View
229
Download
1
Category
Preview:
DESCRIPTION
Autor: Brodaty Miś (Moto-Turysta 005)
Citation preview
S p o n s o r n a g r ó d d l a l a u r e a t ó w r a n k i n g u „ M o t o - T u r y s t a R o k u 2 0 1 3 ”
S p o n s o r n a g r o d y d l a a u t o r a „ R e l a c j i R o k u 2 0 1 3 ”
Sezon 2013 01.04.2013 - 31.03.2014
Tytuł: Umiesz liczyć - licz na siebie…
(czyli relacja, której miało nie być)
Autor: Brodaty Miś / Moto-Turysta 005 >>>
Ranga M-T: Przewodnik >>>
Numer relacji: 05/2013/Zlotowe wojaże
Relac ja ob ję ta rank ingami "Moto -Turys ta Roku 2013" & "W yprawa Roku 2013"
Data wyprawy Data nadesłania relacji Data publikacji relacji
30.05-02.06.2013 11.06.2013 16.06.2013
Wybaczcie proszę, ale na wstępie muszę odnieśd się do kilku zdao z mojej
poprzedniej relacji. Zdao o chęci wygrania naszego wspólnego rankingu w tym
sezonie. Cel na wstępie sezonu postawiłem sobie jasny i ambitny zarazem.
Tak się ucieszyłem z genialności powyższego, że postanowiłem podzielid się swoja
radością z Wami. Tak powstał pomysł na pisanie, a zaraz po nim zrodziła się
relacja moja relacja Numero Uno - Anno Domini 2013…
> przeczytaj słowo przedwstępne <Dziś rzecz będzie o krześle.
1 / 11
Moja ignorancja okazała się spora. Zrozumiałem to, kiedy po raz pierwszy zostało
opublikowane zaproszenie na spotkanie Moto-Turystów w Gdowie sygnowane projektem
znaczka przygotowywanego na ten zlot. Nie do kooca rozumiałem zamysł artystyczny tego
projektu, chod generalnie mi się podobał. Trzeba było odrobid nieco zaległych lekcji
i podciągnąd się z kilku szkolnych przedmiotów. Dziś w dobie wszechobecnego Internetu,
nie jest to jakaś katorżnicza praca, a bywa - przyjemna chwila. W tym przypadku okazało
się obcowaniem z kulturą dużego kalibru i to dało początek temu pisaniu. Do znaczka
jeszcze dojadę. A teraz kilka zdao o beczkowozie.
2 / 11
Nie od razy wybierałem się do Gdowa. Ale koniec kooców kolejny wydłużony weekend maja dostał w koocu swój cel. Oprócz
spotkania się z Moto-Turystycznymi przyjaciółmi, głównym powodem wyjazdu na południe kraju było odebranie przyczepki zamotocyklowej,
którą jeden mój Przyjaciel zbył na korzyśd drugiego. Kłopotem okazał się brak odpowiedniego osprzętu w motocyklu nabywcy – czyli pisząc
wprost haka, który to z kolei miał na swojej długiej liście przydatnych i zbędnych dodatków mój mechaniczny koo – Limitowany GoldWing.
Nie każąc się prosid zaoferowałem wsparcie i w charakterze ciągnika siodłowego udałem się na Podhale, do znanego
Wam już z kilku relacji – Jacka.
Po drodze <tam> nie mieliśmy w planie oglądania widoków, tylko dotarcie na miejsce. Podróż urozmaiciły nam <deszcze niespokojne>
i burze z pierunami. Momentami lało tak, że deszcz padał poziomo i gdyby nie to, że nie od razu tak ostro przylał, ale wcześniej normalnie
spadał z chmur na glebę, asfalt byłby suchy jak pieprz i dałoby się jadąc nie pobrudzid sprzęta. Niestety w efekcie asfaltowa jezdnia
wyglądała jak całkiem fajny potok lub rzeczka. Taka aura wymusza na podróżnikach sporo odwagi i jeszcze więcej postojów – głównie
na to by się odziad w przeciwdeszczówkę lub nieco osuszyd.
Na szczęście dla takich <wypadków> w podróży, mam już tak od dawna, że jak przekraczam bramę domostwa, ruszając w dal – przestaje mi
się spieszyd. To czy dojadę zgodnie ze wskazaniami bezdusznego GPSa, czy późno w nocy, bo na wojnę ze mną wyruszyły wszystkie plagi
tej szerokości i długości geograficznej – ma mniejsze znaczenie. Najważniejsze jest to, że jadę, że spełniam się jako motocyklista. Że mam
frajdę i że za mną i przede mną droga. Więc aura, która dośd mocno (chod monotonnie) urozmaicała nam podróż tego dnia traktowana była
jako ciekawostka przyrodnicza. Oczywiście nie lało cała drogę, więc i słoneczkiem się delektowaliśmy. A przerwy na papu odbywały się
wyłącznie wtedy, gdy krzesełka bądź ławki były wolne od wody… Domy przyjaciół zawsze są otwarte dla zdrożonych turystów.
3 / 11
Do Ani i Jacka dotarliśmy w dobrych nastrojach i w suchych odzieniach. Ostatni odcinek obfitował w wydarzenia drogowe, na szczęście
z udziałem innych uczestników drogi: dachowanie pomiędzy słupami, dwie suszarki i dwa żółte słupki z antenkami zepsuły humory innych
kierujących. Dzieo następny rozpocząłem od mycia większości ząbków, a następnie udałem się
<na pole>, aby dopasowad instalację elektryczną przyczepki-beczki, z posiadaną
w GoldWingu, a zgodną z rysunkiem na stacji diagnostycznej.
Ponieważ Jacek zastosował odrobinę techniki wojskowej w tym elemencie swojego produktu
(nie wspomniałem, ale przyczepka to jego dzieło w całości, zarówno jako projekt
i wykonanie) musiałem <wpiąd> się we wtyczki będące kiedyś częścią wojskowego
wyposażenia jakiejś radiostacji czy innego służącego obronności granic Układu
Warszawskiego urządzenia. Już po… mniejsza o to ilu godzinach, robota dała efekt w postaci
właściwie działającego oświetlenia. Spełniając więc warunek konieczny, aby ją za sobą
ciągnąd zgodnie z przepisami i nie stwarzad zagrożenia innym współjadącym, a co ważniejsze nie nastrzelad se obciachu przed znającymi się
na rzeczy Koleżankami i Kolegami na spotkaniu w Gdowie, udałem się ugotowad wraz z obiadowymi kartoflami. One do spożycia z pysznym
schabowym, ja w przygotowaniu do drogi do Gdowa.
Już drugi Jacek – chod inny - i już w drugiej relacji, wsparł mnie rekomendowaną trasą. A droga ta była i kręta, i malownicza, i nie dośd
długa – a szkoda. Dała nam odpocząd po trudach poprzedniego dnia. Dała się nasycid namiastką radości z winkli i podjazdów. Z rozlicznych
miejscowości mijanych niespiesznie i równie licznych, zachęcających do zatrzymania lokali gastronomicznych, oferujących regionalne
4 / 11
specjały, ale także kuszące orientalnymi przysmakami jak pizza, czy kebab… Zawsze jestem ciekawy w takich momentach, czy moda i chęd
szybkiego sukcesu komercyjnego musi przysłaniad to, co w naszej kuchni najfajniejsze – smak, gościnnośd i radośd przyjmowania gości?...
Zwłaszcza w regionie, gdzie jest się czym chwalid.
Minęliśmy Nowy Targ i ruszyliśmy w stronę Szczawnicy, ale nie ona była naszym pierwszym celem. Była nim niewielka osada Frydman,
leżąca na skraju Jeziora Czorsztyoskiego.
Wskazał nam nasz przewodnik tę wieś, bo jest
tam kilka wartych obejrzenia obiektów.
Po pierwsze kościół pod wezwaniem
Św. Stanisława, który zarówno z zewnątrz jak
Delikatnie wsparci duchowo, udaliśmy się nad wodę, bowiem drugim naszym celem była tama,
a w zasadzie zapora, którą przed prawie dwudziestu laty wybudowano na rzece Dunajec, zamieniając położoną
nieco w górę rzeki dolinę w sztuczne jezioro, a w zasadzie zbiornik zwany – jak zapisałem nieco wyżej - czorsztyoskim.
i wewnątrz prezentuje się doskonale. Mnie szczególnie spodobało
się wnętrze, bo – jak widad po moim motocyklu – lubię wszystko,
co się świeci. W środku świątyni, w setkach miejsc złoto aż kapie.
Miejsce to ma niesamowity klimat, aż żal, że nikt nie grał na organach, że nikt nie śpiewał.
Wtedy zapewne spóźnilibyśmy się na zlot…
5 / 11
Niestety dla tej relacji, nie jestem wodniakiem i nie mogę się w tym miejscu
popisad walorami, jakie daje całej braci pływającej taka nowa sytuacja
w regionie. Na szczęście potrafię docenid walory estetyczne, zbiornika, samej
zapory oraz tego, co można na niej namalowad niemal gołymi rękami.
Powstało tam malowidło, które chod płaskie (jak większośd malowideł) sprawia, że mamy lekkie obawy, czy nie wpadniemy do wody,
jeśli tylko nie zachowamy ostrożności. Z pomocą wsparcia finansowego miejscowych władz, dwóch artystów z Krakowa, namalowało
na koronie zapory trójwymiarowy obraz, sprawiający wrażenie wyrwy w tamie. Doskonała zabawa dla dzieciaków, ale i dorośli mają się
dobrze, pozując do zdjęd, aby wyglądad na nich jak ofiary pęknięcia wału. My również bawiliśmy się przednio, chod pan z ochrony nie dał się
namówid na sesje GoldWinga z beczkowozem. Musiałem skapitulowad – był silniejszy i miał broo…
Spacer przypomniał nam, że mamy w drodze jeszcze jedną atrakcję – wjazd na Palenicę, więc niespiesznie udaliśmy się w kierunku
Szczawnicy. Od lat marzy mi się powtórny spływ przełomem Dunajca. Dziś dane mi było pooglądad sobie tratwy z wysokości motocyklowego
siodła. Ale obiecuje Wam, że będą jeszcze Wasze oczy czytad motocyklową relację z flisackim akcentem mojego autorstwa. A co?!?!
6 / 11
Już się wystraszyliśmy, że nieczynne, ale ruch wagoników, a zasadzie ławeczek wyciągu,
uzależniony jest od naporu turystów. A tych pomimo wydłużonego weekendu nie była
ich jakaś koszmarna ilośd. Po kilku minutach włączono silniki i z gracją wjechaliśmy
na 722 mnpm. Chod jak na góry nie jest to szczególnie imponująca wysokośd,
widok rozciągał się znakomity i w promieniu niemal pełnego koła.
Wleźliśmy jeszcze wyżej (Szafranówka 742 m n.p.m.), jakby nam było mało
i udaliśmy się… na spoczynek. Głównie ze zmęczenia. Zdecydowanie wolę podchodzid
pod górę, więc nieco obawiałem się jak zejdziemy, ale nie było tak źle, jak sądziłem. Wspinaczka
w dół zaliczona bez gleby, resztę dokonała grawitacja, ławeczka wyciągu i napięcie elektryczne
wzbogacone prądem.
Na dole - ciut w lewo - lody, które Wam polecam i jazda dalej w kierunku Gdowa. Wprawdzie
zjeżdżaliśmy w dół, bo Tatry mieliśmy często za plecami,
to jednak nie opuszczały nas górzyste
drogi i pagórkowata okolica. Piękno Beskidów
powala w pozytywnym słowa znaczeniu
i każe chodby na chwilę się zatrzymad
i w skupieniu popatrzed na to, co wraz
z Panem Bogiem tworzy natura.
7 / 11
I bywa tak często, że nie można oderwad
wzroku od tego, na co patrzymy. Zawsze w takich
chwilach zadaję sobie wewnętrznie takie oto pytanie – jak widzą
taka okolicę miejscowi – Ci - którzy mają taki widok na co dzieo?...
I nie muszą do niego drzed <pincet>… Doprawdy nie wiem.
Zlot trwał w najlepsze. Miał nawet swoją maskotkę, jak jakaś ważna olimpiada sportowa
albo mistrzostwa w piłkę kopaną. Maskotka nie przyjechała pojeździd, a jedynie się spotkad i byd
często przytulaną. Udało się maskotce. Z radością i ja tuliłem ją i dawałem się przytulad.
To mogła byd jedyna z ostatnich takich zwykłych okazji, bo jak maskotka okrąży świat, będzie tak
sławna, że się nie dopcham (teraz, aby byd właściwie odczytanym - puszczam oko do maskotki;-).
Niemal nie zauważono naszego przybycia - i dobrze, bo się spóźniliśmy. Po kolacji rozdano
znaczki. Już bez zmieszania przyjąłem go i od razu przytwierdziłem do motokamizelki.
Wieczór minął.
Nadszedł drugi dzieo, a wraz z nim ołowiane chmury, które nie wróżyły błękitów na niebie z chmurkami w kształcie serc.
Około południa przylało i zostało już tak do poranka dnia następnego. Tyle, że wcześniej, organizator zafundował nam parasol i to solidny.
Schował nas mianowicie pod grubą warstwę ziemi. Nie to, że poumieraliśmy wcześniej napromieniowawszy się.
8 / 11
W dniu drugim spotkania mieliśmy pospacerowad po bałtyckiej plaży w czasie
sztormu. Serio! I to w wydaniu „do potęgi”. Kilkukrotnie przewodniczka Angelika
(a jej miły głos wydawał się nad wyraz prawdomówny), podkreślała, że ilośd jodu,
jaką <wedchniemy> podczas zwiedzania kopalni soli w Bochni, jest adekwatna
do wczasów nad Bałtykiem, kiedy Neptun się wkurzy. Tego, co nas spotkało pod ziemią
opisad w krótkich słowach się nie da. Zachęcam więc czytających, a szczególnie tych
co jeszcze tam nie byli, do znalezienia czasu na odwiedzenie tej kopalni i Pani Angielki też.
Liczne prezentacje multimedialne, opowieści postaci historycznych, które przeniosły się w nasze czasy, aby nam poopowiadad jak to było
wtedy, kiedy sól była na wagę złota i srebra, jazda na oklep kolejką przez środek kościoła i próba sprawdzenia czy woda wypiera zanurzone
w niej ciała, to naprawdę tylko niektóre z atrakcji, jakie przygotowali włodarze tej solnej żupy.
No cóż, po wynurzeniu, okazało się, że opad trwa, więc upewniwszy się, że nie jesteśmy z soli i nie rozpuścimy się w drodze powrotnej,
z mechanicznego kopyta ruszyliśmy na grilla.
Pierwsze pożegnalne klaksony oddalających się motocykli
tych, którzy mają wszędzie daleko, przerwały jakiś chyba
erotyczny sen, bo przebudziłem się lekko rozdrażniony.
Ale tylko przez chwilę, bo poranek niedzielny przywitał nas
słoocem i ciepłem. I w naszym przypadku trwał taki stan
przez całą niedzielę. Po kilku pożegnalnych uściskach,
po dwóch parówkach i jednej zakręconej w oku łzie
ruszyliśmy w drogę powrotną. Ale nie od razu w kierunku własnego domu. Najpierw realizowaliśmy zaproszenie do Leszka i Krysi
- organizatorów spotkania w Gdowie. Leszek przeżył prawdziwe chwile chwały podczas naszego <stolat> odśpiewanego w wigilię
jego imienin, a potem podczas oprowadzania nas po swojej „samotni”, czyli pomieszczeniu wyglądającym jak izba pamięci, poświęcona
pierwszej (przed motocyklem) pasji – lataniu. Leszek w swoich relacjach był już i zapewne będzie w przyszłości bardziej precyzyjny
w opisaniu tego, z czym mieliśmy przez tę krótka chwilę przyjemnośd obcowad, więc nie będę się popisywał, bo naprawdę zasłużę
na jedynkę...9 / 11
No i dotarłem na powrót do zlotowego znaczka, o którym wspomniałem sporo wyżej,
w pierwszym kontakcie z jego projektem. Wtedy nie zakumałem kompletnie, skąd taki pomysł.
Geniusz ludzki (nie mój niestety, a projektanta) jest wielki. Przy domostwie Tadeusza Kantora,
do którego mieliśmy okazję wejśd, dzięki uprzejmości jednego z sąsiadów i przedsiębiorczości
jednego z Kolegów, stoi oto gigant. I miałem właśnie przyjemnośd stad pod prototypem
zlotowego znaczka, który to mebel stał się inspiracja kreatora, tego drobiazgu. Metalowego
przedmiotu, który od kilku dni dumnie noszę na kamizelce. Obiekt ma coś około 14 metrów licząc
od podłoża. Stanowi jeden z cyklu pomników niemożliwych. Ma swojego sobowtóra
we Wrocławiu, chod tamten jest nieco mniejszy. (Uwaga, teraz mojej ulubione zdanie)
<Wisienką na torcie>, miała byd mototurystyczna flaga przyczepiona przeze mnie do poziomej
części pomnika. Normalnie chciałem zobaczyd tegoroczny zlotowy znaczek w skali makro
i do kwadratu, ale nie dałem rady. Dziś wiem jak czują się krasnoludki w naszym świecie.
Jaką perspektywą swego karlego wzrostu (a może po prostu braku wzrostu) ogarniają naszą
rzeczywistośd.
Normalnych rozmiarów ogrodowe krzesło połowy dwudziestego wieku, ale nie plastikowe, a właśnie takie, drewniane, nie wzbudzało
do tej pory mojego strachu. Nie raz trzeszczało pod moim tyłkiem, gdyż było częstym meblem naszych babd i stryjenek. Jednak to, które
zostało wybrane na modela naszego ostatniego zlotowego znaczka, dało silny odpór mojej materii.
10 / 11
To zapewne wina zarówno mojego wieku jak i kilku związanych z tym wiekiem
kilogramów, jakich nie mogę się pozbyd. Tak czy inaczej pooglądałem je sobie
z ziemi. I naszła mnie taka oto refleksja, że jeśli to był tron mototurystycznego
króla pismaków – to pomimo starao nie udało mi się na niego wdrapad.
Ale może tylko dlatego, że sezon jeszcze trwa…
Rozpocząłem doprawianie sprawozdao ze swoich tegorocznych wyjazdów odrobiną muzyki, niech
tak się dzieje zatem w moich relacjach – a przy okazji i Was zachęcam do takiego „podrasowania”
swoich relacji.
Podczas ostatniej podróży słuchałem głównie:
-Morphine – „The Best Of…”
(kto nie zna warto poczęstowad swoje zmysły odrobiną tego znieczulacza…)
Za to podczas pisania relacji posiłkowałem się, a to w celu pobudzenia weny, a to w celu
uśmierzenia bólu punktacją jednego osobnika, za moją pierwszą relację:
- Black Sabbath – “N.I.B.”
- Black Sabbath – “Changes”
- Black Sabbath – “A National Acrobat”
- Black Sabbath – „Loner”
taki zestaw głównie z okazji wydania najnowszej płyty Black Sabbath w starym składzie
i z identyczną werwą w brzmieniu...
Pozdrawiam,
Brodaty Miś / Moto-Turysta 005
11 / 11
Recommended