12
SCHLESISCHE SCHWALBE SLEZSKÁ VLAŠTOVKA SILESIAN SWALLOW MIESIĘCZNIK GÓRNOŚLĄSKICH REGIONALISTÓW ISNN 1232-8383 11/2013 NAKŁAD 21.000 EGZ. EGZEMPLARZ BEZPŁATNY RAŚ dla każdego RAŚ jest organizacją dla każdego, komu zależy na rozwoju naszego regionu. Jeśli dostrzegasz korzyśc z wprowadzenia autonomii i nie chcesz siedzieć z założonymi ręka- mi, przyłącz się do nas. Wykaz tere- nowych kół RAŚ strona 5 ŚLŌNSKŎ SZWALBKA Comiesięczny felieton Jerzego Gorzelika o tym, że autonomia nie stoi w sprzeczności z rozwojem, lepszym życiem i otwarciem się na innych, ale także o tym, że we współpracy z województwem małopolskim należy zacho- wać ostrożność strona 3 Współpraca tak, „Krakowice” nie Rozmowa z Michałem Majerskim – reżyserem filmów dokumentalnych o tematyce górnośląskiej, filmow- cem mieszkającym w Niemczech - o tożsamości, trudnej historii i zde- rzeniu traum kilku światów. strona 4 Jesteśmy spadkobiercami nienawiści Edytorial Kiedy wielki niemiecki poeta romantyczny Johann Wol- fgang Goethe przyjechał na Górny Śląsk, te dalekie pru- skie rubieże zadziwiły go swo- im dynamicznym rozwojem. 4 września 1790 r. odwiedziwszy kopalnię w Tarnowskich Górach, zauroczony postępem technicznym, napisał w księdze pamiątkowej wiersz, który nie wiedzieć czemu do dziś budzi kontrowersje: Z dala od wykształco- nych ludzi (…) któż wam pomaga znajdować skarby i wydobywać je szczęśliwie na światło dnia? Rozum i rzetelność (…). Gdyby jakimś sposobem wskrzesić Goethego w 2013 r. i znów sprowadzić na Górny Śląsk, co by zobaczył? Marne pozostałości po roz- kwicie, który co prawda nastąpił po jego wyjeździe, ale którego symptomy, nie umknęły oku wielkiego poety. Ruiny cennych XIX- i XX-wiecznych zabytków poprzemysłowych, wspomnienia po zapierających dech magnackich pałacach i rezydencjach oraz pozostałości po wspaniałych mieszczańskich kamienicach, które jako że zbudowali „inni” nie stanowią żadnej wartości i nie zasługują na ochronę i ocalenie. Dziś jego wiersz, w którym paradoksalnie chwali najważniejsze śląskie, ale przede wszystkim ludzkie cechy – rozum i rzetelność, brzmiałby pewnie zupełnie inaczej. Bo jak tu chwalić brak rozumu, bezmyślność i daleko idącą ignorancję władz, pozwalających na dewastację i niszczenie tak cennych nie tylko dla kultury śląskiej, ale polskiej, a przede wszystkim europejskiej, zabytków postindustrialnych. W obliczu pojawiających się coraz częściej przykładów działania na szkodę górnośląskiego dziedzictwa kulturowego, listopadowy numer Jaskółki Śląskiej poświęciliśmy odchodzącym zabytkom, które umierają na naszych oczach, a centralny aparat państwowy i wadliwe prawo zamiast je chronić, zachęca do ich dewastacji. Przyczyna jest prozaiczna – teren, na którym stoją jest najczęściej droższy niż one same. Polecam artykuły poświęcone zabiegom ratowania dziedzictwa postindustrialnego przez działaczy Ruchu Autonomii Śląska, a także te traktujące o stanie górnośląskich zabytków, których tragiczny los przypieczętowało prawo kraju... z dala od wykształconych ludzi. Zapraszam do lektury. Z dala od wykształconych ludzi... Temat wydania W obronie naszego dziedzictwa Petycje, listy protestacyjne, wirtualne i zupełnie realne interwencje, pikiety, demon- stracje. Wszystko w obronie górnośląskich zabytków. Śląscy autonomiści od kil- kunastu lat upominają się o zachowanie materialnego dziedzictwa regionu. Górny Śląsk usłany jest wieloma cennymi zabyt- kami. Nasi przodkowie pozostawili nam zamki, pa- łace, dwory, świątynie katolickie i ewangelickie, budynki użyteczności publicznej, aż po przydrożne krzyże i kaplice. W naszym regionie znajduje się największy w tej części kontynentu zasób zabyt- ków techniki. Spadek po rewolucji industrialnej, która umożliwiła cywilizacyjny skok tej ziemi, to obiekty związane z tradycją górniczą, hutniczą, energetyką, infrastrukturą transportową czy choćby przemysłem spożywczym. Śląscy autonomiści od lat podejmują aktywne działania mające na celu ochronę zabytków. Wy- nikają one nie tylko ze statutu Stowarzyszenia, ale z głębokiego poczucia zakorzenienia, łączno- ści z tymi, co byli przed nami i odpowiedzialności za to, co nam pozostawili. Niestety są również reakcją na bezczynność aparatu państwowego, wynikającą z niejasnych przepisów prawa lub złej woli urzędników. RAŚ w akcji Jednym z kluczowych działań na rzecz ratowa- nia górnośląskiej spuścizny jest prowadzona od kilku lat kampania na rzecz zlokalizowania w Elek- trociepłowni Szombierki w Bytomiu Śląskiego Cen- trum Nauki. Dla tej industrialnej katedry realizacja projektu to wielka szansa na nowe życie, ale rów- nież możliwość rewitalizacji Szombierek, Bobrka i Karbia, bytomskich dzielnic dotkniętych nega- tywnymi skutkami rabunkowej gospodarki. Choć petycję w tej sprawie podpisało 12 tysięcy osób, część polityków nie ustępuje w forsowaniu budowy muzeum nauki w Parku Śląskim. W zeszłym roku działacze RAŚ próbowali za- interesować włodarzy Katowic losem dawnej huty cynku w Szopienicach. W 150. rocznicę urodzin byłego dyrektora huty, Anthona Uthemanna, złożyli wieniec i zapalili znicze przy budynku magistratu. Pod hasłem „Miasto Katowice grabarzem dziedzic- twa cynku” przekazali władzom lokalnym cynkową trumnę. Prezydent Uszok niepochlebny podarunek odesłał do Urzędu Marszałkowskiego. Zarzucił Za- rządowi Województwa, w skład którego wchodził wówczas lider RAŚ, brak zainteresowania obiek- tem. Sam kilka miesięcy wcześniej odrzucił jed- nak propozycję wykupu wspólnie z samorządem województwa zabytkowej walcowni celem prze- znaczenia na cele kulturalne i muzealne. Jesienią okazało się, że dach budynku może nie przetrwać zimy. Wobec całkowitej ignorancji władz miasta, śląscy regionaliści sięgnęli do własnej kieszeni. Za pieniądze ze zbiórki udało się wykonać niezbędne naprawy i uratować unikatowe maszyny. W Świętochłowicach od paru lat skuteczną kam- panię na rzecz ratowania pozostałości po KWK „Polska” prowadzi Stowarzyszenie „Dwie Wieże”. Jego prezesem jest członek RAŚ, Dawid Politaj. Dzięki lobbingowi społecznicy zmusili miejsco- wych radnych do działania. Świętochłowiccy rajcy przegłosowali we wrześniu projekt gruntownego remontu dwóch wież. Za miedzą w obronie chorzowskiej rzeźni stanął miejski konserwator zabytków i radny sejmiku wo- jewództwa śląskiego, Henryk Mercik. Wbrew jego rekomendacjom oraz opinii Narodowego Instytu- tu Dziedzictwa Generalny Konserwator Zabytków, skreślił z rejestru maszynownię i chłodnię rzeźni. Cały kompleks budynków został wybudowany na początku XX wieku. Chorzowska rzeźnia była jed- nym z najnowocześniejszych zakładów tego typu na Górnym Śląsku. W latach 90-tych przejął ją prywat- ny właściciel, który z premedytacją zniszczył cen- ne obiekty. Skandalicznemu działaniu przyklasnął urzędnik z centrali, dla którego rzeźnia to nie zaby- Komentarz Centralny upadek zabytków My, autonomiści, spotykamy się czasem z zarzutem, że znaleźliśmy sobie „chłopca do bicia” i winę za wszelkie zło na Śląsku zwalamy na niego. Ten „chłopiec” zwie się centralizmem. Być może jest trochę prawdy w tym, że niektóre kwestie, o które posądzamy centralistyczny system polityczno-administra- cyjny, dałoby się załatwić na naszym śląskim placu bez zawracania głowy „warszawce”? Z pewnością jednak nie należy do tego kwe- stia ochrony zabytków. Czasem część winy leży po stronie samorządu, jak w przypadku szopienickiej Huty Uthemanna, ale w zdecydowanej większości przypadków wła- dza samorządowa ma związane ręce. Urzędnicy samorządowi mogą się tylko przyglądać jak wspa- niałe niegdyś zabytki popadają w coraz większą ruinę, aż zawalą się zupełnie bądź powiatowy in- spektorat nadzoru budowlanego zostanie zmu- szony do wydania decyzji o rozbiórce obiektu ze względu na jego zły stan techniczny. Tak stało się z przepiękną kamienicą na bytomskim Rozbarku. Czasem scenariusz jest inny. Na przykład wybu- cha pożar, jak to się stało z zabrzańskim młynem czy zabudowaniami szopienickiej huty. Pamiętam doskonale, gdy w marcu 2005 roku spłonął młyn w Zabrzu, jego właściciel zarzekał się, że na tym miejscu nie stanie żaden supermarket. A co teraz stoi? Tak, drogi czytelniku, masz rację! „Biedron- ka”! Pożyjemy parę lat i zobaczymy co stanie na miejscu chorzowskiej rzeźni, która – ze względu na położenie niemal w centrum miasta – jest pewnie łakomym kąskiem dla każdego dewelopera. Tym razem decyzję o wykreśleniu niektórych obiektów rzeźni z rejestru zabytków podjął sam – z uwagi na sprzeciw miejskiego konserwatora – generalny konserwator zabytków. Mamy więc do czynienia ze złym, stanowionym przez parlament, prawem (bardzo trudno, a w więk- szości przypadków wręcz nie sposób zmusić wła- ścicieli do należytego zabezpieczenia obiektu za- bytkowego), złą praktyką systemu sprawiedliwości (gdy urzędnicy samorządowi składają zawiadomie- nie o przestępstwie w związku z niewykonywaniem obowiązków zabezpieczenia zabytku, to zwykle jest ono umarzane z uwagi na „niską szkodliwość spo- łeczną”, albo grzywna, którą musi zapłacić właściciel jest śmiesznie niska w stosunku do wartości, o jaką wzrośnie grunt, gdy zabytek zostanie wyburzony), bądź złymi i niekompetentnymi urzędnikami – gene- ralnym czy wojewódzkim konserwatorem zabytków, którzy mianowani przez organy rządowe realizują de facto nieudolną politykę rządu. Ruch Autonomii Śląska od dawna apeluje o powołanie finansowanego z budżetu państwa Funduszu Ochrony Zabytków Przemysłowych, którego działalność miała być wzorowana na Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabyt - ków Krakowa. Tymczasem ostatnio minister kultury (wrocławianin Bogdan Zdrojewski) za- powiedział znaczne ograniczenie wydatków na NFRZK i przekazanie tych środków na obiekty wpisane na listę światowego dziedzictwa UNE- SCO. Ponieważ kilka obiektów z tej listy znaj - duje się na Dolnym Śląsku, decyzja ministra spotkała się z zarzutami o jego „regionalną stronniczość” i centralistyczną manierę „dziel i rządź”. Tak czy siak przemysłowe zabytki Gór- nego Śląska nadal są bez szans na poprawę swego losu. Rafał Adamus Marek Gołosz cd. na str. 3 Ile jeszcze górnośląskich zabytków industrialnych musi zniknąć, żeby władze centralne dostrzegły te cenne elementy dziedzictwa kulturowego? Monika Kassner redaktor naczelna Źródło: By JK

Edytorial W obronie naszego dziedzictwa · schlesische schwalbe slezskÁ vlaŠtovka silesian swallow miesiĘcznik gÓrnoŚlĄskich regionalistÓw 11/2013 isnn 1232-8383 nakŁad 21.000

Embed Size (px)

Citation preview

SCHLESISCHE SCHWALBE SLEZSKÁ VLAŠTOVKA SILESIAN SWALLOW

MIESIĘCZNIK GÓRNOŚLĄSKICH REGIONALISTÓW ISNN 1232-838311/2013 NAKŁAD 21.000 EGZ.

EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

RAŚ dla każdegoRAŚ jest organizacją dla każdego, komu zależy na rozwoju naszego regionu. Jeśli dostrzegasz korzyśc z wprowadzenia autonomii i nie chcesz siedzieć z założonymi ręka-mi, przyłącz się do nas. Wykaz tere-nowych kół RAŚ� ➣�strona 5

ŚLŌNSKŎ SZWALBKA

Comiesięczny felieton Jerzego Gorzelika o tym, że autonomia nie stoi w sprzeczności z rozwojem, lepszym życiem i otwarciem się na innych, ale także o tym, że we współpracy z województwem małopolskim należy zacho-wać ostrożność ➣�strona 3

Współpraca tak, „Krakowice” nie

Rozmowa z Michałem Majerskim – reżyserem filmów dokumentalnych o tematyce górnośląskiej, filmow-cem mieszkającym w Niemczech - o tożsamości, trudnej historii i zde-rzeniu traum kilku światów. ➣�strona 4

Jesteśmy spadkobiercami nienawiści

Edytorial

Kiedy wielki niemiecki poeta romantyczny Johann Wol-fgang Goethe przyjechał na Górny Śląsk, te dalekie pru-skie rubieże zadziwiły go swo-im dynamicznym rozwojem.

4 września 1790 r. odwiedziwszy kopalnię w Tarnowskich Górach, zauroczony postępem technicznym, napisał w księdze pamiątkowej wiersz, który nie wiedzieć czemu

do dziś budzi kontrowersje: Z dala od wykształco-nych ludzi (…) któż wam pomaga znajdować skarby i wydobywać je szczęśliwie na światło dnia? Rozum i rzetelność (…). Gdyby jakimś sposobem wskrzesić Goethego w 2013 r. i znów sprowadzić na Górny Śląsk, co by zobaczył? Marne pozostałości po roz-kwicie, który co prawda nastąpił po jego wyjeździe, ale którego symptomy, nie umknęły oku wielkiego poety. Ruiny cennych XIX- i XX-wiecznych zabytków poprzemysłowych, wspomnienia po zapierających dech magnackich pałacach i rezydencjach oraz pozostałości po wspaniałych mieszczańskich kamienicach, które jako że zbudowali „inni” nie stanowią żadnej wartości i nie zasługują na ochronę i ocalenie. Dziś jego wiersz, w którym paradoksalnie chwali najważniejsze śląskie, ale przede wszystkim ludzkie cechy – rozum i rzetelność, brzmiałby pewnie zupełnie inaczej. Bo jak tu chwalić brak rozumu, bezmyślność i daleko idącą ignorancję władz, pozwalających na dewastację i niszczenie tak cennych nie tylko dla kultury śląskiej, ale polskiej, a przede wszystkim europejskiej, zabytków postindustrialnych. W obliczu pojawiających się coraz częściej przykładów działania na szkodę górnośląskiego dziedzictwa kulturowego, listopadowy numer Jaskółki Śląskiej poświęciliśmy odchodzącym zabytkom, które umierają na naszych oczach, a centralny aparat państwowy i wadliwe prawo zamiast je chronić, zachęca do ich dewastacji. Przyczyna jest prozaiczna – teren, na którym stoją jest najczęściej droższy niż one same. Polecam artykuły poświęcone zabiegom ratowania dziedzictwa postindustrialnego przez działaczy Ruchu Autonomii Śląska, a także te traktujące o stanie górnośląskich zabytków, których tragiczny los przypieczętowało prawo kraju... z dala od wykształconych ludzi. Zapraszam do lektury.

Z dala od wykształconych ludzi...

Temat wydania

W obronie naszego dziedzictwa

Petycje, listy protestacyjne, wirtualne i zupełnie realne interwencje, pikiety, demon-stracje. Wszystko w obronie górnośląskich zabytków. Śląscy autonomiści od kil-kunastu lat upominają się o zachowanie materialnego dziedzictwa regionu.

Górny Śląsk usłany jest wieloma cennymi zabyt-kami. Nasi przodkowie pozostawili nam zamki, pa-łace, dwory, świątynie katolickie i ewangelickie, budynki użyteczności publicznej, aż po przydrożne krzyże i kaplice. W naszym regionie znajduje się największy w tej części kontynentu zasób zabyt-ków techniki. Spadek po rewolucji industrialnej, która umożliwiła cywilizacyjny skok tej ziemi, to obiekty związane z tradycją górniczą, hutniczą, energetyką, infrastrukturą transportową czy choćby przemysłem spożywczym.

Śląscy autonomiści od lat podejmują aktywne działania mające na celu ochronę zabytków. Wy-nikają one nie tylko ze statutu Stowarzyszenia, ale z głębokiego poczucia zakorzenienia, łączno-ści z tymi, co byli przed nami i odpowiedzialności za to, co nam pozostawili. Niestety są również reakcją na bezczynność aparatu państwowego, wynikającą z niejasnych przepisów prawa lub złej woli urzędników.RAŚ w akcji

Jednym z kluczowych działań na rzecz ratowa-nia górnośląskiej spuścizny jest prowadzona od kilku lat kampania na rzecz zlokalizowania w Elek-trociepłowni Szombierki w Bytomiu Śląskiego Cen-trum Nauki. Dla tej industrialnej katedry realizacja

projektu to wielka szansa na nowe życie, ale rów-nież możliwość rewitalizacji Szombierek, Bobrka i Karbia, bytomskich dzielnic dotkniętych nega-tywnymi skutkami rabunkowej gospodarki. Choć petycję w tej sprawie podpisało 12 tysięcy osób, część polityków nie ustępuje w forsowaniu budowy muzeum nauki w Parku Śląskim.

W zeszłym roku działacze RAŚ próbowali za-interesować włodarzy Katowic losem dawnej huty cynku w Szopienicach. W 150. rocznicę urodzin byłego dyrektora huty, Anthona Uthemanna, złożyli wieniec i zapalili znicze przy budynku magistratu. Pod hasłem „Miasto Katowice grabarzem dziedzic-

twa cynku” przekazali władzom lokalnym cynkową trumnę. Prezydent Uszok niepochlebny podarunek odesłał do Urzędu Marszałkowskiego. Zarzucił Za-rządowi Województwa, w skład którego wchodził wówczas lider RAŚ, brak zainteresowania obiek-tem. Sam kilka miesięcy wcześniej odrzucił jed-nak propozycję wykupu wspólnie z samorządem województwa zabytkowej walcowni celem prze-znaczenia na cele kulturalne i muzealne. Jesienią okazało się, że dach budynku może nie przetrwać zimy. Wobec całkowitej ignorancji władz miasta, śląscy regionaliści sięgnęli do własnej kieszeni. Za pieniądze ze zbiórki udało się wykonać niezbędne naprawy i uratować unikatowe maszyny.

W Świętochłowicach od paru lat skuteczną kam-panię na rzecz ratowania pozostałości po KWK „Polska” prowadzi Stowarzyszenie „Dwie Wieże”. Jego prezesem jest członek RAŚ, Dawid Politaj. Dzięki lobbingowi społecznicy zmusili miejsco-wych radnych do działania. Świętochłowiccy rajcy przegłosowali we wrześniu projekt gruntownego remontu dwóch wież.

Za miedzą w obronie chorzowskiej rzeźni stanął miejski konserwator zabytków i radny sejmiku wo-jewództwa śląskiego, Henryk Mercik. Wbrew jego rekomendacjom oraz opinii Narodowego Instytu-tu Dziedzictwa Generalny Konserwator Zabytków, skreślił z rejestru maszynownię i chłodnię rzeźni. Cały kompleks budynków został wybudowany na początku XX wieku. Chorzowska rzeźnia była jed-nym z najnowocześniejszych zakładów tego typu na Górnym Śląsku. W latach 90-tych przejął ją prywat-ny właściciel, który z premedytacją zniszczył cen-ne obiekty. Skandalicznemu działaniu przyklasnął urzędnik z centrali, dla którego rzeźnia to nie zaby-

Komentarz

Centralny upadek zabytkówMy, autonomiści, spotykamy się czasem z zarzutem, że znaleźliśmy sobie „chłopca do bicia” i winę za wszelkie zło na Śląsku zwalamy na niego. Ten „chłopiec” zwie się centralizmem. Być może jest trochę prawdy w tym, że niektóre kwestie, o które posądzamy centralistyczny system polityczno-administra-cyjny, dałoby się załatwić na naszym śląskim placu bez zawracania głowy „warszawce”? Z pewnością jednak nie należy do tego kwe-stia ochrony zabytków.

Czasem część winy leży po stronie samorządu, jak w przypadku szopienickiej Huty Uthemanna, ale w zdecydowanej większości przypadków wła-dza samorządowa ma związane ręce. Urzędnicy samorządowi mogą się tylko przyglądać jak wspa-niałe niegdyś zabytki popadają w coraz większą

ruinę, aż zawalą się zupełnie bądź powiatowy in-spektorat nadzoru budowlanego zostanie zmu-szony do wydania decyzji o rozbiórce obiektu ze względu na jego zły stan techniczny. Tak stało się z przepiękną kamienicą na bytomskim Rozbarku. Czasem scenariusz jest inny. Na przykład wybu-cha pożar, jak to się stało z zabrzańskim młynem czy zabudowaniami szopienickiej huty. Pamiętam doskonale, gdy w marcu 2005 roku spłonął młyn w Zabrzu, jego właściciel zarzekał się, że na tym miejscu nie stanie żaden supermarket. A co teraz stoi? Tak, drogi czytelniku, masz rację! „Biedron-ka”! Pożyjemy parę lat i zobaczymy co stanie na miejscu chorzowskiej rzeźni, która – ze względu na położenie niemal w centrum miasta – jest pewnie łakomym kąskiem dla każdego dewelopera. Tym razem decyzję o wykreśleniu niektórych obiektów rzeźni z rejestru zabytków podjął sam – z uwagi

na sprzeciw miejskiego konserwatora – generalny konserwator zabytków.

Mamy więc do czynienia ze złym, stanowionym przez parlament, prawem (bardzo trudno, a w więk-szości przypadków wręcz nie sposób zmusić wła-ścicieli do należytego zabezpieczenia obiektu za-bytkowego), złą praktyką systemu sprawiedliwości (gdy urzędnicy samorządowi składają zawiadomie-nie o przestępstwie w związku z niewykonywaniem obowiązków zabezpieczenia zabytku, to zwykle jest ono umarzane z uwagi na „niską szkodliwość spo-łeczną”, albo grzywna, którą musi zapłacić właściciel jest śmiesznie niska w stosunku do wartości, o jaką wzrośnie grunt, gdy zabytek zostanie wyburzony), bądź złymi i niekompetentnymi urzędnikami – gene-ralnym czy wojewódzkim konserwatorem zabytków, którzy mianowani przez organy rządowe realizują de facto nieudolną politykę rządu.

Ruch Autonomii Śląska od dawna apeluje o powołanie finansowanego z budżetu państwa Funduszu Ochrony Zabytków Przemysłowych, którego działalność miała być wzorowana na Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabyt-ków Krakowa. Tymczasem ostatnio minister kultury (wrocławianin Bogdan Zdrojewski) za-powiedział znaczne ograniczenie wydatków na NFRZK i przekazanie tych środków na obiekty wpisane na listę światowego dziedzictwa UNE-SCO. Ponieważ kilka obiektów z tej listy znaj-duje się na Dolnym Śląsku, decyzja ministra spotkała się z zarzutami o jego „regionalną stronniczość” i centralistyczną manierę „dziel i rządź”. Tak czy siak przemysłowe zabytki Gór-nego Śląska nadal są bez szans na poprawę swego losu.

Rafał Adamus

Marek Gołosz

➣�cd. na str. 3

Ile jeszcze górnośląskich zabytków industrialnych musi zniknąć, żeby władze centralne dostrzegły te cenne elementy dziedzictwa kulturowego?

MonikaKassnerredaktor naczelna

Źród

ło: B

y JK

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska2 AKTUALNOŚCI

Strefa absurdu

Nasze sprawy

RAŚ stawia tablice edukacyjne Członkowie koła RAŚ Katowice Połu-dnie nie zaprzestają lokalnych działań na rzecz edukacji regionalnej. W so-botę postawili kolejną z tablic eduka-cyjnych na terenie dzielnicy Murcki.

– W ramach wolontariatu postawiliśmy tablicę w kolejnym miejscu, które było sprzątane społecznie przez mieszkań-ców – mówi Bartłomiej Zatorski, koordy-nator akcji z ramienia koła RAŚ Katowi-ce Południe. Od kilku już lat mieszkańcy dzielnicy Murcki wraz z Radą Jednostki Pomocniczej w Murckach organizują ak-cję sprzątania pod nazwą „Czysty Las”. W szczególności zainteresowali się tere-nami przylegającymi do rezerwatu „Las Murckowski” ale nie tylko. Jak mówi Bartłomiej, po ostatnim sprzątaniu śmie-ci pojawiały się ponownie. Sprzątanie lasu oraz stawianie tablic edukacyjnych jest jednym ze sposobów, w jaki organi-zatorzy chcą walczyć z ludzką głupotą. – Mamy nadzieję, że tablice edukacyjne informujące o bogactwie przyrodniczym murckowskiego lasu, dadzą ludziom do myślenia i przestaną w końcu wyrzucać tu śmieci – mówi Zatorski.

Mieszkańcy znaleźli sponsora ta-blic i przy poparciu Rady Jednostki Pomocniczej w Murckach zadanie ustawiania tablic właśnie realizują. – Nam, członkom Ruchu Autonomii Ślą-ska jest niezmiernie miło, iż mogliśmy wesprzeć tę akcję i wspólnie ze Sto-warzyszeniem Silesia Schola zakupić tablice – mówi Zatorski. – Chętnie po-możemy i będziemy zawsze wspierać takie akcje. Zaangażowanym murc-kowiokom serdeczne dziękujemy za pomoc – dodaje.

Jacek Tomaszewki

Kartka z kalendarza

Koniec tragedii początkiem nowejCzęsto słyszymy, że główną przy-czyną II wojny światowej był koniec pierwszej. Po ustaleniach pokojo-wych państwu niemieckiemu zadano pokaźne straty terytorialne, jak rów-nież nałożono na nie dotkliwe ogra-niczenia militarne i kolosalne repa-racje wojenne, co w dobie wielkiego kryzysu do władzy wyniosło NSDAP, ugrupowanie jawnie sprzeciwiające się ustaleniom wersalskim. Zatem pozorne zakończenie jakieś trage-dii może być przyczynkiem nowej. Nie inaczej było z losami Górnego Śląska.

Jedenastego listopada zakończyła się Wielka Wojna, w której zginęło 56 tyś. Górnoślązaków. Jednak zakończenie tego konfliktu wcale nie oznaczało dla mieszkańców Górnego Śląska końca kłopotów. To właśnie na mocy trakta-tu wersalskiego, czyli układu pokojo-wego kończącego I wojnę światową, miał zostać rozpisany na Górnym Śląsku plebiscyt. Po wojennych tru-dach Górnoślązacy zostali wciągnięci w konflikt pomiędzy odradzającym się państwem polskim a Niemcami. Roz-poczęła się okrutna walka politycz-na, która doprowadziła do konfliktu zbrojnego gdzie po dwóch stronach barykady stanęli ludzie połączeni ro-dzinnymi więzami.

Kolejną tragedią był podział Górne-go Śląska, gdzie granice państwowe przebiegały przez podwórka, ulice czy

domy. Nagle jeden organizm kulturo-wy i gospodarczy został przedzielony granicą pomiędzy państwami, które jako argumentu w stosunkach dwu-stronnych posuwały się do wojny celnej. W tym czasie na drodze codziennych, rodzinnych odwiedzin na Górnym Ślą-sku stanęła granica państwowa. Zda-rzało się, że jedna linia tramwajowa kil-kakrotnie ją przekraczała.

Czy Górnoślązacy mają co święto-wać 11 listopada? Pewnie powroty

do domu po demilitaryzacji – jako jeden ze skutków zakończenia woj-ny, były rodzinnymi świętami. Trochę później mogli chyba świętować tylko ci, którym zależało na znalezieniu się po plebiscycie akurat w tym pań-stwie, w którym się znaleźli. Z dzi-siejszej perspektywy wiemy, że żad-ne z państw nie dotrzymało obietnic składanych przed plebiscytem. Auto-nomia nadana jeszcze przed nim, była od zamachu majowego na wszystkie

możliwe sposoby ograniczana, a roz-czarowania międzywojenną rzeczywi-stością nie kryli nawet ci, którzy wal-czyli w plebiscytowej zawierusze na barykadach. Oba państwa w ciągu kil-kunastu lat straciły swój demokratycz-ny charakter. W Polsce rozpoczęły się rządy sanacji, a Niemcy przeobraziły się w państwo totalitarne. W obu pań-stwach opozycję zsyłano do obozów.

W Rzeczypospolitej Polskiej świę-to 11 listopada zostało ustanowione na krótko przed wojną przez autory-tarną władzę sanacyjną i odbyło się tylko dwa razy. Dopiero po 1989 roku święto powróciło. Z jakiego powodu? Czyżby dwuletni przedwojenny epi-zod ustanowiony przez władzę, która dokonała zamachu stanu na państwo polskie wystarczył? Dlaczego 11 listo-pada a nie np. 7 października, kiedy to Rada Regencyjna ogłosiła niepodle-głość Polski? Rozważania te zostaw-my polskim historykom i innym spe-cjalistom. Dla Górnoślązaków, całej Europy i niektórych państw spoza niej, 11 listopada był przede wszystkim dniem zakończenia wielkiej, okrutnej wojny, w której po raz pierwszy użyto broni chemicznej, samolotów, okrętów podwodnych i czołgów.

Mnie, jako Górnoślązakowi, 11 li-stopada kojarzy się z corocznymi war-szawskimi marszami, manifestacjami i starciami. Wśród moich znajomych ta data również nie ma żadnego zna-czenia poza tym, że jest to dzień wol-

ny od pracy, można zrobić porządki w mieszkaniu, a w TV z warszawskich ulic jest relacjonowana srogo haja.

Mariusz Wons

by JK

Górnoślązacy przed wyjazdem na front w czasie I wojny światowej.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e.

Skrót – Mysłowice

Działania Przewdzinga wzorem dla MysłowicW dniu 31 października na sesji zwy-czajnej Rada Miasta Mysłowice rozpa-trzyła uchwałę wniesioną pod obrady przez radnych Ruchu Autonomii Śląska Leona Kubicę i Sebastiana Roncoszka, która dotyczyła wyrażenia poparcia dla działań Pana Dietera Przewdzinga – burmistrza Zdzieszowic.

Do wzięcia udziału w posiedzeniu Rady Miasta został zaproszony sam burmistrz. Zaproszony gość w obszernym wystą-pieniu omówił przyczyny systematycznie pogarszającej się sytuacji ekonomicznej samorządów. Jako najistotniejsze uznał obecne uregulowania prawne, na mocy których na samorządy nakłada się ciągle nowe zadania bez stosownych dotacji na ich realizację. Można tu wymienić utrzy-

manie oświaty, dodatki mieszkaniowe, obowiązek zapewnienia lokali socjalnych i komunalnych, opiekę społeczną i wiele innych. Jednocześnie sytuację pogarsza

wypływ środków wypracowanych w regionie do budżetu centralnego. W podsumowaniu swojego wystąpie-nia stwierdził, że jedynym sposobem poprawy sytuacji jest wprowadzenie au-tonomii gospodarczej Górnego Śląska.

Idea przedstawiona przez Dietera Przewdzinga była tak przekonywująca, że podczas dyskusji nie padło z sali ani jedno pytanie. Najlepszym dowodem po-parcia dla jego pomysłu był wynik głoso-wania, w którym za przyjęciem uchwały opowiedziało się 18 radnych, 1 wstrzymał się od głosu i 1 był przeciwny.

Lucjan Tomecki

Członkowie koła RAŚ Mysłowice w otoczeniu radnych.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e

Jedna z tablic edukacyjnych ustawiona w lesie w Murckcach.

Fot. J

. Tom

asze

wski

Swego czasu gromy z różnych śro-dowisk poleciały na przewodniczą-cego RAŚ Jerzego Gorzelika, który w wywiadzie dla Dziennika Zachod-niego stwierdził, że flagi 11 listopa-da nie wywiesi, gdyż nie identyfi-kuje się z tym świętem, a poza tym jedyna, jaką ma, to ta górnośląska. Po pierwsze nie ma się co dziwić, skoro ponad 60% polskich obywa-teli flagi państwowej w domu nie posiada, nie mówiąc już o odset-ku tych, którzy ją wywieszają. Na Górnym Śląsku jest jeszcze inaczej. Na osiedlu, na którym do niedawna mieszkałem, na ponad tysiąc miesz-kań można było się doliczyć co naj-wyżej dwóch flag powiewających z balkonów. W innych dzielnicach jest podobnie, bo przecież święto to kojarzone jest jednoznacznie z Jó-zefem Piłsudskim. To właśnie w tym dniu Rada Regencyjna przekaza-ła mu władzę wojskową i pewnie dlatego dla władz sanacyjnych ta data stała się symbolem. Wszyscy wiemy, jaki był stosunek Marszał-ka do Śląska i w której części ciała miał tę, jak ją sam nazwał „starą niemiecką prowincję”.

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska 3AKTUALNOŚCI

tek. Warto dodać, że Henryk Mercik jest również pomysłodawcą lokalizacji w hali elektrowni dawnej Królewskiej Huty no-woczesnego Muzeum Hutnictwa. Wraz z grupą inicjatywną przeprowadził pro-cedurę wpisania obiektu do rejestru za-bytków i opracował dokumentację pro-jektową jego renowacji.Bubel prawny

Specjaliści nie pozostawiają złu-dzeń. Przyjęta w roku 2003 ustawa o ochronie zabytków i opiece nad za-bytkami to bubel prawny, który jest niespójny z innymi aktami prawny-mi. Choć ustawa uwzględnia zadania ochrony zabytków w planach zagospo-darowania przestrzennego, prawo nie nakłada obowiązku realizowania tych-że planów. Co więcej, nie precyzuje, czym jest i jakiej procedurze podlega ewidencja zabytków, na podstawie której mają być sporządzane progra-my opieki nad zabytkami. Nie działają przepisy umożliwiające pociągnięcie dewastatorów do odpowiedzialności karnej. Nieuczciwi przedsiębiorcy umiejętnie wykorzystują luki w prawie i uchylają się od wszelkiej odpowie-dzialności za stan obiektów. Casus Głogówka, gdzie sądowa walka o od-zyskanie niszczonego zamku Oppers-dorffów zakończyła się sukcesem, jest przypadkiem odosobnionym.

Przepisy nie są precyzyjne jeśli chodzi o uchylanie przyznanych zaświadczeń potwierdzających kwalifikacje do wyko-nywania prac konserwatorskich. Utrud-nia to eliminowanie z rynku wykonawców dopuszczających się konserwacyjnych fuszerek. Jednym z najbardziej bulwer-sujących sposobów na „likwidację zabyt-ku” w majestacie prawa jest możliwość skreślenia z rejestru zabytków przez mi-nisterstwo kultury każdej nieruchomości bez uzasadnienia.Nie tylko prawo ale i zła wola

Górnośląskim zabytkom oprócz ba-łaganu prawnego nie służy brak dobrej woli ze strony urzędników oraz części polskich specjalistów. Warte uwagi w ich oczach zdają się być jedynie artefakty sprzed epoki węgla i stali, a pozostało-ści ery industrialnej –zabytki techniki– posiadają małą wartość historyczną. Zabytkowa wg nich może być Kopalnia Soli w Wieliczce, ale z całą pewnością nie górnicza wieża wyciągowa. Sympto-matyczna w tym kontekście jest ostatnia wypowiedź prof. Franciszka Ziejka z Kra-kowa. Stwierdził on, że tamtejsze zabytki są prawdziwie polskie „od średniowie-cza”, a śląskie „budowali inni”. I dlatego te pierwsze są ważniejsze (sic!).

Czy górnośląskie dziedzictwo może przetrwać w tak niesprzyjających wa-runkach? Jesteśmy zależni od regula-cji prawnych z centrali. Regionalnemu środowisku trudno więc lobbować za

właściwymi zmianami w prawie. Z całą pewnością kołem ratunkowym jest nie-ustanne podnoszenie tematu w debacie publicznej, pobudzanie świadomości

wśród mieszkańców regionu, ale i całej Rzeczpospolitej. Konieczna jest też nie-ustanna presja społeczna. Urzędnicy – zwłaszcza ci z centrali, nierozumiejący

specyfiki Górnego Śląska – muszą czuć oddech obywateli i wykonywać przepisy prawa, a nie dawać wodzić się za nos bezkarnym dewastatorom.

Elektrociepłownia Szombierki widziana z wiaduktu w Bobrku lata 30. XX wieku.

Źród

ło: B

unde

sarch

iv

Wiadomo z góry

Śląskie tonie, władza myśli o KrakowieMedia z napięciem oczekiwały paź-dziernikowej sesji sejmiku wojewódz-twa śląskiego. Spo-dziewano się burzy przy kolejnym po-dejściu do głoso-wania nad uchwa-łą, umożliwiającą

zaciągnięcie kredytu na kontynu-ację modernizacji Stadionu Śląskie-go. Przypomnijmy, że Platforma Oby-watelska, skompromitowała się na wrześniowej sesji, kiedy to, pod nie-obecność spożywającego obiad dla VIP-ów marszałka Sekuły, pozostali członkowie zarządu województwa nie byli w stanie odpowiedzieć na pytania radnych. Strach PO przed ponowną kompromitacją był tak wielki, że se-sję, planowaną pierwotnie jako jed-ną – z częścią uroczystą, poświęco-ną upamiętnieniu kardynała Hlonda, i roboczą – podzielono na dwie. Po-noć marszałek nie chciał rezygnować z udziału w obiedzie dla dostojnych gości, a jednocześnie bał się powtór-ki sytuacji z września.Współpraca tak, „Krakowice” nie

Na uroczystej sesji za stołem prezy-dium sejmiku, obok przewodniczące-go Andrzeja Gościniaka, zasiadł jego odpowiednik z województwa małopol-skiego. Oba województwa łączy przy-jęty przez dwa sejmiki dokument – tzw. strategia rozwoju Polski Południowej. Jego opracowanie może otworzyć drogę do dodatkowych środków euro-pejskich, które przeznaczone zostaną m.in. na poprawę stanu zabezpieczeń przeciwpowodziowych w korycie gór-nej Wisły, modernizację linii kolejowej Katowice-Kraków, budowę drogi eks-presowej z węzła Kosztowy do Biel-ska, czy wspólne projekty badawcze

uczelni śląskich i krakowskich. Nieste-ty, województwo opolskie wybrało inny kierunek współpracy, przystępując wraz z dolnośląskim, lubuskim i zachodnio-pomorskim do prac nad strategią Polski Zachodniej. Nie wyszły one dotąd poza stworzenie wstępnych założeń.

Strategia Polski Południowej może przynieść korzyści mieszkańcom kato-wickiej części Górnego Śląska. Odrzu-canie z góry współpracy z małopolskimi sąsiadami jest zatem postawą szkodli-wą dla idei śląskiej autonomii. Najłatwiej skompromitować tę ostatnią, pokazu-jąc, że stanowi ona przedmiot bezre-fleksyjnego zachwytu fanatyków, którzy najchętniej odgrodziliby Górny Śląsk

wysokim murem. Tymczasem autono-mia nie stoi w sprzeczności z rozwojem i lepszym życiem. Wręcz przeciwnie – ma im służyć. Autonomiczny region nie będzie przecież odseparowany od są-siadów. Nie oznacza to jednak, że nie należy zachować ostrożności w rela-cjach z województwem małopolskim. Skłaniają do niej bezmyślnie powtarza-ne frazesy o „Krakowicach” czy też ge-sty polityków z Katowic, którzy w swej miłości do Małopolski czasem zapa-miętują się tak bardzo, że zapomina-ją o Opolu. A do górnośląskiego Opola mieszkańcom zachodniej części woje-wództwa śląskiego pod wieloma wzglę-dami znacznie bliżej niż do Krakowa.

Wypróbowane kadry PlatformySesja robocza miała przebieg mniej

burzliwy niż się spodziewano. Mimo iż nie wszystkie odpowiedzi zarządu województwa na pytania radnych były wyczerpujące, po otrzymaniu znacznie obszerniejszych wyjaśnień niż przed miesiącem klub RAŚ zdecydował się zagłosować za zgodą na zaciągnięcie kredytu w celu ukończenia Stadionu Śląskiego. Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Po raz kolejny przewodniczą-cy sejmiku, wbrew wcześniejszym wnio-skom radnych, z inicjatywy marszałka Sekuły przesunął dyskusję nad spra-wozdaniem zarządu województwa na koniec sesji. Nie jest tajemnicą, że mar-szałek chce uniknąć tłumaczenia się ze swoich kolejnych, wątpliwych sukcesów w obecności mediów, które relacjonują początek posiedzenia. A jest z czego. Po Muzeum Śląskim także konkurs na dyrektora spółki Koleje Śląskie zakoń-czył się kompletną kompromitacją. Na stanowisko nie powołano oficjalnego zwycięzcy, lecz byłego prezesa jednej ze spółek komunalnych w Bytomiu, który zasłynął pobytem na rekordowo długim L 4 po utracie władzy w mie-ście przez Platformę Obywatelską. Nowy prezes zaczął swoje urzędowa-nie w znajdującej się w finansowych ta-rapatach firmie od remontu gabinetu, zatrudnienia kierowcy i zakupu telefonu za kilka tysięcy złotych.

Przewodniczący klubu radnych RAŚ, Henryk Mercik, zapytał również o wizytę delegacji samorządu woje-wódzkiego w Doniecku, gdzie odsło-nięto płytę poświęconą Górnośląza-kom deportowanym w 1945 roku do Donbasu. Uroczystości pozostawiły po sobie pewien niesmak, spowodowany zignorowaniem rodzin ofiar i przedsta-wicieli kościoła ewangelicko-augsbur-skiego, których na Ukrainę nie zapro-szono. Po raz kolejny okazało się, że

najważniejsi są politycy. Marszałek Sekuła nie ma sobie w związku z tym nic do zarzucenia.Winni błędów marszałka poszukiwani od zaraz

Wymówki marszałka po kolejnych wpadkach stają się coraz bardziej ku-riozalne. Wielokrotnie pisałem o oko-licznościach pozbycia się na polecenie Warszawy dyrektora Muzeum Śląskie-go. Mirosław Sekuła uczynił to wbrew powszechnemu zwyczajowi przed roz-strzygnięciem rozpisanego konkursu, co wobec znajdującej się na finiszu budowy nowej siedziby muzeum było skrajnie nieodpowiedzialne. Dyrektor Leszek Jodliński nie dostał szansy dokończenia inwestycji i dokonania odbiorów. Ponad pół roku po opusz-czeniu stanowiska okazało się, że jest marszałkowi niezbędnie potrzebny – jako kozioł ofiarny. Ściany podziemnej części muzeum zaczęły przeciekać, sprawdził się scenariusz, który prze-widywaliśmy, ostrzegając przed nagłą zmianą na stanowisku dyrektorskim. Pan Sekuła, który zdestabilizował swoimi decyzjami proces inwestycyj-ny, znalazł wytłumaczenie najbardziej absurdalne z możliwych, wskazując na brak właściwego nadzoru ze stro-ny... Leszka Jodlińskiego. Trudno mu będzie jednak wytłumaczyć, dlacze-go obowiązki dyrektora po zwolnieniu tego ostatniego powierzył jego zastęp-cy, bezpośrednio odpowiedzialnemu za prowadzenie inwestycji, który do dziś w muzeum zatrudniony jest jako wicedyrektor. A ze swoich pomówień marszałek tłumaczyć się będzie mu-siał. Władza nie zwalnia z odpowie-dzialności za słowa. Ani też za czy-ny, które w coraz większym stopniu utwierdzają mnie w przekonaniu, że ten sternik prowadzi województwo ślą-skie na rafy.

Jerzy Gorzelik

Temat wydania

Zabytki niszczone centralnie

Muzeum Śląskie, Koleje Śląskie, Stadion Śląski. Jakie jeszcze niespodzianki opatrzone przymiotnikiem śląskie, zaserwuje PO mieszkańcom województwa w roku przedwyborczym?

➣ cd. ze str. 1

Fot. L

estat

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska4 WYWIAD

Wywiad numeru

Jesteśmy spadkobiercami nienawiściZ Michałem Majerskim – filmowcem, reżyserem filmów „Oberschlesien – kołocz na droga” i najnowszego, uhonorowanego główną nagrodą w unijnym konkursie European Media Awards w Wiedniu – „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy” rozmawia Monika Kassner

Co spowodowało, że zaczął Pan krę-cić filmy o Śląsku?

Filmy dokumentalne kręcę od nie-dawna, od 2005 r. Do tej pory praco-wałem w telewizji niemieckiej i robiłem publicystykę z terenu Polski. Dopiero teraz na emeryturze zacząłem zastana-wiać się nad swoją przeszłością i korze-niami. Wydawało mi się, że poprzez film łatwo uzyskam odpowiedzi na pytania o swoją tożsamość, o miejsce, z które-go pochodzę. W domu nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

A skąd Pan pochodzi?Wychowałem się w Gliwicach w tzw.

Trójkącie Bermudzkim. Później przepro-wadziliśmy się do Katowic. Górny Śląsk odegrał w moim życiu decydującą rolę, ponieważ właśnie tutaj zaczęło się moje życie. O Śląsku, o mojej rodzinie, nie rozmawiałem z nikim, bo nie odczuwa-łem takiej potrzeby ani nie wiedziałem, o co pytać. Pochodzę z rodziny miesza-nej – ojciec Polak, matka – Ślązaczka o korzeniach niemieckich. W szkole uczyliśmy się po polsku, historii Polski i było oczywiste, że jestem Polakiem i patriotą. Nie mogło być inaczej. To za-interesowanie Śląskiem i pograniczem polsko-niemieckim przyszło później, gdy zrobiłem dwa filmy dokumentalne na Pomorzu. Dzięki nim zrozumiałem tematykę śląską.

To znaczy?Powiedziałem sobie: „Jesteś Ślą-

zakiem, a tematu Śląska do tej pory skrzętnie unikałeś ”. Czas dojrzał i zrobiłem dwa filmy. Zacząłem się też określać poprzez przestrzeń tego wie-lokulturowego pogranicza – niemiec-ko-polsko-śląskiego. Ta praca zaczęła

mnie fascynować i wciągać coraz głę-biej, czego dowodem jest mój ostat-ni film „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy”, który jest inny od reszty, gdyż rozmowy z ludźmi o ich przeszło-ści zastąpiłem atakowaniem pytaniami. Ponadto wprowadziłem do fabuły także dynamiczne elementy inscenizacji – ta-niec i muzykę protestu .

Osobiście odebrałam ten film jako opowieść o zerwanych więzach mię-dzypokoleniowych i o wspólnocie, która próbuje się odbudować na zgliszczach tego, co pozostało. Czy Pan, tworząc ten dokument, miał po-dobne odczucia?

Dla mnie ten film jest przede wszyst-kim atakiem. Mieszkam poza Śląskiem i widzę więcej, dlatego próbuję atako-wać sytuację braku istnienia kontaktów społecznych. Motto tego obrazu brzmi: „Jesteśmy spadkobiercami nienawiści”, ponieważ tutaj nie ma dialogu. Ludzie przyjezdni nie czują się związani z tą ziemią, historią rodzin tu założonych, to przerwane biografie, a także brak kon-taktu między kolejnymi generacjami. Jesteśmy rozdzieleni nienawiścią cza-sów powojennych, wzrastaliśmy w niej. Ideologia komunistyczna potrzebowa-ła wrogów – Niemców, Ślązaków i in-nych. Chcę zaatakować, bo dziś bra-kuje wspólnej rozmowy i koncepcji na przyszłość. Poprzez ten film pragnę pokazać, jak wielka jest potrzeba roz-mawiania i chrześcijańskiego wybacze-nia. Musimy pozbyć się wzajemnych pretensji i zastanowić się, gdzie żyje-my – na Śląsku, który jako kraina wielu kultur, zawsze był pomostem między Wschodem a Zachodem i dalej tak jest. Jesteśmy wielojęzyczni, wielokulturo-wi. Różnica między teraz a kiedyś jest taka, że przestaliśmy ze sobą rozma-wiać, a to dlatego, iż miejsce Niemców zajęli Polacy. Tutaj na Górnym Śląsku od zawsze współistniało kilka kultur i ni-komu to nie przeszkadzało.

W jednej ze scen filmu dość ostro zaatakował Pan dyrektora Biblioteki

Śląskiej, kiedy mówił o idei sadze-nia drzewek twórców kultury uni-wersalnej, wymieniając Kochanow-skiego, Chopina. Wspomniał Pan wtedy o braku artystów rodzimych, których dorobek jest przecież nie-odłącznym elementem tej właśnie kultury.

Osoby, które poprosiłem do udziału w filmie są jedynie reprezentantami ja-kichś poglądów i środowisk – np. Kre-sowiaków, inteligencji postkomunistycz-nej itd. Mówiąc o kulturze uniwersalnej, jest dla mnie oczywiste, że Eichendorf i Goethe są jej przedstawicielami. I tę część kultury, także Górnego Śląska, z jakichś względów się tutaj blokuje. Jeśli ktoś jest zainteresowany pokazy-waniem kultury uniwersalnej poprzez sadzenie tylko niektórych drzewek, nie jest to żadne uniwersum.

Ale wróćmy do dialogu, o którego braku wspomniał Pan wcześniej. Czego zatem potrzebujemy, żeby usiąść przy stole i poprowadzić roz-mowę bez niepotrzebnych emocji?

Tym właśnie filmem chciałem spro-wokować do dyskusji. A o ile wiem, jest to jedyny film od zakończenia wojny, który powstał na ten temat. Rozumiem, że nie każdy może się zgadzać z prze-

stawionymi w nim tezami, ale film pro-wokuje. Jeżeli nie zaczniemy o tym, co nas wszystkich spotkało, rozma-wiać bez emocji, nie ustaną kłótnie ani wzajemna szarpanina. A któż chciałby inwestować w takiej chorej, strauma-tyzowanej przestrzeni? Nikt nie będzie zostawiać tu swoich pieniędzy. Chorej przestrzeni każdy będzie unikał.

Ślązacy chcą rozmowy. Ale wmawia się nam, że nasze krzywdy są mniej ważne od krzywd Polaków albo że tych krzywd wcale nie było. Taka po-stawa rodzi frustrację.

Ja to widzę inaczej. Obie strony mają swoją tragedię – mniejszą czy większą. I na tym sprawa się kończy. Kresowiacy też przeszli traumę. Także wyrzucono ich ze swoich domów, wysiadali tutaj i nikt ich nie pytał, czy im się to po-doba czy nie. Potem jednych stawiano (szczuto) przeciw drugim. To jest kon-sekwencja długiego okresu powojen-nego, którego wypadkową jest strach. Strach, jaki pojawił się przy okazji na-grywania, ale także i projekcji tego fil-mu. Ludzie dalej się boją.

Właśnie. Czy tutaj na Górnym Ślą-sku gdzieś jeszcze oprócz Chorzowa Pański film był emitowany?

Tylko raz, w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, przy okazji uroczystości związanej ze śmiercią pani Rity Du-bas (jednej z bohaterek filmu, przyp. red.). Jedyna w pełni przygotowana emisja tego filmu miała miejsce w Te-atrze Rozrywki w Chorzowie, za co organizatorom serdecznie dziękuję. Jestem jednak dobrej myśli, ponieważ moich filmów nie da się już zepchnąć na margines, bowiem pokazuję tema-ty niezwykle istotne dla górnośląskiej przestrzeni. „Oberschlesien – kołocz na droga” obejrzało około 150 tys. ludzi. Zaś „Oberschlesien – tu, gdzie się spo-tkaliśmy” zdobył prestiżową nagrodę Unii Europejskiej. Jest to mój osobisty sukces, ponieważ mały, śląski, offowy film zostawił w tyle duże produkcje eu-ropejskie.

Czym kierowało się jury, przyznając Pańskiej produkcji główną nagrodę?

Sam byłem ciekaw. Film zrodził żywe dyskusje, ponieważ nie był oczywisty, poza tym żaden z członków jury nie miał wcześniej do czynienia z tym te-matem. Po długich konsultacjach histo-rycznych postanowiono go wyróżnić główną nagrodą, ponieważ dotyka no-wych kwestii, przed których rozwiąza-niem w Europie stajemy. Chodzi o za-lew państw starego kontynentu przez imigrantów z Afryki i krajów arabskich, brak chęci dostosowania się do nowej rzeczywistości i w rezultacie zepchnię-cie kultur europejskich na boczny tor. Film ten pokazuje, że należy bronić sta-rych rodzimych kultur, a także wska-zuje, w jaki sposób to robić. My tutaj na Śląsku możemy być prekursorami w tym temacie na skalę europejską, po-nieważ nikt do tej pory tych kwestii nie poruszył wprost. Wszyscy unikają tego tematu jak ognia, żeby nie być posą-dzonym o rewizjonizm czy niepopraw-ność polityczną. Mówienie o sprawach starych kultur europejskich jest zasadne właśnie tutaj, ponieważ po wojnie nie udało się władzom wszystkich stąd wy-rzucić. Poza tym Kresowiacy już nie są repatriantami. Zaczęto także o nich mó-wić, co oczywiście jest całkowicie uza-sadnione, jako o wypędzonych. Dlatego ci Ślązacy i Kresowiacy kłują w oczy, bo okazało się, że Górny Śląsk nie jest terenem homogenicznym i dla wielu jest to zbyt twardy orzech do zgryzienia.

Wracając do filmu. Czy oprócz Cho-rzowa uda się go na Górnym Śląsku jeszcze zobaczyć?

Z tego, co mi wiadomo „Silesia Film” ma go pokazywać.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowa

„Ślązacy z Wehrmachtu” będą mieli o sobie filmZ Wiolettą Weiss, reżyserem dokumentu o Ślązakach w Wehrmachcie, którego producentem jest berlińska TV-RBB rozmawia Marian Kulik.

Proszę wybaczyć moją dociekliwość, ale muszę panią zapytać, jak to jest, że mówi pani po polsku, a nazwisko i miej-sce zamieszkania, świadczą o czymś zupełnie innym?

Nazwisko mam po mężu Jakobie, rodo-witym berlińczyku. Ja natomiast mieszkam w Berlinie od 1994 roku, ale urodziłam się i mieszkałam do tego czasu w Polsce. Moi rodzice też są Polakami, jednak część moich wczesnych przodków wywodzi się z Niemiec, co z resztą było inspiracją do nakręcenia tego filmu.

Jak wyglądała pani kariera zawodo-wa, która zaprowadziła panią aż do Berlina?

Nie była krótka. Najpierw rozpoczę-łam studia w Częstochowie, a następnie przeniosłam się do Wrocławia na germa-

nistykę, gdzie udało mi się otrzymać sty-pendium na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Kolejną moją uczelnią był Free Uniwersytet, również w Berlinie, gdzie oprócz germanistyki, dodatkowo studio-wałam socjologię i dziennikarstwo, równo-cześnie odbywając praktyki w agencji zaj-mującej się pijarem oraz w wiadomościach TV, w których już pozostałam. Będąc do-piero na starcie zajmowałam się głównie wywiadami z artystami. Kolejnym etapem mojej „reżyserki” były reportaże. Podczas tej pracy nie brakło polskich akcentów, m. in. tworzyłam w kooperacji z TV Wrocław program pt. Kowalski i Schmidt.

A co zdecydowało, że zaczęła się pani zajmować dokumentem? Bo z tego, co mi wiadomo, już od dłuższego czasu temat ten dominuje w pani pracy re-żyserskiej.

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno od zawsze chcia-łam się tym zajmować, ale dopiero teraz zaistniały ku temu odpowiednie warunki.

Dopiero pięć lat temu tak się wszystko do-brze poukładało, że mogłam zacząć kręcić wespół z koleżanką Antonią Schmidt film dokumentalny o budowie gigantycznego

pomnika Jezusa w Świebodzinie. Temat z wielu powodów fascynujący. No i sam pomnik – porażający swymi rozmiarami, dotychczas niespotykanymi nigdzie in-dziej. Trzy lata poświeciłam na jego reali-zację, ale też otrzymałam za niego bardzo korzystne recenzje ze strony krytyków, co jak mi się wydaje, jest najlepszą nagrodą za trud włożony w ten projekt.

Pomnik Chrystusa i II wojna światowa to nie są raczej zbieżne tematy. Tak można najkrócej skomentować pani ostatnie projekty.

To nie był jakiś nagły przeskok z jed-nego tematu w drugi. Po Świebodzinie zrobiłam kilka programów ocierających się tematycznie o II wojnę światową, które były jakby zwiastunem obecnego projektu, związanego z pierwszymi dniami wojny w 1939 roku i służbą Ślązaków w Wehr-machcie.

Według mojej koncepcji, film będzie trwał około półtorej godziny i będzie się składał z dwóch części. W pierwszej za-

mierzam pokazać wkroczenie wojsk nie-mieckich do Polski w 1939 roku, a do-kładnie do wioski moich dziadków. Na tę cześć będą składały się wspomnienia żyjących jeszcze świadków tamtych wy-darzeń . W części drugiej będą ukazane losy kilku Ślązaków – żołnierzy Wehr-machtu, którzy, również na żywo, opo-wiedzą o swoich wojennych przeżyciach. Zakładam, że film wzbudzi zaintereso-wanie, bowiem tematyka, którą staram się w nim poruszyć, poza Śląskiem jest zupełnie nieznana, a przez to wzbudzają-ca wiele emocji i kontrowersyjnych opinii szczególnie w Polsce.

Kiedy najwcześniej będziemy mogli zobaczyć film i jakie są pani plany fil-mowe na przyszłość.

Myślę, że w 2014 roku film będzie go-towy, a o planach na razie nie myślę, bo to, co obecnie robię, całkowicie mnie po-chłania.

Dziękuję za rozmowę.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e

Wioletta Weiss - reżyserka powstającego obecnie dokumentu o służbie Ślązaków w Wehrmachcie.

Michał Majerski – reżyser i producent filmów „Oberschlesien – kołocz na droga” i „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy” podczas pracy.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e

Najnowsza produkcja Michała Majer-skiego „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy” jest do nabycia w sklepach internetowych silesiaprogress.com i hanysek.pl.

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska 5INFORMACJE RAŚ

INFORMATORWładze Ruchu Autonomii Śląska

Przewodniczący: Jerzy Gorzelik

Zarząd: Jerzy Gorzelik (przewodniczący), Grzegorz Gryt (I wiceprzewodniczący), Henryk Mercik (II wiceprzewodniczący), Rafał Adamus (skarbnik), Michał Buchta (sekretarz), Jerzy Bogacki, Piotr Długosz, Leon Swaczyna i Janusz Wita.

Radni województwa śląskiego z ramienia Ruchu Autonomii Śląska:Jerzy Gorzelik e-mail: [email protected] Mercike-mail: [email protected] Witae-mail: [email protected] Sławike-mail: [email protected]

Koło RAŚ Bieruń – Lędziny

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Dariusz Dyrda tel. 501 411 994

Koło RAŚ Bytom

e-mail: [email protected] Osoba kontaktowa: Tomasz Jarecki tel. 730 905 200

Koło RAŚ Chełm Śląski

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Aleksander Kiszka tel. 606 932 834

Koło RAŚ Chorzów I

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Krzysztof Szulc tel. 603 656 197

Koło RAŚ Chorzów II

www.raschorzow.com.ple-mail: [email protected] Przewodniczący: Marian Skałbania tel. 698 122 068

Koło RAŚ Czerwionka-Leszczyny

[email protected] Przewodniczący: Andrzej Raudner tel. 604 523 147

Koło RAŚ Gliwice

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Szymon Kozioł tel. 723 728 944

Koło RAŚ Katowice

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Marek Nowara tel. 602 335 420

Koło RAŚ Katowice Południe

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Tomasz Świdergał tel. 790 899 146

Koło RAŚ Kobiór

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Piotr Kłakus tel. 604 526 733

Koło RAŚ Leszczyny

e-mail: [email protected] Przewodnicząca: Ewa Kluczniok tel. 797 411 494

Koło RAŚ Lubliniec

e-mail: [email protected] Przewodnicząca: Halina Trybus Zasięg: powiat lubliniecki

Koło RAŚ Lyski

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Grzegorz Gryt Zasięg: Lyski, Gaszowice, Jejkowice

Koło RAŚ Mikołów

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Karol Sikora tel. 510 077 053

Koło RAŚ Mysłowice

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Lucjan Tomecki tel. 605 958 499

Koło RAŚ Region Opolski

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Marek J. Czaja tel. 693 567 733

Koło RAŚ Piekary Śląskie

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Dariusz Krajan tel. 791-222-579

Koło RAŚ Pszczyna

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Zdzisław Spyra Zasięg: powiat pszczyński

Koło RAŚ Radzionków

e-mail: [email protected]ący: Andrzej Sławik tel. 601 544 374e-mail: [email protected]

Koło RAŚ Ruda Śląska

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Roman Kubica tel. 607 336 844

Koło RAŚ Rybnik

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Paweł PolokOsoba kontaktowa: Marcin Bartosz tel. 508 714 235

Koło RAŚ Siemianowice Śląskie

[email protected] Przewodniczący: Rafał Hornik tel. 535 080 008

Koło RAŚ Śląsk Cieszyński

[email protected] Przewodniczący: Grzegorz Szczepański tel. 781 779 882

Koło RAŚ Świerklany

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Andrzej Kiełkowski tel. 507 308 792

Koło RAŚ Świętochłowice

[email protected] Przewodnicząca: Monika Kassner tel. 516 056 396

Koło RAŚ Tarnowskie Góry

e-mail: [email protected] Osoba kontaktowa: Roman Boino tel. 605 062 700

Koło RAŚ Tychy

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Jerzy Szymonek tel. 508 597 837

Koło RAŚ Wodzisław/Żory

e-mail: [email protected] Przewodniczący: Adrian Wowra tel. 502 144 446

Szczegóły dotyczące poszczególnych kół znajdują się

na naszej stronie: http://autonomia.pl

Zebrania Kół Ruchu Autonomii Śląska

Koło RAŚ Chorzów I

ul. Powstańców 70/3 wtorki 17:00 - 18.00

Koło RAŚ Katowice

ul. ks. Norberta Bończyka 9/4. wtorki 16.00-18.00

Koło RAŚ Mikołów

pierwszy i trzeci poniedziałek miesiąca w Łaziskach Średnich, ul. Wyszyńskiego 8 (II piętro, p. 24) w godz. 18.00-19.00Zasięg: powiat mikołowski.

Koło RAŚ Mysłowice

ul. Mikołowska 4a wtorki 18.00-19.00

Koło RAŚ Pszczyna

ul. 3 Maja 15a pierwsza środa miesiąca 18.00

Koło RAŚ Ruda Śląska

Ruda Śląska, Nowy Bytom ul. Markowej 22/26 I piętro wtorki 17.00-18.00

Koło RAŚ Świętochłowice

ul. Kubiny 16a środy 18.00

ZAPRASZAMY

Prenumerata „Jaskółki Śląskiej”Czytelników zainteresowanych prenu-meratą prosimy o zamówienia drogą mailową: [email protected] lub telefonicznie – 503 387 437. Koszt wysyłki jednego numeru wynosi 4 zł, prenumerata roczna 40 zł (11 numerów). Istnieje możliwość wysyłki za granicę oraz zamawiania wybranych numerów archiwalnych. Dane do przelewu: Ruch Autonomii Śląska, ul. Dąbrówki 13/401, 40-081 Katowice, nr konta 72 1020 2313 0000 3102 0190 3335 z dopiskiem: Prenumerata Jaskółki Śląskiej. Red.

Archiwalne numery „Jaskółki Śląskiej” do pobrania Redakcja uruchomiła dla czytelników archiwum cyfrowe „Jaskółki Śląskiej” pod adresem:

www.jsarchiwum.pl

Pod tym adresem można pobrać ar-chiwalne numery naszego miesięczni-ka począwszy od marca 2012 r.

Arch

iwum

pryw

atne

fot. J

. Giba

s

Kto jest kim w RAŚ

Jacek LaburdaBytom jest jego miastem. Czuje się z nim silnie związany. Tu upływały jego dziecinne lata. Tu kończył szkoły. Tu podjął swo-ją pierwszą pracę zawodową. Z wykształcenia jest inżynierem samochodowym i ekonomistą. Ukończył Wydział Transportu na Politechnice Śląskiej oraz organizację i zarządzanie na Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Ukończył także studia podyplomowe z zakresu zarządzania. W trakcie drugich studiów podjął pracę w szkole samochodowej. Kilka lat po ukończeniu studiów eko-nomicznych został wicedyrektorem w Centrum Kształcenia Usta-wicznego. Kierował Wydziałem Zaocznym. Wówczas największą szkołą w mieście – 1600 słuchaczy i przeszło 100 nauczycieli. Uczył się kierowania i organizowania pracy dużych zespołów. Po nabyciu praktycznych umiejętności kierowniczych został dy-rektorem Zespołu Szkół Mechaniczno-Samochodowych. Jako dyrektor szkoły działał na styku szkoła – Urząd Miasta i Rada Miejska poznając mechanizmy ich funkcjonowania. Jego zaan-gażowanie w oświatę techniczną nie było przypadkowe. Rodzi-na Jacka Laburdy rozpoczęła jej budowę w Bytomiu kilka lat po zakończeniu II wojny światowej. Wujek był długoletnim dyrektorem „gastronomika”. Przy jego zaangażowaniu wybudowano obecny budynek szkoły. Oj-ciec przeszło 20 lat był dyrektorem najpierw „budowlanki”, a następnie „mechanika”. Za czasów jego kadencji w szkole budowlanej młodzież uczestniczyła w budowie gmachu biblioteki miejskiej. Ojciec doprowadził do nadania Państwowym Szkołom Budownic-twa imienia Powstańców Śląskich na cześć

dziadka, uczestnika III Powstania Śląskie-go. Zajmuje się także pracą społeczną. Od 25 lat jest społecznym kuratorem sądowym. Poznaje w ten sposób miasto i jego problemy z zupełnie in-nej strony. Z tej zwykłej, ludzkiej niewidzianej z gabinetów urzę-du. Zdobywane przez lata do-świadczenie życiowe pozwo-liło zrozumieć mu i dostrzec to, co jest ważne dla tej ziemi i dla ludzi wią-żących z nią życie. W związku z czym został członkiem Ruchu Autonomii Śląska. Red.

Kto jest kim w RAŚ

Monika Nawrat

Jest studentką czwartego roku histo-rii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowi-cach. Ma 23 lata, jest Ślązaczką mieszkającą w Bytomiu – Bobrku od urodzenia. Czuje się silnie związa-

na z najbliższą okolicą. W ostatnim czasie wraz z kilkoma innymi oso-bami udało jej się na nowo wszcząć proces tworzenia Rady Dzielnicy w Bobrku, która ma pomóc w zmie-nianiu oblicza tego zapomnianego przez wszystkich miejsca. Sprawy rodzinnego miasta nie są jej obce i żywo włącza się w akcje, które mają promować Bytom oraz zmie-niać jego wizerunek na lepsze. Fa-scynuje się także historią Bytomia – pracę licencjacką pisała z powstań śląskich w rodzinnym mieście, nato-miast w pracy magisterskiej zamie-rza opisać historię parafii w Bobrku. Swój wolny czas poświęca również najmłodszym – dzieciom, z którymi wyjeżdża na kolonie i zimowiska. Poza tym dużo czyta, najchętniej Zbigniewa Kadłubka czy Doris Les-sing. Jest czynną działaczką koła RAŚ Bytom i tworzy jego młode struktury. Red

WYDAWCA:Ruch Autonomii Śląska

Siedziba wydawcy: ul. ks. Norberta Bończyka 9/4

40-209 Katowice

Redaktor naczelna: Monika Kassner

Korekta: Norbert SlenzokSkład:

Tomasz Pałka, Graphen

Kontakt z redakcją: [email protected]

www.jaskolkaslaska.eutel. 516 056 396

Nakład: 21 000 egz.

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska6

Wojenne losy Ślązaków

Życiorys naznaczony wstrząsami – część 2

Na wiadomość o śmierci matki wróciła Pani do domu w styczniu 1944 roku. Przy-jechała pani z Za-chodu na Wschód w sytuacji, kiedy już było wiadomo, kto przegra tę woj-

nę, a informacje napływające na te-mat zwycięskiej Armii Czerwonej ra-czej nie napawały optymizmem.Jeśli mam być szczera, nie intereso-wałam się za bardzo sytuacją na Ost--froncie, chociaż wojna towarzyszyła mi codziennie. wystarczyło wyjść na ulice pełne mundurowych, bardzo często kuśtykających o kulach. Tak było w ca-łych ówczesnych Niemczech. Pomimo tego wszyscy mieli nadzieję, że kata-strofy nie będzie, że Armia Czerwona zostanie zatrzymana gdzieś daleko na wschodzie. Poza tym miałam psychicz-nego kaca po rozstaniu się z narzeczo-nym. Ten nastrój mija mi najszybciej, gdy jestem wśród ludzi mi bliskich i stąd mój pęd do rodzinnego domu.

Po śmierci matki wiele spraw trze-ba było uporządkować, z czego nawet się cieszyłam, bo to pozwoliło mi zapo-mnieć o swoich własnych troskach. Nie minął nawet tydzień od mojego powro-tu, kiedy otrzymałam nowe skierowanie do pracy jako pomoc w domu burmi-strza Kochłowic Hansa Sage, z pocho-dzenia Ślązaka rodem z Zabrza. Bur-mistrz, ze względu na pełnioną funkcję, mieszkał w dość obszernej willi z nie-wielkim basenem, mieszczącym się na zapleczu budynku, który służył głównie dzieciom burmistrza do zabawy.

Praca była moją ostatnią w cza-sie wojny. Mogłam wtedy na równi ze wszystkimi domownikami korzystać z uprzywilejowanej pozycji, jaką gwa-rantowała funkcja gospodarza domu. Prywatnie burmistrz był człowiekiem bardzo otwartym i najzwyklejszym oj-cem rodziny, dzięki czemu w jego domu odczuwało się coś na wzór familiarnej wspólnoty.

Ale nadciągała burza, która na Gór-nym Śląsku miała wywrócić cały dotychczasowy porządek do góry nogami.

Nadciągała i to bardzo szybko. Naj-pierw było tylko słychać, jak dudni gdzieś na wschodzie, potem zaczęli się pojawiać cywilni uchodźcy, którzy przynosili ze sobą pierwsze porażają-ce wieści. Burmistrz musiał zapewne posiadać swoje własne, bardziej wiary-godne informacje, bo żonę i dzieci już 15 stycznia wysłał na Zachód.

25 lub 26 stycznia zauważyłam, jak drogą pędzą więźniów, ubranych tylko w pasiaste pidżamy i drewniane cho-daki. Widząc tę straszną kolumnę, po-biegłam do burmistrza, żeby mu o tym powiedzieć, ale on już stał w oknie i bez słowa patrzył na tych ludzi. Zauważy-łam, że był blady jak ściana, a jego usta drżały ze strachu, a może zdenerwo-wania. Wcześnie rano dzień albo dwa potem burmistrz zawołał mnie do swe-go gabinetu mówiąc: „Zaraz będziemy się ewakuować”. Zaraz potem na moich oczach wyciągnął z szuflady biurka dwa rewolwery, które schował do kieszeni. Z drugiej szuflady wyjął małe pudełecz-ko z tabletkami cyjanku. Jedną wręczył mnie, a resztę włożył do swojego port-fela ze słowami: „ Tak na wszelki wypa-dek. Gdyby nas dopadli ci Mongołowie, wtedy lepiej odejść bezboleśnie niż dać

się zadręczyć czy poniżać”. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wyru-szyliśmy samochodem osobowym za ciężarówką, wiozącą rzeczy osobiste burmistrza w kierunku Żor, a potem do czeskiego Hulczyna, gdzie mieliśmy pierwszy postój.

Po krótkim pobycie w Hulczynie, gdzie jeszcze zjedliśmy normalną ko-lację w restauracji, wyruszyliśmy w dal-szą drogę do Polanicy. Tam w domu wczasowym „Szarotka”, będącym wła-snością rodziny burmistrza, mieliśmy się zatrzymać. Nasz pobyt w Polanicy zaczął się jednak przedłużać i nic nie wskazywało na szybkie zmiany zwłasz-cza, że zaczęli się tam zjeżdżać kolejni znajomi burmistrza, pełniący podobnie jak on, jakieś wysokie funkcje na Ślą-sku. Ci ludzie codziennie gorączko-wo naradzali się co robić, dokąd wy-jeżdżać, szczegółowo analizując przy tym sytuację na froncie, która z każdym dniem wyglądała coraz gorzej.

Zrozumiałam wtedy, że nie po drodze mi z tymi ludźmi, którzy mieli wiele do stracenia i wiele do zyskania. Ja chcia-łam tylko ocalić swoje życie, a potem cało wrócić do domu.

Bardzo szybko ustaliliśmy z kierow-cą ciężarówki Olszokiem, że idziemy z powrotem na Śląsk, a przetoczenie się frontu, który miał lada mo-ment ruszyć, postanowiliśmy p r z e c z e k a ć w Pielgrzymo-wicach, niewiel-kiej miejscowo-ści nad granicą czeską w okoli-cach Cieszyna, gdzie mieszka-ła s iostra Ol-szoka. Wędru-jąc w kierunku Pielgrzymowic zauważyłam, że wszędzie tam, gdzie nie było wojska niemiec-kiego, robiło się bardzo niebezpiecznie, ponieważ sytuację tę wykorzystywały głównie elementy kryminogenne.

Po dotarciu na miejsce okazało się, że w domu, w którym mieliśmy prze-czekać najgorsze, mieszkają już jacyś oficerowie. Ale udało nam się jakoś wszystkim pomieścić. Tam usłyszałam od oficerów, aby wycofywać się razem, bo tu może być bardzo nieciekawie.

I tak po paru dniach odpoczynku wy-ruszyłam z niemieckim wojskiem do Marklowic. Nie zdążyłam się jeszcze rozpakować, gdy przybiegł żołnierz i po-wiedział: „Chodź ze mną, bo w sztabie na gwałt potrzebują tłumacza”. Okazało się, że znaleziono cały plik dokumen-tów pisanych po polsku. Gdy je prze-tłumaczyłam, przyszedł wysokiej rangi generał, podał mi rękę i przedstawił się jako Ferdinand Schorner. Kiedy prze-czytał moje tłumaczenie, aprobująco się uśmiechnął i powiedział: „Widzisz do czego doszło? Nawet nie mamy tłuma-cza, tylko musimy korzystać z usług cy-wilnych kobiet, którym nie mamy czym zapłacić. Ale przynajmniej dam ci to” i podał mi wojskową czekoladę Coca, która bardzo mi smakowała. Dopiero po latach dowiedziałam się, że tym ofice-rem był głównodowodzący wszystkich wojsk niemieckich w Czechach i na Ślą-sku w stopniu marszałka.

Krótko po tym wyruszyłam razem z wojskiem do Czech i pierwszym więk-

szym miastem, w którym się zatrzymali-śmy, był Frysztak, gdzie jeszcze z jedną uciekinierką z Rydułtów, zostałyśmy za-kwaterowane u pani Dudek . Muszę za-znaczyć, że przez cały czas byłam pod opieką wojska, które gwarantowało nam wyżywienie i bezpieczeństwo. Nie pamię-tam już, jak długo tam byliśmy. Którejś nocy do okna zapukał żołnierz niemiecki i głośno zawołał: „Czy są tu uciekinierki ze Śląska? Jeśli tak, niech zaraz ze mną idą, bo wyjeżdżamy do Kolina”.

Ale tu mam pewne wątpliwości, je-śli chodzi o Schornera, bo bądź co bądź, był to dowódca Grupy Armii, więc człowiek pełniący bardzo po-ważną funkcje, jedną z najwyższych w wojsku. Czy ktoś taki nie miał swo-jego stałego tłumacza?

Proszę nie zapominać, że był to już koniec kwietnia 1945 roku, a więc czas, kiedy Wehrmacht miał jeszcze przed sobą tylko kilka dni istnienia i stąd de-zercja tłumacza oraz ogólne rozpręże-nie, które powszechnie się udzielało, bo każdy myślał, jak przeżyć, a potem uniknąć sowieckiej niewoli.

Pani też się jej obawiała, ale niestety dostała się Pani w ręce Rosjan i to na terenie Czech.

Nie tylko aresztowano mnie, ale tak-że wielu uciekinierów z całego Śląska, którzy potraktowali Czechy, jako ostat-nią wolną drogę ucieczki. Wracając do Kolina, kiedy tam dotarliśmy, okazało się, że jest już 9 maja. W takiej sytuacji, wojsko niemieckie zaczęło składać broń przed sowietami, którzy od razu zaczęli ich pakować do wagonów towarowych. Po upchaniu do pełna, natychmiast wysyłano je na wschód. Wszystko to działo się na naszych oczach, budząc w nas strach i grozę. O tym, jak Armia Czerwona wyglądała i jak się zachowy-wała, napisano i powiedziano już bar-dzo wiele. Dodam tylko, że dla każdego normalnego człowieka, wychowanego w kulturze europejskiej, ten zdziczały tłum wojaków, biegający jak oszala-ły w poszukiwaniu alkoholu i kobiet, wyglądał i zachowywał się jak banda brudnych mężczyzn o umyśle dziecka, których ktoś celowo zostawił bez opieki. Te „klony”, zamiast być trzymane z dala od cywilizacji, wykorzystały zamierzoną bezkarność i zaczęły wyczyniać potwor-ne świństwa.

Przypominam sobie ogromne za-mieszanie, wręcz anarchię. Bardzo ła-two można było zostać aresztowanym, pobitym czy nawet zabitym przez naj-przeróżniejszych milicjantów i różnej maści bojowników, którzy w tajemni-czy sposób uchowali się przed nazista-mi i wręcz rozmnożyli. Nie wiem, jak

do tego doszło, ale pojawił się wysoki stopniem niemiecki oficer inwalida (bez ręki), który za przyzwoleniem Rosjan, zaczął organizować ewakuację do Nie-miec wszystkich niemieckich cywili, jacy znaleźli się w Czechach.

Razem z ogromną rzeszą kobiet, dzieci i starców zostałam załadowana do pociągu, który powoli turlał się w kie-runku Lipska. Podróż pociągiem ewa-kuacyjnym wcale nie była bezpieczna, gdyż co jakiś czas go zatrzymywano i pod pozorem kontroli, wchodzili do niego sowieccy żołnierze, pijani i rozwy-drzeni bezkarnością. Wyławiali młode kobiety, które potem na oczach wszyst-kich, gromadnie gwałcili. Aby uchronić te, które mogły wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie czerwonoarmistów, ka-zano im kłaść się na podłogę. Następ-nie zakrywano je kocami i bagażami, sadzano na nie małe dzieci, które na widok żołnierzy przeraźliwe wrzesz-czały, co ich bardzo irytowało i szybko wysiadali z takiego wagonu.

W Lipsku nasz transport został ode-brany przez wojsko amerykańskie, któ-rego oficerowie wyszli do zgromadzo-nego tłumu i oznajmili, że każdy może iść dokąd chce. Potem każdemu wydali nowe dokumenty, bo dotychczasowe przestały obowiązywać. Amerykanie,

z którymi się zetknę-łam, sprawiali bardzo niekorzystne wraże-nie – tacy rozmem-łani, hałaśliwi z usta-mi pełnymi gumy do żucia, przez co gdy mówili, trudno było ich zrozumieć, a z kącików ust ciągle ciekła im ślina.

Jeszcze w pocią-gu, a potem w sa-mym Lipsku, trafiłam na sporą grupę ludzi ze Śląska, konkret-nie z Bielska, którzy po otrzymaniu doku-mentów, podobnie jak ja, chcieli wra-

cać do swoich rodzinnych stron. I tak ruszyliśmy pieszo na wschód, śpiąc po drodze w stodołach i jedząc, co nam dali dobrzy ludzie.

A gdzie i kiedy skończyła się ta wę-drówka?

Po czternastu dniach marszu dotar-liśmy do Kędzierzyna Koźla, a stam-tąd do Chebzia. Dowiózł nas tam jakiś zwariowany niezapowiedziany i prze-pełniony do maximum pociąg towarowy. Zresztą na inny trudno wtedy było trafić.

Do domu wróciłam 17 czerwca 1945 roku w filcowych butach i długim aż do ziemi futrze, tak jak wyszłam z domu w styczniu. W nowej Polsce, podobnie jak za Niemca, wszyscy musieli praco-wać, z tą różnica, że teraz zaopatrzenie było beznadziejne. Po wojnie pracowa-łam w sklepie tekstylnym, którego wła-ścicielem był Walter Moczygęba. Później poznałam mojego przyszłego męża, któ-ry był piekarzem i mieszkał w Dębieńsku, dokąd przeprowadziłam się w 1955 roku i gdzie do dzisiaj mieszkam.

Z tego co pani wspominała, rodzina męża, miała jakieś problemy z wła-snością domu i piekarni.

Na podstawie absurdalnego i niezwe-ryfikowanego donosu pozbawiono go własności domu i piekarni. Cała histo-ria zaczęła się w 1922 roku, kiedy to oj-ciec męża, którego rodzina pochodziła

z Pruszkowa koło Opola kupił w Dębień-sku Wielkim dom, piekarnię, przylegające place i zaczął funkcjonować jako piekarz. Pech chciał, że w 1939 roku, kiedy Wehr-macht pojawił się w Dębieńsku, jednym z wkraczających żołnierzy był syn jego brata z Pruszkowa, który w towarzy-stwie swego oficera, poszedł przywitać się ze swoim wujem, a moim przyszłym teściem. To zdarzenie wydawać by się mogło banalne i bez znaczenia, ale tyl-ko pozornie.

Minęło sześć lat i w 1945 roku na podstawie donosu trójki sąsiadów (ich nazwiska widnieją na wyroku sądowym, który przechowuje jako pamiątkę) oskar-żono teścia o witanie okupanta hitlerow-skiego i w efekcie skazano na dwa lata więzienia oraz konfiskatę majątku. Po odbyciu kary w więzieniach Raciborza i Mysłowic, pozwolono mu zamieszkać we własnym domu, ale tylko w charakte-rze lokatora, a później pracować na sta-nowisku robotnika we własnej piekarni, która została uspołeczniona i przeobra-żona w spółdzielnię. Parę lat po śmier-ci teścia, mój mąż otrzymał propozy-cje kupna tego, co zostało wcześniej skonfiskowane. Na początku nie chciał o tym nawet słyszeć, bo jak twierdził, nie będzie kupować od złodziei własnego mienia, ale po moich naleganiach zgo-dził się i odkupił swoją własność, biorąc w tym celu wieloletni kredyt.

Takich przykładów bezprawnego dzia-łania było dużo więcej, ale najbardziej upokarzające były późniejsze propozy-cje odkupienia tego, czego się wcześniej dorobiłeś kosztem ciężkiej pracy. Dlate-go gdy dzisiaj słyszę w mediach, jak bez przerwy kogoś za coś przepraszają, za-stanawiam się, dlaczego nas Ślązaków jeszcze nikt nie przeprosił za krzywdy, które nam wyrządził PRL-owski reżim.

Proszę jeszcze powiedzieć, jak pani najbliżsi – bracia i siostry – wyszli z wojennej zawieruchy.

Myślę, że losy mojej rodziny nie różni-ły się za wiele od tego, czego doświad-czyła większość mieszkańców Górnego Śląska. Moje siostry nie musiały błąkać się po świecie i w miarę bezpiecznie wszystko przeżyły na miejscu. Dopie-ro pod koniec wojny dwie wyjechały do Niemiec razem z wycofującym się Wehrmachtem. Natomiast pięciu braci, którzy byli w Wehrmachcie, mieli mniej szczęścia. Najmłodszy, Stanik, którego zmobilizowali na sam koniec wojny, zo-stał ranny i leżał w szpitalu w Pradze. 9 maja wpadli tam pijani sowieccy żoł-nierze i zaczęli wyrzucać rannych przez okna. Tych, którzy przeżyli, w tym i mo-jego brata, utopili w Wełtawie niedale-ko szpitala. O tym strasznym zdarzeniu, dowiedziałam się od naocznego świad-ka. Drugi brat, Wendelin, najpierw został przez Niemców zamknięty na pół roku w Oświęcimiu za uchylanie się od pracy. Gdy wyszedł, ci sami Niemcy zmobili-zowali go do Wehrmachtu i wysłali na Węgry, gdzie poległ w 1945 roku. Trzeci brat, Engelbert był na urlopie u swojej narzeczonej w Rybniku i już nie zdążył pojechać do swojej jednostki, bo został złapany przez sowietów w marcu 1945 roku i wysłany do Oświęcimia, skąd wró-cił po sześciu miesiącach. Czwarty brat przyszedł do domu dzień po mnie, 17 czerwca 1945 roku, ale po paru mie-siącach wyjechał do Niemiec. Piąty brat wrócił z frontu zdrów i cały, ale w latach siedemdziesiątych także wyjechał do Niemiec.

Dziękuję za bardzo ciekawą rozmowę.

W odkupionym przez męża Pani Krystyny domu do dziś wisi tabliczka z imieniem i nazwiskiem jego ojca i podpisem „Chleb i białe pieczywo”.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e

Marian Kulik

WSPOMNIENIA

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska 7Z HISTORII REGIONU

O potrzebie ochrony górnośląskiego dziedziectwa

Śląsk w rękach barbarzyńców Już od kilkunastu lat w naszych re-gionalnych i ogól-nopolskich me-diach pojawiają się informacje o nisz-czeniu śląskich miast, pałaców, zamków i zabytko-wych budynków po

zlikwidowanych zakładach produkcyj-nych. Nie jest to rzecz nowa – nisz-czenie Śląska trwa już w zasadzie od 1945 roku.

Wojna szczęśliwie ominęła większość naszych miast, pałacowych rezydencji czy zakładów przemysłowych. Poważ-ne zniszczenia zaczęły się dopiero po przejściu frontu. Za pierwszą linią ro-syjskich wojsk podążały brygady tak zwanych „trofiejszczyków”, czyli zespo-ły ludzi, którzy mieli ocenić i wywieźć nasz śląski materialny dorobek. Zabytki były segregowane, zwożone do miejsc zbiorczych i wywożone do Rosji. W ten sposób z terenów Śląska zniknęły bez-powrotnie liczne dzieła sztuki. Trofiejsz-czycy mieli też za zadanie wywozić wy-posażenie całych fabryk, hut, wszystkich interesujących Rosjan zakładów pracy. Tego zadania nie udało się Rosjanom do końca wykonać – szczególnie na te-renie Górnego Ślaska sprzeciwiła się temu nowa polska władza i sami śląscy oraz napływowi robotnicy. Większość przemysłu ocalała, chociażby dlatego, że podstawowym bogactwem tej ziemi był ukryty w ziemi węgiel i rudy metali.

Jednak nowe polskie władze nie po-spieszyły na ratunek grabionym zabyt-kom, co więcej – stworzyły tak zwane „składnice muzealne”, w których gro-madzono wszystko to, czego nie ukradli Rosjanie z muzeów, pałaców i domów Ślązaków.

Rozpoczął się też trwający do dzisiaj proces niszczenia naszego dorobku. Na internetowym portalu „Zabytki Dol-nego Śląska” możemy przeczytać raport, z którego wynika, że na tych terenach do 1945 roku wybudowano ponad 1200 zamków, pałaców i dworów. Było ich wię-cej niż w słynącej ze swoich zamków Francji. Dzisiaj już nie możemy rywalizo-wać z Francuzami – jedynie na Dolnym

Śląsku około 250 rezydencji rozebrano po wojnie i jedyną przyczyną takiego postępowania, jak piszą autorzy rapor-tu, nie były wojenne zniszczenia, tylko obojętność, wrogość i celowe działanie władz, a także nowych mieszkańców tych okolic. Działania barbarzyńców nie ustały także dzisiaj – kolejne 300 pałaców popada w coraz to większą ru-inę, a jedynie 567 jest w takim stanie, że wymaga remontu i można je w nie-zmienionej formie uratować. Podobne zdarzenia miały miejsce także i u nas na Górnym Śląsku, o czym również znaj-dziemy informacje na internetowym por-talu „Zabytki Górnego Śląska”. Mieliśmy co prawda mniej magnackich rezydencji, ale za to więcej zakładów przemysło-wych. Dzisiaj niektóre już nie istnieją lub są zrujnowane, albo wymagają pilnego remontu. Potrzebujemy sporych sum na zatrzymanie procesu ich niszczenia. Nie ma jednak na to większych szans. Naj-nowszym dowodem wrogiego myślenia o śląskich zabytkach są słowa profeso-ra Franciszka Ziejki, przewodniczącego Społecznego Komitetu Odnowy Zabyt-ków Krakowa, który stwierdził, że praw-dziwie polskie zabytki są tylko w Krako-wie. Zabytki na Śląsku budowali „obcy”, wiec nie należy się im szacunek, a już na pewno nie wsparcie finansowe. Taki sposób myślenia jest bardzo częsty nie tylko wśród mieszkańców innych regio-nów Polski. Przekonać się można o tym także tutaj – codziennie dowiadujemy się o kolejnych rozbiórkach zabytkowych kamienic, burzonych zakładach pracy istniejących od początku dwudzieste-go wieku i na całym świecie traktowa-nych już jako zabytki techniki. Tylko nie u nas – najczęstszy los takich budowli to sprzedaż prywatnemu inwestorowi, który świadomie doprowadza obiekt do ruiny, łamie przepisy istniejącego, ale niestosowanego prawa, uzyskuje na-kaz rozbiórki, niszczy obiekt, a potem sprzedaje wolny plac Lidlowi – jak to się stało w Bytomiu – czy innemu barako-wemu supermarketowi.

Przykładem miasta, które szczegól-nie często pada ofiarą takich działań jest Bytom.

Do 1945 roku było to najpiękniejsze i najbogatsze w zabytki miasto Gór-nego Ślaska. Po wojnie zaczęło być

systematycznie niszczone przez nowe władze i rabunkowe wydobycie węgla pod miastem. Gdy czytamy przewodni-ki po Bytomiu, mamy wrażenie, że za-poznajemy się ze spisem nekrologów po rozebranych po wojnie budynkach. Każda dzielnica tego miasta straciła wiele, a tych zniszczonych zabytków jest tak dużo, że sam ich spis zajął-by całą zawartość naszej „Jaskółki...”. Jednak nie sposób nie wspomnieć o największej w dziejach powojennej bytomskiej tragedii – w 1972 roku Rada Miejska ogłosiła decyzję o wyburzeniu całego kwartału Śródmieścia. Zadecy-dowano o wyburzeniu najbogatszych i najpiękniejszych kamienic centrum miasta. Najpierw usunięto wybrane detale architektoniczne, a potem roz-poczęto niszczenie. W zdecydowanej

większości były to budynki w dobrym stanie. Niektóre okazały się tak trudne do wyburzenia, że do ich zniszczenia użyto materiałów wybuchowych. Ofiarą barbarzyńców padło około dwudziestu trzech (inne źródła podają, że dwadzie-ścia sześc kamienic). Dzisiaj nie bu-rzy się już tak ostentacyjnie – zagłada miasta jednak postępuje. Przykłady de-wastacji widzimy na każdym kroku. Na przykład kilka lat temu zburzono piękną kamienicę na placu Kościuszki. Zwleka-no tak długo z remontem eklektycznego budynku, że w końcu zdecydowano się na typową dla władz decyzję: wydano nakaz rozbiórki i na miejscu zabytku znajduje się teraz błotnista wolna par-cela, na której parkują samochody.

Jeszcze inny przykład bytomskiej hańby znajdujemy, idąc ulicą Stanisława

Webera. Pod numerem trzecim istniała oryginalna kamieniczka wybudowana w 1880 roku przez Konrada Segnitza dla słynnego bytomianina Ignaza Hakuby. Jak zwykle w tym mieście, zwlekano z remontem tego przedziwnego dzie-ła architektonicznej fantazji, a potem wydano decyzję o całkowitej rozbiórce obiektu. Dzisiaj na tym miejscu wznoszą się szklane ściany garażu supermarketu AGORY, a na jego elewacji niczym od-bicie ducha budynku wiją się linie od-wzorowujące kształt zburzonej budow-li. Ten rysunek na szkle jest miejscem szczególnym i zapewne niezamierzonym przez inwestora – to metaforyczna pły-ta nagrobna wielu bytomskich i śląskich dzieł sztuki bezpowrotnie zniszczonych przez wrogich bądź obojętnych na los miasta i całego regionu ludzi.

Jedna z niedawno wyburzonych zabytkowych kamienic bytomskich, widoczna niegdyś przy wjeździe do miasta od strony Chorzowa bądź Piekar Śląskich. Dziś na jej miejscu jest pusty plac, na którym parkują samochody.

Sport w Bytomiu

Bytomiu! Zagraj jak za dawnych lat!Wydaje się, że każ-dy fan sportu, kie-dy słyszy hasło: „Bytom”, pierwsze, co kojarzy to ,,Po-lonia Bytom’’. Nic bardziej mylącego. Kluby sportowe z Bytomia, które co prawda największe

trofea i zwycięstwa mają już za sobą, nadal starają się kultywować tradycje sportowe zapoczątkowane blisko 100 lat temu. Dotyczy to nie tylko sławnej w całej Europie piłki nożnej, ale także hokeja, judo, rugby, a w mniejszym stopniu również koszykówki i tenisa ziemnego.

Zacznijmy więc od skojarzeń ogólnych, czyli od Polonii Bytom – klubu piłkar-skiego, który został założony w 1920 roku. Korzenie i tradycje drużyny nie są związane z rdzennymi mieszkańca-mi Bytomia czy Śląska a ze Lwowem. Swoje barwy i herb Polonia odziedzi-czyła po Pogonii Lwów po 1945 roku.

Największe sukcesy osiągała w latach‚ 50. i 60. kiedy to dwukrotnie została mistrzem Polski i czterokrotnie wice-mistrzem. Warto pamiętać, że druży-na z Bytomia jako jedyny polski team wygrała puchar europejski – Intertoto w 1965 roku. Dziś Polonia boryka się z problemami finansowymi, co przekła-da się na grę drużyny, bowiem po awan-sie do Ekstraklasy w 2007 roku dziś już gra w II lidze polskiej.

Tym, którzy myślą, że Bytom to tylko piłkarska Polonia, proponuję wybrać się na mecz Szombierek Bytom, drużyny znanej kiedyś pod nazwą GKS Szom-bierki. Klub piłkarski powstał w 1919 roku, kiedy dzisiejsza dzielnica Szom-bierki była jeszcze oddzielną gminą. Największy sukces pojawił się w se-zonie 1979/1980, kiedy to Szombierki zostały Mistrzem Polski, a rok później zdobyły 3 miejsce w Lidze. Co cieka-we, w ostatnich latach, po praktycznie całkowitym rozpadzie klubu, Szombierki podniosły się z kolan i reaktywowano drużynę seniorów, która od 2007 roku rozpoczęła rywalizację od B-klasy,

a więc od najniższego szczebla piłkar-skiego. Dziś rozgrywają swoje mecze w III lidze polskiej z całkiem niezłymi rezultatami.

Pamiętajmy, że Bytom to nie tylko piłka nożna – to również hokeiści, któ-rzy w latach ‚80 zdobywali liczne trofea w Mistrzostwach Polski: 4 złote medale,

3 srebrne. W tym roku udało im się wy-walczyć awans do Ekstraligi.

Mówiąc o sporcie w dawnym „Wied-niu Północy”, nie możemy pominąć ju-doków i rugbystów, którzy działają jako dwie sekcje w klubie „Czarni Bytom”. Judo w Bytomiu pojawiło się w 1966 roku. Dziś sekcja judoków z Bytomiu

stała się jedną z najlepszych w Polsce, mamy tutaj również wielu olimpijczyków.

Biorąc pod uwagę historię dokonań bytomskiego sportu, my – bytomianie – nie wypadamy aż tak źle, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że całkiem nieźle. Kiedy jednak rozpatrzymy dzi-siejsze dokonania naszych sportowców, musimy niestety przełknąć gorzką piguł-kę wstydu i zażenowania. Gdzie te złote czasy, kiedy w każdej małej dzielnicy działały małe kluby sportowe, w których trenowali młodzi ludzie? Gdzie możliwo-ści rozwijania talentu młodego pokole-nia bytomian? Niestety, dzisiejszy obraz sportu w Bytomiu nie jest tak „różowy”, jak mógłby się wydawać. Ciągły brak funduszy, brak remontów, dofinanso-wań, a w końcu pomysłów na rozwój i przede wszystkim niedobór odpowied-niej kadry sprawiają, że sport w mieście kuleje. Dlaczego mnie to ciągle dziwi, skoro nawet reprezentacja Polski – kra-ju z nieco ponad 38 milionami miesz-kańców, w tzw. „sporcie narodowym”, jakim jest piłka nożna, nie potrafi za-kwalifikować się do Mistrzostw Świata?

Monika Nawrat

Kibice GKS Szombierki Bytom w sezonie 1979/1980, kiedy to bytomski klub piłkarski wywalczył mistrzostwo Polski.

Źród

ło: ek

strak

lasa.w

p.pl F

ot. D

iscov

ery H

istori

a

Kazimierz Martyn

Źród

ło: m

oj.by

tom.pl

/pogo

da_d

z

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska8 FELIETONY

Koło dziejów Kołodzieja

NiemcyNa dźwięk słowa „Niemcy” niektórzy od razu chcą szukać jakiegoś kija, a w najlepszym razie wylewają swoje frustracje na stronach Internetu. Ka-czyński, mówiąc o Ślązakach „zaka-muflowana opcja niemiecka” myślał, że rzuca najcięższym oskarżeniem i inwektywą.

W pewnym sensie miał rację, ale tyl-ko częściowo. My nie będziemy się bowiem w żaden sposób kamuflować. My postrzegamy Niemców bardziej ka-tegoriami prawdziwie mądrej nacji niż propagandowych bzdur o odwiecznym zagrożeniu. Co dziwne – Polacy chęt-nie do Niemiec emigrują zarobkowo, w przygranicznych miasteczkach wy-najmują sobie domy czy mieszkania, kupują niemieckie samochody. Od czasów niepamiętnych z lubością do-magają się też od Niemców pieniędzy – czy to w formie odszkodowań, czy to jako unijnych dotacji. W naszej literatu-rze Niemiec to niemal wyłącznie wróg, począwszy od Sienkiewiczowskich „Krzyżaków” (choć tak naprawdę ten zakon bardzo przypominał dzisiejsze NATO i UE razem wzięte). Co tak Po-laków przeciw naszym sąsiadom nasta-wia? Nie wiem. Może czysta zazdrość o bogatszą i bardziej udokumentowa-ną historię. Bo historia Polski to raczej zbiór legend, półprawd i niedomówień. Może chęć ustawicznego sankcjono-wania przynależności do Polski jej za-

chodniej dziś części, niegdyś wzorowo zagospodarowanej, teraz o statusie go-spodarczym „zrównoważonym” z resztą kraju. A może po prostu brak wroga, na barki którego można złożyć własne nie-powodzenia?

Dzisiejsze Niemcy to federacja dawnych, obecnie autonomicznych krajów, określanych na starych ma-pach jako Germania, czyli tereny Ger-manów. Obecne tereny Polski w dużej części zaznaczano na nieco now-szych mapach jako Polonia, czyli te-reny władztwa Polan (nie utożsamiać z Polską). Oni swojej przeszłości pod tym względem się nie wstydzą, my musimy na siłę dorabiać ideologię do historycznych faktów. W niemieckich szkołach dzieci uczą się o tym, że bardzo długo istniała niechęć Niem-ców do Prusaków – u nas wszystko to jest wrzucane do jednego wora. Nadszedł teraz najwyższy czas na to, byśmy uświadomili sobie kilka faktów z historii w miarę nieodległej, byśmy spróbowali spojrzeć na nią z innego punktu widzenia.

Pierwsza wojna światowa była głów-nie wojną gospodarek. Zachwiała im-perialnymi interesami nie tylko wielu mocarstw, ale też finansami Żydów. Pochłonęła miliony istnień, ale jej ko-niec bardzo dotkliwie odczuli Niemcy. Musieli płacić ogromne kontrybucje, oddać zwycięzcom m.in. lwią część floty, taboru kolejowego, do tego od-

krojono znaczne części ich terytorium (w tym przemysłowy Śląsk). Niemiec-kie społeczeństwo zostało wręcz upodlone, odpokutowując poczyna-nia władców. Później nałożył się na to światowy kryzys gospodarczy. Dlatego Hitler znalazł w nim poparcie dla swej obłąkańczej ideologii. Zdołał pobudzić przemysł do produkcji, naukowców do wynalazczości, a lud do ciężkiej pracy. Wszystko w myśl znanego nam „ord-nung must sein”. Niestety – rozpętał kolejną wojnę. Część Niemców poszła za nim wręcz ślepo, prześcigając się nawet w okazywaniu zezwierzęcenia. Ale nie wszyscy. Wielu kończyło żywot w obozach i przygodnych miejscach straceń, wielu wyemigrowało. Po woj-nie po raz kolejny Niemcy przeżywali trudne chwile, jeszcze bardziej okrojo-no ich terytorium. Mimo tego nie pod-dali się. Z wrodzoną pracowitością i umiłowaniem porządku odbudowali swoje miasta i fabryki, a aliantom pła-cili odszkodowania (ktoś powie, że to było finansowane Planem Marshalla. Otóż Polska otrzymała już z UE wię-cej, nasz kraj nie leżał tych kilkana-ście lat temu w zgliszczach). Niemcy otwarli się na świat, przez co w sensie etnicznym są już chyba blisko osią-gnięcia poziomu mniejszości w swoim kraju. Ale ich gospodarka należy do światowej czołówki, a kraj jest wzo-rem porządku, czystości, demokracji i racjonalnej polityki władz.

Niektórzy usiłują wywoływać wra-żenie, że Niemcy chcieliby powrotu Śląska w ich granice, dlatego wspo-magają RAŚ. To typowo polskie po-strzeganie rzeczywistości. Wystarczy powiedzieć, że za połączenie niegdy-siejszych NRD i RFN tamtejsze spo-łeczeństwo płaci ogromny rachunek, i kolejnego nie zdołałoby już udźwi-gnąć. Nie byłoby to dla nich posu-nięciem racjonalnym. Tym bardziej, że w stosunku do terenów byłej NRD nasze ziemie na zachodzie są w stanie o wiele bardziej opłakanym. Dlatego odpowiedniejszym działaniem jest fi-nansowanie ich rozwoju środkami unij-nymi, wymuszającymi jednocześnie sensowne kierunki i sposoby działań.

Jako Ślązacy nie wstydzimy się zatem niemieckiej części naszej hi-storii. Nie musimy się też tłumaczyć z naszych sympatii, bo popieramy ra-cjonalność i solidność, o co w Polsce trudno. A Panu Kaczyńskiemu wy-baczamy, bo wiemy, że wywodzi się z porosyjskiego kręgu kulturowego,

który zaborca dość mocno w Polsce osadził. Wybaczamy, bo wiemy, że nie mamy sobie nic do zarzucenia. Chcemy silnej, demokratycznej i pra-worządnej Polski z autonomicznymi regionami. Pan Kaczyński ze swoim Macierewiczem niech zajmie się le-piej czymś innym, o czym społeczeń-stwo nie jest informowane.

Otóż w dniu 2 sierpnia 1945 w Pocz-damie zapadła decyzja aliantów, w myśl której obszar Wolnego Miasta Gdańsk został oddany pod jurysdykcję polską na okres… 50 lat. Po roku 1995 – czyli po zakończeniu tego okresu – z Gdań-ska wyprowadzono już garnizon Wojska Polskiego, z Pruszcza Gdańskiego lot-nictwo, a Dyrekcję Poczty przeniesiono do Lublina. Przypadek to, czy Gdańsk wolny status jednak odzyska? Znacznie bardziej skomplikowane są losy Szcze-cina, którego nawet w Poczdamie Pol-sce nie przyznano. Dlatego status tego miasta jest oparty na stalinowskim po-rządku prawnym.

Jan Kołodziej

Laik o ekonomii

Zabytki i dziedzictwo to ważne słowaPo obejrzeniu filmu „Oberschle-sien – tu, gdzie się spotkaliśmy” doszedłem do pewnych spostrze-żeń, które dotychczas mi umyka-ły. Zdawałem sobie sprawę, że nie wszystkie budowle będą trwały przez wieki jak piramidy egipskie, Colosseum, Forum Romanum czy Mur Chiński – budowle tak wielkie, iż niemal niezniszczalne.

Uważałem i nadal uważam, że mogą trwać i świadczyć o przeszłości tyl-ko budowle użyteczne lub na tyle piękne i zachwycające, by ktoś był gotów dobrowolnie je utrzymywać. Po prostu wszystko musi się „kalić”, jak mawia mój syn. Mnóstwo lekko-duchów chciałoby, żeby coś ładne-go przetrwało i by wszyscy (podat-nicy) dawali na to w nieskończoność kasę. W tym miejscu muszę powie-dzieć: Szanowne Panie i Szanowni Panowie – chcecie uratować jakąś Waszym zdaniem ciekawą budowlę, która obecnie przestała zarabiać na siebie? Znajdźcie dla niej nowe ko-mercyjne źródło utrzymania, bo jeśli nie, to wcześniej lub później podpalą wam to, a jak będzie ze stali to prze-robią na żyletki. Już widzę oczyma wyobrażani, co myślą niektórzy z mo-ich czytelników: „pieprzy trzy po trzy, jak nie będzie wsparcia z Warszawy to wszystko się zawali”. Zawali się, zawali – bo nikt nie będzie w nie-skończoność dokładał do cudownego obiektu, który nie jest Wawelem lub Zamkiem Królewskim w Warszawie. Jedynie te zabytki, które mają okre-ślonych właścicieli i przynoszą pożyt-ki, mają szanse trwać. Pozytywnych przykładów ratowania zabytków jest sporo: są ludzie, którzy pieczołowicie restaurują średniowieczne zamki, by tam urządzać wesela, komunie czy hotele.

Nie mam zamiarów podawać przy-kładów pokazujących, jak to jest ro-bione w „Richtich Fajnych Krajach”,

ale za to podam przykład z Tar-nowskich Gór. Każdy z czytelników „Jaskółki” może sprawdzić organo-leptycznie, że się da. Przy dworcu autobusowym i niedaleko dworca PKP stała sobie wieża wodna – do-syć pospolita budowla na Górnym Śląsku zwana z niemiecka „wasser-turmym” – i od jakiegoś czasu popa-dała w ruinę. Było rzeczą oczywistą, że świadectwo kunsztu niemieckich budowniczych legnie niedługo w gru-zach. I tu trzeba powiedzieć, że ci tak myślący, głęboko się mylili. Znaleźli się tacy, którzy przerobili to na „Bier Stube” w pięknym stylu. Chwała pro-jektantowi i właścicielowi za pomysł, realizację oraz służbie konserwator-skiej, która nie zablokowała – jak to ma w zwyczaju – tej adaptacji.

Ale wróćmy na koniec do f i l -mu. Autor pokazuje w nim wanda-lizm władz polskich w stosunku do dziedzictwa śląskiego, którego nie sposób oderwać od niemieckiego. Niedawno w pewnej dyskusji uży-łem sformułowania, że my Ślązacy czujemy się na Śląsku jak w kra-ju pod okupacją i spotkało się to z wściekłością obrońcy tezy o od-wiecznie polskim Śląsku. Podczas oglądania filmu „Oberschlesien...” doszedłem do wniosku, że mało któ-ry okupant tak zawzięcie niszczył ślady swego poprzednika, jak robią to „Prawdziwi Polacy”, psując nie tylko moją opinię o Rzeczpospoli-tej. My Ślązacy musimy na wszelkie sposoby ratować nasze dziedzictwo – w sposób przemyślany, a zarazem pełen determinacji. Jest to bowiem walka o naszą tożsamość z wła-dzami gorszymi od okupacyjnych. Polskie władze na Śląsku, niszcząc śląskość i jej materialne ślady, tak naprawdę godzą w polską rację stanu, zasługując na miano „męży-ków stanu”. A także Trybunał Stanu w normalnym państwie.

Lyjo Swaczyna

Z prawej strony

Demokracja i korupcjaWydarzeniem, które w ostatnich dniach najmocniej chyba elektryzo-wało opinię publiczną, było ujawnie-nie korupcji politycznej w związku z wyborami regionalnymi w dolno-śląskiej PO. Stronnicy zwycięskiego Jacka Protasiewicza mieli mianowi-cie oferować za głosowanie na swe-go lidera wymierne korzyści mate-rialne – posady w spółkach Skarbu Państwa. Media zareagowały na to wydarzenie w sposób sobie właści-wy: Absolutny szok i bezsilne niedo-wierzanie – jak to?! Korupcja wśród elit władzy?! A gdzie tanie państwo? Gdzie obietnice? Gdzie lepsze ży-cie – „dla wszystkich”? Gdzie ludzie „z zasadami”?

Jako bezstronnego – co nie znaczy, że bezideowego (staram się po prostu zachowywać równy dystans względem wszystkich partii parlamentarnych) obserwatora bardziej interesuje mnie w tej sprawie nie to, jaki wpływ zamie-szanie to wywrze na wyniki kolejnych wyborów. Za znacznie istotniejsze i ciekawsze uznaję co innego. Otóż z nieodmiennym rozbawieniem przyj-muję poruszenie, jakie w mediach i ca-łym społeczeństwie wzbudzają ujaw-nione przypadki korupcji na szczytach władzy. Podniecenie takie sugeruje bowiem, że ci, którzy je okazują, nie traktują przyczyny swojego wzburze-nia jako rzeczy naturalnej. Skłonni są raczej uznawać, że mają do czy-nienia z incydentem – przykrym, nie-chcianym, niemniej jednak możliwym do wyeliminowania poprzez wymianę rządzących lub jakąś istotną zmianę systemową. „Tym razem jeszcze się nie udało, oni znowu mnie zawiedli;

ale może nada się ten młody z partii X – taki wykształcony, wygląda też na uczciwego; no, zagłosuję na niego, ale jeśli nawet on mnie zawiedzie, to ja już nie wiem co!” – zdają się mówić. Nie da się ukryć, że w pułapkę takie-go stylu myślenia popadła niedawno redakcja „Jaskółki...”, przygotowując numer poświęcony problemowi etyki w polityce. Z tą różnicą, że w tym przy-padku nadziei na moralne uzdrowienie polskiej polityki upatrywano w rozwią-zaniu systemowym, jakim jest regio-nalizacja, nie zaś – w zmianach per-sonalnych.

Ze swojej strony zapewniam jednak, że autonomia, jakkolwiek jest rzeczą słuszną i pożądaną, fundamentalnego etycznego problemu demokratycznego państwa bynajmniej nie rozwiąże – co najwyżej pozwoli znacząco ograniczyć jego zasięg.

Rzecz w tym, że faktycznie korupcja jest zjawiskiem nieporównanie szer-szym, niż się powszechnie sądzi. Ów fundamentalny problem etyczny po-lega bowiem na tym, że demokracja to ustrój polityczny, który korupcję ma wpisaną w swoją naturę. Sama pro-cedura wyborcza stanowi zachętę do zachowań korupcyjnych: aby wygrać, trzeba wszak wyborcom coś obiecać. Polityk nie opiera jednak swoich obiet-nic na zasobności własnego portfela: kiedy Donald Tusk obiecywał (i tu sło-wa dotrzymał) budowę nowoczesnych stadionów i boisk dla młodzieży nazy-wanych „Orlikami”, to nie miał przecież na myśli tego, że wypłaci ze swoje-go konta miliardy złotych i przekaże je na infrastrukturę sportową. W rze-czywistości deklaracja obecnego pre-miera dotyczyła czegoś całkiem inne-

go: siłowego przejęcia w podatkach pieniędzy należących do obywateli i przekazania ich na budowę stadio-nów i Orlików. Państwo jako takie nie dysponuje bowiem swoimi pieniędz-mi – ma tylko to, co zedrze pod przy-musem z podatnika. Każda obietnica wyborcza oznacza zatem zapowiedź pozbawienia zasobów jednych, by za-dowolić innych. Proceder ten, gdy nie jest prowadzony przez państwo, lecz przez zwykłych obywateli, nosi na ogół nazwę „kradzieży”. Co więcej, polityk demokratyczny jest od niego uzależ-niony – gdyby się do niego nie ucie-kał, nie uzyskałby mandatu, co nadaje temu zjawisku charakteru korupcyjne-go (obiór na stanowisko w zamian za korzyść materialną).

Również korupcja w bardziej po-pularnym rozumieniu tego słowa jest niezbywalną cechą instytucji demo-kratycznych. Demokratyczne państwo jest bowiem własnością publiczną – polityk korzysta z jego bogactw tylko o tyle i tak długo, jak wyborcy mu na to pozwolą. Jego perspektywa jest więc co do zasady ograniczona ka-dencyjnym charakterem władzy: po-lityk dziś jest, jutro go nie będzie. W jego osobistym interesie leży to, by wykorzystać krótki czas, jaki przy-padł mu w udziale jako człowiekowi władzy i uwłaszczyć się tak, jak to tylko możliwe. Długofalowy interes społeczeństwa przekracza horyzont najbliższej kadencji, toteż jest zwykle postrzegany jako mało istotny. Liczy się tu i teraz: zdobyć dla siebie jak najwięcej, gdyż potem nie będzie już na to czasu. Trudno o silniejszy bo-dziec korupcyjny.

Norbert Slenzok

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska 9WYDARZENIA

Chorzów – relacja

Przedszkolaki w Turnieju PiłkarskimW dniu 21.10.2013 w hali MORiS Cho-rzów odbył się turniej piłkarski dla Przedszkoli z terenu miasta Chorzowa. Organizatorem i inicjatorem turnieju był Ruch Atoniom Śląska Koło Cho-rzów Stary oraz Marek Nowak, który wiele lat temu był inicjatorem pierw-szych tego typu imprez dla przedszko-laków i szkół podstawowych.

W tej edycji turnieju uczestniczyło 13 przedszkoli z terenu miasta (w sumie 130 przedszkolaków). Mecze odbywały się równocześnie na dwóch boiskach metodą turniejową. W finale spotkały się Przedszkola nr 1 i nr 8. Zwycięsko z tego pojedynku wyszło przedszko-le nr 1. Najlepszym strzelcem został Łukasz Zaczyk z Przedszkola nr 25, a najlepszym bramkarzem Jakub Za-łęski z Przedszkola nr 16.

Uczestnicy turnieju otrzymali puchar, medale oraz upominki (piłki oraz słody-

cze) których fundatorami byli Prezydent Miasta Chorzów Marek Kotala, MORiS Chorzów (współorganizator udostępnie-nie hali), firma „MAREX”, Marian Skałba-nia i Koło Raś Chorzów. Na zakończenie

i podsumowanie turnieju Jerzy Bogacki zaprosił uczestników na kolejny turniej piłkarski w roku 2014 oraz zaprosił zwycięska drużynę do pamiątkowe-go zdjęcia.

Marian Skałbania

Świętochłowice – zapowiedź

Jedyna wystawa filatelistyczna w regionieRok po roku Zarząd Oddziału Pol-skiego Związku Filatelistycznego w Chorzowie zdecydował się zorgani-zować Krajową Wystawę Filatelistycz-ną. Przedsięwzięcie, zorganizowane w Świętochłowicach dla upamiętnie-nia 700 – setnej rocznicy pierwszej wzmianki o Świętochłowicach jest największą i zarazem jedyną wysta-wą filatelistyczną w naszym regionie w tym roku. Impreza będzie trwać od 7 do 10 listopada (zamknięcie o godz. 13:00) 2013 r. w Młodzieżowym Domu Kultury w Świętochłowicach przy ul. Harcerskiej 1.

Podczas jej trwania zwiedzający będą mogli zobaczyć eksponaty wystawców z całego kraju. Jest też pozakonkurso-wa wystawa numizmatów i piór oraz nowość a zarazem debiut na naszej wystawie – historia Świętochłowic w do-kumentacji pocztówkowej.

Nie zabraknie atrakcji dla dzieci i młodzieży, gdyż w dniu 8 listopada zostanie zorganizowany ,,Dzień Mło-dzieży” z licznymi konkursami dla młodszych zwiedzających, serdecznie zapraszamy szkoły na zorganizowane wycieczki w tym dniu. Następnego dnia

– 9 listopada o godz. 11:00 odbędzie się spotkanie z legendą świętochło-wickiego żużla – Pawłem Waloszkiem. W dniu tym Poczta Polska wprowadzi do emisji kartkę pocztową z wizerun-kiem tego legendarnego żużlowca.

Podczas wystawy jubileusz 50-le-cia będzie obchodziło koło nr 7 PZF

w Świętochłowicach, jedyne pozostałe w naszym mieście.

Wszystkim zwiedzającym życzę wspaniałych wrażeń podczas ogląda-nia eksponatów, a wystawcom składam serdeczne podziękowania za udostęp-nienie swych eksponatów.

Andrzej Kafka

Uście – relacja

RAŚ wzmacnia tożsamość regionalnąW dniach 11.10. – 13.10. 2013 w miej-scowości Uście nad Łabą w Republice Czeskiej odbyła się Międzynarodowa Konferencja Naukowa pod tytułem: Tożsamość regionalna i regionalne podmioty w Saksonii i w Czechach w porównaniu wschodnio – i środko-woeuropejskim. Organizatorem impre-zy był Techniczny Uniwersytet w Chem-nitz w Niemczech oraz Uniwersytet Jana Evangelisty w Uście nad Łabą. W obradach wzięli udział naukowcy z Niemiec, Republiki Czeskiej oraz ze Śląska (Polski), prezentując referaty na tematy dotyczące szeroko pojętego regionalizmu i tożsamości regional-nej. Problematyka była analizowana z punktu widzenia historyków, polito-logów, socjologów oraz geografów. W sumie, w ciągu 3 dni wystąpiło 15 badaczy. Wystąpienia podzielono na 4 sesje. Po zakończeniu każdej sesji zadawano autorom pytania i podsu-mowywano referaty dyskusją.

Jednym z prelegentów był członek Ruchu Autonomii Śląska z Koła Kato-wice Południe dr Aleksander Ostenda z prezentacją pod tytułem: Działania na

rzecz wzmacniania tożsamości regional-nej członków Ruchu Autonomii Śląska. Jako przykład takiej działalności autor przedstawił aktywność swego rodzimego Koła Katowice Południe, taką jak: Festyn Śląski, organizacja wystaw w Domu Kul-tury Katowice Południe na Ochojcu oraz w Murckach pt. Dziadek z Wermachtu, stawianie słupków granicznych Księstwa Pszczyńskiego, współpracę z Domem Dziecka Zakątek w Katowicach Bryno-wie polegająca na szerzeniu śląskich zwyczajów, gier i zabaw wśród wycho-wanków, organizację spotkań w ramach lekcji historii ze śląskimi żołnierzami Wehrmachtu, współpracę z grupą re-konstrukcyjną Oberschlesien, warunki zdobycia Odznaki Górnośląskiej, której pomysłodawcą jest członek Koła Kato-wice Południe Piotr Kiera i wiele innych.

Uczestników konferencji podczas dyskusji najbardziej interesowały głów-ne cele Ruchu Autonomii Śląska oraz postrzeganie przez Polaków śląskich żołnierzy służących w Wehrmachcie.

Podsumowując obrady, zauważono potrzebę współpracy międzyregionalnej oraz prowadzenia badań dotyczących tożsamości regionalnej. Red.

Chorzów – relacja

Odruch sercaW połowie marca tego roku lokalne media obiegła wiadomość o pożarze mieszkania w jednej z kamienic przy ul. Powstańców w Chorzowie. Nikt z lokatorów na szczęście nie ucier-piał, ale straty materialne były duże. O dalszych losach rodziny z wypa-lonego mieszkania, media już nie donosiły… Jak było naprawdę, wie natomiast Marian Kasza:

– W marcu tego roku, dowiedziałem się od p. Bogackiego, że jest rodzina, której spłonęło całe mieszkanie a my – jako Ruch Autonomii Śląska – zdeklaro-waliśmy się im pomóc. Pojechałem do tych ludzi i na miejscu przekonałem się, że to po prostu jedna, wielka tragedia. Spłonęło wszystko, łącznie z sufitem, w którym były dziury. To było dosłownie pogorzelisko, spalony cały sprzęt do-mowy, telewizory, lodówka. Chciałem się zająć elektryką, ale najpierw trzeba było zrobić podstawowy remont budow-lany i tu pomogły Urząd Miejski, Ośro-dek Pomocy Społecznej i Zespół Szkół Budowlanych. Kamienica była prywatna, więc nie wszystko przebiegało w prosty

sposób, a dodatkową tragedią tej rodziny jest fakt, że brat głównej właścicielki jest osobą niepełnosprawną, wymagającą stałej opieki, jej ojciec był po wylewie, matka ciężko chora. To wszystko trze-ba było pogodzić. Tragedia, jakich mało i bardzo się we wszystko zaangażowa-łem. Kilka osób, łącznie ze mną, z wła-snych pieniędzy wspierało tę rodzinę. Ja – można powiedzieć – nawet się z nimi zżyłem. Załatwialiśmy wszystko: meble, ubrania. Lodówkę ściągnęliśmy aż znad morza, gdzie akurat przebywał mój syn jako ratownik i znalazł darczyńcę. To było o tyle ważne, że opieka społeczna nie chciała się zgodzić na zasiedlenie mieszkania przez tę rodzinę, jeśli – bo to było już lato – nie będzie lodówki, bo w tej rodzinie było też dziecko w wieku przedszkolnym. Wielokrotnie były pa-towe sytuacje, ciężko to opisać. Dość powiedzieć, że wszystko trwało od mar-ca do końca sierpnia. Ta rodzina ma nadal problemy finansowe, ale na to już nie mam wpływu, choć to człowie-ka boli. Bezsilność tej rodziny budziła współczucie.

Marek Ciszak

Katowice – projekt edukacyjny – zaproszenie

Jak uczyć o regionie?Edukacja regionalna w naszych szko-łach kuleje. Taki przedmiot właściwie nie istnieje i gdyby nie nauczyciele pasjonaci lokalnej historii i kultury, dzieci nie wiedziałyby, kim był Karol Godula czy Joseph von Eichendorff. Specjalnie dla takich nauczycieli, członkowie stowarzyszenia Silesia Schola, we współpracy ze Stowarzy-szeniem Inicjatywy, przygotowali kurs edukacji regionalnej. – Jego celem jest uświadomienie nauczycielom, że o regionie można uczyć w atrakcyjny sposób – mówi Marek Nowara, koor-dynator projektu. – Chcemy pokazać pewne narzędzia nauczycielom, które będą pomocne w ich pracy, takie jak np. wykorzystanie aplikacji interne-twych, okazanie możwiośi pozyski-wania funduszy na realizację zajęć z edukacji regionalnej i tym podob-ne – wylicza Nowara. W ramach zajęć chętni wezmą udział w warsztatach z wybitnymi naukowcami, m.in. prof. Zbigniewem Kadłubkiem, prof. Irmą Koziną czy prof. Ryszardem Kacz-markiem, ale także z ludźmi kultury i sztuki.

Oprócz tego w ramach projektu powsta-nie platforma internetowa, na której do-stępne będą za darmo różne pomoce naukowe dla nauczycieli. – Będą to pro-pozycje programów nauczania edukacji regionalnej, lekcje pokazowe, a także materiały przekazane przez prowadzą-cych kurs – mówi Nowara.

Pierwsza grupa już zaczęła zajęcia, ale są jeszcze wolne miejsca w gru-

pie, która rozpocznie kurs w 2014 roku. – Jednak z przyczyn formalnych wolne miejsca dotyczą już tylko na-uczycieli z terenów wiejskich (miesz-kających lub uczących na terenach wiejskich województwa śląskiego) – mówi Nowara. Chętni mogą zapisać się poprzez stronę internetową: www.oregionie.pl.

Jacek Tomaszewski

Pamiątkowa karta pocztowa z wizerunkiem legendarnego świętochłowickiego żużlowca Pawła Waloszka wydana z okazji wystawy.

Uczestnicy zajęć w ramach kursu „W regionie o regionie”.

Mali zawodnicy.

Anaberg – relacja

Pielgrzymka na Anaberg za nami

Jak co roku w okolicach wspomnienia św. Jadwigi Śląskiej członkowie i sympatycy Ruchu Autonomii Śląska pielgrzymowali na Anaberg. Tegoroczna pońć na górę św. Anny odbyła się w niedzielę 20 paź-dziernika. Pątnicy wzięli udział we mszy

św. w intencji wszystkich mieszkańców naszego regionu oraz kazania po śląsku. Po eucharystii nastąpiła projekcja filmu Michała Majerskiego „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy”. Red.

Statuetkę św. Jadwigi Śląskiej z węgla złożyli w czasie ofiarowania Jerzy Gorzelik – Przewodniczący RAŚ, Andrzej Sławik – Przewodniczący koła RAŚ Radzionków i jego zastępca Marcin Błaszczok oraz Piotr Długosz – członek Zarządu RAŚ.

Źród

ło: Ar

chiw

um pr

ywatn

e

Fot. M

. Melo

nŹr

ódło:

PZF

/O C

horzó

w.Fo

t. M. S

kałba

nia

Chorzów - zapowiedź

Msza za Górnoślązaków10 listopada o godz. 11:00 w starocho-rzowskim kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny odbędzie się coroczna zamówiona przez Ruch Autonomii Ślą-ska msza w intencji zmarłych i poległych w I wojnie światowej Górnoślązaków. Wszystkich serdecznie zapraszamy.

Red.

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska10 OPINIE

Oblicze polskiej przedsiębiorczości

Urzędnicze igraszkiJako nauczyciel ekonomi i mam ambicję zaszcze-pić uczniom du-cha przedsiębior-czości. Sprawić, by w przyszło -ści nie wahali się brać spraw w swo-je ręce. Zachęcam

ich do podejmowania ryzyka, zakła-dania i prowadzenia działalności go-spodarczej. Chcę, by znaleźli swoje miejsce na rynku pracy i byli aktyw-nymi obywatelami zainteresowanymi życiem publicznym.

Czasami jednak miewam chwile zwąt-pienia. Zastanawiam się, czy absurdy naszego codziennego życia pozwolą młodym ludziom rozwinąć skrzydła.

Codziennie widzimy ich mnóstwo – ustawa śmieciowa, reformy szkół, kolejki do lekarzy… Często słyszymy, że większość tych problemów wyni-ka z braku pieniędzy. Ja myślę, że z ich nadmiaru. Rząd, który dysponuje nadmiarem pieniędzy wyciągniętych z kieszeni podatnika może pozwolić sobie na rozrzutność, jaką jest zatrud-nianie niezliczonej ilości urzędników. Każdy urzędniczy etat to obciążające państwo koszty pensji i stanowiska pracy. Każdy kolejny urzędnik – na-zwijmy go X, dostaje narzędzia po-zwalające utrudnić życie nam – Y-om, mieszkańcom tego kraju. Niestrudze-nie tworzy przepisy, rozsyła ankiety, stawia pieczątki, wymierza kary. Chce być potrzebny i ważny, chce uzasad-nić swoje istnienie zatruwając nam życie. Wdraża programy, czyta poda-nia, generuje koszty. Bezproduktyw-nie i bez refleksji.

15 lat temu pewien Y – młody czło-wiek po studiach na Politechnice Śląskiej, wziął sprawy w swoje ręce. Założył w garażu firmę produkującą kolektory słoneczne. Dziś jego firma Watt jest trzecim na świecie produ-centem paneli solarnych. Jest pręż-nie działającym przedsiębiorstwem, które współtworzy najnowocześniej-sze technologie. Jako pierwsza firma w Polsce wyprodukowała kolektor próżniowy, wykorzystujący w swojej

strukturze szklane rury próżniowe oraz lustro paraboliczne. Co więcej, opra-cowała unikalny sposób łączenia ab-sorbera z rurkami miedzianymi. Wyna-lazek ten został opatentowany. Firma zbiera nagrody i pochwały oraz gratu-lacje od Prezydenta Komorowskiego, który osobiście odwiedził fabrykę. Jest wzorem przedsiębiorcy, który promuje ekologiczne rozwiązania i nowe tech-nologie oraz tworzy miejsca pracy dla kilkuset osób. Ktoś taki powinien być wspierany i szanowany przez państwo stawiające jako priorytet promowanie przedsiębiorczości.

Rząd faktycznie postanawia po-móc. Chce wydać setki milionów zło-tych na program finansujący zakup kolektorów słonecznych. Ma to być program ekologiczny i równocześnie ekonomiczny, opłacalny dla konsu-mentów i polskich przedsiębiorców produkujących ogniwa, firm monta-żowych, budowlanych i remontowych. Równocześnie polscy urzędnicy two-rzą niezwykle precyzyjne przepisy uzależniające dopłatę do zakupu kolektorów od ich rozmiarów fawo-

ryzując wyraźnie chińskie produkty. Polskie prawo i pieniądze polskiego podatnika służyć będą niszczeniu pol-skich firm poprzez promowanie pro-ducentów z Chin.

Przez dwa lata polscy producenci balansowali na krawędzi bankructwa zmuszeni do zwalniania pracowników. W tym czasie państwo polskie zatrud-niło nowych urzędników tworzących i egzekwujących kolejne absurdalne przepisy.

Kolejny Y – przedsiębiorca prowa-dzący firmę ponad 20 lat odczuwa boleśnie skutki kryzysu. Nie liczy na pomoc państwa, samodzielnie walczy o przetrwanie. W momencie najwięk-szego kryzysu musi podjąć szybkie i zdecydowane działania dla ratowa-nia firmy, do czego potrzebna jest pisemna decyzja sędziego wydziału gospodarczego. Państwowe młyny sprawiedliwości mielą jednak powoli. Decyzja w końcu zapada, ale sędzia znika na dłuższym L4. Czas nagli, niezbędny dla ratowania przedsiębior-stwa jest wyrok na piśmie. Przedsię-biorca musi spokojnie czekać na po-

wrót sędziego prowadzącego sprawę. Niestety kontrahenci i urząd skarbowy nie czekają spokojnie. Pracownicy nie wiedzą, co ich czeka. Zdesperowany przedsiębiorca prosi o zmianę sędzie-go. Dowiaduje się, że ze względu na autorytet sędziego nie można odbie-rać mu sprawy. Godność X urzędnika państwowego jest ważniejsza niż los kilku rodzin tracących źródło utrzy-mania.

Kolejny przykład destruktywnego działania machiny urzędniczej. Miesz-kańcy domów komunalnych zmęczeni brakiem remontów i fatalnym stanem swojego osiedla wykupili mieszkania. Wzięli sprawy w swoje ręce – zostali Y-kami. Założyli wspólnotę mieszka-niową, by samodzielnie decydować na co przeznaczyć własne pieniądze. Remontowali i naprawiali wszystko to, co dla gminy i MZBM było niemożliwe do zrealizowania przez całe dziesię-ciolecia.

Urzędnik X powinien się ucieszyć, ponieważ zdjęto z jego barków odpo-wiedzialność za zniszczone jego wła-sną niekompetencją budynki. Podjęto

trud ich odnowy, poprawy estetyki oko-licy, nie angażując w to Urzędu Miasta. Jedyny obowiązek X to regulowanie ustawowych i określonych jasno pra-wem należności wobec wspólnot.

Niestety X przestał płacić za swo-ich lokatorów doprowadzając w ten sposób do utraty płynności finansowej wspólnoty mieszkaniowej. Zablokował planowane remonty i uniemożliwił re-gulowanie należności za ogrzewanie czy wodę. Teraz Y-ki będą musiały szukać sprawiedliwości przed sądem.

Innym razem mieszkańcy wspólno-ty mieszkaniowej chcieli usunąć 4 sta-re topole, które ze względu na wiek i wysokość zagrażają bezpieczeń-stwu lokatorów i ich dzieci. Zgodnie z prawem chcą w miejsce usuniętych drzew posadzić szlachetne rośliny. Składają odpowiedni wniosek do od-powiedniego X – Prezydenta Miasta Świętochłowice. Liczą na szybką de-cyzję, ponieważ kolejne wichury i bu-rze zrzucają coraz większe gałęzie na ziemię czy zaparkowane samochody. W przypadku uschniętej, starej topoli o wypadek nietrudno. Niby drobiazg – 4 stare drzewa, zagrażające ludziom odpadającymi gałęziami.

Po kilku miesiącach oczekiwania otrzymują odpowiedź. Niestety nie od prezydenta swojego miasta, ale od prezydenta Jaworzna. Urzędniczy bełkot informujący, że aby zachować „odpowiednią wnikliwość oraz obiek-tywizm”, a także ze względu na na-wał innych spraw Prezydent Jaworzna podejmie decyzję w ich sprawie za kilka miesięcy.

Sytuacja ta to parodia samorządno-ści i kuriozalne złamanie zasady sub-sydiarności. Jest też po prostu głupia – niezgodna ze zwykłym ludzkim roz-sądkiem. O tym czy mieszkańcy bloku w Świętochłowicach przy ul. Cmentar-nej – na własnym, prywatnym placu mogą usunąć 4 „chwasty” i posadzić w zamian 4 szlachetne drzewa zde-cydować musi Prezydent Jaworzna!

Sprawny aparat biurokratyczny oparty na fachowych urzędnikach po-trzebny jest w każdym państwie. Chcę jednak dożyć czasów, gdy w Polsce będzie ich mniej i nie będą nam wil-kiem. Mamy w końcu wspólny interes.

O węglu inaczej

Ciche morderstwoKupiliście już Pań-stwo węgiel na zimę? Ja i owszem, ale nie wiem, na ile mi się on przyda – a wszystko to dzię-ki rozsądnej i wy-ważonej polityce naszej wspaniałej PO, której rozważ-

ne rządy i światłe pomysły nieustan-nie są źródłem uciech społecznych. Najczęściej uciech z nieszczęścia bliźniego, ale zawsze.

Wyobraźcie sobie Państwo, że od 2020 roku nie będziemy mogli palić węglem w domu. Wszystkie domowe paleniska wygasimy, a sami przerzucimy się na bardziej ekologiczne formy ogrzewa-nia – czy to gazem, czy to prądem, wszystko jest przecież bardziej eko niż największe bogactwo Śląska. Bę-dzie to miało oczywiście bardzo ne-gatywne skutki dla naszego regionu, głównie w trzech kategoriach: kosztów ogrzewania, sytuacji śląskich kopalni

oraz opłat klimatycznych płaconych do UE (które pomimo retoryki kawalera orderu Słońca Peru premiera Donalda Tuska, dzięki wprowadzonemu zaka-zowi podskoczą, zamiast spaść).

Aby posłużyć się konkretnymi wyli-czeniami, sięgnę po swój własny przy-kład (wedle starej prawdy, że koszu-la bliższa ciału). W moim mieszkaniu (w kamienicy, gdzie nie ma instala-cji gazowej) mam zainstalowane CO etażowe – piec w kuchni i kaloryfer w każdym pokoju. „Funkel” nówka instalacja, dzięki której mogę ogrzać 55 m2 za 1,5 tony węgla przez zimę. Tonę kupuję za 500 zł, więc prosty rachunek – 750 zł za 5 miesięcy grzania. 150 zł/m-c. Dla potrzeb po-inty policzmy podatek, jaki zapłacę od węgla: 750 zł * 23% = 172 złote. Natomiast (ponieważ nie mam sieci gazowej w kamienicy), od 2020 roku będę musiał grzać prądem. System ten praktykuje sąsiadka, która dekla-ruje iż miesięcznie płaci za prąd 700 złotych w sezonie grzewczym (w lecie 100 zł). A więc 600 * 5m-cy = 3000

złotych za to samo ogrzewanie na podobnym metrażu. I teraz podatek: 3000zł * 23% = 690 zł. Cztery razy więcej, a to wszystko jedną, prostą ustawą. A jeżeli kogoś nie stać, niech się grzeje w blasku Słońca Peru.

Druga sprawa jest bardzo prosta. Odbiorcy tacy jak ja wspierają kopal-nie odbierając od nich 25% urobku. Są to odbiorcy dla kopalni najlep-si – płacą od razu z góry, gotówką, cenę 2 razy większą niż na przykład

elektrownia. Słyszeliście Państwo, co ostatnio mówił nieoceniony wicemi-nister Tomczykiewicz o konieczności przygotowania niektórych kopalń do zamknięcia? To proszę sobie teraz do tego całego larma dołożyć to, że od 2020 kopalnia straci 25% swoich najlepszych klientów. Bo rząd i UE zabronili.

Sprawa numer trzy to kwestia eko-logii i tego, jak nasz rząd walczy o zie-loną Polskę. Premier argumentuje, że

podpisany przez nas pakiet klimatycz-ny wymusza oszczędzanie emisji CO2. I tu pełna zgoda, tyle tylko, że premier nie wie o jednym: emisja z palenisk prywatnych nie wlicza się do krajo-wej emisji CO2. Po prostu nie ma jej w raportach, bo czy komuś z państwa montowano ostatnio na kominie licz-nik emisji CO2? A tymczasem, jeśli ja nie wypalę węgla w domu, to gdzieś on musi spłonąć, aby dostarczyć do mnie prąd czy też ciepłą wodę. A więc, pomimo tego że wyeliminuje się małe paleniska, to zużycie CO2 wzrośnie! Wzrośnie, ponieważ moja większa, nienotowana emisja zostanie zamie-niona na mniejszą, ale notowaną. Czy nasze Najjaśniejsze Słońce wzięło to pod uwagę?

Idąc do wyborów, pamiętajcie Państwo, że to wasze ostatnie lata taniego grzania. Pamiętajcie, kto po cichu morduje nasz region, bredząc przy okazji głupoty o ekologii i Unii. I pamiętajcie, że przerażająca wizja Śląska bez węgla to już nie science fiction, a tylko 6 lat.

Tomasz Jarecki

Janusz Dubiel

Źród

ło: w

eblog

.infop

raca.p

l

Stosy papierów, gąszcz przepisów, ignorancja urzędników. Oto codzienność krajowych przedsiębiorców.

Fot. T

hinks

tockp

hotos

_fina

nse_

wp.pl

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska 11Ô GŎDCE I NIY INO

Śląska powieść w odcinkach

Śląska Saga część 10Wszystkim zainte-resowanym dalszy-mi losami Szymona i jego rodziny je-stem winien garść informacji na te-mat sytuacji spo-łeczno-gospodar-czej, w jakiej dane im było żyć. Nowo

powstałe Cesarstwo Niemieckie prze-żywało niebywały w swoich dziejach okres wzrostu gospodarczego, który miał trwać nieprzerwanie aż do czasu wybuchu wojny w 1914 roku. Impo-nujące wyniki gospodarcze stwarza-ły warunki, w których miejsc pracy przybywało więcej ludzi, dzięki cze-mu coś takiego jak bezrobocie było w tamtej epoce pojęciem nieznany. Jeśli jeszcze do tego dodamy wyna-grodzenie w marce – pieniądzu opar-tym na parytecie złota – wyłania się obraz państwa gwarantującego god-ne życie wszystkim warstwom spo-łecznym. Był to również wyjątkowo dobry czas dla Górnego Śląska, który dzięki swoim zasobom surowcowym ściągał wielki kapitał, jaki w krótkim czasie uczynił z tego niewielkiego ob-szaru jedno z najbardziej zindustria-lizowanych miejsc na ziemi.

Letnia przyjaźń między Helmutem, a Helgą była na tyle intensywna i na tyle oficjalna, że graf o całym zdarzeniu dowie-dział się odpowiednio wcześnie, ale nie reagował, tylko monitorował wszystko na bieżąco. Wyjazd Helmuta do Wrocławia odebrał z ulgą, zachowując oczywiście wyuczoną obojętność, jakby go to nic nie obchodziło, ale dyskretnie obserwował re-akcję swojej pasierbicy.

Gdy któregoś dnia po zakończeniu ko-lejnej forsownej galopady czyściła swoje-go rumaka utytłanego błotem od kopyt po grzbiet, stajenny podszedł do niej z infor-macją, że graf oczekuje jej u siebie. Gdy weszła do gabinetu, usłyszała grafa, który mówił do niej przyglądając się równocze-śnie jakiemuś obrazowi, co świadczyło, że jest mu bardzo niezręcznie. „Wiem o two-ich spotkaniach z Helmutem i nie mam zamiaru w to ingerować. Helmut jest jak w połowie oszlifowany diament i aby na-

brał wartości, jest mu potrzebny kolejny szlif, który teraz będzie brał we Wrocławiu i w tym uszlachetnianiu nie powinnaś mu przeszkadzać.” W tym momencie gwał-townie się odwrócił i kończąc powiedział: „Bo wtedy zamiast diamentu dostaniesz tylko półszlachetny kryształ”.

Pomimo że graf już dawno wyszedł, Helga stała jak słup soli oszołomiona niespodziewanym monologiem swojego opiekuna, z którego jasno wynikało, że jej romans został odkryty. Idąc wolno w kie-runku wysokich dębowych drzwi wyjścio-wych, głośno pomyślała: „Będzie trudno, ale czy diament jest łatwo znaleźć? Na pewno nie, ale za to przy jego „szlifowa-niu” mogę asystować choćby tylko od cza-su do czasu.

Szymon z Ulką w miarę szybko prze-stawili na nowe tory swoje i Emki życie, obarczając się dodatkowymi obowiązka-mi, które dotychczas dzielili z chłopcami. Ciężka praca nie pozostała zapewne bez wpływu na ich kondycję fizyczną, tym bar-dziej, że dotychczas oboje nie oszczędzali się w pomnażaniu wspólnego dobra. Po okresie bardzo kapryśnej jesieni, kiedy na wyścigi zwożono plony, nadeszła nie mniej kapryśna wczesna zima z padają-cymi na przemian deszczem i śniegiem. Każdy, kto jest w stanie wyobrazić sobie wieś tamtych czasów, wie, że w taką po-godę najlepiej siedzieć w domu i grzać się za piecem, co akurat lekko niedomagają-cy Szymon potrafił uskutecznić. Oparty plecami o ciepłą ścianę pieca i nogami zanurzonymi w warzpeku wypełnionym ciepłym roztworem z szarego mydła, mo-czył obolałe i otarte chodakami stopy. Do kuchni prosto z dworu weszła Ulka. Mokra i biała od śniegu, powoli zaczęła się roz-bierać, rzucając mokre ubranie na ławkę stojącą najbliżej buzującego ciepłem pie-ca. Po chwili oparła się o nagrzaną ścianę i delektując się przyjemnym ciepłem za-częła gładzić po głowie Szymona mówiąc: „Coś mi sie zdo, że my się za dużo tyj roboty wziyni na siebie. Widza to po sie-bie i po ciebie. Myśla, że bydymy musieli trocha wyhamować.” Szymon z lubością zanurzony w błogiej bezczynności trzymał na kolanach czarnego jak smoła kocura, który mrucząc grzał go w kolanach lepiej niż piec i za bardzo nie słuchał tego, co mówiła jego żona. Jak gdyby od niechce-

nia powiedział: „Dolyj mi jeszcze tyj cie-płyj wody do warzpeka, bo czuja, że mi pomogo.” Ulka schylona dolewała powoli ciepłej wody i patrząc z dołu Szymonowi w oczy mówiła: „Ty suchej, co ci gŏdōm, a niy bōw sie kotym”. Szymon uśmiecha-jąc się leniwie, powoli odłożył kota na pod-łogę i niespodziewanie przygarnął do sie-bie żonę . Ulka nieco zaskoczona nagłym przypływem energii i zdrowia w chorym ciele męża powoli usiadła na jego kola-nach, a Szymon zaczął ją czule gładzić po mokrych od śniegu i deszczu włosach powtarzając: „Co jŏ bych bez ciebie mōj dziubeczku teroz poczoł, kej mie siły po-malutku ôdchodzōm”. Ulka ocierając z roz-rzewnieniem łzy, objęła go za szyję mó-wiąc: „Nic sie niy starej. Kej my sōm razym i jak yno sie bydymy tak zgodzali, to żodne nieszczyście ni mo do nos prawa.”

Emka, która tego dnia zasiedziała się u koleżanki, biegnąc do domu, szybko do-padła furtki i już miała otwierać drzwi, kiedy zauważyła w oknie dziwnie równomiernie pulsujące światło lampy naftowej, jakby ktoś ją przysłaniał i odsłaniał na przemian. Chcąc sprawdzić, co powoduje te dziwne świetlne widziadła, powoli przysunęła się do okna i od razu znieruchomiała szep-cząc sama do siebie: „Nigdy bych sie nie pomyślała, co tatulek z mamulką tak sie przajōm.” Minął tydzień. Emka kończyła pisać list do Karlika. Kiedy zauważyła, że

światło znów zaczyna rytmicznie falować, odruchowo zerknęła w kierunku rodziców. Ci w ciszy kończyli skubanie pierza, a przy świetle majstrował ogonem młody kotek. W tym momencie postanowiła wyrzucić z siebie to, co ją od dłuższego gnębiło: „Jak sie bydziecie jeszcze kedy przoli, zdmuchnijcie przinajmnij światło, bo inacyj, to wos wieś na jynzyki weźnie”. Po wygło-szeniu tej frazy Emka poczuła taką ulgę, jakby jej kto zdjął z pleców naładowany rzecznymi kamieniami rukzak. Szymon i Ulka zamarli w kłopotliwym bezruchu jak dwie fajansowe figurki stojące na byfyju. Pierwszy ocknął się Szymon i oznajmił: „Na bezrok kupiymy ôkiennice, a do tygo czasu bydymy z matkōm na gōrze lygać”. Ulka klepnęła go ręką w plecy mówiąc: „Dziocha po prowdzie gŏdo, a ty sie z tygo błoznujesz.” „A co? Mōm płakać skuli tygo, że ze swojōm babōm lygōm? Jeżech nor-malny chop, a niy jakiś ajnckuler.”

Po tym niezręcznym dla wszystkich in-cydencie dzieciństwo Emki dobiegło końca i stała się pełnoprawnym członkiem ro-dziny. Od tego czasu zaczęła przywią-zywać dużą wagę do swojego wyglądu, szczególnie przed zbliżającym się odpu-stem, kiedy odbywał się lokalny „przegląd” młodych kobiet i mężczyzn, którzy swoim zachowaniem i wyglądem sygnalizowali gotowość do łączenia się w pary. Pozycja Emki w stosunku do jej koleżanek była bez

porównania lepsza, a to ze względu na Helmuta i Karlika, którego listy przycho-dzące do domu z różnych zakątków świa-ta rzucały na całą rodzinę bardzo pozytyw-ne światło kogoś wyjątkowego, mającego kontakt z dalekimi egzotycznymi światami. Każdy list Szymon najpierw kazał sobie czytać, a potem go chował i jeszcze wie-lokrotnie czytał osobiście, ale tak, żeby go nikt z domowników nie widział. Gdy już go znał prawie na pamięć, recytował każde-mu znajomemu. Dzięki tym listom mogli dowiedzieć się, że istnieją takie miejsca na ziemi jak Zanzibar, Lizbona, Rio czy Szanghaj. Na Karlikowe listy z nie mniej-szym zainteresowaniem czekał listonosz, który skrupulatnie zbierał dla swego syna znaczki z egzotycznych miejsc. Jednym słowem dzięki listom jednego marynarza wcale niemała społeczność miała o czym rozmawiać podczas niedzielnych spotkań.

Największą sensacją okazał się list, który został wysłany w kolorowej koper-cie ze znaczkami o niespotykanych kształ-tach i wszystkich kolorach tęczy. Szymon oglądał go dość podejrzliwie, gdyż list był nietypowo sztywny i dlatego otwierał go z pewną ostrożnością. Po otwarciu ko-perty zamarł w zamyśleniu na dłuższą chwilę. Córka z żoną podeszły do niego, patrząc z zaciekawieniem na trzymane w ręce zdjęcie. Emka odezwała się pierw-sza: „Mamulko! Nasz Karlik stoi miyndzy czornymi, co majōm zamias galot yno kecki z liści!”. Ulka chwilę patrzyła na zdjęcie, a potem wystraszonym głosem powiedziała do męża: „Szymon, gŏdej coś. Przeca to sōm dzicy. Możno jeszcze ludzi jedzōm?”. Szymon stał zakłopotany i myślał. Po chwili wydukał: „Jak żech był na wojnie we Francyi, to żech takigo jed-nygo widzioł, ale ôn był wojokiym, a niy wierza, coby Francuzy byli takimi gupie-lokami, żeby do wojska brać ludożerców”. Potem to niepozorne zdjęcie, na którym w białym tropikalnym marynarskim mun-durze stoi Karlik otoczony czterema czar-noskórymi, zaczęło robić niebywałą furorę. Najpierw pokazano go wszystkim znajo-mym, którzy roznieśli wieść, że Karlik stoi z gołymi negrami. Później zaczęli się nim interesować aptekarz, ksiądz, sklepikarze, a na koniec sam graf oglądał je komentu-jąc: „Twōj synek fajnie wypod miydzy tymi Hotentotami”. CDN

Marian Kulik

Podobnie jak przedstawiony na zdjęciu w otoczeniu małych mieszkańców Konga Belgijskiego Kazimierz Nowak, Karlik Sznit podróżował po dalekim świecie.

Źdród

ło: ng

o.pl

Ślōnsko kultura

Co nasze niy je zŏcne?Je żech urodzōny Ś l ō n z ŏ k , z e ślōnskij famili-je ôd pokolyniōw. W dōma se dycki rzōndziło po na-szymu, polski -go sie czowiek nauczōł niyskorzij ze telewizora, abo

we przedszkolu. Moc Polŏkōw se niy spokopi żech je Ślōnzŏk. Nŏs je takich moc. Konfrōntacjŏ ze rōwieśnikōma Polŏkōma wyglōndała rostōmajcie. Czynsto niy bōły to pozytywne doświad-czynia. Im czynścij nōm taki nazdōł, tym bardzij czowiek miōł niuchyńć do tyj polskij gŏdki i sie radowōł, że je kim inkszym. Wiadōmo, działało to w ôbie strōny, kŏżdy mŏ swōj recht, a recht je choby rzić – kŏżdy mŏ swoja.

Żyjymy w czasach, w kerych niy muszy-my sie kryć ze swojōm kulturōm, gŏdkōm a identyfikacjom. Zgodnie ze prawym nikt nŏs niy może prześladować. Przed 1990 r. bōło na to przizwolyniy. Mōmy wiync czasy, w kerych mogymy być ôfi-

cjalnie tym kim my sōm. Corŏz czynścij ôbserwuja jednako ślōnskich rodzicōw, co rozprŏwiajōm ze swojymi bajtlōma ino po polsku. Typlikujōm, co niy chcōm, coby bajtle miały problymy we szkole. Dycki chichrōm sie z tego, bo ani jŏ, ani wiynk-szość moich ślōnskich rōwieśnikōw niy miało z tym problemu. Czynsto za to mieli z tym problym „native speakery”. A jak wtoś je gupi i wtoś mu skuli tego życie ułatwiŏ, to tyż prawdopodobnie ôstanie gupi.

To, że bycie Ślōnzŏkym niy je dlŏ wiynk-szości zŏcne, to je niystety czynsto spoty-kane zjawisko. Bōłoby ôno jeszcze dlŏ mie zrozōmiałe we przipadku kōmpleksōw, ale ciynżko sam rzōndzić ô kōmpleksach, przi zestawiyniu ze polskōm kulturōm. Ze jedny strōny moc ludziōw mŏ świadōmość, że na Ślōnsku urodziōło sie moc noblistōw, moc znanych ludzi – choby Oskar Troplowitz (Nivea), Manfred von Richthofen (der rote Baron), Hans Ulrich Rudel abo Joseph von Eichendorff. Mōmy tyż swojich bohaterōw ludowych, jak Karol Pistulka abo Karolin-ka, co szła do Gogolina. Kŏżdy wiy, jak Ślōnsk wyglōndōł przed 1939 r. (choby ze zdjynciōw abo ôpowiastkōw), a kŏżdy wiy, jak wyglōndŏ terŏzki. Ci, co sie zajś bardzij

interesujōm, to wiedzōm ô naszyj rodzimyj, wysokij kulturze, ô nazwiskach jak Sedlat-zek, Khalide, Myrtek, Willmann, słyszeli ô malyrzach ze grupy z Janowa, znajō fil-mografia Kazimierza Kutza. Dziynnie wi-dzymy świadkōw naszyj upadajōncyj kul-tury w postaci niyruchōmych ôbiektōw, jak budynki, rzeźby, pōmniki, kerhowy, cŏłkŏ infrastruktura. Spōmna, że niy my – nŏrōd, kerego przodki to wszyjsko stworzyli go-spodarzymy, a ci kerych niywtorzi tak fest chcōm naśladować. Pomyślcie wiync lo-gicznie: mōmy powody, coby nōm miało być gańba za to kim my sōm?

Kŏżdŏ kultura świata mŏ pewnŏ specy-fika zachowań, swoje słownictwo, a spe-cyficzny poczucie humoru i myntalność. U nŏs Ślōnzŏkōw je to bardzo wyraźne, a blank inksze jak u Polŏkōw. Niykedy sły-sza ôd mutry, ôd ŏmy tyż: ale żeś rzadnie pedziōł, jak powiym „ida do haźla”, abo „kopruch mie ujebōł”. Niyrŏz wrōża, ejźli to pranie mōzgu, kere we PRL-owskich szko-łach nōm robili niy podziałało trocha, kej sie gańbiōm swojij gŏdki, czygojś, co 50 lŏt tymu bōło blank normalne. Niy pedziŏbych tyż, że nasze wulgarne słowa sōm na tym samym poziōmie, jak we polskym, jednako

nasze już ôstre „pierōnie” niy potrzebuje cynzury jak polske „ku**a”.

Czym sie jeszcze rōżniymy ôd Polŏkōw: my nie hołdujymy patologiōm. Polske słyn-ne cytaty to: „za króla Sasa jedz, pij i po-puszczaj pasa”, „Polak, Węgier, dwa bra-tanki, i do szabli i do szklanki”. Nie znaczy to, że patologiōw u nŏs niy ma. Ône sōm, je nich moc, ale co ważne – ône niy sōm wzorcōma kulturowymi. Polski sarma-tyzm, jejich spuścizna szlacheckŏ, brak dbałości o kultura a rodzime rzemiosło, powszechny analfabetyzm, to zjawiska idzie pedzieć antagonistyczne do naszygo Ślōnska, szczególnie ôd czasōw pruskich.

Relikty naszego budownictwa niestety zanikajōm, nikt już nie łazi we chwantach, kere idzie mianować ślōnskymi, mało je handwerkrōw jak piyrwyj. Niydobrze sie stało, że to co nasze, straciōło charakter, a przimiotnik „ślōnski” przestało we prak-tyce funkcjonować, w krainie, kerŏ jesz-cze we XIX w. uchodziōła za jedna ze nŏjnowocześniejszich we świecie.

We ôkolicy tworzy jeszcze czowiek, rodowity Ślōnzŏk, keryi je dlō mie wzo-rym dlŏ naśladowaniŏ. Uczōł sie fachu tyż u Ślōnzŏka, kery przijmowōł szkolŏrzōw

a jich szkolōł. Tak to piyrwyj sprawnie dzia-łało. Czowiek tyn wygrywŏ przetargi na cŏłkŏ Polska, je uznawany za jakojść, za qualität jak i innowacje, kery swojym two-rzyniym reprezentuje. Dowodzi tym, jaki potyncjał może mieć Ślōnzŏk, jak ważnŏ je we naszij pierwotnij kulturze jakojść i że to ôdbiorcy umiōm docynić. Takich ludzi szłoby moc wymiyniać. I to sōm nasze elity, kerymi powinni my sie asić.

Sama t r eść t eks tu j e do j ść pesymistycznŏ. Niy idzie jednak ô to, coby sie nad nami trŏpić, ale coby niyrŏz dobrze nad tym powrōżyć, ejźli richtich mōmy powody, coby udŏwać kogoś kim my niy sōm. Pytaniy tyż: przed kim mōmy udŏwać? Niy idzie tyż ô to, coby wywyższać nasza kultura nad inkszymi, abo coby niy szanować inkszich, bo niy take sōm moje intyncje ze porōwnaniōw.

My sōm u sia, my sōm my. Nikt niy wybiyrŏ miejsca, w kerym sie urodziōł, nikt niy wybiyrŏ nŏrōdu, do kerygo nŏleży. Ô tym trza pamiyntać i nikōmu niy powinno być za to gańba.

Zapuszczyniu darowizny naszych przodkōw sōm my spółwinni – za ta niychlujnŏ postawa.

Mateusz Łącki

listopad 2013 r., Jaskółka Śląska12 REKLAMA

Wspólnie walczymy o prawo do samorządności, o uznanie naszej kultury i języka, o równouprawnienie językowe.

Wolny Sojusz Europejski skupia 40 organizacji politycznych z 17 państw członkowskich Unii Europejskiej.

Wspólnie bronimy samorządności we wszystkich jej formach.

The European Free Alliance (EFA) Wolny Sojusz Europejski (EFA)

This publication is funded with support from the European Parliament (EP).Niniejsze ogłoszenie jest współfi nansowane przez Parlament Europejski (EP).

Your European Political Party

Twoja Europejska Partia Polityczna

All together we stand for the right to self-determination, for the recognition of our cultures and languages, for linguistic equality.

The EFA draws together 40 parties from 17 member states of the EU. Together, we defend self-determination in all its forms.

EFA - [email protected] - Twitter: @EUPARTYEFAfacebook.com/pages/EUROPEAN-FREE-ALLIANCE/46708306425

www.e-f-a.org