20
MAREK SKWARNICKI PRZYJAŹŃ PONAD GRANICAMI ZYGMUNT MARZYS

201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

Embed Size (px)

DESCRIPTION

https://www.wdrodze.pl/fragmenty/201210280112przyjazn_ponad_granicami_SKWARNICKI.pdf

Citation preview

Page 1: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

MAREK SKWARNICKI

PRZYJAŹŃ

PONAD GRANICAMIZYGMUNT MARZYS

Page 2: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki
Page 3: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

PRZYJAŹŃPONAD GRANICAMI

Page 4: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki
Page 5: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

MAREK SKWARNICKI

PRZYJAŹŃPONAD GRANICAMI

NA PODSTAWIE PAMIĘTNIKA ZYGMUNTA MARZYSA

Page 6: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

Copyright © by Marek Skwarnicki & Zygmunt Marzys 2012Copyright © for this edition by Wydawnictwo W drodze 2012

RedaktorPaulina Jeske-Choińska

Projekt grafi czny i układ stronTeodor Jeske-Choiński

Projekt okładki i stron tytułowychTeodor Jeske-Choiński

Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tej książce pochodzą z archiwów rodzinnych Marka Skwarnickiego i Zygmunta Marzysa

ISBN 978-83-7033-845-9

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze 2012ul. Kościuszki 99, 60-920 Poznańtel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82

[email protected] www.wdrodze.pl

Page 7: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

5

Echo dojrzewania

Przed chwilą skończyłem czytać tę przepiękną książkę. Jej podskórnym nurtem jest doświadczenie istnienia Niewidzial-nego, którego ikoną jest Chrystus. W myślach przebiegam wszystkie spotkania i rozmowy z jej autorami. Jest tego sporo. To były ważne dla mnie chwile. Ostatecznie zawsze dotyczyły obecności Boga w naszym życiu i dzielenia się tym szczęściem z innymi.

Cenię obydwu autorów. Z obydwoma się przyjaźnię. Cieszę się, że zdobyli się na zapisanie najbardziej znaczących mo-mentów swojej biografi i. Cieszę się, że i ja tam się znalazłem, wprawdzie jak Piłat w Credo, ale jednak.

Z Zygmuntem poszukiwaliśmy wydarzeń promieniujących Bogiem. Odnajdywaliśmy je w szpitalnej kaplicy w Neuchâtel, w niekończących się dyskusjach prowadzonych z pasją i tro-ską. Zygmunt otwierał przede mną serce i prowadził do jego zakamarków. Dzielił się wiarą jak chlebem podczas kolokwiów w Hermanicach, na Jamnej czy nad Lednicą. Zawsze był me-rytoryczny i doskonale przygotowany i prawdą jest, że to nas wykańczało. Ponosiła nas ułańska natura i zbyt lekki stosunek

Page 8: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

6

do studiów. Nigdy nie zapomnę naszych spacerów i rozmów we Fryburgu, gdzie prowadził mnie do Szkoły Wiary na wy-kłady i rozmaite spotkania, po to by doświadczenie tego eks-perymentu w Kościele przenieść na ziemię polską. To Zygmunt wymyślił, abym zabrał ze sobą gitarę podarowaną mi przez proboszcza w Rapperswilu, aby poświęcił ją Ojciec Święty. I tak się stało.

Życzliwości Marka doświadczyłem już w moich czasach studenckich i kleryckich, kiedy odbywałem praktyki w „Ty-godniku Powszechnym”. Wspominam jego biurko w redakcji i ciepło, jakie okazał mnie, młodemu adeptowi pióra. Biurko Marka było inne, bo puste, w przeciwieństwie do zawalonego papierami pulpitu Tadeusza Żychiewicza, który pracował na miejscu, a Marek pisał w domu. Był w jakimś sensie proro-kiem, ponieważ przewidział po kilku moich pierwszych arty-kułach: „Jeżeli napisałeś to opowiadanie w ten sposób, to już tak będziesz pisał. Bądź sobą”. Popierał zawsze moje teksty, by szły do druku. Potem spotykaliśmy się sporadycznie. Kilka razy odbyliśmy głębsze rozmowy na spacerach po Rzymie. Pamiętam, Marek nie chodził, ale latał nad ziemią, uczestnicząc w powstawaniu Tryptyku Rzymskiego.

Obecność sprawy Bożej w ich życiu i ich myśleniu zawsze mi imponowała. Szczególnie u Zygmunta – był w końcu profe-sorem uniwersyteckim i nie musiał, ale przecież angażował się w działalność Szkoły Wiary. Także jego kontakty z cystersami wskazywały, że wiarę traktuje poważnie i głęboko. Podob-nie Marek imponował mi poważnym stosunkiem do spraw Bożych. Jego żona Zosia zaś na wiele lat przed odkryciem Faustyny z pasją mówiła o jej Koronce i Dzienniczku.

Page 9: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

7

Zygmunt idzie dalej w odwadze mówienia o swojej rela-cji z Jezusem. Może tak trzeba, kiedy żyje się na Zachodzie. Marek mówi więcej o działaniach, każąc domyślać się swoje-go życia duchowego, będącego ich źródłem. Obu łączy jeden rodowód. A najważniejsze: miłość ojczyzny, Polski, jej kultury głęboko wpisanej w ich serca, wrażliwość i sposób myślenia. Oni chorują na Polskę i nikim innym nie potrafi ą być – tylko Polakami. Cudownie to opalizuje w ich wrażliwości i odbiorze kolorowego Zachodu i siermiężnej Polski Ludowej.

Oto książka pełna nostalgii za krajem ich dzieciństwa i młodości. Ten wspaniały nastrój sennego smutku wschod-nich rubieży. Ich reakcje, odkrycia, zawody i dąsy opowiadają o trwałym punkcie odniesienia, jakim jest kultura wpisana w człowieka od chwili jego poczęcia.

Cudownie rozpisana na dwa głosy opowieść o Polsce przed-wojennej i powojennej. Jest to również obraz emigracji, która usiłowała przechować cząstkę prawdziwej ojczyzny. Ta emi-gracja nikogo dzisiaj w Polsce nie obchodzi. Podobnie zresztą jak peerelka. Młodzi mają to wszystko w nosie. I dobrze, bo jak długo można się tym zajmować? A jednak? Ileż jesteśmy w stanie wyczytać z tych opowieści o podróżach, spotkaniach, jedzeniu, a przede wszystkim o relacjach międzyludzkich pod-dawanych próbie czasu i okoliczności.

Książka delikatnie sygnalizuje przynależność autorów do salonów krakowsko-warszawskich oraz ich sympatie politycz-ne czy związki towarzyskie. Nie powinno to jednak odpychać czytelników spoza ich grona, ponieważ kultura Kościoła po-wszechnego, otwartość i umiejętność bycia z innymi w wyso-kim stopniu znamionuje Zygmunta i Marka.

Page 10: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

Subtelna charakterystyka czasów powojnia rozpisana jest tu z perspektywy Polski i Szwajcarii. Każdy z autorów niesie swój chlebak, który z czasem staje się walizką pełną doświad-czeń i przeżyć.

Nade wszystko jednak są to dzieje pięknej przyjaźni uwień-czonej umiejętnością powiedzenia i usłyszenia tego, czego każdy człowiek chce ostatecznie się dowiedzieć – tego, że jest kochany. Samotny Zygmunt emigrant usłyszał i odpowie-dział mocą wiary, że odchodząc z tego świata, nie schodzimy w dół, ale wchodzimy wzwyż. Wzruszające jest jego wyznanie i pragnienie, aby gdy będzie odchodził, byli przy nim najbliżsi, a szczególnie, aby stanął przy nim On. I każdy dobrze wie, o Kogo chodzi…

Jan Góra OP

Page 11: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

9

1

W połowie sierpnia 2011 roku przyjechał znowu ze Szwajcarii do Krakowa Zygmunt. Ponieważ nie wiedziałem dokładnie, kiedy przyjeżdża, dzwoniłem do niego parę dni przedtem i dowiedziałem się, że namyśla się jeszcze, czy jechać, ponie-waż ma nagłe problemy zdrowotne. Okazało się, że ten mój 81-letni równolatek miał, ni stąd ni zowąd, jakieś zaburzenia mowy i to dosyć dziwaczne, bo mówiąc po francusku (jako że jest od dawna obywatelem Szwajcarii francuskiej), nagle wtrącał polskie wyrazy. Nie mógł nad tym zapanować, bo z kolei jak zaczął mówić po polsku, to wyskakiwały mu wyrazy francuskie. Mocno przerażony poszedł do swojej lekarki, która go pocieszyła, że alzheimer nigdy nie zaczyna się tak nagle, i wysłała do szpitala, gdzie zrobiono mu tomografi ę mózgu, orzekając, że nic w nim nie ma niepokojącego. Kiedyś i mnie robiono taki tomograf, stwierdzając, że mózg mój się zmniej-szył w porównaniu do normy, co mnie bardzo ubawiło. Ale przerażony Zygmunt, który do tej pory nie miał ani chorego serca, ani innych groźnych boleści, zastanawiał się, czy lecieć znowu do Polski.

Page 12: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

10

W końcu zjawił się w Krakowie – jednym z głównych celów podróży było spotkanie w naszym domu. Wizyta Zygmunta, tak jak wiele innych jego zwyczajów, bądź to celebrowanych w Szwajcarii, bądź w czasie przyjazdów do dawno porzuconej ojczyzny, i tym razem odbyła się według rytuału. Żelaznym punktem programu był obiad w porządnej restauracji, których teraz w Krakowie wiele. W czasach komunistycznych niełatwo było taką znaleźć. Ponieważ obiady i kolacje stawiał Zygmunt, przeto zawsze jadaliśmy w słynnym Wierzynku. Biesiadując wtedy, nieraz powtarzaliśmy, omawiając ówczesną sytuację polityczną kraju, „jutro będzie lepiej”. Prawdę mówiąc, to polskie pocieszanie się „jutro będzie lepiej” było powszechne i nadal często się zdarza. Obydwaj z Zygmuntem zbliżamy się do końca życia, na co mój przyjaciel patrzy bardzo pogodnie, twierdząc, że wędrówka do kresu życia to nie są schody w dół, ale schody w górę (domyślnie do nieba). Zgadzam się z nim, z tym zastrzeżeniem, że tak czy siak, wchodząc pod górę, ma się coraz większą zadyszkę.

Obecnie Wierzynek przestał być sławny, a na ulicy Posel-skiej jest kilka restauracji z wyśmienitym jadłem; bądź to mek-sykańskim, bądź to włoskim, bądź po prostu polskim. Tym razem w czasie obiadu natrafi liśmy w rozmowie na problem jego pamiętnika. Jestem amatorem i zamiłowanym twórcą wspomnień z przeszłości. Parę lat temu więc namówiłem Zyg-munta na to, by i on pamiętnik napisał. Z góry zakładałem, że będzie to ciekawy dokument. Tak, jak było i jest ciekawe życie Zygmunta, który zaraz po drugiej wojnie światowej w wieku lat siedemnastu wyemigrował do Szwajcarii i przeżył tam te kilkadziesiąt lat, które w tej chwili mają się ku końcowi. Jego

Page 13: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

11

polsko-francuskie „zabełkotania” można uznać za symbol problemu, który tkwił bardzo długo w życiu mojego przyja-ciela. Dosyć szybko stał się obywatelem Szwajcarii, ale nigdy nie zapomniał o Polsce, a ja nie byłem jego jedynym przyja-cielem w kraju.

Zygmunt już napisał ten pamiętnik i wiedziałem, że jest bardzo ciekawy. Ale okazało się, że krakowskie wydawnictwo, do którego maszynopis został przesłany, odrzuciło jego propo-zycję. Zygmuntowi było bardzo przykro, a ja nie rozumiem, dlaczego tak się stało. Chyba po prostu w wydawnictwach, czego ostatnio sam doświadczyłem, siedzą młode osoby o ubo-giej pamięci historycznej i niedużym doświadczeniu życiowym i na tym, co stanowi wartość nie tylko pamiętnika, ale i samego Zygmunta, po prostu się nie poznały. Tak mu to wytłuma-czyłem. Przyszła mi jednocześnie do głowy myśl, że może ja coś z tym pamiętnikiem zrobię, bo czytając go, bez ustanku przypominałem sobie również własne dzieje od dzieciństwa aż do tej pory. Stąd wzięła się moja przyjaźń z Zygmuntem, że nasi rodzice poznali się w latach dwudziestych w Wilnie na zjeździe legionistów. Jego ojciec należał do 5. Pułku Le-gionów, a mój walczył w Legionach od samego początku ich powstania pod wodzą Józefa Piłsudskiego. Niespodziewa-nie los nas zetknął w czasie kampanii we wrześniu 1939 roku w Księżostanach, gospodarstwie krewnych Zygmunta. Spędzał w nim z rodziną wakacje, a my, czyli moja matka, siostra i ja, dobrnęliśmy tam wojskowym samochodem, który w ramach przewidzianej i zorganizowanej ewakuacji rodzin ofi cerów za-wiózł (wśród wielu przygód, które opisałem gdzie indziej) nas na Zamojszczyznę. Byliśmy już niedaleko rumuńskiej granicy,

Page 14: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

12Ojciec Marka – mjr Józef Skwarnicki (1936)

Page 15: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

13

gdy moja matka zdecydowała, że nie będziemy uciekać z kraju, bo nie wypada opuszczać przegrywającej wojnę i pustoszonej przez Niemców ojczyzny. Pewnego dnia, kiedy bawiliśmy się z Zygmuntem w piasku pod domem, nagle znad pobliskiego lasu, ze straszliwym hukiem lecąc nad samymi drzewami, wyłoniły się dwa niemieckie messerschmiQ y i przeleciały nad nami, strzelając z karabinów maszynowych. Ścieżki kul były na szczęście oddalone o parę metrów od nas. Obydwaj do końca życia zapamiętaliśmy ten moment.

Pobyt w Księżostanach, wybuch wojny i wszystkie okolicz-ności rodzinne samego Zygmunta, to znaczy losy jego brata z Korpusu Kadetów we Lwowie i ojca, Zygmunt po latach opisał w sposób następujący:

ZbliŜa się początek roku szkolnego, a o powrocie do Bor-

szczowa nie ma mowy. Mama wynajmuje więc mieszkanie

w ledwie wykończonej jednopiętrowej kamieniczce z czerwonej

cegły na peryferiach Zamościa i zapisuje nas z Anką do szkoły.

Jędrek jest na razie z nami, ale ma wrócić do Korpusu Kadetów

przed rozpoczęciem roku szkolnego. Bawię się ze starszymi

ode mnie dziewczynkami, które pokpiwają sobie z tego niezbyt

rozgarniętego dziewięciolatka z dalekiej prowincji, i mam tym

razem do stałego uŜytku toaletę z bieŜącą wodą, jaką dotąd po-

dziwiałem tylko u Paleologów i u Krysów. Dalszy ciąg wydarzeń

tak opowiadam w moim szwajcarskim pamiętniku:

„30 sierpnia byliśmy właśnie z Jędrkiem na kąpielisku (upa-

ły były duŜe), kiedy przez radio nadano mobilizację ogólną.

Jędrek natychmiast wrócił do domu. »Mamusiu – powie-

Page 16: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

14

dział – nie mam formalnego rozkazu, ale obowiązek moralny

nakazuje mi być na posterunku!«. I tego samego dnia wy-

jechał do Lwowa do Korpusu Kadetów […]. My zostaliśmy

i trwoŜnie nasłuchiwaliśmy wiadomości z frontu. Co dzień

wieczorem tłum ludzi zbierał się pod oknami małych przed-

miejskich domków, w których »szczęśliwi« posiadali radio,

i słuchał z uwagą i skupieniem wieści o pogarszającej się

z dnia na dzień sytuacji. To był juŜ wrzesień, szkoły powinny

były się rozpocząć, ale kto o tym myślał? Wakacje trwały…

W pierwszych dniach września wpadł jeszcze raz Jędrek.

Nie wiem, w jakim był nastroju i co mówił, ale pamiętam, Ŝe

byłem zachwycony jego mundurem i postawą. Pobył kilka

godzin i pojechał […]”.

Na ostatniej stronie okładki moich szkolnych zeszytów

wydrukowano mapę Polski: rysuję na niej postępy armii nie-

mieckiej. Siódmego dnia wojny padł Kraków, a „korytarz” jest

przecięty na dwie części. Potem wiadomości stają się chaotycz-

ne, a nad Zamościem pojawiają się niemieckie bombowce. Za

pierwszym razem chowamy się do piwnicy, ale potem strach

przed zasypaniem gruzami wygania nas na pobliskie pole ziem-

niaków. Nie wiemy jeszcze, Ŝe niemieccy lotnicy strzelają z ka-

rabinów maszynowych do dzieci pasących krowy, a nawet do

głów kapuścianych na polu, biorąc je za ludzi. Mama okrywa

mnie swoim ciałem, odmawiając „Kto się w opiekę”. Wreszcie

w niedzielę 10 września przyjeŜdŜa wozem ciocia Pola z parob-

kiem: „Zbierajcie się i wracajcie do KsięŜostan! Nie ma sensu tu

dalej siedzieć!”. Nie miałem nigdy więcej zobaczyć kamieniczki

z cegieł; jeŜeli nadal istnieje, to nie umiałbym jej rozpoznać.

Page 17: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

15

Letni goście opuścili w międzyczasie KsięŜostany, z wyjąt-

kiem małej Ewy, którą rodzice zostawili pod opieką wujostwa

w nadziei, Ŝe w ten sposób uniknie działań wojennych. Ale

zaraz zjawią się nowi przybysze: moja matka chrzestna Toda

(Teodozja) Skwarnicka, serdeczna przyjaciółka Mamy i Ŝona

kolegi Ojca z wojska, z dziećmi: moim rówieśnikiem Markiem

i o kilka lat od niego starszą Krysią. Uciekli z Kutna wojsko-

wym samochodem. Ich ojciec jest oczywiście zmobilizowany

jak i nasz, tylko na froncie zachodnim: dostanie się do niewoli

niemieckiej, do Polski nie wróci po wojnie, skończy swe Ŝycie

w Stanach Zjednoczonych. Jak tylko usłyszymy warkot samo-

lotu, uciekamy do lasu. Marek i ja próbujemy grać w szachy,

ale wkrótce wynajdujemy ciekawszą zabawę: bombardujemy

nasze wojsko szyszkami, wydając odpowiednie odgłosy. Starsi

szybko przywrócą nas do porządku.

Słychać strzelaninę, potem ukazują się polscy Ŝołnierze

w rozsypce. Wujek Kazik idzie siać zboŜe, nie zwaŜając na

świszczące kule: pola muszą być obsiane. 17 września dowia-

dujemy się, Ŝe armia rosyjska przekroczyła polską granicę.

Co się dzieje z Ojcem? Przychodzą Niemcy, potem Rosjanie,

którzy chcą rozstrzelać wujka jako pomieszczyka [ziemianina –

przyp. red.], ale zobaczywszy oborę – ruderę, wujka zostawiają,

tylko zabierają bydło. Wkrótce jednak wracają Niemcy: linia

demarkacyjna zostanie w końcu ustalona nieco na południe od

KsięŜostan, odcinając nas od Lwowa, gdzie został Jędrek. Ale

ten wkrótce się zjawi, pełen wrzodów i wszy: przeszedł piechotą

120 km, uciekając od jednych i drugich. W październiku 1940

roku, juŜ w Egipcie, opisze szczegółowo tę wyprawę i dalsze

swoje przeŜycia aŜ do odejścia z KsięŜostan. Wiele lat później

Page 18: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

Zygmunt, lata 2000

Page 19: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

255

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze

Wydanie I

Druk i oprawa: Podlaska SPHU

Środki wydrukowano na papierze fi rmy Zing Creamy Hi Bulk 60g wol 2,4

Page 20: 201210280112przyjazn ponad granicami skwarnicki

PATRONAT MEDIALNY

Cena det. 33 zł

www.wdrodze.pl ISBN 978-83-7033-845-9

Marka Skwarnickiego i Zygmunta Marzysa łączyły więzy rodzinne –

ich matki przyjaźniły się juŜ wiele lat przed II wojną światową – oraz

przywiązanie do „Tygodnika Powszechnego”. Od końca wojny dzie-

liła ich zaś odległość między Polską a Szwajcarią, a takŜe Ŝelazna

kurtyna. Jednak prawdziwa przyjaźń nie zna przeszkód ani granic.

„Oto cudownie rozpisana na dwa głosy opowieść o Polsce przedwo-

jennej i powojennej. Jest to równieŜ obraz emigracji, która usiłowała

przechować cząstkę prawdziwej ojczyzny. […] Nade wszystko jed-

nak są to dzieje pięknej przyjaźni uwieńczonej umiejętnością po-

wiedzenia i usłyszenia tego, czego kaŜdy człowiek chce ostatecznie

się dowiedzieć – tego, Ŝe jest kochany”.

ze wstępu JANA GÓRY OP

Marek Skwarnicki – pisarz, poeta, wieloletni redaktor „Tygodni-

ka Powszechnego”, na prośbę Jana Pawła II pierwszy recenzent

„Tryptyku Rzymskiego”.

Zygmunt Marzys – profesor uniwersytetu w Neuchâtel i członek

jury prestiŜowej Nagrody Fundacji im. Kościelskich.