32
NORMAN ZAGINIONE DAVIES KRO ´ LESTWA

Zagionione królestwa

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Norman Davies: Zaginione królestwa

Citation preview

Page 1: Zagionione królestwa

N O R M A N

Z A G I N I O N EDAVIESKRO LESTWA

Davies_Zaginione krolestwa_obwoluta.indd 1 2010-10-12 13:04:18

Page 2: Zagionione królestwa
Page 3: Zagionione królestwa

Norman Davies

Zaginione królestwa

Przekład

Bartłomiej PietrzykJoanna Rumińska-Pietrzyk

Elżbieta Tabakowska

Wydawnictwo ZnakKraków 2010

Page 4: Zagionione królestwa
Page 5: Zagionione królestwa

I’r anghofi edig

Dla tych, o którychhistorycy przeważnie zapominają

Page 6: Zagionione królestwa
Page 7: Zagionione królestwa

Spis treści

Wstęp 9

Rozdział pierwszyTOLOSAPrzystanek na drodze Wizygotów 19

Rozdział drugiALT CLUD „Królestwo na Skale” 41

InterludiumKERNOKrólestwo Quonimorusa 97

Rozdział trzeciBURGUNDIAPięć, sześć albo siedem królestw 107

Rozdział czwartyARAGONIAKorona królestwa-hrabstwa 169

Rozdział piątyMDLWielkie Księstwo, które miało królów 241

InterludiumBYZANTIONBłoto i furia ludzkich żył 317

Rozdział szóstyGEDANUMWolne Miasto, dwukrotnie 333

Rozdział siódmyETRURIAWąż pośród trzciny 375

Page 8: Zagionione królestwa

8 spis treści

Rozdział ósmy GALICJAKrólestwo nagich i głodujących 407

Rozdział dziewiątyROSENAUKsięstwo króla bez korony 465

InterludiumCARNARORegencja „pierwszego Duce” 499

Rozdział dziesiątyCRNA GORAKrólestwo umęczone i zlikwidowane 515

Rozdział jedenastySABAUDIACasa Savoia – sabaudzki dom Humberta 555

InterludiumRUTHENIAJednodniowa niepodległość 597

Rozdział dwunastyBORUSSIA

„Kraina bałtyckich lagun” 611

Rozdział trzynasty ÉIREKrólestwa i republiki w nowożytnej Irlandii 681

Rozdział czternastyCCCPZniknięcie ostateczne 727

Jak umierają państwa 769

Dodatek IMAPY 781

Dodatek IITABLICE GENEALOGICZNE 833

Indeks osób 847Źródła ilustracji 881

Page 9: Zagionione królestwa

ARAGONIA

Korona królestwa-hrabstwa

ROZDZIAŁ CZWARTY

Page 10: Zagionione królestwa
Page 11: Zagionione królestwa

Pierwszorzędną wówczas międzynarodową rolę Aragonii najlepiej ilu-struje niezwykła kariera mało znaczącej aragońskiej rodziny, której na-zwisko stało się w końcu powszechnie znane. Borja jest niewielkim mia-steczkiem w  prowincji Saragossa; pewna pochodząca stamtąd rodzina kupiecka mieszkała od dawna w Walencji. Profesor prawa na uniwersy-tecie w Lleidzie Alfonso de Borja (1378–1458) wsławił się osiągnięciami dyplomatycznymi w  służbie króla Aragonii i  otrzymał kapelusz kardy-nalski jako architekt pojednania między swoim panem a papieżem pod-czas soboru bazylejskiego (1431–1439). W Rzymie znany był już jako kardynał di Borgia i odniósł podobny sukces dyplomatyczny w hierar-chii kościelnej, obejmując w końcu tron Piotrowy jako papież Kalikst III (pont. 1455–1458). Według legendy ekskomunikował on znane póź-niej jako kometa Halleya ciało niebieskie, które przemknęło po niebie w 1456 roku. Unieważnił też wyrok na Joannę d’Arc. Kalikst wyniósł na stanowiska w Rzymie wielu Aragończyków; po jego śmierci w 1458 roku (zmarł w tym samym miesiącu co Alfons V) wybuchły zamieszki prze-ciwko znienawidzonym „Katalończykom”.

Awans społeczny Borgiów jednak nie zakończył się na tym. Papież Kalikst mianował kardynałami dwóch spośród swoich krewniaków z Wa-lencji, dając tym samym początek potężnej frakcji Borgiów, która miała się stać symbolem korupcji i nepotyzmu. Jeden z nich, Roderic Llançol de Borja (1431–1503), wywierał wpływ na administrację kościelną pod-czas pięciu kolejnych pontyfi katów. Spłodził też gromadkę dzieci, które wspomagał i  swatał z godną podziwu wytrwałością. W 1492  roku, za-lawszy konklawe złotymi dukatami, zapewnił sobie wybór na papieża i  jako Aleksander VI (pont. 1492–1503) kierował Państwem Kościel-nym w jego najbardziej bezbożnym okresie. Za pontyfi katu Aleksandra toczyły się wojny włoskie, we Florencji urósł w siłę i upadł Savonarola, trwał międzynarodowy oszukańczy handel odpustami (który dał impuls reformacji Lutra), a w 1493 roku została wydana bulla Inter caetera dzie-ląca Nowy Świat między Hiszpanię a  Portugalię. Spośród jego dzieci książę Gandii Giovanni został zamordowany, osławiona Lukrecja była

Page 12: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa12

przedmiotem skandalizujących opowieści, a Cesare Borgia stał się ponoć pierwowzorem dla Księcia Machiavellego1.

W konwencjonalnym ujęciu zjednoczone Królestwo Hiszpanii pojawiło się na scenie pod koniec XV wieku w wyniku unii personalnej między

„królami katolickimi” Ferdynandem i  Izabelą. Dzięki tej unii rosnący w siłę Kastylijczycy mieli zdominować znajdujących się w fazie schyłko-wej partnerów z Aragonii. Ta uproszczona interpretacja pomija jednak zarówno kolejne kroki prowadzące do unii, jak i niezwykle złożone sto-sunki, jakie utrzymywały się przez wiele dziesiątków lat pomiędzy Kasty-lią a Aragonią. Z perspektywy aragońskiej, mimo że w 1412 roku Ka-stylijczycy przejęli władzę nad Aragonią, pod koniec wieku aragoński establishment zaczął dominować w Kastyli.

W wymiarze dynastycznym można wyróżnić w  tym procesie trzy ważne etapy. W fazie pierwszej, po wstąpieniu Ferdynanda z Anteque ry na tron aragoński w  1412  roku, dwie gałęzie kastylijskiego rodu Tra-stámara (akcent pada na drugą sylabę) rządziły jednocześnie Kastylią i Aragonią. W fazie drugiej trwającej przez ćwierć wieku po małżeństwie Ferdynanda Aragońskiego z Izabelą Kastylijską w 1469 roku i po objęciu przez każde z małżonków władzy we własnym królestwie Kastylia i Ara-gonia były rządzone wspólnie przez parę mających wspólne cele poli-tyczne monarchów. W fazie trzeciej, która rozpoczęła się po śmierci Iza-beli w 1504 roku, zasiadający na tronie Aragonii owdowiały Ferdynand został dodatkowo regentem Kastylii (jego córkę Joannę uznano za obłą-kaną). Od tamtej chwili on i jego następcy panowali nad obydwoma kró-lestwami – doszło do pełnej unii personalnej.

Ale Ferdynand był księciem Aragonii pochodzenia kastylijskiego; panował przez 37 lat w Aragonii oraz przez 46 lat w Aragonii i Kastylii.

Perspektywy pary młodej poprawiły się dopiero jakiś czas po ślubie w 1469 roku. Oboje zostali ciężko doświadczeni licznymi problemami pokolenia rodziców i byli zdecydowani dokonać zjednoczenia zarówno politycznego, jak i religijnego. Podpisana przez nich umowa przedślubna mówiła o całkowitej równości, a motto panujących brzmiało: tanto monta, monta tanto, Ysabel como Fernando (Izabela oraz Ferdynand są jednym i tym samym). Ich pochodzącymi od inicjałów symbolami stały się yugo i fl echas – jarzmo oraz pęk strzał. Po śmierci brata przyrodniego Izabeli w 1474 roku zostali wspólnie monarchami Kastylii, choć królowej zarzu-cono uzurpację. Po śmierci ojca Ferdynanda w 1479 roku powiększyli

1 Marion Johnson, Th e Borgias, London 2001.

Page 13: Zagionione królestwa

aragonia 13

swoje posiadłości o Aragonię, Katalonię, Walencję, Sycylię i Neapol, na-stąpiło to jednak po długim okresie anarchii2.

Przez dziesięć lat (1462–1472) królestwem-hrabstwem wstrząsała wojna domowa, gdyż Jan II walczył z trzema kolejnymi pretendentami do tronu: Henrykiem Bezsilnym (el Impotente) z Kastylii, konetablem Portugalii Pio-trem V oraz z hrabią Prowansji René Andegaweńskim. Oprócz tego, że dzie-dziczył hrabstwo Prowansji, René Andegaweński (1409–1480) był także księciem Lotaryngii, tytularnym królem Jerozolimy i  rywalem Aragończy-ków w Neapolu. Spędził dwadzieścia lat, szukając pracy jako bezrobotny członek rodziny królewskiej. W latach sześćdziesiątych XV wieku Fortuna uśmiechnęła się wreszcie do niego. Możni Katalonii pozbyli się Jana II, a za-raz po nim kolejno dwóch „antykrólów”. W efekcie René został trzecim za-proszonym antykrólem. Z praktycznego punktu widzenia nie miał wszakże żadnych szans. Zdając sobie z tego sprawę, udał się do Aix-en-Provence, gdzie poświęcił się sztuce i dobroczynności. Historiografi a francuska pamięta go jako „le bon roi René” (dobrego króla René). W Aix i w Neapolu (ale nie w Barcelonie) upamiętniają go zwieńczone pomnikami fontanny. Jego grób znajduje się w katedrze w Angers – kolebce Andegawenów3.

Historycy uczynili określane nieraz mianem „kryzysu katalońskiego” perturbacje lat sześćdziesiątych XV wieku podstawą do uogólnień doty-czących „niespodziewanego zmierzchu Korony aragońskiej”, „upadku społeczeństwa” czy „nierównego partnerstwa” Kastylii i Aragonii4. Te sądy opowiadają tylko jedną stronę historii. Niewątpliwie doszło do brutal-nych walk wewnętrznych, pogorszyła się też znacznie sytuacja gospodar-cza, zwłaszcza Barcelony5. To jednak nie cała historia. Kastylia, podobnie jak Katalonia, była rozdarta konfl iktami. W strefi e wpływów Aragonii za-paść Barcelony kompensowały z nadwyżką „złoty wiek” Walencji i świet-ność Neapolu. Działalność handlowa zaś sprawnie dopasowywała się do płynnej sytuacji politycznej. Kupcy z Katalonii i Walencji tłumnie na-pływali do Neapolu, a handlarze aragońscy założyli nawet emporium na jednej z egejskich wysp. Ogólnie trudno więc mówić o upadku. Czołowy specjalista w tej dziedzinie podsumowuje: „Okresem schyłku Korony ara-gońskiej był wiek XVI, nie zaś XV”6.

2 Felipe Ferná ndez-Armesto, Ferdinand and Isabella, London 1975. 3 Marie-Louise des Garet, Le roi René, Paris 1980. 4 John Huxtable Elliott, Imperial Spain, 1469–1716, Harmondsworth 1970. 5 P. Vilar, Le declin catalan au bas Moyen Age, „Estudios de Historia Moderna” 1956–1959,

t. 6, s. 1–68. 6 David Abulafi a, Th e Crown of Aragon in the fi fteenth century, dz. cyt.

Page 14: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa14

Aragoński papież Aleksander VI nadał Ferdynandowi i Izabeli tytuł los Reyes Católicos. Był on w pełni zasłużony. W 1474 roku monarchowie doprowadzili do utworzenia Santa Hermandad, czyli Ligi Świętego Bra-ctwa – policji państwowej działającej poza kontrolą wymiaru sprawiedli-wości. W 1482 roku ustanowili zaś ogólnohiszpańską inkwizycję, którą kierował dominikanin Tomás de Torquemada (1420–1498). Po upadku Grenady w 1492  roku wygnali licznych Żydów i Maurów odmawiają-cych nawrócenia się. Hiszpańska żarliwość religijna była odwrotnie pro-porcjonalna do watykańskiej7.

Jeżeli chodzi o rzekome masowe wypędzenia niechrześcijan, trzeba jednak poczynić kilka zastrzeżeń. Polityka ta miała podłoże religijne, nie zaś rasowe. Jej nadrzędnym celem było oddzielenie konwertytów od nie-nawróconych. Wielu conversos doskonale sobie radziło, a liczne opierające się nawróceniu społeczności muzułmańskie pozostawały na miejscu przez sto lub więcej lat. Żydowski konwertyta i sponsor Krzysztofa Kolumba Luis de Santángel czarterował genueńskie statki, które zabierały wygnań-ców z portów Walencji oraz Katalonii. Zdecydowana większość płynęła do Neapolu, gdzie chętnie przyjmował ich Don Ferrante, i osiedlała się w pozostającym pod rządami Aragonii Mezzogiorno8.

Początek wspólnego panowania Ferdynanda i  Izabeli to również ostatnia na Półwyspie Iberyjskim krucjata przeciwko emiratowi Grenady oraz wyprawa Krzysztofa Kolumba „do Indii”. Obydwa przedsięwzię-cia zakończyły się w latach 1492–14939. Nie czyniono kroków, aby za-cieśnić unię. Kastylijczycy wręcz zazdrośnie bronili swojego monopolu na kontakty z Nowym Światem. Najważniejszym wydarzeniem w króle-stwie-hrabstwie było odtworzenie Rady Aragonii, która miała koordy-nować sprawy całego „imperium”10. Korony aragońska i kastylijska po-zostawały wyraźnie rozdzielone. Sytuację Aragonii można porównać do panującej w Szkocji po unii personalnej z Anglią w 1603 roku – monar-cha wyjechał, by zająć się donioślejszymi sprawami, lecz „stare królestwo” pozostawało nienaruszone.

Od 1494 roku Ferdynand utrzymywał swą pozycję z coraz większą trudnością. Misterne plany krzyżował los. Troje z pięciorga dzieci pary królewskiej, w tym następca tronu, nie przeżyło matki. Przed nią zmarł

7 Joseph Pérez, Th e Spanish Inquisition. A history, Yale 2005, s. 30–34; Henry Kamen, Th e Spanish Inquistion, London 1965.

8 David Abulafi a, Th e Crown of Aragon in the fi fteenth century, dz. cyt. 9 Felipe Ferná ndez-Armesto, 1492. Th e Year the World Began, New York 2009. 10 Jean Hippolyte Mariejol, Th e Spain of Ferdinand and Isabella, New Brunswick 1961.

Page 15: Zagionione królestwa

aragonia 15

też najstarszy wnuk i spadkobierca. Czwarta córka Joanna (la Loca – Sza-lona) była chora umysłowo, a piąta miała – jako Katarzyna Aragońska – ponieść klęskę w Anglii. W  tej sytuacji znaleziono pomysłowe rozwią-zanie polegające na uczynieniu habsburskiego małżonka Joanny, Filipa Pięknego z Burgundii, prawowitym następcą tronu kastylijskiego w miej-sce Izabeli. Filip jednak również zmarł. Jak na ironię, na kilka miesięcy przed śmiercią Izabeli wskazano ją wraz z Ferdynandem jako władców (nieistniejącego już) cesarstwa bizantyjskiego.

Najgorsze obawy jednak się nie ziściły. Lawina przedwczesnych zgonów nie porwała wszystkich. Pomimo choroby umysłowej Joanny dwóch spośród jej synów, a więc wnuków los Reyes Católicos – Karol i Ferdynand – osiągnęło wiek męski. Obydwu czekały olśniewające kariery w świecie Habsburgów. Pierwszy z nich, lepiej znany jako Karol V, zastąpił dziadka w 1516 roku na tronie Kastylii i Aragonii. Trzy lata później został cesarzem niemieckim11.

Niektórzy uważają zawiłości polityki dynastycznej za fascynujące. Dla ludzi średniowiecza miały one w każdym razie wagę pierwszorzędną.

11 Henry Kamen, Spain’s Road to Empire. Th e making of a world power, 1492–1714, London 2003.

Page 16: Zagionione królestwa
Page 17: Zagionione królestwa

GALICJA

Królestwo nagich i głodujących

ROZDZIAŁ ÓSMY

Page 18: Zagionione królestwa
Page 19: Zagionione królestwa

I. Droga prowadząca do Halicza jest bardzo szeroka, straszliwie wybo-ista i prawie pusta. Biegnie przez falisty nagi krajobraz na długości

około 100 kilometrów na południe od Lwowa, głównego miasta zachod-niej Ukrainy. Od czasu do czasu mija się leżącą przy drodze wieś: gęsi nad stawem, stare drewniane chałupy, ogródki pełne kwiatów, świeżo odbu-dowany kościół z wieżyczką jak cebula. Nigdzie się tego nie reklamuje, ale trasa wiedzie przez linię „kontynentalnego wododziału” – dział wodny między Bałtykiem i Morzem Czarnym. Na zachodzie i na północnym za-chodzie wszystkie wody spływają do Wisły. Na wschodzie i na południu rzeki wpadają, albo do Dniepru, albo do Dniestru. Droga biegnąca przez Rohatyn prowadzi w kierunku Dniestru1.

Nasz kierowca, pan Wołodymyr, należy do średniego pokolenia, które uczyło się prowadzić samochód za czasów sowieckich. I rzeczywi-ście – można by powiedzieć, że uprawia jazdę w stylu Armii Czerwonej: bez śladu strachu i bez najmniejszego poszanowania dla ludzkiego życia. Pan Wołodymyr chyba lekce sobie waży zarówno własną skórę, jak i sa-mopoczucie pasażera. Jego technika polega głównie na tym, żeby wciska-jąc gaz do dechy, pędzić środkiem drogi, okrakiem wzdłuż ciągłej linii oddzielającej pasy ruchu. W ten sposób udaje mu się unikać stromych wypukłości i najgłębszych dziur, których jest bez liku na brzegach asfal-towej nawierzchni. Można jednak podejrzewać, iż głównie chodzi o to, żeby być panem szosy. Pędzi przed siebie, nie zważając, że auto kołysze się na boki, ignorując bezustanne podskoki i gwałtowne wstrząsy oraz nieustającą wibrację przeciążonej karoserii. Stale ścina zakręty po nie-właściwej stronie jezdni, potem walczy z kierownicą, a  jego samochód ostro skręca, wpada na kolejny garb na drodze, po czym ląduje w niebez-piecznej strefi e dziur. Gardzi pasem bezpieczeństwa, z wyjątkiem krót-kich odcinków, gdzie można się spodziewać drogówki, i najwyraźniej nie widzi żadnej potrzeby używania hamulca ręcznego, który jest przywa-lony stertą butelek i gazet. A co najgorsze, na widok zbliżającego się in-nego samochodu ani nie zwalnia, ani się nie usuwa z drogi. Dalej uparcie

1 Podróż miała miejsce w maju 2006 roku.

Page 20: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa20

jedzie parę centymetrów od ciągłej linii, prowokując nadjeżdżającego kie-rowcę i zmuszając go do zjechania na bok, a potem gwałtownie skręcając dosłownie w ostatniej sekundzie. Z taką samą pogardą traktuje kombajny, ogromne, zataczające się na szosie ciężarówki wyładowane drewnem oraz kierowców reprezentujących tę samą co on szkołę jazdy. Kiedy go zapy-tać, czy mógłby jechać z prędkością poniżej 120 kilometrów na godzinę, czuje się głęboko urażony i – nie zwalniając – jedzie dalej w milczeniu i z nadętą miną.

W Rohatynie, który był niegdyś miastem rodzinnym pięknej Roksolany, okrążamy plac, szukając miejsca, gdzie moglibyśmy zapar-kować. Nadnaturalnej wielkości posąg Roksolany stoi na środku. Żyła w XVI wieku i była córką popa miejscowej cerkwi; w 1505 roku, podczas najazdu Tatarów, została wzięta w jasyr jako „zdobycz wojenna”. Sprze-dano ją na targu niewolników w Stambule, po czym wyniesiono do god-ności małżonki sułtana Sulejmana Wspaniałego – ot, miejscowa dziew-czyna, która zaginęła, ale o której nie zapomniano.

Ruch na drodze do Halicza mówi wiele o dzisiejszej Ukrainie. Pan Wołodymyr, który jest podobno kierowcą biskupa, artystą w swoim za-wodzie, jeździ lśniącym renault espace, który należy do tej samej klasy co nowoczesne toyoty i skody i trafi ające się od czasu do czasu bmw. Ale większość samochodów liczy sobie dwadzieścia czy trzydzieści lat więcej. We Lwowie jeździliśmy ogromną wołgą – taksówką, która z hukiem po-konywała kocie łby z szybkością jakichś 10 kilometrów na godzinę i którą bez trudu wyprzedzał uprawiający jogging student.

Tu, poza miastem, widać, dlaczego szosa musi być taka szeroka. So-wieckie modele – zwłaszcza marki ciężarówek – łączyły w sobie giganto-manię z przedwojenną technologią. Wiele z  tych potworów wciąż jesz-cze pełza niczym zniedołężniałe dinozaury. Jeden – ma mniej więcej trzy metry szerokości, trzy metry wysokości i  trzy metry długości  – właś-nie wdrapuje się pracowicie na szczyt stromego wzgórza. Niepostrzeże-nie wyprzedza go rozpadający się dawny niemiecki turystyczny autobus, wypluwający z trzewi chmurę gęstego czarnego dymu. Kiedy pan Woło-dymyr z rykiem zajeżdża od tyłu, naciskając klakson i celując w ciasną przestrzeń między tymi dwoma pojazdami, można wyraźnie zobaczyć na-zwę poprzednich właścicieli autobusu, fi rmy Alpina Reisen – napis zo-stał zamalowany tylko w połowie. U szczytu wzgórza pojawia się kolejna wielka ciężarówka – zepsuła się i została, porzucona na poboczu. Kawal-kada musi ją jakoś minąć. Droga jest dość szeroka, żeby się na niej mog-ły zmieścić trzy samochody, ale nie cztery. Zamykam oczy i zaczynam się modlić.

Page 21: Zagionione królestwa

galicja 21

Ale zwykłym Ukraińcom nieznane są takie problemy. Zazwyczaj chodzą pieszo albo jeżdżą z jednej wsi do drugiej na rozklekotanych ro-werach, powożą końmi zaprzężonymi do fur lub stoją godzinami na opuszczonych skrzyżowaniach, w cieniu rozpadających się wiat na przy-stankach, czekając na autobus, który albo po nich przyjedzie, albo nie. Wiozą worki z kartofl ami na ręcznych wózkach, wloką drewniane belki na zaimprowizowanych przyczepach czy wreszcie – z dala od czegokol-wiek, co wyglądałoby na sklep – taszczą do domów torby pełne zakupów. Próbują na nas machać albo sprzedać nam słoik leśnych jagód. Pan Wo-łodymyr pędzi, nie zwracając na nich uwagi. Kierowcy biskupa nie za-trzymują się dla nikogo.

Podobnie jak ukraińskie drogi ukraiński krajobraz tylko częściowo utracił swój sowiecki charakter. Kołchozy, które niegdyś przemieniały chłopów w  niewolników państwa, zostały zlikwidowane, ale nie zastą-pił ich żaden mający szanse powodzenia system prywatnego rolnictwa. „Młodzi ludzie masowo uciekają ze wsi – mówi ze smutkiem nasz prze-wodnik – albo pracują za granicą”. Skutki widać gołym okiem. Na pa-stwisku stara kobieta, zgięta wpół, trzyma na sznurku samotną krowę. Obok stoi opuszczony budynek byłej sowieckiej mleczarni. Obdarty chłopak pilnuje stada pasących się kóz. Dziadek kołysze na rękach wnuka na ganku chałupy. Działki, wąskie paski ziemi i sady w pobliżu wsi, są zadbane i wypielęgnowane – pełno tam owoców i  jarzyn, ale rozległe otwar te pola, leżące od lat odłogiem, podupadły, zmieniając się w mo-rza chwastów i bylin. „Nikt nie wie, co jest czyje – mówią nam ludzie. – Czekamy na ustalenia prawne”. Tak jak z autobusem: może przyjedzie, a może nie.

Miasto Bursztyn już w odległości kilku kilometrów zapowiada ros-nąca żółta chmura unosząca się ku letniemu niebu. To główna pozosta-łość czasów sowieckich – cała społeczność zależna od jednej kolosalnej, zasilanej węglem elektrowni w samym sercu wiejskiego krajobrazu. Wę-giel pochodzi z Donbasu, odległego niemal o półtora tysiąca kilometrów. Trzy czerwono-białe kominy, niewiarygodnie wysokie i  pokryte sadzą, wypuszczają w powietrze cuchnącą chmurę zanieczyszczeń na wysokość jakichś trzystu metrów nad ziemię. Pobocza jezdni zalegają tony zardze-wiałego złomu. Wraki porzuconych kotłów, ciężarówek i taboru kolejo-wego zaśmiecają ulice miasta. Gruba warstwa wszechobecnego szarego pyłu zabija chwasty wyrosłe między szynami i podkładami torów, które prowadzą donikąd. Elektrownia jest zbyt ważna, aby z niej zrezygnować, a zastąpienie jej czymś innym byłoby zbyt kosztowne. Wobec tego nadal działa i nadal zatruwa środowisko.

Page 22: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa22

Halicz ukazuje się za szczytem wzgórza, niedaleko za Bursztynem. Miejsce współczesnego okropieństwa zajmuje średniowieczny cud. Prze-wodnik wskazuje na romańską wieżę na szczycie wzgórza po prawej stro-nie. „Oto XII-wieczna cerkiew Świętego Pantalejmona – oświadcza – nie-dawno odrestaurowana”. Na znaku przy drodze widnieje napis ГАЛИЧ. Literę „Γ”, która w języku rosyjskim jest wymawiana jak „g”, w języku ukraińskim wymawia się jak „h”. Przed nami błyszczy zalana słońcem do-lina Dniestru, który jest tu już całkiem spory. Dwa mosty – jeden stary i  jeden nowy – prowadzą na drugi brzeg, ku skupisku dachów otoczo-nych wysokimi drzewami. Za nimi wznosi się stroma zalesiona skarpa zwieńczona ruinami fortyfi kacji z czerwonej cegły.

Wjeżdżamy do miasta, przekraczając nowy betonowy most na Dnie-strze i mijając furę, za którą truchta uwiązany na sznurku źrebak. Omia-tany wiatrem rynek jest rozległy, zakurzony i  niemal opuszczony. Wy-brukowana kocimi łbami połać placu okala słabo wyodrębnioną część centralną, gdzie wznosi się wysoki pomnik otoczony kępą jeszcze wyż-szych drzew. Sosny i  platany tak poprzycinano i  ogłowiono, że zawie-szony w górze baldachim igieł i liści wspiera się na nagich pniach. Obok połyskuje niewielka sadzawka. To nie jest po prostu prowincjonalne mia-sto, lecz miasto, które w samym środku ma kawałek wsi.

Niewielka grupka mężczyzn siedzi albo przykuca w cieniu, czekając z nadzieją, że coś się zdarzy. Na nasz widok kilku usiłuje podnieść się na nogi. Renault espace z lwowską rejestracją to dla nich wydarzenie dnia. Je-dziemy z wielkim hukiem po kocich łbach wzdłuż trzech pierzei rynku, i docieramy do zacienionego miejsca, gdzie możemy zaparkować w pobliżu lokalnego komitetu powitalnego. Dwa rozlatujące się pojazdy obok wyglą-dają, jakby je porzucono, a nie zaparkowano. Wszystko trwa w bezruchu.

Wysiadamy, żeby się zorientować w sytuacji. Halicz zupełnie nie wygląda na miejsce historyczne. Wygląda tak,

jakby padł ofi arą cyklonu, najprawdopodobniej podczas II wojny świa-towej, a potem ofi arą planu pięcioletniego, który trwał tylko przez dwa lub trzy lata. Kiedyś na wszystkich czterech pierzejach rynku musiały być domy i  sklepy. Dziś został tylko jeden rząd wyższych budynków – po stronie północnej. Stoją plecami do Dniestru i mieści się w nich apteka, księgarnia i  sklep z wyrobami ze szkła. Pozostałe trzy boki są w dużej części wystawione na działanie żywiołów. Nawet w ten letni dzień wiatr przynosi zza drzew chmurę kurzu. Od strony północnej wzdłuż rynku ciągnie się pawilon z czasów sowieckich – z lat sześćdziesiątych lub sie-demdziesiątych – pokryty drewnianymi rusztowaniami. Przygotowują go albo do wyburzenia, albo do restauracji, ale w polu widzenia nie ma ani

Page 23: Zagionione królestwa

galicja 23

jednego robotnika. Stronę wschodnią szpeci niepasujący tu nowoczesny sklep z meblami nazwany MOЯ ΧATA – Mój Dom – jest jeszcze nie-skończony i przez otwór ziejący w ścianie można dostrzec zardzewiałe że-lastwo oraz pomalowane na zielono dachy chat tutejszych mieszkańców. Od południa, poniżej polany na zalesionej skarpie, widać drewnianą cer-kiewkę z cebulastą wieżyczką, ogrodzony parkanem zarośnięty wybieg dla koni i rozlatujące się sowieckie KИНO.

Ciekawość każe podejść do pomnika wśród drzew. Okazałością do-równuje on brzydocie swojego otoczenia. Potężny jeździec na koniu od-lany w brązie stoi na cokole z białego marmuru. Napis głosi: Кoроль Данило Гaлицький – Korol Daniel (Danyło) Halicki. Pan Wołodymyr oświadcza, że „Korol” to tyle co „König”. Oto niespodzianka, a  zara-zem zagadka. Podobnie zresztą jak data: 1998, niewiele ponad dziesięć lat temu. Ktoś z nas wyraża zdziwienie, że taka uboga społeczność może sobie pozwolić na świadczący o tak niezwykłej rozrzutności symbol historyczny. Ktoś inny dodaje, że całkiem niedawno musiał w tym miejscu być zupeł-nie inny pom nik – najprawdopodobniej posąg Lenina. Tak czy inaczej, wi-dzimy znaki tego, po co tu przyjechaliśmy. Oto miejsce, w którym naro-dziła się nazwa „Galicja”.

Czas na obiad. Restauracja МИРАЖ jest otwarta. Nie sposób nie do-strzec subtelnej ironii. W czasach sowieckich jedzenie często bywało mi-rażem; teraz każdy może je kupić. Oferta jest skromna, ale apetyczna: barszcz czerwony, gruby plaster pieczeni wieprzowej, sałatka z pomido-rów. Wszystkie domy stojące wzdłuż ulicy mają własne ogródki i własne jabłonie. Owoców i jarzyn nie brakuje.

Po obiedzie idziemy z powrotem przez rynek do drewnianej cerkiewki, którą zauważyliśmy wcześniej. Na zewnątrz jest tablica z datą 1929; pró-bujemy odcyfrować napis. Jest to tablica upamiętniająca grupę 21 miesz-kańców miasta, którzy „cierpieli w imię Rosji w obozie w Talerhof pod austro-węgierskim jarzmem”. Interesujące. Napis najwyraźniej odnosi się do I wojny światowej, kiedy Halicz był okupowany przez armię rosyj-ską, zanim go przechwycili „cesarsko-królewscy”. A rusofi lski ton tłuma-czy, dlaczego tablica przetrwała erę sowiecką. Talerhof wygląda na nazwę austriacką. Ale dlaczego ofi ary cierpiały „w imię Rosji”? Może Austriacy uważali tych ludzi za kolaborantów. Ktoś najwyraźniej pragnął uczcić ich pamięć, a jakiś urzędnik w 1929 roku na to zezwolił2.

2 Obóz Talerhof w literaturze przedmiotu uznaje się za pierwszy obóz koncentracyjny w Europie.

Page 24: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa24

W cerkwi stara kobieta zamiata posadzkę; jeszcze starszy mężczyzna podnosi się z ławki i proponuje, że nas oprowadzi. Pan Roman mówi po ukraińsku, po polsku, po rosyjsku i po niemiecku. Urodził się w 1925 roku. Jego ojciec Ukrainiec poślubił Polkę – mówi. Staje obok XIX-wiecznego ikonostasu ozdobionego ikonami w  ludowym stylu. Opowiada nam hi-storię swojego życia, która – jak ta słabo oświetlona cerkiew – jest pełna niejasnych szczegółów. Kiedy mówi o niemieckiej armii, nie wiadomo, czy chodzi o I czy o II wojnę światową. W okresie między wojnami „skoń-czył siedem klas”, co oznacza, że zakończył edukację w wieku 13 lub 14 lat. Nie mówi nam tego, ale szkoła – podobnie jak matka – musiała być polska. Nie pozostawia wątpliwości co do tego, jaki był najważniejszy mo-ment jego życia. Przyszedł w roku 1946 – wraz z matką zesłano go wtedy na Syberię, gdzie zostali „wyrzuceni z pociągu” i „zagrzebani w śniegu”.

Postanawiamy wdrapać się na wzgórze i obejrzeć zamek. Na miejscu odkrywamy, że imponująca budowla z czerwonej cegły jest współczesna. Jak nam powiedział pan Roman, oryginał został zrównany z ziemią przez artylerię Armii Czerwonej latem 1944 roku, kiedy Wehrmacht okopał się na pozycjach obronnych. Czeka nas rozczarowanie; nie ma do obej-rzenia żadnych średniowiecznych ruin; nie ma też nic, z czego można by wywnioskować, do kogo zamek należał. Ale widok ponad doliną na od-ległą cerkiew Świętego Pantalejmona zapiera dech w piersiach.

Wracamy na rynek i  w  księgarni kupujemy niewielki Putiwnyk3  – przewodnik, w którym próbujemy znaleźć odpowiedzi na niektóre z na-szych podstawowych pytań. Jesteśmy w tak zwanym Nowym Mieście, za-łożonym w XIV wieku, a stare „Miasto Książęce” leży kilka kilometrów dalej, na wyżynie. Na ilustracji sprzed I wojny światowej widać, że rynek rzeczywiście był otoczony zabudowaniami i że ciągnął się od stóp skarpy, na której stał zamek, po łańcuch domów nad rzeką, które się zachowały. Żelazna kładka nad rzeką już była  – zbudowali ją Austriacy, żeby po-dróżni mogli się dostać z rynku na stację kolejową. W tamtych czasach pociągi kursowały w obu kierunkach wzdłuż Dniestru – ze Stryja do Sta-nisławowa, Czerniowców i aż do mołdawskiego Kiszyniowa.

Powiązania miasta z Południem podkreśla fakt, że przez całe wieki było ono głównym miejscem schronienia dla pochodzącej z Krymu ży-dowskiej sekty karaimów. Karaimi nie uznawali Talmudu, na co dzień mówili własnym językiem nieco podobnym do tureckiego i zdecydowa-nie nie cieszyli się sympatią ortodoksyjnych Żydów. Mieszkali w Haliczu

3 Marija Kostik i in., Hałycz (Putiwnyk), Lwiw 2003.

Page 25: Zagionione królestwa

galicja 25

aż do zjawienia się tam hitlerowców w 1941 roku. Ich kienesę, czyli świą-tynię, wysadzili w powietrze w 1985 roku Sowieci. Pamięć o karaimach przetrwała w nazwie jednej z ulic.

Przewodnik oferuje nam szczegółową chronologię, począwszy od roku 290 – czyli od najwcześniejszej wzmianki o Haliczu w dziele Jorda-nesa – po rok 2001, kiedy Halicz dołączył do Związku Miast Zachodniej Ukrainy. Między tymi dwoma punktami znajduje się kilkadziesiąt haseł opisujących wachlarz wydarzeń:

981 – Włodzimierz Wielki przyłącza Halicz do Rusi Kijowskiej1156–1157 – powstaje biskupstwo halickie1189 – król Węgier Bela II okupuje Halicz1199 – powstaje zjednoczone Księstwo Halicko-Włodzimierskie1241 – Halicz zostaje zdobyty przez mongolską ordę Batu-chana1253 – koronacja Daniela Halickiego w Drohobyczu1349 – Halicz staje się zdobyczą króla polskiego Kazimierza Wiel-

kiego1367 – Halicz otrzymuje prawa miejskie magdeburskie1772 – Halicz przechodzi pod panowanie Austrii1886 – budowa linii kolejowej Lwów – Czerniowce1915 – Halicz jest okupowany przez armię rosyjską1918 – Halicz wchodzi w skład Zachodnioukraińskiej Republiki

Ludowej1919–1939 – Halicz pod panowaniem Polski1939–1991 – Halicz pod panowaniem Sowietów24 sierpnia 1991 – Halicz zostaje jednym z miast niepodległej Ukrainy

Najwyraźniej w ciągu 400 lat przed rokiem 1772 i w latach 1941–1944 nie zdarzyło się nic godnego uwagi4.

4 Tamże, rozdz. Krótka historia Lwowa.

Page 26: Zagionione królestwa
Page 27: Zagionione królestwa

SABAUDIA

Casa Savoia – sabaudzki dom Humberta

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Page 28: Zagionione królestwa
Page 29: Zagionione królestwa

Plebiscyt w Sabaudii zorganizowano dopiero po jego zakończeniu w środ-kowych Włoszech i w Nicei. Parma, Modena, Toskania i Romania, które głosowały 22 marca, zdecydowanie opowiedziały się za przyłączeniem, naruszając tym samym tradycyjną francusko-włoską równowagę w Stati Sardi. Hrabstwo Nicei wybierało 15 i 16 kwietnia. Frekwencja była ni-ska, a wielu uczestników wstrzymało się od głosu, Francuzi mogli jednak twierdzić, że 25 743 Nicejczyków zagłosowało oui, a  tylko 100 – non. Wynik ten, przedstawiany jako 99,23 procent wyborców za Francją, su-gerował niemożliwą do powstrzymania tendencję. Garibaldi był wściek ły. Wyraził swoje oburzenie, wygłaszając przed powrotem do domu dobitną mowę w parlamencie podalpejskim.

Plebiscyt sabaudzki miał charakter zbiorowy, co tłumiło głosy sprze-ciwu. W niedzielę 22 kwietnia, gdy się rozpoczął, parafi an prowadzili do punktów wyborczych porządkowi. Mężczyznom rozdano kartki z napi-sem OUI, które należało przyczepić do kapeluszy. Rycina z Chambéry przedstawia wyborców ustawionych wedle zawodów przed Grenette (dziś Musée des Beaux Arts) – lekarze i prawnicy odziani byli w togi. Orkiestra Gwardii Narodowej grała radosne melodie, a wszędzie powiewały fran-cuskie fl agi. Pierwszą grupę wyborców, złożoną z celników, przyprowa-dzono o siódmej rano; o dziewiątej przyszła kolej na arcybiskupa i jego kapitułę, a o wpół do dziesiątej na rolników z przedmieść. Głosowanie nie było tajne.

Karty policzono 23 i 24 kwietnia, a ostateczny wynik dla całej Sa-baudii podano 29 kwietnia:

Zarejestrowanych wyborców: 135 449. Głosów oddano: 130 839. Za: 130 523. Przeciw: 235. Oui et zone: 47 000. Wstrzymało się: ok. 600. Głosów nieważnych: 71. Większość: 99,76 procent1.

W samym Chambéry uzyskano większość tylko 99,39 pro-cent. „Dziś nie było zwycięzców ani przegranych  – głosiła cesarska

1 Henri Ménabréa, Histoire de la Savoie, Paris 1933, s. 231–232.

Page 30: Zagionione królestwa

norman davies | zaginione królestwa30

proklamacja. – Wobec tak imponującej jednomyślności zniknęły stare animozje”2. W ciągu tygodnia Garibaldi wypłynął ze swoim „Tysiącem” z Genui, by podbić Sycylię. Sabaudia umknęła uwadze Europy.

Wynik plebiscytu miano ratyfi kować 29 maja w parlamencie turyń-skim oraz na początku czerwca we francuskim Senacie. Sesja w Turynie okazała się burzliwa. Tylko trzech z osiemnastu sabaudzkich deputowanych zdecydowało się na nią przybyć, ale Cavoura i tak zakrzyczano. Nie było jednak powodów do obaw – ratyfi kacja przebiegła bez kłopotów. Francu-skie oddziały urządziły w Chambéry, naprzeciw Fontaine des Éléphantes, wspaniałą defi ladę.

Pozostały: przekazanie władzy oraz podział sił zbrojnych. Do pierw-szego doszło na zamku w Chambéry 14 czerwca 1860 roku. Jako przedsta-wiciel francuskiego cesarza przybył tam senator Laity, by przejąć całe teryto-rium od sardyńskiego komisarza Bianchiego. Obydwaj zajechali do zamku jednym powozem. Dokumenty przekazujące władzę podpisano w przedpo-koju Wielkiego Salonu, po czym Bianchi opuścił zamek tylnym wyjściem, a senator Laity ogłosił, że wcielenie się dokonało. Arcybiskup wygłosił krót-kie przemówienie. „Przez osiem wieków – oświadczył – kler Sabaudii pozo-stawał zawsze lojalny i bez reszty oddany rodzinie królewskiej, której opatrz-ność powierzyła nasze przeznaczenie […] Jako poddani nowego suwerena obdarzymy go takim samym szacunkiem, posłuszeństwem i  lojalnością”. Senator grzecznie odpowiedział. Na maszt wciągnięto francuską fl agę. Wy-brzmiał salut armatni. Był kwadrans po południu3.

W chwili plebiscytu w armii sardyńskiej służyło 6350 Sabaudczyków. 6033 spośród nich zagłosowało oui, a 282 non. Ofi cerowie dostali nastę-pujący wybór: pozostać w służbie Sardynii lub zrzec się stopni. Większość została. Rozwiązano jednak Brygadę Sabaudzką:

Mówi się, że gdy Wiktor Emanuel odbierał [w Turynie] ostatnią paradę Brygady Sabaudzkiej poprzedzającą odesłanie żołnierzy do domów za Alpy, które stały się teraz granicą państwową, żołnie-rze oraz sam władca byli do głębi poruszeni […] Stare przymie-rze między orężem sabaudzkim i  dynastią sabaudzką dobiegało końca pośród rytuału oraz fanfar wojskowego przeglądu; zamy-kał się osiemsetletni okres historii. Konała jedna z  najstarszych

2 Jacques Lovie, Savoie, dz. cyt., s. 41. 3 Tamże, s. 43–45.

Page 31: Zagionione królestwa

sabaudia 31

i  najstabilniejszych monarchii Europy […] Każdy człowiek ho-noru, nawet najzagorzalszy demokrata […] mógł być pod wraże-niem tej chwili4.

Gdy było już po wszystkim, cesarz Napoleon III i cesarzowa Euge-nia złożyli w dniach od 27 sierpnia do 5 października pierwszą ofi cjalną wizytę w Sabaudii. Uroczystości miały wystawny charakter – ulice ob-wieszono chorągiewkami i transparentami z wyrazami lojalności, ruszył też niekończący się korowód parad, przyjęć, balów, bankietów, koncer-tów oraz przedstawień teatralnych. Cesarz łaskawie spożył chamois aux épinards, a cesarzowa uprzejmie machała ręką na każdy okrzyk z tłumu. Na peronie dworca w Chambéry zainstalowano oświetlaną gazem tab-licę pamiątkową, na której widniał cesarski orzeł o dziewięciometrowych skrzydłach trzymający w szponach tablicę z liczbą 141 8935. Miała ona reprezentować głosy oddane w Sabaudii za Francją.

Nikt nie mógł wiedzieć, jakie okazałyby się wyniki głosowania, gdyby do wyboru dano wszystkie możliwości. Wielka Brytania i Szwaj-caria protestowały, lecz na darmo. Francja i „Sardynia” utrzymywały, że wypełniły swoje powinności, a wynik ratyfi kowano zgodnie z prawem. Król i hrabia Cavour mieli na głowie pilniejsze sprawy. Wolna strefa hand-lowa powstała wzdłuż nowej francuskiej granicy ze Szwajcarią. Fait był accompli.

Rozwód Sabaudii z Piemontem trzeba jednak postrzegać jako histo-ryczny rozłam. Zrywał on unię trwającą od 1416 roku, całkowicie lekce-ważąc liczne demokratyczne rozwiązania, które można było wprowadzić. Co więcej, oddzielił rządzącą dynastię od jej kolebki. Monarchia była te-raz jak łódź bez kotwicy: krucha łupina, którą miotały burzliwe morza włoskiej polityki.

4 Henri Ménabréa, Histoire de la Savoie, dz. cyt., s. 347. 5 Jacques Lovie, Savoi, dz. cyt., s. 48.

Page 32: Zagionione królestwa

Cena detal. 89,90 zł

Każde królestwo ma swój kres!Norman Davies pisze jak nikt inny. Jego książki odkrywają dzieje nieznane i zaskakujące. Zaginione królestwa to przygoda, jakiej jeszcze dotąd nigdy nie przeżywaliśmy. Przygoda z królestwami, których już nie ma. Zaginęły skruszone przez czas.

Autor zabiera nas w magiczną podróż. Prowadzi do miejsc, których próżno by szukać na mapach Europy. Są wśród nich kraje nieznane i odległe: od potężnej Aragonii przez rozpustne Fiume aż po dostatnią Burgundię. Są też i te blisko związane z Polską: Galicja, Prusy czy Wielkie Księstwo Litewskie.

Wybitny brytyjski historyk wprawia w zdumienie. Jest porywającym przewodnikiem po upadającym Związku Sowieckim, rozśpiewanej Irlandii czy państwie barbarzyńskich Wizygotów. Tylko z tej książki można dowiedzieć się, gdzie obecnie obraduje rząd Wolnego Miasta Gdańska na uchodźstwie albo czy w Wielkiej Brytanii panuje niemiecka rodzina. Zaginione królestwa to dzieło obalające nasze wyobrażenia o historii.

O książkach Normana Daviesa:

„Świetnie napisane i fascynujące w szczegółach”.„Observer”

„Cudownie bogata i inspirująca”.„Evening Standard”

„Śmiałe i pełne rozmachu przedsięwzięcie, książka wielkiej miary”.„London Review of Books”

Davies_Zaginione krolestwa_obwoluta.indd 1 2010-10-12 13:04:18