18

© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2015 · i na przykład zmaleje, to wymyślimy inny sposób. Postanowiliśmy podlać Aśkę, gdy będzie przechodzić

  • Upload
    lyquynh

  • View
    213

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2015Text © copyright by Małgorzata Strękowska-Zaremba, 2006Illustrations and cover © copyright by Monika Pollak, 2015

5

Płyn do podlewania dzieci

A Ty Kto poznałem dawno temu, chodziłem chyba do zerówki, a może jeszcze do przedszkola – nie pamiętam. Już wtedy pan A Ty Kto był bardzo stary i zupełnie siwy.

Któregoś dnia tak strasznie się nudziłem, bo nie mam wielu kolegów, a na naszym osiedlu nic się nie dzieje, że wymyśliłem płyn do podlewania dzieci, żeby szybciej ros - ły. Bardzo chciałem urosnąć. Gdybym nagle urósł, żaden chłopak by mi nie dokuczał, no nie?

No i się wydało! Nie zamierzałem wam mówić, że cza-sem mi dokuczają, ale teraz już wiecie, więc trudno… Najbardziej dokucza mi Arek. Miałem nadzieję, że jak urosnę, to przewrócę go jednym palcem. Dlatego wymyś-

liłem płyn do podlewania dzieci. Po-mógł mi w tym Wojtek. On jest moim najlepszym kolegą, chociaż mama za nim nie przepada i choć wygląda jak

dziewczyna, bo ma kręcone włosy i dorośli na jego widok wołają: „Ja-kie ty masz śliczne złote loczki! Był-byś piękną dziewczynką!”.

6

Wojtek ma już dość tych loczków, dlatego nie lubi swo-jej siostry bliźniaczki. Uważa, że to przez nią kręcą mu się włosy, bo bliźniacy muszą być do siebie podobni, a Aś-ka też ma złote loczki. Na początku pierwszej klasy pa-ni myliła się i mówiła do niego: „Asiu”! Okropne, no nie? Wojtek uważa, że gdyby miał brata bliźniaka, obaj wyglą-daliby jak chłopcy. Ja za Aśką też nie przepadam, ale nie dlatego że ma złote loczki, tylko dlatego że jest wścibska i śledzi nas jak detektyw.

A  teraz pora opowiedzieć o  podlewaniu, bo pewnie się niecierpliwicie. To było tak: Wojtek przyniósł nawóz w płynie do podlewania kwiatów i zmieszaliśmy go z pły-nem na porost włosów, którym Adam, mój brat, smarował brodę, żeby mu wreszcie wyrosła.

– Podlejemy moją siostrę – zaproponował Wojtek. – Je-śli ona urośnie, to i my urośniemy. A jeżeli jej zaszkodzi i na przykład zmaleje, to wymyślimy inny sposób.

Postanowiliśmy podlać Aśkę, gdy będzie przechodzić pod balkonem dziadka Andrzeja. Poprosiliśmy tatę, żeby zaprowadził nas do niego.

– Co tam, chłopcy, na mieście? – spytał dziadek, nie od-rywając oczu od pasjansa, którego stawiał chyba od stu lat. Ile razy do niego zachodzę, wciąż przekłada te same karty.

– Nic, dziadku, cisza.– To chwała Bogu! – westchnął dziadek. Wojtek szturchnął mnie w bok.

– Idzie!Wbiegliśmy na balkon. Spojrzałem w  dół. Aśka, za-

miast iść jak należy, podskakiwała raz na jednej, raz na drugiej nodze, jakby grała w klasy.

„Trudno będzie w nią trafić” – pomyślałem.– Celuj w czubek głowy, inaczej płyn nie po -

działa – powiedział z przekonaniem Wojtek.Pełen nadziei przechyliłem

butelkę do góry dnem. Za-bulgotało i… cały płyn do podlewania dzieci wyciekł na siwą głowę starusz-ka, który właśnie w tym momencie wychylił się z balkonu na parterze.

– Panie święty! – zawołał.

Nie wiem, czy jeszcze coś dodał, bo wpadliśmy z Wojt-kiem do pokoju i schowaliśmy się za zasłoną. W miesz-

kaniu dziadka trudno się ukryć, bo jest małe. Zresztą dziadek nawet nas nie szukał, tylko za-wołał:

– Chodźcie tu, nicponie!Wyszliśmy z  kryjówki.

W  korytarzu obok dziadka stał zdenerwowany staru-szek. Okropnie śmierdział,

bo zapomniałem wspo-mnieć, że płyn na porost dzieci był okropnie śmier-dzący. Z  włosów sąsiada – kap, kap – kapała woda wprost na chodnik.

Dziadek przeprosił „za tych łobuziaków”, a  ja tak strasznie się zawsty-dziłem, że po prostu nie mogłem nic powiedzieć.

– To był płyn na Aś-kę, nie na pana! Chcie-

liśmy sprawdzić, czy

ona urośnie – tłumaczył Wojtek, który nigdy i nikogo się nie wstydzi.

Staruszek odsunął z oczu mokrą grzywkę.– A ty kto? – zapytał, patrząc na Wojtka.– Wojtuś.– A ty kto? – Skierował w moją stronę niesłychanie po-

kręcony palec.– Wnuczek, panie Wiesławie. Wyrósł, prawda? – prze-

mówił w moim imieniu dziadek, bo dobrze wiedział, że za nic w świecie bym się teraz nie odezwał.

Chciałem się wycofać, ale kiedy spojrzałem na Wojtka, zamarłem. Jego oczy zrobiły się wielkie jak guziki.

– Co ci jest, dziecko? – spytał dziadek. Wojtek tylko zagryzł wargi.– Nie przejmuj się tak – zaskrzypiał mokry sąsiad

i  strząsnął resztę płynu na chodnik. – I żeby mi to było ostatni raz, kawalerze! – dodał, patrząc na mnie.

Skinąłem głową. W ogóle nie zamierzałem go podle-wać, a już na pewno nie dwa razy.

Gdy sąsiad wyszedł, Woj tek szepnął mi do ucha:

– On urośnie!– Kto? – nie dociera-

ło do mnie.

– Ten, ten… – Wojtek wskazał na drzwi. – Ten pan A Ty Kto!

– To był płyn do podlewania dzieci, dorośli po nim nie rosną – odparłem. Ale Wojtka nie uspokoiłem.

– Przerośnie dziadkowi przez sufit! – powiedział.– Nie przez sufit, tylko przez podłogę! – poprawiłem go. Obaj spojrzeliśmy badawczo na podłogę. Oczywiście

nic nie pękało. Na nieruchomej podłodze leżał chodnik, śmierdząc na cały dom.

Sąsiad dziadka już na zawsze został panem A Ty Kto. Gdybym był jasnowidzem i znał przy-

szłość, to dużo wcześniej polałbym pana A Ty Kto, bo dzięki niemu poznałem Bere-go. Ale o tym opowiem za chwilę.

11

Jakby co

Bery to brzydal. I to jaki brzydal! Nawet sobie nie wy-obrażacie. Nigdy nie przypuszczałem, że zostanie moim drugim najlepszym przyjacielem, zaraz po Wojtku „ślicz-nym jak dziewczynka”. Mam teraz dwóch przyjaciół: je-den jest śliczny, a drugi nieśliczny. Śmieszne, prawda?

No i się wydało! Nie zamierzałem wspominać, że do tej pory tylko Wojtek przyjaźnił się ze mną. Wy pewnie ma-cie wielu kolegów…

Musicie mi uwierzyć, że Bery może zastąpić kilku przy-jaciół, bo jest bardzo duży.

Pora o nim opowiedzieć.Pamiętacie, że oblaliśmy sąsiada dziadka śmierdzą-

cym płynem? Wprawdzie nie wierzyłem, że pan A Ty Kto urósł, ale Wojtek uparł się, że trzeba to sprawdzić.

– Co ci szkodzi tam pójść? – namawiał. Nic mi to nie szkodziło, no i się nudziłem.– Adaś, zaprowadź nas do dziadka – poprosiłem moje-

go starszego brata.Adaś grał na komputerze.– Idźcie sami, to przecież blisko – powiedział, nie odry-

wając wzroku od ekranu.

12

Rzeczywiście, wszyscy mieszkamy w sąsiedztwie: i ja, i Wojtek, i dziadek Andrzej. Wprawdzie blok dziadka stoi przy innej ulicy, ale jego balkon widać z naszego okna.

Pobiegliśmy na ulicę Czerwonej Róży. Nie rośnie przy niej ani jeden krzak róży. Dziadek mówi, że chuligani wszystkie połamali. Poradziłem mu, żeby nazwał swoją ulicę – ulicą Chuliganów.

– Przedni pomysł – przyznał dziadek. – Ale trzeba by z tym iść do magistratu, a mnie się nie chce.

Tak to jest z moim dziadkiem, czasami nic mu się nie chce. Myślę, że nudzi się podobnie jak ja, bo też ma nie-wielu przyjaciół.

Wpadliśmy do bloku numer pięć i  zatrzymaliśmy się dopiero pod drzwiami pana A Ty Kto.

– I co dalej? – spytałem Wojtka.

13

– Może zabrak-nie mu chleba al-bo mleka i wybie-rze się do sklepu – wtedy sprawdzimy, czy urósł – wyjaśnił.

Czekaliśmy i czekaliśmy, ale nikt nie wychodził. Zrobiło się strasznie nudno. Gdyby nie mucha, pewnie byśmy się zanudzili. Wojtek powiedział, że złapie muchę w pięć

minut. A ja – że złapię ją jeszcze szybciej. W pewnej chwili Wojtek tak się rozpędził, że wpadł na ścianę.

14

– Dzyg-dzong! – roz-legł się dźwięk dzwonka.

– Dlaczego dzwonisz? – sykną-łem.

– Samo się zadzwoniło! – bronił się Wojtek.Nim zdążyliśmy pomyśleć, drzwi się otwo-

rzyły. Stanął w nich znajomy staruszek. W ogóle się nie zmienił, tylko już nie śmierdział nawozem do kwiatów.

– Nic pan nie urósł? – Wojtek był wyraźnie zdzi-wiony.

– A ty kto? – spytał staruszek.Wojtek w milczeniu wpatrywał się w pana A Ty Kto,

jakby naprawdę wierzył, że otworzy mu olbrzym.– To Wojtuś – zdobyłem się na odwagę i odpowiedzia-

łem za przyjaciela.– A ty kto? – Pan A Ty Kto popatrzył prosto na mnie.– Kuba! – Wojtek przestał się dziwić i odzyskał głos.– Wejdźcie! – Staruszek cofnął się w głąb korytarza. –

A teraz powiedz mi, kawalerze, dlaczego miałbym uros-nąć? – zwrócił się do Wojtka, gdy weszliśmy do środka.

Wytłumaczyliśmy wszystko, to znaczy Wojtek wytłu-maczył, bo ja się wstydziłem. I  wiecie co, pan A  Ty Kto wcale się nie zdenerwował. Stwierdził, że nie urósł, bo od razu umył głowę, a ten płyn z pewnością trzeba by pono-sić co najmniej dwadzieścia minut.

– Podlewanie dzieci nie jest najlepszym sposobem na to, żeby przyspieszyć ich wzrost – stwierdził. – Są lepsze metody.

– Jakie?! – Z nadzieją wlepiliśmy oczy w staruszka.– Trzeba dużo spać. Grzyby rosną w  deszcz, a  dzieci

podczas snu – wyjaśnił pan A Ty Kto, po czym podreptał do kuchni.

– Nie wierzę – szepnąłem tak, by nie usłyszał. – Dzia-dek Andrzej śpi i przed obiadem, i po obiedzie, a nie roś-nie.

Wojtek pokiwał z politowaniem głową.– On przecież już urósł. Ludzie nie rosną bez końca,

boby się na Ziemi nie pomieścili.Nie spierałem się z nim, ponieważ do pokoju wszedł

pan A Ty Kto. Postawił na stole talerzyk z cukierkami cze-koladowymi.

– Częstujcie się. Od czekolady psują się zęby, ale jest taka dobra, że nie można o niej zapomnieć – powiedział i sam sięgnął po cukierek.

Też uważam, że o czekoladzie nie można zapomnieć, sięgnąłem więc po drugi. I właśnie wtedy ktoś z impetem

16

wskoczył na balkon i wpadł do pokoju. Zakrztusiłem się z wrażenia. Zacząłem kasłać, a do oczu napłynęły mi łzy.

– Ręce do góry, chłopcze! – zawołał pan A Ty Kto, a za-brzmiało to tak groźnie, że natychmiast uniosłem ręce nad głowę. Od razu przestałem się krztusić. Przetarłem załzawione oczy. Naprzeciwko mnie siedział pies i prze-krzywiając kudłaty łeb raz w jedną, raz w drugą stronę, wpatrywał się we mnie z  ciekawością. Był puchaty jak miś koala i wszystko miał za wielkie: za duży łeb i łapy, za długie uszy i ogon. Tylko nogi miał jakby zbyt krótkie. Takiego brzydala w życiu nie widziałem.

– To Bery. – A Ty Kto pogłaskał psa po oklapniętym uchu. – Wa-łęsa się sam, bo ja już nie mogę wychodzić na dalekie spacery.

Pies przyglądał się nam uważ-nie. Schowałem stopy pod kanapę, żeby mi ich nie odgryzł. Zwierzak przysunął się do stolika, ostrożnie wziął w pysk czekoladowy cukierek i trzymając za koniuszek papierka, prze-niósł go na moje kolana.

– Oj! – wyrwało mi się.

– Oho, widzę, że cię polubił, kawalerze – rzekł z zado-woleniem staruszek. – To dobrze, jakby co, nie będzie sam na świecie – dodał cicho.

Ucieszyłem się, że być może nie zostanę pożarty, dlate-go powtórzyłem za panem A Ty Kto:

– Pewnie, jakby co… – Nie zastanawiałem się nad zna-czeniem tego „jakby co”.

– Takiego przyjaciela nigdzie nie znajdziesz. Pogłaszcz go, niech zapamięta twój zapach. Odtąd nikomu nie po-zwoli cię skrzywdzić, kawalerze – zapewnił staruszek.

Pomyślałem, że wolałbym, aby pies wybrał sobie Wojt-ka na przyjaciela, bo on lubi wszystkie zwierzęta, nawet glisty, ale nic nie powiedziałem, tylko ostrożnie pogłaska-łem psi łeb.

– Widziałeś, jak wskoczył na balkon? – Wojtek za-chwycał się Berym przez całą drogę do domu. – Paso-wałaby mu moja obro-ża – westchnął.

Nie wiecie jeszcze, ale zaraz się dowiecie, że Wojtek ma niesamowitą obrożę, skórzaną, nabija-ną kolcami. To jedyna pa-miątka po jego tacie, który

kiedyś, dawno temu, wyprowadził się z do-mu i nie wiadomo, gdzie teraz jest. Zabrał ze sobą swoje rzeczy i psa, ale zapomniał obroży. Aśka chciała ją nosić na szyi jak naszyjnik, ale Wojtek nie pozwolił.

– To nie jest zabawka! – zawołał.– I tak nie będziesz miał psa! – odcięła się Aśka.Ma rację. Mama Wojtka na widok psa od razu płacze,

bo tęskni za swoim mężem. Gdyby w domu był pies, za-płakałaby się na śmierć.

Jeśli chodzi o mnie, to wcale nie zachwyciłem się Be-rym. Szczerze mówiąc, wydał mi się najbrzydszym stwo-rzeniem na świecie, nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie mnie wybrał na przyjaciela. Powiedziałem o tym później dziadkowi.

– Psy mają swój rozum, widać wyczuł w tobie dobrego człowieka. Albo… pachniałeś jakimś psim przy-

smakiem – wyjaśnił z uśmiechem.Od tej pory Bery często przypominał

mi, że mnie lubi, chociaż opędzałem się od niego jak od muchy. Nie przypusz-czałem, że uratuje mnie kiedyś przed gangsterem. Ale o  tym opowiem wam

potem, najpierw musicie poznać gangste-ra.

Gangster!

Znacznie później, gdy już skończyłem pierwszą klasę, też strasznie się nudziłem, bo jak wiecie, mam niewielu przyjaciół. Nie zamierzałem wam mówić, dlaczego mam niewielu przyjaciół, ale powiem: bo się obraziłem na chło-paków z naszej klasy. Przez cały rok bawili się w wojnę mafii i w policję, a mnie ciągle tylko porywali dla oku-pu. Miałem tego dość i się obraziłem. Zapowiedziałem, że już nigdy nie dam się porwać. Pobiłem się o to z Arkiem. Biliśmy się przed szkołą, więc nas przyłapano. Musiałem przeprosić Arka, a on musiał obiecać naszej pani, że nigdy więcej nie będzie się bawić w porywanie. Jednak zmieni-ła się nam nauczycielka i nie wiem, jak to będzie w tym roku.

Redaktor prowadzący Katarzyna PiętkaOpieka redakcyjna Magdalena Korobkiewicz

Korekta Anna SidorekRedaktor techniczny, DTP Joanna Piotrowska

ISBN 978-83-10-12793-8

P R I N T E D I N P O L A N D

Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2015 r.Druk: EDICA Sp. z o.o., Poznań

Książka została wydrukowana na papierzeEcco-Book Cream 70 g/m2 wol. 2,0.

ANTALIS Polska

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c

tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49, faks 22 643 70 28

e-mail: [email protected]

Dział Handlowy: tel. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42 Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 641 56 32

e-mail: [email protected] www.nk.com.pl