19
JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 9 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-5-2 [email protected] 1

Kwantologia stosowana 9

Embed Size (px)

Citation preview

JANUSZ ŁOZOWSKI

KWANTOLOGIA STOSOWANA 9

opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych

copyright © 2015 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.1 – Żart ewolucji.

Świat, jaki jest, każdy widzi.Pozostaje problem z nazwaniem widzianego. Tak po prawdzie, może i nie taki wielki. W końcu homo swój proceder nazywający już pewien czas prowadzi, niejakiej wprawy w słownikowym wyrażaniu się nabył, a nawet zasady ortografii i interpunkcji wypracował – ale, prawdę mówiąc, problem jest.

Z tym, widzicie, tak już zupełnie prawdę i prawdę zapodać, to nie w konkretnym słownictwie czy narzeczu owa problemowa trudność się zawiera, przecież to wtórność i naleciałość, ale w podchodzeniu do świata, w jego postrzeganiu i rozumieniu. Nazewnictwo może się po dowolnym narzeczu wyrażać, zawsze też reguły i rytm świata będzie w sobie zawierać, bo inaczej nie zaistnieje – ale to, co powstanie i jak się dźwiękowo lub podobnym znakiem zaprezentuje, to wynika z podejścia do otoczenia.No i, widzicie, tu jest pies zagrzebany, w tym dylemacie on się po całości i po szczególe zawiera.

Ot, na ten przykład, siedzi tam sobie w swoim czasie dawno i mocno już przeszłym nasz praszczur, siedzi w tej swojej jaskini albo też przed, no i owe kamyki czy podobne elementy świata o siebie stuka. Nic, tylko stuka. Iskry po okolicy się rzucają, kawałki czegoś też pędza pokręconymi orbitami, ale czy ten praszczurzy byt nasz sobie to nazywa? No przecie że nie, tak mu mechanika kończyn pozwala, to sobie postukuje. Że jaka tam w jego łepetynie abstrakcja z takiego wystukiwania się legnie, to faktem prawdziwym jest, tylko że czasu jeszcze na świecie spłynie rzekami przeogromnie, poniektóre rzeki w swojej mijalności przeminą, a dopiero gdzieś tam i daleko słowo się stanie. Jak reguły w tym postukiwaniu przodek wypracuje, to i słownictwo zaistnieje, musowo zaistnieje.Ale dajmy na to siedzi sobie w swoim aktualnie aktualnym czasie i też laboratorium, albo i przed nim, jaki dzisiejszy fizykant, albo i inny jajogłowy, no i on sobie elementy świata o siebie zderza – tak nimi postukuje. I lecą w przestrzeń okoliczną iskry, różne się kawałki materii orbitami pokrętnymi rozprzestrzeniają, obrazki się z tego telewizyjne czy komputerowe tworzą, tak to idzie. Tylko czy onże laboratoryjny ciura inaczej swoje postukiwanie prowadzi, czy to daleko od tamtej eksperymentalnej działalności jaskiniowej tak generalnie biegnie? No nie, żadnym razem nie.

Tak po prawdzie to wszystko jednakie, drobne różnice tylko jedność pokazują. Przecież praszczur i laborant tak samo w swojej budowie są ułożeni, świat jest ten sam, a i metody badawcze te same. Takie tam szczegóły przyrządowe i techniczne, to przecież drobiazg sobie całkiem pomijalny. Niby dzisiejszy eksperymentator jaskiniowiec to i w abstrakcje, i w językowe encyklopedie zaopatrzony, niby swoje obserwacyjne opukiwanie na dalekim dystansie prowadzi, niby widzi

2

po horyzont i niby jaskinię już czasami zwiadowoczo opuszcza – ale po prawdzie to nic nowego, to już było. I dalej problem się taki w tym kryje, że nie o określenia czy wyszukane słówka chodzi w tym wszystkim, ale o zrozumienie postrzeganego. Cóż tu dużo rozpowiadać, zdaniami złożonymi rzucać, czy takie tam kreślić horyzonty i zachwalać zdobytą historycznie wiedzę, obecna aktualność badawcza hominida dokładnie tak samo przesiaduje w tej tam jaskini i tak samo otoczenie postrzega. Jaskinia może nawet i większa, metraż życiowy się powiększył, teraz już horyzont zdarzeń się w tym zawiera, ale przecież to to samo – przecież to nie świat jest tu najważniejszy, ale "jaskiniowiec". Świat był i jest – ale jak jest, o, to już problem laboranta.

Powiecie, że przynudzam, że wstępem to ja was zupełnie zdołowałem, że lepiej w gwiazdy popatrywać, jak takie coś czytać. Nie powiem, jakoś w sobie tak to poszło, może i nie po ustaleniach literackich i regułach, niby miało być o ewolucji i jej żartobliwym podejściu do eksperymentatora, ale wyszło jak zawsze. Wiadomo, coś kwantowo się omsknie, i to już tak sobie słowem za słowem skapuje.Ale, widzicie, to nie do końca tak bez sensu. Może i terminologia z pobocza, może i trzeba było zabujać abstrakcjami, żeby mózgowie się ucieszyło – jednak w tym jest prawda. A także nasza jaskiniowa lokata to fakt. Niby już wszystko widać, niby wszystko zbadane, a dalsze szczegóły na pewno dojdą, bo front laboratoryjny szeroki i liczny – tylko, widzicie, to ciągle "jaskinia". Rzeczywistość tak samo dalej opukujemy, dalej nazywamy i tabelkujemy, ale przecie to jaskinia - metody inne, jednak sens ten sam. Rozumiecie?

No i dlatego czas już wyciągnąć z tego wnioski – czas już jaskinię nazwać i stwierdzić, że niczego poza nią nie ma. A, co więcej, powiedzieć, że zawsze i wszędzie – i każdy lokator w tej jaskini widzi i bada wszystko. Trzeba głośno powiedzieć, że w świecie nie ma żadnego wybranego momentu badań, że każde pokolenie postrzega całość. I wie o otaczającym zakresie maksimum. Szczegóły są istotne, ale to właśnie tylko szczegóły.Że, mówiąc inaczej, tajemnicą świata jest to, że nie ma żadnych w nim tajemnic. Tu widać, słychać i czuć wszystko. W ewolucji nie ma żadnych tajemnic. Nie ma ich w rozumie i nie ma w świecie. To rozum, widząc prawdę świata, dostrzega w tym tajemnicę. Jedyną tajemnicą przyrody jest to, że nic w sobie nie skrywa - że nie ma tajemnic natury. Wszystko tu jawne i jasne. I dosłownie jasne. Nie ma niczego tajemniczego i ciemnego, nawet jeżeli ciemność wchodzi w skład poznawanego.

Powiecie na to, że teraz to po bandzie jadę. Że przecież wszędzie widać złożenie i skomplikowanie takie, że aż ho i ho. Że trzeba to badać w trudzie i znoju, rozbijać na kawałki w machinach wielkich jak góry, że gdzie skierować zmysł badawczy tam zagmatwanie, że tu nic jasnego – i że najpewniej tego nigdy się nie pozna.Że to wszystko statystyka losowością poganiana, że niepewne w tej swojej tam głębokiej nieoznaczoności, że może tu i obok jasność po wszystkiemu, ale tam i obok to zagmatwanie takie, że je niemożebne wzory z trudem definiują. I w ogóle to dziw dziwem dziwaczy się w

3

każdym kierunku pokazuje. Tak powiadacie.

Ech, co ja wam na takie dictum słowne powiedzieć? Może to, że się mylicie, że poznanie "poziome", czyli zbieranie szczegółów świata, że to mylicie z poznaniem "pionowym", czyli ustalaniem zasady tego świata. A to nie jest to samo.

Szczegółów, wiadomo, się w badaniu nie wyczerpie, to idące w dal i w nieskończoność – "twarz" jest jedna, ale w każdym przypadku inna i przez to ciekawa. Ale poznanie reguł, rytmu rzeczywistości, to w sumie niewielki, minimalny zakres, zaledwie kilka możliwości, więc do poznania. I więcej, to zawsze było znane. Każdy byt, który się na tym padole pojawił, każdy poznał i zrozumiał otoczenie – każdy. Nie ma przecież znaczenia, jak praszczur nazywał sobie te kamyki, nie ma nawet znaczenia, czy je w ogóle nazywał – ważne, że działał i tym samym badał świat. Nie ma znaczenia, jak dziś laborant swoje "kamyki" nazywa, bowiem to tak czy owak są kamyczki.

Sami oceńcie, czy między kamykiem w jaskini a "kamykiem" w postaci atomu rozbijanego w zderzaczu jest jakaś różnica? Żadnej. W sensie logicznym żadnej. To jednostka i to jednostka – tu i tu poznanie i działanie opiera się na drobieniu, podziałowi na elementy – każdy w tym procesie badawczym fakt jest zbudowany z kwantów. Że raz są to kwanty wielkości odłupanego skrawka materii, a raz odłupanego w zderzeniu skrawka atomowej materii? Ależ to zawsze jest materia i zawsze ta sama zasada ową materię tworząca. Więc i wynik poznawczy jest dokładnie ten sam. Znów nie w sensie szczegółów, tu zachodzi szalona różnica, ale na poziomie ogólnym to jest to samo: wiedza o kolejny kwant danych o świecie przyrosła. Itd.

Rozumiecie? Niezależnie, co i jak badam, niezależnie od momentu tej akcji poznającej, każde moje działanie wykrywa w świecie regułę i tym samym zasadę – to raz może być reguła obrabiania kamienia, ale innym razem reguła atomowa. Tylko że tu i tu to jest ten sam rytm i ta sama reguła. Bo jednostka zawsze jest jednostką, niezależnie jak wielką gabarytami. To zawsze jest kwant w zbiorze kwantów, to zawsze jest działanie na kwantach.

Kiedy spoglądam w niebo, czy w siebie, widzę to, co tu jest – i są to tylko i jedynie kwantowe jednostki. - Wyłącznie od dokładności, od ostrości mojego oglądania, od użytej rozdzielczości przyrządów i abstrakcji zależy, czy dostrzegam wszystko czy "Wszystko". Kiedy ograniczam spojrzenie do ciasnego kręgu bliskich oraz namacalnych wyobrażeń, mitów lub pojęć – widzę kamień; kiedy w spojrzenie, na zasadzie koniecznej, wprowadzam atomy i zmianę je tworzące – widzę "kamień". Każdorazowo widzę to samo, choć to nie to samo. - To od zdolności postrzegania drobiazgów zależy, czy rejestruję powiązania w świecie, czy widzę jedynie fakty chwilowe i cząstkowe. Ale sens poznania jest zawsze ten sam i wynik ten sam.

Wspomniany żart ewolucji właśnie na tym się zasadza, że badający w kolejnych krokach poznają coraz mniejsze elementy świata, gonią je i starają się zrozumieć – tylko że to złudzenie. W tej gonitwie do

4

dyspozycji są zawsze te same elementy, jedna reguła zmiany i wynik zawsze ten sam. - Świat jest tak prosty, że prostszy być nie może. I zawsze w pełni badającemu go laborantowi to oznajmia. Że tenże w tym dostrzega złożenie, że lekceważy przekaz o prostocie, że się w świecie dopatruje zafałszowania i prowadzenia na manowce? To nie o świecie wówczas myśli i dowodzi, ale o sobie. O swoich sposobach w poznawaniu i o swoich cechach – poznając świat, "laborant" poznaje tak naprawdę siebie. Przecież świat nic o nim nie wie, biegnie tak z nieskończoności w nieskończoność - i się zupełnie nie przejmuje, czy ktoś go poznaje. To od zdolności poznającego zależy, czy widzi ład i regułę, czy chaos i bezsens.

Na/w niebie wszystko jest zapisane - we mnie wszystko jest również zanotowane. Pozostaje tylko nauczyć się czytać te znaki na ziemi i niebie.

I może wreszcie się filozofom przyśni, że potrafią poprawnie takie znaki odcyfrować.

5

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.2 – Pożyjemy sobie.

...czy wie pani, że będziemy żyli i tysiąc lat? Skąd wiem, wczoraj na spotkaniu takim byłam, z naukowcem. Córcia zaproszenie szkolne przyniosła, to sobie myślę, że pójdę. Moja łajza się gdzieś tam do koleżków wybrała, mecz czy jakoś tak podobno mieli pokazywać, więc poszłam. I nie żałuję, sąsiadko.

Ludzi trochę było, prawie same kobitki, rozumie się. Naukowiec też niczego sobie, taka czterdziestka, w garniturze, fryz zadbany. I w ogóle zadbany, aż miło na coś takiego popatrzyć. Wiadomo, kochana, że to nie co te nasze, ech, sama pani wie przecież. Temat też był na moją głowę, ciekawy, nie powiem. Nawet się zasłuchałam, bo czyż by sobie pani nie chciała tego tysiąca pożyć. No nie, pani droga, a kto mówi, że z tym samym, uchowaj. Ja, jakby tak było można, bym tego swojego zaraz się pozbyła, tylko że to niemożliwe. Mieszkanie na niego zapisane, dzieciaki pod nazwiskiem, wiadomo, same kłopoty by wynikły. Ale jakby tak człowiek wiedział, że przed nim jeszcze nie kilka, a kilkaset lat do uzysku w kalendarzu, to zastanawiać by się nie zastanawiał, prawda, pani? Szkołę mam, coś tam jeszcze pamiętam, więc bym się wypuściła. Może jakie coś naukowego by się mi w życiu trafiło, różnie to przecie bywa. I ciekawie by było, i tak filmowo... Nie powiem, zainteresował mnie. I ten wykład fajny w ogóle.

Nie, aż tak to się nie popędzi, kochana, nas to jednak nie chwyci, a szkoda. Naukowiec mówił, doktor czy profesor, tak jakoś mu było, że to nie dla nas. Że tutejsze roczniki to zrobią, ale dopiero za kilkadziesiąt lat, jak dobrze pójdzie, to tak się zacznie. Czyli, tak na oko, może wnuki doczekają. Córcia w podstawówce, więc niby już za późno na nią. Ale kto wie, nauka przecież różnie mówi. Raz, że jutro popada i to silnie, a za chwilę słońce pogodynka pokazuje na rysunku. Więc różnie to może być.

Bo to wyciągnięcie życia też tak ma się zrobić, czyli naukowo i w urządzeniu. Naukowiec mówił, że wsadzą takiego kogoś do maszyny i go... No, wie pani, siedziałam z boku, trochę cicho słyszałam, i nie wiem, czy tego kogoś będą przypiekać, a może rozciągać, ale w urządzenie na pewno wsadzą, teraz bez urządzenia nic nie działa. I jak już takiego napromieniują w tym urządzeniu, to on będzie taki sam, a jednak inny. No i zamiast stu lat, jak dziś, to sobie może i dwieście pożyje. Tak, pani sąsiadko, dwieście. Przecie od razu w tysiąc to się nie da człowieka pchnąć, wiadomo. Po kawałku będzie to się działo. Dojdzie setki, wetkną do maszyny, dwieście, też się go zapakuje, i tak co sto lat. I zawsze na chodzie.Naukowiec mówił, że taki napromieniowany niczym się na twarzy nie będzie różnił od człowieka, że to to samo będzie. Niech pani sobie pomyśli, człowiek rano się budzi, zagląda do lustra... A przecież wie, że w metryce dwieście, albo i trzysta nawet zapisane. A tu, w

6

lustereczku, widzi pani, twarzyczka jakby z dowodu osiemnastki, i gładziutka, i jędrniutka, i nic nie zwisa, i nic się nigdzie mało ciekawie nie marszczy... A do tego, kochana, wyobraź to sobie, że kiecki z najlepszych lat pasują, te wszystkie kiedyś upchane gdzie po kącie, bo żal wyrzucić, teraz są w samo raz... Jej, sąsiadko ty moja kochana, aż, aż, aż... Aż ciarki człowieka przechodzą, jak to sobie wszystko pomyśli.No, nie powiem, takie naświetlenie to mi się podoba. Bardzo mi się podoba. A nawet ono mi się jeszcze bardziej podoba. Aż by się żyć chciało, sama pani powiedz, nawet jakby i ciężko było. Bo przecież jak ciało sprawne, to i życia się chce, perspektywy sobie można na kolejny dzień i rok robić, bo czasu starczy, spieszyć się nie trza i głowę łamać. Tak to sobie można pożyć, prawda?

Tak, naukowy mówił, że o to właśnie chodzi, żeby tak rano nic nie strzykało po ciele. Bo inaczej, to jasne, po cholerę by się męczyć i kłopotać, żadna przyjemność. A tu mam swoje latka, ale pudrować nie trzeba, włoski proste, tu i tam sterczy, przyjemność tak sobie to smakować, doznawać, cieszyć się, spotykać...Nie, oczywiście, że to nie będzie na zawsze, natura swoje prawo i zasady ma, wiadomo, pani kochana. O to idzie, tak to mówił, żeby w latach się to działo, a nie szast prast i koniec. W takim życiu to i młodość będzie odpowiednio, i wiek średni, i starość. Wszystko w kolejności i odpowiednio. Tylko zamiast sto, to tysiąc lat się w świecie będziemy obracać. A jak komu się znudzi, bo wiadomo, że to i owo się nudzi, to sobie zawsze można powiedzieć, że już dalej w tym się nie czuję, i cześć. Wnuki odchowane, albo i dalekie takie praprawnuki. To sobie dalsze można odpuścić, wola każdego, wiadomo inaczej każdy czuje. Choć dużo wnuków bym nie chciała, to kłopot, prezenty, imieniny, ale kilka może być. Sama pani widzi, że warto.

Ale, pani kochana, pani wie, że to nie takie proste, bo jakby było proste, to już przecież by było. A nie ma, wiadomo. Naukowy mówił, że to napromieniowanie musi delikatne być, to znaczy ostrożne. Ono tak całościowo musi człowieka ogarnąć w tej maszynie, głęboko się w nim zadomowić, żeby nic nie pominąć, no i dopiero wówczas efekt może się pojawić. Sama pani wie, że to trudne. No bo jakby coś się w tym napromieniowywaniu źle potoczyło, uchowaj, skutek, wiadomo, kiepski byłby. Na ten przykład coś wyrośnie nie tam, gdzie trzeba i się człowiek tylko oszpeci. Jakaś narośl na głowie się pojawi i będzie sterczeć, tfuj.

Naukowy mówił, że takie fale muszą od podstaw iść, po całości, aż z tła. O co z tym "tłem" mu chodziło, to nie powiem, nie wszystko zrozumiałam, takimi, wie pani, terminami naukowymi rzucał, a ja z boku siedziałam, to nie wszystko do mnie celnie docierało. Ale to jakoś tak ma być, że z samej głębiny ma iść, taka fala za falą ma się człowieka czepić i wprawić w ruch. Tak naukowy mówił, szczerze powtarzam.To ma być taka fala, wie pani, środkowo znośna, ani z góry, ani z dołu. Czyli nie może przysmażyć, ale nie może być zbyt słaba, żeby w te zakamarki mogła dokładnie wniknąć. W środku ma być, środkowa z zakresu możliwości, naukowy gadał. W mikro czymś, albo i gdzieś,

7

tak jakoś mówił.

Co więcej, to nie jedna fala ma być, ale kilka, żeby akcja była w całości i wielokrotnie. Taki przykład dał, że dom i kolejne się w nim pokolenia ganiają. A na zewnątrz, jak to obserwować, wszystko się kupy należycie trzyma. Dlatego, że jedna fala to stabilna taka w sobie, czyli rodzice właśnie. Druga to dzieciaki, najmłodsze się pokolenie pojawiło, a trzecia, wiadomo, to dziadkowie gdzieś się w kąciku sadowią. Ale razem, zauważ pani, razem to wszystko się kupy trzyma, razem dla świata całość stanowi. No i teraz taki naukowy w tym problem, żeby te fale puścić w człowieku, ustabilizować sobie wzajemnie, no żeby to tak te tysiąc latek biegło. Wiadomo, proste to nie jest, bo by już dawno było.Tak po prawdzie, naukowiec to wspominał, że natura z tym sobie już dawno rade dała, że to jest od zawsze. Tylko, widzi pani, to się w nie jednym osobniku dzieje, ale kolejnymi pokoleniami. Przecież to to samo, taka fala za falą idzie przez świat, jeden się rodzi, zaś inny umiera...

Nie, pani, natura mądra, ale nie aż tak. Ona, wiadomo, co może, to wymyśli i przeprowadzi, ale tego akuratnie nie może. Sama siebie w te procedurę nie wetknie, nie ma jak jej fala poruszyć. Pokolenia, i owszem, wyprodukuje, ale zawsze kolejno i odrębnie. A tu kłopot w tym, żeby taka fala w tym samym osobniku się narodziła, kolejno w ciele wszystkie etapy przeszła, no i gdzieś na horyzoncie sobie zanikła. A taki naukowiec jeden z drugim w tym czasie kolejną już falę puszczają, takie "poczęcie w sobie" cieleśnie od najmniejszej komórki, a nawet jej elementu elementarnego uruchamiają. I tak to się toczy, toczy, aż miło spoglądać.

Tak mówił, prawdę mówię, dom za przykład dał. Albo i globus, bo i takie pokazywał. Że jak po jednej stronie się pracuje, po drugiej śpi, a pomiędzy odpoczywa. Wszystko po osiem godzin, sprawiedliwie i równo. No i te fale, co to się je w ciele uruchomi, tak właśnie się mają zachowywać. Czyli jedna pracuje, jedna odpoczywa, jedna w senność zapada, i tak to idzie na okrągło. Człowiek jako całość w świecie działa, normalnie wszystko biegnie, a tam komórkami się to dzieje na zmianę, sprawiedliwie i równomiernie. Nie ma obciążenia i męki dla jednego, ale jest podział pracy. I ciało się lokalnie i ogólnie nie przemęcza. I dobrze, i mi się to podoba. Sama pani to wie, że jak się chłopa nie zagoni, żeby śmieci wyniósł, to wynieść nie wyniesie, sam taki z własnej woli nie pomoże. A tu wymówek nie ma, chcesz żyć, to pracuj i innym pomagaj.Podział pracy i planowość się liczy, fale żywota z jednej strony w drugą się przetaczają, a człowiek sobie smakuje kęs kiełbasy lub i szynki na śniadanie, czy tam obiad. Życie to jednak fajna sprawa i warta naukowego trudu.

No jak te fale tak się w jedność ułożą, każda na swoim odcinku, to sami pani rozumie, żyć nie umierać. Nawet i tysiąc latek można tak przepędzić. Pewnie, że bym chciała, mówiłam. Więcej to nie, bo to już w puszkę by trzeba się zapakować. Tak, pani, w puszkę. Naukowy tak mówił. Że jak dalej by ktoś miał smaka na życie, to biologią

8

się nie da, trzeba w metal lub podobne się zapakować. I to już na wiele wystarczy, w nieopisaną dal można się tak życia trzymać. Ale ja chyba bym chcieć nie chciała, znudzi się. Tysiąc i owszem, tego by sobie i tamtego człowiek popoznawał, pokolegował się, nagadał z ludźmi na wszelkie tematy, ale tak po zawsze i do kiedyś? Nie, to nie dla mnie, tak myślę. Ale zapewne jak by na człowieka przyszła już pora, nawet po tych tysięcznych latach i zimach, to byłoby żal się z tym żegnać... Tak to sobie myślę.

Tylko że to nie nasze zmartwienie, przecież naukowy gadał, że nie dla nas. Ale pomarzyć można, zastanowić się można, pogadanki tej i podobnej sobie człowiek chętnie posłucha. Bo jakby się tylko na te seriale w telewizji patrzył, to można kręćka dostać. Niby w każdym się coś dzieje, a nic się nie dziej. Ta z tym lub tamtym, a jedno i to samo w ogólności. Dlatego, pani rozumie, jak następne takie spotkanie naukowe będzie, to pójdę, a co, trzeba się podszkolić i coś nowego o świecie dowiedzieć. Nauka teraz pędzi i pędzi, aż to dziwne się wydaje. No i pogadanki tacy naukowi prowadzą, że można się napatrzyć i nasłuchać, sama przyjemność. Tak, jak będzie coś w ten deseń, to powiadomię, razem pójdziemy i się podszkolimy.

Życia niewiele zostało, to trzeba się w smakowaniu spieszyć.

9

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.3 – Z bagna za włosy.

Dawno, dawno temu, za lasami, za górami... A w cholerę z takim początkiem. Co to nie można powiedzieć, tak po ludzku, że dwa miliony lat zapierdziela po globusie człowiekowaty i wtyka swój w nos w każdy zakamarek i dziurę? Można. A nawet, tak po prawdzie, jakby głębiej w szczątkach pogrzebać, to się i okaże, że tych milionów już osiem się zadziało, od kiedy jako tako kumaty osobnik swój proceder uskutecznia.I są tego skutki, co by to nie owijać w salonowe konwersacje - ich taka i owaka mać.

Człowiekowaty, wiadomo, to kawał cielska. I jeszcze większa siła z chamstwem zmieszana. Jak taki weźmie w ręczuchnę kamień albo kość, jak walnie w pobratymca albo w coś innego, to skutki są, bez dwu i więcej zdań. Na ten przykład głowiznę owego ziomka w życiu rozbije i zawartość skonsumuje, bo ciągle głodny – albo tamtego samiczki w swoją jaskinię zaciągnie, bo ciągle głodny doznań. Wiadomo, jak to się tak przechadza, he-he, przechadza, przecież to ledwo łazi, tak po czworakach łazi – więc kiedy to tak zapieprza po zakrzywionej w horyzont płaszczyźnie planetarnej, to się na to i tamto natknie. I bierze w łapsko, smakuje na wszystkie sposoby. I, wiecie, tak to w tym smakowaniu się robi, że tenże łachmyciarz ewolucyjny, takie w sobie nie wiedzieć co, takie nieopierzone i zupełnie do istnienia niedostosowane - coś w takim czymś się kluje. Wiecie, kamyk tak o kamyk osobnik postuka, albo o czaszkę innego postuka, albo się też w coś innego samodzielnie wpieprzy - no i, wiecie, w tej łepetynie coś takiego się dzieje, że się dzieje.

A dzieje się początkowo na małą skalę, taką okoliczną. Niby toto w swoim popierdzielaniu nigdzie się nie zatrzymuje, wlezie tu, ale i tam się dostanie, kontynenty wszystkie zagospodaruje, choć nawet o tym, że takie kontynentalne zjawisko istnieje, o tym zielonego czy innego pojęcia nie ma. Nawet długo jeszcze nie uświadomi sobie, że całościowo to w planetę się zamyka, a takie łyse dziwactwo skałę w każdym kierunku zadepcze i ponazywa w lokalnym swoim narzeczu. - W celu wiadomym, nie ma co kryć. Przecież zawsze i wszędzie to idzie ku konsumpcji, zjadania wszystkiego, co zjedzone być może. Bowiem i niestrawne taki to skonsumuje, na ogniu podpiecze, ze skóry czy pierza obedrze, no i skonsumuje. A jak coś głęboko pod ziemią, czy u kogoś innego w posiadaniu, to najedzie, to wykopie, to ziemię z posad ruszy, żeby się dostać – a co. Takie z czerepu głowiastego biorące się pomysły mu to podpowiadają - że trzeba się dalej pchać i rozpychać, ponieważ tam znajduje się coś zdatnego, że tam jedzonko czeka na wybiegu, że góra żółtego i cennego metalu się zebrała i można ją przyrodzie podebrać ku swej chwale - że jakaś panienka zamorska wabi swoim ciałem i podobnie, że tylko ruszać na zwiedzanie i uciechy. On tak zawsze miał i dziś ma, żeby go ciasna jasna.

10

Taka dwunożna gadzina się w jaskini swojej nudzi, abstrakcjami na różne sposoby zabawia, a z tego takie i podobne dziejowe wynikają zależności. I skutki również są dziejowo istotne. Przede wszystkim dla innych one są istotne.

Wiadomo, okoliczność środowiskowa wokół prehistoryczna, bagnista i moralności wyzbyta na wiele jeszcze lat i tysiącleci, dlatego taka człowiekowata poczwara niczego głębszego w sobie nie wyhoduje. To zawsze jakaś tam abstrakcja się zadzieje, coś z takiego postukania się pojawi, ale żaden genialny przebłysk nie zaiskrzy. Wiadomo, na przejście kolejnych pagórków pozwala, ale dalsze po kolejnej akcji uświadamiającej dopiero może się zadziać.I to tak trwa. Milion lat trwa, a nawet kilka milionów. W miliony również się układają czaszki wypatroszonych bytów, wzrasta sterta kości – a koleje pojęcia się budują i budują. Rzeki czerwienią do oceanów spływają – a abstrakcje się budują, budują, budują. Epoki mijają, piramidy z kamienia oraz umiejętności wzrastają do nieba – a symbole zmienności świata się budują-budują-budują... Zrozumiałe i jasne, na myślowym i czasowym pustkowiu nie tak łatwo abstrakcję z inną podobną zetknąć i nowość uzyskać. Oj, niełatwo.

A przecież, to też jasne i oczywiste, taka nowa abstrakcyjna sobie wartość, taka jakaś myśl nawet o byle czym, to szczebelek, element drabiny dziejowej, którą człeczyna sam sobie buduje, zresztą o tym nawet nie wiedząc. Siedzi w bagnie po uszy, a czasami w brei aż po czubek głowy się nurza, więc świadomości wyciągania się z bajorka rzeczywistości nie ma, codzienność go na wszelkie sposoby zajmuje - w końcu żyć trzeba, wiadomo.

Dajmy na to, że pojawi się na tym padole konkret w postaci człeka, taki baron M., czy inna szlachciura gołodupna i bezgroszowa. I ten niewątpliwy fakt bytowy, co to hurtem sobie abstrakcje pojęciowe w dowolnym temacie produkuje, że takie zaistnienie coś o świecie tym bliskim i odległym wymyśli. Niby nic, niby każdy tak ma - a jednak w tym znaczenie się zawiera, takie zasadnicze.Bo to, widzicie, myślowy kamyczek do kamyczka, a zbierze się cała pryzma piachu, na który można się wdrapać - i nóżki z błota świata wstępnie oczyścić. Podkreślać tego nie trzeba, taka kupka zawsze w sobie niestabilna i chwiejna - tu ją się podsypuje jednym faktem i ustaleniem o świecie, a ona z drugiej strony wsiąka w wilgotne czy zakrwawione tło. I zanika. Żeby się na szczycie utrzymać, to mocno się trzeba łokciami, zębami oraz wszelkimi sposobami napracować. - Im się w tym podsypywaniu lepiej człek sprawuje, im wydajniejszy w gromadzeniu zapasów, tym stabilniej się mości na wierzchołku, tym dalej zerka z góry, tym pewniej się czuje. Sam, można powiedzieć, za włosy z bagna się wyciąga, sam sobie w pustce świata podstawę w istnieniu buduje. Abstrakcja do abstrakcji, a efektem jest twarda opoka pod nogami. Tak to się toczy.

Słowem, myśli się, myśli, a efektem jest wyodrębnianie się z tła i większa swoboda w ruchach. Zbierze się doznanie o tym albo owym, a skutek jest taki, że człowiek w lustrze się zobaczy, że stwierdzi, że on to on. I że świat istnieje.

11

A jak już stwierdzi, że jest i że myśli, to wiadomo, zaraz mianuje się panem wszystkiego, że on to korona stworzenia mu przyjdzie do głowy - i ziemię zaczyna sobie poddaną czynić. Bo podobno coś-ktoś z góry takie zadanie mu losowe przykazało. I w ogóle, i całościowo się po okolicy panoszy. Tu coś rozbije, bo mu przeszkadza, tam się wdrapie i zeżre, bo ciągle głodny – a gdzieś indziej całe miasto z dymem czy naród wybije do nogi, bo przecież w niebie i tak swoich rozpoznają. Więc on z czystym sumieniem dalsze zwiedza i swoje tam rządy zaprowadza.

A jak mu ziemskiego padołu zabraknie w tym dobra czynieniu, jak w tym swoim zapale już mocno się rozpędzi, to wyłazi poza kołyskę i w dalszych rejonach planaternie zasobnych ten swój proceder czyni i dobrą nowinę wszelkiemu głosi. I zawsze wie, onże człowiekowaty wie, że niesie posłanie - że zbawia, że pomaga, że czego się tylko dotknie, to moralnością jego krwawą mocno ocieka, a przez to może w niebyt takie nawracane spokojnie kierować ku radości wiekuistej najwyższego i swojemu zyskowi. I ucieszność z tego czynienia ma, i się na wszelkie sposoby raduje w swoim postępowaniu. Bo on taki dobry, taki humanitarny, taki ku wszelkiemu zwrócony. Słowem, miara wszechrzeczy chodząca, wielkość urojona i rzeczywista.

Co więcej, co trzeba podkreślić - w każdej takiej chwili dziejowej okrakiem się na tym szczycie światowym byt sadowi, zawsze obecne w realności pokolenie wierzchołek okupuje, zawsze to punkt najwyżej położony. I zawsze tym samym o świecie wie wszystko, co wiedzieć o otoczeniu można. - Prawda, przychodzi następny rzut osobniczy, się umieści na szczycie kolejnym i swoje nowości abstrakcyjne zbuduje. Ale to też tylko tak na chwilę – zawsze tak na chwilę. Niby już ze świata widać wszystko, a później się okazuje, że dalsze i dalsze w zbiorze można dodać – podsypie się wiedzy, szczyt się podniesie, i dalej przez to widać. Aż po horyzont. I nawet dalej.Szczyt szczytowi nierówny, wiadomo - jeden zerkanie do sąsiedniej wsi umożliwia, a za horyzontem to już chimery i straszydła rządzą. Ale inny, czasowo późniejszy, to i drugą stronę księżyca pozwala w szczegółach zobaczyć. Tylko że logicznie to zawsze szczyt, jakby o tym nie mówić, to zawsze tylko i aż szczyt.

A skoro to szczyt, to – widzicie – konsekwencje tego są, takie też ciekawe. Bo to okazuje się, zobaczcie, że każde życiowe istnienie człowiekowatego, jakie by ono nie było, jakby nie postępowało i co na temat świata nie wiedziało – to zawsze było warstwą aktualną i ostateczną. Że owe późniejsze pokolenia swoje dodawały do tej góry i dosypywały do fundamentów, to prawda, jednak logicznie to zawsze było wszystko - na daną chwilę wszystko.I jeszcze więcej, to oznacza, zauważcie, że nie było do tej pory w dziejach pokolenia, które by nie znało prawdy o świecie, które by błądziło w analizach tegoż świata. Nie ma znaczenia, w jaki sposób w łepetynie to sobie przedstawiało, to zawsze była prawda, działać pozwalała i żyć. Czy to ma znaczenie, że szkarada człowiecza glob na skorupach żółwi sadowiła, czy to ma znaczenie, że gdzieś tam w górze sobie dziwność polatywała? Żadnego znaczenia to nie ma, jak

12

się sprawdza, jak wspomaga – jest poprawne. A że dalsze pokolenia z trudem dojdą, że to jednak nieco inaczej, że nie żółwie, a taka regularność naukowa – ech, a w cholerę to, dla tamtych bytów to po całości temat zbędny, pojęciowo obcy, a w ogóle wymysł szatański w celu zmylenia, w celu zasiania wątpliwości.

Tak dziejowo biorąc, uświadomcie to sobie, wszelkie istnienie się jakimś rozumnym konceptem objawiające, to każdorazowo prawdę znało w pełni. Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, a więc prawda jest mi znana. Bowiem świat tak ma, że tu widać, słychać i, żeby to, czuć wszystko – tu nic skrytego. I każde pokolenie tę prawdę poznało – w tej sztafecie nie było i nie ma nikogo, kto mógłby się pysznić, że on jedynie przeniknął i wiedzę posiadł. Nic z tego, zauważcie, w tym maratonie reguły zawsze były jednakowe oraz meta w tym samym miejscu. Że są różnice, że chodzi o liczne szczegóły, że aktualnie spoglądanie przebiega z ogromnej góry wiedzy? Prawda, tylko czy to ma znaczenie? Nie ma. Dawno, dawno temu... A w cholerę z takim początkiem. Że innego być nie mogło? Widzicie, prawda. Problem na dziś jest jednak taki, że człowiekowaty daleko dalej nie doczłapał. Niby to poznał, niby tam się dostał, niby rozumem przenika jasność i ciemność – ale, wiecie sami, daleko od jaskini się nie oddalił. Skóry na siebie narzucił, filozofię pospołu z fizyką każdego dnia zaprzęga do pracy, obserwuje czasoprzestrzenną zmianę i wyciąga z tego wnioski – tylko, ech, owe wnioski jakieś takie pierwotne są, takie mało w sobie górnolotne, ogniem i prochem śmierdzą. A nawet niekiedy straszą. Niby inaczej się nie da, niby inaczej to się nie zadzieje. - Niby nie...

A może jednak warto spróbować? ...

13

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.4 – Filozofia-i-Fizyka.

Kto ma rację? Czy fizyka poprawnie oraz w pełni opisuje rzeczywistość – czy może to filozofia jest królową nauk? Cóż, odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest jednoznaczna i prosta - ale i pozornie paradoksalna: obie strony mają rację. W świetle zebranych danych o otoczeniu, czyli na bazie logicznie i fizycznie prowadzonej analizy świata, wypada stwierdzić, że wespół i jednocześnie oba ujęcia opisują świat – że obie strony wspólnie i łączenie oddają proces kształtujący "to wszystko". I więcej: żadna ze stron nie może obyć się bez drugiej. - Musi tak być, ponieważ każdy inny opis prowadzi do sprzeczności.

Fakt, przyznaję, stwierdzenie niezbyt odkrywcze, przecież nie ma i nie może być poznania jednostronnego. Bez oglądu "drugiej strony", bez dopełnienia tutejszej obserwacji o stan "ciemny" i zakryty (co może wnieść inny obserwator lub zmiana położenia obserwatora), bez tego każdy wniosek o otoczeniu z zasady jest niepełny, stronny - a przez to ułomny. Co jest dopełnieniem fizycznego eksperymentu? Filozoficzny namysł nad wynikiem, logiczna konstrukcja, która powstaje na bazie danych i faktycznie zebranych wyników, jednak która zarazem wykracza poza ten zbiór faktów i prowadzi do uogólnienia. Nie ma innej drogi. Drugi banał tego akapitu będzie taki, że postrzeganie filozoficzne w dzisiejszych czasach nie jest w cenie, a nawet jest negowane. Że to błąd, który warto i trzeba naprawić, to oczywistość.

Mniejsza z tym, zasadnicze ustalenie jest takie, że dopiero razem i w połączeniu filozof z fizykiem mogą (liczba mnoga konieczna) to wszystko wokół poznać i zdefiniować. Dlaczego? Ponieważ filozof w budowaniu reguł posiłkuje się płynącymi z fizyki i wszelkich nauk danymi - ale jednocześnie fizyk może analizy prowadzić dlatego, że wspiera je logiczny namysł. Czyli filozoficzna refleksja. Dlatego przypadek "filozofa" w takim zestawieniu to ktoś, kto wyodrębnia z jednorodnego tła konkretną zmianę i spogląda na nią "z zewnątrz" - i ustala jej regułę. Filozof postrzega fakt w jego całościowym, a więc skończonym przebiegu – rejestruje (metodami logicznymi) start zmiany, maksimum zajmowania środowiska, ale i jej finał. Skutkuje to tym, że może wytworzyć, a następnie (również logicznie; "stając obok") narzucić na postrzeganą zmianę jej rytm. Proces oczywiście o żadnej regule swojego zachodzenia nie wie, po prostu się toczy,jednak rezultat takiego działania jest naddatkiem i zyskiem, który umożliwia wykonanie kolejnego kroku. I o to toczy się ta cała gra ze światem. "Fizyk" natomiast, odwrotnie do filozofa, to osobnik pozyskujący i analizujący owe fakty "od wewnątrz", czyli z jedynie i wyłącznie dostępnego w pomiarze-doznaniu obszaru - tu: materialnej struktury w trakcie zmiany. Eksperyment wnosi stan, który fizyk przekształca

14

na prawa fizyczne. Na prawa, które – z założenia – odwołują się do zakresu wewnętrznego i nigdy nie mogą bezpośrednio przenosić się na obszar "poza". Fizyk ustala konkret i nadbudowuje na nim kolejny – filozof ustala dla takiego ciągu faktów regułę, tworzy uogólnienie. I nie ma już znaczenia, jaką aktualnie funkcję sprawuje ktoś, kto definiuje się jako fizyk czy filozof - lub jest tak definiowany - teoretyzujący fizyk jest filozofem. I odwrotnie: filozof badający konkret jest fizykiem. A w najszerszym ujęciu Fizykiem.

Jeszcze kilka ogólnych stwierdzeń, a co, przyda się.Bez procesu, bez fizycznej zmiany nie ma poznającego i poznawanej treści - ale zarazem bez rytmu i logiki zachodzącej zmiany nie ma samego procesu; jedno wynika z drugiego - to jedność. Proces jest zmatematyzowany, więc przez to poznawalny, ale matematyka istnieje dlatego, że jest zmiana; to poznający wyznacza reguły, które mają postać konkretnego "znaku" (słowa, liczby, dowolnej abstrakcji) i które kodują w sobie jemu znaną treść. Reszta jest interpretacją takiego znaku. Dlatego, kiedy osobnik ponazywa bliskie oraz dalsze, kiedy ustali i posegreguje statyczne w jego mniemaniu fakty i ruchome, wówczas zaczyna wnioskowanie o rozciągającym się poza "jaskinią" świecie - co ciekawe, niekiedy z sukcesem. W końcu prowadzi swoje obserwacje jakiś czas.

Zresztą, tak po prawdzie i mówiąc już zupełnie szczerze, konkretne pojęcia i symbole, którymi opisuję "to wszystko", np. przestrzeń i czas, to nie ma znaczenia. Tu rozchodzi się o mnie, o obserwatora tego wszystkiego. Przecież jest mało istotne, jak "obiektywnie" przebiega zmiana, co i jak się dzieje, liczy się tylko to, jak tę zmianę odbieram oraz nazywam i porządkuję. Obiektywność to jeszcze jedna etykietka, nic ponad przydatną abstrakcję, za którą i tak kryje się to, czego nie poznam w żadnym eksperymencie – bowiem tego nie ma. To, co uznaję za rzeczywistość, to jest rzeczywistością – to ja wyznaczam fakt i ja zaliczam do niego składowe, lub je odrzucam; to moja decyzja z jednorodnego, nieskończonego i skwantowanego ciągłego przebiegu w wieczności coś wyróżnia. Widzę "atom", ale to ja widzę, realnie i właśnie "obiektywnie" niczego takiego nie ma. Jest zmiana, jest w tle pewien stan skupienia i zagęszczenia elementów na chwilę, ale że to atom, o tym decyduję ja i dla siebie. Zmiana się toczy, ale w jakim rytmie i w jakich jednostkach – to decyduję ja. I możliwości dzielenia tego tła na zakresy.

"Realnie" żadnych granic nie ma, są przejścia, obszary rozmyte, w pogłębionej i maksymalnej analizie wszystko łączy się ze wszystkim – a ja stwierdzam, że to chwilowość. Mogę zatrzymać się w analizie na konkrecie, zbadać jego strukturę i powiązania z otoczeniem, coś zaliczyć do tego zbioru, coś odrzucić, ale na koniec i tak muszę w całości zakotwiczyć, bowiem jeżeli tego nie uczynię, nie zrozumiem powodu zaistnienia takiego faktu. Albo siebie.Dlaczego? To proste: jeżeli nazwę źle, jeżeli nieodpowiednio, więc błędnie podzielę na fakt i resztę, to pobłądzę - to zagubię się w

15

bezkresie. Ale jeżeli trafnie odczytam fakty i ich rozłożenie, to zrobię krok dalej. Tylko tyle i aż tyle. I właśnie o ten "krok" tu chodzi. Proces biegnie, i dobrze, ponieważ mogę go "smakować", ale to, jak biegnie, to jest zapisane we mnie i dla mnie - i tylko dla mnie. W innej obserwacji prezentuje się to odmiennie, każdy obserwator po swojemu i według posiadanych możliwości postrzega otoczenie. I na takiej podstawie wyciąga wnioski.Tylko że, tak prawdą prawdziwą, jest jeszcze gorzej: postrzegana w dowolny sposób przeze mnie fizyczność, to jedynie dostępny zakres - i niczego więcej i nigdzie nie ma. Jest energetyczna zmiana, coś przemieszcza się poprzez nicość i lokalnie się w konkretny byt się zaplącze – ale co przebiega, jak przebiega, gdzie i dlaczego, tej informacji w zmianie nie ma. I być nie może. Jest wyłącznie zmiana w toku zachodzenia. - Natomiast "instrukcję obsługi" do niej muszę napisać sam; suplement do rzeczywistości to moje zadanie. Zgoda, każdy działanie przebiega w ramach świata, jestem więźniem fizyki. Jednak to nie oznacza, że logicznie nie wystawię ręki poza wszech-świat, mogę to zrobić jako filozof. - Co więcej, robię to w każdym uogólnieniu, w każdym ustaleniu "wychylam" się poza "teraz" i spoglądam z zewnątrz na proces i siebie. Fizycznie zawsze jestem "w środku", jednak logicznie, na bazie poznanego, mogę się "poza" tutejsze wychylić. W fizycznym postrzeganiu są granice przyrządu, są również obszary na zawsze nieoznaczone oraz niedotykalne. Tylko to nie oznacza, że one są takie dla filozofa. I warto to wykorzystać.

Obserwator.Podkreślenia w tym kontekście wymaga rola obserwatora - świadomego obserwatora. Fizycznie i od wieków eksmisja z wyróżnionej pozycji i szczególnej – z wszelkich uprzywilejowanych lokalizacji w świecie, to odbywało się regularnie i skutecznie. Aż po przydział gdzieś na peryferiach i ubocznie. I działo się to zasadnie, w oparciu o wynik poznawania otoczenia. I jest jasność w temacie.Tylko że - w ujęciu logicznym, więc analizie zewnętrznej - wygląda to inaczej: obserwator świadomy sam siebie i otaczającego świata, to punkt wyróżniony. To jedyny taki punkt na prostej nieskończonej i z niego można te ustalenia prowadzić.I nie jest to sprzeczność. Dlaczego? Ponieważ obie strony w takim opisywaniu mają rację. Fizycznie umiejscowienie bytu obserwującego maksymalnie z boku – to jest fakt. Logicznie umiejscowienie bytu w w środku i maksymalnie w środku – to jest fakt. Coś jednocześnie w maksymalnym środku może być w maksymalnym oddaleniu od tego środka – to nie sprzeczność. Tak najkrócej wygląda definicja położenia w "tym wszystkim" kogoś takiego. Analogia: biegun sfery.

Jeszcze jedno w powiązaniu z obserwatorem."Kiedy nie patrzę, słońce nie świeci" - bez mojego spojrzenia nie ma świata. Rozprawianie o bytach matematycznych i niematerialnych w oderwaniu

16

od wygłaszającego takie słowa jest nielogiczne. Przecież nigdy nie ma i być nie może faktów, kiedy nie ma obserwatora, który te fakty jakoś odnotowuje. Co z tego, że proces fizyczny toczył się i tworzył to, co określam jako "wszechświat", kiedy nie było nikogo, kto by to stwierdził. Z chwilą mojego spojrzenia taki byt zaczyna istnieć i w każdej mojej obserwacji on się tworzy - i w zależności od moich możliwości. To ja go powołuję do istnienia, choć w nim się zawieram; to ja nadaję mu własności i wynoszę do realnego bytu, choć jestem skutkiem tej opisywanej zmiany. To ja jestem stwórcą. To byt obserwujący decyduje, co zalicza do postrzeganego obiektu, a co znajduje się poza granicami, a także czym są granice i gdzie w konkretnym przypadku się znajdują. Przy czym akt obserwacji to: obserwator, nośnik, na/w którym zostaje przeniesiona informacja i obiekt postrzegany. Plus złożenie stanów, nigdy fakt jednostkowy. Brak któregokolwiek z wymienionych elementów poznanie wyklucza. I to we mnie i dla mnie buduje rzeczywistość; to, jak wygląda świat, jest we mnie.

Jaki płynie z tego wniosek? Że względność postrzeżeń nie odnosi się wyłącznie do subatomowych zakresów czy dużych prędkości, ale że dotyczy każdego działania i każdej obserwacji. - Przecież fizycznie nie ma wyróżnionego punktu widzenia, ten zależy od miejsca siedzenia.

Przy okazji - warto odnieść się do tu i ówdzie szerzonego poglądu, że "istnieją" byty niematerialne, że gdzieś tam bytują konstrukty matematyczne, które matematyk w pocie czoła odkrywa albo tworzy w przypływie, tego tam, natchnienia.Cóż, gusta są różne, podobno się z nimi nie dyskutuje - ale można to i owo "w temacie" powiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze, żeby stwierdzić, że "istnieją" jakieś "niematerialne byty matematyczne", np. w głowie matematyka albo i filozofa, co też się niestety zdarza, musi (za)istnieć owa głowa i otaczający świat. Przecież kiedy nie ma obserwatora, nie ma także obiektu postrzeganego - po prostu nie ma kto i jak stwierdzić, że obiekt-byt-coś istnieje. "Byt matematyczny" bez matematyka jest w sobie logiczną sprzecznością, bo nie ma matematyki poza światem, w którym matematykę można tworzyć i stosować.

Sprawa jest zasadnicza, idzie o granicę postrzegania, rozróżniania w otoczeniu elementów. Można zasadnie mówić na bazie zgromadzonych danych, że są różne w otoczeniu stany skupienia materii i energii - po prostu "czegoś"; można twierdzić, że istnieje granica-bariera fizycznego poznania, poza którą nigdy eksperyment się nie wychyli, itd. Ale nie można - nie można głosić, że istnieją "niematerialne byty". Czyli fakty i struktury, które występują bez nośnika kodującego w/na sobie treść postrzeganą - albo tylko postulowaną. Jeżeli ktoś uznaje, że takie coś istnieje, to jednocześnie stwierdza, że NIC, logicznie pustka absolutna, że taki stan coś koduje w/na sobie. Owszem i prawda, "NIC" to konieczne dopełnienie do "COŚ" - jednak

17

twierdzić, że nicość jest czymś lub coś oznacza, że przenosi albo warunkuje istnienie, że mędrkuje i że w swojej niematerialności to zarazem mocno zapełniony obszar – cóż, to, mówiąc delikatnie i nie naśmiewając się zbytnio z tak głoszących – to nieporozumienie. To abstrakcja oderwana od realiów. Proste?

Tylko że, po kolejne, ma to swoje uwarunkowania. Przede wszystkim fizyczne, bo filozoficzne, są mniejsze. Chodzi o nośnik i obserwację. Zagadnieniem centralnym w definiowaniu otoczenia z pozycji kogoś w procesie zawartego i od środka, z pozycji wewnętrznej – problemem jest tu to, co można zaobserwować, jak daleko sięgnąć badaniem. Bo to nie jest zakres dowolny i nieskończony, to pochodna z jednej i ważnej strony, zdolności rozróżniania w otoczeniu rytmów zmiany, a z drugiej właściwości świata. Można obserwować tylko to, co można – i nie jest to stwierdzenie, wbrew pozorom, logicznie zbędne.Mówiąc inaczej, nie zobaczę wszystkiego, ponieważ nie ma obserwacji "jednoelementowej", jedynki zmiany nigdy-i-nigdzie nie stwierdzę - taki fakt mogę tylko wydedukować.

Jeszcze inaczej, ponieważ sprawa należy do fundamentalnych. Mogę w zapale konstruktorskim powoływać do istnienia kolejne machiny, coś na granicy rozdzielczości fizyki starć się z otoczenia wydobyć, a przecież nie sięgnę "dna" rzeczywistości, to niemożliwe. Badanie w zakresie fizycznym prowadzone, od wewnątrz, zawsze jest okrojone o stan brzegu – bo elementy brzegu tworzą poznanie. I same nie mogą być poznawalne. Mogę korzystać z fotonów w pomiarze, ale samego w badaniu fotonowego elementu nie podzielę na składowe, ponieważ ten zakres zmiany tworzy samo poznanie. I mnie, co zrozumiałe. Brzeg w ewolucji z zasady nie jest obecny – kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, mnie nie ma.Poznanie jest zawsze powyżej pewnego progu - nigdy nie jest i nie może być elementarne.

Warto zdać sobie z tego sprawę, to nie świat jest dziwny, jakoś w sobie losowy czy nieoznaczony, jak to wydaje się fizykom, wszelkim osobnikom penetrującym fundamenty. To samo działanie jest nieostre i nigdy pełne czy skończone, przecież chodzi o zmianę w toku. Tak rozumiana zmiana jest rytmiczna, skwantowana, posiada regułę – to nie przypadek immanentnie wpisany w świat, ale immanentnie "ślepy" obserwator tak postrzega – to nie rzeczywistość jest nieostra, ale krótkowzroczność postrzegającego nie może wyłuskać z otoczenia ani szczegółów, ani ich zależności. Fizyka dostarcza danych, ale jak te dane są powiązane i co zarazem oznaczą – to ustala filozofia.

Filozofia-i-Fizyka. To nie przypadkowy zapis, ostatecznie właśnie taka forma musi się pojawić w zdefiniowaniu zależności. Fizyka obmacuje otoczenie oraz wyróżnia pewne stany skupienia – i je nazywa. Fizyka to zmysłowość podniesiona do rangi metody. To niezwykle ważny etap poznania – to fundament, na którym mogę w dalszej analizie się oprzeć. Wszak do

18

czegoś muszę się odnosić, czymś się podpierać, żeby przysłowiowy w otoczeniu krok zrobić. Im lepsze, poprawniej zebrane dane, tym się dalej mogę przemieścić, tym dłużej moja wędrówka trwa.Ale – ale to dopiero wstęp. Zmysł, nawet najlepszy, sam z siebie w jednorodnej zmianie niczego nie ustali - tu potrzebny jest namysł. A więc zewnętrzny wobec postrzeganego proces, który zestawi fakty, powiąże je w zbiór i ustali regułę ten zbiór tworzącą. I to może i musi przeprowadzić już filozofia.

Wcześniej padło, że nie ma znaczenia konkretna nazwa osobnika, co to sobie działa i rytmikę zmiany ustala. Może nazywać się fizykiem – ale jeżeli dokonuje zestawienia danych poza zmianą, a jako byt w stosunku do tej zmiany zawsze jest zewnętrznym, to taki ktoś jest filozofem. I w ramach zjawisk zachodzących we wszechświecie, więc zewnętrznych do fizyka, w tym zakresie fizyk jest z zasady bytem i obserwatorem filozofującym – jest filozofem. Uogólnia dane, jest i musi być filozofem.Ale nie w przypadku całości wszechświata, tu na zawsze obserwacja się zawiera w takiej konstrukcji. I tym samym z zasady fizyk jest tylko i wyłącznie fizykiem. Że się stara, że jako byt niecierpliwy i ponieważ chce wiedzieć – to przechodzi na pozycje filozofia i na taki fakt postrzega zewnętrznie. Problem tylko w tym, że postrzega przez pryzmat abstrakcji, które odnoszą się do wnętrza, a to jest co najmniej niepełny, bo bez stanów brzegowych sposób postrzegania – i jest tym samym problem interpretacyjny. Niczego więcej nie ma i być nie może, dane fizyczne to wszystko – i trzeba z nich zawsze korzystać, ale to daleko nie wszystko. To dalsze może – i tylko może – wypracować filozofia. Na bazie tu i teraz rozpoznanego, z dodatkiem zakresów maksymalnych, można się dopracować obrazu całości.

Ostatecznie nie ma podziału na fizykę i filozofię, czy inne nauki. Świat jest jeden, jedna reguła, jeden nośnik wszystkiego – więc i poznanie jest jednością. Że lokalnie w czasie i przestrzeni, że na chwilę to się dzieliło na drogi i dróżki? Cóż, obecnie przychodzi pora, żeby to zebrać w jeden szlak – już na to przyszła pora.

fizyka-i-filozofia. Filozofia-i-Fizyka. Kosmos.

19