Upload
andrzej-szewczyk
View
223
Download
1
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Â
Citation preview
2
3
4
5
6
„The Reds zapłacili Newcastle za rosłego napastnika. Przelewając na konto klubu z St. James’ Park sumę 35 milionów funtów „
7
Liverpool po fantastycznym poprzednim sezonie rozbudził ogromne nadzieje także w kwestii transferów. Teraz miało być o wiele łatwiej niż w poprzednich latach, bo przecież wróciliśmy do Ligi Mistrzów i odzyskaliśmy dawny blask. Mia-ło to przyciągnąć na Anfield piłkarzy z naprawdę wysokiej półki. Takich, którzy pozwolą The Reds na dłuższe zadomowienie się w ścisłej ligowej czołówce. Brendan Rodgers nie do końca jednak spełnił marzenia fanów i ściągnął latem armię zaciężną z Southampton wspomaganą utalentowaną młodzieżą oraz nie-skutecznym Mario Balotellim. Generalnie jeśli przyjrzymy się zakupom jakie do-konywał nasz menedżer odkąd trafił na Anfield to niewątpliwie łatwiej znaleźć niewypał niż zawodnika, który okazał się wzmocnieniem. Pamiętajmy jednak, że nie tylko jemu brakuje szczęśliwej ręki do transferów. W przeszłości choćby Ge-rard Houllier czy Rafa Benitez również nie zawsze wykazywali się dobrym roze-znaniem na rynku. Przypomnijmy więc sobie dziesięć największych niewypałów transferowych ostatnich lat w Liverpoolu.
Transferowe niewypały
TRANSFEROWE NIEWYPAŁY
10. Paul KoncheskyKiedy przyszedł: lato 2010Skąd: FulhamMenedżer: Roy HodgsonCena: 3,000,000£Obecny selekcjoner reprezentacji
Anglii podczas swojego krótkiego
pobytu na Anfield zasłynął głównie z
kompletnie nieudanych transferów.
Modelowym przykładem jest Paul
Konchesky, który gdy tylko pojawiał
się na boisku doprowadzał fanów Li-
verpoolu do szewskiej pasji. Już sam
fakt jego przybycia wzbudził spore
wątpliwości, ale to w jaki sposób się
prezentował dziwiło nawet najwięk-
szych pesymistów. Absolutnie bez-
produktywny i popełniający proste
błędy, które kosztowały nas utratę
wielu punktów. Okazał się ogrom-
nym niewypałem, który zaledwie po
pół roku występów na Anfield musiał
porzucić marzenia o wielkiej karierze
i, gdy zmienił się jego ulubiony me-
nedżer, opuścił nasz klub. Naprawdę
trudno do dziś pojąć, co zawodnik
o tak przeciętnych umiejętnościach
robił w takim zespole jak The Reds.
Zdecydowanie większy niewypał niż
choćby grający na tej samej pozycji
Alberto Moreno. Sami więc widzicie,
że można zrobić o wiele gorszy za-
kup niż Rodgers.
9. Salif DiaoKiedy przyszedł: lato 2002Skąd: CS Sedan ArdennesMenedżer: Gerard Houllier
Cena: 4,700,000£
Diao na Anfield trafił po wspaniałych dla Senegalu mistrzostwach świata 2002, gdzie wraz z kolegami spra-wił nie lada sensację dochodząc do ćwierćfinału. Środkowy pomocnik był oczywiście podstawowym zawod-nikiem w talii Bruno Metsu więc wiązano z nim spore nadzieje. Gerard Houllier padł jednak ofiarą chwilo-wego wystrzału formy Senegalczyka, bo niestety ale Diao nigdy wcześniej, ani nigdy później tak dobrze jak w Korei i Japonii nie grał. W ciągu ponad dwuletniego pobytu w Liverpoolu nie przebił się na stałe do jedynastki.
8
Liverpoolu nie przebił się
na stałe do jedenastki. Był
za to sporym balastem na
liście płac jeszcze długo
po odejściu z The Reds.
Wypożyczany przez ponad
dwa lata do Birmingham,
Portsmouth i Stoke dopiero
w grudniu 2007 roku pod-
pisał stały kontrakt z The
Potters.
8. Joe ColeKiedy przyszedł: lato 2010Skąd: ChelseaMenedżer: Roy HodgsonCena: za darmo
Kolejny “złoty” transfer
Roya Hodgsona z tą jednak
różnicą w porównaniu do
Konchesky’ego, że akurat
z nim wiązano dość spore
nadzieje. Po wygaśnię-
ciu kontraktu w Chelsea
przyszedł na Anfield co
prawda za darmo, ale klub
sporą sumkę zapisał mu w
umowie. Cole przez dwa
lata jako zawodnik Liver-
poolu inkasował 90 tysięcy
funtów tygodniowo. Już od
samego początku wiodło
mu się w mieście
Beatlesów jak po grudzie.
W debiucie ligowym z
Arsenalem dostał czerwo-
ną kartkę, kilka dni później
przestrzelił rzut karny w
starciu eliminacji Ligi Euro-
py z Trabzonsporem. Miał
być kluczowym zawodni-
kiem w powrocie na szczyt,
ale niestety nie był w
stanie nawiązać do swoich
najlepszych lat w Chelsea.
W styczniu 2013 roku bez
żalu oddano go do klubu,
w którym się wychował –
West Hamu.
7. Stewart DowningKiedy przyszedł: lato 2011Skąd: Aston VillaMenedżer: Kenny DalglishCena: 20,000,000£
Jeden z najgłośniejszych
niewypałów ostatnich
lat angielskiego futbolu.
Stewart Downing od wielu
lat był postrzegany jako
zawodnik nietuzinkowy.
Wyróżniał się w Middles-
brough i Aston Villi, ale w
klubie o większych ambi-
cjach niestety kompletnie
zawiódł. Ciekawego po-
równania dokonał kiedyś
podczas transmisji jedne-
go z meczów Liverpoolu
komentator Canal+ Andrzej
Twarowski twierdząc, że
The Reds zapłacili za Do-
wninga jak za słoneczniki
Van Gogha, a otrzymali w
zamian kalendarz „Wóz-
ki widłowe - zawsze na
czasie”. Anglik w niczym nie
przypominał przebojowego
skrzydłowego ze swoich
poprzednich klubów. Szczy-
tem indolencji był jego
pierwszy sezon, gdy nie
zdobył ani jednej bramki,
ani nie zaliczył choćby jed-
nej asysty na ligowych bo-
iskach. W następnej kampa-
nii już pod wodzą Brendana
Rodgersa było nieco lepiej,
ale wciąż fantastycznych
rajdów, którymi zachwycał
w przeszłości było jak na
lekarstwo. Mimo tak fatalnej
postawy trudno jedno-
znacznie oceniać postępo-
wanie Dalglisha i Damiena
Comolliego względem tego
transferu. Okazał się on
oczywiście wielkim niewy-
pałem, ale było to bardzo
duże zaskoczenie dla wielu
obserwatorów angielskiej
piłki. Nikt nie przypuszczał,
że zawodnik o tak uzna-
nej renomie zaliczy aż taki
zjazd. Sam fakt zakupu miał
więc swoje podstawy. Po
sezonie 2012/13 sprzedany
do West Hamu za jedną
czwartą tego, co Liverpool
zapłacił Aston Villi.
6. Andriy VoroninKiedy przyszedł: lato 2007Skąd: Bayer LeverkusenMenedżer: Rafa BenitezCena: za darmo
Ukrainiec przychodził do
Liverpoolu jako czołowy
strzelec Bundesligi i miał
być dobrym partnerem
w ataku dla sprowadzo-
nego również w tamtym
okresie Fernando Torresa.
Początkowo Voronin nawet
spełniał oczekiwania, grał
w pierwszym składzie i
zdobywał bramki. Nieste-
ty z czasem pojawiał się
na boisku coraz rzadziej,
więc pierwszego sezonu
na Anfield z pewnością nie
może zaliczyć do udanych.
Później zdecydowano się
go wypożyczyć do Herthy
Berlin, gdzie spisywał się
dość dobrze. Rafa Benitez
postanowił mu dać kolejną
szansę, ale Voronin w swo-
im drugim okresie w czer-
wonych barwach już ani
razu nie trafił do siatki. W
styczniu 2010 roku odszedł
do Dynama Moskwa za 4
miliony funtów. Plus? Liver-
pool na nim zarobił, gdyż
Benitez sprowadził Ukra-
ińca z wolnego transferu.
Niestety, chyba jedyny…
5. Alberto AquilaniKiedy przyszedł: lato 2009Skąd: AS RomaMenedżer: Rafa BenitezCena: 20,000,000£
Transferowe niewypały
9
Wyrzut sumienia Rafy
Beniteza. Sprowadzony za
ogromne pieniądze Włoch
miał być zastępstwem
dla sprzedanego do Realu
Madryt Xabiego Alonso.
Dziś podobne stwierdzenia
mogą tylko budzić śmiesz-
ność. Aquilani najpierw
przez niemal pół roku się
leczył, a potem nie mógł
się odnaleźć w
Premier League. W bar-
wach Liverpoolu zaliczył
zaledwie 18 występów
strzelając w nich jedną
bramkę. Później na Anfield
jeszcze dwukrotnie wracał
po wypożyczeniach do Ju-
ventusu i Milanu ale drugiej
szansy, w przeciwieństwie
chociażby do Voronina, już
nie otrzymał. Inna sprawa,
że swoją grą w sezonie
09/10 absolutnie nie dał
podstaw do wyrażania na-
dziei na poprawę. Ogromna
suma jaką za niego zapła-
cono stała się symbolem
niespełnionych oczekiwań
w ostatnim roku Beniteza.
Tym transferem i pieniędz-
mi wyrzuconymi w błoto
Hiszpan podpisał na siebie
wyrok i po nieudanej kam-
panii stracił pracę.
4. Robbie KeaneKiedy przyszedł: lato 2008Skąd: TottenhamMenedżer: Rafa BenitezCena: 19,300,000£
Wydawało się, że to może
być transferowy strzał w
dziesiątkę. Na Anfield trafił
bowiem Robbie Keane -
prawdziwa legenda Tot-
tenhamu, który przez wiele
lat gry zdobył masę goli
w Premier League. Wraz z
Fernando Torresem mie-
li stworzyć atak marzeń.
Jak się jednak okazało, to
zadanie okazało się nie do
przeskoczenia dla Irland-
czyka, któremu trudno było
znaleźć wspólny język z
Rafą Benitezem. Mimo tego,
że dostawał sporo szans
przez pół roku gry zdobył
tylko pięć goli i już zimą
wrócił na White Hart Lane.
Kolejna wielomilionowa
pomyłka Rafy Beniteza,
co tylko potwierdza, że
Hiszpan potrafił dokonywać
zakupów wybitnych(Alon-
so, Torres, Kuyt) ale często
też lekką ręką pozbywał się
pieniędzy.
3. El-Hadji DioufKiedy przyszedł: lato 2002Skąd: RC LensMenedżer: Gerard HoullierCena: 10,000,000£
Podobnie jak w przypadku
swojego rodaka Salifa Diao
francuskiego menedżera
Liverpoolu Gerarda Ho-
ulliera do tego transferu
przekonała świetna po-
stawa Dioufa na mundialu
w Korei i Japonii. I na tym
podobieństwa niestety się
nie kończą, gdyż napastnik,
tak jak kolega z reprezen-
tacji, również nie spełnił
pokładanych w nim nadziei.
Tutaj jednak niewypał jest
zdecydowanie większy, bo
i cena droższa, no i ocze-
kiwania były zdecydowa-
nie bardziej rozbudzone.
Zwłaszcza, że już w dru-
gim występie w koszulce
Liverpoolu Diouf dwiema
bramkami zapewnił The
Reds zwycięstwo nad
Southampton. Miał pomóc
Czerwonym w walce o mi-
strzostwo po świetnym se-
zonie 2001/02, gdy zespół
Houlliera zajął drugie miej-
sce. Głośniej było jednak o
jego pozaboiskowych eks-
cesach niż o przebojowych
akcjach. Dwa gole strzelone
Świętym okazały się lwią
częścią jego całego ligowe-
go dorobku bramkowego w
Liverpoolu podczas dwóch
sezonów gry. Do siatki trafił
bowiem jeszcze tylko raz w
marcu 2003 roku przeciw-
ko Boltonowi, do którego
zresztą później trafił.
2. Fernando MorientesKiedy przyszedł: zima 2005Skąd: Real MadrytMenedżer: Rafa BenitezCena: 6,300,000£
Nie miał udziału w zwycię-
stwie Liverpoolu w Lidze
Mistrzów, gdyż nie mógł
grać w tych rozgrywkach
ze względu na jesienne
występy w Realu. Mimo
kiepskiej postawy w ze-
spole Królewskich podczas
ostatnich kilku miesięcy
pobytu na Bernabeu ocze-
kiwania wobec przybysza
z Hiszpanii były ogromne.
Morientes przez półtora
roku gry na Wyspach nie
mógł się jednak odnaleźć
Transferowe niewypały
10
w siłowej Premier League
i nigdy tak naprawdę nie
osiągnął swojej najwyż-
szej formy. Kilka bramek co
prawda strzelił, parę
punktów zapewnił, ale
przez wiele lat był trak-
towany jako największy
niewypał Rafy Beniteza. An-
field na prawdziwego snaj-
pera z Hiszpanii, również o
imieniu Fernando musiało
jeszcze trochę poczekać. 1. Andy CarrollKiedy przyszedł: zima 2011Skąd: NewcastleMenedżer: Kenny DalglishCena: 35,000,000£
Zdecydowanie najwięk-
szy niewypał transferowy
w historii Liverpoolu, o ile
nawet nie angielskiego fut-
bolu. Zwłaszcza biorąc pod
uwagę cenę, jaką włodarze
The Reds zapłacili Newca-
stle za rosłego napastnika.
Przelewając na konto klubu
z St. James’ Park sumę 35
milionów funtów Liverpool
uczynił z Carrolla drugiego
najdroższego Anglika w
historii. Miliony wygenero-
wały oczekiwania, którym
napastnik absolutnie nie
był w stanie sprostać. Wraz
z Luisem Suarezem zostali
sprowadzeni by zastąpić
Fernando Torresa. Uru-
gwajczykowi to zadanie
udało się w stu procentach,
w ciągu kilku lat stał się
idolem kibiców Liverpoolu.
Anglik natomiast stał się
zakładnikiem wielomiliono-
Transferowe niewypały
wego transferu i od po-
czątku zawodził. Strze-
lał mało goli, jego styl
gry również był mocno
irytujący i niewiele
dawał zespołowi. Wraz
ze Stewartem Downin-
giem stał się symbolem
pieniędzy wyrzuconych
w błoto i nieudanego
powrotu Kenny’ego
Dalglisha na trenerską
ławkę The Reds. Na
wiele przekleństw i
rozczarowujących po-
południ odpowiedział
zaledwie kilkoma
momentami
chwały. To
jego
gol
w koń-
cówce półfi-
nału na Wembley
z Evertonem zapewnił
The Reds pierwszy finał
Pucharu Anglii od 6
lat, a w samym decy-
dującym spotkaniu
przeciwko Chelsea
zdobył honoro-
wą bramkę dla
Liverpoolu. Jak
się jednak
okazało, były
to już jego ostatnie
podrygi w koszulce
The Reds. Wraz z
przyjściem nowego
menedżera Brendana
Rodgersa preferującego
kombinacyjny styl gry,
wysoki i słaby technicznie
Carroll stał się niepotrzebny
i odszedł za połowę zapła-
conej za niego sumy do
West Hamu. I tak nieźle…
Wojciech Piela
11
12
Powrót do przeszłości - Bill Shankly
KIBICE, DRUŻYNA, MIASTO – KRÓTKO O DŁUGIM EPIZODZIE W LIVERPOOLU. BILLA ‚’SHANKS’’ SHANKLY W LIVERPOOLU
Bill Shankly. Nie ma osoby, która inte-
resując się angielską piłką nie kojarzy-
łaby tego nazwiska. Jeśli
Liverpool to wino na bankiecie, to
Szkot wtaczał całe beczki na salony,
rzucając na lewo i prawo
aforyzmami, które nadają jeszcze
więcej kolorytu jego osobowości.
Człowiek, będący w stanie zatrzymać
autokar jadący na mecz, wyjść, spalić
wszystkie komplety strojów i w naj-
bliższym sklepie kupić nowe, gdyż
jak mówił: ,,To poprawiało wizerunek i
jednocześnie morale zespołu’’. Złoto-
usty Bill, mało kto wie, że za jego
sukcesami w dużej części stoją dobre
relacje z sztabem szkoleniowym,
zwłaszcza z Bobem Paisleyem
kolejną legendą na kartach historii
The Reds, który był odpowiedzialny w
czasach Shankley’a za
przygotowanie taktyczne zespołu. Jak
drużyne złożoną z przeciętnych piłka-
rzy włóczących się 5 lat w lidze,
którą obecnie znamy jako League
One, wprowadzić do najwyżej klasy
rozgrywkowej, mając do dyspozycji
starą kanciape służącą do naprawy
butów przemianowaną na miejsce
spotkań sztabu szkoleniowego i
boisko, które Shankly pierwszy raz
określił jako bałagan i burdel. Ten ge-
niusz i tajemnice zabrał ze sobą do
grobu. Na jego sukces składało się to,
czego dzisiejszej piłce brakuje, przy-
wiązanie do klubu, indywidualne
podejście do każdego piłkarza oraz
budowanie Liverpoolu od podstaw.
Ośrodek treningowy, który obecnie
znamy jako Mellwod, w jego oczach
wyglądał jak strefa po bombardowa-
niu.Do jego spuścizny należy
zaliczyć również obecne barwy, gdzie
Liverpool grał w czerwono-białych
kompletach, tak przed półfinałem z
Anderlechtem zostały one zmienio-
ne na całkowicie czerwone. Jednak
najważniejszą z nich była filozofia,
którą wdrażał do głowy codziennie,
każdemu bez względu na to jaki miał
staż czy zasługi. Shanks pomimo
obsesji na punkcie zwycięstw nie był
poganiaczem niewolników. Wiedział
jak dbać o piłkarza, co łatwo
udowodnił, wygrywając w 1966 roku
ligę, wystawiając przez cały sezon
zaledwie 14 piłkarzy. Drużyna
gwiazd? W żadnym razie. Monolit,
wprowadzający na wyspy styl gry jaki
miał potem przyjmować każdy inny
klub. Nie było miejsca na indywidu-
alności, co dzisiaj może wydawać się
dziwne. Zamiast sesji zdjęciowych,
grupa odzianych w dresy facetów
biegała dookoła stadionu, co owoco-
wało świetnym przygotowaniem
kondycyjnym każdego z osobna. Do-
piero po zakończeniu kariery, Shankly
przyznał, że trening był
nastawiony nie na 90 minut, tylko na
180 gdyby miało dojść do dogrywki.
Obecnie F.A obarczyłoby go
milionem zakazów oraz grzywną,
wtedy każdy respektował to, że Bill
nie uznawał ‚’pedalskich bandaży’’,
gdyż każda noga, głowa, piłkarz był
częścią Liverpoolu. Nikt wyżej, nikt
niżej. Abstrahując od metod
treningowych, czas przejść do jego
znaku rozpoznawczego, czyli aneg-
dot. Największym utrapieniem w
jego życiu były dwie rzeczy. Pierwsza,
to zobowiązanie przed żoną, że za
każdy przegrany mecz będzie
przejmował do następnego zwycię-
stwa obowiązki domowe. Niewiele
czasu przy garach oraz szmacie
spędził Bill, za to druga rzecz nie da-
wała mu nigdy spokoju i była powo-
dem wielu żartów z jego strony.
Definicja Liverpoolu, fan numer jeden,
którego dom znajduję się za ledwie
kilka metrów od boiska
treningowego Evertonu. Nie trzeba
było długo czekać na komentarz, a
brzmiał on tak ,,Jeśli Everton grałby
w moim ogrodzie, to na pewno
zasłoniłbym firanki’’. Sąsiad zza rzeki
Mersey miał być obok dziennikarzy i
sędziów, głównym adresatem jego
dowcipów. Przed każdym derbowym
meczem szatniarzom Evertonu
rozdawał papier toaletowy, ,,na wypa-
dek gdyby go potrzebowali’’. Nawet
podczas uroczystości jaką jest
pogrzeb, nie powstrzymał swojego
ostrego języka, gdy miał powiedzieć,
że Dixie Dean, nawet nieżywy
przyciąga większy tłum niż Everton
na popołudniowy mecz. Przechodząc
od początków, do końca kariery
Shanksa, najbardziej boli ochłodzenie
relacji z klubem, po jego odejściu.
Pomimo owocniejszych lat Bob’a
Paisleya nikt nigdy nie zapomniał kto
podłożył fundamenty pod The Reds.
Kto zespoił ze sobą fanów,
drużynę, klub. Zastał go w totalnym
rozgardiaszu, zostawił jako prawdo-
podobnie na te lata jedną z
najmocniejszych ekip w Europie i
najsilniejszy skład w Anglii. Świat, nie
ważne z jakiej strony, będzie
pamiętał Billa, trenera, gawędziarza
czy po prostu człowieka, który został
częścią Liverpoolu.
13
14
15
Dzień meczu z Manchesterem United jest dla kibica Liverpoolu dniem szczególnym. Już niebawem, bo 14 grudnia, na Old Trafford dojdzie do starcia dwóch najbardziej utytułowanych zespołów na Wyspach Brytyj-skich. Czeka nas kolejny odcinek walki z wieloma podtekstami, w której żaden piłkarz nie odstawi nogi do samego końca. Bo te derby to coś wię-cej niż 90 minut i sam futbol. To ponad 100 lat wspaniałej tradycji, która przyciąga tłumy fanów na całym świecie. Tego popołudnia wszystko inne odejdzie w zapomnienie. Będąc piłkarzem The Reds i United możesz prze-grać niemal każde spotkanie w sezonie, ale jeśli wygrasz te derby, zosta-niesz bohaterem.
Rok 1894. Na Ewood Park w Black-
burn około pięciu tysięcy widzów jest
świadkiem porażki Newton Heath(hi-
storyczna nazwa Czerwonych Dia-
błów) z Liverpoolem i spadku drużyny
z Manchesteru do drugiej ligi. W roze-
granym na neutralnym terenie meczu
barażowym o prawo gry w ekstrakla-
sie podopieczni pierwszego trenera w
historii The Reds Johna McKenny po
golach Patricka Gordona i Harry’ego
Bradshawa wygrywają 2-0. Tych kilka
tysięcy ludzi, którzy tego sobotnie-
go popołudnia odwiedziło obiekt w
Blackburn jeszcze nie wie, że jest
świadkiem początku rywalizacji nie-
zwykłej. Takiej, która stała się symbo-
lem tego, co najlepsze w brytyjskim
futbolu. Na przełomie następnych
kilkudziesięciu lat Liverpool i Man-
chester United zyskały miano marek
o globalnym zasięgu, a ich mecze
przyciągają przed telewizory miliardy
fanów na całym świecie. Rywalizacja
między tymi klubami to jednocze-
śnie walka o supremację w całym
brytyjskim futbolu. Nieważne jest,
że oba kluby mogą akurat w danym
momencie być w słabszej formie i nie
zajmować miejsca w czubie tabeli. To
właśnie United i The Reds zgroma-
dziły najwięcej tytułów w historii ze
wszystkich angielskich klubów. Fani
tych drużyn toczą więc zażartą walkę
o to, kto jest najlepszy, a każdy mecz
staje się okazją do zamanifestowania
miłości do swojego klubu
Wielkie zaangażowanie fanów w
derbowe spotkania nie bierze się tylko
z bezgranicznego oddania do klu-
bowych barw i tradycji. Rywalizacja
pomiędzy The Reds a Czerwonymi
Diabłami wykracza bowiem poza
ramy futbolu. Drogę z Liverpoolu
do Manchesteru pokonamy samo-
chodem w niecałą godzinę. Relacje
panujące między mieszkańcami tych
miast spokojnie można porównać do
tych na linii Warszawa-Łódź. Chodzi
więc również o panowanie w regio-
nie i pokazanie sąsiadom, gdzie ich
miejsce. W przeszłości Liverpool i
Manchester odgrywały niesamowicie
znaczącą rolę w erze przemysłowej
w XVIII i XIX wieku. Już wtedy rywa-
lizowały między sobą, czego efektem
było powstanie w 1894 roku Kana-
łu Manchesterskiego. Dzięki niemu
możliwy stał się transport towarów
bezpośrednio do tego miasta z pomi-
nięciem znienawidzonego Liverpoolu,
znanego ze swojego rozbudowane-
go portu. Dzięki temu wielu miesz-
kańców miasta Beatlesów straciło
źródło utrzymania, rozpoczęła się
masowa fala zwolnień. Była to spora
potwarz wysłana przez „ukochanych
sąsiadów”. Napięte stosunki społecz-
no-gospodarcze przeniosły się więc
na stadiony i do dzisiaj derby północ-
no-zachodniej Anglii są meczami o
sporym ciężarze gatunkowym.
Ale Liverpool i Manchester United to
przede wszystkim fantastyczne do-
konania sportowe. 121 trofeów jakie
zdobyły w sumie te kluby są najlep-
szym poświadczeniem na to, że oglą-
MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL
16
dając ten mecz należy spodziewać
się fantastycznego widowiska. Boha-
terami tych starć w przeszłości byli
tacy piłkarze jak Eric Cantona, Kenny
Dalglish czy Ryan Giggs. Dzisiaj w
składach obu drużyn również mamy
gwiazdy futbolu, które mogą jednym
cudownym zagraniem wpłynąć na
nastroje milionów ludzi. W poprzed-
nim sezonie dwukrotnie triumfował
Liverpool, pogrążając tym samym
jeszcze mocniej, i tak już zrezygno-
wanych pracą Davida Moyesa, fanów
United. Teraz mamy jednak nowy
sezon, Szkota z Old Trafford pogonio-
no już jakiś czas temu, a próbujące-
mu odbudować potęgę Czerwonych
Diabłów Louisowi Van Gaalowi na
pewno nie w smak byłaby porażka
w tak prestiżowym meczu. Również
Liverpool, po nieudanym początku
sezonu, musi wciąż pracować na
szacunek fanów.
Sięgając jeszcze na chwilę do historii,
warto zauważyć, że gdy jeden z ry-
wali przeżywał lepszy okres, ich prze-
ciwnik znajdował się akurat w lekkim
dołku. Najlepszym tego przykładem
mogą być lata 70. i 80., kiedy na topie
był Liverpool. The Reds sięgali wte-
dy po najcenniejsze trofea w kraju i
Europie, w bezpośrednich starciach
z United również często będąc górą.
Tak było chociażby w finale Pucharu
Ligi w 1983 roku, gdy podopieczni
Boba Paisleya zwyciężyli Manchester
2-1. Po tym sezonie legendarny me-
nedżer Liverpoolu odszedł na zasłu-
żoną emeryturę. Ale Czerwone Diabły
także mogą
pochwalić się wielkimi trenerami, a
jednym z nich jest niewątpliwie Matt
Busby, który co ciekawe jest osobą łą-
czącą oba zwaśnione kluby. Jako pił-
karz zaliczył 115 występów w koszul-
ce The Reds, a zaledwie cztery lata po
ostatnim meczu w zespole z Anfield
został menedżerem Manchesteru
United. Jego największym sukcesem
w tej roli jest niewątpliwie zdobyty w
1968 roku Puchar Mistrzów po fanta-
stycznym finale z Benficą wygranym
przez Czerwone Diabły 4-1. Kojarzony
również rzecz jasna z tragedią samo-
lotu w Monachium, która pochłonęła
wiele ofiar i wstrząsnęła zespołem na
wiele lat. Szkot był jednak w stanie
odbudować drużynę, a końcówka
lat 60. to już szczyt potęgi „Busby
Babes” czego efektem wspomniany
Puchar Mistrzów oraz dość częste
zwycięstwa w derbach z Liverpoolem.
Kolejne wielkie nazwisko? Oczywiście
Sir Alex Ferguson. Osoba doskonale
uosabiająca nienawiść fanów Man-
chesteru do Liverpoolu. Uwielbiany
za wiele rzeczy, ale chyba najbardziej
za to, że „strącił The Reds z pieprzonej
grzędy”, co sam zapowiedział na po-
czątku pracy na Old Trafford. Gdy zo-
stawał menedżerem United Liverpool
miał na koncie szesnaście tytułów, a
Czerwone Diabły zaledwie siedem.
Później piłkarze z Anfield powiększyli
przewagę jeszcze o dwa mistrzostwa.
Lata 90. i początek XXI wieku to jed-
nak totalny rozwój drużyny Ferguso-
na i dominacja porównywalna do tej
Liverpoolu sprzed kilkunastu lat. W
2011 roku, na Ewood Park, tam gdzie
ponad sto lat wcześniej rozegrano
pierwszy mecz pomiędzy United a
The Reds, ci pierwsi właśnie strącają
Liverpool z grzędy. Manchester zremi-
sował wtedy z Blackburn 1-1 i zapew-
nił sobie dziewiętnasty tytuł w historii
na kolejkę przed końcem rozgrywek.
Ferguson dokonał niemożliwego, a
przed odejściem na emeryturę udało
mu się zdobyć jeszcze dwudzieste
mistrzostwo. Cóż, fani Liverpoolu
mogą się pocieszać, że Szkot nie zdą-
żył wyprzedzić ich klubu w klasyfikacji
wygranych w Lidze Mistrzów. Tam
wciąż stosunek trofeów wynosi 5-3
na korzyść ekipy z Anfield.
Te niesamowite derby to również
wyjątkowi piłkarze, bez których te
spotkania z pewnością nie byłyby tak
barwne. Znienawidzony przez fanów
Liverpoolu, a uwielbiany na Old Traf-
ford jest Gary Neville. Podczas kariery
piłkarskiej ten znany dzisiaj ekspert
Sky Sports nie krępował się choćby
ze śpiewaniem obrażających The
MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL
17
MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL
Reds przyśpiewek. Po zwycięstwach
swojej drużyny w derbach północ-
no-zachodniej Anglii potrafił również
prowokacyjnie całować herb swojego
klubu naprzeciwko trybuny z fanami
Liverpoolu i podjudzać ich do agresji.
Ci przez wiele lat nie byli dłużni nada-
jąc mu przydomek „Szczurek” i rów-
nież wyśmiewając w przyśpiewkach.
Przed kilkoma laty głośno było rów-
nież o przypadku Luisa Suareza, który
został oskarżony o rasizm względem
Patrice’a Evry. Urugwajczyk nigdy
tej wersji nie potwierdził, ale został
jednak ukarany 8-meczową dyskwa-
lifikacją. Jego powrót do gry przypadł
akurat na starcie The Reds z United na
Old Trafford. Po meczu na okładkach
gazet znów znalazł się Suarez, który
tym razem nie podał ręki domniema-
nej ofierze. Czerwone Diabły wygrały
ten mecz 2-1, a po meczu urażony
Evra w stylu Nevilla demonstracyjnie
celebrował swą radość na murawie
skacząc i tańcząc tuż przed schodzą-
cym z boiska Urugwajczykiem.
Wszystkich trzech zawodników nie
ma już jednak dzisiaj w kadrach obu
klubów, a z piłkarzy, którzy 14 grud-
nia mają szansę wybiec na boisko,
największe emocje budzi Wayne
Rooney. Wychowany w niebieskiej
części Liverpoolu nigdy nie krył swej
nienawiści do The Reds. W poprzed-
nim sezonie kapitan reprezentacji An-
glii udzielił zresztą kilku wywiadów, w
których mówił jak ciężko patrzeć mu
na słabą postawę swojego Manche-
steru przy jednoczesnym odrodzeniu
Liverpoolu. Z kolei Steven Gerrard
stwierdził kiedyś, że mimo dość
pokaźnej kolekcji koszulek piłkarskich
pochodzących z wymian z innymi
graczami, nigdy nie przyjąłby tryko-
tu Manchesteru. W nachodzących
derbach lepszy bilans ma kapitan The
Reds, który przy okazji tych meczów
dziewięciokrotnie posyłał piłkę do
siatki przy czterech golach Rooneya.
Przed nami mecz, który może kom-
pletnie zmienić bieg obecnego
sezonu. Starcie legendarne o absolut-
nie najwyższej randze ze wszystkich
meczów w Premier League. Warto
czekać na takie wyjątkowe chwile.
Są one niczym ulotne wspomnienia,
które trzeba łapać i zapamiętywać na
długo. Piłka nożna jest wspaniała, że
zrodziła takie rywalizacje jak ta Man-
chesteru United z Liverpoolem. Nie
brak w niej niczego i oby nie zabrakło
również 14 grudnia!
MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL
18
19
MISTRZ I UCZEŃ
Środkowy pomocnik – według wielu najważniejsza pozycja w piłkar-skim światku. Pozycja, która w takiej samej
mierze przyczynia się do ofensywnych działań całego zespołu, jak i jest współodpowiedzialna wraz z całą linią
defensywy za grę w destrukcji. W Liverpoolu już od blisko piętnastu lat, swo-istym liderem tej części boiska jest
jeden zawodnik. Steven Gerrard. Pewnie wielu kibiców zastanawia się co będzie, gdy era kapitana z czerwonej
części dzielnicy Merseyside minie. A wiemy, że zegar jego kariery bije już ostatkiem sił. Być może, odpowiedzią
na pytanie „co będzie?” jest pomocnik reprezentacji Anglii Jordan Hender-son.Był 29 listopada 1998 roku, końcowe
minuty meczu z Blackburn Rovers.
Liverpool prowadzi na Anfield już 2-0.
W tym momencie desygnowany z
ławki rezerwowych , 18 – letni wtedy
Steven Gerrard przygotowuje się do
wejścia na boisko. Tym samym, zali-
cza swój debiut w pierwszej drużynie
The Reds. Zastanawia Was pewnie,
co w tym czasie robił drugi z bohate-
rów tego artykułu. Być może 8 – letni
wtedy Henderson oglądał debiut
swojego przyszłego mentora, być
może kopał gdzieś piłkę ze swoimi ró-
wieśnikami. Pewnie nigdy się tego nie
dowiemy. Lecz jednego możemy być
pewni. Każdy piłkarz marzy o tym, by
w wieku 18 lat zadebiutować w tak
wielkim klubie piłkarskim jakim jest
drużyna Anfield.
Było już o debiucie Gerrarda, to teraz
garstka informacji o debiucie Hender-
sona. Podobnie jak w przypadku
swojego poprzednika, Jordan zade-
biutował w drużynie Sunderlandu
którego jest wychowankiem w wieku
18
lat. Lecz nie był to pewnie wymarzo-
ny początek kariery w dorosłej druży-
nie. Angielski pomocnik wybiegł na
boisko w meczu przeciwko Chelsea i
nie pomógł swojej drużynie. Czarne
Koty poległy 0-5. Jak się później
okazało, był to jego jedyny występ w
tamtym sezonie w Premier League. W
międzyczasie zaliczył także jedno
spotkanie w Pucharze Ligi po czym
został wypożyczony do występujące-
go na zapleczu angielskiej ekstraklasy
zespołu Conventry. Dobra gra w
Championship okazała się przepustką
do gry w pierwszym zespole
Sunderlandu. Od sezonu 2009/2010
stał się podstawowym zawodnikiem
kotów aż do końca sezonu 2010/2011.
W tym okresie rozegrał w swoim ze-
spole w Premier League 70 meczów
zdobywając w nich tylko 4 bramki.
Jednak dobra postawa na boisku,
ruchliwość, determinacja i stalowe
płuca zwróciły uwagę włodarzy Liver-
poolu,
którzy w ostateczności wyłożyli za
młodego, perspektywicznego gracza
16 milionów funtów.
Dla byłego gracza Sunderlandu było
to przełomowe posunięcie w karierze.
Od tego momentu uczeń mógł
podziwiać mistrza, a mistrz szkolić
ucznia. Z jednej strony, początek
nowego rozdziału nie układał się
najlepiej
dla Hendersona, a z drugiej trener
widział w nim zawodnika na miarę
pierwszego zespołu. Pesymistycznie
byli
do niego nastawieni fani drużyny
z Anfield którzy w każdym okienku
transferowym zastanawiali się, kiedy
jego
czas w Liverpoolu dobiegnie końca.
Na szczęście The Reds posiadają w
swoich szeregach kapitana którego
zazdroszczą mu te małe i duże kluby
na całym świecie. Swoim doświad-
czeniem, charyzmą, stanowczością i
radą
pomógł Jordanowi przetrwać ten
ciężki okres. Wspólne treningi, spę-
dzane razem chwile oraz ta sama
pozycja
na boisku pozwalały poczyniać
ogromne postępy w swojej grze.
Wszystko to zaowocowało powoła-
niem do
dorosłej reprezentacji Anglii na Mi-
strzostwa Europy 2012 które rozgry-
wane były w Polsce i na Ukrainie, w
której
również mógł grać i trenować u boku
Stevena Gerrarda. Od momentu nie-
udanego dla nich Euro 2012
Henderson regularnie występuje w
drużynie Synów Albionu w których
główną rolę teraz odgrywają przede
20
wszystkim młodzi zawod-
nicy. Po rezygnacji z kariery
reprezentacyjnej kapitana
Liverpoolu i reprezentacji
Trzech Lwów jego miejsce
zajął wychowanek Sunder-
landu. Lecz nie przejął po
nim opaski kapitana. Ta po-
wędrowała
do napastnika Manchesteru
United, Wayne’a Rooneya.
Zmianę na lepsze zaczęli
także dostrzegać fani The
Reds. Zaufali młodemu za-
wodnikowi, wspierali go, a
on
odwdzięczał się im tym, co
potrafi najlepiej. Wielkim ser-
cem do gry, walecznością i
determinacją. Ja nie trudno
zauważyć, cechami podob-
nymi do tych, którymi wy-
różnia się kapitan Liverpoolu.
Z biegiem czasu to właśnie
od niego, zaraz po Gerrar-
dzie, menedżer Brendan
Rodgers rozpoczynał usta-
lanie składu. I to właśnie ta
dwójka
była odpowiedzialna za śro-
dek pola w drużynie z Mer-
seyside.
W najlepszym jak dotąd se-
zonie 2013/2014 w barwach
Liverpoolu, Henderson i Ger-
rard rozegrali odpowiednio
35 i 34 mecze. Ponadto mieli
prawie idealnie równy pro-
cent celnych podań (87/86)
Wykreowali podobną ilość
sytuacji (62/67). W defensy-
wie też na równo. Hender-
son popełnił z tyłu 4 błędy, a
Gerrard 5 – krotnie tworzył
dogodne sytuację dla rywali.
Jedyna rozbieżność widocz-
na gołym okiem to statystyka
zdobytych bramek. Tu kró-
luje kapitan, który zdobył ich
13. Były zawodnik Sunder-
landu tylko 4 razy wpisywał
się pod tą rubryką w notesie
pana sędziego. Jednak trze-
ba tu zauważyć, że wszystkie
gole zdobywane przez Ste-
vena, to efekty
stałych fragmentów. Nato-
miast Jordan znikomą ilość
bramek nadrabiał żelaznymi
płucami, nieustannym
pressingiem i ogromnym
sercem do gry. Jak mawia
klasyk, nie bał się włożyć
głowy tam, gdzie niektórzy
nie
dołożyliby nogi. Ciekawostką
jest, że w końcówce sezo-
nu w meczach bez udziału
Hendersona Liverpoolowi
grało się bardzo ciężko. To w
tym momencie całe Mersey-
side zrozumiało, jak ważnym
elementem w układance
Rodgersa jest młody po-
mocnik. W międzyczasie
z klubu odszedł ówczesny
vice – kapitan Daniel Agger a
menedżer Liverpoolu zdecy-
dował, że pod nieobecność
w podstawowym składzie
Gerrarda, to właśnie Jordan
Henderson założy kapitańską
opaskę.
Tym samym Rodgers w
sposób dosłowny i sym-
boliczny szykuje młodego
piłkarza na odgrywanie w
zespole z Anfield roli praw-
dziwego przywódcy i swo-
istego lidera. Czy zatem
kibice jak i cały sztab szkole-
niowy mogą być
spokojni o przyszłość środka
pola i przyszłego kapitana?
Prawdopodobnie tak. Czy
zatem można powiedzieć,
że mistrz wychował swojego
następcę? To pokaże czas.
Miejmy nadzieję, że uczeń za
jakiś czas stanie się nauczy-
cielem. Miejmy nadzieję, że
za niedługo uczeń dorówna
mistrzowi.
Łukasz Ciepliński
MISTRZ I UCZEŃ
21
MISTRZ I UCZEŃ „Zmianę na lepsze zaczęli także dostrzegać fani The Reds. Zaufali młodemu zawodnikowi, wspierali go, a on odwdzięczał się im tym, co potrafi najlepiej. Wielkim ser-cem do gry, walecznością i determinacją.”
22
23
Typowa angiel-ska pogoda nie ma dziś dla mnie znaczenia. Kibi-ców zmierzają-cych na Anfield można spotkać od samego rana, sama chcę tam być jak najszybciej. Czerwone koszulki, czapki i szaliki. Wie-lu zna tą drogę na pamięć, przycho-dzą na większość domowych meczy. Dla innych być może jest to debiut i dzień, w którym spełnią dziecięce marzenia. Wysia-dają z autobusów, taksówek, niektóre jadą prosto z lot-niska. Tym, którym nie udało się zdo-być biletu zbierają się w pobliskich pubach. Znane The Park i The Albert pełne są zniecierpli-wionych kibiców.Idę wkoło stadio-nu i zatrzymuję się przed tablicą upa-miętniającą dzie-więćdziesięciu sze-ściu. Zastanawiam się ilu z nich byłoby tutaj dzisiaj ze mną, ilu z nich wycze-
kiwałoby meczu przed telewizorem. Obok widzę złote You’ll never walk alone, rozglądam się i patrzę na te wszystkie nieznajo-me, a tak bliskie mi twarze. Nigdy nie będziesz szedł sam, dokładnie tak to teraz czuję.Wchodzę do środ-ka, Upper Centena-ry, rząd 20, miejsce 27. „Jest piękne” – myślę. Tak, Anfield jest piękne, wyjąt-kowe. Zielona mu-rawa, szeregi czer-wonych krzesełek
i The Kop. Tam za chwilę zobaczę płynącą przez try-
bunę wielką flagę z herbem Liverpoolu.
Nie mogę się do-czekać. Z tunelu wychodzą zawodnicy witani brawami. Wyobra-żam sobie jak przed chwilą każdy z nich przechodził pod
znaną wszystkim tablicą This is An-field. Shankly kie-dyś powiedział, że zawodnikom The Reds ma ona przy-pominać dla kogo grają, a przeciw-nikom przeciwko komu. Po chwili wszyscy unoszą szaliki nad głowy i głośno zaczyna-ją śpiewać hymn. Każdy kibic Liver-poolu chociaż raz powinien mieć okazję zaśpiewać You’ll never walk alone na Anfield. Uwierz, będzie to najpiękniejszy mo-ment w Twoim życiu.W angielskim świe-cie mecz takiej ran-gi jest prawdziwym,
piłkarskim świętem.
Dla uczczenia pa-mięci poległych żołnierzy piłkarze obu klubów wystą-pili w koszulkach z symbolicznymi ma-kami, a rozpoczęcie meczu poprzedziła minuta ciszy. Maki można było rób-nież zobaczyć na szalikach i przypin-kach kibiców.Tłum kibiców wy-czekuje przyjazdu autobusów z piłka-rzami, aby móc ich z bliska zobaczyć. W między cza-sie mogą spotkać wchodzące na stadion legendy Liverpoolu, takie jak Kenny Dalglish czy John Aldridge.
Paulina Nowak
SPOD ANFIELD - LFC VS CFC
24
25
26
Po sezonie ligowym 2013/2014
każdy kibic Liverpoolu myślał, że
może optymistycznie patrzeć
w przyszłość, mimo przegranej ba-
talii o mistrzostwo z Manchesterem
City. Wydawało się, że na Anfield
Road Brendan Rodgers ma wszyst-
ko co potrzebne aby przywrócić
osiemnastokrotnego mistrza Anglii
oraz pięciokrotnego triumfatora Ligi
Mistrzów do europejskiej czołówki.
Kwestią czasu było to, kiedy Liverpool
znów będzie w stanie zagrozić po-
zycji największym klubom na Starym
Kontynencie. Okres letni miał służyć
jako czas doskonalenia czerwonej
machiny Irlandczyka z Ulsteru. Jednak
początek obecnie trwającego sezonu
przynosi same rozczarowania. Forma
drużyny zdecydowanie nie spełnia
oczekiwań fanów na całym świecie,
a obecne rozgrywki zamiast dawać
fanom radość, skłaniają ich do wielu
wątpliwości, narastających z meczu
na mecz. Co składa się na tak nie-
korzystny start wicemistrzów Anglii?
Kogo można obwiniać za rozczaro-
wującą grę zespołu? Co można było
lepiej zrobić? Czy letnie zakupy były
słuszne? Czy za obecną, złą sytuację
The Reds zarówno w Premier Le-
ague jak i Champions League można
winić bossa? Czy były menedżer m.in.
Swansea oraz Reading w ogóle nada-
je się do prowadzenia tak wielkiego
klubu? I co trzeba koniecznie uczynić,
aby było lepiej?
Gra zespołuNie będzie odkryciem Ameryki opinia,
że postawa drużyny bardzo mocno
rozczarowuje. Żadna formacja na
boisku nie funkcjonuje tak jak należy,
zaczynając od defensywy, a kończąc
na linii ataku, która przecież była naj-
większym atutem The Reds ostatni-
mi czasy. W obronie ewidentnie
brakuje pewności, a także agresji
przy odbiorach piłki.. Niemalże w
każdym spotkaniu obrońcy popeł-
niają jakiś prosty błąd, co zwykle
drogo kosztuje drużynę. Dejan
Lovren nie okazał się kimś, kto
będzie przewodził poczynaniom
reszty defensorów - i nie zanosi
się na to, żeby w najbliższym cza-
sie miało się to zmienić, a przy-
pomnijmy, że właśnie po to został
najdroższym obrońcą w historii
klubu z Anfield. Linia pomocy
jest widoczna właściwie tylko w
meczowych statystykach doty-
czących posiadania piłki, bowiem
ta przekoma przewaga rzadko kiedy
procentuje zainicjowaniem jakiejkol-
wiek groźnej akcji pod polem karnym
rywala. Jeśli chodzi o samych napast-
ników - już suche liczby pokazują,
że nie jest najlepiej. Można wręcz
odnieść wrażenie, że z zeszłorocz-
nej drużyny, która wywalczyła tytuł
wicemistrza Anglii ostały się same
koszulki. Taki regres formy wydaje
się wręcz nieprawdopodobny - tym
bardziej, że w kadrze Liverpoolu są
przecież zawodnicy o odpowiednich
umiejętnościach, jak Raheem Sterling
czy Philippe Coutinho, a sam Rodgers
nie jest słabym trenerem, bynajmniej
- potrafii efektywnie wykorzystać po-
tencjał swoich graczy, co najlepiej po-
kazuje przykład Jordana Hendersona.
Jak to więc możliwe, że Liverpool z
drużyny potrafiącej pokonać niemalże
każdego w lidze, zdobywając przy
tym wiele goli, teraz ma problemy z
zdobyciem choćby jednej bramki, nie
wspominając o problemach z za-
chowaniem czystego konta? Czyżby
powodem takiego stanu rzeczy było
odejście Suareza? Mało prawdopo-
dobne, bowiem początek zeszłorocz-
nej kampanii pokazał dobitnie, że bez
Urugwajczyka Liverpool potrafi pew-
nie zwyciężać. Przyczyna leży naj-
pewniej w szatni. W ostatnim czasie
wydarzyło się kilka kontrowersyjnych
sytuacji dotyczących piłkarzy LFC.
Pierwszą z nich była wszechobecna
krytyka w stronę Raheema Sterlinga
po październikowym zgrupowaniu
reprezentacji Anglii, kiedy to Roy
Hodgson wyjawił szczegóły rozmowy
z młodym skrzydłowym. 19-latek wy-
żalił się selekcjonerowi Lwów Albionu,
iż czuje się lekko przemęczony. Te
słowa wywołały wokół niego bardzo
negatywną atmosferę, co w przypad-
ku tak młodego zawodnika mogło
skończyć się tragicznie. W tej sytuacji
sam Rogders musiał bronić swojego
zawodnika. Swój wkład w nieprzy-
jemną otoczkę wokół The Reds miał
również Mamadou Sakho. Przed
derbami z Evertonem na Anfield (1:1)
nie starczyło dla niego miejsca nawet
na ławce rezerwowych. W związku
z tym, były kapitan PSG postanowił…
obejrzeć mecz na kanapie z pilotem
w ręku. Takie zachowanie reprezen-
tanta Francji spotkało się z zdecydo-
waną krytyką menadżera. Wpraw-
KRYZYS
27
KRYZYS
dzie obrońca przeprosił później na
Twitterze za swoje zachowanie, ale
niesmak pozostał. Dołujący wpływ
na zawodników może mieć także
pechowo przegrana walka o mistrzo-
stwo w zeszłym sezonie - nie jest
łatwo przełknąć gorycz porażki w
takich okolicznościach, tym bardziej,
że taka szansa może się szybko nie
powtórzyć. Rodgers musi jak najszyb-
ciej rozwiązać wszystkie problemy
pozaboiskowe, aby Liverpool odzyskał
renomę zespołu z zeszłego sezonu.
Polityka transferowaTransfery w wykonaniu urodzonego
w Carnlough menedżera są niewąt-
pliwie kwestią mocno sporną. Z
całą pewnością znajdą się zwolennicy
jak i przeciwnicy polityki transferowej
klubu od czasu przybycia byłego bos-
sa Swansea. Tym bardziej, iż on sam
do końca nie decyduje o ruchach The
Reds w ciągu okna transferowego ze
względu na istnienie tzw. komitetu
transferowego. Do tegoż komitetu
powstałego z inicjatywy właścicie-
li klubu należą (poza Rodgersem):
Ian Ayre, Dave Fallows oraz Michael
Edwards. To właśnie za sprawą tej
czwórki na Anfield przybyli m.in. Da-
niel Sturridge czy Philippe Coutinho,
ale także Iago Aspas czy Luis Alberto.
W poprzednich dwóch sezonach
brak nowych, klasowych graczy
tłumaczono poprzez brak udziału w
Lidze Mistrzów. Jednak poprzedniego
lata Liverpool miał argument gry w
Champions League w rękawie. Czy to
znaczy, iż Liverpoolczycy sprowadzili
zawodników, którzy z miejsca pod-
nieśli poziom gry zespołu? Na chwilę
obecną ciężko o jakąkolwiek pozy-
tywną opinię , co dotkliwie pokazuje
tegoroczna tabela Premier League
oraz układ w grupie B Ligi Mistrzów.
Przed obecnym sezonem Rodgers
pragnął nadać zespołowi głębię
składu o czym nie raz wspominał
w wywiadach , której brak był mocno
widoczny w zeszłorocznych roz-
grywkach. Jednak aktualnie hurtowe
zakupy nie nadały większej jakości do
zespołu. Zawodnicy którzy mieli być
gwiazdami zespołu (Lovren, Adam
Lallana) zawodzą. Także pozostali
zawodnicy sprowadzeni tego lata, jak
Lazar Marković czy Rickie Lambert,
również nie zdołali pokazać większej
próbki swojego talentu. Jednak nie
oznacza to, że obecnie żaden letni
zakup nie wypalił. Wystarczy spojrzeć
na Alberto Moreno czy Emre Cana,
których dotychczasowe występy na-
leży oceniać w pozytywnym świetle.
Pocieszającym aspektem jest fakt, iż
wspomniani gracze są w młodym
wieku i należy spodziewać się po
nich progresu. Tegoż samego można
oczekiwać także po innych tego-
rocznych zakupach jak wspomniany
wcześniej Marković, Javi Manquillo
czy Divock Origi (obecnie wypoży-
czony do Lille), ale też po zawodni-
KRYZYS
28
kach sprowadzonych we wcześniej-
szych oknach transferowych (Tiago
Ilori, Coutinho). Czy można oceniać
ruchy transferowe Rodgersa wyłącz-
nie w złym świetle? Boss Liverpoolu
wspominał że są to zakupy o charak-
terze długofalowym, w końcu cha-
rakterystyką większości sprowadza-
nych graczy w erze Ulsterczyka jest
młody wiek oraz bezsprzecznie spore
umiejętności udowadniane wcześniej
w klubach pokroju AS Roma, Benfica
Lizbona, Sevilla FC czy Inter Medio-
lan. Można z tego wysnuć wniosek,
że Brendan wciąż buduje swoją
drużynę wspierając ją zawodnikami
bardziej doświadczonymi, którzy
mimo wszystko zawodzą. Irlandczyk
z Ulsteru powinien pamiętać, że tzw.
przyszłościowe transfery wcale nie
muszą się udać, więc ta taktyka może
okazać się błędna. Czas pokaże, czy
Rodgers miał rację.
Boss Brendan Rodgers urodził się 26 stycz-
nia 1973 roku w Carnlough na teryto-
rium Irlandii Północnej. Irlandczyk z
Ulsteru przed objęciem Liverpoolu nie
mógł pochwalić się oszałamiającym
CV, lecz zdołał wyrobić sobie opinię
młodego, utalentowanego menedże-
ra. Karierę trenerską rozpoczął w Re-
ading jako menedżer akademii, gdzie
mając wówczas 18 lat zakończył ka-
rierę zawodniczą z powodu poważnej
kontuzji. Po dziewięciu latach pracy
w Reading, został doceniony przez
Jose Mourinho, który sprowadził go
do prowadzonej przez siebie Chelsea,
gdzie od 2006 roku pracował jako tre-
ner zespołu rezerw. Dwa lata później
objął Watford, z którym zajął 13 miej-
sce w Championship. Po tamtym se-
zonie powrócił do Reading w charak-
terze menedżera zespołu, lecz już w
grudniu obie strony zdecydowały się
na rozwiązanie umowy. Pół roku póź-
niej Rodgers dostał pracę w Swan-
sea City. W Walii w ciągu dwóch lat
pracy zdołał awansować do Premier
League oraz utrzymać zespół Łabędzi
w najwyższej klasie rozgrywkowej,
zajmując miejsce w środkowej części
tabeli. Zespół z Walii imponował od-
ważną grą do przodu, jednak na tyle
rozważną, by często zachowywać
czyste konto, za co był często chwa-
lony przez ekspertów oraz rywali.
Nic dziwnego, że Rodgers 1 czerwca
2012 roku został następcą Kenny’ego
Dalglisha na Anfield Road. Już w
ciągu pierwszych dni swojej pracy
pragnął uczynić z Liverpoolu zespół
grający ofensywny, przyjemny dla oka
futbol, zachowując jednak przy tym
dyscyplinę taktyczną, przynosząc tym
samym kibicom powód do dumy. O
ile na podstawie poprzedniego sezo-
nu można było zauważyć częściową
realizację tejże wizji, to jednak obec-
nie drużyna zdecydowanie odbiega
od tej myśli. Słaba gra w ofensywie
oraz w defensywie skłania do refleksji,
czy mimo powrotu do Champions
League, Rodgers jest odpowiednią
osobą do prowadzenia tak wielkiego
klubu. W końcu jako samodzielny me-
nedżer nigdy nie stanął przed takim
wyzwaniem jak prowadzenie 18-krot-
nego mistrza Anglii, gdzie presja jest
zawsze potężna. W swoim pierwszym
wywiadzie jako menedżer The Reds,
prócz obietnic wdrażania w zespół
ofensywnego stylu gry, wspominał
o dyscyplinie taktycznej, pomocnej
w grze obronnej. Niestety, od po-
czątku kadencji Rodgers ma wyraźny
problem z ułożeniem defensywy,
pomimo tego, że miał do dyspozycji
m.in. Daniela Aggera, Martina Skrtela,
Jamiego Carraghera czy Kolo Toure.
Praktycznie trudno obecnie mówić o
dyscyplinie taktycznej w tyłach i cięż-
ko jest podejrzewać, aby te problemy
miały się skończyć. W rozwiązaniu
tych problemów nie pomógł nawet
Dejan Lovren, który nie wywiązuje
się z powierzonej mu roli na boisku -
mianowicie, wzmocnienia bloku de-
fensywnego i nadaniu mu pewności
siebie. Jednak te problemy nie były aż
tak widoczne w minionym sezonie
2013/14, kiedy magia ofensywy da-
wała regularne zwycięstwa. Ale także
i ofensywa jakby się stępiła. Najlepiej
świadczy o tym fakt nieskuteczności
Mario Balotelliego w Premier League,
który ma na koncie…. 0 goli i kon-
tuzję. Cały zespół zdobył w lidze jak
dotąd 14 bramek w 11 spotkaniach
(dla porównania na tym samym
etapie zeszłorocznych rozgrywek Li-
verpoolczycy mieli na koncie 21 goli).
Jednak na początku były menedżer
m.in.i Reading wspominał, iż pełna
realizacja jego planu na Liverpool
może potrwać kilka lat. Czyżby
więc po prostu Liverpool był nadal
nie skończonym projektem
Rodgersa? Prawdopo-
dobnie tak i nie zmieni
tego także zdobycie
wicemistrzostwa
kraju. To świadczy
o tym, że w chwili
obecnej nie moż-
na spodziewać się
zmiany pomysłu na
grę zespołu Irlandczy-
ka z Ulsteru, bowiem
jak wspominał Chris
Coleman o grze Swan-
sea z czasów Rodgersa
- nawet w czasie kryzysu
gry, menedżer był konse-
kwentny swojej filozofii.
Tak więc, możemy się
KRYZYS
29
KRYZYS
spodziewać co najwy-
żej zmiany ustawienia z
dotychczasowego 4-3-3
na 4-1-2-1-2 z diamentem
w środku pola. Zresztą
Irlandczyk ma mocny cha-
rakter, który pozwolił mu
przetrwać ciężki okres po
odejściu z Reading w 2009
roku. Wobec tego ciężko
realnie sądzić, by mógł on
mieć problemy z ciążą-
cą na jego osobie presją.
Cierpliwość oraz wytrwa-
łość w swoich ideałach
bywa pomocna, ale może
też pogłębiać zaistniały
problem. Boss powinien
jednak pamiętać, że jeśli
chce kontynuować swoją
wizję Liverpoolu, powinien
zakończyć ten sezon w
TOP4. A osiągnięcie tego
celu może wymagać
modyfikacji w sposo-
bie myślenia naszego
menedżera. Czy będzie to
konieczne i czy Rodgers
dokona tego w razie po-
trzeby dla dobra klubu?
Najprędzej okaże się
to po sezonie.
KapitanSteven Gerrard nie może
ostatnich miesięcy zaliczyć
do udanych. Przegrana
walka o mistrzostwo, do
której przyczynił się jego
błąd w spotkaniu z Chel-
sea, klęska na mundialu w
Brazylii, a teraz nieudany
start w Premier League oraz
skomplikowana sytuacja w
Lidze Mistrzów… Ostatnimi
czasy pojawiały się głosy
krytyki wobec wychowanka
Liverpoolu, twierdzące m.in.
że powinien być odsu-
wany od gry. Wobec tych
krytycznych opinii mene-
dżer The Reds brał jednak
Stevena w obronę. Jednak
burzę medialną wywołały
słowa kapitana mówiące,
iż nie jest pewny wobec
swojej przyszłości w klubie,
związku z brakiem oferty
przedłużenia wygasające-
go w czerwcu kontraktu.
Zaznaczył przy tym wy-
raźnie, że nie ma zamiaru
po tym sezonie kończyć
kariery. Zarząd zareagował
na te wieści ofertą nowego
kontraktu. Jednak pozostaje
nam zadać sobie pyta-
nie, co będzie najlepsze
dla klubu w tej sytuacji?
Odejście legendy czy jej
pozostanie? A jeśli pozosta-
nie, to w jakiej roli? Gerrard
niewątpliwie ma wiele
bardzo istotnych cech oraz
długoletnie doświadczenie
połączone z nieprzecięt-
nym autorytetem, które są
cennymi atutami w rywali-
zacji z najlepszymi. Zauwa-
żył to Manuel Pellegrini,
menedżer Manchesteru
City twierdząc, że byłby
zainteresowany usługami
114-krotnego reprezentan-
ta Anglii w przypadku nie
przedłużenia przez niego
kontraktu z Liverpoolem.
Jednak gołym okiem wi-
dać, że przez 90 minut na
boisku Steven już nie daje
tyle, ile choćby w zeszłym
sezonie. Wiek robi swoje -
numer 8 w Liverpoolu już
nie nadaje linii pomocy ja-
kości, która pozwalałaby na
zdominowanie środka pola.
Paradoksalnie, w tym
sezonie można odnieść
wrażenie, że to właśnie bez
niego drużyna piłkarsko
prezentuje więcej, aniżeli
z nim. Należy pamiętać
jednak o jego dokonaniach,
które zbudowały jego auto-
rytet, jego wielkości, która
nadal może dawać pozy-
tywny zastrzyk dla drużyny
- jak na przykład wspa-
niały gol z rzutu wolnego
w meczu z Evertonem.
Dlatego najlepsze byłoby
jego pozostanie w zespole
na zasadzie wchodzenia
na boisko z ławki rezerwo-
wych, bądź schodzenie z
boiska po 45-60 minutach.
Wtedy będzie mógł dawać
on zespołowi tyle, ile może
dobrego dać. Z całą pew-
nością jego odejście nie
będzie w żadnym stopniu
pozytywnym impulsem do
wyjścia z kryzysu, zwłasz-
cza, że po sezonie byłoby
na niego chętnych wiele
klubów z Premier League(-
jak wspomniany Manche-
ster City).
KontuzjeW każdej drużynie na
świecie kontuzje zostawiają
swoje piętno na zespole.
Nigdy nie są pożądane,
w szczególnie w sytuacji,
kiedy dotyczą czołowych
graczy, podczas gdy dru-
żyna nie radzi sobie na
boisku. Daniel Sturridge
jest niewątpliwie zawod-
nikiem bardzo cennym,
którego długa absencja jest
odczuwalna. Podobnie jak
w przypadku Mamadou
Sakho czy też Jona Fla-
nagana. Czy można było
tych urazów uniknąć bądź
zminimalizować długość
ich trwania? W końcu każdy
członek sztabu szkole-
niowego, odpowiedzialny
za zdrowie zawodników
może pochwalić
się stosownym
doświadczeniem
oraz kwalifika-
cjami. Wielu z
nich także prywatnie
są fanami klubu w
którym pracują, jak
urodzony w Pa-
kistanie Zaf Iqbal
czy pełniący
rolę instruktora
rehabilitacyjnego
Jordan Milsom :
,,To jest klub,
któremu ki-
bicowałem
jako chło-
KRYZYS
30
piec, więc patrząc z tej strony, je-
stem zachwycony, że mogę tu być.
Zawsze chciałem pracować na
najwyższym poziomie”, powiedział
magister fizjologii sportu na Uniwer-
sytecie Johna Mooresa. Jednak to nie
oznacza, że nie można obarczyć ich
choćby częściową winą za ten stan
rzeczy. W końcu drużyna walcząca
o najwyższe ligowe laury nie może
sobie pozwolić na stratę czołowych
graczy na tak długi okres czasu, jak w
przypadku Sturridge’a czy Flanagana.
Zastanawiającym może być zwłasz-
cza absencja wicekróla strzelców
poprzednich rozgrywek ligowych,
na którą złożyły się dwa urazy uda
oraz łydki nabyte niemalże pod rząd.
Sytuacja zdrowotna byłego snajpera
Chelsea wydaje się być niemal prze-
rażająca, skoro Anglik na pewno nie
zagra do końca roku, a ostatni wy-
stęp z Liverbiredm na piersi zagrał 31
sierpnia przeciw Tottenhamowi (3:0).
Warto zaznaczyć, iż kontuzje Sturrid-
ge’a oraz Sakho miały miejsce pod-
czas sesji treningowych, co zmusza
do refleksji nad obecnymi metodami
treningowymi. Z całą pewnością jest
w tym elemencie coś nie tak, bowiem
jeśli można o kontuzje Daniela czę-
ściowo oskarżyć sztab reprezentacji
Anglii, to przerwy zdrowotne Sakho,
Suso czy wcześniejsze urazy Lallany
bądź Markovicia dowodzą, że nie jest
pod tym względem najlepiej.
Odejście SuarezaKażdy z nas doskonale wie, ile zna-
czył dla tego zespołu reprezentant
Urugwaju. Popularny “‘El Pistolero” w
ciągu 3,5 roku zdobył w 133 spotka-
niach 82 bramki, tym samym godnie
zastępując Fernando Torresa. Ow-
szem, miał on swoje wady - drużyna
nieraz musiała radzić sobie bez Suare-
za poprzez
wszelakiego
rodzaju
afery, ale
jednak
na boisku
zostawiał
z siebie
wszystko.
Jego rolę
w zespole
trudno opi-
sać liczba-
mi, bowiem
jego gra
dawała
inspirację
partnerom
z boiska,
sprawiała
że inni wspinali się na wyżyny swoich
umiejętności. Na jego osobie Brendan
Rodgers chciał opierać siłę zespołu,
jednak teraz trzeba sobie radzić bez
niego. Oczywistym jest, że po jego
odejściu jakość czerwonej ofensywy
osłabła, ale jak mówił John W. Henry
po lipcowym spotkaniu towarzy-
skim z AS Romą w Bostonie, główny
właściciel Liverpoolu, z Luisem trzeba
było się rozstać. W końcu, jak moż-
na opierać grę całego zespołu na
kimś, kto ma tak silną skłonność do
otrzymywania tak wielu zawieszeń?
Nie chodzi tu tylko o słynne ugry-
zienia czy o incydent z Patrice’em
Evrą. To są dowody na negatywną
nieobliczalność Urusa. Suarez nie jest
osobą na której można przez cały
sezon opierać grę, bowiem nigdy nie
wiadomo kiedy mógłby znowu zrobić
coś głupiego i osłabić w ten sposób
klub na wiele spotkań. Pod wzglę-
dem dyscypliny nie można mu ufać,
mimo jego zapewnień. To właśnie
jest powód sprzedaży Suareza do
Katalonii. Owszem, najlepszy strzelec
w historii reprezentacji Urugwaju jest
bezsprzecznie genialny, ale nie moż-
na mu odmówić boiskowego sza-
leństwa, momentami wręcz głupoty.
Dlatego opieranie na nim kręgosłupa
zespołu w najbliższych latach wcale
nie musiałoby dać pozytywnych efek-
tów. Z tej przyczyny słusznym może
okazać się sprzedaż napastnika do
Barcelony, w kontekście dalszego roz-
woju zespołu w przyszłości. I właśnie
dlatego nie można głównej przyczy-
ny kryzysu w Liverpoolu upatrywać
w odejściu Urusa.
Przygotowanie taktyczneJeśli chodzi o taktykę stosowaną
przez Liverpool w trakcie spotkań - w
odniesieniu do wyników w lidze oraz
Champions League - jest po prostu
słabo. Na taki stan rzeczy zapewne
wpływ ma fakt rozgrywania dwóch
spotkań w tygodniu, co jest wymaga-
jące dla grupy zawodników, którzy w
większości nie mieli wcześniej okazji
do tak częstego grania w ciągu 7 dni.
KRYZYS
31
KRYZYS
Widać to doskonale na przytoczo-
nym wcześniej przykładzie Raheema
Sterlinga. Młody skrzydłowy obniżył
poziom swojej gry, często w ofensy-
wie nie spełniając powierzonej mu
roli, poprzez spowalnianie ataków
The Reds nieskutecznymi dryblinga-
mi. Owszem, w dalszym ciągu potrafi
oddać strzał na bramkę, ale nie są
to oszałamiające uderzenia i co też
jest ważne - oddawane są niezwy-
kle rzadko. To powoduje problemy
w linii ataku, która aktualnie jest w
głównej mierze oparta właśnie na
nim. Zauważył to Graeme Souness
po meczu Ligi Mistrzów z Realem
Madryt na Anfield (0:3): ,,W meczu
przeciwko Realowi Madryt w Cham-
pions League można było odnieść
wrażenie, że taktyka Liverpoolu na ten
mecz polega na podaniu do Sterlinga,
gdy tylko jest to możliwe. W drugiej
połowie, po zdjęciu z boiska Mario
Balotellego, Anglik został przesunięty
na pozycję napastnika” powiedział
Szkot dodając przy tym:,, Nie może
być tak, że wynik meczu zależy od
występu nastolatka.”. Taki stan rze-
czy wynika zapewne z niedyspozycji
kontuzjowanego Sturridge’a, który jest
główną siłą Liverpoolu w ofensywie,
będąc przy tym najlepszym napast-
nikiem w kadrze The Reds. Z
powodu zwiększonej liczby spotkań
w krótkim odstępie czasu, sztab
trenerski ma mniej czasu na należyte
rozpracowanie taktyki najbliższego
rywala, na czym drużyna wyraźnie
cierpi. Podczas rozgrywanych spotkań
można odnieść wrażenie, że zawod-
nicy po prostu nie mają pomysłu na
rozpracowanie defensywy rywala,
co przekłada się na tak małą liczbę
tworzonych sytuacji bramkowych. Na
problemy z przygotowaniem zespo-
łu do gry przeciw kilku rywalom w
ciągu tygodnia wpływa też fakt braku
doświadczenia Rodgersa w takich
sytuacjach na tak wysokim pozio-
mie. Skąd bowiem szkoleniowiec ma
wiedzieć jak przygotować taki klub
na występy w Premier League, w
Lidze Mistrzów oraz Pucharze Ligi w
ciągu tygodnia, skoro nigdy nie mieli
ku temu okazji? Kolejnym słabością
The Reds jest już tradycyjnie obro-
na. Zbyt łatwo Liverpool pozwala na
utratę gola, obniżając tym samym
morale zespołu, co zdążył zauważyć
wspomniany w tym punkcie Graeme
Souness:”Tracą głupie bramki, a to
obniża pewność siebie, która właśnie
teraz jest niezwykle ważna. Tu nie
chodzi o sposób gry, jaki drużyna
preferuje, tylko o bramki tracone w
trywialny sposób, co tylko obniża
morale. Liverpool musi znaleźć spo-
sób na poprawienie defensywy, co
pozwoli odbudować pewność siebie
zawodników.” stwierdził legendarny
Szkot. Jednak winą za słabą defen-
sywę nie można obarczyć wyłącznie
obrońców:,,Tu nie do końca chodzi
o samych obrońców i bramkarza.
Zadania defensywne mają także
pomocnicy, którzy muszą wspierać
obrońców w każdym aspekcie. Nie
widać wystarczającego pressingu, co
ułatwia przeciwnikom dogrywać piłki
w pole karne.” dodał były piłkarz The
Reds. No właśnie, warto zauważyć
niższą skuteczność stosowanego
przez linię pomocy pressingu, który w
poprzednim sezonie był tak ogrom-
nym atutem podopiecznych Rodger-
sa. Przyczyną regresu tego elementu
gry tak istotnego dla taktyki stosowa-
nej przez Północnego Irlandczyka jest
w ostatnim czasie słabsza postawa na
boisku Jordana Hendersona, który jest
kluczowy dla zespołu w tym aspekcie
gry. W trakcie spotkań Czerwoni nie
mają problemu z operowaniem piłką,
co daje większe posiadanie futbolów-
ki w trakcie 90 minut, ale po stracie,
jest ogromny kłopot z jej odzyska-
niem.Gołym okiem widać, że Rodgers
wobec nowej rzeczywistości w klu-
bie, ma problemy z przygotowaniem
taktycznym zespołu, na co składa się
słabsza forma kilku istotnych graczy.
Jednak za utrzymanie wysokiej formy
zawodników odpowiada trener i
Rodgers musi wziąć się w garść i jak
najszybciej naprawić wszelkie aspekty
w zespole, które wymagają natych-
miastowej poprawy.
Maciej Mazurkiewicz
KRYZYS
32
33
Liverpool FC vs. Arsenal Londyn FCStarcie faworytów do tytułu, czy tylko bój o miejsce w
pucharach?Niezależnie od odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, trzeba powiedzieć sobie jasno, każdy kibic Premier League
musi obejrzeć ten mecz. Historia tych starć podpowiada, że walczą ze sobą drużyny ze ścisłej czołówki ligi, mają-
ce w swoich szeregach najlepszych piłkarzy i trenerów. Czasem nawet, na szali leżał tytuł mistrzowski jak w sezonie
1988/1989, kiedy na Anfield, Arsenal dosłownie wydarł trofeum drużynie prowadzonej przez Kenny’ego Dalglisha. Choć
ciężko to sobie wyobrazić, między tymi drużynami były też mecze o „być albo nie być” w najwyższej klasie rozgrywko-
wej w Anglii. Łącznie oba kluby zdobyły niemal 90 najważniejszych krajowych trofeów.
Odkąd jednak istnieje Premier Le-
ague czyli od 1992 roku, to Arsenal
radzi sobie lepiej w rozgrywkach ligo-
wych. Za dobrą grą i sukcesami stoi
Arsene Wenger, zatrudniony w roku
1996. Trener, który prowadząc druży-
nę, wymaga ogromnej dyscypliny od
swoich piłkarzy. Zmienił ich sposób
żywienia oraz wprowadził szereg
zakazów. Między innymi uprawiania
błahych rekreacyjnych(jak dla piłka-
rza) sportów, jazdy na rolkach czy ro-
werze, to tylko jeden z wielu przykła-
dów. Jakkolwiek by to nie brzmiało,
przyniosło efekty w postaci trofeów.
Szczególnie na uwagę zasługuje se-
zon 2003/2004 w którym Kanonierzy
z ogromną, 11 punktową przewagą
nad drugą Chelsea zgarnęli tytuł, nie
przegrywając ani jednego meczu. To
były czasy gdy w Londynie jeszcze
wtedy na starym stadionie Arsenalu,
Highbury, grali tak znamienici piłkarze
jak Dennis Bergkamp(polecam obej-
rzeć jego bramkę z Newcastle z roku
2002), Thierry Henry, Robert Pires czy
Patrick Vieira. W latach późniejszych
pomimo dobrej gry, wciąż brakowało
nieco szczęścia, a czasem determi-
nacji. Dziś można wypominać dru-
żynie „The Gunners” ponad 8 lat bez
trofeum oraz spektakularne porażki
z drużynami czołówki. Można też
wypominać Wengerowi brak odpo-
wiednich transferów i słabe decyzje
taktyczne. Nam jednak, kibicom „The
Reds” , zapomnieć nie wolno, że
Londyński Arsenal, dla Liverpoolu jest
przeciwnikiem niezwykle trudnym do
pokonania, szczególnie na przestrzeni
ostatnich lat. Od sezonu 2008/2009,
w lidze, wygraliśmy tylko dwa , prze-
graliśmy pięć i również pięć zremi-
sowaliśmy. Mecze te zawsze były
wyrównane i zażarte, zawsze padały
w nich gole, czasem nawet osiem.
Pozwolę sobie przypomnieć remis
4:4 na Anfield z sezonu 2008/2009 i
mecz życia Andrieja Arszawina.
Jaka jest postawa Kanonierów w
obecnym sezonie?
Arsenal prezentuje się jako
zespół solidny, z delikatną nutką
piłkarskiej fantazji. Zespół lubi ładną,
płynną, dynamiczną grę kombinacyj-
ną. Dla chaotycznej obrony Liverpo-
olu, może to być gwóźdź do trumny.
Jeszcze większym problemem może
być Alexis Sanchez, osobiście widzę
w nim największe zagrożenie dla
bramki „The Reds”, tym bardziej, że
prezentuje on dobrą formę strzelecką.
Często cofa się po piłkę do środkowej
strefy, nie przeraża go praca w defen-
sywie przy tym wszystkim jest szybki,
świetnie wyszkolony technicznie i , co
najważniejsze, posiada zmysł do gry
kombinacyjnej w ataku pozycyjnym,
który przecież preferuje ich menadżer.
Szalenie istotnym ogniwem drużyny
jest bramkarz Wojciech Szczęsny,
znajdujący się w dobrej, wysokiej
formie jest w stanie uprzykrzyć życie
napastnikom.
Ich najsłabszy punkt?
Z pewnością formacja obron-
na i chwilowe braki koncentracji.
Przykład pierwszy z brzegu, zremiso-
wany 3:3 mecz ligi mistrzów z Ander-
lechtem Bruksela. Arsenal, kontrolując
mecz, popełnił kilka rażących błędów
w obronie, po których słabo dyspo-
nowani przez większość meczu Bel-
gowie, zdołali wyrównać wynik spo-
tkania. To nie wszystko. Nie zachwyca
również sprowadzony w poprzednim
sezonie Mesut Özil. Prezentuje formę
daleką od tej z Realu Madryt. Moim
zdaniem jest zbyt schematyczny.
To właśnie na nim Arsene Wenger
oparł swoją taktykę, dając mu wolną
rękę w rozgrywaniu piłki. W praktyce
boiskowej większą odpowiedzialność
za rozegranie biorą Jack Wilshere lub
Aaron Ramsey. Ci piłkarze nie boją się
34
niekonwencjonalnych zagrań za linie
obrony.
Na tym etapie rozgrywek
są to bardzo podobne zespoły. To
starcie z pewnością jest niezwykle
istotne dla całej górnej połówki tabeli.
Przy obecnej konkurencji, łatwo jest
wypaść rozgrywek europejskich. Dla
Liverpoolu, który po latach dopiero
wrócił do Ligi Mistrzów byłaby to
tragedia, krok w tył i kolejne problemy
ze sprowadzeniem klasowych za-
wodników. Dla Arsenalu, który co rok
jest członkiem elitarnych rozgrywek,
byłaby to oznaka kryzysu i potrzeby
zmian. Rzeczywistość jest okrutna, to
„tylko” bój o miejsce w pucharach.
Poprzedni sezon.
Na „The Emirate’s Stadium”
Kanonierzy zwyciężyli 2:0, Liverpool
nie był w stanie przeciwstawić się
doskonale wyćwiczonej grze kombi-
nacyjnej połączonej z polotem i fan-
tazją oraz dobrą formą przeciwnika.
Niemal Identyczna sytuacja zdarzyła
się na Anfield. Jednak tym razem to
Liverpool był tym lepszym zespołem,
a Arsenal, który znajdował się w nieco
gorszej dyspozycji niż na początku
sezonu, musiał uznać wyższość „The
Reds”, którzy wygrali aż 5:1.
Liverpool : Arsenal , sobota 21-ego
grudnia 2014, Anfield, 18:00 czasu
polskiego.
Piotr Pierowicz
35
CZERWONA ARMIA UDERZA PONOWNIE!
Wszyscy gracze komputerowi chyba doskonale pamiętają serię Command and Conquer: Red Alert. W tej strategicznej grze czasu rzeczywistego stawało się po dwóch stronach konfliktu – Aliantów lub czerwonych Sowietów. W trzeciej części tej gry Alianci po nie-udanym ataku ZSRR zdobywają Moskwę, a przynajmniej tak im się tylko wydaje, że to zrobili. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie za sprawą wehikułu czasu, który skonstruowali Rosjanie…
Tak mniej więcej można by też zilustrować w skrócie zakończony niedawno sezon FA Womens’ Super League 2014,
czyli najwyższej klasy rozgrywkowej kobiecego futbolu w Wielkiej Brytanii. Czas na małą retrospekcję i przypomnienie
tego, co działo się od kwietnia do października w kobiecej lidze Zjednoczonego Królestwa, a dokładnie poczynaniom
kobiecej drużyny Liverpool FC.
Liverpool Ladies zaczęły rozgrywki od kilu nieprzyjemnych informacji związanych z kontuzjami. Zarówno Nicole Rolser
jak i Lucy Staniforth, która w lutym 2014 roku dołączyła z Bristol Academy, nabawiły się poważnych kontuzji. Urazy wykluczyły
obie zawodniczki z całego sezonu, co postawiło managera LFC Ladies Matta Bearda w trudnej sytuacji już na początku sezonu.
Nie zraziło to naszych Pań i pomimo porażki z Evertonem i odpadnięciu z FA Cup, LFC Ladies rozpoczęły ligowe zmagania od wygranej
36
wygranej 1-0 na swoim
stadionie z nowopowsta-
łą drużyną Manchester
City Ladies i bezbramko-
wym remisem na cięż-
kim terenie przeciwko
Chelsea Ladies.
Kolejne mecze niestety
nie były już tak szczęśli-
we dla zespołu Matta Be-
arda. Frustrujące remisy z
Notts County na wyjeź-
dzie i Birmingham City u
siebie spowodowały, że
LFC Ladies wylądowały
w środku tabeli i przed
przerwą reprezentacyj-
ną mało kto wierzył, że
przetrzebione kontu-
zjami Czerwone będą
w stanie obronić wy-
walczone rok wcześniej
pierwsze mistrzostwo
Anglii w historii klubu.
Pierwszym meczem po
reprezentacyjnej prze-
rwie było spotkanie z
Arsenal Ladies na Select
Security Stadium w Wid-
nes. Przed tym meczem
Beard musiał postawić
w bramce rezerwową
Danielle Gibbons, gdyż
podstawowa bramkarka
Libby Stout dołączyła do
długiej listy kontuzjowa-
nych w zespole. Mecz
z Kanonierkami zakoń-
czył się porażką 0-1, co
nie wprawiało w dobre
nastroje przed kolejnym
spotkaniem.
Beard znalazł jednak
sposób na powrót do
zwycięstw i w wyjazdo-
wym meczu przeciwko
Bristol City nasze panie
osiągnęły pewną wygra-
ną 3-1 i w szampańskich
nastrojach podchodziły
do kolejnych meczów.
Niestety kolejne spo-
tkanie z zawodniczkami
z Man City w ostatni
weekend lipca zakończy-
ło się porażką, co skom-
plikowało nieco sytuację
w tabeli i znacznie odda-
liło marzenia o obronie
tytułu mistrzowskiego.
Jednak nasze Panie nie
poddały się i w kolejnych
sześciu meczach nie
przegrały ani razu, notu-
jąc ważne zwycięstwa
nad pretendentkami do
tytułu, Chelsea i Birming-
ham czy szczęśliwie
remisując 3-3 w wyjaz-
dowym meczu z Arsena-
lem, gdzie gola na wagę
punktu dającego wciąż
szanse na tytuł strzeliła
była zawodniczka Kano-
nierek, Gemma Davison.
Przed ostatnią kolejką
sytuacja w tabeli była
bardzo pogmatwana.
Pierwsze miejsce zaj-
mowały zawodniczki
Chelsea, a tuż za nimi
była drużyna Birming-
ham Ladies. Panie z
Liverpoolu plasowały się
na trzeciej pozycji i aby
mogły świętować po
końcowym gwizdku dru-
gi z rzędu tytuł, musiały
nie tylko pokonać Bristol
Ladies, ale też liczyć na
to, że zarówno zawod-
niczki z Londynu, jak i z
Birmingham nie wygrają
swoich meczów.
Wszystkie mecze roz-
poczęły się o godzinie
14:00 lokalnego czasu i
już na samym początku
dobre wieści nadeszły z
boiska w Birmingham,
gdzie drużyna gospo-
dyń podejmowała Notts
County. Już w trzeciej
minucie meczu mniej
faworyzowany zespół
gości objął prowadzenie
za sprawą gola zdobyte-
go przez Aileen Whelans.
Kilkanaście minut później
było już 2-0 dla Notts
County, a bramkę z bli-
skiej odległości zdobyła
Fiona O’Sullivan.
Wszystko układało się
idealnie dla Chelsea La-
dies, które niestety w 11
minucie swojego meczu
straciły za sprawą kontu-
zji podstawową bramkar-
kę Marie Hourihan, która
została zastąpiona przez
Clare Farrow, debiutującą
w drużynie Niebieskich.
Niestety, debiutantka nie
była w stanie zapobiec
utracie gola, kiedy to Jill
Scott wyprowadziła na
prowadzenie Obywa-
telki w meczu Man City
Ladies – Chelsea.
Zawodniczki Chelsea
nie zdążyły otrząsnąć
się jeszcze po pierw-
szej bramce, kiedy w 34
minucie Tobi Duggan –
była napastniczka Ever-
tonu – podwyższyła na
2-0, dając niesamowitą
okazję dla LFC Ladies
na obronę tytułu. W
tym wypadku wygrana
naszych Pań dawała im
kolejny triumf w lidze. Do
przerwy na Select Secu-
rity Stadium w Widnes
pomiędzy LFC Ladies a
Bristol Academy widniał
37
wynik bezbramkowy.
Po przerwie nastroje
w Birmingham uległy
zmianie, gdyż tuż przed
upływem pierwszych
45 minut gola kontak-
towego zdobyła Kirsty
Linnett, a chwilę później
przed szansą wyrówna-
nia wyniku stanęła Karen
Carney, która egzekwo-
wała rzut karny po ręce
jednej z zawodniczek
Notts County. Angielka
zmarnowała jednak je-
denastkę, a fantastyczną
obroną popisała się Carly
Telford, broniąc również
dobitkę.
Co się odwlecze, to nie
uciecze, gdyż zaraz po
przerwie zmiennicz-
ka Hannah Keryakoplis
wyrównała stan gry
w Birmingham. Wciąż
jednak ten wynik dawał
szansę na tytuł LFC La-
dies, które dwie minuty
po bramce Keryakoplis w
Birmingham, wyszły na
prowadzenie w meczu
przeciw Bristolowi. Na
listę strzelców wpisała
się niezawodna Natasha
Dowie, a chwilę później
Lucy Bronze podwoiła
przewagę The Reds. W
tym momencie w 58
minucie meczu to nasze
Panie zostawały po raz
kolejny mistrzyniami
Anglii, tym bardziej, że
12 minut później Fara
Williams, reprezentantka
Anglii, która rozegrała
ponad 100 meczów w
kadrze, zdobyła gola z
rzutu karnego, podwyż-
szając prowadzenie na
3-0.
O godzinie 15:30 zakoń-
czył się mecz w Widnes
i LFC Ladies oczekiwały
na końcowe gwizdki w
Birmingham i Manche-
sterze. Sytuacja w meczu
City – Chelsea nieco
skomplikowała sytuację,
kiedy to Abbie McManus
z MC otrzymała czerwo-
ną kartkę za bezpardono-
wy faul na zawodniczce
The Blues, Yuki Ogimi.
Pomimo przewagi jednej
zawodniczki, druży-
na Chelsea nie zdołała
jednak zmienić wyniku.
W Birmingham trwał
zmasowany atak na
bramkę Notts County, ale
Carly Telford i jej obrona
desperacko przerywa-
ły ataki przeciwniczek i
zdołały utrzymać remis.
Kiedy sędzia zagwizdał
po raz ostatni w Birming-
ham i w Manchesterze,
radości, jaka wybuchła
w Widnes wśród zawod-
niczek Liverpool Ladies
oraz kibiców, nie można
opisać słowami. Czerwo-
ne Panie przeszły po raz
kolejny do historii, zdo-
bywając po raz kolejny
w dramatycznych oko-
licznościach mistrzostwo
FA WSL. Duża w tym
zasługa trenera Matta
Bearda, który po meczu
stwierdził, że ktoś musiał
czuwać nad naszymi
zawodniczkami, biorąc
pod uwagę początkowe
kłopoty, które dotknęły
drużynę The Reds.
Pomimo nieudanej przy-
gody w kobiecej Lidze
Mistrzyń i odpadnięciu
w 1/32 ze szwedzkim
Linkoping, Matt Beard i
dziewczyny po raz kolej-
ny mogą uważać zakoń-
czone rozgrywki 2014 za
bardzo udane. Kolejne
doświadczenia zostały
nabyte i nasze Panie na
pewno będą miały szan-
sę odbić się w Europie w
przyszłym sezonie, a póki
co cała drużyna wraz
ze sztabem udaje się na
zasłużony odpoczynek.
RADOSŁAW CHMIEL