16
/ dr Warszawa, dnia 22 maja 1904 r. Toiłl XXIII. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA*. W Warszawie: rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2. Z przesyłką pocztową: rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5. Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi. Adres Redakcyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118. DIASTOLOSKOP. T. W dążeniu do wyodrębnienia zapomocą wzroku coraz to drobniejszych elementów materyalnych, badacz dzisiejszy bardzo pręd- ko- napotyka na swej drodze przeszkodę cał - kiem określonej natury: jak wiadomo, mimo rozmaite udoskonalenia w budowie mikro- skopu oraz w metodach obserwacyi, po- większenie liniowe z trudnością daje się do- prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu- nięcie granicy widzialności stanowi conditio sine qua non dalszego postępu wielu badań, przeto usiłowania, zmierzające do tego celu, przedstawiają dla niektórych gałęzi wiedzy interes niepośledni. W dziedzinie tych usi- łowań rok ubiegły zaznaczył się dwuma od- kryciami, które kwestyę całą wprowadzają na zupełnie nowe tory: w styczniu 1903 r. ukazała się w Ann. d. Phys. rozprawa H. Sie- dentopfa i R. Zsigmondyego o uwidocznia- niu cząsteczek ultramikroskopowych, w któ- rej opisana została metoda, umożliwiająca pośrednio rozróżnianie i wymierzanie czą- stek o średnicy równej 6 X 10“6 mm, co od- powiada powiększeniom bez porównania silniejszym od tych, jakie daje mikroskop (patrz Wszechświat A1®13); w lutym roku bieżącego C. Chabrie podał w Comptes ren- dus pierwszą wiadomość o wjnalezionym przez siebie przyrządzie optycznym, który zakres widzialności mikroskopowej rozsze- rza w sposób bezpośredni. Zamiarem moim jest wyjaśnienie zarówno myśli przewodniej, jak i sposobu działania nowego przyrządu, który otrzymał miano diastoloskopu. Oprócz ostatecznego celu, przyrząd Cha- brięgo nie ma nic wspólnego z metodą Sie- dentopfa i Zsigmondyego; gdy bowiem pierwsza omija raczej trudność, niż ją prze- zwycięża, to w drugim otrzymujemy obrazy, ściśle odpowiadające obserwowanemu przed- miotowi, aczkolwiek odkształcone w pew- nym zgóry określonym kierunku. W zwy- kłych przyrządach powiększających obraz przedmiotu jest doń geometrycznie podobny, a zatem wymiary .obrazu maleją równocze- śnie ze zmniejszaniem się przedmiotu. Cha- brie zadał sobie pytanie, czy nie byłoby rze- czą korzystną odstąpić od warunków podo- bieństwa geometrycznego, a zato postarać się o obrazy, odkształcone w taki sposób, aby wymiary ich zamiast maleć, przeciwnie, zwiększały się ze zmniejszaniem się przed- miotu. Najprostszą postacią takiej zależno- ści jest odwrotna proporcyonalność, która posiada jednak tę złą stronę, że prowadzi do obrazów, zbyt szybko zdążających do nier skończoności, gdy przedmiot zbliża się do zera. Wobec tego Chabrie uznał ją za nie- odpowiednią, a natomiast wziął sobie za

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

  • Upload
    others

  • View
    4

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

/ dr

Warszawa, dnia 2 2 maja 1904 r. Toiłl XXIII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .PREN UM ERA TA „W SZ EC H ŚW IA TA *.

W W a rs z a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi W szechświata

i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

DIASTOLOSKOP.

T.

W dążeniu do wyodrębnienia zapomocą wzroku coraz to drobniejszych elementów materyalnych, badacz dzisiejszy bardzo pręd­ko- napotyka na swej drodze przeszkodę cał­kiem określonej natury: jak wiadomo, mimo rozmaite udoskonalenia w budowie m ikro­skopu oraz w metodach obserwacyi, po­większenie liniowe z trudnością daje się do­prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu­nięcie granicy widzialności stanowi conditio sine qua non dalszego postępu wielu badań, przeto usiłowania, zmierzające do tego celu, przedstawiają dla niektórych gałęzi wiedzy interes niepośledni. W dziedzinie tych usi­łowań rok ubiegły zaznaczył się dwuma od­kryciami, które kwestyę całą wprowadzają na zupełnie nowe tory: w styczniu 1903 r. ukazała się w Ann. d. Phys. rozprawa H. Sie- dentopfa i R. Zsigmondyego o uwidocznia­niu cząsteczek ultramikroskopowych, w któ­rej opisana została metoda, umożliwiająca pośrednio rozróżnianie i wymierzanie czą­stek o średnicy równej 6 X 10“ 6 mm, co od­powiada powiększeniom bez porównania silniejszym od tych, jakie daje mikroskop (patrz W szechświat A1® 13); w lutym roku bieżącego C. Chabrie podał w Comptes ren­

dus pierwszą wiadomość o w jnalezionym przez siebie przyrządzie optycznym, który zakres widzialności mikroskopowej rozsze­rza w sposób bezpośredni. Zamiarem moim jest wyjaśnienie zarówno myśli przewodniej, jak i sposobu działania nowego przyrządu, który otrzymał miano diastoloskopu.

Oprócz ostatecznego celu, przyrząd Cha- brięgo nie ma nic wspólnego z metodą Sie- dentopfa i Zsigmondyego; gdy bowiem pierwsza omija raczej trudność, niż ją prze­zwycięża, to w drugim otrzymujemy obrazy, ściśle odpowiadające obserwowanemu przed­miotowi, aczkolwiek odkształcone w pew­nym zgóry określonym kierunku. W zwy­kłych przyrządach powiększających obraz przedmiotu jest doń geometrycznie podobny, a zatem wymiary .obrazu maleją równocze­śnie ze zmniejszaniem się przedmiotu. Cha­brie zadał sobie pytanie, czy nie byłoby rze­czą korzystną odstąpić od warunków podo­bieństwa geometrycznego, a zato postarać się o obrazy, odkształcone w taki sposób, aby wymiary ich zamiast maleć, przeciwnie, zwiększały się ze zmniejszaniem się przed­miotu. Najprostszą postacią takiej zależno­ści jest odwrotna proporcyonalność, która posiada jednak tę złą stronę, że prowadzi do obrazów, zbyt szybko zdążających do nier skończoności, gdy przedmiot zbliża się do zera. Wobec tego Chabrie uznał ją za nie­odpowiednią, a natomiast wziął sobie za

Page 2: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

322 WSZECHŚWIAT As 21

cel otrzymanie takiego układu optycznego, w którym obraz, wzrastając dość prędko ze zmniejszaniem się przedmiotu, zdążałby mi­mo to do granicy skończonej. Okazało się, że układ taki daje się łatwo urzeczywistnić w praktyce przez zastąpienie soczewki ła­miącej—stożkiem.

II.

Niecił przedmiot świecący, który zamie­rzamy powiększyć, ma postać krążka. U staw ­my krążek ten nawprost wierzchołka stożka szklanego w taki sposób, aby płaszczyzna krążka była równoległa do podstaw y stożka, a środek krążka leżał na przedłużeniu osi stożka. W przekroju przez tę oś układ, zło­żony z krążka i stożka, przedstawi nam się w postaci prostej aob oraz tró jkąta cc (fig. 1 ).

''Jo.Fig. 1.

Rozpatrzmy przebieg promieni świetlnych, wychodzących z krążka równolegle do osi. Promień, który wychodzi ze skrajnego punk­tu a , równolegle do osi układu, załamuje się dw ukrotnie ku tej osi i, wyszedłszy ze szkła, dąży w kierunku punktu a,. Promień, k tó ­ry wychodzi z punktu, położonego w pobliżu środka o krążka, nieco wyżej od o, wchodzi do stożka nieco powyżej punktu wierzchoł­kowego i, załamawszy się dwukrotnie, bieg­nie ku punktowi ot (dolnemu). Całkiem po­dobnie dwa promienie, z których jeden wy­chodzi z punktu skrajnego b, a drugi z punk­tu, położonego w pobliżu środka o, nieco ni­żej od o, zdążają, po załamaniu się w stożku, ku punktom bl i o, (górnemu). Na ekran H cztery pomienione promienie padają w punk­tach o, i %, Oj,•&,, a obraz prostej ab ukaże się na nim w postaci pary prostych o1b1 i o1al, przyczem obrazy punktów, położo­

nych pomiędzy a i o uszeregują się wzdłuż linii dolnej alo1, pomiędzy a1 i o1, zaś obra­zy punktów, położonych pomiędzy o i b, uszeregują się wzdłuż linii o^b1 pomiędzy

j ol i bv Łatwo zrozumieć, że konstrukcya, słuszna dla średnicy krążka ab, przypadaj ą-

[ cej na płaszczyznę rysunku, słuszna będzie | i dla każdej innej średnicy krążka i że osta­

tecznie obrazem krążka na ekranie będzie pierścień, mający środek w punkcie H , ogra­niczony nazewnątrz kołem o promieniu Hov zaś od wewnątrz—kołem o promieniu H a1 = Hbv Zauważmy, że obwód obser­wowanego krążka, t. j. koło, stanowiące je ­go granicę zewnętrzną, odtwarza się na ekranie jako granica wewnętrzna pierście­nia, a natom iast małe bardzo kółko, które w myśli zatoczyć możemy dokoła środka o krążka (w granicy kółko to zlewa się z punk­tem ó) występuje na ekranie, jako obwód zewnętrzny pierścienia. Szereg kół współ - środkowych, zatoczonych na krążku dokoła środka o pomiędzy środkiem tym a obwo­dem krążka, odtworzy się na pierścieniu ja ­ko szereg kół współśrodkowych, zawartych pomiędzy granicam i tego pierścienia: ze­w nętrzną i wewnętrzną, przyczem im dane koło na krążku leży bliżej środka, tem obraz

j jego na pierścieniu leży bliżej granicy ze- j wnętrznej, skąd wynika, że obrazy kół, otrzy­

mane na pierścieniu, są tem większe, im pier­wowzory ich na krążku są mniejsze. Przypuść­my, że na badanym krążku ab (fig. 2 ) mamy 6 kółek współśrodkowych, zato-

| czonych w odstępach równych, , r przyczem największe z tych kół ‘3.°*- ■ • • (oznaczone na figurze liczbą 6 ) sta- ' nowi obwód krążka, zaś najmniej- sze, oznaczone liczbą 1 , jest owem niezmiernie drobnem kółeczkiem, .bktóre w granicy zlewa się z punk- Fig. 2 . tem środkowym o krążka. Prócz tego, przeprowadźmy szereg równoodleg­łych (kątowo) promieni: 1, 2, 3,4, 5... (na figurze jest ich tylko pięć) i przejdźmy do obrazu naszego krążka na ekranie. Na pod­stawie tego, co powiedzieliśmy wyżej o prze­biegu promieni świetlnych poprzez stożek szklany, wiemy, że koło, oznaczone na krąż­ku liczbą 6 , odwzoruje się na ekranie (fig. 3), jako granica wewnętrzna pierścienia (6 ), kó­łeczko (1 )—jako jego granica zewnętrzna (1 ),

Page 3: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

M 21 WSZECHŚWIAT 323

a szereg kół wzrastających, oznaczonych na krążku liczbami 2, 3, 4, 5 odtworzy się na ekranie w postaci 'szeregu kół malejących, pooznaczanych odpowiednio temiż liczbami 2, 3, 4, 5. Podobnież, nietrudno zauważyć, że promienie 1, 2, 3, 4, 5, nakreślone na krążku, odwzorują się na ekranie jako pro­mienie 1, 2, 3, 4, 5 w przypuszczeniu, że po­

wierzchnia obrazu, przedstawiona na fig. 3, zwrócona jest przodem do powierzchni krąż­ka, przedstawionej na fig. 2 .

Przez utworzenie takiej sieci, złożonej z kół i promieni, uzyskujemy możność zo- ryentowania się w sposobie, w jak i odtwa­rzają się na ekranie rozmaite szczegóły, wy­pełniające powierzchnię krążka-przedmiotu. Istotnie, jasną jest rzeczą, że np. punkt, po­łożony na krążku w miejscu przecięcia się kółka 2 z promieniem 3 odwzoruje się na ekranie również na przecięciu koła 2 z pro­mieniem 3; że łuk kółka 3, zaw arty na krąż­ku pomiędzy promieniami 4 i 5, odtworzy się i na ekranie jako łuk koła 3, zawarty po­między promieniami 4 i 5; że odcinkowi pro­mienia 5, zawartemu na krążku pomiędzy kółkami 2 i 3, odpowie na ekranie odcinek promienia 5, zawarty pomiędzy promienia­mi, noszącemi te same numery i t. d.

Weźmy przypadek szczególny. Przypuśćmy, że na badanym krąż- , ku znajduje się jakiś rysunek, np. napis: „wszechświat11, umieszczo­ny w kolistej przestrzeni pomię­dzy ciemną obwódką zewnętrzną a krzyży­kiem, zajmującym środek krążka (fig. 4),

i załóżmy dla uproszczenia, że różne kreski, napis ten składające, w części dają się utoż­samić z rozmaitemi elementami siatki z 8 kół i 32 promieni, jaką możemy sobie wyobrazić na powierzchni krążka, w części zaś stano- nowią połączenia pomiędzy rozmaitemi wę­złami tej siatki. Tak np. pierwsza kreska litery w rozciąga się od punktu, w którym promień 1 przecina się z kołem 4, do punktu, w którym promień 2 przecina koło 5; trzecia kreska biegnie od tego ostatniego punktu do punktu przecięcia się promienia 3 z kołem 4; czwarta kreska jest odcinkiem promienia 3, zawartym pomiędzy kołami 6 i 4. Posuwa­jąc się dalej, notujemy, że pierwsza kreska pozioma litery 5 jest łukiem koła 6 , zawar-' tym pomiędzy promieniami 4 a 5, druga— odcinkiem promienia 4 pomiędzy kołami 6

a 5, trzecia—łukiem koła 5, zawartym po­między promieniami 4 a 5, i t. d. Ciemna obwódka okalająca napis, jest częścią po­wierzchni krążka, zawartą pomiędzy obwo­dami kół 7 i 8 . Ramię krzyżyka wewnętrz­nego, przypadające tuż pod literą w, ograni­czone jest: 1) u góry łukiem koła 3, zawar­tym pomiędzy promieniami 32 a 2; 2) u do­łu —łukiem niezmiernie małego kółeczka 1

(zawartym pomiędzy temiż promieniami), które, podobnie jak to było na fig. 2 , w ła­ściwie zlewa się z punktem środkowym krąż­ka, lecz które mimo to uważać będziemy za koło ze względu na jednolitość konstrukcyi geometrycznej; 3) z lewej strony—odcin­kiem promienia 32, zawartym pomiędzy ko­łami 3 a 1; wreszcie 4) z prawej strony—od­cinkiem promienia 2 , zawartym pomiędzy kołami 3 a 1. Analogiczne granice posiadają i trzy pozostałe ramiona krzyżyka.

Ustaliwszy w ten sposób, zapomocą sieci z 8 kół i 32 promieni, położenia wszystkich elementów, z których składa się rysunek na krążku, spróbujmy zdać sobie sprawę z obra­zu, który rysunek ten wytworzy na ekranie. Przedewszystkiem co do samego krążka oraz siatki z kół i promieni, którą nakreśliliśmy na nim w wyobraźni, dość jest przypomnieć sobie to, co mówiliśmy o przejściu od fig. 2

do fig. 3, aby uprzytomnić sobie, że: 1) obra­zem krążka, jako całości, będzie na ekranie pierścień, zawarty pomiędzy kołami 8 i 1

(fig. 5), przyczem pierwsze z tych kół odpo­wiada obwodowi krążka, a drugie jego

Page 4: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

324 WSZECHŚWIAT A" 21

punktowi środkowemu; 2 ) szeregowi kół wzrastających 2, 3,... 7 (fig. 4) odpowiadać będzie na ekranie szereg kół malejących 2, 3,... 7 (fig. 5) i 3) pęk promieni 1, 2, 3... 32 krążka odbije się na ekranie jako pęk pro­mieni i, 2, 3... 32, przesuniętych względem pierwszych o 180° i obliczonych w kierunku przeciwnym. Tym sposobem siatce z kół i promieni, nakreślonej na krążku, odpowia­da na ekranie również siatka z kół i promie­ni, będąca pewnem ściśle określonem prze­kształceniem pierwszej. Nietrudno zauwa­żyć, że, będąc w posiadaniu takiej siatki, mo­żemy wyrobić sobie dokładne pojęcie o spo­sobie, w jak i odtworzą się na ekranie wszyst­kie elementy, składające się na rysunek krąż­

ka. Istotnie, jest rzeczą zrozumiałą, że, je­żeli pewna kreska przedstawia się na krąż­ku, jako odcinek jakiegoś promienia x za­w arty pomiędzy kołami y a z, to i obraz jej na ekranie przedstawi się jako odcinek pro­mienia x, zawarty pomiędzy kołami y a z\ podobnież łuk koła x zawarty na krążku pomiędzy promieniami y a z, odtworzy się na ekranie jako łuk tegoż koła x , zawarty pomiędzy temiż promieniami y a z, i t. d. Tak np. pierwsza kreska litery w , k tóra na krążku stanowi odcinek promienia 1 , zawar­ty pomiędzy kołami 4 a 6 , odtworzy się na ekranie również jako odcinek promienia 1 , zaw arty pomiędzy kołam i 4 a 6 ; tak samo pierwsza kreska litery s, będąca na krążku łukiem koła 6 , zawartym pomiędzy promie­niami 4 a 5, da na ekranie obraz w postaci łuku koła 6 , zawartego pomiędzy temiż pro­

mieniami 4 a 5, i t. d. Czarna obwódka ze­wnętrzna, która na krążku zajmuje prze­strzeń pomiędzy obwodami kół 7 a 8 , odbije się na ekranie w postaci pierścienia we­wnętrznego, zawartego pomiędzy kołami, oznaczonemi temiż liczbami 7 i 8 . Ramię krzyżyka, którego granicami są, jak widzie­liśmy, łuki kół 3 i 1 oraz odcinki promieni 32 i 2, przedstawi się na ekranie w postaci pasa pierścieniowego, ograniczonego łukami i odcinkami, noszącemi odpowiednio te same numery. W całkiem podobny sposób mo­żemy sprawdzić na obrazie położenia wszyst­kich pozostałych kresek napisu oraz reszty krzyżyka.

(DN)St Bouffałł.

J . R E Y N O L D S G R E E N .

ZA GADNIENIA FIZYOLOGII ROŚLIN. *)

Chociaż botanika w ubiegłem stuleciu liczy wiele zdobyczy bardzo ważnych za­równo pod względem ilościowym, jak i ja ­kościowym, nie zajmę się jednak tu niemi. Wolę natom iast poświęcić czas, którybym na to zużył, bliższemu rozpatrzeniu zagad­nień, jakie w tej dziedzinie obecnie, na zara­niu wieku XX-go, oczekują jeszcze na roz­wiązanie. Niemam wszakże zamiaru obej­mować całości zagadnień botaniki, chciałbym tylko rozpatrzeć pewną jej gałąź. Nastały dnie specyalizacyi; i gdy obecnie ktokolwiek nazywa siebie botanikiem, natychm iast po­wstaje pytanie, jakiej mianowicie gałęzi tej nauki poświęca on swoje badania. Ta sama przyczyna, która rozłożyła nauki przyrodni­cze na trzy działy—zoologię, botanikę i geo­logię, zmusiła botanikę, zarówno jak i inne pierwotne działy, w miarę zwiększania się sumy wiadomości ludzkich, do dalszego roz­członkowania się na cały szereg poddziałów, które rozrastając się coraz szerzej, wymaga­ją już obecnie od uczonego każdy z osobna tyleż niem al pracy, co niegdyś, przed pięć-

’) ' Odczyt wygłoszony w Belfaście w r. 1902 na kongresie „British. Association for the advan- cement of science11.

Page 5: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

Xo 21 WSZECHŚWIAT 325

dziesięciu np. laty, całość „historyi natural­nej11. Co do mnie—swoję pracę poświęcić chcę fizyologii roślinT

I odrazu na wstępie proszę o pozwolenie zalecenia tej gałęzi nauki tym botanikom młodej szkoły, którzy rwą się do pracy sa- samoistnej. W edług mnie badania zjawisk dokonywających się w organizmie żywym, mają więcej uroku, niż poszukiwania w za­kresie morfologii i histologii. Co do tych. gałęzi, to zajmowanie się niemi zdaje mi się koniecznem ze względu na przeszłość. Zai­ste ciekawą jest rzeczą wyjaśnienie pocho­dzenia form żyjących i stosunku ich do naj­odleglejszych przodków, lecz w porównaniu do badań tętniącego wokoło nas życia na­biera to pewnego charakteru, że tak powiem akademickiego.

Zresztą morfologowie uznali całą wagę badań fizyologicznych, a obecnie, w czasach tak ciężkich dla rolnictwa, nabierają one jesz­cze, pominąwszy już ich ściśle naukową w ar­tość, wielkiego znaczenia podstawowego na­wet w ekonomii.

Już przecie od lat wielu poznano, że rol­nictwo opiera się na nauce czystej, że dla kultury gleby zastosowuje ono w praktyce zdobycze naukowe, lecz nauka rolnictwa lub to,- co tak się nazywa, w rzeczywistości jest dotąd czemś bardzo ułomnem.

Zbadano starannie coprawda w wielu kra­jach skład chemiczny gleby i podglebia, wy­jaśniono wpływ wywierany przez rozmaite części składowe na wagę i własności zbiorów, zdobyto pewną ilość, znaczną nawet, wskazó­wek co do minerałów, jakie można z pewnym pożytkiem dla zamierzanej hodowli dodawać do gleby, posiedliśmy jednem słowem dość wiadomości empirycznych nawet bardzo waż­nych, lecz które właśnie są tylko wiadomo­ściami empirycznemi.

Do ostatnich czasów ignorowano zupełnie idyosynkrazye fizyologiczne roślin, nie przed­sięwzięto ani jednego badania w celu spraw­dzenia w jak i sposób roślina ciągnie korzy­ści lub ponosi straty w razie obecności ta ­kiego lub innego minerału. Jak i wpływ wywiera, np. potas lub którykolwiek z jego związków na ogólny rozwój roślin? Czy dotyczę on wszystkich normalnych procesów żywienia się roślin, czy też bierze udział ty l­ko w jednym z pomiędzy nich? W tym

ostatnim przypadku, z którym z pierw iast­ków wiąże się właściwie i jak oddziaływa na roślinę jego obecność lub nieobecność? To samo z fosforem. Rezultaty zanotowane, zdobyte doświadczalnie, dowodzą w wielu przypadkach że fosfor i fosforan}' rozpusz­czalne wywierają olbrzymi wpływ dodatni na zbiory, lecz co możemy powiedzieć o zna­czeniu tego pierwiastku i jego związków dla zjawisk rozwoju roślin?

Roślina jest wszakże organizmem żyją­cym, posiadającym pewien układ zmienny i delikatny, odpowiadającym rozmaitemi sposobami na zmiany otaczających go wa­runków, zdolnym do przystosowania się w pewnej mierze do tychże warunków, za­chowującym się w pewien rozm aity w każ­dym przypadku sposób względem rozmai­tych substancyj pokarmowych.

Oto jest fakt, o którym pamiętać trzeba we wszystkich przyszłych badaniach.

Nie będę zresztą starał się przedstawić mniejszemi przeszkód, które towarzyszą tym poszukiwaniom. Po pierwsze, fizyologia ro­ślin wiąże się bezpośrednio z innemi nauka­mi i, aby zgłębić jej tajniki, rozwiązać za­gadki, koniecznem jest sumienne przygoto­wanie przedwstępne. Najniezbędniejszą zda­je się być znajomość pewnych danych z che­mii organicznej i metod pracy chemicznej, lecz wiadomości z zakresu fizyki mają tu w pewnych przypadkach, jak to zobaczymy wkrótce, znaczenie niepoślednie.

Z drugiej zaś strony fakty, głoszone za podstawowe dla fizyologii roślin, przeszły do podręczników w postaci dogmatów, stwier­dzonych przez badaczy tak poważnych, że powątpiewanie o 'ich słuszności wydaje się już herezyą karygodną.

Przyjmowaliśmy już nieraz pod urokiem wielkich imion przeszłości wiele twierdzeń i... zatrzymywaliśmy przez to postęp nauki; po niejakim czasie fak t tak pewny jakoby i nie podlegający krytyce okazywał się dzię­ki jakiemuś zuchwałemu śmiałkowi zupełnie wymyślonym, nieistniejącym.

Tak np. stało się z twierdzeniem Boussin- gaulta, urzędownie przyjętem za pewnik i nawet jeszcze obecnie bronionem przez większość botaników, że pochłanianie dwu­tlenku węgla z powietrza następuje wskutek rozpuszczania się tego gazu w kutykuli ko-

Page 6: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

326 WSZECHŚWIAT Aa 21

morek naskórkowych rośliny i przez dalszą I dyfuzyę jego do siedlisk fotosyntezy. Błąd tego twierdzenia został wykazany dopiero niedawno, w ostatnich niemal chwilach.

»}• 5jS*

Potrącę najpierw parę pytań, zagadnień żywienia się roślin w ogólności. Istnieje kil­ka teoryj fotosyntezy, żadnej wszakże z nich nie można uważać za ostatecznie czyniącą zadość wszelkim żądaniom. Dla wielu też | przyczyn pożądane jest zbadanie tej kwe- styi w świetle obecnych naszych wiadomo­ści fizycznych i chemicznych. Po.staram się przypomnieć główne hypotezy tworze­nia się węglowodanów w roślinie.

Najpopularniejszą teoryę zawdzięczamy Baeyerowi. W edług niej CO., pochłonięty przez roślinę w w arunkach normalnych jest rozpuszczony i rozpada się na CO i tlen, jednocześnie zaś następuje rozłożenie się wody H 2 i O; tlen uwolniony z obu związ­ków ulatnia się, a CO i H 2 łącząc się dają aldehyd mrówkowy, który polimeryzując się dalej tworzy rozmaite cukry.

W edług pewnej modyfikacyi tej teoryi C0 2 i H ,0 nie rozpadają się poprzednio, i al­dehyd mrówkowy i tlen tworzą się w na­stępstwie reakcyi nie tak gwałtownej m ię­dzy powyższemi produktam i. Mianowicie Erlenm eyer wskazuje pewną reakcyę zupeł­nie odmienną, lecz w sumie dającą to samo: 1

mniema on, że za pierwszem zetknięciem się C0 2 z H 20 tworzy się kwas mrówkowy i H 20 2, które to produkty reagując wzajem­nie na siebie, dają aldehyd mrówkowy, wo­dę i tlen wolny.

Zupełnie odmienną hypotezę w kilkana­ście la t po Baeyerze podał Crato. C 0 2 po I pochłonięciu go przez organizm, przemienia | się w kwas orto-węglowy i w tej postaci zo­staje rozpuszczony w soku komórkowym. Kwas ten w stanie spolimeryzowanym ma budowę benzolową, gdyż w nim łączy się między sobą sześć cząsteczek, a rozkładając się uwalnia sześć cząsteczek wody i tyleż tlenu; tworzy się przytem fenol sześciowar­tościowy, który podlegając dalej pewnemu przegrupowaniu cząsteczek daje glukozę.

Inną znowu myśl podał w r. 1893 Bach.W iadomo, że kwas siarkawy wystawiony

na światło przetwarza się w kwas siarkowy,

wydzielając siarkę i wodę. Otóż Bach przy­puszcza, że analogiczne zjawisko zachodzi w liściu: C 0 3H 2 rozkładając się wydzielałby węgiel i wodę pod podstacią aldehyd u mrów­kowego, zaś inny kwas węglowy ze wzorem,

j według Bacha, H 2C 0 4 rozpadałby się na C 0 2 i H 20 2; ten ostatni związek dalej dawał­by wodę i tlen wolny.

Nareszcie już w ostatnich czasach Lieben wygłosił zdanie, że produktem pierwszych reakcyj jest kwas pruski, gdyż znalazł on, że liście rozmaitych traw i drzew tworzą po­między innemi i ten związek, kiedy zmiesza­my je z ilością wody równą ich wadze, a za­wierającą ślady kwasu siarczanego i przedy- stylujem y w strumieniu pary wodnej. Zresz­tą trzeba pamiętać, że przez działanie C02 na wodór in sta tu nascendi otrzymujemy kwas mrówkowy jako jedyny produkt reakcyi. W ogóle najlepiej przyjęto pogląd Baeyera, lecz starania stwierdzenia go doświadczalnie w większości przypadków nie udały się, a to dlatego, że wymaga ono ścisłego ustanowie­nia aż kilku stadyów procesu, między któ­remi najważniejszemi są: 1) uwalnianie CO i H 2, 2) tworzenie się aldehydu mrówkowe­go, 3) tworzenie się cukru.

Jeżeli teraz zwrócimy się do tego, co ogło­szono o możności tworzenia się CO w rośli­nie, zobaczymy, że nic zadawalającego do­tychczas w tym kierunku nie zrobiono. Na- odwrót, z ogłaszanych dotąd rezultatów trzeba wnosić, że CO nie ma żadnego zna­czenia dla rośliny jako substancya pożywna; w razie zastąpienia C 0 2 przez CO w roślinie

| jakoby przestają tworzyć się węglowodany, co więcej, gaz ten byłby nawet trujący, sprowadzałby zatem szybką śmierć proto­plazmy tych komórek, w którychby się tw orzy ł./

To ostatnie twierdzenie nie zdaje się jed­nak w zupełności umotywowanem. Działa­nie trujące na człowieka, wynikające z wdy­chania tlenku węgla, zależy od specyalne- go działania tego gazu na czerwone ciałka krwi.

Barwnik, hemoglobina, któremu ciałka te zawdzięczają swe takie Ważne dla organiz­m u znaczenie, tworzy z tlenem związek roz­kładający się napowrót w naczyniach krwio­nośnych z wydzieleniem tlenu do tkanek ciała, widoczne stąd, że wartość ciałek jako

Page 7: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

JS6 21 WSZECHŚWIAT 327

przenośników tlenu w zupełności zależy od hemoglobiny. Barwnik ten wystawiony na działanie CO, łączy się z nim jak przedtem z tlenem, lecz tworzy związek znacznie trwalszy, gdyż powinowactwo jego do tego gazu jes t bardzo znaczne. Stąd trujące dzia­łanie CO; stanowi on truciznę, gdyż przeci­nając możność dostępu tlenu do tkanek, pa­raliżuje na pewien czas podstawową część mechanizmu oddychania, lecz nic nam nie dowodzi jadowitego działania jego na samą żywą substancyę; a wtenczas tylko tlenek węgla mógłby działać szkodliwie na roślinę, gdyż oddychanie roślin nie wymaga mecha­nizmu do roznoszenia tlenu. Z drugiej jed­nak strony, jak to zobaczymy niżej, zacho­dzą pewne podobieństwa między hemoglo­biną a chlorofilem, barwnikiem mającym znaczenie podstawowe w fotosyntezie.

Czy tlenek węgla nie łączy się z tym barw­nikiem i nie paraliżuje w ten sposób bezpo­średnio jego działania? Wszelkie dane świad­czą raczej przeciw tem u przypuszczeniu—• i nic go dotąd nie stwierdziło.

Tak tedy jadowitość tlenku węgla dla ro­śliny silnie ulega wątpliwości.

Łatwo, zdaje się, wystawić roślinę na dzia­łanie CO w atmosferze sztucznej, pod roz- maitemi jego ciśnieniami, w rozmaitych tem­peraturach i notować wywołane zjawiska. Można w tak i sposób zbadać wielką ilość ga­tunków roślinnych, jak powietrznych tak wodnych, a zatem poddać całe pytanie ści­ślejszej analizie. Nie trzeba wszakże zapo­minać, źe stopień rozpuszczalności CO w wo­dzie jest nadzwyczaj słaby i że to utrudnia zbadanie działania jego na substancyę żyją­cą. Aby gaz ten mógł podpadać działaniu chloroplastu, trzeba żeby był rozpuszczony w soku komórkowym, a bardzo być może, że właśnie ta cokolwiek kwaśna ciecz ma odmienne niż woda własności. Trzeba też liczyć się z światłem słonecznem, od którego zależy fotosynteza.

Gdy już zostanie stwierdzone, że CO sta­nowi punkt wyjścia węglowodanów r) nasu­nie się pytanie, czy działalność zieleni ro-

J) Za pierw szy krok w tym k ie runku uważać można badania pp. Bottom leya i Jacksona, doko­nane już po napisaniu obecnego odczytu. P a trz W szechśw iat nr. 43 1903 r., str. 670.

(Przyp. tłum.).

! ślinnej pod wpływem promieni słonecznych I ogranicza się tylko do przedwstępnego roz­

kładu CO, na CO i tlen, czy też energia otrzymana z światła bierze udział w dal­szych stadyach procesu asymilacyi—w syn­tezie.

Bardzo mało, a właściwie żadnych wska­zówek nie mamy co do sposobu, w jaki zu- żytkowuje się energia po pochłonięciu jej przez barwnik. Tu rozściela się droga do poszukiwań bardzo ważnych, lecz nadzwy­czaj trudnych, które wykazują najbliższą za­leżność fizyologii od fizyki. Pochłanianie energii pod postacią energii promieniującej, dostarczanej przez promienie słoneczne, jest faktem stwierdzonym i w pewnej mierze możemy przedstawić sobie, w jaki to sposób się odbywa. Widmo zieleni roślinnej oka­zuje pewną ilość linij absorpcyjnych, k tó­rych położenie odpowiada położeniu tychże w widmie otrzymanem z miejsc, gdzie tlen wydziela się w fotosyntezie x), lecz przemia­na i zastosowanie energii w ciele organizmu roślinnego wymaga badań najściślejszych.

Stosunki bliższe między rozmaitemi prze­jawami czyli formami energii i sposobem, w jaki one mogą się przemieniać, w ostat­nich czasach już nieraz służyły za przedmiot ścisłych poszukiwań, nie zdobyliśmy jednak co do tego zupełnie jasnego wyobrażenia. Tak Burdon Sanderson zbadał bardzo szcze­gółowo zjawiska elektryczne towarzyszące

} ruchowi liści Dionea muscipula, i dowiedzie- | liśmy się, że pod względem zjawisk tej ka- ! tegoryi organizmy roślinne są bardzo zbli­

żone do zwierząt; Bose niedawno dodał waż­ne przyczynki do wiadomości naszych o re- akcyi elektrycznej- na podrażnienia, która może być spostrzegana w pewnych szczegól­nych razach, lecz stan elektryczny normal­nej rośliny w rozmaitych warunkach spo­czynku i działania pozostał jeszcze do zba­dania.

Powracając do fotosyntezy i pracy doko­nywanej przez chloroplast, czyż nie możemy spodziewać się, że odkryjemy cośkolwiek co do zależności przemiany i zużytkowywania energii promieniującej od budowy jego? Rozpatrzywszy stosunki, zachodzące między przejawami energii, ocenianemi przez nas

') L iści żywych w tedy (p. tł).

Page 8: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

328 WSZECHŚWIAT ' JMa 21

jako światło, a elektrycznością, nie będzie­my uważali za niemożebne przypuszczenia, że energia pochłaniana pod tą pierwszą po­stacią może się przyczynić do możliwej elek­trolizy dw utlenku węglowego pod wpływem chloroplastu z tworzeniem się tlenku węgla i tlenu. Pfeffer zaś poddawał myśl, że być może rozkład C 0 2 trzeba przypisywać wcale nie promieniom świetlnym, te wywierałyby tylko pewien pobudzający wpływ na chloro- | piast, lecz energii dostarczanej w postaci i ciepła przez promienie kaloryczne wprost pochłaniane, lub przez drgania kaloryczne pochodzące od drgań bardziej szybkich— promieni świetlnych. W takim przypadku rozkład C 0 2 dokonywa się wprost przez drgania kaloryczne, czy też ma miejsce prze­miana ich w inną formę energii? W każdym razie dziedzina ta zdaje się być bardzo obie­cującą dla badaczów.

Innem znowu zagadnieniem, związanem z działalnością zieleni roślinnej, jest pochła­nianie energii promieniującej przez różne części jej widma.

Ja k wiadomo najznaczniejsze pochłanianie daje się zauważyć w części czerwonej, a tak ­że błękitno-fioletowej, przyczem, zdawałoby się, niema tu tak wyraźnej różnicy; tymcza­sem, jak tego dowodzi klasyczna metoda En- gelmanna, rozkład C 0 2 w części błękitno-fio- j letowej jest bardzo słaby. F ak t ten, że mię­dzy pochłanianiem energii promieniującej I a działalnością fotosyntetyczną nie zachodzi I żaden ilościowy stosunek, nie jest już no­wym, lecz dlaczego tak jest—trzeba jeszcze | wyjaśnić. V anTieghem proponował w tej kwestyi objaśnienie, przypominające tylko co przytoczoną hypotezę Pfeffera. Miano­wicie według niego działalność zieleni ro ­ślinnej zależy od dwu czynników: pochła­niania pewnych wybranych części składo­wych widma, co się wyraża obecnością pa­sów absorpcyjnych w tem widmie, i energii kalorycznej tych pochłoniętych promieni.

Słabe działanie promieni błękitnych i fio­letowych, pomimo, że są pochłaniane w tak wielkiej ilości, przypisać trzeba temu, że posiadają one bardzo mało energii ciepl- nej. Pochłaniane promienie czerwone po­siadają jej zato bardzo wiele, i to właśnie miejsce widma, gdzie one leżą, jest głównem siedliskiem wydzielania tlenu, gdy chloro­

plasty działające pomieścimy w widmie zwykłego promienia słonecznego.

Promienie czysto cieplne nie działają zu­pełnie; wydzielanie tlenu nie ma miejsca zu­pełnie pod wpływem promieni ultra-fioleto­wych; prawdopodobnie dlatego, że barwnik zielony nie pochłania ich zupełnie.

Timirazjeff w swych klasycznych poszuki­waniach nad wydzielaniem tlenu przez liście bambusu, wystawione w małych rurkach w widmie zwykłem, znalazł, że ilość C 02

rozłożonego przez liście jest proporcyonalna do rozdziału energii kalorycznej w widmie.

Bardzo być może, że hypoteza YanTieghe- na co do energii cieplnej jest mylna i być może, że prędzej tu chodzi o energię elek­tryczną niż cieplną.

Pow racając do hypotezy Baeyera, stajemy wobec pewnych danych, które mogą być zu­żytkowane na korzyść przypuszczenia, że CO rzeczywiście tworzy się w pewnych stadyacli fotosyntezy. Mianowicie Norm an Collie stwierdził, że jeżeli mieszaninę gazów, za­wierającą znaczną ilość C 02, pod nizkiem ciśnieniem w rurce próżnej wystawimy na działanie wyładowania elektrycznego cewki indukcyjnej, tworzy się ilość bardzo znaczna CO i tlenu, dochodząca czasem do 70 na 100 części gazu poddanego rozkładowi. Wo­góle zaś według doświadczeń wielu obser­watorów, zdaje się, można przypuścić, że ro­śliny mogą żyć pomyślnie w atmosferze, zawierającej znaczny procent CO.

K w estya możności zastąpienia C 02 przez CO, jak tego wymaga teorya, wikła się bar­dzo poważnie różnicą rozpuszczalności tych dwu gazów. C 0 2 rozpuszcza się bardzo ła­two w wodzie i soku komórkowym, CO zaś jest prawie nierozpuszczalny i w jednem i w drugiem. Ponieważ ilość gazu pochło­nięta przez ciecz zależy nietylko od stopnia rozpuszczalności tego gazu, lecz i od jego ciśnienia parcyalnego, oczywistem się staje, że nie możemy porównywać tych dwu ga­zów, przypuszczając, że znajdują się one w jednakowej ilości w roślinach: koniecz­nem jest dostarczyć C 0 2 w stosunku 4 części na 1 0 0 0 0 , gdy prawie zupełna nierozpusz- czalność CO wym aga 2—5 na 100. Byłoby dlatego bardzo ciekawą rzeczą zdać sobie sprawę, czy mogą mieć miejsce poza sferą działania zieleni roślinnej kombinacye CO

Page 9: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

JVb 21 WSZECHŚWIAT 329

uwolnionego wskutek procesu fotosyntetycz- nego z innemi grupami, czy np. grzyby by­łyby zdolne wytwarzać węglowodany z CO i wodoru, dostarczonych im w odpowied­nich warunkach, skądinąd trudnych do okre­ślenia.

Dalsze stadyum procesu przedstawia jesz­cze większe pole dla badań. Obecność alde­hydu mrówkowego stanowi ważny punkt nietylko jednej liypotezy Baeyera; wchodzi ona w krąg idei Bacha, aczkolwiek faza two­rzenia się jego w tym ostatnim razie jest inna. Powinniśmy się więc zapytać, czy obecność aldehydu mrówkowego może być stwierdzona w roślinie, i, jeżeli tak, czy wa­runki w jakich może on tam istnieć, pozwa­lają na to, aby zapatrywać się na niego, jako na produkt bezpośredni fotosyntezy.

Zarzuty przeciw teoryi tworzenia się związ­ku tego mogą się opierać na stwierdzonych jego trujących własnościach. Z pomiędzy wszystkich używanych w bakteryologii an- tyseptyków jest on najsilniejszy i najmniej­sze ślady jego już są fatalne dla tej postaci zarodzi roślinnej, która znajduje się w bak- teryach. Możemy więc bronić się tem, że musi on być zarówno zabójczy i dla komó­rek, zawierających zieleń roślinną, nie mamy bowiem, żadnej podstawy do przypuszczenia, że między zarodzią rozm aitych roślin istnie­je jakaś różnica w jej żywotności J).

Na pierwszy rzut oka twierdzenie to zda­je się dla teoryi, o którą w danej chwili cho­dzi, jakąś nieprzezwyciężoną trudnością; trzeba wszakże wziąć w rachubę i ten fakt, że aldehyd mrówkowy posiada wszelkie cha­rakterystyczne dla aldehydów własności, a między niemi i zdolność do rozmaitych kondensacyj oraz polimeryzacyj, wskutek czego może z nadzwyczajną łatwością prze­chodzić w ciało zupełnie nieszkodliwe, np. paraaldehyd mrówkowy, złożony z trzech cząsteczek tego związku.

Bardzo być może, że właściwie ta przemia­

VJ Dziwnemi wobec tego i zupełnie nieoczeki- wanemi są w yniki doświadczeń pp. Bouilhaca i Giustinianiego (patrz W szechśw . .Ne 29 str. 444, 1903 r.), k tórym udało się wyhodować gorczycę białą w cieczach pożywnych ( '/s lit.), do których dodawano naw et po 20 kropel aldehydu mrów­

kowego. (Przyp. tłum .).

na zapobiega zabójczemu działaniu aldehydu mrówkowego; paraaldehyd napowrót roz­kłada się zresztą bardzo trudno i tylko w pewnych określonych warunkach.

Polłacci stwierdził, że z liści można otrzy­mać aldehyd mrówkowy. Dlatego w do­świadczeniach swoich liście, które przez dłuż­szy czas były wystawione na światło, mace- rował w wodzie, a następnie destylował je z wodą, w której leżały. Pierwsze porcye destylatu dawały reakcye, wykazujące obec­ność aldehydu w cieczy.

W yniki te jednak nie pozwalają twierdzić napewno, że aldehyd mrówkowy istnieje w roślinie w stanie wolnym, gdyż nie wie­my czy paraaldehyd nie rozkłada się pod­czas destylacyi cieczy i czy to właśnie nie objaśnia reakcyi, wykazującej obecność al­dehydu poza obrębem żywej tkanki liści. Również nieudatne były próby, które chcia­ły wykazać, że z aldehydu mrówkowego w obecności zieleni roślinnej lub nawet sa­mego chloroplastu mogą powstawać węglo­wodany. •

W tym kierunku możemy tylko wymienić poszukiwania Bokornego 1), który aczkolwiek nie zdołał przeprowadzić fotosyntezy, do­starczając skrętnicy jako pokarmu aldehydu czystego2), wykazał, że może to mieć miejsce w razie zastosowania tego związku w postaci metylalu lub w połączeniu z siarczynem kwaśnym sodu.

Abjrśmy więc mogli w tej kwestyi wypowie­dzieć zdanie stanowcze, koniecznem jest prze­prowadzenie doświadczeń tych na większą skalę z zastosowaniem roślin rozlicznego ro-

| dzaju i należących do najrozmaitszych grup biologicznych.

Zarówno trzeba zbadać istotę cukru naj ­pierw wytwarzanego. Pewne dane skłaniają do mniemania, że obok cukru typu aldozy musi się tworzyć i inny cukier, typu ketozy. Ogólnie przyjęta hypoteza Bayera nic nam w tej kwestyi nie wyjaśnia, nie zastanawia się nawet nad tem; przyjęto odrazu powsta­wanie cukru gronowego, lecz pierwsze zja­wienie się ketozy, lewulozy czyli cukru owo­cowego kładą na karb hydrolizy cukru trzci­

*) P a trz W szechśw iat z r. 1902, s tr . 550.2) Udało się to, ja k już wspominaliśmy, w ostat­

nich czasach komu innemu. (Przyp. tł.).

Page 10: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

330 WSZECHŚWIAT j \ 2 2 1

nowego, który ma się tworzyć z cnkru gro­nowego.

Wogóle, zdaniem mojem, tworząc hypote­zy, przeważnie nie zwracano należytej uwagi na przebieg procesów chemicznych, gdyż w rzeczy wistości czasem trudnem jest stw ier­dzenie przemian dogmatycznie przyjętych. Np. wskażę chociażby ten fak t jakoby stwier­dzony, że podczas trawienia tłuszczów lub olejów część ich przechodzi w mączkę lub cukier. Lecz powróćmy do tworzenia się cukru. Przez kondensacyę aldehydu mrów­kowego, pod działaniem tlenku ołowiu po­wstaje kilka cukrów, z których każdy daje charakterystyczny osazon, lecz co do stopnia kondensacyi, jaka ma miejsce w roślinie, nie mamy nic pewnego; bardzo być może, że między aldehydem a cukrem istnieje kilka stadyów przejściowych. Nasuwano już myśl, że w obecności wody w pewnych warunkach, istniejących w liściu, aldehyd mrówkowy może się przetworzyć w glikoaldehyd, zwią­zek łatw o zmieniający się w cukier. Po­wstawanie cukru wprost z aldehydu mrów­kowego wymaga procesu znacznie dłużej trwającego i wznosi trudności bardzo po­ważne.

Zwrócę tu uwagę na myśl Browna i Morri sa; w klasycznej rozprawie swej o chemii i fizyo­logii liści, opierając się na analizach cukru zawartego w liściach Tropaeolum majus (na- sturcyi) wykazali oni, że w roślinie tej pierw­szym cukrem, zjawiającym się jako produkt fotosyntezy, jest cukier trzcinowy. Nie moż­na wszakże tego uogólniać dla wszystkich roślin, chociaż fak t ten jest możliwy.

W spomniałem już o znaczeniu zieleni ro ­ślinnej w fotosyntezie. Znacznie mniej, nie­mal nic, nie wiemy o samem tem ciele. Nie można go wyciągnąć z chloroplastu bez pew­nego uszkodzenia—rozkładu, a przeto i zda­nia nasze o jego składzie opierają się na zba­daniu czegoś, co się różni od właściwego barwnika w pewnych danych, zarówno m a­ło dotąd określonych.

Wiemy, że między zielenią roślinną a że­lazem zachodzi pewien stosunek, m ianowi­cie—hodując rośliny bez żelaza nigdy nie otrzymujemy barwnika zielonego, lecz zna- | czenie metalu tego dla rośliny jes t jeszcze j

nie wyjaśnione, i zdaje się, że nawet nie j

wchodzi on zupełnie w skład cząstki barw- |

nika. Wiele bardzo myśli nasuwa cały sze­reg podobieństw między pochodnemi zieleni roślinnej a odpowiedniemi derywatami he- m atyny—barwnika hemoglobinowego, wy­krytych przez nadzwyczajnie ważne poszu-

j kiwania Marchlewskiego i Schuncka *).Oba te barwniki zdają się być w podobnym

stosunku z żelazem (co do hematyny co- praw da mamy więcej wiadomości: wiemy, że żelazo wchodzi w skład jej cząsteczki); z he­m atyny można otrzymać ciało, hematoporfi- rynę, k tóra posiada bardzo wiele wspólnych rysów z pochodną zieleni roślinnej—filopor- firyną; o ile poznano, są to pochodne pyrro- lu, różniące się tylko co do zawartości tlenu; ich roztwory w eterze posiadają zupełnie prawie identyczne widma absorpcyjne (dla hem atoporfiryny posunięte trochę w stronę czerwonej części), roztwory zaś alkoholowe są jednego koloru i fluoryzują jednako.

Skoro to będzie ustalone, może będziemy mogli per analogiam poznać udział żelaza w działalności chloroplastu, który dotąd jest dla nas równie niewyjaśniony, jak i stosu­nek żelaza do barwnika. Bardzo kuszącem jest zestawienie podobieństw obu barw ni­ków tak ważnych ze względu na znaczenie, jakie jeden ma w życiu organizmów zwie­rzęcych, a drugi roślinnych.

Oba one wiążą się z podłożem (stroma) istoty białkowej, a być może protoplazma- tycznej, które zatrzymuje je w sobie jak gąbka; oba służą dla procesów metabolicz­nych—wymiany gazów głównie. Indyw i­dualność ich zależy od obecności żelaza, chociaż w skład jednego z nich ten pier­w iastek jakoby nie wchodzi, a skoro odbie­rzemy drugiem u żelazo, to pochodne jego są bardzo zbliżone do' pochodnych drugiego, prawie identyczne nawet.

Doświadczenia przyszłe mogą wykryć nad­zwyczaj ciekawe stosunki, np. że chlorofil posiada zdolność łączenia się z C 02, na po­dobieństwo związku hem atyny z tlenem. Podobne połączenie może być stanem przy­gotowawczym do dalszego rozkładu C02

w kierunku wyżej wskazanym.W iele roślin posiada inny barwnik, które­

go znaczenie fizyologiczne w ostatnich cza­sach zaczęło zwracać uwagę badaczów. Mó-

*) Patrz Wszechświat j\ó 15 z r. 1903.

Page 11: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

jV s 2 1 WSZECHŚWIAT 3 3 1

wię tu o antocyanie—substancyi czerwonej, pokrewnej zapewne taninom, powstającej w młodych liściach roślin lubiących cień, gdy je wystawimy na znacznie intensywniej­sze światło, niż one znieść mogą.

Najbogaciej tworzy się on u roślin pod- zwrotnikowych i spotyka się głównie w ko­mórkach naskórka, młodych liści, czasami daje się zauważyć w głębiej leżących.

Ciało to pod pewnemi względami jest jak ­by barwnikiem dopełniającym do zieleni, tak przynajmniej można wnioskować z jego widma, które wskazuje, że przepuszcza on wszystkie promienie potrzebne dla fotosyn­tezy.

Wiele też podano teoryj, aby objaśnić je ­go obecność. W edług jednych ma on ochra­niać delikatne komórki od destrukcyjnej działalności światła bardziej silnego lub też zabezpieczać od zaburzeń, mogących wy­niknąć od zbyt wysokiego ich ogrzania przez promienie cieplne. Inna znowu przypusz­cza, że pewne promienie mogą szkodzić nor­malnemu przeprowadzeniu utworzonej mącz­ki, i że właśnie antocyan pochłaniając je, usuwa niebezpieczeństwo. Nareszcie poda­no myśl, że kolor czerwony jest nieodzownie potrzebny dla przyśpieszenia rozwoju dia- stazy z jej zymogenu, co, jak się okazało, ma rzeczywiście miejsce pod działaniem pro­mieni pewnej części widma.

Pomimo to wszakże w sumie posiadamy mało wskazówek pozytywnych co do po­wstawania i działalności tego barw nika 1).

(I)N)

Tłum. A. Czartkowski.

O PO TRZEBIE U TRW A LEN IA W YKŁADÓW ODCZYTOWYCH.

Pewien znany mi słuchacz jednego z od­czytów nabył z owego wykładu następują­cego pojęcia. W idział on tam drewno, pa­lące się w powietrzu, jak zwykle, powolnie, gdy jednak prelegent zadmuchnął je i ledwie

') L ukę tę w części zapełniły już badania p. Ichim ury (patrz W szechśw iat r. 1903, str. 814) oraz pp. Buscałeone i Pollaei. Lecz to dopiero początek. (Przyp. tłum .).

żarzące się włożył do naczynia, w którego wnętrzu tem peratura dochodziła prawie do dwustu stopni mrozu, wtedy drewno rozpa­lało się energicznie jasnym płomieniem. Nie­zwykły, prawie dwustustopniowy mróz i to ­warzyszące mu zjawisko energicznego pale­nia, które słuchacz widział, nowością swoją pochłonęły jego uwagę tak, że wypierały z jego umysłu bardziej oderwane teoretycz- ne wyjaśnienie procesu palenia, wypowiada­ne niewątpliwie przez prelegenta podczas doświadczenia, i słuchacz wyszedł z sali od­czytowej przekonany, że drewno z przyczy­ny wielkiego mrozu pali się energiczniej niż w ogniu.

Odczyt ów odbył się podczas zimy roku przeszłego; w ciągu prawie półtorarocznego okresu czasu słuchacz mógł nie z jednym ze swoich znajomych podzielić się niespodzie­waną dla niego wiadomością, która, ponie­waż pochodziła z odczytu, mogła też zyskać w nich wiarę, że palenie się ciał zostaje spo­tęgowane przez wielki mróz, zanim przypad­kowo zdarzyło mu się usłyszeć odpowiednie objaśnienie zjawiska. A ileż to podobnych błędnych pojęć mogą słuchacze nabywać z odczytów, gdy dwu jednocześnie dozna­wanych wrażeń nie zasymilują, gdy silniej­sze, wzrokowe, opanowywać będą ich umysł

J i wypierać z niego inne, wymagające więcej : abstrakcyi? Błędne zaś wiadomości bywają

przecież szkodliwszemi, niż brak ich zu­pełny.

Dlatego sądzę, że, aby następstwom podo- j bnym zapobiedz i zapewnić odczytom spra- i wianie zamierzonej korzyści, dobrze byłoby,

jeżeli już nie poprzedzać odczytu przez wy­drukowanie całkowitej jego treści, to przy­najmniej sporządzić dla słuchaczów druko­wany konspekt wykładu, zawierający wiado­mości podstawowe dla obrazowanych bar­dziej szczegółowo z katedry zjawisk, oraz ich syntezy.

Podobnego zasilenia i utrwalenia wykładu odczytowego wymaga stanowisko jego słu­chaczów, którymi być winni przedewszyst­kiem nie uczniowie zakładów naukowych i wogóle osoby, kształcące się z pomocą nau­czycieli, lecz wszelkiego rodzaju samoucy, powiększający swój świat pojęć przez studya

| i pracę samodzielną. Nauczanie wymaga j jedności metody i stopniowości w poznawa­

Page 12: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

332 WSZECHŚWIAT j \ ó 2 1

nym przedmiocie, jak to wykazyw ałby! jesz­cze Amos Komeński, więc lepiej jest, gdy uczniowie poznają rzeczy nowe od swoich stałych nauczycieli przez naukę systema­tyczną, a z ubocznych wykładów odczyto­wych korzystają wtedy tylko, gdy zostały wskazane im przez stałego nauczyciela, k tó ­remu zakres wykładu prelegenta powinien być znany, jako zastosowany do zasobu um y­słowego jego słuchaczów. Jeżeli uczniowie nie otrzymują takich wskazówek i wykład szkolny muszą rzeczywiście dopełniać w stu- dyach ubocznych, to mają złych nauczy­cieli. W racyonalnie uporządkowanem nau­czaniu system atycznem nawet lektura po­winna być wskazywana przez stałych nau­czycieli, krytycznie obeznanych z literatu­rą danego przedmiotu, i uczeń poznawać po­winien tylko wskazane sobie przez nich dzie­ła, a to ze względów praktycznych, żeby do celu zamierzonego doszedł drogą najkrótszą, żeby nie zużywał daremnie czasu oraz ener­gii, błąkając się w dziedzinach, w których oryentować się sam jeszcze nie może. W y­kład odczytowy, jeżeli nie będzie pedago- gicznieuporządkowanym następnikiem wsto- sunku do zasobu umysłowego słuchacza, mo­że mieć takie znaczenie dla niego, jakie ma wyprzedzanie kursu dla ucznia, gdy powierz­chownym obrazem rzeczy dalszych w da­nym zakresie przeświadczony zostaje, że już umie więcej i zaniedbuje gruntownego po­znania rzeczy podstawowych dla tam tych.

Odczyt przez swój charakter publiczny jest źródłem wiedzy dla samouków, a dla nich konspekt w ręku, niby szkielet, na któ­rym umieszczaćby mogli obrazowane przed sobą zjawiska, jest niezbędny. Uchroni on ich od rozpraszania uwagi, odwróci ją od rzeczy na sali odczytowej ubocznych, z przed­miotem wykładu niepołączonych, na jakie niekiedy kierują uwagę słuchaczów nawet panowie sprawozdawcy odczytowi, zazna­czając np., że pan X jest urodzonym prele­gentem, że ze swobodą chodzi on po kate­drze, lub jakiemi to mianowicie oklaskami „nagrodzony “ został, i tym podobnemi spo­sobami oświetlając prelegentów, jako akto­rów teatralnych, a instytucyę odczytową ja­ko teatr, gdzie widzowie zajęci byw ają'aktor­kam i i aktorami zamiast istotną treścią obra­zowanego przed nimi utworu.

Przygotowanie konspektu, przez który słuchacze byliby zabezpieczeni od nabywania w skutek nieporozumień pojęć zwodniczych, przyswoili sobie należycie wykład, a potem mogli odtwarzać go w umyśle, wymaga nie­wątpliwie od prelegenta pewnej pracy. P o ­nieważ jednak produkowanie odczytu, po­dobnie jak wszelka działalność naukowa i praca literacka jest właściwą rozlewnością życia w postaci potomstwa umysłowego i du­chowego, więc lepiej chyba, gdy prelegent postara się, przygotowując konspekt swego odczytu, żeby to jego dziecko nie skonało, nim słuchacz opuści salę wykładową, lub, co gorsza, nie wyrosło potem na potwora.

Feliks Piotrowski.

TOW ARZYSTW O PRZYJACIÓŁ NAUK AV POZNANIU.

Z ebran ie zwyczajne (IX w t. r.) w ydziału przyrodników i techników Tow. P rzy jació ł Nauk 26 kw ietn ia przewodniczący zagaił wspomnieniem pośm iertnem ś. p. W ładysław a Folk iersk iego , członka honorowego To w arzystw a P rzy j aciół N auk, znakom itego m atem atyka, inżyniera i autora dzieł doskonałych, w ydanych w P aryżu nakładem b ib lio tek i K órnickiej, k tóre obecnie z zapomogi kasy im ienia M ianowskiego m ają być powtórnie w ydane.

N astępnie p'o odczytaniu i przyjęciu protokółu z ostatniego posiedzenia dr. P r . Chłapowski przed­staw ił nowe dary ks dziekana H eintzego oraz, za jego pośrednictw em , innych osób z Obornik. B y­ły to w ydobyte ze żw irow iska tamecznego ska­mieniałości: try lob itów , mięczaków różnych (gło- wonogów, ślimaków i muszli), brachiopodów, róż­nych szkarłupni, a także i kaw ałki skrzem ieniałe- go drzew a, w reszcie różnego ksz ta łtu piękne konkrecye żelaziakowe, krzem ienne i t. d., a także i okrąg lak i. Z licznego zapasu, ja k i mu dał ks. H ein tze do w yboru, przyw iózł ze sobą ty lko na j­ciekaw sze. O bjaśniw szy te okazy, przeszedł na­stępnie do zapowiedzianego w ykładu: „O koralach paleozoicznych u nas się znajdu jących1*.

T em at ten nęcił go już dawno wobec rozm ai­tości skam ieniałości koralow ych z naszych żw iro­w isk, a le nie m ógł sobie daw niej z niemi dać r a ­dy. S ystem atyka korali,- zwłaszcza z uw zględ­nieniem paleozoicznych, je s t w zględnie niedaw ­n ą zdobyczą naukow ą. Około niej położyli głów­ne zasługi dw aj francuzi, M ilne E dw ards i H ai- me oraz polak W ładysław D ybow ski, obecnie zaś niem iec F . F rech , którego dzieła m iał p relegen t głów nie do pomocy.

Page 13: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

JM5 21 WSZECHŚWIAT 333

Obecnie dzieli się korale czyli zw ierzokrzew y na dwie duże grupy: A lcyonaria i Z oantharia. W szy st­kie znane dotychczas paleosoiczne należą, do Zoan­tharia, k tó rych je s t wogóle klas 5: Malacoder- mata, Aporosa, Perforata , Rugosa i Tabulata . Pa- leozoiczne w szystkie korale to albo R ugosa czyli zmarszczone, albo T abulata czyli denkowe. P o ­za formacyami paleozoicznemi obie te dw ie wiel­kie k lasy nie m ają żadnych przedstaw icieli, ja k ­kolwiek niektóre Aporosa je przypom inają na- pozór. Obecnie poznanych je s t już około 1000 gatunków korali paleozoicznych, z k tó rych żaden się. nie ostał w następnych formacyach. J e s t też dogodny sposób ich klasyfikowania i rozpozna­wania.

Już teraz prelegen t może poświadczyć, że w zbiorach Tow arzystw a P rzy jació ł N auk je st około 100 gatunków korali, przeważnie pal-eo- zoicznych, z okolic Poznania; głównie są one z sy- luru. Przew ażają górnosylurskie, a zwłaszcza te, które w tak zw. w apieniu gottłandzkim do nas się dostały pod działaniem lodników dyluw ial- nych. N iektóre z tych okazów, ja k Favosites gottlandicus, są n ietylko bardzo pospolitą u nas kopaliną, ale byw ają spotykane w prześlicznych okazach i bardzo dużych bryłach. Inne, ja k dwa gatunki H ylasites, dw a gatunki M onticulipora, jak Streptelesm a, Cyathoxonia, Cyatophyllum , Co- lumnaria, Syringopora, H eliołithes i t. d . są także prześliczne i bardzo u nas liczne.

P re legen t je s t przekonania, że z powodu do­skonałego zachowania, w jakiem te korale, opłóka- ne niegdyś przez ta jące z lodników wody, u nas się przechowały, mogą one nie ty lko być ozdobą każdego muzeum, ale dawać podstaw ę do ozna­czania nowych zupełnie gatunków daleko lepiej, aniżeli okazy w ydobyte z rodzimej skały gdzieś w Skandynaw ii lub nad Bałtykiem .

Dla rozróżnienia tych licznych gatunków po­trzebne są pewne wiadomości z morfologii i pew ­na zgodność w term inologii, użytej do oznacza­nia różnych części budow y korala. P rzedstaw i­wszy tę najważniejszą część swego w ykładu, po­kazywał następnie na niektórych okazach różnicę budow y pieńka i kielicha koralowego. Do pomo­cy w ziął przytem jednak i korale mezozoiczne, jakich u nas także nie brak , z epoki górnojuraj- skiej i kredow ej, oraz okazy korali obecnie w morzu żyjących, k tórych także ładny zbiór posiadam y w muzeum. Potem zw racał uw agę na niektóre formy, k tórych w prost do korali zaliczać nie moż­na, a k tóre system atycy mimo to przyłączają; ta- kiemi są np. Syringophyllum i Aulopora, u nas także dość pospolite.

W reszcie p re legen t zastanaw iał się nad niektó- remi pokrewnem i z koralam i skam ieniałościam i, które atoli niezawodnie należą do innej grom ady zoologicznej. Obecnie system atycy wliczają je do tak zw. hydrozoów, do k tórych, ja k wiadomo, na­leżą stu łb ie (meduzy). Liczne u nas skam ienia­łości pod nazwą Strom atopora oraz tak zwane G raptolity, k tórych atoli w naszych poznań­

skich żwirowiskach niewiele dotąd znalezio­no, wlicza się do tego rzędu hydrozoów. Osob­nego wspomnienia godne są tak zwane Recepta- kulity , k tórych aż 3 podarow ał obecnie ks. Heintze. Zbliżają się one pod niejednym względem do jeszcze innych form, a mianowicie do otwornic (Foraminiferów) a znowu pod innym względem, przypom inają później rozw inięte szkarłupnie (Echi- nodermata), ja k np. Cyclocrinus Spaskii, którego już kilka okazów posiadam y, jak Polygonosphaeri- tes, Archaeocyathus i t. d. Skamieniałości te cy­lindryczne łub sferoidalne odznaczają się po­wierzchnią podzieloną na regularne czworoboczne lub sześcioboczne polka. Z najdują się ty lko w Cambrium i sylurze górnym. Obecnie zbiory posiadają stosunkowo dużo prześlicznych recepta- kulitów z Obornik.

W ogóle można powiedzieć, że rozmaitość form korali i pokrew nych z niemi zw ierząt jamochłon- nych, przechowanych w naszych żwirowiskach, je s t ogromną i zasługuje na specyalne opracowa­nie, do czego powinny służyć w łaśnie zbiory w Tow arzystw ie P rzyjació ł Nauk, rosnące szybko dzięki zabiegliwości i ofiarności niektórych osób. Oby jaknajrychlej zgłosił się młody paleontolog do ich zbadania i ogłoszenia ich spisu.

Po tym w ykładzie nastąpiła dyskusya, po k tórej dla spóźnionej pory nie było już zapowie­dzianego referatu komisyi terminologicznej tech­ników. Za to przewodniczący pokazywał jesz­cze niektóre otrzym ane rękopismy, mianowicie li­sty o rolnictw ie F eliksa Pom iana Łubieńskiego, b. m inistra spraw iedliwości, dla swego wnuka W ojciecha M orawskiego (z Luboni) pisane 1825 w Cieplicach. Dalej rękopism y prof. H anna (z W arszaw y) o różnych maszynach, fabrykach i wynalazkach w Polsce w I-ej połowie w. X IX . N iektóre rękopism y wzięli członkowie do przej­rzenia i referowania.

W reszcie przewodniczący przedstaw ił najno­w szy rocznik komisyi fizyograficznej przy A ka­dem ii Umiejętności, z m ateryałam i zebranem i przez sekcye geologiczną, botaniczną i zoologiczną. Część I I I tego dzieła zaw iera m ateryały zebrane przez sekcyę rolniczą^ mianowicie obszerne W a- leryana K leckiego studya nad rasam i i odmiana­m i b yd ła rogatego w Polsce, z k tórych spraw o­zdanie będzie w „Ziem ianinie".

Rozpraw ę dr. Obfidowicza z Sanoka o polskich rasach gołębi przesłał przewodniczący do refera­tu p. H ebanowskiem u do Brzustkowa.

Posiedzenie zamknięto dopiero po 1 0 3'4.

M. Kuciński, sekretarz.

KRONIKA NAUKOWA.

— Po wr ót komety Brooksa. W edług depe­szy, otrzym anej 17 kw ietn ia przez C entralstelle w K ielu kometę Brooksa obserwowano w Gene­

Page 14: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

334 WSZECHŚWIAT M 21

wie o 9s50m (cz. śr. gen.) 16 kw ietnia. W spół­rzędne miejsca, w k tó rych się wówczas znajdo­w ała, w ynosiły: wzn. pr. = 16£58m8a, zboczenie — „j_ 4 4 010 ': posuw ała się ona powoli ku półno­cy, W idoczne było zarówno jąd ro , ja k warkocz.

D ru g a depesza, otrzym ana 18-go, zaw iadam ia­ła, że prof. K obold obserw ow ał tę kom etę 17-go kw ietn ia i oznaczył je j położenie, ja k następuje: o l l s 3 4 m0 8 (cz. śr. k ie ł ). wzn. pr. — 16§'56m23 ,8 s, zbocz. — -j-44°43'47".

Obiedwie te dane w skazują, że 16 kw ietn ia kom eta znajdowała się w pobliżu linii prostej, idącej od o do i H erkulesa, bliżej pierwszej z tych gwiazd, oraz że zdaje się ona poruszać w kierunku konstelacyi Smoka.

(ang. N aturę). m. h. h.

— Obserwatoryum na Monte >Rosa. Zainicyatyw ą włoskiego tow arzystw a alpinistów , po­pa rtą przez królow ą M ałgorzatę, księcia Abruz- zów oraz w łoskie m uiisteryum rolnictw a, dokona­no budow y i instalacyi obserw atoryum geofizycz­nego na Monte Kosa, na wysokości 45 6 0 m ponad poziomem morza. Je s tto obok obserw a­toryum Vallota na M ont B lanc najw yższe sta łe obserw atoryum górskie w Europie; zacznie ono być czynne w lecie r. b. M iejsce asysten ta ma zająć młody uczony, k tó ry dokonyw ać będzie nie­ty lko dostrzeżeń meteorologicznych, ale oraz prac fizycznych. Latem będzie on m ieszkał sta le w obserw atoryum , zimą zaś o ty le , o ile pogoda pozwoli. O bserw atoryum oraz należące doń schro­nisko dostępne będą nietylko dla badaczów wło­skich, ale także dla cudzoziemców, k tó rzy zechcą pracow ać w niem nad zagadnieniam i geofizyki. Ju ż w r. ub. podczas budow y odw iedzili je liczni uczeni.

O bserw ac ja meteorologiczne w nowej dostrze* galni będą posiadały duże znaczenie dla badtiń nad ciśnieniem pow ietrza na w ielkich wysoko- ściach, prowadzonych zapomocą jednoczesnych m iędzynarodowych wzlotów balonów. W łochy posiadają obecnie trzy obserw atorya górskie, m ia­nowicie. prócz tego, które stanow i przedm iot n i­niejszej notatk i, obserw atoryum na E tn ie , 2942 m, oraz na Monte Cimone, 2162 m nad poziomem morza, ale dostrzeżenia w nich nie są prow adzo­ne w sposób ciągły.

(Meteorol. Zeitschr.). m. h. h.

— Błyskawice w irow e 1)- W r. 1902 d. 15 lipca m iędzy godziną 11 a 12 wieczorem, ponad miastem Bazyleą w Szw ajcaryi, w idziano dziw ne zjawisko błyskaw iczne podczas burzy. D ostrze­żone ono było przenoszącem się w położeniu p ra ­w ie poziomem w k ierunku północno-południowym.

Oprócz błyskaw icznej w stęgi, złożonej z w ielu równoległych promieni, daty się w idzieć dw a bardziej i trzeci mniej w yraźne w iry takichże

„A nnalen d. P h y s ik “ 1903. E r. K lingelfuss. j

w stęg błyskaw icznych, złożonych również z w ie­lu rów noległych linij jasnych.

Zupełnie podobne tw orzenie się w irów, jak ie może być dostrzeżone podczas sztucznego w yła­dow ania induktoryum elektrycznego w pewnych ściśle określonych w arunkach, dowodzi, że z ja­w isko to również należy do wirowego wyłado­w ania się elektryczności atmosferycznej.

M ianowicie jeżeli w induktoryum bardzo wiel­ka ilość elektryczności tworząc bardzo niebieskie iskry , lecz bez łuku płomienistego, zostaje w y­ładow ana, to tw orzą się w iry. Im większa ilość elektryczności je s t w yładow ana, tem prawidłow- sze tw orzą się linie śrubowe.

Otóż w arunki odpowiednie m usiały się znaleźć i w tem zjaw isku błyskaw icy wirowej podczas silnej burzy. N adzw yczajna ilość równoległych jasnych linij i praw idłow y ich przebieg w wirach, dowodził istn ienia bai’dzo w ielkiej ilości elek­tryczności w atmosferze. B.

— 0 stanie żelaza we wnętrzu ziemi. W ia ­domo, że ciężar w łaściwy całego w nętrza ziemi je s t praw ie dw a razy w iększy, niż zewnętrznej skorupy , skąd wniosek, że w nętrze utworzone je s t z m etali ciężkich, a w szczególności z żelaza. Tam m an w rozpraw ie „o wpływ ie ciśnienia na tem peratu ry przem ian żelaza11 rzucił ciekawe św iatło na tę kwrestjfę.

Żelazo znamy obecnie w 3-ch alotropowycli stanach. Przez ogrzewanie czystego żelaza do 770° następuje absorpcya wielkiej ilości ciepła bez w yraźnej zmiany objętości i praw ie całkowi­ta u tra ta zdolności nam agnesow yw ania się; zw y­czajne więc żelazo a przechodzi w stan [3. P o d ­czas dalszego ogrzew ania w 890° żelazo (3 chłonie jeszcze raz ciepło, ale teraz pow staje pewne zm niejszenie objętości i żelazo pozostaje w tym stanie aż do punktu topliwości swojej. Te przem iany są odw racalne, t. j. w ystępują w od­w rotnym porządku podczas oziębiania: w chwili przejścia zatem ze stanu a w [3, a potem a nastę­puje zw iększenie objętości. Tem peratura zmiany stanu żelaza obniża się w raz ze wzrostem ciśnie­nia, lub też dodaniem innych ciał, ja k w ęgla lub niklu. W sk u tek tej zależności od ciśnienia i do ­m ieszek żelazo znajduje się w ziemi już na nie­zby t w ielkiej głębokości w stanie y. Żelązo, spo ­ty k a n e w głębiach powyżej Vioo promienia ziem­skiego (pod ciśnieniem przenoszącem 1 6 0 0 0 kg i wr tem peraturze powyżej 600"), mająca zapewne dom ieszkę w ęgla lub niklu, może być tylko w s ta ­nie y, w k tór3'm ma nader słabą zdolność nama­gnesow ania się. W obec malejącej tem peratury ziemi rośnie objętość żelaza i stan nam agneso­wania.

(Zeitschr. f. anorg. Chemie). D. T.

— Mutacya a rozwój powolny. Nie prze­cząc możliwości przem ian gatunków drogą zmian nagłych, m utacyjnych, p. O. B. D avenport wska-

Page 15: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

j\i> 21 WSZECHŚWIAT 335

żuje ciekawy przykład takich ogniw pośrednich pomiędzy poszczególnemi gatunkam i, k tó re mu­szą być zaliczone do kategory i powolnie w ystę- pującj*ch w ahań indyw idualnych. T ak np. prze- g rzebki (Pecten— z mięczaków blaszkoskrzelnych) z przylądka H atterasa stanow ią szereg ogniw przejściowych pomiędzy przegrzebkam i z Cold Spring H arbór na północy i z T am pa— na połud­niu. Siedząc rozwój powolny przegrzebków z ga­tunku P ecten ebonus z pliocenu W irg in ii od w arstw starszych aż do najnowszych, można w y­kazać istnienie seryi ciągłej, aż do P ecten irra- dians z K aroliny północnej.

(R. Sc.). J. T.

Reakcya krw i. P rzed dw um a la ty sensa- cyę pew ną wywołała prąca p. F riedenthala , do­wodząca, że surowica k rw i je s t cieczą obojętną. W niosek ten był wygłoszny na zasadzie obser­wacyi nad różnemi indykatoram i. N iedawno ! przedtem p. H ober m ierzył koncentracyę jonów i hydroksylow ych w surowicy krw i i znalazł, że j

je s t ona zgodnie z powszechnie przyjętym poglą- | dem dość znaczna. Obecnie jednak Forkus, F rie - denthal i sam H ober dow iedli, że pom iary Hobe- ra by ły błędne; koncentracya jonów hj^droksylo- wych w cieczy nie przenosi 3 .1 0 -"6 czyli je s t mniej więcej taką, ja k wody wodociągowej. Naj- I silniej alkalicznym z cieczy zwierzęcych je s t sok trzustkow y królika, zaw ierający 5 .1 0 - 5 jonów OH. D la surowicy krw i i innych cieczy zwierzę­cych bardzo charakterystyczną cechą je s t tru d ­ność, z ja k ą zmienia się 'ich reakcya bądź ku kw aśnej, bądź ku alkalicznej. W oda zabarw ia fenoloftaleinę po dodaniu takiej ilości NaOH, która w ytw arza koncentracyę 5 .1 0 -4 jonów hy­droksylowych; w przypadku surowicy k rw i trze­ba dodać 70 razy więcej ługu, ażeby otrzym ać reakcyę fenoloftaleiny. P rzyczyny tego zjaw iska szukać należy w białkach krw i. Jeszcze tru d ­niej wywołać we k rw i reakcyę kw aśną; dla w y­wołania różowego zabarw ienia m etyloranżu trze­ba dodać do surow icy k rw i 325 razy więcej kw a­su solnego, niż do takiej samej ilości wody. W łasność ta surowicy zależy od obecności alka­liów, związanych ze słabem i kwasam i. W po­dobny sposób zachowuje się roztwór, zaw ierający w litrze w ody 6 g NaCl, 2 g glukozy, 4 g N aH C 0 3, 0 ,3 Ca(H3P O j)2. Ciecz taka pod w zglę­dem własności fizyko-chemicznych bardzo je s t zbliżona do surowicy krw i; ciałka nerw ow e za­chowują w niej sw e kształty , również ja k w su­rowicy.

J. K . S.

— Zachowanie się układu nerwowego cen­tralnego nietoperzy podczas snu zimowego i budzenie się. Z doświadczeń p. M erzbachera wynika, że podczas budzenia się nietoperzy ze snu zimowego czynności rdzeniow e i podkorowe ustępują coraz bardziej m iejsca korowym . Przez

dokładną obserwacyę odruchów można było od ­różnić cztery okresy podczas snu i budzenia się: I. S tadyum sztyw ności— w ystępują tylko odruchy rdzenia pacierzowego; stadyum to w ykazuje w ie­le podobieństwa z zachowaniem się zwierząt po­zbawionych głowy. I I . Okres odruchu czepiania się, t. j . polegającego na tem, że zwierzę odjęte od przedm iotu, do którego było przyczepione ty ln e -

| mi łapami, zaczyna niemi bardzo niespokojnie po- j ruszać szukając jak iegoś punktu oparcia. Niepo­

kój ten trw a aż do chwili, k iedy uda mu się do czego przyczepić, potem w tejże chwili sta je się całkowicie nieruchomem. Odruch powyżej opi-

| sany umiejscowiony je s t w rdzeniu przedłużonym.I I I . OkreB zaczynającej się działalności kory móz­gowej. Z jaw iają się niektóre ruchy skoordyno­wane a powyżej opisany odruch przyczepiania się słabnie. IV . S tadyum : działalność kory móz­gowej w ystępuje w całej pełni, zwierzę się obu-

— W pływ pożywienia mineralnego na płeć U roślin dwupiennych. W edług spostrzeżeń Mol- liarda w nasionach pew nych roślin dwupiennych płeć nie zawsze byw a ustalona. W obec tego za­chodzi pytanie, czy pożywienie może w yw ierać w pływ na kształtow anie się płci. L au ren t w ce­lu rozwiązania tej kw estyi w ysiewał wciągu sied­miu la t śpinak, gorczycę i szczyr roczny (Mer- curialis annua) i dostarczał rozmaitego pożywie­nia, w którem przeważał azot, potas, fosforany, wapń lub sól kuchenna.

U gorczycy i szczyru odżywianie nie wj'kazy- wało żadnego wpływu na ilość gałązek z kw iata­mi męskiemi lub żeńskiemi. U śpinaku, szcze­gólnie u holenderskiego, przeciwnie można b jrło zauważyć w pływ widoczny. W ysiane nasiona śpinaku holenderskiego w ydały pew ną ilość ro ­ślin jednopiennych, których główna oś posiadała kw iaty żeńskie, na bocznych zaś gałązkach prze­ważały męskie; by ły także osobniki, mające m a­ło kwiatów m ęskich i znaczną ilość żeńskich. W pływ pożywienia na kształtow anie się płci we­d ług badań L auren ta je s t następujący:

N adm iar azotu lub w apnia w ywołuje rozwój większej ilości gałązek o kw iatach męskich; po­tas i fosforany zw iększają ilość gałązek z kw ia­tam i żeńskiemi. Nasiona roślin jednopiennych, którym dostarczano dużo azotu, w ydaw ały mniej męskich, a więcej żeńskich kwiatów. P rzew aga potasu, fosforu lub w apnia doprowadza do tego, że rośliny dwupienne w ydają więcej gałązek z kw iatam i męskiemi, a jednopienne w ydają w ię­cej kw iatów męskich. Potom stwo roślin jedno­piennych w ydawało przeważnie gałązki męskie. Ponieważ większość roślin jednopiennych posia­dała więcej kwiatów męskich, niż żeńskich, po­dług zdania L auren ta należy uważać za osobniki męskie te rośliny, u których rozw ija się tylko pewna nieznaczna ilość kw iatów żeńskich.

(N aturw . Rund.). Cz. St

Page 16: TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM … · większenie liniowe z trudnością daje się do prowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsu nięcie granicy widzialności stanowi conditio

336 W SZECH ŚW IA T J \2 21

— Zmiany u la rw , poczwarek i osobników doskonałych jedwabnika, wywołane przez rozm aite odżywianie. P p . K ellog i Bell w bada­niach swoich mieli na celu w ykazanie w pływ u, ja k i w yw iera odżywianie na rozwój i zmiany u pojedynczych owadów z jednej strony , a w po­tom stw ie z drugiej.

Zam iast zwykłych liści m orwowych karmiono larw y jedw abn ika sałatą; zw ykłą ilość pokarm u, jaką, spożywają normalnie larw y redukow ano do 1Ui 1/s lu b jeszcze mniejszej dozy, k tóra jednak by ła w ystarczająca do podtrzym ania życia. Ba- | dania trw ały trzy la ta (1901 — 1903 r.).

N ajbardziej charakterystycznem następstw em i

karm ienia larw sałatą b y ł dwa razy dłuższy okres przeobrażenia: trzy miesiące zam iast sześciu ty g o ­dni. N astępnie larw y, odżywiane sałatą, posia­dały cieńszą skórę, oprzęd był dw a rjizy lżejszy, niż u poczwarek, k tóre pow stały z gąsienic ży­wionych normalnie, jedw ab zaś daleko słabszy I i mniej elastyczny. Osobniki, otrzym ujące ty lko j część normalnej porcyi, były zw ykle m niejsze, a karłow atość była widoczna w trzeciem pokoleniu, naw et jeżeli potomstwo poszczących osobników otrzym ywało potem ilość pokarm u, potrzebną do najlepszego rozwoju.

W reszcie co dotyczę płodności, to motyle, pow stające z larw lepiej odżywianych, by ły płod­niejsze.

(N aturw . R und.). Cz. St.

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.

— Akademia Umiejętności w Krakowie.D oroczne posiedzenie adm inistracyjne Komisyi bibliograficznej W . M .-P. A kadem ii U m iejętno­ści odbyło się we czw artek dnia 19 m aja b. r. o godz. 6 wieczorem. Porządek dzienny: 1) Od­czytanie protokułu z ostatniego posiedzenia adm i­n istracy jnego . 2) Sprawozdanie z czynności, do­konanych w r. 1903. 3) U konstytuow anie Sek-cyi H isto ry i N auk w Komisyi. D yskusyę otwo­rzy ł prof. L B irkenm ajer referatem : „P ropozycja dotyczące program u zajęć i p rac Sekcyi H istoryi N auk M at.-P rzyrod. w najbliższej przyszłości“ .4) W y b ó r przewodniczącego i jego zastępcy na przyszły rok adm inistracyjny. 5) W ybory no­wych członków. 6) W nioski i interpelacye.

B U L E T Y N M E T E O R O L O G I C Z N Y

za tydzień od d. 11 do d. 17 maja 1904 r.

(Ze spostrzeżeń na stacyi m eteorologicznej przy Muzeum Przem ysłu i R olnictw a w W arszawie).

D z ie ń

B a r o m e t r

700 m m -j-T e m p e r a t u r a w s t . C

'O H0 O-Zi S<jo —

o= 43

K i e r u n e k

w ia t r u

Szybkość w me­trach na sekundę

S u m a

o p a ­d u

U w a g i

7 r. | 1 p. ! 9 w. 7 v. i p. 9 w. Najw. Najn.

11 ś . 44,6 1 47,0 49.8 10,8 11,8 9,9 13,8 9,0 69 W 3W 3W 5 2 ,0 9 kilkakrotnie12 c. 53,7 53,8 56,0 8.6 13,2 7,8 14,1 6,8 64 W * W 'W 4 0 ,0 • dr. kilkakrotaie13 p. 57,6 58,2 59,8 10,0 12,2 6,4 15,0 5,6 58 w 3w 5n w ‘ —14 s. 60,8 59,9 56,8 5,4 11,2 10.6 13,4 3.5 62 K W 'SE ^S W 1 —15 N. 53,7 51,0 49,7 11,0 17,3 15,2 18,8 7,1 50 s ‘s8s l 3,0 • w nocy16 p. 48.9 1 48,3 ' 50,5 14,6 14,8 10,4 18.8 10,4 50 S3W 9W 3 0,1 • 430 p.17 w. 51,8 ' 51,9 49,3

i12 4 16,3 15,7 , 18,0 6,0 51 w7w 'sw 4

V

Średnie 53,0 11,5 58 5,1

TR EŚĆ . D iastoloskop, przez St. Bouffałła. — J . R eynolds Green. Zagadnienia fizyologii roślin. Tłum. A. Ozartkowski. — O potrzebie u trw alen ia w ykładów odczytowych, przez P . Piotrow skiego. —

Tow arzystwo Przyjació ł N auk w Poznaniu. — K ron ika naukowa. — Buletyn meteorologiczny.

W ydaw ca W . W R Ó B L E W S K I. R edak to r BR , ZN A TO W IC Z.

J o 3B0JeHo HeiisypoKi. BapmaBa 6 Man 1904 r . D ruk Kubieszewskicgo i W rotnowskiego, Nowy Świat 34.