co więcej - coraz częściej da się słyszeć opinie, iż Afryka została niemalże opanowana przez chińskie korporacje. Chińska firma CNOOC ma zamiar kupić od rządu Nigerii pakiet 49 proc. akcji w 23 złożach ropy naftowej wart prawie 30 mld USD. Obecnie licencję do wydobycia surowca z tych złóż ma Shell, Chevron, Total oraz ExxonMobil. Rząd Gwinei podpisał zaś z Chinami umowę wartą 7 mld USD, na podstawie której Pekin uzyskuje dostęp do złóż boksytu, złota oraz żelaza.

Przesuwając się w stronę Australii nie uciekniemy od chińskiego kapitału. W australijskiej spółce Rio Tinto, wydobywającej rudę żelaza, Chiny kupiły 9 proc. udziałów za 14 mld USD, po czym kolejne 9 proc. dokupiły za prawie 20 mld USD.

Wracając na kontynent Azjatycki spotykamy chińskie konsorcjum Sinopec, które za ponad 7 mld USD kupiło Addax Petroleum, kontrolującą irackie złoża ropy naftowej w Kurdystanie. Ponadto Chiny stale kredytują Kazachstan. Jedynie w 2009 roku rząd w Astanie otrzymał z Pekinu kilkanaście miliardów USD pożyczki.

Końca chińskiej pogoni nie widaćChińska gospodarka dalej pędzi. Komitet Centralny Komunistycznej

partii Chin obraduje obecnie nad pięcioletnim programem rozwoju gospodarczego. Już wiadomo, że władze Chin nie zaakceptują rocznego wzrostu PKB poniżej poziomu 7 proc. Będzie się on prawdopodobnie wahał w granicach 7- 9 proc. Tym razem jednak Chiny, zdaniem Komitetu Centralnego, powinny rozwijać się równomiernie. Oznacza to, że mieszkańcy biedniejszych zachodnich prowincji będę w większym stopniu partycypowali w „boomie” gospodarczym, jaki Państwo Środka przeżywa od co najmniej dekady. Według niepotwierdzonych danych, ponad 200 mln Chińczyków jest zmuszonych do przeżycia jednego dnia kosztem poniżej jednego dolara. To skrajne ubóstwo! Władze w Pekinie obawiają się wybuchu protestów. Zdaniem instytucji finansowej Credit Suisse, Chińczycy bogacą się jednak coraz szybciej. Ten proces jest jednak trudny w ewidencji, bowiem prawie 1,4 bln USD chińskich oszczędności znajduje się w przysłowiowej skarpecie, a więc poza obiegiem bankowym. Zdaniem przedstawicieli tej samej instytucji 10 proc. najbogatszych chińskich gospodarstw domowych ma roczny budżet powyżej 20 tys. dolarów, podczas gdy 10 proc. najbiedniejszych domostw musi przeżyć 365 dni za mniej 800 USD. Chiński rząd ma zamiar stymulować zrównoważony wzrost poprzez subsydiowanie energii, dopłaty do produkcji o wysokiej wartości dodanej, wspomaganie działań związanych z ochroną środowiska. Na te zabiegi korekty gospodarczej władze planują wydać 600 mld USD. Ważnym problemem, jak w każdym szybko rozwijającym się państwie, jest bezrobocie. Chińczycy starają się zatrudniać swoich obywateli przy projektach realizowanych z udziałem chińskiego kapitału na całym świecie. Chińskich pracowników coraz częściej można spotkać także w Polsce.

TEMAT NUMERU

STYCZEŃ-LUTY 2011 7

Page 8: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

TEMAT NUMERU

Chińczycy dotarli do EuropySzacuje się, że inwestycje Państwa Środka w 2010 roku w Polsce

wyniosą 0,5 mld euro. Polska i Ukraina to obecnie dla Chińczyków raj działalności budowlanej, w związku z organizacją Euro 2012. Wygrywają oni bowiem przetargi bez problemu, co coraz częściej rodzi sprzeciw lokalnych przedsiębiorców. W ostatnim czasie szczególnie Niemcy zaczęli protestować przeciwko chińskim praktykom cen dumpingowych stosowanych w przetargach. W raporcie Komisji Wschodniej Niemieckiego Przemysłu, reprezentującej przedstawicieli 140 największych niemieckich firm czytamy: „Trudno mówić o konkurencji, gdy jeden z uczestników rynku korzysta z olbrzymiego państwowego wsparcia. Podobną strategię Chiny wykorzystały już w Afryce skąd wyparły wiele europejskich spółek”. Jak twierdzą jednak ekonomiści, z punktu widzenia Polski taka konkurencja cenowa jest korzystna. Im taniej będziemy realizować projekty inwestycyjne, tym więcej ich zrobimy. Chiny planują w 2010 roku wydać 60 mld USD na inwestycje zagraniczne. Wiele z nich trafi właśnie do Europy. To jednak nie Polska, Ukraina oraz Węgry i Rumunia, które także cieszą się wielkim zainteresowaniem Chińczyków ,będą przyczółkiem Pekinu w Unii Europejskiej. Na to miejsce została wybrana Grecja. To tam za prawie 5,3 mld USD Chińczycy chcą kupić kontrakt na zarządzanie częścią portu w Pireusie. To właśnie ten port ma stać się chińskim okiem na Europę.

W Polsce Chińczycy budują dwa odcinki autostrady A2, w Czechach konstruują fabrykę telewizorów, na Węgrzech przejmują 38 proc. udziałów firmy Borsodchem, w Serbii budują most nad Dunajem oraz modernizują kopalnię węgla brunatnego, Mołdawii udzielili kredyty na modernizację infrastruktury komunikacyjnej. Ostatnio do Pekinu wybrał się także prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko, który przywiózł ze sobą kontrakty warte 3,5 mld USD. Chińczycy interesują się Białorusią z uwagi między innymi na zawartą w tym roku unię celną z Rosją i Kazachstanem. Chiński Exim Bank przyznał Białorusi 5 mld USD kredytu. Oprócz tego Chińczycy wybudują u naszego wschodniego sąsiada ekskluzywny hotel Pekin, zmodernizują lotnisko w Mińsku oraz przebudują trasy kolejowe. Mińsk otrzymał także kredyt w wysokości 2,7 mld USD na modernizację dróg. Ponadto Państwo Środka zainwestuje na Białorusi w dwie elektrownie opalane gazem.

Chińczycy z zaciekawieniem spoglądają także w kierunku Ukrainy. W trakcie wizyty Wiktora Janukowycza w Pekinie uzgodniono ramowe porozumienie w sprawie inwestycji w wysokości 1 mld USD w ukraińskie kopalnie. Chińczycy wydzierżawili ponadto Ukrainie platformę wiertniczą do poszukiwania złóż ropy i gazu ziemnego na dnie Morza Czarnego.

A co z Polską…?Polska, choć ideologicznie zdaje się być najdalej od Chin w stosunku

do naszych sąsiadów z Południa Europy, także rozpatruje Państwo Środka w kategoriach handlowego partnera strategicznego. Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych ma zamiar uruchomić w Chinach stałe przedstawicielstwo. Jest to dobra decyzja szczególnie teraz, kiedy mieliśmy okazję zaprezentować ofertę polskich przedsiębiorców w trakcie Expo 2010, odbywającego się wciąż w Szanghaju. Polski pawilon dotychczas odwiedziło ponad 7 mln osób. Najważniejszym zadaniem przedstawicielstwa PAIIZu w Chinach byłoby poszukiwanie potencjalnych inwestorów. Na miejscu zatrudnieni byliby miejscowi pracownicy, którzy lepiej znają rynek. Chińczycy interesują się w Polsce głównie przemysłem maszynowym, elektronicznym oraz chemicznym. W ubiegłym roku PAIIZ podpisał umowę z Hangzhou Municipal Foreign Trade and Economic Bureau of China. Takich umów mamy podpisanych jednak już kilkanaście. Na wzmożoną współpracę z Chinami liczy także Polska Organizacja Turystyczna, której zadaniem w tym zakresie jest zainteresowanie Chińczyków Polską jako krajem godnym odwiedzin wakacyjnych, nie zaś wyłącznie służbowych. W ostatnim roku jedynie 300 chińskich turystów odwiedziło Polskę, podczas gdy łączna liczba obywateli Państwa Środka, która przekroczyła polską granicę w celach służbowych to 19 tys. osób.

Obywatel w ChinachChiny, oprócz ponadprzeciętnego wzrostu gospodarczego, wzbudzają

zainteresowanie świata wciąż odbiegającymi od światowych standardów normami zachowań wobec własnych obywateli. Przyznany w ostatnich miesiącach pokojowy Nobel dla Liu Xiaobo rozsierdził władze w Pekinie. Rzeczniczka chińskiego MZS w oficjalnym komunikacie powiedziała, że strona chińska jest zdziwiona i oburzona faktem, iż nagroda pokojowa zostaje przyznana osobie, które złamała chińskie prawo. Laureat pokojowej nagrody Nobla otrzyma dyplom oraz czek w wysokości 1,1 mln euro 10 grudnia. Nie odbierze jednak nagrody osobiście, bowiem odsiaduje 11-letni wyrok za „działalność wywrotową”. Liu Xiaobo był profesorem literatury. Był także autorem karty 08, w której postulowano

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE8

Page 9: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

TEMAT NUMERU

stopniowe reformy mające na celu zniesienie monopartyjności w Chinach. Liu został skazany przez chińskie władze 25 grudnia 2009 roku. Interwencja Unii Europejskiej oraz USA w sprawie uwolnienia go nie odniosły jednak skutków. Również Dalajlama, który został laureatem tej samej nagrody w 1989 roku, zaapelował do władz w Pekinie o uwolnienie Liu Xiaobo – bezskutecznie.

Chiny to wciąż państwo komunistyczne, jednak zadziwia świat dynamiką rozwoju jak żaden inny kraj na świecie. Zdaniem historyka i publicysty brytyjskiego Martina Jacquesa: „Nie ma dla Chin gorszego rozwiązania niż nagły rozpad partii komunistycznej. Taki scenariusz byłby fatalny dla wszystkich”, twierdzi Jacques. Na pytanie o spodziewaną strukturę chińskiej strefy wpływów Jacques nie wyklucza quasi lennego systemu, jaki Chiny stosowały niegdyś wobec podległych sobie sąsiadów. Wchodzimy dziś w erę wielu nowoczesności. Najwyraźniej tego oznaką jest wzrost chińskiej potęgi – twierdzi Martin Jacques. Zgadzam się tą opinią, obserwując dokonania Państwa Środka w ciągu ostatniej dekady. W czasie kiedy Europa i Stany Zjednoczone szukały rozwiązań antykryzysowych i pokryzysowych, niestandardowe i wymykające się poza powszechnie obowiązujące ramy Chiny zostawiły świat daleko w tyle szukając miejsca dla siebie na podium globalnych gospodarek. Takie miejsce już znalazły.

Grzegorz Kaliszuk

STYCZEŃ-LUTY 2011 9

Page 10: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

DOKĄD ZMIERZASŁOŃ INDYJSKI ?

Do gry na arenie międzynarodowej w ubiegłym 50-leciu weszły tzw. państwa BRIC – Brazylia, Rosja, Indie i Chiny, którym niektórzy

wróżą przejęcie roli dotychczasowych mocarstw. Są jednak młode, wital-ne, ambitne i zdeterminowane, a kraje europejskie mogą przy nich łatwo poczuć, dlaczego są zwane „Starym Światem”. Z całą pewnością jesteśmy świadkami znaczących przesunięć na globalnej szachownicy. Jednak py-tanie o to, czy kraje BRIC mają szansę zastąpić Zachód jest nie tylko trudne, ale też nieco źle postawione – bazuje na założeniu, że Zachód ma wspólne i spójne interesy, które są przeciwstawne do interesów krajów BRIC. To założenie jest trudne do obronienia.

Świetną ilustracją multipolarności świata i fałszywego podziału na Zachód i BRIC, jest Republika Indii, o której traktować będzie niniejszy tekst. Jej przyszłe losy to bardzo ciekawy temat – w swej paradoksalności Indie często stanowią trzecią opcję, zarówno ze względu na wyznawane wartości, jak i złożoność zależności wewnątrz państwa. To niedopasowa-nie do głównych nurtów polityki światowej może wprawdzie wyrzucić je na margines, ale jest też szansa, stanie się odwrotnie.

Drapieżny skok czy stateczny krok?

Światowe media od długiego już czasu piszą o Indiach jako o tygrysie – kolejnej drapieżnie rozwijającej się azjatyckiej gospodarce. Wzrost

gospodarczy tego państwa już kilka lat temu był najwyższy z osiągnię-tych przez demokrację – w latach 2002-2007 utrzymywał się na śred-nim poziomie 8,8%. Po krótkim okresie spowolnienia do 6,7% GDP, związanego z globalnym kryzysem gospodarczym, tegoroczny wzrost już przekroczył wcześniejsze szacunki i zapewne osiągnie lub przekroczy wynik 9,5%. Od wielu lat poziom inwestycji w badania plasuje Indie w pierwszej dziesiątce państw na świecie, a jej 253 uczelnie corocznie kończy około 2,5 mln absolwentów.

Model gospodarki indyjskiej, nastawionej na usługi, technologie informacyjne, biotechnologię i telekomunikację jest unikatowy wśród krajów postkolonialnych, komplementarny zarówno względem azjatyc-kich gospodarek opartych na przemyśle i surowcach, jak i wobec państw wysoko rozwiniętych dzięki nieporównywalnie niższym płacom pra-cowników. Inaczej niż w Chinach, lwią część rozwoju stanowią rodzi-

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE10

Page 11: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

me firmy prywatne, co sprawia, że corocznie jest kilku Hindusów na liście najbogatszych ludzi Forbesa – w roku bieżącym Mukesh Ambani i Lakshmi Mittal są w pierwszej piątce. Liczba ludzi mających w Indiach do wydania więcej niż milion dolarów wynosi 126.700 i w ciągu 5 lat wzrosła ponad dwukrotnie.Od 1875 roku działa Bombay Stock Exchan-ge – ogólnokrajowa giełda, budująca zaufanie do Indii jako do gospodar-ki kapitalistycznej. Bańka spekulacyjna, towarzysząca często giełdom w krajach rozwijających się, pękła już na początku lat 90. powodując kilka lat wzrostu gospodarczego na poziomie 3% i praktycznie równego przy-rostowi ludności. Teraz przynajmniej na giełdzie nie ma bańki charak-terystycznej dla innych szybko rozwijających się azjatyckich gospodarek. Poza giełdą kolonizacja brytyjska pozostawiła dużą bazę produkcyjną, szczególnie tekstylną, rozwiniętą sieć kolei i społeczeństwo obywatelskie. Nie jest to jednak w żadnym stopniu zadośćuczynienie adekwatne do pozostawienia kraju w stagnacji przez wszystkie lata kolonizacji, szcze-gólnie zważywszy, że w momencie podboju subkontynent był niemalże dokładnie na europejskim poziomie rozwoju. Teraz wszelkie inwestycje są wykorzystywane bardzo efektywnie i przynoszą duże dochody – stopa zwrotu jest wyższa niż w Chinach (jedynie 30% spółek z szanghajskiej giełdy jest godnych zainwestowania w zachodnim sensie tego słowa, jak powiedział przewodniczący Kongresu Narodowego), a utrzymanie za-kładu kosztuje dużo mniej. Poza gospodarką drapieżny wizerunek Indii zbudowało szybkie dołączenie do grona mocarstw nuklearnych i odważ-na polityka ideowa w czasach zimnej wojny. Dlaczego więc bycie azja-tyckim tygrysem pełnym mocy nie odpowiada Indiom? Dlaczego ich wymarzona ścieżka rozwoju obrazowana jest przez słonia?

PKB jest agregatem czynników, który w tym przypadku jest dalece nie wystarczający do przedstawienia sobie rzeczywistego stanu indyjskiej gospodarki. Jest ona tak nierównomiernie rozwinięta, że mówi się na-wet o dwóch niezależnych od siebie gospodarkach. Human Develop-ment Index, notabene wymyślony przez Hindusa, pozostaje jednym z najniższych na świecie. Beneficjenci rozwoju Indii, mówiąc o rzeszach skrajnie ubogich ludzi, stanowiących ¼ całego społeczeństwa, kwitują zjawisko prostym stwierdzeniem „They have their own ways to survive”. Jak pokazuje analiza skutków kilku z największych problemów biednych ludzi, nie jest to jednak tylko kwestia ich życia i śmierci, ale i paląca dla wielu gałęzi gospodarki. Dobrym przykładem jest nieefektywny system dystrybucji wody. Woda, po którą biedacy stoją całymi dniami w kolej-kach jest marnowana przez klasę średnią, która czerpie jej ile się da, a potem wylewa by następnego dnia wziąć świeżą. W większej skali to już problem gospodarczy – odgórne decyzje o uprawie ryżu na północnych, zbyt suchych terenach zmuszają do utrzymywania kosztownej irygacji, która nierzadko zamiast nawodnić zupełnie zalewa pola. Fatalny stan rur i mnóstwo nielegalnych odwiertów, których nawet nie ma gdzie zgłosić, to inne źródło utraty wody. Rezultat – ludzie umierający z pragnienia i niskie zbiory wymagających wody roślin, w państwie, w którym miesz-kańcy zużywają jej więcej niż Francuzi czy Holendrzy. Inny przykład - poziom analfabetyzacji, który utrzymuje się w okolicach 60%. Szkoły wyższe mają niezwykle wysoki poziom, podczas gdy wykształcenie pod-stawowe, które często nie zapewnia nawet umiejętności czytania, pomi-ja całkowicie sporą część populacji. Przy budowie infrastruktury przed Common Wealth Games trzeba było zatrudniać Chińczyków, którzy równie tani bądź niewiele drożsi od Hindusów, a w odróżnieniu od nich - piśmienni. Dla tych pokrzywdzonych warstw wycofywanie się rządu z polityki protekcjonistycznej ma przerażające skutki. Spójrzmy na skutki uwolnienia cen nawozów sztucznych – ceny wzrosły o 30%, a zużycie nawozów w XXI wieku zmalało do jednej czwartej zużycia z lat 90., i to z przewagą zużycia nawozów azotowych, wyjaławiających glebę. Także

próby bycia przedsiębiorczymi niekoniecznie przynoszą biednym suk-ces. Gdy rosną ceny produktów eksportowanych na zachód, takich jak pieprz, bawełna i rośliny oleiste, rolnicy zaciągają pożyczki, by zmienić profil uprawy, a po ustaniu koniunktury nie mogą ich spłacić i popa-dają w jeszcze większą nędzę. Rolnicy uprawiający zboża też nie notują specjalnych zysków na swoich niespełna 2 hektarowych poletkach, ale przynajmniej omija ich plaga samobójstw, która wśród rolników produ-kujących na eksport zbiera żniwo kilkudziesięciu tysięcy osób rocznie. Działania rządu w celu poprawy poziomu życia najuboższych przynoszą wprawdzie efekty, ale tak powolne, że dorównanie do zachodniego po-ziomu życia nie jest przewidywane przed 2065 rokiem. Czynniki kultu-rowe, takie jak system kastowy, w dalszym ciągu mają ogromny wpływ na strukturę społeczną. Mimo wielkiej poprawy poziomu życia dalitów, wywołanej ich skonsolidowaną działalnością kulturalno-polityczną i do-robienia się olbrzymich majątków przez przedstawicieli rzemieślniczych, niskich kast, olbrzymi procent ludności nie został jeszcze dotknięty przez te zmiany. Struktura kastowa działa m. in. w sposób, który redukuje do około 10% bezrobocie – możemy tylko spekulować jakie by było, gdy-by nie rzesze otwieraczy drzwi i zaparzaczy herbaty pracujące w firmach i domach prywatnych.

Duży wpływ na spowolnienie wzrostu gospodarczego i zagranicznych inwestycji bezpośrednich ma marna infrastruktura i organizacja. U pro-gu niepodległości Indie nie dostały prezentu w postaci zadbanych por-tów i dzielnic handlowych czy rozwiniętych enklaw businessu w rodza-ju Hong Kongu i Tajwanu, jaki to spadek trafił się Chinom. Niemniej jednak wciąż w infrastrukturę inwestują dużo mniej niż Chiny, a ruch uliczny jest po prostu dziki. Ostatnio, podczas organizacji Commonwe-alth Games wady te były doskonale widoczne. Mimo że samorządy w Chinach za bardzo zadłużają się na budowę infrastruktury, to jest to coś, co zostanie bez względu na kryzysy ekonomiczne ani nawet ewentualną zmianę ustroju.

Z tych wszystkich olbrzymich słabości Hindusi zdają sobie sprawę – tłumaczy to ich wciąż nie do końca wolnorynkową politykę i unikanie opierania gospodarki państwa na eksporcie, typowego dla państw azja-tyckich. Są to właśnie elementy strategii słonia, do którego zdecydowanie bardziej chciałyby być porównywane Indie. Spokojnie i równo idący do celu, bez gwałtownych, śmiercionośnych skoków, ale też bez szybkiego wyczerpania, słoń staje się symbolem taktyki mocarstwowej Indii.

Słoń i Smok

Trzeba pamiętać, że rola Indii wydaje się być mniejsza niż jest w istocie ze względu na wciąż czynione porównania z Chinami. Prze-

widuje się, że w ciągu kilka lat indyjski wzrost gospodarczy prześci-gnie chiński, ale ani to jeszcze nie nastąpiło, ani nie zmieni zbyt szyb-ko faktu, że gospodarka indyjska na obecną chwilę stanowi około ¼ chińskiej. Zmianę opłakanego stanu infrastruktury i poziomu korupcji w warunkach demokracji utrudnia niemożliwość wysiedlenia ludzi z terenu inwestycji albo rozstrzelania ich kiedy przyjmują łapówki. Na dodatek nie da się fałszować danych podawanych autorom wszelkiego rodzaju wskaźników.

To porównanie zbyt łatwo każe nam zapomnieć, że pod względem wzrostu, wielkości rynku, demograficznej struktury społeczeństwa i po-tencjału Indie wciąż pozostają o kilka długości przed państwami euro-pejskimi. Kilka z chińskich atutów jest też cechą Indii - siła robocza jest nawet tańsza niż chińska i większy jest w niej udział siły bardzo wysoko

TEMAT NUMERU

STYCZEŃ-LUTY 2011 11

Page 12: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

wykwalifikowanej (choć, jak już wspomniałam, trudno o średnio wy-kwalifikowanych, piśmiennych pracowników), ponadto społeczeństwo to jest bardzo młode i nic nie wskazuje, żeby miało się to zmienić. Indie próbują implementować niektóre chińskie rozwiązania, jak specjalne strefy ekonomiczne i mają w tych dziedzinach pewne sukcesy. Inwesty-cje z kolei są wykorzystywane bardzo efektywnie i mają wbrew pozorom wyższa stopę zwrotu niż w Chinach.

Wbrew powszechnemu przekonaniu stan i zbilansowanie chińskiego budżetu nie są idealne. Podstawową wadą jest sztuczne utrzymywanie wysokiego kursu jena i przeszacowanie wartości spółek na giełdzie. Taka sytuacja wg większości ekonomistów nie może trwać wiecznie. Kiedy pęknie bańka inwestycyjna Shanghai Composite Index skutki będą dużo dotkliwsze niż dla Indii w latach 90. - gospodarka oparta wyłącznie na eksporcie nie zrównoważy braku wpływów z eksportu konsumpcją we-wnętrzną. Rządu nie będzie się dało zmienić po prostu głosując w wy-borach, więc sposób w jaki zareaguje społeczeństwo może nawet obalić ustrój. Uwolnienie niezwykle niskiego kursu jena to coś, przed czym Pekin broni się usilnie, lecz im później to nastąpi, tym gorzej dla całości gospodarki, która przegrzewa się coraz bardziej. Dojdzie do tego praw-dopodobnie spadek siły roboczej wywołany starzeniem się społeczeń-stwa na niespotykaną dotąd nigdzie skalę związanym z polityką jednego dziecka. Budżet Chin też nie wygląda różowo jeśli weźmie się pod uwagę zadłużenie poszczególnych prowincji sięgające niejednokrotnie ponad 90%. Według Ernsta&Younga już w 2005 roku zadłużenie całego chiń-skiego systemu sięgało 900 miliardów dolarów amerykańskich.

Mocarstwo chce dać się osiodłać?

Słoniowi nie odpowiada żadna z tradycyjnych mocarstwowych ról.Wolą wykorzystać jedną z tych trudnych do wyceny rzeczy, które są

właściwością niemal wyłącznie Indii – czystość moralną, pewien etyczny prestiż. Nigdy nie kolonizowały innych państw, nie wypowiadały wojen ze swej strony po uzyskaniu niepodległości, nie miały dyktatury ani ko-munizmu, nawet uwolnienie się od kolonizatora odbyło się drogą poko-jową i doprowadziło do ustroju demokratycznego.

Indyjscy politolodzy snują wizję nowego rodzaju mocarstwa – „bridge power”, łączącego Wschód z Zachodem, małe państewka postkolonial-ne z gigantami gospodarczymi i militarnymi.. W końcu słoń przy całej swej godności jest od wieków wykorzystywany jako zwierzę pociągowe. Rzeczywiście, Indie łączą cechy starych mocarstw i państw postkolonial-nych. Tak jak państwa zachodnie rozumieją problem muzułmańskiego terroryzmu, negatywnego wpływu protekcjonistycznych gospodarek na globalny rynek, niebezpieczeństw autorytarnych ustrojów i mają duże doświadczenie w radzeniu sobie z wszelkiego rodzaju mniejszościami w warunkach demokracji. Tak jak biedne państwa postkolonialne ro-zumieją roszczenia skierowane do byłych kolonizatorów, obawę przed ekspansywnymi potęgami, niechęć do wprowadzania rozwiązań nie uwzględniających różnic kulturowych, konieczność zapewnienia lepszej reprezentacji interesów tych państw w organizacjach międzynarodowych i potrzebę stworzenia konkurencyjnego systemu wartości.

Trzech muszkieterów – każdy z każdym i przeciw każdemu

Nie wygląda na to, żeby inne państwa chciały jednak zgodzić się na uznanie takiej roli Indii. W tym kontekście niedawne propozycje

prezydenta Obamy na temat arbitrażu w sprawie Kaszmiru nie mogą się

podobać, nawet jeśli zostały wypowiedziane dużo mniej arogancko niż do tej pory. Z kolei jego propozycja poparcia Indii w uzyskaniu stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ brzmi niezwykle obiecująco. Rozwiała obawy New Delhi, że po Bushu z amerykańsko-indyjskiego zbliżenia nic nie zostanie. Indiom zależy elektrowniach jądrowych, w bu-dowie których USA zaoferowało daleko idącą pomoc. Przerwy w dosta-

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE12

Page 13: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

wach gazu wywołane słabą infrastrukturą i ciężkim położeniem geostra-tegicznym to jedna z głównych przeszkód dla zagranicznych inwestorów. Bez pomocy amerykańskiej nie uda się też prawdopodobnie zapobiec dominacji Chin na Oceanie Indyjskim.

Nie jest to tylko klucz do dominacji nad Półwyspem Indyjskim, ale też jedno z najważniejszych pól światowej szachownicy. Indyjski rynek zbytu i ich tanie usługi to łakomy kąsek dla USA. Na ich korzyść dzia-ła też położenie, ustrój i wartości, które są najbliższe Stanom spośród państw azjatyckich. W ich interesie jest znaleźć się w szlachetnym bla-sku Indii i podreperować opinię, zepsutą kontrowersyjnymi działaniami Wielkiego Szeryfa w XXI wieku. Razem byłoby też łatwiej bronić się przed zagrożeniem ze strony Chin.. Warto tu wspomnieć o roli Chin w proliferacji broni jądrowej w Korei Północnej i Pakistanie. Także zaję-cie Tybetu ma wielkie znaczenie. To nie tylko działanie wbrew prawom człowieka i prawu międzynarodowemu, które bulwersuje zwykłych oby-wateli w Europie i USA, nie tylko wojna graniczna z Indiami, która upokorzyła to państwo na krótko przed śmiercią Nehru. Tybet ma jed-ne z największych na świecie złoża uranu, które mogłyby być powodem podjęcia tak kontrowersyjnego kroku przez Chiny, jako że to surowiec potrzebny do budowy bomby atomowej. Sojusz Indie-USA to też po-trzebny hamulec dla Pakistanu. Historia pokazuje, że słabo radząca sobie z rządami dyktatura wojskowa lubi wywoływać wojny w celu zjednocze-nia sfrustrowanego naródu przeciwko wspólnemu wrogowi i odwrócić jego uwagę od niepowodzeń własnego rządu. Tyle, że ta dyktatura ma bombę atomową i sprzyja islamskiemu terroryzmowi, więc skutki mogą być nieporównywalne z podobnymi wybrykami znanymi z przeszłości.

Te dwie wielkie demokracje mają wspólne interesy, ale mają też in-teres by zachować niezależność i pewien dystans.Spodziewam się raczej dynamicznej relacji, ciągłego wzajemnego patrzenia sobie na ręce. W indyjskim marzeniu o mocarstwie-moście ważna jest zdolność do kry-tyki wszelkich słabych punktów globalnej polityki, nie tylko tych zdecy-dowanie im przeciwnych. Na bardziej przyziemnej płaszczyźnie dystans przyda się ze względu na podobieństwa i wspólne interesy z Chinami. W wielu kwestiach poruszanych na forum World Trade Organisation stanowiska tych państw są wspólne i przeciwne Wielkiemu Bratu. Moż-na tu twierdzić, że potęga Ameryki nie takie opory już łamała, ale USA też nie jest na rękę współodpowiedzialność i konieczność wspierania In-dii w każdych okolicznościach. Przeszkodziłoby to choćby długofalowo rozwijanej polityce wobec Pakistanu.

Indie nie będą mocarstwem sektorowym. Paradoksalnie łatwiej im manewrować w polityce globalnej niż regionalnej.Bardzo blisko mają największego swego rywala, który w polityce regionalnej celuje i nie przebiera w środkach by je otoczyć, oraz małych, lecz zwykle nieprzy-chylnie nastawionych i wojowniczych sąsiadów. W perspektywie 30-50 letniej przewiduję dołączenie Indii do ścisłego grona światowych mo-carstw, wcześniej jednak będziemy mieli do czynienia z czymś w rodzaju środkowej siły. Póki co należy jak najszybciej zagęścić kontakty z tym państwem. Utrudnienia w inwestowaniu w Indiach i eksportowaniu tam tworzone przez polityków powinny być znoszone za pomocą dobrej dyplomacji, by możliwości Indii mogły zostać wykorzystane przez pol-ski sektor prywatny. Wizyta premiera Tuska w Indiach to dobry znak, ale nie przyniosła żadnych znaczących porozumień. Spojrzenie w stronę Indii powinniśmy oczyścić z magicznych stereotypów - zobaczyć no-woczesność, prężną gospodarkę, rynek zbytu i nowe technologie, a nie rozmawiać wyłącznie w kontekstach urody Anny Kałaty, egzotycznych obyczajów religijnych i widowisk muzycznych.

Luiza Działowska

TEMAT NUMERU

STYCZEŃ-LUTY 2011 13

Page 14: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Użyty po raz pierwszy w listopadzie 2001 roku przez Jima O`Neila skrót BRIC dzisiaj stanowi słowo klucz, kojarzące się z pędzącą lokomo-tywą światowej gospodarki. Rzeczywiście O`Neil, stojący na czele Działu Badań nad Gospodarką w banku inwestycyjnym Goldman Sachs, publi-kując tekst „Building Better Economic BRICs” postrzegał Brazylię, Rosję, Indie oraz Chiny jako konie pociągowe. Od momentu, kiedy ten akronim po raz pierwszy ujrzał światło dzienne, minęła już jednak prawie dekada. Warto przyjrzeć się zatem z bliska tym krajom i odpowiedzieć na pytanie, czy istotnie każdy z czterech silników światowego rozwoju ma taką samą moc. Odpowiedzi szukałem w liczbach, one są przecież najbardziej obiek-tywnym miernikiem. Liczbach opublikowanych przez Bank Światowy

Wziąłem pod uwagę 20 wskaźników odzwierciedlających poziom ży-cia, rozwój infrastruktury oraz sytuację makroekonomiczną. Obserwując jedynie roczną dynamikę wzrostu gospodarczego w ciągu ostatnich trzech lat, na stanowisko lidera wysuwają się Chiny, które w tylko w 2007 zwięk-szyły swój produkt o ponad 14%. Kryzys 2008 i 2009 roku najbardziej zaś dotknął Rosję, której PKB w ostatnim roku zmalało o prawie 8%.

To właśnie także w przypadku Rosji można z pełnym przekonaniem stwierdzić, iż jest to gospodarka najmniej efektywna energetycznie. Śred-nie zużycie energii na jednego mieszkańca mierzone w kWh wynosi tam prawie 6,5 tys., podczas gdy w znacznie szybciej rozwijających się Chinach – niespełna 2,5 tys., zaś w Indiach – nieco ponad 0,5 tys. Mieszkaniec Brazylii zużywa przeciętnie tyle samo energii co każdy Chińczyk.

Aby móc ocenić aktywność gospodarczą krajów BRIC, należy przyjrzeć się ich działalności za granicą. Najlepszym wskaźnikiem oddającym udział handlu zagranicznego w tworzeniu PKB jest odsetek eksportu i impor-tu w produkcie krajowym. W przypadku eksportu najmniejszy udział w PKB notowany jest w Brazylii, największy zaś w Rosji, która jednak walczy nadal o pierwsze miejsce z Chinami. Patrząc na import, Brazylia znowu najmniej uzależnia swój wzrost gospodarczy od współpracy z zagranicą, w przeciwieństwie do Indii, w przypadku których wartość sprowadzonych dóbr i usług stanowiła aż 30% PKB.

Kluczowe znaczenie obok wolumenu handlu zagranicznego ma jego struktura. I tak największy udział produktów i usług wysokiej technolo-gii w całkowitej wartości eksportu odnotowują Chiny. W 2009 roku ten odsetek wyniósł prawie 29%. Podczas gdy w Rosji i Indiach odpowiednio 7% i 6%, co wskazuje na niską jednostkową wartość dodaną sprzedawa-nych za granicę towarów.

Patrząc na wskaźnik obrazujący wartość handlu usługami w wartości PKB, na prowadzenie wysuwają się ponownie Chiny z udziałem około 15%, podczas gdy w Brazylii nie przekracza on 5%.

Kolejnym indeksem pokazującym aktywność państwa na rynkach za-granicznych jest wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W tym przypadku niekwestionowanym liderem są znowu Chiny, które w 2009 roku wydały poza swoimi granicami prawie 80 mld USD. Na drugim skraju równoważni BRIC znalazła się Brazylia, której inwestycje zagranicz-ne przekroczyły nieco wartość 25 mld USD.

Wzrost gospodarczy jest jednak wówczas rzeczywisty, kiedy odczuwają go mieszkańcy kraju. Aby jednak móc partycypować w rozwoju należy dysponować środkiem płatniczym, którego wartość jest stabilna. W tym aspekcie najwięcej tracą Rosjanie, których rubel co roku deprecjonuje się o około 10% w wyniku inflacji. Najbardziej stabilny i silny jest chiński juan. W tym przypadku należy jednak wstrzymać się z jednoznaczną oce-ną bowiem dopiero od czerwca 2010 roku władze w Pekinie nie sprawują sztywnej kontroli nad swoją walutą. To również Chińczycy oszczędzają najwięcej. Udział ich oszczędności w produkcie krajowym brutto przekra-cza 50%, podczas gdy w Brazylii oscyluje wokół 15%.

Doskonałym i najbardziej powszechnym wskaźnikiem obrazującym zamożność mieszkańców danego kraju jest PKB per capita. W przypadku tego wskaźnika niekwestionowanym liderem jest Rosja i Brazylia. Indie i Chiny odstają z uwagi na znacznie większą liczbę mieszkańców. Patrząc jednak na średnią dynamikę wzrostu tego wskaźnika znowu Chiny wysu-wają się na prowadzenie. To bowiem w przypadku Państwa Środka średnio rocznie dochód na mieszkańca rośnie w tempie prawie 20%, podczas gdy

Kto przewodzi krajom BRIC

TEMAT NUMERU

Wzrost PKB w % 2007 2008 2009B 6,1% 5,1% -0,2%R 8,1% 5,6% -7,9%I 9,6% 5,1% 7,7%C 14,2% 9,6% 9,1%

Zużycie energii per capita w kWh 2005 2006 2007B 2 017 2 072 2 171R 5 785 6 122 6 317I 476 511 542C 1 783 2 041 2 332

Export towarów i usług jako % PKB 2007 2008 2009B 13% 14% 13%R 30% 31% 30%I 21% 24% 25%C 38% 35% 26%

Import dóbr i usług jako % PKB 2007 2008 2009B 12,0% 14,0% 13,0%R 22,0% 22,0% 20,0%I 25,0% 29,0% 30,0%C 30,0% 27,0% 21,0%

Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w mld USD 2007 2008 2009B 34,6 45,1 25,9R 55,1 75,0 37,1I 25,1 41,2 34,6C 138,4 147,8 78,2

Oszczędności brutto jako % PKB 2007 2008 2009B 18,0% 17,0% 15,0%R 30,0% 32,0% 30,0%I 36,0% 34,0% b.dC 52,0% 52,0% b.d

Inflacja w % 2007 2008 2009B 3,6% 5,7% 4,9%R 9,0% 14,1% 11,7%I 6,4% 8,4% 10,9%C 4,8% 5,9% -0,7%

Export wysokiej technologii jako % exportu ogółem 2007 2008 2009B 12,0% 12,0% 12,0%R 8,0% 7,0% 7,0%I 5,0% 5,0% 6,0%C 30,0% 30,0% 29,0%

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE14

Page 15: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

w Rosji wzrasta jedynie o nieco ponad 1%. To również w Chinach utrzy-muje się najniższe bezrobocie, oscylujące wokół 4%. W przypadku Rosji stosunek liczby osób pozostających bez pracy do wszystkich zatrudnio-nych wynosi nieco ponad 6% zaś w Brazylii i Indiach około 8%.

Rosnącą zamożność Chińczyków potwierdza całkowita wartość zgro-madzonych przez nich rezerw, która w 2009 roku osiągnęła wartość pra-wie 2,5 bln USD. Najmniej zgromadzili Brazylijczycy, bowiem jedynie niespełna 240 mld USD. To także w przypadku Państwa Środka dynami-ka wzrostu rezerw, uwzględniających również złoto, jest najwyższa.

Standard życia odzwierciedla długość życia mieszkańców danego kraju. I w tym przypadku to znowu Chiny razem z Brazylią wysuwają się na pro-wadzenie, przy czym należy zauważyć, iż znacznie większe dysproporcje ob-serwuje się pomiędzy krajami BRIC w przypadku długości życia mężczyzn. Długość życia kobiet jest w miarę stabilna i porównywalna choć najkrótsza w Indiach. W pozostałych trzech krajach oscyluje wokół 74 lat.

O poziomie życia decyduje także dostęp do wysokiej technologii oraz środków komunikacji. Państwo Środka wydaje na ten cel najwięcej. Pra-wie 6% wartości PKB władze w Pekinie przeznaczają co roku na rozwój telekomunikacji i technologii.

Zdecydowanie największy dostęp do telefonii komórkowej i stacjo-narnej mają Rosjanie. Jednak szybko gonią ich Brazylijczycy i Chińczy-cy. Zważywszy na zdecydowaną różnicę w liczbie ludności Rosji i Chin wskaźnik odnoszący się do Państwa Środka jest całkiem przyzwoity. W przypadku Internetu szerokopasmowego Chiny i Rosja podłączają swoich obywateli do „świata” w równie szybkim tempie. Odstaje jedynie nieco Brazylia, zaś na końcu ze znacznie gorszym od pozostałych wynikiem upla-sowały się Indie.

Krótka analiza danych statystycznych wskazuje na Chiny jako niekwe-stionowanego lidera wśród krajów BRIC. To kraj rozwijający się dyna-micznie, nowocześnie, przy zachowaniu odpowiedniej struktury czynni-ków wzrostu oraz mając na uwadze zrównoważony dostęp obywateli do owoców prosperity gospodarczej.

Grzegorz Kaliszuk

* Dane zawarte w artykule zostały opracowane przez autora na podstawie bazy Banku Światowego.

TEMAT NUMERU

PKB per capita w tys USD 2005 2006 2007B 7 185 8 536 8 114R 9 149 11 748 8 676I 1 096 1 065 1 134C 2 660 3 422 3 744

Całkowita wartość rezerw w mld USD 2007 2008 2009B 180,30 193,78 238,53R 478,82 426,27 439,34I 276,57 257,42 284,68C 1546,36 1966,04 2452,90

Długość życia kobiet w latach 2007 2008 2009B 76 76 76R 73 74 74I 65 65 65C 74 75 75

Dostęp do szerkopasmowego internetu na 100 osób 2007 2008 2009B 2,53 4,00 5,26R 2,04 3,45 6,54I 0,21 0,28 0,46C 3,88 5,04 6,29

Dostęp do telefonii komórkowej i stacjonarnej na 100 osób 2007 2008 2009B 73,70 84,40 99,90R 136,50 151,60 172,20I 18,60 24,30 33,80C 63,20 69,30 74,10

Długość życia mężczyzn w latach 2007 2008 2009B 68 69 69R 60 61 62I 62 62 62C 71 71 71

Wydatki na komunikację i wysoką technologię jako % PKB 2007 2008 2009B 5,3% 5,1% 4,6%R 3,8% 3,5% 4,1%I 3,8% 4,3% 4,0%C 6,3% 5,7% 5,8%

W przypadku pozostałych trzech krajów udział tych wy-datków w produkcie krajowym stanowi około 4%, przy czym w przypadku Brazylii zauważa się tendencję malejącą.

STYCZEŃ-LUTY 2011 15

Page 16: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

Na łamach polskich dzienników od dłuższego czasu trwa dyskusja na temat polskiej polityki wschodniej. Tak na dobrą sprawę spór zmierza do ustalenia, które z państw powinno być dla Polski ważniejsze – Ukraina czy Rosja. Podczas gdy dla jednych bezwzględne pierwszeństwo należy się Ukrainie, inni obstają przy opcji rosyjskiej będącej wyrazem polityki re-alnej, wynikającej z uwarunkowań geopolitycznych. W obu wypadkach brakuje pomysłu na wcielenie w życie swoich pomysłów.

Były poseł na Sejm Mirosław Czech, gorący zwolennik bezwarunko-wego pierwszeństwa Ukrainy na Wschodzie, uważa, że „w polskiej polityce wschodniej dokonuje się zmiana fundamentalna. Stawiamy na Moskwę. (...) Opcja ukraińska w polskiej polityce zagranicznej wygasła”. Powodem takiej oceny wydaje się być ocieplenie stosunków między Warszawą i Mo-skwą, co, zdaniem Czecha, odbywa się kosztem Ukrainy. W ten oto spo-sób Polska staje przed wyborem: albo Ukraina, albo Rosja. Jest to wybór pozorny i tak na dobrą sprawę nikomu niepotrzebny.

Rzeczywiście obserwujemy ocieplenie klimatu politycznego między Polską i Rosją. Jest jednak za wcześnie, aby mówić o wymiernych rezulta-tach tego renesansu. Natomiast już teraz możemy zaobserwować wyraźne ochłodzenie na linii Warszawa- Kijów. Nie należy jednak przeceniać roli Polski, która, zdaniem wielu dyskutantów, miałaby być decydentem po-ciągającym za sznurki. Moskwa stała się bliższa z uwagi na obiektywne okoliczności, a nie w konsekwencji spektakularnych sukcesów polskiej dyplomacji. Polski rząd od lat zabiegał o poprawne stosunki z Rosją, któ-re jednak wracają do normalności dopiero teraz i głównie dlatego, że tak zechciał Kreml. Jeśli chodzi o Ukrainę, od początku roku kraj ten bardzo oddalił się od Polski. Prezydent Wiktor Janukowycz jak dotychczas nie odwiedził Polski, z wyjątkiem kilkunastominutowego pobytu podczas uroczystości pogrzebowych Pary Prezydenckiej. Ukraina najwyraźniej stawia na współpracę z Moskwą, następnie z Unią Europejską, w tym ze stolicami starej Europy, Chinami, USA i dopiero potem z Polską. Po-przednie aktywne stosunki polsko- ukraińskie odeszły w przeszłość wraz z promotorami tej współpracy – prezydentami obu krajów. Potwierdza to bardzo spersonalizowany charakter kooperacji na linii Warszawa- Kijów. Podobną tendencję obserwujemy również w obecnej chwili. Prywatne preferencje prezydenta Ukrainy zdecydowały o rosyjskim imperatywie w ukraińskiej polityce zagranicznej. Kijowowi bardziej po drodze z Moskwą niż z Polską. W ten oto sposób polska polityka wschodnia znalazła się nie tyle na rozdrożu, ile na bezdrożach. Uwidacznia to słabość i niedopraco-wanie owej polityki, będącej luźnym zbiorem osobnych strategii wobec każdego państwa z osobna. Jako zespół priorytetów są one częścią polskiej polityki zagranicznej. Z uwagi na brak odpowiedniej bazy instytucjonalnej nie jest ona polityką odrębną, nie ma również skutecznych instrumentów

implementacyjnych. Nie jest to także jednolita polityka wobec Wspólnoty Niepodległych Państw, jako forum współpracy multilateralnej. Polska po-lityka wschodnia nie pokrywa się także z Partnerstwem Wschodnim Unii Europejskiej, które ma inne cele, inne środki i podobny brak postępów. W konsekwencji polska polityka wschodnia wciąż pozostaje w stanie suro-wym. Idea forsowana przez Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego niestety jest bardziej wizją niż realną strategią polskiego rządu. Poza tym odbiega ona od obecnych uwarunkowań geopolitycznych Polski i jej moż-liwości na Wschodzie. Polityka wschodnia jest całkowitym przeciwień-stwem polityki zachodniej, w której Polska miała jasno sprecyzowane cele w postaci członkostwa w UE i NATO. Jakie natomiast są cele Polski na Wschodzie? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.

Co się kryje pod hasłem polityka wschodnia? Ogólnie rzecz ujmując: stosunki międzynarodowe Polski z niektórymi państwami byłego Związku Radzieckiego. W zależności od tego, z której strony wieje wiatr, polityka ta koncentruje się albo na Ukrainie, albo na Rosji. Od czasu do czasu zupełnie przypadkowo przewija się także Białoruś. Kraje bałtyckie, po ich wstąpieniu do Unii Europejskiej, przestały być beneficjentem polskiej po-lityki wschodniej.

Polityka wschodnia w poprzednich latach sprowadzała się do polityki historycznej. Nie oceniając tego podejścia należy podkreślić, że nadmierna historyzacja stosunków ze Wschodem deprecjonuje ową politykę w oczach państw wschodnich już na starcie. Podobnie odbierany jest negatywny charakter polityki wschodniej i sprzeczność celów: jest ona jednocześnie prorosyjska i antyrosyjska. Z jednej strony Polska dąży do ułożenia do-brych stosunków z Moskwą, z drugiej – konkuruje z nią o wpływy w Euro-pie Wschodniej. Ta walka o strefę wpływów polega na wyrwaniu Ukrainy i Białorusi spod wpływów rosyjskich. Nie można jednocześnie przyjaźnić się z Rosją i robić jej na złość. Właśnie taki wydźwięk miało zaangażowanie się Polski na Ukrainie podczas „pomarańczowej rewolucji”.

Polska ma ambicje być ekspertem Unii Europejskiej do spraw wschod-nich. Ani Bruksela, ani pozostałe stolice europejskie nie podzielają tego zdania, gdyż Polska w poprzednich latach dała się poznać jako destabi-lizator współpracy Unii Europejskiej z Rosją oraz kontaktów wewnątrz Wspólnoty Niepodległych Państw. Niespójna i niedopracowana polska polityka wschodnia wcale nie ułatwia tego zadania. Stąd też warto byłoby rozważyć definitywne wykreślenie tego sformułowania z słownika polskiej dyplomacji, które jest pustym substytutem realnej polityki zagranicznej. Przejście na tory stosunków dwustronnych bez żadnej otoczki ideowej by-łoby korzystniejsze zarówno dla Polski, jak i sąsiadów na Wschodzie.

Piotr Kuspys

Polska polityka wschodnia– ideologia czy strategia?

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE16

Page 17: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Delegacja afgańskaz wizytą w Polsce

W dniach 24.09.2010 – 2.10.2010 delegacja afgańska przybyła z oficjalną wizytą do Polski. Wizyta Afgańczyków związana była

z projektem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Projekt ten miał na celu zapoznanie afgańskiej delegacji z funkcjonowaniem admi-nistracji publicznej w Polsce. Na czele dziewięcioosobowej delegacji stał gubernator prowincji Ghazni - Mohammad Khan Akbarzada oraz wice-minister ds. administracji i finansów - Abdul Malik Sediqi. W skład dele-gacji wchodziły następujące osoby: Sayed Amir Shah - szef bezpieczeństwa (NDS), Azizullah Poia - przewodniczący rady prowincji Ghazni, Abdul Azim - administrator dystryktu Wagez, Zarif Sharif - administrator dys-tryktu Dżaghori, Hosein Mubarak Azizi - dyrektor departamentu edukacji w Ghazni, Juma Khan Taraki - członek rady prowincji Ghazni oraz Abdul Moneir Mabbasher z Instytutu Służby Cywilnej Afganistanu.

Podczas wizyty delegacja zapoznała się ze strukturą władz central-nych oraz działalnością samorządu terytorialnego w Polsce. Goście

z Afganistanu zaznajomili się z historią Polski i dowiedzieli się, jak Polska rozwiązała problem transformacji ustrojowej. Podczas spotkań podjęte zo-stały m.in. tematy związane z bezpieczeństwem, odbudową i pomocą w Ghazni – w której to prowincji stacjonują polskie wojska. Podczas odwie-dzin w Bydgoszczy gubernator Musa Khan oraz przewodniczący sejmiku Krzysztof Sikora podpisali list wyrażający chęć nawiązania w przyszłości współpracy między partnerskimi miastami Ghazni - Bydgoszcz. W Gdań-sku delegacja spotkała się z wiceprezydentem miasta i zastępcą marszałka województwa pomorskiego oraz zastępcą wojewody. Rozmowy dotyczyły samorządu i roli administracji rządowej w tym regionie. Na zakończenie każdego oficjalnego spotkania następowała wymiana upominków pol-skich i afgańskich. Wiceprezydent Gdańska wydał uroczystą kolację dla afgańskich gości. Uczestniczyli w niej również Pani Anna Pełka, przed-stawicielka MSZ oraz przebywający w Gdańsku Jari Rastas, honorowy konsul Finlandii, interesujący się zagadnieniami Afganistanu. Delegacja szczególne zainteresowanie wykazała w gminie Czosnów, gdzie nastąpiło spotkanie z wójtem oraz z innymi przedstawicielami gminy. Zwiedzano także szkołę otoczoną lasem, która zapadła w pamięć afgańskim gościom. Tutaj mogli porównać funkcjonowanie polskiej gminy z afgańską wioską.Delegacja spotkała się z ministrem spraw zagranicznych, Radosławem Si-korskim, który zaznaczył, że Afgańczycy zostali zaproszeni do Polski, aby

zobaczyć jak ten kraj poradził sobie z transformacją ustrojową. Gubernator podkreślił, że ma nadzieję, iż Polska wywiążę się z obietnicy zbudowania elektrowni wiatrowej 3 mega wat w Ghazni do 2013 roku., kiedy to mia-sto Ghazni stanie się światową stolicą kultury islamu. Zwrócił też uwa-gę, że największym problemem jest brak bezpieczeństwa i ma nadzieję, że społeczność międzynarodowa pomoże w jego zapewnieniu. Wiceminister Abdul Malik Sediqi zaznaczył, iż wizyta w Polsce jest ważna, gdyż dzięki niej Afgańczycy będą mogli czerpać z doświadczeń, które ten kraj do tej pory zdobył. Spotkanie z wiceministrem obrony narodowej oraz robocze spotkanie z oficerami wojska polskiego dało możliwość rozmowy na temat obecności polskiego kontyngentu w prowincji Ghazni, a także sugestię, na co należy szczególnie zwrócić uwagę i czego Afgańczycy oczekują od polskiego wojska. Delegacja poznała gen. Reudowicza, dowódcę kolejnej zmiany kontyngentu w prowincji Ghazni.

W Warszawie goście zwiedzili również sejm oraz senat. Wicemar-szałek senatu, Zbigniew Romaszewski spotkał się z delegacją

przedstawicieli władz Afganistanu i zapewnił, że Polska dołoży starań, aby pomóc Afganistanowi w zapewnieniu bezpieczeństwa, budowaniu armii i policji oraz organizowaniu administracji. Natomiast afgański wiceminister Sediqi powiedział, że jego kraj liczy na kontynuację współpracy z Polską, z której to współpracy jest bardzo zadowolony. Priorytety tej współpracy to bezpieczeństwo, edukacja oraz budowa systemu energetycznego. W pro-gram pobytu włączono również wizytę w kancelarii prezesa Rady Mini-strów, Krajowej Szkole Administracji Publicznej, w ambasadzie afgańskiej oraz w rezydencji ambasadora USA w Warszawie. Delegacja wzięła również udział w debacie zorganizowanej przez Stowarzyszenie Euro – Atlantyckie, na temat dalszej obecności sił NATO w Afganistanie. (relacja z debaty na stronie www.sea.org.pl) W piątek odwiedzono również meczet w Wilano-wie, gdzie po modlitwie delegacja spotkała się z imamem meczetu.

W bardzo napiętym harmonogramie udało się wygospodarować trochę wolnego czasu i pokazać gościom polskie centra han-

dlowe. Tam delegacja afgańska zaopatrzyła się w liczne polskie upominki, które zabrała do Afganistanu.

Maria Amiri

PHOTO: Maria aMiri & GrZEGOrZ KrZYŻEWSKi

STYCZEŃ-LUTY 2011 17

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA AFGANISTAN

Page 18: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA AFGANISTAN

Jakie wrażenia ma Pan Gubernator z pobytu w Polsce? MA: Jestem zadowolony z pobytu w Polsce. Dziękuję w imieniu całej delegacji za zaproszenie. Mieliśmy dobrze przygotowany program pobytu, odbyliśmy ważne spotkania z przedstawicielami władz polskich, w tym z mi-nistrem Sikorskim, z wiceministrem obrony narodowej, w Sejmie i Senacie, z przedstawicielami władz w Gdańsku. Zapoznaliśmy się z polskim syste-mem administracyjnym. Spodobał mi się pobyt w gminie Czosnów, widać, że dba się mieszkańców, jest porządek, jest ładna szkoła pośrodku lasu. W Bydgoszczy podpisaliśmy porozumienie w sprawie miast partnerskich mię-dzy Ghazni a Bydgoszczą. Dziękuję polskim żołnierzom stacjonujących w prowincji Ghazni, którzy pomagają nam w zapewnieniu bezpieczeństwa i odbudowie.

Ghazni stanie się centrum światowej kultury islamu w 2013 roku. Jak wyglądają przygotowania i na ile zaanga-żowani są Polacy?

MA: Ważny jest rozwój infrastruktury, jednak na razie efektów jest nie-wiele. Najważniejszy dla nas projekt jest związany z energią elektryczną. Jakiś czas temu polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, przybył do Ghazni. Kiedy gościł u mnie, zapewnił, że Polska podejmie się realizacji projektu związanego z energetyką. Podczas naszego spotkania w Warszawie przypomniałem o tym przedsięwzięciu. Mam nadzieje, że mieszkańcy będą mieli dostęp do prądu jeszcze przed uroczystościami w 2013 roku.

Czy ktoś podjął się już zbudowania lotniska cywilnego w Ghazni na 2013 r.?

MA: Uważam, że lotnisko cywilne, na którym lądowałyby samoloty pasażerskie, nie powstanie. Jest natomiast bardzo prawdopodobne, że w Ghazni zostanie zbudowane specjalne lądowisko dla helikopterów. Na uro-czystości do Ghazni goście będą przylatywać właśnie helikopterami. W są-siednich prowincjach Ghazni znajdują się dwa lotniska- jedno w Logar, jest właśnie budowane, a drugie w Paktice. Zwracam się z prośbą do społeczno-ści międzynarodowej o zbudowanie lotniska cywilnego.

Kiedy wojska międzynarodowe powinny się wycofać z Afganistanu?

MA: Do Afganistanu przybyło ponad 40 państw, żeby pomóc walczyć z wrogami i zaprowadzić pokój. Aby zakończyć ten konflikt, trzeba znaleźć rozwiązanie polityczne, a nie militarne. Uważam, że nie ma rozwiązania

militarnego, bo takie nie istnieje w Afganistanie. Poza tym, do tej wojny wtrącają się inne kraje, w tym sąsiednie państwa. Społeczność międzynaro-dowa powinna położyć większy nacisk na naszych sąsiadów, w szczególności na Pakistan.

Gdyby doszło do rozwiązania politycznego w Afganista-nie, jakie szanse są na zaprowadzenie porządku i przejęcie przez rząd afgański odpowiedzialności za bezpieczeństwo w państwie?

MA: Siły międzynarodowe w Afganistanie nie działają prawidłowo. A Iran, Pakistan, Rosja, Ameryka, Arabia Saudyjska, Turcja i inne państwa, które odgrywają ważne role w Afganistanie powinny zorganizować zgroma-dzenie z udziałem Afgańczyków. Prowadzić wspólnie rozmowy nad rozwią-zaniem sytuacji. Mam nadzieję, że za 2- 3 lata, czy nawet wcześniej można będzie zapewnić lepsze bezpieczeństwo. . Przede wszystkim siły między-narodowe powinny zwiększyć liczbę afgańskiej armii i policji. Wyszkolić i wyposażyć ich.

Jak mieszkańcy postrzegają polskich żołnierzy w Ghazni? MA: Polscy wojskowi starają się unikać strat wśród ludności cywilnej.

Im mniej ofiar śmiertelnych w wyniku działań Polaków, tym bardziej ludzie będą zadowoleni. Jeśli liczba zabitych cywilów będzie wzrastać, mieszkańcy zaczną wyrażać swoją niechęć i powstanie przepaść między wojskiem koalicji a narodem afgańskim.

Jest nadzieja, że w końcu zaprowadzi się bezpieczeństwo i zapanuje pokój w Afganistanie?

MA: Afgańczycy cierpieli przez ponad 30 lat, walczyliśmy przez dziesięć lat z Rosjanami, potem była wojna domowa, do której przyczyniły się inne kraje, w tym sąsiednie. Teraz mamy ponad 40 państw, którzy twierdzą, że chcą nam pomoc w odbudowie i zapewnieniu bezpieczeństwa. W pierwszej kolejności trzeba skupić się na zapewnieniu pokoju i stabilizacji w Afgani-stanie. To jest podstawą normalnego funkcjonowania w codziennym życiu. Mamy znane przysłowie w Afganistanie, które mówi, że Afganistan jest ser-cem Azji, tak jak serce w ciele człowieka. Jak cierpi serce, to cierpi cale ciało. Teraz cierpi Afganistan i przez to cierpi cała Azja.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Maria Amiri

Wywiadz Mohammadem Mosa Khan Akbarzadą

gubernatorem Ghazni PH

OTO

: Ma

ria

aM

iri

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE18

Page 19: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Jak wygląda sytuacja bezpieczeństwa w prowincji Ghazni, odkąd został Pan szefem bezpieczeństwa?

SS: Odkąd jestem w Ghazni, udało się poprawić sytuację bezpieczeństwa. Natomiast w dystryktach prowincji nic się nie zmieniło, sytuacja jest taka sama jak dawniej. Niemniej w niektórych miejscach bezpieczeństwo popra-wiło się o 15-20%, np. w samym mieście Ghazni, na trasie A1 i A2. To jeden z naszych sukcesów.

Które dystrykty należą do najniebezpieczniejszych? SS: W Ghazni do niebezpiecznych dystryktów zalicza się: Andar, Adżiri-

stan, Qarabagh i Haugani. Są na drugim poziomie bezpieczeństwa. Leżą w pobliżu miasta Ghazni i na ich terenie aktywnie działają wrogowie.

Czy w tych regionach nie można zwalczyć działalności talibów poprzez wspólne operacje militarne z polskim woj-skiem, jak stało się to w innych częściach Ghazni?

SS: Trudność polega na tym, że prowincja Ghazni jest położona w stra-tegicznym miejscu, jest takim pomostem między prowincjami Zabul, Kan-dahar, Paktika, Kabul i graniczy z bardzo niebezpiecznymi prowincjami, w których spokój jest zaburzony.

Dlaczego talibowie działają właśnie w Ghazni? Podob-no Ghazni jest na pierwszym miejscu listy najniebezpiecz-niejszych prowincji, a dopiero za nią kolebka talibów – Kandahar.

SS: Wrogowie skoncentrowali się na prowincji Ghazni, ponieważ jest to ważne miejsce strategiczne, stąd rozchodzą się drogi w stronę innych części kraju. Widzimy działania wrogów i wiemy, że chcą zwiększyć swoją kontrolę i władzę poprzez opanowanie kolejnych dystryktów. Próbują zaburzyć panu-jący tu ład i porządek oraz powstrzymać rozprzestrzenianie się rządów władz centralnych w prowincji. Podkładają miny przy drogach, atakują rakietami – ich celem są głównie przedstawiciele rządu, choć także cywile. Poza tym starają się uniemożliwić mieszkańcom dostęp do edukacji.

Jak wygląda współpraca Pana komórki z polskimi służba-mi? Czy przepływ informacji jest płynny?

SS: W prowincji Ghazni znajduje się biuro National Directorate of Se-curity (NDS; służba bezpieczeństwa), którego główna siedziba mieści się w Kabulu. Obecnie współpracujemy z polskim wojskiem na trzech płaszczy-znach: wymiana informacji między afgańskim służbami bezpieczeństwa a siłami talibów w Ghazni, trening i szkolenia naszych żołnierzy przez polskie wojsko i współpraca w zakresie operacji militarnych między NDS a polski-mi siłami specjalnymi w prowincji Ghazni. Chcielibyśmy, aby poprawiła się współpraca i rozwój przy dwustronnej wymianie informacji oraz przy koor-dynacji wspólnych działań militarnych.

Czy afgańskie służby bezpieczeństwa w Ghazni odniosły ostatnio sukcesy w operacjach militarnych?

SS: Odkąd tu jestem, udało nam się przy wsparciu sił koalicyjnych zlikwi-dować 98 wrogów, a także zatrzymać kilku terrorystów. Zanim przyleciałem do Polski, dzień przed wyborami parlamentarnymi nasze biuro NDS w Gha-zni zdobyło informację, że wrogowie pojmali kilka osób i przetrzymują je od

11 dni w zamkniętym kontenerze w wiosce Mungur. Przy wsparciu polskich sił specjalnych przygotowaliśmy plan operacyjny. Na szczęście udało nam się na czas uwolnić pojmanego ucznia, policjanta i żołnierza. Talibowie zamie-rzali ich zabić i w dniu wyborów porzucić ich ciała w mieście Ghazni, aby zastraszyć mieszkańców przed udziałem w wyborach. Zniszczyliśmy wrogów i ich bazę, uniemożliwiając im w przyszłości podejmowanie takich działań.

Czego oczekuje Pan od polskich żołnierzy? SS: Uważam, że Polacy powinni bardziej starać się o lepszą współpracę z

władzami lokalnymi oraz władzami dystryktów. Polacy, którzy stacjonują w Afganistanie, powinni szanować lokalną kulturę i zwyczaje oraz postępować tak, aby Afgańczycy zaczęli postrzegać polskich żołnierzy jako siły pokojowe, a nie jako okupantów.

Jak wygląda współpraca Polaków z NDS? Czy polskie woj-sko szkoli ludzi NDS?

SS: Współpraca układa się dobrze, ale Polacy powinni większą wagę przy-kładać do współdziałania i ustalania szczegółów z naszym biurem NDS. My na współpracę jesteśmy gotowi. Polskie wojsko szkoli naszą policję i armię afgańską. Dobrze by było, aby zwrócono uwagę na pracowników NDS i dla nich również wprowadzono długofalowe szkolenia. Jest to bardzo waż-ne, ale jak na razie nikt się tego nie podjął. Dobrze byłoby, aby właśnie tych przeszkolonych żołnierzy zabierać ze sobą na akcje, kiedy Polacy przeszukują domy i ludzi. Wtedy nie będzie rosła przepaść między lokalnymi mieszkańca-mi a polskimi żołnierzami.

Zajmował się Pan przeciwdziałaniu porwaniom w Afgani-stanie. Jak wygląda sytuacja porwań w prowincji Ghazni? Dużo osób jest porywanych? Jakie są główne motywy tych działań i kto je podejmuje?

SS: Dość długo zajmowałem się przeciwdziałaniu porwaniom, mam w tej dziedzinie dobre wyniki. Kiedy sprawowałem ten urząd jako szef, liczba po-rwań się zmniejszyła. Porwania w Afganistanie są powszechnym zjawiskiem, w Ghazni zdarzają się bardzo często. Dokonują ich głównie wrogowie bądź grupy przestępcze dla okupu bądź z innych powodów. Porwania nie zawsze kończą się szczęśliwie. Wśród zagrożonych nimi osób są biznesmeni, przed-siębiorcy i osoby dobrze sytuowane. Z tym też staramy się walczyć.

Od jak dawna sprawuje Pan swój urząd w Ghazni jako szef bezpieczeństwa narodowego?

SS: W Ghazni jestem od około trzech miesięcy. Ponieważ wcześniej miałem dobre wyniki pracy, w centrali za porozumieniem z prezydentem postanowiono mnie przenieść do Ghazni. Wcześniej byłem zastępcą szefa bezpieczeństwa w prowincji Herat, później zarządzałem urzędem ds. przeciw-działania porwaniom w całym kraju z siedzibą w Kabulu. Mam nadzieję, że nie powtórzy się scenariusz z przeszłości, Zachód nie zapomni o Afganistanie i pomoże w walce z terroryzmem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Maria Amiri

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA AFGANISTAN

Wywiadz Sayedem Amirem Shahem

szefem bezpieczeństwa w prowincji Ghazni

PH

OTO

: Ma

ria

aM

iri

STYCZEŃ-LUTY 2011 19

Page 20: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Bośnia i Hercegowina podzielona została na dwa entytety, czyli Federację Bośni i Hercegowiny (FBiH) oraz Republikę Serbską (RS). Podczas gdy

Federacja BiH składa się z dziesięciu kantonów, Republika Serbska ma uni-tarną strukturę. Więcej na temat ustroju konstytucyjnego BiH zobacz, mię-dzy innymi: Szpala Marta i Stanisławski Wojciech “Bośniacki chaos. Źródła kryzysu politycznego we współczesnej Bośni i Hercegowinie” Prace OSW, Ośrodek Studiów Wschodnich 2009.

Mały kraj wielkich oczekiwań

Wybory w Bośni i Hercegowinie mają jedną ważną wspólną cechę – za każdym razem oczekuje się po nich wielkich zmian. Przemiany

ustrojowe, reforma gospodarcza, walka ze zorganizowaną przestępczością i wszechobecną korupcją, wzmocnienie wymiaru sprawiedliwości, tworze-nie nowych miejsc pracy, a przede wszystkim doprowadzenie do ocieplenia stosunków pomiędzy Bośniakami, Chorwatami a Serbami, to tylko kilka najważniejszych wyzwań stojących od 1995 roku przed każdym nowym rządem i Parlamentem BiH. Także te nowo wybrane władze staną przed wielkimi wyzwaniami.

Odsłona pierwsza – impotencja legislacyjna

Jak złudne są nieraz nadzieje związane z procesem wyborczym, wskazują statystyki prac legislacyjnych Parlamentu w czasie poszczególnych kaden-

cji. Pierwsze powojenne wybory w BiH wygrały bośniacka SDA (Stranka Demokratske Akcije), chorwacka HDZ (Hrvatska Demokratska Zajed-nica) oraz serbska SDS (Srpska Demokratska Stranka). Te same partie do-prowadziły do wybuchu konfliktu zbrojnego w 1992 roku i kontrolowały kraj w czasie jego trwania. W 1996 roku, wchodząc do Parlamentu, partie te wniosły ze sobą negatywne doświadczenia współpracy, nacjonalistyczną, przepełnioną nienawiścią retorykę oraz brak woli poszukiwania kompromi-su w celu wspólnego rozwiązywania piętrzących się problemów. Członkami trzyosobowej Prezydencji Bośni i Hercegowiny zostali przedstawiciele SDA (Alija Izetbegović), HDZ (Krešimir Zubak) oraz SDS (Momčilo Krajišnik). Te same partie wygrały wybory także na poziomie entytetów i kantonów. Zwycięstwo nacjonalistów było kompletne.

„Partie nacjonalistyczne, jako dominująca siła polityczna, w dalszym ciągu starają się zachować pozycje wykorzystując system konstytucyjny, blokując demokratyczne procesy i instytucje, starając się zachować monopol w głów-nych mediach i wywoływać jednocześnie presję na media niezależne. Pro-blem odpowiedzialności za rzeczy popełnione i niespełnione obietnice nie został rozwiązany. Transformacja elektoratu (podzielonego etnicznie, przyp. aut.) w kierunku politycznego społeczeństwa obywatelskiego postępuje bar-dzo powoli. (...) Możliwości koalicyjne są bardzo ograniczone ze względu na ambicje i rywalizacje przywódców” (The Helsinki Committee for Human Rights Report for 1998). Brak koalicyjnego programu pomiędzy współ-rządzącymi wraz umiarkowaną partią Bośniaków SBiH (Stranka za Bosnu i Hercegovinu) SDA, HDZ i SDS, uniemożliwił uzyskanie konsensusu dotyczącego jakichkolwiek kluczowych problemów powojennej Bośni. Od pierwszej sesji Parlamentu w styczniu 1997 roku do grudnia 1998 roku niższa izba Parlamentu – Izba Przedstawicieli – przyjęła tylko 18 ustaw, z czego 9 dotyczyło międzynarodowego długu Bośni i Hercegowiny, taryfy celnej, handlu międzynarodowego i bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Większość tych aktów została przyjęta pod silną presją ze strony wspólnoty międzynarodowej. W tym samym czasie Wysoki Przedstawiciel, urzędnik o bardzo rozległych kompetencjach ustawodawczych i sądowniczych, repre-zentujący wspólnotę międzynarodową, uregulował miedzy innymi kwestię wolnych mediów w Bośni oraz odsunął od władzy kilku prominentnych polityków, naruszających konstytucję BiH.

Odsłona druga – niemocy ciąg dalszy

Kolejne wybory, które odbyły się w 1998 roku, przyniosły tylko nie-znaczną zmianę sytuacji. Koalicja partii bośniackich, między innymi

SDA i SBiH, razem z serbską SDS i chorwacką HDZ, straciły część miejsc w Parlamencie, jednak utrzymały poparcie na tyle silne, aby utrzymać władzę w kraju. Nacjonaliści utrzymali władzę także w entytetach i w Prezydencji Bośni i Hercegowiny, z wyjątkiem umiarkowanego przedstawiciela Serbów Bośniackich, Živko Radišicia, który wygrał wyborczy wyścig z radykałami z SDS oraz z Serbskiej Partii Radykalnej. I znów koalicja rządząca nie była w stanie sformułować wspólnego programu polityczno-gospodarczego. W czasie dwuletniej kadencji (1998-2000) Parlament BiH przyjmował usta-wy głównie pod presją wspólnoty międzynarodowej w ramach listy prioryte-

Bośnia po wyborach

6 października w Bośni i Hercegowinie wybierano władze państwowe i regionalne. Obywatele tego kraju powinni byli przywyknąć już do urn wyborczych. Od grudnia 1995 roku, tj. od zakończenia konfliktu zbrojnego, wybory przeprowadzano w 1996, 1997, 1998, 2000, 2002, 2004, 2006 i 2007 roku. Ostatnie wybory po raz szósty ukształtują władze państwowe, entytetskie i kantonalne.

EUROPA BAŁKANY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE20

Page 21: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

tów z 1996 roku, znanej jako Pakiet Szybkiego Startu. W sumie w tym czasie Parlament przyjął 25 aktów legislacyjnych. W związku z tym, główną siłą legislacyjną kraju okazał się po raz kolejny Wy-soki Przedstawiciel. To z jego inicjatywy przyjęto akty dotyczące, między in-nymi: wykonania Prawa o Radiu i Telewizji w jednym z entytetów - Federacji Bośni i Hercegowiny; użytkowania nieruchomości zajętych bezprawnie w czasie wojny; wykonania Prawa o Służbie Granicznej; utworzenia Dystryktu Brčko, czy powołania Sądu Państwowego. Tylko w 2000 roku Wysoki Przed-stawiciel podjął 87 decyzji o charakterze prawodawczym lub zwalniających z wysokich pozycji politycznych osoby łamiące konstytucję.

Odsłona trzecia – zwycięstwo, które okazało się klęską

W 2000 roku do władzy doszły partie polityczne szukające poparcia w demos raczej niż w etnos. Zwycięstwo partii „obywatelskich” i prze-

grana nacjonalistów została powitana przez wspólnotę międzynarodową, a socjaldemokraci z SDP zdołali utworzyć koalicję – Sojusz na rzecz Demokra-tycznych Zmian. „Najważniejsze jest to, że zmienia się krajobraz polityczny. Od 1998 roku partie umiarkowane poprawiły swoje wyniki, wzmacniając w Bośni i Hercegowinie pluralizm polityczny” – podkreślał w tym czasie Rober Bary, szef misji OBWE w Bośni i Hercegowinie.Jak pokazała praktyka nadchodzących dwóch lat, Sojusz okazał się zbyt zło-żony i wewnętrznie podzielony, a dwuletnia kadencja sejmu zbyt krótka, aby przyjąć i wprowadzić w życie pakiet reformujący. Nawet wyjątkowo ważne Prawo wyborcze zostało w 2001 roku przyjęte pod silną presją międzyna-rodową. Sojusz był jednak pierwszą koalicją w Bośni i Hercegowinie, która zdołała przyjąć wspólny program i na jego podstawie wprowadzić w życie choć część reform. Parlament przyjął w tym czasie 63 akty ustawodawcze.

Odsłona czwarta – powrót tych, którzy wracać nie mieli

Wybory 2002 roku, po raz pierwszy wyznaczające, zgodnie ze znowe-lizowanym prawem wyborczym, czteroletnią kadencję Parlamentu,

przyniosły zwycięstwo nacjonalistom. Słabe wyniki Sojuszu na rzecz Demo-kratycznych Zmian zawróciły elektorat w pół drogi i popchnęły go z powro-tem w ramiona partii o silnym zabarwieniu etnicznym. SDA, HDZ i SDS ponownie utworzyły koalicję, do której przyłączyły się mniejsze partie. SDP z czterema posłami nie była nawet w stanie odegrać roli znaczącej opozycji. Wybory prezydenckie wygrali Sulejman Tihić z SDA, Čović Dragan z HDZ i Šarović Mirko z SDS. Tak jak w przypadku poprzed-nich rządów koalicji nacjonalistycznych, tak i tym razem legislacyjny koszyk nie wyglądał imponująco. Ta odsłona działań charakteryzuje się jednak nie tym, co zostało przyjęte w procedurze prawodawczej, a tym, co zostało od-rzucone. A odrzucona została propozycja reformy Konstytucji Bośni i Herce-gowiny w postaci tzw. pakietu kwietniowego. Konstytucja ta stanowi przed-miot wielu prac naukowych, publikacji i konferencji. W tym magazynie nie wystarczyłoby miejsca, aby ją przeanalizować. Należy tylko podkreślić, że w związku z decentralizacją oraz etnicyzacją polityki jest ona uważana za głów-ną przeszkodę rozwoju Bośni i Hercegowiny. Pakiet kwietniowy z 2006 roku miał ten stan rzeczy zmienić. Okazało się jednak, że partia SBiH, dotychczas głośno szermująca potrzebą wzmocnienia władz centralnych, w decydują-cym momencie zagłosowała za odrzuceniem pakietu, pogrążając nie tylko reformę konstytucyjną, ale także wieloletnie wysiłki wspólnoty międzynaro-dowej. „Konieczność ochrony interesu narodowego” – przy czym interesy te są oddzielne dla trzech narodów Bośni i Hercegowiny i wręcz przeciwstawne wobec siebie – okazała się silnym bodźcem dla polityków chcących utrzymać się przy władzy. Zmiany konstytucji mogłyby ten stan rzeczy zmienić, a co za

tym idzie, pozycja nacjonalistycznych partii uległaby osłabieniu, czego prze-cież nacjonaliści „w trosce o dobro narodu(ów)” chcieli uniknąć.

Odsłona piąta – nacjonaliści, których nie było

Wyniki wyborów z roku 2006 jeszcze długo stanowić będą przedmiot zainteresowania badaczy nacjonalizmu. Wygrały je bowiem par-

tie, które doprowadziły do upadku jednej z największych inicjatyw refor-matorskich w kraju – pakietu kwietniowego. Wygrały je odwołując się do nacjonalizmu i populizmu w wydaniu najgorszym, lecz, o zgrozo, całkiem efektywnym. Triumfatorami został serbski SNSD (Savez Nezavisnih Socjal-demokrata) oraz bośniacka SBiH. Obydwie te partie do 2006 roku miały „gębę” umiarkowanie nacjonalistycznych. W 2006 skręciły jednak ostro w prawo, odwołując się do poparcia swoich czystych etnicznie elektoratów – Serbów i Bośniaków odpowiednio. Prace zdominowanego przez nacjonali-stów Parlamentu zostały doskonale skomentowane w 2009 roku przez raport Komisji Europejskiej. „Prace legislacyjne Zgromadzenia Parlamentarnego pozostają w dalszym ciągu pod szkodliwym wpływem bezkompromisowych i etnicznie zorientowanych stanowisk przywódców politycznych kraju”.

Odsłona szósta – preludium do siódmej

Ostatnie wybory, których oficjalne wyniki jeszcze nie zostały ogłoszone, pokazały, że od 1995 roku, poza nazwami partii, niewiele się zmienia.

Ponowni zwycięzcy to nacjonalistyczne SNSD z Republiki Serbskiej, oraz SDA i HDZ. Znamienny jest wielki powrót SDP, które otrzymało względną większość głosów w Federacji. Silną pozycję zachowało także SDS. Z kolei nie wiadomo, czy nieprzejednana bośniacka SBiH w ogóle pojawi się w Par-lamencie BiH. Przedwyborczą kampanię zdominowała ponownie nacjona-listyczna retoryka: „w trakcie kampanii wyborczej głównym tematem stały się ponownie spory pomiędzy narodami BiH, a hasła nacjonalistyczne uległy wzmocnieniu. Pogłębia to polaryzację państwa na tle etnicznym, oddalając możliwość zawarcia kompromisu w sprawie reformy ustroju i poprawy efek-tywności funkcjonowania państwa” (Szpala Marta “Bośnia i Hercegowina: kampanię wyborczą zdominowały narodowe partykularyzmy” BEST OSW, Ośrodek Studiów Wschodnich 29.09.2010). Sucha kalkulacja pokazuje jed-nak, że retoryka nacjonalistyczna będzie musiała ustąpić konieczności budo-wania sojuszy. Pozycja SDP, które prawdopodobnie uzyska 11 miejsc, sprawi, że będzie ona w stanie przełamać weto wychodzące w imieniu Federacji BiH. Tą samą po-zycję w odniesieniu do Republiki Serbskiej ma SDS. Oznacza to, że koalicja rządząca będzie zmuszona objąć bardzo wiele partii, które ze sobą rywalizują. Tak więc SNSD i SDS z Republiki Serbskiej wraz z chorwacką HDZ, bo-śniacką SDA oraz „nieetniczną” SDP utworzą prawdopodobnie efektywną legislacyjnie większość w Parlamencie. Jak pokazuje doświadczenie ostatnich 14 lat, koalicje takie nie spełniają minimum pokładanych w nich nadziei. SDS będzie walczyło z SNSD o głosy bośniackich Serbów, SDA z zagrażającą jej SDP. HDZ będzie musiało poradzić sobie z innymi partiami reprezen-tującymi bośniackich Chorwatów i udowodnić, że to właśnie oni najlepiej stoją na straży chorwackiego interesu narodowego. Co to oznacza w prakty-ce? Jeśli koalicja zdolna będzie przeprowadzić jakiekolwiek reformy, to będą one miały charakter kosmetyczny. Należy także oczekiwać, że prędzej czy później wewnętrzne spory o charakterze nacjonalistycznym odsuną od siebie koalicyjnych partnerów, blokując prace rządu i parlamentu, tak jak miało to miejsce w ostatnich latach.

Jan MuśKatedra Stosunków Międzynarodowych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej

EUROPA BAŁKANY

STYCZEŃ-LUTY 2011 21

Page 22: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Niechlubne dziedzictwo komunizmu w Polsce wraca jak zły sen. Co pewien czas z przepastnych archiwów bezpieki wypływają różnego rodzaju materiały obciążające osobistości polskiego życia publicznego. Odżywa wówczas spór pomiędzy zwolennikami dwóch koncepcji: całkowitego rozliczenia z komunistyczną przeszłością (zwłaszcza już na początku transformacji ustrojowej) lub oddzielenia grubą kreską (określenie nie zawsze stosowane zgodnie z intencją jego twórcy) epoki PRL-u i zaniechania wszelkich rozliczeń.

Ponieważ żaden z powyższych scenariuszy nie został w Polsce w całości wprowadzony, war-to przyjrzeć się państwu, które oba rozwiązania przetestowało, czyli Francji. Chociaż szczęśliwie udało jej się uniknąć komunizmu, rozliczenia z reżimem Vichy są łudząco podobne do polskich zmagań z komunistyczną przeszłością. Z okazji 70. rocznicy przejęcia władzy przez marszałka Pétaina warto, choćby pokrótce, przeanalizować jak z lustracją radzono sobie nad Loarą.

Zaraz po wojniePierwszą falę rozliczeń z wojenną przeszło-

ścią stanowiły tzw. dzikie czystki (fr. épurations sauvages), czyli akty spontanicznej zemsty na kolaborantach. Mężczyzn karano najczęściej śmiercią, kobiety za „kolaborację horyzontalną” (czyli związki z Niemcami) karano goleniem głów i publicznym upokorzeniem.

Drugą, bardziej sformalizowaną falą roz-liczeń były procesy odbywające się przed po-wołanymi do tego specjalnymi trybunałami. Wysoki Trybunał Sprawiedliwości wydał 18 wy-roków śmierci, z których 3 zostały wykonane (Laval, Darnand, de Brinon) jednakże ogółem życie straciło 10 500 osób (liczba obejmująca przede wszystkich zabitych w wyniku épura-tions sauvages).

Realia nadchodzącej zimnej wojny znacznie spowolniły proces rozliczeń. W obliczu walki z Francuską Partią Komunistyczną (PCF) i ko-niecznością jej izolowania w życiu politycznym, niedawni wrogowie stawali się coraz częściej so-jusznikami. Dlatego też gaulliści oraz centryści z MRP (Mouvement Républicain Populaire) zde-cydowali się na wprowadzenie pierwszej usta-wy amnestyjnej w 1951 roku (z wyłączeniem najcięższych przypadków). Dało to możliwość powrotu do działalności politycznej ludziom aktywnym w strukturach Vichy, którzy zasilili szeregi prawicowej Unii Niezależnych Repu-

blikanów (UNIR) i dostali się do parlamentu. W 1953 roku przegłosowano kolejną ustawę amnestyjną, co leżało w interesie nie tylko skrajnej prawicy, gdyż związki z Vichy miała znaczna część polityków i osób aktywnych we francuskich życiu publicznym. W 1958 roku 14 byłych dygnitarzy reżimu zasiadało w par-lamencie, dwóch pełniło funkcję ministrów zdrowia (André Boutemy) i rolnictwa (Camille Laurens).

Rozliczenia z Vichy stanowiły również po-ważną kwestię społeczną stojącą – jak to określił historyk Henri Rousso w swej książce „Syndrom Vichy 1944-198..” – „na skrzyżowaniu prawa, moralności i pamięci”. 12 stycznia 1953 roku przed Trybunałem Wojskowym w Bordeaux rozpoczął się proces 21 żołnierzy dywizji SS „Das Reich” oskarżonych o zamordowanie 642 mieszkańców niewielkiej miejscowości Orado-ure-sur-Glane w regionie Limousin. 14 spośród oskarżonych o zbrodnię żołnierzy było Francu-zami pochodzącymi z Alzacji; 12 z nich wcie-lonych siłą do Waffen SS (tzw. malgré-nous). Sytuacja zaczęła być kłopotliwa, kiedy rodziny ofiar z Oradour zaczęły domagać się ukarania winnych, podczas gdy Alzatczycy uważali siebie za ofiary okupacji niemieckiej i nie poczuwali się do winy. Pierwszy wyrok skazujący wywołał szok i falę protestów w Strasburgu. Drugi wyrok, uniewinniający, oburzył Francuzów z Limousin. Z czasem sprawa przycichła, ale budowa pojed-nania pomiędzy dwoma francuskimi regionami trwała 45 lat.

Gruba kreska generała de Gaulle’a

Przejmując władzę w 1958 roku Charles de Gaulle uważał za rzecz najważniejszą powrót Francji na arenę międzynarodową w roli „czwar-tego światowego mocarstwa”. W wykonaniu tego zadania mogła pomóc interpretacja historii

(lub jak byśmy dziś powiedzieli polityka histo-ryczna) zgodna z potrzebami teraźniejszości i wyzwalająca naród z podziałów i konfliktów na tle wojennej przeszłości. „Pewna idea Francji”, której de Gaulle był wierny przez całe dorosłe życie, wymagała promowania wizji solidarnego oporu całego francuskiego społeczeństwa wobec hitlerowskiego okupanta. Organizowano więc spektakularne ceremonie (na przykład prze-niesienie prochów Jean Moulin do Panteonu), konkursy patriotyczne dla młodzieży szkolnej, kręcono filmy, wydawano książki; wszystkie te wydarzenia miały jeden cel: utożsamić działal-ność Résistance z całym społeczeństwem Repu-bliki. Jeśli mówiono o zbrodniach wojennych, to tylko popełnianych przez zbrodniarzy nie-mieckich. Zgodnie ze słowami Henri Rousso: Chodziło nie tyle o całkowite wyrugowanie przeszłości, lecz o stworzenie odpowiedniej se-lekcji wydarzeń z przeszłości, które połączyłyby na nowo francuskie społeczeństwo.

Koniec mituWydarzenia maja 1968 roku, a także procesy

z lat 80. i 90. udowodniły, iż polityka historycz-na generała de Gaulle’a była bombą z opóźnio-nym zapłonem. Pierwszą zapowiedzią eksplozji był powstały w 1969 roku film Marcela Ophul-s’a Le chagrin et la pitié (co po polsku może zna-czyć Żal i litość). Trwający 4 godziny dokument był zbiorem rozmów z reprezentantami wszyst-kich grup i klas społecznych (także spoza Fran-cji), którzy w jakikolwiek sposób byli związani z Francją podczas wojny. Z prawie wszystkich wypowiedzi: chłopów z okolic Clermont-Fer-rand, burżuazji drobnej i wielkiej, byłych dygni-tarzy reżimu Vichy, żołnierzy, polityków, a także byłych premierów Pierre’a Mendes-France czy Anthony Edena wyłonił się obraz okupowanej Francji daleki od bohaterskiego mitu stworzo-nego w latach 60. Po raz pierwszy okazało się

Lustracjapo francusku

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE22

EUROPA FRANCJA

Page 23: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

też, że słynne hasło odwrotnych proporcji („w okupowanej Europie zginęło 95% populacji żydowskiej, w okupowanej Francji 5%”) jest kłamliwe.

Do nadwątlenia mitu stworzonego przez de Gaulle’a przyczynił się też jego następca, Geo-rges Pompidou. 23 listopada 1971 roku pre-zydent Pompidou ułaskawił dyskretnie Paula Touvier, byłego funkcjonariusza Vichy, szefa wywiadu reżimowej milicji w Chambéry. Dwu-krotnie skazany na śmierć w 1946 i 1947 roku, Paul Touvier spędził w ukryciu 27 lat. Częścio-we prawo łaski otrzymał już w 1967 roku, jed-nakże ułaskawienie z roku 1971 dawało Touvier możliwość odzyskania rodzinnego domu. Po ujawnieniu całej sprawy, która wywołała skan-dal, prezydent Pompidou wezwał naród do zapomnienia czasów, w których Francuzi „na-wzajem się mordowali”. Po latach polityki hi-storycznej promującej nienaganną postawę spo-łeczeństwa francuskiego wobec okupanta, taka wypowiedź Prezydenta Republiki była wielkim zaskoczeniem.

Prawdziwym końcem wizji narodu solidar-nie stawiającego opór był szereg procesów, które przetoczyły się przez Francję w latach 80. i 90. Już pod koniec lat 70. przypomniano postać René Bousquet, sekretarza generalnego policji w czasach Vichy, odpowiedzialnego za rozwią-zanie kwestii żydowskiej we Francji. Prawie w tym samym czasie „wypłynęły” dokumenty, z których wynikało, iż niejaki Jean Leguay był z ramienia Bousquet odpowiedzialny za prze-prowadzenie masowych deportacji Żydów z Francji okupowanej jak i nieokupowanej. Obaj zostali tuż po wojnie skazani na symboliczne kary, lecz z uwagi na „czyny oporu” (faits de résistance) zostali dość szybko zrehabilitowani. Leguay robił karierę w businessie, Bousquet w sektorze bankowym.

W 1983 roku zeznania Klausa Barbie, kapi-tana SS działającego w latach 1942-44 w Lyonie,

obciążyły dodatkowo Bousquet, Leguay, Touvier a także po raz pierwszy przypomniały o wojen-nej działalności Maurce’a Papon. Przypadek tego ostatniego jest nieco odmienny, co otworzyło nowy wątek w kwestii rozliczeń z trudną prze-szłością Vichy. Papon był wzorem francuskiego urzędnika. Stopniowo piął się po szczeblach ka-riery, aż w czasach prezydentury Valéry Giscard d’Estaing został ministrem finansów. Na czym polegała wyjątkowość sprawy Maurice’a Papon? Otóż w przeciwieństwie do René Bousquet czy Paula Leguay, Papon nie podejmował kluczo-wych decyzji, lecz jako sekretarz generalny pre-fektury w Gironde przeprowadził deportacje do obozów w Niemczech 1 690 Żydów z regionu Bordeaux, zgodnie z płynącymi „z góry” decy-zjami. Proces ruszył w 1997 roku, zakończył się bezprecedensowym orzeczeniem winy popeł-nienia zbrodni przeciwko ludzkości i wyrokiem 10 lat więzienia. Po raz pierwszy winnym okazał się nie niemiecki zbrodniarz, czy ktoś z garstki najwyższych funkcjonariuszy reżimu Vichy, lecz zwykły francuski urzędnik. Sprawa Maurice’a Papon wskazała w pewnym sensie współodpo-wiedzialność znacznej części społeczeństwa fran-cuskiego za, w najlepszym przypadku, bierność wobec zbrodni Holokaustu.

Rozliczenia z Vichy spowodowały, iż kom-promitujące fakty z wojennej przeszłości zaczęto znajdować w coraz większej liczbie biografii naj-ważniejszych osób w państwie. Wyszło na jaw, że ojciec, wuj i dziadek prezydenta Giscard d’Esta-ing sympatyzowali lub piastowali wysokie funk-cje w systemie Vichy. Okazało się, że prezydent François Mitterrand zanim przystąpił do ruchu oporu w 1943 roku był oddanym pétainistą, i że w tym właśnie czasie poznał swego wielolet-niego przyjaciela René Bousquet (którego być może potem chronił przed procesem). Do dziś przypomina się niechlubne występy Maurice’a Chevalier czy Danielle Darrieux przed niemiec-ką publicznością w Berlinie czy kolaborantami

w okupowanym Paryżu. Niechętnie wspomina się fakt, że znaczna część francuskich żołnierzy, którzy znaleźli się w 1940 roku w Wielkiej Bry-tanii wolała po kapitulacji Francji wrócić do oj-czyzny niż walczyć po stronie aliantów.

Procesy byłych zbrodniarzy trwały długo; część oskarżonych zmarła w ich trakcie. Jako ostatni z powyżej omawianych zmarł Maurice Papon. Jego śmierć w 2007 roku zamknęła w pewien sposób okres rozliczeń z trudną wojen-ną przeszłością Francji i Francuzów z okresu II Wojny Światowej.

WnioskiCzego uczą nas francuskie doświadczenia

ze „spadkiem” po Vichy? Przede wszystkim pokazują, że jakiekolwiek całkowite rozwią-zanie problemów dotyczących przeszłości nie jest możliwe. Z jednej strony fakt, iż większość Francuzów była zaangażowana w funkcjonowa-nie Francji pod rządami Vichy, jako de facto le-galnego kontynuatora III Republiki, sprawia, iż jakiekolwiek próby „całkowitego rozliczenia winnych” stają się nierealne. Z drugiej strony, zastosowanie metody „grubej kreski” oddzie-lającej przeszłość od teraźniejszości kumuluje problemy zamiast je rozwiązywać. Za ofiarami stoją zawsze ich rodziny lub ludzie postronni, którzy nie chcą milczeć i domagają się spra-wiedliwości.

Z francuskiej lustracji wypływa jeszcze jeden wniosek: koniec rozliczeń i obniżenie towarzy-szących im emocji następuję dopiero po śmier-ci oskarżonych. Dopóki więc żyją potencjalni winowajcy oraz rodziny ofiar emocje pozostają żywe. Oznacza to, że i w Polsce fale rozliczeń z przeszłością będą wracać dopóki, dopóty żywa będzie pamięć zbrodni komunizmu.

Andrzej Szustak

STYCZEŃ-LUTY 2011 23

EUROPA FRANCJA

Page 24: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

ESDZ ma stać się głównym instrumentem, za pomocą którego Unia chce aktywnie uczestniczyć w sprawach światowych, realizować swoje interesy po-lityczne i ekonomiczne oraz pomagać obywatelom krajów członkowskich przebywających w innych częściach świata. Zadanie to o tyle ambitne, co i trudne do wykonania. Po niemal roku od początku obowiązywania Traktatu Lizbońskiego można w tej materii dokonać przeglądu sytuacji.

Zarys struktury i organizacji ESDZ Struktura tworzonej Służby, która ma zacząć realnie działać od 1 grudnia

2010 r., została ostatecznie zaakceptowana pod koniec lipca br. przez mini-strów spraw zagranicznych UE. Siedzibą ESDZ będzie Bruksela. Unijna dy-plomacja będzie składała się z administracji centralnej i 136 byłych delegacji Komisji Europejskiej na całym świecie, które zostaną przekształcone w amba-sady. Planowany budżet instytucji ma wynieść ponad 9 mld euro rocznie.

Wiadomo, że wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeń-stwa (oficjalna nazwa urzędu piastowanego przez Catherine Ashton) będzie miał 2 zastępców, których zadaniem będzie reprezentowanie go na mniej znaczących spotkaniach międzynarodowych. Na co dzień służbą dyploma-tyczną Wspólnoty będzie kierował sekretarz generalny, także posiadający 2 zastępców. Ashton będzie mogła liczyć także na 6 dyrektorów generalnych kierujących poszczególnymi dyrekcjami. W ich kompetencji będą leżały kon-

kretne sfery związane ze stosunkami zewnętrznymi Unii, zarówno w sensie tematycznym (m.in. kwestie budżetowe czy kontakty z organizacjami mię-dzynarodowymi), jak i geograficznym. W gestii Komisji Europejskiej mają pozostać jednak unijne programy współpracy zewnętrznej (do których należą m.in. polityka rozwojowa czy sąsiedztwa).

Rola najbliższych współpracowników Ashton może okazać się nie do przecenienia. W przypadku, gdy baronessa nie będzie miała czasu na zapo-znanie się ze sprawami dotyczącymi konkretnych państw czy rejonów świata, ich głos w owych sprawach może być decydujący. Nic dziwnego, że zaraz po ogłoszeniu pomysłów Ashton rozpoczął się bój o te stanowiska pomiędzy najważniejszymi graczami w Unii. Największe szanse mają politycy z Nie-miec i Francji. Także Polska zapowiedziała swój udział w tej batalii, chcąc zdobyć dla swoich reprezentantów m.in. funkcje jednego z dyrektorów oraz zastępcy sekretarza generalnego. W tym kontekście przedstawiono kandyda-turę Mikołaja Dowgielewicza, obecnie pełniącego funkcję sekretarza stanu ds. europejskich (wycofał się z konkursu na początku października bez podania przyczyn) oraz Macieja Popowskiego, będącego dyrektorem gabinetu prze-wodniczącego PE Jerzego Buzka. Decyzje o obsadzie wspomnianych stano-wisk mają zapaść do końca października. W sumie unijna służba zagraniczna ma liczyć do 3 tysięcy pracowników. Połowa ma pracować w centrali, nato-miast druga połowa ma stanowić obsadę ambasad. Wymogiem niezbędnym dla kandydatów do nowej służby ma być co najmniej 3-letni staż w korpusie

Europejska Służba Działań Zewnętrznych

UNIA EUROPEJSKA DYPLOMACJA

Po wejściu w życie pod koniec 2009 r. zapisów Traktatu Lizbońskiego powstała szansa na stworzenie w pełni profesjonalnej, unijnej służby dyplomatycznej realizującej wciąż kształtującą się Wspólną Politykę Zagraniczną i Bezpieczeństwa. Europejska Służba Działań Zewnętrznych (ESDZ) ma zapewnić jednomyślność i słyszalność głosu Wspólnoty w sprawach globalnych, zapewnić jej zasłużone miejsce wśród światowych potęg, a jednocześnie stać się spoiwem łączącym państwa „starej” i „nowej Europy”. O ile skuteczność ESDZ będzie weryfikowana przez następne lata, o tyle zapowiedzi dotyczące włączania w jej działania na zasadach równości wszystkich państw „27” już na starcie mogą wzbudzać wątpliwości.

Ambitne plany, brutalna rzeczywistość.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE24

Page 25: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

dyplomatycznym ojczystego kraju. Będą też brane pod uwagę zasługi kan-dydatów i cechy merytoryczne. Dyplomaci wchodzący w skład ESDZ mają wywodzić się w ⅓ z przedstawicieli ministerstw spraw zagranicznych poszcze-gólnych państw członkowskich, a w ⅔ z urzędników Dyrekcji ds. Stosunków Zewnętrznych Komisji Europejskiej oraz Rady Unii Europejskiej. Rozwią-zanie to jest korzystne dla dużych państw członkowskich posiadających licz-nych przedstawicieli w strukturach unijnych.

Co z tymi zasadami?Jako podstawy doboru pracowników nowej służby, Ashton wymieniła

zasadę równowagi geograficznej i płci. Już sam wybór Ashton na to stanowi-sko stanowił ważny krok w stronę zwiększania udziału kobiet w europejskim życiu publicznym. Równowaga geograficzna przy rozdzielaniu stanowisk w unijnej dyplomacji ma natomiast spowodować, że państwa „nowej Europy”, które przystąpiły do Wspólnoty w XXI wieku nie czuły się marginalizowane, a ich spojrzenie na świat wzbogacało przekaz UE.

Zapowiedzi lady Ashton na razie nie znajdują niestety odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jest to zły sygnał dla nowych członków Wspólnoty. Co prawda realizacja równej reprezentacji kobiet i mężczyzn, jak też narodowości dyplomatów ma być rozłożona w czasie, jednak już teraz widać, że siła państw „starej Europy” oraz ich wpływy w istniejących już instytucjach będą w dużej mierze decydowały o przyszłym kształcie ESDZ. Według opublikowanego w sierpniu opracowania Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) pt. „Analiza obsady stanowisk delegatur Unii Europejskiej w przededniu po-wołania Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych”, do września br. wśród ambasadorów UE najwięcej stanowisk piastowali reprezentanci Włoch i Francji (po 16) oraz małej Belgii (15 etatów). Nieco mniejszą reprezentacją mogli pochwalić się m.in. Niemcy (11 stanowisk) oraz Brytyjczycy i Hiszpa-nie – po 10 placówek. Do tej pory jedynie 2 ambasadorów UE pochodziło z „nowej Unii” (Litwa i Węgry). Ponadto, jak wskazują autorzy raportu, wśród ponad 1700 pracowników w Komisji Europejskiej zajmujących się służbą dyplomatyczną jest jedynie 36 Polaków, czyli znacznie poniżej potencjału ludnościowego Polski. Wpływa to na udział przedstawicieli Polski w składzie ESDZ, gdyż znaczna część pracowników nowej służby będzie pochodziła z dotychczasowych zasobów Komisji oraz Rady Unii Europejskiej. Już teraz personel ambasad unijnych w ponad 90% stanowią pracownicy z państw „starej Unii”.

W marcu br. wysoka przedstawiciel ogłosiła nabór do ponad 30 ambasad unijnych. We wrześniu podjęto decyzję o obsadzie 29 stanowisk ambasado-rów i wiceambasadorów. Wśród wybranych jedynie 7 stanowisk przypadło kobietom (24%), a jedynie 4 osoby (14%) to przedstawiciele państw „no-wej Unii”. Wśród tych 4 nominacji znalazło się jednak miejsce dla dwójki Polaków, co można uznać za umiarkowany sukces. Joanna Wronecka (była ambasador RP w Maroku) obejmie placówkę w Jordanii, natomiast Tomasz Kozłowski (b. ambasador Polski w Pakistanie) będzie reprezentował „27” w Korei Południowej. Warszawie najbardziej zależy jednak na ambasadach w państwach objętych programem Partnerstwa Wschodniego, którego współ-autorem jest Polska. W ostatniej puli stanowisk możliwa była nominacja Polaka na przedstawiciela Unii w Tbilisi, jednak nie udało się jej uzyskać (pla-cówką tą pokieruje b. premier Bułgarii Filip Dimitrow). Pozostałe placówki, m.in. w Moskwie czy Kijowie będą obsadzane w późniejszym czasie. Najbliż-sze nominacje mają być ogłoszone jeszcze w październiku lub listopadzie.

Najważniejsze z punktu widzenia interesów Unii ambasady, w tym m.in. w Chinach przypadły „starej Unii” (Wspólnotę będzie tam reprezentował Niemiec, Markus Ederer). Konkurs na ambasadorów Wspólnoty w Brazylii i Iraku oraz zastępcy ambasadora w USA ma zostać powtórzony, gdyż nie wyłoniono właściwych kandydatów. Wrześniowy wybór obsad ambasad unijnych potwierdził jedynie zakonserwowanie składu ESDZ i zamknięcie

na razie drogi do ważnych urzędów przedstawicielom nowych państw człon-kowskich UE. Źle wpływa to na postrzeganie w nowych państwach człon-kowskich ESDZ i działań samej Ashton, co może wpłynąć negatywnie na wiarygodność całego projektu.

Idea równowagi geograficznej w ESDZ ma jednak silnego sojusznika. Opowiedział się za nią Parlament Europejski (PE). Jest to o tyle istotne, że ma on duży wpływ na ustalanie budżetu unijnej dyplomacji (np. na początku października w wyniku kontrowersji co do nominacji 118 urzędników ESDZ PE zamroził zarezerwowane dla nich 18,6 mln euro na wypłatę pensji). Jak stwierdziła Ashton w liście przesłanym we wrześniu m.in. do przewodniczą-cego komisji spraw zagranicznych PE Gabriela Albertiniego wprowadzenie parytetów płci i narodowości w ramach rekrutacji do nowo tworzonej służby może spowodować zachwianie jej „wspólnotowego charakteru” i podważy wiarygodność wybranych dyplomatów. Stanowisko Ashton wsparł Berlin, a także mniej otwarcie inne stolice zachodniej Europy (w tym Paryż i Londyn). Ponadto podkreśliła, że przede wszystkim powinny liczyć się kompetencje do sprawowania danego urzędu, a ustalenie kwot narodowych „pozbawiła-by szans najlepszych”. Nie wyjaśniła jednak, jak pochodzenie kandydatów i ich przygotowanie do pełnienia urzędu ambasadora mogłyby wzajemnie wykluczać się. Co roku Catherine Ashton ma przedstawiać sprawozdania z działalności unijnej dyplomacji oraz realizacji przyjętych założeń dotyczących rekrutacji. Dopiero na 2013 r. zaplanowano jednak poważny przegląd zarów-no działalności i skuteczności ESDZ, jak i przebiegu zatrudniania nowych pracowników. Będzie to potwierdzenie kierunku rozwoju Służby. Miejmy nadzieję, że będzie on korzystniejszy dla „nowej Unii” niż prowadzone do-tychczas działania.

Potrzeba wspólnej polityki zagranicznejProblem z polityką zagraniczną UE nie polega jedynie na kontrowersjach

wokół powstającej ESDZ, lecz przede wszystkim na faktycznym braku tej-że polityki. Unia Europejska generuje niemal 30% światowego PKB. Będąc gospodarczą potęgą od wielu lat nie potrafi wykorzystać swojego potencja-łu do odgrywania większej roli w sferze politycznej. W kwestiach istotnych dla stabilności porządku międzynarodowego i bezpieczeństwa światowego, takich jak program atomowy Iranu, kwestia Korei Północnej czy wojna w Afganistanie, Unia Europejska nie przemawia jako jeden, zwarty i silny pod-miot. Głos zabierają poszczególne państwa członkowskie, głównie najwięksi gracze jak Niemcy, Francja i Wielka Brytania. Jest naturalne, że bronią one własnych interesów i starają się kształtować jak najkorzystniejszą z ich party-kularnego punktu widzenia rzeczywistość międzynarodową. Problem polega nie tylko na wielogłosie Europy w sprawach światowych, ale także na słabości oddziaływania pojedynczych krajów, które mają coraz mniej argumentów w rywalizacji z USA, Chinami, Indiami czy Brazylią.

Realna, wspólna polityka zagraniczna realizowana przez profesjonalną dyplomacją może zapewnić UE należne jej z racji potencjału miejsce wśród najważniejszych światowych graczy. Nie łudźmy się – będzie to trudne do osiągnięcia. Priorytety państw członkowskich w kwestiach bezpieczeństwa, handlu czy energetyki są często rozbieżne. Jednak Unia musi stanąć na wy-sokości zadania, jeżeli nie chce zostać zmarginalizowana, a decyzje będą po-dejmować za nią inni. Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa musi być tworzona z pamięcią o wszystkich członkach Wspólnoty, angażując je w jak najszerszy sposób w działalność ESDZ, aby nie sprawić wrażenia jej ekskluzywizmu i dostępu do ważnych urzędów jedynie dla starych członków UE. W interesie Polski jest głębokie wejście w ten proces, gdyż – jak podkre-śla Zbigniew Brzeziński – silny i skuteczny głos Unii na świecie to również większe znaczenie naszego kraju.

Damian Wnukowski

UNIA EUROPEJSKA DYPLOMACJA

STYCZEŃ-LUTY 2011 25

Page 26: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

W interesie Europy leży kształtowanie współpracy opierającej się na zasadzie „partnerstwa strategicznego”, szczególnie z Chinami, których wpływ zarówno na wydarzenia światowe, jak i na samą Unię Europejską jest dość istotny.

Umowy, wspólne cele i nadziejeBliższe stosunki zostały nawiązane już w 1975 roku. Pierwsza umowa

handlowa między Wspólnotami a Chińską Republiką Ludową pojawiła się w 1978 roku, a w 1985 został zawarty Układ w sprawie handlu i stosunków gospodarczych. Od lat dziewięćdziesiątych obie strony dążyły do zacieśniania wzajemnych stosunków i nadania im charakteru partnerstwa strategicznego. Współpraca została oparta na długoterminowej formule nakierowanej na realizację wspólnych celów obu stron. Powstało siedem kolejnych umów wią-żących obie strony. Chiny w zdumiewająco krótkim czasie rozpędziły się w kierunku modernizacji, zajmując tym samym pozycję globalnego lidera. Dla Unii Europejskiej stały się przede wszystkim partnerem gospodarczo – handlowym. Partnerstwo na politycznym gruncie zajęło drugie miejsce. Wia-domo, iż dynamicznie powiększająca się potęga Chin jest zarówno szansą, jak i ogromnym wyzwaniem. Jej rozwój gospodarczy oznacza dobrobyt, z którego mogłaby skorzystać znaczna część ludności świata. Niemniej jednak proces globalizacji dość wyraźnie nasilił rywalizację o rynki zbytu i dostęp do surowców. Stosunki społeczne i gospodarcze wiązały się głównie z otwarciem rynków europejskich na tekstylia pochodzenia chińskiego, ochronę praw własności intelektualnej, a także na współpracę w dziedzinach: bezpieczeń-stwa energetycznego, nauki i technologii. Dla Chin współpraca z Unią stała się niezbędna dla dalszego rozwoju w tym samym tempie. Unia, która jest po-strzegana jako suma gospodarek państw do niej należących, stała się liderem pod względem wielkości PKB i ustępuje jedynie Stanom Zjednoczonym. Na utrzymaniu tej pozycji zależy więc nie tylko poszczególnym państwom, ale i całej Wspólnocie. Warto także wspomnieć, że w 2007 roku uchwalono Po-rozumienie o Partnerstwie i Współpracy między Chinami i Unią Europejską (PCA), które aktualizowało pierwotną umowę handlową z 1985 roku. Zaan-gażowanie i partnerstwo stały się podstawą wzajemnych stosunków. Podjęcie decyzji o stworzeniu bliższego partnerstwa nałożyło na obie strony większe zobowiązania. Dotyczy to nie tylko poszerzania dialogu i głębszej współpracy, ale także wspierania Chin w drodze do praworządności i do społeczeństwa opartego na prawach człowieka, a także wszelkich procesów prowadzących do zmian ekonomicznych i politycznych. Niekwestionowana pozostała także potrzeba wzajemnego zrozumienia.

Od sukcesów do problemówNajwiększy rozkwit wymiany handlowej między stronami przypadł na

rok 2006. Komisja Europejska opracowała Polityczne Ramy Globalnego Handlu Europejskiego, co dla Chin oznaczało włączenie do światowego systemu handlowego. Wtedy Unia stała się dla Chin najważniejszym part-nerem. Wymiana handlowa osiągnęła w tym czasie wartość 250 mld USD. Ze względu na pomoc, doświadczenie w liberalizacji gospodarki i jej decen-tralizacji, Unia wypracowała sobie zaufanie Chińczyków. Wspaniale układa-jąca się współpraca doprowadziła jednak do zwiększenia deficytu na euro-pejskim rachunku bieżącym, co przełożyło się na obciążenie europejskiego budżetu i problemy w procesie restrukturyzacji gospodarek. Z drugiej strony na chińskim rynku nadal istniały ograniczenia w działalności zagranicznych przedsiębiorstw, w dostępie do rynku zamówień publicznych, w inwestycjach i rozwoju działalności bankowej, ubezpieczeniowej i telekomunikacyjnej. Ba-rierą stało się także częste łamanie prawa własności intelektualnej poprzez m. in. nielegalne kopiowanie programów komputerowych, książek, muzyki, a także podrabianiu odzieży. Było to powodem trudności, na jakie natykały się przedsiębiorstwa europejskie chociażby ze względu na fakt, że aż 60% pod-róbek obracających się w Europie pochodziło właśnie z Chin. Poszanowanie praw własności intelektualnej stało się wyzwaniem. Takie zobowiązania do-tyczą wszystkich członków Światowej Organizacji Handlu, do której Chiny przystąpiły w 2001 roku. Okres przejściowy na dostosowanie prawa minął już w 2005 roku, więc przy 60% pochodzących z Chin towarów, które na-ruszają prawo własności intelektualnej, trudno jest mówić o jakimkolwiek postępie w tej kwestii. W przedkładanych raportach do WTO władze nadal jedynie deklarują coraz większe przywiązanie przedsiębiorców do ochrony wspomnianych praw.

Czego boi się Unia?Bez względu jednak na podpisane umowy i wspólne cele, współpraca

między Unią Europejską a Chinami niesie za sobą nie tylko szanse, ale tak-że pewne zagrożenia. Unia obawia się przede wszystkim o przyszłość swoich relacji handlowych, zwłaszcza z krajami północnej Afryki i Ameryki Połu-dniowej, które także pracują nad zacieśnieniem swojej współpracy z China-mi, czym mogą spowodować stopniowe wypieranie eksportu europejskiego. Innym problemem stanowiącym przeszkodę w umacnianiu stosunków go-spodarczych pozostaje embargo UE na transfer broni do Chin, wprowadzone w 1989 roku. W roku 2006 na dziewiątym szczycie UE- Chiny podjęto decyzję o jego zniesieniu, ale już w 2007 roku Unia Europejska ogłosiła ofi-cjalnie jego podtrzymanie. Kraje UE podzieliły się wtedy na zwolenników i przeciwników. Według zwolenników, tj. Belgii, Francji, Hiszpanii, Włoch i Niemiec, Chiny odgrywają ważną rolę w stosunkach międzynarodowych, a samo utrzymanie embarga może świadczyć o wrogim nastawieniu w stosun-ku do unijnych partnerów. Z kolei przeciwnicy, tj. Holandia i kraje skandy-

Różne wartości, brak porozumienia w kluczowych kwestiach i jednolitego frontu. Unia nie mówi jednym głosem, Chiny nie wywiązują się ze zobowiązań. Czy istnieją jeszcze szanse na prawdziwe partnerstwo?

UNIA EUROPEJSKA CHINY

Unia Europejska- Chiny

- 30 lat trudnejwspółpracy

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE26

Page 27: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

nawskie, uzasadniają swój sprzeciw faktem, iż nadal istnieją przejawy łama-nia praw człowieka m. in. w Tybecie, nieprzyjazna polityka wobec Tajwanu, odmowa co do ratyfikacji Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, a co najważniejsze stosowanie kary śmierci (według Amnesty International w Chinach wykonuje się ok. 60% kar śmierci na całym świe-cie). Problemem jest także nieprzestrzeganie przez Chiny zasad kontroli eks-portu. Chociaż minęło już kilka lat od postanowienia o nadaniu partnerstwu charakteru strategicznego, to nadal do tej pory brakuje najbardziej istotnych rozwiązań, które nadadzą tempa i ułatwią handel między partnerami. Z dru-giej strony, dla Chin Unia Europejska jest najważniejszym partnerem, ale nie jedynym. W swojej działalności międzynarodowej Chiny nie koncentrują się jedynie na Europie. Od 2000 roku mamy do czynienia także ze współpracą pomiędzy Chinami a Afryką, poprzez którą uzyskują dostęp do kluczowych, z racji zapotrzebowania na energię, surowców energetycznych. Następnie w 2009 roku Chiny podpisały z Rosją umowy handlowe o wartości 3,5 mld dolarów. Co więcej, od 1 stycznia 2010 roku Chiny i 10 państw zrzeszonych w ASEAN tworzą trzecią na świecie strefę wolnego handlu. Po Japonii i Unii Europejskiej Chiny są trzecim partnerem handlowym w ASEAN. Udało im się prześcignąć Stany Zjednoczone.

Istnieją także znaczne różnice pomiędzy chińskimi a unijnymi praktyka-mi dotyczącymi handlu i działalności gospodarczej. Niektóre praktyki stoso-wane w Chinach są nie do przyjęcia w krajach europejskich, chociażby kwe-stia ścisłej współpracy dużych koncernów z rządem, w zamian za możliwość robienia udanych interesów.

Zaangażowanie i istota umacniania współpracyUnia Europejska zobowiązała się do realizacji swojego zaangażowania w

Chinach oraz do zacieśnienia współpracy, czego dowodem jest chociażby trzy-nasty szczyt, który odbył się w Brukseli w październiku 2010 roku. Głównym tematem rozmów stała się kwestia wzmocnienia partnerstwa strategicznego pomiędzy Unią a Chinami. W związku z tym omawiano główne problemy globalne, obejmujące przede wszystkim kwestie globalnego zarządzania, zmian klimatycznych czy energii, a także wszelkiego rodzaju zagadnienia regionalne, międzynarodowe oraz związany z tym obszarem temat nierozprzestrzeniania broni jądrowej. Chiny –kraj, który posiada największą liczbę ludności na świecie – na kontynencie azjatyckim i w sferze Pacyfiku zajmuje pozycję o ogromnym znaczeniu geostrategicznym, utrzymując tym samym zasadniczą rolę w G20. Stosunki dyplomatyczne pomiędzy UE a Chinami zostały ure-gulowane po raz pierwszy w 1985 roku, a w ciągu kolejnych lat pojawiło się jeszcze siedem prawnie wiążących umów. W związku z kryzysem finansowym Chiny zajęły trzecią pozycję w światowej gospodarce, szczególnie jako naj-większy eksporter, ale także jako kraj posiadający coraz większą siłę polityczną. W ciągu ostatnich lat znacząco wzrosła wymiana handlowa pomiędzy stro-nami, a Unia pozostała dla Chin największym partnerem handlowym. Coraz bardziej rozwija się także kwestia „partnerstwa strategicznego”, W styczniu 2007 roku rozpoczęto negocjacje dotyczące jego coraz większego zgłębiania.

Podczas dwunastego szczytu, w 2009 roku, obie strony zadeklarowały swoje aktywne zaangażowanie na rzecz pokoju i zrównoważonego rozwoju na świe-cie, jak również poparcie dla pokojowego rozwiązywania sporów. Największy jednak rozwój dotyczy wymiany handlowej, która wzrosła od 4mld Euro w 1978 roku do 296 mld Euro w roku 2009. Dla Unii Europejskiej Chiny są więc drugim najważniejszym partnerem, zaraz po Stanach Zjednoczonych. W latach 2004 – 2008 import z Chin wzrastał o 16,5% rocznie, w roku 2009 łączna wartość zaimportowanych dóbr wyniosła 215 mld Euro.

6 października 2010 Trzynasty szczyt nieporozumień

Choć z jednej strony współpraca układa się dość dobrze, to nie da się uniknąć nieporozumień i braku zgodności w niektórych kwestiach, czego wyrazem był chociażby ostatni szczyt. Głównym problemem stał się nacisk, jaki Unia wywiera na Chiny w kwestii rewaluacji juana. Po stronie UE istnieje dość istotna obawa, że utrzymywana przez chińskie władze tak niska wartość ich waluty może mieć niekorzystny wpływ na konkurencyjność gospodar-ki. Według Europy Chiny powinny nie tylko utrzymywać, ale i wzmacniać gospodarczą otwartość. Co więcej, staje się to coraz większym utrudnieniem dla unijnego eksportu do Chin, gdyż cena produktów z UE pozostaje na zawyżonym poziomie. W tej sytuacji silniejszy juan pomógłby nie tylko Chinom, ale też Europie. Umożliwiłby przede wszystkim chińskim gospo-darstwom domowym kupowanie większej ilości importowanych artykułów. Unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Oli Rehn wskazał także, że Unia Europejska stanowi największy dla Chin rynek eksportowy, co oznacza, że silna gospodarka europejska leży w chińskim interesie. Spór ten niejed-nokrotnie był okrzyknięty „walutową wojną”. Premier Chin, Chin Wen Jia-bao, stanowczo odrzuca unijny postulat i ostrzega, iż jakakolwiek rewaluacja juana może wywołać w Chinach społeczny niepokój, który zagrozi z kolei światowej gospodarce. Jego zdaniem wiele firm eksportowych musiałoby być zamkniętych, dlatego należy utrzymać względną stabilność waluty. Podtrzy-muje jednak, że wszelkie niezbędne reformy będą kontynuowane. Wcześniej oświadczył nawet, iż jest gotów na podjęcie „wspólnych wysiłków” w celu zreformowania światowego systemu finansowego, wzmocnienia kontroli i przezwyciężenia kryzysu. Niemniej jednak nie tylko Unia Europejska zarzuca Chinom sztuczne podtrzymywanie niskiej wartości juana, oskarżając ich przy tym o faworyzację własnego eksportu i wykorzystanie tego w celu docierania na światowe rynki. Stany Zjednoczone grożą Chinom, a także innym krajom, sankcjami handlowymi za manipulowanie walutami w celu utrzymania lub zdobycia przewagi. W tej sytuacji Unia Europejska jest narażona na szczegól-ne cierpienie, albowiem euro zyskuje na wartości mimo kryzysów i kłopotów finansowych z jakimi boryka się np. Irlandia, czy też Grecja.

Podsumowując… Unia to dla Chin istotny partner, którego musi cechować elastyczność.

Chiny to także istotny partner dla UE, ale bardziej nieprzewidywalny. Są to dwa światy. Różne modele społeczne, gospodarcze i kulturowe. Jednak bez względu na istniejące różnice Europa i Chiny są bliżej niż kiedykolwiek. Nie można dopuścić do zakończenia dynamicznego rozwoju tak ważnego part-nerstwa. Unia Europejska i Chiny muszą współpracować coraz bliżej. Przede wszystkim w sprawach, które dotyczą wszystkich jednakowo: od zmian kli-matu, poprzez bezpieczeństwo energetyczne, zrównoważony rozwój, pokój, prawa człowieka, aż po uczciwą konkurencję i przeciwstawianie się protekcjo-nistycznym i globalnym naciskom.

Joanna Janas

UNIA EUROPEJSKA CHINY

STYCZEŃ-LUTY 2011 27

Page 28: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

UNIA EUROPEJSKA SUROWCE

Bezpieczeństwo energetyczne stało się w ostat-nich latach jednym z najważniejszych tema-

tów agendy politycznej w Europie, nie tylko w kontekście gospodarczym, ale także w wymiarze polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Zużycie pierwotnych źródeł energii w UE wynosi odpo-wiednio: 37% ropy naftowej, 24% gazu, 18% węgla, 14% energii jądrowej i 7% odnawialnych źródeł energii. Z uwagi na fakt, że gaz ziemny jest stosunkowo czystym i jednym z tańszych źródeł energii, w Europie rośnie zużycie tego nośnika energii. Jako że państwa starego kontynentu nie posiadają wystarczających zasobów własnych tego surowca, muszą go importować z państw trzecich. Gaz ziemny – w porównaniu z ropą naftową, która jest sprzedawana na rynku światowym ze stosunkowo niewielkim udziałem transportu ru-rociągami – jest i pozostanie towarem związanym z rurociągami. Mimo rosnącego znaczenia skro-plonego gazu ziemnego (ang. Liquified Natural Gas, LNG), aż trzy czwarte gazu wysyłanego do Europy transportowane jest rurociągami, reszta jako LNG – tankowcami. Konflikty gazowe Ro-sji z Białorusią oraz z Ukrainą stały się punktami zwrotnymi w postrzeganiu Rosji przez Europę. Dla wielu państw członkowskich Unii Europej-skiej wydarzenia te stały się powodem do niepo-koju. Z obawy, że Rosja może wykorzystać swe zasoby energetyczne jako instrument nacisku politycznego, w UE nastąpiło powiązanie dwóch powszechnych obaw: tej związanej z rzeczywistym zagrożeniem bezpieczeństwa energetycznego oraz z zagrożeniem ze strony Rosji.

Wspólna polityka energetyczna?

Dzisiejsza Unia składa się z 27 państw człon-kowskich, które kupują gaz ziemny głównie

z Rosji, Norwegii, Algierii i Nigerii. Różnice w za-leżnościach energetycznych między poszczególny-mi członkami powodują rozbieżności w postrze-ganiu bezpieczeństwa energetycznego, a zatem prowadzą do sprzecznych interesów w ramach UE. Stąd również inne podejście do kwestii dy-wersyfikacji źródeł i dróg przesyłu gazu. Kompe-tencje w zakresie polityki energetycznej pozostają w rękach poszczególnych państw członkowskich. Każde z nich ma własną politykę energetyczną, która dotyczy indywidualnych zasobów i potrzeb, czynników geostrategicznych oraz stosunków z dostawcami. Sektor energii to bardzo korzystne źródło dochodów państwa. Z tego powodu pań-stwa Unii niechętnie oddają własną suwerenność w tym obszarze w ręce urzędników z Brukseli i preferują umowy dwustronne, a nie mówienie „jednym głosem”. W Komunikacie KE ze stycznia 2007 r. „Polityka energetyczna dla Europy” UE ustaliła trzy równo-rzędne cele bezpieczeństwa energetycznego. Są to bezpieczeństwo dostaw, konkurencyjność ekono-miczna i polityka przyjazna dla środowiska. Takie zdefiniowanie celów oznacza, że Unia-27 zdołała znaleźć „wspólny mianownik” dla interesów ener-getycznych poszczególnych państw członkow-skich. Rosja to najważniejszy dostawca gazu ziem-nego dla Niemiec i Polski. Obu państwom zależy na niezakłóconych dostawach, ale ich odmienny stan uzależnienia i odmienna percepcja Rosji i zagrożeń z jej strony sprawiają jednak, że sąsiedzi prowadzą różną politykę energetyczną.

Czym dla Polski jest terminal LNG?

Według szacunków Polskiego Instytutu Geologicznego Polska zużywa rocznie

14,4 mld m3 gazu. Wydobycie własne stanowi

5,2 mld m3, czyli ok. 30% krajowego zapotrze-bowania. Import tego nośnika energii z Ro-sji wynosi ok. 6,5 – 7 mld m3. Oznacza to, że nasza gospodarka jest w około 70% zależna od gazu importowanego. Problemem nie jest sama zależność od importu, ale silne uzależnienie od jednego dostawcy. Polska dąży więc – podobnie jak inne państwa silnie uzależnione od rosyjskich dostaw energetycznych – do poszerzenia swego pola manewru i poszukuje innych dostawców. PGNiG planuje doprowadzenie do sytuacji, w której 1/3 gazu pochodzić będzie z wydobycia krajowego, 1/3 ze Wschodu oraz 1/3 z terminala LNG ze Świnoujścia. Terminal gazu skroplonego nad Morzem Bałtyckim to największa w historii inwestycja Polski w sektorze gazowym. Uchwałą Rady Ministrów z 19 sierpnia 2008 r. rząd polski potwierdził, że budowa terminala LNG w Świno-ujściu jest inwestycją strategiczną dla bezpieczeń-stwa energetycznego i gospodarczego Polski oraz dla dywersyfikacji źródeł i dróg dostaw gazu do Polski. Według informacji uzyskanych ze strony internetowej spółki Polskie LNG, terminal ma pozwolić na odbiór drogą morską do 5 mld m3 gazu ziemnego rocznie, z możliwością rozbudowy (jeżeli będzie takie zapotrzebowanie rynku) do 7,5 mld m3. W przybliżeniu będzie to stanowić 30% do 50% rocznego zapotrzebowania Polski na gaz ziemny. 15 lipca 2010 r. spółka Polskie LNG pod-pisała umowę na budowę terminala w Świnoujściu z konsorcjum Saipem S.A. (Włochy) – Saipem SA (Francja) – Techint Compagnia Technica Interna-zionale S.p.A. (Włochy) – Snamprogetti Canada Inc. (Kanada) – PBG SA (Polska) – PBG Export Sp. z o.o. (Polska). Rozpoczęcie budowy terminala planowane jest na drugą połowę 2010 r., a zakoń-czenie przewidziano na koniec pierwszej połowy 2014 r. Surowiec do terminala pochodzić będzie m.in. z Kataru. 29 kwietnia 2009 r. PGNiG za-warło umowę na 20 lat (2014-2034) z katarską firmą Qatargas na dostawy skroplonego gaz ziem-nego w ilości 1,4 mld m3.

a po co Niemcy budują rurociąg Nord Stream?

Budowany terminal LNG w Świnoujściu ma służyć dywersyfikacji zaopatrzenia Polski w

energię poprzez poszerzenie kręgu dostawców. Powstający Nord Stream natomiast służyć będzie dywersyfikacji dróg przesyłu rosyjskiego gazu do Niemiec. Według szacunków Federalnego Zakładu ds. Nauk Geograficznych i Surowców Naturalnych, Niemcy posiadają 194 mld m3 zy-skownych ekonomicznie zasobów. Z uwagi na to, że produkcja własna pokrywa tylko 1/5 potrzeb rynku, RFN importuje gaz ziemny od trzech do-stawców: Norwegii, Holandii oraz Rosji. W ostat-nich 15 latach struktura importu zmieniła się na korzyść Norwegii i Rosji (75% dostaw). Najważ-

BEZPIECZEŃSTWOENERGETYCZNE Polski i Niemiec w UE

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE28

Page 29: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

UNIA EUROPEJSKA SUROWCE

niejszym dostawcą stają się Rosjanie, dostarczający 38% surowca (dane za 2009 rok). Rurociąg Nord Stream umożliwi bezpośredni przesył do państw Unii Europejskiej (dwoma równoległymi nitka-mi) do 55 mld m3 gazu rocznie – informuje na stronie internetowej Konsorcjum Nord Stream AG. Umożliwiłoby to pokrycie połowy rocznego zapotrzebowania Niemiec na gaz.Jak wynika z informacji otrzymanych od Gene-ralnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, pod koniec sierpnia 2010 r. spółka Nord Stream przekazała stronie polskiej informację, że otrzymała już wszystkie niezbędne pozwolenia na realizację inwestycji na wodach terytorialnych i w wyłącz-nej strefie ekonomicznej państw uczestniczących w projekcie. Zgodnie z decyzją Szefa obecnego rządu RP, Polska nie weźmie w projekcie Nord Stream udziału. Jak stwierdził premier Donald Tusk w wywiadzie dla rosyjskiego Intefaxu z lu-tego 2008 r., „gazociąg bałtycki nie zyska polskiej akceptacji”. Dnia 9 kwietnia oficjalnie rozpoczęto budowę rurociągu Nord Stream. Od 1 września statek „Solitaire” instaluje dziennie około 2,5 km rurociągu. Zaawansowanie prac nad projektem pozwala stwierdzić, że budowa staje się nieodwra-calna. Największym problemem tego gazociągu pozostaje sprawa zapewnienia surowców i rynków zbytu dla 55 mld m3 gazu ziemnego przesyłanego przez Nord Stream. Eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich zwracają uwagę na zagrożenie, jakie może stworzyć Nord Stream dla innych tras prze-syłowych. Aby zapewnić osiągnięcie pełnego wy-korzystania gazociągu bałtyckiego albo w celach politycznych, Gazprom może zmniejszyć ilość do-staw innymi rurociągami biegnącymi przez Polskę i Ukrainę.

Sprzeciw, którego nie było...

Pod koniec sierpnia br. polskie media poinfor-mowały, że strona niemiecka zaprotestowała

przeciw budowie terminalu LNG w Świnoujściu, powołując się na negatywne skutki środowiskowe po niemieckiej stronie granicy i domagając się wy-konania analizy według przepisów tzw. konwencji z Espoo. Skutkiem takiego sprzeciwu dla Polski byłoby odrzucenie przez UE oceny oddziaływania na środowisko oraz, w następstwie, wstrzymanie przez KE wypłaty 80 mln euro z funduszu ma-jącego pobudzić znajdującą się w kryzysie euro-pejską gospodarkę. Całkowity koszt budowy ga-zoportu ma wynieść ponad 730 mln euro. Brak zgody na unijną subwencję oznaczałby koniecz-ność pokrycia ewentualnej straty z innych źródeł finansowych, kredytów lub środków własnych. Ponowne opracowanie oceny środowiskowej mo-głoby natomiast skutkować kilkuletnim opóźnie-niem budowy. Śledząc publikacje prasowe, można odnieść wrażenie, że całą burzę mogła wywołać Gazeta Prawna. Michał Duszczyk – powołując się

na anonimowego eksperta rynku gazu – napisał, że Niemcami kierowały w rzeczywistości inne niż dbałość o środowisko motywy. Strona niemiecka miała uznać terminal LNG za konkurencję dla ru-rociągu Nord Stream. Niemcy miałyby blokować powstawanie polskiego gazoportu, gdyż szukając możliwości poprawy opłacalności swego projektu, chcą nakłonić Polskę do zakupu rosyjskiego gazu z Niemiec do Polski. Analityk Alexandros Petersen, członek Fundacji Patriciu Dinu na rzecz Transatlantyckiego Bez-pieczeństwa Energetycznego i Associate Director Eurazjatyckiego Centrum Energii przy Radzie Atlantyckiej w Waszyngtonie, podjął wątek i 8 września 2010 r. zamieścił w Wall Street Journal, a następnie na swoim blogu („The Russo-German Energy Pincer” - „Rosyjsko-niemieckie kleszcze energetyczne”) informację o niemieckim sprzeci-wie. Napisał on także, że przedstawiciele niemiec-kich koncernów energetycznych E.On Ruhrgas i BASF/Winershall, wspólnie z rosyjskim Gaz-promem, uprawiają w Brukseli twardy lobbing, domagając się oceny terminalu LNG w Świno-ujściu pod kątem europejskich konwencji ochro-ny środowiska z Espoo, co mogłoby skutkować opóźnieniem budowy polskiego gazoportu nawet o dwa-trzy lata. Tymczasem z informacji uzyska-nych ze strony internetowej Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, instytucji prowadzącej kon-sultacje z Niemcami, wynika, że strona niemiecka nie protestowała w sprawie budowy terminala. Rozmowy bilateralne służyły jedynie wyjaśnieniu wątpliwości związanych z budową terminala leżą-cego w geograficznej bliskości Niemiec. General-na Dyrekcja poinformowała Komisję Europejską o pozytywnie zakończonych konsultacjach. Jak informuje polska prasa – za Polską Agencją Praso-wą – rzeczniczka Komisarza ds. Energii Marlene Holzner potwierdziła otrzymanie także z Niemiec informacji, że projekt LNG w Świnoujściu nie bę-dzie miał znaczących niekorzystnych transgranicz-nych konsekwencji dla środowiska i w związku z tym Niemcy nie składają zastrzeżeń do polskiego projektu.

... pozostaje jednak jedno małe ale ...

Zagrożenie dla funkcjonowania terminalu może leżeć gdzie indziej niż niemieckie za-

strzeżenia środowiskowe, ale i tu sprawy wydają się iść w pozytywnym dla Polski kierunku. Stro-na polska wnioskuje o umożliwienie dostępu do portu w Świnoujściu tankowcom o maksymal-nym dopuszczalnym zanurzeniu dla tankowców w Cieśninach Duńskich, tj. do 15 m. Strona niemiecka zgodziła się początkowo na zanurzenie do 13,5 m, ale polska argumentacja wydaje się powoli przekonywać niemieckich rozmówców. W grudniu 2009 r. niemiecki minister spraw za-

granicznych Guido Westerwelle zapewnił swojego polskiego odpowiednika Radosława Sikorskiego, że Nord Stream nie utrudni swobodnego dostę-pu do polskich portów. Za tym politycznym za-pewnieniem długi czas nie szły jednak czyny. Pod koniec grudnia 2009 r. administracja niemiecka wydała dwie decyzje w tej sprawie. Urząd Górni-czy w Stralsundzie wydał pozwolenie na budowę gazociągu w wodach terytorialnych Niemiec, zaś Urząd Żeglugi i Hydrografii w Hamburgu wydał pozwolenie na budowę w ich wyłącznej strefie ekonomicznej. Obie decyzje nie uwzględniały polskich postulatów. Pod koniec sierpnia 2010 r. Urząd Górniczy w Stralsundzie poinformował o wydaniu uzupełniającej decyzji w sprawie ustale-nia planu zabudowy z dnia 21.12.2009 r., która idzie naprzeciw polskim oczekiwaniom. W mocy pozostaje jednak pozwolenie Urzędu w Ham-burgu, które nadal nie spełnia postulatu Polski. Biuro Prasowe Urzędu nie udziela żadnych infor-macji na ten temat ewentualnych zmian czy uzu-pełnień do wydanej decyzji, gdyż postępowanie nadal się toczy.

Wnioski dla Polski

Rynek UE jest dla Rosji najbardziej rentow-nym rynkiem zbytu. Zależność energetyczna

działa więc w obie strony: Europa potrzebuje ro-syjskich nośników energii, Rosja zaś europejskich (czyli i polskich) dewiz. W interesie Polski leży terminowe zbudowanie terminalu LNG. Tak dłu-go jednak, jak długo rzeczywista dywersyfikacja źródeł i dróg przesyłu gazu pozostają pieśnią przy-szłości, Rosja pozostaje naszym najważniejszym dostawcą. Rosja jest w opinii wielu ekspertów bardziej wiarygodnym dostawcą niż np. niestabil-ne politycznie kraje arabskie i nigdy bezpośrednio nie odcięła Polsce dostaw. Po złych doświadczeniach z blokadą wwozu pol-skiego mięsa do Rosji można wprawdzie wysnuć wniosek, że Rosja wprowadza sankcje motywo-wane nie tylko ekonomicznie. Jednakże Rosja ze swej strony chyba też zrozumiała, że droga na Zachód wiedzie przez Polskę i że warto postarać się o lepsze stosunki z piątym co do wielkości państwem UE. Zdaniem renomowanego polskiego eksperta ds. energii Andrzeja Szcześniaka, kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego kraju mają: ułożenie maksymalnie sprzyjających stosunków z dostawcą, dywersyfikacja źródeł i dróg przesyłu gazu, zapasy surowca oraz infrastruktura, połą-czenia między rynkami państw członkowskich i elastyczność zużycia różnych surowców. To chyba dobry przepis na sukces.

Ewa Dawid

STYCZEŃ-LUTY 2011 29

Page 30: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Artykuł omawia kluczowe elementy polskiej strategii energetycznej w relacjach do ekspansjonistycznej polityki gazowej Federacji Rosyjskiej. Gazprom ujmowany jest w koncepcji rosyjskiej jako element budowania rosyjskiego bezpieczeństwa energetycznego. Przejawia się to we wpływie na ceny gazu ziemnego i ropy naftowej oraz w kreowaniu kryzysów energetycznych a przez to uzyskiwaniu politycznego wpływu na kontynencie. W artykule omówiono również kluczowe strategie Polski w aspekcie jej bezpieczeństwa energetycznego. Każda z tych strategii wymusza jednak współpracę z Gazpromem co najmniej w przeciągu najbliższych dwudziestu kilku lat.

Posiadanie bogatych złóż surowców energetycznych czyni poszczegól-nych poszczególne gospodarki dominującymi we współczesnym świecie. Wynika to z zasięgu i siły oddziaływania surowców energetycznych na po-zostałe gałęzie gospodarki. Gaz ziemny stanowi najbardziej pożądane źródło energii dla przemysłu– wynika to z jego najwyższego (z wyjątkiem energetyki atomowej i pochodnych) współczynnika proporcji właściwości energetycz-nych do poziomu emisji zanieczyszczeń. Spośród paliw konwencjonalnych jedynie olej opałowy (a i to wyłącznie przy zastosowaniu reduktorów emisji) oraz węgiel (przy zastosowaniu kotłów fluidalnych z odpylaniem), wykazują mniejsze emisje zanieczyszczeń niż gaz ziemny (ale i tak bez zastosowania reduktorów emisji) i jedynie w wypadku emisji tlenków azotu . W sytuacji podpisania przez Polskę umów międzynarodowych zobowiązujących ją do zmniejszania emisji zanieczyszczeń pod rygorem karnych opłat, ten ekono-miczno-ekologiczny aspekt wyboru źródła pozyskania energii ma i nadal bę-dzie miał bardzo istotne znaczenie . Coraz częściej porusza się kwestie zwią-zane z energetycznym zastosowaniem odnawialnych źródeł pochodzących z siły natury (energia słoneczna, siła wiatru) oraz źródeł niekonwencjonalnych (energia atomu). Niemniej, biorąc pod uwagę koszty inwestycji (energetyka atomowa) i poziom ich zwrotu, oraz mając na uwadze możliwości wykorzy-stania na masową, ogólnokrajową skalę przemysłową (energia ze źródeł od-nawialnych), wyłącznie gaz ziemny jest poważnie brany pod uwagę. Należy też zauważyć, że logistyka gazu ziemnego należy do najbardziej efektywnych ekonomicznie i technologicznie.

Dodatkowym argumentem przemawiającym za rozwojem handlu ga-zem ziemnym były też czynniki logistyczne umożliwiające przesył gazu na duże odległości.

Rynek gazu zimnego na subkontynencie Europy Środkowo-Wschodniej w aspekcie polskiej gospodarki – rynek sprzedawcy

Polska jest w stanie pokryć z rodzimych złóż nikłą cześć swojego za-potrzebowania na gaz ziemny. Nawet powstanie i rozwój wydobycia gazu łupkowego nie dają gwarancji uniezależnienia się od źródeł zewnętrznych pozyskania tego surowca w krótkim odstępie czasu. Podjęte prace w zakre-sie eksploatacji gazu łupkowego przez firmy: Marathon Oil, ConocoPhi-lips czy Lane Energy są obecnie na etapie projektów i nie wykraczają w zasadzie poza próbne odwierty i empiryczną analizę wielkości i wydajności złóż. Pozostałe sposoby pozyskania gazu (biogazu czy wykorzystania syntezy Fischera-Tropischa) nie dają szansy na tak istotną masowość produkcji, by Polska mogła uniezależnić się od importu tego surowca. Ponadto wymagają bardzo kosztownych inwestycji. Z punktu widzenia nauki i jej społecznego charakteru, są bardzo dobrym kierunkiem działań. Z punktu widzenia go-spodarki są elementem prac laboratoryjnych rokujących bardzo duże nadzie-je jako poszukiwanie tańszych sposobów realizacji projektów – ale w odległej przyszłości.

Polska więc zmuszona będzie przez dłuższy czas korzystać z importu gazu ziemnego. Rynek gazu ziemnego na subkontynencie Europy Środkowo-Wschodniej zdominowany jest przez dwa jego źródła: mniejsze norweskie i dominujące rosyjskie. Niewielkie zasoby posiadane przez pozostałe pań-stwa nie pokrywają nawet ich wewnętrznego, bieżącego zapotrzebowania. Gaz norweski pochodzi ze złóż podmorskich (Morze Północne i Norwe-skie). Jego wydobycie pokrywa zapotrzebowanie gospodarki i społeczeństwa norweskiego, nadwyżki są eksportowane. Dochody pozyskane z tego źródła

gospodarcze ramię Kremla

a polska strategia energetyczna

ROSJA & WNP SUROWCE

GAZPROM

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE30

Page 31: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

są reinwestowane oraz służą rozwojowi gospodarczemu innych gałęzi nor-weskiej gospodarki. Choć głównym odbiorcą gazu norweskiego jest Wielka Brytania, istnieje możliwość jego dostaw na teren subkontynentu. Analizę możliwości pozyskania gazu z tego źródła prowadził rząd J. Kaczyńskiego w drugiej połowie obecnej dekady. Wcześniejsze działania w tym zakresie zostały „zamrożone” przez rząd L. Milera w oparciu o analizę bieżącej opła-calności.

Inicjatywą podjętą w roku 2009 była analiza dostępu i technologicz-nych możliwości przetwarzania gazu uprzednio skroplonego. W tym celu rząd D. Tuska nawiązał kontakty handlowe z Katarem i rozpoczął wdraża-nie planu budowy gazoportu. Inna, zapoczątkowana wcześniej przez rząd J. Kaczyńskiego inicjatywa obejmująca współpracę z Ukrainą, dotyczyła uzyskania dostępu do źródeł gazu kaspijskiego. Inicjatywa ta obecnie jest „zamrożona” w związku z brakiem zainteresowania ze strony ukraińskiej po zmianie ekipy rządzącej. Równocześnie wzajemna, o podłożu historycznym, niechęć ukraińsko-polska też nie tworzy pozytywnego klimatu wokół zacie-śniania współpracy gospodarczej między tymi krajami. Działania te obrazu-ją znaczną aktywność polskich władz (z wyjątkiem okresu bierności rządu SLD) i dostrzeganie „problemu gazowego” co najmniej w perspektywie naj-bliższych kilkunastu do dwudziestu kilku lat, kiedy to przy zrealizowaniu optymistycznego scenariusza Polska mogłaby uniezależnić się od importu gazu drogą pozyskiwania gazu z łupków.

Obecnie stosowana strategia „gazowa” Polski obejmuje następujące aspekty:

Próby bojkotu Gazociągu Północnego jako alternatywnego dla dostaw-•cy źródła sprzedaży surowca omijającego Polskę. U źródeł koncepcji leży obawa, że w sytuacji, gdy gaz rosyjski będzie mógł ominąć Polskę i być sprzedawany do głównego odbiorcy (Niemiec), Polska znajdzie

się „na końcu nitki” i będzie w sytuacji analogicznej do Słowacji czy Bułgarii w okresie kryzysu początku 2009 r. Realne możliwości tej strategii obejmują działania opóźniające budowę gazociągu północne-go, co wynika z faktu, że Polska nie ma możliwości zablokowania tej budowy – gospodarczy bojkot Niemiec lub Rosji byłby działaniem, z ekonomicznego punktu widzenia, absurdalnym.Wzmożony nacisk na Unię Europejską w celu budowy systemu we-•wnątrzunijnej „kooperacji” gazowej. W koncepcji tej zakłada się, że skoro nie jest możliwa blokada Gazociągu Północnego, należy zostać do niego przyłączonym. W optymalnym wariancie należy zbudować i zostać przyłączonym do ogólnoeuropejskiej sieci przesyłu gazu. Wadą tej koncepcji jest fakt, że opiera się ona na przekonaniu o trwałości struktur unijnych i postępującemu procesowi unifikacji Europy. Zało-żenie, że skoro Unia istnieje w chwili obecnej, będzie „funkcjonować wiecznie” jest zbyt daleko posunięte, jednak analizując wariant opty-mistyczny oparty na gazie łupkowym – strategia nastawiona na funk-cjonowanie Unii co najmniej przez najbliższe kilkanaście lat wydaje się poprawna merytorycznie. Strategia ta opiera się też na tym, że żadne z państw unijnych z własnej woli nie zablokuje gazociągu. W tym aspek-cie funkcjonują „martwe” unijne dokumenty i rozporządzenia, przede wszystkim: Europejska Karta Energetyczna z 1991 r., Biała Księga UE z 1995 r. oraz Dyrektywy gazowe: 98/30/EC i 2003/55/WE.Analiza możliwości i rozbudowa źródeł dywersyfikujących dostawy z •ominięciem Unii. Nawet fakt krótkoterminowego braku opłacalności działań w tym zakresie nie oznacza, że nie należy się do nich przygo-tować. Budowa gazoportu nie musi oznaczać równoczesnego obligum zakupu gazu skroplonego – choć import z tego źródła wydawałby się wtedy oczywistym ze względu na finansowe aspekty związane ze zwro-tem z inwestycji w gazoport. W tym zakresie nawiązano wstępne kon-takty handlowe analizujące możliwości pozyskania skroplonego gazu z Libii, Egiptu, Nigerii czy Kataru. Ponadto w rokowaniach handlowych ze stroną rosyjską, posiadanie gazoportu stanowiłoby znaczący argu-ment przemawiający za zmniejszeniem ceny gazu ziemnego. Podobnie rzecz ma się ze współdziałaniem z Ukrainą w zakresie rozbudowy „ga-zociągu kaspijskiego”: Baku – Tbilisi – Erzurum powstałego w 2006 r., również w ramach projektu Nabucco.Strategia na „wciągnięcie” Rosji do struktur unijnych w formie członka •lub kraju stowarzyszonego. Strategia ta opierała się na założeniu, że ko-rzystnym jest funkcjonowanie w jednej strukturze międzynarodowej z dostawcą kluczowych surowców energetycznych. Próby inicjowania tej strategii (łącznie z ew. włączeniem Rosji do NATO) sygnalizowa-ne jeszcze na początku dekady, zakończyły się fiaskiem w związku ze zdecydowanym brakiem zainteresowania ze strony Rosji. Rosja jest zainteresowana rozwojem stosunków handlowych z Unią ale nie jest zainteresowana rezygnacją z własnej suwerenności.

Bez względu na skuteczność realizacji powyższych strategii Polska „skaza-na” jest na dostawy rosyjskiego surowca przynajmniej przez najbliższe kilka-naście lat. Ze względu na monopolistyczny charakter rosyjskiej gospodarki surowcowej, partnerem handlowym dla strony polskiej jest potentat gazowy – firma Gazprom.

Ekspansja Gazpromu Jeszcze kilkanaście lat temu Gazprom był jedną z kilku liczących się ale

niczym nie wyróżniających spółek sektora energetycznego w Rosji. Istotniej-szymi graczami w tej branży były chociażby: Jukos M.Chodorkowskiego, Novatek czy SibNieft R.Abramowicza. Potęga ekonomiczna Gazpromu związana jest z okresem wpływu politycznego w Federacji Rosyjskiej W. Pu-tina. W okresie jego prezydentury a obecnie pełnienia funkcji szefa rządu

ROSJA & WNP SUROWCE

STYCZEŃ-LUTY 2011 31

Page 32: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Federacji Rosyjskiej, Gazprom stał się narzędziem odbudowy potęgi Rosji na kontynencie europejskim. Kluczowym elementem z punktu widzenia Kremla, który przemawiał za wyznaczeniem właśnie tej spółki było naj-łatwiejsze przejęcie jej zarządu. Akcję przeprowadzono w 2001 r. Z kolei uzyskanie dominującej pozycji przez Gazprom było możliwe dzięki ustawie (która weszła w życie 18.07.2006 r.) przekazującej faktyczny monopol na eksport gazu ziemnego właścicielowi gazociągów (Gazpromowi).

Pierwszym etapem rozwoju Gazpromu było opanowanie rynku we-wnętrznego. Szczególnie intensywnym okresem dla tych działań okazały się lata 2005 i 2006. Przejęto wtedy spółki:

wynikające z ostatecznego sfinalizowania powiązania kapitałowego z •byłym koncernem Jukos M.Chodorkowskiego po wcześniejszym (w 2004 r.) zlicytowaniu kluczowego przedsiębiorstwa koncernu Jugansk-NieftieGazu i przejęciu aktywów przez powiązaną kapitałowo z Gaz-promem spółkę RosNieft,koncern SibNieft R.Abramowicza drogą wykupu 75% akcji i zmiany •nazwy koncernu na Gazprom Nieft , uzyskując niezbędne kwoty na zakup w komercyjnych bankach zachodnioeuropejskich,konsolidacja grupy przez odzyskanie pakietu kontrolnego nad holdin-•giem Sidur grupującym m.in.: PurGaz, NortGaz i ZapSibGazprom,zakup via niemiecka spółka holdingu prawie 1/5 akcji Novatek,•wyparcie z rynku konsorcjum zorganizowanego wokół projektu „Sa-•chalin-2” i przejęcie kontroli nad złożami objętymi tym projektem.

W kolejnym roku Gazprom przejął dodatkowo pakiet kontrolny nad rosyjsko-brytyjskim koncernem TNK-BP.

Na rynku koncern Gazprom uważany jest nie tylko za potężny finanso-

wo, zatrudniający bez mała pół miliona pracowników, ale i za nie cofający się przed grą niezgodną z uznanymi za wskazane w Zachodniej Europie stan-dardami etyki biznesu. Wykorzystywanie organów państwowych, nagonki na kierownictwa konkurencyjnych przedsiębiorstw (casus m.in.: Jukosu czy TNK-BP), nasyłanie przedstawicieli urzędów nawet na współpracujące przedsiębiorstwa celem przejęcia ich udziałów (casus: projekt „Sachalin-2”) tworzą wrażenie układu mafijnego w którego ramach z jednej strony funk-cjonuje Gazprom a z drugiej rząd W. Putina. Wydaje się więc słusznym po-stawienie tezy, że Gazprom jest firmą traktowaną jako monopol państwowy, którego istnienie jest uzależnione od wzajemnie świadczonych sobie usług przez organy państwowe i samą firmę. Ma to miejsce w postaci widocznych preferencji w przekazywaniu kolejnych złóż ropy naftowej i gazu ziemnego Gazpromowi. W praktyce koncerny zagraniczne nie mają możliwości eks-ploatacji złóż rosyjskich w inny sposób niż związany z wejściem w spółkę z Gazpromem, w której to spółce Gazprom jest podmiotem dominującym.

Przykładem takiej sytuacji jest chociażby zagospodarowanie złoża Sztor-man (Morze Barentsa) z potwierdzonymi zasobami w wysokości 3,68 bln m^3 gazu ziemnego i ponad 31 mln t. kondensatu gazowego – największe współcześnie znane pojedyncze złoże gazu ziemnego na globie. W celu jego eksploatacji utworzono w 2007 r. konsorcjum „Shtokman Development Company” z 51% udziałem Gazpromu i prawem do nieodpłatnego przeję-cia przez Gazprom całości infrastruktury w roku 2032 .

Jak wynika z kolejnych działań Gazpromu jest on też orężem ekspan-sji gospodarczej Rosji poza jej terytorium. W tym zakresie Rosja realizuje 3-płaszczyznową strategię gospodarczą obejmującą:

kontrolę nad siecią przesyłową i siecią zbytu,•kontrolę nad zasobami surowców,•rozbudowę własnych sieci przetwórczych.•

Powyższe aspekty mają szczególne znaczenie we współpracy z posiada-jącymi duże złoża gazu byłymi republikami ZSRR, głównie: Turkmenista-nem, Uzbekistanem i Kazachstanem. Od 2007 r. kraje te łącznie z Rosją są objęte wspólnym gazociągiem dostarczającym gaz z Morza Kaspijskiego. Operatorem tego gazociągu jest Gazprom.

Zakończenie Federacja Rosyjska wykorzystuje możliwości relacji kapitalistycznych w

realizacji swej polityki powrotu do odgrywania roli supermocarstwa na glo-bie. Utworzenie faktycznego monopolu gazowego w postaci firmy Gazprom, stymulowanie jej rozwoju a następnie wprowadzenie na rynek europejski zachwiało „gospodarczym ekosystemem”. Było jak wprowadzenie nowego gatunku drapieżnika do ekosystemu. „Ekosystem gospodarczy” został mu podporządkowany. Ekspansja na kapitałowy rynek europejski polegająca na przejmowaniu istniejących spółek i ich infrastruktury bądź wykupie części udziałów (ew. akcji) i uzyskanie w ten sposób monopolu na korzystanie z ich infrastruktury jest bardzo skutecznym i szybkim sposobem uzależniania od siebie klientów. Procedura ta jest widoczna szczególnie w wypadku Niemiec. Państwo to, będące kluczowym w strukturach unijnych stanowi dla rosyj-skiej ekspansji gospodarczej „bramę wejściową” do Unii Europejskiej.

Leszek Michalczyk

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE32

ROSJA & WNP SUROWCE

Page 33: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

wraca do gry?Nadbałtycki wraca do gry?Nadbałtycki

Światowy kryzys, którego początek symbolicznie łączy się z upadkiem amerykańskiego banku Lehman Brothers, uderzył z całą gwałtowno-

ścią w państwa nadbałtyckie – dodajmy: państwa doskonale rozwijające się w okresie ów kryzys poprzedzającym. Dziś w takie porównanie trudno uwierzyć, ale w 2006 roku gospodarka Łotwy rozwijała się w podobnym tempie jak chińska – 12,2% rocznie. Można przypuszczać, że sami Łotysze nie spodziewali się, że kiedykolwiek ich kraj może osiągnąć tak imponują-cy wynik. Tak doskonały wynik był skutkiem przed wszystkim wysokiego poziomu konsumpcji. Jeszcze w 2007 roku, a więc w przeddzień załama-nia, tempo wzrostu wyniosło 10% PKB. 2008 rok przyniósł scenariusz, którego wcześniej nikt nie przewidywał – nic bowiem nie wskazywało, że tak łatwo będzie zdusić świetnie prosperująca i stawianą innym państwom za przykład gospodarkę. Ale dane nie kłamią: w 2009 roku PKB Łotwy skurczył się o 20%, co stanowi największy spadek spośród wszystkich kra-jów członkowskich UE. Dziś z dużą dozą pewności można powiedzieć, że najgorsze łotewska gospodarka ma już za sobą. Gdyby nie refleks i zde-cydowanie rządu premiera Valdisa Dobrovskisa, rozwój zdarzeń mógłby przypomnieć casus Grecji, a więc mogłoby się skończyć wpompowaniem ogromnych pieniędzy przez Unię dla ratowania Łotwy. Gdy w 2008 roku upadł drugi co do wielkości łotewski bank, kraj wystąpił o międzynaro-dową pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. By uzyskać pomoc w potrzebnej wysokości, kraj musiał przeprowadzić niezbędne cięcia i rozpocząć akcję oszczędzania na dużą skalę. Pracownicy sektora budżetowego musieli zaakceptować zmniejszenie pensji o 20%, emerytury obcięto o około 10%. W górę poszły podatki. Pod koniec 2008 roku, gdy było już oczywiste, że kryzys zapukał do łotewskich drzwi i rozgościł się na dobre, rząd wprowadził poprawki do budżetu, tnąc wydatki o po-nad 320 mln euro. Zamrożono wiele inwestycji, także tych planowanych od kilku lat, zwłaszcza w obszarze infrastruktury. Wszystko po to, by jak najwięcej pieniędzy pozostało w państwowej kasie. W wyniku cięć zde-cydowanie pogorszyła się sytuacja Łotyszy. Najbardziej ucierpieli emeryci i renciści, których świadczenia już wcześniej kształtowały się na bardzo niskim poziomie. W polskiej prasie pojawiały się artykuły traktujące o fa-talnych warunkach, w jakich znalazła się duża część obywateli Łotwy, któ-rym towarzyszyło pytanie – co się stanie, jeśli polityka rządu nie przyniesie oczekiwanych efektów. Wszystkim tym działaniom bacznie przyglądała się Unia Europejska oraz państwa regionu, które rozwój wydarzeń na Ło-twie mógł traktować jako barometr swoich własnych postępów w walce z gospodarczym spowolnieniem. Udało się. W 2010 roku nikt nie szczędzi Łotwie pochwał. Premier Litwy, Andrius Kubilius, miał powiedzieć, że szef łotewskiego rządu uratował nie tylko swój kraj, ale i cały region.

Zaskakujący wynik wyborów2 września na Łotwie odbyły się wybory parlamentarne. Prawie milion

obywateli oddało głos – najwięcej poparło dotychczas rządzący centro-pra-wicowy blok Jedność, na czele którego stoi premier Valdis Dombrovskis. Koalicja uzyskała w sumie około 56% głosów, co daje jej 53 miejsca w 100-osobowym parlamencie. Na drugim miejscu uplasowało się lewicowe Centrum Zgody. Frekwencja wyniosła niewiele ponad 62%, była więc niż-sza, niż w dotychczasowych wyborach. Zdecydowane zwycięstwo bloku Jedności może zaskakiwać, gdy wziąć pod uwagę, jak stanowczy program trudnych reform i cięć finansowych zafundował on Łotyszom. Kryzys gospodarczy nie miał litości dla doskonale rozwijającego się kraju – ob-szedł się z Łotwą gwałtownie, spekulowano o możliwości bankructwa tego do niedawna „nadbałtyckiego tygrysa”. Tak się jednak nie stało. Pomimo ogromnych kłopotów finansowych władze poradziły sobie z kłopotami wcale nie gorzej, niż rządy innych państw. Odbyło się to jednak ogrom-nym kosztem i każdy obywatel silnie odczuł budżetowe cięcia. Rząd Valdi-sa Dombrovskisa nie bał się trudnych reform – nawet zdając sobie sprawę, że niepopularne rozwiązania mogą spowodować przegnanie wyborów w 2010 roku.

Łotewska scena polityczna jest bardzo rozbita, co powoduje dużą dezorientację obywateli. Działa tam wiele partii, niektóre o znaczeniu marginalnym. Najważniejszymi ugrupowaniami są centroprawicowa Jed-ność oraz popierane przez ludność rosyjskojęzyczną Centrum Zgody. W skład koalicji Jedność wchodzą: Związek Obywatelski (PS), Nowa Era (JL), Związek na rzecz Innej Polityki (SCP). Centrum Zgody reprezen-tuje przede wszystkim interesy bardzo dużej, bo stanowiącej ponad 30% rosyjskojęzycznej ludności Łotwy. Opowiadają się za większa integracją z państwami dawnej WNP i zmniejszeniem ingerencji Unii Europejskiej w łotewskie prawodawstwo i gospodarkę. Żądają ustanowienia języka rosyj-skiego drugim – obok łotewskiego – językiem oficjalnym. Interesy repre-zentowane przez dwie główne partie w wielu miejscach wykluczają się, utrudniając reformowanie państwa.

Wynik niedawnych wyborów pokazuje, że Łotysze są zdeterminowani w walce z kryzysem i gotowi przedsięwziąć nawet bolesne środki, by ten cel osiągnąć. Na tle innych państw Europy Zachodniej, której obywatele wychodzą na ulicę, by bronić krótszego tygodnia pracy – jest to postawa godna aprobaty. Jeśli rząd konsekwentnie będzie podejmował trudne de-cyzje i będzie w nich popierany przez łotewskie społeczeństwo, niedługo o Łotwie znów będzie się mówiło jako o prymusie gospodarczym Europy.

Martyna Kośka

Łotwa zapisze się w historii światowej gospodarki jako państwo, które bardzo gwałtowny wzrost gospodarczy przypłaciło ryzykiem bankructwa. Na takie zakończenie złożyło się wiele czynników: gwałtowny wzrost płac, powszechne finansowanie inwestycji kredytami, niski poziom eksportu. Z kryzysu Łotwa wyszła na szczęście obronną ręką – widać już sygnały ożywienia.

t y g r y swraca do gry?Nadbałtycki

STYCZEŃ-LUTY 2011 33

EUROPA ŁOTWA

Page 34: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

W lipcu 2010 roku haski trybunał orzekł, że decyzja o ogłoszeniu niepodległości przez Koso-wo nie narusza prawa międzynarodowego. W opinii MTS pojawiło się stwierdzenie, że prawo międzynarodowe nie zawiera „zakazu ogłoszenia deklaracji niepodległości”. W istocie stanowisko trybunału w żaden sposób nie zmienia sytuacji Kosowa – każdy kraj arbitralnie decyduje o uzna-niu niepodległości Prisztiny. Opinia ta stwarza jednakże znaczący precedens dla innych separa-tystycznych, powszechnie nieuznanych republik. Na obszarze postradzieckim mamy do czynienia z czterema takimi obszarami. Ich funkcjonowa-nie i patowe położenie jest obecnie nie tyle wyni-kiem narodowych separatyzmów, co rezultatem geopolitycznych interesów.

Naddniestrze Historia państwowości naddniestrzańskiej

sięga czasów radzieckich, gdy władze stalinowskie stworzyły niewielką republikę autonomiczną w składzie ZSRR. Na mocy paktu Ribbentrop-Mo-łotow należący do Rumunii obszar Mołdawii zo-stał w 1940 roku anektowany przez ZSRR, i po-łączony z Naddniestrzem, utworzył Mołdawską

Socjalistyczną Republikę Radziecką. Konflikt po-między zrusyfikowanym i bogatszym, zindustria-lizowanym Naddniestrzem, a ciążącą ku Rumunii Mołdawią, rozgorzał w obliczu upadku ZSRR.

W Kiszyniowie głośno dyskutowano o moż-liwości zjednoczenia z Rumunią, o czym nie chciano słyszeć w rosyjskojęzycznym, położonym na lewym brzegu Dniestru Tyraspolu. W efekcie ogłosił on secesję i powstanie Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej. Kiszyniów w 1992 roku próbował zbrojnie przywrócić kontrolę na zbun-towanym obszarze, lecz akcja nie powiodła się. Rzeczywistą kontrolę nad terytorium utrzymała Rosja, posiadająca tam swoją armię. Do chwili obecnej Naddniestrze pozostaje swoistym re-liktem Związku Radzieckiego, powszechna jest tam chociażby sowiecka symbolika. Władzę w separatystycznej republice sprawują ludzie, któ-rym bliżej do klanów mafijnych i przestępczości zorganizowanej, niż europejskich standardów demokratycznych. Niewątpliwą siłą Naddniestrza jest cichy rosyjski patronat, lider separatystyczne-go państwa Igor Smirnow wprost mówi, że jego politycznym celem jest „niezależność w łączności z Rosją”. Funkcjonowanie tej państwowości znacz-nie utrudnia życie Mołdawii – najbiedniejszego

nieuznawanych REPUBLIKProblem

Niedawna opinia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze w sprawie niepodległości Kosowa kolejny raz przypomniała o nierozwiązanym problemie statusu nieuznawanych, samozwańczych republik na obszarze postradzieckim: Naddniestrza, Abchazji, Osetii Południowej i Górskiego Karabachu. Ich przyszłość wciąż wydaje się niejasna, gdyż na regionalne konflikty nakłada się geopolityczna rywalizacja.

państwa Europy. W zasadzie źródłem konfliktu była niejasna przyszłość Mołdawii i dążenia do zjednoczenia z Rumunią, a obecnie funkcjonowa-nie separatystycznej republiki jest dla określonych grup po prostu źródłem dochodowego biznesu. Kryterium etniczne w tym konflikcie ma zna-czenie minimalne. Względna stabilność separa-tystycznej republiki opiera się na gospodarce, jest ona całkowicie niezależna od Mołdawii, większość miejscowej produkcji jest eksportowana. Dla Naddniestrza w 2003 roku, przy udziale Rosji, przygotowano plan rozwiązania sporu w postaci stworzenia mołdawsko-naddniestrzańskiej federa-cji. W układzie tym Naddniestrze miałoby możli-wość wpływania na kluczowe decyzje Kiszyniowa w zakresie polityki zewnętrznej i bezpieczeństwa. Mołdawia miała m.in. zobowiązać się do nie-wstępowania do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Gwarantem stabilizacji kraju miałaby pozostać ar-mia rosyjska, rozmieszczona na terenie Naddnie-strza. Plan ten, szerzej znany jako „memorandum Kozaka”, nie zyskał akceptacji mołdawskiego spo-łeczeństwa. Pod wpływem ulicznych protestów ówczesne władze w Kiszyniowie odstąpiły od za-warcia układu. Niemalże w ostatniej chwili, gdy samolot z Władimirem Putinem miał odlatywać

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE34

ROSJA & WNP PRAWO

Page 35: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

do Mołdawii na ceremonię zawarcia porozumie-nia mołdawskiego rządu z naddniestrzańskimi separatystami, prezydent Mołdawii Władimir Woronin odmówił jego podpisania. Samolot ro-syjskiego przywódcy do Mołdawii nie odleciał, a Kreml w istocie „obraził się” na Kiszyniów. Wyrazistym dowodem pogarszających się sto-sunków rosyjsko-mołdawskich było podnie-sienie cen gazu oraz ogłoszenie przez rosyjskie władze zakazu importu mołdawskich towarów, w tym wina. Wydaje się jednak, że dla rozwiąza-nia tego konfliktu najbardziej prawdopodobny jest, prędzej czy później, powrót do rozmów o jakimś wariancie federacji – w składzie Mołda-wii pozostaje już autonomiczna Gagauzja, więc szlak jest już wytyczony. Niewątpliwie rolę w procesie pokojowym winna odgrywać Organi-zacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, a międzynarodowe siły policyjne powinny stopnio-wo zastąpić kontyngent rosyjski. Właśnie kwestia stacjonowania rosyjskich wojsk w Naddniestrzu wydaje się głównym czynnikiem utrudniającym porozumienie. Rozpatrywać można trzy scenariu-sze, w każdym z nich któraś ze stron sporu mu-siałaby zgodzić się na daleko idące ustępstwa. Jeśli władze w Kiszyniowie, a także Zachód, zaakcep-towałyby rosyjską obecność wojskową nad Dnie-strem, porozumienie mogłoby być osiągnięte dość szybko. Naddniestrzańskie władze zgodziłyby się (zostałyby zmuszone przez Rosję) do zawarcia po-rozumienia o utworzeniu federacji z Mołdawią. Drugim rozwiązaniem, obecnie zdecydowanie mało prawdopodobnym, mogłoby być wycofanie armii rosyjskiej i tym samym ograniczenie wpły-wów Kremla w Naddniestrzu. Takie rozwiązanie, oprócz prestiżowej porażki moskiewskiej dyplo-macji, oznaczałoby, iż Tyraspol traci niezbędne do funkcjonowania poparcie Rosji i jego nieza-leżny byt staje pod znakiem zapytania. Trzecia możliwość, obecnie również niezbyt popularna – uznanie przez władze mołdawskie niepodległości Naddniestrza, radykalne odcięcie się od separaty-stów i tym samym rozwiązanie problemu. Krok taki mógłby być ceną za przyspieszenie zbliżenia z Zachodem, jednoznaczne opowiedzenie się za orientacją proeuropejską odbyłoby się kosztem utraty niestabilnej prowincji.

Abchazja i Osetia Południowa Separatystyczne dążenia zamieszkujących pół-

nocne obszary Gruzji Abchazów i Osetyjczyków, genezą sięgające XIX wieku, zyskały na sile na po-czątku lat 90. XX stulecia, gdy Gruzja, starając się zapobiec rozwojowi separatyzmów, zlikwidowała abchaską republikę autonomiczną i osetyjski ob-wód autonomiczny. Oba narody, nie akceptując zwierzchności Tbilisi, ogłosiły secesje. Sytuację zaogniała nacjonalistyczna polityka gruzińskiego

prezydenta Zwiada Gamsachurdii, pod hasłem „Gruzja dla Gruzinów”. Rosja zaczęła występować w roli adwokata pretendujących do samodzielno-ści narodów. Podsycanie dążeń niepodległościo-wych było dla Moskwy tym bardziej korzystne, że destabilizowało sytuację wewnętrzną Gruzji, kraju niezbyt skłonnego do bliskiej współpracy z blo-kiem Wspólnoty Niepodległych Państw. Obszary separatystyczne, funkcjonujące jako samodzielne, aczkolwiek nieuznawane przez nikogo republiki, były niejako zakładnikiem stosunków rosyjsko-gruzińskich. Jeszcze na początku XXI wieku wy-dawało się, że pokojowe uregulowanie sporów jest możliwe i, posiadając dość szeroką autonomię, będą funkcjonować w składzie Gruzji. Sytuacja zaogniła się wraz z wyborem na prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwili i obraniem przez kraj proza-chodniego kursu. Rosja coraz mocniej wspierała separatystyczne obszary, a w obliczu gruzińskiej interwencji zbrojnej w obu autonomicznych re-publikach w sierpniu 2008 roku, siły rosyjskie wkroczyły do nich. Krótkotrwała wojna dopro-

wadziła do całkowitego wyparcia Gruzinów z Abchazji i Osetii Pd., gdzie pod kuratelą Moskwy powołano niepodległe państwowości. Uznanie niepodległości republik przez znikomą liczbę państw (Rosja, Nikaragua, Wenezuela, Nauru) oraz bardzo napięte relacje z Gruzją uniemożli-wiają ich normalne funkcjonowanie oraz stawiają Rosję w niewygodnym położeniu. Niektórzy nie-zależni rosyjscy badacze proponują rozwiązanie trudności, a przede wszystkim obniżenie napięcia i poziomu wzajemnej nieufności poprzez zasto-sowanie „modelu andorskiego”. Miałoby to się odbyć drogą odbudowy politycznych kontaktów obu republik z Gruzją, przy jednoczesnym za-chowaniu rosyjskiego patronatu i gwarancji bez-pieczeństwa dla władz w Suchumi i Cchinwali oraz utrzymaniu ich formalnej niepodległości.

Możliwa byłaby korekta granic republik, tak by pojedyncze etnicznie gruzińskie wioski znalazły się w składzie Gruzji. Niedawno prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zadeklarował chęć norma-lizacji stosunków z Tbilisi i uregulowania statusu obu separatystycznych republik, jednak możliwe to będzie, jak stwierdził, w warunkach funkcjo-nowania nowego gruzińskiego rządu. Istotnie, ro-syjski scenariusz może być zrealizowany, gdyż nie-wykluczone, iż na zmianę Micheilowi Saakaszwili przyjdzie nowe kierownictwo, bardziej skłonne do współpracy z Moskwą.

Górski Karabach?Najtrudniejszy i najbardziej tragiczny konflikt

rozgrywa się na Kaukazie, gdzie na terytorium Azerbejdżanu istnieją enklawy zwarcie zamieszki-wane przez skupiska Ormian. Konflikty Ormian z narodami pochodzenia tureckiego rozgorzały na przełomie XIX i XX wieku, a najgłośniejszym z nich był pogrom w 1915 roku, będący do dzisiaj

źródłem politycznego zatargu turecko-ormiań-skiego. W obliczu upadku ZSRR społeczność Ormian, zamieszkująca autonomiczny obwód Górskiego Karabachu w składzie radzieckiego Azerbejdżanu, chciała połączenia z Armenią. Rozpoczęła się wojna, w wyniku której Azero-wie do 1994 roku zostali wyparci przez Ormian ze spornego terytorium. Społeczność ormiańska powołała do życia własne państwo – Republikę Górskiego Karabachu. Państwa tego nie uznaje żaden kraj świata, nawet Armenia, choć Erywań nieoficjalnie wspiera swych rodaków. De facto Republika Górskiego Karabachu jest terytorialnie połączona z Armenią, gdyż rozdzielające je kiedyś ziemie azerskie znajdują się pod ormiańską oku-pacją. Konflikt o Górski Karabach jest głównym ośrodkiem zapalnym i przyczyną bardzo napię-

STYCZEŃ-LUTY 2011 35

ROSJA & WNP PRAWO

Page 36: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

tych relacji pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Ormianie z Karabachu odgrywają ważną rolę w życiu politycznym Armenii, stamtąd wywodzą się jej prezydenci – Robert Koczarian i Serż Sarkisjan. W 1998 roku doszło nawet do zamachu stanu w Armenii, gdzie skłonnego do porozumienia z Azerami prezydenta Lewona Ter-Petrosjana obalił klan karabaski. Od 1999 roku prowadzono nego-cjacje ormiańsko-azerskie pod egidą OBWE, lecz nie przyniosły one postępu i nie przyczyniły się do wypracowania satysfakcjonującego kompromisu. Dla tego konfliktu trudno będzie znaleźć efektyw-ne rozwiązanie. Ormianie obstają przy koniecz-ności połączenia swych etnicznych ziem, bądź utrwaleniu karabaskiej państwowości, Azerowie nie zgadzają się na zmianę granic państwowych. Rosyjski analityk Dmitrij Trenin proponuje dość radykalne zakończenie konfliktu, bazujące na ana-lizowanym przed laty planie wymiany spornymi obszarami, tak by Górski Karabach połączyć z Armienią, a azerska enklawa – Nachiczewańska Republika Autonomiczna otrzymała od Erywania pas terytorium łączący ją z Azerbejdżanem. Scena-riusz taki, w którym odstępuje się od posiadanego (choćby formalnie) terytorium, wydaje się jednak niemożliwy do zaakceptowania przez obie zanta-gonizowane strony. Ormiański politolog Gagik Arutunian zauważa, że istniejące zawieszenie bro-ni jest bardzo delikatne, a każde działanie w spra-wie regulacji sporu może spowodować ponowny wybuch wojny. Drażliwa kwestia irytuje oba za-interesowane narody, dominuje przekonanie, że konfliktu nie da się załatwić dotychczasowymi

metodami. Być może właśnie dlatego, dość para-doksalnie, utrzymanie status quo, nieintensyfiko-wanie działań w celu rozwiązania problemu, jest sposobem na zachowanie wątłej stabilności. Nie rozwiąże to konfliktu, lecz może zapobiec rozle-wowi krwi. Realne i pożądane jest niewątpliwie wywieranie nacisku na uczestników konfliktu, by funkcjonujące od niemalże dwóch dekad zawie-szenie broni przekształciło się w trwały pokój.

Czynnik rosyjski: od źródła niestabilności do gwaranta pokoju?

W każdym z przedstawionych konfliktów istotną rolę odgrywa Rosja. Przedłużanie istnieją-cych sporów i wspieranie separatyzmów wpisuje się w politykę divide et impera – dziel i rządź, w myśl której zaognianie konfliktów pozwala Krem-lowi na utrzymywanie kontroli nad peryferiami dawnego radzieckiego imperium. W przypadku Naddniestrza Rosja wpływa na sytuację na po-łudniowo-zachodnich rubieżach byłego ZSRR i utrzymuje „wrota” prowadzące na Bałkany. Nie-ustabilizowana sytuacja Mołdawii sprawia, iż kraj ten ma utrudnioną drogę do potencjalnego człon-kostwa w UE i NATO, na czym Kremlowi bar-dzo zależy. Tym sposobem Rosja może szachować Mołdawię za pomocą separatystycznych władz z Tyraspola. Kaukaskie republiki Abchazji i Osetii Pd. stanowią istotne punkty oparcia na flance po-łudniowej, gdzie Rosja bardzo chciałaby zapobiec ucieczkom pod skrzydła NATO obszarów uwa-

żanych za swoją strefę wpływów. W przypadku separatyzmu Górskiego Karabachu, jego przedłu-żanie wzmacnia pozycję Rosji w regionie, gdyż obie strony konfliktu odwołują się do Moskwy jako arbitra. Tradycyjnie dobre kontakty rosyjsko-ormiańskie mogą być wykorzystane przeciwko Azerbejdżanowi, jeśli ten chciałby nawiązywać bliższą współpracę z Zachodem. Konflikt obser-wują także inni bliscy sąsiedzi: Turcja zakulisowo wspiera Azerbejdżan stosując blokadę tradycyjnie wrogiej sobie Armenii, Iran z kolei popiera Or-mian, obawiając się, że po ewentualnym zwycię-stwie Azerów upomną się oni o obszar położone-go w północnym Iranie Azerbejdżanu Irańskiego.

Podsumowując, należy zaznaczyć, że możli-we jest pokojowe rozwiązanie wszystkich sporów wokół separatystycznych dążeń przedstawionych obszarów. Wiele w tym zakresie będzie zależało od społeczności międzynarodowej. Peryferia dawne-go ZSRR dość rzadko przyciągają uwagę świata. Dużo zatem zależy od polityki Rosji, która traktu-je omawiane obszary jako swoją strefę wpływów. Jeśli na arenie międzynarodowej Moskwa utrzy-ma wymuszony przez kryzys gospodarczy kurs na odbudowę współpracy z Zachodem (przede wszystkim UE), to możliwe, że przy międzynaro-dowym wsparciu dla problemu separatystycznych republik, głównie Naddniestrza, Abchazji i Osetii Pd., znajdzie się droga do rozwiązania. Póki co, głos MTS w sprawie Kosowa daje argumenty se-paratystom.

Rafał Czachor

ROSJA & WNP PRAWO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE36

Page 37: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Październik jest w najnowszej historii Indonezji miesiącem szczególnym i niezwykłym, ponieważ aż dwukrotnie spłynął krwią niewinnych turystów, którzy przybyli na Archipelag, aby spędzić wakacje. Oba tragiczne zdarzenia miały miejsce w tym samym miejscu – na przepełnionej tłumami urlopowi-czów rajskiej wyspie Bali. Aby zrozumieć, skąd się wzięli zamachowcy i do cze-go dążą w swoich działaniach, należy cofnąć się o niespełna dwa lata. To wtedy tak naprawdę pojawiają się pierwsze organizacje terrorystyczne Dżihadystów na Archipelagu indonezyjskim. Akcje polegające na podrzucaniu bomb do świątyń i kościołów spowodowały w Dżakarcie oraz kilku innych miastach Indonezji liczne zniszczenia i śmierć 18 wiernych. Odpowiedzialność za te czyny wzięło na siebie skrajnie fundamentalne ugrupowanie Jemaah Islamiy-ah (JI).Był to pierwszy na taką skalę akt przemocy i terroru wymierzony w „niewiernych”, będący elementem świętej wojny – Dżihadu, której prowadze-nie stawia sobie za cel JI, co ma z kolei doprowadzić do utworzenia kalifatu w Azji Południowo-Wschodniej.

JI, jako organizacja jawnie zbrojna, ma na swoim koncie liczne zamachy terrorystyczne w Tajlandii, Malezji i przede wszystkim na Filipinach. Przy-czyniła się ona również do inspirowania i zasilania ochotnikami tak zwanych Dżihadowych Zastępów – Laskar Jihad, których rekrutami są młodzi, indok-trynowani religijnie mężczyźni, pochodzący najczęściej z jawajskich miast i miasteczek, wyruszający na „świętą wojnę” toczącą się do grudnia 2001 r. z katolicką ludnością Moluków. Duchowym przywódcą i moralnym autoryte-tem indonezyjskiej części organizacji JI był już wówczas i pozostaje do tej pory, skromnie i poczciwie wyglądający, odziany w biel, z pedantycznie przystrzyżo-ną brodą, nauczyciel koraniczny z jawajskiego Solo, Abu Bakar Bashir. Warto zapamiętać to nazwisko, gdyż będzie się ono przewijać w różnych wątkach indonezyjskich zmagań z terroryzmem, aż do dnia dzisiejszego. W trakcie prowadzonej przez JI świętej wojny na terenie obleganej przez turystów in-donezyjskiej wyspy Bali, terroryści zwrócili się z prośbą o duchowe wsparcie do wspomnianego już Abu Bakara, zwanego również Ba’asyir. Wybór miejsca zamachu był prosty, wybrano Bali, gdyż natężenie ruchu turystycznego i roz-poznawalność miejsca gwarantowały potencjalnie duże rozmiary tragedii oraz rozgłos medialny, o który również chodziło zamachowcom z JI. Ba’asyir „po-błogosławił” akcję, tłumacząc się później w sądzie, iż nie zdawał sobie sprawy, że to o fizyczny, a nie duchowy Dżihad chodziło młodym entuzjastom Świętej Wojny. Ci z kolei, jak planowali, tak zrobili, i tak 12 października 2002 roku miał miejsce największy w historii młodej Republiki Indonezji akt terroru.

W wyniku wybuchu bomby wniesionej do restauracji przez zamachowca samobójcę oraz eksplozji podstawionego pod popularną dyskoteką mitsubi-shi, wyładowanego materiałami wybuchowymi, śmierć poniosły 202 osoby, a 240 odniosło ciężkie obrażenia. Jedną z ofiar była przebywająca akurat w restauracji „Padi” polska dziennikarka „Gazety Wyborczej” Beata Pawlak. Najbardziej tragicznie dotknięta została jednak Australia, której 88 obywateli poniosło śmierć tego feralnego wieczoru. Aby uczcić pamięć Australijczyków, działająca od tamtej pory najsprawniejsza grupa antyterrorystyczna w Indone-zji, dotowana również przez rząd Australii, nosi nazwę „Densus 88”, na cześć takiej właśnie liczby zabitych Australijczyków.

Śledztwo w sprawie było trudne, gdyż nie pozostawiono praktycznie żad-nych śladów. Ewentualne dowody rzeczowe obróciły się w pył podczas olbrzy-miej eksplozji. Udało się jednak, jak to zwykle bywa, trochę dzięki przypadko-wi, trochę dzięki intuicji detektywów, dotrzeć do grupy, która zorganizowała

październikowy zamach. Aresztowano trzy osoby: Samudrę, Amroziego i Mu-khlasa. Sąd uznał całą trójkę winnymi zarzucanych im czynów i zasądził karę śmierci, która wykonana została 9 listopada 2008 roku w więzieniu na Jawie. Guru Jemaah Islamiyah, dobroduszny Abu Bakar, również został osądzony i on również otrzymał wyrok skazujący go na 2,5 roku więzienia, który w efekcie skrócono do 1,5 roku, nie znalazłszy ewidentnych dowodów winy nauczyciela.

Powtórka z tragedii Było to w pewnym sensie nawet wygodne dla Ba’asyira, gdyż więzien-

na cela dała mu niezbite alibi na okoliczność kolejnego czarnego dnia na Bali, kiedy to 1 października 2005 roku doszło do tak zwanych „drugich balijskich zamachów bombowych”. Abu Bakar nie omieszkał jednak w oświadczeniu wydanym z celi więziennej stwierdzić, iż „kolejne zamachy są dowodem gniewu Boga skierowanego na Rząd Indonezyjski za jego od-chodzenie od nauk Allaha”.

Tym razem akcja terrorystów przebiegła w trzech niezależnych zamachach w miejscowościach Kuta i Jimbaran. Śmierć na skutek eksplozji poniosło 26 osób, ponad 100 zostało rannych. Tragedia ta spowodowała, iż wiele państw ostrzegło swych obywateli przed odwiedzaniem Bali. Rząd Australii wycofał informację o zagrożeniu nowymi aktami terroru dopiero na początku 2007 roku. Jeżeli dodać do tej tragicznej statystyki zamach przeprowadzony w stolicy kraju na Hotel Marriott, w sierpniu 2003 roku, w którym podsta-wiony przed recepcją i zdetonowany samochód-pułapka uśmiercił 14 i zranił 150 osób, wybuch samochodu-pułapki pod Ambasadą Australii z 9 września 2004 roku, w którym śmierć poniosło kolejnych 9 osób, czy ostatnie zama-chy na Ritz Carltona i ponownie Marriott w lipcu 2009, zamknięte bilan-sem 9 ofiar – mamy obraz bezkompromisowych indonezyjskich poczynań Jemaah Islamiyah, czyli tłumacząc z arabskiego: Islamskiego Społeczeństwa. Trzeba obiektywnie przyznać, iż policja indonezyjska oraz wspomniani ko-mandosi z Densus 88, szczególnie w ostatnim roku, z wielką bezwzględnością i determinacją tępią wszelkie komórki terrorystyczne i bez pardonu likwidują jedną po drugiej grupy próbujące destabilizować spokój w kraju. Dowodem są doniesienia prasowe, w których co tydzień możemy przeczytać o nowych zatrzymaniach, starciach z terrorystami i ich likwidowaniu.

Poza działaniami militarnymi, nasiliła się również pozytywna kampania medialna przeciwko terroryzmowi i źle pojmowanemu Dżihadowi. W tym miesiącu na przykład trafiła na półki księgarskie oraz do szkół, meczetów i organizacji młodzieżowych komiksowa książeczka pod tytułem „Kiedy su-mienie mówi”. Komiks, który zdaniem autorów najłatwiej trafi ze swoim przekazem do młodego pokolenia, to historia opowiadająca o losie Alego, jed-nego z zamachowców z 12 października 2002 roku, który w obliczu rozmia-rów dokonanej tragedii zdał sobie w końcu sprawę ze zła tkwiącego w terro-ryzmie. Rząd australijski wydał ostatnio apel do swoich obywateli, wzywający do ostrożności i nie uczestniczenia w obchodach ósmej rocznicy tragedii, or-ganizowanych, jak co roku, w „Ground 0” na Bali, z powodu dużego realnego zagrożenia kolejnym zamachem w dniu 12 X, jak również i po nim.

Piotr Śmieszek

AZJA INDONEZJA

8.rocznica zamachów na Bali

STYCZEŃ-LUTY 2011 37

Page 38: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Sekretariat w fabryce rodzynek. Spod maszyny do pisania wychodzi kolejny donos. Tym razem padło na Rashida, jednego z pracowników fir-my. Jutro zniknie z pracy. Wraz z inwazją radziecką na Afganistan w 1979 roku, rozpoczęły się prześladowania. W nowym kodeksie największym przestępstwem była krytyka komunistycznego rządu.

- Człowiek, który przepisywał tajny dokument, ostrzegł mojego męża, żeby następnego dnia nie przychodził do pracy. Rashid od razu zoriento-wał się o co chodzi – opowiada 40-kilkuletnia Leila Mirzai-Haider. Rashid nie był zwolennikiem nowego komunistycznego rządu. Nie krył swoich poglądów. Ktoś z firmy musiał na niego donieść władzom; być może szef, który był zagorzałym zwolennikiem (tajniakiem) reżimu. Musieli uciekać z kraju. W ucieczce pomógł im jej ojciec – znany i bogaty biznesmen z koneksjami. Nie mógł on chronić zięcia na miejscu, w Afganistanie. Gro-ziłaby mu wówczas śmierć za wspieranie osób o antykomunistycznych poglądach. Sam był negatywnie nastawiony do nowej ideologii. Wtajem-niczonych w ucieczkę było małe grono jego znajomych.

- Ojciec nie mógł zaufać wszystkim pseudoprzyjaciołom, bo wśród nich kryli się donosiciele – tłumaczy Leila. Następnego ranka opuścili Ka-bul. Leila po raz pierwszy w życiu musiała założyć burkę. Rashid zamienił garnitur na peran-tombon, czyli długą luźną koszulę ze spodniami.

Ucieczka Pierwszym przystankiem był Kandahar. Tam już czekali na nich prze-

mytnicy, aby przerzucić ich do Pakistanu. Musieli ukrywać się zarówno przed żołnierzami komunistycznego rządu, jak i oddziałami mudżahedi-nów.

- Najgorszy odcinek pokonaliśmy skuleni w traktorze. Po drodze trwa-ły walki. Mijaliśmy posterunki rządowe, widzieliśmy oddziały partyzanc-kie, nad nami krążyły helikoptery. Nagle traktorzysta zobaczył czołg jadący prosto w naszą stronę. Kazał nam zmówić ostatnią modlitwę. Pomyślałam, że to już koniec – relacjonuje Leila. – Żołnierz zatrzymał traktorzystę, po czym go wylegitymował, ale nie przeszukał traktora. Życzył szerokiej dro-gi. Pojechaliśmy dalej – dodaje. Dotarli do granicy Pakistanu.

- Panował tam chaos, czuć było początek wojny. Wysiadłam z traktora i zobaczyłam setki próbujących przedostać się do Pakistanu Afgańczyków. Za to z Pakistanu przeciskały się ciężarówki pełne mudżahedinów – mówi Leila. Rozpoczął się wielki exodus. Ponad osiem milionów Afgańczyków szukało schronienia w obozach na terenie Pakistanu i Iranu. Ci lepiej usta-wieni uciekali do Ameryki, Kanady i do Europy, najliczniej do Niemiec. Tam też trafiła Leila z mężem. Gehenna przemycanych Afgańczyków po-trafiła trwać do dziesięciu miesięcy. Uciekali przez całą Rosję. Przemytnicy źle ich traktowali, uchodźcy byli bici, nie dostawali wody i jedzenia. Prze-trzymywano ich w zamkniętych kontenerach, pomieszczeniach bez okien i łazienki. Leila i Rashid mieli szczęście – ich droga do nowej ojczyzny trwała tylko 15 dni. Wylądowali bezpiecznie na lotnisku we Frankfurcie. Najpierw poszli kupić sobie normalne ubrania.

- Długo krążyliśmy po lotnisku. Zainteresował się nami policjant. Takich jak my tego dnia było kilkadziesiąt osób. Wszyscy czekali w spe-cjalnym pomieszczeniu – mówi Leila. – Widziałam tu artystów, lekarzy,

Leila Haider-Mirzai ubierała się w najnowsze kolekcje z Paryża i Londynu; otoczona liczną służbą, żyła w złotej klatce w krainie Hindukuszu. Pewnego dnia ten sen się skończył…

POWRÓCĘ...

AZJA AFGANISTAN

BOHaTErKa arTYKułu LEiLa - HaidEr Na ZdjęCiu POśrOdKu, W TOWarZYSTWiE

ZNaNEGO afGańSKiEGO dZiENNiKarZa radiOWO - TELEWiZYjNEGO MOdaGEGa

OraZ auTOrKi arTYKułu PO PraWEj

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE38

Page 39: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

nauczycieli, biznesmenów – kończy. Afganistan opuściła w pierwszej ko-lejności elita. Leila i Rashid nie byli jedynymi zamożnymi Afgańczykami szukającymi schronienia za granicą. Ich los nie był odosobniony. Były trzy główne fale migracji Afgańczyków: lata 50.-70. – przyjazd studen-tów oraz biznesmenów. Od roku 1979 przez lata 80. Afgańczycy uciekali przed reżimem komunistycznym. W latach 90. uchodźcy uciekali przed wojną domową i reżimem Talibów. W Niemczech mieszka ok. 100.000 Afgańczyków. W Hamburgu osiedliło się ich ok. 22.000 – jest to nie tylko największe skupisko w Niemczech, ale i w całej Europie.

Uchodźca Przez pierwsze lata Leila żyła nadzieją, że sytuacja się zmieni i niedługo

wrócą do Afganistanu. Byli przerzucani z jednego ośrodka dla uchodźców do drugiego. Z jednej miejscowości do drugiej.

- Nie mogłam przyzwyczaić się do nowego jedzenia, do warunków pa-nujących w ośrodkach. Wszystko odbywało się w określonych godzinach. Nawet nie wolno nam było opuszczać miasta, aby odwiedzić siostry. Ba-łam się, żeby nie złapała nas po drodze policja. Byliśmy jeszcze bez doku-mentów – opowiada. – Czułam się bardzo samotna, z dala od rodziny, od swojego kraju – dodaje. Po pięciu latach zamieszkali we własnym mieszka-niu w Berlinie. Na urodziny trzyletniej córki Saddaf zaprosili kilku gości. Ale w domu brakowało wszystkiego, nawet naczyń. Przecież nie było sensu ich kupować, skoro według Leili niedługo mieli wracać do Afganistanu. Leila przypomniała sobie przyjęcia w Kabulu.

- U nas w domu zagrałaby orkiestra, tańczylibyśmy w ogródku, stół byłby zastawiony po brzegi. Był taki przepych, że nie wiadomo było od czego zacząć, kiedy na stół trafiały kolejne potrawy w eleganckiej porcela-nie – śmieje się Leila. Natomiast w Niemczech było wszystko inaczej.

- Rashid wszedł do kuchni, chciał żebyśmy kupili naczynia, bo będą goście. Ja nie chciałam, bo po co. Przecież niedługo wrócimy do Kabulu. Mąż powiedział, że nie mamy do czego wracać. Teraz tu jest nasz dom. Wtedy straciłam nadzieję, ale wciąż marzyłam o powrocie do ojczyzny. Do mojego domu, zielonego ogródka – dodaje. Tymczasem w Niemczech znaleźli pracę. Leila została wychowawczynią w przedszkolu prowadzonym przez Czerwony Krzyż w Berlinie. Przez 19 lat opiekowała się dziećmi uchodźców – Afgańczykami, Irańczykami i Polakami.

Zderzenie światów Leila nie mogła się odnaleźć. Była w swoim wyidealizowanym świecie,

który zostawiła w Afganistanie. Tutaj czuła się wyobcowana, tam wszyscy ją znali.

- Ciągle powtarzam, że w Afganistanie miałam bajkowe życie, napraw-dę – przekonuje. – Ale tu, w Niemczech, nikt mi nie wierzył, myśleli, że kłamię – dodaje. – W Kabulu miałam służących, ubierałam się w najmod-niejsze kreacje. W domu zawsze było dużo gości, stół był obficie zastawio-ny. A tutaj mąż musiał nauczyć mnie sprzątać, prać i gotować. Chociaż tego ostatniego do tej pory nie potrafię. Rashid gotuje. W takich momen-tach ściskało mnie w gardle – dodaje.

Posiadanie służby w Afganistanie nie było czymś wyjątkowym. Nie było drogie, choć tylko bogatsi mogli sobie pozwolić na liczną służbę. W Niemczech co krok ktoś ją pouczał. Było to dla niej poniżające. Niemki traktowały ją jak biedną emigrantkę, która opuściła swój kraj z powodów finansowych. A w dodatku nic nie wie o cywilizowanym świecie i jest za-cofana.

- Do pracy nie malowałam paznokci. Jedna koleżanka postanowiła zatem pokazać mi, jak należy nakładać lakier. Inna kobieta uczyła jak należy obracać miód ze słoika. Ktoś inny, jak należy nosić to czy tamto. Wydawało mi się, że

traktują mnie jakbym nic nie wiedziała. A przecież w swoim kraju żyłam na takim wysokim poziomie, że niejednemu by się marzyło – dodaje.

Leila przypomina sobie dawne czasy. Są jak piękny sen. - Kiedy piję herbatę z bakaliami, często wspominam herbatę, którą pi-

liśmy w kinie w Kabulu. Co tydzień całą rodziną wybieraliśmy się na nowy film. Zajmowaliśmy kilka rządów. Przed seansem pracownicy kina tylko nam przynosili herbatę z bakaliami. Czuliśmy się wyróżnieni. Inni patrzyli ze zdziwieniem, że wokół nas jest tyle zamieszania – opowiada Leila. W Afganistanie picie i częstowanie herbatą jest podstawowym zwyczajem. Pije się ją o każdej porze i w dużych ilościach. Chociaż w takim miejscu jak kino nie było to zwyczajne. Ludzie mogli się napić herbaty pod kinem w tradycyjnych czaj-chane lub na ulicznym straganie, ale nie w kinie. Dla-tego Leila zapamiętała to miejsce jako szczególne, nie tylko ze względu na częste wizyty, ale też z powodu wyjątkowego traktowania jej rodziny przez obsługę i podawania tylko im wszechobecnej herbaty.

Wakacje Berlin, Paryż, Londyn, Kalifornia – tam odbywają się coroczne zjazdy

rodziny Leili. Każde wakacje starają się spędzać we własnym gronie. - Mam dziesięcioro rodzeństwa. Łączą nas silne więzi. Zjeżdżamy się

wszyscy na uroczystości. Czasami robi się ciasno – śmieje się Leila. – Za-wsze rozmawiamy o naszym kraju – mówi.

W Afganistanie każdego lata Leila i jej rodzeństwo z przyjaciółmi jeź-dzili do Pagmanu – znanej podkabulskiej miejscowości wypoczynkowej.

- Mieliśmy olbrzymi ogród z sadem i dużym basenem. Wybieraliśmy się tam, żeby razem popływać. Nawet teraz ludziom trudno sobie wyobra-zić, że kiedyś kobiety i mężczyźni mogli razem pływać, w jednym basenie – opowiada. Lata 60. i 70. przyniosły Afganistanowi przemiany cywiliza-cyjne: zachodni styl życia, ubioru, równouprawnienie. Więcej kobiet za-częło się kształcić, podejmować pracę zawodową. Nosiły krótkie spódnice, bluzki bez rękawów, nie zakrywały twarzy. Te zmiany spowodowały duży opór wśród konserwatystów, zwłaszcza na prowincji.

Rodzina W latach 80. rodzeństwo Leili stopniowo uciekało z Afganistanu. Jej

dziesięcioro rodzeństwa rozjechało się po świecie. Jej matka też wyjechała, a ojciec został, nie chciał zostawić wszystkiego.

- Mój ojciec przez parę lat sam mieszkał w Kabulu. Wierzył, że kiedyś wróci mąż mojej siostry. Nie chciał, żeby zastał pusty dom – opowiada Leila. – Ale sytuacja się pogorszyła, kiedy wkroczyli Talibowie; mój ojciec musiał w końcu również uciekać za granicę – dodaje.

Leila ukończyła w Kabulu średnią szkołę, nie chciała iść na studia. Podjęła dobrze płatną pracę w kabulskim banku. Jej dziadek był znanym przedsiębiorcą i posiadał dużo ziemi w różnych częściach kraju – Kandaha-rze, Kabulu, Pagmanie. Nie wiadomo co się stało z ich majątkiem.

– Mój ojciec mówił mi, że mój dziadek sprowadził pierwszy samolot do Afganistanu. Dziadek i wujkowie realizowali projekty związane z lot-nictwem m.in. w Kandaharze.

Powrót 11 września – zamach na Amerykę, Leila jest u brata w Stanach. - Zamarłam na widok walących się wież. Niedługo później atak na

Afganistan. To było straszne. Jednocześnie powróciła nadzieja, że będę mogła wrócić do ojczyzny – tłumaczy. – Śledziłam wszystkie wiadomości z kraju.

POWRÓCĘ...

AZJA AFGANISTAN

39STYCZEŃ-LUTY 2011

Page 40: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Powstał nowy rząd, powrócił król, kobiety wróciły na uczelnie i do pracy, zaczęli wracać uchodźcy. Do Kabulu pojechał mój kuzyn Abdul Haider, mieszkający w Polsce. Zapewniał mnie, że jest spokojnie i bez-piecznie. Leila była coraz bliżej swojego marzenia. Zapada decyzja, wraca do Afganistanu. Siostra jedzie z nią.

- Jak szalona wydzwaniałam do znajomych. Powtarzałam jak w transie: wiesz, jadę do mojego Kabulu, jadę do Kabulu – dodaje. Nie mogła uwie-rzyć, że to dzieje się naprawdę. Wraca do swojego raju. Znajomi jedynie z pobłażaniem kiwali głowami...

- Nie byłam w stanie się spakować. Zrobili to za mnie córka i mąż – wspomina Leila.

Marzenie Lotnisko w Kabulu. Leila z siostrą wysiadają z samolotu.- Nie mogłam uwierzyć, że oddycham afgańskim powietrzem. Góry,

słońce, pył unosił się w powietrzu. Ja stałam przy drzwiach samolotu oszo-łomiona. Siostra musiała ciągnąć mnie za rękaw, żebym szła dalej - mówi. Na lotnisku czekał na nich Abdul. Zanim pojechali do hotelu Continental na wzgórzu, objechali miasto. Wróciła po 22 latach. Był to inny świat. To nie ten sam Kabul, to nie ci sami Kabulczycy.

- Zniszczone domy, zepsute ulice, złom po spalonych samochodach i czołgach. Poza tym ogromny chaos na ulicach. Przeraziłam się, mijając na ulicy samochody, owce, ludzi. Nie pamiętałam tego. Kiedyś na ulicach pa-nował porządek – dodaje. – Przed wojną niemiecka policja szkoliła afgań-ską kadrę. Na drogach wprowadzili system niemiecki. Kierowcy bardziej przestrzegali kodeksu drogowego.

Leila nie poznawała ulic, nowych zabudowań. - Nie ma moich ulubionych butików, zakładu fryzjerskiego i krawiec-

kiego. Zamiast tego piętrzące się, obskurne stragany. Przeraził mnie widok żebraków, dzieci, starców, kalek wojennych – opowiada. – Teraz widać było więcej kobiet w burce, a mężczyzn w tradycyjnym stroju, z długą bro-dą, o dzikim wzroku. Kiedyś kobiety chodziły ubrane w zachodnim stylu – w krótkich spódnicach, bluzkach bez rękawów, bez chust na głowie. Mężczyźni natomiast ubierali się w garnitury, jeansy i rzadko nosili brody.

Był to jej kraj, ale poznawała go od nowa. Nie mogła się przyzwyczaić do wielu rzeczy.

- Dawniej może 1% kobiet nosiło burki. Ja w ogóle nie zakrywałam włosów. Teraz zarzucam chustę ze względów bezpieczeństwa. Teoretycznie,

konstytucja gwarantuje kobietom równouprawnienie, nie muszą nosić chust na głowie. W praktyce zależy to w dużej mierze od rodziny. Prze-miany społeczne i kulturalne, które zaszły w ciągu ostatnich dwudziestu lat podczas wojny w Afganistanie, odcisnęły piętno w mentalności i świa-domości jej mieszkańców. Afgańczycy stali się bardziej konserwatywni i niechętnie przyjmują postępujące zmiany dotyczące życia kobiet. Między innymi, przyczyniła się do tego migracja wewnętrzna. Podczas gdy ludzie z miast szukali lepszego życia poza granicami kraju, mieszkańcy wiosek i dolin z prowincji masowo przenosili się do miast. Choć czują się mieszczu-chami, nie przejęli miejskich obyczajów, a wręcz okazują wobec nich dużą niechęć, praktykują lokalne zwyczaje swoich przodków.

Latem 2002 roku w Kabulu było spokojnie. Chociaż już nie było Tali-bów, ludzie wciąż odczuwali lęk. Leila też:

- Drżałam przed dzikimi spojrzeniami mężczyzn z długimi brodami. Bałam się, że któryś z nich może okazać się Talibem, że może być wobec mnie agresywny. Nie to co w Berlinie.

Nikt nie potrafił odróżnić Taliba od zwykłych mieszkańców. Leila wi-działa go w każdym, kto miał brodę i turban. Może to wydawać się absur-dem, gdyż większość Afgańczyków nosi swoje tradycyjne stroje, a brodę ma co drugi Afgańczyk. W przeszłości rzeczywiście w miastach nie nosiło się brody, jednak na prowincji zawsze było to wskazane, ze względów oby-czajowych. Mimo tego Leila starała się sama nie wychodzić. Nie odnalazła tego świata, który zostawiła tu przed laty. Wraz z siostrą wróciła do Nie-miec. Córkom obiecała ziemię afgańską. Dotrzymała obietnicy.

- Obiecałam Saddaf i Sonji, że kiedyś zabiorę je do ich ojczyzny – dodaje.

5 lat później W 2007 oraz 2008 roku znowu wybrała się do Afganistanu. Wiele się

zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty, powstały nowe budynki, sklepy, na-prawione zostały ulice, chodniki, powstało olbrzymie centrum handlowe City Center.

- W środku czułam się, jakbym była na zakupach w Berlinie. Tylko dobiegający do moich uszu język dari przypominał mi, że jestem w Kabulu – mówi. – Na ulicach zobaczyłam więcej kobiet z odsłoniętymi twarzami, w kolorowych strojach i mocno umalowanych. Mijałam mężczyzn w jean-sach i kolorowych koszulach, choć nadal dominuje tradycyjny strój. Jest teraz dużo zagranicznych restauracji i więcej cudzoziemców. Choć nadal jest niebezpiecznie, mieszkańcy starają się żyć normalnie. Czułam się bez-pieczniejsza. Chodziłam sama po ulicy, wsiadałam do taksówek, nikt mnie nie zaczepiał. Czułam się prawie jak za dawnych czasów – tłumaczy. – Kie-dyś tu wrócę na stałe, zamieszkam z rodziną, mogłabym znowu pracować w banku, lubię to i znam się na tym. Ale najpierw musimy zaoszczędzić pieniądze, żeby nas było stać na wyjazd, wynajęcie tam mieszkania i poszu-kanie odpowiednich zajęć. Ale w przyszłości, jeszcze nie teraz – kończy.

Od 2002 roku wróciła do Afganistanu spora część Afgańczyków. W pierwszym rzędzie ludzie mieszkający w obozach w Pakistanie i Iranie. W drugiej kolejności: nieliczne grupy z Europy i Ameryki, które pozostawiły tam rodziny. Kolejną sporą grupę stanowią Afgańczycy, którzy wracają tylko na jakiś czas. Podejmują pracę w zagranicznych firmach, organiza-cjach, urzędach państwowych oraz prowadzą swój biznes. Ci nie są gotowi osiedlić się na stałe. Nie ciągnie ich tam z powodów sentymentalnych, ale zarobkowych. Afgańczycy, którzy poznali smak Zachodu, dobrowolnie nie zamieniają swobód i wolności europejskiej na afgański konserwatyzm. Spokojnego życia na niepewną i chwiejną oazę afgańską. Tam nikt nie wie, co przyniesie jutrzejszy dzień.

Maria Amiri

AZJA AFGANISTANZd

jęC

ia W

ar

TYK

uLE

:

LEiL

a -

Ha

idE

r O

ra

Z M

ar

ia a

Mir

i

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE40

Page 41: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Misja nazywana powszechnie pokojową, nie jest w taki sposób od-bierana przez samych Afgańczyków. Wielu z nich uważa, że świat

przybył do Afganistanu, nie aby im pomoc, ale żeby pomóc samemu sobie. Jeśli nie uda się Zachodowi zlikwidować terroryzmu oraz al- Kaidy w Afganistanie, to ci wrogowie staną u progu ich drzwi. A tego najbardziej obawiają się inne państwa. „Wszystkie wojny mają jakiś cel. Teraz Zachód i Ameryka wkroczyły do Afganistanu pod pretekstem walki z terroryzmem, narkotykami oraz wprowadzenia demokracji”- tłumaczy Ahmad Wakil Muttawakil, były minister spraw zagranicznych talibów- przede wszystkim trzeba przygotować grunt, jeśli chce się zaprowadzić pokój. A to trzeba zrobić w sposób mądry, a nie przez siłę i broń. Jeżeli coś jest wprowadzane na siłę, to z pewnością nie zostanie przyjęte” –dodaje Muttawakil. Dotych-czasowa strategia, bazująca głównie na operacjach militarnych, niewątpli-wie zawiodła. Czy musiało minąć dziewięć lat zaciętych walk i dojść do ta-kiej liczby ofiar po obu stronach barykady, aby zastanawiać się nad zmianą strategii?! Wydawałoby się, że Zachód nie wierzył w przegraną wkraczając do Afganistanu. Od niedawna padają hasła o konieczności zwiększenia zaangażowania w odbudowę, pomoc, szkoleniu, rozmów i negocjacji z lokalną społecznością. „Wydatki, które cudzoziemcy przeznaczają na cele militarne w Afganistanie, powinni przeznaczyć na cele pokojowe, wówczas rozwiążą się trudności w Afganistanie”- powiedział maulawi Khodadad, wpływowy duchowny w Afganistanie.

Polskie interesy w afganistanie?Afganistan nazywany jest najbiedniejszym, a zarazem najbogatszym krajem świata. Posiada wiele złóż oraz zasobów naturalnych, które nie są eksplo-atowane. Za kulisami toczy się wielki bój państw zachodu o wpływy i zyski w Afganistanie. A jaki w tym ma zysk Polska? Podobno Polska nie ma interesu w Afganistanie. Tak też uważają niektórzy Afgańczycy. „Niektó-re państwa, w tym Polska nie mają interesu, chciałbym aby właśnie takie kraje odgrywały ważną rolę w Afganistanie” powiedział Ahmad Massieh Hami, asystent dr Abdullaha, z opozycji. A być może Polska nie potrafiła wykorzystać możliwości zysku, dlatego wykreował się taki wizerunek raku interesu, tylko zobowiązanie wobec NATO. Mohammad Musa Khan Akbarzada gubernator Ghazni powiedział, że „zaprasza polskich biznesmenów do inwestowania w Ghazni. Są odpo-wiednie warunki na rozwinięcie biznesu”. Trzeba dodać, że takie przedsię-wzięcia biznesowe są tylko dla odważnych i z koneksjami w Afganistanie. Natomiast Polska jest zaangażowana w pomoc oraz we współpracę rozwo-jową w Afganistanie od 2002 roku. Program polskiej pomocy zagranicznej realizowany jest przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. A wdrażany jest przez nieliczne polskie organizacje poza rządowe, Polskiego Kontyngentu Wojskowego oraz ambasadę polską w Kabulu.

Afganistan jest na liście krajów priorytetowych od 2004 roku. Między ro-kiem 2002-2009 zrealizowano ponad sto projektów w Afganistanie. Pol-skie organizację poza rządowe, które były zaangażowane w Afganistanie min polska akcja humanitarna, polska misja medyczna, szkoły dla pokoju. Oraz „Edukacja dla pokoju”, którego prezesem jest Piotr Balcerowicz. W 2009 roku realizowali dwa projekty na rzecz Instytutu Weterynarii i Rol-nictwa w Kabulu oraz budowę szkoły w Heracie. W tym roku 2010 bu-dują uniwersytecką klinikę weterynarii w Heracie. Natomiast polski zespół odbudowy Prowincji (PRT) zaangażowany jest w projekty pomocowe w prowincji Ghazni. W roku 2009 zrealizował on 34 projekty, w tym in-westycyjne oraz szkoleniowe. Według danych MSZ tym roku wysokość polskiej pomocy rozwojowej dla Afganistanu jest utrzymana na poziomie zbliżonym do 2009 roku, wynosi ok. 35mln zł (12mlnUSD). Jak tą po-moc odbierają afgańscy przedstawiciele władz lokalnych? Gubernator Ghazni dziękuje za dotychczasową pomoc, ale oczekuje min na pomyślną realizację projektu energii elektrycznej, aby mieszkańcom za-pewnić prąd oraz podjęcie się przez jakiegokolwiek inwestora na budowę lotniska pasażerskiego do 20103 roku. Sayed Obaidullah Sadaat, członek rady prowincji Ghazni powtarza Polakom, że „Trzeba zwiększyć pomoc na edukację młodzieży. Dać stypendia. Ażeby obietnice polskiej pomocy nie kończyły się na pustych słowach, ale zostały wcielone w życie w Gha-zni.” Chodzi też o zaangażowanie się w przygotowania na uroczystości w 2013 roku, kiedy Ghazni stanie się centrum światowej kultury islamu. Natomiast Sayed Amir Shah, szef bezpieczeństwa Ghazni podkreślił, że „Polacy, którzy stacjonują w Afganistanie, powinni nie tylko budować, ale też szanować lokalną kulturę i zwyczaje oraz postępować tak, aby Afgań-czycy zaczęli postrzegać polskich żołnierzy jako siły pokojowe, a nie jako okupantów.”

Inaczej postrzega polską pomoc polski Afganolog „To Afganistan bardzo pomaga Polsce. Kilka organizacji zaistniało medialnie. Jak zwykle było sporo pomówień. Małe pieniądze na pomoc, ale szumu tyle co w wodo-spadzie Niagara.” skomentował Tomasz Kamiński, tłumacz, autor książki „Afganistan, parła nist”. W tym roku powstało Stowarzyszenie Współ-pracy Polsko- Afgańskiej, które ma na celu rozwój współpracy pomiędzy Polską i Afganistanem w obszarze m.in. nauki, kultury, sportu, mediów, turystyki oraz ochrony zdrowia. Stowarzyszenie ma być pomostem łączą-cym serce Azji i Europy.

W 2006 roku odbył się pierwszy polski festiwal filmowy w Kabulu. To po-zytywnie wydarzenie kulturalne odbyło się przy współpracy min polskiego instytutu sztuki filmowej oraz afgańskiego instytutu Afghan Film.

Maria Amiri

Polska pomoc w Afganistanie

AZJA AFGANISTAN

PH

OTO

: Ma

ria

aM

iri

STYCZEŃ-LUTY 2011 41

Page 42: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

„Koniec historii”, czyli jak bardzo można się pomylić

Znaczenie USA dla świata stało się tematem wielu dywagacji o różnym charakterze. Jedną z nich, zdecydowanie najbardziej optymistyczną, była wizja amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamy, zawarta w rewolucyjnej, jak na owe czasy, publikacji pt. „Koniec historii”. Autor, ob-serwując sytuację międzynarodową w trakcie i po upadku bloku wschodniego, doszedł do wniosku, że autorytaryzm przeżywa kryzys popularności. Historia dostarcza nam przykładów państw o różnych systemach, które mimo początkowych sukcesów upadały, co pozwala wnioskować, że świat zdąża w kierunku liberalnej demokracji. Ów ustrój nie tylko jako jedyny przetrwał do naszych czasów, ale przeżywa rozkwit. Można więc uznać, zdaniem Fukuyamy, że ludzkość zaprzestała po-szukiwań alternatywnych systemów, a przyszłość zaowocuje upowszechnieniem demokratycznych wartości. Nawet jeśli początkowo w jakimś kraju nie uda się rozwój tego systemu, to nie zmienia to faktu, że jest to cel ostateczny, choć dla nie-których bardziej lub mniej odległy i nie oznacza to, że demokrację jako ideę dotyka kryzys. Dróg dojścia do demokratycznego liberalizmu jest wiele i czasem są niezwykle kręte. Tak więc demokracja jest nieunikniona i w tym objawia się ów tytułowy koniec historii.

Według Fukuyamy rozwojowi demokracji liberalnej sprzyja rozwój gospodarczy. Wykształ-cone społeczeństwo i dobry stan gospodarki to okoliczności wywołujące w ludziach chęć życia w

systemie demokratycznym. Dlatego wysoko roz-winięte społeczeństwa chętniej aprobują wartości przyświecające ojczyźnie Fukuyamy.

Prognoza „końca historii” uważana jest za niezbyt realną, ale badacze są zgodni co do atrak-cyjności demokracji kojarzonej na przykład ze Stanami Zjednoczonymi. Fukuyama odwołuje się do liberalizmu gospodarczego, który przy-czynia się do podwyższenia statusu materialnego obywateli, a co za tym idzie- ogólnego dobrobytu. Bogate państwa demokracji zachodniej stają się tym samym namacalnym dowodem prymatu de-mokracji nad innymi systemami, a ona sama staje się interesująca szczególnie dla tych społeczeństw, które cierpią z powodu niskiego statusu material-nego obywateli.

W kilka lat po opublikowaniu „Końca histo-rii” Fukuyama wciąż pytany jest o to, czy rzeczy-wiście ów koniec historii już jest czy też dopiero nastąpi. W 2000 roku autor wciąż utrzymywał, że ostateczny triumf demokracji jest możliwy. Nato-miast cztery lata później Fukuyama co prawda nie wycofuje się ze swej teorii, ale określa koniec hi-storii jako odległy punkt, do którego dotrze osta-tecznie cały świat. Ów politolog zauważa jednak, że jesteśmy w okresie wstrząsów spowodowanych islamskim radykalizmem. Koniec historii zdaniem Fukuyamy nastąpi prędzej czy później, także w krajach islamskich czy w Chinach. Autor pozosta-je optymistą, choć nie ulega wątpliwości, że teoria ta miała wyraźnie filozoficzny, a być może nawet życzeniowy charakter. Otwarte pozostaje pytanie co do jej aktualności, gdyż koncepcja ta powstała

POZIMNOWOJENNEGO ŚWIATAOptymistyczne i pesymistyczne wizje

Schyłek wieku XX to definitywny koniec usilnie budowanego ładu opartego o podział świata na przeciwstawne obozy, w których bezapelacyjny prym wiodły dwa supermocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. Dwubiegunowy porządek, jaki powstał wraz z końcem II wojny światowej, był na tyle stabilny, aby przetrwać prawie pół wieku, a system powstały w oparciu o zimny konflikt do dziś ma ogromny wpływ na sytuację międzynarodową.

ponad 20 lat temu. Oczywiście upływ czasu i per-turbacje na scenie międzynarodowej w ostatnich dwóch dekadach wyraźnie wypłynęły na sposób postrzegania sytuacji globalnej, ale warto zazna-czyć, że „Koniec historii” to przede wszystkim prognoza. Przewidywanie przyszłości politycznej wiąże się z brzemieniem, gdyż wizjonerzy albo stają na piedestale albo spadają w niebyt. Zależy to oczywiście od tego, czy prognoza się sprawdzi. Jeśli chodzi o teorię Fukuyamy, to znalazła się ona (wraz z autorem) bez wątpienia w tej gorszej sytuacji, i od co najmniej dekady jest obiektem krytyki. Zaznaczyć należy, że jej większość poja-wiła się dopiero po pewnym czasie i była efektem obserwacji sytuacji międzynarodowej, natomiast tuż po opublikowaniu książki było jej znacznie mniej, co uwidacznia, jak trudnego zadania pod-jął się Fukuyma.

Huntington vs. Fukuyama – 1:0

Zupełnie inne podejście zaprezentował nie-żyjący już amerykański politolog Samuel P. Hun-tington w swej bardzo znanej pracy „Zderzenie cywilizacji”. Autor oparł swoje przemyślenia o założenie, że wszystkie państwa świata skupione są wokół różniących się między sobą ośrodków cywilizacyjnych. Genezy takiego stanu rzeczy upatruje w procesie dekolonizacji, a, co za tym idzie, w spadku znaczenia cywilizacji zachodniej. Huntington uważa, że każde społeczeństwo, które dotychczas było pod wpływem pewnej kultury, a

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE42

AMERYKA PŁN. GEOPOLITYKA

Page 43: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

teraz zostało go pozbawione, będzie poszukiwać swej tożsamości cywilizacyjno-kulturowej. Jako wyznaczniki cywilizacji w duchu owej pracy moż-na wskazać m.in. religię, kulturę i język. Drugą sposobnością do rozwoju kręgów cywilizacyjnych, a zarazem renesansu wartości pozornie zapomnia-nych, był koniec zimnej wojny. Dotychczas istnie-jące bloki sprzecznych interesów tym różniły się od współcześnie funkcjonujących cywilizacji, że były konstruowane w oparciu o ideologię, a nie o ko-rzenie kulturowe. Ostateczny upadek bipolarne-go świata dał sposobność do konsolidacji państw wokół wspólnych, cywilizacyjnych podstaw. I tak Huntington wskazuje istnienie ośmiu cywilizacji: zachodniej, latynoamerykańskiej, prawosławnej, afrykańskiej, islamskiej, hinduistycznej, chińskiej i japońskiej. Zdaniem krytyków wyznaczenie krę-gów odbywa się na siłę i jest próbą włożenia świata w pewne ramy, natomiast celem jest odnalezienie reguł nim rządzących. Sam Huntington ma wąt-pliwości co do cywilizacji afrykańskiej.

Autor prawie natychmiast nakreśla swą tezę, a mianowicie, że w razie zagrożenia jednego pań-stwa należącego do pewnego kręgu cywilizacyjne-go, inne pośpieszą z pomocą. Twierdzenie to wy-daje się być podważalne w kontekście sprzeciwu części państw europejskich wobec pomysłu ude-rzenia na Irak w 2003 roku. Przykład ten zdaje się być idealny w kontekście „zderzenia cywilizacji”: „obca” cywilizacja stanowi zagrożenie, a likwida-cja owego zagrożenia będzie prowadziło do pod-wyższenia bezpieczeństwa ogólnoświatowego, a w szczególności bezpieczeństwa świata Zachodu. Można przyjąć, że teza ta nie jest regułą, niemniej jednak pojawiające się głosy o rzekomej pomocy Syrii w ukrywaniu broni masowego rażenia (która mogła być własnością Iraku) jest przykładem, że Huntington może mieć trochę racji. Druga wojna w Iraku wpasowuje się w model wojny kwalifi-kującej się do takiej, której obszar działań może się rozszerzać, ponieważ toczona jest przez dwie sprzeczne cywilizacje. To również jedna z tez auto-ra. Tym samym Huntington dochodzi do wnio-sku, że istnienie sprzecznych ze sobą cywilizacji doprowadzało i będzie doprowadzać do konflik-tów z aspektem kulturowym w tle. Jest to myśl przewodnia całego dzieła. Właśnie ta myśl Samu-ela P. Huntingtona wywołała burzę komentarzy.

Faud Ajami, przedstawiciel islamskiego kręgu kulturowego, profesor John Hopkins Universi-ty, podaje w wątpliwość sposób podziału świata. Twierdzi, że nie da się w sposób tak prosty wy-znaczyć granic między jedną cywilizacją a drugą. Należy również pamiętać, że kręgi cywilizacyjne nie są jednorodne, o czym mówi Huntington np. w kontekście Afryki. W wątpliwość podawana jest także spójność cywilizacji zachodniej. Oczy-wistym jest, że pomiędzy Stanami Zjednoczony-mi a Europą występują liczne rozbieżności, które

być może całkowicie dezawuują twierdzenie o ist-nieniu jednorodnej cywilizacji Zachodu. Polityka państw europejskich i USA diametralnie się różni, co więcej, można zaobserwować nawet rywaliza-cję na pewnych płaszczyznach. Nie bez znaczenia jest także kształtująca się unijna dyplomacja, któ-ra być może w przyszłości pozwoli, aby na arenie międzynarodowej słyszalny był głos Europy, a nie poszczególnych państw. Jest to bez wątpienia pro-jekt in statu nascendi, szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę liczne problemy wewnętrzne Unii Eu-ropejskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że Europa chce być na tyle silna i samodzielna, aby stała się równorzędnym partnerem dla Stanów Zjedno-czonych.

Więc co łączy państwa cywilizacji zachodniej? Przede wszystkim historia, ale upieranie się przy tezie, że Zachód dzięki temu jest zjednoczony byłoby naiwnością. Jak bardzo różne interesy ma każde z państw kręgu, zaobserwować można było na wspomnianym już przykładzie operacji w Iraku, ale nie tylko. Istotną kwestią jest wpływ kultury amerykańskiej na Stary Kontynent, co niekoniecznie jest pozytywnie oceniane przez Europejczyków. Stany Zjednoczone od lat starają się promować pewien zakres wartości i robią to w sposób na tyle natarczywy, że spotyka się on z kry-tyką. Europie natomiast mniej zależy na ekspan-sjonizmie ideologicznym, a bardziej na budowa-niu dobrobytu wewnętrznego w oparciu o system porozumień międzynarodowych umożliwiających rozwój gospodarczy. Ponadto USA boryka się z problemami wewnętrznymi, znacząco wpływają-cymi na status na arenie międzynarodowej. Pro-blemy te często są „zamiatane pod dywan”, ale nie zmienia to faktu, że zaobserwować można słabną-cą pozycje Ameryki.

Negatywne podejście do wszystkiego tego, czym są Stany Zjednoczone, ma źródło tak-że w wydarzeniach, które postrzegane mogą być jako hipokryzja Waszyngtonu. Przykład to chociażby idea krzewienia praw człowieka z jednoczesnym wykonywaniem kary śmierci na własnym terytorium. Niepokojące są również informacje, z których jednoznacznie wynika, że wobec podejrzanych o terroryzm stosowane były tortury. Wszystko razem jest powodem rosnącej nieufności wobec polityki rządu USA, choć być może szansą na jej nową jakość jest prezydentura Baracka Obamy. Czas pokaże czy nadzieje zwią-zane z pierwszym czarnoskórym prezydentem się spełnią.

„Zderzenie cywilizacji” Huntingtona zyskało na znaczeniu w kontekście wydarzeń z września 2001 roku. Wypowiedzenie wojny terroryzmowi pochodzenia islamskiego miało zwolenników, ale działania przeciwko Talibom nie były do końca zgodne z pierwotną „zasadą powściągliwości” sfor-mułowaną przez Huntingtona, który wcześniej nie był zwolennikiem ingerencji jednej cywilizacji w drugą (zasada ta została ostatecznie zmodyfiko-wana przez samego autora, który usprawiedliwił interwencję obroną „żywotnych interesów” Za-chodu). Huntington w swej publikacji mówi o „antyzachodnim trendzie” w stosunkach Zachód- świat islamski, ale cecha ta przypisywana jest jedy-nie części muzułmańskiego świata. Jako przyczynę takiego stanu rzeczy podać można m.in. rolę, jaką w polityce odgrywa religia.

Bezsporny jest fakt, że rozbieżności cywiliza-cyjno-kulturowe mogą prowadzić do konfliktów. Jednak w wątpliwość można podać stwierdzenie autora „Zderzenia cywilizacji”, że po zimnej woj-nie więcej będzie konfliktów pomiędzy grupami pochodzącymi z różnych cywilizacji niż konflik-tów wewnątrz jednego kręgu cywilizacyjnego.

S. P. Huntington stworzył dzieło analityczno- prorocze, w którym bez wątpienia są niedociągnię-cia, ale nie pomylił się co do kwestii możliwości wystąpienia antagonizmów powstałych w oparciu o religijne ideały. Słuszność swej teorii autor do-kumentuje historycznymi konfliktami, których podłoże tkwiło w różnicach cywilizacyjno-kultu-rowych. Niemniej jednak dwie największe wojny w historii świata rozgrywały się wewnątrz jednej cywilizacji. Wydaje się, że „zderzenie cywilizacji” niekoniecznie jest regułą, ale ten charakter kon-fliktów jest obecnie najbardziej niebezpieczny, a dzięki Huntingtonowi każdy poważny analityk stosunków międzynarodowych przygląda się im z powagą.

Fukuyama i Huntington – dwaj wizjonerzy, dwie wizje, dwa światy. Szkoda, że tym razem pe-symizm wziął górę.

Bartosz Szyja

STYCZEŃ-LUTY 2011 43

AMERYKA PŁN. GEOPOLITYKA

Page 44: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

RYZYKOWNA polityka gospodarcza?Kiedy dwa lata temu jeden z waszyngtońskich instytutów badawczych

poprosił mnie o napisanie artykułu oceniającego, wybór którego z ówczesnych kandydatów na prezydenta, Barack Obama czy John McCain, przyniósłby większy pożytek Polsce, bez wahania chwyciłem za pióro, aby porównać programy obydwu polityków. Sumując swoje przemyślenia wska-załem, że ewentualne rządy McCaina byłyby korzystniejsze dla Polski, między innymi ze względu na zagrożenia dla krajów Europy Środkowej i Wschod-niej, jakie niosą ze sobą plany gospodarcze Obamy. Wśród wspomnianych zagrożeń wymieniłem dwa według mnie najważniejsze, czyli przyjęcie fede-ralnej reformy służby zdrowia kosztem redukcji innych programów, w tym pomocy ekonomicznej dla krajów rozwijających się, oraz zamiar zmiany systemu podatkowego, w taki sposób, aby pozbawić ulg podatkowych ame-rykańskie przedsiębiorstwa tworzące miejsca pracy poza granicami Stanów Zjednoczonych.

Od objęcia urzędu na początku 2009 roku Barack Obama okazał się

stosunkowo konsekwentnym i skutecznym politykiem w realizowaniu przy-najmniej części swoich obietnic wyborczych – podjął decyzję o zakończeniu wojny w Iraku oraz doprowadził do przyjęcia wspomnianej reformy służby zdrowia. W ostatnich tygodniach powrócił natomiast do kolejnego sztanda-rowego projektu, to jest reformy kodeksu podatkowego. Paradoksalnie, to właśnie polityka wewnętrzna Obamy może mieć dużo większy wpływ na obecną oraz przyszłą sytuację Polski niż jego polityka zagraniczna.

Reforma służby zdrowia

Przyjęcie reformy służby zdrowia przez Partię Demokratyczną w marcu bieżącego roku okazało się nie aż tak popularne w amerykańskim spo-

łeczeństwie, jak tego oczekiwali politycy tej centrolewicowej partii. Ataki ze strony Partii Republikańskiej, czyli amerykańskiej centroprawicy, oraz nowo powstałej Tea Party (wpływowego prawicowego ugrupowania sku-piającego się wokół ideii konserwatyzmu fiskalnego), okazały się bardzo bolesne dla rządzących i kosztowały ich spadek poparcia społecznego. Sam sposób przyjmowania ustawy przypominał pracę parlamentarzystów raczej takich krajów jak Polska i odbiegał znacznie od najlepszych standardów amerykańskiej demokracji. Dla przykładu, projekt ustawy posiadał ponad 800 stron i szybko się okazało, że ci którzy za nim głosowali, nigdy go nie przeczytali. Dodatkowo, Partia Republikańska została wyłączona z kon-struktywnej debaty nad ustawą, a niezależnym mediom, w szczególności telewizji C-SPAN, odmówiono możliwości nagrywania poszczególnych posiedzeń. W efekcie okazało się to druzgocące wizerunkowo dla Partii Demokratycznej i zepchnęło ją do politycznej defensywy przed nadcho-dzącymi listopadowymi wyborami uzupełniającymi do Kongresu.

Ucierpiał również wizerunek samego Prezydenta. Popierająca go tele-wizja CNN ogłosiła w lutym wyniki sondażu, według którego aż 52% Amerykanów uważało, że Obama nie zasługuje na reelekcję w 2012 roku. Według bardziej aktualnych sondaży z października, Partia Republikańska

AMERYKA PŁN. GOSPODARKA

OBAMY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE44

Page 45: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

posiada obecnie aż 9% przewagę nad Demokratami, w sytuacji gdy 50% wyborców deklaruje, że ci politycy, którzy głosowali za przyjęciem reformy służby zdrowia oraz wcześniejszego pakietu stymulacyjnego nie powinni ponownie uzyskać miejsc w Kongresie (źródło: Rasmussen Reports).

Z finansowego punktu widzenia, celem nowej ustawy było obniżenie deficytu budżetowego na przestrzeni najbliższej dekady oraz niedopuszcze-nie, aby koszt wdrażania reformy przekroczył bilion dolarów. Początkowe wyliczenia dokonane przez bezpartyjne Congressional Budget Office (biu-ro zajmujące się badaniami wpływu legislacji na stan budżetu federalnego) zakładały, że przyjęcie reformy doprowadzi do obniżenia deficytu federal-nego o 143 miliardy dolarów na koniec dekady, a koszt wdrażania ustawy nie przekroczy 938 miliardów. Jednakże w maju, czyli już po uchwaleniu nowego prawa, ta sama jednostka zweryfikowała swoje poprzednie wyli-czenia wskazując, że koszt przyjęcia reformy będzie właściwie większy o co najmniej 115 miliardów dolarów, które pomimo nalegań Partii Republi-kańskiej nie zostały ujęte we wstępnych wyliczeniach. Administracja Ba-racka Obamy, raczej zaskoczona doniesieniami, że koszt wdrażania nowej ustawy może przekroczyć okrągły bilion, oświadczyła, że Prezydent albo zawetuje dodatkowe wydatki, jeżeli nie będą one konieczne, albo dokona cięć w innych programach, aby zrównoważyć dodatkowe koszty.

Skutki nowej reformy dla Polski

Z polskiego punktu widzenia taki rozwój wydarzeń nie jest korzystny. Dla naszego kraju jakakolwiek wiadomość o ewentualnym pogorsze-

niu się sytuacji finansowej Ameryki, w tym zwiększeniu jej deficytu budże-towego, jest złą wiadomością. Od wielu lat Polska opiera swoją strategię bezpieczeństwa na potędze militarnej Stanów Zjednoczonych oraz chęci i możliwości ekonomicznych tego kraju do obrony naszych granic. O tym, jak wielkie jest uzależnienie militarne Polski od Ameryki, świadczą cho-ciażby nasze skromne budżety obronne. Dla przykładu, polskie wydatki na obronność w 2009 r. osiągnęły niecałe 11 miliardów dolarów, czyli mniej więcej 16% kapitalizacji amerykańskiej spółki giełdowej Walta Disneya produkującej zabawki i filmy dla dzieci. W rezultacie jakiekolwiek nega-tywne zmiany sytuacji gospodarczej Stanów Zjednoczonych mogą mieć niekorzystny wpływ na bezpieczeństwo Polski oraz sytuację i możliwości całego NATO.

Pewne sygnały, że Stany Zjednoczone będą starały się sprostać nowym wyzwaniom fiskalnym, takim jak finansowanie wspomnianej reformy służby zdrowia poprzez redukcję wewnętrznych oraz międzynarodowych wydatków na obronność lub pomoc dla innych krajów, są widoczne już w chwili obecnej i powinny budzić niepokój polskich elit politycznych. Zna-mienna jest tutaj niedawna wypowiedź Sekretarza Obrony USA Roberta Gatesa, który komentując redukcję budżetów obronnych w europejskich krajach NATO oraz wymuszoną tymi cięciami reformę strukturalną soju-szu, która zmniejszy personel organizacji o 4 tysiące osób oraz ilość cen-trów dowodzenia z 11 do 7, stwierdził, że taki rozwój wydarzeń nakłada na barki Stanów Zjednoczonych dodatkowe obciążenia w sytuacji, gdy jego kraj ma obecnie bardzo trudną sytuację. I chociaż Gates nie wymienił dokładnie, o jakie problemy chodzi, to w domyśle można je krótko zreasu-mować, odwołując się do aktualnych statystyk budżetowych USA.

Deficyt budżetu federalnego za lata fiskalne 2009 i 2010, czyli w więk-szości za rządów Baracka Obamy, wyniósł odpowiednio 10% oraz 8.9% produktu krajowego brutto i, jak podaje cytowane powyżej Congressional Budget Office, był to pierwszy oraz drugi najgorszy wynik w historii Sta-nów Zjednoczonych od 1945 roku.

Reforma systemu podatkowego

Kolejny element amerykańskiej polityki wewnętrznej, który ostatnio pojawił się na horyzoncie, to pomysł reformy federalnego kodeksu

podatkowego. W swoim cotygodniowym radiowym oraz internetowym przemówieniu w połowie października Obama wezwał Kongres do przy-jęcia ustawy (obecnie znajdującej się w pracach w Senacie), reformującej prawo podatkowe w taki sposób, aby pozbawić ulg podatkowych amery-kańskie przedsiębiorstwa tworzące miejsca pracy poza granicami kraju. W zamian za to, Obama proponuje ulgi podatkowe dla firm tworzących miejsca pracy w Ameryce. Pomysł ten ma na celu po pierwsze zmniejsze-nie bezrobocia w USA, gdzie zatrudnienia nie może znaleźć blisko 10% zdolnej do pracy siły roboczej, a po drugie – ratowanie katastrofalnego stanu budżetu federalnego.

Jak na razie projekt ten spotkał się z krytyką Partii Republikańskiej,

a nawet wielu prominentnych działaczy samej Partii Demokratycznej. Przewodniczący Senackiej Komisji Finansów, demokratyczny senator Max Baucus z Montany, wskazał, że takie rozwiązanie zmniejszyłoby konkurencyjność amerykańskich przedsiębiorstw wobec ich międzyna-rodowych konkurentów, którzy wytwarzają produkty w krajach, gdzie siła robocza jest o wiele tańsza. W międzyczasie ponad 200 amerykań-skich organizacji handlowych połączyło się, aby lobbować przeciwko intencjom Obamy i zawiązało w tym celu ogólnokrajową organizację Promote America’s Competitive Edge. W chwili obecnej amerykańskie przedsiębiorstwa mogą opóźniać płacenie podatków w Stanach Zjedno-czonych od zysków ze swoich inwestycji zagranicznych, aż do czasu kiedy fizycznie owe zyski pojawią się na kontach bankowych w USA. Z finan-sowego punktu widzenia takie rozwiązanie efektywnie obniża wysokość płaconych podatków (ze względu na to, że dolar dziś jest wart więcej niż dolar za miesiąc) oraz zwiększa płynność finansową przedsiębiorstw. Zli-kwidowanie tej ulgi podatkowej przyniosłoby budżetowi federalnemu około 210 miliardów dolarów dodatkowych wpływów w ciągu najbliż-szych dziesięciu lat. Gdyby Obamie udało się wprowadzić wspomnianą reformę kodeksu podatkowego, miałoby to negatywne skutki dla ame-rykańskich przedsiębiorstw inwestujących w takich krajach jak Polska lub innych częściach świata. Opłacalność amerykańskich inwestycji za-granicznych zmniejszyłaby się znacznie, a dla Polski pozyskanie nowych inwestycji z tego kraju okazałoby się dużo trudniejsze. Co prawda Polska mogłaby próbować zastąpić spadek inwestycji amerykańskich wzrostem inwestycji z takich krajów jak np. Chiny, niemniej jednak pożytek dla Polski z inwestycji amerykańskich jest ogólnie dużo większy niż jedynie utrzymywanie lub tworzenie nowych miejsc pracy. Amerykańskie przed-siębiorstwa posiadają bowiem najnowsze technologie oraz najlepsze kno-w-how, których często brakuje przedsiębiorstwom z innych krajów, w związku z czym wysoki poziom inwestycji amerykańskich w Polsce jest potrzebny dla szybszego unowocześnienia oraz zmniejszenia zapóźnienia technologicznego naszego kraju.

Na zakończenie warto zreasumować, że obecna polityka gospodar-cza i wewnętrzna Obamy stwarza realne i poważne wyzwania dla krajów naszego regionu, które są generalnie silnie uzależnione od wsparcia mili-tarnego oraz technologicznego Stanów Zjednoczonych. Skutki nowych reform nie są jeszcze możliwe do dokładnego oszacowania, niemniej jed-nak nie ulega wątpliwości, że ich ewentualne i prawdopodobne następ-stwa powinny być brane pod uwagę w tworzeniu strategii politycznych i gospodarczych naszego kraju na najbliższe lata.

Sebastian Aulich

AMERYKA PŁN. GOSPODARKA

STYCZEŃ-LUTY 2011 45

Page 46: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

do wyboru albo wyjść z obszaru, albo wypaść z gry. Z punktu widze-nia Waszyngtonu musiał być powód dla istnienia takiej organizacji. Nie było bardzo wiele do zrobienia wśród członków Paktu, nawet biorąc pod uwagę nowe kraje, które NATO miało zamiar przyjąć w latach dzie-więćdziesiątych. Padły pytania „Po co taki sojusz?”, „Dlaczego USA jest członkiem tego sojuszu?”. Wskazanie na artykuł piąty po zamachach z 11 września i zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w Afganistanie przeciwstawiło sojusz. Wiele wysiłku w wojnę z terroryzmem zostało włożone przez Europę Środkowo - Wschodnią, Holandię, Włochy, czy inne kraje. Jednak z punktu widzenia Waszyngtonu nie była to wystar-czająco silna reakcja. Mamy do czynienia zatem z ogromną dozą nieza-dowolenia co do wielkości wkładu poszczególnych członków, restrykcji nałożonych na żołnierzy wysłanych do Afganistanu itp. USA zawsze chciało mieć największy wpływ na NATO. Inni członkowie chcieli, by tak się nie działo. Był to podstawowy problem sojuszu.

Z punktu widzenia Waszyngtonu NATO było użyteczne do za-pewnienia współpracy w zakresie bezpieczeństwa w Europie, które nie obejmowało Stanów Zjednoczonych. Bez tego USA mogłoby zostać ze-

JUSTIN LOGAN DLA „STOSUNKÓW MIĘDZYNARODOWYCH”

Nie podoba mi sięteoria o spadku znaczenia Ameryki!

Przy okazji dziewiątej rocznicy ataków na World Trade Center czy mógłby się Pan podzielić opinią na temat tego, jak zmieniła się amerykańska polityka zagraniczna po 2001 roku?

JL: Uważam, że ataki z 11 września rozpoczęły ważny etap walki z terroryzmem. Przedmiotem wcześniejszych analiz w Waszyngtonie były np. stosunki z Chinami, które prowadzono tak, by za wszelką cenę uniknąć wojny. Wydarzenia z 2001 roku spowodowały natychmiasto-wy zwrot w kierunku rozważań nad relacjami Stanów Zjednoczonych ze światem islamskim. Wojny w Iraku i Afganistanie znalazły się w centrum zainteresowania. Wiele wysiłku włożono w wojnę z terroryzmem.

Mówi się, że głównym celem NATO nie jest skupianie się na działaniach wojennych, a na stabilizacji. Kraje ta-kie, jak Stany Zjednoczone mogą doskonale prowadzić wojnę bez pomocy sojuszników. Zatem jakiego NATO Sta-ny Zjednoczone potrzebują w dzisiejszych czasach?

JL: Ten temat jest aktualnie przedmiotem debaty w Waszyngtonie. Może najlepiej zacząć od 1990 roku, z koncepcją, gdzie NATO miało

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE46

AMERYKA PŁN. ROZMOWA SM

Page 47: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

pchnięte ze światowego podium, co podczas zimnej wojny było przed-miotem ciągłego niepokoju. Zatem dla USA najważniejsze było być głę-boko zaangażowane w bezpieczeństwo w Europie.

Pomimo, że Traktat Lizboński, który można uznać za odpowiednik konstytucji w Europie, wszedł w życie, sto-sunek Stanów Zjednoczonych do Unii Europejskiej się nie zmienił. Amerykańska administracja w dalszym ciągu w wielu sprawach rozmawia z poszczególnymi członkami, a nie UE jako całością. Jak mógłby się Pan odnieść do tej sytuacji?

JL: To przypomina mi o tym, co powiedział Henry Kissinger „Jeżeli będę chciał rozmawiać z Europą, do kogo mam zadzwonić?”. Z jednej strony w Waszyngtonie jest pragnienie zwiększenia koordynacji ekono-micznej w Europie w stopniu, który nie angażuje USA w sprawy bezpie-czeństwa. Większa współpraca w zakresie bezpieczeństwa niesie za sobą większe wydatki na obronę. W Waszyngtonie jest idea autonomicznej współpracy w zakresie bezpieczeństwa, która nie zaangażuje polityki amerykańskiej, ani tych, którzy tę politykę bezpośrednio tworzą. Poza tym tak naprawdę nie wiadomo, w którym punkcie Unia Europejska jest usytuowana. Odnotowaliśmy ostatnio problemy Unii z Duńczykami czy Irlandczykami, którzy nie byli jeszcze gotowi na dalszą integrację. Stany Zjednoczone jak najbardziej to rozumieją.

Unia Europejska jest wielkim przedsięwzięciem zawierającym swoją własną różnorodną historię i dylematy polityczne. Nie do końca jeste-śmy pewni, czy ten projekt zadziała. Pragniemy podtrzymywać nasze dwustronne stosunki. Punktem spornym jest forma, w jakiej chcieliby-śmy, by UE funkcjonowała. Waszyngton będzie kontynuował obustron-ne stosunki z Europą w poszczególnych dziedzinach. UE jest bardzo am-bitnym projektem, który staje się być coraz to ambitniejszy. Z punktu widzenia ostatnich problemów ekonomicznych w związku ze światowym kryzysem widzimy, że wciąż w UE są poszczególne państwa. Te państwa nie zgadzają się ze sobą w istotnych kwestiach dotyczących koordyna-cji makroekonomicznej i mają własne interesy narodowe. Według mnie USA powinno kłaść nacisk na obustronne stosunki z Unią Europejską.

Pozycja Chin w przeciągu ostatnich lat znacząco wzro-sła i nadal wzrasta, co stawia wiele pytań przed uczestni-kami systemu międzynarodowego. Wzrost roli Chin może mieć istotny wpływ na zmianę sceny międzynarodowej. Czy zatem Stany Zjednoczone powinny prowadzić w sto-sunku do tego kraju politykę z pozycji siły, czy też politykę opartą na współpracy?

JL: Tak, jest to jeden z problemów będących w mojej opinii ceną, jaką płacimy za tak zwaną światową wojnę z terroryzmem. Być może i tak nie udałoby nam się na te pytania odpowiedzieć, ale przede wszyst-kim nie udało się uporządkować sobie w głowie naszych oczekiwań i in-teresów w kwestii relacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Kilka lat temu przeczytałem artykuł dotyczący czegoś, co moim zdaniem jest pewną niespójnością w polityce Stanów względem Chin, więc może zacznę od tego i potem przejdę do innych kwestii.

W polityce Stanów Zjednoczonych względem Chin można wyróżnić dwa główne aspekty – pierwszy z nich to gospodarka, w kwestii której istnieje bardzo głęboka zależność pomiędzy tymi państwami, a drugi to kontrola militarna. Mam tu na myśli fakt, że władze wojskowe w Ame-ryce nie patrzą zbyt przychylnie na perspektywę powiększania się roli Chin w kwestiach bezpieczeństwa na Dalekim Wschodzie. Mają oni ten-

dencję do traktowania bezpieczeństwa w tym regionie jako rywalizacji, a nie współpracy, a rywalizacja ta przedstawia się dla nich jako sytuacja, w której zyski jednej ze stron oznaczają straty drugiej. Wydaje mi się więc, że głównym problemem jest tu pewien dylemat związany z teorią głoszoną przez historyków i specjalistów od stosunków międzynarodo-wych. Mówi ona, że państwa stają się coraz bardziej zamożne, a swoją zamożność starają się wykorzystać w mniejszym lub większym stopniu, aby zwiększyć swoją rolę na polu bezpieczeństwa w swym regionie lub nawet na świecie.

W polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych istnieje więc pewien fundamentalny dylemat – nasza polityka gospodarcza pomaga Chinom się wzbogacać, ale Chiny wzbogacając się będą chciały odgrywać coraz większą rolę w bezpieczeństwie regionu, a może i nawet świata. Z tym że my nie chcemy, żeby Chiny powiększały swoje wpływy w sprawach bezpieczeństwa w Azji Wschodniej, a tym bardziej na świecie. Jak więc sobie z tym dylematem poradzić? Z perspektywy historii decydenci ame-rykańscy mieliby dwa powiązane ze sobą sposoby na zażegnanie tego problemu. Pierwszy z nich bazuje na tradycyjnej teorii modernizacji, która głosi, że wraz ze wzrostem zamożności państwa stają się bardziej demokratyczne. Tak więc kraj staje się coraz bogatszy i systematycznie rozwija się w nim klasa średnia, która domaga się coraz większych praw politycznych, proporcjonalnie do powiększania się jej wpływów gospo-darczych. Pierwsza część scenariusza mającego się rozwinąć na polu sto-sunków chińsko- amerykańskich ma więc polegać na rosnącej liberaliza-cji politycznej związanej ze wzrostem gospodarczym. Skutkiem większej liberalizacji w polityce miałoby być ostudzenie rywalizacji pomiędzy tymi dwoma krajami w kwestiach bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że w tym argumencie zawarta jest nadzieja na to, że taka liberalizacja spowo-dowałaby, że Chiny przystałyby na dominację Stanów Zjednoczonych w sprawie bezpieczeństwa w Azji Wschodniej. Uważam, że taka wizja roz-woju wydarzeń jest problematyczna i dość wątpliwa. Na pewno można stwierdzić, że Chiny są w tej chwili znacznie bardziej liberalne niż 40 lat temu- to nie ulega wątpliwości. Jednak wciąż nie jest to kraj liberalny. A to podważa argument, według którego istnieje proporcjonalny, me-chanistyczny związek pomiędzy wzrostem gospodarczym a liberalizacją. Takie powiązanie oczywiście istnieje, ale nie jest ono do tego stopnia proporcjonalne.

Ponadto uważam, że pogląd według którego liberalizacja w Chinach spowoduje, że kraj ten nie będzie się sprzeciwiał dominacji Stanów Zjed-noczonych na Dalekim Wschodzie bazuje tylko na historii. W XIX wie-ku Stany Zjednoczone były demokracją liberalną i wtedy też wymyślono doktrynę zwaną Doktryną Monroe’ a, według której wszystkie światowe potęgi miały trzymać się z daleka od naszego podwórka, bo inaczej im się dostanie. Uważam, że chęć odgrywania większej roli w sprawach bez-pieczeństwa, szczególnie we własnym regionie, jest zachowaniem dość typowym dla rozwijających się potęg. Idąc dalej, rozmawiając z chiński-mi strategami, czy nawet ze zwykłymi obywatelami, przekonujemy się, że oni chcą, żeby Chiny odgrywały większą rolę w sprawach bezpieczeń-stwa. Mają bardzo silne tendencje nacjonalistyczne, które popychają ich do różnych działań, na przykład domagania się ponownego zjednoczenia z Tajwanem.

Tak więc myślę, o ile się nie mylę, że te dwie idee, na których Ame-ryka buduje swoją strategię względem Chin, mogą nam przysporzyć kło-potów. Bo jeśli te założenia okażą się nieprawidłowe i jeśli wzrost eko-nomiczny nie spowoduje większej liberalizacji w polityce, a liberalizacja w polityce nie spowoduje, że Chiny zaakceptują przewagę militarną Sta-

AMERYKA PŁN. ROZMOWA SM

STYCZEŃ-LUTY 2011 47

Page 48: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

AMERYKA PŁN. ROZMOWA SM

nów Zjednoczonych, to z czasem staniemy przed bardzo trudnymi pyta-niami. Nie mam w żadnym wypadku pewnej odpowiedzi na te pytania, ale uważam, że są to ważne kwestie, które nie zostały rozwiązane, a które, nie chcę tu polemizować, ale ukazują pewną niespójność w założeniach co do polityki Stanów Zjednoczonych względem Chin. Jeśli miałbym dać jakąś konkretną prognozę, powiedziałbym, że w stosunkach chiń-sko- amerykańskich mogą w przyszłości pojawić się kłopoty. To z kolei mogłoby oczywiście spowodować cały szereg pytań i dylematów. Uwa-żam więc, że relacje pomiędzy tymi krajami będą przez najbliższe dzie-sięć, dwadzieścia lat najważniejszą kwestią dla badaczy amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. Jest to bardzo ważne pytanie, na które nie mam jasnych odpowiedzi, ale sądzę, że zmiany i zawirowania w tej relacji będą bardzo istotne jeszcze przez długi czas.

Biorąc pod uwagę wyzwania, przed jakimi stoją Stany Zjednoczone, i poruszane często opinie o zmierzchu po-tęgi amerykańskiej, jakie kwestie będą stanowiły główne punkty w strategii długoterminowej polityki Stanów Zjed-noczonych?

JL: Cóż, to dobre pytanie. Dużo się zmieniło, w ciągu ostatnich paru lat wzrosła względna rola gospodarki, więc myślę, że będziemy kłaść większy nacisk na naprawianie pewnych kwestii, coraz ważniejsza w perspektywie bezpieczeństwa narodowego będzie na przykład redukcja deficytu budżetowego. Uważam więc, że w ciągu najbliższych paru lat będzie się kładło nacisk na uporządkowanie podatków, co będzie ważne nie tylko z punktu widzenia polityki, ale też jako jeden z aspektów bez-pieczeństwa narodowego. Sądzę też, że ogólnie rzecz biorąc, przesadza się mówiąc o konsekwencjach tak zwanej wojny z terroryzmem.

Myślę, że ogólne pojęcie na temat skali i powagi zagrożenia, jakim są islamscy ekstremiści jest wyolbrzymione, a działania zaplanowane w celu poradzenia sobie z tym problemem były nierozsądne. Nasze poczy-nania w Iraku są według mnie niemądre, a tendencja do angażowania się w misję w Afganistanie, którą niektórzy nazywają skradaniem się, ponieważ zaczęła się ona od bardzo ograniczonych wysiłków mających na celu wysiedlenie Al-Kaidy, przeistoczyła się w niezwykle ekspansywną i niezdefiniowaną misję stabilizacyjną. Jesteśmy teraz świadkami proble-mów, które wiążą się z takim skradaniem się, z taką ekspansją, i w moim mniemaniu te problemy będą nękać amerykańskich strategów jeszcze przez lata, o ile wciąż będziemy sądzić, że radzenie sobie z tamtejszym terroryzm wymaga misji stabilizacyjnych ze strony Stanów Zjednoczo-nych. Podejrzewam, że rząd amerykański nie zdoła spełnić obietnicy o wycofaniu swoich żołnierzy z Iraku przed końcem przyszłego roku.

Według mnie bardziej prawdopodobne jest to, że powstanie sytuacja bardzo luźno przypominająca relację pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Arabią Saudyjską w latach dziewięćdziesiątych, czyli ograniczona, nie-wielka, ale znacząca obecność militarna w Iraku w przyszłości, możliwe że jeszcze przez wiele, wiele lat. To się wiąże z pewnym ryzykiem, między innymi z tym, że obecność wojsk amerykańskich w Iraku będzie wyko-rzystywana jako wezwanie do walki dla islamskich ekstremistów, którzy będą twierdzić, że Stany Zjednoczone chcą zdominować Bliski Wschód, wykraść Irakijczykom ropę, czy też zapobiec temu, aby islam stał się siłą polityczną jednoczącą świat muzułmański. Pamiętamy przecież, że takie argumenty były używane w latach dziewięćdziesiątych – podczas obec-ności Amerykanów w Arabii Saudyjskiej. Bin Laden stosował je z dużą skutecznością jako narzędzie propagandy przy pozyskiwaniu zwolenni-ków. Tak więc uważam, że Stany Zjednoczone wciąż będą miały proble-my jeśli chodzi o stosunki z krajami muzułmańskimi.

Tu można też nawiązać do Iranu, gdzie chyba również nie możemy się spodziewać pozytywnych rezultatów. Wiele razy opowiadałem się za podjęciem wysiłków w celu zaangażowania się politycznie w stosunki z Teheranem ,aby przekonać się, czy nie istnieje możliwość zawarcia po-rozumienia, w którym Stany Zjednoczone przyrzekłyby, że nie zaatakują Iranu ani nie będą podejmowały prób zmiany ich rządu w zamian za da-jące się potwierdzić zobowiązanie ze strony Iranu, że nie będą oni starali się uzyskać dostępu do broni jądrowej. Wciąż w to wierzę, wciąż wspie-rałbym starania o dojście do jakiegoś dyplomatycznego porozumienia z Irańczykami, ale obawiam się, że zbieramy wciąż nowe dowody na to, że Irańczycy wcale nie są takim porozumieniem zainteresowani. Woleliby oni pewnie rozwiązanie, w którym ich sytuacja przypominałaby co naj-mniej sytuację w Japonii, a więc posiadaliby oni potrzebną infrastrukturę i wystarczającą wiedzę w tej dziedzinie, aby w razie potrzeby móc stać się potęgą atomową w przeciągu dwóch, trzech miesięcy. Wtedy oczywiście pojawiłyby się pewne ważne pytania w sprawie polityki Stanów Zjedno-czonych na Bliskim Wschodzie.

No i cóż, nie doszliśmy jeszcze nawet do Chin, ale ogólnie rzecz bio-rąc uważam, że sprawy budżetowe nabiorą dużej wagi, aczkolwiek nie podoba mi się krążąca w tej chwili teoria o spadku znaczenia Ameryki, o tym, że świat na powrót staje się wielobiegunowy. Mówienie o spadku znaczenia Stanów Zjednoczonych stało się ostatnio bardzo popularne. Owszem, istnieją pewne problemy w dziedzinie gospodarki, a potęga Chin na pewno jeszcze wzrośnie itp., ale uważam, że opinie, według których wzrost siły pewnych krajów następuje w takim tempie, że na-prawdę powrócilibyśmy do wielobiegunowego układu sił na świecie, są przesadzone.

Przy czym w ciągu ostatnich kilku lat Stany Zjednoczone zadały same sobie kilka ran, które były zupełnie niepotrzebne, nie tylko z we-wnętrznego punktu widzenia, ale też w szczególności z punktu widzenia międzynarodowego. Dopóki w kraju nie pojawi się siła polityczna, która przemówi z rozsądkiem do amerykańskiego społeczeństwa o tym, jak ograniczone jest zagrożenie ze strony islamskiego terroryzmu, nasze wy-siłki w celu powstrzymania islamskich ekstremistów wciąż będą polegać na angażowaniu się w chaotyczne, nierealne krucjaty, co w mojej opinii może mieć dla nas bardzo poważne, negatywne skutki.

A zatem powiedziałem co nieco o Chinach, powiedziałem co nieco o Iranie, powiedziałem co nieco o terroryzmie i o wyzwaniach gospodar-czych, przed którymi stają Stany Zjednoczone; uważam, że to właśnie będą najważniejsze kwestie przez najbliższych parę lat – czy też dziesięć, dwadzieścia lat, trzymając się ustalonych ram czasowych. Zastrzegając oczywiście, że nikt nie jest w stanie przewidzieć dokładnie przyszłości. Za pięć lat mogę przypomnieć sobie ten wywiad i powiedzieć sobie – Boże, dlaczego nie pomyślałem wtedy na przykład o upadku Pakistanu albo o wojnie na Półwyspie Koreańskim, albo o jakimkolwiek innym wydarzeniu. Tak więc to wszystko oczywiście ma prawo się wydarzyć, ale myślę, że sprawy, które omówiłem, będą najważniejszymi czynnikami.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiały Joanna Górska i Izabela Gromek

Justin Logan, ekspert z Cato Institute w Waszyngtonie,autor wielu analiz politycznych i artykułów na temat amerykańskiej polityki

zagranicznej i stosunków międzynarodowych Stanów Zjednoczonych.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE48 STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE48

Page 49: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

11 listopada to dla Polaków bardzo ważne święto, bo jest początkiem nowoczesnej polskiej państwowości. A kto na kontynencie południo-

woamerykańskim odegrał w odzyskaniu niepodległości najważniejszą rolę i czy suwerenność przyniosła jakieś zmiany? Na początek krótki przewodnik historyczny.

Meksyk – niepodległość i rewolucja 100 lat później

Zacząć należy od Meksyku, bo był to jeden z pierwszych krajów (pierwszą niepodległą kolonią regionu stało się z 1804 roku Haiti), które wybiły

się na niepodległość. Do najważniejszych bohaterów meksykańskiej walki o niepodległość niewątpliwie należy Miguel Hidalgo y Castilla, kreolski ksiądz, który tłumaczył francuską literaturę rewolucyjną. Chciał on, aby to Metysi i Indianie stanęli na czele powstania przeciwko koronie hiszpańskiej. Sam jednak musiał złożyć ofiarę życia. Został stracony jako ostrzeżenie przeciwko wszystkim, którzy odważą się wystąpić przeciwko Hiszpanii. Niewątpliwie jednak Rewolucja Meksykańska, która wybuchła 100 lat pod odzyskaniu niepodległości, stanowi początek nowoczesnego Meksyku. Była buntem ludności biedniejszej przeciwko dominacji białej elity.

Emiliano Zapata to już bohater Rewolucji Meksykańskiej, metyski chłop, który przyczynił się do upadku dyktatury prezydenta Porfirio Diaza. Warto zauważyć różnicę między tymi dwoma bohaterami, pomimo że nie dowodzi ona reguły. Pierwszy jeszcze wywodził się z elity o europejskich korzeniach, drugi zaś z uboższej warstwy społecznej i reprezentował także Indian. Warto zauważyć, że na tradycję Zapaty powołuje się działająca w biednym stanie Chiapas Zapatystowska Armia Wyzwolenia Narodowego, która od 1994 roku prowadzi na tych terenach walkę zbrojną.

Bandera argentina

Żeby nie przedstawiać wyłącznie najważniejszych osób, które tworzyły ruchy narodowowyzwoleńcze krajów Ameryki Łacińskiej, przejdźmy

do historii symboli narodowych i w tym wypadku pod lupę wzięta zostanie Argentyna, ojczyzna Diego Maradony. Jej twórcą w 1812 roku był niejaki Manuel Belgrano, uczestnik walk o niepodległość Zjednoczonych Prowincji Rio de la Plata. Kolory, których użył na fladze, odzwierciedlają, jak jest to określane przez Argentyńczyków, „idealnie czyste błękitne niebo”. Zostały one wzięte z kokard używanych w tym czasie.

Niepodległość czy podległość?

Władze krajów kontynentu południowoamerykańskiego (Meksyku czy Argentyny) postanowiły z okazji obchodów 200-lecia odzyskania

niepodległości przygotować m.in. strony internetowe, na których obszernie przedstawiono zarys wydarzeń tamtego okresu, w lokalnych gazetach pojawiały się także specjalne historyczne dodatki. Wielu jednak zadaje sobie pytanie, czy 200 lat później kontynent ma upragnioną wolność i dobrobyt, za który wiele tysięcy ludzi dało się pozabijać.

Wiele krajów od kilku już dekad zmaga się z wojną domową, paramilitarnymi bojówkami, które nie raz kontrolują znaczne obszary kraju. Wg danych Banku Światowego do najbiedniejszych krajów regionu należą: Kolumbia, Boliwia oraz kraje Ameryki Środkowej (Honduras, Nikaragua, Kostaryka czy Salwador). Boliwijska historia w dużej mierze pokazuje, jakie nieszczęścia dotknęły kontynent. Założeniem latynoamerykańskich libertadorów było stworzenie wolnych państw, w których każdy obywatel (na początku – o ile nie był Indianinem) miał mieć równe prawa. Tak się jednak nie stało. Niepodległość nie odsunęła od władzy białych elit, które w ogóle nie czuły się związane z resztą społeczeństwa i które tej reszty społeczeństwa wcale za pełnoprawnych obywateli nie uznawały. Najlepszy przykład to Boliwia. Pomimo tego, że była jednym z tych krajów, które wybiły się na niepodległość, musiała zmagać się z ogromnymi niesprawiedliwościami społecznymi i sytuacją, kiedy kilka najbogatszych białych rodzin kontroluje najważniejsze zasoby naturalne (cyna) i sprzedaje je za bezcen za granicę, nie płacąc przy tym podatku do kasy państwa.

Stosowany w statystyce Indeks Giniego, który pokazuje, które kraje charakteryzują się największymi nierównościami w dochodach gospodarstw domowych, będzie tu dobrym wskaźnikiem. 0 oznacza brak nierówności w dochodach między obywatelami, 1 zaś maksymalne nierówności. I tak Boliwia znajduje się na 6. miejscu na świecie, wyprzedzając tylko kilka najbiedniejszych państw afrykańskich, ze wskaźnikiem 0.6, podczas gdy w krajach europejskich najwyższy wskaźnik ma Była Jugosłowiańska Republika Macedonii i wynosi on 0,38. Listę kończy Dania z wynikiem 0,24. Ale bieda, tak widoczna również na Haiti, to nie jedyna bolączka regionu. Kolumbia, chociażby przez działalność lewackiego FARC-u, nie kontroluje swojego południowego terytorium. W krajach andyjskich, gdzie duży odsetek obywateli stanowią Indianie, wolność nie przyniosła równości w życiu społecznym i właściwie pierwsze zmiany zaszły dopiero po wyborze w Boliwii Moralesa na prezydenta. Wiele też mówi się o przejściu spod kolonializmu europejskiego pod kolonializm północnoamerykański, oraz o uzależnieniu gospodarczym od mocarstwa z północy. Warto jednak powiedzieć, że obecnie na najsilniejsze państwo regionu niewątpliwie wychodzi Brazylia, która może stać się motorem rozwoju stricte latynoamerykańskiego, o ile nie wybierze członkostwa w BRIC zamiast współpracy z hiszpańskojęzycznymi sąsiadami.

Można ironicznie powiedzieć, że gdyby Ameryka Południowa była tak biedna jak Afryka, to może światowa opinia publiczna bardziej zainteresowałaby się tym regionem na mapie świata. Z drugiej jednak strony, dzięki temu może sama rozwiązać własne problemy, tworząc jedność polityczną i być może tworząc w przyszłości Unię Ameryki Łacińskiej. Na swój własny wzór, nie Unii Europejskiej.

Joanna Zwierzyniecka

Ameryka Łacińska

200 lat po odzyskaniu niepodległości

Kraj data deklaracji niepodległościBoliwia 25 maja 1809Ekwador 10 sierpnia 18010Wenezuela 19 kwietnia 1810argentyna 25 maja 1810Kolumbia 20 lipca 1810Meksyk 16 września 1810Chile 18 września 1810

AMERYKA ŁACIŃSKA H ISTORIA

49STYCZEŃ-LUTY 2011 49

Page 50: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

23 listopada 2010 r. zostanie na zawsze w pamięci mieszkańców wyspy Yeongpyeong. Tego dnia miała miejsce kolejna prowokacja ze strony Korei Północnej: W wyniku ostrzału rozpoczętego przez Koreę Północną na wyspie Yeongpyeong zmarło dwóch żołnierzy i dwóch cywilów z Korei Południowej. Około 2000 mieszkańców wyspy ewakuowano na stały ląd. Korea Północna twierdzi, że Korea Południowa sprowokowała Koreę Północną, poprzez zorganizowanie ćwiczeń wojskowych i dlatego musiała zareagować. Co ciekawsze w tym samym czasie ambasada północnokoreańska w Polsce opublikowała biuletyn na temat praw człowieka w Korei Północnej. Czy jest to kolejny wyraz lekceważenia niepokojącej sytuacji na Półwyspie Koreańskim? Czy coś się zmieni w najbliższej przyszłości Korei Północnej ?

Kolejna prowokacja ze strony Korei Północnej ma na celu zaostrze-nie sytuacji geopolitycznej na Półwyspie Koreańskim. To już druga w tym roku militarna prowokacja ze strony Kimjongilowskiego reżimu w Pjongjangu. 26 marca wystrzelona z Północy torpeda, również na Morzu Żółtym, zatopiła południowokoreański okręt Cheonan. Zginęło wtedy aż 46 marynarzy z Korei Południowej. Pjongjang nie chce konfliktu, ale rów-nocześnie pragnie szybko uzyskać od południowego sąsiada pomoc ener-getyczną, humanitarną i gospodarczą.

Pjongjang chce także rozdać karty podczas następnych rozmów sze-ściostronnych, które dotyczą programu jądrowego Koreii Płn. (Jej uczest-nikami są przedstawiciele rządów Korei Północnej, Korei Północnej, Rosji, Chin, Japonii i Stanów Zjednoczonych.) Ten atak jest spektakularny, po-nieważ jego celem były nie tylko instalacje wojskowe ale i obiekty cywilne (według południowokoreańskiej agencji prasowej „Yonhap” spłonęło koło 100 domów rodzinnych). Mimo wszystko, nie jest to najbardziej spek-takularna prowokacja. W 1983 roku został zestrzelony na terenie byłego Związku Radzieckiego samolot południowokoreańskich linii lotniczych. 29 listopada 1987, 115 osób ginie w wyniku eksplozji bomby podłożonej przez agentów północnokoreańskich w samolocie linii Korean Air tuż nad Morzem Andamańskim.

II wojna koreańska?Dlaczego Korea Północna sprowokowała Koreę Południową? Niedługo

miało nastąpić wznowienie rozmów sześciostronnych w sprawie programu atomowego Korei Północnej. Ostrzał wyspy miał zmienić układ sił pod-czas tych rozmów. Pjongjang wydaje się być teraz mocniejszy.

Ważnym elementem tego ataku było uwiarygodnienie i cementowanie władzy następcy Kim Jong Ila, obecnego przywódcy Korei Północnej i przy-szłej kliki, która będzie stała na czele tego kraju. Elity północnokoreańskie chciały udowodnić, że będą prowadzić twardą politykę wobec sąsiada z po-łudnia, mimo ostatnich zmian personalnych w kraju.

W takim razie, jakie są konsekwencje geopolityczne tego ataku? Po pierwsze nastąpiły zmiany personalne w Ministerstwie Obrony Narodowej Korei Południowej. 25 listopada, Kim Tae Jung, minister obrony narodo-wej Korei Południowej zrezygnował ze swego stanowiska po fali krytyki jaka spadła na niego po ataku. Uznano, że zareagował w przeszłości zbyt łagodno i co gorsze zbyt późno, w przypadkach prowokacji Korei Północnej. W tym samym czasie, kiedy podał się do dymisji, w specjalnym oświadczeniu, Ko-rea Północna zaczynała oskarżać Koreę Południową o kolejne prowokacje i zapowiadała, że będzie reagować proporcjonalnie, zapowiadając nowe ataki.

Północnokoreańska agencja informacyjna „Korean Central News Agen-cy” napisała na swojej stronie internetowej, że „przeprowadzony z premedy-tacją ostrzał wód terytorialnych wód KRL-D od A do Z stanowił militarną prowokację marionetkowych podżegaczy wojennych z Południa. (…) Spo-tkał się on ze zdecydowaną i precyzyjną odpowiedzią ze strony armii Korei Północnej”. Nie wspominano o ostrzałów ludności cywilnej

Nie mówi się o tym, ale tym razem wojsko południowokoreańskie za-reagowało: południowokoreańską armia zbombardowała instalacja wojsko-we, należące do Koreańskiej Armii Ludowej. Były to koszary zlokalizowane nieopodal baterii artyleryjskich, z których Północ przeprowadziła atak. 28 listopada rozpoczęły się nadzwyczajne amerykańsko-koreańskie manewry, mające stanowić pokaz siły wobec reżimu w Pjongjangu. Wokół morza żół-tego płynie atomowy okrętowiec amerykański, USS Georges Waszyngton, największy w swoim rodzaju, mający na swoim pokładzie 6000 żołnierzy i

GORĄCY PÓŁWYSEP

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE50

Page 51: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

75 samolotami. Korea Północna także zareagowała: Wyludniło się ro-syjskie miasto Nakhodka, gdzie mieszkało i pracowało prawie 20 tyś. obywateli KRL-D.

Zachowanie Korei Północnej przypomina klasyczne zachowanie dyk-tatury, która chcą poprawić swój wizerunek poprzez szantaż wobec Ko-rei Południowej. Wiadomo, że przynajmniej na krótki czas, Korea Po-łudniowa wstrzyma pomoc gospodarczą dla Korei Północnej, a według zapowiedzi prezydenta Korei Południowej, Lee Myung Baka, zareaguje jeszcze bardziej stanowczo na kolejny atak tego rodzaju. Jednakże czy tym razem to wystarczy, żeby przestraszyć sąsiada z Północy. Wydaje się, że nie, bo zazwyczaj Korea Południowa anuluje sankcje wobec Korei Północnej po jakimś czasie. Mimo wszystko tym razem Korea Południowa będzie twardsza wobec Korei Północnej, ze względu na to, że zmarły ofiary cywil-ne, czego nie może zaakceptować Korea Południowa. Można mieć szczerą nadzieje, że sankcje nie będą tym razem krótkotrwałe. Chiny mogą także napierać na Koreę Północną, żeby była mniej radykalna i bardziej przyja-zna wobec sąsiada z Południa.

Tak jak profesor Waldemar J. Dziak, specjalista do spraw Korei, można uważać, że pomimo gorącego okresu jaki mamy na Półwyspie Koreańskim, to wojny nikt tak naprawdę nie chce. Korea Północna by ją przegrała ze względu na swój przestarzały sprzęt wojskowy. Z drugiej strony, jeśli Korea Południowa wygrałaby wojnę, to wtedy musiałaby przyjąć ogromny napływ uchodźców z Korei Północnej, z czym nie dałaby sobie rady. Już na dzień dzisiejszy Korea Południowa nie jest w stanie utrzymywać i edukować 20 tysiący uchodźców. Co byłoby z 200 tysiącami uchodźców? Przypomnijmy, że obywatele Korei Północnej nie są w ogóle zdolni zaadaptowania do ży-cia w realiach zachodnich. Nie potrafią użyć zwykłej karty debetowej, nie umieją korzystać z kantora lub nie są zdolni do pracy w międzynarodowych firmach. Problem uchodźców Korei Północnej wydaje się być kluczowy, i dlatego Korea Południowa nie chce się zjednoczyć z sąsiadem z północy. Również w przyszłości całkowite zjednoczenie Półwyspu Koreańskiego nie będzie możliwe. Nawet jeżeli reżim północnokoreański upadnie, to może powstać na miejscu Korei Północnej kraj, który tymczasowo będzie pod przywództwem sił zagranicznych wspomagających ekonomię kraju. Jednak czy w takiej sytuacji nie dojdzie do ucieczek północnokoreańskich obywa-teli? Jeśli tak, to dokąd? Można przypuszczać, że Chiny zamkną granicę dla obywateli z Korei Północnej. Ci będą mogli wyemigrować wyłącznie do Ko-rei Południowej.

Niestety na dzień dzisiejszy, według mediów z Korei Południowej, w społeczeństwie południowokoreańskim rosną nastroje antychińskie. Wy-nika to z tego, że Chiny stanowczo za mocno stoją po stronie Korei Pół-nocnej, obojętnie co by robiła. Reakcja obywateli Korei Południowej jest jednoznaczna: Chiny musza być potępiane. Pytanie powstaje więc: po co Chinom Koreę Północną ?

Czynnik chińskiReżim w Pjongjangu nie zniknie szybko, a nawet może trwać w ma-

razmie jeszcze bardzo długo. Według opinii amerykańskiego badacza ekonomii północnokoreańskiej Marcusa Nolanda, utrzymywanie Korei Północnej kosztuje zaledwie 2 miliardy dolarów rocznie, co stanowi oko-ło 0.002% budżetu chińskiego. Chiny wspomagają Koreę Północną bo widzą, jakie mogą być koszty związane z upadkiem reżimu. Jeśli reżim upadnie to możliwe, że nastąpi duża fala migracji z północy Korei na po-łudniowo-wschodnie rubieże Państwa Środka. W tej części Chin mieszka duża mniejszość koreańska. Możliwe, że w takim przypadku łączna grupa Koreańczyków mogłaby zacząć rościć pretensje terytorialne i w związku z tym mogłoby dojść do konfliktu. Utrzymywanie Korei Północnej kosztu-

je mniej niż potencjalna wojna. Konflikt mógłby być podobny do tego, który jest w Tybecie. Chinom również zależy na utrzymywaniu pozycji mocarstwa regionalnego w tej strefie Azji, a więc na utrzymaniu status quo na półwyspie Koreańskim. Zmiana systemu w Pjongjangu byłaby również znakiem, że Chiny nie są już ani wpływowym partnerem, ani strategicz-nym mocarstwem w Azji Wschodniej.

Rodzi to wiele pytań o możliwość mobilizacji w szeregach reżimu w tym bardzo napiętym okresie. Reżim chce się legitymizować i uzyskać lep-szą pozycję przetargową dotyczącą otrzymania nowej pomocy międzynaro-dowej. Pjongjang chce w ten sposób pokazać, że liczy się na arenie między-narodowej. Jednak w przeciwieństwie do Teheranu, który gra o pozycję w swoim regionie, Pjongjang gra o życie. Pod koniec kwietnia 2009 r. Iran przeprowadził próbę z rakietą o zasięgu dwóch tysięcy kilometrów ściśle współpracując przy tym z Koreą Północną. Mahmud Ahmadineżad, pre-zydent Iranu, chce dać do zrozumienia, że jego kraj nie chce zrezygnować z programu nuklearnego. Bezczelny, ale i bardzo dobrze działający szantaż wojskowy i atomowy jest i pozostanie ostatnią bronią, dzięki której pół-nocnokoreański system polityczny się utrzymuje.

Co dalej?W takim razie, kto jest winny? Obserwując naturę systemu północno-

koreańskiego, jego obecna sytuacja jest kontrolowana przez samego Kim Jong Ila. Z pewnością jednak wymaga też poparcia całego północnokore-ańskiego establishmentu, który przecież nie może być nieugiętym mono-litem. Nie ma sfer w których obecny przywódca Korei Północnej nie jest choćby pasywnym graczem, ze względu na to, że przez ten okres ulokował swoich ludzi we wszelkich strefach systemu politycznego oraz gospodar-czego. Odnosząc się do kwestii ataku na Koreą Południową, wydaję się, że ten atak został skrupulatnie przygotowany przez władze północnoko-reańskie, które doskonale wiedzą na co mogą sobie pozwolić. Co gorsze, Korea Północna ma przed sobą jeszcze długie dni, a jednocześnie kolejne generacje jej obywateli będą głodować przy akceptacji całego świata.

Czy system polityczny w Korei Północnej może ulec zmianę ? Czy na-ród koreański się zjednoczy? W Korei Północnej nie wydaje się możliwe przeprowadzenie jakiejkolwiek reformy ze względu na hermetyczność kra-ju. Obecny system totalitarny poprzedzony był okupacją japońską, która sama w sobie była systemem autorytarnym. Stąd można wnioskować, że w Korei Północnej nie istnieje żadna tradycja demokratyczna, ponieważ ni-gdy nie była ona obecna na terenie tego regionu i kraju. Kolejny czynnik, który warunkuje rację bytu systemu komunistycznego w Korei Północnej, to ciągłe istnienie partii komunistycznej w Chinach. Jeżeli jednak partia ta przestanie istnieć lub w widoczny sposób nastąpi jej osłabienie, to w Korei Północnej zajdą z pewnością duże zmiany. Profesor Cheong Seong z Instytutu Saejongu z Seulu, twierdzi, że Korea Północna może istnieć jesz-cze przez 30 lat. Prawdopodobnie gdy dojdzie do zmiany generacji, reżim zmieni się na tyle, że Półwysep Koreański się zjednoczy. Jego osąd wynika z faktu, że kiedy przebywał w Korei Północnej i rozmawiał z młodzieżą pół-nocnokoreańską, ta odpowiadała mu, że dla nich bardziej liczą się sprawy gospodarcze niż ideologiczne. Profesor uważa również sam fakt istnienia taniej siły roboczej w Korei Północnej za istotny powód do zjednoczenia półwyspu koreańskiego. Jeśli jednak zjednoczenie ma nastąpić, nie może ono mieć miejsca od razu, musi się to dziać etapami – od Konfederacji do federacji, a stąd - do zjednoczenia.

Nicolas Levi

Nicolas Levi jest doktorantem Polskiej Akademii Nauk,głównym redaktorem portalu www.northkorea.pl i ściśle współpracuje

z Centrum Studiów Polska-Azja (http://www.polska-azja.pl)

GORĄCY PÓŁWYSEP

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

STYCZEŃ-LUTY 2011 51

Page 52: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Co łączy estońskiego specjalistę od bezpieczeństwa cybernetycznego, dziennikarkę z Azerbejdżanu, kanadyjskiego analityka i żydowskiego dzia-łacza na rzecz pokoju? Oni wszyscy, wraz z reprezentantami innych krajów spotkali się w Lizbonie na NATO Young Atlantic Summit (YAS).

Listopadowy Young Atlantic Summit towarzyszył jednemu z regular-nych szczytów NATO. Podczas gdy na spotkaniu oficjeli wprowadzano nową Koncepcję Strategiczną i debatowano nad misją ISAF w Afganista-nie, Młodzi zgromadzili się w pomieszczeniu tuż obok, komentując, ana-lizując i proponując nowe zadania dla Sojuszu. Począwszy od 16 listopada, do Lizbony zaczęli napływać młodzi przedstawiciele organizacji rządowych i pozarządowych, niezależni dziennikarze, naukowcy. Łącznie ponad 120 reprezentantów z 57 krajów.

„Według nas żadna z organizacji nie ma przyszłości bez zaangażowania młodych, zdolnych ludzi. Dlatego też staramy się zebrać w jednym miejscu najmądrzejsze głosy nie tylko z krajów członkowskich NATO, ale i z kra-jów partnerskich i stowarzyszonych.” – mówił Fred Kempe, prezydent Rady Atlantyckiej. Uuczestnicy YAS to nie tylko zwykli słuchacze na konferencji, to ludzie, którzy, przez wielu, także przez samego Andersa Fogha Rasmus-sena – Sekretarza Generalnego NATO - nazywani są przyszłością NATO i przyszłymi przywódcami Sojuszu.

18-tego listopada, na dzień przed rozpoczęciem szczytu dla przedstawicie-li państwowych, uczestnicy Young Atlantic Summit rozpoczęli swoje obrady. Każdego dnia konferencji poruszano kluczowe dla Sojuszu zagadnienia. Pierw-szego skupiono się na zdolnościach operacyjnych Sojuszu, jego ewentualnym rozszerzenia, przyszłości Bałkan oraz nowym formom zagrożeń. Drugiego dnia skoncentrowano się na światowym kryzysie ekonomicznym w kontek-ście bezpieczeństwa euro-atlatyckiego, wyzwaniom stojącym przed Sojuszem oraz aktualnej sytuacji w Afganistanie. Temat misji ISAF powrócił także 3 dnia obrad, kiedy to podczas interaktywnej konferencji uczestnicy YAS połączyli się internetowo z Afganistanem. Stworzyło to możliwość do ożywionej dyskusji pomiędzy uczestnikami konferencji z Lizbony a np. Afgańskimi studentami. Ostatniego dnia konferencji nie zabrakło również debat nad tym, co - do-słownie za ścianą - ustalono na spotkaniu oficjeli. Rasmussen podczas swojego wystąpienia do Młodych podsumował wszystkie działania mające zreformo-wać Sojusz w jednym zdaniu: „ odchudzimy się, przyspieszymy i staniemy się bardziej elastyczni”. Do grona znamienitych gości, którzy zaszczycili nas swoją obecnością podczas YAS zaliczyć można premiera Portugalii, José Sócratesa , ze swoją wprowadzającą mową, czy cytowanego już Sekretarza Generalne-go NATO, Andreasa Fogh Rasmussena. Naczelny Dowódca Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie, admirał James Stavridis, w swojej prezentacji zebrał wszystkie wyzwania stojące przed Sojuszem, zaś generał David Petraeus, głównodowodzący siłami ISAF w Afganistanie, przedstawił dotychczasowy stopień realizacji działań sojuszu w tym regionie. Nie zabrakło także mowy Sekretarza Generalnego ONZ - Ban Ki Moona.

Wydawać by się mogło, że przemówienia te oscylowały na wysokim po-ziomie generalizacji, zbierając jedynie dotychczasowe raporty i analizy. Po co więc nam, specjalistom z dziedziny bezpieczeństwa kolejny wykład o czymś, czym zajmujemy się na co dzień? To, co było esencją każdego ze spotkań z wyżej wymienionymi gośćmi, była możliwość zadawania im pytań, wej-ście w polemikę z tym, co właśnie powiedzieli. Było równie wiele pytań, co uczestników i to one nadały kolorów każdemu z paneli. Każdy z młodych specjalistów zajmuje się konkretnym obszarem tematycznym, do którego nawiązywały jego pytania. Jedni koncentrowali się na kwestii poszanowania praw człowieka, inni na ekologii, szansie na pokój izraelsko-palestyński, pro-blemom Afryki, czy kwestiom Arktyki.

Young Atlantic Summit to nie tylko oficjalne spotkania, wiele z istotnych dyskusji toczyło się w znacznie mniej formalnych okolicznościach. Dysputy podczas wieczornych kolacji były idealną okazją do zweryfikowania naszych poglądów u każdego z „ambasadorów” danego państwa. I to właśnie stano-wiło sens tejże konferencji – nawiązanie kontaktów z ludźmi z całego świata, wymiana opinii, a co najważniejsze - bycie w centrum historycznych wyda-rzeń. Jako laureatka konkursu polskiego Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego na najlepszy esej o przyszłości NATO, (nad którym Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe” objął patronat medialny) miałam możliwość reprezento-wać Polskę podczas tego prominentnego wydarzenia.

Nowa Koncepcja Strategiczna, jako najważniejszy dokument lizboń-skiego szczytu, nie wzbudziła wielu kontrowersji wśród uczestników Young Atlanticit Summit. Głównie dlatego, ze sam dokument był zbiorem wcze-śniej wynegocjowanych ustaleń, co odbywało się przy zasięgnięciu opinii najlepszych doradców, z Madeline Albright na czele. Nowa koncepcja sta-nowiła raczej wyczekiwany przez wszystkich zgromadzonych w Lizbonie dokument, który określił plan działania na najbliższą dekadę Sojuszu. Wo-bec tego, można by zapytać, skoro wszystko zostało ustalone na spotkaniu państwowych reprezentantów, po co Sojuszowi Młodzi jak my? Niemalże wszyscy prelegenci na konferencji podkreślali, że młodzi reprezentują zupeł-nie inny system myślenia niż ich urzędujący w NATO starsi koledzy. Nowe pokolenie nie jest obarczone myśleniem w kategoriach zerojedynkowych, na ich życiu w znacznie mniejszym stopniu odbiło się piętno zimnej wojny. To stanowi o ich sile i wielkim potencjale. Rasmussen zachęcał; „Nie patrzcie lokalnie, krajowo ani kontynentalnie. Patrzcie globalnie!”. I rzeczywiście, bę-dąc na szczycie w Lizbonie, obracając się w międzynarodowym środowisku, spotykając czołowych polityków, można było poczuć, że jest się częścią mię-dzynarodowej społeczności, że to właśnie we współdziałaniu tkwi recepta na sukces. Sukces, który dla każdego stanowi co innego, jednak jest możliwy do osiągnięcia poprzez współpracę. Globalną współpracę.

Maja Rogalska

Relacja z Youth Atlantic Summit w Lizbonie

BEZPIECZEŃSTWO NATO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE52

Page 53: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Obecnie NATO to mniej coraz mniejszym stopniu sojusz obszaru transatlantyckiego. Chociaż powołano go do obrony państw członkow-skich, w ostatnich kilkunastu latach widać wyraźnie, że szukające swojej tożsamości NATO coraz chętniej i odważniej wkracza swoimi działaniami w odległe zakątki świata, czego najlepszą ilustracją są operacja zwalczania piratów w Zatoce Adeńskiej lub wojna w Afganistanie. „NATO to nie samotna wyspa” – stwierdza amerykański przedstawiciel przy NATO Ivo H. Daalder – „to część globalnego, zintegrowanego świata”.

Działanie globalne w regionach nie będących wcześniej obiektem za-interesowania NATO wymuszają nawiązywanie kontaktów politycznych i wojskowych z wieloma nowymi państwami. Bez bliskiej współpracy nie byłoby możliwe radzenie sobie z globalnym terroryzmem, katastrofami hu-manitarnymi, rakietami balistycznymi, cyberterroryzmem, proliferacją broni masowego rażenia, a to właśnie te zagrożenia zostały uznane przez sekretarza generalnego Andersa Fogha Rasmussena za najpoważniejsze w nadchodzą-cych latach wyzwania dla NATO, które niewątpliwie znajdą swoje miejsce w nowej koncepcji strategicznej.

NATO współpracuje już z 22 państwami świata w ramach tak zwanej Euroatlantyckiej Rady Partnerstwa. Na liście najważniejszych partnerów są między innymi Austria, Finlandia, Szwecja, Szwajcaria, Gruzja, Rosja, Ukra-ina, Macedonia i Serbia. Od 1994 roku działa Dialog Śródziemnomorski, który zbliża NATO z siedmioma państwami regionu, w tym z Izraelem, Jor-danią, Marokiem i Tunezją. Coraz aktywniej NATO działa w regionie Zatoki Perskiej. Łączna lista partnerów NATO to obecnie 40 państw.

Konieczna współpraca Coraz częściej słychać głosy, że pora już stworzyć bardziej zinstytucjo-

nalizowane ramy współpracy z czołowymi partnerami NATO. Pierwszym, który podniósł ten postulat był w 2006 roku ówczesny sekretarz generalny Jaap de Hoop Scheffer, który wezwał do zacieśnienia relacji przede wszyst-kim z Australią, Finlandią, Japonią, Nową Zelandią, Koreą Południową i Szwecją. Stany Zjednoczone chcą jednak iść dużo dalej. Według nich należy włączyć niektóre z tych państw w proces decyzyjny NATO. Każde państwo, które nie jest członkiem NATO, ale będzie brało udział w opera-cji pod egidą Sojuszu – wysyłając co najmniej tysiąc żołnierzy – powinno mieć możliwość uczestniczenia w formułowaniu polityki i strategii, choć bez prawa podejmowania decyzji. Amerykanie chcą również, aby państwa takie zostały aktywniej włączone w transformację NATO.

Amerykanie powołują się przy tym na przykłady dwóch państw, które angażują się w działania NATO w większym stopniu niż niejeden członek

sojuszu. Pierwsze z nich to Australia, która włączyła się w wysiłki sojuszu w zwalczaniu terroryzmu, zapobieganiu proliferacji broni masowego ra-żenia, a przede wszystkim aktywnie uczestniczy w afgańskiej misji ISAF. Obecnie Australijczycy utrzymują w Afganistanie 1550 żołnierzy, a więc więcej niż wielu członków NATO, w tym Bułgaria, Dania, Rumunia, Hiszpania czy Portugalia.

Drugie państwo, które Stany Zjednoczone chcą włączyć w prace NATO, to Japonia – dalekowschodnia potęga regionalna. Japończycy ak-tywnie wspierają finansowo misję ISAF w Afganistanie. Wcześniej podob-nie uczyniono w czasie misji bałkańskich. Obecnie Japonia to ważny part-ner, z którym NATO mogłoby nawiązać współpracę w zakresie budowy systemu przeciwrakietowego. Japonia, która powoli staje się samodzielna militarnie, może być w nadchodzących latach niezwykle ważnym ambasa-dorem NATO w regionie.

Przełomowe siły Jeżeli w nowej koncepcji strategicznej misje ekspedycyjne otrzymają

priorytet, siły szybkiej odpowiedzi NRF (NATO Response Force) mogą stać się kluczowym instrumentem militarnym w ręku NATO. NRF-1 osiągnęło swoją wstępną gotowość operacyjną raptem cztery miesiące po pierwszej decyzji (2002 r.). Rok później siły szybkiego reagowania liczyły 9,5 tysiąca żołnierzy. W październiku 2004 roku NATO ogłosiło, że NRF ma już 17 tysięcy żołnierzy. Pierwszą misją było wsparcie służb bezpieczeń-stwa podczas olimpiady w Atenach (2004 r.). Następnie NRF wysłano na wybory prezydenckie do Afganistanu (2004 r.), do Stanów Zjednoczonych po huraganie „Katrina” (2005 r.) i Pakistanu, który nawiedziło trzęsienie ziemi (2005 – 2006). Do tej pory były to siły marginalne.

Duży optymizm na przyszłość wiązać można z deklarowanymi przez politycznych decydentów chęciami wzmocnienia NRF. Dowódca sił NATO w Europie, amerykański generał James G. Stavridis, zdecydo-wanie popiera zmodyfikowany model rozwoju sił NRF, który jest dużo mniej ambitny, a przez to bardziej realny (13 tysięcy żołnierzy zamiast 24 tysięcy). Nie ma oczywiście żadnej pewności, że NRF faktycznie staną się istotną siłą militarną – członkowie NATO już wielokrotnie obiecywa-li zwiększenie swojego zaangażowania, jednak na ogół kończyło się tak samo – na deklaracjach. W Lizbonie wcale nie musi dojść do przełomu w tej kwestii.

Robert Czulda

Stany Zjednoczone liczą, że nowa koncepcja strategiczna doprowadzi do powstania w ramach NATO stałych struktur, które zinstytucjonalizują współpracę z regionalnymi mocarstwami.

„Jeśli NATO uzna, że głównym jego zadaniem jest obrona własnego terytorium, sojusze te będą marginalne. Ale jeśli uzna, że NATO musi skupić się na globalnych wyzwaniach, wtedy sojusze te będą miały

fundamentalne znaczenie”. James M. Goldgeier, ekspert z CFR

Rosnące apetyty

BEZPIECZEŃSTWO

STYCZEŃ-LUTY 2011 53

Page 54: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Lata dziewięćdziesiąte zeszłego wieku upłynęły pod znakiem operacji pokojowych realizowanych w ramach mandatu Organizacji Narodów Zjednoczonych. Były to za-równo operacja peace-keeping (utrzymywanie pokoju) jak i peace-enforcement (wymuszania pokoju). A jak dzisiaj wy-glądają misje ONZ? JR: Doktryna operacji pokojowych jako pewien kompleks reguł poja-wiła się stosunkowo późno, bo dopiero na początku lat dziewięćdziesią-tych. Miała ona charakter niekompletny. Największym problemem przy jej formułowaniu było umocowanie prawne. Podstawy dla operacji pro-wadzonych pod egidą Narodów Zjednoczonych znajdują się w dwóch rozdziałach Karty. Rozdział VII odnosi się do operacji wymuszania po-koju, a rozdział VI do jego utrzymywania.

Pojawiła się także koncepcja określana mianem „rozdział VI i pół Karty Narodów Zjednoczonych”, w myśl której możliwe byłoby podejmowanie akcji o charakterze siłowym bez konieczności uzyskania aprobaty wszyst-kich członków stałych Rady Bezpieczeństwa. Pierwsze tego typu propo-zycje były wysuwane już w latach sześćdziesiątych. Problem ujednolicenia zapisów prawnych (oraz ich wykładni) odnoszących się do operacji po-kojowych nie został rozwiązany ani w latach dziewięćdziesiątych, ani w mijającej dekadzie. Kształt tych misji nadal jest konstruowany.

Czy coś się od tego czasu zmieniło?JR: Lata dziewięćdziesiąte pokazały, że Organizacja Narodów Zjed-

noczonych posiada szersze możliwości działania niż w czasie zimnej woj-ny. Zaowocowało to tym, że charakter misji ONZ uległ przeobrażeniu – z operacji o profilu obserwacyjnym przekształciły się w akcje bojowe. Standardowa operacja z czasów zimnej wojny liczyła trzystu – czterystu obserwatorów wyposażonych w broń lekką, czy nawet w ogóle pozbawio-nych broni, tak jak miało to miejsce w wypadku żołnierzy kanadyjskich

biorących udział w misji Narodów Zjednoczonych na Cyprze w latach siedemdziesiątych.

Współcześnie personel operacji ONZ składa się co najmniej z czterech tysięcy osób. Zdarzyły się też kilkunastotysięczne misje, np. w Somalii. Dzisiaj żołnierze błękitnych hełmów mają do dyspozycji broń ciężką – samochody opancerzone, karabiny maszynowe – oraz są wspierani przez śmigłowce, czasami nawet samoloty. Tego typu misje zostały określone jako „krzepkie i muskularne”. Nawet jeśli są to misje o charakterze rozjem-czym czy obserwacyjnym, to ich wyposażenie jest skonstruowane w takim sposób, że posiadają one spory potencjał bojowy. Wiąże się to z przeko-naniem, że żołnierze powinni mieć nie tylko możliwość skutecznej samo-obrony, ale by również – gdy będzie taka potrzeba – móc przy użyciu jak najmniejszych nakładów siłowych zabezpieczyć realizację celów operacji.

Jakie konsekwencje przyniosła ta zmiana?JR: Taki kształt operacji Organizacji Narodów Zjednoczonych przeło-

żył się na to, że stały się one po prostu drogie. Ich koszty można przedstawić w dwójnasób: z jednej strony utrzymanie i logistyka w wypadku takich misji generuje ogromne nakłady finansowe, z drugiej strony rośnie ich „cena” w wymiarze politycznym.

Operacje pokojowe ONZ można podzielić na dwie grupy: te, których im-plementacja wymaga zgody stron konfliktu oraz te, które można podjąć bez tej zgody, czyli misje peace-enforcement. Wpłynęło to na zmianę kierunku debaty o operacjach Narodów Zjednoczonych. W latach dziewięćdziesiątych dyskutowało się głównie o zakresie użycia siły i stronie militarnej misji, dziś natomiast porusza się kwestie interwencji humanitarnych. Podstawowym pytaniem jest, czy można naruszać suwerenność podmiotów politycznych na rzecz wyższego dobra? Jeśli Narody Zjednoczone chcą sprostać wyzwaniom, jakie stoją przed nimi we współczesnym świecie, muszą znaleźć odpowiedź na to i na wiele innych fundamentalnych pytań.

NARODÓW ZJEDNOCZONYCHŚWIAT POTRZEBUJE

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE54

BEZPIECZEŃSTWO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE54

Page 55: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Jak powinny być skonstruowane siły pokojowe, aby skutecznie spełnić powierzone im zadania?

JR: Myślę, że nie ma jednej, uniwersalnej recepty, która sprawdziłaby się w odniesieniu do każdej misji ONZ. Każdy konflikt, w który angażują się Narody Zjednoczone, ma swoją własną specyfikę i swój własny charak-ter. Truizmem jest, że należy dążyć do takiego zbilansowania komponentu militarnego i cywilnego misji, aby była ona efektywna. Oczywiste jest, że nie można opierać się wyłącznie na sile, ale też, co pokazały doświadcze-nia bałkańskie z lat dziewięćdziesiątych, sama dyplomacja do załagodzenia konfliktu nie wystarczy. Aczkolwiek tak byłoby najlepiej.

W jakim kierunku powinny zmierzać prace nad doktryną operacji prowadzonych przez żołnierzy w błękitnych hełmach?

JR: Podstawowym problemem, jakim należy się zająć, są kwestie czy-telności mandatu misji i definiowania celów politycznych. Bardzo wiele operacji posiadało niedookreślony mandat i musi to ulec zmianie. Kolej-nym problemem są tzw. rules of engagement, czyli zasady zaangażowania. Istnieje co prawda grupa ogólnych reguł, które znajdują zastosowanie w każdej misji, lecz przy planowaniu kolejnych akcji należy zawsze brać pod uwagę specyfikę środowiska, w jakim miałaby ona być realizowana.

Jednym z zadań, które ma realizować ONZ jest dbanie o światowe bezpieczeństwo i zachowanie pokoju. Czy Narody Zjednoczone wywiązują się z tej misji?

JR: Od czasów operacji w Kosowie dominuje tendencja polegająca na swoistym outsourcingu misji pokojowych pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych, czyli powierzaniu ich prowadzenia organizacjom regio-nalnym o profilu militarnym takim jak NATO. Może sprzyjać to skutecz-ności misji pokojowych, gdyż teoretycznie członkowie tego typu organiza-cji lepiej znają specyfikę toczącego się u sąsiadów konfliktu. Trzeba jednak spojrzeć na ten problem z dwóch perspektyw: historycznej i bieżącej.

Pomimo tego, że ONZ posada chyba więcej krytyków niż protago-nistów to na jej korzyść przemawia fakt, że przez 45 lat zimnej wojny nie doszło do bezpośredniego starcia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Oczywiście nie jest to zasługa wyłącznie Narodów Zjednoczonych, ale myślę, że ich niedocenianie jako elementu systemu międzynarodowego jest nieuczciwe.

Patrząc natomiast z perspektywy dzisiejszej, czyli ostatnich dwóch de-kad, należy niestety dostrzec pewien problem. W pochodzącej z 1945 roku Karcie Narodów Zjednoczonych określono, że ONZ zrzesza suwerenne, niepodległe państwa. Dzisiaj natomiast te klasyczne, międzypaństwowe konflikty zbrojne stanowią zdecydowaną mniejszość wśród zjawisk naru-szania pokoju. Najczęściej mają charakter wewnętrzny lub umiędzynaro-dowionej wojny domowej. ONZ funkcjonuje dziś w trochę „nieswoim” środowisku. Warto tu postawić kolejne pytanie: czy Narody Zjednoczone mają legitymację do przyjęcia takich rozwiązań, w myśl, których narusza-nie suwerenności staje się pewną normą? I na to pytanie nie znaleziono jeszcze jednolitej odpowiedzi, więc trudno jest ferować jakieś kategoryczne wyroki co do aktualnej skuteczności Organizacji Narodów Zjednoczonych w sferze utrzymania światowego pokoju.

Powiedział Pan, ze Karta Narodów Zjednoczonych nie przystaje do dzisiejszych realiów. Na jej mocy powstała także Rada Bezpieczeństwa ONZ – naczelny organ tej organizacji. Czy potrzebna jest jej reforma?

JR: Rada Bezpieczeństwa jest w jakimś sensie tworem anachronicz-nym. Kształt, w jakim ona funkcjonuje, wykrystalizował się na początku lat sześćdziesiątych, kiedy to zmieniono liczbę jej niestałych członków. Nie

odpowiada to dzisiejszym realiom, zarówno w kwestii liczby niestałych, jak i stałych członków. Dziś dystrybucja światowej potęgi wygląda zupełnie inaczej niż w czasach zimnej wojny. Sądzę, że reforma jest ekstremalnie trudna do przeprowadzenia, gdyż wymaga zgody tejże Rady. Trudno jest sobie wyobrazić, by któryś z jej członków stałych dobrowolnie zgodził się na rozszerzenie jest składu, gdyż wiązałoby się to z automatycznym spad-kiem znaczenia obecnych głównych rozgrywających. Niemniej jednak jest ona potrzebna.

W którą stronę?JR: Trudno jest określić, w jakim kierunku pójdzie, czy też powinna

pójść. Na przełomie obecnego i zeszłego wieku powstało wiele propozycji przeprowadzenia zmian w systemie głosowania w Radzie, ale i także stworzono duża liczbę projektów dotyczących jej składu. Polska może się poszczycić tym, że była swego czasu bardzo aktywna na tym polu. Także i dzisiaj trwają pracę nad odpowiednią formułą funkcjonowania naczelnego organu Narodów Zjednoczonych. Wydaje się, że w przyszłości będzie musiało dojść do zwiększenia liczby członków Rady Bezpieczeństwa. Wiele kontrowersji wzbudza pytanie, czy będą to członkowie stali czy nie stali.

Jak sam Pan wspomniał istnieje spora grupa badaczy i publicystów, którzy uważają, że formuła Narodów Zjednoczonych już się wyczerpała, że we współczesnym świecie nie ma miejsca dla takiej organizacji. A jakie jest Pana zdanie? Czy świat wciąż potrzebuje ONZ?

JR: Kofi Annan powiedział kiedyś, że gdyby nie było Organizacji Na-rodów Zjednoczonych to trzeba byłoby ją wymyślić. Oczywiście można by zaprojektować organizacje, która byłaby bardziej funkcjonalna. Należy jednak pamiętać, że ONZ powstała w szczególnym w historii świata mo-mencie. Rok 1945 był bardzo wyjątkowym czasem i sądzę, że rok czy dwa lata później nie dałoby się stworzyć takiego bytu jak Narody Zjednoczone. Wątpię także, czy dziś udałoby się skonstruować taką instytucję. Rozwią-zanie ONZ byłoby bardzo trudne. Uważam, że dużo trudniejsze byłoby powołanie nowej, tak szerokiej platformy konsultatywnej.

Należy pamiętać, że ONZ zrzesza aż 192 członków o różnej potędze i różnym znaczeniu. Powoduje to ogromne trudności przy podejmowaniu prób reformy zasad funkcjonowania, nie mówiąc już o poważniejszych zmianach charakteru tej organizacji. Spróbujmy wyobrazić sobie grupę ponad 190 osób, które mają ustalić jakieś wspólne stanowisko, a zrozu-miemy skalę problemu. Organizacja Narodów Zjednoczonych stanowi osobny system, z własnymi instytucjami.

Na pewno utrzymywanie tego systemu nie jest tanie, aczkolwiek jest to pewien mechanizm łagodzący konflikty. Spory są naturalną częścią po-lityki, a według niektórych badaczy – jej cechą konstytutywną. Dlatego też wentyl bezpieczeństwa w postaci ONZ jest światu potrzebny. Może to odrobinę trywialne, ale uważam, że walory tej organizacji najbardziej docenionoby w momencie, gdy przestałaby istnieć. Moim zdanie nawet pomimo wszystkich swoich wad i ogromnych kosztów jakie generuje, Or-ganizacja Narodów Zjednoczonych ma pozytywny wpływ na to, co się dzieje na świecie. Nadal jej potrzebujemy.

Dziękuję za rozmowę.

Z dr Jackiem Reginia-Zacharskim rozmawiał Paweł Luty

Dr Jacek Reginia-Zacharski - adiunkt w Katedrze Historii Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego. Ekspert od problematyki organizacji międzynarodowych oraz współczesnych konfliktów zbrojnych. Członek Polskiego

Towarzystwa Nauk Politycznych.

BEZPIECZEŃSTWO

STYCZEŃ-LUTY 2011 5555

Page 56: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Stan obecnyPorozumieniem w sprawie pomocy dla krajów rozwijających się, o nie-

wątpliwie największej skali, są Milenijne Cele Rozwoju. Wszystkie ziden-tyfikowane cele zostały powszechnie zaakceptowane zarówno przez rządy, organizacje międzynarodowe, jak i sektor prywatny, dlatego też wydaje się to najodpowiedniejszym sposobem na okresowe monitorowanie i ocenianie efektywności pomocy. Cele Milenijne odnoszą się do obszaru całego świata, ale należy wyraźnie podkreślić, że w ramach poszczególnych regionów wystę-pują znaczne różnice w osiąganiu ich. Dobrym przykładem jest zobowiązanie do zmniejszenia o połowę, pomiędzy 1990 a 2015 rokiem, liczby osób żyją-cych za mniej niż 1$ dziennie.

W skali wszystkich krajów rozwijających się cel ten wydaje się możliwy do osiągnięcia lub przynajmniej zbliżenia się do pożądanego stanu. Od 1990 do 2005 roku liczba osób żyjących poniżej 1,25$ dziennie zmalała bowiem z ponad 40% do niemalże 25%. Jednakże, w dużej części jest to zasługą ekono-micznego sukcesu znacznej części Azji. W tym samym czasie w Afryce Subsa-haryjskiej można zauważyć jedynie nieznaczny postęp w tym aspekcie. Ana-lizowany wskaźnik nadal pozostaje na poziomie ponad 50% w 2005 roku, pozostawiając Afrykę regionem z największym odsetkiem ludzi żyjących za mniej niż 1 dolara dziennie.

Należy także podkreślić, że w skali całego świata procentowemu spadkowi towarzyszyło nominalne zmniejszenie się liczby osób żyjących w skrajnym ubóstwie. W przypadku Afryki Subsaharyjskiej tendencja jest odwrotna, gdyż od 1981 roku liczba ta wzrosła niemal dwukrotnie.

Krytyka pomocy rozwojowejNieefektywność pomocy rozwojowej wynika ze zbyt dużej liczby akto-

rów udzielających wsparcia, których działania nie są ze sobą wystarczająco skoordynowane. Obecnie ponad 200 bilateralnych i multilateralnych orga-nizacji przekazuje Oficjalną Pomoc Rozwojową do krajów rozwijających się. W wielu państwach więcej niż 40 donatorów finansuje około 600 projektów. Koszty takiego rozdrobnienia są niezwykle wysokie dla obu stron.

Badania Komitetu Pomocy Rozwojowej OECD pokazały, że z jednej stro-ny wśród jego członków nadal utrzymuje się za wysoki poziom fragmentacji pomocy, ale z drugiej strony za dużej koncentracji w odniesieniu do innych. W latach 2005-06, 38 krajów rozwijających się otrzymywało pomoc od 25 lub więcej dawców (państwowych lub multilateralnych). W 24 z nich, 15 lub

więcej dawców odpowiadało za mniej niż 10% pomocy dla danego kraju. Z drugiej strony, 38 państw –głównie niewielkich wysp – miało w sumie mniej niż 10 dawców. Konieczna jest więc poprawa koordynacji między dawcami, która pozwoli na zmniejszenie kosztów transakcyjnych i zwiększenie efektyw-ności pomocy. Dobitnym przykładem niespójności organizacji pomocowych jest Tanzania. Pod koniec lat 90. powstało ponad 2400 raportów na temat ab-sorpcji pomocy przez Tanzanię oraz organizowano ponad 1000 seminariów rocznie poświęconych efektywnemu wykorzystaniu pieniędzy.

Wśród publicystów i dziennikarzy pojawiają się także opinie, że pomoc rozwojowa negatywnie wpływa na sytuację najbiedniejszych, a wręcz im to uniemożliwia. Na poparcie tezy o negatywnym wpływie pomocy przytacza się m.in. operacje pomocowe przeprowadzone w Etiopii pod koniec lat 80. oraz w Somalii i Sudanie w latach 90. We wszystkich trzech przypadkach ówczesna władza wykorzystywała podobny schemat: głodzimy ludzi, a obo-zy lokalizujemy w strefach, do których chcemy przesiedlić ludność. Pomoc przekazaną przez Zachód rozdajemy zaś żołnierzom, a resztę sprzedajemy na wolnym rynku.

Doświadczenie pokazuje, że kraje rozwijające się muszą odgrywać głów-ną rolę we wprowadzaniu w życie i zarządzaniu poszczególnymi projektami pomocowymi. Niedostosowywanie się do wewnętrznych potrzeb i uwarun-kowań prowadzić może bowiem do takich przypadków marnotrawienia pieniędzy, jak budowa kliniki w szczerym polu, w której trudno zgromadzić i utrzymać zespół lekarski, czy wybudowanie w kraju muzułmańskim toa-lety, której drzwi zwrócone są w stronę Mekki. W przeciwnym razie, po za-kończeniu pojedynczego projektu, lokalna społeczność nie ma zdolności do kontynuowania przedsięwzięcia, więc nie można w ten sposób wpłynąć na długoterminowy rozwój regionu.

Wielokrotnie zwraca się również uwagę na ogromne sumy pieniędzy mar-notrawione przez organizacje działające w ramach systemu ONZ. Niekie-dy nawet 80% pomocy wydawana jest w krajach rozwiniętych na realizację zamówień dla najbiedniejszych państw (m.in. na utrzymanie pracowników, wyjazdy służbowe, zewnętrznych konsultantów). Niejednokrotnie bene-ficjentami pomocy rozwojowej są także skorumpowane elity rządowe oraz „pomocowa biurokracja” w państwach przyjmujących pomoc.

Krytyce społeczności międzynarodowej poddawane jest również zali-czanie przez poszczególne rządy do Oficjalnej Pomocy Rozwojowej działań, które nie wiążą się bezpośrednio z przekazaniem zasobów do krajów rozwi-jających się.

Na pomoc Afryce każdego roku przeznacza się miliardy dolarów. Mimo zaangażowania zarówno organizacji międzynarodowych, jak i wielu państw, w Afryce, a w szczególności w regionie subsaharyjskim, mówi się o najwyższym współczynniku ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie. Dlaczego tak się dzieje? Czy przekazywane środki nie są wystarczające?

– na przykładzie Afryki

Nieefektywnośćpomocy rozwojowej

AFRYKA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE56

Page 57: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Znaczna część środków przeznaczana jest na pomoc żywnościową i humanitarną oraz na pokrycie kosztów administracyjnych, które nie przy-czyniają się do rozwoju krajów rozwijających się. W 2005 roku członkowie Komitetu Pomocy Rozwojowej OECD przekazali niecałe 47% całości ODA przekazanej w tym roku. Organizacje pozarządowe żądają w związku z tym, aby państwa przestały zawyżać dane poprzez wliczanie do ODA wydatków nie będących realną pomocą rozwojową.

Ponadto, pomoc – która w dużej części ma charakter bilateralny – służy realizacji interesów poszczególnych dawców, tak politycznych, jak i gospo-darczych. Przykładem tego zjawiska jest tzw. pomoc wiązana, uzależniająca pomoc od zakupu poszczególnych towarów i usług w państwie dawcy lub zawierająca klauzulę geograficzną, wyłączającą możliwość zakupu tych towa-rów i usług w pewnych krajach.

Istotnym problemem jest także przedkładanie interesów polityki zagra-nicznej poszczególnych państw nad zasadnicze cele pomocy rozwojowej. Do-bitnym przykładem takiej strategii są Stany Zjednoczone. Wysokie miejsca w statystykach amerykańskiej pomocy od dawna zajmują państwa bogate w złoża ropy, jak Irak, Egipt czy Jordania, a także kraje Ameryki Południowej oraz Azji Południowej i Środkowej. Kierowanie się geopolitycznymi przesłan-kami nie jest jedynie domeną Stanów Zjednoczonych, gdyż także statystyki pozostałych członków OECD ujawniają podobne tendencje.

Problemy finansowe dawcówObecny kryzys światowy, który wyraźnego charakteru nabrał w 2008

roku, dotknął już większość krajów rozwiniętych. Jednym z jego efektów jest ograniczenie pomocy rozwojowej dla państw Afryki, jak i pozostałych krajów rozwijających się. Zmniejszenie Oficjalnej Pomocy Rozwojowej widoczne jest już ze strony Chin i Japonii. Także najwięksi europejscy partnerzy handlowi Afryki są w recesji, tj. Wielka Brytania, Francja czy Holandia.

Wartość Oficjalnej Pomocy Rozwojowej spadła nieznacznie, ale musimy mieć na względzie to, że UE zobowiązała siebie i państwa członkowskie do zwiększenia przepływu pomocy do 0,56% PKB do 2010 roku i do 0,7% do 2015, z czego większość ma być przeznaczona dla Afryki.

Powstało jednak poważne ryzyko, że wiele starych i nowych członków Unii nie osiągnie celów wyznaczonych na 2015 rok. Urzeczywistnienie tej obawy byłoby z pewnością szeroko krytykowane, zwłaszcza w odniesieniu do regionu, który przejawia aspiracje światowego lidera w obszarze pomocy rozwojowej. Byłoby to także naruszeniem jednej z podstawowych zasad po-stulowanych przez organizacje pozarządowe, traktującej o zapewnieniu prze-widywalności pomocy, tak na poziomie globalnym, jak i krajowym.

Wiemy co trzeba zrobićCelem społeczności międzynarodowej powinno być nie tylko zwiększanie

środków pomocowych, ale i polepszanie jakości tej pomocy. Przełomowym dokumentem w tym obszarze wydaje się być przyjęta w 2005 roku „Dekla-racja Paryska nt. Efektywności Pomocy”. Wartość tego dokumentu polega na tym, że stanowi on międzynarodowy konsensus na temat tego, co powin-no być zrobione, by osiągnąć wyznaczone cele. Proponowane przez autorów dokumentu zasady dotyczące sposobu planowania i wydatkowania pomo-cy rozwojowej wchodzą jednak w życie bardzo wolno. Odnosi się to przede wszystkim do poszanowania zasady własności koncepcji rozwojowych, da-jącej większą odpowiedzialność za realizację programów pomocowych kra-jom rozwijającym się, a także do zwiększenia koordynacji i przewidywalności pomocy oraz dostosowywania się do potrzeb poszczególnych państw. Liczne przykłady dowodzą, że zwiększanie pomocy finansowej daje rezultaty, ale tylko w połączeniu z innymi czynnikami. Niezwykle ważne jest, by po-moc rozwojowa trafiała do dobrze przygotowanych odbiorców, tj. do krajów

ze sprawnie funkcjonującymi rządami oraz dobrze zarządzaną administracją. Pomoc rozwojowa ma umotywować poszczególne kraje do efektywniejszego wykorzystania własnych możliwości. Musi być traktowana jako uzupełnienie wewnętrznej polityki gospodarczej i społecznej kraju, a nie jako środek służą-cy rozwiązywaniu bieżących problemów.

Pomocy rozwojowej nie można traktować jako altruizmu bogatych względem biednych. Postrzeganie pomocy międzynarodowej w taki sposób wypacza ją i ogranicza jej podstawowy cel, tj. wsparcie rozwoju, poprzez czę-ste sprowadzanie jej jedynie do utrzymywania obecnego stanu rzeczy. Mając na uwadze współzależności współczesnego systemu światowego oraz grożące nam ponadnarodowe zagrożenia, powinniśmy traktować pomoc rozwojową jako inwestycję we własny dobrobyt, stabilność i bezpieczeństwo. Wspólnota międzynarodowa musi zdać sobie sprawę, że żyjemy w świecie, w którym lokalne konflikty często wiążą się z migracjami na dużą skalę do krajów wy-żej rozwiniętych, a wszechogarniająca bieda na znacznej części kontynentu, sprzyja rozwojowi zorganizowanej przestępczości i terroryzmowi.

Całkowite odpolitycznienie pomocy nie jest możliwe, ale determinacja społeczności międzynarodowej, a przede wszystkim mediów, nastawiona na kontrolę wywiązywania się światowych przywódców ze składanych zobowiązań, tak wobec nas podatników, jak i ludności krajów najbied-niejszych, może wpłynąć na poprawę tej sytuacji. Afryka tymczasem bar-dzo często staje się obiektem zainteresowania polityków i dziennikarzy na krótko, najczęściej w związku z dramatycznymi wydarzeniami czy za-ostrzeniem aktualnych konfliktów. Niestety bardzo szybko ponownie staje się przedmiotem dyskusji i analiz wąskiej grupy ludzi zaangażowanych w sprawy Afryki z powodu zawodu.

Wydaje się, że posiedliśmy już wystarczającą wiedzę na temat problematy-ki rozwojowej, brakuje jeszcze pełnej świadomości konsekwencji niepodjęcia konkretnych działań w odpowiednio szybkim czasie, wyciągnięcia wniosków z tego, co już wiemy. Podstawowym warunkiem zrealizowania wszelkich de-klaracji jest więc wola polityczna, zarówno dawców, jak i samej Afryki.

Agnieszka Iżykowska

AFRYKA

STYCZEŃ-LUTY 2011 57

Page 58: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Kolejna, przypadająca 9 listopada, rocznica obalenia Muru Berliń-skiego inspiruje do dokonania przeglądu rozwiązań prawnych przyję-tych przez państwa, które stanęły przed koniecznością oceny swoich działań podejmowanych w realiach systemu niedemokratycznego, któ-re ciągle budzą ogromne emocje wśród społeczeństwa, także polskiego. Niekończąca się dyskusja o zasadności wprowadzenia Stanu Wojen-nego w Polsce Ludowej, czy rozliczenia przywódców socjalistycznego państwa z czynów godzących w obywateli nie pozwala nie odnieść się do rozwiązań przyjętych przez inne państwa, które stanęły przed analo-gicznym problemem. Na szczególną uwagę zasługują Niemcy.

„Mauerschützenprozesse” Ten niemiecki termin oznaczający wprost „procesy strzelców przy Mu-

rze (Berlińskim)” zadomowił się także w doktrynie i literaturze światowej ze względu na swój doniosły charakter, tj. penalizowanie i karanie, po przepro-wadzeniu odpowiedniego postępowania, przedstawicieli byłej NRD za czy-ny godzące w podstawowe prawa i wolności człowieka, takie jak zwłaszcza prawo do życia, a działających w zgodzie z ówczesnym porządkiem praw-nym. W rzeczywistości nie chodziło tylko i wyłącznie o działania podejmo-wane w obrębie Muru Berlińskiego, lecz na terenie całego państwa wschod-nio-niemieckiego, jednak z wiadomych względów do świadomości najsilniej przemawia kontekst Muru, jako dzielącego jeden naród i jedno miasto na dwa wrogie sobie obozy polityczne.

Przywrócenie jedności Niemiec pod koniec 1990 roku przyniosło zde-cydowane działanie władz, także na płaszczyźnie prawnej, zmierzające do „uporania się” z dręczącą potrzebą ostatecznego oddzielenia (nie)dawnych katów od swoich ofiar i odzyskania szacunku dla prawa jako gwaranta po-rządku społecznego oraz przestrzegania podstawowych praw i wolności czło-wieka. Przyjęto stanowisko, że kategoria praw człowieka, jako wypływająca bezpośrednio z godności ludzkiej, jest ponadczasowa i nie może być relaty-wizowana do konkretnej rzeczywistości polityczno-prawnej. Ponadto, jak się wydaje, Niemcy nie chciały powtórzyć błędu „rozmycia się” odpowiedzial-ności wielu oficjeli państwa hitlerowskiego w oczach narodu niemieckiego po II Wojnie Światowej.

Orzecznictwo sądów niemieckich z lat 90. XX wieku (a także lat później-szych), dotykające wprost wyżej wskazanej materii, zasługuje na szczególne zainteresowanie, zwłaszcza że w 2001 roku kwestią zajął się Europejski Try-bunał Praw Człowieka. Sprawa Strelezt, Kessler and Krenz v. Germany and K. – H. W. V. Germany została, po wyczerpaniu wszystkich środków praw-nych przewidzianych przez prawo RFN, wniesiona przez dawnych czoło-wych przedstawicieli NRD do Trybunału. Skarżący, wśród nich m.in. Egon Krenz – członek Rady Państwa NRD, następca Ericha Honeckera na sta-nowisku przewodniczącego Rady Państwa oraz Sekretarza Generalnego So-cjalistycznej Partii Jedności Niemiec – zostali skazani przez niemieckie sądy krajowe za przestępstwa popełnione przeciwko obywatelom NRD. Swoją skargę oparli głównie na założeniu, iż (zjednoczone) państwo niemieckie złamało art. 7 § 1 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (jak również art. 1, 2 § 2 oraz 14), tj. zakaz karania bez podstawy prawnej. Skarżący podnosili, że ich działania były w pełni le-gitymizowane przez porządek społeczno-prawny NRD, co więcej, zgodnie z przywołanym artykułem Konwencji, „nikt nie może być uznany za winnego popełnienia czynu (…), który według prawa wewnętrznego lub międzyna-rodowego nie stanowił czynu zagrożonego karą w czasie jego popełnienia”. Przypomnijmy, że prawo wewnętrzne penalizowało próbę ucieczki z NRD na teren RFN oraz kwalifikowało nielegalnym przekroczenie granicy nie-mieckiej, jako godzenie w wartość bezpieczeństwa państwa wschodnio-nie-mieckiego. Ten stan prawny spowodował, iż zastrzelenie (według różnych źródeł) od 100 do powyżej 250 osób było działaniem zgodnym z obowią-zującym prawem NRD (zwłaszcza chodzi o kodeks karny, prawo dotyczące granic państwa oraz reżimu policyjnego).

„Ustawowe bezprawie” Trybunał nie podzielił zdania skarżących, orzekając, że państwo nie-

mieckie nie złamało postanowień Konwencji wskazanych w skardze, tym samym stwierdzając, iż wymiar sprawiedliwości działał w zgodzie z prawem ścigając, a następnie karząc skarżących. Sądy niemieckie, w tym także Fe-deralny Trybunał Konstytucyjny oraz Federalny Sąd Najwyższy, odrzuciły w swoim rozumowaniu możliwość rozpatrywania czynów z perspektywy

Brak pomysłu na ostateczne rozliczenie się z przeszłością wciąż dzieli polskie społeczeństwo. Warto przyjrzeć się temu, jak z problemem poradzili sobie nasi zachodni sąsiedzi.

PROCESYSTRZELCÓW BERLIŃSKICH

PRAWO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE58

Page 59: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

prawa i (zwłaszcza) praktyki Niemiec Wschodnich, ponieważ opierając się na tym założeniu oraz literalnym brzmieniu przepisów NRD, zarówno żoł-nierze-strzelcy, jak i najwyżsi przedstawiciele władz państwa nie mogliby zo-stać pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Wynikało to z faktu istnienia okoliczności wyłączających bezprawność analizowanych czynów. Uznano, odnosząc się do tzw. „formuły Radbrucha”, iż przedmiotowe prawo NRD stało w całkowitej sprzeczności z uniwersalnymi i powszechnie przyjętymi normami moralnymi, a poszczególne postanowienia relewantnych aktów mogą zostać pozbawione mocy obowiązującej (tak ex ante, jak i ex post).

Radbruch, posługując się terminem „ustawowego bezprawia”, dopusz-czał możliwość negacji nawet całego systemu normatywnego, jako tego, który posiada przymiot systemu prawa, jeśli był w sposób rażąco sprzeczny z wymogami sprawiedliwości. To sięgniecie do prawno-naturalnej filozofii prawa, nieopierające się tylko na założeniu, iż prawo to jedynie sam tekst („zapisana kartka papieru”), ale system osadzony w konkretnej moralności oraz kulturze prawnej, niedającej się zrelatywizować do konkretnego syste-mu politycznego, zostało uzupełnione przez sądy poprzez odwołanie się do gałęzi praw człowieka.

Warto zaznaczyć, iż pomimo braku formalnego związania się przez NRD reżimem Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych (MPPOiP), sądy skonstatowały, iż relewantne przepisy prawa NRD pozba-wione były mocy obowiązującej z uwagi na ich sprzeczność z prawem mię-dzynarodowym. „Sprzyjająca” prawom człowieka wykładnia, umożliwiająca ściganie i karanie sprawców czynów przestępczych, podyktowana została sil-nym przeświadczeniem o doniosłości systemu praw człowieka, w tym prawa do życia, jakkolwiek nie absolutnego, to jednak uznawanego za podstawowe i fundamentalne (także w czasie popełnienia wskazanych czynów). Ten argu-ment przywołał też Trybunał Praw Człowieka, przypominając iż prawo do życia gwarantowane było także przez prawo byłej NRD. Trybunał dokonał oceny porządku prawnego NRD również z perspektywy demokratycznego państwa prawa, jak wskazuje Janusz Zajadło (autor monografii „Odpowie-dzialność za Mur. Procesy Strzelców przy Murze berlińskim”) w jednej ze swoich glos, „biorąc za słowo” prawo NRD (ustawy, jak i orzeczenia, decy-zje itd.). Mając na uwadze wszystkie przedstawione wyżej argumenty, czyny zarzucane oficjelom i żołnierzom Niemiec Wschodnich, zostały ocenione jako godzące nie tylko w międzynarodowy, ale i krajowy (NRD) porządek prawny. Okoliczności wyłączające bezprawność (możliwość strzelania do – i w konsekwencji uśmiercenia – osób nielegalnie przekraczających granicę) pozbawione zostały mocy obowiązującej, co umożliwiło orzekanie sądom niemieckim na podstawie tak kodeksu karnego RFN, jak i byłej NRD.

Oczywiście, „formuła Radbrucha” budzi kontrowersje, przede wszystkim wśród przedstawicieli szkoły prawa pozytywnego. Przeciwnicy argumentu-ją, iż tekst prawny i jego analiza gwarantują bezpieczeństwo prawne, jed-nak, jak się wydaje, w przypadku czynów godzących w podstawowe prawa jednostki ludzkiej wymiar bezpieczeństwa powinien ustąpić pierwszeństwa poczuciu sprawiedliwości. Pomimo faktu „mglistości” pojęcia, jakim jest sprawiedliwość, argumentacja sądów niemieckich nawiązywała bezpośred-nio do międzynarodowego systemu ochrony praw człowieka, utworzonego jako reakcja na traumę II Wojny Światowej. Zresztą sam Gustav Radbruch, przed II Wojną pozytywista, zwrócił się ku koncepcji prawa naturalnego, dostrzegłszy przerażające skutki instrumentalnego stosowania prawa przez III Rzeszę Niemiecką. Państwo niemieckie, zdeterminowane do rozliczenia przeszłości w sposób całkowity i jednoznaczny, przy wykorzystaniu mecha-nizmów prawnych, jak i dorobku nowoczesnej filozofii prawa, postawiło sobie za cel zrealizowanie popularnego powiedzenia, iż zbrodnia nie może pozostać bez kary.

Przypadek polski W 2007 roku Sąd Najwyższy podjął niezwykle kontrowersyjną i szero-

ko komentowaną uchwałę, która bezpośrednio odnosiła się do możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów orzekających co do czynów po-pełnionych od 13 do 18(19) grudnia 1981 roku. Podstawą był dekret Rady Państwa o wprowadzeniu stanu wojennego z 12 grudnia 1981, opublikowa-ny 14 grudnia, którego treść formalnie dotarła do adresatów (obywateli) 18 lub 19 grudnia. Sprawy dotyczyły m.in. tymczasowego aresztowania, czyli działania, w przypadku jego nielegalności, godzącego w prawo do wolności osobistej (samowolność aresztowania lub zatrzymania).

Sąd Najwyższy orzekł, że w sytuacji braku zasady zakazu retroaktywności w porządku prawnym PRL, braku mechanizmu kontroli zgodności two-rzonego prawa z konstytucją oraz umowami międzynarodowymi (Trybunał Konstytucyjny powstał później niż analizowana działalność sądów PRL), a także nieistnienia regulacji odnoszącej się do miejsca prawa międzynarodo-wego w systemie prawnym (Polska w 1977 roku ratyfikowała MPPOiP, art. 15 tegoż normuje zasadę lex retro non agit), sądy krajowe były zwolnione ze stosowania przepisów o zakazie retroaktywności. Tym samym, Sąd Naj-wyższy przyjął zdecydowanie pozytywistyczny model stosowania prawa. Jak twierdzi Janusz Zajadło, to „pseudopozytywizm”, odrzucający możliwość skonfrontowania praktyki stosowania prawa PRL ze standardami ochrony praw człowieka oraz uniwersalnej moralności. Obrońcy tego rozumowania argumentowali, że w Polsce nie istnieje/nie istniało przestępstwo „naginania prawa”, obecne w Niemczech (gdzie odbył się szereg postępowań dotyczą-cych sędziów i prokuratorów z okresu NRD), ale warto zaznaczyć, że za-równo w obecnym, jak i byłym kodeksie karnym z 1969 roku znajduje się przestępstwo „nadużycia funkcji” – dość podobne w swojej treści. Wpisanie uchwały do księgi zasad prawnych podyktowane zostało najpewniej chęcią ostatecznego opowiedzenia się co do sposobu (nie)rozliczenia przeszłości. Tym samym Sąd uznał obowiązywanie dekretu w okresie od 13 do 18 (19) grudnia. Sąd ocenił rzeczywistość, porządek prawny PRL, używając do tego kategorii demokratycznego państwa prawa, jednak w sposób całkowicie odmienny niż Trybunał Praw Człowieka w sprawie Krenz…v.Germany. Ponadto, „ślepe” sięgnięcie do pozytywizmu, zdecydowanie archaicznego, niedostrzegalnego w nowoczesnej teorii i filozofii prawa, jak się wydaje, nie powinno mieć miejsca w wywodzie Sądu Najwyższego demokratycznego państwa prawa.

Podsumowanie Niemcy to jedyny kraj, który opowiedział się za zdecydowanym rozli-

czeniem przeszłości, nie tylko moralnie, ale przede wszystkim prawnie. Na drugim biegunie znajdują się państwa (Rosja, Białoruś, czy Hiszpania), które zdecydowały się zrezygnować ze ścigania sprawców w sprawach zbliżonych do opisywanych (a więc dotykających legalności działania państwa). Kraje afrykańskie, jak RPA (komisje prawdy), czy Sierra Leone (słynne plemien-ne sądy Gacaca), korzystające z wartości koncyliacji, charakterystycznej dla kultury Afryki, przyjęły strategię „rozmywania” odpowiedzialności. Polska, jak się wydaje, stanęła w rozkroku. Z jednej strony, toczone i zakończone postępowania, jak choćby dotyczące pacyfikacji kopalni Wujek i skazanie m.in. funkcjonariuszy milicji, a z drugiej wspomniana uchwała Sądu Naj-wyższego, pokazują brak jednoznacznego pomysłu na zmierzenie się z tzw. „systemowym bezprawiem” państwa totalitarnego.

Tomasz Lachowski

Autor jest doktorantem w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Żywo

zainteresowany prawem międzynarodowym publicznym, prawami człowieka oraz filozofią i antropologią prawa.

PROCESYSTRZELCÓW BERLIŃSKICH

PRAWO

STYCZEŃ-LUTY 2011 59

Page 60: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Dyskusja dotycząca realnego charakteru praw człowieka wymaga bliższej analizy poszczególnych kultur prawnych świata i ich zestawienia z obowiązującym „zachodnim” kształtem omawianego zagadnienia.

UniwersalizmPRAW CZŁOWIEKA

A KULTURAWypływa to z faktu, iż większość pojęć, o ile nie wszystkie, wywodzą-

ce się z nauk społecznych, zakorzenione są w danej tradycji i nie sposób o nich mówić bez pewnego balastu kulturowego, co w przypadku budowy globalnego systemu ochrony praw człowieka znalazło odzwiercie-dlenie w postaci sięgnięcia głównie (a może wyłącznie?) do dorobku państw zbudowanych na rządach prawa i silnej pozycji jednostki, będącej głównym beneficjentem praw gwarantowanych przez państwo. Tradycje innych kul-tur zostały w tym procesie pominięte, co powoduje ciągłe napięcie między przedstawicielami „świata rządów prawa”, a „resztą”. Tym szerokim termi-nem określa się wszystkie pozostałe porządki społeczno-prawne, zarówno te odgrywające coraz ważniejszą rolę we współczesnych stosunkach międzyna-rodowych (kultura świata Islamu, Indie czy Chiny), jak i te o znaczeniu bar-dziej historycznym (kultura Talmudu). Porównanie wizji człowieka wystę-pującego w poszczególnych porządkach z powszechnie obowiązującą wizją popieraną przez świat zachodni pozwoli na odniesienie się do wciąż stawia-nego pytania dotyczącego uniwersalizmu praw człowieka. Brak powszechnej akceptacji i ich poszanowania wymaga rozpoczęcia (optymiści powiedzieliby – kontynuacji) dialogu międzykulturowego oraz dokonania przeglądu norm funkcjonujących w poszczególnych społeczeństwach.

Wspólny korzeń

Jak zauważa H.P. Glenn (zajmujący się prawem porównawczym) wszystkie kultury (prawne) wywodzą się z jednego wspólnego korzenia, czasu ple-

miennego, a ich przedstawicieli, Glenn określa wspólnym terminem - chto-nic people. Charakteryzowało ich życie w symbiozie z naturą, uwielbienie, a zarazem bojaźń w stosunku do własnych przodków, egzystujących wspólnie z żyjącymi pod postacią duchów oraz grupowo zorientowany przydział obo-wiązków i praw w obrębie społeczności. Z tych pierwotnych kultur, których ślady możemy spotkać również dziś – za przykład niech posłużą ludy Saami żyjące w Skandynawii – wyrosły i ukształtowały się poszczególne tradycje i porządki społeczne.

Społeczeństwo zachodnie przeszło zdecydowanie największą metamor-fozę i z tego powodu najbardziej oddaliło się od wspólnego pierwiastka, który stanowili owi chtonic people. Przede wszystkim postawiło na zindy-

widualizowanie beneficjenta praw i przywilejów oraz uwypuklenie równości wszystkich wobec prawa. Inne tradycje, oparte o hierarchię i nakaz obowiąz-ku wobec grupy, zdecydowanie zbliżają się ku sobie, oddalając jednocześnie od świata zachodniego, utożsamianego jako świat rządów prawa (rule of law) i demokracji.

Prawo, a obowiązek

Kultury prawne, inne niż kultura rule of law, zbudowane są na potrzebie obowiązku względem władzy (wiecznej lub doczesnej), społeczeństwa

czy rodziny, bez potrzeby mówienia o prawach. Co więcej, domaganie się praw może być poczytane za nietaktowne czy wręcz bluźniercze. Tak jest na przykład w Japonii, której kultura oparta na poczuciu wstydu powoduje, że domaganie się praw stanowi przejaw słabości jednostki, nieporadzenia so-bie z wyzwaniami życia codziennego. Stąd w Japonii procent wytaczanych procesów sądowych zaliczany jest do jednego z najniższych, a obserwujemy znaczną przewagę realnego wykorzystania instytucji mediacji i arbitrażu. Kultura Talmudu w ogóle nie posiada ekwiwalentu pojęcia „prawa” zako-rzenionego w tradycji europejskiej, ponieważ całe życie w tej kulturze jest łańcuchem obowiązków – studiowanie Tory, Talmudu, oddanie się woli bo-żej. Oczywiście można stwierdzić, że gdzieś na końcu terminu obowiązek ist-nieje prawo, którego ktoś jest beneficjentem, jest to jednak typowy zachodni koncept myślowy, którego Żydzi unikają.

Zachodnia racjonalność, a prawa wywodzące się z religii

Nowoczesna myśl odnosząca się do roli człowieka w społeczeństwie kie-ruje nas wprost do tradycji oświeceniowej (choć obecnej już wcześniej

– np. Grocjusz), która bazuje na silnej wierze w ludzki rozum. Inne kultury świata, osadzone w metafizycznej religijności, nawet nie dostrzegają potrzeby oddzielania wartości duchowych od konieczności regulacji zachowań mię-dzy ludźmi. Pojęcie „Islam” oznacza podporządkowanie się (submission) woli boskiej, co wpływa na doniosłość roli kapłanów w życiu doczesnym. Rola ta uwidacznia się, jeśli chodzi o tak zwaną Ijme, czyli budowanie zgody,

PRAWO PRAWA CZŁOWIEKA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE60

Page 61: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

porozumienia między kapłanami, co do słów Allacha oraz życia Mahometa zawartego w Koranie, Sunnie i Hadith – jest to żywy dowód na istnienie ciągłego dyskursu, niepozwalającego w sposób trwały „domknąć” systemu norm społecznych i prawnych.

Kultura zachodu, co doskonale widać na przykładzie prawa, próbuje po pierwsze regulować niemalże każdą sferę aktywności człowieka, a ponadto poprzez normy generalne i abstrakcyjne zmieniać rzeczywistość i wygląd świata. Nie stanowi to przypadkiem przykładu wielkiej pychy świata Za-chodu? Nie należy jednak dziwić się tym różnicom, gdyż u podstaw kultura zachodnia oparta jest na europejskiej racjonalności, dedukcyjnym wniosko-waniu, które obce są innym tradycjom. Racjonalność zastąpiona jest tam poprzez intuicyjność czy pewną mądrość, wyrosłą z nauk przodków oraz wskazaną już doniosłą rolę religii w kreacji norm społecznych. W Islamie możemy doszukać się jedynie pewnego aspektu racjonalności, jakim jest wnioskowanie z analogii (analogia iuris), stosowane przez sądy, kierujące się prawem Shariah. Zachodni system ochrony prawnej, z dwuinstancyj-nością, gwarancjami procesowymi, czy res iudicata, jest kompletnie niezna-ny innym kulturom prawnym (historycznie). Dostrzegamy jedną instancję (Indie, Chiny, Islam, Talmud), która stanowi przejaw dyskusji prowadzonej przez „sędziego” (kadi) i strony (Islam). Do decyzji zapadłej w odpowiednim postępowaniu zawsze można powrócić (Indie, Talmud, Islam), ponieważ była ona konieczna w danym historycznym momencie, a nie cechuje się ostatecznością. Można nazwać to za Glennem – szybującą tradycją (floating tradition), obecną zwłaszcza w Indiach. Cóż, czy zatem dzieli nas wszystko?

Cross-cultural values

Wydaje się, że nie, ponieważ istnieją wartości wspólne, czy przynaj-mniej podobne, dostrzegalne zarówno w świecie zachodu, jak i

„reszty”, które możemy określić terminem spotykanym w doktrynie filozofii prawa, czyli cross-cultural values. Na szczególne uwzględnienie zasługuje hinduska koncepcja Dharmy oraz chiński podział rzeczywistości na Li i Fa, z podkreśleniem roli Li.

Chiński system wartości zbudowany jest w dużej mierze na ruchu filo-zoficzno-społecznym, jakim jest konfucjanizm. Podkreśla on silną wiarę w człowieka, co więcej, opiera się na doktrynie, że natura ludzka jest dobra. Konsekwencją tego rodzaju rozumowania jest wyróżnienie li i fa. Pojęcie li, niemożliwe do zdefiniowania w świecie zachodnim, oznacza podążanie ścieżką mądrości i życiowej intuicji, która determinuje sposób zachowania się ludzi. Rezultatem tego jest brak potrzeby regulowania poprzez prawo sy-tuacji życia codziennego, relacji wewnątrz danej grupy społecznej, obojętne, czy jest to rodzina, czy cały naród. Każdy człowiek poprzez odpowiednie wy-chowanie jest nauczony automatycznego „wyczuwania” norm, które kierują życiem społecznym. W przypadku przekroczenia owych norm społecznych rodzi się pytanie o sankcję. Kultura Chin wierzy w siłę re-edukacji i perswa-zji, to znaczy przywrócenie danej jednostki społeczeństwu poprzez specjalny „program naprawczy”. W historii znane są przykłady spektakularne, jak cho-ciaż sprawa ostatniego cesarza Chin Puyi przed transformacją polityczną kra-ju, kiedy po przejęciu władzy przez komunistów nie został on stracony, ale osadzony w specjalnym „obozie naprawczym”, gdzie miał szansę zespolić się ze społecznością chińską oraz nową władzą poprzez naukę nowego systemu wartości. Z perspektywy chińskiej stanowi to rezultat wiary w dobro czło-wieka i możliwość zmiany poprzez pracę nad własną osobą. Zauważmy, że w tej tradycji jednostka jest zdecydowanie podporządkowana społeczeństwu, a jednak kwintesencją li jest oddanie realizacji norm typowo międzyludzkich w ręce jednostki (zachód to świat prawa cywilnego, gdzie w relacjach mię-dzyludzkich obowiązuje zasada swobody umów, pozwalająca na dowolne regulowanie wzajemnych stosunków, dopóki nie staną one w sprzeczności z bezwzględnymi normami abstrakcyjnymi i generalnymi stanowionymi

przez państwo), rzecz jasna, odpowiednio przygotowanej w procesie wycho-wania. Natomiast wspomniane fa to z optyki Zachodu „mroczna” strona natury chińskiej, przykładne ukaranie zbuntowanej jednostki (np. „słynne” masakry na stadionach), kompletnie mija się z zachodnim rozumieniem sankcji za nieprzestrzeganie norm prawnych i społecznych.

Warto także odnieść się do koncepcji hinduskiej. Konstrukcja mitycznej dharmy, niedającej się przełożyć na znane nam kategorie, jest oparta na zało-żeniu, iż jest to spoiwo łączące społeczeństwo (social glue) w znaczeniu hory-zontalnym – relacje międzyludzkie, jak i wertykalnym – kontakty z bogami. Próbując przeanalizować zakres pojęciowy słowa dharma oraz chcąc zbudo-wać choćby roboczą definicję, dochodzimy do wniosku, iż termin ten jest wyjątkowo pojemny i jak przystało na social glue grupuje w sobie różne ro-dzaje norm, zarówno te o wymiarze prawnym w znaczeniu ścisłym, jak i fak-tycznym, dotyczące codziennych stosunków międzyludzkich. Z pewnością taki koncept może znaleźć pewien daleki odblask w zachodniej teorii prawa natury, która także nie oddziela prawa od moralności, a na której to teorii wyrosła idea praw człowieka. Czy dharma może być ekwiwalentem pojęcia praw człowieka w realiach Indii? Z pewnością nie w pełni, jednak stanowi pewną wspólną bazę dyskusji o miejscu człowieka w świecie (z perspektywy kultury Indii możemy mówić raczej o miejscu w porządku kosmicznym).

Regionalny wymiar systemu ochrony praw człowieka - podsumowanie

Regionalne systemy ochrony praw człowieka powinny stanowić dosko-nałe uzupełnienie międzynarodowego systemu, skupionego wokół

działań ONZ oraz reżimu traktatowego, np. MPPOiP. Ex definitione regio-nalne systemy mogą czerpać z własnej tradycji i norm szeroko akceptowa-nych przez lokalne społeczności. Pomimo tego, obserwujemy, iż to zachodni sposób rozumienia racjonalności i formułowania normy prawnej przeważa także w wersjach regionalnych. Jeśli natomiast pojawiają się pewne inicjaty-wy lokalne, jak uchwalona w Kairze Deklaracja Praw Człowieka w Islamie, to budzą podejrzenie świata zachodniego, zarzucającego brak korelacji z po-wszechnie uznawanym konceptem praw człowieka. Zgodnie z artykułem 22 Deklaracji z Kairu, każdy ma prawo do swobody wypowiedzi, jednakowoż nie może ona przekraczać granic określonych przez prawo Shariah. Warto jednak podkreślić, że również, zarówno w Międzynarodowym Pakcie Praw Politycznych i Obywatelskich, jak i Europejskiej Konwencji Ochrony Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, swoboda wypowiedzi nie jest prawem absolutnym, a podlega ograniczeniom związanym chociażby z ochroną mo-ralności publicznej. Czy nie są to rozwiązania w swej konstrukcji podobne do siebie? Lokalny charakter podkreśla także Afrykańska Karta Praw Czło-wieka z 1981 roku, która zawiera w sobie również podkreślenie obowiązku człowieka wobec społeczeństwa.

Podsumowując, nie należy raczej zbyt optymistycznie patrzeć na ewentualną integrację całej ludzkości wokół jednego globalnego koncep-tu. Związane jest to głównie z potrzebą „wybrania”, „krystalizacji” odpo-wiednich norm i przetransponowania ich na język prawny. Konsekwencją tego będzie rozwiązanie, poprzez które „twórca” konkretnej normy (np. traktatu dotyczącego ochrony praw człowieka) dokona selekcji w oparciu o konkretny system wartości, który z reguły sam wyznaje. Warto jednak uzmysłowić sobie, iż punkty wspólne (cross-cultural values) mogą pomóc rozszerzyć wydawałoby się domknięte pojęcie praw człowieka, jeśli nawet nie na płaszczyźnie stricte prawnej (oznaczałoby to całkowitą rewolucję), to przynajmniej - (między)kulturowej.

Tomasz Lachowski

PRAWO PRAWA CZŁOWIEKA

STYCZEŃ-LUTY 2011 61

Page 62: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

SVEN LINDQVIST„Wytępić całe to bydło”Wydawnictwo W.A.B.Warszawa 2009

„Wytępić całe to by-dło” Svena Lindqvista to wstrząsający w swej wymowie opis zbrodni, która doprowadziła do wymordowania milio-nów ludzkich istnień w Afryce, Azji, Ameryce Południowej, Australii i w końcu do tragedii Ho-lokaustu w Europie.

Głównym celem, jaki postawił sobie pisząc tę książkę autor, z wykształcenia historyk literatury, z zamiłowania podróż-nik, było obalenie dość powszechnie panującego przekonania, że XIX i XX-wieczna opinia publiczna nie zdawała sobie sprawy z bestialstw, jakie popełniano w posiadłościach kolonialnych. Lindqvist analizując działa m.in. Karola Darwina i Josepha Conrada nie pozostawia wątpli-wości, że wiedziano o tym doskonale - brak było jedynie odwagi, by to zrozumieć, wyciągnąć wnioski i położyć temu kres. „Oświecone społe-czeństwa w swojej większości i niezależnie od epoki posiadały wiedzę na temat popełnianych dawnej i czynionych obecnie potwornościach w imię Postępu, Cywilizacji, Socjalizmu, Demokracji i Rynku” - pisze autor i pyta czy kiedykolwiek się to zmieni? Jego zdaniem imperializm jest niestety z biologicznego punktu widzenia procesem niezbędnym, prowadzącym, zgodnie z prawami natury, do nieuniknionej zagłady ras niższych. Wydarzenia, jakie miały miejsce w Rwandzie, czy Darfurze każą niestety przyznać autorowi rację.

PAWEŁ BOGACKI„Stolica Apostolska jako podmiot prawa międzynarodowego”Warszawa 2009

Status Stolicy Apo-stolskiej ze względu na jej wyjątkowy charakter wciąż jest przedmiotem wielu refleksji i często-kroć mylnych interpre-tacji. Chociaż w obecnej dobie incydentalne głosy kwestionujące osobo-wość prawnomiędzy-narodową Stolicy Apo-stolskiej mają charakter marginalny to brak do tej pory było kompletnej oceny i pełnego uzasadnienia jej statusu prawnego.

Lukę w tych pracach badawczych wypełnia książka „Stolica Apostol-ska jako podmiot prawa międzynarodowego” autorstwa Pawła Bogac-kiego. Autor dokonuje analizy wzajemnych relacji instytucjonalnych na linii Stolica Apostolska-Kościół katolicki oraz Stolica Apostolska a Pań-stwo-Miasto Watykańskie. To ważne rozróżnienia, które wielokrotnie w przeszłości były przedmiotem nieprawidłowych interpretacji i skut-kowały błędnymi ocenami. Publikacja podkreśla, że Stolica Apostolska jest podmiotem sui generis (szczególnego rodzaju) stosunków między-narodowych, czego dowodem może być choćby dorobek konkordatowy i przyjęta koncepcja suwerenności - suwerenności duchowej wykracza-jącej poza ramy terytorialne i obejmująca swym zasięgiem cały świat.

Poza analizą podstawowych atrybutów podmiotowości prawnomię-dzynarodowej, czyli prawem legacji, zawierania umów, uczestniczenia w negocjacjach pokojowych i bycia członkiem organizacji międzyna-rodowych imponująco autor przedstawia charakterystykę stosunków dyplomatycznych Stolicy Apostolskiej z innymi państwami w ujęciu historycznym, doktrynalnym oraz posiłkując się aktualną praktyką in-stytucji prawnych Stolicy Apostolskiej. Odrębną część pracy stanowi dział dotyczący zawierania przez Stolicę Apostolską umów międzynaro-dowych. Tu wyróżnić można umowy zawierane z poszczególnymi pań-stwami (konkordaty) i udział w umowach wielostronnych zawieranych w ramach organizacji międzynarodowych.

Ciekawe walory przedstawia ostatnia część pracy, w której autor analizuje ewentualną formę udziału Stolicy Apostolskiej w działalności Unii Europejskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych. Szczególnie Unia Europejska z uwagi na dynamiczne zmiany ustrojowo-instytucjo-nalne w ostatnich latach stanowi ciekawy punkt odniesienia dla tych rozważań. Choć autor sam zauważa, że ustawodawstwo unijne „cierpi” na deficit religioso to teoretycznie nie wyklucza potencjalnego człon-kostwa Stolicy Apostolskiej w UE, powołując się na kazus Autonomicz-nej Republiki Góry Athos – prawosławnej wspólnoty monastycznej z terytorium Grecji. Ostatecznie te ciekawe rozważania dotyczące Stolicy Apostolskiej kończy równie celnym podsumowaniem: „(…) to symbo-liczne państwo pełni swoją funkcję nie tylko w stosunku do Europy, ale wobec całego świata, co wynika z powszechności misji Kościoła, które-go doczesną stolicą jest Watykan. Dlatego wcielanie tego państewka do UE wydaje się niecelowe”.

Praca Pawła Bogackiego zasługuje na wyróżnienie. Bogata zawartość merytoryczna, trafne analizy dopełnione zostały czytelnym układem, logiczną klasyfikacją poszczególnych części pracy i estetyką edytorską, co ułatwia zdecydowanie pogłębienie swej wiedzy w ramach niełatwej przecież tematyki.

LACOSTE YVES„Geopolityka Śródziemnomorza”Wydawnictwo Akademickie „Dialog”Warszawa 2010

Yves Lacoste w pracy pt. „Geopolityka Śródziemnomorza” doko-nuje wnikliwej analizy sytuacji geopolitycznej regionu Morza Śród-ziemnego oraz nakreśla historyczny szkic pozwalający zrozumieć dziejące się na naszych oczach wydarzenia.

Dla każdego, kto interesuje się stosunkami międzynarodowymi jest to lektura obowiązkowa.

Geopolityka„Termin geopolityka, używany dziś na wiele sposobów, odnosi się

do tego, co jest związane z rywalizacją o władzę lub wpływy na jakieś

KULTURA KSIĄŻKI

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE62

Page 63: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

KULTURA KSIĄŻKI

STYCZEŃ-LUTY 2011

terytoria i zamieszkującą ją ludność: rywalizację pokojową lub przy uży-ciu przemocy między różnego rodzaju siłami politycznymi, nie tylko państwami, lecz również wewnątrz większości z nich, między ruchami politycznymi i mniej lub bardziej legalnymi grupami zbrojnymi. Ry-walizacja ta toczy się o kontrolę czy dominację nad terytoriami geogra-ficznymi, nieważne czy są rozległe czy całkiem niewielkich rozmiarów” – tak Yves Lacoste definiuje, nieco zapomniany i zdewaluowany, termin „geopolityka”.

Tradycja geopolityczna wywodzi się od czasów działalności Rudolpha Kjellena, sir Halforda MacKindera czy Karla Haushoffera – ci naukow-cy jako jedni z pierwszych zaczęli tworzyć teorie wyjaśniające politykę prowadzoną przez państwa narodowe osadzając je w ramach czynników geograficznych, obecnie są uznawani za klasyków” Ze względu na przed-miotowe traktowanie geopolityki przez nazistów po II wojnie światowej niechętnie posługiwano się tym terminem, co nie znaczy, że zarzucono studia geopolityczne. Współcześnie powraca się do stosowania określenia „geopolityka”, czego najlepszym przykładem są prace włoskiego badacza Carlo Jean’a, Leszka Moczulskiego oraz Yves’a Lacoste’a.

W definicji geopolityki zaproponowanej przez Autora recenzowa-nej pracy należy wyróżnić następujące elementy: rywalizacja, władza, terytorium, ludność, państwo, organizacje pozapaństwowe, przestrzeń. Stanowią one podstawę analizy dokonywanej przez Yves’a Lacoste’a w odniesieniu do historii i współczesności regionu Śródziemnomorza. Należy także podkreślić, iż Autor nie przypisuje państwom hegemonii prowadzenia geopolityki oraz zauważa, że konflikty geopolityczne mogą toczyć się wewnątrz poszczególnych krajów.

ŚródziemnomorzeZazwyczaj za obszar Śródziemnomorza zwykło się przyjmować te te-

reny, które leżą w basenie Morza Śródziemnego. W skład tego regionu zalicza się państwa Europy Południowej, zachodniego wybrzeża Bliskie-go Wschodu oraz Afryki Północnej. Yves Lacoste rozszerza ten katalog o Półwysep Arabski i Azję Centralną. Jak słusznie zauważa „Śródziem-nomorze jest obszarem kontaktów, czasem bez wątpienia konfliktowych, między określonymi obrzeżami dwóch wielkich stref cywilizacyjnych”, czyli, odwołując się do Samuela Huntingtona, cywilizacji Zachodu i cywilizacji Islamu. Stąd też Autor wiele miejsca poświęca kwestii Bał-kanów, wojen w Afganistanie i Iraku oraz konfliktu izraelsko – pale-

styńskiego. Dla Lacoste’a Śródziemnomorze to nie tylko Hiszpania, Maroko, Turcja czy Grecja, ale i Iran oraz Pakistan. Autor wychodzi poza schematy geograficznego determi-nizmu i za kryteria przy-należności do danego geopolitycznego zespołu uznaje również zagadnie-nia religijno – kulturalne jak i gospodarcze.

W pracy zostają nakre-ślone różnice, jakie wystę-pują między państwami Śródziemnomorza. Autor analizuje takie zagadnie-

nia jak spory terytorialne, nierówności gospodarcze, odmienności an-tropologiczne czy kwestię kolonizacji i dekolonizacji. Yves Lacoste dzieli również opisywany przez siebie geopolityczny region na cztery fasady (północnozachodnią, południowozachodnią, północnowschodnią oraz południowowschodnią), czyli de facto charakterystyczne i reprezenta-tywne granice Śródziemnomorza.

Geopolityka ŚródziemnomorzaYves Lacoste w pracy pt. „Geopolityka Śródziemnomorza” dokonuje

wnikliwej analizy sytuacji geopolitycznej regionu Morza Śródziemnego oraz nakreśla historyczny szkic pozwalający zrozumieć dziejące się na na-szych oczach wydarzenia. Autor stara się także przewidzieć, co wydarzy się w przyszłości. Rozdział „Perspektywy” jest pasjonującą lekturą. W zrozumieniu skomplikowanych zagadnień poruszonych przez Lacoste’a pomagają liczne ilustracje, wykresy oraz zamieszone mapy.

W recenzowanej książce można znaleźć informacje dotyczące we-wnętrznych konfliktów geopolitycznych w Hiszpanii (kataloński i baskijski nacjonalizm), kolonialnych problemów Francji (wojna w Algierii), skomplikowanego sporu o Saharę Zachodnią oraz niuansach dwóch największych obszarów konfliktogennych współczesnego świata: Bliskiego Wschodu i Bałkanów. Obszar Śródziemnomorza jest bardzo ważny ze względu na stykające się tu cywilizacje, swe geograficzne poło-żenie na pograniczu trzech kontynentów oraz toczące się tam konflikty, które rzutują na resztę globu. Dlatego też tak ważne jest, aby zrozumieć jego specyfikę. Książką „Geopolityka Śródziemnomorza” stanowi zna-komity przyczynek do głębszych studiów nad tym regionem. Dla każ-dego, kto interesuje się stosunkami międzynarodowymi jest to lektura obowiązkowa.

ORHAN PAMUK„Cevdet bej i synowie”Wydawnictwo LiterackieKraków 2010

Cevdet Bej i synowie to debiutancka powieść nagrodzonego w 2006 roku Nagrodą Nobla tureckiego pisarza Or-hana Pamuka. Autor osławionego „Śniegu” na przeszło siedmiuset stro-nach przedstawia losy trzech pokoleń pewnej mieszczańskiej rodzi-ny – tytułowy bohater jest właścicielem sklepu z artykułami żelaznymi i jednym z nielicznych muzułmańskich kupców w Stambule. Pamuk z fenomenalną wręcz wnikliwością obrazuje Turcję na przestrzeni 70 lat, kreśląc fascynującą panoramę społeczeństwa w okresie wielkich przemian. Jak w wielu innych powieściach noblisty i tym razem jej bo-haterowie to ludzie zafascynowani zachodem, Europą, zachwyceni jej sztuką, nauką, cywilizacją i osiągnięciami gospodarczymi.

Paweł Luty, Maciej Szepietowski oraz Paweł Rotter

63

Page 64: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

WIADOMOŚCI

5 oraz 28 września 2010 – Zamachy w GhazniWybuch bomby nieopodal jednego z meczetów w Ghazni spowodował po-ważne uszkodzenia ciała u 27 cywilów. Odpowiedzialnością za atak obarcza się talibów. Wszystkie ranne ofiary w czasie wybuchu modliły się w meczecie. W czasie samobójczego zamachu w rejonie Do Ab (Ghazni) zginął zastępca gubernatora prowincji, Mohammad Kazim Allahjar, jak również pięć innych osób. Osiem osób zostało rannych. Allahjar około godziny 8:00 rano był w drodze do swojego biura, wraz z nim zginął także jego syn.

6 września 2010 – Coraz częstsze zabójstwa dziennikarzy Na początku września 2010 r. zginął kolejny afgański dziennikarz – Sajed Hamed Nuri. Jego ciało odnaleziono w Kabulu, w rejonie Karte Czahar. To już trzecie zabójstwo tego typu w przeciągu ostatniego roku.

18 września 2010 – Wybory parlamentarne w Afganistanie18 września odbyły się drugie od upadku talibów wybory parlamentarne (pierwsze miały miejsce w 2005 r.). O 249 mandatów do Wolesi Dżirgi (niż-szej izby parlamentu) rywalizowało ponad 2500 kandydatów, z czego jedynie 16% stanowiły kobiety. Według wstępnych szacunków frekwencja wyniosła około 40% z ponad 10 miliona uprawionych do głosowania. Talibowie, tak jak w przypadku zeszłorocznych wyborów prezydenckich, grozili zamachami oraz innymi aktami przemocy. W związku ze zbyt dużym ryzykiem wiele lokali wyborczych pozostało zamkniętych na czas wyborów. W dniu wybo-rów na służbie przebywało trzy tysiące dodatkowych żołnierzy oraz funk-cjonariuszy policji. Zaledwie kilka dni po wyborach do Wyborczej Komisji Skarg i Zażaleń (ECC) wpłynęło blisko 1,5 tysiąca skarg dotyczących niepra-widłowości mających miejsce podczas głosowania. Dnia 22 września swoje zaniepokojenie o uczciwy przebieg podliczania głosów wyraził zeszłoroczny kandydat na prezydenta, Abdullah Abdullah. 25 września Niezależna Komi-sja Wyborcza podała do wiadomości, że przeliczono około 97% ze wszystkich głosów oddanych dnia 18 września 2010.

22 września 2010 – Chiny zbudują kolej w AfganistanieW Kabulu podpisano porozumienie w sprawie budowy linii kolejowej mającej przebiegać przez teren Afganistanu. Afgański minister górnictwa, Wahidullah Szahrani oraz przedstawiciele chińskiej państwowej spółki Metallurgical Gro-up Corporation (MCC) porozumieli się w sprawie budowy kolei z prowincji Logar do Torchamu i Hairatanu, miast położonych przy granicy z Pakistanem (Torcham) i Uzbekistanem (Hairatan). Dalsze plany przewidują budowę kolei do portów położonych w Iranie i Pakistanie. Linia będzie używana zarówno do transportu surowców mineralnych, jak również towarów i pasażerów.

1 października 2010 – Afganologia po raz pierwszy w PolsceWraz z nowym rokiem akademickim 2010/2011 na Uniwersytecie Warszaw-skim po raz pierwszy w Polsce otworzono studia afganologiczne - tak zwaną ścieżkę języka paszto. Na studiach I stopnia (licencjat) tej specjalizacji prze-widziano miejsca dla kilkunastu osób. Studenci będą się uczyć języka paszto oraz drugiego języka urzędowego Afganistanu - dari, a także historii regionu, wiedzy o afgańskiej literaturze, kulturze, religiach oraz społeczeństwie.

3 października 2010 – Wzrost cen przez powodzie w PakistanieZe względu na wakacyjne powodzie w Pakistanie, w których śmierć poniosło blisko dwa tysiące osób a cztery miliony straciło dach nad głową, w Afgani-stanie wzrosły ceny artykułów żywnościowych. Usunięcia ziemi i podmycia terenu spowodowały blokadę dróg tranzytowych. Towary nie docierają do Afganistanu, który importuje żywność w większości właśnie z ościennego Pakistanu. Szacuje się, że ceny wzrosły dwukrotnie, co jeszcze bardziej pod-niosło ryzyko głodu w afgańskim społeczeństwie.

5 października 2010 – Ciąg dalszy rozmów z talibamiW jednym z kabulskich hoteli odbyło się spotkanie umiarkowanych przed-stawicieli talibów z członkami afgańskiego rządu, nieoficjalnie pojawili się również pakistańscy politycy. Jednocześnie podający się za rzecznika talibów Zabihullah Modżahed oświadczył, iż jego grupa nie była zainteresowana po-kojowymi rozmowami i żaden przedstawiciel talibów nie stawił się na owym spotkaniu. 29 października 2010 r. specjalny wysłannik USA do Afganistanu i Pakistan, Richard Holbrooke oświadczył, że mniej lub bardziej nieoficjalne rozmowy rzeczywiście nie mają miejsca, a jedynie prasa rozpisuje się o tych niepotwierdzonych wydarzeniach.

8 października 2010 – Tragiczna śmierć pracownicy organizacji pomocowejW akcji ratunkowej, mającej na celu oswobodzenie porwanej Szkotki, Lindy Norgrove, zginęła sama porwana. Pracownica organizacji pomocowej zosta-ła uprowadzona wraz z trzema afgańskimi współpracownikami w prowincji Kunar dnia 26 września 2010 r. Talibowie wypuścili Afgańczyków, lecz Linda pozostawała nadal w ich rękach. Kobieta zginęła w czasie akcji ratunkowej. Jak się później okazało, przyczyną jej śmierci był granat rzucony przez ekipę ratunkową lub jak mówi inna wersja, jeden z porywaczy zdetonował w jej po-bliżu kamizelkę z ładunkami wybuchowymi. Talibowie planowali wymienić szkocką zakładniczkę na Afię Siddiqi – pakistańską neurobiolog, nazywaną często „Lady al-Qaida”.

14 października 2010 – Iracka placówka dyplomatyczna w KabuluPo 18 latach przerwy w oficjalnych stosunkach dyplomatycznych pomiędzy Afganistanem i Irakiem, w Kabulu otworzono Ambasadę Republiki Iraku. W uroczystości otwarcia placówki uczestniczył m.in. afgański minister spraw zagranicznych, Zalmaj Rasul. Iracki ambasador, Qais al-Jaqubi podkreślił, że jest to krok nie tylko w kierunku polepszenia się stosunków bilateralnych pomiędzy obydwoma państwami, ale również z całym światem arabskim.

18 października 2010 – Pokaz afgańskich strojów w LondynieW Londynie miał miejsce pokaz afgańskich strojów, którego celem była zbiórka pieniędzy na organizacje pomocowe działające w Afganistanie. Zo-lejcha Szirzad, współwłaścicielka marki Zarif and Royah prezentowała swoje projekty. Sztandarowym projektem marki jest damska wersja kaftana „cza-pan”, który stał się popularny dzięki prezydentowi Hamidowi Karzajowi. Pokaz miał również przyczynić się do promocji Afganistanu jako partnera biznesowego, w tym przypadku w branży tekstylnej.

20 października 2010 – Wyniki wyborów parlamentarnychNiezależna Komisja Wyborcza zamieściła na swojej stronie internetowej wstępne wyniki wyborów parlamentarnych, które odbyły się dnia 18 wrze-śnia 2010 r. Ogromna ilość głosów została unieważniona (około 20%), na rozpatrzenie czekają skargi na ponad dwustu kandydatów i około 5300 róż-norodnych zażaleń. Na ostateczne wyniki wyborów trzeba będzie poczekać do połowy listopada 2010 r.

25 października 2010 – Stadion do krykieta powstaje w NangarharW obliczu ciągłych sukcesów afgańskiej reprezentacji w krykiecie, w Afga-nistanie powstaje pierwszy krykietowy stadion o międzynarodowym stan-dardzie. Szacuje się, że budowa stadionu potrwa najwyżej pół roku oraz, że właśnie na nim odbędzie się przyszłoroczny Puchar Ramadanu. Mniejsze sta-diony mają stopniowo powstawać we wszystkich afgańskich prowincjach.

Katarzyna Javaherii

Przegląd Afgański

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE64

Page 65: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

28.10. Ponad 200 mln USD chce wydać rząd Chile na inwestycje na Wyspie Wielkanocnej. Wiceprezydent Rodrigo Hinzpeter, podczas osobi-stej wizyty na wyspie obiecał rdzennym mieszkańcom uregulowanie spraw własności gruntów, zaostrzenie procedur imigracyjnych i promocję ruchu turystycznego. To odpowiedź władz w Santiago na wcześniejsze wielotygo-dniowe protesty wyspiarzy. Mieszkańcy Rapa Nui walczyli o zwrot ziemi, ich zdaniem bezprawnie zagarniętej pod budowę hoteli, restauracji i budynków urzędowych. Żądali także wprowadzenia zakazu osiedlania się na wyspie osób z innych krajów, argumentując, że przyjezdni niszczą miejscową kul-turę i jest już zbyt dużo. Przez pewien czas rdzenni mieszkańcy okupowali lotnisko i siedzibę lokalnych władz, kilka osób podjęło protest głodowy. Do-piero interwencja oddziału sił specjalnych przysłanych z Chile doprowadziła do przerwania okupacji.

27.10. Wyspy Salomona chcą rozwijać swoja ofertę dla turystów. Solomon Islands Visitors Bureau (SIVB) poinformowało, że w 2010 r. spodziewanych jest ponad 20 tys. gości z zagranicy, najwięcej od 12 lat. – Od 2003 r. ta liczba stale rośnie. Z myślą o rosnącym ruchu linie lotnicze Solomon Islands w grudniu uruchomią dodatkowe połączenie Honiary z Brisbane w Australii, a także rozszerzą siatkę połączeń wewnętrznych (szczególnie do Prowincji Zachodniej). Powstają także nowe hotele - w przyszłym roku otwarte zostaną dwa w Honiarze i jeden na wyspie Mala-ita. Ruch turystyczny na Wyspach załamał się pod koniec lat 90. po wybu-chu w tym kraju wojny domowej. Brutalne rajdy zbrojne zwalczających się grup etnicznych, przemoc i anarchia na ulicach miast na wiele lat zniechę-ciły turystów do odwiedzania Wysp Salomona. Obecnie w kraju panuje już porządek, którego pilnują żołnierze Regionalnej Misji Stabilizacyjnej pod przewodnictwem Australii.

26.10. Królestwo Tonga na prośbę Wielkiej Brytanii wysyła swój od-dział wojska do Afganistanu. Łącznie w ciągu najbliższych dwóch lat na misję wyjedzie 275 żołnierzy. Pierwszy 55-osobowy oddział wyjechał już na szkolenie do Londynu. W Afganistanie tongijscy żołnierze służyć będą wspólnie z Brytyjczykami.

23.10. Polityczny pat nadal paraliżuje Nauru. Parlamentowi od ponad sześciu miesięcy nie udało się rozpocząć nowej kadencji i wybrać nowego rządu. W czerwcu wprawdzie wybrany został spiker, ale po trzech dniach zrezygnował z funkcji, ponieważ nie udało mu się doprowadzić do głosowa-nia w sprawie wyboru nowego rządu. Prezydent Marcus Stephen wprowa-dził wówczas w kraju stan wyjątkowy, umożliwiający mu wydawanie dekre-tów z mocą ustawy bez udziału parlamentu. Opozycja uznała, że prezydent złamał w ten sposób konstytucję i skierowała sprawę do Sądu Najwyższego. Ten jednak nie dopatrzył się naruszenia prawa i uznał, że decyzja prezydenta była jedynym możliwym do zastosowania wyjściem w sytuacji polityczne-

go klinczu w jakim znalazło się państwo. – Wierzę, że ta decyzja przeko-nała deputowanych opozycji, że kieruję się wyłącznie dobrem Nauru i jego mieszkańców. Mam nadzieję, że wreszcie będziemy mogli podjąć wspólne działania i wyjść z impasu, w jakim znalazł się nasz kraj – powiedział Marcus Stephen, po ogłoszeniu werdyktu Sądu Najwyższego. Zapowiedział też, że wkrótce zniesie stan wyjątkowy.

21.10. Producent filmowej wersji „Hobbita” rozważa przeniesienie planu filmowego z Nowej Zelandii do Europy. Powodem są problemy ze związkami zawodowymi aktorów. Oskarżają one filmowców o to, że odma-wiają artystom możliwości negocjacji warunków. Związek o nazwie Actors’ Equity wezwał wszystkich aktorów (także zagranicznych) do bojkotu filmu. Obu stronom udało się już dojść do porozumienia, ale strajk kosztował tak dużo, że producenci rozważają przeniesienie planu filmowego do innego kraju. - Działania związków już spowodowały znaczne straty i zakłóciły pro-dukcję. To nas zmusza do rozważenia innych miejsc, w których moglibyśmy kręcić film - powiedziała Candice McDonough, rzeczniczka prasowa firmy New Line, która razem z Warner Bros. zajmuje się produkcją filmu. Według Reutersa, jeśli Hobbit wyprowadzi się z Nowej Zelandii, to tamtejsza go-spodarka może stracić nawet 1,5 mld dol. Ucierpieliby głównie dostawcy i podwykonawcy, a to z kolei zmniejszyłoby konsumpcję wielu gospodarstw domowych.

16.10. Rząd Fidżi po pięciu latach szukania przyznał, że zgubił najważ-niejszy dokument w państwie - deklarację niepodległości z 10 października 1970 r. Rządowa archiwistka, Silesia Ikaniwai, potwierdziła w dzienniku Fidżi Times, że oryginał dokumentu uniezależniającego Fidżi od Wielkiej Brytanii „zniknął” w okolicach 2005 r. Po nieskutecznych poszukiwaniach władze Fidżi skontaktowały się więc z brytyjskim rządem, który przesłał Fidżyjczykom fotokopię dokumentu. Jak informuje prasa – bez oryginału deklaracji konstytucja Fidżi nie ma podstaw prawnych.

06.10. Co najmniej 68 osób zginęło w powodziach, które nawiedziły prowincję Papua Zachodnia na wyspie Nowa Gwinea. Tysiące ludzi zostały bez dachu nad głową. Ponad 90 osób znajduje się w szpitalach, w tym wielu ze złamaniami. Wielka woda zniszczyła drogi i mosty. Najgorsza sytuacja panuje w miejscowości Wasior, gdzie obfite deszcze spowodowały osunięcia ziemi. Pod zwałami błota znalazło się wiele domostw „Wiele osób nawet nie miało czasu uciekać” – powiedział jeden z mieszkańców. Według władz, co najmniej 30 domów zostało zrównanych z ziemią, więc liczba ofiar może być większa. Co roku w Indonezji z powodu powodzi i osunięć ziemi ginie kilkadziesiąt osób. Pora deszczowa w tym regionie trwa od października do kwietnia. Do gwałtownych ulew dochodzi przede wszystkich w styczniu i lutym.

Przemek Przybylski

Wiadomości z końca świata

WIADOMOŚCI

STYCZEŃ-LUTY 2011 65

Page 66: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Wizyta Prezydenta Miedwiediewa

FOTOREPORTAŻ

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE66

Page 67: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Wizyta Prezydenta MiedwiediewaZdjęcia Grzegorz Krzyżewski

67

FOTOREPORTAŻ

STYCZEŃ-LUTY 2011

Page 68: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Godzina 10:15. Kolejka –50 metrów (podobno jakieś 170 osób). Szacowany czas oczekiwania (wg ochroniarzy) – 2 godziny. To i tak

lepiej niż przy otwarciu (6 godzin). Zapada decyzja – stoimy. Ja Dziecko i Towarzysz.

Na szczęście nie pada. Jest ciepło, słonecznie i jak na połowę listo-pada całkiem nie jesiennie. Towarzysz podkreśla swoje zasługi w dość szybkim dotarciu na miejsce – zaznaczając, że w kolejne 15 minut ko-lejka urasta do jakiś 300 metrów, kilka razy zawija na schodach, a po-tem tworzy przyzwoity szlaczek wzdłuż ulicy. Po 45 minutach Dziecko przyprowadza nowo poznanego kolegę z pytaniem, czy możemy go sobie zabrać do domu (myślę – że też w dorosłym życiu nie idzie tak łatwo…), a ja zaczynam widzieć kolejkowe światełko w tunelu. 11:40 wchodzimy do budynku. Jeszcze tylko 10 minut do kasy, szybka przebierka w szatni, kilka ulotek i robot. Dziecko wyje, że robot nie fajny, bo gada i się rusza i że dopóki tak jest, nawet u mnie na rękach obok potwora nie przejdzie; pokaz sił zakończył się zadrapaniami na moim cele i negocjacjami trasy przemarszu - tak aby obiekt lęków ominąć. W międzyczasie muszę się odplątać od Towarzysza, przyplątanego do mnie sznurkiem przez anima-torów czasu kolejkowego z zadaniem rozwiązania się bez użycia siły bądź innych najbardziej oczywistych środków. W sumie zabawa przednia.

11:48 dziecko przychodzi i stwierdza, że jednak robot jest dobry. Dwie minuty później odmawia przekroczenia strefy biletowej - bo robot fajnie gada i się rusza. Argumenty słowne nie działają, środki przymusu (czyt. wzięcie na ręce) skuteczne są – choć mi przybywa zadrapań. 11:53 Robot poszedł w zapomnienie. Teraz na topie jest elektroniczny poeta. W sumie rozwiązanie niezłe – dziecko w zasięgu wzroku; zaliczam pierw-sze instalacje – bawię się prądem, buduję most, a na koniec ustalam swój wzrost w systemie dwójkowym. Towarzysz w międzyczasie łokciami słu-cha arabskich modłów i biegając po czerwonym dywaniku rysuje wykres funkcji. W międzyczasie wyciągam Dziecko ze szponów gadającego mie-dzianego wielkookiego czegoś i prowadzę na bzzzz. Towarzysz zauważa, że dobrze że Dziecko jest z nami, bo daje to gwarancję wejścia do bzzzz. 12:20 Dziecko bada prawa fizyki z użyciem wody. Towarzysz za punk honoru bierze sobie wtoczenie strumieniem wody plastikowej kulki po pochylni. Ja zaczynam zwiedzać - instalacje środowiskowe, stwierdzając że mam zdecydowanie lepszą zabawę niż Dziecko. Ego cierpi okrutnie – mam problemy z rozumieniem poleceń dla przedziału wiekowego 0 - 6. 13:10 decyzja – idziemy dalej. W drodze na pięterko zaliczamy ognista trąbę powietrzną, stanowisko archeologiczne (wraz ze zwiedzaniem ja-

skini) no i przez przypadek wpadamy na wystawy dźwiękowe. Gram na harfie bez strun; muszę sobie kupić taki gadżet do domu; albo zainicjuje produkcję fortepianów bez klawiszy… 13:50 idziemy na górę. Po dro-dze Towarzysz po raz któryś z rzędu słucha łokciami…

Zaliczamy windę. Dziecko oprotestowuje opuszczenie dźwigu pod pretekstem wciskania guziczków – tak naprawdę chodzi jednak o łapę robota – no bo ta się rusza bezczelnie i ją straszy… nie pomagają prośby, obietnica zakrycia oczu uszu i innych zmysłów. Ze śledziem nie wygram – zjeżdżamy na parter i idziemy schodami… Tym razem podejście do zaliczenia piętra kończy się sukcesem. Znowu bawię się prądem. Dziec-ko zalicza zmęczenie trzecią godziną eksperymentowania, ale po chwili znajduje piłki, piłeczki i różna urządzenia, na których można je wyko-rzystać, więc nagle energia się pojawia – oczywiście wspomagana kolejna suchą bułą – najlepszą przekąską chyba wszystkich przedszkolaków. Ja korzystam z chwili dla siebie i kręcę się na karuzeli rzucając piłeczką, przeżywam trzęsienie ziemi, bawię się w chomika, latam na dywanie, a w końcu zamykam się w bańce mydlanej…

Za chwilę do bański wpada Dziecko. Towarzysz bawi się w fotorepor-tera, a ja zaczynam się bać wykorzystania zdjęć w niecnych celach. 15:00 strefa dla oka. Podsłuch laserem zatrzymuje Towarzysza na jakiś czas, podczas gdy Dziecko zakłada na głowę ogromny kask i po 15 minutach nadal odmawia jego zdjęcia. Zostaję wyzwana na pojedynek na mózg. Podobno mniej zestresowana osoba wygrywa. Ze śmieszna opaską na czole wygrywam pierwszy wyścig. Towarzysz oczekuje rewanżu – męska duma nie pozwala tak po prostu pogratulować. Stresuję się wizją kolej-nego pojedynku i przegrywam. 15:30 Dziecko zaczyna wisieć na drążku; 15:31 dołączam 15:33 podziękowałam za zabawę; 15:35 dziecko dalej wisi – ale dopiero teraz zauważyłam, że może dotykać podłoża stopami. Odczuwam ulgę, bo już myślałam, że z moją kondycją jest naprawdę źle. Towarzysz karmi drewnianego ludzika i liczy kalorie. W międzyczasie mnie kopie prąd – zachęciłam się komunikatem „nie jesteś tak odważna, żeby sprawdzić co jest w środku”. Znowu się dałam podpuścić… 16:00 zapada decyzja – wychodzimy. Po drodze Dziecko zażyczyło sobie space-ru do łapy robota – widać trzeba walczyć z lękami. Wraz z Towarzyszem pobawiliśmy się łapą – dziecko ekscytowało się wyciągnięciem klocka.

Wychodzimy… Na zewnątrz nadal kolejka; zastanawia mnie to, bo za godzinę zamykają kasy. Zgodnie stwierdzamy że jesteśmy zmęczeni nad-miarem wrażeń. Trzeba będzie jeszcze tu wrócić – nawet na cały dzień….

Patrycja Kuciapska

Centrum Nauki Kopernik jest jednymz największych tego typu ośrodków w Europie. Otwarte w listopadzie 2010 proponuje blisko 400 interaktywnych instalacji w sześciu kategoriach tematycz-nych. W 2011 Centrum udostępni także planetarium oraz nowe instalacje dla chęt-nych wrażeń.

Bohaterów prądem

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE68

KULTURA NAUKA

Page 69: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

Tereny gorącego lądu to niegdyś najbardziej skolonizowane miejsca na świecie. O wpływy

na tym kontynencie walczyli najwięksi kolonizato-rzy świata. Po dziś dzień efekty działań ówczesnych mocarstw można dostrzec w każdej dziedzinie – od stylu życia codziennego, po szeroko rozumianą tradycję. Kolonizacja niewątpliwie miała wpływ również na lokalną kuchnię, a w przypadku Afry-ki, której natura poskąpiła swoich bogactw, pro-ces ten niekoniecznie musiał oznaczać coś złego. Czarny Ląd, jako że często bywał przystankiem na trasie Europa – Azja, zaimportował wiele ku-linarnych nowinek, które przetrwały do czasów współczesnych, na stałe wpisując się w lokalny ja-dłospis. I tak na arabskiej północy widać wyraźne wpływy kuchni śródziemnomorskiej (choć w tym przypadku największą rolę zapewne odegrała sil-nie rozwinięta turystyka), a im dalej na południe, tym częściej spotkać można akcenty francuskie czy belgijskie. W całej Afryce obecne są specjały ma-jące swe korzenie w Wielkiej Brytanii, a nawet w Indiach czy Malezji. Jedyny kraj, który w zasadzie pozostał obojętny na napływ światowych specja-łów to Etiopia. Być może znaczenie miał tu fakt, iż przez bardzo długi czas kraj ten izolował się od wszelkich europejskich kontaktów.

Królową afrykańskiego importu kulinarnego jest wszechobecna papryczka chili. Dotar-

ła ona na Czarny Ląd tak dawno, że trudno jest jednoznacznie określić, skąd i kiedy dokładnie została przywieziona – czy z niedalekiej Hiszpanii, czy też ze zdobywającej coraz większe wpływy w tym rejonie Turcji. Przez wieki Afryka osiągnęła mistrzostwo w uprawie tej rośliny, do tego stopnia, iż najwięksi znawcy świata zgodnie twierdzą, że ni-gdzie na świecie chili nie ma takiego smaku jak tu.

Co więcej, w wielu rejonach afrykańskich nawet 90% powierzchni uprawnych jest dedykowanych właśnie tej papryczce, a jej bliskie niewiarygodnie pikantne kuzynki, „mombasa” czy „piri-piri”, zna-ne są na całym świecie.

Pomimo silnych wpływów kolonialnych, Afry-ka nie zatraciła swojego tradycyjnego klimatu

kulinarnego. Najbardziej typową cechą kuchni Czarnego Lądu jest to, iż wszystkie tradycyjne da-nia gotowane są w jednym garnku. Wszelkie przy-prawy dodawane są na początku gotowania, przez co potrawy mają bardzo wyrazisty i głęboki smak. Kuchnia afrykańska to przede wszystkim kuchnia wegetariańska, w której szczególnym uznaniem cieszą się maniok, sorgo, proso, ryż, cukinia czy pszenica. Dość popularne są też ryby (np. grillo-wane sardynki – potrawa zaimportowana z Portu-galii). Różnego rodzaju mięsa oraz owoce morza są w większości krajów traktowane jako dobro luksu-sowe i podawane niezwykle rzadko. Blitong – jest to potrawa typowa dla południa kontynentu, bardziej przekąska niż regularny po-siłek. Pod tą nazwą kryje się typ wędzonej szynki, najczęściej wołowej bądź ze strusia lub antylopy. Szynka, uprzednio peklowana, wystawiana jest na działanie promieni słonecznych i suszona. Tak przygotowane mięso stanowi zdecydowanie zdrowszą wersję innych tego typu przekąsek.Falafel – popularna w afrykańskich krajach arab-skich potrawa z mielonej ciecierzycy lub bobu z sezamem. Te smażone kulki również traktowane są jako przekąski i sprzedawane jako danie typu fast food w lokalnych barach. Kotleciki te są dla Afrykańczyków tym, czym dla dużej części Europy kotlety sojowe. Podawane z ryżem, doskonale od-zwierciedlają kulinarny klimat Afryki.

Indżera – rodzaj pieczywa, typowy dla wielu afry-kańskich krajów, m.in. Etiopii, Sudanu, Erytrei czy Kenii. Ma kształt cienkich naleśników wypie-kanych z ciemnej mąki z nasion teffu, wyrobionej z wodą. Indżera piecze się na rozgrzanej blasze, wylewając na nią uprzednio przygotowane, dość rzadkie ciasto. Pieczywo to podaje się najczęściej z różnymi ziołami i sosami, rzadziej z mięsem czy innymi dodatkami.Matoke – to potrawa z zielonych bananów (na kształt zupy). Jej forma zależy od rejonu, w którym jest przygotowywana. To typowe danie z Ugandy, w innych krajach bardzo często podaje się z mię-sem czy warzywami. Podobnie jak wiele innych afrykańskich dań, całość robi się w jednym garnku (matoke, mięso, ryż, etc.).

Afryka ma do zaoferowania także bardzo wiele potraw, których przeciętny Europejczyk nie

byłby w stanie wziąć do ust. Przykładem może tu być popularny np. w Kamerunie pieczony szczur leśny podawany z kukurydzą. Część takich potraw nie ma nawet własnych nazw. Taki kształt kulinar-nej historii to wynik nieustającej nierównej walki z naturą o środki do życia, która nierzadko pociągała za sobą potrzebę walki o przetrwanie, co sprowa-dzało się do konieczności eksperymentowania ze wszystkim, co mogłoby się nadawać do jedzenia .Wybierając się do krajów afrykańskich, trzeba się liczyć z tym, że nie znajdziemy w lokalnym menu niczego, co przypominałoby naszą rodzimą kuch-nię. Z całą pewnością jednak będzie to niezapo-mniana przygoda kulinarna, która pozostawi po sobie bardzo przyjemne wspomnienie. Potrzeba jedynie odrobinę odwagi. KITAMU! *

* w języku suahili znaczy „smacznego”Patrycja Kuciapska

Afryka dzika dawno odkryta

Afryka traktowana jest przez naturę dość po macoszemu. Jednak choć na ogół postrzegamy ten kontynent jako kulinarną pustynię, Afryka może nam zaoferować wybuchową mieszankę, wobec której nawet najwięksi smakosze nie pozostaną obojętni.

KULTURA KUCHNIE ŚWIATA

STYCZEŃ-LUTY 2011 69

Page 70: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011

PRZEWODNICZĄCY CHIŃSKIEJ REPUBLIKI LUDOWEJ- Hu Jintao

Członek KPCh od kwietnia 1964; ukończył studia inżynieryjne na Uniwer-sytecie Tsinghua. Pracował jako inżynier, specjalista konserwacji wodnych, jed-nocześnie kontynuował karierę partyjną. Działał także w organizacjach młodzie-żowych. Do 1982 był sekretarzem komitetu prowincjonalnego Ligi Młodzieży Komunistycznej w Gansu, 1982-1984 sekretarzem, a 1984-1985pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego tej organizacji. Był także przewodniczącym Ogólnochińskiej Federacji Młodzieży. Na XII kongresie KPCh (1982) został wybrany zastępcą członka Komitetu Centralnego, jeszcze przed kolejnym kon-gresem zyskał status pełnego członka KC. W latach 1983-1988 był członkiem Stałego Komitetu Narodowego Komitetu Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej Chin. W latach 1985-1988 sekretarz Komitetu Prowincjonal-nego KPCh w Guizhou, 1988-1992 sekretarz Komitetu KPCh w Tybetańskim Regionie Autonomicznym. Od 1992 członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego oraz Stałego Komitetu BP KC partii, a także członek Sekretariatu KC. W 1993 został prezydentem Szkoły Partyjnej przy KC KPCh. Od 1998 wiceprzewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, od 1999 wiceprzewodni-czący Centralnej Komisji Wojskowej ChRL i Centralnej Komisji Wojskowej KPCh. W listopadzie 2002 został następcą Jiang Zemina na stanowisku se-kretarza generalnego partii komunistycznej, a w marcu 2003 na stanowisku przewodniczącego ChRL. We wrześniu 2004 po rezygnacji Jiang Zemina został także przewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej KPCh, w marcu 2005 przewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej ChRL. Na sesji parlamentu 15 marca2008 ponownie wybrany na stanowisko głowy państwa. 8 czerwca 2004 jako pierwszy przywódca ChRL najwyższego szczebla złożył oficjalną wi-zytę w Polsce.

PREZYDENT BRAZYLII - Dilma Rousseff Zaczęła aktywnie interesować się polityką po zamachu stanu, podczas którego

obalony został prezydent João Goulart. W roku 1967wstąpiła do młodzieżowej organizacji Socjalistycznej Partii Brazylii, a następnie do jej radykalnej frakcji Comando de Libertação Nacional(Oddziały Wyzwolenia Narodowego), gło-szącej idee walki zbrojnej z wojskową dyktaturą metodami miejskiej partyzant-ki. Była zaangażowana w zbrojny ruch oporu przeciw dyktaturze wojskowej w Brazylii i prezydentowi Emílio Garrastazu Médiciemu. Więziona i torturowana w latach 1970-72. Uwolniona, zrezygnowała z radykalnej politycznej działalno-ści. W roku 1977 ukończyła studia na Uniwersytecie Federalnym w Rio Gran-de do Sul (Universidade Federal do Rio Grande do Sul) i rozpoczęła legalną działalność polityczną w opozycyjnych organizacjach. W roku 1990 stała na czele Fundacji Ekonomii i Statystyki (Fundação de Economia e Estatística). W latach 1991-1994 pełniła funkcję sekretarza ds. energii stanu Rio Grande do Sul. 1 stycznia 2003 zajęła stanowisko ministra energii w gabinecie prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvy. 21 czerwca 2005 została szefem gabinetu prezydenta Lula da Silvy. 20 lutego 2010 Rousseff została wybrana na kandydatkę Partii Pracujących w wyborach prezydenckich w październiku 2010. W drugiej turze wyborów 31 października 2010 poprało ją 56,05% wyborców. Urząd prezy-denta Brazylii obejmie 1 stycznia 2011.

PREZYDENT INDII - Pratibha Patil Pratibha Patil urodziła się w 1934 w miejscowości Nadgaon w stanie Ma-

harasztra w ówczesnych Indiach Brytyjskich. Podstawową edukację odebrała w szkole w mieście Jalgaon. Ukończyła prawo w Government Law College w Bombaju. W czasie studiów zwyciężała w konkursach tenisa stołowego. 7 lipca 1965 wyszła za mąż za Devisingha Shekhawata. Jest matką dwojga dzieci: syna i córki. Przed zaangażowaniem się w politykę pracowała jako pracownik socjalny

PRZYWÓDCY KRAJÓW BRICoraz adwokat w Jalgaon. Pratibha Patil razem z mężem powołała instytut edu-kacyjny Vidya Bharati Shikshan Prasarak Mandal, którego celem było finanso-wanie budowy sieci szkół w Jalgaon i Bombaju. W latach 70. XX w. powołała również Shram Sadhana Trust, instytucję która zakładała hostele dla pracujących matek w Nowym Delhi. W 1973 założyła w Jalgaon Pratibha Mahila Sahakari Bank z zadaniem wspierania kobiecej przedsiębiorczości. Pratibha Patil w latach 1962-1985 była członkiem Zgromadzenia Legislacyjnego stanu Maharasztra. W tym czasie zajmowała różne stanowiska ministerialne w lokalnym rządzie. Od 5 lipca 1985 do 2 kwietnia 1990 była członkiem wyższej izby indyjskiego parlamentu, Rajya Sabhy. W latach 1991-1996 zasiadała w ławach Lok Sabhy, niższej izby parlamentu. Od 2004 do 2007 pełniła funkcję gubernatora stanu Radżastan. Jako gubernator sprzeciwiła się, uchwalonej w kwietniu 2006 przez parlament stanowy ustawie Rajasthan Freedom of Religion Bill (Ustawa o wol-ności religii). Ustawa miała na celu kontrolę „niezgodnej z prawem konwersji z jednej religii na inną, w nieuczciwy i oszukańczy sposób oraz przy pomocy siły”. Patil nie podpisała ustawy i stwierdziła, że narusza ona fundamentalne prawa, jak wolność wypowiedzi i wyznania. Opinię tę podzieliły środowiska chrześci-jańskie. Pratibha Patil zrezygnowała ze stanowiska gubernatora Radżastanu 21 lipca 2007, tuż przed objęciem urzędu prezydenta Indii.

PREZYDENT ROSJI - Dmitrij Miedwiediew W 1987 ukończył studia na Wydziale Prawa Leningradzkiego Uniwersytetu

Państwowego, a w 1990 uzyskał tam stopień kandydata (odpowiednik stop-nia doktora) nauk prawnych. W czasie studiów doktoranckich pracował jako asystent, a w latach 1990-1999 jako docent w Katedrze Prawa Cywilnego i jako wykładowca na Wydziale Prawa Leningradzkiego (później Petersburskie-go) Uniwersytetu Państwowego. Jest współautorem podręcznika do prawa cywilnego. W trakcie studiów poznał Anatolija Sobczaka, który na Wydziale Prawa Uniwersytetu Leningradzkiego wykładał prawo cywilne. W 1989, gdy Sobczak ubiegał się o mandat deputowanego na Zjazd Deputowanych Ludo-wych ZSRR, Miedwiediew był pracownikiem jego sztabu wyborczego. Mie-dwiediew kontynuował współpracę z Sobczakiem przez kilka kolejnych lat, gdy ten pełnił funkcję mera Sankt Petersburga. Od czerwca 1990 do stycznia 1991 Miedwiediew wchodził w skład zespołu doradców Sobczaka. Jednym z dorad-ców był w tym czasie także Władimir Putin. Od czerwca 1991Miedwiediew był ekspertem prawnym Komitetu Spraw Zagranicznych urzędu mera, na czele którego stanął Władimir Putin. Z pracy we władzach Petersburga Miedwie-diew odszedł w 1996 po przegranej Sobczaka w wyborach municypalnych. W 1999 Miedwiediew ponownie podjął współpracę z Putinem. Po objęciu przez Putina funkcji premiera został on mianowany zastępcą szefa administracji rządu Federacji Rosyjskiej. Po przejęciu przez Putina obowiązków głowy państwa od Borysa Jelcyna Miedwiediew przeszedł do pracy w administracji Prezydenta Fe-deracji Rosyjskiej na stanowisku zastępcy, a od 2000 pierwszego zastępcy szefa administracji Prezydenta. W2003 powołany na stanowisko szefa administracji Prezydenta. W listopadzie 2005 został mianowany pierwszym zastępcą Prze-wodniczącego Rządu (wicepremierem) Federacji Rosyjskiej. Od 2000 zasiada w Radzie Dyrektorów (radzie nadzorczej) Gazpromu jako wiceprzewodniczą-cy, a od 2002 jako przewodniczący. Od kilku lat był wymieniany jako jeden z głównych kandydatów do przejęcia funkcji prezydenta Rosji po zakończeniu drugiej kadencji Władimira Putina w 2008. 10 grudnia 2007 został przed-stawiony Putinowi jako kandydat na urząd prezydenta przez rosyjskie partie polityczne: Jedna Rosja, Sprawiedliwa Rosja, Agrarna Partia Rosji i Siła Oby-watelska. Putin poparł jego kandydaturę. Był faworytem wyborów, które od-były się 2 marca 2008. Według danych Centralnej Komisji Wyborczej wygrał je już w pierwszej turze, uzyskawszy 70,28% głosów (52 530 712 głosów).

Gniewomir Kuciapski

WŁADCY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE70

Page 71: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011
Page 72: Stosunki Międzynarodowe  nr 69-70/2011