108
Numer 5 (31) Wrzesień-Październik 2013 CENTRALNY OKRĘG PRZEMYSŁOWY NA PODKARPACIU WCZORAJ I DZIŚ RYSZARD I ROBERT CIEŚLOWIE Jak baryton z tenorem III Rzeszowskie Święto Wokalne Na okładce Marek Darecki Janusz Zakręcki VIP TYLKO PYTA Wojna w Syrii oczyma Syryjczyka gospodarka Kryzys w Polsce i na świecie Portret dwumiesięcznik podkarpacki moda Ze stylowej gliny ulepiona ISSN 1899-6477

VIP Biznes&Styl

  • Upload
    sagier

  • View
    276

  • Download
    9

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Nr 6 (31) wrzesień - październik

Citation preview

Page 1: VIP Biznes&Styl

Numer 5 (31)

Wrzesień-Październik 2013

CENTRALNY OKRĘG PRZEMYSŁOWY NA PODKARPACIUWCZORAJ I DZIŚ

RYSZARD I ROBERT CIEŚLOWIEJak baryton z tenorem

III Rzeszowskie Święto Wokalne

Na okładceMarek DareckiJanusz Zakręcki

VIP TYLKO PYTAWojna w Syrii oczyma Syryjczyka

gospodarkaKryzys w Polsce i na świecie

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

moda

Ze stylowej gliny ulepiona

ISSN 1899-6477

Page 2: VIP Biznes&Styl
Page 3: VIP Biznes&Styl

VIP BIZNES&STYLWrzesień – Październik 2013

26-31Ayham Mohsin: Syria to ostatni bastion walki z radykalnym islamem. Politycy zachodni – czy to z Europy, czy z USA – nie rozumieją tej kwestii. Z krzywdą dla swoich narodów, bo za chwilę ten radykalny islam rozproszy się w Europie. Ja jestem Syryjczykiem, patriotą. Chcę, byśmy – wraz z moim przyjacielem sunnitą i moim przyjacielem chrześcijaninem – żyli ze sobą w zgodzie, w świeckim państwie. Co robi Asad? Chce ocalić Syrię. On jest gwarantem jednej, jednolitej Syrii. Może wysyła wojsko i policję na opozycję, ale jak banda zbirów wjechałaby do miasta i wzięłaby zakładników, to co by zrobił polski rząd?

LUDZIE I HISTORIA

18 Centralny Okręg Przemysłowy na PodkarpaciuInżynierze Kwiatkowski, dziękujemy!

VIP TYLKO PYTA

26 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z Ayhamem Mohsinem, Syryjczykiem, ortodontą z Rzeszowa Wojna w Syrii oczyma Syryjczyka

SYLWETKI

34 Ryszard i Robert CieślowieJak baryton z tenorem

65 Arkadiusz KłusowskiRok największej szansy!

RAPORTY I REPORTAŻE

48 Elżbieta i Piotr LatawcowieRowerowa podróż życia po Polsce Wschodniej

70 Anna Koniecka rozmawia z Antonim PrzechrztąIntuicja w biznesie

84 Biznes z klasąKoncertowe bokserki

KULTURA

52 VIP Kultura W Sanoku ożył dwór

67 III Rzeszowskie Święto Wokalne 22-27 października

Page 4: VIP Biznes&Styl

STYL ŻYCIA

12 WinobraniePodkarpackie winem słynące

14 Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”Kryzys w Polsce i na Podkarpaciu. Odwołany czy nie?!

FELIETONY

40 Jarosław A. SzczepańskiJest dobrze, ale źle

42 Krzysztof Martens Franciszku, musisz!

MUZYKA

62 KoraCzuję się spełniona

NAUKA

76 Współpraca podkarpackich uczelni z biznesem

80 InnowacjeBezzałogowce Grzegorza Łobodzińskiego

MODA

86 Jej stylZe stylowej gliny ulepiona

BUDOWNICTWO

104 Nowoczesny wymiar okien

86

34

62

104

48

80

52

4 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Wrzesień – Październik 2013

Page 5: VIP Biznes&Styl

redaktor naczelna

OD REDAKCJI

Kompetencje, panowie! To było ulubione powiedzenie Eugeniusza Kwiatkowskiego, przedwojennego wicepre-miera i twórcy COP – jakże aktualne w III RP, nieprawdaż!?

I dobrze, że Eugeniusz Kwiatkowski działał w pierwszej połowie XX wieku, bo pozostawił po sobie Centralny Okręg Przemysłowy, Gdynię i jeszcze kilka innych projektów. Dziś w polskiej polityce nie miałby szans na posadę szofera. Czasy bezpartyjnych fachowców w polityce każdego szczebla minęły bezpowrotnie, a jakie są tego efekty, możemy oglądać na co dzień. I choć idealizowanie nigdy nie jest dobrym doradcą, to przedsięwzięcie, jakim był Centralny Okręg Przemysłowy, w ramach którego na obszarze obecnego województwa podkarpackiego powstało wiele fabryk, imponuje, nawet w XXI wieku. Przede wszystkim tempem i jakością pracy oraz nowoczesnością inwestycji, które na tamte czasy należały do najbardziej innowacyjnych w Europie.

Dlaczego ludzi formatu Kwiatkowskiego nie ma dziś w polityce? Bo… Warto niekiedy przyjrzeć się wystąpieniom publicznym, gdzie obok siebie głos w dyskusji zabierają przedstawiciele polityki samorządowej lub rządowej i dużego biznesu prywatnego, albo korporacji. Zwykle tych pierwszych dzieli od tych drugich przepaść intelektualna, mentalna, a nawet kulturalna. Na niekorzyść tych pierwszych, oczywiście. Smutno, żeby nie powiedzieć – z zażenowaniem, się na to patrzy. Etos służby publicznej dawno gdzieś się rozpłynął. Najważniejsza jest lojalność wobec partyjnych liderów. A mierność? Stała się atutem!

Polityka ma też to do siebie, że pokusa wykorzystywania informacji do manipulacji bywa niezwykle pociągająca. Od ponad dwóch lat obserwujemy dramat wojny domowej w Syrii i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy i jak ten konflikt się zakończy. Ayham Mohsin, Syryjczyk od 14 lat mieszkający w Rzeszowie, stawia tezy, które dla większości z nas, czerpiących wiedzę o sytuacji w Syrii wyłącznie z największych polskich mediów, mogą być szokujące. Dlatego, kompetencje, panowie! Kompetentnymi najtrudniej manipulować.

Page 6: VIP Biznes&Styl

REDAKCJA

redaktor naczelna Aneta Gieroń [email protected] tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny Jaromir Kwiatkowski [email protected] Anna Olech [email protected] Katarzyna Grzebyk [email protected] fotograf Tadeusz Poźniak [email protected]

skład Artur Buk

współpracownicy Anna Koniecka,i korespondenci Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens, Jerzy Borcz

REKLAMA I MARKETING

dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik [email protected] tel. 17 862-22-21

dyrektor ds. reklamy Adam Cynk [email protected] tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy Grażyna Janda [email protected] tel. kom. 502 798 600

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/235-310 Rzeszów

tel. 17 862-22-21fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.ple-mail: [email protected]

WYDAWCA

SAGIER PR S.C.ul. Cegielniana 18c/2

35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl

Page 7: VIP Biznes&Styl
Page 8: VIP Biznes&Styl
Page 9: VIP Biznes&Styl

estiwal, organizowany od 2011, roku przypomina o trzech geniuszach teatru, których świat nie do końca identyfiku-je z Rzeszowem i Podkarpaciem. A przecież Jerzy Grotowski jest obecny w tak wielu miejscach Rzeszowa. W Pa-łacyku Lubomirskich tuż przy Alei pod Kasztanami, gdzie się urodził, w kamienicy przy ul. Szopena, gdzie jego ro-dzina na czas jakiś znalazła schronienie w czasie wojny, w księgach parafialnych, gdzie jest akt chrztu małego Jurka, w Nienadówce. Jednocześnie Grotowski to jeden z największych reformatorów teatru XX wieku. Genialny dyrektor Teatru 13 Rzędów w Opolu, wizjoner Teatru Laboratorium we Wrocławiu, geniusz i prowokator, autor jednego z naj-

ważniejszych manifestów teatralnych XX wieku – „Ku teatrowi ubogiemu”. Znakomity Tadeusz Kantor, twórca teatru Cricot 2, i jego spektakle: „Umarła klasa”, „Wielopole, Wielopole”, „Nigdy tu już nie powrócę” – tak bardzo wpisują się w Wielopole Skrzyńskie, w tamtejszą plebanię, gdzie Kantor się urodził. W końcu Jerzy Szajna, postać może najbardziej w Rzeszowie znana, przez lata mocno tu obecna. Jego spektakl „Deballage” wielokrotnie wystawiany był na deskach Teatru im. Wandy Siemaszko-wej, a prace wybitnego malarza, scenografa i reżysera na stałe prezentuje Szajna Galeria.

– W tym roku formuła festiwalu poszerzona jest o międzynarodowy konkurs dla teatrów instytucjonalnych i nieinstytucjonal-nych, prowadzących żywy dialog z twórczością, ideami, dokonaniami artystycznymi Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora i Józefa Szajny – mówi Aneta Adamska, dyrektor artystyczna festiwalu. – Festiwalowi towarzyszyć będzie też niezwykła wysta-wa: „W kręgu Szajny i Kantora. Krakowska szkoła scenografii po 1956 roku: Andrzej Majewski, Krzysztof Pankiewicz, Kazi-mierz Wiśniak, Krystyna Zachwatowicz”, jaką będzie można oglądać w rzeszowskim Biurze Wystaw Artystycznych.

Na duże festiwalowe wydarzenie zapowiada się promocja najnowszej książki prof. Zbigniewa Osińskiego „Spotkania z Je-rzym Grotowskim”. Interesująca tym bardziej, że prof. Osiński jest najwybitniejszym znawcą twórczości Grotowskiego, a jedno-cześnie bardzo aktywnym uczestnikiem oraz mentorem wszystkich edycji rzeszowskiego festiwalu.

„Źródła pamięci. Grotowski – Kantor – Szajna”, zorganizowane przez Urząd Miasta Rzeszowa, potrwają w tym roku od 16 do 20 października. Większość spektakli, na które wstęp jest wolny, odbędzie się w Teatrze Maska. Tam też nastąpi otwarcie fe-stiwalu i premiera tegoż teatru – „Na pełnym morzu”. Spotkania autorskie zaplanowane są w rzeszowskim BWA, zaś promocja książki prof. Osińskiego w Galerii Miasta Rzeszowa. Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards w spektaklu „Living room” zobaczymy w I LO w Rzeszowie, zaś festiwal zakończy przedstawienie „Dybuk” w Teatrze Przedmieście.

Szczegółowy program festiwalu znajduje się na stronie Teatru Maska www.teatrmaska.pl i Teatru Przedmieście www.teatr-przedmiescie.pl ■

Tekst Aneta GierońFotografie Archiwum Teatru Przemieście

WYDARZENIE

The living room.

Page 10: VIP Biznes&Styl

Mecenas Gali VIP-a

Sponsorzy główni Gali VIP-a

Już w listopadzie po raz drugi wręczymy wyróżnienia dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2013 roku. Wielka Gala VIP-a połączona z wręczeniem statuetek autorstwa znakomitego rzeźbiarza, Macieja Syrka oraz recitalem Hanny Banaszak odbędzie się 23 listopada 2013 r. w Filharmonii Pod-karpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2013, VIP Biznes 2013, VIP Kultura 2013 oraz VIP Odkrycie Roku 2013. We wrześniowym wydaniu magazynu VIP prezentu-jemy wszystkie osoby nominowane w konkursie w poszczególnych kategoriach, z wyjątkiem Odkrycia

Roku, które ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu. Zwycięzcy zostaną wy-brani na podstawie głosów blisko 200 osób, przedstawicieli życia publicznego: polityków, samorządow-ców, przedstawicieli wolnych zawodów, przedsiębiorców, artystów, szefów instytucji.

Swój bardzo ważny udział w głosowaniu będzie miała też Kapituła Konkursowa w skład której wchodzą: prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba,

rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP

Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy WSIiZ w Rzeszowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor ds. Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska. Na honorowych członków Kapituły zaprosiliśmy też ubiegłorocznych laureatów naszego rankingu: prof. Martę Wierzbieniec, dyrektorkę Filharmonii Podkarpackiej; Marka Dareckiego, prezesa WSK Rzeszów i Jana Burego, posła PSL-u.

Już w listopadzie po raz drugi wręczymy wyróżnienia dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2013 roku. Wielka Gala VIP-a połączona z wręczeniem statuetek autorstwa znakomitego rzeźbiarza, Macieja Syrka oraz recitalem Hanny Banaszak odbędzie się 23 listopada 2013 r. w Filharmonii Pod-karpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2013, VIP Biznes 2013, VIP Kultura 2013 oraz VIP Odkrycie Roku 2013. We wrześniowym wydaniu magazynu VIP prezentu-jemy wszystkie osoby nominowane w konkursie w poszczególnych kategoriach, z wyjątkiem Odkrycia

Roku, które ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu. Zwycięzcy zostaną wy-brani na podstawie głosów blisko 200 osób, przedstawicieli życia publicznego: polityków, samorządow-ców, przedstawicieli wolnych zawodów, przedsiębiorców, artystów, szefów instytucji.

Swój bardzo ważny udział w głosowaniu będzie miała też Kapituła Konkursowa w skład której wchodzą:

rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP

Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy WSIiZ w Rzeszowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor ds. Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska. Na honorowych członków Kapituły zaprosiliśmy też ubiegłorocznych laureatów naszego rankingu: prof. Martę Wierzbieniec, dyrektorkę Filharmonii Podkarpackiej; Marka Dareckiego, prezesa WSK Rzeszów i Jana Burego, posła PSL-u.

Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, od 2005 do 2013 roku senator PiS. W latach 2005-2007 sekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europej-skiego. Przez 6 lat (2004-2010) była przewodniczącą, a następ-nie wiceprzewodniczącą Regionu Podkarpackiego PO.Tadeusz Ferenc, samorządowiec i polityk, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa. Wcześniej był m.in. prezesem Spółdziel-ni Mieszkaniowej Nowe Miasto w Rzeszowie.Zbigniew Rynasiewicz, od 2005 r. poseł Platformy Obywa-telskiej. Przewodniczący sejmowej komisji infrastruktury. Od 2013 roku sekretarz stanu w Ministerstwie Transportu.Małgorzata Chomycz-Śmigielska, wojewoda podkarpacka. Od 2006 r. dyrektor biura podkarpackiej PO, w 2007 r. została wi-cewojewodą, a w grudniu 2010 r. po raz pierwszy objęła urząd wojewody.

Stanisław Ożóg, od 8 lat poseł Prawa i Sprawiedliwości. W la-tach 1992-1998 był burmistrzem Sokołowa Małopolskiego, od 1999 r. do 2005 r. zajmował stanowisko starosty rzeszowskiego.Krystyna Skowrońska, posłanka PO, była prezes Banku Spół-dzielczego w Przecławiu. W Sejmie nieprzerwanie od 2001r., wiceprzewodnicząca sejmowej komisji fi nansów publicznych.Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. Za-nim został eurodeputowanym, przez kilka lat pracował w Bruk-seli jako urzędnik. Wiceprzewodniczący rzeszowskiego PiS. Marek Kuchciński, poseł PiS od 2001 roku. W latach 1999–2001 zajmował stanowisko wicewojewody podkarpackiego. W 2010 roku został wicemarszałkiem Sejmu.Piotr Przytocki, prezydent Krosna od 2002 roku. Wybory w 2006 r. i w 2010 r. wygrywał z ponad 70. poparciem wybor-ców. Tygodnik „Newsweek Polska” przyznał mu tytuł „Najlep-szy Prezydent w Polsce 2008”.

Statuetka VIP-a autorstwa Macieja Syrka.

Najbardziej wpływowi Podkarpacia

Nominacje Polityka

2013

Sponsorzy Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a

Adam Góral, współzałożyciel i prezes Asseco Poland SA. Pre-zes Podkarpackiego Klubu Biznesu, współzałożyciel Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie.Janusz Zakręcki, prezes PZL Mielec. Absolwent Politechniki Krakowskiej, który sprowadził do Mielca produkcję legendar-nych śmigłowców Black Hawk.Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie, prezes sekcji żużlowej Stali Rzeszów, właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.Adam i Jerzy Krzanowscy, założyciele i współwłaściciele fi r-my „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krze-seł i jest największym wytwórcą foteli oraz krzeseł w Euro-pie Środkowej.Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel fi rmy „Ciarko”. Naj-większy w Polsce i trzeci w Europie producent okapów ku-chennych z Sanoka. „Ciarko” zatrudnia ponad 400 osób i pro-dukuje ponad 700 tys. okapów rocznie.Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Infor-matyka Podkarpacka” skupiającego kilkadziesiąt fi rm infor-matycznych z naszego regionu. Wiesław Grzyb, przedsiębiorca z Dębicy, założyciel i prezes Arkus & Romet Group, który w ciągu ćwierćwiecza zbudował największe w Polsce imperium rowerowe, którego roczne ob-roty sięgają 200 mln zł. Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody. Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, fi r-my będącej jednym z największych producentów farb i lakie-rów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w całej Euro-pie Środkowowschodniej, a fi rma zatrudnia ponad 500 osób.Anna i Czesław Koliszowie, właściciele fi rmy „Ankol”, głów-nego dostawcy materiałów i wyrobów kompletujących dla lot-niczych zakładów produkcyjnych oraz autoryzowanego przed-stawiciela wybranych polskich zakładów zbrojeniowych.

Więcej informacji o rankingu na stronie www.biznesistyl.pl/rankingvip. Czytelnicy magazynu VIP Biznes&Styl oraz portal biznesistyl.pl mogą także do końca października typować i głosować we wszystkich kategoriach wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: [email protected] oraz [email protected]. Zwycięscy naszego rankingu

oraz relacja z Gali VIP-a już w listopadowym numerze naszego magazynu oraz na stronach www.biznesistyl.pl

Najbardziej wpływowi Podkarpacia

Nominacje Biznes Nominacje KulturaWiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sano-ku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksiń-skiego.Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Menedżerka kultury, która w nieco ponad 10 lat potra-fi ła w niewielkim mieście stworzyć znane i cenione w Polsce muzeum.Janusz Szuber, znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, któ-re stawiane są w tym samym szeregu, co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie. Odkrywca grodu z epoki brązu na Podkarpaciu. Twórca ar-cheologicznego skansenu „Karpacka Troja” w Trzcinicy koło Jasła. Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel Wydawnic-twa „BOSZ” w Lesku, specjalizującego się w edycji albumów o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i dziedzictwie kulturowym.Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i scenarzystka te-atru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna.” Laureatka wie-lu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą.Andrzej Kołder, krośnianin, kolekcjoner dzieł sztuki i kustosz Muzeum Zamkowego „Kamieniec” w Odrzykoniu. Twórca prywatnego Muzeum Kultury Szlacheckiej w Kopytowej.Stanisław Piotr Makara, dyrektor Muzeum Kresów w Lu-baczowie. Dzięki jego staraniom do świetności wrócił za-bytek światowej klasy – Cerkiew św. Paraskewy w Radru-żu z XVI w. Jerzy Ginalski, archeolog, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Twórca „Miasteczka Galicyjskiego” oraz szlacheckiego dworu ze Święcan w sanockim skansenie.Karol Wit Wojtowicz, od 23 lat dyrektor Muzeum – Zamku w Łańcucie. Absolwent historii sztuki na Katolickim Uniwer-sytecie Lubelskim.

Page 11: VIP Biznes&Styl

Sponsorzy Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a

Adam Góral, współzałożyciel i prezes Asseco Poland SA. Pre-zes Podkarpackiego Klubu Biznesu, współzałożyciel Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie.Janusz Zakręcki, prezes PZL Mielec. Absolwent Politechniki Krakowskiej, który sprowadził do Mielca produkcję legendar-nych śmigłowców Black Hawk.Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie, prezes sekcji żużlowej Stali Rzeszów, właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.Adam i Jerzy Krzanowscy, założyciele i współwłaściciele fi r-my „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krze-seł i jest największym wytwórcą foteli oraz krzeseł w Euro-pie Środkowej.Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel fi rmy „Ciarko”. Naj-większy w Polsce i trzeci w Europie producent okapów ku-chennych z Sanoka. „Ciarko” zatrudnia ponad 400 osób i pro-dukuje ponad 700 tys. okapów rocznie.Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Infor-matyka Podkarpacka” skupiającego kilkadziesiąt fi rm infor-matycznych z naszego regionu. Wiesław Grzyb, przedsiębiorca z Dębicy, założyciel i prezes Arkus & Romet Group, który w ciągu ćwierćwiecza zbudował największe w Polsce imperium rowerowe, którego roczne ob-roty sięgają 200 mln zł. Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody. Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, fi r-my będącej jednym z największych producentów farb i lakie-rów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w całej Euro-pie Środkowowschodniej, a fi rma zatrudnia ponad 500 osób.Anna i Czesław Koliszowie, właściciele fi rmy „Ankol”, głów-nego dostawcy materiałów i wyrobów kompletujących dla lot-niczych zakładów produkcyjnych oraz autoryzowanego przed-stawiciela wybranych polskich zakładów zbrojeniowych.

Więcej informacji o rankingu na stronie www.biznesistyl.pl/rankingvip. Czytelnicy magazynu VIP Biznes&Styl oraz portal biznesistyl.pl mogą także do końca października typować i głosować we wszystkich kategoriach wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: [email protected] oraz [email protected]. Zwycięscy naszego rankingu

oraz relacja z Gali VIP-a już w listopadowym numerze naszego magazynu oraz na stronach www.biznesistyl.pl

Najbardziej wpływowi Podkarpacia

Nominacje Biznes Nominacje KulturaWiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sano-ku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksiń-skiego.Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Menedżerka kultury, która w nieco ponad 10 lat potra-fi ła w niewielkim mieście stworzyć znane i cenione w Polsce muzeum.Janusz Szuber, znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, któ-re stawiane są w tym samym szeregu, co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie. Odkrywca grodu z epoki brązu na Podkarpaciu. Twórca ar-cheologicznego skansenu „Karpacka Troja” w Trzcinicy koło Jasła. Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel Wydawnic-twa „BOSZ” w Lesku, specjalizującego się w edycji albumów o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i dziedzictwie kulturowym.Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i scenarzystka te-atru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna.” Laureatka wie-lu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą.Andrzej Kołder, krośnianin, kolekcjoner dzieł sztuki i kustosz Muzeum Zamkowego „Kamieniec” w Odrzykoniu. Twórca prywatnego Muzeum Kultury Szlacheckiej w Kopytowej.Stanisław Piotr Makara, dyrektor Muzeum Kresów w Lu-baczowie. Dzięki jego staraniom do świetności wrócił za-bytek światowej klasy – Cerkiew św. Paraskewy w Radru-żu z XVI w. Jerzy Ginalski, archeolog, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Twórca „Miasteczka Galicyjskiego” oraz szlacheckiego dworu ze Święcan w sanockim skansenie.Karol Wit Wojtowicz, od 23 lat dyrektor Muzeum – Zamku w Łańcucie. Absolwent historii sztuki na Katolickim Uniwer-sytecie Lubelskim.

Page 12: VIP Biznes&Styl

12 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Malva jest autorstwa Elwiry i Wiktora Szpaków z pod-karpackiej winnicy „Jasiel”, którzy swoją winiarską histo-rię piszą od 2001 roku. Zaczynali od niewielkiego ogro-du winoroślowego, potem była 20-arowa winnica w miej-scowości Jareniówka pod Jasłem, w końcu od 5 lat są po-siadaczami jedynej na Podkarpaciu i jednej z ładniejszych w Polsce winnicy tarasowej położonej w przysiółku Łę-

górz. Winnica ma ponad 2 hektary i, jak na podkarpackie realia – jest całkiem duża. Większość bowiem ze 120 re-gionalnych winnic to niewielkie, kilkuarowe ogrody wi-noroślowe, a wszystkie winnice w regionie zajmują nie-co ponad 150 hektarów. Siła podkarpackiego winiarstwa tkwi bowiem nie w olbrzymich, przemysłowych wręcz winnicach, ale w jakości wytwarzanego tu wina. Zagłębie

Trudno w to uwierzyć, ale Jasło od kilku lat uznawane jest za stolicę polskiego winiarstwa, a podkarpackie wino za najlepsze w Polsce. W regionie w ponad 120 winnicach odbywa się winobranie, które potrwa do połowy października, a potem, jak zapowiadają winiarze, można się spodziewać wyjątkowo dobrego wina z rocznika 2013. Może nawet tak znakomitego, jak Malva 2012 – białe wino wytrawne powstałe z połączenia dwóch odmian wino-gron: Ortega i Aurora, o którym Tomasz Kolecki-Majewicz, wielokrotny mistrz polskich sommelierów, napisał: cudeńko gotowe wygrywać laury wszędzie. Kremowa faktura, fantastycznie mineralne, pełne owocowego nerwu i kwiatowej subtelności.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

WINOBRANIE

Elwira i Wiktor Szpakowie.

Page 13: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 13

WINOBRANIE

winiarzy koncentruje się w okolicach Jasła i Krosna, Rze-szowa oraz Jarosławia i Przemyśla. I choć Podkarpacie nie ma długich historycznych tradycji winiarskich, klimat u nas też jest sporo gorszy od tego w zachodniej Polsce, w okolicach Zielonej Góry, która przez lata uznawana była za stolicę polskiego wina, to jednak pasja i podkarpackie gleby – dobre do uprawy winorośli – sprawiły, że o pod-karpackim winie mówi się coraz głośniej i z coraz więk-szym uznaniem.

– Powszechnie wiadomo, że w ponad 80 procentach, może nawet w 90, wpływ na jakość wina ma gleba, na której rosną winogrona, resztę stanowi to „coś”, co każ-da winnica i winiarz mają niepowtarzalnego – mówi El-wira Szpak. – Uważamy z mężem, że akurat gleba w na-szej winnicy, niezwykle zasobna w unikatowy less z na-wiewami margla i łupka, jest idealna do nasadzeń z białe-go wina, choć wina czerwone też wychodzą bardzo dobre.

Pewnie dlatego Elwira i Wiktor Szpakowie, którzy od kilku tygodni mają pozwolenie na legalną sprzedaż swo-ich win i są w nielicznej, bo ledwie kilkuosobowej gru-pie winiarzy z Podkarpacia, którzy takie pozwolenie po-siadają, do sprzedaży wprowadzili trzy wina białe: Ma-lva, Rozeda, Robinia, i jedno czerwone: Peonia. Ceny wa-hają się od 52 do 72 zł. Drogo, zważywszy że w sklepie już za 30 zł można kupić dobre wino australijskie albo ar-gentyńskie.

– Mamy świadomość, że są to ceny dla osób, które choć trochę znają się na winach i potrafią docenić bardzo dobry produkt wytwarzany w niewielkiej ilości, tylko dla wybra-nych odbiorców – dodaje Wiktor Szpak. – W Europie do-bre wino kosztuje 10-15 euro, przy czym we Francji czy we Włoszech zrobienie wina takiej jakości jak nasza Mal- va, jest dużo łatwiejsze niż w Polsce.

– W biednym, nieuprzemysłowionym Podkarpaciu, zwłaszcza w jego południowej części, gdzie nigdy nie było dużych miast i większych zakładów pracy, winnice mogą być idealnym sposobem na zaktywizowanie ludzi, stwo-rzenie rodzinnych biznesów, znalezienia sposobu, by do-robić do skromnych pensji i zmienić swoje życie – przeko-nuje Wiktor Szpak.

Bo pieniądze kryją się w enoturystyce – winiarskiej tu-rystyce, coraz bardziej popularnej formie spędzania czasu w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych i coraz chęt-niej praktykowanej także w Polsce i na Podkarpaciu. Bogaci pasjonaci wina jeżdżą na winiarskie włóczęgi do Kalifornii albo Republiki Południowej Afryki, zamożni degustują wina w osadach winiarskich na Węgrzech, w Słowacji, i Mołda-wii, niebiedni coraz częściej chcą smakować wina, podró-żując po Podkarpaciu. Już dziś, kto zjedzie w okolice Jasła, w co najmniej kilku bardzo dobrych winnicach nie zawie-dzie się serwowanym tam winem i samymi winnicami.

– Z roku na rok coraz więcej osób chce zwiedzać win-nice i smakować lokalnego wina – mówią Szpakowie. – I o ile jeszcze kilka lat temu były to osoby mocno dojrza-łe, to w ostatnich latach zaskakuje nas spora grupa bardzo młodych gości: studentów, uczniów szkół średnich, mło-dych małżeństw i grup przyjaciół, którzy chcą spędzić czas w naszej winnicy. Ceny wstępu na poziomie 10-20 zł od osoby nie są zaporowym wydatkiem.

Ciekawość gości jest tym większa, że wystarczy kilka chwil spędzonych w winnicy, by zauważyć, że na pozór ta-kie samo wino różni się w sposób niebywały. W zależności od odmiany niby te same czerwone albo białe kiście sma-kują diametralnie różnie. Inaczej Siegerrebe, Solaris, ina-czej Muskaris, z których robi się wina białe. Podobnie jest z Rondem, Regentem i Cabernet Dorsą, odmianami, z któ-rych powstaje wino czerwone.

Nie ma wątpliwości, że zainteresowanie dobrymi, re-gionalnymi winami w kolejnych latach będzie rosło, tak samo jak liczba osób chcących choć kilka dni spędzić w prawdziwej winnicy, gdzie można podejrzeć proces pro-dukcji wina. Jeśli do tego dodać, że wino z obecnego rocz-nika, ze względu na długie, suche i bardzo słoneczne lato, może być tak dobre, jak rzadko w którym roku, to mówie-nie o Podkarpaciu jako o zagłębiu wina i winiarzy przesta-je być fanaberią, a staje się faktem. ■

Page 14: VIP Biznes&Styl

14 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Na początku września, podczas otwarcia Forum Eko-nomicznego w Krynicy, premier Donald Tusk ogłosił ko-niec kryzysu. Tylko czy to aby nie naiwne zaklinanie rze-czywistości, które nie koresponduje z faktami z ostatnich tygodni? A te są niepokojące: Sejm zgodził się na obniżony próg ostrożności w ustawie o finansach publicznych i defi-cyt budżetowy w 2013 roku wyniesie 51,6 mld zł. VAT do

SALON opinii

Dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista, rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie, współorganizator rankingu Złotej Setki Największych Firm Podkarpacia oraz Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, była wieloletnia

prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, obecnie dyrektor Wydziału Certyfikacji i Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim, byli gośćmi debaty w ramach cyklu spotkań

BIZNESiSTYYL.pl „Na Żywo”, która odbyła się w restauracji Oranżeria w hotelu Rzeszów. Czy, podobnie jak premier Donald Tusk, odwołali kryzys w Polsce?! Odpowiedź jest trochę bardziej

skomplikowana niż medialne harce słowne premiera Tuska na Forum Ekonomicznym w Krynicy.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

2016 roku utrzyma się na poziomie 23 proc., choć od 2014 roku miał być 22-procentowy. W końcu zamieszanie z OFE nawet dla laika jest czytelnym sygnałem, że rząd rozpacz-liwie próbuje ratować finanse publiczne.

– Na pewno nie możemy opowiadać bajek, że kry-zys skończył się wczoraj czy przedwczoraj – stwierdził dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista. – Obiecuję, że pierw-szy będę głosił, iż kryzys się skończył, ale pod warun-kiem, że w ciągu najbliższych dwóch lat bezrobocie w Pol-sce spadnie do 6-7 procent. Obecnie jest dwucyfrowe, a na Podkarpaciu sięga 15,5 proc.

Rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie zwrócił uwagę na samą definicję słowa kryzys. Jeśli po-patrzeć na zestawienia przygotowywane przez Bank Świa-

DEBATA BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”

Bohaterowie spotkania (od lewej): Krzysztof Kaszuba, Barbara Kuźniar-Jabłczyńska i prowadząca Aneta Gieroń.

Page 15: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 15

SALON opinii

towy, jedną z najważniejszych instytucji finansowych świata, to w gronie 180 najważniejszych krajów, tylko 10-15 procent ma PKB poniżej zera, czyli w uproszcze-niu możemy mówić, że są w kryzysie. Polska, której PKB ma obecnie 0,8 proc. wzrostu gospodarczego, w teorii nie jest w kryzysie.

– Ale gdy dyskutujemy o kryzysie, warto też spojrzeć na kategorie, o których często nie mówimy. To jest wła-śnie kategoria pracy, a w Polsce stopa bezrobocia jest dwu-cyfrowa, zwłaszcza że praca jest bardzo ważna nie tylko w gospodarczym, ale i społecznym wymiarze. Człowiek żyje, kiedy pracuje, ma wtedy szansę zaspokoić swoje pod-stawowe potrzeby oraz rozwijać się jako człowiek. A licz-by są nieubłagane. Pod koniec lipca 2013 roku Urząd Sta-tystyczny w Rzeszowie opublikował dane, z których wyni-ka, że zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw w skali roku zmniejszyło się o 2 proc., a stopa bezrobocia na Podkarpa-ciu sięgnęła 15,5 proc. Przeciętne wynagrodzenie w sekto-rze przedsiębiorstw wyniosło 3158 zł i było o ponad 700 zł niższe od średniej kraju, co daje naszemu regionowi przed-ostatnie miejsce, po warmińsko-mazurskim, w grupie naj-uboższych mieszkańców Polski – mówił Kaszuba.

– Kolejna kategoria, to dług zagraniczny. Ten w Polsce w 2002 roku wynosił około 80 mld dolarów, dziś to już jest prawie 400 mld dolarów. Do tego rosnący deficyt budżeto-wy, który w tym roku w Polsce wyniesie rekordowe 51,6 mld zł i gdy podsumować te konkretne wartości, to okazuje się, że sytuacja w Polsce jest trudna – kontynuował dr Ka-szuba. – W gospodarce przyjmuje się, że jeśli pożyczamy np. 100 mln zł, to 40 mln zł przeznacza się na obsługę dłu-gu, zaś 60 mln zł na inwestycje, które będą kreować pie-niądze na rozwój i szybką spłatę zadłużenia. Polskie samo-rządy, niestety, coraz częściej i coraz bardziej zadłużają się nie po to, by inwestować, ale by spłacać odsetki od zaciąg- niętych już wcześniej kredytów. Dlatego warto zadawać pytania, na ile efektywnie, produktywnie wykorzystujemy środki, które posiadamy, a moim zdaniem lata 2007-2013 to była w wielu przypadkach klęska Polski i Polaków jeśli chodzi o efektywne wykorzystanie pieniędzy, także z unij-nych dotacji.

Przykład? – Choćby lotnisko w Lublinie, na które wy-dano 500 mln zł – wyliczał dr Kaszuba. – Tylko po co to komu, skoro Lublin od Warszawy dzieli 150 km i na war-szawskie lotnisko można z Lublina dojeżdżać szybką ko-leją w godzinę. Lecz samorządowcy nie kierowali się roz-

tropnością, ale manią lokalnej wielkości. I tak mamy lotni-sko za 500 mln zł, które może zwróci się za 100 lat, a w ko-lejnych latach trzeba będzie dokładać olbrzymie kwoty do jego utrzymania.

Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor Wydziału Cer-tyfikacji i Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzę-dzie Wojewódzkim, przyznała, że z natury jest optymistką, choć bardzo racjonalnie patrzącą na świat i powołała się na raport Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, nie-zależnego, cenionego podmiotu analitycznego. A progno-zy Instytutu na kolejne lata w oparciu o wskaźniki makro-ekonomiczne są przyzwoite. – Mamy wzrost PKB, troszkę spadło bezrobocie, rośnie nam popyt wewnętrzny. Mamy spory zastrzyk europejskich środków jeszcze niewydanych z perspektywy 2007-2013. W najbliższych latach prawie 2 mld zł euro w ramach programu Polska Wschodnia zosta-nie podzielone pomiędzy 5 województw, czyli część tych pieniędzy otrzyma Podkarpacie, do tego trzeba doliczyć prawie 2 mld zł w ramach naszego Regionalnego Progra-mu Operacyjnego, jakie będziemy mieć do wydania w la-tach 2014-2020. To wszystko pozwala spokojnie oczeki-wać na to, co zdarzy się w gospodarce polskiej i podkar-packiej w kolejnych miesiącach – podkreślała Jabłczyńska.

Oczywiście, z punktu widzenia rozwoju gospodarcze-go Polski, Podkarpacia, najważniejsze są inwestycje, któ-re generują miejsca pracy, dlatego wszyscy musimy się in-teresować, jak samorządy regionalne wykorzystują pienią-dze unijne i jak w najbliższej perspektywie chcą je wyko-rzystać. Nie jest sztuką się zadłużać, wielką sztuką jest sen-sownie brać kredyty i tak je inwestować, by przynosiły ko-rzyści przez wiele lat. Dlatego dla wielu osób mogą być ►

Page 16: VIP Biznes&Styl

16 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

SALON opinii

dyskusyjne inwestycje w Rzeszowie, np. fontanna multi-medialna, kładka, czy ogrody bernardyńskie, choć takie in-westycje na pewno urozmaicają przestrzeń miejską.

Prawda bowiem jest też taka, że w Polsce dług publicz-ny wynosi już 874 mld zł. Zadłużenie gigantyczne, czy równie gigantyczne korzyści? Z punktu widzenia miesz-kańca Podkarpacia trochę trudno mówić o skoku cywiliza-cyjnym w naszym regionie, skoro ciągle nie mamy auto-strady A4, drogi ekspresowej S19, ani szybkiej kolei.

– To, że nie zbudowaliśmy w ostatnich latach w Pol-sce autostrad, mając tak gigantyczne pieniądze z Unii Eu-ropejskiej, to jest rozbój w biały dzień. To, że nie naprawi-liśmy, żeby nie powiedzieć – zepsuliśmy jeszcze bardziej kolej, jaką zbudował Franciszek Józef, to jest niechlujstwo w działaniu wszystkich rządzących po 1989 roku. Dlatego spróbujmy pieniądze na lata 2014-2020 wydać najrozum-niej jak się da – przekonywała Kuźniar-Jabłczyńska. – I nie toczmy niekiedy sporów o jednego, czy dwóch urzędni-ków, bo proszę mi wierzyć, muszą być profesjonalnie przy-gotowane osoby, które będą sprawowały kontrolę nad sen-sownym wydawaniem unijnych pieniędzy.

Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszo-wa, obecny na debacie, przyznał, że nie jest entuzjastą ani propagandy sukcesu, ani też nie skłania się ku skraj-nemu czarnowidztwu kryzysowemu. – Dostrzegam po-zytywne i negatywne zjawiska w gospodarce kraju i po-szczególnych regionów i od lat dochodzę do tego same-go wniosku, że po prostu brakuje nam mężów stanu, któ-rzy mieliby dość siły, determinacji oraz wizji, by gospo-darczo i długofalowo rozwijać regiony, a co za tym idzie, całą Polskę – mówił Dec.

Dziś największy wpływ na poziom gospodarczy Polski ma kondycja finansowa małych i średnich firm, które wy-pracowują lwią część polskiego PKB, bo ponad 70 proc. Jaka jest ich kondycja w Polsce i na Podkarpaciu? Kolejni politycy mówią o ułatwieniach i ulgach dla nich, a w rze-czywistości wiele z nich dogorywa pod ciężarem obcią-żeń fiskalnych. W dodatku są to miejsca, które gwaran-tują większość miejsc pracy, bo przecież nie wszyscy za-

trudnieni są w sektorze budżetowym, czy dużej korporacji, czyli w miejscach, gdzie o gwarancje i bezpieczeństwo fi-nansowe najłatwiej.

– System podatkowy w tym państwie zawsze był zły i to nie zmienia się od lat. Mamy prawo podatkowe, które jest niezrozumiałe, które faworyzuje fiskusa, a państwo nie robi prawie nic, by ułatwić przedsiębiorcom życie – sko-mentowała Barbara Kuźniar-Jabłczyńska.

– Ktoś kiedyś powiedział, że prawnicy doprowadzą do upadku i było to stwierdzenie niezbyt dalekie od prawdy – dodał Krzysztof Kaszuba.

Nasi goście pokusili się też o własne prognozy gospo-darcze dla Polski i Podkarpacia na najbliższe miesiące. We-dług Barbary Kuźniar-Jabłczyńskiej, najbliższe lata nie po-winny być najgorsze, gdyż publikowane wskaźniki są obie-cujące. – W najbliższej przyszłości otrzymamy z Unii pie-niądze na lata 2014-2020. Budżet Rzeszowa jest ponadmi-liardowy, Urzędu Marszałkowskiego także. I tylko obyśmy chcieli mieć wpływ w miejscach, gdzie żyjemy, na to, co się wydarzy w najbliższym otoczeniu. Strategia Rozwoju Województwa do 2020 roku bardzo szczegółowo określa, na co wydamy wspomniane prawie 2 mld euro. Wszyscy pilnujmy, by w dokumencie znalazły się rzeczy naprawdę ważne i wartościowe dla naszego regionu – zachęcała Ja-błczyńska.

Dr Krzysztof Kaszuba uznał, że szanse na optymizm gospodarczy są, ale wcześniej niezbędna jest zmiana sys-temu funkcjonowania kraju. – Jestem zwolennikiem wpro-wadzenie podatku obrotowego i zlikwidowania podatku CIT oraz obniżenia podatków osobom najbiedniejszym. Konieczna jest też optymalizacja wydawanych pieniędzy. Tak samo jak możliwie najszybsze dokończenie tego, co zaczęliśmy budować w Polsce i na Podkarpaciu w latach 2007-2013, dzięki temu mielibyśmy w końcu autostradę i szybką kolej. I, co najważniejsze, dbajmy, by solą ziemi Podkarpacia i Polski były małe i średnie firmy, bo one mają szanse tworzyć coś nowego, polskie marki, a dzięki temu być może uda się im zawojować region, Polskę, a może Eu-ropę i świat. ■

Co z polską i podkarpacką gospodarką w przyszłości...

Page 17: VIP Biznes&Styl
Page 18: VIP Biznes&Styl

18 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Czym dokładnie był Centralny Okręg Przemysłowy? – Częścią 4-letniego planu inwestycyjnego, który w 1936 roku ogłosił wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski i któ-ry miał doprowadzić do modernizacji, unowocześnienia i uprzemysłowienia Polski – wyjaśnia dr hab. Paweł Gra-ta, profesor UR, historyk. – Wstępne założenia planu były takie, że inwestycje będą lokowane w całym kraju, przy czym państwo miało inwestować w infrastrukturę, nato-miast inwestycje przemysłowe miały być dziełem inwe-storów prywatnych. Cały plan miał kosztować 1,8 miliar-da ówczesnych złotych, co było ogromną kwotą, niewiele mniejszą od rocznego budżetu Polski, który w tamtym cza-

Wszyscy pamiętają słynne powiedzenie Billa Clintona: Gospodarka, głupcze. Ale to nie amerykański prezy-dent, tylko Eugeniusz Kwiatkowski jest klasykiem gatunku. Wicepremier i minister skarbu II RP, współtwórca Gdyni i pomysłodawca Centralnego Okręgu Przemysłowego, już przed II wojną światową mawiał: Kompetencje, panowie. Efekt był taki, że przedwojenny COP, zrealizowany w trzy lata, dał 100 tysięcy nowych miejsc pracy. Za-kłady przemysłu zbrojeniowego, chemicznego, hutniczego, elektromaszynowego, lotniczego, jakie powstały w tam-tym okresie na terenie dzisiejszego województwa podkarpackiego, w XXI wieku są podstawą przemysłu naszego regionu. Klaster „Dolina Lotnicza”, jeden z największych sukcesów gospodarczych Podkarpacia ostatnich 20 lat, zatrudniający ponad 20 tys. ludzi, wprost mówi o swoich COP-owskich korzeniach i tradycji. I chyba nikt nie jest już w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądałyby dzisiaj: Rzeszów, Jasło, Stalowa Wola, Mielec, Dębica, Nowa Sarzy-na i Nowa Dęba, gdyby Eugeniusza Kwiatkowskiego nie było.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak, Urząd Miejski w Mielcu

sie wynosił około 2,2–2,4 mld zł. W sumie do 1939 roku na jego realizację wydano 2,4 miliarda zł.

Po roku, czyli w 1937 roku, okazało się, że prywatni przedsiębiorcy niespecjalnie chętni są do inwestowania, a raczej nie za bardzo mają co inwestować, gdyż kapitału w przedwojennej Polsce było niewiele, w związku z czym w lutym 1937 roku Eugeniusz Kwiatkowski zaproponował koncepcję budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego.

– Ustalono, że większość inwestycji będzie lokowa-nych w tzw. trójkącie bezpieczeństwa, czyli na terenach będących poza zasięgiem lotnictwa niemieckiego i so-wieckiego. Był to obszar części województw krakowskie-

CENTRALNY OKRĘG PRZEMYSŁOWY NA PODKARPACIU

INŻYNIERZE KWIATKOWSKI,

Dziękujemy!Eugeniusz Kwiatkowski.

Page 19: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 19

go, lwowskiego, lubelskiego i kieleckiego. W sumie 46 po-wiatów – mówi Paweł Grata. – Miały tam powstać fabry-ki zbrojeniowe (produkcja broni, prochu, amunicji, mate-riałów wybuchowych), zakłady hutnicze i metalurgiczne, przemysłu chemicznego, lotniczego, elektrotechnicznego oraz zakłady tzw. przemysłu pomocniczego, czyli prze-mysł, włókienniczy, odzieżowy, materiałów budowlanych, i ceramicznych. Sam COP podzielono na trzy regiony: su-rowcowy, który obejmował powiaty w województwie kie-leckim; zaopatrzeniowy, czyli tereny województwa lubel-skiego; i przetwórczy (produkcyjny) we wschodnich po-wiatach województwa krakowskiego, zachodnich woje-wództwa lwowskiego oraz trzech powiatach kieleckiego. Można powiedzieć, że mieliśmy ogromne szczęście, że ją-dro COP-u, jego najwartościowsza część, zlokalizowana została w dużej mierze na terenach obecnego wojewódz-twa podkarpackiego.

Koncepcja COP-u, zlokalizowanego w tej akurat czę-ści Polski, to była również drobiazgowo przemyślana de-cyzja wicepremiera Kwiatkowskiego. Chodziło m.in. o wyrównywanie jakości życia w Polsce A i B, a trze-ba pamiętać, że opisywany obszar był mocno zapóźnio-ny rozwojowo w stosunku do reszty Polski: tylko 17 proc. ludności mieszkało w miastach, a ukryte bezrobocie na wsi przekraczało pół miliona ludzi. Początek COP-u na tych terenach był też początkiem skoku cywilizacyjnego dla wielu miejscowości, a bywało, że i narodzin miast ze szczerego pola, lub w środku lasu, jak to było w przypad-ku Stalowej Woli, czy wsi Dęba, z której wyrosło miasto Nowa Dęba.

– Już zawsze powinniśmy dziękować Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu za to, jakim był politykiem i ekonomistą – twierdzi dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista, rektor Wyż-szej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie. – Tym bardziej, je-śli porównamy, jak dużo udało osiągnąć się w gospodarce polskiej w II RP i jak wiele szans zmarnowaliśmy w III RP.

Krzysztof Kaszuba nie ma wątpliwości, że sukces COP-u i II RP brał się z patriotycznej pasji, z jaką Polacy w dwu-dziestoleciu międzywojennym działali w sferze publicznej, politycznej, gospodarczej.

KTO RZĄDZIŁ POLSKĄ W II RP, KTO JEST W POLITYCE W III RP

– To byli ludzie, którzy urodzili się pod zaborami i w momencie, kiedy mieli szansę zrobić coś dla swoje-go kraju, który odzyskał niepodległość po 123 latach, to ich pasja działania była przeogromna – tłumaczy ekonomi-sta. W dodatku byli autentycznymi elitami intelektualnymi. W tamtym okresie absolwenci uniwersytetów i politechnik we Lwowie, Wiedniu, Odessie oraz innych ważnych ośrod-kach naukowych. To były wybitne jednostki, a takie w du-żym stopniu trafiały wtedy do działalności publicznej. One budowały wolną Polskę szybko, skutecznie, wzorując się na najlepszych osiągnięciach zachodniej Europy.

Zdaniem Kaszuby, trudno więc o analogie personal-ne z nieudolną klasą polityczną III RP. W latach 20. i 30. XX wieku podstawą działania rządzących były trzy sło-wa: Bóg, Honor, Ojczyzna. Dziś, jeśli ktoś chce, można opuścić słowo Bóg, ale Honor i Ojczyzna też już nie mają większego znaczenia – dodaje. I przywołuje słowa klasy-ka w polityce, który w latach 90. mawiał: „Pierwszy milion musisz ukraść”. W dodatku po 1989 roku zabrakło nam menedżerów i wizjonerów tej klasy co Eugeniusz Kwiat-kowski. W pierwszych latach transformacji gospodarczej w III RP zbyt często zaniedbywano produkcję, przemysł, a lekiem na całe zło miał być handel, szybka prywatyzacja oraz finansowa iluzja w wykonaniu politycznych magików. Trzeba też pamiętać, że przed II wojną światową w Europie dominowała wizja państwa narodowego z mocnym prze-mysłem. Gospodarki narodowe Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, czy Polski. Nie było mowy o globalizacji, jak pod koniec XX i na początku XXI wieku.

Co ciekawe, Centralny Okręg Przemysłowy jest typo-wym przykładem interwencjonizmu państwa w gospodar-kę, o jakim dziś w Polsce nie mogłoby być mowy. Zda-niem wielu, interwencjonizmu dyskusyjnego, ale z punk-tu widzenia województwa podkarpackiego bardzo uda-nego. Oceniając politykę gospodarczą państwa polskiego w ostatnich dwóch dekadach, ciągle trudno jest sformuło-wać możliwie najbardziej rzetelne i obiektywne oceny. ►

Wicepremier i minister skarbu inż. Eugeniusz Kwiatkowski (w czarnym kapeluszu), obok prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej prof. Ignacego Mościckiego (w jasnym kapeluszu). Na pierwszym planie, także obok prezydenta RP, inż. Stanisław Krzyczkowski – pierwszy dyrektor naczelny zakładów lotniczych w Mielcu w latach 1937-1939. Naprzeciwko generalicja – lekko odwrócony, wiceminister spraw wojskowych, szef administracji armii gen. bryg. inż. Aleksander Litwinowicz, na wprost – tuż za prezydentową Marią Mościcką z młodziutką mielczanką – gen. bryg. pil. Władysław Kalkus, pełniący obowiązki dowódcy lotnictwa w Ministerstwie Spraw Wojskowych.

GOSPODARKA

Dziękujemy!

Page 20: VIP Biznes&Styl

20 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Warto jednak przeanalizować bardzo wymowne słowa, ja-kie zaledwie kilka tygodni temu wypowiedział prof. Marek Belka, były premier, wicepremier i minister finansów, obec-nie prezes Narodowego Banku Polskiego. Belka stwierdził: – Powinniśmy zapomnieć o iluzji, że kapitał nie ma narodo-wości. Ma. Gdyby prezes Fiata, Sergio Marchionne chciał konstruować najtańsze samochody, to całą produkcję powi-nien przenieść z Włoch do Polski. Zrobił inaczej, choć nie było to zgodne z interesem koncernu, lecz z interesem naro-dowym i pewnym nieoficjalnym przymusem.

– Nie ma czegoś takiego, jak absolutnie wolny rynek – twierdzi Krzysztof Kaszuba. – Największe sukcesy go-spodarcze bywały związane z interwencjonizmem pań-stwowym. Tak rosła potęga Wielkiej Brytanii, Japonii, Ko-rei Południowej, Malezji i wielu innych krajów. Nie tak dawno Barack Obama, prezydent USA, zdecydował o wy-kupie prawie wszystkich akcji General Motors, bo zależa-ło mu na utrzymaniu miejsc pracy dla tysięcy Ameryka-nów. O miliardach dolarów wpompowanych w bankrutują-ce banki już nie wspomnę, tak samo, jak o interwencyjnej polityce Angeli Merkel, która wsparła przemysł motoryza-cyjny czy stoczniowy w Niemczech.

To, co jednak do dziś robi największe wrażenie w oce-nach COP-u, pomijając dyskusje wokół państwowego in-terwencjonizmu w gospodarkę, to tempo prac i jakość dzia-łania. To niewiarygodne, że COP powstał w niespełna trzy lata w czasach, gdy nie było telefonów komórkowych, lap-topów, specjalistycznego oprogramowania w każdej dzie-dzinie. Wystarczyła niewiarygodna pasja, profesjonalizm, znakomite wykształcenie i spokój od ówczesnej biurokra-cji oraz gąszczu uregulowań prawnych, jakie dziś hamują rozwój gospodarki i przedsiębiorczości w Polsce.

ULGI PODATKOWE! TAK SAMO WAŻNE W XX, JAK I W XXI WIEKU

W rozwoju COP-u pomogło coś jeszcze. – W 1938 roku ważną rolę odegrała ustawa o ulgach inwestycyjnych na obszarze COP – tłumaczy Paweł Grata. – Przedsiębiorcy prywatni, którzy zdecydowali się inwestować na tych tere-nach, dostawali świetne warunki podatkowe. Wszystkie in-westycje mogli odliczać od podstawy opodatkowania do-chodu, na 15 lat byli zwolnieni z podatku od nieruchomo-ści, a w przypadku inwestycji ważnych z punktu widzenia Ministerstwa Spraw Wojskowych, przez 10 lat mogli nie płacić podatku dochodowego. To dało efekty. Przed II woj-ną światową w COP-ie wokół dużych fabryk państwowych powstawało wiele zakładów prywatnych, których właści-ciele zainwestowali własne pieniądze i dzięki temu przy-czynili się do rozwoju tych terenów. Łącznie w 1939 roku w budowie było 45 średnich i dużych zakładów przemy-słowych i 60 małych, a tylko w I kwartale tego roku swo-je oferty inwestycyjne złożyło ponad 500 drobnych firm i osób fizycznych.

Od 1937 roku do wybuchu wojny w COP-ie wydano około 400 mln zł na inwestycje przemysłowe oraz 150 mln na infrastrukturę. W tym czasie powstały: nowe miasto Stalowa Wola, a w nim Zakłady Południowe, po wojnie

znane jako Huta Stalowa Wola; Fabryka Gum Jezdnych „Stomil” w Dębicy, dziś znana jako Firma Oponiarska Dębica S.A.; także w Dębicy powstała fabryka kauczuku syntetycznego; PZL Wytwórnia Płatowców nr 2 w Miel-cu, obecnie PZL Mielec; PZL Wytwórnia Silników nr 2 w Rzeszowie, obecna WSK „PZL-Rzeszów”. Do tego filia poznańskich Zakładów Cegielskiego w Rzeszowie, czyli fabryka obrabiarek – w czasie wojny kompletnie zdemon-towana przez Niemców, ale po wojnie na tym terenie po-wstał współczesny ZELMER. W Dębie w ramach COP-u powstała Wytwórnia Amunicji nr 3, a sama wieś zamieni-ła się w miasto Nowa Dęba, gdzie do dziś działa Dezamet. We wsi Sarzyna rozpoczęto budowę Zakładów Chemicz-nych, w których przed wojną nie zdążono wprawdzie uru-chomić produkcji, ale ta ruszyła w latach 50. Wokół fa-bryki powstało miasto Nowa Sarzyna, zaś produkcja che-miczna istnieje tu do dziś. W Pustkowie koło Dębicy wy-rosła fabryka materiałów wybuchowych „Lignoza”, w Ja-śle, a właściwie w miejscowości Krajowice – Państwowa Wytwórnia Prochu. COP-owski rodowód ma również Za-pel w Boguchwale.

Doszukując się różnic i analogii pomiędzy II i III RP, akurat przedwojenna, bardzo przyjazna polityka podatko-wa na terenach COP-u, doczekała się swojej kontynuacji na tych terenach także po 1989 roku w postaci Specjalnej Strefy Ekonomicznej „Euro-Park” Mielec. To tutaj w 1995 roku powstała pierwsza w Polsce SSE, która w kolejnych latach doczekała się na Podkarpaciu wielu podstref, m.in. w Głogowie Małopolskim, Trzebownisku, Rzeszowie, Le-żajsku, Dębicy, Jarosławiu, Ropczycach, Sanoku, Zagórzu, Lubaczowie i Kolbuszowej.

Krzysztof Kaszuba, który od kilkunastu lat systema-tycznie analizuje stan podkarpackiej gospodarki, przyzna-je, że bez wątpienia solą tej ziemi, z punktu widzenia du-żych przedsiębiorstw przemysłowych, kluczowych dla re-gionu, bo dających zatrudnienie setkom małych przedsię-biorstw, są właśnie inwestycje zrealizowane w latach 30. XX wieku w ramach COP-u, które dziś funkcjonują jako: WSK „PZL-Rzeszów”, PZL Mielec, Firma Oponiarska Dębica, czy Zakłady Chemiczne „Organika – Sarzyna” w Nowej Sarzynie.

– Gdyby nie było firm z przeszłością COP-u, nie byłoby klastra „Dolina Lotnicza”, a tym samym nie byłoby nowych firm typu: BorgWarner, MTU czy UTC Aerospace Systems, które zdecydowały się na Podkarpaciu od zera stworzyć hale produkcyjne, kupić nowe maszyny, w końcu zatrudnić setki osób – przyznaje Kaszuba. – Jednocześnie nie ukrywam, że dla mnie największą ambicją polskiego przemysłu powinno być robienie produktu finalnego – to decyduje o randze i do-brobycie kraju. Jak wiemy, mamy z tym problem. Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest skomplikowana. Składa się na nią cała polska polityka po 1989 roku.

Bez wątpienia możemy się jednak cieszyć, że w II RP w latach 30. XX wieku był ktoś taki, jak Eugeniusz Kwiat-kowski, który przesądził o koncentracji przemysłu COP w widłach Wisły i Sanu. Dzięki temu dobry duch Eugeniu-sza Kwiatkowskiego także w XXI wieku ściąga na Podkar-pacie nowych inwestorów. ■

GOSPODARKA

Page 21: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 21

Aneta Gieroń: Pani Julito, Pani najwcześniejsze wspo-mnienia o dziadku, Eugeniuszu Kwiatkowskim, który obecny był w Pani życiu przez wiele lat, bo aż do śmier-ci w 1974 roku, mimo że władze Polski Ludowej starały się jak mogły, by pamięć o przedwojennej historii twór-cy COP-u i współtwórcy Gdyni nie przetrwała.Dr Julita Maciejewicz-Ryś: Urodziłam się w czasie woj-ny i moje pierwsze spotkanie z dziadkami miało miejsce dopiero po wojnie, w Sopocie. Dziadek razem z żoną i naj-młodszą córką Ewą wojnę spędził w Rumunii. Anna, starsza córka Eugeniusza Kwiatkowskiego, a moja mama, począ-tek wojny spędziła pod Warszawą w majątku ojca, potem mieszkaliśmy w Owczarach, majątku Eugeniusza Kwiat-kowskiego pod Krakowem. Gdy dziadek przebywał jesz-

cze w Rumunii, zaraz po wojnie przyjechał do Niego Jerzy Borejsza, przedstawiciel ówczesnego rządu polskiego. Sy-tuacja w kraju była wtedy o tyle skomplikowana, że Polska po wojnie odzyskała Wybrzeże, ale były duże obawy, tak-że na arenie międzynarodowej, czy będzie w stanie je za-gospodarować i poradzić sobie z polityką morską. Wów-czas uznano, że najlepszym rozwiązaniem będzie sprowa-dzenie do Polski mojego dziadka, Eugeniusza Kwiatkow-skiego, który miał bezpośrednio podlegać premierowi i być Delegatem Rządu dla Spraw Wybrzeża. Dziadziu przystał na tę propozycję, tym bardziej że nigdy nie brał pod uwa-gę możliwości wyemigrowania z Polski. Tutaj w 1939 roku w Sahryniu w okolicach Hrubieszowa zginął jego 25-letni syn Jan, który służył w artylerii. ►

GOSPODARKA

Z DR JULITĄ MACIEJEWICZ-RYŚ, WNUCZKĄ EUGENIUSZA KWIATKOWSKIEGO, WICEPREMIERA I MINISTRA SKARBU II RP ORAZ

TWÓRCY CENTRALNEGO OKRĘGU PRZEMYSŁOWEGO, ROZMAWIA ANETA GIEROŃ

KOMPETENCJE, PANOWIE!

Page 22: VIP Biznes&Styl

22 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Dziadek całe życie był tytanem pracy, znakomitym organi-zatorem i uważał, że swoją wiedzę i doświadczenie powi-nien wykorzystywać dla rozwoju Polski. Dostał mieszka-nie służbowe w Sopocie (obecnie mieści się tam Muzeum Miasta Sopotu) i do tego domu na Wybrzeżu zabrał mnie i mojego brata Jacka. Tam mieszkaliśmy od 1945 do 1948 roku. I może trudno w to uwierzyć, bo byłam wtedy dziec-kiem pomiędzy 3. a 6. rokiem życia, ale wszystkie rzeczy, które się wtedy zdarzyły, okazały się bardzo ważne z punk-tu widzenia mojego dorosłego życia, mojej postawy ży-ciowej i stosunku do wszystkiego i wszystkich. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Te trzy lata spędzone w domu moich dziadków były dla mnie nadzwyczaj ważne.

Można powiedzieć, że obdarował Panią na całe życie. Co konkretnie wpoił Pani Eu-geniusz Kwiatkowski?Przede wszystkim, że zawsze trzeba prze-

strzegać umów i zobowiązań, których się człowiek podej-muje. Traktował mnie jak partnera, zawsze absolutnie po-ważnie i z ogromnym szacunkiem nawet dla mojego naj-błahszego, dziecięcego kłopotu. Może zabrzmi to zabaw-nie, ale to dzięki Niemu uporałam się z dziecięcym nało-giem ssania palca. Dziadek potraktował mnie jak dorosłą kobietę i zawarł ze mną umowę. Kupił ode mnie mój palec, który ssałam, za piękną, elegancką wstążkę. Krótko wytłu-maczył mi, że kupionego przez Niego palca nie mogę brać do buzi, ale gdy zmienię zdanie i oddam piękną wstążkę, palec znów mogę ssać do woli. Dziadek pozwolił mi doko-nać dorosłego wyboru i choć była to dla mnie męczarnia, wytrwałam. Wtedy też zrozumiałam, że człowiek może za-panować nad własnymi słabościami, może wyznaczać re-guły gry i być im wierny. To okazało się o wiele przyjem-niejsze niż ssanie palca. Taki był mój dziadziu – człowiek słowa i honoru. Jeśli się na coś umawiał, zawsze dotrzy-mywał słowa.

Co dla Niego było jeszcze bardzo ważne?Kochał pracę, ona naprawdę sprawiała mu radość. Nauczył mnie też umiejętności łączenia pracy i życia domowego. To było niesamowite, bo przecież bardzo dużo pracował, ale w domu był już tylko dziadkiem, ojcem i mężem. Ni-gdy nie usłyszałam z Jego ust, że jest zajęty i zmęczony. Zawsze znajdował czas na rozmowę, opowiadanie bajek, angażowanie się w życie domu. Do dziś uważam, że nawet jak się jest bardzo zapracowanym, jak się robi bardzo waż-ne rzeczy w życiu zawodowym, to dla rodziny trzeba mieć spokojną twarz, cierpliwość i umieć się w domu przełączać na inny rodzaj energii. W pracy trzeba być profesjonalistą, ale w domu ważna jest empatia. Dziadek był też osobą, któ-ra z ogromnym szacunkiem odnosiła się do drugiego czło-wieka. Nieważne, czy to była przedwojenna służąca, szofer, czy uniwersytecki profesor. Jeśli ktoś nie znał Eugeniusza Kwiatkowskiego, to po niebywale skromnym stylu bycia mojego dziadka nikt by się po wojnie nie domyślił, że to był przedwojenny minister, wicepremier, twórca COP-u, współ-twórca Gdyni. To zabawnie zabrzmi, ale jako małe dziecko,

gdy słyszałam, jak ktoś pytał w naszym domu w Sopocie o pana ministra, albo pana premiera, to myślałam, że to są jakieś dodatkowe imiona mojego dziadka. W domu w ogó-le się nie mówiło, że dziadziu w przeszłości był ważną oso-bą, że bardzo dużo zrobił dla Polski. Nie miałam pojęcia, co może oznaczać słowo minister czy premier.Kiedy do Pani dotarło, kim był dziadek przed wojną?Bardzo późno. Dziadek wprawdzie dużo opowiadał o cza-sach II RP, ale nigdy nie używał słowa „ja”. Nie przypisy-wał sobie żadnych zasług. Zawsze mówił o zespołach, lu-dziach, o zrealizowanych projektach. Wspominał o umo-wach zawieranych przy budowie Gdyni, tak dobrze skon-struowanych, że prace szły niesłychanie sprawnie i bez większych kłopotów. System motywacyjny był tak dobrze skonstruowany, że robotnicy sami nawzajem się pilnowa-li, by nie stracić premii. Przy czym dziadek nie był prawni-kiem, ale praktykiem, który znał się na inwestycji na każ-dym odcinku jej tworzenia. Był też przewidującym, świet-nie wykształconym, niezwykłym menedżerem – jakby-śmy powiedzieli używając współczesnego języka. On wi-dział proces tworzenia całościowo. Do tego był znakomi-tym analitykiem, wszystko miał wielokrotnie przemyślane. Bywało, że miał po 10 koncepcji jakiegoś przedsięwzięcia, które poddawał bardzo drobiazgowej analizie ekonomicz-nej i zwykle się okazywało, że tylko dwie, jedna, a bywa-ło, że żadna, dają szansę na ekonomiczny sukces jakiegoś pomysłu. Dziadek do końca życia wszystkie swoje pomy-sły poddawał bardzo surowej analizie ekonomicznej – są-dzę, że w tym tkwi tajemnica sukcesu jego poczynań. Bo jeśli coś już wybrał i zaproponował do realizacji, to było to tak długotrwale i wszechstronnie przemyślane, że prawdo-podobieństwo błędu było niewielkie.

Można więc przypuszczać, że Gdynia i COP powstały, ale w głowie Eugeniusza Kwiat-kowskiego mogło się kłębić jeszcze bar-dzo wiele pomysłów na Polskę, o których

nawet nie powiedział, bo uznał je za zbyt ryzykowane w realizacji…Jestem pewna, że tak było. Na mnie wielkie wrażenie zro-bił pobyt w Muzeum COP-u w Stalowej Woli, gdzie na pla-stycznej mapie terenu można zobaczyć i wyświetlić, jak przemyślaną inwestycją był Centralny Okręg Przemysłowy. Tam było wszystko zaplanowane: drogi, elektryfikacja, ga-zociągi, zapory wodne, a wszystko spójne i kompatybilne. Tym większe robi to wrażenie, że nawet dziś, w XXI wieku, mamy problem z dużymi, wizyjnymi, spójnymi inwestycja-mi. Budujemy autostrady i np. zapominamy o zjazdach do miejsc uczęszczanych przez miliony turystów.

Kompetencje, panowie. To było ulubione powiedzenie Pani dziadka.Zdecydowanie. Bill Clinton swoim powiedzeniem: „gospo-darka, głupcze”, zasłynął wiele lat później po moim dziad-ku. Nie jest też tajemnicą, że Eugeniusz Kwiatkowski był bardzo nielubiany przez pułkowników Józefa Piłsudskie-go, a to dlatego, że nie pozwalał na politykierstwo i obej-

GOSPODARKA

Page 23: VIP Biznes&Styl

mowanie przez niekompetentne osoby stanowisk w resor-tach, które nadzorował. Sam przez całe życie nie należał do żadnej partii, a najważniejsze dla Niego były: kompetencje i profesjonalizm. Tym bardziej okres PRL-u musiał być trudny dla Euge-niusza Kwiatkowskiego.W 1948 roku został odsunięty od działalności publicznej, z administracyjnym zakazem pobytu na Wybrzeżu i w War-szawie. Nigdy też na Wybrzeże nie wrócił. Raz tylko wy-dano mu specjalne pozwolenie na przyjazd na Wybrzeże, na pogrzeb mamy. Został właściwie zawieszony w próżni. Nie mógł przejść na emeryturę, bo nie miał jeszcze 60 lat, a jednocześnie nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Do 1952 roku był posłem na Sejm Ustawodawczy, ale w pewnym momencie przestał jeździć na jego posiedzenia do Warsza-wy, bo nigdy nie pozwalano mu zabierać głosu w interpela-cjach. Jego sytuacja po 1948 roku była tragiczna. Dziadek miał ogromną wiedzę, doświadczenie, ale wszystko to oka-zało się bez znaczenia.

Jak Eugeniusz Kwiatkowski odnalazł się w polskiej rzeczywistości, gdy w 1948 roku przyjechał do Krakowa bez pracy, pieniędzy…Dla dziadka zawsze największym honorem była służ-

ba publiczna. Urodził się w zamożnej rodzinie, w okresie II RP zajmował najwyższe stanowiska w kraju, a jego rodzi-na miała majątki ziemskie. Dziadek nigdy nie myślał w ka-tegoriach załatwienia dla kogoś posady, bo bliżsi i dalsi krewni byli bogatymi ludźmi. Po wojnie z dużą klasą i po-korą przyjmował trudną sytuację materialną, w jakiej się znalazł. Zwłaszcza wtedy, gdy odebrano mu bezprawnie na początku lat 50. niewielki majątek ziemski w Owcza-rach pod Krakowem. Dziadkowie zamieszkali w niewiel-kim mieszkanku w Krakowie. Po kilku latach otrzymał bar-dzo skromną emeryturę, ale nigdy nie zmienił się jako czło-wiek, nigdy nie stał się zgorzkniały, nie narzekał. By po-prawić byt swojej rodziny zaczął pisać książki chemicz-ne. Był szalenie gospodarnym i oszczędnym człowie-kiem. Gdy otrzymywał wynagrodzenie za książkę, nie było mowy o szastaniu pieniędzmi, te były rozsądnie wydawa-ne przez kilka lat. Dziadziu zawsze wszystkim nam powta-rzał, że pieniądz publiczny jest pieniądzem świętym i trze-ba dziesięć razy się zastanowić, zanim się go wyda.

Po 1989 roku udaje się odbudowywać obecność Euge-niusza Kwiatkowskiego w świadomości Polaków?Powoli tak. Moje pokolenie nie wiedziało o Nim prawie nic. Szkoda tylko, że to przesłanie, tak ważne dla moje-go dziadka: po pierwsze gospodarka, dziś w powszechnym politykierstwie jest pomijane, zaniedbywane. A to przecież jest najważniejsze. Dziadziu uważał, że im polska gospo-darka będzie na wyższym poziomie, tym większe prawdo-podobieństwo, że będziemy bardziej niezależni jako pań-stwo i pozostaniemy w kręgu zainteresowania świata. Dla niego gospodarka była podstawą w rozwoju państwa, fun-damentem, który pociągnie całe społeczeństwo. Jestem przekonana, że ponad 20 tys. miejsce pracy, jakie są obec-

nie na Podkarpaciu w branży lotniczej, to są te właśnie fun-damenty, które mój dziadek zbudował, a które jego następ-cy po 1989 roku dobrze wykorzystują.Pani często bywa na Podkarpaciu. Co Pani tu odnaj-duje?Dziadek był niebywale skromnym człowiekiem i sądzę, że na pewno by się cieszył, że to, co zaczął, jest kontynuowa-ne. Sama dostrzegam pozytywne zmiany w Rzeszowie i re-gionie na przestrzeni lat. Kiedyś stolica regionu kojarzyła mi się tylko z koszmarnym pomnikiem w centrum Rzeszo-wa, a samo miasto zdawało się szare, małe, prowincjonalne. Dziś to jest miasto, które się rozwija, jest nowoczesne i za-dbane. Sądzę, że mój dziadek przed laty pokazał najskutecz-niejszą drogę do rozwoju i bogacenia się. Wskazał jak waż-ne są: profesjonalizm, kompetencje, praca u podstaw. Sądzę, że my, Polacy, w większości przypadków jesteśmy typem osób, które czekają na cud, że ktoś przyjdzie i coś nam da za darmo, że może wygramy na loterii, a to jest droga doni-kąd. Dziadek zawsze powtarzał, że trzeba działać, planować, nie wolno żyć chwilą i tym, że jakoś to będzie. Trzeba mieć plan i nieustannie się przygotowywać do jego realizacji. Są-dzę, że tego zabrakło nam w 1989 roku. Doczekaliśmy się historycznego przełomu, ale w Polsce zabrakło dobrze przy-gotowanych ludzi na wszystkich szczeblach, którzy dokona-liby profesjonalnej transformacji Polski. Dziadek, mimo że zmarł w 1974 roku, do końca życia wierzył w solidarność młodzieży i siłę gospodarki. Uważał, że ustrój socjalistycz-ny w długofalowej perspektywie nie ma szans.

Pani, wnuczka Eugeniusza Kwiatkowskiego, od kilku lat jest aktywną strażniczką Jego pa-mięci.Rzeczywiście tak się stało, choć jeszcze kilka

lat temu mocno się przed tym broniłam. Tym bardziej że moja ciotka i mama były bardziej zaangażowane w pod-trzymywanie pamięci o Eugeniuszu Kwiatkowskim. Nie-stety, moja mama już nie żyje, a ciotka jest ponad 80-let-nią panią. W końcu ja, bardzo nieśmiała osoba, która za-wsze unikała jakichkolwiek publicznych wystąpień, wzię-łam na siebie odpowiedzialność kultywowania pamięci dziadka. Zdecydowałam się na to, bo tu nie chodzi o mnie, ale o pamięć dziadka, o hołd, który ludzie chcą mu złożyć i bywa, że ja jestem do tego potrzebna. Dlatego mam świa-domość, że czasem ludzie traktują mnie jak przysłowiowe-go „niedźwiadka na Krupówkach”, z którym robią sobie zdjęcia, ale kiedyś ktoś mi wytłumaczył, że dla nich to jest bardzo ważne. Gdy o Kwiatkowskim mówi Jego wnuczka, postać dziadka zdaje się Polakom bliska, ważna, pamięta-na, nie tak odległa, że aż nieprawdziwa. Sama też uzna-łam, że jestem winna dziadziowi kultywowanie Jego pa-mięci. Tym bardziej, że w ostatnich dwóch dekadach o Eu-geniuszu Kwiatkowskim mówi się dużo, jest już 25 szkół Jego imienia i nawet jedna szkoła wyższa w Gdyni. Może wychowankowie tych szkół w dorosłym życiu będą starali się stosować zasady rozwijania naszej gospodarki, spraw-dzone przez Eugeniusza Kwiatkowskiego, co Polsce i nam wszystkim wyjdzie na dobre. ■

GOSPODARKA

Więcej informacji o Rzeszowie i Podkarpaciu na portalu www.biznesistyl.pl

Page 24: VIP Biznes&Styl
Page 25: VIP Biznes&Styl
Page 26: VIP Biznes&Styl

Ane

ta G

iero

ń i J

arom

ir K

wia

tkow

ski r

ozmaw

iają

...

Fotografie Tadeusz Poźniak

Page 27: VIP Biznes&Styl

Z A

yhamem

Mohsinem

, Syryjczykiem, ortodontą i w

łaścicielem N

ZO

Z „O

rtodent” w R

zeszowie

Page 28: VIP Biznes&Styl

28 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Mija 14 lat, od-kąd zostawił Pan Damaszek i osiadł na stałe w Rzeszo-wie. Co Pana sprowadziło do Polski?Ayham Mohsin: Moja żona Agnieszka, Polka rodem z Dy-nowa. To jest powód, dla którego postanowiłem na stałe osiąść w Rzeszowie.Jak się Państwo poznaliście?

W Moskwie. W 1985 r. zabrakło mi kilku punktów, by dostać się na stomatologię w Damaszku, ale że miałem bardzo dobre wyniki z egzaminu maturalnego, otrzyma-łem stypendium rządu syryjskiego na stu-

dia stomatologiczne, które mogłem podjąć w ówczesnym Związku Radzieckim, NRD, albo w Polsce. Wybrałem uni-wersytet w Moskwie może dlatego, że rok wcześniej me-dycynę zaczęła tam studiować moja siostra. Byłem już na IV roku studiów, gdy poznałem Agnieszkę. Okazało się, że przyjechała studiować stomatologię w Moskwie w ramach stypendium z Uniwersytetu Łódzkiego. Szybko się pobra-liśmy, w Moskwie urodziła się nasza najstarsza córka Ma-rysia. W 1991 r. ukończyłem studia, ale zostałem w Mo-skwie, bo chciałem być blisko żony i córki. Zdecydowałem się na specjalizację z ortodoncji. W międzyczasie Agniesz-ka skończyła studia i w 1995 r. wyjechaliśmy do Damasz-ku, gdzie zamierzaliśmy osiąść na stałe.

Małżeństwo mężczyzny z Bliskiego Wschodu i kobiety z centralnej Europy wiązało się z przeszkodami i oba-wami?Dla mojej rodziny i dla mnie bardzo ważna przed laty była kwestia naszego zamieszkania na stałe w Damaszku. Były jednak obawy, że moja żona może nie chcieć zamieszkać w Syrii. Natomiast na pewno nie można mówić o obawach związanych z inną kulturą czy wyznaniem. Wychowa-łem się w rodzinie, gdzie kobieta jest traktowana na równi z mężczyzną. Zresztą Syria, odkąd pamiętam, była bardzo świeckim krajem, z najmniejszym odsetkiem analfabetów w krajach arabskich. Kobiety w Syrii mają pełnię praw, są obecne i aktywne w życiu publicznym. Nikogo nie zaska-kuje obecność kobiety na stanowisku dyrektora, generała, ministra, lekarza czy profesora. Ich pozycja jest bardzo po-dobna do pozycji kobiet w Europie. Damaszek miał być Waszym domem na zawsze?

Mieliśmy z żoną umowę, że jeśli będziemy nie-szczęśliwi w Damaszku, albo jeżeli ona nie bę-dzie chciała mieszkać w Syrii, to wyjedziemy do

Polski. Agnieszka przed przyjazdem do Syrii miała wszyst-kie te obawy, o których Państwo mówicie, dlatego deklaro-wałem, że uszanuję każdy jej wybór, bo najważniejsza jest dla mnie rodzina. Zdecydowaliśmy się zamieszkać w Da-maszku z kilku powodów. Ja miałem obowiązek odbyć służbę wojskową, musiałem też odpracować stypendium, jakie otrzymałem od rządu na studia w Moskwie. W cen-trum Damaszku, dzięki pomocy mojej rodziny, otworzyłem gabinet stomatologiczny. Mój ojciec jest do dziś aktywnym zawodowo, wziętym adwokatem, co pozwoliło mu wspie-rać finansowo początki mojej kariery zawodowej. W Da-maszku spędziliśmy trzy lata. W 1998 r. Agnieszka wyje-chała do Polski i zaczęła organizować nasze życie w Pol-sce. Ja dojechałem do niej rok później.Dlaczego zdecydowaliście się jednak wyjechać z Da-maszku i osiąść w Polsce? Wspólnie z żoną uznaliśmy, że odnaleźć się, robić karierę, łatwiej będzie mi w Polsce niż Agnieszce w Syrii. W tam-tym czasie już bardzo dobrze mówiłem po angielsku, rosyj-sku, arabsku, byłem pewien, że szybko nauczę się także ję-zyka polskiego. Agnieszka z trudem przyzwyczajała się do życia w Damaszku, sporą trudnością było też dla niej no-stryfikowanie dyplomu w języku arabskim. Moja żona bar-dzo chciała wrócić do Polski. Wspólnie więc uznaliśmy, że zamieszkamy na stałe w Polsce. Jakie były początki? Trudne. Zamieszkaliśmy w Rzeszowie, choć żona propo-nowała, aby osiedlić się w Dynowie. To jednak byłby dla mnie zbyt duży szok, nigdy w życiu nie mieszkałem w ma-łej miejscowości. Po powrocie do Polski moja żona zna-lazła pracę w gabinecie w Rzeszowie, otworzyliśmy też prywatny gabinet stomatologiczny w Dynowie. Zacząłem wierzyć, że przyjazd do Polski ma sens, choć chyba z pięć razy pakowałem się i chciałem wracać do Syrii. Przez ponad 2 lata nie mogłem wykonywać w Polsce zawodu. Mimo że zdałem egzamin z języka polskiego w Izbie Le-karskiej w Warszawie i nostryfikowałem dyplom, ciągle miałem problem ze stażem. Uznano, że mając tylko tym-czasowy pobyt w Polsce, nie mogę odbywać stażu w Rze-

Page 29: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 29

szowie. Długo szukałem w Polsce kliniki, która przyjęłaby obcokrajowca na darmowy staż. W końcu udało się w Kra-kowie, ale też z problemami, bo kazano mi zapłacić 25 tys. zł. Po interwencji Ministerstwa Zdrowia, z opóźnieniem, w Krakowie odbyłem w końcu wymagany staż. I tak, do-piero po 2,5 roku od momentu przyjazdu do Polski dosta-łem ograniczone prawo wykonywania zawodu. Rozpoczą-łem pracę w rzeszowskim „Medyku”, zacząłem jednak ma-rzyć o własnej klinice w Rzeszowie. W 2004 r. założyłem „Ortodent”, który zatrudnia dziś 19 osób.Syria jest ciągle obecna w Pana życiu?Od 1999 r. jeżdżę tam co roku i spędzam tam z rodziną miesiąc w lecie i miesiąc w zimie.Jaką Syrię zapamiętał Pan z czasów swojej młodości i z czasu przed wojną domową, która toczy się w tym kraju od dwóch lat? Przekaz medialny, jaki dociera do przeciętnego Europejczyka, jest bowiem taki, że Syria to kraj, gdzie od 50 lat trwa stan wyjątkowy będący na rękę rządzącym, bo pozwalający na zawieszenie części swobód demokratycznych i w którym rządy Hafeza el-Asada, a od 2000 r. jego syna Baszara el-Asada zrujno-wały Syrię gospodarczo.

Absolutnie się z tym nie zgadzam. Oni nie zrujno-wali Syrii. Wręcz przeciwnie, oni zbudowali ten kraj. I nie mówmy o el-Asadach, ale o partii Baas.

Musimy też sięgnąć głębiej do historii. Przez wieki Syria była pod panowaniem imperium tureckiego, które dąży-ło do maksymalnego wynarodowienia i eksploatacji kra-ju. Po Turkach przyszła Francja i dopiero w 1946 r. Syria przestała być francuską kolonią. W kraju panowała wtedy kompletna ciemnota i bieda. W tych warunkach życie po-lityczne w Syrii zaczęło kipieć, coraz częściej i coraz wię-cej ludzi chciało realnych zmian i rozwoju kraju. Zaczęły też powstawać kolejne partie polityczne, a wśród nich par-tia Baas, która w 1963 r. przejęła władzę w Syrii. Baasiści dążyli do edukacji i rozwoju kraju. Jest to o tyle złożony temat, że Syria jest bardzo skomplikowanym organizmem religijnym i kulturowym. Około 70 proc. ludności stanowią muzułmańscy sunnici, resztę mniejszości religijne, ale pra-wie cała ludność w Syrii jest arabska.Pan tak dobrze mówi o partii Baas, ale jej rządy już w latach 60. XX wieku budziły opory i krytykę w samej Syrii i na świecie.Chętnych do przejęcia władzy zawsze jest wielu. Prawda jest jednak taka, że od nastania jej rządów w Syrii miesz-kańcom zaczęło się żyć lepiej, bezpieczniej, był powszech-ny dostęp do edukacji i dóbr. Przed rządami Baas prawie cała Syria była podzielona między kilka majątków feuda-łów, na których wszyscy inni pracowali. 1 proc. obywateli miał wtedy 90 proc. dóbr całego kraju.Chce nam Pan powiedzieć, że rządy Baas to był gospo-darczy i kulturowy rozwój kraju przy ograniczonych swobodach obywatelskich?Tak. Budowano szkoły, uniwersytety, domy, mieszkania. Mam 47 lat i pamiętam Syrię jako kraj, który pozwalał po-dróżować, uczyć się, rozwijać. Pamiętam też, że panowa-ła powszechna opinia, by nie wtrącać się w dużą politykę.Pan mieszkał w Damaszku. Jak wyglądało wasze życie?Od lat 50. XX w. kobiety w Syrii pracowały i były bar-

dzo aktywne w życiu publicznym. Często w Polsce sądzi się, że Syria to druga Arabia Saudyjska, gdzie kobieta nie ma praktycznie żadnych praw. Niestety, takich stereotypów jest ciągle dużo (Ayham Mohsin wyjmuje telefon komórko-wy i pokazuje zdjęcia z tegorocznego pobytu w Syrii, na których widać jego siostrę, bratową i siostrzenice, wszyst-kie ubrane, uczesane, umalowane jak typowe europejskie kobiety i nastolatki – przyp. red.). Zdjęcia, które pokaza-łem, przedstawiają typową syryjską rodzinę. W Syrii żyją obok siebie: sunnici, alawici, chrześcijanie i druzowie, ale dla nikogo nie jest to problem. Ja jestem alawitą, a moim bardzo dobrym przyjacielem jest sunnita, który rok temu przyjechał do Rzeszowa i z którym wspólnie otwieramy wkrótce syryjską restaurację. Taką właśnie Syrię znam: to-lerancyjną, bardzo przedsiębiorczą i zasobną.Jednak Europejczyk, który czyta doniesienia praso-we i internetowe, ma obraz Syrii, która nie tylko od dwóch, ale od co najmniej kilkudziesięciu lat jest kra-jem zrujnowanym. O Syrii można przeczytać m.in. taki tekst: „Po zamachu stanu w 1963 roku do władzy doszła partia Baas. Pomimo prób obalenia jej rządów w 1966 i 1970 roku utrzymała władzę. Po rewolucji z 1970 roku, nowy prezydent Hafez el-Asad zabronił działalności par-tiom opozycyjnym. U szczytu 6-letniej, islamskiej rebe-lii w 1982 roku prezydent wprowadził taktykę spalonej ziemi w stosunku do miasta Hama, ze względu na to, że było punktem sunnickiego oporu. 3 lutego 1982 r. nastą-piła masakra miasta Hama z użyciem broni chemicznej, w której zginęło, według Komitetu Praw Człowieka, ok. 40 tys. ofiar”. To nie jest obraz stabilnego kraju.

To jest fałszywy obraz. Po tym, jak Hafez el-Asad doszedł do władzy, Bracia Muzułmań-scy – radykalna organizacja sunnicka – wszel-kim sposobami zaczęli dążyć do przejęcia wła-dzy w Syrii, uznając, że przecież alawita, a więc

el-Asad, nie może rządzić w kraju, gdzie większość jest sunnicka. A przypominam, że do partii Baas poszli w Sy-rii wszyscy: sunnici, alawici, szyici, chrześcijanie, Kurdo-wie, Turkmeni. Dlaczego? Bo była jedyną nadzieją na wal-kę z religijną ciemnotą, która panowała w Syrii po 500-let-niej okupacji Turków. Tym krajem trzeba było wstrząsnąć i partii Baas to się udało. Proszę także zobaczyć, kto w Sy-rii tworzył opozycję. W 1970 r. były to skrajnie komuni-styczne ugrupowania i Bracia Muzułmańscy. Zdecydowa-libyście się Państwo oddać im władzę w Syrii? W dodat-ku w tamtym czasie Syria znajdowała się w bardzo wro-gich stosunkach z Turcją, a w bardzo złych z Izraelem i Ira-kiem. W Libanie i Jordanii były w tamtym czasie rządy ma-rionetkowe. Hafez el-Asad uznał, że nie może pozwolić na oddanie Syrii w ręce opozycji i rebelii islamskiej. Do dziś pojawiają się głosy, że ową rebelię szkolił Saddam Husajn z Iraku i izraelski Mosad. Przytaczaliście informacje o ma-sakrze w Hamie, ale nie podano tam, jak Bracia Muzuł-mańscy mordowali wszystkich alawitów w Hamie w od-wecie za politykę Asada. Prezydent Hafez el-Asad dążył do świeckiej Syrii, a Bracia Muzułmańscy do sunnickiej. Cała ta rebelia, która trwa do dziś, spowodowana jest dążeniem opozycji do uczynienia z Syrii państwa wyznaniowego. Jak Pan ocenia rządy prezydenta Baszara el-Asada? ►

VIP tylko pyta

Page 30: VIP Biznes&Styl

30 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

VIP tylko pyta

Bardzo pozytywnie, dużo lepiej niż jeszcze 2,5 roku temu, a więc przed rebelią. Wtedy oce-niałem go źle. Uważałem, że Baszar el-Asad, który rządzi w Syrii od 2000 r., w początko-wych latach był zbyt łagodny dla opozycji, co

doprowadziło do rozwoju islamskiej rebelii. Bracia Muzuł-mańscy, według moich analiz, stanowią liczebnie 70 proc. obecnej opozycji w Syrii. Reszta to radykalni komuniści. I jedyna rzecz, która ich łączy, to wspólny wróg: Baszar el-Asad.Jak, Pana zdaniem, wyglądałaby Syria, gdyby opozycja doszła do władzy?To byłyby emiraty, tylko bez ropy (śmiech). Wśród opozy-cji jest na pewno wielu patriotów, ludzi żądnych sprawie-dliwości, rozwoju i postępu. Natomiast czy ta grupa była-by w stanie rządzić, gdyby el-Asad odszedł? W mojej oce-nie nie. Większość walczących rebeliantów to syryjska ga-łąź al-Kaidy. To w takim razie skąd się bierze taki opór Zachodu wo-bec el-Asada?Stąd, że ma on swoje zdanie. Jak go zniszczyć medialnie? Pokazać jak najwięcej krwi. Jak to zrobić? Od pierwszych demonstracji pokazuje się zmanipulowane filmy. Byłem w Syrii w lipcu 2011 r., kiedy demonstracje były jeszcze pokojowe, i widziałem policję, która szła z pałkami i tar-czami na demonstrantów. Jak sprowokować tłum, by za-atakował policję? Ktoś strzela do tłumu – nie wierzę, by to była policja, bo zapewne nie chciałaby sobie narobić kło-potów – pada jakaś osoba. Kamery są natychmiast gotowe, jest krew i pada hasło, że Asad zabija sunnitów. Jeśli Pań-stwo powtórzycie to kilkanaście razy komuś, kto nie ma ro-zumu, to chwyci za broń i pójdzie na Asada.Prawda jest też taka, że większość Polaków ma problem nawet z umieszczeniem Syrii na mapie. I jeżeli nam się któryś dzień pokazuje w telewizji dzieci umierające po zastosowaniu sarinu, to jaki mamy mieć stosunek do tego, co się w Syrii dzieje?

Kilka tygodni temu do Genewy dojechała sio-stra zakonna z klasztoru pod Damaszkiem, któ-ra ma dowody na to, że przynajmniej cztery fil-my, które pokazywali Amerykanie, były zma-nipulowane. 4 sierpnia br., a więc 2,5 tygodnia

przed atakiem, doszło do spacyfikowania ośmiu alawickich wiosek w górach. Rebelianci z al-Kaidy zabili 400 star-szych osób, a ich dzieci uprowadzili. I nauczycielki z tych wiosek rozpoznają na tych filmach swoje dzieci, które są przedstawione jako ofiary sarinu w Damaszku. Dlaczego? A skąd weźmiecie Państwo dzieci w dzielnicach pod Da-maszkiem, gdzie walki toczą się już od półtora roku? Wy-obrażacie sobie Państwo ogrom tej manipulacji?A jednak wysoka komisja ONZ, która badała sprawę, stwierdziła w swoim raporcie, że 21 sierpnia br. sarin został użyty i jest on tak wysokiej jakości, że niemożli-we, by użyli go rebelianci. A więc kto? Wojska el-Asada. Nie zawołacie Państwo wilka do swojego kurnika. Macie inspektorów ONZ w pobliskim hotelu. Czy uważacie, że Asad jest na tyle głupi, by użyć wtedy sarinu?Nie. Ale wielu uważa, że może być na tyle bezczelny.Absolutnie. Opozycja od ponad roku panuje nad niektóry-

mi terenami, zwłaszcza w południowej Syrii, gdzie znajdu-je się otwarta granica z Jordanią i Izraelem. Dostarczenie przez tę granicę próby sarinu wysokiej jakości nie byłoby problemem. Do tej pory zabito w walkach 600 islamskich radykałów z paszportami europejskimi. Według „Daily Te-legraph”, jest 17 tys. dżihadystów, którzy nie są Syryjczy-kami. Skąd oni się wzięli w Syrii? Jak teraz wygląda życie w Syrii?Cały pas od morza prawie 100 km w głąb, od Libanu do Turcji, jest czysty. To jest teren górzysty, w którym 90 proc. ludności stanowią alawici i chrześcijanie, a tylko 10 proc. sunnici. Ludzie sami kupują tam broń i organizują obronę przed rebeliantami. Jak popatrzycie Państwo na tereny, na które weszli rebelianci, to są to przede wszystkim slumsy. Dlaczego? Bo w terenie dobrze zaplanowanym pod wzglę-dem urbanistycznym oni nie mają szans. Przez slumsy prze-niknąć im o wiele łatwiej. Poza tym w slumsach bieda mie-sza się z głupotą. Powiedzą: „masz 20 dolarów, idź na de-monstrację. Nakręcą cię na filmie, 15 minut i wracasz”. Cho-dzi o to, by w ten sposób sprowokować jak najwięcej ludzi.Gdzie jest największe skupisko rebeliantów?W Aleppo.A jak jest w Damaszku?

Są trzy czy cztery miasteczka pod Damaszkiem, gdzie toczą się walki. W samym Damaszku życie toczy się normalnie. Mój tato codziennie chodzi do

pracy, działają urzędy. Gdy Pan z żoną i córkami jechaliście w tym roku do Sy-rii, nie baliście się?Oczywiście, że się baliśmy. Ale zdecydowaliśmy się poje-chać po długich rozmowach przez telefon i Skype’a z moją rodziną w Syrii. Jak postrzega sytuację Pana rodzina?Teraz są za tym, by Asad – pomimo wszystkich jego minu-sów – rozprawił się z rebeliantami i przywrócił w Syrii nor-malność. Jeśli przegra, to nie będzie Syrii, tylko emiraty.A jakie są minusy Asada?Te rządy niby-dyktatorskie.A Pan czuł kiedyś, że Pana prawa i wolności są w Syrii ograniczane?

W ostatnich 10 latach dokonała się duża popra-wa w zakresie przestrzegania praw człowieka. Wcześniej ojciec el-Asada, jak wsadzał opozy-

cjonistę do więzienia, to na 20 lat. A Baszar robił to na kilka miesięcy i jeszcze przedstawiano tym ludziom zarzuty. Je-śli się z nich oczyścili, to wychodzili na wolność. Ale sko-ro Bracia Muzułmańscy finansują radykalny islam, a Ara-bia Saudyjska płaci, by budowano meczety, to jak Asad ma oświecić ten kraj? Na dodatek jakaś część Syryjczyków chciałaby, abyśmy żyli jak w Arabii Saudyjskiej, gdzie ko-bieta nie może nawet prowadzić auta. W takim kraju tacy jak ja nie chcą żyć, nawet jeżeli jesteśmy w mniejszości, chociaż jestem pewien, że zwolenników Asada jest obecnie ponad 50 proc. Chcemy, żeby wróciła normalność i mamy nadzieję, że ci Syryjczycy, którzy chcieli siłą obalić Asada, zrozumieją w końcu, że nie ma innej drogi jak żyć razem i zbudować ponownie Syrię.Na ile na to, co się dzieje w Syrii, ma wpływ geopolity-ka? Nie jest tajemnicą, że Putin uważa Asada za swoje-

Page 31: VIP Biznes&Styl

VIP tylko pyta

go protegowanego, a USA też mają w tej części świata swoich sojuszników – Arabię Saudyjską, Izrael.Rosja obawia się radykalnego islamu. Po drugie, chce wró-cić na arenę międzynarodową jako kraj decydujący o lo-sach świata.Putin wspiera więc Asada, by ukrócić dominację USA i Izraela w tej części świata?Naturalnie.A co powoduje, że w Syrii angażują się tak mocno Sta-ny Zjednoczone?To, że Asad nie chce podpisać układu pokojowego z Izra-elem. Jest mocnym sojusznikiem Iranu, a jednocześnie wrogiem Izraela.

Stan w tej chwili jest taki, że groźba interwen-cji zbrojnej świata zachodniego nieco się od-daliła. Na razie jest porozumienie zawarte w Genewie przez Johna Kerry’ego i Siergie-ja Ławrowa w sprawie demontażu syryjskiej

broni chemicznej. Syria mówi, że zastosuje się do tego porozumienia pod warunkiem, że zatwierdzi je ONZ. Zachód szachuje Syrię: nie zastosujecie się do porozu-mienia genewskiego, wrócimy do koncepcji zbrojnej in-terwencji. W którym kierunku, Pana zdaniem, rozwinie się sytuacja w Syrii?Aby odpowiedzieć na to pytanie, wróćmy do wojny w Za-toce Perskiej. Przypominacie sobie, jak inspektorzy ONZ szukali w Iraku broni chemicznej, lecz jej nie znaleźli?Oczywiście. Pretekst, dla którego zrobiono porządek z Saddamem Husajnem okazał się naciągany. Różnica między Asadem a Saddamem jest taka, że Asad ma broń. I cały czas gra tą kartą. Bo gdy Saddam okazał przez chwilę swą słabość, natychmiast zaczęła się inter-wencja. Asad o wiele lepiej niż Saddam rozumie mentalność za-chodnią, co wynika z jego wykształcenia i kontaktów. Kiedy John Kerry jako specjalny wysłannik Baracka Obamy pojechał do Syrii, to… zaprzyjaźnił się z Asa-dem i jego żoną. Asad był też na przyjęciu u królowej Elżbiety. To bardzo inteligentny człowiek. Taki człowiek nie używa sarinu przeciw swojemu narodowi. Z żoną stworzyli organizację, która dba o los dzieci poległych żołnierzy syryjskich. Nie jest im obojętny los ludzi w Syrii. Nie możemy więc mó-wić, że Asad mógłby być na tyle bezczelny, by użyć sarinu. Dlaczego miałby to robić, skoro powoli, ale jednak zdoby-wa tereny? Czy Zachodowi chodzi o to, by zniszczyć Asada, czy tyl-ko rzucić go na kolana, aby był bardziej uległy?Chodzi o to, by Asad odszedł. Ale opozycja też nie będzie łatwym partnerem dla USA i Izraela.

Wtedy zostanie wprowadzony tzw. twórczy bała-gan, o którym kiedyś mówiła Condoleeza Rice. Obecnie działa on w Tunezji, Egipcie, Afgani-

stanie, Pakistanie. Proszę zobaczyć: tam, gdzie są Amery-kanie, zaraz jest al-Kaida, a później bałagan. Ale Zachód igra z ogniem. Syria to ostatni bastion walki z radykalnym islamem. Politycy zachodni – czy to z Europy, czy z USA – nie rozumieją tej kwestii. Z krzywdą dla swoich narodów,

bo za chwilę ten radykalny islam rozproszy się w Euro-pie. Ja jestem Syryjczykiem, patriotą. Chcę, byśmy – wraz z moim przyjacielem sunnitą i moim przyjacielem chrze-ścijaninem – żyli ze sobą w zgodzie, w świeckim państwie. Co robi Asad? Chce ocalić Syrię. On jest gwarantem jednej jednolitej Syrii. Może wysyła wojsko i policję na opozycję, ale jak banda zbirów wjechałaby do miasta i wzięła zakład-ników, to co by zrobił polski rząd?Też wysłałby policję.

No właśnie. Ulice muszą być bezpieczne. Proszę mi wierzyć, piętnastu takich zbirów sparaliżowało-by Rzeszów, bo są to ludzie bezwzględni. A my

mamy ich wiele tysięcy. Asad dla ludności syryjskiej jest w tej chwili symbolem powrotu do normalności. Trzy lata temu mój przyjaciel, chirurg szczękowy, zarabiał w szpitalu państwowym 800 dolarów „na rękę”. Proszę to przeliczyć na złotówki, biorąc pod uwagę, że w Syrii ra-chunki były pięciokrotnie niższe. Mój tata płacił za dom na wsi i dom w Damaszku 50 dolarów miesięcznie. Olej opałowy przed rebelią kosztował 10 centów. Chleb był do-towany; podobnie ryż, herbata. Jeżeli mam książeczkę ro-dzinną, to co kwartał dostawałem 5 kg cukru i ryżu. To jest Syria przed rebelią.A teraz?Dolar kosztował 45, a obecnie 250 lirów. Ludzie są wykoń-czeni. Ale jak ma być inaczej, skoro ktoś, kto zarabiał, po-wiedzmy, 500 dolarów, dziś zarabia 70? Mówią, że Asad niszczy Syrię. Jak ja mam własną firmę, to chcę ją znisz-czyć? To jest dla mnie niepojęta logika. Asad zdaje sobie sprawę, że nawet jeżeli to, co się dzieje w Syrii, zostanie zatrzymane, to kraj czeka 5 lat odbudowy, jak nie dziesięć. Będzie interwencja Zachodu w Syrii, czy skończy się na „dyplomatycznym pokerze”?

Asad, gdy się dowie, że na pewno nie będzie interwencji, zrobi z rebeliantami porządek w 6 miesięcy, no, powiedzmy, w rok. Wojsko syryjskie jest bardzo mocne, obecnie właści-wie przekształciło się z regularnej armii w par-

tyzantkę. Powtarzam, rok i byłby spokój w Syrii. Ale druga strona nie chce przegrać. Kto? Arabia Saudyjska nie dopu-ści, żeby w Syrii był dobrobyt bez ropy i państwo świeckie, a u nich – całkowita ciemnota. Bo za chwilę syryjski po-rządek zacząłby promieniować na nich. Izrael nie chce po-zwolić, by Asad pozostał, bo to mocny rywal. W Turcji są te same problemy, co w Syrii, tylko zwielokrotnione i one dojrzeją później. Asad, jeżeli zostanie, będzie mocnym gra-czem w tym regionie.To będzie ta interwencja Zachodu w Syrii, czy nie?Nie. Zachód się boi, bo straty byłyby ogromne. Jeżeli przez 10 lat stracili w Iraku 5 tys. żołnierzy, to w Syrii tę samą liczbę stracą w dwa miesiące. Uzbrojonych partyzantów jest 160 tys., wojska syryjskiego – 400 tys. Kiedy byłem ostatnio w Syrii, rozmawiałem z tamtejszym oficerem. Po-wiedział: „nawet jak Baszar nie będzie chciał walczyć, to my będziemy walczyć. Mamy kilkadziesiąt tysięcy rakiet, użyjemy ich”. I tego właśnie boi się Zachód. Jeżeli rakie-ty polecą w naszą stronę, będzie to oznaczało, że został na nas wydany wyrok. Nie możemy czekać, jak w Iraku. Mu-simy się bronić. ■

Wywiad i sesję zdjęciową przeprowadziliśmy w restauracji Syriana shisha&grill w Rzeszowie.

Page 32: VIP Biznes&Styl
Page 33: VIP Biznes&Styl
Page 34: VIP Biznes&Styl

34 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Ryszard Cieśla jest o pięć lat starszy od swego brata Roberta. Ryszard urodził się w Tyczynie, a Robert w Rzeszowie, dokąd w międzyczasie przeprowadzili się rodzice. Ryszard jest barytonem,

Robert – tenorem. Po studiach drogi ich karier na wiele lat się rozeszły: Ryszard związał się z Teatrem Wielkim, a Robert śpiewał w teatrach operowych zachodniej Europy. Aby nie narażać się na niepotrzebne komentarze,

Robert habilitował się w Łodzi, bo w Warszawie… dziekanem był wtedy brat. Dziś obaj są już profesorami „belwederskimi” w dziedzinie sztuk muzycznych i ściśle współpracują ze sobą

w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.

Tekst Jaromir KwiatkowskiFotografia Archiwum Ryszarda i Roberta Cieślów

JAK BARYTON Z TENOREM

Bracia Ryszard i Robert Cieślowie

Tyczyn, Pałac Wodzickich, czerwiec 2013. Koncert Ryszarda (z prawej) i Roberta Cieślów podczas uroczystości 150. rocznicy Powstania Styczniowego i 645-lecia Tyczyna (odsłonięto wtedy tablicę upamiętniającą udział tyczynian w powstaniu).

Page 35: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 35

PORTRET we dwóch

Ojciec Ryszarda i Roberta jest z zawodu krawcem, mama – księgową. Skąd więc wzięły się ich artystycz-ne talenty? Robert wspomina, że mama jeszcze w szkole wygrywała konkursy recytatorskie i nauczyciel namawiał dziadków, by posłali ją do szkoły aktorskiej. Było to jednak niemożliwe z powodów finansowych. A poza tym w tam-tych czasach uważano, że grunt to konkretny zawód. – Ale tęsknoty za sztuką pozostały w mamie do dziś – podkre-śla Robert.

– Pamiętam, że mama miała zawsze ładny głos, zresz-tą do dziś śpiewa w chórze parafii Matki Bożej Saletyń-skiej w Rzeszowie – dopowiada Ryszard. – Tato z kolei brał udział w jasełkach w Tyczynie. „Po drodze” był jesz-cze mój ojciec chrzestny, organista z Tyczyna, Franciszek Leńczyk. Gdzieś te talenty, pochodzące przecież od Boga, krążyły, żeby objawić się w nas.

Ryszard ukończył SP nr 9 (dziś mieści się tam V LO), Robert po czwartej klasie przeniósł się z „dziewiątki” do „dziesiątki”. Obaj ukończyli IV LO, Ryszard w kla-sie o profilu matematyczno-fizycznym, Robert – huma-nistycznym.

Muzyczne talenty Ryszarda odkrył Edward Sondej, muzyk, znajomy rodziców, w późniejszych latach wielolet-ni dyrektor średniej szkoły muzycznej w Rzeszowie. Na-mówił rodziców i Ryszard rozpoczął naukę gry na skrzyp-cach. – Miałem trochę „pod górkę”, bo w pewnym okre-sie zachorowałem i przerwałem naukę – wspomina Ry-szard. – Kiedy wróciłem do zdrowia, byłem już w liceum. Musiałem nadrobić ten czas, skończyłem szkołę muzyczną I stopnia i poszedłem do średniej. Tam profesor Luba Bu-kowska namówiła mnie, abym – oprócz skrzypiec – uczył się także śpiewu.

Ryszard zdał maturę w IV LO, a jednocześnie ukończył drugą klasę średniej szkoły muzycznej. Przyznaje, że miał dylemat co wybrać, bo był także uzdolnionym matematy-kiem. Sukcesy w podstawówce pozwoliły mu dostać się do liceum bez egzaminu z matematyki, a na maturze zdał ten przedmiot z wynikiem bardzo dobrym. – Nasz wychowaw-ca nawet namawiał mnie, żebym szedł na politechnikę, ale miłość do muzyki zwyciężyła – wspomina.

Robert poszedł w ślady brata i zaczął uczyć się w szko-le muzycznej przy ul. 1 Maja (dziś Sobieskiego). Chciał się dostać na fortepian, ale został zakwalifikowany na skrzyp-ce. – Śpiew pojawił się przypadkiem – opowiada. – Po-nieważ uczyłem się równolegle w dwóch szkołach, czasa-mi opuszczałem zajęcia orkiestry. „Za karę” zostałem wy-słany na chór. Tam pani Budzińska, a później pani Biskup-ska stwierdziły, że mam „kawałek głosu” i namówiły mnie, żebym zaczął uczyć się jednocześnie śpiewu solowego. Po maturze miałem dylemat: zdawać na śpiew czy kończyć średnią szkołę w klasie skrzypiec, gdzie został mi jesz-cze rok. Pomógł mi prof. Kazimierz Pustelak, znakomity

pedagog i wybitny śpiewak, pochodzący spod Rzeszowa, do którego jeździłem w klasie maturalnej raz w miesiącu na konsultacje. Powiedział rodzicom, że mam interesują-cy głos i że powinienem zdawać na studia. Pojechałem do Warszawy, zdałem i problem sam się rozwiązał.

Ryszard i Robert podkreślają, że ważnym etapem ich życia była w okresie nauki w liceum oaza Ruchu Świa-tło-Życie przy parafii Matki Bożej Saletyńskiej. Ryszard wspomina, że był jej pierwszym członkiem. To był rok 1973. – Na pierwsze spotkanie z ks. Zbigniewem Czuchrą przyszedłem sam – opowiada. – Wybraliśmy się na spacer na błonia za IV LO, rozmawialiśmy, jak sobie wyobraża-my taką grupę. Potem przez długie lata uczęszczałem na spotkania oazy.

– Oaza stanowiła centrum naszego życia – dodaje Ro-bert. – Zgromadziła się tam grupa ludzi ze wspólnymi za-interesowaniami. Były tam osoby uzdolnione muzycznie, plastycznie, ale przede wszystkim mieliśmy świat wspól-nych wartości. Ta grupa uformowała nas, dała nam orien-tację życiową.

Jest jeszcze jeden istotny szczegół: na oazie obaj po-znali swoje żony. Ryszard – Grażynę, Robert – Ewę. Dziś jako ojcowie się uzupełniają: Ryszard ma same córki (trzy plus jedną „ucórkowioną” przyjaciółkę jednej z nich), Ro-bert – samych synów (jednego w niebie i trzech na ziemi).

W 1983 r. Ryszard ukończył Akademię Muzyczną w Warszawie (od 2008 r. Uniwersytet Muzyczny Frydery-ka Chopina), w klasie prof. Romana Węgrzyna, i w tym sa-mym roku dostał angaż solisty w Teatrze Wielkim, gdzie śpiewa do dziś. Występując na scenie z Kazimierzem Pu-stelakiem, którego dotąd znał jedynie jako profesora Akade-mii, zachwycił się jego profesjonalizmem i nawiązał z nim współpracę w celu dalszego kształcenia swojego głosu. – Na efekty nie trzeba było długo czekać: w 1986 r. zdobyłem drugą nagrodę (pierwszej nie przyznano) na międzynarodo-wym konkursie wokalnym w 's-Hertogenbosh w Holandii. Od tego zaczęła się moja kariera – opowiada Ryszard.

Swoją artystyczną aktywność dzieli na kilka obszarów. Pierwszy – operowy, sceniczny – to kilkadziesiąt ról sce-nicznych, kilkaset spektakli i tyleż koncertów w ciągu tych 30 lat. Ważnym okresem w artystycznej biografii Ryszar-da były cztery lata śpiewania w zespole muzyki dawnej „Bornus Consort” (1983-87). – Zwiedziliśmy kawał świa-ta, a zwłaszcza Europy, ale później zdecydowałem się jed-nak poświęcić romantycznej muzyce operowej i podzięko-wałem zespołowi za współpracę – wspomina Ryszard. ►

ŚPIEW czy matematyka

OAZA, CZYLI „polatywanie nad ziemią”

CO MA TRAUGUTTdo muzyki

Page 36: VIP Biznes&Styl

PORTRET we dwóch

Inne ważne pole jego działalności to Filharmonia im. Romualda Traugutta, którą utworzył w stanie wojennym Tadeusz Kaczyński, muzykolog i patriota. To grupa śpie-waków i aktorów, zajmująca się przypominaniem zakaza-nych w okresie PRL pieśni patriotycznych. – Do Filharmo-nii im. Traugutta przywiodła mnie obecna w naszym domu tradycja kultywowania prawdziwej historii Polski, obej-mującej także wspomnienie daty 17 września czy pamięć o Katyniu. Naszym zadaniem było też kultywowanie pa-mięci o bohaterach i podtrzymywanie ducha „Solidarno-ści” w okresie stanu wojennego – opowiada Ryszard, po czym dodaje: – Wiele razy pytano Tadeusza Kaczyńskie-go, co Traugutt miał wspólnego z muzyką. Kaczyński od-powiadał ze spokojem: „Nic. Ale my mamy wiele wspól-nego z Trauguttem”.

W czasie studiów z Filharmonią współpracował także Robert.

Twórca Filharmonii im. Romualda Traugutta zginął śmiercią tragiczną w 1999 r. – Przed śmiercią zdążył uczy-nić mnie jednym ze spadkobierców tego dzieła z obowiąz-kiem kontynuowania go – wspomina Ryszard, obecny szef artystyczny Filharmonii. – Nadal więc działamy i właśnie przygotowujemy się do nagrania pieśni Powstania Stycz-niowego w aranżacjach Włodzimierza Korcza.

Współpraca Ryszarda z prof. Pustelakiem w Teatrze Wielkim zaowocowała asystenturą w jego klasie wokalnej w warszawskiej AM, począwszy od roku akademickiego 1991/92. Ryszard piął się po kolejnych szczeblach uczel-nianej drabiny aż do tych najwyższych: był dziekanem Wydziału Wokalnego, prorektorem ds. dydaktyki (2008- -2012), a obecnie znów jest dziekanem wydziału już pod nową nazwą – Wydział Wokalno-Aktorski, bo w między-

czasie przywrócił mu ten drugi, zarzucony przed laty, wy-miar. W ub.r. otrzymał belwederską profesurę w dziedzinie sztuk muzycznych.

Robert w 1988 r. ukończył z wyróżnieniem studia na Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie prof. Kazimie-rza Pustelaka. Już na studiach zdobywał pierwsze konkur-sowe laury, był stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki. Chciał go, podobnie jak brata, zatrudnić na stałe Teatr Wiel-ki, na którego scenie wystąpił po raz pierwszy jeszcze przed zakończeniem studiów. On jednak wybrał inną drogę: poje-chał na studia podyplomowe w Międzynarodowym Studiu Operowym w Zurychu. Później była przeprowadzka na po-nad dekadę do Niemiec, kontrakty w Państwowych Teatrach w Karlsruhe i Mainz oraz gościnne występy m.in. w Mann-heim, Luksemburgu, Ludwigsburgu, Bazylei, Kassel, Nürn-bergu, Strasburgu i wielu innych miejscach. – Zwiedziłem kawał Europy – przyznaje. Zdarzało się, choć rzadko, że występował gościnnie także na polskich scenach: w Teatrze Wielkim czy w Operze Wrocławskiej.

– Dla mnie teatr operowy to coś, co mnie zawsze fas- cynowało jako gatunek sztuki – tłumaczy. Podkreśla, że często bazuje on na sztukach genialnych dramaturgów, np. Verdi sporo czerpał z Szekspira. – Dlatego, gdy przygoto-wywałem się do jakiejś opery, zawsze interesowały mnie nie tylko nuty i słowa, ale przesłanie – podkreśla.

W 2004 r. wrócił z rodziną do kraju. Robert, już po dok-toracie, chciał pisać w Polsce rozprawę habilitacyjną. Zro-bił to na Akademii Muzycznej w Łodzi. Dlaczego aku-rat tam? – Złożyłem prośbę o otwarcie przewodu habilita-cyjnego na Akademii Muzycznej w Warszawie, ale wtedy dziekanem został akurat mój brat – wyjaśnia. – W tym mo-mencie zadecydowałem, że będę się habilitował w Łodzi, żebym nie musiał się ciągle tłumaczyć, że nie zrobiłem ha-bilitacji „po znajomości”.

Po powrocie do Polski rozpoczął pracę pedagogiczną ze studentami. – Jest ona często niewdzięczna, bo już nie odpowiadamy tylko za siebie, lecz musimy odnaleźć dro-gę do drugiego człowieka, by mu z jednej strony wszyst-

PRZEZ NIEMCY do Polski

Reklama

Page 37: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 37

PORTRET we dwóch

ko wytłumaczyć, a z drugiej – zmotywować go do tego, by sam chciał się rozwijać – tłumaczy.

Miał wtedy zajęcia m.in. na Uniwersytecie Rzeszow-skim. – Był taki moment, że pracowałem jednocześnie na trzech uczelniach: Uniwersytecie Rzeszowskim, Uniwer-sytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Uniwersyte-cie Muzycznym w Warszawie. W tej chwili pracuję tylko w tej ostatniej i na brak pracy nie narzekam – mówi Robert. – Jednocześnie jestem szefem jedynego w Polsce Studium Pieśni, które założyliśmy wspólnie z jego pomysłodawczy-nią – prof. Katarzyną Jankowską.

W tym roku otrzymał profesurę belwederską w dziedzi-nie sztuk muzycznych.

Ryszard występuje na scenie już coraz mniej. Więk-szość czasu zajmuje mu praca pedagogiczna i administra-cyjna. – Biurokracja strasznie się rozrasta i jest porówny-walna z czasami słusznie minionymi – denerwuje się. Ale to nie oznacza, że nie podejmuje nowych wyzwań arty-stycznych. Pasją, która krystalizowała się powoli i w pew-nym momencie skrystalizowała się jako ważna, jest reży-serowanie. – Jest to dla mnie obszar ekscytujący i rozwojo-wy – podkreśla Ryszard. W reżyserskim dorobku ma m.in. „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, wyreżyserowany na zamówienie chicagowskiej Polonii w 2007 r., oraz „Cosi fan tutte” W.A. Mozarta, studencki spektakl, którego pre-miera miała miejsce w październiku 2012 r. na małej sce-nie Teatru Wielkiego w Warszawie, ale który zdążył już po-kazać w Stambule, Sewilli oraz w filharmoniach: gorzow-skiej, kieleckiej i rzeszowskiej. Aktualnie pracuje nad mo-zartowskim „Don Giovannim”.

Robert poszedł w innym kierunku: skończył z bardzo dobrym wynikiem psychologię kliniczną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Te studia miały związek z tragicznym wydarzeniem z okresu, kiedy jeszcze miesz-kał z rodziną w Niemczech: w domu zasłabł na schodach i zmarł jego syn. To traumatyczne doświadczenie spowodo-wało, że przez lata chodził na zajęcia w jednym z najwięk-szych w Niemczech ośrodków zajmujących się osieroco-nymi rodzicami. – W pewnym momencie dostałem propo-zycję, bym zajął się takimi osobami – opowiada. – Pomy-ślałem, że jeżeli mam to robić, to jako fachowiec. Stąd, już po powrocie do Polski, wziął się pomysł tych studiów.

Nabytą wiedzę wykorzystuje prowadząc na zasadzie wolontariatu poradnię dla rodziców osieroconych przy ko-ściele Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursy-nowie. – Łatwiej mi do nich dotrzeć, jako że sam jestem ro-dzicem osieroconym – tłumaczy. – Ale nie można dotrzeć do nich bez fachowej wiedzy. Sukcesem takiej poradni jest to, że rodzice nauczą się żyć z tym bólem, bo wyleczyć ich nie da rady. Ta trauma zostaje do końca życia.

Kilka lat temu Robert napisał program rehabilitacji pacjentów kardiologicznych przy użyciu ćwiczeń odde-

chowo-wokalnych. – Najczęściej rehabilitacja takich pa-cjentów polega na wysiłku. Pomyślałem więc, że można by stworzyć program, który równie intensywnie męczyłby serce i sprawiał, że podnosiłaby się jego wydolność, a jed-nocześnie nie zmuszałby ludzi do siadania na rower, cho-dzenia czy biegania – tłumaczy.

W Szpitalu Rehabilitacji Kardiologicznej w Konstanci-nie spędził półtora roku; szpital jest zainteresowany konty-nuacją programu. Ponadto rektor Uniwersytetu Muzycznego proponował wystąpienie o grant, który Robert miałby prowa-dzić w szpitalu przy Banacha. Główną przeszkodą w realiza-cji tych pomysłów jest brak czasu. – Mając do przebadania 2 tys. pacjentów musiałbym rzucić pracę na UM i zająć się tylko tym. Drzwi szpitala w Konstancinie są cały czas otwar-te, mogę tam w każdej chwili wejść i szkolić ludzi w zakresie prowadzenia tego programu. Pytanie, kiedy to robić.

No właśnie. Przy tylu zajęciach brak wolnego czasu to również cecha wspólna Ryszarda i Roberta. – Są chwile, kiedy zastanawiam się, czy relacje pomiędzy rodziną a pra-cą zawodową są ustawione właściwie. Rzeczywiście cier-pię na brak czasu, tym bardziej że mam cudowne wnuki, a wakacje spędzone z nimi to najpiękniejszy czas w roku. W pozostałych miesiącach ten czas muszę dla nich „wyry-wać” – przyznaje Ryszard.

– Wydaje mi się, że znam pojęcie wolnego czasu, choć nie jestem przekonany, czy moja rodzina by to potwierdziła – dopowiada Robert. Wolny czas, jeżeli się zdarzy, stara się spędzać bardzo intensywnie. Jeszcze mieszkając w Niem-czech, codziennie rano pokonywał biegiem przynajmniej 10 km. Dziś już nie biega, ale codziennie pływa. – Wtedy mogę myśleć – śmieje się.

Ryszard, zapytany o plany, mówi o satysfakcji z sukce-sów swoich „muzycznych dzieci”: Tomasza Kumięgi – ba-ryton i Elwiry Janasik – mezzosopran. – Są niezwykle uta-lentowani i śpiewają przepięknie, dlatego zaprosiłem ich do udziału w tegorocznej edycji Festiwalu Pieśni Kompo-zytorów Polskich. W kolejce czekają następne „muzycz-ne dzieci”. W tym roku do dyplomu przygotowuje się uta-lentowany mozartowski tenor z Korei Płd., a studia roz-pocznie dwójka bardzo obiecujących Chińczyków – uzu-pełnia. W Warszawskiej Operze Kameralnej wyreżyseruje w tym roku akademickim ze studentami swojego wydzia-łu „Don Giovanniego”, którego pokaże na przedpremiero-wym spektaklu w Kielcach, a jesienią przyszłego roku tak-że w Rzeszowie.

W momencie, kiedy ten numer VIP-a dotrze do Czytel-ników, Robert będzie śpiewał w „Traviatcie” w Chinach. To nie jest jego pierwszy pobyt w tym kraju, niewykluczo-ne też, że w przyszłym roku znów tam poleci. No i praca ze studentami; jest przecież także uczelnianym szefem pro-gramu Erasmus. ■

REŻYSERIA i psychologia

MUZYCZNE DZIECI i „Traviata” w Chinach

Page 38: VIP Biznes&Styl
Page 39: VIP Biznes&Styl

Reklama

Page 40: VIP Biznes&Styl

40 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

BĄDŹMY szczerzy

Jarosław A. SzczepańskiDziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

Jest dobrze, ale źle

Gdzieś w połowie września przemknęła przez media (gazety, rozgłośnie radiowe, portale informacyjne) interesująca wiadomość o tym, że w Polsce lawinowo przybywa wynalazków i wzorów użyt-kowych. W ubiegłym roku do Urzędu Patentowego wpłynęło 5351 zgłoszeń. Rok wcześniej było ich 4800, a w roku 2010 – 4000. Czy jesteśmy potęgą innowacyjną? Na pierwszy rzut oka można taki wniosek wysnuć, bo na 200 państw notowanych w rankingu Świa-towej Organizacji Własności Intelektualnej zajmujemy 15. miejsce. Mało tego – gdy porównamy liczbę patentów z kwotami przezna-czanymi w Polsce na badania i rozwój, czyli wstydliwie skromnym 0,7 proc. PKB, to w skali świata stoimy na podium – lepszy jest tylko Singapur i Korea Południowa! I to jest koniec dobrych wia-domości, bo mimo lawinowego wzrostu patentów, nie przekłada-ją się one na poziom innowacyjności gospodarki. O tym pozio-mie nie decyduje liczba patentów, ale skala ich wdrożeń w prze-myśle. A tutaj mamy prawdziwy dramat – w minionym 2012 roku w unijnym rankingu innowacyjności zajęliśmy czwarte miejsce, ale od końca, niestety. Wśród 27 państw za nami były tylko: Łotwa, Rumunia i Bułgaria. Polski przemysł nie inwestuje w naukę na po-ziomie porównywalnym z krajami na zachód od Polski. Zresztą zna-komita większość ośrodków naukowo-badawczych w Polsce nale-ży do kapitału zagranicznego. Można powiedzieć, że w obszarze, w którym cokolwiek zależy od aktywności człowieka wykształcone-go, ambitnego i utalentowanego, osiągamy maksimum możliwo-ści. Tam, gdzie powinno wkroczyć państwo poprzez resorty edu-kacji, nauki i szkolnictwa wyższego, gospodarki, infrastruktury itd., itp. – nie dzieje się nic albo jakąkolwiek działalność się pozoruje. Trudno w to uwierzyć, ale wygląda na to, że rządzącym kompletnie nie zależy na tym, aby polska gospodarka nie ześlizgiwała się do poziomu drenowanej przez obcych kolonii.

Niedługo będziemy obchodzić ćwierćwiecze wydobycia się z komunistycznej zapaści, również gospodarczej. I zapewne będą to obchody huczne, udowadniające, jak to wspaniale wykorzystali-śmy minione 25 lat, jak przeobrażamy się w krainę dobrobytu. Tym-czasem prawda jest taka, że jeszcze żadna autostrada nie funkc- jonuje w całości, przemysłu stoczniowego nie ma, koleje zdycha-ją, samolot szkoleniowy dla polskiego lotnictwa bojowego bę-dziemy kupować od Koreańczyków, Czechów albo jeszcze od ko-goś innego, a szybki pociąg Pendolino (bez pendolino, czyli wa-hadła, które jest istotą tego wynalazku) kupiliśmy od Włochów, urządzając kilkanaście tysięcy włoskich rodzin na 20 lat, bo prze-cież te pociągi trzeba będzie doglądać, kontrolować, zaopatrywać je w części zamienne, zużytą elektronikę i co tam jeszcze. A w dniu, w którym piszę ten tekst, oglądałem w głównym wydaniu Wia-domości TVP migawkę z gotowości przekazania niemieckim kole-jom Deutsche Bahn pierwszych zestawów zamówionych przez nie

we wrześniu 2012 r. pociągów wyprodukowanych w Bydgoszczy. Więc jak to? Niemcy kupują w Bydgoszczy polskie pociągi, a zatem nie mogą one być gorsze od włoskich. I nic o tym nie wie minister Nowak? Niech wejdzie na strony internetowe bydgoskiej PESA, to się dowie, że kontrakt z Niemcami jest największy z dotychczaso-wych i opiewa na 1,2 mld euro. Dowie się też, że bydgoski pro-ducent jest w stanie wyprodukować każdy pociąg spełniający wa-runki postawione przez klienta. Zresztą bydgoski zakład kilkana-ście lat temu był na granicy upadłości. Uratowała go współpra-ca menedżerów z załogą, która częściowo odkupiła firmę od pań-stwa. Żeby było śmieszniej – warto, by minister Nowak wiedział, że jeden z pierwszych zagranicznych kontraktów bydgoski produ-cent pociągów zawarł w 2006 roku z... Kolejami Włoskimi.

Wspomniałem wyżej o samolocie szkoleniowym dla naszego lotnictwa wojskowego. W pierwszej połowie lat 90. ubiegłe-go stulecia miała ruszyć produkcja samolotu szkolno-bojowe-go Iryda – konstrukcji całkowicie polskiej (podobnie jak szkole-niowa Iskra, zaprojektowana i wyprodukowana jeszcze na od-wilżowym poślizgu po październiku 1956 roku). Samoloty mia-ła produkować mielecka WSK. Ale, niestety, na przeszkodzie stanął rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego, dzisiejszego mento-ra Donalda Tuska. Pamiętam burzliwe spotkanie J.K.B. z pra-cownikami w mieleckim zakładzie, będącym wówczas w kry-tycznej sytuacji. Premier powiedział wtedy, że takie mastodon-ty komunistycznego przemysłu jak mielecka WSK nie mają racji bytu w nowej Polsce. Radził załodze przestawić się na produk-cję... igieł na przykład. Został nieco zbity z tropu przypomnie-niem przez obecnych w sali, że mielecki zakład nie jest masto-dontem komunistycznej gospodarki, bo powstał w ramach wiel-kiego projektu COP w latach 30. ub. wieku. Jednak projekt Iry-da i tak wylądował w koszu, choć Hindusi byli gotowi zamó-wić kilkaset maszyn. Mieli znakomite doświadczenie z Iskrami, które jeszcze do dzisiaj znajdują się na stanie armii indyjskiej. Oczywiście tego wszystkiego nie wiem sam z siebie, bo się na tym nie znam. Ale wśród moich przyjaciół i znajomych nie brak świetnych specjalistów w branży lotniczej, ze świętej pamięci Adamem Matuszczakiem na czele, który całe życie zawodowe był związany z przemysłem lotniczym. Na wspomnienie finału projektu Irydy szkliły mu się oczy.

To, co w polskim przemyśle jeszcze funkcjonuje dobrze wraz z całym zapleczem kadrowym, jest doceniane poza Polską jak wi-dać na bydgoskim przykładzie. Jest więc od czego zacząć przy od-budowywaniu całości. Ale na to trzeba jeszcze chwilę zaczekać. Oby nie za długo. ■

Page 41: VIP Biznes&Styl
Page 42: VIP Biznes&Styl

42 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Krzysztof Martensbrydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

AS z rękawa

Franciszku, musisz!

Jak nie Ty, to kto? Jak nie teraz, to kiedy? Jan Pa-weł II i Benedykt XVI nie mieli szans na przeprowadze-nie reformy kurii rzymskiej. Znali ją doskonale, spraw-nie w tym labiryncie się poruszali i „wiedzieli, że się nie da” lub uważali, że radykalne lekarstwo może być bar-dziej niebezpieczne od choroby. Papież Franciszek na szczęście nie wie, że się nie da i to sprawia, że ma szansę na skuteczne wdrożenie reformy.

Bardzo mocno postulowana przez większość kar-dynałów dymisja sekretarza stanu Tarcisio Ber-tone oznaczała początek gruntownej reformy w Sto-licy Apostolskiej. Ostatnie lata sprawowania urzę-du przez kardynała Bretone upłynęły na poszerza-niu jego i tak już ogromnych wpływów i budowaniu „państwa w państwie”. Moim zdaniem, ta sytuacja walnie przyczyniła się do abdykacji Benedykta XVI.

Po tej dymisji zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Włoski wymiar sprawiedliwości aresztował księdza Nunzio Sca-rano pod zarzutem prania pieniędzy. Ujawniono jego pla-ny przewozu prywatnym samolotem 20 milionów euro ze Szwajcarii do Włoch. Jeszcze przed aresztowaniem Sca-rano został zawieszony w pracy w zarządzie dóbr Waty-kanu, gdyż zainteresowano się jego budzącym podejrze-nia wielkim majątkiem. Zabawne, że fakt posiadania pry-watnego samolotu przez skromnego księdza zauważono dopiero po dymisji Bertone. Posypały się dalsze areszto-wania – okazało się, że teraz już wolno.

Papież Franciszek na dymisji sekretarza stanu nie poprzestał. Powołał radę kardynalską, która podda re-wizji Konstytucję Apostolską – określi relacje pomiędzy Watykanem a episkopatami, oraz kompetencje orga-nów kościelnej władzy. Przypomnę, że obecnie działa 21ministerstw, czyli dykasterii i rad papieskich. W Ra-dzie będzie współpracowało 8 kardynałów – co cieka-we – głównie spoza Europy.

Działania i retoryka nowego papieża rodzą na-dzieję, że będzie to pontyfikat odświeżający europej-skie wartości i wzorce katolickie, zmieniający ich treści, a przede wszystkim formy.

Blisko 50 lat po Soborze Watykańskim II trzeba wszystkim przypomnieć, że w centrum chrześcijaństwa jest świadectwo zwłaszcza wobec ubogich i wykluczo-nych, a idea Kościoła ubogiego jest ciągle żywa i atrak-cyjna dla milionów wiernych.

Franciszek jest dzieckiem innego Kościoła, nieobcią-żonego europejską, trudną historią i naszymi ciąg- nącymi się przez wieki sporami. W języku hiszpań-skim i portugalskim Kościół jest rodzaju żeńskiego i przypomina młodą, uśmiechniętą, nieco rozhuka-ną kobietę. Jest w niej sporo życia, chęci naprawy świata i dzielenia się swoim szczęściem. Franciszek taki jest – dynamiczny, świeży i atrakcyjny, szczegól-nie dla młodych ludzi.

Europejski katolicyzm kojarzy się ze starszym, scho-rowanym panem, bogatym, leniwym i wygodnym, który winą za swój marazm i bark chęci do działania obciąża wszystkich dookoła, tylko nie samego siebie.

Czy młoda radosna dziewczyna (Franciszek) zdoła skłonić starszego pana do ruszenia tyłka z wygodnego fotela? Zobaczymy już po kilku latach.

Niewątpliwie jest to powiew świeżego wiatru, któ-ry wzbudza sympatię, zadziwia i niepokoi. Na razie polski Kościół wiatr ten ignoruje i interpretuje zgod-nie ze swoimi potrzebami. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że papież od razu nie zmieni mental-ności biskupów. Z jego strony na razie to małe krocz-ki, ale na pewno w dobrym kierunku. Franciszku, mu-sisz, jak nie Ty, to kto? – w każdym razie trzymam za Ciebie kciuki. ■

Page 43: VIP Biznes&Styl
Page 44: VIP Biznes&Styl

Magdalena Zimny-LouisRzeszowianka z urodzenia, przebywająca „czasowo za granicą”, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Od dwóch dekad mieszka w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Od 2007 roku pracuje dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości oraz pisze książki o tematyce NIE ŻUŻLOWEJ. Pierwsza – „Ślady hamowania”, została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, druga pt. „Pola” trafiła na półki we wrześniu 2012 r. i od razu trafiła w serca czytelników.

Żywot mężczyzny wkurzonego

POLSKA po angielsku

Spędziłam we wrześniu kilka dni w Rzeszowie (skąd mój ród) żyjąc zwyczajnie, poruszając się spokojnie, spacerując w ładnych miejscach, przyglądałam się ludowi ulicy w poszukiwaniu tema-tów do kolejnej książki. Poraził mnie ogrom różnic. Nie między bogatymi i biednymi, mądrymi i głuptasami, grubasami i cienia-sami, nie, znacznie globalniej: między Podkarpackimi Mężczy-znami a Podkarpackimi Kobietami! Przepaść ich dzieli, otchłań jakaś mroczna, ocean najgłębszy z głębokich. Jestem przygoto-wana na okoliczność linczu, mężczyźni z pewnością poczują się tekstem obrażeni, gdyż są tragicznie przeczuleni na swoim mar-nym punkcie i pewnie spalą moją kukłę na rzeszowskim Rynku na znak protestu. Trudno i tak napiszę, co widziałam.

Mężczyzna Podkarpacki jest w całym swoim funkcjonowa-niu (przepraszam za wulgaryzm) w k u r w i o n y. Ulicą jedzie autem tak (czy to biały bus, czy 17-letnie audi, czy najnowsze BMW X5), jakby nas chciał swoim ego siedzącym za kierow-nicą staranować. Nie ruszysz w pierwszej sekundzie zmiany światła na zielone – będzie trąbić, jedziesz zgodnie z przepi-sami ulicą Podkarpacką, wyprzedzi cię koło Praktikera, a rów-nając się z twoim autem popuka ci w czoło, jechać będzie za tobą tak blisko, że zderzaki waszych samochodów zetkną się czółkami, nie zatrzyma się przed przejściem dla pieszych, ty stoisz, on jedzie, bo mu się śpieszy i pośpiech ma w oczach, kiedy babci nie chce puścić przez ulicę. Postawi swoje auto na parkingu Tesco w poprzek wyznaczonego miejsca pomiędzy białymi liniami, zupełnie jakby taczki w polu porzucał, po czym wysiądzie gwałtownie i walnie drzwiami bardzo zamaszyście, strasząc gołębie na Nowym Mieście tak, że się ptaszkom coś spod ogonka z nerwów wymsknie. A włosy ma na jeża wycię-te lub czasem wijące po szyi bez ładu i grzebienia. I nie pach-nie ładnie. Mężczyzna Podkarpacki w weekend z żoną cza-sem zakupy robi, nieubłagany jest, gdy przychodzi do wyda-nia pieniędzy, które przecież na wkurwieniu zarobił. Wydaje też zły, wyzywając produkty od „chińszczyzny” i „badziewia”, żonę od rozrzutnych i pazernych, producentów od zdzierców, kasjerki od leniwych, a w końcu:, po co ci ta mikrofalówka, to se na gazie zupy nie przygrzejesz? W drzwiach cię nie przepu-ści, ani ci drzwi nie przytrzyma, kiedy się mijacie, ale przy pre-zentacji będzie cię w rękę ślinił i wąsem łaskotał. Tak, wąsem, gdyż Mężczyzna Podkarpacki ma wąsa, lekko kręcone spróch-niałe zęby, saszetkę (zwaną pedałówką), z którą spaceruje

po Castoramie, kamizelkę myśliwego (modę wprowadził ten pan, który Zwierzyniec w TV prowadził), but z dziurkami czy paskami, a w bucie skarpeta wiadomo jakiego koloru. Nie uśmiecha się nigdy. Kiedy młodszy, paraduje w spodniach za kolano i troki mu wiszą przy łydkach, lub T-Shirt kolorowy z głu-pim napisem obnosi, spodnie dżinsowe i bluzę z kapturem. Jak biurowy, to w garniturze, ale but już z innej parafii, koszu-la bardziej do pulowerka pasująca niż do gangu i krawat tylko udaje design. Kiedy po żonę przyjedzie do koleżanki, to śpie-szy się histerycznie, płaczącym dzieckiem straszy, obowiązka-mi, że musi się wyspać i nie będzie się tu ani rozsiadał, ani herbaty łyka nie weźmie. Zanim podjedzie, pisze sms-a „nie będę wchodził, zbieraj się”. Zeszłego upalnego lata w od-dziale banku ING na ulicy Rejtana stałam w kolejce wachlu-jąc się gazetą. Wszedł prosto z gorąca w klimatyzowane po-mieszczenie Mężczyzna Podkarpacki z nagim torsem! Z kapią-cym potem spod pachy za mną stanął, z podkoszulkiem w jed-nej ręce przez telefon rozmawiał z kolegą Marianem o tym, ja-kie sobie „dźwi” zamontuje w nowym domu i jak te „dźwi się będą odmykać”.

A Kobieta Podkarpacka jest z innej bajki, Mili Państwo... Jak młodziutka, to szczuplutka, zwiewna jakaś, uśmiechnię-ta, studiująca, rozgarnięta. Kiedy troszkę starsza, to może i grubsza, ale ładnie odziana, z torebeczką lakiereczką, na obcasie, wypachniona, gadu-gadu z koleżanką przez tele-fon, dziecko do szkoły, samochodzik umyty, na zakupki do Millenium Hall podskoczy po pracy. Nie gna szosą, nie po-trąca babci na pasach, nie trąbi, nie narzeka, nie przekli-na i nie pokazuje „faka” innym kierowcom. Panie emerytki to już całkiem piękne są. Ondulacje, kolory na włosach, na-wet jak po 70-tce to jeszcze blond czy miedź, spódniczki za kolano, sweterki perłowe, siateczka, spineczka, gadu-gadu z sąsiadką, bez pośpiechu, nie nerwowo, do kościółka na roraty, torcik dla wnusia upiecze, do protestu pokojowego się przyłączy, książki przeglądnie w Matrasie, na ławeczce przysiądzie w zadumie na kwiateczki popatrzeć...

I strach pomysleć, że ta Podkarpacka Kobieta będzie mu-siała zaraz wrócić do domu, a tam czeka na nią wkurwiony Pod-karpacki Mężczyzna. ■

Więcej felietonów Magdaleny Zimny-Louis na portalu www.biznesistyl.pl

Page 45: VIP Biznes&Styl
Page 46: VIP Biznes&Styl

46 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Jerzy Borczadwokat, współwłaściciel Kancelarii Adwokackiej J. Borcz i Partnerzy, specjalizujący się w prawie gospodarczym i handlowym. Zapalony myśliwy, koneser wina, zwłaszcza pochodzącego z krajów Nowego Świata.

Nie wiedza, lecz wiara

PROCES myślowy

Po ujawnieniu przez prokuraturę treści protokołów przesłuchań najważniejszych ekspertów pana Macierewicza, wydawało się, że dojdzie do zdyskredytowania efektów ich pracy. To pow-inien być naprawdę poważny cios, zadany ich kompetencjom i wiarygodności. Tymczasem pan przewodniczący zespołu parla- mentarnego „badającego” katastrofę w Smoleńsku ma nadal doskonałe samopoczucie, jest w ofensywie, pełen energii oraz przekonania do swoich racji, oskarża o kłamstwa wszystkich uważających inaczej niż on.

Od 28 lat jako adwokat mam zawodowo, prawie na co dzień, do czynienia z opiniami biegłych. Mam więc praktyczne pojęcie o tym, jakie standardy powinna spełniać ekspertyza, aby mogła być uznana przez sąd i aby mogła być podstawą rozstrzygnięć sądowych.

Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że ekspertyzy kilku profesorów z zespołu pana Macierewicza nie miałyby w sądzie najmniejszych szans na uznanie ich za rzetelne i wiarygodne. Nawet mało doświadczony obrońca czy pełnomocnik nie miałby problemów z ich podważeniem i zdyskredytowaniem jako procesowo bezwartościowych.

Po pierwsze, biegły powinien mieć odpowiednie do przed-miotu opinii kompetencje, to jest wykształcenie i praktykę, pozwalające uznać, że posiada „wiadomości specjalne”.

W sprawach skomplikowanych, których rozwikłanie wymaga wiadomości specjalnych z wielu dziedzin, powołuje się zespoły biegłych, którzy wydają wspólną opinię, bądź opinie cząstkowe jednych biegłych, stanowiące podstawę dalszego opiniowania przez pozostałych.

Profesorowie pracujący w zespole Antoniego Maciere-wicza posiadają zapewne wysokie kwalifikacje, ale w zakre-sie wąskich specjalności, które mogą być przydatne do roz-strzygania jedynie ułamka zagadnień istotnych dla zbadania przyczyn katastrofy lotniczej. Wobec tego ich „ekspertyzy” mogłyby co najwyżej stanowić jakąś część materiału do opra-cowania i uwzględnienia przez pozostałych biegłych z innych specjalności. Przecież nie może budzić wątpliwości, że ustale-nie przyczyn katastrofy lotniczej dużego samolotu, z wieloma ofiarami, to niezwykle skomplikowany problem, wymagający wspólnej pracy wielu ekspertów z dziedziny lotnictwa, konstruk-cji samolotów, nawigacji i łączności, dynamiki lotu, elektroniki, informatyki, materiałoznawstwa, automatyki, mechaniki, fizyki, pirotechniki i materiałów wybuchowych, medycyny sądowej,

itd. Dopiero łączne wykorzystanie wiadomości specjalnych wielu biegłych i ich praktyczne doświadczenia przy badaniu katastrof lotniczych, dają szansę na dojście do prawdy.

Tymczasem każdy z czołowych ekspertów pana Macierewicza formułuje samodzielnie konkluzje dotyczące przyczyn katastro-fy, czy raczej wedle nich – zamachu. Protokoły ich przesłuchań ujawniają niepoważnie brzmiące informacje na temat zakresu materiału dowodowego, na jakim się opierali, jak też żenujące są wypowiedzi, dlaczego czują się kompetentni, by publicznie zabierać głos w tej sprawie. Jakże bowiem inaczej można ocenić opowieść pana profesora, który przez 40 minut przyglądał się kawałkowi metalu (skąd pewność, że z tego samolotu?) i w re-zultacie doszedł do wniosku, że podczas lotu nastąpił wybuch. Albo innego pana, który sądzi, że doświadczenie pasażera samolotu oglądającego przez okno pracę skrzydła, jak też ob-serwacja w dzieciństwie pożaru (wybuchu) w stodole, dają kwalifikacje do badania przyczyn katastrofy.

Żaden z tych panów nie był na miejscu tej katastrofy (ani żadnej innej, udział prof. Biniendy w badaniu katastrofy pro-mu kosmicznego nie został potwierdzony), nie miał własnych obserwacji, nie miał kontaktu z podstawowymi dowodami rzeczowymi, nie brał udziału w podstawowych badaniach dowodów, nie uczestniczył w pracach i dyskusjach biegłych in-nych specjalności, badających materiał dowodowy.

Trzeba mieć dużo odwagi, a może raczej nie mieć poczu-cia wstydu i naukowej przyzwoitości, aby w roli profesora wyższej uczelni i specjalisty wygłaszać radykalne opinie, ni-jak mające się do oczywistych w swej wymowie dowodów rzeczowych ( np. zapisy czarnych skrzynek), zgodnie z zasadą, że jeśli fakty nie zgadzają się z naszymi twierdzeniami, to tym gorzej dla faktów.

W odróżnieniu od ekspertów pana Macierewicza, komisja państwowa pracowała w wieloosobowym składzie biegłych reprezentujących wiele komplementarnych specjalności, mających wieloletnie, praktyczne doświadczenie w tego typu pracach, około 20 członków tej komisji było na miejscu katastro-fy już od następnego dnia, osobiście zetknęło się z dostępnym rzeczowym materiałem dowodowym. Metodologiczne stan-dardy ich pracy i technologia sporządzania raportu są więc nieporównywalne z tym, co pokazali panowie profesorowie pracujący dla Antoniego Macierewicza. Nie wiem, czy sam An-toni Macierewicz wierzy swoim ekspertom, ale jemu podobno wierzy blisko 30 procent Polaków. Jak widać wielu łatwiej ogar- nia wiara, niż dociera do nich wiedza. ■

Page 47: VIP Biznes&Styl
Page 48: VIP Biznes&Styl

48 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Piotr Latawiec, na co dzień prezes Centrali Farmaceu-tycznej CEFARM S.A. w Warszawie, i Elżbieta Latawiec, zwykle kojarzona jako lekarz dermatolog, jeszcze do nie-dawna niekoniecznie zapalona cyklistka, z początkiem 2013 roku wpadli na pomysł przejechania na rowerach Pol-ski Wschodniej.

– Żyjemy w Rzeszowie, który jest częścią tych tere-nów, a jakoś nigdy służbowo ani prywatnie nie zwiedzili-śmy polskiej ściany wschodniej. Wymyśliliśmy wakacje na rowerze i dzięki temu przeżyliśmy przygodę życia. Zako-

Najpiękniejsza podróż życia? – Ponad 800 kilometrów w siedem dni przejechanych na rowerach z Rzeszowa do Augusto-wa najpiękniejszymi traktami Polski Wschodniej – mówią Elżbieta i Piotr Latawcowie, dwoje lekarzy z Rzeszowa. Autorzy pionierskiej wręcz wyprawy, bo rzeszowianie przejechali szlak, który wkrótce może być polskim przebojem turystycznym. Do 2015 roku gotowy będzie projekt „Trasy rowerowe w Polsce Wschodniej”, czyli zbudowanych zostanie prawie 2 tys. kilometrów spójnej trasy rowerowej biegnącej przez pięć województw: świętokrzyskie, podkarpackie, lubelskie, podla-skie i warmińsko-mazurskie. Tak powstanie jedyna tego typu trasa w Polsce i Europie – nigdzie indziej nie ma już bowiem tak dziewiczych terenów przyrodniczych i takiej różnorodności kulturowej, jak w Polsce Wschodniej. Niemcy nieistnieją-cą jeszcze trasę już umieszczają w swoich przewodnikach po Polsce.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak, Piotra Latawiec

Rowerowa podróż życiapo Polsce Wschodniej

PODRÓŻE

chaliśmy się w rowerowych podróżach i w Polsce Wschod-niej – śmieje się Elżbieta Latawiec.

Piotr Latawiec już w styczniu 2013 roku opracował tra-sę podroży, która byłaby jak najbardziej przyjazna dla ro-werzystów, a jednocześnie wiodła terenami najpiękniejszy-mi przyrodniczo, bogatymi w atrakcje turystyczne i zabyt-ki architektoniczne.

– Tym większym zaskoczeniem, ale miłym, była dla nas informacja, jaką kilka tygodni przed wyruszeniem na szlak przeczytaliśmy w ogólnopolskim dzienniku, a w której

Rynek w Rzeszowie.

Elżbieta i Piotr Latawcowie.

Page 49: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 49

PODRÓŻE

Ministerstwo Rozwoju Regionalnego mówiło o dużym projekcie turystycznym – budowie do 2015 roku ścieżki rowerowej wzdłuż wschodniej granicy, czyli na bardzo du-żym odcinku trasy, którą my już wcześniej wytyczyliśmy dla swojej podróży – mówią Elżbieta i Piotr Latawcowie.

Rowerowi podróżnicy przyznają, że po swoich do-świadczeniach z przejazdu Rzeszów – Augustów, nie mają wątpliwości, że szlak „Trasy rowerowe w Polsce Wschod-niej” będzie oblegany przez polskich i zagranicznych tury-stów. – Tym bardziej, że nasza wyprawa była fantastycz-ną przygodą, ale i trochę niebezpieczną drogą przez mękę na kilku odcinkach, kiedy na rowerze trzeba było poruszać się razem z TIR-ami po ruchliwych jezdniach bez poboczy. Tym samym prawie 2 tys. kilometrów bezpiecznej, wygod-nej i przyjaznej trasy rozwiąże największy problem tury-styki rowerowej na tym terenie – dodaje Piotr Latawiec.

Jak zapowiada Bogdan Romaniuk, członek zarządu województwa podkarpackiego, budowa 430-kilometro-wego, podkarpackiego odcinka „Trasy rowerowe w Pol-sce Wschodniej” rozpocznie się w 2014 roku. Wpraw-dzie już we wrześniu 2013 roku w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim rozstrzygnięty został przetarg na budo-wę podkarpackiego odcinka trasy, jednak najtańsza oferta była o ponad 30 mln zł droższa od pieniędzy zarezerwowa-nych na budowę rowerowego traktu. W kolejnych tygod-niach albo uda się zdobyć dodatkowe pieniądze z budżetu państwa, albo konieczne będzie unieważnienie przetargu.

– Podkarpacki odcinek trasy powstanie w trybie „zapro-jektuj i wybuduj”, dlatego nawet ewentualne unieważnienie przetargu nie opóźni prac – mówi Bogdan Romaniuk.

Nowa trasa rowerowa na Podkarpaciu kosztować bę-dzie około 88 mln zł i przebiegać przez: Horyniec Zdrój, Przemyśl, Dynów, Rzeszów, Łańcut, Leżajsk i Ulanów do granicy z województwem świętokrzyskim w miejscowo-ści Trześń. W trakcie prac powstanie 118 nowych obiek-tów inżynieryjnych: kładek, przejść, mostów. Wiele istnie-jących już mostów i ścieżek zostanie wyremontowanych i przebudowanych. W Bachórzu, gdzie dotychczas istniała tylko przeprawa promowa, powstanie zupełnie nowa kład-ka. Dlatego już dziś wiadomo, że w ramach projektu „Tra-

sy rowerowe w Polsce Wschodniej” powstanie nie tylko atrakcyjny produkt turystyczny, ale w wielu gminach bar-dzo poprawi się infrastruktura drogowa, z której korzystać będą nie tylko rowerzyści. W dodatku nowa trasa będzie czymś w rodzaju rowerowej autostrady, do której swoje lo-kalne ścieżki będą mogły dobudowywać gminy i miejsco-wości leżące wzdłuż ogólnopolskiej trasy.

Szlak, jaki na przełomie lipca i sierpnia przejechali Piotr i Elżbieta Latawcowie, pozwolił odkryć im Polskę na nowo. – Dopóki człowiek nie wsiądzie na rower, nie ma pojęcia, jak pachnie świat. Mówię to absolutnie poważnie – opowiada Elżbieta Latawiec. – Podróżując klimatyzowa-nym samochodem nie mamy szans poczuć zapachu przy-drożnych ziół, igliwia w lesie, obornika na polach i wie-lu innych zapachów, o których sobie przypomniałam i któ-re poczuliśmy w czasie podróży z Rzeszowa do Augusto-wa. – Jadąc na rowerze człowiek ma czas dostrzec kolory, szczegóły, detale, o jakich nie ma mowy w podróży samo-chodowej – dodaje Piotr Latawiec. – Może dlatego ciągle pamiętam jeden z wiejskich przystanków autobusowych, na którym zawieszone był firanki i obrazki ze świętymi. Niezwykły widok. ►

Zapachy, kolory, obrazy – rower pozwala odkryć świat

Sieniawa.

Radruż.

Page 50: VIP Biznes&Styl

50 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

PODRÓŻE

Rzeszowianie swoją podróż zaplanowali na 11 dni, z czego siedem spędzili w drodze, a cztery przeznaczyli na atrakcje w podróży. I tak cały dzień spędzili w Horyńcu Zdroju i Białowieży, a dwa dni w Augustowie na zakończe-nie wyprawy. W tym czasie na rowerach przejechali trzy województwa: podkarpackie, lubelskie i podlaskie, poko-nując prawie 800 kilometrów, choć licząc dokładnie, to po-nad 800 kilometrów, bo po dotarciu do konkretnej miejsco-wości sporo kilometrów przemierzali na rowerach, zwie-dzając okoliczne atrakcje turystyczne.

– Cała trasa była szczegółowo zaplanowana. Każdy dzień zaczynał się pobudką o 5 rano, godzinę później wy-jazd na szlak i około godz. 15-16 dotarcie do zaplanowa-nej miejscowości. Zwykle około 120 kilometrów każde-go dnia. Najkrótszy był 80-kilometrowy odcinek z Wło-dawy do Białej Podlaskiej – wylicza Piotr Latawiec. – Ten harmonogram był o tyle istotny, że na trasie mieliśmy już wcześniej zarezerwowane noclegi w hotelach. W sakwach wieźliśmy rzeczy osobiste, z wyjątkiem namiotu, śpiwo-rów i karimat, a i tak mój bagaż ważył ponad 20 kilogra-mów, a żony trochę mniej.

– W podróży mieliśmy sporo szczęścia. Była wspania-ła, wręcz tropikalna pogoda, nie mieliśmy żadnych przy-gód technicznych z rowerami, sami też nie doznaliśmy żadnej kontuzji – śmieje się Elżbieta Latawiec.

Czas spędzony na bezdrożach od Rzeszowa do Augu-stowa pozwolił im z bliska zobaczyć, jak bardzo zmieni-ła się Polska Wschodnia w ostatnich latach. – Podkarpacie nie ma się czego wstydzić. Z punktu widzenia infrastruk-turalnego, zagospodarowania terenu, zasobności wsi, ale też atrakcji turystycznych, na tle województwa lubelskie-go i podlaskiego wypadamy najlepiej – uważa Piotr Lata-wiec. – Z kolei tak pięknych przestrzeni i nadbużańskich

krajobrazów, jak w województwie lubelskim, i tak wspa-niałych ostępów w Puszczy Białowieskiej jak na Podlasiu, nie ma nigdzie indziej w Polsce.

Elżbieta i Piotr Latawcowie jadąc wzdłuż granicy Pol-ski z Ukrainą, Białorusią i Litwą, przekroczyli: San, Bug, Narew, Biebrzę i wiele mniejszych rzek. Zachwyciły ich wszystkie, ale najbardziej Bug, która to rzeka stała się naj-piękniejszym wspomnieniem z wyprawy. Nadbużańskie wioski, z tysiącami bocianów, „zagubione” wśród lasów i pól miejscowości z wymierającym już prawie krajobra-zem niekończących się pastwisk z pasącymi się krowami. W końcu przeprawa promowa w miejscowości Gnojno, gdy jadąc od strony Janowa Podlaskiego przez kolejne bo-cianie wioski, jak choćby Stary Bubel, mieli okazję podglą-dać stada „łaciatych”, z mnóstwem brodzących obok nich bocianów – a wszystko to przy wschodzącym słońcu.

– To są tak piękne, że wręcz filmowe obrazy. Ta bli-skość człowieka z naturą jest czymś niezwykłym. Możność pokonania własnej słabości i systematyczne, kilometr po kilometrze, przemierzanie Polski tak pięknej przyrodniczo, że aż trudno w to uwierzyć, okazało się fantastyczną przy-godą – opowiada Elżbieta Latawiec.

Tym bardziej, że każdy etap podróży zachwycał czymś innym. Pierwsze 120 kilometrów przejechane z Rzeszowa do Horyńca-Zdroju, to były zakątki dobrze znane. Pałac w Łańcucie, znacznie mniejszy, ale też pięknie odrestau-rowany pałac w Sieniawie, Lubaczów i wreszcie uzdrowi-sko Horyniec-Zdrój.

Niespotykana przyroda i architektura Polski Wschodniej

Zubacze.

Gnojno.

Page 51: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 51

PODRÓŻE

Dokładne zapiski z podróży Piotra i Elżbiety Latawców można przeczytać na stronie: http://www.biznesistyl.pl/lifestyle/podroze/1362_piotra-latawca-zapiski-z-wyprawy-rowerowej-

z-rzeszowa-do-augustowa-[pelny-opis-trasy].html

– To miejsce znamy od dawna i uważamy je za nie do końca turystycznie i uzdrowiskowo odkryty zakątek Pod-karpacia – mówi Piotr Latawiec. – W Horyńcu mieliśmy pierwszy zaplanowany jednodniowy postój, by skorzystać z masaży i okładów borowinowych – bezcennych w rowe-rowej podróży. Horyniec i okolice, to sporo ciekawych tu-rystycznie miejsc – szczególnie dla rowerzystów – m.in. cerkiew w Radrużu, wpisana na listę dziedzictwa świato-wego UNESCO.

Kolejne 110 kilometrów z Horyńca-Zdroju do Hrubie-szowa to było pedałowanie po wąskich, niejednokrotnie żwirowych lub piaszczystych drogach wijących się przez lasy, i małe, ubogie wioski z kościołami katolickimi lub z cerkwiami (np. w Prusiach). Tereny trochę na uboczu ha-łaśliwej cywilizacji. Miejsca, gdzie można podziwiać przy-rodę i kontemplować ciszę, jakiej próżno szukać w Rzeszo-wie, czy w innych dużych miastach. Trzeci odcinek wypra-wy, 120 kilometrów z Hrubieszowa do Włodawy, łączyły nadbużańskie krajobrazy. Bo właśnie rzeka Bug była głów-nym „drogowskazem” wyprawy Elżbiety i Piotra Lataw-ców. Bug, który zauroczył ich swoją dzikością, różnorod-nymi brzegami i rozlewiskami, na których można było zo-baczyć całe bogactwo ptactwa – bociany, czaple, wysoko krążące duże drapieżniki: jastrzębie, myszołowy; i ptasią drobnicę niżej nad ziemią.

Kolejny odcinek na trasie z Rzeszowa do Augustowa to 80 kilometrów przejechane z Włodawy do Białej Podla-skiej. Odcinek krótki, stosunkowo mało męczący, ale ner-wowy, bo m.in. po drodze wojewódzkiej pełnej TIR-ów, które zawsze są zagrożeniem dla rowerzystów. Podobnie było w czasie podróży w piątym dniu wyprawy, kiedy trze-ba było przejechać ok. 140 km i po drodze przekroczyć promem Bug, by dotrzeć do Białowieży.

– To był najdłuższy, najbardziej malowniczy i najtrud-niejszy fragment naszej podróży – wspomina Piotr Lata-wiec. – Na początek niezapomniana przeprawa przez Bug w Gnojnie, potem ciężka jazda leśnym duktem z Niemiro-wa do Koterki, gdzie niejednokrotnie ciężkie rowery ob-juczone sakwami trzeba było pchać po grząskim piachu. W nagrodę można było zobaczyć piękną cerkiewkę w Ko-terce, tuż przy białoruskiej granicy. Dalej niewielki frag-ment drogi asfaltowej dla odmiany i od Czeremchy znów ciężka jazda szutrami. Wszystko w ponad 35-stopniowym upale. Rekompensatą były kolejne cerkiewki do podziwia-nia i wspaniały puszczański las, gdzie można było spotkać „króla puszczy” – żubra.

Ostatnie dwa odcinki wyprawy to: 87 kilometrów z Bia-łowieży do Białegostoku i 120 kilometrów z Białegostoku do Augustowa, który był metą wyprawy dwójki rzeszowian. Pierwszy odcinek zachwycał kolorytem wschodu: w miej-scowej architekturze, choćby podczas jazdy przez tzw. Kra-

inę Otwartych Okiennic (Trześcianka, Soce, Puchły,) czy w rozmowie z miejscowymi, urokliwie „zaciągającymi”.

Ostatni odcinek trasy, który zwykle jest najprzyjemniej-szy, tym razem okazał się trudny i męczący. Po pierwsze, brak bezpiecznej dla rowerzystów drogi, którą nie jeździły-by TIR-y, pod drugie pagórkowaty teren, który dla wymę-czonych turystów dawał się powoli we znaki. Rekompen-satą jak zawsze były wspaniałe widoki rozlewisk Biebrzy czy w Puszczy Augustowskiej i kolejne mijane cerkiewki.

– Z punktu widzenia turystycznego Polską Wschod-nią jesteśmy zachwyceni – zgodnie mówią Elżbieta i Piotr Latawcowie. – Jeśli z projektu „Trasy rowerowe w Polsce Wschodniej” uda się zrobić taki polski Bornholm, będzie to realna szansa na rozwój dla ubogich terenów na wscho-dzie, gdzie nigdy nie będzie większego przemysłu, a źró-dłem dobrobytu może być turystyka.

– Rowery mają przyszłość, zwłaszcza na wschodzie Polski – śmieje się Piotr Latawiec i całkiem poważnie do-daje, że w 2014 roku wyruszają z żoną na rowerową wy-prawę, by kontynuować trasę z Białowieży, wzdłuż granicy z Białorusią, Litwą, obwodem kaliningradzkim, aż do Trój-miasta i dalej polskim Wybrzeżem. W kolejnych latach, je-śli ich entuzjazm nie osłabnie, zamierzają na rowerach ob-jechać Polskę dookoła. ■

Page 52: VIP Biznes&Styl

52 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

W trakcie montażu dworu w skansenie na jednej z belek konstrukcyjnych odkryty został napis, wykonany ołówkiem przez cieślę: Ten Dom stawiany Roku 1861 Majster Socha. Zdaniem Zdzisława Gila z Krosna, badacza architektury re-zydencjonalnej, dwór pochodzi z połowy XVIII stulecia, a 1861 jest jedynie datą jego rozbudowy. Ostatnim dziedzi-cem był Józef Brykczyński i jego żona Olga. W latach 1904 - -1906 zadłużony majątek został przez lwowski bank roz-parcelowany i przeszedł w chłopskie ręce. Ostatnimi wła-ścicielami byli Helena i Zbigniew Grzegorczykowie, któ-rzy w dworze mieszkali do 1985 r. Budynek był zbyt wielki i trudny do ogrzania – wspominają.W ciągu kolejnych dzie-sięcioleci dwór coraz bardziej chylił się ku upadkowi. Nieza-mieszkały, służył jako spichlerz i magazyn. W ścianie daw-nej kaplicy wycięte zostały drzwi garażowe. Z parku otacza-jącego posiadłość pozostała jedna lipa.

We wrześniu w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku został udostępniony zwiedzającym drewniany dwór ze Święcan k. Biecza. Ulokowano go na malowniczym wzniesieniu,

skąd roztacza się widok na panoramę miasta i wzgórze zamkowe.

Tekst Antoni AdamskiFotografie Tadeusz Poźniak

Parcelacja oznaczała śmierć rodowej siedziby: „Otacza-jący dwór krajobraz miał oddawać „ducha miejsca” oraz uczuciowość i wrażliwość jego mieszkańców. Dwór i ogród (park) razem tworzyły całość – Arkadię – w pełni zharmoni-zowany mikroświat. Kwiaty, pnącza, krzewy, drzewa owo-cowe i wysokopienne komponowano w sposób przemyślany i współgrający z jego charakterem...” – pisał Jacek Reginia-Zacharski. W dodatku dwór był samowystarczalny: „z na-tury czasów i rzeczy wynikała uniwersalność i samoistność jego całego bytu – podkreślał Władysław Łoziński. – Był on zamkniętym w sobie i dla siebie organizmem, państew-kiem...niezawisłym od zewnętrznego świata”.

Długa jest lista pracujących dla dworu rzemieślników. Byli to: szewc, krawiec, kowal, kołodziej, cieśla. Umiejęt-ności każdego z nich daleko wykraczały poza ramy zawo-du. W pokoju dziecinnym dworu w Święcanach zobaczy-

W Sanoku ożył dwór

Page 53: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 53

my zabawkę: pojazd z siodełkiem, który ciągnie żelazny konik. Wykonał go kowal Piecuch, którego kuźnię również można obejrzeć w sanockim skansenie. W dworze palono gorzałkę i wyrabiano nalewki, sycono miody, a także wa-rzono piwo. „Stół zaopatrywał się na miejscu; czego nie dał las, pole, ogród tego nie jadano” – dodawał Łoziński. Tutaj wyprawiano skóry, wylewano świece, sporządzano leki, fa-brykowano atrament, a nawet proch strzelniczy. W dworze wyrabiano i bielono płótno lniane, które długimi wstęga-mi rozciągano na gazonie. Bielidłem było bowiem słońce. Ta samowystarczalność miała jednak swoje granice. W ży-dowskich sklepach najbliższego miasteczka można było nabyć wszystko: nie tylko „ryż, mysz i sztokfisz” (wypa-troszony dorsz), lecz także maszynę do pisania Underwo-od, wieczne pióro Parkera i najnowocześniejszy radiood-biornik Philipsa – wspominał lata międzywojenne Tadeusz Chrzanowski.

Nowe życie dworu w Sanoku

O przeniesieniu dworu do sanockiego skansenu z wła-ścicielami rozmawiał już w latach 60. XX w. Aleksander Rybicki, założyciel i pierwszy dyrektor Muzeum Budow-nictwa Ludowego. Negocjacje podjęli kolejni dyrektorzy

MBL: prof. Jerzy Czajkowski, a później Jerzy Ginalski, który dokonał zakupu w roku 2003. Rozbiórka i ponow-ny montaż budynku odbywały się w latach 2005-2011 pod kierunkiem inż.Władysława Adamskiego, któremu poma-gał cieśla Zbigniew Piegdoń. W nowym miejscu ujawniła się zatarta zniszczeniami uroda zabytku. Dwór zbudowa-ny jest z drewna jodłowego i oszalowany. Ganek od strony ogrodu został odtworzony, podobnie jak zachowana w nie-wielkich fragmentach dekoracyjna ażurowa listwa obiega-jąca po okap budynku. Podmurówka została wykonana ze starego kamienia; na ganku pieczołowicie zachowano ka-mienne płyty z piaskowca, wytarte nogami dawnych wła-ścicieli i ich gości. Przed frontowym gankiem podcienio-wym wytyczony został gazon. Teraz trzeba czekać dzie-siątki lat, aż młode sadzonki utworzą wysoką wjazdową aleję lipową, a ogrodowe drzewa zaczną dawać cień.

Dwór ze Święcan jest średniej wielkości: ma 400 mkw. powierzchni i 11 pomieszczeń. Osobne wejście z gan-ku prowadzi do kaplicy. To rzadkość; dobudowywano ją tylko do tych najbogatszych dworów jak np. w Kombor-ni. Wnętrze kaplicy przyciąga uwagę bogatą neogotycką polichromią – w całości pieczołowicie zrekonstruowaną przez Krakowską Pracownię Stawowiaków. Zachowały się trzy niewielkie fragmenty pierwotnego malowidła. Odtwo-rzone zostało także ostrołukowe okienko nad ołtarzykiem, z barwnym witrażem wprawionym w neogotycki maswerk.

Z sieni prowadzą trzy wejścia. Na prawo do kancelarii, w której dziedzic przyjmował interesantów. Stamtąd moż-na było przejść do jego prywatnego gabinetu, będącego za-razem sypialnią. Na lewo od sieni prowadziło wejście do pokoju kredensowego, za którym umiejscowiono kuchnię. Ale najważniejsze drzwi: te na wprost wejścia, kierowały do jadalni, gdzie domownicy gromadzili się na posiłki, by później przejść na prawo: do salonu na kawę. Na lewo od jadalni była sypialnia dziedziców, pełniąca równocześnie rolę buduaru pani domu. Sypialnia ta łączyła się z poko-jem dziecinnym.

We wspomnieniach wędrówka po wnętrzu dworu staje się podróżą w czasie. Julian Ursyn Niemcewicz urodził się w Skokach w województwie brzesko-litewskim: „Pamię-tam dom niewielki, drewniany, w którym światło ujrzałem... Dom ten podług dawnego zwyczaju polskiego był z gan-kiem; z tego wchodziło się do sieni; wokoło na ścianach jej wisiały wieńce pracowitych żniwiarzów, kaliną i bławatka-mi przeplatane... Rozebrano dom stary, wycięta zeschła lata-mi grusza, przeszedł pług po ogrodzie, trawnikach, dziedziń-cu. W innym miejscu postawił ojciec pałac murowany, lecz i on, i my szczęśliwsi byliśmy w drewnianym”. ►

Page 54: VIP Biznes&Styl

54 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Nie muzealna ekspozycja, ale tętniący życiem dom szlachecki

O wnętrzach święcanowskiego dworu nie wiemy nic. Dlatego umeblowano go przedmiotami z epoki pozyska-nymi przez Muzeum od byłych właścicieli okolicznych majątków, m.in.: w Krzemiennej, Bziance, Wydrnej, Cza-szynie, Niebocku, Jabłonnej, Nowosielcach czy Lalinie. Wcześniej kilkaset zabytkowych przedmiotów przeszło przez ręce Jerzego Wojtowicza, kierownika pracowni kon-serwatorskiej. Powstało coś zupełnie innego niż sucha mu-zealna ekspozycja.

– We wszystkie te przedmioty należało tchnąć życie: stworzyć na nowo dom szlachecki, tak jak wyglądał on od połowy XIX w. do 1939 r. – mówi kustosz Renata Kin-ga Jara, historyczka sztuki, autorka aranżacji wnętrz wier-nych tamtym czasom w najdrobniejszych szczegółach. Do wnętrz wnosiły swoje pamiątki kolejne pokolenia. Maria Dunin-Kozicka, właścicielka kresowej siedziby, wspomi-nała: „Dom piękniał powoli...wreszcie każdy pokój stawał się odrębnym zamkniętym w sobie światem z pewnej epo-ki, w pewnym stylu, gdzie wszystko na czym spoczęło oko, wzmacniało harmonijne wrażenie. Przeszłość, płynąca za nami szerokim strumieniem, wtargnęła tu, do tego kreso-wego dworu, zostawiając po sobie ślad wiecznie trwały (tak sądziliśmy!...) kultury przodków i naszej własnej pra-cy i ukochań. Nić tradycji snuła się dalej na kołowrotku te-raźniejszości”.

W sieni dworu ze Święcan królują dwa olbrzymie ku-fry. Jeden z nich z barokowymi okuciami i datą: 1736, jest prawdziwym dziełem sztuki. Na ścianach, zamiast dożyn-kowych wieńców, kolekcja trofeów myśliwskich. Wspo-mina Tadeusz Chrzanowski: „Mnie najmocniej w pamię-ci utkwiły powroty z zimowych polowań, kiedy nagle do ogrzanej sieni buchało „z pola” lodowate powietrze wraz z radosnym gwarem męskich głosów przemieszanym z jaz- gotami psów...i nagle w całym domu pachniało mrozem, lasem i zwierzyną”.

Goście kierowali się do jadalni. W Święcanach królu-je w niej sześciokrotnie rozkładany stół, przy którym za-siadało ze 40 osób. „Pamiętam też stoły świąteczne, a naj-lepiej wielkanocne, gdy pośrodku babek i sękaczy, mazur-ków i tortów, szynek i kiełbas, mięs rozmaitych, a także so-sów, sałat i przystawek rozmaitych leżał upieczony prosiak z rozdziawionym pyskiem, w który wetknięty miał pisan-kę. Był to krajobraz raju...” – pisze T. Chrzanowski. Jadal-nia pełniła także rolę reprezentacyjną, z piękna rokokową komodą i z secesyjnymi posrebrzanymi lichtarzami oraz pretensjonalnie bogatym, neorokokowym lustrem. Ze ścian wizerunki przodków surowo spoglądają na współczesnych.

Widzimy je także w przyległym saloniku, do którego po posiłku przechodzili goście, by wypić kawę. Zasiadali na meblach pamiętających czasy dziadków i pradziadków. „Ilekroć tam zachodziłem, nie mogłem się oprzeć wraże-niu, że przerywam kanapie biedermajerowskiej opowiada-nie, którym bawiła pół tuzina foteli otaczających ją półko-lem...Pokój pusty i zimny tylko na dwie godziny, od dwu-nastej do drugiej, rozgrzewał się od słońca, a stare graty,

Renata Kinga Jara i Jerzy Ginalski.

Page 55: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 55

jak koty, wyciągały się pod jego pieszczotami” (Jan Paran-dowski „Noc wrześniowa”). W saloniku domownicy i go-ście dzielili się na grupki. Damy zasiadały na fotelach i ka-napie, panienki grały na pianinie, zaś mężczyźni otacza-li stolik do kart.

Do sąsiedniego pokoju: gabinetu pana domu, wchodzi-li tylko goście zaproszeni na poufną rozmowę. Propono-wano im fajkę: było kilka do wyboru, rozstawionych na specjalnym stojaku. Obok spluwaczka – niegdyś niezbęd-na tam, gdzie paliło się tytoń. (Interesująca jest degrada-cja tego obrzydliwego przedmiotu, po wojnie obecnego już tylko na dworcach, w szpitalach, urzędach i w knaj-pach najgorszego gatunku.) W gabinecie obecne są na-rodowe pamiątki: portret Kościuszki i biała broń wiszą-ca nad biurkiem na tureckim kobiercu. Obok wspania-ły wschodni modlitewnik z XVIII stulecia, przypomina-jący o handlowych kontaktach dawnej Rzeczypospolitej i o łupach przywiezionych z wiedeńskiej wiktorii. Szla-checki świat końca XIX stulecia zapatrzony był w histo-rię. Na ścianach gabinetu i kancelarii dworu w Święca-nach oglądamy fotografie rodzinne przedstawiające męż-czyzn w paradnych kontuszach. Ten polski strój narodo-wy zamawiano u najlepszych wiedeńskich krawców i no-szono od święta. (Przybyłego do Krakowa młodego Że-romskiego mierziła ta narodowo-operetkowa maskarada, z niesmakiem wspomina o niej w „Dziennikach”). W kan-celarii pan domu przyjmował interesantów: przy biurku wysłuchiwał skarg chłopa lub Żyda, przy małym stoliku prowadził pertraktacje z przedsiębiorcą. Zawieszony na ścianie telefon z tubą wskazuje, iż przed I wojną zawitała do dworu nowoczesna technika.

Z jadalni drzwi na lewo prowadzą do pańskiej sypial-ni, pełniącej także rolę damskiego buduaru. Króluje w niej ogromne małżeńskie łoże z puchową pościelą. Powłocz-ki uszyte zostały przez panią kustosz R.K.Jarę według ry-cin sprzed stulecia. Delikatny batyst ozdobiony został sze-rokimi wstawkami z bawełnianej koronki. Brzegi podu-szek dodatkowo posiadają suto marszczone falbany. Po-ściel zapinana jest nie na fabrycznie produkowane tasiem-ki, lecz na specjalnie szyte troczki. Naprzeciw łoża toa-

letka z lustrem, zaś nieopodal za parawanem ukryto oso-bliwe krzesło. Po otwarciu klapy i podniesieniu okrągłej misternie toczonej pokrywy ukazuje się porcelanowy se-des. Taki sam „tron” na ozdobnych nóżkach ustawiono za parawanem w pokoju dziecinnym. Ściany sypialni zdobi cykl francuskich rycin na temat ludzkiego życia, w którym o pierszeństwo współzawodniczą bóg miłości z bóstwem śmierci: Eros i Thanatos.

Świat dziecka zatrzymany w XIX-wiecznych ramach

Odtworzony pokój dziecinny jest rzadkością w mu-zeach. Wyimaginowani właściciele dworu dochowali się ich troje. Najmłodsze spoczywało w kołysce bujającej się na rzemiennych pasach, w beciku zdobionym niebieski-mi kokardkami (co oznaczało płeć męską), osłonięte tiu-lowym baldachimem. W obudowę kołyski wmontowano praktyczną szufladę na pieluchy. Kilkuletnia dziewczyn-ka spała w białym żelaznym łóżku zdobionym secesyj-nym ornamentem, osłoniętym zwiewną zasłonką. W ta-kim samym, lecz miniaturowym łóżeczku, spała jej lal-ka, starannie przez panią kustosz ubrana w strój uszyty wedle ówczesnej mody. Nad drewnianym łóżku najstar-szej, 12-letniej dziewczynki, wisi przedstawienie Matki Boskiej nauczanej przez św. Annę. Wizerunek ma ponie-kąd charakter dydaktyczny. Dzieci dworskie wykształce-nie podstawowe zdobywały w domu pod okiem guwer-nera. Przypomina o tym biureczko z rozłożonymi kajeta-mi (zeszytami). Wśród wychowawców były osoby zna-mienite. Od posady dworskiego guwernera zaczynali swą karierę: Tadeusz Kosciuszko, Henryk Sienkiewicz, Bole-sław Prus czy Stefan Żeromski. Z nauką łączono wpajanie kindersztuby, czyli reguł dobrego wychowania. Obowią-zywała bezwzględna punktualność na posiłkach, które za-czynano od modlitwy. Nie można było oddalić się od sto-łu bez pozwolenia rodziców. Aby ręce, w których dziecko trzymało nóż i widelec, znajdowały się zawsze blisko cia-ła, kazano im łokciami przytrzymywać książki. Nie było zwyczaju mówienia: „smacznego” przed posiłkiem ani ►

STAROPOLSKIE życie

Page 56: VIP Biznes&Styl

„dziękuję” po nim. „Siedź prosto, nie garb się”, „Nie trzy-maj rąk pod stołem, ani łokci na stole”, „Nie mów z pełną buzią” – to niektóre z dziesiątków nauk z pokorą wysłu-chiwanych przez maluchy.

W dniu otwarcia dwór ze Święcan ożył. Jerzy Ginalski – dyrektor MBL, ubrany w surdut, białą kamizelkę, białe rękawiczki i cylinder, z laseczką w ręku jako gospodarz wi-tał u progu gości, zapraszając ich do środka. W dworskich wnętrzach pracownicy MBL ubrani w historyczne stroje, odtwarzali sceny z dawnych, dobrych czasów: na bieder-meierowskch meblach zasiadały damy w strojach z epoki. Przy biurku pan domu w szlafroku i okragłej domowej cza-peczce układał pasjansa. W pokoju dziecięcym bona czu-wała nad odzianymi w marynarskie ubranka pociechami. Pojawił się nawet Żyd, cierpliwie czekający na załatwienie swojej sprawy w kancelarii. Służące w białych fartuchach w falbanami roznosiły na tacach doskonałe ciasto domo-wej roboty. Strój z końca XIX stulecia założyła kustosz Re-nata Kinga Jara, która za odtworzenie wnętrz dworu od-znaczona została przez ministra kultury Srebrną Odznaką „Za opiekę nad zabytkami”. Dwór znajdujący się w Sek-torze Pogórzan Zachodnich (w sąsiedztwie Sektora Nafto-wego) obecnie dostępny jest dla turystów. Skansen czyn-ny jest cały rok.

– W rzeczywistości żaden z okolicznych dworów nie był tak bogato wyposażony – uważa Zdzisław Gil, do-dając: – Dwór, który oglądamy w skansenie, to synteza staropolskiego życia.

STAROPOLSKIE życie

Pisząc tekst korzystałem m.in. z publikacji: Tadeusz Chrzanowski „Wędrówki po Sarmacji europejskiej”, Kraków 1988; Jacek Reginia-Zacharski „Przedwojenne dwory”, Warszawa 2013; Maciej Rydel,

„Dwór-polska tożsamość”, Poznań 2012. ■Reklama

Page 57: VIP Biznes&Styl
Page 58: VIP Biznes&Styl

Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie15-17 listopada 2013

Już kolejny raz w rzeszowskim WDK-u zjawią się podróżnicy, którzy opowiedzą o swoich przygodach życia. Każdego roku pu-bliczność słucha ich z wypiekami na twarzy, a niejeden ze słu-chaczy postanawia potem wybrać się w wymarzoną podróż. Taki też jest cel PKP – pokazać, że marzenia podróżnicze można speł-niać nawet z bardzo ograniczonym budżetem. Tradycyjnie już swoje przygody opowiadać będą zarówno ci, którzy zasłynęli na „polskiej scenie podróżniczej”, jak i początkujący podróżnicy. W tym roku na zaproszenie organizatorów, Bartka Piziaka i Piotra Piecha, przyjadą m.in. prowadzący bloga LosWiaheros, na któ-rym zakręcona para opisuje przeżycia z podróży do Chin i do Argentyny, która zakończyła się porwaniem z bronią w ręku.

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie6 października 2013

Od sześciu lat aukcja porusza serca wielu ludzi, którzy kupując dzieła sztuki, wspie-rają Dom Hospicyjny dla Dzieci, gdzie opiekę znajdują chore dzieci. W tym roku do licytacji będzie wystawiona rekordowa liczba dzieł, aż 182, a pieniądze z ich sprze-daży przeznaczone zostaną ma kupno leków dla podopiecznych z domowego i stac- jonarnego hospicjum dla dzieci. Obrazy można oglądać w galerii http://www.hos-picjum-podkarpackie.pl/obrazy.html, a przed aukcją wystawione zostaną w Gale-rii im. Józefa Szajny w teatrze. Aukcja będzie transmitowana na żywo na stronie

www.rzeszownazywo.pl, a dzwoniąc pod numer +48 535 984 445 można wziąć udział w licytacji z dowolnego miejsca. Obrazy, które nie zostaną sprzedane w trakcie aukcji, będzie można licytować online na stronie Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci.

Ustrzyki Dolne, Dobre Miejsce, Rynek 2310-13 października 2013

Od 2003 r. po grudniowym warszawskim festiwalu międzynarodowym „WATCH DOCS. Prawa Człowie-ka” w Filmie organizowany jest festiwal objazdowy. Powstał on i rozwija się wyłącznie dzięki zaangażowa-niu ludzi, którym temat nie jest obojętny. Nieustannie zwiększa swój zasięg, odwiedzając coraz więcej pol-skich miast. W tym roku filmy, w których poruszany jest temat praw człowieka, łamania ich i ludzkich tra-gedii rozgrywających się w cieniu wielkich biznesów, oglądać będzie można w Ustrzykach Dolnych. Projek-cjom towarzyszyć będą spotkania z ekspertami, podróż-nikami, którzy zetknęli się problemami poruszanymi w filmach. Wstęp na wszystkie projekcje filmowe i im-prezy towarzyszące jest bezpłatny.

5. PODKARPACKI KALEJDOSKOP PODRÓŻNICZY

ARTYŚCI DZIECIOM VI CHARYTATYWNA AUKCJA OBRAZÓW

OBJAZDOWY FESTIWAL FILMOWY WATCH DOCS. PRAWA CZŁOWIEKA W FILMIE

Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl

Page 59: VIP Biznes&Styl

W listopadzie minie rok od doskonale przyjętego koncertu Lory Szafran w Filharmonii Podkarpackiej. Podczas IV Gali magazynu VIP znakomita wokalist-ka przedstawiła program z płyty „Sekrety życia według Leonarda Cohena”. Wspomniana płyta pokryła się zło-tem, a 8 października pojawił się nowy, solowy krążek Lory pt. „Nad ranem”.

Płyta zawiera 13 premierowych kompozycji polskich twór-ców – Miłosza Wośki (także autora tekstów), z którym Lora Szafran współpracowała przy nagraniach z muzyką Cohena, Tomasza Krawczyka, oraz mistrzów kompozycji Seweryna Krajewskiego i Michała Urbaniaka. Swoje „trzy grosze” do-rzucił też m.in. znakomity autor tekstów Andrzej Poniedzielski. Ciekawostką jest piosenka do słów Jonasza Kofty „Wino sa-motnych serc”, niewykonywana wcześniej przez żadnego pol-skiego artystę.

Płyta „Nad ranem” zaczyna się od „Powrotnika”. Ach! Ja-kiż to pokrzepiający walczyk na 6/8 – zwłaszcza dla ludzi spod znaku 50+. Nawet dla tej jednej piosenki warto byłoby sięgnąć po całą płytę – zwłaszcza że dalej jest równie pięknie. Piosenka „Stolik” w klimacie waittsowskiego tanga nieodparcie przywo-dzi mi na myśl cytat z Edwarda Dziewońskiego, który z przeko-

Moje Ulubione

Elżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, krytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów.

naniem twierdził, że „najważniejsze w życiu jest życie towarzy-skie”. Hm… Kto z nas pielęgnuje dziś życie towarzyskie i dba o spotkania, rozmowy „po godzinach”? Są na tej płycie piosen-ki o niełatwej miłości „Jeśli czekać jeszcze chcesz”, o wybacza-niu „Pięć róż”, o przemijaniu. Refleksyjny nastrój równoważą napawający optymizmem „Powrotnik”, przebojowy „Ogród ci-chych marzeń” czy zamykający płytę „Pauzę zrób”.

W czasach wszechobecnej papki muzycznej z przysłowio-wą świecą szukać można muzyki ambitnej, z dobrymi tekstami. Taką właśnie znajdujemy na najnowszej płycie Lory Szafran, która nigdy nie ulega kiepskim, komercyjnym gustom. Muzy-ka z najnowszej płyty artystki wzrusza, dotyka najgłębszych za-kamarków naszych dusz, prowokuje do wspomnień, ale też po-krzepia. Przede wszystkim jednak emanuje spokojem, którego tak bardzo nam wszystkim potrzeba. Miłego słuchania! ■

Reklama

Page 60: VIP Biznes&Styl

Reklama

11 X 2013 PIĄTEK, godz. 19.00. FIL-KAMERALIA, sala kameralna Kaja Danczowska – skrzypce, Aneta Dumanowska – altówka, Bartosz Koziak – wiolonczela, Justyna Danszowska – fortepian, Łukasz Rusin – prowadzenie.W programie: R. Schumann – Kwartet Es-dur, J. Brahms – Kwartet g-moll op.25.

AB 18 X 2013, godz. 19.00. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejB. Olędzki – dyrygent, J. Ławrynowicz – fortepian.W programie: J. Zarębski – Polonez triumfalny A – dur op. 11, J. Wieniawski – Koncert fortepianowy g- moll op. 20, L. van Beethoven – I Symfonia C-dur op. 21.

AB 25 X 2013 PIĄTEK, godz. 19.00. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej P. Sułkowski – dyrygent, A. Niculescu – wiolonczela.W programie: M. Glinka – Uwertura do opery „Iwan Susanin”, N. Miaskowski – Koncert wiolonczelowy op. 66, C. Saint – Saëns – II Symfonia a – moll op. 55.

AB 8 XI 2013, godz. 19.00. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej T. Wojciechowski – dyrygent, Soliści: E. Piasecka, J. Mechliński, T. Kuk, Włodzimierz Włodarczyk – słowo.W programie: G. Verdi – Rigoletto w przekroju.

AB 22 XI 2013 PIĄTEK, godz. 19.00P. Kotla – dyrygent, V. Igoshina – fortepian.W programie: R. Schumann – Koncert fortepianowy a – moll op. 54, A. Bruckner – V Symfonia B – dur.

25 XI 2013, godz. 19.00 Koncert Artura Andrusa promujący album „Myśliwiecka”.

PAŹD

ZIER

NIK

LIST

OPA

D

Artur Andrus.

Filharmonia Podkarpacka

Page 61: VIP Biznes&Styl

Rzeszowskie Spotkania Teatralne VizuArt Festiwal Scenografów i Kostiumografów

Teatr im. Wandy Siemaszkowej, 16–24 listopada

Już po raz drugi w Rzeszowie odbywa się RST VizuArt Fes-tiwal Scenografów i Kostiumografów, który przeistoczył się z Rzeszowskich Spotkań Teatralnych. Pomysłodawcą spoj-rzenia na teatr z innej strony był Remigiusz Caban, dyrek-

tor Teatru im. Wandy Siemaszkowej. Festiwal powstał, by zwrócić uwagę widzów oraz jurorów oceniających w konkursie, na pracę scenografów i kostiumografów. A przecież efekty ich pracy, często niedoceniane, pomijane, są niezwykle istotnym aspektem teatral-nej twórczości. VizuArt jest jedynym festiwalem i świętem tych twórców w Polsce, a Rzeszów nie jest przypadkowym miejscem. Jako miasto Józefa Szajny wręcz zobowiązane jest do tego, by raz w roku choć na chwilę stało się stolicą teatralnej wizji. W tym roku wśród konkursowych spektakli znajdzie się sztuka rzeszow-skiego teatru „Boguduchawinni”. ■

Wydarzenia towarzyszące festiwalowi:● Wystawa „Teatr może zaistnieć wszędzie. Teatr w przestrzeniach miasta” (Centrum Scenografii Polskiej) ● Wystawa 14. Międzynarodowego Biennale Plakatu Teatralnego

HISTORIA O MIŁOSIERNEJ, CZYLI TESTAMENT PSATeatr im. H. Modrzejewskiej w Legnicy 16 listopada, godz. 19.00Reżyseria: Piotr Cieplak, Scenografia: Andrzej Witkowski

Bracia Karamazow Teatr Provisorium w Lublinie18 listopada, godz. 19.00Reżyseria: Janusz Opryński, Scenografia: Jerzy Rudzki i Robert Kuśmirowski, Kostiumy: El Bruzda i Jerzy Rudzki

CARYCA KATARZYNATeatr im. S. Żeromskiego w Kielcach19 listopada, godz. 19.00Reżyseria: Wiktor Rubin, Scenografia: Mirek Kaczmarek

O DOBRUTeatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu20 listopada, godz. 19.00Reżyseria: Monika Strzępka, Scenografia: Michał Korchowiec

I IFIGENIATeatr Nowy im. K. Dejmka w Łodzi21 listopada, godz. 19.00, Europejska Galeria Sztuki, Millenium HallReżyseria: Tomasz Bazan, Scenografia: Martin Shwitzsh i Patrycja Płanik, Kostiumy: Patrycja Płanik

BOGUDUCHAWINNITeatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie 22 listopada, godz. 19.00Reżyseria: Krzysztof Galos, Scenografia: Matylda Kotlińska

ANTYGONATeatr Miejski im. W. Gombrowicza w Gdyni24 listopada, godz. 19.00 Reżyseria i scenografia: Leszek Mądzik, Kostiumy: Zofia de InesSpektakl zamykający festiwal

„O dobru” (fot. Bartłomiej Sowa).

„Historia o miłosiernej, czyli testament psa” (fot. Karol Budrewicz).

Page 62: VIP Biznes&Styl

62 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Muzyka rockowa to w założeniu muzyka buntu, prote-stu, walki. Kora walczy od zawsze – uczestniczyła w ru-chu hippisowskim, przyjmując kontestatorską postawę wo-bec państwa totalitarnego. Swoimi znakomitymi tekstami piosenek i zachowaniem na scenie prowokowała do myśle-nia, wzbudzając nadzieję i chęć walki o lepsze jutro Pola-ków. Walczyła o Maanam, z powodzeniem reaktywując le-

Idę o zakład, że połowę uczestników niedawnego koncertu Kory w Rzeszowie stanowili tzw. gapie, którzy chcieli na własne oczy przekonać się, czy Kora rzeczywiście jeszcze daje radę. Drugą poło-wę publiczności reprezentowali autentyczni fani Kory, co było widać, słychać i czuć. Przeżywali każ-dy gest artystki, słowo, frazę dobrze znanych i nowych piosenek. Kora swoje bycie na scenie traktu-je bardzo poważnie. Jest obowiązkowa i odpowiedzialna. Na scenie towarzyszą jej doborowi muzycy, którzy doskonale czują charakter piosenek artystki. A Kora zawsze jest sobą. Robi, co chce; mówi, co myśli. To prawdziwa ikona stylu i polskiego rocka. Myli się ten, kto napisał o niej, że „z niezależnej rockmanki przemieniła się w rozwydrzoną blondie”.

Tekst Elżbieta Lewicka Fotografie Tadeusz Poźniak

CZUJĘ SIĘ SPEŁNIONA. NICZEGO MI NIE BRAKUJE!

MUZYKA

gendarny zespół. O co dziś walczy? „Chcemy być wolni i odpowiedzialni za siebie”– mówi głosem wielu Polaków.

Najnowsza, solowa płyta Kory „Ping Pong” niedługo po wydaniu otrzymała status złotej. Ukazała się też reedy-cja albumu wzbogacona o CD z tanecznymi remiksami. „Ping Pong Małe Wolności” zawiera materiał stworzony przez światowej sławy producentów i DJ-ów.

KORA

:

Page 63: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 63

MUZYKA

Kora jest w doskonałej formie. Rzeszowski koncert ar-tystki, który dała we wrześniu na skwerze Millenium Hall, był dla niej swego rodzaju rzeszowskim jubileuszem, po-nieważ 20 lat temu Maanam po raz pierwszy wystąpił w Rzeszowie na zaproszenie Roberta Wróbla. Od tamtej pory koncertowali w naszym mieście wielokrotnie z wiel-kim powodzeniem.

ELŻBIETA LEWICKA: Prof. Magdalena Środa powie-działa o Tobie: „piosenkarka dobrze zaangażowana”. Co miała na myśli?KORA: Zapewne to, że angażuję się w te same sprawy co ona. Chodzi oczywiście o polską obyczajowość. Mówimy STOP dyskryminacji, walczymy o ułatwienia prawne dla ludzi, którzy są w mniejszości, są inaczej skonstruowani i chcą żyć po swojemu. Oni nikogo nie krzywdzą, nie okra-dają, nie zabijają, pracują, płacą podatki i chcą mieć takie same prawa, jak inni obywatele. To im się zwyczajnie na-leży.Masz coś wspólnego z działalnością Kongresu Kobiet?Nie należę do Kongresu, ale koncertowałam na pierwszym zjeździe. Sympatyzuję z tą organizacją i kiedy trzeba, to podpisuję się, gdzie trzeba, w słusznych sprawach.Z działalnością Kongresu Kobiet kojarzona jest jedna z najbardziej wpływowych Polek, Henryka Bochniarz, która tak mówi o Tobie: „Korę masę rzeczy obchodzi, a ja lubię ludzi, których c o ś obchodzi”. Z M. Środą i H. Bochniarz łączy cię wiele, choć macie zupełnie od-mienne osobowości…

Jesteśmy bardzo ze sobą zaprzyjaźnione i prywatnie two-rzymy triumwirat. Dużo dyskutujemy na tematy, w które się angażujemy, staramy się dotrzeć do decydentów, roz-mawiamy, co należy zrobić. Ale też śmiejemy się, bawi-my, gotujemy razem, spędzamy wakacje. To są bardzo za-jęte osoby, ale kiedy tylko czas na to pozwala, spędzamy go razem.W jakiej sferze waszej działalności najtrudniej o zwy-cięstwa?Problemy, którymi się zajmujemy, dotyczą przede wszyst-kim spraw kobiet w Polsce, czyli równouprawnienia w całym tego słowa znaczeniu. Walczymy o to, aby ko-biety w Polsce mogły mieć wolność w podejmowaniu de-cyzji na każdej płaszczyźnie życia. Ale poruszamy też te-maty edukacji, przedszkoli. Mamy coraz mniejszy przy-rost naturalny. Ale nie mówi się o przyczynach takiego zjawiska. Dlaczego Polki coraz częściej rodzą dzieci za granicą? Bo w Polsce nie mają odpowiedniej opieki soc- jalnej… To bardzo obszerny temat – też się nim zajmuje-my. Oczywiście wiemy, że kraje zachodu Europy mają za sobą nieporównywalnie większe doświadczenia w sferze kapitalistycznego mozołu i wykształcania jak najlepszych modeli życia dla swoich obywateli – nie mówiąc o tym, że to wielcy imperialiści. Polska historia jest zupełnie inna, więc skąd zdobyć nagle te wszystkie doświadczenia i wypracować najodpowiedniejszy model, aby wszystkim żyło się dobrze? Najważniejszy jest spokój i praca. Naj-trudniej jednak przychodzą zwycięstwa w sferze obycza-jów. Najłatwiej jest tym manipulować, to wzbudza najwię-cej emocji, które bywają nawet tragiczne w skutkach. Ale widocznie tego rodzaju emocje są ludziom potrzebne: ►

KORA

Page 64: VIP Biznes&Styl

64 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

MUZYKA

o patriotyzmie, o religii, o kraju, o obyczajach – każdy Polak wszystko wie.No właśnie! Polak wszystko wie i często daje upust swo-im myślom – nierzadko złośliwym – w sieci.Niech sobie ludzie robią, co chcą. Dlaczego ja mam czytać coś, co tak bez trudu można umieścić w sieci? Ja mam swo-je życie. Zawsze żyłam i żyję dość hermetycznie – oczywi-ście poza sceną. Kompletnie „zwisa mi”, co ludzie mają do powiedzenia o mnie w Internecie. Zresztą napisałam kie-dyś taką piosenkę „…nie oceniaj mnie, ani dobrze, ani źle”. Mam swój świat, swoją rodzinę, pracę, ludzi, którzy przy-chodzą na moje koncerty. Mam cudownych przyjaciół, żyję w kraju, w którym nie jest mi źle i nie chcę z niego emigro-wać. Nie jestem obojętna na wiele rzeczy, które się tu dzie-ją i na tym polega moje życie. A to, co mają do powiedze-nia biedni ludzie w Internecie, którym to sprawia jakąś ra-dość? – z tym się przecież nie polemizuje.Mimo otwarcia się Polski na świat, jesteśmy wciąż naro-dem nietolerancyjnym, homofobicznym, zakłamanym.Ale to, co się dzieje w Rosji za przyzwoleniem Putina jest hańbą! To, co się dzieje w krajach islamskich. To są praw-dziwie homofobiczne kraje. My jesteśmy na szczęście w tej zjednoczonej Europie – może to się wszystko będzie zmieniać. Polska to nieracjonalny kraj, ponieważ z jednej strony jako jedyni na świecie mamy w Sejmie Anię Grodz-ką, a z drugiej jako społeczeństwo nie godzimy się, aby geje czy lesbijki miały pełne prawa do życia w naszym spo-łeczeństwie. Ale myślę, że to jest też nasza spuścizna po PRL-u. Ludziom żyje się trudno, mało podróżują – zwłasz-cza seniorzy inaczej kiedyś wychowywani, których nieste-ty po latach ciężkiej pracy nie stać na to, aby zobaczyć tro-chę świata, poznać inne kultury.Stylista Robert Kupisz wyznaje, że uwielbia na Ciebie patrzeć. Szczerze mówiąc, ja też!Hm..., no nie wiem, jak ma wyglądać człowiek w moim wieku. Ja wiele jeżdżę po świecie i spotykam ludzi o wie-le starszych ode mnie i wyglądających, czujących się feno-menalnie. Ludzie się dzisiaj starają, nie wstydzą. Oczywi-ście, nie podchodzę do tego absurdalnie, maksymalnie, tyl-ko ja jestem, powiedzmy sobie, bardzo prosta i higienicz-na. Uważam, że pewnego rodzaju styl życia, który ja upra-wiam, może służyć dobremu wyglądowi i samopoczuciu. A co to tak naprawdę jest? Może jakaś bomba we mnie sie-dzi? Tego przecież nie wiem, ale też się tym specjalnie nie przejmuję. Niechętnie chodzę do lekarzy, niechętnie coś robię koło siebie – jeżeli sama sobie nie jestem w stanie pomóc, to tak naprawdę nikt nie jest w stanie. Oczywiście korzystam też z pomocy innych, ale ta pierwsza praca to jest pomoc dla siebie od nas samych.Gratuluję ci ostatniej płyty „Ping Pong”, na której za-chowujesz Maanamową stylistykę i rockowy pazur. Po-wstały też taneczne remiksy tego materiału. Czy na taką decyzję miała wpływ Twoja wieloletnia znajomość i współpraca z brytyjskim producentem Nealem Blac-kiem?Kiedy byliśmy młodzi, spędzaliśmy czas w klubach, gdzie doskonale bawiliśmy się przy muzyce np. rockowej albo jazzowej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dziś

oczywiście klubowa muzyka brzmi zupełnie inaczej – dla-tego zrobiliśmy taki zabieg. Poza tym, choć nigdy nie wy-daliśmy całej płyty z remiksami, Maanam miał na swoim koncie sporo remiksów, właściwie już od lat osiemdziesią-tych, ponieważ kiedy pracowaliśmy z Nealem Blackiem, on, kiedy wracał do Londynu, robił nam zawsze jakiś re-mix, który być może dziś by się podobał publiczności, ale wtedy ludzie woleli nasz rockowy styl.Teksty Twoich piosenek zawsze niosą konkretne prze-słania. Dla mnie najważniejszym przesłaniem na pły-cie „Ping Pong” jest piosenka „Strefa ciszy”. A dla Ciebie?Tak. To ważna piosenka. Jako przesłanie na pewno tak! Zrobiliśmy też do niej teledysk. Jestem bardzo ekozaan-gażowana. Mocno mnie obchodzi relacja między człowie-kiem a przyrodą i światem. Zawsze będę powtarzać, że bez człowieka trudno jest żyć, ale człowiek to jednocześnie pierwszy i największy szkodnik na Ziemi. Jeżeli nie bę-dziemy o tym mówić, to nie poruszymy też strun uczucio-wych w mieszkańcach Ziemi. Co wzbudza w Tobie największe przeżycia estetyczne?Moje przeżycia estetyczne są związane tylko i wyłącznie z przyrodą!A jak przeżywasz sztukę?To są zupełnie inne emocje. Na ile mamy swoje przemyśle-nia na temat sztuki, na tyle jesteśmy w stanie odebrać, ro-zumieć to wszystko, co jest do nas kierowane. Każdy ro-dzaj sztuki. Ale gdybym się miała zastanowić, bez czego nie mogłabym żyć – to tylko bez książek! Książki to jedyna rzecz, bez której nie mogę żyć. Niedawno byliśmy w Mek-syku i taszczyliśmy tam potwornie ciężkie bagaże z powo-du dużej ilości książek, które zabraliśmy ze sobą do czy-tania. Wspaniałym pomysłem są e-booki. Ta forma czyta-nia bardzo mi odpowiada. Kamil (partner życiowy Kory – przyp. red.) kupił mi odpowiedni sprzęt, z którym będę mogła podróżować i czytać do woli w każdym miejscu na świecie!Jaka jest dziś polska scena muzycznej?Bardzo różnorodna. Niestety, zawsze najlepiej przebija się to, co nie jest językiem ojczystym. Dziś swoistym języ-kiem esperanto jest angielski. Wiadomo, że trudno jest za-istnieć na tak ogromnie zatłoczonym rynku muzycznym. Recepcja płytowa jest zdecydowanie mniejsza niż kiedyś. Czy dziś, w tym wszechobecnym pośpiechu i chaosie in-formacyjnym, można muzyką zainteresować na długie lata, tak jak to było kiedyś? Pokaże czas. Na polskim rynku mu-zycznym dzieje się bardzo dużo, ale na świecie najbardziej cenieni jesteśmy w sferze kultury wysokiej, muzyki po-ważnej, jazzu i folku.Jesteś osobą i artystką spełnioną?Zdecydowanie tak! Niczego mi nie brakuje!A tych szalonych lat, kiedy Maanam grał po 30 koncer-tów miesięcznie?O nie! To była katorżnicza praca. Teraz żyję inaczej, mam mnóstwo zajęć, wybieram te, które mi odpowiadają. Mam fantastycznego wnuka. Oboje z Kamilem jesteśmy nim za-chwyceni! Oby tylko dalej dopisywało mi zdrowie. Nicze-go więcej nie potrzebuję. ■

KORA

Page 65: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 65

ELŻBIETA LEWICKA: Ledwo pokazałeś, co potrafisz, a już uciekasz z Rzeszowa… Ja żałuję, Ty chyba wręcz przeciwnie?AREK KŁUSOWSKI: Do Rzeszowa przyjechałem 5 lat temu, mając prawie 16 lat. Nie znałem tu nikogo. Aby kon-tynuować naukę po gimnazjum, wybrałem technikum, bo chciałem mieć alternatywę w razie niepowodzenia z mu-zyką. Rozpocząłem nowe życie. Miało być lepsze, ale cał-

TALENT

Arkadiusz Kłusowski – dla przyjaciół ARO. Uparty, pracowity, odważny. Założyciel Rzeszowskiej Grupy Ar-tystycznej, pomysłodawca i dyrektor festiwalu o nazwie Rzeszowskie Święto Wokalne, którego III edycja odbędzie się w dniach 23-27 października. Kompozytor, autor tekstów. Uczestnik programu „The Voice of Poland”. Od szesnastego roku życia konsekwentnie wydeptuje swoją artystyczną drogę. Kiedy trzeba, dźwiga ławki dla publicz-ności i ustawia je przed sceną, na której ledwo żywy ze zmęczenia, ale szczęśliwy, kilka godzin później śpiewa. Jego muzyka jest niekomercyjna, a jego wokal to wciąż nie do końca posłuszny do wyrażenia samego siebie instrument.

Tekst Elżbieta LewickaFotografia Archiwum Arkadiusza Kłusowskiego

kowicie nie wstrzeliłem się w klimat mojej szkoły i raczej czułem się tam jak zjawisko z kosmosu. Teraz z dystansem, bardzo miło wspominam szkołę, byłem zżyty z nauczycie-lami, którzy wspierali mnie z całych sił, chodzili na spekta-kle i koncerty. Dzięki mojej wychowawczyni zdałem matu-rę i to ona budziła mnie do szkoły, gdy wracałem z koncer-tów nad ranem. W szkole byłem gościem, bo bardzo dużo udzielałem się artystycznie. Ludzie nigdy we mnie nie ►

Page 66: VIP Biznes&Styl

66 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

TALENT

wierzyli, pukali mi w głowę i mówili: weź się do nauki, bo ze śpiewania nie wyżyjesz. A ja ciągle byłem pod prąd i zrealizowałem w końcu swoje marzenia. Dziś mam swój festiwal, który rozwija się coraz prężniej, i wspaniałych lu-dzi, z którymi dane jest mi pracować. Mimo młodego wieku jesteś dość mocno „zaprawiony” w szołbiznesowych bojach…Niemal od początku mojej działalności artystycznej grałem bardzo dużo koncertów, mimo że nie byłem gwiazdą tele-wizyjną, ani rozpoznawalną buźką – kosztowało mnie to dużo determinacji i zapału. Sam byłem swoim menedże-rem, planowałem sobie koncerty, trasy i suppporty. Dzięki silnej woli, to się udawało realizować.Kształciłeś też swoje umiejętności wokalne w miejscu, o którym nie wszyscy chcący uczyć się śpiewu wiedzą. Tak! W 2011 roku zostałem solistą w Klubie Garnizono-wym. Jest to najlepszy ośrodek kształcenia wokalistów w Rzeszowie. Byłem zdziwiony, że mało kto o tym wie, ale swoją drogą, dobry produkt nie potrzebuje reklamy. Po-znałem panią Ewę Jaworską-Pawełek i ona zmieniła moje patrzenie na świat, wybiła z głowy gwiazdorstwo i poka-zała, jak kochać sztukę. To były piękne dwa lata spędzo-ne w magicznym miejscu. Koncertowaliśmy bardzo dużo, wygrałem dla wojska kilka festiwali w Warszawie, Krako-wie, Gdyni czy Ustroniu. Opowiadałem też wielu ludziom o naszych zajęciach i może stąd w klubie jest coraz więcej młodych talentów, a sama instytucja przechodzi odrodze-nie. Nauczyłem się „w wojsku” pokory i dziś jestem świa-domym artystą. Taką lekcję polecam każdemu, kto chce mądrze rzeźbić swój talent. Założyłeś Rzeszowską Grupę Artystyczną. Dlaczego? Przecież nie brakowało Ci występów, ani śpiewającego towarzystwa.Rzeszowską Grupę Artystyczną założyłem po to, aby prze-łamać monopol pewnych osób na podkarpackiej scenie mu-zycznej. Skupiłem wokół siebie najlepszych wokalistów z naszego regionu. Robimy wspólnie bardzo dużo projek-tów artystycznych i koncertów. Nie jest to jakaś fabryka muzycznych produkcji, ponieważ często robimy wszyst-ko własnym sumptem, nie zarabiając na tym ani grosza. Kiedy wszystko udaje się zrealizować, czujemy satysfak-cję i emocje, których przecież nie można kupić za żadne pieniądze. Marka rozwija się coraz prężniej. Mimo zale-dwie 2-letniej działalności możemy się pochwalić dużymi osiągnięciami. Dla mnie najważniejszy jest artyzm. Cieszę się, że w Rzeszowie, w erze rywalizacji i niezdrowej kon-kurencji, są ludzie skrajnie różni, prezentujący odmienne style muzyczne, potrafiący zebrać się razem i stworzyć coś pięknego. Wiosną tego roku intensywnie przygotowywałeś się do egzaminów wstępnych „na wokal”. Pojechałeś do War-szawy, dostałeś się do słynnego Studium Wokalnego na Bednarskiej… i z rozpędu poszedłeś na casting do słyn-nego programu telewizyjnego. Tak było?Do programu „The Voice of Poland” poszedłem z… des- peracji. Od listopada 2012 r. pracowałem nad materiałem na debiutancką płytę, ciągle dojrzewałem artystycznie, ale nie wiedziałem, w jakim iść kierunku, eksperymentowałem

i zdecydowałem się postawić na to, co mi w duszy gra bez względu na „doradców” i opinie. Poszedłem własną drogą, jak zawsze. Łudziłem się długo, że uda mi się wydać pły-tę, bo jest „ciekawa”, „dobra”, czy też „inna” od wszyst-kich. Niestety, polskie realia muzyczne są inne niż zachod-nie. Nie mając bogatych rodziców, znajomości, czy bez udziału w talent-show, raczej nie ma się szans na zrobie-nie w tym kraju kariery. Będąc w Warszawie, przez przy-padek znalazłem ogłoszenie o castingu, wszedłem 10 mi-nut przed zamknięciem przesłuchań jako ostatni. Pomyśla-łem, że to moja jedyna szansa i od tego być może zależy moja przyszłość. Dałem z siebie 200 procent i za parę dni dowiedziałem się, że dostałem się dalej. To była najwięk-sza radość w moim życiu. Po przesłuchaniach i pierwszym odcinku zrozumiałem, że jestem do czegoś potrzebny, fa-chowcy mnie docenili i sprawiło mi to największą frajdę. Od kilku tygodni bierzesz udział w kolejnych nagra-niach do tego słynnego programu. Jak się z tym wszyst-kim czujesz?Formuła programu jest ciekawa, pracuję z profesjonalista-mi i biorę udział w świetnej produkcji. Najmocniejszym punktem „The Voice of Poland” są ludzie, którzy go two-rzą. Dają ogromną dawkę pozytywnych emocji. Cały ten okres był i jest dla mnie bardzo stresujący, ponieważ emoc- jonalnie podchodzę do każdego występu. Jesteśmy już po nagraniach kilku odcinków, jak dalej potoczą się moje losy? Zobaczymy na szklanym ekranie:) Wziąłem udział w programie, ponieważ chciałem wypro-mować moją muzykę, mój festiwal i pokazać światu, że ciężką pracą i determinacją można spełniać swoje marze-nia. Chcę powiedzieć ludziom z małych miejscowości, nie-dowartościowanym, którzy są nieakceptowani przez „pol-ską masę krytyczną”, żeby nie tracili wiary. To pewien ro-dzaj misji, którą spełniam. Zdałem sobie też sprawę, jak bardzo ludzie potrafią być próżni. To trochę śmieszne, …bo wystarczyło, abym dał 5-minutowy występ telewizyjny, a od razu dostałem kilkadziesiąt propozycji koncertowych i oferty współpracy. Wcześniej nie miałem pracy przez pół roku, żyłem w ekstremalnych warunkach, nikt nie chciał ze mną rozmawiać na temat koncertów. A ja ciągle jestem tym samym Arkiem Kłusowskim, co rok temu. To jest na-sza polska mentalność.Nie narzekaj! Nareszcie masz to, o czym marzyłeś. Co będziesz robił po „The Voice of Poland”?Już teraz skupiam się na pracy artystycznej, mam bardzo dużo zobowiązań na ten rok. To jest najintensywniejszy rok w moim życiu! Życzę sobie więcej takich lat. W paź-dzierniku ruszamy ze świętem wokalnym, w tym roku oddamy hołd Agnieszce Osieckiej. Ciągle dopracowuję materiał na swój debiutancki album, piszę teksty. Mam świetne flow z muzykami, którzy tworzą ze mną piosen-ki, a są to fachowcy: Brunon Lubas czy Maciek Zeman. Piszę też teksty dla wielu polskich artystów, jeden z nich ukaże się na nowej płycie Ewy Farnej. To ogromne wy-różnienie. Mimo tego, że jestem zapracowany, mam dużo energii, ponieważ ogromnie cieszę się z tego, co teraz się dzieje. Kocham to, co robię i nareszcie spełniam się mak-symalnie. ■

Page 67: VIP Biznes&Styl

W tym roku podczas koncertów III Rzeszowskiego Święta Wokalnego słuchać będziemy piosenek Agnieszki Osieckiej. Miłośnicy muzyki z niecierpliwością już czeka-ją na nowe interpretacje, zwłaszcza że uczestnicy rzeszow-skiego festiwalu nigdy nie korzystają z półplaybacków i in-nych „wynalazków” ułatwiających wokalne występy. Ro-bią przy tym rzecz wielką: od początku istnienia Rzeszow-skiego Święta Wokalnego starają się ocalić od zapomnie-nia twórczość największych osobowości polskiej sceny muzycznej, promują polską piosenkę, tę dawną i dawniej-szą – może piękniejszą i cenniejszą pod wieloma wzglę-dami od współczesnych pseudoprzebojów, często zupełnie nieprzebojowych, bez treści, emocjonalnego przekazu i ja-kiegokolwiek muzycznego sensu.

Tegoroczne Święto Wokalne poprzedzą warsztaty wo-kalne pod kierownictwem Magdaleny Skubisz, wokalist-ki, pedagoga, absolwentki Wydziału Jazzu i Muzyki Roz-rywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, na których uczestnicy będą szlifować swoje umiejętności. Warsztaty odbędą się w rzeszowskim Klubie Garnizonowym. Pod-czas zajęć grupowych, mających charakter otwarty, oraz

MUZYKA

III Rzeszowskie Święto Wokalne 22-27 października

Wymyślony przez Arkadiusza Kłusowskiego festiwal – Rzeszowskie Święto Wokalne, i powołana w 2011 roku Rzeszowska Grupa Artystyczna, to zjawiska w Rzeszowie bezprecedensowe. Czas, jaki mieli od pomysłu do

realizacji swoich artystycznych idei był bardzo krótki. Możliwości finansowe – zerowe. Uczestnicy I Rzeszowskiego Święta Wokalnego zaśpiewali piękne piosenek z repertuaru Niemena.

Podczas II edycji Święta Wokalnego usłyszeliśmy piosenki śpiewane niegdyś przez Andrzeja Zauchę. W wykonaniu młodych wokalistów zabrzmiały one niezwykle profesjonalnie, świeżo, wręcz nowatorsko

i wzruszająco. Do najpiękniejszych wykonań należały interpretacje tercetu Mocha, który zaśpiewał „Zielono mi” i „ C’est la vie”- piosenkę na nowo odkrytą przez genialnego Ralpha Kamińskiego. II edycja Festiwalu

przyniosła też znakomite koncerty w Polskim Radiu Rzeszów i na Rynku oraz kameralny wieczór w kawiarni Estrada Caffe. Tam bowiem koncertowali Małgorzata Boć, tercet Jedna Chwila i Krzysztof Iwaneczko.

Tekst Elżbieta LewickaFotografie Archiwum Arkadiusza Kłusowskiego

lekcji indywidualnych, biorący w nich udział wokaliści będą ćwiczyć emisję głosu, dykcję i interpretację piosenek.

26 października o godzinie 20 w Polskim Radiu Rze-szów odbędzie się pierwszy festiwalowy koncert, trans-mitowany na antenie radia i zarejestrowany live w studiu. Natomiast w niedzielę, 27 października, o godz. 18 w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego słuchać będziemy koncertu galowego „Ku pamięci Osieckiej”. W koncercie wezmą udział goście specjalni: Sara Chmiel – wokalistka zespołu Łzy oraz Dominika Barabas – laure-atka festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Podczas festiwa-lu wystąpi czternaścioro młodych wokalistek i wokalistów, a wśród nich wykładowczyni festiwalowych warsztatów, Magdalena Skubisz, oraz dyrektor artystyczny Rzeszow-skiego Święta Wokalnego, Arek Kłusowski. Artystom to-warzyszyć będzie sześcioosobowy zespół pod kierownic-twem Krzysztofa Mroziaka, złożony ze świetnych muzy-ków działających na co dzień na Podkarpaciu.

Tegoroczny festiwal organizuje Stowarzyszenie Pro Regione, a cały projekt współfinansowany jest z budżetu Miasta Rzeszowa. ■

Więcej informacji o III Rzeszowskim Święcie Wokalnym na portalu www.biznesistyl.pl

Page 68: VIP Biznes&Styl

68 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Jaromir Kwiatkowski: Pani Profesor, wykonała Pani pierwszy w Polsce zabieg laserowej korekcji wzroku. To na pewno była dla Pani chwila szczególna. Jak ją Pani zapamiętała?Prof. Stanisława Gierek-Ciaciura: Na pewno byłam bardzo przejęta i podejrzewam, że bardziej przestraszona niż pac-jentka (śmiech). To była korekta wysokiej krótkowzroczności. Nie pamiętam dokładnie, ile pacjentka miała dioptrii, ale to było w granicach minus 7, minus 8. Byłam wcześniej na różnych szkoleniach w Niemczech, tam obserwowałam takie zabiegi. Jednak kiedy przyszło mi wykonywać taki zabieg samej, zastanawiałam się, jak pacjentka będzie wyglądać na drugi dzień, po tygodniu itd. Ale wszystko dobrze się skończyło.

Nie chciałbym używać wielkich słów, ale ten zabieg to był element tworzenia historii polskiej okulistyki.Tak można powiedzieć. To był pierwszy taki zabieg w Polsce. Przeprowadziłam go w styczniu 1990 r.

Pojawienie się laserów spowodowało rewolucję w okulistyce. Zgadza się. Lasery są obecnie używane nie tylko w chirurgii refrakcyjnej, ale także przy jaskrze, cukrzycy, w chirurgii dna oka itd. Właściwie w całej okulistyce.

Cofając się do czasów sprzed laserów, aż trudno uwierzyć, jak niewielkimi możliwościami – w porównaniu ze współczesnymi – dysponowali wtedy okuliści.Rzeczywiście, dysponowaliśmy wtedy przede wszystkim okularami. Wady refrakcji próbowano korygować od ponad 100 lat, ale efekty były różne. Próbowano upowszechniać różne metody przeprowadzania zabiegów, ale były one obarczone dużym ryzykiem powikłań i się nie przyjęły. Dopiero pojawienie się lasera excimerowego wywołało prawdziwą rewolu-cję i w tej chwili coraz więcej pacjentów chce takiej korekcji.

Z prof. dr hab. n. med. Stanisławą Gierek-Ciaciurą, światowej sławy okulistką, prekursorką chirurgii refrakcyjnej w Polsce,

rozmawia Jaromir Kwiatkowski

Prof. dr hab. n. med. Stanisława Gierek-Ciaciura – córka europosła Adama Gierka i słynnej okulistki, prof. Ariadny Gierek-Łapińskiej; wnuczka Edwarda Gierka, I sekretarza KC PZPR w latach 1970-80. Przeprowadza la-serową korekcję wad wzroku w NZOZ Szpital Pod Bukami Biel-Med. Sp. z o.o. w Bielsku-Białej. Była gościem specjal-nym konferencji naukowej „Sokolim okiem”, zorganizowanej przez rzeszowską klinikę okulistyczną VISUM, która od-była się 14 września br. w Centrum Konferencyjnym WSIiZ „Gościnne Wzgórza” w Kielnarowej k. Rzeszowa.

ZDROWIE

Laseryspowodowały rewolucję

w okulistyce

Page 69: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 69

Pacjenci zgłaszają się na zabieg niekoniecznie tylko z powodu wskazań medycznych.Jeżeli chodzi o chirurgię refrakcyjną, pacjenci zgłaszają się głównie z powodów kosmetycznych. One dominują. Wska-zania medyczne są na dalszym planie.

Kosmetycznych? Innymi słowy, chodzi o względy estetyczno-psychologiczne, fakt, że pacjenci subiektywnie źle się czują w okularach lub wręcz uważają, że ich noszenie to obciach?Dokładnie tak. Wielu pacjentów nie chce nosić okularów, wiąże się to dla nich z obciążeniem psychicznym, laserową ko-rekcją chcą poprawić jakość życia. Poza tym nie każdy toleruje noszenie soczewek kontaktowych. Wreszcie – i to jest trzeci powód, dla którego pacjenci zgłaszają się na zabieg laserowej korekcji wzroku – są grupy zawodowe, gdzie użycie okularów czy soczewek poważnie utrudnia pracę. W przypadku np. policjantów czy strażaków – nie mówiąc już o górni-kach – nie wchodzą one w grę. Warto też pamiętać, że ludzie są dziś aktywni, uprawiają różne sporty, w czym korekcja okularowa czy soczewkowa też często przeszkadza.

Podczas konferencji mogliśmy obejrzeć dwie operacje na żywo, wiele też było mowy na temat nowoczesnego sprzę-tu, którym posługują się okuliści, a którego dawniej nie było. Dziś ten sprzęt powoduje, że zabiegi, o których 30 lat temu się nie śniło, dziś są normą.Cały czas posuwamy się do przodu. Zobaczymy, co będzie za kilka lat.

To pytanie o przyszłość okulistyki. A – zdaniem Pani Profesor – jaka ona będzie? Czy czeka nas rewolucja na mia-rę tej laserowej?Lasery rozwijają się cały czas, osiągają coraz lepsze i coraz bardziej przewidywalne wyniki. Jest też zdecydowanie mniej powikłań niż 15-20 lat temu. Myślę, że chirurgia refrakcyjna pójdzie zarówno w kierunku jeszcze bardziej powszechne-go wykorzystania laserów, jak i przeprowadzania operacji na soczewce.

Na czym miałaby polegać taka operacja?Na usuwaniu soczewki własnej pacjenta, tak jak przy operacji zaćmy i wszczepianiu coraz lepszych soczewek wewnątrz-gałkowych, które korygują wadę wzroku i korygują do bliży, czyli pacjent po zabiegu z wiekiem w ogóle nie będzie po-trzebował okularów do czytania.

Jak będzie z dostępnością i ceną tego typu zabiegów?Wydaje mi się, że ceny będą się obniżać, bo jest coraz więcej ośrodków, które robią te korekcje. Jednak jakiś poziom ceny musi być, bo lasery są bardzo drogie.

Powiedzmy, jaki to poziom.On się waha w zależności od ośrodka. Ja mogę powiedzieć, jaka jest cena w ośrodku, w którym przeprowadzam zabiegi: za oba oczy – 5 tys. zł. Za jedno – trochę więcej niż połowa tej kwoty.

Jaki jest czas oczekiwania?To też zależy od ośrodka. Ale ponieważ tych ośrodków jest dużo, to wydaje mi się, że ten czas nie powinien być dłuż-szy niż 2-3 miesięcy. Rozwój i upowszechnienie laserów powoduje, że ceny mogą spaść, a czas oczekiwania może się skrócić. ■

Chirurgia refrakcyjnaMa na celu zmianę refrakcji (siły łamiącej) oka tak, aby uzyskać normowzroczność lub znaczne zmniejszenie wady re-frakcji. Laserowa chirurgia refrakcyjna rogówki rozwinęła się w świecie w końcu lat 80. Zabiegi wykonywane są laserem excimerowym, dzięki któremu precyzja zabiegu jest bardzo duża.

PrzeciwwskazaniaZabiegi wykonywane są po badaniu kwalifikacyjnym, mającym na celu wykluczenie innych współistniejących schorzeń mogących mieć wpływ na powodzenie zabiegu. Są to zarówno schorzenia okulistyczne, jak i ogólne. Choroby, które są przeciwwskazaniem do zabiegu korekcji wady refrakcji: jaskra, odwarstwienie siatkówki, krótkowzroczność postępują-ca, wady (rozrusznik) serca, schorzenia neurologiczne, reumatyczne, immunologiczne, kolagenozy, choroby skóry i we-neryczne, sklerodermia, toczeń rumieniowaty, schorzenia stomatologiczne i laryngologiczne, cukrzyca, schorzenia tar-czycy i nadnerczy, skaza krwotoczna, białaczka, wirusowe zapalenie wątroby, AIDS, choroby nowotworowe, zakaże-nie wirusem opryszczki (6 tygodni po wyleczeniu). Przeciwwskazaniem do zabiegu jest również okres ciąży i laktacji. ■

ZDROWIE

Page 70: VIP Biznes&Styl

70 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Jak działa intuicja i skąd się bierze w nas „to coś”, co każe nam podjąć nagłą decyzję, albo wyrazić opinię o kimś, kogo widzimy pierwszy raz w życiu,

a potem okazuje się, że opinia czy decyzja były trafne?

Tekst Anna KonieckaFotografie Anna Koniecka i archiwum Antoniego Przechrzty

NTUICJA wbiznesie

lbert Einstein twierdził, że nie mielibyśmy wielu odkryć naukowych, gdyby nie intuicja. On również! Idąc tym tropem w stronę biz-nesu słychać podobne deklaracje. Na intu-

icji wyrosły ponoć fortuny, na przykład Sorosa czy Gatesa. Fajnie by było, żeby jakiś Polak znalazł się z tej przyczyny na liście najbogatszych u Forbesa jako pierwszy.

Do intuicyjnego zarządzania firmą przyznają się świa-towi giganci. Znajomy przedsiębiorca, zatrudniający pra-wie 200 osób (jak na polskie warunki to niemało), narzeka, że głowa mu trzeszczy od myślenia i zanim podejmie decy-zję, sto razy rozpatrzy każde „za” i „przeciw”. Ekspertyzy, opinie doradców, nic na żywioł. Bo rynek niepewny, kon-kurencja, kryzys. Ilu przedsiębiorców działa w ten sposób,

a ilu ufa podpowiedziom intuicji, może ktoś policzy. Ja mam na razie jednego kandydata, który kieruje się intuicją, podejmując decyzje biznesowe i stosuje też inne „miękkie metody” w zarządzaniu firmą; krakus, branża budowlana. Ale o jego doświadczeniach opowiem, jak się zgodzi. Roz-głos jest wrogiem sukcesu.

Einstein uzasadniał intuicyjne podejście do odkryć na-ukowych tym, że żadne procedury logiczne nie są w stanie uporządkować ogromu wiedzy, z jaką spotyka się uczony pracując nad danym zagadnieniem. Takie uporządkowanie daje się uchwycić tylko intuicyjnie i nie jest dostępne dla naukowo logicznych ustaleń. Czyli mówiąc krótko: wiem, ale nie wiem, skąd to wiem. Impuls, olśnienie, nieświado-ma synteza doświadczeń?

Antoni Przechrzta.

Page 71: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 71

SZEPT umysłu

Anna Koniecka: Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko jest po coś. Ale jak to wytłuma-czyć, że artysta, który sztuki piękne studiował i piękną sztukę tworzył, nagle porzuca to wszystko, żeby uczyć ludzi, jak mają w sobie rozwijać intuicję? Czyli coś, co w swej istocie jest nieuchwytne, niedookreślone. Trochę jak Pańskie performance.Antoni Przechrzta: To nie był nagły zwrot w moim życiu, raczej długi proces, gdyż ja w tym intu-icyjnym świecie tkwiłem od dziecka. Pomysły, jakie re-alizowałem w dziedzinie sztuki, czerpałem z intuicji. Ich głęboki sens rozumiałem raczej po fakcie aniżeli w trak-cie tworzenia. Tak było od najmłodszych lat, kiedy pisa-łem, malowałem. Wtedy jednak wydawało mi się, że ta-kich rzeczy, które przychodzą znikąd, nie bierze się pod uwagę, nie są ważne. Wówczas nie miałem odpowiednich narzędzi, żeby rozwijać intuicję, ani też wsparcia środowi-ska. Pierwszym kursem rozwoju intuicji były dla mnie stu-dia, to znaczy sam proces tworzenia. Pracowałem inaczej niż inni studenci w Royal Academy. Ich praca nad rzeźbą

polegała na nieustannej dłubaninie. Ja chodziłem jakby nie wiedząc, co robię, i nagle – mam przebłysk „oświecenia” – pomysł, szybko go realizuję i znowu chodzę, znowu szu-kam, nie wiem… I nagle znowu wiem, i znowu szybko wy-konuję kolejny fragment pracy.

oje działania twórcze były przy okazji źró-dłem obserwacji, jak funkcjonuje intuicja i czy sfera duchowa, emocjonalna mogłaby wpły-nąć na uzdrawianie sfery życiowej i fizycz-

nej człowieka – to mnie zawsze fascynowało. Zacząłem iść w tym kierunku, uczyłem się rozwijać ten „wewnętrzny głos”. Rozwijałem w sobie zdolności uzdrawiania pod pa-tronatem brytyjskiego NFSH (obecnego The Healing Trust). Jestem od ponad dwudziestu lat jego członkiem i międzyna-rodowym nauczycielem. W Wielkiej Brytanii, Polsce i w in-nych krajach wykształciłem setki terapeutów, którzy używa-jąc tej metody wspierają pacjentów korzystających z medy-cyny konwencjonalnej; podejmują się też terapii skutecz-nie tam, gdzie lekarze już się poddają. Ale: żyjemy w takim świecie, gdzie nie wystarczy skutecznie kogoś wesprzeć ►

Prób zdefiniowania intuicji jest nie mniej niż uczonych, którzy się tym zajmowali, i to od starożytności. Dlatego na użytek niniejszego tekstu pozostańmy na razie przy de-finicji psychologa klinicznego Anny Mierzejewskiej – że intuicja jest procesem podświadomym, którego nie moż-na kontrolować, można jedynie dopuszczać lub odrzucać podawane przez intuicję rozwiązania. Tyle teorii. Przejdź-my do praktyki.

Eksperymentiedziałam naprzeciwko dziesięciu niezna-jomych osób, a one zapisywały na kartkach swoje odczucia intuicyjne na mój temat. Nie czułam się komfortowo, nikt nie lubi być oce-

niany, w dodatku publicznie, ale na tym polegało ćwicze-nie z rozwoju intuicji, a ja się zgodziłam być królikiem do-świadczalnym. Wynik był dla mnie zaskakujący – więk-szość opisów okazała się trafna. Dotyczyły charakteru mo-jej pracy, zdrowia, domu, w jakim mieszkam, jego otocze-nia, relacji rodzinnych oraz paru innych rzeczy, których nie da się „przypasować” każdemu – one dotyczyły mojej oso-by. Jedna z kobiet stwierdziła nawet, że pierwsze, o czym pomyślała, choć to raczej nieadekwatne określenie, wszak intuicja z logicznym myśleniem nie idzie w parze, to były litery: K, O, N. Właśnie w takiej kolejności. Z niedowie-rzaniem obejrzałam zapis – pierwszych trzech liter moje-go nazwiska. Powtórzę: ani ta kobieta, ani pozostałe oso-by biorące udział w ćwiczeniu nie znały mnie. No więc co w tym jest? I do jakich rezultatów można jeszcze dojść za-kładając, że intuicję można rozwijać?

ajęcia z rozwoju intuicji prowadził Antoni Przechrzta. Psychoterapeuta i utalentowany artysta rzeźbiarz, który w latach osiemdzie-siątych studiował w Akademii Sztuk Pięk-

nych w Krakowie, Wiedniu oraz w Akademii Królew-skiej w Londynie – jako stypendysta Henry Moore’a. Two-rzył awangardowe instalacje i performance’y, wystawiane m.in. w londyńskiej Tate Gallery, na wystawie Dokumenta w Kassel czy Venice Biennale.

Perfomance jest sztuką ulotną, w swym założeniu naj-bardziej nieskrępowaną, pozbawioną reguł formą wypo-wiedzi artystycznej; ma zarówno entuzjastów, jak i za-gorzałych krytyków, zanim popadnie w niepamięć. Prze-chrzta nadal potrafi być kontrowersyjnym artystą, zaska-kując widzów głębokimi i nieoczekiwanymi przeżycia-mi. Realizując swój 20-letni już projekt „Żywej Rzeź-by” ostatnio przeprowadził dwa poruszające performance na wernisażach w Centrum Sztuki Współczesnej (wysta-wa British British – Polish Polish ukazująca prace najlep-szych współczesnych artystów polskich i brytyjskich), oraz w Galerii Zachęta (wystawa In God we trust) w Warszawie.

Antoni Przechrzta jest dyrektorem Instytutu Realizacji Siebie w Warszawie. Prowadzi badania nad skutecznością metod służących rozwojowi intuicji. Przez wiele lat wy-kładał wprowadzenie do duchowego uzdrawiania w Roy-al London Hospital dla studentów ostatniego roku uniwer-sytetu medycznego. Uczestniczy w licznych sympozjach naukowych, w swoich wystąpieniach przedstawia bada-nia naukowe nt. skuteczności duchowego uzdrawiania jako metody terapeutycznej, a także proponuje różne formy współpracy pomiędzy medycyną konwencjonalną i medy-cyną komplementarną.

Intuicja mówiszeptem

Page 72: VIP Biznes&Styl

72 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

SZEPT umysłu

w powrocie do zdrowia poprzez uzdrawianie, trzeba bez- ustannie udowadniać, że taki proces miał miejsce, aby ode-przeć bezpodstawne i często bezlitosne ataki niektórych przedstawicieli środowiska lekarskiego czy korporacji far-maceutycznych, a przecież chodzi tu o dobro pacjenta.

odobnie jest z rozwojem intuicji: nie wy-starczy coś trafnie odczytać, odnaleźć sku-teczną procedurę rozwiązania trudnej sytu-acji i to udokumentować. I tak znajdzie się

ktoś, kto publicznie wyśmieje naszą pracę, często odwo-łując się do swojej niewiedzy, a fakty są takie (co w dobie dostępu do Internetu można szybko sprawdzić), że świa-towa nauka i praktyka potwierdzają poprzez solidne i po-wtarzalne badania w renomowanych ośrodkach, iż i terapia z energią życiową, i rozwój intuicji przynoszą bezsprzecz-ne korzyści zdrowotne oraz życiowe dla człowieka.Co to znaczy rozwijać intuicję? Przecież ona po prostu jest. Siedzi sobie gdzieś w prawej półkuli naszego mó-zgu odpowiedzialnej za odczuwanie i wyrażanie emo-cji, i czasem daje znać o sobie, albo nie. Nie mamy na to wpływu.Według mnie, intuicja cały czas wysyła nam jakieś sygna-ły. Rzecz w tym, żeby nauczyć się je odbierać. Intuicja jest subtelnym głosem wewnętrznym, przeczuciem – mówi do nas szeptem i często konkuruje z głosem naszej woli, ze świadomym i pełnym strachu umysłem. Aczkolwiek zda-rza się, szczególnie przy ważnych, a może zagrażających życiu zdarzeniach, że ten głos jest tak donośny i jedno-znaczny, że nie da się go nie usłyszeć.Ale zgadzam się z Panią, że intuicji nie można traktować jak coś wyjątkowego, jak jakiś fenomen, którym obdarzeni są tylko „wybrani”. Intuicja jest naturalną zdolnością każ-dego człowieka. Dlatego uważam, że można i trzeba intu-icję rozwijać, tak jak inne zdolności.

Każdy ma nie tylko zdolność odczuwania intuicyjnego, ale nawet wczuwania się w zdarzenia z przyszłości. Kwestia tylko dobrania właściwych narzędzi, aby tę zdolność roz-winąć. I to jest moim zadaniem. Na bieżąco opracowuję wiele metod. Jeżeli w danym momencie jedna z nich oka-zuje się pożyteczna dla jakiejś osoby na danym etapie, to dla innej już trzeba będzie zastosować inne podejście, aby raczej „usunąć przeszkodę” uniemożliwiającą wsłuchiwa-nie się w podpowiedzi intuicji.

ożna rozwinąć wczuwanie się w złożone pro-cesy na przykład związane z prowadzeniem firmy czy prognozowaniem ekonomicznym. Można rozwijać intuicję w kierunku własnego

zdrowia; wczuwając się w swoje ciało możemy odszukać in-formacje potrzebne nam do odnalezienia i zrozumienia natu-ry choroby, co potwierdza się diagnozą lekarską. Włączenie intuicji w proces decyzyjny pozwala skrócić drogę docho-dzenia do rozwiązania problemu. Tym problemem może być np. postawienie trafnej diagnozy przez lekarza i dobranie skutecznej terapii. W chorobie najdroższy jest czas. W gos- podarce, chociaż tam nie dokonuje się tak dramatycznych wyborów, czas jest też ważny. Nie bez powodu mówi się, że decyzja podjęta w odpowiednim momencie jest więcej war-ta niż pensje wszystkich doradców razem wzięte.Czasem stwierdzamy, że coś nie wyszło, bo intuicja nas zawiodła. Nie chciałabym, żeby to samo powiedział mój lekarz, albo makler, który obraca moimi pieniędzmi na giełdzie.

estem za tym, żeby łączyć wiedzę i intuicję. Wyjdźmy od tego, że dobre samopoczucie człowieka jest jednym z czynników wspiera-jących zdrowienie. Ale nie można na tym jed-

nym czynniku oprzeć całej terapii i pracować tylko w kie-runku coraz to lepszego samopoczucia! Intuicja nie zastąpi wiedzy, może być jednym z narzędzi pomocniczych przy podejmowaniu decyzji. To jest nasze wewnętrzne odczu-cie, wewnętrzne widzenie, które jest poza obszarem rozu-mowania. Najpierw odbieramy jakąś informację intuicyj-nie, a później intelektualnie ją rozważamy. I decydujemy, czy skorzystamy z tej informacji, czy ją odrzucimy. A po czasie widzimy (najczęściej), że jednak pierwszy podszept intuicji był słuszny (uśmiech).Badania naukowe potwierdzają, że osoby odnoszące suk-ces w biznesie, będące na stanowiskach zarządzających, mają bardzo dobrze rozwiniętą intuicję. Co prowadzi do wniosku, że dobrze funkcjonująca intuicja pomaga w do-brym funkcjonowaniu w biznesie. Szczególnie ważne jest to w okresach turbulencji kryzysowej. Dobrze funkcjonu-jąca intuicja daje możliwość wczucia się w ciągle zmienia-jącą się sytuację na rynku, w potrzeby, które nie są czytel-ne tak po prostu, które miałyby wynikać z czystej logiki.A czy Pana intuicja kiedyś zawiodła?Podpowiedzi intuicji nieraz wydają się nam tak niepraw-dopodobne, że aż niemożliwe, żeby były prawdziwe, albo wydają się zbyt proste, żeby im zaufać. Więc też je od-rzucamy. Przyznaję, że u mnie czasem wygrywa siła woli w konkurencji z intuicją, pomimo że ta ostatnia pokazuje mi czytelne odpowiedzi.Instalacja, Centrum Rzeźby Polskiej Orońsko.

Page 73: VIP Biznes&Styl

SZEPT umysłu

iedyś rozmawiałem z panią, która chciała sprzedać mieszkanie w Warszawie w atrak-cyjnym miejscu, lecz kupców ani na lekar-stwo. Mówiła, że korzysta z porad wróżek

występujących w telewizji i one ją zapewniają, że sprzeda mieszkanie na pewno. Mnie intuicja mówiła: zaczekać do trzech lat, a w międzyczasie mieszkanie wynająć. Pomimo iż ceny mieszkań spadały, w każdym odczycie wychodziło mi, żeby mieszkania nie sprzedawać. Lecz reputacja wró-żek z telewizji zwyciężyła, właścicielka mieszkanie sprze-dała, donosząc mi, że moja porada była nieodpowiednia. Mówiąc szczerze, nie czułem się z tym zbyt dobrze. Po ja-kimś czasie znowu spotkałem tą panią i okazało się, że pie-niądze ze sprzedaży mieszkania zainwestowała... w Am-ber Gold.Nigdy nie zapomnę moich pierwszych zajęć z rozwoju in-tuicji w Warszawie. To, co odczytali wówczas uczestnicy kursu, uznaliśmy – oni i ja, za coś kompletnie niezrozu-miałego. Jakiś bezsens. W żaden inny sposób nie mogliśmy wtedy tego zinterpretować. To była wizja jakiegoś strasz-liwego chaosu, kłębów dymu, przelatujących samolotów przez wieżowce, jak na filmie science fiction. Tamte zaję-cia prowadziłem na krótko przed 11 września 2001 roku. Gdy zobaczyłem potem w telewizji zamach na World Tra-de Center, byłem zdumiony, jak klarownie ta informacja była dostępna do odczytania, lecz trudna do wyobrażenia.Można wyczuwać aż takie rzeczy na odległość?Każda myśl, która powstała, jest odpowiednio czytelna – ona istnieje. Nauka jest w stanie zarejestrować to przy pomocy PET i EEC (elektroencefalografu). Obserwując funkcjonowanie mózgu można zaobserwować, jakie emo-cje człowiek ma również wtedy, gdy negatywne myśli do-cierają do niego telepatycznie z zewnątrz, np. od wroga czy konkurenta biznesowego. Istnieje łączność myślowa mię-dzy ludźmi. Między ludźmi, zwierzętami i roślinami zresz-tą też. I to bez względu na odległość. Weźmy banalny przy-kład – na pewno każdemu się zdarzyło, że chciał do kogoś zadzwonić i ta osoba zadzwoniła do niego pierwsza. Te zja-wiska są bardzo powszechne. My się nad nimi nie zastana-wiamy, one po porostu istnieją.Mówi Pan o łączności pomiędzy światem ludzi, zwierząt i roślin. Znam osoby, które „rozmawiają” ze swoimi ro-ślinami i one ponoć lepiej rosną.

literaturze opisano eksperyment, który po-legał na tym, że gdy wrzucano do wrzątku żywe krewetki, to stojąca w drugim poko-ju za zamkniętymi drzwiami roślina reago-

wała silnym impulsem rejestrowanym na czułym urządze-niu (encefalografie) podłączonym do tej rośliny. Gdy wrzu-cano do wrzątku martwe krewetki, roślina nie reagowała. O czym to świadczy? O wzajemnym powiązaniu świata ro-ślin i zwierząt.My również odbieramy zdalnie pewne emocje, które są re-jestrowalne w postaci impulsów elektrycznych czy elektro-magnetycznych. Współczesna nauka idzie w kierunku wy-korzystywania tych impulsów do uruchamiania pewnych urządzeń, które mogą służyć osobom niepełnosprawnym. Mózg wysyła sygnał czytelny dla czujników zawiadują-

cych jakimś urządzeniem, na przykład robot włącza świa-tło, podaje herbatę.Możemy rejestrować emocje czy myśli docierające z ze-wnątrz, możemy je odczytywać. Coś, czego nie rozumie-my, ale jest faktem: udało się zarejestrować reakcję mó-zgu wyprzedzającą dramatyczne zdarzenie, tzn. za osoba-mi podłączonymi do urządzeń badawczych upuszczano lo-sowo talerze, które rozbijały się na podłodze, powodując nieprzyjemny hałas. Mózg rejestrował te zdarzenia 5 se-kund przed momentem zetknięcia się talerza z podłogą.Dlaczego intuicja podsuwa nam częściej czarne scena-riusze?

ntuicja raczej podsuwa nam dobre rozwiąza-nia, ale też pokazuje zagrożenia, czyli zada-nia, którymi powinniśmy się zająć i je roz-wiązywać. Zamiast stanąć na wysokości za-

dania, często denerwujemy się ze strachu i tą swoją energią strachu często się pogrążamy, wszak nasze myśli wpływa-ją na tworzenie rzeczywistości.Gdy człowiek nie czuje się zagrożony w swym bycie, to już nie chce mu się podejmować działań, żeby zrealizo-wać dobre pomysły, rozwijać się. Uważam, że gdyby nie nasze wrodzone lenistwo, to każdy z nas mógłby się sam wyleczyć z wielu chorób i to bez lekarstw. Ale gdy intuicja ostrzega nas przed poważnym zagrożeniem – reagujemy natychmiast. Jest coś takiego w człowieku, że na ostrze-żenie jest w stanie reagować najszybciej. Strach krzyczy!Czy każdy może rozwinąć intuicję na tyle, żeby była bardziej chętna do podpowiadania? I na temat. ►

Instalacja Hiroshima, z okazji rocznicy wybuchu bomby atomowej.

Reklama

Page 74: VIP Biznes&Styl

74 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

SZEPT umysłu

Osoby, które potrafią się uporać z emocjami, wybaczać – czyli puszczać w niepamięć niekorzystne zdarzenia z prze-szłości, potrafią się wyciszyć, zrelaksować, na przykład me-dytując, na pewno będą bardziej skutecznie i bardziej pra-widłowo odczytywać podpowiedzi intuicji. Intuicja mówi szeptem, więc żeby ją usłyszeć, potrzeba nam tego, co nazy-wamy wewnętrzną harmonią, stanem równowagi. Polecam też metodę porannego spisywania myśli – bez redagowania, zastanawiania się, co napisać, po prostu spisujemy myśli aż do „stanu pustki” naszego umysłu. Następnie zadajemy py-tanie dotyczące kwestii nas interesujących i to, co sponta-nicznie przychodzi nam do głowy, zapisujemy. Później ana-lizujemy. Jeśli nie rozumiemy, co podpowiada nam intuicja, być może trzeba inaczej sformułować pytanie. Dobre pyta-nie to szansa na dobrą odpowiedź.Wyciszyć się? Jak, kiedy tak szybko żyjemy? Biegniemy. Praca – dom – praca. W dziewiętnastowiecznym kapi-talizmie, w którym ciągle tkwimy, nie ma miejsca na re-laks. Jest nieustanna presja. Dookoła i w nas. Chociaż słyszałam ostatnio o korporacji (zagranicznej oczywi-ście), która urządziła pracownikom pokój do relaksacji; piłkarzyki, gry wideo – te rzeczy. Ale nie medytują.

szkoda. Na Zachodzie to żadna nowość. Naj-nowszy trend na świecie to slow life, w No-wym Jorku setki ludzi na Time Square, a na-wet na głównych ulicach razem rozkładają

maty i ćwiczą jogę. W ogródkach i na parapetach miesz-kań w Londynie ludzie hodują własne warzywa. Ale już w 1983 roku w Detroit firma chemiczna zapoczątkowała program medytacji dla swoich pracowników. Uczestniczy-

ły w nim 52 osoby spośród 100 pracowników. Medytowały po 20 minut przed pracą i 20 minut po południu, w trakcie pracy. Oczywiście płacono im za medytację podczas pracy. Właściciel firmy Buck Montgomery po trzech latach eks-perymentu dokonał oceny wyników. Okazało się, że pro-duktywność wzrosła o 120 proc., ilość zwolnień lekarskich zmalała o 16 proc., a wypadkowość – o 70 proc. Zyski wzrosły o 520 proc. Dane te pochodzą z książki „Medita-tion” Joan Budilovsky i Eve Adamson. Kiedy opowiedzia-łem tę historię na sympozjum naukowym, pewna pani pro-fesor psychiatrii z Polski odpowiedziała, że medytacja jest bezużyteczna, bo po wzroście produktywności o 120 pro-cent ona już dalej nie wzrastała...Gdyby miał Pan namalować obraz polskiego biznesme-na, to jaki by on był?

o musiałyby być dwa obrazy. Z moich spot- kań z ludźmi biznesu w Polsce wynika, że są tacy, którzy umieją żyć szczęśliwie i osiągać znakomite rezultaty na polu biznesowym, ale

są i tacy, którzy potrafią osiągać tylko imponujące sukcesy. Na nic więcej już nie mają siły, ani chęci. Jest niestety wie-lu, którzy nie są otwarci na rozwój, na zmiany. Dla nich jest to opcja wręcz nie do przyjęcia. Są skoncentrowani na tym, ile powinni zarobić. W układzie biznesowym, gdzie wy-stępują przecież dwie strony, oni tej drugiej strony nie wi-dzą. Miarą ich sukcesu jest: zarobić więcej, a zatracić sie-bie. To jest czytelne zwłaszcza w Polsce. Ale Polacy szyb-ko się uczą i wzorem innych krajów, mam nadzieję, po na-syceniu się ilością, zaczną zadawać pytania o jakość ży-cia i to poprowadzi ich do rozwoju duchowego, myślenia prospołecznego, odszukania sensu życia i satysfakcji w na-turalnie powracającej równowadze ze sobą, z najbliższy-mi i otaczającą nas naturą. A więc, Panie Biznesmenie, za-trzymaj się na chwilę, weź głęboki oddech i wsłuchaj się w swój głos wewnętrzny, on naprawdę Cię pokieruje tak jak dla Ciebie najlepiej.Intuicja przynosi zysk.

adania przeprowadzone przez Johna Mi-chalasky’ego i Douglasa Deana z Newark School of Enginering (USA), które rozpo-częły się na początku lat 60. XX w. i trwa-

ły do 1974 r. wykazały, że rozwinięte ESP (extra sensory perception – intuicja) idzie w parze z wysokimi zyskami. Na podstawie serii testów na prekognicję (czyli umiejęt-ności przewidywania przyszłych wydarzeń), przeprowa-dzonych w ściśle kontrolowanych warunkach, stwierdzo-no, że managerowie, którzy w ciągu pięciu lat potrafili po-dwoić zyski swoich firm, mieli bardzo wysoko rozwinięte ESP w porównaniu z tymi, którzy osiągali przeciętne wy-niki finansowe. Test, który rozwiązywali menedżerowie, polegał na przewidywaniu liczb, które pojawią się w wy-generowanym losowo ciągu 100 cyfr. Niemożliwe było, żeby ktoś oszukał podczas tego typu testu, ponieważ po-prawne odpowiedzi zależą od przyszłego zdarzenia, gene-rowanego losowo przez komputer, a więc nawet badacze nie znali ich wcześniej. W badaniach tych brały udział ty-siące osób. Opis w książce prof. psychologii Jamie T. Li-cauco z Filipin „Potęga Intuicji”. ■

„Obecność”.

Page 75: VIP Biznes&Styl
Page 76: VIP Biznes&Styl

76 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Prześledźmy to na przykładach trzech wiodących pod-karpackich uczelni: Uniwersytetu Rzeszowskiego, Poli-techniki Rzeszowskiej i Wyższej Szkoły Informatyki i Za-rządzania.

UNIWERSYTET RZESZOWSKI

Ostatni, jeszcze świeży przykład współdziałania tej uczelni z biznesem to podpisanie 26 września br. z firmą Tauron Wytwarzanie S.A. listu intencyjnego w sprawie współpracy i wymiany doświadczeń w zakresie pozyski-wania biomasy. Współpraca ma objąć założenie i prowa-dzenie plantacji upraw roślin energetycznych na 50 hekta-rach gruntów należących do uczelni. Taki areał daje moż-liwość pozyskania łącznie 28,5 tys. ton biomasy w całym cyklu życia plantacji (zbiory w okresach trzyletnich), który przewidywany jest na 22 lata. Wyprodukowana w ten spo-sób biomasa będzie spalana w jednostkach Tauron Wytwa-rzanie i pozwoli w skali roku wytworzyć energię elektrycz-ną potrzebną do oświetlenia ponad 122 tys. gospodarstw domowych.

– Wykorzystanie pod uprawę roślin energetycznych niewykorzystywanych gospodarczo terenów należących do uczelni daje nie tylko możliwość pozyskania dodat-

Jest truizmem stwierdzenie, że dobre uczelnie powinny stawiać przede wszystkim na badania naukowe i usługi na rzecz gospodarki oraz kształcenie praktyczne studentów, dostosowane do jej potrzeb. Jednak dość

powszechny stereotyp głosi, że uczelnie przydatnością tego, co robią, się nie przejmują; ważne, by studentów było jak najwięcej. Okazuje się jednak, że jest to stereotyp niesprawiedliwy i że w dziedzinie współpracy

uczelni z biznesem na polu naukowym i dydaktycznym sporo się w naszym regionie dzieje.

Tekst Jaromir KwiatkowskiFotografie Tadeusz Poźniak

NAUKA

kowych środków finansowych z tytułu dzierżawy grun-tów, ale ma też znacznie głębszy sens, związany z eduka-cją i prowadzeniem badań naukowych z wykorzystaniem biomasy – zapewnia prof. Aleksander Bobko, rektor UR.

Współpraca przewiduje także działalność naukowo-ba-dawczą w oparciu o projekty krajowe i międzynarodowe na polu wytwarzania biomasy dla energetyki. Finansowa-ne będą również przewody doktorskie z dziedziny energe-tyki i odnawialnych źródeł energii. Ponadto przewiduje się rozwój programu praktyk i wymiany studenckiej zarówno w kraju, jak i za granicą.

To ostatni, ale nie jedyny przykład współpracy UR z przemysłem. Oto niektóre:

Kadra naukowa z Centrum Innowacji i Transferu Wie-dzy Techniczno-Przyrodniczej – Laboratorium nr 1 współ-pracuje z przedsiębiorstwem Energotest Sp. z o.o. w Kroś- nie w zakresie oceny jakości złączy spawalnych.

Dzięki bazie i wykwalifikowanej kadrze, Uniwersytet Rzeszowski był w stanie rozwiązać problem WSK „PZL-Rzeszów” S.A., dotyczący pękania ceramicznych rdzeni (małe elementy wchodzące w skład silników lotniczych).

W ramach Podkarpackiego Klastra Energii Odnawialnej UR pomoże w opracowaniu modelu ekosystemu zrówno-ważonego osiedla, mającego być ścieżką do przejścia na ►

JAK PODKARPACKIE UCZELNIE KSZTAŁCĄ PRAKTYCZNIE I WSPÓŁPRACUJĄ Z BIZNESEM

Politechnika Rzeszowska. Uniwersytet Rzeszowski.

Page 77: VIP Biznes&Styl
Page 78: VIP Biznes&Styl

78 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

NAUKA

gospodarkę niskoemisyjną. Pracownicy naukowi pokażą, jakie technologie dobrać, aby zużycie energii i odpadów do środowiska były jak najmniejsze. Socjologowie włączą się w projekt, aby pokazać, jak społeczeństwo miałoby z tego korzystać, będą również prowadzić badania poziomu ak-ceptacji zastosowanych technologii i rozwiązań, a kadra z wydziału sztuki opracuje nowoczesny design przyszłych technologii.

Na potrzeby SPIN S.A. Wrocław kadra pozawydziało-wego zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowa-nej i Nauk Podstawowych pracuje nad określeniem cytotok-syczności nowej generacji leków dermatologicznych stoso-wanych u zwierząt oraz efektów biologicznych ich działania.

Uniwersytet współpracuje z SM Mlekovita w zakresie nowych możliwości wykorzystania serwatki, która może być źródłem nowych preparatów biologicznie aktywnych wykorzystywanych w przemyśle.

W ramach współpracy z Regionalną Dyrekcją Lasów Państwowych w Krośnie prowadzone są badania nad roz-rodem sarny, dzięki czemu ma zostać stworzony bank ge-nów.

UR współpracuje z Yale University (USA), Philadel-phia University (USA) oraz Instytutem Biologii Rozro-du i Badań Żywności Polskiej Akademii Nauk w Olszty-nie nad możliwościami nowego rodzaju terapii sezonowej depresji poprzez stworzenie preparatu umożliwiającego wzmacnianie sygnałów światła drogą neurohumoralną, na-tomiast z Baltimore University (USA) nad nowym prepa-ratem przeciwrakowym.

W ramach Klastra Jakości Życia „Kraina Podkarpa-cie” uczelnia pomoże w stworzeniu w Polsce południo-wo-wschodniej optymalnych warunków dla rozwoju sek-tora zdrowia i wypoczynku przy wykorzystaniu nowocze-snych proekologicznych rozwiązań i technologii.

POLITECHNIKA RZESZOWSKA

– Uczelnia aktywnie uczestniczy w budowaniu i wy-korzystaniu potencjału lotniczego tego regionu – podkre-śla Aleksander Taradajko, rzecznik prasowy Politechni-ki Rzeszowskiej. – Prowadzimy wiele projektów badaw-czych, również wspólnie z przedstawicielami przemysłu. Jako jedyna uczelnia publiczna szkolimy pilotów dla lot-nictwa cywilnego.

Przykładem współpracy z przemysłem w sferze badań naukowych jest projekt „Nowoczesne technologie materia-łowe stosowane w przemyśle lotniczym”, wartości ponad 100 mln zł. Celem strategicznym projektu jest ukierunko-wanie realizowanych w kraju prac badawczych w branży lotniczej na dziedziny, które mają lub będą miały decydu-jący wpływ na poprawę konkurencyjności polskiej gospo-darki. Bardzo istotnym czynnikiem, który umożliwi reali-zację zadań badawczych, jest Laboratorium Badań Mate-riałów dla Przemysłu Lotniczego, jedno z bardziej nowo-czesnych w Europie.

Kształcenie na Politechnice Rzeszowskiej jest w dużej mierze ukierunkowane na potrzeby regionu. – Współpracu-jąc z takimi przedsiębiorstwami jak WSK „PZL-Rzeszów”,

PZL Mielec (Sikorsky), BorgWarner, VacAero, ICN Polfa, Hamilton Poland Ltd. czy Skanska, dążymy do tego, aby młodzi ludzie, którzy opuszczają mury naszej uczelni, byli osobami atrakcyjnymi zawodowo dla przedsiębiorstw ma-jących siedzibę w naszym regionie – zapewnia rzecznik Politechniki.

Aleksander Taradajko podkreśla, że uczelnia skupia się na rozwoju i uatrakcyjnieniu obecnej oferty edukacyjnej, w związku z czym nie planuje uruchomienia od nowego roku akademickiego nowych kierunków. Aby lepiej zaspo-kajać zapotrzebowanie przemysłu na konkretnych specjali-stów, przy każdym wydziale politechniki zostały powołane Rady Gospodarcze, w których skład weszli przedstawicie-le świata przemysłu i biznesu. Mają one m.in. wskazywać władzom wydziałów zapotrzebowanie rynku pracy na oso-by o określonych umiejętnościach.

Politechnika wspiera studentów w odbywaniu przez nich nie tylko praktyk zawodowych, ale również staży. – W tym roku akademickim realizowany będzie projekt, w ramach którego studenci i absolwenci odbędą płatne sta-że w przedsiębiorstwach różnych branż – informuje rzecz-nik prasowy uczelni.

Jednym z najnowszych przykładów współpracy z prze-mysłem jest organizowana wraz z jednym z największych banków konferencja, podczas której będzie zaprezentowa-na nowa aplikacja umożliwiająca dokonywanie płatności za pomocą smartfona.

Politechnika Rzeszowska to nie tylko lotnictwo. Jako jedyna uczelnia w Polsce, a jeden z siedmiu ośrodków na świecie, szkoli studentów w porozumieniu z firmą IBM.

WYŻSZA SZKOŁA INFORMATYKI I ZARZĄDZANIA

„Kształcimy praktycznie” – to idea przewodnia WSIiZ. – Zdajemy sobie sprawę, że naszym celem jest wykształce-nie takich absolwentów, z których kompetencji będą zado-woleni pracodawcy. Dlatego na bieżąco rozszerzamy i udo-skonalamy proces kształcenia, oparty o praktykę i aktyw-ne metody dydaktyczne. Studenci zdobywają umiejętności praktyczne poprzez zajęcia w laboratoriach, gry decyzyjne, projekty itp. Od nowego roku akademickiego wprowadza-my zajęcia z warsztatu biznesowego, gdzie studenci otrzy-mają konkretną wiedzę od ekspertów i praktyków biznesu, jak założyć i poprowadzić własną firmę. Przy ich pomo-cy będą przygotowywać biznesplany, z możliwością wy-korzystania ich w pracy dyplomowej. Uczelnia ma fundusz inwestycyjny InnoFund, który będzie wspierał lepsze po-mysły. Realizujemy też granty, które dadzą kapitał zaląż-kowy najbardziej innowacyjnym przedsięwzięciom. Jedna firma może otrzymać nawet do 200 tys. euro – mówi Ur-szula Pasieczna, rzecznik prasowy uczelni.

WSIiZ podpisała umowę o współpracy z Lufthansą, która aktywnie uczestniczy w procesie dydaktycznym stu-diów na kierunku Aviation Management (zarządzanie lot-nictwem). Prowadzi je jako jedyna uczelnia w kraju i jed-na z kilku w Europie. Lufthansa organizuje dla studentów AM staże i praktyki.

Page 79: VIP Biznes&Styl

Reklama

NAUKA

Uczelnia nawiązuje współpracę z największymi przedsiębiorstwami w regionie i w Polsce. Obecnie reali-zuje projekt „WSiZ: Wiedza – Staże – Informacja – Za-trudnienie”, który przewiduje 355 staży studenckich i ab-solwenckich w największych przedsiębiorstwach w re-gionie, Polsce i za granicą. Staże są przeznaczone dla naj-lepszych studentów i absolwentów. Program kładzie na-cisk na edukację praktyczną i umożliwia absolwentom dużo lepsze przygotowanie do wejścia na rynek pracy. Stworzone przez przedsiębiorców programy staży będą wykorzystane w procesie dydaktycznym. WSIiZ nawią-zała współpracę z największymi pracodawcami w regio-nie, m.in. : Zelmer S.A., Getin Noble Bank S.A., OPTe-am S.A., Bank Zachodni WBK S.A., Ideo Sp. z o.o, WSK „PZL-Rzeszów” S.A., MTU Aero Engines Polska, Wy-dawnictwo „Dobry Dom”, Zeto Rzeszów Sp. z o.o., PGS Software, Asseco Poland S.A.

– Współpraca z biznesem to korzyść dla obu stron: stu-denci zdobywają cenne doświadczenie, wiedzę praktyczną i poznają kulturę organizacyjną największych firm – pod-kreśla Urszula Pasieczna. – Jednocześnie mamy pozytyw-ne sygnały od przedstawicieli firm, którzy są zadowoleni z pracy naszych stażystów. Do ich najmocniejszych stron zaliczają dużą wiedzę, chęć podnoszenia kwalifikacji, do-skonale rozwinięte umiejętności komunikacyjne, znajo-mość obsługi komputera i znajomość języków obcych.

WSIiZ prowadzi także badania i usługi na rzecz bizne-su. W strukturach uczelni działają instytuty i centra współ-pracujące z gospodarką w konkretnych obszarach. – Pro-wadzimy usługi m.in. z zakresu: nowoczesnych technolo-gii IT, zarządzania finansami, badań i doradztwa, rekrutacji i rozwoju kadr, a także pozyskiwania i zarządzania fundu-szami, bezpieczeństwa wewnętrznego oraz multimediów, języków obcych, rekreacji i rehabilitacji – wylicza rzecz-nik uczelni.

Kilka miesięcy temu uczelnia powołała konwent sku-piający przedstawicieli biznesu, różnych instytucji i ad-

ministracji. Jego przewodniczącym został prof. Tadeusz Pomianek, rektor WSIiZ. W konwencie zasiadają, m.in. Jerzy Krzanowski, wiceprezes zarządu Nowy Styl Gro-up; Paweł Miłkowski, członek zarządu i dyrektor Alima-Gerber S.A.; Tadeusz Pietrasz, prezes zarządu ICN Pol- fa Rzeszów S.A.; Janusz Płocica, prezes zarządu Zelme-ru S.A.; Jacek Pryczek, prezes zarządu Firmy Oponiar-skiej Dębica S.A. i Aleksander Waśko, dyrektor I oddzia-łu Banku PKO BP w Rzeszowie. Celem konwentu jest do-radztwo w zakresie działalności i rozwoju uczelni, wska-zywanie profilu współpracy z organizacjami gospodar-czymi i samorządowymi oraz opiniowanie jakości kształ-cenia i modyfikacji oferty dydaktycznej uczelni zgodnie z potrzebami rynku pracy.

Uczelnia cały czas pozyskuje nowych partnerów z ob-szaru biznesu i administracji. – W ostatnim czasie pod-pisaliśmy umowy o współpracy z Grupą Santander S.A., z Inkubatorem Technologicznym w Stalowej Woli, a także z Noble Securities i Podkarpackim Centrum Edukacji Na-uczycieli – wylicza rzecznik prasowy WSIiZ.

Partnerstwo z Grupą Santander umożliwi pracowni-kom, doktorantom i studentom WSIiZ uczestnictwo w Glo-balnych Programach Santander Universidades. Pozwoli na dofinansowanie staży, studiów i badań oraz wymiany mię-dzynarodowej. Ważnym elementem współpracy są staże i praktyki dla studentów organizowane w Banku Zachod-nim WBK. W ramach porozumień z Inkubatorem Tech-nologicznym w Stalowej Woli i Podkarpackim Centrum Edukacji Nauczycieli partnerzy wspólnie poprowadzą stu-dia podyplomowe oraz kursy. PCEN i WSIiZ przygotowa-ły już dwa wspólne projekty: aktywizacji nauczycieli za-grożonych bezrobociem i kursów językowych dla peda-gogów. Z kolei pierwszym efektem umowy z Noble Se-curities jest zainstalowana w Laboratorium Finansowym WSIiZ platforma Noble Markets, która umożliwia inwe-stowanie w waluty, obligacje, towary, akcje spółek zagra-nicznych oraz indeksy giełdowe z całego świata. ■

Page 80: VIP Biznes&Styl

80 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Grzegorz pochodzi z Dolnego Śląska, ale mieszka w Rzeszowie – tu w ub. roku skończył studia na Wydzia-le Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej, na specjalności awionika. Własna firma to spełnienie jego marzeń jeszcze sprzed studiów; już wtedy bowiem nie wy-obrażał sobie pracy „dla kogoś”.

Ten nietypowy rodzaj działalności również zrodził się w sposób naturalny: po pół roku studiowania, w ramach Studenckiego Koła Naukowego Lotników, chcieli z kil-koma kolegami zbudować bezzałogowiec. Już wtedy wie-dział, że to nie będzie przelotna pasja. Ma swój udział

INNOWACJE

Grzegorz Łobodziński projektuje i buduje bezzałogowe maszyny latające (drony) od 2006 roku. Od grudnia ub.r. robi to w Preinkubatorze Akademickim w Rzeszowie (od czerwca br. pod szyldem własnej jednoosobowej firmy Fotoacc). Drony są wykorzystywane głównie do robienia fotografii i filmów z powietrza.

Tekst Jaromir KwiatkowskiFotografia Tadeusz Poźniak

w budowie w czasie studiów czterech samolotów bezzało-gowych. – Ten czwarty to już była „pełnokrwista” maszy-na, która pokazała, że mamy pewien bagaż doświadczeń, który pozwala zająć się tym na poważnie – wspomina.

Bezzałogowce to maszyny, które latają bez obsługi siedzącego w nich człowieka. – Ludziom wydaje się, że to system bezobsługowy, ale to nieprawda – mówi Grzegorz

Grzegorz Łobodziński z tzw. heksakopterem, czyli sześciowirnikowcem.

BezzałogowceGrzegorza Łobodzińskiego

czyli jak Preinkubator Akademicki pomaga młodym przedsiębiorcom

Do czego służą bezzałogowce (drony)

Page 81: VIP Biznes&Styl

Łobodziński. – Owszem, system jest na tyle prosty, że można bardzo szybko nauczyć się sterować przemiesz-czaniem się maszyny. Natomiast latanie, podczas któ-rego panujemy w każdej chwili nad maszyną, wymaga sporego doświadczenia.

Wersja uproszczona jest sterowana zwykłym radiem RC (to tzw. bezzałogowiec modelarski). Taka maszy-na może przelecieć do 20 km. „Pełnokrwistym” dronem steruje się z komputera. Takie automatyczne sterowanie trochę wyłącza operatora z obsługi, bo jego rola pole-ga na tym, by zaznaczyć punkt, do którego dron ma do-lecieć z określoną prędkością na określonej wysokości. – Ograniczają go tylko parametry akumulatora w przy-padku napędu elektrycznego i ilość paliwa, które moż-na zabrać w przypadku silnika spalinowego. Cztery lata temu stworzyliśmy z kolegami obiekt, który mógł latać pół godziny. Dziś pewnie latałby godzinę przy prędko-ści 120 km/h – opowiada Łobodziński. Obiekty, które budował Grzegorz z kolegami, miały do 5 kg masy wła-snej startowej i rozpiętość skrzydeł 2,5-3 m.

Bezzałogowce można wykorzystać np. do obserwa-cji z góry pól, powodzi, sporządzania dokumentacji tere-nów zalewowych, wykonywania zdjęć pożarów. Ich za-letą jest to, że wykorzystanie do tych czynności urządze-nia bez obsługi na górze pozwala ograniczyć czy wręcz wyeliminować ryzyko związane z narażeniem ludzkiego życia (pilotów, strażaków itp.).

– Obecnie zajmuję się wielowirnikowcami, które sta-ły się bardzo popularne przy filmowaniu i wykonywaniu fotografii z powietrza, ponieważ mają możliwości dy-namicznego przemieszczania się i zawiśnięcia w miej-scu – opowiada Grzegorz Łobodziński. – Są to bezzało-gowce o masie od 0,5 do 5-10 kg, zależnie od tego, jakie urządzenie chcemy tam zamontować.

Obecnie Łobodziński pracuje nad trzema projekta-mi. Pierwszy to mikrosamolot, czyli samolot mieszczą-cy się w wymiarach 20x20 cm. – Jesteśmy po pierw-szych próbach w locie, system jest cały czas rozbudowy-wany. Maszyna ma służyć do szybkiego zwiadu w po-mieszczeniach lub terenach zalesionych, gdzie jest dużo przeszkód i małe podmuchy wiatru. Na razie jest to pra-ca badawcza, a co się stanie dalej z tym projektem, jest kwestią przyszłości – opowiada Grzegorz Łobodziński.

Drugi projekt to samolot do lotów bez widoczno-ści, opracowywany na zlecenie z uczelni. – Na samolo-cie jest zamontowana kamera z systemem transmisji. Pi-lot nie patrzy bezpośrednio na obiekt, tylko czuje się tak, jakby siedział w samolocie. Maszyna ma służyć jako no-śnik do badań autopilotów i systemów rejestracyjnych – wyjaśnia Łobodziński.

Trzeci projekt dotyczy wielowirnikowców. Łobo-dziński zajmuje się szeroką gamą działań, m.in. bada-niem napędów. Zajmuje się też tworzeniem ręcznych głowic dla filmowców: – Mam nadzieję, że wyprą one ►

BezzałogowceTrzy projekty

Rek

lama

Page 82: VIP Biznes&Styl

82 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

INNOWACJE

systemy mechaniczne, bo tu wszystko jest oparte na auto-matyce. Te głowice są w pełni wyposażone w elektronikę i stabilizują obraz z kamery.

Czy te prace przynoszą dochód? – To ciężki temat – wzdycha Grzegorz Łobodziński. – To dopiero początek istnienia firmy. Rozbudowuję swoje rozwiązania i na razie ciężko na tym zarobić. Jest bardzo dużo zastrzeżeń do sys-temów oraz wiele certyfikatów, które muszą uzyskać dane obiekty, by mogły wejść na rynek.

Na razie największym zainteresowaniem klientów cie-szy się usługa polegająca na wykonywaniu z powietrza zdjęć i filmów z wielowirnikowców. Grzegorz Łobodziń-ski wykonywał taką usługę dla firmy Skanska; firmy, któ-ra prowadzi sprzedaż gruntów pod duże sklepy, a także dla osób prywatnych, chcących mieć zdjęcie swojej posiadło-ści z powietrza. – Obecnie coraz bardziej popularne staje się fotografowanie i filmowanie w ten sposób wesel. Filmy z wesela, które mają wstawki lotnicze, to rzecz, którą moż-na się pochwalić – opowiada Grzegorz Łobodziński.

Chciałby, aby udało się stworzyć wsparcie lotnicze dla służb cywilnych i mundurowych (straży pożarnej, policji, straży celnej, jak i instytucji, które zajmują się poszukiwa-niami osób, np. GOPR). Jeden z wielowirnikowców trafił już nawet poza Podkarpacie – został wzięty do testowania przez straż pożarną.

Podczas projektowania Łobodziński stara się stosować głównie rozwiązania autorskie. – Oczywiście, projektan-tów jest tylu, że niekiedy te rozwiązania mogą się powta-rzać i np. może się okazać, że to, co wymyśliłem tydzień temu, jest dostępne w Internecie już od 2 lat – przyzna-je. – Staram się być na bieżąco. Ludzie mają niekiedy bar-dzo proste i bardzo dziwne pomysły, które wydają się nie-realne, ale po sprawdzeniu i pewnych modyfikacjach oka-zuje się, że dają one sensowne rozwiązania. Dlatego to, ile w rozwiązaniach, które stosuję, jest mojej własnej, orygi-nalnej myśli technicznej, jest trudne do określenia, bo np. przypominam sobie rozwiązanie, o którym czytałem rok temu, modyfikuję je i stosuję przy swojej konfiguracji.

Ile czasu zajmuje stworzenie wielowirnikowca od fazy projektu do prototypu? – Za długo – śmieje się Grze-gorz Łobodziński. I wylicza: projektowanie systemu – ok. 6 miesięcy, konstruowanie – 4-6 miesięcy i faza prototy-pu – ok. 3 miesięcy. – Jeżeli prototyp się nie sprawdzi, to w grę wchodzą albo modyfikacje danego rozwiązania, albo rozpoczęcie od nowa – opowiada. – Wtedy rok pracy idzie na marne. Może dlatego nie widać końca i nie widać pie-niędzy – śmieje się, po czym dodaje: – Zaczynałem już trzy razy od nowa i teraz, jeżeli chodzi o platformę nośną wielo-wirnikowców, mam już rozwiązanie przetestowane w każ-dych warunkach.

Jak trafił do Preinkubatora Akademickiego? Okazuje się, że spędzał w nim wiele czasu już w czasie studiów. – Kiedy podjąłem decyzję o rozpoczęciu własnej działal-ności gospodarczej, to trzeba było rozstrzygnąć, gdzie to robić. Zdecydowałem się na Preinkubator, bo funkcjono-wanie tutaj wiąże się z pewnym prestiżem, pokazuje, że fir-ma posiada jakiś status – opowiada.

Pytam, na czym polega pomoc ze strony Preinkubato-ra dla młodego, początkującego przedsiębiorcy. – Najważ-niejsze, że nie przeszkadzają – śmieje się Grzegorz Łobo-dziński.

Po czym, już poważniej, dodaje: – Pomoc ze strony Preinkubatora polega na tym, że przez dwa lata mam ob-niżony czynsz (upust w pierwszym roku wynosi 40 proc., w drugim – 25 proc.). To wielka pomoc, bo firmy, która na dobrą sprawę nie ma klientów, nie byłoby stać na zapłace-nie czynszu w pełnej wysokości.

Okazuje się, że młody przedsiębiorca może pozostać w Preinkubatorze dłużej niż te dwa lata, tylko po tym okre-sie będzie płacił pełną stawkę czynszu. – Jeżeli przez te dwa lata firma się rozwinie, to nie widzę przeszkód, aby da-lej promować się tym, że tu jestem – uważa Grzegorz Ło-bodziński.

Preinkubator Akademicki wybudowano w latach 2005--2006 w ramach I etapu budowy Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego Aeropolis, na terenie nale-żącym do Politechniki Rzeszowskiej. Na powierzchni ok. 1000 mkw. znalazło się osiem pomieszczeń produkcyjno--usługowych, trzy hale produkcyjne, trzy pokoje biurowe, sala konferencyjna i zaplecze. Jednostką zarządzającą Pre-inkubatorem jest Rzeszowska Agencja Rozwoju Regional-nego S.A. Nadzór merytoryczny nad działalnością Prein-kubatora sprawuje Rada Programowa powoływana przez Zarząd RARR S.A.

Preinkubator oferuje kompleksowe wsparcie dla stu-dentów, absolwentów oraz kadry naukowej wyższych uczelni przygotowujące ich do funkcjonowania w warun-kach wolnorynkowych. To wsparcie polega przede wszyst-kim na możliwości ulokowania w Preinkubatorze działal-ności gospodarczej na preferencyjnych warunkach i zdo-bywaniu nowych umiejętności poprzez system szkoleń, warsztatów i indywidualnych konsultacji w zakresie pro-wadzenia działalności gospodarczej, innowacyjności, transferu technologii oraz przygotowywania analiz, eks-pertyz i prac badawczych.

Od momentu utworzenia Preinkubatora Akademickie-go rozpoczęły w nim działalność 32 firmy, w większo-ści założone przez absolwentów lub pracowników nauko-wych rzeszowskich uczelni. Duża część z nich opuściła już Preinkubator i z powodzeniem kontynuuje działalność gospodarczą w innym miejscu. ■

Na razie ciężko na tym zarobić

Od pomysłu do prototypu – minimum rok

Bycie w Preinkubatorze to prestiż

Co to jest Preinkubator Akademicki

Page 83: VIP Biznes&Styl
Page 84: VIP Biznes&Styl

84 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Lekcję, jak być szefem z klasą (nie mylić z – kasą), odrobimy sobie innym razem. Teraz skupmy się na korzyściach płynących z głośnego grania. Otóż ko-

rzyść dla artystów z głośnego grania jest taka, że oni wtedy nie słyszą, jak zachowuje się publika. Do tego właśnie piję. Wszak jesień nadchodzi wielkimi krokami, a wraz z nią se-zon bywania na salonach muzycznych. Obecność obowiąz-kowa! Przynajmniej na inauguracji sezonu. A zatem: panie – do krawcowej, żeby poszerzyć tu i ówdzie zeszłoroczne toalety, panowie – nie ma rady, trzeba przywdziać garni-tury jak zbroje i… wpieriod! Kto nie bywa, ten nie istnie-je, zapada się w towarzyski niebyt, który może skutkować spadkiem akcji osobistych, dotkliwszym niż spadek akcji na giełdzie. Te ostatnie można jeszcze kiedyś odrobić, jak przyjdzie hossa. W końcu chyba przyjdzie… Musi przyjść! Ale tych pierwszych – osobistych akcji, już się odrobić ra-czej nie da. Bo kiedy nas nie ma, to inni zajmują prędko na-sze miejsce. I kariera przechodzi koło nosa. Fiuuu!

A poza tym nie można w dzisiejszych czasach uchodzić za troglodytę. Zwłaszcza, gdy już nawet dzieci uczą się w

przedszkolu o tym, że do zwierzątek i do roślin przemawia-ją melodyjne dźwięki. A do nas nie?!

W czasach (nie)słusznie minionych mówiło się co nie-co o eksperymentach z muzyką w oborach, a nawet w kur-nikach (niektórzy – wiem kto – sami próbowali). Ekspery-menty polegały na tym, że krówkom czy nioskom puszcza-no Mozarta, albo walce Straussa i okazywało się, że takie muzycznie wypasione krówki dawały więcej mleka, a kury znosiły więcej jajek. Nie wiadomo czemu te eksperymen-ty nie stały się u nas powszechną praktyką. Można się tyl-ko domyślać – naszym rolnikom przecież nic się nie opła-ca. Toteż raczej nie ma co liczyć, że ktoś teraz sobie o tym przypomni i zastosuje w swoim gospodarstwie chociażby wariant „indyjski” – gdzie uczeni dzięki muzyce uzyskiwa-li o połowę więcej ryżu i tytoniu aniżeli z poletek nie prze-oranych muzyczną kulturą. Kartofle też lepiej rosły!

A czy Państwo pracują przy muzyce? Ja – zawsze. Ten felieton piszę, słuchając Crazy Frog. Stąd tyle szyków przestawnych, ale nie przepraszam.

Tak ma być, żeby tekst trzymał rytm. Słowo jest jak muzy-

Anna Konieckapublicystka VIP Biznes&Styl

BIZNES z klasą

Koncertowe bokserkiSą momenty, kiedy żałuję, że nie urządza się dla nas zjazdu puzonistów, lecz kameralne festiwale – muzyki

anielsko brzmiącej głosami najsłynniejszych sopranistek na przykład. Zamiast nam huknąć puzonem pod balko-nem, i to w sile dziewięciu tysięcy chłopa naraz. Zrobili tak kiedyś Niemcy w mieście Ulm nad Dunajem, tam, gdzie się narodził „mózg wszech czasów” Albert Einstein. Ale nie z jego powodu ulmianie przeszli do historii, tylko dla-tego, że urządzili najgłośniejszy na świecie koncert. Okrzyknięty jako najgłośniejszy koncert wszech czasów! Jest, cholerka, powód do dumy. Fakt faktem, wszystkie szyby w okolicznych domach powypadały. Powiedzą Państwo, że nam brakuje aż takiego zadęcia? A rozejrzyjcie się, proszę, po urzędach, departamentach i gabinetach, nie wy-łączając politycznych i ordynatorskich, iluż nadętków tam siedzi. I jak oni to robią, że nie pękną?!

Page 85: VIP Biznes&Styl

VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013 85

ka – musi żyć własnym rytmem. Bez tego wlokłoby się jak za pogrzebem. Nawiasem mówiąc, przy Requiem Mozar-ta redagowałam latami cudze teksty, które musiały wejść do gazety... Dlatego teraz z czystym sumieniem mogę po-lecić tę metodę następnym pokoleniom żurnalistów, którzy też „nie chcom ale muszom”. Księgowym sugeruję Diver-timento Mozarta, poborcom podatkowym – Odę do rado-ści Beethovena. Nie ma się co ociągać, ani wstydzić. Albert Einstein też pracował przy muzyce. Kochał Mozarta, sam zresztą świetnie grał na skrzypcach. Muzyka to była jego druga wielka miłość. Pierwsza – wiadomo: miłość do na-uki. Wyniki znamy, ale jeszcze nie wszystkie i nie wszyst-ko jesteśmy w stanie pojąć. I docenić?

A teraz proszę zgadnąć, przy jakiej muzyce pisze, pró-bując uniknąć ortograficznych wpadek, swoje przemówienia (dydaktycznym smrodkiem okadzone) pan prezydent miło-ściwie nam panujący pod Najjaśniejszym Żyrandolem?

Żeby nie zaliczać w kółko tych samych wpadek, także innego rodzaju, trzeba się reformować. Tylko jak? Mistrz Słonimski mawiał, że jeśli nie

wiesz, jak się zachować, to zachowuj się przyzwoicie. Ale co to znaczy w dzisiejszych czasach? Ano, popatrzmy…

Nasza (podkarpacka) publiczność koncertowa słynie z dobrych manier. Artyści to kochają. I chwalą. Bo: nie spóź-niamy się na koncerty, a jeśli już się komuś zdarzy, to przy-cupnie pod ścianą jak trusia aż do przerwy i dopiero wte-dy szuka swego krzesła. Przechodząc zaś pomiędzy rzęda-mi zawsze zwraca się twarzą do siedzących. A potem zasty-ga w zasłuchaniu, i klaszcze, kiedy trzeba, i wstaje do owacji nie waląc siedziskiem o oparcie. Nie drapie się, nie szeleści, nie żuje. I nie pachnie już tak intensywnie jak drzewiej by-wało. Telefon komórkowy też mu już nie dzwoni, nawet je-śli jest VIP-em pierwszej rangi (czytaj – ma darmowe krze-sło w honorowym rzędzie). A po koncercie nie urządza wy-ścigów do szatni zanim artyści nie zejdą ze sceny.

Czasem jednak ideał sięga bruku.Było tak. Wśród prześwietnej publiczności na kon-

cercie z udziałem słynnego sopranu oraz basu o barwie tak aksamitnej, jak tylko można sobie wymarzyć w naj-piękniejszym muzycznym śnie, trafiło się paru harcowni-ków; w tym jeden do wtóru – szeptacz. Najgorszy gatu-nek. Nie potrafi się cieszyć słuchaniem, jeśli nie komentu-je: ależ Ona śpiewa, nooo, to jest Głos… Takie teksty. Peł-ne zachwytu, niestety non stop. Fałszujący fortepian moż-na w trakcie przerwy koncertowej spuścić w czarcią zapad-

kę pod sceną i podstawić drugi. A z takim szeptaczem co? Ani w gębę trzasnąć, ani za kołnierz wyprowadzić.

Koncert odbywał się w starej cerkwi (służącej te-raz za kościół). Cerkiewka malutka, wszystkie ławki zapełnione, w bocznych nawach – tłum,

na chórze ledwie parę miejsc wolnych, ale taki zaduch ka-dzidła po mszy, że ludzie zeszli na dół i też przy drzwiach stają, jak ja. Soliści przed ołtarzem – parę kroków od pu-bliczności, aż krępująca bliskość. Śpiewają arie maryj-ne, te najpiękniejsze, znane i mniej znane, jak Ave Maria z oratorium Credo Henriego Seroki, napisane przez nie-go specjalnie do polskiego serialu „U Pana Boga w ogród-ku” – cudo.

Nagle zza pleców tłumu przepycha się mamuśka z dwie-ma diabliczkami. A one na chodniku wiodącym do ołtarza, tuż przed artystami, zaczynają odgrywać jakąś dziwną pan-tomimę. Wiją się, machają rączkami, pokazują „kino” – jak to dzieci. Mamuśka nie reaguje, słucha natchnionych arii. Dopiero, gdy diabliczki się zmęczyły, wyprowadza je z ko-ścioła. Będzie spokój? A gdzie tam. Po chwili znowu wró-ciły, żeby kontynuować występ. No i na koniec, gdy w du-ecie artyści śpiewali już finałową, arcytrudną arię wymaga-jącą maestrii i ciszy, wlazła z szelestem sztucznego jedwa-biu parafianka w garsonce, a za nią Beethoven. W bokser-kach. Na ręce rolex.

Porozglądał się chwilę, po czym rzekł, nie ściszając głosu: – Chciałaś zobaczyć muzykę na żywo, to patrz, ale ja wychodzę.

I wyszedł. Wolał disco polo?Szeleszczącą za nim pospiesznie jedwabiami zagłuszy-

ły brawa. Był koniec koncertu. Czemu Beethoven? Tak mi się jakoś skojarzyło. Sło-

wo beethoven w języku flamandzkim oznacza buracza-ny ogród, a może buraczane pole. To by nawet bardziej pasowało. Zważywszy na hektary demonstrowanej igno-rancji.

Tu proszę o wyrozumiałość, że znowu się czepiam, ale trudno przestać, jak się widzi taki model żyw-cem wyjęty z „Buta w butonierce” (Bruno Jasień-

skiego). Taki „siebiepewny, z rękami w kieszeniach, gen-jalny i rad”, że… już samą swoją postawą potrafi wykrzy-czeć światu, gdzie on ma – detalicznie i hurtem – tę naszą kulturę, muzykę, obyczaje, artystów. I to wyjątkowe miej-sce, gdzie zagościła sztuka.

I tę całą resztę, czyli nas.

BIZNES z klasą

PostscriptumW świetle tego, co tu opisałam, jakieś profesjonalne badanie etnograficzne – jako metoda obserwacji zachowań ludz-

kich w ich naturalnym środowisku – mogłoby być ciekawe. Zwłaszcza w skojarzeniu z innym badaniem. Przeprowadzi-li je etnografowie pośród prymitywnych plemion Amazonki. Badając ich wrażliwość muzyczną uczeni stwierdzili, że te prymitywne plemiona nadamazońskie wolą słuchać muzyki klasycznej niż rockowej. Disco polo badacze im chyba nie puszczali, więc bez rzetelnych dalszych badań trudno mi zaryzykować wnioski i paralele odnośnie do niektórych przed-stawicieli naszych tubylczych plemion. ■

Page 86: VIP Biznes&Styl

86 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

MAŁGORZATA WISZ – matka czwórki dzieci, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w gminie Czarna. Autorka bloga, w którym opisuje swoje zmagania w kreowaniu turystycznej marki, jaką stają się jej rodzinne strony. Świetnie zorganizowana. Chodzący dowód na to, że sukces zawodowy nie wyklucza tego w życiu prywatnym, a artystyczna dusza nie zabija pragmatyzmu. Mogła mieszkać w Paryżu, Wrocławiu, ale została w Medyni, choć jak sama przyznaje, w tej kwestii nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

JEJ styl

Ze stylowej gliny

Tekst Sylwia Katarzyna MazurStylizacje oraz makijaż Eliza OsypkaFotografie Tadeusz Poźniak

Słuchając Małgosi można odnieść wrażenie, że chce połączyć rzeczy, które z założenia są niepołączalne. Jej styl jest tego dowodem. Można go określić jako „klasykę do-prawioną”. Choć sama podkreśla znaczenie wygody dla swojego trybu życiu, to w jej stroju zawsze znajdzie się jakiś fantazyjny element, który pod żadnym pozorem nie przyćmiewa reszty garderoby. – Unikam gotowych, oczy-

wistych zestawów, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ponie-kąd jestem osobą publiczną i moja funkcja zobowiązuje do określonego wyglądu. Choć chciałabym chodzić w potarga-nych włosach, skórzanych butach, zwiewnych sukienkach albo jeansach, to wiem, że muszę z szacunkiem podejść do osób, z którymi spotykam się z racji pełnionych obo-wiązków. Wstrzemięźliwość zawodową odreagowuję ►

ULEPIONA

Page 87: VIP Biznes&Styl
Page 88: VIP Biznes&Styl

88 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

JEJ styl

na imprezach przebieranych, jak choćby tej ostatniej z roc-kowym motywem przewodnim. Niby byłam przebrana, ale w końcu czułam się sobą – dodaje z uśmiechem.

W jej garderobie dominuje czerń, szarości oraz odcie-nie chłodnego błękitu. – Jak chyba większość kobiet lu-bię małą czarną ze szpilkami. Słabość? Uwielbiam buty! – mówi. Szybko jednak dodaje, że jak ognia unika nadwy-rężania domowego budżetu w imię swoich słabości.

Na co dzień Małgorzata Wisz jest dyrektorem Gmin-nego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej, malowni-czej wiosce koło Łańcuta. To między innymi dzięki jej pra-cy Medynię udało się umieścić na turystycznej mapie Pol-ski. Ponad dekadę temu stworzono tutaj zagrodę garncar-ską, która stała się częścią garncarskiego szlaku. Na nowo odżyły ponad stuletnie lokalne tradycje związane z tworze-niem w glinie.

Podczas spotkania można odnieść wrażenie, że Małgo-się w okolicy znają wszyscy. Ukłonom, pozdrowieniom, krótkim rozmowom nie ma końca. Może dlatego tak trud-no jest jej skupić się na sobie. Po każdym pytaniu jej do-tyczącym, pada zdawkowa odpowiedź, a zaraz potem po-jawia się cały wywód na temat miejscowych artystów, re-gionalnych inicjatyw czy planów na przyszłość. Dyrek-tor podrzeszowskiego GOK-u żyje swoją pracą, która jak sama podkreśla, nie jest typową pracą od dziewiątej do siedemnastej. Obowiązki zawodowe wymagają poświę-cania weekendów oraz obecności na organizowanych im-prezach od początku do samego końca. W głosie Małgosi nie słychać jednak żadnej nuty narzekania czy zmęczenia, a raczej dumę i pasję realizacji nowych pomysłów. – Kie-

dyś przyjechał do nas dziennikarz ogólnopolskiej gazety, który chciał zrobić o nas materiał. Przyjechał z gotowym obrazem naszego regionu jako zaścianka kulturowego, za który nas uważał. Srodze się rozczarował widząc, ile rze-czy się tutaj dzieje.

Jak sama podkreśla, pracy przy organizacji życia kultu-ralnego Medyni nie brakuje o żadnej porze roku. W okre-sie letnim w okolicy odbywają się jarmarki, rajdy, festy-ny, turnieje sprawnościowe czy konkursy, jak choćby ten na pływające po wodzie tratwy. Jesienią rozpoczyna się okres wystaw, spektakli oraz świątecznych spotkań i kier-maszów. To również czas intensywnej pracy nad projek-tami i planami działań na kolejny rok. „Pani od kultury” cały czas mówi jak ważne jest to, aby w ośrodkach rozsy-panych po całej gminie działo się coś nowego. Od nocnego wypalania garnków, poprzez minikino, nowe formy werni-sażu, aż po warsztaty garncarskie. Te ostatnie, przyciągają ludzi z całej Polski, także typowych mieszczuchów. Mał-gosia opowiada, jak często słyszy głosy, że owe warszta-ty powinny być lepiej rozreklamowane, bo dają ludziom mnóstwo radości. – Prawdą jest, że w kulturze nie ma środ-ków na komercyjną reklamę, ale robimy, co możemy. Wła-śnie kończę przygotowanie szkiców znaków informują-cych o najważniejszych atrakcjach turystycznych okolicy.

Małgorzata w młodości chciała zamieszkać z mężem w Paryżu, wtedy okazało się, że jest w ciąży. Już jako mama studiowała kierunek artystyczny na jednej z krakowskich uczelni. – Prywatnie jeszcze maluję, a raczej malowałam. Część z obrazów wiszących u mnie w domu jest mojego autorstwa. Nie mam jednak za wiele czasu, aby tworzyć. ►

„Pani OD KULTURY”

Artystyczny NIE-NIEŁAD

Page 89: VIP Biznes&Styl
Page 90: VIP Biznes&Styl

JEJ styl

Może wynika to z faktu, że nie mam pracowni? Ale jakoś nie wyobrażam sobie siebie zamkniętej w pokoju pomię-dzy sztalugami, kiedy gdzieś w domu panuje bałagan. Ni-gdy nie stworzyłabym niczego w takich warunkach. Cór-ka sugeruje, że powinnam adaptować poddasze, a nie mar-nować czas na sprzątanie – mówi ze śmiechem Małgosia.

Faktycznie, patrząc na porządek w domu oraz figu-rę Medynianki, aż trudno uwierzyć, że jest matką czwórki dzieci. Najstarszy syn ma dwadzieścia lat i właśnie odbywa szkolenie na zawodowego żołnierza, najmłodszy to pogod-ny siedmiolatek. Każde z dzieci jest inne. Małgosia w trak-cie rozmowy kilkakrotnie dodaje, że nigdy nie realizowa-ła swoich niespełnionych marzeń poprzez zmuszanie dzie-ci do czegokolwiek.

Małgosia wspaniałą sylwetkę zawdzięcza czemuś, co sama określa „zrywami aktywności fizycznej”. – Czasa-mi są to spacery, czasami pływanie. W tamtym roku po raz pierwszy brałam udział w pielgrzymce rowerowej, w której pokonywałam ok. stu pięćdziesięciu kilometrów dziennie. Przez całą drogę zastanawiałam się „co ja tu ro-bię?”. Wszystko przez podjazdy, wzniesienia i koniecz-ność jazdy w grupie. Nie można było sobie pozwolić na moment słabości, bo zaraz zostawało się w tyle. Jednak po powrocie odkryłam, że połknęłam bakcyla pedałowa-nia. Bardzo często taka przejażdżka to jedyny moment,

kiedy mogę pobyć chwilę sama. Lubię samotność, bo nie mam jej za wiele – kończy.

Przepis na połączenie życia zawodowego z prywatnym? Odpowiednie plany działań. Te jej – tworzone w pracy lub w domu – już są tematem żartów znajomych oraz dzieci. – W sobotę, kiedy wszyscy jeszcze śpią, ja już tworzę listę zadań. Wypisuję wszystko łącznie z podkreśleniem czyn-ności, które muszą zostać wykonane perfekcyjnie – mówi. Na pytanie czy lubi zarządzać ludźmi, bez wahania odpo-wiada, że nie jest typem urodzonego lidera, a jej styl za-rządzania jest raczej wynikiem obowiązkowości i przezor-ności. I nawet kiedy mówi o planach na bliską przyszłość, zastrzega, że zawsze może wydarzyć się coś, co te plany pokrzyżuje. I kiedy już wydaje się, że ta aktywna kobie-ta jest uosobnieniem racjonalności oraz twardego stąpa-nia po ziemi, nagle zaczyna malowniczą opowieść o wy-prawie na górę Synaj, którą literacko porównuje ze sceno-grafią z opery „Mojżesz” w wykonaniu Opery Lwowskiej. Jak przyznaje, obecnie przeżywa literacką fascynację Bli-skim Wschodem. – Jak tylko mam chwilę, to czytam. Ode-szłam od fikcyjnych opowieści. Ciągle mam niedosyt wie-dzy i wrażenie, że nigdy nie było i nie ma czasu na pogłę-bianie zainteresowań. Może kiedy wreszcie zostanę wol-nym ptakiem bez etatu, skończę z listami i zamieszkam nad ukochanym Adriatykiem? – śmieje się. ■

Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl

Page 91: VIP Biznes&Styl
Page 92: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzenia Miejsce: Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie.Pretekst: Premiera „Prawdy” Teatru „Bo Tak”.

Ryszard i Danuta Czach; właściciele D&R Czach sp. z o.o. w Rzeszowie.

Od prawej: Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka, z córką Dagmarą; Mariola Łabno-Flaumenhaft – aktorka i współzałożycielka Teatru „Bo Tak” w Rzeszowie.

Od lewej: Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO; Danuta Czach; współwłaścicielka D&R Czach sp. z o.o.; Mariola Łabno-Flaumenhaft i Beata Zarembianka – aktorki i założycielki Teatru „Bo Tak” w Rzeszowie.

Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Zofia Bosek.

Od lewej: Małgorzata Wisz, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w gminie Czarna, z mężem Sławomirem Wiszem; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, z mężem Mieczysławem Górakiem, pilotem instruktorem.

Od prawej: Remigiusz Caban, dyrektor Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie; Ryszard Zatorski, publicysta.

Od prawej: Beata Zarembianka, aktorka i współzałożycielka Teatru „Bo Tak” w Rzeszowie; Artur Kosturek, radca prawny, z żoną Iwoną Kosturek.Od lewej: Milena Kwiatkowska;

Joanna Baran, aktorka.

Od lewej: Janusz Semen; Krystyna Semen, dyrektor Alior Banku o. Rzeszów; Jerzy Kasprzycki, właściciel PHU Caspra.

Od lewej: dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Elżbieta Łukacijewska, europosłanka PO, z mężem Grzegorzem Łukacijewskim, przewodniczącym Rady Gminy Cisna; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka.

Od lewej: Grzegorz Pawłowski, Mariola Łabno-Flaumenhaft, Beata Zarembianka, Marek Kępiński – aktorzy Teatru „Bo Tak” i Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Page 93: VIP Biznes&Styl
Page 94: VIP Biznes&Styl
Page 95: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzeniaMiejsce: Jasionka k. Rzeszowa.Pretekst: Otwarcie Borg Warner Poland – Rzeszów Campus.

Od lewej: Darryl Niven, Vice President Operations BorgWarner Morse TEC; Chris Suydam, General Manager BorgWarner Controls Systems; Matthias Mutzke, Manager IT Business Systems, BorgWarner IT Services Europe GmbH.

Od lewej: Marek Zabielski, Campus Leader i dyrektor zakładu Turbo Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.; Darryl Niven, Vice President Operations BorgWarner Morse TEC; Mart Verschoor, Vice President Engineering and Innovation; Chris Suydam, General Manager BorgWarner Controls Systems; Paweł Tetela, dyrektor zakładu Transmission Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.

Od lewej: Mariusz Penar, menedżer działu IT BorgWarner Poland Sp. z o.o.; Paweł Cięszczyk, menedżer działu finansowego BorgWarner Poland Sp. z o.o.; Paweł Bącal, prezes zarządu Hartbex Sp. z o.o.; Agnieszka Demkiewicz, główna księgowa BorgWarner Poland Sp. z o.o.; Stanisław Selwa, wiceprezes zarządu ds. finansowych Hartbex Sp z o.o.; Marek Zabielski, Campus Leader i dyrektor zakładu Turbo Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.

Od lewej: Wojciech Buczak, przewodniczący sejmiku województwa podkarpackiego; Jan Burek, wicemarszałek województwa podkarpackiego; Roman Holzer, zastępca prezydenta Rzeszowa.

Od lewej: Józef Fedan, wójt gminy Trzebownisko; Leszek Kuźniar, zastępca wójta gminy Trzebownisko; Teresa Orczykowska, zastępca dyrektora ds. marketingu i promocji Agencji Rozwoju Przemysłu o. w Mielcu; Marek Zabielski, Campus Leader i dyrektor zakładu Turbo Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.

Od lewej: Marek Darecki, prezes zarządu WSK „PZL-Rzeszów” S.A.; Paweł Jońca, menedżer ds. produkcji Transmission Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.; Adam Babiarz, dyrektor zakładu Vac Aero; Jan Burek, wicemarszałek województwa podkarpackiego; dr hab. inż. Jarosław Sęp, dziekan Wydziału Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej; Leszek Kuźniar, zastępca wójta gminy Trzebownisko.

Od prawej: Barbara Kostyra, dyrektor Centrum Zarządzania Podkarpackim Parkiem Naukowo-

Technologicznym; Piotr Zawada, wiceprezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego; Teresa

Orczykowska, zastępca dyrektora ds. marketingu i promocji Agencji Rozwoju Przemysłu o. w Mielcu.

Od lewej: Marek Zabielski, Campus Leader i dyrektor zakładu Turbo Systems BorgWarner

Poland Sp. z o.o.; Darryl Niven, Vice President Operations BorgWarner Morse TEC; Mart Verschoor, Vice President Engineering and

Innovation; Chris Suydam, General Manager BorgWarner Controls Systems; Davide Girelli,

Managing Director BorgWarner Morse Tec; Paweł Tetela, dyrektor zakładu Transmission

Systems BorgWarner Poland Sp. z o.o.

Page 96: VIP Biznes&Styl
Page 97: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzeniaMiejsce: Centrum Konferencyjne „Gościnne Wzgórza” w Kielnarowej k. Rzeszowa.Pretekst: Konferencja okulistyczna „Sokolim okiem – czyli nowoczesne metody korekty wad wzroku szansą dla pacjentów”.

Od lewej: Piotr Latawiec, prezes Centrali Farmaceutycznej Cefarm SA w Warszawie; Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa; dr Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic; prof. Stanisława Gierek-Ciaciura, specjalista chorób oczu; Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic; dr Ewa Lange, okulista w Visum Clinic; prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Julian Skrzypiec, prodziekan wydziału medycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Od lewej: prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic.

Od lewej: Zbigniew Młodawski, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala im. Zofii z Zamoyskich Tarnowskiej w Tarnobrzegu; dr Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic; Zdzisław Pupa, senator PiS; Michał Magierowski z TOPCON; Robert Bryk, prawnik.

Od lewej: Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic; prof. Stanisława Gierek-Ciaciura, specjalista chorób oczu; dr Ewa Lange, okulista w Visum Clinic; doc. Jiri Pasta, dyrektor Kliniki Okulistycznej w Centralnym Szpitalu Wojskowym w Pradze; dr Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic.

Od lewej: Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic w Rzeszowie; Rafał Darecki, koordynator Klastra Jakości Życia „Kraina Podkarpacie”.

Dr Małgorzata Piwkowska-Bień, dr Wirgiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; dr Jadwiga Ślęzak.

Od lewej: dr Małgorzata Gąsior, okulista; doc. Jiri Pasta, dyrektor

Kliniki Okulistycznej w Centralnym Szpitalu Wojskowym w Pradze; dr Beata

Pelc, okulistka z Visum Clinic; Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic.

Od lewej: dr Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic; Rafał Darecki, koordynator Klastra Jakości Życia „Kraina Podkarpacie”; Andrzej Rybka, dyrektor biura Doliny Lotniczej.

Od lewej: Agnieszka Niepokój-Wiktor; Klaudiusz Gerke, dyrektor Ośrodka Chirurgii Oka prof. Zagórskiego w Rzeszowie.

Od lewej: prof. Stanisława Gierek-Ciaciura, specjalista chorób oczu; dr Ewa Lange

z Visum Clinic.

Page 98: VIP Biznes&Styl
Page 99: VIP Biznes&Styl
Page 100: VIP Biznes&Styl

100 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Rachunek powierniczy jest jednym z rozwiązań zapi-sanych w ustawie o ochronie praw nabywcy lokalu miesz-kaniowego lub domu jednorodzinnego, w skrócie zwa-nej ustawą deweloperską. Weszła ona w życie 29 kwiet-nia 2012 roku i od tej chwili zmieniły się też obowiązki de-weloperów wobec swoich klientów. Ale... Właśnie, poja-wia się „ale”. Choć przepisy obowiązują już półtora roku, to klienci zdecydowanej większości sprzedających nowe

NIERUCHOMOŚCI

Pieniądze wpłacane nie bezpośrednio deweloperowi, lecz na specjalne mieszkaniowe rachunki powiernicze prowadzone przez banki? Tak. Taki jest wymóg tzw. ustawy deweloperskiej,

której celem jest zabezpieczenie kupujących nowe domy lub mieszkania. To tylko jedno z zabezpieczeń, których celem jest ochrona osób kupujących nieruchomości na rynku pierwotnym.

I choć na razie nie są one jeszcze powszechnie stosowane, to najprawdopodobniej w przyszłym roku większość deweloperów nie będzie miała możliwości unikania tego obowiązku.

Tekst Anna OlechFotografia Tadeusz Poźniak

mieszkania lub domy nie mogą korzystać z możliwości wpłacania pieniędzy na rachunki powiernicze.

KUPOWANIE NA NOWYCH ZASADACH

Ustawa deweloperska wprowadziła szereg zabezpie-czeń dla nabywców lokali czy domów na rynku pierwot-

Ul. Śnieżna w Rzeszowie.

Page 101: VIP Biznes&Styl

Reklama

NIERUCHOMOŚCI

nym. To m.in. wymóg umów przedwstępnych, tzw. dewe-loperskich, w formie aktu notarialnego, wpisu roszczeń z nich wynikających do księgi wieczystej, wymóg utwo-rzenia rachunku powierniczego, obowiązek sporządza-nia prospektów informacyjnych. Umowa może być zawar-ta pod warunkiem, że deweloper ma pozwolenie na budo-wę wraz ze wskazaniem, czy jest ono prawomocne oraz określi prawo do gruntu. Precyzuje się terminy rozpoczę-cia i zakończenia prac, odbioru budynku, harmonogram wpłat, kary umowne. W prospekcie informacyjnym znaj-duje się też informacja o sytuacji finansowej dewelope-ra, dotychczas zrealizowanych przedsięwzięciach dewelo-perskich, sposobie zagospodarowania otoczenia w obrębie do 1 km, a także dane dotyczące warunków odstąpienia od umowy. W ten sposób chroni się częściowo potencjalnego nabywcę, gdyż deweloper musi przedstawić dowody po-twierdzające jego wiarygodność oraz rzeczywisty stan za-awansowania procesu inwestycyjnego. Jednym słowem, że już coś ma. To eliminuje takie sytuacje, gdy nie wiemy, ja-kie prawo do gruntu ma deweloper, jakie są obciążenia, nie mamy prawa dowiedzenia się o dotychczasowych realiza-cjach czy sytuacji finansowej dewelopera, w tym wglądu do jego sprawozdań finansowych za ostatnie 2 lata. Mając umowę w formie aktu notarialnego, z wpisem roszczenia z niej wynikającego do księgi wieczystej, oraz wpłacając pieniądze na rachunek powierniczy, jesteśmy bezpieczniej-si, co jednak nie oznacza, że zawsze całkowicie zabezpie-czeni. Kupujący więcej wie też o samej inwestycji i jej oto-czeniu, jest mniej narażony na niechciane sąsiedztwo np. planowanej spalarni śmieci. Dawniej ryzyko było większe, dziś jest mniejsze.

– Ustawa ogranicza ryzyko, które ponosi nabywca mieszkania lub domu na rynku pierwotnym – mówi Jaro-sław Król, wiceprezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Kon-sumentów. – Do tej pory nabywca nieruchomości w Polsce nie był chroniony specjalnymi przepisami. Zgodnie z no-wymi przepisami, konsument zainteresowany kupnem no-

wego mieszkania już na wstępie otrzyma od dewelopera prospekt informacyjny, gdzie nabywca znajdzie wszyst-kie niezbędne informacje o inwestycji. Najważniejszą jed-nak sprawą jest zabezpieczenie środków pieniężnych wpła-canych na mieszkanie lub dom, ponieważ teraz nie będą one wpłacane bezpośrednio deweloperowi, ale na specjal-ny mieszkaniowy rachunek powierniczy prowadzony przez bank. Ustawa deweloperska to duży przełom w relacjach konsument – deweloper i wierzę, że skutecznie zapewni ochronę interesów ekonomicznych nabywców nierucho-mości. Przede wszystkim jednak wyeliminuje nierówność, jaka panowała na tym rynku, gdzie to zwłaszcza konsu-ment ponosił ryzyko inwestycji.

RACHUNEK POWIERNICZY W USTAWIE, ALE NIE W ŻYCIU

Choć ustawa obowiązuje już od kilkunastu miesięcy, to deweloperów, którzy mają rachunki powiernicze jest nie-wielu. – Niezmiernie mała powszechność rachunków po-wierniczych wynika z faktu, że wymóg ustawy był taki, iż obowiązek ten wchodzi w życie w stosunku do przedsię-wzięć, w których publiczne ogłoszenie informacji o roz-poczęciu sprzedaży nastąpiło po wejściu w życie ustawy – tłumaczy Jaromir Rajzer, współwłaściciela Biura Nie-ruchomości Certus w Rzeszowie. – Wielu deweloperów, chcąc więc uniknąć tego obowiązku, „na wyrost” ogłaszało sprzedaż czegoś, co dopiero mieli w planach, choćby nawet był to jeszcze relatywnie niewielki stopień przygotowania całego procesu inwestycyjnego. W zasadzie wystarczyły 2-3 ogłoszenia w mediach i choćby wstępna koncepcja ar-chitektoniczna planowanej inwestycji pokazująca oferowa-ne lokale. Nie było zakazu, by już na etapie projektowania rozpocząć proces sprzedaży.

Efekt jest taki, że deweloperów, którzy posiadają rachun-ki powiernicze, jest niewielu. W Rzeszowie np. zaledwie dwóch. Ale to z pewnością zmieni się, prawdopodobnie ►

Page 102: VIP Biznes&Styl

NIERUCHOMOŚCI

już w przyszłym roku rachunki te będą powszechniejsze, ponieważ sprzedane zostaną już nieruchomości, których sprzedaż rozpoczęła się przed wejściem w życie ustawy. A jak na razie rachunki powiernicze istnieją bardziej w za-pisach ustawowych, które przewidują rachunki powierni-cze zamknięte oraz otwarte, w tym rachunki z gwarancją bankową lub ubezpieczeniową. Rachunki otwarte to takie, którymi deweloper może dysponować w trakcie budowy, o ile roboty idą zgodnie z planem. Dają one większe możli-wości działania mniejszym deweloperom, nie mającym ta-kich możliwości samofinansowania, jak duże firmy dewe-loperskie. – Z punktu widzenia klienta idealnym rozwią-zaniem byłoby korzystanie tylko z rachunku zamkniętego, który daje gwarancję zwrotu wpłaconych środków w przy-padku, gdy budowa nie została zrealizowana, a umowa sprzedaży mieszkania nie doszła do skutku – uważa Raj-zer. – Ale z punktu widzenia realności wykonawstwa, mało który deweloper może sobie pozwolić na to, żeby realizo-wać inwestycję wyłącznie z własnych środków. Proces in-westycyjny z udziałem finansowym dewelopera, ale rów-nież i inwestora oraz banku, jest bardziej efektywny. Ob-ciążając całym ryzykiem i kosztem wyłącznie dewelope-ra, spowodowalibyśmy znaczne spowolnienie inwestycyj-ne i gospodarcze. Nie byłoby to dobre rozwiązanie z punk-tu widzenia rozwoju mieszkalnictwa, zwłaszcza przy wciąż dużych brakach zasobów mieszkań. Ryzyko całego proce-su inwestycyjnego na razie musi być rozłożone, nie może ono dotyczyć wyłącznie dewelopera.

BEZPIECZNIEJ, BO Z GWARANCJĄ

Jaromir Rajzer uważa, że od strony administracyjnej powinny w nim nadal uczestniczyć organy administracyj-ne. Dlatego też rozważane wcześniej likwidowanie wy-mogu uzyskania pozwolenia na budowę w takich przed-sięwzięciach byłoby na dzień dzisiejszy szkodliwe. Oczy-wiście, deweloper musi być sprawdzony przez bank, któ-ry weryfikuje jego zdolność finansową, pozwolenie na bu-dowę, dokumenty dotyczące inwestycji, na bieżąco kon-troluje postęp robót oraz sytuację ekonomiczną inwesty-cji. – To wszystko daje klientowi większe bezpieczeństwo – dodaje.

Bo jeżeli inwestycja posuwa się w sposób prawidłowy, z udziałem banku, który sprawuje kontrolę i wypłaca de-weloperowi z rachunku powierniczego kolejne transze pod warunkiem prawidłowego postępu budowy, to w ekstre-malnym przypadku – upadku dewelopera – pozostaje jed-nak określony majątek, który można sprzedać i odzyskać środki lub inny deweloper może nabyć i dokończyć tę in-westycję, a my kupimy upragnione mieszkanie. – Zawsze jest to jakieś minimum gwarancji. Znacznie większą pew-ność mamy w przypadku rachunków zamkniętych lub ra-chunków otwartych z gwarancją bankową lub ubezpiecze-niową. Należy też dopowiedzieć, że kosztami prowadzenia rachunków ustawa obarcza dewelopera, natomiast koszty zawarcia umowy deweloperskiej strony pokrywają po po-łowie – mówi Jaromir Rajzer. ■

Reklama

Page 103: VIP Biznes&Styl
Page 104: VIP Biznes&Styl

104 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

W kwestii okien moda i wymagania techniczne nie-ustannie idą do przodu. Okna nie są już tylko białe, mate-riały, z których powstają, też są coraz bardziej nowoczesne, czasem wręcz kosmiczne. Dawno też zapomniano o takim pojęciu, jak okna standardowe. Dziś są one takie, jakich chcą klienci. Zatem oferta rynku jest bardzo bogata i wciąż się zmienia. To, co jeszcze 2-3 lata temu było nowością, dziś często już nie spełnia wymagań kupujących.

Ozdoba domu

Okno może ozdobić, ale też oszpecić budynek i zepsuć estetykę wnętrza. Z tym problemem nierzadko stykają się projektanci wnętrz. Zazwyczaj decyzje o doborze okien podejmowane są przed współpracą z projektantem, który staje przed faktem dokonanym i stara się działać w takich warunkach jakie zastał. – Ale zdarza się jednak, że praca nad wizją mającego powstać budynku toczy się w porozu-mieniu inwestora, architekta, projektanta wnętrz i wyko-

WNĘTRZA

Aż wierzyć się nie chce, że okno ma do wykonania tyle zadań. Musi być energooszczędne, bo przez nie „ucieka” z domu najwięcej ciepła, mieć doskonałe właściwości akustyczne,

by jak najlepiej wyciszyć wnętrze, no i koniecznie musi być bezpieczne i ładne. Dlatego też producenci nieustannie dwoją się i troją, by ich okna spełniały

oczekiwania coraz bardziej wymagających klientów.

Tekst Anna Olech Fotografie Archiwum Oknoplast, Fakro

nawców – mówi Elżbieta Hap-Susik, projektantka z Inte-rium Projekt. – Wówczas wszystkie elementy i rozwiąza-nia konsultowane są pod kątem różnych branż.

Co zatem jest ważne przy doborze okien, oczywiście poza kwestiami technicznymi i funkcyjnymi? – Bardzo istotna jest estetyka – dodaje projektantka. – Okna mu-szą być dopasowane do bryły budynku i ogólnych zało-żeń dotyczących stylu. Dla przykładu: nowoczesna, mo-dernistyczna forma budynku będzie doskonale współgrać z oknami prostymi, bez podziałów, o dużych powierzch-niach, także z przeszkleniami całych ścian. W budynkach utrzymanych w stylu rustykalnym naturalne będą niewiel-kie okna, regularnie i gęsto rozmieszczone.

Na wybór okien wpływ ma też przeznaczenie pomiesz-czeń i ich aranżacja. W kuchni okno powinno być usytu-owane na tyle wysoko, by zmieściły się pod nim meble ku-chenne lub by blat był na tym samym poziomie co parapet, dzięki czemu mogą wówczas stanowić jedną powierzch-nię. W biurach najlepiej sprawdzają się okna umieszczo-

Nowoczesny wymiar okien

Page 105: VIP Biznes&Styl

WNĘTRZA

ne wyżej, nawet 1,5 m ponad podłogą, by pod parapetami zmieściły się szafy katalogowe lub biurka. W pokojach wi-dokowych natomiast sprawdzą się okna niżej umieszczone, a nawet przeszklone całe ściany. – A znając układ funkcjo-nalny danego wnętrza, m.in. rozkład mebli, można dosto-sować typ okna do konkretnej sytuacji, by uniknąć utrud-nień. Wybór odpowiedniego sposobu otwierania: rozwar-cie, uchylenie, obrót, przesuw pionowy lub poziomy, bę-dzie miało wpływ na funkcjonowanie w tej przestrzeni. Gdy np. zlew kuchenny umiejscowiony jest przy oknie, może dochodzić do kolizji kranu z rozwieranym skrzydłem okna, dlatego lepszym rozwiązaniem jest okno przesuw-ne – doradza Elżbieta Hap-Susik.

I ciepło, i estetycznie

Wciąż bardzo popularne są okna z tworzywa sztucz-nego – PCV, ponieważ mają przystępną cenę, są łatwe w utrzymaniu. Zalet jest sporo. Jednak bardzo wielu zwo-lenników mają także okna drewniane. Klienci uważają, że

są wyższej jakości, a drewno stanowi ozdobę samą w so-bie. – Pięknie się starzeje i wpisuje się we wciąż aktual-ne trendy eko. Okna PCW są popularne głównie ze wzglę-du na mnogość rodzajów i dostępność. Istnieją możliwo-ści barwienia tworzywa sztucznego na niemal dowolny ko-lor, dzięki czemu można te elementy dobrać do danej kon-cepcji. Stosunkowo często wybierane są odcienie szaro-ści i grafitu, które współgrają z nowoczesnymi aranżacja-mi – tłumaczy projektantka z Interium Projekt.

Chcąc połączyć zalety okien drewnianych z tymi z two-rzywa sztucznego, można skorzystać z nowości na rynku. W ofercie firmy Mariot z Rzeszowa są okna, które spełnia-ją kryteria ciepła i bezpieczeństwa, a do tego są niezwykle estetyczne. To dzięki nowoczesnemu rozwiązaniu, jakim jest folia drewnopodobna, która jest stosowana również wewnątrz okien, co eliminuje niezbyt estetyczny efekt, gdy biały plastik wewnętrznych elementów, ukazujący się po otwarciu skrzydła, szalenie „kłóci się” z kolorem ram. A tymczasem metoda ColorFull nie różni się wizualnie od okna drewnianego. ►

Reklama

Page 106: VIP Biznes&Styl

106 VIP B&S WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 2013

Okna muszą też być bezpieczne. I to pod dwoma wzglę-dami. Z jednej strony muszą chronić nasz dom lub miesz-kanie przed włamywaczami, a z drugiej nie mogą stwarzać zagrożenia dla mieszkańców. Większość z nas w domu czu-je się ma tyle bezpiecznie, że w ogóle nie bierze pod uwagę włamania np. przez okno. – A tymczasem statystyki poli-cyjne pokazują, że w domach jednorodzinnych oraz miesz-kaniach usytuowanych na parterze lub pierwszym piętrze do włamania dochodzi najczęściej przez okna i drzwi bal-konowe. Tymczasem o odpowiednim zabezpieczeniu tych elementów przed złodziejem myśli zaledwie 3 proc. bada-nych. Obecnie na rynku są dostępne specjalne okna antyw-łamaniowe, wykonywane według rygorystycznych norm. Sforsowanie takich okien wiąże się z ogromnym wysił-kiem, a często jest wręcz niemożliwe – tłumaczy Rafał Ka-raś, menadżer ds. doradztwa technicznego OKNOPLAST-Kraków.

Włamaniom przez okna łatwiej zapobiegać, jeśli oczy-wiście zna się najczęstsze sposoby ich forsowania, czy-li wejście przez otwarte lub uchylone okno, wyważenie okna, przesunięcie okucia czy wybicie szyby. – Nowocze-sne okna antywłamaniowe potrafią jednak poradzić sobie ze sztuczkami złodziei. Podczas ich wyboru, trzeba jed-

WNĘTRZA

nak pamiętać, że aby spełniały swoje funkcje ochronne, muszą być wyposażone w odpowiednie rozwiązania tech-niczne – klamki, specjalne okucia i szyby. Np. okna Pro-tect Plus OKNOPLAST-Kraków składają się ze specjalnej klamki z kluczem, które zabezpieczają przed przekręce-niem klamki z pozycji uchylnej, przesunięciem okucia za pomocą pręta lub śrubokręta i rozwierceniem ślub montu-jących klamkę – dodaje Rafał Karaś.

Natomiast nowoczesne okucia wyposażone są np. w za-czepy antywyważeniowe przykręcane do stalowego zbro-jenia oraz specjalnie opracowane czopy, które występu-ją na całym obwodzie okna, co jeszcze skuteczniej chroni przed włamaniem. Niezbędnym elementem okien antywła-maniowych są też specjalne szyby. Najnowsze rozwiązania to podwójne wzmocnienie szyby trwale połączonej z czte-rema warstwami folii antywłamaniowej PVB. Im więcej warstw szkła i folii, tym szyba jest odporniejsza na wy-bicie. Niektóre są w stanie oprzeć się kilkukrotnemu ude-rzeniu stalowej, 4-kilogramowej kuli. A nawet, jeśli szkło pęka, to jego kawałki nie rozsypują się, gdyż są „przytrzy-mywane” przez warstwy folii. Dzięki temu okno jest nie tylko skuteczną barierą dla włamywacza, ale również do-skonale nadaje się do dziecięcego pokoju.

Bezpieczeństwo najmłodszych domowników jest szczególnie ważne dla rodziców, więc producenci stara-ją się sprostać również tym wymaganiom. Stosowane są np. blokady rozwarć, które chronią przed niekontrolowa-nym otwarciem skrzydła, więc dziecko może samodziel-nie uchylić okno, ale nie jest w stanie go otworzyć. Można je odblokować jedynie z użyciem klucza. Stosowane są też blokady jednoczesnego uchyłu i rozwarcia, która nie po-zwala, by otwierane skrzydło wypadło. Są też ograniczniki zamknięcia, które utrzymują skrzydło w ustalonej pozycji, więc dziecko nie przytrzaśnie sobie palców.

Obecnie okna możemy zamawiać w dowolnych kształ-tach, kolorach, rozmiarach. Nie funkcjonuje już pojęcie okien standardowych. I doskonale, bo dzięki temu nasze domy mogą ozdabiać piękne panoramiczne okna w bar-wach dopasowanych np. do elewacji budynku. Oferta po-zwala na najróżniejsze efekty specjalne. ■

Page 107: VIP Biznes&Styl
Page 108: VIP Biznes&Styl

Numer 5 (31)

Wrzesień-Październik 2013

CENTRALNY OKRĘG PRZEMYSŁOWY NA PODKARPACIUWCZORAJ I DZIŚ

RYSZARD I ROBERT CIEŚLOWIEJak baryton z tenorem

III Rzeszowskie Święto Wokalne

Na okładceMarek DareckiJanusz Zakręcki

VIP TYLKO PYTAWojna w Syrii oczyma Syryjczyka

gospodarkaKryzys w Polsce i na świecie

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

moda

Ze stylowej gliny ulepiona

ISSN 1899-6477