70
Cena 7 zł (w tym 5% VAT) Miesięcznik poświęcony polityce zagranicznej i sytuacji międzynarodowej www.stosunki.pl Nr 71-72, kwiecień-maj 2011 REWOLUCJE AL-KAIDY? Rosja w NATO? Szef MSZ Litwy dla SM Czas fałszywych demokracji się skończył

Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Embed Size (px)

DESCRIPTION

W numerze między innymi o kulisach arabskich rewolucji

Citation preview

Page 1: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Cena 7 zł (w tym 5% VAT)

STO

SU

NK

I M

IĘD

ZY

NA

RO

DO

WE

N

R 7

1-72

Miesięcznik poświęcony polityce zagranicznej i sytuacji międzynarodowej www.stosunki.pl Nr 71-72, kwiecień-maj 2011

REWOLUCJEAL-KAIDY?

Rosjaw NATO?

Szef MSZ Litwy dla SMCzas fałszywych demokracji się skończył

Page 2: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011
Page 3: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Założyciel: Michał Sikorski, [email protected]

p.o. Redaktor Naczelny: Tomasz Badowski,[email protected]

Z-cy Redaktora Naczelnego: Robert Czulda (redaktor wydania), [email protected]

Aleksandra Amal El-Maaytah - Bliski Wschód & Afryka Płn.,[email protected]

Sekretarz Redakcji: Monika Duszyńska, [email protected]

Szefowie działów:Afryka: Luiza Działowska, l.dział[email protected]

Ameryka Północna: Robert Lubański, [email protected] Łacińska: Przemysław Henzel, [email protected]

Azja: Jan Wołowski, [email protected]: Damian Wnukowski, [email protected]

Unia Europejska: Patrycja Żbikowska, [email protected] & WNP: Dr Olga Nadskakuła, [email protected]

Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Michał Jarocki, [email protected] Międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk, [email protected] Międzynarodowe: Tomasz Lachowski, [email protected]

Historia: Jacek Jędrysiak, [email protected]: Patrycja Kuciapska, [email protected]

Stali współpracownicy: Gniewomir Kuciapski (Warszawa), Filip Frąckowiak (Warszawa),

Łukasz Dziekoński (Bruksela), Dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj),

Ryszard Zalski (Tajpej), Igor Joukovskii (Kaliningrad),

Anna Bulanda (Lublin), Dr Krzysztof Tokarz (Wrocław),

Dr Mariusz Affek (Warszawa), Jan Wójcik (Londyn),

Michał Dzienio (Londyn), Juliusz Żebrowski (Warszawa),

Dr Piotr Kuspys (Kraków), Kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia),

Prof. Janusz Symonides (Łódź), Dariusz Lasocki (Warszawa),

Grzegorz Dacko (Wrocław), Maria Amiri (Warszawa / Kabul)

Szef sekcji foto: Grzegorz Krzyżewski, [email protected]

Fotoreporterzy: Krzysztof Kamiński, Łukasz Komorek

Reklama i Marketing: Agnieszka Góra

[email protected], [email protected]

Promocja i Patronaty: Marlena Gabryszewska

[email protected], [email protected]

Korekta:Krystyna Stpicka, Anna Poławska i Magda Strzelecka

Adres korespondencyjny:Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe”

Ul. Krakowskie Przedmieście 19/6, 00-071 WarszawaTelefon: (22) 468-07-96, fax: (22) 468-17-10, [email protected]

Wydawca: Fundacja Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi

Ul. Krakowskie Przedmieście 19/6, 00-071 WarszawaTelefon: (22) 468-07-96, fax: (22) 468-17-10, [email protected]

Konto bankowe: BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692

Prenumerata: www.stosunki.pl/prenumerata

Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i reda-gowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamó-

wionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Opinie prezentowane w artykułach są prywatnymi opiniami autorów.

Studio graficzne:Zuzanna Lumanisha

www.lumanisha.net, [email protected]

Nakład: 6000 egz.

Druk: ArtDruk, ul. Napoleona 4, 05-230 Kobyłka, www.artdruk.com

Drodzy Czytelnicy,

Wczesna wiosna okazała się wyjątkowo gorąca w tym roku. Masowe demonstracje, które jak kostki domina zaczęły się przetaczać przez kraje arabskie, doprowadzając do obalenia kolejnych rządów autorytarnych, mogą znacząco zmienić sytuację geopolityczną w tej części świata. Dlatego też, niniejszy numer poświęciliśmy w głównej mierze tzw. arabskiej wiośnie ludów.

W ramach tematu numeru polecamy artykuł Marty Woźniak o dalszych losach Egiptu po obaleniu Hosniego Mubaraka pt. „Przyszłość egipskiej rewolucji pod znakiem zapytania”. Dotychczasowe wydarzenia na Bliskim Wschodzie podsumowuje Prof. Janusz Danecki w roz-mowie z Amal El-Maytaah pt. „Czas fałszywych demokracji się skończył”. O możliwościach zamieszek w kolejnym kraju arabskim jakim jest Syria mówi z kolei Dr Fuad Jumma.

Wśród wielu komentatorów często pojawia się pytanie, jaki wpływ na obecne wydarzenia w Afryce Północnej może mieć Al.-Kaida. O tym jaką rolę odgrywają islamscy fundamentaliści w arabskiej wiośnie ludów dowiecie się z analizy autorstwa Płk Krzysztofa Surdyka.

Nie tak dawno Polskę obiegła informacja o tym, że Polacy na Litwie zdobyli większość w wyborach samorządowych. Kwestia wzajemnych relacji polsko – litewskich, zazwyczaj w negatywnym kontekście, pojawia się regularnie co jakiś czas w polskich mediach. O stosun-kach z naszym sąsiadem na północnym wschodzie, z którym łączą nas setki lat wspólnej państwowości i możliwościach współpracy wypowiada się na naszych łamach Minister Spraw Zagranicznych Republiki Litwy, Audronius Ažubalis.

W marcu obchodziliśmy kolejną z każdym rokiem coraz bardziej zapominaną, rocznicę wejścia Polski do NATO. Prof. Romuald Szeremietiew, w swoim artykule pt. „Papierowe gwarancje”, zastanawia się nad rzeczywistymi zdolnościami obronnymi Sojuszu po ostatnim szczycie NATO w Lizbonie.

W numerze, znajdziecie również tradycyjnie informacje o bieżącej sytuacji i procesach zacho-dzących w dalszych regionach świata. Krzysztof Kolaski pisze o sojuszu australijsko – nowozelandz-kim, a Hubert Dudkiewicz o narodzinach nowego państwa w Afryce. Nie zapominamy również o świecie dyplomacji. Cztery dni przed pierwszą rocznicą katastrofy pod Smoleńskiem, w której zginął m.in. Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ, Mariusz Kazana, Fundacja jego imie-nia zorganizowała wystawę prac polskich artystów grafików podczas uroczystości otwarcia nowej placówki konsularnej RP w Sewastopolu.

Życzę miłej lektury, Tomasz Badowski

KWIECIEŃ-MAJ 2011 3

OD REDAKCJI

Page 4: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

TEMAT NUMERUO mitach i legendach „Orientu...” Amal El-Maaytah .................5Tunezja czyli od czego się zaczęło Paulina Biernacka ..............8Syria - następna kostka domina. Amal El-Maaytah .................10Przyszłość egipskiej rewolucji pod znakiem zapytania Dr Marta Woźniak ...............................................................................12Czas fałszywych demokracji się skończył. Rozmowa z prof. dr hab. Januszem Daneckim Amal El-Maaytah ........................15Świt Odysei nad Libią Justyna Koper ..............................................16

TEMAT NUMERU / ANALIZAAl-Kaida wobec rewolucji w państwach arabskichKrzysztof Surdyk ....................................................................................18

EUROPA / LITWARozmowa z szefem MSZ Litwy Robert Czulda .......................... 22

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZACzy Polska porzuca swoich sąsiadów Janusz Bugajski ............24

EUROPA / LITWALitwa i Polska: kolejna awantura, czy kryzys? Dr Vladas Sirutavičius ........................................................................ 26Mniejszości etniczne. Polityka tożsamości na Litwie Prof. Šarūnas Liekis ............................................................................. 28Zagubieni w partnerstwie Dr Tomas Janeliūnas .......................31

BEZPIECZEŃSTWO / NATOPapierowe gwarancje Prof. Romuald Szeremietiew ...................32Charakter i kształt koncepcji strategicznej NATO Dr hab. Jarosław Gryz ........................................................................ 34 Rosja w NATO Dr Mathias Dembiński .......................................... 36

BEZPIECZEŃSTWO / TERRORYZMO terroryzmie trzeba rozmawiać Robert Czulda ......................39Globalny terroryzm a sprawa Polska Dr hab. Ryszard M. Machnikowski.................................................. 40

UNIA EUROPEJSKAArktyczna rywalizacja Dr Katarzyna Dośpiał-Borysiak ............42

EUROPA / BAŁKANYBałkańska puszka Pandory Magdalena Ickiewicz-Sawicka .... 44

EUROPA / NIEMCYFundacja BÖLLA patrzy na wschód Dr Krzysztof Tokarz ...... 46

Protesty w Tunezji okazały się być iskrą, która doprowadziła do wybuchu masowych demonstracji społecznych w kolejnych krajach arabskich. Przywódcy Tunezji i Egiptu musieli się już pożegnać ze swoimi urzędami. W Libii trwają nieustanne walki z siłami wiernymi reżimowi Kadafiego a na horyzoncie widnieją zmiany w kolejnych krajach takich jak Syria czy Jemen. O dotychczasowych skutkach tzw. arabskiej wiosny ludów i jej ewentualnych następstwach dowiecie się z tego numeru.

ROSJA I WNP / BIAŁORUŚNie ma demokracji bez demokratów Korneliusz Banach ....... 49Nie ma alternatywy dla Baćki Magdalena Gawęcka .................. 50

AFRYKA / SUDANPołudniowy Sudan. Narodziny państwa upadłegoHubert Dudkiewicz ..............................................................................52

AZJA / BEZPIECZEŃSTWOAzjatyckie wyzwania NATO Jan Wołowski .................................. 54

AZJA / ORGANIZACJESzanghajska organizacja współpracy - nowe NATO? Stanisław A. Niewiński ........................................................................ 56

AZJA / GOSPODARKAWszyscy się bogacą ale Azja najszybciej Artur Kowalczyk i Karol Kowalczyk .................................................. 58

AMERYKA PŁN. / GEOPOLITYKAAmerykanocentryczne wizje pozimnowojennego świataBartosz Szyja ......................................................................................... 60

AUSTRALIA I OCEANIA / SOJUSZEMilitarne stosunki trans-tasmańskie Krzysztof Kołaski ............ 62

DYPLOMACJAOtwarcie konsulatu RP w SewastopoluFundacja im. Mariusza Kazany ....................................................... 63Wojskowy Krzyż Zasługi dla Generała Franciszka Gągora Inf. własna ............................................................................................. 63

PRAWO MIĘDZYNARODOWESąsiedzkie spory w Zatoce Pomorskiej Prof. dr hab. Janusz Symonides ........................................................... 64

KUCHNIE ŚWIATATo mój rekord w jedzeniu Patrycja Kuciapska ............................. 66

KULTURA / KSIĄŻKIMała wojna Tomasz Badowski ..........................................................67

DEBATA SMArabskie rewolucje, ocena i perspektywy Damian Wnukowski ............................................................................ 68

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE4

SPIS TREŚCI

Page 5: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

O MITACH I LEGENDACH„ORIENTU”...

Każda próba podsumowania politycznych wydarzeń ostatnich kilku miesięcy w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie za-

wsze będzie jedynie namiastką wniosków, które można wyciągnąć, historycznych lekcji dla świata, które można spisać i przekazywać dalej. To, co się wydarzyło w Tunezji, Egipcie, Libii, Bahrajnie, Jor-danii, Omanie, Jemenie było jak fala – w niektórych przypadkach było to wręcz tsunami, które zabiera i niszczy wszystko, co napotka na swej drodze, w innych jedynie mała powódź, która dotknęła za-ledwie brzegów lądu.

Afryka Północna i Bliski Wschód zmienia się na naszych oczach, wrze i w natłoku szczegółowych informacji oraz górnolotnych

analiz, można się całkowicie pogubić. Jedno jest pewne – wydarzenia te wyraźnie pokazały, że stereotypy, którymi do tej pory operowały zachodnie media, żeby nie powiedzieć cały zachodni świat, odnośnie Arabów, były z gruntu fałszywe. Orientalizm, którym się posługiwano był jednak na rękę tym, którzy tam rządzili lub nadal rządzą – Muba-rakowi, Kaddafiemu i Ben Alemu. Odchodzą oni w niesławie, cały czas twierdząc, że świat nie wie, jak trzeba rządzić Arabami, że Zachód nie rozumie, co się tam dzieje, bo tamtejsze sprawy załatwia się inaczej. Edward Said napisał kiedyś książkę Covering the Middle East, w której bawił się angielskim „cover” oznaczającym w tym kontekście zarówno zachodnie doniesienia z rejonu Bliskiego Wschodu, jak i zakrywanie całego sedna problemu, zacieranie śladów rzeczywistości. Przez wiele lat posługiwalismy się stereotypami, i dlatego tak skłonni byliśmy wierzyć w „zderzenie cywilizacji”, bo sami ten punkt zderzeniowy tworzymy, a pomagają nam w tym ci, którzy dzięki niemu zyskują – wszyscy muba-rakowie świata arabskiego.

Demokracja po arabsku, czyli „obywatel i krzesła”

Wydaje się, że świat arabski się zmienił – nie teraz, ale dużo wcze-śniej. Umknęło to jednak naszej uśpionej czujności. Demonstra-

cje i powstania zaskoczyły Europejczyków i Amerykanów, okazały się zaprzeczeniem mitu o tym, że Arabowie nie demonstrują i dają się pro-wadzić jak potulne baranki. Akurat w tym przypadku taka też była opi-nia wielu arabskich intelektualistów, przekonanych o tym, że na Tunezji demonstracje się skończą i z pewnością nie przeniosą do takich krajów, jak Libia i Jemen. Jedyną barierą, która stała na drodze woli większości był strach. Bariera strachu ewidentnie została przełamana.

Powodzenie demonstracji stawia kłam wszelkim teoriom dotyczącym tego, że demokracja nie jest odpowiednim systemem rządzenia na Bli-skim Wschodzie, że islam jest niedemokratyczny, a ponieważ tamtejsze społeczeństwa są przywiązane do swojej religijności oraz tradycji, demo-kracja nie będzie im odpowiadać. Podczas gdy Zachód pielęgnował od lat te same schematy, Arabowie szli naprzód, aż wreszcie nadeszła okazja do tego, by dać upust frustracji. Muammar Kaddafi w swojej Trzeciej Teorii Światowej twierdził nawet, że demokracja to arabskie słowo, pochodzące

TEMAT NUMERU

KWIECIEŃ-MAJ 2011 5

Page 6: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

od słów „cywil, obywatel” i „krzesła”. W wykonaniu Kaddafiego jest to jednak bardziej „demo(hipo)kryzja”, niż demokracja.

Stabilizacja i fasadowa demokracja, pielęgnowane ogromnymi nakła-dami finansowymi, okazały się kruchą iluzją, która działała na korzyść interesów wszystkich, prócz samego lokalnego społeczeństwa. Ben Ali i Hosni Mubarak zniknęli ze sceny politycznej w zaledwie kilka tygodni – po dziesięcioleciach rządzenia! A przecież wybory odbywały się w tych krajach regularnie, przecież zdobywali oni w nich prawie stuprocentowe poparcie! Wybory w krajach rządzonych autorytarnie lub półautorytar-nie służą tylko i wyłącznie do stabilizacji i utrzymania tych, którzy już są u władzy. Paradoks głównego narzędzia demokracji polega na jego przeciwdziałaniu tej ostatniej. Bo okazuje się, że to nie wybory, parla-menty, czy konstytucje tworzą demokratyczną atmosferę, ale społeczeń-stwo obywatelskie. Tam, gdzie ono istniało, przewroty się udały. Tam, gdzie nie miało ono szansy zaistnieć, próba samostanowienia zamieniła się w regularną wojnę domową, która być może – nawet przy wsparciu Zachodu – nic nie zmieni.

Optymizm wobec tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich miesięcy w Afryce Północnej, ma swoje granice. Media podjęły szturm na Kair i Trypolis, jednakże gdy tylko punkt kulminacyjny rewolucji minął, także media przestały śledzić, co się dzieje w Egipcie, Tunezji i innych kra-jach objętych niepokojami społecznymi. A przecież to zaledwie początek walki o tzw. wolność, o ulotne poczucie, że poprzez uczciwe wybory wpływa się na rozwój wydarzeń w kraju. Punkt zero został osiągnięty, a droga prowadząca do choćby dyskfunkcyjnej, ale jednak – demokracji, jest bardzo daleka i trudna. Zmiany personalne nie oznaczają zmiany reżimu, ale trzeba też wziąć pod uwagę, że w wielu przypadkach to nie chodzi o to, by obrócić rzeczywistość polityczną do góry nogami, ale metodą małych kroków doprowadzić do całkowitej jej funkcjonalności i porzyteczności na rzecz obywateli.

Co to znaczy być Arabem?

Inna sprawa, która wypłyneła siłą naporu demonstracji, była kwestia tożsamości narodowej poszczególnych krajów. W jednych jest ona

zdefiniowana i dość prosta do zlokalizowania, w innych przypadkach być może trudno byłoby powiedzieć, co to znaczy być… Syryjczykiem, Libijczykiem, Jordańczykiem, Jemeńczykiem…

Pewien wybitny egipski politolog i doradca prezydentów Dża-mala Abd an-Nasera i Sadata, Muhammad Hassanein al-Haykal, napisał kiedyś, że wszystkie kraje arabskie, prócz Egiptu, to namioty beduińskie z flagami. Po conjamniej 50 latach od tworzenia państw narodowościowych przez zewnętrzne siły i narzucania superstruktur państwowych grupom, które w ogóle nie czuły się do nich przy-wiązane, arabskim monarchom i przywódcom pojęcie tożsamości narodowej odbija się czkawką. O ile w Egipcie, to rzeczywiście nie jest aż tak duży problem, o tyle w Jordanii, Syrii, czy Libii chociaż-by, wystarcza czasami iskra do podpalenia lontu. Biorąc pod uwagę niestabilność regionu, jego atrakcyjność gospodarczą i surowcową, zastanawiam się, jak to się dzieje, że wiele krajów jeszcze nie jest na skraju wojny domowej. Odpowiedzią będą na pewno rządy silnej ręki moanrchów, prezydentów i generałów. Ale nawet im kończą się rozwiązania i strategie. W Jordanii konflikt między wschodnim a zachodnim Brzegiem Jordanu jest namacalny, prawie jak rywalizacja Legii z Widzewem.

Problem namiotów z flagami kryje wiele odpowiedzi na pytania związane z polityką wewnętrzną, jak i zagraniczną krajów, ale z drugiej strony wydaje się być bagatelizowany i sprowadzany na boczne tory wo-bec problemów gospodarczych. Pozytywnym zjawiskiem jest jednak to

że, Bliski Wschód zaczyna wychodzić z postkolonialnych kompleksów i zmienia się na naszych oczach. Nowa epoka dla Bliskiego Wschodu cha-rakteryzuje się wyjściem z kompleksu krajów postkolonialnych, i chęcią budowania nowej tożsamości narodowej, nowego nacjonalizmu. Upadł wieloletni mit o tym, że Arab to po prostu Arab, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi. Czy w ogóle dziś istnieje tożsamość arabska… ?

Wszyscy jesteśmy dyktatorami

Tunisami, jak nazywane jest to zjawisko w mediach boleśnie uwi-doczniło bardzo niską jakość arabskiej polityki. Nikt nie jest bez-

pieczny – ani generał, ani monarcha. Kiedyś pewien Arab żartował, że w krajach arabskich nie ma byłych prezydentów, ani byłych marszałków, bo żaden z nich nie odchodzi na emeryturę, gdy przychodzi koniec jego służby. Znikają z życia politycznego nagle, bo albo zostają zamordowani, albo uciekają w popłochu przed gniewem ludu. Traktowanie kraju jak własnego folwarku, który można w testamencie przekazywać synom, po-tomkom, jest powszechne. Wybory zaś służą tam jedynie do potwierdze-nia decyzji, która od lat była znana. Sukcesja zaś odbywa się na zasadzie obietnicy reform syna po rządach stagnacji metodą twardej ręki ojca.

Wydaje się, że jeśli arabscy przywódcy potrafili wyciągnąć jakąkol-wiek lekcję z tego, co się działo, to powinna ona brzmieć: bez reform politycznych, reżim się nie utrzyma. Bo paradoksalnie zarówno Ben Ali, jak i Mubarak mogliby zapewne rządzić do końca swych dni, gdyby nie zmarnowali wielu lat swoich rządów na trwonienie kapitału naro-dowego, lecz wprowadzali regularne reformy gospodarcze i polityczne. Gdyby nie byli tak zachłanni i krótkowzroczni, zapewne zapewniliby władzę także swoim synom. Historia jednak jest przewrotna i lubi cza-sem dokonać pewnych kroków ostatecznych. Tak więc, kolejna legenda została obalona – światowa polityka utrzymania status quo na Bliskim Wschodzie zawodzi, a Kairskie przemówienie Baracka Obamy nie było pokryte działaniami prodemokratycznymi. Kolejny paradoks jest taki, że to właśnie administracja „hard power” George’a Busha podjęła próbę wzmocnienia społeczeństwa obywatelskiego i próbę negocjacji pewnych ustępstw u Mubaraka – chwilowo atmosfera się rozluźniła, co przejawi-ło się chociażby w zorganizowaniu wyborów prezydenckich, w których startowali inni kandydaci obok wieloletniego prezydenta. Ale widząc mizerny skutek i ogromną niechęć reżimu do wprowadzania zmian, także Stany Zjednoczone wycofały swoje inicjatywy. Do tej pory świat miał styczność albo z brutalnym obalaniem dyktatur za pomocą narzędzi wojennych, albo – w przypadku braku bezpośredniego zagrożenia pań-stwowych interesów – utrzymaniem status quo przy dyplomatycznym unikaniu kłopotliwej kwestii promocji demokracji.

Efekt Gazy

Owa polityka, u której podstaw leży przekonanie, że lepszy dyktator, ale nasz dyktator, niż nieznana, nowa postać, a tym bardziej plu-

ralizm, spowodowana była kolejnym mitem, że Arabowie w przypadku wolnych wyborów, owszem - dokonają demokratycznego wyboru - ale złego. Chodzi tu oczywiście o „islamskiego straszaka”, który jest kosz-marem każdego polityka – nieprzewidywalny, agresywny, nie liczący się z niczym i nikim, nie idący na ugody. Tak więc, al-Kaida i inne ugru-powania terrorystyczne zostały wrzucone do jednego worka z Bractwem Muzułmańskim, islamistycznymi partiami w Tunezji, Hamasem i He-zbollahem. Skrajna niechęć i strach przed regionalizmami politycznymi doprowadziły do tego, że słowo islam już nie kojarzy się w pierwszym rzędzie z religią monoteistyczną, lecz z terroryzmem i przemocą. Strach ten, nie bezpodstawny, zablokował pewne drogi dialogu i ukierunkował

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE6

Page 7: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

TEMAT NUMERU

międzynarodową politykę ku powierzchownym schematom, co odbija się obecnie całemu światu czkawką. Okazuje się bowiem, że w atmosfe-rze pluralizmu partie islamistyczne nie mają większych szans na zdobycie parlamentarnej większości, a same w sobie od dawna nie stawiają sobie za cel stworzenia państwa islamskiego na wzór Islamskiej Republiki Ira-nu. Zapewne można by tu przytoczyć przykład Strefy Gazy, w której doszło do demokratycznych wyborów i zwyciężył Hamas, czy Algierii, w której zwyciężył w 1991 r. Islamski Front Wyzwolenia (IFW), by po chwili zostać obalonym. To ta sama Algieria, w której dopiero teraz zniesiono stan wyjątkowy(!). Gdyby wtedy IFW zostałby u władzy, za-pewne jego polityczny program szybko i boleśnie by się zdewaluował, a przy następnych wyborach nie miałby szans. To właśnie ze strachu, dziś Algieria należy do grupy arabskich państw, które od wewnątrz muszą walczyć o każdy kolejny element wolności. Ze strachu przed islamistami podawany jest również argument wyborów w Strefie Gazy, których jed-nak nie można interpretować jako odbywających się w standardowych warunkach demokratycznych. Można, co najwyżej, porównać warunki do tych panujących w warunkach osaczenia – wybiera się na przywódcę tego, kto wydaje się najbardziej odważny i bojowniczy, który nie boi się stawić czoła wrogom.

Bractwo Muzułmańskie w Egipcie, parita an-Nahda w Tunezji, Is-lamski Front Akcji w Jordanii – to wszystko programy polityczne, które stanowią lokalny koloryt w czymś, co miejmy nadzieję będzie można nazwać postislamistyczną atmosferą polityczną. I tu po raz kolejny zde-maskowane zostało fałszywe przekonanie o tym, że rządy silnej ręki są potrzebne do tego, by islamiści nie przejęli władzy. Całkowity absurd osiągnął on zaś, gdy zarówno Ben Ali, jak i Mubarak oskarżyli al.-Kaidę o inicjowanie demonstracji, w nadziei, że to przechyli poparcie świa-ta i lokalnego społeczeństwa na ich stronę. Dość mówiło się o tym, że w tłumie nie słychać było haseł religijnych, antyizraelskich, czy anty-amerykańskich, ale za mało mówiło się o tym, że status quo opierał się właśnie na utrzymaniu stałego napięcia między władzą a zewnętrznym wrogiem – dlatego w Egipcie tak długo utrzymywał się stan wyjątkowy, dlatego egipskie wojsko tak ściśle współpracowało z wywiadem amery-kańskim, dlatego tak dużo funduszy otrzymywało na utrzymanie swojej armii i dlatego pilnowało, by Palestyńczycy nie uciekali ze Strefy Gazy. W przeciwnym razie, mogłoby się okazać, że nic nie stoi na przeszkodzie

reformom, tylko trzeba byłoby zdemokratyzować kraj. Dziś Stany Zjed-noczone obiecują, że większość pomocy finansowej dla Egiptu będzie przeznaczona na budowanie struktur demokratycznych. Chcąc nie chcąc – i dość paradoksalnie - może się okazać, że norweska kapituła czuła pi-smo nosem, gdy nagradzała Baracka Obamę pokojową nagrodą Nobla.

Cena wolności

Wstrzemięźliwi analitycy podkreślali, że motorem demonstracji były przyczyny gospodarcze, bieda i bezrobocie. Owszem, chodzi

o przysłowiowy chleb, i to wręcz dosłownie.„Demokracje chlebowe”, jak nazywane są kraje arabskie, propago-

wały dotychczas politykę kupowania spokoju od obywateli w zamian za niskie ceny chleba i innych produktów żywnościowych. Działo się to za pieniądze Zachodu, któremu też przecież zależy na spokoju. Każda próba wycofania subsydiów na produkty, kończyła się niezadowoleniem obywateli, wielokrotnie demonstracjami. Tak też było w tym przypadku, bo rzadko kiedy zmiany systemowe i rewolucje nie wiążą się z ważną, acz mało romantyczną prozą życia. Ten czynnik był zawsze iskrą, która roz-niecała bunt przeciwko dyktatorom, autokratom, systemom. Jeśli kraje te (szczególnie Egipt, Jordania, Jemen) nie wyjdą z zaklętego kręgu łago-dzenia protestów chlebem, na dobrą sprawę, nie zmieni się nic. Reformy gospodarcze i polityczne winny iść w parze z tworzeniem silnej klasy średniej w kraju, która będzie buforem między rozgoryczoną cenami chleba biedotą, a klasą rządzącą i najlepszym papierkiem lakmusowym dla władzy. Być może ceną wolności okaże się początkowa wysoka cena chleba, kryzys gospodarczy – jeszcze większy niż teraz. Czy ktokolwiek byłby gotów taką cenę zapłacić? W imię przyszłych pokoleń i obietnicy dobrobytu?

Świat arabski jest na rozdrożu, ale wydaje się, że najbliższe dekady będą działać tylko na jego korzyść. Upada porządek postkolonialny, któ-rego efektem jest dzisiejszy kształt polityczny. Z Orientu wyobrażonego przez Zachód zmienia się w samokształtującą się formę – wreszcie Euro-pa i USA zamiast opowiadać o nim, zaczęły go słuchać.

Amal El-Maaytah

KWIECIEŃ-MAJ 2011 7

Page 8: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Rozruchy z ulic rodzinnej miejscowości Bouaziziego szybko prze-niosły się na terytorium całego kraju. Intensyfikacja negatywnych

nastrojów społecznych nastąpiła po śmierci okrzykniętego mianem męczennika młodego człowieka. 14 stycznia rozjuszony tłum zmusił prezydenta Zina el-Abidina Ben Alego do ucieczki. Nie uspokoiło to jednak sytuacji w kraju. Mieszkańcy innych państw arabskich pozaz-drościli Tunezyjczykom sukcesu w obalaniu dyktatora i wyruszyli na ulice – zamieszki objęły wiele krajów: Egipt, Libię, Algierię, Jemen, Jordanię, Bahrajn, Irak czy Mauretanię. Rozpoczęła się tzw. Wiosna Ludów na Bliskim Wschodzie.

Potencjał rewolucyjnyTunezja nie była postrzegana przez społeczność międzynarodową

jako kraj o potencjale rewolucyjnym. Wiele czynników świadczyło o polityce ukierunkowanej na stabilny rozwój państwa: powszechny sys-tem edukacji dla kobiet i mężczyzn, niskie wydatki na zbrojenia, dodatni wzrost gospodarczy, powiększająca się klasa średnia. Kraj ten stał się w ostatnich latach popularnym miejscem wakacji dla wielu Europejczyków. Co prawda, system rządów był autorytarny, ale państwo było zsekula-ryzowane oraz nastawione pro-zachodnio. Społeczeństwo jest dobrze wykształcone, jednak połowa młodych ludzi nie może znaleźć pracy (ogólny poziom bezrobocia w kraju wynosi 14%).

Dramatyczny akt Bouaziziego był krzykiem niezgody na jego trudną sytuację życiową: młodzieniec musiał utrzymywać swoją 8 osobową ro-dzinę. Kiedy miejscowa policjantka skonfiskowała jego jedyne (nielegal-ne) źródło dochodu, jednocześnie policzkując Mohammeda i obrażając jego zmarłego ojca, sfrustrowany mężczyzna nie mógł sobie poradzić z tą upokarzającą sytuacją. Udał się do siedziby miejscowej policji, gdzie nikt nie chciał go wysłuchać. Chwilę później wrócił pod drzwi budynku, aby na oczach przechodniów dokonać aktu samospalenia. Wiadomość o tragicznym losie Bouaziziego rozniosła się w błyskawicznym tempie a czyn Mohammeda znalazł naśladowców.

Wielu ekspertów podkreśla aspekty społeczno-ekonomiczne - takie jak bezrobocie, inflację, wysokie koszty życia, ubóstwo – oraz ogromne represje polityczne jako główne przyczyny rewolucji. Rewolta w Tunezji wykazała (podobnie jak demonstracje w Iranie w 2009 roku), że reżimy arabskie tracą kontrolę nad środkami masowego przekazu m.in. dzięki

rosnącej roli Internetu w komunikacji społecznej. Dlatego też ludność tu-nezyjska mogła dowiedzieć się o ogromnej korupcji na szczytach władzy (informacje te były ujawniane przez Wikileaks).

Pożegnanie z dyktaturąWarto jednak zauważyć, że kwestie materialne niekoniecznie grały

pierwsze skrzypce w tym konflikcie. Tunezyjczycy już w latach 80-tych XX w. protestowali przeciwko złej sytuacji ekonomicznej kraju, bezskutecznie próbując obalić rządy ówczesnego prezydenta Habiba Bourguiby. Tym razem nawet obietnice zwiększenia liczby miejsc pracy i obniżenia cen podstawowych produktów nie pomogły prezydentowi Ben Alemu. Rzecz bowiem nie tkwiła w problemach ekonomicznych, ale w chęci obalenia dyktatorskiego systemu władzy.

Od czasu ogłoszenia niepodległości w 1956 roku, a więc przez ostat-nie 55 lat, Tunezyjczycy mieli tylko dwóch prezydentów (sic!). Pierwszy z nich, Bourguiba, wprowadził jednopartyjny autorytarny system rządów. Bourguiba został w 1987 roku w bezkrwawy sposób obalony przez Ben Alego. Początkowa retoryka nowego prezydenta zapowiadała wprowa-dzenie pluralizmu politycznego, niemniej jednak do 1990 roku Ben Ali po-zbył się wszelkiej opozycji - wprowadzając sankcje wobec dysydentów, czy też kontrolując środki masowego przekazu. Prezydent zabronił dzia-łalności ruchów islamistycznych w kraju, czym doprowadził do całkowitej sekularyzacji elit politycznych.

Obywatele wystąpili przeciwko Ben Alemu nie godząc się na trudy życia, jakie zafundował im dyktator. Miliony osób zmagały się z bie-dą, głodem, brakiem zatrudnienia, podczas gdy rodzina prezydenta i osoby powiązane z władzą afiszowały się swoim bogactwem. Ben Ali uważał naród tunezyjski za tępe i pokorne masy, które nigdy nie będą w stanie wyegzekwować swoich praw, rozliczyć władzy z jej ekscesów. Srogo się pomylił. Mohammed Bouazizi swoim aktem rozpaczy poru-szył tłumy uciskanych. Kiedy wojsko odmówiło posłuszeństwa prezy-dentowi, stało się jasne, że lud przejmie władzę. Była to sytuacja bez precedensu w krajach arabskich. Po raz pierwszy w historii regionu cywilom udało się obalić rządy dyktatorskie. Świat arabski widział wie-le przewrotów – kiedy to grupy wojskowych przejmowały władzę od poprzedniego dyktatora, aby dalej rządzić autorytarnie. Nigdy dotych-czas jednak nie udało się to obywatelom.

TUNEZJA

Jaśminowa Rewolucja w Tunezji rozpoczęła się 17 grudnia 2010 roku od aktu samospalenia dokonane-go przez 26-letniego mieszkańca miejscowości Sidi Bouzid. Mohammed Bouazizi chciał w ten sposób wyrazić swój sprzeciw wobec upokorzeń, obelg i nie-ludzkiego traktowania, jakich doświadczył ze strony miejscowych władz. Wydarzenie to doprowadziło do wybuchu zamieszek.

czyli od czego się zaczęło

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE8

Page 9: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Szybkie rozliczenie Po ucieczce prezydenta władzę w kraju przejęły osoby ściśle powią-

zane z poprzednim reżimem. Ostatnim zarządzeniem Ben Alego było powierzenie misji sformowania nowego rządu urzędującemu od wielu lat premierowi, Mohamedowi Ghannouchiemu. Ukonstytuował się nowy gabinet, w którym większość stanowili politycy należący do Zgromadze-nia Demokratyczno-Konstytucyjnego (Rassemblement Constitutionnel Démocratique, RCD) – partii rządzącej od ponad 20 lat. Taki obrót spraw nie zadowolił rozjuszonego tłumu. Rewolucjoniści pozostali na ulicach jeszcze ponad miesiąc, do czasu aż ostatnia osoba z byłej nomenklatury opuściła gabinet. Sama partia RCD została rozwiązana decyzją sądu, ale jej ambitni członkowie znajdą zapewne miejsce w szeregach nowo two-rzących się partii.

Porewolucyjna rzeczywistość ujawniła próżnię polityczną, w jakiej znalazł się kraj. Przyczyniły się do tego wieloletnie działania poprzed-niego dyktatora, zmierzające do całkowitego zduszenia opozycji w Tu-nezji. Najbardziej zagrażające reżimowi partie zostały rozwiązane, a ich przywódcy uciekli z kraju, inne nie miały możliwości rozwinięcia swoich struktur. Obywatele którzy obalili Ben Alego nie byli związani z żadną siłą polityczną, nie mieli nawet własnego lidera. Brak przywództwa opozycyj-nego odzwierciedla aktualny gabinet, w którym znalazły się osoby nie posiadające żadnego zaplecza politycznego.

Marina Ottaway z Carnegie Middle East Center dzieli nowo tworzącą się scenę polityczną Tunezji na trzy części: partie opozycyjne, które istnia-ły w czasie rządów Ben Alego, nowo tworzące się partie oraz zabronio-ny przez poprzedniego dyktatora ruch islamistyczny. Partie opozycyjne poprzedniej nomenklatury, takie jak Ruch Socjalistycznych Demokratów (Movement of Socialist Democrats, MSD), czy Zjednoczona Partia Ludo-wa (Popular Unity Party, PUP) mogą mieć problemy z zaadoptowaniem się do systemu demokratycznego wymuszającego na nich rywalizację. Nowo powstające partie będą składały się z byłych członków RCD, co za-pewni im przewagę organizacyjną na starcie. Praktyka pokazuje bowiem, że takie partie działają najbardziej efektywnie, które w swych szeregach posiadają doświadczonych polityków. Zapewne większość z nowych tworów politycznych przefarbuje swe barwy na liberalne, czym zdobędą sobie zaufanie innych krajów i organizacji promujących demokrację w Tunezji, a bojących się współpracy z islamistami.

Demokraci czy Islamiści?Realną szansę rozgrywania na scenie politycznej wydaje się mieć

tunezyjski islamistyczny ruch, który w latach 80-tych stanowił alternaty-wę dla władz państwowych. Wielu spośród Islamistów reprezentuje mo-dernistyczne poglądy, co mogłoby czynić ich atrakcyjną siłą na scenie politycznej Tunezji. Przywódca reformistycznego ruchu islamskiego Hizb Al-Nahda (Przebudzenie) Rachid Ghannouchi wrócił po 22 latach z wy-gnania i utworzył partię, która weźmie udział w wyborach do zgromadze-nia narodowego. Podkreślił jednocześnie, że nie będzie kandydował na prezydenta, gdyż w tak krótkim czasie nie uda mu się przekonać odpo-wiedniej liczby osób do swojej kandydatury. Ghannouchi jest przedsta-wicielem jednego z najbardziej liberalnych nurtów w islamie. Uważa on, że religia ta nie jest sprzeczna z zachodnimi wartościami dotyczącymi systemu państwowego, praw kobiet czy swobód obywatelskich.

Mimo wszystkich zapewnień o nowoczesności ruchu islamskiego, padających zarówno ze strony samego ugrupowania jak i z ust eksper-tów, duża część obywateli obawia się islamizacji kraju. Zwłaszcza kobiety zaniepokojone są utratą swobód i praw, które uzyskały za czasów rzą-

dów Ben Alego. Wiele z nich protestowało przeciwko powrotowi Ghan-nouchiego do kraju, m.in. organizując happening, podczas którego w kusych strojach i bikini witały uchodźcę na lotnisku. Mieszkanki Tunezji chciały pokazać przywódcy Al-Nahdy, że kraj przez te dwie dekady zmienił się nie do poznania i nie ma w nim miejsca na fundamentalizm. Przedstawiciele elit politycznych podkreślają, że nie można ruchowi is-lamskiemu zabronić działalności w kraju, gdyż w innym razie obecny system nie różniłby się niczym od poprzedniego. Legalizacja partii Al-Nahda ma pokazać całemu światu, że Tunezja gotowa jest na pluralizm polityczny, na demokrację, w ramach której każda grupa ma prawo ubiegać się o władzę.

Rzeczywistość porewolucyjnaTymczasem w kraju nie ustają niepokoje społeczne. Aktywiści, którzy

zmobilizowali tłumy w trakcie rewolucji, przyłączyli się teraz do przeróż-nych grup: od domagających się wyższych zarobków, zwiększenia praw kobiet, na wprowadzeniu prawa szariatu kończąc. W miastach zanotowa-no wzrost przestępczości, ponieważ policja nie spieszy się z powrotem na ulice. Czyszczenie sfery publicznej z osób popierających poprzedni reżim przeniosło się na uniwersytety, instytucje rządowe oraz firmy będą-ce własnością państwa.

Pojawiły się również ważniejsze problemy. Słabość aktualnego gabi-netu, składającego się z ludzi nie mających doświadczenia w rządzeniu jest tylko jednym z nich. Spory toczą się wokół kwestii zmiany konstytucji, terminu przeprowadzenia wyborów, doboru odpowiedniego ustroju (par-lamentarnego czy prezydenckiego). Zasadnicze kwestie, takie jak relacje pomiędzy państwem a religią oraz pomiędzy władzą centralną a lokalną wciąż pozostają nierozwiązane.

Samo obalenie dyktatora nie oznacza jednoczesnej transformacji w kierunku systemu demokratycznego. Wiele razy w historii (nawet w Tu-nezji, w czasie przejmowania władzy przez Ben Alego) po przewrocie obiecywano przeprowadzenie wolnych wyborów, pluralizm polityczny, wolność słowa, a kiedy tylko zainteresowanie społeczności międzyna-rodowej malało, elity polityczne wracały na znaną, utartą ścieżkę auto-rytaryzmu. Dlatego ważnym jest, aby świat zachodni wsparł Tunezyjczy-ków w ich zmaganiach z transformacją systemu w taki sposób, aby nie było wątpliwości, że wszystkie partie miały wystarczająco dużo czasu by przygotować się do wyborów, że głosowanie było przeprowadzone przez niezależne instytucje zgodnie z normami demokratycznymi i że nie zabrakło na nim obecności międzynarodowych obserwatorów. Należy podkreślić jednak, że Tunezyjczycy, w odróżnieniu od Egipcjan czy Li-bijczyków, mają ogromną szansę na demokrację. Od wielu lat w kraju występują instytucje demokratyczne: sądy czy parlament, rząd wybiera-ny w wyborach. Polityka pro-zachodnia Ben Alego, czy nawet znajomość francuskiego i włoskiego jako drugiego języka miały ogromny wpływ na ukształtowanie się nowoczesnego społeczeństwa, przygotowanego na przyjęcie systemu demokratycznego.

Rewolucja w Tunezji zakończyła się całkowitym zwycięstwem obywa-teli domagających się swoich praw i polepszenia bytu. Niemniej jednak, przed Tunezyjczykami długa droga do stabilizacji i demokracji. Tylko od nich zależy w jaki sposób wykorzystają tę ogromną szansę, którą wywal-czyli sobie na ulicach. Ich śladem poszły miliony Arabów a całym regionie i z pewnością można powiedzieć, że gdyby nie Bouazizi i sukces bezkr-wawej rewolucji w Tunezji, przez region nie powiałby wiatr demokracji.

Paulina Biernacka

TEMAT NUMERU

KWIECIEŃ-MAJ 2011 9

Page 10: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Syria to kolejny reżim, który stanął w obliczu buntu obywateli. Z dr. Fuadem Jommą rozmawialiśmy przed wybuchem zamieszek w syryjskich miastach Diraa i Latakii w tonie czysto hipotetycznym. To, co okazało się jedynie przypuszczeniem, kilka dni później się spełniło - syryjski reżim odpowiedział przemocą na demonstracje i użył obiet-nicy reform jako tymczasowego sposobu na uciszenie opozycji.

Czy obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie można już dzisiaj porównywać, jeśli chodzi o doniosłość i skalę wydarzeń, z Jesienią Narodów?

Jak najbardziej, moim zdaniem rewolucyjny charakter wydarzeń na Bliskim Wschodzie nasuwa skojarzenie z Wiosną Ludów czy też póź-niejszą Jesienią Narodów. Chociaż są pewne różnice, chociażby to, że ówczesne państwa komunistyczne w porównaniu z państwami Bliskiego Wschodu miały namiastkę demokracji, a motorem zmian były związki zawodowe. W Egipcie, Tunezji czy Libii są to spontaniczne reakcje tłu-mu przeciwko władzy jednopartyjnej i jednoosobowej. Jednak w przy-padku Polski, Egiptu czy Tunezji można znaleźć wspólny mianownik, a mianowicie - zaangażowanie siły religijnej. W przypadku tych krajów siły religijne stały w opozycji do władzy przez cały okres trwania reżimu, co w pewien sposób pozwalało im mobilizować siły i popierać zmia-ny. W interesie sił religijnych leżało obalenie reżimu, więc protestująca młodzież miała poparcie duchownych. Przykładowo Yusuf al.-Qaradawi, znany duchowny, który prowadzi w stacji al.-Jazeera swój program o religii, pojechał do demonstrujących w Egipcie, nawołując, by się nie poddawali i nie przestawali protestować.

Pamiętajmy jednak, że w przypadku islamu trudno rozdzielić religię od polityki, jednakże, prawdę powiedziawszy, ugrupowania fundamen-talistyczne nie mają politycznych szans w Egipcie. Nie mają oni naj-mniejszych szans, żeby stworzyć rząd. Bo to młodzież zapoczątkowała te demonstracje i wydaje mi się, że nie pozwolą islamistom, by skradli im rewolucję.

Czy możemy oczekiwać dalszej radykalizacji nastro-jów na Bliskim Wschodzie, czy też punkt kulminacyjny już minął?

W moim przekonaniu punkt kulminacyjny radykalizacji minął, gdyż demonstracje, które obserwowaliśmy w Tunezji i Egipcie miały poko-jowy charakter. Islamiści używali przemocy, a młodzież udowodniła, że można uzyskać lepsze rezultaty nie używając broni. Taka postawa będzie inspirowała inne narody na Bliskim Wschodzie do walki z reżimem.

Czy w Syrii dojdzie do podobnych wydarzeń, jakie miały miejsce w Tunezji, Egipcie i Libii?

Moim zdaniem jest to kwestia czasu i myślę, że może być to najbar-dziej krwawa rewolucja ze względu na grupy etniczne i religijne. Re-żim nie przekaże pokojowo władzy, będzie wykorzystywał antagonizmy. Mimo że w chwili obecnej władze zaczęły przekupywać obywateli pomo-cą socjalną dla bezrobotnych rodzin oraz dopłacaniem do podstawowych produktów żywnościowych czy podwyższaniem pensje, są to rozwiąza-nia doraźne i nie rozwiążą problemu bez wprowadzenia demokracji, pluralizmu, zniesienia stanu wyjątkowego, który trwa od 1963 roku, zaprzestania inwigilacji obywateli, uwolnienia więźniów politycznych, poszanowania praw człowieka, praw dla mniejszości narodowych. W przeciwnym razie, jeśli nie dojdzie do pokojowego przekazania władzy, to kraj znajdzie się w ruinie i może zostać podzielony na kilka różnych państewek.

Jaka byłaby postawa Kurdów syryjskich w przypad-ku zaistnienia w Syrii wydarzeń podobnych do wyżej wspomnianych?

Myślę, że zależałoby to od skali wydarzeń w miastach arabskich, ponieważ sami Kurdowie wzniecili powstanie w 2004 roku przeciwko reżimowi. Zapłacili za to wieloma ofiarami, setki osób znalazły się w więzieniu. Kurdowie obawiają się osadników arabskich, których władza Al-Baas osiedliła na obszarach kurdyjskich w latach 70. XX wieku. Boją

SYRIA

następna kostkaDOMINA

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE10

Page 11: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

się również tego, że władza przy pomocy tych osadników będzie doko-nywała na nich mordów. Dlatego będą obserwować wydarzenia, a potem najprawdopodobniej dołączą do powstańców. Kurdowie są najmocniej poszkodowaną grupą w Syrii, bo represje i korupcja są najbardziej wi-doczne na ich obszarach. W 1962 roku ponad 300 tys. Kurdów zostało bezpaństwowcami w swoim kraju, ponieważ władza odebrała im obywa-telstwo, uznając ich za napływową ludność cudzoziemską.

Czego Syryjczycy oczekują od władz? Co jest obecnie największym problemem ludności?

Oczekują demokratycznych zmian, pluralizmu politycznego, posza-nowania praw człowieka oraz poprawy warunków życia. Najważniejszym problemem ludności syryjskiej jest niewątpliwie korupcja, inwigilacja ludności oraz represje.

Czy w razie rozruchów władza będzie dążyć do dialogu ze społeczeństwem, czy też będzie preferować rozwiąza-nie siłowe?

Myślę, że będzie podobnie jak w innych krajach arabskich. Władza będzie obiecywać wszystko, natomiast sytuacja będzie podobna, w koń-cu straci ona swoją legitymizację. Podejrzewam, że wówczas reżim użyje wszelkich możliwości siłowych i nie zawaha się użyć broni.

Jak bardzo dla Damaszku istotne są stosunki z Iranem?Jest to być albo nie być. Iran gospodarczo jest partnerem strategicz-

nym dla reżimu w Syrii, gdyż obecny prezydent pochodzi z grupy religij-nej alawitów, odłamu szyizmu, a jak wiadomo, Iran jest właśnie szyicki. Nie zdziwiłbym się, gdyby doszło do rewolucji w Syrii i z pomocą przy-szedłby właśnie reżim irański oraz Hezbollah z Libanu i Hamas.

Czy możliwy jest w najbliższym czasie trwały pokój z Izraelem, a jeśli tak, to na jakich warunkach? Od dawna mówi się o możliwym porozumieniu pomiędzy Izraelem a Syrią. Czy to realny scenariusz? Czy syryjskie władze są tym faktycznie zainteresowane? Na jakie ustępstwa gotowa byłaby pójść Syria?

Póki obecny reżim jest przy władzy, podważam taką opcję. Zawsze, gdy ludność domaga się wolności, władza mówi: „to nie jest odpowiedni czas, gdyż mamy ważniejsze sprawy w postaci zagrożenia ze strony syjo-nistów i imperialistów”. W rzeczywistości rządzący defraudują pieniądze swoich obywateli nieustannie od 1963 roku. Gdyby jednak podpisano pokój, to państwo nie miałoby argumentu, żeby się bronić przed naro-dem, który domaga się wolności.

Czy na chwilę obecną ocenia Pan rozwój wydarzeń na Bliskim Wschodzie pozytywnie, czy negatywnie? Jakie Pan widzi korzyści i zagrożenia dla regionu, które z nich wynikają?

Moja ocena jest pozytywna. Nie spodziewam się oczywiście wielkiej demokracji w tej początkowej fazie, ale na pewno jest to pierwszy krok na dobrej drodze. Dobrze wiemy, że państwa postkomunistyczne nie sta-ły się z dnia na dzień demokratycznymi. Najważniejsze, by na początku były wolne wybory, które wyłonią parlament i rząd oraz uznają zasady demokracji, a w szczególności te dotyczące przekazywania władzy na-stępcy. Uważam, że społeczeństwo dojrzało do tych zmian, i nie są to fanatycy religijni lecz młodzi, ambitni ludzie, którzy wiedzą czego chcą. Jeśli mówi się o zagrożeniach, to zapewne większość ludzi myśli o zagro-żeniach religijnych, wynikających z obawy, że islamiści zdobędą władze. Myślę, że te obawy są nieuzasadnione. Na pewno stary establishment

będzie próbował zdobyć władze, ale naród, który złamał barierę strachu, wyjdzie raz jeszcze na ulice. Nie będzie tak jak było wcześniej.

Prezydent Syrii, Baszar al-Assad w swym wywiadzie dla Wall Street Journal powiedział, że w Syrii nie było dotąd protestów antyrządowych, ponieważ polityka władz (głów-nie zagraniczna) odzwierciedla wolę narodu syryjskiego (stosunek do Izraela i Stanów Zjednoczonych). Jednocze-śnie w internecie zapowiadane były demonstracje, które jednak nie doszły do skutku. Czy w Syrii odczucia spo-łeczne nie są jeszcze aż tak negatywne jak w innych kra-jach arabskich, gdzie doszło do protestów?

Niekoniecznie polityka zagraniczna odzwierciedla wolę przynajmniej części narodu syryjskiego, ponieważ np. Kurdowie nie mają nic przeciw-ko Izraelowi czy Stanom Zjednoczonym, wśród wielu Kurdów panu-je wręcz ogromna sympatia wobec Waszyngtonu, chociażby z powodu pomocy Amerykanów dla Kurdów w Iraku. Oczekiwali oni nawet, że Amerykanie wyzwolą ludność syryjską spod dyktatury Assada. Myślę, że nie tylko Kurdowie, ale i wielu obywateli Syrii tak czuje.

Demonstracje nie doszły do skutku, ponieważ „strach ma wielkie oczy”. W krajach gdzie doszło do rewolty (Egipt, Tunezja) była jakaś mała namiastka demokracji, natomiast Syryjczycy doznali nieraz brutal-ności władzy w tłumieniu takich rozruchów. Syryjczycy wiedzą doskona-le, że ofiary będą liczone nie w dziesiątkach, lecz w dziesiątkach tysięcy. Na pewno powodem niedoszłych demonstracji było to, że społeczeństwo syryjskie nie jest jednolite. Są uzasadnione obawy ludności arabskiej w Syrii przed rozpadem państwa i wojny domowej.

Czy do tej pory polityka „soft power” Obamy się spraw-dzała? Czy lepsze jednak byłoby podejście poprzedniej administracji?

W moim przekonaniu działania, które zostały podjęte w stosunku do Egiptu i Tunezji były wystarczające. W stosunku do Libii jest ich za mało, są za mało zdecydowane. Reżim taki jak w Libii czy Syrii wyma-ga interwencji wojskowej ze względu na swą brutalność. Dobrze byłoby wesprzeć te kraje, które się wyzwoliły ekonomicznie i politycznie oraz preferować systemy demokratyczne. Odnośnie do polityki „soft power” Obamy, jak najbardziej sprawdziła się ona w przypadku Egiptu i Tunezji. Natomiast w przypadku Syrii i Libii zdecydowanie poradziłbym politykę poprzedniej administracji amerykańskiej.

Stany Zjednoczone i Unia Europejska nie powinny współpracować z dyktatorami państw Bliskiego Wschodu, bo właśnie ta polityka spro-wadziła na nich nieszczęście w postaci terroryzmu. Pomoc ekonomiczna, którą przekazywał Zachód państwom regionu na rozwój były zdefraudo-wane przez dyktatorów.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Przemysław Benken i Amal El-Maaytah

Dr Fuad Jomma urodził się w miejscowości Kameshli w Syrii w rodzinie kurdyjskiej. W 1987 roku przyjechał studiować do Polski i rozpoczął naukę języka polskiego w Gdańsku. Studia na kierunku politologii Uniwersyte-tu Gdańskiego rozpoczął w 1988 r., a ukończył obroną pracy magisterskiej pt. „Swoistość narodu kurdyjskiego na tle Bliskiego Wschodu” w 1994 r. W grudniu tegoż roku rozpoczął studia doktoranckie, które ukończył, w roku 2000, przygotowując rozprawę doktorską pt. „Aktywność polityczna i spo-łeczna diaspory kurdyjskiej”.

TEMAT NUMERU

KWIECIEŃ-MAJ 2011 11

Page 12: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Jeszcze nie przewrót

To, co uderza w pierwszym momencie, to brak dotychczas większych zmian – co prawda odsunięto od władzy skompromitowanego prezyden-ta Husniego Mubaraka, jednak u steru pozostały te same elity, zaś kraj nadal kontrolowany jest przez armię. Ustąpienie premiera i generała sił powietrznych Ahmada Muhammada Szafika na rzecz profesora uniwer-sytetu Issama Abd al-Aziza Szarafa można uznać za zmianę kosmetyczną. Najwięcej optymizmu budzą wyniki referendum z 19 marca ws. popra-wek do konstytucji (poparło je ponad 77% głosujących); należy jednak pamiętać, że na Bliskim Wschodzie słowo pisane nie ma takiej samej mocy sprawczej, co w większości krajów Zachodu, ergo samą liberaliza-cją zapisów w ustawie zasadniczej nie wprowadzi się do żadnego kraju arabskiego demokracji. Na tym etapie mówienie o „przewrocie”, jest więc jeszcze zdecydowanie przedwczesne, gdyż nie wiadomo, czy udana skądinąd rewolucja przyniesie pożądane zmiany społeczne.

Korzenie rewolucjiFala buntu, która przetoczyła się zimą przez państwa Afryki

Północnej i znajduje kontynuację w obecnych wydarzeniach, ma swoje korzenie w generalnej kondycji świata arabsko-muzułmańskiego. Ten ostatni bowiem omijany przez wiatr demokratyzacji oraz modernizacji od dłuższego czasu zapadał się w historyczną studnię, pielęgnując resentyment do Zachodu, który ze swojej strony wspierał autorytarnych

bliskowschodnich przywódców z obawy przed muzułmańskim fundamentalizmem. Przez dekadę po 11 września 2001 roku wiele arabskich reżimów legitymizowało swoje istnienie odpieraniem zagrożenia terrorystycznego, choć muzułmańskie ruchy ekstremistyczne nie były w stanie przejąć rządu dusz w regionie.

Poparciem Zachodu, głównie Stanów Zjednoczonych, cieszył się również wieloletni prezydent Egiptu, postrzegany jako ważny sojusznik oraz mediator w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Husni Mubarak bezpośrednio nie był odpowiedzialny za wynikający głównie z globalnego kryzysu wzrost cen żywności uderzający w pierwszym rzędzie w najbiedniejszych (tj. 40 proc. 80-milionowego egipskiego społeczeństwa, które żyje za ekwiwalent 2$ dziennie). Nie odpowiadał też za to, iż w efekcie procesów demograficznych na rynku pracy znalazły się miliony młodych bezrobotnych, spragnionych godnego życia. Jednak odpowiadał częściowo za korupcję oraz nepotyzm (np. szykowany na jego następcę syn Gamal otoczył się grupą biznesmenów o podejrzanej reputacji, czerpiących znaczne korzyści finansowe z reżimu). Jako symbol znienawidzonego, despotycznego systemu Mubarak skupił na sobie gniew zdeterminowanego tłumu – przede wszystkim wykształconej młodzieży z dużych miast. Iskrą, która spowodowała wybuch tłumionego od kilku lat niezadowolenia społecznego, było samospalenie się Muhammada Bouaziziego i jaśminowa rewolucja w Tunezji.

pod znakiem zapytaniaPrzyszłość egipskiej rewolucji

Od wybuchu egipskiego Dnia Gniewu mineły trzy miesiące – okres skłaniający do głębszej analizy. Z pozoru rewolucja zakończyła się sukcesem, jednak trudno oczekiwać by znacząco poprawiła los mieszkających nad Nilem. Wraz z wygasaniem szlachetnego zapału demonstrantów obawiać się raczej można narastania partykularyzmów i odnowienia dawnych konfliktów. Dlatego też, mimo wielkich nadziei należy unikać generalizacji oraz łatwych porównań – do innych państw regionu, czy też do Polski w latach 80. XX wieku; warto natomiast podkreślać egipską specyfikę.

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE12

Page 13: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Zbuntowani internauciKilka grup internetowych, przede wszystkim Ruch 6 Kwietnia

(od daty strajku tekstylnego w 2008 roku w mieście Al-Mahalla al-Kubra), wezwało do wyjścia na ulice 25 stycznia, tj. w Narodowy Dzień Policji – instytucji głęboko znienawidzonej przez zwykłych Egipcjan za swoją brutalność i bezkarność. Zaskoczeniem dla wszystkich, łącznie z organizatorami protestu, była jego skala – na Plac Wyzwolenia (arab. Tahrir) przybyło 15 tys. ludzi. Pierwsza demonstracja zrodziła drugą, a ta kolejną. Wkrótce protestujących było tylu, iż władze zostały zmuszone do wycofania policji. Z kolei wojsko zajęło przyjazne względem ulicy stanowisko; niektórzy żołnierze przyłączyli się nawet do demonstrantów (choć byli i tacy, którzy bili antyrządowych aktywistów, a nawet uprowadzali ich i torturowali).

Młodzi Egipcjanie wzięli przykład z tunezyjskich rewolucjonistów i skrzyknęli się za pomocą mediów społecznościowych. Jak ujął to jeden z protestujących: „Używamy Facebooka, aby zaplanować protesty, Twittera, by je koordynować, zaś YouTube’a, aby informować świat”. Oliwy do ognia dolewały reportaże telewizji Al-Dżazira, która nadawała 24 godziny na dobę, dziennikarstwo obywatelskie (istotną rolę odegrał m.in. video blog 26-letniej Asmy Mahfuz) oraz przecieki Wikileaks. Kiedy służby specjalne zablokowały Internet i Al-Dżazirę, Google, Twitter oraz SayNow, uruchomiły pozwalającą obejść blokady aplikację Speak-to-tweet, dzięki której można było nagrać telefoniczny komunikat audio na stronie internetowej. Poza tym, zawodowi dziennikarze mimo ataków, a nawet porwań, nie dali się zastraszyć, walnie przyczyniając się do zwycięstwa rewolucji.

Zgromadzeni w centrum Kairu i w innych dużych miastach egipskich domagali się ustąpienia prezydenta, ale również nowych miejsc pracy, wyższych zarobków, obniżenia cen chleba, wolności słowa, udziału we władzy, zakończenia umożliwiającego represje stanu wyjątkowego. Co ciekawe, większość tych bolączek wymieniał, proroczy z dzisiejszej perspektywy, raport ONZ o sytuacji państw arabskich z 2009 roku, według którego na Bliskim Wschodzie brakowało 50 mln miejsc pracy, 65 mln Arabów żyło w skrajnym ubóstwie, zaś służby bezpieczeństwa terroryzowały od lat ludność cywilną. Niestety, raport ten nie pozostawiał złudzeń – żadna, nawet najbardziej sprawna i demokratyczna władza nie jest w stanie stworzyć wystarczającej liczby miejsc pracy, zasypać społecznych nierówności w regionie ani zagwarantować jego zrównoważonego rozwoju.

Tego jednak znakomita większość demonstrantów nie wie i nie chce wiedzieć, gdyż desperacko pragnie zmian, chce zachodniego standardu życia, znanego z telewizji (dzisiejsi 40- i 50-latkowie) oraz Internetu (20- i 30-latkowie). Facebookowa rewolucja dokonała się głównie dzięki blogerom i ich czytelnikom – ludziom bardzo młodym, nieposiadającym żadnego doświadczenia politycznego. Brak tego ostatniego tłumaczy obecność raczej symboli oporu w stylu Waela Ghonima (31-letniego szefa marketingu Google na Bliski Wschód, internauty i aktywisty politycznego) niż mężów stanu, będących w stanie zaproponować myśl programową, możliwą do zaakceptowania przez szersze masy.

Przeciwnicy vs. poplecznicy reżimuPamiętać przy tym należy, że opozycja w Egipcie była i jest rozproszona

– oprócz wzmiankowanego Ruchu 6 Kwietnia, działają: Egipski Ruch na Rzecz Zmiany Kifaja (arab. dość), Partia Jutra (Al-Ghad), Wafd (arab. delegacja), naseryści, socjaliści oraz członkowie Bractwa Muzułmańskiego

(zdelegalizowanej organizacji religijnej, oskarżanej w przeszłości o terroryzm). Dotychczas egipska ulica nie ulega jednak ani radykalnym hasłom muzułmańskim (nie życzy sobie powtórki scenariusza irańskiego), ani nawet antyizraelskim, za to ciągle domaga się całkowitego upadku reżimu, tj. odejścia wszystkich związanych z nim urzędników oraz budowy „państwa obywateli, świeckiego i demokratycznego”.

Z drugiej strony są ludzie, którzy popierali dawny system i stawali w jego obronie – i to nie tylko ci wywodzący się z establishmentu czy aparatu bezpieczeństwa. Szczególnie zapadający w pamięć był widok atakujących jeźdźców na koniach i wielbłądach, którzy w centrum Kairu tratowali młodzież „uzbrojoną” jedynie w telefony komórkowe. Potem okazało się, że ci pierwsi utrzymywali się wożąc turystów wokół piramid; rewolucja odbiła się na ich zarobkach bardzo boleśnie.

Nie były to jedyne starcia wewnętrzne. Z więzień uciekły lub – jak twierdzą przeciwnicy reżimu – zostały wypuszczone w celu szerzenia chaosu tysiące więźniów, m.in. groźnych kryminalistów, którzy zaczęli napadać i grabić. Podobną negatywną rolę odegrały niesławne bandy baltagijja, tj. bandytów, chuliganów. Mieszkańcy poszczególnych dzielnic Kairu sami organizowali patrole obywatelskie, gdyż włamania i kradzieże były w początkowym okresie rewolucji na porządku dziennym. Ucierpiało dziedzictwo kulturowe – splądrowano Muzeum Kantara pod Ismailiją oraz magazyny w pobliżu piramid w Sakkarze i Abu Sir; po włamaniu do Muzeum Kairskiego młodzi mieszkańcy stolicy utworzyli żywy łańcuch wokół budynku, aby chronić pozostałe skarby.

Koptyjskie ofiaryDoszło również do aktów przemocy na tle religijnym. 8 marca w

Kairze 13 chrześcijańskich Koptów zostało zabitych, zaś kilkudziesięciu rannych w starciach z salafitami – muzułmanami o poglądach bliskich wahhabitom z Arabii Saudyjskiej, tj. skrajnemu skrzydłu w łonie islamu, głoszącemu powrót do religii „przodków” (arab. salaf ) oraz oczyszczenie islamu z „nowinek” (do których notabene kwalifikuje się również demokracja). Koptowie domagali się osądzenia winnych niedawnego spalenia kościoła w Helwanie (powodem miała być „zakazana” miłość między Koptem a muzułmanką) oraz natychmiastowego wydania decyzji zezwalającej na jego odbudowę (orzeczenie takie wydano 13 marca i obecnie armia rekonstruuje zniszczony budynek). Salafici z kolei żądali uwolnienia przetrzymywanych rzekomo w klasztorach koptyjskich konwertytek na islam.

Wydarzenia te wpisują się w generalny trend inspirowany klasycznymi interpretacjami szariatu, który wyklucza niemuzułmanów z pełnienia najważniejszych w państwie funkcji i zabrania chrześcijanom zawierania związków z muzułmankami (muzułmanie natomiast mogą żenić się z chrześcijankami, a więc i Koptyjkami). Regularne ataki na Koptów miały miejsce od lat 70. XX wieku, kiedy za rządów Anwara as-Sadata nasiliła się działalność radykalnych grup muzułmańskich. Reżim Mubaraka z jednej strony przyniósł dobre relacje na linii prezydent - koptyjski patriarcha Szenuda III i ogłosił 7 stycznia (koptyjskie Boże Narodzenie) świętem narodowym, z drugiej utrudnienia prawne budowy i odbudowy kościołów oraz lekceważenie aktów przemocy, której ofiarą padali egipscy chrześcijanie.

Nic dziwnego, więc, że przez ostatnie lata pogłębił się antagonizm między muzułmańską większością a koptyjską mniejszością (mimo wielu przypadków współpracy czy nawet przyjaźni między członkami

TEMAT NUMERU

KWIECIEŃ-MAJ 2011 13

Page 14: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

obu grup). Dopiero noworoczny zamach bombowy w kościele w Aleksandrii, w którym zginęło 21 wiernych, stanowił punkt zwrotny - w takim sensie, iż uświadomił wielu muzułmanom, jak długo byli obojętni na krzywdę swoich chrześcijańskich współobywateli. Okazując solidarność z nimi zorganizowali 11 marca „Ruch Jedności Narodowej”. Jednak mimo takich pozytywnych manifestacji spodziewać się można dalszych prześladowań chrześcijan.

Zmiany na egipskich uniwersytetachNadzieję na lepsze egipskie jutro niosą natomiast zmiany szykujące się

w wyższej edukacji. 18 uczelni państwowych zawsze znajdowało się pod czujnym nadzorem ze strony reżimu – 2,5 mln studentów wraz ze swymi wykładowcami stanowi bowiem najbardziej uświadomioną politycznie część narodu. Od lat 70. XX wieku, gdy dostęp do studiów akademickich przestał być domeną elit, kampusy stały się miejscami, gdzie ścierali się ideologicznie marksiści, liberałowie oraz muzułmańscy fundamentaliści. Aby zapobiec rozprzestrzenianiu się szkodliwych według rządu idei, w 1994 roku wprowadzono zasadę bezpośredniego mianowania wszystkich rektorów oraz dziekanów przez ministra edukacji. W 2007 roku ukazało się rozporządzenie, na mocy którego administracja uniwersytecka mogła zabronić studentom kandydowania w uczelnianych wyborach,

co zalegalizowało panującą od dłuższego czasu praktykę ograniczania wolności słowa na kampusach.

W nowych okolicznościach władze Uniwersytetu Kairskiego przyjęły decyzje pełniącego tymczasowo obowiązki ministra edukacji Ahmada Gamal ad-Dina Mussy, który zarządził wycofanie sił bezpieczeństwa z terenów uczelni i zastąpienie ich cywilnymi strażnikami, jak również rozwiązanie studenckich organizacji wybranych za poprzedniego reżimu. Dodatkowo Uniwersytet Kairski ogłosił likwidację biura Fundacji Przyszłego Pokolenia, którego prezesem był Gamal Mubarak. Niektórzy pracownicy akademiccy idą jeszcze dalej w swych żądaniach domagając się wymiany wszystkich namaszczonych przez dawny reżim rektorów i dziekanów. Studenci zakładają prodemokratyczne stowarzyszenia.

Cena wolnościTrudno oszacować koszty rewolucji. Choć odbyła się ona relatywnie

bezkrwawo (jeśli weźmie się pod uwagę miliony zaangażowanych), to i tak w wyniku zamieszek śmierć poniosło przynajmniej 365 osób (w egipskim dyskursie nazywanych „męczennikami”), 5,5 tysiąca zostało rannych, zaś kilkaset uznaje się za zaginione. Wśród ofiar znajdują się przede wszystkim pokojowi demonstranci i osoby postronne, być może również kryminaliści zastrzeleni przez wojsko lub policję. Koszty materialne obejmują zdemolowane budynki oraz samochody, splądrowane sklepy, zrabowane dobra. Same straty spowodowane wyjazdem okoła miliona turystów szacuje się na miliardy funtów egipskich (1 EGP = 0,48 PLN), nielicząc tych wynikających z przerw w funkcjonowaniu przedsiębiorstw oraz transportu. „Wolność ma swoją cenę” – powtarzają Egipcjanie i najwyraźniej gotowi są ją jako społeczeństwo zapłacić.

Największa zmianaNa Bliskim Wschodzie czeka nas zapewne jeszcze wiele Dni

Gniewu, być może próby ponownego narzucenia autorytarnych rządów. Jednak rewolucja w Egipcie ukazuje wyraźnie, iż jedna zasadnicza zmiana w społeczeństwie arabskim już zaszła – dziś jest ono dobrze poinformowane, dysponuje dostępem do najnowszych technologii i nie boi się kwestionować zastanego porządku. Młodzi Egipcjanie uczą się szybko. Pytanie, co się stanie, gdy rozbudzone aspiracje rozminą się z możliwościami ich zaspokojenia, a nie będzie już winnego wszystkiemu dyktatora. Przeciw komu obróci się wówczas wyrosłe nad Nilem pokolenie Facebooka?

Dr Marta Woźniak Doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o historii, specjalizuje się w

tematyce bliskowschodniej. Absolwentka Wydziału Studiów Międzynarodowych i Po-litologicznych UŁ, studia magisterskie ukończyła w 2006 roku, uzyskując tytuł Primus

Inter Pares (w konkursie na Najlepszego Studenta w Polsce). Rozprawę doktorską zatytułowaną „Współcześni Asyryjczycy i Aramejczycy: w poszukiwaniu tożsamości narodowej” obroniła w 2010 roku. W ramach doktoratu prowadziła badania w Syrii,

Turcji, Szwecji, Niemczech i Brazylii. Czterokrotna stypendystka MEN - dwukrotnie za osiągnięcia w nauce, dwukrotnie na stażach językowo-naukowych (rok w Syrii i pół

roku w Egipcie). Dodatkowo odbyła praktyki w ambasadzie RP w Kairze.

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE14

Page 15: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

TEMAT NUMERU

Bliski Wschód stał się nagle politycznym priorytetem świata. Tunezja, Egipt, teraz Libia, Jemen i Syria… wydaje się, że żadnego kraju nie omi-

nie fala domina. W każdym kraju arabskim wygląda to jednak inaczej i warto zatrzymać się nad szczegółami, by lepiej zrozumieć ogólny obraz. Z profeso-rem Januszem Daneckim rozmawiamy o Libii, jej teraźniejszości i przyszłości oraz o tym, co się na Bliskim Wschodzie zmienia.

Libia skupia teraz uwagę świata. Czy uważa Pan, że decy-zja o interwencji w Libii była słuszna? JD: Nie było decyzji o interwencji. Była tylko decyzja ONZ-tu, która została opacznie zinterpretowana, albo może nie opacznie, lecz celowo rozszerzona i zinterpretowana tak, że to jest upoważnienie do obalenia reżimu Muammara al.-Kaddafiego. To jest wyraźnie. Do tego dążą pewne siły. Jakie? Na pewno jest to Wielka Brytania, Francja, Stany Zjednoczone, które o tym wyraźnie mówiły i dalej powtarzają, że Kaddafi musi odejść. Czyli chodzi o obalenie reżimu. Sama ta decyzja była słuszna, bo rzeczywiście mamy chronić ludność cywilną i strony mają natychmiast ogłosić zawieszenie broni. Kaddafi twier-dził, że to zrobił, a tamta strona? No nie wiem, zresztą to akurat nikogo nie interesowało, nikt nie sprawdził, tylko w 18 godzin później ruszyła natych-miastowa akcja, nie czekając na rezultaty, reakcję w stosunku do Rezolucji RB ONZ. Zdarzyło się coś dziwacznego. Bo teraz Stany Zjednoczone i mocar-stwa europejskie działają przeciwko legalnym władzom libijskim, oskarżając je o różne niecne działania, pewne w jakimś zakresie słuszne. Ale to jest raczej karanie za chęci, niż za to, co po Rezolucji ONZ się stało. Nie było czasu. Twierdzi się – ale to jest następna sprawa – że zrobiono to dlatego szybko, by zapobiec nadmiernym ofiarom śmiertelnym wśród ludności cywilnej. Gdzieś w tym wszystkim jest troszkę prawdy, ale tego do końca nie wiemy.

Czy można to zinterpretować tak, że Europie przestało już zależeć na utrzymaniu Kaddafiego u władzy? Przestał on być opłacalny i w związku z tym chociażby Wielka Brytania, która miała przez ostatnie lata bardzo dobre relacje z reżimem, tak ochoczo się zaangażowała w tą operację? Dlaczego Kaddafi przekształcił się z postaci wygodnej dla Europy w jej wroga?JD: Właśnie tego nie wiem. Myślę, że zadziałał taki społeczny efekt owczego pędu. Patrzyliśmy na Egipt, patrzyliśmy na Tunezję i myślimy: no to Libia też. I te działania były raczej podjęte pod presją tych wydarzeń obok. Przy czym sytuacja libijska jest zupełnie inna i tutaj raczej wywołaliśmy wilka z lasu, poszliśmy bardzo niedobrą drogą wojny domowej, w którą się an-gażujemy po jednej stronie, nie znając jej właściwie. I próbujemy teraz na chybcika budować opozycję. Robimy to bez składu i ładu i tak naprawdę nie patrzymy, jakie będą tego rezultaty. Nie zastanawia się nikt, co będzie skutkiem tych działań.

No właśnie – można zbombardować instalacje Kaddafiego, można jego samego się pozbyć, ale co potem z Libią? Czy będziemy mieli do czynienia z drugim Irakiem?JD: Żeby był Irak, to musimy rozpocząć okupację, a do tego nie jesteśmy gotowi. Na wszelki wypadek Amerykanie wysłali 2 tys. marines w ten rejon, ale to na wszelki wypadek i to oczywiście jest zdecydowanie za mało. Myślę, że w pewnym momencie będziemy sami musieli do tego się zmusić, że sprawy zajdą tak daleko, że nie będzie innego wyjścia i będziemy musieli interwenio-wać bezpośrednio na lądzie.

Ale czy w kraju istnieją ruchy na tyle silne, by mogły zdomi-nować kraj w kształtowaniu sceny politycznej po Kaddafim? JD: Właśnie nie ma. Mamy troszeczkę opozycji za granicą, której przedsta-wiciele mają niewiele wspólnego z polityką. Są to ludzie bardzo szlachetni, intelektualiści, ale nie zbudują oni Libii, bo ich struktury nie funkcjonują,

nie jest to ruch społeczny. Ruch ten raczej jest przepełniony pewnym rodza-jem entuzjazmu przeciwko Kaddafiemu – masz odejść! Won! Padały jeszcze gorsze hasła … Realnych następców nie ma – jeśli przyjdzie nowa władza, to ona wcale nie będzie lepsza od tej, która jest teraz. Bo albo przyjdzie opozycja, która wymorduje zwolenników Kaddafiego, albo zwycięży Kaddafi, który wymorduje swoich przeciwników.

Ale czy Kaddafi ma jeszcze jakiekolwiek szanse, żeby przetrwać? JD: Jak na razie, tak. Ma większą siłę po swojej stronie, przynajmniej lądową. Poza tym, na razie trzyma większość kraju w szachu. Może to nam się po-dobać, lub nie, ale on jest legalną władzą w tym kraju i tak jest. Trzeba było go nie uznawać w 1969 r. W tym momencie zaczyna robić się taki klincz, z którego nie wiem, jakie będzie wyjście. Może wyjściem będzie wojna domo-wa, która pociągnie za sobą naszą interwencję, bo nie można mieć takiego rozgardiaszu tak blisko. W Rodezji, czy w Rwandzie, tak, bo to daleko, ale w Libii nie możemy sobie na to pozwolić.

Ciekawe jest to, że Jemen nie przestraszył się tego, co się dzieje w Libii i demonstracje zaczynają przybierać na sile. W Syrii to reżim z kolei się wystraszył i poszedł na duże ustępstwa już na samym początku buntów. Co się dzieje z Bliskim Wschodem? Czy mamy do czynienia z jakąś nową epokę? JD: Tak! Skończyła się stara postkolonialna epoka sztucznego Bliskiego Wschodu stworzonego na gruzach kolonializmu europejskiego i Bliskiego Wschodu na wzór europejski, fałszywych demokracji. Te fałszywe demokra-cje musiały prędzej czy później upaść i właśnie upadły. I tak wcześniej, niż mogliśmy się tego spodziewać, bo zwykle – jak to mówi Ibn Chaldun – trwa to pięć pokoleń, czyli 80 lat. Od lat 50. minęło sześćdziesiąt lat nieprawdzi-wej demokracji i najwyższy czas, aby ona upadła i stworzyło się coś nowego. To coś nowego się tworzy. Jeszcze nie wiadomo, co to będzie, ale pomysł tych, którzy demonstrują, to nie tyle demokracja, co takie rządy, które mówią prawdę, które są prawdziwe. To znaczy: jeżeli jestem królem, to jestem kró-lem i jeśli coś nakazuję, to jestem za to odpowiedzialny. Jeśli mi się nie udaje, to ludzie na mnie plują i tracę na znaczeniu, a jeśli próbuję reformować, to je-stem popularny. Jeżeli jestem demokratą, to mamy republikę demokratyczną i wiadomo, że przy najbliższych wyborach przegrywam i przychodzi następ-ny, żeby reformować. I to jest ten pomysł, który ma szansę być zrealizowany. Pod warunkiem oczywiście, że nie będzie takich wydarzeń, jak w Libii. Bo Libia psuje nam całość – przez naszą interwencję, powtarza się taki sytuacja z Iraku. Jest to zupełnie niepotrzebne, bo wywołuje reakcję gdzie indziej.

A czy w obliczu tego co się teraz dzieje, Stany Zjednoczono będą musiały przeformułować strategię wobec regionu? Czy ich pozycja może się osłabić? JD: Rola Stanów Zjednoczonych zawsze będzie silna, bo to jest mocarstwo, natomiast rzeczywiście Europa stanie się dla Arabów ważniejsza. Tak zresz-tą oni sami odczuwają i może ta rola europejska będzie większa na Bliskim Wschodzie. Europejczycy jednak cieszą się większym uznaniem, niż Amery-kanie wśród Arabów.

Bo nie ingerują?JD: Bo nie ingerują, a więcej pomagają i to nie sprzedając broń i zarabiając na tym, tylko wprowadzając projekty gospodarcze i reformując gospodarkę. To znajduje uznanie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała Amal El-Maaytah

Czas fałszywych demokracji się skończyłProf. dr hab. Janusz Danecki – arabista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego oraz Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, specjalista w zakresie współczesnych problemów świata arabskiego.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 15

Page 16: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

ŚWIT ODYSEI NAD LIBIĄ Destabilizacja sytuacji politycznej w Libii i związane z nią zamieszki

wkrótce przerodziły się w powstanie krwawo tłumione przez dyktatora. Po początkowych sukcesach rebelianci musieli przejść do defensywy, a wojska pułkownika Muammara Kadafiego skierowały swoje ataki bezpośrednio na ludność cywilną. Rosnąca liczba niewinnych ofiar skłoniła świat do reakcji i rozpoczęcia militarnej operacji Świt Odysei (ang. Oddysey Dawn). Jako pierwsza do akcji przystąpiła koalicja złożona z sił Francji, Wielkiej Brytanii i USA. Wkrótce wsparły ją wojska innych państw NATO.

Rezolucja i no-fly zone plus Podstawą do podjęcia działań zbrojnych w Libii była Rezolucja Rady Bez-

pieczeństwa ONZ nr 1973, przyjęta 17 marca 2011 roku. Jej głównym celem było ustanowienie strefy zakazu lotów (ang. no-fly zone) nad pochłoniętym wojną domową krajem oraz zezwolenie na użycie siły przeciwko lotnictwu Muammara Kadafiego dla ochrony ludności cywilnej. Strefa zakazu lotów to rozwiązanie znane już m. in. z konfliktów lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – wojny w Iraku oraz w Bośni i Hercegowinie. Jest ono szczególnie skuteczne w przypadku bezpośredniej walki z myśliwcami wroga, a w operacji libijskiej odegrało kluczową rolę w odebraniu Kadafiemu jednej z najbardziej śmiercionośnych broni – ataków z powietrza wymierzonych w ludność cywil-ną. Obserwatorzy konfliktu określili podjęte działania mianem „strefy zakazu lotów plus” co podkreśla specyficzny charakter akcji. Poza egzekwowaniem zakazu lotów, siły międzynarodowej koalicji atakują też bowiem cele naziem-ne bezpośrednio zagrażające mieszkańcom Libii. Mowa tu przede wszystkim o czołgach armii Kadafiego atakujących miasta zajęte przez rebeliantów.

Przewaga w powietrzu przede wszystkim Najbardziej istotną fazą każdego współczesnego konfliktu zbrojnego jest

wywalczenie przewagi w powietrzu, co pozwala na stosunkowo bezpieczne prowadzenie dalszych części operacji przez sprzymierzone siły. Na tym etapie najważniejsze jest zatem zniszczenie zarówno lotnictwa przeciwnika i związa-nej z nim infrastruktury, jak i systemu obrony przeciwlotniczej. Celem ata-ków będą więc przede wszystkim samoloty i śmigłowce wroga. W pierwszych dniach operacji „Świt Odysei” wojska koalicji musiały przede wszystkim zmierzyć się z siłami powietrznymi Libii. Stanowiły je głównie 38 wyprodu-kowanych w ZSRR samolotów szturmowo-bombowych Su-22 oraz dwa Su-24, a także ponad 100 samolotów MiG-23. Wojska Kadafiego dysponowały również francuską konstrukcją z lat 70-tych, myśliwcem Mirage F1, a także samolotami MiG-21 i Soko G-2 Galeb. Trudno jest ocenić liczbę sprawnych maszyn, które zdolne były do wzięcia udziału w walce, jednak niewątpliwie największe zagrożenie dla ludności cywilnej ze strony lotnictwa stwarzały sa-moloty szturmowe.

Wymiar zagrożenia na ziemi Fakt, że 120-tysięczne wojsko w znacznej części pozostało wierne Kadafie-

mu sprawia, że libijscy powstańcy nie są w stanie pokonać reżimu dyktatora bez międzynarodowej pomocy zbrojnej. Większość uzbrojenia, jakie posiada armia pułkownika wyprodukowano jeszcze w Związku Sowieckim, niewielką część zmodernizowano. Zgodnie z szacunkami Międzynarodowego Instytu-tu Badań Strategicznych (International Institute for Strategic Studies, IISS), Libia posiadała w 2009 prawie 2 tysiące czołgów typu T-72, T-62 i T-55. Mimo, że znaczna ich część była niesprawna, stanowią one potężną broń w walce z rebeliantami. Armia Kadafiego posiada również sowieckie i brazylij-skie wozy rozpoznania – BRDM-2 i EE-9, odpowiednio 50 i 70 sztuk, a tak-że prawie tysiąc bojowych wozów piechoty BMP-1. Na wyposażeniu wojska znajduje się również 750 radzieckich transporterów opancerzonych BTR-50 i BTR-60. Liczba pojazdów i czołgów przejętych przez rebeliantów w ciągu pierwszych tygodni walk jest niewielka. Wojsko Kadafiego prowadziło także intensywny ostrzał artyleryjski powstańców. Zgodnie z szacunkami IISS, w 2009 w jego posiadaniu było ponad 2400 sztuk dział samobieżnych różnego typu. Zwolennicy dyktatora są także uzbrojeni w rakietowe pociski balistycz-ne krótkiego zasięgu R-11 czy francusko-niemieckie przeciwpancerne pociski kierowane MILAN. Podobnie jak w przypadku sił pancernych, stanowi to siłę uderzeniową znacznie przewyższającą potencjał rebeliantów.

Pierwsze uderzenie Operację Świt Odysei, (według nomenklatury francuskiej Harmattan)

rozpoczęło uderzenie francuskich sił powietrznych. 19 marca 2011 o go-dzinie 16:45 samoloty Rafale i Mirage 2000 zaatakowały pojazdy pancerne zwolenników Kadafiego. Jednocześnie okręty amerykańskie i brytyjskie prze-prowadziły ataki rakietowe przy użyciu pocisków samosterujących dalekiego zasięgu Tomahawk, których celem było zniszczenie obrony przeciwlotniczej tego kraju, w tym radiolokatorów, wyrzutni rakietowych i systemów łączno-ści. W pierwszy dzień działania sił koalicji użyto około 120 takich pocisków. Operacją kierowano z pokładu należącego do VI Floty okrętu dowodzenia USS Mount Whitney.

Ataków dzień drugi Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem drugiego dnia operacji „Świt

Odysei” był nalot na bazę lotniczą w okolicach Tripolisu (chodziło głównie o schrony dla samolotów) oraz inne stanowiska związane z obroną przeciwlot-niczą wykonany przez 3 samoloty B-2 Spirit. Bombowce typu stealth opero-wały z bazy Whiteman w Missouri, USA i zrzuciły na libijskie cele 40 bomb

TEMAT NUMERU

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE16

Page 17: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

JDAM. Misja B-2 trwała 25 godzin, a samoloty tankowały w powietrzu aż czterokrotnie. Jednocześnie 20 marca do nalotów włączyły się amerykańskie samoloty wielozadaniowe F-15 i F-16 wspierane przez 4 rozpoznawcze AV-8B Harrier i należące do US Navy samoloty walki elektronicznej EA-18G Growler. Amerykanie współdziałali z lotnictwem Francji i brytyjskimi Tor-nado GR4. 6 takich odrzutowców zaatakowało Libię bezpośrednio z bazy RAF Marham w Norfolk i po przeleceniu 3000 mil bezpiecznie wróciło do Wielkiej Brytanii. Była to najdłuższa misja, jaką Tornado wykonały od czasu wojny o Falklandy.

Głównie Amerykanie… Większość sił zgromadzonych w ramach koalicji stanowią jednostki ame-

rykańskie wchodzące w skład USAF ( United States Air Force) i AFRICOM ( Africa Comannad). USAF skierowało nad Libię nie tylko samoloty wieloza-daniowe F-16 operującej ze znajdującej się we Włoszech bazy Aviano i F-15E Strike Eagle z Lakenheath w Wielkiej Brytanii, ale również maszyny zwia-dowcze RC-135. Lotnictwo marynarki włączyło natomiast do walki, poza samolotami rozpoznawczymi i zwiadowczymi, samoloty pionowego startu i lądowania AV-8B Harrier II i MV-22 Osprey. Aktywność Amerykanów w operacji „Świt Odysei” potwierdza fakt, że z 336 lotów wykonanych przez siły koalicji do 23 marca, aż 212 odbyły USAF i US Navy. Były to przede wszystkim loty rozpoznawcze i patrolowe, 108 z nich zakwalifikowano jako misje uderzeniowe.

… i Francuzi Duże zaangażowanie Francji potwierdza nie tylko rozpoczęcie całej ope-

racji Świt Odysei przez ten właśnie kraj, ale również obecność w rejonie Libii lotniskowca Charles de Gaulle na którego pokładzie znajduje się 8 myśliw-ców Rafale, 6 samolotów uderzeniowych Super Etendard i dwa samoloty wczesnego ostrzegania E-2C Hawkeye. W skład grupy lotniskowca wchodzą jeszcze cztery fregaty i jeden tankowiec. Francuskie siły powietrzne skierowały w rejon konfliktu jeszcze 20 samolotów.

Koalicja rośnie w siłę Wkrótce inne państwa NATO zadeklarowały chęć udziału w operacji

„Świt Odysei”. W początkowej fazie akcji do sił amerykańskich i francuskich dołączyła Wielka Brytania z atomowym okrętem podwodnym typu Trafalgar (HMS Triumph), dwoma niszczycielami (HMS Westminster i Cumberland) oraz czterema Tornado GR4 i dziesięcioma samolotami Typhoon. RAF ata-kował cele głównie przy użyciu pocisków Storm Shadow. Reakcją Kanady było włączenie do misji sześciu myśliwców CF-18 oraz dwóch transportow-ców C-17. Na morzu znajduje się również fregata klasy Halifax, HMCS Charlottetown. Dania i Norwegia udostępniły po 6 myśliwców F-16. Tyle samo F-16 MLU z bazy w Leeuwarden skierowała do udziału w operacji Holandia. Razem z myśliwcami 24 marca do Włoch poleciało 200 żołnie-rzy RNLAF, którzy pracować będą przy obsłudze samolotów. Co ciekawe, mimo początkowego udziału F-16 z Belgii, kraj ten zdecydował wycofać się z operacji. Myśliwce pozostały w rejonie konfliktu i obecnie biorą udział w ćwiczeniach w Grecji. Wsparcie koalicji, choć tym razem z morza, zaoferowa-ła także Turcja, gotowa wysłać w rejon operacji 4 fregaty i okręt podwodny. Kryzys ekonomiczny w Grecji zadecydował o udziału w akcji bojowej tylko czterech F-16, samolotu AWACS i dwóch fregat z tego kraju. Hiszpanie na-tomiast walczyć będą czterema F-18, a wody patrolują fregata Mendez Nunez i okręt podwodny S75 Tramontan. Na morzu znajdują się też dwa włoskie lekkie lotniskowce Giuseppe Garibaldi i Cavour. W akcji biorą udział także operujące z baz lądowych samoloty zwalczania obrony powietrznej Tornado,

myśliwce F-16 i Eurofighter Typhoon. Udział w Świcie Odysei zadeklarowały niektóre kraje arabskie. Katar skierował nad Libię transportowiec C-17 oraz dwa myśliwce Mirage 2000-5, a Kuwejt i Jordania zaproponowały wspar-cie logistyczne operacji. Zjednoczone Emiraty Arabskie mimo pierwotnej odmowy i chęci udziału tylko w pomocy humanitarnej wysłały przeciwko wojskom Kadafiego 12 myśliwców F-16E i Mirage 2000-9.

Mimo krytyki całej operacji, pewnego rodzaju wsparcie zapewniły tak-że Niemcy. Przeniesienie wojsk tego kraju z Morza Śródziemnego w rejon Afganistanu niejako odciążyło członków NATO biorących aktywnych udział w misji libijskiej. Umożliwiło to amerykanom wycofanie części sil z Afgani-stanu i skierowanie ich do operacji w Libii. Duże znaczenie w zbrojnej akcji przeciwko reżimowi mają bez wątpienia bezpilotowce rozpoznawcze Global Hawk, które nieustannie poszukują celów do ataku lotnictwa i okrętów ma-rynarki oraz weryfikują ich skuteczność. Siły koalicji wspierają także podnieb-ne cysterny, głównie KC-135.

Samoloty, okręty i… bazy Podstawowym problemem interwencji zbrojnej prowadzonej w odległym

miejscu od bazy macierzystej jest czas potrzebny na przebycie tej odległości i oczywiście zasięg samolotu. Zasięg też można w niewielkim stopniu zwięk-szyć korzystając z dodatkowych zbiorników paliwa. Niestety, powodują one zmianę właściwości lotnych samolotu, zmniejszają udźwig uzbrojenia, etc. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest więc operowanie z bazy znajdującej na terytorium przyjaciela, ale możliwie blisko wroga. Naprzeciw temu proble-mowi wyszły Włochy, Grecja i Hiszpania, które zaoferowały udostępnienie swoich lotniczych baz krajom koalicji. Włochy udostępniły aż 7 baz: Amen-dola, Aviano, Decimomannu, Gioia del Colle, Sigonella, Trapani i Pantelle-ria. Koalicja może również operować z hiszpańskich baz Moron i Rota. Belgo-wie korzystają z Araxos, a Katar i Norwegia z bazy Souda w Grecji. Nietrudno zauważyć, że kraje koalicji używają głównie dobrze znanych i sprawdzonych w innych konfliktach samolotów takich jaki F-16 czy Mirage. Ciekawa jest zatem propozycja Szwedów, którzy zaoferowali skierowanie nad Libię 6-8 myśliwców Saab JAS 39 Gripen. Byłaby to pierwsza misja bojowa realizowa-na przez ten samolot. Jednocześnie wiadomo już, że z przyczyn technicznych w Świcie Odysei nie wezmą amerykańskie F-22 Raptor..

Straty i korzyści Jedynym jak do tej pory samolotem straconym przez sprzymierzone siły

był F-15E, który nocą 22 marca rozbił się nad terytorium Libii. Powodem katastrofy był problem techniczny. Obu członków załogi odnaleziono, nie odnieśli poważnych obrażeń. Jednocześnie 23 marca dowództwo operacji ogłosiło, że udało się praktycznie w całości wyeliminować lotnictwo wierne Kadafiemu, a także skutecznie ograniczyć możliwości obrony przeciwlotni-czej sił dyktatora. Świt Odysei wydaje się zatem być znaczącym sukcesem koalicji. Kolejnym elementem działań jest operacja United Protector, po-legająca na patrolowaniu wód Libii i próbie uniemożliwienia nielegalnego przemytu broni do tego kraju. Ponadto w celu ochrony ludności cywilnej, a taki jest przecież główny cel operacji Świt Odysei, konieczne jest nie tylko utrzymywanie strefy zakazu lotów, ale i niszczenia celów naziemnych przez siły koalicji. Szacuje się, że 6 miesięcy takich działań kosztować będzie nawet 10 mld USD. I choć koalicja nie planuje wysłania do Libii wojsk lądowych, to dowództwo brytyjskie nigdy nie zaprzeczyło plotkom o operowaniu na terytorium tego kraju niewielkiej grupy komandosów. Dowództwo nad ope-racją utrzymywanie strefy zakazu lotów nad Libią przejęło NATO.

Justyna Koper

Autorka jest studentką 5. roku Szkoły Głównej Handlowej i specjalizuje się w tematyce międzynarodowego przemysłu lotniczego i obronnego.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 17

TEMAT NUMERU

Page 18: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Wśród specjalistów zajmujących się ekstremistycznymi organiza-cjami muzułmańskimi dominują dwa poglądy na to, co mogą

dla al-Kaidy oznaczać ostatnie ruchy rewolucyjne przechodzące przez terytoria państw arabskich Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Optymiści przekonują, że przeprowadzone bez rozruchów na dużą skalę, rewolucje w Tunezji i Egipcie pozbawiły al-Kaidę siły przekonywania i wpływów w regionie. Pesymiści twierdzą, że al-Kaida jest daleka od wyczerpania możliwości swego oddziaływania w państwach arabskich i prawdopodobnie będzie oczekiwać, aż „opadnie kurz” po politycznych i społecznych zawirowaniach i pojawią się pierwsze rozczarowania wśród entuzjastycznie nastrojonych powstańców, zanim zdecyduje się na pod-jęcie konkretnych działań w krajach osłabionych przez rewolucje. Wy-daję się, że aby zrozumieć obecną taktykę postępowania przywódców tej organizacji, sięgnąć należy do literatury poświęconej wcześniejszym działaniom al-Kaidy, a także jej tradycyjnym relacjom z poszczególnymi krajami arabskimi.

Sama al-Kaida reprezentuje ideologię rewolucji wewnątrz islamu. W piśmiennictwie, poświęconym początkom działania tej organizacji

w państwach arabskich, można znaleźć informacje, że ibn Laden zlecił kilku zaufanym osobom wykonanie serii szczegółowych badań regio-nalnych, których celem było poinformowanie go o najlepszych, indy-widualnych sposobach podejścia do rewolucji jihadystycznych w po-szczególnych krajach uwzględniających lokalne odmienności polityczne,

społeczne i religijne, a także nastroje społeczne, sytuację ekonomiczną itp.. Na kilka lat przed 11 września 2001 roku, wyniki tych badań zo-stały rozesłane do najważniejszych doradców ibn Ladena. Na podsta-wie tej wiedzy kierownictwo al-Kaidy sformułowało elastyczne strategie regionalne, które wyznaczały priorytety operacyjne dla jej członków, w każdym kraju arabskim. Chodziło o optymalne wykorzystanie poten-cjału ludzkiego i organizacyjnego dla stworzenia szerokiego frontu od-działywania „globalnego jihadu” przeciw Stanom Zjednoczonym. Kraje, w których sytuację oceniono, jak niesprzyjającą bezpośrednim planom al-Kaidy nie zostały „porzucone” całkowicie. W krajach tych zachęcano lokalnych jihadystów do zaangażowania się w działania terrorystyczne przeciwko ich władzom bez liczenia na pomoc zewnętrzną. W między czasie al-Kaida koncentrowała się na atakowaniu Stanów Zjednoczonych i organizowaniu swoich komórek w krajach, priorytetowych dla tej or-ganizacji. Wg stratega al-Kaidy Abu Bakr Naji, idea określenia krajów i celów bardziej lub mniej priorytetowych powstała w al-Kaidzie po to, aby uniknąć szybkiego i nadmiernego wykorzystania jej zasobów ludz-kich, materialnych i organizacyjnych.

Głównymi, priorytetowymi państwami, w których kierownictwo al-Kaidy organizowało siatki jihadystów wyposażone i przygotowane

do prowadzenia walki partyzanckiej, po zamachach 9/11 były Jemen, Arabia Saudyjska i Pakistan. Pakistan, jako kraj niearabski pozostaje poza obecnymi problemami, wynikającymi z powstań w krajach arabskich.

wobec rewolucyjnych wystąpień w państwach arabskich

TEMAT NUMERU ANALIZA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE18

AL-KAIDA

Page 19: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Jemen pozostaje pod wpływem powstańców, ale lokalne oddziaływanie al-Kaidy na ruch powstańczy w tym kraju okazuje się marginalnym w porównaniu z potężnymi siłami sekt i plemion. Arabia Saudyjska do-świadcza ostatnio demonstracji szyitów i są poważne przesłanki ku temu, że demonstracje te będą się nasilać, ale al-Kaida nie posiada znaczących wpływów wśród społeczności szyickich, aby skutecznie oddziaływać na nastroje rewolucyjne.

W ocenach al-Kaidy, takie państwo, jak Egipt, z liczbą ludności, która stanowi 25% całkowitej liczby ludności wszystkich kra-

jów Ligi Arabskiej, pomimo że zawsze był niezwykle ważnym państwem dla tej organizacji, to nie ma dla jej działań znaczenia priorytetowego. Pod względem operacyjnym Egipt Mubaraka stanowi przykład kraju, w którym działania al-Kaidy uważane były za zbyt trudne. Wewnętrznie /podczas różnego rodzaju szkoleń/ Egipt, przedstawiany jest, jako na-uczka /lekcja/ wyciągnięta z katastrofalnych działań tej organizacji w la-tach 90-tych, kiedy grupy jihadstów zostały całkowicie zniszczone przez egipskie służby specjalne. Propaganda al-Kaidy, która ogólnie zachęca do powstań i terroryzmu, nie apeluje bezpośrednio w tym względzie do ludności Egiptu.

Tunezja, rządzona przez silny centralny rząd wspomagany przez mocne służby specjalne stanowiła dla al-Kaidy, jakby pomniejszą wersję Egiptu. Kraj ten doświadczał incydentów związanych z terroryzmem ji-hadystów przez całe lata, ale al-Kaida traktowała go bardziej, jako teren właściwy dla agitacji, werbunków i propagandy, niż jako cel własnych operacji. To nie był priorytetowy cel dla jej ataków terrorystycznych.

Według ocen obserwatorów zagrożeń terrorystycznych, al-Kaida w takich krajach, jak Jordania, Irak czy Algieria zajmuje pozycję podobną do tej, jaką zajmowała przed powstaniami w krajach arabskich. Jednak jej siatki terrorystyczne wszędzie znajdują się pod dużą presją miejsco-wych służb specjalnych i sił zbrojnych.

Libia również nigdy nie była krajem priorytetowym dla al-Kaidy. Należąca do niej, miejscowa Libijska Islamska Grupy Bojowa /Libyan Islamic Fighting Group – LIFG/ przystąpiła do al-Kaidy w 2007 roku, ale szybko została rozgromiona przez siły Kaddafiego i od 2009 roku praktycznie pozbawiona możliwości bojowych.

W zaistniałej obecnie sytuacji tj. praktycznie wojny domowej w Libii, w interesie libijskich jihadystów, jest dyskretne wpieranie obecnych powstańców i „przebywanie w tzw. ogniu wyda-rzeń”, aby wiedzieć wszystko o kluczo-

wych decyzjach, sprawach i ludziach rodzącej się opozycji, a w nieda-lekiej przyszłości prawdopodobnie nowej władzy kraju. Al-Kaida zdaje sobie jednak sprawę, że inspirowanie ideologią jihadu opozycji libijskiej, której publicznie demonstrowana postawa nie odpowiada doktrynie al-Kaidy, jest obecnie bezcelowe. Zachód popiera opozycję i wydaje się pró-bować tak wpływać na jej działania, aby uniknąć pojawienia się w jej re-toryce elementów sprzyjających m.in. narracji al-Kaidy. Rozwój sytuacji w Libii jest trudny do oszacowania, ale wg ocen zachodnich, jak dotąd wydarzenia nie zmierzają w kierunku pożądanym przez al-Kaidę.

Nie oznacza to jednak, że organizacja ta nie próbuje wykorzystać za-istniałej sytuacji. Jej przywódcy zdają sobie sprawę, że taka okazja,

jaką są obecne rewolucje w krajach arabskich, może się więcej nie po-wtórzyć. Biorąc, więc jako przykład opisaną wyżej pracę analityczną do-radców Osamy ibn Ladena z końca lat 90-tych dot. wypracowania stra-tegii działań operacyjnych w poszczególnych krajach objętych jihadem, można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że podobne analizy dot. tym razem optymalnego wykorzystania dla własnych celów, wrzenia społeczno-politycznego w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Północ-nej, były i są na bieżąco prowadzone w kierowniczych gremiach al-Kaidy. Nie znamy oczywiście bezpośrednich zamierzeń „kierowników” świato-wego jihadu. Jednak na podstawie analizy zmieniających się w ciągu lat metod działań oraz pewnych tendencji w politycznym wykorzystaniu wydarzeń międzynarodowych /obserwowanych w m.in. wystąpieniach przywódców al-Kaidy/, można pokusić się o nazwanie kilku celów, które al-Kaida będzie chciała osiągnąć.

1. Uzyskanie wpływów politycznych we władzach tworzonych po obaleniu dotychczasowych dyktatur.

Celem zasadniczym dla al-Kaidy byłoby uzyskanie wpływu politycz-nego i ideologicznego na tworzone nowe struktury władzy państwowej w krajach arabskich. Jej przywódcy zdają sobie sprawę, że próba otwar-tego wprowadzenia swoich znanych przedstawicieli do opozycji, a po jej ew. zwycięstwie wyborczym do władz politycznych, nie ma na dłuższą metę szans powodzenia, nawet, jeżeli osoby te byłyby akceptowane przez większość opozycji, a nawet społeczeństwo.

Przykład Afganistanu wskazuje, że Zachód może posunąć się bar-dzo daleko, do użycia sił zbrojnych włącznie, jeżeli uzna, że dany kraj „dryfuje” w kierunku terroryzmu. Dlatego niewykluczone, że al-Ka-ida, jako organizacja „podziemna” będzie stosować konspiracyjne, wzorowane na działaniach służb wywiadowczych, metody uzyski-wania wpływów politycznych w nowo tworzonych władzach. Jedną z takich metod jest lokowanie w tych władzach, nieznanych dotąd z działalności terrorystycznej członków organizacji lub jej sympa-tyków, na wzór tzw. agentów wpływu. Wbrew pozorom w stoso-waniu metod właściwych służbom specjalnym, al-Kaida ma już pewne doświadczenia. W Internecie można znaleźć zalecenia dla przyszłych terrorystów dot. zachowania daleko idących środków bezpieczeństwa już na etapie podjęcia decyzji o przystąpieniu do jihadu. Aby ukryć intencje swojego przyszłego zaangażowa-nia na rzecz świętej wojny i zadbać o własne bezpieczeństwo, nakazuje się kandydatom na jihadystów m.in.: „wyelimino-wanie zewnętrznych oznak religijności, takich jak brody czy tradycyjny ubiór salaficki, unikanie odwiedzania meczetów /w krajach europejskich/, unikanie dyskusji na temat jiha-du wśród obcych, zezwolenie kobietom na zdjęcie nakryć głowy itp.”.**/

TEMAT NUMERU ANALIZA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 19

Page 20: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

2. Rozważna polityka propagandowa dla uzyskania własnych celów podczas rewolucji w krajach arabskich.

W zaistniałej sytuacji polityka informacyjna al-Kaidy zmierza w dwu kierunkach:

1). nie eksponowania haseł właściwych dla jihadu, ani innych zwro-tów ideologicznych mogących świadczyć o obecności członków al-Ka-idy lub jej sympatyków, wśród manifestującej opozycji. Kalkulacje kie-rownictwa al-Kaidy doskonale odkrywa znawca tej organizacji, prof. Uniwersytetu w Georgetown /USA/ Michael Scheuer***/. Zadaje on pytanie: „Co by się stało, gdyby w tłumie demonstrantów pokazały się transparenty „Islam jest rozwiązaniem” albo „śmierć niewiernym”? Mu-barak by ich rozstrzelał, a USA i cały Zachód zgotowałby mu owację. Kiedy wypadki toczą się po myśli islamistów, nie muszą ryzykować, aby się na coś takiego narażać. Jeżeli sam Zachód przyczynił się do obalenia najważniejszego sojusznika w walce z radykalnym islamem to, po co mu przeszkadzać? Trzeba być szaleńcem.” /Polityka, nr 14, 24.04.2011/;

2). utwierdzanie w świadomości społeczeństw arabskich /w bezpo-średnich kontaktach oraz w wystąpieniach oficjalnych przedstawicieli al-Kaidy za granicą/, dominującej roli tej organizacji w stworzeniu wa-runków do zaistnienia sytuacji rewolucyjnej i konieczności kontynuowa-nia walki z reżimami dyktatorskimi niezależnie od ponoszonych ofiar. Przykładem może tu być wystąpienie libijskiego rzecznika al-Kaidy, Abu Yahya al-Libi, zarejestrowane na taśmie wideo, w którym stwierdza, że to al-Kaida stworzyła warunki dla zaistnienia rewolucji w Tunezji i Egipcie, a także zainspirowała obecne wydarzenia w Libii /Ansar1.info, 12 Marzec br./. Film, wzywa Libijczyków do podążania za przykładem Sidi Omara al-Mukhtara, libijskiego bohatera narodowego, który prze-wodził oporowi Libijczyków przeciw Włochom w 1920 roku. Al-Libi używa określenia „Szejk Męczenników” w odniesieniu do Mukhtara, na którego spuściznę powołują się zarówno Kaddafi, jak i libijscy rebe-

lianci. Siły rebelianckie al-Libi ostrzegł przed ceną, jaką będą musiały zapłacić w przypadku klęski: „odwrót będzie ozna-czać dekady strasznych opre-sji i bezprawia większego niż możecie to sobie wyobrazić”. Przestrzegł również rebelian-tów przed oddawaniem broni siłom wiernym Kadaffiemu sugerując, aby zamiast tego budowali ukryte magazyny broni, którą będzie można wykorzystać w przyszłości.

Al-Libi podkreślił, że je-dynie władza szariatu może uratować Libijczyków i in-nych muzułmanów przed dyktaturami wspieranymi przez Zachód: „jedynym rozwiązaniem dla naszego kraju jest jihad dla Isla-mu” – stwierdził.

3. Dozbrojenie struktur terrorystycznych i partyzanckich al-Kaidy.

O tym, że al-Kaida liczy na uzyskanie dostępu do dużej ilości, sto-sunkowo nowoczesnej broni, do materiałów wybuchowych, a być może również bojowych środków chemicznych może świadczyć przytoczony wcześniej w p. 2, apel rzecznika tej organizacji al-Libi, aby nawet w przypadku ew. porażek nie oddawać uzbrojenia, ale „budować ukryte magazyny broni, którą będzie można wykorzystać w przyszłości”. Na terenie ogarniętej wojną domową Libii znajduje się wiele rodzajów bro-ni, którą chętnie w swoich arsenałach widzieliby terroryści. Należą do nich m.in. przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe. Wg dyrektora rosyjskiego Centrum Analizy Światowego Handlu Bronią Igora Korot-czenko /agencja RIA Novosti 24.03.2011/ - wg stanu na początek 2011 roku, siły zbrojne Libii posiadały, wg różnych ocen ekspertów, od 600 do 1500 przenośnych rakietowych zestawów przeciwlotniczych typu „Strza-ła 3” i „Igła-1”, dostarczonych do tego kraju jeszcze w czasach ZSRR. Ze względu na panujący w kraju chaos i praktycznie niechronione granice, pewna ilość tej bardzo niebezpiecznej broni może zostać przerzucona za granicę i sprzedana działającym na Bliskim Wschodzie organizacjom terrorystycznym, w tym al-Kaidzie, a następnie wykorzystana w zama-chach terrorystycznych przeciwko samolotom pasażerskim w państwach Zachodu. Swego rodzaju potwierdzeniem tych obaw jest artykuł, któ-ry ukazał się w algierskiej gazecie „L’Expresson”. Gazeta ta, w swoim wydaniu z soboty 2.04.br. informuje, że władze Algierii zdecydowały o wysłaniu w rejon granicy z Libią, 7 tys. żandarmów i 5 batalionów sił lądowych. Celem tej misji wojskowej ma być nie dopuszczenie do prze-nikania na teren Algierii bojowników pochodzących z organizacji terro-rystycznej „Al-Kaida Islamskiego Maghrebu” /AKIM/ oraz zapobieżenie przerzucaniu do tego kraju broni zdobytej lub uzyskanej podczas działań wojennych w Libii. Gazeta informuje, że „dzięki swoim nowym sojusz-nikom – libijskim powstańcom, al-Kaidzie udało się wejść w posiadanie ciężkiego uzbrojenia i zestawów rakiet przeciwlotniczych”.

Oprócz broni, która już znajduje się na terenie Libii, niewykluczone, że terroryści będą mogli skorzystać z nowych dostaw. Wg brytyjskiego tygodnika „Sunday Times” z 26.03.11 - Wielka Brytania i inne pań-stwa uczestniczące w koalicji przeciw Muammarowi Kadafiemu przy-gotowują plany uzbrojenia libijskich partyzantów. Według brytyjskich źródeł obronnych, na które powołuje się gazeta, powstańcy najbardziej potrzebują przeciwpancernych pocisków rakietowych wystrzeliwanych z ramienia, zdolnych powstrzymać ruchome jednostki artylerii Kaddafie-go. Brytyjski wywiad ostrzega jednak, że taki krok jest ryzykowny. MI6 zwróciło uwagę przedstawicielom rządu, że opozycja nie ma jednolitego oblicza, a niektóre grupy działające na jej obrzeżach mogą być powiązane z al-Kaidą.

O pewnych śladach al-Kaidy wśród powstańców libijskich z Bengazi wspomniał również dowodzący siłami NATO w Europie adm. James Stavridis, wskazując, że podejrzenia te są istotnym czynnikiem, który powstrzymuje władze amerykańskie od dozbrojenia powstańców.

Pewne wnioski Al-Kaida jest organizacją dalece zdecentralizowaną. W jej struktury

wchodzą, często jedynie deklaratywnie, różne komórki, siatki i organizacje terrorystyczne, różniące się między sobą strukturami organizacyjnymi, stopniem przygotowania do konspiracyjnych działań terrorystycznych /lub partyzanckich/, ideowością, a także poziomem inteligencji i wyszkolenia ich przywódców. Idee światowego jihadu i metody jego prowadzenia opracowywane przez czołowych ideologów „Bazy” /

TEMAT NUMERU ANALIZA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE20

Page 21: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Osamy ibn Ladena, Ajmana al Zawahiriego czy też Abu Abdullaha Ahmada z AQIM/, w życiu codziennym „zderzają się” z żarliwym i ideowym, ale niekiedy uproszczonym ich pojmowaniem przez przeciętnych bojowników. A na to nakłada się jeszcze profesjonalne przeciwdziałanie służb antyterrorystycznych czołowych państw współczesnego świata. Dlatego obserwując obecne wydarzenia w państwach arabskich i analizując rolę, jaką odgrywa w nich al-Kaida, należy mieć świadomość, że nasze obserwacje i wypływające z nich wnioski do prowadzenia działań antyterrorystycznych, są wypadkową kilku przynajmniej czynników, a w tym m.in.:- rzeczywistych planów i zamierzeń kierownictwa;- skuteczności działania lokalnych organizacji i bojowników /konspi-racyjnego lub otwartego w zależ-ności od sytuacji/;- obiektywnych warunków po-litycznych zaistniałych podczas wydarzeń rewolucyjnych;- przeciwdziałania władz/wsparcia zewnętrz-nego - wobec ruchów rewolucyjnych; - podjętych działań antyterrorystycznych (przez władze lokalne lub pań-stwa zachodnie).

Uwzględniając te czynniki, a jednocześnie mając niewiele informacji o działaniach al-Kaidy w ruchach powstańczych, równie dobrze możemy stwierdzić, że al-Kaida została zepchnięta na margines wydarzeń, jak i że jej celem było obalenie dyktatorów „czyimiś” rękami bez eksponowania swojej obecności wśród powstańców.

Moim zdaniem na obecnym etapie nie można jednoznacznie stwier-dzić, że ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej, jednoznacznie wskazują, że „arabska zima ludów wykazała bezsilność dżihadystów” lub że „Ludowe powstania w Tunezji, Egipcie i w Libii pokazały, jak mało mają do powiedzenia w społeczeństwach arabskich fanatycy świętej wojny. Mimo propagandy, którą uprawiali przez lata, ich potencjał mobilizacyjny jest równy zeru”, jak to czytamy w wielu opracowaniach dot. tych wydarzeń.

Być może, studząc nieco rewolucyjny entuzjazm, trzeba się zastano-wić czy rzeczywiście celem nr 1 al-Kaidy i innych organizacji światowe-go jihadu było „powiewanie zielonymi sztandarami nad wzburzonymi manifestantami” zimą i wiosną 2011 roku? Trzeba się zastanowić czy akurat te ostatnie „rewolucje” były tymi, z którymi al-Kaida chciała się utożsamiać i do których dążyła.

A może tylko skorzystała lub skorzysta z okazji i zrealizuje kilka swo-ich etapowych zamierzeń /m.in. te wymienione wyżej w p.1 - 3/, na dłu-giej drodze do iluzorycznego celu - stworzenia panarabskiego państwa ortodoksyjnego Islamu.

Krzysztof Surdyk

Autor w latach 2003-2006 pełnił funkcję Szefa Zarządu Wywiadu Wojskowego.

*/ Al-Libi został schwytany przez siły NATO w Afganistanie w 2002 roku i przetrzymywany bez sądu w więzieniu Bagram, skąd uciekł w 2005 roku. Od tego czasu przebywa prawdopo-dobnie na terenach plemiennych Północno-wschodniego Pa-kistanu, gdzie został ważnym rzecznikiem al-Kaidy, produkując liczne przesłania i wiadomości nagrywane na taśmie wideo. Do uzyskania tak znaczącej pozycji w hierarchii al-Kaidy z pewno-ścią przyczyniły się jego wcześniejsze studia islamistyczne. Brat al-Libiego, Abdulwahab Muhammad Kaid, był jednym ze 110 byłych członków tzw. Libijskich Islamskiej Walczącej /Libyan Is-lamic Fighting Group – LIFG/, uwolnionej przez reżim Kadaffiego 16 lutego br.

**/ „Porady z dziedziny bezpieczeństwa na podstawie ingu-skiego jihadu”, Abu Anas z Khacharoy, arabski dowódca polowy znany ze swych wcześniejszych działań w Czeczenii.

***/ Prof. Michael Scheuer, amerykański historyk i analityk politycznych. Były agent CIA. W latach 1996-99 szef tzw. Alec Stadion, specjalnej jednostki zajmującej się tropieniem Osamy ibn Ladena.W latach 2001-04 doradca w tej jednostce. Obecnie wykładowca polityki bezpieczeństwa. Autor wielu książek m.in.: „Imperium pychy”, „Dlaczego Zachód przegrywa wojnę z terro-ryzmem” oraz biografii ibn Ladena.

TEMAT NUMERU ANALIZA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 21

Page 22: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

EUROPA L ITWA

Jak oceniłby Pan obecny poziom relacji litewsko-pol-skich? AA: Stosunki z Polską określam jako strategiczne partnerstwo. Wszy-scy, którzy przed dekadą rozpoczęli tworzenie tego partnerstwa, zasługują na miano wizjonerów. Jednakże od początków naszej wspólnej historii relacje były zarówno dobre, jak też skomplikowane. Postrzegam to jako normalny stan ludzi i państw. Jeżeli spojrzymy wstecz, od unii w Krewie do chwili obecnej i spróbujemy stworzyć pewien zestaw relacji, to tylko potwierdziło-by moje słowa.Wspólne zwycięstwo pod Grunwaldem oraz – polskie „nie“ dla koronacji Witolda. Tuż obok bezwzględne walki dyplomatyczne w trakcie zawarcia Unii Lubelskiej oraz sukces rodu Radziwiłłów w pomyślnym wydaniu za mąż Barbary Radziwiłłówny. Przyjęcie Konstytucji 3 Maja, ale koniecznie z dodatkowym dokumentem – Zaręczeniem Wzajemnym Obojga Narodów. Nawet podczas powstań XIX w. stosunki pomiędzy Litwą i Polską nieko-niecznie były harmonijne, nie mówiąc już o losach Umowy Suwalskiej i okupacji Wilna albo starciach litewskich oddziałów samoobrony z oddzia-łami Armii Krajowej podczas okupacji hitlerowskiej. W XX w. serdeczne wsparcie udzielone „Sąjudisowi” przez „Solidarność”, czego byłem świad-kiem, wspólne przystąpienie do Unii Europejskiej oraz poparcie Polski dla naszych dążeń do członkostwa w NATO.W dzisiejszych relacjach też można dostrzec pewną dwoistość. Jest wspólne zrozumienie i wzajemne wspieranie w ramach działalności w Unii Europej-skiej i NATO czy w trakcie realizacji projektów energetycznych i infrastruk-turalnych oraz przed kilkoma laty szczególnie ożywione zainteresowanie sytuacją mniejszości narodowych.

Jaka jest przyczyna, dla której w prasie, choćby polskiej, mówi się, że relacje dwustronne są bardzo złe?

AA: Mnie również dziwią takie stwierdzenia. Nie sądzę, aby były istotne i głębokie powody do takiego określenia naszych stosunków. Jest to raczej czynnik o charakterze kampanii politycznej. Praktyczne realia życia i stałe kontakty pomiędzy przywódcami naszych państw zaprzeczają takiej opinii. Świadczy o tym również intensywna współpraca pomiędzy światem biznesu, kultury oraz środowiskami akademickimi.

Faktów szczerej współpracy jest wiele. Jest to chociażby wydana w roku ubiegłym książka z podróży po Litwie czterech niezależnych dziennikarzy z Polski, w której bez uprzedzeń zostało przedstawione spojrzenie na codzien-ne życie naszego kraju, od wielu lat realizowany program wymiany mło-dzieży, liczne wystawy, to również planowane w tym roku wspólne imprezy ku czci Cz. Miłosza i M. K. Čiurlionisa oraz obchody rocznicy wznowienia stosunków dyplomatycznych.

Jak odniósłby się Pan do stwierdzenia w polskim New-sweeku, iż „Litwa jest dziś najbardziej skonfliktowanym z Polską państwem Unii Europejskiej” oraz iż „Litwini są prze-konani, że Polacy dążą do ekspansji na wschód i ponad ich głowami chcą się dogadywać z Rosją”?

AA: Jako osoba posiadająca wykształcenie i praktykę dziennikarską, ta-kie stwierdzenia oceniam w kategorii tabloidalnych nagłówków, które nie odzwierciedlają stanu rzeczy, lecz tylko robią zamieszanie w głowach czytel-ników. A jednak nie można nie dostrzec określonych posunięć w polskiej polityce zagranicznej. Do 2008 roku odnosiło się wrażenie, że polskie elity politycznie całkowicie uświadomiły sobie istotną odpowiedzialność Polski w zakresie bezpieczeństwa regionalnego, jak również to, że regionalna jedność państw NATO i UE jest priorytetem.

Być może, ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu czas jest na nowy etap stosunków pomiędzy naprawdę historycznie bliskimi sobie obu narodami, związanymi wspólnotą losów, na którym prosta polityki współczesnej Polski jest przede wszystkim ukierunkowana na Trójkąt Weimarski i na Wschód. Lecz w moim przekonaniu, historia pokazuje, że Litwa i Polska najbardziej wygrywały w tych historycznych momentach, gdy w pierwszej kolejności zabiegały o swój region oraz przyczółki tego regionu.

Mamy historyczną szansę do uzasadnienia tej tezy. W drugim pół-roczu bieżącego roku Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej, a Litwa przez cały 2011 rok przewodniczy organizacji OBWE - jest to wyjątkowy historyczny moment. Jest to unikalna możliwość umocnienia pozycji regionu.

Gdyby to się udało osiągnąć, ochłodziłoby zapędy niektórych geopoli-tyków, twórców tajnej doktryny euroazjatyckiej, zgodnie z których teoria-

Rozmowa z szefem MSZ LitwyAudroniusem Ažubalisem

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE22

Page 23: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

EUROPA L ITWA

z szefem MSZ Litwy

mi Litwa i Polska stanowi główną przeszkodę do ekspansji niektórych państw na Zachód.

Gdyby miał Pan wskazać największy problem w relacjach litewsko-polskich, co by to było?

AA: Jak już mówiłem, naprawdę dużych problemów pomiędzy naszymi państwami nie ma - są sprawy, które należy rozwiązać, które czasami nieza-służenie są zaostrzane i które przy odrobinie zaufania wobec siebie oraz bez posługiwania się językiem ultimatów, naprawdę rozwiążemy.

Warunkiem do pomyślnego postępu jest uczciwość, wzajemny szacunek, pamiętając o szacunku wobec siebie, odpowiedzialność wobec historii i na-rodu oraz wobec przyszłości państwa.

Co Polska może zaoferować Litwie w polityce międzyna-rodowej, a co Litwa Polsce?

AA: Przede wszystkim stosunki pomiędzy narodami i państwami nale-ży budować nie w oparciu o zasadę handlu wymiennego „cos za coś“. Je-stem dumny, że Litwa i Polska uczestnicząc w forach UE, NATO i innych, niejednokrotnie demonstrowały jedność i polityczną wolę w podejmowa-niu decyzji, nie zważając na koniunkturę europejskich i transatlantyckich procesów politycznych, tym samym dając przykład prawdziwej sąsiedzkiej solidarności.

Mając na celu dobro własnego państwa, bez wątpienia, musimy pielę-gnować wartości europejskie i transatlantyckie, jednakże, co jest niezmiernie ważne, nie wolno zapominać o unikalnych korzeniach wspólnej historii i odmiennych narodowych tradycjach.

W Polsce wiele miejsca poświęca się kwestii pisowni pol-skich nazwisk. Czy możemy liczyć w tej kwestii na decyzję, która zadowoli obie strony?

AA: Przed wszystkim, to nie jest kwestia polskich nazwisk, tylko pytanie o to czy można i czy jest potrzeba zmieniać litewski alfabet.

Nie będę się powtarzał, że Sąd Konstytucyjny Litwy w tej sprawie już się wypowiedział. Myślę, satysfakcjonujące dla obu stron rozwiązanie znaj-dziemy po zakończeniu rozpatrywanej w tym roku w Sądzie Sprawiedli-wości Unii Europejskiej sprawy Runevič - Wardyn. W tej sprawie z prośbą o interpretację prawną, czy litewskie przepisy regulujące pisownię imion i nazwisk są zgodne z prawem UE, zwrócił się Wileński Sąd Dzielnicowy nr 1. Chociaż ostatecznej decyzji jeszcze nie ma, w grudniu ubiegłego roku rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości UE Niilo Jääskinen wyraził wniosek, że prawo unijne nie zabrania państwom członkowskim ustalać przepisy pisowni imion i nazwisk, mając na celu zapewnienie używania ję-zyka narodowego.

Premier Litwy, Andrius Kubilius stwierdził, że Polacy na Litwie żyją lepiej niż Litwini w Polsce. Co miał na myśli i jaki jest to komunikat z Wilna do Warszawy?

AA: Premier mówił również o warunkach oświaty – mogę śmiało oświadczyć, że wszystkie mniejszości narodowe mają jak najlepsze warunki do pielęgnowania swojej kultury na Litwie. Litwa jest jedynym państwem, gdzie przedstawiciele polskiej mniejszości narodowej mają możliwość uzy-skania pełnego wykształcenia w języku ojczystym od szczebla początkowego do wyższego. Działająca w Wilnie Filia Uniwersytetu Białostockiego jest je-dyną filią polskiej wyższej uczelni za granicą. W 2010 roku działało 68 szkół ogólnokształcących z polskim językiem nauczania, poza tym jeszcze 36 szkół mieszanych, tzn. w których są klasy, gdzie kształcenie odbywa się w języku polskim; do nauki języka polskiego są przygotowane i drukowane wszystkie podręczniki (dla klas 1-12), stale są wydawane nowe tytuły podręczników. Od 2008 roku dla wszystkich szkół z językiem nauczania mniejszości na-

rodowych dofinansowanie koszyczka ucznia zwiększono o 20 proc. Polacy na Litwie mają swoich przedstawicieli w Sejmie oraz większość w radach samorządów rejonu wileńskiego, ukazują się gazety, nadawane są audycje radiowe. Mówiąc o często eskalowanej kwestii procesu zwrotu ziemi, który z powodów obiektywnych wydłużył się – w końcu ubiegłego roku Rząd wyasygnował środki na przyśpieszenie rozstrzygnięcia tej sprawy oraz zobo-wiązał się do całkowitego zakończenia zwrotu ziemi w rejonie wileńskim do końca 2013 roku. Obecnie na Litwie obszar zwróconej ziemi wynosi średnio 98 proc, w rejonie wileńskim – 84 proc., w rejonie solecznickim – 95 proc., w rejonie trockim - 93 proc.

Jak widzimy, Rząd Litwy wykazuje zdecydowaną wolę polityczną do realizowania swoich zobowiązań wobec polskiej mniejszości narodowej. Tego samego oczekujemy od strony polskiej w sprawie litewskiej mniej-szości narodowej – tam również jest bardzo dużo ważnych dla nas nieroz-strzygniętych spraw, których jednak tak ostro nie podnosimy. Wierzę, że pozostające jeszcze sprawy mniejszości narodowych uda się nam rozwiązać konstruktywnie.

Co należałoby zrobić, by ocieplić stosunki?

AA: Chciałbym bardzo relacje pomiędzy państwami oceniać nie w ska-li wzrostu lub spadku temperatur, tylko w oparciu o konkretne przykłady współpracy. Najnowszy raport Agencji Praw Podstawowych UE wysoko ocenia atmosferę praw i wolności obywatelskich na Litwie, natomiast w do-rocznym raporcie Freedom House Litwa jest określana jako wolne państwo w dziedzinie swobód obywatelskich i prawa politycznego.

Jako minister spraw zagranicznych broniłem, bronię i będę bronił inte-resów naszych obywateli – Litwinów, Polaków, Rosjan, Białorusinów oraz przedstawicieli innych mniejszości narodowych, którzy są obywatelami Li-twy. Wierzę, że wszystkie działania podejmowane w naszym państwie, są skierowane na polepszenie sytuacji naszych obywateli. Opinia, jakoby są celowo czynione jakieś kroki, aby pogorszyć warunki życia, nadaje się na scenariusz filmu, a nie na realną ocenę. Nie ulegam publicznym eskalacjom, gdyż fakty pokazują całkiem inną sytuację, niż jest poddawana dyskusji.

Mamy mnóstwo dobrych przykładów wymiernej, korzystnej dla obu stron współpracy. Wymienię tylko kilka najważniejszych z ubiegłego roku: to wejście na Litwę polskiej grupy Lotos, jak również połączenie działalności „Trakcji polskiej” i litewskiej spółki „Tiltra”, całkowita wartość tej transakcji wynosi ponad 700 mln. PLN oraz szereg innych.

Polski rynek jest jednym z najważniejszych rynków dla litewskiego eks-portu. Od stycznia do listopada ubiegłego roku, w porównaniu z tym sa-mym okresem 2009 roku, eksport do Polski wzrósł o 41 proc. ( import – o 17 proc.). Pod względem znaczenia rynku sąsiedni kraj był na 4 pozycji. Na jeszcze wyższej, trzeciej pozycji, Polska plasuje się na liście krajów, wwożą-cych najwięcej towarów na Litwę. Pod względem wartości bezpośrednich polskich inwestycji na Litwie - 3,7 mld Lt - Polska zajmuje drugie miejsce, jedynie w II kwartale 2010 roku polscy inwestorzy byli najbardziej aktywni – zainwestowali 447,6 mln Lt. Przedsiębiorcy litewscy również nie omijają Polski – według danych na 1 lipca 2010 roku Litwini zainwestowali w Polsce prawie 0,4 mld Lt. Pod względem litewskich inwestycji za granicą Polska jest na 5 miejscu.

I na koniec – relacje pomiędzy Litwą i Polską w przyszłości również nie będą jednobarwne. Ważne, żeby przeważały barwy jasne. Czy tak się stanie, będzie zależało od przezorności polityków, od ich odpowiedzialności i wiary, że w teraźniejszości można uzmysłowić nowy sens najlepszego historycznego doświadczenia Obojga Narodów.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Robert Czulda

KWIECIEŃ-MAJ 2011 23

Page 24: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Warszawa uważa, iż dobre relacje z Moskwą pozwolą jej na podbudo-wanie swojej pozycji wewnątrz Unii Europejskiej. Polacy nie chcą już

dłużej być postrzegani jako rusofobiczny i przysparzający kłopotów partner. Czynnikiem wpływającym na konieczność umocnienia się w łonie UE było poluzowanie współpracy pomiędzy administracją Baracka Obamy a pań-stwami Wschodniej Europy. Nie można też zapominać, iż Rosja jest postrze-gana jako rosnący rynek zbytu dla polskich producentów, a także potencjalny obszar inwestycyjny dla biznesmenów znad Wisły.

Rosja z kolei patrzy na Polskę jako na rosnącą siłę wewnątrz UE. Oferując jej współpracę ekonomiczną chce przez to wzmocnić rosyjski głos wewnątrz Wspólnoty Europejskiej. Kreml zdaje sobie sprawę z faktu, iż dobre stosunki z Polakami mogą zapobiec dalszemu blokowaniu rosyjsko – unijnych poro-zumień, co miało miejsce w przeszłości na skutek agresywnej polityki Rosji wobec krajów należących do jej tzw. bezpośredniej zagranicy. Taka polityka mogłaby również powstrzymać władze w Warszawie przed dalszym zabie-ganiem o włączenie niektórych swoich sąsiadów do zachodnich struktur polityczno – wojskowych. Co więcej, znaczenie Polski jako potencjalnego producenta gazu łupkowego może uczynić z tego kraju ekonomicznego ry-wala Rosji. Dlatego też Moskwa stara się brać udział w pracach związanych z pozyskiwaniem nowych źródeł energetycznych oraz kontrolą ich zagranicz-nych tras przesyłowych.

Rząd Tuska wyraża również nieustanną wolę odbudowania poprawnych relacji z Niemcami, a także restytucji zapomnianego już nieco Trójkąta We-imarskiego, w skład którego wlicza się właśnie Berlin oraz Paryż. Pierwotnym celem utworzenia tego forum współpracy było ułatwienie włączenia Polski do NATO i UE. Jednak, gdy zadanie to zostało już zrealizowane, dalsze istnienie tej organizacji nie wydawało się sensowne. Dzięki zmianie establi-shmentu politycznego nad Wisłą Trójkąt został reaktywowany, czego dowo-dem ma być spotkanie głów państw członkowskich, do którego ma dojść w roku 2011 w Warszawie.

Litwa oskarżaNowe podejście do stosunków z Rosją oraz ich ocieplenie w przypadku

Niemiec pozwoliły Polsce poczuć się istotnym graczem na kontynencie. Warszawa musi jednak rozgrywać swoją partię bardzo ostrożnie, zwłasz-cza jeżeli chodzi o podejście do stosunków z Rosją oraz mogące być tego skutkiem zapominanie o swoim geohistorycznym położeniu. Paradoksal-nie polskie ambicje odgrywania większej roli na europejskiej scenie poli-tycznej, a także nawiązania bliższych relacji z Rosją mogą stworzyć pozory dystansowania się, lub nawet arogancji w stosunku do swoich mniejszych sąsiadów. Krytycy polityki zagranicznej rządu Tuska twierdzą, iż Polska w imię otwarcia się na kraje takie jak Rosja, Niemcy oraz Francja, zdaje się porzucać swoich wschodnioeuropejskich sojuszników.

Czy Polska porzuca swoich sąsiadów?

Za rządów administracji Donalda Tuska polska polityka zagraniczna nabrała cech dwutorowości. Do podstawowych zadań przed nią stawianych należą: nawiązanie poprawnych stosunków bilateralnych z Niemcami i Federacją Rosyjską oraz utrzymanie bliskich więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Zdaniem przedstawicieli władz taka polityka, jeśli się powiedzie, uczyni kraj bezpiecznym, jakim nie był on jeszcze nigdy w swojej historii.

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE24

Page 25: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Przykładem mogą być tutaj stosunki polsko – litewskie, które w ostatnich miesiącach zostały zdominowane przez zarzuty odnośnie dys-kryminacji mniejszości polskiej na Litwie. Wilno odbiera te argumenty jako złudne i będące wyrazem arogancji ze strony Warszawy. Były litewski prezydent, Valdas Adamkus, uważa iż Polska ponosi odpowiedzialność za większość problemów powstałych po zakończeniu tzw. złotej ery w stosun-kach bilateralnych, kiedy to kraj nadwiślański lobował za akcesją Litwy do NATO oraz UE, a także oficjalnie ogłosił swojego sąsiada mianem part-nera strategicznego.

Zdaniem Adamkusa, Polska stara się wybić na pozycję czołowego eu-ropejskiego gracza, a w imię tego gotowa jest poświęcić swoje stosunki z Litwą. W momencie, gdy Warszawa skarży się na łamanie praw mniejszo-ści, Wilno narzeka, iż litewscy Polacy nie chcą się integrować, ani też uczyć miejscowego języka. Punktem krytycznym w tej słownej wojnie była wio-sna 2010 roku, kiedy to polski Minister Spraw Zagranicznych, Radosław Sikorski, ogłosił, że nie wybierze się na Litwę do czasu, aż ta nie zezwoli swoim Polakom na pisanie nazwisk w ich ojczystym języku.

Zdaniem Wilna, a także i pozostałych stolic regionu, Polska dokonała widocznej tranzycji priorytetów swojej polityki zagranicznej. Niektórzy politycy uważają, iż Warszawa zaognia stosunki z Litwą, aby przygotować grunt pod ewentualną sprzedaż Rosjanom swojej rafinerii w litewskich Możejkach. Nie bez znaczenia są też zamiary wybudowania wespół z Rosją elektrowni atomowej w Obwodzie Kaliningradzkim. W związku z powyż-szym zaawansowane jeszcze do niedawna plany budowy polsko – litewskiej elektrowni tracą na znaczeniu. Litwini uważają również, iż największym beneficjentem poprawiających się stosunków polsko – rosyjskich, a także towarzyszącemu im pogorszeniu się relacji pomiędzy Warszawą i Wilnem, będzie Moskwa.

Konflikty pomiędzy sąsiadami z pewnością nie pozostaną bez wpływu na spójność polityczną całego regionu oraz jego pozycję wewnątrz UE i NATO. Służy to rosyjskim interesom zmierzającym do osłabienia głosu państw wschodnio - europejskich w różnych międzynarodowych instytu-cjach, a także uczynieniu z Polski bardziej neutralnego gracza w kwestiach strefy post-sowieckiej, którą Moskwa postrzega jako swój obszar wpływów. Odwrócenie się Polski od jej wschodnich sąsiadów może więc okazać się wyjątkowo krótkowzroczną oraz nieproduktywną polityką.

Jeżeli Rzeczpospolita chce zaliczać się do głównych europejskich gra-czy, musi skupić się na swoich mocnych stronach. Nie może zapominać o wykorzystywaniu swojego położenia geostrategicznego jako koordynatora polityki państw regionu, bądź też nawet jego zdecydowanego lidera. Berlin i Paryż traktują Warszawę poważnie, między innymi dlatego, iż postrze-gają ją jako czołowe państwo tej części Europy. Zdają sobie one sprawę, iż połączone siły czterech członków grupy Wyszehradzkiej mogą osiągnąć w Radzie Europejskiej więcej niż niemiecko – francuski tandem. Daje to Warszawie dogodną pozycję negocjacyjną, zwłaszcza w kontekście przy-szłorocznej debaty o unijnym budżecie. Im bardziej wpływowa w regionie oraz silniejsza ekonomicznie stanie się Polska, tym większe jej szanse na poważne traktowanie przez europejską czołówkę.

Polska odpowiadaW odpowiedzi na głosy krytyki, władze w Warszawie twierdzą, iż wcale

nie porzuciły swoich sojuszników. Co więcej, poprzez uzyskanie mocniej-szej pozycji wewnątrz UE, Polska będzie miała silniejszy wpływ na jej po-litykę, zwłaszcza w wymiarze wschodnim. Uważają one, iż program Part-nerstwa Wschodniego, obejmującego swym działaniem takie państwa jak Białoruś, Ukraina, Gruzja, Armenia oraz Azerbejdżan jest idealnym spo-sobem na zreformowanie byłych krajow Związku Radzieckiego. Warszawa

stara się także wywierać naciski na Berlin, aby ten bardziej zaangażował się w kształtowanie polityki Unii wobec jej sąsiadów.

Partnerstwo Wschodnie swój rozkwit ma zaplanowane na rok 2011, kiedy to prezydencję w UE obejmą Węgry, a potem właśnie Polska. Pro-blemem będą jednak ewentualne obiekcje ze strony starych państw człon-kowskich, które w dużej mierze finansują promowany przez Polaków program. Wiele z nich uważa, iż zainwestowane do tej pory pieniądze nie zostały przeznaczone na jakiekolwiek konkretne projekty, co jest ar-gumentem na „nie” dla dalszego kontynuowania całego przedsięwzięcia. Wschód może więc stracić na znaczeniu w oczach wielu europejskich sto-lic i to pomimo polskich prób lobbowania zarówno w UE, jak i Trójkącie Waimarskim oraz Grupie Wyszehradzkiej. Co więcej, półroczna prezyden-cja może okazać się zbyt krótką, aby zrealizować takie pomysły jak ruch bezwizowy czy też umowy stowarzyszeniowe pomiędzy Unią a państwami objętymi programem.

Polska ma do odegrania w Europie ogromną rolę, zarówno na zacho-dzie, jak i na wschodzie. Nie tylko jako rosnąca siła ekonomiczna, lub też podmiot jednoczący region w negocjacjach unijnych. Historia pokazała, iż kraj ten jest doskonałym promotorem demokratycznych przemian wśród swoich sąsiadów. Warszawa ma dzisiaj unikalną szansę zdobycia jeszcze większych wpływów wewnątrz UE oraz pokazania się jako konstruktywny i stabilizujący sytuację gracz. Żeby to wszystko osiągnąć, nie może jednak zapominać o absolutnie podstawowych zasadach kształtujących świat sto-sunków międzynarodowych.

Janusz BugajskiJanusz Bugajski jest szefem programu Lavrentis Lavrentiadis oraz dyrektorem projektu pt. „Nowe Demokracje w Europie” realizowanego w ramach Centrum Studiów Strate-

gicznych i Międzynarodowych (CSIS) z siedzibą w Waszyngtoniem, USA. Jego ostatnia publikacja nosi tytuł „Georgian Lessons: Conflicting Russian and Western Interests in the

Wider Europe” (CSIS, Listopad 2010).

POLSKA POLITYKA ZAGRANICZNA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 25

Page 26: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Ten krótki artykuł nie ma na celu udzielenia pełnej i dogłębnej odpowiedzi na pytanie o przyczyny obecnego stanu relacji pomiędzy Litwą i Polską. Warszawa oskarża Wilno o niewypełnianie postanowień umów międzynarodowych, dyskryminując polską ludność. W tym czasie Wilno broni się argumentując, iż polska mniejszość narodowa ma pełno prawo do poszanowania i kultywowania własnej tradycji. Na lepsze warunki może ona liczyć już tylko w Polsce. Coś tu musi nie być w porządku …

Artykuł ma na celu podzielenie się własnymi spostrzeżeniami autora oraz dokonanie pewne-go wglądu w obecną sytuację, w celu zrozumie-nia powodów powtarzających się sporów po-jawiających się przy okazji litewsko – polskich stosunków bilateralnych.

Obecne relacje pomiędzy dwoma szanujący-mi się państwami świadczą o co najmniej kilku rzeczach. Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, iż wszelkie prezydialne, rządowe lub też połą-czone komisje i organizacje powołane w celu złagodzenia stosunków i wypracowania kie-runków ich rozwoju w przyszłości, nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Nie udało im się zrealizować ich głównego celu – wypromo-wania poczucia zaufania pomiędzy obydwoma państwami i narodami.

Po drugie, należy wziąć pod uwagę jeszcze jeden niezmiernie istotny czynnik – kwestię traktowania mniejszości narodowych, która stała się główną osią niezgody, a jeszcze do nie-dawna zdawała się pozostawać bez praktycznie żadnego wpływu na relacje pomiędzy strona-mi. Przez lata oba kraje uroczyście zapewniały o wiążącym je sojuszu strategicznym, wspólnie dostrzeganych zagrożeniach i wyzwaniach na polu polityki międzynarodowej oraz projektach infrastrukturalnych, spychając temat mniejszo-ści na margines. Przykład Litwy pokazał, iż kwe-stia traktowania polskich mniejszości narodo-wych nie może być pomijana. Wystosowywane protesty dotyczące dwujęzycznej pisowni miast i wsi, nazwisk w paszportach oraz niemożności odzyskania utraconych ziem, świadczą o tym, iż jest to bardzo delikatny temat w stosunkach z Rzeczpospolitą. Co więcej, nowa regulacja prawno-polityczna, która powinna raz na zawsze rozwiązać problemy tworzące się na linii wła-dze centralne – mniejszości narodowe, utknęła gdzieś po drodze prac parlamentarnych.

Trzecim wartym rozważenia aspektem są zmiany w charakterze międzypaństwowej ko-munikacji na różnych szczeblach władzy. Moż-na odnieść wrażenie, iż została ona praktycznie pozbawiona jakiekolwiek racjonalnej podstawy. Politycy obu stron starają się wysyłać jasne sy-gnały. Pozostają one jednak ignorowane przez adresatów. Na początku stycznia br. rzecznik prasowy litewskiej prezydent określił relacje pomiędzy oboma państwami jako „dobre”, oce-niając ich charakter jako „godny zaufania”. „…Polska jest bliskim sąsiadem Litwy. Łączy nas hi-storia, idee walki o wolność, wspólna bitwa pod Grunwaldem, której obchody rocznicowe stały się okazją do zamanifestowania bliskości obu narodów”. Kilka dni później Wilno odebrało wiadomość dyplomatyczną z Polski, iż ani pre-zydent, ani premier nie pofatygują się osobiście, aby uczcić rocznicę jednego z najważniejszych wydarzeń w historii współczesnej Litwy – Dnia Obrońców. Należy co prawda odnotować, iż strona polska wysłała swoją delegację, nie re-prezentowała ona jednak dostatecznie wysokiej rangi. Zdaniem dziennikarza pracującego dla jednego z najbardziej uznanych polskich dzien-ników, sytuacja taka powinna zostać odebrana jako forma ukarania Litwy. Pytanie, czy sygnały kierowane przez Warszawę zostały wystosowane w odpowiednim momencie?

Tego typu zatargi i awantury były już niejed-nokrotnie odnotowywane w niedługiej historii współczesnych stosunków pomiędzy Litwą i Polską. Nie można nie wspomnieć przy tej oka-zji o głośnym kilkanaście lat temu podporząd-kowaniu regionów wileńskiego i solecznickiego władzy zwierzchniej rządu centralnego. Ówcze-śni przywódcy obu państw – Lech Wałęsa oraz Vytautas Landsbergis starali się naprawiać nad-szarpnięte tą decyzją stosunki pisząc do siebie listy. Zdaniem Landsbergisa podjęte wówczas legalne działania litewskich władz zostały skiero-

wane na tych, którzy „działali w imieniu Krem-la przeciwko interesom litewskiego narodu”. Wałęsa nie został jednak przekonany takimi argumentami. Stwierdził, iż objęcie „polskich” regionów władzą centralnych „komisarzy”, którzy nie mieli pojęcia o sytuacji mniejszości, ani też żadnego rozeznania w jej języku, było działaniem agresywnym. Polski prezydent przy-znał też, iż działania litewskich władz sprowa-dzają stosunki bilateralne w kierunku kryzysu. Ostatecznie udało się wypracować rozwiązanie problemu, dzięki czemu możliwym stało się zażegnanie rosnących niepokojów w stosun-kach pomiędzy dwoma sąsiadami. Na początku 1992 roku została podpisana Deklaracja o Przy-jaznych Stosunkach i Dobrosąsiedzkiej Współ-pracy, kilka lat później przekształcona w traktat międzypaństwowy.

Ci, którzy posiadają jakąkolwiek bliższą wiedzę dotyczącą implementacji wspomina-nych dokumentów, zdają sobie sprawę z potrze-by ogromnego wysiłku, zdrowego rozsądku i pragmatycznego podejścia, aby osiągnąć zakła-dane rezultaty. Należy wspomnieć, iż reakcja na podpisane porozumienia była daleka od pozy-tywnej, spotykając się z szeroką krytyką zarów-no po stronie litewskiej jak i polskiej. Ponadto, kiedy traktat został ratyfikowany w litewskich parlamencie, jesienią 1994 roku, niektórzy z polityków, którzy dzisiaj są gorącymi zwolen-nikami budowy poprawnych relacji z Polską, wówczas nie wzięli udziału w jego przepchnię-ciu przez sejmowe obrady. Na szczęście wyma-gana liczba głosów został uzyskana i dokument wszedł w życie.

Analiza powodów, które doprowadziły do wypracowani i podpisania w przeszłości tak wielu istotnych porozumień i dokumentów pozwala wyszczególnić kilka kluczowych dla stosunków pomiędzy Litwą i Polską czynni-ków. Jednym z nich była wola obu stron do

Litwa i Polska: kolejna awantura, czy kryzys?

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE26

EUROPA L ITWA

Page 27: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

osiągnięcia porozumienia, które pomogłoby obu państwom w integracji z zachodnimi struk-turami polityczno – wojskowymi. W tamtych latach kraje zachodnie nie były zwolennikami włączania do swojego grona podmiotów, które nad wyraz często odwoływały się w swojej poli-tyce do historycznych zaszłości, toczyły walki o prawa mniejszości narodowych, a ich działania groziły eskalacją konfliktu do znacznie groźniej-szego stadium. Drugim, równie istotnym czyn-nikiem, była Rosja. Wyraźna radykalizacja poli-tyczno – społeczna w tym kraju zmusiła Wilno i Warszawę do wypracowania porozumienia.

Doskonale zrozumiałe jest, iż w takich okolicznościach kwestie sporne zostawiane są „na przyszłość”. Jako przykład takiego po-dejścia może posłużyć wspomniany wcześniej traktat regulujący m.in. kwestie pisowni na-zwisk przez mniejszość narodową. Artykuł 14. traktatu mówi, że „imiona i nazwiska powinny być pisane zgodnie z zasadami fonetycznymi języka danej mniejszości”. Zdanie to poprze-dza kolejny zapis, traktujący o tym, iż „szcze-gółowe normy literowania imion rodowych będą określone w specjalnym porozumieniu”. Nigdy jednak takie porozumienie nie zostało podpisane. Zgodnie z posiadaną przez siebie wiedzą autor stwierdza, iż nie udało się nawet podjąć prób jego wypracowania.

Ten tak zwany „kompromis” obu stron oka-zał się być skuteczny przez dosyć długi czas. Strategiczne partnerstwo pomiędzy Litwą i Polską było wymierzone głównie w odniesieniu do „czynników zewnętrznych”. Dzięki temu oba kraje stały się pomostem demokratyzacji w Europie Wschodniej. Utrzymując bliską współ-pracę, Litwa i Polska czynnie wspierały różne „kolorowe” rewolucje, ich przywódców oraz aspiracje do szybkiego włączenia do struktur Unii Europejskiej i NATO. Niemniej jednak około 2009 roku prowadzona dotychczas przez

oba kraje polityka zaczęła tracić na swoim impe-cie, a jej potencjał wyraźnie osłabł. Od tego mo-mentu stosunki bilateralne były zdominowane przez obopólne demonstracje różnic dzielących niedawnych sojuszników, zupełnie zapominając o znaczeniu tego, co je łączy. Kwestia trakto-wania mniejszości narodowych stała się jedną z głównych przyczyn politycznych tarć i awantur.

Wydaje się bardzo prawdopodobnym, iż spory dotyczące praw mniejszości narodowych będą kształtowały stosunki bilateralne pomię-dzy obydwoma państwami jeszcze przez jakiś czas. Trudno jednak w tej chwili określić, jak długo sytuacja ta będzie miała miejsce. Szansa na wydostanie się z tego „ślepego zaułka” byłaby większa, gdyby oba państwa zgodziły się co do obowiązywania jednej z podstawowych zasad demokracji – iż jej podstawą, jednym z funda-mentów, są rządy większości, która respektuje prawa mniejszości.

Dr Vladas SirutavičiusOd 1994 roku związany z Instytutem Stosunków Mię-

dzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Wilnie. Kierownik Instytutu Ukrainy.

Komentarz Marka Siwca, posła do Par-lamentu Europejskiego i członka unijnej komisji spraw zagranicznych:

Zarówno polskie społeczeństwo, jak i elity rządzące mają wobec Litwy dużo życzliwo-ści oraz ciepła. Wynika to z historii, z naszej tendencji do wspominania jej dobrych frag-mentów. Nie bez powodu akcentowanie współpracy polsko-litewskiej było stałym elementem gry wszystkich prezydentów, od Lecha Wałęsy, przez Aleksandra Kwa-śniewskiego, na Lechu Kaczyńskim i Broni-sławie Komorowskim kończąc.

Jestem przekonany, ze percepcja wspól-nej historii z punktu widzenia Litwinów jest inna. To, co dla nich najważniejsze i to, co wpływa na zachowania elit politycznych i społeczeństwa litewskiego to historia nie-dawna, dwudziestolecie międzywojenne, oraz osoby, jakże ważne dla historii Polski, a negatywnie konotowane w Wilnie.

Jeśli nie chcemy wylać dziecka z kąpielą i poddać w wątpliwość przyszłych relacji pol-sko-litewskich, trzeba te relacje sprowadzić do niezbędnego wspólnego mianownika. To nie muszą być realia polityczne pełne gestów życzliwości i demonstrowanej przy-jaźni. Chodzi raczej o stosunki, w których kraje sąsiednie, które uczestniczą w tych samych strukturach obronnych i są człon-kami UE, prowadzą ze sobą normalny dia-log. Trzeba też wyraźnie określić wspólne interesy Polski i Litwy, to co w kontaktach - gospodarczych i międzyludzkich- jest naj-ważniejsze.

Gdyby to się udało, można by wrócić do wszystkiego tego, co jest dla nas trudne i nie do przezwyciężenia w ostatnich latach - jak choćby pisownia nazwisk, traktowanie Polaków mieszkających na Litwie w inny sposób niż do tej pory, a nawet uczynienie z tego elementu polskiej racji stanu.

Na tym etapie byłbym jednak bardzo ostrożny w angażowanie UE jako rozjem-cy. Ta ścieżka dochodzenia własnych praw pojawia się bowiem wtedy, gdy samo zain-teresowane państwo nie jest w stanie roz-wiązać pojawiających się problemów. A na obecnym etapie stosunki polsko-litewskie to problem bilateralny, a nie międzynaro-dowy.

Reasumując: więcej myślenia o pienią-dzach, interesach, a mniej westchnień; więcej podręczników ekonomii, a mniej Mickiewicza.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 27

EUROPA L ITWA

Page 28: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Wyraźny stanowo-polityczny charakter wielojęzycznego i wie-lokulturowego narodu szlacheckiego nie konfliktował z wie-

lokulturowym i wielowyznaniowym składem wszystkich innych stanów. Sytuacja ta w znaczny sposób różniła się od współczesnych dążeń ideolo-gii nacjonalistycznych do utożsamiania granic kulturowych i politycz-nych. Monokulturowość i zaludnienie obszaru przez jedną kulturalno-polityczną wspólnotę językową niewątpliwie są marzeniem każdego z liderów współczesnych ruchów nacjonalistycznych. W latach pierwszej niepodległości, czyli w okresie lat 1918 – 1940, politycy nowych państw bałtyckich, w tym również Litwy, deklarując budowę państwa tylko dla osób pochodzących ze stanu włościańskiego i rozmawiających wyłącz-nie w gwarach litewskich, byli przekonani, że narodu kształtowanego na zasadzie językowej i jego państwa nie poprą nie utożsamiające się z nim mniejszości.

Rzecznicy litewskiego nacjonalizmu wobec stosunkowo mocniejszego polskiego narodowego ruchu nacjonalistycznego o znacznie dłuższej drodze rozwoju i donośnej reprezentacji w postaci endecji na polskich kresach kulturowych, zajęli pozycje obronne. Wcześniejsze dziewiętnastowieczne napięte relacje między wpływową polskojęzyczną większością kulturową a mniejszością zorientowaną na litewski nacjonalizm językowy na byłych terenach Wielkiego Księstwa Litewskiego po powstaniu państw narodowych prowadziły do konfrontacji. Z tym że większość i mniejszość zamieniły się miejscami.

Obawiano się, że mniejszości te będą stanowić zagrożenie dla utrwalenia nowej państwowości i międzynarodowego uznania Republiki Litewskiej de iure. Polityka wobec mniejszości stała się jedną z głównych dziedzin ówczesnej polityki publicznej na Litwie. W pierwszych latach niepodległości brak jest danych o mniejszościach etnicznych zamieszkałych na terenie Litwy.

W tym okresie głównym zadaniem polityków litewskich było zachowanie lojalności i integracja mniejszości de facto i de

iure z państwem litewskim. Dla polityków ważne było, aby mniejszości etniczne były lojalne i akceptowały cel budowy niepodległego państwa, a także aby popierały niepodległość Litwy na najważniejszych forach międzynarodowych. Próby utworzenia żydowskiej autonomii personalnej na Litwie związane były z międzynarodowym naciskiem ze strony Niemiec, jak też z dążeniem do uzyskania koniunkturalnych korzyści z instytucjonalizacji autonomii.

Na tematy dotyczące mniejszości narodowych wśród polityków

litewskich szczególnie aktywnie wypowiadał się na łamach prasy Sekretarz Rady Litewskiej Petras Klimas. Wyrażane przez niego myśli odzwierciedlają poglądy i nastawienie ówczesnych polityków do mniejszości narodowych. Analizując problemy mniejszości narodowych w budowanym państwie narodowym, wyszczególniał on dwa istotne zadania stojące przed ówczesnymi politykami litewskimi, po pierwsze:jak włączyć mniejszości narodowe do struktur władzy nowobudowanego państwa narodowego (wiele dyskusji budziło pytanie, kto powinien

Polityka tożsamości na Litwie Mniejszości etniczne Im dalej próbujemy sięgać w głąb historii, tym lepiej widać jak różnorodna, wielokulturowa i wielowyznaniowa była społeczność na obecnym terytorium Litwy.

EUROPA L ITWA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE28

Page 29: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

reprezentować interesy wszystkich mniejszości narodowych w Radzie Litewskiej) i po drugie: jakie warunki polityczne, gospodarcze i kulturowe należało zapewnić mniejszościom narodowym, aby mogły się one zintegrować z nowo powstającym państwem.

Na Litwie okresie międzywojennym, zarówno na początku, jak i podczas autorytarnych rządów reżimu Antanasa Smetony, wobec mniejszości narodowych postępowano zgodnie z opinią Petrasa Klimasa. P. Klimas wskazywał na różnice praw większości i mniejszości w nowo powstającym państwie narodowym. Jego zdaniem przy rozstrzyganiu losów narodu lub w kwestiach budowy państwa narodowego „[...] mniejszości narodowe na terenie większości stanowią nie pytaną część społeczeństwa”.

Na Litwie w okresie międzywojennym prowadzona była wyraźna polityka konstruowanej odgórnie tożsamości, oparta na słowianofilskich tradycjach pielęgnowania kultury ludowej, popularnych w Imperium Rosyjskim i eliminująca z życia społeczeństwa litewskiego przede wszystkim formy tożsamości litewskiej i kulturę polskojęzyczną charakterystyczne dla państwa polsko-litewskiego. Mniejszości, kojarzące siebie z tożsamościami istniejącymi w krajach ościennych, były stopniowo wcielane do litewskiego życia politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego. Nie zważając na powolne tempo, de facto miała miejsce akulturacja i asymilacja. Odbywała się ona w sposób nierównomierny.

Podobnie jak procesy polonizacyjne w Polsce w okresie międzywo-jennym, również procesy lituanizacyjne na Litwie skierowane przeciwko społeczności polskojęzycznej przybierały najczęściej postać przymusu.

Procesy akulturacji i asymilacji w gronie innych mniejszości (Niem-ców, Żydów) odbywały się znacznie wolniej, a na przeszkodzie ich samo-istnego przebiegu stał brak klasy średniej na Litwie – litewskojęzyczna klasa średnia pozwoliłaby nawet na znacznie pomyślniejszą integrację.

Od r. 1926 dominował na Litwie autorytarny, formalny charakter modernizacji, ignorujący kapitał społeczny. Brakowało na Litwie naj-ważniejszych składników instytucjonalnych społeczeństwa obywatel-skiego: niezależnych mediów, niezależnych związków zawodowych i zrzeszeń przedsiębiorców, autonomicznych uczelni, partii politycznych, niezależnych grup interesów. Autonomicznych zasad gwarantujących relacje wewnętrzne i zewnętrzne również nie było, ponieważ wszystko próbowało narzucać państwo autorytarne. Brakowało fundamentalnych założeń wartościowych, uznających, że wszystkie grupy społeczne mają równe prawa do swobodnego wyrażania i obrony swych interesów. Po-szanowanie wobec opinii i interesów mniejszości, solidarność itp. były niezrozumiałe dla autorytarnego reżimu Antanasa Smetony na Litwie. Ponadto należy zauważyć, że utrzymywanie uprzywilejowanej sytuacji kościoła rzymsko-katolickiego jeszcze bardziej utrudniało kształtowanie się obywatelskości i zwiększało rozbieżności z litewską wspólnotą prote-stancką, zwłaszcza na terenie tzw. Małej Litwy.

Można stwierdzić, że nikła efektywność w rozstrzyganiu kwestii Kłajpedy na szczeblu ideologicznym i cywilizacyjnym była

niewątpliwie spowodowana przez reakcyjną i uprzywilejowaną rolę ko-ścioła rzymsko-katolickiego na Litwie, która utrwalała nierówność mię-dzy współobywatelami. Negatywna rola kościoła rzymsko-katolickiego stojąca na przeszkodzie budowy nowoczesnego demokratycznego spo-łeczeństwa obywatelskiego jest oczywista. Kościół rzymsko-katolicki nie sprzyjał powstawaniu kapitału społecznego nie tylko w południowych Włoszech (aluzja do włoskich badań Roberta Putnama), ale również w

międzywojennej Republice Litewskiej. Przeszkadzał on również powsta-niu tożsamości multikulturowej i multireligijnej.

Reżim polityczny ukształtowany po przewrocie z r. 1926 zawężał przyszłe możliwości reform i elastycznego reagowania na wyzwania polityczne, gospodarcze i społeczne. Wobec braku społeczeństwa obywatelskiego we własnym kraju, władze hamujące na wszelkie sposoby jego rozwój i nieodczuwające żadnej presji wewnętrznej czy zewnętrznej na rzecz modernizacji, ugrzęzły w konsekwentnej „łacinizacji” sektora publicznego wraz z towarzyszącymi jej fatalizmem, korupcją, nieefektywnością, niekonkurencyjnością i innymi problemami dobrze widocznymi również w obecnej Litwie.

Okres sowiecki na Litwie stanowił zasadniczo kontynuację tradycji umacniania tożsamości o charakterze filologicznym. Przebiegał on w zasadzie bez utrudnień, przy zachowaniu istotnych orientacji geopolitycznych i kulturowych okresu międzywojennego, odcinających od nowoczesnej tożsamości litewskojęzycznej dziedzictwo kulturowo-historyczne państwa polsko-litewskiego.

Dopiero po upadku Związku Sowieckiego powstała możliwość ukształtowania się nowej tożsamości, obejmującej również wie-

lokulturowość i pluralizm. Na Litwie pojawiły się osoby postrzegające uniwersalizm, partykularyzm, multikulturowość i etnocentryzm jako składniki tożsamości zbiorowej i bieguny powiązane ze sobą wzajemnie. Już pierwsze próby budowy tego rodzaju pozytywnej międzykulturowości jako projektu koncepcji polityki narodowościowej Republiki Litewskiej (2003 r.) spotkały się z krytyką tradycyjnie nastawionych recenzentów. Przeciwnicy tej koncepcji wyobrażali sobie Litwę jako państwo etniczne, a nie multinarodowe państwo obywatelskie i gotowi byli innym grupom etnicznym przyznać wyłącznie wąski status mniejszości. Od chwili uzy-skania niepodległości niektórzy politycy, intelektualiści, a także niewiel-ka część społeczeństwa opowiadała się za pojęciem narodu politycznego, opierającym się na nacjonalizmie obywatelskim i bardziej przychylnym wielokulturowości. To nowe pojęcie stało się znaczące w trakcie budowy litewsko-polskiego partnerstwa strategicznego. Jego umocnienie przy-czyniłoby się do przywrócenia w społeczeństwie litewskim świadomości wspólnej historii i elementów tożsamości i poczucia większej integracji ze wspólnotą zachodnią. Zwłaszcza, że 24 proc. obecnych etnicznych Li-twinów deklaruje związki tożsamościowe z Polakami. Autorzy badający kwestie etniczne na Litwie zaczęli nawet wysuwać tezy, że w przypad-ku pojęcia Litwina zalążki tożsamości obywatelskiej istniejąnie tylko w związku z pochodzeniem etnicznym. Te i inne tendencje, jak na przykład fakt, że 20-30 proc. Polaków na Litwie nie ma nic przeciwko nazywaniu ich Litwinami, może oznaczać, że pojęcia Polaka i Litwina nie będą roz-patrywane jak nawzajem się wykluczające, lecz jako uzupełniające się. W listopadzie 2006 r. orzeczenie Sądu Konstytucyjnego Republiki Litew-skiej jeszcze raz zatwierdziło „pojęcie litewskiego narodu obywatelskie-go” i aż 23 założenia Ustawy o obywatelstwie z r. 2002 uznane zostały za wymagające istotnych poprawek. Jednakże mimo nieudanych prób zrewidowania „pojęcia narodu obywatelskiego” i skierowania go w kie-runku interpretacji etnonacjonalistycznych, od r. 2002 w polityce litew-skiej zaczęły przejawiać się wyraźnie negatywne tendencje. Przy udziale instytucji państwowych, politycznych i społecznych grupy interesów o ukierunkowaniu prawicowym podejmują są próby, by utrwalić bardziej rygorystyczne i mniej otwarte pojmowanie tożsamości odziedziczone z okresu międzywojennego, zaś w polityce etnicznej obok pluralizmu kulturowego pojawił się element dominacji jednej wspólnoty etniczno-kulturowej. Pod wpływem tych tendencji może być utrudniona noweli-

EUROPA L ITWA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 29

Page 30: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

zacja Ustawy o obywatelstwie z r. 2002, zatwierdzenie projektu Ustawy o mniejszościach narodowych, stosowanie Ustawy o języku państwowym w kontekście zapisu nazw ulic w języku nie litewskim na Wileńszczyźnie w latach 2007-2011, jak też normalizacja zapisów imion i nazwisk w dokumentach osobistych na Litwie itd. Przychodzi również stykać się z poważnymi problemami w sferze adaptacji mniejszości, a czasy so-wieckie przypomina „folkloryzacja” mniejszości, nie rozwija się również bardziej spójnych programów ochrony dziedzictwa kulturowego mniej-szości etnicznych. Mimo pozytywnego rozstrzygnięcia na Litwie kwe-stii obywatelstwa w 1989 r., w okresie późniejszym zaczęły się pojawiać poważne problemy kulturowo-obywatelskie, przeszkody w mobilności społecznej i politycznej mniejszości. Sytuacja ta w sposób nieunikniony prowadzi do etnicznej mobilizacji, radykalizacji i odseparowywania się mniejszości. Brak tradycji konsultacyjnych w publicznej polityce, recy-dywy polityki kształtowanej od góry do dołu tylko dodatkowo kompli-kują kształtowanie nowoczesnej polityki mniejszościowej. Rozwiązanie Departamentu Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa przy Rządzie Republiki Litewskiej zasadniczo pogorszyło kształtowanie w sferze po-lityki publicznej strategii dotyczącej mniejszości. W r. 2010 rozwiązana została instytucja zapewniająca tworzenie więzi pionowych, zapewniają-ca możliwość zachowania tożsamości mniejszości narodowych na Litwie,

zachęcająca do udziału w życiu społecznym, politycznym i kulturalnym kraju, kształtującą obywatelskość, tolerancyjność, zwiększającą wzajem-ne zrozumienie i zaufanie ludzi różnych narodowości, i nawołującą do poszanowania wobec kultury, tradycji i tradycji różnych narodów na Li-twie. Nawet po przekazaniu jej funkcji do innych instytucji – Minister-stwa Kultury i Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Litewskiej, w zakresie kształtowania polityki litewskiej pojawiła się biała plama i dziedzina, w której instytucjom państwowym będzie coraz bardziej bra-kowało kompetencji.

Fenomen kulturowego i wyznaniowego pluralizmu, czyli „tole-rancji” w Wielkim Księstwie Litewskim oraz pewne wspólnoty

etnokulturowe (Żydzi, Karaimi, Staroobrzędowcy, Romowie) stanowiły już przedmiot badań prowadzących do nowej oceny integralności i ob-szaru kulturowego Wielkiego Księstwa Litewskiego, często badając ich dziedzictwo na całym obszarze WKL. W drodze kontynuacji pomyśl-nych prób są one łączone z perspektywami świadomości historycznej i stanem narodów obecnie zamieszkałych na Litwie. Konieczna jest w tym celu badanie w sferze akademickiej wizerunków stereotypowych wywo-dzących się z tradycyjnej historiografii i narracji nacjonalistycznej. Nale-ży krzewić tożsamości zorientowane na tradycje koegzystencji WKL. W ten sposób rozstrzygnięty zostałby problem rezygnacji z postmoderni-stycznych „wielkich narracji nacjonalistycznych” w polityce publicznej i spełniona zostałaby zarejestrowana w naszym społeczeństwie potrzeba wspólnych obrazów historycznych. Taka wizja koegzystencji odpowia-dałaby koncepcji pacyfistycznego „liberalnego nacjonalizmu obywatel-skiego”, charakterystycznej dla całej „starej” Unii Europejskiej. Wysiłki społeczności akademickiej w kontekście polityki tożsamości na razie najowocniejsze były w zakresie przybliżania Litwy do paradygmatów do-minujących w Europie Zachodniej. Nic dziwnego, że ta tendencja oraz starania społeczności akademickich spotykają się z oporem ze strony czę-ści polityków i niektórych warstw społecznych. Pośrednio wzmacniają ich próby ze strony sąsiadów etnizacji polityki mniejszościowej, które nie przyczyniają się do promowania harmonijnego sąsiedztwa. Jeden z najbardziej wyrazistych negatywnych przykładów może stanowić zaini-cjowana przez Rzeczpospolitą Polską kampania wydawania Karty Polaka na Litwie.

Antagoniści nacjonalizmu obywatelskiego w tożsamości opartej na etnonacjonalizmie widzą jedyny kierunkowskaz w dobie globalizacji i dążą do przekształcenia obywateli państwa litewskiego w społeczność etniczną. Szukają oni bezpiecznego antymodernistycznego schronienia kosztem innych tożsamości i mniejszości.

Jednakowoż istnienie tendencji wręcz odwrotnych, członkostwo Unii Europejskiej, jak też rozwijające się długofalowe wszechstronne

stosunki z Polską skłaniają ku optymizmowi, że próby takie nie będą efektywne.

Prof. Šarūnas LiekisUniwersytet im. Witolda Wielkiego w Kownie.

EUROPA L ITWA

W r. 1897 na terenie obecnej Litwy zamieszkiwało 58,3 proc. posługujących się dialektami litewskimi, 13,3 proc. mówią-cych po żydowsku, 10, 3 proc. – po polsku, pozostałe 14,6 proc. w innych językach słowiańskich. Inaczej niż uważa większość mieszkańców Litwy, w gronie mieszkańców pol-skojęzycznych chłopi stanowili 40, 9 proc., szlachta – 30,2 proc. i mieszczanie – 26, 4 proc.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE30

Page 31: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

EUROPA L ITWA

Pomimo prób utrzymania wrażenia, że wszystko jest tak jak dawniej, przyjazne stosunki to już przeszłość. Najnowszym dowodem potwierdzającym tę tezę jest dyplomatyczna gafa związana z obchodami rocznicy tragicznych wydarzeń z 13 stycznia, określanego na Litwie Dniem Obrońców. Dwadzieścia lat temu czternastu dzielnych Litwinów, pokojowo broniących niepodległości kraju, zostało zabitych przez sowieckich żołnierzy. Ten dzień ma ogromne znaczenie dla odczuć narodowych współczesnej Litwy. Przybyła w celu uczczenia tego światłego wydarzenia polska delegacja zdawała się jednak nie wyrażać zrozumienia dla litewskich odczuć. Jej ranga dyplomatyczna nie tylko drastycznie różniła się od bilateralnej normy wypracowywanej przy okazji tego typu uroczystości przez lata. Odstawała ona również od delegacji pozostałych sąsiadujących z Litwą państw. Wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Robert Tymochowicz, na łamach dziennika „Rzeczpospolita” wytłumaczył, że niska ranga polskich przedstawicieli miała odzwierciedlać stan aktualnych relacji pomiędzy Litwa i Polską. Znany redaktor Edward Lucas z „The Economist” zdążył już określić obecny poziom stosunków pomiędzy obydwoma krajami jako najgorsze w całej Unii Europejskiej. Stwierdzenie to jako jest nieco przesadzone, niemniej jednak podkreśla drastyczny regres w obecnych stosunkach pomiędzy Wilnem i Warszawą. Tego typu komentarze zdają się je tylko jeszcze bardziej potęgować. Słowa dobrze znanej piosenki mówią: „W każdym życiu mamy jakieś problemy. Jeżeli zbytnio się nimi martwymi, tylko je zdwajamy”. Jak widać, taki proces ma właśnie miejsce w przypadku relacji pomiędzy obydwoma narodami.

Nie ma wątpliwości, że litewscy politycy popełnili sporo błędów w procesie budowania wzajemnych, bilateralnych, stosunków pomiędzy obydwiema stolicami. Najbardziej kardynalnym z nich jest spór dotyczący pisowni nazwisk obywateli litewskich polskiego pochodzenia w ich ojczystym języku. Największe grupy liberalnych i dobrze wyedukowanych Litwinów, tak samo jak opiniotwórcze podmioty medialne, nie są w stanie wytłumaczyć obsesyjnego uporu zasiadającej w krajowym parlamencie ultra-litewskiej partii, która broni „czystego” litewskiego języka przed obcymi wpływami. Szkoda, że zamiast rozwiązać problem w sposób racjonalny, został on rozdmuchany do poziomu walki o tożsamość narodową Litwinów. Nie ulega wątpliwości, że przynajmniej część prawicowych polityków celowo go wykorzystuje, aby zwiększyć swoją popularność oraz wykazać się czysto patriotyczną postawą.

Strona polska również nie pozostaje bez winy. Przykładem jest kwestia edukacji. W kraju nad Wisłą panuje powszechny, lecz nieprawdziwy mit, jakoby polska mniejszość była w tej kwestii dyskryminowania, a szkoły uczące w jej ojczystym języku są zamykane z powodu rozporządzeń nakazujących obowiązkową naukę języka litewskiego. Prawda jest zupełnie inna. Zgodnie z oficjalnymi danymi, od roku 1991 liczba polskich uczniów w litewskich szkołach wzrosła i to pomimo faktu zmniejszenia całkowitej liczby polskiej mniejszości na Litwie (zobacz: tabelka). Doprawdy, trudno jest znaleźć jakikolwiek inny kraj, gdzie prawa mniejszości narodowych do nauki w języku ojczystym byłyby tak liberalne jak na Litwie. W ramach porównania, w przeciągu ostatnich dwudziestu lat zmalała z kolei liczba szkół nauczających w języku litewskim. Istnieją takie regiony kraju, gdzie litewskie rodziny nie

mają żadnego innego wyjścia, jak wysłać swoje dzieci do szkół nauczających w języku polskim (ponieważ najbliższa litewska szkoła jest odległa o nawet 20 km i z reguły jest już przepełniona).

Fakt ten jest niewygodny dla litewskich polityków, zarówno na poziomie regionalnym, jak i krajowym. Obecnie w kraju toczy się dyskusja na temat konieczności przykładania przez polskich uczniów większej wagi do nauki języka litewskiego. Argumentacja zwolenników takiego rozwiązania opiera się na przekonaniu, że niedostateczna znajomość języka utrudni polskiej mniejszości znalezienie pracy, co może jedynie potęgować poczucie dyskryminacji. Litewscy politycy, tak jak i prezydent kraju, uważają, że wszelkie problemy językowe powinny być rozwiązywane z wykorzystaniem zasady wzajemności. Oznacza to, że prawa mniejszości litewskiej w Polsce powinny zostać odzwierciedlone w stosunku do polskiej mniejszości na Litwie. Co prawda Wilno wciąż stara się zmierzyć z problemem pisowni polskich liter w litewskich paszportach, nie ulega jednak wątpliwości fakt, że obecnie to polska mniejszość na Litwie dysponuje większymi prawami do wykorzystywania ojczystego języka niż litewska w Polsce. Ze strony „polskich” Litwinów nie słychać jednak głosów skargi na ten stan rzeczy.

Władze Litwy są w stanie posunąć się jeszcze dalej i spróbować rozwiązać kilka innych, zgłaszanych przez stronę polską, kwestii spornych. Przykładowo, litewski premier Andrius Kubilius obiecał przyspieszyć proces oddawania ziemi dawnym właścicielom w okręgu wileńskim, w którym żyje i mieszka największa część mniejszości polskiej. Proces ma być zakończony do roku 2012. Ponadto litewskie władze naciskają na narodowego przewoźnika kolejowego, aby ten odbudował połączenie między należącą do PKN Orlen rafinerią w Możejkach a portem w Windawie. Polski koncern ma nadzieję, że zmniejszy to koszty transportu po Morzu Bałtyckim produktów ropopochodnych.

Wszystkie wymienione zabiegi udowadniają, że Litwa w dalszym ciągu spogląda na Polskę z szacunkiem i stara się utrzymywać z nią strategiczne więzi. Nie ulega wątpliwości, że wiele interesów Polski i Litwy, zarówno jeżeli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne, jak i wspólne stanowiska w łonie UE, jest zbieżnych, a oba kraje zyskałyby bardzo wiele, gdyby starały się je zrealizować współpracując ze sobą. W tym roku, kiedy Litwa przewodniczyć będzie Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, a polska prezydencja w Unii stanie się faktem, nadarzy się niebywała okazja, aby połączyć wysiłki w celu realizacji wspólnych projektów na poziomie międzynarodowym. Byłoby niewytłumaczalnym błędem koncentrowanie się jedynie na problemach w stosunkach dwustronnych, całkowicie zapominając o współpracy zarówno w ramach OBWE, jak i UE. Rozsądniej jest wyzbyć się osobistych uprzedzeń i ambicji oraz skupić na praktycznym rozwiązywaniu sporów, zamiast stale podnosić napięcie w stosunkach bilateralnych. Taki duży i potężny kraj jak Polska, który zasłużenie staje się liderem Europy Środkowej oraz powoli wyrasta także na jednego z najważniejszych członków Unii Europejskiej, nie powinien wdawać się w niepotrzebne spory z mniejszym sąsiadem.

Dr Tomas JaneliūnasWykładowca Instytutu Studiów Międzynarodowych i Nauk Politycznych

Uniwersytetu Wileńskiego.

Zagubieni w partnerstwie

W dawnych czasach stosunki litewsko – polskie cechowało partnerstwo. Strategiczne partnerstwo, jak to się zwykło określać na Litwie. Wydarzenia zeszłego roku zdołały jednak okryć ciemnymi chmurami relacje pomiędzy dwoma państwami.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 31

Page 32: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Tekst przyjętej na szczycie w Lizbonie koncepcji strategicz-nej NATO wskazuje, że państwa NATO mają ciągle kłopot z określeniem czym ma być Sojusz w relacjach międzyna-rodowych. W latach „zimnej wojny” NATO miało zagwa-rantować bezpieczeństwo swoim członkom w obliczu spo-dziewanej agresji sowieckiej. To było silne spoiwo łączące państwa członkowskie. NATO odniosło zwycięstwo – blok sowiecki przegrał. W następstwie rozpadł się tzw. porządek jałtański. Państwa byłego bloku sowieckiego, w tym Polska, odzyskały wolność. Ukształtował się nowy ład międzyna-rodowy, określany jako jednobiegunowy, z kluczową rolą Stanów Zjednoczonych. Czy celem NATO powinno być umacnianie porządku międzynarodowego, będącego rezul-tatem odniesionego zwycięstwa?

PAPIEROWE GWARANCJEWielu analityków wskazuje, że w polityce światowej ujawniają się

aspiracje kilku państw do odgrywania roli supermocarstwa. Stany Zjednoczone mogą tym samym stracić swoją uprzywilejowaną pozycję, a takie państwa jak Chiny, Indie czy Rosja – zyskać na znaczeniu. Pojawiła się tendencja wytworzenia wielobiegunowego układu sił i tym samym in-nego modelu ładu międzynarodowego. Powstaje uzasadniona obawa, że te zmiany nie będą wpływały korzystnie na pozycję Polski w świecie. Mogą też zagrozić jej bezpieczeństwu.

Rosja chce osłabienia amerykańskiej pozycji na arenie międzynarodowej. Władze Federacji Rosyjskiej mają zdefiniowane cele i konsekwentnie zmie-rzają do ich realizacji. Rosja reformuje armię i zbroi się. „Przekażemy bardzo poważne kwoty na przezbrojenie armii. Jestem dumny, że mogę ogłosić tę kwotę - 20 mld rubli” – powiedział 13 grudnia 2010 r. premier Władimir Putin, występując w stoczni nad Morzem Białym, gdzie budowane są ato-mowe okręty podwodne. Suma podana przez premiera Rosji to równowar-tość ok. 650 mld dol. Wicepremier Siergiej Iwanow dodał, że 79 proc. z zapowiedzianej kwoty zostanie przeznaczone na zakup nowego uzbrojenia, a reszta na prace badawczo-rozwojowe. Te środki rząd Rosji chce wydać w latach 2011-2020 na zakupy nowych, strategicznych rakiet balistycznych, samolotów wielozadaniowych piątej generacji, na systemy obrony przeciw-lotniczej, łączności i elektronicznego rozpoznania pola walki. Jedna piąta inwestycji zostanie przeznaczona dla marynarki wojennej.

Przyjaźń czy…? Kreml uważa NATO za strukturę, która zagraża strategicznym intere-

som Rosji. Stosownie do tego, każda zapowiedź wzmocnienia potencjału obronnego w państwach byłego bloku sowieckiego wywołuje ostre reakcje rosyjskich władz. Próby zainstalowania systemów obrony przeciwrakietowej na terenie Polski i Czech powodowały rosyjskie grożenie bronią nuklearną. Ujawnienie zamiaru dowództwa NATO opracowania wojskowych planów obrony na wypadek zagrożenia militarnego państw bałtyckich spotkało się z groźbami ze strony premiera Władimira Putina. Wśród zagrożeń i wy-zwań, z którymi NATO zamierza się zmierzyć współpracując z Rosją, są ataki cybernetyczne. Nie tak dawno rosyjscy hakerzy sparaliżowali sieć inter-

netową należącej do NATO Estonii. Trudno przyjąć, że ta operacja została wykonana bez wiedzy i zgody władz Rosji. Jaka więc może być jej pomoc w zapobieganiu i zwalczaniu cyberataków? Wydaje się więc wątpliwe, aby proponowana i przez NATO współpraca przyniosła pozytywne rezultaty.

Przyjęta koncepcja strategiczna NATO nie daje odpowiedzi na tak for-mułowane wątpliwości. Zwłaszcza, że nie ma gwarancji automatycznego re-agowania środkami militarnymi w przypadku zaistnienia sytuacji wskazanej w art. 5. traktatu waszyngtońskiego. Wspomniany zapis mówi, że w razie zbrojnej napaści NATO udzieli pomocy napadniętemu członkowi Sojuszu. Wówczas każde z państw członkowskich podejmie „taką akcję, jaką uzna za konieczną”. Jeśli więc państwo członkowskie uzna za konieczne zrzucanie na agresora zamiast bomb ulotek – jak to robili sojusznicy Polski we wrześniu 1939 r. – nie naruszy postanowień traktatowych i będzie to akcja zgodna z literą art. 5.

Nowa strategia nie ustawia jako priorytetu zdolności obronnych So-juszu, ale podkreśla znaczenie jego predyspozycji ekspedycyjnych. Takie postanowienia powinny niepokoić władze państw, które są tzw. nowymi członkami NATO. Od pewnego czasu wiadomo, że plany ewentualnościo-we (contingency plans), stanowiące podstawę operacji wojskowych w razie zagrożenia wojennego, są zdezaktualizowane i nie obejmują rejonu Europy Środkowo-Wschodniej. Nie wiadomo czy po uchwaleniu nowej koncep-cji Sojusz opracuje szczegółowe i konkretne plany obrony dla wszystkich państw członkowskich w myśl zasady o niepodzielności bezpieczeństwa ob-szaru traktatowego NATO. Tym planom powinny towarzyszyć decyzje o rozbudowie infrastruktury obronnej w naszej części Europy. Umieszczenie na terenie Polski eskadry amerykańskich samolotów w zamian za obieca-ną wcześniej baterię nieuzbrojonych rakiet Patriot nie jest spełnieniem tego oczekiwania. Nadal nic nie wiadomo, aby sojusznicy zamierzali rozmieścić w Polsce jakieś większe siły oraz instalacje militarne.

Polskie czynniki oficjalne wyrażają jednak zadowolenie z nowej koncep-cji strategicznej. Jeszcze zanim doszło do szczytu NATO w Lizbonie, rząd polski ogłosił, że nowa strategia Sojuszu jest zgodna z polskimi oczekiwania-mi. Na trzy tygodnie przed szczytem, po spotkaniu prezydenta Komorow-skiego z premierem Tuskiem oraz ministrami spraw zagranicznych i obrony, polska opinia publiczna dowiedziała się, że władze zaakceptowały rezultaty

BEZPIECZEŃSTWO NATO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE32

Page 33: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

spotkania NATO. Spotkania, którego jeszcze nie było! Następnie prezydent zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego w celu zasięgnięcia opinii na te-mat koncepcji strategicznej Sojuszu, formalnie jeszcze nie istniejącej, a już zgodnej z polskimi oczekiwaniami.

Co robi Rosja W 2010 roku w Rosji zasadniczej zmianie uległ system kierowania siłami

zbrojnymi. W miejsce sześciu okręgów wojskowych powołano cztery ope-racyjno-strategiczne dowództwa (OSK): „Zachód”, „Wschód”, „Centrum” oraz „Południe”. W skład OSK „Zachód” ze sztabem w Sankt Petersburgu weszły dawne Moskiewski i Leningradzki Okręgi Wojskowe, rejon Kalinin-gradu, a także Floty: Bałtycka i Północna. Dowodzący OSK „Zachód” gen. Arkadij Bachin poinformował 14 grudnia 2010 r. (RIA Nowosti), że podle-głe mu wojska otrzymały na uzbrojenie systemy rakietowe „Iskander”. ”Trwa zmiana wyposażenia i dostawa nowych typów techniki. Nie tak dawno w Petersburgu w stoczni północnej zwodowano fregatę Admirał Gorszkow, do-staliśmy też nowe kompleksy rakietowe Iskander, o których dużo się mówiło” – oznajmił Bachin.

W pobliżu Kaliningradu znajduje się miasto Czerniachowsk (pol. Wy-struć). Stacjonuje tam 152. Brygada Rakietowa, wyposażona dotąd w osiem-naście wyrzutni rakiet starszego typu „Toczka”. W ich miejsce powinny poja-wić się rakiety „Iskander”. Te rakiety są określane jako broń przyszłości armii rosyjskiej. Pociski balistyczne o długości 7,3 m i masie startowej od 3800 kg do 4020 kg, w zależności od ładunku. Wysoka prędkość rakiety pozwala przełamywać obronę antyrakietową. „Iskander” porusza się poniżej wysoko-ści 50 km i potrafi wykonywać manewry z dużymi przeciążeniami, utrudnia-jąc przechwycenie przez systemy obrony przeciwrakietowej. Może przenosić głowice o masie od 480 do 720 kg: kasetowe, odłamkowo-burzące, paliwo-we, penetrujące, elektromagnetyczne i... jądrowe. Wysoka celność rakiety (od 10m do 30m) powoduje, że skuteczność rażenia każdym z typów ładunków jest bardzo duża. Rakiety są odpalane z samobieżnych wyrzutni, a więc są trudne do wykrycia i zniszczenia. Mogą razić cele na odległość do 500 km.

W 10 dni po wizycie prezydenta Miedwiediewa w Warszawie Rosja zaczę-ła rozmieszczać rakiety zdolne do przenoszenia głowic jądrowych wycelowane w Polskę. Prawicowy portal Fronda zauważa: „Rosja groziła rozmieszczeniem pocisków Iskander w obwodzie kaliningradzkim, gdy NATO i Amerykanie chcieli budować w Polsce system tarczy antyrakietowej bez zgody Moskwy. Okazuje się, że mimo wycofania się USA z projektu tarczy, Rosjanie nie zmie-nili swoich planów. Uległa polityka Waszyngtonu i służalcza postawa pol-skiego rządu nie zmieniły agresywnych planów Moskwy. (...) Czy powstanie wojskowej instalacji tuż przy granicy z Polską ma być świadectwem ocieple-nia na linii Warszawa-Moskwa? Znając polskich polityków, tak to zapewne będą przedstawiać”. Rzeczywiście, minister obrony Bogdan Klich zapewnił, że nie musimy się przejmować tymi rakietami, bowiem „są one wymierzone w decyzje, jakie zapadły na listopadowym szczycie NATO w Lizbonie”. Wg ministra Klicha rakiety celują w „decyzje” podjęte przez szczyt NATO, a nie w Polskę. Minister mówił: „Czujemy się bezpieczni jako stabilny członek sta-bilnego Sojuszu, dysponujący też własnym potencjałem wojskowym”.

Władze RP odpowiedzialne za bezpieczeństwo narodowe powinny prze-stać udawać, że wszystko jest w porządku i uwzględnić rzeczywiste zagrożenia oraz wiarygodność zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Zweryfikować w związku z tym program rozwoju sił zbrojnych oraz rozważyć rolę Polski w strukturach NATO. Trudno bowiem, z polskiego punktu widzenia, po-przestać na zadowoleniu z papierowych zapisów znajdujących się w nowej koncepcji strategicznej.

Prof. Romuald Szeremietiew

BEZPIECZEŃSTWO NATO

Komentarz Macieja Klima (Senatora RP [Prawo i Sprawiedli-wość], przewodniczący senackiej Komisji Obrony Narodowej):

Jak z punktu widzenia interesów Polski i NATO ocenia Pan niewątpliwe zbliżenie Sojuszu z Rosją?

Wątpliwości musi budzić choćby przyjęta i podpisana 5 lute-go 2010 roku przez prezydenta Dimitrija Miedwiediewa doktryna wojskowa Federacji Rosyjskiej. Uznaje ona za zagrożenie takie zjawiska jak globalny zasięg NATO (szczególnie rozszerzenie na wschód), budowa infrastruktury wojskowej na terytoriach państw nowoprzyjętych. Pojawia się również pytanie czy stwierdzenia zawarte w doktrynie wojskowej Federacji Rosyjskiej o potrzebie budowy przez Moskwę wyłącznych wpływów na obszarze WNP i strefy buforowej w Europie Środkowej są zgodne z nową kon-cepcją strategiczną NATO. Czy prawdziwe są słowa prezyden-ta Federacji Rosyjskiej, iż „skończył się okres napięć pomiędzy NATO a Rosją” i czy można mówić o pełnej współpracy, gdy nie znamy zapisów ważnego dokumentu, to jest podstaw polityki państwa w sferze powstrzymywania jądrowego do 2020 roku? Dokument ten, przyjęty 5 lutego 2010 roku, być może określa zasady użycia broni jądrowej przez Federację Rosyjską.

Rosjanie z jednej strony krytycznie wyrażają się o amery-kańskich działaniach, choćby o interwencji zbrojnej w Iraku, która nie była poparta rezolucjami Rady Bezpieczeństwa ONZ, a z drugiej w swej doktrynie wojskowej dopuszczają użycie sił zbrojnych poza swoimi granicami bez takiej właśnie rezolucji. Przykład takich działań mieliśmy w sierpniu 2008 roku. Czy Rosji można ufać? Czas pokaże, aczkolwiek niepokoić może wzrost wydatków na zbrojenia, co może stanowić tym samym wzrost za-grożenia, szczególnie dla państw z Rosją graniczących. Istnieją oczywiście płaszczyzny współpracy z NATO, które powinniśmy rozwijać – choćby w zakresie walki z terroryzmem, ograniczenia proliferacji broni masowego rażenia oraz środków przenoszenia. Wskazana oczywiście jest współpraca w zakresie budowy tarczy antyrakietowej, chociaż jestem sceptycznie nastawiony co do efektów tej współpracy.

Czy nowa koncepcja strategiczna NATO jest odpowiednia za-równo dla NATO jak i Polski?

Dokument lizboński zwraca szczególną uwagę na nowe za-grożenia, które pojawiły się w XXI wieku z nową siłą – terroryzm, zagrożenia teleinformatyczne, problemy z dostępem do surow-ców strategicznych. To kompromis państw członkowskich, doty-czący bezpieczeństwa w zakresie globalnym. Czy spełni pokła-dane w niej nadzieje? Pokaże to nam kilka najbliższych lat.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 33

Page 34: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Koncepcja strategiczna NATO w swej utylitarnej, wręcz „technicznej” postaci jest przede wszystkim dokumentem politycznym i za taki po-

winna być ona uznawana. Dotycząc kwestii polityczno–wojskowych, obej-muje katalog działań politycznych odnoszących się w istocie do dwóch sfer: wewnętrznej, tożsamej dla państw Sojuszu Północnoatlantyckiego, oraz ze-wnętrznej. Ten imperatyw sprawia, że koncepcja strategiczna posiada formułę zarówno stanowiska stron wobec ich wspólnych perspektyw, jak i manifestu politycznego wyrażającego „dokąd zmierzamy”. Z uwagi na tę współzależ-ność, nie sposób wskazać na działanie, które pośrednio lub bezpośrednio nie dotyczy innych podmiotów stosunków międzynarodowych – państw i organizacji, zarówno tych pozarządowych, jak i międzyrządowych. Działania NATO jako instrumentu polityki transatlantyckiej określą bowiem ich pozy-cję, rolę i znaczenie w środowisku bezpieczeństwa XXI wieku.

Po Iraku

Warto w tym miejscu odnieść się do kilku istotnych kwestii, które przy okazji spotkania szefów państw i rządów w ramach Rady Północnoatlan-tyckiej w Lizbonie zostały podjęte. Po pierwsze, przezwyciężenia impasu w stosunkach transatlantyckich, będącego wynikiem zaangażowania się Stanów Zjednoczonych wraz z „koalicją chętnych” w operację „Iracka wol-ność” w 2003 roku. Po drugie, wypracowania koncepcji działań sojusz-niczych w przyszłym środowisku bezpieczeństwa międzynarodowego. Po trzecie, określenia roli i miejsca NATO w XXI wieku.

Rozpatrując kwestię przezwyciężenia impasu w stosunkach transatlan-tyckich po 2003 r. należy przede wszystkim wskazać na rolę NATO jako forum dialogu. Początkowo była ona ograniczona, czego efektem stała się otwarta krytyka poczynań Stanów Zjednoczonych w kampanii irackiej ze strony Francji, Niemiec, Włoch. Nie bez znaczenia dla stanowiska tych państw był aspekt ekonomiczny przedsięwzięcia, w którym utraciły one

NATOPrzyjęta w dniach 17-20 listopada 2010 r. w Lizbonie koncepcja strategiczna NATO stanowi swoisty kamień milowy w historii samej organizacji, jak i stosunków transatlantyckich. Jako punkt odniesienia do podejmowanych działań, aktualnych i przyszłych, dokument stanowi fundamentalną wykładnię dla państw Sojuszu Północnoatlantyckiego. Zawiera w sobie oceny oraz wytyczne, które przez kolejną dekadę będą definiowały sposób działania sojuszników, ich postrzeganie rzeczywistości międzynarodowej, rozpoznawanie wzajemnych interesów i celów. Nie jest przesadnym stwierdzenie, że przyjęty dokument określa charakter więzi transatlantyckiej, a zarazem tożsamość jej uczestników. Na ile, i do jakiego stopnia, stanie się rękojmią we wzajemnych działaniach, pokaże przyszłość – jej bowiem tak naprawdę dotyczy, pomimo koncentrowania się na teraźniejszości i tym co należy zrobić, by uczynić ją adekwatną do mniej lub bardziej realnych oczekiwań.

BEZPIECZEŃSTWO NATO

Charakter i kształt

koncepcji strategicznejNATO

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE34

Page 35: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

ONATO

korzyści gospodarcze wynikające z importu irackiej ropy. Naraziło to waż-ne interesy polityczne i gospodarcze wymienionych państw, zarówno w polityce wewnętrznej (m.in. podniesienie kosztów działalności gospodar-czej i pogorszenie nastrojów społecznych) jak i międzynarodowej, przede wszystkim na Bliskim Wschodzie. W efekcie: ukazało brak elementarnego konsensusu politycznego w prowadzeniu polityki międzynarodowej mię-dzy głównymi państwami NATO.

Konsekwencją tej sytuacji było to, że Sojusz Północnoatlantycki, jako platforma wymiany poglądów i uzgadniania wspólnych działań, nie speł-nił swej funkcji. Zasadnicza zmiana nastąpiła w 2007 r., gdy w odpowiedzi na postulaty Niemiec efektywniej zastosowano zapisy Traktatu Waszyng-tońskiego. Rezultatem stały się m.in. przygotowania obejmujące sekwen-cje działań związanych z wypracowaniem i przyjęciem koncepcji strate-gicznej w 2010 roku. Objęły one opracowanie „Multiple Futures Report. Navigating Towards 2030”, będącego podstawą do określenia przyszłego środowiska bezpieczeństwa NATO oraz aktywności militarnej Sojuszu. Ponadto, powołanie i prace tzw. „grupy mędrców”, której zadaniem było przygotowanie koncepcji rozwiązań politycznych, które znalazły swój wy-raz w zatwierdzonym tekście dokumentu.

Odnosząc się do kwestii wypracowania koncepcji działań sojuszni-czych w przyszłym środowisku bezpieczeństwa międzynarodowego, jest rzeczą istotną wskazać na polityczno-militarny aspekt przyjętego doku-mentu. Wszelkie podjęte lub prognozowane działania obejmują sposób kształtowania i wykorzystania siły militarnej. Ultima ratio każdego pań-stwa należącego do NATO. W związku z tym pojawiają się kwestie: jak ją „sformatować”, by uzyskała optymalny kształt, i jak ją najbardziej efek-tywnie wykorzystać? Na pierwsze z pytań koncepcja zawiera wykładnię w postaci: kolektywnej obrony, zarządzania kryzysowego oraz w ramach kryzysów, umacniania bezpieczeństwa kooperatywnego, posiadania ade-kwatnej obrony i odstraszania, reagowania kryzysowego, kontroli zbro-jeń, rozbrojenia, nierozprzestrzeniana broni, w tym masowego rażenia i tzw. podwójnego zastosowania, utrzymywania polityki otwartych drzwi oraz partnerstwa z innymi państwami. Wymienione obszary aktywności tworzą wachlarz identyfikowanych możliwości, a zarazem spectrum kie-runków, w których rozwijana będzie aktywność Sojuszu Północnoatlan-tyckiego. Na drugie z pytań - jak najbardziej efektywnie wykorzystać posiadane i rozwijane zdolności polityczno- wojskowe - udzielono nader interesującej odpowiedzi w postaci identyfikacji uwarunkowań, z który-mi przyjdzie się zmierzyć organizacji w środowisku bezpieczeństwa XXI wieku. Zastosowana wykładnia wydaje się być kompleksową, lecz należy pamiętać, że będzie stosowana w zmiennej, turbulentnej społecznie rze-czywistości międzynarodowej.

Co ustalono w LizbonieBiorąc pod uwagę kwestię określenia roli i miejsca NATO w środowi-

sku bezpieczeństwa XXI w., należy zwrócić uwagę na generalną wymowę zapisów koncepcji strategicznej. Wynika z nich że: - jesteśmy gotowi do umacniania roli i znaczenia Sojuszu Północno-atlantyckiego przede wszystkim z uwagi na charakter organizacji gwa-rantującej nam bezpieczeństwo i możliwość współkreowania środowiska bezpieczeństwa;- będziemy gotowi podjąć wszelkie działania, które okażą się niezbędne dla bezpieczeństwa sojuszników, niezależnie od tego, czy zostaną podjęte na obszarze traktatowym, czy też poza nim, gdyż stworzymy adekwatną do tego, modułową formę kompilacji siły politycznej i militarnej;- przeciwstawiamy się zidentyfikowanym zagrożeniom, takim jak m.in. terroryzm międzynarodowy, czy zagrożenie dla szlaków transportowych zapewniających nam dostawy żywotnych surowców i nie wykluczamy

naszej gotowości do podejmowania innych niezbędnych działań. Kształt koncepcji strategicznej zawiera dużo więcej szczegółowych wykładni, lecz te przytoczone wskazują jednoznacznie: mamy siłę, którą stale doskonali-my i nie zawahamy się jej użyć wówczas, gdy zajdzie taka potrzeba.

Reasumując, przyjęty w Lizbonie dokument NATO stanowi istotny kamień milowy dla stosunków transatlantyckich, a także i samej organi-zacji. Utylitarność, a zarazem symbolika dokumentu sprawiają, że można wskazać na nowe otwarcie w dotychczas realizowanych sprawach, jak i tworzenie płaszczyzn współpracy pod nowe obszary działania. Warto się odnieść do kilku z nich, nie wszystkich.

W przypadku stosunków transatlantyckich koncepcja strategiczna NATO oznacza ich zmianę, a zarazem kontynuację. Zmianę wyrażaną po-przez określenie przyszłych działań w burzliwym środowisku międzynaro-dowym, w którym NATO, będąc organizacją polityczno-wojskową, posia-da charakter jednego ze „stabilizatorów” tegoż środowiska. Doświadczenia wynikające z konfliktu irackiego wskazują, że podziały polityczne mogą być nader kosztowne i otwierać pole dla działań dezawuujących samą isto-tę więzi transatlantyckiej opartej na dającej wielostronne korzyści szerokiej współpracy oraz gwarancji bezpieczeństwa. Kontynuację, gdyż podjęte u progu XXI wieku zmiany w Sojuszu są nadal realizowane. Należą do nich: podnoszenie gotowości do podejmowania działań na obszarze traktato-wym, jak i poza nim; wzmocnienie współpracy z innymi organizacjami międzynarodowymi, w tym przede wszystkim z Unią Europejską; rozwój współpracy dwustronnej z innymi państwami, w tym przede wszystkim z Federacją Rosyjską, Ukrainą oraz Gruzją.

Pytania bez odpowiedziW kontekście łączenia przeszłości i teraźniejszości w swoich działa-

niach, symptomatyczną pozostaje zawarta w zapisach koncepcji strate-gicznej NATO otwartość na współpracę i współkreowanie środowiska bezpieczeństwa międzynarodowego z innymi podmiotami. Centralnym zagadnieniem jest tu tzw. „polityka otwartych drzwi”. Po fiasku tej po-lityki, prowadzonej w stosunku do Gruzji i Ukrainy w drugiej połowie kończącej się dekady, pytaniem otwartym dla Sojuszu Północnoatlantyc-kiego pozostaje jak – w dłuższej perspektywie czasu – kształtować relacje z państwami z bliższego i dalszego otoczenia? Czy uznać, że NATO, tak jak w okresie zimnej wojny, doszło do granic, których nie może prze-kroczyć, czy też nadal – i w jaki sposób – kontynuować starania o jego poszerzenie? Wreszcie, czy odrzucona w połowie dekady amerykańska koncepcja „globalnego” NATO ma powrócić, a jeśli tak, to w jakiej po-staci i z jakimi podmiotami?

Odpowiedzi na te pytania, a w zasadzie podstawowe dla NATO zagadnienia aktywności międzynarodowej, z czasem zostaną udzielone. Podstawą do tego, jak również wielu innych kwestii, będzie przyjęta w Lizbonie koncepcja strategiczna. Czy i na ile będzie ona służyła państwom Sojuszu Północnoatlantyckiego, również pokaże czas. W zakresie jego upływu dla NATO, jako organizacji polityczno-wojskowej państw wspólnoty transatlantyckiej zaangażowanej w rozwiązywanie konfliktów, wykładnią może być aforyzm Heraklita z Efezu: „Wojna jest ojcem i królem wszechrzeczy; jednych czyni bogami, innych niewolnikami, jeszcze innych ludźmi wolnymi”.

Dr hab. Jarosław GryzPracownik naukowy i dydaktyczny Akademii Obrony Narodowej w Warszawie

i Uniwersytetu Łódzkiego (od 2009 roku). Specjalista w dziedzinie spraw międzynarodowych i bezpieczeństwa międzynarodowego.

BEZPIECZEŃSTWO NATO

KWIECIEŃ-MAJ 2011 35

Page 36: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Nie jest to jednak popularna opinia wśród niemieckich środowisk zajmujących się tematy-ką bezpieczeństwa międzynarodowego. Daleko jej również od oficjalnego stanowiska władz pań-stwowych. Cieszy się jednak dużym poparciem organizacji pacyfistycznych oraz niektórych le-wicowych środowisk. Część z nich, jak niemiec-ka partia „Die Linke”, wyraża jeszcze bardziej radykalne poglądy, wzywające do całkowitego rozwiązania Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ponieważ jednak Berlin nie może podjąć takiej decyzji samodzielnie, a mało prawdopodobne jest, by jakikolwiek rząd rozpatrywał takie po-mysły w kategoriach realistycznych, partia wzy-wa niemieckie władze do wycofania się ze struk-tur wojskowych NATO.

Propagatorami włączenia Rosji do NATO są przedstawiciele socjaldemokracji z czołowym komentatorem wydarzeń politycznych Rolfem Mützenichem, członkowie Zielonych z byłym ministrem spraw zagranicznych Joshką Fisherem, który przewodzi bardziej racjonalizatorskiemu skrzydłu partii, a także niektórzy przedstawiciele establishmentu wojskowego. Z kolei były mi-

Rosja wnister obrony narodowej Volker Rühe (CDU), były szef sztabu oraz przewodniczący komitetu militarnego NATO Klaus Naumann, znany i ceniony dyplomata Frank Elbe oraz były szef departamentu planistycznego w niemieckich mi-nisterstwie obrony Ulrich Weisser opublikowali na łamach tygodnika „Der Spiegel” artykuł pt. „Otwarcie drzwi NATO dla Rosji”. W podob-nym tonie wypowiada się jeden z najlepszych niemieckich dyplomatów Wolfgang Ischinger oraz Ulrich Weisser, którzy swój komentarz opu-blikowali na łamach „New York Times”.

Na pierwszy rzut oka takie propozycje stoją w jawnej sprzeczności z długofalowymi celami oraz zasadami przyświecającymi NATO. Co gorsza, wydają się one wyrazem całkowitej naiwności oraz bankructwa moralnego pomysłodawców, co jest dowodem na niezrozumienie głównych celów rosyjskiej polityki. Z kolei część naszych sąsiadów może odebrać takie propozycje jako zdradę, gdyż kłócą się one z podstawowymi ce-lami polityki bezpieczeństwa prowadzonej przez nowych członków NATO, a to mocno uderzy w i tak nieco już nadszarpnięty sojusz.

NATO?

W czasie, gdy NATO wypracowywało nową koncepcję działania, część niemieckich polityków sugerowało rozwiązanie jednego z kluczowych problemów Sojuszu. Zamiast wyważania stosunków ze swoim największym sąsiadem, niedawnym wrogiem, a w przyszłości możliwym sojusznikiem, słychać głosy proponujące włączenie Rosji do struktur północnoatlantyckich.

Naiwne myślenie? W obronie tej propozycji postaram się udo-

wodnić, że była ona już znana w przeszłości. Nie jest również oznaką błędów w strategicznym ro-zumowaniu czy też wyrazem naiwności i zepsucia moralnego. Pomimo tego, że moja obrona będzie wyrazem moich osobistych przekonań, zakładam, że spora część przytoczonych argumentów nie bę-dzie różniła się od powszechnie panujących opinii niektórych środowisk.

Przede wszystkim, pomysł członkostwa Rosji w NATO nie jest nowy. Został po raz pierwszy ogłoszony przez prezydenta Jelcyna w 1994 roku, następnie przez prezydenta Putina po zamachach z 11 września 2001 roku, a także kilkakrotnie przez czołowych amerykańskich polityków. Co więcej, od czasu zakończenia rywalizacji na linii Wschód – Zachód, zamysł ten wpisywał się w nową wi-zję NATO. Kiedy przywódcy państw członkow-skich zastanawiali się nad przyszłością Sojuszu w pozimnowojennym świecie, dyskutowali nad trzema wariantami: a) rozwiązanie NATO w za-

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE36

BEZIECZEŃSTWO NATO

Page 37: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

mian za stworzenie europejskiego systemu bez-pieczeństwa, b) ograniczenie NATO do realizacji podstawowych celów, nie wykraczających poza swoje granice terytorialne, a w zamian wzmocnie-nie Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie jako ogólnoeuropejskiego podmiotu, c) nadanie Sojuszowi bardziej politycznego wymiaru oraz koncentracja na zapewnieniu bezpieczeństwa w Europie Wschodniej.

Wszystkie trzy pomysły bazowały na założe-niu, że zimnowojenna rywalizacja dwóch bloków wojskowych zostanie zastąpiona europejskim sys-temem bezpieczeństwa. Stąd, gdy na przełomie lat 1994 i 1995 zwyciężyła ostatecznie trzecia koncep-cja, NATO zamierzało włączyć do swych struktur kraje wschodnioeuropejskie, a także nawiązać spe-cjalne stosunki z Rosją wraz z obietnicą, że akcesja byłych członków Układu Warszawskiego nie pój-dzie w parze z przesunięciem natowskich struktur wojskowych na wschód. U logicznych podstaw takiej polityki stało założenie, że NATO będzie w stanie blisko współpracować z Rosją w przyszłości, a jej ewentualne członkostwo w Sojuszu pozosta-nie teoretycznie rozważaną możliwością.

Po drugie, pomysł włączenia Rosji w struk-tury Sojuszu nie jest ani naiwny, ani moralnie niegodny. Większość zwolenników tej idei zdaje sobie sprawę, że nie jest ona popularna w obecnej sytuacji politycznej. Bezpośredniej woli członko-stwa nie wyraża również sama Rosja. Co więcej, większość rosyjskich elit politycznych postrzega swój kraj jako jądro systemu międzynarodowe-go. Ogromne różnice w jakości oraz charakterze prowadzonej polityki uniemożliwiają z kolei in-tegrację w dostrzegalnej przyszłości. Niewystar-czający poziom demokratyzacji, praworządności oraz przestrzegania praw człowieka czynią Rosję niezdolną do włączenia jej w zachodnie struktury wojskowe i polityczne.

Rosja w NATO to jedynie przyszłościowa per-spektywa. Jest ona podobna do marzenia pre-zydenta Baracka Obamy o świecie pozbawionym broni nuklearnej. Tak jak w przypadku większo-ści wizji, droga prowadząca do ich realizacji jest ważniejsza niż sam cel. Czy Rosja w ostateczności stanie się członkiem NATO, lub też czy obie stro-ny zdecydują się na jakąś inną formę współpracy jest mniej istotne niż poszczególne kroki do tego prowadzące. Jako wizja, perspektywa członkostwa jest jednak bardzo użyteczna. Może pomóc w osiąganiu współpracy w przyszłości oraz porzuce-niu dawnych zwyczajów i atmosfery podejrzeń.

Klucz do sukcesu Odchodząc na chwilę od tematu poszerzenia,

do którego jeszcze powrócę, relacje pomiędzy Ro-sją i NATO zostały nadszarpnięte z powodu róż-nic w politycznych standardach, ale nie w kwestii

postrzegania problemu bezpieczeństwa. Napię-cie w relacjach pomiędzy stronami jest efektem różnego interpretowania niedawnej przeszłości, wspólnego niezrozumienia oraz wysokiego po-ziomu nieufności. Jeszcze niedawno rosyjscy politycy podejrzewali, że NATO ze Stanami Zjednoczonymi na czele zamierza powstrzymać odrodzenie się Rosji jako wielkiego europej-skiego gracza. Z kolei w niektórych natowskich stolicach postrzegano Moskwę jako zagrożenie, łącząc wzrost autorytaryzmu w polityce we-wnętrznej z dającymi się przewidzieć zachowa-niami na arenie międzynarodowej.

Takie odbieranie rzeczywistości jest głębo-ko zakorzenione w naturze obu stron. Jest też bardzo mylące. Ażeby niedawne ocieplenie sto-sunków okazało się skuteczne, wszyscy muszą zacząć bazować na takich zasadach jak empa-tia, stabilne oczekiwania względem siebie oraz zwiększająca się współpraca.

Zdolność do empatii, czyli spojrzenia na pro-blem oczyma drugiej strony, pomogłaby każdej z nich zrozumieć motywacje partnera. Niezmien-ność oczekiwań oraz przejrzystość działania po-zwoliłaby zmniejszyć powszechny poziom nie-ufności. W toku dyskusji nad taktyczną bronią nuklearną i obroną przeciwrakietową oraz w świe-tle przesłanek do odnowieniem kontroli nad bro-nią konwencjonalną ,można by się przekonać, że odnoszenie się do siły militarnej jako sposobu na rozwiązywanie problemów w Europie jest bezce-lowe. Wzrost efektywności współpracy powinien z kolei odbywać się poprzez podniesienie znacze-nia Rady NATO – Rosja. Dodatkowo, Sojusz powinien pozwolić Rosji zabierać ważny głos w kwestiach związanych z jej interesem narodowym. Współpraca nie może być jednak jednokierunko-wa. Rosja powinna wstrzymać wszelkie działania, które mogą zostać odczytane przez jej sąsiadów jako prowokacje, np. naruszanie przestrzeni powietrznej państw bałtyckich albo manewry wojskowe tuż przy polskiej granicy. Wykorzysty-wanie zasobów energetycznych do rozgrywek po-litycznych również nie pomaga w nawiązywaniu współpracy z drugą stroną.

Co zrobi Europa? Po trzecie, perspektywa włączenia Rosji do

NATO nie jest pozbawiona strategicznych plusów. Takie posunięcie przyczyniłoby się do zwiększenia heterogeniczności Sojuszu Północnoatlantyckie-go. Ułatwiłoby również wzmocnienie europej-skich struktur obronnych. Propozycja nawiązania większej współpracy z Rosją jest więc wynikiem czystego realizmu i zgody co do tego, że wcześniej-sze próby budowania ogólnoeuropejskich struktur bezpieczeństwa bez lub w opozycji do Rosji stra-ciły swoje logiczne podstawy. Polityka poszerzania

NATO w ostatnich latach bazowała na założeniu, że Stany Zjednoczone są w stanie zapewnić porzą-dek w Europie opierający się na zachodnich nor-mach oraz że Rosja jest za słaba, by się w nie wpa-sować. Niestety, okazało się, że Federacja Rosyjska nie była taka słaba jak przypuszczano, a wdrażanie procesów demokratycznych jest o wiele bardziej skomplikowane i wymaga czegoś więcej niż tylko mglistej perspektywy członkostwa w NATO. Kie-dy w sierpniu 2008 roku nadszedł czas próby, Sta-ny Zjednoczone, po przeanalizowaniu wszelkich rozwiązań militarnych, wycofały się.

Kimkolwiek będzie następny amerykański prezydent, zapewne skupi się bardziej na sprawach wewnętrznych. W kwestiach polityki zagranicznej Stany Zjednoczone znowu będą musiały podjąć decyzję o tym, na których sprawach skupić swoje wysiłki. Zapewne będą to problemy o charakterze globalnym. W większości kwestii, takich jak broń masowego rażenia, terroryzm czy zmiana władzy w niestabilnych państwach, Waszyngton znajdzie zapewne nić porozumienia z Rosją. To poskutku-je tym, że Europa i jej problemy zejdą na dalszy plan w amerykańskiej polityce. Co więcej, wiele wskazuje na to, że Stany Zjednoczone będą starały się wypracować z Rosją swego rodzaju modus vi-vendi w kwestii kontynentalnej struktury bezpie-czeństwa. Z europejskiej perspektywy lepiej jest samemu tworzyć pewne rozwiązania niż pozwolić je kształtować innym podmiotom politycznym. Perspektywa członkostwa Rosji w NATO pomo-głaby więc nie tylko w zabezpieczeniu amerykań-skich interesów w Sojuszu Północnoatlantyckim, ale pozwoliłaby również Europejczykom na wpły-wanie na nowe amerykańsko- rosyjskie stosunki.

Podsumowując, otwarcie natowskich drzwi przed Rosją nie jest ani czymś zupełnie nowym, ani naiwnym lub zdradzieckim. Takie podejście nie jest jednak pozbawione ryzyka, ale próbowa-nie czegoś nowego wydaje się o wiele korzystniej-sze niż powtarzanie starych błędów.

Dr Matthias DembinskiDr Matthias Dembinski (Niemcy), ekspert w Instytucie

Badań nad Pokojem (HSFK – PRIF) we Frankfurcie.

KOMENTARZE: Obecnie i w najbliższej przyszłości członko-

stwo Rosji w NATO jest skrajnie mało prawdo-podobne. Decyduje o tym zarówno sytuacja w Sojuszu, jak i w Rosji, zwłaszcza zaś poziom nie-ufności w ich wzajemnych relacjach. Państwom członkowskim trudno byłoby porozumieć się w sprawie akcesji Rosji, gdyż część z nich – zapewne większość – uznaje intencje Rosji wobec NATO i poszczególnych jego członków za co najmniej nie-jednoznaczne, a pewna grupa (przede wszystkim kraje środkowoeuropejskie, ale też np. Norwegia)

KWIECIEŃ-MAJ 2011 37

BEZPIECZEŃSTWO NATO

Page 38: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

postrzega zadanie zniechęcenia m.in. Rosji do po-dejmowania kroków wrogich wobec Sojuszników jako jedną z podstawowych funkcji NATO. Rosja nie spełnia też obecnie ważnych kryteriów człon-kostwa, takich jak demokratyczność rządów czy cywilna kontrola nad armią. Natomiast w Rosji Sojusz jest postrzegany – co znajduje wyraz w oficjalnych dokumentach rządowych (doktryna obronna, strategia bezpieczeństwa) – jako głów-ne źródło wyzwań dla rosyjskiego bezpieczeń-stwa, a także podmiot mogący istotnie ograni-czać możliwość budowy i umacniania strefy jej szczególnych wpływów w obszarze poradziec-kim, zwłaszcza jego europejskiej części. Rosyj-skie społeczeństwo i polityczne elity odnoszą się do NATO bardzo nieufnie, widząc w nim nie-chętny Rosji relikt zimnowojennej rywalizacji. Warto też zauważyć, że obecna, prowadzona z rozmachem reforma rosyjskich sił zbrojnych do 2020 r. w żadnej mierze nie ma wśród swych celów zwiększenia zdolności rosyjskich wojsk do współpracy z armiami państw NATO.

Z polskiej perspektywy akcesja Rosji do NATO byłaby w obecnej sytuacji niekorzystna. Z pewnością nie rozwiałaby obaw co do rosyj-skich intencji względem części sojuszników, jak i całego Sojuszu, a to oznaczałoby nieuchronne pogłębienie w nim podziałów wewnętrznych, aż po groźbę jego faktycznego rozpadu. Dlatego też dla Polski byłoby najlepiej, gdyby Rosji i NATO udało się rozwijać efektywne partnerstwo i realną współpracę w sprawach bezpieczeństwa, ale jako odrębnym, choć przyjaznym sobie podmiotom.

Dr Marek Madej (Polska), analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) w Warszawie.

Faktyczne poprawienie relacji pomiędzy NATO a Rosją byłoby niewątpliwie korzystne. W tej materii polska polityka zagraniczna zanotowała wiele sukcesów. Z całą pewnością NATO i Stany Zjednoczone będą nadal zabiegać o współpracę z Moskwą w zakresie bezpieczeństwa. Rosja jednak niezmiennie postrzega zarówno NATO jak i Sta-ny Zjednoczone jako swoich głównych przeciw-ników, pozostając przy tym wierną grze o sumie zerowej we wzajemnych stosunkach.

Premier Putin, najpotężniejszy polityk w Ro-sji, nie porzucił swojego przekonania, że upadek Związku Sowieckiego był geopolityczną tragedią. Jednocześnie Moskwa zdaje się zdeterminowana zwiększać swoją strefę wpływów. Oczywiście, za-równo dla NATO, jak i Rosji selektywne partner-stwo jest możliwe i pożądane. Relacje sojusznicze nie są jednak możliwe bez drastycznej zmiany w rosyjskiej wizji świata. Stany Zjednoczone i NATO muszą szanować rosyjską percepcję, ale jednocześnie powinny zdawać sobie sprawę z ograniczeń i konsekwencji jakie ona rodzi.

Joseph R. Wood (Stany Zjednoczone) – ekspert German Marshall Fund (GMF) w Waszyngtonie.

Estonia zawsze wspierała natowską politykę “otwartych drzwi”, według której każdej państwo może dołączyć do Sojuszu, jeśli tylko wyraża taka wolę i spełnia kryteria akcesyjne. Kluczowym kry-terium jest istnienie rządów prawa, obowiązywa-nie demokratycznych reguł i norm, cywilna kon-trola nad wojskiem oraz zgodność sił zbrojnych danego państwa ze standardami NATO.

Jeśli Rosja wyrazi chęć dołączenia do NATO i spełni warunki, nie istniałby żaden powód dla którego Estonia powinna się temu sprzeciwić. Wręcz przeciwnie – akcesja spełniającej kryteria Rosji do NATO byłaby korzystna zarówno dla estońskich interesów narodowych, jak i społecz-ności transatlantyckiej.

Warto jednak pamiętać, że już w przeszłości pojawiała się kwestia rosyjskiego członkostwa w NATO. Podobne dyskusja była prowadzona w 1991 roku. W połowie lat dziewięćdziesiątych taką ideę promował wpływowy rosyjski analityk ds. polityki zagranicznej Siergiej Karaganow. Taki hipotetyczny scenariusz był publicznie dysku-towany w latach 2000 – 2001 przez Władimira Putina i Siergieja Iwanowa.

Kaarel Kaas (Estonia) – ekspert Międzynarodowego Centrum Studiów Obronnych (RKK – ICDS) w Tallinie.

Patrząc na zagadnienie z perspektywy słoweń-skiej, obecność Rosji w NATO byłaby korzystna. Wynika to w dużej mierze z faktu, że obecna ar-chitektura bezpieczeństwa w Europie (z NATO, być może także z Unią Europejską i OBWE jako trzema filarami) nie jest w stanie efektywnie re-agować na globalne zagrożenia. Zachód despe-racko potrzebuje współpracy Kremla w palących problemach, takich jak handel ludźmi, terroryzm, proliferacja broni masowego rażenia, Afganistan, bezpieczeństwo energetyczne. Bycie z Rosją „na jednym pokładzie” zredukowałoby zagrożenie wystąpienia „nowej” Południowej Osetii i Gruzji.

Z perspektywy tak małego państwa jak Sło-wenia byłoby korzystne, by w NATO znalazł się tak ważny gracz międzynarodowy. Byłaby to alter-natywa dla wpływów amerykańskich. To jednak naiwne myślenie życzeniowe i pytania powinny być sformułowane inaczej – czy NATO i Rosja naprawdę chcą być partnerami przy jednym stole? Czy poważni członkowie NATO są gotowi dzielić się ciastkiem z dużym państwem o dużym ape-tycie? Wydaje się, że odpowiedzi na te pytania w czasach, gdy Realpolitik ciągle ma się dobrze, są oczywiste. I chociaż w Lizbonie padły dyploma-tyczne słowa co do konieczności współpracy, nie należy spodziewać się niczego więcej jak tylko po-dobnej retoryki z Kremla.

Rok Zupanič(Słowenia) – Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu w Ljubljanie.

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE38

BEZPIECZEŃSTWO NATO

Page 39: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Skąd pomysł napisania kolejnej książki traktującej o problematyce terroryzmu? Czyżby na ten temat nie powie-dziano jeszcze wszystkiego?

KL: Pomysł jest wynikiem wieloletniego zaangażowania nie tylko w teoretyczną refleksję na temat terroryzmu i zagrożenia, jakim jest on dla współczesnych państw – w tym Polski, ale także w wieloletniego udzia-łu w konstruowaniu koncepcji polskiego systemu bezpieczeństwa anty-terrorystycznego. Analiza polskiego zaangażowania w przeciwdziałanie terroryzmowi była naturalną częścią obu tych procesów, zarówno aka-demickiego, jak i praktycznego, a uzyskane wyniki wydawały się na tyle interesujące, że podzielenie się nimi z innymi osobami zainteresowanymi tematem było naturalną kontynuacją podjętych wiele lat temu prac.

Większość społeczeństwa zdaje się nie uważać, by Pol-ska była faktycznie zagrożona międzynarodowym terrory-zmem i że nad Wisłą mogłoby dojść do podobnego ataku, jak w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii czy Wielkiej Bry-tanii. Jaka jest Pana opinia na ten temat?

KL: Polska postanowiła budować swoją pozycję międzynarodową po-przez zaangażowanie w działania społeczności międzynarodowej, w tym poprzez udział w działaniach koalicji antyterrorystycznej i sojusz z USA, pozostaje więc krajem będącym w orbicie zainteresowania organizacji terrorystycznych. Jako kraj aktywnie przeciwstawiający się terroryzmowi międzynarodowemu i deklarujący się jako jego przeciwnik, Polska może zatem stać się celem ataku terrorystycznego. Może, ale – miejmy na-dzieję – nie stanie się nim w najbliższym czasie. Polska w chwili obecnej nie stanowi strategicznego celu dla organizacji terrorystycznych, ale ta sytuacja może ulec zmianie – właśnie stąd potrzeba przygotowania efek-tywnego i funkcjonalnego systemu przeciwdziałania terroryzmowi.

Co jakiś czas dochodzi do alarmów antyterrorystycz-nych, pojawiają się informacje o zatrzymaniu domniema-nych spiskowców. Skąd wiadomo, że nie jest to po prostu działanie władz i służb specjalnych, w interesie których jest stałe podtrzymywanie stanu podwyższonego napię-cia w społeczeństwie?

KL: Muszę przyznać, że to pytanie jest dla mnie nieco zaskakujące. Dowodem na realność zagrożenia nie są „alarmy” ani „informacje”. Dowodem tym są natomiast groby ponad 3 tysięcy ofiar zamachów na WTC, kilkuset ofiar zamachów na podmiejskie pociągi w Madrycie, na londyńskie metro, teatr na Dubrowce, szkołę w Biesłanie, na różne cele w Bombaju i trudne do zsumowania ofiary ataków terrorystycznych w państwach, w których terroryzm jest zagrożeniem tak powszechnym, że nie trafia już nawet na pierwsze strony gazet w Europie. Wśród tych

dowodów są także groby Polaków, obywateli RP, którzy w części z tych ataków zginęli.

Czy możemy mówić o zwiększonej po 2001 roku świa-domości polskich decydentów co do kwestii zagrożenia terroryzmem?

KL: Świadomość władz RP odnośnie do zagrożenia terrorystycznego, a raczej jej jakościowa przemiana po 11 września 2001 r., stanowi oś na-pisanej przeze mnie książki. Analizując dokumenty polityczne i prawne oraz działania na poziomie organizacyjnym i funkcjonalnym, doszedłem do wniosku, że 11 września przyniósł znaczący wzrost świadomości pol-skich władz oraz zmianę w podejściu do konstruowania polityki i strate-gii antyterrorystycznej.

Czy Pana zdaniem problem stanowi brak urzędu koor-dynatora ds. kontrterroryzmu, któremu realnie podlegały-by instytucje zajmujące się „kwestią terroryzmu”, o czym wspominał dr Machnikowski?

KL: Zaczęć należałoby od stwierdzenia, że używanie w jednym zdaniu pojęć „koordynacja” i „podległość” jest nieuzasadnione pod względem metodologicznym. Wprowadzenie efektywnego mechanizmu koordyna-cji rzeczywiście jakościowo zmienia i poprawia funkcjonowanie każde-go systemu, ale nie implikuje kierowania instytucjami wchodzącymi w skład takiego systemu. Z tego względu pozwolę sobie podkreślić, że bę-dąc zwolennikiem utworzenia stanowiska lub zespołu odpowiedzialnego za koordynację w polskim systemie AT, nie uważam, aby wiązało się to z koniecznością wprowadzania jakichkolwiek dodatkowych mechani-zmów hierarchicznej podległości.

Czy zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że brak pod-staw prawnych i organizacyjnych sprzyja chaosowi kom-petencyjnemu, podsycanemu przez instytucjonalne ambi-cje i partykularyzmy oraz waśnie i niechęci personalne?

KL: Zgodzę się z teoretycznym wydźwiękiem postawionej tezy. Chcę jednak zaznaczyć bardzo wyraźnie, że w mojej opinii zawarta w pyta-niu sugestia, że chaos, partykularyzm i waśnie personalne są cechami polskiego systemu antyterrorystycznego, nie znajduje żadnych podstaw. Polski system antyterrorystyczny nie jest jeszcze do końca ukształtowany, ale tego rodzaju opinie są krzywdzące dla wielu osób, które codziennie pracują nad jego doskonaleniem.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Robert Czulda

O TERRORYZMIE

TRZEBA ROZMAWIAĆRozmowa z dr Krzysztofem Liedlem, specjalistą w zakresie terroryzmu międzynarodowego i jego zwalczania, dyrektorem Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.

KWIECIEŃ-MAJ 2011 39

BEZPIECZEŃSTWO TERRORYZM

Page 40: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Od dwóch, trzech lat przekonanie, że Polska może stać się celem ataku terrorystycznego ze strony islamistów, nie budzi już tak

wielu kontrowersji, choć większość instytucji odpowiadających za bez-pieczeństwo naszego państwa określa stan zagrożenia jako „niski”. Dość powszechna jest świadomość, że współorganizowanie przez Pol-skę mistrzostw Europy w piłce nożnej może w istotny sposób podnieść stopień zagrożenia, gdyż masowe imprezy sportowe o charakterze międzynarodowym uznaje się zwykle za szczególnie dobre poten-cjalne cele akcji terrorystycznych. Literatura fachowa na ten temat w naszym kraju została uzupełniona o szereg interesujących i warto-ściowych publikacji wydanych w okresie mniej więcej dwu ostatnich lat, zorganizowano także i wciąż organizuje się wiele konferencji na ten właśnie temat.

Większe ryzykoNależy zwrócić uwagę, że stan świadomości osób odpowiedzial-

nych za bezpieczeństwo państwa zmienił się dość istotnie w ciągu ostatnich pięciu lat – teza o możliwym poważnym ataku terrorystycz-nym w Polsce, wygłoszona jeszcze kilka lat temu, spotykała się wów-czas z dyskredytującymi i niechętnymi komentarzami. Wtedy jeszcze publicznie twierdzono (autor niniejszego artykułu skrupulatnie prowa-dzi archiwum publicznych wypowiedzi decydentów i ich doradców na wzmiankowany temat i może swoje twierdzenie stosownie „udowod-nić”) nie tylko, że jesteśmy znakomicie przygotowani na zagrożenie ter-rorystyczne, ale także, że jesteśmy od niego niemal całkowicie wolni. Różnorodne zdarzenia, które miały od tego czasu miejsce, negatywnie zweryfikowały to drugie twierdzenie. Wskazywanie przyczyn zwiększo-

nego zagrożenia ze strony dżihadystów jest dziś dość banalne, złożyło się na nie kilka czynników:

1) Wejście Polski do Unii Europejskiej i wdrożenie traktatu z Schengen, co sprawiło, że Polska otworzyła się na swobodny prze-pływ kapitału, towarów i osób z krajów Europy Zachodniej, zwłaszcza tych, w których poziom zagrożenia aktywnością islamistów jest bar-dzo wysoki – takim krajem są sąsiednie Niemcy, ale również Francja, Wielka Brytania czy Holandia – kraje popularnej emigracji zarobko-wej Polaków, gdzie mogą oni zetknąć się z siatkami terrorystyczny-mi. Także obywatele tych państw zyskali sposobność swobodnego przyjazdu do naszego kraju, co utrudniło warunki kontroli tych, którzy mogliby stanowić potencjalne zagrożenie próbując prowadzić podej-rzaną aktywność na terenie Polski.

2) Udział polskich wojsk (początkowo o symbolicznym cha-rakterze) w operacjach USA, a następnie NATO w Afganistanie oraz Iraku, gdzie, używając słów ministra obrony Bogdana Klicha, polska flaga została zauważona przez zwalczanego tam przeciwnika Ameryki i NATO, czyli siły lokalnego i globalnego dżihadu. Trzeba być wyjątko-wo naiwnym, by sądzić, że nasza misja przynosi nam wyłącznie pre-stiż i profity, natomiast nie naraża nas na żadne niebezpieczeństwa.

3) Bliska współpraca wywiadowcza z USA, której efektem mogło być powstanie na terytorium Polski tzw. „tajnych więzień CIA”, w których mieli być przetrzymywani najważniejsi dowódcy Al Kaidy, schwytani przez Amerykanów na całym świecie, wliczając w to Cha-lida Szejka Mohammeda, domniemanego „architekta” zamachów z 11 września 2001 r. Chyba już tylko w Polsce są jeszcze tacy, którzy mocno wierzą, że informacja ta jest całkowicie nieprawdziwa, gdyż zarówno ostatnie doniesienia mediów zachodnich, powołujących się

Globalny terroryzm

Gdyby 10 września 2001 roku ktoś przedstawił tezę, że Polska jest krajem zagrożonym atakami terrorystycznymi, to zostałby (słusznie) uznany za człowieka niespełna rozumu. Ta sama teza wygłoszona dwa dni później równie zasadnie zostałaby uznana za nieuzasadnioną i alarmistyczną. Postawienie tej tezy dziewięć lat później nie jest już jednak czymś niezwykłym.

a sprawa polska

BEZPIECZEŃSTWO TERRORYZM

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE40

Page 41: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

na źródła w amerykańskim wywiadzie, jak i z miesiąca na miesiąc coraz bardziej ostrożne i enigmatyczne wypowiedzi polskich oficjeli, wyraźnie wskazują jaki mógł być przebieg wydarzeń związanych z tym tematem. Warto zresztą zauważyć, że nie ma już dziś większego znaczenia, czy informacje te są prawdziwe czy nie – medialny przekaz na skalę globalną, jaki zaistniał w tym przypadku, przypisał nam rolę miejsca, gdzie więźniowie Al Kaidy byli torturowani przez oficerów CIA i trudno sobie wyobrazić skuteczną kampanię propagandową, która mogłaby zdjąć z Polski to odium. Można więc zakładać, że przez pla-nistów coraz bardziej osłabionej w Pakistanie Al Kaidy możemy być postrzegani jako wartościowe miejsce ataku odwetowego. Warta od-notowania jest także istotna korelacja czasowa między ukazywaniem się w zachodnich (szczególnie europejskich) mediach informacji o „polskich” obozach dla Al Kaidy, a publicznymi groźbami liderów tej organizacji wobec krajów leżących na zachód od Odry.

Trzeba zauważyć, że wszystkie te elementy są konsekwencją świadomych decyzji podejmowanych przez rządy naszego kraju, któ-re miały na celu zwiększenie znaczenia Polski na arenie międzyna-rodowej i realizowanie naszej „racji stanu”. Decyzje o wprowadzeniu i utrzymywaniu polskich wojsk w Iraku i Afganistanie podejmowało trzech prezydentów, nie wyłączając obecnego, oraz jeszcze większa liczba premierów i ministrów rządów każdej orientacji politycznej rzą-dzącej Polską w XXI wieku. Trudno także sobie wyobrazić sytuację, w której premier, prezydent i stosowny minister nie byliby poinformowa-ni o wydzierżawieniu polskiej ziemi pod instalacje CIA.

Zagrożenie globalnym terroryzmem zwiększa znacząco fakt, że nasz kraj jest nie tylko organizatorem EURO 2012, z czym zdążyliśmy się już pogodzić, ale w niedługim czasie obejmie prezydencję w Unii Europejskiej, stając się gospodarzem bardzo wielu unijnych imprez, włączając w to także kilka o najwyższej randze i skali. W zabezpiecza-niu podobnych imprez mamy już pewne doświadczenie, choć trzeba zwrócić uwagę, że w zbliżającym się „gorącym półroczu” będzie ich niezmiernie dużo, znacznie więcej, niż kiedykolwiek wcześniej w tak krótkim czasie. Okres ten będzie niezmiernie ważnym testem przed trudnym sprawdzianem EURO 2012 – imprezie w Polsce bez prece-densu, zatem stawiającej bardzo wysokie wymagania przed władzami i wszystkimi instytucjami zajmującymi się bezpieczeństwem państwa.

Szukanie rozwiązańDziś, gdy kwestia zagrożenia stawiana jest już w nieco innym

świetle, decydentom i ich wpływowym doradcom pozostało jedy-nie stwierdzić, że do zagrożenia tego nasz kraj jest przygotowany adekwatnie. „Urzędowy optymizm” jest w tej kwestii niezmiernie po-wszechny i nader często prezentowany publicznie. Warto zgłosić za-strzeżenia wobec tego powszechnie podzielanego (co innego, gdy chodzi o rozmowy „prywatne”) przekonania, głosząc tezę pozostają-cą do niego w opozycji i mówiącą, że Polska nie jest przygotowana strukturalnie do poradzenia sobie z zagrożeniem terrorystycznym. Teza ta jest dość często nierozumiana we właściwy sposób i tym sa-mym lekceważona. Znakomitym przykładem takiego nieporozumie-nia są wypowiedzi wiceministra spraw wewnętrznych gen. Adama Rapackiego z początku 2010 roku.

Teza o strukturalnym nieprzygotowaniu Polski na zagrożenie ter-rorystyczne nie zakłada, że nikt w Polsce zagrożeniem terrorystycz-nym się nie zajmuje, ani też, że nie są czynione przygotowania, by z zagrożeniem tym się zmierzyć. Głosi ona, że mimo prowadzonych od kilku lat działań wielu różnorodnych instytucji państwowych, do dnia dzisiejszego nie powstał w Polsce jednolity system przeciwter-

rorystycznej ochrony kraju, nic też nie wskazuje na to, by taki system miał powstać w najbliższym czasie. Aby mówić o funkcjonowaniu takiego systemu, konieczne byłoby występowanie kilku kluczowych elementów w strukturze organizacyjnej państwa – ich istnienie (a nie działanie) byłoby zatem jawne. Wysocy urzędnicy państwowi bardzo często zasłaniają się tajemnicą państwową, zarzucając swoim opo-nentom (w tym i niżej podpisanemu) niewiedzę wynikającą z braku dostępu do informacji niejawnych. Tymczasem nikt nie twierdzi, że agendy rządowe nie podejmują działań, w tym w trybie niejawnym, co wynika ze specyfiki ich funkcjonowania, aby poradzić sobie z za-grożeniem terrorystycznym – przeciwnie, wszyscy wyrażają nadzieję, że stosowne działania są intensywnie prowadzone.

Twierdzi się natomiast, że zarówno stopień koordynacji działań pozostaje wysoce niedostateczny, jak i że brak jest koniecznej w de-mokratycznym państwie prawa, podstawy prawnej (w randze usta-wy) dla adekwatnych sposobów reagowania w przypadku sytuacji kryzysowej o charakterze terrorystycznym. W Polsce nie istnieje tzw. „ustawa antyterrorystyczna” (mimo prowadzonych od lat prac przy-gotowawczych jej dotyczących i licznych obietnic wprowadzenia jej „na dniach” pod obrady Parlamentu), która jednolicie regulowałaby zakres nadrzędności i kompetencji licznych instytucji zajmujących się „kwestią terroryzmu” w Polsce. Przeciwnie, kompetencje instytucji i zasady reagowania w sytuacji zagrożenia tego rodzaju są rozproszo-ne po bardzo różnorodnych (i niekoniecznie koherentnych) aktach prawnych. Nie istnieje także Urząd Koordynatora ds. Kontrterrory-zmu, z jego szefem, któremu realnie podlegałyby instytucje zajmu-jące się „kwestią terroryzmu” – przeciwnie, liczne instytucje roszczą sobie pretensje do bycia „wiodącymi”.

Brak podstaw prawnych i organizacyjnych sprzyja chaosowi kom-petencyjnemu, podsycanemu przez instytucjonalne ambicje i party-kularyzmy oraz waśnie i niechęci personalne, dając w efekcie stan, który jest wysoce nieadekwatny do rosnącego zagrożenia wynikają-cego z międzynarodowej aktywności naszego kraju na polu „global-nej walki z terroryzmem”. Znaczna liczba zainteresowanych tematem osób jest zresztą tego mniej lub bardziej świadoma – w licznych roz-mowach nieoficjalnych powtarza się stwierdzenie, że w Polsce musi się dopiero zdarzyć coś strasznego i nie do pomyślenia, by próbowa-no poprawić istniejący stan rzeczy.

Niżej podpisany nie podziela, niestety, „optymizmu” tego stwier-dzenia. Katastrofa smoleńska, która wymownie ujawniła, delikatnie mówiąc, pewne niedostatki w organizacji wizyty najwyższego urzęd-nika państwowego naszego kraju za granicą, dając w efekcie m. in. dekapitację struktur polskiego wojska, nie spowodowała przecież w istocie żadnych zmian na lepsze post factum, czego dobrym przy-kładem może być organizacja wizyty najwyższych władz państwo-wych w Łodzi po tzw. „mordzie łódzkim”. Być może świadczy to o tym, że władze nie przejmują się zbytnio nawet własnym bezpie-czeństwem, trudno zatem spodziewać się, by dbały o bezpieczeń-stwo publiczne. Gdy kiedyś w Polsce stanie się coś strasznego i niewyobrażalnego i będzie już za późno, by cokolwiek zmienić, nikt nie poniesie nawet odpowiedzialności za zaniechania i zaniedbania, które do tego doprowadziły.

Dr hab. Ryszard M. MachnikowskiAutor jest ekspertem ds. terroryzmu, adiunktem na Wydziale Studiów Międzynarodo-

wych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.

BEZPIECZEŃSTWO TERRORYZM

KWIECIEŃ-MAJ 2011 41

Page 42: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

RYWALIZACJA

Arktyka jest niewątpliwie obszarem wyjątkowym. Początkowo traktowana była jako terra nullis, miejsce heroicznej walki człowieka z przyrodą, aby z czasem stać się jednym z możliwych teatrów działań podczas konfliktu zimnowojennego. Rozpad systemu bipolarnego spowodował stopniową ewolucję charakteru regionu z konfrontacyjnego do pokojowego, a z czasem również peryferyjnego. Okresowa marginalizacja paradoksalnie okazała się zjawiskiem niezmiernie korzystnym dla wzmocnienia tożsamości regionalnej i instytucjonalizacji współpracy wielostronnej. Powołano bowiem szereg nowych organizacji, jak Rada Arktyczna (1996 r.), Euroarktyczna Rada Morza Barentsa (1993 r.) oraz lokalnych związków i stowarzyszeń stawiających sobie za cel zrównoważony rozwój całego regionu.

ARKTYCZNA

UNIA EUROPEJSKA

W ostatnich latach Arktyka zaczęła znowu przykuwać uwagę opinii międzynarodowej, i to w skali niespotykanej nigdy wcześniej.

Powodem owego zainteresowania są doniesienia naukowców o wręcz drastycznym wpływie ocieplenia klimatu na pokrywę lodową, która we-dług najbardziej kasandrycznych ocen może za kilkadziesiąt lat po prostu zniknąć. Obecnie obszar lodu jest najmniejszy od czasu prowadzonych pomiarów, co z jednej strony negatywnie rzutuje na cały lokalny ekosys-tem, ale jednocześnie, ze względu na coraz większe ilości wody z topnie-jących lodowców, wpływa na globalny stan klimatu.

Alarmistyczne doniesienia o migracjach gatunków, np. niedźwiedzi polarnych, nie wpływają jednak na politykę światowych graczy w takim stopniu jak coraz bardziej prawdopodobne analizy wskazujące, iż w ob-szarach podbiegunowych może znajdować się nawet 25% światowych zasobów ropy i gazu. Uzyskanie nad nimi kontroli może znacząco wpły-nąć na pozycję międzynarodową w XXI w. zarówno tzw. państw arktycz-nych: Danii, Kanady, Norwegii, Rosji i Stanów Zjednoczonych (tzw. „arktyczna piątka”), jak i innych aktorów państwowych i niepaństwo-wych, którzy chcą brać aktywny udział w dyskusji o przyszłości regionu. Tym samym Arktyka dołączyła do obszarów, w których zmiany klimatu generują nowe napięcia czy wręcz rywalizację polityczną, gospodarczą, a nawet wojskową.

Liczne punkty sporneKwestią kluczową pozostaje ostateczna delimitacja granic pomiędzy

państwami arktycznymi. Podstawę reżimu prawnego dla Arktyki tworzy Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza, podpisana w 1982 r., która wprowadza jasne regulacje odnośnie zasad wyznaczania granic morza terytorialnego, strefy przyległej i wyłącznej strefy ekonomicznej. Obecnie, wśród około 150 państw-sygnatariuszy, cztery to państwa arktyczne: Norwegia (1996 r.), Rosja (1997 r.), Kanada (2003 r.) i Dania (2004 r.). Wyjątek stanowią Stany Zjednoczone, które w obawie – choć za prezydentury Baracka Obamy znacznie słabnącej – o pełną swobodę działań amerykańskich na morzach nie ratyfikowały konwencji. Pomimo że wszystkie państwa wyznaczyły swoje strefy ekonomiczne, co do kilku granic nie osiągnięto porozumienia. Nierozstrzygnięte pozostają następujące kwestie: rozgraniczenie strefy amerykańskiej i rosyjskiej w Cieśninie Beringa, amerykańskiej i kanadyjskiej na Morzu Beauforta, rosyjskiej i kanadyjskiej oraz kanadyjskiej i duńskiej w odniesieniu do niewielkiej wyspy Hans. Ponadto, Norwegia oraz kilka państw, włączając państwa członkowskie UE, w różny sposób interpretują stosowanie Traktatu Svalbardzkiego na terenie strefy ekonomicznej (200 mil morskich) wokół archipelagu Svalbard.

Ponadto, zgodnie z konwencją, w wyjątkowych przypadkach, jeżeli państwo udowodni, iż pożądany obszar jest naturalnym przedłużeniem

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE42

Page 43: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

jego szelfu kontynentalnego, strefa ekonomiczna może zostać przedłużona, powodując tym samym uzyskanie praw do eksploatacji surowców naturalnych. Obecnie wszystkie państwa arktyczne poza USA składają (Rosja jako pierwsza w 2001 r.) Komisji Granic Szelfu Kontynentalnego ONZ odpowiednią dokumentację. Ponieważ Komisja stara się pracować niezwykle rzetelnie, a liczba wniosków gwałtownie rośnie, wiążących rozstrzygnięć można spodziewać się za wiele lat.

Na swoje rozwiązanie czeka również problem Przejścia Północno-Zachodniego na północy Kanady. Wskutek ocieplania się klimatu szlak ten staje się bowiem realną alternatywą dla dłuższej o 5 tys. mil morskich drogi przez Kanał Panamski. Ottawa uznaje, że wody pomiędzy jej wyspami należy traktować jako wewnętrzne, a w związku z tym nie może być mowy o umiędzynarodowieniu przejścia, jak stało się to w przypadku Przejścia Północno-Wschodniego otworzonego dla obcych bander przez Rosję w 1991 r. Władze kanadyjskie chcą pełnej kontroli przepływu statków, a także prawa regulacji kwestii zanieczyszczeń środowiska, czemu sprzeciwiają się m.in. Stany Zjednoczone (dały temu wyraz już kilkakrotnie naruszając wody kanadyjskie) oraz Unia Europejska.

Większa uwaga państwWymienione wyżej główne wyzwania stojące przed Arktyką

powodują, że pomimo szeregu niezwykle pozytywnych inicjatyw, jak np. Międzynarodowy Rok Polarny 2007-2008, coraz częściej zauważyć można przejawy rywalizacji, a niekiedy wręcz otwartej konfrontacji. Rosja jako pierwsza wybrała drogę spektakularnych działań i propagandowych tyrad. W sierpniu 2007 r. wyprawa Artura Czilingarowa (wiceprzewodniczącego Dumy Państwowej) umieściła flagę rosyjską pod biegunem północnym na głębokości 4,2 tys. km. Misja miała za zadanie zebrać dowody, iż Grzbiet Łomonosowa stanowi naturalne przedłużenie terytorium rosyjskiego, jednak fakt ten bladł wśród doniesień medialnych mówiących o zdobyciu przez Rosjan bieguna.

We wrześniu 2008 r. prezydent Dmitrij Miedwiediew wezwał podczas spotkania Rady Bezpieczeństwa Narodowego do przyjęcia ustawodawstwa regulującego kwestie granicy północnej oraz wskazał, iż Arktyka powinna stać się dla Rosjan główną bazą surowcową. Reakcją na te zapowiedzi było wzmocnienie militarne Norwegii poprzez zwiększenie budżetu na tzw. „politykę północną” w 2009 r. oraz zakup pięciu nowych fregat typu Nansen. Również premier Kanady Stephen Harper podjął decyzję o budowie bazy wojskowej i nowego portu, kupnie 8 łodzi patrolowych oraz budowie autostrady (która z ekonomicznego punktu widzenia jest co najmniej mało racjonalna) na podbiegunową wyspę Hans. Tym samym udowodniono, iż wyścigowi o surowce i wpływy będzie towarzyszyć militaryzacja regionu, która nie wydaje się być pozytywnym procesem.

Pojawiają się jednak pewne symptomy ograniczonej współpracy. W maju 2008 r. kraje „arktycznej piątki” przyjęły deklarację z Ilulissat, w której stwierdziły, że przestrzegać będą obowiązujących ram prawnych i należycie rozwiążą kwestie nakładających się roszczeń. Chociaż od tego czasu kilka z nich podjęło działania rozszerzające lub potwierdzające zakres własnej jurysdykcji, temperatura dyskusji nieco spadła. Dodatkowo, we wrześniu 2010 r. doszło do podpisania umowy norwesko-rosyjskiej regulującej podział spornych od 40 lat terenów na Morzu Barentsa. Przyjęto w niej rozwiązanie bezprecedensowe, polegające na wspólnej eksploatacji zasobów naturalnych. Ma ono dowodzić większej woli Moskwy do prowadzenia polityki kooperacyjnej, służyć wzmocnieniu stanowiska negocjacyjnego Rosji w sporze z Kanadą, ale także zniechęcić Sojusz Północnoatlantycki do zaangażowania w regionie. Z porozumienia wynika również jasny wniosek, iż odnalezienie i zbadanie złóż oraz ich

eksploatacja, ze względu na wyzwania finansowe i technologiczne, będą możliwe dzięki wielostronnym działaniom nie tylko rządów, ale także prywatnych inwestorów.

Co robi Unia?Z perspektywy interesów Polski kluczową kwestią jest polityka

Unii Europejskiej wobec Arktyki. Wydaje się, iż w ostatnich latach świadomość znaczenia tego regionu dla Europy rośnie, chociaż wciąż nie jest wystarczająca. Unia Europejska przybiera raczej postawę reaktywną, co powoduje, iż jej jednolity głos staje się słabo słyszalny w kakofonii partykularnych interesów zarówno państw członkowskich UE, jak i pozostałych czołowych graczy: Kanady, Rosji i Stanów Zjednoczonych.

Na razie bardzo jednoznacznie wyzwania arktyczne określił zarówno Parlament Europejski, jak i Komisja, które zwróciły uwagę na takie problemy jak bioróżnorodność, zrównoważony wzrost oraz ludy tubylcze, które często pomijane są w analizach skoncentrowanych na potencjalnych korzyściach ekonomicznych. Pewnym usprawiedliwieniem wspólnotowej inercji jest złożoność problemów, jakie związane są z regionem arktycznym, takich jak brak regulacji granic, kolizyjny charakter polityki pięciu państw okołobiegunowych, oraz brak skutecznych instrumentów oddziaływania na sytuację w Arktyce w dyspozycji Brukseli.

Realnie analizując sytuację, jedynym unijnym „oknem arktycznym” jest Grenlandia, która chociaż stanowi terytorium Danii, od 1985 r. nie należy do Wspólnoty. Wyspa wykazuje coraz bardziej widoczne tendencje autonomiczne (potwierdzone w referendum w 2008 r.), które mogą tylko ulec wzmocnieniu w wyniku odkrycia surowców naturalnych, umożliwiających gospodarcze prosperity być może na kształt innego państwa nordyckiego – Norwegii. Rola Unii polegać powinna więc przede wszystkim na kontynuowaniu promocji ambitnej polityki klimatycznej, zarówno wśród państw członkowskich, jak i pozostałych światowych graczy. Ocieplenie klimatu nie jest bowiem zjawiskiem o wymiarze regionalnym, lecz globalnym, natomiast w pewnych obszarach – takich jak Arktyka – jego wpływ jest wcześniej i bardziej dotkliwie widoczny.

Dr Katarzyna Dośpiał-BorysiakKatedra Systemów Politycznych Wydziału Studiów Międzynarodowych i Polito-

logicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Dr Dośpiał-Borysiak zajmuje się problematyką współpracy regionalnej, bezpieczeństwa i integracji europejskiej. Autorka dwóch mo-nografii: „Polityka Szwecji i Finlandii w regionie Morza Bałtyckiego” (2006) i „Państwa

Nordyckie a Unia Europejska” (2007).

UNIA EUROPEJSKA

43KWIECIEŃ-MAJ 2011

Page 44: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Bałkańska puszka Pandory

W powszechnym rozumieniu Bałkany jawią się jako niejednokrot-nie skąpana we krwi kraina, zawieszona pomiędzy racjonalizmem

Zachodu a bizantyjsko-orientalnym sentymentalizmem Wschodu, opie-rającym się o wschodniochrześcijański mistycyzm. Taki konfrontacyjny obraz utrzymuje się już od kilku wieków i najprawdopodobniej będzie „królował” w przyszłości. Stereotypowe postrzeganie tej części Europy (ze znaczną domieszką Azji) wzmacnia skomplikowana społeczno-polityczna struktura owego regionu.

Rozpad, a raczej rozbicie byłej Jugosławii rozpoczęło się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulenia i trwado dnia dzisiejszego. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jakiś okrutny, wszechpotężny i mityczny potwór, z wielkim impetem i determinacją, zrzucił w głąb kontynentu, bałkańską mozaikę narodów i grup etnicznych, która roztrzaskała się na wiele elementów i od tej pory poranione kawałki próbują egzystować sa-modzielnie. Ponadto proces ten trwa nadal, a odseparowane od całości fragmenty dzielą się dalej jak w łańcuchowej reakcji rozpadu atomu.

Współcześnie była jugosłowiańska mozaika (pod tym hasłem rozumie się Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii) obejmuje aż siedem samodzielnych bytów państwowych: Bośnię i Hercegowinę (międzyna-rodowy protektorat), Chorwację, Macedonię, Czarnogórę, Serbię (wcze-śniej oba państwa tworzyły federację pod nazwą „Serbia i Czarnogóra”) i Słowenię. Ostatnią odsłoną wspomnianego powyżej rozpadu atomowego państw wchodzących w skład socjalistycznej Jugosławii było utworzenie, na podstawie jednostronnej deklaracji niepodległości, państwa kosowskich Albańczyków w postaci Republiki Kosowa.

W niniejszym tekście zwraca się szczególną uwagę na inne, równie niepokojące potencjalne kierunki dalszego podziału państw postjugo-słowiańskich. Wśród nich można wyróżnić: kwestię statusu i rozłamów

narodowo-etnicznych w Bośni i Hercegowinie, Chorwacji (problematyka Krajiny), Macedonii (okręg Tetovo) oraz Serbii (prowincja autonomiczna Wojwodina, okręg Sandżaku). Jednak ze względu na ograniczone ramy niniejszego opracowania, w artykule zostaną omówione jedynie wybrane aspekty sytuacji w Bośni i Hercegowinie oraz w regionie Sadnżak.

Bośnia i Hercegowina stanowi państwo o charakterze federacyjnym. Składa się z dwóch części składowych: Republiki Serbskiej i Fede-

racji Muzułmańsko-Chorwackiej oraz dystryktu Brczko, pozostającego pod zarządem międzynarodowym. Władzę najwyższą sprawuje Prezydium Republiki, składające się z przedstawicieli głównych grup etnicznych, za-mieszkujących terytorium Bośni i Hercegowiny: społeczności chorwac-kiej, serbskiej oraz muzułmańskiej. Przewodniczący Prezydium Republiki zmienia się rotacyjnie co osiem miesięcy – taką formę sprawowania władzy można określić mianem etnokracji.

Prezydium Republiki mianuje rząd centralny składający się z dwóch premierów. Władzę ustawodawczą sprawuje dwuizbowy parlament (Skupsztina), który składa się z Izby Narodowych Reprezentantów i Izby Narodów. Ponadto obie części Bośni i Hercegowiny posiadają własne par-lamenty i rządy.

Ten dualistyczny charakter państwa, właściwie od samego początku jego istnienia stanowił źródło potencjalnych napięć i konfliktów na te-rytorium Bośni i Hercegowiny. Bośniaccy politycy nieustannie „podgrze-wają” atmosferę i od czasu do czasu pojawiają się separatystyczne dążenia, których uwieńczeniem miałaby być deklaracja niepodległości Republiki Serbskiej, a następnie wcielenie jej w granice Serbii.

Taki rozwój wypadków spowodowałby ogromne perturbacje w całym bałkańskim regionie. Przede wszystkim „przyprawiłby Belgrad o ból gło-

- rozpad byłej Jugosławii

EUROPA BAŁKANY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE44

Page 45: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

wy”, który w wyniku separacji bośniackich Serbów, musiałby umiejętnie wybrnąć z tego problematycznego położenia. Z jednej strony rząd w Bel-gradzie byłby zobowiązany do wsparcia swoich rodaków z przyłączonej do Serbii bośniackiej Republiki Serbskiej, z drugiej strony zaś owe działania doprowadziłyby zarówno do wewnętrznych, jak i zewnętrznych napięć w samej Serbii. Opisywana operacja uruchomiłaby ponownie uśpione „bał-kańskie demony”, drzemiące praktyczne we wszystkich państwach postju-gosłowiańskich (może z pominięciem Słowenii).

Przyłączenie bośniackiej Republiki Serbskiej do Serbii spowodowało-by przede wszystkim perturbacje społeczne, polityczne, regionalne a także finansowe. W związku z tym władze w Belgradzie musiałyby skalkulować ewentualne koszty (nie tylko finansowe, ale także polityczne), związane z integracją bośniackiej Republiki Serbskiej.

Paradoksalnie, obecny etnokratyczny system sprawowania rządów w Bośni i Hercegowinie zadowala (oczywiście w ograniczonym zakresie) za-równo rząd w Belgradzie, jak i politycznych przedstawicieli bośniackich Serbów. Ponadto, nastawiony obecnie proeuropejsko rząd w Belgradzie aktywnie uczestniczy w budowaniu relacji dobrosąsiedzkich, mając świa-domość tego, że zachowując status quo może skutecznie wpływać na de-cyzje władz w Banja Luce. Bośniaccy Serbowie, posiadając silną pozycję polityczną (na równi z Muzułmanami i Chorwatami), mają zagwaranto-waną konstytucyjnie możliwość skutecznego blokowania niewygodnych dla siebie inicjatyw legislacyjnych. W związku z tym, ewentualne separa-tystyczne działania bośniackiej Republiki Serbskiej spowodowałoby utratę wpływów w Bośni i Hercegowinie.

Kolejną istotną kwestią związaną z zahamowaniem separatyzmu bo-śniackiej Republiki Serbii i wcieleniem jej w granice Serbii, są europejskie aspiracji Serbii, która obierając proeuropejski kierunek, stara się dołączyć do tego elitarnego europejskiego klubu. Władze w Belgradzie są świado-me, że ewentualne wspieranie jakichkolwiek dalszych separatyzmów na Bałkanach, spowodowałoby znaczne zahamowanie tego procesu, a nawet jego całkowite wykluczenie. Unia Europejska (głównie Niemcy, Francja, Wielka Brytania) pragnie utrzymać obecny, wynegocjowany w układzie z Dayton, status Bośni i Hercegowiny. Z drugiej strony zaś zdecydowana większość państw członkowskich Unii Europejskiej bez najmniejszego wa-hania zdecydowała się „błyskawicznie” uznać Republikę Kosowa, która w 2008 roku jednostronnie proklamowała niepodległość. Ponadto uznanie przez Belgrad niezależnej bośniackiej Republiki Serbskiej mogłoby dopro-wadzić do wzrostu separatystycznych aspiracji w Sandżaku i Wojewodinie (patrz przypis nr 4).

Region Sandżaku to klasyczny przykład regionu pogranicza. Znajduje się pomiędzy Serbią a Czarnogórą; w bliskim sąsiedztwie Bośni i Her-

cegowiny, a także administracyjnej granicy Kosowa.Nazwa regionu pochodzi od historycznej nazwy tureckiej jednostki ad-

ministracyjnej położonej w granicach Imperium Osmańskiego (Sandżak Nowopazarski aż do XX wieku był jego integralną częścią) . Z drugiej strony zaś, ten sam obszar posiada także serbską etymologię i określany jest jako Raszka . Nazwa ta stanowi z kolei pierwotne (przed dominacją turecką) określenie opisywanego regionu, który wchodził w skład histo-rycznego państwa serbskiego. Obecna struktura ludnościowa dzisiejszego Sandżaku stanowi konsekwencję podboju tureckiego. Sprowadzani na te ziemie tzw. turkmeni, zajmowali rdzenne serbskie terytoria, wprowadzając jakoby „kuchennymi drzwiami” swoje zwyczaje, kulturę oraz religię. Klu-czowym momentem zwrotnych w historii Sandżaku był Kongres Berliński (1878), którego postanowienia zdecydowały o podziale tego regionu, na dwie części (serbską i czarnogórską). Ponadto w wyniku decyzji zapadłych na owym Kongresie region Sandżaku był okupowany przez wojska austro-węgierskie aż do 1908 roku. Następstwem zaś pierwszej i drugiej wojny

bałkańskiej (1912-1913), był ostateczny podział prowincji na dwie części (serbska i czarnogórska). Owy podział trwa do dnia dzisiejszego.

W wyniku powyżej opisanych wydarzeń w granicach okręgu Raszka znalazła się liczna mniejszość boszniacka , skupiona głównie wokół miej-scowości Novi Pazar, pełniącej funkcję nieformalnej stolicy tej części re-gionu. Demograficznie Boszniacy stanowią ponad połowę mieszkańców regionu (420 tysięcy ) z czego około 235 tysięcy pozostaje w jego serbskiej części. Od 1991 roku, Boszniacy starają się uzyskać autonomię i te działa-nia mogą w przyszłości przerodzić się w poważny konflikt. Ponadto pod-czas ostatniego konfliktu zbrojnego na Bałkanach, na terytorium Sandża-ku zarejestrowano działalność mahabitów i sudyjczyków reprezentujących radykalny islam sunnicki. Kwestia uaktywnienia ich radykalnej działalno-ści na Bałkanach pozostaje nadal nie rozstrzygnięta. Kolejnym punktem zapalnym dotyczącym regionu Sadżak stała się, szczególnie w kontekście separacji Kosowa, kwestia mniejszości albańskiej zamieszkałej głównie w trzech sandżackich gminach: Preseva, Bujanovca i Medvedja, pozostają-cych oczywiście w granicach administracyjnych Serbii. Niebezpieczeństwo ich potencjalnych niepodległościowych aspiracji czy żądań przyłączenia do Republiki Kosowa jest o tyle istotne, że sandżaccy Albańczycy są bardzo powiązani z byłymi członkami Armi Wyzwolenia Kosowa.

Szeroki wachlarz problemów dotykających region Sandżaku nie do-tyczy jedynie konfliktów narodowo-etnicznych, kwestii politycznych czy społecznych, ale i w równym stopniu gospodarczych. W Sandżaku w ciągu ostatnich 20 lat doszło do bankructwa prawie wszystkich większych zakła-dów przemysłowych. W związku z tym radykalnie wzrosło bezrobocie, a co za tym idzie, także powiększył się problem szarej strefy, pracy na czarno, handlu narkotykami i przestępczości granicznej . Tym patologicznym zja-wiskom sprzyja przygraniczny charakter regionu, który jakoby „zachęca” do rozwoju przemytu i przestępczości. Sandżak stanowi obecnie istotne ogniwo bałkańskiego szlaku narkotykowego. Narkotyki są dostarczane za-równo z dalekiej Azji, jak i pobliskiej Turcji oraz Czarnogóry i Kosowa. Wraz ze środkami odurzającymi przemyca się inne farmaceutyki, a także żywność, tekstylia oraz wyroby naftowe i broń. Następstwem rozwoju tych zjawisk jest ogromne rozwarstwienie społeczne mieszkańców Sandżaku. Niewielka część społeczności, w wyniku prowadzenia działalności prze-stępczej, bardzo szybko utworzyła miejscową „elitę finansową”, pozostali zaś żyją na granicy ubóstwa.

Podsumowując powyższe rozważania, zarówno dotyczące Bośni i Her-cegowiny (bośniackiej Republiki Serbskiej), jak i regionu Sandżak, można stwierdzić, że uznanie bośniackiej Republiki Serbskiej (czy wręcz wcielenie jej w granice Serbii) oraz radykalne działania w regionie Sandżaku (np. zdecydowane powstrzymanie separatystycznych aspiracji owego regionu), spowodowałyby otwarcie przysłowiowej „puszki Pandory” i sprowadzi-łyby na Serbię zmasowany „gniew” społeczności międzynarodowej. Kraj ten ponownie (jak to się już zdarzało wielokrotnie w historii) zostałaby postawiony w niekorzystnym, zarówno politycznym, jak i gospodarczym położeniu. Pragmatyzm Belgradu przegrywa z bardzo silnym serbskim sentymentalizmem, reprezentowanym przez znaczną część społeczeństwa. Społeczeństwa, które nie jest w stanie zaakceptować podwójnych, w znacz-nej części zabarwionych hipokryzją, standardów zachodnioeuropejskich, które arbitralnie decydują, któremu z państw bałkańskich udzielić „błogo-sławieństwa”, potwierdzającego ich samodzielny byt (problem oczywiście dotyczy kwestii Kosowa), a któremu zdecydowanie odmówić swojego po-parcia. Problem Sandżaku zaś stanowi kolejne potencjalne zarzewie kon-fliktu w tej części Bałkanów oraz poważnych wewnętrznych problemów w serbskiej (belgradzkiej) polityce. Należy jednak mieć nadzieję, że wojenna bałkańska machina śmierci nie zostanie ponownie uruchomiona.

Magdalena Ickiewicz-Sawicka

EUROPA BAŁKANY

KWIECIEŃ-MAJ 2011 45

Page 46: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

- jeszcze tysiąc razy gorsza - nazistowska. Skonfrontowany z tymi ele-mentami, które jeszcze istniały w nowych czasach, Heinrich Böll jako pisarz i jako demokrata, był niezwykle krytyczny. Chciał współtwo-rzyć nową oddolną kulturę demokratyczną. Taką, w której istniałyby instytucje, partie i wybory, w której jest pluralizm polityczny, są nie-zależne media. To wszystko istniało w RFN. Ale wg Bölla brakowało najważniejszego elementu - silnej wykształconej Civil Society. Jako pisarz opisał sytuację przejściową: Pierwsza faza RFN, potem druga faza – lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Dla mnie najważniejszą zasługą Bölla była krytyka konstruktywna, pozytywna. W tamtym pokoleniu była też inna krytyka - tak zwana krytyka fundamentalna, skrajna lewicowa. Jej Böll też się przeciwstawiał w swoich artykułach i wypowiedziach. Chciał być takim oddolnym krytycznym demokratą. Chciał reformować demokrację instytucjonalną. Oczywiście nie tylko Böll to robił, ale był jedną z ważniejszych osób. Cały rozwój RFN w tych dwóch ostatnich dekadach przed zjednoczeniem Niemiec, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pokazał, że to Böll miał rację. To była ewolucja, nie tak jak wcześniej, ciągła konfrontacja. RFN zmieniała się stopniowo. Jednak część lewicy chciała inaczej. I ta

WOLFGANG TEMPLIN DLA „STOSUNKÓW MIĘDZYNARODOWYCH”

FUNDACJA BÖLLAPATRZY NA WSCHÓD

Dawniej „Böll” wprowadzał demokrację, pokazywał wzorce. A co robi obecnie w Polsce i jakie są jego głów-ne zadania, skoro wiele się zmieniło, nawet w Polsce.

WT: Swoją funkcję pełnię od niedawna. Cała praca fundacji Bölla w Polsce, nie tylko w Warszawie, ma już dość długą tradycję - całą dekadę. Jako nowa osoba stoję na pewnym „gruncie”. Ten „grunt” nie jest tożsamy z partią Zielonych w Niemczech, ale zbliżony do niej. W pewnym sensie moja fundacja ma „szerszą podstawę” niż partia Zie-lonych i nie tylko ekologiczne wartości. Nie widzę innego nazwiska, które byłoby lepsze niż Heinrich Böll. Böll był demokratą. Ale w innym sensie niż ludzie w tych wielkich niemieckich partiach przed Zielonymi. On był przekonany, że prawdziwy demokrata „w tych cza-sach erefenowskich” /RFN/ musi być krytyczny w pozytywnym sen-sie. RFN od początku miała instytucje wybrane demokratycznie, ale to była jedna strona. Po „innej stronie” był Heinrich Böll. On czuł, że całe społeczeństwo „erefenowskie” /RFN/ (nie mówimy o NRD, bo tam była czysta dyktatura) traktuje w tych czasach demokrację, tzn. demokratyczną kulturę, mentalność demokratyczną jeszcze jako obce. Panowała tam inna niemiecka tradycja, tradycja monarchistyczna oraz

Wolfgang Templin- szef warszawskiego przedstawicielstwa Fundacji Bölla

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE46

EUROPA N IEMCY

Page 47: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

właśnie część postrzegała ten proces jako klęskę. Ale to nie była klęska, był to największy sukces społeczeństwa. NRD w tym samym czasie nie mogła się zreformować. Nie miała takiej szansy i struktury. Struk-tury erefenowskie /RFN/ były na tyle otwarte, że reformy były moż-liwe. W tych dekadach powstawała patia Zielonych. Ta partia też była podzielona. Istniało radykalne i reformistyczne skrzydło. Podobne po-glądy jak Böll wyznawali Petra Kelly i Lukas Beckmann. Te poglądy były mi najbliższe, bo pokazały, że w tych otwartych demokratycznych społeczeństwach gruntowne zmiany są możliwe. To wprawdzie trwa i nie każdy moment przynosi sukces, ale coś takiego jest możliwe. I w tych czasach zadawano sobie pytanie: co będzie z tymi Zielonymi. To taka mała niedojrzała partia. Przecież istnieli wówczas tacy giganci jak socjaldemokraci i chrześcijańscy demokraci. Jednak z takimi oso-bami jak Böll – droga Zielonych w RFN, to była droga do sukcesu. Najważniejszym fundamentem była demokracja oddolna, demokracja krytyczna. Najważniejsze było, by żyć w demokracji, akceptować ją i nie niszczyć reguł, lecz wykonać następny krok, który ją pogłębia. W tamtym czasie, kiedy NRD skończyła się, ludzie, którzy bardzo długo żyli w tych dyktatorskich warunkach, zostali skonfrontowani z RFN. Nie była to konfrontacja kraju „bogatego”, tylko kraju, który był w inny sposób demokratyzowany. Jest to między innymi zasługą Bölla i innych osób, które chciały to wszystko zmienić. Ważnym fundamen-tem dla naszej fundacji jest tradycja demokratyczna, związana z tra-dycją oddolną. To inny filar naszej pracy, filar „dżenderowy”. Sprawy „dżenderowe” są bezpośrednio związane z demokracją. Bo demokracja to nie tylko równowaga sił politycznych, merytorycznych, to jest rów-ność pomiędzy ludźmi. Te wartości nie leżą obok siebie, lecz są ze sobą związane. Trzeci, i bardzo często najbardziej widoczny, filar naszej pra-cy to sprawy ekologiczne. Mówimy sporo o zmianach klimatycznych, ekologii w rolnictwie, toczymy spór o energię jądrową. Ale to też jest związane z Zielonymi od początku. I to też jest związane z innymi skrzydłami Zielonych. Ekologia, sprawy „dżenderowe” i sprawy de-mokracji są trzema różnymi i bardzo ważnymi filarami naszej pracy. Jak to konkretnie wygląda w tej ostatniej dekadzie, pokaże cały bilans. Fundacja Bölla w tym czasie szuka w Polce możliwych do wykonania projektów. Poszukuje ludzi związanych z wartościami, o których była tu mowa. Nie chodzi tylko o człowieka mieszkającego w Polsce, który się zdeklaruje jako zielony. Nie, to może być człowiek z taką ambicją, której nam brakuje, który zastanawia się, czy mamy Civil Societies czy nie i dlaczego jest ono tak słabe? Co możemy wzmocnić w naszej demokracji oddolnie, nie tylko w instytucjach? Moje zadanie będzie z jednej strony polegało na kontynuacji, z drugiej strony - z moją historią i tradycją wschodnioniemiecką - na wzmocnieniu kilku in-nych akcentów, które istniały w naszej pracy. Na wzmocnieniu całego aspektu wschodniego. Nasza fundacja pracuje w Warszawie, w Polsce i koncentruje się na tym, ale równocześnie ma bardzo ważne kontakty z innymi krajami wschodnimi - Białorusią i Ukrainą.

Co dziś uważa Pan za sukces w stosunkach polsko-niemieckich. Sukces, do którego również przyczynili się Zieloni.

WT: Jedna sprawa to to, że udało się w całkiem w niespektaku-larny sposób sprawić, iż i w Polsce i w Niemczech wzrosła liczba lu-dzi, którzy dosyć dobrze znają przeciwną stronę. Chcą wiedzieć, co się dzieje w Niemczech i co się dzieje w Polsce. I tu i tu są ludzie, którzy krytycznie patrzą na działania drugiej strony. W Niemczech w obecnej polityce widzę mnóstwo punktów do dyskusji, sporów i krytyki. Postęp polega na tym, że taka sporna dyskusja jest możliwa w bardzo racjonalny sposób. Nie w taki, że kontrargumentem jest „ty

mnie krytykujesz, bo ty jesteś moim wrogiem”. Dawniej takie argu-menty bardzo często padały po obu stronach. Oczywiście ekstremalne sytuacje wciąż się zdarzają, ale widzę, że dyskusje prowadzone są w coraz racjonalniejszy sposób. Ludzie mieszkający w Niemczech chcą wiedzieć, co się dzieje w Polsce. Co jest z tym konfliktem Tusk-Ka-czyński, o co chodzi w walce o krzyże czy w sporze postsmoleńskim. Ale nie tylko to. Chcą wiedzieć jak wygląda stan dalszej transformacji w Polsce, co jest z tymi reformami. Podobnie jest z drugiej strony. Słyszę pytania z Polski o to, jak stabilna jest niemiecka demokracja w czasie kryzysu? Jak to jest z niemiecką „kanclerką”/kanclerz/? Jak to jest możliwe, że ona jest ze wschodu? Teraz już się liczą argumenty, a nie tylko spekulacje i uprzedzenia. To napawa optymizmem i myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Premier Tusk wyrażał swój sprzeciw wobec paktu sta-bilizacyjnego Euro. Czy to nie jest oznaka pogarszają-cych się stosunków polsko-niemieckich? Ja już nie py-tam nawet o Erikę Steinbach…

WT: Ja to widzę inaczej. Pytania o Steinbach to była klasyczna re-toryka: „wieczny wróg”, „wy nas nie akceptujecie w narodowy sposób i odwrotnie”, „Niemiec faszysta albo Polak, który jest w inny sposób akceptowalny”. To był klasyczny spór i on traci na znaczeniu. Te nowe konflikty, to bardzo poważne konflikty. To nie są konflikty w sensie narodowym. Powstaje coś takiego jak „rodzina Europa”. W tym mo-mencie na pewno to jest spór wewnątrz rodziny. Ostry spór. W tym sporze nie jestem po niemieckiej stronie, ale też nie całkowicie po polskiej. W tym sporze szukam, na swój sposób - chociaż nie jestem tu fachowcem – najlepszego rozwiązania. Ale jestem przekonany, że rozwiązanie sporu możemy znaleźć wspólnie. Będzie to na pewno ko-alicja międzynarodowa. Mam nadzieję, że ten spór rozwiąże się „po-nadnarodowo”. Po obu stronach konfliktu będą stali Polacy, Niemcy i inni. Jestem przekonany o tym, że polski komisarz lub urzędnik w Brukseli na dłuższą metę też nie może być tylko przedstawicielem na-rodu, bo on reprezentuje całą wspólnotę. Rozwiązanie nie będzie ide-alne i nie będzie łatwe. Nie wiem czy to będzie sukces, ale wierzę, że to największa szansa dla wszystkich, że we wspólnej Europie stworzymy wspólną demokrację. W takim sensie jak myślał o tym Böll.

Czy polityka wschodnia UE to tylko fikcja? Białoruś jest krytykowana przez Unię, Niemcy, Polskę. Ale może Łukaszenka podoba się Białorusinom?

WT: Kilka dni przed wyborami w grudniu i teraz po tych ostat-nich wydarzeniach – byłem w Mińsku na Białorusi. I bardzo często słyszałem takie pytania. To też jest moje pytanie. Ja znam taką sytuację „enerdowską” /NRD/. Człowiek jest zamknięty, bo istnieje reżim. Ale ma dość pewne warunki życiowe, bo reżim coś daje. Jest praca, per-spektywa, wykształcenie.

Istnieją badania opinii publicznej, które mówią, że aż 80 procent Białorusinów jednak popiera Łukaszenkę.

WT: Nie aż tak wielu, ale znaczna część, prawdopodobnie więk-szość Białorusinów popiera Łukaszenkę. Słyszałem bardzo często w ciągu ostatnich 2-3 lat, że ta liczba popierających Łukaszenkę się zmniejszy i rzeczywiście się zmniejszyła. I to jest prawdziwy powód ostatnich represji stosowanych przez Łukaszenkę. Przedtem Łukaszen-ko był dość pewien, że to on zawsze będzie manipulował. Ale teraz nie jest już tak masowo popierany jak kiedyś. Dostawał bardzo wyraźne sygnały - i to były prognozy niezależne, że jego władza się kończy. Ma wprawdzie jeszcze wysokie poparcie, ale to już nie wystarczy, aby po

KWIECIEŃ-MAJ 2011 47

EUROPA N IEMCY

Page 48: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

raz kolejny został prezydentem przed drugą turą. A dlaczego to po-parcie się zmniejszyło w tych ostatnich latach? Z dwóch powodów. I tu znów odniosę się do sytuacji enerdowskiej. W pewnym momencie, kiedy taki „niewolniczy” system nie jest w stanie dać szansy, zniewolo-ny człowiek, który odczuwa, że wzrastają ceny, że ekonomiczne zasoby były słabe, a teraz są jeszcze zagrożone – zaczyna odczuwać niepokój. Zaczyna myśleć o tym, czy nie istnieje alternatywa personalna albo jakaś inna. To po pierwsze. A po drugie – najważniejsze - wielu lu-dzi – nie było już w stanie żyć w takim zniewoleniu jak przedtem. Bo oni mieli szansę poprzez podróże lub internet skonfrontować swój świat z innym światem i poczuli coś dla mnie bardzo zrozumiałego - smak wolności. Doszli do wniosku, że prawdziwego kroku do wol-ności nie da się zrobić z Łukaszenką. Obydwa te powody sprawiły, że powstała ta krytyczna masa. Jednak nie wystarczy ona, by wywołać masowe protesty na Białorusi. Tam protestowała opozycja, a ta jeszcze jest izolowana. A teraz, po tych wydarzeniach, cała polityka europej-ska, unijna, wobec Białorusi powinna przede wszystkim polegać na wzmocnieniu tych sił społecznych, które chcą średnio albo długofalo-wo zmieniać własne społeczeństwo. I tu nie obędzie bez pomocy, ale to musi być proces oddolny i społeczny. Nie widzę żadnej szansy, aby powstał tam rewolucyjny, masowy ruch.

Niektórzy chcieliby, aby na Białorusi rozegrał się po-dobny scenariusz jak w krajach arabskich. Ale chyba na to są małe szanse?

WT: Nie widzę na Białorusi możliwości podobnych rewolucji jak w krajach arabskich. Widzę szansę jedynie na to, aby zmienić mental-ność i świadomość Białorusinów. Trzeba byłoby poprowadzić taką po-litykę „od zewnątrz” i „od wewnątrz” - bo oni tam też robią politykę. Mam tu na myśli ludzi opozycji. Razem powinno się wykorzystywać nowe szanse. Cała część aparatu, technokraci, ludzie będący po stronie rządu, nie chcą wszystkiego stracić. Oni zdają sobie sprawę, że rządy Łukaszenki kiedyś się zakończą i są gotowi na pewien kompromis. Obecnie taki kompromis jest niemożliwy. Bo na pierwszym miejscu jest Łukaszenka i władza represyjna. Mam tu na myśli służbę bezpie-czeństwa i inne siły w otoczeniu obecnego prezydenta Białorusi. Ale moim zdaniem, taka sytuacja jak teraz nie może trwać wiecznie.

Po co Fundacja Bölla angażuje się na Białorusi?WT: My przygotowujemy projekty, które powinny wspierać NGO-

sy. Konkretnie NGOsy na Białorusi. Już mamy tam kilku partnerów. To są inicjatywy, grupy, które są związane z niezależnymi mediami, z inicjatywami ekologicznymi, które tam już istnieją. Wszystkie te ini-cjatywy w szerszym sensie są antysystemowe. Bo są one przeciw dykta-turze i przeciwko represjom. Ale w inny sposób niż opozycja politycz-na. One są przygotowane na bardzo długą drogę. Moje doświadczenie z partiami, z opozycją, z tymi frakcjami, minipartiami, skrzydłami jest takie, że oni prawie wszyscy szukają szybkiego rozwiązania. Następ-na rewolta albo następne wybory – nasz kandydat zwycięży itp. Ale to przecież niemożliwe. Hasła to „my” jesteśmy jedyną patriotyczną, partią polityczną w kraju, która jest do zaakceptowania. A przecież. pluralizm polityczny, to pierwszy warunek konieczny do koordynacji, a tam nie istnieje. NGOsy wiedzą o tym na poziomie elementarnym, a ich ludzie angażują się w opozycję albo nie. Oni pracują nie tylko w Mińsku, ale i w innych regionach Białorusi. Pracują również w „ini-cjatywach antyatomowych”. Próbują stworzyć pewną formę demokra-cji, projekty młodzieżowe, niezależne media. Liczą na to, że na średnią i dłuższą metę ich wpływ wzrośnie, że coraz więcej ludzi zaangażuje się w ich działanie. Przede wszystkim działają tam legalnie. Inna sprawa

czy są oni akceptowani czy nie. Cała ta „inna koncepcja” - konspiracja i rewolta, w tych nowych czasach jest anachroniczna. Ważny jest tu fakt, że w swojej aktywności wykorzystują nowe media. Wykorzystują również komunikację międzynarodową. Reżim w pewnym momencie może spróbować nie wydać wizy. Ale reżim na pewno nie może za-mknąć dostępu do internetu. I te wybrane ugrupowania i organizacje są dla nas absolutnym priorytetem w tym momencie naszym głów-nym zadaniem. Inne fundacje i inne siły zewnętrzne koncentrują się na innych częściach opozycji.

Z jednej strony Niemcy chcą demokracji dla Biało-rusi, a z drugiej strony nie chcą Ukrainy w UE. Czy nie widzi Pan tu pewnej sprzeczności i dualizmu w postę-powaniu?

WT: Pomarańczowa Rewolucja stworzyła ogromne nadzieje - nie tylko na Ukrainie, ale w innych krajach sąsiedzkich i w całej Europie. To, z czym mamy obecnie do czynienia teraz, ja nazywam regresem. Mamy teraz u władzy Janukowycza i nie siły reformatorskie ani nie siły demokratyczne. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest sytuacja wewnętrzna Ukrainy. Bo prawie cała elita, tzw.elita pomarańczowa i ludzie tam działający - ci z samej „góry”, ale też te średnie elity -po-kazali to, o czym przedtem mówiłem. Civil Society, kultura demokra-tyczna, pluralizm nie istnieją. Szanse były, ale zostały zmarnowane, ponieważ ta cała elita chciała albo tylko władzy, albo nowych funkcji, albo walczyć z konkurencją. Pokazała to cała walka Juszczenki z Ty-moszenką. Główna przyczyna leży zatem wewnątrz kraju. Ale moim zdaniem, gdyby 5-6 lat temu, kiedy trwała Pomarańczowa Rewolucja, strona europejska dawała jasny i jednoznaczny sygnał: Chcemy was w Europie, musicie iść własną drogą reformy, ale „my pomożemy”. Chcemy, aby Ukraina w dalszej perspektywie była częścią unijnej Eu-ropy. Taki sygnał mógł pomóc ludziom, którzy szukali postsowieckiej drogi. Zresztą cała ukraińska elita była postsowiecka i sformowana przez ludzi „postsowieckich”. Taki sygnał nie istniał albo istniał w pewnych momentach i nie był jednoznaczny. I to właśnie stworzy-ło taką sytuację, że Janukowicz i ludzie ze starych elit, pod adresem pomarańczowych mówili: „a co oni wam dali? Droga do Europy w dalszym ciągu jest zamknięta. Oni nas tam nie chcą. Szukamy na-szej własnej ukraińskiej drogi”. I z taką sytuacją w tym momencie mamy do czynienia. Przedtem mówiłem o Białorusi. O niej myślę w jaśniejszych barwach niż o Ukrainie. Myślenie, że na Ukrainie to się skończy, że będą następne wybory lub że następny etap pokaże takie oddolne siły demokratyczne, jest w tym momencie bardzo trudne. Sprawa ukraińska jest o wiele trudniejsza, ale i o wiele ważniejsza niż sprawy białoruskie. Ukraina ma o wiele większy ciężar gatunkowy niż Białoruś. Albo Ukraina znajdzie swoją drogę w kierunku Europy albo Ukraina będzie w dalszym ciągu – ambicja Putina i Kremla – ważnym filarem w euroazjatyckiej konstrukcji z dominacją Rosji. Tak brutalne można dziś postawić pytania. Europa i Unia Europejska potrzebują jeszcze większej siły i instrumentów, aby stworzyć taką wspólną soli-darną politykę wschodnią, która obejmie nie tylko Białoruś i Mołda-wię, ale i Ukrainę. Ja mogę tylko pomarzyć o takiej polityce, ale czy istnieje taka realna możliwość?

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Dr Krzysztof Tokarz

EUROPA N IEMCY

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE48

Page 49: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

ROSJA I WNP B IAŁORUŚ

KWIECIEŃ-MAJ 2011 49

Czy Łukaszenka faktycznie byłby zdolny do zdecydowane-go - mam na myśli krwawego stłumienia ewentualnych rewo-lucyjnych zapędów jak robi to Kaddafi? AM: Mam nadzieję że nie. Autorytaryzm według istoty swojej musi cały czas straszyć. Jednak Białoruś, mimo, że jest u nas reżym, – to Europa, inne tradycje, inny mentalitet. Władzy zależy na tym, żeby opozycja istniała: „jak u innych”. Tylko robi wszystko aby była słaba, pokłócona, zmarginalizowana. A najważniejsze – nie „uliczna”. Wczesniej Łukaszenka mówił o nas: „odmo-rożki”, teraz retoryka się zmieniła. Ostatnio już parę razy powiedział, że ci, co są przeciw niemu, to też „nasi obywatele”. Co prawda, chce z nich zrobić „naszych”. Rozumie że teraz już musi dzielić się wladzą. A nie chce. Więc próbuje stwarzać, jak się wyraża- „konstruktywną” opozycję. Po naszemu – „kiszenną”. Nie uda się.

Czy na Białorusi jest szansa na coś w rodzaju arabskie-go przebudzenia? Tunezja, Egipt, teraz Libia, co z Biało-rusią - czy tutaj rewolucyjna iskra nie ma racji bytu bo jest to zupełnie inna sytuacja, inne realia? Radosław Sikorski twierdzi, że taka zmiana jak w Afryce może się dokonać na Białorusi... Jak Pan to ocenia - jest w Białorusinach tyle siły i niezadowolenia? AM: Jest wielka różnica w przyczynach protestów w Połnocnej Afryce i w Białorusi. Tam najgłówniejszą przyczyną była bieda, bezrobocie. U nas ludzie wychodzą na manifestacje przede wszystkim z przyczyn moralnych. Nie chcą żyć w strachu, w oficyjnym kłamstwie. Walczą o swoją godność. Z jednej strony, białoruski reżym wynalazł bardzo skuteczny know-how, ma-szynę strachu: „lojalny – pracujesz, nie lojalny – do widzenia”. Z drugiej, system Łukaszenki na razie zabezpiecza średni poziom życia wyższy niż w sąsiednich regionach Rosji i Ukrainy. Nie ma wojen, przestępczość bardzo niska, na ulicach porządek, a, emerytom wypłaca się emerytury na czas. Co prawda, oddychać ciężko, ale po tylu latach Sowietów większość się od dawna przyzwyczaiła. Teraz sytuacja ekonomiczna się pogarsza. Moskwa znacznie zmniejsza dotacje, buduje niebezpieczny dla Białorusi Nord Stream. Zachód wprowadza sankcje, juz nie daje kredytów na modernizacje, a bez niej go-spodarka jest coraz bardziej nie konkurencyjna. Władza w Mińsku ma do wyboru: postępowy demontaż systemu, albo poważne napięcie socjalne. Plus istniejący od lat stały protest młodych, edukowanych, przedsiębiorczych.

Aleksander Łukaszenka oskarża Polskę i Niemcy, że pomagały przygotować plan obalenia władzy na Białoru-si. Mówił też, że zachód straszy Białoruś sankcjami a jeśli chce mieć drugą Czeczenię to żaden problem - tyle że bę-dzie trudniej niż w Czeczenii. Ile jest prawdy w tym co mówi prezydent i na ile mówi on poważnie pokazując do czego może lub jest zdolny?! AM: Łukaszenka jest utalentowanym populistą. Od lat umiętnie balansuje pomiędzy Zachodem i Rosją. Pierwszych straszy, że Kreml połknie, drugich – że pójdzie do Unii. To pracuje i daje zyski. Oraz przedłuża jemu życie. Do tego jeszcze taka „wachadłowa” polityka wspaniale pomaga ciągle hipnoty-zować białorusinów wskazywaniem zewnętrzych wrogów. Wewnętrzny - od dawna wiadomy. On musi być- to jasna sprawa- czyimś agentem. Czeczenia

„wypłynęła” dla Moskwy z przypomnieniem o sukcesach białoruskiej party-zanki w czasie II Wojny Światowej. Kolejno „wypływa” i Związek Polaków na Białorusi dla „wychowania” sąsiada nad Wisłą. Prosta refleksja: Jak może istnieć dyktatura bez poszukiwania wrogów?

Polski Sejm przyjął rezolucję potępiającą reżim Łukaszen-ki. Jak Pan myśli czy to tylko symbol - ale ważny punkt od-niesienia by naród Białoruski czuł, że Polska jest razem z nim bo kiedyś również my walczyliśmy o demokrację. Proszę powiedzieć czy ta rezolucja i idące za tym działania pomoco-we nie spotkają się z ostrym odzewem ze strony Łukaszenki i zaostrzeniu represji? Dla niego to jak sam powiedział „inge-rencja w sprawy Białorusi”. AM: Najbardziej są skuteczne wsparcia moralne, jak ta rezolucja, które idą wraz ze działaniami pomocowymi. Najlepsza sankcja przeciw reżymu autorytarnemu – szerokie wsparcie społeczeństwa obywatelskiego i niezależ-nych mediów. Myślę, że i wspaniała polska „Solidarność” nie zwyciężyła by, gdyby nie pomoc krajów demokratycznych. W czasie dialogu z Łukaszenką był taki moment, kiedy kraje unijne Jak i USA zaczęły zmniejszać wsparcie białoruskich organizacji pozarządowych i niezależnych mediów. No, bo cały interes był skoncentrowany na kontaktach z władzą. To poważna pomyłka. Byliśmy w minionych wyborach z tego powodu słabsi. To się nie kwestionuje: społeczeństwo demokratyczne – jest strategicznym partnerem wolnego Za-chodu. A władza autorytarna - tylko czasowym. Bez demokratów nie będzie demokracji. Czy reżym zaostrzy represje z powodu wzmocnienia pomocy demokratom białoruskim? Może i tak. Ale czy was i nas ma to zatrzymać?

Jak Pan myśli czy prezydent Łukaszenka zmieni swoją retorykę po tym jak jego działania spotkały się z ostrym sprzeciwem zachodu oraz licznymi sankcjami ze strony UE czy USA. AM: Retorykę to on zmienia często- bo jest graczem. Ale dzisiejszą powy-borczą sprawę wskazania i ukarania „wrogów narodu” ma doprowadzić do końca. Bo inaczej jaki on będzie przywódca i władca? Powinien zastraszać, inaczej rządzić nie umie- nie nauczył się. I bardzo ważne dla niego: nomenkla-tura nie może wątpić – gospodarz jest ciągle mocny. Dlatego wyroki muszą być wysokie, a później – handel więźniami. Kolejna liberalizacja.

Jak Pan podsumuje to co miało miejsce w piątek w Pol-skim Sejmie? Czym dla Pana i innych opozycjonistów jest ta rezolucja? AM: Polska była od początku głównym naszym partnerem w Europie w walce o wolność i niepodległość. Nie zawsze polityka Rzeczypospolitej była skuteczna. Czasem też my nie zdawaliśmy egzaminu jako partnerzy. Ale nie ma alternatywy dla naszego sojuszu i braterstwa. Bo to nasi przodkowie wal-czyli obok siebie pod sztandarami ze słowami „Za Naszą i Waszą Wolność”. Pozastawialiśmy Warszawę z pozuciem wdzięczności i wiarą w to, że wielkie tradycje „Solidarności” żyją w sercach Polaków i w ich sprawach. Wracamy aby walczyć o białoruską i europiejską Białoruś.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Kornelisz Banach

Rozmowa z Alaksandrem Milinkiewiczem

Nie ma demokracjibez demokratów

Page 50: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Patrząc na przebieg wyborów prezydenckich na Białorusi jak również na to co działo się zaraz po nich, od razu należałoby przypomnieć słowa Aleksandra Łukaszenki, który mówił: „Z powodu swojej uczciwości cier-pię już od 15 lat”. Zwróćmy jednak uwagę na jego rządy oraz na sytuację niezależnych mediów oraz najogólniej rzecz ujmując sytuację przecięt-nego obywatela. Od wielu lat cenzura w białoruskiej prasie nie ulega dyskusji, już po wyborach w 2002 roku gazety krytykujące władze były zamykane dzięki specjalnym przepisom administracyjnym, a niezależne media były wykańczane ekonomicznie. Powód? „Nieprawdziwe infor-macje i oszczerstwa” o prezydencie Łukaszence. Powód nader oczywisty, chciałoby się rzec. Wtedy z różnych stron padały pytanie: Czy wolność słowa na Białorusi musi umrzeć?

Ale czy to pytanie jest w pełni prawdziwe? Czy sytuacją na Białorusi jest faktycznie tak beznadziejna jak przedstawiają ją europejskie media?To pytanie należałoby zadać mieszkańcowi Białorusi, a konkretniej mówiąc mieszkance. Korzystając ze sposobności, iż studentka uczelni na której ja rów-nież mam okazję studiować – Anna - jest Białorusinką z krwi i kości oraz w czasie wyborów przebywała w Mińsku postanowiłam jej zadać kilka krótkich pytań odnośnie wydarzeń, które miały tam miejsce w grudniu ubiegłego tj. 2010 roku oraz na temat życia na Białorusi.

Zacznijmy od tematu, którym w niedawnym czasie żyła cała Europa, a więc czy Pani zdaniem wybory na Białorusi były faktycznie niedemokratyczne?

Tego, że białoruskie wybory były niedemokratyczne nie mogę powiedzieć z całą pewnością, na pewno natomiast samą kampanię wyborczą można uznać za niedemokratyczną – o ile można w ogóle użyć tutaj słowa kampa-nia. Jednak wyrażanie zdecydowanej opinii jeśli chodzi o nieważność samego głosowania na Białorusi należałoby gruntownie przemyśleć. Po Waszej stronie granicy obraz wyborów jest zdecydowanie przekoloryzowany, a każdy przy-padek nieprawidłowości celowy wyolbrzymiany. Od lat bowiem prezydent pracuje na swoje poparcie nie tylko w czasie kampanii wyborczej i trzeba stwierdzić z całą stanowczością, że jest ono wysokie i realne, szczególnie wśród społeczeństwa w starszym wieku.

Czyli można śmiało powiedzieć, że na Białorusi panuje kult jednostki?

Zdecydowanie, miłości do „Baćki” jak określamy Łukaszenkę na Białoru-si uczy się nieprzerwanie cały czas. Poczynając od historii w szkołach, poprzez organizowanie wolnego czasu młodym ludziom przez państwową młodzie-żówkę a kończąc na muzyce, gdzie wokaliści nawet ze sceny pozdrawiają wspaniałego wodza. Propaganda przesiąknęła społeczeństwo do cna. Wszę-dzie można spotkać portrety Łukaszenki, począwszy od budynków admini-stracji publicznej, przez szkoły czy też komisariaty. Mimo bardzo widocznej

przemocy wobec konkurentów politycznych, do obywateli odnosi się on jak ojciec, na różnego rodzaju spotkaniach cały czas przypomina, że wszystko co robi, robi z myślą o nich i stara się to robić jak najlepiej.

Stąd też wdzięczny pseudonim „Baćka”?Tak, jest on swojego rodzaju ojcem narodu. Zamiłowanie Łukaszenki do

sportu też nie pozostaje tutaj bez znaczenia, otóż w ciągu ostatnich 10 lat rządów zdołał on wybudować ponad 20, ogromnych robiących niesamowite wrażenie obiektów sportowych m.in. skocznie czy baseny. Na każdym uro-czystym otwarciu obiektu można było usłyszeć, że powstają one z myślą o społeczeństwie, a sam prezydent niejednokrotnie użytkował je jak na wzo-rowego wodza przystało. Można dodać też, że jest on blisko obywateli w do-słownym słowa tego znaczeniu, gdyż wspiera akcje dotyczące żniw czy też jest przewodniczącym rady motocyklistów. W 2009 roku nawet miał swój udział w czynie społecznym, brał udział w pracach na budowie, gdzie mieszał ce-ment, jego ministrowie natomiast zamiatali ulice, a sprzątaniem w muzeum zajmowali się oficerowie KGB. Takie zachowanie może wywoływać ironiczny uśmiech w krajach o rozwiniętym systemie demokracji, jednak na Białorusi budzi szacunek i stwarza wrażenie utożsamiania się z obywatelem, szczególnie pośród mieszkańców małych miast i wsi.

A czy w życiu codziennym społeczeństwo może narzekać, iż sposób administrowania państwem wpływa negatywnie na ich życie prywatne?

Choć na Białorusi panuje władza autorytarna to jako obywatele nie mo-żemy narzekać na np. niewypłacanie pensji na czas czy też na brud na ulicach, w pewien sposób udało się nawet ograniczyć bandytyzm i korupcję. Jedynym czego brakuje w takim społeczeństwie niedemokratycznym, gdzie niewątpli-wie brak jest jakiejkolwiek formy prawidłowego społeczeństwa obywatelskie-go jest brak potrzeby stawiania władzy jakichkolwiek wymagań.

Co według Pani jest, więc największym zmartwieniem na-rodu białoruskiego?

Największym problemem naszego społeczeństwa jest to, iż nie można im przedstawić realnej alternatywy dla Łukaszenki, zauważamy ich bowiem do-piero, wtedy gdy robią szum, przedstawiając swoją niechęć wobec fałszowania

Brakalternatywydla Baćki

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE50

ROSJA I WNP B IAŁORUŚ

Page 51: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

wyborów i wobec obecnego rządu. Wcześniej pozostawali oni niedostrzegalni dla mas ludności, co było celowym zabiegiem, świetnie sprawdzającym się w państwie autorytarnym, nie mającym natomiast szans zaistnienia w społe-czeństwie o rozwiniętym systemie demokracji.

W czasie wyborów przebywała pani w Mińsku jak sko-mentuje pani wydarzenia, które miały tam miejsce po ogło-szeniu wyborów?

To co działo się w centrum Mińska pozostaje poniżej jakiejkolwiek kry-tyki, gdyż było to absurdalne postępowanie, można tu przywołać satyryczną opowieść wielkich pisarzy rosyjskich „Złote Cielę”, w której to drobny kie-szonkowiec dostając od kolegów zawrotną sumę pieniędzy napada na starusz-kę w autobusie, kiedy natomiast zostaje bity przez współpasażerów tłumaczy, że zrobił to niechcący, machinalnie, wręcz z przyzwyczajenia. To chyba jedyne możliwe wytłumaczenie alogicznego przejawu brutalności Łukaszenki, który nawet bez użycia fałszerstw czy siły fizycznej wygrałby te wybory, przez swoje ogromne poparcie.

Jak zaczął się strajk? Czy miało miejsce jakieś wydarzenie, które je zapoczątkowało?

Wśród ludzi zbierających się na placu około godz. 20 zaczęła narastać dość nieprzyjemna atmosfera. Ktoś z tłumu wybił szybę w jednym z budyn-ków, wywołało to lawinę podobnych występków. Bardzo szybko pojawiło się na placu wojsko, które zaczęło wyłapywać ludzi. Nie zwracano, zbyt dużej uwagi, na płeć czy też wiek. A przede wszystkim, co mnie osobiście zaskoczy-ło najbardziej, do więzienia łapano nawet osoby nie biorące udziału w strajku, a tylko przyglądających się wydarzeniom mającym tam miejsce, przez to mię-dzy innymi ja również się tam znalazłam.

A więc została Pani zatrzymana przez białoruską policję w Mińsku podczas strajków po ogłoszeniu wyników wyborów?

Będąc w Mińsku obserwowałam całą akcję związaną z wyłapywaniem opozycjonistów i strajkujących przeciwko sfałszowaniu wyborów. Zostałam również zatrzymana wraz z koleżanką przez białoruską policję.

A czy w więzieniu została Pani zatrzymana na długi czas?Na szczęście nie, zostałam wypuszczona już następnego ranka około go-

dziny 6. Jednak przez tych kilka godzin, bardzo obawiałam się jak zostanę potraktowana, bo choć faktycznie nie brałam czynnego udziału w strajku to studiowanie w Polsce mogło być różnie potraktowane przez nasze władze.

Czy żołnierze stosowali siłę przeciwko strajkującym?Żołnierze byli w pełnym umundurowaniu z ochraniaczami i pałkami w

rękach, wszyscy wśród strajkujących wiedzieli jak to się skończy i faktycznie siła fizyczna została użyta. Najbardziej zaskakuje fakt, iż bito wszystkich: męż-czyzn, kobiety i dzieci. Te straszne obrazy zakrwawionych kobiet leżących na ulicy, wciąż mam przed oczami. Przeżyłam tam naprawdę chwilę grozy.

Wspominała Pani wcześniej o studiowaniu w Polsce i moż-liwym powiązaniu tego z udziałem w opozycji, jak więc zatem Polska jest pojmowana przez Białorusinów?

Mieszkańcy mojego kraju lubią Polaków i Polskę, wspominają zawsze dawne historyczne czasy, gdy mieliśmy z wami bardzo dobre kontakty. Bar-dzo wielu mieszkańców Białorusi, przede wszystkim tych w starszym wieku, mówi po Polsku.

A czy Pani osobiście zna wielu Polaków mieszkających w granicach Waszego kraju? I czy w szkołach praktykowana jest nauka języka polskiego?

ROSJA I WNP B IAŁORUŚ

Owszem, w obrębie miejsca, które ja zamieszkuje mieszka ponad 80% Polaków, choć ja nie mam pochodzenia polskiego. Oczywiście, największą ilość obywateli Waszego kraju można spotkać przy granicy zachodniej, czym bardziej w głąb kraju tym jest ich mniej. Jeśli chodzi zaś, o naukę języka pol-skiego to w szkołach dla młodszych dzieci oraz na uniwersytetach królują języki zachodnioeuropejskie, czyli angielski i niemiecki. Języka polskiego na-tomiast można się uczyć tylko w domu Polaka, ja osobiście uczę się go od października.

Bardzo ładnie Pani mówi w Naszym języku zważywszy na czas nauki. A jak podoba się nauka na polskiej uczelni, czy znacząco różni się ona od nauki na uniwersytecie w Mińsku?

Dziękuje bardzo, staram się. Na początku myślałam, że nieznajomość ję-zyka będzie barierą nie do przejścia. Na szczęście tutejsi wykładowcy są bardzo wyrozumiali i z większością z nich mogłam porozumieć się po rosyjsku. Na uniwersytecie w Mińsku studiowałam historię przez trzy lata, podobnie jak w Polsce, istnieje u nas system podziału na studia licencjackie i magisterskie. Szczególnie w czasie odbywania studiów nie podobała mi się cenzura historii nakładana przez władzę na profesorów uczelni, dopiero teraz ucząc się jej w Polsce jestem w stanie zobaczyć jak duża ona była. Bardzo wiele nam umyka, rząd nie chce dobrze wykształconego społeczeństwa, bo może być ono real-nym zagrożeniem dla panującego systemu. Na polskiej uczelni od razu widać inne nastawienie i inne podejście do młodzieży pragnącej zdobyć wiedzę i wykształcenie, to coś co przyciąga i pozwala mi odkrywać historię na nowo.

A co z cenzurą w mediach? Czy docierają do Was np. za-graniczna muzyka, zagraniczne filmy?

Akurat z tym nie ma problemu, wszystkie zagraniczne filmy i muzyka do nas docierają. Także można żartem powiedzieć, że nasza młodzież jest „na czasie”. Z poważniejszych produkcji mogę np. powiedzieć, że polski film „Katyń” również wyświetlany był przez białoruską telewizję. Z dostępem do internetu również nie ma problemu, w większości domów na Białorusi nie jest on nowością. Jednak muszę przyznać, że cenzura jest dość znaczna.

Wracając już na koniec rozmowy do tematu wyborów. Jaki Pani myśli, dlaczego Łukaszenka wygrywa tak znaczą-co na terenie Białorusi? Czy wybory według Pani faktycz-nie były sfałszowane?

Choć nie obyło się bez naruszeń to moim zdaniem wybory odbywały się dość spokojnie i można uznać je za miarodajne - nie wspominam tu o zamieszkach mających miejsce po ogłoszeniu wyników, a o przebiegu samego głosowania, które obserwowałam w swoim miejscu zamieszkania. Najwięk-szym problemem nie jest tu, bowiem fałszowanie wyników wyborów, a brak możliwości ukazania Białorusinom realnej alternatywy dla Łukaszenki, brak niezależnych organizacji pozarządowych czy też (albo wręcz przede wszyst-kim) brak pluralizmu i wolności słowa. Łukaszenka będzie miał miażdżąca przewagę (nawet przy naciąganiu wyników o 15% czy 20%), będzie wygry-wał w pierwszej turze wyborów dopóki te czynniki demokratycznego społe-czeństwa nie pojawią się na Białorusi. Należy jednak zauważyć, że wybory prezydenckie z 2010 roku mogą być tylko swojego rodzaju testem dla rządu Łukaszenki, by sprawdzić jak daleko mogą się oni posunąć w trakcie kolej-nych wyborów. Zmierzyć stopień w jakim nastąpi odzew Europy i ustalić granicę, dzięki której nić dialogu miałaby nie zostać zerwana.

Bardzo ciekawe stanowisko w tej sprawie. Serdecznie dziękuję za rozmowę i za poświęcony czas.

Rozmawiała Magdalena Gawęcka

KWIECIEŃ-MAJ 2011 51

Page 52: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Nowy początekPorozumienie pokojowe z 9 stycznia 2005 roku (Comprehensive Peace

Agreement – CPA) pomiędzy arabską ludnością północy i czarnoskórymi mieszkańcami południa Sudanu zakończyło ponad dwudziestoletnią, krwa-wą wojnę domową, która pochłonęła przeszło dwa miliony ofiar. Dawało ono Południu szeroką autonomię, obiecując referendum, w którym jego miesz-kańcy mieli zdecydować o swej dalszej przynależności państwowej. Prezydent Sudanu Omar al-Baszir, przystając na porozumienie pod naciskiem amery-kańskich mediatorów, liczył, iż sześcioletni okres przejściowy będzie czasem wystarczającym dla przekonania południowych decydentów do pozostania we wspólnych granicach. Tymczasem ani wysokie wojskowe nominacje, ani podział na pół zysków ze sprzedawanej ropy, ani autonomia z własną legisla-turą i sądownictwem nie przekonały uczestników styczniowego referendum do zagłosowania za jednością. Nie przekonał ich również fakt, iż pierwszy prezydent Sudanu Południowego – John Garang, podpisując CPA żywił nadzieję „afrykanizacji” całego państwa i pokojowego współistnienia w nim odmiennych ras, kultur i religii, sprzeciwiając się secesji słabego, nierozwinię-tego Południa, które w jego przekonaniu nie byłoby w stanie samodzielnie przetrwać. Etniczne, kulturowe, a przede wszystkim religijne antagonizmy przemawiały do południowosudańskiej ludności głośniej niż polityczne idee, które nie potrafiły zatrzeć w pamięci niewolniczego wyzysku i pozwolić mieć nadziei na równy status muzułmanina z północy i chrześcijanina z południa. Głos separatystów wzmocnił również Salva Kiir Mayardit, następca tragicz-nie zmarłego w lipcu 2005 roku Garanga, który w przeciwieństwie do niego otwarcie opowiadał się za niepodległością.

Po sześciu latach, 9 stycznia tego roku, zgodnie z postanowieniami CPA, ludność Południa niemal jednogłośnie zadecydowała o secesji, dając początek państwu, które na politycznej mapie świata pojawi się 9 lipca.

Nieuregulowane kwestieMimo że CPA podpisano ponad sześć lat temu, obie strony jedynie

wstępnie ustaliły zasady secesji, niektórych jej aspektów nie omawiając wca-le. Wciąż nie wiadomo gdzie dokładnie przebiegnie granica, w jaki sposób ustalone zostanie obywatelstwo czarnoskórych chrześcijan żyjących po jej północnej stronie i Arabów mieszkających na południe od niej, jak podzie-lone zostanie 35 milionów dolarów zagranicznego długu, ile procent zysków

z ropy powinno przekazać Południe w zamian za dostęp do rurociągów le-żących na północy, a także w jakim zakresie użytkowane będą przez Sudan i Egipt wody Nilu.

Najbardziej drażliwym tematem, zarówno dla jednej jak i drugiej stro-ny wydaje się być kwestia ropy naftowej, której rezerwy szacuje się na około pięć miliardów baryłek. Jej sprzedaż stanowiła w ostatnich latach ponad 90% całego sudańskiego eksportu, co oznacza, że jest ona w praktyce jedynym filarem gospodarki tego państwa. Dochody z jej eksportu pozwoliły al-Ba-szirowi rozpocząć działania w Darfurze i lekceważyć nałożone na jego kraj sankcje. Tymczasem ponad 60% zysków sudańskiego rządu przynoszą złoża położone właśnie na południu. Zgodnie z porozumieniem sprzed sześciu lat, dochody z południowych zasobów dzielone były między Chartum i Dżubę po połowie, jednak wątpliwe jest, by władze Sudanu Południowego zgodziły się na zachowanie w tym względzie status quo. Dochody Sudanu, który bę-dzie musiał prowadzić negocjacje w sprawie dostępu do roponośnych pól, niewątpliwie więc zmaleją. Chartum utraci ponadto kontrolę nad zasobami złota, diamentów, miedzi i koltanu oraz nawadniającymi jego pastwiska wo-dami Nilu. Wszystkie te konsekwencje secesji Południa wzbudzają głosy nie-zadowolenia w stolicy największego afrykańskiego państwa, zwłaszcza wśród politycznych oponentów al-Baszira, wśród których prym wiedzie islamista Hassan al-Turabi.

Sudan Południowy, nie dysponujący jednak żadnym rurociągiem, który pozwoliłby na eksport ropy, w gruncie rzeczy i tak skazany jest na kooperację z rządem w Chartumie. Kwestia wybudowania nowego połączenia odwier-tów z Etiopią lub Kenią może okazać się poza zasięgiem nowopowstałego państwa, a nawet jeśli byłoby to możliwe, oznaczałoby kolejne dziesięć lat prac i miliardy wydanych dolarów. Z racji komplementarności południo-wych złóż i północnej infrastruktury, ropa w rzeczywistości może stać się zaczątkiem współpracy pomiędzy obydwoma państwami, które od samego początku będą od siebie ekonomicznie uzależnione. Na współpracę tą naci-skać będą również chińskie, indyjskie i malezyjskie koncerny naftowe, które zainwestowały olbrzymie pieniądze w sudański przemysł wydobywczy i któ-rym niezwykle zależy na utrzymaniu przez nowy, południowy rząd wydanych uprzednio koncesji.

Nieuregulowaną jest również kwestia nowej granicy, oddzielającej Sudan arabski od subsaharyjskiego, a szczególnie obszaru Abyei, zamieszkiwanego z jednej strony przez południowe plemię Ngok Dinka, chcące przyłączyć się do

Ostatnie wydarzenia w państwach Maghrebu i Bliskiego Wschodu sprawiły, że wzrok dziennikarzy i publicystów, kierowany w stronę Afryki, nie sięga dalej niż do granicy Egiptu z Sudanem. Tymczasem, nieco ponad tysiąc trzysta kilometrów na południe od niej, w ciągu zaledwie kilku miesięcy rozrysowana zostanie nowa granica: najmłodszego afrykańskiego państwa. Jakie są jego perspektywy?

Południowy Sudan

AFRYKA SUDAN

– narodziny państwa upadłego?

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE52 STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE52

Page 53: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Dżuby, z drugiej przez koczowniczy lud pasterski Misseriya ciążący ku Char-tumowi. Zbrojne walki pomiędzy przedstawicielami tych dwóch plemion sprawiły, iż do porozumienia z 2005 roku włączono dodatkowy protokół przewidujący osobne referendum dla tego regionu, w którym jego mieszkań-cy mieli opowiedzieć się za przyłączeniem do jednego lub drugiego państwa. Z racji kontrowersji wokół sposobu ustalenia kto tak naprawdę zamieszkuje terytorium Abyei i będzie uprawniony do głosowania, do referendum jednak nie doszło, a przyszły status tego regionu pozostaje nieznany, tak jak i los sześciu innych spornych terytoriów.

Przygraniczne spory o pastwiska dla bydła od czasu do czasu doprowadza-ją do rozlewu krwi, otwarty konflikt graniczny pomiędzy Chartumem a Dżu-bą jest jednak niezwykle mało prawdopodobny. Sudan zyska na pokojowej secesji Południa obiecanym przez senatora Johna Kerry’ego skreśleniem z listy państw wspierających terroryzm, zniesieniem sankcji oraz umorzeniem części jego zagranicznych długów, co pozwoli w jakimś stopniu ostudzić rozgorącz-kowanych przeciwników podziału państwa, obawiających się gospodarczych skutków utraty kontroli nad złożami surowców. Al-Baszir nie chce już wal-czyć, obawiając się porażki, do której mogłoby dojść w wypadku zjednoczenia sił Sudanu Południowego i Darfuru oraz buntu wśród jego własnych żołnie-rzy, zmęczonych ustawicznymi puczami i walką z pobratymcami z zacho-du. Prezydent Sudanu, oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karny o zbrodnie ludobójstwa, paradoksalnie stał się w zaistniałej sytuacji gwarantem spokojnej secesji Południa, do której z pewnością nie doszłoby gdyby u ste-ru władzy stanęli islamiści pod wodzą al-Turabiego. Nieuregulowane do tej pory kwestie staną się zatem najprawdopodobniej przedmiotem najbliższych negocjacji lub oddane zostaną pod rozstrzygnięcie arbitrażu. Sposób ich osta-tecznego rozwiązania będzie jednak rzutował na przyszłość kraju.

Perspektywy rozwojuSudan Południowy będzie państwem o powierzchni prawie 590 tysięcy

kilometrów kwadratowych (zbliżonym więc wielkością do Hiszpanii i Por-tugalii razem wziętych) i populacji rzędu 8,5 miliona mieszkańców. Przeszło 75% z nich nie ma dostępu do czystej wody, a jeden lekarz przypada tutaj na ponad 100 tysięcy obywateli. Z tej prostej przyczyny co siódma kobieta umiera w czasie ciąży, a co siódme dziecko nie dożywa piątych urodzin. Ponad 90% mieszkańców żyje za mniej niż dolara dziennie (średnia afrykańska to nieco ponad 50%), a czytać i pisać umie jedynie co czwarty z nich. Zaraz po wojnie, w 2005 roku, na całym obszarze Południowego Sudanu było zaled-wie kilka kilometrów utwardzonych dróg, a przyszła stolica nowego państwa, służąca podczas wojny jako baza dla wojsk z Chartumu, została doszczętnie zniszczona przez południową artylerię.

Większość komentatorów bije na alarm, iż państwo zaczynające z takiej pozycji od samego początku będzie można nazwać państwem upadłym, a bez racjonalnego, importowanego z Zachodu planu rozwoju Południowy Sudan w najlepszym wypadku skończy jak Republika Środkowoafrykańska.

Trzeba jednakże zwrócić uwagę na to, że wraz z implementacją CPA i wprowadzeniem szerokiej autonomii dla władz w Dżubie Sudan Południo-wy stał się niemalże suwerenną jednostką geopolityczną nie obecnie, a już w 2005 roku. Na mocy postanowienia posiadał własne siły zbrojne (Ludową Armię Wyzwolenia Sudanu – SPLA), ministerstwa, od resortu zdrowia po resort rolnictwa, z wyłączeniem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, którego odpowiednikiem było Ministerstwo Współpracy Regionalnej, posiadające wszakże dziewięć quasi-placówek dyplomatycznych (w tym w Waszyngto-nie). Przyszła stolica – Dżuba ze 100 tysięcy mieszkańców w 2005 roku roz-rosła się do ponad miliona, zarejestrowano w niej 7 tysięcy przedsiębiorstw, w tym 8 banków. Z trzech hoteli i dwóch restauracji, jakie znajdowały się w niej w 2007 roku, usługi te rozrosły się do 175 hoteli i niezliczonej ilości punktów gastronomicznych. Nie oznacza to oczywiście rozwiązania problemów roz-

wojowych, o których wspominałem wcześniej, dotychczasowy postęp Sudan Południowy zawdzięcza bowiem zagranicznej pomocy humanitarnej i inwe-stycjom z zewnątrz, ale niewątpliwie świadczy to o potencjale nowopowstają-cego państwa, bo czy można było zrobić dużo więcej z tego, co zostawiła po sobie wojna, z groźbą kolejnego konfliktu nad głową?

Pierwszym i najpoważniejszym hamulcem rozwoju Południowego Su-danu jest brak infrastruktury. Dotacja Banku Światowego wynosząca 526 milionów dolarów, z uwagi na to, że nie było jej w co zainwestować, została wykorzystana jedynie w 40%. Lwią część pieniędzy rząd przeznacza na zaspo-kajanie doraźnych potrzeb ludności, zapominając o inwestycjach w instytucje państwa. Społeczeństwo Południowego Sudanu zwleka jednak, rozwijając się na pół gwizdka z obawy przed ostatecznym fiaskiem secesji. Ludzie, wciąż nie wierząc w słowa al-Baszira, wolą poczekać z inwestycjami do pełnej nie-podległości, bojąc się wszystko stracić w przypadku, gdyby znowu wybuchła wojna.

Prawdziwe zagrożenie – wewnętrzne podziały

Sprawne, sześcioletnie rządy prezydenta Południowego Sudanu pozwalają mieć nadzieję na być może powolny, ale stabilny rozwój nowego państwa. Kiir nie dysponuje jednak wykwalifikowaną kadrą urzędniczą. Dla skomple-towania sztabu, którym mógłby obsadzić rządowe stanowiska, zmuszony był do sprowadzenia do Dżuby wykształconych za granicą emigrantów oraz ob-sadzenia urzędniczych stołków wojskowymi. Jego administracja nie uniknęła również oskarżeń o korupcję i nepotyzm. Niski poziom wykształcenia po-łudniowosudańskiego społeczeństwa i mała liczba nauczycieli nie pozwalają snuć zbyt optymistycznych prognoz co do przyszłości rządów w Południowym Sudanie. Mimo że obecna władza ma bardzo wysokie poparcie społeczne, można się spodziewać jego spadku po uzyskaniu niepodległości, gdy pojawią się pierwsze niepowodzenia, a społeczna jedność, ukształtowana przez wspól-nego wroga z północy, zacznie przeradzać się w międzyplemienne animozje. Ciągła zależność od sudańskiego rządu, grożąc wojną hamuje szybki rozwój, jest jednak gwarantem jego względnej stabilności. Zniknięcie zagrożenia może skutkować rozluźnieniem południowej jedności, skoncentrowanej dotąd na dążeniach do usamodzielnienia się od Chartumu, początkiem bratobójczych walk i brakiem rozwoju w ogóle. Już teraz członkowie plemienia Deng skarżą się, że SPLA kontrolowana jest przez Dinka, które przywłaszcza sobie zasługi w walce o niepodległość Południowego Sudanu. Tak więc największym za-grożeniem dla trwałości nowego afrykańskiego państwa nie będzie północny sąsiad, a wewnętrzne podziały pomiędzy plemionami i klanami, przez lata podsycane przez Chartum. Kiir już w pierwszych latach niepodległości Połu-dnia musi zadbać o sprawiedliwą reprezentację wszystkich grup etnicznych, tak by nie powtórzyły się scenariusze z Liberii, Somalii czy Rwandy. Nawet jeżeli rząd zadba o rozwój instytucji, infrastruktury i sprawiedliwą dystrybucję dóbr Sudan Południowy będzie się w stanie w pełni rozwinąć dopiero za 20-25 lat. Jeżeli zaś Kiir i jego następcy zawiodą, państwo to może pogrążyć się w kolejnej brutalnej wojnie domowej. Trudno dziś jednoznacznie przewidzieć przyszłość Południowego Sudanu w długiej perspektywie, jedno jest jednak pewne – jeżeli determinacja, z jaką jego ludność walczyła o wolność i jej zjed-noczenie wokół wspólnej idei zostaną wykorzystane do stworzenia trwałego południowosudańskiego narodu, państwo to u swego zarania, z racji niskich wskaźników rozwoju, będzie co prawda słabe, ale nie upadnie.

Hubert DudkiewiczAutor jest magistrem Stosunków Międzynarodowych i studentem Prawa na

Uniwersytecie Jagiellońskim, prezesem Stowarzyszenia Ius Inter Gentes. Jego zainteresowania oscylują pomiędzy prawem międzynarodowym, a problemami

rozwojowymi państw Afryki Subsaharyjskiej.

AFRYKA SUDAN

53KWIECIEŃ-MAJ 2011 53

Page 54: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Nie brakuje przy tej okazji opinii, że czołowe państwa azjatyckie zaj-mą po prostu należne im miejsce wśród światowych liderów. Jeśli

bowiem podda się analizie potęgę Azji z historycznego punktu widzenia, łatwo zauważyć, że na przestrzeni wieków kontynent ten był najczęściej cywilizacyjnym centrum globu. Szacuje się, że jeszcze na początku XIX wieku gospodarka Chin wytwarzała aż 30% światowego PKB! Na Za-chodzie pokutuje, narzucony przez XIX-wieczną historiografię, europo-centryczny obraz dziejów, przez co zapominamy o historycznym zna-czeniu cywilizacji azjatyckich. Dopiero teraz, w obliczu rosnącej potęgi Azji, zaczynamy dostrzegać, że centrum świata ponownie przesuwa się na Wschód. Jak zatem w tych nowych realiach geopolitycznych może wyglądać rola i znaczenie NATO? Jakie wyzwania czekają Sojusz Północ-noatlantycki na kontynencie azjatyckim?

Nowa strategiaW trakcie listopadowego szczytu NATO w Lizbonie przyjęto nową

koncepcję strategiczną. Ma być ona odpowiedzią na zmieniające się realia geopolityczne. Pakt Północnoatlantycki nie jest już wyłącznie sojuszem obronnym. Co prawda nowa koncepcja podkreśla podstawową rolę kolek-tywnej obrony, opartej o art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, ale na pierwszy plan wysuwają się nowe zagrożenia dla państw członkowskich oraz moż-liwe środki zapobiegania im. W obecnych realiach trudno wyobrazić so-bie perspektywę konwencjonalnego ataku zbrojnego na któregokolwiek z

członków Sojuszu. Potencjalny przeciwnik musiałby zdawać sobie sprawę, że uderzenie w NATO jest ciosem wymierzonym bezpośrednio w Stany Zjednoczone. Można z wielką dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że żadne racjonalne władze nie posuną się do wojny z Sojuszem, gdyż było-by to najzwyczajniej działanie samobójcze. Nawet tak nieprzewidywalne reżimy jak Iran czy Korea Północna nie stanowią dla NATO zagrożenia pod względem konwencjonalnym. Właśnie dlatego, choć art. 5 pozostaje w mocy, członkowie Sojuszu podkreślają znaczenie nowych rodzajów zagro-żeń, z jakimi NATO musi się mierzyć w zmieniających się realiach świato-wego bezpieczeństwa.

W nowej koncepcji strategicznej wymieniono kilka niebezpieczeństw o zupełnie nowym charakterze. Podkreślono, że współczesne zagrożenia dla państw członkowskich NATO wiążą się przede wszystkim z konflik-tami o charakterze asymetrycznym, a także problemami wynikającymi ze zmian klimatycznych, czy bezpieczeństwa międzynarodowych szlaków handlowych. Wymienia się również zagrożenia wynikające z proliferacji broni masowego rażenia oraz podkreśla istotę zapewnienia bezpieczeń-stwa cybernetycznego. W konfliktach asymetrycznych walka toczona jest pomimo bardzo znaczącej różnicy potencjałów przeciwników. Do tego rodzaju konfliktów zalicza się walkę z międzynarodowym terroryzmem oraz różnego rodzaju ugrupowania bojowników, rebeliantów, czy innych sił nieregularnych. Polem walki stają się państwa upadłe bądź upadające (Somalia, Afganistan), a także takie w których istnieją głębokie podziały

Azjatyckie wyzwania NATO Jak przekonują przywódcy Sojuszu, wraz z przyjęciem nowej koncepcji strategicznej,

NATO wkracza w XXI wiek. Eksperci od dawna twierdzą, iż będzie to przede wszystkim wiek Azji.

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE54

Page 55: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

polityczne, etniczne i religijne (Sudan, DR Konga). Państwa takie są „wy-lęgarnią” ugrupowań ekstremistycznych, najczęściej wrogo nastawionych do Zachodu, który obarczają winą za zły los. Bez wątpienia członkowie NATO mogą stanowić cel ataku ze strony tego rodzaju sił. Dlatego też przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z konfliktów o charakterze asymetrycznym wydaje się być jednym z podstawowych zadań Sojuszu w najbliższej przyszłości.

Jednym z istotnych wyzwań jest zagwarantowanie bezpieczeństwa międzynarodowych szlaków handlowych oraz tras przesyłu surowców. NATO musi podjąć się wypracowania skutecznej strategii ochrony floty handlowej przed zagrożeniem płynącym ze strony nowoczesnego pirac-twa. W takich rejonach jak Róg Afryki czy Cieśnina Malakka podsta-wowe znaczenie ma współpraca z państwami regionu, mająca na celu prawidłowe funkcjonowanie krwioobiegu światowej gospodarki, jakim są morskie szlaki handlowe. Dzisiaj to Stany Zjednoczone biorą to zadanie na swoje barki. Wydaje się koniecznym, aby również europejscy członko-wie Sojuszu wnieśli swój wkład w to przedsięwzięcie. Postulat ten brzmi tym bardziej słusznie, jeśli wziąć pod uwagę całkowitą zależność Europy od morskich szlaków handlowych oraz importu surowców, często z bar-dzo odległych rejonów świata.

Nowa koncepcja strategiczna Sojuszu zwraca też szczególną uwagę na niebezpieczeństwa wynikające z proliferacji broni masowego rażenia. Wizją najbardziej działającą na społeczeństwa zachodnie jest perspektywa zdo-bycia takiej broni przez ugrupowania terrorystyczne. W sytuacji, w której broń jądrowa jest bądź może znaleźć się w posiadaniu państw niestabilnych czy nieprzewidywalnych, łatwo sobie wyobrazić, że może ona trafić w ręce ekstremistów. Stąd NATO powinno podjąć szczególny wysiłek na rzecz nierozprzestrzeniania broni masowego rażenia. Zagrożeniem o całkowicie nowym charakterze jest wojna w cyberprzestrzeni. Ta wojna już trwa! W zaciszu wojskowych i cywilnych centrów informatycznych prowadzone są całe kampanie, ataki z zaskoczenia i kontruderzenia, które do złudzenia przypominają realia klasycznych pól bitewnych. Nie bez przyczyny Ame-rykanie powołali do życia specjalną formację wojskową (CYBERCOM), mającą na celu zapewnienie cybernetycznego bezpieczeństwa państwa. Można spodziewać się, że w najbliższych latach powstanie podobny wy-dział w ramach dowództwa NATO, który zapewniałby ochronę wszystkich członków Sojuszu.

W przyjętej w Lizbonie koncepcji strategicznej nie zabrakło także anali-zy zagrożeń o charakterze pozamilitarnym, ale mogącym stanowić wyzwa-nie dla szeroko rozumianego bezpieczeństwa Sojuszu. Chodzi tu przede wszystkim o problemy wynikające ze zmian klimatycznych, zanieczyszcze-nia środowiska oraz malejącego dostępu do wody. Zagrożenia te mogą w rozumieniu członków Paktu Północnoatlantyckiego wpływać na stabilność poszczególnych państw, jak i całych regionów świata, co z kolei przekładać się będzie na bezpieczeństwo Sojuszu.

Afgańska czarna dziuraAfganistan okazał się największym wyzwaniem z jakim przyszło się

mierzyć państwom NATO na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Choć obalenie rządu talibów w 2001 roku przyszło wojskom amerykańskim wy-jątkowo łatwo, to już ustabilizowanie sytuacji w kraju okazało się zadaniem nad wyraz skomplikowanym. Działające pod egidą NATO siły ISAF przy-gotowane do misji o charakterze stabilizacyjnym nie radzą sobie w realiach otwartej wojny domowej. Amerykanie zgrzeszyli pychą wierząc, że miej-scowa ludność z radością przyjmie zasady funkcjonowania amerykańskie-go społeczeństwa obywatelskiego. Im mocniej Waszyngton naciskał, tym

szybciej rosły szeregi różnej maści bojowników chcących z bronią w ręku wypędzić z kraju zachodnich okupantów.

Coraz częściej mówi się o Afganistanie jako o państwie upadłym. Moż-na go porównać do umierającej gwiazdy, która przekształca się w kosmiczną czarną dziurę. I tak jak czarna dziura pochłania wszelkie światło i materię, tak Afganistan pożera tysiące istnień ludzkich, miliardy dolarów i jakie-kolwiek nadzieje na lepsze jutro. Choć przywódcy NATO konsekwentnie mówią o afgańskim zadaniu Sojuszu, a nie o teście (task not test), wydaje się, że sprawdzian ten został już oblany. Politycy zastanawiają się teraz jak możliwie szybko wycofać się z tego „bagna”, przystrajając odwrót w barwy sukcesu. Pozostawienie Afganistanu własnemu losowi może mieć podob-ne konsekwencje jak nieudana operacja wojsk amerykańskich w Somalii w latach 90-tych. Konsekwencją tamtej porażki są somalijscy piraci! Jaki będzie koszt oblania afgańskiego testu? Czy Afganistan pozostanie na lata krajem upadłym i obozem szkoleniowym międzynarodowego terroryzmu? Czas pokaże.

Azjatyckie wyzwaniaChoć w najbliższych latach uwaga NATO będzie skupiać się nadal na

Afganistanie, to nie brakuje w Azji innych zagrożeń, które mogą wyma-gać interwencji Sojuszu. Nowa koncepcja strategiczna przybliża NATO do odgrywanej przez Stany Zjednoczone roli „światowego żandarma”. Coraz więcej jest zadań o charakterze zapobiegawczym i prewencyjnym. Wyzwa-nie stanowi azjatycka broń atomowa. Obok Chin i Indii znajduje się ona w rękach nie do końca stabilnego Pakistanu oraz nieprzewidywalnej Korei Północnej. Również birmańska junta przejawia zainteresowanie technolo-gią nuklearną. Program atomowy reżimu Kim Jong Ila może przyczynić się do sięgnięcia po broń jądrową przez Japonię, co niechybnie wiązałoby się z wejściem Azji na drogę wyścigu zbrojeń. Większa dostępność może też ułatwić zdobycie tej broni przez ugrupowania ekstremistyczne. Zagrożenie terrorystyczne może płynąć nie tylko z Afganistanu i Azji Środkowej, gdzie NATO ma możliwość współdziałania z Szanghajską Organizacją Współ-pracy, ale także z muzułmańskich krajów Azji Południowo-Wschodniej – Indonezji czy Malezji. Regularnie dokonywane zamachy świadczą o tym, iż szczególnie Indonezja może być rezerwuarem sił dla międzynarodowego terroryzmu. Państwa NATO powinny współpracować z tamtejszymi wła-dzami w celu minimalizacji tego zagrożenia. Zwracając uwagę na kwestie bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni, Sojusz zmuszony jest uważnie patrzeć na Chiny. Nie jest tajemnicą, że Państwo Środka zatrudnia armię hakerów, której zadaniem jest przede wszystkim wykradanie nowoczesnych techno-logii. Ponadto w przypadku ewentualnego zaognienia sytuacji w Cieśninie Tajwańskiej, NATO musi być gotowe na prawdopodobne ataki sieciowe, dokonywane na zlecenie Pekinu.

Czy zatem NATO poradzi sobie z wyzwaniami płynącymi z Azji? Doświadczenie Afganistanu nie napawa optymizmem. Pomimo przyję-cia nowej koncepcji strategicznej, większość (szczególnie europejskich) członków Sojuszu nadal zachowuje się tak, jakby chciała, aby to Stany Zjednoczone w pojedynkę rozwiązywały problemy światowego bez-pieczeństwa, podtrzymując jednocześnie swój „parasol ochronny” nad Europą. Najbliższe lata pokażą na ile wszyscy członkowie Paktu są zdol-ni do wspólnego działania na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa przed zagrożeniami współczesnego świata. Front azjatycki będzie z pewnością przykuwał uwagę zachodnich ekspertów.

Jan WołowskiAutor jest absolwentem stosunków międzynarodowych w Collegium Civitas, szefem

działu azjatyckiego Stosunków Międzynarodowych oraz redaktorem działu Azja i Pacyfik Portalu Spraw Zagranicznych.

BEZPIECZEŃSTWO AZJA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 55

Page 56: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Narodowa Rada Wywiadu USA co jakiś czas wydaje dokument, w któ-rym przedstawia prognozę rozwoju sytuacji międzynarodowej. W swym raporcie Świat w 2025 r., analitycy amerykańskiego wywiadu próbowali dokonać kompleksowej antycypacji na najbliższych piętnaście lat. Autorzy zwracają uwagę na możliwość znacznego spadku roli świata zachodniego w globalnej rywalizacji politycznej i gospodarczej. W tym względzie szcze-gólnie warte uwagi są rozważania odnośnie do roli, jaką w świecie mogą odegrać nowe mocarstwa. Analitycy amerykańskiego wywiadu zwracają w tym kontekście uwagę na rolę, jaką w obecnym stuleciu może pełnić Szan-ghajska Organizacja Współpracy (SOW). Twórcy raportu stawiają pytanie, czy organizacja ta może stanowić w przyszłości przeciwwagę dla NATO?

SOW – geneza i celeSOW utworzono w 2001 roku. Obecnie ma sześciu członków: Chiny,

Rosję, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan i Tadżykistan oraz czterech obser-watorów: Indie, Iran, Pakistan i Mongolię. SOW stawia sobie różnorakie cele. W tym względzie należy wyróżnić dwa podstawowe obszary działal-ności. Po pierwsze, organizacja stara się zacieśniać współpracę gospodarczą i naukowo-techniczną po drugie – państwa członkowskie współdziałają na rzecz stabilności w regionie. Kraje zrzeszone w SOW przeciwdziałają trzem zagrożeniom – terroryzmowi, separatyzmowi i ekstremizmowi. Potrzebę za-cieśniania kooperacji ekonomicznej dyskutowano w latach 2001 – 2003. Do 2020 roku ma zostać utworzony wspólny rynek. Problematyka bezpieczeń-stwa przejawia się w utrzymywaniu stabilności w regionie dotkniętym różny-mi konfliktami. Po upadku Związku Radzieckiego odgrywający tradycyjnie dużą rolę w tym regionie islam zaczął odzyskiwać swe wpływy. Na terenie Azji Centralnej pojawili się islamscy fundamentaliści. Za centrum ich działalności uchodzi Kotlina Fergańska, położona na styku granic Uzbekistanu, Kirgista-nu i Tadżykistanu. W celu przeciwdziałania terroryzmowi w ramach SOW funkcjonuje tzw. Regionalna Struktura Antyterrorystyczna. SOW organizuje także wspólne manewry wojsk państw członkowskich.

NATO i SOW – skomplikowane relacje Warto przyjrzeć się relacjom NATO i SOW, gdyż są one dość skompliko-

wane. Istnieją interesy, które dzielą oraz łączą te organizacje. Wspólnym in-teresem jest przeciwdziałanie terroryzmowi islamskiemu na terenie Azji Cen-tralnej. Uwagę zwraca chociażby działalność Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IRU), zagrażającego politycznej stabilności Uzbekistanu. Przeprowadzające interwencję militarną w Afganistanie Stany Zjednoczone potrzebowały wsparcia państw regionu. Amerykanie założyli w Uzbekistanie i Kirgistanie swoje bazy wojskowe. Waszyngton usiłuje wciągnąć państwa regionu do współpracy z Zachodem, zapewnić sobie dostawy surowców energetycznych oraz wspierać demokratyczne przemiany polityczne. Działania te podważają dominującą rolę Rosji i Chin w Azji Środkowej. Przez region przetoczyły się tzw. „kolorowe rewolucje” – w wyniku protestów społecznych w Kirgistanie odsunięto od władzy prezydenta Askara Akajewa. Moskwa i Pekin rozpoczęły proces rugowania wpływów Waszyngtonu z Azji Środkowej. Baza USA w Uzbekistanie została zlikwidowana.

Przeciwwaga dla NATO?

Kwestia przyszłości SOW potrafi działać na wyobraźnię niejednego ana-lityka stosunków międzynarodowych. W skład organizacji wchodzą mocar-stwa przyszłości oraz państwa odbudowujące swój potencjał. Rosja wydaje się wracać do grona światowych potęg. Z PKB (PPP) wynoszącym 2,11 bi-liona USD jest siódmą gospodarką świata. Dzięki bogatym złożom surow-ców energetycznych Moskwa może odgrywać ważną rolę międzynarodową. Zwycięska wojna na Kaukazie w 2008 roku potwierdziła dominację Rosji nad przynajmniej częścią obszaru postradzieckiego. Z kolei trwający ponad 30 lat chiński „cud gospodarczy” jest ewenementem na skalę światową. W ubiegłym roku Chiny ze swoim PKB (PPP) w wysokości 8,748 biliona USD stały się drugą gospodarką świata. Wschodzącym mocarstwem są też mają-ce status obserwatora SOW Indie, których PKB (PPP) wynosi 3,57 biliona USD. Czyni je to czwartą gospodarką świata. Byłe republiki sowieckie w Azji Środkowej dysponują często bogatymi złożami surowców energetycznych. Turkmenistan i Uzbekistan posiadają złoża gazu ziemnego, a Kazachstan ropy naftowej. Będący obserwatorem przy organizacji Iran ma zarówno gaz ziem-ny, jak i ropę naftową, a poprzez rozwijanie programu jądrowego usiłuje stać się regionalnym mocarstwem. Powyższe fakty pokazują, że SOW może stać się azjatycką wersją NATO. Na horyzoncie rysuje się jednak istotny problem – czy organizacja ta będzie w stanie utrzymać jedność?

Na drodze do stworzenia z SOW przeciwwagi dla NATO stoi przeszko-da w postaci różnic interesów pomiędzy głównymi mocarstwami tworzą-cymi organizację, jak i jej pomniejszymi członkami. „Kręgosłupem” SOW jest współpraca rosyjsko-chińska. Kraje te łączy niechęć do USA. Niemniej nie można ukryć różnic, które je dzielą. We współpracy tych państw daje się zauważyć coraz większe dysproporcje na niekorzyść Rosji. Azja Środko-wa, będąca przez stulecia miejscem dominacji Moskwy, dziś znajduje się pod rosyjsko-chińskim kondominium. Ważne są też kwestie demograficzne – w Rosji na 1000 mieszkańców ma miejsce 11,11 urodzeń oraz 16,04 zgonów, a dla porównania, w Chinach na 1000 mieszkańców współczynnik urodzeń wynosi 12,.17, zaś zgonów 6,89. Sytuacji nie poprawia fakt, że na wyludnia-jące się rubieże wschodniej Rosji przybywają masowo Chińczycy.

Do pewnego stopnia podobnie wyglądają relacje chińsko-indyjskie. Państwa deklarują przyjaźń, lecz coraz aktywniejsza polityka Pekinu wy-wołuje zaniepokojenie New Delhi. Żołnierze Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ChALW) czasami dokonują przesunięcia granicy w rejo-nie Himalajów, ponadto Chiny wkraczają na wody Oceanu Indyjskiego, traktowanego przez Indie jako mare nostrum. Na domiar złego ChRL wydzierżawiła od Birmy bazę na Wyspach Kokosowych, rozwija też współ-pracę z Pakistanem, który od czasu podziału subkontynentu indyjskiego w 1947 roku rywalizuje z Indiami.

Pełne napięć są także stosunki pomiędzy krajami Azji Środkowej. Od lat trwają spory między Uzbekistanem, a Kazachstanem i Kirgistanem. Nieure-gulowany status Morza Kaspijskiego prowadzi do zatargów pomiędzy kraja-mi położonymi wokół niego.

Niesnaski w łonie organizacji umożliwiają Amerykanom sabotowanie po-wstania konkurencyjnego sojuszu. Stany Zjednoczone od lat działają na rzecz zbliżenia z Indiami. Kraje te podpisały deklarację strategicznego partnerstwa.

- nowe NATO?Szanghajska organizacja współpracy

AZJA ORGANIZACJE

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE56

Page 57: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

New Delhi wspólnie z Waszyngtonem, Tokio oraz Canberrą uczestniczy w tzw. osi demokracji. Zacieśnianiu stosunków służyła listopadowa wizyta Ba-racka Obamy. Indie dysponują także wysokim przyrostem naturalnym i tanią siłą roboczą. Pragną powtórzyć sukces Chin. Amerykanie widzą w Indiach przeciwwagę dla Pekinu. Zbliżenie na linii NATO – Rosja miało miejsce podczas szczytu Sojuszu w Lizbonie w dniach 19 – 20 listopada. Przyjęto wówczas koncepcję budowy natowskiego systemu obrony przeciwrakietowej we współpracy z Rosją. Prezydent Miedwiediew zaproponował taki projekt obrony przeciwbalistycznej, w którym Rosja odpowiadałaby za ochronę państw NATO, zaś państwa paktu za ochronę Rosji.

PrognozyPrognozowanie przyszłości SOW nastręcza wielu trudności. Niemniej

można się zastanowić nad kilkoma możliwymi scenariuszami wydarzeń.Scenariusz I – jedność. Wizja do pewnego stopnia zbieżna ze scenariu-

szem Word Without the West, opisanym w raporcie Świat w 2025. Główne mocarstwa SOW dzielą między siebie strefy wpływów w Azji oraz ważnej z powodów surowcowych Afryce. Ograniczeniu ulegają globalne wpływy USA. Przyrost naturalny w Chinach stabilizuje się, maleje chińska imigracja w Rosji. USA i UE borykają się z ekonomicznymi problemami. Do SOW przystępują kraje mające do tej pory status obserwatora. Chęć współpracy z SOW wyrażają kraje ASEAN. Do 2020 r. członkowie organizacji stworzą wspólny rynek¬ – to przedsięwzięcie o wielkiej skali. Już dziś SOW (wspólnie z obserwatorami) jest zamieszkiwana przez prawie 3 mld ludzi. Organiza-cja staje się atrakcyjnym partnerem także dla państw europejskich, głównie dawnych krajów bloku wschodniego (w tym Polski). Rosnąca potęga SOW będzie skutkowała sporami z USA i resztą NATO.

Scenariusz II – rozpad. Podobną wizję przedstawił Samuel Hunting-ton w swym słynnym dziele Zderzenie cywilizacji. SOW ulega rozkładowi w wyniku sporów wewnętrznych. Wzrost potęgi Chin powoduje niepokój państw ościennych, głównie Rosji i Indii. Świat zachodni z USA na czele przeżywa ekonomiczne problemy, aczkolwiek Stany Zjednoczone nadal będą odgrywać ważną rolę w świecie. Mogą współtworzyć z Rosją i Indiami blok antychiński. Sojusz tych trzech potęg może znacząco ograniczyć chińską eks-pansję w Azji.

Scenariusz III – pośredni. Łączy on dwa poprzednie. Potęgi skupione w SOW, realizując swój priorytetowy cel (marginalizację wpływów USA w Azji), spory między sobą odłożą na drugi plan. Niemniej wraz z ewentualnym spadkiem aktywności Stanów Zjednoczonych nie można wykluczyć nawrotu sporów między nimi. Podobnie jak w scenariuszu II będą się one rozgrywać pomiędzy Rosją, Indiami a Chinami. Analogicznie jest też wielce prawdo-podobnym, że Waszyngton chętnie skorzysta z możliwości wsparcia Moskwy i New Delhi.

Wszystkie trzy powyższe scenariusze mogą się spełnić. Kraje SOW dokła-dają wielu starań, aby stosunki między nimi były dobre. Przed światem starają się okazywać swoją jedność. Dążą do zapewnienia bezpieczeństwa w swym regionie oraz zacieśniania więzów gospodarczych.

Kraje SOW charakteryzuje wiele sprzecznych interesów. Elity polityczne poszczególnych państw mogą co prawda nie chcieć doprowadzić do pogor-szenia swych relacji z sąsiadami, ale gdy żywotne interesy krajów są sprzeczne, to często osobista sympatia pomiędzy politykami niewiele znaczy. Budowa-nie organizacji międzynarodowej wymaga liberalnego podejścia do kwestii międzynarodowych, zaś główne kraje SOW kierują się podejściem reali-stycznym. Dość znamienny jest tutaj przykład Chin. Odkąd władzę w tym państwie przejęła ekipa Deng Xiaopinga, w polityce zagranicznej zastąpiono maoistyczny idealizm realizmem. Polityka zagraniczna ChRL jest bardzo pragmatyczna. Dołożono wielu starań, aby poprawić wizerunek Pekinu na arenie międzynarodowej. Niezwykle ważnym elementem tego procesu było

złagodzenie relacji z USA. Chiny dbają o dobre stosunki z Ameryką, będącą zarówno ich globalnym konkurentem, jak i partnerem. Wiedzą doskonale, że Stany Zjednoczone są od nich nadal nieporównywalnie silniejsze. Ponadto Chinom zależy na dostępie swoich towarów do wielkiego, chłonnego rynku amerykańskiego. Czasami można odnieść wrażenie, że chińskie władze wo-lałyby podbić świat, używając raczej własnego eksportu aniżeli wojska. Nie-mniej chińska gospodarka do dynamicznego rozwoju potrzebuje surowców energetycznych. Potrzebują ich oczywiście także gospodarki innych państw, w tym rosyjska, oraz rozwijająca się równie dynamicznie jak chińska, gospodar-ka Indii. Mocarstwa należące do SOW mogą oczywiście podzielić między sie-bie poszczególne strefy wpływów, ale strefy te mogą nie zaspokajać całkowicie ich potrzeb ekonomicznych oraz ambicji. Chiny i Indie są w stanie podzielić między siebie wpływy w interesujących je rejonach Afryki. Problem polega na tym, że chińska droga do Czarnego Lądu wiedzie przez Ocean Indyjski.

Mocarstwa SOW łączy niechęć do globalnej dominacji USA. Dążą do ograniczenia wpływów Ameryki na kontynencie azjatyckim. Z drugiej stro-ny gwałtowny wzrost potęgi Chin powoduje obawy Moskwy i New Delhi. Dlatego scenariusze II i III wydają się najbardziej realne. Który z nich zosta-nie w przyszłości zrealizowany? Zależy to od tego, które zagrożenie Rosja i Indie uznają za większe – amerykańskie czy chińskie? USA i ChRL zabiegają o poparcie tych państw. Służą temu zarówno wizyty chińskich polityków w Indiach, jak i szczyty Rosja – NATO.

Tereny Azji Centralnej od wieków są miejscem aktywności politycznej wpływającej na losy świata. Koczownicze plemiona tworzyły tu imperia, któ-re zagrażały istnieniu innych cywilizacji. O panowanie nad stepami rywali-zowały wielkie mocarstwa. Czas pokaże, jak ułoży się panowanie nad tym rejonem świata mocarstw skupionych w SOW.

Stanisław A. NiewińskiStudent II roku politologii SUM na Uniwersytecie Opolskim. Szef działu Sprawy Mię-

dzynarodowe portalu Konserwatyzm.pl, współpracownik miesięcznika „Opcja na Prawo”, Centrum Studiów Polska-Azja oraz portalu geopolityka.org

AZJA ORGANIZACJE

KWIECIEŃ-MAJ 2011 57

Page 58: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Instytut badawczy szwajcarskiego banku Credit Suisse opracował niedawno raport „Global Wealth Report”, który został opublikowany w październiku 2010 roku. Analitycy tej mającej główną siedzibę w Zurychu instytucji podjęli próbę „zmierzenia zamożności” ludzi w poszczególnych krajach. Badanie było koordynowane przez profesorów Anthonego Horrocksa i Jima Daviesa, uznane autorytety i głównych twórców raportu „Osobiste bogactwo z globalnego punktu widzenia” (Oxford University Press, 2008).

Wszyscy się bogacąale AZJA najszybciej?

„Global Wealth Report” rzuca światło na takie obszary jak: różnice w za-możności w krajach i regionach czy rozmiar ich zmian w ciągu ostatniej deka-dy. Co ciekawe, w raporcie opisano również schemat bogactwa w zależności od płci, a także systematyczne różnice w portfelach gospodarstw domowych.

„Mimo że w ciągu ostatniej dekady rzeczywista stopa zwrotu w przypad-ku akcji oscylowała w granicach zera i byliśmy świadkami powstania licznych baniek nieruchomościowych, okazuje się, że wielkość globalnego majątku wzrosła o 72% od 2000 roku. Pomimo że prawie połowa tego wzrostu zo-stała spowodowana osłabieniem dolara, to silny wzrost gospodarczy i rosnąca liczba ludności w krajach rozwijających się także były ważnymi czynnikami. Czołówka klasyfikacji bogatych krajów (średnia wielkość majątku na dorosłą osobę) jest zdominowana przez niewielkie, otwarte gospodarki - Singapur, Szwajcarię, Norwegię, a także Australię i Francję. W odwrotnym kierunku (spadek poziomu bogacenia się) zmierzają: Argentyna, Japonia i Islandia.

Wartym odnotowania jest fakt szybkiego bogacenia się obywateli krajów uznawanych obecnie za prężnie rozwijające się gospodarczo, a mowa tu o Czechach, Słowenii, Chile, Malezji i Republice Południowej Afryki, podczas gdy swojego rodzaju niespodzianką jest bogacenie się w Kolumbii, Indonezji, Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Kuwejcie ”– zauważa Walter Berch-told - Chief Executive Officer Private Banking. Warto przyjrzeć się sytuacji w sześciu azjatyckich krajach, które zostały wyszczególnione w raporcie.

Japonia - „Bezbarwna dekada”Spośród wszystkich krajów G7 Japonia odnotowuje w ostatnich latach

najmniej imponujący wzrost bogactwa. Kraj rozpoczął dekadę na poziomie 190 tys. dolarów na dorosłą osobę, co było jednym z najlepszych wyników wśród wszystkich krajów świata. 10 lat później poziom ten wynosi niemal tyle samo w dolarach amerykańskich i około 10% mniej w jenach japońskich. Jednym z powodów jest sektor nieruchomości, który jest w tendencji spad-kowej od 1990 roku. Spadek wartości nieruchomości oznacza, że teraz głów-nym składnikiem aktywów gospodarstw domowych są aktywa finansowe. Poziom zadłużenia wynosi 21% wartości netto, co nie różni się zbytnio od średniej dla krajów rozwiniętych. W Japonii ma miejsce stosunkowo równy podział bogactwa według standardów międzynarodowych, co w połączeniu z wysokim poziomem zamożności oznacza, że majątek bardzo niewielkiej licz-by obywateli wynosi mniej niż 1 tys. dolarów. Odsetek ludności z majątkiem w wysokości powyżej 100 tys. dolarów jest z kolei ponad sześć razy większy niż średnia światowa. Na początku dekady liczba Japończyków mieszczących się w grupach 10% i 1% najbogatszych plasowała ten kraj na drugim miejscu tuż za Amerykanami. Obecnie Japonia wciąż zachowuje drugą lokatę, ale dy-stans do USA znacznie się powiększył.

Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 127 milionów / Dorośli obywatele: 104 miliony / PKB: 50 414 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 21,0 bilionów USD / Milionerzy: 2,380 tys. / Obecność w gronie 10% świa-towych posiadaczy największego majątku: 68,286 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 5,335 tys. osób

Chiny - „Perspektywiczny smok” Bogactwo przypadające na jednego mieszkańca wzrosło w Chinach w

ciągu ostatniej dekady aż trzykrotnie, z poziomu 6 tys. dolarów w roku 2000 do 18 tys dolarów w roku 2010. Aktywa chińskich gospodarstw domowych łącznie plasują kraj na trzecim miejscu w globalnym zestawieniu, tracąc 20% do Japonii i mając przewagę 35% nad następną w rankingu Francją. Głów-nie dzięki wysokiemu poziomowi oszczędności i relatywnie dobrze rozwi-niętym instytucjom finansowym, udział finansowych aktywów w majątku ogółem wynosi 44% i jest to wysoki wskaźnik w porównaniu do innych du-żych gospodarek będących na etapie gwałtownego rozwoju lub transformacji gospodarczej. Jednocześnie sprywatyzowane mieszkania, nowo wybudowane obiekty czy grunty wiejskie są bardzo ważnymi formami posiadania majątku w Chinach. Średni dług wynosi zaledwie ok. 136 dolarów. Bardzo niski po-ziom zadłużenia jest głównie spowodowany faktem, że większość pożyczek została odliczona od ich odpowiednich aktywów w chińskich statystykach. Liczba milionerów jest ok. 3 razy mniejsza niż w przypadku Japonii.Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 1,331 miliarda / Dorośli obywatele: 962 miliony / PKB: 5 535 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 16,5 bilionów USD / Milionerzy: 805 tys. / Obecność w gronie 10% świa-towych posiadaczy największego majątku: 25,815 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 1,580 tys. osób

Indie - „Uwolnienie kapitału” Bogactwo w Indiach w ciągu ostatniej dekady dynamicznie wzrosło po-

nad dwukrotnie z 2000 dolarów w roku 2000 do 4900 dolarów w 2010 roku. Biorąc pod uwagę 26% wzrostu dorosłych ludzi, łączna wielkość majątku wzrosła o 204%. Licząc w dolarach amerykańskich, w 2008 roku nastąpił znaczny spadek, choć było to głównie spowodowane zmianą kursu rupii. Gdy weźmiemy to pod uwagę, wówczas można zauważyć, że wzrost zamożności w Indiach jest dość stabilny. Podobnie jak w większości krajów rozwijających się, w Indiach dominującą składową majątku osobistego są nie-ruchomości, które stanowią ponad 90% szacowanych aktywów gospodarstw domowych. Poziom osobistego poziomu zadłużenia wynosi około 212 dola-rów na mieszkańca. Jednakże stwierdzono, że wyniki największego badania przeprowadzanego w celu oszacowania długu są nieprecyzyjne, gdyż dane są

ŚWIAT TAJLANDIA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE58

AZJA GOSPODARKA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE58

Page 59: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

zaniżane. Odsetek osób dorosłych o poziomie bogactwa poniżej 1 tys. do-larów jest dwukrotnie większy od średniej światowej. Wynika to z faktu, że bogactwo nie wzrasta jednakowo w całym kraju i że wciąż panuje w wielu miejscach bieda. Na drugim końcu skali, bardzo niewielki odsetek populacji (tylko 0,4%) posiada aktywa, których wartość przekracza 100 tys. dolarów. Chociaż wrażania liczebność tej grupy nie jest imponująca, możemy oczeki-wać, że wzrost w przyszłości zostanie utrzymany, przy założeniu, że gospodar-ka Indii rozwijać się będzie w podobnym do obecnego tempie.Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 1,214 miliarda / Dorośli obywatele: 719 milionów / PKB: 1 899 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 3,5 biliona USD / Milionerzy: 805 tys. / Obecność w gronie 10% świato-wych posiadaczy największego majątku: 4,220 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 315 tys. osób

Indonezja - „Wzrastające bogactwo” Wzrost prywatnego bogactwa w Indonezji jest spektakularny w ostat-

niej dekadzie, o czym świadczą statystyki – nastąpiło bowiem średnio pięciokrotne zwiększenie poziomu zamożności. W przeliczeniu na dola-ry światowy kryzys finansowy spowodował niewielki spadek, ale wzrost gospodarczy szybko pozwolił wrócić do poziomu sprzed kryzysu. Porów-nanie Indonezji i Indii jest całkiem zasadne i interesujące. Kraje te mia-ły bardzo podobny poziom wysokości majątku przypadającego na osobę dorosłą na początku dekady, ale Indonezja może się obecnie pochwalić ponad dwukrotnie lepszym wynikiem niż Indie. Jednakże rozmieszczenie bogactwa jest podobne do Indii, ze szczególnym naciskiem na wartości nieruchomości, które obejmują więcej niż 90% zamożności gospodarstw domowych. Osobiste zadłużenie jest przeciętnie bardzo niskie, chociaż po-dobnie jak w przypadku Indii, wartość wynosząca 208 dolarów może być zaniżona, gdyż oparta jest na stosowaniu domowych badań reprezentacyj-nych jako głównego źródła informacji na temat zamożności gospodarstw domowych. 25% ludności Indonezji dysponuje majątkiem mniejszym niż 1 tys. dolarów, co jest bardzo bliskie światowej średniej wynoszącej zale-dwie 1% więcej. Poziom ludności posiadającej majątek wynoszący mniej niż 100 tys. dolarów niezbyt różni się od światowego. Jednakże tylko 2% Indonezyjczyków znajduje się w grupie posiadaczy majątku większego niż 100 tys. dolarów, a dla porównania średnia globalna to 8%.Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 223 miliony / Dorośli obywatele: 150 milionów / PKB: 4 430 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 1,8 biliona USD / Milionerzy: 60 tys. / Obecność w gronie 10% światowych posiadaczy największego majątku: 4,260 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 145 tys. osób

Tajwan - „Azjatycki tygrys” Tajwan jest podręcznikowym przykładem dobrze prosperującego go-

spodarczo azjatyckiego tygrysa. Średni poziom zamożności w tym kraju wy-noszący 119 tys. dolarów jest zdecydowanie wyższy niż w przypadku nawet najprężniej rozwijających się gospodarek, a w porównaniu do wielu krajów Europy Zachodniej stanowi połowę wartości tam występujących. W ciągu ostatniej dekady Tajwan zanotował wzrost z poziomu 105 tys. dolarów w 2000 roku do 128 tys. dolarów w 2007 roku, po czym nastąpił spadek spo-wodowany kryzysem i kolejny wzrost, w czym akurat Tajwan nie różni się od pozostałych gospodarek świata. W przeciwieństwie do wielu innych krajów, kraj ten zanotował jednak niewielki wpływ kursu walutowego na zamożność gospodarstw domowych w ostatnim dziesięcioleciu. Wysoka stopa oszczęd-ności i dobrze rozwinięte instytucje finansowe są czynnikami, które powodu-ją, że 60% udziału w aktywach ogółem stanowią aktywa finansowe. Średnia wysokość długu wynosi 17% całości aktywów, co jest zbliżone do średniej

światowej. W porównaniu do reszty świata, około dwukrotnie więcej osób posiada więcej niż 10 tys. dolarów, a trzy razy więcej osób posiada więcej niż 100 tys. dolarów. Odzwierciedla to raczej wysoki poziom bogactwa na Tajwa-nie niż wysoki poziom nierównej dystrybucji bogactwa na świecie.Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 23 miliony / Dorośli obywatele: 18 milionów / PKB: 22 717 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 2,2 biliona USD / Milionerzy: 195 tys. / Obecność w gronie 10% światowych posiadaczy największego majątku: 5,640 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 360 tys. osób

Singapur - „Przechwytywanie wzrostu” Zamożność gospodarstw domowych w Singapurze rosła energicznie w

ostatniej dekadzie od 105 tys. dolarów na początku dziesięciolecia do ponad 250 tys. dolarów na jego koniec. Głównym czynnikiem wzrostu była rosnąca gospodarka i drożejące aktywa, aniżeli korzystne zmiany kursu waluty. W konsekwencji to portowe miasto-państwo zajmuje obecnie czwarte miejsce na świecie pod względem średniej wielkości majątku osobistego. Aktywa gospodarstw domowych są równo podzielone na finansowe i nieruchomo-ściowe, co jest częściowo odzwierciedleniem strategii silnej zachęty rządu zarówno do oszczędzania, jak i nabywania mieszkań i domów. Średnie zadłu-żenie w wysokości 37 600 dolarów jest stosunkowo niskie, gdyż stanowi tylko 13% wartości wszystkich aktywów. Singapur od niedawna prowadzi oficjalne badania rządowe odnośnie poziomu aktywów i zadłużenia domowego, więc informacje są zdecydowanie bardziej wiarygodne niż w przypadku innych krajów w regionie, gdzie wiarygodność danych jest zdecydowanie niższa. Je-żeli chodzi o rozdystrybuowanie bogactwa w Singapurze, zauważyć można stosunkowo niewielką liczbę osób wykazujących się bogactwem niższym niż 1 tys. dolarów. Z kolei liczba osób z majątkiem powyżej 100 tys. USD jest wyższa o około dwa i pół raza od średniej światowej. Biorąc pod uwagę bar-dzo wysoką średnią bogactwa w kraju, reprezentacja na najwyższych szcze-blach bogactwa jest zaskakująco niska w stosunku do oczekiwanej. 110 tys. obywateli stanowi tylko 0,3% światowej elity 1% najbogatszych, podczas gdy jego ogólną populacja wynosi 0,1% całkowitej populacji świata. Kontrastuje to z innymi bogatymi krajami, w których udział w gronie 1% najbogatszych wynosi w niektórych przypadkach dziesięciokrotność udziału populacji kraju w populacji światowej.Kraj w liczbach (2010 rok): Populacja: 5 milionów / Dorośli obywatele: 4 miliony / PKB: 52 568 USD (na osobę) / Całkowity poziom bogactwa: 0,9 biliona USD / Milionerzy: 65 tys. / Obecność w gronie 10% światowych posiadaczy największego majątku: 1,060 tys. osób / Obecność w gronie 1% światowych posiadaczy największego majątku: 110 tys. osób

Kraje azjatyckie mają w większości przypadków jeszcze sporo drogi do nadrobienia w stosunku do świata, jeżeli chodzi o poziom bogactwa lud-

ności. Mylą się jednak ci, którzy nie doceniają azjatyckich tygrysów sukcesyw-nie zasilanych przez kolejne kraje z dużymi aspiracjami. Azja bardzo szybko uporała się ze światowym kryzysem. Wygląda na to, że większość gospodarek wyciągnęła wnioski z kryzysu azjatyckiego na przełomie 1997 i 1998 roku. Oczy całego świata zwracają się w kierunku Dalekiego Wschodu już nie tylko jako miejsca, gdzie opłaca się przenieść produkcję, gdyż jej koszty są dziesiąt-ki razy mniejsze niż np. w Europie, ale jako miejsca gdzie w niesamowitym tempie powstają nowe fortuny, ludziom żyje się coraz lepiej i gdzie tworzy się silna klasa średnia. Wiele wskazuje na to, że to właśnie azjatyckie stare i nowe tygrysy będą niebawem ciągły światowe statystyki bogactwa do góry.

Artur Kowalczyk i Karol Kowalczyk

Współpracownicy Centrum Studiów Polska Azja (www.polska-azja.pl), autorzy rubryki – „Na podbój Azji”.

AZJA GOSPODARKA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 5959

Page 60: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Amerykański pomysł – amerykański prymat

Koncepcję wskazującą na dominację USA w świecie wysunął (jako jeden z pierwszych, bo już w 1990 roku) Charles Krauthammer w artykule The Unipolar Moment. Jego autor twierdzi, po upadku bloku wschodniego nastała unipolarna chwila, która może trwać dwie lub trzy dekady. Do tego czasu nie można mówić o wielobieguno-wości. Dla uzasadnienia swej teorii Krauthammer przytacza argumenty potwierdzające absolutnie wyjątkową pozycję Stanów Zjednoczonych, z którymi nie może równać się żadne inne państwo, sojusz państw, ani organizacja międzynarodowa. Autor koncepcji uważa, że pozimnowojenna sta-bilizacja jest pozorna i w związku z tym konieczne jest, aby prymat USA został wykorzystany w celu stabilizacji powstających konfliktów. Roli takiej, w opinii Krauthammera, nie może odegrać ONZ, ponieważ jest ona tylko formalnym gwarantem stabilizacji. Jednak zdaje on sobie sprawę z tego, że status Stanów Zjednoczonych będzie się zmieniał (oczywiście na niekorzyść USA), a inne państwa nabiorą znaczenia dzięki swym surowcom natural-nym i proliferacji broni masowego rażenia. Zda-niem Krauthammera będzie to początek ogólno-światowego chaosu, a nie tak jak sądzą niektórzy stabilnej multipolarności.

Amerykanocentryczne Teoria unipolarnej chwili skupiona jest na

analizie wycinka czasu. Natomiast perspektywę na przyszłość możemy znaleźć w monumentalnej pracy Henry’ego Kissingera pt. Dyplomacja. Autor przedstawiając swą koncepcję wielobiegunowości nie twierdzi, że jest ona już ugruntowana. Proces jej powstawania postrzegał jako trwający i rozwi-jający się. Kissinger jednoznacznie wskazuje na wyjątkową rolę, jaką odgrywają Stany Zjednoczo-ne w procesie tworzenia pozimnowojennego ładu światowego postrzegając je jako jedyne państwo zdolne do przeprowadzania misji wojskowych w każdym zakątku świata. Ponadto autor koncepcji dystansuje się od teorii powrotu do izolacjonizmu, jako mogącym być źródłem potencjalnej destabili-zacji światowej. Nie oznacza to jednak, że USA po-winny często używać narzędzi militarnych w celu regulacji porządku międzynarodowego. Kissinger wymienia kilka państw (np. Somalia, Haiti), w których konieczność interwencji zbrojnej może być poddawana pod wątpliwość. Poza tym zdaje sobie sprawę z tego, że żadne pojedyńcze pań-stwo nie jest w stanie narzucić swoich preferencji wszystkim narodom świata.

Realizacja interesów amerykańskich, zdaniem Kissingera, powinna odbywać się za pomocą Paktu Północnoatlantyckiego, tym samym urzeczywist-nianie polityki nie odbywałoby się w pojedynkę.

wizje porządku międzynarodowego

Wraz z upadkiem Związku Radzieckiego USA znalazły się w bezprecedensowej sytuacji. Spośród dwóch dotychczasowych supermocarstw pozostało jedno, wydaje się więc naturalnym, że zaczęto wysuwać teorie nakreślające szczególną rolę Stanów Zjednoczonych. Takie stanowiska brały się poniekąd z doświadczeń zimnej wojny: skoro przez prawie pięćdziesiąt lat dwa mocarstwa dominowały nad światem, a teraz zostało tylko jedno to oczywistym jest, że teraz to owo jedno mocarstwo będzie wiodło prym.

Wśród istotnych aktorów na pozimnowojen-nej scenie międzynarodowej Kissinger wskazuje Europę, z tym, że Europę zjednoczoną. Równo-cześnie jednak należy pamiętać o tym, że UE nie jest jednolita pod względem rozwojowym – ma co najmniej dwóch liderów: Francję i Niemcy. Istot-ne znaczenie ma również Wielka Brytania jako łącznik Europy z Ameryką. Kissinger wyraża swój niepokój mówiąc o Niemczech i Rosji upatrując w tych państwach potencjalne zagrożenie dla pokoju w Europie. Aby ustrzec się tego, należy nie do-prowadzić do nadmiernego zbliżenia tych dwóch państw. Niebezpieczna może być także izolacja Ro-sji na scenie globalnej, choć nie można mieć pew-ności, że polityka rosyjska będzie teraz nastawiona na pokojową koegzystencję. Za ważnych uczestni-ków stosunków międzynarodowych uważa także Japonię (wysoko rozwiniętą, choć ze starzejącym się społeczeństwem), Chiny, które pewnie budują swą mocarstwowość i być może Indie z racji na swe znaczenie etniczne w regionie.

Amerykański prymat – niezaakceptowany pomysł

Koncepcję wielobiegunowości przedstawił tak-że Samuel P. Huntington w swym artykule The Lonely Superpower. Zdaniem autora dominacja

AMERYKA PŁN. GEOPOLITYKA

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE60

Page 61: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

usprawiedliwia interwencję w Iraku, twierdząc, że tam także może rozwinąć się demokracja, a idea wolności i demokracji powinna być pro-pagowana mimo niesprzyjających warunków historyczno-kulturowych. Podejście takie obra-zuje, że pretensje do Stanów Zjednoczonych do-tyczące rzekomej arogancji polityki zagranicznej nie są bezpodstawne, tym bardziej, że jego auto-rem jest Amerykanin.

Zupełnie inaczej widzi prymat USA Richard N. Haass przedstawiając swe poglądy w pracy Roz-ważny szeryf… Ów politolog jest zgodny co do do-minacji Stanów Zjednoczonych we współczesnym świecie, ale uważa, że nie można prowadzić polity-ki opierającej się na propagowaniu idei wolności i demokracji w oparciu o rozwiązania militarne. Także wszelkiego rodzaju naciski na inne państwa nie znajdują poparcia w oczach Haassa. Działania takie napotykają opór krajów niezainteresowanych wartościami promowanymi przez USA, co pro-wadzi do uszczuplenia zasobów amerykańskich i w efekcie niczemu pozytywnemu nie służą. R. N. Haass twierdzi, że namnożenie uczestników stosunków międzynarodowych, co już w zasadzie jest faktem, spowoduje namnożenie problemów. Następstwem problemów związanych z rozczłon-kowaniem sceny światowej będzie, jego zdaniem, deregulacja stosunków międzynarodowych.

Odpowiedzią na taką sytuację jest zdaniem Haassa „doktryna regulacji”, która łączy w so-bie sześć różnych doktryn: hegemonię, izolacjo-nizm, rozwój demokracji, ekonomizm, huma-nitaryzm i realizm.

Niezaakceptowany pomysł – trudna rzeczywistość

W trzynaście lat po opublikowaniu Unipo-larnej chwili Krauthammer utrzymywał, że owa unipolarna chwila trwa nadal. Zdaniem autora potęga Stanów Zjednoczonych powinna wyrażać się w ich globalnym zaangażowaniu, nawet jeśli działania USA nie są popierane przez inne pań-stwa. Według Krauthammera nawet jeśli takie poparcie jest udzielone to nie zmienia ono anty-amerykańskiego nastawienia świata. Dlatego nie warto usilnie poszukiwać sojuszy i oglądać się na rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ, tylko kon-sekwentnie realizować politykę obrony własnych interesów. Twierdził, że z racji na swą wyjątko-wość (militarną, ekonomiczną, technologiczną i kulturową) Stany Zjednoczone mogą działać bez czyjejkolwiek zgody i aprobaty, jeśli wymaga tego żywotny interes amerykański.

Przy unipolarnej chwili obstaje, choć nie mó-wiąc tego dosłownie, także Zbigniew Brzeziński (pisze o tym m.in. w Wielkiej szachownicy). Po-strzega on Stany Zjednoczone jako pierwszego i jedynego światowego hegemona. Dominacja ta

przejawia się w wielu aspektach, wśród których jest oczywiście omawiany już aspekt militarny: poziom wyszkolenia i mobilność armii czy nowoczesny arsenał to tylko przykłady owej dominacji. Także gospodarka amerykańska nie ma sobie równych. Osobną kwestią jest atrakcyjność kulturowa Sta-nów Zjednoczonych, szczególnie wśród ludzi mło-dych, mimo tego, że często kulturze amerykańskiej zarzuca się płytkość i prymitywizm. Nie zmienia to faktu, że produkcja muzyczna i telewizyjna sprzyja dyfuzji kulturowej w większości państw świata.

Zdaniem Brzezińskiego świat ogniskuje się wokół USA. Porozumienia militarne i gospodar-czo-finansowe oparte są o potencjał amerykański, a zaangażowanie Stanów Zjednoczonych podnosi rangę organizacji. NATO czy Bank Światowy to tylko nieliczne z nich.

Stany Zjednoczone nie tylko są pierwszym i je-dynym mocarstwem światowym, ale też, zdaniem Brzezińskiego, ostatnim. Politolog ten zauważa, że coraz więcej państw „dogania” USA pod wzglę-dem gospodarczym. Stany Zjednoczone stają tak-że przed wyzwaniami związanymi ze słabościami wewnętrznymi i problemem przyszłej pozycji w świecie. Kultura, do której Brzeziński przywiązuje dużą wagę zaczyna być postrzegana jako degrengo-lada; część społeczeństw całkowicie ją odrzuca.

Krótko mówiąc dominacja amerykańska ma charakter przejściowy. Dlatego należy wykorzy-stać tą sytuacje i jak najdłużej utrzymać prymat w świecie, ponieważ glob bez aktywnej roli Sta-nów Zjednoczonych będzie pełen niestabilno-ści i konfliktów. Jednak działanie w pojedynkę może być bardzo trudne, a wzrost znaczenia innych ośrodków władzy zmusza Stany Zjed-noczone do zrewidowania swej polityki w kie-runku nastawionej na ścisłe sojusze z państwami zachodnimi. Tym samym wydaje się, że dotych-czasowe usilne próby utrzymania prymatu USA zaczynają być nieskuteczne.

Zbigniew Brzeziński przywództwo amerykań-skie uważa za pożądane, w przeciwieństwie do do-minacji, która może być postrzegana jako przejaw arogancji politycznej połączonej z nie liczeniem się ze zdaniem innych państw. Nie zmienia to faktu, że USA mają wyjątkowy status w świecie, ale nie powinno to być wykorzystywane do budowy pań-stwa-rządu globalnego. Taki cel może nie tylko być niemożliwy do osiągnięcia, ale może nawet dopro-wadzić do obniżenia znaczenia Stanów Zjedno-czonych, co jest zgoła odmienne od oczekiwań Brzezińskiego. Obecna pozycja USA powinna być wykorzystana do konsolidacji państw zainte-resowanych realizacją celów zbieżnych z polityką amerykańską, co doprowadziłoby do podwyższe-nia bezpieczeństwa globalnego.

Bartosz Szyja

USA jest chwilowa, a wraz z jej końcem nastąpi prawdziwa wielobiegunowość. Do tego czasu możemy mówić o systemie uni-multipolarnym, w którym oprócz supermocarstwowych Stanów Zjednoczonych znaczenie mają inne państwa, sil-ne regionalnie. Jest ich bardzo wiele, na przykład Niemcy i Francja w Europie, Chiny i Japonia w Azji, Brazylia w Ameryce Łacińskiej itd. W związ-ku z tym mówienie o hegemoni USA jest błędem, ale dominacja jest bezsporna. Dominacja ta wyra-ża się na przykład w mobilności militarnej.

Huntington uważa, że trzeba zapomnieć o budowie hegemonistycznej pozycji Stanów Zjed-noczonych w oparciu o unipolarny system mię-dzynarodowy. Zdaniem autora koncepcji jedno-biegunowość przestaje istnieć, a hegemonia nie jest w ogóle możliwa do osiągnięcia. Imperialna poli-tyka irytuje opinię międzynarodową, co prowadzi do dalszego spadku znaczenia USA. W kontekście teorii „zderzenia cywilizacji”, „podwórkiem” dla Waszyngtonu powinny być państwa wywodząc się z tego samego kręgu kulturowego, z którymi ewentualne sojusze będą trwalsze niż z państwami odległymi etnicznie. Teza ta wydaje się pozornie słuszna, ale przygotowania do interwencji zbrojnej w Iraku w 2003 roku pokazały, że nie wszystkie państwa europejskie są zainteresowane tego typu współpracą z USA, a te które są zainteresowane w oczach opinii publicznej popełniają błąd.

W opinii Charlesa Krauthammera nie każda ingerencja amerykańska jest pożądana. Dochodzi on do wniosku, że działania propagujące demokra-cje warto przeprowadzać tam, „gdzie się to liczy”, czyli decyzje o podjęciu ewentualnego działania powinien regulować interes USA. Krauthammer

AMERYKA PŁN. GEOPOLITYKA

KWIECIEŃ-MAJ 2011 61

Page 62: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

AUSTRALIA I OCEANIA SOJUSZE

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE62

Dwa kraje Imperium Brytyjskiego leżące w strefie Oceanii - Australię i Nową Zelandię, jako największe i najbogatsze państwa regionu,

łączą od lat bliskie relacje. Przykładem może być podpisane w 1973 roku Trans-Tasman Travell Agreement - porozumienie dopuszczające wolną migrację w obu kierunkach. Stosunki między tymi państwami na całym świecie są określane jako Trans-Tasman Relations.

Szczególnie istotne są wzajemne relacje w dziedzinie bezpieczeństwa i współpracy militarnej. Już od wielu lat oba państwa ściśle współpracują jako członkowie najpierw Commonweatlh czy później paktu ANZUS. Do dnia dzisiejszego, Australia i Nowa Zelandia często reprezentują na forum międzynarodowym wspólne stanowisko, które wcześniej jest przedmiotem negocjacji władz w Canberze i Wellington.

Współpraca w ramach British Empire?W XX-wieku Australia i Nowa Zelandia bardzo angażowały się w dzia-

łania pod banderą Imperium Brytyjskiego. Na froncie I Wojny Światowej utworzyły wspólną armię - Australian and New Zealand Army Corps, która walczyła m.in. na terenie Turcji. Pamiątką tych wydarzeń jest obcho-dzony 5 kwietnia „ANZAC Day”, czyli rocznica lądowania połączonych sił pod Gallipolii.

W czasie II Wojny Światowej Anzac Corps brało udział w bitwie o Grecję. Skutki tej wojny dotknęły szczególnie Australię, która była za-grożona japońską inwazją. Władze obu państw zrozumiały, że nie mogą polegać na wsparciu osłabionej Wielkiej Brytanii i zaczęły wzmacniać kontakty z USA.

Bezpieczeństwo szczególnym priorytetemDoświadczenia światowych wojen przekonały wiele państw o koniecz-

ności starannego dbania o bezpieczeństwo. W rejonie Oceanii przejawem takich działań było podpisanie w 1951 roku Paktu Bezpieczeństwa Pacy-fiku. Oprócz Australii i Nowej Zelandii, jego sygnatariuszem, a zarazem inicjatorem, były Stany Zjednoczone. Zawarta umowa nazywana bywa częściej ANZUS – od pierwszych liter państw wchodzących w jego skład.

Powstanie paktu było swoistym przedłużeniem ścisłej współpracy trzech państw, jaka zrodziła się jeszcze w okresie II Wojny Światowej. ANZUS miał za zadanie spełniać rolę odpowiednika NATO w rejonie Pa-cyfiku. Stanowił przeciwwagę dla bloku komunistycznego i gwarantował zbrojną pomoc sojuszników w razie ataku na kraj członkowski.

Relacje w ramach ANZUSPodpisanie Paktu Bezpieczeństwa Pacyfiku jeszcze mocniej związało

ze sobą Australię i Nową Zelandię. W ramach zobowiązań wynikających z porozumienia kraje wspólnie walczyły w wojnie wietnamskiej oraz na-wiązały w 1954 roku współpracę z Organizacją Paktu Azji Południowo-Wschodniej (SEATO)

Testem dla sojuszu trans-tasmańskiego był spór między „Krajem Kiwi” i Stanami Zjednoczonymi na temat broni nuklearnej. Nowa Zelandia ogłosiła się strefą bezatomową, a władze w Wellington nie zezwoliły na

wpłynięcie do portu niszczyciela USS Buchanon, uzbrojonego w głębino-we bomby z ładunkiem atomowym. Była to forma sprzeciwu dla agresyw-nej polityki Ronalda Reagana wobec ZSRR.

Władze amerykańskie wypowiedziały w 1987 roku umowę Nowej Ze-landii i przestały ją uważać za sygnatariusza Paktu Bezpieczeństwa Pacyfi-ku. Nie wpłynęło to jednak na relacje na linii Australia-Nowa Zelandia. Władze w Canberze w dalszym ciągu uważały sąsiadów za sojuszników i pełnoprawnych członków ANZUS. Mimo to, już od 1985 roku, spo-tkania ministrów spraw zagranicznych w ramach paktu odbywają się bez udziału przedstawiciela Nowej Zelandii.

W latach 1999-2003 Australia i Nowa Zelandia zapobiegły okrut-nym czystkom etnicznym i zwalczaniu zwolenników niepodległości w Timorze Wschodnim. Po atakach na WTC w 2001 roku, zgodnie przy-stąpiły do koalicji przeciw terrorystom i przekazały wsparcie militarne siłom w Afganistanie.

Działalność antyterrorystyczna doprowadziła jednak do pewnych róż-nic między obydwoma krajami. Australia dużo mocniej włączyła się w 2003 roku w wojnę w Iraku, wysyłając tam około 2000 żołnierzy (dodat-kowych 800 brało potem udział w tworzeniu nowej armii irackiej). Nowa Zelandia zaangażowała w tę operację, z godnie z zasadami ONZ, o wiele mniejsze oddziały.

Wspólne honorowanie historiiW ostatnich latach Australia i Nowa Zelandia skupiły się na upa-

miętnieniu wspólnej historii. W 1998 roku jednemu z mostów w Sydney nadano nazwę „ANZAC Day Bridge” na pamiątkę wspólnych działań An-zac Corps. Flaga australijska została umieszczona na wschodnim, a nowo-zelandzka powiewa na zachodnim jego wsporniku.

W 2000 roku na jednym krańcu w/w mostu umieszczono posąg au-stralijskiego żołnierza, a 8 lat później dokonano odsłonięcia figury przed-stawiającej jego nowozelandzkiego odpowiednika. Innym podniosłym wy-darzeniem było otwarcie przez premierów państw w 2001 roku wspólnego pamiątkowego monumentu w Canberze. Ma on upamiętniać wspólną ofiarę złożoną przez żołnierzy Anzac Corps w walce o pokój na świecie.

Zaglądając w przyszłość…Australia i Nowa Zelandia cały czas razem patrzą w przyszłość i

współpracują przy realizacji wspólnych celów. Zarówno władze w Can-berze, jak i w Wellington wiedzą, że wspólnie osiągną więcej niż działając w pojedynkę. Szczególnie w newralgicznym sektorze bezpieczeństwa i obszarze wojskowości. Mówią o sobie zgodnie: „we are not a family, we are just friends”.

Ostatnio pojawiają się nadzieje, że jedna z kwestii zapalnych między krajami może zostać zażegnana. Stany Zjednoczone chcą bowiem wyjaśnić wszelkie nieporozumienia i ożywić kontakty z Nową Zelandią. Jeśli chęci przełożone zostaną na czyny z obu stron to może wkrótce relacje w ramach ANZUS powrócą do swej pierwotnej postaci…

Krzysztof Kołaski

Militarne stosunki trans-tasmańskie

Page 63: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

DYPLOMACJA

KWIECIEŃ-MAJ 2011

6 kwietnia 2011 roku dokonano uroczystego otwarcia Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Sewastopolu. Jest on najmłod-szą z polskich placówek konsularnych na terytorium Ukrainy.

Polski Konsulat jest zarówno jedynym przedstawicielstwem unijnym, jak i jedynym przedstwicielstwem kraju członkowskiego NATO na tere-nie miasta Sewastopol i półwyspu krymskiego w jego granicach admini-stracyjnych. Głównie ze względu na Flotę Czarnomorską stacjonującą w Sewastopolu obszar ten jeszcze do niedawna był zamkniętą przestrzenią zarówno dla cudzoziemców, jak i obywateli Ukrainy.

Polski okręg konsularny obejmuje miasto wydzielone Sewastopol oraz Autonomiczną Republikę Krym. Działa w nim 8 organizacji polo-nijnych. Dane szacunkowe urzędu wskazują, że do polskiego pochodze-nia przyznaje się około 8,5 tys. osób.

Działalność Konsulatu Generalnego RP promującą polską kulturę zainaugurowała wystawa IMPRIT – UKRAINA, prezentująca polską grafikę współczesną. Została ona zorgnizowana przez Fundację imienia Mariusza Kazany przy współpracy z Akademią Sztuk Pięknych w War-szawie oraz Konsulatem Generalnym RP w Sewastopolu. Jej uroczyste otwarcie w dniu 6 kwietnia br. w sewastopolskim Domu Kultury i Sztu-ki spotkało się z dużym zainteresowaniem i niezwykle życzliwym przyję-ciem ze strony mieszkańców Sewastopola, oraz ukraińskich mediów. Po zamknięciu wystawy w Sewastopolu ekspozycja będzie prezentowana przez polskie konsulaty działające na Ukrainie.

Wystawa IMPRINT – UKRAINA prezentuje prace dziesięciu pol-skich artystów biorących udział w pierwszej edycji Międzynarodowego Triennale Sztuk Graficznych im. T. Kulisiewicza w Warszawie IMPRINT 2008. Wystawa zwraca uwagę na interesujące rozwiązania formalne oraz różnorodne postawy artystyczne. Esponowane na niej prace ukazują szerokie spektrum współczesnej grafiki polskiej, nowatorskie działania graficzne, różnorodne postawy artystyczne i ciekawe ujęcia tematu.

Prezentowane na wystawie IMPRINT - UKRAINA grafiki były eks-ponowane w 2009 roku w „Galerii u Dyplomatów“, której założycielem był Mariusz Kazana, Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego Minister-stwa Spraw Zagranicznych.

Po zamknięciu wystawy IMPRINT – UKRAINA dziesięć prac zosta-nie przekazanych do Konsulatu RP w Sewastopolu. Dzięki współpracy z Międzynarodowym Triennale Sztuk Graficznych IMPRINT, Funda-cja imienia Mariusza Kazany ma możliwość przekazywania w depozyt Ministerstwu Spraw Zagranicznych RP wybranych prac wybitnych polskich artystów grafików jako elementu wystroju polskich placówek dyplomatycznych.

Fundacja im. Mariusza Kazany

* Fotorelacja z uroczystości dostępna w serwisie Stosunki.pl

W uznaniu zaangażowania na rzecz wzmocnienia kolektywnej obro-ny Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego, wzmacniania

współpracy pomiędzy Kanadą i Polską dla dobra sił zbrojnych oraz w szczególności wsparcia na rzecz współpracy bilateralnej pomiędzy polski-mi i kanadyjskimi wojskami w Afganistanie, 13 października w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, odbyła się uroczystość nadania Wojsko-wego Krzyża Zasługi (the Meritorious Service Cross - Military Division) Generałowi Franciszkowi Gągorowi. Odznaczenie w imieniu w imieniu jej Królewskiej Mości Królowej Kanady, małżonce Generała Gągora wrę-czył Szef Obrony Kanadyjskich Sił Zbrojnych gen. Walter J. Natanczyk.

Podczas swojego przemówienia gen. Walter J. Natanczyk, podkreślił bliskie więzi jakie łączyły go z Generałem Gągorem: „Ceniłem bardzo gen. Gągora. Był moim przyjacielem, był przyjacielem Kanady. Wszyscy, którzy znaliśmy Franciszka czuliśmy się wzmocnieni Jego przyjaźnią i tak jak On kiedyś czynił nas mocniejszymi tak teraz my – jako rodzina – spo-tykamy się wspierając Jego rodzinę”.

Generał Mieczysław Cieniuch, Szef Sztabu Generalnego zaznaczył, że odznaczenie ś.p. Franciszka Gągora jest przede wszystkim wyrazem uzna-nia dla jego niepodważalnych osiągnięć i osobistego wkładu w umacnia-nie Sojuszu Północnoatlantyckiego.

,,Dziękuję wszystkim za przybycie na tę jakże ważną dla mnie i dla moich dzieci uroczystość. Wzruszyło mnie niezmiernie, że zechcieliście przekazać mi odznaczenie pośmiertnie nadane Mojemu Mężowi. Wierzę, że przyjąłby je z najwyższym honorem i zaszczytem. Byłby z niego dumny, tak jak teraz my jesteśmy dumni z niego.” - powiedziała p. Lucyna Gągor, małżonka byłego szefa SG WP odbierając Wojskowy Krzyż Zasługi.

W ceremonii uczestniczył również Ambasador Kanady w Polsce, dele-gacja Kanadyjskich Sił Zbrojnych oraz przedstawiciele kierowniczej kadry i pracowników Sztabu Generalnego WP. Szef Obrony Kanadyjskich Sił Zbrojnych gen. Walter J. Natanczyk. Złożył także wieniec przy grobie Generała Franciszka Gągora na warszawskich Powązkach.

***Wojskowy Krzyż Zasługi został ustanowiony przez królową Elżbietę II w 1984 roku. Jest kanadyjskim odznaczeniem nadawanym wybitnym oso-bistościom, które dokonały szczególnych czynów, zarówno na płaszczyź-nie wojskowej jak i cywilnej.

Inf. własna

* Fotorelacja z uroczystości dostępna w serwisie Stosunki.pl

Wojskowy Krzyż Zasługi dla Generała Franciszka Gągora

Otwarcie konsulatu RPw Sewastopolu

63

Page 64: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

Zasadniczą osią sporu między PRL a NRD o rozgraniczenie obszarów w Zatoce Pomorskiej stała się kwestia, czy północny odcinek toru podej-ściowego do portu w Świnoujściu i kotwicowisko nr 3 zostaną włączone do morza terytorialnego NRD, czy nie. Czy przy określaniu ich statusu praw-nego można się powołać na istnienie szczególnych okoliczności związanych z koniecznością utrzymania swobodnego dostępu do portów w Szczecinie i Świnoujściu, utrzymania bezpośredniego połączenia z morzem otwartym oraz możliwością prowadzenia prac mających na celu utrzymanie toru i kotwicowiska w stanie gwarantującym możliwość ich wykorzystania dla żeglugi. Pytania te miały bardzo ważne dla Polski implikacje ekonomiczne. Można zauważyć, że kwestie te zostały podniesione w stosunkach dwu-stronnych z uwagi na zmiany, jakie następowały w międzynarodowym prawie morza, w szczególności dotyczące powiększania szerokości morza terytorialnego.

PRL i NRD przez kilkanaście lat posiadały trzymilowe morza teryto-rialne. W 1984 roku NRD przyjęła rozporządzenie, którego skutkiem było powiększenie morza terytorialnego tego państwa do 12 mil. Zgodnie z tym ustaleniem, północny odcinek toru wodnego oraz kotwicowisko nr 3 od 1 stycznia 1985 r. zostały włączone do morza terytorialnego NRD. Była to decyzja jednostronna, podjęta bez żadnych negocjacji. Wobec protestu rządu PRL doszło do sporu, a właściwie do konfliktu skrywanego przed opinią publiczną, który trwał do 1988/89 roku. W tym czasie doszło do 180 incydentów na spornych akwenach. Patrolowce NRD początkowo nie odpowiadały na salut jachtów polskich, później dochodziło do tara-nowania jednostek polskich i utrudniania żeglugi statków handlowych

płynących do portów Szczecin i Świnoujście. Okręty wojenne domagały się opuszczenia wód terytorialnych NRD nie tylko przez statki polskie, ale i statki pływające pod innymi banderami. W zmieniającej się sytuacji we-wnętrznej i międzynarodowej doszło w 1989 r. do przyjęcia między Polską a NRD umowy uwzględniającej w pełni szczególne okoliczności i zasadę słuszności, zawierającej postanowienie o wyłączeniu północnego odcinka toru podejściowego i kotwicowiska nr 3 z morza terytorialnego NRD i stwierdzającego, że nie stanowią one żadnego innego obszaru morskiego tego państwa. W ten sposób trwający wiele lat spór dotyczący rozgranicze-nia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej został zakończony.

Niemieckie próbyOstateczne zniknięcie NRD z mapy nie zmieniło sytuacji prawnej

ustanowionej przez umowę z 1989 r. RFN jako sukcesor, zgodnie z prawem międzynarodowym, przejął jej zobowiązania i granice. Innymi słowy, traktaty terytorialne NRD w dalszym ciągu obowiązują i definiują granice RFN. Zostało to jednoznacznie stwierdzone w traktacie między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec z 1990 r. o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy.

W 1994 pojawił się problem związany z niemieckimi pracami nad wyłączną strefą ekonomiczną. Polska, przypominając, że zgodnie z umową z 1989 r. tor podejściowy do portów Szczecin i Świnoujście w całym swym przebiegu oraz kotwicowiska znajdują się na morzu terytorialnym RP bądź na morzu otwartym, nie zgodziła się ze stanowiskiem Berlina, zmierzającym

w Zatoce Pomorskiej

Chociaż obecne relacje pomiędzy Polską a Niemcami są bardzo dobre, czego wyrazem jest choćby współpraca na forum Unii Europejskiej i NATO, istnieje wyraźna różnica stanowisk dotycząca zewnętrznej granicy niemieckiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Na szczęście ma ona jedynie wymiar prawny.

Sąsiedzkie spory

PRAWO MIĘDZYNARODOWE

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE64

Page 65: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

do włączenia tych obszarów do niemieckiej strefy ekonomicznej. Z tego względu na obszarach tych RFN nie może wykonywać żadnych praw suwerennych ani jurysdykcji wynikających ze statusu wyłącznej strefy ekonomicznej. Mimo sprzeciwu Polski, w proklamacji RFN z 25 listopada 1994 r. dotyczącej ustanowienia wyłącznej strefy ekonomicznej RFN na Morzu Północnym i na Morzu Bałtyckim, północna część toru podejściowego i kotwicowisko nr 3 znalazły się w jej granicach. Niemiecka proklamacja została przez Polskę oprotestowana.

Próby objęcia jurysdykcją niemiecką północnego odcinka toru podejściowego i kotwicowiska nr 3 nie ograniczają się tylko do włączenia obszarów, wbrew zobowiązaniom traktatowym RFN, do niemieckiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Można odnotować, że 15 września 2005 r. weszło w życie rozporządzenie ministra środowiska, ochrony przyrody i bezpieczeństwa reaktorów atomowych o wyznaczeniu rezerwatu przyrody „Zatoka Pomorska”. Obszar rezerwatu przyrody obejmuje, poza niemieckimi obszarami morskimi, również część redy Portu Szczecin i Świnoujście, będącej częścią polskiego morza terytorialnego.

W 2009 r. strona niemiecka przedstawiła projekt planu zagospodarowania przestrzennego dla Morza Bałtyckiego, który także miał obejmować północny odcinek toru podejściowego i kotwicowisko nr 3, choć nie przewidywano podejmowania jakichkolwiek działań w tym rejonie. W wyniku podjętych interwencji i działań dyplomatycznych Polski strona niemiecka wycofała się z zamiaru objęcia planem zagospodarowania tego obszaru morskiego, a w samym planie wyraźnie stwierdza się, że nie obejmuje on północnego toru podejściowego.

Niepokojące incydentyRysę na dobrych relacjach dwustronnych stanowi szereg przykrych

incydentów. W 1994 r. marynarka wojenna RFN planowała przeprowadzenie ćwiczeń w akwenie, którego dolna granica pokrywała się z torem wodnym prowadzącym do Świnoujścia. W tej sytuacji Polska wyraziła protest. Podobny problem wynikł w listopadzie 1995 r. i znów został oprotestowany – domagano się, by ćwiczenia odbywały się poza obszarem uznawanym przez RP za jej morze terytorialne. W 2006 roku Polska protestowała wobec planów przeprowadzenia w Zatoce Pomorskiej ćwiczeń ogniowych niemieckiej floty. W strefie ćwiczeń znalazł się tor podejściowy do kotwicowiska nr 3 i samo kotwicowisko nr 3, a także część toru północnego prowadzącego do polskich portów. Prowadzenie ćwiczeń w tym rejonie zostało uznane przez Polskę za niedopuszczalne, gdyż praktycznie uniemożliwia uprawianie żeglugi do portów. Stwarza też zagrożenie dla jednostek pływających w tym rejonie. Konsekwencją tych ćwiczeń było zmuszenie trzech polskich promów, „Gryf”, „Mikołaj Kopernik” i „Wawel”, płynących z Ystad do Świnoujścia, do zmiany kursu. Mimo protestów, praktyka przeprowadzania manewrów wojskowych przez RFN na części polskiego morza terytorialnego jest kontynuowana.

W grudniu 2004 roku pływająca pod banderą holenderską i wykonująca prace na zlecenie Polski pogłębiarka „Cornelia” została skontrolowana przez niemieckich pograniczników. Do incydentu doszło na obszarze redy portów Szczecin i Świnoujście (a więc na morzu terytorialnym RP). Po wejściu na pokład Niemcy przeprowadzili kontrolę, w trakcie której skopiowano dokumenty, zabroniono prowadzenia jakichkolwiek prac w tym rejonie, a kapitan został poinformowany, że niezastosowanie się do tego polecenia będzie prowadzić do zatrzymania statku. Według władz niemieckich „Cornelia” prowadziła prace pogłębiające na obszarze wyłącznej strefy ekonomicznej RFN. Tego samego dnia doszło do ponownej interwencji. Do „Cornelii” znów podpłynięto, wzywając do okazania licencji na prowadzenie prac wydobywczych w niemieckiej strefie ekonomicznej. Po uzyskaniu odpowiedzi, że nie jest ona wymagana na polskim morzu terytorialnym, jednostka odpłynęła bez podejmowania jakichkolwiek prób zatrzymania pogłębiarki. Polska protestowała, żądając wyjaśnień i zaprzestania takich działań.

WnioskiCzego więc dotyczy w praktyce różnica zdań? RFN nie kwestionuje

przebiegu granicy polsko-niemieckiej terytorium państwowego, które obejmuje, ściśle biorąc, tylko morze terytorialne. Natomiast chce traktować postanowienia ustępu 2 artykułu 5 niewiążąco. Czy traktat z 1990 r. pozwala na taką interpretację? Z pewnością nie! Jego tekst potwierdza obowiązywanie umowy z 1989 r. w całości i bez zastrzeżeń. RFN nie złożyła nigdy oświadczenia wyłączającego obowiązywanie ustępu 2 artykułu 5 z sukcesji terytorialnej. Nie zgłosiła tez zastrzeżenia w tej kwestii do traktatu z 1990 r. Zresztą oświadczenie takie bez akceptacji ze strony polskiej nie mogłoby zmienić jednostronnie statusu prawnego północnego odcinka toru podejściowego i kotwicowiska nr 3, które zgodnie z tym ustępem „nie stanowią szelfu kontynentalnego, strefy rybołówczej i ewentualnej wyłącznej strefy ekonomicznej NRD”.

Niezależnie od tego czy RFN, zgodnie z zasadą dobrosąsiedztwa i biorąc pod uwagę szczególne interesy RP, zrezygnuje z dalszych prób włączenia północnego odcinka toru podejściowego i kotwicowiska nr 3 do swojej wyłącznej strefy ekonomicznej czy też nie – sytuacja prawnomiędzynarodowa oraz status tych obszarów jest jasny i nie podlega dyskusji. Umowa z 1989 r. o rozgraniczeniu obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej, zarówno w odniesieniu do ustępu 1, jak i 2 artykułu 5, wiąże bezwarunkowo RFN. Artykuł ten nie może być zmieniony bez zgody Polski. Konsekwentne i zdecydowane protesty i sprzeciw RP wobec działań jednostronnych i zdarzających się incydentów sprzecznych z tą umową dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że nie ma i nie będzie akceptacji dla dotychczasowego stanowiska niemieckiego. Od kilku wieków w prawie narodów obowiązuje zasada, że nie należy doszukiwać się i podnosić wątpliwości tam, gdzie brzmienie tekstu umowy jest jasne i nie wymaga żadnej interpretacji.

Prof. dr hab. Janusz SymonidesProfesor Uniwersytetu Warszawskiego oraz Społecznej Wyższej Szkoły Przedsię-

biorczości i Zarządzania, członek Doradczego Komitetu Prawnego przy MSZ, arbiter w Stałym Trybunale Arbitrażowym w Hadze, arbiter i koncyliator konwencji ONZ o prawie

morza. Przez wiele lat dyrektor Departamentu Praw Człowieka, Demokracji i Pokoju UNESCO w Paryżu.

65

PRAWO MIĘDZYNARODOWE

KWIECIEŃ-MAJ 2011

Obszary morskie znajdujące się w granicach jurysdykcji państwowej,

zgodnie z konwencją o prawie morza z 1982 r., to nie tylko terytorium

morskie państwa, czyli jego wody wewnętrzne i morze terytorialne o

szerokości nie przekraczającej 12 mil morskich, lecz również wyłączna

strefa ekonomiczna (do 200 mil morskich), a także szelf kontynentalny

(do 350 mil morskich). O ile państwa mają nad wodami wewnętrzny-

mi i nad morzem terytorialnym suwerenność, o tyle w wyłącznej stre-

fie ekonomicznej i na szelfie, które podlegają specjalnemu reżimowi

prawnemu, nie mają suwerenności, lecz wykonują suwerenne prawa

i jurysdykcję, których zakres jest określony w prawie morza. Ustana-

wiane w latach 70. i 80. strefy rybołówcze są obecnie traktowane jako

integralna część strefy ekonomicznej.

Jeżeli debatę dotyczącą ustępu 2 artykułu 5 potraktować jako pro-

blem prawny, to mógłby on być przedstawiany do rozstrzygnięcia

przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Wydaje się jednak,

że istniejące rozbieżności powinny być załatwione przede wszystkim

w stosunkach dwustronnych, zgodnie z zasadą dobrosąsiedztwa sfor-

mułowaną w traktacie z 1991 r.

Page 66: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE66

Każdy wie, że nadmiar jedzenia prowadzi do otyłości. Niestety znakiem szczególnym na-

szych czasów zaczyna być rozmiar XL. Jednak jeśli patrzeć na rekordzistów w kategorii najciężsi ludzie świata, można by rzec, że reszta społeczeństwa to stado anorektyków w rozmiarze XS. Manuel Uri-be, do niedawna najcięższy człowiek świata, trafił na listę dwukrotnie: pierwszy raz, gdy wskazówka wagi przekroczyła 570 kg, a drugi, kiedy zgodnie z obietnicą zrzucił 200 kg (rekord ubytku wagi). Jego pierwszy wyczyn ma szansę powtórzyć pew-na Amerykanka – obecnie 9-letnia dziewczynka, która jeszcze rok temu ważyła 240 kg (oczywiście oba przypadki to zjawiska chorobowe, nie warte naśladowania).

Zanim jednak komuś przyjdzie do głowy pró-bować pobić wagowy rekord Meksykanina,

trzeba najpierw dobrze zjeść. W kategorii po-wiedzmy „spożywczej” Polacy są bardzo aktywni. Jednym z najnowszych rekordów w tej dziedzinie jest np. góralska kwaśnica. Pierwszy raz taki ory-ginalny rekord pobili mieszkańcy Przybędzy: w 2003 roku ugotowali ponad 7 tysięcy litrów tej pysznej tradycyjnej zupy, którą posiliło się ponad 20 tysięcy ludzi, a samo publiczne jej gotowanie stało się coroczną tradycją dla okolicznych miesz-kańców. Sam rekord wielokrotnie zmieniał wła-ścicieli – ten ostatnio zanotowany padł w Żywcu, gdzie przez dwa dni gotowano ponad 11 tysięcy litrów rekordowej zupy.

Sądząc po ilości zgłoszeń, pokuszę się o stwier-dzenie, że Polacy są mistrzami w przygotowy-

waniu zup. Próbowano bić rekordy w gotowaniu zupy jarzynowej, barszczu czy rosołu. W 2006 roku, podczas Światowych Targów Książki Ku-linarnej we Wrocławiu, padł kolejny „zupny” re-kord Guinnessa. 10 000 litrów żuru żywieckiego starczyło dla 25 tysięcy osób. Do przygotowania tej gigantycznej zupy zużyto 480 kg kiełbasy, po-nad 500 kg warzyw oraz 8500 litrów wody.

Sięgając po tradycyjne polskie potrawy można osiągnąć niezły sukces. Przekonali się o tym

mieszkańcy w podtarnobrzeskich Gorzycach, go-tując ponad pół tony bigosu. Zużyto na niego, między innymi, blisko 400 kg kapusty i 40 kg kieł-basy, czy też 70 kg ziemniaków. Całość przygoto-wywano na ogromnej patelni w asyście lokalnych kucharzy i właścicieli restauracji. Poprzedni rekord został pobity z nawiązką, czym nawet sami organi-zatorzy byli zaskoczeni, gdyż planowano ugotować jedynie 400 kg potrawy (do pobicia było 360 kg).

Polska piastuje także miano rekordzisty w go-towaniu np. największego pieroga, gołąbka,

kluski śląskiej, czy też ilości ulepionych uszek z na-dzieniem grzybowym (oczywiście na czas). Trady-cją już się stało, że uczestnicy wspomnianych wcze-śniej Targów Książki Kulinarnej we Wrocławiu, co rok podejmują próbę bicia rekordu w dziedzinie kulinarnej i staje się to główną atrakcją imprezy.

No, ale oczywiście świat nie pozostaje bierny. Włosi lepią najdłuższe spaghetti na świecie,

a w USA powstaje największa porcja makaronu z sosem i serem. Włosi tworzą także największą pizzę

ulepioną w dwie minuty (na ten rekord porywali się też Polacy z krakowskiej pizzerii). Amerykanie lepią największą kulkę lodów czekoladowo-wa-niliowych (ponad 900 kg) i dodatkowo dzierżą miano rekordzisty w jedzeniu lodów na czas (bli-sko 400 gram w 30 sekund). W ramach rewanżu Chińczycy stworzyli rekordowe ciastko lodowe (prawie 9 ton), na co Amerykanie odpowiedzieli najdroższym lodowym deserem za 25 tysięcy dola-rów (słowem – kulinarna wojna).

Istnieje cała rzesza rekordów tak dziwnych, że wręcz niedorzecznych. W najnowszej Księdze

Rekordów Guinnessa znajdziemy najdłuższego hot-doga, największego pączka (w obu kategoriach regularnie od kilku lat Amerykanie podnoszą po-przeczkę). Pochodząca z Korei Południowej Ame-rykanka Sonya Thomas bije rekord Guinnessa w jedzeniu skrzydełek z kurczaka (181 skrzydełek ważących łącznie 2,2 kg w 12 minut). W ramach ciekawostki warto dodać, ze ta sama pani jest także rekordzistką w jedzeniu ostryg, jajek na twardo, sernika, papryki jalapeño oraz hot dogów.

Choć bicie rekordów, wydawać by się mo-gło, jest domeną Amerykanów, to jednak

spora część zwycięstw trafia w ręce innych nacji. Dla przykładu, z okazji 65. urodzin prezydenta Sri Lanki Percy’ego Mahendra i światowego dnia rekordów Guinessa, przygotowano największy w historii kiribath (tradycyjny deser Sri Lanki). Wynik – 7 ton smakołyka przygotowanego przez kilkuset kucharzy. Innym przykładem może być największa na świecie tabliczka czekolady, która stworzona została w czerwcu 2005 roku przez Kit Kat (Nestle) podczas festiwalu „Sweet Surprises” w Dubaju (Zjednoczone Emiraty Arabskie).

Co daje taki rekord? Na pewno pozwala wyka-zać się kreatywnością i dowcipem. Kategorii

może być tak wiele, jak wiele będzie ciekawych zgłoszeń – z tego powodu co roku wydawane jest nowe zestawienie oryginalnych rekordów. Jak pokazują przykłady z Polski, to także doskonała okazja do zabawy, a przede wszystkim do dobrej promocji regionu i jego lokalnych atrakcji. A tak na marginesie, najdłuższa kiełbasa na świecie nie pochodzi już ani z Polski, ani nawet z Rumunii, która kilka lat temu ów rekord nam odebrała (mia-ła 392 metry długości i ważyła 150 kg). W 2010 roku blisko 30 kucharzy z Toluca w Meksyku w trzy dni przygotowało ponadkilometrową kiełba-sę, której waga przekroczyła pół tony. Słowem: Polacy – czas na rewanż!!!

Patrycja Kuciapska

To mój rekord w jedzeniu!

To, że większość ludzi lubi jeść, nie jest tajemnicą. Wystarczy spojrzeć na „rozrastające się” społeczeństwo amerykańskie. To, że w jedzeniu lubimy rywalizację, też nikogo nie dziwi. Tym bardziej nie zaskoczę nikogo przytaczając kilka najcie-kawszych przykładów rekordów Guinnessa związanych pośrednio lub bezpośrednio z jedzeniem.

KUCHNIE ŚWIATA

Page 67: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

RONALD D. ASMUS„Mała wojna”Wydawnictwo Res Publica NowaWarszawa 2010

Za klika miesięcy, miną trzy lata od wojny która przypomniała światu, że historia jednak się nie skończyła. Chodzi o wojnę na Kau-kazie w pierwszych dniach sierpnia 2008. Konflikt rosyjsko – gruziń-ski, od strony tzw. kuchni przedstawia Ron Asmus w swojej najnow-szej książce pt. „Mała Wojna, która wstrząsnęła świata”, wydanej nakładem Biblioteki Respubliki Nowej.

Ron Asmus były podsekretarz stanu ds. europejskich w admini-stracji Billa Clintona, obecnie dyrektor Centrum Transatlantyckiego (Fundacja German Marchall Fund of the United States w Brukseli), bardzo zaangażowany w sprawy Europy Wschodniej, jest osobą która posiada odpowiednią wiedzę i doświadczenie aby spojrzeć na ten konflikt z odpowiedniej perspektywy.

Autor opisuje wojnę pomiędzy Rosją a Gruzją z szerokiej per-spektywy. Nie skupia się tylko na opisie działań dyplomatycznych oraz przebiegu samego konfliktu lecz prezentuje również szersze tło konfliktu i skomplikowane zaszłości historyczne, które do niego doprowadziły.

Asmus przedstawia w swojej książce, prawdziwy obraz współ-czesnych stosunków międzynarodowych. Odartych ze złudzeń i idealistycznych haseł. Głównym „winowajcą”, (choć pośrednim)

jest Zachód, który swoim niezdecydowaniem oraz przede wszyst-kim stosowaniem polityki podwójnych standardów, dał Rosji niejako przyzwolenie do akcji zbrojnej w Gruzji. Po lekturze książki, moż-na wysnuć wniosek, że Gruzja została niejako złożona w ofierze na ołtarzu poprawnych stosunków Zachodu z Rosją. Według autora Zachód od momentu upadku Związku Sowieckiego, nie potrafił wy-pracować skutecznej i spójnej koncepcji działania wobec krajów z przestrzeni postsowieckiej, przyzwalając niejako Rosji na prawo do dalszego decydowania w tym regionie.

Bardzo ciekawym elementem książki są przedstawione osobiste relacje i stosunki panujące pomiędzy najważniejszymi przywódcami w tamtych dniach. Ron Asmus opisuje min. osobistą niechęć Kanc-lerz Merkel do Prezydenta Gruzji oraz ostrą rozmowę Sarkozyego z Sakaszwilim.

Wojna Rosji z Gruzji, jak słusznie ją zatytułował autor, była małą wojną, jednakże mogącą mieć duże znaczenie dla współczesnych stosunków międzynarodowych. Dlatego też „Mała Wojna” Rona Asmusa powinna stać się obowiązkową lekturą dla każdego, kto chciałby zgłębić i zrozumieć złożone procesy jakimi charakteryzuje się współczesna polityka międzynarodowa.

Tomasz Badowski

MAŁA WOJNA która wstrząsnęła światemGruzja, Rosja i przyszłość Zachodu

KULTURA KSIĄŻKI

KWIECIEŃ-MAJ 2011 67

Page 68: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011

O przyczynach i charakterze ostatnich wydarzeń w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie, możliwych scenariuszach rozwoju sytuacji w tym regionie, reakcji państw Zachodu i możliwości wprowadzenia de-mokracji w państwach arabskich dyskutowali uczestnicy debaty „Arab-skie rewolucje - oceny, perspektywy”, zorganizowanej przez Instytut Ba-dań nad Stosunkami Międzynarodowymi oraz Interdyscyplinarne Koło Naukowe Dyplomacji i Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Patronat medialny nad imprezą objęły: Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe”. portal „Polityka globalna”, oraz czasopismo „Notabene”.

Spotkanie miało miejsce 15 kwietnia br. w jednej z sal wykładowych Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Wśród zaproszonych gości znaleźli się wybitni eksperci, w tym Musa Maaytah - były minister ds. rozwoju politycznego Jordanii w rządzie Marwana Bakhita i Samira Rifaiego, jeden ze współtwórców reformy prawa wyborczego, a obecnie prezes Polsko-Jordańskiej Rady Biznesu; prof. Janusz Danecki – arabi-sta z Katedry Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz Grzegorz Dziemidowicz - były ambasador RP w Egipcie i Sudanie, a obecnie wykładowca Collegium Civitas. Roli moderatora dyskusji pod-jęła się Aleksandra Amal el-Maaytah - szefowa działu „Bliski Wschód” Miesięcznika „Stosunki Międzynarodowe”.

ARABSKIE REWOLUCJE, OCENA I PERSPEKTYWYGłówną osią debaty był rozwój sytuacji politycznej i społecznej w

3 państwach regionu, w których dokonały się lub mają właśnie miej-sce najgłębsze zmiany w życiu publicznym – Egipcie, Libii oraz Syrii. Wpływ wydarzeń w tych krajach na całokształt relacji w regionie bli-skowschodnim jest trudny do przecenienia.

W podsumowaniu, ambasador Dziemidowiczem wskazał jako kwe-stie kluczową dla przyszłości państw bliskowschodnich, określenie roli armii w ich polityce wewnętrznej. Wzorem powinna być w tym zakresie Turcja i propagowana przez nią koncepcja armii jako „stróża ładu i prze-strzegania konstytucji”. Państwa Zachodu powinny wspierać dążenia zmierzające do realizacji tej idei.

Debata pozwoliła uczestnikom na usystematyzowanie wiedzy doty-czącej aktualnych wydarzeń w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, a także zastanowienie się nad ich wpływem na charakter polityki we-wnętrznej poszczególnych krajów, jak i całokształt stosunków międzyna-rodowych w regionie.

Damian Wnukowski

* Pełna relacja z debaty dostępna w serwisie Stosunki.pl

DEBATA SM

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE68

Page 69: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011
Page 70: Stosunki Międzynarodowe nr 71-72/2011