EDUARDOMNDOZA
kot wEduardo M
endoza
WALKA Do Madrytu na prośbę pewnego arystokraty przyjeżdża znawca historii sztuki Anthony Whitelands. Szczycący się nienagannymi manierami Anglik ma za zadanie wycenić jeden z obrazów znajdujących się w kolekcji nobliwej rodziny. Nieoczekiwanie odkrywa, że ukrywane w�piwnicy dzieło to nieznany akt Velazqueza…
Szybko okazuje się, że obraz kryje niejedną tajemnicę.
P R E M I O P L A N E T ANAJWIĘKSZA HISZPAŃSK A NAGRODA LITER ACK A
P R E M I O P L A N E TA
2 0 1 0
kotw
WALK
A Walka kotów to najwybitniejsza powieść uwielbianego na całym świecie hiszpańskiego pisarza Eduardo Mendozy. Książka została wyróżniona prestiżową nagrodą PRIO PLT NOL.
Cena detal. 34,90 zł
Mendoza_Walka kotow.indd 2Mendoza_Walka kotow.indd 2 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
tłumaczenieMarzena Chrobak
Kraków 2012
Walkakotów
MendozaEduardo
Mendoza_Walka kotow.indd 3Mendoza_Walka kotow.indd 3 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2012
Druk: Rzeszowskie Zakłady Grafi czne S.A., Zaczernie
Tytuł oryginału
Riña de gatos. Madrid 1936
Copyright © Eduardo Mendoza 2010
Copyright © for the translation by Marzena Chrobak 2012
Fotografi a na pierwszej stronie okładki
EFE
Projekt okładki
Sabrina Rinaldi/Departamento de Diseño, División Editorial del Grupo Planeta
Fotografi a autora na czwartej stronie okładki
© Juan Tomás
Adaptacja oryginalnego projektu okładki
Paweł Bator
Opieka redakcyjna
Anna Pasieka-Blycharz
Ewa Polańska
Adiustacja
Anna Szulczyńska
Korekta
Ewa Polańska
Opracowanie typografi czne
Jan Krzysztofi ak
Łamanie
Irena Jagocha
ISBN 978-83-240-2275-5
Mendoza_Walka kotow.indd 4Mendoza_Walka kotow.indd 4 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
Rosa była u mego boku
i dla niej jest ta przypowieść.
Mendoza_Walka kotow.indd 5Mendoza_Walka kotow.indd 5 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
Mendoza_Walka kotow.indd 6Mendoza_Walka kotow.indd 6 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
Przynależy do dziwnej kondycji ludzkiej,
że każde życie mogło być inne, niż było.
José Ortega y Gasset, Velázquez
Mendoza_Walka kotow.indd 7Mendoza_Walka kotow.indd 7 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
Mendoza_Walka kotow.indd 8Mendoza_Walka kotow.indd 8 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
114 marca 1936 roku
Kochana Catherine,
wkrótce po przekroczeniu granicy i uporaniu się z uciąż-
liwymi formalnościami celnymi zasnąłem, ukołysany jedno-
stajnym, miarowym ruchem pociągu, gdyż noc spędziłem
bezsennie, przytłoczony warstwą problemów, lęków i udręk
wypływających z naszego burzliwego związku. Za oknem wi-
działem tylko ciemność nocy i własną twarz odbitą w szkle:
wizerunek człowieka wzburzonego i targanego niepokojem.
Świt nie przyniósł ulgi, jaka zwykle towarzyszy zapowiedzi
nowego dnia. Niebo wciąż zasnuwały chmury, a bladość sła-
bego słońca uwydatniała pustkę i smutek pejzażu zewnętrz-
nego i pejzażu mojego własnego ducha. W takich okolicznoś-
ciach, na skraju łez, zapadłem wreszcie w sen. Gdy otworzyłem
oczy, wszystko uległo zmianie. Rozpalone słońce błyszczało
na niebie bezkresnym, intensywnie błękitnym, ledwie muś-
niętym niewielkimi obłokami barwy oślepiającej bieli. Pociąg
mknął przez pozbawioną upraw kastylijską Mesetę. Nareszcie
Hiszpania!
Mendoza_Walka kotow.indd 9Mendoza_Walka kotow.indd 9 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
10
Och, Catherine, moja uwielbiana Catherine, gdybyś mog-
ła zobaczyć ten wspaniały spektakl, zrozumiałabyś stan du-
cha, w jakim do Ciebie piszę! Bowiem nie jest to wyłącznie
zjawisko geografi czne ani zwykła zmiana krajobrazu, lecz coś
więcej, coś wzniosłego. W Anglii, podobnie jak w północnej
Francji, przez którą właśnie przejechałem, okolica jest zielo-
na, pola są urodzajne, drzewa są wysokie, lecz niebo jest niskie,
szare i wilgotne, atmosfera jest ponura. Tu natomiast ziemia
jest jałowa, pola, suche i spękane, wydają tylko zwiędłe chasz-
cze, lecz niebo jest nieskończone, a światło – heroiczne. W na-
szym kraju chodzimy zawsze z opuszczoną głową i ze wzro-
kiem wbitym w ziemię, przygnębieni; tutaj, gdzie ziemia nic
nie oferuje w darze, ludzie kroczą z podniesioną głową, wpa-
trując się w horyzont. To ziemia przemocy, namiętności, wiel-
kich czynów jednostek. Nie takich jak my, wprzęgnięci w jarz-
mo naszej ciasnej moralności i drobiazgowych konwenansów
społecznych.
Oto jak widzę teraz nasz związek, kochana Catherine: pluga-
we cudzołóstwo usiane intrygami, wątpliwościami i wyrzutami
sumienia. Podczas jego trwania (dwa lata, może trzy?) ani ty,
ani ja nie mieliśmy ani minuty spokoju czy radości. Zanurze-
ni w małości naszego przeciętnego klimatu moralnego nie by-
liśmy w stanie tego dostrzec, wydawało nam się czymś nie do
przezwyciężenia, czymś, co musimy cierpieć, gdyż na to skazał
nas los. Lecz nadszedł moment wyzwolenia, a fakt ten objawiło
nam słońce Hiszpanii.
Żegnaj, ukochana Catherine, zwracam Ci wolność, pogodę
ducha i zdolność korzystania z życia, do której masz pełne pra-
wo z racji młodości, piękności, inteligencji. A ja także, samot-
ny, lecz pocieszony słodkim wspomnieniem naszych uścisków,
ognistych, choć niestosownych, postaram się wrócić na ścieżkę
spokoju i mądrości.
Mendoza_Walka kotow.indd 10Mendoza_Walka kotow.indd 10 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
11
PS Nie sądzę, byś powinna zasmucać Twego męża wyzna-
niem naszej przygody. Wiem, jak bardzo zabolałaby go wieść
o zdradzie przyjaźni sięgającej szczęśliwych dni w Cambridge.
Nie mówiąc o szczerej miłości, jaką do Ciebie żywi.
Zawsze Twój
Anthony
– Inglis?
Pytanie sprawiło, że się wzdrygnął. Pogrążony w redakcji listu
nie zwracał uwagi na obecność innych podróżnych w przedzia-
le. Od Calais jedynym jego kompanem był lakoniczny francu-
ski dżentelmen, z którym zamienił kilka słów powitania na po-
czątku podróży i kilka pożegnania, gdy ów wysiadał w Bilbao;
resztę podróży Francuz przespał twardo jak suseł, a po jego
odejściu Anglik poszedł w jego ślady. Nowi pasażerowie wsia-
dali na kolejnych stacjach. Obok Anthony’ego, niczym próbka
garstki podróżnych z komedii obyczajowej, siedzieli teraz ramię
w ramię: wiejski ksiądz w podeszłym wieku, młoda dziewoja
o hożym, plebejskim wyglądzie oraz osobnik, który zagadnął
Anthony’ego, mężczyzna nieokreślonego wieku i stanu, z wy-
goloną głową i gęstym, republikańskim wąsem. Ksiądz miał
z sobą drewnianą walizkę średniej wielkości, dziewoja – pę-
katy tobół, a ostatni pasażer – dwie pokaźne walizy z czarnej
skóry.
– Ja nie mówię po angielsku, wie pan? – ciągnął ów, uznając,
że współpasażer odpowiedział twierdząco na pierwsze pyta-
nie. – Ja no Inglis. Ja Hispanis. Pan Inglis, ja Hispanis. Hiszpa-
nia bardzo inna od Anglia. Diff erent. Hiszpania słońce, byki,
gitary, wino. Everibodi olé. Anglia no słońce, no byki, no we-
soło. Everibodi kaput.
Zamilkł na chwilkę, by dać Anglikowi czas na przyswojenie
swej teorii socjologicznej, po czym dodał:
Mendoza_Walka kotow.indd 11Mendoza_Walka kotow.indd 11 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
12
– W Anglii król. W Hiszpanii no król. Kiedyś król. Alfons XIII.
Teraz nie ma króla. Skończyło się. Teraz republika. Prezydent:
Niceto Alcalá Zamora. Wybory. Rządził Lerroux, teraz Azaña.
Partie polityczne, ile dusza zapragnie, wszystkie do niczego.
Politycy, za grosz wstydu. Everibodi łajdaki.
Anglik zdjął okulary, wytarł je chusteczką, której rąbek wy-
stawał z górnej kieszonki marynarki, i skorzystał z pauzy, by
wyjrzeć przez okno. Na ziemi koloru ochry ciągnącej się, do-
kąd wzrok sięgał, nie rosło ani jedno drzewo. W dali zobaczył
muła, którego dosiadał po kobiecemu chłop w kapocie i kape-
luszu z rondem podniesionym z jednej strony. Bóg jeden wie,
skąd i dokąd podąża, pomyślał, po czym odwrócił się do swego
rozmówcy z surową miną, przybierając wyraz twarzy wskazu-
jący na brak ochoty na pogawędkę.
– Śledzę na bieżąco zmiany zachodzące w hiszpańskiej po-
lityce – powiedział zimno. – Jednakże jako cudzoziemiec nie
czuję się uprawniony do tego, by wtrącać się w wewnętrz-
ne sprawy pańskiego kraju ani też by wydawać opinie w tym
względzie.
– Tu nikt się nikogo nie czepia, señor – stwierdził gadatliwy
podróżny, nieco rozczarowany poziomem znajomości kastylij-
skiego, jaki zaprezentował Anglik. – Tego by jeszcze brakowa-
ło. Ja tylko chciałem wprowadzić pana trochę w temat. Nawet
jak ktoś jest gdzieś przejazdem, nie zaszkodzi wiedzieć, z kim
się ma do czynienia, jakby doszło co do czego. Weźmy na ten
przykład: przyjechałem do Anglii po coś tam i zachciało mi się
obrazić króla. I co się dzieje? Pakują mnie do ciupy. Normal-
ne. A tu to samo, tyle że na odwrót. Bo wszystko się zmieniło.
Nie widać tego, pomyślał Anglik. Nie wypowiedział jednak
swej myśli na głos, chciał jak najszybciej zakończyć tę czczą
gadaninę. Sprytnie skierował wzrok na księdza, który przy-
słuchiwał się perorze republikanina z mieszaniną pobłażania
Mendoza_Walka kotow.indd 12Mendoza_Walka kotow.indd 12 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
13
i dezaprobaty. Manewr osiągnął zamierzony cel. Republikanin
wymierzył w księdza palec i oznajmił:
– O tu, żeby daleko nie szukać, ma pan przykład tego, o czym
mówię. Jeszcze cztery dni temu rządzili się jak szare gęsi. Dziś
są na cudzym garnuszku, a jak się który rozzuchwali, to łoimy
mu skórę i fora ze dwora. Źle mówię, proszę księdza?
Ksiądz skrzyżował dłonie na podołku i zmierzył współpasa-
żera wzrokiem od stóp do głów.
– Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – odrzekł bez śladu
przestrachu.
Anglik pozwolił im wdać się w pojedynek na powiedzenia
i parafrazy. Mozolnie i monotonnie pociąg podążał swoją dro-
gą przez pustą równinę, pozostawiając gruby słup dymu w czy-
stym, kryształowym powietrzu kastylijskiej zimy. Przed zapad-
nięciem w sen usłyszał jeszcze argument republikanina:
– Niech no ksiądz posłucha, ludzie nie palą kościołów i klasz-
torów ni z gruszki, ni z pietruszki. Nigdy nie spalili gospo-
dy, szpitala czy areny do walki byków. Jeśli w całej Hiszpanii
lud postanowił, że puści kościoły z dymem, a sporo się trze-
ba namordować, żeby je ogień chwycił, to coś musi być na
rzeczy.
Obudził go silny wstrząs. Pociąg stanął na ważnej stacji. Po
peronie szedł szybkim krokiem kolejarz w pelerynie, szaliku
i okrągłej czapce z daszkiem. W ręce okrytej rękawiczką koły-
sał się zgaszony kaganek.
– Venta de Baños! Przesiadka dla pasażerów udających się
do Madrytu! Ekspres za dwadzieścia minut!
Anglik zdjął z półki walizkę, pożegnał współpasażerów i wy-
szedł na korytarz. Nogi ugięły się pod nim, zdrętwiałe przez
tyle godzin w bezruchu. Mimo słabości zeskoczył na peron,
gdzie powitał go podmuch lodowatego powietrza, od które-
go zaparło mu dech w piersi, i rozejrzał się za kolejarzem; bez
Mendoza_Walka kotow.indd 13Mendoza_Walka kotow.indd 13 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
14
skutku, gdyż ów, wypełniwszy obowiązek, powrócił bezzwłocz-
nie do biura. Zegar dworcowy najwyraźniej stanął, ponieważ
pokazywał nieprawdopodobną godzinę. Z drzewca zwisała po-
darta trójkolorowa fl aga. Anglik rozważył w myśli poszukanie
schronienia w ekspresie, lecz zamiast tego ruszył w kierunku
wyjścia ze stacji. Zatrzymał się przed szklanymi drzwiami po-
krytymi szronem i sadzą, z tabliczką z napisem: BUFET. We-
wnątrz żeliwna koza dawała odrobinę ciepła, a powietrze było
gęste od dymu. Anglik zdjął zaparowane okulary i wytarł je kra-
watem. Jedyny klient bufetu, oparty łokciami o kontuar, popi-
jał z kieliszka biały płyn i palił cygaro. Przyglądał mu się mło-
dziutki kelner z butelką anyżówki w ręce. Anglik zwrócił się
do niego.
– Dzień dobry. Muszę pilnie wysłać list. Być może mieliby
państwo znaczki. W przeciwnym razie będę zobowiązany za
informację, czy na dworcu znajduje się biuro pocztowe.
Kelner zastygł, wpatrując się w przybysza z otwartymi ustami.
Po dłuższej chwili wymamrotał:
– Nie wiem.
Samotny klient wtrącił się, nie podnosząc wzroku znad kie-
liszka z anyżówką.
– Nie zachowujże się jak tłuk, leche. Co sobie pomyśli o nas
ten dżentelmen? – A zwracając się do Anglika, dodał: – Proszę
wybaczyć chłopcu. Nie zrozumiał ani słowa z pańskiej wypo-
wiedzi. W holu dworca znajdzie pan kiosk, gdzie można ku-
pić znaczki, i skrzynkę pocztową. Ale najpierw proszę wypić
kieliszeczek.
– Nie, dziękuję bardzo.
– Niech pan nie odrzuca zaproszenia, ja stawiam. Sądząc po
pańskim wyglądzie, potrzebuje pan czegoś na wzmocnienie.
– Nie przewidywałem, że będzie tak zimno. Gdy zobaczy-
łem słońce…
Mendoza_Walka kotow.indd 14Mendoza_Walka kotow.indd 14 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
15
– To nie Malaga, proszę pana. To Venta de Baños, prowin-
cja Palencia. Tu jak mróz ściśnie, to ściśnie. Pan nietutejszy,
jak widać.
Kelner podał kieliszek anyżówki, którą Anglik wychylił jed-
nym haustem. Jako że był na czczo, alkohol oparzył mu prze-
łyk i rozpalił żołądek, lecz po ciele rozlało się przyjemne
ciepło.
– Jestem Anglikiem – powiedział. – I muszę się pośpieszyć,
jeśli nie chcę spóźnić się na ekspres do Madrytu. Jeśli to nie
kłopot, zostawię tu walizkę, żeby nie dźwigać jej do kiosku.
Odstawił kieliszek na ladę i wyszedł bocznymi drzwiami pro-
wadzącymi do holu. Okrążył go kilkakrotnie, nie dostrzegając
żadnego kiosku, aż bagażowy pokazał mu zamknięte okien-
ko. Zastukał w nie. Uchyliło się po chwili i pojawiła się głowa
łysego mężczyzny z zaspaną twarzą. Gdy Anglik przedstawił
swą prośbę, mężczyzna zamknął oczy i poruszył wargami, jak-
by się modlił. Potem pochylił się, a powracając do pozycji wy-
prostowanej, położył na półce pod oknem opasłą księgę. Prze-
kartkował ją, wczytując się w tekst, wstał, wyszedł i powrócił
z podręczną wagą. Anglik wręczył mu list, który urzędnik pocz-
towy zważył starannie. Następnie ponownie zajrzał do księgi
i obliczył wysokość opłaty. Anglik uiścił ją i wrócił biegiem do
bufetu. Kelner wpatrywał się w sufi t, ściskając w ręce brudną
ścierkę. Na pytanie Anglika odparł, że rachunek został uregu-
lowany przez pierwszego klienta, zgodnie z umową. Walizka
stała w kącie. Anglik chwycił ją, podziękował i wybiegł na pe-
ron. Ekspres madrycki ruszał ociężale w drogę, spowity chmu-
rami białej pary i kłębami dymu. W kilku susach Anglik dogo-
nił ostatni wagon i wskoczył na schodki.
Przeszedłszy kilka wagonów, w których nie było ani jed-
nego wolnego przedziału, postanowił pozostać na korytarzu
mimo powiewu zimnego powietrza. Bieg rozgrzał go, a ulga
Mendoza_Walka kotow.indd 15Mendoza_Walka kotow.indd 15 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
16
towarzysząca wysłaniu listu zrekompensowała wysiłek. Teraz
nie miał już odwrotu. Do diaska z kobietami!, pomyślał.
Chciał być sam, by nacieszyć się odzyskaną wolnością i napa-
wać pejzażem, lecz wkrótce ujrzał u wylotu korytarza zatacza-
jącego się lekko osobnika, który postawił mu anyżówkę w bufe-
cie. Pozdrowił go, a ów przystanął koło niego. Był niski, suchy,
miał około pięćdziesięciu lat, twarz pobrużdżoną zmarszczka-
mi, podkrążone oczy i niespokojny wzrok.
– Udało się panu wysłać list?
– Tak. Gdy wróciłem do bufetu, pana już nie było. Nie mia-
łem możliwości podziękować panu za uprzejmość. Podróżuje
pan drugą klasą?
– Podróżuję tą klasą, na którą przyjdzie mi ochota. Jestem
policjantem. Tylko niech pan nie robi takiej miny: dzięki temu
nikt nie ukradł panu walizki. W Hiszpanii nie można tak ufać
ludziom. Zostaje pan w Madrycie, czy jedzie pan dalej?
– Jadę do Madrytu.
– Czy mogę zapytać o cel pańskiej podróży? Pytam całkiem
prywatnie, rzecz jasna. Nie musi pan odpowiadać, jeśli pan
nie chce.
– Nie widzę żadnych przeszkód. Jestem znawcą sztuki, a ściś-
le rzecz biorąc, malarstwa hiszpańskiego. Nie kupuję, nie sprze-
daję. Piszę artykuły, nauczam, współpracuję z kilkoma gale-
riami. Gdy tylko mogę, jeśli nadarzy się okazja lub bez okazji,
jeżdżę do Madrytu. Muzeum Prado to mój drugi dom. A może
powinienem powiedzieć: pierwszy. W żadnym innym miejscu
nie czuję się tak szczęśliwy.
– Cóż, wygląda to na ładny zawód. Nigdy bym nie zgadł –
skomentował policjant. – I z tego pan żyje, jeśli to nie jest zbyt
niedyskretne pytanie?
– Z tego byłoby trudno – przyznał Anglik. – Pobieram też
skromną rentę.
Mendoza_Walka kotow.indd 16Mendoza_Walka kotow.indd 16 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
17
– Niektórzy to mają szczęście – powiedział policjant, jakby
do siebie. Następnie dodał: – Skoro odwiedza pan tak często
Hiszpanię i mówi tak dobrze naszym językiem, musi pan mieć
wielu przyjaciół w naszym kraju.
– Przyjaciół jako takich nie. Nigdy nie mieszkałem w Ma-
drycie przez dłuższy czas, a my, Anglicy, jak panu wiadomo,
jesteśmy raczej zamknięci.
– W takim razie moje pytania zabrzmią w pańskich uszach
jak przesłuchanie. Proszę nie brać mi tego za złe, to skrzywie-
nie zawodowe. Obserwuję ludzi i staram się odgadnąć ich za-
wód, stan cywilny, a gdy tylko mogę, nawet ich intencje. Moja
praca polega na zapobieganiu, nie na represjonowaniu. Należę
do służby bezpieczeństwa państwa, a czasy są burzliwe. Natu-
ralnie nie mam na myśli pana; interesować się daną osobą nie
znaczy od razu podejrzewać ją. Człowiek o najpospolitszym
wyglądzie może okazać się anarchistą, agentem w służbie obce-
go mocarstwa, handlarzem żywym towarem. Jak odróżnić ich
od uczciwych ludzi? Nikt nie nosi na szyi tabliczki z informa-
cją, kim jest. A przecież każdy posiada jakąś tajemnicę. Choć-
by pan, by nie szukać daleko, skąd ten pośpiech, by wysłać list,
który mógł pan nadać z Madrytu całkiem spokojnie za kilka
godzin? Proszę nic nie mówić, jestem pewien, że wszystko ma
proste wyjaśnienie. Podałem tylko przykład. Moja misja pole-
ga właśnie na tym, ni mniej, ni więcej: odkryć prawdziwe ob-
licze ukryte pod maską.
– Zimno tu – powiedział Anglik po chwili. – A ja nie jestem
ubrany tak ciepło, jak powinienem. Za pozwoleniem, poszu-
kam przedziału z odrobiną ogrzewania.
– Tak, oczywiście, nie zatrzymuję pana dłużej. Ja udam się
do wagonu restauracyjnego, zjem coś i pogawędzę z obsługą.
Często jeżdżę na tej trasie i znam personel. Każdy kelner to
niezwykle cenne źródło informacji, zwłaszcza w kraju, gdzie
Mendoza_Walka kotow.indd 17Mendoza_Walka kotow.indd 17 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
wszyscy drą się na całe gardło. Życzę panu pomyślnej podróży
i szczęśliwego pobytu w Madrycie. Z pewnością nie zobaczymy
się więcej, lecz zostawię panu wizytówkę, tak na wszelki wy-
padek. Podpułkownik Gumersindo Marranón, do usług. Gdy-
by potrzebował pan czegoś, proszę pytać o mnie w Głównym
Urzędzie Bezpieczeństwa.
– Anthony Whitelands – powiedział Anglik, chowając wizy-
tówkę do kieszeni marynarki. – Również do usług.
Mendoza_Walka kotow.indd 18Mendoza_Walka kotow.indd 18 2012-08-21 15:55:462012-08-21 15:55:46
EDUARDOMNDOZA
kot w
Eduardo Mendoza
WALKA Do Madrytu na prośbę pewnego arystokraty przyjeżdża znawca historii sztuki Anthony Whitelands. Szczycący się nienagannymi manierami Anglik ma za zadanie wycenić jeden z obrazów znajdujących się w kolekcji nobliwej rodziny. Nieoczekiwanie odkrywa, że ukrywane w�piwnicy dzieło to nieznany akt Velazqueza…
Szybko okazuje się, że obraz kryje niejedną tajemnicę.
P R E M I O P L A N E T ANAJWIĘKSZA HISZPAŃSK A NAGRODA LITER ACK A
P R E M I O P L A N E TA
2 0 1 0
kotw
WALK
A
Walka kotów to najwybitniejsza powieść uwielbianego na całym świecie hiszpańskiego pisarza Eduardo Mendozy. Książka została wyróżniona prestiżową nagrodą PRIO PLT NOL.
Cena detal. 34,90 zł