16
ÖdÖn von HorvátH – dramaturg współczesny Łukasz drewniak beatlesi w Hamburgu darek Foks ericH maria remarque – znienawidzony przez NSDAP malwina Wapińska jakub ekier o sztuce i rzemiośle przekładu marcin sendecki delit. Subiektywny przewodnik po najnowszej literaturze niemieckojęzycznej raHel i HannaH O Rahel varnhagen, hannah arendt – i nowoczesności pisze karolina felberg i inni delit. Hannah arendt „Rahel Varnhagen. Historia życia niemieckiej Żydówki z okresu romantyzmu”, przeł. Katarzyna Leszczyńska, Pogranicze, Sejny 2012 18 kwietnia 2013 w Warszawie polską premierę miał wreszcie esej biograficzny o Rahel Varnhagen (Żydówce z epoki romanty- zmu), napisany przez Hannah Arendt niemalże osiem dekad temu. Ukończona jeszcze przed wojną książka na światową premierę (w języku angielskim) czekała dwie dekady, zaś na premierę w języku oryginalnym (niemieckim) - nawet ciut dłużej. Kategoria „opóźnienia” splotła się zatem ściśle z dziejami tej książki (dziejami na tyle zajmu- jącymi, że polska tłumaczka zdecydowała się poświęcić im niemalże 40 stron posłowia) i po dziś dzień tworzy coś w rodzaju „kondycji” tego dzieła – dość powiedzieć, że Arendt pisała je z myślą o własnej habilitacji, która, owszem, została oficjalnie uznana z datą 1 lipca 1933 roku, ale dopiero w 1971 roku, na cztery lata przed śmier- cią filozofki! Nawiasem mówiąc, Katarzyna Leszczyńska zwierzyła się na wieczorze promocyjnym, że i ona wielokrotnie proponowała książkę polskim wydawcom, ale jakoś nie było odzewu. Niesłusznie. „Rahel...” nie dość, że jest dziełem pasjonującym, to jeszcze stanowi ślad pewnych doświadczeń, bez których nie sposób zrozumieć fe- nomenu nowoczesności w Europie. Nim jednak powiem, co mnie najbardziej zafrapowało w tej książce, przedstawię krótko powody, dla których esej ten nieodmiennie stanowi kłopot – zwłaszcza dla tzw. profesjonalnych czytelników. Po pierwsze, jest to biografia niemalże bez dat (dołączono – szczęśliwie – kalendarium). Po drugie, stawką książki nie jest opis pojedynczej biografii, ale zrozumienie szerszego fenomenu kulturowego – rozpoczętego wraz z pokoleniem głównej bohaterki procesu asymilacji w dziejach Żydów niemieckich – defi- nitywnie zaprzepaszczonego, zdaniem autorki, w momencie, kiedy Arendt kończyła swoją biografię, a zatem wraz z dojściem Hitlera do władzy. Po trzecie, w książce tej splatają się, w sposób nieroze- rwalny, głos bohaterki i głos autorki. Krytycy od dawna wskazywali na niezwykłą formę tego eseju. Katarzyna Leszczyńska przypomina, że nierzadko nazywali go wręcz „autobiografią w formie biografii”, co wiązało się również i z tym, że sama Arendt nazywała Rahel swoją „najstarszą przyjaciółką” (zmarłą – dodajmy – w 1833 roku, zatem na wiek przed tekstem Arendt). O tym, jak mocny musiał być ów wpływ/splot, świadczy odautorska przedmowa, w której Arendt pisze: „Chciałam jedynie opowiedzieć historię życia Rahel tak, jak mogłaby to zrobić ona sama”. Jak przystało na romantyczkę, Rahel estetyzo- wała siebie, własną biografię – znać to po pozostałych po niej li- stach, fragmentach dziennika, najróżniejszych relacjach. Sądzę więc, że nie miałaby wcale żalu do Arendt za (nad)używanie jej osobistych historii: „Ze wzniosłym zachwytem myślę o tym moim początku i o wszystkich korelacjach losu, który jednoczy najstarsze wspomnie- nia rodzaju ludzkiego z najnowszym stanem rzeczy, łączy ze sobą najbardziej odległe czasowe i przestrzenne dale” – miała powiedzieć na łożu śmierci Rahel, Żydówka nieumiejąca ani pogodzić się z wła- snym żydostwem, ani też – mimo chrztu i zmiany nazwiska – uwolnić się od niego. Nie trzeba przypominać, czym się skończyła historia asymilacji niemieckich Żydów. Dla Arendt już losy Rahel są niczym innym, jak (koniecznym, dziejowym) bankructwem: „Rahel stoją na drodze nie poszczególne przeszkody, które można usunąć, lecz wszystko, świat jako taki”. Choć do jej znajomych należeli Goethe i Heine, choć prowadziła w Berlinie salon, gdzie spotykali się Hum- boldtowie ze Schleglem i Tieckowie z Jean Paulem, to nigdy w życiu nie zbudowała prawdziwych więzi z ludźmi. Także i w tym aspekcie Rahel okazała się życiowym bankrutem. „Im więcej ludzi zrozumie Rahel, tym realniejsza się stanie” – pisała Arendt, tłumacząc w ten sposób jej nieustanną konieczność mówienia o sobie, niedyskrecję czy wręcz nierzadko jej zarzucany ekshibicjonizm. Ale czy Rahel rzeczywiście zachowywała się niestosownie? Moim zdaniem, wydawała się nie do zniesienia z tego względu, że – jak powiedzieć miał o niej Gentz – „była romantyczna, zanim jeszcze wynaleziono to słowo”, a co za tym idzie – trochę zbyt wcześnie od- kryła w człowieku (konkretnie zaś: w sobie) bezkresne głębie (nie- skończoności i nieprzebrane wręcz możliwości), które nijak nie dają się zbyć, zasypać, pokonać, a jednak nieustannie domagają się od nowoczesnego człowieka (twórczej) aktywności (przede wszystkim – EKSPRESJI). Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ko dwie role – pariasa lub parweniusza – a więc, tak czy inaczej, kondycję życiowego bankruta. Trudno zatem się dziwić, że nigdy w życiu nie poczuła się niczym więcej niż Żydem – kłopotliwą resztą po średniowieczu. Dla mnie jednakowoż jej niedopasowanie wyni- kało z czegoś jeszcze innego i rzeczywiście było nie tylko dojmują- ce, lecz także i niezbywalne. Otóż, moim zdaniem, Rahel była (zbyt wcześnie) nowoczesna. Nie była uczona ani genialna – nie przekuła zatem swojej niezwykłej pozycji w atut, a jednak naznaczało ją to nie- wpasowanie – owo inne, krytyczne podejście do świata, konieczność autonomii, autoanalizy, refleksji, rewizji każdego niemalże faktu, szu- kania prawdy o sobie w oczach/sądach innego, wreszcie, nieprze- zwyciężona konieczność nieustannego negowania rzeczywistości („Kłamstwo jest piękne, gdy je wybieramy; jest ważną częścią naszej wolności”). Nowoczesność – przekleństwo, które zaciążyło na losie Rahel i uniemożliwiło jej osiągnięcie spełnienia, spokoju, szczęścia – to taki stan, kiedy podmiot chce się dowiedzieć o sobie czy świecie tego, co dotąd pozostawało nie(ś)wiadome, i w tym celu zapada się w swoim „ja” (przepada we własnych nieskończonościach), stając się tym samym niemożliwym dla innych.

beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

  • Upload
    tranthu

  • View
    217

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

ÖdÖn von HorvátH– dramaturg współczesny

Łukasz drewniak

beatlesi w Hamburgudarek Foks

ericH maria remarque– znienawidzony przez NSDAP

malwina Wapińska

jakub ekiero sztuce i rzemiośle przekładu

marcin sendecki

delit.Subiektywny przewodnik po najnowszej literaturze niemieckojęzycznej

raHel i HannaHO Rahel varnhagen, hannah arendt – i nowoczesności pisze karolina felberg

i inni

delit.

Hannah arendt„Rahel Varnhagen.

Historia życianiemieckiej Żydówki

z okresu romantyzmu”, przeł. Katarzyna

Leszczyńska,Pogranicze, Sejny 2012

18 kwietnia 2013 w Warszawie polską premierę miał wreszcie esej biograficzny o Rahel Varnhagen (Żydówce z epoki romanty-zmu), napisany przez Hannah Arendt niemalże osiem dekad temu. Ukończona jeszcze przed wojną książka na światową premierę (w języku angielskim) czekała dwie dekady, zaś na premierę w języku oryginalnym (niemieckim) - nawet ciut dłużej. Kategoria „opóźnienia” splotła się zatem ściśle z dziejami tej książki (dziejami na tyle zajmu-jącymi, że polska tłumaczka zdecydowała się poświęcić im niemalże 40 stron posłowia) i po dziś dzień tworzy coś w rodzaju „kondycji” tego dzieła – dość powiedzieć, że Arendt pisała je z myślą o własnej habilitacji, która, owszem, została oficjalnie uznana z datą 1 lipca 1933 roku, ale dopiero w 1971 roku, na cztery lata przed śmier-cią filozofki! Nawiasem mówiąc, Katarzyna Leszczyńska zwierzyła się na wieczorze promocyjnym, że i ona wielokrotnie proponowała książkę polskim wydawcom, ale jakoś nie było odzewu. Niesłusznie. „Rahel...” nie dość, że jest dziełem pasjonującym, to jeszcze stanowi ślad pewnych doświadczeń, bez których nie sposób zrozumieć fe-nomenu nowoczesności w Europie. Nim jednak powiem, co mnie najbardziej zafrapowało w tej książce, przedstawię krótko powody, dla których esej ten nieodmiennie stanowi kłopot – zwłaszcza dla tzw. profesjonalnych czytelników. Po pierwsze, jest to biografia niemalże bez dat (dołączono – szczęśliwie – kalendarium). Po drugie, stawką książki nie jest opis pojedynczej biografii, ale zrozumienie szerszego fenomenu kulturowego – rozpoczętego wraz z pokoleniem głównej bohaterki procesu asymilacji w dziejach Żydów niemieckich – defi-nitywnie zaprzepaszczonego, zdaniem autorki, w momencie, kiedy Arendt kończyła swoją biografię, a zatem wraz z dojściem Hitlera do władzy. Po trzecie, w książce tej splatają się, w sposób nieroze-rwalny, głos bohaterki i głos autorki. Krytycy od dawna wskazywali na niezwykłą formę tego eseju. Katarzyna Leszczyńska przypomina, że nierzadko nazywali go wręcz „autobiografią w formie biografii”, co wiązało się również i z tym, że sama Arendt nazywała Rahel swoją „najstarszą przyjaciółką” (zmarłą – dodajmy – w 1833 roku, zatem na wiek przed tekstem Arendt). O tym, jak mocny musiał być ów wpływ/splot, świadczy odautorska przedmowa, w której Arendt pisze: „Chciałam jedynie opowiedzieć historię życia Rahel tak, jak mogłaby to zrobić ona sama”. Jak przystało na romantyczkę, Rahel estetyzo-wała siebie, własną biografię – znać to po pozostałych po niej li-stach, fragmentach dziennika, najróżniejszych relacjach. Sądzę więc, że nie miałaby wcale żalu do Arendt za (nad)używanie jej osobistych historii: „Ze wzniosłym zachwytem myślę o tym moim początku i o wszystkich korelacjach losu, który jednoczy najstarsze wspomnie-nia rodzaju ludzkiego z najnowszym stanem rzeczy, łączy ze sobą

najbardziej odległe czasowe i przestrzenne dale” – miała powiedzieć na łożu śmierci Rahel, Żydówka nieumiejąca ani pogodzić się z wła-snym żydostwem, ani też – mimo chrztu i zmiany nazwiska – uwolnić się od niego. Nie trzeba przypominać, czym się skończyła historia asymilacji niemieckich Żydów. Dla Arendt już losy Rahel są niczym innym, jak (koniecznym, dziejowym) bankructwem: „Rahel stoją na drodze nie poszczególne przeszkody, które można usunąć, lecz wszystko, świat jako taki”. Choć do jej znajomych należeli Goethe i Heine, choć prowadziła w Berlinie salon, gdzie spotykali się Hum-boldtowie ze Schleglem i Tieckowie z Jean Paulem, to nigdy w życiu nie zbudowała prawdziwych więzi z ludźmi. Także i w tym aspekcie Rahel okazała się życiowym bankrutem. „Im więcej ludzi zrozumie Rahel, tym realniejsza się stanie” – pisała Arendt, tłumacząc w ten sposób jej nieustanną konieczność mówienia o sobie, niedyskrecję czy wręcz nierzadko jej zarzucany ekshibicjonizm.Ale czy Rahel rzeczywiście zachowywała się niestosownie? Moim zdaniem, wydawała się nie do zniesienia z tego względu, że – jak powiedzieć miał o niej Gentz – „była romantyczna, zanim jeszcze wynaleziono to słowo”, a co za tym idzie – trochę zbyt wcześnie od-kryła w człowieku (konkretnie zaś: w sobie) bezkresne głębie (nie-skończoności i nieprzebrane wręcz możliwości), które nijak nie dają się zbyć, zasypać, pokonać, a jednak nieustannie domagają się od nowoczesnego człowieka (twórczej) aktywności (przede wszystkim – EKSPRESJI). Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl-ko dwie role – pariasa lub parweniusza – a więc, tak czy inaczej, kondycję życiowego bankruta. Trudno zatem się dziwić, że nigdy w życiu nie poczuła się niczym więcej niż Żydem – kłopotliwą resztą po średniowieczu. Dla mnie jednakowoż jej niedopasowanie wyni-kało z czegoś jeszcze innego i rzeczywiście było nie tylko dojmują-ce, lecz także i niezbywalne. Otóż, moim zdaniem, Rahel była (zbyt wcześnie) nowoczesna. Nie była uczona ani genialna – nie przekuła zatem swojej niezwykłej pozycji w atut, a jednak naznaczało ją to nie-wpasowanie – owo inne, krytyczne podejście do świata, konieczność autonomii, autoanalizy, refleksji, rewizji każdego niemalże faktu, szu-kania prawdy o sobie w oczach/sądach innego, wreszcie, nieprze-zwyciężona konieczność nieustannego negowania rzeczywistości („Kłamstwo jest piękne, gdy je wybieramy; jest ważną częścią naszej wolności”). Nowoczesność – przekleństwo, które zaciążyło na losie Rahel i uniemożliwiło jej osiągnięcie spełnienia, spokoju, szczęścia – to taki stan, kiedy podmiot chce się dowiedzieć o sobie czy świecie tego, co dotąd pozostawało nie(ś)wiadome, i w tym celu zapada się w swoim „ja” (przepada we własnych nieskończonościach), stając się tym samym niemożliwym dla innych.

Page 2: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.2

sYmFonia WielkieGo miastaKapitalny album o BERLINIE LAT 20. przypomina czasy,

gdy niemiecka metropolia była wszechświatową stolicą polityki, sztuki, rozrywki i chuci

Zapewne (w każdym razie statystycznie rzecz biorąc), Berlin nie pro-wokuje dziś do rozmarzonych westchnień i wzruszającego entuzja-zmu, który tak często objawia się, ilekroć mowa o Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. Niesłusznie, o czym można się raz na zawsze przekonać, sięgając po „Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne ży-cie i sztukę”, bogato ilustrowaną księgę, której autorką jest Iwona Luba, a wydawcą Wydawnictwo Naukowe PWN. Podtytuł jest zresz-tą odrobinę umowny, bo „szalone lata 20.” naprawdę kończą się w styczniu roku 1933, wraz z dojściem Hitlera do władzy, a poza tym

autorka daje też zwięzłą wcześniejszą historię miasta, czasem robi wycieczki w przyszłość, gdy trzeba coś dopowiedzieć.Tak czy inaczej, Berlin wyłania się z kart tej opowieści imponujący. W porównaniu z „odwiecznymi” metropoliami zdaje się pełnym szalonej energii nuworyszem, w początkach XX wieku z impetem nadrabiającym wszelkie zaległości. Berlin stolicą z prawdziwego zdarzenia stał się dopiero w XVIII wieku, ale rozwijał się i moderni-zował tak szybko, że – przypomina Luba – stając się w 1918 roku stolicą Republiki Weimarskiej, był już trzecią co do wielkości me-

iwona luba„Berlin. Szalone lata

dwudzieste, nocne życie i sztuka”, Wydawnictwo

Naukowe PWN, Warszawa 2013

Fot. Zbiory narodow

ego archiwum

cyfrowego (4)

marcin sendeckiPoeta, krytyk

literacki. Ostatnio wydał tom wierszy zebranych „Błam.

1985 – 2011”

Wyścig na Torze Wyścigowym AVUS, lipiec 1931

Page 3: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 3

tropolią świata. Centrum światowej polityki, nauki, handlu, sztuki i uciechy. Po porażce w pierwszej wojnie światowej wyłoniło się nowe państwo i Berlin doświadczył rewolucji, kontrrewolucji, przez chwilę niemal regularnej wojny domowej, mordów politycznych i konflik-tów, z których po latach ostatecznie zwycięsko wyjdzie narodowy socjalizm. Na razie jednak, w „złotych latach 20.”, narodziło się mia-sto, które „nigdy nie zasypiało, a nocą żyło jeszcze intensywniej niż za dnia, miasto gwiazd kina, kabaretu i rewii (…), miasto zakazanych gdzie indziej uciech cielesnych, nurzające się w rozpuście, oferujące każdemu za pieniądze wyuzdaną miłość, mocne alkohole i wszelkie narkotyki” – pisze Luba. Z drugiej strony, Berlin przyciągał artystów z całej Europy, był mekką ekspresjonistów, dadaistów, był schronieniem dla du-żej emigracyjnej wspólnoty rosyjskiej - jak chociażby dla pisa-rza Vladimira Nabokova. Tutaj robili teatr Bertold Brecht i Max Reinhardt, filmową rewolucję rozpoczynał Fritz Lang, Paul Klee wy-kładał na akademii artystycznej założonej przez Waltera Gropiusa – tę litanię nazwisk można by ciągnąć w nieskończoność. Może naj-bardziej niesamowitym wskaźnikiem żywotności Berlina i ruchu myśli w tym mieście są statystyki prasowe. W 1928 roku wychodziło 2486 czasopism! Wystarczy to porównać z czasopiśmiennictwem dzisiej-szej Warszawy (a pewnie także dzisiejszego Berlina), żeby znaleźć dobry powód do zadumy. Iwona Luba w swojej książce zajmuje się nie tylko sztuką i mniej czy bardziej grzesznymi rozrywkami, lecz także życiem codziennym, ar-chitekturą, handlem, emancypacją kobiet, wyścigami samochodo-wymi i tak dalej, i tak dalej – kreśląc intrygujący, choć z konieczności

nieco wyrywkowy portret niemieckiej stolicy. Ilustruje go nie tylko fotografiami, lecz także rysunkiem i malarstwem z epoki, obficie cytuje stosowne dzieła literackie, ba, z rozdziału o osobliwościach berlińskiej kuchni możemy nauczyć się nawet, jak przyrządzić sław-ne Entenkeulen mit Teltower Rübchen, czyli udka kacze z rzepkami z Teltow. Białe rzepki z Teltow są podobno niewielkie i dość ostre, ich smak – jak się dowiadujemy – wysoko cenił sam Goethe. O rzepki może być u nas trudno, za to Berlin sprzed lat mamy w książce PWN-u jak na talerzu. Warto się nim delektować. Jak niegdyś niezrównany Robert Walser, także cytowany przez Lubą: „Takie miasto jak Berlin to niewychowany, bezczelny, inteligentny łajdak, akceptujący to, co mu się już sprzykrzyło. Tu, w wielkim mie-ście, czuć naprawdę, że istnieją duchowe fale, przetaczające się niczym kipiel nad życiem towarzyskim. Tu artysta zmuszony jest na-słuchiwać” (przekład Małgorzaty Łukasiewicz). delit.

Marlena Dietrich, lata 30.

Pokaz mody na torze wyścigów konnych Grunewald, 1930

Leni Riefenstahl na planie, lata 30.

Page 4: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.4 delit.

sZukanie GŁosuz jakubem ekierem, laureatem nagrody imienia karla dedeciusa, rozmawia marcin sendecki

dlaczego zacząłeś tłumaczyć?W trakcie studiów germanistycznych zacząłem tłumaczyć poetów, którzy mnie interesowali. Miała to być – w moim dosyć świadomym zamyśle – próba znalezienia głosu dla pisania własnych wierszy. Cie-kawiła mnie poezja jako gatunek, ale też, oczywiście konkretni poeci. Pierwszymi, których tłumaczyłem, byli: Johannes Bobrowski, Paul Celan, Nelly Sachs, później pojawił się Reiner Kunze.

W dużej mierze jesteś im wierny. Tłumaczyłem Celana, którego jeszcze nie wydałem w postaci książ-kowej. Może kiedyś to zrobię. W jego wierszach można i trzeba dłu-bać przez długie lata, bo pomysły translatorskie muszą dojrzewać, inaczej nie będą adekwatne. Natomiast Reinera Kunzego tłumaczę konsekwentnie jako jednego z głównych „moich” autorów. Jego książka „Remont poranka” – nie wiem, czy skromność nie zabrania powiedzieć tego, co powiem – książka ta wzbudziła pamiętną dla mnie reakcję autora. Kiedy dostał egzemplarz, powiedział mi przez telefon: „Tak długiej książki jeszcze nie napisałem”.

chciałem spytać – i już właściwie odpowie-działeś – co było pierwsze: tłumaczenie literatury czy pisanie własnych rzeczy. Powiedziałeś, że pierwsze było tzw. pisanie własne i że czegoś szukałeś dla siebie w procesie tłumaczenia, więc chciałbym spy-tać, czego właściwie szukałeś, tłumacząc wiersze z niemieckiego. Najpierw, gwoli uzupełnienia, powiem, że tłumaczenie pełni dla mnie różną rolę, bo czasem bywa rzemiosłem, które wykonuję z przyjemnością. A „czego szukałem”? To proste pytanie, i jak przystało na proste pytanie – nieła-twe i ciekawe. Łatwiej powiedzieć mi, co znalazłem. Zna-lazłem zderzenie z materią języka, z oporem materiału. Sprawdzian tego, co wiem o języku polskim, mojej zdol-ności uczenia się nowych rzeczy, znajdowania nowych rozwiązań i tego, czego mogę się jeszcze nauczyć. Mam poczucie, że, tłumacząc poezję i prozę, poznaję warsztat, rzemiosło pisarskie jak na przyspieszonym kursie. Dowia-duję się rzeczy, których przyswajanie teoretyczne byłoby o wiele bardziej czasochłonne i pracochłonne. To zara-zem szkoła przetrwania, pod warunkiem, że się przetrwa-ło czy – inaczej mówiąc – że uporaliśmy z tekstem. Tego, oczywiście, sam tłumacz nie wie.

kto z tłumaczonych autorów był najwięk-szym wyzwaniem (zostawiając na boku celana). kafka?Pewnie pod każdym względem Kafka: z racji swojego niewykończenia – między innymi. Niewykończenia, któ-re sprawia, że tłumacz jest chwilami kimś na granicy re-daktora czy wręcz redaktorem. A być może, co gorsze, nie wie, kim ma być: czy redaktorem, czy tłumaczem przyjmującym wszystko za dobrą monetę. W Kafce jest także mnóstwo niedookreślenia. Studentka na zajęciach prowadzonych przeze mnie na Uniwersytecie Warszaw-skim powiedziała rzecz, której pewnie by się nie od-ważył powiedzieć ani „gotowy tłumacz”, ani „gotowy

literaturoznawca”: „A mnie to Kafka irytuje. U niego każde zdanie można zrozumieć na najróżniejsze sposoby”. To jest ta trudność, pewnego rodzaju wieloznaczność, czasami wręcz celanowska her-metyczna zamkniętość i otwartość sensu jednocześnie. Ale z dru-giej strony „Proces” jest powieścią, a powieść nie może się składać z samych tylko mikrokosmosów słowa czy zdania. To musi być kosmos całości, rzecz musi być płynna, spójna, nie może w każdym słowie czy zdaniu stawiać oporu - większego, niż powinien być. Trudnością innego rodzaju jest Kunze ze swoim – jak byśmy to nazwali po pol-sku – dyskretnym lingwizmem, ze swoimi odniesieniami kulturowymi, ze swoją subtelnością i cieniowaniem środków wyrazu, które, z jednej strony, trzeba oddać w ich specyficzności, a z drugiej strony, nie moż-na przedobrzyć. Tutaj jednak może mi trochę pomaga jakieś pokre-wieństwo temperamentu. Innego rodzaju trudnością był – mający ukazać się w przyszłym roku (w wydawnictwie W.A.B. w ramach serii Kroki) – wczesny dziennik Maxa Frischa, którego najwcześniejszy tom przełożyłem - obok Krzysztofa Jachimczaka, który przełożył środko-wy tom, i Małgorzaty Łukasiewicz, która przełożyła niepublikowany

nagroda im. karla dedeciusa, którą Fundacja im. Roberta Boscha co dwa

lata przyznaje wybitnym tłumaczom z niemieckiego

na polski i z polskiego na niemiecki, zostanie w tym roku wręczona

24 majaw Międzynarodowym

Centrum Kultury w Krakowie. Jej niemieckim

laureatem jest Bernhard Hartmann

Fot. jan Zappner

Page 5: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 5delit.

za życia Frischa tom najpóźniejszy. Gradacja stylów u wczesnego Frischa, to, jak on oscyluje między prostotą, z której go znamy jako dojrzałego autora, a pewną dobrze pojętą barokowością, i swoista surowość, bo w tym dzienniku pozostały nawet literówki niewychwy-cone przez korektę – wszystko to jest zaskakująco trudne translator-sko, chociaż nie ma się takiego poczucia, kiedy się tę książkę czyta w oryginale. No ale podobnie jak przy innych trudnych przekładach, pomagała mi świadomość obcowania z arcydziełem, poczucie, że chcę pokazać ludziom coś, co uważam za kapitalne.

czy są jakieś rzeczy, które chciałbyś wziąć na warsz-tat, a dotąd z jakiś względów ci się to nie udało? Niechętnie opowiadam o jakichś odleglejszych planach, więc tylko ogólnie wspomnę, że chodzą mi po głowie pomysły na tłumaczenie poezji z różnych epok. Nie byłyby to tzw. ponowienia przekładowe, jakie dotychczas popełniałem kilka razy, ale raczej autorzy w Polsce nieznani.

czy widzisz jakieś dotkliwe luki, jeśli chodzi o polskie przekłady literatury niemieckiej czy niemieckojęzycz-nej? czy są jakieś rzeczy, które koniecznie należałoby zrobić, bo albo zostały zrobione dawno temu i nieszczególnie dobrze, albo nie zostały zrobione w ogóle, a bez tego trudno mówić o jakimś całościo-wym obrazie.Myślę, że luki są potężne. Dotyczą, ogólnie biorąc, przede wszystkim tego, co powstało do drugiej wojny światowej. Praktycznie niezna-ny w Polsce jest niemiecki barok, słabo znany niemiecki romantyzm – w naszej potocznej świadomości mylony z klasyką: Goethem i Schil-lerem. Nieprzełożony jest w dużej mierze kanon prozy niemieckiej i austriackiej – dziewiętnastowiecznej zwłaszcza. Wynika to pewnie stąd, że zainteresowanie literaturą niemiecką miało swoje przypły-wy, a zwłaszcza odpływy, po drugiej wojnie światowej - uzasadnione psychologicznie. Ale chyba również - w dziewiętnastym wieku, o czym pisał swego czasu Andrzej Kopacki – istniała tutaj pewnego rodzaju odrębność rozwoju kulturowego i problemów, jakimi żyły obie nacje. Być może dlatego nie przyswajano na bieżąco tego, co się działo. Oczywiście, teraz literatura dawniejsza jest ciekawa o tyle, o ile prze-kracza swoją ówczesną, doraźną aktualność.

nie tYlko literatura i nie tYlko na PóŁce, czyli maj z kulturą niemieckojęzyczną

krakóW, GoetHe-institut, 7 maja jan Philipp reemtsma i joachim kersten czytają i omawiają fragmenty powieści arno schmidta „republika uczonych”;moderuje tłumacz i wydawca powieści jacek st. buras.

WarsZaWa, teatr ateneum,8, 9, 10, 14, 15 majaSpektakle głośnej sztuki „ja, Feuerbach” tankreda dorstaz Piotrem Fronczewskim w roli tytułowej. Wybitny aktor jest także – po raz pierwszy – reżyserem przedstawienia.

krakóW, GoetHe-institut,od 14 maja do 9 cZerWcaWystawa „tripp & tripp” prezentująca oryginalne rysunki Fran-za josefa trippa, wybitnego ilustratora książek dla dzieci, uzu-pełnione pracami jego syna – znanego niemieckiego malarza i rysownika jana Petera trippa.

Łódź, Hotel savoY, 15, 16, 23, 24 maja„Hotel savoy” – instalacja teatralna na podstawie powieści józefa rotha w reżyserii michała Zadary.

WarsZaWa, stadion narodoWY,16-19 majaJak co roku na Warszawskich targach książki na prowadzo-nym przez Frankfurckie Targi Książki stoisku niemieckim (147/d14) czytelnicy będą mogli zapoznać się z nowościami wydawniczymi rynku niemieckiego (beletrystyka, literatura faktu, nauka, książki dla dzieci i młodzieży, grafika i architektura).

do 20 maja można składać wnioski o powołane przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej, Instytut Książki i Lite-rarisches Colloquium Berlin stypendium im. albrechta lemppa.Jego celem jest doskonalenie sztuki przekładu i pisania w duchu standardów literackich i translatorskich bliskich patronowi oraz upamiętnienie jego wkładu do polsko-niemieckiej wymiany lite-rackiej. Aplikować mogą pisarze i tłumacze z Polski i Niemiec. Wszystkie informacje na: http://fwpn.org.pl/wnioski/stypendia-i-biezace-konkursy/stypendium-im-albrechta-lemppa.

krakóW, 30 majaW klubie Bill Hickman przy ulicy Józefa 11 monodram „enigma emmy Göring” Wernera Fritscha oraz pokaz filmów autora.Będzie to pierwsza odsłona poświęconego niemieckiej drama-turgii cyklu Dramstein.

WarsZaWa, redakcja „PolitYki”, 21 majaSpotkanie z prozaikiem i eseistą Robertem Menassem o jego książce „demokracja nie musi być narodowa. unia europej-ska: pokój na kontynencie a oburzenie obywateli“. Prowadze-nie Adam Krzemiński.

KONKURS!uwaga! Ogłaszamy jedyny i niepowtarzalny konkurs majowego delit.Cenne nagrody książkowe! Dwa proste pytania konkursowe!Szukajcie, a znajdziecie na www.fwpn.org.pl/delit

delit.

Page 6: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.6

a skąd macie te cZarne GolFiki?Choćby nie wiadomo co działo się w kulturze, choćby największe kataklizmy komercji bezlitośnie

kruszyły jej perełki, a mądrale od sprzedaży przekonywali ostatnich twardzieli,by się do nich przyłączyli, zawsze coś ocaleje. Na przykład czarne golfy,

czarno-białe filmy i czarno-białe komiksy

darek FoksPoeta i pro-

zaik, redaktor „Twórczości”, ostatnio wydał

powieść „Kebab Meister” i tom

wierszy „Liceum”, który nominowano

właśnie do tegorocznej

nagrody poetyckiej Silesius

Niespełna dwadzieścia lat temu wszedł na ekrany kin film „Backbeat” (akurat barwny, jeśli dobrze pamiętam, ale zawsze można go sobie puścić w wersji czarno-białej) wyreżyserowany przez Iaina Softleya. Obraz ten opowiada o heroicznym pobycie The Beatles w Hamburgu, od roku 1960 poczynając, i skupia się głównie na przyjaźni Johna Lennona (świetny Ian Hart) ze Stu-artem Sutcliffem (subtelny Stephen Dorff) oraz miłości Sutcliffe’a do młodej adeptki fotografii (śliczna Sheryl Lee). Bardzo ładny film. Nie tylko dobrze się go ogląda, lecz także wyśmienicie słu-cha, ponieważ wczesne kawałki z repertuaru The Beatles nagrali

na tę okazję wykonawcy kojarzeni z różnymi odmianami punk rocka, co doskonale współgra z niehigienicznymi warunkami i trybem życia przyszłych megagwiazd.Arne Bellstorf (urodzony w 1979 roku), oglądany i czytany także w Polsce za sprawą głośnego komiksu „Piekło, niebo”, mieszka i pracuje w Hamburgu. I zapewne ten fakt zaważył na decyzji opowiedzenia komiksem historii, którą znamy z „Backbeat”. Podobnie jak scenarzyści filmu Softleya, oparł się głównie na rozmowach z Kirchherr, wokół której koncentrują się obie hamburskie opowieści. Jego wersja jest bardziej poetycka

arne bellstorf„Baby’s in Black.

Historia Astrid Kirchherr i Stuarta Sutcliffe’a”,

przeł. Grzegorz Janusz i Katarzyna

Legendź-Janusz,Kultura Gniewu, Warszawa 2012

Fot. materiały prasow

e, Piotr Zatoń

Page 7: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 7

delit.

i trochę sentymentalna, co raczej dodaje całości uroku, bo odbiór takich historii w dużej mierze oparty jest na sentymencie. U źródeł całej opowieści stoi Klaus Voormann, chłopak, a na kolejnych planszach były chłopak i kumpel Astrid, z którą łączy go także czarny golf i zamiłowanie do powoli wygasa-jącego w Europie egzystencjalizmu. Akurat w tej części Ham-burga egzystencjalizm trzyma się jeszcze całkiem mocno, co na początku znajomości z Beatlesami naraża naszych niemiec-kich bohaterów na bezwzględne pytanie Lennona: „A skąd macie te czarne golfiki?” i jego równie niegrzeczną uwagę filozoficzną: „Pewnie czytałaś całego tego Sartre’a, Camusa i takich tam...”. Ale zanim do tego spotkania dochodzi, za sprawą Klausa poznajemy niemal undergroundowy świat klubu Kaiserkeller, w którym The Beatles zarabiali na bułkę z masłem, piwo i nocleg na piętrowych łóżkach w starym kinie.Astrid i Klaus to młodzi ludzie z dobrych domów. Ich związek przechodzi kryzys. Kłócą się. Klaus wychodzi i spaceruje bez celu po Hamburgu. I nagle trafia do Kaiserkeller, akurat na występ The Beatles. Jego szczegółowa relacja z tego koncertu, którą

zdaje Astrid, i w której wspomina o basiście wyglądającym jak James Dean, sprawia, że dziewczyna decyduje się wyskoczyć z nim do podejrzanej spelunki, gdzie widzi, że basista wygląda lepiej niż Dean. Ten basista to Sutcliffe. Nie tylko basista, ale i zdolny malarz. Tak rodzi się jedna z ładniejszych miłości rockandrollowej kultury, którą porównać można chyba tylko z tragicznym związkiem lidera Joy Division Iana Curtisa z Belgijką Annik Honoré, opowiedzianym przez Antona Corbijna w świetnym filmie „Control” z 2007 roku (tym razem czarno-białym od urodzenia). Sutcliffe, podobnie jak Curtis, umiera zdecydo-wanie przedwcześnie.Astrid oprócz tego, że zakochała się w Stu, zasłynęła też jako pierwsza porządna fotografka Beatlesów. Kiedy pokazuje im efekty sesji, Lennon przemawia już innym językiem: „Nie mogę uwierzyć, że to my jesteśmy na tych zdjęciach”. Niedługo potem panowie przenoszą się do klubu Top Ten, którego właściciel proponuje im miejsce w swoim mieszkaniu, z ciepłymi kołdrami, grzejnikiem i porządną łazienką. Machina ruszyła, świat się zmienił, ale czarno-białe komiksy wciąż działają.

uwe johnson „Dziś, w dziewięćdziesiątą

rocznicę”, przeł. Sława Lisiecka, Wydawnictwo OD DO, Łódź 2013

Gula W GardleNa polskim rynku wydawniczym od pewnego czasu trwa spore zamieszanie. Jedni mówią, że nie jest dobrze, inni po cichu liczą na jakieś pozytywne zmiany. Pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem Sława Lisiecka, której zasług translatorskich dla literatury niemieckojęzycznej nie sposób przecenić, zakłada wydawnictwo i publikuje powieść pisarza ważnego, a u nas mało znanego. Lektura nawet krótkiego biogramu Uwe Johnsona (1934-1984), członka słynnej Grupy 47 i, swego czasu, berlińskiego sąsiada Güntera Grassa, pokazuje, że „Dziś, w dziewięćdziesiątą rocznicę” to książka oparta na biografii autora, której kosmetyczne próby zamazania twarzy prawdziwych bohaterów tylko dodają uroku. Rzecz rozpoczyna się w roku 1888 i dochodzi do 1946. Dotarłaby pewnie dalej, ale zmarły przedwcześnie autor powieści nie dokończył. Życie Johnsona, podobnie jak jego ojca, który zmarł w radzieckim obozie specjalnym, było mocno naznaczone przez historię Niemiec. Historyczną gulę w gardle pisarza wyczuwa się podczas lektury tej chwilami nie-zwykle detalicznej kroniki. Ale jest tu jeszcze równie niezwykłe poczucie humoru i ironia najwyższej próby. Kalendarium można pisać na różne sposoby. Oto sposób Johnsona. W czasie, kiedy Hitler postanawia

wziąć się za Austrię i Czechosłowację: „W sprzedaży jest volkswagen, którego będzie używał w charakterze jeepa”, chwilę później: „W marcu wojska niemieckie zajmują Czechosłowację. W Pradze pada śnieg. Czesi jeszcze kiedyś zwyciężą – jedenastego stycznia 1940 roku, w hokeja na lodzie, 5:1”, a na koniec coś z naszego podwórka: „Katyń albo nie Katyń, oto jest pytanie”. Lepiej późno niż wcale.

– Darek Foks

Page 8: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.8

PacYFista, obYWatel śWiataerich maria remarque nie tylko polityczny

W 1928 roku w Niemczech ukazała się książka nieznanego dotąd nikomu autora, „Na Zachodzie bez zmian”. Jak Erich Maria Remarque mówił potem w wywiadach, sam tekst powstał w zaledwie kilka tygodni. Wspomnienia z frontu pierwszej wojny światowej, na którym, podobnie jak wielu jego rówieśników, przyszły pisarz znalazł się w 1917 roku, musiały dojrzeć do tego, by przeobrazić je w literacką formę. Nie wiadomo zresztą, jak potoczyłaby się kariera Remarque’a, gdyby nie szum, jaki wywołała w kraju jego debiutancka powieść. „Na Zachodzie…” wkrótce okrzyknięto pierwszym niemieckim superbestsellerem, ale narodowym socjalistom, którym już marzyły się kolejne batalie, ponury obraz wojny odartej z patosu i heroizmu, jaki przedstawił niespełna trzydziestoletni pisarz, nie mógł przypaść do gustu. W Niemczech szybko rozpoczęła się nagonka, a wrogiem numer jeden książki okazał się Joseph Goebbels. Naziści zarzucali Remarque’owi antypatriotyzm i osłabianie narodowego ducha. Chcąc podważyć wiarygodność pisarza, rozsiewano najrozmaitsze plotki, które tu i ówdzie powracały przez lata. Opowiadano, że Remarque naprawdę nazywa się Kramer i ma żydowskie pochodzenie, fałszowano jego akt urodzenia, próbując udowodnić, że autor głośnej powieści nigdy nie był na froncie.

Kiedy w 1930 roku w Niemczech oficjalnie zakazano dystrybuowania zrealizowanego w Hollywood filmu na podstawie książki, niemiecka elita intelektualistów i przeciwników nazistowskiego reżimu zorganizowała manifestację poparcia dla autora „Na Zachodzie bez zmian”. Sam pisarz na temat własnej powieści wypowiadał się powściągliwie lub wcale. Nagabywany, mówił, że jego książka miała mieć wymiar czysto ludzki, on sam zaś „nie zamierza pomniejszać niesłychanych dokonań żołnierza niemieckiego”. Nie wiedział jeszcze, że za swój literacki debiut zapłaci dramatycznie wysoką cenę. Nie mogąc dopaść Remarque’a naziści brutalnie zamordują jego siostrę Elfriedę, on sam zostanie zaś pozbawiony niemieckiego obywatelstwa, resztę życia spędzając na emigracji.Tajemnicą sukcesu „Na Zachodzie…”, było jednak to, że powieść Remarque’a nie była w gruncie rzeczy książką o Niemcach. Opowieść o traumie młodych mężczyzn, lądujących nagle w centrum frontowego piekła, okazała się bliska czytelnikom angielskim, francuskim i wielu innych narodowości. Sam Remarque przeżywał z kolei rozterki debiutanta, który niespodziewanie odniósł wielki sukces. „Gdyby słuszne były zarzuty, jakie mi się stawia,

gdybym wynalazł tych ludzi i te zdarzenia, to teraz byłbym bardziej pewny siebie, bardziej pogodny. Wiedziałbym dokładnie, że jestem dobrym pisarzem. Niekiedy jednak bardzo w to wątpię, zwłaszcza na przyszłość” – mówił w wywiadzie z 1929 roku. Ale pisał dalej. Jeszcze w Niemczech powstała „Droga powrotna”, opowiadająca o nieprzystosowaniu i osamotnieniu weteranów, powracających z wojennych okopów. W momencie wybuchu drugiej wojny światowej dawno był emigrantem, przebywając głównie w Szwajcarii i Ameryce. Powstałe w latach 50. książki „Iskra życia” o zbrodniach nazistowskich obozów czy „Czas życia i czas śmierci” o rozterkach młodego żołnierza, stawiającego sobie pytanie o współwinę za hitlerowskie dzieło zniszczenia, zmuszony był odwoływać się do relacji świadków. Łatwo było zarzucić Remarque’owi fałsz i opieranie własnych powieści na relacjach z drugiej czy trzeciej ręki. Niemcy jednak nigdy nie przestały go obchodzić. W 1944 roku wyrażał niepokój, że po zakończeniu wojny potworności nazizmu łatwo ulegną zatuszowaniu. „Winą za przegraną [niemiecki sztab generalny] obciąży tylko nazistów i Hitlera. Zdumiewający będzie zakres, w jakim rozpocznie się wybielanie” – pisał. Nawet te z jego powieści, które nie dotykają bezpośrednio spraw wojennych, jak „Noc w Lizbonie” czy „Łuk Triumfalny”, będący z pozoru

historią miłosną, rozgrywającą się w scenografii Paryża lat 30., w rzeczywistości okazują się opowieściami o losach niemieckich emigrantów i politycznych wyborach. W latach 60. Remarque wielokrotnie wyrażał zresztą rozgoryczenie faktem, że powojenne Niemcy nie zdobyły się na akt rehabilitacji i przywrócenia mu obywatelstwa.A jednak bylibyśmy w błędzie, postrzegając Remarque’a wyłącznie jako tułacza i „wojującego pacyfisty”, jak zwykło się go nazywać. Prawda jest taka, że popularność jego książek, chętnie adaptowanych przez Hollywood, dawała mu finansową swobodę, pozwalając stać się obywatelem świata i bywalcem salonów. Postawny, z urodą filmowego amanta, sam próbował sił jako aktor, a jak głosi plotka, jego wyjazd do Ameryki w 1939 roku miał być nie tyle ucieczką przed wojną, co szaleńczą pogonią za Marleną Dietrich, z którą przeżywał burzliwy romans. Warto dostrzec i tę z twarzy autora „Czasu życia i czasu śmierci”. Warto, sięgając choćby po „Łuk Triumfalny”, dostrzec w nim nie tylko powieść polityczną, ale i urok miasta tętniącego nocnym życiem, kawiarenek i spelunek, miejsc spotkań artystycznej bohemy. Na tym polu Remarque również okazuje się mistrzem. delit.

malwina WapińskaKrytyczka literacka

Od kilku lat dzieła Remarque'a, często

w nowych przekładach ryszarda Wojna-kowskiego,wydaje

poznański Rebis

Page 9: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 9

delit.

u siebie i nie u siebieDwa spojrzenia wstecz

W krajach niemieckojęzycznych dorastają właśnie dzieci emigrantów, którzy przemieszczali się po Europie pod koniec dwudziestego wieku, uciekając przed przeróżnymi politycznymi kataklizmami lub po prostu w poszukiwaniu lepszego życia. Niemiecki jest ich drugim językiem, ale to w tym języku właśnie decydują się pisać i publikować swoje utwory. W krajach, do których przenieśli się wraz z rodzicami w poszukiwaniu lepszego życia, zazwyczaj czują się prawie jak u siebie. Chociaż „prawie” – rzecz jasna – robi różnicę. Dyżurnym tematem tej prozy jest bowiem poszukiwanie korzeni, kształtowanie swojej tożsamości w oparciu o miejsca i tradycje, które im przyszło opuścić jako dzieciom. Doskonałym przykładem tych sentymentalnych wycieczek do źródeł są książki niemieckojęzycznych autorek, które ukazały się nie tak dawno na polskim rynku wydawniczym, a które niemal w całości poświęcone są tak zwanym powrotom do korzeni.Pierwsza z tych autorek to Melinda Nadj Aboni. Jej „Gołębie wzlatują” wydało w 2012 roku wydawnictwo Czarne. Ta szwajcarska autorka węgierskiego pochodzenia urodziła się w 1968 roku w Serbii, skąd w wieku pięciu lat wyemigrowała z całą rodziną do Szwajcarii. Ukończyła germanistykę oraz historię na uniwersytecie w Zurychu. Debiutowała w 2004 roku powieścią „Im Schaufenster im Frühling”. „Gołębie wzlatują” to powieść wydana w 2010 roku, która zyskała uznanie krytyki i przyniosła autorce dwie ważne nagrody: Deutscher Buchpreis oraz Schweizer Buchpreis. Miejsce, które opuściła narratorka książki, Ildikó Kocsis, to Wojwodina, serbska prowincja, zamieszkiwana

również przez mniejszość węgierską. Pewnego pięknego poranka rodzice bohaterki pakują ją, jej siostrę i manatki do samochodu i zamiast udać się w kierunku wymarzonej Australii, wyprowadzają się do Szwajcarii. Od tej pory Wojwodina staje się dla Ildikó synonimem utraconego spokoju i szczęścia. Tym bardziej, że zostaje tam spora część rodziny dziewczynki, w tym jej ukochana babcia Mamika. Zresztą – postać Mamiki i mgliste wspomnienia Wojwodiny na poziomie symbolicznym są niemalże tym samym. Rodzinę w Serbii odwiedza się od czasu do czasu z okazji małych kataklizmów, takich jak śluby czy pogrzeby. Te pielgrzymki do rodzinnej ziemi ustają wraz z wybuchem jugosłowiańskiej wojny. Status mniejszości węgierskiej w Serbii staje się, delikatnie rzecz ujmując, problematyczny, i idylliczny obraz Wojwodiny, składający się głównie z chwiejących się na wietrze topól, musi ulec pęknięciu. Od tej pory mała Ildikó staje się osobą bez ojczyzny. Mimo, że rodzina Kocsisów raczej bez większych problemów układa sobie skromne, szwajcarskie życie, dziewczyna wciąż nie może poczuć się tu u siebie, ale o Wielkiej Serbii również trudno jej myśleć jak o domu. „Gołębie wzlatują” to powieść o przywiązaniu do tradycji, o wartościach rodzinnych. O tym, że bezpaństwowcom jest ciężko, ale bez krewnych jeszcze ciężej. W tle tej narracji dzieje się, co prawda, wielka i dramatyczna historia, ale w gruncie rzeczy ma ona niewielki tylko wpływ na dość pogodny charakter książki. Tytułowe wzlatujące gołębie odnoszą się, rzecz jasna, do hodowanych przez Mamiko i kuzyna Béla ptaków. Praktycznej babci Ildikó zdarza się gotować na nich rosół, kuzyn natomiast traktuje je z pietyzmem, są dla niego symbolem wolności i przywiązania, które karze im wracać do kochających gospodarzy. Wydaje się, że Abonji buduje w oparciu o tę metaforę swoją wizję emigranckich losów. Druga emigrantka, która zdecydowała, że niemiecki stanie się językiem jej książek, to Nino Haratischwili. Autorka jest z pochodzenia Gruzinką, na stałe mieszka w Hamburgu. Oprócz prozy pisze także sztuki teatralne, jest laureatką nagrody Adalbert-von-Chamisso-Förderpreis przyznawanej autorom, dla których niemiecki nie jest językiem ojczystym. „Mój łagodny bliźniak” to książka o skomplikowanych relacjach przybranego rodzeństwa, przynajmniej według informacji, którą wydawca zamieścił na okładce. Z książki wynika bowiem jasno, że Ivo i Stella, główni bohaterowie powieści, nie są ze sobą spokrewnieni, a jedynie wychowywali się razem. Ale zostawmy na boku wątek romansowo-rodzinny, który Haratischwili nakreśliła wyjątkowo grubą kreską. Interesujące wydaje się bowiem to, co główni bohaterowie, targani wichrem namiętności, rzecz jasna, robią, by wyprostować swoje życiowe ścieżki. Wybierają się oni w podróż do Gruzji, kraju ich dzieciństwa. Podobnie jak Wojwodina u Abonji, Gruzja Haratischwili to kraina porządnych ludzi, żyjących jakby w cieniu tragicznej historii swojego państwa. To tam udaje się rozwikłać zagadki, które uniemożliwiają bohaterom poprawne choćby funkcjonowanie w ich przybranych ojczyznach. Co łączy obie autorki, obie te narracje? Z całą pewnością przekonanie o tym, że rozwiązaniem zagadki losów bohaterów jest ich pochodzenie, przynależność do dalekiej, mitycznej wręcz, narodowej wspólnoty. Nieco, być może, naiwna wiara w to, że gdzieś, nie tu, bywa się bardziej u siebie.

barbara klickaPoetka, ostatnio

wydała tom „same same”, nominow-any do tegorocznej nagrody poetyckiej

Silesius

nino Haratischwili„Mój łagodny bliźniak”,

przeł. Małgorzata Bochwic-Ivanovska,

MUZA, Warszawa 2013

melinda nadj abonji „Gołębie wzlatują”,

przeł. Elżbieta Kalinow-ska, Czarne, Wołowiec

2012

Melinda Nadj Aboni

Fot. Gaëtan bally, archiw

um autorki

Page 10: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.10

roZbieGóWka

Twórczość prozatorska i dramaturgiczna Elfriede Jelinek od czasu ekranizacji jej „Pianistki” przez Michaela Hanekego (i literackiego Nobla, rzecz jasna) została w Polsce nieźle zaprezentowana w książkach i na scenach teatralnych. Temu całkiem przychylnemu i chwilami nawet rozumnemu odbiorowi sprzyjał w ostatnich latach polityczny klimat mocniej niż zwykle obecny w naszym życiu kulturalnym, a przynajmniej w sporej jego części. Autorka „Ulrike Marii Stuart” idealnie wpisała się w falę radykalnej krytyki kapitalizmu i nacjonalizmu, która przewaliła się przez deski ważnych teatrów i łamy opi-niotwórczych pism. Książka poetycka „koniec / ende” ukazała się w momencie, kiedy wyraźnie widać zmęczenie polityką,

a teatry i wydawnictwa coraz gwałtowniej rozglądają się za jakimś znośniejszym towarem, bo rynek też się po swojemu zradykalizował. Na ten dwujęzyczny zbiór składają się wiersze z lat 1966-1968. Jelinek dopiero co przekroczyła wtedy dwudziestkę. I taka też jest ta po-ezja. Polski czytelnik od dekad przyzwyczajony jest do innego typu wiersza. Próby liryczne autorki „Wykluczonych” najlepiej chyba opisuje zdanie z okładki książki: „Te wiersze mogą wytrącić statystycznego czytelnika z naiwnego przeświadczenia, że zupełnie już rozpracował metodę pisarską autorki”. Statystyczny czytelnik miał sporo okazji do rozpracowania metody Jelinek, jednak nie sądzę, żeby zbiór „koniec / ende” był w stanie zmienić ogląd całości jej dorobku. To po prostu dokument, który pokazuje, jak rodziła się nieokiełznana, niezwykle trudna czy wręcz niemożliwa do przełożenia językowa rebelia.

– Darek Foks

elfriede jelinek„koniec / ende”, przeł. Ernest Dyczek i Marek

Feliks Nowak, Fundacjana Rzecz Kultury i Edukacji

im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2012

PiekŁo PraWa

Emerytowany włoski robotnik Fabrizio Collini podstępnie i okrutnie mordu-je Hansa Meyera, szacownego przemysłowca w podeszłym wieku. Nic nie wskazuje na to, by ich drogi kiedykolwiek wcześniej się zeszły, a zabójca odmawia zeznań na temat motywów swego czynu. Prawda wychodzi na jaw - w dramatycznym finale książki - dzięki dociekliwemu młodemu ad-wokatowi, który wezwany zostaje, by bronić Colliniego z urzędu. Ferdinand von Schirach, kompetentny prawnik, który został pisarzem i powoli wyrasta na nowego klasyka niemieckiego kryminału (choć w jego przypadku nie jest to kryminał klasyczny), jest także wnukiem szefa Hitlerjugend Baldura von Schiracha – i ma to zapewne głęboki związek z jego książką. Więcej zdradzać nie wypada – klasyczny czy nie, kryminał jest kryminałem i niech każdy sam doczyta się rozwiązania. Na uwagę zasługuje oszczędny, precyzyjny, niemal przezroczysty tryb Schirachowskiej narracji. Bo jeśli pisarz potrafi chwytać za gardło bez stylistycznych popisów i fajerwerków, to znaczy, że dobrze zna się na swoim fachu. Najbardziej fascynujące jest wszakże to, że intryga ma w „Spra-wie Colliniego” znaczenie ledwie pretekstowe, a istotą tekstu – co także okazuje się w finale – jest swego rodzaju medytacja nad istotą pozornie bezosobowego prawa i jego ludzkich strażników, z której wyciągnąć można zarówno nader przerażające, jak umiarkowanie pokrzepiające wnioski. Także praktyczne. Jak czytamy w nocie towarzyszącej powieści, w styczniu 2012 roku, kilka miesięcy po jej wydaniu niemiecka minister sprawiedliwo-ści powołała komisję do zbadania nazistowskiej przeszłości w kierowanym przez nią resorcie.

– Marcin Sendecki

„Ferdinand von schirach „sprawa

colliniego”, przeł. Anna Kierejewska,

W.A.B., Warszawa 2013

Fot. Piper verlag

www.literatur.pl to pierwszy i jedyny w Polsce serwis gromadzący linki do stron,na których znajdują się informacje o literaturze niemieckojęzycznej, o współcze-snych pisarzach z Austrii, Niemiec i Szwajcarii – prozaikach, poetach, dramato-pisarzach, eseistach, twórcach literatury dziecięcej i młodzieżowej; o premierach książek na polskim rynku wydawniczym, spotkaniach autorskich, spektaklach te-atralnych i innych projektach związanych z literaturą.

www.literatur.pl powstał z inicjatywy i przy współpracy Austriackiego Forum Kul-tury w Warszawie, Goethe-Institut, Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia i serii wydawniczej Kroki/Schritte.

Page 11: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 11

Page 12: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.12

HorvátH, nasZ WsPóŁcZesnY

1. Najpierw podejrzewaliśmy, że to falsyfikat, postać fikcyjna, wymyślony pisarz, potrzebny Hamptonowi do ukazania postaw niemieckiej emigracji w Stanach Zjednoczonych podczas drugiej wojny światowej. Potem okazało się, że rzeczywiście był ktoś taki, zginął w absurdalnym wypadku tuż przed rozpoczęciem wojny: Hampton po prostu darował mu kilka bezsensownych lat życia nie na swoim miejscu, poza społeczeństwem i poza językiem. Pokazał artystę udręczonego pisaniem byle jakich scenariuszy dla Fabryki Snów, zderzonego ze złudzeniami niemieckich autorytetów moralnych – Tomasza i Henryka Mannów, Bertolta Brechta… W końcu i tak upominała się o niego tamta śmierć – hamptonow-ski von Horváth tonął w basenie już po wojnie gdzieś w Kalifornii, niepotrzebny i zapomniany. Zafascynowani jego fantomową bio-grafią, zaczęliśmy szukać i sprawdzać, co naprawdę mógł pisać, i jak pisał ten człowiek wyrwany ze swojego losu w ten inny, dziw-niejszy, niedorzeczny? Dlaczego tak bardzo nienawidzili go naziści? I wtedy okazało się, że sztuki von Horvátha egzystują od dawna w polskim teatrze, może nie w głównym nurcie, ale pamięta się o nim i wystawia. Może nawet czyta. Ale to Kazimierz Kutz ura-tował dla nas tego autora. Jeden spektakl oświetlił na nowo całą jego znaną i nieznaną twórczość. Nazwijmy ten zabieg projekcją wsteczną.2. Paryż, 1 czerwca 1938 roku. 37-letni emigrant z faszystowskich Niemiec, sierota po C.K. monarchii, lokalny patriota południo-woniemieckiego miasteczka Murnau i szczęśliwy posiadacz węgierskiego paszportu Ödön von Horváth wracał właśnie wieczorową porą z premiery kolorowego, animowanego filmu Disneya „Królewna Śnieżka i 7 krasnoludków”. Rozpętała się burza z piorunami, Horváth przystanął pod olbrzymim platanem, żeby schronić się przed deszczem. Uderzył go w głowę konar i zabił na miejscu. Po co on łaził do tego kina? Wiadomo, że czekały go rozmowy z hollywoodzkimi reżyserami i producenta-mi, że chciał wyjechać do Ameryki. Może chciał zobaczyć, jak się robi kinowy przebój, poznać nowe techniki, przekonać się, jak funk-cjonuje kolor na ekranie. Nieważne. Umarł. Czy jego śmierć była w jakimkolwiek stopniu symboliczna? Zginął przecież w Paryżu pełnym emigrantów z połykanej już powolutku przez Hitlera Europy. W Paryżu, który mógł być i był przez chwilę jakąś namiastką przed-nazistowskiego Berlina z jego kabaretami, bohemą, knajpami, w których spotykali się do czasu weimarczycy, komuniści i faszyści. I był, w jakiejś swej cząstce, Niemcami czyli krajem na walizkach, tymi dobrymi, praworządnymi Niemcami, które musiały zniknąć z granic III Rzeszy. Ale ci uciekinierzy to nie było to społeczeństwo, które Horváth portretował w swoich dramatach. Horváth nie grzebał w bohemie, grzebał w duszach drobnomieszczan, badał ich język i świadomość. Czym był więc dla niego tamten Paryż, portretowany choćby w prozie Ericha Remarque’a? Nie azylem, lecz drastycznym odwykiem i artystycznym czyśćcem. Coś się nieodwracalnie kończyło w jego twórczości, został wyrwany z Nie-miec z korzeniami. I nie wiem, co pisałby w Ameryce. Hampton też nie wiedział i dlatego właśnie wymyślił „Opowieści Hollywoodu”. Bo może ta niepotrzebna śmierć w Paryżu nie była karą za urojone,

antyniemieckie winy tylko nagrodą, darem od losu. Oto pisarz powiedział wszystko, co trzeba było powiedzieć w jego epoce. I wtedy spadł ten konar.3. Długo czytano Horvátha jako kronikarza międzywojennego kryzysu. Tylko że nie w sferze ekonomicznej, lecz moralnej. Poka-zywał jak w ludziach zdycha „wiara, nadzieja, miłość”, jak zwycięża cynizm i bezwzględność. Nie pytał dlaczego, raczej stwierdzał, że istnieje nowa zbrodnia i nie ma żadnej kary. Horváth był pro-fetą, który przewidział dojście nazistów do władzy, więc czytano, filmowano i wystawiano jego utwory po wojnie jako ostrzeżenie, spełnioną przepowiednię. Nie posłuchaliśmy go, bo był za ostry, zbyt gniewny, za dosadny – mówili Niemcy. W polskiej recepcji spełniał funkcję dyżurnego „dobrego Niemca” i „dobrego Austriaka”, antyfaszysty nieuwikłanego i skompromitowanego ideologicznie w takim stopniu jak choćby Bertolt Brecht. Horváth zginął w samą porę – zdążył być niesłuchaną Kasandrą. Dzisiaj jednak taka historyczna lektura jego tekstów nie ma sensu. Lepiej myśleć o Horvacie jako autorze par excellance współczesnym. W jednej ze scen jego „Wieczoru włoskiego” przedstawiciele różnych ugrupowań politycznych debatują o teraźniejszości i przy-szłości państwa. Zza okna dochodzą śpiewy i stukot podkutych butów faszystowskiej bojówki. Idą gdzieś z pochodniami. Zebrani

Chyba nie tylko ja poznałem Ödöna von Horvátha najpierw jako postać z dramatu Christophera Hamptona „Opowieści Hollywoodu” zrealizowanego dla Teatru Telewizji przez Kazimierza Kutza

w połowie lat osiemdziesiątych. To musiało być doświadczenie całego pokolenia

Łukasz drewniakKrytyk teatralny

Ödön von Horváth „Dramaty zebrane”,

tłumacze różni, redakcja Maciej Ganczar, ADiT,

Warszawa 2012

Fot. bogdan krężel, magdalena sztandara (zdjęcia ze spektaklu)

Fotografie z „Opowieści lasku wiedeńskiego” w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu,

premiera w roku 2008

Page 13: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit. 13

delit.

w sali liberałowie i socjaliści uspokajają się wzajemnie: „Oczywiście nie może być mowy o żadnym zagrożeniu republiki”. I nikt nic nie robi. Wystarczy założyć, że ta scena dzieje się w Warszawie lub Lublinie AD 2013 11 listopada. Za oknami, Marszałkowską lub Kra-kowskim Przedmieściem idzie Marsz Niepodległości. Nie wiedzieć, kiedy zbrunatniał, został zawłaszczony przez postfaszystowskie ugrupowania. To nie Horváth był prorokiem, to historia w jakimś sensie się powtarza, nabiera w usta tej samej populistycznej wody... Weźmy cytat z jego sztuki: „Co słychać w wielkim świecie, Martin? Proletariusze płacą podatki, panowie przedsiębiorcy oszwabiają republikę na prawo i lewo, ale to przecież nic nowego…” albo „W Niemczech jest pełno ludzi, którzy nie mają pojęcia kto nimi rządzi”. Ze sztukami Horvátha można w lekturze i w teatrze zrobić tylko jedno: podmienić realia na współczesne, niemieckie nazwiska na środkowoeuropejskie i będziemy w Warszawie i w Budapeszcie. Horváth przejrzał na wylot mechanizmy polityczne i społeczne. Nie przypadkiem tak długo badał klasę średnią i jej mentalność, czyli klucz do zrozumienia triumfu wszelkich ekstremizmów. 4. Oczywiście, pod względem formalnym sztuki Horvátha są dość konwencjonalnymi dramatami obyczajowymi, często ironicznie opatrywanymi nazwą „komedia”. Daleko im od naturalizmu i dydaktyzmu, przestrzegają zasad „sztuki dobrze skrojonej”. Ich drapieżność polega na wprowadzeniu bohaterów pełnych cynizmu i wierzących w nową moralność, nieobciążoną żadnymi społecznymi i rodzinnymi obowiązkami. W „Opowieściach lasku wiedeńskiego” matka i babka bohaterki zabijają nieślubne dziecko młodej bohaterki, żeby córusi i wnusi było łatwiej, żeby zrobiła karierę w showbiznesie, miała szansę na dobre małżeństwo. I nic się nie dzieje. Rodzina przechodzi nad tym do porządku dziennego, nie ma żadnej kary. Jak dziś. „Wiem tylko, że cię kocham, bo masz teraz 10 tysięcy marek” – mówi kandydat na męża ze sztuki „Pod pięknym widokiem.” I od razu się zastrzega: „Nie możesz ode mnie wymagać, bym cię kochał na wieki, tylko dlatego że masz ze mną dziecko”. Prawda, jak to dobrze brzmi po naszemu, jakbyśmy już gdzieś obok nas słyszeli takie frazy. W „Wierze, nadziei i miłości” młoda dziewczyna, Elżbieta, przychodzi do Instytutu Anatomii i chce sprzedać swoje ciało za życia na laboratoryjne eksperymenty za 150 marek, bo chce wykupić kartę zawodową. Dziś pewnie sprzedałaby nerkę albo dziecko.Horváth lubił się przyglądać zbiorowościom, ludziom w sytuacji święta. Poza murami ich domów. Akcja jego najciekawszych tekstów dzieje się na festynach ludowych („Kazimierz i Karolina”), w parkach („Opowieści lasku wiedeńskiego”), knajpach („Wieczór włoski”) i pensjonatach („Pod pięknym widokiem”. Na dworcu kolejowym („Sąd ostateczny”). To miejsca publiczne, w których, chcąc nie chcąc, straszni mieszczanie roztapiają się w tłumie. I ten tłum, jego energia, wola i ruch demaskuje prawdziwe pragnienia jednostek. Nie ma ludzi, jest bydło. Ale znajdziemy też lokalizacje bardziej symboliczne: jak granica w „Tu i tam” – opowieść o człowieku, który wydalony z jednego kraju, nie może wjechać do drugiego, został uwięziony w strefie ziemi niczyjej. Scenerią sztuki „Do Juan wraca z wojny” staję się całe widmowe miasto, w którym zdają się mieszkać tylko same kobiety, wszyscy mężczyźni zginęli na wojnie. A ten, który wrócił i tak goni tylko za upiorem dawnej narzeczonej. 5. Po lekturze „Dramatów zebranych” Ödöna von Horvátha nie dziwię się, że przez ostatnie 10 – 15 lat tak często inscenizowali

go młodzi reżyserzy. Bo każdy znajdował w nim swoje tematy. Maja Kleczewska w opolskich „Opowieściach lasku wiedeńskiego” dokonywała wiwisekcji społecznej plaży, lokalnej zbiorowości nie czującej odpowiedzialności za nic i nie dążącej do niczego poza przyjemnością. Agnieszka Glińska wykorzystywała Horvátha do studiów psychologicznych, pytała, co w nas pękło, co się skończyło, jak zaraża nas zło. Grażyna Kania chciała w „Wierze, nadziei, miłości” pokazać punkt graniczny, w którym kończy się altruizm a zaczyna bezwzględna walka o przeżycie. Co człowiek może zrobić, co w sobie zabije, by wygrać w nowym systemie. Jan Klata w „Kazimierzu i Karolinie” zamieniał Oktoberfest w galerię handlową i szedł tropem ludzi zagubionych w nowej świątyni konsumpcji. Miłość jest w takim świecie niemożliwa, o ile nie stoją za nią pieniądze czy stabilizacja ekonomiczna. Bezrobotny chłopak jest nikim wobec dziewczyny z aspiracjami. A w tle walki o miłość, obok kryzysu związków, toczyła się w jego przedstawieniu symboliczna „walka o krzyż”, przeniesio-na z Krakowskiego Przedmieścia, efekt pomieszania pojęć, postaw i wartości. Horváth w polskim teatrze jest po trosze moralistą, po trosze publicystą. I dlatego tak dobrze się ma. 6. Oglądam uważnie te dwa szare tomy wydane przez ADiT, niezmordowany w uzupełnianiu naszych luk lekturowych i intuicja mi podpowiada, że za chwilę coś musi się zmienić w generalnej zasadzie edytowania dramatów, tak, by nie były tylko uzupełnieniem biblioteczki teatromana, zbiorem sztuk widzianych kiedyś w teatrze, przypominanych sobie od czasu do czasu przed kolejną premierą, lecz nieczytanych samodzielnie… Skoro współczesna scena tak bar-dzo żyje Horváthem, czerpie z niego pełnymi garściami i trawestuje, dlaczego nie uzupełnić książki o zdjęcia ze spektakli zrealizowanych na podstawie jego sztuk? Albo wybrać inny klucz wizualizacji: na przykład kadry z niemieckich i austriackich filmów, zrealizowa-nych na ich podstawie, dać zestaw fotografii z życia autora, rozmie-ścić obficie zdjęcia kontekstowe z epoki. Wiem, że to podniosłoby koszty, ale w końcu ileż razy wydaje się w Polsce obcemu pisarzowi „dramaty zebrane”? Raz na stulecie? Idealna od strony graficznej książka z twórczością Horvátha zawierałaby pewien rodzaj napięcia między tekstem a jego recepcją, redaktorzy usiłowaliby otworzyć jego dramaty obrazem, oddać klimat czasów, w jakich powstawały, podpowiedzieć tropy inspiracji, ewentualnie ukazać scenogra-ficzne strategie przekładania Horváthowego świata na nasz. Tego oczywiście w dwóch tomach ADiTu nie znajdziemy i szkoda. Są za to dwa eseje, dublujące zawarte w nich informacje i niektóre tezy eseje o dramaturgii i życiu Horvátha – Elżbiety Baniewicz (do-bry) i Macieja Ganczara (raczej kiepski). Istnieje też jakiś szczątkowy, bo ograniczony do kilku tytułów spis powojennych scenicznych reali-zacji Horvátha. I przykro mi, że redaktor tomu zdaje się nie wiedzieć, że Jan Klata wystawił „Kazimierza i Karolinę” w Teatrze Polskim we Wrocławiu na jesieni 2010 roku, bo nigdzie (ani w spisie, ani w otwierającym zbiór tekście) o tej inscenizacji nawet się nie zająknął.7. Hampton dał Horváthowi drugie, fikcyjne życie. Polski teatr spra-wia, że jego prawdziwy dorobek funkcjonuje na naszych scenach bez żadnych strat i uproszczeń. Czytamy i wystawiamy Horvátha nie jako zadośćuczynienie za tamten paryski wieczór, burzę, konar i śmierć. Horváth nie potrzebuje literackich falsyfikatów, żeby z nami rozmawiać. Tak więc mamy Horvátha – w najlepszym z jego wcieleń. Autora tnącego jak skalpel, bezwzględnego i odważnego.

Page 14: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.

Ktoś, kto jest pisarzem, nie tworzy swojego dzieła tylko tym, co publikuje – dziełem jest także on sam - piszący. Dlatego tak ważny jest stosunek pisarza do własnych książek. Podmiot, który pisze, należy do dzieła. Thomas Bernhard istnieje tylko i wyłącznie w stosunku do swoich książek. Nie istnieje poza nimi, ponieważ za ich pośrednictwem komunikuje się ze świa-tem. To właśnie tam, wewnątrz języka, którego formą konsty-tutywną staje się nerwica, możemy dostrzec znaki jego obec-ności. Tylko tam Thomas Bernhard jest naprawdę obecny. Styl określa pozycję piszącego i zarazem umożliwia samo pisanie. Co to znaczy: pozycję? Chodzi o zewnętrze pole, wykluczone w sposób konieczny ze społeczeństwa, o „neutralne miejsce”, w którym może dojść do głosu myślenie. W twórczości Bern-harda bohaterowie przemawiają zawsze dopiero po zaję-ciu przez siebie z góry upatrzonej pozycji. To rodzaj taktyki. I tak, na przykład w „Dawnych mistrzach” pozycję określa sala muzealna, w której wisi „Sinobrody mężczyzna” Tintoretta. W „Wycince” - „uszaty fotel”. W „Korekcie” (w doskonałym tłumaczeniu Marka Kędzierskiego), Höllerowska mansarda. To właśnie „tu, na mansardzie Höllerowskiej, jak pisze, stało się dla mnie możliwe wszystko to, co poza Höllerowską mansardą zawsze było dla mnie niemożliwe, tu mogłem swobodnie po-

dążać śladem własnych uzdolnień, a przez to rozwijać intelekt, tudzież uczynić postępy w mojej pracy, jeśli bowiem poza Höl-lerowską mansardą w swobodnym rozwijaniu intelektu zawsze mi coś przeszkadzało, to przecież na Höllerowskiej mansardzie mogłem go rozwijać z konsekwencją stricte logiczną, na man-sardzie Höllerowskiej wszystko ułatwiało mi myślenie, było mi życzliwe, na mansardzie Höllerowskiej mogłem do woli wyko-rzystywać cały swój kapitał umysłowy, na mansardzie Hölle-rowskiej ustawała naraz cała presja świata zewnętrznego na moją głowę i na moje myślenie, a tym samym na całą moją konstytucję umysłową, to, co było nie do pomyślenia, na Höl-lerowskiej mansardzie naraz przestawało być nie do po-myśle-nia, najbardziej niemożliwe (myśleć!) przestawało być niemoż-liwe. Na Höllerowskiej mansardzie miał zawsze zapewnione najbardziej mu sprzyjające warunki niezbędne do myślenia, mógł tam, niczym nieskrępowany i bez najmniejszych zakłó-ceń, wprawić w ruch swój mechanizm myślenia, wystarczyło, że przyjechał na mansardę Höllerowską, nieważne skąd, a jego mechanizm natychmiast zaczynał działać, bez zakłó-ceń”. Trudno mówić o Bernhardzie, trudno o nim pisać. Powin-no się go jednak - jedynie - czytać, wciąż od nowa, nie tracąc wiary w to, że psychoza ma sens. delit.

śladem WŁasnYcH uZdolnieńthomas bernhard na „HÖllerowskiej mansardzie”

monika lipskaBrand manager

małgorzata GmiterKoordynatorka FWPN

ewa dziduchProject manager

kaja kusztraProjekt makiety

daria ołdakOpracowanie graficzne

i przygotowanie do druku

marcin sendeckiRedaktor prowadzącysylwia kawalerowicz

Redaktor naczelna „Aktivista”

suplement Fundacji Współpracy Polsko-niemieckiej do „aktivista”, nr 167copyright: Fundacja Współpracy Polsko-niemieckiej 2013

Więcej o projekcie na stronie www.fwpn.org.pl/delitZapraszamy na nowe strony Fundacji www.fwpn.org.pl

adam radeckiPublicysta,dramaturg

thomas bernhard „Korekta”, przeł. Marek Kędzierski, Czytelnik,

Warszawa 2013

niemiecki WędroWiec

Wolfgang Büscher dał się już poznać jako amator pieszych wypraw w znane i nieznane, z których zapisy z niemałym sukcesem publikuje. Znają go także polscy czytelnicy: z książek „Berlin-Moskwa” i „Podróż przez Niemcy”, które wydawało Czarne. Tym razem Niemiec brnie przez środek USA – od kanadyjskiej granicy aż do Rio Grande – trochę pieszo, trochę korzystając z podwózek, trochę nawet z publicznego transportu (mamy więc ładny opis podróży autobusem). Rzecz jest niezwykle atrakcyjna, jak to zwykle bywa, gdy dostajemy zapis rajzy przez krainy nieczęsto przez obcych odwiedzane, bo kto by się pchał do jakiejś zapadłej dziury, powiedzmy, w Dakocie, Nebrasce czy Teksasie? A dla Polaków, nieodmiennie w Ameryce zakochanych, książka ma walor dodatkowy, bo pokazuje nie tylko Stany mniej znane, lecz także pokazuje je z perspektywy – częstokroć kompletnie odmiennej – wędrowca z Niemiec. Jest co czytać, jest o co pytać autora, pewnie nawet byłoby o co poważnie się z nim pokłócić. Może będzie okazja, gdy zawędruje nad Wisłę.

– Marcin Sendecki

Wolfgang büscher „Hartland. Pieszo przez

Amerykę”,przeł. Katarzyna Weintraub,

Czarne, Wołowiec 2013

Fot. archiwum

autora

Page 15: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

WarszawaKrakówTrójmiastoŁódźPoznańWrocławKatowice

MAJ

167/2013„AKTIVIST” na iPada

ŚCIĄGNIJ Z: APP.AKTIVIST.PL

MIASTO JEST NASZE

W ŚRODKU!

01_okladka_A167.indd 1

4/24/13 8:28 PM

MIASTO JEST NASZE

120 tys. egzemplarzy nakładu w wyselekcjonowanych miejscach w Warszawie,

Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Trójmieście, Krakowie oraz Katowicach,

w wersji online na www.aktivist.pl oraz w wersji na ipad.aktivist.pl

Posłuchaj nas!aktivist_magazyn

Polub nas!MagAktivist

Obserwuj!aktivist_magazyn

Page 16: beatlesi ericH maria remarque jakub ekierfwpn.org.pl/assets/Delit/1_16_delit05_calosc6.pdf · Nie zapominajmy, że świat mógł zaofiarować jej tyl- ... Po porażce w pierwszej

delit.

delit.