16
JS& 6. Warszawa, d. 7 Lutego 1886 r. Tom V TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA." W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenumerować inożna w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Komiieł Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. Kramsztyk, Wł. Kwietniewski, J. Natanson, Dr J Siemiradzki i mag. A. Ślósarski. „Wszechświat" przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7'/j, za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5. i^.dxes ZRed-eilsicyi: P o d w a le 2STr -i n o w y . 20 Marr ? Drogi dwu nowych komet względnie do drogi ziemi.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. · 2017. 8. 30. · albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7'/j, za sześć następnych razy kop. G, za dalsze

  • Upload
    others

  • View
    1

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

  • JS& 6. Warszawa, d. 7 Lutego 1886 r. T o m V

    TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

    W Warszawie: rocznie rs. 8kw artalnie „ 2

    Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10półrocznie „ 6

    Prenum erować inożna w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

    Komiieł Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. Kramsztyk, Wł. Kwietniewski, J . Natanson,

    Dr J Siemiradzki i mag. A. Ślósarski.„Wszechświat" przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolw iek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 '/j,

    za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

    i ^ . d x e s ZRed-eilsicyi: P o d w a l e 2STr - i n o w y .

    20 Marr?

    Drogi dwu nowych komet względnie do drogi ziemi.

  • 82 W SZ E C H ŚW IA T . N r 6.

    NOWE KOMETYPR ZE Z

    dra Jana Jedrzejew icza.

    Systematyczne i staranne przeglądanie nieba, zaprowadzone w ostatnich czasach, pozw ala odkryw ać coraz częściej drobne komety niewidzialne golem okiem, a tym sposobem ułatw ia ich badanie na znacznćj przestrzeni dróg przez nie odbywanych. W iadomo bowiem, że kom ety obiegające około słońca po bardzo wydłużonych elipsach lub biegnące po parabolach, tylko w tedy są widoczne gdy są blisko słońca, raz z powodu te go, że i od ziemi mniej są odległe, a obok tego, wystawione na bliższe ciepło słoneczne, rozkładają się pod jego działaniem i w ytw arzając rospalone i świecące gazy stają się łatwiej widzialnemi i dostępniejszemi do badania. P rz y oddalaniu się od słońca, komety, usuw ając się z pod działania jego ciepła, stygną, stają się mniej świetneini i na dalszój drodze zupełnie nie mogą być dostrzeżone. P rzy takich w arunkach ich badania a niedość jeszcze ściśle określonej naturze ważnem je s t zadaniem w czesne ich znalezienie i dla tego w wielu obserwatory- jach posiadają um yślnie do tego urządzone lunety, ułatw iające przeglądanie całego widzialnego nieba.

    Dzięki takiem u systematycznemu poszukiw aniu w końcu ubiegłego roku odkryto praw ie naraz trzy kom ety nowe. Są one bardzo słabe co do św iatła, bo tylko w silnych lunetach widzialne.

    Jedna z nich została dostrzeżona 26 G ru dnia r. z. przez B rooksa ju ż po przejściu przez punkt najbliżej słońca leżąc-y (perihe- lium) i ta w blasku swym słabnie tak, że w d. 23 Stycznia w idziana w P łońsku przedstaw iała się jak o blada m glista plam ka.

    Dwie inne odkryte zostały praw ie jednocześnie bo 2 i 4 G rudn ia w znacznej odległości przed punktam i przysłonecznem i i dziś zbliżają się do nich,przyspieszając swój bieg i stając się coraz jaśniejszem u K om eta odkry ta w Paryżu przez F ab ry 2 G rudn ia r. z.

    widzianą była w P łońsku w d. 7 Grudnia, jak o bardzo blada mgła, ledwie dostrzegalna, była ona wówczas o 30 milijonów mil odległą od ziemi. D ruga odkryta przez B arnarda w dniu 4 G rudnia jeszcze słabsze światło posiadała, zbliżywszy się bowiem do 34 milijonów mil, dopiero wyraźnie w tu te jszych lunetach rospoznaną być mogła. P o wodem ważnym trudności ich dostrzegania w chwili obecnej je s t m ała przejrzystość powietrza, często zdarzająca się zimową porą.

    Obie te komety jednak nabierają światła i za kilka tygodni będą mogły być korzystnie obserwowane, bo drogi ich, wyznaczone dziś w przybliżeniu, tak są położone, że komety biegnąc po nich zbliżają się je dnocześnie i do słońca i do ziemi, a wnosząc z wzrostu ich blasku mogą być naw^et go- łem okiem widzialne, przedstawiając rzadki widok dwu naraz komet blisko siebie położonych.

    Do zrobienia sobie przystępnego pojęcia o możności przewidzenia dalszych objawów tych ciał odległych może służyć fig. 1.

    Przedstaw ia ona położenia dróg tych komet względnie do drogi ziemi. E lipsa oznaczona znakami zodyjaku przedstawia płaszczyznę drogi ziemi jako płaszczyznę m ateryjalną, w ognisku elipsy stoi słońce S. Odpowiednie daty wskazują położenia ziemi w czasie od 20 Stycznia do 20 M aja. D ia zrozumienia położeń wzajemnych ziemi i komet, części dróg tych ostatnich przedstawione są również jako płaszczyzny m ateryj alne, przecinające płaszczyznę drogi ziemskiej. P arabola F f jest drogą po k tó rej biegnie kometa Fabry , w kierunku strzałką wskazanym ,z punktem najbliższym słońca (perihelium) w dniu 10 K w ietnia, Bb przedstaw ia podobną drogę komety B arnarda, k tóra do perihelium dojdzie w d. 3 Maja . P u n k ty Fj B) są miejscami, w których komety znajdow ały się w ostatnich dniach Stycznia. P rzypatru jąc się na figurze kierunkom biegów trzech ciał, widzimy, że ziemia, dążąc po swej drodze w kierunku strzałki, będzie w końcu K w ietnia przechodziła blisko obu dróg komet i one też około tego czasu, przeszedłszy punkty przysłone- czne, zbliżać się będą ku płaszczyznie ekli- ptyki, dążąc ku południowej półkuli nieba,

  • N r 6. W SZ E C H ŚW IA T . 8 3

    na której ju ż z naszych północnych szerokości nie będ;j. widzialne. Kometa F ab ry dalej od słońca biegnąca niż kometa B arnarda przejdzie pod płaszczyznę ekliptyki w punkcie P zaledwie o kilka milijonów mil od drogi ziemskiej odległym i to w łaśnie w czasie, gdy ziemia blisko tego miejsca przechodzić będzie. Mimo tej bliskości nie będzie jed n ak ju ż z ziemi widzialną, bo będzie przyćmioną, blaskiem słońca, prawie n a jed n ć j linii z nią. znajdującego się. D rogi obu komet przedstawione są na figurze jako parabole, bo dziś takiemi się wydają, dalsze dopiero ścisłe spostrzeżenia wykażą, Czy one nie są kaw ałkam i olbrzymich elips, w tedy bowiem należałoby wnosić, że komety po nich biegnące należą do układu słonecznego i że po tych samych elipsacli za j a kiś czas znowru do słońca powrócą.

    P rzypatru jąc się na figurze położeniom komet i słońca i pam iętając o ruchu obrotowym ziemi, z łatwością znajdziemy przybliżenie stronę, w której ich szukać należy. I tak w Lutym są one z lewej strony od słońca (na wschód) i w chwili jego zachodu są blisko południka, w M arcu zbliżają się coraz więcej ku słońcu, w połowie M arca kometa F abry ju ż przechodzi na zachód od słońca, będąc jednak znacznie wyżej od niego, B arnarda zaś wtedy jeszcze po zachodzie słońca będzie widzialną dochodząc do złączenia się pozornego ze słońcem znacznie póżniój, jako bardzićj na wschód położona od poprzedniej.

    JESZCZE

    P R Z E Z

    S. G-rosg-liłsa.

    Zaznajam iając czytelników W szechświata (por. N r 46 z r. z.) z treścią najnowszej p racy prof. F ran k a o współce życiowej grzybów z korzeniami (Ueber die au fW u rzel- symbiose beruhende E rnahrung gewisser j

    Baume durch unterirdische Pilze), zaznaczyliśmy wyraźnie, że zjawisko to obserwo- wanem było poraź pierwszy i obszernie opi- sanem zostało (jeszcze w roku 1882) przez dra F ranciszka Kamieńskiego w pięknej je go pracy, wydanej w Cherbourgu p. t. „Les organes veg-etatifs du Monotropa Hypopi- tys“ . Otóż, z powodu ogłoszenia spostrzeżeń prof. F ranka, wystąpili w tej samej kwe- styi niezależnie od siebie dwaj znakomici botanicy, W o ronin i Iieess, którzy w praw dzie nic nowego do przedm iotu nie dorzucają , lecz których głosy w^ażnemi dla nas są z tego względu, że obaj zgodnie przyznają prawo pierwszeństwa w tej lcwestyi p. K amieńskiemu. Podnoszą oni zgodnie fakt, że p. F rank , wbrew zwyczajom w nauce przyjętym, świadomie czy też nieświadomie, pominął pracę p. Kamieńskiego i w ten sposób opisany przez siebie fakt za zupełnie nowry podał.

    Ażeby dać czytelnikowi możność należytego ocenienia spraw y w mowie będącej, uważamy za odpowiednie zapoznać go prze- dewszystlriem nieco bliżej z treścią przytoczonej powyżej pracy p. Kamieńskiego.

    P rzy badaniu organów wegietacyjnych korzeniówki (Monotropa Hypopitys L.), zauważył p. Kamieński, że korzenie tej rośliny znajdują się w ścisłem połączeniu z grzybem, którego grzybnia (mycelium) pokryw a całą powierzchnię naskórka korzenia w postaci grubej pochwy. O d zewnętrznej powierzchni grzybni roschodzą się liczne strzępki, zagłębiające się w otaczającej ziemi; zaś, tworzące pochwę, znajdują się 'wyłącznie na powierzchni naskórka korzenia, nigdy zaś nie wchodzą pomiędzy jego komórki. Z tego faktu au to r wnioskuje, że grzyb ten nie jest pasorzytem i nie karm i się kosztem korzeniówki, lecz korzysta z jej korzenia, jako wygodnego podłoża dla swego rozwoju. W niosek swój potw ierdza autor jeszcze tym faktem, że obecność pochwy grzybowój na korzeniach M onotropy jes t zjawiskiem normalnem, albowiem nigdy nie udało mu się napotkać korzeni Monotropy, któreby takowej pochwy nie posiadały.

    Co się tyczy rodzaju i gatunku wspomnianego grzyba, to określenie ścisłe okazało się niemożebnem, albowiem hodowane przez autora w płynie odżywczym strzępki

  • 84 WSZECHŚWIAT. Nr fi.

    nie w ytw arzały zarodników, odgrywających ja k wiadomo, głów ną rolę przy określaniu grzybów. W ychodząc z założenia, że ko- rzeniów ka rośnie w pobliżu niektórych drzew iglastych i liściastych, których korzenie służą za podścielisko pewnem u grzybowi pasorzytniczem u, w pijającem u się w ich tkankę, sądzi autor, że grzyb, napotykany na korzenićwce, je s t identyczny z grzybem pasorzytnym , osiedlającym się na korzeniach wspomnianych drzew. I w rzeczy samćj, korzenie te są ściśle połączone z korzeniam i M onotropy za pośrednictwem grzybni, k tóra bespośrednio przechodzi z jednego korzenia na drugi, tworząc z obu korzeni jak b y jed n ę całość, przyczem na korzeniu M onotropy, grzybnia formuje wspom nianą pochwę, gdy na korzeniu sąsiedniego drzew a żyje pasorzytnie. Być może, że grzyb ten należy do trufli (Tuberacei), m ianowicie do rodzaju je len ich grzybków (E!a- phomyces), k tóre rosną pasorzytnie na korzeniach sosny i których owoce znalazł Reess w wielkiej ilości śród korzeni; wszakże p. K am ieński ani razu n ie znalazł je le nich grzybków ani na korzeniach M onotropy ani też obok nich i dlatego kwestyją gatunku będącego w mowie grzyba pozostawia nierosstrzygniętą.

    Ponieważ korzeniówka przedstaw ia roślinę beschlorofilową, uw ażaną je s t ju ż od- daw na za pasorzyta, żyjącego kosztem drzew sąsiednich. T ak U nger w pracy swej „Bei- trage zu r K enntniss der parasitischen Pflan- zen“ (1840) zalicza M onotropę do roślin pasorzy tnych ze względu na to, że ginie j e dnocześnie ze śmiercią korzeni drzewa, przy którem rośnie. O dw rotnie W . H ooker, opierając się na tem, że korzeniówka może być wyhodowaną z nasienia w ziemi, do której zostały domięszane gnijące liście, z a lic za ją do saprofitów. Również według Schachta korzeniów ka karm i się nie sokami żyjących roślin, lecz produktam i ich roskładu i dlatego rośnie w pobliżu ich i ginie jednocześnie z niemi. Nakoniec w edług C hatina m łoda korzeniówka przedstaw ia roślinę pasorzy tną, później zaś staje się saprofitem, według D rude zaś rzecz się ma w prost odwrotnie.

    Ponieważ obecność haustoryj (przyssawek) stanowi jedyną ccclię pasorzytów, k o

    rzeniówka zaś haustoryj nic posiada, p rzychodzi p. Kamieński do wniosku, że korzeniówka przedstaw ia saprofita, pobierającego pokarm organiczny z ziemi zapomocą korzeni. Z przytoczonego jednak opisu budowy korzenia okazuje się, że powierzchnia najżywotniejszych jego części pokrytą jes t grubą warstwą grzybni, k tó ra oddziela korzeń od otaczających cząsteczek ziemi, a zatem0 bespośrcdniem pobieraniu przez korze- niówkę pokarm u z ziemi mowy tu być nie może i należy raczej przypuszczać, że cały swój pokarm pobiera korzeniówka za pośrednictwem grzybni, składającej się z hyf żywych, które tak ściśle przylegają do naskórka korzenia, że przejście płynu z komórek grzyba do kom órek korzenia Monotropy, na mocy praw dyfuzyi zdaje się nic ulegać żadnćj wątpliwości. A zatem korzeniówka pobiera pokarm za pośrednictwem grzyba. *

    „W ten sposób,—powiada autor, -—mamy do czynienia z dwoma organizmami roślinnemu 1) korzeniówka i 2) nieokreślonym jeszcze grzybem, k tóre rozw ijając się razem, wzajemnie się wspierają“ . Pow ierzchnia korzeni M onotropy przedstawia wygodniejsze dla grzyba podścielisko, aniżeli cząstki ziemi i piasku; wzamian zaś za tę gościnność grzyb zaopatruje korzeniówdcę w pokarm. W arstw a grzybni odgrywa rolę naskórka korzenia, strzępki zaś, rozgałęziające się w ziemi, zastępują fizyjologicznie włoski korzeniowe.

    Skąd jednak czerpie pokarm sam grzyb? Odnośnie do sposobu żywienia się grzyba możliwe są dwa przypuszczenia: grzyb ten może być saprofitem, karm iącym się produktam i roskładu gnijących szczątków organicznych, lub też może być pasorzytem, żyjącym kosztem korzeni otaczających sosen1 buków. Ostatnie to przypuszczenie wydaje się p. Kamieńskiemu tem prawdopodobniej szem, że, ja k wyżej wspomnieliśmy, grzyb, żyjący na korzeniu M onotropy, przechodzi także na korzenie wzmiankowanych drzew. Pogląd ten jes t zgodny z faktem obserwowanym przez U ngra, że M onotro- pa rośnie zawsze w pobliżu drzew i ginie razem z niemi. Zdawałoby się jednak , że rozgałęzienia strzępkowe, rospościerające się

  • Nr (5. WSZECI ŚWIAT. 85

    w ziemi, dowodzą, że grzyb część swego pokarm u pobiera wprost z ziemi.

    W ten sposób połączenie grzyba z korze- niówka przedstawia nam piękny przykład wzajemnego podtrzym ywania życia dwu organizmów roślinnych, czyli symbijozy mu- tualistycznej, gdy tymczasem połączenie grzyba z korzeniam i drzew, przy których rośnie korzenić wkn, przedstaw ia przykład istotnego pasorzytnictwa czyli ■—-ja k to de B ary nazywa—-symbijozy antagonistycznćj.

    Taki sam pogląd na sposób żywienia się grzyba, rosnącego na korzeniach drzew, wypowiada W oronin w ogłoszonym niedawno artykule „U eber die Pilzw urzel (Mycorhi- za) von B. F ran k “ (Berichte der Deutschen Botanischen Gesellschaft, Bd. III, I le f t 6). Zajm ując się w lecie 1883 r. w F inlandyi badaniem budowy i rozwoju niektórych grzybów jadalnych z rodzaju Boletus, znakomity ten botanik zauważył, że korzenie wielu roślin oplatane są gęstą grzybnią w sposób zupełnie podobny do tego, jak i obecnie opisuje B. F ran k dla swojej myco- rhizy. Takie mycorhizy obserwował autor u szyszkowych (Coniferae), wierzbowa- tych (Salicincae), leszczyny (Corylus Avel- lana), brzozy (Betula alba), a naw et u niektórych traw . Co się tyczy gatunku grzyba, tworzącego mycorhizę, to W oronin nie zaprzecza, że mycorhizy obserwowane przez F ranka były utworzone z gatunków trufli; nie należy jednak, według W oronina, sądzić, że wszędzie, gdzie występują mycorhizy, w ich tworzeniu przyjm ują udział trufle, ato dlatego, że w F inlandyi trufle wcale nie rosną, a jed n ak mycorhizy są tam bardzo ros- powszechnione.

    A utor przypuszcza, że w skład mycorhiz, w F inlandyi napotykanych, wchodzą gatunki rodzaju Boletus, wszakże kwestyja ta, ja k słusznie utrzym uje W oronin, może być rosstrzygniętą tylko w drodze doświadczalnej, k tó ra ju ż oddała wielkie usługi przy badaniu morfologicznej wartości porostów (Lichenes), a droga ta je s t podwójną: 1) oddzielenie grzyba od mycorhizy i hodowla aż do chwili wydawania owoców (coteżprzed- siębrał ju ż p. Kamieński, lecz bezskutecznie) w celu przekonania się, do jakiego gatunku grzyb ten należy; 2) wysiewanie zarodników różnych grzybów na korzeniach róż

    nych roślin, celem wyświetlenia jak ie gatunki grzybów i jak ich roślin korzenie zdolne- mi są do tw orzenia mycorhiz.

    Zapowiadając odpowiednie doświadczenia, W oronin utrzym uje dalej, że oplatanie korzeni drzew przez grzybnię uważa za szczególny rodzaj pasorzytnictwa, nie zaś za współkę (symbijozę mutualistyczną), zobo- pólną korzyść na celu mającą, jak to przypuszcza F rank . Pogląd ten jest zatem zgodny z poglądem dra Kamieńskiego, wypowiedzianym nasaraprzód w przytoczonej je go pracy, a następnie na posiedzeniu Towarzystwa Ogrodniczego, d. 17 W rześnia r. z. (por. W szechświat, 1885, Nr 40, str. G38). Sprawdzając podczas zeszłorocznych waka- cyj badania Franka, przekonał się p. K amieński, że korzenie, tworzące z grzybem mycorhizę, zostają pod wpływem tegoż grzyba chorobliwie zmienione. I w rzeczy sa rn dj , rysunki zdjęte przez p. K. z preparatów mikroskopowych, a udzielone nam łaskawie przez autora do przejrzenia, w ykazują znaczną różnicę w budowie histologicznej korzeni zmienionych w mycorhizę i korzeni normalnych, wolnych od grzybów. U korzeniówki zaś— według p. K . — korzenie połączone z grzybam i zachowują się norm alnie, grzybnia zaś nigdy pomiędzy komórki jej korzenia nie wchodzi. A zatem tylko u M onotropa Hypopitys można mówić o prawdziwej współce na wzajemności opar- tćj, czyli o symbijozie mutualistycznej; odwrotnie, zjawisko mycorhizy należy poczytywać za osobny rodzaj pasorzytnictwa. Na korzyść takiego poglądu przem awia i ta okoliczność, że u M onotropy wszystkie bez w yjątku korzenie znajdują się w ściśle je dnakowym związku z grzybem, u roślin zaś przez F ranka obserwowanych, tylko niektóre korzenie zmienione są na mycorhizy, a nadto przekształcenie takie bynajmniej nie je s t zjawiskiem stałem, lecz—ja k sam F rank zaznacza—przypadkowem. W kwestyi p ierwszeństwa przy skonstatowaniu naukowem oplatania korzeni przez grzyby, dochodzi W oronin do wniosku, że „wszelkie praw a ■pierwszeństwa w tym względzie muszą być nie p. Frankow i, lecz p. Kamieńskiemu przyznane".

    W ten sam mniej więcej sposób wyraża się p. M. Reess w artykule ,,U eber E lapho-

  • 8 6 WSZECHŚWIAT. N r 6.

    inyces und sonstige W urzelpilze (Ber. d. Deutscli. Bot. Gesell. Bd. I I I I le f t 7). A u to r powiada, że robiąc poszukiw ania nad t. zw. jeleniem i grzybkam i (Elapliomyces), wielokrotnie obserwował mycorhizy podobne do tych, jak ie opisuje F ran k , „nie ogłaszał jed n ak swoich spostrzeżeń ze względu na to, że całe to zjawisko zostało przed k ilku laty szczegółowo przez p. Kamieńskiego opisane'4. Zastanaw iając się w dalszym ciągu nad gatunkiem grzyba, tworzącego my- corhizę, au tor dochodzi do wniosku, że ja k kolwiek w obserwowanych przezeń przykładach najczęściej na tw orzenie mycorhiz składały się jelenie grzybki, do rodziny tru fli należące, jednakże w niektórych razach grzybnie przypom inały swą postacią raczej grupę Basidiomycetes, aniżeli trufle.

    O ile nam wiadomo, p. K am ieński sam wkrótce zabierze głos w jed n em ze specy- jalnych czasopism niemieckich, a w tedy nie omieszkamy czytelników W szechśw iata o dalszym rozwoju tych badań bijologicznych zawiadomić.

    B A ID .A I> .T r^ V

    N A D T W O R Z E N I E M S I Ę P O K Ł A D Ó WS A L E T R Y C H I L I J S K I E J

    (referat A. Muntza, odczytany na posiedzeniu p a ry skiej A kadem ii Nauk ścisłych; C Jm ptes rendus, CI,

    1 2G5).

    tłum aczył Zn.

    P okłady azotanu sodu, tw orzące wielkie masy w pew nych okolicach A m eryki P o łudniow ej, od wielu la t są przedmiotem eksploatacyi. Nie posiadam y jednak żadnego zadaw alniającego objaśnienia sposobu ich powrstania. Niewiadomo jak ie je s t źródło azotu w stanie zw iązków w nich zawartego; dlaczego azot tu taj znajduje się w stanie kw asu azotnego i dlaczego zasa-O Odą solną je s t tu sod, skoro wszędzie in dziej, z bardzo tylko rzadkiem i w yjątkami, zasadą saletry naturalnej bywa wapień;

    niewiadomo nareszcie, co stanowi przyczynę obecności soli morskiej w tych pokładach i dlaczego one skoncentrowały się właśnie w tych miejscach, w których je widzimy.

    Badania, które mam zaszczyt przedstawić Akadem ii, mają. na widoku rozwiązanie tych różnych pytań.

    W dawniejszych poszukiwaniach naszych, razem z p. M arcano, wykazaliśmy, że ni- tryfikacyja, tak energiczna pod zw rotnikami, jedyną i wyłączną swoję przyczynę znajduje w przemianie szczątków życia pod wpływem organizm u drobnowidzowego '). W licznych miejscowościach, w których sprawdziliśm y tworzenie się saletry, znajdowaliśmy zawsze ma te ryją organiczną w stanie roskładu, forsforan wapnia—świadectw o zwierzęcego pochodzenia tej mate- ry i— i ferm ent nitryfikujacy.

    „Sposób tworzenia się saletry jest więc pod zwrotnikam i takiż sam, ja k w krajach um iarkowanych, z zastrzeżeniem tylko różnicy intensywności'4.

    Szczególniejszy fakt zwrócił moję uwagę: pokłady saletry chilijskiej, znajdow ane nad Oceanem Spokojnym, zawierają jod w niezwykłej postaci, jak o sole kwasu jo - dnego. O ile mnie wńadomo, jestto jed y ny przykład występowania w przyrodzie jodu utlenionego. W ykazałem dawniej, że obok jodanów , saletra chilijska zawiera w sobie i brom w stanie soli kwasu bro- mnego. To mnie popchnęło do poszukiwania, czy brom ki i jodk i w obecności tak silnie utleniającego działacza, ja k właśnie ferm ent nitryfikujacy, mogą przyswoić tlen, przechodząc w brom iany i jodany. Moje doświadczenia dowiodły, że tak je s t w istocie, a więc obecność utlenionego bromu i jodu w pokładach saletry chilijskiej je s t jeszcze jednym dowodem, przem aw iającym na korzyść przypuszczenia, że utw orzyły się one pod wpływem organizmu ni- tryfikującego.

    Obecność jo d u i bromu, pierw iastków , k tóre w wyraźnych ilościach znajdują się

    ') Por. Wszechśw. t. IV, str. 650.

  • • Nr. 6.

    tylko w morskim żywiole, a wszędzie indziej— w śladach zaledwie, dowodzi, że m orze brało udział w tworzeniu saletry, co i drugostronnie je s t potwierdzane przez obecność w niej soli kuchennej. Gdyby jod i brom występowały tu w postaci jodków i bromków, moglibyśmy w takim razie mniemać, że udział morza w tem zjawisku był tylko następczy. Ale kiedy spotykamy je jak o brom iany i jodany, widzimy, że udział ten musiał być współczesny samemu biegowi nitryfikacyi, która, w jednem i tem samem zjawisku, doprowadziła do utlenienia azotu, oraz bromu i jodu- W iemy zaś '), że nitryfikacyja może odbywać się i w wodzie morskiej; odbywa się ona, jak sprawdzono, w ługach pokrystalicznych solanek morskich.

    „W ymienione fakty skłaniają, do przyjęcia, że woda morska, mniej lub więcej zagęszczona przez parowanie, b rała udział w tworzeniu pokładów saletry sodowej w epoce współczesnej ich powstawaniu".

    To, co dotąd powiedziano, nie objaśnia jeszcze, dlaczego saletra poludniowoamery- kańska je s t sodową. W swoim czasie wykazaliśmy doświadczalnie, że kwas azotny, tworzący się przy fermentacyi m ateryi organicznej azotowej w obecności wapna, łączy się z zasadą wapienną w samój chwili swego powstawania. A więc pierw otnie tworzyć się musi azotan wapnia. Lecz sól kuchenna, działając na ten ostatni, wchodzi z nim w podwójną wymianę, której wypadkiem je s t azotan sodu. W rzeczy samój, je żeli pozostawiamy do swobodnego parow ania mięszaninę rostworów azotanu wapnia i soli morskiej, ług pokrystaliczny zawiera w sobie azotan i chlorek wapnia, a osad k ry staliczny składa się z mięszaniny azotanu i chlorku sodu. Jeżeli tę podwójną wymianę przeprowadzim y nie w szklanetn naczyniu, ale w łonie ziemi ornej, w miejscu wy- stawionem na działanie deszczu, znajdziemy w górnych warstwach ziemi skupienia k ry staliczne, złożone z azotanu i chlorku sodu,

    *) Również z doświadczeń p. Muntza.(Przyp. tłum.).

    81 ^podobne do m inerału pokładów Peruw ijań- skich. W oda zaskórna gruntu zawiera w sobie chlorek wapnia.

    ,,Powstawanie azotanu sodu jest więc wynikiem podwójnej wymiany pomiędzy azotanem wapnia a chlorkiem sodu“.

    Jeszcze jeden punkt zostaje do wyjaśnienia, dlaczego pokłady peruwijańskie leżą w gruntach zbitych albo piaskowatych, w których nitryfikacyja, o ile się zdaje, jest utrudniona? W studyjach naszych nad tworzeniem się saletry w przyrodzie dowiedliśmy, że wszędzie, gdzie ona po wstaje w wielkich masach, znajdujemy, jako świadectwo początku zwierzęcego, znaczne ilości fosforanu wapnia. Jeżeli woda przybywa na miejsce tworzenia się saletry, to w ym yw ają, unosi dalej i dopiero, w pewnej odległości od miejsca utw orzenia, pozostaw iają w stanie krystalicznym. Zjawisko podobnego przenoszenia jes t częste i odbywa się nieustannie w naszych oczach; wykwity sale- trzane na murach są jego następstwem. W warstwach ziemi, w których znajdują się pokłady saletry chilijskiej, nie znaleziono fosforanu wapnia.

    „Azotan sodu nie tworzy się więc w miejscach, gdzie go znajdujemy, przybył on skądinąd i tylko w ykrystalizował się w da- nem miejscu".

    Po takiej syntezie zjawisk, biorących udział w tworzeniu się peruwijańskich pokładów saletry sodowej, możemy wystawić rezultaty naszych badań w postaci następujących wniosków:

    1. Pokłady peruwijańskie zawdzięczają swój początek azotowi ciał organicznych, utlenionemu pod wpływem ferm entu nitry- fikującego.

    2. W oda morska, lub może woda pokry- staliczna solanek morskich znajdow ała się w zetknięciu z oweini ciałami organicz- nemi.

    3. Azotan sodu utw orzył się przez podwójną wymianę, pomiędzy azotanem wapnia, pierwotnie utworzonym, a chlorkiem sodu z wody morskiej.

    4. Azotan sodu nie tw orzył się w okolicach, gdzie dziś go spotykamy; skoncentrow ał się tam tylko, opuściwszy miejsca swego powstania.

    W S Z E C H Ś W IA T .

  • 8 8 w s z e c h ś w i a t . N r (5.

    Z P O W O D U A R T Y K U Ł U

    O PAJĄK U PTASZNIKUprzez

    / . Slemliaśzklege.

    Czytając wymieniony w nagłów ku artykuł wraz z p. Sztolcinanem, nie mogliśmy nie zwrócić uwagi na pew ne niedokładności i niekonselcwencyje w obserw acyjach pana Andrógo, stanowiących główną, część ros- praw ki. Nie chcę podawać w wątpliwość obserwacyi p. A ndrógo co do gniazda p ta sznika na drzewie, jakko lw iek wydaje mi się mocno podejrzanem , gdyż właśnie w cytowanej przez podróżnika miejscowości na M artynice, na szczycie M orne du Yauclin, miałem sposobność widzieć ptasznika tamecznego, ukrytego, w wydrążeniu skały, od której się wcale swoją płowoszarą b a rwą nie wyróżniał, a tylko w praw ne oko towarzyszącego mi w wycieczce kreola, zdołało go w kryjówce wykryć; oprzęd pokryw ający brzegi wydrążenia, podobn iejak brzegi nory ukraińskiej taran tu li, dozwalał przypuszczać, że wydrążenie to służyło ptasznikowi za mieszkanie.

    Ze ptasznik małe p tak i atakow ać może i daje sobie z niemi radę, wynika to z ob- serwacyj Batesa a przede wszystkiem dra Menge, w którego oczach pająk zjadał w raz z kośćmi żabki drzewne, niewiele co słabsze od drobnych ptaszków. Żeby je dnak atakow ał k o l i b r y uw ierzyć trudno, znając obyczaje tych ptaszków. K olibra siedzącego spotkać niełatwo, a jeżeli go się w tój postawie widzi, zawsze na jak iej cieniutkiej gałązce, najchętniej suchej, nigdy w gąszczu lub blisko pnia drzewa, gdzieby go pająk mógł zaatakować. F a k t zresztą podany przez p. A ndrego we wszystkich swych szczegółach w ydaje mi się fantastycznym , pominąwszy ju ż , że się kolibrów nie łapie ja k motyle, lecz strzela śrótem, niemożliwym ju ż jes t sam fak t napadu p t a s z n i k a na L e s b i ę na pniu f i g o w c a w Q uebrada de Tulpas; gdyż ja k

    kolwiek figowiec i ptasznik do siebie pasują, oba bowiem są właściwemi regijonom gorącym, żadna Lesbia nie spotyka się w lasach, będąc rodzajem kolibrów wyłącznie właściwym bezleśnym pastwiskom górskim, powyżej 10000 stóp nad poz. morza, podczas gdy fikusy i ptaszniki nigdy 4— 5000 stóp nie przechodzą. Dodajm y tu jeszcze, że rysunek załączony pozostaje również w sprzeczności z twierdzeniem p. A n d ri- go, przedstawia bowiem nie Lesbię, lecz kolibra z rodzaju Steganurus, właściwego okolicom leśnym.

    Z moj^j strony do nielicznych obserwa- cyj O ptasznikach dodam jeszcze moję własną. Oprócz cytowanego ju ż wypadku na M artynice, poraź drugi spotkałem ptasznika w Ekwadorze, w Cayandeled, w lesie na 4000' nad poziomem morza. Biegł on niezmiernie szybko przez drogę, a tak był wielki, że mi z początku myszą się wydał; pobiegłem za nim i pochwyciłem czerpakiem, poczem zamknąwszy szczelnie moję zdobycz, powróciłem do domu. Okaz ten mający przeszło dwa cale długości, pokryty ciem nobrunatnym włosem, tak był silny, żeśmy go w dużych pincetach, używanych do wypychania ptaków, zaledwie u trzymać mogli z trudem. Sztolcman, który in ny gatunek, z fijoletowemi nogami, obserwował na gorącem pomorzu Ekwadorskiem w Palm alu, nie w idział również nigdy ptasznika na drzewie.

    C Z E R W O N A ZAMIEĆ ŚNI EŻNAwe Wói Stobieeku.

    P. K. Soczolowski, aptekarz z Nowo-Ra- domska doniósł Redakcyi W szechświata, co następuje:

    „W dniu G Stycznia r. b., powstał nagły huragan, przynosząc tu masy śnieżne, które pokryły ziemię gołą w sąsiedniej wsi Sto- biecku miejskim. Ludzie popędzili bydło do pojenia do miejscowej sadzawki i spostrzegli, że tak woda w sadzawce, jakoteż

  • W s z e c h ś w i a t . 8 9

    i przestrzeń około 40 łokci □ obok niej została po tej burzy zabarwiona czerwono. N aturalnie zjawisko to wywarło popłoch: sądzono bowiem, że to krew. Przysłano mi kilka kawałków lodu z owej sadzawki, gdyż cala je j powierzchnia przyinarzła. Lód przedstaw ia trzy warstwy, dolną i górną zwycznjną lodu; wT środku znajdowała się warstwa różowo zabarwiona, z czarnemi, jak b y od cząstek ziemi przylegającej plamami. Chcąc bliżej zbadać powód owego zabarwienia, część tego lodu rostopiłem i zebrałem scyzorykiem czarną warstwę, dla przekonania się, coby to było. P łyn po ros- topieniu się lodu był pięknie różowo zabarwiony (malinowego koloru) i opadł osad, k tóry jakby z dwu warstw się składał, górnój żółtawej, dolnej zieleńszej. Pod mikroskopem przedstawia on okrągłe, żółto zabarwione kuleczki, obok masy ciemniejszej, jak b y roślinnej. W yprowadziłem z tego wniosek, że może to są pylniki jakiejś rośliny i te przedstawiają się większe, mniejsze zaś (drobniejsze) kulki może są pyłkiem (pollen). Cały ten osad, wprzód oddzielony, jako też i po rostopieniu lodu opadły, namoczony w wodzie dystylo wanej, zabarwia ją różowo i własność ta nie ustaje, gdyż 4 razy opłókany do zupełnego oddzielenia płynu kolorowego i 4 razy nalewany czystą dysty- lowaną wodą, zawsze ją barwi, co naprowadza mnie na myśl, że zabarwienie to pochodzić może z możebnej zmiany chlorofilu. Zjawisko to wywołało popłoch między ludem wiejskim, wypadałoby więc stanowczo rzecz tę objaśnić. Nieczując się na siłach, ośmielam się przedstawić Redakcyi całą tę rzecz wraz z dołączonym płynem po rostopieniu się lodu zabarwionego utworzonym*'.

    Redakcyja W szechświata nadesłany przez pana Soczołowskiego pomieniony płyn przesłała do bliższego zbadania pp. Jerzem u Ale- xandrowieżowi i D r Odonowi Bujwidowi, od których otrzym ała następującą relacyją:

    „N adesłany płyn, spoczątku zmącony, b ru dny, po ustaniu się przybrał barwę malinową, osad zaś, uformowany na dnie naczynia, ma kolor brudno żółtawy.

    B adany osad pod mikroskopem okazał się złożonym z wodorostów jednokomórkowycli, różnej wielkości i barwy i w różnych sta- dyjach rozwoju; a mianowicie jedne z nich

    elipsoidalne (największe) lub kuliste, o błonach grubych żółtawych z zawartością pro- toplazmy ziarnistej, barwy oliwkowej — widocznie zostające wstadyjum spoczynku; inne kuliste o błonach bezbarwnych, z zaw artością zieloną i ziarnkiem, niby jądrem , różo- wem w środku. Pew na wszakże ich liczba posiadała zawartość i całkiem różową. W indywiduach średnich i najmniejszych zaw artość zielona skupiona bądź w środku komórki, bądź przyw arta do jej ściany tylko je dnym punktem. P rzy wstępnem zaraz badaniu dały się spostrzegać i zoospory w akcyi t. j . w ruchu, które po pewnym czasie przechodziły w stan nieruchomy i przeistaczały się w takież indyw idua,jakie w osadzie już się znajdowały.

    W zięte do kultury, w kropli wiszącej, indywidua zostające w stanie spoczynku, o błonach grubych, o jakich na wstępie wspomniano, dotychczas jeszcze nie uległy żad n e j zmianie, zoospory zaś, jak się okazało, po przejściu w stan nieruchomy na 24 godzin, zaczynają się dzielić i po upływie 60 godzin wydają nowe pochodne zoospory, po dwie lub cztery każda. Prawdopodobnie prócz wielkich zoospor doczekamy się i małych—mikrozoospor.

    Do jakiego mianowicie rodzaju wodorost ten odnieść wypadnie, będziemy mogli zadecydować wtedy dopiero, gdy dalszą histo- ry ją rozwoju je o 0 poznamy, a nade wszystko gdy indywidua teraz w cystach zasklepione, znowu rozwijać się znezną. Dotąd tyle tylko powiedzieć możemy, że tak wyglądem zoospor jak i formą komórek w spoczynku, t. j . cyst, organizm ten nie zgadza się z wodorostem czerwonym, barwiącym śniegi na górach, a niekiedy wody w stawach, a znanym pod systematyczną nazwą Ilaem ato- coccus pluvialis i Haem. niva!is, które to gatunki prof. Rostafiński po czteroletniem badaniu sprowadził do jednego pod nazwą Ilaematococcus lacustris (G irad) '). Zoospory bowiem badanego przez nas organizmu, mają kształt zupełnie kulisty o dwu długich

    ') J. Rostafiński. Qne1ques mots sur 1’IIaemato- coccus laccstris w Memoires de la Societe nationale des Sciences naturelles de Cherbourg, 1875, t. XIX.

  • 90 WSZECHŚWIAT. Nr 6.

    wąsach i bynajmniej protoplazm a ich nie odstaje od błoneczki otaczającej, gdy tym czasem u Ilaem atococcus zoospora jest w dziobek bezbarw ny wyciągnięta, opatrzona w delikatny, odstający, błonkowaty pęcherzyk, wypełniony płynem wodnistym.

    U tój ostatniej po oderw aniu się dwu rzęs, z dziobka wychodzących, wedle obserwacyi prof. Cienkowskiego, resztki ich pozostają zawsze przy otaczającej blaszce, gdy tym czasem u naszej zoospory rzęsy nikną bez śladu.

    Z porów nania autentycznych okazów Iiae - matococcus pluvialis w stanie spoczynku, zebranych na skałach w Szląsku przez F lo towa, z cystami w odorostu badanego, w ypada jeszcze większa różnica. U tam tych błona bezbarwna, przezroczysta, zupełnie gładka, na tych zaś żółta i zdobna w delikatne ko lce, opatrzona nadto w kró tką szyjkę z otw orkiem w tejże.

    W płynie prócz tego, znaleźliśmy błonko- wate szm atki barw y m alinowej, niemające żadnej widocznej struk tu ry i skłonni jesteśmy przypuszczać, że barw a płynu p rzeważnie zawisła od tych szmatek, chociaż i wodorosty m usiały być w przódy w większej ilości czerwone, p rzed zmianą barw y na zieloną lub żółtawą. Szm atki owe m ają niejakie podobieństwo do nabłonka roślin. Od jodu barw ią się na kolor żółty. Z czego mogą pochodzić, dotąd nie wiemy.

    Nadmieniamy jeszcze, że w osadzie złożonym z wodorostów spotkaliśmy cysty blado różowe Pliilodinae roseolae, należącej do wrotko w (Rotatoria), tej zatem samej, k tó ra na górach, w szparkach skał, zw ykle żyje razem z Haematococcus pluvialis. Czy zatem owe różowe szm atki nie z je j szczątków pochodzą, takie nam, między innemi, nastręcza się pytanie.

    Obecnie malinowe szm atki stają się coraz bledszemi i płyn trac i stopniow a swoją pierw otną barwę.

    Bądźcobądź oba te barw ne c ia łka m usiały być przez w iatr południow o zachodni, zdmuchane z gór i wraz ze śniegiem, ja k w innych miejscach z deszczem, spadły we wsi Stobiecku na sadzawkę i przyległy g run t" .

    Redakcyja prócz tego otrzym ała w iadomość, że tak zwany czerwony deszcz, pod koniec roku zeszłego, obserwowany był w całych niemal środkowych i północnych Włoszech.

    ROLA F IZ JO LO G IC ZN A

    L I P O C H R O M Uw p a ń s t w i e z w i e r z ę c e m

    przez

    Ilo/.nlij;\ S ilbersirin .

    W ielka ilość przedstawicieli państwa ro ślinnego i zwierzęcego zawdzięcza ubarwienie swoje ciałom organicznym, należącym do barwnikowej grupy t. zw. lipochromów. Badanie ciał tych bardzo wiele przyczyniło się do wyjaśnienia niektórych zawiłych kw estyj, dotyczących ubarw ienia organizmów. Ciała te, mogą być barwy czerwonej, pomarańczowej, żółtej lub zielonożółtej, składają się z węgla, wodoru i tlenu, powstają zaś w wielu razach prawdopodobnie z substancyj tłuszczowych, w innych znów wypadkach tworzą się z barw ników , niema- jących z lipochromami żadnego bespośre- dniego związku. Te ostatnie posiadają k ilka charakterystycznych własności, a m ianowicie z mocnym kwasem siarczanym lub azotnym dają w stanie suchym niebieskie zabarwienie, pod działaniem światła tracą właściwą im barwę, a będąc utleniane, ros- k ładają się i dają ciała podobne do chole- steryny '). Jeszcze w r. 1858 profesor Bo- gdanoff opisał jeden z takich lipochromów, koloru czerwonego, znaleziony w piórach niektórych ptaków i przezwany zoonerytry-

    ') Cholesteryna jestto ciało organiczne, bezazoto- we, składające się z węgla, wodoru i tlenu; znajduje się ono w żółci, ciałkach krw i, substancyi nerwowej. Nowsze poszukiwania stw ierdziły także obecność jej u niektórych roślin.

  • N r 6. WSZECHŚWIAT. 91

    nem. Bogdanoff podał wtedy niektóre szczegóły, tyczące się rospuszczalności barwnika; znanem mu również było działanie nań światła, o reakcyi jednak z kwasem siarczanym nic nie wspomina. W kilkanaście lat później d r W urm znalazł również u ptaków barwnik, opisany przezeń jako ciało dotychczas nieznane, które jednak okazało się identycznem z zoonerytrynem.

    W urm skonstatował, że ciało w mowie będące, rospuszcza się, jakkolw iek z wielką trudnością we wrzącej wodzie, w zimnej zaś zupełnie je s t nierospuszczalne; nakoniec Lie- big dorzucił jeszcze fakt rospuszczalności w alkoholu, eterze i siarku węgla. Opisywany tutaj barw nik nie przedstawiał w sobie jednak nic osobliwego, dopóki znajdowano go tylko u jednego typu zwierząt, a mianowicie u ptaków; dopiero gdy K ru- kenberg odkrył go także u gąbek i do znanych już poprzednio faktów dodał jeszcze jeden nowy, bardzo ważny, tyczący się mianowicie chciwego pochłaniania tlenu, wtedy czerwony lipochrom zwrócił na siebie większą uwagę zoologów i zjaw iła się nawet hipoteza, starająca się objaśnić fizyjologi- czną rolę, jak ą barw nik ten odgrywa w organizmie zwierzęcym; hipoteza ta, obmyślona przez prof. M ereżkowskiego (1883), ma za sobą, ja k to zobaczymy, argum enty bardzo przekonywającej natury.

    Dziwnym i niewytłumaczonym był fakt, że czerwony lipochrom znajdow ał się tylko u dwu, tak daleko od siebie stojących grup, ja k gąbki i ptaki; trudno było przypuścić, aby wspomniany barw nik, obficie znajdowany u gąbelc, zatraciwszy się najzupełniej we wszystkich następnych grupach zwierzęcych, pojawił się znów aż dopiero u ptaków. Jeżeli bowiem te ostatnie odziedziczyły barwnik po tak odległych przodkach, jakiem i dla nich są gąbki, to dlaczegóżby pośrednie ogniwa tego pokrewieństwa nie mogły także posiadać odziedziczonej cechy? I rzeczywiście przedsięwzięte w tym kierunku poszukiwania zostały uwieńczone bardzo pomyślnym rezultatem , okazało się bowiem, że czerwony lipochrom, maskowany w prawdzie tu i owdzie przez innebarw niki, znajduje się u wszystkich praw ie zw ierząt bcs- kręgowych, z wyjątkiem, być może, pierw otniaków; że występuje on wprawdzie w kil

    ku odmianach, lecz nieróżniących się od siebie tak własnościami chemicznemi jak i warunkam i znajdowania w organizmie zwierzęcym. Czerwony lipochrom, będąc wystawiony na działanie światła, traci barwę swoją daleko szybciej, w przestrzeni napełnionej powietrzem, aniżeli bez udziału tegoż; przypisać to należy obecności lub b ra kowi tlenu, który działa roskładająco. Ta ostatnia okoliczność, wraz ze wspomnianym wyżej faktem chciwego łączenia się lipochro- mu z tlenem, również ja k i obfite znajdowanie się tego barw nika u zw ierząt niższych, naprowadziło na myśl, że czerwony łipo- chrom odgrywa takąż samą fizyjologiczną rolę w organizmie zwierząt beskręgowycli, ja k hemoglobina u kręgowców. Wiadomo, że najgłówniejsza rola hemoglobiny, sub- stancyi barwnikowej, którój ciałka krw i zawdzięczają swój czerwony kolor, polega na tem, że m ateryja ta pochłania tlen wprow adzony do organizmu zapomocą oddychania i że roznosi gaz ten do organów i tkanek, gdzie odbywa się spalanie, przyczem hemoglobina pozbywa się tlenu, do tego ostatniego procesu niezbędnego. Każda więc żyjąca tkanka zaopatryw aną jes t w tlen sk u tkiem krążenia czerwonych ciałek krw i po całym organizmie. Czerwony zaś lipochrom nie krąży po ciele, lecz je s t bardziej zlokalizowany, a jeżeli ma rzeczywiście odgrywać tęż samą, co hemoglobina rolę, czyli pochłaniać tlen, powinien tedy znajdować się w tych organach, gdzie przeważnie ma miejsce nagromadzanie się tlenu. W samej rzeczy, u bardzo wielu zw ierząt bezkręgowych u których oddychanie przez skórę silnie jest rozwinięte,czerwony lipochrom znajduje się prawie wyłącznie w zewnętrznej, skórnej warstwie ciała, znaleść go zaś można b ardziej na wewnątrz u tych zwierząt, u których woda, wraz z zaw artym w niej tlenem przenika bardziej wgłąb organizm u, jak to np. ma miejsce u gąbek. U tych zaś zwierząt, u których proces oddychania staje się funkcyją głównie pewnego specyjalnego organu, czerwony lipochrom znaj duje się przeważnie w tymże organie. 1 tak robaki, żyjące w rurkach przymocowanych (Sedenta- ria) i oddychające głównie Avystającemi z tychże ru rek skrzelami, posiadają organy te zabarwione przez lipochrom na mocno czer

  • 02 WSZECHŚWIAT. Kr fi.

    wony lub pom arańczowy kolor. Zabarw ienie takie napotkać można również w skrze- lach mięczaków, jakoteż niektórych szkar- lupni.

    Z doświadczeń p. B erta wynika, że ze wszystkich tkanek mięśniowa, naw et będąc w stanie spoczynku, pochłania największą, ilość t l e n u 1), należy więc oczekiwać, że je żeli wogóle tkanki posiadają jakieś przystosowanie, ułatw iające im pochłanianie tego gazu ze k rw i i otaczających organów, to przedewszystkiem powinna je posiadać tk an ka mięśniowa. W istocie mięśnie kręgowców również ja k i niektórych bezkręgowych zaw ierają hemoglobinę, m ającą wielkie do tlenu powinowactwo; tę ostatnią własność posiada także, j a k widzieliśmy, czerwony lipo- chrom, a że barw nik ten znaleziono w mięśniach niektórych Szkarłupni, Mięczaków, a także u jednego gatunku ryby, z całą też słusznością przypuścić można, że spełnia on tutaj tęż samą względem mięśni funkcyją, co hemoglobina w mięśniach innych zwierząt. Po tkance mięśniowej, nerw owa pochłania najw iększą ilość tlenu; znajdujem y też tu taj to samo co w mięśniach przystosowanie; i tak, niektóre robaki posiadają w swych węzłach nerw ow ych hemoglobinę, u innych zaś zwierząt, należących do typu Mięczaków, znaleziono w tychże węzłach czerwony lipochrom.

    (dok. n.)

    r s t w o O g r o d n i c z e .P o s i e d z e n i e d r u g i e w r o k u b i e ż . K o

    m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 21 Stycznia 1880 roku, w lokalu Towarzystwa, o godzinie 71/2 wieczorem.

    1) Protokuł posiedzenia pierwszego po przeczytaniu został p rzy ję ty i podpisany.

    2) P. Cybulski wnosi, aby do Komisyi, m ającej się zająć układem schem atów do zapisyw ania zjawisk fito- fenologicznych zaprosić także prof. Wł. K wietniew skiego. W niosek ten przyjęto.

    3) P. W ałecki kom unikuje list pana E. Kor- busza, pisany w spraw ie spostrzeżeń fitofeno-

    ') P. Bert. Leęons sur la physiologie comparee de la respiration. Paris. 1870, p. 46.

    logicznych do R edaktora Wszechświata. W liście tym p. Korbusz wykazując pewne niedom ówienia w niektórych rubrykach w schem atach rozesła- nych przy 10-ym num erze W szechświata z r. z., proponuje aby przy układaniu schematów na rok następny oprzeć się na instrukcyjach F ritscha albo Schwappacha, cytowany przez p. Stanec|ncgo w zeszycie IV Kosmosu za rok ubiegły.

    4) P . Lapczyński w liście nadesłanym usprawiedliwia się, iż nie może przyjąć udziału w posiedzeniach Komisyi fenologicznej, ale piśm iennie będzie pomagał je j pracom w m iarę możności. Uwagi i zdania nadesłane w tym liście p. Lapczyńskiego, dają się streścić jak następuji': a) p. L. pragnie, aby punkty obserwacyi były tak gęsto rozrzucone, żeby dla każdej obserwowanej rośliny można było nakreślić ściśle linije dzienna spółczesnego rozkwitu. 6) Aby linije te dały rezultaty naukowe—badania należy prowadzić na jaknajwiększej przestrzeni; należy też niezbędnie zapisywać dane fenologiczne na wybrzeżach morskich, gdzie linije te ulegną prawdopodobnie bardzo ciekawym zboczeniom, e) Ze względu na trudność znalezienia odpowiedniej liczby zdolnych obserwatorów, p Ł. radzi ograniczyć się jaknaj- mniejszą liczbą roślin i proponuje obserwacyje nad fiołkiem wonnym, dziką gruszą, lipą drobnolistną, żytem i pszenicą. P. b . sądzi, że gdyby udało się nakreślić tego rodzaju m apy dla wspomnianych roślin, za 166R r., to rezu ltat pracy opłaciłby się sowicie, ze względu na znaczenie, jakie tego rodzaju mapy przyniosłyby meteorologom, botanikom a nawet i ogółowi rolników.

    5) P. W ładysław Natanson mówił o badaniach, które wespół z bratem swym, p. Edwardem Natan- sonem, przeprowadził nad dysocyjacyją czterotlenku azotu pod rozm aitem i ciśnieniam i i przy rozm aitych tem peraturach. Niewchodząc w szczegóły metody badania, które przy wyższych zwłaszcza tem peraturach były bardzo złożone, mówca musiał potrącić0 pewne szczegóły cynetycznej teoryi gazów, a głównie o rozm aite konsekwencyje praw a Boylea (Mariot-

    j tea) i Charlesa (G ayLussaca). Ścisłość tych praw g d jb y istotnie m iała miejsce, to w yrażałaby się między innem i i tym faktem, że gęstość danego gazu t y łaby przy wszelkich możliwych w arunkach ciśnienia1 tem peratury ilością stalą F ak ty przekonywają, że tak nie jest, że gęstość gazów' jes t ilością zmienną, jest funkcyją zarówno ciśnienia, jak i tem peratury . Te, dostrzeżone przez rozm aitych obserwatorów odstępstwa od pomienionych praw Boylea i Charlesa są z jednej strony przewidywanym skutkiem m echanicznej teoryi gazów i zależą od tego, że cząstki gazów przyciągają się wzajemnie i od tego, że sama m atery ja cząstek gazu zajmuje pewną objętość, skutkiem czego, przestrzeń, w której mogą się swobodnie poruszać cząstki gazów jest mniejszą od objętości naczynia o tę w łaśnie objętość, jaką zajm ują cząstki gazów; 7. drugiej zaś strony w bardzo wielu razach odstępstwa od praw a Boylea i Charlesa są skutkiem tak zwanej dysocyjacyi, t. j. rozpadania się cząstek na większą liczbę cząstek o mniejszej masie. Badanie tego rodzaju dysocyjacyi czterotlenku azotu pod roz-

  • Nr 6. WSZKC1ISW1AT.

    m aitem i ciśnieniam i i przy rozm aitych tem peraturach , było przedm iotem poszukiwań obu braci Na- tansonów, a rezu lta ty spostrzeżeń otrzym anych p. W ładysław N atanson przedstawił Sekcyi w formie graficznej.

    Na tem posiedzenie zostało ukończone.

    KEONIKA NAUKOWA.

    (Meteorologtja).

    — M a g n e t y c z n e i m e t e o r o l o g i c z n e o b s e r w a t o r y j u m w Z i - k a - w e i . Główną, stacyją jezuitów w Chinach jest miejscowość Fnn- kadoo w Szanghai; w odległości około 10 km stam tąd znajduje się osada Zi ka-wei, gdzie m ają oni swoje szkoły, dom sierot i kolegijum. W r. 1870 przypada założenie meteorologicznego obserwatoryjum, którego założycielem i dotychczasowym dyrektorem jest ojciec Decheyrens. Stopniowo było ono przez zakupy i dary wielu rządów dobrze zaopatrzone; teraz stało się sfae jją pierwszorzędną, k tóra zapomocą doskonałych narzędzi prowadzi spostrzeżenia nad atmosferycznem ciśnieniem, tem peraturą, wilgotnością, parow aniem , deszczem, w iatrem i m agnetyzmem ziemskim. Co miesiąc zjawia się buletyn, który zawiera w sobie rezultaty spostrzeżeń, pogląd ogólny i rosprawę o zjawiskach z ubiegłego m iesiąca. Dzięki licznym, po sąsiednich prow incjjach rozrzuconym misj^onarzom i ich korespondencyi z dyrektorem , zyskuje się już pewien pogląd na ru chy powietrza ponad obszarem wód chińskich. Przed niedawnym czasem przy poparciu p. K oberta H art zdolat ojciec Dechevrens uzyskać prawo korzystania z połączeń telegraficznych i przygotowywać regularne dzienne prognozy dla użytku żeglugi. Obserwatoryjum leży na szerokiej równinie, gdzie tylko horyzont granice stawia dla wzroku i gdzie atmosferyczne zjawiska nie podlegają zmianom, w ynikającym z wpływu łańcuchów wzgórz. Postawiono tam wieżę 33 m wysokości; anem om etr, sporządzony w r. 1884 przez Munro w Londynie, znajduje się je szcze o 7 m wyżej, na platform ie. Obserwatoryjum rozwijało się z roku na rok; bezwątpienia wkrótce zacznie się zajmować obserwacyjami astronomiczne- mi. B uletyny odbijają się w drukarn i misyi, zece- ram i są m łodzi chińczycy. Z końcem roku buletyny formują poważny tom; ostatnio wydany z roku 18^4 jes t dziesiątym z rzędu. (Zeitsch. der Oest. Geselsch. fur Meteorologie).

    M. C.

    (Chemija).

    — P o l i m e r y j a t l e n k ó w . Godna zastanowienia okoliczność, że chlorki rozm aitych p ierwiastków, szczególniej zaś m etalicznych, są łatwo lotne, kiedy tlenk i nietylko nie u latniają się, ale częstokrość nawet nie topią się w najwyższych tem peraturach, prow adzi L. Henryego (B. d. d. ch. G-, XVIII, ref. 694) do szeregu następujących uwag. Chlor jes t gazem daleko łatw iej skraplającym się od tlenu, a spomiędzy jego związków z p ierw iastkami niem etalicznem i nie znam y praw ie ani jednego, k tóryby był łatw iej lotnym od odpowiadającego tlenku (porówn. C02. p. wrz. —78°C. i CCI4, p. wrz. -j-76°C., podobnież S02 i S0C12, SU3 i S02C12 i t. d.). Zresztą, sam już wyższy ciężar atom owy chloru, każe oczekiwać trudniejszej lotności jego związków. Sądzi przeto p. Henry, że jesteśm y upoważnieni do przyjęcia wzorów, zwykle nadaw anych tlenkom , za czysto em piryczne tylko, a nie w yrażające istotne wielkości cząsteczki. Z niewielkiej liczby lotnych bez roskładu tlenków, należących do pierwiastków nawpólmetalicznych, dobrze zbadany jest trójtlenek arsenu. Gęstość jego pary odpowiada (w stanie gazowym) wzorowi AstOr, (2As203). Za tem samem przemawia skłonność tlenków m etalicznych do łą czenia się między sobą (np. Mg0.Al20 3, Fe0 .Fe20 3 i t. d ); nagłe rozżarzanie się tlenków, otrzym anych przez odwodnienie wodanów przy niskiej tem peraturze, kiedy zostaną ogrzane; zjawiska, tow arzyszące powolnemu odwadnianiu wodanów, przy którem tworzy się wielka liczba złożonych niezupełnych bezwodników; nakoniec tworzenie się całego szeregu soli zasadowych przy działaniu wody na sole oboję tne wielu metali. P rzy odwadnianiu wodanów m etalicznych spostrzegamy nadto jeszcze jedno ogólne zjawisko, zwiększania się ciężaru właściwego w m iarę wydzielania wody. Dla związków organicznych jes t znana własność przeciwna: bezwodniki np. odpowiadające glikolom m ają c. wł. niższy, niż owe glikole. Wiadomo zaś, że przy polim eryzacyi ciężar właściwy, który w każdym razie je s t funkcy- ją ciężaru cząsteczkowego, zwiększa się, a przykładu dostarczyć nam mogą polimeryczne am ileny (ami- len, c. wł. 0,663, dwuamilen — 0,777, tró jam ilen— 0,8139). Chlorki rodników Cn H2n m ają wyższy c. wł. niż ich tlenki, gdy przeciwnie tlenk i m etali są cięższe od ich chlorków. Należy więc bezwątpienia przyjąć, że wzory tlenków metalicznych, MxOy, ściślej powinnyl-y być w yrażane przez n (MxOy), a pamiętać o tem wypada zwłaszcza przy studyjach termochem icznych, ponieważ ciepło wydzielone przy tworzeniu się tlenku musi być sumą ciepła, z właściwie chemicznej reakcyi pochodzącego, z ciepłem, biorącem początek w zjawisku polimeryzacyi utworzonego tlenku.

    Zn.

  • 9 4 WSZECHŚWIAT. N r 6.

    — Z a l e ż n o ś ć m i ę d z y c i ę ż a r e m a t o m o w y m i f i z y j o l o g i c z n e m d z i a ł a n i e m p i e r w i a s t k ó w . Z następującego zestawienia pierwiastków, k tóre przyczyniają się do utworzenia organicznej m atcryi w roślinach, jako

    niezbędne i użyteczne elektro- /C = 1 2 , N = 14, 0 = 1 6 ) ujem ne \ P = 3 1 , S=S2 ’ l f S i= 2S Cl=35,lelektro- j f 1=1, M g= ?4 , K = 20 ( } v m

    dodatnie ( c ł = I o , F e = 5 6 ) ( a= 2 M q = 55 '

    wynika, że żaden z ciężarem atom owym w \ższym nad 56 nie przyczynia się wprost do tw orzenia ma- tery i organicznej. Inne pierw iastki pierwszych czterech szeregów układu naturalnego, n iekiedy znajdują się w popiołach oddzielnych roślin, jak np. A l=27.3 w Lycopodium i rodzajach Eąuisetum , L i= 7 w ty toniu i łozie winnej, a FI w wielu w yższych roślinach, C u=63, Z n = 6 5 i Br (J) w roślinach m orskich. P ierw iastk i od m iedzi do uranu zachowują się względem roślin i zw ierząt jako tru cizny. llospuszczalne połączenia większości p ierw iastków z wyższym nad 56 ciężarem atomowym ścinają substancy^je białkowe, w pływ ają szczególniej szkodliwie na organizm y zwierzęce i działają mniej lub więcej jako środki przeciwgnilne.

    Zestawienia, tego dokonał p. Sestini. (Ber. d. d. chem. Ges., XVIII, ref. 475).

    A . F. IV.

    — O d w a r h e r b a t y . Jakkolw iek posiadamy bardzo liczne poszukiwania nad składem chem icznym liści herbacianych, o sposobie przyrządzania odwaru niewiele lu b n icp raw ie nie ogłaszano. Pani W ilhelm ina M. Green podjęła jego zbadanie, posługując się gatunkiem h erb a ty Assam P tkoe Sou^hong. Jest to liść średniego wieku. Bardzo młode liście nazywają się Pekoe a zebrane po zw iędnięciu kw iatu zwą się Souchong. M ateryjał badany przez autorkę leży z uwagi na wiek liści pomiędzy tem i dwoma gatunkami. H erbata zaw ierała te in y 1,6%, kwasu garbn ikowego 21.46%, azotu 3.37%, popiołu 5.59% tego ostatniego 4.31% były rozpuszczalna i 1,2S% nierozpuszczalne.

    Z wy^ników otrzym anych przez autorkę wnosić można, że najodpowiedniejszy i najsm aczniejszy odw ar herbaty otrzym uje się przez naparzenie liści w rzącą wodą, pozostawienie przez 7—8 m inu t w spokoju i zlanie odwaru. Zaw iera on w tedy olejek arom atyczny, całą praw ie ilość te iny , więcej niż połowę składników popiołu i mniej więcej */3 ściągający i gorzkaw y sm ak posiadającego kwasu garbnikow ego. Całą ilość wody odrazu zalać należy; zw ykłe postępowanie „naciągania11 herbaty , poczem o trzym any odw ar roscieńcza się, jest nieodpowiedniem .

    B ady autorki poparte naukowo, jak w idzim y, zgo" dne są zupełnie z postępow aniem praw dziw ych lu- bowników herbaty , nieliczących się ściśle z je j zużyciem. (Chem. News. 1S85, str. 52, 229.)

    (Technologija).— P r z e c h o w y w a n i e w y r o b ó w k a u

    c z u k o w y C h. Dla zapobieżenia pękaniu i tw ardnieniu rurek kauczukowych, korków i t. p. i w celu utrw alenia ich i U 3 z cz e ln ie n ia , zalecają Kreusler1 Buddę zanurzyć je w kąpieli parafinowej ogrzanej na 10G°C, mniejsze na kilka sekund, większe na kilka m inut, poczem się je umieszcza w przestrzeni, której tem peratura wynosi około ICO0, najlepiej umieścić je na siatce drucianej.

    Przez to postępowanie paraflD a pokryw ająca przedmioty po większej części wsiąka i równomiernie przenika kauczuk.

    Po kilku godzinach wsiąka w ystarczająca ilość,2 — 8 % parafiny. Przedm ioty tak zabespieczone nie- różnią się w wyglądzie od nieparafinowanych, lecz nieczułe są zupełnie na wpływ światła i powietrza, posiadają przytem większą trwałość i oporność względem kwasów.

    W celu zabespieczenia większych zapasów towarów kauczukowych od wpływów atm osfery w ystarcza powierzchowne pokrycie parafiną, jak ie z ła twością daje się osiągnąć w dowolnej grubości przez zanurzenie w gorącej parafinie. Przez silne w ycieran ie słabo ogrzanych przedmiotów można parafinę zupełnie usunąć. (Erfind. u. E rfahr.).

    St. Pr.

    — N o w y s p o s ó b o ś w i e t l a n i a . W je dnej z większych papierni w A u str ji zaprowadzono nowy sposób oświetlania naftą, k tó ry z uwagi na ta niość i siłę św iatła, jakkolwiek ogólną jego tylko m ożemy podać zasadę, na uwagę zasługuje. Swietli- wem jest nafta i to mianowicie najtańszy je j gatunek, k tóra spala się przy zastosowaniu powietrza pod slabem ciśnieniem. To ostatnie doprowadza się z w entylatora do każdej pojedyńezej lam py ru ra m i gazowemi, z blachy białej a naw et z tek tu ry . W ystarczającym zupełnie jest m ały w entylator ja kiego się używa do pojedyńczego ogniska kowalskiego. dostarcza on dostatecznej ilości powietrza dla kilkuset lamp. W N eukirchen, gdzie oświetlenie to wynalezionem zostało przez jednego z przewodników większej fabryki system ten wprowadzonym został w wielu zakładach przemysłowych m. i. w fa bryce potrzeb dla dróg żelaznych r. Sehollera. Św iatło posiada bardzo wielką stosunkowo silę, jes t b iałe i spokojne (M ttallarbeiter).

    St. Pr.

    — Ż a r o w e ś w i a t ł o d r a A u e r a We l s - b a c h . O statniem i czasy żywe zajęcie obudził po mysł dra Auera polegający na nowym sposobie oświetlania gazowego, ulepszonym w dwu kierunkach. Nasamprzód światło otrzym ane jest (z uwagi na jasność, barwę i t. d.) zupełnie podobne do ośw.ie-

  • N r 6. WSZECHŚWIAT. 95

    tlen ia elektrjucznego, a dalej oszczędność na gazie wynosi dla równej siły św iatła w porównaniu ze zwykłym płomieniem gazowym 50°/0. Dr Auer stosuje ulepszony palnik Bunsena, w którego płomieniu na drucie platynowym zawieszony jest walcowata siatką ogniotrw ała stanowiąca źródło światła. Siatka ta, skład chemiczny której jest tajemnicy, otrzymuje się przez napojenie tiulu odpowiednią, mięsza- n iną (przypuszczalnie solami metalów rzadkich) i w yprażenie go, przez co otrzym uje się siatkę ogniotrw ały wydzielający przy rozżarzeniu bardzo silne światło. K osit przygotowania takiej siatki wynosi mniej więcej k ra jcara a służyć ona może na 1000 godzin oświetlenia, poczem z powodu nalotu pyłu z pow ietrza u traca ona w znacznym stopniu zdolność świecenia. Dr Auer odstąpił, za wyjątkiem A ustry i i Węgier, w których prawo urządzania tego oświetlenia nabyło jedno z wiedeńskich tow arzystw gazowych, pomysł swój opatentowany, za milijon m arek spółce angielskich towarzystw gazowych.

    Światło tego systemu urządzono w pracowni prof. Liebena w uniwersytecie wiedeńskim, a o ile w ia. domo nowy insty tu t anatom iczny w tymże uniwersytecie m a być również w ten sposób oświetlony, na co odpowiedni kosztorys został już przedstawiony c. k. m inisteryjum .

    Najświeższe wiadomości o tym wynalazku, który w końcu zeszłego miesiąca przedstawionym był szerszemu kołu zaciekawionych, zaw ierają same p o chwały. ,

    Dr Auer w ostatnim czasie o tyle jeszcze udoskonalił swój pomysł, że stosuje w miejsce gazu świetlnego „gaz wodny11 (CO—{-II), k tóry zyskuje sobie coraz więcej uznania. W yrabiany w fabryce Jul. P intsch w Essen ,.gaz w odny“ kosztuje 0,7 fenigów za Im3. Palnik z dwoma otworam i świecący z siły 50 — 60 świec, zatem 3 do 4 razy silniejsze dające światło od zwykłego płom ienia gazowego, zużywa około 200 1. na godzinę gazu wodnego. Światło żarowe z takiego palnika jest więcej niż dwa razy silniejsze aniżeli w palniku bunsenowskim. Wogóle o nowym systemie powziąć można bez przeceniania bardzo korzystne wyobrażenie.

    St. Pr.

    WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.

    — C z e r w o n y d e s z c z . O tem zjawisku, które i u nas, jak z dzisiejszego num eru W szechświata wiadomo, było dostrzeżone, donosi n iejaki Garbel, obserwator w Castasegna, w liście do dra Billwille- ra. Donosi mianowicie, że zjawisko miało miejsce w dniu 16 Grudnia. Sam nie obserwował go, powołuje się przeto tylko na słowa naocznych świadków. W dniu tym padał ulewny deszcz, gdzieniegdzie słyszano grzm oty, mianowicie o 9-ej, a następnie o 11-ej rano O godzinię 1-ej Garbel znalazł wodę w desz-

    czomierzu zmąconą, przypisując to jednak zwykłemu zanieczyszczeniu nie zwrócił na tę okoliczność uwagi. W ieczorem jednak, gdy wrócił do siebie, doniesiono mu, że między 4-ą a 5-ą padał czerwony de:zcz. Podczas tego zjawiska, mimo mocnej ulewy i gęstych chm ur, cała atmosfera m iał być zabarwiona żółtoczerwonym kolorem. Jeden ze spostrze- gaczy tw ierdzi, że zauważył wspomnianą barwę czerwoną dwukrotnie w ciągu dnia; piewszy raz m a- nowicie już m iędzy 10-ą a 11-ą rano; zresztą czasu d kładnie oznaczyć nie może. Zjawisko, według gazet, obserwowano w całych niem al północnych i środkowych Włoszech.

    i f . C.

    ODPOWIEDZ! REDAKCYI.

    W. P a n i A. W. w P o z n a n i u. 1. Prace nad elektryzowaniem się wody przy jej krzepnięciu nie sy nam znane. Z niedawnych doświadczeń Sohn- ckego, okazuje się tylko, że tarcie drobnych kropelek wody o lód jest obfitem źródłem elektryczności,

    2. Widmo powstające przy uginaniu światła, zależy jedynie od na tu ry samego św iatła, a nie od ciał, zjawisko to powodujących.

    3. Dym jest kolum ną par lub gazów, unoszących z soby drobne cząstki ciała stałego. Zależnie od chemicznej natu ry ciała, z którego powstaje, tworzy się on przy różnych tem peraturach, tak np. cztero- tlenek osmu roskłada się przy tem peraturze niewiele wyższej nad 100° C, a jednak wydaje w tedy bardzo gęsty czarny dym, złożony z niesłychanie d ro bnego pyłu metalicznego. Jeżeli idzie wyłącznie o dym z materyjałów opałowych, to istotnie przy zupełnem ich spaleniu dymu wcale niema, ale do te go, oprócz tem peratury, potrzebna jest właściwa ilość tlenu, dostateczna do spalenia węgla na gazowe jego tlenki.

    SPR O ST O W A N IE .W numerze 5, str. 78, wiersz 11 od góry i dalsze,

    czytaj zamiast W alter lub W alther: W alker.

    Od Redakcyi.Biblijoteki i czytelnie, należące do S to

    warzyszeń uczącej się młodzieży, otrzym ują W szechświat, prenum erując wprost w R edakcyi, za połowę ceny, to je s t za rs. 5 rocznie.

  • !)(-) wszkciiświat. N r 6.

    B u l e t y n . m. e t e c r o l o ^ i c z n y

    za tydzień oj V Stycznia do 2 Lutego r. b.

    (ze spostrzeżeń na stacyi meteorologicznej przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie).

    D a t aŚrednie

    ciśnieniebarom e

    T em perat ura | l |03 — N •e

    dnia

    ilgot

    n.gl

    ędna

    K ierunek wdatruSumaopadu

    U w a g i .tryczne Śred. Max. Min

    S-< P 3-■fi CO £ £

    27 Środa Ł8 Czwartek 29 P iątek 550 Sobota ii) Niedziela

    1 Poniedz.2 W torek

    750.93 7.H.98 75;J,13 7 19,70 748,15 7 :i8,57 740,30

    0,1-4 ,4—3,d- 0 ,6- 1 ,4

    0,82,0

    1,0 0,4

    — 1,0 1,0

    — 0.3 • 3,8 3,5

    - 5 ,5- 2,6- 2 ,7—3,6

    0,9

    4,53,13.44.04.04.04.5

    97949192 97 83 fc6

    ESE,E.E ES E,E,ESE ESE.SE .sE

    SE,S,S S,SE,i-SE SSE SW,S

    s w ,s w ,s s w

    0,00,10,00,01,20,10,0

    pochmurny mgła. po':h., śnieg., szron, pochmurny pochmurny pochm., śnieg mgła. pochm urny pochm., mgła wiecz.

    Średnie z tygodnia 747,97 - 0 ,9

    Abs.max.

    3,8

    Abs.min.- 5 ,5 3,9 91 1,4

    '

    UWAGI. Ciśnienie barom etryczne, wilgotność bezwzględna i suma opadu dane są, w m ilim etrach, tem pera tu ra w stopniach Celsyjusza K ierunek w iatru dany jest dla trzech godzin obserwacyj: 7-ej rano, 1-ej po południu i 9-ej wieczorem.

    OD REDAKCYI.U przedzam y wszystkich prenum eratorów , którzy otrzym ują nasze pismo nie wprost

    z Redakcyi, ale za pośrednictw em księgarń, że nie możemy odpowiadać za żadne braki lub niedokładności w dostarczaniu W szechświata, a nawet nie mamy żadnych wiadomości o n azwiskach i ternbardziej adresach podobnych prenum eratorów , ponieważ księgarze zawiadam iają nas tylko o ogólnej liczbie osób, składających u nich przedpłatę na nasze pismo. O trzym ując nieustannie zażalenia ód osób, które w kontrolach naszych wcale nie są zapisane, a żądają wysyłania pow tórnie zagubionych lub uszkodzonych numerów, zmuszeni je steśmy upraszać o zw racanie się wyłącznie do tych miejsc, w których przedpłata została złożona.

    O g ło sz e n ie .Chemik z wykształceniem uniwersytec-

    kiem poszukuje lekcyj. W iadomość w R edakcyi W szechświata.

    „Redakcyja i Administracyja Przeglądu T e chnicznego” z dniem 11 Stycznia 1886 r. przeniosła się do nowego lokalu przy ulicy K rakow skie Przedm ieście Nr 66, w G m achu Muzeum Przem ysłu i Rolnictw a w W arszawie.

    W arunki przedpłaty pozostają bez zmiany, a mianowicie:

    wr W arszawie: z przesyłką pocztową:Rocznie . rs. 10. Rocznie . rs. 12.Półrocznie ,, 5. Półrocznie „ 6.

    ^03H0JieH0 l],eu3ypoio. B a p m a B a , 24 H iiu a p K 18S6 r.

    TR E Ść. Nowe komety, przez dra Jan a Jędrzeje- wicza.—Jeszcze o współce grzyba z korzeniem , przez S. Grosglika. — Badania nad tworzeniem się pokładów saletry chilijskiej (referat A. Muntza, odczytany na posiedzeniu paryskiej Akademii Nauk ścisłych; Comptes rendus, CI, 1265), tłum aczył Zn.— Z powodu artyku łu o pająku ptaszniku, przez J . Siem iradzkiego.—Czerwona zamieć śnieżna we wsi Sto- biecku. —Rola fizyjologiczna lipochrom u w państwie zwierzęcem, przez Rozaliją Silberstein.—Tow arzystwo Ogrodnicze.—Kronika Naukowa. — W iadom ości bieżące. — Odpowiedzi R edakcyi.—Sprostowanie.— Buletyn meteorologiczny. — Od Redakcyi. — Ogłoszenia.

    W ydawca E. D ziew u lski. R edaktor B r. Z natow icz.

    Druk Em ila Skiwskiego, Warszawa, Chmielna AS 26.