182

Cudowna Podróż - Tom 1 - orsza.nazwa.pl · Tymczasem ojciec jakby odgadł myśli syna, gdyż, stojąc już na progu, gotów do wyjścia, odwrócił się nagle i rzekł: — Za to,

Embed Size (px)

Citation preview

SelmaLagerlöf

CUDOWNAPODRÓŻ

TOMI

ODTŁUMACZKI

W1859rokuwmałymdworkuMarbacka,wrodzinieporucznikaLagerlöf,urodziłasięcóreczka,którąnazwanoimieniemSelma.Tamałaszwedzkadziewczynka,urodzonaprawiestolattemu,zostajepotemwielkąpisarką,słynną

nacałyświat.Słabowita,wątła,długochoruje,częstomarzyiwieleczyta.Wcześniepowędrowaładomiastaze

wsi,straciwszyswójdomrodzinny,który,sprzedanyprzezzubożałychrodziców,poszedłwcudzeręce.Potemskończyłaseminariumnauczycielskieiciężkopracowałanażycie,uczącdzieci.Alepamięćdzieciństwaprzetrwała,wspomnieniestaregodworkuwMarbackanieodstępowało

młodejdziewczyny.Jużjakosławnapisarka,SelmaLagerlöfdwukrotnieopisywaławswychksiążkachodwiedzinywdawnymdomurodziców.Razpojechałatamwtedy,gdyrozmyślałaonapisaniuswejpierwszejksiążkiiniewiedziała,jakjąrozpocząć.Dopierowśródstarychścianiszumiącychdrzewotoczyłyjąwspomnieniaiprzyszedłpomysłniezwykłejpowieści,którająwsławiła.Powieśćtępt„GöstaBerling”przeczytacie,gdydorośniecie.Polatach,kiedySelmaLagerlofpostanowiłanapisaćdlaszwedzkichdzieciksiążkęoSzwecji—

znówpojechałaponatchnieniedoMarbacka,dodomuswegodzieciństwa.Wierzyła,żetamznajdzierozwiązanietrapiącychjątrudnościiwątpliwości.Iznalazłajewpostacimałegokrasnoludka,wktóregozamienionyzostałzakaręwiejskichłopiecNilsHolgerson.Wjednymzrozdziałów„Cudownejpodróży”,zatytułowanym„Małydworek”,SelmaLagerlöfopisuje,jaktenzaczarowanyNilsHolgersonopowiedziałjejoswychprzygodachioswejpodróżynadSzwecją,nagrzbieciegąsiorawrazzesiademdzikichgęsi.Ztejopowieścipowstałajednaznajpiękniejszychksiążek,którączytająnietylkoszwedzkiedzieci,alektóratrafiławtłumaczeniachdorąkdziecicałegoświata.To,żeSelmaLagerlöfspotkaławogrodzieposiadłościMarbackamałegokrasnoludkanapadniętegoprzezsowę—niejestprawdą,tylkofantazją.Krasnoludki,atakżeolbrzymyikarły,czarowniceimówiącezwierzętazaludniającetęSzwecję,nadktórąleciNilsHolgerson,zostałyzapożyczonezbaśniludowych,pieśniiwyobraźniwielkiejpisarki.SelmaLagerlöfpiszeonichtakpięknie,zajmującoibarwnie,żezzachwytempatrzymynatenobrazSzwecji,wysnutyzdawnychwspomnieńiobyczajów,zawanturniczejirycerskiejprzeszłości,znieprawdopodobnychopowiadańbajarzyistarców.Alew„Cudownejpodróży”zbaśniąilegendąspotykasięrzeczywistość.Wtejczarodziejskiej

opowieściozwierzętachikrasnoludkachjestwieleobrazówprawdziwegożycia.Autorkaoboktajemniciurokówprzyrodyibarwnychpoetycznychkrajobrazówpokazujenamnędzęiwyzysk,radościismutki,pracęiuczuciaszwedzkichludziiszwedzkichdzieci.Takwięc„Cudownapodróż”SelmyLagerlofjestprzedewszystkimksiążkąonarodzieszwedzkim,o

ludzieżyjącymnapolachSkaniiinawyżynachSmälandiiczyLaponii,wśródjezior,górilasówojczystych.Urodziłasiętaksiążkazogromnejmiłościdoczłowieka.Jestwielkąpochwałądobroci,którapowinnapanowaćwstosunkachmiędzyludźmi.Jesttakżewyrazemnadziei,żedobry,szlachetnyczłowiekzbudujeswojąpracątstuąmiłościąlepszy,przyszły,sprawiedliwyświat.IchociażSelmaLagerlofpokazujenamnakartachswejksiążkiwielezdarzeńsmutnych,wiele

okrucieństwainiesprawiedliwości,tojednakkażdesłowotejksiążkiprzepojonejestmiłościądoczłowieka,miłościąojczyznyiwolności.Wpięknymprzemówieniu,wygłoszonymwAkademiiSzwedzkiejnauroczystościwręczaniajej

nagrodyNobla,SelmaLagerlöfdziękowałatymwszystkim,którzyjątejmiłościnauczyli.Mówiłaodługachwdzięczności,jakiezaciągnęławswymżyciuiktóremusiterazspłacać.

Wyliczyła,ilejestwinnapoetomipisarzomskandynawskim,którychksiążkiczytaławdzieciństwieiwmłodości,odwiecznymbaśniom,legendom,opowiadaniom,którychnasłuchałasięwstarym,wiejskimdworkurodziców,Wspominałaswedługiwobecludzi,którychznałaoddzieckaiktórychnauczyłasięcenićikochać.Bylitonauczycielewiejscy,górnicyidrwale,chłopizprowincjiszwedzkich,SkaniiiDalekarii,wędrownigrajkowie,starzyżołnierzeiwesołedziewczęta.Mówiłatakżeoprzyrodzieziemirodzinnej,ogórachidolinach,lasachipolach,roślinachizwierzętachswejojczyzny.Mówiłaoswychczytelnikach,starszychimłodszych,nawetodzieciachznajniższychklasszkolnych,któredziękowałyjejzanapisaniedlanichcudownejpodróżyNilsaHolgersona.Beztychwszystkichpomocników,którzykształcilijejumysłiserce—SelmaLagerlöfniewyrosłaby

nigdynawielkąpisarkę.„Będziezniejdobryiporządnyczłowiek.Będziedobraiuczciwa“.—Takzarazpourodzeniu

zabobonnymzwyczajemtamtychczasówwróżyłajejzkartjednazestarychciotek.Staraprzepowiedniasprawdziłasię.SelmaLagerlöfzmałej,słabowitejdziewczynkiwyrosłanie

tylkonawielkąpisarkę,alenadobrego,szlachetnegoczłowieka.Iwjejksiążcespotykamynietylkozaletywielkiegotalentu,alegorące,tętniąceuczucieminadziejąserce.

JANINAMORTKOWICZOWA

KRASNOLUDEK

Niedzlala,20marca

Bylsobiepewienchłopiec.Miallatokołoczternastu,wzrostubyłsłusznego,dobrzezbudowany,olnianychwłosach.Słynąłjakowielkiladaco,najchętniejspałalbojadł,anajwiększąprzyjemnośćsprawiałomupłataniepsotifigli.

Pewnejniedzielirodzicechłopcaodranawybieralisiędokościoła.Onzaśsiedziałnieubranynaławieirozmyślał,jaktodobrze,żeojcieczmatkąwychodzą,aonbędziemógłprzezkilkagodzinrobićwszystko,comusiępodoba.

—Zdejmędubeltówkęojcaześcianyibędęzniejstrzelał,iniktmitegoniezabroni—mówiłdosiebie.

Tymczasemojciecjakbyodgadłmyślisyna,gdyż,stojącjużnaprogu,gotówdowyjścia,odwróciłsięnagleirzekł:

—Zato,żeniechcesziśćzrodzicamidokościoła,maszprzeczytaćkilkastroniczBiblii.Przyrzekasz?

—Dobrze—odrzekłchłopiec—przeczytam.—Alejednocześniedodałwmyśli,żeprzeczyta,jeślibędziemialochotę.

Chłopcuzdawałosię,żematkanigdyjeszczenieuwijałasiętakprędkopoizbiejakwtejchwili.ZpółkizksiążkamizdjęłaBiblię,otworzyłająwodpowiednimmiejscuipołożyłanastole.Poczymprzysunęładostołuwielkifotel,którykupionowzeszłymrokunalicytacjiwprobostwieiotaczanotakimszacunkiem,żedotychczasnikomupróczojcaniewolnobyłonanimsiadać.Chłopiecmówiłsobiewduchu,żematkazbyteczniesiętaktrudzi,niemiałbowiemzamiaruodczytaniawięcejnadjednąlubdwiestronice.Ojciec,jakgdybyporazwtóryodgadłjegomyśli,odezwałsięsurowymgłosem:

—Apamiętaj,czytajuważnie!Popowrociepytaćciębędęokażdąstronicępokolei;jeżelichoćjednąopuścisz—niedarujęci!

—Czternaścieipółstronicy—przypomniałamatka.—Musiszsięnatychmiastzabraćdoczytania,jeślichceszzdążyćnaczas.

Iztymisłowamirodzicenareszciewyszli.

Chłopiecstałnaproguipatrzyłzanimizuczuciemschwytanegowpułapkęzwierzątka.—Terazciesząsiępewnieztego,żemnietakmądrzepodeszliizmusilidosiedzeniaprzezcałyczas

nadnudnąBiblią—mówiłdosiebie.Tymczasemrodziceniemielisiębynajmniejzczegoradować.Raczejprzeciwnie,zmartwienibylii

smutni.Należelidonajmniejzamożnychgospodarzywewsi—gruntichzajmowałtyleprzestrzeni,coogród.Całyinwentarzskładałsięzrazutylkozeświniikilkukur,alewkońcudorobilisiękrówigęsi.Ibylibyzapewneowegorankaniedzielnegoposzlizadowoleniiradzidokościoła,gdybynieciągłatroskaosyna.Ojciecnarzekał,żechłopiecjestleniwyiniedbały,wszkoleniechciałsięuczyć,aterazpotraficonajwyżejpasaćgęsi.

Matkaniemogłatemuzaprzeczyć,bardziejjednakmartwiłojąta,żesynjestdzikiiniedobry,okrutnydlazwierzątizłośliwywzględemludzi.

—Ach,gdybymuBógchciałodmienićserce!—wzdychałabiednamatka.—Inaczejwkońcusiebieinasunieszczęśliwi.

Chłopiectymczasemzastanawiałsię,czymasięzabraćdoczytania,Wreszciezdecydowałsięokazaćtymrazemposłuszeństwo.Zasiadłwięcuroczyścienaparadnymfoteluizacząłczytać.Ale,kiedytakprzezpewienczasbezmyślnieodczytywałwyrazy,ogarnęłagosennośćipoczuł,żezasypia.

Nadworzejaśniałanajpiękniejszapogodawiosenna.Byłtowprawdziedopierodwudziestymarca,alechłopiecmieszkałnasamympołudniuSkanii,wewsiVestvemmenhögiwiosnabyłajużtamwrozkwicie.Drzewaniepokryłysięjeszczewprawdziezielenią,alewszędzienabrzmiewałyŚwieżepąki,wszystkierowyistrumienienapełniłysięwodą,nabrzegachichkwitłyzłotekaczeńce,anakrzewachlśniłybrunatnemłodegałązki.Lasbukowywdaliciągnąłsięgęstyibujny,anadziemiąjaśniałoczyste,błękitnesklepienienieba.Drzwidoizbybyłyodemknięteiprzenikałprzezniedownętrzasrebrnygłosskowronków.Kuryigęsichodziłypodworze,akrowy,czującwoborzepowiewwiosny,ryczałyprzeciągle:,,Muu!Muu!”

Chłopiecsiedziałnadksiążką,kiwałsięiwalczyłzesnem.„Nie,niechcęzasnąć—myślał—niezdążyłbymnicprzeczytać”.Aleniezdołałsięoprzećsennościizasnąłmimowszystko.Niewiedziałpotem,czyspałdługo,czykrótko,zbudziłzaśgocichyszmer.Wtejsamejchwili,kiedy

otworzyłoczy,wzrokjegopadłnalustro,wktórymujrzałdokładnie,żewiekoodmatczynejskrzynistoiotworem.

Matkamiałastarą,ciężkądębowąskrzynięzżelaznymokuciem,którejniewolnobyłopróczniejnikomuotwierać.Chowałatamwszystkoto,coodziedziczyłaposwojejmatce,ito,cojejbyłoszczególniemiłe.Leżaływięcwskrzynistaroświeckiestrojechłopskiezczerwonegosukna,krótkiegorseciki,namarszczonespódniceinapierśnikiwyhaftowaneperłami.Byłytamtakżebiałe,krochmalilonechustkinagłowęiciężkie,srebrneklamryiłańcuchy.Ludzienienosząjużdziśpodobnychrzeczyimatkaniejednokrotniezbierałasię,żebycałązawartośćskrzynisprzedać.Nigdyjednakniepotrafiłasięostateczniezdecydować.

Terazchłopiecwidziałwlustrzezupełniewyraźnie,żewiekoskrzynistoiotworem.Niemógłzrozumieć,jaktosięstaćmogło,gdyżmatka,zanimodeszła,zamknęłastarannieskrzynię.Mia łażbyjązostawićotwartą,wiedząc,żechłopieczostajesamwdomu?

Przyszłomunamyśl,żemożetosprawkazłodzieja,itaksięprzestraszył,żeniemiałodwagiporuszyćsię;siedziałcichoipatrzyłwlustro.

Nagleujrzałjakiśczarnycień,poruszającysięnakrawędziskrzyni.Patrzył—ioczomwłasnymniewierzył!

Cieńbowiemstałsięrzeczywistością,arzeczywistośćtabyłanimniej,niwięcejtylko

krasnoludkiem,prawdziwym,najprawdziwszymkrasnoludkiem.Chłopiecsłyszałdużoopowiadańokrasnoludkach,aleniewyobrażałsobienigdy,żebykrasnoludek

mógłbyćtakimaleńki.Ten,którysiedziałnaskrajuskrzyni,byłwysokościzaledwienapiędź.Miałstarą,pomarszczonątwarzbezzarostu,ubranybyłwczarnysurdutzdługimipołamiiczarnykapeluszzszerokimrondem.Białekoronkiprzyszyiimankietach,klamryprzytrzewikachipodwiązkizkokardami—nadawałymuwyglądbardzodelikatnyiwytworny.Wrękutrzymałwyjętyzeskrzynistaryhaftiprzyglądałmusięztakąuwagą,żeniespostrzegłprzebudzeniasięchłopca.

Tenzaśtakbyłzdumionytymniezwykłymwidokiem,żezapomniałostrachu.Czemużzresztąmiałsięobawiaćtakiegomałegostworzenia?Wkrótceteżzachciałomusięspłataćfiglakrasnoludkowi:wepchnąćgodoskrzyniizatrzasnąćwiekolubzrobićcośpodobnego.Niemiałjednakodwagidotknąćkrasnoludkagołymirękamiidlategozacząłsięrozglądaćpopokojuzajakimśodpowiednimprzedmiotem.Wodziłwzrokiemodkanapydostołuiodstołudokomina.Przypatrywałsięgarnkominaczyniomkuchennym.Spoglądałnadubeltówkęojca,zawieszonąnaścianie,inadoniczkifuksjiipelargoniikwitnącenaoknie.Wkońcuwzrokjegopadłnastarąsiatkęnamuchy,wiszącąnagwoździu.

Nienamyślającsiędługo,schwyciłsiatkęizarzuciłnakrasnoludka.Udałosię!Takszybkoiniespodziewanie,żechłopiecażosłupiałzwrażenia.Leżałjużotobiednykrasnoludekoplątanysieciąiskrępowany.

Wpierwszejchwilichłopiecniewiedział,copocząćzeswązdobyczą.Machałtylkosiecią,abysiękrasnoludekniemógłzniejwydobyć.Tymczasemkrasnoludekzacząłmówić—prosiłibłagałouwolnienie.Opowiadał,żeprzezdługie

latawyświadczałrodziniechłopcadużodobregoiżezasłużyłnalepszepotraktowanie.Jeślichłopiecgopuści,podarujemustarydukat,srebrnyłańcuszekizłotąmonetę,takdużąjakwiekosrebrnegozegarkaojca.

Chłopcuokuptenniewydałsięzbythojnym,odchwilijednakkiedyuwięziłkrasnoludka,zacząłsięgoobawiać.Przeczuwał,żewdałsięwjakąśnieczystąsprawę,iradbyłsięzniejwyplątać.Zgodziłsięwięcodrazunapropozycjękrasnoludkaiprzestałwymachiwaćsiatką.Alewtejsamejchwilipożałował,żenieskorzystałzesposobnościiniepostawiłkrasnoludkowiswoichwarunków,niezażądałodniegosowitszegookupu.GdybyżprzynajmniejrozkazałmuzapomocączarówwyryćsobiewgłowieównieszczęsnyustępzBiblii!

„Jakiżzemniegłupiec!”—pomyślałizacząłnanowowywijaćsiatką,chcącporazwtórypochwycićkrasnoludka.

Tymrazemjednaknieudałosię,gdyżnaglepoczułtaksilneuderzenie,wymierzonewtwarz,żepotoczyłsięnaprzeciwległąścianę,odskoczyłodniejipadłnapodłogębezprzytomności.

Kiedysięocknął,krasnoludekznikłbezśladu.Wiekoskrzynibyłozamknięte,asiatkawisiałanazwykłymmiejscu.Gdybyrozpalonypoliczeknieprzypominałchłopcuzbytwyraźnieuderzenia,mógłbypomyśleć,żetobyłsen.

„Wkażdymrazieojciecimatkapowiedzą,żemisiętylkośniło—pomyślał.—Inicmitoniepomoże,karamnienieminie,jeślisięniezabiorędoczytania’’.

Chciałwziąćsięnanowodoksiążki.Lecz—odziwo!Cóżtosięstało?Czyżbysiępokójnaglepowiększył?Dlaczegotakdługotrzebaiśćdostołu?Icóżtosięzrobiłozkrzesłem?Niewydawałosięprzecieżwiększeniżpoprzednio,ajednakchłopiecwdrapywałsięnanieztakimtrudem.Niemógłtakżedojrzeć,cosiędziejenastole,

—Atocotakiego?!—zawołał.—Chybakrasnoludekzaczarowałkrzesłoistół,icałąizbę!Książkależałanaswoimmiejscuiwydawałasięniezmieniona.Ajednakizniącośsięstało,bo

chłopiec,abymócczytać,musiałsięcałynaniejpołożyć.Przeczytałdwawiersze,kiedywzrokjegopadł

nalustro.—Atoco?!—zawołałznowunacałygłos.—Czyżbyznajdowałsiętudrugikrasnoludek?—W

lustrzebowiemzobaczyłwyraźniemaleńkiegokarzełkawubraniuwiejskiegochłopaka.—Aubranyzupełnietakjakja!—Chłopiecklasnąłwręcezezdziwienia.

Lecz—odziwo!Karzełekwlustrzeuczyni!tosamo.Wtedychłopieczacząłwyrywaćsobiewłosy,szczypaćsięwrękęikręcićwkółko.Krasnoludekwlustrzepowtarzałnatychmiasttesameruchy.Chłopiecpobiegłzalustro,żebyzobaczyć,czyzanimnieukryłosiętomałestworzenie.Aleniebyło

tamnikogo,Iwtedyzadrżałzprzerażenia—zrozumiałnagle,żekrasnoludekprzemieniłgozakaręwtakiegokrasnoludka,jakimbyłsam,iżetoon,NilsHolgerson,byłtymmałymkarzełkiem,któregoobrazodbijałsięwlustrze.

DZIKIEGĘSI

Naraziechłopiecwżadensposóbniemógłuwierzyć,żezostałzamienionywkrasnoludka.„Totylkosenalboprzywidzenie—myślał,—Poczekamkilkaminut,anapewnoodzyskampostać

ludzką”.Stanąłprzedlustremizamknąłoczy.Kiedypokilkuminutachotworzyłje,przekonałsię,żewciąż

jeszczejestjednaktylkomaleńkimkrasnoludkiem.Jegobyłytelnianewłosy,jegopieginanosie,jegołatynaspodniachidziurawpończosze—wszystkojakdawniej,tylkoowielemniejsze.

Terazzrozumiał,żetoniesen,nieprzywidzenie.Trzebaszukaćjakiejśrady,środka,pomocy...O,gdybytakodszukaćkrasnoludkaipogodzićsięznim!Tak,tobędzienajlepiej.

Zeskoczyłzestołuirozpocząłposzukiwania.Zaglądałpodstołyipodszafy,podkanapyizakomin.Właziłnawetwdziurymysie.Alekarzełkaniebyłoaniśladu.Szukającpłakałiprzyrzekałświęciepoprawę.Nigdy,nigdyjużniezłamiedanegosłowa,nigdy,nigdyniebędziezłośliwy,nigdyniezaśnienadzadanąlekcją.Jeśliodzyskapostaćludzką,staniesięnapewnodobrym,posłusznym,rozumnymchłopcem.

Aleteobietniceizaklęcianicniepomogły.Nagleprzypomniałosięchłopcu,jaktomatkaniegdyśopowiadała,żekrasnoludkiprzebywają

najchętniejwoborzewśródbydła.Postanowiłteżzarazposzukaćtamswegokarzełka.Szczęściemdrzwioborybyiyotwarte,gdyżteraznieporadziłbysobiezpewnościązciężkimzamkiem.

Przestąpiwszyprógchaty,poszukałoczymaswychdrewnianychsandałów,bomiejscowymzwyczajemwchodziłdoizbywpończochach,żebyniezadeptaćpodłogi.Inatychmiastspostrzegłnaproguprzygotowanąjużparęmaleńkichsandałów.Widząc,żekrasnoludekniezapomniałzaczarowaćnawetjegoobuwia,przestraszyłsięjeszczebardziej.

„Mojenieszczęścienieskończysiętakprędko”—pomyślałzboleścią.Przeddrzwiamichatyskakałwesołowróbel.Spostrzegłszychłopca,zaćwierkałwesoło:—WidzicieNilsagęsiarkalWidziciemałegokarzełka!WidzicieNilsaHolgersona,karzełka?!Natychmiastzbiegłysięzewszystkichstrongęsiikuryidokołachłopcapowstałstraszliwywrzask.—Kikeriki!—piałkogut.—Dobrzemutak!Ciągnąłmniezaogon.Kikeriki!—Dobrzemutak!Ga-ga-ga-gak!Dobrzemutak!—gdakałykury.Gęsiskupiłysięrazem,zetknęłygłowamiipytałyjednaprzezdrugą:—Atoktozrobił?Atoktozrobił?Anajdziwniejszebyłoto,żechłopiecrozumiałdoskonaleichmowę.Byłtakzdziwionytym

odkryciem,żestałnieruchomonaproguisłuchał.—Aha,todlatego,żestałemsiękrasnoludkiem—powiedział—tylkokrasnoludkirozumiejąmowę

zwierząt.Niemógłjednaktegoznieść,żekurygdakałymubezustannienadgłową:„Dobrzecitak!Dobrzeci

tak!“Rzuciłwięcwniekamieniemizawołał:—Milczeć,hołoto!Zapomniałtylkoojednejrzeczy—otym,żejestzamały,abygosiękurymogłylękać.Toteżcałe

stadokurrzuciłosięnaniegoiwrzeszczało:—Ga-ga-ga-gak!Dobrzecitak!Ga-ga-ga-gaklDobrzecitak!Chłopiecpróbowałsięwymknąć,alekuryotoczyłygozewszystkichstronidarłysiętakprzeraźliwie,

żepiekielnytenhałasomalgonieogłuszyłinieoślepił.Nieudałobymusięteżzapewneujśćcało,gdybysięnienawinęłakotkadomowa.Nawidokkotkikuryrozbiegłysięizajętygorliwiewygrzebywaniemrobactwazziemi.

Chłopiecprzysunąłsiędokotki,—KochanaKiziu!—rzekł.—Ty,któraznaszwszystkiekątyizakątkipodwórka,bądźtakdobrai

powiedzmi,gdziemogęznaleźćkrasnoludka.Kotkanieodpowiedziałazrazunic.Przysiadła,owinęłapierścieniemogonaprzedniełapkii

przyglądałasięchłopcu.Byładuża,czarna,zbiałąłatąnapiersiach.Sierśćmiałagładkąilśniącą.Pazurkischowała,aoczyjejświeciłyprzezwąskieszparki.Wyglądałabardzodobrodusznie.

—Wiem,coprawda,gdziemieszkakrasnoludek—rzekłauprzejmie—aledlaczegożbymmiałacipowiedzieć?

—Kochana,kochanaKiziu,musiszmidopomóc—błagałchłopiec.—Czyżniewidzisz,coonzemnązrobił?

Kotkaotworzyłaoczyniecoszerzej,zielonymblaskiembłysnęłaznichzłośliwość.Mruczała,przeginałasięidopieropochwiliodpowiedziała:

—Czymożedlategomamcidopomóc,żeśmnietakczęstociągałzaogon?Chłopiecrozgniewałsięiwgniewiezapomniał,żejesttakimałyibezsilny.—PotrafięcięjeszczeIterazpociągnąćzaogon!—zawołałiprzyskoczyłdokotki.Leczkotkanaglezmieniłasięzupełnie.Wygięłagrzbiet,oparłasięmocnonanogach,wyprężyłaogon,

nastawiłauszy,azoczuszerokootwartychsypnęłaiskramiwściekłegogniewu.Malecniedałsięjednaknastraszyćkotcedomowejipostąpiłkroknaprzód.Alekotkaporwałasięi

rzuciłananiego.Poczułpazury,wpijającesięprzezkurtęikoszulęwciało,iostrekły,szarpiącemukark.Wówczaszacząłwołaćnacałygłosoratunek.Niktsięjednaknieukazał.Czyżbymiałanadejśćostatniajegogodzina?Leczpochwilikotkapuściłago.

—No—rzekła—dośćnatenraz.Przezwzglądnadobroćtwojejmatkidarujęci.Chciałamcitylkonapędzićstrachuipokazać,ktoznasdwojgasilniejszyjestteraz.

Iposzłaswojądrogą,łagodnaipotulna,jakgdybyniezaszłonic.Chłopiecniemógłzewstyduprzemówićanisłowa,Ipobiegłczymprędzejdooborynaposzukiwaniekrasnoludka.

Woborzestałytylkotrzykrowy.Alenawidokmalcazaczęłytakryczećinarobiłytakiegowrzasku,jakgdybybyłoichconajmniejzetrzydzieści.

—Mu-mu-mu!—ryczałaKrasula.—Dobrzeprzynajmniej,żejestjakaśsprawiedliwośćnaświecie.—Mu-mu-mu!—ryczaływszystkietrzynaraz.Chłopiecnierozumiałnic—taksiędarłyjednaprzezdrugą.Chciałsięzapytaćokrasnoludka,aleniemógłdojśćdosłowa.Krowyzachowywałysięzupełnietak,

jakgdybynapadłnaniebrytan:kopały,brzęczałyłańcuchami,kręciłygłowamiibodłyrogami.

—Chodźtylkobliżej—ryczałaKrasula—atakciękopnę,żemniedługopopamiętasz!—Chodź,chodź—wołałaŁaciata—wezmęcięnarogi!—Chodź,chodź—przyzywałaCzarnula—aprzypomnęcl,jakmismakowało,gdyśmniewalił

polanempogrzbiecie!—Chodź,tocizapłacęzatewszystkieosy,któreśmiwsadzałwucho!—dogadywałaSiwula.Krasulabyłanajstarszainajmądrzejszazcałejtrójkiigniewjejbyłnajgroźniejszy.—Chodźbliżej—wołała—żebymcimogłazapłacićzato,żeśtylerazywyciągałspodmatkistołek

przydojeniu,zato,żeśtylerazypodstawiałjejnogę,gdywracałaznapełnionymskopkiem,izawszystkietełzy,któretutajprzelałaprzezciebie!

Chłopakchciałimpowiedzieć,jakbardzożałujeterazswegozłegopostępowaniaijakbardzostaraćsięodtądbędzie,żebyjużzawszebyćdobrymigrzecznym,niechmutylkopowiedzą,gdziesięukrywakrasnoludek.Alekrowyniechciałygowcalesłuchaćiryczałytakgłośno,żezacząłsięobawiać,iżwkońcuktóraśznichurwiesięzłańcucha,iprzerażonyuciekłzobory.

Gdysięznowuznalazłnapodwórku,poczułsięzupełniebezradny.Zrozumiał,żeniktwcałejzagrodzieniedopomożemuwposzukiwaniachkrasnoludka.Agdybygonawetiodszukał—czyżtosięnacośprzyda?

Wdrapałsięnamurpokrytypnącymisięgałęziamijeżynitarniny.Usiadłnanimizacząłrozmyślaćnadtym,cosięznimstanie,jeślinieodzyskapostaciludzkiej.Cotobędzie,kiedyrodzicewrócązkościołaiujrzągotakodmienionego?Cobędzie,gdygoludziezwioskizobaczą?Zbiegniesiępewniecałaokolica,żebyobejrzećtakiegodziwoląga!Aktowie—możeirodzicezechcągopokazywaćnajarmarkach!

Ach,samamyślotymwszystkimprzejmowałagotakimstrachem!Najlepiejbyłoby,gdybysięjużnikomunaoczywięcejniepokazał!Ach,jakżebyłnieszczęśliwy!Nacałymświecieniebyłochybaistotyrównienieszczęśliwej!Niebyłjużprzecieżczłowiekiem,tylkozaczarowanymkarzełkiem.

Zaczynałpowolirozumieć,cotoznaczyprzestaćbyćczłowiekiem.Otoodsuniętybyłodwszystkiego:niebędziemógłjużnigdybawićsięzinnymichłopcami,niebędziemógłnigdygospodarzyćwzagrodzierodziców,iotym,żebysięmógłkiedykolwiekożenić,takżeniemogłobyćmowy.

Rozglądałsiępozagrodzie:białopomalowanachata,pokrytastrzechą,ubogiezabudowaniagospodarskie,azagonytakmałe,żezaledwiejedenkońmógłsięnanichwykręcić.Alejakkolwiekmałeiubogie—wszystkototerazwydawałomusięjeszczezbytwspaniałedlaniego.Gdzieżmiałzamieszkać?Chybatylkowdziurzepodpodłogąstodoły.

Pogodabyłaprześliczna,wokołoniegokwitło,brzęczało,świegotałowszystko.Onjedentylkopogrążonybyłwciężkiejzadumieismutku.Nigdyjużniccieszyćgoniebędzie.Zdawałomusię,żenigdyjeszczenieboniebyłotakszafirowejaktegodnia.Nadnimprzeciągałyptakiprzelotne.Wracałyzzamórzidążyłynapółnoc.Byłymiędzynimiptakinajrozmaitszegogatunku,aleonznałtylkodzikiegęsi,któreciągnęłydwomadługimisznurami.Jużkilkastądprzeleciałoponadnim.Leciaływysoko,słyszałjednakże,jakwołały:

—Wgórę!Wgórę!Skorotylkodzikiegęsiujrzałygąskidomowe,biegającepopodwórku,spuszczałysięniżejiwołały:—Prosimydonas!Prosimydonas!Wgórę!Domowegęsiwyciągałyszyjeinasłuchiwały,apotemodpowiadałyzupełniezrozumiale:—Namtutajdobrze!Namtutajdobrze!Był,jakmówiliśmy,pięknydzień,powietrzebyłotakczysteiświeże,żerozpostrzećskrzydłailecieć

wgóręmusiałobyćnajwyższąrozkoszą.Toteż,pokażdymukazaniusięnowejgromadydzikichgęsi,ogarniałgęsidomowecorazwiększyniepokój.Kilkarazyuderzałyskrzydłami,jakgdybymiaływielką

ochotępofrunąć.Alezakażdymrazemstaragęśmatkamówiła:—Tylkobezszaleństw,tylkobezszaleństw,czychcecieumrzećzgłoduizchłodu?Młodygąsiorzarazi!sięgorączkąpodróży,—Polecęznimi!Polecęznimi!—wołał.Ikiedynadleciałajakaśgromadazgłośnymizapraszającymiokrzykami,rozpostarłskrzydłaiz

okrzykiem:—Czekajcie,czekajcie,ijazwamilecę,ijazwamilecę!—wzniósłsięwgórę.Żejednakniebył

przyzwyczajonydofruwania,spadłnatychmiastciężkonaziemię.Dzikiegęsiusłyszałyjegonawoływania.Obejrzałysięizwolniłylotu.—Czekajcie,czekajcie!—zawołałgąsioriuczyniłnowąpróbę.Wszystkotochłopaksłyszałzeswejkryjówki.„Byłabywielkaszkoda,gdybynamdużygąsioruciekł—pomyślał.—Ojciecimatkamartwilibysię

bardzo,gdybygopopowrocieniezastali”.Ichłopieczapomniałznówzupełnieotym,żejesttakimałyibezsilny.Zeskoczyłzmurka,rzuciłsię

międzygęsiiobjąłgąsiorarękami.—Wybijsobiezgłowyucieczkę!—wołał.—Słyszysz?Alewtejsamejchwiligąsiorpojął,jakimsposobemwzbićsięmawgórę.Wzapaleniezwrócił

uwaginachłopcaiuniósłgozsobą.Stałosiętotakszybko,żemalecstraciłprzytomnośćumysłu.Zanimsięopamiętał,żepowinienpuścić

szyjęgąsiora,byłjużzawysoko;gdybyjąterazpuścił,zabiłbysięnapewno.Niepozostawałonicinnego,jaktylkoumieścićsięwygodnienagrzbieciegąsiora.Alewcalenie

łatwobyłoutrzymaćsięnagładkimgrzbieciemiędzyporuszającymisięskrzydłami.Musiałobiemarękamitrzymaćsięmocnopiór,żebyniespaśćnaziemię.

SZACHOWNICA

Chłopcuzakręciłosiętakbardzowgłowie,żedługoniewiedział,cosięznimdzieje.Wiatrświszczałwokołoihuczałwpiórachptaków,którychskrzydłarozcinałyzszumempowietrze.Trzynaściegęsiotaczałogozewszystkichstron,wszystkietrzepotałyskrzydłamiigęgałygłośno.Szumiałomuwuszachimieniłosięwoczach;niewiedział,czylecinisko,czywysokonadziemią,aniteż,dokądleci.

Wreszcieotyleoprzytomniał,żezacząłmyślećotym,dokądtogęsiniosągozsobą.Alenieśmiałjeszczespojrzećwdół.Byłpewny,żeprzypierwszejpróbiedostaniezawrotugłowy.

Gdysięwreszcieprzezwyciężyłispojrzałnaziemię,zdawałomusię,żewidzipodsobąwielkąszachownicę,podzielonąnaniesłychanąilośćdużychimałychkwadratów.

—Dokądżezaleciałem?—zapytałsiebie.Widziałtylkosameczworokąty.Jednebyłypodłużne,inneszerokie,alewszystkiemiałyprostekątyi

nigdzieniebyłozaokrągleńaniskrzywień.—Cóżtotamwdolezawielka,pokratkowanaszachownica?—zapytałchłopiec.Agęsiodpowiedziałymunatychmiastchórem:—Polaiłąki!Polałąki!Chłopiecpojął,żewielka,kratkowanaszachownica,nadktórąprzelatywał,topłaszczyznaSkanii.

Zaczynałterazrozumieć,dlaczegojesttakapokratkowanaikolorowa.Przedewszystkimrozpoznawałjasnozieloneprostokąty—tobyłyłanyoziminy.Prostokątyżółtoszaremusiałybyćrżyskami,prostokątybrunatne—koniczyną,aczarne—ugorami.Prostokątybrunatneożółtymrąbkutonapewnolasy

bukowe,wktórychwielkiedrzewa,rosnącewgłębi,tracąwzimieliście,amłodenaskrajuzachowujązżółkłeliścieażdowiosny.

Rozpoznawałwciemnychprostokątach,szarzejącychpośrodku,dużedworkiopoczerniałychstrzechachibrukowanychpodwórkach.Byłytamrównieżprostokątypośrodkuzielone,odgraniczonebrunatnąlinią,wktórychmożnabyłorozpoznaćzieleniejącetrawniki,otoczonenagimijeszczedrzewami.

Chłopiecroześmiałsięmimowolinatenosobliwywidok.Aledzikiegęsi,usłyszawszyjegośmiech,skarciłygonatychmiast:—Urodzajna,dobraziemia!Urodzajna,dobraziemia!Chłopieczarazspoważniał.„Tymożeszsięśmiać—pomyślał—ty,któregospotkałotakstraszne,nieszczęście?!”Ipogrążyłsięwsmutku,alejużpochwiliroześmiałsięnanowo.Kiedysięjużprzyzwyczaiłdotakiegopodróżowaniaimógłmyślećnietylkootym,jakutrzymaćsię

nagrzbieciegąsiora,zauważył,ilestadptasichprzelatywałodążącnapółnoc.Wszędzierozlegałysiękrzyki,wrzaskinawoływania.—Iwytakże,iwytakże?—wołałyjedne.—Imytakże,imytakże!—odpowiadałygęsi.—Acóżsłychaćzwiosną?Acóżsłychaćzwiosną?—Drzewabezlistka,drzewabezlistkaiwodychłodne,iwodychłodne!—brzmiałaodpowiedź.Przelatującnadjakąśzagrodągęsizapytałyptactwodomowe:—Jaksięnazywatendwór?Kogutwyciągnąłszyjędogóryizapiał:—Małopole.Dziśtaksamojakłońskiegoroku,dziśtaksamojakłońskiegoroku!Większośćzagródnosiłaimionaswychwłaścicieli,wedługobyczajumiejscowego,alekoguty

nadawałyimtakienazwy,jakieimwydawałysięnajodpowiedniejsze.Gdyzagrodabyłauboga,wolały:—Tendwórnosinazwę„Bezziamie”!Najuboższynazywały„Pomorkiem”.Wielkieibogatedworynazywałysięukogutów:„Sytość”,

„Radość”,„Rozkosz”.Tylkokogutyzpańskichdworówbyłyzbytdumne,abypozwalaćsobienażarty,ipiałytakgłośno,jak

gdybychciały,byjesłońceusłyszało.—Topańskidwór!Tensam,cołońskiegoroku!Tensam,cołońskiegoroku!Ajedenzapiałgniewnie:—Toprzecież„ŁabędziaWyspa”,każdysamwiedziećpowinien!Chłopiecspostrzegł,żegęsinielecąwprostejlinii.KrążyłynadcałąpołudniowąSkanią,jakgdyby

chciałysięnacieszyćkażdymjejzakątkiemipowitaćoddzielniekażdąchatę.Wreszcieujrzałydwór,gdziestałokilkawielkich,rozległychzabudowańzwysokimikominami.

Wokołorozrzuconebyłomnóstwomałychdomków.—TocukrowniaJordeberga!—wołałykoguty.—TocukrowniaJordeberga!Wiadomośćtawywarławielkiewrażenienachłopcu.Znałtęmiejscowość.Położonabyławpobliżu

chatkijegorodzicówiwzeszłymrokusłużyłtamzagęsiarka.Tylkożeteraz,zgóry,wszystkowyglądałotuzupełnieinaczej.

Och,och!Czyteżzeszłorocznijegotowarzysze:gęsiareczkaAzaimałyMats,sątamjeszcze?Icobyteżpowiedzieli,gdybyprzeczuli,żeon,Nils,przelatujeteraztakwysokonadichgłowami?

WkrótcestracilizoczuJordebergęipofrunęlidalejnadSvedaląijezioremSkaber,apotemzpowrotemponadklasztoremwBörringeiHackeberg.

WciągutegodniachłopieclepiejpoznałSkanięniżprzezcałedotychczasowesweżycie.

Dzikiegęsiradowałysięnajbardziej,spotykającgęsidomowe.Zwalniaływtedylotuiwołały:—Wgórę!Chodźciedonas!Chodźciedonas!Aledomowegęsiodpowiadały:—Jeszczezimapowsiach!Zawcześnie!Wracajcie,wracajcie!Dzikiegęsispuszczałysięniżej,żebyjedomowemogłylepiejusłyszeć,inawoływały:—Chodźcieznami,nauczymywasfruwać,nauczymywasipływać!Alegęsidomoweobrażałysięinieodpowiadałyjużanijednymgęgnięciem.Adzikiegęsispuszczałysięjeszczeniżej,takżedotykałyprawieziemi,potemunosiłysię

błyskawiczniewgórę,jakgdybyczymśprzerażone,iwołały:—Oj,oj,oj!Toprzecieżniegęsi—totylkobarany,totylkobarany!Wtedygęsinaziemizłościłysięokropnieikrzyczały:—Bodajwaswystrzelano!Wszystkiecodojednej!Chłopiecśmiałsiędorozpukuztychkłótni.Nagleprzypominałomusięjegonieszczęścieiśmiech

przechodziłwpłacz.Leczjużpochwiliśmiałsięnanowo.Nigdyjeszczenieodbywa!takszybkiejpodróży,azawszeprzecieżuważałtegorodzajuprzyjemności

zanajwiększe.Inigdytakżenieprzypuszczał,żetamwgórzepowietrzemożebyćtakorzeźwiająceiżezapachziemiilasu,wznoszącysięwgórę,możebyćtakrozkoszny.

Inigdyrównieżniewyobrażałsobie,cosięczuje,gdysięlecitakwysokowpowietrzu.Zdawałomusię,żeodbiegaodwszystkichtroskicierpień,odwszystkichkłopotów,jakietylkonaziemidokuczaćmogą.

AKKAZKEBNEKAJSE

WIECZÓR

Duży,oswojonygąsior,którypoleciałzestadem,bylbardzodumny,żeprzelatujeponadrówninąwtowarzystwiedzikichgęsiimożesięprzekomarzaćzptactwemdomowym.Tylkożetozadowolenienieuchroniłogoodznużenia,któreokołopołudniazaczęłostawaćsięcorazdokuczliwsze.Usiłowałoddychaćgłębiejiczęściejporuszaćskrzydłami,mimotopozostawałwtylezainnymi.

Spostrzegłszy,żegąsiordomowyniemożenadążyć,dzikiegęsizawołałydoprzewodniczkicałegostada;

—Akko!Akko!—Czegochcecieodemnie?—zapytała.—Białyzostajewtyle!Białyzostajewtyle!—Powiedzciemu,żełatwiejjestlataćprędkoniżpowoli—odpowiedziałaprzewodniczkai

wyprężyłasięposwojemu.Gąsiorpróbowałwprawdzieposłuchaćradyiprzyśpieszyćlotu,aletakosłabł,żespuściłsięażnad

wierzbyprzydrożne,któreotaczałypolaiłąki.—Akko!Akko!AkkozKebnekajse!—zawołałyznówgęsi.—Cóżznowu?—zapytałagniewnieprzewodniczka.—Białyspada!Białyspada!—Powiedzciemu,żełatwiejjestlataćwysokoniżnisko!—zawołałaAkka.Gąsiorchciałposłuchaćnowejrady,alewzniósłszysięwgóręstraciłoddech.—Akko!Akko!—zawołałygęsi.—Czyżniemożeciezostawićmniewspokoju?—zapytałastaragęśniecierpliwiącsięcoraz

bardziej.—Białyspada!Białyspada!—Ktoniemożeleciećzgromadą,tenmusizawrócić.Powiedzciemuto!—zawołałaprzewodniczka.

Ianimyślałazwalniaćlotu.

„Aha,więctotak?“—pomyślałgąsior.Zrozumiałteraz,żedzikiegęsiwcaleniemiałyzamiaruzabieraćgozsobądoLaponii.Zwabiłygotylkodlażartu.

Gniewałogototymbardziej,żewłaśnieterazstraciłsiłyiniemógłpokazaćtymwłóczęgom,nacosięzdobyćmożedomowygąsior.AnajbardziejgniewałogospotkaniezAkkązKebnekajse.Jakkolwiekbyłtylkodomowymgąsiorem,słyszałoprzewodniczce,któranazywasięAkkaimaprzeszłostolat.Uważanabyłazatakmądrą,żetylkonajdzielniejszedzikiegęsiprzyłączałysiędojejstada.NiktbardziejodAkkiniepogardzałdomowymigęśmi.Idlategotogąsiorpopisałbysięprzedniątakchętnie.

Leciałzwolnazastademirozważał,czymazawrócić,czyleciećdalej.Wtemodezwałsięmalecsiedzącynajegogrzbiecie:

—KochanygąsiorzeMarcinku!Musiszprzecieżprzyznać,żetoniemożliwe,abyktoś,ktonigdyjeszczeniefruwał,dotarłzdzikimigęśmiażdoLaponii.Czyniebyłobylepiej,abyśzawrócił,pókiczas?

Gąsioradrażniłnajbardziejuwieszonynanimmalec,toteżgdyusłyszał,żechłopiecniedowierzajegosiłom,postanowiłnazłośćleciećdalej.

—Jeżelipowieszjeszczesłówko,zrzucęciędopierwszejrzeki,którąnapotkamypodrodze!—zawołał.Isiłyjego,wzmożonegniewem,takwzrosły,żezrównałsięprawiezestadem.

Naszczęściegęsispuszczałysięcorazniżejiwłaśnie,ozachodziesłońca,siadłynaziemi.Zanimsięgąsiorichłopiecspostrzegli,siedzielijużnabrzegujeziora,

„Pewnietutajprzenocujemy”—pomyślałchłopiecizeskoczyłzgrzbietugąsiora.Stałnawąskim,piaszczystymbrzegu,aprzednimroztaczałosiędośćdużejezioro.Jeziorowywierało

przykrewrażenie.Byłoprawiecałkowiciepokrytelodem,sczerniałyminierównym,pełnymprzerębliiszczelin,jaktozazwyczajbywanawiosnę.Lódmiałzapewnewkrótcestopnieć,gdyżwszędzieprzybrzegachprzeświecaławoda.Dalejjednakjeziorobyłojeszczezamarznięteiszerzyłowokołochłódinastrójzimowy.

Wydawałosię,żeziemiaztamtejstronyjeziorajestuprawnaizamieszkana,tujednak,gdziesięgęsiumieściły,ciągnąłsięwielkilassosnowy.

Iwyglądałotak,jakgdybylasiglastymiałmocprzykuwaniazimydosiebie.Wszędziejużziemiauwolniłasięodśniegu,alepodolbrzymimichoinamileżałonjeszczegrubąwarstwą,tajałizamarzał,nanowotajałiznowuzamarzał,toteżstwardniałwreszciejaklód.

Chłopiecmiałwrażenie,żedostałsiędojakiejślodowejpustelni.Ogarnęłagoszalonarozpacz.Byłbardzogłodny,boprzezcałydzieńnicniejadł.Aleskądżemiałwziąćjakiekolwiekpożywienie?

Wmarcunierośnieprzecieżaninadrzewach,aniwpolunicjadalnego.Tak,skądweźmiecośdojedzenia?Gdzieznajdzieschronienie?Ktomuprzygotujeposłanie?Ktogoprzywoładoswegoogniska?Ktogoweźmiewobronę?Słońcejużzaszłoiodjeziorawiałochłodem.Ciemnościspływałyznieba,niepokójwkradałsięwraz

zezmrokiemiwlesierozlegałysiętajemniczeodgłosy.Wesołośćchłopcaznikła.Przejętylękiem,oglądaćsięzacząłzaswoimtowarzyszempodróży,Przecieżniemiałnikogoprócz

niego,Iwtedyprzekonałsię,żezgąsiorembyłojeszczegorzej:leżałciąglenatymsamymmiejscu,gdziesię

opuścił,iwyglądałtak,jakgdybywydawałostatnietchnienie.Szyjęmiałwyciągniętą,oczyzamknięteiledwooddychał.

—KochanygąsiorzeMarcinku—odezwałsięchłopiec—spróbujnapićsięwody.Stądtylkodwakrokidojeziora.

Alegąsiorsięnieruszał.Chłopiecbyłdotychczasokrutnydlawszystkichzwierząt.Leczgąsiorbyłobecniejedynąbliskąmu

istotą,ogarnąłgoprzetostrachnamyśl,żemógłbygostracić.Zacząłwięcpopychaćiposuwaćgąsiora,

abygozbliżyćdowody.Nieposzłotołatwo,gdyżgąsiorbyłwielkiiciężki,alewkońcuchłopcuudałosię.

Gąsiorwpadłzrazugłowądowody.Przezchwilęleżałspokojnie,potemwyciągnąłgłowę,otrząsnąłwodęzoczuipopłynąłdumniemiędzytrzcinyisitowia.

Dzikiegęsiodpoczywaływszystkienajeziorze.Zaledwiespuściłysięnaziemię,rzuciłysiędowody,nieoglądającsięnagąsiorainajegojeźdźca.Wykąpałysięskwapliwieiwypluskały,aterazpołykałynapółzgniłewodorostyitrawy.

Białygąsiordostrzegłmałegookonia,schwytałgoprędko,podpłynąłdobrzeguipołożyłrybkęprzedchłopcem.

—Todlaciebiejakopodziękowanie,żeśmnieprzyciągnąłdowody—powiedział.Byłotopierwszeżyczliwesłowo,jakiechłopiecusłyszałtegodnia.Ucieszyłsięwięcbardzoibyłby

najchętniejuściskałgąsiora,alenieśmiał.Izdarutakżeogromniebyłrad.Zrazupomyślałwprawdzie,żeniebędziemógłjeśćsurowejryby,potemjednakwzięłagochętkaskosztowaćjejprzynajmniej.

Poszukałnożaprzysobieiistotnienóżwisiałprzypasku,chociażtakzmniejszony,żeniebyłterazwiększyodzapałki.Alerybkadałasięnimoskrobaćioczyścićijużpochwiliokońznikłwzgłodniałymżołądkuchłopca.

Nasyciwszygłódchłopieczacząłsobierobićwymówki,żezjadłsurowąrybę.„Niejestemjużwidocznieczłowiekiem,leczprawdziwymkrasnoludkiem”—pomyślał.Podczaskiedychłopieczajadałrybę,gąsiorstałprzynimspokojnie,alegdytenpołknąłostatnikęs,

powiedziałcichymgłosem:—Dostaliśmysięmiędzyniezwyklezarozumiałądzicz,którapogardzawszystkimioswojonymigęśmi,—Właśnieijatosamospostrzegłem—odrzekłchłopiec.—Byłobytowprawdziebardzozaszczytnedlamnie,gdybympowędrowałznimiażdoLaponiii

mógłimpokazać,żeioswojonagęśpotrafifruwać...—O,taaak—odparłchłopiecprzeciągle,gdyżniedowierzałsiłomgąsiora,aleniechciałmusię

sprzeciwiać.—...Zdajemisięjednak,żeniedamsobieradywtakiejpodróży—mówiłdalejgąsior—idlatego

chciałemzapytaćciebie,czybyśniewybrałsięzemnądlatowarzystwa?Chłopiec,rozumiesię,myślałtylkootym,żebysięjaknajprędzejdostaćzpowrotemdodomu.Toteż

propozycjatazaskoczyłagonadwyraziniewiedział,comaodpowiedzieć,—Zdawałomisię,żeniejesteśmywcalewprzyjaźnizesobą—powiedziałwreszcie.Alegąsiorzupełnieotymzapomniał,pamiętałtylko,żechłopiecdopierocoocaliłmużycie.—Powinienbymwłaściwiewrócićdoojcaimatki—dodałchłopiec.—O,jaciędonichnapewnowewłaściwymczasieodprowadzę!—zawołałgąsior.—Nieopuszczę

cię,zanimcięniepostawięprzedprogiemdomu.Chłopiecpomyślał,żebyłobydobrze,gdybysięrodzicomprzezjakiśczasniepokazywałnaoczy.Nie

byłwięctakbardzoprzeciwnytejpropozycjiichciałsięnaniąwłaśniezgodzić,kiedywtemusłyszałgłośnyhałaszaplecami.Dzikiegęsiwyskoczyływszystkienarazzjezioraiotrząsałyterazwodęzsiebie.Potemuszykowałysięwdługiszeregzprzewodniczkąnaczele.

Białygąsior,ujrzawszycałągromadęzbliska,zaniepokoiłsiętrochę.Spodziewałsię,żedzikiegęsibardziejpodobnesądooswojonych,iczułsięimpokrewny.Tymczasembyłyonedalekomniejszeodniego,anijednaniemiałabiałychpiór,leczwszystkiebyłyszare,niektórezbrunatnymodcieniem.Aoczyichwzbudzałystrach—żółteibłyszczące,jakgdybypaliłsięwnichogień.Gąsiorauczonodotychczas,żepowolnyikołyszącysięchódnależydoprzyzwoitychmanier,adzikiegęsiwcalenieumiałychodzić—raczejskakały.Najbardziejprzestraszyłgowidokichnóg,byłybowiemduże,apodeszwymiały

poszarpaneizdeptane.Widoczniedzikiegęsinigdyniezwracałyuwaginato,gdziestąpnąć,inigdyniezbaczałyzdrogi.Pozatymwyglądmiałyporządnyiprzyzwoity,tylkoichnogizdradzałyciągłąwłóczęgę.

Gąsiorzdążyłzaledwieszepnąćchłopcu:„Mówśmiałoiodważnie,aleniezdradźsięztym,żejesteśczłowiekiem”,gdyjużgęsistanęłyprzednimi.Stanęłyikiwnęłykilkarazygłowami.Gąsioruczyniłtosamo.Kiedypowitanieskończyłosię,przewodniczkaprzemówiła:

—Terazdowiemysięmoże,cościewyzajedni?—Niewielemamdopowiedzenia—zacząłgąsior.—UrodziłemsięzeszłegorokuwSkanör.W

jesienisprzedanomniepanuHolgerowiNilsonowiwVestvemmenhögidotychczasuniegoprzebywałem.—Widaćstąd,żeniemaszrodziny,którąmógłbyćsięposzczycić—rzekłaAkka,—Dlaczegowięc

byłeśtakzuchwały,żebysięwciskaćpomiędzydzikiegęsi?—Możedlatego,żebypokazać,żeimy,oswojonegęsi,potrafimysięnacośprzydać—odpowiedział

gąsior.—A,jeżelitak—rzekłaprzewodniczka—tobyłobybardzodobrze,gdybyśnamtegodowiódł.

Widziałyśmyjużwprawdzie,jakumieszfruwać,alezapewnemaszzdolnościwinnymkierunku.Możecelujeszwsztucepływania?

—O,nie,tymsiępochwalićniemogą—odpowiedzią!gąsior.Zacząłpodejrzewać,żeAkkachcegowyprawićzpowrotemdodomu,idlategobyłomujużwszystkojedno,coodpowiadał.—Jeszczenigdyniepływałemdalej,jakprzezrówprzydrożny—mówił.

—No,tomożejesteśmistrzemwskokach?—Niewidziałemnigdyskaczącejgęsi—odparłgąsior.Duży,białygąsiorbyłterazzupełniepewny,żeAkkaniezabierzegopodżadnymwarunkiem.Dlatego

teżogromniesięzdziwił,gdytarzekła:—Odpowiadaszbardzoodważnienazadawanecipytania,aten,ktoposiadaodwagę,możebyć

dobrymtowarzyszempodróży,chociażbyzpoczątkubyłniewyćwiczony.Czyniemiałbyśochotypozostaćznamiprzezkilkadni,żebyśmymogłyocenić,doczegomożeszsięprzydać?

—Będziemibardzoprzyjemnie—odpowiedziałgąsiorzzadowoleniem.Przewodniczkawyciągnęładzióbizapytała:—Alekogóżtomaszzesobą?Nigdyjeszczenicpodobnegoniewidziałam.—Tomójtowarzysz—rzekłgąsior.—Byłdotychczasgęsiarkiemimożenamsięwpodróżybardzo

przydać.—Tak,dladomowejgęsimożetoidobretowarzystwo—odrzekłaAkka.—Jakżeonsięzwie?—Maróżneimiona—powiedziałgąsiorzwahaniem.Niewiedział,jaksięmaztejpułapki

wydostać,niechciałsiębowiemzdradzićztym,żechłopiecmaludzkieimię.—WłaściwienazywasięPaluszek—przypomniałsobienagle.

—Czyonpochodzizrodukrasnoludków?—zapytałaprzewodniczka.—Ojakiejporzekładzieciesiędosnu?—przerwałgorączkowogąsior,abyuniknąćodpowiedzi.—

Mnieotejporzeklejąsięjużoczy.Widocznebyło,żegęś,którarozmawiałazgąsiorem,musiałajużbyćbardzostara.Piórajejbyły

stalowoszare,bezciemnychprążków.Głowęmiaławiększąniżinnegęsi,nogigrubeistopybardziejłlzdeptane.Piórabyłysztywne,grzbietkościsty,szyjachuda.Wszystkotoświadczyłoostarości.Tylkooczyjejbłyszczałyjaśniejiwyglądałymłodziejodoczuwszystkichinnychgęsi.

Zwróciłasięterazuroczyściedogąsiora:—Dowiedzsię,gąsiorze,żeimięmojejestAkka.Gęś,któralecizprawejstrony,nazywasięYksi,z

lewej—Kaksi.Wiedztakże,żedruganaprawo—toKołme,druganalewo—toNelie,tezanimi—IsiiKusi.Wiedzrównież,żetesześćmłodszychgęsi,którelecąnakońcu,pochodzątakżeznajlepszych

rodzin.Niemożesznaswięcuważaćzawłóczęgi,którezadająsięzkażdym,ktosięimnawinie.Iniemyśltakże,żemogłybyśmyspaćpodjednymdachemzkimkolwiek,ktobynamniemógłpowiedzieć,zjakiegojestrodu.

GdyAkkaskończyła,chłopiec—zasmuconytym;żegąsior,którytakotwarciemówiłosobie,dawałcodoniegotakwymijająceodpowiedzi—odezwałsięnagle:

—Niechcęzatajać,kimjestem.NazywamsięNilsHolgerson,Jestemsynemgospodarzaibyłemdodzisiejszegorankaczłowiekiem,dziśranodopiero...

Dalejjednakniemógłmówić,gdyżniktgoniesłuchał.Zaledwiepowiedział,żejestczłowiekiem,Akkacofnęłasięotrzykroki,ainnegęsijeszczedalejwtył.Iwszystkiewyciągnęłyszyjeisyczałygniewnie.

—Wydałeśmisięodrazupodejrzany,gdyciętylkoujrzałamnawybrzeżu,aterazmusiszsięnatychmiastoddalić.Niezniesiemyczłowiekawnaszymgronie—oświadczyłaAkka.

—Przecieżtoniemożliwe—próbowałpośredniczyćgąsior—żebyściewy,dzikiegęsi,bałysiętakmałegostworzenia.Jutrowrócizpewnościądodomu,aleprzeznocmusitupozostać.Niktznasniechciałbychybabraćnasiebieodpowiedzialnościzaporzucenietakiegomalcasamegownocynapastwędzikiegozwierza.

Staragęśpodeszłaniecobliżej,alewidaćbyłowyraźnie,zjakimtrudempowściągałaobawę.—Uczonomnielękaćsięwszystkiego,cosięnazywaczłowiekiem,wszystkojedno,czybędzietocoś

dużego,czymałego—powiedziała.—Jeślijednakty,gąsiorze,ręczysz,żetentutajniezrobinamniczłego,toniechzostanieprzeznoc.Lękamsięjednak,żenasznoclegniebędzieprzyjemnyanidlaciebie,anidlaniego,przeprawiamysiębowiemnapłynącąkręitamułożymysiędosnu.

Myślałazapewne,żepodobnawiadomośćzniechęcigąsiora.Aletenniezdradziłsięniczymipowiedział:

—Jesteściebardzomądreipotraficieobraćsobiebezpiecznemiejscenanocleg.—Ręczyszmiwięczato,żeonnasjutroopuści?—odezwałasiędzikagęś.—Wtakimrazieijawasbędęmusiałopuścić—powiedziałgąsior—gdyżprzyrzekłemmu,żesięz

nimnierozstanę.—Pozostawiamycizupełnąswobodę—rzekłaprzewodniczka,rozpostarłaskrzydłaipofrunęłana

lód,adzikiegęsi,jednazadrugą,frunęłyzanią.Chłopieczmartwiłsię,żejegopodróżdoLaponiiprzepadła,przytymlękałsięzimnegonoclegu.—Corazgorzej,gąsiorze—powiedział—zobaczysz,zamarzniemynalodzie.Alegąsiorbyłdobrejmyśli.—Damysobieradę—pocieszałchłopca—zbierznoprędkotylesłomyitrawy,ilemożeszunieść.Igdychłopiecmiałpełneręcezeschłejtrawy,gąsiorchwyciłgodziobemzakołnierz,podniósłi

pofrunąłznimnadrugąstronęjeziora,tamgdziestałyjużdzikiegęsinakrze,pochowawszydziobypodskrzydła.

—Rozrzućteraztrawępolodzie,abymmógłnaniejstanąć,tonieprzymarznę.Pomóżtymnie,apotemjatobiepomogę—rzekłgąsior.

Chłopieczrobiłto,comugąsiorkazał,igdywszystkobyłogotowe,gąsiorschwyciłgonanowozakołnierziwsadziłsobiepodskrzydło.

—Tutajbędzieciciepłoimiękko—powiedziałiprzycisnąłmalcaskrzydłem,abyniewypadł.Chłopiecutonąłwpuchuiniechciałomusięnicjużmówić.Miłeciepłoizmęczenietakpodziałały,

żepochwilijużspałmocno.

NOC

Znanatorzecz,żelódbywazdradzieckiiniezawszemożnamuzaufać.Taksięteżstałoitejnocy.Taflelodu,pokrywającejezioro,przesunęłysięażdowybrzeża.LisMykita,którymieszkałwówczaswparkupowschodniejstroniejeziora,spostrzegłto.Śledziłondzikiegęsijużzwieczora,niespodziewałsięjednakchwycićanijednej.Terazpobiegłczymprędzejnalód;leczgdydzieliłogojużtylkoparękrokówodgęsi,pośliznąłsięipazuryjegozazgrzytałypolodzie.Zbudziłotodzikiegęsi,którenatychmiastrozpostarłyskrzydła,abysięwznieśćwgórę.AleMykitauprzedziłje,skoczyłjednymsusem,pochwyciłnajbliższązgęsizaskrzydłoiwnogi!

Naszczęściedzikiegęsiniebyłytejnocysamenalodzie—miałyprzysobieczłowieka,jakkolwiekmałego.Kiedygąsiorzatrzepotałskrzydłami,chłopiecsięobudził,spadłnalódisiedziałprzezchwilęoszołomionysnem;nierozumiałteżwzburzeniawśródgęsi,dopókiniespostrzegłuciekającegomałego,krótkonogiegopsazgęsiąwpysku.

Wtedyzerwałsięszybko,abygodogonićiodebraćmugęś.Słyszałjeszcze,jakgąsiorwołałzanim:—Paluszku,miejsięnabaczności!Miejsięnabaczności!„Przecieżtakmałegopsaniemampotrzebysięobawiać”—myślałchłopiecipędziłnaprzód.Dzikagęś,którąMykitaporwał,słyszałazasobąodgłoskrokówchłopcanalodzieiledwie

dowierzaławłasnymuszom.„Czyżtenmalecwyobrażasobie,żemożemnieodbićlisowi?”—pomyślała,Ichoćpołożeniejejbyłobardzosmutne,takjąubawiłtenpomysł,żezagęgałaześmiechem:—Przedewszystkimfikniekozławprzeręblę.Alechociażnocbyłabardzociemna,chłopiecwidziałwszystkieszparyiszczelinywlodziei

przeskakiwałjewielkimisusami.Dawałsobieztymradędoskonale,bomiałbystrywzrokkrasnoludków,którewidząwciemnościach.

Wszystkowokołobyłociemneiszare,alechłopiecwidziałjezioroiwybrzeżetakwyraźniejakzadnia.Wtymmiejscugdzielóddotykałziemi,Mykitaskoczyłiwłaśnie,kiedypiąłsięwgórępozboczawybrzeża,osłyszałzasobągłoschłopca:

—Puśćgęś,tyłotrze!Mykitaniewiedział,ktotowoła,niechciałjednaktracićczasunaoglądaniesięibiegłszybko

naprzód.Terazwpadłwwielki,wspaniałylasbukowy,achłopiecbiegłzanim,niemyślącogrożącymniebezpieczeństwie.Pamiętałtylkowciążotejpogardzie,jakąmupoprzedniegowieczoruokazałydzikiegęsi,idlategopragnąłgorącodowieśćim,żeczłowiek,chociażbynajmniejszy,przewyższawszystkieinnestworzenia.

Razporazrozkazywałlisowipuścićzdobycz.—Cośtyzapies,żebysięniewstydzićporywaćcałągęś!—wołał.—Rzućjąnatychmiast,inaczej

zobaczysz,cocięczeka!Puść,mówię,bopowiemtwemupanu,jaksięzachowujesz!GdyMykitazrozumiał,żegobiorązapsalękającegosięrazów,wydałomusiętotakzabawne,żeo

małoconiewypuściłgęsi.Mykitabyłwielkimrabusiem,któryniezadowalałsiępolowaniemnaszczuryinietoperze,leczważyłsięzachodzićnapodwórkaiporywaćkuryigęsi.Inagletakapomyłka!Wtakzabawnympołożeniunieznalazłsięjeszczenigdy.

Achłopiectymczasembiegł,ilemusilstarczyło.Wydawałomusię,żegrubepniebukówuciekająprzedmm,aodległośćmiędzynimaMykitązmniejszasięcorazbardziej.Wreszciebyłjużlakbliskolisa,żemógłgodosięgnąć.

—Zarazwyrwęcigęś,poczekaj!—zawołałichwyciłMykitęzaogon.Aleniemiałdośćsiły,abyzatrzymaćlisa.

Mykitaporwałgozasobątakgwałtownie,żesucheliściebukowezatrzeszczałypodjegostopami.Terazdopierolisprzekonałsię,jakniegroźnegomaprzeciwnika.Zatrzymałsię,położyłgęśnaziemi,

stanąłprzednimiłapaminaniej,abyniemogłauciec,izamyślałodgryźćjejszyję.Aleprzedtemzachciałomusięjeszczezakpićześmiesznegomalca.

—Tak,tak—mówił—prędzej,zaskarżmnieprzedpanem,bowłaśniezabieramsiędotego,abypożrećgąskę.

Chłopieczdziwiłsiębardzoujrzawszyspiczastynosmniemanegopsa,któregogonił,iusłyszawszyjegoochrypły,złośliwygłos.Byłjednaktakwściekłynarabusia,którysięzniegonaśmiewał,żewcalenieczułstrachu.Jeszczemocniejuczepiłsięjegoogona,oparłsięokorzeńdrzewaiwłaśniekiedyliszbliżyłotwartypyskdoszyigęsi,malecpociągnąłgozcałychsił,Mykitabyłtakzdumiony,żepuściłdzikągęś.Tauczyniłakilkaniezręcznychruchów,boprzeszkadzałojejzranioneskrzydło,aprzytymniewidziałanicwciemnościachlasuiczułasiębezsilnajakślepiec.

Niemogącsobieporadzić,próbowałatylkoposuwaćsięwkierunkujeziora.Mykitazaśrzuciłsiętymczasemnachłopca.—Jedenkąsekmisięwymknął,możemisięudadostaćdrugi!—zawył,apogłosieznaćbyło,żebył

bardzorozgniewany.—O,niechcisięniezdaje,żetotakłatwo!—zawołałchłopiec.Zachęconyuratowaniemgęsi,ciąglejeszczetrzymającsięogonalisiego,wywinąłsięzręczniena

drugąstronę.Iotorozpocząłsiętaniecwlesie,ażUściebukowezawirowaływpowietrzu!Mykitaobracałsięwkółko,ciąglewkółko,aleogonobracałsięwrazznimtakżewkółko,ciąglewkółko,achłopiectrzymałsięgotakmocno!

Byłtakizadowolonyzpodstępu,żezrazuśmiałsiętylkoikpiłzlisa;alepanMykitabyłwytrwały,jaktowytrawnimyśliwibywają,iwreszciechłopcaogarnąłniepokójnamyślogrożącymmubądźcobądźniebezpieczeństwie.

Wtemwzrokjegopadłnamłodybuk,wysmukłyjaksłup.Drzewowyrosłowysokoponadinnemłodebuki,bopilnomubyłodopromienisłonecznych,którenieprzebijałygęstego,zielonegostropugałęzistarychbuków.

Chłopiecpuściłpośpiesznieogonlisaiwdrapałsięnadrzewo.Mykitatakzajętybyłpogonią,żeniezauważyłtego,iwdalszymciągukręciłsięwkółko,goniącwłasnyogon.

—Nietrudźsię!—zawołałchłopieczwierzchołkadrzewa.Lisbyłwściekły.Cozawstyddaćsięwywieśćwpoletakiemusmykowi!Niedałzawygranąi

położyłsiępoddrzewem,pilnującchłopca.Malcowiniebyłozbytwygodnie,siedziałbowiemnacienkiejgałęzi,aponieważmłodybuknie

dorósłjeszczedoliściastegodachuinnychbuków,chłopiecniemógłsięprzenieśćnainnedrzewa.Aniemiałprzecieżzamiaruspuścićsięnaziemię.Marzłbardzoiomałoconiewypuściłgałęzizesztywnychpalców.Chciałomusiętakżebardzospać,aleopierałsięsennościzestrachu,żemógłbyspaśćweśnienaziemię.

O,jakieżtobyłookropnetaksiedziećsamemuwśródnocy,wgłębilasu!Niemiałdotychczaspojęciaotym,cotojestnoc.Zdawałomusię,żewszystkoskamieniałoinigdyjużdożycianiepowróci.

Nareszciezaczęłodnieć.Chłopiecucieszyłsię,żewszystkoodzyskujezwykływygląd,jakkolwiekchłódstawałsięnadranemjeszczedokuczliwszyniżwnocy.

Wreszciegdysłońcewzeszło,zaświeciłonieżółtym,leczczerwonymblaskiem.Chłopcuwydałosię,żewyglądaononazagniewane,izadawałsobiepytanie,zacóżbysięsłońcemiałogniewać?Możezato,żenocwczasienieobecnościsłońcatakimchłodemziemięobjęła?

Promieniesłonecznerzuciłysnopyświatłanaziemięiukazaływszystkiezmiany,jakienoc

sprowadziła.Iwszystkowokołospłonęłorumieńcem,jakgdybymiałonieczystesumienie.Zaróżowiłysięobłokina

niebie,gładkiepniebuków,małepoplątanegałązkizarośli,szronpokrywającyliściebukowenaziemi.Icorazwięcejpromienisłonecznychrozświetlałoniebo,amrokigrozanocyznikałybezśladu.Nie

byłojużodrętwieniaiuśpienia,życieiruchwróciły.Dzięciołrozpocząłswącodziennąpracę,kujączawzięciewkorę.Wiewiórkaskoczyłanawierzchołekdrzewa,ogryzającorzechostrymiząbkami.Szpakfrunąłdogniazda,niosączdobytykorzonek.Czyżykśpiewałwgąszczudrzew.

Wtedychłopieczrozumiał,żesłońcemówiłodowszystkichtychmałychistot:„Zbudźciesięiwyjdźciezwaszychkryjówek—otojestem!Niebójciesięniczego”.Odjezioradochodziłynawoływaniadzikichgęsiszykującychsiędodalszejpodróży.Wkrótce

chłopiecujrzałwszystkieczternaściegęsiprzelatującenadlasem.Próbowałwołać,alebyłyjużtakwysoko,żegłosjegoniemógłdonichdolecieć.Myślałypewnie,żegojużlisdawnopożarł.Ach,niezadałysobienawettrudu,żebysięzanimobejrzeć!

Chłopcuzbierałosięnapłacz—alesłońcestałozłocisteiuśmiechniętenaniebieidodawałootuchy.Zdawałosięmówić:

„Nieobawiajsię,niczegosięnielękaj,małyNilsie,pókijajestem”.

ZABAWADZIKICHGĘSI

Poniedziałek,21marca

Zbliżałosięjużpołudnie,gdynarazwgąszczleśnyzabłąkałasięjednazdzikichgęsi.Szukałaniepewniedrogimiędzypniamiigałęziamiilatałabardzopowoli.Zaledwiejąliszobaczył,opuściłswojąplacówkępodmłodymbukiemizacząłsięskradaćwjejstronę.Dzikagęśnieuciekałaprzednim,lecz,przeciwnie,zbliżałasięraczej.Mykitapodskoczył,alenadaremnie—gęśodleciaławstronęjeziora.

Pochwiliprzyleciaładruga.Obrałatęsamądrogęileciałajeszczewolniejijeszczebliżejziemi.IonaotarłasięprawieoMykitęizachęciłagodotakwysokiegoskoku,żeomaljejniedotknął.Aleionawostatniejchwiliuszłanietkniętaiodleciałakujezioru.

Przeszłakrótkachwilaiukazałasięjeszczejednagąska,któraleciałajeszczewolniejijeszczebliżejziemi.Mykitapodskoczyłzpośpiechemiomaływłosjejnieschwycił.Aleitagęśwymknęłamusięzręcznie.

Zaledwieznikła,gdyzjawiłasięczwarta.Jakkolwiekleciałatakwolno,żeMykiciezdawałosię,iżmógłbyjąłatwopochwycić,jednakobawiałsięnowegozawoduipostanowiłpozostawićjąwspokoju.AlekiedygęśskierowałasięzpowrotemwstronęjezioraiprzelatującnadMykitąopuściłasięniziutko,dałsięskusić.

Podskoczyłtakwysoko,żedotykałjejjuzłapą,alegęścofnęłasięiuratowałasweżycie.ZanimMykitaodsapnął,ukazałysiętrzygęsiwjednymszeregu.Leciałyzupełnietaksamojak

poprzednieiMykitawysilałsięnanajwyższeskoki,alenieudałomusiępochwycićanijednej.Terazzjawiłosiępięćgęsi,aleteleciałyprędzej,iMykitaoparłsiętymrazempokusieinie

próbowałnowychskoków,Podośćdużejpauzieukazałasięznowugęśtrzynasta.Byłajużtakastara,żepióramiałazupełnie

szare,bezciemniejszychprążków.Zdawałosię,żeporuszatylkojednymskrzydłem,ilotjejbyłtaknierównyipowolny,żeprawiedotykałaziemi.Mykitabiegłzaniąwpodskokach,ażdosamegojeziora.

Aleitymrazemtrudziłsięnapróżno.Czternastagęśwyglądałapięknie;byłazupełniebiała,agdyporuszaławielkimiskrzydłami,zdawała

sięroztaczaćjasneświatłowciemnymlesie.UjrzawszyjąMykitanatężyłwszystkieswesiłyipodskoczyłażpodliściastystrop,alebiałagęśodleciałacałajakiwszystkieinne.

Podbukamizapanowałacisza,całysznurdzikichgęsiodleciał.NagleMykicieprzypomniałsięuwięzionymalec.Odchwilikiedyspostrzegłpierwszągęś,zapomniał

onimzupełnie.Terazposzukałgooczami,alemalecznikłbezśladu.Mykitaniezdążyłjeszczeochłonąćzwrażenia,gdyjużpojawiłasięnanowopierwszagęśileciaławolniutkonadziemią.Mykitazapomniałopoprzednimniepowodzeniui,uradowanypowrotemgęsi,rzuciłsięwpogoń.Alepośpieszyłsięzanadto—nieobliczyłswegoskokuiminąłją.

Popierwszejgęsinadleciaładruga,potemtrzecia,apotemczwarta,piąta...SzeregkończyłsięstarąAkkąibiałymgąsiorem.Całysznurjakpoprzednioprzesunąłsięznowuprzedoczymalisa.Wszystkieleciaływolniutkoiniskonadziemią,azbliżającsiędoMykityspuszczałysięjeszczeniżej,kuszącgodoskoku,IMykitarzucałsięnanie,skakałcorazwyżej,ajednakżadnejniemógłschwycić.

ByłtonajstraszniejszydzieńwżyciuMykity.Dzikiegęsifruwałybezustannienadjegogłową—tamizpowrotem.Duże,wspaniałegęsi,wypasionenapołudniowychłąkachipastwiskach,przelatywalyprzezcałydzieńtakblisko,żesięonieciągleocierał,amimotoanijednaniestałasięjegozdobyczą.

ZimadopierocominęłaiMykitapamiętałdobrzedniinoce,któreprzewędrowałogłodzieichłodzie,gdyżanijednejsztukizwierzynyniebyłowidać—ptakiodleciały,szczuryschowałysiępodzamarzniętąziemię,akuryzamkniętowkurnikach.Aległódcałejzimyłatwiejdałsięznieśćniżniepowodzenietakiegojednegodnia.

Mykitaniebyłjużmłody.Ileżrazyszczutogopsami,akuleświstałymunadgłową!Leżałnierazwswojejkryjówce,awyżłybyłytuż-tużnatropie.Ajednaklęk,którywówczasodczuwał,niedałsięporównaćztymuczuciem,jakiegoogarniałopokażdymchybionymskokuwpogonizadzikągęsią.

Rano,gdyzabawasięzaczęła,Mykitawyglądałtakokazale,żegęsistropiłysięnajegowidok.Mykitalubiłparadę:sierśćmiałpołyskującączerwono,piersibiałe,łapyczarne,ogonpuszysty.Najpiękniejszazaśbyławnimsprężystośćruchówiblaskoczu.Leczgdyowegodnianastałwieczór,sierśćMykitybyłaskudłanaioblanapotem,oczymętne,zpyskatoczyłasiępiana.

JużodpołudniaMykitabyłtakznużony,żemąciłomusięwgłowie,Widziałprzedsobąciągleunoszącesięwpowietrzugęsi.Goniłplamysłonecznepoziemiibiednemotyle,którezawcześniewyszłyzpoczwarek.

Dzikiegęsiłatałyniezmordowanietamizpowrotem,przezcałydzieńnieprzestawałymęczyćMykity,niemiałylitościnadjegoznużeniem,podnieceniem,rozdrażnieniem.

Nieubłagane,nieprzestawałyfruwać,jakkolwiekwiedziały,żelisichjużniewidziigonitylkoichcienie.

DopierokiedyMykitapadłnastoszeschłychliści,wyczerpanyibezsilny,takżezdawałsiękonać,dzikiegęsiprzestałyznęcaćsięnadnim.

—Terazbędzieszwiedział,lisie,cospotykatego,ktosięważyzaczepićAkkęzKebnekajse!—wołałymunadgłową.Ażwreszciedałymuspokój.

ŻYCIEDZIKICHPTAKÓW

WCHŁOPSKIEJZAGRODZIE

Czwartek,25marca

WowychdniachzaszłowSkaniizdarzenie,októrymnietylkodużomówiono,alenawetipisanowgazetach;ponieważjednakniktniepotrafiłsobiewytłumaczyćtegowypadku,calezdarzenieuznanozawymysł.

WÖvedwparkuobokklasztorupewienchłopiecschwytałwiewiórkęiprzyniósłjądochałupy.Wszyscymieszkańcyzagrody,starzyimłodzi,radowalisięmałym,ładnymzwierzątkiemipodziwialijegopuszystyogon,mądre,ciekaweoczkiimałe,zwinnenóżki.Obiecywalisobie,żeprzezcalelatocieszyćsiębędązwinnymiruchamiwiewiórki,jejzabawnymsposobemobłupywaniaorzeszkówiwesołymiigraszkami.Pośpiesznieuporządkowalistarąklatkę,którąstanowiłmały,nazielonopomalowanydomekzkółkiemzdrutu.Domek,któryposiadałdrzwiiokno,mialsłużyćwiewiórcezajadalnięisypialnię;przygotowanowięcwnimposłaniezliści,postawionomiseczkęzmlekiemipołożonokilkaorzechówlaskowych.Kółkomiałosiużyćdozabawy—wiewiórkamogłananimhuśtaćsię,kręcićiskakać.

Ludziebylipewni,żedogodziliwiewiórcewewszystkim,idziwilisiębardzo,żejejtoniezadowala.Zasmuconaiposępna,siedziaławkącieswegodomku,wydająctylkoodczasudoczasużałosnąskargę.Niedotykałapożywieniainiehuśtałasięanirazunakółku.„Boisię—mówililudziewzagrodzie.—Jutro,gdysięprzyzwyczaidoswegootoczenia,będziejużjadłaibawiłasięwesoło”.

Wchałupieodbywałysięwtymczasiewielkieprzygotowaniadojakiejśuroczystościitegodnia,wktórymschwytanowiewiórkę,pieczonowłaśnieciasto.Nanieszczęście,czytociastoniechciałorosnąć,czyteżludziebałamuciliprzyrobocie—dośćżemusielijeszczedługopozachodziesłońcapracowaćwkuchni.Wszyscyzajęcibylitakbardzo,żenikomunieprzyszłodogłowyzajrzećdowiewiórki.Tylkostarababka,którejwiekniepozwalałpomagaćprzypieczeniuciasta,niekrzątałasięwkuchni.Bolałojąto,żeniemożebraćudziałuwewspólnejpracy;niepołożyłasięwięcspać,tylkousiadłaprzyoknieświetlicy,patrzącnapodwórze.Drzwikuchenneotwartebyłyzpowodugorącanaościeżinapodwórze

padałprzezniejasnypromień.Otoczonezabudowaniamibyłoteraztakwyraźnieoświetlone,żekobietamogławidziećkażdądziuręiszparęwotynkowaniuprzeciwległejściany.Widziałatakżeklatkęwiewiórkiwiszącąwłaśnietam,gdzienajjaśniejpadałblask.Inaglezobaczyła,żewiewiórkabieganieustannie:nakółkoizpowrotem.Kobietaosądziła,żenatoosobliweporuszeniezwierzątkawpływawidocznieświatło.

Międzystajniąaoborąznajdowałasięszerokabramawjazdowa,którateraztakżebyłajasnooświetlona.Popewnymczasiebabkazobaczyła,żeprzezbramęwsuwasięcichoiostrożniemaleńkapostać:wysokazaledwienapiędź,wdrewnianychsandałachnanogachiskórzanychspodniachjakmiejscowiwieśniacy.Staruszkadomyśliłasięnatychmiast,żejesttokrasnoludek,inieobawiałasięgoanitrochę,gdyżopowiadanozawsze,żekrasnoludkikryjąsięgdzieśwzagrodzie,chociażichniktnigdyniewidział,iżekrasnoludkiprzynosząszczęście,tamgdziesięukazują.

Dostawszysięnawybrukowanepodwórko,malecpobiegłczymprędzejdoklatki,aponieważniemógłjejdosięgnąć,gdyżwisiałazawysoko,wpadłdoszopy,wyciągnąłdrąg,oparłgooklatkęiwdrapałsięponimjakmajtekpolinie.Potemzacząłwstrząsaćdrzwiczkamimałego,zielonegodomku,żebygootworzyć.

Alestaramatkabyłaspokojna,gdyżwiedziała,żedziecizamknęłydomeknakłódkęzobawy,abychłopcyzsąsiedztwanieukradliwiewiórki.Kobietawidziała,żewiewiórka,gdykrasnoludekniemógłotworzyćdrzwi,usadowiłasięznowunakółku.Obojezkrasnoludkiemnaradzalisiędługo.Poczym,gdykrasnoludekdowiedziałsięjużwszystkiego,comubyłopotrzebne,zsunąłsięzdrągaiwybiegłspiesznieprzezbramęnadrogę.

Kobietaniespodziewałasięjużzobaczyćgowięcejtejnocy,pozostałajednakprzyoknie.Zezdziwieniemujrzała,żemalecpowraca.Taksięśpieszył,żezaledwiedotykałstopamiziemi,biegnącprostodoklatki.Dalekowidzącymswymwzrokiemkobietaspostrzegłatakże,żetrzymałcośwrękach,niemogławszakżerozpoznać,cobytomogłobyć.Pochwilipołożyłnazieminakamieniachto,cotrzymałwlewejręce,tozaś,cotrzymałwprawej,wziąłzsobą.

Drewnianymswymsandałemuderzyłtakmocnowokno,żesięszybarozprysła,iprzezotwórpodałcoświewiórce.Potemzsunąłsięzdrabinki,wziąłdrugiprzedmiotzziemiiznówwdrapałsięnagórę.

Następnieszybkojakbłyskawicaspuściłsięwdółiuciekłtakprędko,żestaruszkawkrótcestraciłagozoczu.

Terazjużkobietaniemogławytrzymaćwpokoju.Cichutkowstałazkrzesła,poszłanadwóristanęławcieniustudni,oczekującpowrotukrasnoludka.Azniąoczekiwałzciekawościątegopowrotuikotdomowy,któryzakradłsięcichoistałprzymurze,tylkookilkakrokówoddalonyodjasnejsmugiświatłapadającejzkuchni.

Obojemusielidługostaćimarznąćwchłodzienocnym,ikobietazaczęłasięjużzastanawiać,czynielepiejbyłobywrócićdoizby,kiedynagleusłyszałastukotdrewnianychpantoflipozasobąizobaczyłakrasnoludka,któryistotniejeszczerazpowrócił,Iteraztrzymałcośwręku,coś,coporuszałosięipiszczało.

Kobietawreszciezrozumiała,żekrasnoludekbiegałdolaskuleszczynowegoiprzynosiłstamtądwiewiórcejejmłode,abyniepozdychałyzgłodubezmatki.

Babkazachowywałasięzupełniecicho,abyniespłoszyćkrasnoludka,któryjejdotądniespostrzegł.Położyłwłaśniemałąwiewióreczkęnaziemiimiałwdrapaćsięnadrabinkę,gdywtemujrzałprzedsobąiskrzącesię,zieloneoczykota.Stanąłbezradnie,trzymającwkażdejręcemłodąwiewióreczkę.Odwróciłsięirozejrzałpopodwórku,Iwtedyspostrzegłstaruszkę.Nienamyślającsiędługo,podbiegłdoniejipodałjejjednozezwierzątekdopotrzymania.

Babka,niechcączawieśćzaufaniakrasnoludka,wzięłaodniegowiewiórkęitrzymałajądotąd,

dopókikrasnoludekniewpuściłswojejwiewiórkidoklatkiiniewróciłpotę,którązostawił.Następnegorankakiedyludziezebralisięwizbieprzyśniadaniu,staruszkaopowiedziałaotym

cudownymzdarzeniu.Wyśmianojąjednakipowiedziano,żeprzyśniłojejsięwidocznie.Otejporzeniemajeszczezresztąmłodychwiewiórek.

Babkaupierałasięjednakprzyswoimiżądała,abyzajrzanodoklatki.Uczynionoto—ipatrzcie:wmałymdomkunaposłaniuzliścileżałyczterypółnagie,półślepe,dwadniżycianajwyżejliczące,młodewiewiórki.

Kiedyjegospodarzzobaczył,rzekł:—Niechsiętamdzieje,cochce,alejawiemterazjedno:takeśmysiętutajwszyscyspisali,żewstyd

nambędziespojrzećwoczyludziomizwierzętom.Iwyjąłzklatkiwiewiórkęwrazzjejczwórkąmłodychiwłożyłjewszystkiematcedofartucha.—Idźztymdoleszczynyiwróćimwolność—powiedział,

WPARKU

Dzień,wktórymdzikiegęsiprzekomarzałysięzlisem,chłopiecspędziłwopustoszałymgnieździewiewiórczym,pogrążonywgłębokimśnie.Gdysięwieczoremobudził,ogarnąłgowielkismutek.

„Terazmniezpewnościąodeślązpowrotemdodomu—pomyślał—awtedyniebędziejużdlamniewyjścia.Będęsięmusiałpokazaćojcuimatcetakim,jakimjestem”.

Alekiedynazajutrzwróciłdodzikichgęsi,którepływałypojeziorzeVombizażywałykąpieli,opowrociejegoniebyłomowy,

„Myśląpewnie,żebiałygąsiorjestzbytzmęczony,abyudaćsięwieczoremwdrogę”—tłumaczyłtosobie.

Następnegorankazbudziłysiędzikiegęsiwcześnieprzedwschodemsłońcaichłopiecbyłświęcieprzekonany,żeterazjegopowrotnapodróżzgąsioremnastąpinieodwołalnie.Tymczasemgęsizaprosiłyigąsiora,imalcanaporannąwyprawę.

Chłopiecdziwiłsiętejzwłoceiwkońcuwyrozumowałsobie,żegęsiniechcąwyprawiaćgąsiorawtakdalekądrogę,zanimsięporządnie,dosytanienaje.Wkażdymraziecieszyłsiękażdągodziną,któraodwlekałajegozobaczeniesięzrodzicami.

Dzikiegęsipoleciałynaddwórpołożonynawschódodjeziora,obokklasztoruwÖved.Byłatowspaniałaposiadłośćzpiękniewybrukowanymdziedzińcem,otoczonymniskimimuramiialtanami.Wstaroświeckim,wytwornymogrodziebyłystrzyżoneszpalery,cienistealeje,stawy,wodorosty,rozłożystedrzewaimurawy,naktórychklombymieniłysięcudnymibarwamiwiosennychkwiatów.

Kiedydzikiegęsiwczesnymrankiemprzelatywałynadtąposiadłością,niewidaćtambyłojeszczenikogo.Upewniwszysięotymdokładnie,spuściłysięnisko,ażkupsiejbudzie,izawołały:

—Cotozachatka?!Cotozachatka?!Natychmiastwypadłzeswejbudyrozzłoszczonypiesizaszczekałzajadle:—Tonazywaciechatką,włóczęgijedne?Czyniewidzicie,żejesttowielki,murowanyzamek?Nie

widzicie,jakiemapięknemuły,ileokien,jakiepotężnebramyiwspaniałetarasy?Wau,wau,wau!Tonazywaciechatką?Czyniewidziciedziedzińca,ogrodu,cieplarń,marmurowychposągów?

Nazywacietochatką?Wau!Czychatymajątakieparkiwokoło,takielasybukoweigajeleszczynowe?Takiełąkiidąbrowy,takiezaroślaiglasteizwierzyńcepełnesamijeleni?Wau,wau,wau!

Tonazywaciechatką?Widziałyściekiedychatkęztakimizabudowaniamiwokoło?Znaciedużotakichchatek,któreposiadająwłasnykościółiwłasneprobostwo,corządząchłopskimigospodarstwami,

dzierżawamiiurzędami?Wau,wau,wau!Tonazywaciechatką!DotejchatkinależąnajwiększedobrawcałejSkanii—słyszycie?Każdy

kawałekziemi,którydostrzegacietamzwysokości,należydotejchatki—słyszycie?Wau,wau,wau!Pieswyrzucałtowszystkojednymtchem.Gęsiunosiłysięnaddziedzińcemtamizpowrotemi

słuchałygouważnie.Dopierokiedyumilkł,abynabraćtchu,zawołały:—Czegosiętakzłościsz?!Niepytałyśmyodwór,aleotwojąpsiąbudę!Chłopiecsłuchająctychprzekomarzańśmiałsięzrazu,alepotemzamyśliłsiępoważnie.—Ach,ileżtakichżartównasłuchałbyśsię,gdybyśmógłzdzikimigęśmileciećprzezcałąSzwecję,

doLaponii!—westchnąłpocichu.—Skorojużtakzmarnowałeśsobieżycie,totakapodróżbyłabyjeszczenajlepszymzewszystkiego,cobycięmogłospotkać.

Dzikiegęsipoleciałynawielkiepoleciągnącesięzadworemipasłysiętamprzezkilkagodzin,skubiącoziminę.Chłopiectymczasemposzedłdowielkiegoparkuprzylegającegodopolaipilniewypatrywał,czynagałęziachkrzakówleszczynowychnieznajdziesięjakiśorzechpozostałyodjesieni.Alegdytakbłądziłpoparku,myślopowrociedodomuniedawałamuspokoju.Przedstawiałsobiewcorazpiękniejszychbarwach,jakbytobyło,gdybymógłzostaćzdzikimigęśmi.Musiałbywprawdzienierazmarznąćigłodować,alezatoominęłabygowszelkapracainauka.

Gdytakoddawałsiętymrozmyślaniom,narazusiadłaprzynimstara,szaragęśizapytała,czynieznalazłczegośdojedzenia.

—Nie,nicnieznalazłem—odpowiedziałchłopiec.WówczasAkkazaofiarowałamuswojąpomoc.Aleionanieznalazłaorzechów,natomiastzauważyła

kilkajagódgłogu,którezwieszałysięzkrzakadzikiejróży.Chłopieczjadłjezesmakiem,pytającsięjednakwduchu,copowiedziałabyjegomatka,gdybywidziała,żejejsynżywisięsurowymirybamiizmarzniętymgłogiem.

Gdysiędzikiegęsinasyciły,przeniosłysięznowunawybrzeżeitambawiłysięażdopołudnia.Zachęcałybiałegogąsioradowspółzawodniczeniaznimiwskakaniu,lataniuipływaniu.Gąsiorwysilałsię,jakmógł,alezwinnedzikiegęsiwyprzedzałygowewszystkim.

Przezcałytenczaschłopiecsiedziałnagrzbieciegąsiora,zachęcałgoibawiłsiętymtakjakwszyscy.Byłoprzytymtyleśmiechuikrzyku,igęgania—ażdziw,żemieszkańcydworuniezwrócilinatouwagi.

Dzikiegęsi,nabawiwszysiędosyta,poleciałynawodęiodpoczywałyprzezkilkagodzin.Czaspoobiednispędziływtensamsposób,coranek.Najpierwpasłysię,potemkąpałyibawiłynawybrzeżuażdozachodusłońca.Wreszcieułożyłysięnalodzieinatychmiastzasnęły.

„Tak,ztakiegożyciabyłbymzadowolony—myślałsobiechłopiecukładającsięwieczorempodskrzydłemgąsiora—alejutrozpewnościąwyprawiąmniezpowrotem”.

Zanimzasnął,rozpamiętywałjeszczerazwszystkiekorzyści,jakiedałabymupodróżzdzikimigęśmi.Niktbygoniełajałzalenistwo,mógłbyprzezcałydługidzieńnicnierobićijedynątroskąbyłobyznalezienieczegośdojedzenia.Miałjednakteraztakmałepotrzeby,żezpewnościądałbysobieradę.Apotemzacząłrozmyślać,ilebyzobaczyłciekawychrzeczyiileprzygódbyprzeżył.

O,tobyłobyzupełniecoinnegoniżpracaikłopotydomowe!„Ach,gdybymmógłtowarzyszyćdzikimgęsiomwichpodróżydoLaponii,niemartwiłbymsięjuż

wcalemojąprzemianą!”Bałsięteraztylkojednego—żebygonieodesłanozpowrotemdodomu.Aleinastępnegodniażaden

zptakówniewspominałnicotym.Dzieńupłynąłjakpoprzedniiswobodneżyciewśróddzikichgęsipodobałosięchłopcucorazbardziej.

Zdawałomusię,żetencałysamotnypark,takwielkijaklas,madlasiebie,inieodczuwałżadnejtęsknotyzaciasnąizbąiubogązagrodąrodzinną.

Wśrodęwierzył,żedzikiegęsipozwoląmuzostaćzsobą,alewczwartekniemialjużtejnadziei.Czwartekzacząłsiętaksamojakpoprzednidzień.Dzikiegęsipasłysięwpolu,achłopiecchodziłpo

parku,szukającpożywienia.PopewnymczasieAkkapodeszładoniegopytającznowu,czyznalazłcośdojedzenia.Nie,nieznalazł!WówczasAkkawydostałasuchągałąźkminku,naktórejwisiałynieuszkodzonemałeziarnka.Gdysięchłopiecpożywił,staragęśoświadczyłamu,żewedługniejkrążyonpoparkunieostrożnie.Czyniewie,iluwrogówtakiemałestworzeniejakonmusisięwystrzegać?Nie,tegoniewiedział.WówczasAkkazaczęłamuwyliczaćwszystkichwrogów.Idącdolasumusiunikaćlisaikuny,nawybrzeżumusisięstrzecwydry,gdysiedzinakamieniu,musisięmiećnabacznościprzedłasicą,którapotrafisięprześliznąćprzeznajmniejsząszczelinę.

Dowiedziawszysięotyluwrogach,czyhającychnajegożycie,chłopieczwątpił,abymógłujśćcało.Nieczułwprawdzielękuprzedśmiercią,aleniemiałochotydaćsiępożreć.ZapytałwięcAkki,comazrobić,żebyujśćprzedtymidrapieżnikami,Akkapowiedziała,żemusisięstaraćżyćwzgodziezdrobnązwierzynąwlesieiwpolu:zwiewiórkąizzającem,zziębamiizsikorami,zeszpakamiizeskowronkami.Jeślizdobędzieichprzyjaźń,będągoprzestrzegałyprzedniebezpieczeństwem,będąmuwskazywałykryjówki,awostatecznejbiedziebędągowspólniebroniły.

GdyjednaknastępnegodniachłopiecchciałskorzystaćztejradyizwróciłsiędoSirle,wiewiórki,proszącjąożyczliwąpomoc,okazałosię,żewiewiórkaniechcemupomóc.

—Oddrobnejzwierzynyniespodziewajsiępomocy—rzekła.—Czycisięzdaje,żemyniewiemy,iżtotyjesteśNils,gęsiarek,którywzeszłymrokuwybierałgniazdajaskółkom,tłukłjajaszpakom,młodewronywrzucałdoglinianek,drozdychwytałwsidła,awiewiórkizamykałwklatkach?Powinieneśbyćzadowolony,żezostawiamycięwspokojuiniewyprawiamydoswoich.

Takiejodpowiedzidawniejchłopiecnieprzepuściłbybezkarnie.Terazjednakzląkłsiętylko,żedzikiegęsimogąsiędowiedzieć,jakibyłniedobry.Odtądżyłwnieustannejobawie,żedzikiegęsiodpędzągoodsiebie.Idlategoniepozwalałsobienanajmniejszywybryk.

Będąctakmaleńkim,niemógłbywyrządzićwielezłego,alemiałdośćsposobnościdowybieraniagniazdptakominiszczeniaimjaj.Starałsięjednaksprawowaćjaknajlepiej,niewyrywałżadnejgęsipiórzeskrzydeł,nieodpowiadałopryskliwieimówiącAkcedzieńdobryzdejmowałczapkęikłaniałsięgrzecznie.

Przezcałyczwartekmyślał,żedzikiegęsiniezabiorągodoLaponii,bodowiedziałysię,jakibyłniedobryiniegrzeczny.Toteżkiedywieczoremusłyszał,żewiewiórkaSirlezostałaporwana,ajejnowonarodzonemałeumrązgłodu,postanowiłimpomóc.

Kiedywpiątekchłopiecznowuprzyszedłdoparku,usłyszałżeziębywkrzakachśpiewająotym,jaktowiewiórkazostałaporwanaprzezniecnychrabusiówodswychnowonarodzonychmłodychijaktoPaluszekodważyłsiępójśćmiędzyludziizanieśćmatcejejdzieci.

—KtoterazwparkujesttakwielbionyjakPaluszek,któregosięwszyscybali,dopókibyłgęsiarkiemNilsem?Wiewiórkaoddajemuorzechy,zającewyprawiająprzednimucieszneharce,samynoszągonagrzbiecieiuciekająznim,gdytylkolisMykitaukażesięwpobliżu,sikoryostrzegajągoprzedkrogulcem,aziębyiskowronkiśpiewająojegoczynachbohaterskich.

Chłopiecspodziewałsię,żeAkkaiinnedzikiegęsiwszystkotosłyszały.Mimotoupłynąłpiątek,aopozostaniuPaluszkawśróddzikichgęsinadalnicsięniemówiło.

Ażdosobotypopasałydzikiegęsispokojnienapolach,nieobawiającsięlisaMykity.Alekiedywsobotęranoopuściłysięnapola,zastałygojużtamczatującegonanieimusiałybezustanniezmieniaćmiejsce,żebyujśćprzedjegopogonią.GdyAkkaprzekonałasię,żelisniezostawiichwspokoju,powzięłanagłepostanowienie.UniosłasięwysokowpowietrzeiodleciałazeswymstademokilkamildalejnadrówninąFärsigrzbietamigórskimi.TamgęsiosiadływokolicyVittskövle.

Nastałaznówniedziela.Przeszedłjużotocałytydzień,odkądchłopieczostałzaczarowany,aonwciążjeszczebyłtaksamomałyjakpierwszegodnia.Trudnojednakpowiedzieć,żebysiętymtakbardzomartwił.Awniedzielnepołudniesiedziałnawielkim,gęstymkrzakuwierzbinyigrałnafujarcewierzbowej.Wokołousadowiłosiętylezięb,szpakówiwilg,iletylkopomieścićsięmogłowkrzakach.Świergotałyswojemelodie,chłopieczaśusiłowałwygrywaćjenafujarce.Alenieznałsiędośćdobrzenatejsztucegrałtakfałszywie,żemałymmistrzompowstawałyzezgrozypiórkanagrzbietach.Krzyczałyibiłyskrzydłamizprzerażenia,achłopiecśmiałsięznichtakserdecznie,żemufujarkazrąkwypadała.

Rozpoczynałnanowo,alegrałcorazgorzejicałychórptasirozpaczał:—Paluszku,graszjeszczegorzej!Anijednegoczystegotonuniewydobywasz!Tywcaleniemyśliszo

tym,corobisz!—Myślęoczyminnym—odpowiadałchłopak.Istotniemyślałwciążtylkootym,jakdługojeszcze

wolnomubędziezostaćzdzikimigęśmiiczydzisiajodeślągododomu.Alenagleodrzuciłfujarkęizerwałsięzkrzaka,gdyżujrzałAkkęzbliżającąsiędoniegozcałym

stademwdługimszeregu.Gęsikroczyłyniezwykleuroczyścieipowoli.Chłopiecpojąłnatychmiast,żeterazdowiesię,coznimzamierzająuczynić.

Gdygęsistanęły,Akkarzekła;—Nierozumieszzapewne,Paluszku,dlaczegocidotychczasniepodziękowałamzato,żemnie

wyratowałeśzpazurówMykity?Alenależędotych,którzydziękująraczejczynaminiżsłowami.Imyślę,Paluszku,żeudałomisięwyświadczyćciwielkąprzysługą,amianowiciedokrasnoludka,którycięzaczarował,wysłałamodnasposelstwo.Zrazuniechciałsłyszećotym,żebyciprzywrócićdawnąludzkąpostać.Alewysyłałamjednoposelstwozadrugim,donoszącmuotym,jakdobrzesiętuunassprawujesz.Terazkrasnoludekkażeciępozdrowićipowiedziećci,żekiedywróciszdodomu,stanieszsięznowuczłowiekiem.

Aleodziwo!Chłopiec,któryztakimzadowoleniemsłuchałpierwszychsłówAkki,teraz,gdyskończyła,wydawałsięzasmucony.Niepowiedziałanisłowa,odwróciłsięirozpłakał.

—Cotomaznaczyć?—zapytałaAkka.—Czyoczekiwałeśodemniewięcejniżto,cozrobiłamdlaciebie?

Alechłopiecmyślałodniachbeztroskiiwesołychigraszkach,oprzygodachiswobodzie,opodróżowaniuwysokonadziemią—wszystkototerazskończysiędlaniego.Ipłakałgłośnozezmartwienia.

—Niezależymiwcalenatym,żebystaćsięznowuczłowiekiem—łkał.—ChcęleciećzwamidoLaponii!

—Powiemcicoś—rzekłaAkka.—Krasnoludkałatworozgniewaćiobawiamsię,żejeśliterazpogardziszjegodobrąwolą,trudnobędziejeszczerazusposobićgodlaciebietakprzychylnie.

NilsHolgersonwłaściwienigdydotąddonikogoniebyłprzywiązany—anidorodziców,anidonauczycieli,anidokolegów,anidotowarzyszyzabawzsąsiedztwa.Wszystko,doczegogonakłaniano,czytobyłazabawa,czypraca,wydawałomusięjednakowonudne.Dlategoniebyłoanijednegoczłowieka,doktóregobytęskniłalboktóregobyłobymuterazbrak.Jedynymiistotami,zktórymilubiłprzestawać,byligęsiarkaAzaijejbraciszek,małyMats,dzieci,któretakjakonpasłygęsi.Aleizniminiełączyłagoprawdziwaprzyjaźń.Onie,wcalenie!

—Niechcęstaćsięznowuczłowiekiem—szlochałchłopiec.—ChcęwamtowarzyszyćdoLaponii!Dlategobyłemtakigrzecznyprzezcałytydzień.

—Niktciniezabronitowarzyszyćnam,dopókimasznatoochotę—powiedziałaAkka.—Alezastanówsięnajpierw,czyniebyłobylepiej,abyśwróciłdodomu.Możeprzyjśćdzień,żebędziesztegożałował.

—Nie—odrzekłchłopiec—niemaczegożałować.Jeszczenigdyniebyłomitakdobrzejaktutajzwami!

—Awięcniechbędzietak,jakchcesz—powiedziałaAkka.—Dziękuję,dziękuję!—zawołałchłopiec.Ipoczułsiętakszczęśliwy,żemógłbyterazpłakaćz

radościjakpoprzedniozesmutku.

ZAMEKGLIMMINGE

CZARNEISZARESZCZURY

Wpołudniowo-zachodniejSkaniiwpobliżumorzastoistaryzamek,zwanyGlimminge.Jesttowielkiimocny,kamiennybudynek,widocznywcałejokolicynaznacznąodległość.

Zamekmatylkoczterypiętra,aletakjestogromny,żezwykłydomchłopski,stojącywpobliżu,wydajesięprzynimdomemlalek.

Zewnętrznemurytegokamiennegodomusątakgrube,żewewnętrzuniewielepozostajemiejsca.Schodysąciasne,korytarzewąskie,aliczbakomnatograniczona.

Abyzaśmurównieosłabiać,nagórnychpiętrachumieszczonotylkopokilkaokien,anadolnychzostawionojedyniewąskieotwory.Wdawnychwojennychczasachludzieradzibylikryćsięwmocnych,wielkichzamkach,takjakterazktośpodczasmroźnejzimyradotulasięciepłymfutrem.

Leczkiedynastałydobreczasypokoju,ludzieniechcielijużmieszkaćwciemnych,zimnychkamiennychmurachwarowni,opuściliwięcoddawnaGlimmingeiprzenieślisiędomieszkań,doktórychpowietrzeiświatłowiększymadostęp.

WtymczasiegdyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,wGlimmingeniebyłojużludzi,niebrakowałotamjednakinnychmieszkańców.Nadachuwwielkimgnieździemieszkałacolatoparabocianów,poddachemusadowiłysiędwiesowy,wkorytarzachgnieździłysięnietoperze,nakominiewkuchniwylegiwałsięstarykot,awpiwnicyuwijałysięsetkiczarnychszczurów.

Szczurynieciesząsięwielkimuznaniemwśródinnychzwierząt;czarneszczurywzamkuGlimmingestanowiłyjednakwyjątekimówionoonichzwyklezszacunkiem,gdyżokazaływielkiemęstwowwalkachznieprzyjaciółmiorazwielkąwytrwałośćwczasachklęsk,którespadałynaichród.Należałydotakiegoroduszczurów,który,niegdyślicznyimożny,terazbliskibyłwymarcia.

Przezdługielataczarneszczury,zwanelądowymi,panowałynadcałątąokolicą.Znaleźćjebyłomożnaprawiewkażdejpiwnicy,prawienakażdymstrychu,wstodołachiszopach,wspiżarniachpiekarniach,wstajniachioborach,wkościołachipałacach,wgorzelniachimłynach,jakteżiwewszystkichinnychprzezludzizamieszkiwanychbudynkach.Terazjednakusuniętojezewsządniemal

zupełniewytępiono.Tylkogdzieniegdzienaustroniumożnajebyłojeszczespotkać,alenigdzieniebyłoichtakwielejakwGlimminge.

Bardzoczęsto,gdyjakiśgatunekzwierzątwymiera,winićnależyotoludzi;tutajinnabyłategoprzyczyna.Ludzieprowadziliwprawdziewalkęzczarnymiszczurami,niemoglijednakdokonaćwiększegospustoszeniawichszeregach.Wytrzebiłyjedopierozwierzątkatejsamejrasy,zwaneszczuramiszarymi.Szarealbotakzwaneszczurywędrowneniezamieszkiwały,takjakczarne,odwiekówtejokolicy.Pochodziłyodkilkuubogichwychodźców,którzyprzedstulatyprzybylidoMalmöokrętemzNiemiec.Byłytonędzne,napólżywebiedoty,którezamieszkaływporcie,krążyływokołofilarówpodmostamiiżywiłysięodpadkamirzucanymidowody.Niemiałyjednaknigdyodwagiwkroczyćdomiasta,którymwładałyniepodzielnieczarneszczury.Zczasemdopiero,kiedysięrozmnożyły,ośmieliłysięiwtargnęłydomiasta.

Zrazuwprowadziłysiętylkodokilkustarych,opuszczonychdomów,zktórychsięszczuryczarnewyniosły.Żywiłysięodpadkamizrynsztokówiśmietnikówizadowalałytym,czegoczarneszczurytknąćniechciały.Byłytozahartowane,niewymagająceinieustraszonezwierzęta,aprzezkilkalattaksięrozmnożyłyinabrałytakiejsiły,żepostanowiływypędzićczarneszczuryzMalmö.Odebrałyimpoddasza,piwniceistrychy,morzyłyjegłodemalbozagryzałynaśmierć,gdyżnieodstraszałyichżadnesposobywalki.

AzdobywszyMalmöwyruszaływwiększychimniejszychgromadkachnapodbiciecałegokraju.Wydajesiętoponiekądniezrozumiale,dlaczegoczarneszczurynieskupiłysięwjednąwielką

gromadęiniepobiłyszarychszczurówwtedy,kiedyteniebyłyjeszczetakliczne.Leczczarnebyłyprawdopodobniedlategotakpewneswejpotęgi,żeniewyobrażałysobienawet,aby

mogłybyćzmuszonekiedykolwiekdoopuszczeniakraju.Siedziałyspokojniewswychposiadłościach,atymczasemszareszczuryodbierałyimdomzadomem,wieśzawsią,miastozamiastem.Wypierane,głodzone,nigdziewSkaniiniemogłyjużznaleźćmiejscadlasiebie—zwyjątkiemjednegoGlimminge.

Stary,kamiennyzamekmiałtakgrubemury,żeczarneszczurymogłysięopieraćnajściuszarych.Kokzarokiem,nocwnocciągnęłasięwalkamiędzynapastnikamiaobrońcami,leczczarnedotrzymywałymężnieplacuiwalczyłyztakąodwagą,żenastarejtejplacówcezwyciężałydotychczasstale.

Trzebaprzyznać,żeczarneszczury,dopókimiaływładzę,takbyłyznienawidzoneprzezwszystkieinnestworzenia,jaktonastępniestałosięzszarymi,Isłusznie,rzucałysiębowiemnanieszczęśliwych,skrępowanychwięźniówidręczyłyich,pożerałytrupy,wykradałyostatniąmarchewzpiwnicynędzarzy,odgryzałyśpiącymgęsiomnogi,porywałykuromjajkaimałe,delikatnympuchempokryte,żółtepisklętaipopełniałytysiąceinnychniegodziwychczynów.

Ajednakkiedynawiedziłojenieszczęście,ichbrzydkaprzeszłośćposzławniepamięć,abohaterskiopórwzbudziłogólnypodziw.

Szareszczury,któremieszkaływGlimmingeijegookolicach,nieustawaływwalceinieomijałyżadnejsposobności,abyzdobyćzamek.Zdawałobysię,żemogłyprzecieżzostawićmałejgromadceczarnychzamek,skorosamebyłypanamicałejokolicy.

Gdzieżtam!Twierdziły,żepokonanieczarnychszczurówuważająsobiezapunkthonoru.Ciwszakże,którzyznali

szareszczury,wiedzieli,żemająonewtympewnewyrachowanie:ludzieużywalimianowicieGlimmingezaspichlerzidlategotoszarepostanowiłyzdobyćwyłączniedlasiebieobficienagromadzonewnimzapasy,

BOCIAN

Poniedziałek,28marca

Pewnegorankagęsi,którespałynajeziorze,obudzonezostałybardzowcześniegłośnymiokrzykamirozlegającymisięwpowietrzu:

—Trirop!Trirop!Trianut,żuraw,pozdrawiadzikągęśAkkęjejstado!Izawiadamia,żejutroodbędziesięwielkitaniecżurawinagórzeKulla!

Akkapodniosłazpośpiechemgłowęiodpowiedziała:—Pięknedziękiiwzajemnepozdrowienia!Pięknedziękiiwzajemnepozdrowienia!Poczymżurawiepoleciałydalej,aledzikiegęsisłyszałyjeszczedługoichgłosywołająceponad

każdympolemikażdympagórkiemleśnym:„Trianutpozdrawia!JutroodbędziesięwielkitaniecżurawinagórzeKulla!”

Dzikiegęsiucieszyłysiętąnowiną,—Maszszczęście—rzekłydobiałegogąsiora,—Zobaczyszwielkitaniecżurawi.—Czytocośtakosobliwegozobaczyćtańcząceżurawie?—zapytałgąsior.—Jesttocośtakiego,oczymniemarzyłeś—odpowiedziałydzikiegęsi,—Aterazmusimysięnaradzić,cozrobićzPaluszkiemnaczasnaszejnieobecności,żebymusięnic

złegonieprzytrafiło—oświadczyłaAkka.—Paluszekniemożezostaćsam!—zawołałgąsior.—Jeżeliżurawiesięniezgodząnajego

obecność,jazostanęznim,—NigdydotychczasniedopuszczonoczłowiekanazebraniazwierzątnagórzeKulla—rzekłaAkka

—toteżnieośmielęsięzabraćPaluszkazsobą.Pomówimyjednakjeszczeotym.Tymczasemzaśpomyślmyoposiłku.

Akkadałaznakdoodlotu.TegodniazewzględunalisaMyldtęposzukałapastwiskawznacznejodległościiosiadładopieronabagnistychłąkach,leżącychnapołudnieodGlimminge.

Przezcałytendzieńsiedziałchłopiecnabrzegujezioraigrałnafujarce.Nieodzywałsięanidogąsiora,anidożadnejzdzikichgęsi.Byłniezadowolonyztego,żeniebędziemógłzobaczyćtańcażurawi,izastanawiałsięnadtym,jakskłonićAkkędozabraniagozsobą.

Wiedziałdobrze,żeaniAkka,aniinnedzikiegęsigonielubią,chociażzgodziłysięnajegotowarzystwowpodróży.IonezapewnesłyszałyozłośliwościgęsiarkaNilsaimyślałymoże,żemogłobymuprzyjśćdogłowyzdradzićprzedludźmimiejscezebraniazwierząt.

Jakietoprzykre,żeAkkawciążjeszczeniemadoniegozaufania!Jeślipogodziłsięztym,żenieodzyskajużludzkiejpostaciichcewędrowaćzdzikimigęśmi,toprzecieżichniezdradzi.Akkapowinnatakżezrozumieć,żeobowiązkiemjejjestpokazaćmuwszystko,cowartozobaczyć.Poświęciłprzecieżtakwielewędrujączdzikimigęśmi,

„MuszępowiedziećAkceiinnym,żejaichnigdyniezdradzę”—pomyślał.Alegodzinazagodzinąmijały,aonniewiedział,jakdoAkkiprzemówić.Czułszacunekdlastarej

gęsiinieumiałprzeciwstawićsięjejwoli.Pojednejstroniebagnistejłąki,naktórejpasłysięgęsi,wznosiłsięszerokimur.Iwłaśniekiedy

chłopiecnadwieczorempodniósłgłowę,abyprzemówićdoAkki,wzrokjegopadłnatenmur.Inaglekrzyknąłzezdziwieniatakgłośno,żewszystkiegęsiobejrzałysięwszystkieosłupiałyzezdumieniaizprzerażenia.Wpierwszejchwiliigęsiom,ichłopcuwydałosię,żeszarym,okrągławymkamieniom,zktórychsięskładałmur,urosłynaglenogi.Wkrótcewszakżestałosięjasne,żebyłatogromadaszczurówbiegnącychpomurze.Poruszałysiębardzoszybkoibiegłytużprzysobiewszeregach,abyłoichtakwiele,żeprzezdługąchwilępokrywałycałymur.

Chłopiecbałsięszczurównawetwtedy,kiedybyłjeszczedużym,silnymczłowiekiem.Cóżzaś

dopieroteraz,kiedydwaalbotrzyszczurymogłygozłatwościąpokonać?Dreszczeprzerażeniawstrząsałyjegociałemnawidokpochoduszczurów.

Dziwnymwypadkiemgęsizdawałysięodczuwaćtęsamąodrazędoszczurów.Nieodzywałysiędonich,apotemotrząsnęłysię,jakgdybyjecośprzykregodotknęło.

—Tyleszarychszczurówwdrodze—rzekłaYksi—toniedobryznak.TerazchłopiecchciałskorzystaćzesposobnościipowiedziećAkce,jakbardzochciałbywybraćsięz

niminagóręKulla,aleprzeszkodziłmuwielkiptak,którynaglespuściłsięzszumemzgórystanąłwśródstadagęsi.

Napierwszyrzutokamogłosięzdawać,żeptaktenpożyczyłtułowiaigłowyodmałej,białejgęsi.Tylkoskrzydłaprzyprawiłsobiewielkieiczarne,nogidługieiczerwoneidzióbdługi,gruby,owielezadużywstosunkudojegomałejgłowy,którątakspuszcza!nadół,żenabierałprzeztostroskanego,zakłopotanegowyglądu,

Akkastuliłazpośpiechemskrzydłaiskłoniłasiękilkarazy,podchodzącdobociana.Niedziwiłojejzbytnio,żegotakwcześniewidziwtejokolicy,gdyżwiedziała,żebocianynadciągajądlasprawdzenia,czygniazdobocianieniezostałouszkodzonepodczaszimy,zanimjeszczebocianicazdobędziesięnaprzeprawienieprzezBałtyk.

Zadziwiłyjąjednakbardzoodwiedzinybocianauniej,gdyżbocianyzwykłynajchętniejprzestawaćtylkowtowarzystwieptakówwłasnegorodu.

—Mieszkaniezastałpanchybawporządku,panieKlekot?—odezwałasięAkka.Iokazałosię,żesłuszniemówią,iżbocianotwieranajczęściejdzióbtylkopoto,abysięposkarżyć.A

żeprzytymztrudemwydobywałsłowazsiebie,więcto,comówił,brzmiałojeszczesmutniej.Zrazuklekotałtylkoprzezdługąchwilę,apotemprzemówiłsłabym,ochrypłymgłosem.Skarżyłsięnawszelkiemożliwerzeczy:gniazdowysokowgórzenadachuzamkuGlimmingezepsułyzawieruchyzimowe,apożywienianiemożnaznaleźć;ludzieprzywłaszczająsobiestopniowowszystkiejegoposiadłości,użyźniająjegobłotnistełąkiizabudowująjegobagna;mazamiarwyprowadzićsięzeSkaniiinigdytujużniepowrócić.

Podczaskiedybocianwywodziłtakswojeskargi,Akka,dzikagęś,dlaktórejnigdzieniebyłoochronyaniobrony,mówiłasobiewduchu:

„Gdybyżtomnietakdobrzebyłojakpanu,panieKlekot,zdobyłabymsięzpewnościąnatyledumyigodności,abysięniezniżaćdoskargi.Możeszprzecieżbyćsobiewolnymidzikimptakiem,amimotoczłowiektakcięszanujeiochrania,żeniktnieśmiedrasnąćciękulą,niktniewykradacijajzgniazda”.

AlemyślitezachowałaAkkadlasiebie,adobocianapowiedziałatylko,żeniewierzy,abymógłopuścićdom,któryodwiekówsłużystalebocianomzaschronienie.

Natobocianzapytałpośpiesznie,czydzikiegęsiwidziałypochódszarychszczurówkroczącywstronęzamku,AkiedyAkkaodpowiedziała,żeprzyglądałysiętemuszatańskiemupochodowi,opowiedziałimodzielnychczarnych,któreprzeztylelatbroniłytwierdzy,

—TejnocyjednakzamekGlimmingeprzejdziewposiadanieszarych—orzekłbocianwzdychając.—Dlaczegóżtejnocywłaśnie,panieKlekot?—zapytałaAkka.—DlategożeprawiewszystkieczarneszczurypośpieszyływczorajwieczoremnagóręKullaw

dobrejwierze,żezbiorąsiętamwszystkiezwierzęta—odpowiedziałbocian,—Tymczasemwidzicie,żeszarezostałyizbierająsięteraz,abywnocywedrzećsiędotwierdzy,coimsięudazpewnością,botylkokilkustarychniedołęgówspośródczarnychzostałodlaobronyzamku.Jazaśżyłemprzeztylelatwnajlepszejzgodziewsąsiedztwieczarnychiwcaleniebędęzadowolonyzezwycięstwaichwrogów.

TerazzrozumiałaAkka,dlaczegojąbocianodwiedził:takbyłoburzonypostępowaniemszarych,żechciałsięnanieposkarżyć.Zgodniejednakznaturąbocianówbyłbyzpewnościąnieuczyniłnic,aby

odwrócićnieszczęście.—Czyśpanzawiadomiłczarneotym,coimgrozi,panieKlekot?—zapytałaAkka.—Nie—odpowiedziałbocian.—Tobysięzresztąnanicniezdało.Zanimwrócą,zamekzostanie

zdobyty.—Niechżepanniebędzietegotakbardzopewny,panieKlekot—rzekłaAkka.—Zdajemisię,że

znampewnąstarądzikągęś,którabychętniezapobiegłapodobnejkrzywdzie.Natesłowabocianpodniósłgłowęispojrzałnaniązezdumieniem.Nicdziwnego—staraAkkanie

miałaanikłów,anidzioba,koniecznychdowalki.Izresztąbyłatylkodziennymptakiem;znadejściemnocyzasypiałanieodwołalnie,aszczurywalczyływłaśnietylkonocą.

Akkajednakpostanowiłanaseriopomócczarnym.ZawezwałaYksiirozkazała,jejwysłaćgęsinajezioro,agdygęsipróbowałysięopierać,rozkazała:

—Zdajemisię,żebędziedlawasnajlepiej,gdyokażeciemiposłuszeństwo.Muszęsięudaćdowielkiegozamku,agdybyściemitowarzyszyły,spostrzeglibynaszpewnościąludzieiwystrzelali.ZabioręzsobątylkoPaluszka.Onmożemisiębardzoprzydać,bomadobrywzrokipotraficzuwaćwnocy.

UsłyszawszytochłopiecucieszyłsięwprawdziezzaszczytuokazanegomuprzezAkkę,zdrugiejjednakstronyprzestraszyłagowalkazeszczuramiijużchciałwystąpićipowiedziećAkce,żeniepójdzieznią.Alewtejżechwiliporuszyłsiębocian.Stałondotychczaszwyczajembocianówzpochylonągłowąidziobemwtulonymwszyję.Terazzaśwydawaćzacząłodgłospodobnydośmiechu.Opuściłdzióbzbłyskawicznąszybkością,porwałchłopcaipodrzuciłgokilkametrówwgórę.Sztukętępowtórzyłsiedemrazyzrzędu,niebaczącnakrzykichłopcaiwołaniegęsi.

—Coteżpanrobi,panieKlekot!Przecieżtonieżaba!Toczłowiek,panieKlekot!WreszciebocianpostawiłchłopcacałegoizdrowegonaziemiipowiedziałdoAkki:—Wracamteraznazamek,matkoAkko.Wszyscymieszkańcy,bylibardzozaniepokojeni,kiedy

odlatywałem.Prawdopodobniebardzosięucieszą,gdyimdoniosę,żedzikagęśAkkaiPaluszek,maleńkiczłowieczek,przybędąimnaratunek.

Ibocianwyciągnąłszyję,rozpostarłskrzydłaipomknąłjakstrzaławypuszczonaznaciągniętegołuku.Akkazrozumiała,żebociannaśmiewałsięzniej,aleniezraziłojejtobynajmniej.Czekała,dopóki

chłopiecnieodszukaswychsandałów,któremubocianzrzuciłznóg.Potemposadziłagosobienagrzbiecieipoleciałazabocianem.Achłopiecnieopierałsięjużiniezdradzałze.swymstrachem,gdyżgniewałogolekceważeniebociana.Roześmiałsięszyderczo.Tenzarozumialecodługich,czerwonychnogachmyślizapewne,żeonnicniepotrafi,aleonmupokaże,kimjestNilsHolgersonzVestvemmenhög.

PokilkuchwilachAkkastałajużwgnieździebocianimnazamku.Byłotoduże,wspaniałegniazdo.Zapodstawęsłużyłomukolo,naktórymleżałokilkapokładówgałęziimurawy.Gniazdobyłotakiestare,żerozmaitekrzewyiziołazapuściływnimkorzenie,igdybocianicasiedziałanajajach,mogłasięnietylkonapawaćwspaniałymwidokiemnarozległąokolicę,aleicieszyćoczykwitnącymiróżamipolnymi.

ChłopieczAkkąspostrzegliodrazu,żedziejesiętucośniezwykłego.Nabrzegubocianegogniazdasiedziałydwiesowynocne,kotprążkowanyiztuzinstarychjakświatszczurówzwyrośniętymizębamiizaropiałymioczyma.Byłytowszystkostworzenia,którychsięzazwyczajniewidujewzgodziezsobą.

Żadneznichnieodwróciłosięnawet,żebyspojrzećnaAkkęalbojąprzywitać.Zdawałysięniewidziećnicinnegopróczdługich,szarychlinii,któreukazywałysiętotu,totamnanagichpolachzimowych.

Wszystkieczarneszczurysiedziałycicho.Widaćbyło,żeogarniajerozpacz,gdyżwiedziałyzgóry,żeniesąwstanieobronićaniwłasnegożycia,anizamku.Dwiedużesowykręciłyokrągłymioczamii

stroszyłypióra,przyczymopowiadałyprzeraźliwieskrzypiącymigłosamiookrucieństwieszarychszczurów.Mówiły,żezichpowodubędąmusiałyopuścićmieszkanie,gdyżsłyszały,żetestworzenianieszczędząanijajek,aninieopierzonych,młodychpiskląt.Stary,prążkowanykotbylzupełniepewny,żeszareszczuryzagryzągo,kiedywtargnąwtakwielkiejilościdozamku.Wyrzucałwięcciągleczarnymszczurom:

—Jakżemogłyściebyćtakiegłupieipozwolićoddalićsięnajlepszymwaszymżołnierzom?Jakżemogłyścietakzaufaćszarym?Cozakarygodnalekkomyślność!

Dwanaścieczarnychzgnębionychszczurównieodezwałosięanisłowem,alebocianniemógłsiępowstrzymać,abymimoswegozmartwienianiezadrwićzkota.

—Niebójsię,myszołowie—powiedział.—Czyżniewidzisz,żematkaAkkaprzybyłazPaluszkiemnaratunekzamku?Ufajmy,żeimsiętopowiedzie.Jamuszęsięterazudaćnaspoczynek,abędęspałzupełniespokojnie.Jutro,gdysięobudzę,niebędziejużanijednegoszaregoszczurawzamku.

Chłopiecmiałwielkąochotępalnąćbocianawkark.Akkawszakżeniewydawałasięwcaleobrażona.Odpowiedziałaspokojnymgłosem:

—Byłobybardzoźle,gdybymwmoimwiekuniepotrafiłaporadzićsobienawetzwiększymitrudnościami.Jeśliwy,sowy,którapotraficieczuwaćprzezcałąnoc,zechciałybyściepodjąćsięwypełnieniakilkumoichpoleceń,wtedy,zdajemisię,wszystkojeszczeskończyłobysiędobrze.

ObiesowygotowebyływykonaćpoleceniaiAkkakazałasamcowizawiadomićnieobecneczarneszczuryotym,cozaszło,idoradzićimjaknajszybszypowrót;samicezaśposiaładosowyPłomiennookiej,mieszkającejnawieżykościelnej,ztaktajemniczympoleceniem,żeAkkaodważyłasiępowierzyćjesowietylkoszeptem.

POSKRAMIACZSZCZURÓW

Okołopółnocyszarymudałosiępodługichposzukiwaniachznaleźćwmurzeotwórwiodącydopiwnicy.Umieszczonybyłdośćwysoko,aleszczuryporadziłysobiewtensposób,żewchodziłyjedennagrzbietdrugiego,takżeniebawemostatniskoczyłdopiwnicy.Nieśmiałjednakwkroczyćdozamku,podktóregomuramipadłotylujegopoprzedników,isiedziałcicho.Wiedziałwprawdzie,żegłównaarmiaczarnychbyłanieobecna,leczsądził,żete,którepozostałydlaobronyzamku,niepoddadząsiębezoporu.Czekałwięczdrżeniemibiciemserca.Kiedyjednakżadenszmerniezamąciłtejciszyoczekiwania,przywódcaszarychnabrałodwagiiruszyłdalej.Zanimskoczyłyjedenpodrugimnastępneszczury.Zrazuzachowywałysięlękliwie,dopierokiedysięichtylezebrałowpiwnicy,żewięcejniemogłosiępomieścić,ośmieliłysięruszyćnaprzód.

Jakkolwieknigdyniebyływtymbudynku,znalazłydrogębezżadnychtrudności,odkryłyteżwkrótceprzejściewmurach,którymczarneprzedostawałysięnawyższepiętra.Zanimsięjednakodważyływejśćnaciasneiwąskieschody,nadsłuchiwałyznówuważnienawszystkiestrony.To,żesięczarnetakzupełnieusunęły,niepokoiłojebardziej,niżgdybystanęłyotwarciedowalki.Niedowierzaływłasnemuszczęściudotarłszynapierwszepiętrobezprzeszkody.

Zarazprzywejściudownętrzadomupoczułyzapachzbożależącegonapodłodze.Niebyłatojednakjeszczeporanakorzystaniezezdobyczy,Znajwiększąsumiennościąprzeszukałynajpierwponury,pustygmach.Wstarejkuchnipałacowejwskoczyłynakominstojącypośrodku,awprzyległympokojuomałoconiewpadłydozbiornikazwodą.Niezapomniałyaniojednymzwąskichotworówokiennych.Nigdzienienapotkałyczarnych.

Zdobywszypierwszepiętrozaczęłyztymisamymiostrożnościamlzagarniaćdrugie.Znowumusiały

odbyćmozolne,niebezpiecznedrapaniesiępomurachwgórę,zestrachemoczekującwkażdejchwilinapaścinieprzyjaciół.Imimożewabiłjenajprzepyszniejszyzapach,zalatującyodzboża,usiłowaływnajwiększymporządkuzbadaćdawnączeładnięzjejpotężnymikolumnami,kamiennymstołemikominem,zgłębokimiframugamiiotworemwpodłodze,przezktórywdawnychczasachlanogorącąsmołęnanacierającegonieprzyjaciela.

Aczarnepozostawałydalejwukryciu.Szarewięcposzukałydroginatrzeciepiętro,gdziebyławielkasalaprzyjęć,obecnietaksamopustai

nagajakinnekomnatystaregopałacu.Idotarłyażnaostatniepiętro,któreskładałosięzjednejtylkowielkiej,pustejsali.Jedynemiejsce,októrymniepomyślałyiktóregoniezbadały,byłotowielkiegniazdobocianienadachu,wktórymwłaśniewtejchwilisowazbudziłaAkkęizawiadomiłają,żesowaPłomiennookaspełniłajejżyczenieiprzesyłajejto,czegożądała.

Kiedyjuższareprzeszukałysumienniecałyzamek,uspokoiłysię.Przypuszczały,żeczarnewyprowadziłysięzwątpiwszy,abymogłystawićopór.Izadowolonerzuciłysięnazboże.

Alezaledwiezakosztowałypierwszychziarenpszenicy,gdynapodwórzuzamkowymrozległsiępieściwy,wabiącydźwiękmałego,donośnegofletu.Szczurywychyliłygłowyspodzboża,nasłuchującnieruchomo,potemskoczyłyparękrokównaprzód,jakgdybychciałyzostawićzboże,wróciłyjednakizaczęłynanowozajadać.

Znówzabrzmiałflet,dźwięcznieidonośnie.Iterazstałosięcośniezwykłego.Zpoczątkujedenszczur,potemdrugi,awkońcucałaichgromadaporzuciłazbożeipobiegłanajkrótsządrogąjaknajprędzejnadół,żebysięwydostaćzzamku.Pozostałownimjednakjeszczedużoszarychszczurów.Tepamiętałyzbytdobrzeotrudzie,zjakimzdobyłyzamek,iniechciałygoopuścić.Aledźwiękifletuzmusiłyjewkońcudopodążeniazatamtymi.Wgwałtownympośpiechupędziłypoprzezciasneotworywmurachiprzewracałysiępopychającwzajemnie.

Wpośrodkupodwórzazamkowegostałmałyczłowieczekigrałnaflecie.Wokołoniegozebrałasięjużcałagromadaszczurówsłuchającychzzachwytemiuniesieniemdźwiękówpieśni.Azkażdąchwiląprzybywałoichwięcej.Kiedyfletmilknął,zdawałosię,żeszczurymająochotęrzucićsięnamalcaizagryźćgo,alegdyzaczynałgrać,poddawałysięznówczarowi.

Skoromalecwywabiłjużswągrąwszystkieszareszczuryzzamku,zacząłpowoliwysuwaćsięzpodwórzanaulicę—ipatrzcie:wszystkieszczurypodążyłyzanim—niemogłysięoprzećsłodkim,wabiącymtonomfletu.

Malecszedłnaprzódiwabiłjezasobącorazdalej.Bezustanniegrałnaflecie,któryzdawałsiębyćzrobionyzrogu,jakkolwiekrógtenbyłtakmały,żenieistniejedziśtakiezwierzę,zktóregogłowymógłbywyrosnąć.Niktteżniewiedział,ktogosporządził.

Tajemnicazaśroguczarodziejskiegobyłanastępująca:sowaFłomiennooka,zamieszkującaszczytwieżykościelnej,znalazłatenrógweframudzekatedrywLund,pokazałagokrukowiBatakiiobojedoszlidoprzekonania,żemusitobyćjedenztychrogów,którewdawnychczasachwyrabialiludziepoto,abyujarzmiaćszczuryimyszy.KrukBatakizaśbyłprzyjacielemAkkliodniegotodowiedziałasięona,żePłomiennookaposiadatakiskarb.

Irógistotnieokazałsięrogiemczarodziejskim;szczuryniezdołałysięoprzećjegomuzyce.Chłopiecszedłprzednimiigwizdał,dopókigwiazdyjaśniałynaniebie,aprzezcałytenczasszczurybiegłyzanim.Grałjeszczeioświcie,iwciążjeszczebiegłyzanimchmaryszczurów.IcorazdalejidalejodciągałjeodwielkichspichrzówzbożowychwzamkuGlimminge.

TANIECŻURAWINAGÓRZEKULLA

Wtorek,29marca

Trzebaprzyznać,żewcałejSkanii,gdzietakwielejestwspaniałychzamków,niemanicrówniepięknegojakgóraKulla.

Składającasięjakgdybyzszeregupołączonychwzgórz,niskaiszerokaniebywabynajmniejzaliczanadowysokich,potężnychpasmgórskich.Lasyipolapokrywająporosłegdzieniegdziewrzosemszerokiejejzbocza.NiematamnicbardzoładnegoaniosobliwegoinapozórnieróżnisięonaniczymodinnychgórSkanii.

Wędrowiec,przebywającydrogęwiodącąwzdłużgrzbietugórskiego,myśliteżsobienajczęściej:„Tagóranieusprawiedliwiabynajmniejswojejsławy.Niematunicgodnegowidzenia”.Leczzdarzyćsięmoże,żewędrowieczboczyzdrogiispojrzywdółzestromegostokugóry.Inagle

stanieprzednimpięknoiosobliwośćrozpościerającegosięwidoku.GóraKullabowiemniestoi,jakinnegóry,pośródstałegolądu,otoczonarówninamiidolinami,leczprzylegatużdomorza.Anijedenskrawekzieminieciągniesięujejstópinieochraniajejprzedfalamimorskimi;mogąwięcbićościanyskalne,mogąjeobmywaćidowolirzeźbić.Stądpochodzidziwacznośćkształtówiurozmaicenieukładugóry.

Sątamostre,głębokowrzynającesięwzboczaprzepaściiczarne,gładkieskałysmaganebiczamiwichrównadmorskich.Sąsamotniestojącesłupyskalnewynurzającesiępionowozwodyiciemnegrotyztajemniczymiotworami.

Widaćstrome,nagieurwiskaiłagodne,zielonezbocza;małewzgórzaizatoki,kamienietoczącesięwdółzgłuchymłoskotemzakażdymnaporemfalmorskich.

Ipotężnesklepieniaskał,wznoszącesięnadwodą,iostrowgóręsterczącerafy,bezustannieopryskiwanebiałąpianą,iznowuinne,odbijającesięwczarnozielonej,nieruchomej,cichejwodzie.Sątutajolbrzymie,wskałachwydrążonekotliskaitajemniczeszczeliny,którekusząwędrowcadozapuszczeniasięwgłąb.

Anawszystkichtychskałachiwewszystkichprzepaściach,zewszystkichszczelinwyrastająiwijąsiękrzewy,ziołaipnącza.Rosnątamteżidrzewa,alesiławiatrujesttakwielka,żenawetdrzewamusząsięzamienićwpnącerośliny,abysięutrzymaćnastokachgóry.Pniedębówpołożyłysięipełzająprawie

poziemi,aliściewznosząsięnadniminibygęstesklepienie,krótkopiennezaśbukistojąwszczelinachskałnibywielkie,liściastenamioty.

Osobliwatagóra,zdalekimbłękitemmorzaustópiprzezroczystymniebemponadsobą;takbardzopociągaludzi,żepodczascałegolatazjeżdżająsiętutajtłumnie.Trudniejbyłobypowiedzieć,czympociągaonatakbardzoizwierzęta,którecorokgromadząsiętunawielkichwspólnychigrzyskach.Jesttoobyczajzachowywanyodprawiekówichybatylkoktośobecnyprzytym,jakpierwszafalamorskarozprysłasięwpianęustópgóryKulla,potrafiłbywytłumaczyć,dlaczegowłaśnietagórazostałaprzezwszystkiezwierzętaobranazamiejscezebrań.

Jużwnocprzednaznaczonymdniemudająsięjelenie,sarny,zające,lisyiinneczworonożnezwierzętawpodróżnagóręKuIla.Przedsamymwschodemsłońcaspotykająsięnaplacuzabaw,napłaszczyźniepokrytejwrzosem,niezbytoddalonejodnajwyższegoszczytugóry.

Placzabawotoczonyjestzewszystkichstronokrągłymiskałami,zasłaniającymizwierzętaprzedoczymatych,którzybysiętuprzypadkiemdostali.Wydajesięjednaknieprawdopodobne,abyktokolwiekmógłsiętuzabłąkaćwmarcu.Wszystkichwędrowców,którzyzwyklebłądząposkałachipnąsiępozboczachgóry,wystraszyłyjużprzedwielumiesiącamiwichryjesienne;staruszeklatarnikzaś,pilnującylatarnimorskiej,starakobietazsąsiedniegodworuiwieśniakzpobliskiejwsiwrazzrodzinąchodzątylkoutartymidrogamiiniebiegająposamotnychścieżkach.

Czworonożnezwierzęta,przybywszynaplaczabaw,zasiadająwokołonaskałach.Każdygatunekzwierzątgromadzisięrazem,chociażniktniemapowoduobawiaćsięjakiejkolwieknapaści,gdyżtegodniapanujeogólnazgodaipokój.Tegodniamógłbymłodyzajączekprzejśćspokojnieprzezwzgórze,naktórymumieściłysięlisy,iunieśćwcałościswesłuchy.Ajednaktrzymająsięzwierzętaodosobnionymigromadami,takibowiempanujeodwiecznyobyczaj.

Skorojużwszystkiezwierzętazajęłyswemiejsca,nadchodzichwilaoczekiwanianaprzylotptaków.Tegodniabywazwyklepięknapogoda.Żurawieumiejąprzepowiadaćpogodęiniezwoływałybyzwierząt,gdybysiębyłomożnaspodziewaćdeszczu.Tymrazemjednak,chociażpowietrzebyłoprzejrzysteinicniezasłaniałowidoku,niewidaćbyłojakośptaków.Todziwne!Słońcestałojużwysokonaniebieiptakipowinnybyłyjużbyćwdrodze.

Tymczasemuwagęzwierzątzajmująmałe,ciemnechmurki,nadciągającezrówniny.InaglejednaztychchmurekzbliżasięcorazbardziejdogóryKulla.Gdychmurkazbliżyłasięjużzupeiniedoplacuzabaw,zatrzymałasięijednocześniezaczęłaświergotaćiszczebiotać,jakgdybyskładałasięzsamychdźwięków.Wznosiłasięiopadała,abezustannieprzytymśpiewałocośwniejidźwięczało.Naglechmuraspadłanajedenzpagórkówipochwilicałypagórekzajęłycałkowicieszareskowronki,piękneczerwono-szareibiałezięby,nakrapianeszpakiizielono-szaresikory.

Natychmiastpotemnadciągajeszczejednachmura.Zatrzymujesięnadkażdymdworem,nadkażdąchatąinadkażdympałacem,nadwioskamiimiastami,naddworcamikolejowymiifabrykami,nadosadamirybackimiicukrowniami.Ilekroćsięzatrzyma,wchłaniazziemimały,unoszącysięwgóręsłuppyłkówkurzu.Ichmurarośnieirośniecorazbardziej.Wreszciekiedyzawiśnienadgórą,jesttakolbrzymia,żerzucacieńnawielkąprzestrzeńwokoło.Spuszczającsięnadplacemigrzyskzasłaniasłońce.Podługiejchwilidopiero,kiedynajednymzpagórkówosiadagromadawróbli,słońceukazujesięznówwswymblasku.

Aotonadlatujenajwiększazchmurptasich.Utworzyłyjągromady,którezleciałysięzewszystkichstronipołączyłyzsobą.Barwyjestciemnopopielatejianijedenpromieńsłońcajejnieprzenika.Ponuraistraszna,jakchmuryniosąceburzę,pędzinaprzód.Niesiezsobąstrachiniepokój,jakieśpotworne,wrzaskliwe,pogardliweśmiechyikrakanie,przepowiadającenieszczęście.

Zwierzętanaplacuigrzyskradesą,gdychmuratazamieniasięwkońcuwdeszczptaków:wron,

krukówikawekkraczącychitrzepoczącychskrzydłami.Terazpojawiająsięnaniebiejużniechmury,leczmnóstwojakichśznakówikresek.Potemukazują

sięodwschoduipółnoco-wschoduproste,kropkowanelinie.Sątoptakileśne—cietrzewieigłuszce,którelecąwdługichszeregach,wodstępachkilkumetrówmiędzyjednymptakiemadrugim.Aptakibłotne,którezamieszkująbagniskawokolicyFalsterbo,nadlatująwnajrozmaitszymporządku:trójkątami,krzywymiliniamialbopółkolami.

Nawielkiezebranie,odbywającesięwtymwłaśnieroku,kiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,Akkazeswojągromadkąprzybyłapóźniejniżwszystkieinneptaki.PrzedewszystkimbowiemAkka,abydotrzećdogóryKulla,musiałaprzebyćcałą

Skanię.PrzytymzarazpoobudzeniuudałasięnaposzukiwaniePaluszka,któryprzecieższedłprzezcałąnoc,grającnaflecieiwiodączasobąchmaryszarychszczurówcorazdalejidalejodGlimminge,

Sowa,wysłanadoczarnychszczurów,wróciłazwieścią,żestawiąsięonewdomupozachodziesłońca.Możnawięcbyłojużbezobawyzaprzestaćgrynaflecieizostawićszareichlosowi.

NieAkkajednakznalazłachłopcakroczącegozeswymdługimorszakieminieonapochwyciłagodziobemiuniosławpowietrze.Uczyniłtobocian,panKlekot.

Wczesnymrankiemudałsięonnaposzukiwaniemalca,akiedygoznalazłiprzyniósłdogniazda,przepraszałzalekceważenie,jakiemupoprzedniegowieczoruokazał.

Chłopieccieszyłsiębardzoiwkrótcezawarłwielkąprzyjaźńzbocianem.Akkaokazywałamutakżedużożyczliwościiocierałakilkakrotniestarąswągłowęojegoramię.

Najbardziejjednakucieszyłsięchłopiec,gdyAkkazapytałabociana,czyuważazaodpowiedniezabraćPaluszkanagóręKulla,abocianrzekł:

—Zdajemisię,żemożemymiećdoniegonajzupełniejszezaufanie,onnaszpewnościąniezdradziprzedludźmi.—Ibociannalegał,żebyzabraćPaluszka.—Rozumiesię,matkoAkko,żemusimygozabrać.Uważam,żetonawetskładasiędlanasbardzoszczęśliwie,mamybowiemsposobnośćodwdzięczyćmusięzatowszystko,couczyniłdzisiejszejnocy.Ajasamnadowódtego,jakbardzożałujęmegowczorajszegoniewłaściwegozachowaniasię,poniosęgonaswymgrzbiecienamiejscezebrania.

Wielkatoprzyjemnośćzasłużyćnapochwałęmądrychidzielnychistot,toteżchłopiecnigdyjeszczenieczułsiętakszczęśliwyjakteraz,gdydzikagęśibocianchwaliłygo.

OdbyłwięcpodróżnagóręKullanagrzbieciebociana,leczjakkolwiekuważałtosobiezawielkizaszczyt,niemógłjednakoprzećsięlękowi,gdyżpanKlekotbyłmistrzemwsztucefruwaniaiszybkośćjegolotuniedawałasięmierzyćzlotemdzikichgęsi.Akkaleciałazwykleprostoprzedsiebie,prującpowietrzejednostajnymszumemskrzydeł,bocianzaśwyprawia!harce:wznosiłsiędoniebosiężnejwysokościileżałtamwgórzenieruchomoalboteżpłynąłwpowietrzu,nieporuszającskrzydłami;opuszcza!sięwdółztakąszybkością,żewyglądałoto,jakgdybyspadałnaziemiębezwładnienibykamień,alboteżfruwałwirującjakwiatrizataczającdlaprzyjemnościdużeimałekoławokołoAkki.

Chłopiecjeszczenigdyniedoświadczyłnicpodobnegoichociażprzejętybyłciągłymstrachem,musiałprzyznaćpocichu,żedotychczasniewiedział,cotoznaczyporządnielatać.

Wciąguostatniejpodróżytylkorazjedenpozwolonosobienaodpoczynek.Byłotoprzyjeziorze,nadktórymAkkapołączyłasięzeswojągromadkąizawiadomiłająozwycięstwienadszarymiszczurami.PoczymudalisięwszyscynagóręKulla.

Tutajspuścilisięnawzgórzeprzeznaczonedladzikichgęsi.Ikiedychłopiecpowiódłwzrokiemodwzgórzadowzgórza,ujrzał,żenajednymsterczałyrozłożysterogijelenie,nainnymunosiłysiępióropuszeszarychjastrzębi.

Jednowzgórzemiałobarwęrudąodlisów,którejezajęły,nadrugimczerniłyibieliłysięptaki

nadmorskie,inneznówszarebyłoodszczurów.Jednoobsadzonebyłoczarnymikrukami,którebezustanniekrakały,inne—skowronkami,którenie

byływstaniezachowaćspokojuirazporazwznosiłysięwpowietrzeiwyśpiewywałyradośnie.Odwiecznymzwyczajemwronyrozpoczęłyuroczystośćtańcempowitalnym.

Podzieliłysięnadwiegromady,które,umieściwszysięnaprzeciwsiebie,spotykałysię,rozbiegałyiznówłączyły.Taniectenmiałrozlicznefigury,leczwidzom,nieznającymprawidełsztukitanecznej,wydawałsięniecojednostajny.Wronybyłybardzodumnezeswegotańca,wszystkieinnezwierzętajednakodetchnęłyzulgą,gdysięwreszcieskończył.Wydawałimsiętaksamoponuryibezmyślny,jakzabawawichruzimowegozpłatkamiśniegu.Samoprzyglądaniesiętemuprzygnębiało,toteżwszystkieczekałyskwapliwienacośweselszego.

Nieczekałyjednakdługo.Zaledwiebowiemwronyskończyły,nadbiegływpodskokachzające.Zjawiłysięwnieładzie—pojedynczo,potrzyalbopoczteryrzędem.Wszystkiestanęłynatylnychskokachipopędziłytakszybkonaprzód,żedługieichsłuchychwiałysięnawszystkiestrony.

Skaczącobracałysięwkółkoiuderzałyprzednimiłapamipobokach,ażtrzeszczało.Niektórewywijałykozły,innetoczyłysiępoziemi;jedenstanąłnanodzeiobracałsięwkółko,innykroczyłnaprzednichłapach.Niebyłowtymwszystkimżadnegoporządku,aletazabawazajęcyporuszałainnezwierzęta,przyśpieszałaoddech.Byławiosna.Radośćipodniecenieunosiłysięwpowietrzu.Zimaprzeszła,nadchodziłolato.Isamożyciestawałosięzabawą.

Gdysięzającezmęczyły,nadeszłakolejnawielkieptakileśne.Setkigłuszczówwlśniącoczarnymupierzeniu,zjasnoczerwonymibrwiamirzuciłosięnawielkidąbstojącypośródplacuigrzysk.

Głuszec,którysiedziałnanajwyższejgałęzi,nastroszyłpióra,opuściłskrzydłaiuniósłogondogóry,takżeukazałbiałe,sterczącewnimpióra.Potemwyciągnąłszyjęiwydałześciśniętegogardłakilkagłębokichtonów:

—Tiek,tiek,tiek!—Więcejniemógłwydobyćzsiebie.Potemprzymknąłoczyizakwilił:—Sis,sis,sis!Czysłyszysz?Sis,sis,sis!—iwpadłsamwtakizachwyt,żezapomniał,gdziejesticosięznimdzieje.

Tymczasemtrzynastępnegłuszcerozpoczęłyswojąśpiewkęizanimjąskończyły,odezwałosięjużdziesięćinnych,siedzącychpozanimi,itakrozlegałysięcoraznowegłosy,zgałęzidogałęzi,dopókiwszystkiegłuszcenienaśpiewałysię,nienagdakały,nienakwiliły.Wszystkiewpadałypodczasswegośpiewuwtensamzachwytitowłaśniedziałałonainnezwierzętajakzaraźliwyszał.Krew,któraprzedtempłynęławichżyłachlekkoiswobodnie,terazzaczęłasięburzyćipłonąć.

„Tak,zpewnościąjestwiosna—myślałyzwierzęta.—Znikły;jużchłodyzimowe,ciepłowiosennerozgrzewaziemię”.

Zauważywszy,jakimpowodzeniemciesząsięgłuszce,cietrzewieniemogływytrzymaćnaswychmiejscach.Ponieważniebyłodrzewa,naktórymbymogłyzasiąść,rzuciłysięnaśrodekplacuitakutonęływgęstejjegozieleni,żewidaćbyłotylkopięknąlinięichogonówigrubedzioby.Iodrazurozpoczęłyswójśpiew:

—Orr,orr,orr!Właśniekiedycietrzewiestanęłydowspółzawodnictwazgłuszcami,stałosięcośniesłychanego.

Podczasgdywszystkiezwierzętazajętebyłytylkozabawągłuszców,jedenlispodkradłsięcichaczempodwzgórzegęsi.Stąpałbardzoostrożnieidostałsięnamiejsce,niezwróciwszyniczyjejuwagi.Naglezauważyłagojednazgęsi,aniewierząc,abyliszakradłsiędogęsiwdobrychzamiarach,zawołała:

—Baczność,dzikiegęsi!Baczność!Baczność!Lisschwyciłjązagardłoizmusiłdomilczenia,aledzikiegęsiusłyszałyjejgłosiuniosłysięw

powietrze.

IwtedyujrzeliwszyscylisaMykitęstojącegozmartwągęsiąWpysku.Zazakłóceniepokojuwdniuigrzysknałożononaniegociężkąkarę.Całeżycieswojemiałpokutować

zato,iżniemógłpowstrzymaćswejżądzyzemstynawidokAkkiijejstada.Szybkootoczyłagogromadalisówiwedługstaregozwyczajusprawiłasąd.Wyrokzaśgłosił:„Ten,ktołamiepokójwielkiegodniazabawy,wydalonyzostajezkraju”.Żadenlisnieodważyłsięzłagodzićwyroku,wiedziałybowiemwszystkie,żegdybyuczyniłycośpodobnego,wypędzonobyjenatychmiastzplacuzabawizabronionowstępunazawsze.

OznajmionolisowiMykiciewyrokwygnaniabezprawaapelacji.Zabraniamusiępozostaćwokolicy.Rozstaćsięmazżonąizkrewnymi,zmieszkaniemizterenemłowów,zwszystkimikryjówkami,któredotychczasuważałzaswojąwłasność,imusiszukaćszczęściaswegonaobczyźnie.Abyzaśwszystkielisywokolicywiedziały,iżlisowiMykiciewzbronionejestprzebywaniewgranicachkraju,najstarszyzlisówodgryzłmukoniuszekprawegoucha.

Zaledwietosięstało,młodelisyzaczęływyćkrwiożerczoirzucaćsięnaMykitę.Niepozostałowięcmunicinnego,tylkouciekać.Gonionyprzezwszystkielisy,lisMykitaumknąłzgóryKulla.

Działosiętowszystkowówczas,kiedygłuszcewspółzawodniczyłyzcietrzewiami.Aleptakitetaksięoddająswemuśpiewowi,żenanicinnegoniezwracająuwagi.

Popopisieptakówleśnychwystąpiłydowalkijelenie.Kilkaparjeleniwalczyłojednocześnie.Rzucałysięgwałtownienasiebie,nacierałyrogamiwydającgłośnyłoskotijedenpróbowałodepchnąćdrugiego.Paraunosiłasięzichnozdrzy,zkrtaniwydobywałsięchrapliwyryk,apianatoczyłasięażnaziemię.

Wokołonawzgórzachpanowałanajgłębszacisza,awewszystkichzwierzętachpowstawałynoweuczucia.Wszystkierazemikażdezosobnapoczułysięodważneimocne,pełnepowracającychsił,odrodzoneprzezwiosnę,gotowenawszelkieprzygody.Niemiałydosiebieurazy,ajednakwszędzieskrzydławznosiłysię,stroszyły,sięczubyiostrzyłypazury.Gdybyjeleniewalczyłyjeszczedłużej,wybuchłabynapewnonawszystkichwzgórzachdzikawalka,gdyżwewszystkichzwierzętachzrodziłasiępalącachęćpokazania,żeicnesąpełneżycia,żeomdleniezimyprzeszło,żemięśnienabrzmiewająsilą,

Leczjeleniezakończyłyswąwalkęwłaśniewsamąporęinatychmiastrozległsięszeptidącyodwzgórzadowzgórza:

—Terazprzyjdążurawie!Iprzyszłyszare,nibywmrokodzianeptakizdługimi,czerwonymipióropuszami.Wielkie,odługich

nogach,wysmukłychszyjachimałychgłowachukazały,sięnagle,wywołującdziwnepodniecenie.Posuwającsięnaprzódobracałysięwkoło,napołyfruwając,napołytańcząc.Podnoszączwdziękiemskrzydła,poruszałysięzniesłychanąszybkością.Byłatonibygraszarychcieni,którąokozaledwieśledzićzdołało.Jakiśosobliwyczartkwiłwichruchachiwszyscy,którzydotychczasnigdynagórzeKullaniebyli,zrozumieliteraz,dlaczegocałetozebranienosiłonazwętańcażurawi.

Taniectenmiałwsobiepewnądzikość,tylkożeuczuciem,któradzikośćtawzbudzała,byłaczarownatęsknota.Niktjużniemyślałowalce,natomiastwszystkieteistotyskrzydlateibezskrzydłeczułyterazchęćuniesieniasięwysoko,jaknajwyżej,ponadobłoki,abyzobaczyć,coonekryją.

Takątęsknotędotego,czegosięniedaosiągnąć,zwierzętaodczuwajątylkorazdoroku,amianowicietegodnia,kiedywidząwielkitaniecżurawi,

WNIEPOGODĘ

Środa,30marca

Otonadszedłpierwszydeszczowydzieńwciągupodróży.DopókidzikiegęsiprzebywaływpobliżujezioraVomb,pogodabyłapiękna;tegosamegojednakdnia,kiedyudałysięwdalsząpodróżnapółnoc,zacząłpadaćdeszczichłopiecsiedziałgodzinaminagrzbieciegąsiora,przemoczonydosuchejnitkiidrżącyzzimna.

Ranekodlotubyłciepłyijasny.Dzikiegęsiwzniosłysięwysoko,wgórę,leciałyrównoibezpośpiechu,przestrzegającściśleustalonegoporządku,zAkkąnaczele.Nietraciłyczasunaprzekomarzaniesięzezwierzętaminaziemi;żejednakniebyływstaniezachowywaćsięzupełniecicho,odzywałysięrazporazdotaktu,ztrzepotemskrzydeł,zwykłymswymwabiącymgłosem:

—Gdziejesteś?Tujestem!Gdziejesteś?Tujestem!Wszystkiegęsiuczestniczyływtymmonotonnymnawoływaniu,przerywającjetylkoniekiedy,aby

zwrócićuwagęgąsioranadrogowskazy,którymipowiniensiębyłkierować.Znakamiwtejpodróżybyływyniosłościgrzbietówgórskich,dwórOvesholm,wieżakościelnawmieścieKristian,dobraBäckawald,wąskiprzesmykmiędzyjezioremOppmannasjönajezioremIvösjönorazostrymspadkiemgóryRyssa.

Podróżbyłajednostajna.Kiedywięcukazałysięchmurydeszczowe,stanowiłydlachłopcaurozmaicenie.Dawniejchmurydeszczowe,widzianezdołu,wydawałymusięzawszeszareinudne,alewysokowgórzewyglądałyzupełnieinaczej.Chłopiecwidziałwyraźnie,żechmurysątoolbrzymiewozy:jednenapakowaneogromnymiszarymiworkami,innebeczkamitakdużymi,żemogłosięwnichpomieścićcalejezioro,inneznówbyłystraszniewysokie,zwielkimikotłamiibutlami.Agdyzjechałosięichjużtyle,żezapełniłycałąprzestrzeńnieba,zaczęłynarazzewszystkichkotłów,beczek,butliiworkówwylewaćwodęnaziemię,jakgdybyktośdałimnagleznak.

Iwchwilikiedypierwszaulewawiosennaspadłanaziemię,wszystkieptaszkiwzaroślachinałąkachwydałyokrzykradości,którymrozbrzmiałopowietrze,achłopiecnagrzbieciegąsiorazerwałsięprzestraszony.

—Terazmamydeszcz,deszczsprowadzinamwiosnę,wiosnadanamkwiatyizieloneliście,kwiatyprzywabiągąsieniceiowady,azgąsieniciowadówbędziepożywienie!Dużodobregopokarmu—tonajlepszarzecznaświecie!—śpiewałyptaszki,

Idzikiegęsicieszyłdeszczwiosenny,którybudziroślinyzesnuzimowegoirozpuszczapowłokęlodowąnawodach.Niemogłyjużzachowaćswejdotychczasowejpowagiizaczęłyznówzaczepiaćwesołymiokrzykamiziemię.

Przelatującnadwielkimipolamikartofli,zktórychsłynąokolicemiastaKristian,aktóreterazleżałyjeszczeodłogiem,czarneinagie,wolały:

—Zbudźciesięistańciedopracy!Wiosnawasbudzi!Jużdośćpróżnowania.Widzącludzi,uciekającychprzeddeszczemdodomów,wołałyzanimi:—Czegosiętakśpieszycie?Czyniewidzicie,żezniebapadachlebdlawszystkich?Chlebdla

wszystkich!Wielkachmurapłynęłaszybkonapółnoc,goniącdzikiegęsi.Aimzdawałosięzapewne,żeciągną

chmuręzasobą,bokiedyprzelatywałynadwielkimiogrodami,zawołałyzdumą:—Otoprzychodzimyzpierwiosnkami!Przychodzimyzróżami,zkwieciemjabłoniiwiśni!

Przychodzimyzgrochemifasolą,zżytemipszenicą!Ktochce,niechbierze!Niechbierze,ktochce!Takieglosybrzmiaływpowietrzu,kiedypadałypierwszestrumieniedeszczu,którywszystkichtak

bardzoucieszył.Alegdydeszcznieprzestawałpadaćprzezcałepoobiedzie,gęsizniecierpliwiłysięizawołałydospragnionychlasów,otaczającychjezioroIzöfsee:

—Czyżniedośćwamjeszcze?Czyjeszczewamniedość?

Niebozaciągałosięcorazbardziejjednostajnąszarzyznąisłońceschowałosięzaniątak,żeniktniewiedział,gdziesiękryje.Deszczpadałcorazobficiej,uderzałciężkimikroplamiwskrzydłagęsiiprzeciskałsięprzezpióraipuchdoskóry.Ziemiaparowała,jeziora,góryilasyzlewałysięwjednąniewyraźnąmasęidrogowskazytrudnobyłorozpoznać.

Lotstawałsięcorazpowolniejszy,wesołeokrzykimilkłyichłopieccorazbardziejodczuwałzimno.Trzymałsięjednakdzielnie,dopókiszybowałwpowietrzu.Iwieczoremniestraciłjeszczeotuchy,kiedygęsispuściłysiękołososny,pośrodkuwielkiegobagna,gdziewszystkobyłomokreizimne:jednepagórkipokrytebyłyśniegiem,innesterczałynagiewśródnawpółroztopionegolodu;biegałwesołoiszukałzmarzniętychjagódgłoguiborówek.Alepotemnadszedłwieczóriciemnościstałysiętakgęste,żenawettakieoczy,jakiechłopiecterazmiał,niemogłyichprzeniknąć.Całaokolicawzbudzałastrachigrozę.Otulonyskrzydłemgąsiora,leżałwprawdziewygodnie,aleniemógłzasnąć,bobyłbardzogłodnyizziębnięty.Słyszałwokołosiebietyleszmerów,odgłosówistrasznychpomruków,żeogarnęłogoprzerażenieizapragnąłuciecodłychciemnościitejgrozytam,gdziejestświatłoiciepło.Myślałotym,jaktowygodnieżyjąludzie,ipragnąłgorącowrócićdonich.

Byłociemno,alemogłabyćnajwyżejsiódmagodzina,ludzieukończylizapewneswojąpracędzienną,siedzieliprzyogniuigrzalisię.Toprzecieżzupełniecoinnegoniżsiedziećskulonympodskrzydłemgęsimwmokrymbagnisku!

Wtejchwilichłopiecnierozumiałsamsiebie,dlaczegotaksięlękałwidokuludzi.„Niezrobilibymizpewnościąniczłego”—myślał.„Gdybytakośmielićsięzbliżyćdonichtejnocy?—myślałdalej.—Choćbytylkoosuszyćsięprzy

ogniuizjeśćcośkolwiek.Owschodziesłońcamógłbymwrócićdogęsi”.Wydostałsięcichutkospodskrzydłaizsunąłsięnaziemię.Anigąsior,aniżadnagęśnieobudziłysię,

cichowięciniepostrzeżeniewymknąłsięchłopieczterenubagna.Niewiedziałdobrze,wjakiejczęścikrajuprzebywa.WSkanii,wSmälandiiczywBlekinge.Alekiedygęsileciaływstronębagna,widziałwprzelocieświatławielkiegomiasta;tamskierował

terazswekroki.Wkrótceznalazłdrogęipochwiliszedłjużpodługiej,otoczonejdrzewamiszosie,naktórejkońcustałydworyjedenprzydrugim.Dostałsiędojednegoztychwielkichmajątkówkościelnych,którychjesttylenapółnocykraju,aktórychniespotykasięnarówninach.

Niektóredomymieszkalnebyłyzbudowanebardzoładnie,zdrzewa.Większośćozdobionabyłarzeźbami,aoszklonewerandyświeciłykolorowymiszybami.Ścianypomalowanebyłyjasnąfarbąolejną,drzwiiramyuokienjaśniałyniebieskimi,czerwonymilubzielonymibarwami.Chłopiecszedł,oglądałdomyisłyszał,jakludziewciepłychizbachśmielisięigawędzili.Słówniemógłzrozumieć,alecieszyłogojużtosamo,żesłyszygłosyludzkie.

„Ciekawjestem,cobypowiedzieli,gdybymzastukałipoprosiłonocleg?”—pomyślał.Alenaglepoczułtęsamąobawę,któragoogarniała,ilerazyznalazłsięwpobliżuludzi.„Rozejrzęsięniecopowsi—postanowi!—zanimpoproszękogośonoclegiposiłek”.

Wchwiligdychłopiecprzechodził,otwartowjednymzdomówdrzwibalkonu.Przezjasne,delikatnefirankiprzenikałoświatłolamp.Zpokojuwyszłapiękna,młodakobieta,przechyliłasięprzezporęczirzekła:

—Deszczpada,terazjużprędkobędziewiosna!Gdychłopiecjąujrzał,ogarnąłgoporazpierwszydziwnyniepokój.Poczuł,żezbieramusięnapłacz.

Porazpierwszyuświadomiłsobiezestrachem,żesamwyłączyłsięspośródludzi.Szedłdalej,ażzatrzymałsięprzedsklepem,przedktórymwystawionoczerwonypług.Stanąłi

przyglądałmusię.Wkońcuusiadłnanim,cmoknąłjęzykiemiwydałomusię,żeprowadzitenpiękny

pługporoli.Cobytobyłozaszczęście!Nachwilęzapomniałotym,jakterazwygląda,aleniebawemprzyszłomutonamyślipośpieszniezeskoczyłnaziemię.Ogarniałgocorazwiększyniepokój.

Terazchłopiectęskniłjużnietylkozaciepłemizaposiłkiem,tęskniłzatymwszystkim,czymsięludziezajmująizaludźmisamymi—zaichdzielnościąimądrością.

Przechodziłobokpoczty—imyślałogazetach,którecodzieńprzynosząwiadomościzewszystkichczterechstronświata.Widziałaptekęimieszkaniedoktora—imyślałowielkiejmocyludzi,którzypotrafiązwalczaćchorobyiśmierć.Przechodziłobokszkołyimyślałoludziach,którzyjązałożylipoto,abywszystkimnieśćoświatęiwiedzę.Iimdalejszedł,tymbardziejpodobalimusięludzie.

Leczimbardziejtęsknił,tymbardziejniemożliwewydawałomusięzastukaćgdziekolwiekipoprosićoprzyjęcie.Nie,natoniemógłsięzdobyć!Niemógłsiępokazaćnikomuzludzi,dopókiniestaniesięnanowoczłowiekiem.

NilsHolgersonnierozumiał,cotraci,gdypostanowiłzostaćkrasnoludkiem.Dopieroterazogarnąłgoprzeraźliwystrach,żenieodzyskajużnigdypostaciludzkiej,

Alecóżmauczynić,abystaćsięczłowiekiem?Dziwne!Niezadawałsobiejeszczenigdytegopytania,odkądopuściłwioskęrodzinną.Skoro

wszakżerazsięzjawiło,zrozumiał,żeodpowiedźnaniejestterazdlaniegorzecząnajważniejszą.Jakżemiałsięznowustaćczłowiekiem?Totylkochciałterazwiedzieć.

Wszedłnajakieśschodyiniezważającnaulewnydeszczsiadł,abyzastanowićsięnadtympytaniem.Siedziałgodzinę,dwieijegomózgpracowałtakjaknigdydotąd.Chłopiecrozmyślałizastanawiałsię,alemyślikrążyłyciąglewkółko.Iimdłużejsiedział,tym

trudniejmubyłoznaleźćrozwiązanie.„Zamałosięuczyłem—pomyślałwkońcu.—Wkażdymraziebędęmusiałzwrócićsiędoludzi.

Spytamnauczycielaidoktora,ijeszczeinnychuczonychludzi,amożeoniznajdąjakąradę”.Postanowiłuczynićtonatychmiast.Wstał,otrząsnąłsię,byłbowiemmokryjakpiespokąpieli.Inagleujrzałwielkąbłotnąsowę,siadającąnajednymzdrzewprzyszosie.Najejwidokodezwała

sięsowaleśna,siedzącapoddachem:—Kiwitt,kiwitt,powróciłaś,błotnasowo?Jakżetambyłozagranicą?—Dziękuję,leśnasowo,powodziłomisiębardzodobrze—powiedziałabłotnasowa.—Czyw

czasiemojejnieobecnościzdarzyłosiętuuwascośważnego?—TutajwBlekingenic,błotnasowo,alewSkaniizamieniłsięchłopiecwkrasnoludkai

powędrowałzdomowymgąsioremdoLaponii,—Todziwnanowina,dziwnanowina!Inigdyjużniestaniesięzpowrotemczłowiekiem,leśna

sowo?Powiedz,nigdyjużniemożewrócićdoludzkiejpostaci?—Totajemnica,błotnasowo.Alepowierzęciją.Krasnoludekpowiedział:„Jeżelichłopiecbędzie

pilnowałgąsiora,abywróciłdodomu,i...“—Icojeszcze,leśnasowo,cojeszcze?—Polećzemnąnawieżękościelną,todowieszsięwszystkiego.Bojęsię,żetutajnadrodzemożenas

ktośpodsłuchać.Iobiesowyodleciały.Alechłopiecrzuciłczapkęwysokowgóręikrzyknąłzradością:—Jeżelibędęczuwałnadgąsiorem,żebywróciłcałydodomu,:wtedystanęsięnanowo

człowiekiem.Wiwat!Wiwat!Wtedystanęsięczłowiekiem!Krzyknął:„Wiwat”,adziwnymsposobemniktwdomutegoniesłyszał,ipobiegł,ilemusiłstarczyło,

zpowrotemdodzikichgęsinamoczary.

SCHODYOTRZECHSTOPNIACH

Czwartek,31marca

NastępnegodniadzikiegęsipostanowiłyleciećnapółnocnadokręgiemAllbowSmälandiiiwysłałydwiegęsi—KaksiiYksinazwiady.Gęsipowróciłyioznajmiły,żewszystkiewodytamzamarzły,awszystkiepolapokrytesąśniegiem.

—Pozostańmywięctu—powiedziałygęsi.—Niemożemyprzecieżpodróżowaćpokraju,gdzieniemaaniwody,anipaszy.

—Gdybyśmytuzostały,musiałybyśmyczekaćmożeprzezcałymiesiąc—powiedziałaAkka,—Lepiejbędzie,gdypolecimynawschódprzezBlekingeispróbujemy,czynieudasięnamprzeleciećnadSmälandiąprzezokręgMöre,któryleżynawybrzeżuigdziewiosnaprzychodziwcześniej.

TaksięteżstałoiprzezkilkanastępnychdnichłopiecleciałwrazzestademnadBlekinge.Byłojużjasno,uspokoiłsięwięciniemógłpojąć,cogowczorajwieczoremtakrozdrażniło.TerazniemyślałjużowyrzeczeniusiępodróżydoLaponiiizwiązanegozniąswobodnegożycia.

Blekingeotoczonebyłogęstąmgłąichłopiecniemógłzapoznaćsięzkrajobrazemtegookręgu,„Chciałbymwiedzieć,czylecimyteraznadurodzajną,czynieurodzajnąziemią”—myślał.Igłowił

sięnadprzypominaniemsobietego,czegosięoBlekingedowiedziałwszkole.Jednocześniezdawałsobiesprawę,żeniepomożemutowcale,bonieuczyłsięnigdyniczegoporządnie.

Inagleujrzałprzedsobąwyraźniecałąszkołę.Dziecisiedziaływwąskichławkachipodnosiłypalcedogóry.Nauczycielsiedziałnakatedrzeiwyglądałnaniezadowolonego,aonsamstałprzedmapąimiałodpowiadaćnapytaniaookręguBlekinge.Nieumiałjednakpowiedziećanisłowa.Zkażdąchwiląobliczenauczycielapochmurniałocorazbardziejichłopiecmyślałsobie,żenauczycieltraktujegeografiędalekopoważniejodinnychprzedmiotów.Potemzszedłzkatedry,odebrałchłopcupałeczkęikazałmuwrócićnaswojemiejsce.

„Tosiędobrzenieskończy”—pomyślałchłopiec.Tymczasemnauczycielpodszedłdookna,wyglądałprzezchwilę,apotemzacząłgwizdać,jäktomiał

zwyczajczynić,gdybyłwdobrymhumorze.Wreszciewróciłnakatedręipowiedział,żeopowiechłopcomookręguBlekinge.

Tozaś,conauczycielopowiadał,byłotakzajmujące,żechłopiecsłuchałuważnie,iterazprzypominałsobiekażdesłowo.

—Smälandiajesttowysokidomzjodłaminadachu—zacząłnauczyciel.—Przeddomemznajdująsięszerokieschodyotrzechstopniach.TeschodynazywająsięBlekinge.

Zczasemrozszerzyłysięoneznacznie.Obecnieciągnąsięprzeddomemsmälandzkimnaszerokościośmiumil,akażdy,ktochceprzejśćtymischodamidoMorzaBałtyckiego,musiwędrowaćczterymile.

Zostałyonezbudowanebardzodawnotemu.Przeszłydnieilata,zanimpierwszeschodyzkamienipolnychstałysięrównoułożoną,wygodnądrogąkomunikacyjnąmiędzySmaiandiąaMorzemBałtyckim.

Ponieważschodysąjużbardzostare,więcłatwozrozumieć,żeobecnieniewyglądajątakjakwówczas,gdybyłynowe.Niewiem,jakwtamtychczasachdbanoonie,aleoczywistejest,żeprzytakichrozmiarachniesposóbbyłoutrzymaćjewczystości.

Pokilkulatachwyrosłynanichmchyiwidłaki.Jesieniąspadałynaniezwiędłeliścieiplewy,anawiosnęzasypywałyjespadającekamienieiżwir.Ażetowszystkoleżałonieuprzątnięte,więcwkońcuzebrałosięnaschodachtyleziemi,żenietylkotrawaizioła,aleikrzaki,idrzewazapuściływniąswekorzenie.

Jednocześniezaśpowstaływielkieróżnicemiędzytrzemastopniamitychschodów.Najwyższystopień

położonynajbliżejSmälandiitylkowczęścipokrytyjestjałowąziemiąimałymikamykamirosnąnanimnajwyżejbrzezina,czeremchaijedlina,któresąwytrzymalszenazimnoimająmałewymagania.Przekonaćsięotymmożnanajłatwiej,gdysięzobaczy,jaktamwgórzewszystkojestubogieinędzne,gdysięwidzitęnieurodzajnąrolę,małedomostwairzadkiekościoły.

Naśrodkowymstopniuschodówziemiajesturodzajniejszaitamzimnoniedajesiętakweznaki.Widaćtoodrazupowyższychdrzewachilepszychichgatunkach.Rosnątamjesionyidęby,lipy,leszczynaibrzozy,niemazaśwcaledrzewiglastych.Jeszczewyraźniejuwydatniajątęróżnicęliczneszosy,pięknedomyiwielekościołów.Jednymsłowem,środkowystopieńprzewyższaswymwyglądemznaczniestopieńnajwyższy.

Najlepiejjednakprzedstawiasięstopieńnajniższy.Jestoncałkowiciepokrytyurodzajnąziemią,awmiejscugdziestykasięzmorzem,niejestwystawionynazimno.Drzewakasztanowe,bukoweiorzechowerosnątuobficieitaksięrozrastają,żestercząwysokoponaddachamikościołów.Polasążyzne,aleludzienieżyjąwyłączniezuprawyroliizwyrębulasów,leczzajmująsięrównieżrybołówstwem,handlemiżeglugą.Stądteżznajdująsiętamnajbardziejzbytkownedomyinajpiękniejszekościoły,aparafiekościelnezamieniłysięzczasemwplacetargoweimiasta.

Wszystkotoniewyczerpujebynajmniejtego,comożnapowiedziećotrzechstopniachschodów.Trzebabowiemuprzytomnićsobie,żewoda,któralejesięnadachwysokiegodomu,gdypadadeszczalbotopniejeśnieg,musisięgdzieśpodziewaćiżeprzeważniespływaonapowielkichschodachwdół.Zpoczątkuspływałacałąszerokościąschodów,alepotem,gdypowstaływnichszczeliny,przyzwyczaiłasiędospływaniagłębokowyżłobionymikorytami.Ażewodajestzawszewodą,niezachowywałasięwięcspokojnie:wjednymmiejscuwsiąkaławziemięiznikaławniej,wdrugimzaśobficiewypływała.Korytarozszerzyławdoliny,brzegipotokówpokryłaziemią,naktórejwyrosłypotemzarośla,krzewyidrzewawtakiejróżnorodnościitakgęsto,żezasłaniająniemalzupełnieprzepływającąwgłębiwodę.Kiedyjednakpotokidostająsięnakrawędziestopnischodów,musząrunąćgwałtownienaprzódiwtedywodataksięburzy,żenabierasiłzdolnychdoobracaniakamienimłyńskichimaszyn.Toteżzczasemwokołokażdegoztychwodospadówpowstałylicznemłynyifabryki.

Aleiterazniezostałojeszczepowiedzianewszystkookrainieztrzemastopniamischodów.Trzebajeszczewspomniećoolbrzymie,którymieszkałprzedlatywwielkimdomu,wSmällandii.Byłjużstaryigniewałogoto,żemusiwtakpóźnymwiekuschodzićzwysokichstopni,abyłowićłososiewmorzu.Myślałsobie,żebyłobyowielewygodniej,gdybyłososieprzychodziływgórędoniego.

Wszedłwięcnadachswegowysokiegodomuizrzuciłzniegowmorzeolbrzymiekamienie.Rzuciłjezaśztakąsiłą,żekamienieprzeleciałyponadcałymBlekingeiistotniewpadływmorze.Tamprzestraszyłytakbardzołososie,żeteuciekłyzmorza,przepłynęłyprzezpotokiwBlekinge,potemprzezstrumienieiwpotężnymskokuuniosłysięwgóręażdodomustaregoolbrzyma.

Jakdaleceopowieśćtajestprawdziwa,świadcząlicznewyspyiszkiery1,któreciągnąsięwzdłużwybrzeżyBlekinge,aniesąniczyminnym,tylkokamieniamirzuconyminiegdyśprzezololbrzyma,

Oprawdziwościopowieściświadczytakżeito,żełososiewciążjeszczeprzeprawiająsiępoprzezpotokiwBlekingeiwodospadyażdospokojniepłynącychwód,ażdoSmällandii.

ZaśolbrzymzasłużyłsobienawielkąwdzięcznośćiszacunekzestronymieszkańcówBlekinge,gdyżpołowemłososiwpotokachiwyłamywaniemkamieniwszkierachdodniadzisiejszegowieluludzizarabiatamnaswojeutrzymanie.

NADRZEKĄRONNEBY

Piątek,1kwietnia

AnilisowiMykicie,anidzikimgęsiomnieśniłosięzapewne,żesięjeszczekiedykolwiekmogąspotkać.TymczasemdzikiegęsiobrałydrogęprzezBlekinge,atamwłaśniemieszkałlisMykita.Spędzałondotądczaswpółnocnejczęścitegokrajuibyłnadwyrazniezadowolonyzmiejscaswegopobytu.Pewnegopopołudnia,kiedybłąkałsięwsamotnymzakątkulasu,niezbytoddalonymodrzekiRonneby,ujrzałnadsobąstadodzikichgęsi.Spostrzegł,żejednazgęsibyłabiała,wiedziałwięcodrazu,zkimmadoczynienia.

InatychmiastudałsięlisMykitawpogońzadzikimigęśmi,najpierwdlatego,żenęciłgosmacznykąsek,apodrugie,żepragnąłzemstyzawszystko,czegodoznałodgęsi.Widział,żelecąnawschódwkierunkurzeki,potemzmieniłyjednakkierunekidalejpoleciałynapołudnie.Odgadł,żeszukająnoclegunabrzegurzeki,ispodziewałsięjednąznichpochwycić.

Ujrzawszy,jakiemiejsceobrałysobiedzikiegęsinaspoczynek,Mykitazrozumiał,jakietrudnościgoczekają—schronieniebyłowyjątkowobezpieczne.

RzekaRonnebyniejestwprawdziedużaiszeroka,słyniejednakzpięknychswychbrzegów.Toczysięwśródstromychścianskalistych,którewystająpionowozgłębiwodyiporośniętesącałkowitebluszczem,tarniną,wierzbą,czeremchą,olchąijarzębiną.Wpięknydzieńletnitrudnosobiewymarzyćcośprzyjemniejszegonadjazdęłódkąpotejmałejrzeceiwpatrywaniesięwzieleńczepiającąsięostrychskałnadbrzeżnych.

Terazjednak,kiedylisMykitaidzikiegęsiznalazłysięnadrzeką,panowałotujeszczezimne,ostreprzedwiośnie,wszystkiedrzewastałynagieinikomubynawetnamyślnieprzyszłozastanawiaćsię,czybrzegitesąpiękne,czybrzydkie.

Dzikiegęsizadowolonebyły,żespostrzegłypodstromąścianąwąskipaspiasku,dostatecznieduży,abymogłosięnanimpomieścićcałestado.Przednimiszumiałarzeka,któraterazwczasietopnieniaśniegówwezbrałagwałtownie,zasobąmiałyniedostępneścianyskalne,całkowiciepokrytezwieszającymisięgałęziami.Lepszegomiejscaniemogłysobieobrać.

Mykitastałnadniminawzgórzuipatrzył.—Możeszodrazuwyrzecsiętychłowów—powiedziałsamdosiebie.—Ztakstromejgórynie

będzieszmógłzejść,przeztakrwącąrzekęnieprzepłyniesz,aupodnóżagóryniemanajmniejszegoskrawkalądu,poktórymbyśmógłsięprzedostaćdomiejscanoclegugęsi.Tegęsisądlaciebiezamądre,Mykito.Niezadawajsobietrudu.

Jakzazwyczajlisom,trudnojednakbyłoMykiciezrezygnowaćzprzedsięwzięcia.Położyłsięwięcnakrawędzigóryiniespuszcza!okazdzikichgęsi.Myślałprzytymowszystkichkrzywdach,jakichdoznałzichprzyczyny.Tak,ichtobyławina,żezostałwygnanyzeSkaniiimusiałsięchronićwBlekinge,gdziedotychczasniewidziałanilasupełnegosarniapetycznychsarniątek,anigęsidomowych,anikurników.Leżałimyślącotymrozpalałwsobietakigniewprzeciwkodzikimgęsiom,żeżyczyłimśmierciizagłady,nawetgdybysięjemudostaćniemiały.

Wtemusłyszałnawielkiejsośnietużoboksiebieszmeriujrzałzbiegającąwiewiórkę,gonionązapalczywieprzezkunę.ŻadnaznichniezauważyłaMykity,któryzachowywałsięzupełniespokojnieiprzypatrywałsiętejgonitwiezdrzewanadrzewo.Podziwiałwiewiórkęskaczącątaklekkopodrzewach,jakgdybyfruwała.Przyglądałsiętakżekunie,któraniebyłatakwyćwiczonągimnastyczkąjakwiewiórka,ajednakbiegałatakszybkowdółiwgórępogałęziach,jakgdybybyłytorówneścieżkileśne.

„Żebymmógłchoćwpołowietakzręczniewdrapywaćsięnadrzewajaktedwie—myślałlis—totamtewdoleniespałybytakspokojnie”.

Gdypolowanieskończyłosięiwiewiórkazostałaschwytana,Mykitapodszedłdokuny.Naznak,żeniemazamiarupozbawiaćjązdobyczy,zatrzymałsięodwakroki.Pozdrowiłkunębardzouprzejmieipowinszowałjejrezultatupolowania.Mykitawyrażałsiębardzoukładnie,jakzwyklelisy.Kunanatomiast,którazdługimswym,wąskimciałem,wytwornągłową,miękkąsierściąijasnobrunatnąplamkąnaszyiwyglądałanamałycudpiękności,byławgruncierzeczybardzonieokrzesanymmieszkańcemlasu.Toteżzaledwiebąknęłacośwodpowiedzilisowi.

—Jednomnietylkodziwi—powiedziałMykita—żetakimyśliwyjaktyzadowalasiępolowaniemnawiewiórki,skoroznaleźćmożeowielelepszązwierzynęwpobliżu.—Tuzatrzymałsięiczekałnaodpowiedź,alegdykunaniemówiącanisłowawybałuszyłatylkooczy,ciągnąłdalej:—Czytomożliwe,abyśniespostrzegładzikichgęsiwdole,podskałą?Alboteżmożeniepotrafiszsiętamprzedostać?

TymrazemMykitanieczekałdługonaodpowiedź.Kunarzuciłasięnaniegozwygiętymgrzbieteminastroszonąsierścią.

—Widziałeśdzikiegęsi?—zasyczała.—Gdzieonesą?Powiedzprędko,boinaczejprzegryzęcigardziel.

—No,no,pamiętaj,żejestemdwarazywiększyodciebie,ibądźtrochęgrzeczniejsza.Pokażęcizresztąsamjaknajchętniej,gdziesiędzikiegęsiukrywają.

PochwilikunabyłajużnadrodzewiodącejwdółdorzekiiMykitaprzyglądającsię,jakzręcznieprzesuwałagiętkieciałozgałęzinagałąź,myślał:

„Tenpięknymyśliwymanajokrutniejszesercezewszystkichstworzeń.Myślę,żedzikiegęsibędąmiałykrwaweprzebudzenie”.

AlewłaśniekiedyMykitaspodziewałsięusłyszećśmiertelnejękigęsi,zobaczyłkunęwpadającądorzekiztakimimpetem,żewodarozprysnęłasięwokoło.Izarazpotemrozległsięsilnytrzepotskrzydeł,iwszystkiegęsiuniosłysięwgórę.

Mykitachciałpopędzićzagęśmi,alezciekawościstanąłiczekałnapowrótkuny.Biedaczkabyłaprzemoczonadokościiprzystawałaodczasudoczasu,żebypotrzećgłowęprzednimiłapkami.

—Zarazsobiepomyślałem,żejesteśgłupiaiwpadnieszdorzeki—rzekłMykitapogardliwie,—Niezachowałamsięwcaległupioiniezasłużyłamnałajanie—odparłakuna.—Siedziałamjużna

najniższejgałęziiukładałamsobie,jakimsposobemuśmiercićodrazudużogęsi,kiedynaglemaleństwojakieś,niewiększeodwiewiórki,pojawiłosięprzedemnąiztakąsiłąrzuciłokamieniemwmojągłowę,żewpadłamdowody,izanimsięzniejznowuwydostaćzdołałam...

Kunamogłazamilknąć.Niemiałajużsłuchacza.Mykitapędziłzagęśmi.

TymczasemAkkapoleciałanapołudnieszukaćnowegonoclegu.Świeciłyjeszczeresztkibrzaskudziennego,apółksiężycwszedłjużnaniebo.Naszczęście

orientowałasiębardzodobrzewokolicy,gdyżnierazsięzdarzało,żegęsi,lecącewiosnąnadBałtykiem,obierałydrogęprzezBlekinge.

Leciaławięcnadrzeką,dopókitajaśniałaprzedniąwksiężycowymświetlenibyczarny,lśniącywąż.Takdotarłaażwdółdowodospadu,gdzierzekaznikawpodziemnymkorycie,apotemjasnaiprzezroczysta,jakgdybyszklana,wpadadowąskiejzatokiinajejdnierozpryskujesięwbłyszczącekropleiśnieżnąpianę.Oboktegowodospaduleżałokilkagłazów,awodaobijałasięoniezgłośnymhukiem.

TomiejsceobrałasobieAkkanaspoczynekitrafiładobrze,późnymbowiemwieczorem,gdyjużludzietędynieprzechodzili,byłotuwyjątkowobezpiecznie.Przedzachodemsłońcaniemogłybysięgęsitutajschronić,gdyżwodospadnieleżałbynajmniejwbezludnejokolicy.Zjednejstronywznosisiętam

wielkapapiernia,apodrugiej,zarośniętejdrzewami,ciągniesiępark,wktórymludziebezustannieprzechadzająsiępoustronnychścieżkach,zachwycającsięgłośnymszumemburzliwegopotoku.

Dzikimgęsiomprzychodziłocoprawdanamyśl,żeniebezpieczniejestspaćnaśliskich,mokrychkamieniachwsamymwirzepotoku,którymógłbyprzybraćiporwaćjezsobą,wystarczyłoimjednak,żeczułysięzabezpieczoneoddrapieżnychzwierząt

TymczasempopewnymczasielisMykitazjawiłsięitutaj.Ujrzawszygęsi,stojącewśródspienionychfalpotoku,pojąłnatychmiast,żesięznówdonichniedostanie.Poczułsiębardzoupokorzony,bozdawałomusię,żeodłowówtychzależyjegosławamyśliwska.

Nagle,pogrążonywrozmyślaniach,spostrzegłwypływającązwodywydręzrybąwpysku.Mykitapodszedłdoniej,leczzatrzymałsięodwakrokinaznak,żeniechcejejzabieraćzdobyczy.

—Dziwnezciebiestworzenie—rzekł.—Wystarczająciryby,amogłabyśmiećtylegęsi,ilezapragniesz.

Mykitabyłtakipodniecony,żeniezadałsobienawettrududobleraniawyrażeń,jaktozwykleczynił.Wydranieodwróciławcaległowywstronęrzeki.

—Niepierwszyrazsięspotykamy,lisieMykito!—zawołała.Byłaonawłóczęgą,jakwszystkiewydry,iwyprawiałasięczęstonadtosamojezioro,nadktórym

przebywałMykita.—Znamtwojesposobypolowanianapstrągi.—Ach,toty,Pływaczko!—zawołałuradowanyMykita,wiedziałbowiem,żewydraodważniei

zręczniepływa.—Terazsięniedziwię,żeniezwracaszuwaginadzikiegęsi,bowieszzgóry,żesiędonichniedostaniesz,

Alewydra,któramiałabłonymiędzypalcaminóg,sztywnyogon,służącyjejzawiosło,ifutro,przezktórewodanieprzenika,niechciałauchodzićzaniedołęgę.

Zwróciłasięwięcwstronępotokuispostrzegłszydzikiegęsirzuciłasięprostodorzeki.Gdybywparkunuciłyjużsłowiki,opiewałybyzapewneprzezwielenocywalkęwydryzprądem

wodnym.Falebowiemwielokrotnieodrzucaływydręiporywałyjąwgłąb,aleonawydobywałasięrazporaz

ipodpływałacorazbliżejdowielkichkamieni,naktórychspałygęsi.Byłotoniebezpieczneprzedsięwzięcie,zasługująceniewątpliwienauczczeniewpieśnisłowiczej,

Mykitawodziłoczymazawydrą.Widział,żezbliżasięcorazbardziejdogęsiiwkrótcebędziemogłajednąznichporwać.Alenaglewydrakrzyknęłaostrymiprzenikliwymgłosem.Mykitaujrzał,żetylnączęściąciałapogrążyłasięwwodzie,którająporwałajakmłode,ślepekocię.Wtejżesamejchwiligęsizatrzepotałyskrzydłami,rozwinęłyjeszerokoiodleciały,szukającnowegomiejscaspoczynku.

Niebawemwydrazjawiłasięnabrzegu.Milczałaliżącprzedniąłapę.DopierokiedyMykitazacząłkpićzjejniepowodzenia,wybuchnęłagniewem:

—Toniewinamojejnieumiejętnościpływania,Mykito!Byłamjużbliskogęsiibyłabymsiędonichzpewnościądostała,gdybyniemałejakieślicho,którewyskoczyłoskądciśiukłułomnieostrymżelazemwnogę.Zabolałomnietak,żeutraciłamprzytomnośćidałamsięporwaćprądowi.

Wydraniezdążyładokończyć,gdyżMykitarzuciłsięwpogońzadzikimigęśmi.Akkazeswymstademporaztrzecitejnocyratowałasięucieczką.Naszczęścieksiężycświecił

jeszczeiprzyjegoblaskuudałosięjejznaleźćodpowiedninocleg.Poleciałaznównapołudniewzdłużrzeki.Wiedziała,żetamwłaśnieznajdujesięmiejscowośćkuracyjnaRonnebyzzakłademkąpielowym,wielkimihotelamiimieszkaniamiletnimidlakuracjuszy.Wszystkotostoiwzimiepustką,oczymwiedząptakiwokolicy,więcpodczasmrozówiburzcałeichstadaszukająschronienianabalkonachiwerandachwielkichbudynków.

Tutajgęsiosiadłynajednymzbalkonówiswoimzwyczajemzasnęłynatychmiast.Chłopiecniespał,gdyżbałsięchowaćwnocy,podskrzydłogąsiora.Gdybowiemleżałwtulonywpuchipierze,nicniewidziałiniesłyszał,niemógłwięcczuwaćnadbezpieczeństwembiałegogąsiora,cobyłoterazdlaniegozadaniemnajważniejszym.Jaktodobrze,żeniespałtejnocy,inaczejniemógłbyodpędzićanikuny,aniwydry.Niechtam!Lepiejprzecieżwyrzecsięsnu.Niewolnomujużterazmyślećosobie,leczprzedewszystkimogąsiorze!

Chłopiecsiedziałnabalkonie,zktóregoroztaczałsięwidoknamorze.Spaćniemógł,ażemiałprzedsobąmorze,jegozatokiicieśniny,musiałwięcmimowolimyślećotym,jakpięknejesttozetknięciesięmorzazlądem.

Widziałjuż,żemorzegraniczyzlądemwrozmaitysposób.Wwielumiejscachlądschodziłwmorzepłaskimipagórkami,amorzesłałomunaprzeciwsypkipiasek,któryukładałsięwwałyigóry,takjakgdybymorzezziemiąnienawidziłysięichciałysobiepokazaćtylkoto,coposiadająnajgorszego.Bywałotakże,żelądwznosiłwałgórprzedmorzem,idącymmunaprzeciw,awówczasmorzebiłobałwanamioskałynadbrzeżne,smagałoje,biczowało,parskałopianąizdawałosię,żechcezniszczyćiznieśćwszystkietewzgórza.

LecztutajwBlekingemorzełączyłosięzlądemzupełnieinaczej.Ląddzieliłsięnaprzylądki,wyspyipółwyspy,amorzerozlewałosięwfiordy,zatokiicieśninyidlategowydawałosię,jakobylądłączyłsięzmorzemzgodnieispokojnie.

Terazchłopiecmyślałprzedewszystkimomorzu.Roztaczałosiętakiesamotne,potężneinieskończoneiszumiałobezustannieszarymifalami.Kiedyzbliżałosiędoląduinatrafiałonapierwsząwyspę,zalewałoją,ogołacałozzieleniizostawiałojąszarąinagą.Apotemnatrafiałonadrugąwyspęipozbawiałojąrównieżwszystkiego,conaniejrosło.

Tosamodziałosięznastępnąwyspąizewszystkimiinnymi.Wszystkiewyspybyłyspustoszonejakgdybyzbójeckimirękami.Imdalejjednak,tymgęściejmnożyłysięszkiery,nibymałedzieciątka,którelądposyłałmorzu,abyjeułagodziłyiudobruchały.Toteż,przybliżającsię,morzestawałosięcorazłagodniejsze,corazniżejtoczyłoswefale,corazbardziejucinałobałwany,pozostawiałozieleńwszczelinachinawybrzeżach,rozbijałosięnamałezatokiicieśniny,przysamymzaśbrzegubyłojużtakciche,żenawetmałełodzieośmielałysięwypływaćnałagodnątoń.Wkońcumorzeniepoznawałozapewnesamosiebie.

Apotemchłopiecmyślałoziemi.Ciągnęłasięonapoważnaiwszędziejednakowa.Tworzyłyjąalbopłaskiepola,międzyktórymileżałytuiówdzieotoczonebrzozamipastwiska,alboteżrozległe,lasemporośniętegrzbietygórskie.Leżałatak,jakgdybymyślałatylkooowsie,omarchwiiokartoflach,ososnachiojodłach.Akiedyzatokamorskawrzynałasięgłębokowląd,ziemianierobiłasobienicztego,otaczaławodębrzozamiiosinamizupełnietak,jakgdybytobyłospokojnejezioro.Itosamoczyniłazkażdąnastępnązatoką.Tyleżezatokizaczynałysięrozszerzaćidzielić,przerzynałypola,lasy,ilądmusiałwreszcieliczyćsięztym.

—Zdajemisię,żemorzenaprawdęidzienamojespotkanie—rzekłaziemiaizaczęłasięszybkoprzystrajać.Więcumaiłasiękwieciem,przybrałafalistykształtiwysunęłanawetmałewyspywgłąbmorza.Niechciałajużznaćsosnyiświerkaiodrzuciłaje,jakznoszonesukniecodzienne,przystroiłasięnatomiastwdęby,lipy,kasztany,wkwietnełąkiicienistegaje.Igdytakprzystrojonazetknęłasięznówzmorzem,byłatakzmieniona,żesamasiebieniepoznawała.

Ztychmyśliwyrwałonaglechłopcadługie,przeciągłewycie.Porwałsięizobaczyłnatrawnikupodbalkonemlisastojącegowjasnymblaskuksiężyca.ByłtoMykita,któryitutajprzywlókłsięzagęśmi.Alegdyzobaczyłmiejsce,wktórymsięschroniły,przekonałsię,żeiteraznieudałamusięwyprawa,iwskutektegozawyłgłośnozwściekłości.

WyciezbudziłostarąAkkę,Chociażprawienicwciemnościachniewidziała,poznałajednakpogłosielisaMykitę.

—Czytoty,Mykito,włóczyszsięponocy?—zapytała,—Tak—odpowiedziałMykita.—Toja.Chciałemsięwasspytać,jakwamsłużytanoc,którąwam

przygotowałem.—Czychceszprzeztopowiedzieć,żetotyposzczułeśnanaswydręikunę?—zapytałaAkka.—Dobregoczynunienależysięzapierać—rzekłMykita,—Wyścieniegdyś,dzikiegąseczki,

poswawoliłysobiezemną,adziśjawampokażę,jaktosięlisyzabawiają.Animyślęskończyćzwami,dopókichoćjednazwaspozostanieżywa,gdybymnawetmiałgonićwaspocałymkraju.

—Mógłbyśsięjednakzastanowićnadtym,Mykito,czytowypadarzucaćsięnanas,bezbronne,tobie,uzbrojonemuwzębyipazury—rzekłaAkka.

Mykitasądząc,żeAkkasięzlękła,zawołałszybko:—Jeślity,Akko,zrzuciszmimałegoPaluszka,którymitakdokuczył,tozawrępokójzwamiiżadnej

nieuczynięniczłego.—Paluszkacinieoddam—oświadczyłaAkka.—Każdaznas,odnajmłodszejdonajstarszej,

oddałabyzaniegozchęciążycie.—Jeśligotakkochacie—rzekłMykita—toonbędziepierwszym,którymnasycęswojązemstę—

oto,cowamprzyrzekam!Akkanieodpowiedziałajużnatonic.Mykitazawyłjeszczekilkarazy,apotemnastałacisza.Chłopiec

niespał,patrzyłprzezporęczbalkonunaszkiery.Przedchwiląmiałtakieprzyjemneiwesołemyśli!Krążyłymupogłowienibytanieciśpiew.Zapragnął,abywróciły.Terazniemógłjużpatrzyćnakrajobraztymsamymwzrokiem,copoprzednio,pięknemyśliniechciałypowrócić.Zrozumiał,żepięknemyślisąpłochliweinietrwałeiżenienawiśćiniezgodapłosząjenatychmiast.1Szkiery—ostreskałynadmorskieciągnącesięwzdłużwybrzeżyskandynawskich.

KARLSKRONA

Soboto,2kwietnla

BylwieczórinadmiastemKarlskronajasnoświeciłksiężyc.Byłociepłoipięknie,tylkożewdzieńpadałdeszcziszalaławichuraidlategomałoktośmiałwyjśćnaulicę.

NadcichymmiastemprzelatywaładzikagęśAkkazeswymstadem.Byłaonajeszczewdrodze,gdyżgęsichciałysobiewynaleźćnaszkierachbezpiecznemiejscenaspoczynek.Nalądzieniemogłyzostać,ponieważobawiałysięlisaMykity.

Chłopcu,spoglądającemuzgórynamorzeiszkiery,wydawałosięwszystkodziwnieprzerażająceiupiorne.Nieboniebyłojużbłękitne,leczroztaczałosięnadmorzemnibysklepieniezzielonegoszkła.Morzemiałobarwęmlecznobiałąi,jakokiemsięgnąć,toczyłosięmałymi,białymifalami,lśniącsrebrzystąpianą.Natletejbieliodbijaływyspy,czarnejaknoc,orozmaitychkształtach.Małeczyduże,pokrytełąkamialboteżnagimiskałami—wszystkiebyłyterazjednakowoczarne.Tak,nawetdomymieszkalneikościoły,imłyny,zazwyczajbiałelubczerwone,rysowałysięterazczarnonazielonymniebie.Chłopiecmiałwrażenie,żeziemiapodnimzostałazaczarowanaiżeprzebywaterazwzupełnieinnymświecie.Postanowiłsobiejednak,żetejnocybędziedzielnyiniebędziesięniczegobał.

Naglezobaczyłcoś,cogoprzejęłostrachem.Byłatogórzystawyspa,którąpokrywaływielkie,ostrezłomyskalne,amiędzytymiczarnymiskałamiiskrzyłysięplamylśniącegozłota.Wspomniałmimowoliozłocie,któreczarodziejLjungbykładłniekiedynawysokiekamiennekolumny,izapragnąłterazwiedzieć,czybyłtopodobnywidok.

Zowymikamieniamipogodziłbysięjeszcze,gdybywokołowyspynieroiłysięwielkiepotworymorskie,podobnedowielorybówlubrekinów.Chłopiecpewnybył,żetoduchymorza,którezebrałysiętutajzzamiaremwydostaniasięnaląddlawalkizduchamiziemi.Aolbrzymyziemskiebałysiępewnie,gdyżchłopiecwidziałjednego,którystałnaszczyciewyspyiłamałręcezrozpaczynadnieszczęściem,jakienawiedziłojegowyspę.

Malecprzestraszyłsię,gdyzauważył,żeAkkachcespuścićsięwłaśnienatęwyspę.—Achnie,achnie!—zawołał.—Przecieżtuniemożemynocować!

Alegęsiopuszczałysięcorazniżejiterazchłopieczdumiałsię,żemógłulectakiemuzłudzeniu.Wielkiezłomykamiennebyłydomami.Caławyspabyłamiastem,błyszczącezłotepunkty—

latarniamiiszeregamioświetlonychckien.Olbrzym,stojącywysokonagórze,byłtopoprostukościółzdwiemawieżami,awszystkietepotworymorskieiwszyscyciczarownicy—tobyłyłodzieiwielkiestatkizarzucającekotwice.Postroniewyspyzwróconejkulądowistałypancerniki:niektórezogromnymikominami,innedługieiwąskie,pływającepowodziejakryby.

Jakietomogłobyćmiasto?Nietrudnobyłochłopcudomyślićsiętegonawidoktychwszystkichokrętówwojennychwporcie.Obawiałsięonzawszeokrętów,jakkolwiekmiałdoczynieniatylkozmaleńkimiżaglowcami,któresampuszczałnastawiewioskowym.Wiedziałdobrze,żemiastemtym,otoczonymokrętamiwojennymi,mogłabyćtylkoKarlskrona.

DziadekchłopcabyłdawniejmarynarzemnaokręciewojennymidokońcażyciaopowiadałcodzieńoKarlskronie,owielkimporcieiotymwszystkim,cobyłotamgodnewidzenia.Chłopiecwięcucieszyłsię,żemożeterazzobaczyćwszystko,oczymtylesłyszał.

Wprzelocietylkoujrzałwieżęifortecę,zamykająceport,orazwysokiebudowle,gdyżAkkaspuściłasięwłaśnienajednązwiezkościelnych.

Byłotoistotniemiejscezabezpieczoneprzedpogoniąlisaichłopiecpytałsamsiebie,czybyteżniespróbowaćdrzemkipodskrzydłemgąsiora.Tak,mógłsobienatopozwolićidobrzemutozrobi,gdyprześpisiętrochę.Nazajutrzdopieroobejrzydokładniejportiokręty.

Niemógłjednakspaćspokojnieiwtensposóbdoczekaćrana.Nieupłynęłopięćminut,gdywymknąłsięspodskrzydłagąsioraizsunąłpopiorunochronieiporynnachnaziemię.

Wkrótcestanąłnawielkimplacutargowym,znajdującymsięprzedkościołem.Placzabrukowanybyłokrągłymi,nierównymikamieniami,poktórychtaktrudnobyłochodzićnaszemumalcowijakdużymludziompobłoniuzasypanymgrudamiziemi.Ludzie,mieszkającywpustejokolicyalboteżnagłuchejwsi,czujązazwyczajpewienlęk,gdyprzybywajądomiasta,gdziestojąwysokiekamiennedomyigdziesąsamerozległeuliceiplace.

Takbywazdużymiludźmi.Możnawięcsobiewyobrazić,cosiędziałozPaluszkiem.GdystanąłnaplacutargowymKarlskrony,zobaczyłratuszikatedrę,zktórejdachudopierocozszedł.Zapragnąłwrócićnagórędodzikichgęsi.Naszczęścieplacbyłzupełniepusty.Niebyłowidaćanijednegoczłowieka.Stałtamtylkopomnikprzedstawiającywielkiegomężawtrójkątnymkapeluszuidługimsurducie.Chłopiecprzyglądałmusięuważnie,bochciałwiedzieć,kimmógłbyćówjegomośćzdługimkijemwrękuitakąsurowątwarząodługim,jastrzębimnosieibrzydkichustach.

—Cotakrzywagębatutajrobi?—zapytałPaluszek.Jeszczenigdynieczułsiętakimmałyminędznymjaktegowieczoru.Próbowałwięcdodaćsobie

otuchyzuchwałymisłowami.Potemzapomniałopomnikuiskręciłwszerokąulicę,prowadzącądomorza.Niebawemusłyszał,że

ktośidziezanim.Odgłoskrokówdochodziłodstronyplacutargowego.Stąpaniapobrukubyłyciężkie,jakgdybywielkimążzespiżu,którystałnaplacu,udałsięnaspacer.Chłopieczacząłnasłuchiwaćbiegnącdalejulicąicorazbardziejnabierałprzekonania,żemusitobyćczłowiekzespiżu.Ziemiadrżała,domysiętrzęsły—niktinnyniemógłtakstąpać...Chłopieczląkłsię,przypominającsobiepoprzedniezuchwałesłowa.Nieśmiałodwrócićgłowydlaprzekonaniasię,czytonaprawdęon.

„Możeudałsiętylkonaprzechadzkędlawłasnejprzyjemności—pocieszałsięchłopiec—amoichsłówwcaleniesłyszał?Zresztąniemyślałemprzecieżniczłego”.zamiastiśćprostoprzedsiebie,chłopiecskręciłwulicęnaprawo.Chciałzawszelkącenęujśćprzedtąpogonią.

Pochwilijednakusłyszał,żeidącyzanimskręciłwtęsamąulicę.Wtedyprzestraszyłsiętakbardzo,żeniewiedziałpoprostu,cozsobązrobić.Trudnoprzecieżznaleźćkryjówkęwmieście,wktórym

wszystkiedrzwisązamkniętenaklucz.Wtempoprawejstronieujrzałstary,zbudowanyzdrzewa,stojącynieconaustroniukościółek,otoczonyzadrzewionymcmentarzem.Nienamyślającsięanichwili,rzuciłsięwstronękościółka.

„Gdybymsiętylkomógłtamdostać,umknęzpewnościąprzedniebezpieczeństwem”.Pędząc,zobaczyłczłowieka,którystałnadrodzeikiwałnaniego.„Topewniektoś,comichcepomóc”—pomyślałchłopiec.Uczyniłomusięlżęjnasercuipodbiegł

doowejpostaci.Alegdystanąłprzednią—osłupiał.„Tenchybaniemógłkiwaćnamnie”—pomyślał,gdyżterazdopierozobaczył,żeczłowiekówzrobionybyłzdrzewaistałwśróduliczkicmentarnejnamałejpodstawce.

Chłopiecstanąłprzedowąfigurąiprzyglądałsięjej.Byłtobarczystychłopnakrótkichnogach,zszeroką,czerwonątwarzą,oczarnychwłosachikruczejbrodzie.Nagłowiemiałczarny,drewnianykapelusz,ubranybyłwbrązowy,drewnianysurdut,szerokieszare,drewnianespodnieiczarne,drewnianebuty.Byłzresztąświeżopomalowanyipolakierowanyibłyszczałwświetleksiężycowym.Wyglądałtakdobrodusznie,żechłopiecnabrałodrazuzaufania.Obokniegoprzytwierdzonabyładrewnianatablica,naktórejchłopiecprzeczytał:

Pokorniebłagamiproszę,Choćmówićnieumiemwcale:Wspomóżcieidajciemigrosze,Asercemwaswdzięcznympochwalę.

Ach,tak!Terazchłopieczrozumiał:człowiektenbyłtylkodrewnianąskarbonkądlaubogichPrzypomniałteżsobie,żedziadekopowiadałmuotakimdrewnianymczłowieku,którystoiodnajdawniejszychczasównacmentarzuwKarlskronieijestulubieńcemwszystkichdzieci.Istotnietrudnobyłorozstaćsięzdrewnianymczłowiekiem.Miałwsobiecośtakstaroświeckiego,jakbypochodziłsprzedstulat,jednocześniewyglądałnasilnego,dzielnegoipełnegożycia,jaktobywaliludziewdawnychczasach.

Itaksięchłopieczająłdrewnianymczłowiekiem,żezapomniałzupełnieotym,przedktórymuciekał.Alenarazusłyszałgoponownie.Aha,więcitenzboczyłzulicyidążykucmentarzowi!Nawettutajtrafiłzanim!Gdziebysiętuschować?Właśniewtejchwilizauważył,żedrewnianyjegomośćskłoniłsięiwyciągnąłszerokąswądłoń.Wzbudzałtylezaufania,żechłopiecstanąłjednymsusemnajegowyciągniętejdłoni.A„drewniany”podniósłgoischowałpodkapelusz.Zaledwiechłopieczdążyłsięukryć,zaledwie„drewniany”opuściłrękę,gdyjużstanąłprzednim„spiżowy”itaksilnieuderzyłkijemoziemię,że„drewniany”zadrżałnaswojejpodstawie.Poczym„spiżowy”zapytałgłośnym,metalicznymgłosem:

—Kimjesteście?„Drewniany”podniósłrękędokapelusza,ażzatrzeszczałostaredrzewo,iodpowiedział:—Rozenbom,dousługwaszejkrólewskiejmości.Dawniejsternikokrętu„Odwaga”,poskończonej

służbiewojskowejklucznikwkatedrzemiejskiej,wreszciewyrzeźbionyzdrzewaipostawionynacmentarzujakoskarbonkadlaubogich.

Paluszekzląkłsię,gdyusłyszał,żedrewnianyczłowiekmówi„waszakrólewskamość”.Terazdopieropomyślałsobie,żeposągnaplacumiejskimmusiałwyobrażaćzałożycielamiasta.Niemógłtowięcbyćniktinny,tylkoKarolXI.

—Potraficiesięwylegitymować!Możeciemiteżpewniepowiedzieć,czyniewidzieliściemałegochłopcawłóczącegosiędzisiejszejnocypomieście?Zuchwałytosmykiniechnogotylkospotkam,a

nauczęgorozumu!—Przytymuderzyłjeszczerazkijemwbrukispojrzałgroźnie.—Dousługwaszejkrólewskiejmości,widziałemgo—rzekł„drewniany”.Chłopiecsiedziałskurczonypodkapeluszemiprzezszparęwdrzewiewidział„spiżowego”;zaczął

więcdrżećzestrachu.Aleuspokoiłsięznowu,gdy„drewniany”mówiłdalej:—Waszakrólewskamośćjestnazłejdrodze.Chłopiecpodążyłzapewnedowarsztatówokrętowych,

żebysiętamukryć.—Taksądzicie,Rozenbom?Notozejdźciezeswegopodnóżkaichodźciezemnąpomócmiszukać

malca.Czworooczulepiejwidziniżdwoje,Rozenbom.Ale„drewniany”odpowiedziałlamentującymgłosem:—Prosiłbympokornieopozwoleniepozostanianamiejscu.Wyglądamzdrowoibłyszcząco,bomnie

świeżopomalowano,alewśrodkujestemstaryiniemogęznieśćżadnegoporuszenia.„Spiżowy”należałwidoczniedotych,którzynieuznajążadnegooporu.—Cóżtozakaprysy?NiechnoRozenbomidzietu!—wyciągnąłswójdługikijiwymierzyłnim

„drewnianemu”mocneuderzeniewplecy.—Noco,widać,żejednakmożecieznieść,Rozenbom!Niepomógłopór,obajruszylinaprzódipowędrowaliprzezuliceKarlskrony,ażzaszlidowielkiej

bramy,prowadzącejdowarsztatówokrętowych.Stałprzedniąmarynarznawarcie,ale„spiżowy”przeszedłmimoniegoipchnąłdrzwi.

Ujrzeliprzedsobąportzdrewnianymipomostami.Wszędziewidaćbyłookrętywojenne,którezbliskawydawałysięjeszczewiększeibardziejprzerażająceniżzdaleka.

„Niebardzosięomyliłem,gdymisięwydawały»potworamimorskimi”—pomyślałPaluszek.—Jakwamsięzdaje,gdziemamynajpierwszukaćchłopca,Rozenbom?—zapytał„spiżowy”.—Takismykschowałsięzpewnościąwsalimodelów—odrzekł„drewniany”.Nawąskimskrawkulądu,któryleżałpoprawejstronieportu,wznosiłysięstarożytnebudowle.

,.Spiżowy”podszedłdodomuoniskichmurach,czworokątnychoknachispadzistymdachu.Uderzyłlaskąwdrzwitaksilnie,żeteodskoczyły,iwpadłnaschody.Weszlipotemdowielkiejsalinapełnionejmnóstwemstatkówzżaglamiibezżagli.Chłopiecdomyśliłsię,żetosąmodeleokrętówbudowanychdlaflotyszwedzkiej.

Byłyturozmaiterodzajestatków;dawneokrętyzarmatami,omasztachokręconychżaglamiilinami;dalejmałełodziezławeczkamidlawioślarzy,szalupyibogatozłoconefregaty,którymisiękrólowieposługiwaliwpodróżach,iwreszcie,używaneobecnie,ciężkie,szerokiepancernikizkartaczownicaminapokładzieorazsmukłe,lśniącetorpedowce,wyglądającejakdługieryby.

Chłopieczdumionybyłtymwidokiem.„ŻeteżunaswSzwecjibudujątakiewielkieiwspaniałeokręty!”—pomyślał.Miałdośćczasunaoglądanietychdziwów,bo„spiżowy”nawidokmodelizapomniałobożym

świecie.Oglądałwszystkiepokolei,odpierwszegodoostatniego,ikazałsobieobjaśniać.ARozenbom,sternikokrętu„Odwaga“,opowiadałwszystko,cowiedział:ktobudowałteokręty,ktonimidowodziłijakilosjespotkał.Opowiadałosłynnychdowódcach:ChapmannieiPuku,oTrollu,HoglandzieiSvensksundzie.Skończyłopowiadaniena1809roku,odktóregoniebyłjużświadkiemdalszychwydarzeń.

Jemui„spiżowemu”podobałysięnajbardziejokrętybudowanezdrzewa.Nanowoczesnychpancernikachnieznalisięwcale.

—Widzę,żeotychnowychokrętachnicniewiecie,Rozenbom—powiedział„spiżowy”,—Pójdziemywięcdalejiobejrzymycoinnego,gdyżbardzomisiętupodoba,Rozenbom.

Niemyślałjużotym,żebyszukaćchłopca,amalecczułsiępoddrewnianymkapeluszemcałkowiciepewnieibezpiecznie.

Obajmężowieszliterazprzezwielkiewarsztaty:przezszwalnie,gdzieszytożagle,przezkuźnie,gdziekutokotwice,przezhalemaszynistolarnie.Oglądaliwysokiedoki,wielkieskłady,arsenał,dużywarsztatpowroźniczyiwielki,opuszczonydok,wydrążonywskale.Wyszlinapomosty,doktórychprzymocowywanookręty,wchodzilinapokładyokrętówioglądalije.Jakdwawilkimorskiepytaliiganili,chwaliliigniewalisię.

Chłopiecsiedziałbezpieczniepoddrewnianymkapeluszemisłuchałopowiadaniaotym,jaktupracowano,abyzbudowaćwszystkieteokręty.Słuchał,jakpoświęcanożycieimajątki,jakludzie,obdarzenitalentemiwiedzą,ofiarowywaliwszystkieswesiłydlazbudowaniatychstatków,któresłużąlubkiedyśsłużyłyobroniebezpieczeństwuojczyzny,jejchwaleirozwojowi.Chłopcupodczastychopowiadańzakręciłysięparęrazyłzywoczachzewzruszeniaicieszyłsię,żenabyłtyledokładnychwiadomościotymwszystkim,

Wkońcuweszlinapodwórze,gdzieustawionebyłyfiguryodtwarzającekupców,którzyodbywaliongipodróżenastarychstatkachkupieckich.

Nicosobliwszegoniezdarzyłosięchłopcuwidziećdotychczas.Figurytemiaływielkie,przerażająceoblicza,dzikieimężne,przejętetymsamymduchemodwagi,

którystworzyłtewielkieokręty.Innetobyłyczasyiinniludzie.Chłopcuzdawałosię,że.zmalałskurczyłsięjeszczebardziej.

A„spiżowy”zwróciłsiędo„drewnianego”ztakimisłowy:—Zdejmijciekapeluszprzedtymi,którzytustoją,Rozenbom!Oniwszyscysłużyliojczyźnie.A„drewniany”,któryrównież,jaki„spiżowy”,zapomniałoceluwędrówkidowarsztatów,zdjął

kapeluszbezchwilinamysłuizawołał:—Zdejmujękapeluszprzedtym,któryzbudowałtenport,położyłkamieńwęgielnypodbudowę

warsztatówistworzyłwielkąflotę—przedkrólem,którytowszystkopowołałdożycia.—Dzięki,Rozenbom!Tobyłodobrzepowiedziane.Jesteściedzielnymczłowiekiem,Rozenbom.Ale

cóżtotammacienagłowie,Rozenbom?NilsHolgersonstałnałysejczaszceRozenboma.Aleterazniebałsięjuż.Rzuciłbiałąswączapkęw

góręikrzyknął:—Wiwat,krzywagęba!Krzyknąłtakgłośno,żesięobudził.Ispostrzegłzwielkimzdziwieniem,żewszystkotośniłomusięi

żewciążjeszczesiedzizdzikimigęśminadachukatedry.

PODRÓŻNAWYSPĘÖLAND

Niedziela,3kwietnia

Następnegorankadzikiegęsipoleciałynaszkieryszukaćpożywienia.Spotkałytamkilkaznajomychgęsi,które,pamiętajączwyczajswychrodaczekobierającychzwykleinnązupełniedrogę,zdziwiłysięogromnieidopytywały,cobyjetumogłoprzywieść.

OpowiedziaływięcimdzikiegęsiwszystkieswojeprzygodyzlisemMykitą.Natoodrzekłajednazgęsizespotkanegostada,którazdawałasiębyćrówniestarairówniemądrajakAkka:

—Wielkietonieszczęściedlawas,żeliszostałwypędzonyzwłasnegokraju.TerazdotrzymazpewnościąsłowaibędziewasprześladowałażdoLaponii.Gdybymbyłanawaszymmiejscu,nieleciałabymnapółnocprzezSmälandię,lecznałożyłabymdrogiprzezwyspęÖland,abyzmylićślady.JeślichcecieujśćprzedMykitą,musiciespędzićkilkadniwpołudniowejczęściwyspy.Znajdziecietamdośćpożywieniainiezabrakniewamdobregotowarzystwa.Niepożałujecie!

Radapodobałasięgęsiomipostanowiłypójśćzanią.Kiedywięcposiliłysiędostatecznie,zabrałysięwdrogęnawyspęÖland.Żadnaznichniebyłatamnigdy,alekrewniaczkiwskazałyimdrogę.Miaływięcleciećwkierunkupołudniowymidogonićwielkągromadęptaków,lecącąnadwybrzeżemBlekinge.Wszystkieptaki,którezimująnadMorzemPółnocnym,alatospędzająwRosji

Finlandii,obierajątędrogęizawszeodpoczywająnawyspieÖland.Nietrudnowięcbędziedzikimgęsiomdowiedziećsię,jakmająlecieć.Tegodniawiatrniewiał,powietrzebyłociepłejaklatem,trudnowięcbyłowymarzyćsobielepszą

pogodędopodróżymorskiej.Jednotylkobudziłowątpliwości:zachmurzone,szareniebo.Włóczyłysięponimtuiówdziewielkiechmurzyska,któresięgałypowierzchni,morzaizasłaniałyhoryzont.Gdypodróżnicywydostalisięnadszkiery,ujrzeliprzedsobąmorzeotakzwierciadlanejtoni,żechłopiec,któryprzypadkowospojrzałwdół,pomyślał,żewodazniknęła.Wokołowidziałtylkoobłokiiniebo.Przerażony,uczepiłsięmocnogąsiora,jakwówczasgdydosiadłgoporazpierwszy.Miałuczucie,żeniebędziesięmógłutrzymaćwgórze,żesięprzechyliispadnie.

Jeszczestraszniejstałosię,gdygęsispotkałysięzowymiwielkimigromadamilecącychptaków,o

którychwspomniałastaragęś.Jednagromadaleciałazadrugą,awszystkiedążyływtymsamymkierunku.Byłytamdzikiekaczkiidzikiegęsi,mewyinurzyki,cierniogłowyilodówki,zębatkiinurki,srokimorskieicieciorki.

Gdychłopiecterazwychyliłsięispojrzałwdół,tamgdziepowinnobylobyćmorze,ujrzałcałątęarmiąptasiąodbijającąsięwwodzie.Byttakzmieszany,żewcalenierozumiał,cowidzi.Zdawałomusię,żewszystkieptakilecągrzbietaminadół.Leczniedziwiłogotojuż,gdyżniebyłwstanieodróżnićtego,cobyłowgórze,odtego,cobyłowdole.

Znużoneptakipragnęłyprzedewszystkimdostaćsięjaknajprędzejnawyspę.Żadenznichniewołałaninieżartował,cowydawałosięchłopcutakżenadzwyczajdziwne.

—Amożeopuściliśmyjużziemię?—pyta!siebie.—Amożelecimyterazprostodonieba?Wokołowidziałtylkoobłokiiptakiiwkońcuuwierzył,żelecinaprawdędonieba.Pozbyłsię

zawrotugłowy,amyśl,iżopuszczaziemięilecidonieba,wydawałamusięcudowna.Nagleusłyszałhukgłośnegowystrzałuiujrzałparęmałychobłoczkówdymu.Wtejsamejchwiliwśródptakówpowstałwielkiniepokój.—Strzelcy,strzelcy!Strzelcynałodziach!—wołały.—Lećciewyżej!Lećciewysoko,wgórę!W

górę,pozazasięgstrzału!Ichłopiecprzekonałsię,żeciąglejeszczelecąnadmorzem,adoniebajestbardzodaleko.Wokołona

wodzieciągnęłysiędługimszeregiemłodzieiznichstrzelcysłaliwgóręjedenwystrzałzadrugim.Gromadyptakównaprzodzieniezauważyłytejzasadzkileciałyzanisko.Toteżsporomartwychciałspadłojużwmorze,akażdemuspadającemuptakowitowarzyszyłygłośne,lamentująceokrzykiżalupozostałych.

Chłopiec,przebudzonyzesnuoniebie,przerazi!sięniewymownie.Akkaleciaładobywającwszystkichsił,azaniąciągnęłozpośpiechemjejstado.Udałosięwięcdzikimgęsiomujśćcałozdrowo,chłopiecjednakdługojeszczeniemógłochłonąćzezdumienia.Jakżetomogłobyć,abyktośstrzelałdotakichptaków,jakAkka,YksiiKaksi,igąsior,itewszystkieinne!Naprawdę,ludziesaminiewiedzą,coczynią!

Gęsileciałydalej.Iznówby!ocichowokoło,tylkokilkaznużonychptakówwolało:—Czyjuż?!Czyjuż?!Czypewnejesteście,żeniebłądzimy?!Anatoodpowiadałyte,któreleciałynaczele:—LecimyprostonawyspęÖland!LecimyprostonawyspąÖland!Dzikiekaczkibyłyzmęczone,więcnurkiwyprzedziłyjezłatwością.—Nieśpieszciesiętak!—wołałykaczki.—Sprzątniecienamwszystkosprzednosa!—Wystarczydlawasidlanas!—odpowiadałynurki.Zanimjednakujrzaływyspę,owiałjelekkiwiatr,któryniósłzesobącoś,cowyglądałojakwielkie,

białekłębydymu.Ptakisięzlękłyipodwoiłyszybkośćlotu.Aleto,cowyglądałojakdym,kłębiłosięcorazgęściejiw

końcuotoczyłojecałkowicie.Dymtenniebyłsuchy,leczbiałyiwilgotnyiniemiałżadnejwoniChłopiecpoznałwkrótce,żebyłatomgła.

Gdymgłatakzgęstniała,żezakryławszystkoiptakinicniewidziały,wpadływszał.One,któreprzedtemleciaływtakimporządku,zaczęłysięterazdrażnićwzajemnieiprzeszkadzaćsobie.Leciałynawspak,żebysięnawzajemwbłądwprowadzić.

—Miejciesięnabaczności!—wołałyjednedodrugich.—Wszakobracaciesięciąglewkółko!Nigdyniedoleciciedowyspy.

Wszystkiewiedziałydobrze,gdzieleżywyspa,alestarałysięutrudniaćdrogęinnym.—Widzicie,cotedzikiekaczkiwyprawiają!—wołałyprzekorniewśródmgły.—Lecązpowrotem

nadMorzePółnocne!—Uważajcie,dzikiegąseczki!—rozlegałosięzinnejstrony.—Jeżelitakdalejpójdzie,zaleciciena

wyspęRugię!Niebyłożadnejobawy,abyptaki,znającedrogę,dałysięwprowadzićwbłąd.Tylkodzikiegęsinie

mogłysobienaprawdędaćrady.Sprytneptactwospostrzegłoodrazu,żegęsiniepewnesądrogi,iczyniłowszystko,comogło,abyjezwieść.

—Czegotuszukacie,mojedrogie?—wołałłabędźzwracającsięzpowagąiwspółczuciemdoAkki.—LecimynawyspęÖland,alenigdyśmyjeszczetamniebyły—odpowiedziałaAkka.Zdawałojej

się,żeŁabędźjestptakiem,któremumożnazaufać.—Zabłądziłyście!—powiedziałłabędź,—Pokazanowambłędnądrogę.Jesteścieprzecieżw

drodzedoBlekinge.Lećciezamną,jawaspoprowadzę!Iłabędźpoleciał.Agdyjużodciągnąłgęsiodptasiegoszlakutakdaleko,żeniesłyszałyżadnego

głosu,zniknąłwemgle.Terazleciałydzikiegęsiprzezjakiśczasnalosszczęścia.Alezaledwieodszukałyztrudemswych

współtowarzyszy,gdyjużprzyczepiłasiędonichjakaśtroskliwakaczka.—Najlepiejzrobicie,gdyosiądziecienawodzie,dopókimgłanieopadnie!—wołała.—Odrazu

poznać,żeniemaciewprawywpodróżowaniu!OmałoconieudałosięfiglarzomznówzwieśćAkki.Chłopieczaczynałsobiezdawaćsprawę,żeod

jakiegośczasugęsikręcąsięwkółko.—Uważajcie!Czyniewidzicie,żelatacietamizpowrotem?!Ciągletamizpowrotem?!—wołał

nurekwprzelocie.Bezwiednieobjąłchłopiecmocnoszyjęgąsiora,gdyżtegosięwłaśnieobawiałnajbardziej.Ktowie,dokądbygęsizaleciały,gdybynaraznierozległsięwdaligłuchyodgłosarmatniego

wystrzału.Akkawyciągnęłaszyję,zatrzepotałaskrzydłamiipoleciałanaprzód,zupełniejużpewnaswego.Teraz

wiedziała,czymsiękierować.Staragęśzaleciłajejprzedewszystkimunikaćpołudniowegocyplawyspy,gdyżtamumieszczonajest

armata,którąludzierozpędzająmgłę.TerazwięcAkkapoznałakierunekdrogiiodtądniktniemógłjejoszukać.

NAWYSPIE

Niedziela,3,dośrody,6kwietnia

WnajbardziejpołudniowejczęściwyspyÖlandleżąstaredobrakoronne,Ottenby.Sątobardzowielkiedobra,ciągnącesięodjednegobrzeguwyspydodrugiego,aosobliwościąichjestto,zesąoddawnaulubionymmiejscempobytunajrozmaitszychzwierząt.WwiekuXVII,kiedykrólowiejeździlipolowaćnawyspęÖland,calaposiadłośćbyłajednymwielkim,dzikimparkiem.WwiekuXVIIIznajdowałasiętamwielkastadninakonirasowychorazowczarnialiczącasetkiowiec.Dziśniematamjutanikoniczystejkrwi,anitrzódbaranich.Chowasięjeszczetylkowielkiestadamłodychkoni,przeznaczonychdlakawalerii.

Wcałymkrajuniemamiejsca,gdziebyzwierzętawszelkiegogatunkuznaleźćmogłylepszeschronienie.

Wzdłużzachodniegobrzeguwyspyciągniesięłąka,zwanadawniej„pasterską”.ZajmujeonaćwierćmilidługościiuważanajestzanajwiększąłąkęwSzwecji.Naniejtomogązwierzętapaśćsięiharcowaćrównieswobodnie,jakwdzikiejpuszczy.Znajdujesiętamtakżesłynnygajzestuletnimidębami,dającymicieńprzedsłońcemiochronęprzedostrymiwiatrami.Całedobraotaczadługimur,oddzielającyOttenbyodresztywyspy.Murtenwskazujezwierzętomgranicęstarychdóbrkoronnychiniepozwalaimwkraczaćnacudzeposiadłości,gdzieprzebywaćniemająprawa.

WOttenbyprzebywająjednaknietylkooswojonezwierzęta.Równieżidzikie,czując,żeliczyćmogąnaopiekęiochronę,ściągajątuwlicznychgromadach.Obokjeleni,zajęcy,cietrzewiczykuropatw,którezupodobaniemgromadząsięwOttenby,szukajątunawiosnęipóźnąjesieniąodpoczynkuipożywieniatysiąceptakówprzelotnych,aosiadająonenajchętniejnabagnistym,wschodnimwybrzeżuponiżejłąkipasterskiej.

GdydzikiegęsidoleciałynareszciezNilsemdowyspyÖland,spuściłysiętakjakwszystkieinneptakinawschodniewybrzeże.Mgłaotuliławyspęgęstązasłoną,ajednaknamałymskrawkuwybrzeżawidaćbyłogromadyptaków.

Byłotodługie,piaszczystewybrzeże,pokrytekamieniamiimnóstwemwodorostówwyrzuconychprzezmorze.

Gdybychłopiecmiałmożnośćwyboru,niechciałbyzpewnościązatrzymaćsięnatymmiejscu,aleptakiuważaływidaćtenzakątekzaprawdziwyrajdlasiebie.Dzikiekaczkiigęsipasłysięnałące;bliżejbrzeguskakałybekasyiinneptakinadmorskie;nurkigoniływwodzieryby,alenajwiększyruchpanowałwśróddługichławicwodorostówtużnasamymbrzegu.Tamptakistałyjedenprzydrugimiposzukiwałypoczwarek,którychmusiałobyćmnóstwo,gdyżniesłychaćbyłoanijednejskarginabrakpożywienia.

Większośćptakówwybierałasięwdalsząpodróż,azatrzymałysięnawyspietylkodlawypoczynku.Kiedyprzywódcajakiejśgromadyuznawał,iżjegotowarzyszepodróżydostateczniejużpokrzepilisięiodpoczęli,pytał:

—Czyściejużgotowe?Możemyruszaćdalej?—Nie,czekajjeszcze,czekajjeszcze!Jeszcześmyniesyte.Niesyte!—wołałyptaki.—Nieznaciemiary!—odpowiadałprzywódcaiodlatywał.Musiałjednakwracaćkilkakrotnie,gdyż

nikomuniechciałosięlecieć.Niecodalejumieściłosięstadołabędzi.Niemiałyoneochotyudaćsięnaląd,odpoczywaływięc

leżącnawodzieikołyszącsięleniwie.Odczasudoczasuzanurzałydługieswojeszyjepodwodąszukałypożywienianadniemorskim.Gdyznalazłycośszczególniedobrego,wydawałygłośnyokrzykbrzmiącyjakodgłostrąby.

Kiedysięchłopiecdowiedział,żeprzybyłyłabędzie,pobiegłtamnatychmiast.Nigdyjeszczeniewidziałzbliskadzikichłabędzi.Aterazdopisałomuszczęście,gdyżmógłsiędonichzbliżyćiprzyjrzećimsiędokładnie.Chłopiecniebyłjedynymwidzem;zarównodzikiegęsi,jakikaczki,inurkipopłynęływtęstronę,otoczyłypółkolemstadołabędziiprzypatrywałymusięzciekawością.Łabędziestraszyłypióra,rozpościerałyskrzydłanibyżagleipodnosiłyszyjewysokowgórę.Niekiedyłabędźzbliżałsiędoktórejśzgęsilubkaczekiprzemawiałdoniejkilkasłów.Awówczaszagadnięta,onieśmielona,ztrudemotwieraładziób,abydaćodpowiedź.

Byłtamjedenmałynurek,czarny,drobnyłotrzyk,któremucałytenuroczystynastrójwydawałsięnieznośnym.Szybkozanurzyłsięizniknąłpodwodą.Zarazpotemjedenzłabędzikrzyknąłprzeraźliwieiodpłynąłtakprędko,żeażsięwodazanimzapieniła.Następniezatrzymałsięipróbowałobejrzećpozasiebie.Alewtejżechwilikrzyknąłznówinnyłabędźtaksamojakpierwszy,apochwiliuczyniłtosamoitrzeci.

Terazmałynurekniemógłjużdłużejutrzymaćsiępodwodąwypłynąłznównapowierzchnię—drobny,czarnyizłośliwy.Łabędzierzuciłysięnaniego,alekiedysięprzekonały,cotozamaleństwo,odwróciłysięzpogardą—niegodnybyłzemsty.Nurekzanurzyłsięjednaknanowoiznówzacząłszczypaćłabędziewnogi.Ból,ajeszczebardziejgniewzmusiłyłabędziedoodlotu.Zaszumiałyskrzydłami,rozwinęłyjemajestatycznieizniknęły.

Wtedywszystkieptakiodczułyichbrakinawette,którepoprzedniobawiłozuchwalstwomałegonurka,łajałygoostro.

Chłopiecruszyłwkierunkulądu.Zatrzymałsięprzybekasachprzyglądałsięichzabawom.Stałydługimrzędemnabrzeguiwyglądałyjakdrobniutkieżurawie.Jaktamte,miałymałetułowie,długienogi,długieszyjeilekkieruchy,niebyłyjednakszare,tylkobrunatne.Stałynabrzeguopluskiwanymprzezfale.Kiedyfalanadbiegała,całymszeregiemuciekaływtył,gdyfalasięcofała,goniłyją,Itakgodzinamicałymipowtarzałasiętazabawa.

Najpiękniejszymzewszystkichptakówbyłpewiengatunekdzikichkaczek.Musiałyonebyćspokrewnionezezwykłymikaczkami,gdyżmiały,takjaktamte,ciężki,przysadzistytułów,szerokiedziobyisilnebłonymiędzypalcami,byłyjednakbezporównaniaświetniejupierzone.Piórabiałe,wokołoszyiżółtalubczarnaobrączka,skrzydłapołyskującezielono,czerwonoiczarno,końceskrzydełczarne,agłowaoczamozielonymzabarwieniu,lśniącajakjedwab—nadawałyimwspaniaływygląd.

Skorotylkoktóraśznichukazywałasięnawybrzeżu,zarazinneptakiwołały:—Patrzcie!Patrzcie!Jakapiękna!—Piękna,bopiękna,aletepłaskienogi!—szydziłajakaśdzikakaczka.—:Comitozapięknośćztakimnosem!—mówiłaszaragęś.takbyłonaprawdę,kaczkimiaływielki

guzprzynasadziedziobaitojeszpeciło.Nawodzieuwijałysięmewyijaskółkimorskiegoniącryby.—Cowytamłowicie?—zapytałajednazdzikichgęsi.—Cierniki.CiemikizwyspyÖlandtonajlepszerybynaświecie—odrzekłajednazmew.—Może

popróbujesz?—Imewazpełnymdziobempodpłynęładogęsi,chcącjąpoczęstowaćmałymirybkami.—O,pfe!—zawołałagęś.—Myślicie,żejabymjadłatakieobrzydliwości?Nazajutrzbyławciążjeszczetakasamamgła.Dzikiegęsipasłysięnałące,achłopiecposzedłna

brzegszukaćmięczaków.Byłoichtambardzodużo.Pomyślałsobie,żejutromożeznaleźćsięwtakimmiejscu,gdziedlaniegonicniebędziedojedzenia,więcdobrzebyłobyzrobićworeczekinapełnićgomuszlami.Nałąceznalazłmocną,suchątrawęizacząłzniejpleśćkobiałkę.Zajęłomutokilkagodzin,agdyplecionkabyłagotowa,cieszyłsiębardzozeswejroboty.Wpołudnieprzyleciałydoniegozpośpiechemdzikiegęsi,pytając,czyniematubiałegogąsiora.

—Przedchwiląbyłjeszczeznami—rzekłaAkka—aterazniewiemy,gdziesiępodział.Chłopieczerwałsięzprzestrachem.Zapytałgęsi,czyniewidziaływpobliżulisaluborłaalboczyteż

wokolicynieprzechodziłczłowiek.Żadnazgęsiniewidziałajednaknicpodobnego.Gąsiormusiałzabłądzićwśródmgły.

Przerażonychłopiecpobiegłnaposzukiwania.Mgłazasłaniałagoprzedwzrokieminnych,alejednocześnieijemuprzeszkadzaławidzieć.Pobiegłwybrzeżemażdolatamimorskiejidoarmatystojącejnakrańcuwyspy.Wszędzienapotykałgromadyptaków—gąsioraniebyłonigdzie.Chłopiecodważyłsięnawetdotrzećażpodsamdwóriwdrapałsięnastarydąbwgaju;aleitugąsioraniebyło.

Szukałiszukał,ażzaczęłosięściemniaćimusiałwracać.Szedłpowłóczącciężkonogamiiczułsiębardzonieszczęśliwy.Ach,jakżebyłgłupiwierząc,żeudamusięprzeprowadzićcałodomowągęśprzeztyleniebezpieczeństw!Ajednaktakbardzopragnął,żebymusiępowiodło,nietylkojużzewzględunasiebie,aleizewzględunasamegogąsiora,któregobardzopokochał.

Gdytakwędrowałprzezłąkę,ujrzałwyłaniającąsięzmgłybiałąjakąśpostać.Cozaradość!Przecieżtogąsior!Całyizdrówitakszczęśliwy,żeznalazłwreszciedrogędoswoich!Zabłądziłwśródmgłyibłąkałsięprzezcałydzieńpołące.Uniesionyradością,chłopiecobjąłgozaszyjęiprosiłserdecznie,abysięodtądmiałnabacznościinieoddalałodstada.Agąsiorprzyrzekłmuświęcie,żenigdywięcejtegonieuczyni!Nie,nigdywięcej!

Następnegorankajednak,gdychłopiecszukałznówmuszlinapiasku,przyleciałynanowogęsipytajączprzestrachem,czyniewidziałgąsiora.

Nie,niewidziałgo.Znowuwięczginął?Widocznieznówzabłądziłwśródmgły.ZrozpaczonyNilsudałsięnaposzukiwanie.Znalazłmiejsce,wktórymmurbyłnadkruszonytak,że

mógłsięprzezeńprzedostać.Pobiegłwięcwgłąbwyspy,gdzieciągniesiępłaszczyznaogrunciewapiennym,apróczwiatrakówniemażadnychinnychbudynków.

Nigdzieniebyłogąsiora.Nadchodziłwieczórichłopiecmusiałwracać.Niemiałjużżadnejnadzieiodnalezieniautraconegotowarzyszaipogrążyłsięwrozpaczy.Przeskoczyłprzezmur,gdywtemusłyszałłoskotstaczającychsiękamieni,agdysięodwrócił,wydałomusię,żeobokmurucośsięporusza.Przysunąłsięiujrzałgąsiora,którymozolniewdrapywałsięnastosgłazów,niosąckilkadługichkorzonków.Gąsiorniewidziałchłopca,atengoniewołał,gdyżchciałzbadać,dlaczegogąsiortaktajemniczoznika.

Wkrótcepoznałprzyczynę.Nastosiekamienileżałamłodagąska,któranawidokgąsiorakrzyknęłazradości.Chłopiecprzysunąłsięjeszczebliżej,abyusłyszećichrozmowę.Dowiedziałsię,żegąskamazranioneskrzydłoidlategoniemożelatać.Jejwspółtowarzyszejużodlecieliipozostawilijąsamą.Byłabliskaśmiercigłodowej,gdybiałygąsiorusłyszałwczorajjejwołanieopomoc,odszukałjąiprzyniósłpożywienie.Odtądpostanowiłnieopuszczaćjej.Obojemielinadzieję,żegąskawyzdrowieje,zanimgąsioropuściwyspę;tymczasemjednakgąskaniemożejeszczeanistać,anichodzić.Gąsiorbardzosiętymmartwił,alepocieszałsię,żejeszczedługobędziesięmógłopiekowaćchorągąską.Wkońcużyczyłjejdobrejnocyiprzyrzekłpowrócićnastępnegodnia.

Chłopiecpozwoliłgąsiorowioddalićsię,agdytenznikł,wszedłnastoskamieni.Kiedyujrzałmłodągąskę,zrozumiał,dlaczegogąsiorprzynosiłjejpożywienieprzezdwadniidlaczegoniechciałsiędotegoprzyznać.Gąskamiałanajpiękniejszągłówkę,jakąsobietylkomożnawymarzyć,jejpiórkabyłymiękkiejakjedwab,aoczymiałyłagodny,błagalnywyraz.

Ujrzawszychłopcachciałauciekać,alejednojejskrzydłobyłouszkodzone,wlokłosiępoziemiiutrudniałoruchy.

—Niebójsięmnie,gąseczko—rzekłchłopieciprzystanął,abyjejpokazać,żeniemażadnychzłychzamiarów.—JestemPaluszek,towarzyszpodróżygąsioraMarcinka.Ontomnieprzysłał,abymobejrzałtwojezranioneskrzydło.

Zwierzętamająnierazwsobiecośtakiego,żemimowolistajemywobecpytania,czymonewłaściwiesą.Czujesięnieledwiepotrzebęuważaniaichzapokrewnenamistoty.Itakteżbyłozowągąską.ZaledwiePaluszekpowiedział,kimjest,gdygąskaskłoniłazwdziękiemszyjkęigłówkęipowiedziałatakpięknymgłosem,jakiegochłopiecnigdybyugęsisięniespodziewał:

‘—Cieszęsiębardzoztwoichodwiedzin.Mamnadzieję,żemipomożesz,gdyżbiałygąsiormówił,żenieznanikogomądrzejszegoilepszegoodciebie.

Wszystkotowypowiedziałaztakągodnością,żechłopiecpoczułsięonieśmielony.„Tochybaniemożebyćgęś—pomyślał—topewniezaczarowanaksiężniczka’Chciałjejpomóczcałegosercaipomacałmałymirączkamipióra,szukająckościskrzydłowej.Kość

niebyłazłamana,alewyszłazestawu.—Trzymajsiędzielnie!—powiedział,ująłmocnozaskrzydłoiusiłowałnastawić.Jaknapoczątekzabiegodbyłsięprędkoizdobrymwynikiem.Alebólmusiałbyćjednakżebardzo

dotkliwy,gdyżbiednagąskawydałajedentylkoprzeraźliwyokrzykipadłanakamienieniedającznakużycia.

Chłopiecprzestraszyłsięokropnie.Chciałjejprzecieżdopomóc,aotozabiłjąmimowoli!Zeskoczyłzpagórkaiuciekłpędem.Miałuczucie,jakgdybyzabiłczłowieka.

Nazajutrzpowietrzebyłoczysteimgłyaniśladu.Akkaoznajmiławięc,żeruszająwdalsząpodróż.Wszystkiegęsibyłygotowe,alebiałygąsioropierałsięitylkochłopiecwiedziałdlaczego—niechciałopuścićmłodejgąski.Akkawszakżeniezważałanatoiruszyławdrogę.

Chłopiecwskoczyłnagrzbietgąsiora.Białyleciałzastadempowoliiniechętnie,leczmaleccieszyłsię,żeopuszczawyspę.Miałwyrzutysumieniazpowodugąski,chciałprzytymzataićprzedgąsiorem,żemusięniepowiódłjejratunek.„Byłobynajlepiej,gdybysięMarcinniczegoniedowiedział”—pomyślał.Ajednocześniedziwiłsię,żegąsiortakłatwozgodziłsięnaopuszczeniemłodejgąski.

Niebawemjednakgąsiorzawrócił.Myślomłodejgąsceniedawałamuspokoju.MniejszajużopodróżdoLaponii!Niemożeprzecieżodleciećżeświadomością,żemłodagąskazostałatamsama,choraizginiezpewnościąśmierciągłodową.

Iwkrótceopuściłsięgąsiornadobrzeznanemiejsce,aleniezastałtamwśródkamienigąski.—Miluchna,Miluchna!Gdziejesteś!—wołał.

„Zpewnościąporwałjąlis”—pomyślałchłopiec.Alewtejsamejchwiliusłyszałpięknygłosikodpowiadającygąsiorowi:

—Tujestem,gąsiorze,tujestem!Wykąpałamsięwłaśnie.Izwodywynurzyłasięmłodagąska,świeżaizdrowa.Opowiedziała,jaktoPaluszeknastawiłjej

skrzydłoiżejestjużzupełniezdrowa.KroplewodyperliłysięnajejlśniącychjakjedwabpiórachiPaluszekpomyślałsobie,żetonapewnojakaśzaczarowanamałakrólewna.

WIELKIMOTYL

Środa,6kwietnia

Gęsileciałynadwyspą,przemierzającjąwposzukiwaniugąsiora,Terazwyraźniewidziałyjąpodsobą:byłatopodłużna,nagapłaszczyznaotoczonawieńcemdobrej,urodzajnejziemiprzybrzegach.

Chłopcubyłolekkoiwesołonasercu.Wczorajczułsięprzygnębionyizrozpaczony.Terazbyłzadowolonyiuradowany.Obecniemógłzrozumiećznaczeniepewnejrozmowy,którąusłyszałpoprzedniegowieczoru.Leżałwłaśnieodpoczywającpodjednymzwieluwiatrakównawyspie,gdynadeszłodwóchpasterzyzpsamiiwielkątrzodąowiec.Chłopiecniezląkłsię,gdyżsiedziałdobrzeukrytypodschodamimłyna,alepasterzeusiedlinaschodachichłopiecmusiałsięzachowywaćcichutkojakmyszka.

Jedenzpasterzybyłmłodyimiałpospolitywygląd.Druginatomiastbyłtostaryidziwnyczłowiek.Miałduże,chudeciało,małągłowęitwarzomiękkich,łagodnychrysach.Zdawałosię,żegłowaiciałonienależądojednejosoby.Siedziałprzezjakiśczascichoipatrzyłniewypowiedzianiezmęczonymwzrokiemwmgłę.Potemzwróciłsiędoswegotowarzyszainawiązałznimrozmowę.Tenwyjąłspokojniechlebiserztorbyizacząłjeść;niedawałprawiewcaleodpowiedzi,słuchałjednakbardzouważnie,zupełniejakgdybymyślał:„Chcęcizrobićprzyjemnośćipozwalamcisięwygadaćdowoli“.

—Opowiemcicoś,Eryku—rzekłstarypasterz.—Myślęsobie,żewdawnychczasach,kiedyludzieizwierzętabyliowielewięksiniżteraz,musiałyimotylebyćbardzoduże.Iwtedytożyłmotyldługościkilkumil,zeskrzydłamitakszerokimijakmorze.Skrzydłatebyłycudowniebłękitneilśniłytaksrebrzyście,żewszystkieinnezwierzętastawałyipatrzyłyzpodziwem,gdymotylunosiłsięwpowietrzu.’

Motyltenmiałtylkojednąwadę:byłzbytdużywstosunkudoswoichskrzydeł,którezaledwiemogłyunieśćjegociężar.Byłobyjeszczedobrze,gdybymotylmiałrozumizostałnalądzie.Tymczasemośmieliłsiępofrunąćnapełnemorze.Spotkałagoburzaiposzarpałamuskrzydła.Tak,tak,Eryku,nietrudnoodgadnąć,cosięstało,gdywichernadmorskiposzarpałdelikatneskrzydłamotyla:tułówbiednegomotylawpadłdomorza.Zrazukołysałsięnafalach,potemnatrafiłnarafęskalnąitampozostał.

Iotomyślę,Eryku,żegdybymotylpadłnaziemię,rozsypałbysięwkrótcewprochizniknął,żejednakwpadłnaskałymorskie,zwapniałzczasemistwardniałjakkamień.

Widziałeś,jakeśmytorazznaleźlinapiaskukamienie,którebyłyskamieniałymiliszkami?Otóżzdajemisię,żetosamostałosięzmotylem.Myślę,żegdytakleżałwMorzuBałtyckim,zamieniłsięzczasemwdługą,wąskąskałę.Czyitobieniezdajesiętaksamo?

Zatrzymałsięczekającnaodpowiedź.Pasterzskinąłgłową.—Mównodalej,abymsiędowiedział,doczegowłaściwiezmierzasz—rzekł.—Wiedzwięc,Eryku,żecałatawyspaÖland,naktórejmieszkamy,niejestniczyminnym,tylkotym

właśnietułowiemmotyla.Gdysięnadtymzastanowić,widaćodrazu,żewyspatajestmotylem.Kupółnocyuwydatniasię

wąska,przedniaczęśćtułowiaiokrągłagłowa,południestanowiodwłok,rozszerzającysięzrazu,apotemkończącysięostro.

Tutajzatrzymałsięznowuispojrzałnaswegotowarzysza,niepewny,jakprzyjętezostanąjegoprzypuszczenia.Alemłodypasterzjadłznajwiększymspokojemikiwałtylkostaremuzachęcającogłową.

—Gdytakmotylleżałzamienionywskałęwapienną—ciągnąłdalejstarypasterz—wiatrprzynosiłnasiona,którechciałyzapuścićwniąkorzonki;byłoimjednakzbyttrudnoutrzymaćsięnanagiej,śliskiejpowierzchni.Przezdługiczasrósłtamtylkomech,zczasemdopieropojawiłysięosty,widłaki,szarotki.Aleidziśjeszczeniematunawyżynachtyluroślin,abymogłypokryćcałegóry,któreteżświecątuiówdziełysymimiejscami.Aozaoraniuizasianiugruntuniemożebyćnawetimowy,gdyżjestnatozbytskalisty.

Skorozatemzgodziszsięzemną,żeteścianyskalne,sterczącewokółnas,utworzonezostałyztułowiamotyla,tozapytaszmoże,skądwzięłasięziemiależącaustópgór.

—Tak,tak—odezwałsięmłodszypasterznieprzestającjeść—właśniechciałemotozapytać.—Pomyśl,żewyspaÖlandprzezwielelatniewystawałanadpowierzchnięmorzaiprzeztenczas

wszystko,cofalewyrzucały—wodorosty,piasekimuszle—gromadziłosięwokołoiosadzałonaniej.Następnieodwschoduiodzachodustaczałysiękamienieigłazy.Wtensposóbwyspazyskałaszerszewybrzeże,naktórymmogłyrosnąćzboża,kwiatyidrzewa.Tutajwgórzenatwardymtułowiumotylapasąsiętylkoowce,krowyiźrebięta,żyjątylkopardwyidżdżownikiiopróczwiatrakówikilkunędznychszałasówniematużadnychbudynków,wktórychmy,pasterze,moglibyśmysięschronić.Aletamwdole,nawybrzeżu,ciągnąsięwielkiewsierybackieizagrodygospodarskie,kościołyiplebanie,anawetcałemiasto.

Starypasterzskończyłispojrzałpytająconatowarzysza.Tenzaśposiliwszysięzapakowałmanatkiizapytał:

—Dobrze,tylkodoczegowłaściwiezmierzasz?—Widzisz,chciałbymwiedziećjedno—powiedziałpasterz,zniżającgłosdoszeptuiwpatrującsię

uparciewmgłęmałymiswymioczami,mętnymiiznużonymiodciągłegowypatrywaniarzeczynieznanychaprzeczuwanych.—Tak,tojednochciałbymwiedzieć,czywieśniacy,mieszkającywtychcichychzagrodachustópskał,alborybacy,żyjącyzpołowuryb,albokupcyzBorgholmu,albocoroczniepowracającyletnicy,albopodróżni,zwiedzającyruinyzamkuborgholmskiego,albomyśliwi,przybywającytuwjesieninapolowanie,albomalarze,którzysiadająnatrawieimalująowceiwiatraki—tak,chciałbymwiedzieć,czychociażbyjedenz.nichdomyślasię,żetawyspabyłaniegdyśmotylem,którytrzepotałwsłońcuwielkimi,lśniącymiskrzydłami.

—Otak!—zawołałnaglemłodypasterz.—Ktochoćrazsiedziałtuwieczoremnazrębieskalnymisłuchałpieśnisłowiczejwkrzewachipatrzyłnamorze,temumusiałoprzyjśćnamyśl,żetawyspanie

powstałatakjakwszystkieinne.—Chciałbymwiedzieć—ciągnąłdalejstary—czychoćjedenznichpragnąłdaćtymwiatrakom

skrzydłatakwielkie,abydosięgłynieba,takwielkie,abyuniosłycałątęwyspę,oderwałyjąodmorzaipozwoliłyjej,jakmotylowi,wznieśćsięwysokowgórę.

—Byćmoże,żetakbywało—powiedziałmłodypasterz—gdyżwnoceletnie,kiedynieboczysteijasnesypienawyspędeszczgwiazdświetlnych,wydajemisięniekiedy,żecałatawyspachcesięunieśćioderwać,iodlecieć...

Staryzdawałsięniesłuchaćiciągnąłdalejswoje:—Chciałbymwiedzieć—mówiłdalej,jeszczecichszymgłosem—czymógłbymiktowytłumaczyć,

dlaczegotutajwgórze,nawyżynachskalnych,mieszkatakwielkatęsknota?Czułemjącodziennieprzezcałeżycieimyślę,żekażdemu,którytutajprzebywa,musisięonawkradaćwduszę.Alechciałbymwiedziećtakże,czyniktztychludziniepojął,iżtatęsknotaspływananasdlatego,żewyspatajestmotylemtęskniącymzaskrzydłami.

MAŁAWYSPAKAROLOWA

BURZA

Piątek,8kwietnia

Dzikiegęsiprzenocowałynapółnocnymbrzeguwyspyinastępnegodniaudałysięwdrogękustałemulądowi.Gwałtownywiatrpołudniowypopędziłjewkierunkupółnocnym.Mimotoudałoimsięprzeprawićnaląd.Kiedyjednakdotarłydopierwszychszkier,usłyszałygrzmot,jakgdybymnóstwoptakówosilnychskrzydłachzatrzepotałonarazwpowietrzu,wodazaśpodnimistałasięzupełnieczarna.Akkawstrzymałalotizawisłaprzezchwilęnieruchomowpowietrzu;potemspuściłasięszybkonapowierzchnięmorza.Alenaglepoderwałjąsilnypodmuchwiatru.Zrazuwiatrunosiłprzedsobątylkowodę,pianęimałeptaki;potemporwałtakżedzikiegęsiipognałjenadotwartemorze.

Rozpętałasięgwałtownaburza.Razporazpróbowałygęsizawrócić,alewicherbyłtaksilny,żeniezdołałymusięoprzeći

pozwalałysięgnaćcorazdalejnadwodą.PrzeleciałyjużmimowyspyÖlandimiałyterazprzedsobątylkowielkie,szaremorze.Niepozostawałoimjednaknicinnego,jakpoddaćsiębezoporulosowi.

Akka,przekonawszysię,żeodwrótjestniemożliwy,azdrugiejstronychcączapobiecoddalaniusięodlądu,osiadłanawodzie.Byłsilnyprzypływmorza,którywzrastałzkażdąchwilą.Zielone,śnieżnąpianąskłębionebałwanyprzelewałysięzhukiem—jedenwyższyoddrugiego.Współzawodniczyłyzesobą,wznoszącsięcorazwyżejipieniącsięcorazgwałtowniej.Dzikiegęsinielękałysięwzburzonychfal,przeciwnie,poddawałysięimzwielkąprzyjemnością.Pływałyzłatwością,kładłysięwięcnagrzbietachbałwanówidawałysięimunosić,bawiącsiętymjakdziecihuśtawką.Lękałysięjedynietego,żemogąsięrozproszyć.

Biedneptakilądowe,którymiburzamiotała,wołałyzzazdrością:—Dobrzetym,copotrafiąpływać!Aleidzikiegęsiwystawionebyłynaniebezpieczeństwo—wskutekkołysaniasięwpadaływ

senność.Niemogłysięoprzećchęciopuszczeniagłowy,schowaniadziobapodskrzydłoizaśnięcia.Nie

majednakżenicniebezpieczniejszegonadsenwtakichokolicznościach,toteżAkkaostrzegałaciągle:—Niezasypiajcie,gęsi!Ta,którazaśnie,odłączysięodstada.Ta,któraodłączysięodstada,jest

zgubiona.Ajednakpomimoto,żegęsistarałysięopieraćsenności,zasypiałyjednapodrugiej.IsamaAkkaz

trudemwalczyłazesnem,gdywtemujrzałanawierzchołkujednejzfalcośokrągłego,ciemnego.—Psymorskie!Psymorskie!Psymorskie!—krzyknęłaostrym,przenikliwymgłosemipoderwała

się.Innegęsipodążyłyzanią,umykającjeszczewporęprzedmorskimipsami,usiłującymischwytaćjeza

nogi.Znowuwięcdzikiegęsizostałyoddanenapastwęburzy,któraszalałacorazbardziej.Iznowuwiatr

gnałjenaotwartemorze,nieuciszającsięaninachwilę.Awokołoaniśladuziemi—nic,próczdzikich,wzburzonychfal.

Gdygęsioddaliłysięjużdostatecznieodniebezpiecznegomiejsca,spuściłysięznowunawodę;kołysaniefaljednakpobudziłojeznówdosnu.Agdyusypiały,zjawiałysięnatychmiastpsymorskie.GdybystaraAkkaniebyłatakczujnaimądra,żadnazgęsinieuszłabyzpewnościącało.

Burzaszalałaprzezcałydzieńbezprzerwyiwyrządziłastraszliwespustoszeniewśródptaków,którewtymczasieznajdowałysięwdrodze.Niektórezatraciłyzupełniekierunekidostałysiędoobcychkrain,gdzieznalazłynędznąśmierćgłodową,inneomdlały—wpadłydomorzaiutonęły.Wieleznichroztrzaskałosięoskałymorskie,wielestałosiępastwąpsówmorskich.

WkońcuiAkkęogarnęłaobawa,czyjejijejstadanieczekarównieżtakistrasznylos.Wszystkiegęsibyłyjużśmiertelniezmęczone,atymczasemnigdziewokołoniebyłowidaćmiejsca,gdziebymogływypocząć.

Kuwieczorowiteżnieośmieliłysięopuścićnamorze,gdyżnaglepokryłosięonokrą,którapiętrzyłasięgroźnieimogłajeprzygnieść.Kilkarazypróbowałystanąćnalodzie,aletoszalonywiatrzmiatałjedowódy,toznówpłoszyłyjeniemiłosiernepsymorskie.

Pozachodziesłońca,przejęteśmiertelnątrwogąprzedzbliżającąsięnocą,puściłysięwdalsządrogę.Zdawałoimsię,żewtengroźnywieczórzbytprędkozapadamrok.Aląduwciążjeszczeniebyłowidać.Cóżdopiero,gdyzmuszonebędąspędzićtakcałąnoc?Przywalijekra,pożrąpsymorskiealborozproszywiatrnawszystkiestronyświata!

Niebopokrytebyłochmurami,księżycniewidoczny.Ciemnościzapadałyszybko.Inaglecałaprzyrodastałasiętakgroźna,żenajodważniejszestworzeniazadrżałyodlęku.Wołaniaprzelotnychptaków,Którymgroziłonajwiększeniebezpieczeństwo,napełniałypowietrzeprzezcałydzień;teraz,gdywciemnościachniebyłowidać,ktojewydawał,brzmiałyponuroizłowieszczo.Namorzutrzeszczałakra,pękajączgłośnymhukiem,apsymorskiewyłyprzeraźliwie.Czyżbytomiałjużbyćkoniecświata?

NIEBEZPIECZEŃSTWO

Chłopiecpatrzyłzprzerażeniemiosłupieniemnamorze.Szumspienionychfalwzmagałsięcorazbardziej.Podniósłoczy:oparęmetrówprzednimsterczałastromaskała.Ujejstóprozbijałysięfale,rozpryskującsięwśnieżnąpianę.Taostra,nagarafagroziłanadlatującymgęsiomniechybnymrozbiciem.Chłopcuzajrzałaśmierćwoczy.Niemiałnawetczasuzastanowićsię,dlaczegoAkkaniespostrzegławporęniebezpieczeństwa,gdyjużskałastanęłaprzednimwcałejswejgrozie.Wtejsamejchwilijednakzauważyłpółokrągłyotwór,wiodącydownętrzaskały.Wszystkiegęsibeznamysłuwleciałypokoleiwotwóriwtensposóbuniknęłyśmierci.

Zanimjednakzaczęłysięcieszyćzeswegoocalenia,chciałysięupewnić,czyteżwszyscytowarzyszesąprzyżyciu.Iokazałosię,żewgrociebyli:Akka,Yksi,Kolme,Nelie,Isi,Kusi,sześćmłodychgąsek,gąsior,MiluchnaiPaluszek—brakowałotylkoKaksi.Pierwszagęśzlewejstronyznikłainiktoniejnicniewiedział.Niewzięłysobiewszakżetegotakbardzodoserca.Kaksibyłastaraimądra,znaławszystkiedrogiizwyczajegromady,trafiwięcdoniejzpewnością.

Wkrótcezabrałysiędzikiegęsidozbadaniagroty.Przezotwórprzedostawałosięjeszczetrochęblaskudziennego,mogływięcrozpoznać,żegrotabyłaobszernaigłęboka.Ucieszyłysiębardzoztakdobregomiejscananocleg,gdywtemjednaznichzauważyłakilkabłyszczących,zielonychpunktów,świecącychzciemnegokąta.

—Tooczy!—zawołałaAkka.—Tutajsąjakieświelkiezwierzęta.Gęsirzuciłysiękuwyjściu,alePaluszek,którywidziałwciemnościachlepiejniżdzikiegęsi,

zawalał;—Nieuciekajcie,tobarany!Gdygęsiprzywykłydomrokupanującegowgrocie,rozpoznałybaranywyraźniej.Wśródstarychbyło

ikilkajagniąt.Wielkibaranzdługimi,kręconymirogamiwydawałsiębyćnajpoważniejszymzmałegostada,toteżdzikiegęsizbliżyłysięprzedewszystkimwukłonachdoniego.

—SzczęśćBożenatympustkowiu!—przywitałygo.Alebaranmilczałianijednosłowopowitanianiewydobyłosięzjegokrtani.Nasunęłotodzikimgęsiomprzypuszczenie,żebaranyniezadowolonesązichwtargnięciadogroty.—Możeniepodobasięwam,żeśmytutajwleciały?—rzekłaAkka.—Aletonienaszawina.Wiatr

nastuzapędził.Przezcałydzieńgnałanasburzaigdybyśmymogłytutajprzenocować,byłobytodlanaswielkimdobrodziejstwem.

Minęładługachwila,zanimjednazowiecodezwałasię,gęsisłyszałyjednakwyraźnie,jakkilkaznichwestchnęłogłęboko.Akkawiedziaławprawdzie,żewszystkieowcesąnieśmiałeimajądziwaczneobyczaje,tejednakzdawałysięniemiećnajmniejszegopojęcia,jaksięnależyzachowywać.Staraowcazdługim,pomarszczonymtroskąobliczemprzemówiłażałosnymgłosem:

—Niktznasniewzbroniwampobytututaj,leczunaswdomujestżałobainiemożemywnimtak,jakzadawnychczasów,przyjmowaćgości.

—Nieróbciesobieznamiceremonii—rzekłaAkka.—Skorosiędowiecie,cośmydzisiajprzeszły,zrozumiecie,żenamzależyjedynienabezpiecznymmiejscu,gdziemogłybyśmyprzespaćnoc.

Natesłowapodniósłsięstarybaran.—Byłobydlawaszpewnościąbezpieczniejunosićsięwpowietrzuwnajsroższąnawetburzęniż

pozostaćtutaj.Niedamysięwammimotooddalić,zanimwasnieugościmywszystkim,conajlepszegoposiadamywdomu.

Zaprowadziłjedozagłębienianapełnionegowodą.Tużobokleżaływiązkasianaikupkasieczki.Baranzaprosiłuprzejmiegęsi,abyraczyłysięposilić.

—Mieliśmybardzosurową,śnieżnązimę—powiedział.—Chłopi,doktórychnależymy,przynosząnamsianoisłomę,abyśmyniepomarlizgłodu.Atenkopiec—towszystko,conamztychzapasówzostało.

Gęsirzuciłysięchciwienapaszę.Zdawałosięim,żetrafiłydoskonale,ibyływjaknajlepszymhumorze.Widziaływprawdziezalęknienieowiec,aleznającichpłochliwośĆniesądziły,żemożetugrozićjakieśniebezpieczeństwo.Gdysięnasyciłydostatecznie,pomyślałyopokrzepieniusięspokojnymsnem.Alewielkibaranpodniósłsięizbliżyłdonich.Gęsiniewidziałyjeszczenigdybaranaotakdługichitwardychrogach.Zresztąwyglądałonwogóledziwnie,miałwielkiłeb,mądreoczyiszlachetnąpostaćjakprawdziwiedumne,odważnezwierzę.

—Niemogębraćnasiebieodpowiedzialnościzanoc,którąmiałybyścietutajspędzić.Muszębowiemwasuprzedzić,żegroziwamniebezpieczeństwo—powiedział.

TerazdopierozrozumiałaAkka,żeidzietuocośpoważnego.—Skorosobietegokoniecznieżyczycie,tosięoddalimy—rzekła.—Tylkomożezechcecienam

powiedzieć,cowastakgnębi?Przecieżniewiemynic,niewiemynawet,gdziejesteśmy.—TojestMałaWyspaKarolowa—odpowiedziałbaran.—LeżyonanazachódodGotlandii,a

zamieszkująjątylkoowceiptakinadmorskie.—Tościewymożedzikieowce?—zapytałaAkka.—Takjest,możnanastaknazwać—rzekłbaran,—Zludźminiemamywłaściwieżadnych

stosunków.IstniejeodwiecznaumowamiędzynamiawieśniakamizpewnejwsiwGotlandii,wedługktórejonimająnaszaopatrywaćwpaszępodczasciężkichmiesięcyzimowych,myzaśdostarczamyimowiecznaszegostada.Wyspajesttakamała,żetylkoniewielenasmożewyżywić.Przezcałyrokżywimysięsame,niemieszkamyzaśnigdywdomachzdrzwiamiizamkami,leczprzebywamywtakichjaskiniachjakta.

—Co?Wyiwzimietutajmieszkacie?—zapytałaAkkazezdziwieniem.—Rozumiesię—odpowiedziałbaran.—Mamytuprzezcałyrokdośćpaszy.—Wtakimraziejestwamchybalepiejniżinnymowcom—powiedziałaAkka.—Alejakieżto

nieszczęściewasspotkało?—Zeszłejzimypanowałytutakiesilnemrozy,żemorzezamarzło.Wtedynawyspęprzedostałysiępo

lodzietrzylisyiodtądpozostałyunas.Prócznichniematunacałejwyspieanijednegozwierzęcia,któremogłobyzagrażaćnaszemużyciu.

Jakżeżmogąlisyporywaćsięnatakiestworzeniajakwy?—Wednietegonieczynią,bojaimojeowcepotrafimysięobronić—rzekłbaranpotrząsając

rogami.—Alewnocy,kiedyśpimy,podkradająsięinapadająnanas.Dokładamywprawdziewszelkichstarań,żebyniezasnąć,aleniekiedyzasypiamymimowszystkoiztakichtochwilkorzystająlisy.Wsąsiednichmiejscowościachzagryzłyjużwszystkiebarany,abyłytamstadarównieduże,jaknasze.

—Niezbyttoprzyjemneprzyznawaćsiędowłasnejbezsilności—dodałastaraowca.—Ibyłobynamzpewnościąlepiej,gdybyśmybyłyowcamidomowymi.

—Czywamsięzdaje,żelisynapadnąnawastejnocy?—zapytałaAkka.—Musimybyćnatoprzygotowane—odpowiedziałastaraowca.—Wczorajszejnocybyłytutaji

porwałynamjagnię,aniewyniosąsięstąd,dopókichoćjednoznaszostanieprzyżyciu.Takpostąpiłyzinnymistadami.

—Więcspodziewaciesięzupełnejzagłady?—zapytałaAkka.—Niestety,niezadługojużniebędzieanijednejowcynacałejWyspieKarolowej—westchnęła

owca.Akkasięzakłopotała.Leciećdalejwśródburzynienależałodoprzyjemności,apozostaniewdomu,w

którymspodziewanosiętakiejwizyty,równieżniebyłozachęcające.PodługimnamyśleAkkazwróciłasiędoPaluszka:

—Powiedz,czyniemógłbyśnamidzisiajdopomóc,jakeśjużtylerazyczynił—zapytałago,—Owszem—odparłchłopiec—bardzochętnie.—Przykromiwprawdzie,żecięskazujęnabezsenność—ciągnęładalejAkka—alemimoto

chciałabymcięprosić,abyśdziåwnocyniespaliobudziłnas,gdydostrzeżeszlisy,aumkniemywporę.Chłopiecprzyrzekłtouczynić.Wiedziałzresztą,żegęsibardziejbyłyzmęczoneodniego,miałyzatem

większeprawodosnu.Byochronićsięprzedburzą,wsunąłsiępodkamieńirozpocząłwartę.Stopniowonieborozjaśniało

sięiksiężycwyglądałspozachmur.Chłopiecstanąłuwejściaipatrzyłwdal.Jaskiniapołożonabyładośćwysokowskale,aprowadziładoniejtylkojednastraszniestromaścieżka.Tąścieżkąmogłynadejśćlisy.

Tymczasemjednaklisówniebyło,natomiastchłopieczauważyłcośinnego,cowpierwszejchwiliprzejęłogoogromnymstrachem.Upodnóżagórynawąskimskrawkulądustałokilkuolbrzymów.Możepotworytebyłykamienne,amożebylitoludzie?Zrazuwydawałomusię,żeśni,potemjednakzorientowałsię,żeprzecieżwcalejeszczeniezasnął.Zupełniewyraźniewidziałwielkichmężczyzn,niemogłowięctubyćmowyóżadnymzłudzeniu.Jednistalinabrzegumorza,inniopieralisięopodnóżegóry,takjakgdybyzamierzaliwspiąćsięnanią.Jednimieliwielkie,potężnegłowy,inniwcaleichniemieli.Jednibylibezrąk,innimieliztyłuzprzoduwielkiegarby.

Chłopcunigdyjeszczeniezdarzyłosięwidziećczegośpodobniedziwacznego.Stałibałsiętakokropnietychstraszydeł,żeniemalzapomniałolisach.

Nagleusłyszałdrapaniepazurówokamienieizauważyłwszystkietrzylisypnącesięwgórę.Skorochłopiecujrzał,żemadoczynieniazrzeczywistością,uspokoiłsięzupełnieinieczułjużżadnejobawy.Pomyślałtylko,żebyłobymożeniezbytszlachetnie,gdybyterazobudziłtylkogęsi,owcezaśzostawiłichwłasnemulosowi.

Pobiegłwięcpośpieszniewgłąbjaskini,zbudziłwielkiegobarana,potrząsającgozarogiizagrzbiet.—Wstawaj,stary,anapędzimylisomporządnegostrachu—szepnął.Starałsięzachowywaćjaknajciszej,alelisymimotousłyszałyszmer.Zatrzymałysięuwejściado

jaskiniizaczęłysięzastanawiać.—Tochybaporuszyłasięweśniejednazowiec.Amożeteżczuwają—niepokoiłsięjedenzlisów.—Cotam!Wchodźprędzej!—wołałinny.—Wżadnymwypadkunicnamniegrozi.Iwsunęłysiędośrodka.Wewnętrzujaskinizatrzymałysięjednakipoczęływęszyć.—Kogodziśwybierzemy?—szepnąłlisidącynaczele.—Weźmiemystaregorogacza—szepnąłlisidącyztyłu.—Potemłatwojużpójdziezpozostałymi.Chłopiecsiedziałnagrzbieciestaregobaranaipatrzyłnapodkradającesięlisy.—Walprostoprzedsiebie!—szepnąłdobarana.Baranuderzyłrogamiipierwszyliszwaliłsięnałeb,naszyjęipotoczy!kuwyjściu.—Uderzajteraznalewo!—zawołałchłopieciwykręciłbaranowiłebwodpowiedniąstronę.Baranwymierzyłporządnyciosrogaminalewoitrafiłdrugiegolisawbok.Tenprzewróciłsięi

potoczyłkilkarazy,zanimstanąłznowunanogiimógłuciekać.Chłopiecchciał,abyjeszczeitrzecilisdostałpamiątkę,aletendałnura,nieczekając.

—No,nadziśbędąmiałychybadobrąnauczkę!—zawołałchłopiec.—Ijatakmyślę—rzekłbaran.—Połóżsięteraznamoimgrzbiecieiwtulwmojąmiękkąwełnę.Po

burzy,którądzisiajprzebyłeś,zasłużyłeśsobienaciepłeposłanie.

PIEKIELNAJAMA

Sobota,9kwietnia

Następnegodniachłopieczwiedzałwyspęsiedzącwygodnienagrzbieciebarana.Całąwyspęstanowiłajednawielkaskała.Przypominaławysokidomzprostopadłymimuramiipłaskimdachem.Baranudałsięnajpierwnaskalistydachipokazywałchłopcunajlepszepastwiska,obfitującewmałe,suchekorzenieizioła,którymiowcenajchętniejciężywią.Chłopcuwyspatawydałasięjakby

stworzonadlaowiec.Ktozaśwdrapałbysięszczęśliwiepostromymzboczugórynaszczyt,zobaczyłbystamtądcoś

ciekawszegojeszczeodpastwiskbaranich.Więcprzedewszystkimdalekie,dalekiemorze,mieniącesięcudnymbłękitemwblaskusłonecznymiszumiącerozigranymifalami.Gdzieniegdzie,obijającsięorafy,pieniłosięonośnieżnąpianą.WprostkuwschodowiciągnęłosiędługiewybrzeżeGotlandii,anapołudnio-zachodziewidaćbyłoWielkąWyspęKarolową,wykazującątęsamąformację,coMałaWyspa.

Gdybaranpodszedłdoskrajuskały,takżechłopiecmógłspojrzećwdół,ujrzał,żeskałapokrytabyłagniazdamiptaków,anatlebłękitnejtoniuwijałysięwzgodzienajrozmaitszegatunkimew,kaczekedredonowych2,gęsiislandzkichinurzyków,polującychgorliwienaśledziki.

—Istotniebłogosławionatokraina—rzekłchłopiec.—Inaprawdęmaciesiętudoskonale,moipaństwo!

—Rzeczywiście,ładnietubardzo—rzekłbaran.Chciałjeszczecośdodać,aleniepowiedziałnicwięcej,tylkowestchnąłprzeciągle.

—Jeżelijednakbędziesztutajsamchodził—rzekłpochwili—tomiejsięnabacznościprzedszczelinaminapowierzchnigóry.

Byłatosłusznaprzestroga,gdyżwkilkumiejscachwidaćbyłogłębokieiszerokieprzepaści.—NajwiększaztychszczelinnazywasięPiekielnąJamą—rzekłbaran.—Makilkametrów

głębokościiwięcejniżmetrszerokości.Ktowniąwpadnie—przepadł.Chłopcuwydałosię,żebaranpowiedziałtozukrytymjakimśzamiarem.Sprowadziłterazchłopcanadółkuwybrzeżu.TamNilsujrzałwreszciezbliskaolbrzymów,którzygo

takprzestraszyliwnocy.Byłytowszystkoskałytakdziwnychkształtów,żechłopiecniemógłimsiędośćnapatrzyć.Pomyślał,żejeśliżyweistotymożnazakląćwkamień,tochybatakmusząwyglądać.

Jakkolwieknawybrzeżubyłotakżebardzoładnie,tojednaknagórzepodobałosięchłopcuowielebardziej.Wdolesprawiałmuprzykrośćwidokmartwychbaranów,zktórychlisyurządziłysobietutajucztę.Leżałytamprócznagichszkieletówtakżeiciałaniedojedzone,anawetizupełnieprzezlisynietknięte.Przekonałsięzprzerażeniem,żedrapieżnetezwierzętanapadałynabaranyrównieżidlaprzyjemności,poto,abyjedręczyćimordować.

Baranniezatrzymywałsięprzytrupachimijałjewmilczeniu,leczchłopiecwidziałdokładniewszystkietepotworności.

Idącdalej,baranwspiąłsięponownienagóręistanąwszynaszczyciepowiedział:—Gdybyjakaśmądraidzielnaistotapoznałanieszczęsnenaszepołożenie,lisynieuszłybyi

pewnościąprzednależytąkarą.—Ajednaklisytakżemuszążyć—rzekłchłopiec.—Rozumiesię—odrzekłbaran—trudnopotępiaćtych,cożywiącsięmięsemszukajągodlasiebie;

jednakmordującdlaprzyjemnościpopełniajązbrodnię.—Powinniwamdopomócwieśniacy,doktórychnależywyspa—odezwałsięchłopiec.—Przybylijużtutajkilkarazywtymcelu—odrzekłbaran—alelisypochowałysięwjaskiniachi

wszczelinachskał—tamstrzałyniemogłyichdosięgnąć.—Ach,mójpoczciwystaruszku!Niesądziszchyba,żetakmałeinędznestworzeniejakjamogłoby

sobieznimiporadzić,skoroaniwy,aniwieśniacyniemogliścieichwytępić—rzekłchłopiec.—Mały,asprytny,dużopotrafi—odrzekłbaran.Niemówilijużwięcejotymichłopiecwróciłdodzikichgęsi,którepasłysięnazboczugóry.Mimo

żenieokazywałtegobaranowi,martwiłsięjednakbardzoprzykrymjegopołożeniemiserdeczniepragnąłdopomócbaranom.

„WkażdymraziepomówięotymzAkkąizgąsioremMarcinem—pomyślał—byćmoże,żedadzą

mijakąśdobrąradę“.Wkrótcepotembiałygąsiorwziąłchłopcanagrzbietipoleciałznimponadwierzchołkiemskałdo

PiekielnejJamy.Leciałswobodnieibezobawy,niemyślącotym,żejesttakdużyibiałyimożezwrócićnasiebieuwagę.Niepróbowałsięukrywaćzapagórkamianizakamieniamiitenbrakostrożnościwydawałsięuniegodziwnym,gdyżpodczaswczorajszejburzyokulałnaprawąnogę,aleweskrzydłowlokłosiępoziemijaknadłamane.

Czułsiętakożywionyipewnysiebie,żelekceważyłwszelkieniebezpieczeństwo.Zatrzymywałsiępodrodzetuiówdzieskubiąctrawęiziołainieoglądałsiępozasiebie.Chłopieczaśleżałwyciągniętynajegogrzbiecieipatrzyłwbłękitneniebo.Byłjużteraztakiwyćwiczonywpodobnymsposobiepodróżowania,żemógłnawetstaćalboleżećswobodnienagrzbiecieswegotowarzysza.

Ponieważgąsiorichłopiecniemielisięwcalenabaczności,przetoniezauważylitrzechlisów,którewysunęłysięcichaczemnaszczytgóry.Lisywiedziałydobrze,żeniełatwojestporwaćgęśnaotwartejprzestrzeni,toteżdalekiebyłyodzamiaruwszczynaniałowów.Niemającjednakżadnegoinnegozajęciawsunęłysięwkońcuwdługąszczelinęskalnąiusiłowałypodkraśćsiędogąsiora.Czyniłytotakostrożnie,żegąsiorrównieżiteraznicniezauważył.

Zbierałsięjużdoodlotu:rozpiąłskrzydła,zatrzepotałnimi,aleniemógłwzbićsięwgórę.Widzącto,lisywywnioskowały,żegąsiorniemożelatać,ichciałyztegoskorzystać.

Wyskoczyłyzjamynaotwartąpolanę.Tutaj,ukrywającsię,oiletobyłomożliwe,zakopceziemiiodłamkiskał,zbliżałysięcorazbardziejdogąsiora,niewzbudzającwnimnadalnajmniejszegopodejrzenia.

Wkońcubyłyjużtakblisko,żemogłysięodważyćnaskok,iwszystkietrzynarazrzuciłysięnagąsiora.

Wostatniejchwiligąsiormusiałjejednakspostrzec,gdyżskoczyłnaglewbokiuszedłnarazieprzedlisami.Gęsiumiejąwprawdziebiegaćtakszybko,żenawetlisowitrudnojedogonić,igąsiorbiegłjakmógłnajszybciej,aleniestetybyłkulawy.

Chłopiecsiedziałnagrzbieciegąsiora,wołającidogadująclisom:—Takeściesię,panowielisy,uraczyłybaranimsadłem,żejużnawetgęsizłapaćniepotraficie!Drażniłjetymigniewałtak,żewpadływewściekłośćipędziłyjakszalonenaprzód.BiałygąsiorzaśskierowałsięwprostkuwielkiejJamiePiekielnej.Dobiegłszyrozpostarłskrzydłai

minąłją.Lisypędziłytużzanim.Naglechłopieczatrzymałgąsioraipogłaskałgoposzyi,wołając;—Możeszsięterazzatrzymać,Marcinku!Wtejsamejchwiliusłyszelipozasobąprzeraźliwewycie,drapaniepazuramiigłuchystuk

spadającychciał.Lisówniebyłoaniśladu.NastępnegorankalatarnikWielkiejWyspyKarolowejznalazłnaproguswegodomukawałkory,na

którejnapisanebyłokrzywymi,nieudolnymiliterami:„LisynaMałejWyspieKarolowejwpadłydoPiekielnejJamy.Pośpieszaj!”

Coteżlatarnikizrobił.2Kaczkiedredonowe—odmianakaczekpółnocnych

DWAMIASTA

MIASTONADNIEMORSKIM

Niedziela,10kwietnia

Byłacicha,jasnanoc.Dzikiegęsinieszukałyschronieniawjaskini,leczspałynaszczycieskały,achłopiecwyciągałsięoboknichnasuchejtrawie.

Księżycświeciłtejnocyjasno,takjasno,żechłopiecdługoniemógłzasnąć.Zastanawiałsię,ileczasujużupłynęłoodchwiliopuszczeniaprzezniegodomurodzinnego,iobliczył,żeodpoczątkupodróżyminęłojużtrzytygodnie.Nagleprzypomniałsobie,żetodziśwłaśnieprzypadauroczystaWielkaSobota.

„DzisiejszejnocywybierająsięwdrogęwszystkieczarownicezBloksberg”—zażartował.Oilebowiemobawiałsiękrasnoludkówiduchów,otyleniewierzyłanitrochęwczarownice.

„Gdybynaprawdęwtęnocpokazałysięczarownice,musiałbymjeprzecieżzobaczyć.Przytakjasnymblaskuksiężycanieukryłbysięprzedmoimioczaminajmniejszypyłekwpowietrzu”—przekładałsobiechłopiecdalej.

Kiedytakspoglądałwnieboimyślałotymwszystkim,ujrzałnaglepięknyobraz.Dośćwysokonawidnokręguświeciłksiężycwpełni,jasnyiokrągły,anadnimunosiłsięwielkiptak.Najasnymtleodbijałsięczarnymizarysami,askrzydłajegosięgałyodjednejkrawędziksiężycadodrugiej.Tułówjegobyłwielki,szyjadługaismukłaichłopiecpoznałodrazu,żetomusibyćbocian.

Wkilkachwilpotemnaziemięobokchłopcaspuściłsięistotniebocian,panKlekot.Pochyliłsięnadnimitrąciłdziobem,abygoobudzić.

Chłopiecusiadłnatychmiast.—Janieśpię,panieKlekot—powiedział.—Aledlaczegóżtopanwędrujeszwśródnocyicotam

słychaćwGlimminge?CzypragniepanpomówićzmatkąAkką?—Nocjesttakjasna,żeniemożnabyłozasnąć—odpowiedziałpanKlekot.—Przyleciałemwięcna

wyspęwodwiedzinydociebie,przyjacieluPaluszku,dowiedziałemsiębowiemodpewnejmewy,żetutajprzebywasztejnocy.NiesprowadziłemsięjeszczedoGlimminge,mieszkamtymczasemna

Pomorzu.Chłopcauradowałyteodwiedzinyniewymownie.Gawędzilijakiśczasotymiowym,jakstarzy

przyjaciele.Narazbocianzapytałchłopca,czyniemiałbyochotywybraćsięwtakpięknąnocnawycieczkę.

Maleczgodziłsiębardzochętnie,podtymjednakwarunkiem,żegobocianprzedwschodemsłońcaprzyniesiezpowrotemdogęsi.PanKlekotprzyrzekłinatychmiastudalisięwdrogę.Znowubocianskierowałlotprostokuksiężycowi.Pędziłcorazwyżejicorazwyżej,morzeznikałopodnimi,awtymszybkimlociezdawałosięchłopcu,żetkwiwmiejscu.

Kiedybocianosiadłnaziemi,chłopiecsądził,żecaławędrówkapowietrznatrwałazaledwiekilkachwil.Tymczasemmusiałprzebyćzbocianemznacznąodległość,gdyżpanKlekot,zsuwającchłopcanaziemię,powiedział:

—OtoPomorze.Chłopieczadziwiłsię,żejestwzupełnieobcymkraju.Nigdysobieczegośtakiegoniewyobrażał.

Szybkorozejrzałsięwokoło.Stałnasamotnymwybrzeżupokrytymmiękkim,drobnympiaskiem.Postronieprzylegającejdoląduciągnąłsiędługiszeregpiaszczystych,porosłychtrawąpagórków,które,mimożeniebyłyzbytwysokie,zasłaniałyjednakchłopcuzupełniewidoknaokolicę.

PanKlekotstanąłnajednymzpagórków,podniósłnogęwgóręwyciągnąłszyję,wsuwającdzióbpodskrzydło.

—Odpocznętrochę—rzekłdoPaluszka—atytymczasemmożeszsobiepospacerowaćpowybrzeżu.Tylkożebyśniezbłądził.

Chłopiecchciałzrazuwspiąćsięnajedenzpagórków,abyrozejrzećsiępookolicy;postąpiwszyjednakkilkakrokównaprzód,potrąciłkońcemdrewnianegosandałaocośtwardego.Spojrzałizobaczyłleżącąnapiaskumałą,zaśniedziałąmonetęmiedzianą.Byłataklicha,żeniewartobyłoschylaćsięponią,odrzuciłjąwięcpogardliwienogą.Kiedyzaśpochwilipodniósłgłowę,ujrzałzbezgranicznymzdumieniemwznoszącysięzaledwieodwakrokiprzednimponurymurzwielkąbramą,nadktórąwznosiłasięwieża.

Przedchwilązaledwie,gdyspostrzegłpieniądz,leżałoujegostópmorze,iskrzącesięblaskamiibarwami,terazzaśzasłaniałjezupełniedługimur,najeżonywieżamiiwieżyczkami.Iwłaśnietużobokchłopca,tamgdziepoprzedniociągnęłasięławawodorostów,otwierałysięwmurzewielkiewrota.

Chłopiecrozumiał,żemuszątobyćczary,alenieodczuwałżadnegostrachu,boto,cowidział,niebyłowcaleprzerażająceanistraszne.Muryiwieżebyływspaniałeichłopieczapragnąłzobaczyć,cosiępozanimikryje.

„Muszęzbadać,cotamjest”—pomyślałiwszedłwewrota.Podsklepieniemsiedzielistrażnicywkolorowych,fałdzistychubiorach,zdługimihalabardamiigrali

wkości.Bylitakzajęcigrą,żeniezauważylichłopca,któryminąłichszybko.Tużprzedbramąciągnąłsiędużyplac,wybrukowanygładkimipłytamikamiennymi.Wokołostały

wysokie,wspaniałedomy,amiędzynimiotwierałsięwidoknadługie,wąskieulice.Naplacuprzedbramąroiłosięodludzi.Mężczyźniubranibyliwdługie,obramowanefutrem

płaszcze,zarzuconenajedwabnesuknie,berety,ozdobionepiórami,przechylonemielinaduchem,anapiersiachzwieszałyimsięprześlicznełańcuchy.Wszyscybyliwspanialeodzianiikażdyznichuchodzićmógłzaksięcia.

Kobietynosiłyspiczasteczepceidługieszatyzwąskimirękawami.Ionebyłypięknieprzystrojone,alestrójichniedorównywałubiorommężczyzn.

Wszystkotoprzypominałozupełnieobrazkiwstarejksiążcezopowiadaniami,którąmatkaniekiedywyjmowałazeskrzynipokazywałachłopcu.Nilsniechciałwierzyćwłasnymoczom.

Osobliwszejednakodmężczyznikobietbyłosamomiasto.Każdydommiałbalkonwychodzącynaulicę,abalkonytebyłytakbogatoozdobione,żemożnabymyśleć,iżwspółzawodniczązesobąonajpiękniejszywygląd.

Ktonarazoglądawielenowychrzeczy,niemożesobiepotemwszystkiegodokładnieprzypomnieć.Mimotochłopiecpamiętałpóźniej,żewidziałszczytydomów,naktórychstałyfiguryChrystusaiapostołów,framugiprzyozdobioneposągami,apotemznówinne,wyłożonekolorowymszkłemalbobiałymiczarnymmarmurem.

Podziwiająctecudachłopiecpoczułnagleniewytłumaczonyniepokój.—Tegojeszczenigdyniewidziałemnaoczyinigdywżyciumoimtegojużniezobaczę—powiedział

dosiebieizacząłbieczulicywulicębezwytchnienia.Ulicebyływąskie,alewcalenietakpusteiponurejakwmiastach,któredotychczaswidywał.

Wszędziepełnobyłoludzi.Starekobietysiedziałyprzeddrzwiamiiprzędłybezkołowrotków.Sklepyprzypominałybudyjarmarczne.Najednymzplacówgotowanotran,nadrugimgarbowanoskóry,anajednejzulicurządzonybyłwarsztatpowroźniczy.Gdybychłopiecmiałczas,mógłbysiętutajnauczyćwielurzeczy.Widziałkowaliwykuwającychcienkiepancerze;złotnikówoprawiającychdrogiekamieniewpierścienieinaramienniki;tokarzytoczącychnaczyniazbiałegodrzewa;szewcówzelującychczerwone,miękkiepantofle;tkaczyprzetykającychjedwabiemizłotemcienkietkaniny.

Alechłopiecniemógłzatrzymywaćsięnakażdymkroku.Pędziłciąglenaprzód,abyzobaczyćjaknajwięcej,zanimwszystkonieznikniemusprzedoczu.Murbiegłwokołocałegomiastaiotaczałjezupełnietak,jakpłotyogradzająwSzwecjiwszystkiepola.Nakrańcukażdejulicywznosiłysięnamurzewieżeiświeciłydachycynkowe.Apowieżachprzechadzalisiępachołkowiewbłyszczącychzbrojachiświecącychhełmach.

Przewędrowawszycałemiastochłopieczaszedłznowudobramymiejskiej.Przedniąroztaczałosięmorzeiport.Tutajwidziałstarożytnełodziezwysokimimasztami.Tragarzeikupcyuwijalisięgorliwie.Wszędzietętniłożycieiwszystkimbyłopilnodoczegoś.

Aleituwewnętrznyniepokójniepozwalałmuzatrzymaćsiędłużej.Pośpieszyłznowudomiastaiznalazłsięnawielkimplacutargowym.Wznosiłasiętamkatedraotrzechwysokichwieżachwielkichodrzwiach,ozdobionychkamiennymifigurami.Ścianypokrywałyrzeźbytak,żeniebyłonanichanijednejcegiełkibezozdoby.Ajakiżprzepychjaśniałpoprzezotwartyportyk!Złotekrucyfiksyzłoconymiozdobamipokryteołtarze,księżawzłotychornatach!Naprzeciwkokościołastałdomzcynkowymdachemiwysmukłą,niebotycznąwieżą.Tobyłzapewneratusz.Aodkościoładoratuszawokołocałegorynkustałynajpiękniejszedomyznajrozmaitszymiozdobami.

Chłopiecnabiegałsiętyle,żeupadałniemalzeznużenia.Zdawałomusię,żeterazwidziałjużwszystko,comiastonajosobliwszegoposiadało,iszedłwolniej.Naulicy,wktórąwłaśniezboczył,mieszkańcypewniekupowaliswojewspaniałeszaty.Ludzietłoczylisięprzedmałymisklepami,gdziekupcyrozkładalinastołachsztywne,kwiecistemateriejedwabne,grube,złocistebrokaty,lśniącyaksamit,lekkie,miękkiechustkijedwabneiprzezroczyste,powiewnekoronki.

Przedtem,kiedychłopiecpędziłtakszybko,niktnaniegoniezważał.Ludziemyślelizapewne,żetoskaczemały,szaryszczur.Dopieroteraz,gdykrążyłzwolnapoulicy,zauważyłgojedenzkupcówinatychmiastkiwnąłnaniego.

Maleczląkłsięichciałuciekać,alekupieckiwałdalejizachęcałgouśmiechem,rozkładającnastolesztukęprześlicznegoaksamitu,jakgdybychciałgotymprzywabić.

Chłopiecpotrząsnąłprzeczącogłową.„Nigdywżyciuniebędętakbogaty,żebysobiechoćłokiećtakiegomateriałukupić”—myślał.Tymczasemwewszystkichsklepachwzdłużcałejulicyzwrócononaniegouwagę.Gdziekolwiek

spojrzał,wszędziestałkupiecikiwałnaniego.Pozostawialiswoichbogatychklientówizajmowalisiętylkonim.Bieglidonajbardziejukrytychzakątkówsklepów,wydobywalistamtądnajlepszeswetowaryiwykładalijenastółrękamitrzęsącymisięzpośpiechu.

Chłopiecszedłdalejniezatrzymującsię.Wtemjedenzkupcówwybiegłdoniego,pochwyciłgozarękawirozłożyłprzednimsrebrzystybrokatijedwabnetapety,połyskującewszystkimibarwami.Chłopiecniemógłsiępowstrzymaćodśmiechu.Czyżniemożnabyłopoznaćodrazu,żetakinędzarzjakonniejestwstaniekupićtakdrogichtowarów?Stanąłiwyciągnąłobieswepusteręce,abypokazaćludziom,żenicniemainicniekupi.

Natokupiecpodniósłpalecdogóry,skinąłnańzachęcającoipodsunąłmucałystosnajpiękniejszychtowarów.

Potemwyciągnąłzkieszenimały,wytartypieniądz,najmniejszy,jakiwogóleistnieje,ipokazałgoPaluszkowi.Achcącgojeszczebardziejzachęcićdokupna,dołożyłjeszczedwasrebrnepucharydostosutowarów.

Wówczaschłopieczacząłszukaćpokieszeniach.Wiedziałwprawdzie,żeniemaanijednegozłamanegoszeląga,alemimowoliszukałdalej.

Wszyscykupcyprzypatrywalisięuważnietymposzukiwaniom.Nieczekająckońcaskoczyliwgłąbsklepów,schwycilitylesrebrnychizłotychklejnotów,iletylkounieśćmogli,ipodawalimuwszystko,czyniącznaki,żenieżądająwiększejzapłatynadjedengrosz.

Alechłopiecprzeszukiwałnapróżnokieszenieswychspodniikurtki:nieposiadałnic,zupełnienic.Wtedywoczachtychwszystkichpoważnychkupców,którzybyliprzecieżowielebogatsiodniego,ukazałysięłzy.Ichłopiecpoczułsiędziwniewzruszony,gdyżwyglądalinaniezwyklezmartwionych.Zastanowiłsię,czyniemógłbyimpomócwjakikolwieksposób,inagleprzypomniałmusięzaśniedziałypieniądzmiedziany,znalezionywpiasku.

Natychmiastpobiegłpośpieszniezpowrotemiszczęściemudopisało,trafiłbowiemdotejsamejbramy,przezktórąpoprzedniowszedł.Przeszedłprzeznią,popędziłnawybrzeżeizacząłszukaćmiedzianejmonety,któratamprzedtemleżała.

Irzeczywiście—pieniądzleżałnaswoimmiejscu.Leczskorogopodniósłichciałznimwrócićdomiasta,ujrzałprzedsobątylkomorze.Animuru,anibramy,anistrażników,aniulic,anidomów!Nic,nic—próczmorza!

Oczychłopcanapełniłysięłzami.Wiedziałprzecież,żewszystkoto,cowidział,byłotylkozłudzeniem,alebyłototakpiękne!Iteraz,kiedyznikło,uczułsmutekiżal.

WtejsamejchwilipodszedłdoniegopanKlekot,żebygozbudzić.Trąciłgodziobem,mówiąc:—Zdajemisię,żespałeśtakmocnojakija.—Ach,panieKlekot—rzekłPaluszek—cotobyłozamiasto,któretutajwidziałem?—Widziałeśmiasto?—odparłbocian.—Zdajecisiętylko.Spałeśiśniłeś—otowszystko.—Nie,niespałem—odparłPaluszek.Iopowiedziałbocianowiwszystko,cowidział.Natorzekłbocian:—Wedługmniestanowczozasnąłeśnabrzeguiśniłeś.Niechcęjednakukrywaćprzedtobą,że

Bataki,kruk,którynajwięcejwiezewszystkichptaków,opowiedziałmiraz,żeniegdyśbyłotumiasto,zwaneVinetą3.Miałobyćbardzopiękneibogateiżadnemiastonaświecieniemogłosięznimporównać.Niestety,mieszkańcyjegobylidumniirozrzutni.I—ciągnąłbociandalej—Batakimówi,iżzakaręVinetazostałazatopionaprzezfaleipogrążonanadniemorskim.Mieszkańcyjejjednakniemogąumrzeć,amiastoniemożerozpaśćsięwgruzy.Costolattylkowolnomiastuwcałejjegowspaniałościwynurzyćsięzdnamorzaiprzezcałągodzinępozostawaćnalądzie.

—Tak,tomusibyćprawda—zawołałPaluszek—bojajewidziałem!

—Kiedygodzinamija,anikomuwtymczasienieudałosięwVineciesprzedaćczegokolwiekzapieniądzejakiejśżyjącejistocie,miastozapadaponowniewgłąbmorza.Gdybyśty,Paluszku,posiadałchoćjednąmamąmonetę,abyzapłacićkupcomzatowar,Vinetamogłabypozostaćnalądzieimieszkańcyjejmogliby,jakinniludzie,żyćiumierać,

—Ach,panieKlekot—zawołałchłopiec—terazwiem,dlaczegopanprzyleciałwśródnocyizabrałmniezsobą!Myślałpan,żejabędętym,którywybawistaremiasto.Ach,panieKlekot,jakżeżżałuję,żemisiętonieudało!

Ukryłtwarzwdłoniachipłakał.Itrudnobyłobypowiedzieć,ktobyłbardziejzmartwiony—chłopiecczybocian.

MIASTOŻYWYCH

Poniedziałek,11kwietnia

WponiedziałekwielkanocnypuściłysiędzikiegęsiwrazzPaluszkiemwdrogęiunosiłysięteraznadGotlandią.Podnimileżałatawielkawyspa,stanowiącapłaszczyznęotakiejsamejglebiejakwSkaniiirówniewielkiejilościkościołówidomówwiejskich.Różnicęstanowiłytylkowspanialełąkiprzecinającepolaizupełny;brakwielkichdóbrpańskichzpałacamiiwieżami.

GęsiobrałydrogęprzezGotlandiętylkozewzględunaPaluszka,któryoddwóchdniczułsiębardzoprzygnębiony.Bezustanniewidziałprzedsobąowomiasto,któremusięwtakidziwnysposóbukazało.Musiałciąglemyślećopięknychbudynkachiniezwykłychludziach.

„Achgdybymisięteżudałoprzywrócićtowszystkodożycia!—myślał.—Jakieżtonieszczęście,żetakiecudaspoczywaćmusząnadniemorskim!“

AkkaigąsiorstaralisięusilnieprzekonaćPaluszka,żeto,cowidział,byłotylkosnemalbozłudzeniemwzroku,alechłopiecniechciałotymsłyszeć.Byłzupełniepewny,żewszystkowidziałnaprawdę,iniktniemógłmutegowyperswadować.Chodziłwięctaksmutnyiprzygnębiony,żewzbudzałniepokójwswychtowarzyszachpodróży.

TymczasemwłaśniewchwilinajwiększegoprzygnębieniamalcazjawiłasięstaraKaksi.BurzazapędziłająażnaGotlandięiprzewędrowałacałąwyspę,zanimsiędowiedziała,gdziemaszukaćswychtowarzyszypodróży.GdyprzybyłanaMałąWyspęKarolowąidowiedziałasięosmutkuPaluszka,rzekłanatychmiast:

—JeśliPaluszektaksięsmucimiastemumarłym,togomogęłatwopocieszyć.Lećciezamną,apokażęmumiejscowość,którąwczorajoglądałam.Ręczę,żesmutekjegominie.

Pożegnałysięgęsizowcamiiwybrałysięwdrogędomiejscowości,którąKaksichciałapokazaćmalcowi.Mimoswegosmutkuspoglądałonzciekawościąnakrainę,ponadktórąleciał,

Iprzyszłomunamyśl,żewyspatamusiałabyćniegdyśwysoką,stromąrafą,takjakWyspaKarolawa,tylkonaturalnieowiele,wielewiększą.Późniejwszakżemusiałaulecspłaszczeniu.Wziętochybawielkiwałekiugniecionowyspę,jakugniatasiękawałciasta.Niedoprowadzonojednakwidocznierobotydokońca,gdyżnasamymwybrzeżuchłopieczauważyłwkilkumiejscachwysokie,białeścianywapiennezmnóstwemgrotiszczelin.Naogółjednakiwybrzeżebyłotakżepłaskie.

Stadogęsispędziłonalądziepięknepopołudnieniedzielne.Byłotakrozkosznieciepłojakwlecie.Drzewanabrzmiewałypąkami,wiosennekwieciepokrywałołąkibarwnymkobiercem,natopolachchwiałysiędługie,puszystebazie,awogródkach,otaczającychmałedomki,krzakiagrestujaśniałymłodziuchnązielenią.

Ciepło,pąkiikwiatywywabiłyludzizdomów.Nawszystkichdrogachiplacachroiłosięodprzechodniów.Wszędziebawionosięwesoło:zarównodzieci,jakidoroślirzucalikamieniamidoceluiciskalipiłkitakwysokowgórę,żedolatywałyniemaldodzikichgęsi.Chłopiecbawiłbysięzapewneogólnąwesołością,gdybyniebyłtakprzygnębiony.

Musiałjednakprzyznać,żewycieczkabyłabardzoładna.Wszędzierozlegałysięwesołedźwiękiiśpiewy.Małedziecibawiłysięwkoloiśpiewałyulubioneswepiosenki.Zbocznejulicywychodziłagromadaludzizwielkimichorągwiami,śpiewającchórem.Głosyichdochodziłydochłopcamimoznacznejodległości.Nawzgórkachwlesiesiedzieliodświętnieubraniludzie,gralinagitarachinatrąbach.

PóźniejszewspomnieniachłopcaoGotlandiisplatałymusięodtądzawszeześpiewemitańcem.Długoprzyglądałsię,agdypopewnymczasiepodniósłprzypadkiemoczy,ach,jakżesięzadziwił!Gęsiniepostrzeżeniezmieniłykieruneklotuileciałyterazwzdłużwybrzeżanazachód.Przednimi

roztaczałosięniezmierzone,błękitnemorze.Niemorzetojednakwydałosięchłopcutakdziwne,jenomiasto,któresięwznosiłotamna

wystającymwybrzeżumorskim.Gęsinadlatywałyodwschoduiwłaśniekiedydoleciałydomiasta,zachodziłosłońce:wszystkiemury

iwieże,wysokiekamieniceikrzyżekościelnerysowałysięczarnonajasnymniebie.Chłopiecwięcniemógłnaraziestwierdzić,jakwrzeczywistościwyglądałomiasto,iprzezkilkachwilsądził,żejestrówniepięknejakto,którewidziałowejnocywielkanocnejwyłaniającesięzdnamorskiego.

Ajednakzbliskaprzekonałsię,jakbardzosięróżniły.Byłatotakaróżnica,jakmiędzywyglądemczłowieka,którysięjednegodniaustroiwpurpuręibogateaksamity,następnegozaśodziejewnędznełachmany.

Byćmoże,iżmiastotowyglądałoniegdyśtakjaktamto,którepodziwiałnawybrzeżuPomorza.Ionootoczonebyłomuremiwieżycami,ibramami.Alewieżetegomiasta,któremuwolnobyłopozostaćnaziemi,niemiałydachów,pustebyłyiodartezewszystkiego.Bramybezwrót,brakstróżówiodźwiernych.Całyświetnyprzepychznikł—pozostałytylkoszare,nagiemury.

Gęsileciałyponadmiastemichłopiecwidział,żeskładałosięonoprzeważniezmałych,niskich,drewnianychdomków;tylkogdzieniegdziewidaćbyłowysokiedomyikościołypochodzącezdawnychczasów.Domytebyłybiałe,bezżadnychozdób.Alechłopiec,którytakniedawnopodziwiałzatopionemiasto,wyobrażałsobie,jaktoniegdyśzdobiłyjekolumnylubczarnyibiałymarmur.

Taksamopatrzyłnastarekościoły.Większośćznichniemiaładachów,amurybyłynagie.Wszędziewidaćbyłopusteotworyokienne,podłogęzpołamanymipłytami,porosłątrawąiresztkimuru,naktórymwiłysiępnącerośliny.Nilsjednakwyobrażałsobietesameścianypokryteobrazamiimalowidłami,ołtarzeizłotekrzyżenachórach,atuiówdziekapłanówwszatachhaftowanychzłotem,odprawiającychmodły.

Przyglądałsięmałymbramommiejskim,przezktóreterazpodwieczórniedzielnyprawieniktnieprzechodził.Imyślałotym,jaktoniegdyśroiłysięoneodwspanialeubranychludzi,jaktonaulicachtychbyłyniegdyświelkiewarsztatyizakłady,wktórychpracowalinajrozmaitsirzemieślnicy.

INilsHolgersonniewidziałtego,żemiastotoidzisiajbyłopiękneiosobliwe.Niewidziałaniładnychdomkówwbocznychuliczkach,ichpoczerniałychmurów,białychokienniciczerwonokwitnącychpelargoniizabłyszczącymiszybami,aniwspaniałychogrodówialei,aniurzekającegopięknaruinporosłychpnącymisięroślinami.Oczyjegobyłytaknapełnioneminionymprzepychem,żeniemogłydojrzećnicgodnegouwagiwteraźniejszości.

Dzikiegęsiprzelatywałykilkakrotnienadmiastem,żebyPaluszekmógłdokładniewszystkoobejrzeć.Wkońcusiadłynanoclegwśródruinkościelnychnaporosłymtrawądziedzińcu.

Kiedygęsijużusnęły,Paluszekczuwałjeszczedługo,spoglądającprzezdziurawąkopułęnanieboróżowewodblaskachzachodu.Patrzyłimyślał,żeniebędziesięjużwięcejmartwił,iżniepotrafiłuratowaćzatopionegomiasta.Nie,niebędziesięjużmartwił!Gdybymiasta,którewidział,niezatopiłomorze,stałobysięonozapewnezbiegiemczasutakieubogieiopuszczonejakto,któreoglądał.Możeniezdołałobysięonooprzećzmiennościczasuimiałobywkrótce,takjakto,kościołybezdachów,domybezozdóbipuste,niezaludnioneulice.Możewięclepiej,żeśpicichopodkryształowątoniąmorską,nieutraciwszyniczeswychwspaniałości,

„Niechsięwięcnieodstanieto,cosięstało—myślał.—Iktowie,czyteraz,nawetmającmocuratowaniazatopionegomiasta,chciałbymprzywrócićjedożycia”.

IwielumłodychmyślałobyzpewnościąpodobniejakNils.Odtądniesmuciłsięjuż.Ludziestarsijednak,przyzwyczajenidozadowalaniasięmałym,ciesząsię

bardziejubogim,rzeczywistymmiastemVisbyniżpięknąVinetąnadniemorskim.

PODANIEOSMÄLANDII

Wtorek,12kwietnia

DzikiegęsiodbyłypomyślniepodróżprzezmorzeiosiadływpółnocnejczęściSmälandii.Całaziemiawtejokolicypodzielonabyłaprzezliczneodnogimorskienawyspy,półwyspy,cypleiprzesmyki.Morzeokazałosiętakzaborcze,żewkońcupozostałytunietknięteprzezwodęsametylkopagórkiigrzbietygórskie.

Kiedydzikiegęsinadleciałyodstronymorza,byłjużwieczórifalista,malowniczaziemiależałauśpionawotoczeniulśniącychfiordów.Gdzieniegdzienawyspachwidaćbyłochatyidomy,anawetiwielkie,białedworypańskie.Nawybrzeżustałyrzędamidrzewa,zanimiciągnęłysięuprawnepola,anawzgórzach,otaczającychwybrzeże,rosłyznówdrzewa.Chłopcu,spoglądającemunatowszystkozgóry,przypomniałsięoglądanykiedyśwnocykawałekwybrzeżaBlekinge,itubowiemmorzezziemiąstykałosięzgodnieispokojnie,roztaczającskarbysweibogactwa.

Dzikiegęsiopuściłysięnanagiewybrzeżenadfiordem.Natychmiaststwierdziły,żewczasieichpobytunawyspachwiosnauczyniłanalądziedużepostępy.Naolbrzymichdrzewachniebyłojeszczewprawdzieliści,alełąkiibłoniauichstópjaśniałybielą,zielenią,błękitemizłotem.Gęsizdziwiłtenwidoknieoczekiwany.Prędkojednakzrozumiały,żebarwnykobierzecnałąkachtworząbiałesasanki,żółteifioletowekrokusy,błękitneprzylaszczki.Widoktenzachwyciłje,alejednocześniezaniepokoiłysiętym,żetakdługoprzebywaływpołudniowejczęścikraju,iterazmusząpośpieszaćzpodróżąnapółnoc.Akkaorzekłanawet,żezapewneniestarczyjużczasunaodpoczynekwSmälandii.

Wiadomośćtazasmuciłachłopca.ZewszystkichokolickrajunajbardziejpragnąłpoznaćSmälandię,gdyżnajwięcejmuotejokolicyopowiadano.Pragnąłwięczobaczyćjąnawłasneoczy.

Jakwiemy,spędzi!onpoprzednielatonawsiwpobliżuJordebergi,służączagęsiarka.TamprzestawałciąglewtowarzystwiekilkuubogichpastuszkówzeSmälandii.Dzieciteopowiadałymubezustannieoswejrodzinnejziemi,nieszczędzącprzytymdocinkówizłośliwychuwag.

Coprawda,rozsądnagęsiarkaAzaniebrałaudziałuwtychprzekomarzaniachsięisprzeczkach.Natomiastbratjej,małyMats,wodziłrejwpodobnychrozmowachirozmyślniedokuczałNiłsowi.

—Słuchaj,Nils—pytał—czywiesz,jaktobyło,kiedyPanBógtworzyłSkanięiSmälandię?AgdyNilsmówił,żeniewie,zaczynałmuopowiadaćzabawnąhistorię:—Byłotowtedy,gdyPanBógtworzyłcałyświat.WśródtejrobotyzjawiłsięświętyPiotr.

Przyglądałsięjakiśczaswmilczeniu,apotemspytał:„Czytotrudno?”„Otak,nawetbardzotrudno”—odpowiedziałBóg.ŚwiętyPiotrprzyglądałsięjeszczeprzezchwilę,awidząc,zjakąszybkościąBógstwarzajedenkraj

zadrugim,nabrałodwagiirzekłdoPanaBoga:„Odpocznij,ajawyręczęcięchętniewdalszejpracy”.AlePanBógsięzawahał.„Wątpię,czypotrafisz”—powiedział.NatoobraziłsięświętyPiotrioświadczył,żepotrafirówniedobrze,jaksamPanBóg.AwłaśnieBóg

zajętybyttworzeniemSmälandii.Krainatabyławprawdziedopierowpołowiegotowa,alezapowiadałasięniezwyklepiękniei

udatnie.PanBógnieumiałniczegoodmówićświętemuPiotrowi,więcrzekł:„Dobrze,dokończtejkrainy,którąotorozpocząłem,jazaśwezmęsiędonowej.Zobaczymy,komusię

udalepiej”.ŚwiętyPiotrzgodziłsięchętnieinatychmiastprzystąpiłdoroboty.PanBógzaśposunąłsięnieconapołudnieizabrałsiędotworzeniaSkanii.Wkrótcekrainabyłajuż

gotowa.AwtedyBógzawołałświętegoPiotraikazałmująobejrzeć.Trudnobyłozaprzeczyć,żeSkaniaudałasięnadwyraz.Byłatoziemiażyzna,łatwodającasięuprawiać,zwielkimirówninamiigdzieniegdzietylkowznoszącymsięfalistogruntem.Wszystkotobyłotakobmyślone,abyludziombyłojaknajlepiejijaknajdogodniej.

„Pięknykraj—rzekłświętyPiotr—alemój,zdajesię,wypadłjeszczepiękniej”.GdywszakżeBógzobaczyłpołudniowąizachodniączęśćSmälandii,którejtworzeniepowierzył

świętemuPiotrowi,załamałręcezrozpaczyizawołał:„Cóżeśtyuczyniłnajlepszego!”Stałosiębowiemtak,żeświętyPiotrchcącdostarczyćswojejkrainiejaknajwięcejciepła,

nagromadziłmnóstwogłazów,góriskałipodniósłgruntnaznacznąwysokość,abykrajprzybliżyćdoświatłaiciepłasłonecznego.Nastosachgłazówrozpostarłpotemcienkąwarstwąziemi.Ipewienbył,żeuczyniłwszystkojaknajlepiej.

WłaśniekiedyoglądaliSmälandię,spadłyulewnedeszczeitowystarczyło,abywykazaćwartośćjegoroboty.Wodazmyłapokładziemiiukazałanagi,skalistygrunt.Gdzieniegdziezostałatylkoglinaimuł,agruntbyłtakijałowy,żeprzyjąćsięnanimmógłnajwyżejmechiwrzos,jałowiecisosna.Tylkojednawodadopisaławobfitości,wypełniłabowiemwszystkieszczelinywgórachiwszędziewidaćbyłojeziora,strumienieirzeki,aprzedewszystkimbagnaimoczaryogromnierozległe.Wypadłozaśprzytymtakniefortunnie,żewjednychmiejscachwodybyłozadużo,winnychnatomiastbyłojejbrak.Caleprzestrzeniewyschłyzupełnieizakażdympowiewemwiatruunosiłysięwgórętumanypiaskuikurzu.

„Cóżeśtysobiemyślał?”—zapytałBóg.ŚwiętyPiotrusprawiedliwiałsiętym,żechciałziemiętęprzybliżyćdosłońca.„Toćprzecieżnocamicierpiećzatobędzieodchłodów—rzekłBóg—boizimnozniebiosidzie.

Lękamsię,żenawetto,coztrudemtutajwyrośnie,zniszczymrózwnocy“.ŚwiętyPiotrzawstydziłsię,jemutobowiemnamyślnieprzyszło.„Tak,będzietojałowa,mrozamignębionakraina—rzekłBóg—alenatoniemajużrady“.KiedymałyMatsdochodziłdotegomiejscawopowiadaniu,przerywałamugęsiareczkaAza.—Niemogęznieśćtego,żewtensposóbprzedstawiasznaszkraj!—wołała.—Zapominasz,że

posiadamysporourodzajnejziemi.PrzypomnijsobietylkookręgnadcieśninąKalmar:nigdziechybaniemażyźniejszychpólżytnich.Masztamprzecieżpoleprzypolu,zupełniejaktutajwSkanii.Doskonałatoziemiaiwszystkonaniejrośnie.

—Notak—przyznawałmałyMats—alejaprzecieżpowtarzamtylkopodanie.—Słyszałamteżnierazludzimówiących,żenigdzieniematakpięknychwybrzeżyjakwTjust.Jakież

tamsąwzgórza,lasyiłąki!—Tak,tak,toprawda!—potakiwałmałyMats.—Aniepamiętasz,jaktoopowiadałanauczycielka?WcałejSzwecjiniematakpięknejiożywionej

okolicyjakczęśćSmälandiipołożonanapołudnieodjezioraVättern.PrzypomnijsobietylkopięknejezioroMunkimiastoJönköpingzlicznymifabrykamizapałek,imiastoHuskvarna,otoczonewspaniałymiplantacjami.

—Tak,tak,toprawda!—potakiwałmałyMats,—PrzypomnijsobiejeszczemiastoVisingöijegoruiny,iwszystkiehistorycznepamiątki!Idolinę

rzekiEm,iwszystkiejejmłyny,ifabrykidrzewne,istolarnie,itokarnie!—Tak,tak,towszystkoprawda—powtarzałmałyMatszawstydzony.Alenaglewykrzykiwałgłośno:—Ach,jacymygłupi!TowszystkomieścisięprzecieżwtejczęściSmälandii,którąstworzyłBóg,

musiwięcbyćpiękneiudatne.AlewSmälandiistworzonejprzezświętegoPiotrawyglądawszystkozupełnietak,jakjestwpodaniu.Iniedziwięsięwcale,żePanBógprzeraziłsięnatenwidok.AleświętyPiotrnieupadłnaduchuipróbowałpocieszyćPanaBoga.

„Niegniewajsię—prosił—zobaczysz,stworzęczłowieka,któryosuszymoczaryizamienigrzbietygórwuprawneziemie”.

AleterazwyczerpałasięcierpliwośćPanaBoga,„Nie,pozwolęciconajwyżejstworzyćmieszkańcaSkanii,tejpięknejiurodzajnejziemi,

Smälandczykazaśzostawmnie“.IstworzyłBógSmälandczyka,iuczyniłgomądrymicierpliwym,wesołymipracowitym,

przedsiębiorczymidzielnym,potoabymógłdaćsobieradęwswymubogimkraju.WtymmiejscuopowiadaniaMatsmilkłigdybyNilsHolgersonrównieżmilczał,byłobywszystko

dobrze.Tenjednakniemógłsiępowstrzymaćodzapytania,jaksięudałoświętemuPiotrowizestworzeniemczłowieka.

—Jak?No,ajakżety,mieszkaniecSkanii,podobaszsięsobie?—odpowiadałmałyMatstakpogardliwieizłośliwie,żeNilsrzucałsięnaniegozpięściami.

AżeMatsbyłsłabymmalcem,więcstarszaodniegoorokAzaśpieszyłazpomocą.Zazwyczajbardzołagodna,tamgdziechodziłooobronębrata,stawałasięlwicą.NilsHolgersonzaśniechciałwalczyćzdziewczyną,odwracałsięwięcplecamidoobojgaiprzezcałydzieńniespoglądałanirazuwstronę,gdziedziecizeSmälandiipasłygęsi.3Vineta—słowiańskiemiastonaPomorzunadBałtykiemzburzonewr.1184przezDuńczyków.Natymmiejscupowstałopóźnie)miastoWolin.

WRONY

GLINIANYGARNEK

Wpołudniowo-wschodniejczęściSmälandiiznajdujesięokręgSunnerbo.Jesttozupełnarówninaiktokolwiekwidzitęokolicęwzimie,sądzi,żepodpokrywającymjąpłaszczemśnieguleżązaoranepola,zielonebłoniaiskoszonełąki,jaktozazwyczajbywanarówninach.

KiedyjednakzpoczątkiemkwietniaśniegtopniejewSunnerbo,okazujesię,żepokrywałonpiaszczystewydmy,nagiezłomyskalneiwielkiemoczary.Zdarzająsięwprawdzietuiówdziepola,aletakubożuchne,żesięjezaledwiespostrzega,niskiezaś,szareIubczerwonechałupywiejskieukrywająsięprzedokiemludzkimwgłębilaskówbukowych.

NagranicyokręguSunnerbozokręgiemHallandciągniesięwydmapiaszczystatakdługa,żestojącnajednymjejkońcuniemożnadojrzećdrugiego.Nacałejtejprzestrzeninierośnienicpróczwrzosu.Igdybychciećzasiaćtucokolwiek,trzebabyprzedewszystkimwytrzebićwrzos,którymimożematylkomały,karłowaty;pień,małekarłowategałązkiisuche,skarłowaciałelistki,wmawiasobiejednak,żejestdrzewem,izachowujesięjakprawdziwedrzewo.Rozpościerasięnibylasnawielkichprzestrzeniach,trzymasięrazeminieznosi,abyinnemałeczydużeroślinywtargnęłydojegopaństwa.

Jedynymmiejscemnatychpiaskach,gdziewrzosniepanujeniepodzielnie,jestniskie,kamienistewzgórze,naktórymrosnąkrzakijałowca,jarzębinyikilkawielkich,pięknychbuków.

WtymczasiekiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,stałanatymwzgórzuchataotoczonaniewielkimugorem.Mieszkańcyjejwynieślisięzniewiadomegopowoduichatatabyłapusta,arolależałaodłogiem.Opuszczającchatęludziepomyśleliotym,żebyzatkaćprzezornieotwórwkominie,zasunąćrygleuokienizamknąćdrzwi.Zapomnielijednakostłuczonejszybieiootworzezatkanymgałgankiem.

Pokilkuulewnychdeszczachgałganzgniłiwypadł.Wreszcieporwałagopewnaodważnawrona.Pagórekbowiemnapiaszczystejwydmieniebyłtakpusty,jakbytosięmogłowydawać.

Zamieszkiwałogowielkiestadowron,nieprzebywającychtuzresztąprzezcałyrok.Zimąwronywynosiłysięzagranicę,jesieniąprzelatywałyzpolanapoleszukającwziemiziaren;wlecie

rozpraszałysiępodworach,żywiłysięjajamiijagodamilubporywałypisklęta;cowiosnęzaś,gdymiałybudowaćgniazdaiskładaćjajka,powracałynatęporosłąwrzosemwydmę.

Wrona,któraporwałagałgan,zwałasięBiałopiórkązpowodubiałegopiórawskrzydleipochodziłazeznakomitegowroniegoroduBiałopiórych.

NazywanojąjednakGapąalboCiapą,gdyżzachowywałasięzawszeniemądrzeiniedołężnieiwywoływałaciągłekpinyiżartytowarzyszek.

Gapabyławiększaisilniejszaodinnychwron,aleniewielejejtopomagało,gdyżwszystkiewyśmiewałyjąniemiłosiernieilekceważyły.Zprawanależałosięjejprzewodnictwowstadzie,godnośćtębowiempiastowałynajstarszezszanownegoroduBiałopiórych.Alejużnadługoprzedtem,zanimGapaprzyszłanaświat,ródjejutraciłtenprzywilej.Obecnieprzewodniczyławronomokrutna,dzikawrona,zwanaPędziwiatrem.

UsunięcieBiałopiórychodprzewodnictwamiałoswojąpoważnąprzyczynę.Wronynawzgórzuwronimpostanowiłykiedyśzmienićsposóbżycia.Niewszystkiewrony,choćzapewnetaksądzicie,żyjąjednakowo.Jedneprowadząskromny,poczciwyżywot:żywiąsięnasionami,poczwarkamiowadówipadliną;inneprowadzążyciezbójeckieinapadająnamłodezające,pożerająmałeptaszkiipodbierająjajkaznapotkanychptasichgniazd.RódBiałopiórychsłynąłzeskromnościisurowościobyczajów,dopókiwięcprzewodniczyłstadu,wronyprowadziłysiętakprzykładnie,żeinneptakiniemiałyimnicdozarzucenia.Tylkożewronbyłoogromniedużo,cierpiaływięcczęstogłódinędzęiniemogływytrwaćwtakpowściągliwymtrybieżycia.ZbuntowałysięprzetoprzeciwkoBiałopiórymioddałyprzewodnictwoPędziwiatrowi,znanemuzdrapieżnościiokrucieństwa.Dorównywałamugodniemałżonkajego,wronazwanaWietrznicą.Podprzewodnictwemtejparywronyuprawiałytakirozbój,żesta!ysięrówniegroźne,jakjastrzębieisowy.

ZGapąnieliczonosięwcale.Wszystkiewronyoświadczyły,żeniemaonanicwspólnegozeswymiprzodkamiiniemożerościćżadnychprawdoprzewodnictwa.Traktowanobyjąnawetzzupełnymlekceważeniem,gdybynieto,żeciąglezwracałanasiebieuwagęlicznymiwybrykami.

Pewnemądrewronytwierdziły,żegłupotainiedołęstwoGapywychodząjejnadobre,ktowiebowiem,czyinaczejPędziwiatriWietrznicązniosłybywstadzietegopotomkastarożytnegoroduprzywódców.ObecniezaśparataokazywałaGapiewielkąuprzejmość,zabierałająchętniezsobąnałowy,przytejbowiemsposobnościmożnabyłoocenićichzręcznośćiodwagęwzestawieniuzniedołęstwempoczciwejGapy.

Żadnazwronniewiedziałaotym,żetoGapaporwałagałganzestłuczonegooknasamotnejchaty.Zdziwiłobyjetoogromnie,gdyżniepodejrzewałyGapyotakąodwagęizuchwałość.Gapaniezwierzałasięteżnikomuzeswegoczynu,amiałapotemusłusznepowody.PędziwiatriWietrznicabyłydlaniejbardzouprzejmezadniaiwobecnościinnychwron,alejednejciemnejnocy,gdywronyusadowiłysiędosnunagałęziach,naGapęnapadłoniespodziewaniekilkawroniomaljejniezamordowały.Odtejporyudawałasięonakażdegowieczorananoclegdosamotnej,opuszczonejchatynawzgórzu.

Tymczasemzaszłocośniespodziewanego.Nakrańcupiaszczystejwydmyznajdowałasięjaskinia.Byłatoraczejjamanapełnionażwiremipiaskiem.Ciekawiłaonaogromniewrony,któreokrążałyjąbezustannie,wietrzącwkażdymziarnkupiaskujakąśtajemnicę.Istotnie,pewnegodniapodczastakichoględzinznalazływśródkamieniiżwiruduży,glinianygarnek,zamkniętyszczelniedrewnianąpokrywą.Zaciekawione,próbowałyoderwaćpokrywęalbozrobićdziuręwgarnku,żebydowiedziećsię,cosięwnimukrywa.Wszelkiewysiłkiokazałysięjednakdaremne.

Stałybezradnewokołogarnka,gdywtemusłyszałyzwróconedosiebiesłowa:—Hej,wrony,czyprzyjśćwamzpomocą?Iujrzałylisasiedzącegonabrzegujamy.Lisbyłniezwykleurodziwy,szpeciłgotylkobrakkawałka

ucha.—Jeżeliśtakiłaskaw,toprosimy—rzekłgrzeczniePędziwiatr.Jednakżeusunąłsięprzezornienabok,azajegoprzykłademuczyniłytosamoinnewrony.Lischwyciłgarnek,rwałgozębami,ciągnąłzapokrywę.Aleionnicniewskórał.—Czydomyślaszsię,cotamjestwśrodku?—zapytałPędziwiatr.Lisobracałgarneknawszystkiestronyiprzysłuchiwałsięuważnie.—Srebrniki—zawołał—samesrebrnemonety!Wronypodskoczyłyzradości.—Naprawdę,naprawdę?Tamjestsrebro?—pytały,aoczyichbłyszczałypożądliwością.Rzeczzabawna,niemabowiemdlawronnacałymświecienicmilszegoibardziejupragnionegonad

srebrnemonety.—Słuchajcie,jakonebrzęczą!—mówiłlispotrząsającgarnkiem.—Niewiemtylko,jaksiędonich

dostać.—Tak,tobardzotrudno—wzdychaływrony.Lisdrapałsiępołbielewąłapąimedytował.Przyszłomunamyśl,żeprzypomocywronudamusię

schwytaćmalca,naktóregoczyhał.Rzekłwięcpochwili:—Znamkogoś,cowamnapewnootworzytengarnek.—Kogo?Kogo?—zawołaływronyirzuciłysięnalisazapominającoostrożności.—Powiemwampodwarunkiem,żemigopotemwydacie—rzekłlis.IopowiedziałwronomoPaluszku.WronyniemiałypowoduoszczędzaćPaluszkaizgodziłysięod

razunatenwarunek.Wszystkosiędałozłatwościąułożyć,trudniejbyłodowiedziećsię,gdzieprzebywająobecniedzikie

gęsizPaluszkiem.Pędziwiatrdobrałsobiepiętnaściewrondotowarzystwaipuściłsięznimiwdrogę,obiecującwkrótcepowrócić.

Tymczasemmijałdzieńzadniem,awronynawzgórzuwronimoczekiwałynapróżnojegopowrotu.

PORWANYPRZEZWRONY

Oświciewyruszyłydzikiegęsinaposzukiwanieżeruprzeddalsząpodróżą.Pagóreknadfiordem,naktórymspałytejnocy,byłniewielkiinagi,alewwodziewokołobyłodużo

wodorostów—ulubionegopokarmugęsi.Chłopcupowodziłosięgorzej,gdyżnadaremnieszukałczegośdozjedzenia.Iwłaśniegdygłodnyidrżącyzzimnarozglądałsięnawszystkiestrony,spostrzegłkilkawiewiórekbiegającychpomałej,skalistejwysepce.Chłopcuprzyszłonamyśl,żewiewiórkompozostałyzpewnościąresztkizimowychzapasów,poprosiłwięcgąsiora,abygozaniósłnawysepkę,gdziewiewiórkiużycząmumożetrochęorzechów.

Gąsiorprzepłynąłznimnatychmiastprzezcieśniną,niestetyjednakwiewiórkitakbyłyzajętezabawą,żeniemiałyczasuwysłuchaćchłopca,iskaczączdrzewanadrzewoskryłysięwzaroślach.Malecpobiegłzanimiiwkrótceznikłzoczugąsiora,którysiedziałspokojnienapiaskunadmorskim.

Paluszekbrodziłwłaśniepołąkachpośródsasaneksięgającychmuażpobrodę,gdynagleuczuł,żegoktośporywaztyłuipróbujeunieśćwgórę.Odwróciłsięszybkoiujrzałwronęchwytającągozakark.Usiłowałsięwyrwać,alenatychmiastzjawiłasięjeszczejednawrona,schwyciłagozapasekiprzewróciłanaziemię.Gdybychłopiecwołałoratunek,gąsiorzdążyłbyzpomocą,alemalcowizdawałosię,żesamporadzisobiezwronami.Rzucałsięnawszystkiestrony,kopałiwierzgał,alewronygoniepuszczałyiwreszcieuniosłyzsobą.Głowachłopcauderzyłaodrzewo.Poczułsilnybólwskroni,

uczyniłomusięciemnoprzedoczymaistraciłprzytomność.Kiedyotworzyłoczy,byłjużwysokoponadziemią.Powoliwracałamuświadomość,zrazujednaknie

wiedział,gdziejesticosięznimdzieje.Gdyspojrzałwdół,zdawałomusię,żewidzirozpostartyolbrzymi,puszystydywan,utkanywnieregularnebrunatneizieloneczworokąty.Dywanbyłpiękny,ajednak,patrzącnań.zgóry,chłopiecmyślałsobie:„Cozaszkoda,żesiętakpodarł”.Dywanbowiembyłzniszczony,szpeciłygoróżnedziuryiłaty.Najdziwniejszezaśbyłoto,żedywanwydawałsiębyćrozpostartynadzwierciadłem,gdyżpoprzezdziuryiotworyprzeświecałojasne,przezroczysteszkłolustrzane.NagleuwagęNilsazwróciłowschodzącesłońce.Iotozwierciadłoujegostópzapłonęłoróżowymizłotymodblaskiemicudownagrabarwzachwyciłachłopca.Nierozumiałtylko,skądtowspaniałewidowiskopochodzi.WkrótcejednakwronyzaczęłysięopuszczaćniżejiNilsstwierdził,żewielkidywanpodnim—tobyłaziemiapokrytazieleniąlasówiglastychibrunatnymiplamamiliściastychborówigajów,dziuryzaśiotworywdywanie—tobyłylśniącefiordyiprzezroczystejeziora.

Iprzypomniałsobie,żegdyporazpierwszyunosiłsięnagrzbieciegąsiora,wydawałomusię,iżziemiawSkaniijestszachownicą.Terazzaściekawbył,jaknazywaćsięmogłakrainawyglądającanibydywanpodarty.

Mnóstwopytańkrążyłomupogłowie.Dlaczegoniesiedzinagrzbieciebiałegogąsiora?Dlaczegowronyciągnągoiprzerzucająnawszystkiestronytak,żecochwilaspaśćmożezwysokości?

Naglewyjaśniłomusięwszystko.Zostałporwanyprzezwrony.Białygąsiorsiedzijeszczenawybrzeżuiczekananiego,adzikiegęsipolecąwdalsządrogę.Jegozaśwronyunoszągdzieśdalekoodnichwkierunkupołudniowo-zachodnim.Poznawałtopopołożeniutarczysłonecznej,którąmiałzasobą.Tak.Atenwielkidywanwdole—topewniebyłaSmälandia.

„Jakżeżtambiałygąsiorporadzisobiebezmojejopieki?”—rozmyślałchłopiec.Ikrzyknąłdowron,abygonatychmiastodniosłyzpowrotemdodzikichgęsi.Osiebienielękałsię,gdyżpewienbył,żewronyzabrałygotylkozeswawoli.

Tymczasemwronyanimyślałysłuchaćjegorozkazówiprzyśpieszałylotu.Naglejednaznichzatrzepotałaskrzydłamiruchemoznajmiającymuwronostrzeżenie:„Obejrzyjciesię!Niebezpieczeństwo!”Wszystkiewronywpadływsosnowylasiopuściłysięnaziemięocienionąolbrzymimi,zwieszającymisięgałęziami.Tamposadziłychłopcapodogromnąsosnąiukryłygotakdobrze,żeniedostrzegłbygonawetwzroksępa.

Poczymrozstawiłynadnimstraż:piętnaściewronstanęłozwartymkołem,zdziobamizwróconymigroźniekuniebu.

—Noicóż,wrony,dowiemsięmożenareszcie,pocościemnieporwały?—zapytałchłopiec.Alewielkawronasyknęła:—Milcz!Albociślepiawydziobię!Ispojrzałatakgroźnie,zechłopieczmuszonybyłusłuchać.Siedziałwięcipatrzyłwmilczeniuna

wrony,onezaśpatrzyłynaniego.Imdłużejprzyglądałsięchłopiecwronom,tymbardziejmusięniepodobały.Pióramiały

zanieczyszczone,jakgdybynigdynieużywałykąpieli,szponyipazuryoblepionesuchąziemią,awkącikachdziobówtkwiłyresztkijedzenia.Byłtozupełnieinnygatunekptakówniżdzikiegęsi:drapieżne,okrutne,chciweizuchwałejakprawdziwirabusieizłoczyńcy.

—Wpadłeśmiędzyzbójeckąbandę—powiedziałchłopiecdosiebie.Wtemusłyszałnadsobąwabiącenawoływaniadzikichgęsi:—Gdziejesteś?Jestemtu!Gdziejesteś?Jestemtu!Domyśliłsię,żetoAkkawrazzgęśmiposzukujego,alezanimzdążyłodpowiedzieć,wielkawrona,

którazdawałasiębyćprzywódcącałejgromady,syknęłamudoucha:—Pamiętajooczach!Musiałmilczeć.Dzikiegęsizaśnieprzypuszczałypewnie,żePaluszekjesttakblisko,iwidocznietylkoprzypadkowo

przelatywałynadtymlasem,gdyżchłopiecjeszczetylkokilkarazyusłyszałichgłosy,poczymnawoływaniazamilkły.

—Terazmusiszsobiesamradzić,NilsieHolgersorrie—rzekłdosiebie.—Pokażesz,czegośsięnauczyłprzeztychkilkatygodnipobytuwśróddzikichptaków.

Pokrótkimodpoczynkuwronygotowałysiędoodlotu.Widocznebyło,żemiałyzamiarunieśćchłopcazsobą,itowtensamsposób,copoprzednio:jednazakołnierz,drugazapasek!

—Czyżniemamiędzywamianijednejtaksilnej,abymniemogłanieśćnagrzbiecie?—opierałsięoburzonychłopiec.—Wymęczyłyściemniejużdostatecznie.Zresztązapewniamwas,żeniemamzamiaruskręcićsobiekarkuspadającztakiejwysokości.

—Animyślimydbaćotwojąwygodę—odburknąłpogardliwieprzewodnikwron.Tylkojednazwron,największa,zbiałympióremwskrzydle,odezwałasięłagodnie:—Zdajemisię,Pędziwietrze,żemamyprzynieśćPaluszkacałegoinienaruszonegonamiejsce.Mogę

gowięcponieśćnagrzbiecie.—Jaksobiechcesz,Gapo—zgodziłsięPędziwiatr.—Tylkogonieupuśćpodrodze.Chłopiecucieszyłsięztegopierwszegoustępstwaiodzyskałhumor.„Czymamupaśćnaduchudlatego,żemniekilkawronporwało?przekonywałsamsiebie.—Dam

sobieradęztąbandą!“Wronyleciaływkierunkupołudniowo-zachodnim,corazdalejponadSmälandią.Poranekbył

prześliczny,ciepłyisłoneczny.Wszystkieptakiwlasachmarzyłyomiłości,śpiewaływięciświergotałynajtkliwiejinajczulej.Wwielkim,ciemnymlesiesiedziałwysokowgórzenawierzchołkusosnydrozdzopuszczonymiskrzydłamiinadętymgardzielemiwyśpiewywałbezustannie:

—Och,jakżeśpiękna,ty!Jakżeścudowniepiękna,ty!Tynajpiękniejszazpięknych,ty!Agdykończyłtępiosenkę,zaczynałnanowoodpoczątku.Wtymczasiechłopiecprzelatywałwłaśnienadlasemigdywysłuchałkilkarazyzrzędutejsamej

pieśniizauważył,żedrozdnielimieżadnejinnej,przyłożyłręce,stulonewtrąbkę,doustizawołał:—Tośmyjużsłyszeli!Tośmyjużwielerazysłyszeli!—Ktotonaśmiewasięzmojejpieśni?Ktototaki?—pytałrazporazzagniewanydrozd,szukając

wokołosiebiewinowajcy.—Ten,któregoporwaływrony!—zawołałchłopiec.AlenatychmiastzwróciłsiędoniegoPędziwiatrzpogróżką:—Strzeżswoichoczu,Paluszku!Ilecielidalej,ciągleponadlasamiijeziorami.Wgaikubrzozowymsiedziałagołąbkaleśnananagiej

gałęzi,przedniąstałgołąb.Nastroszyłpióra,kręciłgłową,kołysałciałemtak,żegardłemdotykałgałęzi,igruchał:

—Ty,tynajpiękniejsza!Ty,tyjedynamoja!Awgórze,wpowietrzu,przelatywałchłopieciwołałdogołąbki:—Niewierzmu!Niewierzmu!Niewierzmu!—Ktotomniespotwarza?Ktototaki?—gruchałgołąbgniewnie,oglądającsięzaśmiałkiem.—Ten,któregoporwaływrony!—wołałchłopiec.ZnówkazałmuPędziwiatrmilczeć,aleGapaujęłasięzachłopcem:—Dajmutampaplać,niechsobieptaszkimyślą,żewronystałysięmiłeitowarzyskie.

—O,niegłupieone!—odpowiedziałPędziwiatr.—Alemusiałomutopochlebić,gdyżodtądpozwalałchłopcuwołać,ileicochciał.

Ilecielidalej,przeważnieteraznadlasamiiłąkamileśnymi;niekiedytylkoukazywałysiękościołyimałedomkinaskrajulasów.

Razujrzelistarą,pięknąpańskąposiadłośćzczerwonymimuramiiświecącymdachem.Zaniąciągnąłsięlas,przedniąroztaczałosięjezioro.Domotoczonybyłpotężnymiklonami,awogrodzierosływielkie,rozłożystekrzakiagrestu.Wysokowgórzenapiorunochroniesiedziałszpakigwizdałtakgłośno,żekażdytondochodziłdosamiczkisiedzącejwgnieżdzienajajach.

—Mamyczterymałejaja!—śpiewałszpak.—Mamyczteryśliczne,okrągłejaja!Całegniazdomamypełneślicznychjaj!—szpakwyśpiewywałtępiosenkęporazsetny.

Achłopiecprzelatującynaddworaminiemógłsiępowstrzymać,abyniezadrwićzniego,izawołałzłośliwie:

—Kawkawybierzewaszejaja!Kawkajewamwybierze!—Ktotomnietakstraszy?Ktototaki?—zapytałszpaktrzepoczączniepokojemskrzydłami.—Jeździecnawronie!Jeździecnawronie!—zawołałchłopiec.TymrazemPędziwiatrniekazałmumilczeć,sambowiemwrazzcałymstadembawiłsięwyborniei

krakałzuciechy.Imgłębiejwokolicę,tymczęściejnatrafianonajezioraizatoki,wyspyiprzesmyki.Nabrzegu

jednegojeziorastałkaczoriskładałgłębokieukłonyprzedkaczkąoświadczającsięjejuroczyście:—Wiernycibędęprzezżyciecale!Wiernycibędęprzezżyciecałe!—Potrwatoledwiejednolatomałe!Potrwatoledwiejednolatomałe—dogadywałzłośliwie

chłopieczeswojejwyżyny,—Atycośzajeden?!—wołałzanimrozgniewanykaczor.—Nazywamsięwroniłup!—krzyknąłchłopiecwodpowiedzi.Okołopołudniaopuściłysięwronynałąkę.Krążyływokoło,szukającżeru,ależadnaznichnie

myślałaopożywieniudlachłopca.WtemnadleciałaGapatrzymającwdziobkugałązkędzikiejróżyusianączerwonymijagodamiipodałająPędziwiatrowi.

—Patrz,przyniosłamcicośsmacznego!—zawołała.AlePędziwiatrzakrakałpogardliwie:—Obejdęsiębeztwegoprzysmaku,niejadamzeschłegogłogu!—Myślałam,żecisprawięprzyjemność—tłumaczyłasięGapairzuciłaodtrąconągałązkę,która

padłaustópchłopca.Malecpochwyciłjąizaspokoiłgłódjagodami.Wronyrozpoczęłypogawędkę.—Oczymmyślisz,Pędziwietrze?Takidziśjesteścichy!—rzekłajednazwrondoprzewodnika.—Myślęotym,jaktowtejokolicyżyłaniegdyśkurabardzoprzywiązanadoswojejgospodyni.Żeby

więcsprawićjejprzyjemność,zniosłaniezwykledużejajko,któreukryłapodpodłogąstodoły.Wysiadywałajajkoicieszyłasięnamyśloradościgospodyni,skorotazobaczywyklutepisklę.Tymczasemgospodyniędziwiładługanieobecnośćkury,szukałajejwszędzie,alenadaremnie.Długodziobie,czyzgadujesz,ktoodszukałkurę?

—Zdajemisię,żezgadłem,Pędziwietrze.Aterazjaciopowieminnezdarzenie.Czyprzypominaszsobieczarnąkotkęzedworu?Jaktonarzekałaonawiecznienagospodarzy,żejejzabieralinowonarodzonekocięta!Jedenraztylkoudałosiękotceukryćmałewstogusiananałące.Cieszyłasięnimiogromnie,alezdajesię,żejamiałemznichwiększąuciechę.

Terazwszystkiewronynabrałyochotydoopowiadaniaijednaprzerywaładrugiej.

—Cotozasztukawykradaćjajainowonarodzonepisklęta?!—wołałajedna.—Japorwałamprawiedorosłegozająca.Trzebabyłozgąszczuwgąszcz...

Niemogładokończyć,gdyżnatychmiastprzerwałajejinna:—Możetobardzozabawnepłataćfiglekuromikotom,alemnieowielewięcejbäwidokuczanie

ludziom.Ukradłamrazsrebrnąłyżkę...Niedokończyła—tymrazemprzerwałjejniecierpliwiechłopiec:—Dośćtego!Czyniewstydwamchełpićsiępodobnymiczynami?Otospędziłemtrzytygodniewśród

dzikichgęsiiwidziałemtylkoprzykładydobrociiszlachetności.Maciezpewnościązłegoprzywódcę,skoropozwalanatakierabunkiigrabieże.Powiadamwam,zmieńciewaszepostępowanie,gdyżinaczejźlebędziezwami.Samsłyszałem,jakludzienarzekalinawasządrapieżnośćobiecywaliwytępićwas.Strzeżciesięwięc!

Skutektejprzemowychłopcabyłtaki,żePędziwiatriinnewronyrzuciłysięnaniegoibyłybygozadziobałyirozszarpały,gdybygoGapanieobroniła.

Śmiejącsięzasłoniłachłopcaiwołała:—Nie,nie!CobynatopowiedziałaWietrznicą,gdybyściezamordowaliPaluszka?!Któżbynam

wydobyłsrebrnepieniądze?—Wiadomo,takieciapybojąsięzawszebab!—burknąłPędziwiatr.Zostawiłjednakmalcaw

spokoju.Następniewronyudałysięwdalsządrogę.Dotychczaszdawałosięchłopcu,żeSmälandianiejest

wcaletakubogąkrainą,jakmówiono.Okolicabyławprawdziebardzolesistaigórzysta,alenadbrzegamirzekijeziorciągnęłysiępolauprawne,adzikich,odludnychmiejscprawieżenienapotykał.Imbardziejjednakwronyzapuszczałysięwgłąbkraju,tymrzadziejspotykałwsieidworyiwkońcuwidziałjużtylkosamemoczary,wydmyiskalistewzgórza.

Słońcemiałosiękuzachodowi,aledzieńbyłjeszczejasny,gdywronydoleciałydopiaszczystegopagórka.PędziwiatrwysłałprzodemjednązwronzwieściąoznajmiającąstaduznalezieniePaluszka.NaspotkaniezwycięzcówwyleciałozarazkilkasetwronzWietrznicąnaczele.Wzajemnepowitanianapełniłypowietrzeprzeraźliwymkrakaniem.WtymwrzaskuudałosięGapieszepnąćchłopcukilkasłów:

—Byłeśwciągucałejpodróżytakimiłyiwesoły,żepolubiłamcięserdecznie.Chcęciprzetodaćdobrąradę:gdyprzybędziemynamiejsce,dadzącirobotę,napozórbardzołatwą,alestrzeżsięiniewykonajjejzażadnącenę!

NiebawemwronybyłyuceluporożyiGapapostawiłachłopcanapiasku.Aletenpadłjaknieżywy.Natychmiastotoczyłygozwrzaskiemchmarywron.

—Paluszku—zawołałaWietrznicą—wstawaj,musisznamoddaćprzysługę,któradlaciebiebędziedrobiazgiem!

Alechłopiecnieotwierałoczu,ażzniecierpliwionyPędziwiatrporwałgozakołnierzizawlókłwstronę,gdzieleżałglinianygarnekstarożytnegokształtu.

—Wstawaj,Paluszku—rozkazał—iotwórztengarnek!—Dajmispać—rzekłchłopiec—jestemdziśtakizmęczonyiśpiący!Zaczekajcieztymdojutra!—Otwórzgarnek!—rozkazywałcorazsurowiejPędziwiatrtrzęsącchłopcem.Paluszekusiadłizacząłoglądaćiobracaćgarneknawszystkiestrony.—Jakżetakiesłabemaleństwo,jakja,dasobieradęztymgarnkiem!Wszakonjestwiększyodemnie

—żaliłsięmalec.—Otwieraj!—wrzeszczałPędziwiatr.—Inaczejbędzieźleztobą!Chłopiecwstał,próbowałpodnieśćgarnekiopuściłręcebezsilnie.

—Niemamdzisiajsił—rzekł.—Dajciemisięwyspać,ajutrootworzęwamgarneknapewno.AlePędziwiatrstraciłcierpliwośćizezłościąuderzyłchłopcadziobemwnogę.Paluszekporwałsię

zoburzeniemiwyciągnąłnóżzpochwydlaobrony.WymierzającostrzewstronęPędziwiatra,krzyknął:—Miejsięnabaczności,zbóju!Wronęjednaktakzaślepiławściekłość,żezamiastuciekaćprzedniebezpieczeństwem,rzuciłasię

wprostnanóż,któryjąprzebiłnawylot.Zdążyłazaledwiezatrzepotaćskrzydłamiipadłamartwa.—Pędziwiatrnieżyje!Naszprzywódcazabity!—zakrakalyzwrzaskiemwronystojącewpobliżu.Iwkrótcerozniosłasiętawieśćżałobnawokoło.Jednewronylamentowały,innewołałyozemstęnad

zabójcą,wszystkiezaśzGapąnaczeleotoczyłychłopca.Gapa,jakzwykle,zachowywałasiędziwnienaprzekór:latałazrozpostartymiskrzydłaminadchłopcemiprzeszkadzałainnymwronomwzadziobaniuwinowajcy.

TerazPaluszekpojąłgrozęswegopołożenia.Niemógłumknąćprzedzemstąwroninigdzieniemógłsięschronić.Nagleprzypomniałsobieglinianygarnek.Silnymruchemoderwałzniegopokrywęichciałwskoczyćdośrodka.Aleniemógłsięwnimukryć,bogarnekzapełnionybyłpobrzegimałymi,cienkimisrebrnymimonetamiidlachłopcaniebyłownimmiejsca.Wpadłjednaknadobrypomysł:pochyliłsięizacząłwyrzucaćzgarnkapieniądzenawszystkiestrony.Wrony,któreotaczałygozwartągromadą,ostrzącdzioby,zapomniałynawidoksrebrnikówozemścieirzuciłysięchciwienapieniądze.

Chłopiecwyrzucałmonetypełnymigarściamiikażdawrona,niewyłączającWietrznicy,starałasięzdobyćichjaknajwięcej.Ta,którejsięudałoporwaćmonetę,leciałazpośpiechemdogniazda,żebywnimukryćswojązdobycz.

Gdychłopiecopróżniłgarnek,rozejrzałsięwokoło.Napiaskupozostałatylkojednawrona,GapąalboBiałopiórązwana,tasama,któragoniosłanagrzbiecie.

—Wyświadczyłeśmiwiększąprzysługę,aniżeliprzypuszczasz,Paluszku—powiedziałazmienionymgłosem.—Idlategochcęciocalićżycie.Siądźnamójgrzbiet,azaniosęciędokryjówki,gdziespędziszbezpieczniedzisiejsząnoc.Jutrotakwszystkourządzę,żebędzieszmógłwrócićdoswoichprzyjaciół.

CHATA

Czwartek,14kwietnia

Następnegodniachłopiecobudziłsięwłóżkuiujrzawszyotaczającegoczteryścianyidachnadsobą,miałzłudzenie,żejestusiebiewdomu.

—Pewniematkaprzyniesiezarazkawę—szepnąłwpółśnie.Leczoprzytomniawszy,przypomniałsobie,żeleżysamotnyiopuszczonywchacienawzgórzuwronimiżetowronaGapaprzyniosłagotutajpoprzedniegowieczora.

Chłopcabolałyjeszczewszystkiekościpowczorajszejjeździe,toteżwypoczywałzprzyjemnością.Czekałnawronę,któraprzyrzekłaprzyleciećponiego.

Łóżkozasłoniętebyłofirankązkolorowegoperkalu,którąchłopiecterazodsunął,żebysięrozejrzećpopokoju.Nigdydotądniewidziałpodobnegomieszkania.Ścianyskładałysiętylkozpodwójnegoszeregużerdzi,naktórychopierałsiędach;sufituniebyło,acałachatkawydawałasiębyćprzeznaczonaraczejdlaistotjemupodobnychniżdlaludzi;drzwibyłytakwąskie,żewyglądałyjakszpara;oknoniskieiszerokieskładałosięzmałychszybek.Niebyłoprawieżadnychsprzętówwizbiepróczstołuiławki,przytwierdzonychdościany;taksamoprzytwierdzonebyłołóżko,wktórymspałchłopiec,orazmalowanaszafa.

Nilsazaciekawiłoogromnie,dokogotachatanależyidlaczegoniktwniejniemieszka.Wszystkowizbiewskazywałonato,żenieobecnimieszkańcymielizamiarpowrócić.Dzbanekdokawyigarnekdokartoflistałynakominie,awkącieizbyleżałodrzewoprzygotowanedopalenia.Pogrzebacziśmietniczkaznajdowałysięnaswoimmiejscu,kołowrotekopartybyłokrzesło,naoknieleżałlen,kilkamotkówprzędzy,łojówkaipaczkazapałek.Napozórwięcwydawałosię,żeludzie,doktórychchatanależała,mielizamiarpowrócić.Wkomodzieleżałaprzygotowanabielizna,anaścianachrozwieszonebyłypodłużnepłótnaprzedstawiającetrzechkrólinakoniach:Kacpra,MelchioraiBaltazara.Wtemchłopieczobaczyłnapółcekilkakromeksuchegochleba.Chlebbyłjużstaryispleśniały,alezawszebyłtochleb,któregochłopiecodtakdawnaniejadł.Rzuciłsięteżpośpieszniewtamtąstronęistrąciłkijemnajwiększąkromkę.Ach,jakżetenchlebsmakował!Starczyłogoprzytymnawypełnieniewszystkichkieszeni.

Następniechłopiecrozejrzałsięjeszczerazpoizbie,szukającczegoś,cobymusięmogłoprzydać.„Wolnomichybazabraćsobieto,comijestpotrzebne,adlainnychzbyteczne”—pomyślał.Alewszystko,coznajdowałosięwizbie,byłodlaniegozadużeizaciężkie.Jedynąrzeczą,którąmógłzabrać,byłokilkazapałek.

Wdrapałsięnastółiczepiającsięfiranekwskoczyłnaokno.Wtejsamejchwiliprzyleciaławronazbiałympiórem.

—Otojestem!—zawołaławlatującdoizby.—Niemogłamprzybyćwcześniej,bowronyobierałynowegoprzywódcę.

—Kogożeściewybrały?—zapytałchłopiec.—Wronę,któraniedopuścidorozbojówikrzywdy—odrzekłaGapaiwyprostowałasięz

godnością.—Białopiórkazostałaobrana—dodała—tasama,którąpoprzedniozwanoGapą.—Todobrywybór—ucieszyłsięchłopiecipowinszowałBiałopiórceserdecznie,—Maszmiczegowinszować—rzekławronaiopowiedziałachłopcu,ileprzecierpiałapodrządami

PędziwiatraiWietrznicy.Naglechłopiecusłyszałzaoknemgłos,którymusięwydałznajomy.—Czyonsiętutajukrywa?—pytałlisMykita.—Tak,schowałsięwchacie—odpowiedziałgłoswrony,—Miejsięnabaczności,Paluszku!—zawołałaBiałopiórka.—Wietrznicasprowadziłatulisa,który

cięchcepożreć!Więcejniezdążyłapowiedzieć,gdyżliswskoczyłprzezoknowjednejchwilistanąłnastolepośrodku

izby.NowoobranąprzewodniczkęBiałopiórkę,któraniezdążyłauciec,zagryzłnatychmiastnaśmierć,potemzeskoczyłnapodłogęirozglądałsięszukającchłopca.

Malecusiłowałukryćsięzasprzętami,aleMykitagojużdojrzałpochyliłsiędoskoku.Ach,chatabyłatakamałainiska!Chłopiecniewątpił,żelisschwytagobeztrudu.Wtemprzypomniałsobie,żemabroń.Szybkozapaliłzapałkę,chwyciłkłakkonopiirzuciłpłonącążagiewnalisa.Lisuczulogieńinatychmiastogarnąłgoszalonystrach.Niemyślałjużomalcuiwybiegłjakopętanyzchaty.

Niestety,chłopiec,uniknąwszyjednegoniebezpieczeństwa,wpadłwdrugie,jeszczegorsze.Odpłonącychkonopi,którecisnąłnalisa,ogieńszerzyłsiętakszybko,żeogarnąłjużfiranki.Nilsrzucałsięcorazgwałtowniej,izbanapełniałasiędymemiMykita,którystalpodoknem,domyślałsięłatwo,cosiętamdzieje.

—No,Paluszku—wołał—cóżterazwybierzesz:upiecsię,czyteżwpaśćwmojeobjęcia?!Najchętniej,coprawda,połknąłbymcięsam,alebędętakżezadowolony,jeślicięinnaśmierćspotka.

Chłopiecbyłpewny,żestaniesięwedługprzepowiednilisa,gdyżogieńbuchałzcorazwiększąsiłą.Paliłosięjużłóżko,izbapełnabyładymu,apłomieniepełzałypościanachodjednegorycerzado

drugiego.Chłopiecskoczyłnakominipróbowałotworzyćdrzwiczkipieca.Wtemusłyszał,żektośwsadziłkluczwzamekoddrzwiotwierajeostrożnie.Tomusielibyćludzie!I,ogarniętyradością,zapomniałoswojejobawieprzedludźmi.Ujrzałprzedsobądwojedzieci,aleniezdążyłnawetzauważyćwyrazuichtwarzy,przerażonychwidokiempłomieniwizbie,gdyżrzuciłsiępędemkuwyjściu.

Niemiałjednakodwagioddalićsię,gdyżpamiętałdobrzeotym,żeMykitaczyhananiego,ipomyślał,żenajlepiejbędzie,gdyzostaniewpobliżudzieci.Odwróciłgłowę,żebyzobaczyćichtwarze,alezaledwierzuciłnanieokiem,gdyzawołałradośnie:

—Dzieńdobry,Azo!Dzieńdobry,małyMatsie!Nawidoktychdziecichłopieczapomniałzupełnieotym,gdziesięznajduje.Wrony,płonącachatai

mówiącezwierzętaznikłymuzpamięci.PasłterazgęsinarżyskuwewsiVestvmmenhög,naprzyległejłącerozsiadłosiędwojesmälandzkichdziecizeswoimstadkiem,anaichwidokgęsiarekNilspodskoczyłizawołał:„Dzieńdobry,gęsiareczkoAzo!Dzieńdobry,małyMatsie!”

Leczdzieciujrzawszymaleńkiegoczłowieczkabiegnącegodonichzwyciągniętymirękamiujęłysięzaręce,cofnęłyokilkakrokówispojrzałynasiebiezprzerażeniem.

Achłopcatenichprzestrachotrzeźwił,przypomniałmuwyraźnie,kimjestobecnie.Zrobiłomusięogromnieprzykro,żetotedzieciwłaśnieujrzałygowjegozaczarowanejpostaci.

Wstydirozpacznamyśl,żeniejestjużczłowiekiem,opanowałygozcałąsilą.Odwróciłsięibiegł,gdziegooczyponiosą.

Jakażniespodziankaoczekiwałagowpobliskimgaju!WśródtrawyprzeświecałocośbiałegoizdumionymoczomchłopcaukazałsięupragnionybiałygąsioriślicznaMiluchna.Gąsior,widzącchłopcapędzącegoztakimpośpiechem,sądził,żeuciekaonprzedgroźnąpogonią.Natychmiastporwałgonagrzbietiodleciał.

STARAWIEŚNIACZKA

Pewnegopóźnegowieczorawędrowałotrojeznużonychpodróżnychposzukującnoclegu.Znajdowalisięoniwprawdziewubogiej,niezaludnionejokolicypółnocnejSmälandii,niemniejjednakpowinnibyliznaleźćsobieupragnionemiejscenaspoczynek,gdyżniebylitowybrednipaniczykowie,wymagającymiękkiegoposłaniaizbytkownieurządzonychkomnat.

—Gdybychoćjedenztychgrzbietówgórskichmiałtakstromyiwysokiwierzchołek,abysięnańlisniemógłwdrapać,moglibyśmysiętamspokojnieprzespać!—mówiłjeden.

—Gdybychoćjednoztychwielkichbagienodtajałoistałosiętakgrząskieimokre,abylisprzeznieniemógłprzebrnąć,moglibyśmynanimprzespaćsiębezpiecznie!—rzekłdrugi.

—Gdybychoćnajednymztychzamarzniętychjeziorlódtakstopniałprzybrzegu,abyżadenliszląduniemógłsięnańprzedostać,mielibyśmyto,czegoszukamy—dorzuciłtrzeci.

Najgorzejzaśbyło,żedwojeztychpodróżnychnapadłapozachodziesłońcatakaogromnasenność,żeniemogliutrzymaćsięnanogach.Dlategoteżtrzeci,którymógłczuwaćnocą,stawałsięzewzrastającymzmrokiemcorazbardziejniespokojny.

„Prawdziwetonieszczęście—myślał.—Otodostaliśmysiędokraju,gdziejezioraibagnasątakpokrytelodem,żelismożesięponichwszędzieprzedostać.Winnychmiejscowościachlódstopniałjużzupełnie,amybłądzimyciąglewnajzimniejszejczęściSmälandii,dokądwiosnajeszczeniewkroczyła.Niewiem,corobić,żebywyszukaćodpowiedniemiejscenaspoczynek.Jeślinieznajdębezpiecznejkryjówki,Mykitanapadnienaszpewnością,zanimwzejdzieświt”.

Oglądałsięnawszystkiestrony,alenigdzieniebyłomiejsca,którebymusięwydawałoodpowiednim.Ach,jakiżtobyłchłodnyiposępnywieczór,mżącydeszczemiświszczącywiatrem!Ach,wokołotakponuroismutno!

Rzeczdziwna,żadenzpodróżnychniemiałchęcipoprosićonoclegwktórymkolwiekzdworównapotykanychpodrodze.Omijalinawetmałechatkiischroniskagórskie,witanezazwyczajzradościąprzezwędrowców.Ażnasuwałosiępytanie,czyniesłusznątokarąponosząwędrowcy,którzygardząnadarzającąsiępomocą.

Znadejściemciemności,kiedynaniebiewidaćbyłozaledwiejednąjaśniejsząsmugę,podróżniujrzelidworekchłopskipołożonysamotnie,woddaleniuodinnychzabudowań.Dworektennietylkożestal

samotnie,aleiwyglądałtak,jakgdybybyłzgołaniezamieszkany.Zkominanieunosiłsiędym,wanijednymoknienieświeciłpromykświatła,napodwórkuniebyłowidaćanijednegomieszkańca.Jedenzpodróżnych,ten,któryjedynymógłczuwaćwnocy,ujrzawszydworekpomyślałsobie:„Niechsiędzieje,cochce,tutajmusimysięzatrzymać.Niclepszegojużchybanieznajdziemy”.

Iwkrótcepodróżniwsunęlisięnapodwórko.Tychdwoje,którzypozachodziezasypialinatychmiast,pogrążyłosięweśnie,trzecirozglądałsięuważniewokoło,szukającnajodpowiedniejszegomiejsca.Dworekbyłdośćduży.Próczdomumieszkalnego,stajniioborybyłtujeszczeszereginnychzabudowańgospodarskich:stodół,wozowniiszop.Wszystkotojednakwyglądałostrasznienędznieiubogo:pochylone,szare,mchemobrosłeścianybudynkówgroziłyzawaleniem,wdachachświeciłydziury,azawiasyudrzwibyłypołamane.Widocznieoddawnajużniktniewbiłtuanijednegogwoździa.

Podróżnywyszukałwśródbudynkówoborę.Obudziłswychtowarzyszyipoprowadziłichkudrzwiom.Naszczęściebyłyonetylkozasuniętenarygiel,któryłatwodałsięodsunąćkijem.V/mniemaniu,żeotoznalazłnareszcieschronisko,przywódcanaszychpodróżnychwydałprzeciągłewestchnienieulgi.Tymczasemgdydrzwioboryotworzyłysięztrzaskiem,rozległsięrykkrowy.

—Idziecienareszcie,matko!—mówiłakrowa.—Myślałamjuż,żemidziśwcalejeśćniedacie.Podróżnyprzekonawszysię,żeoboraniejestpusta,stanąłprzerażonynaprogu.Wkrótcewszakże

uspokoiłsię,znajdowałasiębowiemwniejtylkojednakrowaitrzyczyczterykury.—Jesteśmyubodzypodróżni,poszukującynoclegu,gdziebynaslisniemógłnapaść,aczłowiek

schwytać—rzekł.—Chcielibyśmywiedzieć,czytutajznaleźliśmytakiemiejsce.—Zdajesię,żetak—odpowiedziałakrowa.—Ścianysąwprawdzieliche,aledotądnieprzedostał

siętużadenlis,awedworcemieszkatylkojednastarakobieta,którawamzpewnościąniezrobiniczłego.Tylkocóżeściewyzajedni?—mówiładalejiodwróciłasięodżłobu,żebysięprzyjrzećpodróżnym.

—Ach,jestemNilsHolgersonzVestvemmenhög,zamienionywkrasnoludka—odpowiedziałpierwszyzpodróżnych,—Mamzsobądomowegogąsiora,którymnienosinagrzbiecie,idotowarzystwadzikągąskę.

—Takmiłychgościniewidziałydotychczasmojeprogi—powiedziałakrowa.—Witajcie,chociażprzyznaję,żewolałabymodwiedzinymojejgospodynizwieczerzą.

Chłopiecwięcwprowadziłgęsidodośćdużejoboryiumieściłjewkącie,wktórymnatychmiastznowuzasnęły.Samzaśzebrałsobiemałąwiązkęsiana,ułożyłsięnaniejizamierzałzasnąć.

Alenieudałomusię,gdyżbiednakrowa,którejniedanopaszy,niezachowywałasięaniprzezchwilęspokojnie.Szarpałałańcuchami,kręciłasiębezustannieiskarżyłanagłód.Chłopiecniemógłzmrużyćoczu,leżałnaswojejwiązcesianaimyślałotymwszystkim,coprzezteostatnieaniprzeżył.WięcprzedewszystkimonieoczekiwanymspotkaniuzgęsiarkąAząimałymMatsemiotym,czyteżtoichbyłaowachata,którąpodpalił.Przypomniałsobie,żedzieciopowiadałymuczęstowłaśnieotakimdomkunawielkiej,piaszczystejwydmie.Wróciliwięcobojedoswegomiejscarodzinnego,zaktórymtaktęsknili,iujrzelijenareszcie—leczniestetyobjętepłomieniem!Ach,cóżzaboleśćmusiałimtenwidoksprawić!Itoon,onbyłtemuwinien!Jakżeżbardzożałowałijakbardzosiętymmartwił!Wreszcieprzyrzekłsobieświęcie,żegdystaniesięponownieczłowiekiem,wynagrodzidzieciomtęwielkąstratęikrzywdę.

Potemwróciłmyślamidoswoichprzygódwśródwron.IgdyprzypomniałsobiepoczciwąGapę,któramużycieuratowała,ismutnyjejkoniec,oczynapełniłymusięłzami,asercewezbrałowielkimsmutkiem.Tak,ciężkiechwileprzeżywałwciągutychostatnichdni!Osłodziłomujejednotylkoszczęście:odnalazłgąsioraiMiluchnę.Gąsioropowiedziałmudziejetegoradosnegozdarzenia.

Skorodzikiegęsizauważyły,żePaluszekznikł,zaczęłygoszukaćwśróddrobnejzwierzynywlesieidowiedziałysięwkrótce,żePaluszkaporwałostadodzikichwronzeSmälandii.Wronyjednakzniknęły

jużzhoryzontuiniktniewiedział,gdziesiępodziały:RozkazaławięcAkkadzikimgęsiomrozłączyćsięiparamipoleciećwewszystkiestronydlaposzukiwaniamalca.Podwóchdniach—czygoznajdą,czynie—mająsięzejśćwszystkienawysokimszczyciegórskimwpółnocno-zachodniejSmälandii,któryprzypominastrzaskanawieżęinazywasięTaberg.Akkadalaimdokładnewskazówkiiopisała,gdziesięgóraTabergznajduje,poczymgęsirozleciałysię.

BiałygąsiorobrałsobiezatowarzyszkęMiluchnę.Zaniepokojeniistroskani,lecielinadlasem,kiedynagleusłyszelikosaskarżącegosięiwyrzekającego,żegoktoś,zwącysię„łupemwronim”,wykpił.Wypytaliwięcszczegółowokosaitenpokazałim,wjakimkierunkupoleciałten„łupwroni”.

Następniespotkaligołębia,szpakaorazdzikiegokaczoraiwszystkieteptakinarzekałynażartownisia,któryprzerywałimśpiew,anazywałsię„jeźdźcemnawronie”,„zdobycząwron”lub„porwanymprzezwrony”.MógłwięcterazgąsiorzMiluchnąleciećzastademwronażdopiaszczystejwydmywokręguSunnerbo,

OdnalazłszyPaluszkapolecieliwetrójkęwkierunkupółnocnymkugórzeTaberg.Byłatojednakbardzodalekadrogaiciemnościotoczyłyich,zanimdolecielidokresupodróży.

„Jutroznajdziemyszczytgóryicałabiedasięskończy”—pomyślałchłopiecizagrzebałsięgłębiejwsiano,żebysięrozgrzać.

Krowatymczasemnieuspokoiłasięwcaleirozpoczęłarozmowęzchłopcem:—Czyktośzwasniemówiłtutaj,żejestkrasnoludkiem?Jeślinimjestnaprawdę,topotrafiobrządzić

krowę.—Acóżcidolega?—zapytałchłopiec.—Dużorzeczy—odpowiedziałakrowa.—Niewydojonomniedzisiaj,niedanopaszyani

podściółkinanoc.Gospodyniprzyszłaozmrokudoobory,aleczułasiętakniezdrowa,żezarazmusiałaodejśćidotądniepowróciła.

—Szkoda,żejestemtakimałyisłaby—rzekłchłopiec—gdyżniebędęcimógł,niestety,pomóc.—Niewmówiszmi,żejesteśslabydlatego,żejesteśmały!—zawołałakrowa.—Wszystkiete

krasnoludki,októrychkiedykolwieksłyszałam,byłytaksilne,żenosiłycałekopcesiana,akrowęmogłyzabićjednymuderzeniempięści.

Chłopiecmusiałsięmimowoliroześmiać.—Tobyłykrasnoludkiinnegogatunkuniżja!—zawołał.—Alezdejmęciłańcuchzszyiiotworzę

drzwiobory,będzieszmogławyjśćiugasićpragnieniewsadzawce.Apotemspróbujęwleźćdoszopyiprzynieśćsianadożłobu.

—Niechajtakbędzie,jeśliniemożebyćinaczej—rzekłakrowa.Chłopieczrobił,jakpowiedział,igdynapełniłżłób,miałnadzieję,żebędziemógłwreszciesam

spokojniezasnąć.Alezaledwiezdążyłrozłożyćsięnaposianiu,kiedykrowaponownienawiązałaznimrozmowę.

—Rozgniewaszsięzpewnością,gdycięjeszczeocośpoproszę—rzekła,—Bynajmniej—odparłchłopiec—jeślitobędzietylkowmojejmocy.—Bądźwięctakdobry,pójdźdodomuidowiedzsię,cosiętamdziejezgospodynią.Lękamsię,że

przytrafiłosięjejjakieśnieszczęście.—Nie,tegoniemogęzrobić,gdyżniemamodwagipokazaćsięludziom.—Starej,chorejkobietyniebędzieszsięchybaobawiał?—mówiłakrowa.—Niepotrzebujesz

nawetwchodzićdoizby.Stańprzeddrzwiamiizajrzyjprzezszparę.—Jeślicinatymtakbardzozależy,spróbuję—rzekłchłopiec.Otworzyłdrzwioboryiwyszedłnapodwórze.Nocbyłabardzoburzliwa.Naciemnymniebieniebyło

widaćgwiazdaniksiężyca,wiatrwył,adeszczlałstrumieniami.Najstraszniejszezaśbyłoto,żena

dachusiedziałosiedemdużychsów.Och,jakżeprzerażałychłopcakrzykiemizawodzeniemnadokropnąpogodą!Jeszczegorszajednakbyłaświadomość,żegrozimuzagłada,jeśligochoćjednaznichujrzy.

—Godnalitościjestistotatakmałegowzrostujakja—mówiłdosiebiechłopiecbrodzącpowodzie.Imówiłsłusznie.Dwarazywichergoprzewrócił,zanimdostałsiędodomostwa,razzmiótłgowkałużę,wktórejsięomatoconieutopił.Wkońcudotarłdocelu.

Wdrapałsięnakilkaschodków,przestąpiłztrudemprógiznalazłsięwsieni.Drzwibyłyzamknięte,alewjednymroguwypiłowanybyłotwór,abykotdomowymógłprzezeńwygodniewchodzićiwychodzić.Chłopiecwięcmiałniezmiernieułatwionezadanie.

Zaledwiejednakspojrzałprzezszparę,natychmiastcofnąłgłowęzprzestrachem.Wgłębipokojuleżałanapodłodzestara,siwakobieta.Nieporuszałasięiniejęczała,atwarzjejbyładziwnieblada.Wyglądałatak,jakgdybyniewidzialnyksiężycrzucałnaniąbladyswójodblask.

Widoktennasunąłchłopcuwspomnienieumarłegodziadka,którytakżemiałtwarztakdziwniebiałą.Starakobietanapewnozatemzmarłaitamnapodłodzeleżałyjejzwłoki.

Dostaławidocznieatakuiśmierćzaskoczyłajątakszybko,żeniezdążyłanawetpołożyćsiędołóżka.Chłopiecprzestraszyłsięokropnie—wciemnąnocbyłzupełniesamztrupem.Cofnąłsięipopędził

zeschodówwprostdoobory.Gdypowiedziałkrowieotym,cowidziałwizbie,krowaprzestałajeść.—Więctotak—rzekła.—Gospodyniumarła!Toizemnąwkrótcebędziekoniec.—Znajdziesięktoś,ktosiętobązaopiekuje—pocieszałjąchłopiec.—Ach—mówiłakrowa—tyniewiesz,żejajestemdwarazystarsza,niżzwyklebywająkrowy!

Aleteraz,kiedyjużniemamojejpoczciwejgospodyni,niemamwcaleochotyżyćdłużej.Milczałaprzezjakiśczas,alechłopiecwidział,żeaniniejadła,aniniespała.Dopieropochwili

odezwałasięznowu:—Czyleżynapodłodze?—Tak,pośrodkupokoju—odpowiedziałchłopiec.—Gdyprzychodziłatudoobory,opowiadałazawszeowszystkim,cojąmartwiło—mówiładalej

krowa.—Rozumiałamkażdesłowo,jakkolwiekniemogłamjejodpowiedzieć.Awłaśniewostatnichdniachmówiła,żesiętakboiumieraćsamotnie!Kiedyumrze,niktniezamkniejejpowiek,niktjejrąknapiersiachnieskrzyżuje!Czyniechciałbyśpójśćiuczynićtegodlaniej?

Chłopiecwahałsię.Przypomniałsobie,żedziadkapośmiercimatkaukładałabardzostarannieiżenależyoddawaćtakieusługizmarłym,czułjednak,żeniebędziemiałodwagistanąćprzytrupiewtakąstrasznąnoc.Niedawałwięckrowieodmownejodpowiedzi,alenieruszałsięzmiejsca.

Starakrowamilczaładługo,czekającnaodpowiedź,alegdychłopiecnieodzywałsię,niepowtórzyłaswejprośby,natomiastzaczęłaopowiadaćożyciunieboszczki.

Aileżtubyłodoopowiadania!Najpierwowszystkichtychdzieciach,którestaruszkawychowała.Dzieciprzychodziłycodzieńdoobory,awleciepasłybydłonabagnachibłoniach.Starakrowaznaławszystkiedokładnie.Byłytozdrowe,wesołe,pracowitedzieci.

—Tak,tak,bydłoznadobrzeswoichpasterzy—powiedziała.Apotemopowiadałaozagrodzie.Niebyłaonazawszetakaubogajakdziś.Niegdyśbyłatorozległa

posiadłość,jakkolwiekgruntmiałaprzeważniebagnistylubkamienisty,wniektórychtylkomiejscachprzydatnypodzasiew,doskonałynatomiastnapastwiska.Byłczas,żewcałejtejogromnejoborzestałaprzykażdymżłobiekrowa,astajniazapełnionabyłapięknymikońmi.Jakiżruchiradośćwypełniaływtedycałydwór.Gospodyniotwierałaoboręześpiewem,awszystkiekrowyryczałyzradościsłyszącjejkroki.

Alezczasemgospodarzumarł,adziecibyłyzbytmałe,abymócmatcepomagać.Kobietamusiała

objąćgospodarstwo,naniejciążyłacałarobotaiwszystkietroski.Byłasilnajakmężczyzna,orałateżiżęłasama.Kiedywieczoramiprzychodziładoobory,żebywydoićkrowy,bywałaczęstozmęczonaipłakała.Alegdytylkowspomniałaodzieciach,rozjaśniałasięnatychmiast.Ocierałaoczyzłezimówiła:„Nicnieszkodzi.Gdymojedziecidorosną,nastanąidlamniedobredni.Tak,tak,obyjużwyrosły!”

Leczskorodziecidorosły,ogarnęłajejakaśdziwnatęsknota.Niechciałyzostaćwdomuiwywędrowałydoobcychkrajów.Matkaniedoczekałasiępomocy.Niektóreznich,zanimwywędrowały,pożeniłysięipozostawiłybabceswojedzieci.Izupełnietak,jakpoprzedniodzieci,terazwnukitowarzyszyłykobieciedoobory.Ionepasłykrowy,ionebyływszystkiezdrowe,dobre,wesołe.Awieczorem,kiedykobietabywałatakzmęczona,żezasypiałaniemalprzydojeniu,otrząsałasięinabierałanowejchęcidożycia,skorowspominałaoswychwnukach.„Idlamnienastanąjeszczedobredni—mówiła—niechnotylkownukidorosną”.

Leczkiedywnukidorosły,wyruszyłyionedorodziców,wobcekraje.Żadneznichniepowróciło,żadneniepozostałowdomu.Iwkońcustarakobietazostałazupełniesamawzagrodzie.

Nieprosiłazresztąnigdy,żebyktórekolwiekzdziecilubwnukówpozostałoprzyniej.„Myślisz,Krasulo,żemiałabymsercewymagaćodnich,abysiedziałyprzymnie,jeślimożeimbyćlepiejwświecie?—zwykłabyłamówićdojącstarąkrowę.—WszaktutajwSmälandiiczekajetylkobieda“.

Gdyostatniwnukopuściłstaruszkę,opuściłyjąteżisiły.Pochyliłasię,osiwiałaichodziłaztrudem,zledwościąporuszającsięzmiejsca.Wreszcieprzestałapracować.Zobojętniałojejgospodarstwo,pozwoliłasięzapaśćbudynkom,sprzedaławołyikrowy.Zostawiłatylkotęjednąstarąkrowę,Krasulę.Pozostawiłajądlatego,żezniąchodziłynapaszęwszystkiejejdzieciiwnuki.

Mogłasobiebyłaprzecieżprzyjąćparobkówidziewczętadopomocy,aleodtądgdyjąopuściływłasnedzieci,niechciałaznosićobcychkołosiebie.Azresztąmożeipragnęłatego,abyzagrodaposzłanamarne,skorożadnezdzieciniechciałojejobjąć.Nieobchodziłojejto,żesamazubożeje,gdyżnietroszczyłasięwcaleoswójmajątek.Obawiałasiętylkojednego:żedziecimogąsiędowiedzieć,jakjestjejźle.„Obysiętylkodzieciniedowiedziały!”—wzdychałaidącniepewnymikrokamiprzezoborę.

Dziecipisałybezustannieiprosiły,abyprzyjechaładonich,aleonaniechciała.Niechciałazobaczyćkraju,któryjejzabrałdzieci.Złabyłanatenkraj.„Możetoigłupiozmojejstrony,żenienawidzękraju,wktórymimjestdobrze—mówiła—aleniechcęgozobaczyć.”.

Myślałatylkoodzieciachiotym,żemusiałyonewywędrowaćwobcekraje.Wleciewyprowadzałakrowęnapaszęnawielkiemoczary.Siedziałasamazzałożonymirękomacałymidługimidniaminaskrajubagna,agdyodchodziła,mawiała:„Widzisz,Krasulo,gdybytutajzamiasttegojałowegobagnabyłaurodzajna,żyznaziemia,tooniniebylibyzmuszeniemigrować”.

Imogłatakprzezdługiegodzinygniewaćsięnabagnorozpościerającesięszeroko,anieprzynosząceżadnegopożytku.Mówiłatakżeczęsto,żetojejmążjestwinien,iżdziecijąopuściły.

Ostatniegowieczorabyłasłabszaidrżałasilniejniżkiedykolwiek.Niemiałajużnawetsiłdodojenia.Zgarbionanastołku,opowiadałaodwóchchłopach,którzychcieliodkupićodniejbagno.Mielizamiarwykopaćrówiosuszyćgrunt,apotemsiaćnanimzbożeiorać.Wiadomośćtaucieszyła,ajednocześniezmartwiłastarąkobietę.„Słuchaj,Krasulo—powiedziała—słuchaj,onimówili,żenabagniskumożerosnąćżyto.Teraznapiszędodzieci,żebywracały.Niepotrzebujądłużejsiedziećnaobczyźnie,jeślimogąmiećwdomuchlebpowszedni”.

Iposzładoizby,żebynapisaćlistdodzieci...Chłopiecniesłuchałdalejtego,costarakrowajeszczeopowiadała.Otworzyłdrzwioboryiposzedł

przezpodwórzedoizby,gdzieleżałaumarła,którejsięprzedtemtakbardzobał.Wdrzwiachzatrzymałsięirozejrzał.Izbaniewyglądaławcaletakubogo,jakprzypuszczał.Byłotamwieletakichrzeczy,jakiezwyklimieć

ludziemającykrewnychwAmeryce.Wjednymkąciestałamerykańskifotelnabiegunach,nastolepodoknemleżałpięknyobruspluszowy,anałóżkunowakapa.Naścianachwisiaływbogatorzeźbionychramkachfotografienieobecnychdzieciiwnuków,anakomodziestaływysokiewazonyikilkalichtarzyzgrubymi,woskowymiświecami.

Chłopiecposzukałpudełkazzapałkamiizapaliłdwieświece—wiedział,żewtakisposóbczcisięumarłych.Potemprzystąpiłdonieboszczki,zamknąłjejłagodnieoczy,skrzyżowałręcenapiersiachiodsunąłztwarzycienkiepasmasiwychwłosów.

Zapomniałjużoswoimstrachuiczułtylkolitośćiżalgłęboki,żestaruszkabyłatakaopuszczonaitakboleśnietęskniła.Niechchoćtejostatniejnocyniebędziesamotna!Będzieczuwałprzymartwychzwłokach.

Poszukałksiążkizpsalmamiizacząłczytaćpółgłosem.Wśrodkupieśnizatrzymałsięjednak,gdyżnagleprzypomnielimusięjegorodzice.Żeteżtęsknotarodzicówzadziećmijestażtakwielka!

Niewiedziałotym.żeteżżycierodzicówkończysięwówczas,gdyichdzieciopuszczają!Jakżeżto?Więcmożeijegorodzicetaktęskniązanim,jaktastaruszkazaswoimidziećmi?

Myśltauradowałago,alenieśmiałjejuwierzyć.Niebyłprzecieżtakdobrymdzieckiem,abymożnabyłoodczuwaćjegobrak.Leczmógłsięjeszczezmienićiwszystkomogłobysięzmienić!

Wokołowpokojurozwieszonebyłyfotografiedziecigospodyni.Byliwśródnichwielcy,silnimężczyźniipoważnekobiety,pannymłodewwelonach,panowieweleganckichubraniachidzieciwlokachibiałychsukienkach.Awszyscyspoglądaligdzieśwpróżnięiniewidzielitego,cosiętutajstało.

—Biedacy!—szepnąłchłopiec.—Waszamatkaumarła.Niemożeciejużnaprawićkrzywdy,jakąściejejwyrządzili.Alemojamatkażyje!

Zamilkłiuśmiechnąłsiębezwiednie.—Tak,mojamatkażyje—powiedział.—Obojeżyją:ojciecimatka.

NAGÓRZETABERG

Piątek,15kwietnia

Chłopiecspędziłprawiecałąnocbezsennie,nadranemdopieroprzyśnilimusięrodzice.Niemógłichpoznać,gdyżobojeosiwieliitwarzeichzwiędłyipokryłysięzmarszczkami.Pytałich,dlaczegotaksięzestarzeli,aoniodpowiedzieli,żetoztęsknotyzanim.Wzruszyłago,alezarazemzdziwiłataodpowiedź,bomyślałzawsze,żerodzicebędązadowoleni,skorosięgopozbędą.

Kiedysięobudził,byłjużranekipiękna,jasnapogoda.Najpierwzjadłkawałekchleba,któryznalazłwizbie,potemnakarmiłkrowęigęsi,wreszcieotworzyłdrzwioboryipowiedziałdokrowy,bysięudaładopobliskiegodworu.Gdyjąsąsiedziujrząsamą,domyśląsię,cosięstałozgospodynią.Przyjdą,znajdąnieboszczkęipochowająjąuczciwie.

Pozałatwieniutychwszystkichsprawchłopiecruszyłzgęśmiwdrogę.Zaledwiesięunieśliwpowietrze,ujrzeliwysoką,stromągórę.MusiałatobyćgóraTaberg.Istotnie—naszczyciestałyAkka,YksiiKaksi,KolmeiNelie,IsiiKusiorazsześćmłodychgąsekiwszystkieczekałynatrojepodróżnych.Cotobyłazaradość,gdysiędowiedziały,żegąsiorowiiMiluchnieudałosięodnaleźćPaluszka!Rozległosiętakiegęganieitrzepotanieskrzydłami,idopytywaniesię,idogadywanie,żeopisaćniesposób!

GóraTabergpokrytajestdopewnejwysokościlasem,alenaszczyciejestzupełnienaga,toteżwidokzwierzchołkajestrozległyiniczymniezasłonięty.Wstroniepołudniowej,wschodniejizachodniejwidaćtylkoubogą,górzystąokolicę:ciemnylasiglasty,brunatnebagna,zamarzniętejezioraibłękitniejącegrzbietygórskie.WidoktenpotwierdzałpodanieostworzeniuSmälandii.Ten,ktostworzyłtękrainę,niezadałsobiezbytwieletrudu.Dopierospojrzawszywkierunkupółnocnym,chłopiecujrzałccśzupełnieinnego.Ziemiatastworzonabyłaznajwiększąmiłościąitroskliwością.Zobaczyłwięcpięknegóry,łagodne,przerżniętestrumieniamidoliny,ciągnącesięażdosamegojezioraVättern,wolnegojużzupełnieodpowłokilodowejitakjaśniejącegoilśniącego,jakgdybynapełnionebyłozamiastwodybłękitnymświatłem.

Tojeziorowłaśniedodawałotylepięknapółnocnemukrajobrazowi.Odjezioraszedłbłękitnyblaskiroztaczałsięnadcałąokolicą.Zaroślaiwzgórza,dachyiwieżemiastaJönköpingtonęłycałewtymbłękitnymświetle,napawającymwzrokrozkoszą.

„Jeśliistniejąwniebiejakieśkrainy—myślałchłopiec—tosązpewnościątakiewłaśniebłękitne”.Izdawałomusię,żeterazdopierowie,jaktoniegdyśbyłowraju.

Gęsileciałydalejwprostwstronębłękitnejdoliny.Humorwstadziepanowałjaknajlepszy.Ptakikrzyczałyihałasowałytakgłośno,żekażdy,ktomiałuszy,musiałnaniezwrócićuwagę.

Byłtonajpiękniejszydzieńwiosennywcałejdotychczasowejpodróży.Dotądprzeplatałsiębezustanniedeszczzwiatrem,toteżteraz,kiedyzapanowałanarazcudownapogoda,ogarnęłaludziprawdziwatęsknotazaciepłemsłonecznymizazielonymilasami,takżewprostzmuszalisiędocodziennejpracy.Gdywięcukazałysiędzikiegęsilecącewysokoiswobodniewpowietrzu,ludzieporzucalipracęiodprowadzalijewzrokiem.

PierwsispostrzeglidzikiegęsigórnicyzajęciwydobywaniemrudyzgóryTaberg.Usłyszawszygęganieprzestalikopaćijedenznichzawołałdoptaków:

—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!Gęsiniezrozumiałypytania,alechłopieczzagrzbietugąsioraodpowiedział:—Tam,gdzieniemaanimotyki,animłota.Gdygórnicyusłyszelitęodpowiedź,zdawałoimsię,żetowłasnaichtęsknotazmieniłagęganiegęsi

nadźwięksłówludzkich.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołali.—Jeszczeniepora!—krzyknąłchłopiec.—Jeszczeniepora!Dzikiegęsipoleciaływzdłużrzeki,wydającbezustankuhałaśliweokrzyki.Nawąskimprzesmyku

międzyjezioremMunkajezioremVätternleżyfabrycznemiastoJönköping.NajpierwleciałyponadwielkąpapierniąnadjezioremMunk.Odpoczynekpoobiednimiałsięwłaśnie

kukońcowiitłumrobotnikówwracałprzezbramędofabryki.Gdyrobotnicyusłyszelidzikiegęsi,stanęlinasłuchującprzezchwilę.

—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—zawołałjedenzrobotników.Dzikiegęsiniezrozumiały,alezamiastnichodpowiedziałchłopiec:—Tam,gdzieniemaanimaszyn,anikotłów!Robotnicyusłyszelitęodpowiedźizdawałoimsiętakże,żetoichwłasnatęsknotadźwięczymową

ludzkąwgęganiugęsim.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołałagromadarobotnikówchórem.—Jeszczeniepora!Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.Potempoleciałygęsinadwielkiefabrykizapałek.Wznosząsięonenabrzegujeziora,ogromnejak

fortece,zwysokimikominamisięgającymiobłoków.Napodwórkuniebyłonikogo,tylkowwielkiejsalifabrycznejsiedziałymłoderobotniceinapełniałypudełkazapałkami.Oknabyłyotwarteinawoływaniadzikichgęsiprzedostawałysiędownętrza.Dziewczyna,siedzącanajbliżejokna,wychyliłasięzpudełkiemzapałekwrękuizawołała:

—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—Dokraju,gdzienieużywająaniświec,anizapałek!—odpowiedziałchłopiec.Dziewczynazrozumiałaodpowiedźikrzyknęła:—Weźciemniezsobą!Weźciemniezsobą!—Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.—Jeszczeniepora!NawschódodfabrykleżymiastoJönköpingwnajpiękniejszymmiejscu,jakiemożnasobiewyobrazić.

WąskiejezioroVätternmazestronywschodniejizachodniejbrzegistromeipiaszczyste,zpołudniowejwszakżeławypiaskuobsunęłysię,tworzącjakbywrotaprowadzącedojeziora.Ipośrodkutychwrót,otoczonegóraminaprawoinalewozjezioremMunkzasobą,ajezioremVätternprzedsobą,leżyJönköping.

Gęsileciałynaddługim,ciasnymmiastemihałasowałyposwojemu.Alewmieścieniktnatoniezważał.Niktzprzechodniówniestawałiniezaczepiałstada.Wreszciezaleciałydoparkumiejskiego,gdziestoipomnikpoetyWiktoraKydberga.Wparkubyłocichoipusto,niktnieprzechadzałsiępodwysokimidrzewami.Naglewzniósłsięwgórękudzikimgęsiomgłośnyokrzyk:

—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—Dokraju,gdzieniemaaniulic,aniplaców!—zawołałchłopiec.—Weźciemniezsobą!Weźciemniezsobą!—rozległsięsilnygłos.Brzmiałontakdonośnie,jak

gdybywydobywałsięzespiżowegogardła.—Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.Gęsileciałydalejwzdłużbrzegówjezioraipopewnymczasieprzyleciałynadwielkiesanatorium.

Kilkuchorychleżałonawerandziewygrzewającsięwsłońcuwiosennym.Doszłodonichgęganiegęsi.—Dokąddążycie?Dokądśpieszycie?—zapytałjedenzchorychsłabym,cichymgłosem.—Dokraju,gdzieniemaanitroski,anichorób!—odpowiedziałchłopiec.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołalibłagalniechorzy.—Jeszczeniepora!Jeszczeniepora!—brzmiałaodpowiedź.StadoleciałodalejidotarłodomiastaHuskvarna.Leżyonowdolinie.Stromegóryopięknych

kształtachstojąwokoło,apotokspadawzakrętachzgłośnymszumem.Ustópgórywznosząsięwielkiewarsztatyifabryki,wdoliniestojądomkirobotnikówotoczonemałymiogródkami,apośrodkuwznosisięwielkigmachszkolny.Wchwiligdygęsiprzelatywały,rozległsiędźwiękdzwonkaimnóstwodzieciwysypałosięnapodwórko.

—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—zawołałydzieci.—Tam,gdzieniemaaniksiążek,anilekcji!—zawołałchłopiec.—Oweźcienaszsobą!Weźcienaszsobą—krzyknęłydzieci.—Jeszczeniepora!Naprzyszłyrok!—zawołałchłopiec.—Naprzyszłyrok!

WIELKIEJEZIORO

JARRO,DZIKAKACZKA

NawschodnimbrzegujezioraVätternwznosisięgóraOmberg,nawschódodniejleżąmoczaryDagsnäs,azanimiznajdujesięjezioroTakernrozciągającesiępośródwielkiej,jednostajnejpłaszczyzny,któranosinazwęOstrogocji.

Takernjesttojeziorobardzowielkie,leczwdawnychczasachmusiałobyćjeszczewiększe.Ludziebowiemuznali,żezajmujeonozbytdużomiejscanaurodzajnejrówninie,ipróbowalijeosuszyć,żebydnojeziorazamienićwurodzajnąziemięizasiaćnaniejzboże.Nieudałoimsięjednakosuszyćcałegojeziora,jaktozapewnezamierzaliuczynić,iwciążjeszczezajmujeonowielkąprzestrzeń.Odczasujednak,gdyuczynionopierwsząpróbę,wodaniesięgajużwżadnymmiejscunadmetrgłębokości.Brzegisąbłotnisteioślizłe,anajeziorzewystająwszędzieponadwodęmałe,bagnistekępy.

WokołotychkępiwzdłużcałychbrzegówjezioraTakernrosnąwogromnejobfitościtrzcinawodnaisitowie.Rozrastająsięonetamtakgęstoidochodządotakiejwysokości,żełódkaprzedostajesięprzeztengąszczznajwiększątrudnością.Sitowietworzyszeroki,zielonypaswokołocałegojeziora,któredziękitemudostępnejestzaledwiewkilkumiejscachoczyszczonychprzezludzi.Alesitowieto,utrudniającludziomdostępdojeziora,służywieluinnymistotomzaschronienieiobronę.Wśródsitowiadużojestzatokikanalikówzzieloną,stojącąwodą,wktórejrośnierzęsaiinnewodorosty,apoczwarkikomarów,ikrarybiaikijankignieżdżąsięwniesłychanejilości.Nabrzegachtychzatokimałychkanałówznajdujesięteżmnóstwodobrzeukrytychmiejsc,wktórychptakinadmorskiemogąwysiadywaćjajaikarmićswemłodebezobawyprzedwrogamiibeztroskiopożywienie.

Wsitowiuwięcmieszkatakżeolbrzymiailośćptaków,zwiększającasięzrokunarok,gdyżsławategozakątkarozchodzisięszeroko.Pierwszespośródptakówosiadłytutajdzikiekaczkiipodziśdzieńjeszczemieszkająwtrzcinietysiącami.Tylkożeterazniecałejeziorodonichnależyimusząjedzielićzłabędziami,nurkami,nurzykamiiwieluinnymiptakami.

JezioroTakernjestnajwiększymidlaptakówzpewnościąnajwspanialszymjezioremwcałymkraju.Aleniewiadomo,czydługotrwaćbędziejeszczeichpanowaniewgąszczutrzcinowym,gdyżludziepamiętajądobrzeotym,żejeziorozajmujewielkiobszarurodzajnejziemi,irazporazwracamyśl

osuszeniajeziora.Agdysiętamyślurzeczywistni,tysiąceptakówzmuszonebędądoopuszczeniatejokolicy.

WczasiekiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,najeziorzeTakernmieszkałdzikikaczor,imieniemJarro.Byłonjeszczemłody,przeżyłzaledwiejednolato,jednąjesieńijednązimę.Terazmiałpierwsząwiosnęprzedsobą.WróciłniedawnozpółnocnejAfryki.Właściwiezawcześnie,kiedybowiemprzybyłnadjezioroTakern,byłoonojeszczepokrytelodem.

JednegowieczoraJarroiinnemłodeptakibawiłysięlatającnadjeziorem.NaglezagrzmiałokilkastrzałówiJarropadł,trafionywpiersi.Byłpewien,żemusiumrzeć,niechcącjednak,abygostrzelecznalazłizaniósłdospiżarni,poleciałdalej,oilemunatopozwalałysiły.Niezastanawiałsięnadtym,dokądleci,chciałtylkojaknajdalejodlecieć.Gdywreszciesiłygoopuściły,znajdowałsięnadwielkązagrodąchłopskąnawybrzeżuipadłśmiertelnieznużonynaziemiętużprzedsamymiwrotamizagrody.

Pochwiliprzeszedłprzezpodwórkomłodyparobek.Zobaczyłptakaipodniósłgo.AleJarro,którypragnąłtylkoumrzećwspokoju,dziobnąłgomocnowpalec.Niepomogłomutocoprawda,gdyżparobekprzekonawszysię,żeJarrożyje,wziąłgo,zaniósłostrożniedodomuipokazałgospodyni,młodejkobiecieomiłymobliczu.Wzięłaonaptakazrąkparobka,pogłaskałapogrzbiecieiotarłakrewbroczącązszyi.Potemobejrzałagobardzodokładnieiwidząc,żejestpiękny,żemaciemnozielony,świecącyłebek,białąobrączkęnaszyi,brunatnoczerwonygrzbietigranatoweskrzydła,pomyślałasobie,żebyłabywielkaszkoda,gdybytakiptakmiałumrzeć.Szybkoprzyniosłakoszykiułożyławnimkaczora.

PrzezcałytenczasJarrotrzepotałsięiwyrywał,ale,przekonawszysię,żeludzienierobiąmuniczłego,uspokoiłsię.Terazdopieroczuł,jakbardzobyłwyczerpanybólemiupływemkrwi.Gospodyniwzięłakoszykipostawiłagowkącienakominie,aJarronatychmiastzamknąłoczyizasnął.

Popewnymczasieobudziłoptakalekkieuderzenie.Otworzywszyoczyprzestraszyłsiętakbardzo,żeomalniestraciłprzytomności.Terazbyłzgubiony,gdyżprzednimstałktośgroźniejszydlaniegoodludziiptakówdrapieżnych—mianowicieCezar,wyżełodługiejsierści,iobwąchiwałgozciekawością.

IleżtorazywciąguzeszłegolataJarro,małewówczas,żółtympuchempokrytepisklę,drżałsłyszącokrzykrozlegającysięwtrzcinie:„Cezaridzie!Cezaridzie!”Ileżrazywidzącbrązowąsierśćiwyszczerzonekłypsa,brodzącegomiędzytrzciną,myślał,żetośmierćnadchodzi.Zdawałomusięzawsze,żenieprzeżyjechwili,wktórejCezarstanieprzednimokowoko.

Iotozłożyłosiętaknieszczęśliwie,żedostałsiędotegowłaśniedworu,wktórymCezarprzebywał.—Atyścozajeden?—warknąłpies.—Jakżeśsiętudostał?Tamwtrzcinietwojemiejsce.Jarroszepnąłzalękniony:—Niegniewajsię,Cezarze!Toniemojawina!Kulamniedrasnęłailudziesamiprzynieślimnietutaj

ipołożylidokoszyka.—Tak,tak,więctoludziesamiułożylicięwkoszyku?—powiedziałCezar.—Mająwidocznie

zamiarwyleczyćcię,choć,moimzdaniem,lepiejbyzrobili,gdybycięodrazuzjedli.Aletutajwdomujestspokój.Niepotrzebniedrżyszzestrachu,niejesteśmynajeziorze.

ICezarodwróciłsięiułożyłdosnuprzedogniempłonącymnakominie.SkoroJarropojął,żeniegrozimuniebezpieczeństwo,poddałsięznówogarniającemugoznużeniuizasnąłponownie.

Obudziwszysięujrzałoboksiebienaczyniezkasząizwodą.Byłjeszczewprawdziebardzoosłabiony,alemimotodokuczałmugłód,zabrałsięwięcżarłoczniedojedzenia.Gospodyniwidząc,jakmusmakuje,podeszłaipogłaskałagozzadowoleniem.PoczymJarroznowuzasnął.Przezkilkadnijadłtylkoispałnazmianę.

Leczpewnegorankapoczułsięzdrowszy,wyszedłzkoszaiprzebiegłprzezizbę.Pokilkukrokachjednakprzewróciłsięiniemiałsił,abysiępodnieść.WtemzjawiłsięCezar,otworzyłwielkąswąpaszczęischwyciłptaka.Jarrobyłpewny,żepiesgochcezagryźć,aleCezarzaniósłgozpowrotemdo

kosza,nieczyniącmużadnejkrzywdy.JarrowięcnabrałtakwielkiegozaufaniadoCezara,żeprzynastępnejpróbiechodzeniapodszedłprostodopsaipołożyłsięobokniego.OdtądstalisięprzyjaciółmiiJarrozasypiałcodziennie,opierającsięogrzbietpsa.

Jeszczewiększeprzywiązaniewzbudziławptakugospodyni.Jejniebałsięwcale,ocierałnawetgłówkęojejręcezakażdymrazem,gdymuprzynosiłastrawę.Kiedywychodziłazpokoju,wzdychałżałośnie,agdywracała,witałjąserdeczniewewłasnymswymjęzyku.

Jarrozapomniałzupełnieotym,jakobawiałsiędawniejludziipsów.Wydawalimusiędobrzyiłagodni,kochałichipragnąłwyzdrowieć,abyopowiedziećwszystkimdzikimkaczkomnajeziorze,żedawniichwrogowieniesąwcaleniebezpiecznizbliskaiżeniepotrzebasięichobawiać.

Jarroprzekonałsię,żemiejscowiludzie,anawetiCezarmająoczywzbudzającezaufanieiżeprzyjemniejestpatrzećwteoczy.Jedynąistotąwdomu,zktórejoczymaniechętniesięspotykał,byłaMiaulina,kotkadomowa.Nieczyniłamuwprawdzieniczłego,aleniemógłpowziąćdoniejzaufania.Kłóciłasięznimzresztązawszeoto,żeJarrotaksięprzywiązałdoludzi.

—Zdajecisię,żeonidbająociebiezmiłości—mówiłaMiaulina.—Nabierztylkociała,azobaczysz,jakciprędkokarkskręcą.Jaznamichdobrze,o,dobrze!

Jarromiał,jakwszystkieptaki,miękkie,łagodneserce,toteżmartwiłsiębardzo,słuchającsłówkotki.Jakto?Gospodynimiałabymuukręcićkark?Nie,niemógłjejotopodejrzewać,taksamojakijejsynka,małegochłopczyka,który,bawiącsięigawędzącznim,przesiadywałgodzinamiprzykoszyku.Obojelubiligozpewnościątakszczerze,jakonichlubił—wtoniewątpiłiniechciałwątpić.

Pewnegodnia,kiedyJarroiCezarleżelinazwykłymswymmiejscuprzedkominem,Miaulinasiadłanakominieirozpoczęłarozmowęzkaczorem.

—Chciałabymwiedzieć,cowy,dzikiekaczki,pocznieciewprzyszłymroku,gdyjużjezioroTakerabędzieosuszoneizamienionenaziemięuprawną?—rzekłakotka.

—Comówisz,Miaulino?!—krzyknąłJarroipodskoczyłzprzerażenia.—Ach,prawda,Jarro!Zapominamzawsze,żetynierozumiesztakdobrzemowyludzkiej,jakmyz

Cezarem—odpowiedziałakotka.—Inaczejwiedziałbyś,comówililudzie,którzytuwczorajbyli.Opowiadali,żewodazjezioramabyćspuszczonaiżewprzyszłymrokudnojeziorabędziejużniemaltaksuchejaktapodłoga.Dlategochciałabymwiedzieć,gdziesięwy,dzikiekaczki,podziejecie?

UsłyszawszytoJarrowpadłwstrasznygniew.Syczącjakwążrzuciłsięnakotkę.—Zlajesteśjakżmija!—krzyczał,—Idziecitylkooto,abymnieposzczućnaludzi.Niewierzę,aby

mielionitakiezamiary,gdyżjezioronależydodzikichkaczekiludziemusząotymwiedzieć.Dlaczegóżbymieliwyganiaćiunieszczęśliwiaćtyleptaków!Pewnieśsobietowszystkosamaułożyła,żebymistrachunapędzić.Chciałbym,żebycięorzełGorgorozszarpał!Chciałbym,żebycigospodyniwąsyobcięła!

Alekotkanieulękłasiętychpogróżek.—Więczdajecisię,żekłamię?—rzekła.—SpytajtedyCezara,onbyłtakżewczorajwieczoremw

izbie,gdyotymmówiono.ACezarnigdyniekłamie,—Cezarze—zawołałJarro—tyrozumieszmowęludzkąowielelepiejodMiauliny!Powiedzjej,

żeniezrozumiała,ocoidzie!Pomyśltylko,cobysięstało,gdybyludzieosuszylijezioro!Niebyłobyjużwodnychroślindlakaczekiikryrybiejdlamłodychkaczątanikijanek,anipoczwarekowadów.Niebyłobyjużsitowia,wktórymsięukrywająmałekaczęta,dopókinienaucząsięfruwać.Wszystkiekaczkimusiałybysięwynieśćiszukaćinnegoschronienia,Gdzieżjednakznajdątakiejaktutajnajeziorze?Cezarze,powiedz,żeMiaulinaniezrozumiała.

ZachowaniesięCezarapodczastejrozmowybyłownajwyższymstopniudziwne.GdyJarrozwróciłsiędoniego,zacząłziewać,oparłpyskoprzedniełapyizachwilęleżałjużgłębokouśpiony.

Kotkaspoglądałanapsaszyderczo.—Zdajemisię,żeCezarniemaochotydorozmowyztobą—rzekładokaczora.—Cezarjesttaki

samjakwszystkiepsy:niechcenigdyprzyznać,żeludziemogąniesłuszniepostępować.Alemożeszpolegaćnamoichsłowach.Powiemcitakże,dlaczegoludziechcąosuszyćjezioro.Gdybyściewy,dzikiekaczki,panowałyjeszczeniepodzielnienadjeziorem,nieosuszylibygoludziezpewnością—mająbowiemzwaspewienpożytek.Aleodczasukiedynurkiiinneptakiwodne,któreniesłużąimzapożywienie,zajęłyprawiecalesitowie,ludziomniewartozachowywaćjeziora.

Jarronieraczyłnawetodpowiedziećkotce,podniósłtylkogłowęikrzyknąłCezarowidoucha:—Cezarze,Cezarze!Najeziorzejestjeszczetylekaczek,żemogącałąchmarąunieśćsięw

powietrze.Wieszprzecieżotymdobrze.Powiedzwięc,żetonieprawda!Nie,ludzieniemogąbyćtakokrutniiuczynićnasbezdomnymi!

TerazCezarzerwałsięitakgwałtownieskoczyłnaMiaulinę,żekotkamusiałasięukryćzakomin.—Jacięnauczęmilczeć,kiedychcęspać—zawarczał,—Rozumiesię,żewiemoprojekcie

osuszeniajezioralatem.Aletylerazyjużmówionootym,anicniezrobiono!Zresztąjasięnatoniezgadzam.Bojakżetobędziezpolowaniem,kiedywjeziorzeTakernzabrakniewodyiniebędziejużptaków?

WABIK

Niedziela,17kwietnia

WkilkadnipóźniejJarrobyłjużprawiezdrówimógłbiegaćpocałejizbie.Gospodynigogłaskała,amałychłopczykzrywałdlaniegopierwszeźdźbłatrawy.Pieszczotygospodynisprawiałymuprzyjemnośćimyślałczęsto,żechociażmożejużpoleciećnajezioro,niechciałbyrozstaćsięzludźmi,anawetzostałbyznimichętnieprzezcależycie.

Alepewnegorankagospodynizwiązałakaczorowipętlicąskrzydłaioddałagoparobkowi,któryniegdyśznalazłJarranapodwórzu.Parobekwziąłptakapodpachęizaniósłnadjezioro.

Podczaschorobykaczoralódroztajałnajeziorzecałkowicie.Stara,zeschłatrzcinazeszłorocznasterczałajeszczeubrzegówinapagórkach,alewszystkieroślinywodnewypuściłynowepędyizielonełodyżkisięgałyjużpowierzchniwody.Wróciłyteżjużprawiewszystkieptakiwędrowne.Zakrzywionedziobykurekwodnychwyzierałyzsitowia,pływakipyszniłysięnowymipiórkami,abekasyzbierałypilniesłomęnabudowęgniazd.Parobekwszedłdołodzi,położyłkaczoranadnoiruszyłnaśrodekjeziora.Jarro,któryprzywykłdodobrociludzkiej,powiedziałdotowarzyszącegomuCezara,żebardzowdzięcznyjestparobkowizatęprzejażdżkę.Nierozumietylko,pocogoskrępowano,gdyżniemazamiaruuciekać.Cezarnicnieodpowiedział,byłzresztątegorankaniezwyklemrukliwy.

Jednarzecztylkoniepokoiłakaczora:dubeltówka,którąparobekzabrałzsobą..Dobrzyludziezzagrodyniebędąprzecieżstrzelalidoptactwa.AprzytymCezarpowiedziałmu,żewtejporzerokuniepolujesię.

—Mnietozresztąnieobowiązuje—dodałpies.Parobekskierowałłódkękujednejzkępzarośniętychtrzciną.Tutajwysiadł,ułożyłstoszsuchego

sitowiaiukryłsięzanim.Jarrozpętlicązałożonąnaskrzydła,przywiązanydługimsznuremdołodzi,mógłchodzićpowybrzeżu.

Naglekaczorspostrzegłkilkamłodychkaczek,zktóryminiegdyśścigałsięnadjeziorem.Byłydośćdaleko,aleJarroprzywołałjegłośnymiokrzykami.Odpowiedziałymunatychmiastiwielkie,piękne

stadokaczekzbliżyłosiędoniego.Jarrozacząłimopowiadaćoswoimcudownymocaleniuiodobrociludzi.

Wtemtużzanimrozległysiędwastrzały.Trzykaczkipadłymartwewsitowie.Cezarrzuciłsięzanimiiwydobyłjezgęstwiny.

TerazJarrozrozumiał:ludzieuratowaligotylkopoto,abyimsłużyłzawabika.Iudałoimsię,trzykaczkistraciłyżycieprzezniego.

Zdawałomusię,żepowiniensamumrzećzewstydu.Zdawałomusię,żenawetprzyjacieljego,Cezar,patrzynaniegozpogardąigdyznówzostalisamiwizbie,nieśmiałpołożyćsięobokpsa.

Nazajutrzwyprowadzonoznowukaczoranamałąkępę.Itymrazemujrzałkilkaznajomychkaczek.Leczteraz,gdykaczkizwróciłysięwjegostronę,zawołał:

—Precz!Precz!Miejciesięnabaczności!Lećciewinnąstronę!Zasitowiemleżymyśliwywzasadzce!Użylimniejakowabika!

Iudałomusięistotnieostrzeckaczkiprzedniebezpieczeństwem.TerazJarroniemialnawetczasuskubnąćtrawki—takbyłpochłoniętyswymzadaniem.Zaledwie

tylkoukazałsięjakiśptak,ostrzegałgokrzykiem.Ostrzegałnawetnurkiibekasy,chociażichnienawidziłzato,żewypierałykaczkiznajlepszychkryjówek.Aleniechciał,abychoćjedenptakzjegowinywpadłwzasadzkę.IdziękiczujnościJarraparobektegodniawróciłdozagrodybezzdobyczy.

MimotoCezarbyłdziśjakośłaskawszydlaJarraniżpoprzedniegodnia,awieczoremująłkaczorazakark,zaniósłprzedkominiułożyłwygodniedosnuopierającgooswójgrzbiet

AleJarronieczułsięjużdobrzewizbie.Byłbardzonieszczęśliwyisercekurczyłomusięboleśnienamyśl,żeludzieniekochaligonigdy.Gdygospodynilubmałychłopczykgłaskaligoteraz,chowałgłowępodskrzydłoiudawał,żeśpi.

PrzezkilkadniJarroodbywałtakswąsmutnąstrażiznałogojużdobrzecałejezioro.Pewnegoranka,gdywołałjakzwykle:„Miejciesięnabaczności,ptaki!Niezbliżajciesię!Jestemwabikiem!“—ujrzałnarazgniazdonurkówpływającenapowierzchniwody.Niebyłotonicosobliwego,ponieważbyłotogniazdozeszłoroczne,ażegniazdanurkówsątakzbudowane,iżmogąpływaćpowodzie,więcteżczęstowiatrpędzijepofalach.Jarroprzyglądałmusięjednakzciekawością,gdyżpłynęłoprostokukępie,jakbyktośnimsterował.Gdysięzbliżyło,Jarrozobaczył,żewgnieździesiedzimałyczłowieczek,najmniejszy,jakiegokiedykolwiekwidział,iwiosłujedwomapałeczkami.Człowieczekzawołałnaniego:

—Jarro,zbliżsiędowodyibądźgotówdolatania!Wkrótcebędzieszwolny!Wkilkachwilpóźniejgniazdoprzybiłodobrzegu,alemaływioślarzgonieopuścił,leczschowałsię

cichutkowśródtraw..Jarrosiedziałtakżenieruchomo.Myśl,żebędziewolny,oszołomiłagozupełnie.Tymczasemnadleciałostadodzikichgęsi.TerazJarrooprzytomniałiostrzegałjegłośnymiokrzykami,

alemimotogęsiprzeleciałykilkarazynadkępątamizpowrotem.Unosiłysiętakwysokowpowietrzu,żestrzałydosięgnąćichniemogły,ajednakskusiłyparobka,którystrzeliłdonichkilkarazy.Wtymczasiemalecwyskoczyłzgniazdanaziemię,wyciągnąłmałynożykiprzeciąłpętlicęnaszyikaczora.

—Lećteraz,Jarro,zanimparobekznowunienabijedubeltówki!—zawołałskaczączpowrotemdogniazdaiodbijającodbrzegu.

Myśliwymiałoczyzwróconenagęsiidlategoniezauważył,żeJarrozostałuwolniony.AleCezarczuwałlepiejigdyJarrowzniósłskrzydładolotu,rzuciłsięnaniegoiporwałzakark.

Jarrokrzyknąłprzeraźliwie,leczmalec,którygouwolnił,powiedziałznajwiększymspokojemdopsa:

—Jeślitwojaduszajestrównieszlachetna,jaktwójwygląd,toniemożeszchcieć,abyktośwykonywałtakpodłezajęcie,jakimjestwabienieinnychnazgubę.

GdyCezarusłyszałtesłowa,warknąłzezłością,alepuściłkaczorairzekł:—Leć,Jarro!Istotnieszkodacięnawabika.Niepotozresztąchciałemcięzatrzymać,tylkodlatego,

żewizbiebezciebiebędzietakpusto.

OSUSZENIEJEZIORA

Środa,20kwietnia

KiedyJarrozniknął,wizbiestałosięrzeczywiściepusto.Pieszkotemniemiałysięokogosprzeczać,agospodyniczułabrakwesołegokwakania,którymjąJarrowitał,gdywchodziładoizby.NajbardziejzaśtęskniłzanimmałychłopczykOle.Olemiałdopierotrzylataibyłjedynakiem,Jarrowięcstałsięjegonajmilszymtowarzyszem.Gdypowiedzianochłopczykowi,żeJarrowróciłdoinnychkaczeknajeziorze,niemógłsięuspokoićimyślałciągleotym,jakimsposobemsprowadzićzpowrotemukochanegokaczora.

Olegawędziłczęstozptakiemleżącymwkoszykuiwierzyłświęcie,żeJarrorozumiałgozawsze.Prosiłwięcmatkę,abyposzłaznimnadjezioroodszukaćkaczorainamówićgodopowrotu.Matkaniechciała,alemalecnieporzuciłswegozamiaru.

NastępnegodniapozniknięciuJarramałyOlebawiłsięwogródku.Jakzwyklebawiłsięsam,aleCezarleżałnaschodachimatkapoleciłamusurowo:„Cezar,uważajnadziecko!”Cezarspełniałzazwyczajsumiennietakiepolecenia.IdziśzpewnościąmałyOlebyłbydobrzestrzeżony,gdybyniewyjątkoweokoliczności,którewyprowadziłyCezarazrównowagi.Wiedział,żewieśniacy,mieszkającywokołojezioraTakern,naradzalisięnadosuszeniemjezioraiżesprawabyłajużprawiepostanowiona.KaczkiwięcbędąsięmusiaływynieśćiCezarjużniebędziemógłnigdyprzyzwoicieiuczciwiezapolować.Myślotymnieszczęściutakbardzogozajmowała,żezapomniałodziecku.

MałyOlespostrzegłszy,żejestsamnapodwórzu,pomyślałsobie,żenadeszłaodpowiedniachwila,żebywybraćsięnadjezioroiodszukaćkaczora.Otworzyłfurtkęiwyszedłnawąskądróżkęprowadzącądojeziora.Dopókimożnagobyłodojrzećzdomu,szedłwolno,alepotemzacząłbieczcałychsił.Obawiałsiębardzo,żematkalubktokolwiekzatrzymago,aonprzecieżniechciałzrobićniczłego—chciałtylkonamówićJarra,abywrócił,aczuł,żemunatoniepozwolą.

Zbliżyłsiędowybrzeżaizawołałnakaczorakilkarazypoimieniu.Potemczekałdługo,aleJarrosięniepokazywał.MałyOlewidziałwprawdzierozmaiteptakiwyglądającejakdzikiekaczki,ależadenznichniezwracałuwaginaniego,żadenwięcniemógłbyćjegoukochanymkaczorem.

Jarroniezjawiałsię.Chłopczykwięcpomyślałsobie,żeznajdziegoprędzej,gdyudasięnaśrodekjeziora.Nabrzegustałokilkanowychłodzi,alewszystkiebyłyuwiązane.Jedynąnieprzymocowanąłodziąbyłostareczółno,któregojużniktnieużywał.MałyOlewszedłwniezwielkimtrudem,niezważającnato,żecałednoczółnazalanebyłowodą.Wiosłamimalecniemógłsięnaturalnieposługiwać,alezacząłkołysaćłódkąihuśtaćniąnaobiestrony.Żadnemudorosłemuczłowiekowinieudałobysięwtensposóbwyprowadzićczółnanajezioro,alewysokipoziomwodyinieszczęmśliwyzbiegokolicznościpomogłydzieckuiwkrótcemałyOlepłynąłjużwczółniepojeziorzeiwołałswegoukochanegoJarra.

Tymczasemwstarymczółnieszparyposzerzyłysięiwodaprzeciekałacorazobficiejdośrodka.Towszystkonieobchodziłowcalenaszegomalca.

Siedziałnaprzodzienamałejławeczce,wołałkażdegoptakaidziwiłsię,żeJarrosięniepokazuje.WreszcieJarrousłyszałgo.Domyśliłsięodrazu,żetomałyOleudałsięnajezioro,abygoodszukać,

iucieszyłsiętymogromnie.Więcjednakktośzludzikochałgoszczerze!Szybkojakstrzałapomknąłdodziecka,usiadłprzynimipozwoliłsiępieścić.Obajbylitacyuszczęśliwienispotkaniem!

WkrótcejednakJarrospostrzegłstanczółna.Byłojużdopołowynapełnionewodą,niebawembędziemusiałozatonąć.Jarropróbowałwytłumaczyćdziecku,żemusiwracaćnaląd,ponieważnieumieanilatać,anipływać.Aledzieckonierozumiałoptaka.WtedyJarroniezwlekającodleciałjaknajprędzejszukaćpomocy.

Pochwilipowróciłniosącnagrzbieciemałegoczłowieczka,owielemniejszegooddziecka.Gdybytomaleństwoniemówiłoinieruszałosię,Olemyślałby,żetolalka.Maleckazałdzieckuschwycićnatychmiastdługikijleżącynadniełódkiiodepchnąćjąwstronęjednejzniewielkichbłotnistychkęp.Oleusłuchałiobydwajpołączonymisiłamipróbowalipopychaćczółno.Wkońcuudałoimsięistotniedobićdomałej,zarośniętejtrzcinąwysepki,akiedysiętamdostali,maleckazałchłopczykowiwyjśćzłódki.Wtejsamejchwilinapełnionewodączółnoposzłonadno.

TerazOlezrozumiał,żeojciecimatkabędąsiębardzogniewalinaniego,irozpłakałbysięzpewnością,gdybyuwagijegoniezajęłocośnowego.Otoukazałasięwielkagromadaszarychptaków,któreprzyfrunęłynäwysepkę.Maleczaprowadziłchłopcadonichiopowiedziałmu,jakonesięnazywająicomówią.Atowszystkobyłotakiezabawne,żemałyOlezapomniałosmutku.

JarrotymczasempoleciałdozagrodyioznajmiłCezarowi,gdziesięOleznajduje.Cezarudałsięnatychmiastnadjezioro,przepłynąłprzezwodędowysepkiizobaczyłchłopczykasiedzącegonastosiesuchegositowiaiśmiejącegosięwesołowotoczeniudzikichgęsiikaczek.

Cezarpozostałdługonawysepcenietylkozpowodudziecka.PorazpierwszywżyciuzbliżyłsięprzyjaźniedoptactwanajeziorzeTakernidziwiłsięjegomądrości.Pytałygo,czyto,coimJarroopowiadałoosuszeniujeziora,jestistotnieprawdą.

—Jeszczetegonierozstrzygnięto—rzekłCezar—alejutromająsięzebraćwszyscygospodarze,abypowziąćostatecznepostanowienie,iobawiamsię,żetymrazemzgodząsięnajedno.Bardzotosmutnedlaptaków,aleidlamnietonieżarty,tracęprzecieżnajlepszyterenpolowania,jakimkiedykolwiekpiesrozporządzał.

PtakizasmuciłysiębardzousłyszawszypotwierdzeniewiadomościzasłyszanychodJarra.Żałosnawieśćbiegłanadcałymjezioremodsitowiadositowiaiwszędzierozlegałysięgłośneokrzykiiskargi.Dumnełabędziebiadałynarównizmałymitrzciniakami,akaczkiinurki,któresięwzajemnienienawidzą,zgadzałysięnajedno,żebędzietostrasznenieszczęście,

KiedyCezarzabierałsiędoodejścia,odezwałasięstaraAkka,przewodniczkadzikichgęsi:—Mnie,coprawda,towszystkoniedotyczy,jestembowiemptakiemprzelotnym,alejeślichcesz

naprawdęzachowaćdzikieptactwonajeziorze,toradzęci,abyśniezawiadamiałtakprędkorodziców,gdzieprzebywaichdziecko.

Cezarspojrzałnadzikągęśzdziwionymwzrokiem.—Jesteśzdziwaczałąstaruszką—powiedział.—Ach,niejednegojużdoświadczyłamwżyciu—mówiłaAkka—iwiem,żenamwszystkimmiękną

serca,gdygroziutratawłasnychdzieci!—Posłuchamtwojejrady—odrzekłCezar—alemusiciemizaręczyć,żemałemuOleniestaniesię

niczłego.Tymczasemwzagrodziespostrzeżono,żemalecznikłizaczętogoszukać.Szukanowzabudowaniach

gospodarskich,zaglądanodostudniiprzetrząsanopiwnicę.Potempytanooniegopowszystkichdrogachiścieżkach,dowiadywanosięusąsiadówiwkońcuszukanonawetnadjeziorem.Aledzieckanigdzieniebyło.

Cezarwiedziałdobrze,kogotosiętakposzukuje,alenieczyniłnic,abynaprowadzićludzinaślad.

Leżałspokojnie,jakbygotowcalenieobchodziło.„Niezaszkodzitowam,gdysięprzezkilkagodzinbędziecieniepokoili—myślałsobie.—Dziecku

niestaniesiętamniczłego,awamtenniepokójmożenadobrewyjdzie”.PopołudniuzauważonośladynóżekmałegoOlenaprzystani,apotemspostrzeżonobrakstarego,

spróchniałegoczółna.Iterazzrozumiano,cosięstało.Gospodarziparobcywsiedlinatychmiastdołódekiudalisięnaposzukiwaniedziecka.Dopóźnego

wieczorajeździlipojeziorze,lecznieznaleźliśladówmalca.Ibylijużpewni,żestareczółnozatonęło,adzieckoleżymartwenadniejeziora.

NawybrzeżubłądziłaniespokojniematkamałegoOle.Wszyscyinnibyliprzekonani,żedzieckoutonęło,aleonaniemogłatemuuwierzyćiszukała,bezustannieszukała.Krążyłamiędzytrzcinąisitowiem,brodziłapobłotnistymwybrzeżuniezważającnato,żenogijejgrzęzływbłocieimokływwodzie.Byławrozpaczyisercezamierałojejzbólu.Niepłakała,alezałamywałaręceiwołałaswojedzieckodonośnym,żałosnymgłosem.

Wokołosiebiesłyszałaskargiinarzekaniałabędzi,kaczekinurków.Zdawałojejsię,żewszystkieteptakilecązaniązjękiemizawodzeniem.

„Pewnieimcośdolega,kiedytakrozpaczają—myślałamatka.—Aletoprzecieżtylkoptaki—myślaładalej.—Oneniemajążadnejtroski!”

Ajednakdziwnetobyło,żeteraz,pozachodziesłońca,jeszczenieumilkły.Słyszała,jakniezliczonegromadyptaków,mieszkającychwtrzcinienadbrzeżnej,wydawałyokrzykiskargiirozpaczy.

Niektórelatałyzanią,inneszumiałynadniąskrzydłami,awszystkiejęczałyilamentowały.Istrach,którydręczyłkobietę,uczyniłwrażliwszymjejserce.Czuła,żeniejestjużtakobcatym

wszystkimżywymistotom,jaktozwyklebywająludzie.Owielelepiejniżpoprzedniorozumiałauczuciaptaków.Ionemiałyswetroskiodom,odzieci!Niemawcaletakwielkiejróżnicymiędzyptakamialudźmi,jakdotychczassądziła.

Inagleprzypomniałjejsięprojektosuszeniajeziora.Byłotojużprawiepostanowione.Ajednak—jakażtoklęskadlatychtysięcyłabędzi,kaczek,nurków,któreutracądomischronienie!

„Gdzieżsiępodzieją?—pomyślała.—Gdziechowaćbędąpisklęta?”Stanęłaipogrążyłasięwmyślach.Tak,pewnieżetazamianajezioranapolaiłąkiprzyniesiedużo

korzyści,alemożnaprzecieżobraćinnejezioro,nieTakern,któresłużyzaschronienietysiącomptaków.„Jutromasiętorozstrzygnąćostatecznie”—myślaładalej.Ipytałasamasiebie,czytoniedlatego

właśniezginąłjejmałyOle?Czyniestałosiętodlatego,abywłasneciężkiezmartwieniewzruszyłojejserce,poruszyłojewspółczuciemdlatychwszystkichniewinnychistotizapobiegłonieszczęściu?

Szybkowróciładozagrodyirozmówiłasięzmężem.Opowiadałaojeziorze,optakachiotym,żezniknięciemałegoOleuważazakarę.Iprzekonałamęża.

Bylioniwłaścicielamiwielkiejposiadłościigdybyosuszeniejezioradoszłodoskutku,przypadłabyimwudzialeznacznaczęśćziemi,przezcoposiadłośćichwzrosłabywdwójnasób.Dlategopopieralitenprojektgorliwiejodwszystkichinnychgospodarzy.

Tamcilękalisięwydatkówiwyrażaliwątpliwości,czytoosuszeniepowiedziesięlepiejniżzapierwszymrazem.IojciecmałegoOlemusiałużyćcałejswejwymowydlaprzekonaniaich.Czyniłtowtymcelu,abymócsynowiswemuzostawićdwarazytyleziemi,ilesamodziedziczyłpoojcu.

Aterazstałosiętak,żetosamojezioro,którezamierzałpoświęcićdlaswejchciwości,zabrałomusynawłaśniewdzieńprzedpodpisaniemumowy.

—Pomówięjutrozgospodarzamiiskłonięichdotego,żebyśmyzestawiliwszystkotak,jakbyło—rzekłponamyśle.

Cezarleżałprzedkominemisłuchałtejrozmowy.Gdyusłyszałto,ocomuchodziło,podszedłdo

gospodyni,ująłjązaspódnicęipociągnąłdodrzwi.—Cezar,zostaw!—zawołałaichciałagoodpędzić.Alenaglezapytała:—Wiesz,piesku,gdziejest

naszmałyOle?ACezarwarknąłwesołoipodbiegłwposkokachdodrzwi.Gospodyniotworzyłajeipiesrzuciłsię

wstronęjeziora.Gospodynibiegłazanimbezopamiętania—takbyłapewna,żeCezarwie,gdziejestdziecko.Izaledwiedobiegładowybrzeża,usłyszałapłaczdziecięcydochodzącyzmałejkępypośrodkujeziora.

MałyOlespędziłzPaluszkiemizptakaminajweselszydzieńwswoimżyciu,aleterazpłakał,bobyłgłodnyibałsięciemnościAch,jakżesięucieszyłnawidokojca,matkiiCezara!

Iprzyjasnym,pięknymblaskuksiężyca,okrążenigromadamitrzepocącegosięwesołoptactwa,ruszyliwszyscyzpowrotemdoswojejzagrody.

PRZEPOWIEDNIA

Piętek,22kwietnia

Pewnejnocy,gdyPaluszekspałnakępiepośródjezioraTakern,zbudziłgopluskwioseł.Otworzyłoczy,spojrzałnawodę,alenatychmiastolśniłgoblaskświatła.Zrazuniemógłpojąć,cotamnawodzietakjasnoświeci,wkrótcejednakdojrzałwtrzciniełódź,naktórejpaliłosięwielkie,smolnełuczywoprzytwierdzonedożelaznychwideł.Czerwonypochodniodbijałsięwyraźniewczarnejtonijezioraipięknytenblaskprzywabiaćmusiałryby,gdyżwokołoogniawidaćbyłomnóstwociemnych,poruszającychsiębezustanniekresek.

Włodziznajdowałosiędwóchstarychmężczyzn.Jedenwiosłował,adrugistałnatylnejławeczceitrzymałwrękukrótkiprętzaopatrzonywhaczyk.Wioślarzwyglądałnaubogiegorybaka:byłmałegowzrostu,żylasty,ospalonejskórze,odzianylekkoinędznie.Widocznieczłowiektenprzyzwyczajonybyłdoprzebywanianapowietrzubezwzględunapogodęinicsobiezzimnanierobił.

Drugibyłdobrejtuszy,dostatnioubranyiwyglądałnazamożnegowieśniaka.—Terazbądźcicho!—rzekłwieśniak,gdypodpłynęlidopagórka,naktórymleżałchłopiec.Iwtej

samejchwilipogrążyłprętwwodzie.Gdygoznowuwyciągnął,wydobyłnanimzgłębijezioradługiego,wspaniałegowęgorza.

—Widzicie—zawołałwieśniak,zdejmującwęgorzazpręta—tomipołów!Dośćbędzienadziś,możemyjużwracać.

Aletowarzyszjegoodwróciłsięnieporuszającwiosłami.—Jakżetupiękniedziś!—rzekł.Istotniebyłopięknie.Najmniejszywietrzyknieporuszałpowierzchniwodyizwyjątkiemsmugi,którą

żłobiłałódź,całatońleżałanieruchomojakzwierciadło,lśniączłociściewodblaskachognia.Ciemnyszafirniebaiskrzyłsięgwiazdami.Trzcinanabrzegachszumiałagłucho.GóraOmberg

widniałanahoryzonciewielkaciemna,potężniejszaniżzazwyczaj.Wieśniakpodniósłgłowęirozejrzałsięwokoło.—Tak,piękniejesttutajwOstrogocji—rzekł—aleniezatonależyjącenić!—Zacóżwięc?—zapytałrybak.

—Zato,żeodwiekówcieszysiętakrainanajwiększymuznaniemiszacunkiem.—Tak,istotnie.—Izato,żetakjużbędziezawsze.—Tegowiedziećniemożna—rzekłrybak.Wieśniakoparłsięnapręcieizacząłopowiadać:—Wnaszejrodzinieprzechowałasięzojcanasynaopowieść,zktórejdowiedziećsięmożna,cosię

staniezOstrogocją.—Możemijąopowiecie?—prosiłrybak.—Zazwyczajnieopowiadamyjejpierwszemulepszemu,alestaremuprzyjacielowiniemogętego

odmówić.WedworzeUlfasawOstrogocji—zacząłwieśniak,apotonieopowiadaniamożnabyłopoznać,żeopowiadałto,cosamsłyszałodinnychicoumiałjużnapamięć—mieszkałaprzedwielulatypani,któramiaładarodgadywaniaprzyszłościiprzepowiadanialudziomtego,coichspotka.

Iprzeważniezgadzałosiętozupełnie.Wskutektegosławajejrozchodziłasiędalekoiłatwomożnasobiewyobrazić,jaksięludziezdalekaizbliskazbiegali,abysiędowiedzieć,coichzłegolubdobregoczekawżyciu.

Pewnegodnia,kiedypanizUlfasysiedziaławswojejkomnacieprzykołowrotku,jaktobywałowdawnychczasach,wszedłubogiwieśniakiusiadłprzydrzwiachnaławie.

„Chciałbymwiedzieć,oczymtakmyślicie,dobrapani?“—zapytałpochwilimilczenia.„Myślęowielkichiświętychrzecząch“—rzekłapani.„Czymógłbymzapytaćwasocoś,comibardzodolega?”—spytałwieśniak.„Coteżtobiemożedolegaćprócztroski,ileziarnazbierzeszztwojejroli?Aleprzywykłamjuż,żeby

byćpytanąnawetprzezkrólaolosyjegokorony,atakżeiprzezpapieżaoprzyszłośćjegokluczypapieskich”.

„Natoniełatwoznaleźćodpowiedź—rzekłwieśniak—toteżsłyszałem,żeniktjeszczenieodszedłstądzadowolonyzodpowiedzi,którąotrzymałodwas“.

Natesłowawieśniakazmieszałasiępaniiprzysunęłabliżejdoniego.„Więctoomniesłyszałeś?—rzekła.—Spróbujzapytaćmnieoto,cobyśchciałwiedzieć,a

przekonaszsię,czypotrafiętakodpowiedzieć,abycięzadowolić”.Potakiejzachęciewieśniakniewzdragałsięjużdłużejzeswoimpytaniem.Oznajmił,żeprzyszedł,

abysiędowiedziećoprzyszłośćOstrogocji,kochabowiemtenkrajponadwszystkoiwie,żepomyślnaodpowiedźnatopytaniedamu

szczęściedokońcażycia.„Jeślicitylkootoidzie—odrzekłapani—tomogęcięłatwouspokoić:Ostrogocjazawszebędzie

sięmiałaczymszczycićnadinnekraje”.„Tak,toistotniedobraodpowiedź—ucieszyłsięwieśniak—ibyłbymzupełniezadowolony,gdybym

tylkowiedział,czemutokrajmójzawdzięczaćbędzieswąpomyślność?”„Dlaczegobytakniemiałobyć?—mówiłapanizUlfasy.—Czyżniewiesz,żejużdziśOstrogocja

słynieszeroko?Amożezdajecisię,żejestwSzwecjiinnaprowincja,mogącasięposzczycićtakimidwomaklasztorami,jakAlvastraiVretaitakąpięknąkatedrąjakkościółwLinköping?

„Byćmoże—odrzekłwieśniak—alejestemstarymczłowiekiemiwiem,żeserceludzkiejestzmienne,obawiamsięwięc,żenadejśćmożetakiczas,kiedyludzieniebędącenilianiklasztorów,anikatedr”.

„Niejesttowykluczone—powiedziałapanizUlfasy—aleniewątpwmojąprzepowiednię.ZbudująnowyklasztorwVadstenaitenstaniesięnapewnonajsławniejszymtutajnapółnocy.Bogaciiubodzybędądoniegoodbywalipielgrzymkiiwszyscywielbićbędąkrainęztakświętymmiejscem”.

Wieśniakodrzekł,żecieszysięogromnieztejwiadomości,alewie,jakłatwoulegawszystkozmianie,chciałbywięcusłyszeć,cozapewnikrajowiszacunekwtedy,kiedyklasztorwVadstenautraciswojąsławę.

„Niełatwocięzadowolić—rzekłapanizUlfasy—alepatrzędalekowprzyszłośćidlategomogęcipowiedzieć,żezanimklasztorwVadstenastraciswojeznaczenie,powstanieobokniegozamek,warownianajpotężniejszawoweczasy.Zamieszkiwaćgobędąkrólowieiksiążętaiokryjeoncałąokolicęblaskiemichwałą”.

„Cieszymnietobardzo—odrzekłwieśniak—alejestemstarymczłowiekiemiwiem,cosięstajezewspaniałościamitegoświata,idlategochciałbymsiędowiedzieć,czymtaokolicazwrócinasiebieoczyludzkie,kiedyzamektenstaniesięruiną?“

„Żądaszniemało—powiedziałapani—alemogęspojrzećjeszczedalejwprzyszłość.Widzę,jakwlasachwokołoFinspangewreżycieiruch,jakpowstajątamhutyżelazneikuźniceiokrywająsławącałątękrainę”.

Wieśniaknieukrywałswejradości,„Alepytałdalej—jeślihutyżelaznestracąkiedyśswojeznaczenie,cóżwtedypozostanie

Ostrogocji?”„Jeszczeciniedość?—rzekłapani.—Spojrzęwięcjeszczedalejwprzyszłość.Ipowiemci,że

widzę,iżpanowie,którzywobcychkrajachwiedliwojny,powrócąituwłaśniezbudująwielkiepałaceidwory,któreuświetniącałąokolicę”.

„Akiedynadejdzieczas,żeniktjużpałacówizamkówcenićniebędzie?”„Nieobawiajsiętego—odpowiedziałapani.—NabłoniachwokołoMedeviiwpobliżujeziora

Vätternwidzęwytryskująceźródłalecznicze,któreobdarząkrajsławąibogactwem”.„Tak,tobędzieradosnewydarzenie—rzekłwieśniak.—Alecosięstanie,gdynadejdzieczas,kiedy

ludzieleczyćsięzacznąuinnychźródeł?”„Itegosięnielękaj—zapewniałapanizUlfasy.—Widzę,jakludziepracująnaprzestrzeniodmiasta

MotaladoMemiprzezcałąkraftiębudująkanał,którynadaOstrogocjiwielkieznaczenie”.Aleitawiadomośćniezaspokoiławieśniaka.„Widzę,jakwodospadywMotalaobracająkoła—powiedziałapanizUlfasyioblałasięrumieńcem

zniecierpliwienia.—Słyszę,jakwMotalahucząuderzeniamłotów,awNorrköpingturkocząwarsztatytkackie”.

„Tak,miłetodźwięki—rzekłwieśniak—alewszystkoprzemijaiobawiamsię,żeitomożekiedyśpójśćwzapomnienie”.

TerazwyczerpałasięcierpliwośćpanizUlfasy.„Mówisz,żewszystkoprzemija?!—zawołała.—Więcwskażęcicoś,cowiecznieizawsze

pozostaniejednakowe,mianowicieto,żeażdodniasąduostatecznegożyćbędąwOstrogocjitacyzarozumiali,uparcichłopijakty!”

ZaledwiepanizUlfasytowymówiła,kiedywieśniakpodniósłsięzlawyrozradowanyizuśmiechempodziękowałjejzadobrąprzepowiednię.

„Terazdopierojestemzadowolony”—rzeki.„Terazzaśjaciebienierozumiem”—zdziwiłasiępanizUlfasy.„Widzicie,dobrapani—tłumaczyłwieśniak—takmyślę:wszystko,cobudująkrólowieiksięża,

dziedziceimieszczanie,niemożetrwaćwiecznie,alejeślimówicie,żewOstrogocjizawszeistniećbędąwytrwaliidzielnichłopi,towiem,żeonizawszeprzysporząchwałyswejojczyźnie.Botylkoci,którychzginadoziemijarzmopracy,mogązapewnićojczyźnieswojejdobrobytichwalę”.

ZGRZEBNEPŁÓTNOIAKSAMIT

Sobota,23kwietnia

Paluszekleciałcorazdalejidalej.Podnimleżaławielkaostrogockarówninazlicznymikościołamiwotoczeniuzielonychdrzew,Naliczyłpiętnaściekościołów,alestraciłrachubęidalejniemógłjużliczyć.

Wieledworówbyłodwupiętrowych,białomalowanych;wyglądałyonetakpokaźnie,żechłopieczawołałzezdziwieniem:

—Wtejokolicyniemieszkająwidoczniechłopi!Toprzecieżwszystkopańskiedwory!Aledzikiegęsiodpowiedziały:—Tutajchłopimieszkająjakpanowie!Narówninieostrogockiejzniknęłyjużbezśladulodyiśniegiiwszędziebyłyporozpoczynaneroboty

wiosenne.—Cóżtotamzarakipełzająporoli?—zapytałchłopiecpochwili,—Pługiiwoły!Pługiiwoły!—odpowiedziałydzikiegęsichórem.Wołyposuwałysiętakwolno,żetrudnobyłozauważyć,czysięwogóleporuszają,toteżgęsizawołały

donichżartobliwie:—Dowleczeciesiąnaprzyszłyrok!Dowleczeciesięnaprzyszły;rok!Alewołyniepozostawałydłużne‚wodpowiedzi.Otworzyłypyskiizaryezały:—Wjednągodzinęprzynosimywięcejpożytkuniżtakiewłóczęgijakwyprzezcałeżycie!Wniektórychmiejscachpługiciągnęłykonie,ateposuwałysiędalekoprędzejodwołów.—Czyżniewstydwampracowaćzawoły?!—zawołałygęsidokoni.—Czyniewstydwam

pracowaćzawoły?—Awamniewstydbawićsięwpróżniaków?—zarżałykoniewodpowiedzi,Wjednejzzagródbiegałpopodwórzubaran.Zostałwłaśnieświeżoostrzyżonyiwyprawiałharce:

przewracałdzieci,zapędziłpsadobudyiparadowałpopodwórzu,jakbybyłnanimjedynympanem,—Baranku,cośzrobiłzwełną?—zapytałydzikiegęsiprzelatującnaddworem.—PosłałemjądofabrykiwNorrköping—odpowiedziałbaranbeczącprzeciągle.—Baranku,baranku,cośzrobiłzrogami?—pytałydalejgęsi.Alebarankuwielkiemuswemuzmartwieniuniemiałnigdyrogówiniemożnamubyłoniczym

bardziejdokuczyćniżdopytywaniemsięorogi.Toteżrozgniewanybiegałzwściekłościąpopodwórku,kręcącgłowąnawszystkiestrony.

PoszosiechłopzeSkaniipędziłtrzodęprosiaków,któreliczyłyzaledwiekilkatygodniimiałybyćsprzedanewjednejzdalszychwsi.Prosięta,chociażtakiemaleńkie,dreptałyprędkoitrzymałysięwgromadzie,jakbybroniącsięwzajemnie.

—Kwik,kwik,kwik!Zabranonaszawcześnieodojcaiodmatki!Cosięteżznami,biedakami,terazstanie?—kwiczałyprosięta.

Nawetdzikiegęsiniemiałysercadrażnićtychbiednychstworzeń.—Będziewamlepiej,niżmyślicie!—zawołałydonichwprzelocie.Podróżnadrówninąusposabiaładzikiegęsijaknajlepiej.Nieśpieszyłysię,leczlatałyoddworudo

dworu,przekomarzającsięzezwierzętamidomowymi.Chłopcu,spoglądającemuzgórynarówninę,przypomniałosiępodanie,którekiedyśbardzodawno

temusłyszał.Nieprzypominałgosobiedokładnie,alepamiętał,żebyławnimmowaoubraniu,któregojednapołowazrobionabyłazezłociściepołyskującegoaksamitu,drugazaśzezgrzebnegopłótna.Aleposiadaczubraniausiałpłóciennączęśćtylomaperłamiidiamentami,żebłyszczałapiękniejiwspanialejodtamtejzezłotogłowiu.

Otejczęścizezgrzebnegopłótnamusiałchłopiecmyślećteraz,gdyspoglądałnaOstrogocję,tęwielkąpłaszczyznę,odgraniczonąnapółnocyinapołudniudwiemagóramipokrytymilasem.Obydwaszczytygórskielśniływblaskuporannym,otulonewbłękitimgłęzłocistą,apłaszczyznazogołoconymipolaminiewyglądałabynajmniejpiękniejodszaregopłótna.

Leczludziompowodziłosiędobrzenatejpłaszczyźnie,gdyżbyłażyznaiszczodra,więcpostaralisięprzyozdobićjąjaknajpiękniej.Chłopcuprzelatującemuwysokowydawałosię,żemiastaidwory,kościołyifabryki,pałaceidworcekolejowesątowielkieimałeklejnotyrozrzuconepoziemi.Dachówkibłyszczaływsłońcu,aszybyświeciłysięjakdrogiekamienie.Żółteszosy,lśniąceszynykolejoweibłękitnekanaływiłysięwśródwiosekimiastnibygałązkihaftowanejedwabiem.

Linköpingotaczałoswojąkatedryjakoprawazperełdrogocennykamień,adworypowsiachwydawałysiękosztownymiguzikamiispinkami.Symetriiwtychdeseniachniebyłowiele,alewszystkorazemtworzyłotakcudnywidok,żeniemożnabyłooczuoderwać.

GęsiopuściłyokolicęgóryOmbergileciałyterazwewschodnimkierunkunadkanałemostrogockim.Itenprzystrajałsięnapowitanielata.Robotnicynaprawialibrzegiismarowaliwielkieotworyśluzsmołą.

Wszędziepowsiachczynionoprzygotowanianapowitaniewiosnyitaksamopracowanoteżipomiastach.Malarzeimurarzestalitunarusztowaniachprzeddomamiiodświeżalijepięknie,kobietywychylałysięzotwartychokienmyjącszyby.Wdolekołoprzystaniodnawianożaglowceiparowce.

NadNorrköpingdzikiegęsiopuściłypłaszczyznęipoleciaływstronęKolmärden,trzymającsięprzezjakiśczasstarej,górzystejdrogi,ciągnącejsięwśródprzepaściskalnychidzikichgrzbietówgórskich.Naglechłopieckrzyknął.Leżącwygodnienagrzbieciegąsiora,kiwałjednąnogąizgubiłdrewnianysandałek.

—Gąsiorze,gąsiorze—zawołał—spadłmisandałek!Gąsioropuściłsięnatychmiastnaziemię.Alechłopiecspostrzegł,żedwojedzieciidącychdrogą

schwyciłopantofelek.—Gąsiorze,gąsiorze!—krzyknął.—Wracaj!Jużzapóźno!Sandałekmójstracony!AnadolenadrodzestałagęsiarkaAzaijejbratMatsioglądalimały,drewnianysandałek,któryspadł

znieba.—O,Matsie,czyprzypominaszsobie?GdyśmyprzechodziliobokklasztoruwÖved,opowiadano

namwjednymzdworówchłopskich,żewidzianotamkrasnoludkaubranegojakmiejscowiwieśniacy,w

skórzanespodnieidrewnianesandały.Ipamiętasz?GdyśmyprzyszlidoVittskövle,opowiadałanamjednadziewczyna,żewidziałakrasnoludkawdrewnianychsandałach,któryleciałwpowietrzunagrzbieciegąsiora.Ipamiętasz,małyMatsie,jaktopowróciwszydochatyzobaczyliśmymaleńkiegoczłowieka,zupełnietaksamoubranego,któryrównieżwsiadłnagrzbietgęsiipoleciałzniąwgórę?Możetotensamkrasnoludekprzelatywałteraznadnamiizgubiłswójsandałek?

—Tak,pewnietensam—rzekłmałyMats.Odwrócilidrewnianypantofelekioglądaligodokładnie—niecodzieńprzecieżznajdujesię

sandałekkrasnoludkanadrodze.—Patrz,patrz,małyMatsie!—zawołałaAza.—Tutajjestcośnapisane!Widzęjakiśnapis,—Prawda!Ach,jakieżmałe,literki!—Pokażmnie!Tak,tunapisano...„NilsHolgersonzVestvemmenhög“.—Nie,doprawdy,jesttonajdziwniejszahistoria,jakąkiedykolwiekwżyciusłyszałem!—

oświadczyłmałyMats.

HISTORIAOPSIEKAROIOŁOSIUSZARACZKU

KOLMÄRDEN

NagranicymiędzyOstrogocjąaSörralandiąwznosisięgóranakilkamildługa,anamilęprzeszłoszeroka.Jeślibygóratabyłarówniewysoka,jakdługa,słynęłabyjakojednaznajpiękniejszychgórwświecie.Niestety,niejestonatakwysoka.

Widujemynierazgmach,któregobudowęrozpoczętonatakwielkąskalę,żebudowniczyniezdołałdoprowadzićjejdokońca.Podchodzącdotakiegogmachu,spostrzegamypotężnefundamenty,głębokiepiwniceipodziemia,brakjednakścianzewnętrznychidachów,acałośćwznosisiętylkonakilkastópodziemi.

Widokowejgóryprzypominanamwłaśnietakązaniechanąbudowlę,niewyglądabowiemonajakgóra,leczraczejjakpodstawagóry.Ścianyjejwznosząsięstromonadpowierzchniąziemi,azewszystkichstronpiętrząsięwielkieskały,którewydająsiębyćprzeznaczonedodźwiganiawysokich,potężnychsklepień.Jakoskończonacałośćmogłabygórataczynićwrażeniemajestatyczneipotężne,wtakiejjednakpostacizbywajejnawłaściwejwysokościinawłaściwymstylu.Budowniczymusiałsięzniechęcićdoswegodziełaiporzucićje,zanimzdążyłutworzyćnagie,ostreszczyty,którewznosząsięzazwyczajjakokopułyiwieżenaprawdziwychgórach.

Natomiast,nibywynagrodzeniezabraktychszczytów,pokrywałgóręolbrzymi,wspaniałylas.Tworzyłygodębyilipyrosnąceupodnóżyiwdolinach,brzozyibukiotaczającejeziora,świerkiwznoszącesięnastromychzboczachisosnywbijającekorzeniewnajlichszągrudkęziemi.WszystkietedrzewarazemstanowiłysłynnąniegdyśPuszczęKolmärdeńską,którąotaczałatakagroza,żekażdy,ktosięwjejgłąbzapuszczał,polecałduszęBogu,myślącoswejostatniejgodzinie.

Dziejetejpuszczysąjużtakstare,żedziśniktbynieumiałpowiedzieć,wjakisposóbstałasiętaką,jakąjestobecnie.Zpoczątkudrzewamusiałyzapewnestaczaćdługiewalki,zanimzdołaływbićswekorzeniewopokęskalną,izpewnościądlategopotrafiąterazstawiaćczołowichromiburzom,żesiedzą,twardowśródnagichżlebówskalnychiciągnąswesokizjałowychgrudekziemi.Byłoznimipodobniejakzniejednymczłowiekiem,cociężkowalczyćmusiałwmłodości,abypotemurosnąćwsiłęipotęgę.

Kiedysięlasnastokachgóryrozrósłnależycie,wystrzeliływnimdrzewa-olbrzymyopniachpotężnych,ogałęziachsplątanychwsiećnierozwikłanąikorzeniachpokrywającychcałąziemiętwardymi,śliskimisplotami,Takilasbyłznakomitymschronieniemdladzikichzwierzątizbójców,którzypotrafiliprzedzieraćsięprzezgąszczitorowaćsobiewnimdrogę.Innychprzecieżistotlastenniepociąga!—byłzimnyiponury,niedostępnyiodpychający,pełenkolczastychzarośli,astaredrzewa,ichbrodatekonaryimchemporosłepnieczyniływrażeniedzikichstraszydełupiornych.

Dawniej,kiedyludziezaczęliosiadaćwOstrogocjiiSörmlandii,lasypokrywałytamcałąokolicę,wkrótcejednaknażyznychrówninachiwdolinachwyrąbanojeiwykarczowano.Tylkolaskolmärdeński,któryrósłnaglebachskalnych,pozostałnietknięty.Stawałsięcorazdzikszyipotężniejszyiwreszcieutworzyłwarownięomurachtakgrubiejącychzkażdymdniem,żektosięprzezniechciałprzedostać,musiałsobiedrogętorowaćsiekierą.Innelasy.czujązapewneczęstolękprzedludźmi,zlasemkolmärdeńskimzaśbyłoodwrotnie—jegotolękalisięludzie.Takibowiembyłgęsty;iciemny,żemyśliwiidrwalebłądzilinierazwnimbezkońcaiczęstonieznajdującwyjścia,padalizgłoduizeznużenia.

ToteżprzebycietegolasugroziłoróżnyminiebezpieczeństwamiludziomudającymsięzOstrogocjidoSörmlandii,iodwrotnie.Ztrudemprzedzieraćsięmusieliwąskimiścieżynami,wydeptanymiprzezzwierzynę,boludnośćokolicznaniebyławstanieutrzymaćdrogiprzezlas.Niebyłotammostównadpotokamianipromównajeziorach,anikładeknatrzęsawiskach.Wcałymzaślesieniebyłoanijednejchatyzamieszkanejprzezuczciwychludzi,natomiastjaskińzbójeckichikryjówekdzikichzwierzątnamnożyłosiębezliku.

Rzadkoteżudawałosiępodróżnymprzedostaćszczęśliwieprzezlas,wieluspadałowprzepaście,grzęzłowbagnach,nainnychnapadalizbójcy,pożerałyichdzikiezwierzęta.

Nawetosadnikom,mieszkającymnaskrajuwielkiegolasuiunikającymzapuszczaniasięwgłąb,przyczyniałlaswieleszkód:wilkibowieminiedźwiedzieporywałyimbezustanniebydło.DopókizaśdzikiezwierzętachroniłysięwgąszczuKolmärden,niesposóbbyłoprowadzićznimiwalki.ToteżzarównomieszkańcyOstrogocji,jakiSörmlandiizgodzilibysięchętnienawyrąbaniezłowrogiejpuszczy.

Niebyłotojednakzadaniełatwe.Zczasemdopiero,stopniowo,udawałosięodnieśćpewnezwycięstwonadwrogiem:naskrajupuszczyzaczęłypowstawaćwsieiosady,dostępdoniejstawałsięcorazłatwiejszy,awrejonieKrokek,wgłębinajwyższegogąszczu,mnisizbudowaliklasztor,wktórympodróżniznajdowalibezpiecznągościnę.

Mimotopuszczaszerzyławciążjeszczelękigrozęwokoło.Ażdopieropewnegopięknegodniawędrowiec,błądzącypolesie,odkryłprzypadkiempokładyrudyżelaznejwewnętrzugóryKolmärden.Kiedysięwieśćotymodkryciurozniosła,zbieglisięzewsząddopuszczygórnicyikopacze—poskarby.Iodtądzacząłsięupadekpuszczy:ludziekopalitamterazdoły,budowalipiecehutnicze,zakładalikopalnie.

Byłbysięjednakstarylasmożeioparłtemunajściu,gdybynieolbrzymiezapotrzebowanienamateriałopałowyprzyrobotachgórniczych.Drwaleiwęglarzewkroczylitriumfalniedostarej,mrocznejpuszczyidobilijąostatecznie.Wielkieprzestrzenielasu,otaczającekopalnie,wyrąbanodoszczętnie,awykarczowanygruntzamieniononarolę.Ściągnęlidolasuprzeróżniosadnicyiwkrótcetam,gdziedoniedawnabyłytylkojaskinieniedźwiedzie,powstałokilkanowychwsizkościołamiiprobostwami.

Nawetwtychmiejscach,gdzielasuniewyrąbanocałkowicie,zwalonostaredrzewa-olbrzymyiprzerzedzonogąszcz.Wewszystkichkierunkachwytkniętodrogiiwypłoszonozbójcówidzikiezwierzęta.Ludziestającsiępanamilasupostąpiliznimokrutniebezwzględnie;najstarszedrzewapadałypodciosamiichsiekier.Zdawałosię,żeludzieniemogązapomniećodwiecznejswejnienawiścido

puszczyichcąjąterazzrównaćzziemią.Naszczęściedlalasuokazałosięwkońcu,żepokładyrudywKolmärdenniesąobfite.Toteżruch

górniczywkrótceustał,przestanowypalaćwęgielipuszczaodetchnęła.Ludzie,którzyosiedlinagruntachKolmärdendlazarobku,pozostaliterazbezśrodkówutrzymania.

Alastymczasemodrastałnanowo,odradzałsięirozpostarłwkońcutak,żezagrodyikopalnieutonęływnim,nibywyspywśródzielonegomorza.Mieszkańcypróbowaliterazuprawiaćrolę,cóżkiedystarygruntleśnypłodziłchętniejdębykrólewskieisosny-olbrzymyniżmarchewizboże.

Wowymczasiezaczęliludzieznówspoglądaćniechętnieiwrogonapuszczę—rosławsilęipotęgę,aonisamistawalisięwciążubożsiinędzniejsi.Wreszcieprzyszłoimnamyśl,czybysięnieudałozwrócićopomocdosamejpuszczy.Amożeonaichporatuje?

Izaczęlirąbaćdrzewobudulcoweisprzedawaćmieszkańcomnizin,którzywycięlijużwłasnelasy,Iwkrótceprzekonalisięludzie,żejeślipostępowaćbędązlasemrozumnieiprzyjaźnie,potrafionwyżywićichrówniedobrze,jakrolalubkopalnie.Odtądpatrzyliteżludzienalaszupełnieinnymioczyma.Nauczylisięoszczędzaćgoikochaćjaknajlepszegoswegoprzyjaciela.

KARO

NajakieśdwanaścielatprzedwędrówkąNilsaHolgersonazdzikimigęśmizdarzyłosię,iżjedenzwłaścicielikopalniwKolmärdenchciałsiępozbyćpsamyśliwskiego,słynnegorabusiamłodychjagniątikur.Zawołałwięcgajowego,poleciłmuwyprowadzićpsaizastrzelićgowustroniuleśnym.

Gajowyuwiązałpsupostronekuszyiipoprowadziłgowzakąteklasu,gdziezazwyczajzabijanoizakopywanostarepsyzokolicznychzagród.Gajowybyłdobrymczłowiekiem,aleioncieszyłsięztego,żepozbędziesiępsa,gdyżznałróżnejegosprawkiigrzechynietylkowzględemjagniątikur,lecznierazjużprzyłapałgotakżezzającemlubbażantemwpysku.

Piesbyłmały,czarny,ożółtychpiersiachiżółtychłapach.NazywałsięKaroibyłtakimądry,żerozumiałwszystko,coludziemówili.Toteż,prowadzonyprzezgajowego,Karowiedziałdobrze,cogoczeka.Leczniezdradzałsięztym.Niespuszczałgłowy,niekuliłogonaiwyglądałzupełnietakjakzwykle.Zarazzobaczymy,dlaczegotopiestakstarałsięukryćswójstrach.

Wokółkopalnirozciągałsięwielki,gęstylas,dobrzeznanywszystkimmieszkańcomokolicznymorazzwierzętomleśnym.Właścicieltegolasuodwielulatotaczałgonajwiększąopiekąiposzanowaniem,pozwalałconajwyżejrąbaćwnimdrzewonaopał,pozatymzaśniewolnobyłolasutknąć.Toteżrósłonswobodnieidziko,stającsięnieprzeniknionągęstwiną.Takilasmusiałniewątpliwiestaćsięulubionymschroniskiemdlazwierząt,zamieszkiwałygoteżonecałymigromadami.Międzysobąnazywałyzwierzętatenlas„lasempokoju”iuważałygozanajbezpieczniejszemiejscewcałejokolicy.

Pies,prowadzonynapostronku,szedłwłaśnieprzez„laspokoju”inagleprzypomniałsobie,jakimtoonbywałpostrachemdlawszystkiejdrobnejzwierzynywtymlesie.

„Hej,Karo,wyobraźsobietylko,cobytobyłazauciechawcałymlesie,gdybysiędowiedziano,jakikonieccięczeka“—pomyślał.Ikręciłogonem,iszczekałwesoło,abyniedaćpoznaćposobiestrachuiprzygnębienia.

—Jakąmiałbymkorzyśćzżycia,gdybymniemógłkiedyniekiedypozwolićsobienapolowanie—powiedziałdosiebie.—Niechajżałuje,ktomanatoochotę,jatamanimyślę!

Wtejsamejchwili,kiedypieswymówiłtesłowa,zaszławnimdziwnazmiana.Wciągnąłszyjęigłowę,jakbyehcąezawyćgłośno,niebiegłteżjużobokgajowego,leczkryłsięzanim.Widoczniebiedakowiprzypomniałosięcośprzykrego.

Latosięjużrozpoczęłoiłosiceniedawnowydałynaświatswemłode.WłaśniepoprzedniegowieczoruKarozagnałnatrzęsawiskomłodziutkie,pięćdnizaledwieliczące,łosiątko,Tamuganiałsięzanimpomiędzykępami,bawiącsięzeswawoliprzestrachemzwierzątka.Łosica-matkawiedziała,żetrzęsawiskawtejporzeroku,natychmiastporoztajaniupowłokilodowej,sątakgrząskie,żeniemogąutrzymaćciężaruciałazwierzęcego.Staławięcnabrzegu.Widzącjednak,żeKarognałosiątkocorazdalej,matkazdobyłasięnaodwagęiwstąpiłanatrzęsawisko.Odpędziłapsa,przygarnęłałosiątkoizabrałasiędoodwrotu.Łosieposiadajązdolnośćutrzymywaniasięnaniepewnym,grząskimgruncie,zdawałosięwięc,żełosicadobrnieszczęśliwiedobrzegu.Tymczasem,zbliżającsięjużdosuchegolądu,stąpnęłanakępę,któraobsunęłasięnagleizanujrzyławgłąbtrzęsawiska,pociągajączwierzęzasobą.Łosicausiłowaławydostaćsięnapowierzchnię,niemogłajednakdaćsobieradyizanurzałasięcorazgłębiej.

Karo,przerażony,stałnabrzeguinieśmiałoddychać,agdyspostrzegł,żełosicaniemożesięwydobyćowłasnychsiłach,rzuciłsięczymprędzejdoucieczki.Uprzytomniłbowiemsobienatychmiastwszystkierazy,któregoczekają,gdysięwykryje,żeonwywabiłłosicęnamoczary,toteżchciałsięuwolnićodprzykregowidoku.

TozdarzenieprzypomniałsobieKaroteraz,adręczyłogoonowięcejniżwszystkieinnesprawkileżącemunasumieniu.Możedlatego,żeniechciałwłaściwiezrobićkrzywdyłosicyiłosiątkuzupełnieniechcącystałsięprzyczynąichśmierci.

„Amożepozostałyprzyżyciu?—pocieszałsiępies.—Kiedyuciekałem,żyłyprzecieżjeszcze.Możeudałosięimwydostaćszczęśliwie?”

Inagleogarnęłapsanieprzezwyciężonachęćsprawdzeniatejdręczącejwątpliwości.Spostrzegł,żegajowytrzymapostronekdośćluźno,skoczyłwięcszybkowbok,szarpnąłsięgwałtowniepopędziłjakszalonywgłąblasu,wkierunkutrzęsawisk.Gajowyniezdążyłnawetzmierzyćzdubeltówki,kiedyjużpiesznikłmuzoczu.Pobiegłwięczanimiujrzałpsastojącegonakępieuskrajutrzęsawiskaiwyjącegoprzeraźliwie.Gajowegozaciekawiłotobardzo,położyłwięcdubeltówkęoboksiebieipoczołgałsięnaczworakachwstronęmoczarów.Wkrótceujrzałleżącąwśródbagienłosicęzłosiątkiem.Łosicabyłamartwa,alełosiątkożyłojeszcze,leżałojednaknieruchomeibezsilne.Karostałtużobok,schylałsięrazporaznadzwierzęciemilizałjealboteżwyłgłośno,jakobywzywającpomocy.

Gajowychwyciłłosiątkoiwyciągnąłjenabrzeg.Piesnawidokuratowanegozwierzęciawprostszalałzradości.Skakałnaokołogajowego,lizałgoporękachiszczekałwesoło.

Gajowyzaniósłłosiątkododomuizłożyłjewstajni.Potemzawołałparobków,abypomoglimuwyciągnąćmartwąłosicęzbagna.Iwreszcieprzypomniałsobie,żemiałprzecieżzastrzelićpsa.Przywabiłgowięciwróciłdolasu.Gajowyszedłprostowstronępsiegodołu,alenaglezastanowiłsię,zawróciłiposzedłwkierunkudomu.

Karobiegłzanim.Kiedyjednakgajowyzawróciłwstronęjegodawnegodomu,pieszaniepokoiłsię:gajowydomyśliłsięzpewnością,żetoon,Karo,winienjestśmierciłosicy,iprowadzigoterazdodworuponależnemuprzedśmierciąrazy.

Ach,razy!Toprzecieżbyłanajwiększaprzykrość,jakamogłaKaraspotkać!Wobectegoniebezpieczeństwanawetjegomęstwozachwiałosię.Spuściłgłowęiszedłtak,niepodnoszącjejiwówczas,kiedystaną!przeddomem,udającżenikogoniepoznaje.

Panstałnaganku.—Cóżtozapsatamprowadzicie,gajowy?—zapytał.—TochybanienaszKaro,musieliściegojuż

dawnozastrzelić.Wtedygajowyopowiedziałhistorięołosicyiłosiątku.Karozaśskuliłsięiwcisnąłgajowemumiędzy

nogi,abyujśćprzedspojrzeniemobecnych.Gajowyjednaknieopowiedziałtejhistoriitak,jakKaro

przypuszczał.Wychwalałpsaogromniezato,żewiedzącwidocznieogroźnympołożeniułosiów,chciałimsprowadzićratunek.

Terazmożepanzrobićzpsem,cosiępanupodoba,jagotamjużniezastrzelę—powiedziałgajowywkońcu.

Piespodniósłgłowęisłuchał.Niechciałwierzyćwłasnymuszomjakkolwiekstarałsięnieokazywaćwzruszenia,niemógłjednakpowstrzymaćsięodcichegowarczenia.Czyżtomożliwe,abymiałzostaćprzyżyciutylkodlatego,żesięszczerzeniepokoiłołosie?

Pantakżeuznał,żeKaropostąpiłdobrze,tylkoniewiedział,cozrobić,bomimotoniechciałzażadnącenęmiećpsausiebiewedworze.

—Jeżelichceciewziąćgopodswojąopiekęipilnować,abymiwięcejszkódnierobił,toniechżepozostaniesobieprzyżyciu—powiedziałwreszciedogajowego.

GajowyzgodziłsięzabraćpsazsobąiotoKarostałsiępsemgajowego.

UCIECZKASZARACZKA

OdkądKarozamieszka!ugajowego,zaniechałzupełniepolowania,taksurowowzbronionego,Aczyniłtonietylkodlatego,żesiębałkary,aleizprzywiązaniadoswegopana,któremuniechciałsprawiaćprzykrości.Odchwilibowiemkiedygajowyuratowałmużycie,pokochałgoKaroserdecznie.Nieodstępowałswegopananakrokipilnowałgotroskliwie.Biegłprzodem,żebyzbadaćdrogę,którąpanmiałprzechodzić,awdomuleżałprzedwrotami,obwąchującczujniekażdegoprzechodnia.

Odpoczywałtylkowówczas,kiedywdomkupanowałaciszaiwokołonierozlegałsięodgłosniczyichkroków,apanpracowałwogrodzie,zajętypielęgnacjądrzewekowocowych.WtakichchwilachKarobawiłsięzłosiątkiem.

Zrazupiesniezbliżałsiędołosiątka.Pewnegodniajednak,chodzączaswympanemkrokwkrok,zobaczyłwstajni,jakgajowypoiłłosiątkomlekiem.GajowynazywałzwierzęSzaraczkiem—dlaszarejjegosierści,niewydawałomusiębowiemgodnympiękniejszejnazwy.IKarobyłtegosamegozdania,gdyżuważałłosiątkozanajbrzydszeinajniezgrabniéjszestworzenienaświecie.Miałoonodługie,cienkienogi,wisząceutułowianibyniezgrabneszczudła.Dużagłowaostarczymwyraziechwiałasięnacienkiejszyi,askóranacielemarszczyłasię,jakgdybyzwierzęmiałonasobiefutrozrobionenawyrost.Przytymłosiątkowydawałosięstaleprzygnębioneiniezadowolone.Tylkodziwnymtrafem,zawszewtedy,kiedyKarowpadałdostajni,Szaraczekzrywałsięnanogiiprostował,jakgdybyuradowanywidokiempsa.

PomimotroskliwejopiekigajowegoSzaraczkowinieprzybywałoaniwzrostu,anisił,przeciwnie,zdniemkażdymnędzniałiwkońcuniepodnosiłsięjużnawetnapowitanieKara.AżpewnegorazupieswskoczyłdoprzegródkiSzaraczka.Iwówczaszajaśniałyoczyłosiątkatakąradością,jakąwywołujetylkospełnienienajgorętszegożyczenia.

OdtejporyKaroodwiedzałcodziennieSzaraczka,spędzałzłosiątkiemdługiegodziny,lizałje,bawiłsięznim,swawoliłiopowiadałmuoróżnychrzeczach,któremogąinteresowaćzwierzętaleśne.

Istałasięrzeczdziwna—odkądKarozacząłodwiedzaćSzaraczka,łosiątkorosłoirozwijałosięzezdumiewającąszybkością.Przezkilkatygodninabrałotylesiłitakurosło,żeniemogłosięjużpomieścićwmałejprzegródce.Umieszczonojewięcnadziedzińcuwodpowiednimogrodzeniu.Pokilkumiesiącachokazałosięjednak,żeSzaraczekmajużtakdługienogi,żemógłbyzłatwościąprzesadzićogrodzenie.

Wówczasponaradziezpanemgajowyzrobiłzagrodęzwysokiegoimocnegopłotuiosadziłwniej

Szaraczka,którypokilkulatachstałsięwielkim,potężnymłosiem.Karoprzebywałznimczęstojużniezlitości,jakniegdyś,leczzeszczerejprzyjaźni.Łośnieotrząsnąłsięjednakdotychczaszeswegoprzygnębienia,ociężałościibrakuenergii,jedenKarotylkopotrafiłożywićirozweselićswegoprzyjaciela.

Szaraczekprzebyłjużpięćlatwdomostwiegajowego,kiedyrazupewnegojedenzzagranicznychogrodówzoologicznychzwróciłsiędodziedzicazpropozycjąnabyciałosia.Dziedziczgodziłsiębeznamysłu.Gajowemużalbyłorozstaćsięzezwierzęciem,aleniktnatoniezważałipostanowiono,żełośzostaniesprzedany.

KarodoniósłnatychmiasttęwiadomośćSzaraczkowirPieszrozpaczonybyłnamyśl,żeutraciprzyjaciela,łośjednakprzyjąłtęwieśćspokojnieizdawałosię,żegotoanimartwi,anicieszy.

—Czymaszzamiardaćsięwysłaćbezżadnegooporu?—zapytałKaro.—Acóżbytopomogło,gdybymsięopierał?—odpowiedziałSzaraczek.—Zostałbymwprawdzie

najchętniejtutaj,gdzieodtakdawnamieszkam,aleskoromniesprzedano,muszęiśćtam,dokądmikażą.KarostanąłprzedSzaraczkiemiprzyglądałmusięuważnie.Widaćbyłoodrazu,żełośjeszczenie

dorósł:niemiałbowiemanidostatecznierozgałęzionychrogów,anidośćwysokiegogarbu.Miałjednakdośćsił,abywalczyćoswojąwolność.

„Znaćpotobie,żespędziłeścależyciewniewoli”—pomyślałsobieKaro,alenicniepowiedział.Dopieropopółnocypowróciłpiesdołosia,wiedziałbowiem,żeotejporzełośwyspałsięjużi

zabierzesię,jakzwykle,dopierwszegośniadania.—Bardzoto,coprawda,rozsądnieztwojejstrony,żesiętakgodziszzlosem—powiedziałpies,

który,jaksięzdawało,byłjużzupełniespokojnyizadowolony.—Zamknącięwwielkimogrodzieibędziesztamżyłbeztrosk.Tylkowiesz,szkoda,byśodszedłstądnieznająclasu.Słyszałeśmoże,żeczłonkowietwegoroduzwyklimawiać:„Łośilas—tojedno”?..,Atyśnawetniewidziałlasu.

Szaraczekpodniósłgłowęsponadkoniczyny,którązajadałspokojnie,ipowiedziałzezwykłąswąociężałością:

—Bardzochętnieobejrzałbymlas,alejakżeżsięwydostanyzzagrody?—Tak,toistotnieniemożliwarzeczdlatakiego,comatakkrótkienogi—odparłpieszłośliwie.Łośspojrzałzukosanapsa,którymimoswegomałegowzrostuprzeskakiwałkilkarazydziennieprzez

ogrodzenie.Potempodszedłdopłotu,skoczyłiznalazłsięnawolności,prawieniewiedząc,jaktosięstało.

IotoKarozSzaraczkiempowędrowaliwlas.Nocbyłajasna,księżycowa,alewgłębilasu,wgąszczudrzewpanowałytakieciemności,żełośposuwałsięostrożnieipowoli.

—Możebyzawrócić?—odezwałsięKaro.—Niejesteśprzyzwyczajonydochodzeniapodzikimlesieimożeszłatwozłamaćnogę.

Szaraczeknieodpowiadającprzyśpieszyłkrokuiszedłcorazodważniejiśmielej.Karopowiódłłosiadolasuiglastego.Stałytampotężnesosnytakgęstoprzysobie,żeanijeden

powiewwiatrunieprzedostawałsiępoprzezichgąszcz.—Tutajczłonkowietwegoroduzwykliszukaćochronyprzedwiatremichłodem—mówiłKaro.—

Acałązimęspędzająpodotwartymniebem.Tobie,coprawda,będzieowielelepiejtam,gdziecięzawiozą.Będzieszmiałdachnadgłowąistaćbędzieszwoborzejakkrowa.

Szaraczeknieodpowiadał.Stanąłiwciągnąłwpłucaożywcząwońżywicy.—Czymaszmijeszczecośdopokazania,czyteżwidziałemjużcałylas?—zapytał.Karozaprowadziłgonadwielkiemoczaryipokazałmukępytrzęsawiska.—Poprzeztemoczaryuciekająłosieprzedgrożącymimniebezpieczeństwem—objaśniałKaro.—

Niewiem,jaksiętodzieje,alepomimożełosiesątakwielkieiciężkie,utrzymująsięjednakna

powierzchniiniegrzęzną.Tybyśsobiezpewnościąniedałradynatakniepewnymgruncie,aletobietozresztąniepotrzebne,bociebienigdymyśliwigonićniebędą.

Szaraczek,niemówiącnic,jednymskokiemdostałsięnatrzęsawiska.Zradościąpoczułpodsobąmiękkigrunt,pobiegłnaprzódnaznacznąodległośćiwróciłdopsa,nieugrzęznąwszyanirazu.

—Czyterazwidzieliśmyjużcałylas?—zapytał.—Nie,jeszczeniecały—odpowiedziałpies.Izaprowadziłłosianaskrajlasu,gdzierosływysokie

drzewaliściaste:dęby,osiny,lipy.—Tutajczłonkowietwegorodukarmiąsięliś«miikorą—mówiłKaro.—Uważajątoza

najsmaczniejszepożywienie,aletytamzagranicądostawaćbędzieszlepszeprzysmaki.Szaraczekprzyglądałsięzezdziwieniemwspaniałymdrzewom,którewznosiłysięnadnimniby

zielonakopuła.Pokosztowałtrochęliściikory.—Smakuje—powiedział.—Gorzkieidobre,smaczniejszeodkoniczyny.—Cieszsięwięc,żeśchoćraztegoprzysmakuzakosztował—odezwałsięKaro,Poczympowiódł

łosianadmałejezioroleśne.Wodawjeziorzebyłacichailśniąca,abrzegi,otulonewlekkiewelonymgieł,odbijałysięw

zwierciadlanejtoni.Szaraczekstanąłzdumiony.—Cotojest,Karo?—zapytał,gdyżłośpierwszyrazwidziałjezioro.—Tojestwielkawoda,jezioro—tłumaczyłKaro.—Ródtwójzwykłprzepływaćjezjednego

brzegunadrugi.Odciebietrudnotegowymagać,alemógłbyśzanurzyćsięchoćrazwwodzieiwykąpać.TomówiącKarowskoczyłsamdojezioraipopłynął.Szaraczekstałdługonadbrzegiem,wkońcujednakskoczyłdowody.Kiedyobjęłagomiękkai

chłodnafala,wstrzymałoddechzrozkoszy.Chciałzanurzyćigrzbietipuściłsiędalejnafale.Narazpoczuł,żewodagounosi,izacząłpłynąć.Wkrótcepływałjużzradościąobokpsaiczułsięwwodziejakwdomu.Kiedyobajdopłynęlijużzpowrotemdobrzegu,pieszapytał,czymająwracaćdodomu.

—Ach,jeszczedalekodorana,pochodzimyjeszczepolesie—powiedziałłoś.Iposzlizpowrotemwgłąbiglastegolasu,ażzaszlinapolanęjaśniejącąwblaskuksiężycowym.Na

trawachikwiatachpołyskiwałykroplerosy.Wśrodkupolanypasłasięgromadawielkichzwierząt—ogromnyłoś,kilkałosicisporołosiątek.NatenwidokSzaraczekstanąłjakwryty.Łosicaiłosiątkanieobchodziłygowcale,oczyjegozwróconebyłyznajwyższympodziwemnastaregołosia.Łośmiałszerokorozgałęzionerogi,ogromnygarbnagrzbiecie,auszyiwielki,zwieszającysięworek.

—Atokto?—zapytałSzaraczekdrżącymzewzruszeniagłosem.—NazywasięRogacz—powiedziałKaro—ajesttwoimrodakiem.Itykiedyśmiećbędziesztakie

rogiitakągrzywę,agdybyśpozostałwlesie,stałbyśsięityzczasemprzodownikiemstada.—SkoroRogaczjestmoimrodakiem,mogęchybapodejśćdoniegoiprzyjrzećmusięzbliska?—I

Szaraczekpodszedłdostada,leczniebawemwróciłdopsaczekającegonaskrajupolany.—Cóż,nieprzyjętocięprzyjaźnie?—zapytałKaro.—PowiedziałemRogaczowi,żespotykamporazpierwszyczłonkówmegorodu,iprosiłemgoo

pozwolenieprzebywaniarazemzniminapastwisku.Aleonodepchnąłmnieizagroziłrogami.—Dobrześzrobiłustępującmuzdrogi—pochwaliłgoKaro.—Młodyłośbezrogównałbiemusi

sięstrzecwalkizestarymiłosiami.Ktoinny,coprawda,naraziłbysięnazłąopinięwlesie,gdybytakustąpiłwwalcebezoporu,aleciebietoniedotyczy—tyudajeszsięprzecieżzagranicę.

Zaledwiepiesskończył,Szaraczekzawróciłwstronępolany.Staryłośruszyłmunaprzeciwiwkrótcerzucilisięnasiebiegwałtownie.UderzalirogamiipochwiliSzaraczekzostałodepchniętynaskrajpolany.Zrazuzdawałsięonniepojmować,jakmaużyćswejsiły.Kiedyjednakznalazłsięnabrzegulasu,zaryłnogimocniejwziemięizacząłterazgwałtownienacieraćrogami,pchającRogaczazcałych

sił.Szaraczekwalczyłwmilczeniu,Rogaczzaśdyszałsapałgłośno.Narazrozległsięgłośnytrzask.Toodłamałsiękoniecpotężnychrogówstaregołosia.Rogaczzerwałsięipopędziłwgłąblasu.

KiedySzaraczekwróciłzpolany,Karowciążjeszczestałnaskrajulasu.—Terazwidziałeśjużwszystko,cojestwlesie—powiedział,—Czymamywracaćdodomu?—Tak,jużpora—odrzekłSzaraczek.Wpowrotnejdrodzemilczeliobaj.Karowzdychałzawiedziony.Szaraczekjednakkroczyłzwysoko

podniesionągłową,widocznieuradowanyswymiprzygodami.Szedłbeznajmniejszegowahania,alegdydoszedłzpsemdoswojejzagrody—stanął.Patrzyłnaciasnąprzestrzeń,wktórejdotychczasspędzałsweżycie,nawydeptanąziemię,zeschłesiano,małekoryto,zktóregozaspokajałpragnienie,iciemnąklatkę,wktórejsypiał.

—Łośilas—tojedno!—wykrzyknął.Podniósłgłowętakwysoko,żekarkzawisłmunadgrzbietem,ipędemrzuciłsięzpowrotemwlas.

NIEZARADA

Wgłębistaregolasuukazywałysięcorokwsierpniubiaławemotylenocne,zwanemniszkami.Byłymałeipojawiałysięwtakniewielkiejilości,żeniktniezwracałnanieuwagi.Mniszkilatałypolesieprzezkilkanocy,potemskładałykilkatysięcyjajeczekwpniachdrzewnychipadałymartwenaziemię.

Znadejściemwiosnyzjajeczekwykluwałysięmałecętkowanegąsienice,żywiącesięsosnowymiigłami.Pomimodobregoapetytuniewyrządzałyonedrzewompoważniejszejszkody,gdyżptakizawzięłysięnanieokrutnieiniezostawiałyprzyżyciuwięcejniżkilkasetgąsienicrocznie.Kiedyocalałegąsieniceosiągaływłaściwywzrost,sadowiłysięnagałęziach,osnuwałybiałąprzędząipozostawałytak,nieruchome,przezkilkatygodninajednymmiejscu.Ptakipożeraływówczaswięcejniżpołowęznich.Nazywałosię,żemniszkimająrokpomyślny,jeśliokołosetkicałychizdrowychkrążyłowsierpniupolesie.

Przezwielelatmniszkiwiodływlesietakiskromnyiniepewnyżywot.Wcałejokolicyniebyłoanijednegoowada,którybysięrozmnażałwrówniemałejilości.Ipozostałybymniszkizapewnedalejtakspokojneinieszkodliwe,gdybyniespodzianienieprzybyłaimpomoc.Apomoctabyławścisłymzwiązkuzucieczkąłosiazdomkugajowego.

Szaraczekporzuciwszyswązagrodębłądziłprzezcałydzieńpolesieniemogącsięnimnacieszyć.Znadejściemwieczoruprzedarłsięprzezgąszczzarośliiwydostałnaotwartąpolanę,gdziegruntbyłbagnistyiszlamowaty.Wpośrodkupolanyświeciłakałużaciemnejwody,awokołostaływysokiesosny,którezestarościizbrakusokówodżywczychutraciłyprawiewszystkiesweigły,Szaraczkowiniepodobałosiętomiejsceibyłbyjezapewnenatychmiastopuścił,gdybyniespostrzegłrosnącychnadwodąkilkujasnozielonychliściczerwcałąkowego.Pochylającsięnadliśćmi,ujrzałleżącegopodnimidużego,czarnegowęża.Karoopowiadałmunierazojadowitychżmijachznajdującychsięwlesie.Kiedywięcgadpodniósłłeb,wyciągnąłrozdwojonyjęzykizasyczał,Szaraczkowiwydałosię,żespotkałsięzogromnieniebezpiecznymzwierzęciem.Przestraszyłsiębardzo,podniósłnogęirozdeptałwężakopytem.Poczymuciekłzpośpiechem.

Tymczasemzkałużywynurzyłsięinnywąż,równiedługiiczarny.Podpełzłdozabitegotowarzyszaizacząłlizaćjęzykiemjegoroztrzaskanągłowę.

—Czytomożliwe,żejużnieżyjesz,mojapoczciwa,staraNiezawado?—zasyczał.—Tylelatżyliśmyrazemwszczęściuiwspokoju!Byłonamtakdobrzezsobąitakwygodniewtejkałuży,że

przeżyliśmywlesiewszystkiewężenaszegorodu.Iotoutraciłemcię,wiernatowarzyszko!Wążbyłszczerzezasmucony,długieciałojegowiłosięzbólu,jakgdybyzranione.Nawetżaby,żyjące

wustawicznymstrachuprzedwężem,wzruszyłysięjegorozpaczą.—Cóżtomusibyćzazłestworzenie,żeodważyłosięzabićnieszkodliwegowęża—syczał.—Taki

czynzasługujenasrogąkarę.—Iwążwiłsięiskręcałzbólu,ażwreszciepodniósłgłowęizawołał:—TakjaksięzwęNiezaradąijestemnajstarszymwężemwtymlesie,poprzysięgamzemstęzatę

zbrodnię.Niespocznę,pókiokrutnyłośnielegniemartwynaziemijaktaotowiernamojatowarzyszka!Pozłożeniutakiejuroczystejprzysięgiwążzwinąłsięwkłębekioddałsięrozmyślaniom.Alenietak

tołatwobyłonędznemuwężowiobmyślićzemstęnadwielkim,potężnymłosiem,toteżstaryNiezaradamyślałcałedwadniidwienoceinicniewymyślił.

Jednejnocyprzecież,kiedywążleżałbezsenny,pogrążonynadalwmyślachozemście,usłyszałcichyszelestnadgłową.Spojrzałdogóryiujrzałmniszkikrążącecichowśróddrzew.Przyglądałimsiędługo,potemzasyczałgłośnoiwkońcuzasnął,widoczniezadowolonyztego,cowymyślił.

NastępnegodniaNiezaradaudałsiędojadowitejżmiiGadzinymieszkającejwkamienistej,wysokopołożonejczęścilasu.Zawiadomiłjąośmierci,starejNiezawadyiwyraziłgorącąprośbę,abyGadzinazechciałazapomocąswegojaduwywrzećzemstęnamordercy.AleGadzinanieokazywałachęcidorozpoczynaniawalkizłosiem.

—Gdybymnapadłanałosia—tłumaczyła—zabiłbymnienamiejscu.StaraNiezawadanieżyjeiniezdołamyjejjużżadnymistaraniamiprzywrócićdożycia.Dlaczegóżbymwięcmiałanarażaćsięzjejpowodu?

Kiedywążtousłyszał,podniósłsięnacałąstopęnadziemięizasyczałzezłością:—Sss,sss!Sss,sss!Cozaszkoda,żetchórzomdanajestnajskuteczniejszabroń!Terazżmijazawrzałagniewemisyknęła:—Preczzmoichoczu,stary!Jadspływamijużpozębach,achciałabymcięoszczędzić,bośpono

moimkrewniakiem.Leczwążsięnieruszał.Przezdługąchwilęleżałyobagadytużoboksiebie,syczącirzucającsobie

wzajemniewoczyobelgiiwymysły.KiedyjednakGadzinęopanowałatakawściekłość,żeniemogłajużsyczeć,tylkojęzykjejdrgałbezsilnie,wążzmieniłtonzacząłnaglezinnejbeczki:

—Chciałemsięwłaściwiezwrócićdociebiejeszczewjednejsprawie—odezwałsięzniżającgłosdołagodnegoszeptu.—Aletakcięzapewnerozgniewałem,żeniezechceszmijużchybaporadzić.

—Jeżeliniezażądaszniczegoniemożliwego,tocisięchętnieprzysłużę.—Słuchajwięc:wsosnachnadmojąkałużą—mówiłwąż—zamieszkujeródmotylifruwającychw

noceletniepolesie.—Wiemjuż,kogomasznamyśli—przerwałaGadzina.—Cóżwięc?—Motyletezaliczająsiędonajmniejszychinajnieszkodliwszychowadów,gdyżgąsieniceichżywią

siętylkoigłamisosen—mówiłNiezarada.—Wiemotym—odezwałasięGadzina.—Otóżobawiamsię,żetenródmotylizaginiewkrótcezupełnie—ciągnąłdalejwąż.—Nawiosnę

czyhanagąsienicetyluwrogów.Terazżmijazrozumiałazamiarywęża.Szłomuoto,abysięgąsienicerozmnożyły!—Czymamrozkazaćsowom,abyprzestałysiękarmićgąsienicami?—zapytałauprzejmie.—Tak,gdybyśmogłaosiągnąćtoswoimwpływemwlesie,wyświadczyłabyśmiwielkąprzysługę—

odpowiedziałNiezarada.—Spróbujętakżewyprosićudrozdówżycietychmałychpożeraczyigiełsosnowych—mówiła

żmija.—Dopomogęcichętnie,nieżądaszbowiemrzeczyniemożliwych.

—Dałaśminiezmierniecennąobietnicę—oświadczyłNiezarada—inieżałujębynajmniej,żeudałemsiędociebieopomoc.

MNISZKI

Działosiętowkilkalatpotymzdarzeniu.Karospałnadranemnaprogudomkugajowego.Jakzazwyczajwczesnymlatem,nocbyłakrótkaiprzytymjasnajakdzień.Naglepieszbudziłsięzawołanyprzezkogośgłośnopoimieniu,

—Czytoty,Szaraczku?—zapytał,gdyżłośodwiedzałgoprawieconoc.Niktnieodpowiadał,alewołanierozległosięponownie.Tymrazemzdawałomusię,żesłyszy

wyraźniegłosSzaraczka,pobiegłwięczadźwiękiemgłosu.Słyszał,żełośbiegnieprzednim,niemógłgojednakdogonić,przytymSzaraczekpędziłprzeznajwiększygąszcziKaroztrudemprzedzierałsięjegośladami.

—Karo,Karo!—rozległosięponowniewciszynocnej.ByłtoniewątpliwiegłosSzaraczka,tylkożebrzmiałoninaczejniżzwykle.—Idę!Idę!Gdziejesteś?—wolałpies.—Karo!Karo!Czywidzisz,jaktuzdrzewpadaipada?—krzyknąłłoś.Karorozejrzałsięwokołoispostrzegł,żeistotniezsosenspadałynaziemięigłynibystrumienie

ulewnegodeszczu.—Widzę,widzę—odpowiedziałzapuszczającsięzałosiemcorazdalejwlas.SzaraczekniezwalniałbieguiKaroznowunieomalniezgubiłjegośladu.—Karo!Karo!—zaryczałnaglełoś.—Czynieczujesz,jaktutajdziwniepachnie?Karostanąłiwęszył.Niezwróciłnatopoprzedniouwagi,aleterazspostrzegł,żesosnywydzielały

istotnieznaczniesilniejszyzapachniżzazwyczaj—Tak,czuję,czuję!—odpowiedział.Niemiałjednakczasuzastanawiaćsięnadtym,gdyżłośpędził

dalejipiesmusiałbieczcałychsil,żebyzanimnadążyć.—Karo!Karo!—rozległosięznówwołaniełosia.—Czyniesłyszysz,jakdrzewatrzeszczą?—A

głosSzaraczkabrzmiałtakimsmutkiem,żemógłporuszyćkamienie.Karostanąłinasłuchiwał.Istotnie—wdrzewachrozlegałsięsłaby,alewyraźnytrzask,

przypominającytykotaniezegara,—Tak,słyszę,słyszę!—zawołałizatrzymałsię.Zrozumiałbowiem,żełośniechce,abybiegłza

nim.Chciałtylkowidoczniezwrócićjegouwagęnato,codziejesięwlesie.Karostałpodwielkąsosnąorozłożystych,zwisającychgałęziach,pokrytychgrubymi,

ciemnozielonymiigłami.Przyglądałsiędrzewuuważnieispostrzegł,żeigłyporuszająsiędziwnie.Kiedypodszedłbliżej,rozpoznałmnóstwoszarawychgąsienic,rojącychsięnagałęziachipożerającychigły.Pokrywałyoneszczelniekażdągałązkęmałeichszczęki,poruszającsięniezmordowaniebezustannymżuciem,powodowałyosobliwetrzeszczeniewdrzewach.Odgryzioneigłypadałyzszelestemnaziemię,azbiednejsosnywydzielałsiętakiodurzającyzapach,żepiestraciłniemalprzytomność.

„Ztejsosnyniebędziejużwielkiejpociechy”—pomyślałKarozwróciłoczynanastępnedrzewo.Byłatotakżewspaniałasosna,aleijąspotkałtensamlos,copoprzednią.—Cotosiędzieje?—mówiłKarodosiebie,—Jakżeszkodatychpięknychdrzew!Niezadługonie

pozostanieśladuzichpiękności!Iszedłoddrzewadodrzewa,starającsięzbadaćtoszczególnezjawisko.

—Otososnakrólewska—mówił.—Tejgąsienicetknąćchybanieśmiały.Aleisosnękrólewskąobsiadłyżarłocznestworzenia.„Aotobrzoza.Ionatakże,iona!...Jakżeżsięgajowyzasmuci!”—myślałKaro.Pobiegłdalejwgłąblasu,abyzobaczyć,jakdalekosięgaspustoszenie.Iwszędziegdzieszedł,

rozlegałosiętosamotykotanie,rozchodziłsiętensamzapach,padałtakisamdeszczigiełsosnowych.Karoniemiałnawetpocozatrzymywaćsięibadać,gdyżpotychoznakachrozpoznałdokładniestanrzeczy.Gąsienicerozpełzłysięwszędzie.Całemulasowigroziłoniebezpieczeństwo—łatwobowiemmógłpaśćofiarąichżarłoczności.

Wreszciepiesznalazłzakąteklasu,gdziepanowałazupełnaciszainieczućbyłoosobliwegozapachu.„Tutajkończysięichpanowanie”—pomyślałKarorozglądającsięwokoło.Omyliłsięniestety.Tutajbowiembyłojeszczegorzej.Gąsieniceukończyłyjużswąpracęidrzewa

stałynagie,ogołoconezigieł.Wyglądałyjakobumarłe,pokrywałajebowiemjedyniegęstwinapoplątanychnici,któregąsienicewyprzędły,abyimsłużyłyzapomostyidrogi.

TutajpodobumierającymidrzewamiKaroodnalazłSzaraczka.Niebyłjednaksam,obokniegostałyczterystarełosie,najpoważniejszewcałymlesie.Karoznałjedobrze.ByłwśródnichGarbus,łośmały,leczobdarzonyogromnymgarbem,dalejRogacz,najokazalszyłośzcałegorodu,Grzywaczogęstejsierści,wreszciestaryłośowysokichnogach,zwanySiłaczem,słynącyzzapalczywościizaczepności,dopókiniedostałkuląwudonaostatnimpolowaniujesiennym.

—Powiedzciemi,co,namiłośćBoską,dziejesięwlesie?—zapytałKaro.Łosiestałyzamyśloneismutne,zespuszczonymiłbamiiwysuniętymiszczękami.—Nikttegoniewie—odrzekłSzaraczek.—Owadyteuważanebyłydotychczaszanajmniej

szkodliwewcałymlesieinaprawdęniewyrządzałyżadnejszkody,alewostatnichczasachrozmnożyłysięzprzerażającąszybkościąigrożąterazcałemulasowizniszczeniem.

—Tak,położeniejestrzeczywiściegroźne—odezwałsięKaro.—Widzęjednak,żezebraliściesiętutajnanaradęipewienjestem,żewy,najmądrzejszezcałegolasuzwierzęta,obmyśliłyściejużjakiśratunek.

NatesłowaGarbuspoważniepodniósłciężkągłowę,poruszyłdługimiuszamiirzekł:—Przywołaliśmyciebie,Karo,abyśnampowiedział,czydoludzidoszłajużwieśćotym

spustoszeniuwlesie.—Nie—odrzekłKaro.—Niewiedząnic.Wporze,kiedyniemapolowań,człowiekniezagląda

przecieżnigdywgłąblasu.—Nam,starym—odezwałsięRogacz—zdajesię,żezwierzętasameniepokonajątegowrogalasu.—Leczudaniesięopomocdoludziuważamyzarówniewielkierieszczęście,jakto,którenas

spotkało—wtrąciłGrzywacz,—Terazbowiemskończysięnaszspokójwlesie.—Ajednakniemożemypozwolić,żebycałylaszginąłbezratunku—rzekłSiłacz.—Niemamywięc

wyboru.Karoczuł,jaktrudnobyłołosiomzdobyćsięnapostanowienie,ichcącimpomóczapytał:—Możechcecie,żebymjazawiadomiłludziotym,codziejesięwlesie?Starełosieskinęłygłowami,—Wielkitociosdlanas,żemusimysamiżądaćodludzipomocy,aleniemainnegowyjścia—

powiedziały.Karonietracącczasuudałsięwdrogęibiegłzwielkimpośpiechem,szczerzezmartwiony.Wtem

zatrzymałgowielki,czarnywąż,leżącywtrawie.—Witamuniżenie!—zasyczał.—Witam!—warknąłpiesbiegnącdalej.

Alewążpoczołgałsięzanim,jakgdybychciałgodogonić.„Możeionchcesięnaradzićnadratunkiemlasu”—pomyślałKaroizatrzymałsię.Wążistotniezacząłmówićowielkimspustoszeniuwlesie.—Jeżelijednakudamysięopomocdoludzi,tospokójnaszizgodaprzepadnąnazawsze—dodał.—Ijasiętegoobawiam—odrzekłKaro—alenajstarsiwlesiebiedząchyba,coczynią.—Aprzecieżjamógłbymdaćlepsząradę.Musiałbymtylkodostaćzatotakąnagrodę,jakiejzażądam

—zasyczałwąż.—Czyniejesteśwężem,któregonazywająwlesieNiezaradą?—zapytałpieszłośliwie.—Takjest—odpowiedziałwąż—alewychowałemsięwtymlesieiwiemdobrze,jakwytępić

takichszkodników.—Doskonale!Gdybyśsiętegopodjął,tosądzę,żeniktniebędziemiałnicprzeciwkotemu—rzekł

pies.Wówczaswążwsunąłsiępodkorzenieiukrytywbezpiecznejkryjówceciągnąłdalej:—PokłońsiętedySzaraczkowiodemnieipowiedzmu,żekiedyonopuści„laspokoju”ipowędruje

dalekonapółnoc,gdzieżadendąbnierośnie,aprzyrzeknieniewrócićtunigdy,dopókija,wążNiezarada,żyćbędę,wtedystaryNiezaradaześlechorobęiśmierónagąsienicepożerająceigłydrzew.

—Cotymówisz?!—krzyknąłKaro,asierśćstanęłamudębemzprzerażenia.—CóżciSzaraczękzawinił?

—Zabiłnajdroższegoinajbliższegomiprzyjacielaizaprzysięgłemmuzemstę—odpowiedziałwąż.Wążniezdążyłskończyć,kiedyjużKarorzuciłsięnaniegozgniewem,alekorzeniedrzewa

ochraniałyprzezornegowęża.—Leżwięcsobie,dopókizechcesz—warknąłpies.—Damysobieradębezciebie.Następnegodniaszedłpanzgajowympolesie.Karobiegłzrazuoboknich,aleniebawemznikłiza

chwilęrozległosięgwałtowneszczekaniedochodzącezgłębilasu.—Widzicie,naszKaropolujenanowo—powiedziałpan.Leczgajowyzaprzeczyłtemu.—Karoniepolujebezpozwoleniajużodwielulat—odrzekł.Poczympobiegłszybkowgłąblasu,

abyzobaczyć,czyjtopiesszczeka.Panzaśszedłzanim.Szlitakzaodgłosemszczekaniacorazdalejwgłąbnajdzikszegolasu.Narazpiesumilkł,ludzie

stanęli,nasłuchującioto—wgłębokiejciszyusłyszeliwyraźnychrzęstwydawanyprzezszczękigąsienicobjadającychdrzewa,zobaczyliigłyspadającezsosen,poczulisilnąwońrozchodzącąsiępolesie.Iwówczasdopierozauważyli,żewszystkiedrzewawokołobyłypokrytegąsienicamimniszek,tymimałymiszkodnikamileśnymi,którepotrafiązniszczyćnajrozleglejszelasy.

WIELKAWOJNAZMNISZKAMI

PewnegorankanastępnejwiosnyKaroudałsięnaprzechadzkędolasu.—Karo,Karo!—zawołałktośnaniego.Odwróciłsięiujrzałstaregolisastojącegoprzednorą.—Powiedzmi,Karo,czyludziezabralisiędoratowanialasu?—zapytałlis.—Tak,możeszimzaufać—odpowiedziałKaro—pracują,ilesiłstarczy.—Wytracilimijużcałepotomstwo,aimniepewnieczekaśmierćzichręki—mówiłlis.—Ale

darujęimwszystko,obytylkolasuratowali!Wtymroku,zaledwieKaropokazałsięwlesie,zasypywanogozewsządpytaniami,czyteżludzie

mogąuratowaćlas.Psutrudnobyłoodpowiedziećnatopytanie,gdyżludziesaminiewiedzieli,czyudaimsięwytępićmniszki.

Kiedysobieprzypomnimy,jakitolękinienawiśćotaczałyniegdyśPuszczęKolmärdeńską,dziwnymmusiałsięwydawaćwidoksetekludziudającychsięcodzienniedolasuipracującychgorliwie,abyuratowaćgoodzagłady.

Wrejonachnajbardziejzagrożonychwycinanozaroślaiodrąbywanowszystkieniżejrosnącegałęziedrzew,abyutrudnićgąsienicomprzenoszeniesięzdrzewanadrzewo.Wokołospustoszonegolasuwyciętoszerokiedrogiiogrodzonojeżerdziaminasmarowanymilepem,licząc,żegąsienicewnimuwięzną.Następnienałożononapniedrzewobręczezlepuspodziewającsię,żezatrzymająonezłażącezobgryzionychdrzewgąsienice,które,uwięzionewtensposób,zginązgłodu.

Ażdopóźnejwiosnypracowalitakludziewlesie.Mielijaknajlepszenadziejeiczekalizniecierpliwościąnawylęgnięciesięgąsienic,bylibowiempewni,żewiększośćichwyginie.

Znadejściemlatagąsienicewylęgłysięwznaczniewiększejilościniżrokupoprzedniego.Aleludziepocieszalisię,żetonicnieszkodzi,skoroowadysąuwięzioneinieznajdąpożywienia.

Tymczasemstałosięinaczej.Dużowprawdziegąsienicprzylgnęłodożerdzizlepem,mnóstwoznichzatrzymałyobrączki,uniemożliwiającprzedostaniesięnainnedrzewa.Ajednaktrudnobyłopowiedzieć,żegąsienicezostałyuwięzione.Byłybowiemwszędzie:wewnątrzizewnątrzogrodzenia,czołgałysiępodrogachiścieżkach,pomuracbiścianachdomów.Przedostałysięwreszciez„lasupokoju”idoinnychczęścipuszczy.

—Niedadząnamspokoju,dopókiniespustoszącałegolasu—mówililudzie,przerażeniswąbezsilnościąigłębokozasmucenistrasznymiskutkamitegospustoszenia.

Karoczułtakieobrzydzeniedogąsienicrozłażącychsięwszędzie,żezaledwiewychodziłzaprógdomu.PewnegojednakdniapostanowiłzobaczyćsięzSzaraczkiem.Pobiegłwięcdrogąprowadzącądotejczęścilasu,którązamieszkiwałyłosie,abiegłznosemprzyziemi.Kiedymijałrozgałęzionekorzeniewielkiegodrzewa,ujrzałwężależącegowswejkryjówce.ByłtostarywążNiezarada,któregospotkałwtymsamymmejscurokupoprzedniego.

—CzypowtórzyłeśSzaraczkowito,oczymostatnimrazemmówiłemztobą?—zapytałwąż.AleKarowarknąłgniewniezzamiaremrzuceniasięnawęża.Tenjednak,bezpiecznywswej

kryjówce,zasyczał:—Zróbtak,jakcimówiłem.Widziszprzecież,żeludzieniemogąsobietutajporadzić.—Tak,aleitynatonicnieporadzisz!—zawołałpiesbiegnącdalej.KaroodszukałSzaraczka.Łośbyłbardzoprzygnębiony.Przywitałsięzpsempośpiesznieizaczął

natychmiastrozmawiaćolesie,—Niewiem,codałbymzato,żebyodwrócićtęklęskę—rzeki,—Wtakimraziemuszęciwreszciepowiedzieć,żepodobnotywłaśniemógłbyśuratowaćlas—

odezwałsięKaro,Ipowtórzyłłosiowipoleceniewęża,—Gdybymitopowiedziałktoinny,niestaryNiezarada—toudałbymsięnatychmiastnawygnanie

—rzekłSzaraczek,—Skądżejednakwzięłabysiętakamocwpospolitym,biednymwężu?—Rozumiesię,żesątotylkoprzechwałki—odpowiedziałKaro.—Wężezawszeudają,żewiedzą

więcejodinnychzwierząt.Karowracałdodomu,aSzaraczektowarzyszyłmusporykawałdrogi.Nagleusłyszałdrozda

siedzącegowysokonawierzchołkusosnyiwołającego:—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!Karoniechciałwierzyćwłasnymuszom.Leczpochwiliprzebiegidrogęzając—zobaczywszyłosia

stanął,począłstrzycuszamiizawołał:

—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!—poczymskoczyłwbokzcałychsił.—Coonisobiemyślą?—zapytałKaro.—Niewiemdobrze—odrzekłSzaraczek—leczzdajemisię,żedrobnazwierzynaleśna

niezadowolonajestzemnie,iżdoradziłemudaniesięopomocdoludzi.Kiedybowiemwyciętozarośla,utraciłyonewszystkieswekryjówkiischronienia.

Dwajprzyjacieleszlidalejwmilczeniu,kiedynaglerozległysięzewsządglosy;—OtoSzaraczek,cosprowadzi!klęskęnalas!Szaraczekudawał,żeniesłyszy,aleKarozrozumiałterazprzygnębienieprzyjaciela,—Słuchaj,Szaraczku—rzekłpochwili—jakcisięzdaje,coznacząsłowawężaNiezarady,

jakobyśtymuzabiłnajbliższegotowarzysza?—Skądżemogęwiedzieć?—odrzekłSzaraczek.—Wieszprzecieżsamnajlepiej,żenie

skrzywdziłemnigdyżadnegozwierzęcia.Niebawemspotkalisięprzyjacielezczteremastarymiłosiami:Garbusem,Rogaczem,Grzywaczemi

Siłaczem.Łosiekroczyłyjedenzadrugimwmilczeniuizamyśleniu.—Witam!—zawołałSzaraczek.—Witamy!—odpowiedziałyłosie.—Chciałyśmywłaśnieodszukaćcię,Szaraczku,żebysięztobą

naradzićwsprawielasu.—Rzeczprzedstawiasięnastępująco—rozpocząłGarbus.—Doszłodonaszychuszu,żetutajw

lesiepopełnionozbrodnię,ażeniezostałaonapomszczona,całylaswydanyzostałnazgubę.—Cóżtobyłazazbrodnia?—zapytałSzaraczek.—Jedenzmieszkańcówmiałzabićnieszkodliwezwierzę,któremunawetzapożywieniesłużyćnie

mogło.Takiczynuważanyjestw„lesiepokoju”zazbrodnię,—Któżtopopełniłtakązbrodnię?—zapytałSzaraczek.—Podobnołoś.Chcieliśmycięwłaśniezapytać,czyniepodejrzewasz,ktotomógłbybyć?—Nie—odrzekłSzaraczek—niesłyszałemnigdy,abyjakikolwiekłośzabiłnieszkodliwezwierzę.ISzaraczekpożegnałsięzłosiami,udającsięzpsemwdalsządrogę.Byłjeszczebardziejmilczący

niżprzedtemikroczyłzespuszczonągłową,KiedymijaliżmijęGadzinę,leżącąnakamieniu,tazasyczała:

—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!Terazwyczerpałasięcierpliwośćłosia.Stanąłprzedżmijąipodniósłprzedniąnogędouderzenia.—Czymaszzamiarzabićmnietak,jakzabiłeśwęża,towarzyszkęstaregoNiezarady?!—zawołała

żmija.—Co?Jazabiłemwęża?!—krzyknąłprzerażonySzaraczek.—Takty.Pierwszegodnia,kiedyśwędrowałpolesie,zabiłeśstarąNiezawadę.Szaraczekodwróciłsiępośpiesznieiszedłdalejobokpsa.Naglezatrzymałsięmówiąc:—Karo,popełniłemzbrodnię.Tojazabiłemnieszkodliwezwierzę.Jajestemsprawcąspustoszenia

lasu.—Cotymówisz?—przerwałKaro.—Idź,powiedzwężowiNiezaradzie,żejeszczedzisiejszejnocy;Szaraczekudasięnawygnanie.—Nigdyniepowiemnicpodobnego!—zawołałKaro.—DalekaPółnocjestkrainąszkodliwądla

łosiów!—Czymyślisz,żemógłbymzostaćtutaj,gdziestałemsięprzyczynątakiegonieszczęścia?—mówił

Szaraczek.—Zastanówsię,poczekajdojutra,zanimcośpostanowisz!—prosiłpies.—Tyśsammnienauczył,żełośilas—tojedno!—zawołałSzaraczekiztymisłowamirozstałsięz

psem.Karowróciłdodomu.Alezaniepokojonytymzajściemzaraznastępnegodniazapuściłsięznowuw

las,żebyodwiedzićłosia.Nigdziegojednakniemógłznaleźć,odgadłwięc,żeSzaraczekdotrzymałsłowaiudałsięnawygnanie.

Pieswracałpogrążonywmyślach.Narazujrzałgajowego,który;towarzyszącemumuczłowiekowipokazywałcośnadrzewie.

—Cóżtojest?—pytałtamten.—Patrz,gąsienicenawiedziłazaraza—tłumaczyłgajowy.Karozdziwiłsięniezmiernie,jednocześnieprzecieżoburzyłgotendowódpotęgiwęża.Teraz

Szaraczekbędziemusiałżyćwiecznienawygnaniu,botenwążnieumrzechybanigdy.Jednatylkomyślpocieszałagotrochęwtymsmutku.„Wążmożewcaleniebędzietakdługożył,niezawszeprzecieżchronićgobędątakbezpiecznie

korzeniedrzewa.Niechnotylkozrobiswojeiwytępiwszystkiegąsienice,aznamkogoś,comubeztrudugardzielprzegryzie!”

Istotnie—nagąsienicepadłazaraza.Pierwszegolatanierozszerzyłasięjeszczedostatecznie.Zaledwiebowiemwybuchła,kiedyprzyszłaporaprzemianygąsienicwpoczwarki,azpoczwarektychwyklułysięmilionymotyli.Fruwałyoneconoc,nibypłatkiśniegu,międzydrzewamiiznosiłyniezliczonąilośćjajeczek.Następnegowięcrokunależałosięspodziewaćjeszczewiększejklęski.

Iklęskaprzyszła,tylkożetymrazemnawiedziłaonesamegąsienice.Zarazaprzechodziłazjednejczęścilasudodrugiej.Choregąsieniceprzestawałyjeść,wpełzałynawierzchołkidrzewiumierały.

Ludziecieszylisięztegoogromnie,alejeszczewiększaradośćogarnęłazwierzęta.Karobłądziłcodzieńpolesie,czekającwradościswojejnachwilę,wktórejbędziemógłrzucićsięnawężaNiezaradę.Gąsienicerozmnożyłysięjednakwcałejokolicywtakimpromieniu,żezarazaniemogłaitegolatadosięgnąćwszystkich.Toteżwielegąsienicpozostałojeszczeprzyżyciu,zamieniłosięwpoczwarkiiprzekształciłowmotyle.

PtakiprzelotneoddawałypsuczęstopozdrowieniaodSzaraczka,którykazałdonosićprzyjacielowi,żeżyjeiżemusiędobrzepowodzi.Aleptakizdradziłysię,żekłusownicyprześladująłosiazawzięcieiżejużkilkarazyztrudemuszedłzżyciem.

KaroniemógłsobieznaleźćmiejscaztroskiiztęsknotyzaSzaraczkiem.Musiałjednakczekaćjeszczezedwalata.Dopierowtedygąsienicemogłybyćwytępionedoszczętnie.

Poupływietegoczasu,kiedyKarodowiedziałsięodgajowego,żeniebezpieczeństwowiszącenadlasemminęło,udałsięnatychmiastnaposzukiwaniestaregowęża.Stanąwszyjednakwlesie,odkryłwsobiestrasznąprawdę:otopoczuł,żeniemożejużpolować,niemożebiegać,niemożetropićnieprzyjaciela,niewidzidobrze.Wciągutychdługichlatczekaniaprzyszłaniepostrzeżeniestarość.Iotojestjużstary!Niemożezagryźćwęża,niejestnawetzdolnydouwolnieniaswegoprzyjacielaodwroga!

ZEMSTA

PewnegopopołudniaAkkazKebnekajseosiadłazeswymstademnadbrzegiemjezioraleśnego.ByłotojeszczewKolmärden,alejużpozagranicamiOstrogocji,wokręguJönakwSörmlandii.

Jaktobywawokolicachgórskich,wiosnaprzyszłatambardzopóźnoicalejezioropokrytebyłojeszczelodem,zwyjątkiemwąskiegopasaprzybrzeżnego.

Gęsirzuciłysięnatychmiastdowody,abysięwykąpaćiposzukaćżeru,aNilsHolgerson,który,jakwiadomo,zgubiłprzedpołudniemswójtrzewik,wszedłmiędzybrzozyiolchy,rosnącenabrzegu,aby

poszukaćczegośodpowiedniegodoowinięcianogi.Chłopiecmusiałsiędalekozapuścićirozglądałsięterazniespokojnie,nieczułsiębowiem

bezpiecznywlesie.„Wolęjużwodęalborówninę—myślałsobie—przynajmniejczłowiekwidzi,comaprzedsobą.

Uszłobyjeszcze,gdybytobyłchociażlasbukowy,bowtakichniebywazarośli,leczwlasachiglastychibrzozowych—cóżtozagąszcznieprzenikniony!Gdybytenlasnależałdomnie,kazałbymwyciąćcałetojegobogatepodszycie!“

Wkońcuchłopiecznalazłkawałekkorybrzozowejidopasowywałjąwłaśniedonogi,kiedyusłyszałzasobąszelest.Odwróciłsięiujrzałwężapełznącegowśródzaroślikuniemu.Wążbyłniezwykledługiigruby,alechłopieczauważyłnatychmiast,żemiałonpoobustronachgłowybiałąplamę,toteżstałspokojnienamiejscu.

—Totylkowążwodny—powiedziałdosiebie—atakijestprzecieżzupełnienieszkodliwy.Wtejżechwilizostałtakgwałtowniepotrąconyprzezwęża,żeupadłjakdługi.Zerwałsięwprawdzie

wokamgnieniuizacząłuciekać,alewążczołgałsięzanim.Ziemiabyłakamienistaizarosłachwastami,chłopiecwięcniemógłprzyśpieszyćkrokuiczułwężatużzasobą.

Naglespostrzegłwielki,stromowznoszącysięwgóręzłomskalnyiwdrapałsięnańszybko.„Tutajmniewążniedosięgnie”—pomyślałsobie.Alekiedydostałsięszczęśliwienaszczytskalnyi

rozejrzałsięwokoło,zobaczył,żewążpełzniezanimtąsamądrogą.Naskale,tużobokchłopcależałokrągłykamieńwielkościgłowyludzkiej.Leżałoddzielnienatak

wąskiejkrawędzi,żetrudnobyłopojąć,jakmógłsięnatymmiejscuutrzymać.Chłopiecstanąłzakamieniemipopchnąłgozcałejsiły,mierzącwwężawdrapującegosięnaskałę.Kamieństaczającsięstrąciłwężazasobąiprzygniótłmuswymciężaremgłowę.

„Kamieńwywiązałsiędobrzezeswegozadani?”—pomyślałchłopieciwestchnąłzulgą.Widział,jakwążdrgnąłsilniejeszczekilkarazy,poczymległmartwyinieruchomy.

—Zdajemisię,żewciągucałejmojejpodróżyniegroziłomiwiększeniebezpieczeństwo!—zawołałwstrząsającsięnasamowspomnienie.

Zaledwieochłonąłtrochęzprzestrachu,kiedyusłyszałszumwpowietrzuipochwilizobaczyłptakasiadającegonaziemi,tużobokwęża.Ptakbyłmniejwięcejwielkościwrony,miałjednakpiękne,czarneupierzeniezmetalicznympołyskiem.Chłopieccofnąłsięprzezorniewszczelinęskały.Wspomnienieprzygodyzwronamitkwiłojeszczezbytsilniewjegopamięci,toteżniechciałsiępokazywaćptakowi,skoroniebyłokoniecznejpotrzeby.

Czarnyptakobchodziłwężazewszystkichstron,trącałgodziobem,wkońcuzaśuderzyłskrzydłamiizakrakałochrypłym,przeraźliwymgłosem:

—TenotomartwywążjestzpewnościąstarymNiezaradą.—Jeszczerazobszedłwężawokoło,potemstanąłwgłębokimzamyśleniuiposkrobałsiępogrzbiecie:—Niesposóbprzecież,abysiętutajwlesieznalazłdrugitakiwielkiwążwodny.Tak,tozpewnościąon!—Iptakzamierzałjuższarpnąćdziobemmartwegowęża,kiedynagleopamiętałsięipowiedział:—Niebądźgłupi,Bataki!Przecieżniepożreszwęża,zanimnieprzywołaszKara.Onbycinigdynieuwierzył,żestaryNiezaradanieżyje,gdybytegonawłasneoczyniezobaczył.

Chłopiecstarałsięzachowaćzupełnyspokój,alenawidokptaka,przechadzającegosiętamizpowrotemześmiesznieuroczystąpowagąimówiącegodosiebie,niemógłsiępowstrzymaćodśmiechu.

Ptakusłyszałśmiechijednymuderzeniemskrzydełznalazłsięnaskale.Chłopiecpodniósłsięszybkoizbliżyłdoptaka.

—CzyśtotykrukBataki,dobryprzyjacielAkkizKebnekajse?—zapytał.Ptakprzyjrzałsiędobrzechłopcuiskinąłtrzykrotniegłową.

—Atyjesteśmożeowymchłopcem,którywędrujezdzikimigęśmiinazywasięPaluszek?—zapytał,—Tak,toja—odrzekłchłopiec.—Doskonaletedy,żecięspotykam—zawołałkruk—będzieszmimożemógłpowiedzieć,ktozabił

tegowęża?!—Tenotokamień.Strąciłemgonawężaijemutozawdzięczamyśmierćtegogada.—Ichłopiec

opowiedziałkrukowicałezajście.—Jaknatakiegomalca,trzebaciprzyznać,żeśsięporządnienapracował—rzekłkruk.—Mamtuw

pobliżuprzyjaciela,którysięogromnieucieszywiadomościąośmiercitegowęża,ichciałbymciwzamianzatowyświadczyćjakąśprzysługę.

—Powiedzmiwięc,dlaczegociętakcieszyśmierćtegowęża—rzekłchłopiec.—O,todługahistoria!—westchnąłkruk.—Straciłbyśnapewnocierpliwość,gdybyśmiałjejcałej

wysłuchać.Alechłopieczapewniał,żesłuchaćbędziezzajęciem,więckrukopowiedziałmuhistorięKara,

SzaraczkaiNiezarady,Kiedyjąskończył,chłopiecmilczałjeszczeprzezchwilęipatrzyłprzedsiebie.—Bardzocidziękuję—powiedziałwreszcie.—Teraz,kiedyśmitoopowiedział,wszystkotuw

lesiewydajemisiębardziejznajome.Powiedzmitylkojeszcze,czycośocalałozwielkiego„lasupokoju”?

—Większaczęśćzostałazniszczona—odrzekłBataki.—Drzewawyglądajątak,jakgdybyjepożarnawiedził,trzebajebędziewyciąćiwielelatminie,zanimlasstaniesięznowutaki,jakimbyłniegdyś.

—Wążtenzasłużyłistotnienaśmierć—odezwałsięchłopiec.—Chciałbymjednakwiedzieć,czyonnaprawdęwierzył,iżmożesprowadzićzarazęnamniszki?—Byćmoże,wkażdymrazietrzebaprzyznać,żewążNiezaradabyłniezwyklemądrymstworzeniem.Chłopieczamilkł,krukzresztąniezwracałteraznaniegouwagi,gdyżnadsłuchiwałzodwróconą

głowąodgłosówdochodzącychzlasu.—Słyszysz?—powiedział.—Karojestwpobliżu.Jakżesięucieszynawieść,żestaryNiezarada

nieżyje!Chłopieczwróciłsięwstronę,zktórejdochodziłygłosy.—Rozmawiazdzikimigęśmi—powiedział.—Tak,zawlókłsięzpewnościąnawybrzeże,żebyzasięgnąćwieścioSzaraczku,Krukichłopiecopuściliterazczymprędzejskałęipobieglirazemnawybrzeże.Wszystkiegęsi

wyszłyzwodyiotoczyłystaregopsa,sparaliżowane,słabestworzenie,któretakwyglądało,jakgdybymiałokażdejchwilipaśćmartwe.

—Widzisz,tojestKaro—powiedziałBatakidochłopca.—Dajmyrnunajpierwwysłuchaćopowiadaniadzikichgęsi,apóźniejoznajmimymu,żewążnieżyje.

Isłuchaliwszyscy,jakotoAkkaopowiadała.—Byłotozeszłegorokupodczasnaszejwiosennejpodróży—zaczęła.—Pewnegoranka

wyleciałyśmyzmiejscowościSiljanwprowincjiDalama.Byłonastrzy—Yksi,Kaksiija,adroganaszawiodłaprzezwielkielasypogranicznemiędzyDalarnąaHälsinglandią.Niewidziałyśmyteżpodsobąnicpróczczarnozielonychlasówiglastych.Międzydrzewamileżałjeszczegłębokiśnieg,rzekibyłyjeszczezamarznięte,tylkotuiówdzieprzeświecałaprzerębla,alenabrzegachśniegodtajałjużzupełnie.Niewidziałyśmynigdziewsianidworów,jedynieszareszałasypasterskie,terazzimąopuszczoneipuste.Kiedyniekiedynapotykałyśmytakżekrętąścieżkęleśną,którąludziewozilizimąściętedrzewo,nadrzekązaśleżałystosydrzewabudulcowego.

Podrodzespotkałyśmytrzechmyśliwychdążącychprzezlas.Bieglinanartach,prowadzącpsynasmyczy.Broniniemieli,oprócznożyzapasem.Śniegpokrytybyl

twardąskorupąlodową,alemyśliwinietrzymalisiękrętychścieżekleśnych—biegliprostoprzedsiebie.Wyglądałototak,jakgdybywiedzielidobrze,dokądmajądążyć,abyznaleźćto,czegoszukali.

My,dzikiegęsi,leciałyśmywysokogórą,acałylasleżałpodnamiwidocznyiwyraźny.Ogarnęłanasciekawość,jakiejtozwierzynymyśliwiszukająpolesie.Krążyłyśmywięctamizpowrotemzapuszczającwzrokmiędzydrzewa.Narazujrzałyśmywgąszczuzaroślicośporuszającegosię,wyglądającegojakwielkie,mchemporosłekamienie.Niemogłytojednakbyćkamienie,bośniegnanichnieleżał.

Poleciałyśmyzpośpiechemwzaroślaiprzekonałyśmysię,żebyłytotrzyłosie,śpiącewmrokuleśnym:wielkisamiecidwiesamice.Kiedyśmystanęłynaziemi,łośpodniósłsięipodszedłdonas.Byłtonajwiększy,najpiękniejszyłoś,jakiegokiedykolwiekwidziałyśmy.Alekiedysięprzekonał,żezbudziłogotylkokilkanędznychdzikichgęsi,położyłsięzpowrotem.

„Nie,ojczulku,niekładźsięspać—powiedziałamwówczasdoniego.—Uciekajciejaknajprędzej,myśliwisąwlesieikierująsięwprostkuwaszejkryjówce”.

„Dziękujemyciserdeczniezaostrzeżenie,matko—powiedziałłośniemogącsięotrząsnąćzesnu.—Wieciejednakprzecież,żenam,łosiom,odwielulatdozwolonejestprzebywaniewpuszczy.Myśliwiciwyruszylipewnietylkonalisy“.

„Byłomnóstwośladówlisichnaśniegu,alekłusownicyniezważalinaniezupełnie.Wierzciemi,łosie,oniwiedzą,żewysiętukryjecie.Idą,abywaszabić.Wyruszylibezstrzelb,uzbrojenitylkownożeisztylety,bonieśmiąstrzelaćwlesiewtejporze”.

Łośleżałdalejwniezmąconymspokojualełosicezaniepokoiłysię.„Możenaprawdęjesttak,jakmówiądzikiegęsi!“—zawołałyipodniosłysię.„Leżciespokojnie—rozkazałłoś.—Żadnimyśliwitunieprzyjdą,możecienamniepolegać”.Niemogłyśmynicporadzić,wzbiłyśmysięwięczpowrotemwgórę—ciągnęładalejAkka.—Ale

unosiłyśmysięciąglejeszczenadtymsamymmiejscem,tamizpowrotem,chciałyśmybowiemWiedzieć,cosięstaniezłosiami.Zaledwiezdążyłyśmyunieśćsiędowysokości,naktórejzwyklelatamy,kiedyujrzałyśmyłosiawychodzącegozgąszczu.Węszyłwokoło,apotemposzedłwprostwstronęzbliżającychsięmyśliwych.Idącdeptałpogałęziach,którełamałysięzgłośnymtrzaskiem.Podszedłdorozległego,martwegotrzęsawiskaistanąłpośrodkunaotwartymmiejscu,gdziegonicuchronićniemogło.

Łośstał,dopókimyśliwinieukazalisięnaskrajulasu.Kiedytonastąpiło,zerwałsięiuciekłbiegnącwprzeciwnymkierunku.Myśliwispuścilipsyzesmyczy,asamiposuwalisięjaknajszybciejnanartach.Łośpędziłwszalonympośpiechuzgłowąodrzuconądotyłu.Śniegwzbijałsięspodjegokopytiunosiłsięnibygęstachmura.Psyimyśliwipozostalizanimdaleko.Narazłośstanął,jakgdybyczekającnapogoń,idopiero,kiedymyśliwiukazalisięznowujegooczom,popędziłdalej.Odgadłyśmy,żełośmiałzamiarodciągnąćwtensposóbmyśliwychodsiedliskałosic,ichwaliłyśmyjegomęstwo—narażałsięsamnaniebezpieczeństwo,chcącocalićswychnajbliższych.

Żadnaznasniechciałaopuścićtegomiejscawyczekująckońca.Polowanieciągnęłosięwtensposóbprzezkilkagodzinidziwiłyśmysię,żemyśliwizadająsobietyletruduwpogonizałosiem,skoroniemająbroniprzysobie.Niełudzilisięchyba,żebędąmogliprześcignąćtakiegoszybkobiegacza,jakimbyłłoś.

Stopniowojednakszybkośćbiegułosiazaczynałasięzmniejszać.Stawiałnogicorazostrożniej,agdyjewyciągał,zdawałonamsię,żerozpoznajemynaśnieguśladykrwi.

Terazzrozumiałyśmy,dlaczegomyśliwinieustawaliwswejpogoni.Liczylinapomocśniegu.Łośbyłciężkiiprzykażdymkrokuzapadałsięwgłąbzaspśnieżnych,atwardaskorupalodowaocierałamunogidokrwi,zdzierałasierśćiodrywałaskórę,sprawiającbólprzykażdymstąpnięciu.Natomiastmyśliwiipsy,ważącowielemniej,moglisięzłatwościąposuwaćpopowłocelodowejigonićzałosiemznie

zmniejszającąsięszybkością.Łośbiegiibiegłbezwytchnienia,alekrokijegostawałysięcorazbardziejchwiejneiniepewne,dyszałprzytymgwałtownie,aopróczdotkliwegobólu,brodzeniewgłębokimśniegunużyłogotakżeniepomiernie.

Wkońcustraciłcierpliwośćistanąłczekającnamyśliwych,abywystąpićdowalkiznimi.Stojąctakrzuciłspojrzenieprzelotnewgóręiujrzawszynas,dzikiegęsi,unoszącesięnadnim,zawołał:

„Zostańcietutaj,dzikiegęsi,dopókitowszystkosięnieskończy!AkiedybędziecieznówprzelatywałynadPuszcząKolmärdeńską,odszukajciepsaKaraipowiedzciemu,żejegoprzyjacielSzaraczekzginąłpięknąśmiercią”.

KiedyAkkadoszładotegomiejscawswymopowiadaniu,starypiespodniósłsię,podszedłdoniejipowiedział:

—Szaraczekżyłuczciwie.Onmnieznał.Wiedział,żejestemdzielnympsemiżebędęsięcieszył,kiedyusłyszę,żeprzyjacielmójzginąłpięknąśmiercią.Opowiedzmiteraz...

MówiąctoKaromachnąłogonemipodniósłgłowę,jakgdybychcącprzybraćdumną,mężnąpostawę,alespuściłjąpochwili.

—Karo,Karo!—zabrzmiałgłosludzkizlasu.Starypiespodniósłsięnatychmiast.—Mójpanmniewoła—rzekł—ajaniebędęsięociągałipójdęznim.Widziałempoprzednio,jak

nabijałdubeltówkę,iwiem,żeidęznimporazostatnidolasu.Dziękujęci,kochanaAkko.Wiemterazwszystko,comitrzebabyłowiedzieć,abyumrzećspokojnie.

PIĘKNYOGRÓD

Niedziela,24kwietnia

Następnegodnialeciałydzikiegęsidalejnapółnoc,nadSörmlandią.Chłopiecspoglądałwdółnakrajobrazimyślałsobie,żenieprzypominaonżadnejztychokolic,którewidziałdotychczas.Niebyłotutakwielkichrównin,jakwSkaniiiOstrogocji,anitakwielkichprzestrzenileśnych,jakwSmälandii—wkrainietejbyłoraczejwszystkiegopotrosze.

„Zgromadzilisobiewielkiejezioroiszerokąrzekę,iogromnylas,iwysokiegóry,pocięlitowszystkonaczęści,zmieszaliteczęścirazemirozrzucilijepozieminachybiłtrafił”—rozmyśla!chłopiec.

Ukazywałysiębowiemjegooczomsamemałedolinki,małejeziorka,małepagórkiimałelaski.Nicztegowszystkiegoniezajmowałowiększejprzestrzeni.Gdyrówninachciałasięporządnierozciągnąć,natychmiastwzgórzestawałojejnadrodze,kiedyzaśwzgórzechciałostaćsięporządnągórą,równinakładłamuprzeszkody.Ledwiejeziorozaczynałoprzybieraćpoważniejszerozmiary,ajużzwężałosięwkorytorzeki,rzekazaś,miastpłynąćdaleko,rozlewałasięwjezioro.

Ponieważdzikiegęsitrzymałysięwpobliżubrzegówmorskich,chłopiecobejmowałwzrokiemrównieżimorze.Widziałwięc,żeiononiemogłotutajroztaczaćswychniezmierzonychtonibezprzeszkód—zewsządwyzierałymałewysepki,którymznówzalewającejefalemorskieniedawałyzajmowaćwięcejmiejsca.Wszędziepanowałarozmaitość:polasachiglastychnastępowałyliściaste,popolach—trzęsawiska,powielkichposiadłościachpańskich—zagrodychłopskie.

Napolachniebyłonigdziewidaćrolnikówprzypracy,natomiastwszystkieuliceidrogiożywionebyłyizaludnione.Zdworków,stojącychnaskrajuKolmärden,wychodzililudziewczarnychstrojach,zksiążkamidonabożeństwaizchusteczkamiwręku.

„Niedziela”—myślałchłopiecispoglądałprzychylnienapobożnychwieśniaków,Wjednejmiejscowościwidziałorszakweselnyjadącydokościoła,winnejkonduktpogrzebowy

ciągnącyzwolnadrogą.Przesuwałysiętakżepojazdypańskieiwózkichłopskie,iwielkiełodzienamorzu—wszystkozaśdążyłodokościoła.

GęsiprzelatywałyteraznadkościołemwBjörkvik,następnienadmiejscowościamiBettna,BlakstaiVadsbro,wreszcienadSköldingeiFloda.Wszędziebrzmiałydzwonykościelne,abrzmiałytakpiękniei

donośnie,żemuzykaichzdawałasięnapełniaćdźwiękamiitonamiczysteicichepowietrze.„Dokądkolwieksięzwrócę,zewsząddochodzimniedźwięktychdzwonów.”—myślałchłopiec.Iwrazztymimyślamiogarnęłogouczuciebezpieczeństwa.Pomimożeznajdowałsięterazwzupełnie

innymświecie,czułsiętak,jakgdybyniemogłogospotkaćniczłego,dopókitegłosypotężnemiałyjeszczemocprzywołaniagonaziemię.

DzikiegęsileciałyjużdłuższyczasnadSörmlandią,kiedynaglechłopiecodkryłczarnypunktporuszającysiępoziemi.Zrazumyślał,żetopies,ibyłbypewnieniezwracałnaniegouwagi,gdybyniespostrzegł,żezwierzęstarasiębiegiemswymzrównaćzdzikimigęśmi.Pędziłoprzezpolaizarośla,przeskakiwałomuryirowy,nieliczącsięzżadnymiprzeszkodami.

—Wyglądamitotak,jakgdybylisMykitapuściłsięwdrogę—powiedziałchłopiec.—Itakjednakprześcigniemygowkrótce.

Istotniegęsiprzyśpieszyłylotuiniezwolniły,dopókilisniepozostałwtyle.DopierokiedyMykitaznikłimzupełniezoczu,zawróciły,zataczającwielkiepółkolewkierunkupołudniowo-wschodnim,jakgdybychciałypowrócićdoOstrogocji.

„MusiałtobyćnaprawdęMykita—myślałchłopiec—skoromatkaAkkazawracazdrogiiobierainnykierunek”.

ZnastaniemwieczoradoleciałydzikiegęsidostarożytnejposiadłościpańskiejwDjulöwSörmlandii.Wielkibiałydwórkryłsięwzieleniwspaniałegoparku,aprzednimroztaczałosięwielkiejezioro,zwanetakżeDjulö,zwystającymicyplamiiwysokimibrzegami.Dwórwyglądałpoważnieizacisznieichłopiecniemógłpowstrzymaćnajegowidoklekkiegowestchnienia.Wyobraziłbowiemsobie,jakbytoprzyjemniebyłopocałymdniuuciążliwejpodróżyschronićsięwtakimwygodnymdomu,aniejakzwykleszukaćnoclegunamokrychtrzęsawiskachlubnamroźnejskorupielodowej.

Tymczasemwrzeczywistościmowybyćotymniemogło.Dzikiegęsisiadłynałąceleśnejpołożonejnapółnocoddworu,atakzalanejwodą,żegdzieniegdzietylkosterczałyzrzadkadarnistepagórki.Byłtonajgorszynocleg,jakichłopiecmiałspędzićwciągucałejdotychczasowejpodróży.Ociągającsięsiedziałjeszczeczasjakiśnagrzbieciebiałegogąsiora.Narazzerwałsięi,przeskakującjedenpagórekzadrugim,pobiegłzpośpiechemwkierunkudworu.

Przypadkiemwieczoruowegowchaciekomornika,należącejdodóbrDjulö,siedziałowokołopalącegosięogniskakilkuludzizajętychrozmową.Rozmawialioporannymkazaniu,orobotachwiosennychioprzepowiedniachtyczącychpogody,alekiedyrozmowaprzestałasiękleić,poprosilistarąkomornicę,matkę,abyimopowiadałaoduchach.

Wiadomo,żewcałymkrajuniemadrugiejokolicy,gdziebyłobytyledworówigdzieopowiadanobytylebajekostrachachiduchach,cowSörmlandii.Starakobietasłużyławmłodościpodworachiwidziałatyledziwnychrzeczy,żemogłabydoranaopowiadać.Umiałaprzytymopowiadaćtakdobrzeiwzbudzałatakąwiarę,żekażdy,ktosłuchałjejopowiadań,gotówbyłuważaćjezaświętąprawdę.Iludzieprzysuwalisięzestrachujedendodrugiego,ilerazystaruszkaprzerywałaopowiadaniepytając:

—Czyniesłyszycie,jaksiętamcośwkącierusza?Jakietodziwne,żewytegoniesłyszycie.Zpewnościącośsiętuskrada.

Aleniktpróczniejnicniesłyszał.Kiedyjużkobietanaopowiadałamnóstworóżnychhistoriiomiejscowościachokolicznych—

Eriksberg,Vibyholm,Julita,Lagmansöiinnych,zapytałktoś,czywtutejszymdworzeniezdarzyłosięnigdynicosobliwego.

—O,rozumiesię—odpowiedziałastaruszka—opowiadająsobieonimniejedno.Wtedywszyscychcielisiękonieczniedowiedzieć,jakietonadzwyczajnościzdarzałysięwewłasnym

ichdworze.

Starakobietazaczęłaopowiadać:—NawzgórzupołożonymnapółnocoddóbrDjulö,tamgdzieterazciągnąsięlasy,stałniegdyśpałac

otoczonywspaniałymogrodem.PewnegorazuodwiedziłgoówczesnypanSörmlandii,imieniemKarol.PanKarol,najadłszysięinapiwszydosyta,wyszedłdoogrodu.TutajdługoprzyglądałsięjezioruDjulöijegopięknymbrzegom,mówiącsobiewduchuzzachwytem,żepiękniejszejkrainynadjegoSörmlandięniemachybanacałymświecie.

Nagleusłyszałzasobągłębokiewestchnienie,odwróciłsięszybkoizobaczyłstaregokopaczazgiętegonadmotyką.

„Czytotytakwzdychaszgłęboko?—zapytałpanKarol.—Czegóżtakwzdychasz?”„Ach,wolnomichybawestchnąćprzytakciężkiejpracy,którątutajcodzienniemuszęodrabiać”—

odpowiedziałkopacz.AlepanKarolbyłgwałtownegousposobieniainieznosiłnarzekańludzkich.„Czyniemaszinnegopowodudoskargi?!—zawołał,—Ajacipowiadam,żebyłbymszczęśliwy,

gdybymmógłprzezcałeżyciekopaćziemięSörmlandii!”„Niechżesięwięcjaśniepanustanietak,jaksobiepantegożyczy”—odrzekłkopacz.Imówiąludzie,żezasprawątegozaklęciapanKarolniezaznałpośmiercispokojuwgrobieimusi

conocwędrowaćdopałacuwdobrachDjulöikopaćtamziemięwogrodzie.Tak,tak,terazniematujużaniowegopałacu,aniogrodu—kończyłastaraznaciskiem.—Dziśna

tymmiejscuwznosisięzwykłewzgórzeleśne.Niejedenpodróżnyprzecież,idącyciemnąnocąprzezlas,widziprzedsobąówogród.—Tutajstaraumilkłaizerknęławciemnykątizby.

—Czytamsięnicnierusza?—zapytała.—Nic,matko,uspokójciesięiopowiadajciedalej—rzekłasynowa.—Znalazłamwczorajw

tamtymkąciedużąnoręmysią,leczmiałamtyleroboty,żezapomniałamjązatkać.Alepowiadajciedalej,czyteżkomuśzwaszychznajomychukazałsiękiedytenogród?

—Rozumiesię—mówiładalejstaruszka—itowłasnemumemuojcu.Szedłpewnejpięknejnocyletniejprzezlas.Nagleujrzałprzedsobąwysokimurogrodowy,azanimnajpiękniejszedrzewaowocowe,obciążonekwieciemiowocemizwieszająceswegałęziedalekopozamur.Mójojciecszedłdalej,dziwiącsięwduchu,skądsiętenogródtutajwziął.Wtembramaogroduotwarłasięztrzaskiemiukazałsięogrodnik.Ogrodnikspytałojca,czyniechciałbyobejrzećjegoogrodu.Człowiektenmiałmotykęwrękuiodzianybyłwdużyfartuch,jakinosząogrodnicy.Ojciecjużmiałiśćzanim,kiedyprzypadkiemspojrzałnajegotwarz.Wtejżechwilipoznałpukielwłosów,spadającynaczoło,ispiczastąbrodę.ByłtopanKarolwewłasnejosobie,taki,jakimgomójojciecwidywałnawizerunkachwedworachokolicznych,gdzie...

Wtymmiejscustaraznówprzerwała.Tymrazemprzeszkodziłojejpolanodrzewa,którebuchnęłotaksilnympłomieniem,żeiskryiwęglesypnęłysięnapodłogę.Wszystkiekątywizbiezostałynaglejaskrawooświetloneistaruszcewydałosię,żewidzicieńkrasnoludka,którysiedziałoboknorymysiejisłuchałopowiadania,aterazzmykałpośpiesznie.

Synowaprzyniosłałopatkęiszczotkę,zmiotławęgleizasiadłazpowrotem.—Terazmożecieopowiadaćdalej,matko—prosiła,Alestaruszkanicjużniechciałamówić.—Dośćnadzisiaj—broniłasiędziwniewzruszonymgłosem.Słuchaczenalegalikoniecznie,abystaruszkaopowiadaładalej,alesynowazwróciłauwagęnajej

pobladłątwarzidrżąceręceipowiedziała:—Nie,matkasięzmęczyła,musipójśćdołóżka.Chłopiecpowróciłdodzikichgęsi.Gryzł’marchew,którąznalazłprzedpiwnicąwchacie

komorników—abyłatodlaniegoucztanielada—icieszyłsię,żeudałomusięprzesiedziećkilkagodzinwciepłejizbie.

—Gdybymtylkojeszczemógłterazznaleźćprzyzwoitynocleg—mówiłdosiebie.Wtemprzyszłomunamyśl,żenajlepiejbyłobyumieścićsięnawielkiejsośnierosnącejtużprzy

drodze.Wdrapałsięnanią,splótłkilkagałązekiurządziłsobiewygodneposłanie.Przezchwilęmyślałjeszczeotymwszystkim,cosłyszałwchacie,najbardziejjednakutkwiłomuw

pamięciopowiadanieopanuKarolu,którystraszywlesienależącymdodóbrDjulö.Wkrótcejednakzasnąłibyłbyzapewnedospałdorana,gdybygoniezbudziłzgrzytżelaznejfurtkiotwieranejtużpoddrzewem.Zerwałsięnatychmiast,otrząsnąłzesnuirozejrzałdookoła.Tużobokdrzewazobaczyłwysokimuriwychylającesięzzamurudrzewaowocowezgiętepodciężaremowoców.

„Jakietodziwne!Kiedymzasypiał,niebyłotuprzecieżżadnegoogrodu”—pomyślałprzedewszystkim.

Pokilkuchwilachjednakprzypomniałsobieopowiadaniestaruszkiizarazzrozumiał,cotobyłzaogród.

Najdziwniejszejednakżebyłoto,żechłopiecnieodczuwałżadnegostrachu.Przeciwnie,nabrałnawetogromnejochoty,żebydostaćsiędoogrodu.Nagałęziachsosnybyłozimnoiciemno,atamwogrodziewabiłgozłotyblasksłońca,nęciłyróżeiowoce.Cobytobyłazarozkosz,gdybyterazpotakiejdługiejwędrówcenadeszczuichłodziemógłużyćciepłasłonecznego.Wydawałosiętołatwe:tużobokdrzewawidaćbyłowwysokimmurzefurtkę.Aotostaryogrodnikotwierająwłaśnienarozcieżistoiwewrotach,ipatrzywlas,jakgdybyoczekującczyjegośprzybycia.

Chłopiecbeznamysłuzeskakujejednymsusemzdrzewa.Trzymającczapkęwręku,przystępujedoogrodnikaikłaniającsiępyta,czywolnoobejrzećogród.

—Owszem—odpowiadaogrodnikostrymtonem.—Wejdź!Poczymzatrzaskujefurtkę,zamykającjąciężkimkluczem,którywsadzazapas.Chłopiectymczasem

przyglądamusięuważnie.Ogrodnikmaponureoblicze,wielkiewąsy,spiczastąbrodęiorlinos.Gdybyniebyłopasanyniebieskimfartucheminietrzymałmotykiwręku,chłopiecwziąłbygozpewnościązastaregożołnierza.

Ogrodnikidzieztakimpośpiechemwgłąbogrodu,żechłopiecmusibiec,żebyzanimnadążyć.Ścieżkajestbardzowąskaichłopiecwchodzinieostrożnienatrawnik.Ogrodniknakazujemusurowo,byniestąpałpotrawie,ichłopiecpilnujeodtądbacznieswychkroków.Czuje,żegodnośćogrodnikaniepozwalamupokazywaćogrodutakiemumalcowi,toteżniepytaonic,tylkobiegniezanim,słuchającrzucanychkiedyniekiedyuwagprzewodnika.Tużzamuremciągnąsięzarośla,któreogrodniknazywakolmärdeńskimi.

—Takiesąwielkie,żezasługująnatęnazwę—odzywasięchłopiec.Leczogrodnikniezwracauwaginatesłowa.Kiedymijajązarośla,chłopiecwtedydopieroobjąć

możewzrokiemcałośćogrodu.Spostrzegateżodrazu,żepowierzchniajegowynosizaledwiekilkamorgów.Odpołudniaiod

zachoduosłaniagomur,aodpółnocyiodwschoduotaczagowodaitutajogródniepotrzebujeżadnejochrony.Kiedyogrodnikprzystajenachwilę,żebyprzywiązaćopadającepnącza,chłopieckorzystazczasu,żebysięrozejrzećwokoło.Niewidywałwprawdziewswymżyciuwieluogrodów,aleczuje,żetenogródróżnisięzupełnieodinnych.Niewątpianinachwilę,żejesturządzonywedługmodystaroświeckiej,gdyżdziśnigdziejużniespotykasiętakiegonagromadzeniapagórkówiklombików,żywopłotków,trawnikówialtanek.Dziwacznawydajemusiętakżegmatwaninamałychsadzawekiwijącychsiękanałówprzeprowadzonychwzdłużiwszerzpocałymogrodzie.

Wszędzierosnąwspaniałedrzewaicudnekwiaty,aciemnozielonawodawmałychkanałach,

przezroczystaijasna,odbijawszystkowokoło.Chłopcuzdajesię,żejestwraju.Klaszczezzachwytuwręceiwoła:

—Nigdyniewidziałemnicpodobniepięknego!Jakżesiętencudnyogródnazywa?Zaledwiechłopieczdążyłtowypowiedzieć,ogrodnikodwracasięszybkoimówisurowymgłosem:—OgródtentoSörmlandia.Kimżetyjesteś,żetegoniewiesz?Zawszeprzecieżsłynąłonjakojeden

znajpiękniejszychogrodówwcałymkraju!Odpowiedźtaniepokoitrochęchłopca,aleróżnorodnośćwidokówzajmujegotakbardzo,żeodrywa

odrozmyślań.Podziwiawspaniałekwiatyisztucznekanałyprzerzynającemurawę,najbardziejjednakbawiągomałealtankiidomkiwyglądającespośróddrzew.Rozrzuconesąpocałymogrodzie,alewiększośćznichstoinabrzegachsadzawekikanałów.Niesątocoprawdadomydlaludzi,araczejdlakarzełków,takichjakPaluszek,leczwszystkiesąnadzwyczajozdobniezbudowaneiurządzone.Przedstawiajązresztąwszystkietypybudowli:jednewyglądająjakpałacezwieżyczkamiiskrzydłami,innejakkościoły,inneznówjakmłynyichatywiejskie.

Chłopieczatrzymałbysięchętnieprzedkażdymbudynkiem,nieśmiejednakzbaczaćzdrogiipodążawciążzaogrodnikiem.Wkrótcezbliżająsiędogmachuwiększegoiokazalszegoodwszystkichinnych.Jesttotrzypiętrowypałacoszerokichbocznychskrzydłach,stojącynawzgórzuwśródklombówkwiatowych,adrogadoniegowiedziepoprzezozdobnemostkiprzerzuconezjednegobrzegukanałunadrugi.

Chłopiecidziezaogrodnikiemkrokwkrok,nieodważającsięnażadensamodzielnyruch.Tylkokiedymijawszystkietecuda,wyrywamusięgłębokiewestchnienie.Nieuchodzionouwagisurowegopana,którystajeimówi:

—GmachtennazywasięEriksberg.Jeślichceszgoobejrzeć,niemamnicprzeciwkotemu,leczstrzeżsięPintorpy,panitegozamku.

Chłopieckorzystanatychmiastzpozwolenia.Całypałacwydajesięprzystosowanydojegowzrostu.Małejegonóżkiwygodniestąpająposchodach,każdaklamkaudrzwiotwierasięłatwopodnaciskiemmałychjegorąk.Aprzytymniewyobrażałsobienigdy,żekiedykolwiekzobaczycośrówniepięknego.Dęboweposadzkilśniąibłyszczą,sufityzdobiąbogatosztukaterieimalowidła.Naścianachwisiobrazprzyobrazie,mebleikanapyzezłoconymiporęczamipokrytesąjedwabiem.Wjednympokojupiętrząsięażpodsufitpółkizksiążkami,winnymszufladyiszafypełnesąwspaniałychklejnotów.

Chłopiecśpieszysiębardzozoglądaniem,zdążyłjednakobejrzećzaledwiepołowępałacu,kiedygoogrodnikodwołuje.

Starzecstoiprzedwejściemgryzącwąsyzniecierpliwości.—Noicóż?Jakżecisięudało?—pyta.—CzywidziałeśPintorpę?Alechłopieczapewniago,żeniewidziałżywegoducha.Awówczasnatwarzystaregoogrodnika

malujesięwyrazwielkiegobólu.—WięcPintorpa,panitegozamku,znalazławreszcieodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!—mówi

dosiebie.Chłopiecjestzdumiony,żeglosludzkimożewyrażaćtakąrozpacz.Ogrodnikruszadalejwielkimikrokami,chłopiecbiegniezanim,starającsięobjąćwzrokiemjak

najwięcejosobliwości,któremijapodrodze.Przechodząwłaśnieoboksadzawkiwiększejodinnych.Otaczająjądługie,białepawilony,przeświecającepoprzezkrzewyiklombykwiatów.Ogrodnikniezatrzymujesięnigdzie,aleidącdalejodzywasiękiedyniekiedykilkomasłowamidochłopca:„TomiejscenazywasięYngar.TojestDanbyholm,TutajHagbyberga,tutajHövsta,atutajAkero”.

Następnieprzechodząobokmalejsadzawki,którąogrodniknazywaBaren.Naokrzykzachwytuchłopcastarzecodpowiadamuwskazującmałymostekprowadzącydopałacykuzbudowanegopośrodku

sadzawki:—Jeślimaszochotę,możeszobejrzećpałacVibyholm.AlestrzeżsięBiałejPani!Chłopiec,nietracącczasu,biegnieczymprędzejprzezmostek.Wszystkiepokojewpałacu

zawieszonesąobrazamiichłopcuwydajesię,żeoglądajednąwielkąksiążkęobrazkową.Bawigototakbardzo,żespędziłbytuchętniecałąnoc.Cóż,kiedyogrodnikwoła:

—Chodź,chodź!Czekamniejeszczeinnarobota,niemogętracićtyleczasudlatakiegomalca.Akiedychłopiecstajeprzednim,pytagorączkowo:—Icóż?WidziałeśBiałąPanią?Chłopiecznówzapewnia,żeniewidziałnikogo,anatoogrodnikuderzamotykąokamieńztakąsiłą,

żekamieńsięrozpryskuje,iwołagłosemwyrażającymnajgłębsząrozpacz:—WięciBiałaPaniznalazłaodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Dotychczaszwiedzalipołudniowączęśćogrodu,terazzwracasięogrodnikdoczęściwschodniej.

Przedstawiaonazupełnieinnywidok:wielka,równoprzystrzyżonamurawaprzeplatasiętutajzgrządkamitruskawek,polakapusty—zkrzakamiagrestuiporzeczek.Itutajwznosząsiędomki,alepomalowaneprzeważnienaczerwonowyglądająjakchatychłopskie,aotaczająjechmielnikiidrzewawiśniowe.

Ogrodnikniezatrzymującsięnigdzie,mówidochłopca:—OkolicatanazywasięVingåker.Pochwiliwskazujenabudynekwyglądającyowieleprościejodinnychiprzypominającykuźnię.—Tosąwielkiewarsztaty—tłumaczy.—NazywająsięEskilstuna.Jeślichcesz,możeszwejśći

obejrzećjedokładnie.Chłopiecwchodzi,widzijednakzrazutylkomnóstwowarczącychkół,walącychmiotówi

zgrzytającychwind.Tyletujestdooglądania,żeitutajNilszostałbychętnieprzezcałąnoc,gdybygoogrodnikjużpochwilinieodwołał.

Wędrująwięcdalej,wkierunkupółnocnym,wzdłużbrzegówmorskich.Wybrzeżerozszerzasię,toznówcofa,przylądkiizatoki,zatokiiprzylądkizmieniająsięwciążiprzeplatają.Nawodzierozrzuconesąmałewysepki,oddzieloneodlądutylkowąskimikanałami.Wysepkitenależątakżedoogroduiuprawianesązrównąstarannością.

Chłopiecmijajedenpięknybudynekzadrugim,aleogrodnikniezatrzymujesięnigdzie.Terazprzechodząobokwspaniałegoczerwonegokościoła,położonegonajednymzprzylądkówwśróddrzewowocowych.Kiedyogrodnikchcegoominąć,chłopieczdobywasięnapytanie,czyniemógłbyobejrzećwnętrza.

—Dobrze,dobrze,możeszwejść—odpowiadaogrodnik—alestrzeżsiębiskupaRogge.Bardzomożliwe,żeprzebywaontujeszczepodziśdzień.

Chłopiecwpadapośpieszniedokościołaioglądapięknepomnikiiobrazy.Najbardziejjednakzachwycasięrycerzemwzłoconejzbroi,ozdabiającymjednązkaplic.Itutajchciałbychłopiecspędzićcałąnoc,żebywszystkoobejrzeć,musisięjednakśpieszyć,boniechcerozgniewaćogrodnika.

Wychodzączkościołachłopiecwidzigoprzyglądającegosięsowiegoniącejpliszkę.Ogrodnikprzywołujeptakagwizdnięciem,przytulagodopiersiiodpędzamotykąnadlatującąsowę.

„Jednaknietakionzły,jakwygląda”—myślisobiechłopiecwidząc,jakątroskliwąopiekąstaruszekotaczaptaszki.

Zaledwiejednakogrodnikujrzałchłopca,pytagonatychmiast,czywidziałbiskupaRogge.Agdychłopieczaprzecza,starzecwołazgoryczą:

—WięcibiskupRoggeznalazłodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Wkrótcedrogaichwiedzieoboknajokazalszegoztychlicznychdomkówdlalalek.Jesttozamek

zbudowanyzcegieł,otrzechmasywnychokrągłychwieżach,powiązanychbocznymiskrzydłami.—Wejdźiobejrzyjsobiewszystko.ZamektennazywasięGripsholm.Strzeżsiętylko,abyśnie

spotkałkrólaEryka.Chłopiecwchodziprzezszerokiewrotanaduży,trójkątnydziedziniec,otoczonyniskimidomami.

Domytezwygląduniezachęcająchłopcaniczym,toteżprzeskakujeprzezdwiearmatystojącenadziedzińcuiidziedalej.Znówbramaiznówdziedziniecotoczonydomami,tymrazemwspaniałymi.Chłopiecwchodzi,mijadwiestarożytnekomnaty,zawieszonewielkimi,ciemnymiobrazami,przedstawiającymipoważnychpanówipaniewdziwnych,sztywnychszatach.Następnieposchodachwchodzidokomnat,gdzieścianyzawieszonesąportretamikrólówikrólowych.Jeszczeopiętrowyżejznajdująsięnajrozmaitszepokoje:tozbytkowne,zastawionepięknymi,białymimeblami,jedennaweturządzonyjakmałyteatr,toznówwyglądającejakprawdziwewięzienie,ciemne,ogołychmurach,zakratowanychoknachiposadzcezpłytkamiennych,wyżłobionychprzezciężkiekrokiwięźniów.

Chłopiecpozostałbytuchętnieprzezkilkadni,tyletuwidzipięknychiciekawychrzeczy,aleogrodnikwołagoniecierpliwie,amalecnieśmiesprzeciwićmusięwczymkolwiek.

—WidziałeśkrólaEryka?—pyta.Chłopiecniewidziałnikogoistarzecznówwpadawnajgłębsząrozpaczwołając:—AwięcikrólErykznalazłodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Dalszadrogaprowadziwkierunkuzachodnim.Mijająmiejscowość,którąogrodniknazywaSöderteje,

orazstaryzamek,któremudajenazwęHömingsholm.Niewieletudooglądania.Wszędziestercząskałyiwzgórza,aimdalejpołożone,tymsamotniejszeibardziejnagie.

Terazzwracająsięnapołudnie.Chłopiecrozpoznajegaj,któryogrodniknazwałkolmärdeńskim,domyślasięwięc,żewyjściejestblisko.Takijesturadowanyiprzejętydoznanymiwrażeniami,żekiedyzbliżająsiędobramy,starasięwyrazićswąwdzięcznośćogrodnikowi,alestarzecniesłuchagoizmierzawprostkufurtce.Akiedystajeprzednią,podajechłopcumotykęimówi:

—Potrzymaj,zanimotworzęfurtkę.Nilsowijednakprzykrotrudzićszorstkiegostarca,chcącmuwięczaoszczędzićzbytecznejfatygi

mówi:—Nieotwierajciedlamnietejciężkiejfurtki.—Iprzesuwasięzręczniemiędzyżelaznymi

sztachetami,codlatakiegomaleństwanieprzedstawiażadnejtrudności.Chłopiecczynitoznajlepsząmyślą,toteżogarniagoprzerażenie,kiedysłyszy,jakogrodnikwybucha

gwałtownymgniewem,tupieoziemięipotrząsasztachetami.—Cosięstało?Cosięstało?—pytachłopieczosłupieniem.—Chciałemwamzaoszczędzićtrudu.

Dlaczegosiętakgniewacie?—Mamsięniegniewać?—odpowiadastarzec.—Gdybyśbyłodebrałodemniemotykę,jużbyś

musiałpozostaćtutajiuprawiaćogród,jazaśzostałbymwyzwolony.Terazsamniewiem,jakdługojeszczebędęmusiałtutajpozostać.

Istarzecwbezsilnymgniewieiwściekłościpotrząsagwałtowniesztachetami,Achłopcutakgoserdecznieżal,żepróbujegopocieszyć.

—Niemartwciesiętakbardzo,panieSörmlandzki—mówi—gdyżnieznajdziesięnapewnonikt,ktobytakpiękniepotrafiłpielęgnowaćogród,jakwytoczynicie,

Inatesłowastarzecsięuspokaja,achłopcuwydajesię,żewidzijasnyodblaskrozświetlającyjegorysy.Pochwilijednakbledniecałapostaćiznikajakmgla.Inietylkopostać—znikatakżeirozwiewasięcałyogród,kwiatyiowoce,ipromieniesłońca.Tamzaś,gdziesięogródroztaczał,ciągniesięteraztylkoogromny,dzikilas.

LATAWICA

OkręgNärkeposiadałwdawnychczasachpewnąosobliwość,nieznanąwinnychokolicachkraju—przebywaławnimmianowiciewiedźma,zwanaLatawicązYsätter,

Latawicąprzezwanojądlatego,żebiegałazawszewzawodyzwichramiiburzą.PochodziłazaśjakobyzmoczarówYsätterwparafiiAsker.

Pozoryprzemawiałyzatym,iżistotnieojczyznąjejbyłoAsker,leczwidywanojączęstoiwinnychmiejscowościach.WcałymokręguNärkeludziemusielibyćzawszeprzygotowaninato,żemogąjąnagleujrzećprzedsobą.Niebyłatojednakwiedźmagniewnalubponura,przeciwnie,Latawicabyłazawszewesołairozbawiona,aczułasięnajlepiejwśródwichrówiburzy.Wtedy;toLatawicagotowabyłanawetdopuszczeniasięwpląsynarówninieokręguNärke.

Närkejesttowłaściwiepłaszczyzna,zewszystkichstronotoczonalesistymiwzgórzami.Tylkowpółnocno-wschodnimkąciekrajobraztenurozmaicajezioroHjälmar.

Gdywiatr,wiejącyrankiemznadmorza,przenosisięnalądznowymizapasamisił,przemykasięzrazubezprzeszkódmiędzywzgórzamiSörmlandiiiprzedostajesiębeznajmniejszejtrudnościprzezHjälmardoNärke.Tutajpędziporówninie,dopókiniezostanieodtrąconyprzezmurskalistyKilsberg.Wijesięwówczasikurczynibywążiśpieszynapołudnie.TamjednakuderzasięogóręTivedizostajeodrzuconywkierunkuwschodnim.TymczasemnawschodzieciągniesięlasTylö,któryodpierawiatrnapółnockugórzeKägla.TazaśślegozpowrotemznówdogórKilsberg,doTivediwlasTylö,

Itakciąglewkółko:wiatrwirujeiwirujezataczająccorazmniejszekręgi,dopókiwkońcuniezaczniesiękręcićjakfrygawokołosiebie,Wtakiednijednak,kiedywiatrwirowałporówninie,radowałasięLatawicazYsätternajwięcej.Rzucałasięwtedywtenwirikręciławrazznimwkółko.Długiejejwłosyunosiłysięwgórę,szatyciągnęłysiępozieminibytumankurzu,acałarówninapodjejstopamisłużyłazamiejscedotańca.

RankiemsiadywałaLatawicanajczęściejnawysokiejsośnie,rosnącejnazboczugórskim,ipatrzyłanarówninę.

Zimą,kiedyspadłśnieg,przejeżdżałotamtędydużosanek.Latawicanieprzepuściłaanijednych,dopókiniewywołałatakiejśnieżycy,niesypnęłatakimikłębamiśniegu,żewszelkadrogautonęławnichbezśladu.Iludziedługobrodzili,długoizmozołemwydobywalisięztychzaspśnieżnych,zanimudałoimsięwrócićdodomu.

Wpięknezaśdniletnie,wporzesianokosów,siadywałaLatawicanawierzchołkudrzewaisiedziała

tamspokojnie,dopókipierwszewozy,wysokonaładowanesianem,niestanęłygotowedoodjazdu.Wtedytoplusk!—iLatawicaspadałanagleulewnymdeszczem,przerywającnadługorobotę.Wiadomobyło,żeLatawicamyślitylkootym,żebyludziompłataćpsoty.WęglarzewgórachKilsberg

wnocyniemieliodwagizmrużyćoka.SkorobowiemLatawicaspostrzegałamielerzysko4,natychmiastpodkradałasięcichaczemirozdmuchiwałaje,dopókiniebuchnęłojasnympłomieniem,AkiedyrazwoźnicezLaksaiSvartawracalipóźnymwieczoremzładunkiemrudy,Latawicaotuliładrogęicałąokolicętakgęstąmgłą,żepodróżnizabłądziliiwreszcieugrzęźlizciężkimswymładunkiemwtrzęsawiskach.

KiedypastorowazGlanshammarnakryłapiękniestółdopodwieczorkuwogrodzie,awiatrzerwałnagleobrus,zrzuciłtalerzeifiliżanki,wiedzianoodrazu,komuprzypisaćtęniespodziankę.KiedywiatrporwałnagleburmistrzowizÖrebrokapeluszzgłowy,takżeburmistrzmusiałgogonićpocałymplacutargowym;kiedyłodzie,wktórychmieszkańcyzVinöprzewozilijarzyny,szłynadnojezioraHjälmar;kiedybieliznarozwieszonadosuszeniaspadaławbłoto;kiedywieczoramidymbłądziłwizbach,niemogącznaleźćwyjściaprzezkomin—niewątpiłnikt,czyjetobyłysprawki.

AjednakmimotejswojejswawolnościiprzekoryLatawicazYsätterniebyławgłębiswejduszyzłośliwa,tymbardziejzaśzła.Łatwomożnabyłozauważyć,żeszkodziłatylkochciwcom,skąpcomisamolubom.Natomiastopiekowałasięczęstoludźmipoczciwymiibiednymidziećmi.Astarzyludzieopowiadająpodziśdzień,żepodczaspożarukościoławAskerLatawicarzuciłasięwpłomienieiugasiłaogień.

SwojądrogąLatawicasprzykrzyłasięjużporządnieludziomwNärke,jejsamejjednaknieprzykrzyłysięnigdywłasnepsotyifigle.KiedysiedziałanaskrajuchmuryispoglądałazwyżynynaokręgNärke,podziwiającjegodobrobytizaciszność,zamożnezagrodychłopskiewdolinie,bogatekopalnierudywgórach,rzekęSvarta,toczącąpowoliswefale,zarybionejeziora,zaludnionemiastoÖrebrociągnącesięwokołopoważnegozamkuzwysokimiwieżami—wtedymyślałasobiezpewnością:

„Tutaj,gdybynieja,ludziombyłobyzadobrze.Musząmiećkogośtakiegojakja,żebynimiwstrząsałiwprawiałichwruch”.

Poczymwybuchaładzikim,przeraźliwymchichotem,którybrzmiałjakkrzyksroki,ipędziładalej,tańcząciwirując,zjednegokońcarówninywdrugi.AmieszkańcyNärke,patrzącnawłóczącysięzaniąogonkurzu,niemoglipowstrzymaćuśmiechu.Byłaniewątpliwienieznośnaiprzekorna,aletrudnobyłoodmówićjejwesołościiwdziękupustoty.Jakwiatrwnosiłruchitycieszalejącihuczącporówninie,takludzimiejscowychdożyciairuchupobudzałaobecnośćLatawicy.

Dzisiajmówisię,żeLatawicazYsätteroddawnajużumarłaizostałapochowana,jakcałyzresztąródwiedźmiczarowników.Trudnojednakuwierzyćtemu.Jesttotakmałoprawdopodobne,jakgdybyktośtwierdził,żepowietrzenadrówninąbędzieodtądcicheiniezamącone,aburzeszalejącewichramiiulewąprzestanąjąnawiedzać.

Ci,coutrzymują,żeLatawicazYsätterumarłaizostałapochowana,niechposłuchająotym,cosiędziałowNärkewroku,wktórymNilsHolgersonwędrowałponadtąokolicą.Potemzaśniechpowiedzą,cootymmyślą.

WIECZÓRPRZEDJARMARKIEM

Środa,27kwietnia

ByłotowdzieńprzedwielkimtargiemnabydłowÖrebro.Deszcz,padającyodranastrumieniami,

przeszedłwulewę,awreszciewprawdziwypotop.Zdawałosię,żeniebootworzyłosweupustyiniejedenmyślałsobiewduchu:„ZupełnietaksamobywałozaczasówLatawicyzYsätter.Właśniepodczasjarmarkówpozwalałasobienanajswawolniejszewybryki.Takaulewawprzeddzieńjarmarkutozupełniewjejguście”.

Imbardziejpodwieczór,tymulewastawałasięgwałtowniejsza.Aznadejściemciemnościnastąpiłoprawdziweoberwaniesięchmury.Drogibyłyzupełniezalaneiludzie,prowadzącybydłonatarg,znaleźlisięwrozpaczliwympołożeniu.Krowyiwołybyłytakzmęczone,żeniechciałyruszyćzmiejsca,niektóreznichpokładłysięnawetnazieminadowód,żedalejiśćjużniemogą.Wszyscyludzie,mieszkającywpobliżuszosy,zmuszenibyliotworzyćdrzwiibramynaprzyjęcienieszczęsnychpodróżnychidaćimnocleg.Nietylkodomy,aleistajnie,istodołyprzepełniłysięgośćmi.

Ktotylkomógł,starałsiędotrzećdooberży,aleci,którymsiętoudało,żałowalinieomal,żenie’zostaliwjednymzdomówspotykanychpodrodze,wszystkiebowiemzagrodywoborach,wszystkieżłobywstajniachbyłyoddawnazajęte.Biedniludzieniemieliwyboru,musielipozostawićswojekonieikrowypodgołymniebem,samizaśztrudemimozołemznajdowalidlasiebiekącikpoddachem.

Nagłównymplacu,tonącymwkałużachwodyiwbłocie,panowałtakitłok,żetrudnoopisać.Niektórymwłościanomudałosięwprawdziezdobyćtrochęsłomynapodściółkę,takiżbiednezwierzętamogłysięprzynajmniejpołożyć,wielezwierzątjednakstałowwodzieidlatychnoclegnawetnagołejziemibyłrzecząniemożliwą.Awłaścicieleichsiedzieliwkarczmie,piliiśpiewali,zapomniawszyzupełnieokoniachikrowachpozostawionychnałascebożej.

NilsHolgersonwrazzdzikimigęśmizatrzymałsiętegowieczorunanoclegnajednejzkępjezioraHjälmar.Małątęwysepkęoddzielałaodląduwąska,płytkacieśnina,przezktórąprzyniskimstaniewodymożnasiębyłoprzedostaćnawyspęsuchąnogą.Nawysepcelałtakisamdeszczjakwszędzie.Chłopiec,smaganyjegostrumieniami,niemógłzasnąć.Wkońcuwstałizacząłchodzićpowyspie.Zdawałomusię,żekiedychodzi,mniejodczuwadeszcz.

Zaledwieobszedłwysepkęwokoło,kiedywwodzie,oddzielającejkępęodlądu,usłyszałchlupotanieipochwiliujrzałsamotnegokoniawynurzającegosięzzaroślinadwodą.Byłatostaraszkapa,zwierzętaknędzneibezsilne,jakiegoNilsowinigdyjeszczedotychczasniezdarzyłosięwidzieć.Miałasparaliżowanelędźwie,sztywnenogiibyłatakstraszliwiechuda,żebeztrududałybysiępoliczyćżebrapodskórą.Niewidaćbyłonaniejanisiodła,aniwędzidła,tylkostarąuzdę,odktórejzwieszałsięnapółzgniłypowróz.Zerwanietegopowrozunajwidoczniejniewymagałowysiłku.

Końszedłwprostwstronędzikichgęsiichłopieczląkłsię,żamożejepodeptać,—Dokądidziesz?Uważaj!—zawołałnakonia,—Ach,więcjesteśnareszcie!—przemówiłkońzwracającsiędochłopca.—Uszedłemjużcałą

milęszukającciebie.—Znaszmnie?—zapytałchłopieczezdziwieniem.—Mamjeszczeuszydosłuchania,chociażemtakistary.Aotobiedużosięterazmówi.Ikońopuściłgłowę,abymusięlepiejprzyjrzeć,awtedyNilsHolgersonzauważył,żekońmiałmałą

głowęzpięknymioczymaidelikatny,miękkozarysowanypysk.„Musiałtobyćniegdyśpięknykoń,widocznienastarelatatakzmarniał”—pomyślałsobiechłopiec.—Mamdociebieprośbę—przemówiłkoń—zechciejpójśćzemnąidopomócmiwpewnej

sprawie.Chłopcuzdawałosię,żebyłobyniebezpiecznieoddalaćsięztaknędznymstworzeniem,iwymówił

sięzłąpogodą.Alekońnieustępował.—Namoimgrzbiecieniebędziecigorzejniżtutaj.Tylkożemożeniemaszodwagiudaćsięwdrogę

ztakąstarąszkapąjakja.

—O,nie,odwagiminiebrak!—powiedziałchłopiec.—Zbudźwięcgęsi,abymmógłsięznimiporozumieć,dokądpociebiejutromająprzylecieć.WkrótceNilsHolgersonsiedziałnagrzbieciekonia,którykłusowałowielelepiej,niżchłopiec

przypuszczał.Swojądrogąjazdawśródnocyideszczutrwaładługo,ażnareszcieskończyłasięprzedwielkąoberżą.Wyglądałotuwszystkookropnie.Koleinyodwozówbyłytakgłębokie,żechłopiecutonąłbynapewno,gdybywniewpadł,Dopłotu,otaczającegodziedziniec,uwiązanotrzydzieścidoczterdziestukoniikrów.Stałytambezżadnejosłonyprzeddeszczem,WgłębidziedzińcaNilsujrzałwozy,ananichskrzynie,wktórychznajdowałysiębarany,świnieikury.

Koństanąłupłotu.ChłopiecsiedziałjeszczenajegogrzbiecieIdobrymswymwzrokiem,którymuodczasuzaczarowaniadoskonałesłużyłwśródciemności,rozpoznawałwyraźnie,jakźledziałosiętutajbiednymzwierzętom.

—Dlaczegóżtostoicietutajnadeszczu?—zapytał.—DeszczzaskoczyłnaspodrodzenajarmarkwÖrebroimusiałyśmysiętutajzatrzymać.Jesttu

wprawdzieoberża,alezeszłosiędoniejtylupodróżnych,żedlanasniebyłojużmiejscapoddachem.Chłopiecnicnatonieodpowiedział,rozglądającsięwmilczeniuwokoło.Niektóretylkozwierzęta

spały,zewsządzaśrozlegałysięskargiigłośnenarzekania.Wszystkietebiednestworzeniamiałysłusznypowóddonarzekań,gdyżpogodabyłaterazjeszczeokropniejszaniżwdzień.Zerwałsięlodowatozimnywiatr,aostry,siekącydeszczpadałwrazześniegiem.Nietrudnowięcbyłoodgadnąć,jakiejpomocyżądałkońodchłopca.

—Czywidzisztęwielkązagrodęnaprzeciwkonas?—zapytałkoń.—Widzę—odrzekłchłopiec—inierozumiem,dlaczegościetamnieszukałyschronienia.Czyżbyi

tamjużbrakłomiejsca?—Nie,tamniemaobcychzwierząt—odparłkoń.—Alewłaścicielezagrodytaksąskąpii

niegościnni,żenanicbysięnieprzydałoprosićichoprzytułek.—Ach,więctodlatego—rzekłNils,—Wtakimraziemusiciezostaćnaswoimmiejscu.—Tak,tylkowidzisz,jasięwtamtejzagrodzieurodziłemiwychowałem—tłumaczyłkoń—iwiem,

żejesttamwielkastajniaioborazmnóstwemżłobów,więcchciałemciebiezapytać,czybyśniemógłwystaraćsiętamonoclegdlanas?

—Achnie,natosięnieodważę—odrzekłchłopiec.Byłomujednakbardzożalbiednychzwierzątidlategozgodziłsięwkońcuuczynićpróbę.

Pobiegłdoobcejzagrodyizauważyłodrazu,żewszystkiebudynkigospodarskiebyłyzamknięte,akluczewyjętezzamków.Stałwięcbezradnie,kiedynaglezjawiłamusięzupełnienieoczekiwanapomoc.Szalonywiatr,pędzączhukiemiświstem,otworzyłwielkiewrotastodoły,przedktórąsięchłopieczatrzymał.

Nilswięcwróciłwnajwiększympośpiechudokoniaipowiedział:—Niemogęcięwprawdziewprowadzićdostajni,alezapomnianozamknąćwielką,pustąstodołęi

tammożeciesięschronić.—Należącisięzatoserdecznedzięki—powiedziałkoń.—Więcjeszczerazbędęsięmógł

przespaćwmojejrodzinnejzagrodzie!Jedynatoprzyjemność,którejjeszczemogędoznaćwżyciu.Awzamożnejzagrodzie,leżącejnaprzeciwoberży,mieszkańcyczuwalitegowieczoradłużejniż

zwykle.Gospodarzbyłtochłopliczącylatokołotrzydziestupięciu,wysokiismukły,otwarzypięknej,lecz

ponurej.Zadniaspotkałgowdrodzedeszcziprzemoczyłtaksamojakiwszystkichinnych.Dlategoteżchcącwysuszyćodzienie,poprosiłprzykolacjistarąmatkę,którarządziłajeszczewedworze,abyrozpaliłaogieńwkominie.Matkarozpaliłaskąpypłomyk,wdomutymbowiemoszczędzanopaliwa,a

chłoprozwiesiłswąkurtkęnakrześletuiprzyogniu.Poczymoparłnogęokomin,łokcieokolanoiwpatrywałsięwzamyśleniuwpłomienie.Stałtakjużodkilkugodzinbezruchu,odrywającsięodswychmyślijedyniewtedy,gdytrzebabyłodorzucićnowedrewnodoognia.

Matkasprzątnęłazestołuiposłałasynowiłóżko,poczymwyszładoalkierzaiszykowałasiędospoczynku.Kiedyniekiedyjednakstawałanaproguipatrzyłapytająconasyna,którywciążjeszczestałprzyogniuianimyślałospaniu,

—Nicminiejest,matko—odezwałsięwpewnejchwilisyn.—Przypomniałomisiętylkocośzdawnychczasów.Gospodarzmiałtegodnianastępującąprzygodę.Gdyprzechodziłobokoberży,handlarzzapytałgo,

czybyniechciałkupićkonia.Ipokazałmustarąszkapę,takwynędzniałą,żegospodarzniemógłieasiępowstrzymaćodzwymyślaniakupca,któryoszalałchybaofiarowującmutakitowar,

—O,niegniewajciesię!—odrzekłhandlarz.—Dowiedziałemsię,żetenkońnależałniegdyśdowas,ipomyślałemsobie,żemielibyściemożeochotęwziąćgonałaskawychleb,aprzydałobymusiętobardzo.

Wtedygospodarzprzyjrzałsięszkapiedokładniejipoznałjąodrazu.Tak—wychowałjąprzecieżniegdyśsamiujeździł.Mimotonieśniłomusięterazkupowaćtakiegostarego,bezużytecznegozwierzęcia.Nie—otymniemogłobyćmowy.Nienależałdoludziwyrzucającychpieniądzezaokno,

Ajednakwidokkoniaobudziłwnimdużowspomnieńiwtychtowspomnieniachzatopionybyłteraztakgłęboko.Idlategoniemyślałoudaniusięnaspoczynek.

Achtak,końtenbyłdobrym,dzielnymstworzeniem!Ojciecoddałmugonawłasnośćodpierwszejchwili.Ongoujeżdżałiprzywiązałsiędoniegobardziejniżdojakiegokolwiekstworzenia.Ojciecskarżyłsięnieraz,żesynzbytobficieswegoulubieńcakarmiistalewykradadlaniegoowieszespichrza.

Dopókimiałtegokonia,nigdyniechodziłpieszodokościoła,azaprzęgałgodobryczkitylkodlatego,żebysięnimpopisać.Onsamnosiłsamodziałową,wdomuuszytąodzież,bryczkabyłanędznainiepomalowana,alekońbyłzatonajpiękniejszymzkoni,jakimiludziezajeżdżaliprzedkościół.

Razupewnegozdobyłsięnaodwagęizapytałojca,czyniemógłbykupićsobieubraniasukiennegoipomalowaćbryczkifarbąolejną,

Aleojcieczdrętwiałispojrzałnaniegoprzerażonymwzrokiem.Synpróbowałsięusprawiedliwićdowodząc,żewłaścicieltakpięknegokoniapowiniensamwyglądaćtrochęprzyzwoiciej.

Ojciecnicnieodrzekł,leczwkilkadnipóźniejudałsięzkoniemdoÖrebroisprzedałgonatargu.Byłotookrucieństwozestronyojca,aleojciecsądziłwidocznie,żekoń—todlasynapokusado

próżnościidorozrzutności.Iteraz,kiedyjużminęłotyleczasuodowejchwili,musiałsynprzyznać,żeojciecmiałwówczassłuszność.Takikońmógłłatwoskusićdozłego.Zrazujednakstrataulubieńcadotknęłagoboleśnie.NierazjeździłdoÖrebrotylkopoto,aby,stojącnaroguulicy,ujrzećprzejeżdżającego,dawnegoswegoulubieńcaalbozakraśćsiędojegostajnizkawałkiemcukru.

—Kiedyojciecumrzeidwórnależećbędziedomnie,odkupiąsobiemegokonia.Odtegozacznę—powiedziałwówczas,

Terazojciecnieżyłionsambyłjużodkilkulatgospodarzem,aleniepróbowałanirazuodkupićkonia.Tak,porazpierwszyoddłuższegoczasuwspomniałonimdopieroowegowieczora.

Jakieżtodziwne,żemógłonimtakzupełniezapomnieć!Alaojciecbyłtwardymisurowymczłowiekiem.Kiedysyndorósłirazemgospodarowali,miałnadnimzawszeogromnąprzewagę,Wkońcudoszłodotego,żesynmyślał,iżwszystko,coojciecrobi,jestdobreisłuszne.Agdypotemsamzostałpanemwzagrodzie,starałsięzawszepostępowaćwewszystkimzupełnietak,jakpostępowałojciec.

Wiedziałdobrze,żeludziemówią,iżojciecbyłskąpcem,alemyślał,żenależymocnościskać

sakiewkęiniewyrzucaćpieniędzyprzezokno.Niewolnomarnowaćdobra,któreprzypadłonamwudziale.Lepiejuchodzićzaskąpcaisiedziećnaniezadłużonejzieminiżtak,jakinnigospodarze,kłopotaćsięodługihipoteczne,

Igospodarzpogrążyłsięwmyślach.Nagledrgnąłgwałtownie,gdyżdouszujegodoleciałocośniezwykłego.Jakgdybyczyjśgłosdonośny,szyderczygłos,powtórzyłto,coonsammyślałprzedchwilą.„Trzebamocnościskaćsakiewkę,Lepiejjestuchodzićzasknerę,asiedziećnaniezadłużonejzagrodzieniż,jakinnigospodarze,kłopotaćsięohipotekiobciążonedługami”.

Brzmiałototak,jakgdybyktośkpiłzjegomądrości.Igospodarzuniósłbysięnapewnogniewem,gdybyniebytspostrzegł,żewszystkotobyłotylkozłudzeniem.Nadworzezerwałsięsilnywiatr,aonstałtakdługonajednymmiejscu,żeogarnęłagosennośćidlategotowyciewiatruwkominiewydałomusiędźwiękiemgłosuludzkiego.

Odwróciłsięispojrzałnawielkizegarścienny—biłwłaśniegodzinęjedenastą.„Najwyższyczasudaćsiędołóżka”—pomyślałsobie.Leczwtemprzypomniałomusię,żenie

obszedłjeszcze,jaktoczyniłcodziennie,gospodarstwa,żebysięprzekonać,czywszystkiedrzwiiokiennicesązamknięteiwszystkieświatłapogaszone.Narzuciłwięcpośpieszniekurtkęiwyszedłnadeszcz.

Znalazłwszystkowporządku,tylkowiatrotworzyłdrzwipustejstodoły.Wyjąłwięcklucz,zamknąłstodołęiwsadziłzpowrotemkluczdokieszeni.Poczymwróciłdoizby,zdjąłkurtkęirozwiesiłjąznówprzyogniu,Iterazprzecieżnieszedłjeszczedołóżka,leczchodziłpoizbietamizpowrotem.Cozaokropnapogoda!Jakiżzimny,przejmującywiatr!Ijakilodowatydeszczześniegiem!Ajegostarykoństoitampodgołymniebem,bezkawałkadery,żebysięochronićprzeddeszczem!Powinienbyjednakżewyjśćizaofiarowaćnoclegswemustaremuprzyjacielowi,skorozdarzyłosię,żetenznalazłsięwpobliżujegonagrody.

TymczasemNilsusłyszałwpewnejchwilidonośnydźwiękstaregozegarawybijającegonaprzeciwkowoberżygodzinęjedenastą.Zabierałsięwłaśniedoodwiązywaniabydła,chcączaprowadzićjedozagrody.Dośćdługotrwało,zanimjezbudziłiustawił,wreszciejednakpochóduporządkowanywdługiszereg,zchłopcemnaczeleruszyłwstronęzagrodyskąpegogospodarza.

Wtymczasiewłaśniegospodarzskończyłprzeglądgospodarstwaizamknąłwrotastodoły.Kiedywięcpochódbydłastanąłprzedstodołą,zastałwejściedoniejzamknięte.Chłopieczmieszałsięogromnie.Niesposóbbyłojednakzostawićbiednezwierzętabezdachu.Musiterazkoniecznieudaćsiędochatyiwydostaćklucz,

—Uważaj,abytubyłocicho,dopókiniewrócęzkluczem—powiedziałdostarejszkapy.Iztymisłowamipobiegłszybkodochaty.

Stanąłnaśrodkudziedzińcaizastanawiałsię,jaktuprzedostaćsiędoizby.Kiedytakstałpogrążonywmyślach,spostrzegłnagledwiemałedziewczynki,którezjawiłysięprzedoberżą.

Pobiegłczymprędzejkunim,myślałbowiem,żemożeonepotrafiąmudopomóc.—Chodź,Marysiu—powiedziałastarszadziewczynka—terazniewolnocijużpłakać.Tutajjest

zajazd.Tutajznajdziemyzpewnościąnocleg.—Nie,niepytajcienawetonoclegwzajeździe,tunieznajdziesięjużmiejscadlanikogo.Aletamw

zagrodzienaprzeciwkooberżyniemagości.Idźcietam!Obydwiedziewczynkisłyszałytesłowawyraźnie,choćniewidziałytego,ktoznimirozmawiał.Nie

dziwiłoichtojednak,gdyżwokołobyłozupełnieciemno.Starszadziewczynkaodpowiedziałateżnatychmiast:—Nie,niepójdziemydotejzagrody,boludzie,którzywniejmieszkają,sąskąpiinieużyci.Ichto

wina,żemusimyżebraćpodrogach.

—Byćmoże—rzekłchłopiec.—Alemimotoidźcietam,azobaczycie,żewszystkodobrzesięskończy.

—Możemypopróbować,alezpewnościąniewpuszcząnasnawetzapróg—odrzekłydzieci.Poczympodeszłydochatyizastukałydodrzwi.

Gospodarzwciążjeszczestałprzyogniuimyślałoswoimstarymkoniu,kiedyusłyszałstukanie.Podszedłdodrzwi,abyzobaczyć,ktozapukał,alewduchupostanowiłsobiezawczasu,żeniedasięnakłonićdowpuszczeniakogokolwiek,Wtejżesamejchwiliprzecież,kiedyuchwyciłklamkę,zerwałsięczatującywidoczniewiatr,szarpnąłdrzwiamiiwyrwałjechłopuzrąk,rzucającnimsamymościanę.Terazmusiałgospodarzwyjśćażnaschody,żebyzamknąćdrzwizpowrotem,agdywróciłdoizby,zastałwniejjużobiedziewczynki.Biedne,brudne,włachmanyodziane,wygłodniałe,dwiemałedziewczynki,uginającesiępodciężaremworkówżebraczych,takwielkichjakonesame.

—Acóżtozahołota,cosięponocywłóczy?—zapytałniechętnie.Dzieciniczrazunieodpowiedziały,zdejmującwprzódworkizpleców.Następniepodeszłydo

gospodarzazwyciągniętymirękami.—Tomy,AnusiaiMarysiazEngärd—powiedziałastarsza.—Chciałyśmyprosićonocleg.Gospodarzniewziąłpodawanychsobierączek,chciałnawetodrazuwyprawićdziecizadrzwi,kiedy

nagleodżyłownimnowewspomnienie.Engärdbyłatomałazagroda,wktórejmieszkałaubogawdowazpięciorgiemdzieci.Wdowadłużna

byłastaremugospodarzowikilkasetkoronidlapokryciategodługuwierzycielkazałzagrodęsprzedać.WdowamusiaławywędrowaćztrojgiemstarszychdziecidoNordlandiinazarobek,adwojenajmłodszychpozostałonautrzymaniugminy.

Wspomnienietegozdarzeniarozgniewałogospodarza.Wiedział,jakbardzocałaparafiapotępiałaojcazato,żeżądałtychpieniędzy,któreprzecieżnależałymusięprawnie.

—Acóżwyrobicie?—zapytałsurowymgłosemdzieci.—Czyżopiekunubogichniezajmujesięwami?Dlaczegowłóczyciesiępodrogachiżebrzecie?

—Tonienaszawina—odezwałasięstarszadziewczynka.—Ludzie,uktórychmieszkamy,wysłalinasnażebraninę.

—Noiniemożeciesięuskarżać,bowaszeworkisąpełne—rzekłgospodarz.—Najlepiejzrobicie,gdysięposilicietym,comaciewworkach,botutajniemanicdojedzenia.Wszystkiekobietyśpią.Apotemmożeciesiępołożyćwkąciekołokomina,tamniezmarzniecie.

Igospodarzzrobiłodpychającyruchręką,jakgdybychciałdzieciodstraszyć,aoczyjegoprzybrałysurowywyraz—myślał,żepowinienbyćzadowolony,iżmiałojca,którytakdbałoswójmajątek,inaczejon,syn,musiałbymożetakże,jakomałychłopiec,włóczyćsięzworkiemżebraczymjakteotodzieci.

Zaledwiepodobnemyślipowstaływgłowiegospodarza,kiedytensamdonośny,szyderczygłos,któryjużrazodezwałsiętegowieczoru,powtórzyłtosamosłowowsłowo.Gospodarzsłuchał,poznałjednaknatychmiast,żeniebyłtogłosludzki,leczwiatrhuczącywkominie.Dziwnebyłotylkoto,żewłasnemyśli,powtórzoneprzezwiatr,wydałysięnaglechłopugłupie,złeiopaczne.

Tymczasemdzieciwyciągnęłysięoboksiebienatwardejpodłodze,niezasnęłyjednakodrazu,leczszeptałydośćgłośno.

—Będzieciewycicho!—zawołałgospodarz.Byłteraztakrozdrażniony,żemógłbydziecizbić.Aleszeptnieustawał,mimożechłopjeszczerazsurowonakazałdzieciommilczenie.—Kiedymatkaodchodziłaodnas,musiałamjejprzyrzec,żenigdyniezapomnęzmówićmodlitwy

wieczornej.Musimy,Marysiu,dotrzymaćtejobietnicy.Powiemyjeszczetylko:„Iproszętakże,niechmnieodzłegonakażdymkrokuaniołkistrzegą”,apotemzarazzaśniemy.

Gospodarzsłuchałwmilczeniutejmodlitwydzieci.Potemwstałizacząłchodzićpoizbiewielkimikrokami,kiedyniekiedyzaciskającręce,jakbynimtargałajakaśzgryzotawewnętrzna.Końwyniszczony!Dzieci—żebraczki!Ajednoidrugiejestdziełemjegoojca!Ach,niewszystkowięc,coczyniłjegoojciec,byłosłuszneidobre.

Rzuciłsięnakrzesłoiukryłgłowęwdłoniach.Naglepotwarzyjegoprzebiegłodrżenie,oczynapełniłysięłzami,które,mimożejeocierał,napływałybezustannie.

Wtemmatkaotworzyładrzwiodalkierza.Gospodarzprzestawiłkrzesło,odwracającsiędoniejplecami.Musiałajednakzauważyćcośniezwykłego,gdyżstałaprzezdługąchwilęzanim,jakgdybyczekała,żesięsamodezwie.Potempomyślała,zjakątozwykletrudnościąmówiąmężczyżniotym,coichnajgłębiejporusza,ipostanowiładopomócsynowi.

Widziałazalkierzawszystko,cozaszłowizbie,niemiaławięcpotrzebypytać.Podeszłacichodośpiącychdzieci,wzięłajenaręceizaniósłszydoalkierza,ułożyłanawłasnymłóżku.Następniewróciładosyna.

—Słuchaj,Lars—rzekłaudając,żeniewidzijegołez.—Pozwólmizatrzymaćdzieciusiebie.—Comówisz,matko?—zapytałpowstrzymującłzy.—Jużwtedy,kiedytwójojciecsprzedawałzagrodęichmatki,byłomiichserdecznieżal,Itytakże

litowałeśsięnadnimi...—Tak,ale...—Chciałabymbardzozatrzymaćjeterazunasiwychowaćnaporządnychludzi.Szkoda,żebymiały

zostaćżebraczkami.Gospodarznieodpowiedziałanisłówka,gdyżłzypłynęłymuzoczustrumieniami,ująłtylko

pomarszczonąrękęmatkiigładziłjąnieśmiało.Naglezerwałsię,jakgdybyzdjętynagłymstrachem.—Cobynatoojciecpowiedział?—zawołał.—Ojciecrządziłtutajwswoimczasie,terazprzyszłakolejnaciebie.Dopókiojciecżył,musieliśmy

gosłuchać.Teraztypowinieneśpokazać,kimjesteś.Synbyłtakzdumionysłowamimatki,żełzyprzestałymupłynąć.—Przecieżjapokazuję,kimjestem!—powiedział.—Nie—odrzekłamatka.—Właśnieżetegonierobisz.Dokładaszwszelkichstarań,abybyć

podobnymdoojca.Aleojciecprzeżywałtutajciężkieczasyidlategolękałsiętakbardzonędzy.Sądził,żeobowiązkiemjegojestdbaćprzedewszystkimtylkoosiebie.Tyjednakniezaznałeśnigdytakichciężkichczasówisercetwojeniepowinnobyłostaćsięnieczułym,Maszwięcej,niżcipotrzeba,idlategoniewolnocimyślećtylkoosobie.

TymczasemNilsHolgerson,którywśliznąłsięzadziewczynkamidoizby,ukryłsięwciemnymkącie.Spostrzegłodrazukluczodstodoływyglądającygospodarzowizkieszeni.

„Jeśliwypędzidzieci,wyjmęklucziucieknę”—myślał.Alegospodarzdzieciniewypędziłichłopiecmusiałzostaćwkryjówce,niewiedząc,copocząć.

Matkarozmawiałajeszczedługozsynem,apodczastejrozmowygospodarzuspokoiłsięzupełnie.Wkońcutwarzjegoprzybrałatakpięknywyraz,iżzdawałosię,żestalsięodrazuzupełnieinnymczłowiekiem.Przytymwciążjeszczegłaskałpomarszczonąrękęswejmatki.

—Ateraztrzebanamjednakpójśćdołóżka—rzekłamatkawidząc,żesynwróciłjużdorównowagi.—Nie—odrzekłgospodarzipodniósłsiązpośpiechem—niemogępójśćspać.Nadworzestoi

jeszczejedengość,któremumuszędaćnocleg.Iniemówiącjużnicwięcej,narzuciłszybkokurtkę,zapaliłlatarkęiwyszedł.Nadworzebyłojeszcze

tak—jakpoprzednio—zimnoidżdżysto,ajednakgospodarz,schodzączeschodów,nuciłjakąśmelodię.Myślałotym,czygoteżkońpoznaiczybardzobędziesięcieszył,kiedysięznowudostaniedo

dawnejswejstajni.Przechodzącprzezdziedziniecusłyszał,żewiatrtrzasnąłjakimiśdrzwiami.„Zapewnewiatrznowuodemknąłwrotaodstodoły”—pomyślałiposzedł,abyjejeszczeraz

zamknąć.Pochwilistałjużprzedstodołąichciałjąwłaśniezamknąć,kiedynaglewydałomusię,żewewnątrz

cośsięporusza,Irzeczywiścietakbyło.Chłopieckorzystajączesposobności,wymknąłsięzizbyjednocześniezgospodarzem.Szybkopobiegł

kustodole,przedktórąpozostawiłzwierzęta.Tejednakjużniemokłynadeszczu.Gwałtownywicherszarpnąłponowniewrotamiiotworzywszyjenaoścież,pozwoliłbiednymstworzeniomukryćsięprzedulewą.

Szmer,którydobiegłdouszugospodarza,wywołanybyłprzezchłopca,którywbiegłdostodoły.Chłopzaświeciłlatarkąiujrzał,iżstodołapełnabyłaśpiącegobydła.Człowiekaniebyłoaniśladu.

Zwierzętasameukładałysięnasłomie,jakumiały.Gospodarzarozgniewalicinieproszenigoście.Zacząłkrzyczećikląć,chcącrozbudzićiwygnać

zwierzęta.Lecztenieprzerywałysobiesnuinieruszałysięzmiejsca.Podniosłosiętylkojedno,jedynezwierzę,starykoń,któryzespokojempodszedłdogospodarza.

Inagletenzamilkł.Jużpochodziepoznałdawnegoprzyjaciela.Podniósłlatarkę.Końzbliżyłsięipołożyłmułebnaramieniu.

Gospodarzpogłaskałgopieszczotliwiepopysku.—Mojestare,poczciwekonisko!Mójstary,poczciwytowarzyszu!—powiedział.—Coteżoni

zrobilizciebie?Tak,tak,staryprzyjacielu,terazodkupiącięjużnapewno.Nigdyjużnieopuścisztejzagrody,zobaczysz,jakcitubędziedobrze,mójstary.Tamci,którychtuprzyprowadziłeśzsobą,mogątuprzenocować,aletypójdzieszzemnądostajni.Terazwolnomidaćcityleowsa,ilebędzieszchciał,niebędęgojużmusiałwykradaćdlaciebie.Ipokażesię,żeniejesteśjeszczewcaletakidoniczego.Zobaczysz,znówbędziesznajpiękniejszymkoniemnaplacykuprzedkościołem.Takjakniegdyś!Tak,tak,mojepoczciwe,kochanekonisko,tak,tak!

RUSZENIELODÓW

Czwartek,28kwietnia

Następnegodniapogodabyłacudowna.Wprawdziedąłjeszczesilnywiatrwschodni,aleprzychodziłwporę,gdyżosuszałdrogirozmiękłeodwczorajszegodeszczu.Wczesnymrankiemszosą,prowadzącązSörmlandiidoNärke,dążyłodwojedziecizeSmälandii—gęsiarkaAzaijejbraciszekMats.DrogaciągnęłasiępołudniowymbrzegiemHjälmaruidzieciprzyglądałysięzzajęciempowierzchnilodowejpokrywającejznacznączęśćjeziora.Słońceporanneoświetlałojasnotaflęlodu,niewyglądaławięconatakponuroigroźnie,jaktozazwyczajbywawiosną,leczprzeciwnie,wabiładziecijasnymswymlśnieniem.Jakdalekosięgałooko,wszędzielódbyłmocnyipewny.Wszystkawodadeszczowaprzesiąkłaprzezdziuryiszparyalboteżpochłoniętazostałaprzezlódiprzedoczymadzieciroztaczałasiętylkojednawspaniałapowłokalodowa.

GęsiarkaAzaiMatsudawalisiędopółnocnejSzwecjiiwidoklodunasunąłimmyśl,żebydlazaoszczędzeniasobiedrogiprzejśćwpoprzekwielkiegojeziora,zamiastokrążaćjewokoło.Wiedzieliwprawdzie,żelódbywanawiosnęzdradliwy,tenprzecieżrobiłwrażeniezupełniemocnego,anawet

widaćbyłowyraźnie,żeprzybrzegachmiałkilkacaligrubości.Spostrzeglitakżewydeptanąścieżkę,poktórejmoglibyiść,aprzytymprzeciwległybrzegwydawałimsiętakbliski,żepewnibyli,żedotrądoniegozagodzinę.

—Chodź,spróbujemy—odezwałsięMats.—Zobaczysz,będziemyuważali,żebyniewpaśćwprzeręblę,ipójdziebardzodobrze.

Azazgodziłasięidziecizeszłynalód.Lódniebyłwcaległadkiimożnabyłoiśćponimzłatwością.Stałonanimjednakwięcejwody,niżtosięzdawałozbrzegu,atuiówdziewidaćbyłomałedziury,zktórychwytryskiwaławoda.Takichmiejscnależałosięwystrzegać,alewśróddnia,przyjasnymblaskusłońca,nieprzedstawiałotożadnychtrudności.

Dzieciszybkoizłatwościąposuwałysięnaprzódipowtarzały;sobiebezustannie,jakitobyłdobrypomysł,żeobrałydrogępolodzie,zamiastdreptaćporozmiękłejszosie.

KiedyjużuszłysporąprzestrzeńimijaływyspęVinö,ujrzałajazoknajakaśstarakobieta.Wybiegłazpośpiechemzdomuizaczęładawaćdzieciomznaki,którychoneniemogłyzrozumieć.Domyśliłysięjednak,żekobietaostrzegaje,abynieszłydalej.Aledzieciomzdawałosię,żenalodzieniegroziimżadneniebezpieczeństwo.Byłybygłupie,żebyterazschodzićzlodu,kiedywszystkotakpomyślniesięukładało!

MinęływięcVinöimiałyterazprzedsobąmilowąprzestrzeńlodu.Odtądspotykałyrazporazwielkiekałużewody,któremusiałyokrążaćnakładającdrogi.Alesprawiałoimtotylkouciechę.Biegłynawyścigi,abytrafiaćnanajpewniejszemiejsca,inieczułyanigłodu,anizmęczenia.Miaływszakcałydzieńprzedsobąibawiłajekażdanapotykanaprzeszkoda.

Kiedyniekiedyzwracałyspojrzenienaprzeciwległybrzeg.Wydawałsięwciążjeszczetaksamooddalony,jakkolwiekdzieciszłyjużdobrągodzinę.Tojetrochęzaniepokoiło,niemyślałybowiem,abyjeziorobyłotakieszerokie.

—Zdajesię,jakbytamtenbrzeguciekałprzednami—odezwałsięMats.Naotwartejprzestrzenilodudzieciwystawionebyłynapodmuchywschodniegowiatru,który

wzmagałsięterazzgodzinynagodzinęitakszarpałichubraniami,żeniemogłysięruszyćzmiejsca.Tenzimnywiatrbyłpierwsząprawdziwąprzykrością,któraichspotkałapodrodze.zn.

Byłojeszczecoś,cowprawiłojewzdziwienie:otowiatrnadciągałztakimdziwnymhukiem,jakgdybyniósłzsobąklekotaniewielkiegomłynaalboturkotwarsztatów.Aprzecieżnapolachlodowychnicpodobnegoistniećniemogło.

Dzieci,skręciwszywkierunkuzachodnim,obeszłyjużcałąwyspęVinöizdawałoimsię,żeterazpółnocnybrzegprzybliżasięcorazbardziej.Jednocześnieprzecieżwiatrstawałsięniedozniesienia,głośnyhukrozlegałsięcorazdonośniejidziecizaczynałogarniaćniepokój.

Nagleprzyszłoimnamyśl,żehuk,którysłyszały,mógłprzecieżpochodzićodfalrozbijającychsięgwałtownieobrzegi.Aletobyłochybaniemożliwe—jeziorobyłoprzecieżcałepokrytelodem.

Mimotodziecistanęłyirozejrzałysięwokoło.Dalekonazachodzie,tamnadBjörnöiGöksholmemwznosiłsiębiaływał,,przecinającywpoprzeklód.Dziecimyślałyzrazu,żetozwałyśnieguciągnącesięwzdłużdrogi,wkrótcejednakpoznały,żebyłatopianabałwanówbijącycholód.Natenwidokchwyciłysięzaręceipoczęłyuciekaćniemówiącdosiebieanisłowa.Dalekonazachodziejeziorozrzuciłoswąpowłokęlodowąidzieciomzdawałosię,żewidzą,jakspienionefalejezioraciągnąnawschód.Niewiedziałycoprawda,czylódruszywszędziejednocześnieaniteż,coijaksięstanie,aleczuływyraźnie,żegroziimniebezpieczeństwo.

Narazwydałoimsię,żelódpodnosisięwłaśniewtymmiejscu,poktórymonebiegły.Istotniepodnosiłsięiopadał,zupełniejakbyodspoduktośweńuderzał.Pochwilirozległsięsuchytrzask,poczymnalodzieukazałysiębiegnącewewszystkichkierunkachrysyidzieciwidziały,jakrystychstale

przybywało.Teraznachwilęnastąpiłaciszanacałejpowierzchnilodu.Alewnetdzieciuczułyznowu,żelódpod

ichstopamiwznosisięiopada,arysynanimstałysięszczelinami,przezktórewytrysnęławoda.Wkrótceszczelinyzamieniłysięwotwarteprzeręble,którepodzieliłylódnawielkiebryły.

—Azo!—zawołałMats.—Tolodyruszają.—Takjest,ruszają,Matsie—odpowiedziałaAza.—Alemożemysięjeszczeprzedostaćnaląd,

biegnijmytylkoprędko.Istotnie,faleiwiatrmiałyjeszczedużopracyprzedsobązuprzątnięciemcałegoloduzjeziora.

Najcięższąodrobiłyjużcoprawda,kiedypowłokalodowapękła,alewszystkietewielkiebryłytrzebabyłojeszczerozbić,rzucającjednąodrugą,zdruzgotać,zmiażdżyć,skruszyć.Pozostałyjeszczezresztąnienaruszonewielkieprzestrzenietwardego,mocnegolodu.

Największeniebezpieczeństwopolegałonatym,żedziecinieobejmowaływzrokiemcałegolodu.Dlategoniemogłyzobaczyćszerokościszczelin,niewiedziały,czyudaimsięprzeskoczyćprzeznie,niewiedziałytakże,którebryłylodusądośćwielkienato,abyutrzymaćichciężar.Błądziływięcbezradnietotu,totamioddalałysięcorazbardziejodlądu.Wkońcuniemogłysobiejużwcaledaćradynapękającymlodzieistanęływpanicznymstrachu,wybuchającpłaczem.

Nagleprzeleciałonadnimizszumemstadodzikichgęsi.Gęsigęgaływrzaskliwieidziecikunajwyższemuswemuzdumieniuzrozumiaływtymgęganiuzwróconewyraźniedosiebiesłowa:

—Idźcienaprawo,naprawo!Dzieciposzłynatychmiastzatąradą,alewkrótcestanęłyznów.bezradnienadszeroką,rozwartą

szczeliną.Iznówusłyszaływrzaskgęsinadsobą,iznówzrozumiaływnimsłowa:—Zostańcietam,gdziestoicie!Zostańcietam,gdziestoicie!Dzieci,nierozmawiajączsobąotym,cosłyszały,posłuchałyrady;istanęłynamiejscu.Pochwili

bryłyloduzsunęłysiętak,żedzieciłatwomogłyprzeskoczyćprzezszczelinę.Terazujęłysięznowuzaręceibiegłydalej.Bałysięjużnietylkoniebezpieczeństwa,aleipomocy,

którejdoznawały.Pochwilimusiałysięznowuzatrzymaćwniepewności,alenatychmiastrozległsięgłos:—Prostoprzedsiebie!Prostoprzedsiebie!Prostoprzedsiebie!Trwałotoprzezdobrepółgodziny.WreszciedotarłydziecidoicyplaLungeruimogłyjużponim

przedostaćsięnaląd.Widaćbyłoponich,jakistrachprzeżyły.Stanąwszynabrzeguniezatrzymałysięnawetinierzuciłyanijednegospojrzenianajezioroszalejącawwalcezkrą,leczbiegłypośpieszniecorazdalej.Gdyodbiegłyjużdośćdaleko,Azazatrzymałasięnagle.

—Poczekajtutajchwilkę,Matsie—powiedziała—zapomniałamoczymś.Iwróciłanabrzegjeziora.Tamposzperaławworku,wyciągnęłazniegomały,drewnianysandałeki

postawiłagonakamieniu,abygobyłołatwodostrzec.Potemwróciładobrata,nieoglądającsięanirazuzasiebie.

Zaledwiejednakodeszła,ukazałsięwpowietrzuduży,białygąsior,spadłszybkojakbłyskawicanaziemię,schwyciłsandałekwdzióbirównieszybkopofrunąłwgórę.

PODZIAŁ

Czwartek,28kwietnia

Dzikiegęsi,poudzieleniupomocyAzieiMatsowi,skierowałysięnapółnoc,doVastmanlandii.TutajopuściłysięnawielkiepolazbożowewparafiiFellingsbro,abysobiepodjeśćiodpocząć.

Chłopiecbyłtakżegłodny,napróżnojednakszukałczegoś,czymbymógłsięposilić.Rozglądającsięnawszystkiestrony,ujrzałnapobliskimpoludwóchludziidącychzapługiem.Wtejżechwiliwłaśnieoraczeporzucilipługiiusiedlizabierającsiędospożyciaprzyniesionegoposiłku.Chłopiecpodbiegłszybkoiprzysunąłsięjaknajbliżej.

„Kiedysięposilą—pomyślałsobie—_pozostaniemożedlatakiegomalcajakjakilkaokruchówalboskórkaodchleba”.

Przezpoleprowadziładróżka,którąprzechodziłwłaśniestaruszek.Spostrzegłszyoraczyzatrzymałsię,przeszedłprzezmurekkamiennyizbliżyłsiędonich,

—Idlamniejużczasnaśniadanie—powiedział.Zdjąłtorbęwyjąłzniejchleb.—Cieszęsię,żeniebędęmusiałsamjeśćśniadania—dodał.

Wkrótcemiędzytrzemamężczyznamizawiązałasięrozmowaobajoraczedowiedzielisię,żepodróżnyjestgórnikiemzokręguKorberg,Przestałjużpracować,ponieważbyłzastary,abymócschodzićiwychodzićpodrabinachkopalnianych,alemieszkajeszczewmałymdomkuwpobliżukopalni.CórkajegowyszłazamążdoFellingsbroibyłwłaśnieuniejwodwiedzinach.Córkachce,abysięnastałeprzeniósłdoniej,aleonniemożesięnatozdecydować.

—Toznaczy,żeNorbergpodobawamsięlepiejniżnaszaokolica?—zapytałjedenzchłopówzuśmiechem.Wiedziałbowiemdobrze,żeFellingsbrouważanejestzajednąznajwiększychinajbogatszychparafiiwcałejokolicy.

—Myślicie,żemógłbymwyżyćwtakpłaskimkraju?—odrzekłstarzecczyniącprzeczącyruchręką,jakgdybycośpodobnegoniedałosiępomyśleć.

Iwszyscytrzejnarazzaczęlisięsprzeczaćbezgniewu,któraokolicaVastmanlandiijestnajpiękniejsza.JedenzrolnikówurodziłsięwFellingsbroichwaliłbardzorówninę,drugizaśpochodziłzokręguVästaseriuważałbrzegijezioraMälar,jegolesistewzgórzaiuroczeprzylądkizanajpiękniejszączęśćkraju.Alestarygórnikniedałsięprzekonaćiabydowieśćtamtym,żemasłuszność,zapytał,czypozwoląmuopowiedziećpewnąhistorię,którąsłyszałzaczasówmłodościodbardzostarychludzi.

—TutajwVastmanlandii—zaczął—mieszkaławdawnychczasachstarakobietazroduolbrzymów.Byłaonabardzobogata,gdyżcałykrajnależałdoniej.Miała,rozumiesię,wszystko,czegotylkożyczyćsobiemogła,ajednakgnębiłająciężkatroska,niewiedziałabowiem,jakmapodzielićswojeposiadłościmiędzytrzechsynów.

Awynikałotostąd,żedwóchstarszychswychsynówniekochałatakbardzojaknajmłodszego,którybyłjejoczkiemwgłowie.Temunajmłodszemuchciałaprzeznaczyćlwiączęśćdziedzictwa,jednocześnieprzecieżlękałasię,żemiędzybraćmiwyniknąkłótnieizatargi,jeślipodziałniebędziesprawiedliwy.

Pewnegodniakobietapoczuła,żeśmierćsięzbliża,niebyłowięcjużczasudonamysłu.Przywołaładołożawszystkichtrzechsynówirzekładonich:

„Podzieliłamswojeposiadłościnatrzyczęści,spomiędzyktórychmusiciewybierać.Dopierwszejnależąwzgórzaporośniętedębami,lesistepagórkiikwiecistełąkiciągnącesięwokołojezioraMälar.Tenzwas,którywybierzetęczęść,miećbędziedobrepastwiskadlaowiecikrów,awzgórzadostarczaćmubędąliścinapaszęzimową—oileniezechceuprawiaćogrodnictwa.Brzegijezioraporzniętesąmnóstwemzatokiprzylądków,któreogromniesprzyjająrozsyłaniuproduktówkrajowychistanowiąwyśmienitedrogikomunikacyjne.Tamgdzierzekiwpadajądomorza,dadząsięzbudowaćdoskonałeportyisądzę,żewkrótcepowstanątamwsieimiasta.Niezbrakniemutakżedobrejziemipoduprawę,mimożepołożeniekrajujesttakieróżnorodne.Taróżnorodnośćzresztąstanowitakżejednązdobrychstronkraju,bojeślimieszkańcyprzywyknądoprzenoszeniasięzjednejwyspynadrugą,stanąsię

dobrymiżeglarzami,naucząsiępodróżowaćpoobcychkrajachiprzywozićstamtądwielkiebogactwa.Takotoprzedstawiasięczęśćpierwszadziedzictwa.Cóżoniejpowiecie?”

Wszyscysynowieprzyznalijednogłośnie,żejesttodoskonałaczęśćiżeten,komuprzypadnie,możeuważaćsięzaszczęśliwego.

„Tak,nicjejniemożnazarzucić—rzekłastaraolbrzymka—aleidrugaczęśćniejestgorsza.Złożyłosięnaniąwszystko,cowmoimkrajustanowirówninęiotwartepole.CiągnąsięwięcwniejnieprzerwaniepolauprawneodjezioraMälarażdoDalarna.Ten,ktowybierzetęczęść,niebędzieżałował.Będziemógłuprawiaćtylezboża,ilezechce,izakładaćfolwarki.Przytymanion,anijegopotomkowieniebędądoznawaliżadnychtroskpieniężnych.Żebyrówninaniecierpiałaodzbytniejwilgoci,przerżnęłamjąwielkimikanałami,którewwielumiejscachtworząwodospady—nanichmożnapobudowaćmłynyikuźnie.Wzdłużrowówusypałamwysokiewałyziemi—nanichłatwobędziehodowaćlasy,któredostarcządrzewanapaliwo.Takajestmojadrugaczęśćisądzę,żeten,komuonaprzypadnie,będziemiałwszelkiepowodydozadowolenia”.

Inatozgodzilisięwszyscytrzejsynowieibardzodziękowalimatce,żetakdobrzewszystkodlanichurządziła.

„Tak,starałamsiębardzouczynićjaknajlepiej—ciągnęłamatkadalej.—Aterazopowiemwamoostatniejczęści,nadktórąnajwięcejnałamałamsobiegłowy.Bowidzicie,kiedyjużpołączyłamwszystkiemojegajeipastwiska,iwzgórzawjednączęść,całązaśrolęiurodzajnegruntywdrugą,spostrzegłam,żezmoichposiadłościniepozostałominicwięcej,opróczgórzystychlasówsosnowychijodłowych,szczytówgórskich,przepaści,nagichurwisk,nędznychkrzakówjałowcowych,ubogichgaikówbrzozowychiniewielkichjeziorek.

Tegożadenzwaszapewnewybraćniezechce.Ajednakpołączyłamtowjednącałośćiumieściłamnapółnocyinazachodzienadrówniną.Lękamsiętylko,żetego,ktoczęśćtęwybierze,czekaubóstwo.Będziemógłhodowaćtylkoowceikozyi,abyzarobićnautrzymanie,będziemusiałzajmowaćsięrybołówstwemnajeziorachipolewaniemwlasach.Wodospadówiwartkichpotokówmiećwprawdziebędziepoddostatkiem,takżebędziemógłstawiaćtylemłynów,ilezechce,ale,niestety,mlećwnichbędziemógłconajwyżejkorędrzewną.Apozatymbędąmudokuczałyniewątpliwieniedźwiedzieiwilki,gdyżwtakimpustkowiunajłatwiejimznaleźćschronienie.

Takwyglądamojaczęśćtrzecia.Wiemwprawdziedobrze,żeniedajesięonaporównaćztamtymi,igdybymniebyłatakbardzochora,zrobiłabymnowypodział.Terazjednakniemogęjużmyślećotym.Iotoostatniegodzinymojezatrutesąniepewnością,któremuzwasdaćtęczęśćnajgorszą.Byliściedlamniewszyscytrzejdobrymiisynamiinękamnieto,iżwzględemjednegozwasokażąsięniesprawiedliwa”.

Poprzedstawieniucałejsprawymatkaspojrzałanasynówzesmutkiem.Terazjużżadenznichnieodezwałsię,żepodziałjestjaknajlepszyiżematkadbałatroskliwieoichdobro.Staliwmilczeniuiłatwomożnabyłozauważyć,żeten,komusiędostanieczęśćtrzecia,będzieniezadowolony.

Leżaławięcstaramatkawniepokojuitrosceisynowiewidzieli,żeznosizawczasumękiśmiertelne,ponieważmusirozdaćpuściznę,aniemożesięzdecydować,któregozsynówuczynićnieszczęśliwymprzezoddaniemunajgorszejczęści.

Najmłodszyjednakztrzechsynówkochałmatkęnajbardziejiniemógłznieśćwidokujejcierpień.Toteżodezwałsię:

„Niemaszpowodumartwićsię,matko,bądźspokojnaipożegnajsięzeświatemwciszyiukojeniu.Dajnajgorszączęśćmnie,poradzęsobieicokolwieksięstanie,niebędęsięmartwił,jeślitamtymwieśćsiębędzielepiejniżmnie“.

Tesłowasynauspokoiłymatkę,dziękowałamuserdecznieibłogosławiła.Rozdaniedwóch

pozostałychczęściposzłoprędko,byłyprzecieżobieprawiejednakowejwartości.Kiedyjużwszystkozostałoułożone,matkapodziękowałasynowijeszczeraziwyznała,żeoczekiwała

tego,iżwłaśnieondopomożejejwtymciężkimzadaniu.Wkońcudodała,żepragniebardzo,abysyn,kiedyjużosiądziewswympustkowiu,pamiętał,jakbardzogomatkakochała.

Iztymisłowyzamknęłaoczy.Popogrzebieudalisiębraciadoswychposiadłości.Istotnie,dwajstarsimieliwszelkiepowodydozadowolenia.

Trzecijednakwywędrowałwpustkowieiprzekonałsię,żematkamówiłaprawdę:częśćjegostanowiłyprzeważnieurwiskagórskieiniewielkiejeziora.Mimotopoznał,zjakąmiłościąmatkaurządzaładlaniegotodziedzictwo,małebowiemresztkiułożonezostaływtensposób,żeutworzyłynajpiękniejsząkrainę.Wwielumiejscachbyłaonadzikainiedostępna,amimotowszędziepiękna.

Widoktenniebyłwcalepocieszający,sprawiłjednaksynowiradość.Zczasemdopierouczyniłpewneodkrycie:zauważył,żeskalistygruntwyglądatuiówdzieosobliwie.

Akiedysiędokładniejprzyjrzał,rozpoznał,żeprzeświecająwnimżyłyrudy.Okazałosię,żeziemiatakryjewsobieżelazo,prócztegodużosrebraimiedzi.Terazsyndomyśliłsię,żeprzypadłomuwudzialewiększebogactwoniżdwomjegobraciom,iprzekonałsię,jakiezamiarykierowałyjegomatkąprzypodzialedziedzictwa.

WOKRĘGUGÓRNICZYM

Czwartek,23kwietnia

Dalsząpodróżdzikiegęsiodbywałyztrudem.NatychmiastpośniadaniuzamierzałyprzeleciećwprostejliniinadVästmanlandią,alewiatrzachodniwzmógłsięipopędziłjeażdogranicyUpplandii.Unosiłysięwysoko,awiatrgnałjezogromnąszybkością.Chłopiecspoglądałwdół,abyzobaczyć,jakwyglądaVästmanlandia,niewielejednakmógłrozróżnić.Wschodniaczęśćtejokolicybyłapłaskairówna.Widziałtodokładnie,niemógłtylkopojąć,cooznaczająwszystkietebruzdyilinieciągnącesięwpoprzekcałejniziny;zpółnocynapołudnie.Wyglądałyonebardzodziwnie,gdyżwszystkieciągnęłysięprościuteńkowzupełnierównychodstępach,

—Krainatamatakiesamepasyjakfartuchmojejmatki—powiedziałchłopiec.—Chciałbymtylkowiedzieć,czymsątepasy,którejącałątakprzerzynają?

—Rzekiigrzbietygórskie,drogiiliniekolejowe!—zawołały;dzikiegęsiwodpowiedzi.—Rzekiigrzbietygórskie,drogiiliniekolejowe!

Itakbyłonaprawdę.Kiedybowiemgęsizapędziłysięnawschód,natrafiłyprzedewszystkimnapotokHed,którypłyniemiędzydwomagrzbietamigórskimitużobokliniikoleiżelaznej.NastępnieleciałynadrzekąKolbäk,którejpojednejstroniestrzeżeliniakolejowa,podrugiejgrzbietgórskiprzerżniętyszosą.NastępnieujrzałyrzekęSvarta,przecinającąrównieżgóryidoliny,dalejrzekęLiliazgórąBadelundiwreszcierzekęSagazszosąiliniąkolejowąpoprawejstrome.

„Jeszczenigdywżyciuniewidziałemtyludrógidącychwjednymkierunku—myślałchłopiec.—Jakieżmnóstwotowarów:muszątędysprowadzaćzpółnocy”.

Przytymwszystkotowydawałomusiębardzodziwne,bochłopiecwyobrażałsobie,żezaVästmanlandiąkończysięSzwecja.To,copotymnastępuje,mogąbyćconajwyżejlasyipustkowia.

KiedyjużwiatrzapędziłdzikiegęsiażnadrzekęSaga,musiałasięAkkaspostrzec,żezaleciałatam,dokądniezamierzała,gdyżzawróciła,icałestado,lecączgwałtownymwysiłkiemprzeciwwiatrowi,udałosięipowrotemnazachód.Leciaływięcpowtórnienadpasiastąrówniną,apotemnadzachodnią

częściąkraju,składającąsięzlesistychwzgórz.Dopókidrogawiodłaponadrówniną,chłopiecprzechylałsięprzezszyjęgąsioraipatrzyłwdół,

kiedyjednakzostawilijużrówninępozasobą,wyprostowałsię,abydaćoczomwypoczynek,tambowiem,gdzieziemiępokrywalas,rzadkozdarzasięcośosobliwegodozobaczenia.

Kiedyjednakgęsiprzeleciałyjużsporąprzestrzeńnadwzgórzamileśnymi,chłopcuwydałosięnagle,żesłyszywdolenaziemijakieśzgrzytyijęki.Przechyliłsięczymprędzej,patrzączzaciekawieniemwdół.Dzikiegęsi,lecącpodwiatr,musiałyzwolnićlotu,chłopiecwięcmógłdojrzećdokładnieto,cosiędziałopodnimnaziemi.Pierwszarzecz,którąujrzał,byłtoczarnyotwórprowadzącywgłąbziemi.Nadotworemurządzonabyłazdużychbelekwindadowyciąganiaciężarów,którawłaśniepodnosiładogóryzezgrzytemijękiembeczkęnaładowanąodłamkamiskał.Wokołoleżaływielkiestosykamieni,wszopiesyczałamaszynaparowa.Kobietyidziecisiedziałypółkolemnaziemiisortowałykamienie.Powąskichszynachkolejowychtoczyłosiękilkawagonikównaładowanychkamieniami,anaskrajulasuwidniałymałedomkirobotnicze.

Chłopiecniemiałpojęcia,cobytobyćmogło,izawołałwdół:—Cotozamiejscowość,gdzieludzietylekamieniwydobywajązziemi?!—Patrzciegłuptasa!Patrzciegłuptasa!—zaćwierkaływróble,któreczułysiętutajjakwdomui

znałysięnawszystkim.—Nieumieodróżnićrudyżelaznejodkamienipolnych!Nieumieodróżnićrudyżelaznejodpiaskowców!.

Wówczaschłopieczrozumiał,żeto,cowidziałnaziemi,tobyłakopalnia.Byłniecorozczarowany,gdyżwyobrażałsobie,żekopalniamusiprowadzićwgłąbwysokiejgóry,tazaśznajdowałasięnarównymgrunciemiędzydwomawzgórzami.

Wkrótcegęsipozostawiłykopalniępozasobą.Chłopiecpodniósłsięipatrzyłprzedsiebie,albowiemwzgórzalesisteigajebrzozowe,ciągnącesię.terazpodnim,widywałjużdośćczęsto.Naglepowiałozziemikugórzeogromnegorącoichłopiecznównachyliłsiępośpiesznie,abyujrzeć,skądtopochodzi.

Podnimleżaływielkiestosywęgliirudy,awśródnichwznosił,sięwysoki,ośmiokątny,naczerwonopomalowanybudynek,wysyłającykuniebucałesnopypłomieni.

Zrazuchłopiecsądził,żetopożar.Kiedyjednakujrzał,żeludziestojąspokojnieiniemyślągasićtegoognia,niewiedział,cootymsądzić.

—Cóżtozamiejscowość,gdziesięniktnietroszczyopłonącybudynek?!—zawołałgłośno.—Tralala!—zaświegotałyzięby,któregnieździłysięnaskrajulasuidobrzewiedziały,cosiędzieje

wichsąsiedztwie.—Boisięognia!Niewienawet,jakzrudywytapiajążelazo!Nieumieodróżnićogniazpiecahutniczegoodpożaru!

Wkrótcegęsiminęłypiechutniczyichłopiecznówodpoczywał,niespodziewającsięzobaczyćnicosobliwegowlesistejokolicy.Leczgęsiniezdążyłyjeszczedalekoodlecieć,kiedyzgłębiziemidoszedłuszuchłopcastraszliwyhałasiwrzask.Chłopiecnachyliłsięiujrzałprzedewszystkimwodospadspadającyzhukiemzeskały.Obokwodospadustałwielkibudynekzczarnymdachemiwysokimkominem,wyrzucającymgęstydymisnopyiskier.Przedbudynkiemleżałżużel,sztabyżelazaicałegórywęgli.Ziemiawokołobyłazupełnieczarnaiwewszystkichkierunkachrozchodziłysięczarneścieżki.Zbudynkudobywałsięnieopisanyhałas,łoskotihukbezustanny.Brzmiałototak,jakgdybyktośbroniłsięrozpaczliwieprzednapaściądzikiegozwierza.Najdziwniejszebyłojednak,żeto,cosiętutajdziało,zdawałosięnikogonieobchodzić.Wpobliżu,wśródzielonychdrzewstałydomkirobotnicze,aniecodalejwznosiłsięduży,białydwórpański.Naschodkachprzeddomkamirobotniczymibawiłysięwesołodzieci,apoaleiwiodącejdodworuludzieprzechadzalisięspokojnie.

—Cotozamiejscowość,gdzienikogonieobchodzi,żesięludziewzajemniemordują?!—zawołałchłopiecwdół.

—Hak-ak-ak-ak!Atomądrala!Hak-ak-ak-ak-ak!—śmiałasięsroka.—Niemordujątamnikogo!Tożelazotaksyczyizgrzyta,kiedysiępodmiotdostaje.

Wkrótceiwalcowniaznikłasprzedoczudzikichgęsiichłopiecsiedziałznówwyprostowany,niespodziewającsięjużzobaczyćwlesienicszczególnego.

Popewnymczasieusłyszałdźwiękdzwonuiprzechyliłsię,żebyzobaczyć,skądtendźwiękpochodzi,Iujrzałprzedsobązagrodęchłopską,taką,jakiejdotychczasnigdyniezdarzyłomusięwidzieć.

Budynekmieszkalnybyłdługi,jednopiętrowy,pomalowanynaczerwono.Zadziwiłonchłopcanietyleswojąwielkością,ileotoczeniem.Chłopiecwiedziałmniejwięcej,ilev/zagrodziepowinnobyćzabudowań,aletutajbyłowszystkowpodwójnejalboipotrójnejilości.Niewyobrażałsobienigdytakiegonagromadzeniazabudowańgospodarskich.Iniemógłsobietakżewyobrazić,cosięwnichmieściiprzechowuje,gdyżwpobliżuzagrodyniebyłoprawiewcaleuprawnychpól.Wgłębilasuwidziałwprawdziekilkazagonów,byłyonejednakzjednejstronytakmałe,żeniewymagałytyluspichrzówistodół,azdrugiejstronytużprzykażdymznichstałastodołaprzeznaczonanazbiory.

Nastajniwisiałdzwonekwwieżyczceiwłaśniedźwięktegodzwonkadoleciałuszuchłopca.Wtejżechwiliszedłgospodarzzparobkamidokuchniichłopieczdziwiłsiępokaźnąliczbączeladzi.

—Cóżtozaludze,którzywgłąbilasu,gdzieniemapól,budujątakiewielkiezagrody?!—zawołałchłopiecnagłos.

Naśmietnikustałkogut.Nieociągającsiędługozodpowiedziązapiał:—Kukuryku!Tostarakopalnia!Starakopalnia!Rolależypodziemią!Rolależypodziemią!Terazchłopieczrozumiał.Niebyłatozwykłalesistaokolica,ponadjakądotychczasprzelatywał.

Wokołociągnęłysięuprawnelasyigóry,alekryłyonewswymwnętrzumnóstwotajemnic.Widziałpola,naktórychleżałyporzuconedźwigi,gdyżotworykopalnianepodziurawiłytamjużcałą

ziemię,iwidziałznówinnepola,naktórychwrzałapraca.Stądwgórędodzikichgęsidochodziłygłucheodgłosywybuchów,awokołociągnęłysięmieszkaniagórników,tworząccalewsienaskrajulasu.Widziałtakżestare,opuszczonekuźnice,wktórychpoprzezzapadniętydachwidaćbyłoolbrzymie,żelazemokuterękojeścimiotówiniezdarniemurowanekominy.Potemnastępowałyznówwielkiehuty,gdziepracowanotakgorliwieitakwalonomiotami,żeziemiadrżała.Wgłębipustkowialeśnegoleżałyzacisznieukrytemałesioła,które,zdawałobysię,nicniewiedząowrzawierozlegającejsięwokoło.

Dalejwidziałkolejepowietrzne,przewożącebezdźwiękównastalowychlinachkoszenaładowanerudą.Nadwszystkimiwodospadamiobracałysięwarczącekoła,drutyelektryczneprzebiegałycichylas,aposzynachtoczyłysięolbrzymiepociągi,złożonezsześćdziesięciudosiedemdziesięciuwagonównaładowanychradąiwęglem,sztabamiżelazaidrutemstalowym.

Kiedysięjużchłopiecnapatrzyłdosytatemuwszystkiemu,niemógłsiępowstrzymać,żebyniezawołaćnaglos,chociażwiedział,żegoznówptakiwyśmieją:

—Jakżeżsięnazywatenkraj,gdzienicpróczżelazanierośnie?!Natozbudziłsięzesnustarypuchacz,któryodbywałwłaśnieswądrzemkęwjednejzopuszczonychhut,wysunąłokrągłągłowęIzawołałnieprzyjemniehuczącymgłosem:

—Uhu,uhu,uhu!Tenkrajnazywasięokręgiemgórniczym!Gdybytunierosłożelazo,niemieszkałbytupodziśdzieńnikt,próczsówiniedźwiedzi!

KUŹNICA

Czwartek,28kwietnia

Podczaskiedydzikiegęsiprzelatywałynadokręgiemgórniczym,prawieprzezcałydzieńdąłgwałtownywiatrizawracałjebezustanniezpółnocynawschód.Akcejednakzdawałosię,żelisMykitaścigającjeobrałsobiezasiedzibęwłaśniewschodniąokolicękraju,opierałasięwięcwiatrowi,kierującsięzwysiłkiemnapółnoc.WskutektegodzikiegęsiposuwałysięnaprzódnadzwyczajpowoliipopołudniutegodniaznajdowałysięwciążjeszczewokręgugórniczymVästmanlandii.

Tymczasemkuwieczorowiwiatrprzycichłiznużonepodróżniczkispodziewałysięjeszczeteraz,przedzachodemsłońca,odbyćbeztrudusporączęśćdrogi.Naglejednakzerwałasięgwałtownawichuraipopędziładzikiegęsi,jakpiłki,przedsobą.Chłopiec,którysiedziałbezpiecznienagrzbieciegąsiorainieprzeczuwałniczłego,porwanyzostałprzezwiatrirzuconywszerokiprzestwórpowietrza.

Nilsbyłjednaktakmałyilekki,żedziękitejsilnejwichurzeniespadłodrazunaziemię,leczunosiłsięzwiatremdośćdługoidopieropopewnymczasieosiadłnaniejpowoli,trzepoczącsięjakliśćlecącyzdrzewa.

„O,tonicgroźnego!—myślałsobiechłopiec.—Spadamtakwolnonaziemię,jakgdybymbyłćwiartkąpapieru.GąsiorMarcinekpośpieszyzpewnością,żebymniepodnieść”.

Kiedyjużleżałnaziemi,zerwałczymprędzejczapkęzgłowyizacząłniąpowiewać,abygąsiormógłgołatwiejdojrzeć.

—Gdziejesteś?Tujestem.Gdziejesteś?Tujestem—wołałidziwiłsiępotrosze,żeMarcintakzwleka.

Nigdziejednakniebyłowidaćbiałegogąsioraaniteżstadadzikichgęsi.Znikłybezśladu.Wydawałosiętochłopcuniecodziwne,alebynajmniejgoniezaniepokoiło.Nieprzyszłomunawetdo

głowy,abygomatkaAkkaigąsiorMarcinmogłyopuścić.Sądził,żesilnywiatrodpędziłjedaleko,przybędąjednak,abygozabraćzsobą,skorotylkobędąmogłyzawrócić.

Leczcóżtobyło?Gdziesięwłaściwieznajdował?Zpoczątkuspoglądałciągletylkonaniebo,abydostrzecdzikiegęsi,terazjednakrozejrzałsięwokołosiebie.Niespadłwcalenarównąziemię,tylkowgłęboką,zawrotnąprzepaśćgórskąlubcośwtymrodzaju.

Byłatoprzestrzeńtakwielkajakkościół,okolonaprawieprostopadłymiścianamiskalnymi,bezśladudachu.Naziemileżałyporozrzucanedużeodłamyskał,amiędzynimirósłmech,wrzosiniskiebrzózki.Gdzieniegdzieskaływystawały,aznichzwieszałysięstrzaskanedrabiny.Zjednejstronyrozwierałsięgłęboki,sklepionyotwórwyglądającytak,jakgdybyprowadzi!gdzieśdaleko,dalekowgłąbgóry.

Chłopiecnienadarmoprzelatywałprzezcałydzieńnadtylukopalniami.Odgadłodrazu,żetenwielkiwąwózjestdziełemrąkludzi,którzytutajwdawnychczasachwydobywalizgórrudę.

„Muszęzarazspróbować,czynieudamisięwspiąćnagórę—pomyślał.—Inaczejmoitowarzyszewkońcuwcalemnienieznajdą”.

Chciałsięwłaśniezbliżyćdościanyskalnej,kiedypoczuł,żektośchwytagoztyłu,iusłyszałchrapliwemruczenie:

—Atyścozastworzenie?Chłopiecodwróciłsięszybkoi,zaskoczony,sądziłzrazu,żestoiprzedwielkimzłomemskalnym,

pokrytymgęstym,brunatnymmchem,alewkrótceprzekonałsię,żetaskalamagrubenogi,głowę,oczyiwielkąpaszczę,wydającąmrukliwedźwięki.

Malecniemógłwydobyćzsiebiegłosu,leczwielkizwierz,jaksięzdawało,wcaleteżnieoczekiwałodpowiedzi.

Przewróciłmalca,zacząłpodrzucaćgonawielkiejswejłapieiobwąchiwaćzewszystkichstron.Robiłwrażenie,jakgdybymiałochotępołknąćgoodrazu,leczwtemopamiętałsięizawołał:

—MrukiBurk,pójdźcietutajdomnie!Jesttudlawasdobrykąsek!Natychmiastpodbiegłydwamłodeniedźwiadki,jeszczeniepewniestojącenanogach,oskórze

fałdującejsięmiękkojakumłodychpsiaków.—Cóżeśtoznalazła,matkoniedźwiedzico?Czywolnonamzobaczyć?!—wołałymłode.—Aha,totak?Dostałemsięmiędzyniedźwiedzie—szepnąłchłopiecdosiebie.—Terazmożesobie

Mykitazaoszczędzićtrududalszegouganianiasięzamną!Niedźwiedzicapodsunęłachłopcakumłodymijedenznichschwyciłgonatychmiastwpyskiuciekł

czymprędzej.Niezatopiłwnimjednakodrazuzębów,bobyłswawolnyiprzedzjedzeniemPaluszkachciałsięnimjeszczepobawić.Druginiedźwiadekpobiegłzapierwszym,abymuodebraćzabawkę,takjednakniezgrabnieutykałipodskakiwał,żewkońcuupadłnabrata,któryniósłchłopcawpysku.Iobajzaczęlisięprzewracaćpoziemi,gryźć,mocowaćiprzytymgłośnomruczeć.

Wśródtejzabawymłodychniedźwiadkówchłopcuudałosięwymknąć.Pobiegłczymprędzejkuścianieskalnejizacząłsięnaniąwspinać.

Aleniedźwiadkiskoczyłyzanim,wdrapałysięszybkoizręcznienaścianę,dogoniłychłopcairzuciłygo,jakpiłkę,namech.

„Terazwiemprzynajmniej,coczujebiednamyszka,kiedysiędostaniewkociepazury”—myślałchłopiec.

Próbowałjeszczekilkarazyuciekać—pobiegłdalekowgłąbjaskini,schowałsięzaskałami,wdrapałsięnabrzozę.Gdziekolwiekjednakusiłowałsięukryć,niedźwiadkiodnajdywałygowszędzie.Akiedygoschwyciły,puszczałynatychmiast,żebyznowumócgochwytać.

Wkońcuchłopiectaksięzmęczyłitakmusiętowszystkosprzykrzyło,iżrzuciłsięjakdługinaziemię.

—Uciekaj,uciekaj!—mruczałyniedźwiadki.—Boinaczejzjemycięzaraz!—Dobrze,zjadajciesobie—odrzekłchłopiec—niemamjużsiłuciekać.Niedźwiadkipobiegłyczymprędzejdoniedźwiedzicy.—Matkoniedźwiedzico,matkoniedźwiedzico!—skarżyłysię.—Onsięjużniechcebawić!—Więcweźciegoipodzielciemiędzysiebie—rzekłaniedźwiedzica.Alechłopiectaksięprzestraszył,żenatychmiastponownierozpocząłgonitwę.Kiedynadeszłaporaspoczynkuiniedźwiedzicaprzywołałamłode,abysięułożyłyobokniejdosnu,

niedźwiadkibyłytakrozbawione,żeprzyrzekłysobienastępnegodniawznowićtęsamązabawę.Wzięłychłopcamiędzysiebieinakryłygołapami—niemógłsięwięcruszyć,bozbudziłbyjezpewnością.Zasnęłynatychmiastichłopiecpostanowił,żepopewnymczasiespróbuje,czynieudamusięwymknąć.Alebiedaknigdywżyciujeszczeniebyłtakprzerzucanyiprzewracany,nigdyniegnanogotakbezlitośnieiniekrąconojakfrygą,toteżśmiertelniezmęczonyusnąłbardzoszybko.

Popewnymczasiepowróciłdodomuojciecniedźwiedź.Spuściłsięnadółpościanie.Łoskotkamieni,staczającychsięspodjegostóp,zbudziłchłopca.Malecujrzałprzedsobąolbrzymiecielskozwierza,jegopotężnąpaszczę,olśniewającobiałekłyimałe,złośliweoczy.Wstrząsnąłnimmimowolniezimnydreszcznawidoktegostaregokrólalasu.

—Czućtutajczłowiekiem]—odezwałsięojciecniedźwiedź,umieściwszysięobokniedźwiedzicy,przyczymzamruczałhuczącymgłosem.

—Jakżemożeszwyobrażaćsobiepodobnegłupstwa—odrzekłaniedźwiedzicależącspokojnienaswymmiejscu.—Zostałowprawdziepostanowione,żeniebędziemywyrządzaliludziomżadnejkrzywdy,alegdybyjakiśczłowiekdostałsiętutaj,gdziemieszkamzmłodymi,zpewnościąniepozostałobyzniegonawettyle,abyśgomógłwywęszyć,

Ojcaniedźwiedzianieuspokoiłajednakwidocznieotrzymanaodpowiedź,gdyżwęszyłiwietrzyłdalej.

—Dajpokójtemuwęszeniu!—zawołałaniedźwiedzica.—Mógłbyśmniejużdostatecznieznaćiwiedzieć,żeniepozwoliłabymzbliżyćsiędodziecinikomu,ktomógłbywyrządzićimkrzywdę.Opowiedzmilepiej,cośporabiał,bocięprzecieżjużodtygodnianiewidziałam.

—Szukałemdlanasinnegomieszkania.NasamprzódudałemsiędoVärmlandii,żebysiędowiedziećodkrewnychwNyskoge,jakimsiępowodzi.Alemogłemsobiezaoszczędzićtegotrudu,boichtamjużwcaleniezastałem.Wcałejpuszczyniemajużanijednejjaskininiedźwiedziej.

—Zdajemisię,żeludziechcącałąpuszczęzagarnąćdlasiebie—odezwałasięniedźwiedzica.—Gdybyśmynawetzostawiliichwspokojurazemzichbydłemizaczęlisiężywićtylkoborówkami,mrówkamiiziołami,niedalibynammieszkaćbezpieczniewlesie.Chciałabymwiedzieć,gdziesięwłaściwiemamyobrócić,abyznaleźćspokojnąkryjówkę.

—Wtejjaskini,coprawda,działosięnamprzedlatydoskonale—mówiłniedźwiedź.—Aleodczasukiedypowstałaoboknastawielka,hałaśliwakopalnia,niemogęjużtutajwytrzymać.RozejrzałemsięwięcpowschodniejstronierzekiDalälf,wpobliżuGrapenbergu.Widziałemtamdużojaskińidobrychkryjówekizdawałomisię,żebędziemytamdostateczniezabezpieczeniprzedludźmi...

Mówiąctoniedźwiedźznówsiępodniósłizacząłwęszyć.—Todziwne,gdytylkozacznęmówićoludziach,zarazmnietenzapachprześladuje—powiedział.—Idźwięcizajrzyjwszędzie,jeśliminiewierzysz—ofuknęłagoniedźwiedzica.—Chciałabym

wiedzieć,gdzietutajmógłbysięukrywaćczłowiek?Niedźwiedźobszedłcałąjaskinię,węszyłpodejrzliwie,wkońcujednakwróciłdoniedźwiedzicyi

położyłsięobok.—Czyżniemiałamracji?—zapytała.—Aletobiesięzawszezdaje,żepróczciebieniktniemaoczu

aniuszu.—Przytakimsąsiedztwiejaknaszenigdyniemożnabyćdośćostrożnym—tłumaczyłsięniedźwiedź.

Alenaglezerwałsięzgłośnymrykiem:nieszczęśliwymtrafemjedenzmłodychniedźwiadkówpołożyłswąłapęnatwarzyNilsaitakmuzatamowałoddech,żemalecmusiałkichnąć.

Terazniedźwiedzicaniemogłajużdalejzwodzićstaregoniedźwiedzia.Jedenniedźwiadekskoczyłnaprawo,druginalewo,awtedyniedźwiedźujrzałNilsaHolgersona,zanimtenzdążyłsiępodnieść.

Ibyłbygozapewneodrazupołknął,gdybysięwtoniewdałaniedźwiedzica,—Nieruszajgo!Tozabawkanaszychdzieci.Caływieczórbawiłysięnimtakdoskonale,żegonawet

zjeśćniechciałyizachowałygosobienajutro.Aleniedźwiedźodepchnąłniedźwiedzicę.—Niewtrącajsiędotego,czegonierozumiesz—zamruczał.—Czynieczujesz,jaktujużzdaleka

rozchodzisięzapachludzi?Natychmiastgozjem,boinaczejspłataonnamzpewnościąjakiegośzłośliwegofigla.

Iznówrozwarłpaszczę.Tymczasemchłopieczdążyłsięnamyślić,corobić,iwyciągnąłzpośpiechemzeswegowęzełkazapałki,jedynyśrodekobrony,którymiałprzysobie.Potarłjednąoswojeskórzanespodnieiprzytknąłniedźwiedziowipalącąsięzapałkędonosa.

Niedźwiedźparsknął,bozapachsiarkizakręciłmuwnosieizgasiłpłomyk.Chłopiecjednaktrzymałjużwpogotowiudrugązapałkę.Kuwielkiemujegozdziwieniujednakniedźwiedźanimyślałgoruszać.Zapytałtylko:

—Czypotrafiszzapalićdużotakichbłękitnychkwiatków?—Tyle,żecałylasmógłbymzamienićnapopiół—odrzekłchłopiec,sądziłbowiem,żezastraszytym

niedźwiedzia.—Mógłbyśmożepodpalićdomalbocałązagrodę?—zapytałniedźwiedź.—O,tobyzpewnościąniebyłodlamnienictrudnego—chwaliłsięchłopiecwnadziei,że

niedźwiedźnabierzedlaniegoszacunku.—Todobrze—odezwałsięniedźwiedź.—Będzieszmimusiałwyświadczyćprzysługę.Terazsię

cieszę,żecięniezjadłem.Iniedźwiedźwziąłchłopcabardzoostrożnieidelikatniewzębyizacząłsięwrazznimwdrapywać

pościanieskalnej.Piąłsięnadzwyczajłatwoiszybkopomimoswojejwielkościiciężaru,akiedysięznalazłnagórze,pobiegłpośpieszniewgłąblasu.

Itutajposuwałsięszybkonaprzód.Widaćbyło,żeniedźwiedźnaprawdębeztrudupotrafitorowaćsobiedrogęprzezgęstylas.Jegoniezgrabna,bryłowatapostaćprzedzierałasięprzezgąszcz,nibyczółnomknącepofalipoprzezsitowie.

—Przyjrzyjsiętamtejwielkiej,hałaśliwejbudzie—rzekiniedźwiedźdochłopca.Wielkakuźniazlicznymimasywnymizabudowaniamiznajdowałasiętużprzywodospadzie.

Olbrzymiekominyposyłaływgóręczarnekłębydymu,ogieńpiecówhutniczychbuchałjasnympłomieniem,wszystkieoknaiotworybyłyoświetlone.Wewnętrzumłotyiwalcebyływpełnymruchu,pracawrzaławszędzietak,żeodturkotuiwarkotuażuszybolały.Wokołowarsztatówciągnęłysięolbrzymieskładywęgli,wielkiekupyżużlu,pakownie,składydesekiszopyznarzędziami.

Wniewielkiejodległościznajdowałysiędługieszeregimieszkańrobotniczych,pięknewille,budynkiszkolne,domystowarzyszeń,sklepy.Wszystkotojednakbyłocicheijakbyuśpione.

Chłopiecteżniepatrzyłwtamtąstronę,całąbowiemjegouwagępochłaniałykuźnie.Ziemiawokołobyłaczarnajakwęgiel,niebojaśniałocudownymbłękitemnadpłomieniamibuchającymizpiecówhutniczych,wodospadspadałzszumem,rozpryskującbiałąpianę,ogromnebudynkiwyrzucałyświatłoidym,ogieńiiskry.Byłtonajwspanialszywidok,jakichłopiecdotychczasoglądał.

—Icóż,czydalejbędziesztwierdził,żepotrafiszpodpalićtakwielkiezabudowania?—zapytałniedźwiedź.

Chłopiecściskanywłapachniedźwiedzia,wiedział,żejeślichceocalićżycie,musirozbudzićwniedźwiedziuszacunekdlasiebie.

—Wielkieczymałe—dlamnietowszystkojedno—rzekł.—Mogęwszystkiepodpalić.—Awięcpowiemcicoś—ciągnąłniedźwiedź.—Przodkowiemoizamieszkiwalitęokolicęod

czasów,kiedytutajzaczynałarozrastaćsiępuszcza.Ponichodziedziczyłemprawodopolowaniaidopastwiskwtejokolicypuszczy,dozamieszkiwaniajejjaskińikryjówek,toteżpędziłemtutajżyciewspokojuiwciszy.Zpoczątkuludzienieprzeszkadzalimibardzo.Przychodzili,ostukiwaligóry,zabieralizsobąniecorudyiwreszciezbudowaliprzywodospadziekuźnicęipiechutniczy.Młotywaliłyjednaktylkokilkarazynadzień,wpiecuhutniczymniepaliłosięnigdydłużejnadkilkamiesięcy,mogłemsięwięcztympogodzić.Aleodkądludzieprzedkilkulatywybudowalitęotobudę,któradzieńinocbezprzerwyhuczyturkocze,niemogętudłużejwytrzymać.Dawniejmieszkałtutylkojedendyrektorfabrykiikilkukowali,terazroisiętutajodtyluludzi,żenieczujęsięnigdybezpiecznym.Myślałemjuż,żebędęsięmusiałwynosić,aleterazwymyśliłemcoślepszego.

Chłopiecbyłciekawy,jakitosposóbmógłniedźwiedźwynaleźć,aleniemiałjużczasunapytanie,gdyżniedźwiedźwziąłgoznówwzębyipokłusowałznimwstronęwzgórza.Chłopiecniewidziałnic,alepowzrastającymhałasiepoznał,żezbliżająsiędokuźnicy.

Niedźwiedźznalkuźnicędokładnie.Częstopodczasciemnychnocybłądziłwokołoiprzyglądałsiętemu,cosiętutajdziało,pytającsamsiebie,czytapracanigdynieustanie.Nierazpróbowałwstrząsaćmuryłapamiipragnąłbyćtaksilnym,abyzdruzgotaćcałybudynekjednymuderzeniem.Jegotułówprawienieodcinałsięodczarnejziemi,ażeprzytymkrylsięwcieniumurów,więcniegroziłomuniebezpieczeństwo,żegoludziespostrzegą.

Terazprzeciskałsiębezobawymiędzywarsztatami.Wdrapałsięnastosżużlu,stanąłnatylnych

nogach,wziąłchłopcamiędzyprzeddniełapyipodniósłgowgórę.—Spróbujzajrzećdownętrzabudynku—rzekł.Wkuźnicywytapianowłaśniestal.Dużakula,czarna,okrągła,wypełnionaroztopionymżelazem

zwieszałasięzpułapu.Dotejkuliwpędzanosilnyprądpowietrza.Kiedypowietrzewciskałosięzestraszliwymhukiemwmasężelazną,tryskałzniejdeszcziskier.Sypałysiępromieniami,snopami,długimiwężami.Mieniłysięnajrozmaitszymibarwami,byłymałeiwielkie,rozpryskiwałysięnaścianachlubwirowałypocałejkuli.Niedźwiedźpozwalałchłopcunapawaćsiętymwspaniałymwidokiem,pókiludzienieporzucilimiechówiczerwona,płynna,piękniepołyskującastalniezaczęławyciekaćzokrągłejkulidolicznychpodstawionychnaczyń.

Chłopcutowszystko,cowidział,wydawałosięcudowne.Byłzachwyconyizapomniałnieledwie,żesiedziwłapachniedźwiedzich.

Terazniedźwiedźpokazałchłopcuwalcownię.Jedenzrobotnikówwyjąłzpiecakrótką,grubąsztabężelazaiwsunąłjąmiędzywalce.Kiedysztabaprzeszłamiędzywalcami,przybrałakształtspłaszczonyiwydłużony.Innyrobotnikschwyciłjąszybkoipodsunąłmiędzytwardszewalce,którejąjeszczebardziejwydłużyłyiuczyniłycieńszą.Takprzechodziłasztabaprzezszeregwalców,wyciągałasięiwreszcierozkręciłasięnapodłodzejakoczerwony,rozżarzonydrutdługościkilkumetrów.

Kiedyjednasztabazamieniłasięwdrut,robotnicywyjmowalizpiecanastępną,wkładalijąmiędzywalce,potemrobilitosamoztrzecią.Bezustannie,nibysyczącewęże,witysięnaziemicoraznowe,żarzącesięczerwonymblaskiemdruty.

Chłopcupodobałosiętowszystkoogromnie,alejeszczebardziejpodobalimusięrobotnicy,którzylekkoizgrabniechwytaliszczypcamirozżarzoneprętyipodsuwalijepodwalce.Obracalirozpalonymżelazemjakzabawką.

—Trzebaprzyznać,żetoprawdziwiemęskapraca—szepnąłchłopiecdosiebie.Terazniedźwiedźpokazałchłopcuodlewnięikuźnię.TutajNilsotworzyłszerokozezdziwieniaoczyi

usta.„Ciludzieniebojąsięaniżaru,anipłomieni”—pomyślał.Byliteżczarniizasmoleniiwydawalimusięwładcamiognia,wktórychmocybyłozginaniei

kształtowanieżelaza.Niemógłsobiewcalewyobrazić,żebyzwyczajniludziemogliposiadaćtakąmoc.“Taksiętamdziejedzieńwdzień,nocwnoc—narzekałniedźwiedźkładącsięnaziemi,—Nie,

niesposóbwytrzymaćtudłużej,samtorozumiesz.Toteżogromniesięcieszę,żemogętemunareszciepołożyćkoniec.

—Naprawdępotrafisztouczynić?—zapytałchłopiec.—Jakżeżsiędotegozabierzesz?—Widzisz,postanowiłem,żetypodpalisztebudynki—rzekłniedźwiedź.—Wtedyodzyskam

nareszciespokójibędęmógłpozostaćwswojejojczyźnie.Chłopieczdrętwiałzprzerażenia.Potowięcniedźwiedźsprowadziłgotutaj!—Jeślipodpalisztębudę,darujęciżycie,jeślizaśnieuczynisztego,czegożądamodciebie,wnet

pożegnaszsięzżyciem.Wielkiewarsztatymieściłysięwbudynkuogrubychmurachichłopiecpomyślałsobie,że

posłuszeństwowtymwypadkuokażesięniemożliwe.Pochwiliprzecieżprzekonałsię,żezamiartakidałbysięwykonać.Tużobokleżaławiązkasłomyiwiórów,któredałybysięłatwopodpalić.Obokwiórówsterczałstosdesek,adeskisięgałyażdowielkiejszopyzwęglami.Szopadotykaławarsztatówigdybypłomieńogarnąłwarsztaty,ogieńprzedostałbysięszybkonadachhuty.Wszystko,cobysięmogłozapalić,spłonęłobywówczaszpewnością,żarrozsadziłbymury,amaszynyzniszczyłybysiędoszczętnie.

—Noicóż,chcesz,czyniechcesz?—zapytałniedźwiedź.Chłopiecwiedział,iżpowinienodrazuoświadczyć,żeniechce.

Wiedziałjednakrównież,żewówczasłapyniedźwiedziazacisnąsięizgniotągowmgnieniuoka.Idlategorzekł:

—Muszęsięjeszczenadtymzastanowić.—Dobrzewięc,zastanówsię—zamruczałniedźwiedź.—Alepowiemcijeszczecoś.Wiedz,żeto

żelazodałoludziomtakąprzewagęnadniedźwiedziamiimiędzyinnymidlategochcętejrobociepołożyćkoniec.

Chłopiecchciałskorzystaćzczasudonamysłu,abywynaleźćsposóbwymknięciasię,alebyłtakprzestraszony,żeprzestałbyćpanemswychmyśliirozpamiętywałtylkobezustannie,jakątoistotnieżelazojestpomocądlaczłowieka.Potrzebneprzecieżjestdowszystkiego.Zżelazazrobionesąpługi,którymisięorzepola,zżelaza—kielniadomurowaniadomów,zżelaza—nóż,bezktóregoobejśćsięniemożna.Zżelazazrobionejestwędzidłokiełznającekonia,zamekzamykającydrzwi,gwoździespajającesprzęty,blachapokrywającadach.Broń,którawytępiładzikiezwierzęta,takżezrobionabyłazżelaza,jakrównieżmotyka,którąwydobywanorudęzziemi.Żelazopokrywałookrętywojenne,którechłopiecpodziwia!wKarlskronie,pożelaznychszynachtocząsiękolejenacałymświecie.Zżelazazrobionoigłę,którąszyjesięodzież,nożycedostrzyżeniaowiec,garnek,wktórymgotujesięstrawę.Rzeczydużeimałe,wszystko,cojestpożyteczneiniezbędne,zrobionejestzżelaza.

—Nocóż,chcesz,czyniechcesz?—zapytałniedźwiedźporazdrugi.Chłopiecopamiętałsię.Otomyślałozupełnieniepotrzebnychrzeczach,aniewymyśliłnic,cobygo

mogłoocalić.—Niebądźtakiniecierpliwy—przemówił.—Jesttodlamniebardzoważnepostanowieniełmuszę

miećsporoczasudonamysłu.—No,więcnamyślajsięjeszczeprzezchwilę—zgodziłsięniedźwiedź,—Alechcęcijeszczecoś

powiedzieć:żelazosprawiło,żeludziestalisięotylemądrzejsiodnas,niedźwiedzi,idlategoteżchciałbymtejrobociepołożyćkoniec.

Chłopiec,uzyskawszynanowoczasdonamysłu,chciałgoużyćdlaobmyśleniaratunku.Aleniemógłjakośtejnocywżadensposóbopanowaćmyśli,którekrążyływciążwokołożelaza.Istopniowouświadomiłsobie,jaktoludziemusieliwysilaćsweumysły,abynauczyćsięwytapianiażelazazrudy.Iujrzałnagleprzedsobąwyraźniestarych,sczerniałychkowali,zgiętychwkuźnicyizatopionychwrozmyślaniachnadtym,jakzabraćsiędorzeczy.Ipomyślał,iżmożedlatego,żeludziemusielidługozastanawiaćsięnadtym,umysłichtaksięrozwinął,żepotrafilizbudowaćwielkiefabryki.Tak,tak,codotegoniebyłożadnejwątpliwości—ludziezawdzięczaliżelazuwięcej,niżsamiprzypuszczali.

—Noicóż?—zapytałznówniedźwiedź.—Chcesz,czyniechcesz?Chłopiecocknąłsięzzamyślenia.Wdalszymciąguzajmowałygoniepotrzebnemyśli,chociażnie

wiedziałjeszcze,copocząć,jakumknąćłapniedźwiedzia,—Wybórniejestwcaletakiłatwy,jakcisięzdaje—rzekł.—Dajmijeszczetrochęczasudonamysłu.—Zaczekamjeszczechwilę—zgodziłsięniedźwiedź.—Alezapowiadamci,żepotemniebędziesz

jużmiałinnegowyjśeia.Powtarzamcijeszczeraz,żejedynieżelazuzawdzięczająludzieto,iżniemogęmieszkaćtutaj,wpaństwieniedźwiedzim,idlategowłaśniechcęzburzyćtęichfabrykę.

„Tenostatniczasdonamysłumuszęjednakzużytkowaćdlasiebie”—pomyślałchłopiec.Takibyłjednakzalęknionyizmieszany,żeznówwżadensposóbniemógłopanowaćmyśli.Krążyły

onewokółtegowszystkiego,cochłopiecwidziałwciąguswejpodróżynapowietrznejnadokręgiemgórniczym.Tak,tak,tobyłoistotniegodnepodziwu—jakieżtożycie,ruchijakapożytecznapracazawrzałanatymodludziu!Jakżeubogoipustobyłobytutajbezżelaza!Chłopiecrozmyślałohucie,któradawałatyluludziomchlebpowszedni,skupiaławokołosiebietylezamieszkanychdomów,ciągnęłaza

sobąkolejeżelazneidrutytelegraficzneiktóradalekowświat..,—Noijakże?—zapytałniedźwiedź.—Chcesz,czyniechcesz?Chłopiecprzetarłczołodłonią.Nie

obmyśliłżadnegoratunku,alewiedziałjedno—żeniewystąpiprzeciwkożelazu,przeciwkotemużelazu,któremuludzietylezawdzięczają,którecałejokolicydostarczachleba.Iodrzekłstanowczo:

—Niechcę,Nicniemówiąc,niedźwiedźścisnąłgomocniejwłapach.—Nigdymnienieskłoniszdozniszczeniahuty—mówiłdalejchłopiec.—Żelazojestwielkim

błogosławieństwemiczynićzamachnaniebyłobyniegodziwościązmojejstrony.—Tedynieliczyszchybanato,żecidarujężycie?—zapytałniedźwiedź,—Nie,wcalenatonieliczę—odrzekłchłopiecispojrzałodważniewoczyniedźwiedzia.Niedźwiedźzaciskałłapycorazmocniej.Bolałotochłopcabardzo,łzymunapływałydooczu,milczał

jednak,bezsłowaprotestu.—Dobrzewięc!Raz,dwa,trz....!—zawołałniedźwiedźipodniósłjednąłapę,liczyłbowiemdo

ostatniejchwili,żechłopiecwreszcieulegnie.Naglechłopiecusłyszałjakiśtrzaskwpobliżuiujrzałokilkakrokówbłyszczącąlufęstrzelby.Obajz

niedźwiedziemtakbylizajęcisobą,żeniezauważyliwcale,iżbliziutkokunimpodkradłsięczłowiek.—:Ojczeniedźwiedziu!—krzyknąłchłopiec.—Czyniesłyszysz?Ktośodwiódłkurek!Uciekaj,

uciekaj,bocięzastrzelą!Niedźwiedźzerwałsięzbłyskawicznąszybkością,aleniezapomniałzabraćzsobąchłopca.Rozległo

sięzanimkilkastrzałów,kuleświsnęłymunaduszami,nietrafiłygojednak.Chłopiecsiedzącwpaszczyniedźwiedziejrozmyślałnadtym,jakgłupiospisałsiętejnocy.Gdyby

milczał,niedźwiedźzostałbyzabity,aonmógłbyumknąć.Takjednakprzywykłdopomaganiazwierzętom,żeczyniłtojużcałkiembezwiednie.

Niedźwiedź,zapuściwszysięwgłąblasu,stanąłipostawiłchłopcanaziemi.—Dziękujęci,mały—rzeki—gdybyniety,kuletrafiłybyzpewnościąlepiej.Aterazwyświadczę

ciwzajemnąprzysługę.Jeżelikiedykolwiekspotkaszsięzniedźwiedziem,topowiedzmutylkoto,cociterazszepnędoucha,anietkniecięzpewnością.

Iniedźwiedźszepnąłchłopcucichodouchakilkasłów,poczymoddaliłsiępośpiesznie,zdawałomusiębowiem,żesłyszygłosymyśliwychipsówgończychwpobliżu.

Chłopieczaśstałwśródlasuwolnyinietkniętyisamsobieniedowierzał,żetorzeczywistość.

Dzikiegęsibezustannieprzezcaływieczórprzelatywałytamizpowrotem,wypatrującwszędziechłopcaiwołającnaniego.Nigdziegojednakznaleźćniemogły.Szukałygojeszczeipozachodzie,akiedynadeszłyciemności,aznimiporaudaniasięnaspoczynek,wszystkieogarnęłowielkieprzygnębienie.Byłypewne,żechłopiecspadłnieszczęśliwieileżyterazmartwywzaroślachleśnych,gdzieoneniemogągodojrzeć.

Następnegoporankajednak,kiedysłońceukazałoswątarczęnadgóramiizbudziłogęsi—odziwo!Chłopiec,jakzwykle,leżałuśpionywśródnich,agdysięzbudziłiusłyszał,jakwrzeszczałyigęgałyzezdziwienia,roześmiałsięwesoło.

Gęsibyłydonajwyższegostopniazaciekawione,cosięstało,iniechciałynawetwyruszyćnażer,dopókiniedowiedziałysięcałejhistorii.Chłopiecwięcopowiedziałimpośpiesznieizprzyjemnościąswojąprzygodęzniedźwiedziem,alepodkoniecprzerwałiniechciałdalejopowiadać.

—No,ajaksiętutajdowaszpowrotemdostałem,toprzecieżwiecie—zakończył.—Nie,nie,niewiemynic.Byłyśmypewne,żeśstraciłżycie.—Tojednakdziwne—rzekłchłopiec—gdyżzaledwiemnieniedźwiedźpuścił,wdrapałemsięna

drzewoizasnąłem.Aleprzypierwszymbrzaskuzbudziłmnieszumskrzydełorła,którysiadłoboknadrzewie,schwyci!mniewszponyiporwałzsobą.Byłempewny,żeterazjużzginę.Aleorzełniezrobiłminiczłego,pofrunąłzemnąwprosttutajizłożyłmniewśródwas.

—Czyniepowiedział,kimjest?—zapytałbiałygąsior.—Zanimsięopamiętałem,znikłbezśladu.Byłempewny,żegomatkaAkkapomniewysłała.—Todziwne—rzekłgąsior.—Czyabytylkojesteśpewny,żetobyłorzeł?—Niewidziałemjeszczewprawdzienigdyorła—odpowiedziałchłopiec—aleptaktenbyłtak

wielki,żemógłbyćtylkoorłem.GąsiorMarcinzwróciłsiędogęsiizapytał,cootymsądzą.Tejednakpatrzyłyprzedsiebie,jak

gdybymyślałyoczyminnym,—Nienależyjednakzapominaćdzisiajośniadaniu—odezwałasięmatkaAkka,rozpostarłaskrzydła

iodfrunęłazpośpiechem.

RZEKADALÄLF

Piątek,29kwietnia

TegodniaNilsHolgersonzapoznałsięzpołudniowączęściąprowincjiDaląrna.DzikiegęsiprzeleciałynadolbrzymimikopalniamiwGrängenbergu,nadhutamiwUlvhütteinadstarą

fabrykąwGränghammer,ażznalazłysięnadrówninąWielkaTunainadrzekąDalälf.Chłopiec,widzącwznoszącesięnawszystkichwzgórzachkominyfabryczne,sądziłzrazu,żewszystkojesttutajtakiesamojakwVästmanlandzie.Kiedyjednakzobaczyłwielkąrzekę,oczomjegoprzedstawiłsięzupełnieinnywidok.Byłatopierwszaprawdziwarzeka,jakąoglądałwżyciu,iwidoktejwielkiej,szerokiejwody,płynącejprzezokolicę,wywarłnanimsilnewrażenie.

Dzikiegęsi,dotarłszydomostułyżwowegowTorsang,zmieniłykierunekipoleciałynapółnocnyzachód,wzdłużrzeki,biorącjąjakgdybyzadrogowskaz.WidziałwielkiewodospadyDomnarvetiKvarnsvedenorazwielkiefabryki,wprawianeprzezniewruch.Widziałmostyłyżwowe,łodziedźwigającetemosty,tratwysunąceporzece,kolejepędzącewzdłużwybrzeżylubwpoprzekrzekiistopniowopojmował,jakatobyławielkainiezwykławoda.

Kupółnocyrzekaczyniławielkizakręt,okalającyziemiępustąibezludną.Tutajdzikiegęsisiadłynażer.Chłopiecpobiegłnatychmiastnabrzegrzeki.Chciałprzyjrzećsiętejwodziepłynącejwgłębokimłożyskuujegostóp.Szosaprowadziławdółrzeki,apodróżniprzedostawalisięnadrugibrzegzapomocąpromu.Dlachłopcabyłotonowewidowiskoiprzezjakiśczasbardzogobawiło.Naglejednakogarnęłogoogromneznużenie.

„Będęsięchybamusiałprzespać,zeszłejnocyniezmrużyłemprzecieżoka“—pomyślałsobie.Wtuliłsięwmiękkąmurawę,ułożyłsięjaknajwygodniejwtrawachiziołachizasnął.

Zbudziłgogwargłosów.Tużobokniegosiedzieliludzieirozmawiali.Przywędrowalioniszosą,niemoglijednaknatychmiastprzedostaćsięprzezrzekę,gdyżpowodziepłynęłagęstakraizatrzymywałaprom.Abysobieskrócićczasoczekiwania,ludzieusadowilisięnawaleizabawialisięrozmowąokłopotach,jakichprzysparzarzeka.

—Czyteżiwtymrokumiećbędziemytakwielkąpowódźjakv/zeszłym?—rzekłjedenzwieśniaków.—Unaswodasięgałaażdodrutówtelegraficznych,amostłyżwowyzerwałazupełnie.

—Wzeszłymrokupowódźniewyrządziławnaszejokolicywielkichszkód—odezwałsięinnywieśniak.—Alewzaprzeszłymzabrałamicałykopiecsiana.

—Nigdyniezapomnętejnocy,którejpowódźzniosławielkimostnarzeceDomnarvet—wtrąciłrobotnikkolejowy.—Owejnocyniktwcałejfabryceniezmrużyłoka.

—Tak,rzekaistotniewyrządziławieleszkód—potwierdziłwysoki,okazałymężczyzna.—Alekiedytaksłuchamwaszychnarzekań,mimowoliprzychodziminamyślnaszproboszcz.Naprobostwieświęconorazjakąśuroczystośćiludzieuskarżalisięnarzekęzupełnietak,jakwytoterazczynicie.Rozgniewałotoproboszczaidałomupowóddoopowiedzenianampewnejhistorii.Agdyśmyjejwysłuchali,niktzcałegotowarzystwanieśmiałjużwyrzeczłegosłówkaorzece.Ciekawyjestem,czyizwaminiestałobysiętosamo,gdybyściewysłuchalitegoopowiadania.

Iulegającprośbomcałegotowarzystwachłopopowiedziałowąhistorię,jakjąjeszczepamiętał:—Wysoko,wgłębigór,nagranicynorweskiejutworzyłosięcichejezioro.Zjeziorawypłynąłpotok,

zszumempędzącyzgóry.Byłtomałypotok,ajednaknazwanogoodrazu„główną”lub’„wielkąwodą“,gdyżzapowiadałsięnapotężnąrzekę.

Natychmiastpoopuszczeniujeziorapotokrozejrzałsięciekawienawszystkiestrony,szukającdlasiebienajdogodniejszegokierunku.Wszystkojednak,cowidział,niewydawałomusięzachęcające.Naprawo,nalewoiwprostprzednimroztaczałysięlesistewzgórza,którestopniowozmieniłysięwnagiegrzbietyskaliste,nagieurwiskaorazwysokieszczytygórskie.

Potokskierowałswąuwagęnazachód.TammiałprzedsobąpasmagórskieLångfjäll,Djupgravstöten,BarfröhagnaiStorhätteshagna.Zwróciłsięwięcnapółnoc.TuznówsterczałagóraNäsfjäll,nawschódwznosiłysięwzgórzaNipfjäll,anazachódgóraStädjan.Rzekazaczęłazastanawiaćsięnadtym,czynielepiejbędzieskierowaćsięzpowrotemdojeziora.

Przyszłojejjednaknamyśl,żepowinnaprzynajmniejuczynićpróbędotarciadomorza,udałasięwięcwdrogę.

Łatwosobiewyobrazić,jakatobyłaciężkapracadlarzekitakieprzedzieraniesięprzezdzikigąszcz.Kiedyjużudałojejsięzwalczyćlubominąćinneprzeszkody,zawszejeszczenadrodzestałlas.Abyutorowaćsobiedrogę,musiaławyrywaćzkorzeniamijednąsosnępodrugiej.

Nawiosnę,kiedyprzychodziłpierwszyprzybórwody,łożyskorzekinapełniałosięwodąztopniejącychśniegów,którezaścielałylasy.Akiedynastępniezaczynałtopniećśniegnaszczytachiwodaspływałazgór,wtedyrzekanabierałanajwiększejsiłyipotęgi—pędziłazszumemgwałtownym,nosiłapnieiziemię,żłobiącsobiedrogęprzezwzgórzapiaszczyste.Leczipóźnąjesienią,gdywodawzbierałapodeszczachjesiennych,rzekamiałaciężkiezadanie.Pewnegodnia,kiedyjakzwyklerzekaStorażłobiłasobiedrogę,usłyszałanaprawoodsiebiewgłębilasujakiśszumiplusk.Słuchałatychdźwiękówtakuważnie,żestanęłaniemalnieruchomo.„Coteżtomożebyć?“—zapytała.

Lasroztaczającysięwokoło,niemógłsięoprzećpokusiezażartowaniazrzeki.„Myśliszzapewne,żejesteśsamajednanaświecie—odezwałsiędoniej,—Dowiedzsięzatem,że

to,cosłyszysz,jesttoszumrzekiGrövel,wypływającejzjezioraGrövel.Otowłaśnieudałojejsięprzepłynąćprzezpięknądolinę,aterazudajejsięzapewnewpaśćdomorzarównieprędko,jaktobie“,

AlerzekaStorabyłabardzopewnasiebie,toteżnieociągającsięodparłanatychmiast:„Gröveljestzpewnościąmałąrzeczką,którasamazmiejscaruszyćniemoże.Powiedzjejwięc,że

rzekaStoraznajdujesięwdrodzezjezioraVandomorzaijeśliGrövelchcesięzniąpołączyć,toznajdzieopiekęipomocwdalszejdrodze”,

„Prawdziwasamochwałazciebie—odrzekłlas.—Dobrze,powtórzęjejtwojepolecenie,alesądzę,żeniesprawionoprzyjemnościrzeceGrövel”.

NazajutrzranostanąłlasprzedStorąioświadczył,żemadlaniejpozdrowienieodrzekiGrövel.RzekaGröveldonosi,żemusiałaztakimmozołemtorowaćsobiedrogę,iżradaprzyjtriiekażdąpomocichętniepołączysięjaknajprędzejzrzekąStorą.

PołączywszysięzrzekąGrövel,Storaoczywiściepotoczyłasięjeszczeprędzejnaprzódiwkrótceujrzałapiękne,wąskiejezioro.WjegoprzezroczystejwodzieodbijałasięgóraIdrebergiskałyStädjan.

„Cóżtoznowu?!—zawołałarzeka,stającnieomalzezdziwienia,—CzyżbymoszalałaipowróciładoVan?“

Leczlas,którywowymczasiestawałjejwszędzienadrodze,odparłnatychmiast:„Onie,niewróciłaśdojezioraVan,tojestIdre,jezioronapełnionewodamipotokuSörälf.Dzielnyto

potok!Napełniłjezioropobrzegi,aterazszukasobiewyjścia”.KiedytorzekaStorausłyszała,odrzekłazpośpiechem:„Ty,codocieraszwszędzie,mógłbyśpozdrowićodemniepotokSörälfipowiedziećmu,żerzeka

StorazVanznajdujesiętutajijeślipotokSörälfpozwolijejprzepłynąćprzezjezioroIdre,onazabierzegozatozsobądomorza.Niebędziejużmusiałodtądśpieszyćsię,gdyżbędzietomoimzadaniem”.

„Hm,mogęmupowtórzyćtwojąpropozycję—odrzekłlas.Leczwątpię,żebySörälfzgodziłsięnanią,gdyżjesttopotokrówniepotężny,jakty”.

Następnegodniajednaklasoznajmił,żeSörälfczujesięznużonytymtorowaniemsobiedrogiiprzyłączysięchętniedoStory.

Rzekawięcprzepłynęłaprzezjezioro,przedzierającsięcorazdalejprzezlasyiwzgórza.Przezjakiśczastoczyłasiębezprzeszkód,ażnatrafiłanawąwózskalnyzewszystkichstronzamknięty.

Ipoczuła,żeniemadlaniejwyjścia.Zgniewuburzyłasięipieniłatakgwałtownie,żelasusłyszawszytenrykoświadczył:

„Terazjużkoniecztobą!”„Co,koniec?!—krzyknęiarzeka.—O,myliszsię,przeciwnie,zabieramsięwłaśniedonajcięższej

pracy.Przekonamsię,czyniepotrafięrówniedobrze,jakSörälf,utworzyćjeziora”.IrzekazabrałasiędotworzeniajezioraSarna,nacozużyłacałelato.Imwyżejwzbieraławodaw

jeziorze,tymwyżejtakżewspinałasięStoraiwkońcuznalazłanapołudniowymbrzegumiejsce,przezktóremogłaprzepłynąć.

Kiedyrzekawydostałasięszczęśliwieztejmatni,usłyszałapewnegodniapolewejstronietakniezwykległośnyszum,żezapytałaśpieszniezezdziwieniem:

„Cotomaznaczyć?”Alasmiał,rozumiesię,natychmiastgotowąodpowiedź:„TopotokFjätälf.Słyszysz,jakszumiihuczy?Ionjestwdrodzedomorza”.„Jeżeliciępotokmożeusłyszeć—rzekłarzekaStora—pokłońmusięodemnieipowiedztemu

biedakowi,żeStorazVanofiarowujemuswojąpomocichcegozabraćzsobądomorza,podtymwarunkiemjednak,żeprzybierzejejnazwęiposłusznierazemzniąpopłynie”.

„O,Fjatälfniewyrzekniesięswejsamodzielności,nigdytemunieuwierzę!”—zapewniłlas.AlenazajutrzmusiałwyznaćStorze,żeFjätälfzmęczonybyłtorowaniemsobiewłasnejdrogiichętnie

siędoniejprzyłączy.Storapłynęładalej.Niebyłajeszczewcaletakwielkąrzeką,jakbytosądzićbyłomożnazilościjej

dopływów.Natomiaststałasiębardzodumna.Wbieguswymtworzyłaterazciąglewodospady,agłośnymszumemprzywabiaładosiebiewszystko,cosięwlesietoczyłoisączyło,nawetnajmniejszestrumyczkiwiosenne.

Pewnegodnia,gdzieśdaleko,dalekonazachodzie,usłyszałaszumjakiejśrzeki,akiedyzapytałalas,cotomożebyć,lasodpowiedział,żetorzekaFuluälf,zasilanawodamispływającymizeskałFulu,którazdołałajużsobiewyżłobićdługieiszerokiełożysko.

RzekaStoraponowiłanatychmiastswojezwykłepolecenie,alasprzyrzekł,żejedoniesierzeceFuluälf.Inastępnegodniamógłjużistotniepowtórzyćodpowiedź.

„PowiedzStorze—oznajmiłamurzekaFuluälf—żeniepotrzebujęniczyjejpomocy.Takąpropozycjęmogłabymraczejjajejuczynić,gdyżznasdwóchjajestempotężniejszainapewnowpadnęwcześniejdomorza”.

Stora,wysłuchawszyposelstwa,niepozostaładłużnawodpowiedzi:„PowiedznatychmiastFuluälfowi—zawołała—żegowzywamdozapasów!Jeślitwierdzi,żejest

silniejszy,niechtegodowiedzieibiegniezemnąwzawody.Ktopierwszywpadniedomorza,tenzwycięży”.

Fuluälfodparłtymisłowami:„NiemamnicprzeciwkoStorzeiwolałbympłynąćdalejswojądrogąwspokojuiciszy.Leczwiem,

żemojeskałynieposkąpiąmipomocy,byłobywięctchórzostwemzmojejstrony,gdybymnieprzyjąłtegowezwania”.

Iobierzekirozpoczęływyścig.Pędziłyterazzjeszczewiększąszybkościąinieustawaływswymbystrymbiegunilatem,nizimą.

Zdawałosię,żeStorawkrótceżałowaćbędzieswegozuchwałegowezwania,natknęłasiębowiemnaprzeszkodęprawieniedoprzezwyciężenia.Tęprzeszkodęstanowiłagóra,którąprzerzynałatylkojednabardzowąskaszczelina.Storazwęziłasię,oiletylkomogła,i,pieniącsięburzliwie,wpadławszczelinę.Musiałajednakprzezdługielataobmywaćskałęiżłobićją,zanimsięjejudałodoprowadzićszczelinędoszerokościwygodnegołożyska.

WtymczasieStorazapytywałalasconajmniejraznasześćmiesięcy,jaksiętamwiedzieFuluälfowi.„Radzisobiedoskonale—odpowiadałlas—połączyłsięzpotokiemGörälf,doktóregospływają

wodyzgórnorweskich”.Innymrazemlasodpowiedział:NiefrasujsięoFuluälfa,dopierocowziąłzsobącałejezioroHorrmund”.NawieśćtęStora,któramiałasamazamiarpołączyćsięzjezioremHorrmund,wpadławtaką

wściekłość,żejakszalonarzuciłasięnaprzódinareszcieprzedarłasięzwysiłkiemprzezgóry,tworzącwnichwyłom.

Terazbiegjejstałsiętakbystry,żeunosiłazsobąwięcejziemiilasu,niżnależało.Byłotonawiosnę,rzekazalałacałąokolicęmiędzygóramiHyckjebergiVäsaberg,azanimzdążyłasięuspokoić,wyżłobiładolinę,zwanąÄlfdal.

„Chciałabymterazwiedzieć,copowienatoFuluälf?!”—zawołaładolasu.TymczasemFuluälfowiudałosięwyżłobićdolinyTranstrandiLima,obecniejednakstałjużod

dłuższegoczasuprzedgórąLimediszukałprzejścia,niemiałbowiemodwagirzucićsięzestromegourwiska.Kiedyjednakusłyszał,żeStoraprzedarłasięprzezswojązaporęiwyżłobiładolinęÄlfdal,rzekłdosiebie;

„Niechsiędzieje,cochce,dłużejwytrzymaćniemogę“—irzuciłsięwdółzeskałLimed.Byłtoskokgwałtowny,alepowiódłsięszczęśliwieiterazrzekapobiegłaszybkonaprzód.Utworzyła

dolinyMalungiJärnaiudałosięjejnamówićrzekęVanandopołączeniasięzsobą,chociażVasunanmiałajużdziesięćmildługościizdołałanawłasnąrękęnapełnićwodątakwielkiejeziorojakVänjan.

KiedyniekiedyzdawałosięFuluälfowi,żesłyszyniezwyklesilnyszum.„Zdajemisię,żesłyszę,jakStorawpadadomorza”—niepokoiłsięwówczas.„Nie—odpowiadałlas.—SłyszyszistotnieszumStory,aleniedotarłaonajeszczedomorza.

WprawdzieudałosięjejzagarnąćjezioroOrsaiSkuttungeniprzechwalasię,żenapełniswymiwodamidolinęSiljan“.

ByłatodobrawiadomośćdlaFuluälfa.GdybyStoraistotniezboczyławdolinęSiljan,zostałabywniejzamkniętajakwwięzieniuionpierwszywpadłbydomorza.

IFuluälfpopłyną!dalej,pełennajlepszychmyśli.Nawiosnęwykonałnajcięższączęśćswejpracy.Wspiąłsięwysokoponadlasyiwzgórza,wszędzie,gdzieprzepływał,pozostawiałzasobąrozległedoliny.WiłsiętakoddolinyJärnadoNäs,aodNäsdoFloda.ZdolinyFlodaskręciłwdolinęGagnef,Tutajnatrafiłnapłaskąrówninę—górycofnęłysiędalekoiFuluälfmógłbezżadnychtrudnościpłynąćdalej.Zapomniałterazzupełnieodawniejszympośpiechuiwiłsięwnajrozmaitszeskrętyniemaltakjakmłodziutki,wesołystrumyczek.

ChociażFuluälfzapomniałoStorze,StorajednakniezapomniałaoFuluälfie.CodniastawałagorliwiedopracynadwypełnieniemwodącałejdolinySiljan,żebywtensposóbznaleźćzniejwyjście.Leczdolinawciążleżałanibyolbrzymiacysternaizdawałosię,żenigdyniezdołasięnapełnić.Storabywałanierazbliskarozpaczy.Myślałajuż,żewkońcubędziemusiałazalaćcałągóręGesundabergt,żebysięwydostaćzeswegowięzienia.PróbowałasięprzedrzećprzyRättvik,lecztutajgóraLerdalbergstanęłajejnadrodze.NareszciepodLeksandudałojejsięprzełamaćprzezgóryiwypłynąć.

„NiemówFuluälfowinicotym,żesięprzedostałam!”—prosiłalas.Ilasprzyrzekłmilczeć.WdalszejdrodzeStorazabrałazsobąjezioroInsjönipłynęłaterazjakopotężnaiwspaniałarzeka

przezdolinęGagnef.KiedyznajdowałasięwpobliżuMjägen,ujrzałainnąrówniewspaniałą,szerokąrzekę,toczącątędy

sweczyste,lśniącewodyijakbydlaigraszkiusuwającąnaboklasyiwzgórkipiaszczyste.„Cóżtozaprzepięknarzeka?”—zapytałaStora.Leczotosamopytaławtejsamejchwilidrugarzeka,którąniebyłniktinny,tylkoFuluälf.„Cóżtozarzeka,coztakądumąipotęgąnadciągazpółnocy?Niewyobrażałemsobienigdy,żeby

rzekamogłapędzićprzezdolinęztakimrozmachem”—mówił.„Skoroobydwie—iStora,iFuluälf—wyrażaciesiętakpochlebnieosobie,uważam,że

powinnyścieniezwłoczniepołączyćsiązsobąitorowaćsobiewspólniedrogędomorza”—oświadczyłlas.

Myśltapodobałasięoburzekom.Wynikłajednakprzeszkoda.Anijedna,anidruganiechciałysięzrzecswojejnazwyiprzybraćcudzegonazwiska.

Ztejprzyczynypołączeniemożeniedoszłobydoskutku,laszaproponowałjednak,żebyzgodziłysięnanowąnazwę,którejdotychczasżadnaznichnienosiła.Natoobierzekiprzystałychętnieilas,któremuporuczonowybórnazwy,postanowił,iżStoramazrzecsięswojejnazwyizwaćsięodtądWschodnimDalälfem,FuluälfmasięwyrzecrównieżswejnazwyiprzybraćnazwęZachodniegoDalälfu.Akiedynastępniepołącząsię,mająobienazywaćsiępoprostuDalälfem.

Iterazkiedyobierzekisiępołączyły,runęłynaprzództakąsiłą,żenicjużniemogłostawićimoporu.ZiemięwokolicyTunazrównałyjakdziedziniec,zeskałKvarnsvedeniDomnarvetrzuciłysiębezwahania.SpotkawszypodrodzejezioroRunnwchłonęływsiebiejegowodyizmusiływszystkierzekiwcałejokolicydopołączeniasięzsobą.Potempopłynęłyjużbezwiększychprzeszkódnawschód,corazbardziejzbliżającsiędomorzairozszerzającsięwniektórychmiejscachtak,żewydawałysięnieledwiewielkimijeziorami.Nareszciedopłynęłydomorza.Iwchwilikiedyjużmiałyzatopićswenurtywjegofalach,przypomniałysobiedługielataewego,współzawodnictwa,wszystkieutrudnieniaiprzeszkody,jakiestądwynikały.

Terazczułysięjużtakiestare,znużone,żedziwiłysięsamesobie,iżwmłodościtakłatwosięsprzeczałyiwzywałydozapasów.Pytałyteż,jakastądwłaściwiekorzyśćwynikła.

Aleniktimnatopytanienieodpowiedział,gdyżlaszatrzymałsięwgłębikraju.Onezaśsameniemogłysięobrócićwswymłożysku.Niemogłyteżzobaczyć,jakdalekozanimizapuścilisięludzie,iledrógpobudowali,jaknadjezioramiWschodniegoiwdolinachZachodniegoDalälfuwyrastałajedna

osadaobokdrugiejijakwcałejokolicyciągnęłysięwciążjeszczedzikielasyinagiepasmagórskie,zwyjątkiemtychmiejsc,przezktóreprzepłynęłypbierzekiwczasachswegozawziętegowspółzawodnictwa.4Mielerzysko—kotlinazasypanaresztkamiwęgliipopiołupozostałymipowypaleniustosudrzewanawęgle.

CZĘŚĆSYNOWSKA

STAREMIASTOGORNICZE

Piątek,29kwietnia

KrukBatakinieznałmiejscawcałejokolicy,którebymusiętakpodobałojakFalun.Skorotylkozwiosnąziemiazaczynaławyzieraćspodśniegu,udawałsiętamiprzebywałprzezkilkatygodniwpobliżutegostaregomiastagórniczego.

Falunleżywzagłębieniudoliny,przezktórąprzepływarzeczka.Napółnocnymkrańcudolinyznajdujesiępięknejeziorozzielonymiibardzourozmaiconymibrzegami,zwaneVarpan,Napółnocyroztaczasięwielka,szerokazatoka,utworzonaprzezjezioroRunnisamawyglądającaprawiejakjezioro.ZwiesięonaTiskan.Wodymapłytkie,mętne,abrzegibagniste,szpetne,zaśmieconeróżnymiodpadkami.Nawchódoddolinyciągniesięprześlicznyłańcuchwzgórz.Naichwierzchołkachrosnąwspaniałelasyiglasteiuroczegajebrzozowe,stokizaśpokrywającienistesadyowocowe.Nazachódodmiastawznosisięinnygrzbietgórski.Stokitychgórstercząnagie,nieporosłezielenią,zaledwienaszczytachwidaćnędznesosny,pozatymniemanagórachtychnic,próczwielkich,okrągłychblokówkamiennychporozrzucanychwszędzienibywprawdziwejpustyni.

MiastoFalun,położonewzagłębieniudoliny,poobubrzegachrzeki,wyglądatak,jakgdybyzostałozbudowanezmyśląowarunkachgatunku,naktórychstoi,Ztejwięcstrony,gdziedolinępokrywazieleń,wznosząsięwszystkiebudynkiodznaczającesięokazałymlubpięknymwyglądem.Stojątamobakościoły,ratusz,mieszkanieprezydentaokręgu,kancelariekopalń,bank,hotele,liczneszkoły,szpitalorazwszystkiepięknewilleibogatedomy.Natomiastpostroniepozbawionejroślinnościciągnąsięulicezaulicami,zabudowanesamymijednopiętrowymi,naczerwonopomalowanymidomami,długie,smutne,drewnianeszopyiwielkie,ciężkiegmachyfabryczne.ZatymiulicamimieszcząsiękopalnieFalun,szachty,windyipompyorazstaroświeckiezabudowaniastojącepochyłonapodkopanymgruncie,otoczonewysokimigóramiżużluidługimirzędamipiecówprażelnych5.

CodokrukaBataki,totenanipatrzyłnawschodniączęśćmiasta,tymmniejnapięknejezioroVarpan.

NatomiastzachwycałsięzachodniąjegoczęściąimałymjezioremTiskan.KrukBatakilubiłwszystko,cobyłotajemnicze,wszystko,comudawałosposobnośćdodociekań,co

gopobudzałodorozmyślań,ategoczarnastronadostarczałamuobficie.Więcprzedewszystkimlubiłbardzozgłębiać,dlaczegostare,czerwonemiastodrewnianeniespaliłosiętakjakwszystkieczerwonemiastadrewnianewtejokolicy.Zadawałsobierównieżpytanie,jakdługojeszczepostojąpochyłedomynabrzegukopalni?Rozmyśla!poważnienadwielkąszachtą,tympotężnymotworemwziemipośrodkupolakopalnianego,isfrunąłnawetraznasamodno,abyzbadać,jakpowstałataogromna,pustaprzestrzeń.Głębokiezdumienieogarniałogonawidokolbrzymichstosówżużlu,otaczającychnibymuryszachtąibudynki.Próbowałtakżewyjaśnićsobie,comaoznaczaćmałydzwoneksygnałowy,którywydajeprzezcałyrokwoznaczonychodstępachczasukrótki,nieprzyjemniebrzmiącydźwięk,aprzedewszystkimchciałbardzodowiedziećsię,jakwyglądatam,wgłębiziemi,skądwykopująrudęmiedzianąodseteklatigdziecałaziemiajesttakpooranaiprzekopanajakmrowisko,

Kiedywkońcukrukowirozjaśniałosięniecowgłowie,odlatywałnaponurąpustyniękamienistą,abytamwdalszymciąguzastanawiaćsięnadtym,dlaczegomiędzypiaskowcaminierośnietrawa.

NiekiedyteżudawałsięwgłąbdolinynadjezioroTiskan.Jeziorotowydawałomusięnajpiękniejsząwodązewszystkich,jakiedotychczaswidywał.Tylkojakżesiętodzieje,żeniemawniejrybiczemutawoda,kiedyjąwiatrwzburzy,stajesięniekiedyczerwona?Byłototymdziwniejsze,żepotokwpadającydojezioramiałwodęlśniącą,jasnożółtą.Batakiłamałsobiegłowęnadruinamizniszczonychbudowli,położonychnadbrzegiemjeziora,rozmyśla!otartakuwTiske,którywznosiłsięmiędzydziwnymjezioremapustkowiemskalistymiktóryotaczałyzieloneogrodyiocieniaływysokiedrzewa.

Wtymroku,kiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,nabrzegujezioraTiskanwpewnejodległościodmiastastałstarydom,zwany„kuchniąsiarczaną”,ponieważcoparęlatgotowanownimprzezkilkamiesięcysiarkę.Domtenbyłtostarybarak,niegdyśpomalowanynaczerwono,zczasemjednakprzybrałonbarwęszarobrunatną.Zamiastokienmiałszeregotworów,którezresztąbyłyprawiezawszezabite.Anirazunieudałosiękrukowirzucićchoćbyjednegospojrzeniadotegodomuidlategowydawałmusięonowielebardziejinteresującyniżkażdyinny.Skakałpodachu,abyodnaleźćwnimjakąkolwiekdziurę,siadałczęstonawysokimkominieizaglądałprzezciasnyotwórdownętrza.

Alejednegodniakrukaspotkałonieszczęście.Tegodniawiatrdąłzcałejsiłyiotworzyłwkuchnisiarczanejokiennicę.Bataki,naturalnie,skorzystałzesposobnościiwfrunąłprzezotwórdownętrza.Zaledwiesięjednaktamdostał,okiennicazatrzasnęłasięzanimiBatakiznalazłsięwwięzieniu.Spodziewałsię,żewiatrznowuotworzyokiennicę,alenie—wiatrnieokazywałdotegonajmniejszejochoty.Przezszparywmurachwpadałodośćświatładownętrza,Batakiwięcmógłprzynajmniejrozejrzećsięwtymbaraku.Niebyłotamjednaknicpróczwielkiegokominaiwmurowanegokotła,czemusiękrukwkrótcezdążyłnapatrzyćdosyta.Chciałprzetojużopuścićbarak,alebyłotowciążniemożliwe,wiatrbowiemnadalniemiałzamiaruotwieraćokiennicy.Anijednookno,anijednedrzwiniestałyotworem.Krukbyłsamjedenwswoimwięzieniu.

Batakizacząłwołaćopomoc,leczpomocsięniezjawiała.Wołałwięcikrzyczałprzezcałydzieńbezprzerwy.Niemachybanaświeciestworzenia,którebypotrafiłotakhałasowaćiwrzeszczećjakkruk,toteżwieśćotym,żeBatakidostałsiędowięzienia,rozeszłasięlotemstrzały.Pierwszym,doktóregodotarławiadomośćotymnieszczęściu,byłszaroprążkowanykotztartakuwTiske.Przekazałonjąkurom,akurywygdakałyjąprzelatującymptakom.Wkrótceiwszystkiesroki,igołębie,iwrony,iwróblewcałymFalunwiedziały,cosięstało,inatychmiastpoleciałydostarejkuchnisiarczanej,abyprzyjrzećsiętemuzbliska.Ptakibardzosięlitowałynadkrukiem,ależadnemunieprzychodziłonamyśl,jakgoztejpułapkiwydobyć.

NagleBatakikrzyknąłostrym,kraczącymgłosem:

—Cicho,wytam!Isłuchaćmnie!Skoromówicie)żechceciemidopomóc,todowiedzciesię,gdzieprzebywaobecniezeswymstademstara,dzikagęśAkkazKebnekajse.Oilewiem,otejporzerokuznajdujesięonawDalarna.PowiedzcieAkce,cosięzemnąstało.Zdajemisię,żejedynaistota,którapotrafimidopomóc,znajdujesięwjejstadzie.

GołąbAgar,najbardziejchyżyposełwcałejokolicy,spotkałstadodzikichgęsinabrzeguDalälfuiznadejściemzmrokupowróciłwrazzAkkąprzedsiarczanąkuchnią.NagrzbiecieAkkisiedziałPaluszek.PozostałegęsizatrzymałysięnamalejwysepcenajeziorzeRunn,gdyżAkkaobawiałasię,żetakiegwarneprzybyciedoFalunmożeraczejzaszkodzićniżpomóc.

PonaradziezKrukiemBatakiAkkawzięłaznowuPaluszkanagrzbietipofrunęłaznimdozagrodyznajdującejsięwpobliżusiarczanejkuchni.Unosiłasiępowolinadogrodemigajembrzozowym,otaczającymzagrodę,przyczymobojezchłopcemuparciepatrzylinaziemię.Wjednymmiejscuwidoczniebawiłysiędzieci,cołatwomożnabyłoodgadnąćporozmaitychzabawkachporozrzucanychwokoło.TutajteżAkkaiPaluszekznaleźlito,czegoszukali.Wstrumyku,wesołopłuszczącympokamieniach,turkotałrządmałychmłynów,awpobliżuleżałomałedłuto.Nąkilkudrewnianychkoziołkachstałonawpółwykończoneczółno,aobokniegochłopiecznalazłmaleńkikłębeksznurka.Zabralitowszystkoiztązdobycząpofrunęliobojezpowrotemdosiarczanejkuchni.

Chłopiecprzywiązałjedenkoniecsznurkadokomina,drugispuściłwotwórizsunąłsiędośrodka.PopowitaniuzkrukiemBataki,którymudziękowałzapomoc,chłopieczabrałsiędowybijaniadłutkiemdziurywścianie.

Siarczanakuchnianiemiałagrubychmurów,alechłopcuzakażdymuderzeniemudawałosięodłupaćzaledwiedrobnyokruch.Myszkaprzednimiząbkami,mogłabydokonaćtakiegosamegodzieła.

—Trzebabędziepracowaćprzezcałąnoc,żebywywiercićotwórdostateczniedużydlakruka—powiedziałsobiechłopiecizabrałsiędoroboty.

Batakitęskniłogromniezawolnościąizewzruszenianiemógłzasnąć.Zpoczątkuchłopiecokazywałwielkąpracowitość,alepopewnymczasiekrukusłyszał,żeuderzeniadłutkarozlegająsięcorazrzadziej,ażwkońcuustałyzupełnie.

—Jesteśzapewnezmęczony—rzekłBataki—iniemożeszdłużejpracować.—Niejestemzmęczony—odparłchłopiecichwyciłznówzadłutko.—Tylkooddłuższegoczasunie

przespałemporządnieanijednejnocyiniemogęsięutrzymaćnanogach.Znowuprzezjakiśczasrobotaposuwałasięszybkonaprzód,alestopniowoodgłosyzaczęłysięznów

rozlegaćwcorazdłuższychodstępach.Inanowokrukbudziłchłopca.Zdawałonsobiesprawę,żejeśliniewymyśliczegoś,cobędziewstaniechłopcaotrzeźwić,spędzinietylkotęnoc,aleinastępnydzieńwwięzieniu.

—Czymyślisz,żerobotaposzłabyciłatwiej,gdybymciopowiadałjakąśhistorię?—zapytałBataki.—Tak...byćmoże—odrzekłchłopiec,alejednocześnieziewnąłgłośno.Biednymalecbyłtak

strasznieśpiący,żeniemógłutrzymaćnarzędziawręku.

HISTORIAKOPALNIWFALUN

—Widzisz,kochanyPaluszku—zacząłkruk—długożyjęnaświecie.Doznawałemdobrychizłychlosówikilkakrotniebywałemchwytanyprzezludzi.Dziękitemunietylkonauczyłemsięichmowy,aleiprzyswoiłemsobiewielezichuczoności.Iterazmogętwierdzić,żewcałymkrajuniemaptaka,którybytakznałtwoichbraci,jakjaichznam.

Niegdyśprzezwielelatsiedziałembezprzerwywklatceusztygara,tutajwFalun,iwjegodomu

usłyszałemto,oczymciterazchcęopowiedzieć,WdawnychczasachmieszkałwDalarnaolbrzymzdwiemacórkami.Kiedysięolbrzymzestarzałi

poczuł,żemusiumierać,zawołałobiecórki,abypodzielićmiędzynieswójmajątek.Majątektenstanowiłogłówniekilkagórobfitującychwmiedźitymigóramichciałolbrzym

obdarowaćcórki.„Zanimjednakoddamwamdziedzictwo—powiedział—musiciemiprzyrzec,żezabijeciekażdego

obcego,któryodkryjewaszegórymiedziane,itoprzedtem,nimzdążydonieśćkomukolwiekoswoimodkryciu”.

Starszacórkaolbrzymabyładzikaiokrutna,przyrzekławięcbezwahaniawypełnićrozkazojca.Młodszajednakmiałaserceczulszeiojciecwidział,żewahałasiędługo,zanimzłożyłaprzyrzeczenie.Dlategoteżprzyznałjejtylkotrzeciączęśćspadku.Starszazatemdostaładwarazytyle,comłodsza.

„Natobiemogępolegaćtakjaknamężczyźnie,wiemotym—rzekłolbrzym—idlategootrzymujeszczęśćsynowską”.

Wkrótcepotemolbrzymzmarł,aobiecórkiprzezdłuższyczasdotrzymywaływiernieswegoprzyrzeczenia.Niejedenbiednydrwallubmyśliwyodkrywałrudęmiedzianąleżącąwwielumiejscachwewnętrzugór,leczzaledwiewróciłdodomuiopowiedziałdomowym,cowidział,natychmiastspotykałogojakieśnieszczęście:przygniotłogowalącesiędrzewoalbozasypałazapadającasięgóra.Nigdyniestarczyłomuczasu,abymógłinnymludziomwskazaćskarbkryjącysięwpustkowiu.

Wowychczasachwcałejokolicypowszechniepanowałzwyczaj,żewleciewieśniacywypędzalibydłonapastwiskadalekowgłąblasów.Zabydłemszłypasterki,pilnowałygo,doiłyiwyrabiałymasłoisery.Żebybydłomiałoschroniskowpustkowiu,chłopiwykarczowywaliczęśćlasuiustawialikilkabudynków,zwanychszałasami.

Razupewnegochłop,mieszającynadrzekąDalälfwparafiiTersang,pobudowałszałasynadjezioremRunn,gdzieziemiatakbyłakamienista,iżdotychczasniktniepróbowałjejuprawiać.Którejśjesienichłopudałsięnapastwiskazparąkoni,abydopomócpasterkomwprzygotowaniachdopowrotu:przyspędzaniubydła,przewożeniubeczułekzmasłemikręgówsera.Liczącbydło,zauważył,żejedenzkozłówmaczerwonerogi.

„DlaczegokoziołKarematakdziwnieczerwonerogi?”—zapytałchłoppastuszki.„Niewiem,jaktosiędzieje—odparładziewczyna—aleprzezcałelatowracałcowieczórztakimi

czerwonymirogami.Pewniemusięzdaje,żetopiękniewygląda”.„Naprawdę?”—dziwiłsięchłop.„Ach,Karetoogromnieupartestworzenie,mogęmujaknajstarannłejwytrzećrogi,ajużzachwilę

wracaumazanynaczerwono”.„Zetrzyjnojeszczeraztęfarbę—rzekichłop.—Chcęsięprzekonać,skądonapochodzi”.Zaledwiedziewczynawytarłarogi,kiedyjużkoziołskoczyłnanowowgłąblasu.Chłoppobiegłza

nimiwłaśniegdydopędzałkozła,tenocierałrogiojakieśczerwonekamienie.Chłoppodniósłkilkakamieni,polizał,potempowąchałiprzekonałsię,żeznalazłrudę.

Kiedystał,rozmyślającnadtymzdarzeniem,zgórysterczącejobokniegostoczyłsięwielkizłomskalny.

Chłopodskoczyłnabokiuratowałżycie,koziołKarezostałjednakzabitynamiejscu.Chłopspojrzałwgórękuurwiskuiujrzałwielką,silnąolbrzymkę,zabierającąsiędostoczeniawdółdrugiegozłomuskalnego.

„Corobisz?!—zawołałchłop.—Nieuczyniłemprzecieżanitobie,aninikomuztwoichniczłego”.„Otymwiem—odrzekłaolbrzymka.—Muszęcięjednakzgładzićzeświata,gdyżodkryłeśmoją

góręmiedzianą”.

Powiedziałatotakimsmutnymgłosem,jakgdybymusiałazabićchłopawbrewwoli,chłopwięcnabrałdoniejzaufaniainawiązałzniąrozmowę.Wtedyolbrzymkaopowiedziałamuostarymolbrzymie,swymojcu,oprzyrzeczeniu,któremudaćmusiała,iosiostrze,którejdostałosiędziedzictwodwarazywiększe.

„Ach,wzdrygamsięwduszy,kiedymuszęuśmiercaćtychwszystkichbiednych,niewinnychludzi,którzyodkrywająmojeskarbymiedziane,iwolałabymwcalenieposiadaćtegodziedzictwa—mówiłaolbrzymka.—Leczmuszędotrzymaćtego,coprzyrzekłam”.

Ipochwyciłananowowielkikamień.„Nieśpieszsiętakbardzo!—zawołałchłop.—Mnieprzecieżtwojeprzyrzeczeniewcalenie

dotyczy,gdyżtoniejaodkryłemtwojąmiedź,tylkokozioł,ajegoprzecieżjużzabiłaś”.„Myślisz,żemogęnatympoprzestać?”—zapytałaolbrzymkawahającymsięgłosem.„Rozumiesię—zapewniałchłop.—Dotrzymałaświernieswegoprzyrzeczenia,niktwięcejodciebie

wymagaćniemoże”,Itakjąprzekonywałgorliwie,ażmurzeczywiściedarowałażycie.Przedewszystkimchłoppowróciłzbydłemdodomu.Potemudałsiędookręgugórniczegoinająłtam

kilkugórników.Cipomoglimuwydobyćrudęwtymmiejscu,gdziezginąłkozioł.Zpoczątkuchłoplęka!sięjeszczeciągleśmierci,aleolbrzymcesprzykrzyłosięwiecznepilnowanieskarbówizaniechałazemsty.Żyłarudy,którąchłopodkrył,przebiegałatużpodpowierzchniąziemi.Wyłamywaniewięcnieprzedstawiałowielkichtrudności.Chłopzparobkamiściągalidrzewozlasu,układaliwielkiestosynagórzeizapalalije.Żarrozsadzałkamienieidostępdorudyby!ułatwiony.Potemtopilirudętakdługo,dopókinieoczyścilijejzwszelkiegożużlu.

Wdawnychczasachludziezużywalidalekowięcejmiedzidocodziennegoużytkuniżdzisiaj.Dlategoteżmiedźbyłabardzoposzukiwanymipożytecznymtowaremichłop,doktóregokopalnianależała,stałsięwkrótcebogaczem.Zbudowałwielką,wspaniałązagrodę,akopalnięnapamiątkękozłanazwałKarerbe.

KiedyzajeżdżałprzedkościółwTorsang,końjegomiałsrebrnąuprząż,anaweselecórkikazałnawarzyćpiwazdwudziestubeczeksłoduiupiecnarożnachdziesięćwielkichwołów.

Wowychczasachludzieprzeważniesiedzielispokojniewewlanychokręgachinowinynierozchodziłysiętakszybkojakdziś.Leczwieśćokopalnimiedzidoszłajednakzczasemdowieluludzi,aktoniemiałniclepszegodoroboty,udawałsięwdrogędoprowincjiDalarna.

WKarerbeprzyjmowanogościnniewszystkichpodróżnych—chłopgodziłchętnychdosłużby,dawałsutązapłatęikazałwykopywaćrudę.Byłotamdość,ażzadużorudyiimwięcejludzichłopzatrudniał,tymbardziejsięwzbogacał.

Pewnegowieczoru,mówipodanie,przyszłodoKarerbeczterechsilnychmężczyznzoskardaminaplecach.Zostaliprzyjęcigościnniejakinni,kiedyjednakchłopzapytał,czychcądlaniegopracować,powiedzieliotwarcie:

„Chcemywykopywaćrudęnawłasnyrachunek”.„Wiecieprzecież,żegóramiedziananależydomnie”—rzekichłop.„Nieweźmiemyteżnicztwojejkopalni—odparliprzybysze.—Górajestwielkaidotego,coleży

wpustkowiachwolneibezochrony,mamytakiesameprawajakty”.Niemówionojużwięcejotejsprawieichłopokazywałprzybyszomdalejtakąsamągościnność.Rankiemdnianastępnegoprzybyszewyruszylinarobotę.Opodalznaleźliistotnierudęmiedzianąi

zaczęlijąwykopywać.Pokilkudniachodwiedziłichchłop.„Górajestbardzobogatawmiedź”—powiedział.„Tak,wieluludzimusipopracowaćpilnie,zanimwydobędącałyskarb”—odrzekliprzybysze.„Wiemotym—mówiłchłop—alezdajemisię,żepowinniściemioddawaćpewnączęśćmiedzi,

którątutajwykopujecie,ponieważmniezawdzięczacie,żewogólemożecietutajpracować”.„Nierozumiemy,cochceszprzeztopowiedzieć”—odparliprzybysze.„Jakto?Przecieżtojaswoimsprytemzawładnąłemtągórą”—rzekłchłop.Iopowiedziałimo

dwóchcóracholbrzymaioichprzysiędze.Przybyszesłuchaliuważnie,alenajbardziejzajęłoichzupełniecośinnego,niżchłopprzypuszczał.„Czytopewne,żedrugaolbrzymkajestokrutniejszaodtej,którąspotkałeś?”—zapytali,„Rozumiesię,onabywaszpewnościąnieoszczędziła”—brzmiałaodpowiedźchłopa.Potychsłowachopuściłprzybyszów,przyglądałimsięjednakzdaleka.Zachwilęujrzał,żeporzucili

robotęiudalisięwgłąblasu.Tegożwieczoru,kiedychłopsiedziałzdomownikamiprzywieczerzy,rozległosięwlesiegłośne

wyciewilków,przeplataneludzkimigłosami,wzywającymipomocy.Chłopzerwałsięszybko,aleparobcyniemieliochotyiśćzanim.

„Aniechichtam,złodziei,wilkirozszarpią”—rzekli.„Trzebakażdemudopomócwnieszczęściu”—powiedziałgospodarziudałsięnatychmiastdolasu,

zabierajączsobąwszystkichpięćdziesięciuparobków.Tamujrzeliodrazuwielkiestadowilkówskaczącychiwydzierającychsobiezdobycz.Chłopi

rozegnaliwilkiizobaczylinaziemiczteryciałaludzkietakstraszliwieposzarpane,żebyłobyjeniesposóbrozpoznać,gdybynieleżąceobokczteryoskardy.

Potymzdarzeniumiedzianagórapozostaławłasnościąchłopaażdojegośmierci.Ponimobjęlijąjegosynowie.Cipracowaliwspólnie,wszystkąmiedź,jakąwciągurokuwydobywalizkopalni,dzielilimiędzysiebieiwytapialikażdywewłasnejhucie.Wszyscyonistalisięzamożnymiludźmi,zbudowalisobieokazałe,wielkiedomostwa,Spadkobiercyichprzebilinoweszybyipowiększylijeszczewydajnośćkopalni.Zkażdymrokiemwzrastałyrozmiarykopalniicorazwięcejwłaścicielibrałoudziałwtychzdobyczach.Jedniznichmieszkaliwpobliżu,innimieliswedomyipiecehutniczerozrzuconepocałymokręgu.Powstałastopniowowielkailośćwsi,awszystkorazemzostałonazwanewielkimmiedzianymokręgiemgórniczym.

Nienależyjednakzapominaćotym,żeoilepoczątkowomiedźleżałapodpowierzchniągóryimożnająbyłowyłamywaćjakkamieniezkamieniołomu,tozczasemjednakpokładytezostaływyczerpaneigórnicyzmuszenibyliposzukiwaćmiedzigłębokopodziemią.Zapomocągłębokichszybówidługich,krętychprzejśćpodziemnychmusielisięprzedostawaćwciemnewnętrzegóry,zakładaćtamminyirozsadzaćrudę.Wysadzaniesamoprzezsięjestbardzociężkąimozolnąpracą,alejeszczeuciążliwszączynijedym,któryniemaujścia.Adotegododaćtrzebawindowaniemiedzipostromychdrabinach.

Imgłębiejzapuszczanosięwewnętrzugóry,tymrobotastawałasięniebezpieczniejszą.Torozszalałepodziemnewodywdzierałysiędokopalni,toznówprzygniatałogórnikówsklepienie.Wkońcupracawkopalnizaczęłauchodzićzatakniebezpieczną,żeniktjużniechciałjejsiędobrowolniepodejmować.Tedyobiecanoprzestępcom,skazanymnaśmierć,orazbanitom,którzyzagrażalibezpieczeństwuwlesie,żewinybędąimdarowane,jeślizostanągórnikamiwFalun.

Odwielu,wielulatnikomunieprzychodziłonamyśludaćsięnaposzukiwanie„częścisynowskiej”pozostawionejprzezzmarłegoolbrzymastarszejcórce.

Leczwśródbanitów,przybywającychnawielkąmiedzianągórę,znajdowalisięitacy,którzywięcejdbalioprawdziwąprzygodęniżowłasneżycie,iciwłóczylisięczęstopolesiewnadzieiznalezieniadrugiejgórymiedzianej,owejczęścisynowskiej.

Jaksiętymlicznymposzukiwaczompowiodło,niewienikt,zachowałasiędodziśtylkojednahistoriaodwóchgórnikach.Górnicyciprzyszlipewnegorazupóźnymwieczoremdoswegopanaioznajmilimu,żeznaleźliwlesiebogatążyłęrudy.Porobilisobieznakinadrodzeiobiecalipanu,żenazajutrz

zaprowadzągowtomiejsce.Lecznazajutrzprzypadałaniedzielaipanniechciałtegodniaiśćdolasuszukaćrudy—uważał,że

powinienpójśćzeswymiludźmidokościoła.ByłotozimąicałagrupagórnikówpowędrowaładrogąwiodącąprzezjezioroVarpa.Wszystkonarazieszłodobrze,leczwdrodzepowrotnejowidwajgórnicywpadliwprzerębleiutonęli.Wtedyludzieprzypomnielisobiestarepodanieoczęścisynowskiejizaczęliszeptać,żeowigórnicyzpewnościąpadliofiarąolbrzymki.

Abyzmniejszyćtrudnościprzypracywkopalniach,właścicielekopalńzaczęlisprowadzaćdoświadczonychgórnikówzzagranicy.CinauczylimieszkańcówFalunbudowaćwkopalniachwindy,wypompowywaćwodęiwowielełatwiejszysposóbwydobywaćrudęnapowierzchnięziemi.Cudzoziemcyniewierzylipodaniuoolbrzymkach,alepewnibyli,żegdzieśwpobliżuznajdująsięjeszczepotężnepokładyrudy,iposzukiwaliichusilnie.Pewnegowieczorudogospodyprzykopalniwszedłniemieckisztygarioznajmił,żeznalazłczęśćsynowską.Alemyślobogactwie,któremiałterazzdobyć,oszołomiłagozupełnieiuczyniłaniepoczytalnym.Tegosamegowieczoruurządziłwielkąhulankęwgospodzie,pił,tańczyłigrał,ażwreszciewszcząłkłótnię.Doszłodobójkiizostałzasztyletowanyprzeztowarzyszapijatyki.

Atymczasemzmiedzianejgórywydobywanowciążjeszczetylerudy,żekopalniatauchodziłazanajbogatsząwcałymkraju.Podatki,którezniejściągano,bywaływciężkichczasachwielkąpomocądiapaństwaszwedzkiego.

WokołokopalnipowstałostopniowomiastoFalun,asamakopalniazasłynęłajakoosobliwośćnajgodniejszauwagiiprzynosiłatylekorzyści,żenawetkrólowieodwiedzaliFaluninazywalijeszczęściemiskarbemSzwecji.

Jednymzostatnich,którynatrafiłnaczęśćsynowską,byłmłodygórnikzzamożnej,szanowanejrodziny,osiadłejwFalun,właścicieldomuipiecahutniczegowmieście.PragnąłonożenićsięzpięknącórkągospodarskązLeksandipewnegodniawybrałsiędoniejzoświadczynami.Dziewczynaoznajmiłamujednak,żewyjdziezaniegotylkopodtymwarunkiem»jeślizgodzisięnaporzucenieFalun,WFalundymzpiecówhutniczychkładziesięczarną,przytłaczającąwarstwąnamiastoijużnasamąmyślotym,ciężkosięjejrobinasercu.

Górnikkochałszczerzedziewczynęiwracałbardzozasmuconyjejodmową.MieszkałodurodzeniawFaluninigdynieprzyszłomunamyśl,żebymogłosiętutajkomukolwiekniepodobać.Kiedyjednakzbliżałsiędomiasta,ogarnęłogoniezmiernezdziwienie.Zwielkiegootworukopalnianego,zsetekpiecówhutniczychbuchałwokołoczarny,gryzącydymsiarczanyizasłaniałcałemiastogęstąmgłą.Dymtenhamowałnaturalnyrozwójroślin,toteżpolawokołociągnęłysięnagieipuste.Górnikspostrzegałwszędziepiecehutnicze,otoczoneczarnymistosamiwęgli,zpiecówhutniczychbuchałypłomienie,abyłotaknietylkowmieście,aleiwcałejokolicy—wGrycksbo,wBengtsarvet,wBergsgarden,wStennäset,wKorsnäs,wVika,nawetażwAspeboda.Tak,terazzaczynałpojmować:ktoś,ktoprzywykłmieszkaćwjasnymblaskusłonecznym,nazielonychbrzegachprzezroczystegojezioraSiljan,niemógłsiętutajdobrzeczuć.

Widokmiastausposobiłgojeszczesmutniej.Niemiałochotyudaćsięwprostdodomu,zboczyłwięczdrogiiwszedłwlas.Tutajbłądziłprzezcałydzień,niemyślącotym,dokądidzie.

Kuwieczorowistanąłnagleprzedgórą,którawznosiłasięprzednimnibyścianapołyskującazłotem,azbliżywszysięujrzał,żeblasktenwydająpokładymiedzi.Zrazuucieszyłsięztegoodkrycia,aleniebawemprzypomniałomusiępodanieoczęścisynowskiej,któraprzyprawiłaozgubętyleludzi,iprzerażeniewstrząsnęłonimdogłębiduszy.

„Dzisiajprześladujemnieprawdziwenieszczęście—pomyślał.—Pewniebędęsięmusiałwkrótcepożegnaćzżyciemdlatego,żeodkryłemtenskarb”.

Zawróciłpośpiesznieiudałsięzpowrotemdodomu.Pochwilispotkałwielkąsilnąkobietę,wyglądemswoimwzbudzającąszacunek.Mogłabyćmatkągórnika,alenieprzypominałsobie,abyjąkiedykolwiekwidział.

„Chciałabymwiedzieć,czegośszukałwlesie,widziałamciębowiem,jakwłóczyłeśsięponimcałydzień?”—zapytałakobieta.

„Poszukiwałemmiejscapodbudowędomu,gdyżdziewczyna,którąkocham,niechcemieszkaćwFalun“.

„Czyniezamierzaszwydobywaćmiedzizgóry,którąprzedchwiląodkryłeś?”—pytałakobietadalej,„Nie,muszęporzucićgórnictwo,gdyżinaczejdziewczynaniebędziemoją”,„Tedydotrzymajsłowa,ąniestaniecisięniczłego”—rzekłakobietaiztymisłowamioddaliłasię.Agórnikpośpieszyłwykonaćto,comusięwniebezpieczeństwienasunęłojakowymówka.Porzucił

górnictwoiwybudowałsobiedomdalekoodFalun.Tawięc,którąkochał,niemiałajużpowoduociągaćsiędłużej,zostałajegożonąizamieszkałaznimrazem.

Natymurwałosięopowiadaniekruka.Chłopiecniespałistotnieprzezcałyczas,mimotojednakniezbytpilnieużywałdłutka.

—Acóżsięstałodalej?—zapytał,kiedykrukprzestałmówić.—Ach,odowegoczasuwydajnośćkopalnipoczęłasięzmniejszać.Miastostoijeszczenatymsamym

miejscu,alestarychpiecówhutniczychjużniema.Całaokolicazabudowanajeststarymichatamigórniczymi,leczichmieszkańcymuszązajmowaćsięrolnictwemileśnictwem.KopalniawFalunjestjużwyżyłowanaiterazbardziejmożeniżkiedykolwiekprzydałobysięodszukanieowejczęścisynowskiej.

—Czytengórnik,októrympoprzednioopowiadałeś,byłostatnimjejodkrywcą?—zapyta!chłopiec.—Jeśliwywierciszotwórwścianieiuwolniszmniestąd,tocipowiem,ktoby!ostatnim—odrzekł

kruk.Chiopiecporwą!sięizacząłraźniejwywijaćdłutkiem,Zdawaiomusię,żeBatakipowiedziałostatnie

słowadziwnieznaczącymtonem,nieomal,jakgdybychciałchłopcudaćdozrozumienia,żeonsam,krukBataki,widziałwielkągóręmiedzianą.Możeteżmiałjakieśokreślonezamiary,opowiadającmutęhistorię?

—Krążyłeśzapewneczęstonadtąokolicą?—pytałchłopiec,chcącsiędowiedziećbliższychszczegółów,—Aunoszącsięnadgóramiilasami,robiłeśchybaróżneciekaweodkrycia?

—Oczywiście,mógłbymteżcipokazaćdużoosobliwości,gdybyśsiętylkopośpieszyłzeswojąrobotą.

Chłopiecwierci!terazdłutkiemtakgorliwie,żeześcianyleciałycaleodłamki.Zpewnościąkrukznalazłskarb!

—Szkodatylko,że,jakokruk,niemożeszkorzystaćztegobogactwa!—odezwałsię.—Nicciotymniepowiem,dopókiniewywiercisztakiegootworu,abymsięmógłwydostać—

odrzekłBataki.Chłopiecpracowałipracował,ażwkońcużelazorozpaliłomusięwręku.Zdawałomusię,żeteraz

przejrzałzamiarykruka.Ptakniemógłprzecieżsamwydobywaćrudy,postanowiłwięcodkrycieswojeprzekazaćjemu,NilsowiHolgersonowi.Byłatorzeczjaknajbardziejprawdopodobnainaturalna.Aon,Nils,skoropoznatętajemnicę,będziewiedział,coczynić!Niechtylkoodzyskaswąpostaćludzką,powrócitutajpoteskarby.Akiedyzdobędziejużdośćpieniędzy,kupicałąparafięVestvemmenhögiwybudujesobiewniejpaląctakdużyjakzamekwVittskövle.IpewnegopięknegodniazaprosidoowegopałacuchałupnikaHolgeraNilsonaijegożonę,Akiedyprzybędą—on,NilsHolgerson,staćbędzienagankuipowie:„Proszę,wejdźcieirozgościesię,jakgdybyściebyliusiebiewdomu!”Onigonaturalnieniepoznająijednodrugiegopytaćbędzie,kimjesttenwielkipan,któryichzaprosił.Awielki

panspyta;„Czyniechcielibyściezamieszkaćwtakimpałacujakten?”„Oczywiście,tosięrozumiesamoprzezsię,aletoniedlanas”—odpowiedzą.„Owszem,owszem,dostaniecietenpałacjakozapłatęzawielkiego,białegogąsiora,któryuciekłwamzeszłegoroku”—odpowienato.wielkipan...

Chłopiecporuszałdłutemcorazszybciej.Drugarzecz,naktórąużyjeswychpieniędzy,tobędzienowydamekdlagęsiarkiAzyiMatsa.NaturalniedalekopiękniejszyiwiększyniżichdawnynapiaszczystymstepiewSunnerbo.AnastępniezakupicałejezioroTakern,anastępnie...

—Teraz,istotnie?trzebaciępochwalićzapilność—odezwałsiękruk.—Zdajemisię,żedziurajestjużdośćwielka.

Irzeczywiściekrukowiudałosięprzecisnąćprzezotwór.Chłopiecpodążyłzanimiujrzałgosiedzącegonieopodalnakamieniu.

—Terazdotrzymamprzyrzeczenia,Paluszku—zacząłBatakigłosembardzouroczystym—ipowiemci,żetojasamwidziałemczęśćsynowską.Lecznieradziłbymciszukaćjej,gdyżtrudziłemsiędługielata,zanimjąznalazłem.

—Sądziłem,żejakonagrodęzamojąpracęwskażeszmisam,gdziesięonaznajduje—rzekłchłopiec.

—Ach,Paluszku,musiałeśbyćbardzośpiący,kiedyciopowiadałemoczęścisynowskiej—rzekłBataki.—Inaczejniespodziewałbyśsięczegośpodobnego.Czyniesłyszałeś,żewszyscy,którzychcielizdradzićmiejsce,gdziesięczęśćsynowskaznajduje,przypłacilitożyciem?Nie,przyjacielu,krukBatakinauczyłsięmilczećwtedy,gdytrzeba.

Batakirozpiąwszyskrzydłaodleciał.TużobokkuchnisiarczanejspałamatoAkka,aleupłynęłosporoczasu,zanimchłopiecpodszedłdo

niejizbudziłjązesnu.Byłzłyzasmucony,ponieważominęłygowielkieskarbyi,terazdoznawałuczucia,jakgdybynieistniałojużnic,cobygomogłoucieszyć.

—Zresztąniewierzęwprawdziwośćhistoriioolbrzymkachanihistoriiowilkachczyozdradzieckimlodzie—mówiłdosiebie.—Poprostuubodzyrobotnicy,znalazłszynaglewśródgłębokiegolasubogatepokładyrudy,potracilizradościgłowyipóźniejniemogliznaleźćdrogidoswychskarbów.Apotemrozczarowanietakgwałtowniepodziałałonanich,żewprostżyćjużniemogli.Przecieżijaterazodczuwamzupełnietosamo.5Piecprażelny—piechutniczy

KONIECTOMUPIERWSZEGO