Uważaj na wielbicieli… Połączenie powieści obyczajowej z thrillerem
WIESŁAWA SOKOŁOWSKA
Jeśli lubisz romanse, erotyki, ale chcesz też poczuć dreszczyk
emocji – ta książka jest dla Ciebie.
Ucieczka w przeszłość
O zjeździe absolwentów liceum zawiadomiła Natalię koleżanka z klasy.
Ich drogi się rozeszły, ale utrzymywały sporadyczny kontakt na Facebooku
ze względu na dawną przyjaźń.
Zaproszenie dotarło w ostatniej chwili, zaledwie parę dni przed zjazdem i
bardzo zaskoczyło Natalię.
- Sama nie wiem, czy jechać – zastanawiała się głośno.
- Pakuj się i tyle – stwierdziła krótko Magda.
- Dwadzieścia lat to szmat czasu… Pewnie nikt mnie nie pozna i będę się
głupio czuła wśród obcych mi ludzi – tłumaczyła przyjaciółce.
- Chyba żartujesz. Wszyscy od razu cię poznają, bo świetnie wyglądasz.
Niewiele się zmieniłaś, odkąd cię znam! Dawne koleżanki będą ci zazdrościć
figury, a koledzy na twój widok zaczną się ślinić.
- Nie byłam w rodzinnych stronach od lat – broniła się Natalia. - Kiedyś
ci mówiłam, że moi rodzice się rozwiedli, gdy zaczęłam studia w Krakowie.
Żadne z nich nie zostało w miasteczku, więc nie miałam po co tam jeździć.
Ani do kogo… – Zapatrzyła się w przestrzeń za oknem, ponad głową
przyjaciółki.
- Takie jest życie. Nie rozpamiętuj przeszłości, to będzie ci lżej. Radzę ci,
jedź. Bo potem będziesz żałować, że nie skorzystałaś z okazji. Kursujesz
między domem, a gabinetem, pracujesz niemal na okrągło. Należy ci się
odrobina wytchnienia i jakaś rozrywka.
- Zjazd zaczyna się w piątek i trwa do niedzieli, ale pewnie wrócę już po
pierwszym dniu – głośno myślała Natalia.
- Pędź do domu i zacznij się pakować – naciskała Magda. - Nie zapomnij
o koronkowej bieliźnie i jakiejś seksownej kreacji na wieczór…
W piątkowe popołudnie Natalia zatrzymała samochód przed budynkiem
swojej dawnej szkoły. Od razu zauważyła spore zmiany. Srebrne świerki,
które uczniowie posadzili przed laty w ,,Dniu Ziemi” były teraz ogromne i
niemal przysłaniały budynek.
Podeszła bliżej i ledwo go poznała.
Stara buda wygląda jak nowa! – zauważyła zdziwiona.
Gdy kończyła liceum, budynek był mocno zaniedbany. Teraz,
wyremontowany i znacznie rozbudowany, wprost cieszył oczy. Za szkołą
dostrzegła jeszcze nowoczesne boisko i nowiutki budynek internatu.
Kiedyś w tym miejscu była dzika łąka – przypomniała sobie z nostalgią.
Już od wiosny chętnie ją odwiedzały z koleżankami. Po lekcjach przechodziły
przez dziurę w siatce, ściągały ubrania i opalały się. Leżały w wysokiej trawie
w stanikach i stringach. Licytowały się, kto założył odważniejszą bieliznę.
Prężyły młode ciała i chichotały udając, że nie widzą podglądających je
chłopaków.
Natalia odruchowo popatrzyła w bok, w niewielką uliczkę, którą przed
laty pokonywała niemal codziennie. Na samym końcu uliczki, stąd
niewidoczny, stał jej dom. Kiedyś ,,jej”, bo od lat mieszkali w nim jacyś obcy
ludzie...
Po rozwodzie rodziców dom został szybko sprzedany, a oni się rozjechali.
Domyśliła się, że czekali z decyzją o rozstaniu, aż ona zda maturę i wyjedzie
na studia.
Na szczęście rozstali się w zgodzie. Oboje szybko założyli nowe rodziny – o
dziwo, szczęśliwe. W związkach pojawiły się nawet dzieci.
Odtąd nic już nie było takie samo. Choć była już dorosła, zawalił się cały
jej świat!
Tęskniła za dawnym życiem, ale jednocześnie miała poczucie winy.
Dowiedziała się przypadkiem, że to nie gorąca miłość, ale jej pojawienie się
na świecie było powodem ślubu rodziców. Mama miała wtedy zaledwie
osiemnaście lat, a tata niewiele więcej.
Szybki ślub bez miłości, pod presją rodziny? Pewnie tak…
Pod wpływem wspomnień Natalii zrobiło się smutno. Przez chwilę
poczuła się znowu tak zagubiona jak kiedyś, po rozstaniu rodziców.
Wytarła ostrożnie łzy, które niespodziewanie pociekły jej z oczu. Miała
ochotę zawrócić do samochodu i odjechać stąd jak najdalej.
Szybko się otrząsnęła. Czy to coś zmieni, że będzie się od nowa
zadręczać? Najwyższy czas pogodzić się z przeszłością.
Sprawdziła w lusterku makijaż, lekko przypudrowała nos.
Weszła do budynku już spokojna i opanowana.
Najpierw odnotowała swój przyjazd w sekretariacie.
- Z zakwaterowaniem? – upewniała się sekretarka sprawdzając coś na
liście. - Noclegi dla pani są zarezerwowane nie w bursie, ale w hotelu –
informowała z uśmiechem. - Łatwo znaleźć, bo to jedyny hotel w mieście.
Przed budynkiem niemal zderzyła się z rozbawioną grupą dawnych
kolegów.
- Natalka? – słyszała zewsząd. - Dobrze, że przyjechałaś!
A więc ją poznali...
- Nic się nie zmieniłaś!
- Ślicznie wyglądasz!
Obejmowały ją czyjeś ręce, ale twarze z trudem rozpoznawała.
- Nie poznajesz mnie? Baśka Nowak, teraz Głowacka. Sporo przytyłam
po trzecim dziecku, ale mąż nie narzeka – chichotała koleżanka.
- Mąż, czyli ja, Rysiek! – Kolega o posturze ciężarowca objął Natalię wpół
i podniósł jak piórko. Poczuła, jak do reszty znika jej napięcie.
- Trochę się zmieniłeś, Rychu – śmiała się rozluźniona. - Fajna z was para.
Znowu ktoś ją obejmował.
- Poznajesz? Wojtek, teraz uczę w tej szkole fizyki.
- Uczysz? – szczerze się zdziwiła. - A to niespodzianka! Kiedyś byłeś
utrapieniem wychowawcy.
Jakaś kobieta z promiennym uśmiechem wyciągała do niej ręce.
- To ja, Dominika! – wołała. - Prawda, że nic się nie zmieniłam?
- Nic a nic – potwierdziła z mieszanymi uczuciami, bo Dominiki trochę
przybyło, na oko jakieś piętnaście kilogramów. Ale uśmiech miała wciąż ten
sam.
- Matylda? – Natalia z niedowierzaniem patrzyła na zniszczoną twarz
dawnej miss szkoły.
- Poznałaś... – Dotąd smutne oczy koleżanki zalśniły radością.
- Jagoda, to ty?
Wzruszona koleżanka zalała się łzami i padła jej w ramiona. Kiedyś siedziały
w jednej ławce, ale tuż przed maturą poróżniło je jakieś głupstwo. Nawet nie
pamiętała, o co poszło.
Całą hałaśliwą grupą odprowadzili Natalię do hotelu. Po drodze każdy
mówił o sobie, ale informacji było tak wiele, że nie mogła spamiętać.
- Spotkamy się za dwie godziny! Pogadamy jeszcze! Zajmiemy ci miejsce!
– wołali jeden przez drugiego.
Nie mogła wytrzymać w hotelu i wróciła do szkoły już po godzinie.
Z nostalgią zaglądała do kolejnych klas. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Jakby
wracało jej dawne życie!
Poczuła, że wilgotnieją jej oczy.
- Miło cię widzieć, Natalko – usłyszała za plecami ciepły, męski głos i
ktoś położył jej rękę na ramieniu. Odwróciła głowę.
- Cezary? – Z trudem go poznała, chyba tylko po oryginalnych zielonych
oczach.
Kiedy widziała go ostatni raz, był pryszczaty i chudy jak patyk. Miał wzięcie
u dziewczyn tylko dlatego, że był synem znanego biznesmena i jako pierwszy
w szkole miał sportowy samochód – prezent urodzinowy od ojca na
osiemnastkę.
Teraz stał koło niej zadbany, przystojny mężczyzna, do tego świetnie ubrany.
- Cezary – powtórzyła, jakby wciąż niedowierzając.
- Pięknie wyglądasz, Natalko. – Ostrożnie przycisnął ją do piersi. - Jeszcze
wyładniałaś, jeśli to w ogóle możliwe.
- Ty też wyładniałeś – zażartowała. - Przystojniak z ciebie!
Wyraźnie się ucieszył.
- Nie odchodź – poprosił. - Załatwię kilka organizacyjnych spraw i za
chwilę tu wrócę.
Stanęła przy gablotach i cierpliwie wyszukiwała na starych fotografiach
siebie.
Dostrzegła zdjęcia z wycieczki do Krakowa, rok przed maturą. Przypomniała
sobie jak oszołomił ją wielkomiejski ruch i gwar, z jakim zachwytem patrzyła
na wielowiekowe zabytki i na rozświetlone miasto. To wtedy wymarzyła
sobie, że będzie studiować w Krakowie, a potem zwiąże z nim swoje życie...
Pomyślała o dawnych marzeniach i niespełnionych nadziejach. Trochę się
rozkleiła, musiała walczyć z cisnącymi się jej do oczu łzami.
Na szczęście do gablot podeszła rozgadana grupa znajomych. Oderwała się
od smutnych myśli i włączyła do rozmowy.
Po kwadransie wrócił Cezary i jej nie odstępował. Już nie czuła się taka
samotna w tym tłumie ludzi.
Na części oficjalnej usiadł przy niej, a potem odprowadził do hotelu, w
którym się zatrzymała. Całą drogę miło rozmawiali.
Świetny z niego facet, choć ,,nie zapowiadał się” – pomyślała z humorem.
Wieczorem była biesiada i tańce w sali bankietowej hotelu. Natalia miała
wyznaczone miejsce przy tym samym stoliku, co Cezary
- Cóż za miły przypadek! – stwierdziła zadowolona. Po jego kpiącej minie
poznała, że musiał jakoś pomóc temu ,,przypadkowi”.
Wodzirej właśnie ogłosił chwilę wspomnień. Na ekranie pojawiły się
migawki z amatorskich filmików ze szkolnych imprez, na parkiet wywołano
nawet dawne pary.
Na sali raz po raz rozlegały się głośne śmiechy, oklaski i żartobliwe
komentarze.
- Czuję się tak, jakbym znowu miała osiemnaście lat – zauważyła Natalia.
Beztrosko się śmiała, klaskała. Cezary nie spuszczał z niej zachwyconego
wzroku.
Przy sąsiednich stolikach również panował szampański nastrój.
Wspomnienia z młodych lat były widać miłe dla wszystkich.
Zespół zagrał przeboje z czasów, gdy chodzili do liceum. Zaproszono
wszystkich na parkiet.
Pierwszy taniec Natalia zatańczyła z ulubionym profesorem.
Potem zjawił się Cezary i poprosił ją do tańca. Ucieszyła się. Uwielbiała
tańczyć, a od lat prawie nie miała do tego okazji.
- Mógłbym z tobą tak tańczyć całą noc.
- Nie mam nic przeciwko, bo dobrze tańczysz. – Zerknęła mu odważnie
w oczy.
A kiedyś podpierał ściany… Naprawdę bardzo się zmienił i to na korzyść.
Jakby nie liczyć, jest teraz dwadzieścia lat starszy – przemknęło jej przez
myśl. Wolała zapomnieć, że ona również.
Tańczyli kolejny taniec przy jakiejś nastrojowej melodii. Cezary prawie nie
odrywał od niej oczu i… rąk. Najpierw nieśmiało, potem coraz mocniej
obejmował Natalię.
Kiedy ostatnio ktoś mnie tak przytulał w tańcu? – próbowała sobie
przypomnieć. To musiało być dawno temu, bo nie pamiętała.
Kiedy tak dobrze się bawiłam? – zastanawiała się znowu. - Na ślubie
koleżanki, jakieś osiem lat temu – przypomniała sobie wreszcie.
Cezary prawie jej nie odstępował. Świetnie się czuła w jego towarzystwie.
Schlebiało jej, że taki interesujący mężczyzna zwrócił uwagę właśnie na nią.
- Jesteś mężatką? – Trochę ją zaskoczył tym bezpośrednim pytaniem.
- Miałam męża, ale sobie poszedł – poinformowała go radośnie. - Na
pamiątkę zostawił mi syna.
Wcześniej wypili po lampce wina i pewnie to wpłynęło na jej nastrój i lekkie
potraktowanie przeszłości.
Idę na żywioł! – postanowiła beztrosko.
Cezary co chwilę spoglądał jej w oczy, pewnie i jego ośmieliło wypite wino.
A może jej zachowanie?
- Kiedyś marzyłem o tobie po nocach – wyznał niespodziewanie, starając
się przekrzyczeć głośną muzykę. - Miałem twoje zdjęcie pod poduszką.
- To miłe! – odkrzyknęła.
Ona marzyła w licealnych czasach o długowłosym wokaliście z modnego
zespołu. Bez przerwy słuchała jego piosenek, zdjęciami idola wytapetowała
całą ścianę w swoim pokoju, czym mocno rozgniewała rodziców, bo pokój
był świeżo po remoncie.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
Jej uśmiech Cezary wytłumaczył sobie po swojemu i znowu ją przytulił.
- ,,Być tam, zawsze tam, gdzie ty” – wyśpiewywał rozmarzony. Wkładał
w stary przebój Lady Punk tak wiele serca, że przekrzykiwał nawet wokalistę.
Zespół zagrał kolejną romantyczną piosenkę sprzed lat. Była na topie
właśnie wtedy, gdy zdawali maturę.
Cezary poprowadził ją w spokojniejsze miejsce w rogu sali. Wciąż tańczyli
przytuleni.
- Tak chciałem, żebyś była moją dziewczyną – kontynuował głośne
wyznania. - Byłem w tobie śmiertelnie zakochany!
- To dlaczego mi tego nie powiedziałeś? – Szczerze się zdziwiła.
- Byłem nieśmiały i zakompleksiony. A ty nie zwracałaś uwagi na
zakochanego szczeniaka.
Zauważyła, że Cezary nagle spoważniał.
Właśnie umilkła muzyka i wrócili do stolika. Myślała, że temat uczuć
został już zamknięty, ale się myliła.
- Szkoda, że stąd wyjechałaś, Natalko. Byłem niepocieszony! Rodzice
myśleli, że jestem chory, bo nie mogłem jeść ani spać. Przez miesiąc
prowadzali mnie do różnych specjalistów. Miałem złamane serce, choć ani
EKG, ani echo serca tego nie wykazały. Jak widać maszyny są w takich
sytuacjach zawodne – próbował żartować.
Usiłowała ukryć zaskoczenie. Naprawdę niczego się nie domyślała. W
każdym bądź razie to wyznanie mile ją połechtało.
Cezary skinął na kelnera. Na stoliku błyskawicznie pojawiły się gorące
dania i butelka czerwonego wina.
- Marzyłem, że kiedyś zostaniesz moją żoną – powrócił do wyznań.
- Nic straconego! – zażartowała.
Popatrzył na nią tymi swoimi kocimi oczami.
- Słyszycie? – zawołał ucieszony. - Natalia zgodziła się zostać moją żoną!
Wkrótce zaprosimy was na wesele!
Wszyscy zaczęli klaskać.
Niespodziewanie Cezary objął ją i pocałował w usta. Była tak zaskoczona,
że nie protestowała. Do tego pocałunek sprawił jej dziwną przyjemność.
- Zdrowie Natalki i Cezarego, przyszłej młodej pary! – zawołał któryś z
kolegów. Wszyscy wznieśli kieliszki z winem.
Natalia trochę się zaniepokoiła. Te żarty chyba zaszły za daleko...
Naprawdę nie wiedziała jak traktować deklaracje Czarka. Chyba nie mówił
poważnie?
Nie ma się czym przejmować – zawyrokowała po kolejnym łyku wina. Za
dwa dni i tak wszyscy o tym zapomną.
Nareszcie coś się u niej działo. Musi wykorzystać chwilę! Nie wiadomo,
kiedy trafi się następna okazja, żeby dobrze się bawić.
Całkiem zapomniała, jak to jest siedzieć sobie z kimś i beztrosko żartować.
Jej życie było od lat takie monotonne i unormowane, prawdę mówiąc –
nudne.
Należy mi się coś od życia! – rozgrzeszyła się odstawiając pusty kieliszek.
Znowu tańczyli przytuleni. Czarek coraz bardziej jej się podobał.
Po północy odprowadził ją do pokoju. Przystanęli przy jej drzwiach, oboje
dziwnie spięci. Natalia nerwowo bawiła się kluczem.
Cezary pochylił się ku niej i już myślała, że chce pocałować ją na pożegnanie.
Nie zrobił tego, tylko popatrzył jej w oczy.
- Mogę wejść? – zapytał. Głos miał szorstki, jakby zaschło mu w gardle.
Błyskawicznie podjęła decyzję.
- Tak.
Tę noc spędzili razem…
Rankiem po otwarciu oczu Natalia spostrzegła rozwieszony na krześle
elegancki garnitur Czarka. Z wrażenia prawie przestała oddychać.
Rany, co to było?! – myślała spanikowana. - Kochałam się z facetem,
którego ledwie znam... Chyba oszalałam!
Czarek był w łazience, słyszała dobiegający stamtąd szum prysznica.
Wyszedł odświeżony, opasany w biodrach ręcznikiem. Zbliżył się i
cmoknął ją w policzek. Na szczęście nie próbował wrócić do łóżka, bo
pewnie by zemdlała.
- Witaj, moja śliczna. – Szeroko się do niej uśmiechnął. - Zamówię dla
nas śniadanie do pokoju.
Był taki pewny siebie.
- Nie trzeba! – zaprotestowała trochę zbyt gwałtownie. - Nie jestem
głodna, zjem później – dodała starając się zapanować nad emocjami.
- Więc i ja zjem później.
Zachowywał się swobodnie, jakby nic szczególnego tej nocy między nimi nie
zaszło.
Natalia leżała nieruchomo, coraz bardziej zawstydzona, bo Cezary zrzucił
ręcznik i ubierał się na jej oczach.
- Wybacz, ale muszę teraz pojechać na godzinę do firmy – mówił
wkładając bokserki. - Potem będę już do twojej dyspozycji.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię, ale tylko spuściła wzrok. Widać
odzwyczaiła się od widoku nagiego męskiego ciała.
Odetchnęła z ulgą, gdy wyszedł i natychmiast wskoczyła pod prysznic.
To tylko seks, nic złego się nie stało – próbowała tłumaczyć się sama
przed sobą. - Jestem samotna, on też...
Gdy nie wrócił po godzinie, postanowiła wyjść i pospacerować po
mieście. Choć z daleka popatrzy na dom, w którym się wychowała – coś ją
tam ciągnęło.
W drzwiach hotelu zderzyła się z Czarkiem. Zdążył się przebrać, pachniał
dobrą wodą kolońską. Zuchwale musnął jej usta.
- Chciałaś mi uciec? – pogroził jej żartobliwie palcem. - Nic z tego,
wracamy. Zapraszam cię na śniadanie.
W hotelowej restauracji czekał już nakryty stolik. Niemal od razu
pojawiło się na nim obfite śniadanie. Powitał ich osobiście kierownik sali, a
ugrzeczniony kelner był tylko do ich dyspozycji. Było widać, że Cezary jest
tu ważnym i chyba częstym gościem.
- Natalko, może masz ochotę na coś specjalnego? – zapytał troskliwie. -
Zamówię co tylko zechcesz.
- Dziękuję. Wystarczy to, co jest.
Jadła trochę speszona, drżały jej ręce. Miała wrażenie, że wszyscy na nich
patrzą: kelnerki, wyglądający ukradkiem zza drzwi kucharz, siedzący przy
innych stolikach znajomi, którzy witali ich dziwnymi uśmiechami.
Pewnie się domyślają, co nas łączy i szepcą o tym po kątach – pomyślała
i spiekła raka.
Cezary spojrzał na nią trochę rozbawiony.
- Jeśli oni ci przeszkadzają, możemy przenieść się do pokoju.
Tylko nie to!
- Nie, zjemy tutaj. – Już panowała nad swoimi emocjami. Nie będzie robić
sensacji.
Przybliżył do niej głowę i patrzył porozumiewawczo.
- Też odniosłaś wrażenie, że jesteśmy tu główną atrakcją? – Lekko się
uśmiechnął, jakby chciał zakpić z siebie. - Nie przejmuj się i jedz.
Posłusznie jadła, z jakąś determinacją, choć kolejne kęsy rosły jej w ustach.
- Widzę, że śniadanie wychodzi ci już uszami – zażartował i lekko do niej
mrugnął. - Nie zmuszaj się, skarbie.
Z ulgą odsunęła talerzyk. Wypili jeszcze kawę, mocną i aromatyczną.
Cezary nagle spoważniał.
- Mówiąc o małżeństwie, nie żartowałem. Już czas się ustatkować, założyć
rodzinę. Co ty na to?
- Każdy powinien mieć kogoś bliskiego. – Natalia mówiła szczerze, z
głębi serca. Dobrze mu życzyła.
Obrzucił ją szybkim, jakby sondującym spojrzeniem.
- Masz teraz kogoś?
- Już nie. Jestem rozwiedziona. – Po tych słowach wzięła głęboki oddech.
Brakowało tylko, żeby dopadły ją wspomnienia o uczuciowej klęsce.
Zmieniła temat na bezpieczniejszy – zaczęła mu opowiadać o swojej pracy.
Słuchał uważnie, nawet zadał jej kilka sensownych pytań.
- Teraz pokażę ci miasto. Zobaczysz, jak wiele się tu zmieniło. Moja firma
też ma w tym spory udział – pochwalił się.
Rzeczywiście, miasteczko mocno się rozrosło i wypiękniało, na każdym
kroku widać było troskliwą rękę gospodarza.
Po południu zawiózł ją na jakąś budowę za miastem.
Na niewielkiej polanie otoczonej starymi sosnami stał obszerny dom, jeszcze
w stanie surowym. Dekarze właśnie kończyli zakładać dach.
Czarek chwilę z nimi rozmawiał, coś ustalał.
- To mój dom – zakomunikował Natalii. - Ale wkrótce może być nasz.
Żartował?
Popatrzyła na jego poważną minę. Chyba jednak nie żartował...
O matko, to on zwariował, nie ja! – myślała w popłochu.
Powinna to odkręcić, obrócić wszystko w żart.
- Czarek, ja... – zaczęła.
- Przemyśl to sobie spokojnie. To ważna decyzja i rozumiem, że musisz
mieć czas.
Nie muszę, wiem co czuję! – pomyślała.
Nie powiedziała tego głośno. Po co psuć miły nastrój.
Jutro mu powie, że to nieporozumienie. Dzisiaj się bawi!
Popołudnie i wieczór zapowiadały się ciekawie: występ kapeli, karaoke.
Zjazd absolwentów trwał w najlepsze.
Cezary też trwał u jej boku przez cały sobotni wieczór. Nie tracił pewności
siebie, jakby ją zawłaszczył. Zaczęło jej to przeszkadzać.
Przed północą spróbowała wymknąć się cichaczem, ale zaraz to
zauważył. Odprowadził ją do pokoju i chciał zostać.
- Wybacz, jestem zmęczona – wymówiła się z miną cierpiętnicy. - Do tego
rozbolała mnie głowa...
To przecież odwieczna wymówka żon! – uświadomiła sobie i miała ochotę
głośno się roześmiać.
- Też jestem zmęczony. Pójdę do siebie i od razu się położę. Spotkamy
się na śniadaniu.
Wiedziała już, że miał w hotelu apartament zarezerwowany przez jego
firmę dla przyjeżdżających kontrahentów. Nawet zapamiętała numer pokoju.
Odetchnęła z ulgą, gdy mężczyzna odszedł. Jego bezustanna obecność i
zbytnia pewność siebie zaczęły ją męczyć.
Przed snem postanowiła jeszcze sprawdzić telefon. Może są wiadomości
od Bartosza?
Szukała telefonu w torebce, potem po całym pokoju, ale nie znalazła. Miała
tylko nadzieję, że go nie zgubiła.
Pewnie wypadł mi w samochodzie Czarka – domyśliła się. To stamtąd
ostatni raz dzwoniła.
Poprosi go, żeby to sprawdził. Pewnie on i tak jeszcze nie śpi.
Podeszła pod drzwi jego pokoju i lekko zastukała. Nikt nie odpowiedział,
ale ktoś na pewno był w środku, bo zza drzwi dochodziły jakieś wesołe głosy.
Miał o tej porze gości? Trudno, wejdzie.
Widok jaki ukazał się oczom Natalii był niezwykły. W pierwszej chwili
chciała się wycofać, jednak została i patrzyła.
Cezary leżał pośrodku szerokiego łoża, między dwiema kobietami. Poznała
je: Rita i Mela, dwie największe imprezowiczki.
Niezły trójkącik – skrzywiła się ironicznie.
Jej niedawny ,,narzeczony” trzymał w ręku pojemnik ze śmietaną w aerozolu
i robił nią wzorki na nagich ciałach partnerek. Po chwili z zapałem je
zlizywał, a one piszczały i zaśmiewały się do łez.
- Szam – pan, szam – pan! – skandowały.
Czarek posłusznie sięgnął ręką w kierunku stolika, na którym stał szampan i
kieliszki. Odwrócił na chwilę głowę i wtedy zobaczył Natalię.
Znieruchomiał. Z rozmazaną na twarzy śmietaną wyglądał groteskowo.
- Dołącz do nas! – zapraszała gorąco Rita.
- Wyskakuj z ciuchów! – wtórowała jej trochę bełkotliwie Mela.
- Nie mogę, jestem uczulona na śmietanę. Na niewiernych facetów też –
tłumaczyła ze śmiechem Natalia. - Ale dziękuję, ubawiłam się po pachy!
Odwróciła się i wyszła z pokoju nie przestając chichotać. Dziwne, ale nie
czuła złości, raczej ulgę.
Wróciła do siebie i błyskawicznie się spakowała – przy okazji znalazła
telefon w kieszeni żakietu. Dosyć szaleństw. Czas wracać do Krakowa.
Na recepcji miała dyżur jej dawna koleżanka. Trochę się zdziwiła widząc
Natalię z torbą podróżną, a jeszcze bardziej, gdy ta oznajmiła, że chce
uregulować rachunek.
- Czarek ci nie mówił? Już opłacił wszystkie pokoje. W ogóle za wszystko
zapłacił, to jego firma sponsorowała zjazd. Stać go! Poza tym dostał niezły
rabat, bo hotel należy do jego rodziny.
- Nie wiedziałam.
- Zostań jeszcze. Niedziela nieźle się zapowiada, a pokoje są
zarezerwowane do jutra. Zresztą, ty możesz zostać jak długo zechcesz. Jesteś
tu na specjalnych prawach.
- Nie rozumiem.
- Nie bądź taka skromna! Poderwać milionera, no-no... W mieście aż
huczy! Sprzątnęłaś dziewczynom sprzed nosa najlepszą partię. Podobno
wkrótce bierzecie ślub?
- To plotki – oznajmiła ze spokojem Natalia.
Pożegnała się i podeszła do samochodu. Na szczęście tego wieczoru nie piła
alkoholu. Za dwie godziny będzie już w domu.
Niezłe zakończenie – pomyślała z humorem.
Już ruszała, gdy z hotelu wybiegł Cezary. Zagrodził jej drogę.
- Natalia, zaczekaj! To nie tak, jak myślisz!
Była ciekawa jego tłumaczeń, więc lekko opuściła szybę.
- One same do mnie przyszły, naprawdę ich nie zapraszałem. A że trochę
wypiłem... To się więcej nie powtórzy!
- Nie musisz się tłumaczyć – powiedziała spokojnie. - Właściwie nic mnie
to nie obchodzi. Możesz robić, co zechcesz.
- Inne kobiety nic dla mnie nie znaczą, to był tylko seks – tłumaczył
gorliwie. - Tylko ty się liczysz, Natalko. I to ty zostaniesz moją żoną.
Teraz ją zdenerwował.
- Nie zostanę – warknęła. - Odczep się ode mnie.
- Proszę, wybacz mi! – Cezary nagle zmienił ton. - Naprawdę przez te
wszystkie lata o tobie myślałem.
- Rany, ty chyba masz źle pod sufitem!
Nie ustępował, próbował otworzyć drzwi jej samochodu.
- Ludzie, ten pan mnie napastuje! – zawołała niezbyt głośno.
- Ciiicho. Tu wszyscy mnie znają, narobisz mi wstydu.
Natalia już nie bawiła się w ceregiele.
- Sam się o to prosisz. Chcę tylko, żebyś pozwolił mi odjechać i na zawsze
zniknął z mojego życia. Wynocha!
Miała tego dosyć. Jeszcze chwila i naprawdę zacznie wrzeszczeć.
Chyba to zrozumiał, bo odsunął się przestraszony. Wykorzystała moment i
powoli ruszyła.
- Będziesz tego żałowała! – usłyszała jeszcze.
- Nie sądzę – mruknęła i mocniej nacisnęła pedał gazu.
Szybko opuściła miasteczko. O tej porze nowa dwupasmówka była
prawie pusta, świetnie się jechało. Z niepokojem spoglądała w lusterko
wsteczne. Nie wiadomo, co jeszcze strzeli do głowy Cezaremu. Pił tego
wieczoru i nie powinien siadać za kierownicą.
Mimo wszystko nie życzyła mu źle – może z powodu tej chwili zapomnienia,
a może dlatego, że przez parę godzin czuła się taka młoda i beztroska.
Już po kwadransie ochłonęła i pokpiwała sama z siebie.
Spotkać faceta po dwudziestu latach, wylądować z nim w łóżku i niemal
się zaręczyć? Całkiem mi odbiło! – komentowała z humorem. - Wróciły nie
tylko wspomnienia z dawnych lat, ale i dawny rozum. Mam nadzieję, że to
chwilowe...
Przypomniała sobie, jak kiedyś się oburzała, gdy jej mama mówiła, że
,,pełnoletnia to jeszcze nie znaczy pełna rozumu” i głośno się roześmiała.
Napięcie opadło.
Po godzinie była w domu. Szybko się rozebrała i prawie natychmiast
zasnęła.
Dopiero rano wskoczyła pod prysznic. W cieplutkich strumieniach wody
podsumowała dwa ostatnie dni.
Zachowuję się jak zdesperowana singielka – oceniła ze skruchą.
W jej życiu długo nie było żadnego mężczyzny. I nagle ta historia z Adamem,
a teraz z Czarkiem... A wydawało jej się, że jest taka rozsądna i dojrzała.
W poniedziałek specjalnie przyszła do pracy kwadrans wcześniej.
- Jak było na zjeździe? – dopytywała się Magda. - Opowiadaj.
Natalia poczuła, że zaróżowiły się jej policzki.
- Wstyd się przyznać, ale narozrabiałam.
- Ty i rozrabianie. – W głosie przyjaciółki było zwątpienie. - Jeszcze
uwierzę.
- Oj, zdziwisz się...
- Nareszcie coś się u ciebie działo? – zaciekawiła się Magda.
Natalia opowiedziała jej całą historię, prawie ze wszystkimi szczegółami.
Przyjaciółka niemal skręcała się ze śmiechu.
- O kurczę, rzeczywiście narozrabiałaś. Dobrze, że to nie Las Vegas, bo
pewnie wróciłabyś do domu jako mężatka. Do tego byłabyś żoną milionera!
Niby taka skromnisia, a tu proszę…
Natalii udzielił się szampański nastrój przyjaciółki.
- Chyba mam jakąś skazę genetyczną – chichotała. - Nie potrafię znaleźć
normalnego faceta!
- To zupełnie jak ja – przyznała Magda. Ze śmiechu aż dostała czkawki.
Po chwili trochę spoważniała.
- Nie dziw się temu Czarkowi. Byłaś jego pierwszą, a do tego niespełnioną
miłością. Wyobraź sobie, jak się biedaczek czuł, gdy jego marzenia sprzed
dwudziestu lat wreszcie się spełniły. Pewnie dlatego mu odbiło. No, przestań
już się na niego gniewać. Dowartościował cię, dopieścił i tylko to się liczy.
Natalia wzięła sobie do serca radę przyjaciółki.
- To było jednorazowe szaleństwo – podsumowała spokojnie. - Wracam
do swojego nudnego, unormowanego życia. Nie jest wcale takie złe.
Cezary jeszcze kilkakrotnie do niej dzwonił, ale nie odbierała telefonu. Bo
i po co? Pewnie szybko mu przejdzie.
Miała rację. Gdzieś po tygodniu przysłał SMS:
,,Chyba się zagalopowałem, Natalko. Przyjmij przeprosiny.”
Oboje trochę się zagalopowaliśmy – pomyślała rozbawiona.
Wystukała odpowiedź:
,,Przeprosiny przyjęte. Ale to niczego nie zmienia. Żegnaj.”
Tak czy siak – była współwinna.
Po chwili jeszcze napisał:
,,Naprawdę cudownie było Cię spotkać. Pierwsza miłość zawsze będzie wyjątkowa.
Nigdy Cię nie zapomnę! Dziękuję za te dwa niezwykłe dni...”
Nawet trochę się wzruszyła.
Tunel w pamięci
Kraków, marzec 2015
Robert czuł się coraz gorzej. Od jakiegoś czasu żył jak w pełnym lęków i
koszmarów śnie.
By uniknąć spotkania z ludźmi, wychodził z domu tylko nocą. Nie miał
ochoty nikogo widzieć, z nikim rozmawiać.
Zresztą, nie musiał nic mówić. Wdzierali się do jego głowy i kradli jego myśli.
Każdy mógł je poznać. Wkrótce będą wiedzieć o nim wszystko, poznają jego
tajemnice…
Nie myśleć, nie myśleć – powtarzał jak mantrę.
Niestety, myśli kłębiły się w jego głowie – jak oślizgłe, jadowite węże. Złe
myśli i złe wspomnienia. Koszmary i urojenia. Mijały, gdy brał leki.
Czy dzisiaj brał leki? – Nie mógł sobie przypomnieć.
W domu też się izolował. Przebywał głównie na strychu rodzinnej willi,
gdzie mieściła się przestronna pracownia malarska. Założona jeszcze przez
jego dziadka, po latach stała się miejscem twórczych zmagań ojca, a po jego
śmierci – Roberta.
Od rana nie opuścił pracowni, choć było już popołudnie. Siedział
nieruchomo w fotelu, tylko jego oczy błądziły po rozrzuconych na podłodze
pędzlach i paletach z zaschniętymi resztkami farb. W końcu zatrzymały się
na zagruntowanym płótnie, które od wielu miesięcy czekało na wenę
twórczą.
Zdrętwiało mu całe ciało. W gardle czuł nieprzyjemną suchość, nie udawało
mu się nawet przełknąć śliny.
Wszedł do łazienki i napił się wody prosto z kranu. Z odbicia w lustrze
patrzyły na niego udręczone, jakby trawione gorączką oczy.
Odgarnął z twarzy i przeczesał wilgotną dłonią czarne, sięgające do ramion
włosy.
- Wyglądają jak skrzydła kruka – powiedział sam do siebie, prawie
bezgłośnie.
Z powrotem zajął miejsce w fotelu. Ukrył twarz w dłoniach i tak
znieruchomiał.
Zza drzwi dobiegł go zdenerwowany głos matki.
- Robert, zejdź do jadalni. Zaraz będzie obiad.
Mocniej wtulił się w fotel. Nie zamierzał nigdzie się stąd ruszać.
Usłyszał stukanie do drzwi i zatroskany głos matki. Wciąż jeszcze stała
pod drzwiami?
- Musisz coś zjeść, synu. Zrobiłam eskalopki, które tak lubisz – kusiła.
Po kilku minutach znowu usłyszał jej ciężkie kroki i sapanie za drzwiami.
- Otwórz i weź ode mnie tacę – prosiła. - Ciężko mi.
Znał ją. W końcu zostawi tacę pod drzwiami i odejdzie.
Jednak nie odeszła. Dobiegł go jej jękliwy głos:
- Już nie daję rady. Mój Boże, co robić…
Zatkał rękami uszy. Irytowała go coraz bardziej.
Nie otworzy jej. Nikomu nie otworzy.
Chciał być sam. Bez krytycznych spojrzeń, bez osądu innych ludzi!
Szczególnie ojca i tego przemądrzałego młodego kuzyna.
Zresztą, matka nie odróżniała się od nich. Mówiła niewiele, ale patrzyła na
niego z takim bólem, że nie mógł tego znieść. To dlatego nie chciał jej
widzieć.
Najgorszy był ojciec. Wciąż go oceniał i krytykował, krytykował…
Zawiedzione spojrzenie ojca towarzyszyło mu wszędzie. Teraz też je czuł.
Przecież ojca już nie ma – przypomniał sobie. - Miał ciężki zawał. Nie
żyje…
Już nigdy nie usłyszy jego krytycznych słów, nie poczuje na sobie
zawiedzionego spojrzenia.
Nie chciał widzieć nikogo. Unikał ludzi.
Obserwowali go, śledzili każdy jego ruch. Był pewien, że nie są to urojenia.
Dopiero po kwadransie ostrożnie otworzył drzwi i sięgnął po zostawioną
tacę. Kątem oka zauważył matkę. Stała u szczytu schodów – dokładnie tam,
gdzie ostatni raz widział dziadka.
Jak wtedy miał ochotę podbiec i…
Właściwie co się wtedy stało? Znowu ten czarny tunel w pamięci…
Może kiedyś tunel, który połyka wszystko, zmieni się w taki przeźroczysty, przejrzysty?
Światło dotrze do każdego zakamarka.
Wtedy on wejdzie i sprawdzi tunel – aż do końca.
Wmusił w siebie parę kęsów zimnego obiadu, jedynie sok wypił
łapczywie, do ostatniej kropli. Poczuł w żołądku jakąś bolesną falę, aż się
skulił.
Po chwili skurcz minął na tyle, że mógł wystawić tacę za próg.
Znowu zagłębił się w fotelu. Zapatrzył się w chmury widoczne za szybą
okna dachowego, które doświetlało pracownię. Zauważył krążące wysoko
stado ptaków.
Od dawna lubił obserwować latające ptaki. Kiedyś godzinami patrzył na
nie zza okien szpitala, gdzie diagnozowano go i próbowano leczyć. Pewnie
dlatego latające ptaki kojarzyły mu się z wolnością.
Jeden z ptaków odłączył się od stada, zatoczył łuk i przeleciał tuż nad
świetlikiem. Może chciał wylądować na płaskiej części dachu, ale się
rozmyślił?
Wybrał wolność w przestworzach – pomyślał Robert. - Latanie musi być
bardzo przyjemne. To taki stan zauroczenia przestrzenią i wysokością…
On też chciałby oderwać się od wszystkiego i poszybować jak ptak – z dala
od krytycznych uwag ludzi i ich złych spojrzeń.
Niepotrzebnie pomyślał o innych ludziach. Wróciło napięcie.
Przymknął oczy i znowu zamarł nieruchomo w fotelu.
Starał się nie poruszyć w obawie, że obudzi prześladujący go GŁOS.
Dobiegał zza pleców, a może zza ściany... Znowu będzie go dręczył i
upokarzał.
Nie słyszał go tylko wtedy, gdy siedział bez ruchu.
Próbował sobie przypomnieć, kiedy pojawił się GŁOS.
To było niedawno. Zaraz po tej wizycie…
Wieczorem przyszedł do ich domu jakiś chłopak. Twierdził, że jest kimś
z dalszej rodziny, ze strony ojca.
- Karol, wnuk Leona Łubnickiego – przedstawił się z uśmiechem.
Matka przyjęła gościa ciepło. Nakarmiła, zapytała jak długo zostanie. Ojciec
zaczął wypytywać o koneksje rodzinne.
Robert ledwo się przywitał z kuzynem. Z daleka, nawet nie podał mu ręki.
Niestety, chłopak się nie zraził, próbował nawiązać bliższe relacje.
- Mój dziadek i twój dziadek byli braćmi – tłumaczył Robertowi. - Mój
dawno temu wyjechał na Śląsk za pracą. Zginął w jakimś zawale w kopalni,
nawet go nie pamiętam.
Chłopak rozgadał się.
- Z rodziców nie jestem dumny. Ojciec pił na umór, odkąd zamknęli
kopalnię, w której pracował. Wkrótce zaczęła mu towarzyszyć matka…
Przepili całą odprawę, potem telewizor i swoje obrączki. Zniknął nawet
laptop, który dostałem jako nagrodę w konkursie plastycznym. W końcu
zapili się oboje. Zostałem sam.
Po kolacji kuzyn wyjął jakieś rysunki i akwarele ze zniszczonej papierowej
teczki. Zainteresowały ojca.
- Widzę przebłyski talentu, ale musisz się jeszcze dużo nauczyć – ocenił.
- Dostrzegam wpływ Wyspiańskiego, Mehoffera. Dam ci radę: nie próbuj
naśladować innych, szukaj własnej drogi.
Gość czuł się coraz pewniej. Rozglądał się po domu, co nie spodobało
się Robertowi.
W końcu nieproszony wszedł do pracowni i zaczął oglądać jego obrazy.
- Co o nich myślisz? – zapytał ojciec, który pojawił się w drzwiach.
- Szczerze? Mierne malunki, jakieś takie mdłe. Czyje to?
Ojciec wycofał się bez słowa.
Robert poczuł się jak robak, na którego ktoś nadepnął. Naprawdę czuł,
że coś w nim pęka, a z wnętrza wypływa obrzydliwa, lepka maź.
- Niczyje… – wyszeptał.
Potem przed jego oczami pojawiła się mgła. Przez nią widział tylko kontury
tamtego chłopaka.
Ręce same się zaciskają… Ktoś charczy, ale to nie on.
Słyszy tylko swój oddech – szybki, niespokojny. Potem nastała cisza…
Zapadł w jakiś dziwny stan. Stracił poczucie czasu i miejsca.
To było coś jak koszmar senny. Budzisz się, ale jesteś jeszcze niezdolny do
postrzegania rzeczywistości. Jakaś cząstka ciebie wciąż tkwi w koszmarze.
- A może to dzieje się na jawie? – Robertowi wydawało się, że zadał
pytanie głośno, ale tylko poruszał ustami.
Usłyszał krzyk matki.
- Coś ty zrobił, synu?!
Dopiero teraz zauważył rodziców. Nie spoglądali w jego stronę – jakby go
tu nie było. Wpatrywali się w jedno miejsce na podłodze.
Twarz ojca była blada, jakby odpłynęła z niej cała krew.
- Wiedziałem, że kiedyś to się stanie – mówił cicho. - Że znowu przemówi
zła krew. Ostrzegałem cię, Janeczko...
Przerażeni pochylali się nad kimś leżącym na podłodze.
Ojciec przyklęknął. Sprawdzał puls, szukał śladów życia.
Po chwili wstał.
- On miał najwyżej dwadzieścia lat. Pewnie ktoś na niego czeka…
- Mówił, że jest sam. Rodzice to jakaś patologia była, zachlali się. – Głos
matki dobiegał do Roberta jakby z oddali, choć stała zaledwie dwa metry od
niego.
- Czyli, nikt nie będzie go szukał…
Ojciec wbił wzrok w żonę, potem w syna. Ten patrzył gdzieś w przestrzeń,
jakby jego to wszystko nie dotyczyło.
- Robert musi przyjąć odpowiedzialność za swoje czyny. – To znowu głos
ojca.
Matka ciężko opadła na krzesło, objęła dłońmi głowę.
- On jest chory!
- To będą go leczyć.
- Albo go zamkną, może już na zawsze! – Matka wciąż obejmowała głowę
rękami, teraz kiwała się jak dziecko z chorobą sierocą.
- Chroniąc go, robimy mu krzywdę. Musimy to zgłosić.
- Nie chcę o tym słyszeć – łkała żałośnie matka. Wydawało się, że nie
udźwignie tego, co się wydarzyło.
- Zbagatelizowaliśmy sprawę, gdy zepchnął ze schodów dziadka.
- Uznano to za wypadek!
- Przecież znaliśmy prawdę…
Ojciec przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Przenosił wzrok z syna na
żonę, która cała się trzęsła. Przekierował jej uwagę na siebie.
- Problem można rozwiązać – powiedział z dziwnym spokojem. -
Ukryjemy ciało. Trzeba przenieść je do szopy w ogrodzie. Pomożesz mi?
Kiwnęła głową. Wyszeptała jeszcze, że ziemia w szopie może być twarda.
Podnieśli bezwładne ciało z podłogi. Powoli schodzili ze schodów.
- Zaskakująco lekki – mruknął ojciec.
Zatrzymali się dopiero przy drzwiach prowadzących z salonu do ogrodu.
Ojciec wytarł rękawem spływający z czoła pot. Oddychał ciężko, chrapliwie.
Robert stał bez ruchu u szczytu schodów i obserwował w milczeniu
upiorny pochód.
Ruszył na dół dopiero, gdy zniknęli w ciemnym ogrodzie. Z każdym krokiem
wiedział coraz więcej. Zatrzymał się, pochylił głowę i z uwagą patrzył na
swoje ręce.
W głowie miał chaos – natłok myśli, obrazów. Co było prawdą, a co
urojeniami?
Nagle wszystko zniknęło, w pamięci pozostał czarny tunel.
Usłyszał rozmowę wracających rodziców.
- Jeszcze możemy się wycofać, Janeczko.
- Nie, błagam! Nie zrobimy tego jedynemu dziecku.
Robert stał cichy, skupiony i przyglądał się im.
Ojciec szedł przez salon. Poruszał się powoli, zgarbiony – jakby wciąż
dźwigał jakiś ciężar.
Zatrzymał się i przycisnął dłonie do piersi. Oddychał z trudem.
Trzęsącymi rękami sięgnął po leżącą na stole teczkę z rysunkami kuzyna.
Ruszył z nią do kominka.
- Nie może pozostać po nich ślad – powiedział cicho.
Palił rysunki jeden po drugim. Patrzył, jak płoną.
Na koniec umieścił w ogniu zniszczoną papierową teczkę.
Robert nie chciał wiedzieć, co stało się z kuzynem. Nigdy o niego nie
pytał.
Pojawił się i zniknął. Nie wiadomo, gdzie się podział – to wszystko.
Może zupełnie nic się nie stało?
Następnego dnia pojawił się ten GŁOS. Do złudzenia przypominał głos
chłopaka, który zniknął.
Teraz to nie chłopak, ale GŁOS oceniał Roberta. Oceniał i krytykował,
krytykował...
To było nie do zniesienia!
W końcu Robert przestał malować.
Rok później
Robertowi śniło się, że jest w jakiejś galerii sztuki.
Wchodziło się do niej nie przez drzwi, ale przez ciasny właz. Ledwo zdołał
unieść ciężką pokrywę i dostać się do środka.
Pierwsza z wystawowych sali była przeładowana obrazami. Było ich
mnóstwo, niemal całkowicie pokrywały ścianę, a ktoś jeszcze wieszał kolejne.
Zlewały się w jego głowie, ten natłok męczył go.
Przeszedł do drugiej sali.
Tu wystawiono tylko jeden obraz – Autoportret z pamięcią w tle. Przykuł jego
wzrok.
Przystanął przy nim i długo napawał się jego pięknem…
Było kilka minut po szóstej, gdy się obudził.
Obraz ze snu wciąż tkwił w jego głowie. Widział każdy szczegół!
Powoli usiadł na łóżku.
Nagle do niego dotarło, że to wizja dzieła, które dopiero namaluje. Stworzył
ją jego mózg, niemoc twórcza minęła!
To on był autorem obrazu ze snu.
Był? Raczej będzie. Wkrótce go namaluje.
- To będzie arcydzieło – przekonywał głośno sam siebie.
Przeniesie na płótno swoje uczucia i emocje. Lęki. Cierpienie. Samotność i
zagubienie.
W ten sposób się od nich uwolni! Pozostaną na płótnie, a znikną z jego
głowy…
Kilka razy okrążył pracownię, zanim stanął przy sztalugach.
Zagruntowane płótno tkwiło na nich od wielu miesięcy.
Podniecony wyciskał farby na paletę.
Dłonie długo odmawiały mu posłuszeństwa. Nadgarstek i palce były
sztywne, nie chciały go słuchać.
- Przecież nie to chciałem namalować! – krzyczał zirytowany po każdym
ruchu pędzla.
Jakby w odpowiedzi usłyszał GŁOS.
- Oj, Robert, Robert. Znowu wziąłeś się za malowanie? To chyba zły
pomysł. Coś kiepsko ci idzie.
- Wróciłeś, żeby mnie prześladować?
- Sam się napraszasz. Cierpisz na własne życzenie. Pacykarz, który wierzy
w swoją wyjątkowość – chichotał GŁOS.
- Chcesz mnie upokorzyć?
- Skądże, odradzam ci tylko malowanie. Zamiast udawać artystę, zajmij
się czymś innym. Może malowaniem ścian? Praca pożyteczna i można sporo
zarobić.
- Zamilknij wreszcie! – wrzasnął Robert. - Przeszkadzasz mi, nie mogę
się skupić.
Rzucił paletę pod nogi. Podskoczyła, a potem przylepiła się do podłogi.
Zaczął nerwowo krążyć wzdłuż ścian pracowni. Co chwilę ostrożnie zerkał
przez ramię. Może w końcu przyłapie GŁOS …
Wciąż panowała cisza.
Zatrzymał się i uważnie oglądał umazane farbami dłonie.
- Co, boisz się mi pokazać? – mruczał pod nosem. - Pewnie już wiesz, że
mógłbym cię usunąć bez najmniejszego problemu!
Ale go poniosło.
Podniósł paletę i wycisnął na nią farbę.
- Czarna. Jak tunel w mojej pamięci… Pojawia się i znika. Tak jak ty…
Zaczął malować.
Niestety, po kilku ruchach pędzla znowu usłyszał GŁOS. Był niski, twardy
– teraz przypominał głos ojca.
- To ma być świadectwo twojego kunsztu i niezwykłego talentu? Sam
widzisz, że jesteś artystycznym zerem. Marnujesz tylko farby.
Robert ukrył twarz w dłoniach.
- Daj mi pracować – wyszeptał błagalnie. - Musisz mnie tak dręczyć?
- O, jaki wrażliwy. Krytyka boli? – drwił z niego GŁOS.
- Nie pozwolę się lekceważyć!
- A może krytyką chcę zmusić cię do większego wysiłku? Zamiast jęczeć,
pokaż na co cię stać. Udowodnij, że nie mam racji! – Tym razem GŁOS
brzmiał inaczej, nie było w nim drwiny.
Robert chwycił paletę i dopadł do sztalug.
Każdym ruchem pędzla przelewał na płótno swoją rozpacz, ból istnienia.
Zagruntowane płótno powoli wypełniało się barwami i kształtami.
Może sprawiała to perspektywa, a może gra świateł – ciemnobrunatne tło
było jak ogromny tunel. Wydawało się, że wsysa kredowo bladą twarz z
udręczonymi oczami i ustami, które zdawały się krzyczeć.
- Jeszcze węże. Wszędzie oślizgłe węże… – mówił prawie bezgłośnie.
Nie przestawał malować, choć bolały go wszystkie mięśnie, a dłonie
całkiem zdrętwiały. Właściwie wcale nie opuszczał pracowni. (…)
Za oknami była już wiosna, ale Robert o tym nie wiedział. Nie zauważył
nawet, że wielki kasztanowiec za oknem okrył się zielenią i białymi kwiatami.
Patrzył na gotowy autoportret. Biła z niego jakaś tragiczna siła.
- Tym obrazem zacznę drogę ku sławie – mówił sam do siebie. - Jest
doskonały.
Rozpierała go duma.
Po chwili odezwał się GŁOS.
- Muszę cię pochwalić, stary. Przyznaję, że obraz jest bardzo dobry.
Naprawdę mnie zaskoczyłeś.
Robert wodził po pracowni spojrzeniem zwycięzcy. Po raz pierwszy został
doceniony.
- Świat się na mnie pozna! – wykrzyczał radośnie.