13
strona | 71 Wojciech Nowakowski Trzy obrazki w starym stylu i jeden... Zabawki i głowice Studentem byłem już dwa lata wcześniej, zanim zostałem studentem. Uczy- łem się wtedy w warszawskim Liceum im. Tadeusza Reytana. Nie lubiłem tej szkoły. Szkoła zresztą nie lubiła również mnie. Nie wiem dlaczego. Czy prze- szkadzała mi odczuwalna elitarność tego środowiska, czy też może była to reakcja na moje zachowania? Byłem uczniem miernym. Odczuwałem więc pewien ostracyzm tego dość dumnego środowiska. Na lekcje chodziłem niechętnie, raczej dla Mamy, niż dla siebie. W dziewiątej klasie, czyli według obecnej nomenklatury – drugiej licealnej, repetowałem rok. To paradoksalnie poprawiło nieco moją sytuację emo- cjonalną, gdyż młodsi koledzy traktowali mnie już z pewnym respektem i uznaniem. Rozrabialiśmy zresztą razem co nieco, ze spektakularnym spale- niem dziennika klasowego, z wieloma dwójami, na boisku szkolnym. Najlepiej czułem się jednak w pozaszkolnym środowisku kolegów mojego starszego brata oraz młodszych studentów Uniwersytetu i Państwowej Wyż- szej Szkoły Muzycznej, mającej wówczas siedzibę w pałacyku na rogu Alej Ujazdowskich i Pięknej. Tam też zostałem harcerzem Osiemdziesiątki, czyli drużyny afiliowanej przy warszawskich szkołach artystycznych. Do mojej Czarnej Jedynki, czyli Szczepu 1 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej w liceum macierzystym jakoś mnie nie ciągnęło, właśnie ze względu na kolegów. W ogóle przyciągało mnie towarzystwo studenckie, a nie szkolne. Takie miejsca, jak pierwszy po 1956 roku warszawski klub studencki Hybrydy na Mokotowskiej oraz kafejki na Krakowskim Przedmieściu działały na mnie jak magnes. Do Hybryd można było wejść tylko za okazaniem legitymacji

Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

strona | 71

Wojciech Nowakowski

Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

Zabawki i głowice

Studentem byłem już dwa lata wcześniej, zanim zostałem studentem. Uczy-

łem się wtedy w warszawskim Liceum im. Tadeusza Reytana. Nie lubiłem tej

szkoły. Szkoła zresztą nie lubiła również mnie. Nie wiem dlaczego. Czy prze-

szkadzała mi odczuwalna elitarność tego środowiska, czy też może była to

reakcja na moje zachowania? Byłem uczniem miernym. Odczuwałem więc

pewien ostracyzm tego dość dumnego środowiska. Na lekcje chodziłem

niechętnie, raczej dla Mamy, niż dla siebie.

W dziewiątej klasie, czyli według obecnej nomenklatury – drugiej licealnej,

repetowałem rok. To paradoksalnie poprawiło nieco moją sytuację emo-

cjonalną, gdyż młodsi koledzy traktowali mnie już z pewnym respektem

i uznaniem. Rozrabialiśmy zresztą razem co nieco, ze spektakularnym spale-

niem dziennika klasowego, z wieloma dwójami, na boisku szkolnym.

Najlepiej czułem się jednak w pozaszkolnym środowisku kolegów mojego

starszego brata oraz młodszych studentów Uniwersytetu i Państwowej Wyż-

szej Szkoły Muzycznej, mającej wówczas siedzibę w pałacyku na rogu Alej

Ujazdowskich i Pięknej. Tam też zostałem harcerzem Osiemdziesiątki, czyli

drużyny afiliowanej przy warszawskich szkołach artystycznych. Do mojej

Czarnej Jedynki, czyli Szczepu 1 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej w liceum

macierzystym jakoś mnie nie ciągnęło, właśnie ze względu na kolegów.

W ogóle przyciągało mnie towarzystwo studenckie, a nie szkolne. Takie

miejsca, jak pierwszy po 1956 roku warszawski klub studencki Hybrydy na

Mokotowskiej oraz kafejki na Krakowskim Przedmieściu działały na mnie jak

magnes. Do Hybryd można było wejść tylko za okazaniem legitymacji

Page 2: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

72 | strona

studenckiej lub legitymacji Zrzeszenia Studentów Polskich (ZSP). Studentem

jeszcze nie byłem, ale dzięki rekomendacji moich przyjaciół z Uniwersytetu

przyjęto mnie „jakby awansem” do ZSP. Dzięki temu jako jeden z niewielu

w ówczesnej Polsce, już w 1958 roku słuchałem jazzu, poznałem osobiście

Trzaskowskiego, Komedę i wielu innych. Był nawet epizod aktorsko-teatralny

– zagrałem w kilku przedstawieniach Teatru Hybrydy.

Nauka w Rejtanie szła marnie. Z trudem zdałem maturę, największe problemy

miałem z polskim i historią. Na ustnym z polskiego zapytano mnie między

innymi o głoski dźwięczne i bezdźwięczne. Nigdy nawet o nich nie słyszałem.

Stwierdziłem na egzaminie, że mógłbym coś powiedzieć tylko o głoskach

wdzięcznych. Wtedy obserwujący egzamin wspaniały nasz Dyrektor Stanisław

Wojciechowski, jedyny nauczyciel którego lubiłem, szepnął do polonistki: na

co on idzie? Sprawdziła w papierach i odpowiedziała – na Politechnikę! Na to

Dyrektor: puśćmy go, głoski będą mu mało potrzebne, a trzymać go u nas

kolejny rok to kłopot!

W ten sposób w 1960 roku wywalczyłem Świadectwo Dojrzałości i z ulgą

opuściłem Rejtana. Niechęć do tej szkoły została mi na zawsze. Liceum nie

było ulubionym fragmentem mojego życiorysu. Historia płata jednak figle.

W kolejnych latach nauczyłem się świetnie języka polskiego, napisałem szereg

książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim

hobby.

*****

Zaraz po maturze zdawałem egzamin wstępny na Wydział Łączności Poli-

techniki Warszawskiej (później nazwany Elektroniką), bowiem już od szkoły

podstawowej byłem zapalonym radioamatorem. Niestety, mizeria mojego

rejtaniackiego wykształcenia mimo starannego przygotowywania się do eg-

zaminów nie wystarczyła, bym został przyjęty na ten oblegany kierunek (12

kandydatów na miejsce). Egzamin zdałem słabo, ale zdałem. Więc na jesieni

zaproponowano mi podjęcie studiów na Wydziale Mechaniczno-Konstruk-

cyjnym (MK, który później przemianowano na Wydział Mechaniczny, Energe-

tyki i Lotnictwa, MEiL). Podjąłem te studia, które dla mnie okazały się

koszmarem. Zajęcia warsztatowe, gdzie kazano nam ręcznie obrabiać pilni-

kiem sześcienne kawałki metalu tak, by uzyskać zupełnie płaską powierzchnię

4 na 4 cm (płaskość sprawdzano z dokładnością do 0,3 mm), czy wykłady

Page 3: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 73

profesora Witolda Pogorzelskiego, wielkiego matematyka, ale słabego dydak-

tyka, które przy mojej ówczesnej wiedzy były tureckim gadaniem, śnią mi się

do dziś. Postanowiłem zrezygnować i ponownie zdawać po roku na pierwot-

nie wybrany wydział, mając ponad pół roku na uzupełnienie wiedzy. Jedynym

pozytywnym skutkiem zajęć na MK było poznanie niebrzydkiej i rezolutnej

dziewczyny, która znalazła się na MK podobnie jak ja, przypadkowo. Wkrótce

została moją żoną.

Kolejny egzamin wstępny zdawaliśmy już razem. Poszło dobrze i rozpo-

częliśmy studia. Nie było łatwo, ale było. Już na pierwszym roku, wiosną 1962

roku stworzyliśmy tzw. podstawową komórkę rodzinną (obecnie nazywa się

to podstawową komórką społeczną), co oznaczało, że musimy się sami

utrzymać. Wynajęliśmy tani pokoik na Sadybie opłacany z minimalnego

stypendium i... teraz dopiero nie było.

W końcu pierwszego roku po egzaminach, szukałem więc pracy na wakacje,

by zarobić trochę pieniędzy i odłożyć na następny semestr. Udało się.

Zatrudniono mnie jako technika przy montażu zdalnie sterowanych

samochodzików-zabawek w Spółdzielni Pracy Zespół Techniczny w Warsza-

wie, przy ul. Senatorskiej 6. Traf chciał, że akurat wtedy prowadził tam pomia-

ry inż. Edmund Koprowski z laboratorium Polskiego Radia, dopracowując swój

wynalazek – magnetofonowe głowice ferromagnetyczne. Gdy dowiedział się,

że jestem studentem pierwszego roku Wydziału Łączności PW, a więc

początkującym elektronikiem, poprosił Zarząd Spółdzielni o przydzielenie

mnie do pracy przy szlifowaniu i pomiarach głowic. Otrzymałem też ofertę

rocznej pracy w mojej wymarzonej dziedzinie, z niezłym jak na nasze skromne

potrzeby wynagrodzeniem. Pod koniec września udałem się więc na rozmowę

z Dziekanem, wówczas młodym, 42-letnim profesorem chemii Andrzejem

Górskim, z prośbą o urlop dziekański na rok.

I wówczas wydarzyło się coś, co zmieniło całe moje życie, choć wtedy nie

zdawałem sobie z tego sprawy. Otóż profesor Górski, który znał mnie ze

swoich wykładów (lubiłem Chemię w Jego wydaniu i miałem wysokie oceny

z tego przedmiotu) zapytał mnie, dlaczego chcę przerwać studia na rok.

Odpowiedziałem, że ze względów materialnych chcę trochę popracować, by

zarobić na dalszy ciąg studiów i, że znalazłem niezłą pracę w przyszłym

zawodzie. Spojrzał mi poważnie w oczy i zaproponował:

– Wiem z doświadczenia, że po rocznej przerwie najprawdopodobniej nie

wróci Pan już na studia. Więc proszę by Pan ich nie przerywał, a ja od zaraz

przyznam Panu stypendium specjalne, za wyniki w nauce. Wiem, ze teraz nie

Page 4: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

74 | strona

ma Pan dobrej średniej. Ale proszę spróbować. Gdy w trzecim semestrze

będzie wysoka średnia, to stypendium zostanie utrzymane. Jeśli Pan sądzi, że

jest to dla Pana za trudne zadanie, to podpiszę Panu zgodę na urlop dziekański

już teraz!

Profesor Andrzej Górski (2014). Fot. Dr PiPi, commons.wikimedia.org, license free. Po

prawej Sylwester w gmachu Elektroniki na trzecim roku studiów. Ostatni z prawej to ja.

Profesor Andrzej Górski, ur. 1920. Walczył w Powstaniu Warszawskim. W latach 1946-

48 roku studiował na Wydziale Chemicznym PW, a w 1952 r. uzyskał stopień doktora

nauk chemicznych. Prowadził nowatorskie prace dotyczące otrzymywania germanu ze

źródeł krajowych, za które otrzymał w 1955 roku Nagrodę Państwową II stopnia.

W 1961 roku zorganizował Zakład Chemii na Wydziale Łączności. Prowadził wykłady dla

studentów pełniąc jednocześnie w latach 1962-1966 obowiązki prodziekana ds. Stu-

denckich. W 1970 roku powrócił na Wydział Chemiczny Politechniki Warszawskiej gdzie,

aż do przejścia na emeryturę w roku 1990, prowadził Zakład Chemii Nieorganicznej.

Zaśmiałem się w duchu: ja, znany leser i lekkoduch, prawdziwy student

dostateczny zaledwie, który szczyci się tym, że studiuje, a nigdy jeszcze nie był

na żadnym wykładzie (poza chemią) mam być prymusem? To wstyd! Ale prof.

Górski sprytnie nadepnął na moje ambicje, przekraczając przy tym swoje

uprawnienia.

*****

W czasie studiów spotkałem przed gmachem Elektroniki moją nauczycielkę

języka niemieckiego jeszcze z Rejtana, która prowadziła lektorat niemiecki

również na Politechnice. Była to znana całym rzeszom młodzieży, bardzo

Page 5: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 75

lubiana starsza pani dr Selma Bukowska. Serdeczna, ale obcesowa i bez-

pośrednia, szczera do bólu, Z nieukrywanym zdziwieniem wypaliła:

– Nowakowski! Co Ty tutaj robisz, chyba nie studiujesz? Elektronika to trudny

wydział, tylko dla zdolnych! Nie dla Ciebie! Ty powinieneś być jakimś han-

dlowcem, albo artystą! (dla osób kulturowo bliskim narodom niemiecko-

języcznym artysta to zajęcie bardzo niepoważne, tak jakby komediant).

Odpowiedziałem, by zrobić jej przyjemność:

– Studiuję, ale nie wiem jak długo dam sobie radę...

******

Skończyłem studia w regulaminowym czasie i z bardzo dobrym wynikiem.

Zostałem też pracownikiem naukowym macierzystej Uczelni. Tylko dzięki tej

jednej propozycji mądrego Profesora. Ale Frau Bukowska miała trochę racji.

Końcówka moich studiów nie była pozbawiona elementów artystyczno-

scenicznych.

Po lewej obóz wojskowy po czwartym roku, na którym głównie występowałem na

scenie. Po prawej oblewanie dyplomu (1967) w zaprzyjaźnionym mazowieckim dworku.

Na pierwszym planie Zbyszek Namysłowski, który był się „wżenił” w naszą grupę stu-

dencką, w której wielu kolegów grało na różnych instrumentach. Nawet stworzyliśmy

wtedy wspólnie ze Zbyszkiem doraźny (na jeden wieczór) zespół muzyczny, który resz-

cie grupy przygrywał do tańca. Zespół ten nazwaliśmy „Czerwone żywioły”.

Page 6: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

76 | strona

PAFON

Jak wspomniałem, na początku studiowania nie byłem zbyt rzetelnym stu-

dentem i między sesjami nieco się nudziłem. Miałem natomiast już barwny

i długi staż w ZSP. W odróżnieniu od innych organizacji studenckich istnie-

jących wówczas na Politechnice, np. Związku Młodzieży Wiejskiej (ZMW),

Związku Młodzieży Polskiej, później Związku Młodzieży Socjalistycznej (ZMP,

ZMS), Zrzeszenie Studentów Polskich było organizacją wówczas nieupoli-

tycznioną, raczej samopomocową. Przez władze partyjne organizacja ZSP było

traktowana nieco nieufnie i z pewnym dystansem. Jako jedyna organizacja

w kraju nie mieliśmy np. prawa rekomendowania naszych członków do Partii,

co traktowaliśmy jako luksus raczej niż dolegliwość.

Do ZSP na Politechnice należało ok. 85% studentów. Wynikało to stąd, że

główną domeną działalności tej organizacji była turystyka, wypoczynek wa-

kacyjny, kultura (kluby studenckie), współpraca z uczelniami zagranicznymi

oraz wspieranie w uzyskiwaniu pomocy finansowej. Była to więc organizacja

typu związkowego, wówczas jeszcze bez konotacji politycznych, przynajmniej

na szczeblu uczelnianym. Jednak uzyskanie pewnych dóbr od ZSP, na przykład

wczasów z odpłatnością symboliczną, wycieczek zagranicznych (powiedzmy

szczerze: co najwyżej do tzw. krajów socjalistycznych), czy wymiany praktyk

zagranicznych IAESTE (to już lepiej, tylko na Zachód) wymagało w stosowanym

wówczas konkursowym systemie kwalifikacyjnym dużego dorobku punkto-

wego. Można było go uzyskać przede wszystkim za aktywną działalność

organizacyjną na rzecz środowiska lub, z mniejszą wagą, za bardzo wysoką

średnią z ocen.

Byłem wówczas w połowie studiów. Po trzecim roku moja średnia była już

dość wysoka, ale nie bardzo wysoka. Uzyskałem stabilność studiowania, ale

miałem ochotę na te dodatkowe atrakcje. Zapytałem więc naszych wydzia-

łowych działaczy ZSP, co to znaczy być organizacyjnie aktywnym. Wyjaśniono

mi to krótko: zorganizuj jakąś imprezę, np. kulturalną lub turystyczną, która

zainteresuje wielu studentów. No to zacząłem myśleć i wymyśliłem PAFON.

Nie rozwijam na razie tego skrótu. Otóż przypomniałem sobie, że TVP

wykorzystuje z akceptacją cenzury wiele filmów oświatowych spoza krajów

socjalistycznych. Były one poświęcone zazwyczaj kulturze, osiągnięciom na-

ukowym lub historii wielu krajów zachodnioeuropejskich. Filmy te były poz-

bawione nachalnej propagandy i miały wysoki poziom artystyczny, podobnie

jak obecne kanały telewizyjne National Geographic, Viasat czy Discovery.

A my, w nowym gmachu przy ulicy Nowowiejskiej mieliśmy duże audytorium,

Page 7: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 77

w którym była kabina operatorska z profesjonalnym projektorem 16 mm,

elektrycznie sterowanymi zasłonami i ekranem rozwijanym nad tablicami.

Pomysł był więc taki, by filmy te wypożyczać i wyświetlać w godzinach, w któ-

rych w audytorium nie ma wykładów. Z wolnym wstępem dla wszystkich. To

mogło się udać, bo w tych czasach wszystko co zachodnie spotykało się

z powszechnym zainteresowaniem.

Ustaliłem, że filmy takie każda instytucja może wypożyczać za darmo w am-

basadach lub ośrodkach informacyjnych różnych krajów w Warszawie. Prob-

lem polegał jednak na tym, że prywatne odwiedziny obywatela PRL we

„wrogiej” ambasadzie było odnotowywane w Służbie Bezpieczeństwa PRL.

Wpadłem więc na pomysł zalegalizowania tych ewentualnych wizyt. Zwró-

ciłem się w imieniu ZSP do Rektora PW, by wydano mi pismo-glejt

informujące, że kontaktuję się z ambasadami w imieniu Uczelni. Poniżej

przedstawiam fotokopię tego pisma. Warto zwrócić uwagę na słowo „jedno-

razowego”. Kilkukrotne odwiedzenie jakiekolwiek zachodniej ambasady było

bowiem już niezbyt bezpieczne, mimo upoważnień.

Upoważnienie do odwiedzenia ambasad

W krótkim czasie udało się wypożyczyć kilkadziesiąt filmów. Akcja mogła

ruszyć. Ale jak zapewnić publiczność? Nikt przecież nie wiedział, że będą wy-

świetlane jakieś filmy. A jeśli nawet, to film oświatowy nie był tak atrakcyjny

dla młodzieży, jak fabularny z Hollywood.

Page 8: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

78 | strona

Głównym powodem napisania tego wspomnienia był właśnie pomysł roz-

propagowania PAFON-a, który nie wiem skąd mi przyszedł do głowy. W istocie

zrealizowałem byłem chyba pierwszą w socjalistycznej Polsce profesjonalną

akcję reklamowo-promocyjną. Otóż dwa tygodnie przed planowanym pre-

mierowym pokazem filmowym zacząłem umieszczać na stałych tablicach

informacyjnych kartki A4 z samotnym napisem PAFON. Rozwieszałem także

na żyłkach ręcznie wykonywane plakaty z tym napisem, nawet wielkości B1.

Było ich w gmachu Elektroniki dużo, pojawiały się codziennie w innych miej-

scach. Na początku było spokojnie. Ale już po czterech dniach wszyscy,

zarówno kadra jak i studenci pytali się nawzajem: – co to jest PAFON? Nikt nie

wiedział. Podejrzewano prowokację, nawet polityczną. Pracowali donosiciele,

służby wydziałowe itd. Ale plakatów nikt nie zrywał, na wszelki wypadek. Bo

może to inicjatywa z Gmachu Głównego? Po 10 dniach wszyscy już plotkowali

na jeden temat: co to jest do cholery ten PAFON?

W dzień premiery, była to chyba środa, bardzo rano umieściłem nad głów-

nymi schodami wejściowymi do budynku długi transparent:

Przegląd Aktualnych Filmów Oświatowo-Naukowych PAFON.

Premiera dziś, o godz. 17.00, w audytorium...

Frekwencja była 200-procentowa. PAFON istniał jeszcze prawie dwa lata, aż

do momentu, gdy wyczerpaliśmy wszystkie ciekawsze filmy jakimi dyspo-

nowały ambasady i zagraniczne ośrodki kulturalne w Warszawie. Pokazy były

lubiane, gdyż filmy były naprawdę bardzo ciekawe. Zwłaszcza holenderskie.

Do dziś pamiętam znakomity 1,5-godzinny film o Rembrandcie i jego obra-

zach, który wzbudził we mnie na całe życie szacunek do jego malarstwa

i malarstwa w ogóle.

Mój początek kapitalizmu w PRL

Mało kto pamięta, że kapitalizm gospodarczy oficjalnie zaczął się w Polsce już

w 1988 roku, ponad pół roku przed kapitalizmem politycznym, którego po-

czątek datowany jest zwykle na czerwiec 1989 roku (zwycięstwo Solidarności

w tzw. wyborach kontraktowych do Sejmu). Wolność gospodarcza nastała

bowiem wraz z przyjęciem w Sejmie tzw. ustawy Wilczka. Tak potocznie naz-

Page 9: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 79

wano Ustawę z dnia 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej opraco-

wanej według projektu ministra przemysłu Mieczysława Wilczka i premiera

Mieczysława Rakowskiego, uchwaloną przez Sejm PRL IX kadencji. Ustawa ta

obowiązywała od 1 stycznia 1989 do 31 grudnia 2000 i regulowała w sposób

liberalny działalność gospodarczą.

W owym czasie byłem adiunktem i pracowałem jednocześnie na Politechnice

i w Instytucie Maszyn Matematycznych (IMM), kolebce polskich komputerów.

Moja żona, już nie ta pierwsza studencka, ale już ostateczna, również absol-

wentka Elektroniki, była redaktorem w Wydawnictwach Naukowo-Technicz-

nych i pomagała mi w przygotowywaniu do druku moich książek, m. in. pod-

ręcznika pt. Układy Impulsowe z serii WKiŁ Podstawowe układy elektroniczne.

Tak więc byliśmy stale na co dzień związani z działalnością wydawniczą. Przy-

padkiem zobaczyłem w IMM wielką i ciężką drukarkę laserową firmy Hewlett-

Packard. Jakość wydruków tej drukarki była dla mnie zdumiewająca – porów-

nywalna z drukiem offsetowym, a może nawet lepsza. To było niebywałe.

Wspólnie z żoną postanowiliśmy więc założyć firmę DTP (ang. Desktop Pub-

lishing), czyli komputerowe wydawnictwo, pierwsze prywatne w kraju. Nie

mieliśmy jednak drukarki laserowej, podstawowego wówczas sprzętu DTP.

Kilka takich samych drukarek było już od pewnego czasu w Polsce, ale nie

w firmach komercyjnych lecz w wydawnictwach wolnych związków zawodo-

wych NSZZ Solidarność. Drukarki te były darem amerykańskiej centrali związ-

kowej AFL–CIO (ang. The American Federation of Labor and Congress of

Industrial Organizations) i stały się potem częścią bazy sprzętowej Niezależnej

Oficyny Wydawniczej NOWA Grzegorza Boguty. Do celów działalności komer-

cyjnej musielibyśmy sobie taką drukarkę kupić, jednak jej cena była dla nas

niebotyczna, ok. 3000 dolarów USA, co wówczas na wolnym rynku równało

się 300 tys. zł. Czyli tyle ile kosztował nowy dobry samochód.

*****

Najpierw jednak, po wielu formalnościach, złożyliśmy już w lutym 1989 roku

wniosek do Sądu Rejonowego o rejestrację firmy. Później sprzedaliśmy

naszego dużego fiata, wypłaciliśmy z konta w PeKaO wszystkie oszczędności

i z uzyskana gotówką (ok. 2000 dolarów) pojechaliśmy z przyjacielem domu

jego samochodem do Wiednia, by kupić jakąś drukarkę laserową, nawet uży-

waną. W Hewlett-Packardzie nic się nie udało załatwić, było za drogo. Ale

stamtąd skierowano nas do firmy Fujitsu, w której niewielką i prostą drukarkę

Page 10: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

80 | strona

laserową, z tzw. linijką diodową, zaproponowano nam za 1900 dolarów. Oczy-

wiście kupiliśmy, ale spodziewaliśmy się problemu na granicy, gdyż byliśmy

już bez pieniędzy, a wszelkie drukarki komputerowe były wówczas obłożone

cłem przywozowym! Wiedziałem o tym jeszcze przed wyjazdem do Wiednia

i na tę okoliczność się przygotowałem. Znalazłem w opasłym tomie taryfy

celnej, że od cła wwozowego zwolnione są urządzenia do składu druku, a taka

przecież była rola przewidziana dla naszej przyszłej drukarki. Poprosiliśmy

więc przy zakupie, aby wystawiono nam fakturę nie na drukarkę, ale „urzą-

dzenie cyfrowe do optycznego komputerowego składu druku”. Dla wiedeń-

czyków nie stanowiło to żadnego problemu. Na granicy problem jednak się

pojawił – sympatyczny celnik najpierw miał problem z przetłumaczeniem

tekstu faktury, a potem nie mógł znaleźć w taryfie odpowiedniej pozycji,

chociaż wierzył naszym zapewnieniom o zerowej stawce celnej dla takich

urządzeń. Po dwóch godzinach postoju na przejściu granicznym zobaczyliśmy

piękny obrazek: nasz celnik wybiegł z odległego o 300 metrów biura machając

fakturą i wołał radośnie – Tak, tak, mieliście Państwo rację! Znalazłem ten

zapis! Możecie Państwo jechać!

*****

Sąd Rejonowy zarejestrował naszą firmę 29 maja 1989 roku. Już na początku

czerwca wykonaliśmy pierwszą usługę składu druku i jeszcze przed wyborami

czerwcowymi wystawiliśmy pierwszą fakturę. Księgi handlowe oraz faktury

wypełnialiśmy ręcznie. Najprzyjemniejszym przeżyciem jakie pamiętam z po-

czątków firmy były pieczątki, o których marzyłem od dziecka..

Lekko, łatwo, a więc i przyjemnie

Turystyka pasjonowała mnie zawsze, choć nie do przesady. Jeszcze w szkole

średniej wybierałem się na wycieczki piesze PTTK ogłaszane w Życiu War-

szawy. Na Politechnice to już było rozpasanie. Nie było weekendu bez wy-

cieczki, rajdu, czy złazu (zob. tekst Krzysztofa Sobkowa, przyp. red.). Nie było

wakacji bez obozu wędrownego, czy spływu kajakowego. Po dyplomie, zmą-

drzałem i wprowadziłem w życie zasadę minimalizacji wysiłku w turystyce.

To był wpływ mojego, nieżyjącego już kolegi z pracy na Politechnice, Janka

Bobera. Kolegi, ale też i towarzysza pieszych, quasi-górskich wypraw.

Z Jankiem potrafiliśmy np. jechać całą noc z piątku na sobotę pociągiem

osobowym z Warszawy do Wrocławia, odpowiadając na zaproszenie pięknych

Page 11: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 81

koleżanek, studentek tamtejszej Wyższej Szkoły Ekonomicznej, które or-

ganizowały rajd w Sudetach. O 6-tej rano byliśmy już we Wrocławiu, gdzie

Janek zaczynał dzień od golenia u dworcowego fryzjera. Mawiał wtedy:

– Chcesz nieogolony iść w góry z dziewczynami? Ja nosiłem wtedy krótki

zarost, nie miałem więc problemu.

Janek Bober. Po prawej – łatwa, lekka i przyjemna wycieczka w Góry Świętokrzyskie

Nasza dwuosobowa drużyna turystyczna nosiła oficjalnie zgłoszoną nazwę

„Słodkie pieszczochy” i była podejmowana przez prawie wyłącznie kobiece

drużyny z WSE adekwatnie do tej nazwy. Rajd zaczynał się w górach, po

krótkim dojeździe autokarem. Już przed pierwszym podejściem na szlaku

Janek oznajmiał głośno innym uczestnikom, a właściwie uczestniczkom, że

nasza drużyna nie będzie się męczyć i pójdzie dołem, naokoło góry. Uzasadniał

przy tym, że przecież ta góra jest taka sama jak każda inna i spotkamy się

z nimi ponownie, jak będą z góry schodzić. Oczywiście zawsze byliśmy szybsi,

więc czekaliśmy na resztę przy piwku, które, jak wiadomo, jest najlepszym

płynem dla turysty. W nocy było ognisko do rana. W niedzielę obchodziliśmy

dołem kolejne góry i wracaliśmy autokarem do Wrocławia. Tam na Dworzec...

i rano byliśmy w Warszawie, gotowi do pracy. Podzielałem tę filozofię uła-

twiania sobie męczącej turystyki, pełen podziwu dla wielkiej mądrości Janka.

Dlatego wkrótce zarzuciłem w sposób trwały chodzenie po górach i wędro-

wałem już tylko wodą. Głównie dlatego, że to turystyka po płaskim.

Najpierw po Polsce, kajakiem. Pływaliśmy wieloma szlakami, głównie na Po-

jezierzu Augustowskim i Mazurach oraz rzekach: Pisą, Biebrzą, Narwią, Bu-

Page 12: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wspomnienia absolwentów PW | tacy byliśmy

82 | strona

giem, Liwcem. Wyjątkowo nudna była Biebrza, niewielka rzeka płynąca zako-

lami zbliżonymi do pełnego okręgu przez ciągnące się od horyzontu po ho-

ryzont pastwiska Wizny, niegdyś królewskiego miasta Korony Królestwa

Polskiego. I na tym właśnie wyjątkowo nużącym szlaku wodnym były mo-

menty niezwykle zabawne, które pamiętam do dziś.

Pierwszy, to problemy naszych dziewczęcych załóg, które w czasie kilku-

godzinnego spływu musiały gdzieś się wysiusiać (męskie załogi robiły to

w trudnych „bezbrzeżnych” warunkach na stojąco w kajaku z trudem łapiąc

równowagę). Dziewczyny płynąc upatrywały na horyzoncie stogu siana, przy

którym pojedynczo wysiadały za potrzebą. Jakiż był ich pisk, gdy schowane za

stogiem, w trakcie swego koniecznego zajęcia, znajdowały się nagle oko w oko

z całą czeredą kajaków, które płynąc zakolem musiały chcąc nie chcąc znaleźć

się za stogiem.

W Goniądzu z kolei, w jedynym suchszym, a nawet nieco zalesionym miejscu

tej krainy rozbiliśmy przed wieczorem namioty i zatrzymaliśmy się na nocleg.

Wyczytaliśmy w przewodniku, że w pobliżu jest rezerwat bobrów i posta-

nowiliśmy pójść tam rano. Nagle wpadł do obozu wracający z lasku kolega

krzycząc: – Chłopaki, widzieliście srającego bobra?

Nikt nie widział, więc wszyscy pędem ruszyli za informatorem do lasu. Tam,

na niewielkiej polance, siedział w kucki Jasio Bober w trakcie załatwiania

„większej” potrzeby.

Na szlaku Blizny, małej augustowskiej rzeczki płynącej przez mokradła, bagna

i w nich rosnące rzadkie lasy nie było możliwości wyjścia na brzeg. A w korycie

Blizny jest mnóstwo zwalonych pni z kikutami złamanych gałęzi, ostrych jak

kołki. Wpłyniecie sklejkowego kajaka na taką przeszkodę kończyło się dziurą.

Następowała więc ewakuacja pechowych kajakarzy do wody, rozładowanie

ich kajaka do dwóch innych oraz naprawa. Naprawa ta polegała na odwró-

ceniu dziurawego kajaka przez jego załogę stojąca po pas w wodzie do góry

dnem, ustawienie na nim kuchenki spirytusowej w celu rozgrzania w małej

puszeczce odrobiny lepiku (smoły po prostu) i przyklejenie w odpowiednim

miejscu dna kajaka wyciętej na poczekaniu kwadratowej łaty ze sklejki. Po

ponownym odwróceniu kajaka jego załoga okrętowała się z wody na swój

statek (nie było to łatwe – by go nie przewrócić trzeba było ostrożnie wcho-

dzić nań okrakiem od rufy), odbierała bagaże i płynęła dalej. Inne kajaki

spokojnie przeczekiwały czas naprawy trzymając się zwisających gałęzi. Takie

„przystanki” trafiały się na Bliźnie co kilkadziesiąt minut.

Page 13: Trzy obrazki w starym stylu i jeden · książek chwalonych właśnie za bezbłędny język, a historia stała się moim hobby. ***** ... co zmieniło całe moje ... która prowadziła

Wojciech Nowakowski | Trzy obrazki w starym stylu i jeden...

strona | 83

*****

Potem było wiele rejsów żaglówką – przyjemniejszych, bo nie trzeba było wio-

słować (zob. zdjęcie w tekście Jerzego Baranowskiego, na którym odbieram

od niego bagaże). Wreszcie przepłynęliśmy z rodziną większość rzek i kanałów

Europy specjalnie zbudowanym (dzięki tej wspomnianej wcześniej drukarce)

własnym hausbootem. Później przyszedł czas na świat i rejsy wycieczkow-

cami. Ten ostatni sposób podróżowania bardzo staniał akurat wtedy, gdy

prawie wszystko w Europie mieliśmy już „zaliczone”.

Pływanie wycieczkowcami uprawiam już od lat i do dziś. Napisałem nawet

poradnik pt. „Jak zwiedzać świat morskim statkiem wycieczkowym”. Zabaw-

ne, że krąg się niejako zamknął, bo tylko ten ostatni środek pływający po

płaskim zapewnia widoki z wysoka, na każdy brzeg, port czy kanał.

Zawsze po płaskim – kajakiem, hausbootem lub wycieczkowcem. Tylko ten ostatni

jednak zapewnia widoki z góry; tu na Stavanger

Muszę przyznać, że moje wybory, choć podświadome, były konsekwentne.

Każda następna forma turystyki była mniej męcząca. Zawsze chętnie szedłem

na łatwiznę...