Buchner - Woyzeck

Embed Size (px)

Citation preview

Georg Buchner

WOYZEKOSOBY: WOYZEK MARIA KAPITAN DOKTOR TAMBURMAJOR PODOFICER JDREK MAGORZATA WACICIEL BUDY NAWOYWACZ STARY CZOWIEK Z KATARYNK YD KARCZMARZ CZELADNIK I CZELADNIK II KASIA OBKANY KAROL BABCIA PIERWSZE, DRUGIE, TRZECIE DZIECKO PIERWSZA, DRUGA OSOBA KOMISARZ POLICJI ONIERZE, STUDENCI, CHOPCY, DZIEWCZTA, DZIECI, LUDZIE

-1-

1. U KAPITANA Kapitan na krzele. Woyzeck goli go. KAPITAN: Wolniej, Woyzeck, wolniej. Wszystko po kolei. W gowie mi si przez niego krci. C ja zrobi z tymi dziesicioma minutami, jeeli on mnie dzisiaj za szybko ogoli? Nieche si Woyzeck zastanowi: przed nim jest jeszcze adne trzydzieci lat ycia. Trzydzieci lat! To czyni 360 miesicy. A ile dni! Godzin! Minut! I co on zrobi z t potworn iloci czasu? Nieche on sobie ten czas rozoy. WOYZEK: Tak jest, panie kapitanie. KAPITAN: Kiedy myl o wiecznoci, ogarnia mnie lk o wiat. Praca, Woyzeck, praca. Wieczno: to znaczy wieczno. Sam to przyznasz. A czasem tylko jedna chwilka i ju jest inaczej z t wiecznoci. Tak, chwilka. Woyzeck, przeraa mnie myl, e wiat obraca si dokoa siebie w cigu jednego dnia. Po co si tak spieszy?! Do czego to doprowadzi? Woyzeck, nie mog ju patrze nawet na koo myskie, bo popadam w melancholi. WOYZEK: Tak jest, panie kapitanie. KAPITAN: Woyzeck, dlaczego on wyglda jakby zawsze przed kim ucieka? Dobry czowiek tak nie postpuje. Dobry czowiek, ktry ma spokojne sumienie Powiedze co wreszcie, Woyzeck. Jaka dzisiaj pogoda? WOYZEK: Za, panie kapitanie, za. Wiatr. KAPITAN: Sysz. Ten haas za oknami. Szum takiego wiatru przypomina mi mysz. /chytrze/ Wydaje mi si, e to wiatr poudniowo-pnocny? WOYZEK: Tak jest, panie kapitanie. KAPITAN: Ha! Ha! Ha! Poudniowo-pnocny! Jaki on gupi! Obrzydliwie gupi! /wzruszony/ Woyzeck, dobry z niego czowiek, ale /godnie/ brak mu -2-

moralnoci. Moralno jest wtedy jak si jest moralnym. Czy on to rozumie? Moralno dobre sowo. Jego dziecko jest bez bogosawiestwa kocioa jak mwi wielebny kapan naszego garnizonu. Bez bogosawiestwa kocioa. Powtarzam sowa kapelana. WOYZEK: Panie kapitanie, Pan Bg ma w swojej pieczy biednego robaka nie dlatego, e powiedziano AMEN przed jego zrobieniem. Pan mwi: dopucie maluczkich do mnie. KAPITAN: Co on tu gada? C to za dziwaczna odpowied. On mnie speszy t odpowiedzi. Kiedy mwi ON, to jego mam na myli. Jego. WOYZEK: My biedni ludzie. Widzi pan, panie kapitanie, pienidz, pienidz. A jak kto nie ma pienidzy niech no prbuje da sobie rad z moralnoci. A przecie i my mamy krew w yach. Ale nam bdzie zawsze le. Na tym i na tamtym wiecie. Myl, ze gdybymy si dostali do nieba, to chyba tylko po to, eby pomaga przy robieniu grzmotw. KAPITAN: Woyzeck, on nie ma cnt. On jest czowiekiem bezwartociowym. Krew w yach? Kiedy le po deszczu przy oknie i patrz jak biae poczoszki skacz przez kaue, do diaba, zbiera mi si na mio. I ja te mam krew w yach. Ale, c, Woyzeck, cnota. Cnota! Jakbym ja sobie da potem rad z rozoeniem czasu? Zawsze o sobie myl: Cnotliwy z ciebie czowiek. /wzruszy si/ Dobry czowiek. WOYZEK: Tak, panie kapitanie. Cnota. Ja tego jeszcze nie wyrozumiaem. Widzi pan, my prosty nard, co nie ma cnoty. Nam wystarczy tylko natura. Ale gdybym, by panem, i mia kapelusz i zegarek i surdut, i umia adnie gada, wtedy chciabym by cnotliwy. W tej cnocie musi by co adnego. Ale ja jestem biedakiem. KAPITAN: Dobrze, Woyzeck. Jeste dobry czowiek. Dobry czowiek. Ale za duo rozmylasz. To zera. I zawsze wygldasz, jakby przed kim ucieka. Zmczy mnie ten dyskurs. Id ju sobie. Ale bez popiechu! Ulic id powoli. Powolutku!

2. PUSTE POLE. MIASTO W ODDALI. -3-

Woyzeck i Jdrek wycinaj trzciny w zarolach. JDREK: /gwide/ WOYZECK: Tak, Jdrek. To miejsce jest przeklte. Widzisz ten jasny pas, tam, na trawie, gdzie rosn grzyby? Wieczorami toczy si tam gowa ludzka. Raz podnis j jeden. Myla, e to je Nie mino trzy dni i ju lea na wirach. /cicho/ Jdrek to byli ci od frankmasonw. Wiem. Od frankmasonw. JDREK: /piewa/ Jady dwa zajce wie traw w polu wie traw w polu WOYZECK: Cicho. Syszysz?! Jdrek! Syszysz? Co idzie! JDREK: /dalej piewa/ Ostaa si goa ziemia I troch kkolu. WOYZECK: Idzie za mn. Idzie pode mn. /tupie nogami w ziemi/ Pusto! Syszysz? Pod nami jest dziura! Frankmasony! JDREK: Boj si WOYZECK: Jak dziwnie cicho. A dech zapiera. Jdrek? JDREK: Co? WOYZECK: Gadaj co! /wybausza oczy w osupieniu/ Jdrek! Jak jasno! una nad miastem. Ogie bije w niebo a z gry jakby wrzawa trb! Zblia si! Uciekajmy! Nie ogldaj si! /wciga go w krzaki/ JDREK: /po chwili/ -4-

Woyzeck, usyszysz co jeszcze? WOYZECK: Cicho, wszdzie cicho. Jakby wiat umar. JDREK: Bbni w miecie. Musimy wraca.

3. MIASTO Maria z dzieckiem w oknie. Magorzat. Ulic przechodzi capstrzyk. Tamburmajor na przedzie.

MARIA: /koysze dziecko na rku/ No, synku. Tra, ra, ra ra! Syszysz? Id MAGORZATA: To ci dopiero chop! Jak db! MARIA: Pry si jak lew! /Tamburmajor salutuje/ MAGORZATA: Ojejej! Co za czue spojrzenie, pani ssiadko. Czego takiego jeszcze u was nie widziaam. MARIA: /piewa/ Jak pikny jest onierski stan MAGORZATA: A oczy si wam byszcz MARIA: No to co? Zaniecie swoje oczy do yda, niech je wam wyglancuje, a jak ju bd byszcze, to moe je kto kupi jako dwa guziki! MAGORZATA: Co? Ty! Ty! Panna z dzieckiem! Ja jestem przyzwoit osob, ale ty, kady to wie, przewiercisz oczyma siedem par skrzanych portek! -5-

MARIA: cierwo! /zatrzaskuje okno/ Chod synku. Czego ci ludzie chc? Chociae tylko dzieckiem kurwy, to jednak radujesz matk swoj nielubn gbusi. /piewa/ C teraz poczniesz Mary Z dzieciakiem, a bez chopa A nic zapiewam sobie Nie czas mi si kopota Przepiewam dzi nock do koca Obejdziesz si synku bez ojca

Zaprzgaj Jasiu swych siwkw sze Lecz przdy daj im je Nie chc konie owsa Nie chc konie wody Ja czystego wina Da im dla ochody. Hej! Ha!

/pukanie do okna/ MARIA: Kto to? To ty Franek? Wejd. WOYZECK: Nie mog. Musz na apel. MARIA: Nacie trzciny dla kapitana? WOYZECK: Tak, Mario. MARIA:

-6-

Co ci to Franek? Wygldasz jako nieswojo. WOYZECK: /tajemniczo/ Mario. Znowu to widziaem. Czy nie powiada Pismo: I wyszed dym jakoby z pieca.? MARIA: Czowieku! WOYZECK: Szo za mn a do miasta. Co czego nie pojmuj. Co co mnie od rozumu odwodzi. Co to takiego? MARIA: Franek! WOYZECK: Musz i. Dzi wieczr festyn. Znowu troch grosza uciuaem. /odchodzi/ MARIA: Co za czowiek. Myli i myli. Nie popatrzy na swoje dziecko. Jeszcze zbzikuje od tego mylenia. Co tak ucich syneczku? Boisz si? Jak ciemno. Jakbym nagle olepa. Latarnia dzisiaj nie wieci. Nie wytrzymam. Boj si. /wychodzi/

4. KRAMY. WIATA. LUDZIE. Stary czowiek piewa. Dziecko taczy przy dwikach katarynki.

STARY CZOWIEK: Czowieka ywot krtko trwa Bo wszyscy umrze musz Kady to dobrze zna Raduje si ludzka duszo WOYZECK: Hej! Hopsasa! Biedny stary. Biedne dziecko. Smutek i wesoo. -7-

MARIA: Franek! Jeli gupcy maj rozum, to my chyba te gupcy? Pocieszny wiat. Pikny wiat. /obydwoje podchodz do Nawoywacza/ NAWOYWACZ: /przed swoj buda, obok jego zona w spodniach i mapa/ Panie i panowie! Popatrzcie na to stworzenie, ktre zrobi Pan Bg. Nic. Zupenie nic. A teraz popatrzcie, co moe sztuka. Chodzi na dwch nogach, ma kapot i spodnie. Ma szabl. Oto mapa, ktra jest onierzem. To najniszy stopie rodzaju ludzkiego. To niewiele. Hop! Uko si! Tak. Jak pan baron. Pocauj /trbi/ Nasz nieborak jest muzykalny! Prosz pastwa, tu mona oglda astronomicznego konia i ptaszki typu kanalia! Wywr wam wszystko: ile kto ma lat, ile dzieci, na co choruje. S ulubiecami wszystkich koronowanych gw Europy. Rozpoczynamy widowisko. Zaraz nastpi commencement de commencement czyli pocztek pocztku! WOYZECK: Chcesz i? MARIA: Czemu nie? Tam moe by piknie. Chop ma frdzle, a kobieta portki. /wchodz do budy/ TAMBURMAJOR: Stj, widzisz j? Kawa baby! PODOFICER: Do diaba! Na rozpodek regimentu kirasjerw. TAMBURMAJOR: I do hodowli tamburmajorw! PODOFICER: A gow jak nosi! Jakby j te czarne wosy na bok cigny. A oczy TAMBURMAJOR: Jakby do komina, albo do gbokiej studni zaglda. Chodmy za ni. /Wntrze jasno owietlonej budy/ MARIA:

-8-

Jak tu jasno! WOYZECK: Tak, Mario. Czarne koty z ognistymi oczami. Hej! Ale wieczr! NAWOYWACZ: /prezentujc konia/ Poka swj talent! Poka swoj bydlc rozumno. Zawstyd ludzk socjet! Panowie, zwierz, ktre tu, oto widzicie, z ogonem, na czterech nogach jest czonkiem uczonej spoecznoci i profesorem na naszym uniwersytecie, gdzie wykada studentom jazd konn i fechtunek. To by zwyczajny rozum. Uyj teraz podwjnego rozsdku, podwjnego raison. Co robisz, kiedy stosujesz podwjny rozsdek? Czy wrd uczonej socjety widzisz osa? /ko potrzsa gow/ Widzielicie pastwo podwjny rozsdek? Podwjny raison czyli bydltologia. Tak, prosz pastwa to nie jest indywiduum nalece do gatunku gupich zwierzt. To osoba, czowiek, zwierzcy czowiek. /ko zachowuje si nieprzyzwoicie / A jednak bydl, bestia. Tak, zawstyd szanown socjet! Widzicie, bydl jest podporzdkowane naturze. Niedoskonaej naturze. Uczcie si od niego. Zapytajcie lekarza. y wbrew naturze to przecie w najwyszym stopniu szkodliwe. Albowiem powiedziane jest: czowieku bd w zgodzie z natur. Stworzono ci z prochu, popiou i gwna. Chcesz by czym wicej ni proch, popi i gwno? Widzicie, jaki ma rozum? Umie liczy, chocia nie na palcach. Dlaczego? Brak mu daru eksplikacji, nie umie si wygada, wytumaczy. To odmienny czowiek. Powiedz pastwu, ktra godzina? Kto z panw lub pa ma zegarek? Kto ma zegarek? PODOFICER: /z fasonem i godnie wyciga z kieszeni zegarek/ Zegarek? Ja mam zegarek. Ja mam zegarek, prosz pana. MARIA: Musz to zobaczy. /wspina si na pierwsze miejsce, podoficer pomaga jej/ TAMBURMAJOR: To ci dopiero rzepa!

5. IZBA MARII. MARIA: /siedzi z dzieckiem na kolanach, w rku trzyma kawaek lustra/ Kazali mu i, to musia. /przeglda si w lusterku/ Jak te kamyki wiec. Jakie te to mog by? Co on gada? -9-

pij synku, zamknij oczka Krzysiu. Zamknij mocno. /dziecko zakrywa oczy rczkami/ Jeszcze mocniej. No ju, ju, ani mru-mru, cicho! Bo ci Cygan porwie. /piewa:/ Zamknij dziewcz, a prdko Przed cyganem okienko Cygan w gwce zawrci W wiat wywiedzie i rzuci /znw si przeglda w lusterku/ To na pewno zoto. Jak mi z tym bdzie w tacu? Takie jak ja maj tylko may kt i kawaek lusterka. A jednak moje usta s tak samo czerwone jak u tych wielkich madamw, co maj lustra od poway do podogi i co pikni panowie cauj po rkach. Biedna ze mnie dziewczyna. /dziecko podnosi si/ Cicho synku! Zamknij oczka. Patrz! Anioek Str! /bierze lusterko/ Widzisz, jak biega po cianie. Zamknij oczy. Bo tak na ciebie popatrzy, e olepniesz. WOYZECK: /wchodzi, staje za ni. Ona podrywa si, rkami zasania uszy/ Co tam masz? MARIA: Nic. WOYZECK: Co ci przecie byska pod palcami. MARIA: Kolczyk. Znalazam. WOYZECK: Ja jeszcze nigdy nie znalazem dwch kolczykw na raz. MARIA: Masz mnie za kurw? WOYZECK: No, dobrze ju dobrze, Mario. Jak to dziecko pi. Podnie mu rczk, krzeso je uciska. Krople potu wyszy mu na czoo. Pod tym socem nic, tylko praca. Nawet we nie. Dostaem pienidze, Mario. od i napiwek od kapitana. MARIA: - 10 -

Bg ci zapa, Franciszku. WOYZECK: Musz i. Do wieczora, Mario. Adies. MARIA: /po chwili, sama/ A jednak jestem kurwa. Wartam noa! Ach, co za wiat. A niech wszystko diabli porw. Chopa i bab !!!

6. U DOKTORA. Woyzeck. Doktor. DOKTOR: Czeg to ja doyem, Woyzeck? To ma by czowiek honoru? WOYZECK: Co takiego, panie doktorze? DOKTOR: Ja widziaem, Woyzeck! On sika na ulicy. Sika na cian. Jak pies! A te trzy grosze dziennie i wikt?! Woyzeck, to niedobrze. wiat staje si zy, bardzo zy. WOYZECK: Ale panie doktorze, jak kogo natura przycinie DOKTOR: Natura przycinie. Natura przycinie. Natura. Czy nie udowodniem, e musculus constrictor vesicae czyli misie, ktry zamyka pcherz poddany jest woli? Czowiek jest wolny, Woyzeck. W czowieku indywidualno dojrzewa do wolnoci. Moczu nie mc powstrzyma! /krci gow, rce zakada w ty i przechadza si tam i z powrotem/ Woyzeck, czy on ju zjad swoj porcj grochu? Tylko groch. Tylko cruciferae. Niech to sobie zapamita! Dokonam rewolucji w sztuce. Zetr j na py! Mocznik 0, 10, salmiak, hyperoxyd Woyzeck, czy teraz nie zechciaby si wysika? Niech tam wejdzie i sprbuje. - 11 -

WOYZECK: Nie mog, panie doktorze. DOKTOR: Ale na cian to sika. Ja mam umow na pimie. W rku. Widziaem. Na wasne oczy widziaem. Wystawiem wanie nos przez okno i wpuciem promienie soneczne, eby mc obserwowa proces kichania /podchodzi do Woyzcecka/ Nie, Woyzeck, ja si nie gniewam. Gniew jest niezdrowy i przeciwny nauce. Jestem spokojny, zupenie spokojny. Puls mam prawidowy. Szedziesit. Mwi mu to na zimno, bez gniewu. Boe zachowaj, ktby si zoci na czowieka. Na czowieka. Ba, gdyby to by krlik dowiadczalny, ktry mi nagle zdycha Ale Woyzeck nie powinien by sika na cian WOYZECK: Widzi pan, panie doktorze, czasem ma si taki charakter, tak kompleksj. Ale z atur to co innego. /zaamuje rce/ To jest co tak jakby to powiedzie, na ten przykad DOKTOR: Woyzeck, on znowu filozofuje. WOYZECK: /poufnie/ Panie doktorze, widzia pan ju co z tej podwjnej natury? Kiedy soce stao wysoko i tak byo jakby wiat gin w ogniu, zagada do mnie straszliwy gos. DOKTOR: Woyzeck, on ma aberatio. WOYZECK: /kadzie palec na nosie/ Grzyby, panie doktorze, w tym co jest. Widzia pan jak rosn grzyby? Ukadaj si na ziemi w figury. Gdyby to mc odczyta? DOKTOR: Woyzeck, on ma najpikniejsze aberatio mentalis partia lis. Rodzaj drugi. Bardzo piknie rozwinite aberatio. Woyzeck, dam mu podwyk. Rodzaj drugi. Mania przeladowcza. Idee fixe przy stanie normalnym. Czy on wszystko robi jak zawsze? Goli kapitana? WOYZECK: Tak jest. DOKTOR: - 12 -

Je groch? WOYZECK: Tak jak trzeba, panie doktorze. Strawne dostaje moja ona. DOKTOR: Peni suby? WOYZECK: Tak jest. DOKTOR: Ciekawy z niego casus. Woyzeck, persono dowiadczalna, dostaniesz podwyk! Niech si tylko dzielnie trzyma. Pokaza puls! Tak.

7. IZBA MARII. Maria. Tamburmajor. TAMBURMAJOR: Maryka! MARIA: /ogldajc go, z przejciem/ Przejd no si! Ale masz bary jak byk! A broda jak u lwa! Nie ma takiego drugiego jak ty! Mog si tob chwali przed wszystkimi babami! TAMBURMAJOR: A co dopiero w niedziel, jak wo wielki piropusz i biae rkawice. Do stu piorunw! Ksi zawsze mwi: Czowieku, ale z ciebie kawa chopa! MARIA: /drwico/ Eje! /staje naprzeciw niego/ Kawa chopa! TAMBURMAJOR: Z ciebie te kawa baby! Niech mnie diabli! Moe zaoymy hodowl tamburmajorw? Obejmuje j/ MARIA: /zniecierpliwiona/ - 13 -

Puszczaj! TAMBURMAJOR: Ty bestio! MARIA: /gwatownie/ Nie dotykaj mnie! TAMBURMAJOR: Diabe ci z oczu patrzy! MARIA A niech tam! Wszystko jedno!

8. ULICA. Kapitan. Doktor. Kapitan idzie zdyszany ulic, zatrzymuje si, sapie, oglda si. KAPITAN: Doktorze, niech pan tak nie pdzi. Niech pan tak nie wiosuje w powietrzu t lask. pieszno panu do mierci? Dobry czowiek o czystym sumieniu tak szybko nie chodzi. Dobry czowiek. /chwyta Doktora za surdut/ Doktorze, pozwl mi uratowa pewnego czowieka. DOKTOR: piesz si, panie kapitanie, piesz si. KAPITAN: Panie doktorze, jestem taki ponury, jest we mnie tyle melancholii, e wci chce mi si paka, kiedy widz mj mundur wiszcy na cianie. DOKTOR: Hm. Nabrzmiay, tusty, gruby kark, apoplektyczna konstytucja. Tak, panie kapitanie, grozi panu apoplexia cerebri. Moe zaatakuje poow ciaa, albo i to w najlepszym wypadku parali moe panu pa na mzg. Ale mona z tym do koca ycia wegetowa. Takie mniej wicej s perspektywy dla pana na najblisze cztery tygodnie. Oprcz tego mog pana zapewni, e stanowi pan jeden z najciekawszych przypadkw i jeli Bg dozwoli e jzyk pana zostanie sparaliowany tylko czciowo, dokonamy niemiertelnych eksperymentw. KAPITAN:

- 14 -

Panie doktorze, niech mnie pan nie straszy. Zdarzao si, e ludzie umierali z przestrachu, samego przestrachu. Widz ju ludzi nad wasn trumn i sysz jak mwi: To by dobry czowiek. Tak panie apiduchu! DOKTOR: /podsuwa mu kapelusz/ Co to jest, panie kapitanie? To jest pusty eb, najszanowniejszy panie Koski Wiechciu. KPITAN: /wypycha pici po surduta/ A to co, panie doktorze? Kuka. Bawan. Drogi panie piduchu! He! He! Niech mi pan nie bierze tego za ze. Ja jestem dobry czowiek, ale jak zechc to take potrafi, panie doktorze. He! He! He! Jak tylko zechc. /przechodzi Woyzeck i chce ich omin/ Hej! Woyzeck! C on nas tak szybko omija? Zatrzyma si, Woyzeck! On lata po wiecie jak rozwarta brzytwa. Mona by si na nim skaleczy. Biegnie jakby mia ogoli cay regiment kastratw i ba si, e go powiesz na ostatnim wosie jaki zosta po eunuchu. Ale co do dugich brd co to ja chciaem powiedzie Woyzeck dugie brody DOKTOR: Dugie wosy na brodzie ju Piliniusz mwi o tym. Naleaoby onierzy odzwyczaja od zapuszczania brd. KAPITAN: /cignie dalej/ ha, co do dugich brd jake tam Woyzeck? Czy nie znalaz przypadkiem wosa z brody w zupie? No! Rozumie przecie? Wos mski, z brody jakiego sapera, jakiego podoficera, jakiego tamburmajora. No, Woyzeck? Ale on ma przecie porzdn kobiet. Nie tak jak inni. WOYZECK: Tak jest. Co pan przez to rozumie, panie kapitanie? KAPITAN: C on takie miny robi. Moe nawet nie tylko w zupie. A jak si pospieszy i pjdzie za rg, to moe jeszcze znajdzie wos na czyich ustach, Woyzeck. Ja te kiedy wiedziaem co to mio. Czowieku, ce tak zblad jak kreda? WOYZECK: Panie kapitanie, ja jestem biedak, nic poza ni nie mam na wiecie. Panie kapitanie, jeeli pan arty sobie robi KAPITAN: - 15 -

arty? Ja? arty! Z ciebie, durniu?! DOKTOR: Puls, Woyzeck, puls! Drobny, silny, urywany, nieregularny. WOYZECK: Panie kapitanie, ziemia jest gorca jak pieko. A we mnie ld, ld. Id o zakad, e w piekle jest ld. To niemoliwe! Dziwka! Dziwka! To niemoliwe! KAPITAN: Durniu, czy on chce, ebym mu wpakowa kul w eb?! On patrzy na mnie jakby chcia mnie przebi wzrokiem. A ja przecie chc jego dobra, bo dobry z Woyzecka czowiek, dobry czowiek. DOKTOR: Minie twarzy stae, napite, chwilami drgaj. Stan wzburzenia i podniecenia. WOYZECK: Id. Wszystko moliwe. Czowiek dziwka. Wszystko moliwe. adna pogoda, panie kapitanie. Widzi pan, pikne, potne, szare niebo. Miaoby si ochot wbi w nie koek i obwiesi si. Wszystko przez t granic myli, ktra jest midzy TAK i midzy NIE. Panie kapitanie? NIE i TAK. Czy winne jest NIE za to, e stao si TAK, czy te winne jest TAK za to, e stao si NIE. Musz o tym pomyle. /odchodzi duymi krokami, najpierw powoli, potem coraz prdzej. Doktor biegnie za nim/

DOKTOR: Fenomen! Woyzeck! Dostanie podwyk! KAPITAN: W gowie mi si krci przez tych ludzi. Jak szybko! Drgal sunie niczym cie pajka, a Kurdupel podryguje. Ten Dugi to byskawica, a Kurdupel to grzmot. Ha! Ha! Ha! Groteska! Groteska!

9. IZBA MARII. Woyzeck. Maria. WOYZECK: /patrzy na ni tpym wzrokiem, krci gow/

- 16 -

Hm. Nic nie widz. Nic nie widz. O, eby mona zobaczy. eby mona rkami uchwyci. MARIA: /zastraszona/ Co ci Franek? Na gow ci co pado? Franek? WOYZECK: Grzech. O, taki wielki i taki szeroki. Cuchnie, e mona by anioki wykurzy z powrotem do nieba. Mario, masz czerwone usta. I nie s pogryzione? Jak to, Mario? Przecie jeste pikna jak grzech. Czy grzech miertelny moe by tak pikny? MARIA: Franek, gadasz jak w gorczce! WOYZECK: Diabli! Gdzie on sta? Tu! Tu? MARIA: Jak wiat wiatem, kady moe sta tam, gdzie mu si podoba. Pjdzie jeden, przyjdzie drugi. WOYZECK: Widziaem go! MARIA: W biay dzie mona wiele zobaczy, jak si ma dwoje oczu i nie jest si lepym. WOYZECK: /rzucajc si na ni/ Dziwka!

MARIA: No, dotknij mnie, Franek! Wolaabym eby mnie noem dgn ni miaby mnie dotkn. Nawet wasny ojciec si nie way jak na niego spojrzaam. A miaam wtedy dziesi lat. WOYZECK: Nie. Poznabym to przecie po tobie kobieto. Wygldasz jak sama niewinno. Oby tak byo. A wic niewinitko skalaa si. Nie wiem nie wiem kto to wie? Czowiek jest jak przepa. W gowie si krci gdy tam spojrze. /odchodzi/ - 17 -

10. WARTOWNIA Woyzeck. Jdrek.

JDREK: /piewa/ Naszej gospodyni dziewczyna udana W ogrodzie siaduje Co noc a do rana WOYZECK: Jdrek?! JDREK: No? WOYZECK: adna pogoda. JDREK: witeczna. Muzyka na przedmieciu. Wszystkie kobiety tam ju s. Dziwki si grzej, e ha! WOYZECK: Tacz, Jdrek. Oni tacz. JDREK: Pod rumakiem i pod Gwiazd. WOYZECK: Tacz. Tacz. JDREK: A niech sobie tacz. /piewa/ A dzwon gdy dwunast uderzy To mizdrzy si do onierzy. - 18 -

WOYZECK: Jdrek, niespokojny jestem. JDREK: Gupi. WOYZECK: Musz std wyj. Musz zobaczy. JDREK: Przez t dziwk. Zazdroniku! WOYZECK: Musz std wyj. Tu za gorco.

11. GOSPODA. Otwarte okna. Tace. awki pod domem. Czeladnicy.

CZELADNIK I: /piewa/ Mam na grzbiecie koszulin

- 19 -

Mwi, e nie swoj Moja dusza wdk mierdzi Bo j wdk poj CZELADNIK II: Bracie, czy mam ci po przyjani przedziurawi natur? Naprzd! Chc przedziurawi natur! Tgi ze mnie chop, ty wiesz. Chc ci wszystkie pchy na grzbiecie powybija! CZELADNIK I: Moja dusza, moja dusza mierdzi wdk! Nawet pienidz zgnije. Niezapominajko! Jaki ten wiat pikny! Bracie, musz ze zmartwienia wypaka beczk ez. Chciabym, eby nasze nosy byy dwoma butelkami, ktre moglibymy nawzajem wla sobie do garda. GOCIE GOSPODY: /piewaj/ Jad myliwi przez lasy, pola Szczsna jest nasza myliwska dola Radosny jest nasz myliwski los Dalekiej trbki wiatr niesie gos /Woyzeck staje w oknie. Maria i Tamburmajor przesuwaj si w tacu nie dostrzegajc go/ WOYZECK: On! Ona! Pieko! MARIA: /mijajc go w tacu/ Mocniej! Mocniej! WOYZECK: /bez tchu/ Mocniej! Mocniej! /podrywa si i upada na awk z powrotem/ Mocniej! Mocniej! /zaamuje rce/ Krcie si, tarzajcie! Dlaczego Bg nie zgasi soca, kiedy jedno z drugim tarza si w rozpucie?! Chop i baba! Czowiek i bydl! W biay dzie to robi! Na doni jak muchy! Kobieto! Kobieto jeste gorca! Gorca! Mocniej! Mocniej! /zrywa si/ Bydlak! Jak on j obapia! Jak obmacuje jej ciao! On! On j teraz ma. Jak ja kiedy. /pada bez si/

CZELADNIK I: stojc na stole mwi kazanie/ - 20 -

Wszelako, gdy pielgrzym pochyla si nad rzek czasu i szukajc odpowiedzi na mdro bosk, zapytuje: Po co jest czowiek? Po co jest czowiek? Lecz naprawd powiadam wam: z czeg miaby y wieniak, pacykarz, szewc, konsyliarz, gdyby Bg nie stworzy czowieka? Z czeg miaby y krawiec, gdyby Bg nie zaszczepi czowiekowi poczucia wstydu? Z czeg miaby y onierz, gdyby Bg nie uzbroi go w potrzeb zabijania? Dlatego nie tracie nadziei. Tak. Tak. To jest przyjemne i gustowne, ale wszystko, co ziemskie, jest znikome. Nawet pienidz zgnije. Na zakoczenie, moi najmilsi suchacze, obeszczajmy krzy, na ktrym umiera yd! /wrd oglnego krzyku Woyzeck ockn si i ucieka/

12. PUSTE POLE. WOYZECK: Mocniej! Mocniej! Graj skrzypki i fujarki! Mocniej! Mocniej! Ciszej tam muzyka! Co tam gada w dole? /kadzie si na ziemi/ Acha, co? Co gadacie? Goniej! Goniej! Co? Zabij t suk! Zabij, zabij, zabij t suk. Musz? Musz! Czy jeszcze co sysz? Wiatr gada to samo. Sysz, cigle sysz: zabij, zabij!

13. IZBA W KOSZARACH. Noc. Jdrek i Woyzeck na jednym ku. WOYZECK: /cicho/ Jdrek? JDREK: /mruczy przez sen/ WOYZECK: /potrzsa nim/ Jdrek! Jdrek! JDREK: /budzi si/ Co takiego?

WOYZECK: Nie mog spa. Jak zamkn oczy krci mi si w gowie. I sysz skrzypce. Mocniej. Mocniej. A potem co gada ze ciany. Nic nie syszysz?

- 21 -

JDREK: A niech sobie tacz. picy jestem. Niech Bg ma nas w opiece. Amen. WOYZECK: Wci co gada: zabij, zabij! A w oczach mi si n zwiduje. JDREK: pije gupi. /zasypia/ WOYZECK: Mocniej. Mocniej.

14. PODWRZE U DOKTORA. Studenci i Woyzeck na dole. Doktor na dachu. DOKTOR: Prosz panw, siedz sobie na dachu jak Dawid, gdy ujrza Betsab, ale widz tylko suszce si culs de Paris w ogrodzie pensji dla dziewczt. Panowie, stoimy przed wanym pytaniem o stosunek subiektu do obiektu. Jeli teraz zastanowimy si nad jednym z tych obiektw, w ktrych przejawia si w tak wysokim stopniu organiczne samo utwierdzenie boskoci i rozpatrzymy jego stosunek w odniesieniu do przestrzeni, do ziemi, do kosmosu to prosz panw, gdy wyrzuc tego kota przez okno, w jaki sposb zachowa si to jestestwo zgodnie ze swoim zwierzcym instynktem wobec centrum gravitationis? Hola! Hej tam! Woyzeck! /wrzeszczy/ Woyzeck! WOYZECK: /apie kota/ Panie doktorze, on gryzie! DOKTOR: Dlaczego zapa to zwierz tak czule, jakby byo jego babk? /schodzi na d/ WOYZECK: Panie doktorze! Mam dreszcze! DOKTOR: /ucieszony/ Wspaniale, Woyzeck. /zaciera rce i bierze kota/ Panowie! Co widz? Nowy gatunek kociej wszy. Pikny. /wyciga lup, kot ucieka/ Prosz panw, niestety, - 22 -

zwierz to nie posiada instynktu naukowego. Ale za to poka wam co innego. Patrzcie ten czowiek od kwartau jada tylko groch. Zwrcie uwag na objawy. Zbadajcie mu puls jaki nierwny. Puls i oczy! WOYZECK: /siadajc/ Panie doktorze, ciemno mi. DOKTOR: Odwagi, Woyzeck. Jeszcze par dni i ju jestemy gotowi. Dotknijcie go, panowie, dotknijcie. /studenci mu skronie, puls i piersi/ A propos, niech no Woyzeck porusza troch uszami dla panw. Chciaem ju to panom kiedy pokaza. Przy tej czynnoci dziaaj u niego dwa minie. Allons! A ywo! WOYZECK: Ach, panie doktorze. DOKTOR: Bydlaku, mam ci rozrusza uszy? Chcesz uciec jak ten kot? Tak, prosz panw. To jest stadium przejciowe od czowieka do osa. Wystpuje jako rezultat kobiecego wychowania i mowy ojczystej. Ile wosw wyrwaa ci matka z czuoci na pamitk? Od paru dni bardzo ci zrzedy. Tak, prosz panw. Groch!

15. DZIEDZINIEC W KOSZARACH

WOYZECK: Dowiedziae si? JDREK: Przyszed i to z kamratem. WOYZECK: Mwi co. JDREK: Skd wiesz? Co mam ci powiedzie? No, wic mia si i mwi: wspaniaa baba. Ta ci ma dopiero uda gorce. I wszystko inne te. WOYZECK: / bardzo zimno/ - 23 -

Wic tak mwi? Co to mi si nio dzi w nocy? Czy nie n? Jakie gupie s sny. JDREK: Dokd idziesz kolego? WOYZECK: Po wino dla kapitana. Jdrek, bya mi jedyn dziewczyn. JDREK: Kto by? WOYZECK: Nic. Adies.

16. GOSPODA. Tamburmajor. Woyzeck. Ludzie.

TAMBURMAJOR: Ale ze mnie chop! /wali si po piersiach/ Kawa chopa ze mnie, powiadam! Komu si nie podoba? Z samym Bogiem chc pi! A komu si nie podoba wara ode mnie! Bo jak nie, to mu nos wbij w dup. /do Woyzecka/ Hej ty, tam! Napij si ze mn! Chc, eby cay wiat by gorza! Chop musi pi! /Woyzeck gwide/ Gupcze, chcesz, ebym ci jzor wycign z garda i opasa ci nim dokoa? /bij si, Woyzeck zostaje pokonany/ Zostawi ci jeszcze tyle tchu, co pierdnicie starej baby. Zostawi. /Woyzeck siada wyczerpany, drcy na awie/ Jak ja ci pogwid, to si juch zalejesz! /piewa/ Gorzaka daje odwag, moc Kochaem dziewk przez ca noc KOBIETA: Krew mu si leje. MCZYZNA: Dosta. WOYZECK: Wszystko ma swoj kolej. - 24 -

17. KRAMIK. Woyzeck. yd. WOYZECK: Ta pukawka jest za droga. YD: Nu, co jest. Kupi nie kupi potargowa mona. WOYZECK: Ile kosztuje ten n? YD: To jest porzdny towar. Chcecie sobie nim gardo podern? Nu, co jest? Oddam go tanio jak kaden jeden. Wasza mier bdzie ekonomiczna. Nie za tania, nie za droga. WOYZECK: Mgby kroi nie tylko chleb. YD: Dwa grosze. WOYZECK: Masz! /odchodzi/ YD: Masz. Ot, tak sobie. Jakby to byo nic. A to przecie pienidz. Sukinsyn!

18. IZBA MARII.

OBKANY KAROL: ley i opowiada sobie bajk/ On mia zot koron ten pan krl Jutro przyprowadz krlowej pani jej dziecko Krwawa kiszka mwi: chod wtrobianko. MARIA: /przewraca kartki Biblii/

- 25 -

I nie znaleli faszu w ustach jego. Boe, Boe. Nie patrz tak na mnie. /przewraca kartki dalej/ I przywiedli faryzeuszowie niewiast, ktr na cudzostwie zastano i postawili j porodku A Jezus powiedzia: - I ja ciebie nie potpi. Id, a ju wicej nie grzesz. /skada rce/ Boe, Boe. Nie mog. Spraw, ebym si moga modli. /dziecko przytula si do niej/ Ten dzieciak wbija mi n w serce. /do Karola/ Karol, dziecko spiecze si na socu. /Karol bierze dziecko/ Franek nie przyszed. Wczoraj nie. Dzi nie. Jak tu gorco. /otwiera okno/ A stanwszy z tyu (?) u ng jego, paczc pocza zami zlewa jego nogi i wosami gowy swojej obciera i caowa nogi jego i namaszczaa olejkami. /bije si w piersi/ Wszystko umiera. Wszechmocny. Pozwl mi namaszcza nogi twoje.

19. KOSZARY. WOYZECK: Ta kamizelka nie jest od munduru. Przyda ci si, Jdru. JDREK: /cakiem ogupiay, na wszystko odpowiada/ Tak jest. WOYZECK: A to krzy i piercionek mojej siostry. JDREK: Tak jest. WOYZECK: Mam jeszcze wity obrazek. Dwa serca piknie pozacane. To leao w Biblii mojej matki, a tam by napis: Jak ciao Twe Chryste Zbite i krwawe Zgotuj me serce Na kad spraw JDREK: Tak jest! WOYZECK: /wyciga jaki papier/

- 26 -

Fryderyk, Jan, Franciszek Woyzeck, onierz, fizylier drugiego regimentu, drugiego batalionu, czwartej kompanii, urodzony w Zwiastowanie Panny Marii 20 lipca. Mam dzi 30 lat, 7 miesicy i 12 dni.

JDREK: Franek, id do lazaretu. Biedaku napij si wdki z prochem. To zabija gorczk. WOYZECK: Tak, Jdrek, kiedy ciela wiry zbiera, nikt nie wie, kto na nich gow pooy.

20. ULICA. Maria z dziewczynkami przed drzwiami. Babcia. Pniej Woyzeck.

DZIEWCZYNKA: /piewa/ wiecio soce w witeczny czas I rosy kwiatki polne Parami dzieci szy przez las Radosne ptaki wolne Z przodu piszczaek lecia piew A z nimi tony skrzypek Czerwone cimy miay jak krew DZIECKO I: To nieadne. DZIECKO II: Czego ty zawsze chcesz? DZIECKO I: Mario, ty nam zapiewaj. MARIA: Nie mog.

- 27 -

DZIECKO I: Dlaczego? MARIA: Dlatego. DZIECKO I: Ale dlaczego dlatego? DZIECKO II: Babciu, opowiedz co. BABCIA: Chodcie tu, maluchy. Byo raz sobie biedne dziecko i nie miao ojca ani matki, bo wszystko umaro i nikogo wicej nie byo na wiecie. Wszystko umaro, wic ono chodzio i szukao dzie i noc. Ale, e na ziemi nikogo nie byo, chciao i do nieba. Ksiyc popatrzy na nie tak mile. Ale kiedy doszo do ksiyca, zobaczyo, e by to kawaek sprchniaego drzewa. Wic poszo do soca, ale soce byo tylko zwidym sonecznikiem. A kiedy poszo do gwiazd, zobaczyo, e to mae muszki wbite na kolce przez ciernika. A kiedy chciao powrci na ziemi, ziemia bya ju tylko przewrconym garnkiem. I byo cakiem samotne, samiusiekie. Wic usiado i pakao i dotd siedzi jeszcze i jest samo. WOYZECK: /pojawiajc si/ Mario! MARIA: /przestraszona/ Co? WOYZECK: Mario, musimy i. Czas ju. MARIA: Dokd? WOYZECK: Sam nie wiem.

21. NA SKRAJU LASU. NAD STAWEM. Maria. Woyzeck. - 28 -

MARIA: O, tam jest miast. Ju ciemno. WOYZECK: Zosta jeszcze. Chod, siadaj. MARIA: Kiedy ja musze i. WOYZECK: Ju sobie nie bdziesz ng kaleczy. MARIA: Co z tob si dzieje? WOYZECK: Wiesz, jak dugo jestemy ze sob, Mario? MARIA: Dwa lata na Zielone witki. WOYZECK: A wiesz jak dugo jeszcze bdziemy? MARIA: Musz i. Wieczerz trzeba robi. WOYZECK: Zmarza, Mario? A przecie jeste gorca. Jakie gorce masz usta! Gorce. Gorce usta kurwy. Oddabym zbawienie eby Ci jeszcze mc caowa. Zmarza? Kto zimny, ten ju nie zzibnie. Ju nie zmarzniesz od porannej mgy. MARIA: Co ty gadasz? WOYZECK: Nic. /milczenie/ MARIA: Jak ten ksiyc czerwono wschodzi.

- 29 -

WOYZECK: Jak elazo we krwi. MARIA: Czego ty chcesz? Franek. Taki blady! /on zamierza si na ni noem/ Franek, stj! Na mio bosk! Ratunku! Ratunku! WOYZECK: /uderza noem raz po raz/ A masz! A masz! Co? Nie chcesz umrze?! Tak! Tak! Co? Jeszcze drga! /uderza raz jeszcze/ Nie yjesz? Nie yje! Nie yje! /rzuca n i ucieka/

22. GOSPODA. WOYZECK: Taczcie wszyscy! Mocniej! Niech mierdzi ten, co si spoci! I tak was wszystkich diabe porwie! /piewa/ Cru moja cru Dziecko ukochane Jaki ciebie bies opta eby spa z furmanem /taczy/ Tak, Kasiu, siadaj. Gorco mi, gorco! /ciga kaftan/ Tak to ju jest! Jedn diabe porwa, a drugiej kaza uciec! Ale gorca Kasiu! Dlaczego? Ty te kiedy bdziesz zimna. Kasiu, bd grzeczna! Zapiewaj co! KASIA: /piewa/ Nie pjd ja do Szwabii, nie, Nie wo sukni dugiej Nosaty trzewik, zdobny paszcz To nie jest strj dla sugi WOYZECK: Nie. I bez butw mona i do pieka. KASIA: /piewa/ Nie chcesz by grzeczny wzgldem dam

- 30 -

Masz swe talary i pij sam. WOYZECK: Tak. Prawda. Mgbym si pokrwawi. KASIA: Ale co ty masz na rku? WOYZECK: Ja? Ja? KASIA: Czerwone. Krew! /ludzie otaczaj ich/ WOYZECK: Krew? Krew? KARCZMARZ: O, krew! WOYZECK: Zdaje si, e si zaciem, o, tu w praw rk. KARCZMARZ: Ale jak to, na okciu? WOYZECK: Pomazaem si. KARCZMARZ: Co? Prawy okie o praw rk? Zrczny jeste. OBKANY KAROL: A wtedy olbrzym rzek: czuj, czuj, czuj zapach ludzkiego misa. Pfuj ju mierdzi. WOYZECK: Do diaba! Czego chcecie! Co was to obchodzi! Z drogi bo pierwszego, ktry Do diaba! Mylicie, e kogo zabiem?! e jestem morderc?! Cocie tak na mnie oczy wybauszyli? Sobie si lepiej przypatrzcie! Z drogi! /wybiega/

- 31 -

23. PRZED DOMEM MARII. Obkany Karol. Dziecko. Woyzeck. OBKANY KAROL: /trzyma dziecko na kolanach, opowiada mu bajk/ Tu, tu, tu, kokoszka jagieki warzya Temu daa na spodeczku Temu daa w garnuszeczku /skandujc tekst stuka kolejnymi palcami prawej rki o otwart do lewej na oznaczenie kolejnego dziecka kokoszki/ Temu daa na miseczce Tamu daa w rynieneczce /z min chytro-gupi chce zaskoczy dziecko nieoczekiwanym zwrotem w opowiadaniu. Wyraz twarzy ma agodny, ciepy, wrcz zmysowy/ A pitemu nic nie daa Od miski go odganiaa A szstemu nic nie daa Jedn nk mu urwaa A sidmemu nic nie daa Tylko oczko wydubaa A smemu nic nie daa Dziobem brzuszek rozpataa /Karol w miar akcji eskalacyjnej kokoszki dojrzewa prawie do orgazmu/ Dziewitemu nic nie daa Stratowaa, zadziobaa Na kawaki posiekaa Krew si laa, krew si laa Krew si laa, krew si laa /Karol tupie nogami, macha rkami, tarza si po ziemi, wykonuje ruchy kopulacyjne. Wchodzi Woyzeck./ WOYZECK: - 32 -

Krzysiu, synku. KAROL: Krew si laa. WOYZECK: /chce popieci dziecko, dziecko odwraca si i pacze/ O, Boe. KAROL: Krew si laa. WOYZECK: Krzysiu, dostaniesz konika. Hop! Hop! /dziecko opiera si, Woyzeck do Karola/ Masz! Kup dziecku konika! KAROL: /wlepia w niego oczy/ WOYZECK: Hop! Hop! Koniku! Koniku! KAROL: /wykrzykuje/ Hop! Hop! Koniku! Koniku! /wybiega z dzieckiem krzyczc/ Krew si laa! krew si laa! /Woyzeck wybiega za nimi/ /wbiegaj dzieci/ DZIECKO I: Chodmy do Marii. DZIECKO II: Co takiego? DZIECKO I: Nic nie wiesz? Wszyscy ju tam poszli. Ona tam lezy. DZIECKO II: Gdzie? DZIECKO I: Na lewo, pod dbem, koo czerwonego krzyyka. DZIECKO II:

- 33 -

Chodmy prdzej, eby jeszcze co zobaczy. Bo ja nie zdymy, to j zabior.

24. NAD STAWEM. Woyzeck sam. WOYZECK: N? Gdzie n? Tu go zostawiem. N mnie zdradzi. Bliej, jeszcze bliej. Co to za miejsce? Co sycha. Co si rusza. Cicho. Gdzie tu niedaleko Mario? No i co Mary. Syszysz jak cicho? Wszdzie cicho. Mario dlaczego jeste taka blada? Skd masz te czerwone korale na szji? Kto ci zapaci tymi koralami za grzech? Czarna bya od grzechu, czarna. Obmyem ci. Dlaczego masz spltane wosy? Nie plota dzisiaj warkoczy? N! N! Jest!!! Tak. /biegnie do wody/ Tu! Na dno! /rzuca n w wod/ Wpad w ciemn wod jak kamie. Nie, to za blisko, bo jak si bd kpa /wchodzi do stawu i rzuca dalej/ Tak, teraz. Ale w lecie, jak bd szukali muszli? Eee tam, zardzewieje i nikt nie pozna. Szkoda, ze go nie poamaem. Jestem pokrwawiony. Musz si umy. Tu plama i tu jeszcze jedna /nadchodz ludzie/ PIERWSZY: Stj! DRUGI: Syszysz? Cicho! To tam! PIERWSZY: O! To tu! Co za dwik! DRUGI: To woda. Ona woa. Ju dawno si nikt nie utopi. Chodmy! PIERWSZY: Oo! Teraz znowu. Jak czowiek, ktry umiera. DRUGI: Straszno tu. Parno. Mga dokoa i chrzszcze bzykaj jak pknite dzwony. Chodmy std! PIERWSZY: Nie. To nie to. Za gono. Za wyranie. O, tam! Chod ze mn!

- 34 -

25. SCENA KOCOWA. Sala wykadowa. awki, porodku st do sekcji zwok. Na statywach plansze do nauki anatomii. Dzwonek. Wchodz studenci. Wrd tupotu ng wchodzi szybko Doktor. Policjant. onierze i Kapitan. DOKTOR: Jeli zastanowimy si nad jednym z tych obiektw, w ktrych przejawia si w tak wysokim stopniu organiczna samoafirmacja boskoci i rozpatrzymy jego stosunek do otoczenia, do ziemi, do kosmosu w jaki sposb zachowa si owo jestestwo zgodnie z wasnym instynktem? /zdejmuje pacht ze stou, na ktrym le Maria i Woyzeck. Studenci zbliaj si. onierze stoj obojtnie/ Dobry mord. Pikny mord, prawdziwy mord. Tak pikny jak tylko wymarzy sobie mona. Ju dawno nie mielimy rwnie piknego. Uwaga pierwsza wszyscy notowa! Jak indywidualno dojrzewa do wolnoci

- 35 -