Upload
others
View
4
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
/ dr
Warszawa, dnia 2 2 maja 1904 r. Toiłl XXIII.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .PREN UM ERA TA „W SZ EC H ŚW IA TA *.
W W a rs z a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi W szechświata
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
DIASTOLOSKOP.
T.
W dążeniu do wyodrębnienia zapomocą wzroku coraz to drobniejszych elementów materyalnych, badacz dzisiejszy bardzo prędko- napotyka na swej drodze przeszkodę całkiem określonej natury: jak wiadomo, mimo rozmaite udoskonalenia w budowie m ikroskopu oraz w metodach obserwacyi, powiększenie liniowe z trudnością daje się doprowadzić do 2000 razy. Ponieważ odsunięcie granicy widzialności stanowi conditio sine qua non dalszego postępu wielu badań, przeto usiłowania, zmierzające do tego celu, przedstawiają dla niektórych gałęzi wiedzy interes niepośledni. W dziedzinie tych usiłowań rok ubiegły zaznaczył się dwuma odkryciami, które kwestyę całą wprowadzają na zupełnie nowe tory: w styczniu 1903 r. ukazała się w Ann. d. Phys. rozprawa H. Sie- dentopfa i R. Zsigmondyego o uwidocznianiu cząsteczek ultramikroskopowych, w której opisana została metoda, umożliwiająca pośrednio rozróżnianie i wymierzanie cząstek o średnicy równej 6 X 10“ 6 mm, co odpowiada powiększeniom bez porównania silniejszym od tych, jakie daje mikroskop (patrz W szechświat A1® 13); w lutym roku bieżącego C. Chabrie podał w Comptes ren
dus pierwszą wiadomość o w jnalezionym przez siebie przyrządzie optycznym, który zakres widzialności mikroskopowej rozszerza w sposób bezpośredni. Zamiarem moim jest wyjaśnienie zarówno myśli przewodniej, jak i sposobu działania nowego przyrządu, który otrzymał miano diastoloskopu.
Oprócz ostatecznego celu, przyrząd Cha- brięgo nie ma nic wspólnego z metodą Sie- dentopfa i Zsigmondyego; gdy bowiem pierwsza omija raczej trudność, niż ją przezwycięża, to w drugim otrzymujemy obrazy, ściśle odpowiadające obserwowanemu przedmiotowi, aczkolwiek odkształcone w pewnym zgóry określonym kierunku. W zwykłych przyrządach powiększających obraz przedmiotu jest doń geometrycznie podobny, a zatem wymiary .obrazu maleją równocześnie ze zmniejszaniem się przedmiotu. Chabrie zadał sobie pytanie, czy nie byłoby rzeczą korzystną odstąpić od warunków podobieństwa geometrycznego, a zato postarać się o obrazy, odkształcone w taki sposób, aby wymiary ich zamiast maleć, przeciwnie, zwiększały się ze zmniejszaniem się przedmiotu. Najprostszą postacią takiej zależności jest odwrotna proporcyonalność, która posiada jednak tę złą stronę, że prowadzi do obrazów, zbyt szybko zdążających do nier skończoności, gdy przedmiot zbliża się do zera. Wobec tego Chabrie uznał ją za nieodpowiednią, a natomiast wziął sobie za
322 WSZECHŚWIAT As 21
cel otrzymanie takiego układu optycznego, w którym obraz, wzrastając dość prędko ze zmniejszaniem się przedmiotu, zdążałby mimo to do granicy skończonej. Okazało się, że układ taki daje się łatwo urzeczywistnić w praktyce przez zastąpienie soczewki łamiącej—stożkiem.
II.
Niecił przedmiot świecący, który zamierzamy powiększyć, ma postać krążka. U staw my krążek ten nawprost wierzchołka stożka szklanego w taki sposób, aby płaszczyzna krążka była równoległa do podstaw y stożka, a środek krążka leżał na przedłużeniu osi stożka. W przekroju przez tę oś układ, złożony z krążka i stożka, przedstawi nam się w postaci prostej aob oraz tró jkąta cc (fig. 1 ).
''Jo.Fig. 1.
Rozpatrzmy przebieg promieni świetlnych, wychodzących z krążka równolegle do osi. Promień, który wychodzi ze skrajnego punktu a , równolegle do osi układu, załamuje się dw ukrotnie ku tej osi i, wyszedłszy ze szkła, dąży w kierunku punktu a,. Promień, k tó ry wychodzi z punktu, położonego w pobliżu środka o krążka, nieco wyżej od o, wchodzi do stożka nieco powyżej punktu wierzchołkowego i, załamawszy się dwukrotnie, biegnie ku punktowi ot (dolnemu). Całkiem podobnie dwa promienie, z których jeden wychodzi z punktu skrajnego b, a drugi z punktu, położonego w pobliżu środka o, nieco niżej od o, zdążają, po załamaniu się w stożku, ku punktom bl i o, (górnemu). Na ekran H cztery pomienione promienie padają w punktach o, i %, Oj,•&,, a obraz prostej ab ukaże się na nim w postaci pary prostych o1b1 i o1al, przyczem obrazy punktów, położo
nych pomiędzy a i o uszeregują się wzdłuż linii dolnej alo1, pomiędzy a1 i o1, zaś obrazy punktów, położonych pomiędzy o i b, uszeregują się wzdłuż linii o^b1 pomiędzy
j ol i bv Łatwo zrozumieć, że konstrukcya, słuszna dla średnicy krążka ab, przypadaj ą-
[ cej na płaszczyznę rysunku, słuszna będzie | i dla każdej innej średnicy krążka i że osta
tecznie obrazem krążka na ekranie będzie pierścień, mający środek w punkcie H , ograniczony nazewnątrz kołem o promieniu Hov zaś od wewnątrz—kołem o promieniu H a1 = Hbv Zauważmy, że obwód obserwowanego krążka, t. j. koło, stanowiące je go granicę zewnętrzną, odtwarza się na ekranie jako granica wewnętrzna pierścienia, a natom iast małe bardzo kółko, które w myśli zatoczyć możemy dokoła środka o krążka (w granicy kółko to zlewa się z punktem ó) występuje na ekranie, jako obwód zewnętrzny pierścienia. Szereg kół współ - środkowych, zatoczonych na krążku dokoła środka o pomiędzy środkiem tym a obwodem krążka, odtworzy się na pierścieniu ja ko szereg kół współśrodkowych, zawartych pomiędzy granicam i tego pierścienia: zew nętrzną i wewnętrzną, przyczem im dane koło na krążku leży bliżej środka, tem obraz
j jego na pierścieniu leży bliżej granicy ze- j wnętrznej, skąd wynika, że obrazy kół, otrzy
mane na pierścieniu, są tem większe, im pierwowzory ich na krążku są mniejsze. Przypuśćmy, że na badanym krążku ab (fig. 2 ) mamy 6 kółek współśrodkowych, zato-
| czonych w odstępach równych, , r przyczem największe z tych kół ‘3.°*- ■ • • (oznaczone na figurze liczbą 6 ) sta- ' nowi obwód krążka, zaś najmniej- sze, oznaczone liczbą 1 , jest owem niezmiernie drobnem kółeczkiem, .bktóre w granicy zlewa się z punk- Fig. 2 . tem środkowym o krążka. Prócz tego, przeprowadźmy szereg równoodległych (kątowo) promieni: 1, 2, 3,4, 5... (na figurze jest ich tylko pięć) i przejdźmy do obrazu naszego krążka na ekranie. Na podstawie tego, co powiedzieliśmy wyżej o przebiegu promieni świetlnych poprzez stożek szklany, wiemy, że koło, oznaczone na krążku liczbą 6 , odwzoruje się na ekranie (fig. 3), jako granica wewnętrzna pierścienia (6 ), kółeczko (1 )—jako jego granica zewnętrzna (1 ),
M 21 WSZECHŚWIAT 323
a szereg kół wzrastających, oznaczonych na krążku liczbami 2, 3, 4, 5 odtworzy się na ekranie w postaci 'szeregu kół malejących, pooznaczanych odpowiednio temiż liczbami 2, 3, 4, 5. Podobnież, nietrudno zauważyć, że promienie 1, 2, 3, 4, 5, nakreślone na krążku, odwzorują się na ekranie jako promienie 1, 2, 3, 4, 5 w przypuszczeniu, że po
wierzchnia obrazu, przedstawiona na fig. 3, zwrócona jest przodem do powierzchni krążka, przedstawionej na fig. 2 .
Przez utworzenie takiej sieci, złożonej z kół i promieni, uzyskujemy możność zo- ryentowania się w sposobie, w jak i odtwarzają się na ekranie rozmaite szczegóły, wypełniające powierzchnię krążka-przedmiotu. Istotnie, jasną jest rzeczą, że np. punkt, położony na krążku w miejscu przecięcia się kółka 2 z promieniem 3 odwzoruje się na ekranie również na przecięciu koła 2 z promieniem 3; że łuk kółka 3, zaw arty na krążku pomiędzy promieniami 4 i 5, odtworzy się i na ekranie jako łuk koła 3, zawarty pomiędzy promieniami 4 i 5; że odcinkowi promienia 5, zawartemu na krążku pomiędzy kółkami 2 i 3, odpowie na ekranie odcinek promienia 5, zawarty pomiędzy promieniami, noszącemi te same numery i t. d.
Weźmy przypadek szczególny. Przypuśćmy, że na badanym krąż- , ku znajduje się jakiś rysunek, np. napis: „wszechświat11, umieszczony w kolistej przestrzeni pomiędzy ciemną obwódką zewnętrzną a krzyżykiem, zajmującym środek krążka (fig. 4),
i załóżmy dla uproszczenia, że różne kreski, napis ten składające, w części dają się utożsamić z rozmaitemi elementami siatki z 8 kół i 32 promieni, jaką możemy sobie wyobrazić na powierzchni krążka, w części zaś stano- nowią połączenia pomiędzy rozmaitemi węzłami tej siatki. Tak np. pierwsza kreska litery w rozciąga się od punktu, w którym promień 1 przecina się z kołem 4, do punktu, w którym promień 2 przecina koło 5; trzecia kreska biegnie od tego ostatniego punktu do punktu przecięcia się promienia 3 z kołem 4; czwarta kreska jest odcinkiem promienia 3, zawartym pomiędzy kołami 6 i 4. Posuwając się dalej, notujemy, że pierwsza kreska pozioma litery 5 jest łukiem koła 6 , zawar-' tym pomiędzy promieniami 4 a 5, druga— odcinkiem promienia 4 pomiędzy kołami 6
a 5, trzecia—łukiem koła 5, zawartym pomiędzy promieniami 4 a 5, i t. d. Ciemna obwódka okalająca napis, jest częścią powierzchni krążka, zawartą pomiędzy obwodami kół 7 i 8 . Ramię krzyżyka wewnętrznego, przypadające tuż pod literą w, ograniczone jest: 1) u góry łukiem koła 3, zawartym pomiędzy promieniami 32 a 2; 2) u dołu —łukiem niezmiernie małego kółeczka 1
(zawartym pomiędzy temiż promieniami), które, podobnie jak to było na fig. 2 , w łaściwie zlewa się z punktem środkowym krążka, lecz które mimo to uważać będziemy za koło ze względu na jednolitość konstrukcyi geometrycznej; 3) z lewej strony—odcinkiem promienia 32, zawartym pomiędzy kołami 3 a 1; wreszcie 4) z prawej strony—odcinkiem promienia 2 , zawartym pomiędzy kołami 3 a 1. Analogiczne granice posiadają i trzy pozostałe ramiona krzyżyka.
Ustaliwszy w ten sposób, zapomocą sieci z 8 kół i 32 promieni, położenia wszystkich elementów, z których składa się rysunek na krążku, spróbujmy zdać sobie sprawę z obrazu, który rysunek ten wytworzy na ekranie. Przedewszystkiem co do samego krążka oraz siatki z kół i promieni, którą nakreśliliśmy na nim w wyobraźni, dość jest przypomnieć sobie to, co mówiliśmy o przejściu od fig. 2
do fig. 3, aby uprzytomnić sobie, że: 1) obrazem krążka, jako całości, będzie na ekranie pierścień, zawarty pomiędzy kołami 8 i 1
(fig. 5), przyczem pierwsze z tych kół odpowiada obwodowi krążka, a drugie jego
324 WSZECHŚWIAT A" 21
punktowi środkowemu; 2 ) szeregowi kół wzrastających 2, 3,... 7 (fig. 4) odpowiadać będzie na ekranie szereg kół malejących 2, 3,... 7 (fig. 5) i 3) pęk promieni 1, 2, 3... 32 krążka odbije się na ekranie jako pęk promieni i, 2, 3... 32, przesuniętych względem pierwszych o 180° i obliczonych w kierunku przeciwnym. Tym sposobem siatce z kół i promieni, nakreślonej na krążku, odpowiada na ekranie również siatka z kół i promieni, będąca pewnem ściśle określonem przekształceniem pierwszej. Nietrudno zauważyć, że, będąc w posiadaniu takiej siatki, możemy wyrobić sobie dokładne pojęcie o sposobie, w jak i odtworzą się na ekranie wszystkie elementy, składające się na rysunek krąż
ka. Istotnie, jest rzeczą zrozumiałą, że, jeżeli pewna kreska przedstawia się na krążku, jako odcinek jakiegoś promienia x zaw arty pomiędzy kołami y a z, to i obraz jej na ekranie przedstawi się jako odcinek promienia x, zawarty pomiędzy kołami y a z\ podobnież łuk koła x zawarty na krążku pomiędzy promieniami y a z, odtworzy się na ekranie jako łuk tegoż koła x , zawarty pomiędzy temiż promieniami y a z, i t. d. Tak np. pierwsza kreska litery w , k tóra na krążku stanowi odcinek promienia 1 , zawarty pomiędzy kołami 4 a 6 , odtworzy się na ekranie również jako odcinek promienia 1 , zaw arty pomiędzy kołam i 4 a 6 ; tak samo pierwsza kreska litery s, będąca na krążku łukiem koła 6 , zawartym pomiędzy promieniami 4 a 5, da na ekranie obraz w postaci łuku koła 6 , zawartego pomiędzy temiż pro
mieniami 4 a 5, i t. d. Czarna obwódka zewnętrzna, która na krążku zajmuje przestrzeń pomiędzy obwodami kół 7 a 8 , odbije się na ekranie w postaci pierścienia wewnętrznego, zawartego pomiędzy kołami, oznaczonemi temiż liczbami 7 i 8 . Ramię krzyżyka, którego granicami są, jak widzieliśmy, łuki kół 3 i 1 oraz odcinki promieni 32 i 2, przedstawi się na ekranie w postaci pasa pierścieniowego, ograniczonego łukami i odcinkami, noszącemi odpowiednio te same numery. W całkiem podobny sposób możemy sprawdzić na obrazie położenia wszystkich pozostałych kresek napisu oraz reszty krzyżyka.
(DN)St Bouffałł.
J . R E Y N O L D S G R E E N .
ZA GADNIENIA FIZYOLOGII ROŚLIN. *)
Chociaż botanika w ubiegłem stuleciu liczy wiele zdobyczy bardzo ważnych zarówno pod względem ilościowym, jak i ja kościowym, nie zajmę się jednak tu niemi. Wolę natom iast poświęcić czas, którybym na to zużył, bliższemu rozpatrzeniu zagadnień, jakie w tej dziedzinie obecnie, na zaraniu wieku XX-go, oczekują jeszcze na rozwiązanie. Niemam wszakże zamiaru obejmować całości zagadnień botaniki, chciałbym tylko rozpatrzeć pewną jej gałąź. Nastały dnie specyalizacyi; i gdy obecnie ktokolwiek nazywa siebie botanikiem, natychm iast powstaje pytanie, jakiej mianowicie gałęzi tej nauki poświęca on swoje badania. Ta sama przyczyna, która rozłożyła nauki przyrodnicze na trzy działy—zoologię, botanikę i geologię, zmusiła botanikę, zarówno jak i inne pierwotne działy, w miarę zwiększania się sumy wiadomości ludzkich, do dalszego rozczłonkowania się na cały szereg poddziałów, które rozrastając się coraz szerzej, wymagają już obecnie od uczonego każdy z osobna tyleż niem al pracy, co niegdyś, przed pięć-
’) ' Odczyt wygłoszony w Belfaście w r. 1902 na kongresie „British. Association for the advan- cement of science11.
Xo 21 WSZECHŚWIAT 325
dziesięciu np. laty, całość „historyi naturalnej11. Co do mnie—swoję pracę poświęcić chcę fizyologii roślinT
I odrazu na wstępie proszę o pozwolenie zalecenia tej gałęzi nauki tym botanikom młodej szkoły, którzy rwą się do pracy sa- samoistnej. W edług mnie badania zjawisk dokonywających się w organizmie żywym, mają więcej uroku, niż poszukiwania w zakresie morfologii i histologii. Co do tych. gałęzi, to zajmowanie się niemi zdaje mi się koniecznem ze względu na przeszłość. Zaiste ciekawą jest rzeczą wyjaśnienie pochodzenia form żyjących i stosunku ich do najodleglejszych przodków, lecz w porównaniu do badań tętniącego wokoło nas życia nabiera to pewnego charakteru, że tak powiem akademickiego.
Zresztą morfologowie uznali całą wagę badań fizyologicznych, a obecnie, w czasach tak ciężkich dla rolnictwa, nabierają one jeszcze, pominąwszy już ich ściśle naukową w artość, wielkiego znaczenia podstawowego nawet w ekonomii.
Już przecie od lat wielu poznano, że rolnictwo opiera się na nauce czystej, że dla kultury gleby zastosowuje ono w praktyce zdobycze naukowe, lecz nauka rolnictwa lub to,- co tak się nazywa, w rzeczywistości jest dotąd czemś bardzo ułomnem.
Zbadano starannie coprawda w wielu krajach skład chemiczny gleby i podglebia, wyjaśniono wpływ wywierany przez rozmaite części składowe na wagę i własności zbiorów, zdobyto pewną ilość, znaczną nawet, wskazówek co do minerałów, jakie można z pewnym pożytkiem dla zamierzanej hodowli dodawać do gleby, posiedliśmy jednem słowem dość wiadomości empirycznych nawet bardzo ważnych, lecz które właśnie są tylko wiadomościami empirycznemi.
Do ostatnich czasów ignorowano zupełnie idyosynkrazye fizyologiczne roślin, nie przedsięwzięto ani jednego badania w celu sprawdzenia w jak i sposób roślina ciągnie korzyści lub ponosi straty w razie obecności ta kiego lub innego minerału. Jak i wpływ wywiera, np. potas lub którykolwiek z jego związków na ogólny rozwój roślin? Czy dotyczę on wszystkich normalnych procesów żywienia się roślin, czy też bierze udział ty lko w jednym z pomiędzy nich? W tym
ostatnim przypadku, z którym z pierw iastków wiąże się właściwie i jak oddziaływa na roślinę jego obecność lub nieobecność? To samo z fosforem. Rezultaty zanotowane, zdobyte doświadczalnie, dowodzą w wielu przypadkach że fosfor i fosforan}' rozpuszczalne wywierają olbrzymi wpływ dodatni na zbiory, lecz co możemy powiedzieć o znaczeniu tego pierwiastku i jego związków dla zjawisk rozwoju roślin?
Roślina jest wszakże organizmem żyjącym, posiadającym pewien układ zmienny i delikatny, odpowiadającym rozmaitemi sposobami na zmiany otaczających go warunków, zdolnym do przystosowania się w pewnej mierze do tychże warunków, zachowującym się w pewien rozm aity w każdym przypadku sposób względem rozmaitych substancyj pokarmowych.
Oto jest fakt, o którym pamiętać trzeba we wszystkich przyszłych badaniach.
Nie będę zresztą starał się przedstawić mniejszemi przeszkód, które towarzyszą tym poszukiwaniom. Po pierwsze, fizyologia roślin wiąże się bezpośrednio z innemi naukami i, aby zgłębić jej tajniki, rozwiązać zagadki, koniecznem jest sumienne przygotowanie przedwstępne. Najniezbędniejszą zdaje się być znajomość pewnych danych z chemii organicznej i metod pracy chemicznej, lecz wiadomości z zakresu fizyki mają tu w pewnych przypadkach, jak to zobaczymy wkrótce, znaczenie niepoślednie.
Z drugiej zaś strony fakty, głoszone za podstawowe dla fizyologii roślin, przeszły do podręczników w postaci dogmatów, stwierdzonych przez badaczy tak poważnych, że powątpiewanie o 'ich słuszności wydaje się już herezyą karygodną.
Przyjmowaliśmy już nieraz pod urokiem wielkich imion przeszłości wiele twierdzeń i... zatrzymywaliśmy przez to postęp nauki; po niejakim czasie fak t tak pewny jakoby i nie podlegający krytyce okazywał się dzięki jakiemuś zuchwałemu śmiałkowi zupełnie wymyślonym, nieistniejącym.
Tak np. stało się z twierdzeniem Boussin- gaulta, urzędownie przyjętem za pewnik i nawet jeszcze obecnie bronionem przez większość botaników, że pochłanianie dwutlenku węgla z powietrza następuje wskutek rozpuszczania się tego gazu w kutykuli ko-
326 WSZECHŚWIAT Aa 21
morek naskórkowych rośliny i przez dalszą I dyfuzyę jego do siedlisk fotosyntezy. Błąd tego twierdzenia został wykazany dopiero niedawno, w ostatnich niemal chwilach.
»}• 5jS*
Potrącę najpierw parę pytań, zagadnień żywienia się roślin w ogólności. Istnieje kilka teoryj fotosyntezy, żadnej wszakże z nich nie można uważać za ostatecznie czyniącą zadość wszelkim żądaniom. Dla wielu też | przyczyn pożądane jest zbadanie tej kwe- styi w świetle obecnych naszych wiadomości fizycznych i chemicznych. Po.staram się przypomnieć główne hypotezy tworzenia się węglowodanów w roślinie.
Najpopularniejszą teoryę zawdzięczamy Baeyerowi. W edług niej CO., pochłonięty przez roślinę w w arunkach normalnych jest rozpuszczony i rozpada się na CO i tlen, jednocześnie zaś następuje rozłożenie się wody H 2 i O; tlen uwolniony z obu związków ulatnia się, a CO i H 2 łącząc się dają aldehyd mrówkowy, który polimeryzując się dalej tworzy rozmaite cukry.
W edług pewnej modyfikacyi tej teoryi C0 2 i H ,0 nie rozpadają się poprzednio, i aldehyd mrówkowy i tlen tworzą się w następstwie reakcyi nie tak gwałtownej m iędzy powyższemi produktam i. Mianowicie Erlenm eyer wskazuje pewną reakcyę zupełnie odmienną, lecz w sumie dającą to samo: 1
mniema on, że za pierwszem zetknięciem się C0 2 z H 20 tworzy się kwas mrówkowy i H 20 2, które to produkty reagując wzajemnie na siebie, dają aldehyd mrówkowy, wodę i tlen wolny.
Zupełnie odmienną hypotezę w kilkanaście la t po Baeyerze podał Crato. C 0 2 po I pochłonięciu go przez organizm, przemienia | się w kwas orto-węglowy i w tej postaci zostaje rozpuszczony w soku komórkowym. Kwas ten w stanie spolimeryzowanym ma budowę benzolową, gdyż w nim łączy się między sobą sześć cząsteczek, a rozkładając się uwalnia sześć cząsteczek wody i tyleż tlenu; tworzy się przytem fenol sześciowartościowy, który podlegając dalej pewnemu przegrupowaniu cząsteczek daje glukozę.
Inną znowu myśl podał w r. 1893 Bach.W iadomo, że kwas siarkawy wystawiony
na światło przetwarza się w kwas siarkowy,
wydzielając siarkę i wodę. Otóż Bach przypuszcza, że analogiczne zjawisko zachodzi w liściu: C 0 3H 2 rozkładając się wydzielałby węgiel i wodę pod podstacią aldehyd u mrówkowego, zaś inny kwas węglowy ze wzorem,
j według Bacha, H 2C 0 4 rozpadałby się na C 0 2 i H 20 2; ten ostatni związek dalej dawałby wodę i tlen wolny.
Nareszcie już w ostatnich czasach Lieben wygłosił zdanie, że produktem pierwszych reakcyj jest kwas pruski, gdyż znalazł on, że liście rozmaitych traw i drzew tworzą pomiędzy innemi i ten związek, kiedy zmieszamy je z ilością wody równą ich wadze, a zawierającą ślady kwasu siarczanego i przedy- stylujem y w strumieniu pary wodnej. Zresztą trzeba pamiętać, że przez działanie C02 na wodór in sta tu nascendi otrzymujemy kwas mrówkowy jako jedyny produkt reakcyi. W ogóle najlepiej przyjęto pogląd Baeyera, lecz starania stwierdzenia go doświadczalnie w większości przypadków nie udały się, a to dlatego, że wymaga ono ścisłego ustanowienia aż kilku stadyów procesu, między któremi najważniejszemi są: 1) uwalnianie CO i H 2, 2) tworzenie się aldehydu mrówkowego, 3) tworzenie się cukru.
Jeżeli teraz zwrócimy się do tego, co ogłoszono o możności tworzenia się CO w roślinie, zobaczymy, że nic zadawalającego dotychczas w tym kierunku nie zrobiono. Na- odwrót, z ogłaszanych dotąd rezultatów trzeba wnosić, że CO nie ma żadnego znaczenia dla rośliny jako substancya pożywna; w razie zastąpienia C 0 2 przez CO w roślinie
| jakoby przestają tworzyć się węglowodany, co więcej, gaz ten byłby nawet trujący, sprowadzałby zatem szybką śmierć protoplazmy tych komórek, w którychby się tw orzy ł./
To ostatnie twierdzenie nie zdaje się jednak w zupełności umotywowanem. Działanie trujące na człowieka, wynikające z wdychania tlenku węgla, zależy od specyalne- go działania tego gazu na czerwone ciałka krwi.
Barwnik, hemoglobina, któremu ciałka te zawdzięczają swe takie Ważne dla organizm u znaczenie, tworzy z tlenem związek rozkładający się napowrót w naczyniach krwionośnych z wydzieleniem tlenu do tkanek ciała, widoczne stąd, że wartość ciałek jako
JS6 21 WSZECHŚWIAT 327
przenośników tlenu w zupełności zależy od hemoglobiny. Barwnik ten wystawiony na działanie CO, łączy się z nim jak przedtem z tlenem, lecz tworzy związek znacznie trwalszy, gdyż powinowactwo jego do tego gazu jes t bardzo znaczne. Stąd trujące działanie CO; stanowi on truciznę, gdyż przecinając możność dostępu tlenu do tkanek, paraliżuje na pewien czas podstawową część mechanizmu oddychania, lecz nic nam nie dowodzi jadowitego działania jego na samą żywą substancyę; a wtenczas tylko tlenek węgla mógłby działać szkodliwie na roślinę, gdyż oddychanie roślin nie wymaga mechanizmu do roznoszenia tlenu. Z drugiej jednak strony, jak to zobaczymy niżej, zachodzą pewne podobieństwa między hemoglobiną a chlorofilem, barwnikiem mającym znaczenie podstawowe w fotosyntezie.
Czy tlenek węgla nie łączy się z tym barwnikiem i nie paraliżuje w ten sposób bezpośrednio jego działania? Wszelkie dane świadczą raczej przeciw tem u przypuszczeniu—• i nic go dotąd nie stwierdziło.
Tak tedy jadowitość tlenku węgla dla rośliny silnie ulega wątpliwości.
Łatwo, zdaje się, wystawić roślinę na działanie CO w atmosferze sztucznej, pod roz- maitemi jego ciśnieniami, w rozmaitych temperaturach i notować wywołane zjawiska. Można w tak i sposób zbadać wielką ilość gatunków roślinnych, jak powietrznych tak wodnych, a zatem poddać całe pytanie ściślejszej analizie. Nie trzeba wszakże zapominać, źe stopień rozpuszczalności CO w wodzie jest nadzwyczaj słaby i że to utrudnia zbadanie działania jego na substancyę żyjącą. Aby gaz ten mógł podpadać działaniu chloroplastu, trzeba żeby był rozpuszczony w soku komórkowym, a bardzo być może, że właśnie ta cokolwiek kwaśna ciecz ma odmienne niż woda własności. Trzeba też liczyć się z światłem słonecznem, od którego zależy fotosynteza.
Gdy już zostanie stwierdzone, że CO stanowi punkt wyjścia węglowodanów r) nasunie się pytanie, czy działalność zieleni ro-
J) Za pierw szy krok w tym k ie runku uważać można badania pp. Bottom leya i Jacksona, dokonane już po napisaniu obecnego odczytu. P a trz W szechśw iat nr. 43 1903 r., str. 670.
(Przyp. tłum.).
! ślinnej pod wpływem promieni słonecznych I ogranicza się tylko do przedwstępnego roz
kładu CO, na CO i tlen, czy też energia otrzymana z światła bierze udział w dalszych stadyach procesu asymilacyi—w syntezie.
Bardzo mało, a właściwie żadnych wskazówek nie mamy co do sposobu, w jaki zu- żytkowuje się energia po pochłonięciu jej przez barwnik. Tu rozściela się droga do poszukiwań bardzo ważnych, lecz nadzwyczaj trudnych, które wykazują najbliższą zależność fizyologii od fizyki. Pochłanianie energii pod postacią energii promieniującej, dostarczanej przez promienie słoneczne, jest faktem stwierdzonym i w pewnej mierze możemy przedstawić sobie, w jaki to sposób się odbywa. Widmo zieleni roślinnej okazuje pewną ilość linij absorpcyjnych, k tórych położenie odpowiada położeniu tychże w widmie otrzymanem z miejsc, gdzie tlen wydziela się w fotosyntezie x), lecz przemiana i zastosowanie energii w ciele organizmu roślinnego wymaga badań najściślejszych.
Stosunki bliższe między rozmaitemi przejawami czyli formami energii i sposobem, w jaki one mogą się przemieniać, w ostatnich czasach już nieraz służyły za przedmiot ścisłych poszukiwań, nie zdobyliśmy jednak co do tego zupełnie jasnego wyobrażenia. Tak Burdon Sanderson zbadał bardzo szczegółowo zjawiska elektryczne towarzyszące
} ruchowi liści Dionea muscipula, i dowiedzie- | liśmy się, że pod względem zjawisk tej ka- ! tegoryi organizmy roślinne są bardzo zbli
żone do zwierząt; Bose niedawno dodał ważne przyczynki do wiadomości naszych o re- akcyi elektrycznej- na podrażnienia, która może być spostrzegana w pewnych szczególnych razach, lecz stan elektryczny normalnej rośliny w rozmaitych warunkach spoczynku i działania pozostał jeszcze do zbadania.
Powracając do fotosyntezy i pracy dokonywanej przez chloroplast, czyż nie możemy spodziewać się, że odkryjemy cośkolwiek co do zależności przemiany i zużytkowywania energii promieniującej od budowy jego? Rozpatrzywszy stosunki, zachodzące między przejawami energii, ocenianemi przez nas
') L iści żywych w tedy (p. tł).
328 WSZECHŚWIAT ' JMa 21
jako światło, a elektrycznością, nie będziemy uważali za niemożebne przypuszczenia, że energia pochłaniana pod tą pierwszą postacią może się przyczynić do możliwej elektrolizy dw utlenku węglowego pod wpływem chloroplastu z tworzeniem się tlenku węgla i tlenu. Pfeffer zaś poddawał myśl, że być może rozkład C 0 2 trzeba przypisywać wcale nie promieniom świetlnym, te wywierałyby tylko pewien pobudzający wpływ na chloro- | piast, lecz energii dostarczanej w postaci i ciepła przez promienie kaloryczne wprost pochłaniane, lub przez drgania kaloryczne pochodzące od drgań bardziej szybkich— promieni świetlnych. W takim przypadku rozkład C 0 2 dokonywa się wprost przez drgania kaloryczne, czy też ma miejsce przemiana ich w inną formę energii? W każdym razie dziedzina ta zdaje się być bardzo obiecującą dla badaczów.
Innem znowu zagadnieniem, związanem z działalnością zieleni roślinnej, jest pochłanianie energii promieniującej przez różne części jej widma.
Ja k wiadomo najznaczniejsze pochłanianie daje się zauważyć w części czerwonej, a tak że błękitno-fioletowej, przyczem, zdawałoby się, niema tu tak wyraźnej różnicy; tymczasem, jak tego dowodzi klasyczna metoda En- gelmanna, rozkład C 0 2 w części błękitno-fio- j letowej jest bardzo słaby. F ak t ten, że między pochłanianiem energii promieniującej I a działalnością fotosyntetyczną nie zachodzi I żaden ilościowy stosunek, nie jest już nowym, lecz dlaczego tak jest—trzeba jeszcze | wyjaśnić. V anTieghem proponował w tej kwestyi objaśnienie, przypominające tylko co przytoczoną hypotezę Pfeffera. Mianowicie według niego działalność zieleni ro ślinnej zależy od dwu czynników: pochłaniania pewnych wybranych części składowych widma, co się wyraża obecnością pasów absorpcyjnych w tem widmie, i energii kalorycznej tych pochłoniętych promieni.
Słabe działanie promieni błękitnych i fioletowych, pomimo, że są pochłaniane w tak wielkiej ilości, przypisać trzeba temu, że posiadają one bardzo mało energii ciepl- nej. Pochłaniane promienie czerwone posiadają jej zato bardzo wiele, i to właśnie miejsce widma, gdzie one leżą, jest głównem siedliskiem wydzielania tlenu, gdy chloro
plasty działające pomieścimy w widmie zwykłego promienia słonecznego.
Promienie czysto cieplne nie działają zupełnie; wydzielanie tlenu nie ma miejsca zupełnie pod wpływem promieni ultra-fioletowych; prawdopodobnie dlatego, że barwnik zielony nie pochłania ich zupełnie.
Timirazjeff w swych klasycznych poszukiwaniach nad wydzielaniem tlenu przez liście bambusu, wystawione w małych rurkach w widmie zwykłem, znalazł, że ilość C 02
rozłożonego przez liście jest proporcyonalna do rozdziału energii kalorycznej w widmie.
Bardzo być może, że hypoteza YanTieghe- na co do energii cieplnej jest mylna i być może, że prędzej tu chodzi o energię elektryczną niż cieplną.
Pow racając do hypotezy Baeyera, stajemy wobec pewnych danych, które mogą być zużytkowane na korzyść przypuszczenia, że CO rzeczywiście tworzy się w pewnych stadyacli fotosyntezy. Mianowicie Norm an Collie stwierdził, że jeżeli mieszaninę gazów, zawierającą znaczną ilość C 02, pod nizkiem ciśnieniem w rurce próżnej wystawimy na działanie wyładowania elektrycznego cewki indukcyjnej, tworzy się ilość bardzo znaczna CO i tlenu, dochodząca czasem do 70 na 100 części gazu poddanego rozkładowi. Wogóle zaś według doświadczeń wielu obserwatorów, zdaje się, można przypuścić, że rośliny mogą żyć pomyślnie w atmosferze, zawierającej znaczny procent CO.
K w estya możności zastąpienia C 02 przez CO, jak tego wymaga teorya, wikła się bardzo poważnie różnicą rozpuszczalności tych dwu gazów. C 0 2 rozpuszcza się bardzo łatwo w wodzie i soku komórkowym, CO zaś jest prawie nierozpuszczalny i w jednem i w drugiem. Ponieważ ilość gazu pochłonięta przez ciecz zależy nietylko od stopnia rozpuszczalności tego gazu, lecz i od jego ciśnienia parcyalnego, oczywistem się staje, że nie możemy porównywać tych dwu gazów, przypuszczając, że znajdują się one w jednakowej ilości w roślinach: koniecznem jest dostarczyć C 0 2 w stosunku 4 części na 1 0 0 0 0 , gdy prawie zupełna nierozpusz- czalność CO wym aga 2—5 na 100. Byłoby dlatego bardzo ciekawą rzeczą zdać sobie sprawę, czy mogą mieć miejsce poza sferą działania zieleni roślinnej kombinacye CO
JVb 21 WSZECHŚWIAT 329
uwolnionego wskutek procesu fotosyntetycz- nego z innemi grupami, czy np. grzyby byłyby zdolne wytwarzać węglowodany z CO i wodoru, dostarczonych im w odpowiednich warunkach, skądinąd trudnych do określenia.
Dalsze stadyum procesu przedstawia jeszcze większe pole dla badań. Obecność aldehydu mrówkowego stanowi ważny punkt nietylko jednej liypotezy Baeyera; wchodzi ona w krąg idei Bacha, aczkolwiek faza tworzenia się jego w tym ostatnim razie jest inna. Powinniśmy się więc zapytać, czy obecność aldehydu mrówkowego może być stwierdzona w roślinie, i, jeżeli tak, czy warunki w jakich może on tam istnieć, pozwalają na to, aby zapatrywać się na niego, jako na produkt bezpośredni fotosyntezy.
Zarzuty przeciw teoryi tworzenia się związku tego mogą się opierać na stwierdzonych jego trujących własnościach. Z pomiędzy wszystkich używanych w bakteryologii an- tyseptyków jest on najsilniejszy i najmniejsze ślady jego już są fatalne dla tej postaci zarodzi roślinnej, która znajduje się w bak- teryach. Możemy więc bronić się tem, że musi on być zarówno zabójczy i dla komórek, zawierających zieleń roślinną, nie mamy bowiem, żadnej podstawy do przypuszczenia, że między zarodzią rozm aitych roślin istnieje jakaś różnica w jej żywotności J).
Na pierwszy rzut oka twierdzenie to zdaje się dla teoryi, o którą w danej chwili chodzi, jakąś nieprzezwyciężoną trudnością; trzeba wszakże wziąć w rachubę i ten fakt, że aldehyd mrówkowy posiada wszelkie charakterystyczne dla aldehydów własności, a między niemi i zdolność do rozmaitych kondensacyj oraz polimeryzacyj, wskutek czego może z nadzwyczajną łatwością przechodzić w ciało zupełnie nieszkodliwe, np. paraaldehyd mrówkowy, złożony z trzech cząsteczek tego związku.
Bardzo być może, że właściwie ta przemia
VJ Dziwnemi wobec tego i zupełnie nieoczeki- wanemi są w yniki doświadczeń pp. Bouilhaca i Giustinianiego (patrz W szechśw . .Ne 29 str. 444, 1903 r.), k tórym udało się wyhodować gorczycę białą w cieczach pożywnych ( '/s lit.), do których dodawano naw et po 20 kropel aldehydu mrów
kowego. (Przyp. tłum .).
na zapobiega zabójczemu działaniu aldehydu mrówkowego; paraaldehyd napowrót rozkłada się zresztą bardzo trudno i tylko w pewnych określonych warunkach.
Polłacci stwierdził, że z liści można otrzymać aldehyd mrówkowy. Dlatego w doświadczeniach swoich liście, które przez dłuższy czas były wystawione na światło, mace- rował w wodzie, a następnie destylował je z wodą, w której leżały. Pierwsze porcye destylatu dawały reakcye, wykazujące obecność aldehydu w cieczy.
W yniki te jednak nie pozwalają twierdzić napewno, że aldehyd mrówkowy istnieje w roślinie w stanie wolnym, gdyż nie wiemy czy paraaldehyd nie rozkłada się podczas destylacyi cieczy i czy to właśnie nie objaśnia reakcyi, wykazującej obecność aldehydu poza obrębem żywej tkanki liści. Również nieudatne były próby, które chciały wykazać, że z aldehydu mrówkowego w obecności zieleni roślinnej lub nawet samego chloroplastu mogą powstawać węglowodany. •
W tym kierunku możemy tylko wymienić poszukiwania Bokornego 1), który aczkolwiek nie zdołał przeprowadzić fotosyntezy, dostarczając skrętnicy jako pokarmu aldehydu czystego2), wykazał, że może to mieć miejsce w razie zastosowania tego związku w postaci metylalu lub w połączeniu z siarczynem kwaśnym sodu.
Abjrśmy więc mogli w tej kwestyi wypowiedzieć zdanie stanowcze, koniecznem jest przeprowadzenie doświadczeń tych na większą skalę z zastosowaniem roślin rozlicznego ro-
| dzaju i należących do najrozmaitszych grup biologicznych.
Zarówno trzeba zbadać istotę cukru naj pierw wytwarzanego. Pewne dane skłaniają do mniemania, że obok cukru typu aldozy musi się tworzyć i inny cukier, typu ketozy. Ogólnie przyjęta hypoteza Bayera nic nam w tej kwestyi nie wyjaśnia, nie zastanawia się nawet nad tem; przyjęto odrazu powstawanie cukru gronowego, lecz pierwsze zjawienie się ketozy, lewulozy czyli cukru owocowego kładą na karb hydrolizy cukru trzci
*) P a trz W szechśw iat z r. 1902, s tr . 550.2) Udało się to, ja k już wspominaliśmy, w ostat
nich czasach komu innemu. (Przyp. tł.).
330 WSZECHŚWIAT j \ 2 2 1
nowego, który ma się tworzyć z cnkru gronowego.
Wogóle, zdaniem mojem, tworząc hypotezy, przeważnie nie zwracano należytej uwagi na przebieg procesów chemicznych, gdyż w rzeczy wistości czasem trudnem jest stw ierdzenie przemian dogmatycznie przyjętych. Np. wskażę chociażby ten fak t jakoby stwierdzony, że podczas trawienia tłuszczów lub olejów część ich przechodzi w mączkę lub cukier. Lecz powróćmy do tworzenia się cukru. Przez kondensacyę aldehydu mrówkowego, pod działaniem tlenku ołowiu powstaje kilka cukrów, z których każdy daje charakterystyczny osazon, lecz co do stopnia kondensacyi, jaka ma miejsce w roślinie, nie mamy nic pewnego; bardzo być może, że między aldehydem a cukrem istnieje kilka stadyów przejściowych. Nasuwano już myśl, że w obecności wody w pewnych warunkach, istniejących w liściu, aldehyd mrówkowy może się przetworzyć w glikoaldehyd, związek łatw o zmieniający się w cukier. Powstawanie cukru wprost z aldehydu mrówkowego wymaga procesu znacznie dłużej trwającego i wznosi trudności bardzo poważne.
Zwrócę tu uwagę na myśl Browna i Morri sa; w klasycznej rozprawie swej o chemii i fizyologii liści, opierając się na analizach cukru zawartego w liściach Tropaeolum majus (na- sturcyi) wykazali oni, że w roślinie tej pierwszym cukrem, zjawiającym się jako produkt fotosyntezy, jest cukier trzcinowy. Nie można wszakże tego uogólniać dla wszystkich roślin, chociaż fak t ten jest możliwy.
W spomniałem już o znaczeniu zieleni ro ślinnej w fotosyntezie. Znacznie mniej, niemal nic, nie wiemy o samem tem ciele. Nie można go wyciągnąć z chloroplastu bez pewnego uszkodzenia—rozkładu, a przeto i zdania nasze o jego składzie opierają się na zbadaniu czegoś, co się różni od właściwego barwnika w pewnych danych, zarówno m ało dotąd określonych.
Wiemy, że między zielenią roślinną a żelazem zachodzi pewien stosunek, m ianowicie—hodując rośliny bez żelaza nigdy nie otrzymujemy barwnika zielonego, lecz zna- | czenie metalu tego dla rośliny jes t jeszcze j
nie wyjaśnione, i zdaje się, że nawet nie j
wchodzi on zupełnie w skład cząstki barw- |
nika. Wiele bardzo myśli nasuwa cały szereg podobieństw między pochodnemi zieleni roślinnej a odpowiedniemi derywatami he- m atyny—barwnika hemoglobinowego, wykrytych przez nadzwyczajnie ważne poszu-
j kiwania Marchlewskiego i Schuncka *).Oba te barwniki zdają się być w podobnym
stosunku z żelazem (co do hematyny co- praw da mamy więcej wiadomości: wiemy, że żelazo wchodzi w skład jej cząsteczki); z hem atyny można otrzymać ciało, hematoporfi- rynę, k tóra posiada bardzo wiele wspólnych rysów z pochodną zieleni roślinnej—filopor- firyną; o ile poznano, są to pochodne pyrro- lu, różniące się tylko co do zawartości tlenu; ich roztwory w eterze posiadają zupełnie prawie identyczne widma absorpcyjne (dla hem atoporfiryny posunięte trochę w stronę czerwonej części), roztwory zaś alkoholowe są jednego koloru i fluoryzują jednako.
Skoro to będzie ustalone, może będziemy mogli per analogiam poznać udział żelaza w działalności chloroplastu, który dotąd jest dla nas równie niewyjaśniony, jak i stosunek żelaza do barwnika. Bardzo kuszącem jest zestawienie podobieństw obu barw ników tak ważnych ze względu na znaczenie, jakie jeden ma w życiu organizmów zwierzęcych, a drugi roślinnych.
Oba one wiążą się z podłożem (stroma) istoty białkowej, a być może protoplazma- tycznej, które zatrzymuje je w sobie jak gąbka; oba służą dla procesów metabolicznych—wymiany gazów głównie. Indyw idualność ich zależy od obecności żelaza, chociaż w skład jednego z nich ten pierw iastek jakoby nie wchodzi, a skoro odbierzemy drugiem u żelazo, to pochodne jego są bardzo zbliżone do' pochodnych drugiego, prawie identyczne nawet.
Doświadczenia przyszłe mogą wykryć nadzwyczaj ciekawe stosunki, np. że chlorofil posiada zdolność łączenia się z C 02, na podobieństwo związku hem atyny z tlenem. Podobne połączenie może być stanem przygotowawczym do dalszego rozkładu C02
w kierunku wyżej wskazanym.W iele roślin posiada inny barwnik, które
go znaczenie fizyologiczne w ostatnich czasach zaczęło zwracać uwagę badaczów. Mó-
*) Patrz Wszechświat j\ó 15 z r. 1903.
jV s 2 1 WSZECHŚWIAT 3 3 1
wię tu o antocyanie—substancyi czerwonej, pokrewnej zapewne taninom, powstającej w młodych liściach roślin lubiących cień, gdy je wystawimy na znacznie intensywniejsze światło, niż one znieść mogą.
Najbogaciej tworzy się on u roślin pod- zwrotnikowych i spotyka się głównie w komórkach naskórka, młodych liści, czasami daje się zauważyć w głębiej leżących.
Ciało to pod pewnemi względami jest jak by barwnikiem dopełniającym do zieleni, tak przynajmniej można wnioskować z jego widma, które wskazuje, że przepuszcza on wszystkie promienie potrzebne dla fotosyntezy.
Wiele też podano teoryj, aby objaśnić je go obecność. W edług jednych ma on ochraniać delikatne komórki od destrukcyjnej działalności światła bardziej silnego lub też zabezpieczać od zaburzeń, mogących wyniknąć od zbyt wysokiego ich ogrzania przez promienie cieplne. Inna znowu przypuszcza, że pewne promienie mogą szkodzić normalnemu przeprowadzeniu utworzonej mączki, i że właśnie antocyan pochłaniając je, usuwa niebezpieczeństwo. Nareszcie podano myśl, że kolor czerwony jest nieodzownie potrzebny dla przyśpieszenia rozwoju dia- stazy z jej zymogenu, co, jak się okazało, ma rzeczywiście miejsce pod działaniem promieni pewnej części widma.
Pomimo to wszakże w sumie posiadamy mało wskazówek pozytywnych co do powstawania i działalności tego barw nika 1).
(I)N)
Tłum. A. Czartkowski.
O PO TRZEBIE U TRW A LEN IA W YKŁADÓW ODCZYTOWYCH.
Pewien znany mi słuchacz jednego z odczytów nabył z owego wykładu następującego pojęcia. W idział on tam drewno, palące się w powietrzu, jak zwykle, powolnie, gdy jednak prelegent zadmuchnął je i ledwie
') L ukę tę w części zapełniły już badania p. Ichim ury (patrz W szechśw iat r. 1903, str. 814) oraz pp. Buscałeone i Pollaei. Lecz to dopiero początek. (Przyp. tłum .).
żarzące się włożył do naczynia, w którego wnętrzu tem peratura dochodziła prawie do dwustu stopni mrozu, wtedy drewno rozpalało się energicznie jasnym płomieniem. Niezwykły, prawie dwustustopniowy mróz i to warzyszące mu zjawisko energicznego palenia, które słuchacz widział, nowością swoją pochłonęły jego uwagę tak, że wypierały z jego umysłu bardziej oderwane teoretycz- ne wyjaśnienie procesu palenia, wypowiadane niewątpliwie przez prelegenta podczas doświadczenia, i słuchacz wyszedł z sali odczytowej przekonany, że drewno z przyczyny wielkiego mrozu pali się energiczniej niż w ogniu.
Odczyt ów odbył się podczas zimy roku przeszłego; w ciągu prawie półtorarocznego okresu czasu słuchacz mógł nie z jednym ze swoich znajomych podzielić się niespodziewaną dla niego wiadomością, która, ponieważ pochodziła z odczytu, mogła też zyskać w nich wiarę, że palenie się ciał zostaje spotęgowane przez wielki mróz, zanim przypadkowo zdarzyło mu się usłyszeć odpowiednie objaśnienie zjawiska. A ileż to podobnych błędnych pojęć mogą słuchacze nabywać z odczytów, gdy dwu jednocześnie doznawanych wrażeń nie zasymilują, gdy silniejsze, wzrokowe, opanowywać będą ich umysł
J i wypierać z niego inne, wymagające więcej : abstrakcyi? Błędne zaś wiadomości bywają
przecież szkodliwszemi, niż brak ich zupełny.
Dlatego sądzę, że, aby następstwom podo- j bnym zapobiedz i zapewnić odczytom spra- i wianie zamierzonej korzyści, dobrze byłoby,
jeżeli już nie poprzedzać odczytu przez wydrukowanie całkowitej jego treści, to przynajmniej sporządzić dla słuchaczów drukowany konspekt wykładu, zawierający wiadomości podstawowe dla obrazowanych bardziej szczegółowo z katedry zjawisk, oraz ich syntezy.
Podobnego zasilenia i utrwalenia wykładu odczytowego wymaga stanowisko jego słuchaczów, którymi być winni przedewszystkiem nie uczniowie zakładów naukowych i wogóle osoby, kształcące się z pomocą nauczycieli, lecz wszelkiego rodzaju samoucy, powiększający swój świat pojęć przez studya
| i pracę samodzielną. Nauczanie wymaga j jedności metody i stopniowości w poznawa
332 WSZECHŚWIAT j \ ó 2 1
nym przedmiocie, jak to wykazyw ałby! jeszcze Amos Komeński, więc lepiej jest, gdy uczniowie poznają rzeczy nowe od swoich stałych nauczycieli przez naukę systematyczną, a z ubocznych wykładów odczytowych korzystają wtedy tylko, gdy zostały wskazane im przez stałego nauczyciela, k tó remu zakres wykładu prelegenta powinien być znany, jako zastosowany do zasobu um ysłowego jego słuchaczów. Jeżeli uczniowie nie otrzymują takich wskazówek i wykład szkolny muszą rzeczywiście dopełniać w stu- dyach ubocznych, to mają złych nauczycieli. W racyonalnie uporządkowanem nauczaniu system atycznem nawet lektura powinna być wskazywana przez stałych nauczycieli, krytycznie obeznanych z literaturą danego przedmiotu, i uczeń poznawać powinien tylko wskazane sobie przez nich dzieła, a to ze względów praktycznych, żeby do celu zamierzonego doszedł drogą najkrótszą, żeby nie zużywał daremnie czasu oraz energii, błąkając się w dziedzinach, w których oryentować się sam jeszcze nie może. W ykład odczytowy, jeżeli nie będzie pedago- gicznieuporządkowanym następnikiem wsto- sunku do zasobu umysłowego słuchacza, może mieć takie znaczenie dla niego, jakie ma wyprzedzanie kursu dla ucznia, gdy powierzchownym obrazem rzeczy dalszych w danym zakresie przeświadczony zostaje, że już umie więcej i zaniedbuje gruntownego poznania rzeczy podstawowych dla tam tych.
Odczyt przez swój charakter publiczny jest źródłem wiedzy dla samouków, a dla nich konspekt w ręku, niby szkielet, na którym umieszczaćby mogli obrazowane przed sobą zjawiska, jest niezbędny. Uchroni on ich od rozpraszania uwagi, odwróci ją od rzeczy na sali odczytowej ubocznych, z przedmiotem wykładu niepołączonych, na jakie niekiedy kierują uwagę słuchaczów nawet panowie sprawozdawcy odczytowi, zaznaczając np., że pan X jest urodzonym prelegentem, że ze swobodą chodzi on po katedrze, lub jakiemi to mianowicie oklaskami „nagrodzony “ został, i tym podobnemi sposobami oświetlając prelegentów, jako aktorów teatralnych, a instytucyę odczytową jako teatr, gdzie widzowie zajęci byw ają'aktorkam i i aktorami zamiast istotną treścią obrazowanego przed nimi utworu.
Przygotowanie konspektu, przez który słuchacze byliby zabezpieczeni od nabywania w skutek nieporozumień pojęć zwodniczych, przyswoili sobie należycie wykład, a potem mogli odtwarzać go w umyśle, wymaga niewątpliwie od prelegenta pewnej pracy. P o nieważ jednak produkowanie odczytu, podobnie jak wszelka działalność naukowa i praca literacka jest właściwą rozlewnością życia w postaci potomstwa umysłowego i duchowego, więc lepiej chyba, gdy prelegent postara się, przygotowując konspekt swego odczytu, żeby to jego dziecko nie skonało, nim słuchacz opuści salę wykładową, lub, co gorsza, nie wyrosło potem na potwora.
Feliks Piotrowski.
TOW ARZYSTW O PRZYJACIÓŁ NAUK AV POZNANIU.
Z ebran ie zwyczajne (IX w t. r.) w ydziału przyrodników i techników Tow. P rzy jació ł Nauk 26 kw ietn ia przewodniczący zagaił wspomnieniem pośm iertnem ś. p. W ładysław a Folk iersk iego , członka honorowego To w arzystw a P rzy j aciół N auk, znakom itego m atem atyka, inżyniera i autora dzieł doskonałych, w ydanych w P aryżu nakładem b ib lio tek i K órnickiej, k tóre obecnie z zapomogi kasy im ienia M ianowskiego m ają być powtórnie w ydane.
N astępnie p'o odczytaniu i przyjęciu protokółu z ostatniego posiedzenia dr. P r . Chłapowski przedstaw ił nowe dary ks dziekana H eintzego oraz, za jego pośrednictw em , innych osób z Obornik. B yły to w ydobyte ze żw irow iska tamecznego skamieniałości: try lob itów , mięczaków różnych (gło- wonogów, ślimaków i muszli), brachiopodów, różnych szkarłupni, a także i kaw ałki skrzem ieniałe- go drzew a, w reszcie różnego ksz ta łtu piękne konkrecye żelaziakowe, krzem ienne i t. d., a także i okrąg lak i. Z licznego zapasu, ja k i mu dał ks. H ein tze do w yboru, przyw iózł ze sobą ty lko na jciekaw sze. O bjaśniw szy te okazy, przeszedł następnie do zapowiedzianego w ykładu: „O koralach paleozoicznych u nas się znajdu jących1*.
T em at ten nęcił go już dawno wobec rozm aitości skam ieniałości koralow ych z naszych żw irow isk, a le nie m ógł sobie daw niej z niemi dać r a dy. S ystem atyka korali,- zwłaszcza z uw zględnieniem paleozoicznych, je s t w zględnie niedaw n ą zdobyczą naukow ą. Około niej położyli główne zasługi dw aj francuzi, M ilne E dw ards i H ai- me oraz polak W ładysław D ybow ski, obecnie zaś niem iec F . F rech , którego dzieła m iał p relegen t głów nie do pomocy.
JM5 21 WSZECHŚWIAT 333
Obecnie dzieli się korale czyli zw ierzokrzew y na dwie duże grupy: A lcyonaria i Z oantharia. W szy stkie znane dotychczas paleosoiczne należą, do Zoantharia, k tó rych je s t wogóle klas 5: Malacoder- mata, Aporosa, Perforata , Rugosa i Tabulata . Pa- leozoiczne w szystkie korale to albo R ugosa czyli zmarszczone, albo T abulata czyli denkowe. P o za formacyami paleozoicznemi obie te dw ie wielkie k lasy nie m ają żadnych przedstaw icieli, ja k kolwiek niektóre Aporosa je przypom inają na- pozór. Obecnie poznanych je s t już około 1000 gatunków korali paleozoicznych, z k tó rych żaden się. nie ostał w następnych formacyach. J e s t też dogodny sposób ich klasyfikowania i rozpoznawania.
Już teraz prelegen t może poświadczyć, że w zbiorach Tow arzystw a P rzy jació ł N auk je st około 100 gatunków korali, przeważnie pal-eo- zoicznych, z okolic Poznania; głównie są one z sy- luru. Przew ażają górnosylurskie, a zwłaszcza te, które w tak zw. w apieniu gottłandzkim do nas się dostały pod działaniem lodników dyluw ial- nych. N iektóre z tych okazów, ja k Favosites gottlandicus, są n ietylko bardzo pospolitą u nas kopaliną, ale byw ają spotykane w prześlicznych okazach i bardzo dużych bryłach. Inne, ja k dwa gatunki H ylasites, dw a gatunki M onticulipora, jak Streptelesm a, Cyathoxonia, Cyatophyllum , Co- lumnaria, Syringopora, H eliołithes i t. d . są także prześliczne i bardzo u nas liczne.
P re legen t je s t przekonania, że z powodu doskonałego zachowania, w jakiem te korale, opłóka- ne niegdyś przez ta jące z lodników wody, u nas się przechowały, mogą one nie ty lko być ozdobą każdego muzeum, ale dawać podstaw ę do oznaczania nowych zupełnie gatunków daleko lepiej, aniżeli okazy w ydobyte z rodzimej skały gdzieś w Skandynaw ii lub nad Bałtykiem .
Dla rozróżnienia tych licznych gatunków potrzebne są pewne wiadomości z morfologii i pew na zgodność w term inologii, użytej do oznaczania różnych części budow y korala. P rzedstaw iwszy tę najważniejszą część swego w ykładu, pokazywał następnie na niektórych okazach różnicę budow y pieńka i kielicha koralowego. Do pomocy w ziął przytem jednak i korale mezozoiczne, jakich u nas także nie brak , z epoki górnojuraj- skiej i kredow ej, oraz okazy korali obecnie w morzu żyjących, k tórych także ładny zbiór posiadam y w muzeum. Potem zw racał uw agę na niektóre formy, k tórych w prost do korali zaliczać nie można, a k tóre system atycy mimo to przyłączają; ta- kiemi są np. Syringophyllum i Aulopora, u nas także dość pospolite.
W reszcie p re legen t zastanaw iał się nad niektó- remi pokrewnem i z koralam i skam ieniałościam i, które atoli niezawodnie należą do innej grom ady zoologicznej. Obecnie system atycy wliczają je do tak zw. hydrozoów, do k tórych, ja k wiadomo, należą stu łb ie (meduzy). Liczne u nas skam ieniałości pod nazwą Strom atopora oraz tak zwane G raptolity, k tórych atoli w naszych poznań
skich żwirowiskach niewiele dotąd znaleziono, wlicza się do tego rzędu hydrozoów. Osobnego wspomnienia godne są tak zwane Recepta- kulity , k tórych aż 3 podarow ał obecnie ks. Heintze. Zbliżają się one pod niejednym względem do jeszcze innych form, a mianowicie do otwornic (Foraminiferów) a znowu pod innym względem, przypom inają później rozw inięte szkarłupnie (Echi- nodermata), ja k np. Cyclocrinus Spaskii, którego już kilka okazów posiadam y, jak Polygonosphaeri- tes, Archaeocyathus i t. d. Skamieniałości te cylindryczne łub sferoidalne odznaczają się powierzchnią podzieloną na regularne czworoboczne lub sześcioboczne polka. Z najdują się ty lko w Cambrium i sylurze górnym. Obecnie zbiory posiadają stosunkowo dużo prześlicznych recepta- kulitów z Obornik.
W ogóle można powiedzieć, że rozmaitość form korali i pokrew nych z niemi zw ierząt jamochłon- nych, przechowanych w naszych żwirowiskach, je s t ogromną i zasługuje na specyalne opracowanie, do czego powinny służyć w łaśnie zbiory w Tow arzystw ie P rzyjació ł Nauk, rosnące szybko dzięki zabiegliwości i ofiarności niektórych osób. Oby jaknajrychlej zgłosił się młody paleontolog do ich zbadania i ogłoszenia ich spisu.
Po tym w ykładzie nastąpiła dyskusya, po k tórej dla spóźnionej pory nie było już zapowiedzianego referatu komisyi terminologicznej techników. Za to przewodniczący pokazywał jeszcze niektóre otrzym ane rękopismy, mianowicie listy o rolnictw ie F eliksa Pom iana Łubieńskiego, b. m inistra spraw iedliwości, dla swego wnuka W ojciecha M orawskiego (z Luboni) pisane 1825 w Cieplicach. Dalej rękopism y prof. H anna (z W arszaw y) o różnych maszynach, fabrykach i wynalazkach w Polsce w I-ej połowie w. X IX . N iektóre rękopism y wzięli członkowie do przejrzenia i referowania.
W reszcie przewodniczący przedstaw ił najnow szy rocznik komisyi fizyograficznej przy A kadem ii Umiejętności, z m ateryałam i zebranem i przez sekcye geologiczną, botaniczną i zoologiczną. Część I I I tego dzieła zaw iera m ateryały zebrane przez sekcyę rolniczą^ mianowicie obszerne W a- leryana K leckiego studya nad rasam i i odmianam i b yd ła rogatego w Polsce, z k tórych spraw ozdanie będzie w „Ziem ianinie".
Rozpraw ę dr. Obfidowicza z Sanoka o polskich rasach gołębi przesłał przewodniczący do referatu p. H ebanowskiem u do Brzustkowa.
Posiedzenie zamknięto dopiero po 1 0 3'4.
M. Kuciński, sekretarz.
KRONIKA NAUKOWA.
— Po wr ót komety Brooksa. W edług depeszy, otrzym anej 17 kw ietn ia przez C entralstelle w K ielu kometę Brooksa obserwowano w Gene
334 WSZECHŚWIAT M 21
wie o 9s50m (cz. śr. gen.) 16 kw ietnia. W spółrzędne miejsca, w k tó rych się wówczas znajdow ała, w ynosiły: wzn. pr. = 16£58m8a, zboczenie — „j_ 4 4 010 ': posuw ała się ona powoli ku północy, W idoczne było zarówno jąd ro , ja k warkocz.
D ru g a depesza, otrzym ana 18-go, zaw iadam iała, że prof. K obold obserw ow ał tę kom etę 17-go kw ietn ia i oznaczył je j położenie, ja k następuje: o l l s 3 4 m0 8 (cz. śr. k ie ł ). wzn. pr. — 16§'56m23 ,8 s, zbocz. — -j-44°43'47".
Obiedwie te dane w skazują, że 16 kw ietn ia kom eta znajdowała się w pobliżu linii prostej, idącej od o do i H erkulesa, bliżej pierwszej z tych gwiazd, oraz że zdaje się ona poruszać w kierunku konstelacyi Smoka.
(ang. N aturę). m. h. h.
— Obserwatoryum na Monte >Rosa. Zainicyatyw ą włoskiego tow arzystw a alpinistów , popa rtą przez królow ą M ałgorzatę, księcia Abruz- zów oraz w łoskie m uiisteryum rolnictw a, dokonano budow y i instalacyi obserw atoryum geofizycznego na Monte Kosa, na wysokości 45 6 0 m ponad poziomem morza. Je s tto obok obserw atoryum Vallota na M ont B lanc najw yższe sta łe obserw atoryum górskie w Europie; zacznie ono być czynne w lecie r. b. M iejsce asysten ta ma zająć młody uczony, k tó ry dokonyw ać będzie niety lko dostrzeżeń meteorologicznych, ale oraz prac fizycznych. Latem będzie on m ieszkał sta le w obserw atoryum , zimą zaś o ty le , o ile pogoda pozwoli. O bserw atoryum oraz należące doń schronisko dostępne będą nietylko dla badaczów włoskich, ale także dla cudzoziemców, k tó rzy zechcą pracow ać w niem nad zagadnieniam i geofizyki. Ju ż w r. ub. podczas budow y odw iedzili je liczni uczeni.
O bserw ac ja meteorologiczne w nowej dostrze* galni będą posiadały duże znaczenie dla badtiń nad ciśnieniem pow ietrza na w ielkich wysoko- ściach, prowadzonych zapomocą jednoczesnych m iędzynarodowych wzlotów balonów. W łochy posiadają obecnie trzy obserw atorya górskie, m ianowicie. prócz tego, które stanow i przedm iot n iniejszej notatk i, obserw atoryum na E tn ie , 2942 m, oraz na Monte Cimone, 2162 m nad poziomem morza, ale dostrzeżenia w nich nie są prow adzone w sposób ciągły.
(Meteorol. Zeitschr.). m. h. h.
— Błyskawice w irow e 1)- W r. 1902 d. 15 lipca m iędzy godziną 11 a 12 wieczorem, ponad miastem Bazyleą w Szw ajcaryi, w idziano dziw ne zjawisko błyskaw iczne podczas burzy. D ostrzeżone ono było przenoszącem się w położeniu p ra w ie poziomem w k ierunku północno-południowym.
Oprócz błyskaw icznej w stęgi, złożonej z w ielu równoległych promieni, daty się w idzieć dw a bardziej i trzeci mniej w yraźne w iry takichże
„A nnalen d. P h y s ik “ 1903. E r. K lingelfuss. j
w stęg błyskaw icznych, złożonych również z w ielu rów noległych linij jasnych.
Zupełnie podobne tw orzenie się w irów, jak ie może być dostrzeżone podczas sztucznego w yładow ania induktoryum elektrycznego w pewnych ściśle określonych w arunkach, dowodzi, że z jaw isko to również należy do wirowego wyładow ania się elektryczności atmosferycznej.
M ianowicie jeżeli w induktoryum bardzo wielka ilość elektryczności tworząc bardzo niebieskie iskry , lecz bez łuku płomienistego, zostaje w yładow ana, to tw orzą się w iry. Im większa ilość elektryczności je s t w yładow ana, tem prawidłow- sze tw orzą się linie śrubowe.
Otóż w arunki odpowiednie m usiały się znaleźć i w tem zjaw isku błyskaw icy wirowej podczas silnej burzy. N adzw yczajna ilość równoległych jasnych linij i praw idłow y ich przebieg w wirach, dowodził istn ienia bai’dzo w ielkiej ilości elektryczności w atmosferze. B.
— 0 stanie żelaza we wnętrzu ziemi. W ia domo, że ciężar w łaściwy całego w nętrza ziemi je s t praw ie dw a razy w iększy, niż zewnętrznej skorupy , skąd wniosek, że w nętrze utworzone je s t z m etali ciężkich, a w szczególności z żelaza. Tam m an w rozpraw ie „o wpływ ie ciśnienia na tem peratu ry przem ian żelaza11 rzucił ciekawe św iatło na tę kwrestjfę.
Żelazo znamy obecnie w 3-ch alotropowycli stanach. Przez ogrzewanie czystego żelaza do 770° następuje absorpcya wielkiej ilości ciepła bez w yraźnej zmiany objętości i praw ie całkowita u tra ta zdolności nam agnesow yw ania się; zw yczajne więc żelazo a przechodzi w stan [3. P o d czas dalszego ogrzew ania w 890° żelazo (3 chłonie jeszcze raz ciepło, ale teraz pow staje pewne zm niejszenie objętości i żelazo pozostaje w tym stanie aż do punktu topliwości swojej. Te przem iany są odw racalne, t. j. w ystępują w odw rotnym porządku podczas oziębiania: w chwili przejścia zatem ze stanu a w [3, a potem a następuje zw iększenie objętości. Tem peratura zmiany stanu żelaza obniża się w raz ze wzrostem ciśnienia, lub też dodaniem innych ciał, ja k w ęgla lub niklu. W sk u tek tej zależności od ciśnienia i do m ieszek żelazo znajduje się w ziemi już na niezby t w ielkiej głębokości w stanie y. Żelązo, spo ty k a n e w głębiach powyżej Vioo promienia ziemskiego (pod ciśnieniem przenoszącem 1 6 0 0 0 kg i wr tem peraturze powyżej 600"), mająca zapewne dom ieszkę w ęgla lub niklu, może być tylko w s ta nie y, w k tór3'm ma nader słabą zdolność namagnesow ania się. W obec malejącej tem peratury ziemi rośnie objętość żelaza i stan nam agnesowania.
(Zeitschr. f. anorg. Chemie). D. T.
— Mutacya a rozwój powolny. Nie przecząc możliwości przem ian gatunków drogą zmian nagłych, m utacyjnych, p. O. B. D avenport wska-
j\i> 21 WSZECHŚWIAT 335
żuje ciekawy przykład takich ogniw pośrednich pomiędzy poszczególnemi gatunkam i, k tó re muszą być zaliczone do kategory i powolnie w ystę- pującj*ch w ahań indyw idualnych. T ak np. prze- g rzebki (Pecten— z mięczaków blaszkoskrzelnych) z przylądka H atterasa stanow ią szereg ogniw przejściowych pomiędzy przegrzebkam i z Cold Spring H arbór na północy i z T am pa— na południu. Siedząc rozwój powolny przegrzebków z gatunku P ecten ebonus z pliocenu W irg in ii od w arstw starszych aż do najnowszych, można w ykazać istnienie seryi ciągłej, aż do P ecten irra- dians z K aroliny północnej.
(R. Sc.). J. T.
Reakcya krw i. P rzed dw um a la ty sensa- cyę pew ną wywołała prąca p. F riedenthala , dowodząca, że surowica k rw i je s t cieczą obojętną. W niosek ten był wygłoszny na zasadzie obserwacyi nad różnemi indykatoram i. N iedawno ! przedtem p. H ober m ierzył koncentracyę jonów i hydroksylow ych w surowicy krw i i znalazł, że j
je s t ona zgodnie z powszechnie przyjętym poglą- | dem dość znaczna. Obecnie jednak Forkus, F rie - denthal i sam H ober dow iedli, że pom iary Hobe- ra by ły błędne; koncentracya jonów hj^droksylo- wych w cieczy nie przenosi 3 .1 0 -"6 czyli je s t mniej więcej taką, ja k wody wodociągowej. Naj- I silniej alkalicznym z cieczy zwierzęcych je s t sok trzustkow y królika, zaw ierający 5 .1 0 - 5 jonów OH. D la surowicy krw i i innych cieczy zwierzęcych bardzo charakterystyczną cechą je s t tru d ność, z ja k ą zmienia się 'ich reakcya bądź ku kw aśnej, bądź ku alkalicznej. W oda zabarw ia fenoloftaleinę po dodaniu takiej ilości NaOH, która w ytw arza koncentracyę 5 .1 0 -4 jonów hydroksylowych; w przypadku surowicy k rw i trzeba dodać 70 razy więcej ługu, ażeby otrzym ać reakcyę fenoloftaleiny. P rzyczyny tego zjaw iska szukać należy w białkach krw i. Jeszcze tru d niej wywołać we k rw i reakcyę kw aśną; dla w ywołania różowego zabarw ienia m etyloranżu trzeba dodać do surow icy k rw i 325 razy więcej kw asu solnego, niż do takiej samej ilości wody. W łasność ta surowicy zależy od obecności alkaliów, związanych ze słabem i kwasam i. W podobny sposób zachowuje się roztwór, zaw ierający w litrze w ody 6 g NaCl, 2 g glukozy, 4 g N aH C 0 3, 0 ,3 Ca(H3P O j)2. Ciecz taka pod w zględem własności fizyko-chemicznych bardzo je s t zbliżona do surowicy krw i; ciałka nerw ow e zachowują w niej sw e kształty , również ja k w surowicy.
J. K . S.
— Zachowanie się układu nerwowego centralnego nietoperzy podczas snu zimowego i budzenie się. Z doświadczeń p. M erzbachera wynika, że podczas budzenia się nietoperzy ze snu zimowego czynności rdzeniow e i podkorowe ustępują coraz bardziej m iejsca korowym . Przez
dokładną obserwacyę odruchów można było od różnić cztery okresy podczas snu i budzenia się: I. S tadyum sztyw ności— w ystępują tylko odruchy rdzenia pacierzowego; stadyum to w ykazuje w iele podobieństwa z zachowaniem się zwierząt pozbawionych głowy. I I . Okres odruchu czepiania się, t. j . polegającego na tem, że zwierzę odjęte od przedm iotu, do którego było przyczepione ty ln e -
| mi łapami, zaczyna niemi bardzo niespokojnie po- j ruszać szukając jak iegoś punktu oparcia. Niepo
kój ten trw a aż do chwili, k iedy uda mu się do czego przyczepić, potem w tejże chwili sta je się całkowicie nieruchomem. Odruch powyżej opi-
| sany umiejscowiony je s t w rdzeniu przedłużonym.I I I . OkreB zaczynającej się działalności kory mózgowej. Z jaw iają się niektóre ruchy skoordynowane a powyżej opisany odruch przyczepiania się słabnie. IV . S tadyum : działalność kory mózgowej w ystępuje w całej pełni, zwierzę się obu-
— W pływ pożywienia mineralnego na płeć U roślin dwupiennych. W edług spostrzeżeń Mol- liarda w nasionach pew nych roślin dwupiennych płeć nie zawsze byw a ustalona. W obec tego zachodzi pytanie, czy pożywienie może w yw ierać w pływ na kształtow anie się płci. L au ren t w celu rozwiązania tej kw estyi w ysiewał wciągu siedmiu la t śpinak, gorczycę i szczyr roczny (Mer- curialis annua) i dostarczał rozmaitego pożywienia, w którem przeważał azot, potas, fosforany, wapń lub sól kuchenna.
U gorczycy i szczyru odżywianie nie wj'kazy- wało żadnego wpływu na ilość gałązek z kw iatami męskiemi lub żeńskiemi. U śpinaku, szczególnie u holenderskiego, przeciwnie można b jrło zauważyć w pływ widoczny. W ysiane nasiona śpinaku holenderskiego w ydały pew ną ilość ro ślin jednopiennych, których główna oś posiadała kw iaty żeńskie, na bocznych zaś gałązkach przeważały męskie; by ły także osobniki, mające m ało kwiatów m ęskich i znaczną ilość żeńskich. W pływ pożywienia na kształtow anie się płci wed ług badań L auren ta je s t następujący:
N adm iar azotu lub w apnia w ywołuje rozwój większej ilości gałązek o kw iatach męskich; potas i fosforany zw iększają ilość gałązek z kw iatam i żeńskiemi. Nasiona roślin jednopiennych, którym dostarczano dużo azotu, w ydaw ały mniej męskich, a więcej żeńskich kwiatów. P rzew aga potasu, fosforu lub w apnia doprowadza do tego, że rośliny dwupienne w ydają więcej gałązek z kw iatam i męskiemi, a jednopienne w ydają w ięcej kw iatów męskich. Potom stwo roślin jednopiennych w ydawało przeważnie gałązki męskie. Ponieważ większość roślin jednopiennych posiadała więcej kwiatów męskich, niż żeńskich, podług zdania L auren ta należy uważać za osobniki męskie te rośliny, u których rozw ija się tylko pewna nieznaczna ilość kw iatów żeńskich.
(N aturw . Rund.). Cz. St
336 W SZECH ŚW IA T J \2 21
— Zmiany u la rw , poczwarek i osobników doskonałych jedwabnika, wywołane przez rozm aite odżywianie. P p . K ellog i Bell w badaniach swoich mieli na celu w ykazanie w pływ u, ja k i w yw iera odżywianie na rozwój i zmiany u pojedynczych owadów z jednej strony , a w potom stw ie z drugiej.
Zam iast zwykłych liści m orwowych karmiono larw y jedw abn ika sałatą; zw ykłą ilość pokarm u, jaką, spożywają normalnie larw y redukow ano do 1Ui 1/s lu b jeszcze mniejszej dozy, k tóra jednak by ła w ystarczająca do podtrzym ania życia. Ba- | dania trw ały trzy la ta (1901 — 1903 r.).
N ajbardziej charakterystycznem następstw em i
karm ienia larw sałatą b y ł dwa razy dłuższy okres przeobrażenia: trzy miesiące zam iast sześciu ty g o dni. N astępnie larw y, odżywiane sałatą, posiadały cieńszą skórę, oprzęd był dw a rjizy lżejszy, niż u poczwarek, k tóre pow stały z gąsienic żywionych normalnie, jedw ab zaś daleko słabszy I i mniej elastyczny. Osobniki, otrzym ujące ty lko j część normalnej porcyi, były zw ykle m niejsze, a karłow atość była widoczna w trzeciem pokoleniu, naw et jeżeli potomstwo poszczących osobników otrzym ywało potem ilość pokarm u, potrzebną do najlepszego rozwoju.
W reszcie co dotyczę płodności, to motyle, pow stające z larw lepiej odżywianych, by ły płodniejsze.
(N aturw . R und.). Cz. St.
WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.
— Akademia Umiejętności w Krakowie.D oroczne posiedzenie adm inistracyjne Komisyi bibliograficznej W . M .-P. A kadem ii U m iejętności odbyło się we czw artek dnia 19 m aja b. r. o godz. 6 wieczorem. Porządek dzienny: 1) Odczytanie protokułu z ostatniego posiedzenia adm in istracy jnego . 2) Sprawozdanie z czynności, dokonanych w r. 1903. 3) U konstytuow anie Sek-cyi H isto ry i N auk w Komisyi. D yskusyę otworzy ł prof. L B irkenm ajer referatem : „P ropozycja dotyczące program u zajęć i p rac Sekcyi H istoryi N auk M at.-P rzyrod. w najbliższej przyszłości“ .4) W y b ó r przewodniczącego i jego zastępcy na przyszły rok adm inistracyjny. 5) W ybory nowych członków. 6) W nioski i interpelacye.
B U L E T Y N M E T E O R O L O G I C Z N Y
za tydzień od d. 11 do d. 17 maja 1904 r.
(Ze spostrzeżeń na stacyi m eteorologicznej przy Muzeum Przem ysłu i R olnictw a w W arszawie).
D z ie ń
B a r o m e t r
700 m m -j-T e m p e r a t u r a w s t . C
'O H0 O-Zi S<jo —
o= 43
K i e r u n e k
w ia t r u
Szybkość w metrach na sekundę
S u m a
o p a d u
U w a g i
7 r. | 1 p. ! 9 w. 7 v. i p. 9 w. Najw. Najn.
11 ś . 44,6 1 47,0 49.8 10,8 11,8 9,9 13,8 9,0 69 W 3W 3W 5 2 ,0 9 kilkakrotnie12 c. 53,7 53,8 56,0 8.6 13,2 7,8 14,1 6,8 64 W * W 'W 4 0 ,0 • dr. kilkakrotaie13 p. 57,6 58,2 59,8 10,0 12,2 6,4 15,0 5,6 58 w 3w 5n w ‘ —14 s. 60,8 59,9 56,8 5,4 11,2 10.6 13,4 3.5 62 K W 'SE ^S W 1 —15 N. 53,7 51,0 49,7 11,0 17,3 15,2 18,8 7,1 50 s ‘s8s l 3,0 • w nocy16 p. 48.9 1 48,3 ' 50,5 14,6 14,8 10,4 18.8 10,4 50 S3W 9W 3 0,1 • 430 p.17 w. 51,8 ' 51,9 49,3
i12 4 16,3 15,7 , 18,0 6,0 51 w7w 'sw 4
V
Średnie 53,0 11,5 58 5,1
TR EŚĆ . D iastoloskop, przez St. Bouffałła. — J . R eynolds Green. Zagadnienia fizyologii roślin. Tłum. A. Ozartkowski. — O potrzebie u trw alen ia w ykładów odczytowych, przez P . Piotrow skiego. —
Tow arzystwo Przyjació ł N auk w Poznaniu. — K ron ika naukowa. — Buletyn meteorologiczny.
W ydaw ca W . W R Ó B L E W S K I. R edak to r BR , ZN A TO W IC Z.
J o 3B0JeHo HeiisypoKi. BapmaBa 6 Man 1904 r . D ruk Kubieszewskicgo i W rotnowskiego, Nowy Świat 34.