View
234
Download
0
Category
Preview:
Citation preview
1
Bitwa Warszawska 1920 – fakty i mity, dwa obrazy narodowej epopei: film
Jerzego Hoffmana – 1920 Bitwa Warszawska i książka Grzegorza Nowika – Wojna
światów. 1920. Bitwa Warszawska. Zapis dyskusji panelowej, jaka odbyła się w
Domu Spotkań z Historią w Warszawie, 9 listopada 2011 r. (Wszystkie wypowiedzi
zostały autoryzowane.)
* * *
Dr Anna Ziarkowska: Dobry wieczór Państwu! Witam bardzo serdecznie na
spotkaniu poświęconemu Bitwie Warszawskiej 1920 roku, faktom i mitom z nią
związanym, dwóm obrazom narodowej epopei – filmowi Jerzego Hoffmana 1920
Bitwa Warszawska oraz książce Pana profesora Grzegorza Nowika, którą dzisiaj
Państwu prezentujemy Wojna światów. 1920. Bitwa Warszawska. Organizatorem
dzisiejszego spotkania jest Dom Spotkań z Historią, Muzeum Józefa Piłsudskiego,
Warszawskie Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń oraz
Wojskowe Biuro Badań Historycznych.
Witam serdecznie szanownych prelegentów: Pana płk dr Marka Tarczyńskiego,
który będzie gospodarzem dzisiejszego spotkania, Pana ppłk dr Juliusza Tyma z
Akademii Obrony Narodowej, Pana red. Tadeusza Górnego, Pana Konrada
Paduszka z WBBH oraz Pana prof. Grzegorza Nowika z Muzeum Józefa
Piłsudskiego oraz Instytutu Studiów Politycznych PAN, który był konsultantem
filmu, a zarazem jest autorem książki, którą prezentujemy. Oddaję głos Panu
Doktorowi Tarczyńskiemu.
Dr Marek Tarczyński: Witam Państwa, myślę, że dzisiejsze nasze spotkanie będzie
miało nietypowy charakter, ponieważ dyskutujemy nad dwoma ważnymi, ale
zupełnie różnymi dziełami, mianowicie nad książką Grzegorza Nowika Wojna
Światów. 1920. Bitwa Warszawska i jednocześnie nad filmem 1920. Bitwa
Warszawska – Jerzego Hoffmana. Dzięki takiej odmienności przedmiotu dyskusji,
każdy, jak sądzę, ma dla siebie jakiś odcinek do przeanalizowania, ma możliwość
odniesienia czy porównania. Nawet opinia w sensie – film podobał mi się albo
nie podobał – jest bardzo konkretną opinią i do wyrażenia takiej opinii ma prawo
każdy, nawet ten, co nie przeczytał ani jednego artykułu o wojnie 1920 roku, bo to
2
jest kwestia naszego smaku, naszego poczucia. Nieco trudniej jest z dyskusją nad
książką. Tu miarodajna ocena wymaga konkretnej wiedzy. Proszę Państwa,
dyskusja panelowa polega na tym, że każdy z uczestników porusza jakiś temat.
Dziś w naszym gronie miał być Pan profesor Janusz Odziemkowski, który
niestety, trafił do szpitala i przysłał tylko list, list – opinię, list – recenzję i od tego
zaczniemy, życząc Mu jednocześnie szybkiego powrotu do zdrowia. Poproszę Pana
pułkownika Juliusza Tyma o odczytanie opinii prof. Janusza Odziemkowskiego.
Opinia prof. Janusza Odziemkowskiego o filmie Jerzego Hoffmana 1920 Bitwa
Warszawska:
Do pisania opinii o najnowszym filmie Jerzego Hoffmana przystępuję z dużym
wahaniem, żeby nie powiedzieć niechętnie. Najtrudniej bowiem jest dokonać
oceny dzieła, kiedy rzetelność nakazuje napisać to, co stoi w sprzeczności z
osobistym stosunkiem recenzenta do dorobku autora recenzowanego utworu.
W pierwszych słowach pragnę wyrazić swój głęboki szacunek dla reżysera, który
od wielu lat konsekwentnie sięga po ważne tematy historyczne z naszej polskiej
przeszłości. Dzisiaj, kiedy tak wielu apostołów nowoczesności uważa przeszłość za
nieistotną, kiedy rodzima produkcja filmowa w znacznej części polega na
tworzeniu kolejnych mutacji nieskomplikowanych, żeby nie rzec – głupawych
komedyjek, trzeba mieć wiele odwagi i silnej woli aby tworzyć kino historyczne.
Tej odwagi i przekonania, że przeszłość jest ważna, bo to na niej przyszłość
budujemy, panu Jerzemu Hoffmanowi nie brakuje. Stąd mój szacunek i moja
wdzięczność.
Bardzo bym pragnął, aby treść recenzji była zbieżna w tonie i opiniach z tym co
powiedziałem na wstępie. Kiedy jednak zastanawiam się, co dobrego o
recenzowanym filmie mógłbym z całym przekonaniem napisać, nagle zaczyna
brakować słów. Zanim jeszcze poszedłem na najnowszy film pana Hoffmana,
przeczytałem, bodaj w Gazecie Wyborczej, słowa, które mnie wówczas wzburzyły:
narodowa szmira. Kiedy mniej więcej w połowie projekcji rozejrzałem się po sali
kina Femina, w której siedziało może 40 osób (jak na niedzielny wieczór kino było
niemal puste), słowa te mimo woli powróciły. Co tworzy dobre kino historyczne?
Dlaczego kolejny polski film historyczny, i to film dotykający tak ważnego
momentu naszych dziejów, cieszy się tak małym zainteresowaniem? Skąd tak
3
wiele krytycznych wypowiedzi, których nie mogą przygłuszyć pochwalne peany
wykrzykiwane przez reklamę?
Dobry film to taki obraz, do którego chętnie wracamy myślą, który pobudza do
myślenia, do refleksji, który porusza lub wzrusza, albo urzeka pięknem obrazu.
Losy jego bohaterów nas obchodzą, identyfikujemy się z nimi. To po prostu film,
który po pewnym czasie chętnie obejrzelibyśmy raz jeszcze. Jaki jest najnowszy
film Jerzego Hoffmana?
Zacznijmy od scenariusza. To rdzeń filmu, nić, na której reżyser snuje przędzę
opowieści a operator tworzy obraz. Według mojej wiedzy złożono szereg
propozycji scenariuszy. Kto wybrał akurat ten? Czy był to wybór reżysera? Czy
może wyboru dokonała komisja? Nie wiem. Nie znam też pozostałych
scenariuszy. Niemniej po obejrzeniu filmu, jako widz, mam prawo wyrazić swoje
osobiste przekonanie, że wybrano scenariusz miałki, płytki. Nie chodzi nawet o to,
że to scenariusz do bólu typowy, z kategorii ułan i dziewczyna, bo często typowe
scenariusze, ale umiejętnie, interesująco przygotowane, mogą ściągnąć tłumy
widzów, wzruszać i na długo zapadać w pamięć. Wcale nie musi to być scenariusz
tzw. „ambitny”, w którym niestety dosyć często przymiotnik „ambitny” przykrywa
brak pomysłu i nudę wiejącą z ekranu. Scenariusz najnowszego filmu Jerzego
Hoffmana, a przynajmniej to co z niego widzimy na ekranie, to papierowe
postacie bohaterów, płytkie dialogi, boleśnie prosta fabuła. Trudno nie tylko
identyfikować się z bohaterem filmu, ale nawet go polubić. Trochę pechowiec,
trochę nieudacznik, wpisany kiepsko, czasem wręcz błędnie w źle ukazane realia
służby w kawalerii polskiej. Błędy o których myślę, dostrzeże oko historyka, dla
przeciętnego widza może i nie mają dużego znaczenia, więc nie będę ich wytykał.
Natomiast brak bohatera, z którym widz mógłby się identyfikować, lub
przynajmniej przejąć jego losem, to pierwszy poważny zarzut.
Zarzut drugi to chaos. Nie wiem czy kierować go do scenarzysty, czy do reżysera,
bo nie mam pojęcia czy reżyser nie dokonał zmian w scenariuszu. Niemniej przy
oglądaniu scen batalistycznych, a takie przeważają w filmie, dominuje poczucie
chaosu. Dużo krwi, okrucieństwa, zbrodni, mnóstwo obrazów walki, które nie
tworzą niestety spójnej całości. Wojną polsko-rosyjską lat 1919–1920 zajmuję się od
lat jako zawodowy historyk. Poświęciłem jej kilka książek i mam prawo
powiedzieć, że dobrze znam przebieg walk toczonych w 1920 roku. Niemniej
oglądając film kilkakrotnie traciłem wątek, mogłem tylko domyślać się co reżyser
4
w danej chwili chce nam pokazać. A co mówić o widzu, który o wojnie słyszał
tylko na jednej lekcji historii w szkole? Nie chodzi mi o to aby bitwę pokazywać
w sposób „uczesany”, uładzony. Ale aby zachować jakiś logiczny ciąg zdarzeń, aby
obraz bitwy nie składał się z oderwanych obrazów, które nawet historykowi
trudno połączyć w logiczna całość. Chaos zaprezentowany na ekranie utrudnia
odbiór filmu, orientację w następstwie wydarzeń na polu bitwy, męczy. W
dodatku poza hukiem, krzykiem, pozorami „kina akcji” niewiele daje.
A przecież można było sięgnąć do literatury pamiętnikarskiej, do setek
zachowanych relacji, aby odkryć w nich przygody i wydarzenia nie wymyślone
przez reżysera, lecz autentyczne a godne sienkiewiczowskiego pióra! Rdzeniem
samych walk o Warszawę można było uczynić trzydniowy bój o Radzymin,
miasto przechodzące z rąk do rąk. Jest tam wszystko czego potrzebuje dobry
scenariusz wojennego filmu. Ataki i kontrataki, starcia mas piechoty, dramatyczny
bój na ulicach miasta, ludność stająca do walki obok żołnierza, baterie polskie
strzelające na wprost na odległość 100–200 metrów do mas nacierających
czerwonoarmistów, szeregi polskich żołnierzy idących do przeciwnatarcia ze
śpiewem Mazurka Dąbrowskiego (obraz jak z Olszynki Grochowskiej 1831 roku!),
oficerów misji zagranicznych poruszonych tym męstwem i bijących brawo
atakowi polskiej piechoty itd., itd.
Można było wybrać także inne pole bitwy, ale uczynić z niego spójny obraz, akcję,
która ma swój początek, narastający ładunek dramatyzmu, napięcia i wreszcie
zwycięski koniec. Ale niech by to była konkretna bitwa, którą widz może w
przestrzeni i czasie pomieścić, a nie szereg obrazów nie powiązanych ze sobą, tak
jakby wyrwanych z kontekstu różnych pól bitewnych..
Zupełnie pominięto na filmie dramatyzm polskiej kontrofensywy, jeśli nie liczyć
krótkiego epizodu pokazującego jak Tuchaczewski dał się wyprowadzić w pole.
Zwycięstwo osiągnięto dzięki nieprawdopodobnemu wysiłkowi żołnierza, który
mdlejąc z wyczerpania parł do przodu po 40-60 kilometrów dziennie, pieszo,
obciążony bronią, amunicją, staczając walki, zamykając kolejne pierścienie
okrążenia wokół umykających jednostek Armii Czerwonej. To było olbrzymie
zaparcie siły i woli, możliwe tylko przy wielkim napięciu uczuć patriotycznych.
Ono zadecydowało o rozmiarach zwycięstwa nad Wisłą, obrona Warszawy zaś to
jeden z ważnych epizodów owej wielkiej bitwy. Gdzież jest na filmie owa polska
decydująca kontrofensywa?
5
Zamiast polskiego pościgu, pełnego dramatyzmu i pięknych przykładów
poświęcenia, reżyser pokazuje atak polskich czołgów pod Warszawą, który miał
lokalne znaczenie, a film zamyka masową szarzą polskiej kawalerii, gromiącej
uciekających pieszo czerwonoarmistów. Kawaleria polska w samej bitwie
warszawskiej odegrała rolę niewielką, możemy więc domyślać się, że chodzi o
bitwę pod Komarowem gdzie dywizja jazdy gen. Rómmla zmierzyła się z I Armia
Konną. Tyle, że była to bitwa mas kawalerii i została stoczona po klęsce
Tuchaczewskiego nad Wisłą!
Ale nie to wytykam reżyserowi. Ma on prawo naginać fakty, niektóre pomijać a
nawet przeinaczać, bo nie tworzy filmu dokumentalnego, lecz fabularny. Jeśli to
dobrze służy fabule, jeśli potrzebne jest dla pokazania losów bohatera, przyznaję
reżyserowi prawo do przeinaczania faktów! Nie będę się czepiał! Ale w przypadku
szarż polskiej kawalerii zarzut jest znacznie poważniejszy, tu chodzi o realia epoki.
Panie reżyserze, którego szanuję za podejmowanie tematów historycznych,
dlaczego Pan tak nie szanuje polskiej kawalerii??? Każda szarża wykonana w
pańskim filmie, czy to husarii z epoki potopu szwedzkiego czy ułanów nad Wisłą,
to szarża przypominająca uderzenia watahy tatarskiej lub niekarnej chorągwi
pospolitego ruszenia idącej z okrzykiem – Kupą mości panowie! Czyż nikt nie
podpowiedział Panu, że jazda zawsze atakowała w szyku, że szyk i manewry na
polu bitwy decydowały o zwycięstwie? Budionny podziwiał świetne
manewrowanie polskiej jazdy, pisali o tym w meldunkach jego podkomendni. O
doskonałym manewrowaniu oddziałów polskich wspominał w swoich
meldunkach Tuchaczewski. Tymczasem na ekranie widzimy hurmę jeźdźców
pędzących na złamanie karku w wielkim bałaganie! Patrząc na taką szarżę
Budionny – zamiast słów podziwu – mógłby powiedzieć tylko: Wot duraki!
A cała szarża zakończyłaby się porażką, zanim dotarłaby do linii nieprzyjaciela!
Cóż Panu przeszkadzało, mając do dyspozycji technikę komputerową, pokazać
pułki idące do szarży w zwartych ławach szwadronów, z oficerami na czele,
trębaczami przy dowódcach i sztandarach? Elementy chaosu, które u Pana
dominują cały czas, mogły wkradać się do szarży na krótko przed uderzeniem na
białą broń. Niech Pan zobaczy jak potrafią to robić Anglicy, Francuzi, Rosjanie,
Amerykanie! Niechże ktoś wreszcie powie Panu, dla Pana dobra i dobra filmu, że
szarże robi Pan fatalnie, a miłośników kawalerii, jak na nie patrzą, bolą zęby!
6
O ile przyznaję reżyserowi prawo naginania faktów „dla dobra filmu”, o tyle
zupełnie nie mogę zrozumieć przeinaczania faktów, kiedy w zasadzie deprecjonuje
to wysiłek bohaterów. Reżyser słusznie zwraca uwagę na znaczenie złamania
szyfrów, jakimi posługiwało się dowództwo sowieckie przesyłając rozkazy i
meldunki. Była to praca znakomitych młodych polskich matematyków, którzy
wykazali tu swoje talenty i ogromną biegłość. Natomiast z filmu widz może
wynieść przekonanie, że decydujące znaczenie miał pomysł grupki bywalców
kasyn (karciarzy? szulerów?), którzy podpowiedzieli trafne rozwiązanie. Być może
nie było to zamiarem reżysera, ale wyszło fatalnie, a zamiast ciężkiej pracy
koncepcyjnej matematyków uwypuklono przypadkowość sukcesu.
Reżyser trafnie pokazuje to co bolszewizm niósł ze sobą: krew, mordy, zagładę
państwa polskiego. Ale pomija zupełnie jego siłę atrakcyjną: hasła
sprawiedliwości społecznej, umiejętną propagandę, która zwiodła wielu i na
wschodzie i na zachodzie, która sprawiała, że tak wielu uwierzyło, że białe armie
rozpadały się pod ciosami Armii Czerwonej. Fenomen Polski polegał także na tym,
że owych haseł bolszewickich społeczeństwo w swej masie nie przyjęło, zwieść się
nie dało. Szkoda, że ten wątek został pominięty.
Niemniej ten ostatni zarzut nie wydaje się istotny, podobnie jak szereg błędów
szczegółowych, które dostrzega tylko oko historyka, a dla widza nie mają
znaczenia. Problem w tym, że film jako całość nie jest obrazem, który może
zainteresować, sprawić, że widz będzie do niego wracał, że pozostawi trwalsze
wrażenie. Wielka szkoda, bo temat jest frapujący i mógł dać podstawy do
stworzenia dzieła interesującego, które znalazłoby trwałe miejsce w polskiej sztuce
filmowej.
Kiedy recenzent nie może znaleźć zbyt wielu walorów dzieła, które recenzuje,
pisze zwykle, że dobrze się stało iż w ogóle powstało, bo wraca uwagę na ważny
problem, o czymś istotnym przypomina itd. Nie wiem czy w tym przypadku są to
stosowne słowa. Mam pewność, że po nakręceniu tak kosztownego filmu, którego
co tu mówić – do dzieł interesujących nie sposób zaliczyć, przez długie lata nikt
nie da dużych środków na nakręcenie innego filmu o 1920 roku.
A recenzowany film obejrzy w Polsce może nawet milion widzów. Jedni pójdą na
niego z obowiązku, niektórzy przez ciekawość, a podstawową rzeszę widzów
stanowić będą uczniowie szkół i wojsko wysyłani do kin w ramach edukacji
7
historycznej. Tylko czy po obejrzeniu filmu zostanie w głowach klarowny obraz
Bitwy Warszawskiej?
Dr Marek Tarczyński: Bardzo dziękuję. Proszę Państwa, to jest typowa dyskusja
nauki z literaturą. Wiadomo, uczony ma pogląd, określony rygorami nauki,
wynikami procesu badawczego. Pisarz i reżyser kierują się „wizją twórczą”, która
nie zawsze idzie w parze z odkryciami nauki. Korzystam z obecności prof.
Wiesława Majewskiego, który kiedyś pisał pracę o postawie historyków wobec
twórczości Henryka Sienkiewicza, zwłaszcza Trylogii. Inaczej patrzy na dzieje
historyk, inaczej patrzy pisarz. Co pozostanie w głowach, a co pozostanie w
sercach? Rozum czy emocje? Oddziaływanie filmu i większości dzieł sztuki jest
często inne niż oddziaływanie dzieł naukowych. Poproszę teraz o zabranie głosu
Pana Konrada Paduszka, pracownika naukowego Wojskowego Biura Badań
Historycznych, który zajmował się propagandą w okresie wojny 1920 r.
Propaganda to ten dział wojowania, który działa bardziej na serce i emocje, niż
na rozum. Proszę bardzo…
Konrad Paduszek: Przede wszystkim jest mi bardzo miło, że mogę wziąć udział w
tym zacnym spotkaniu i bardzo się cieszę, że Państwo tak licznie postanowili
również wziąć udział w spotkaniu. Jak Pan dyrektor powiedział, ja zajmuję się
propagandą wojny polsko-sowieckiej, propagandą polską, jak i sowiecką, jednak
nasze spotkanie dotyczy filmu i książki. Jako młody historyk, chciałbym podzielić
się kilkoma spostrzeżeniami dotyczącymi filmu. Wprawdzie nie jestem krytykiem
filmowym, jednak wydaje mi się, że kilka cech decyduje o powodzeniu filmu.
Wydaje mi się, że tymi cechami jest przede wszystkim scenariusz, linia dialogowa,
nakreślenie powiedzmy postaci głównych bohaterów, jak i zdjęcia.
Film dotyczy wojny polsko-sowieckiej, z całą pewnością można powiedzieć, że
dzieje tej wojny jest to gotowy scenariusz filmu. Historia Polski, zwłaszcza historia
Polski w XX wieku, obfituje w gotowe scenariusze filmowe. Te filmowe
scenariusze mogą być poświęcone zarówno wydarzeniom, jak i też poszczególnym
osobom. Mogę tylko z własnego punktu widzenia podzielić się pewną troską i
ubolewaniem, że polska kinematografia tak rzadko sięga do gotowych scenariuszy
z historii i faktów.
8
Natomiast, jeśli chodzi o pewne ukształtowanie, narysowanie portretów
głównych postaci, to wojna polsko-sowiecka również dostarcza gotowe właściwie
rysy charakterologiczne postaci, zarówno po stronie sowieckiej, jak i po stronie
polskiej.
Trzecia cecha – linia dialogowa, no cóż, tu należałoby sięgnąć do przekazów
źródłowych, z tymże nie wymagajmy, aby w filmie fabularnym bohaterowie
cytowali treści dokumentów historycznych. Niemniej jednak, scenarzyści mogliby
w większym zakresie sięgnąć do literatury wspomnieniowej, tak obfitych
dzienników, pamiętników, korespondencji z tego okresu, to na pewno by znacznie
wzbogaciło ten film.
I kolejna cecha, ostatnia, to akurat zdjęcia. Myślę, że gdyby nie to, że film został
nakręcony w bardzo modnej, ale niestety bardzo efekciarskiej technice czyli 3D, w
technice trójwymiarowej, zdjęcia byłyby najmocniejszą cechą tego filmu. Tutaj
oczywiście chapeau bas dla Sławomira Idziaka, który świetnie opanował warsztat
i pokazał to w tym filmie.
Wracając do tych głównych cech, historia prawdziwa wojny polsko-sowieckiej
jest bardziej ciekawa, niż historia wojny polsko-sowieckiej opowiedziana w filmie,
który właśnie teraz jest emitowany w kinach. Myślę, że gotowy scenariusz
dostarczony przez historię został wykorzystany w stopniu, powiedzmy
dostateczny plus. Tutaj się przychylam do opinii mojego szanownego,
nieobecnego przedmówcy prof. Janusza Odziemkowskiego. Również czuję
niedosyt, jeśli chodzi o zarysowanie postaci głównych, czyli po stronie polskiej
Marszałka Piłsudskiego, po stronie sowieckiej postacie polityczne Lenin, Stalin,
elity wojskowe – Marszałek Tuchaczewski. To są moje uwagi dotyczące tego
filmu, natomiast tutaj spotkaliśmy się, żeby toczyć dyskusję dotyczącą filmu i
książki i chciałbym poruszyć przyczynkarski wątek. Oczywiście kino historyczne
stara się w jakiś sposób opowiedzieć historię jak najszerszym rzeszom widzów w
kinach, oczywiście film jest dzisiaj przedsięwzięciem komercyjnym, czyli ktoś
wykłada pieniądze, ktoś kręci, ktoś chce na tym przedsięwzięciu zarobić. Nie mniej
jednak pytanie brzmi: czy kosztem atrakcyjnego efekciarskiego filmu możemy
właściwie okaleczyć historię, pokazać ją w sposób bardzo banalny, bardzo
trywialny, bardzo uproszczony? Tak więc, moje pytanie do Państwa oraz moich
szanownych współrozmówców brzmi: czy w taki sposób powinniśmy opowiadać
za pomocą filmu historię? Czy ten film powinien być efekciarski, mówiąc
9
delikatnie efektowny, sklejony pod masowego widza czy też bliższy prawdy
historycznej, ale jednocześnie bardzo trudny w odbiorze i interpretacji? Dziękuję
bardzo.
Dr Marek Tarczyński: Postawił Pan bardzo trudne pytanie, czym ma się
charakteryzować nauka, a czym sztuka. Jedna i druga musi być prawdziwa na
pewno, ale jaka jest geneza tej prawdy? Inaczej dochodzi się do prawdy w nauce,
inaczej w sztuce. Panie Redaktorze, proszę bardzo…
Red. Tadeusz Górny: Myślę, że nasza rozmowa idzie w złym kierunku. Oba dzieła
– a chciałbym, aby określenie dzieło używać również w stosunku do książki – są
tylko pretekstem do rozmowy o tym, jak tworzyć, żebyśmy pamiętali i żeby nasza
pamięć była pamięcią historyczną, ale nie taką, która powoduje, że bardzo często
mawiamy: nic się tak szybko nie zmienia, jak historia. Prosiłbym także, abyśmy
nie tworzyli cezury między nauką a sztuką. Profesor Janusz Tazbir zwykł
przypominać, że jego zdaniem polska historia zbyt wiele straciła, w momencie
kiedy nauka wzięła rozbrat z literaturą. Bo kiedyś Stanisław Wasylewski pisał
wprawdzie w oparciu o fakty, ale pisał tak, że to się czytało jak powieść i o to
chyba chodzi.
Pan powiedział, że film stał się komercyjny. Film zawsze był komercyjny. Przed
wojną producent dawał pieniądze i mówił – ona ma umrzeć, a ten ma dalej żyć –
i teraz jest tak samo. Profesor Odziemkowski zaczął od wyrazów szacunku dla
reżysera Hoffmana, że podjął tak ciężki temat, jakim jest historia. Przyłączam się
do niego. Proszę Państwa, żadnemu innemu reżyserowi, który by chciał zrobić w
dzisiejszych czasach film o bitwie warszawskiej, nikt by nie dał ani grosza. A czym
Pan się może wykazać? Reżyser Hoffman swoim nazwiskiem ściągnął kapitał.
Taka jest bolesna prawda. A że go zaprzepaścił, o tym się przekonałem dzisiaj
między godz. 10.30 a 12.30, oglądając ten film w towarzystwie zaledwie dwóch
osób. Trzy osoby na seansie, to najlepsza recenzja. Bo ja nie rozumiem jak w
przypadku tego filmu można dyskutować o jakimś scenariuszu. Ja tu nie
widziałem żadnego scenariusza. Jest jakiś pomysł, jakiś wątek romansowy, ale
gdzie tu bitwa warszawska.
10
Ja oczywiście podzielam opinię prof. Odziemkowskiego, jeśli chodzi o dorobek
artystyczny Jerzego Hoffmana. Tutaj absolutnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Ale
filmu 1920 Bitwa Warszawska trudno nazwać sukcesem tego reżysera. Dla mnie to
rodzaj filmowego komiksu w technice 3D, która stała się nieszczęściem kolejnego
znakomitego twórcy. Bo operator Pan Idziak, zresztą człowiek sprawdzony w
wielu filmach, nagradzany na świecie i ze światową renomą w pewnym
momencie zafascynował się możliwościami 3D, jak to fajnie będzie jak widzowi
koło ucha przeleci rączka, poza tym co by nie powiedzieć mnie najbardziej
(szukam jakiegoś słowa, które nie było by za ostre) oburzyła, zniesmaczyła jedna
ze scen końcowych. Trup na trupie obok trupa i ta samotna diwa kabaretowa,
która jak każda diwa kabaretowa przed wojną była patriotką wielką i to wszystko
jest znowu takie kiczowate, takie nieprawdziwe. Znowu nam ktoś wciska historię,
która nie jest naszą historią.
Jednocześnie jednak dzisiejszy dzień jest dla mnie dniem wielkiego święta. Bo od
lat wielu zawodowo zajmuję się przypominaniem Polakom, że oprócz tych
wszystkich sztuk, sztuczek i nowinek jest także książka. Dziś właśnie triumfuje
książka, której walorów nie przebije żaden, najbardziej nawet wymyślny film.
Książka, którą autor tworzy w dużym skupieniu, z uwagą dla szczegółów,
korzystając z wieloletnich studiów nad tematem. I tak mamy książkę, którą
napisał profesor Nowik, swoistą encyklopedię, biblię tematu Bitwa Warszawska.
Być może gdyby film oglądać po przeczytaniu książki, nie byłby taki szkodliwy.
Osobiście uważam, że najlepszą zachętą do nabycia tej książki nie jest 20
procentowy rabat, ale jej wartość. Gratuluję Panie Profesorze.
Dr Marek Tarczyński: Bardzo dziękuję panu redaktorowi. Do ostatnich słów
Pańskich wracając, ta książka to jest przełomowa książka profesora Nowika. On
się przełamał i zaczął pisać cienkie książki. Bo wszystkie wcześniejsze mają po
1000 stron. Ale to jest dowód na to, ażeby powstała dobra, choć cienka książka, to
najpierw musi powstać kilka grubych. I być może Jerzemu Hoffmanowi zabrakło
tych grubych książek poprzedzających scenariusz.
11
Red. Tadeusz Górny: Z tym, że określenie „cienka” jest we współczesnym języku
szalenie dwuznaczne. „Cieńkim” jest film Jerzego Hoffmana. Książka jest
wspaniała.
Dr Marek Tarczyński: Zarówno filmowa Trylogia Jerzego Hoffmana, oparta na
Trylogii Henryka Sienkiewicza, jak i wiele innych dzieł filmowych, swoją siłę
czerpie z tego, że powstaje na bazie wielkich dzieł epickich. O przygodach Jana
Skrzetuskiego, czy Michała Wołodyjowskiego, nie trzeba dowiadywać się z filmu.
Bo o tym całe pokolenia wiedzą z książki. Wersety poszczególnych części Trylogii
na pamięć recytują. Natomiast wojna 1920 roku nie doczekała się dzieła epickiego.
Nie ma takiej książki, takiego dzieła, które by plastycznie i dramatycznie
pokazywało tę wojnę w taki sposób, aby można je było przenieść na ekran
filmowy. Choć można było wykorzystać Rembeka, Kaden-Bandrowskiego,
Lepeckiego czy Mackiewicza. Myślę, że to jest także jeden z tych elementów, który
powoduje, że mamy tak krytyczny stosunek do filmu Jerzego Hoffmana. Proszę
bardzo, Pan pułkownik doktor Juliusz Tym. Teraz już od siebie.
Ppłk dr Juliusz Tym: Dziękuję bardzo. Moje odczucia dotyczące filmu Jerzego
Hoffmana 1920 Bitwa Warszawska są mieszane. Z jednej strony filmu mi się nawet
podobał, ale z drugiej strony widzę bardzo wiele mankamentów, które są w tym
filmie. Ja wiem, że miał być on zrobiony w technice 3D, ale mam bardzo dużo
wątpliwości, czy to jest technika 3D. Mam wrażenie, że to jest taka „połowa”
techniki 3D.
Proszę Państwa, ja miałem okazję mieć bardzo bliską styczność z innym filmem
Pana Jerzego Hoffmana, z filmem pt: Ogniem i mieczem, ponieważ półtora
miesiąca spędziłem na planie tego filmu wraz z moimi żołnierzami, którzy byli
tam statystami, dlatego wiem, jak Jerzy Hoffman robi filmy historyczne czy filmy
wojenne. Tak się również składa, że dzięki moim znajomym oficerom brytyjskim,
którzy uczestniczyli w podobnych przedsięwzięciach wiem, jak tego typu filmy,
filmy historyczne, robi się, generalnie rzecz ujmując na zachodzie. Mówię o filmie
historycznym ponieważ nosi on tytuł 1920 Bitwa Warszawska. Tutaj dzielą nas,
jeśli chodzi o poziom przygotowania lata świetlne, pomiędzy tym co się robi na
zachodzie, a tym co robią polscy reżyserzy. Tu nie chodzi tylko i wyłącznie o Pana
12
Hoffmana. Niestety, Pan pułkownik Tarczyński słusznie podniósł, że nie ma takiej
książki, poza tą jedną dziś omawianą, którą można by wykorzystać na gotowy
scenariusz. Ale gdyby poszukać w całej literaturze lekkiej, beletrystycznej,
wspomnieniowej, to znajdzie się dziesiątki, jeśli nie setki utworów, z których
udało by się stworzyć bardzo interesujący scenariusz. Często są to pozycje
wspomnieniowe, które się czyta lekko, swobodnie, a scenariusz filmowy sam się
tutaj pisze.
Druga kwestia to przygotowanie polskich aktorów. Większość polskich aktorów
nie potrafi grać oficerów, generałów, nie potrafi nawet nosić munduru, nie
przykłada do tego jakiejkolwiek wagi. Dla nich to nie ma żadnego znaczenia, czy
guzik jest zapięty czy jest odpięty. Oczywiście w warunkach polowych pozwalano
sobie na pewne ustępstwa, ale na tyłach w zaciszu gabinetów sztabowych, to
oficerowie byli podciągnięci do ostatniej haftki. Proszę Państwa, tak naprawdę
najlepszymi odtwórcami ról są grupy rekonstrukcyjne, które teraz uczestniczą w
filmach, jako statyści, grając również role drugoplanowe, bardzo ważne tuż przy
tych najważniejszych aktorach i to oni są najlepiej nie tylko umundurowani, ale
również wyszkoleni. Tak naprawdę przy nich aktorzy wypadają najgorzej.
Pozwolę sobie również odnieść się do kilku zarzutów, które podniósł Pan profesor
Odziemkowski. W kwestii chaosu na polu walki. Proszę Państwa, wojna jest
chaosem, ale o tym wiedzą ci, którzy mieli do czynienia z konfliktem zbrojnym. W
kinie trudno jest to przekazać, ale nie jest to niemożliwe. Jerzy Hoffman po części
chciał to pokazać, nie wszystko – od a – do z jest uporządkowane, gdzieś tam na
poziomie pojedynczego żołnierza, to wszystko wydaje się być chaosem. Natomiast
rzeczywiście, widz wychodząc z kina, po obejrzeniu scen batalistycznych, może
mieć wrażenie, że to był jeden wielki chaos, nad którym nikt nie panował, gdzie
nawet nie wiadomo kto wygrał. Aczkolwiek wszyscy, po obejrzeniu tego filmu
wiemy, że bitwę warszawską wygrała Natasza Urbańska przy pomocy ciężkiego
karabinu maszynowego. Oczywiście pewne kwestie techniczne dotyczące scen
batalistycznych też mogą budzić zdziwienie. Bo okop piechoty, który oglądamy w
tym filmie jest tak szeroki jak rów przeciwpancerny. Jestem w stanie zrozumieć to,
że kamera, która nagrywa w systemie 3D, a w zasadzie są to dwie kamery obok
siebie, w tak wąskim okopie by się nie zmieściły. W scenach batalistycznych nie
brakuje również scen, które wzruszają, są wręcz wstrząsające. Dla mnie osobiście
taką sceną była scena śmierci ks. Ignacego Skorupki. Akurat tak się składa, że
kiedy jeszcze służyłem w jednostce bojowej, w trakcie jednego z dosyć ciężkich
13
dwustronnych ćwiczeń odczułem na własnej skórze co to znaczy rola oficera, który
prowadzi żołnierzy do natarcia. Zatrzymanie się na jeden moment powoduje, że
cała linia żołnierzy, których prowadzę również odczuje takie wahanie. Powiem
szczerze, kiedy oglądałem scenę na tej piaszczystej równinie pod Ossowem, kiedy
pododdział został zatrzymany i wówczas ksiądz Skorupka poderwał swoich
żołnierzy, swoich uczniów – ciarki przechodziły mi po skórze na plecach.
Aczkolwiek ta scena też nie jest do końca prawdziwa, gdyż jako pierwszy
poderwał się oficer dowodzący tym pododdziałem, a ks. Skorupka za nim. Traf
chciał, że kula trafiła nie oficera, lecz ks. Ignacego Skorupkę.
Odnosząc się do poruszonych przez Pana prof. Odziemkowskiego kwestii
kawalerii, w filmie jest taka scena, kiedy Józef Piłsudski mówi o tym, że kawaleria
to przeżytek. Marszałek tak uważał, ale tylko do pewnego czasu i wcale nie jestem
przekonany, że powiedział to akurat wtedy oraz że powiedział to do Wieniawy,
ponieważ Wieniawa był jednym z kilku oficerów, którzy dogłębnie
przeanalizowali użycie kawalerii zarówno w okresie napoleońskim, jak i jej użycie
w wymiarze operacyjnym, szczególnie w pierwszym okresie wojny światowej.
Dzięki tym analizom powstał plan użycia kawalerii w trakcie operacji zaczepnej
Wojska Polskiego na Ukrainie, którą potocznie określa się jako „wyprawa
kijowska”. Tak więc z całą pewnością Piłsudski i Wieniawa nie wymienialiby tego
typu uwag, że kawaleria jest przeżytkiem, bo doskonale rozumieli znaczenie
manewru w skali taktycznej, operacyjnej i strategicznej na wschodnim teatrze
działań wojennych podczas konfliktu zbrojnego z bolszewicką Rosją.
Proszę Państwa, w temacie kawalerii pozostając – główny bohater filmu Jan,
początkowo widzimy go w 1 Pułku Szwoleżerów i to co się tam wyrabia, jeśli
można tak kolokwialnie powiedzieć, w następstwie czego nasz główny bohater
zostaje aresztowany, z całą pewnością nie miałoby miejsca akurat w tym pułku,
który był zaliczany do elitarnych pułków ówczesnej jazdy polskiej i w którym
panowały braterskie stosunki pomiędzy oficerami, podoficerami i szeregowymi. A
więc sceny, jakie oglądaliśmy nie miałaby po prostu miejsca. A jeszcze większe
zdziwienie budzi to, że kiedy nasz bohater wraca z niewoli sowieckiej, to nagle
widzimy go w mundurze 3 Pułku Ułanów. To było niemożliwe, ponieważ gdyby
wrócił z niewoli, to zostałby wcielony do swojego macierzystego oddziału.
Kwestia szarż kawaleryjskich – zgadzam się częściowo z opinią Pana Profesora
Odziemkowskiego, ponieważ wiem, że w tym filmie dołożono starań, aby szarże
14
kawaleryjskie wyglądały możliwie realistycznie. Bardzo wielu scen, które zostały
nakręcone, gdzie widać te wyrównane linie szarżujących szwadronów nie ma,
zostały usunięte nie wiem z jakiego powodu. Być może okazało się, że po
nakręceniu nie wyglądały tak, jakby chciał reżyser.
Red. Tadeusz Górny: Może były za równe.
Ppłk dr Juliusz Tym: Mogło tak być. Trzeba mieć świadomość tego, że kiedy w
szarży padała komenda – Marsz, marsz! – linie wyrównane załamywały się.
Załamywały się dlatego, że zgodnie z regulaminem kawalerii, wykonanie
uderzenia polega na tym, że każdy jeździec ma pędzić co tchu w końskich płucach
w kierunku przeciwnika i nie dać się wyprzedzić. Znane są takie sytuacje w czasie
wojny, kiedy pocisk artyleryjski wybuchł tuż przed koniem dowódcy. Ani
koniowi, ani dowódcy nic się nie stało. Ale tak jak często wielu ludzi, którzy się
przestraszą ponoszą ręce do góry, tak samo wówczas koń się wspinał, stał na
tylnych nogach i nie chciał pójść do przodu. Cały szwadron wówczas swego
dowódcę wyprzedził. A konie w szarży to jest coś nad czym się prawie nie panuje.
Ja, w odróżnieniu od Pana Profesora Odziemkowskiego, miałem okazję wziąć
udział w szarży, w której uczestniczyło 140 koni i to jest żywioł. Konie czują co się
dzieje i zaczynają się ścigać jeden przez drugiego. A więc do momentu kiedy
padnie komenda – Marsz, marsz! – szwadron idzie wyrównany, natomiast po tej
komendzie nie ma już wyrównanej linii. Z tym jednym zarzutem Pana profesora
Odziemkowskiego nie do końca się zgodzę. Ale faktycznie zabrakło sceny, gdzie
widać, że kawaleria polska to nie jest pospolite ruszenie, tylko jest to dobrze
wyszkolony oddział wojskowy.
Mój niepokój, czy też niedosyt budzi również to w jaki sposób pokazywano jak
rodziły się najważniejsze strategiczne decyzje i to po obu stronach frontu, zarówno
w sztabie Marszałka Józefa Piłsudskiego, jaki i w dowództwach sowieckich. Tak
naprawdę w filmie trudno odczuć to, jak wielki ciężar spoczywał na marszałku
Piłsudskim, kiedy podejmował najważniejsze decyzje, gdy rodziła się koncepcja
rozegrania bitwy warszawskiej, doskonale zresztą opisana w książce Marszałka –
Rok 1920. Natomiast, kończąc już, podobało mi się w filmie to, że jest wyraźnie
pokazane, wbrew temu co różni historycy na przestrzeni kilkudziesięciu lat
15
twierdzili na temat marszałka Józefa Piłsudskiego, że od samego początku
Marszałek kontrolował wszystko, miał wszystko w garści. Owszem, były pewne
elementy krytyczne, były elementy kulminacyjne, ale to on cały czas był Wodzem
Naczelnym. Druga rzecz, która mi się podobała to sposób w jaki pokazano Armię
Czerwoną. Owszem, byli tam dobrze wyszkoleni dowódcy, ale w swej masie była
to bolszewicka, barbarzyńska dzicz, której funkcjonowanie opierało się na
gwałtach, mordach, rabunkach.
Dr Marek Tarczyński: Wiele lat temu, w Towarzystwie Miłośników Historii
miałem odczyt o Powstaniu Listopadowym i taką wolną dyskusję. A ponieważ
biegle mówiłem o osobach, które brały udział w powstaniu, o zdarzeniach, wiele
lat poświęciłem tym badaniom, jedna z pań zapytała: A Pan brał udział w
Powstaniu Listopadowym? – Otóż zapewniam Państwa, że Pan pułkownik Tym
nie służył w kawalerii w dwudziestym roku, służył, owszem w jednostkach
zmechanizowanych i pancernych Wojska Polskiego, w kawalerii pancernej, ale
głęboko studiował i pisał wiele razy o kawalerii tej epoki, analizując
przygotowanie polskiej kawalerii do wojny w 1939 roku. Także jego słowa
możemy przyjmować za miarodajne w tej dziedzinie. Teraz oddamy głos autorowi
książki, człowiekowi chyba najbardziej kompetentnemu, ponieważ w jakiś sposób
był również w pewnym czasie związany z Panem Hoffmanem i z filmem.
Prof. Grzegorz Nowik: Proszę Państwa, wszyscy moi przedmówcy narzekali na
scenariusz, a tak się złożyło, że ja przez pewien czas byłem konsultantem
scenariusza. Byłem jednak dotąd, dopóki Pan Jerzy Hoffman chciał słuchać.
Natomiast, kiedy Pan Hoffman przestał słuchać, nasze drogi się rozeszły. Aby nie
być gołosłowny, że się przypisuję do mistrza, mam tu wyciąg z oficjalnej strony
internetowej – filmpolski.pl internetowa baza filmu polskiego, gdzie jestem
wpisany jako konsultant ds. historycznych, a dopiero później wymienione jest
nazwisko konsultanta ds. historyczno-muzealnych, którego nazwisko Państwo
widzieliście na ekranie. Odbyłem kilka rozmów z Panem Jerzym Hoffmanem
począwszy od listopada 2009 roku. Znacie Państwo taką piosenkę – Cud się stał
pewnego razu, dziad przemówił do obrazu, a obraz doń ani słowa, taka była ich
rozmowa.
16
Chciałbym dodać, że trzy wersje scenariusza, które mam w komputerze, różnią się
objętością i każda kolejna jest skrócona w stosunku do poprzedniej. Z tych skrótów
wyniknął zapewne ten chaos, o którym wspominali przedmówcy. Natomiast gdy
obejrzałem film, nie znalazłem w nim wielu doskonałych scen (o czym później),
usuniętych już na etapie montażu, natomiast pozostały „kabaretowe”, kosztem
wielu scen „historycznych”. Za scenariusz, który napisali Pan Jerzy Hoffman i
Jarosław Sokół, obaj są odpowiedzialni, ale nie był to scenariusz moich marzeń i
wyobrażeń. Pan Hoffman używał argumentu, że przeczytał powieść (a w
właściwie wspomnienia) Stanisława Rembeka – W polu, które wymienił Pan dr
Tarczyński oraz książkę Józefa Mackiewicza – Lewa wolna – i na nich głównie
oparta jest wiedza autorów scenariusza o wojnie. A ja wówczas odpowiedziałem,
że takich pamiętników, wspomnień, relacji, również dzieł literackich, (bo mamy
przecież opowiadania Kaden-Bandrowskiego: Dwie wyprawy – czyli Wilno i
Kijów oraz dłuższe i krótsze nowele i reportaże – jak choćby Stefana Żeromskiego
– Na probostwie w Wyszkowie), ja tych opowiadań, wspomnień, reportaży i
relacji przeczytałem grubo ponad setkę, no może nie wszystkie, jakie powstały ale
dużo więcej niż oni. A oprócz tego tysiące dokumentów i większość opracowań.
Drugi argument, który przesądził o naszym rozstaniu, był podstawowy i
najważniejszy. Pan Hoffman podkreślał cały czas, że to nie jest film historyczny,
nie rekonstruuje historii, ale chce oddać realia epoki. Ja wówczas zapytałem – Jak
to nie jest film historyczny? To jest film, który zatytułował Pan – „1920. Bitwa
Warszawska”. Trzeba było nakręcić film, który zacznie się od słów – Dawno,
dawno temu, gdzieś w odległej galaktyce… Państwo zebrani na tej sali są nieco
starsi wiekiem, i może nie oglądali – chyba że z dziećmi – filmu Gwiezdne wojny.
Taki sam motyw i taki sam wątek (jak tu – ułan i dziewczyna), niespełniona
miłość, rozstanie, a potem cudowne odnalezienie się, na tle konfliktu dobra ze
złem – to główny wątek prawie każdego odcinka Gwiezdnych wojen. To po co
było tworzyć film o Bitwie Warszawskiej w 1920 roku i tyle apetytu nam narobić,
że będzie to obraz taki jak Najdłuższy Dzień (o lądowaniu Aliantów w
Normandii), albo Tora – Tora – Tora (o ataku Japończyków na Pearl Harbour), czy
inne? Ja uważałem, że tylko prawda jest ciekawa i do filmu należy włączyć jak
najwięcej autentycznych wątków, epizodów, realiów, ale przede wszystkim
(zgodnie z tytułem) powinien być pokazany cały przebieg narastania (rozwijania
się) Bitwy Warszawskiej, z całym jej dramatyzmem (niekoniecznie polegającym
na fruwaniu nagrobków w powietrzu) i tym co zadecydowało o zwycięstwie –
17
przede wszystkim kontrofensywą znad Wieprza – co podkreślał profesor
Odziemkowski. Tłumaczyłem, że wielka strategiczna Bitwa Warszawska toczyła
się na obszarze większym od Belgii i Holandii, składała się z kilku mniejszych
operacyjnych bitew i oprócz obrony Warszawy i Modlina, była bitwa nad Wkrą,
była kończąca ją bitwa zamojska, była wreszcie decydująca polska kontrofensywa
na tyły wojsk Tuchaczewskiego. A tu mamy tylko epizody z okopów pod
Radzyminem i z pól pod Ossowem. Konkludując – uważałem, że film noszący
tytuł Bitwa Warszawska, powinien pokazywać przebieg bitwy warszawskiej, tak
jak np. Najdłuższy dzień – lądowanie w Normandii, a Bitwa o Anglię, bitwę o
Anglię.
Jakiego jeszcze argumentu używałem, żeby przekonać Pana Jerzego Hoffmana?
Ten argument był poważny, jak mi się zdawało. W 2008 r. Ministerstwo Obrony
Narodowej oraz Państwowy Instytut Sztuki Filmowej zorganizowały konkurs na
scenariusz filmu o Bitwie Warszawskiej 1920 roku. Byłem jednym z członków jury
konkursu i przeczytałem blisko 40 scenariuszy filmowych. Oto mam, swoje
notatki i protokół z tego konkursu (który można również znaleźć na stronach
internetowych Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej). Prawie 40 scenariuszy – było
z czego wybierać, było co poprawiać. 90% z nich zdyskwalifikowaliśmy, wszystkie
które opierały się na prostym schemacie: ułan i dziewczyna, niespełniona miłość,
rozstanie z powodu wojny, poszukiwanie się, a na końcu scena finałowa, jak się
spotykają. Proszę Państwa, dziesiątki można napisać takich scenariuszy i umieścić
ich akcję w dowolnym czasie. (Na przykład Sienkiewicz fabułę Quo vadis oparł na
legendzie herbu Rawicz, panna na niedźwiedziu – Ligia uratowana przez Ursusa,
ale do tego trzeba pióra Sienkiewicza, taki też jest schemat Trylogii.)
Uważaliśmy w jury, że pierwszy film, jaki powinien powstać o wydarzeniu – tak
ważnym w naszych dziejach i tak nieznanym – jak Bitwa Warszawska 1920 roku –
powinien ukazać rangę bitwy, jej skalę i grozę zawisłą nad Polską, którą starałem
się oddać w tytule mojej książki – Wojna światów. A powinno to być
zrealizowane, tak jak to robi z powodzeniem redaktor Wołoszański; historyczny
teatr grozy, narastająca atmosfera napięcia, zawiązywanie się akcji, wiele
niewiadomych, oczekiwanie na decyzje i kontr decyzje głównych bohaterów, aż
do finału, taki thriller historyczny. W to można wpleść także fikcyjnych
bohaterów, ale nie odwrotnie. Trylogia to też jest miłość w tle wojny: Skrzetuski i
Helena, Kmicic i Oleńka, Mały Rycerz i Basia.
18
Nagrodziliśmy cztery takie thrillery historyczne. Drugie miejsce (nie przyznaliśmy
pierwszej nagrody) otrzymały ex equo dwa scenariusze. Pierwszy (tylko
alfabetycznie) scenariusz pana Macieja Litwina – Nowa Europa, oparty na
wspomnieniach generała Carton de Wiarta, szefa brytyjskiej misji wojskowej w
Polsce (oraz pośrednio książce lorda D’Abernona). Scenariusz pokazywał
przemianę poglądów generała, który przybył do Polski jako rzecznik interesów
angielskich, a na miejscu stał się orędownikiem polskiej racji stanu, a w osobie
Józefa Piłsudskiego dostrzegł jedynego w Europie męża stanu mogącego
przeciwstawić się ekspansji bolszewików. Nie zdołał jednak przekonać premiera
Lloyda George’a do wsparcia Polski. Jest tam dramatyzm i przygody wojenne z
inspekcji pierwszej linii frontu podczas bitwy pod Równem a jednocześnie
ciekawe dialogi w gabinetach wielkich tego świata. Klamrę filmu stanowi wykład
o Bitwie Warszawskiej, który odbywa się w Londynie w 1960 r., i jest na nim
obecny sędziwy generał De Wiart. Szczególnie nośny był tu międzynarodowy
aspekt i ranga bitwy, nieobecne w filmie Jerzego Hoffmana.
Drugi nagrodzony scenariusz napisany przez panią Dagmarę Szymańską-Szymurę
nosił tytuł – Bitwa. Scenariusz był oparty na motywach działania polskiego
radiowywiadu. Ukazywał okoliczności kształtowania się decyzji w Belwederze,
jako reakcji na – znane Piłsudskiemu z radiowywiadu – decyzje Lenina
podejmowane na Kremlu – taka dynamiczna rozgrywka pokerowa, w gabinetach
przywódców obu państw, a jednocześnie na polach bitew. Z jednej strony
bolszewicy wysuwają pozorne propozycje pokojowe, a z drugiej Józef Piłsudski –
dzięki radiowywiadowi – wiedział, że szykują się do wojny. Każdemu posunięciu
przeciwnika odpowiadało kontr-posunięcie polskie. Autorka pokazywała, jak
Marszałek rozgrywał kolejne partie wojny, w tym przede wszystkim decydujący
dla Bitwy Warszawskiej, ryzykowny manewr znad Wieprza.
Wyróżnienia otrzymały dwa kolejne scenariusze: pierwszy pt. Rozkaz 8358/III – kulisy
Bitwy Warszawskiej, pana Leszka Staronia, oparty na okolicznościach powstania rozkazu
do przegrupowania, czyli tego rozkazu, który zainicjował Bitwę Warszawską i na
podstawie którego była ona rozgrywana. Jest tam scena, gdy nadchodził dzień ofensywy
– świt 16 sierpnia 1920 r., a Józef Piłsudski stał wobec wielu niewiadomych: – czy
wytrzyma obrona Warszawy? – czy gen. Sikorski zwiąże rosyjskie armie nad Wkrą? – czy i
kiedy Budionny zawróci spod Lwowa na Warszawę? czy Tuchaczewski po zdobyciu
polskich rozkazów przerzuci wojska na południe? gdzie są rezerwy sowieckiego Frontu
Zachodniego? jak liczne są odwody Grupy Mozyrskiej? Wódz Naczelny otrzymywał
19
informacje z polskiego radiowywiadu, ale informacje te wydawały się Marszałkowi
nazbyt optymistyczne. To tam właśnie, w Puławach do płk Tadeusza Schaetzela, szefa
wywiadu sztabu Piłsudskiego (a nie do porucznika Jana Kowalewskiego – jak to
pokazano na filmie) miał powiedzieć, że jeśli te informacje są prawdziwe, nagrodzi go
Virtuti Militari, a jeśli fałszywe, każe rozstrzelać. Okazały się prawdziwe.
I wreszcie czwarty scenariusz pana Tomasza Świerczyńskiego pt. Poleszuk, gdzie są
pokazane losy Poleszuka – Maksyma, wplątanego przypadkowo w wir wojny, który
początkowo ogląda ją (a my wraz z nim) oczami mimowolnego jej świadka, następnie jej
ofiary i skutkiem tego uczestnika po stronie polskiej. Maksym jest dla Polaków – zbyt
obcy, a dla bolszewików – zdrajcą narodowym i społecznym. Interesująca jest przemiana
bohatera, dla którego odradzająca się Polska jest „macochą”, ale bolszewizm z okrutnym
komisarzem staje się katem. Ginie wymordowana jego cała rodzina – nie dość aktywnie
opowiadająca się za bolszewizmem, a retrospektywnie dowiadujemy się że komisarz
okazuje się jego dawnym przełożonym a zarazem prześladowcą z okresu służby w carskiej
armii w Warszawie, gdzie Poleszuk – opolaczyłsia. Niebywałe zwroty akcji i tempo, a
zarazem realizm charakteryzowały ten interesujący zamysł autorski.
Żałuję, że żaden z tych scenariuszy nie został wykorzystany. Oczywiście, cytując protokół:
Członkowie Jury uznali, że żadna z nadesłanych prac nie spełnia wszystkich wymagań
konkursowych i nie stanowi gotowego materiału do rozwoju projektu filmowego.
Zgłoszone do konkursu scenariusze wymagają dalszych prac scenariuszowych, w tym
także – co szczególnie istotne w przypadku filmu historycznego – konsultacji
historycznych. Był to jednak bardzo dobry materiał, o którym zapewne wiedziała Pani
dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (która była współorganizatorem konkursu i
współfundatorem nagród), a jednocześnie współfinansowała film Jerzego Hoffmana.
Uważam, że każdy z nagrodzonych scenariuszy był lepszy od tego co zobaczyliśmy w
kinie. (Krótkie omówienie scenariuszy, jeśli ktoś z Państwa jest zainteresowany, można
przeczytać w internecie.) O tych scenariuszach wiedział Pan Hoffman, ponieważ sam mu
to powiedziałem, łącznie z krytycznym zdaniem o banalnych pomysłach w rodzaju ułan i
dziewczyna.
Mając więc doświadczenie jurora w konkursie na scenariusz filmu o 1920 roku, a
jednocześnie będąc bogaty w wiedzę o przebiegu i realiach konfliktu z bolszewicką
Rosją, bo przecież jak powiedział Pan dr Marek Tarczyński, zajmuję się tym 20 lat,
pracując w zespole, którym kieruje Pan Marek, żałuję, że z moich uwag i sugestii
nie zechciał Pan Hoffman skorzystać.
Zdaję sobie sprawę, że prawda ekranu i rzeczywistość historyczna mogą się czasem
rozmijać, ale jako autor książek o radiowywiadzie, szczególnie boleśnie odczuwam
20
na filmie obecność dwóch gejów (poprawność polityczna pod publiczkę?),
szulerów i kanciarzy, którzy szachrowali w Monte Carlo i coś im się przypadkowo
(sic!?) udało. A jak było naprawdę – rosyjskie szyfry łamały najtęższe polskie
intelekty, profesorowie lwowsko-warszawskiej szkoły matematycznej.
Zastanawiam się, cui bono taka zamiana, komu to służy, po co to zostało zrobione?
Zamiast zwycięstwa intelektu polskich profesorów i oficerów, zamiast mądrości i
dumy z niej, mamy przypadek, kaprys dwóch pajaców (my razem!) – czy to ma
bawić? Wolę już jak nas bawi Natasza Urbańska.
Przekonywałem Pana Hoffmana do wielu rzeczy, z części tych uwag skorzystał,
nawet z dużej części. Np. wyeliminowany został spór o autorstwo planu Bitwy
Warszawskiej. Ten spór niech się toczy w gabinetach historyków, na filmie miał
być pokazany jeden twórca zwycięstwa – Wódz Naczelny i Naczelnik Państwa,
marszałek Józef Piłsudski. Bo przecież wiemy, kto byłby winnym klęski, tak samo
wiemy dziś bez wątpienia komu zawdzięczamy zwycięstwo. I tak to zostało
zrobione. (Tu pozwolę sobie na dygresję, że na stronach internetowych znajdziecie
Państwo najróżniejsze dywagacje oszczerców rozmaitej maści, które lansując
kłamliwe tezy sprowadzają naszą naukę do poziomu magla: Piłsudski załamał się,
uciekł od odpowiedzialności, wyjechał z Warszawy do kochanki, a dowodził gen.
Rozwadowski, któremu Wódz ukradł laury zwycięstwa. Chwała Panu
Hoffmanowi – że tego wątku nie podjął!)
Szkoda, że dwie – znane mi i nakręcone – znakomite moim zdaniem sceny nie
weszły do filmu. Obie ukazują osobowość Marszałka (który wbrew temu co piszą
rozmaici pismacy: nie załamał się, nie stchórzył ale cały czas sprawował naczelne
dowództwo) oraz jego elektryzujący wpływ na żołnierzy – co dopełniałoby w
sposób istotny pozytywny przekaz filmu. Pierwsza – to rozmowa z przybyłą do
Polski misją dyplomatyczno-wojskową z lordem D’Abernonem i szefem sztabu
marszałka Focha – gen. Weygandem (zagrał go Wojciech Pszoniak, a Wiktor
Zborowski wcielił się w rolę kpt. de’Gaulle). Przypomnijmy, że w zamyśle
przywódców Ententy, gen. Weygand miał objąć stanowisko Wodza Naczelnego,
ale powitany przez Józefa Piłsudskiego pytaniem – Ile dywizji przywiózł ze sobą?
– z kandydata do buławy sprowadzony został do rangi doradcy polskiego szefa
sztabu. Mam fotogramy z tej sceny, wyglądają interesująco. Wielki Zborowski i
niziutki Pszoniak, trochę groteskowo, jak Pat i Pataszon.
21
Druga scena, która wypadła z filmu to inspekcja frontu przeprowadzona przez
Piłsudskiego i Weyganda, gdzieś na terenie twierdzy Modlin czy Dęblin. Generał
Weygand widząc tysiące leżących, półżywych ze zmęczenia, śmiertelnie
wyczerpanych żołnierzy, w podartych mundurach, bez butów, stwierdził, że z tym
wojskiem nie można już nie tylko zwyciężyć, ale nawet bronić się. Gdy słowa te
wypowiadał do marszałka Piłsudskiego, jeden z podoficerów rozpoznawszy
Wodza Naczelnego z wielkim wysiłkiem podniósł się, wyprężył i zameldował – że
oficerowie zginęli a on dowodził kompanią, którą tu doprowadził po odwrocie
liczącym pół tysiąca kilometrów. W czasie tego meldunku, podnosili się kolejni
żołnierze, stawali boso na baczność, salutowali, a po chwili cały dziedziniec
cytadeli zapełniony był tysiącami – tych półżywych – żołnierzy, prężących się w
postawie na baczność i oddających honory Wodzowi Naczelnemu. To scena
autentyczna, z wizytacji wojsk przed polską kontrofensywą znad Wieprza (z Firleja
– inspekcja 21 Dywizji Górskiej), opisana zresztą przez Piłsudskiego w książce Rok
1920. Szkoda, że obu tych scen zabrakło.
Udało mi się również przekonać pana Jerzego Hoffmana, w drobnej, ale istotnej,
kwestii dotyczącej realiów epoki, że Witos nie mógł w 1920 roku przemawiać do
chłopów polskich przed mikrofonami polskiego radia. Radiofonia nie istniała
wtedy, a jedynie radiotelegrafia, pozwalająca na przekazywanie w eterze długich i
krótkich dźwięków oznaczający kropki i kreski alfabetu Morse’a, ale nie mikrofony
i głośniki. Sugerowałem, aby apel do chłopów rozpoczynał Witos, a dalsze wersy
wygłaszali działacze ludowi na wiecach, ksiądz w kościele, albo czytał ktoś z
rozlepionego na parkanie afisza, każdy fragment kto inny. Tak to jest na filmie,
mam świadomość, że to dobra scena.
Przekonywałem również (na szczęście nie tylko ja), że nie było rosyjskich balonów
pod Warszawą z napisem – Dajosz Warszawu! Tak pisali na wagonach bojcy 27
Dywizji Strzeleckiej, jadącej z Syberii na polski front. To ta dywizja zdobyła
Radzymin. Balony nie dotarły pod Warszawę i ich nie użyto. Dlatego to hasło
pojawia się w mowach bolszewickich komisarzy. To również dobrze wygląda.
Pan Hoffman osłabił również wejście do akcji batalionu Ochotniczej Legii Kobiet,
która faktycznie nie walczyła na pierwszej linii frontu i nie brała bezpośredniego
udziału walkach Bitwy Warszawskiej. Obsadzała pozycje po obu stronach
dzisiejszej ulicy Grochowskiej (wtedy Szosy Brzeskiej) wzdłuż obecnej ulicy
Międzynarodowej, na skraju Parku Skaryszewskiego. W tym rejonie batalion
22
okopał się i była to ostatnia linia obrony Warszawy, ale tam bolszewicy nie
doszli, więc legionistki nie brały udziału w walce. Jerzy Hoffman został
przekonany, że nie można zbytnio mijać się z rzeczywistością i dlatego
sanitariuszka Ola (Natasza Ubrańska) przed rozpoczęciem ostrzału z ckm-u zdjęła
opaskę czerwonego krzyża. W pierwotnych wersjach scenariusza natarcie rosyjskie
było zatrzymane na ostatniej linii obrony, obsadzonej przez batalion kobiecy.
Także do kilku innych spraw dał się Pan Hoffman przekonać. Nie uważam więc
swej pracy (aczkolwiek w konsekwencji nie podpisałem umowy z filmem) za
całkowicie bezowocną, ot zrobiłem to – pro publico bono.
Ale do czego się nie dał przekonać? To z czym się absolutnie nie mogłem zgodzić,
to scena, wskazująca że inicjatorem wojny był Trocki, a Lenin demokratą(?!) bo
zaproponował głosowanie nad tym wnioskiem. Proszę Państwa, młodzi ludzie
obejrzą film, oni nie pamiętają komunizmu, jakie więc wrażenie wyniosą?
Bolszewicy to – Demokracja! Demokraci! Cytuję w mojej książce, w jakich
okolicznościach i kto podjął decyzję o rozpoczęciu wojny. Lenin tłumacząc się po
przegranej wojnie jak do niej doszło, powiedział m.in. (...) zdecydowaliśmy, ale nie
w formie jakiejś uchwały, biura politycznego, tak między sobą – tak jak tu teraz
siedzimy przy stole, może w dwóch, trzech, – żeby sprawdzić przy pomocy
bagnetów, czy w Polsce nie dojrzała rewolucja. I w tym momencie, gdy to mówił
na konferencji partyjnej, zorientował się, że wypowiada herezję. Bolszewizm
niszcząc wszystkie instytucje starego państwa rosyjskiego jednocześnie stworzył
nowe. Ale jeżeli stworzył nowe, to po co one były? – Żeby tak najważniejsze
decyzje między sobą? I zreflektowawszy się i zawołał do stenografistek: – To nie
jest do protokółu! Tego proszę nie zapisywać! A co zrobiły stenografistki
wychowane w carskiej Rosji, nauczone że każde słowo notuje się w stenogramie?
Otworzyły nawias i napisały – To nie jest do protokółu! Tego proszę nie
zapisywać! A co młodzi ludzie zobaczą na filmie? – Demokrację bolszewicką?
Głosowanie za wojna z Polską. A przecież to była jedna z pierwszych totalitarnych
dyktatur w XX wieku!
Przechodząc do innych czasów, jeśli ktoś z Państwa liczy, że znajdziemy
wiarygodne decyzje, że wejdą albo nie wejdą do Polski w grudniu 81 roku, to się
srodze zawiedzie. Bo w systemach dyktatorskich, w systemach władzy totalitarnej,
niezależnie od tego co zdecydują komisje, plena i inne organa partyjno-
państwowej władzy, ostateczne decyzje podejmuje się przy zielonym stoliku, w
nielicznym gronie, o tak między sobą, w dwie, trzy osoby, i nie zapisuje się ich w
23
protokółach. Decyzje takie możemy poznać dopiero po ich skutkach. I jeżeli tego
Jerzy Hoffman nie zrozumiał, to bardzo żałuję.
Co dobrego jest jeszcze w tym filmie. Mimo wielu, bardzo wielu zastrzeżeń,
których część już przedstawiłem, uważam, że film ma niewątpliwe atuty i niesie z
sobą najważniejsze przesłanie – wielki potencjał patriotyzmu, co nie jest obecnie
powszechne. Stale jesteśmy epatowani jakimś rewidowaniem narodowych
dziejów i zmuszani do bicia się piersi za popełnione i nie popełnione winy. Wielki
walor filmu to bardzo realny obraz komunizmu, uosabiany przez komisarz
Bykowskiego. Może jego nazwisko i narodowość jest odniesieniem do naszego
rodaka, krwawego kata towarzysza Dzierżyńskiego, ale wiemy też, że duża część
komisarzy była, jak to wówczas mówiono „handlowego” wyznania. Liczna
młodzież starozakonna witała Armię Czerwona jak wybawicieli, ale z drugiej
strony do Armii Ochotniczej wstąpiło (z Warszawy, Lwowa i Krakowa) niewiele
mniej ochotników żydowskiego pochodzenia niż chłopów polskich. Na filmie
prawdziwie pokazani są warszawscy Żydzi budujący okopy pod Radzyminem.
Moje uwagi, są uwagami historyka, który będzie miał zawsze wrażenie niedosytu.
Sądzę, że widzowie, a szczególnie młodzież, zapamiętają i pozostawią w pamięci te
piękne sceny jedności narodu w obliczu zagrożenia, a z drugiej strony przykład
partykularnego partyjnictwa (delegacja polityków Narodowej Demokracji z
poznańskiego z księdzem Walerianem Adamskim zarzucająca Piłsudskiemu
zdradę. (Tylko kto zrozumie ten kontekst, z głosowaniem votum zaufania do
Piłsudskiego na posiedzeniu Rady Obrony Państwa.) Dodajmy, że politycy ci
zamierzali tworzyć w Poznaniu własny rząd i odrębną armię!, ale z drugiej strony
Wielkopolska dała największą liczbę ochotników i była gospodarczym,
życiodajnym, zapleczem Państwa.) Widzowie zapamiętają również stawkę o jaką
toczyła się wojna, a także uzmysłowią sobie cenę płaconą przez naród (...wolność
krzyżami się mierzy). Ukraińcy nie zapłacili jej w dwudziestym roku i płacili
podczas hołodomoru za niedostateczne poparcie dla Petlury. Może mieli taką
świadomość jak duża część polskiego chłopstwa w Kongresówce latem 1920 roku,
która chciała tylko przeczekać.
Walorem filmu jest to, że pokazano konfrontację dwóch głównych personae
dramatis. Z jednej strony jest Lenin, który zresztą symbolicznie staje się czerwony.
Nie wiem czy Państwo pamiętacie, w ubiegłym roku przy Krakowskim
Przedmieściu też stał taki czerwony Lenin, a po drugiej stronie ulicy Józef
24
Piłsudski. To była wystawa, którą przygotowało Muzeum Józefa Piłsudskiego,
przeciwstawiając symbolicznie dwie główne osobowości. Są również dobrze (acz
skromnie) przedstawione cele wojny obu stron konfliktu. Z jednej strony obrona
niepodległości Polski, wizja stworzenia swoistej unii środkowo-europejskiej
między Bałtykiem a Morzem Czarnym w sojuszu z Ukrainą. To jest ledwie
zasygnalizowane, ale jest! A z drugiej strony – bolszewicka wizja światowej,
proletariackiej rewolucji, bo ona przecież nie miała ograniczyć się tylko do Rosji,
ona miała być zaniesiona na bagnetach Armii Czerwonej aż po zatokę Biskajską,
do Indii i może nawet za Atlantyk. I to jest na tym filmie zupełnie dobrze
pokazane, choć II Kongres III Kominternu tak blado wyglądał, tylko buńczuczne
przemówienie Lenina, a gdzie aplauz i ogromny entuzjazm i nadzieje reszty?
Należy podkreślić jak świetnie w osobie komisarza Bykowskiego (doskonała rola
Adama Ferency) – ukazany jest komunizm, bolszewizm, jako partia władzy –
kłamstwo, obłuda, brutalność, nieufność, podejrzliwość, buta, chamstwo,
prymitywizm – to wszystko skupia się jak w soczewce w tej sylwetce. I ten
symboliczny kał pozostawiany na wszystkich wytworach kultury „starego
świata”. To jest świetnie pokazane! (Mówiłem o tym szerszej w wywiadzie dla
„Suprekspresu”.) Jednak mam zastrzeżenie, że w filmie pokazany jest komunizm
tylko od strony „bata” oraz organizacji struktury i cynicznych mechanizmów
sprawowania władzy. To taki podręcznik makiawelizmu w prymitywnym
wydaniu. Ale nie ma tu „marchewki”, tego co napisał również prof.
Odziemkowski, tej siły mamiącej masy, łudzącej je: chlebem, przejmowaniem
ziemi i fabryk, pokojem, władzą, równością, mówiącej – grab zagrabione! A
przecież bez pokazania tego oblicza i siły komunizmu, bez tej propagandy, którą
bolszewizm wabił, oszukiwał i zwodził, a masy przyjmując te obietnice, jak
ochłapy w dobrej wierze wkładały sobie jarzmo na szyję; bez tego nie
zrozumiemy w ogóle XX wieku. Tego zabrakło tym bardziej, że jak to podkreślił
prof. Odziemkowski, społeczeństwo polskie nie uległo bolszewickiej iluzji, w swej
masie (szczególnie większość świadomych robotników oraz biednej wsi) okazało
się odporne na komunistyczną propagandę i to był właśnie fundament polskiego
zwycięstwa. A tego nie ma w filmie! Jest scena wyboru do „Sielosowietu” albo
„Miejskiego Komitetu Rewolucyjnego”, ale tak samo przypadkowa i bez
kontekstu, jak wizyta delegacji z księdzem Adamskim w Belwederze.
Dobrze są pokazane te ataki piechurów Armii Czerwonej, w gęstych tyralierach.
kładzionych pokotem ogniem karabinów maszynowych. Świetnie – w scenie
25
przypalania papierosa – przedstawiona jest służalczość dawnych carskich oficerów
względem Tuchaczewskiego, „czerwonego Napoleona”, jak mówiono o nim,
protegowanego Trockiego. W tej scenie widoczne są stosunki panujące nie tylko w
sztabach Armii Czerwonej. Bardzo dobra jest scena, gdy Tuchaczewski nie uwierzył
zdobytym polskim rozkazom, mówiącym o koncentracji jakiejś nieznanej polskiej
armii lubelskiej. Nie uwierzył, sądząc że jest to polski fortel, aby odciągnąć go od
Warszawy na południe. Jest wiele więcej dobrych, właściwie osadzonych w
realiach scen, ale niestety tak wiele bałamutnych których część postaram się
wymienić i skomentować.
– Chciałem powiedzieć (zgadzając się z uwagami dr Tyma), że w wywodzącym się
z ułanów legionowych „Beliny” 1 Pułku Szwoleżerów, którego honorowym szefem
był marszałek Józef Piłsudski niemożliwe były takie stosunki między kadrą i
żołnierzami oraz sytuacja, w której koledzy nie wstawili się za kolegą w czasie
sesji sądu polowego. Skąd taki pomysł, że jeden podoficer do drugiego podoficera
wyrażał się o żonie kolegi w takich słowach, których tutaj nie powtórzę? Może
autorzy scenariusza zbyt zafascynowali się fabułą Lewej wolnej Mackiewicza, ale
tam jest mowa o „zbieraninie” generała Bałachowicza, a nie o elitarnym
(dosłownie!, w znaczeniu intelektualnym kadry oficerskiej i podoficerskiej oraz
relacji między kadrą i żołnierzami) 1 Pułku Szwoleżerów. Bałachowcy to było
zupełnie inne wojsko, ochotnicze, watażkowate, które walczyło po polskiej stronie
z motywacji tak różnorodnych, jak jego skład społeczny i etniczny, a spoiwem był
temperament dowódcy połączony z nienawiścią do bolszewizmu. Proponowałem
przenieść tę scenę do innej formacji, w innych okolicznościach rozpisać owo
dostanie się Janka do niewoli. Skracając scenariusz połączono zresztą dwie
sylwetki, brata filmowej Oli, i jej narzeczonego Janka, a wyszedł z tego taki głupi i
nieprawdziwy epizod.
– Każdy z nas widział, płynąc Dunajcem, że górale pienińscy, mają inne serdaki
niż podhalańscy, żywieccy i sądeccy. Należałoby zapytać dlaczego kozacy dońscy
są w strojach kozaków kubańskich, a przy tym, ani dońscy ani kubańscy nie
podlegali Symonowi Petlurze – tylko Borysowi Sawinkowowi. Nie można
kluczowej dla Polski kwestii niepodległości Ukrainy, skwitować sentencją
Domagarowa, że ... tylko zemsta pozostała. I znowu mamy lapsus, który niczego
nie wyjaśnia.
26
– Głupotą, niemożliwą do zaakceptowania jest wspomniane w filmie zawracanie
spod Płocka 4 Armii Konnej (sic!?). Gdyby bolszewicy, mieli tam IV Armię Konną,
to by z pewnością zawrócili i zwyciężyli. Tam była IV Armia, ale złożona głównie
z piechoty (z przydanym jej III Korpusem Konnym). W Armii Czerwonej nie było
czterech armii konnych, tylko dwie. Po co wymyślać nieistniejące armie, które
rosyjski krytyk natychmiast obśmieje.
– Jan Krynicki pisze z frontu list do żony, że siedzi w jakiejś dziurze gdzieś nad
Dnieprem (a więc na Ukrainie), tamże zostaje skazany, z więzienia zamiast przed
pluton egzekucyjny trafia do Armii Czerwonej, a komisarz Bykowski, zamiast o
Budionnym lub Stalinie (którzy byli na Ukrainie) opowiada mu o geniuszu
Tuchaczewskiego, który dowodził na Białorusi. Gdzie Rzym, a gdzie Krym?
Komisarz tak niskiej rangi nie mógł widzieć – kto gdzie dowodził! A jakiż to
geniusz Tuchaczewskiego, że zamiast korzystać z transportu kolejowego –
mobilizowano furmanki – toż to była norma, konieczność! Geniusz polegał na
tym, że niezależnie od tysięcy furmanek, gdy bitwa toczyła się pod Warszawą,
Rosjanie – na swoją szerokość – przekuli już tor kolejowy do Małkini.
– Następna sprawa to pokazany w filmie krytyczny stosunek marszałka
Piłsudskiego do roli kawalerii. To zarazem prawda i nieprawda. Prawa, jeśli chodzi
o niedocenianie wielkich mas kawalerii (takich jak Armia Konna), a nieprawda,
bowiem tydzień po przełamaniu frontu przez Budionnego, Wódz Naczelny podjął
decyzję o sformowaniu polskiego odpowiednika – Armii Konnej – polskiej Grupy
Operacyjnej Jazdy; nieprawda również dlatego, że w kwietniu 1919 r. polska
kawaleria użyta operacyjnie zajęła Wilno, a w kwietniu i maju 1920 r. odegrała
ważna rolę podczas operacji na Ukrainie. A w filmie to wszystko zostało
skwitowane jednym zdaniem. W tej samej rozmowie Marszałka z Wieniawskim
(czyli Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim) ten ostatni wypowiada kwestię:
Mamy tylko jeden dywizjon lotniczy, tymczasem w Wojsku Polskim było
ówcześnie 21 eskadr (zwykle trzy eskadry tworzyły jeden dywizjon), a więc polskie
lotnictwo było siedem razy liczniejsze, niż to mówi to na filmie adiutant
Naczelnego Wodza.
– Józefa Piłsudskiego nie witano po powrocie z Kijowa pod kościołem Św. Krzyża
na Krakowskim Przedmieściu, ale przed Kościołem św. Aleksandra na placu Trzech
Krzyży. Uwieczniono to na wielu fotografiach, więc po co to mieszać.
27
– Mimo, że 19 marca 1920 r. komisja weryfikacyjna przyznała Wodzowi
Naczelnemu stopień marszałka, ale do wręczenia buławy (14 listopada 1920 r. – a
więc do zakończenia wojny) Józef Piłsudski nie podpisywał się tym stopniem, a
zwracano się doń – Panie Komendancie, a nie Panie Marszałku, jak słyszymy to
na filmie.
– Polacy zagłuszali rosyjskie sieci radiowe – nie tekstem Księgi Rodzaju, ale
słowami Ewangelii wg. św. Jana. Rosjanie nie używali szyfru Cezara. Porucznik
Jan Kowalewski nie przyjeżdżał do Belwederu z Pałacu Saskiego, ale telefonował
(szkoda było czasu na przejazdy!) Biuro Szyfrów znajdowało się w Pałacu Saskim,
ale radiostacja, która zagłuszała rosyjskie sieci radiowe była w Cytadeli.
– Rozkaz, który zdobyli Rosjanie, to nie był rozkaz Wodza Naczelnego, ale aż dwa
kolejne rozkazy polskiej 3 Armii zdobyte w odstępie kilku dni, a więc sztabu trzy
szczeble niższego – jeden zdobyty pod Dubienką, drugi pod Włodawą.
– Tuchczewski urzędował na filmie w jakimś dworku, w środku lasu
(zelektryfikowany, lampy się świecą!?), a przecież on rezydował w Smoleńsku, a
następnie w Mińsku Litewskim, a więc w dużych miastach, poza które nie
przenosił sztabu.
– Armia Konna wchodziła do walki w końcu maja, gdy dojrzewają zboża, a na
filmie maszeruje po rżysku (sic!) A przecież te pierwsze walki, np. pod Wołodarką,
toczyły się w łanach zbóż.
– Polska kawaleria pokazana jest jako decydujący rodzaj broni w bitwie
warszawskiej, tymczasem zwycięstwo osiągnięto nogami piechura.
– Równie nieprawdziwy jest też kapitan żandarmerii.
– Mapa, na której przesuwano chorągiewki, podczas kongresu Kominternu wisiała
na ścianie w holu, a nie leżała na stole.
– Z kolei te chorągiewki ma stole marszałka Piłsudskiego to zupełna fikcja,
codziennie sporządzano dlań nowe oleaty, z aktualną sytuacją, a nie jakieś
chorągiewki-zabawki na patyczkach. Pamiętam film Bitwa o Anglię, gdzie
operations room, z którego marszałek Dowding dowodził RAF-em odtworzono na
podstawie fotografii. Mamy przecież takie fotografie Wodza Naczelnego nad
mapami; mamy dziesiątki innych.
28
– Gdzie kto widział w wojnie 1920 r. worki z piaskiem stosowane do umocnień
polowych. Z lepszego nieco materiału workowego szyto letnie mundury, które się
po kilku tygodniach rozpadały. A jeszcze te piękne suknie i ubiory w Warszawie,
jak z żurnali, a to już szósty rok wojny, a przemysł włókienniczy i odzieżowy,
ewakuowany w połowie przez Rosję na wschód w 1915 roku, a w równym stopniu
zdemontowany przez Niemców. Owe ubiory to powinny być w większości
przenicowane, znoszone, sprane i spłowiałe chałaty. Tym bardziej, że siermiężna
pstrokacizna bolszewickich mundurów, jest właściwie ukazana.
Można powiedzieć, że to wszystko są drobiazgi, ale one trwale i błędnie
kształtują świadomość widza, który nie studiował historii. Prawdziwość realiów,
jest tak samo ważna, jak sekwencja wydarzeń historycznych i ich spektrum, a
niestety mamy na filmie i chaos i zaburzoną chronologię. Tu już nie chodzi Panie
Juliuszu o walkę, bój, gdzie jest chaos, jest kryzys, gdzie ważą się losy i
rozstrzygnięcie, ale my się gubimy i nie wiemy o co tu chodzi i gdzie co się dzieje!
Ja oglądałem ten film trzy razy, począwszy od premiery, ale za każdym razem,
zamiast rozjaśniać sobie obraz bitwy, coraz bardziej utwierdzałem się w
przekonaniu, że to zamiast symfonii jest kakafonia dźwięków. A cóż dopiero widz,
który nie jest przygotowany do odbioru filmu. Będzie przekonany, że
najważniejsze były okopy pod Radzyminem, ani tak oszalowane, ani tak wielkie, i
pierwszego dnia utracone (dwie kolejne linie); że najważniejsza była obrona
jakiegoś cmentarzyka (gdzie?), a kontrofensywa (kawalerii – sic!?) wyszła na tyły
bolszewików pod Radzymin, a 4 Armia Konna nie zawróciła (skąd?) – spod
Lwowa lub z Pomorza? Czy to jest Bitwa Warszawska? – a przecież taki jest tytuł
filmu!
– Wojciech Kossak namalował obraz – Straż nad Wisłą. To oczywiście licencja
poetica, ale reżyser potraktował ten obraz serio – i mamy gołe kolana harcerzy,
którzy w kapeluszach i krótkich spodniach biegną do natarcia w Radzyminie
(sic!?). Tymczasem ochotnicy, w tym harcerze, otrzymywali różnorodne sorty
mundurowe. Rozumiem, reżyser mógł nagiąć pewne elementy, aby pokazać
ofiarność również najmłodszych. Ale ilość tych realiów i faktów, które zostały
naciągnięte, zafałszowane i pokazane błędnie jest za duża.
– Nieprawdą jest na przykład masowy akces chłopów polskich do Armii
Ochotniczej. Wstąpiło ich najmniej, stanowili nieznaczny tylko odsetek. A kto
wstępował do Armii Ochotniczej? – Świadomi swej Polskości, głównie mieszkańcy
29
miast, inteligencja, uczniowie gimnazjalni, harcerze, studenci, robotnicy, ci którzy
mieli ukształtowaną świadomość narodową, uczęszczali do polskich szkół, należeli
do polskich stowarzyszeń i organizacji. Trzeba pamiętać, że chłopi byli
powoływani do regularnego wojska i też dezerterowali. Ale generalnie chłopów
na Mazowszu, Podlasiu i w Lubelskiem uczyła patriotyzmu dopiero kozacka
nahajka i brutalne rekwizycje dokonywane przez Armię Czerwoną. Zarówno
plakaty generała Hallera, jak i apele Witosa do chłopów polskich poszły niemalże
w próżnię. Pamiętajmy, że 15 lipca Sejm przyjął ustawę o wykonaniu reformy
rolnej, co miało zachęcić chłopów, ale zanim wieść o tym rozeszła się po Polsce, a
radia przecież nie było – o czym wspominałem – minęły miesiące, tak powolny
był wówczas obieg informacji.
Dziesiątki takich lapsusów nie wyłowi nikt poza fachowym okiem, choć wątpię
aby mogły się pojawić w filmie Najdłuższy dzień, czy Tora, Tora, Tora. Ale te
główne: demoniczna rola Trockiego i demokrata Lenin, brak pokazania jak hasła
bolszewickie były w praktyce nośne i pociągające masy (choćby początkowo na
Białorusi, Wołyniu i Podolu), w krzywym zwierciadle przedstawione stosunki
panujące w Wojsku Polskim, sposób pokazania radiowywiadu, terminologia,
faktografia, chronologia – to były kwestie nie do zaakceptowania.
Sugerowałem jeszcze Panu Jerzemu Hoffmanowi, że jak będzie wybierał plenery
do walk o Radzymin (w biurze na Chełmskiej były rozwieszone panoramiczne
fotografie tych plenerów) aby wybrał takie, gdzie zabudowania nie sąsiadują z
bujną zielenią drzew, najwyżej mogą być drzewka owocowe. Dlaczego? To był
szósty rok wojny, nie było węgla, (nie było gazu), nie było już parkanów, bo je
wcześniej rozebrano, a drzewa i krzewy wycięto na opał, przecież trzeba było
gotować ciepłą strawę. A tam takie piękne kasztanowce zielone, w sierpniu w
scenie walk o Radzymin. Wystarczy popatrzeć na fotografie zamieszczone w
opracowaniu Waligóry. Równie dobrze bitwę o Midway można było zrobić na
Zalewie Zegrzyńskim, to woda i to woda!
O każdym epizodzie, o każdym szczególe można byłoby coś opowiedzieć, na coś
zwrócić uwagę, mógł on zagrać swoją znaczącą rolę. I ta ostatnia tragiczna scena: z
jednej strony zwycięstwo, a z drugiej mamy szpital w auli Politechniki
Warszawskiej, i te setki rannych i umierających (scena jak w końcu pierwszej
części Przeminęło z Wiatrem – ale tam miała być protestem przeciwko
bezsensownej wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych). Ale nasze zwycięstwo
30
w wojnie z bolszewicką Rosją nie było bezsensowną hekatombą ofiar, to nie była
„niepotrzebna wojna”, to była wojna o wszystko, o nasze być albo nie być, to była
cena naszej wolności. Jeśli już jesteśmy epatowani hekatombą ofiar, rannych w
szpitalach i okopów pełnych poległych, to z drugiej strony trzeba było pokazać że
ta wojna, i bitwa były fundamentem II Rzeczypospolitej, że mimo różnic, one
zjednoczyły Naród w jedno Państwo. Tego w finale filmu zabrakło.
Zakończyłem współpracę z zespołem filmowym w czerwcu 2010 r., mimo
zaproszenia kierownika produkcji nie pojechałem podpisać umowy. Jeszcze tylko
w Sulejówku przygotowywałem do roli Piłsudskiego Pana Daniela
Olbrychskiego. Latem ekipa pana Jerzego Hoffmana kręciła film, było już za późno
na wprowadzanie uwag do scenariusza. Żałowałem straconego czasu, żałowałem,
że para poszła w gwizdek. Ale w tym samym czasie z zespołem Muzeum Józefa
Piłsudskiego przygotowaliśmy wystawę Wojna Światów, gdzie wraz z kilkoma
historykami przedstawiliśmy własną wizję wojny. Po otwarciu wystawy, po
wydaniu w październiku 2010 roku drugiej części książki o radiowywiadzie
(Rozszyfrowano „REWOLUCJĘ”), przez niespełna 3 miesiące, do początku 2011
roku, na zlecenie Oficyny Wydawniczej G&P (za co dziękuję Panom
Gościańskiemu i Prętnickiemu) napisałem książkę, której dałem tytuł, taki – jaki
nosiła nasza wystawa – Wojna Światów. Napisałem ją w pewnym sensie jako
forma dialogu z filmem Jerzego Hoffmana, pokazałem genezę wojny, jej przebieg i
konsekwencje, pokazałem czym była bitwa warszawska, jakie były źródła
polskiego zwycięstwa i klęski bolszewickiej Rosji.
Można powiedzieć, że napisałem ją szybko, ale od kilku lat miałem ją gdzieś w
głowie, jako owoc przemyśleń i blisko dwudziestu lat badań, jako konsekwencja
dyskusji w zespole pana pułkownika doktora Marka Tarczyńskiego, z obecnym tu
panem profesorem pułkownikiem Tadeuszem Rawskim i pułkownikiem doktorem
Juliuszem Tymem. Skutkiem tego są i obszerne tomy dokumentów, równie
obszerne prace o radiowywiadzie i ta cienka – jak powiedział pan redaktor Górski
– książeczka.
Rok temu, na tej samej Sali, podczas promocji drugiej części pracy o
radiowywiadzie, powiedziałem, że napiszę książkę dla normalnych ludzi, nie
tysiąc, półtora tysiąca, ale dwieście stron i tyleż obrazków. Słowa dotrzymałem, a
jeśli chodzi o ilustracje, to nawet z nawiązką, dzięki uprzejmości pani profesor Oli
Leinwand, która udostępniła mi swoje zbiory.
31
Pragnąłbym, aby film spowodował wzrost zainteresowania tym tak ważnym dla
nas okresem historycznym, żeby widzowie sięgnęli również do książek. Mam
jednak świadomość, że film obejrzą dziesiątki, setki tysięcy, a może i milion
widzów, a niestety po książki sięgną zaledwie tysiące. Dlatego sądzę, że dobrze
byłoby gdy prawda ekranu nie rozmijała się zbyt wyraźnie z prawdą historyczną.
Jak bardzo się rozmija, mimo wielu (jak podkreślałem) walorów tego filmu –
oceńcie Państwo sami. Zachęcam do obejrzenia filmu i do lektury książki. Dziękuję
bardzo.
Dr Marek Tarczyński: Bardzo dziękuję. W tym roku odbyliśmy rejs Dnieprem
szlakiem wojny dwudziestego roku, Siczy Zaporoskiej, szlakiem Pana
Skrzetuskiego, od granicy białoruskiej aż do Morza Czarnego. Tam nie jest łatwo
pływać, trzeba mieć zezwolenie, specjalne pismo pozwalające na pływanie po
wewnętrznych wodach. Myśmy dostali takie pismo: Niniejszym zaświadcza się, że
ten rejs nie musi mieć zaświadczenia o pływaniu po wewnętrznych wodach
Ukrainy – tam jeszcze te zasady obowiązują. Kto z Państwa chciałby zabrać głos,
to bardzo proszę, proszę tylko o możliwie krótkie wypowiedzi, aby jak najwięcej z
nas mogło wyrazić swoją opinię.
Prof. Wiesław Majewski
Czy „czysta” historia może być odtworzona w filmie fabularnym? – Uważam, że
tak. Szczególnie nadaje się do tego historia wojskowa nacechowana niejako z
natury rzeczy dramatyzmem. Świetny tego przykład stanowi film – Najdłuższy
dzień o lądowaniu w Normandii 6 czerwca 1944 r. Odtworzono tu dowodzenie i
działania od szczebla naczelnego dowództwa do szczebla batalionu i kompanii, to
ostatnie oczywiście tylko pokładowo. Film miał duże powodzenie podobnie jak
analogiczny film – O jeden most za daleko ukazujący działania na mniejszą skalę
pod Arnhem w 1944 r. spadochroniarzy angielskich i polskich.
Jest u nas niemożliwe zrobienie podobnego filmu o bitwie warszawskiej 1920 r.
tak ze względu na olbrzymi koszt takiego przedsięwzięcia jak i ze względu na brak
takiej rekonstrukcji reportażowej tych działań jak Monte Cassino Wańkowicza.
32
Byłoby jednak możliwe nakręcić film o bitwie warszawskiej, o mniejszym
nasyceniu rzeczywistą historią, ale w której by odgrywała ona jednak istotną rolę
jak w powieściach historycznych wybitnych pisarzy jak Sienkiewicz, Kossak-
Szczucka, Malewska, Gołubiew i Anglik Robert Graves, którzy deklarowali, że
dążą do odtworzenia prawdy dziejowej. Rozumieli przez to ukazanie jej zgodnie ze
źródłami czy badaniami historyków na poziomie władców, mężów stanu czy
wodzów, ale uzupełniali ją, niejako ukazując jak ta Wielka Historia jest też
tworzona przez fikcyjne postacie na szczeblu – przykładowo – przez dowódców
chorągwi jak u Sienkiewicza, czy nawet jeszcze mniej znaczące osoby, lub jak ta
Wielka Historia (dalej WH) wpływa na ich losy ale musi się to mieścić w
granicach prawdopodobieństwa historycznego, określam to jako Małą Historię
(dalej MH). Ta Wielka i Mała Historia w powieściach tych stale się przeplatają .
Tak jest przykładowo w Potopie. Jest tu ukazane podjęcie decyzji wyruszenia
dywizji Czarnieckiego i Lubomirskiego spod Sandomierza przeciw margrabiemu
brandenburskiemu (WH). Potem mamy przedstawione trudy szybkiego marszu
komunikiem, co unaoczniają narzekania Zagłoby (MH). Później dochodzi do
rozbicia pojazdu szwedzkiego, co rzeczywiście miało miejsce, ale przebieg tego
starcia i udział w nim chorągwi laudańskiej to już Sienkiewicz (MH). Następnie
autor ten przedstawia bitwę pod Warką uwydatniając tu dowodzenie
Czarnieckiego (WH).
Z podobnym przeplataniem Wielkiej i Malej Historii mamy do czynienia i u
innych wspominanych wyżej autorów powieści historycznych. Wielka Historia
zajmuje w Trylogii dużo miejsca, ale nie przeszkodziło to tym trzem powieściom
być przez cały wiek bestsellerem. Ta Wielka Historia została opisana przez
Sienkiewicza zgodnie z tym jak mu się ona rysowała z jego własnych badań na
podstawie ówczesnych opracowań i źródeł drukowanych. Nieraz to Sienkiewicz
wiedział lepiej niż ówcześni historycy, a nawet czasem i późniejsi, dlatego mój
artykuł o Wielkiej Historii w Trylogii zatytułowałem: Sienkiewicz przodek nas
historyków. (Epoka ogniem i mieczem we współczesnych badaniach
historycznych, zbiór studiów pod red. Mirosława Nagielskiego, Warszawa 2000)
Oczywiście wiedza historyczna przez cały wiek posunęła się naprzód i niejedno
wygląda inaczej, ale jednak sporo z Sienkiewiczowskiego obrazu utrzymuje się
nadal.
33
Powieści wymienionych wyżej autorów mogłoby stanowić dobry wzorzec i dla
reżysera filmu Bitwa warszawska. Niestety w tym filmie, który wszedł na ekrany
teraz, Wielka Historia występuje zbyt rzadko i jest nieraz nienajlepiej ujętą.
Tak w filmie przytoczono słowa Piłsudskiego o tym, że zlekceważył początkowo
Armię Konną Budionnego. Scenarzysta dodał do tego od siebie, że już w czasach
Napoleona rola kawalerii była niewielka. Ten dodatek jest całkowicie błędny.
Piłsudski za wiele czytał o wojnach napoleońskich, by mógł podobny błąd
popełnić. Napoleon twierdził przecież: Gdybym miał pod Lützen i Bautzen
[Budziszynem, są to zwycięskie bitwy cesarza z 2 i 20–21 maja 1813 r.] silną
kawalerię, zawojowałbym z powrotem Europę (Stefan Mossor, Sztuka wojenna w
warunkach nowoczesnej wojny, Warszawa 1986, s. 414).
Zdania Piłsudskiego w kontekście ukazanych w filmie sukcesów czerwonej
kawalerii, mogą wywołać wrażenie, że wojna 1920 r. to wojna typu kolonialnego,
w której walczą ze sobą dwie tubylcze armie, zwłaszcza, że nie bardzo widać na
ekranie działania artylerii, a cekaem tylko raz się pojawia, gdy strzela z niego
dziewczyna. Piłsudski po paru tygodniach gruntownie zmienił zdanie i stwierdził,
że jego plan wojny (…) oparty na znegliżowaniu wartości jazdy musi być
zmieniony (Rok 1920, s. 46). Uznał, że trzeba jak najszybciej rozbudować własną
kawalerię samodzielną – Korpus Jazdy. O tym ostatnim mamy wzmiankę w filmie
niepowiązaną z niczym.
W czasie I wojny światowej wodzowie zafascynowani byli potęgą ognia ciężkiej
artylerii. Fronty nasycone wojskiem utrudniały wykorzystanie drugiego elementu
działań wojennych – ruchu. W wojnie domowej w Rosji na rozległych
przestrzeniach przy o wiele mniej licznych armiach ruch odzyskał swe znaczenie.
Przypomniano sobie, że koń idzie dwa razy szybciej niż człowiek. W składzie
Armii Czerwonej powstała Armia Konna. To nie był bynajmniej żaden krok w tył,
to było po prostu wykorzystanie możliwości, o których wodzowie I wojny
światowej zapomnieli. Nawet wówczas przy dużym nasyceniu wojskiem
przestrzeni były możliwości wydajnego użycia licznej kawalerii, gdy w trakcie
działań wytworzyła się szersza luka w ugrupowaniu co występowało nieraz na
froncie wschodnim, ale wykorzystano ją tylko raz, we wrześniu 1915 r., gdy w taką
lukę na kierunku Wiłkomierz – Święciany Niemcy wprowadzili grupę sześciu
dywizji kawalerii, która wyszła na głębokie tyły 10 Armii rosyjskiej w rejonie
Wilna, co zmusiło ją do opuszczenia miasta. Takich okazji było więcej, ale
34
przeświadczenie wodzów, że to siła ognia artylerii rozstrzyga losy wojny
utrudniało wykorzystanie z tych okazji.
Przy tworzeniu Armii Konnej Budionnego nie zapomniano też o znaczeniu siły
ognia. Armia ta miała 362 cekaemy tj. przeciętnie 22 na 1000 szabel, a to było
sporo. Umieszczone były one na taczankach (bryczkach) tak, że mogły nadążyć za
kawalerią. Nie potrzeba było tracić czasu na ustawienie tej broni, bo stale była
ona gotowa do otwarcia ognia. Mogła świetnie wspierać szarżującą kawalerię,
można też było szybko skoncentrować znaczną ilość taczanek w decydującym
punkcie. Prędkość poruszeń Armii Konnej pozwalała na przeprowadzenie
rozpoznania walką na szerokim froncie przez poszczególne własne dywizje, jak to
miało miejsce w walce z polską 13 Dywizją Piechoty rozciągniętą na przestrzeni
sześćdziesięciu kilometrów, by potem nagle się skoncentrować i uderzyć skupioną
całą armią na wybranym szczególnie na słabym odcinku na froncie 10 km i łatwo
przerwać obronę, a następnie wyjść na głębokie tyły przeciwnika, zagrażając mu
osaczeniem.
Na filmie narodzenie się planu bitwy warszawskiej ograniczono do ukazania tego,
co niedawno odkrył prof. Grzegorz Nowik, jak polski wywiad radiowy
rozszyfrowuje depesze rosyjskie i okazuje się, że lewa flanka frontu
Tuchaczewskiego jest osłonięta tylko przez słabą Grupę Mozyrską i wobec tego
Piłsudski z miejsca podejmuje decyzję zaatakowania tej grupy z nad Wieprza.
Wiadomość ta jest niewątpliwie kamieniem węgielnym, na którym oparł się plan
Piłsudskiego, ale to nie wystarczy jeszcze do stworzenia koncepcji działań.
Potrzebne było uwzględnienie wielu innych elementów tej decyzji. Pozwoliłoby
to na wydobycie całego dramatyzmu towarzyszącego tworzeniu tego planu. To, co
pisze Piłsudski o swych rozterkach przy powstaniu tego projektu w pracy Roku
1920, daje zarys tych problemów. Konieczność obrony Warszawy, której upadek
mógłby wstrząsnąć Wojskiem Polskim, powodował, że jak pisze Piłsudski, musiał
¾ wojska przeznaczyć rolę pasywną a tylko ¼ – 5 i ½ dywizji miało uczestniczyć w
decydującym manewrze z nad Wieprza. Oczywiście wystarczyło to aż nadto dla
pobicia tych niecałych dwóch dywizji osłonowej Grupy Mozyrskiej, ale potrzebna
była przewaga sił nad tymi armiami, na które natrafi się w głębi ugrupowania
nieprzyjacielskiego. W dodatku, gdy dywizje pasywne były już na miejscu, to 2
dywizje ze zgrupowania nadwieprzańskiego trzeba było dopiero ściągnąć z Frontu
Południowo-Wschodniego, gdzie były związane walką. Kiedy jednak było już
wiadomo, że dotrą na czas, Piłsudski zaczął się martwić, że przez to (…)
35
otworzyłem niejako bramę wpadową dla Armii Konnej. Mógł teraz oczekiwać, że
wkrótce będzie miał (…) na swoich bezpośrednich tyłach tzn. tyłach Frontu
Środkowego armie Budionnego, co może zagrozić manewrowi z nad Wieprza (Rok
1920, s. 122).
Czy przedstawienie tego nie byłoby zbyt statyczne? Nie, jeśli przedstawi się
dynamicznie tworzenie planu. Odrzucanie jednych pomysłów, zastępowanie ich
nowymi ujęciami, ilustrowanymi zmianami na mapie, przerywanie pracy nad
planami by domagać się od pod władnych potrzebnych informacji, względnie gdy
Piłsudski nie może znaleźć rozwiązania trudności, rozkładałby pasjans a wracałby
znów do pracy, gdy to rozwiązanie nagle mu się nasuwa.
Słusznie w filmie ukazano, że to Piłsudski był twórcą planu manewru znad
Wieprza. Pisał o tym wyraźnie Marian Kukiel w księdze poświęconej gen.
Rozwadowskiemu w roku 1928.
Prof. Nowik wskazywał, że postać komisarza sowieckiego dobrze unaocznia zło
bolszewizmu. Wydaje się, że dobrze byłoby ukazać, że oprócz chłopów także
polscy robotnicy byli przeciw bolszewikom. Wicepremierem został Ignacy
Daszyński przywódca PPS-u, a Żeromski w „Przedwiośniu” wspominał mowy
robotników i ich przywódców (…) wzywające do walki […] nie z burżuazją, lecz z
tym najeźdźcą z czerwonymi sztandarami. Powstawały pod egidą PPS-u bataliony
robotnicze i Robotniczy Pułk Obrony Stolicy.
Przy epizodzie z Witosem wzmianka o powrocie na żniwa trywializuje sprawę.
Zamiast chłopów z kosami na sztorc zaciągających się do armii, lepiej było
pokazać jak „to nieledwie baby z cepami i chłopi z widłami spieszą sekundować
naszym góralom” z 21 dywizji (Rok 1920, s. 127), podczas kontrofensywy znad
Wieprza.
Dobrze, ze w filmie znalazł się epizod z kozakami kubańskimi walczącymi po
stronie polskiej. Szkoda, że o armii ukraińskiej mamy tylko wzmiankę.
Prof. Leszek Moczulski: Ja, proszę Państwa, nie będę mówił o filmie z bardzo
prostego powodu. Z polskim filmem historycznym, zwłaszcza dotyczącym historii
wojennej, spotykam się od pół wieku. Więcej nawet niż od pół wieku, bo Kanał
chyba w 1957 roku wszedł na ekrany. Kiedyś powiedziałem sobie, że o żadnym
36
pojedynczym filmie o polskiej historii wojennej (nie wiem zresztą czy to są filmy
rzeczywiście o polskiej historii) nie będę się wypowiadał. Pół wieku wystarczy.
Szkoda grochu do rzucania o ścianę. Ale pozostaje problem ogólny, nie dotyczący
pojedynczych filmów, tylko całości produkcji fabularnych filmów, mówiących o
naszej przeszłości.
Pierwsza kwestia. Niektóre z tych filmów były bardzo wredne, lecz zostały bardzo
dobrze zrobione reżysersko, na wysokim poziomie artystycznym. Można to jednak
powiedzieć tylko w czasie przeszłym. Od dłuższego już czasu, obok skandalicznego
nieraz traktowania prawdy historycznej, są to filmy na coraz niższym poziomie.
Wedle dawnej, dziś już zapominanej terminologii holywoodzkiej typowe B-
pictures z gorszej półki, obliczone na prymitywnego odbiorcę.
Druga uwaga dotyczy pewnej prawidłowości, od dziesięcioleci występującej w tej
części twórczości filmowej. Otóż, jeśli przedstawia jakiś epizod w naszej historii,
gdzie choćby w dalekim tle tej pokazują się Rosjanie, to wtedy z reguły film bywa
albo głupi, albo wredny – a za każdym razem tendencyjnie nieprawdziwy.
Trzecia sprawa wynika z relacji historyk – sztuka, historyk – literatura. Jestem
profesjonalnym historykiem, kilkadziesiąt lat badań mam za sobą – ale sądzę
również, że umiem pisać książki, także scenariusze; wiem jak to się robi. Autor ma
prawo do swobody twórczej, może przedstawiać każdą rzeczywistość autentyczną
czy fikcyjną, lecz obowiązują go pewne kryteria, w tym osobista kultura. Gdy
zabraknie kultury – trudno mówić o twórczości kulturowej. Otóż, jeśli twórca
pragnie ukazać na ekranie jakąś nikczemną czy karykaturalną postać, ma do tego
oczywiście pełne prawo – pod warunkiem, że tej swojej wizji nie narzuci obrazowi
konkretnej postaci historycznej, która taka nie była. Dotyczy to nie tylko osób,
również wydarzeń. Na tle prawdziwych wydarzeń można umieszczać fikcyjne
fabuły – ale ani one, ani te wydarzenia nie mogą fałszować prawdy. Jeśli chcemy
taką fikcję wykorzystać, musimy się odwołać również do jakiejś wymyślonej
rzeczywistości. Nikt nie wymaga prawdy od „Seksmisji”, mimo różnych analogi do
świata realnego. Nieszczęście na ogół nie tkwi w tym, co reżyser zrobił ze
scenariuszem, bo wynika przede wszystkim z tego, jak się zrobiło scenariusz, jak
się zrobiło książkę na podstawie której kręcony jest film, jaką wiedzę miano, jaką
wiedzę chciano mieć, co chciano zrozumieć, a czego nie chciano zrozumieć.
Oglądałem bardzo wiele filmów wojennych, patrząc na nie okiem historyka.
Często dotyczyły one epizodów historii, które doskonale znałem. Większość tych
37
filmów to twórczość zagraniczna, głównie zachodnia. Otóż, nawet przy bardzo
niecodziennych, wymyślonych fabułach, nie były sprzeczne z prawdą historyczną.
U nas natomiast częsta jest tendencja, aby głupio wymyśloną fikcję przedstawiać
jako prawdę.
Film zdominował naszą dyskusję, warto powiedzieć coś o książce, choćby bardzo
krótko. Jest rzeczywiście rozmiarowo niewielka, jak tu mówiono – „cienka”. To
prawda, tylko, że ma swój wielki prolog. Wielotomowy, zawierający mnogość
materiałów archiwalnych o wojnie roku 1920, wydawanych przez ostatnie
dwadzieścia lat. Gdyby nie te tomy – zasługa nie tylko głównego redaktora Pana
pułkownika Tarczyńskiego, ale i Grzegorza Nowika, który w toku tych lat
awansował do profesury – to obecna książka nie powstałaby taka, jaką ona jest.
To dorobek wielu lat pracy, zarówno nad dokumentami dotyczącymi wojny
polsko-sowieckiej, jak również nad kluczowym dla niej problemem
radiowywiadu. Na tej bazie powstała książka dość szczupła objętościowo, ale
będąca znakomitą syntezą wojny, która się toczy przez bite dwa lata, znakomitą
syntezą historyczną. W dodatku napisana w taki sposób, że się ją czyta i rozumie.
Zawiera prawie wszystko, co jest najważniejsze, co należy wiedzieć. Mam
nadzieję, że ta książka rozejdzie się nie tylko w dużym nakładzie, ale że będzie
miała drugie wydanie. Może uzupełnione o niektóre istotne epizody. Mam na
myśli zwłaszcza epizod z Rady Obrony Państwa, kiedy na włosku zawisła cała
przyszłość Polski – bo gdyby ze stanowiska Naczelnego Wodza odszedł Józef
Piłsudski, wojna byłaby katastrofalnie przegrana. Myślę, że byłoby dobrze, gdyby
ta książka naprawdę trafiła pod strzechy. Dziękuję.
Barbara Czepik nauczycielka historii oraz wiedzy o społeczeństwie,
współorganizator dzisiejszego spotkania z ramienia Warszawskiego Centrum
Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń (WCIES):
Szanowni Państwo, chciałam zabrać głos, który wyłamie się z nurtu krytyki i
mam nadzieję, że mnie Państwo nie zakrzyczycie. Zacznę od tego, że
organizowałam konferencję metodyczną połączoną z premierowym pokazem
filmu dla warszawskich nauczycieli. Projekt przeprowadziłam z obecnym tu
profesorem Nowikiem, któremu chciałam za to raz jeszcze serdecznie podziękować.
Pan Profesor przygotował dla uczestników prelekcję przed seansem oraz po jego
zakończeniu. Jako konsultant historyczny filmu podzielił się z nami swoimi
38
uwagami, wskazując zarówno na walory filmu i błędy historyczne. Na szkoleniu
obecnych było ponad 200 nauczycieli, z których tylko część stanowili nauczyciele
historii, ale byli również nauczyciele innych przedmiotów: języka polskiego,
języków obcych, WOS, WOK, a nawet matematyki, fizyki, chemii, biologii czy
wychowania fizycznego. Warto dodać, że byli to nauczyciele wszystkich etapów
edukacji – szkół podstawowych, gimnazjów, liceów, szkół zawodowych i
specjalnych. Każdy z nich miał prawo wypowiedzieć się na temat filmu w
anonimowej ankiecie przeprowadzonej pod koniec spotkania. Pozwolę sobie
przytoczyć fragmenty raportu z analizy ankiet.
87% badanych uznało, że film pomoże nauczycielom i uczniom w lepszym
opanowaniu wiedzy z historii najnowszej. 84% ankietowanych pozytywnie
oceniło możliwość wykorzystania filmu na własnych lekcjach. 87% dobrze lub
bardzo dobrze oceniło przydatność filmu w realizacji tematyki z historii
najnowszej. Ankietowani przedstawili wiele ciekawych pomysłów na
wykorzystanie filmu w nauczaniu innych przedmiotów np. język polski, wiedza o
kulturze, godzina wychowawcza. Poloniści sięgną po film omawiając literaturę
dwudziestolecia. Prawie wszyscy planują zabrać młodzież do kina. Głosy
krytyczne stanowiły zaledwie 4,2% wszystkich odpowiedzi, chociaż należy
zaznaczyć, że nauczyciele szkół podstawowych zamierzają wykorzystać tylko
fragmenty filmu ze względu na wulgarne słownictwo i drastyczność niektórych
scen oraz obawę, że jest za trudny w odbiorze dla najmłodszych uczniów.
Jednocześnie uznali film za wartościowy dla nich samych. Uważają, że pomógł im
we własnym rozwoju zawodowym.
Mając na uwadze głos tak licznego grona pedagogicznego, ośmielę się pochwalić
film. Po pierwsze, zacznę od tego, że bardzo się cieszę, że nasz wybitny reżyser
Jerzy Hoffman nie przygotowywał tego filmu przez dwadzieścia lat, nie czytał
tysięcy stron źródeł historycznych, dokumentów i monografii. Nie zrobiłby wtedy
tych wszystkich filmów, które są piękne i za które go kochamy. W dzisiejszej
dyskusji ograniczamy się tylko do filmu „1920. Bitwa Warszawska”, ale nie wolno
nam zapomnieć o imponującym dorobku artystycznym reżysera.
Chcę bardzo podziękować panu pułkownikowi Juliuszowi Tymowi, który śmiał
wyłamać się na moment z nurtu krytyki filmu i powiedział, że ... nawet trochę mu
się ten film podobał. Bardzo się z tego cieszę, dodam od siebie więcej – film mi się
podobał. Zauważmy, że ten film był bardzo potrzebny. Czekaliśmy na niego wiele
39
lat. Mamy chyba taką tendencję narodową, że lubimy krytykować. Ja bym chciała
skupić się na rzeczach pozytywnych.
Ten film powstał dla przeciętnego widza, także dla mojego gimnazjalisty. Nie
powstał wyłącznie dla historyków wojskowości i znawców epoki. Dla mnie jest
istotne, że moi uczniowie w ogóle usłyszeli, że ta bitwa miała miejsce, że to my ją
wygraliśmy, że był Piłsudski, który stał za zwycięstwem Polaków, i był Lenin,
który stał za wybuchem wojny i który poniósł klęskę. Dla Państwa jest to
oczywiste, ale moje szkolne doświadczenie i różne statystyki dowodzą, że wiedza
historyczna przeważającej większości Polaków jest bardzo mała. Wypada, aby
wszyscy mieli wiedzę dotyczącą „Cudu nad Wisłą”, dobrze, że wreszcie pokazano
na dużym ekranie osiemnastą najważniejszą bitwę dla losów Europy i świata.
Diabeł tkwi w szczegółach, ale te szczegóły dla przeciętnego widza, szczególnie dla
mojego gimnazjalisty, nie są istotne. Proszę Państwa, nie przypuszczam, żeby inny
reżyser spowodował, że konie kawalerii szły równo. Zresztą, jak słyszeliśmy,
nawet wśród Państwa nie ma zupełnej zgody, czy powinny iść równo. Pułkownik
Tym pozwolił, żeby w trakcie szarży jeden mógł się wyłamać... Nie uczyniłabym
również poważnego zarzutu Jerzemu Hofmanowi z powodu pokazania ścierniska,
chociaż scena miała rozgrywać się wiosną. Również obecność drzew na planie
filmowym nie wzbudza mojego protestu.
Kolejna rzecz, proszę Państwa, dlaczego zbyli Państwo milczeniem znakomitą grę
Pana Adama Ferenca jako bolszewickiego komisarza Bykowskiego. Gwarantuję, że
nawet gdyby moi uczniowie przeczytali 3 grube tomy książek (a większość tego
nie zrobi, nie orientują się Państwo jak tragicznie mało czytają), nie zrozumieliby
lepiej, czym był komunizm.
Mam nadzieję, że obraz bitwy przedstawiony zarówno w filmie jak i książce,
skłoni nas do refleksji związanej z dziejami wojny Polski z bolszewicką Rosją.
Uczniów zainspiruje do pogłębienia wiedzy, żeby dowiedzieć się jak było
naprawdę, szczególnie w przededniu kolejnej rocznicy odzyskania Niepodległości.
Mogłabym mówić jeszcze bardzo dużo i przytaczać różne opinie, ale szanuję
Państwa czas. Dziękuję bardzo.
40
Dr Marek Tarczyński: Każdy ma prawo do swojej opinii i bardzo słusznie, na tym
polega sztuka. My patrzymy na film, albo nam się podoba albo nie podoba.
Profesor Grzegorz Nowik: Pani Barbaro, ja chwaliłem rolę komisarza
Bykowskiego i uważam, że jest to świetny sposób pokazania bolszewizmu. Tylko
zabrakło mi drugiej strony tego oblicza, i wyjaśnienia jak to się stało, że uwiódł
on, zaczadził miliony ludzi, przez prawie wiek. To jest świetna rola Adama
Ferency. Myślę, że to była najlepsza rola w filmie i pokazanie czym był
bolszewizm, jako metoda rządzenia, jako partia władzy. Ja to chwaliłem, a nie
ganiłem, podobnie jak na prelekcji dla nauczycieli w kinie. Tak samo chwaliłem i
chwalę te walory filmu, które na uznanie zasługują, krytykuję zaś te, które na
krytykę zasługują.
Red. Tadeusz Górny: Droga Pani, jesteśmy jednak tolerancyjni i nie przyszliśmy
tutaj nikogo zakrzyczeć za to, że ma własne zdanie, nawet jeżeli z tym zadaniem
się nie zgadzamy. Po drugie, ja także to powiedziałem i wszyscy kolejno oddawali
cześć reżyserowi Jerzemu Hoffmanowi za to co zrobił do tej pory i nikt chyba tego
nie zaprzecza. Tylko ja pytam się, czy to wystarczy, żeby pomogło to dzieciom i
młodzieży, która była na tym filmie, aby to zrozumiała. Bo to, że zapamiętają
nazwisko Lenina – mam nadzieję, że tak, ale co gimnazjalista zrozumie ze sceny,
kiedy delegacja poznańska krzyczy na Piłsudskiego – Zdrajca? Co oni z tego
zrozumieją? Po co ta scena (chociaż prawdziwa)? Jestem nadpobudliwy, jeśli
chodzi o wydawanie ogromnych pieniędzy. Bo chciałbym, żeby chociaż połowa
tej sumy była przeznaczona na wydawanie dobrze napisanych książek. To szkoła
powinna codziennie przypominać, że warto czytać książki. Nieprawdziwa jest teza,
że Polacy nie czytają.
Krzysztof Jabłonka, nauczyciel: Dwie uwagi. Po pierwsze, Grzegorzu dziękujemy
Ci, że powstała twoja książka. Dla mnie jako pedagoga jest o tyle ważne, żeby
wreszcie rok dwudziesty odkleił się od roku osiemnastego. Bo panowała zbitka. To
żywcem przypomina dyrektywę któregoś z ministrów „przerobić” na jednej lekcji
powstanie listopadowe ze styczniowym. Skutek jest taki, że dla przeciętnego
41
ucznia styczniowe było najpierw, bo styczeń jest przed listopadem. Natomiast
tutaj jest to wstęp do nowego zrywu w naszym narodzie. My nie jesteśmy w
stanie do tej pory ponumerować powstań, ale zacznijmy numerować zrywy.
Wrzesień – wiadomo ‘39, niech będzie sierpień ‘20 czymś odrębnym od powstania
warszawskiego z kulminacyjnym punktem i rozwiązaniem, szczęśliwym dla nas.
Wtedy zacznie nam się poprawiać bilans zwycięskich zrywów, bo na razie chcemy
mieć, na siłę, ujemny.
Jeśli chodzi o film, ja już bym się nad nim zmiłował z innego powodu – nadał mu
inny tytuł. Gdyby zamiast – 1920 Bitwa Warszawska był to – Ułan i dziewczyna,
to byłoby fajne, ale wykorzystano i spalono rzecz cenną, jaką jest właśnie
dramatyczny rok dwudziesty, pod coś, co nie jest rokiem dwudziestym. Ta
nieadekwatność, kupuję koszulę, a w środku są spodnie, denerwuje nas. Tak samo
jest tu. I tylko to mnie zdenerwowało. To samo w filmie rosyjskim – Rok 1612,
który w żaden sposób nie był rokiem 1612, chyba tylko z tytułu. I to jest ta
dysharmonia, inne szczegóły przy innym tytule uszłyby płazem. Dziękuję bardzo.
Ppłk dr Juliusz Tym: A propos totalnej krytyki tego filmu. Obawia się Pani, że
będzie zakrzyczana, a ja myślę, że my mamy trochę uwag i one są w naszym
przekonaniu całkowicie słuszne. Natomiast myślę, że kto inny już nie zakrzyczał,
ale zlinczował ten film. Ten film zlinczowała „Gazeta Wyborcza” pisząc –
narodowa szmira – nie precyzując, czy temat jest szmirą, czy jego realizacja?
[Głos z Sali] Towarzystwo Historyczne Rok 1920: Ja miałem przyjemność być
statystą w tym filmie. Dopycham się tutaj do głosu, żeby powiedzieć dwie rzeczy.
Panie Profesorze, wielki szacunek, za to, że miał Pan odwagę cywilną powiedzieć
nie i wycofać się z produkcji tego filmu, w momencie, kiedy widział Pan, w którą
to idzie stronę. Ja osobiście mam mocno krytyczny stosunek do tego filmu.
Natomiast chciałbym, w drugiej myśli, którą chcę Państwu przekazać,
zaryzykować pewną tezę. Jak oglądałem ten film, cały czas siedząc na fotelu
mocno niezadowolony, co jakiś czas była taka iskierka. Przyjeżdża gen. Sikorski,
zakłada ręce z tyłu i już sobie przypominam zdjęcie, które znam gen. Sikorskiego,
który dokładnie w takim geście przyjmuje meldunek jednego z oficerów 5 Armii.
42
Wychodzą fale bolszewików z lasu, żółte mundury, cisza. I przypominam sobie
książkę Pana Waligóry, który dokładnie tak opisywał widok, który zobaczył
obserwator artyleryjski na wieży w Radzyminie. Takich scen jest dużo więcej, gdy
Piłsudski siedzi nad mapą, chyba wszyscy Panowie przypomnieli sobie ten
fragment z jego pamiętników, czy wspomnień, gdy pisze, że ... czuł się jak ta
panna w bólach porodu i nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji. Czyli w detalu, w
wielu miejscach mamy czasem niesamowitą precyzję.
Jednej rzeczy w tym filmie mi najbardziej brakuje – wydawało mi się, że rok
dwudziesty to jedyny moment, gdzie można pokazać polskie zwycięstwo, radość,
dumę, wszystko, co ze zwycięstwem się wiąże. A w tym filmie tego nie ma. W
wielu szczegółach (oczywiście przemilczę wszystkie szczegóły, które źle wyglądają)
jest wręcz świetnie. W sprawach ogólnych jest źle. I mi to przypomina jednego
polskiego znanego artystę Jana Matejko. On też w detalach był świetny, ale
perspektywę gubił. Dziękuję.
Wiesław Drzewiecki: Ja w przeciwieństwie do przedmówców albo do znacznej ich
większości nie jestem historykiem. Powiem więcej, nie jestem zachwycony ani
wcześniejszą ani późniejszą twórczością Jerzego Hoffmana. Być może dlatego, że
wychowywałem się od dzieciństwa na Trylogii, i uważam że Pan Hoffman
położył ją na łopatki w każdej części, no może Pana Wołodyjowskiego najmniej,
za to Ogniem i mieczem najbardziej. Patrząc na te dzieła, możemy dopatrzeć się
pewnego chaosu w bataliach wojsk hetmana Czarnieckiego, jak również
absolutnego porządku w natarciach rajtarii szwedzkiej. Tak więc nie każda batalia
reżyserowana przez Pana Hoffmana to był bałagan i chaos. Chcę się również
odnieść do tego co Pan redaktor powiedział, że któż by przyniósł pieniądze
innemu reżyserowi niż Panu Hoffmanowi, bo któż ma taki dorobek? Jak
wspomniałem, nie cenię sobie bardzo dorobku Pana Hoffmana, ale również
podzielam tę opinię. Komóż innemu przyniesiono by te pieniądze i za Tobą
Grzegorzu powtarzam cui bono? – te przekłamania. Natomiast Tobie ogromnie
dziękuję za kolejną pracę szalenie interesującą, bo tu akurat wiem, komu to służy i
kto ma z tego korzyści. Dziękuję.
43
Anna Brodawka, nauczycielka języka polskiego (WCIES): Mam troszeczkę inny
punkt widzenia. Rozmawiałam dzisiaj jeszcze z moimi maturzystami, w kontekście
Przedwiośnia właśnie, o tym filmie. I wydaje mi się, że dzięki temu, że poszli na
ten film wreszcie przestaną mylić pierwszą wojnę z wojną polsko-sowiecką. Bo
generalnie zawsze tak było. Po drugie, wreszcie spojrzą na bolszewików, tak jak to
wyglądało, a nie tak jak to w kilku zdaniach, delikatnie zarysował Żeromski.
Bardzo się cieszę, że młodzież mogła pójść do kina na ten film, bo mogliśmy sobie
porozmawiać o ich odczuciach. Młodzi ludzie, podzielają wiele opinii, że jest chaos
na tym filmie, że jest bałagan. Ale była taka konkluzja jednego z moich uczniów,
że musi teraz znaleźć w historii, jak to było naprawdę, musi się więcej dowiedzieć,
bo ma na razie trochę bałaganu w głowie. Wydaje mi się, że to jest bardzo miłe
podsumowanie tej dyskusji. Dziękuję.
Głos z sali: Nie jest w porządku organizacja panelu, dlatego, że nie ma Pana
Hoffmana ani kogoś z realizatorów*. W tym momencie gramy do jednej bramki, a
ciekaw byłbym usłyszeć jaka będzie riposta twórców filmu. Zwracam uwagę, że tu
zostało zaprezentowane dość jasno stanowisko historyczne, natomiast to co Pan
Nowik mówi to oczywiście, jak byłby to film dokumentalny. To jest film
fabularny i na tym polega rzecz, że artysta w filmie fabularnym nie tylko może,
ale powinien stawiać tezy kontrowersyjne. Jeden artysta zrobi tak, inny inaczej.
Gdyby tak nie było, to na przykład można powiedzieć, że Popiół i diament
przedstawia źle historię Armii Krajowej. Pomyślmy nad filmami, a nie historią,
* W 2008 r. Wojskowe Biuro Badań Historycznych, przy współpracy Niezależnego Komitetu
Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej, Polskiej Fundacji Katyńskiej, Rodzin Katyńskich,
zorganizowało dyskusję o filmie Andrzeja Wajdy – Katyń. Wzięło w niej udział wielu badaczy
zbrodni katyńskiej, profesorowie, pracownicy Muzeum Katyńskiego, literaci, historycy, w tym także
prowadzący dzisiejszą dyskusję płk dr Marek Tarczyński, a przybyło na nią ponad sto osób. Debata
była niezwykle żywa i wszechstronna. Wypowiedź zaproszonego konsultanta historycznego filmu p.
Stanisława Jankowskiego była bardzo zwięzła. Nie ustosunkował się do większości uwag uczestników
dyskusji panelowej oraz pytań z sali, stwierdzając jedynie, że: Scenariusz jest powszechnie znany, (...)
a o innych sprawach nie mogę rozmawiać, ponieważ obowiązuje mnie tajemnica służbowa, taką z
producentem podpisałem umowę. (…) Wszystkie inne uwagi przyjmuję z wielką pokorą, ale na
niektóre z nich mógłby odpowiedzieć tylko i wyłącznie pan Andrzej Wajda. (…) Być może zechce
odpowiedzieć. Nie odpowiedział nigdy. (Zob. Zapis dyskusji opublikowany opracowany przez
Grzegorza Nowika w kwartalniku „Przegląd Historyczno-Wojskowy” 2007, Nr 4(219), 207–229.) Czy
odpowie Pan Jerzy Hoffman oraz konsultant historyczny filmu?
44
stosunek filmu do historii. Proponuję, żeby zrobić drugi panel, w którym byliby
realizatorzy, bo to jest ciekawy temat. Dziękuję.
Dr Marek Tarczyński: Proszę Państwa, na tym kończymy dyskusję.
Korzystając z prawa przewodniczącego, pozwolę sobie jeszcze dwa słowa
powiedzieć i o filmie i o książce, bo to są dwa różne obrazy narodowej epopei.
Cały czas starałem się, żeby nie było tak, że nie ma tu Pana Jerzego Hoffmana, ani
nikogo z jego bliskich współpracowników, a my wszyscy – Huzia na Józia!
Przeciwnie, starałem się pokazać, że Pan Jerzy Hoffman jest reżyserem, który
stworzył dzieło filmowe, a nie historyczne, ale nadał mu tytuł historyczny. Tu
jednak siedzą historycy, badacze wojny dwudziestego roku. Taka konfrontacja to,
siłą rzeczy, jest gra na jedną bramkę. W sumie bardzo się cieszę, że ta dyskusja
dzisiaj odbyła się i że tutaj rozmawialiśmy tak żywo, bo to świadczy o tym, że
wraca zainteresowanie wojną roku 1920, wraca w obliczu zbliżającego się stulecia
tej wojny. Dopiero dzisiaj próbujemy dogłębnie odpowiedzieć sobie na pytanie,
czym była ta wojna dla Polski, czym ona była dla Rosji bolszewickiej, co miała
przynieść, jaki był jej wymiar? Bo przez 50 lat Polski Ludowej nasze pojmowanie
tej epoki zostało przytłamszone, przysłonięte różnymi innymi sprawami. Film,
oczywiście, ma swoje słabe strony i ma swoje znakomite strony. Choć z punktu
widzenia prawdy historycznej, dziewczyna, która wali z ckm-u i kładzie pokotem
bataliony rosyjskie to jest imaginacja twórcy, ale z punktu widzenia duchowego
to jest bardzo ładny obrazek, miło popatrzeć.
Patrzmy również i z tej strony na sprawę, że jest to wizja autorska, wizja twórcy,
którą możemy, lub nie, przyjąć do wiadomości. Jednym się podoba, innym
zupełnie się nie podoba. Apeluję do profesjonalistów, do zawodowców, do
historyków, żeby jednak mieć wyrozumiałość i uwzględniać to, że artysta, twórca,
kieruje się nieco innymi prawami, niż badacz profesjonalny.
Co do książki Grzegorza Nowika, o której tu padło wiele ciepłych słów.
Powiedział Pan Profesor Moczulski, że bardzo dobra a nawet wybitna. To jest
książka wybita i bardzo dobra, jak byśmy jej nie oceniali. Jakaś analogia musi być,
żebyśmy mogli dokonać wyrazistej oceny – jakim jest obrazem narodowej epopei?
W czym tkwi jej wybitność? Jest odkrywcza, odpowiada na wiele pytań, na które
dotąd wyczerpująco nie odpowiedziano. W tym na konkretne pytanie
Włodzimierza Lenina, zadane na X Zjeździe WKP(b) w marcu 1921 r.: W czasie
45
naszej ofensywy posuwając się zbyt szybko, aż do Warszawy popełniliśmy
niewątpliwie błąd. Nie będę teraz rozsądzał czy był to błąd strategiczny czy też
polityczny, bo to zaprowadziłoby mnie zbyt daleko. Sądzę, że winni się tym zająć
przyszli historycy, w każdym razie błąd jest wyraźny. Wybitny tuz historii
powszechnej, Norman Davies, analizując to pytanie i szukając próby odpowiedzi,
napisał – ja nie rozumiem o co chodzi.
Pierwszy oczywiście na to pytanie spróbował odpowiedzieć Tuchaczewski. Jego
zdaniem polityka błędu nie popełniła, ale to strategia zrobiła błąd. Nie widziałem
nigdy żołnierza, który by tak samokrytycznie podchodził do swojej własnej
strategii. Kto więc zrobił błąd? O tym błędzie przez 90 lat, właściwie do książek
Grzegorza Nowika (bo napisał o tym już w poprzedniej – Rozszyfrowano
„REWOLUCJĘ”), toczyła się dyskusja, i byli winni: pierwszy Budionny, Stalin,
który był komisarzem przy Froncie Południowo-Zachodnim, a potem
Tuchaczewski. Dziś odkrywamy karty historii i dowiadujemy się wreszcie z książek
prof. Nowika, że winien był ten, kto postawił pytanie – Włodzimierz Lenin. On
podjął błędną decyzję, która kierowała Front Południowo-Zachodni na inny
kierunek – na Lwów, dzięki czemu Bitwa Warszawska i cała wojna mogła
zakończyć się większym zwycięstwem, niż gdyby tego błędu nie popełniono. To
zagadnienie oraz wiele innych, nowoodkrytych. nieznanych wcześniej spraw,
przedstawia książka Grzegorza Nowika.
Ja myślę, że nasza dyskusja również zakończyła się zwycięstwem, bo, dyskutując o
filmie i o książce, przypomnieliśmy sobie losy wojny dwudziestego roku, dzieje
bohaterów i nasze zwycięstwo. Serdecznie Państwu dziękuję za obecność.
Podziękujmy bohaterom dzisiejszego spotkania: Jerzemu Hoffmanowi i
Grzegorzowi Nowikowi. Dziękuję bardzo.
Uczestnicy dyskusji panelowej
Mgr Anna Brodawka, nauczycielka, doradca nauczania języka polskiego m.st.
Warszawy,
Mgr Barbara Czepik, nauczycielka, doradca nauczania historii oraz wiedzy o
społeczeństwie m.st. Warszawy, pracownik WCIES, współpracownik Zakładu
Dydaktyki Historii Instytutu Historycznego UW,
46
Wiesław Drzewiecki, informatyk, działacz harcerski i samorządowy, b. radny m.st.
Warszawy,
Red. Tadeusz Górny, muzyk, dziennikarz i publicysta, autor programów
kulturalnych w radio i telewizji, zasłużony popularyzator czytelnictwa,
Mgr Krzysztof Jabłonka, historyk, nauczyciel, współpracownik Muzeum Józefa
Piłsudskiego w Sulejówku,
Prof. Wiesław Majewski, historyk, emerytowany pracownik Akademii Obrony
Narodowej, Uniwersytetu Warszawskiego i Wojskowego Instytutu Historycznego,
autor prac poświęconych wojnie z bolszewicką Rosją,
Prof. Leszek Moczulski, dziennikarz, historyk, polityk, działacz niepodległościowy,
honorowy prezes Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, autor prac
poświęconych m.in. wojnie w 1914 i 1939 r.,
Prof. Grzegorz Nowik, historyk, pracownik naukowy ISP PAN i Muzeum Józefa
Piłsudskiego, wykładowca UKSW, autor prac poświęconych wojnie z bolszewicką
Rosją, członek zespołu badawczego wydającego dokumenty operacyjne tej wojny,
Prof. Janusz Odziemkowski, historyk, autor prac poświęconych wojnie z
bolszewicką Rosją, dziekan studiów niestacjonarnych Wydziału Nauk
Historycznych i Społecznych UKSW,
Mgr Konrad Paduszek, historyk, pracownik naukowy Wojskowego Biura Badań
Historycznych, doktorant Instytutu Historycznego UW, autor prac poświęconych
wojnie z bolszewicką Rosją,
Płk rez. dr Marek Tarczyński, historyk, kierownik zespołu badawczego
wydającego dokumenty operacyjne wojny z bolszewicką Rosją, autor prac
poświęconych tej wojnie,
Ppłk dr Juliusz Stanisław Tym, wykładowca Akademii Obrony Narodowej,
członek zespołu badawczego wydającego dokumenty operacyjne wojny z
bolszewicką Rosją, autor prac poświęconych tej wojnie.
Recommended