186
2/2014 WILKI W OBIEKTYWIE VIOLETTY NOWAK DELTA OPTICAL NA CELOWNIKU WABIENIE O JĘZYKU ZWIERZĄT CAŁKIEM PO LUDZKU OFF-ROAD MYŚLIWSKIE TERENÓWKI REMINGTON 700 PÓŁ WIEKU HISTORII W KRAINIE OLBRZYMÓW POLOWANIE W AFRYCE STRONY 184

Gazeta Łowiecka 2/2014

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Miesięcznik dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa

Citation preview

2/2014

WILKI W OBIEKTYWIE VIOLETTY NOWAK

DELTA OPTICAL NA CELOWNIKU

WABIENIE O JĘZYKU ZWIERZĄT CAŁKIEM PO LUDZKU

OFF-ROAD MYŚLIWSKIE TERENÓWKI

REMINGTON 700 PÓŁ WIEKU HISTORII

W KRAINIE OLBRZYMÓW POLOWANIE W AFRYCE

STRONY184

PREMIERA NA MIĘDZYNARODOWYCH TARGACH IWA OutdoorClassics 2014 W NORYMBERDZE, NIEMCY

3-24x56 EDWieloletnie doświadczenie pozwoliło nam skonstruować nowoczesny celownik z ośmiokrot-nym zoomem o uniwersalnym przeznaczeniu. Optyka wykonana z niskodyspersyjnego szkła ED zapewnia wyjątkową ostrość w całym zakresie powiększeń. Dzięki tubusowi o średnicy 34 mm zakres regulacji wynosi 100 MOA. (+/-50). Jeden klik = 1 cm. Do wyboru dostępne są trzy unikalne siatki celownicze: LR.600 na dalekie dystanse oraz MR.P300 i HMR.P300 na średnie dystanse. MR.P300 i HMR.P300 posiadają dwa podświetlane punkty. Siatki wyska-lowana są w układzie metrycznym i korespondują z klikami lunety – 1 klik to 10 mm. Dwa rodzaje pokręteł regulacji krzyża: wysokie OLT (Open Locking Turrets) lub niskie CCT (Compact Cover Turrets). Obydwa pokrętła posiadają system ZeroLock.

DOT 3-24x56ED LR.600 CCT DO-2423 4090 złDOT 3-24x56ED LR.600 OLT DO-2424 4490 zł DOT 3-24x56ED MR.P300 CCT DO-2421 4090 zł

DOT 3-24x56ED MR.P300 OLT DO-2422 4490 zł DOT 3-24x56ED HMR.P300 CCT DO-2425 4090 złDOT 3-24x56ED HMR.P300 OLT DO-2426 4490 zł

®

www.deltaoptical.pl/34mm

Drodz y Cz ytelnicy!Choć dzień św. Huberta przypada 3 listopada, to właśnie październik stał się czasem hubertusowskich po-lowań, imprez i uroczystości. Tradycja obchodów święta patrona myśliwych, jeźdźców, leśników i strzelców sięga w Polsce XVIII wieku, ale wiele dla jej zachowania zrobiono w ubiegłym stu-leciu. To sam prezydent Ignacy Mo-ścicki 3 listopada 1930 roku zainicjo-wał tradycję uroczystych obchodów Hubertusa w Spale.Dzisiaj to właśnie Spała jest centralnym punktem na mapie hubertusowskich uroczystości – zaprasza wszystkich pa-sjonatów łowiectwa już 18 paździer-nika. Ale nie tylko tam celebrować będziemy najważniejsze święto myśli-wych. W tym roku również wiele in-nych miast organizuje własne obchody: Łęczyca, Kalisz, Ostróda czy Pułtusk, gdzie odbędzie się I Tradycyjny Huber-tus Pułtuski. Co ciekawe, sama forma organizowania Hubertusów również się zmienia. W Ostródzie tradycyjny Hu-bertus połączono z Targami, których

oferta skierowana jest do sympatyków łowiectwa, myślistwa i jeździectwa. O tym, że w Polsce wiele dzieje się lo-kalnie, z inicjatywy kilku pasjonatów czy firm związanych z łowiectwem, przekonaliśmy się sami, biorąc udział w takich wydarzeniach, jak zawo-dy strzeleckie „Pięciu Wspaniałych” w Krzywiniu czy I Ogólnopolski Pu-char Delta Optical w Trójboju Kulo-wym w Rembertowie. Relacje z obu imprez zamieszczamy w numerze. Dziękujemy Wam za wszystkie dowo-dy sympatii, wiele życzliwych e-maili, które świadczą o tym, ze nasz maga-zyn został dobrze przez Was przyjęty.Najlepiej świadczy o tym fakt, że po-nad 5000 osób przeczytało „Gazetę Łowiecką”, a wiele z nich polubiło nasz profil na Facebooku i regularnie odwiedza naszą stronę internetową.Chcemy, by każde wydanie było dla Was miłą niespodzianką, w której oprócz ciekawych treści i doskonałych zdjęć znajdziecie również konkursy z atrakcyjnymi nagrodami. W tym numerze zapraszamy Was do wzięcia udziału w konkursie, który organizu-jemy wspólnie z firmą Seeland.Kolejna „Gazeta Łowiecka” ukaże się 5 listopada. Dlatego już w tym nume-rze składamy Wam hubertusowskie życzenia. Niech łowiecka pasja będzie dla Was źródłem pozytywnej energii i wielkiej satysfakcji! Darz Bór!Marta PiątkowskaRedaktor Naczelna

PREMIERA NA MIĘDZYNARODOWYCH TARGACH IWA OutdoorClassics 2014 W NORYMBERDZE, NIEMCY

3-24x56 EDWieloletnie doświadczenie pozwoliło nam skonstruować nowoczesny celownik z ośmiokrot-nym zoomem o uniwersalnym przeznaczeniu. Optyka wykonana z niskodyspersyjnego szkła ED zapewnia wyjątkową ostrość w całym zakresie powiększeń. Dzięki tubusowi o średnicy 34 mm zakres regulacji wynosi 100 MOA. (+/-50). Jeden klik = 1 cm. Do wyboru dostępne są trzy unikalne siatki celownicze: LR.600 na dalekie dystanse oraz MR.P300 i HMR.P300 na średnie dystanse. MR.P300 i HMR.P300 posiadają dwa podświetlane punkty. Siatki wyska-lowana są w układzie metrycznym i korespondują z klikami lunety – 1 klik to 10 mm. Dwa rodzaje pokręteł regulacji krzyża: wysokie OLT (Open Locking Turrets) lub niskie CCT (Compact Cover Turrets). Obydwa pokrętła posiadają system ZeroLock.

DOT 3-24x56ED LR.600 CCT DO-2423 4090 złDOT 3-24x56ED LR.600 OLT DO-2424 4490 zł DOT 3-24x56ED MR.P300 CCT DO-2421 4090 zł

DOT 3-24x56ED MR.P300 OLT DO-2422 4490 zł DOT 3-24x56ED HMR.P300 CCT DO-2425 4090 złDOT 3-24x56ED HMR.P300 OLT DO-2426 4490 zł

®

www.deltaoptical.pl/34mm

Drodz y Cz ytelnicy!Choć dzień św. Huberta przypada 3 listopada, to właśnie październik stał się czasem hubertusowskich po-lowań, imprez i uroczystości. Tradycja obchodów święta patrona myśliwych, jeźdźców, leśników i strzelców sięga w Polsce XVIII wieku, ale wiele dla jej zachowania zrobiono w ubiegłym stu-leciu. To sam prezydent Ignacy Mo-ścicki 3 listopada 1930 roku zainicjo-wał tradycję uroczystych obchodów Hubertusa w Spale.Dzisiaj to właśnie Spała jest centralnym punktem na mapie hubertusowskich uroczystości – zaprasza wszystkich pa-sjonatów łowiectwa już 18 paździer-nika. Ale nie tylko tam celebrować będziemy najważniejsze święto myśli-wych. W tym roku również wiele in-nych miast organizuje własne obchody: Łęczyca, Kalisz, Ostróda czy Pułtusk, gdzie odbędzie się I Tradycyjny Huber-tus Pułtuski. Co ciekawe, sama forma organizowania Hubertusów również się zmienia. W Ostródzie tradycyjny Hu-bertus połączono z Targami, których

oferta skierowana jest do sympatyków łowiectwa, myślistwa i jeździectwa. O tym, że w Polsce wiele dzieje się lo-kalnie, z inicjatywy kilku pasjonatów czy firm związanych z łowiectwem, przekonaliśmy się sami, biorąc udział w takich wydarzeniach, jak zawo-dy strzeleckie „Pięciu Wspaniałych” w Krzywiniu czy I Ogólnopolski Pu-char Delta Optical w Trójboju Kulo-wym w Rembertowie. Relacje z obu imprez zamieszczamy w numerze. Dziękujemy Wam za wszystkie dowo-dy sympatii, wiele życzliwych e-maili, które świadczą o tym, ze nasz maga-zyn został dobrze przez Was przyjęty.Najlepiej świadczy o tym fakt, że po-nad 5000 osób przeczytało „Gazetę Łowiecką”, a wiele z nich polubiło nasz profil na Facebooku i regularnie odwiedza naszą stronę internetową.Chcemy, by każde wydanie było dla Was miłą niespodzianką, w której oprócz ciekawych treści i doskonałych zdjęć znajdziecie również konkursy z atrakcyjnymi nagrodami. W tym numerze zapraszamy Was do wzięcia udziału w konkursie, który organizu-jemy wspólnie z firmą Seeland.Kolejna „Gazeta Łowiecka” ukaże się 5 listopada. Dlatego już w tym nume-rze składamy Wam hubertusowskie życzenia. Niech łowiecka pasja będzie dla Was źródłem pozytywnej energii i wielkiej satysfakcji! Darz Bór!Marta PiątkowskaRedaktor Naczelna

2/2014Spis treści

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej157

Szczekający jeleń9

Delta Optical33

Remington 70055

Na strzelnicy w Krz ywiniu25

Polowanie po węgiersku43

Łoś w Laponii, jeleń w Norwegii63

W krainie olbrz ymów81

Psy myśliwskie115

Friends of Fenix139

As Time Goes By79

Myśliwi za sterem99

Wabienie109

Dobry czas dla wilka125

Sezon na dziki otwarty143

Testujemy – Sauer 101 Classic149

Stek według Karnivora163

Pocztówka z Bułgarii, cz. I169

2/2014Spis treści

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej157

Szczekający jeleń9

Delta Optical33

Remington 70055

Na strzelnicy w Krz ywiniu25

Polowanie po węgiersku43

Łoś w Laponii, jeleń w Norwegii63

W krainie olbrz ymów81

Psy myśliwskie115

Friends of Fenix139

As Time Goes By79

Myśliwi za sterem99

Wabienie109

Dobry czas dla wilka125

Sezon na dziki otwarty143

Testujemy – Sauer 101 Classic149

Stek według Karnivora163

Pocztówka z Bułgarii, cz. I169

2/2014Spis treści

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej157

Szczekający jeleń9

Delta Optical33

Remington 70055

Na strzelnicy w Krz ywiniu25

Polowanie po węgiersku43

Łoś w Laponii, jeleń w Norwegii63

W krainie olbrz ymów81

Psy myśliwskie115

Friends of Fenix139

As Time Goes By79

Myśliwi za sterem99

Wabienie109

Dobry czas dla wilka125

Sezon na dziki otwarty143

Testujemy – Sauer 101 Classic149

Stek według Karnivora163

Pocztówka z Bułgarii, cz. I169

AktualnościW październiku, a także na początku listopada króluje oczywiście św. Hubert. Poniżej kilka propozycji dla wszystkich, którzy tej jesieni postanowili uczcić patrona myśliwych, leśników, strzelców i jeźdźców na jednej z wielu łowieckich (i nie tylko) imprez.

REDAKTOR NACZELNA MARTA PIĄ[email protected] PROWADZĄCYADAM [email protected] REDAKCJAe-mail: [email protected]. 22 428 18 85DYREKTOR ARTYSTYCZNYARTUR ZAWADZKIe-mail: [email protected] MERYTORYCZNAMARTA PIĄTKOWSKAKOREKTAJOLANTA KUSIAK TŁUMACZENIAEWA MOSTOWSKASTALI WSPÓŁPRACOWNICYSimon K. Barr, Rickard Faivre, Mats Gyllsand, Jens Urlik Hogh, Tomasz Lisewski, Sławomir Pawlikowski, Violetta Nowak, Mateusz Portka, Jarosław Pełka, Dobiesław Wieliński.DZIAŁ REKLAMYDOMINIKA PIENIĄŻEKe-mail: [email protected]. 22 428 11 76 tel. 604 150 931, 601 179 100WSPARCIE INFORMATYCZNEAGENCJA INTERAKTYWNA RMBIWYDAWCAOMNIMAP MACIEJ PIENIĄŻEKUl. Jana Kazimierza 705-502 PiasecznoNIP 521 209 81 47www.gazetalowiecka.pl

Zdjęcie na okładce: fot. Violetta Nowak

Gazeta Łowiecka jest partnerem skandynawskiej Grupy MIN JAKT, lidera internetowej prasy dla myśliwych i sympatyków łowiectwa.

Gazeta Łowiecka jest bezpłatnym, internetowym miesięczni-kiem dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa. Redakcja nie zwraca materiałów, które nie były zamówione. Zastrzegamy sobie pełne prawo do redakcyjnej korekty tekstów, w tym zmian i skrótów materiałów, które zostały zaakceptowane do Wydania. Reklamy są zamieszczane zgodnie z „Warunkami Zamieszczania Reklam” – dostępnymi na stronie www.gazetalowiecka.pl w zakładce Reklama. Wydawca ma prawo do odmowy zamieszczenia reklamy lub ogłoszeń oraz nie odpowiada za ich treść. Wszelkie kopiowanie materiałów zawartych w Gazecie Łowieckiej oraz na stronie internetowej www.gazetalowiecka.pl jest zabronione bez zgody Wydawcy.

Hubertus SpalskiTo największe plenerowe wydarzenie myśliwskie i jeździeckie w Polsce, które przyciąga coraz więcej gości z całej Europy. Obchody dnia św. Huberta rozpoczną się 18 października. W sobotę odbędzie się Hubertus Myśliwski. Jego program to nie tylko polowania. Spała zaprasza również na Festiwal Psów Myśliwskich, Kulinaria Spalskie „Pod znakiem dzika” oraz wręczenie tytułów Honorowych Ambasadorów Spały. 19 października to już Hubertus Jeździecki. Na terenach nadpilicznych łąk będzie można zobaczyć nie tyl-ko pokazy jeźdźców, ale też sokolników, łuczników, myśliwych i hodowców psów. Oczywiście, nie obędzie się bez tradycyjnej gonitwy.

Hubertus ŁęczyckiKażdy, kto choć raz był na Hubertusie w Łęczycy, stawi się tam niezawodnie 25 października. Oprócz wystawców i firm związanych z łowiectwem, rol-nictwem, jeździectwem i leśnictwem na uczestników imprezy czeka bo-wiem wiele atrakcji, m.in. wystawy psów myśliwskich, ptaków drapież-nych oraz pokazy jeździeckie. Jednak najważniejsze będą Wybory Królowej Polskiego Łowiectwa. Odbędą się również koncerty muzyki myśliwskiej i rozrywkowej, a dla fanów czterech kółek przygotowano wystawę samo-chodów terenowych.

Hubertus OstródzkiW drugi weekend listopada (8–9) w Ostródzie odbędzie się Hubertus Arena 2014. To nie tylko okazja do podtrzymania tradycji łowieckiej, ale też Targi, których oferta skierowana jest do klientów branży łowieckiej, myśliwskiej i jeździeckiej. Program Targów przewiduje m.in. prezenta-cję kuchni myśliwskiej wraz z degu-stacją oraz pokazy psów myśliwskich i sokolnicze. Będzie też można poznać tajniki wabienia, posłuchać sygnałów łowieckich oraz podziwiać… pokaz mody myśliwskiej.

Puchar JesieniW tym samym terminie (18–19 października) w Siemianowicach Śląskich odbędzie się Puchar Jesieni w strzelectwie sportowym, czyli finał Pucharu 4 Pór Roku. Na ten cykl składają się: Puchar Zimy Compak Sporting, Puchar Wiosny Parcour de Chasse, Puchar Lata Parcour de Chasse i Puchar Jesieni Compak Sporting. W każdych zawodach jest pięć klasyfikacji. Dodatkowo w całym turnieju prowadzona jest klasyfikacja pucharowa. Obejmuje ona strzelców, którzy wzięli udział w co najmniej trzech zawodach cyklu, w tym obowiązkowo w Pucharze Jesieni.

Hubertus PułtuskiW dniach 25–26 października zadebiutuje I Tradycyjny Hubertus Pułtuski. Na uczestników czekają m.in. pokazy sokolnicze, koncerty muzyki myśliw-skiej i dworskiej oraz prezentacje psów myśliwskich.5 6

AktualnościW październiku, a także na początku listopada króluje oczywiście św. Hubert. Poniżej kilka propozycji dla wszystkich, którzy tej jesieni postanowili uczcić patrona myśliwych, leśników, strzelców i jeźdźców na jednej z wielu łowieckich (i nie tylko) imprez.

REDAKTOR NACZELNA MARTA PIĄ[email protected] PROWADZĄCYADAM [email protected] REDAKCJAe-mail: [email protected]. 22 428 18 85DYREKTOR ARTYSTYCZNYARTUR ZAWADZKIe-mail: [email protected] MERYTORYCZNAMARTA PIĄTKOWSKAKOREKTAJOLANTA KUSIAK TŁUMACZENIAEWA MOSTOWSKASTALI WSPÓŁPRACOWNICYSimon K. Barr, Rickard Faivre, Mats Gyllsand, Jens Urlik Hogh, Tomasz Lisewski, Sławomir Pawlikowski, Violetta Nowak, Mateusz Portka, Jarosław Pełka, Dobiesław Wieliński.DZIAŁ REKLAMYDOMINIKA PIENIĄŻEKe-mail: [email protected]. 22 428 11 76 tel. 604 150 931, 601 179 100WSPARCIE INFORMATYCZNEAGENCJA INTERAKTYWNA RMBIWYDAWCAOMNIMAP MACIEJ PIENIĄŻEKUl. Jana Kazimierza 705-502 PiasecznoNIP 521 209 81 47www.gazetalowiecka.pl

Zdjęcie na okładce: fot. Violetta Nowak

Gazeta Łowiecka jest partnerem skandynawskiej Grupy MIN JAKT, lidera internetowej prasy dla myśliwych i sympatyków łowiectwa.

Gazeta Łowiecka jest bezpłatnym, internetowym miesięczni-kiem dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa. Redakcja nie zwraca materiałów, które nie były zamówione. Zastrzegamy sobie pełne prawo do redakcyjnej korekty tekstów, w tym zmian i skrótów materiałów, które zostały zaakceptowane do Wydania. Reklamy są zamieszczane zgodnie z „Warunkami Zamieszczania Reklam” – dostępnymi na stronie www.gazetalowiecka.pl w zakładce Reklama. Wydawca ma prawo do odmowy zamieszczenia reklamy lub ogłoszeń oraz nie odpowiada za ich treść. Wszelkie kopiowanie materiałów zawartych w Gazecie Łowieckiej oraz na stronie internetowej www.gazetalowiecka.pl jest zabronione bez zgody Wydawcy.

Hubertus SpalskiTo największe plenerowe wydarzenie myśliwskie i jeździeckie w Polsce, które przyciąga coraz więcej gości z całej Europy. Obchody dnia św. Huberta rozpoczną się 18 października. W sobotę odbędzie się Hubertus Myśliwski. Jego program to nie tylko polowania. Spała zaprasza również na Festiwal Psów Myśliwskich, Kulinaria Spalskie „Pod znakiem dzika” oraz wręczenie tytułów Honorowych Ambasadorów Spały. 19 października to już Hubertus Jeździecki. Na terenach nadpilicznych łąk będzie można zobaczyć nie tyl-ko pokazy jeźdźców, ale też sokolników, łuczników, myśliwych i hodowców psów. Oczywiście, nie obędzie się bez tradycyjnej gonitwy.

Hubertus ŁęczyckiKażdy, kto choć raz był na Hubertusie w Łęczycy, stawi się tam niezawodnie 25 października. Oprócz wystawców i firm związanych z łowiectwem, rol-nictwem, jeździectwem i leśnictwem na uczestników imprezy czeka bo-wiem wiele atrakcji, m.in. wystawy psów myśliwskich, ptaków drapież-nych oraz pokazy jeździeckie. Jednak najważniejsze będą Wybory Królowej Polskiego Łowiectwa. Odbędą się również koncerty muzyki myśliwskiej i rozrywkowej, a dla fanów czterech kółek przygotowano wystawę samo-chodów terenowych.

Hubertus OstródzkiW drugi weekend listopada (8–9) w Ostródzie odbędzie się Hubertus Arena 2014. To nie tylko okazja do podtrzymania tradycji łowieckiej, ale też Targi, których oferta skierowana jest do klientów branży łowieckiej, myśliwskiej i jeździeckiej. Program Targów przewiduje m.in. prezenta-cję kuchni myśliwskiej wraz z degu-stacją oraz pokazy psów myśliwskich i sokolnicze. Będzie też można poznać tajniki wabienia, posłuchać sygnałów łowieckich oraz podziwiać… pokaz mody myśliwskiej.

Puchar JesieniW tym samym terminie (18–19 października) w Siemianowicach Śląskich odbędzie się Puchar Jesieni w strzelectwie sportowym, czyli finał Pucharu 4 Pór Roku. Na ten cykl składają się: Puchar Zimy Compak Sporting, Puchar Wiosny Parcour de Chasse, Puchar Lata Parcour de Chasse i Puchar Jesieni Compak Sporting. W każdych zawodach jest pięć klasyfikacji. Dodatkowo w całym turnieju prowadzona jest klasyfikacja pucharowa. Obejmuje ona strzelców, którzy wzięli udział w co najmniej trzech zawodach cyklu, w tym obowiązkowo w Pucharze Jesieni.

Hubertus PułtuskiW dniach 25–26 października zadebiutuje I Tradycyjny Hubertus Pułtuski. Na uczestników czekają m.in. pokazy sokolnicze, koncerty muzyki myśliw-skiej i dworskiej oraz prezentacje psów myśliwskich.5 6

AktualnościW październiku, a także na początku listopada króluje oczywiście św. Hubert. Poniżej kilka propozycji dla wszystkich, którzy tej jesieni postanowili uczcić patrona myśliwych, leśników, strzelców i jeźdźców na jednej z wielu łowieckich (i nie tylko) imprez.

REDAKTOR NACZELNA MARTA PIĄ[email protected] PROWADZĄCYADAM [email protected] REDAKCJAe-mail: [email protected]. 22 428 18 85DYREKTOR ARTYSTYCZNYARTUR ZAWADZKIe-mail: [email protected] MERYTORYCZNAMARTA PIĄTKOWSKAKOREKTAJOLANTA KUSIAK TŁUMACZENIAEWA MOSTOWSKASTALI WSPÓŁPRACOWNICYSimon K. Barr, Rickard Faivre, Mats Gyllsand, Jens Urlik Hogh, Tomasz Lisewski, Sławomir Pawlikowski, Violetta Nowak, Mateusz Portka, Jarosław Pełka, Dobiesław Wieliński.DZIAŁ REKLAMYDOMINIKA PIENIĄŻEKe-mail: [email protected]. 22 428 11 76 tel. 604 150 931, 601 179 100WSPARCIE INFORMATYCZNEAGENCJA INTERAKTYWNA RMBIWYDAWCAOMNIMAP MACIEJ PIENIĄŻEKUl. Jana Kazimierza 705-502 PiasecznoNIP 521 209 81 47www.gazetalowiecka.pl

Zdjęcie na okładce: fot. Violetta Nowak

Gazeta Łowiecka jest partnerem skandynawskiej Grupy MIN JAKT, lidera internetowej prasy dla myśliwych i sympatyków łowiectwa.

Gazeta Łowiecka jest bezpłatnym, internetowym miesięczni-kiem dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa. Redakcja nie zwraca materiałów, które nie były zamówione. Zastrzegamy sobie pełne prawo do redakcyjnej korekty tekstów, w tym zmian i skrótów materiałów, które zostały zaakceptowane do Wydania. Reklamy są zamieszczane zgodnie z „Warunkami Zamieszczania Reklam” – dostępnymi na stronie www.gazetalowiecka.pl w zakładce Reklama. Wydawca ma prawo do odmowy zamieszczenia reklamy lub ogłoszeń oraz nie odpowiada za ich treść. Wszelkie kopiowanie materiałów zawartych w Gazecie Łowieckiej oraz na stronie internetowej www.gazetalowiecka.pl jest zabronione bez zgody Wydawcy.

Hubertus SpalskiTo największe plenerowe wydarzenie myśliwskie i jeździeckie w Polsce, które przyciąga coraz więcej gości z całej Europy. Obchody dnia św. Huberta rozpoczną się 18 października. W sobotę odbędzie się Hubertus Myśliwski. Jego program to nie tylko polowania. Spała zaprasza również na Festiwal Psów Myśliwskich, Kulinaria Spalskie „Pod znakiem dzika” oraz wręczenie tytułów Honorowych Ambasadorów Spały. 19 października to już Hubertus Jeździecki. Na terenach nadpilicznych łąk będzie można zobaczyć nie tyl-ko pokazy jeźdźców, ale też sokolników, łuczników, myśliwych i hodowców psów. Oczywiście, nie obędzie się bez tradycyjnej gonitwy.

Hubertus ŁęczyckiKażdy, kto choć raz był na Hubertusie w Łęczycy, stawi się tam niezawodnie 25 października. Oprócz wystawców i firm związanych z łowiectwem, rol-nictwem, jeździectwem i leśnictwem na uczestników imprezy czeka bo-wiem wiele atrakcji, m.in. wystawy psów myśliwskich, ptaków drapież-nych oraz pokazy jeździeckie. Jednak najważniejsze będą Wybory Królowej Polskiego Łowiectwa. Odbędą się również koncerty muzyki myśliwskiej i rozrywkowej, a dla fanów czterech kółek przygotowano wystawę samo-chodów terenowych.

Hubertus OstródzkiW drugi weekend listopada (8–9) w Ostródzie odbędzie się Hubertus Arena 2014. To nie tylko okazja do podtrzymania tradycji łowieckiej, ale też Targi, których oferta skierowana jest do klientów branży łowieckiej, myśliwskiej i jeździeckiej. Program Targów przewiduje m.in. prezenta-cję kuchni myśliwskiej wraz z degu-stacją oraz pokazy psów myśliwskich i sokolnicze. Będzie też można poznać tajniki wabienia, posłuchać sygnałów łowieckich oraz podziwiać… pokaz mody myśliwskiej.

Puchar JesieniW tym samym terminie (18–19 października) w Siemianowicach Śląskich odbędzie się Puchar Jesieni w strzelectwie sportowym, czyli finał Pucharu 4 Pór Roku. Na ten cykl składają się: Puchar Zimy Compak Sporting, Puchar Wiosny Parcour de Chasse, Puchar Lata Parcour de Chasse i Puchar Jesieni Compak Sporting. W każdych zawodach jest pięć klasyfikacji. Dodatkowo w całym turnieju prowadzona jest klasyfikacja pucharowa. Obejmuje ona strzelców, którzy wzięli udział w co najmniej trzech zawodach cyklu, w tym obowiązkowo w Pucharze Jesieni.

Hubertus PułtuskiW dniach 25–26 października zadebiutuje I Tradycyjny Hubertus Pułtuski. Na uczestników czekają m.in. pokazy sokolnicze, koncerty muzyki myśliw-skiej i dworskiej oraz prezentacje psów myśliwskich.5 6

7 8

Szczekający jeleń

T E K S T I Z D J Ę C I A : S I M O N K . B A R RT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Ciężko sobie wyobrazić, że ten nierodzimy gatunek jest teraz najpopularniejszym gatunkiem z rodziny

jeleniowatych na Wyspach Brytyjskich. To nie większe od labradora zwierzę w ciągu stu lat z powodzeniem

rozprzestrzeniło się po całym kraju

Szczekający jeleń

T E K S T I Z D J Ę C I A : S I M O N K . B A R RT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Ciężko sobie wyobrazić, że ten nierodzimy gatunek jest teraz najpopularniejszym gatunkiem z rodziny

jeleniowatych na Wyspach Brytyjskich. To nie większe od labradora zwierzę w ciągu stu lat z powodzeniem

rozprzestrzeniło się po całym kraju

Szczekający jeleń

T E K S T I Z D J Ę C I A : S I M O N K . B A R RT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Ciężko sobie wyobrazić, że ten nierodzimy gatunek jest teraz najpopularniejszym gatunkiem z rodziny

jeleniowatych na Wyspach Brytyjskich. To nie większe od labradora zwierzę w ciągu stu lat z powodzeniem

rozprzestrzeniło się po całym kraju

Autor tekstu, Simon K. Barr, w trakcie polowania

Sezon na mundżaki trwa cały rok

Zawsze ze swoją wierną towarzyszką łowów, Gretel – trzyletnią suczką posokowca bawarskiego

Każdego roku myśliwi z całego świata zjeżdżają do Wielkiej Bry-

tanii, by zapolować na to niesamowi-te zwierzę. Jego rozmiary czynią go trudną zdobyczą nawet dla doświad-czonych myśliwych. Często jedynym przejawem jego obecności jest osobli-wy, zgrzytliwy szczek, który, w prze-ciwieństwie do szczekania sarny, nie-sie się po lasach od świtu do nocy. To właśnie dzięki temu dźwiękowi mun-dżak zawdzięcza swoją potoczną na-zwę – „szczekający jeleń”.

NAJLEPIEJ NA WIOSNĘSezon na mundżaki trwa cały rok, ale z niecierpliwością wyczekuję tego okresu, kiedy staje się najprzyjemniej-

szy. Gdy ziemia budzi się do życia po długiej brytyjskiej zimie i zwierzę-ta wychodzą na żer, nadchodzi czas, by ruszyć na polowanie. Pewnego mrocznego poranka ubiegłego roku wybrałem się do Hampshire – hrab-stwa znanego z najładniejszych saren w południowej Anglii. Zmierzałem na dużą prywatną posesję, by zapo-lować na mundżaki, zanim ziemia się zazieleni i sprawi, że będzie to prak-tycznie niemożliwe. Towarzyszyła mi moja zaufana i zwinna przyjaciółka Gretel – trzyletnia suczka posokowca bawarskiego. Zmierzaliśmy w stronę sporego obszaru z lasem mieszanym i otaczającym go polem. W drodze do-strzegliśmy z samochodu pięknego ko-11

Autor tekstu, Simon K. Barr, w trakcie polowania

Sezon na mundżaki trwa cały rok

Zawsze ze swoją wierną towarzyszką łowów, Gretel – trzyletnią suczką posokowca bawarskiego

Każdego roku myśliwi z całego świata zjeżdżają do Wielkiej Bry-

tanii, by zapolować na to niesamowi-te zwierzę. Jego rozmiary czynią go trudną zdobyczą nawet dla doświad-czonych myśliwych. Często jedynym przejawem jego obecności jest osobli-wy, zgrzytliwy szczek, który, w prze-ciwieństwie do szczekania sarny, nie-sie się po lasach od świtu do nocy. To właśnie dzięki temu dźwiękowi mun-dżak zawdzięcza swoją potoczną na-zwę – „szczekający jeleń”.

NAJLEPIEJ NA WIOSNĘSezon na mundżaki trwa cały rok, ale z niecierpliwością wyczekuję tego okresu, kiedy staje się najprzyjemniej-

szy. Gdy ziemia budzi się do życia po długiej brytyjskiej zimie i zwierzę-ta wychodzą na żer, nadchodzi czas, by ruszyć na polowanie. Pewnego mrocznego poranka ubiegłego roku wybrałem się do Hampshire – hrab-stwa znanego z najładniejszych saren w południowej Anglii. Zmierzałem na dużą prywatną posesję, by zapo-lować na mundżaki, zanim ziemia się zazieleni i sprawi, że będzie to prak-tycznie niemożliwe. Towarzyszyła mi moja zaufana i zwinna przyjaciółka Gretel – trzyletnia suczka posokowca bawarskiego. Zmierzaliśmy w stronę sporego obszaru z lasem mieszanym i otaczającym go polem. W drodze do-strzegliśmy z samochodu pięknego ko-11

Autor tekstu, Simon K. Barr, w trakcie polowania

Sezon na mundżaki trwa cały rok

Zawsze ze swoją wierną towarzyszką łowów, Gretel – trzyletnią suczką posokowca bawarskiego

Każdego roku myśliwi z całego świata zjeżdżają do Wielkiej Bry-

tanii, by zapolować na to niesamowi-te zwierzę. Jego rozmiary czynią go trudną zdobyczą nawet dla doświad-czonych myśliwych. Często jedynym przejawem jego obecności jest osobli-wy, zgrzytliwy szczek, który, w prze-ciwieństwie do szczekania sarny, nie-sie się po lasach od świtu do nocy. To właśnie dzięki temu dźwiękowi mun-dżak zawdzięcza swoją potoczną na-zwę – „szczekający jeleń”.

NAJLEPIEJ NA WIOSNĘSezon na mundżaki trwa cały rok, ale z niecierpliwością wyczekuję tego okresu, kiedy staje się najprzyjemniej-

szy. Gdy ziemia budzi się do życia po długiej brytyjskiej zimie i zwierzę-ta wychodzą na żer, nadchodzi czas, by ruszyć na polowanie. Pewnego mrocznego poranka ubiegłego roku wybrałem się do Hampshire – hrab-stwa znanego z najładniejszych saren w południowej Anglii. Zmierzałem na dużą prywatną posesję, by zapo-lować na mundżaki, zanim ziemia się zazieleni i sprawi, że będzie to prak-tycznie niemożliwe. Towarzyszyła mi moja zaufana i zwinna przyjaciółka Gretel – trzyletnia suczka posokowca bawarskiego. Zmierzaliśmy w stronę sporego obszaru z lasem mieszanym i otaczającym go polem. W drodze do-strzegliśmy z samochodu pięknego ko-11

Słychać je wszędzie. Szczekające jelenie opano-wały dużą część Wielkiej Brytanii.

Słychać je niemal wszędzie. Szczekające jelenie opanowały dużą część Wielkiej Brytanii

zła mundżaka [buck – po ang. kozioł – w Wielkiej Brytanii używają tego określenia na samca mundżaka – przy-pis red.], który gdy tylko nas zobaczył, głośno szczekając, dał susa w zaro-śla ze sterczącym ku górze ogonem. Może później uda nam się go odna-leźć. Ja i Gretel weszliśmy ostrożnie w głąb lasu. Plan był taki, żeby po-dejść wzdłuż ścieżki na nieco bardziej otwarty teren w stronę skraju lasu. Po-

lowałem już na tym obszarze na sarny i wiedziałem o kilku wyżej położonych miejscach, mogących posłużyć mi jako punkt obserwacyjny, kiedy tylko zrobi się jaśniej. Musieliśmy po prostu czekać i obserwować uważnie okolicę. Niemal natychmiast wypatrzyliśmy kilka saren: kozę z dwoma koźlaka-mi oraz pięknego kozła, który właśnie zrzucił scypuł i mógł się już pochwalić wspaniałymi regularnymi parostkami. Jeszcze kilka lat i kozioł będzie miał wszystkie te cechy, które sprawiają, że ten region słynie ze swojej popula-cji saren. Obserwowaliśmy grupę cier-pliwie, pozwalając jej oddalić się bez przeszkód. Poszliśmy dalej wzdłuż sie-ci ścieżek, szukając liściastych młod-ników otoczonych krzewami jagód. To idealny teren dla mundżaków, więc

nie minęło wiele czasu, jak wyszła nam łania [doe – po ang. łania – w Wiel-kiej Brytanii używają tego określenia na samicę mundżaka – przypis red.]. Było tuż przed świtem, wypatrzyła nas i zanim zdążyłem ustawić broń na pastorale, czmychnęła w zarośla. Przynajmniej nie szczekała…

LEKCJA CIERPLIWOŚCIUdało nam się dotrzeć na otwarty te-ren niezauważonymi. Ziemię pokry-wał dywan niebieskich dzwonków – niesamowity widok po długiej zimie. Razem z Gretel udałem się w kierun-ku jednego z samotnych drzew, by tam zaczekać do świtu. Tuż przed naszymi nosami spacerowała przez chwilę po-jedyncza sarna, ale nic więcej. Po kil-ku godzinach bezowocnego czekania poszliśmy dalej. Samo przebywanie o tej porze w tak malowniczym miej-

scu było czystą przyjemnością, nawet jeśli nie odnieślibyśmy innych korzy-ści z wprowadzenia mundżaka na Wyspy Brytyjskie. Potruchtaliśmy ci-cho dalej, poruszając się między dróżką a drzewami trochę jak figury szachowe.

Byłem pewien, że strzał był celny, ale teraz to Gretel musiała zasłużyć

na swój kawałek mięsa

Ten gatunek rozmnożył się na tyle szybko, że w niektórych

miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie

dla ekosystemu i upraw rolnych

14

Słychać je wszędzie. Szczekające jelenie opano-wały dużą część Wielkiej Brytanii.

Słychać je niemal wszędzie. Szczekające jelenie opanowały dużą część Wielkiej Brytanii

zła mundżaka [buck – po ang. kozioł – w Wielkiej Brytanii używają tego określenia na samca mundżaka – przy-pis red.], który gdy tylko nas zobaczył, głośno szczekając, dał susa w zaro-śla ze sterczącym ku górze ogonem. Może później uda nam się go odna-leźć. Ja i Gretel weszliśmy ostrożnie w głąb lasu. Plan był taki, żeby po-dejść wzdłuż ścieżki na nieco bardziej otwarty teren w stronę skraju lasu. Po-

lowałem już na tym obszarze na sarny i wiedziałem o kilku wyżej położonych miejscach, mogących posłużyć mi jako punkt obserwacyjny, kiedy tylko zrobi się jaśniej. Musieliśmy po prostu czekać i obserwować uważnie okolicę. Niemal natychmiast wypatrzyliśmy kilka saren: kozę z dwoma koźlaka-mi oraz pięknego kozła, który właśnie zrzucił scypuł i mógł się już pochwalić wspaniałymi regularnymi parostkami. Jeszcze kilka lat i kozioł będzie miał wszystkie te cechy, które sprawiają, że ten region słynie ze swojej popula-cji saren. Obserwowaliśmy grupę cier-pliwie, pozwalając jej oddalić się bez przeszkód. Poszliśmy dalej wzdłuż sie-ci ścieżek, szukając liściastych młod-ników otoczonych krzewami jagód. To idealny teren dla mundżaków, więc

nie minęło wiele czasu, jak wyszła nam łania [doe – po ang. łania – w Wiel-kiej Brytanii używają tego określenia na samicę mundżaka – przypis red.]. Było tuż przed świtem, wypatrzyła nas i zanim zdążyłem ustawić broń na pastorale, czmychnęła w zarośla. Przynajmniej nie szczekała…

LEKCJA CIERPLIWOŚCIUdało nam się dotrzeć na otwarty te-ren niezauważonymi. Ziemię pokry-wał dywan niebieskich dzwonków – niesamowity widok po długiej zimie. Razem z Gretel udałem się w kierun-ku jednego z samotnych drzew, by tam zaczekać do świtu. Tuż przed naszymi nosami spacerowała przez chwilę po-jedyncza sarna, ale nic więcej. Po kil-ku godzinach bezowocnego czekania poszliśmy dalej. Samo przebywanie o tej porze w tak malowniczym miej-

scu było czystą przyjemnością, nawet jeśli nie odnieślibyśmy innych korzy-ści z wprowadzenia mundżaka na Wyspy Brytyjskie. Potruchtaliśmy ci-cho dalej, poruszając się między dróżką a drzewami trochę jak figury szachowe.

Byłem pewien, że strzał był celny, ale teraz to Gretel musiała zasłużyć

na swój kawałek mięsa

Ten gatunek rozmnożył się na tyle szybko, że w niektórych

miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie

dla ekosystemu i upraw rolnych

14

Słychać je wszędzie. Szczekające jelenie opano-wały dużą część Wielkiej Brytanii.

Słychać je niemal wszędzie. Szczekające jelenie opanowały dużą część Wielkiej Brytanii

zła mundżaka [buck – po ang. kozioł – w Wielkiej Brytanii używają tego określenia na samca mundżaka – przy-pis red.], który gdy tylko nas zobaczył, głośno szczekając, dał susa w zaro-śla ze sterczącym ku górze ogonem. Może później uda nam się go odna-leźć. Ja i Gretel weszliśmy ostrożnie w głąb lasu. Plan był taki, żeby po-dejść wzdłuż ścieżki na nieco bardziej otwarty teren w stronę skraju lasu. Po-

lowałem już na tym obszarze na sarny i wiedziałem o kilku wyżej położonych miejscach, mogących posłużyć mi jako punkt obserwacyjny, kiedy tylko zrobi się jaśniej. Musieliśmy po prostu czekać i obserwować uważnie okolicę. Niemal natychmiast wypatrzyliśmy kilka saren: kozę z dwoma koźlaka-mi oraz pięknego kozła, który właśnie zrzucił scypuł i mógł się już pochwalić wspaniałymi regularnymi parostkami. Jeszcze kilka lat i kozioł będzie miał wszystkie te cechy, które sprawiają, że ten region słynie ze swojej popula-cji saren. Obserwowaliśmy grupę cier-pliwie, pozwalając jej oddalić się bez przeszkód. Poszliśmy dalej wzdłuż sie-ci ścieżek, szukając liściastych młod-ników otoczonych krzewami jagód. To idealny teren dla mundżaków, więc

nie minęło wiele czasu, jak wyszła nam łania [doe – po ang. łania – w Wiel-kiej Brytanii używają tego określenia na samicę mundżaka – przypis red.]. Było tuż przed świtem, wypatrzyła nas i zanim zdążyłem ustawić broń na pastorale, czmychnęła w zarośla. Przynajmniej nie szczekała…

LEKCJA CIERPLIWOŚCIUdało nam się dotrzeć na otwarty te-ren niezauważonymi. Ziemię pokry-wał dywan niebieskich dzwonków – niesamowity widok po długiej zimie. Razem z Gretel udałem się w kierun-ku jednego z samotnych drzew, by tam zaczekać do świtu. Tuż przed naszymi nosami spacerowała przez chwilę po-jedyncza sarna, ale nic więcej. Po kil-ku godzinach bezowocnego czekania poszliśmy dalej. Samo przebywanie o tej porze w tak malowniczym miej-

scu było czystą przyjemnością, nawet jeśli nie odnieślibyśmy innych korzy-ści z wprowadzenia mundżaka na Wyspy Brytyjskie. Potruchtaliśmy ci-cho dalej, poruszając się między dróżką a drzewami trochę jak figury szachowe.

Byłem pewien, że strzał był celny, ale teraz to Gretel musiała zasłużyć

na swój kawałek mięsa

Ten gatunek rozmnożył się na tyle szybko, że w niektórych

miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie

dla ekosystemu i upraw rolnych

14

Przez ścieżkę przeskoczyła łania, nie zatrzymując się. Kolejna niewy-korzystana szansa. W końcu jednak nasza cierpliwość się opłaciła i oto z plantacji modrzewi wyszedł prze-piękny kozioł. Podążyliśmy za nicze-go nieświadomym samcem. Na zakręcie mundżak zniknął nam z oczu, dając okazję do dyskretnego skrócenia dystansu. Chowając się za linią drzew, wychyliłem się ostrożnie zza zakrętu i zobaczyłem, że wciąż był na ścieżce i nie patrzył w naszą stronę. Był 70 m od nas, teraz wystar-czyło już tylko czekać. Broń była na pastorale, celownik lunety świecił na czerwono, zaznaczając mój cel. Cze-kałem, aż nadarzy się idealna okazja do strzału. W końcu kozioł odwrócił się, a ja pociągnąłem za spust. Rozległ się huk Blasera, a zwierzę skoczyło w las w poszukiwaniu schronienia. By-łem pewien, że strzał był celny, ale te-raz to Gretel musiała zasłużyć na swój kawałek mięsa. Do miejsca zestrzału szedłem z nią, mając ją na smyczy kil-ka minut. Nie było żadnych widocz-nych śladów trafienia, ale nos Gretel doświadczał całej palety nieznanych mi doznań i suczka wiedziała, dokąd iść. Po 50 m wpadła prosto na ko-zła. Diana była dla nas łaskawa tego dnia. To największy mundżak, jakiego kiedykolwiek strzeliłem, z pewnością wart medalu. Poranek godny zapamię-tania, zwłaszcza, jeśli dodać do tego urokliwą angielską scenerię.

JAK TO ROBIĄ ANGLICY W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się zachowa-nie liczby osobników danego gatunku zgodnie z życzeniem właściciela zie-mi. Jeśli jest on rolnikiem, to często zwierzynę pozyskuje się bez patrzenia na wielkość poroża, co wpływa ne-gatywnie na jakość trofeów. Tak czy inaczej, coraz więcej jest posiadłości, których właściciele doceniają zagra-nicznych myśliwych właśnie za to,

że wybierają zdobycz według i wielko-ści, i kondycji poroża. W Wielkiej Bry-tanii wolno strzelać do mundżaków z małych kalibrów – najczęściej są to kalibry 22-250 i 222, których można używać także na większe gatunki jele-ni. Najlepszymi miejscami do polowań z podchodu, jeśli chce się zdobyć piękne trofea, są tereny na południe od Londynu, szczególnie hrabstwa Bedfordshire i Northamptonshire, do których wprowadzono mundża-ki, przywożąc je do Wielkiej Brytanii. Wyjątkowo cenne trofea można trafić w Hertfordshire, chociaż w Hampshi-re jest też sporo ładnych kozłów. Po-lowania na te zwierzęta są bardzo

W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się

zachowanie liczby osobników danego gatunku, zgodnie

z życzeniem właściciela ziemi

15

Przez ścieżkę przeskoczyła łania, nie zatrzymując się. Kolejna niewy-korzystana szansa. W końcu jednak nasza cierpliwość się opłaciła i oto z plantacji modrzewi wyszedł prze-piękny kozioł. Podążyliśmy za nicze-go nieświadomym samcem. Na zakręcie mundżak zniknął nam z oczu, dając okazję do dyskretnego skrócenia dystansu. Chowając się za linią drzew, wychyliłem się ostrożnie zza zakrętu i zobaczyłem, że wciąż był na ścieżce i nie patrzył w naszą stronę. Był 70 m od nas, teraz wystar-czyło już tylko czekać. Broń była na pastorale, celownik lunety świecił na czerwono, zaznaczając mój cel. Cze-kałem, aż nadarzy się idealna okazja do strzału. W końcu kozioł odwrócił się, a ja pociągnąłem za spust. Rozległ się huk Blasera, a zwierzę skoczyło w las w poszukiwaniu schronienia. By-łem pewien, że strzał był celny, ale te-raz to Gretel musiała zasłużyć na swój kawałek mięsa. Do miejsca zestrzału szedłem z nią, mając ją na smyczy kil-ka minut. Nie było żadnych widocz-nych śladów trafienia, ale nos Gretel doświadczał całej palety nieznanych mi doznań i suczka wiedziała, dokąd iść. Po 50 m wpadła prosto na ko-zła. Diana była dla nas łaskawa tego dnia. To największy mundżak, jakiego kiedykolwiek strzeliłem, z pewnością wart medalu. Poranek godny zapamię-tania, zwłaszcza, jeśli dodać do tego urokliwą angielską scenerię.

JAK TO ROBIĄ ANGLICY W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się zachowa-nie liczby osobników danego gatunku zgodnie z życzeniem właściciela zie-mi. Jeśli jest on rolnikiem, to często zwierzynę pozyskuje się bez patrzenia na wielkość poroża, co wpływa ne-gatywnie na jakość trofeów. Tak czy inaczej, coraz więcej jest posiadłości, których właściciele doceniają zagra-nicznych myśliwych właśnie za to,

że wybierają zdobycz według i wielko-ści, i kondycji poroża. W Wielkiej Bry-tanii wolno strzelać do mundżaków z małych kalibrów – najczęściej są to kalibry 22-250 i 222, których można używać także na większe gatunki jele-ni. Najlepszymi miejscami do polowań z podchodu, jeśli chce się zdobyć piękne trofea, są tereny na południe od Londynu, szczególnie hrabstwa Bedfordshire i Northamptonshire, do których wprowadzono mundża-ki, przywożąc je do Wielkiej Brytanii. Wyjątkowo cenne trofea można trafić w Hertfordshire, chociaż w Hampshi-re jest też sporo ładnych kozłów. Po-lowania na te zwierzęta są bardzo

W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się

zachowanie liczby osobników danego gatunku, zgodnie

z życzeniem właściciela ziemi

15

Przez ścieżkę przeskoczyła łania, nie zatrzymując się. Kolejna niewy-korzystana szansa. W końcu jednak nasza cierpliwość się opłaciła i oto z plantacji modrzewi wyszedł prze-piękny kozioł. Podążyliśmy za nicze-go nieświadomym samcem. Na zakręcie mundżak zniknął nam z oczu, dając okazję do dyskretnego skrócenia dystansu. Chowając się za linią drzew, wychyliłem się ostrożnie zza zakrętu i zobaczyłem, że wciąż był na ścieżce i nie patrzył w naszą stronę. Był 70 m od nas, teraz wystar-czyło już tylko czekać. Broń była na pastorale, celownik lunety świecił na czerwono, zaznaczając mój cel. Cze-kałem, aż nadarzy się idealna okazja do strzału. W końcu kozioł odwrócił się, a ja pociągnąłem za spust. Rozległ się huk Blasera, a zwierzę skoczyło w las w poszukiwaniu schronienia. By-łem pewien, że strzał był celny, ale te-raz to Gretel musiała zasłużyć na swój kawałek mięsa. Do miejsca zestrzału szedłem z nią, mając ją na smyczy kil-ka minut. Nie było żadnych widocz-nych śladów trafienia, ale nos Gretel doświadczał całej palety nieznanych mi doznań i suczka wiedziała, dokąd iść. Po 50 m wpadła prosto na ko-zła. Diana była dla nas łaskawa tego dnia. To największy mundżak, jakiego kiedykolwiek strzeliłem, z pewnością wart medalu. Poranek godny zapamię-tania, zwłaszcza, jeśli dodać do tego urokliwą angielską scenerię.

JAK TO ROBIĄ ANGLICY W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się zachowa-nie liczby osobników danego gatunku zgodnie z życzeniem właściciela zie-mi. Jeśli jest on rolnikiem, to często zwierzynę pozyskuje się bez patrzenia na wielkość poroża, co wpływa ne-gatywnie na jakość trofeów. Tak czy inaczej, coraz więcej jest posiadłości, których właściciele doceniają zagra-nicznych myśliwych właśnie za to,

że wybierają zdobycz według i wielko-ści, i kondycji poroża. W Wielkiej Bry-tanii wolno strzelać do mundżaków z małych kalibrów – najczęściej są to kalibry 22-250 i 222, których można używać także na większe gatunki jele-ni. Najlepszymi miejscami do polowań z podchodu, jeśli chce się zdobyć piękne trofea, są tereny na południe od Londynu, szczególnie hrabstwa Bedfordshire i Northamptonshire, do których wprowadzono mundża-ki, przywożąc je do Wielkiej Brytanii. Wyjątkowo cenne trofea można trafić w Hertfordshire, chociaż w Hampshi-re jest też sporo ładnych kozłów. Po-lowania na te zwierzęta są bardzo

W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się

zachowanie liczby osobników danego gatunku, zgodnie

z życzeniem właściciela ziemi

15

Często polowanie to jedyna w swoim rodzaju lekcja cierpliwości

popularne, ponieważ wielu producen-tów odzieży myśliwskiej organizuje je dla swoich klientów. Należy wpisać się na polowanie, a przy tym koniecz-nie zorientować się w sposobie selekcji – czy zwierzęta wybiera się ze wzglę-

du na trofea, czy chodzi po prostu o odstrzał. Polowania zorganizo-wane mogą być bardzo ekscytujące, można upolować wiele sztuk, ale niekoniecznie zdobędzie się wów-czas atrakcyjne trofea. W Wielkiej

Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka to 100 funtów za sztu-kę. Za trofeum na brązowy medal trzeba zapłacić 500 funtów, za srebr-ny – 600, a złoty to 700 funtów. Je-den dzień polowania to dodatkowo wydatek ok. 100 funtów. Polowanie na mundżaka w Wielkiej Brytanii to wspaniałe doświadczenie, które trud-

no porównać z innymi rodzajami po-lowań. Medalion z porożem robi wra-żenie i jest wdzięcznym tematem do rozmów. Wielu zagranicznych myśli-wych nie wierzy własnym oczom, kie-dy po raz pierwszy widzi pasącego się mundżaka. Okazałe angielskie tereny oraz łatwy dojazd Eurotunelem pod kanałem La Manche lub tanimi linia-mi lotniczymi sprawiają, że polowanie na te zwierzęta jest dostępne dla sze-rokiego grona myśliwych. Co z kolei powoduje, iż te zwierzęta są jednym z najrozsądniejszych cenowo, a przy tym jednym z niecodziennych tro-feów na świecie. Kozły mundżaków mają krótkie, proste tyki osadzone na owłosionych różach. Róże ozdobione są paskiem ciemniejszej sierści, nada-jąc samcowi nieco demoniczny wy-

gląd. Inną wyjątkową cechą są zęby, przypominające kły psa, które u doj-rzałych płciowo samców wystają spod górnej wargi. Używają ich do walki, a ich ofiarą padł już niejeden pies my-śliwski. Często można spotkać noszo-ne z dumą obgryzione uszy kozłów, które są wynikiem walk o terytorium.

EGZOTYCZNE POCHODZENIEMundżaki pierwotnie pochodzą z krajów półtropikalnych i są szero-ko rozpowszechnione w Południowej i Południowo-Wschodniej Azji, od In-dii do Południowo-Wschodnich Chin i Tajwanu oraz na Sumatrze, Jawie

Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który

w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyjskiej

Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie

18

Często polowanie to jedyna w swoim rodzaju lekcja cierpliwości

popularne, ponieważ wielu producen-tów odzieży myśliwskiej organizuje je dla swoich klientów. Należy wpisać się na polowanie, a przy tym koniecz-nie zorientować się w sposobie selekcji – czy zwierzęta wybiera się ze wzglę-

du na trofea, czy chodzi po prostu o odstrzał. Polowania zorganizo-wane mogą być bardzo ekscytujące, można upolować wiele sztuk, ale niekoniecznie zdobędzie się wów-czas atrakcyjne trofea. W Wielkiej

Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka to 100 funtów za sztu-kę. Za trofeum na brązowy medal trzeba zapłacić 500 funtów, za srebr-ny – 600, a złoty to 700 funtów. Je-den dzień polowania to dodatkowo wydatek ok. 100 funtów. Polowanie na mundżaka w Wielkiej Brytanii to wspaniałe doświadczenie, które trud-

no porównać z innymi rodzajami po-lowań. Medalion z porożem robi wra-żenie i jest wdzięcznym tematem do rozmów. Wielu zagranicznych myśli-wych nie wierzy własnym oczom, kie-dy po raz pierwszy widzi pasącego się mundżaka. Okazałe angielskie tereny oraz łatwy dojazd Eurotunelem pod kanałem La Manche lub tanimi linia-mi lotniczymi sprawiają, że polowanie na te zwierzęta jest dostępne dla sze-rokiego grona myśliwych. Co z kolei powoduje, iż te zwierzęta są jednym z najrozsądniejszych cenowo, a przy tym jednym z niecodziennych tro-feów na świecie. Kozły mundżaków mają krótkie, proste tyki osadzone na owłosionych różach. Róże ozdobione są paskiem ciemniejszej sierści, nada-jąc samcowi nieco demoniczny wy-

gląd. Inną wyjątkową cechą są zęby, przypominające kły psa, które u doj-rzałych płciowo samców wystają spod górnej wargi. Używają ich do walki, a ich ofiarą padł już niejeden pies my-śliwski. Często można spotkać noszo-ne z dumą obgryzione uszy kozłów, które są wynikiem walk o terytorium.

EGZOTYCZNE POCHODZENIEMundżaki pierwotnie pochodzą z krajów półtropikalnych i są szero-ko rozpowszechnione w Południowej i Południowo-Wschodniej Azji, od In-dii do Południowo-Wschodnich Chin i Tajwanu oraz na Sumatrze, Jawie

Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który

w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyjskiej

Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie

18

Często polowanie to jedyna w swoim rodzaju lekcja cierpliwości

popularne, ponieważ wielu producen-tów odzieży myśliwskiej organizuje je dla swoich klientów. Należy wpisać się na polowanie, a przy tym koniecz-nie zorientować się w sposobie selekcji – czy zwierzęta wybiera się ze wzglę-

du na trofea, czy chodzi po prostu o odstrzał. Polowania zorganizo-wane mogą być bardzo ekscytujące, można upolować wiele sztuk, ale niekoniecznie zdobędzie się wów-czas atrakcyjne trofea. W Wielkiej

Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka to 100 funtów za sztu-kę. Za trofeum na brązowy medal trzeba zapłacić 500 funtów, za srebr-ny – 600, a złoty to 700 funtów. Je-den dzień polowania to dodatkowo wydatek ok. 100 funtów. Polowanie na mundżaka w Wielkiej Brytanii to wspaniałe doświadczenie, które trud-

no porównać z innymi rodzajami po-lowań. Medalion z porożem robi wra-żenie i jest wdzięcznym tematem do rozmów. Wielu zagranicznych myśli-wych nie wierzy własnym oczom, kie-dy po raz pierwszy widzi pasącego się mundżaka. Okazałe angielskie tereny oraz łatwy dojazd Eurotunelem pod kanałem La Manche lub tanimi linia-mi lotniczymi sprawiają, że polowanie na te zwierzęta jest dostępne dla sze-rokiego grona myśliwych. Co z kolei powoduje, iż te zwierzęta są jednym z najrozsądniejszych cenowo, a przy tym jednym z niecodziennych tro-feów na świecie. Kozły mundżaków mają krótkie, proste tyki osadzone na owłosionych różach. Róże ozdobione są paskiem ciemniejszej sierści, nada-jąc samcowi nieco demoniczny wy-

gląd. Inną wyjątkową cechą są zęby, przypominające kły psa, które u doj-rzałych płciowo samców wystają spod górnej wargi. Używają ich do walki, a ich ofiarą padł już niejeden pies my-śliwski. Często można spotkać noszo-ne z dumą obgryzione uszy kozłów, które są wynikiem walk o terytorium.

EGZOTYCZNE POCHODZENIEMundżaki pierwotnie pochodzą z krajów półtropikalnych i są szero-ko rozpowszechnione w Południowej i Południowo-Wschodniej Azji, od In-dii do Południowo-Wschodnich Chin i Tajwanu oraz na Sumatrze, Jawie

Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który

w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyjskiej

Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie

18

i kilku innych indonezyjskich wy-spach. Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyj-skiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie. Reeves odkrył mundżaka podczas jednej ze swoich ekspedycji. Niestrudzone badania historii natural-nej przyniosły mu członkostwo w Bry-tyjskim Towarzystwie Królewskim, co było w tamtych czasach wielkim

zaszczytem. Oprócz mundżaka chiń-skiego (Muntiacus reevesi), Brytyjczyk dał nazwę również wspaniałemu bażan-towi królewkiemu (Syrmaticus reevesii). A jak ten mały azjatycki mnożący się jak królik, jeleniowaty trafił na Wyspy Brytyjskie? Jedenasty książę Bedford, tak jak wielu innych możnych w cza-sach wiktoriańskich, miał zamiłowa-nie do rzeczy dziwnych i nowomod-nych. A mundżak świetnie pasował do tej definicji. Książę sprowadził do swojego parku jeleni w Woburn Ab-bey w Bedfordshire ponad tysiąc sztuk zwierząt nierodzimych gatunków. Wiele z nich pouciekało i przyczyniło

W Wielkiej Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka

to 100 funtów za sztukę. Za trofeum na brązowy medal

trzeba zapłacić 500 funtów, za srebrny – 600, a złoty

to 700 funtów. Jeden dzień polowania to dodatkowo

wydatek około 100 funtów

i kilku innych indonezyjskich wy-spach. Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyj-skiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie. Reeves odkrył mundżaka podczas jednej ze swoich ekspedycji. Niestrudzone badania historii natural-nej przyniosły mu członkostwo w Bry-tyjskim Towarzystwie Królewskim, co było w tamtych czasach wielkim

zaszczytem. Oprócz mundżaka chiń-skiego (Muntiacus reevesi), Brytyjczyk dał nazwę również wspaniałemu bażan-towi królewkiemu (Syrmaticus reevesii). A jak ten mały azjatycki mnożący się jak królik, jeleniowaty trafił na Wyspy Brytyjskie? Jedenasty książę Bedford, tak jak wielu innych możnych w cza-sach wiktoriańskich, miał zamiłowa-nie do rzeczy dziwnych i nowomod-nych. A mundżak świetnie pasował do tej definicji. Książę sprowadził do swojego parku jeleni w Woburn Ab-bey w Bedfordshire ponad tysiąc sztuk zwierząt nierodzimych gatunków. Wiele z nich pouciekało i przyczyniło

W Wielkiej Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka

to 100 funtów za sztukę. Za trofeum na brązowy medal

trzeba zapłacić 500 funtów, za srebrny – 600, a złoty

to 700 funtów. Jeden dzień polowania to dodatkowo

wydatek około 100 funtów

i kilku innych indonezyjskich wy-spach. Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który w 1812 r. został inspektorem herbaty w brytyj-skiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie. Reeves odkrył mundżaka podczas jednej ze swoich ekspedycji. Niestrudzone badania historii natural-nej przyniosły mu członkostwo w Bry-tyjskim Towarzystwie Królewskim, co było w tamtych czasach wielkim

zaszczytem. Oprócz mundżaka chiń-skiego (Muntiacus reevesi), Brytyjczyk dał nazwę również wspaniałemu bażan-towi królewkiemu (Syrmaticus reevesii). A jak ten mały azjatycki mnożący się jak królik, jeleniowaty trafił na Wyspy Brytyjskie? Jedenasty książę Bedford, tak jak wielu innych możnych w cza-sach wiktoriańskich, miał zamiłowa-nie do rzeczy dziwnych i nowomod-nych. A mundżak świetnie pasował do tej definicji. Książę sprowadził do swojego parku jeleni w Woburn Ab-bey w Bedfordshire ponad tysiąc sztuk zwierząt nierodzimych gatunków. Wiele z nich pouciekało i przyczyniło

W Wielkiej Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka

to 100 funtów za sztukę. Za trofeum na brązowy medal

trzeba zapłacić 500 funtów, za srebrny – 600, a złoty

to 700 funtów. Jeden dzień polowania to dodatkowo

wydatek około 100 funtów

się do tego, że obecnie dwa najpopu-larniejsze żyjące na wolności gatunki z rodziny jeleniowatych w Wielkiej Brytanii to szybko zadomawiający się mundżak oraz pochodzący z Chin jelonek błotny. Ucieczka mundżaka z książęcego parku w Woburn Abbey miała miejsce ok. roku 1925. Niesa-mowite, że przebywając w warunkach tak nieprzypominających naturalny biotop, ten gatunek na przestrzeni ostatnich stu lat dokonał tak szero-kiej ekspansji. Dzisiejsza populacja sięga granicy ze Szkocją na północy i z Kornwalią na zachodzie. Dziwne jest to, że mundżak, którego natu-ralnym środowiskiem są azjatyckie dżungle, tak świetnie zaadaptował się do europejskiego klimatu i w Wielkiej Brytanii czuje się jak w domu. Ten gatunek rozmnożył się na tyle szyb-ko, że w niektórych miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie dla ekosystemu i upraw rolnych. Wiele dowodów na to, że ich populacja jest już za duża, sprawiło, że rząd brytyj-ski wprowadził na parę lat pozwolenie na całoroczne polowania, z nadzieją, że powstrzyma to trochę rozprzestrze-nianie się gatunku. W przeciwieństwie do innych występujących na Wyspach gatunków jelenia, mundżak nie po-siada określonego okresu godowego i rozmnaża się przez cały rok. Dlate-go cielęta rodzą się przez 12 miesięcy w roku, a łania może w zasadzie cho-dzić w ciąży o każdej porze roku

od pierwszego parzenia do czasu, aż przestanie być płodna.

IDEALNY SMAKMundżak, zdaniem wielu, jest najsmacz-niejszym gatunkiem jelenia w Wielkiej Brytanii. Ze względu na wielkość zwie-rzęcia jego mięso jest chude, kruche i miałkie. Pomimo to ma niewielką war-tość komercyjną, ponieważ mundżaka bardzo trudno oskórować. Oprawie-nie małej sztuki może zająć tyle samo czasu, co sprawienie dużych jeleni, a to powoduje, że choć ich mięso lepiej smakuje, to jego pozyskanie jest mniej efektywne. Mundżaki są nieśmiałe i nie-uchwytne, więc najlepiej poluje się na nie z podchodu. W przeciwieństwie do innych gatunków zwierzyny płowej są aktywne przez cały dzień. Te czerwo-nobrązowe jeleniowate lubią chować się w roślinności przypominającej rodzi-mą dżunglę. Latem, kiedy podszyt w lesie jest gęsty, upolowanie mundżaka to raczej kwestia szczęścia niż umiejęt-ności. Zwykle polowania zaczynają się w grudniu, kiedy widać, do czego się strzela. Świetny węch mundżaków spra-wia, że zazwyczaj jedyną częścią, jaką myśliwy ma szansę zobaczyć, jest dość długi biały ogon, sterczący podczas ucieczki, który ostrzega inne zwierzęta przed niebezpieczeństwem. Zazwyczaj mundżaki są bardzo terytorialne. Jednak na obszarach, gdzie ich populacja jest duża, zauważono większe zagęszczenie i zmniejszenie terytoriów. 21 22

36

Kursy i pokazy wabienia zwierzyny.Dystrybucja wabików austriackiej firmy Faulhaber.

Tel.: +48 693 712 734E-mail: [email protected]

BIURO POLOWAŃPawlikowski Hunting Travel

w sezonie 2014/2015

POLECA

Polowania na łosie w Białorusi w okresie bukowiska (14-30.09.2014) – na wab

Polowania na łosie i dziki z naganką i psami (łajki)

w Białorusi i Rosji w okresie od 15.10-15.12.2014

Polowania z naganką i gończymi na zające i zające bielaki

w Białorusi w okresie od 01.11.2014-31.01.2015

Polowania na głuszce i cietrzewie

na wiosennych tokach w Białorusi w okresie 01-30.04.2015

Polowania na gęsi na Półwyspie Kolskim (Rosja)

od 01.05-15.05.2015 – polowanie na wab

Polowanie jesienne na niedźwiedzie

w Rosji w okresie wrzesień – październik 2014

Polowanie na niedźwiedzie amurskie, grizzly, łosia

amurskiego, owcę śnieżną, ochocką i jakucką

w Rosji (Kraj Nadmorski, Jakucja i Chabarowsk)

się do tego, że obecnie dwa najpopu-larniejsze żyjące na wolności gatunki z rodziny jeleniowatych w Wielkiej Brytanii to szybko zadomawiający się mundżak oraz pochodzący z Chin jelonek błotny. Ucieczka mundżaka z książęcego parku w Woburn Abbey miała miejsce ok. roku 1925. Niesa-mowite, że przebywając w warunkach tak nieprzypominających naturalny biotop, ten gatunek na przestrzeni ostatnich stu lat dokonał tak szero-kiej ekspansji. Dzisiejsza populacja sięga granicy ze Szkocją na północy i z Kornwalią na zachodzie. Dziwne jest to, że mundżak, którego natu-ralnym środowiskiem są azjatyckie dżungle, tak świetnie zaadaptował się do europejskiego klimatu i w Wielkiej Brytanii czuje się jak w domu. Ten gatunek rozmnożył się na tyle szyb-ko, że w niektórych miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie dla ekosystemu i upraw rolnych. Wiele dowodów na to, że ich populacja jest już za duża, sprawiło, że rząd brytyj-ski wprowadził na parę lat pozwolenie na całoroczne polowania, z nadzieją, że powstrzyma to trochę rozprzestrze-nianie się gatunku. W przeciwieństwie do innych występujących na Wyspach gatunków jelenia, mundżak nie po-siada określonego okresu godowego i rozmnaża się przez cały rok. Dlate-go cielęta rodzą się przez 12 miesięcy w roku, a łania może w zasadzie cho-dzić w ciąży o każdej porze roku

od pierwszego parzenia do czasu, aż przestanie być płodna.

IDEALNY SMAKMundżak, zdaniem wielu, jest najsmacz-niejszym gatunkiem jelenia w Wielkiej Brytanii. Ze względu na wielkość zwie-rzęcia jego mięso jest chude, kruche i miałkie. Pomimo to ma niewielką war-tość komercyjną, ponieważ mundżaka bardzo trudno oskórować. Oprawie-nie małej sztuki może zająć tyle samo czasu, co sprawienie dużych jeleni, a to powoduje, że choć ich mięso lepiej smakuje, to jego pozyskanie jest mniej efektywne. Mundżaki są nieśmiałe i nie-uchwytne, więc najlepiej poluje się na nie z podchodu. W przeciwieństwie do innych gatunków zwierzyny płowej są aktywne przez cały dzień. Te czerwo-nobrązowe jeleniowate lubią chować się w roślinności przypominającej rodzi-mą dżunglę. Latem, kiedy podszyt w lesie jest gęsty, upolowanie mundżaka to raczej kwestia szczęścia niż umiejęt-ności. Zwykle polowania zaczynają się w grudniu, kiedy widać, do czego się strzela. Świetny węch mundżaków spra-wia, że zazwyczaj jedyną częścią, jaką myśliwy ma szansę zobaczyć, jest dość długi biały ogon, sterczący podczas ucieczki, który ostrzega inne zwierzęta przed niebezpieczeństwem. Zazwyczaj mundżaki są bardzo terytorialne. Jednak na obszarach, gdzie ich populacja jest duża, zauważono większe zagęszczenie i zmniejszenie terytoriów. 21 22

36

Kursy i pokazy wabienia zwierzyny.Dystrybucja wabików austriackiej firmy Faulhaber.

Tel.: +48 693 712 734E-mail: [email protected]

BIURO POLOWAŃPawlikowski Hunting Travel

w sezonie 2014/2015

POLECA

Polowania na łosie w Białorusi w okresie bukowiska (14-30.09.2014) – na wab

Polowania na łosie i dziki z naganką i psami (łajki)

w Białorusi i Rosji w okresie od 15.10-15.12.2014

Polowania z naganką i gończymi na zające i zające bielaki

w Białorusi w okresie od 01.11.2014-31.01.2015

Polowania na głuszce i cietrzewie

na wiosennych tokach w Białorusi w okresie 01-30.04.2015

Polowania na gęsi na Półwyspie Kolskim (Rosja)

od 01.05-15.05.2015 – polowanie na wab

Polowanie jesienne na niedźwiedzie

w Rosji w okresie wrzesień – październik 2014

Polowanie na niedźwiedzie amurskie, grizzly, łosia

amurskiego, owcę śnieżną, ochocką i jakucką

w Rosji (Kraj Nadmorski, Jakucja i Chabarowsk)

się do tego, że obecnie dwa najpopu-larniejsze żyjące na wolności gatunki z rodziny jeleniowatych w Wielkiej Brytanii to szybko zadomawiający się mundżak oraz pochodzący z Chin jelonek błotny. Ucieczka mundżaka z książęcego parku w Woburn Abbey miała miejsce ok. roku 1925. Niesa-mowite, że przebywając w warunkach tak nieprzypominających naturalny biotop, ten gatunek na przestrzeni ostatnich stu lat dokonał tak szero-kiej ekspansji. Dzisiejsza populacja sięga granicy ze Szkocją na północy i z Kornwalią na zachodzie. Dziwne jest to, że mundżak, którego natu-ralnym środowiskiem są azjatyckie dżungle, tak świetnie zaadaptował się do europejskiego klimatu i w Wielkiej Brytanii czuje się jak w domu. Ten gatunek rozmnożył się na tyle szyb-ko, że w niektórych miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie dla ekosystemu i upraw rolnych. Wiele dowodów na to, że ich populacja jest już za duża, sprawiło, że rząd brytyj-ski wprowadził na parę lat pozwolenie na całoroczne polowania, z nadzieją, że powstrzyma to trochę rozprzestrze-nianie się gatunku. W przeciwieństwie do innych występujących na Wyspach gatunków jelenia, mundżak nie po-siada określonego okresu godowego i rozmnaża się przez cały rok. Dlate-go cielęta rodzą się przez 12 miesięcy w roku, a łania może w zasadzie cho-dzić w ciąży o każdej porze roku

od pierwszego parzenia do czasu, aż przestanie być płodna.

IDEALNY SMAKMundżak, zdaniem wielu, jest najsmacz-niejszym gatunkiem jelenia w Wielkiej Brytanii. Ze względu na wielkość zwie-rzęcia jego mięso jest chude, kruche i miałkie. Pomimo to ma niewielką war-tość komercyjną, ponieważ mundżaka bardzo trudno oskórować. Oprawie-nie małej sztuki może zająć tyle samo czasu, co sprawienie dużych jeleni, a to powoduje, że choć ich mięso lepiej smakuje, to jego pozyskanie jest mniej efektywne. Mundżaki są nieśmiałe i nie-uchwytne, więc najlepiej poluje się na nie z podchodu. W przeciwieństwie do innych gatunków zwierzyny płowej są aktywne przez cały dzień. Te czerwo-nobrązowe jeleniowate lubią chować się w roślinności przypominającej rodzi-mą dżunglę. Latem, kiedy podszyt w lesie jest gęsty, upolowanie mundżaka to raczej kwestia szczęścia niż umiejęt-ności. Zwykle polowania zaczynają się w grudniu, kiedy widać, do czego się strzela. Świetny węch mundżaków spra-wia, że zazwyczaj jedyną częścią, jaką myśliwy ma szansę zobaczyć, jest dość długi biały ogon, sterczący podczas ucieczki, który ostrzega inne zwierzęta przed niebezpieczeństwem. Zazwyczaj mundżaki są bardzo terytorialne. Jednak na obszarach, gdzie ich populacja jest duża, zauważono większe zagęszczenie i zmniejszenie terytoriów. 21 22

36

Kursy i pokazy wabienia zwierzyny.Dystrybucja wabików austriackiej firmy Faulhaber.

Tel.: +48 693 712 734E-mail: [email protected]

BIURO POLOWAŃPawlikowski Hunting Travel

w sezonie 2014/2015

POLECA

Polowania na łosie w Białorusi w okresie bukowiska (14-30.09.2014) – na wab

Polowania na łosie i dziki z naganką i psami (łajki)

w Białorusi i Rosji w okresie od 15.10-15.12.2014

Polowania z naganką i gończymi na zające i zające bielaki

w Białorusi w okresie od 01.11.2014-31.01.2015

Polowania na głuszce i cietrzewie

na wiosennych tokach w Białorusi w okresie 01-30.04.2015

Polowania na gęsi na Półwyspie Kolskim (Rosja)

od 01.05-15.05.2015 – polowanie na wab

Polowanie jesienne na niedźwiedzie

w Rosji w okresie wrzesień – październik 2014

Polowanie na niedźwiedzie amurskie, grizzly, łosia

amurskiego, owcę śnieżną, ochocką i jakucką

w Rosji (Kraj Nadmorski, Jakucja i Chabarowsk)

Optyka skonstruowana na polowania zbioro-we. Charakteryzuje się dużym polem widze-nia pozwalającym na bezpieczny przegląd pola o szerokości 31,6 m na 100 metrach (przy powiększeniu 1x). Powiększenie równe 1x po-zwala na bezproblemowe celowanie przy obu oczach otwartych, zapewniając komfortowe i bezpieczne użytkowanie lunety.Dla czytelników Gazety Łowieckiej 10% rabatu na zakup lunety 1-4x24 do końca listopada 2014! Cena: 1890 złwww.deltaoptical.pl

To trójnóg, dwójnóg i monopod w jednym, wytrzymałym pa-storale wykonanym ze stopu aluminium. Posiada elementy uchwytu z miękkiej pianki, wyprofilowany uchwyt i antypośli-zgowe gumowe stopki. Odczepiana podpórka w kształcie „U” z gumowymi wypustkami obraca się o 360°, pozwalając odda-wać strzały pod dowolnym kątem bez konieczności przesta-wiania całego pastorału. Po jej demontażu uniwersalny gwint ¼” można używać do lunet, aparatów i kamer. Quest T62U jest idealny w podróży: waży niecały 1 kg, a po złożeniu mierzy 70 cm. Łatwa blokada nóg pozwala na szybką regulację wysokości. Gwarancja Producenta 5 lat. Cena: 439 złwww.vanguard-world.pl

Jedna z najlepszych lunet na rynku z obiekty-wem 24 mm – Delta Optical Titanium 1-5.8x24 o polu widzenia 36 m @ 100 m jest teraz dostęp-na także z uniwersalną siatkę celowniczą 4A.Jest to idealna propozycja na polowania zbio-rowe w tym na cieszące się coraz większą po-pularnością tzw. „polowania szwedzkie”. Model 1-5.8x24 jest dostępny z trzema siatkami: FD, FDHL, 4A.10 lat gwarancji.Cena: 2490 złwww.deltaoptical.pl

Nowy model Led Lenser TT zastępuje dobrze przyjęty przez polskich myśliwych model Hokus Fokus, który produkowany był nieprzerwanie od ośmiu lat. Zasilany jest trzema bateriami AAA. Model TT generuje aż 280 lumenów o zasięgu 220 m, co na latarkę o długości ok. 16 cm jest naprawdę impo-nującym wynikiem! Latarka posiada dwa tryby pracy (pełny oraz 30% mocy, który świetnie spraw-dza się w terenie i nie oślepia odbiciami od np. śniegu) oraz opatentowany i wygodny w obsłudze system zmiany ogniska światła Advanced Focus System. Błyskawicznie pozwala on użytkownikowi na zmianę promienia światła z punktowego na rozproszone i odwrotnie. Z uwagi na swoją nieza-wodność produkty Led Lenser objęte są 5-letnią gwarancją!W zestawie poza samą latarką znajdziemy komplet baterii oraz aluminiowy pierścień, który zapobie-ga toczeniu się latarki na pochyłej powierzchni.Cena: 205 złwww.togo.com.pl

Poj. 0,5 lCena: 59 zł

Poj. 0,7 lCena: 82 zł

Poj. 1 lCena: 89 zł

Ciekawą propozycją są termosy niemieckiej marki LaPLAYA – Forest. Są one pokryte nadrukiem imi-tującym ściółkę leśną, przez co idealnie komponują się z leśnym otoczeniem i nie tworzą odbić światła, jak w tradycyjnych termosach. Izolowane próżniowo termosy są lżejsze od produktów innych marek sto-sujących np. izolacje z pyłu węglowego. Produkty z serii Forest utrzymują temperaturę około 70˚C przez 8 godzin (przy pojemności 1,0 litra) co zadowoli na-wet myśliwych lubiących dłuższe wyprawy. Zaletą serii jest również tradycyjny korek z przerywanym gwintem oraz izolowany kubeczek. Produkty La-PLAYA posiadają 5-letnią gwarancję na skuteczność izolacji. Termosy występują w trzech pojemnościach: 0,5, 0,7 oraz 1 litr.www.togo.com.pl

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-4X24

QUEST T62U

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-5.8X24 4A

LED LENSER TT

LAPLAYA FOREST

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

NOWA JAKOŚĆ ŚWIATŁA

NOWOŚĆ-10%

23 24

Optyka skonstruowana na polowania zbioro-we. Charakteryzuje się dużym polem widze-nia pozwalającym na bezpieczny przegląd pola o szerokości 31,6 m na 100 metrach (przy powiększeniu 1x). Powiększenie równe 1x po-zwala na bezproblemowe celowanie przy obu oczach otwartych, zapewniając komfortowe i bezpieczne użytkowanie lunety.Dla czytelników Gazety Łowieckiej 10% rabatu na zakup lunety 1-4x24 do końca listopada 2014! Cena: 1890 złwww.deltaoptical.pl

To trójnóg, dwójnóg i monopod w jednym, wytrzymałym pa-storale wykonanym ze stopu aluminium. Posiada elementy uchwytu z miękkiej pianki, wyprofilowany uchwyt i antypośli-zgowe gumowe stopki. Odczepiana podpórka w kształcie „U” z gumowymi wypustkami obraca się o 360°, pozwalając odda-wać strzały pod dowolnym kątem bez konieczności przesta-wiania całego pastorału. Po jej demontażu uniwersalny gwint ¼” można używać do lunet, aparatów i kamer. Quest T62U jest idealny w podróży: waży niecały 1 kg, a po złożeniu mierzy 70 cm. Łatwa blokada nóg pozwala na szybką regulację wysokości. Gwarancja Producenta 5 lat. Cena: 439 złwww.vanguard-world.pl

Jedna z najlepszych lunet na rynku z obiekty-wem 24 mm – Delta Optical Titanium 1-5.8x24 o polu widzenia 36 m @ 100 m jest teraz dostęp-na także z uniwersalną siatkę celowniczą 4A.Jest to idealna propozycja na polowania zbio-rowe w tym na cieszące się coraz większą po-pularnością tzw. „polowania szwedzkie”. Model 1-5.8x24 jest dostępny z trzema siatkami: FD, FDHL, 4A.10 lat gwarancji.Cena: 2490 złwww.deltaoptical.pl

Nowy model Led Lenser TT zastępuje dobrze przyjęty przez polskich myśliwych model Hokus Fokus, który produkowany był nieprzerwanie od ośmiu lat. Zasilany jest trzema bateriami AAA. Model TT generuje aż 280 lumenów o zasięgu 220 m, co na latarkę o długości ok. 16 cm jest naprawdę impo-nującym wynikiem! Latarka posiada dwa tryby pracy (pełny oraz 30% mocy, który świetnie spraw-dza się w terenie i nie oślepia odbiciami od np. śniegu) oraz opatentowany i wygodny w obsłudze system zmiany ogniska światła Advanced Focus System. Błyskawicznie pozwala on użytkownikowi na zmianę promienia światła z punktowego na rozproszone i odwrotnie. Z uwagi na swoją nieza-wodność produkty Led Lenser objęte są 5-letnią gwarancją!W zestawie poza samą latarką znajdziemy komplet baterii oraz aluminiowy pierścień, który zapobie-ga toczeniu się latarki na pochyłej powierzchni.Cena: 205 złwww.togo.com.pl

Poj. 0,5 lCena: 59 zł

Poj. 0,7 lCena: 82 zł

Poj. 1 lCena: 89 zł

Ciekawą propozycją są termosy niemieckiej marki LaPLAYA – Forest. Są one pokryte nadrukiem imi-tującym ściółkę leśną, przez co idealnie komponują się z leśnym otoczeniem i nie tworzą odbić światła, jak w tradycyjnych termosach. Izolowane próżniowo termosy są lżejsze od produktów innych marek sto-sujących np. izolacje z pyłu węglowego. Produkty z serii Forest utrzymują temperaturę około 70˚C przez 8 godzin (przy pojemności 1,0 litra) co zadowoli na-wet myśliwych lubiących dłuższe wyprawy. Zaletą serii jest również tradycyjny korek z przerywanym gwintem oraz izolowany kubeczek. Produkty La-PLAYA posiadają 5-letnią gwarancję na skuteczność izolacji. Termosy występują w trzech pojemnościach: 0,5, 0,7 oraz 1 litr.www.togo.com.pl

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-4X24

QUEST T62U

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-5.8X24 4A

LED LENSER TT

LAPLAYA FOREST

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

NOWA JAKOŚĆ ŚWIATŁA

NOWOŚĆ-10%

23 24

Optyka skonstruowana na polowania zbioro-we. Charakteryzuje się dużym polem widze-nia pozwalającym na bezpieczny przegląd pola o szerokości 31,6 m na 100 metrach (przy powiększeniu 1x). Powiększenie równe 1x po-zwala na bezproblemowe celowanie przy obu oczach otwartych, zapewniając komfortowe i bezpieczne użytkowanie lunety.Dla czytelników Gazety Łowieckiej 10% rabatu na zakup lunety 1-4x24 do końca listopada 2014! Cena: 1890 złwww.deltaoptical.pl

To trójnóg, dwójnóg i monopod w jednym, wytrzymałym pa-storale wykonanym ze stopu aluminium. Posiada elementy uchwytu z miękkiej pianki, wyprofilowany uchwyt i antypośli-zgowe gumowe stopki. Odczepiana podpórka w kształcie „U” z gumowymi wypustkami obraca się o 360°, pozwalając odda-wać strzały pod dowolnym kątem bez konieczności przesta-wiania całego pastorału. Po jej demontażu uniwersalny gwint ¼” można używać do lunet, aparatów i kamer. Quest T62U jest idealny w podróży: waży niecały 1 kg, a po złożeniu mierzy 70 cm. Łatwa blokada nóg pozwala na szybką regulację wysokości. Gwarancja Producenta 5 lat. Cena: 439 złwww.vanguard-world.pl

Jedna z najlepszych lunet na rynku z obiekty-wem 24 mm – Delta Optical Titanium 1-5.8x24 o polu widzenia 36 m @ 100 m jest teraz dostęp-na także z uniwersalną siatkę celowniczą 4A.Jest to idealna propozycja na polowania zbio-rowe w tym na cieszące się coraz większą po-pularnością tzw. „polowania szwedzkie”. Model 1-5.8x24 jest dostępny z trzema siatkami: FD, FDHL, 4A.10 lat gwarancji.Cena: 2490 złwww.deltaoptical.pl

Nowy model Led Lenser TT zastępuje dobrze przyjęty przez polskich myśliwych model Hokus Fokus, który produkowany był nieprzerwanie od ośmiu lat. Zasilany jest trzema bateriami AAA. Model TT generuje aż 280 lumenów o zasięgu 220 m, co na latarkę o długości ok. 16 cm jest naprawdę impo-nującym wynikiem! Latarka posiada dwa tryby pracy (pełny oraz 30% mocy, który świetnie spraw-dza się w terenie i nie oślepia odbiciami od np. śniegu) oraz opatentowany i wygodny w obsłudze system zmiany ogniska światła Advanced Focus System. Błyskawicznie pozwala on użytkownikowi na zmianę promienia światła z punktowego na rozproszone i odwrotnie. Z uwagi na swoją nieza-wodność produkty Led Lenser objęte są 5-letnią gwarancją!W zestawie poza samą latarką znajdziemy komplet baterii oraz aluminiowy pierścień, który zapobie-ga toczeniu się latarki na pochyłej powierzchni.Cena: 205 złwww.togo.com.pl

Poj. 0,5 lCena: 59 zł

Poj. 0,7 lCena: 82 zł

Poj. 1 lCena: 89 zł

Ciekawą propozycją są termosy niemieckiej marki LaPLAYA – Forest. Są one pokryte nadrukiem imi-tującym ściółkę leśną, przez co idealnie komponują się z leśnym otoczeniem i nie tworzą odbić światła, jak w tradycyjnych termosach. Izolowane próżniowo termosy są lżejsze od produktów innych marek sto-sujących np. izolacje z pyłu węglowego. Produkty z serii Forest utrzymują temperaturę około 70˚C przez 8 godzin (przy pojemności 1,0 litra) co zadowoli na-wet myśliwych lubiących dłuższe wyprawy. Zaletą serii jest również tradycyjny korek z przerywanym gwintem oraz izolowany kubeczek. Produkty La-PLAYA posiadają 5-letnią gwarancję na skuteczność izolacji. Termosy występują w trzech pojemnościach: 0,5, 0,7 oraz 1 litr.www.togo.com.pl

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-4X24

QUEST T62U

DELTA OPTICAL TITANIUM 1-5.8X24 4A

LED LENSER TT

LAPLAYA FOREST

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

NOWA JAKOŚĆ ŚWIATŁA

NOWOŚĆ-10%

23 24

Na strzelnicy w Krzywiniu

T E K S T: E L Ż B I E TA C U R Y K - S I E R S Z U L S K AZ D J Ę C I A : G A Z E TA ŁO W I E C K A

Czternaście drużyn uczestniczyło w 5. edycji zawodów strzeleckich „5 wspaniałych”, które zorganizowano 30 sierpnia na strzelnicy w Krzywiniu, w gminie Kościan.

Myśliwym w rywalizacji nie przeszkodził nawet ulewny deszcz

Na strzelnicy w Krzywiniu

T E K S T: E L Ż B I E TA C U R Y K - S I E R S Z U L S K AZ D J Ę C I A : G A Z E TA ŁO W I E C K A

Czternaście drużyn uczestniczyło w 5. edycji zawodów strzeleckich „5 wspaniałych”, które zorganizowano 30 sierpnia na strzelnicy w Krzywiniu, w gminie Kościan.

Myśliwym w rywalizacji nie przeszkodził nawet ulewny deszcz

Na strzelnicy w Krzywiniu

T E K S T: E L Ż B I E TA C U R Y K - S I E R S Z U L S K AZ D J Ę C I A : G A Z E TA ŁO W I E C K A

Czternaście drużyn uczestniczyło w 5. edycji zawodów strzeleckich „5 wspaniałych”, które zorganizowano 30 sierpnia na strzelnicy w Krzywiniu, w gminie Kościan.

Myśliwym w rywalizacji nie przeszkodził nawet ulewny deszcz

Towarzyskie zawody strzeleckie pod nazwą „5 wspaniałych” or-

ganizuje team TAT, czyli Tomasz Gliszczyński, Anna Sobieraj i Tomasz Pilch. W zawodach startują pięciooso-bowe drużyny myśliwych, które rywa-lizują w nietypowych konkurencjach strzeleckich. - Pomysł na zorganizowanie zawo-dów zrodził się dość spontanicznie, z potrzeby chwili, bo do tej pory nie było takiej imprezy na naszym tere-nie. Zorganizowaliśmy je, żeby myśli-wi z poszczególnych kół mogli sobie

postrzelać, spotkać się, podyskuto-wać i miło, we własnym gronie, spę-dzić czas po zawodach na biesiadzie – mówi Tomasz Gliszczyński. - Miały się odbyć tylko jeden raz, ale kolegom myśliwym tak się spodobały, że nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zorgani-zować kolejne – dodaje.

RYWALIZACJA I INTEGRACJACo roku przybywa drużyn. W pierw-szej edycji było ich pięć, w tym roku już czternaście. Ich skład liczbowy się nie zmienia. Każda drużyna składa się

z pięciu zawodników, którzy przydzie-lani są do niej losowo spośród wszyst-kich myśliwych uczestniczących w za-wodach. - Chodzi o to, aby drużyny nie składały się z członków poszcze-gólnych kół łowieckich, bo niektó-re mają tak wyborowych strzelców, że zawsze by wygrywały. Nasze zawo-dy mają być towarzyskie, integracyjne, choć oczywiście niepozbawione rywa-lizacji – zaznacza Gliszczyński. - Bywa więc, że myśliwi, którzy wspólnie wal-czą o najlepsze miejsce, wcześniej się nie znali – tłumaczy.

JAK W ŁOWISKUKonkurencje, jakie przygotowują or-ganizatorzy na zawodach „5 wspania-łych” są nieco inne od tradycyjnych, bo imitują polowanie w łowisku. Stąd myśliwi rywalizują w konkurencjach: bażant deptany, kuropatwa z remizy, trap z podchodu, lis ze stogu – tu ma-kieta lisa ukazuje się zza snopka sło-my ułożonego w połowie przebiegu. W konkurencji dzik osaczony można zdobyć 50 punktów, ale też 25 punk-tów stracić. - Makieta dzika ustawiona jest w połowie przebiegu za drzewkami 27 28

Towarzyskie zawody strzeleckie pod nazwą „5 wspaniałych” or-

ganizuje team TAT, czyli Tomasz Gliszczyński, Anna Sobieraj i Tomasz Pilch. W zawodach startują pięciooso-bowe drużyny myśliwych, które rywa-lizują w nietypowych konkurencjach strzeleckich. - Pomysł na zorganizowanie zawo-dów zrodził się dość spontanicznie, z potrzeby chwili, bo do tej pory nie było takiej imprezy na naszym tere-nie. Zorganizowaliśmy je, żeby myśli-wi z poszczególnych kół mogli sobie

postrzelać, spotkać się, podyskuto-wać i miło, we własnym gronie, spę-dzić czas po zawodach na biesiadzie – mówi Tomasz Gliszczyński. - Miały się odbyć tylko jeden raz, ale kolegom myśliwym tak się spodobały, że nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zorgani-zować kolejne – dodaje.

RYWALIZACJA I INTEGRACJACo roku przybywa drużyn. W pierw-szej edycji było ich pięć, w tym roku już czternaście. Ich skład liczbowy się nie zmienia. Każda drużyna składa się

z pięciu zawodników, którzy przydzie-lani są do niej losowo spośród wszyst-kich myśliwych uczestniczących w za-wodach. - Chodzi o to, aby drużyny nie składały się z członków poszcze-gólnych kół łowieckich, bo niektó-re mają tak wyborowych strzelców, że zawsze by wygrywały. Nasze zawo-dy mają być towarzyskie, integracyjne, choć oczywiście niepozbawione rywa-lizacji – zaznacza Gliszczyński. - Bywa więc, że myśliwi, którzy wspólnie wal-czą o najlepsze miejsce, wcześniej się nie znali – tłumaczy.

JAK W ŁOWISKUKonkurencje, jakie przygotowują or-ganizatorzy na zawodach „5 wspania-łych” są nieco inne od tradycyjnych, bo imitują polowanie w łowisku. Stąd myśliwi rywalizują w konkurencjach: bażant deptany, kuropatwa z remizy, trap z podchodu, lis ze stogu – tu ma-kieta lisa ukazuje się zza snopka sło-my ułożonego w połowie przebiegu. W konkurencji dzik osaczony można zdobyć 50 punktów, ale też 25 punk-tów stracić. - Makieta dzika ustawiona jest w połowie przebiegu za drzewkami 27 28

Towarzyskie zawody strzeleckie pod nazwą „5 wspaniałych” or-

ganizuje team TAT, czyli Tomasz Gliszczyński, Anna Sobieraj i Tomasz Pilch. W zawodach startują pięciooso-bowe drużyny myśliwych, które rywa-lizują w nietypowych konkurencjach strzeleckich. - Pomysł na zorganizowanie zawo-dów zrodził się dość spontanicznie, z potrzeby chwili, bo do tej pory nie było takiej imprezy na naszym tere-nie. Zorganizowaliśmy je, żeby myśli-wi z poszczególnych kół mogli sobie

postrzelać, spotkać się, podyskuto-wać i miło, we własnym gronie, spę-dzić czas po zawodach na biesiadzie – mówi Tomasz Gliszczyński. - Miały się odbyć tylko jeden raz, ale kolegom myśliwym tak się spodobały, że nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zorgani-zować kolejne – dodaje.

RYWALIZACJA I INTEGRACJACo roku przybywa drużyn. W pierw-szej edycji było ich pięć, w tym roku już czternaście. Ich skład liczbowy się nie zmienia. Każda drużyna składa się

z pięciu zawodników, którzy przydzie-lani są do niej losowo spośród wszyst-kich myśliwych uczestniczących w za-wodach. - Chodzi o to, aby drużyny nie składały się z członków poszcze-gólnych kół łowieckich, bo niektó-re mają tak wyborowych strzelców, że zawsze by wygrywały. Nasze zawo-dy mają być towarzyskie, integracyjne, choć oczywiście niepozbawione rywa-lizacji – zaznacza Gliszczyński. - Bywa więc, że myśliwi, którzy wspólnie wal-czą o najlepsze miejsce, wcześniej się nie znali – tłumaczy.

JAK W ŁOWISKUKonkurencje, jakie przygotowują or-ganizatorzy na zawodach „5 wspania-łych” są nieco inne od tradycyjnych, bo imitują polowanie w łowisku. Stąd myśliwi rywalizują w konkurencjach: bażant deptany, kuropatwa z remizy, trap z podchodu, lis ze stogu – tu ma-kieta lisa ukazuje się zza snopka sło-my ułożonego w połowie przebiegu. W konkurencji dzik osaczony można zdobyć 50 punktów, ale też 25 punk-tów stracić. - Makieta dzika ustawiona jest w połowie przebiegu za drzewkami 27 28

i porusza się naprzemiennie trzy razy z lewej na prawo i dwa razy z prawej na lewo. Dla utrudnienia na makie-tach znajdują się też naklejone wize-runki psów, bo przecież te zwierzęta często uczestniczą w polowaniach. Każde trafienie psa skutkuje pięcioma punktami karnymi – wyjaśnia Glisz-czyński.

NIE TYLKO STRZELANIETegorocznym zawodom towarzy-szył Zespół Trębaczy Myśliwskich VENATOR, działający przy Uni-wersytecie Przyrodniczym w Po-znaniu, a myśliwi wzięli udział w pogadance edukacyjnej, którą przygotował dla nich Maciej Marek Borejsza-Wysocki z Uniwersytetu

Medycznego w Poznaniu. Co roku organizatorom udaje się pozyskać do współpracy renomowane firmy odzieżowe, które fundują uczest-nikom zawodów markową odzież myśliwską. Impreza zakończy-ła się wspólną biesiadą w gościn-nych progach „Zajazdu Soplicowo” w Cichowie.

Wyniki:Pierwsze miejsce w zawodach zdobyła drużyna w składzie: Andrzej Jurkowski, Szymon Paterek, Piotr Koprowski, Rafał Stodolski i Adam Kołodziejczyk. Najlepszy strzelcem został Andrzej Jurkowski. Najlepszą wśród kobiet była Diana Katarzyna Idczak-Popielas.

i porusza się naprzemiennie trzy razy z lewej na prawo i dwa razy z prawej na lewo. Dla utrudnienia na makie-tach znajdują się też naklejone wize-runki psów, bo przecież te zwierzęta często uczestniczą w polowaniach. Każde trafienie psa skutkuje pięcioma punktami karnymi – wyjaśnia Glisz-czyński.

NIE TYLKO STRZELANIETegorocznym zawodom towarzy-szył Zespół Trębaczy Myśliwskich VENATOR, działający przy Uni-wersytecie Przyrodniczym w Po-znaniu, a myśliwi wzięli udział w pogadance edukacyjnej, którą przygotował dla nich Maciej Marek Borejsza-Wysocki z Uniwersytetu

Medycznego w Poznaniu. Co roku organizatorom udaje się pozyskać do współpracy renomowane firmy odzieżowe, które fundują uczest-nikom zawodów markową odzież myśliwską. Impreza zakończy-ła się wspólną biesiadą w gościn-nych progach „Zajazdu Soplicowo” w Cichowie.

Wyniki:Pierwsze miejsce w zawodach zdobyła drużyna w składzie: Andrzej Jurkowski, Szymon Paterek, Piotr Koprowski, Rafał Stodolski i Adam Kołodziejczyk. Najlepszy strzelcem został Andrzej Jurkowski. Najlepszą wśród kobiet była Diana Katarzyna Idczak-Popielas.

i porusza się naprzemiennie trzy razy z lewej na prawo i dwa razy z prawej na lewo. Dla utrudnienia na makie-tach znajdują się też naklejone wize-runki psów, bo przecież te zwierzęta często uczestniczą w polowaniach. Każde trafienie psa skutkuje pięcioma punktami karnymi – wyjaśnia Glisz-czyński.

NIE TYLKO STRZELANIETegorocznym zawodom towarzy-szył Zespół Trębaczy Myśliwskich VENATOR, działający przy Uni-wersytecie Przyrodniczym w Po-znaniu, a myśliwi wzięli udział w pogadance edukacyjnej, którą przygotował dla nich Maciej Marek Borejsza-Wysocki z Uniwersytetu

Medycznego w Poznaniu. Co roku organizatorom udaje się pozyskać do współpracy renomowane firmy odzieżowe, które fundują uczest-nikom zawodów markową odzież myśliwską. Impreza zakończy-ła się wspólną biesiadą w gościn-nych progach „Zajazdu Soplicowo” w Cichowie.

Wyniki:Pierwsze miejsce w zawodach zdobyła drużyna w składzie: Andrzej Jurkowski, Szymon Paterek, Piotr Koprowski, Rafał Stodolski i Adam Kołodziejczyk. Najlepszy strzelcem został Andrzej Jurkowski. Najlepszą wśród kobiet była Diana Katarzyna Idczak-Popielas.

DELTA OPTICALSUKCES NA CELOWNIKU

Na początku września odbyły się pierwsze zawody Delta Optical w trójboju kulowym. Była to dobra okazja do tego,

by przyjrzeć się jednej z najbardziej rozwijających się w branży optycznej polskich marek, która w tym roku

obchodzi jubileusz 25-lecia swojej działalności

T E K S T: A DA M P I O S I KZ D J Ę C I A : M AT E R I A ŁY P R A S O W E

DELTA OPTICALSUKCES NA CELOWNIKU

Na początku września odbyły się pierwsze zawody Delta Optical w trójboju kulowym. Była to dobra okazja do tego,

by przyjrzeć się jednej z najbardziej rozwijających się w branży optycznej polskich marek, która w tym roku

obchodzi jubileusz 25-lecia swojej działalności

T E K S T: A DA M P I O S I KZ D J Ę C I A : M AT E R I A ŁY P R A S O W E

DELTA OPTICALSUKCES NA CELOWNIKU

Na początku września odbyły się pierwsze zawody Delta Optical w trójboju kulowym. Była to dobra okazja do tego,

by przyjrzeć się jednej z najbardziej rozwijających się w branży optycznej polskich marek, która w tym roku

obchodzi jubileusz 25-lecia swojej działalności

T E K S T: A DA M P I O S I KZ D J Ę C I A : M AT E R I A ŁY P R A S O W E

W swoim produktowym portfo-lio Delta Optical ma cenione

w kraju i za granicą lornetki, lunety celownicze i mikroskopy. Jak zgod-nie wspominają Honorata Matosek i jej syn Grzegorz – właściciele firmy – początki były niemal pionierskie. W 1989 roku zaczynało się w Polsce coś nowego i rodzinna firma państwa Matosków również postanowiła od-ważnie wkroczyć na dynamicznie roz-wijający się rynek. - Wtedy w naszej części Europy dominowały produk-ty od wschodniego sąsiada. Naszym pierwszym poważnym kontrahentem były zakłady optyczne w Nowosybir-sku – wspomina pan Grzegorz. I do-

daje: - Mieli m.in. świetne teleskopy. Sprzęt był dobry, tylko w pewnym momencie wschodni producent za-miast skupić się na rozwoju technolo-gii, głównie… podnosił ceny swoich produktów. Obecnie Delta Optical to marka, któ-ra, poza Polską, zdobyła już wysoką pozycję w Niemczech, Czechach, Słowacji, na Węgrzech i w Rumunii. Swoich stałych klientów ma również w Szwecji i Finlandii. Na biznesowej mapie Delty Optical pojawiła się na-wet… Australia. - Firma, która specjali-zuje się w sprzedaży broni europejskiej, w swoim portfolio chciała mieć rów-nież europejską optykę. Po przeana-

lizowaniu rynku na Starym Konty-nencie postawili na nas – dodaje pan Grzegorz.

CZTERY FILARY SUKCESUCo wyróżnia Deltę Optical? Oprócz atrakcyjnej oferty, gwarantującej wy-soką jakość, na pewno nietuzinkowa strategia biznesowa.Firma opiera się bowiem na czterech filarach. To optyka (w tym myśliwska), astronomia, mikroskopia i turystyka. Wieloletnie doświadczenie w dziedzi-nie projektowania, wzornictwa i pro-dukcji zaowocowało rozpoznawalny-mi nie tylko w Europie produktami. To lornetki i lunety z serii Titanium.

Od lat używają ich myśliwi, ornitolo-dzy i astronomowie. Oferowane przez Delta Optical lornetki i lunety testu-je niemiecki instytut DEVA. Z kolei z mikroskopów korzystają uczniowie i studenci polskich szkół i uczelni wyższych. Swoimi produktami Delta Optical wspiera również pracę pro-fesjonalistów. Ze sprzętu marki ko-rzystają służby mundurowe, przede wszystkim ratownicy TOPR, dla któ-rych jest ona wyłącznym dostawcą sprzętu optycznego.

W DOBOROWYM TOWARZYSTWIERzetelne podejście biznesowe pozwo-liło Delcie Optical, która również zaj-

W swoim produktowym portfo-lio Delta Optical ma cenione

w kraju i za granicą lornetki, lunety celownicze i mikroskopy. Jak zgod-nie wspominają Honorata Matosek i jej syn Grzegorz – właściciele firmy – początki były niemal pionierskie. W 1989 roku zaczynało się w Polsce coś nowego i rodzinna firma państwa Matosków również postanowiła od-ważnie wkroczyć na dynamicznie roz-wijający się rynek. - Wtedy w naszej części Europy dominowały produk-ty od wschodniego sąsiada. Naszym pierwszym poważnym kontrahentem były zakłady optyczne w Nowosybir-sku – wspomina pan Grzegorz. I do-

daje: - Mieli m.in. świetne teleskopy. Sprzęt był dobry, tylko w pewnym momencie wschodni producent za-miast skupić się na rozwoju technolo-gii, głównie… podnosił ceny swoich produktów. Obecnie Delta Optical to marka, któ-ra, poza Polską, zdobyła już wysoką pozycję w Niemczech, Czechach, Słowacji, na Węgrzech i w Rumunii. Swoich stałych klientów ma również w Szwecji i Finlandii. Na biznesowej mapie Delty Optical pojawiła się na-wet… Australia. - Firma, która specjali-zuje się w sprzedaży broni europejskiej, w swoim portfolio chciała mieć rów-nież europejską optykę. Po przeana-

lizowaniu rynku na Starym Konty-nencie postawili na nas – dodaje pan Grzegorz.

CZTERY FILARY SUKCESUCo wyróżnia Deltę Optical? Oprócz atrakcyjnej oferty, gwarantującej wy-soką jakość, na pewno nietuzinkowa strategia biznesowa.Firma opiera się bowiem na czterech filarach. To optyka (w tym myśliwska), astronomia, mikroskopia i turystyka. Wieloletnie doświadczenie w dziedzi-nie projektowania, wzornictwa i pro-dukcji zaowocowało rozpoznawalny-mi nie tylko w Europie produktami. To lornetki i lunety z serii Titanium.

Od lat używają ich myśliwi, ornitolo-dzy i astronomowie. Oferowane przez Delta Optical lornetki i lunety testu-je niemiecki instytut DEVA. Z kolei z mikroskopów korzystają uczniowie i studenci polskich szkół i uczelni wyższych. Swoimi produktami Delta Optical wspiera również pracę pro-fesjonalistów. Ze sprzętu marki ko-rzystają służby mundurowe, przede wszystkim ratownicy TOPR, dla któ-rych jest ona wyłącznym dostawcą sprzętu optycznego.

W DOBOROWYM TOWARZYSTWIERzetelne podejście biznesowe pozwo-liło Delcie Optical, która również zaj-

W swoim produktowym portfo-lio Delta Optical ma cenione

w kraju i za granicą lornetki, lunety celownicze i mikroskopy. Jak zgod-nie wspominają Honorata Matosek i jej syn Grzegorz – właściciele firmy – początki były niemal pionierskie. W 1989 roku zaczynało się w Polsce coś nowego i rodzinna firma państwa Matosków również postanowiła od-ważnie wkroczyć na dynamicznie roz-wijający się rynek. - Wtedy w naszej części Europy dominowały produk-ty od wschodniego sąsiada. Naszym pierwszym poważnym kontrahentem były zakłady optyczne w Nowosybir-sku – wspomina pan Grzegorz. I do-

daje: - Mieli m.in. świetne teleskopy. Sprzęt był dobry, tylko w pewnym momencie wschodni producent za-miast skupić się na rozwoju technolo-gii, głównie… podnosił ceny swoich produktów. Obecnie Delta Optical to marka, któ-ra, poza Polską, zdobyła już wysoką pozycję w Niemczech, Czechach, Słowacji, na Węgrzech i w Rumunii. Swoich stałych klientów ma również w Szwecji i Finlandii. Na biznesowej mapie Delty Optical pojawiła się na-wet… Australia. - Firma, która specjali-zuje się w sprzedaży broni europejskiej, w swoim portfolio chciała mieć rów-nież europejską optykę. Po przeana-

lizowaniu rynku na Starym Konty-nencie postawili na nas – dodaje pan Grzegorz.

CZTERY FILARY SUKCESUCo wyróżnia Deltę Optical? Oprócz atrakcyjnej oferty, gwarantującej wy-soką jakość, na pewno nietuzinkowa strategia biznesowa.Firma opiera się bowiem na czterech filarach. To optyka (w tym myśliwska), astronomia, mikroskopia i turystyka. Wieloletnie doświadczenie w dziedzi-nie projektowania, wzornictwa i pro-dukcji zaowocowało rozpoznawalny-mi nie tylko w Europie produktami. To lornetki i lunety z serii Titanium.

Od lat używają ich myśliwi, ornitolo-dzy i astronomowie. Oferowane przez Delta Optical lornetki i lunety testu-je niemiecki instytut DEVA. Z kolei z mikroskopów korzystają uczniowie i studenci polskich szkół i uczelni wyższych. Swoimi produktami Delta Optical wspiera również pracę pro-fesjonalistów. Ze sprzętu marki ko-rzystają służby mundurowe, przede wszystkim ratownicy TOPR, dla któ-rych jest ona wyłącznym dostawcą sprzętu optycznego.

W DOBOROWYM TOWARZYSTWIERzetelne podejście biznesowe pozwo-liło Delcie Optical, która również zaj-

I OGÓLNOPOLSKI PUCHAR DELTA OPTICAL W TRÓJBOJU KULOWYM

Strzelanie na dystansie 200 m pre-miowało tych drugich, którzy

mieli tracić punkty na typowo my-śliwskiej konkurencji, czyli strzela-niu do dzika w „przebiegu”. Trójbój

uzupełniało strzelanie z pastorału do makiety lisa na dystansie 100 metrów. Nad prawidłowym przebiegiem tur-nieju czuwał sędzia Jacek Borkowski. Całość odbywała się w atmosferze

muje się sprzedażą produktów innych marek, wprowadzić na polski rynek sprzęt obserwacyjny renomowanych firm. To m.in: Sky-Watcher, Cele-stron, Yukon, Pulsar, Vixen, William Optics, Pentax czy Takahashi.Patrząc na obecną pozycję Del-ta Optical, trudno sobie wyobrazić, że przed czterema laty, gdy padła pro-pozycja udziału w największych tar-gach dla myśliwych i pasjonatów ło-wiectwa, czyli IWA w Norymberdze, wśród pracowników firmy zapano-wała lekka konsternacja. - Niektórzy myśleli, że to żart. W końcu na takich targach królują światowi potentaci jak Swarovski czy Zeiss. Gdzie więc do nich takiej firmie, jak nasza… – mówi pan Grzegorz. I dodaje: - Dziś razem

śmiejemy się z tych wątpliwości, bo widzimy, że warto było spróbować. Okazuje się bowiem, że zagraniczni pasjonaci łowiectwa lubią mieć sprzęt wymienionych marek, ale wielu z nich często jako drugi, który również mają „pod ręką”, wybierają właśnie Del-ta Optical. - To tak jak w przypadku samochodów. Bywa, że mamy dwa, i używamy ich w zależności od po-trzeb – porównuje pan Grzegorz. Zapytany o plany na przyszłość, mówi: - Nie stoimy w miejscu. Mamy salony w Warszawie, Katowicach, Gdańsku i Nowych Osinach koło Mińska Ma-zowieckiego. Stale uatrakcyjniamy również nasz sklep internetowy. Poza tym śledzimy trendy panujące na ryn-ku i testujemy nowe rozwiązania.

Celem pierwszych zawodów Delta Optical w trójboju kulowym, które odbyły się 7 września 2014 roku

na strzelnicy CWKS Legia w Rembertowie, było zintegrowanie dwóch środowisk zafascynowanych

optyką i bronią – myśliwych i strzelców sportowych

37 38

I OGÓLNOPOLSKI PUCHAR DELTA OPTICAL W TRÓJBOJU KULOWYM

Strzelanie na dystansie 200 m pre-miowało tych drugich, którzy

mieli tracić punkty na typowo my-śliwskiej konkurencji, czyli strzela-niu do dzika w „przebiegu”. Trójbój

uzupełniało strzelanie z pastorału do makiety lisa na dystansie 100 metrów. Nad prawidłowym przebiegiem tur-nieju czuwał sędzia Jacek Borkowski. Całość odbywała się w atmosferze

muje się sprzedażą produktów innych marek, wprowadzić na polski rynek sprzęt obserwacyjny renomowanych firm. To m.in: Sky-Watcher, Cele-stron, Yukon, Pulsar, Vixen, William Optics, Pentax czy Takahashi.Patrząc na obecną pozycję Del-ta Optical, trudno sobie wyobrazić, że przed czterema laty, gdy padła pro-pozycja udziału w największych tar-gach dla myśliwych i pasjonatów ło-wiectwa, czyli IWA w Norymberdze, wśród pracowników firmy zapano-wała lekka konsternacja. - Niektórzy myśleli, że to żart. W końcu na takich targach królują światowi potentaci jak Swarovski czy Zeiss. Gdzie więc do nich takiej firmie, jak nasza… – mówi pan Grzegorz. I dodaje: - Dziś razem

śmiejemy się z tych wątpliwości, bo widzimy, że warto było spróbować. Okazuje się bowiem, że zagraniczni pasjonaci łowiectwa lubią mieć sprzęt wymienionych marek, ale wielu z nich często jako drugi, który również mają „pod ręką”, wybierają właśnie Del-ta Optical. - To tak jak w przypadku samochodów. Bywa, że mamy dwa, i używamy ich w zależności od po-trzeb – porównuje pan Grzegorz. Zapytany o plany na przyszłość, mówi: - Nie stoimy w miejscu. Mamy salony w Warszawie, Katowicach, Gdańsku i Nowych Osinach koło Mińska Ma-zowieckiego. Stale uatrakcyjniamy również nasz sklep internetowy. Poza tym śledzimy trendy panujące na ryn-ku i testujemy nowe rozwiązania.

Celem pierwszych zawodów Delta Optical w trójboju kulowym, które odbyły się 7 września 2014 roku

na strzelnicy CWKS Legia w Rembertowie, było zintegrowanie dwóch środowisk zafascynowanych

optyką i bronią – myśliwych i strzelców sportowych

37 38

I OGÓLNOPOLSKI PUCHAR DELTA OPTICAL W TRÓJBOJU KULOWYM

Strzelanie na dystansie 200 m pre-miowało tych drugich, którzy

mieli tracić punkty na typowo my-śliwskiej konkurencji, czyli strzela-niu do dzika w „przebiegu”. Trójbój

uzupełniało strzelanie z pastorału do makiety lisa na dystansie 100 metrów. Nad prawidłowym przebiegiem tur-nieju czuwał sędzia Jacek Borkowski. Całość odbywała się w atmosferze

muje się sprzedażą produktów innych marek, wprowadzić na polski rynek sprzęt obserwacyjny renomowanych firm. To m.in: Sky-Watcher, Cele-stron, Yukon, Pulsar, Vixen, William Optics, Pentax czy Takahashi.Patrząc na obecną pozycję Del-ta Optical, trudno sobie wyobrazić, że przed czterema laty, gdy padła pro-pozycja udziału w największych tar-gach dla myśliwych i pasjonatów ło-wiectwa, czyli IWA w Norymberdze, wśród pracowników firmy zapano-wała lekka konsternacja. - Niektórzy myśleli, że to żart. W końcu na takich targach królują światowi potentaci jak Swarovski czy Zeiss. Gdzie więc do nich takiej firmie, jak nasza… – mówi pan Grzegorz. I dodaje: - Dziś razem

śmiejemy się z tych wątpliwości, bo widzimy, że warto było spróbować. Okazuje się bowiem, że zagraniczni pasjonaci łowiectwa lubią mieć sprzęt wymienionych marek, ale wielu z nich często jako drugi, który również mają „pod ręką”, wybierają właśnie Del-ta Optical. - To tak jak w przypadku samochodów. Bywa, że mamy dwa, i używamy ich w zależności od po-trzeb – porównuje pan Grzegorz. Zapytany o plany na przyszłość, mówi: - Nie stoimy w miejscu. Mamy salony w Warszawie, Katowicach, Gdańsku i Nowych Osinach koło Mińska Ma-zowieckiego. Stale uatrakcyjniamy również nasz sklep internetowy. Poza tym śledzimy trendy panujące na ryn-ku i testujemy nowe rozwiązania.

Celem pierwszych zawodów Delta Optical w trójboju kulowym, które odbyły się 7 września 2014 roku

na strzelnicy CWKS Legia w Rembertowie, było zintegrowanie dwóch środowisk zafascynowanych

optyką i bronią – myśliwych i strzelców sportowych

37 38

wczesnojesiennego pikniku, do któ-rego świetnie dopasowała się pogo-da. Wszyscy uczestnicy mogli zapo-znać się z kompletną ofertą Delty Optical, Yukon oraz Pulsar. Szcze-gólnym zainteresowaniem cieszyły się nowe modele lunet Delta Opti-cal Titanium o parametrach 3-24x56 oraz 1-5,8x24. Pierwsza z lunet była zamontowana na broni kulowej o ka-librze 308 Win i wszyscy chętni mieli możliwość w praktyce przetestować jej walory użytkowe. Niesłabnącym zainteresowaniem cieszyły się mo-dele nowoczesnych kompaktowych lornetek Titanium ROH z nowym modelem 12x56 na czele.

Wyniki:Delta Optical premiowała nagrodami sześciu pierwszych uczestników, którzy uzyskali najlepsze wyniki : Olafa Jóźwika, Tomasa Surmę, Andrzeja Lubowickiego, Artura Wasilewskiego, Grażynę Ambroziak i Huberta Lubeckiego. Wyróżniono dodatkowo dwie Diany biorące udział w zawodach: Grażynę Ambroziak oraz Martynę Lubecką. Pula nagród przekroczyła 10 tysięcy złotych. Wręczali je szefowie firmy Honorata Matosek i Grzegorz Matosek. Wiele wskazuje na to, że Puchar Delty Optical już na stałe zagości w terminarzu imprez strzeleckich39

wczesnojesiennego pikniku, do któ-rego świetnie dopasowała się pogo-da. Wszyscy uczestnicy mogli zapo-znać się z kompletną ofertą Delty Optical, Yukon oraz Pulsar. Szcze-gólnym zainteresowaniem cieszyły się nowe modele lunet Delta Opti-cal Titanium o parametrach 3-24x56 oraz 1-5,8x24. Pierwsza z lunet była zamontowana na broni kulowej o ka-librze 308 Win i wszyscy chętni mieli możliwość w praktyce przetestować jej walory użytkowe. Niesłabnącym zainteresowaniem cieszyły się mo-dele nowoczesnych kompaktowych lornetek Titanium ROH z nowym modelem 12x56 na czele.

Wyniki:Delta Optical premiowała nagrodami sześciu pierwszych uczestników, którzy uzyskali najlepsze wyniki : Olafa Jóźwika, Tomasa Surmę, Andrzeja Lubowickiego, Artura Wasilewskiego, Grażynę Ambroziak i Huberta Lubeckiego. Wyróżniono dodatkowo dwie Diany biorące udział w zawodach: Grażynę Ambroziak oraz Martynę Lubecką. Pula nagród przekroczyła 10 tysięcy złotych. Wręczali je szefowie firmy Honorata Matosek i Grzegorz Matosek. Wiele wskazuje na to, że Puchar Delty Optical już na stałe zagości w terminarzu imprez strzeleckich39

wczesnojesiennego pikniku, do któ-rego świetnie dopasowała się pogo-da. Wszyscy uczestnicy mogli zapo-znać się z kompletną ofertą Delty Optical, Yukon oraz Pulsar. Szcze-gólnym zainteresowaniem cieszyły się nowe modele lunet Delta Opti-cal Titanium o parametrach 3-24x56 oraz 1-5,8x24. Pierwsza z lunet była zamontowana na broni kulowej o ka-librze 308 Win i wszyscy chętni mieli możliwość w praktyce przetestować jej walory użytkowe. Niesłabnącym zainteresowaniem cieszyły się mo-dele nowoczesnych kompaktowych lornetek Titanium ROH z nowym modelem 12x56 na czele.

Wyniki:Delta Optical premiowała nagrodami sześciu pierwszych uczestników, którzy uzyskali najlepsze wyniki : Olafa Jóźwika, Tomasa Surmę, Andrzeja Lubowickiego, Artura Wasilewskiego, Grażynę Ambroziak i Huberta Lubeckiego. Wyróżniono dodatkowo dwie Diany biorące udział w zawodach: Grażynę Ambroziak oraz Martynę Lubecką. Pula nagród przekroczyła 10 tysięcy złotych. Wręczali je szefowie firmy Honorata Matosek i Grzegorz Matosek. Wiele wskazuje na to, że Puchar Delty Optical już na stałe zagości w terminarzu imprez strzeleckich39

W Kielcach ze św. HubertemJuż po raz ósmy odbył się w Kielcach Hubertus Świętokrzyski, jedna z naj-większych tego typu imprez w Polsce. Uroczyste obchody rozpoczęły się 5 października o godzinie 11.00 w katedrze, gdzie mszę w intencji my-śliwych odprawił biskup ordynariusz Kazimierz Ryczan. Następnie uczest-nicy przemaszerowali na Stadion Leś- ny, gdzie o godzinie 13.00 rozpoczęły się główne obchody. Na leśnej polanie zgromadziło się ponad 30 wystaw-ców prezentujących ubrania, optykę i akcesoria myśliwskie. Można było też podziwiać łowieckie trofea, poka-

zy wabienia oraz psów myśliwskich. Na smakoszy czekały przysmaki lo-kalnej kuchni. Licznie przybyli goście – szacuje się, że tegoroczny Huber-tus Świętokrzyski przyciągnął około 10 tys. osób – mogli też podziwiać w akcji Kielecki Ochotniczy Szwa-dron Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich, pokazy ujeżdżania oraz występ popularnego nie tylko w re-gionie Zespołu Pieśni i Tańca Kielce. Atrakcją był również koncert zwycięz-cy ukraińskiej edycji Must Be The Mu-sic – grupy Via Family oraz gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Mafia. Jed-no jest pewne – w Kielcach nikt się nie nudził, a słychać było wiele gło-sów, że koniecznie trzeba tu powrócić za rok…

41 42

W Kielcach ze św. HubertemJuż po raz ósmy odbył się w Kielcach Hubertus Świętokrzyski, jedna z naj-większych tego typu imprez w Polsce. Uroczyste obchody rozpoczęły się 5 października o godzinie 11.00 w katedrze, gdzie mszę w intencji my-śliwych odprawił biskup ordynariusz Kazimierz Ryczan. Następnie uczest-nicy przemaszerowali na Stadion Leś- ny, gdzie o godzinie 13.00 rozpoczęły się główne obchody. Na leśnej polanie zgromadziło się ponad 30 wystaw-ców prezentujących ubrania, optykę i akcesoria myśliwskie. Można było też podziwiać łowieckie trofea, poka-

zy wabienia oraz psów myśliwskich. Na smakoszy czekały przysmaki lo-kalnej kuchni. Licznie przybyli goście – szacuje się, że tegoroczny Huber-tus Świętokrzyski przyciągnął około 10 tys. osób – mogli też podziwiać w akcji Kielecki Ochotniczy Szwa-dron Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich, pokazy ujeżdżania oraz występ popularnego nie tylko w re-gionie Zespołu Pieśni i Tańca Kielce. Atrakcją był również koncert zwycięz-cy ukraińskiej edycji Must Be The Mu-sic – grupy Via Family oraz gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Mafia. Jed-no jest pewne – w Kielcach nikt się nie nudził, a słychać było wiele gło-sów, że koniecznie trzeba tu powrócić za rok…

41 42

W Kielcach ze św. HubertemJuż po raz ósmy odbył się w Kielcach Hubertus Świętokrzyski, jedna z naj-większych tego typu imprez w Polsce. Uroczyste obchody rozpoczęły się 5 października o godzinie 11.00 w katedrze, gdzie mszę w intencji my-śliwych odprawił biskup ordynariusz Kazimierz Ryczan. Następnie uczest-nicy przemaszerowali na Stadion Leś- ny, gdzie o godzinie 13.00 rozpoczęły się główne obchody. Na leśnej polanie zgromadziło się ponad 30 wystaw-ców prezentujących ubrania, optykę i akcesoria myśliwskie. Można było też podziwiać łowieckie trofea, poka-

zy wabienia oraz psów myśliwskich. Na smakoszy czekały przysmaki lo-kalnej kuchni. Licznie przybyli goście – szacuje się, że tegoroczny Huber-tus Świętokrzyski przyciągnął około 10 tys. osób – mogli też podziwiać w akcji Kielecki Ochotniczy Szwa-dron Kawalerii im. 13 Pułku Ułanów Wileńskich, pokazy ujeżdżania oraz występ popularnego nie tylko w re-gionie Zespołu Pieśni i Tańca Kielce. Atrakcją był również koncert zwycięz-cy ukraińskiej edycji Must Be The Mu-sic – grupy Via Family oraz gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Mafia. Jed-no jest pewne – w Kielcach nikt się nie nudził, a słychać było wiele gło-sów, że koniecznie trzeba tu powrócić za rok…

41 42

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT S G Y L L S A N DT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Jest początek czerwca, właśnie przylecieliśmy do Budapesztu na kilkudniowe polowanie. Ten jeden raz

wcale nie mam na nie ochoty. Dopiero wróciłem z wyprawy łowieckiej w RPA i jestem naprawdę zmęczony,

ale obiecałem to polowanie przyjacielowi, więc muszę się zmobilizować…

POLOWANIE PO WĘGIERSKU

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT S G Y L L S A N DT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Jest początek czerwca, właśnie przylecieliśmy do Budapesztu na kilkudniowe polowanie. Ten jeden raz

wcale nie mam na nie ochoty. Dopiero wróciłem z wyprawy łowieckiej w RPA i jestem naprawdę zmęczony,

ale obiecałem to polowanie przyjacielowi, więc muszę się zmobilizować…

POLOWANIE PO WĘGIERSKU

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT S G Y L L S A N DT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Jest początek czerwca, właśnie przylecieliśmy do Budapesztu na kilkudniowe polowanie. Ten jeden raz

wcale nie mam na nie ochoty. Dopiero wróciłem z wyprawy łowieckiej w RPA i jestem naprawdę zmęczony,

ale obiecałem to polowanie przyjacielowi, więc muszę się zmobilizować…

POLOWANIE PO WĘGIERSKU

Z lotniska w Budapeszcie odbiera nas stary Węgier. Teraz czeka nas

ok. 30 km jazdy zużytym mercedesem z koralikową matą na siedzeniach. Nie sądziłem, że takie jeszcze istnieją. Przez całą drogę Węgier nie mówi ani słowa, za to bez przerwy pali. Próbuję z nim porozmawiać, ale szybko orien-tuję się, że nie rozumie ani słowa. Nie zna żadnego języka poza węgierskim. Wkrótce opuszczamy Budapeszt i wje- żdżamy na tereny wiejskie. Czuję się

tak, jakbym cofnął się o 100 lat: więk-szość rolników wciąż do pracy uży-wa koni, widzimy kilka traktorów czy innych maszyn. Jedyne, co utrzymuje mnie w przekonaniu, że jest XXI wiek, to modnie ubrane dziewczyny. Po kil-ku godzinach jesteśmy na miejscu, w położonym w głębi lasu ośrod-ku wczasowym wybudowanym w latach 70. dla komunistycznej elity. Dziś miejsce to jest bazą wypado-wą dla myśliwych z całego świata,

którzy przyjeżdżają tu, żeby przeżyć coś wyjątkowego.Już w przedsionku widzę, że coś w tym musi być. Wszę-dzie wiszą trofea! Gigantyczne dziki, jelenie, daniele, sarny i muflony. Zwie-rzęta były tak wielkie, że nie zdziwił-bym się, gdyby karmiono je sterydami. Wieczorem przyjeżdża nasz miejsco-wy podprowadzacz. Częściowo na migi, a częściowo mieszanką niemiec-kiego, angielskiego i węgierskiego wy-jaśnia, jak będzie wyglądać polowanie.

Po dłuższej chwili rozumiemy przy-najmniej część jego przekazu. Najwy-raźniej będziemy polować na dziki, kozły, łanie i cielaki daniela oraz łanie i cielaki jelenia. Poza tym na wszystkie drapieżniki, jakie zobaczymy.

RAZ ŁANIA, RAZ DZIK…Wcześnie rano jesteśmy gotowi na po-lowanie. Przez gałęzie drzew przebijają się właśnie pierwsze promienie słońca. To ostatnio nadzwyczajny widok – tak

Podprowadzacz sprawnie zajmuje się pozyskaną zwierzyną

Z lotniska w Budapeszcie odbiera nas stary Węgier. Teraz czeka nas

ok. 30 km jazdy zużytym mercedesem z koralikową matą na siedzeniach. Nie sądziłem, że takie jeszcze istnieją. Przez całą drogę Węgier nie mówi ani słowa, za to bez przerwy pali. Próbuję z nim porozmawiać, ale szybko orien-tuję się, że nie rozumie ani słowa. Nie zna żadnego języka poza węgierskim. Wkrótce opuszczamy Budapeszt i wje- żdżamy na tereny wiejskie. Czuję się

tak, jakbym cofnął się o 100 lat: więk-szość rolników wciąż do pracy uży-wa koni, widzimy kilka traktorów czy innych maszyn. Jedyne, co utrzymuje mnie w przekonaniu, że jest XXI wiek, to modnie ubrane dziewczyny. Po kil-ku godzinach jesteśmy na miejscu, w położonym w głębi lasu ośrod-ku wczasowym wybudowanym w latach 70. dla komunistycznej elity. Dziś miejsce to jest bazą wypado-wą dla myśliwych z całego świata,

którzy przyjeżdżają tu, żeby przeżyć coś wyjątkowego.Już w przedsionku widzę, że coś w tym musi być. Wszę-dzie wiszą trofea! Gigantyczne dziki, jelenie, daniele, sarny i muflony. Zwie-rzęta były tak wielkie, że nie zdziwił-bym się, gdyby karmiono je sterydami. Wieczorem przyjeżdża nasz miejsco-wy podprowadzacz. Częściowo na migi, a częściowo mieszanką niemiec-kiego, angielskiego i węgierskiego wy-jaśnia, jak będzie wyglądać polowanie.

Po dłuższej chwili rozumiemy przy-najmniej część jego przekazu. Najwy-raźniej będziemy polować na dziki, kozły, łanie i cielaki daniela oraz łanie i cielaki jelenia. Poza tym na wszystkie drapieżniki, jakie zobaczymy.

RAZ ŁANIA, RAZ DZIK…Wcześnie rano jesteśmy gotowi na po-lowanie. Przez gałęzie drzew przebijają się właśnie pierwsze promienie słońca. To ostatnio nadzwyczajny widok – tak

Podprowadzacz sprawnie zajmuje się pozyskaną zwierzyną

Z lotniska w Budapeszcie odbiera nas stary Węgier. Teraz czeka nas

ok. 30 km jazdy zużytym mercedesem z koralikową matą na siedzeniach. Nie sądziłem, że takie jeszcze istnieją. Przez całą drogę Węgier nie mówi ani słowa, za to bez przerwy pali. Próbuję z nim porozmawiać, ale szybko orien-tuję się, że nie rozumie ani słowa. Nie zna żadnego języka poza węgierskim. Wkrótce opuszczamy Budapeszt i wje- żdżamy na tereny wiejskie. Czuję się

tak, jakbym cofnął się o 100 lat: więk-szość rolników wciąż do pracy uży-wa koni, widzimy kilka traktorów czy innych maszyn. Jedyne, co utrzymuje mnie w przekonaniu, że jest XXI wiek, to modnie ubrane dziewczyny. Po kil-ku godzinach jesteśmy na miejscu, w położonym w głębi lasu ośrod-ku wczasowym wybudowanym w latach 70. dla komunistycznej elity. Dziś miejsce to jest bazą wypado-wą dla myśliwych z całego świata,

którzy przyjeżdżają tu, żeby przeżyć coś wyjątkowego.Już w przedsionku widzę, że coś w tym musi być. Wszę-dzie wiszą trofea! Gigantyczne dziki, jelenie, daniele, sarny i muflony. Zwie-rzęta były tak wielkie, że nie zdziwił-bym się, gdyby karmiono je sterydami. Wieczorem przyjeżdża nasz miejsco-wy podprowadzacz. Częściowo na migi, a częściowo mieszanką niemiec-kiego, angielskiego i węgierskiego wy-jaśnia, jak będzie wyglądać polowanie.

Po dłuższej chwili rozumiemy przy-najmniej część jego przekazu. Najwy-raźniej będziemy polować na dziki, kozły, łanie i cielaki daniela oraz łanie i cielaki jelenia. Poza tym na wszystkie drapieżniki, jakie zobaczymy.

RAZ ŁANIA, RAZ DZIK…Wcześnie rano jesteśmy gotowi na po-lowanie. Przez gałęzie drzew przebijają się właśnie pierwsze promienie słońca. To ostatnio nadzwyczajny widok – tak

Podprowadzacz sprawnie zajmuje się pozyskaną zwierzyną

złej pogody, jak tej wiosny, nie pamię-tają nawet najstarsi Węgrzy. Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powa-lając drzewa i zalewając duże obszary. Wskakuję w nowiutką toyotę, która za-bierze mnie w łowisko. Mój dzisiejszy podprowadzacz, podobnie jak wczoraj-szy taksówkarz, nie potrafi powiedzieć słowa w obcym języku. Jedziemy krę-

tymi leśnymi dróżkami. Las jest bar-dzo podmokły i wielokrotnie musimy zawracać w poszukiwaniu nowej drogi. W końcu jednak dojeżdżamy do łowi-ska, które wylosowałem poprzednie-go wieczoru. To urokliwy bukowy las, poprzecinany gdzieniegdzie niewielki-mi polami uprawnymi. Już w drodze widzę okazałe jelenie i sarny, zaczy-na mi wracać ochota na polowanie. Podążam za podprowadzaczem przez las, tak cicho, jak to tylko możliwe.

Szybki marsz i stojące teraz wysoko słońce sprawiają, że wkrótce pot za-lewa nam twarze. Przewodnik zatrzy-muje się kawałek przed niewielkim poletkiem, wyciąga z kieszeni talk i sypie parę razy w powietrze, żeby zo-baczyć, z której strony wieje wiatr. Scheisse! – mamrocze niespodziewanie.To jego pierwsze słowo w innym niż węgierski języku. Jak się okaże, w najbliższych dniach usłyszę je jeszcze wiele razy. Wracamy do lasu, żeby wejść na po-letko od strony, z której wiatr nas nie zdradzi. W rogu stoi stara am-bona. Podprowadzacz pokazuje ge-stem, żebym na nią wszedł, prawie obsypując mnie przy tym talkiem. Wspinam się na górę. Węgier sado-wi się za mną, zaczynamy obser-wować kilkuhektarowy pas ziemi. Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej jest posi-lająca się para jeleni, zupełnie nie-świadoma naszej obecności. Pod-prowadzacz pokazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towarzyszą jej dwa mło-de. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę do nich strzelać. Scheisse! – słyszę znowu. Chyba przynajmniej do niego dotarło.Parę minut później znów coś mi po-kazuje. Tym razem to samotna łania, która właśnie wyszła z lasu jakieś

Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej

jest posilająca się para jeleni, zupełnie nieświadoma naszej

obecności. Podprowadzacz po-kazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towa-rzyszą jej dwa młode. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz

miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę

do nich strzelać

Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powalając drzewa i zalewając duże obszary

47

złej pogody, jak tej wiosny, nie pamię-tają nawet najstarsi Węgrzy. Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powa-lając drzewa i zalewając duże obszary. Wskakuję w nowiutką toyotę, która za-bierze mnie w łowisko. Mój dzisiejszy podprowadzacz, podobnie jak wczoraj-szy taksówkarz, nie potrafi powiedzieć słowa w obcym języku. Jedziemy krę-

tymi leśnymi dróżkami. Las jest bar-dzo podmokły i wielokrotnie musimy zawracać w poszukiwaniu nowej drogi. W końcu jednak dojeżdżamy do łowi-ska, które wylosowałem poprzednie-go wieczoru. To urokliwy bukowy las, poprzecinany gdzieniegdzie niewielki-mi polami uprawnymi. Już w drodze widzę okazałe jelenie i sarny, zaczy-na mi wracać ochota na polowanie. Podążam za podprowadzaczem przez las, tak cicho, jak to tylko możliwe.

Szybki marsz i stojące teraz wysoko słońce sprawiają, że wkrótce pot za-lewa nam twarze. Przewodnik zatrzy-muje się kawałek przed niewielkim poletkiem, wyciąga z kieszeni talk i sypie parę razy w powietrze, żeby zo-baczyć, z której strony wieje wiatr. Scheisse! – mamrocze niespodziewanie.To jego pierwsze słowo w innym niż węgierski języku. Jak się okaże, w najbliższych dniach usłyszę je jeszcze wiele razy. Wracamy do lasu, żeby wejść na po-letko od strony, z której wiatr nas nie zdradzi. W rogu stoi stara am-bona. Podprowadzacz pokazuje ge-stem, żebym na nią wszedł, prawie obsypując mnie przy tym talkiem. Wspinam się na górę. Węgier sado-wi się za mną, zaczynamy obser-wować kilkuhektarowy pas ziemi. Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej jest posi-lająca się para jeleni, zupełnie nie-świadoma naszej obecności. Pod-prowadzacz pokazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towarzyszą jej dwa mło-de. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę do nich strzelać. Scheisse! – słyszę znowu. Chyba przynajmniej do niego dotarło.Parę minut później znów coś mi po-kazuje. Tym razem to samotna łania, która właśnie wyszła z lasu jakieś

Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej

jest posilająca się para jeleni, zupełnie nieświadoma naszej

obecności. Podprowadzacz po-kazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towa-rzyszą jej dwa młode. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz

miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę

do nich strzelać

Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powalając drzewa i zalewając duże obszary

47

złej pogody, jak tej wiosny, nie pamię-tają nawet najstarsi Węgrzy. Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powa-lając drzewa i zalewając duże obszary. Wskakuję w nowiutką toyotę, która za-bierze mnie w łowisko. Mój dzisiejszy podprowadzacz, podobnie jak wczoraj-szy taksówkarz, nie potrafi powiedzieć słowa w obcym języku. Jedziemy krę-

tymi leśnymi dróżkami. Las jest bar-dzo podmokły i wielokrotnie musimy zawracać w poszukiwaniu nowej drogi. W końcu jednak dojeżdżamy do łowi-ska, które wylosowałem poprzednie-go wieczoru. To urokliwy bukowy las, poprzecinany gdzieniegdzie niewielki-mi polami uprawnymi. Już w drodze widzę okazałe jelenie i sarny, zaczy-na mi wracać ochota na polowanie. Podążam za podprowadzaczem przez las, tak cicho, jak to tylko możliwe.

Szybki marsz i stojące teraz wysoko słońce sprawiają, że wkrótce pot za-lewa nam twarze. Przewodnik zatrzy-muje się kawałek przed niewielkim poletkiem, wyciąga z kieszeni talk i sypie parę razy w powietrze, żeby zo-baczyć, z której strony wieje wiatr. Scheisse! – mamrocze niespodziewanie.To jego pierwsze słowo w innym niż węgierski języku. Jak się okaże, w najbliższych dniach usłyszę je jeszcze wiele razy. Wracamy do lasu, żeby wejść na po-letko od strony, z której wiatr nas nie zdradzi. W rogu stoi stara am-bona. Podprowadzacz pokazuje ge-stem, żebym na nią wszedł, prawie obsypując mnie przy tym talkiem. Wspinam się na górę. Węgier sado-wi się za mną, zaczynamy obser-wować kilkuhektarowy pas ziemi. Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej jest posi-lająca się para jeleni, zupełnie nie-świadoma naszej obecności. Pod-prowadzacz pokazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towarzyszą jej dwa mło-de. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę do nich strzelać. Scheisse! – słyszę znowu. Chyba przynajmniej do niego dotarło.Parę minut później znów coś mi po-kazuje. Tym razem to samotna łania, która właśnie wyszła z lasu jakieś

Szybko zauważam w zasięgu strzału ze 20 zwierząt. Najbliżej

jest posilająca się para jeleni, zupełnie nieświadoma naszej

obecności. Podprowadzacz po-kazuje mi stojącą w pobliżu łanię. Jest tylko jeden problem – towa-rzyszą jej dwa młode. Nie wydaje się, co prawda, by mój towarzysz

miał z tego powodu jakieś dylematy, ale ja nie chcę

do nich strzelać

Deszcze i burze nękały kraj miesiącami, powalając drzewa i zalewając duże obszary

47

150 m od nas. Z ambony jej trafie-nie nie powinno stanowić problemu. Celuję i naciskam spust. Łania pod-skakuje i ucieka do lasu, zanim zdą-żę wypuścić drugi strzał. Podnoszę wzrok i widzę, jak mój podprowa-dzacz zeskakuje z ambony i biegnie przez pole. Słyszę tylko: „Scheisse! Scheisse! Scheisse!”. Ja też kieruję się na miejsce zestrzału, chociaż bez takiego pośpiechu. Wi-działem, jak kula trafia w cel i jestem przekonany, że zwierzę leży gdzieś niedaleko. Pokazuję mu na migi, że-byśmy poszli poszukać, ale on nie jest ani trochę zainteresowany. Łania leży w lesie kilka metrów dalej. Wieszam karabin na ramieniu i wyciągam ją

na poletko. Podprowadzacz milczy. Wyjmuje jedynie stary nóż i zabiera się do patroszenia zwierzęcia. Potem zdej-muje czapkę i wyciąga do mnie dłoń – rozumiem, że to gratulacje. Czuję, że lody między nami zostały przeła-mane. Wydaje mi się nawet, że zyska-łem jego szacunek, bo przez kilka mi-nut nie słychać żadnego „Scheisse”. Chwilę później zdobycz leży na plat-formie, a my jedziemy w inną część lasu. Po drodze mijamy kilka dzików na karmowisku. Odprowadzamy je wzrokiem i jedziemy dalej. Podpro-wadzacz parkuje i wskazuje miejsce, w którym były dziki. Kiwam głową. Idziemy przez las i po kilkuset me-trach widzimy okazałego odyńca.

Zanim mój towarzysz zdąży zareago-wać, wyciągam karabin i strzelam. Po chwili dzik dołącza do łani na plat-formie.

TYM RAZEM KOZIOŁRobi się prawdziwy upał. Woda z ka-łuż paruje, a do życia budzą się musz-ki i komary. Robimy kilkugodzinną przerwę na lunch i odpoczynek przed następnym polowaniem. Budzi mnie pukanie do drzwi. Wstaję. – Scheisse! – mówi mój podprowadzacz, wskazując na coś w powietrzu. Wychodzę na korytarz i wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest zupełnie czarno, jest wichura i pada rzęsisty deszcz. Popołudnio-wo-wieczorne polowanie zostaje odwołane.

Rankiem znów jest spokojnie. Tego dnia towarzyszy mi mój duński przy-jaciel, Jörgen. Razem z podprowadza-czem wskakujemy do toyoty i rusza-my. Nie przejeżdżamy nawet kilkuset metrów, kiedy drogę zagradza nam zwalone drzewo. Podprowadzacz wypowiada pewne wszystkim znane słowo, po czym chwyta za telefon. Kilka minut później przychodzi facet z piłą spalinową i szybko rozprawia się z przeszkodą. Możemy jechać dalej. Za niecałą godzinę docieramy do dzi-siejszego łowiska, które okazuje się rezerwatem przyrody. Czeka na nas osobliwy pojazd – stary wóz, ciągnię-ty przez przynajmniej tak samo stare konie. Jörgen i ja patrzymy na siebie

Kozioł strzelony przy drodze

Ten wóz był jednak niezłym pomysłem

150 m od nas. Z ambony jej trafie-nie nie powinno stanowić problemu. Celuję i naciskam spust. Łania pod-skakuje i ucieka do lasu, zanim zdą-żę wypuścić drugi strzał. Podnoszę wzrok i widzę, jak mój podprowa-dzacz zeskakuje z ambony i biegnie przez pole. Słyszę tylko: „Scheisse! Scheisse! Scheisse!”. Ja też kieruję się na miejsce zestrzału, chociaż bez takiego pośpiechu. Wi-działem, jak kula trafia w cel i jestem przekonany, że zwierzę leży gdzieś niedaleko. Pokazuję mu na migi, że-byśmy poszli poszukać, ale on nie jest ani trochę zainteresowany. Łania leży w lesie kilka metrów dalej. Wieszam karabin na ramieniu i wyciągam ją

na poletko. Podprowadzacz milczy. Wyjmuje jedynie stary nóż i zabiera się do patroszenia zwierzęcia. Potem zdej-muje czapkę i wyciąga do mnie dłoń – rozumiem, że to gratulacje. Czuję, że lody między nami zostały przeła-mane. Wydaje mi się nawet, że zyska-łem jego szacunek, bo przez kilka mi-nut nie słychać żadnego „Scheisse”. Chwilę później zdobycz leży na plat-formie, a my jedziemy w inną część lasu. Po drodze mijamy kilka dzików na karmowisku. Odprowadzamy je wzrokiem i jedziemy dalej. Podpro-wadzacz parkuje i wskazuje miejsce, w którym były dziki. Kiwam głową. Idziemy przez las i po kilkuset me-trach widzimy okazałego odyńca.

Zanim mój towarzysz zdąży zareago-wać, wyciągam karabin i strzelam. Po chwili dzik dołącza do łani na plat-formie.

TYM RAZEM KOZIOŁRobi się prawdziwy upał. Woda z ka-łuż paruje, a do życia budzą się musz-ki i komary. Robimy kilkugodzinną przerwę na lunch i odpoczynek przed następnym polowaniem. Budzi mnie pukanie do drzwi. Wstaję. – Scheisse! – mówi mój podprowadzacz, wskazując na coś w powietrzu. Wychodzę na korytarz i wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest zupełnie czarno, jest wichura i pada rzęsisty deszcz. Popołudnio-wo-wieczorne polowanie zostaje odwołane.

Rankiem znów jest spokojnie. Tego dnia towarzyszy mi mój duński przy-jaciel, Jörgen. Razem z podprowadza-czem wskakujemy do toyoty i rusza-my. Nie przejeżdżamy nawet kilkuset metrów, kiedy drogę zagradza nam zwalone drzewo. Podprowadzacz wypowiada pewne wszystkim znane słowo, po czym chwyta za telefon. Kilka minut później przychodzi facet z piłą spalinową i szybko rozprawia się z przeszkodą. Możemy jechać dalej. Za niecałą godzinę docieramy do dzi-siejszego łowiska, które okazuje się rezerwatem przyrody. Czeka na nas osobliwy pojazd – stary wóz, ciągnię-ty przez przynajmniej tak samo stare konie. Jörgen i ja patrzymy na siebie

Kozioł strzelony przy drodze

Ten wóz był jednak niezłym pomysłem

150 m od nas. Z ambony jej trafie-nie nie powinno stanowić problemu. Celuję i naciskam spust. Łania pod-skakuje i ucieka do lasu, zanim zdą-żę wypuścić drugi strzał. Podnoszę wzrok i widzę, jak mój podprowa-dzacz zeskakuje z ambony i biegnie przez pole. Słyszę tylko: „Scheisse! Scheisse! Scheisse!”. Ja też kieruję się na miejsce zestrzału, chociaż bez takiego pośpiechu. Wi-działem, jak kula trafia w cel i jestem przekonany, że zwierzę leży gdzieś niedaleko. Pokazuję mu na migi, że-byśmy poszli poszukać, ale on nie jest ani trochę zainteresowany. Łania leży w lesie kilka metrów dalej. Wieszam karabin na ramieniu i wyciągam ją

na poletko. Podprowadzacz milczy. Wyjmuje jedynie stary nóż i zabiera się do patroszenia zwierzęcia. Potem zdej-muje czapkę i wyciąga do mnie dłoń – rozumiem, że to gratulacje. Czuję, że lody między nami zostały przeła-mane. Wydaje mi się nawet, że zyska-łem jego szacunek, bo przez kilka mi-nut nie słychać żadnego „Scheisse”. Chwilę później zdobycz leży na plat-formie, a my jedziemy w inną część lasu. Po drodze mijamy kilka dzików na karmowisku. Odprowadzamy je wzrokiem i jedziemy dalej. Podpro-wadzacz parkuje i wskazuje miejsce, w którym były dziki. Kiwam głową. Idziemy przez las i po kilkuset me-trach widzimy okazałego odyńca.

Zanim mój towarzysz zdąży zareago-wać, wyciągam karabin i strzelam. Po chwili dzik dołącza do łani na plat-formie.

TYM RAZEM KOZIOŁRobi się prawdziwy upał. Woda z ka-łuż paruje, a do życia budzą się musz-ki i komary. Robimy kilkugodzinną przerwę na lunch i odpoczynek przed następnym polowaniem. Budzi mnie pukanie do drzwi. Wstaję. – Scheisse! – mówi mój podprowadzacz, wskazując na coś w powietrzu. Wychodzę na korytarz i wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest zupełnie czarno, jest wichura i pada rzęsisty deszcz. Popołudnio-wo-wieczorne polowanie zostaje odwołane.

Rankiem znów jest spokojnie. Tego dnia towarzyszy mi mój duński przy-jaciel, Jörgen. Razem z podprowadza-czem wskakujemy do toyoty i rusza-my. Nie przejeżdżamy nawet kilkuset metrów, kiedy drogę zagradza nam zwalone drzewo. Podprowadzacz wypowiada pewne wszystkim znane słowo, po czym chwyta za telefon. Kilka minut później przychodzi facet z piłą spalinową i szybko rozprawia się z przeszkodą. Możemy jechać dalej. Za niecałą godzinę docieramy do dzi-siejszego łowiska, które okazuje się rezerwatem przyrody. Czeka na nas osobliwy pojazd – stary wóz, ciągnię-ty przez przynajmniej tak samo stare konie. Jörgen i ja patrzymy na siebie

Kozioł strzelony przy drodze

Ten wóz był jednak niezłym pomysłem

z rozbawieniem, po czym sadowimy się plecami do woźnicy. Nie mija wie-le czasu, gdy przekonujemy się, jakie to mądre rozwiązanie. Suniemy przez las, przyglądając się uważnie obu stro-nom drogi. Po chwili Jörgen zauwa-ża rudel saren, zeskakuje więc z wozu i ostrożnie wchodzi w zarośla. Nieba-wem słyszymy strzał. Zatrzymujemy się i wracamy do miejsca, w którym Jörgen nas opuścił. On już na nas cze-ka, uśmiechając się szeroko. – Sarny niczego nie podejrzewały. Chyba są przyzwyczajone, że ktoś tu ciągle jeździ, bo jadły, jak gdyby nigdy nic – mówi z entuzjazmem. Pomagamy mu zapakować kozła na wóz. Teraz już rozumiemy, o co

w tym wszystkim chodzi, rozglądamy się więc na boki i liczymy, że zwierzy-na będzie tam, gdzie akurat patrzymy. Po chwili widzę samotnego kozła, le-żącego na mijanej przez nas dróżce. Jadę jeszcze kawałek, po czym ze-skakuję z wozu. Idę w kierunku ko-zła, wypatrując go jednocześnie przez lornetkę. Wciąż tam leży! Biorę go na celownik i gwiżdżę. Chcę, żeby się ru-szył, ale nic się nie dzieje. Wychodzę na drogę, trzymając go na celowniku. Kozioł podnosi się z wolna. Strzelam! Wystarczy jeden strzał i zaraz pod-jeżdża wóz. Zbieram gratulacje. Nasz podprowadzacz nie powie-dział „Scheisse” już od kilku godzin. Jedziemy dalej.

SZEROKI WYBÓR OBUWIA GUMOWEGO WYKONANEGO RĘCZNIE Z NATURALNEGO KAUCZUKU

THULE | 530 zł

Podszewka z wełny i filcu

NOWA ODSŁONA Poczuj nowy wymiar komfortu

GENERALNY DYSTRYBUTOR: WWW.MAGUM.PL

REKLAMA

52

z rozbawieniem, po czym sadowimy się plecami do woźnicy. Nie mija wie-le czasu, gdy przekonujemy się, jakie to mądre rozwiązanie. Suniemy przez las, przyglądając się uważnie obu stro-nom drogi. Po chwili Jörgen zauwa-ża rudel saren, zeskakuje więc z wozu i ostrożnie wchodzi w zarośla. Nieba-wem słyszymy strzał. Zatrzymujemy się i wracamy do miejsca, w którym Jörgen nas opuścił. On już na nas cze-ka, uśmiechając się szeroko. – Sarny niczego nie podejrzewały. Chyba są przyzwyczajone, że ktoś tu ciągle jeździ, bo jadły, jak gdyby nigdy nic – mówi z entuzjazmem. Pomagamy mu zapakować kozła na wóz. Teraz już rozumiemy, o co

w tym wszystkim chodzi, rozglądamy się więc na boki i liczymy, że zwierzy-na będzie tam, gdzie akurat patrzymy. Po chwili widzę samotnego kozła, le-żącego na mijanej przez nas dróżce. Jadę jeszcze kawałek, po czym ze-skakuję z wozu. Idę w kierunku ko-zła, wypatrując go jednocześnie przez lornetkę. Wciąż tam leży! Biorę go na celownik i gwiżdżę. Chcę, żeby się ru-szył, ale nic się nie dzieje. Wychodzę na drogę, trzymając go na celowniku. Kozioł podnosi się z wolna. Strzelam! Wystarczy jeden strzał i zaraz pod-jeżdża wóz. Zbieram gratulacje. Nasz podprowadzacz nie powie-dział „Scheisse” już od kilku godzin. Jedziemy dalej.

SZEROKI WYBÓR OBUWIA GUMOWEGO WYKONANEGO RĘCZNIE Z NATURALNEGO KAUCZUKU

THULE | 530 zł

Podszewka z wełny i filcu

NOWA ODSŁONA Poczuj nowy wymiar komfortu

GENERALNY DYSTRYBUTOR: WWW.MAGUM.PL

REKLAMA

52

z rozbawieniem, po czym sadowimy się plecami do woźnicy. Nie mija wie-le czasu, gdy przekonujemy się, jakie to mądre rozwiązanie. Suniemy przez las, przyglądając się uważnie obu stro-nom drogi. Po chwili Jörgen zauwa-ża rudel saren, zeskakuje więc z wozu i ostrożnie wchodzi w zarośla. Nieba-wem słyszymy strzał. Zatrzymujemy się i wracamy do miejsca, w którym Jörgen nas opuścił. On już na nas cze-ka, uśmiechając się szeroko. – Sarny niczego nie podejrzewały. Chyba są przyzwyczajone, że ktoś tu ciągle jeździ, bo jadły, jak gdyby nigdy nic – mówi z entuzjazmem. Pomagamy mu zapakować kozła na wóz. Teraz już rozumiemy, o co

w tym wszystkim chodzi, rozglądamy się więc na boki i liczymy, że zwierzy-na będzie tam, gdzie akurat patrzymy. Po chwili widzę samotnego kozła, le-żącego na mijanej przez nas dróżce. Jadę jeszcze kawałek, po czym ze-skakuję z wozu. Idę w kierunku ko-zła, wypatrując go jednocześnie przez lornetkę. Wciąż tam leży! Biorę go na celownik i gwiżdżę. Chcę, żeby się ru-szył, ale nic się nie dzieje. Wychodzę na drogę, trzymając go na celowniku. Kozioł podnosi się z wolna. Strzelam! Wystarczy jeden strzał i zaraz pod-jeżdża wóz. Zbieram gratulacje. Nasz podprowadzacz nie powie-dział „Scheisse” już od kilku godzin. Jedziemy dalej.

SZEROKI WYBÓR OBUWIA GUMOWEGO WYKONANEGO RĘCZNIE Z NATURALNEGO KAUCZUKU

THULE | 530 zł

Podszewka z wełny i filcu

NOWA ODSŁONA Poczuj nowy wymiar komfortu

GENERALNY DYSTRYBUTOR: WWW.MAGUM.PL

REKLAMA

52

Na łące znajdujemy norę, przy której leży przyciągnięta przez lisa sarna. W nocy pomagamy sobie w zabraniu pozyskanej zwierzyny, która ostatniego dnia trafia na pokot

– To niemal zbyt proste – mówi Jörgen. Jest cudownie, ale po paru godzinach nam wystarczy i robimy przerwę na lunch. Całe popołudnie odpoczywa-my, ładując baterie przed wieczorną zasiadką w tej samej okolicy.

Później, tego samego dnia, siedzę na wysokiej ambonie i obserwuję nęcisko. Oglądałem je z bliska przed wejściem na wieżę: wszędzie były ślady dzików, jeleni i saren, więc wieczór zapowiada się obiecująco.

ALERGIA NA… ZASIADKĘZazwyczaj nie cierpię polowania z zasiadki. Szybko się nim męczę, po prostu mi nie odpowiada. Tego wie-czoru jest jednak inaczej. Nie mija wiele czasu, kiedy za sobą słyszę ruch zwierząt. Mam parę aktywnych słu-chawek, które świetnie wzmacniają dźwięk. Ustawiam karabin i czekam. Na nęcisko wychodzi cała wataha dzików. Moim największym proble-mem jest teraz wybranie właściwego. W końcu decyduję się na małego odyńca i strzelam. Dzik pada, resz-ta rozbiega się na wszystkie strony. Po chwili wracają i strzelam jesz-cze jednego. Siedzę dalej. Dookoła mnie zaczyna się ściemniać, ale za-mierzam zostać jeszcze parę godzin. Jest już prawie zupełnie ciemno. Słyszę jakiś dźwięk. Spoglądam na nę-

Wieczorem świętujemy wystaw-ną kolacją w hotelu. Na deser

zamawiam tokaja, który kosztuje fortunę. Ale co tam, trzy dni ło-

wów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

cisko, a tam ni stąd, ni zowąd widzę posilające się stado jeleni. „Całe szczę-ście, że mam dobrze podświetlony ce-lownik”, myślę, przyglądając się zwie-rzynie. Wybieram jednego osobnika, którego powalam jednym strzałem. Kiedy za jakiś czas przyjeżdża po mnie wóz, mam na koncie jeszcze jednego dzika. Trzy dziki i jeleń skutecznie le-czą moją alergię na zasiadkę – chętnie bym to powtórzył.

DO HOTELU NA PIECHOTĘPrzesiadamy się w samochód i po ciemku wracamy do hotelu. Nagle nasz podprowadzacz wypowiada słowo, które wszyscy już doskonale znamy, po czym gwałtownie hamuje. Na naszej drodze leży zwalone drze-wo. Nie ma szans, żeby je ominąć. Podprowadzacz próbuje zadzwonić

po pomoc, ale najwyraźniej zajmu-je to za dużo czasu, więc decyduje się na skrót przez las. Nie jedziemy zbyt długo, ponieważ toyota grzęźnie w błocie. Nie ma szans na wyjecha-nie. Sprawy nie ułatwiają „prawie” nowe opony rosyjskiej produkcji, które po krótkiej chwili kręcenia się w miejscu są zupełnie gładkie. Ja i Jörgen zostawiamy naszego klnące-go na czym świat stoi podprowadza-cza i wracamy do hotelu na piechotę. Trzeciego i ostatniego dnia znów po-lujemy. Strzelam jeszcze jednego dzi-ka i jednego jelenia. Wieczorem świętujemy wystawną kolacją w hotelu. Na deser zama-wiam tokaja, który kosztuje for-tunę. Ale co tam, trzy dni łowów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

53 54Na łące znajdujemy norę, przy której leży przyciągnięta przez lisa sarna. W nocy pomagamy sobie w zabraniu pozyskanej zwierzyny, która ostatniego dnia trafia na pokot

– To niemal zbyt proste – mówi Jörgen. Jest cudownie, ale po paru godzinach nam wystarczy i robimy przerwę na lunch. Całe popołudnie odpoczywa-my, ładując baterie przed wieczorną zasiadką w tej samej okolicy.

Później, tego samego dnia, siedzę na wysokiej ambonie i obserwuję nęcisko. Oglądałem je z bliska przed wejściem na wieżę: wszędzie były ślady dzików, jeleni i saren, więc wieczór zapowiada się obiecująco.

ALERGIA NA… ZASIADKĘZazwyczaj nie cierpię polowania z zasiadki. Szybko się nim męczę, po prostu mi nie odpowiada. Tego wie-czoru jest jednak inaczej. Nie mija wiele czasu, kiedy za sobą słyszę ruch zwierząt. Mam parę aktywnych słu-chawek, które świetnie wzmacniają dźwięk. Ustawiam karabin i czekam. Na nęcisko wychodzi cała wataha dzików. Moim największym proble-mem jest teraz wybranie właściwego. W końcu decyduję się na małego odyńca i strzelam. Dzik pada, resz-ta rozbiega się na wszystkie strony. Po chwili wracają i strzelam jesz-cze jednego. Siedzę dalej. Dookoła mnie zaczyna się ściemniać, ale za-mierzam zostać jeszcze parę godzin. Jest już prawie zupełnie ciemno. Słyszę jakiś dźwięk. Spoglądam na nę-

Wieczorem świętujemy wystaw-ną kolacją w hotelu. Na deser

zamawiam tokaja, który kosztuje fortunę. Ale co tam, trzy dni ło-

wów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

cisko, a tam ni stąd, ni zowąd widzę posilające się stado jeleni. „Całe szczę-ście, że mam dobrze podświetlony ce-lownik”, myślę, przyglądając się zwie-rzynie. Wybieram jednego osobnika, którego powalam jednym strzałem. Kiedy za jakiś czas przyjeżdża po mnie wóz, mam na koncie jeszcze jednego dzika. Trzy dziki i jeleń skutecznie le-czą moją alergię na zasiadkę – chętnie bym to powtórzył.

DO HOTELU NA PIECHOTĘPrzesiadamy się w samochód i po ciemku wracamy do hotelu. Nagle nasz podprowadzacz wypowiada słowo, które wszyscy już doskonale znamy, po czym gwałtownie hamuje. Na naszej drodze leży zwalone drze-wo. Nie ma szans, żeby je ominąć. Podprowadzacz próbuje zadzwonić

po pomoc, ale najwyraźniej zajmu-je to za dużo czasu, więc decyduje się na skrót przez las. Nie jedziemy zbyt długo, ponieważ toyota grzęźnie w błocie. Nie ma szans na wyjecha-nie. Sprawy nie ułatwiają „prawie” nowe opony rosyjskiej produkcji, które po krótkiej chwili kręcenia się w miejscu są zupełnie gładkie. Ja i Jörgen zostawiamy naszego klnące-go na czym świat stoi podprowadza-cza i wracamy do hotelu na piechotę. Trzeciego i ostatniego dnia znów po-lujemy. Strzelam jeszcze jednego dzi-ka i jednego jelenia. Wieczorem świętujemy wystawną kolacją w hotelu. Na deser zama-wiam tokaja, który kosztuje for-tunę. Ale co tam, trzy dni łowów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

53 54

Na łące znajdujemy norę, przy której leży przyciągnięta przez lisa sarna. W nocy pomagamy sobie w zabraniu pozyskanej zwierzyny, która ostatniego dnia trafia na pokot

– To niemal zbyt proste – mówi Jörgen. Jest cudownie, ale po paru godzinach nam wystarczy i robimy przerwę na lunch. Całe popołudnie odpoczywa-my, ładując baterie przed wieczorną zasiadką w tej samej okolicy.

Później, tego samego dnia, siedzę na wysokiej ambonie i obserwuję nęcisko. Oglądałem je z bliska przed wejściem na wieżę: wszędzie były ślady dzików, jeleni i saren, więc wieczór zapowiada się obiecująco.

ALERGIA NA… ZASIADKĘZazwyczaj nie cierpię polowania z zasiadki. Szybko się nim męczę, po prostu mi nie odpowiada. Tego wie-czoru jest jednak inaczej. Nie mija wiele czasu, kiedy za sobą słyszę ruch zwierząt. Mam parę aktywnych słu-chawek, które świetnie wzmacniają dźwięk. Ustawiam karabin i czekam. Na nęcisko wychodzi cała wataha dzików. Moim największym proble-mem jest teraz wybranie właściwego. W końcu decyduję się na małego odyńca i strzelam. Dzik pada, resz-ta rozbiega się na wszystkie strony. Po chwili wracają i strzelam jesz-cze jednego. Siedzę dalej. Dookoła mnie zaczyna się ściemniać, ale za-mierzam zostać jeszcze parę godzin. Jest już prawie zupełnie ciemno. Słyszę jakiś dźwięk. Spoglądam na nę-

Wieczorem świętujemy wystaw-ną kolacją w hotelu. Na deser

zamawiam tokaja, który kosztuje fortunę. Ale co tam, trzy dni ło-

wów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

cisko, a tam ni stąd, ni zowąd widzę posilające się stado jeleni. „Całe szczę-ście, że mam dobrze podświetlony ce-lownik”, myślę, przyglądając się zwie-rzynie. Wybieram jednego osobnika, którego powalam jednym strzałem. Kiedy za jakiś czas przyjeżdża po mnie wóz, mam na koncie jeszcze jednego dzika. Trzy dziki i jeleń skutecznie le-czą moją alergię na zasiadkę – chętnie bym to powtórzył.

DO HOTELU NA PIECHOTĘPrzesiadamy się w samochód i po ciemku wracamy do hotelu. Nagle nasz podprowadzacz wypowiada słowo, które wszyscy już doskonale znamy, po czym gwałtownie hamuje. Na naszej drodze leży zwalone drze-wo. Nie ma szans, żeby je ominąć. Podprowadzacz próbuje zadzwonić

po pomoc, ale najwyraźniej zajmu-je to za dużo czasu, więc decyduje się na skrót przez las. Nie jedziemy zbyt długo, ponieważ toyota grzęźnie w błocie. Nie ma szans na wyjecha-nie. Sprawy nie ułatwiają „prawie” nowe opony rosyjskiej produkcji, które po krótkiej chwili kręcenia się w miejscu są zupełnie gładkie. Ja i Jörgen zostawiamy naszego klnące-go na czym świat stoi podprowadza-cza i wracamy do hotelu na piechotę. Trzeciego i ostatniego dnia znów po-lujemy. Strzelam jeszcze jednego dzi-ka i jednego jelenia. Wieczorem świętujemy wystawną kolacją w hotelu. Na deser zama-wiam tokaja, który kosztuje for-tunę. Ale co tam, trzy dni łowów i dziesięć zdobyczy – to jest warte uczczenia!

53 54

Pół wieku z Remingtonem 700

T E K S T I Z D J Ę C I A : J Ø R U N D L I E NT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Należy do grupy 50+. I choć jego gwiazda nie świeci tak mocno, jak kiedyś, to po 50 latach obecności na rynku nadal

należy do najpopularniejszych karabinów myśliwskich na Zachodzie. Przed Państwem Remington 700

Pół wieku z Remingtonem 700

T E K S T I Z D J Ę C I A : J Ø R U N D L I E NT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Należy do grupy 50+. I choć jego gwiazda nie świeci tak mocno, jak kiedyś, to po 50 latach obecności na rynku nadal

należy do najpopularniejszych karabinów myśliwskich na Zachodzie. Przed Państwem Remington 700

Pół wieku z Remingtonem 700

T E K S T I Z D J Ę C I A : J Ø R U N D L I E NT ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Należy do grupy 50+. I choć jego gwiazda nie świeci tak mocno, jak kiedyś, to po 50 latach obecności na rynku nadal

należy do najpopularniejszych karabinów myśliwskich na Zachodzie. Przed Państwem Remington 700

Od 1962 r. wyprodukowano po-nad 5 mln egzemplarzy Re-

mingtona 700. Ten model posiada najwięcej wariantów i kalibrów ze wszystkich sztucerów myśliwskich. W jubileuszowym katalogu Remingto-na na rok 2012 znalazły się wszystkie jego wersje – łącznie aż 20! Przy czym trzeba zaznaczyć, że chodzi tu tylko o standardowy sztucer, a nie o modele na zamówienie z Remington Custom Shop. I oczywiście nie można pomi-nąć jeszcze modelu Remington Seven.Gdyby policzyć wszystkie kalibry standardowe dla Remingtona 700, to wyjdzie nam imponująca liczba 23. Począwszy od .204 Ruger aż po .375 H&H. Przez lata liczba kalibrów tego modelu jednak się ustabilizowa-ła, dlatego do modelu standardowego nie pasują wszystkie pociski samego Remingtona, jak np. .17 Remington, .222, 6 mm Remington, Remington SAUM, 8 mm Remington Magnum i .416 Remington Magnum. W więk-szości przypadków problem niedopa-sowania da się rozwiązać w Reming-ton Custom Shop.

LATA ŚWIETNOŚCIJak toczyła się historia tego niemło-dego już przecież karabinu? Choć nie znajduje się on już na szczycie li-sty najlepszych broni myśliwskich nie można jednoznacznie powiedzieć, że jego gwiazda zbladła. Sam miałem 6 egzemplarzy 700-tek i niektóre

z nich były niezwykle precyzyjne, a niektóre mieściły się w średniej. Jeszcze więcej modeli testowałem i wniosek jest ten sam. 30 lat temu było inaczej – wtedy Remington 700 uzna-wany był za jeden z najbardziej precy-zyjnych karabinów na rynku. Krążyło powiedzenie, że jak ktoś kupił sobie Remingtona, to ma „najwyższą pre-cyzję prosto z fabryki”. Kluczowa dla tego modelu była jakość lufy.O tym, że jakość najprostszej 700-ki była nieco wyższa 30 lat temu, świad-czy nawet jej cena. W ogłoszeniu w prasie zachodniej z 1982 r. czytamy, że Remington 700 BDL kosztował tyle samo co Sako Forster. Obecnie Sako 85 kosztuje dwa razy tyle co przecięt-na 700-ka. Po części ta różnica wynika oczywiście z wahań kursu dolara, ale generalnie produkty Remingtona są teraz tańsze. Naturalnie firma oferuje też droższe modele, różniące się m.in. właśnie lufą – np. model 700 VTR lub 700 XCR, a co za tym idzie, cechujące się znacznie wyższą precyzją od naj-tańszych modeli.

ILU MYŚLIWYCH, TYLE OPINIICzy Remington 700 jest więc teraz gorszą bronią? Pewnie tyle opinii, ilu użytkowników, ale tak czy inaczej, ten model nie cieszy się już ogromną popularnością wśród myśliwych. Być może wynika to z faktu, że wciąż jest on prostą i klasyczną wersją Mausera M 98. Nie posiada żadnych wyjątko-57

Od 1962 r. wyprodukowano po-nad 5 mln egzemplarzy Re-

mingtona 700. Ten model posiada najwięcej wariantów i kalibrów ze wszystkich sztucerów myśliwskich. W jubileuszowym katalogu Remingto-na na rok 2012 znalazły się wszystkie jego wersje – łącznie aż 20! Przy czym trzeba zaznaczyć, że chodzi tu tylko o standardowy sztucer, a nie o modele na zamówienie z Remington Custom Shop. I oczywiście nie można pomi-nąć jeszcze modelu Remington Seven.Gdyby policzyć wszystkie kalibry standardowe dla Remingtona 700, to wyjdzie nam imponująca liczba 23. Począwszy od .204 Ruger aż po .375 H&H. Przez lata liczba kalibrów tego modelu jednak się ustabilizowa-ła, dlatego do modelu standardowego nie pasują wszystkie pociski samego Remingtona, jak np. .17 Remington, .222, 6 mm Remington, Remington SAUM, 8 mm Remington Magnum i .416 Remington Magnum. W więk-szości przypadków problem niedopa-sowania da się rozwiązać w Reming-ton Custom Shop.

LATA ŚWIETNOŚCIJak toczyła się historia tego niemło-dego już przecież karabinu? Choć nie znajduje się on już na szczycie li-sty najlepszych broni myśliwskich nie można jednoznacznie powiedzieć, że jego gwiazda zbladła. Sam miałem 6 egzemplarzy 700-tek i niektóre

z nich były niezwykle precyzyjne, a niektóre mieściły się w średniej. Jeszcze więcej modeli testowałem i wniosek jest ten sam. 30 lat temu było inaczej – wtedy Remington 700 uzna-wany był za jeden z najbardziej precy-zyjnych karabinów na rynku. Krążyło powiedzenie, że jak ktoś kupił sobie Remingtona, to ma „najwyższą pre-cyzję prosto z fabryki”. Kluczowa dla tego modelu była jakość lufy.O tym, że jakość najprostszej 700-ki była nieco wyższa 30 lat temu, świad-czy nawet jej cena. W ogłoszeniu w prasie zachodniej z 1982 r. czytamy, że Remington 700 BDL kosztował tyle samo co Sako Forster. Obecnie Sako 85 kosztuje dwa razy tyle co przecięt-na 700-ka. Po części ta różnica wynika oczywiście z wahań kursu dolara, ale generalnie produkty Remingtona są teraz tańsze. Naturalnie firma oferuje też droższe modele, różniące się m.in. właśnie lufą – np. model 700 VTR lub 700 XCR, a co za tym idzie, cechujące się znacznie wyższą precyzją od naj-tańszych modeli.

ILU MYŚLIWYCH, TYLE OPINIICzy Remington 700 jest więc teraz gorszą bronią? Pewnie tyle opinii, ilu użytkowników, ale tak czy inaczej, ten model nie cieszy się już ogromną popularnością wśród myśliwych. Być może wynika to z faktu, że wciąż jest on prostą i klasyczną wersją Mausera M 98. Nie posiada żadnych wyjątko-57

Od 1962 r. wyprodukowano po-nad 5 mln egzemplarzy Re-

mingtona 700. Ten model posiada najwięcej wariantów i kalibrów ze wszystkich sztucerów myśliwskich. W jubileuszowym katalogu Remingto-na na rok 2012 znalazły się wszystkie jego wersje – łącznie aż 20! Przy czym trzeba zaznaczyć, że chodzi tu tylko o standardowy sztucer, a nie o modele na zamówienie z Remington Custom Shop. I oczywiście nie można pomi-nąć jeszcze modelu Remington Seven.Gdyby policzyć wszystkie kalibry standardowe dla Remingtona 700, to wyjdzie nam imponująca liczba 23. Począwszy od .204 Ruger aż po .375 H&H. Przez lata liczba kalibrów tego modelu jednak się ustabilizowa-ła, dlatego do modelu standardowego nie pasują wszystkie pociski samego Remingtona, jak np. .17 Remington, .222, 6 mm Remington, Remington SAUM, 8 mm Remington Magnum i .416 Remington Magnum. W więk-szości przypadków problem niedopa-sowania da się rozwiązać w Reming-ton Custom Shop.

LATA ŚWIETNOŚCIJak toczyła się historia tego niemło-dego już przecież karabinu? Choć nie znajduje się on już na szczycie li-sty najlepszych broni myśliwskich nie można jednoznacznie powiedzieć, że jego gwiazda zbladła. Sam miałem 6 egzemplarzy 700-tek i niektóre

z nich były niezwykle precyzyjne, a niektóre mieściły się w średniej. Jeszcze więcej modeli testowałem i wniosek jest ten sam. 30 lat temu było inaczej – wtedy Remington 700 uzna-wany był za jeden z najbardziej precy-zyjnych karabinów na rynku. Krążyło powiedzenie, że jak ktoś kupił sobie Remingtona, to ma „najwyższą pre-cyzję prosto z fabryki”. Kluczowa dla tego modelu była jakość lufy.O tym, że jakość najprostszej 700-ki była nieco wyższa 30 lat temu, świad-czy nawet jej cena. W ogłoszeniu w prasie zachodniej z 1982 r. czytamy, że Remington 700 BDL kosztował tyle samo co Sako Forster. Obecnie Sako 85 kosztuje dwa razy tyle co przecięt-na 700-ka. Po części ta różnica wynika oczywiście z wahań kursu dolara, ale generalnie produkty Remingtona są teraz tańsze. Naturalnie firma oferuje też droższe modele, różniące się m.in. właśnie lufą – np. model 700 VTR lub 700 XCR, a co za tym idzie, cechujące się znacznie wyższą precyzją od naj-tańszych modeli.

ILU MYŚLIWYCH, TYLE OPINIICzy Remington 700 jest więc teraz gorszą bronią? Pewnie tyle opinii, ilu użytkowników, ale tak czy inaczej, ten model nie cieszy się już ogromną popularnością wśród myśliwych. Być może wynika to z faktu, że wciąż jest on prostą i klasyczną wersją Mausera M 98. Nie posiada żadnych wyjątko-57

wych usprawnień technicznych, jak system wymiennej lufy, wskaźnik na-pięcia, czy innych „bajerów”. Mimo to śmiem twierdzić, że myśliwi, któ-rzy stosunkowo mało interesują się bronią, wolą takie właśnie proste w konstrukcji karabiny od nawet tych najnowocześniejszych, najbardziej wy- muskanych i naładowanych nowinka-mi technicznymi.Nawet gdyby wszystkie wersje 700-ki miały skupienie w milimetrach, w praktyce nie miałoby to większego znaczenia – kiedy nadchodzi właści-wy moment strzału, tylko nieliczni myśliwi potrafią to wówczas wykorzy-stać. Jeśli to nie wystarcza, pozostaje najprostsze rozwiązanie – można po

prostu wymienić lufę na bardziej pre-cyzyjną – od np. Lothara Waltera albo Shilena. Remington 700 z dobraną lufą nie jest wcale droższy od kosztow-nych sztucerów tej klasy, co Sako 85, a od wielu znanych niemieckich bro-ni jest znacznie tańszy. Posiada prostą konstrukcję i dość łatwo przerobić go na broń o wysokiej precyzji – od lat wiedzą o tym rzesze strzelców.

JEST W CZYM WYBIERAĆRemington 700 dostępny jest w sze-rokim spektrum wariantów. Któ-ry wybrać? Jak zwykle, wiele zależy od gustu i przyzwyczajeń. Osobiście mam słabość do 700 CDL, lubię go za jego klasyczny styl, prostą bakę

60

wych usprawnień technicznych, jak system wymiennej lufy, wskaźnik na-pięcia, czy innych „bajerów”. Mimo to śmiem twierdzić, że myśliwi, któ-rzy stosunkowo mało interesują się bronią, wolą takie właśnie proste w konstrukcji karabiny od nawet tych najnowocześniejszych, najbardziej wy- muskanych i naładowanych nowinka-mi technicznymi.Nawet gdyby wszystkie wersje 700-ki miały skupienie w milimetrach, w praktyce nie miałoby to większego znaczenia – kiedy nadchodzi właści-wy moment strzału, tylko nieliczni myśliwi potrafią to wówczas wykorzy-stać. Jeśli to nie wystarcza, pozostaje najprostsze rozwiązanie – można po

prostu wymienić lufę na bardziej pre-cyzyjną – od np. Lothara Waltera albo Shilena. Remington 700 z dobraną lufą nie jest wcale droższy od kosztow-nych sztucerów tej klasy, co Sako 85, a od wielu znanych niemieckich bro-ni jest znacznie tańszy. Posiada prostą konstrukcję i dość łatwo przerobić go na broń o wysokiej precyzji – od lat wiedzą o tym rzesze strzelców.

JEST W CZYM WYBIERAĆRemington 700 dostępny jest w sze-rokim spektrum wariantów. Któ-ry wybrać? Jak zwykle, wiele zależy od gustu i przyzwyczajeń. Osobiście mam słabość do 700 CDL, lubię go za jego klasyczny styl, prostą bakę

60

wych usprawnień technicznych, jak system wymiennej lufy, wskaźnik na-pięcia, czy innych „bajerów”. Mimo to śmiem twierdzić, że myśliwi, któ-rzy stosunkowo mało interesują się bronią, wolą takie właśnie proste w konstrukcji karabiny od nawet tych najnowocześniejszych, najbardziej wy- muskanych i naładowanych nowinka-mi technicznymi.Nawet gdyby wszystkie wersje 700-ki miały skupienie w milimetrach, w praktyce nie miałoby to większego znaczenia – kiedy nadchodzi właści-wy moment strzału, tylko nieliczni myśliwi potrafią to wówczas wykorzy-stać. Jeśli to nie wystarcza, pozostaje najprostsze rozwiązanie – można po

prostu wymienić lufę na bardziej pre-cyzyjną – od np. Lothara Waltera albo Shilena. Remington 700 z dobraną lufą nie jest wcale droższy od kosztow-nych sztucerów tej klasy, co Sako 85, a od wielu znanych niemieckich bro-ni jest znacznie tańszy. Posiada prostą konstrukcję i dość łatwo przerobić go na broń o wysokiej precyzji – od lat wiedzą o tym rzesze strzelców.

JEST W CZYM WYBIERAĆRemington 700 dostępny jest w sze-rokim spektrum wariantów. Któ-ry wybrać? Jak zwykle, wiele zależy od gustu i przyzwyczajeń. Osobiście mam słabość do 700 CDL, lubię go za jego klasyczny styl, prostą bakę

60

i kabłąk oraz odchylane denko maga-zynka. Cenię też wersję 700 Mountain SS, która jest lekka, zbudowana z nie-rdzewnego metalu, ma kompozytową kolbę i jest przystosowana do kalibru .280 Remington. Ma wszystko, czego potrzebuję, polując w zróżnicowanych warunkach na terenie Skandynawii. Jest prosty i można na nim polegać!A co z ewentualnymi wadami tego modelu? Albo inaczej – co jest jego mniejszą zaletą? Większość zastrze-

żeń opiera się nie tyle na własnych doświadczeniach, ile na obiegowych, zasłyszanych opiniach. Tak czy ina-czej, obiektem skarg najczęściej jest bezpiecznik, który nie blokuje zam-ka oraz minimalistyczny ekstraktor, o którym wielu ma niepochlebną opi-nię. Uważam jednak, że niepotrzebnie inwestują oni swoje ciężko zarobione pieniądze w jego wymianę, bo jest on równie efektywny, co większość innych nowoczesnych ekstraktorów tego rozmiaru.

NIEZAWODNYJak już wspomniałem, Remington 700 jest jedną z najczęściej używanych przeze mnie broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie spra-wiał żadnych problemów. Trzeba je-dynie trochę o niego zadbać – czyścić, smarować olejem. Poza ekstremalny-mi przypadkami, jak właśnie pustynia Kalahari czy najgorsze skandynaw-skie mrozy, wystarczy mu czyszczenie na sucho. Jednym z nielicznych pro-blemów, jakie zauważyłem, jest de-montaż zamka, który stanowi pewne wyzwanie. Jeśli ktoś zna się świetnie na broni, powinien sobie z tym poradzić, najlepiej jednak poprosić o instrukcje rusznikarza. Niezależnie od rozma-itych opinii, wciąż uważam Remingto-na 700 za jedną z najprostszych i naj-lepszych broni myśliwskich na rynku!

Remington 700 jest jedną z naj-częściej używanych przeze mnie

broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie sprawiał żadnych problemów.

Trzeba jedynie trochę o niego za-dbać – czyścić, smarować olejem

61 62

Tradycyjny system magazynka typu Mauser z uchylną klapką. Prosty, ale niezawodny

Dystrybutorem produktów Remington w Polsce jest firma ARTEMIX.www.artemix.com.pl

i kabłąk oraz odchylane denko maga-zynka. Cenię też wersję 700 Mountain SS, która jest lekka, zbudowana z nie-rdzewnego metalu, ma kompozytową kolbę i jest przystosowana do kalibru .280 Remington. Ma wszystko, czego potrzebuję, polując w zróżnicowanych warunkach na terenie Skandynawii. Jest prosty i można na nim polegać!A co z ewentualnymi wadami tego modelu? Albo inaczej – co jest jego mniejszą zaletą? Większość zastrze-

żeń opiera się nie tyle na własnych doświadczeniach, ile na obiegowych, zasłyszanych opiniach. Tak czy ina-czej, obiektem skarg najczęściej jest bezpiecznik, który nie blokuje zam-ka oraz minimalistyczny ekstraktor, o którym wielu ma niepochlebną opi-nię. Uważam jednak, że niepotrzebnie inwestują oni swoje ciężko zarobione pieniądze w jego wymianę, bo jest on równie efektywny, co większość innych nowoczesnych ekstraktorów tego rozmiaru.

NIEZAWODNYJak już wspomniałem, Remington 700 jest jedną z najczęściej używanych przeze mnie broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie spra-wiał żadnych problemów. Trzeba je-dynie trochę o niego zadbać – czyścić, smarować olejem. Poza ekstremalny-mi przypadkami, jak właśnie pustynia Kalahari czy najgorsze skandynaw-skie mrozy, wystarczy mu czyszczenie na sucho. Jednym z nielicznych pro-blemów, jakie zauważyłem, jest de-montaż zamka, który stanowi pewne wyzwanie. Jeśli ktoś zna się świetnie na broni, powinien sobie z tym poradzić, najlepiej jednak poprosić o instrukcje rusznikarza. Niezależnie od rozma-itych opinii, wciąż uważam Remingto-na 700 za jedną z najprostszych i naj-lepszych broni myśliwskich na rynku!

Remington 700 jest jedną z naj-częściej używanych przeze mnie

broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie sprawiał żadnych problemów.

Trzeba jedynie trochę o niego za-dbać – czyścić, smarować olejem

61 62

Tradycyjny system magazynka typu Mauser z uchylną klapką. Prosty, ale niezawodny

Dystrybutorem produktów Remington w Polsce jest firma ARTEMIX.www.artemix.com.pl

i kabłąk oraz odchylane denko maga-zynka. Cenię też wersję 700 Mountain SS, która jest lekka, zbudowana z nie-rdzewnego metalu, ma kompozytową kolbę i jest przystosowana do kalibru .280 Remington. Ma wszystko, czego potrzebuję, polując w zróżnicowanych warunkach na terenie Skandynawii. Jest prosty i można na nim polegać!A co z ewentualnymi wadami tego modelu? Albo inaczej – co jest jego mniejszą zaletą? Większość zastrze-

żeń opiera się nie tyle na własnych doświadczeniach, ile na obiegowych, zasłyszanych opiniach. Tak czy ina-czej, obiektem skarg najczęściej jest bezpiecznik, który nie blokuje zam-ka oraz minimalistyczny ekstraktor, o którym wielu ma niepochlebną opi-nię. Uważam jednak, że niepotrzebnie inwestują oni swoje ciężko zarobione pieniądze w jego wymianę, bo jest on równie efektywny, co większość innych nowoczesnych ekstraktorów tego rozmiaru.

NIEZAWODNYJak już wspomniałem, Remington 700 jest jedną z najczęściej używanych przeze mnie broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie spra-wiał żadnych problemów. Trzeba je-dynie trochę o niego zadbać – czyścić, smarować olejem. Poza ekstremalny-mi przypadkami, jak właśnie pustynia Kalahari czy najgorsze skandynaw-skie mrozy, wystarczy mu czyszczenie na sucho. Jednym z nielicznych pro-blemów, jakie zauważyłem, jest de-montaż zamka, który stanowi pewne wyzwanie. Jeśli ktoś zna się świetnie na broni, powinien sobie z tym poradzić, najlepiej jednak poprosić o instrukcje rusznikarza. Niezależnie od rozma-itych opinii, wciąż uważam Remingto-na 700 za jedną z najprostszych i naj-lepszych broni myśliwskich na rynku!

Remington 700 jest jedną z naj-częściej używanych przeze mnie

broni w ostatnich latach – od polowań na pardwy po łowy na gorących piaskach Kalahari. Nie sprawiał żadnych problemów.

Trzeba jedynie trochę o niego za-dbać – czyścić, smarować olejem

61 62

Tradycyjny system magazynka typu Mauser z uchylną klapką. Prosty, ale niezawodny

Dystrybutorem produktów Remington w Polsce jest firma ARTEMIX.www.artemix.com.pl

W LAPONIIW NORWEGII

ŁOŚJELEŃ

T E K S T I Z D J Ę C I A : P E R A N D E R S N Ä ST ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Rankiem pewnego wrześniowego piątku razem z moim przyjacielem Janem opuszczamy miasto, podekscytowani

jak dzieci przed pierwszą gwiazdką. Dlaczego? Bo jedziemy na wyprawę na Północ.

Ciekawe, w jakich nastrojach będziemy wracać?

W LAPONIIW NORWEGII

ŁOŚJELEŃ

T E K S T I Z D J Ę C I A : P E R A N D E R S N Ä ST ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Rankiem pewnego wrześniowego piątku razem z moim przyjacielem Janem opuszczamy miasto, podekscytowani

jak dzieci przed pierwszą gwiazdką. Dlaczego? Bo jedziemy na wyprawę na Północ.

Ciekawe, w jakich nastrojach będziemy wracać?

W LAPONIIW NORWEGII

ŁOŚJELEŃ

T E K S T I Z D J Ę C I A : P E R A N D E R S N Ä ST ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Rankiem pewnego wrześniowego piątku razem z moim przyjacielem Janem opuszczamy miasto, podekscytowani

jak dzieci przed pierwszą gwiazdką. Dlaczego? Bo jedziemy na wyprawę na Północ.

Ciekawe, w jakich nastrojach będziemy wracać?

Obaj pochodzimy z Norrlandii, chociaż teraz mieszkamy w Lin-

köping. Kierujemy się do wsi Bellvik w południowej Laponii, która będzie pierwszym przystankiem na naszej tra-sie. Co roku przedłużamy sobie sezon na łosie, jadąc tam, gdzie zaczyna się on najwcześniej – to nasza tradycja. W tym roku w planie jest też norweskie mia-steczko Namsos, wokół którego żyje najbardziej wysunięta na północ popu-lacja jeleni szlachetnych. Jedziemy tam na zaproszenie mojego przyjaciela, Bo.

Po wielu godzinach jazdy i kilku krótkich przerwach na jedzenie do-cieramy do pierwszego przystan-ku w naszej podróży – gospodar-stwa mojego wuja Hansa w Laponii. Mieszka tu ze swoją partnerką In-geborg i trzema szarymi elkhunda-mi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.]. Jest już ciemno, dlatego zaraz po wejściu do domku gościnnego rozpalamy ogień, aby wygonić wil-goć. Rozpakowujemy się i przygo-towujemy przed jutrzejszym dniem.

Zasypiamy wcześnie, na długo zanim ogień zdąży się wypalić.

PORANNA MGŁASpragnieni lasu i łowów wstajemy bez problemu. Jemy szybkie śniadanie, ro-bimy parę kanapek, bierzemy ze sobą kawę w termosie i ruszamy do dom-ku myśliwskiego na spotkanie z inny-mi. Ściśnięci wokół kominka i Hansa, który będzie nam dzisiaj przewodził, czekamy, aż mgła się podniesie. A mogliśmy pospać dłużej, myślę,

przecierając oczy. Ludzie zaczynają się ze sobą zapoznawać, w pomieszczeniu panuje charakterystyczna myśliwska atmosfera: męskie towarzystwo, lako-niczne rozmowy. Wszyscy są ciekawi, co to za „południowcy” się tu pojawili. W ciągu ostatniej doby spadło 120 mm wody. To okres, kiedy ostatnie deszcze znad Atlantyku przedostają się przez norweskie i szwedzkie góry. Tutejsze lasy przyjmują wtedy duże ilości wody, czyli będzie mokro… Około wpół do dziewiątej mgła zaczyna się podnosić

Obaj pochodzimy z Norrlandii, chociaż teraz mieszkamy w Lin-

köping. Kierujemy się do wsi Bellvik w południowej Laponii, która będzie pierwszym przystankiem na naszej tra-sie. Co roku przedłużamy sobie sezon na łosie, jadąc tam, gdzie zaczyna się on najwcześniej – to nasza tradycja. W tym roku w planie jest też norweskie mia-steczko Namsos, wokół którego żyje najbardziej wysunięta na północ popu-lacja jeleni szlachetnych. Jedziemy tam na zaproszenie mojego przyjaciela, Bo.

Po wielu godzinach jazdy i kilku krótkich przerwach na jedzenie do-cieramy do pierwszego przystan-ku w naszej podróży – gospodar-stwa mojego wuja Hansa w Laponii. Mieszka tu ze swoją partnerką In-geborg i trzema szarymi elkhunda-mi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.]. Jest już ciemno, dlatego zaraz po wejściu do domku gościnnego rozpalamy ogień, aby wygonić wil-goć. Rozpakowujemy się i przygo-towujemy przed jutrzejszym dniem.

Zasypiamy wcześnie, na długo zanim ogień zdąży się wypalić.

PORANNA MGŁASpragnieni lasu i łowów wstajemy bez problemu. Jemy szybkie śniadanie, ro-bimy parę kanapek, bierzemy ze sobą kawę w termosie i ruszamy do dom-ku myśliwskiego na spotkanie z inny-mi. Ściśnięci wokół kominka i Hansa, który będzie nam dzisiaj przewodził, czekamy, aż mgła się podniesie. A mogliśmy pospać dłużej, myślę,

przecierając oczy. Ludzie zaczynają się ze sobą zapoznawać, w pomieszczeniu panuje charakterystyczna myśliwska atmosfera: męskie towarzystwo, lako-niczne rozmowy. Wszyscy są ciekawi, co to za „południowcy” się tu pojawili. W ciągu ostatniej doby spadło 120 mm wody. To okres, kiedy ostatnie deszcze znad Atlantyku przedostają się przez norweskie i szwedzkie góry. Tutejsze lasy przyjmują wtedy duże ilości wody, czyli będzie mokro… Około wpół do dziewiątej mgła zaczyna się podnosić

Obaj pochodzimy z Norrlandii, chociaż teraz mieszkamy w Lin-

köping. Kierujemy się do wsi Bellvik w południowej Laponii, która będzie pierwszym przystankiem na naszej tra-sie. Co roku przedłużamy sobie sezon na łosie, jadąc tam, gdzie zaczyna się on najwcześniej – to nasza tradycja. W tym roku w planie jest też norweskie mia-steczko Namsos, wokół którego żyje najbardziej wysunięta na północ popu-lacja jeleni szlachetnych. Jedziemy tam na zaproszenie mojego przyjaciela, Bo.

Po wielu godzinach jazdy i kilku krótkich przerwach na jedzenie do-cieramy do pierwszego przystan-ku w naszej podróży – gospodar-stwa mojego wuja Hansa w Laponii. Mieszka tu ze swoją partnerką In-geborg i trzema szarymi elkhunda-mi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.]. Jest już ciemno, dlatego zaraz po wejściu do domku gościnnego rozpalamy ogień, aby wygonić wil-goć. Rozpakowujemy się i przygo-towujemy przed jutrzejszym dniem.

Zasypiamy wcześnie, na długo zanim ogień zdąży się wypalić.

PORANNA MGŁASpragnieni lasu i łowów wstajemy bez problemu. Jemy szybkie śniadanie, ro-bimy parę kanapek, bierzemy ze sobą kawę w termosie i ruszamy do dom-ku myśliwskiego na spotkanie z inny-mi. Ściśnięci wokół kominka i Hansa, który będzie nam dzisiaj przewodził, czekamy, aż mgła się podniesie. A mogliśmy pospać dłużej, myślę,

przecierając oczy. Ludzie zaczynają się ze sobą zapoznawać, w pomieszczeniu panuje charakterystyczna myśliwska atmosfera: męskie towarzystwo, lako-niczne rozmowy. Wszyscy są ciekawi, co to za „południowcy” się tu pojawili. W ciągu ostatniej doby spadło 120 mm wody. To okres, kiedy ostatnie deszcze znad Atlantyku przedostają się przez norweskie i szwedzkie góry. Tutejsze lasy przyjmują wtedy duże ilości wody, czyli będzie mokro… Około wpół do dziewiątej mgła zaczyna się podnosić

i ci, którzy mają najdalej, oraz ci, któ-rzy na pozycje muszą dotrzeć łodzią, wyruszają. My startujemy pół godzi-ny po nich. Jedziemy do lasu. Jestem w zespole z wujem, bierzemy jednego psa. Jana wysadzamy na mokradłach, a sami wjeżdżamy na górę Fågelber-get, gdzie zostawiamy samochód i za-czynamy schodzić od północno-za-chodniej strony.

PĘDZĄCA LOKOMOTYWAPies wuja, Pass, jest dwukrotnym championem, szybko przeszukuje te-ren, dajemy mu się wyprzedzić. Nagle odzywa się nadajnik GPS. Pass naj-wyraźniej znalazł zwierzynę i teraz ją goni – 250 m, 400 m, 1 km, 2,5 km. Hans podejrzewa, że to duży byk. Przed oczami stają mi zdjęcia 400-ki-logramowych okazów, które się tu czasem widuje – region Strömsund może pochwalić się największymi łosiami w całej Szwecji. Po tym, jak w latach 2008-2009 została poważ-nie nadwątlona, populacja łosi powo-li zaczyna się odbudowywać. Dzięki intensywniejszym polowaniom na niedźwiedzia wzrosła również liczba łoszaków. Wychodzimy na wzniesienie, z któ-rego rozciąga się widok na młodnik. Nadajnik pokazuje, że Pass zmierza w naszą stronę. Hans szepcze, abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies. Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas. Ja słyszę je pierwszy – u Hansa 50 lat polowania i ponad 300 łosi pozyskanych bez ochronni-ków na uszy zrobiły swoje. W cichym lesie tak wielkie i do tego parskają-ce niczym lokomotywa zwierzę robi prawdziwy hałas. Zbliża się bardzo szybko, napięcie rośnie. Całe moje cia-ło napina się, a zmysły wyostrzają. Od-bezpieczam karabin – zaraz wszystko

może potoczyć się błyskawicznie. Ale 50–70 metrów przed nami łoś skręca. Biegnie brzegiem młodnika, gdzie kry-ją go drzewa i coraz bardziej się oddala. A jeszcze 20 metrów i byłby nasz. Dwie, trzy minuty później przybiega pies, po czym znów się oddala. Zabez-pieczamy broń, napięcie schodzi. Pa-trzymy po sobie z mieszaniną rozcza-rowania i zachwytu. To było magiczne przeżycie, znaleźć się tak blisko tak dużego zwierza. Biorąc pod uwagę, że nie było wiatru, a łoś pędził w za- wrotnym tempie, nie mógł nas zwiet- rzyć ani usłyszeć. Prawdopodobnie

Nadajnik pokazuje, że Pass zmie-rza w naszą stronę. Hans szepcze,

abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies.

Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas

67

i ci, którzy mają najdalej, oraz ci, któ-rzy na pozycje muszą dotrzeć łodzią, wyruszają. My startujemy pół godzi-ny po nich. Jedziemy do lasu. Jestem w zespole z wujem, bierzemy jednego psa. Jana wysadzamy na mokradłach, a sami wjeżdżamy na górę Fågelber-get, gdzie zostawiamy samochód i za-czynamy schodzić od północno-za-chodniej strony.

PĘDZĄCA LOKOMOTYWAPies wuja, Pass, jest dwukrotnym championem, szybko przeszukuje te-ren, dajemy mu się wyprzedzić. Nagle odzywa się nadajnik GPS. Pass naj-wyraźniej znalazł zwierzynę i teraz ją goni – 250 m, 400 m, 1 km, 2,5 km. Hans podejrzewa, że to duży byk. Przed oczami stają mi zdjęcia 400-ki-logramowych okazów, które się tu czasem widuje – region Strömsund może pochwalić się największymi łosiami w całej Szwecji. Po tym, jak w latach 2008-2009 została poważ-nie nadwątlona, populacja łosi powo-li zaczyna się odbudowywać. Dzięki intensywniejszym polowaniom na niedźwiedzia wzrosła również liczba łoszaków. Wychodzimy na wzniesienie, z któ-rego rozciąga się widok na młodnik. Nadajnik pokazuje, że Pass zmierza w naszą stronę. Hans szepcze, abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies. Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas. Ja słyszę je pierwszy – u Hansa 50 lat polowania i ponad 300 łosi pozyskanych bez ochronni-ków na uszy zrobiły swoje. W cichym lesie tak wielkie i do tego parskają-ce niczym lokomotywa zwierzę robi prawdziwy hałas. Zbliża się bardzo szybko, napięcie rośnie. Całe moje cia-ło napina się, a zmysły wyostrzają. Od-bezpieczam karabin – zaraz wszystko

może potoczyć się błyskawicznie. Ale 50–70 metrów przed nami łoś skręca. Biegnie brzegiem młodnika, gdzie kry-ją go drzewa i coraz bardziej się oddala. A jeszcze 20 metrów i byłby nasz. Dwie, trzy minuty później przybiega pies, po czym znów się oddala. Zabez-pieczamy broń, napięcie schodzi. Pa-trzymy po sobie z mieszaniną rozcza-rowania i zachwytu. To było magiczne przeżycie, znaleźć się tak blisko tak dużego zwierza. Biorąc pod uwagę, że nie było wiatru, a łoś pędził w za- wrotnym tempie, nie mógł nas zwiet- rzyć ani usłyszeć. Prawdopodobnie

Nadajnik pokazuje, że Pass zmie-rza w naszą stronę. Hans szepcze,

abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies.

Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas

67

i ci, którzy mają najdalej, oraz ci, któ-rzy na pozycje muszą dotrzeć łodzią, wyruszają. My startujemy pół godzi-ny po nich. Jedziemy do lasu. Jestem w zespole z wujem, bierzemy jednego psa. Jana wysadzamy na mokradłach, a sami wjeżdżamy na górę Fågelber-get, gdzie zostawiamy samochód i za-czynamy schodzić od północno-za-chodniej strony.

PĘDZĄCA LOKOMOTYWAPies wuja, Pass, jest dwukrotnym championem, szybko przeszukuje te-ren, dajemy mu się wyprzedzić. Nagle odzywa się nadajnik GPS. Pass naj-wyraźniej znalazł zwierzynę i teraz ją goni – 250 m, 400 m, 1 km, 2,5 km. Hans podejrzewa, że to duży byk. Przed oczami stają mi zdjęcia 400-ki-logramowych okazów, które się tu czasem widuje – region Strömsund może pochwalić się największymi łosiami w całej Szwecji. Po tym, jak w latach 2008-2009 została poważ-nie nadwątlona, populacja łosi powo-li zaczyna się odbudowywać. Dzięki intensywniejszym polowaniom na niedźwiedzia wzrosła również liczba łoszaków. Wychodzimy na wzniesienie, z któ-rego rozciąga się widok na młodnik. Nadajnik pokazuje, że Pass zmierza w naszą stronę. Hans szepcze, abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies. Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas. Ja słyszę je pierwszy – u Hansa 50 lat polowania i ponad 300 łosi pozyskanych bez ochronni-ków na uszy zrobiły swoje. W cichym lesie tak wielkie i do tego parskają-ce niczym lokomotywa zwierzę robi prawdziwy hałas. Zbliża się bardzo szybko, napięcie rośnie. Całe moje cia-ło napina się, a zmysły wyostrzają. Od-bezpieczam karabin – zaraz wszystko

może potoczyć się błyskawicznie. Ale 50–70 metrów przed nami łoś skręca. Biegnie brzegiem młodnika, gdzie kry-ją go drzewa i coraz bardziej się oddala. A jeszcze 20 metrów i byłby nasz. Dwie, trzy minuty później przybiega pies, po czym znów się oddala. Zabez-pieczamy broń, napięcie schodzi. Pa-trzymy po sobie z mieszaniną rozcza-rowania i zachwytu. To było magiczne przeżycie, znaleźć się tak blisko tak dużego zwierza. Biorąc pod uwagę, że nie było wiatru, a łoś pędził w za- wrotnym tempie, nie mógł nas zwiet- rzyć ani usłyszeć. Prawdopodobnie

Nadajnik pokazuje, że Pass zmie-rza w naszą stronę. Hans szepcze,

abym był cicho i przypomina, że łoś jest znacznie bliżej niż pies.

Nagle ciszę przerywają trzaski łamanych gałęzi. Prosto na nas

pędzi wielkie zwierzę, jakieś 200–300 metrów od nas

67

po prostu taką drogę ucieczki miał w planie. Uprzedzamy Jana, żeby był przygotowany na ewentualne spotkanie. Przy dużych odległościach eseme-sy sprawdzają się czasem lepiej niż rozmowa przez radio. 15–25 minut później łoś przepływa przez rzekę 300 metrów od jednego ze strzelców. Okazuje się, że to nie byk, ale klępa z młodym. Nic nie szkodzi, ta „mała niespodzianka” dodała tylko emocji polowaniu, które zresztą wcale nie było nudne. Klępa dokładnie wie-działa, że wchodząc do wody, zmyli psa. A że nie polujemy dziś po dru-giej stronie rzeki, pozostaje nam tyl-ko czekać na jego powrót. Raczymy się kawą i kanapką z jajkiem. Pass po-jawia się i znowu znika. Później oka-

zuje się, że zwietrzył łosie, ale nieste-ty idące brzegiem w stronę, gdzie nie ma żadnego strzelca.

MŁODY PIES I NIEDŹWIEDZICANastępnego dnia pobudka znowu o szóstej. Dzisiaj może zaczniemy wcześnie, bo nie ma mgły. Wyruszamy o wpół do ósmej, czterech strzelców i dwa psy, prowadzone przez trzech my-śliwych-podkładaczy. Tylu nas jest na ponad 2 tys. z 4,3 tys. ha łowiska, które kilkunastoosobowe koło dzierżawi za jedną dziesiątą ceny, jaką by zapłaciło w środkowej Szwecji. Na takim tere-nie można spokojnie polować przez 6–7 tygodni. A ile z tego jest mięsa – duża przestrzeń równa się wiele zwie-rząt, a do tego tutejsze łosie są spore

w porównaniu z tymi z południa.Na górze Röjningsberget wiatr nam sprzyja. Już po 15 minutach nasz pies zwietrzył zwierzynę. Ma dopiero dwa lata i jeszcze nie udało mu się sku-tecznie osaczyć żadnego łosia nawet, gdy ten był blisko. Pies szybko się od nas oddalił. Mamy nadzieję, że cho-ciaż znalazł coś, co może teraz bie-gnie w kierunku stojącego nieopo-dal Jana. Zaledwie 20 minut później słyszymy ujadanie, jednak nie brzmi ono tak, jak zawsze i na dodatek nie przemieszcza się. Czy naprawdę uda-ło mu się zatrzymać łosia? Czy też może oszczekuje przerażonego głusz-ca? Nagle szczek ustaje, a pies wraca i szuka kontaktu ze swoim panem. O co chodzi? Okrąża nas kilka razy,

podbiega do Hansa, po czym znowu znika i głosi jakieś sto metrów od nas. Podchodzimy ostrożnie, nie za szybko

i nie za blisko. Pies znowu przybiega. Prawdopodobnie nie ma dość odwa-gi, żeby samemu osaczać zwierzynę. Hans idzie więc za nim. Ja zostaję. I tak już jesteśmy trochę za blisko, a je-den człowiek poruszający się w gęstym

Czuję gwałtowny ruch powietrza obok swojego ucha, po czym łoś

pada w ogniu. Wzdragam się, w uszach mi dzwoni. Uświada-

miam sobie, że zachowałem słuch jedynie dzięki słuchawce

radia, którą miałem w uchu

po prostu taką drogę ucieczki miał w planie. Uprzedzamy Jana, żeby był przygotowany na ewentualne spotkanie. Przy dużych odległościach eseme-sy sprawdzają się czasem lepiej niż rozmowa przez radio. 15–25 minut później łoś przepływa przez rzekę 300 metrów od jednego ze strzelców. Okazuje się, że to nie byk, ale klępa z młodym. Nic nie szkodzi, ta „mała niespodzianka” dodała tylko emocji polowaniu, które zresztą wcale nie było nudne. Klępa dokładnie wie-działa, że wchodząc do wody, zmyli psa. A że nie polujemy dziś po dru-giej stronie rzeki, pozostaje nam tyl-ko czekać na jego powrót. Raczymy się kawą i kanapką z jajkiem. Pass po-jawia się i znowu znika. Później oka-

zuje się, że zwietrzył łosie, ale nieste-ty idące brzegiem w stronę, gdzie nie ma żadnego strzelca.

MŁODY PIES I NIEDŹWIEDZICANastępnego dnia pobudka znowu o szóstej. Dzisiaj może zaczniemy wcześnie, bo nie ma mgły. Wyruszamy o wpół do ósmej, czterech strzelców i dwa psy, prowadzone przez trzech my-śliwych-podkładaczy. Tylu nas jest na ponad 2 tys. z 4,3 tys. ha łowiska, które kilkunastoosobowe koło dzierżawi za jedną dziesiątą ceny, jaką by zapłaciło w środkowej Szwecji. Na takim tere-nie można spokojnie polować przez 6–7 tygodni. A ile z tego jest mięsa – duża przestrzeń równa się wiele zwie-rząt, a do tego tutejsze łosie są spore

w porównaniu z tymi z południa.Na górze Röjningsberget wiatr nam sprzyja. Już po 15 minutach nasz pies zwietrzył zwierzynę. Ma dopiero dwa lata i jeszcze nie udało mu się sku-tecznie osaczyć żadnego łosia nawet, gdy ten był blisko. Pies szybko się od nas oddalił. Mamy nadzieję, że cho-ciaż znalazł coś, co może teraz bie-gnie w kierunku stojącego nieopo-dal Jana. Zaledwie 20 minut później słyszymy ujadanie, jednak nie brzmi ono tak, jak zawsze i na dodatek nie przemieszcza się. Czy naprawdę uda-ło mu się zatrzymać łosia? Czy też może oszczekuje przerażonego głusz-ca? Nagle szczek ustaje, a pies wraca i szuka kontaktu ze swoim panem. O co chodzi? Okrąża nas kilka razy,

podbiega do Hansa, po czym znowu znika i głosi jakieś sto metrów od nas. Podchodzimy ostrożnie, nie za szybko

i nie za blisko. Pies znowu przybiega. Prawdopodobnie nie ma dość odwa-gi, żeby samemu osaczać zwierzynę. Hans idzie więc za nim. Ja zostaję. I tak już jesteśmy trochę za blisko, a je-den człowiek poruszający się w gęstym

Czuję gwałtowny ruch powietrza obok swojego ucha, po czym łoś

pada w ogniu. Wzdragam się, w uszach mi dzwoni. Uświada-

miam sobie, że zachowałem słuch jedynie dzięki słuchawce

radia, którą miałem w uchu

po prostu taką drogę ucieczki miał w planie. Uprzedzamy Jana, żeby był przygotowany na ewentualne spotkanie. Przy dużych odległościach eseme-sy sprawdzają się czasem lepiej niż rozmowa przez radio. 15–25 minut później łoś przepływa przez rzekę 300 metrów od jednego ze strzelców. Okazuje się, że to nie byk, ale klępa z młodym. Nic nie szkodzi, ta „mała niespodzianka” dodała tylko emocji polowaniu, które zresztą wcale nie było nudne. Klępa dokładnie wie-działa, że wchodząc do wody, zmyli psa. A że nie polujemy dziś po dru-giej stronie rzeki, pozostaje nam tyl-ko czekać na jego powrót. Raczymy się kawą i kanapką z jajkiem. Pass po-jawia się i znowu znika. Później oka-

zuje się, że zwietrzył łosie, ale nieste-ty idące brzegiem w stronę, gdzie nie ma żadnego strzelca.

MŁODY PIES I NIEDŹWIEDZICANastępnego dnia pobudka znowu o szóstej. Dzisiaj może zaczniemy wcześnie, bo nie ma mgły. Wyruszamy o wpół do ósmej, czterech strzelców i dwa psy, prowadzone przez trzech my-śliwych-podkładaczy. Tylu nas jest na ponad 2 tys. z 4,3 tys. ha łowiska, które kilkunastoosobowe koło dzierżawi za jedną dziesiątą ceny, jaką by zapłaciło w środkowej Szwecji. Na takim tere-nie można spokojnie polować przez 6–7 tygodni. A ile z tego jest mięsa – duża przestrzeń równa się wiele zwie-rząt, a do tego tutejsze łosie są spore

w porównaniu z tymi z południa.Na górze Röjningsberget wiatr nam sprzyja. Już po 15 minutach nasz pies zwietrzył zwierzynę. Ma dopiero dwa lata i jeszcze nie udało mu się sku-tecznie osaczyć żadnego łosia nawet, gdy ten był blisko. Pies szybko się od nas oddalił. Mamy nadzieję, że cho-ciaż znalazł coś, co może teraz bie-gnie w kierunku stojącego nieopo-dal Jana. Zaledwie 20 minut później słyszymy ujadanie, jednak nie brzmi ono tak, jak zawsze i na dodatek nie przemieszcza się. Czy naprawdę uda-ło mu się zatrzymać łosia? Czy też może oszczekuje przerażonego głusz-ca? Nagle szczek ustaje, a pies wraca i szuka kontaktu ze swoim panem. O co chodzi? Okrąża nas kilka razy,

podbiega do Hansa, po czym znowu znika i głosi jakieś sto metrów od nas. Podchodzimy ostrożnie, nie za szybko

i nie za blisko. Pies znowu przybiega. Prawdopodobnie nie ma dość odwa-gi, żeby samemu osaczać zwierzynę. Hans idzie więc za nim. Ja zostaję. I tak już jesteśmy trochę za blisko, a je-den człowiek poruszający się w gęstym

Czuję gwałtowny ruch powietrza obok swojego ucha, po czym łoś

pada w ogniu. Wzdragam się, w uszach mi dzwoni. Uświada-

miam sobie, że zachowałem słuch jedynie dzięki słuchawce

radia, którą miałem w uchu

poszyciu wystarczy. Hans pod-chodzi na 20-30 m. Nagle sły-szy warczenie i 10 m od psa wi-dzi coś brązowego. Niedźwiedź! Samica z dwoma młodymi. Hans gwiżdże na mnie. Lepiej, żebyśmy nie stali pojedynczo, gdyby coś się miało stać. Idę do niego, niezbyt cicho, bo myślę, że zwierzęta już poszły. Wtedy samica ucieka, a za nią z trzaskiem łamanych gałęzi podążają młode. Nie ma wątpli-wości, że nasz pies zachował się zbyt łagodnie, ale trzeba przyznać, że mały twardziel był przynaj-mniej zdeterminowany. Podcho-dzimy kawałek dalej i widzimy wyraźnie, że niedźwiedzie osie-dliły się tu na jakiś czas, tak, jak zwyczajowo zwykle robią, kiedy mają młode. Świadczy o tym kil-

ka legowisk, rozkopana ziemia w miejscach, gdzie zwierzęta szu-kały pożywienia, a także kopiec usypany z resztek jagód.

RADOŚĆ HANSAIdziemy ładny kawałek dalej, przez bagna i las. Pies nie szuka najefektywniej, więc mu pomaga-my. Krótka przerwa przy lizawce na kanapkę i kawę daje nam ener-gię, aby brnąć dalej w podmokłym terenie, który nie dał rady przyjąć całej wody, jaka tu spadła w ostat-nich dniach. Jesteśmy już na ob-szarze, gdzie mamy tylko jednego strzelca mniej więcej co kilometr. Nagle wysoko, ale tuż obok nas, rozlegają się dwa strzały. Parę se-kund później pojawia się byk łosia. Biegnie w pełnym słońcu skrajem

bagna, między nami jest tylko wą-ski pas drzew. Ledwo zdążyłem podnieść broń i spróbować oce-nić szansę na trafienie przy takich zaroślach i prędkości zwierzęcia,

kiedy rozlega się huk z karabi-nu Hansa. On nie potrzebuje już czasu na myślenie przy swoim 305 łosiu. Przyznam, że jest to dla mnie szokujące przeżycie, bo

wuj stoi tylko 2 metry za mną, a ja zapomniałem słuchawek. Czuję gwałtowny ruch powie-trza obok swojego ucha, po czym łoś pada w ogniu. Wzdry-gam się, w uszach mi dzwo-ni. Uświadamiam sobie, że za-chowałem słuch jedynie dzięki słuchawce radia, którą miałem w uchu. Następnym razem strze-lę pierwszy, skoro mam tłumik, albo po prostu wezmę ochron-niki… Podchodzimy bliżej, a Hans łapie podekscytowane-go psa, który ma w końcu szansę obwąchać pozyskaną zwierzynę. To młody byk, który dopiero co zrzu-cił scypuł. Ma 3 lata, jak na te te-reny jest mały – tylko 180–200 kg. Strzelec, który spudłował, wyraża gło-śno ulgę, że strzeliliśmy tego byka.

Nad bagnem, między stromymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką

tworzą promienie słońce załamu-jące się w mroźnej mgle i prze-błyskujące między szeroko roz-

stawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu

poszyciu wystarczy. Hans pod-chodzi na 20-30 m. Nagle sły-szy warczenie i 10 m od psa wi-dzi coś brązowego. Niedźwiedź! Samica z dwoma młodymi. Hans gwiżdże na mnie. Lepiej, żebyśmy nie stali pojedynczo, gdyby coś się miało stać. Idę do niego, niezbyt cicho, bo myślę, że zwierzęta już poszły. Wtedy samica ucieka, a za nią z trzaskiem łamanych gałęzi podążają młode. Nie ma wątpli-wości, że nasz pies zachował się zbyt łagodnie, ale trzeba przyznać, że mały twardziel był przynaj-mniej zdeterminowany. Podcho-dzimy kawałek dalej i widzimy wyraźnie, że niedźwiedzie osie-dliły się tu na jakiś czas, tak, jak zwyczajowo zwykle robią, kiedy mają młode. Świadczy o tym kil-

ka legowisk, rozkopana ziemia w miejscach, gdzie zwierzęta szu-kały pożywienia, a także kopiec usypany z resztek jagód.

RADOŚĆ HANSAIdziemy ładny kawałek dalej, przez bagna i las. Pies nie szuka najefektywniej, więc mu pomaga-my. Krótka przerwa przy lizawce na kanapkę i kawę daje nam ener-gię, aby brnąć dalej w podmokłym terenie, który nie dał rady przyjąć całej wody, jaka tu spadła w ostat-nich dniach. Jesteśmy już na ob-szarze, gdzie mamy tylko jednego strzelca mniej więcej co kilometr. Nagle wysoko, ale tuż obok nas, rozlegają się dwa strzały. Parę se-kund później pojawia się byk łosia. Biegnie w pełnym słońcu skrajem

bagna, między nami jest tylko wą-ski pas drzew. Ledwo zdążyłem podnieść broń i spróbować oce-nić szansę na trafienie przy takich zaroślach i prędkości zwierzęcia,

kiedy rozlega się huk z karabi-nu Hansa. On nie potrzebuje już czasu na myślenie przy swoim 305 łosiu. Przyznam, że jest to dla mnie szokujące przeżycie, bo

wuj stoi tylko 2 metry za mną, a ja zapomniałem słuchawek. Czuję gwałtowny ruch powie-trza obok swojego ucha, po czym łoś pada w ogniu. Wzdry-gam się, w uszach mi dzwo-ni. Uświadamiam sobie, że za-chowałem słuch jedynie dzięki słuchawce radia, którą miałem w uchu. Następnym razem strze-lę pierwszy, skoro mam tłumik, albo po prostu wezmę ochron-niki… Podchodzimy bliżej, a Hans łapie podekscytowane-go psa, który ma w końcu szansę obwąchać pozyskaną zwierzynę. To młody byk, który dopiero co zrzu-cił scypuł. Ma 3 lata, jak na te te-reny jest mały – tylko 180–200 kg. Strzelec, który spudłował, wyraża gło-śno ulgę, że strzeliliśmy tego byka.

Nad bagnem, między stromymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką

tworzą promienie słońce załamu-jące się w mroźnej mgle i prze-błyskujące między szeroko roz-

stawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu

poszyciu wystarczy. Hans pod-chodzi na 20-30 m. Nagle sły-szy warczenie i 10 m od psa wi-dzi coś brązowego. Niedźwiedź! Samica z dwoma młodymi. Hans gwiżdże na mnie. Lepiej, żebyśmy nie stali pojedynczo, gdyby coś się miało stać. Idę do niego, niezbyt cicho, bo myślę, że zwierzęta już poszły. Wtedy samica ucieka, a za nią z trzaskiem łamanych gałęzi podążają młode. Nie ma wątpli-wości, że nasz pies zachował się zbyt łagodnie, ale trzeba przyznać, że mały twardziel był przynaj-mniej zdeterminowany. Podcho-dzimy kawałek dalej i widzimy wyraźnie, że niedźwiedzie osie-dliły się tu na jakiś czas, tak, jak zwyczajowo zwykle robią, kiedy mają młode. Świadczy o tym kil-

ka legowisk, rozkopana ziemia w miejscach, gdzie zwierzęta szu-kały pożywienia, a także kopiec usypany z resztek jagód.

RADOŚĆ HANSAIdziemy ładny kawałek dalej, przez bagna i las. Pies nie szuka najefektywniej, więc mu pomaga-my. Krótka przerwa przy lizawce na kanapkę i kawę daje nam ener-gię, aby brnąć dalej w podmokłym terenie, który nie dał rady przyjąć całej wody, jaka tu spadła w ostat-nich dniach. Jesteśmy już na ob-szarze, gdzie mamy tylko jednego strzelca mniej więcej co kilometr. Nagle wysoko, ale tuż obok nas, rozlegają się dwa strzały. Parę se-kund później pojawia się byk łosia. Biegnie w pełnym słońcu skrajem

bagna, między nami jest tylko wą-ski pas drzew. Ledwo zdążyłem podnieść broń i spróbować oce-nić szansę na trafienie przy takich zaroślach i prędkości zwierzęcia,

kiedy rozlega się huk z karabi-nu Hansa. On nie potrzebuje już czasu na myślenie przy swoim 305 łosiu. Przyznam, że jest to dla mnie szokujące przeżycie, bo

wuj stoi tylko 2 metry za mną, a ja zapomniałem słuchawek. Czuję gwałtowny ruch powie-trza obok swojego ucha, po czym łoś pada w ogniu. Wzdry-gam się, w uszach mi dzwo-ni. Uświadamiam sobie, że za-chowałem słuch jedynie dzięki słuchawce radia, którą miałem w uchu. Następnym razem strze-lę pierwszy, skoro mam tłumik, albo po prostu wezmę ochron-niki… Podchodzimy bliżej, a Hans łapie podekscytowane-go psa, który ma w końcu szansę obwąchać pozyskaną zwierzynę. To młody byk, który dopiero co zrzu-cił scypuł. Ma 3 lata, jak na te te-reny jest mały – tylko 180–200 kg. Strzelec, który spudłował, wyraża gło-śno ulgę, że strzeliliśmy tego byka.

Nad bagnem, między stromymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką

tworzą promienie słońce załamu-jące się w mroźnej mgle i prze-błyskujące między szeroko roz-

stawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu

Inaczej pół wieczoru zastanawiałby się, czy nie trafił, czy może zostawił postrzałka. Dzień był satysfakcjonują-cy: niedźwiedź, łoś i niespodzianki. Do tego udało mi się zrobić kilka naprawdę dobrych zdjęć do artykułu, który chcia-łem napisać. Przez radio dowiedzia-łem się jednak, że biedny Jan przeżył właśnie najgorsze, co może się zdarzyć myśliwemu. Przez 15 minut siedział i nasłuchiwał, jak jakieś duże zwie-rzę chodzi naokoło niego, zahaczając porożem o drzewa i łamiąc przy tym gałęzie. Zwierzę powoli weszło w za-sięg strzału, poziom adrenaliny u Jana podniósł się do maksimum. A tu nie-spodziewanie od strony drogi dobiegł warkot silnika. Podjechał kamper, a z niego wyszli dwaj myśliwi z psami gończymi i mapą. Właśnie kupili jed-nodniowe pozwolenia na polowanie na małą zwierzynę i postanowili zapo-lować tu na zająca. Jan zagotował się z wściekłości, jednak trzeźwo wyjaśnił, że nie ma takiej możliwości, ponie-waż właśnie trwa polowanie na łosie, a w lesie są spuszczone psy. Zasuge-rował im miejsce, w którym byliśmy dzień wcześniej, zastanawiając się jednocześnie, czy naprawdę mają po-zwolenie, skoro zachowują się tak nie-rozsądnie, podjeżdżając i zagadując polującego myśliwego. Później spra-wa się wyjaśniła i nieco odpuściliśmy, bo okazało się, że przyjezdni nie zo-stali dobrze poinformowani o tym, gdzie odbywają się tego dnia polowa-

nia zbiorowe. Po przyjeździe do domu przebieramy się i jedziemy do naszego dobrego znajomego, Magnusa i jego sympatycznej żony Pernilli, mieszkają-cych w Dorotei. Tam zwieńczamy pe-łen wrażeń dzień wspaniałą potrawką z łosia i opowieściami z łowów.

NAMSOS – OBJAZD TERENUW poniedziałkowy poranek udajemy się do Namsos. Droga wiedzie przez góry, które są jak zawsze nieziemsko piękne, szczególnie w jesiennych bar-wach. Jednak widok opuszczonych go-spodarstw jest trochę przygnębiający. Po norweskiej stronie gór zaludnienie jest gęstsze, ponieważ Norwegowie mają o wiele korzystniejszą polity-kę wiejską, z bardziej bezpośrednim wsparciem. Z pewnością można długo dyskutować o tym, co jest rozsądniej-sze, ja jednak naprawdę zastanawiam się, jak to w Szwecji będzie za 20–30 lat – kiedy wszyscy ci, co jeszcze tu są, wy-jadą... Docieramy do Namsos na obiad. Wita nas Bo i jego psy. Stanowią jedną z trzech ekip łowieckich, które dzielą się łowiskiem należącym do kościoła na wyspie Otterøya. Tam żyje najbar-dziej wysunięta na północ populacja jeleni szlachetnych na świecie. Wieczo-rem objeżdżamy teren, żeby zobaczyć, ile znajdziemy zwierzyny. Jest jej sporo, ale wychodzi późno, najwcześniej oko-ło 21. Domek myśliwski znajduje się w stromej dolinie na środku wyspy. Dla Szweda, przyzwyczajonego do dużo ła-

godniejszych terenów lądolodowych, miejsce jest niesamowicie piękne – i stro-me. Rozpakowujemy się, ścielimy łóżka i rozpalamy w kominku. Mając za sobą długi dzień w samochodzie, kładziemy się wcześnie.

MAGICZNE MOKRADŁA Po śniadaniu wyruszamy na objazd wyspy. Nad bagnem, między stro-mymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką two-rzą promienie słońce załamujące się w mroźnej mgle i przebłyskujące mię-dzy szeroko rozstawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu. Słońce wędruje dalej po grzbiecie góry i magiczna chwila się kończy, jednak

efekt jest nieoczekiwanie zadowalający, szczególnie na profesjonalnym apara-cie Jana, który ma oko do takich spraw. Jedziemy dalej w stronę morza, mijając po drodze kilka hodowli łososi, aż do-cieramy do opustoszałego wakacyjnego raju. Za kilkoma większymi wyspami znajduje się otwarte morze, rozciągające się aż do Szetlandów. Popołudnie spę-dzamy na małych zakupach w centrum Namsos, a wieczorem korzystamy z za-proszenia Fredriksenów na gulasz z sar-niny, rozkoszując się z ich domu pięk-nym widokiem na zatokę i miasto.

NIE WSZYSTKO MUSI SIĘ UDAĆDziś polowanie! Wstajemy tuż po piątej, szybko pakujemy prowiant

73 74

NOWOŚĆ NA POLSKIM RYNKU! Karabinek półautomatyczny Remington R-15 VTR

• forma w stylu AR-15• kaliber .223R• długość lufy 16 lub 18 cali• osada typu MAGPUL• uchwyt typu MAGPUL GRIP - ułatwia

strzelanie w rękawiczkach• kompensator odrzutu AAC-51 Tooth Breakout• fabrycznie wyposażony w szynę typu

Picatinny• dwustopniowy spust• regulowana kolba• syntetyczny futerał w zestawie

Dystrybutor w Polsce:

Wolność 501-018 WarszawaSklep internetowy: www.artemix.com.plTel: +48 22 862 14 51Fax: +48 22 862 15 70Email: [email protected]

cena: 6500 zł

REKLAMA

Inaczej pół wieczoru zastanawiałby się, czy nie trafił, czy może zostawił postrzałka. Dzień był satysfakcjonują-cy: niedźwiedź, łoś i niespodzianki. Do tego udało mi się zrobić kilka naprawdę dobrych zdjęć do artykułu, który chcia-łem napisać. Przez radio dowiedzia-łem się jednak, że biedny Jan przeżył właśnie najgorsze, co może się zdarzyć myśliwemu. Przez 15 minut siedział i nasłuchiwał, jak jakieś duże zwie-rzę chodzi naokoło niego, zahaczając porożem o drzewa i łamiąc przy tym gałęzie. Zwierzę powoli weszło w za-sięg strzału, poziom adrenaliny u Jana podniósł się do maksimum. A tu nie-spodziewanie od strony drogi dobiegł warkot silnika. Podjechał kamper, a z niego wyszli dwaj myśliwi z psami gończymi i mapą. Właśnie kupili jed-nodniowe pozwolenia na polowanie na małą zwierzynę i postanowili zapo-lować tu na zająca. Jan zagotował się z wściekłości, jednak trzeźwo wyjaśnił, że nie ma takiej możliwości, ponie-waż właśnie trwa polowanie na łosie, a w lesie są spuszczone psy. Zasuge-rował im miejsce, w którym byliśmy dzień wcześniej, zastanawiając się jednocześnie, czy naprawdę mają po-zwolenie, skoro zachowują się tak nie-rozsądnie, podjeżdżając i zagadując polującego myśliwego. Później spra-wa się wyjaśniła i nieco odpuściliśmy, bo okazało się, że przyjezdni nie zo-stali dobrze poinformowani o tym, gdzie odbywają się tego dnia polowa-

nia zbiorowe. Po przyjeździe do domu przebieramy się i jedziemy do naszego dobrego znajomego, Magnusa i jego sympatycznej żony Pernilli, mieszkają-cych w Dorotei. Tam zwieńczamy pe-łen wrażeń dzień wspaniałą potrawką z łosia i opowieściami z łowów.

NAMSOS – OBJAZD TERENUW poniedziałkowy poranek udajemy się do Namsos. Droga wiedzie przez góry, które są jak zawsze nieziemsko piękne, szczególnie w jesiennych bar-wach. Jednak widok opuszczonych go-spodarstw jest trochę przygnębiający. Po norweskiej stronie gór zaludnienie jest gęstsze, ponieważ Norwegowie mają o wiele korzystniejszą polity-kę wiejską, z bardziej bezpośrednim wsparciem. Z pewnością można długo dyskutować o tym, co jest rozsądniej-sze, ja jednak naprawdę zastanawiam się, jak to w Szwecji będzie za 20–30 lat – kiedy wszyscy ci, co jeszcze tu są, wy-jadą... Docieramy do Namsos na obiad. Wita nas Bo i jego psy. Stanowią jedną z trzech ekip łowieckich, które dzielą się łowiskiem należącym do kościoła na wyspie Otterøya. Tam żyje najbar-dziej wysunięta na północ populacja jeleni szlachetnych na świecie. Wieczo-rem objeżdżamy teren, żeby zobaczyć, ile znajdziemy zwierzyny. Jest jej sporo, ale wychodzi późno, najwcześniej oko-ło 21. Domek myśliwski znajduje się w stromej dolinie na środku wyspy. Dla Szweda, przyzwyczajonego do dużo ła-

godniejszych terenów lądolodowych, miejsce jest niesamowicie piękne – i stro-me. Rozpakowujemy się, ścielimy łóżka i rozpalamy w kominku. Mając za sobą długi dzień w samochodzie, kładziemy się wcześnie.

MAGICZNE MOKRADŁA Po śniadaniu wyruszamy na objazd wyspy. Nad bagnem, między stro-mymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką two-rzą promienie słońce załamujące się w mroźnej mgle i przebłyskujące mię-dzy szeroko rozstawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu. Słońce wędruje dalej po grzbiecie góry i magiczna chwila się kończy, jednak

efekt jest nieoczekiwanie zadowalający, szczególnie na profesjonalnym apara-cie Jana, który ma oko do takich spraw. Jedziemy dalej w stronę morza, mijając po drodze kilka hodowli łososi, aż do-cieramy do opustoszałego wakacyjnego raju. Za kilkoma większymi wyspami znajduje się otwarte morze, rozciągające się aż do Szetlandów. Popołudnie spę-dzamy na małych zakupach w centrum Namsos, a wieczorem korzystamy z za-proszenia Fredriksenów na gulasz z sar-niny, rozkoszując się z ich domu pięk-nym widokiem na zatokę i miasto.

NIE WSZYSTKO MUSI SIĘ UDAĆDziś polowanie! Wstajemy tuż po piątej, szybko pakujemy prowiant

73 74

NOWOŚĆ NA POLSKIM RYNKU! Karabinek półautomatyczny Remington R-15 VTR

• forma w stylu AR-15• kaliber .223R• długość lufy 16 lub 18 cali• osada typu MAGPUL• uchwyt typu MAGPUL GRIP - ułatwia

strzelanie w rękawiczkach• kompensator odrzutu AAC-51 Tooth Breakout• fabrycznie wyposażony w szynę typu

Picatinny• dwustopniowy spust• regulowana kolba• syntetyczny futerał w zestawie

Dystrybutor w Polsce:

Wolność 501-018 WarszawaSklep internetowy: www.artemix.com.plTel: +48 22 862 14 51Fax: +48 22 862 15 70Email: [email protected]

cena: 6500 zł

REKLAMA

Inaczej pół wieczoru zastanawiałby się, czy nie trafił, czy może zostawił postrzałka. Dzień był satysfakcjonują-cy: niedźwiedź, łoś i niespodzianki. Do tego udało mi się zrobić kilka naprawdę dobrych zdjęć do artykułu, który chcia-łem napisać. Przez radio dowiedzia-łem się jednak, że biedny Jan przeżył właśnie najgorsze, co może się zdarzyć myśliwemu. Przez 15 minut siedział i nasłuchiwał, jak jakieś duże zwie-rzę chodzi naokoło niego, zahaczając porożem o drzewa i łamiąc przy tym gałęzie. Zwierzę powoli weszło w za-sięg strzału, poziom adrenaliny u Jana podniósł się do maksimum. A tu nie-spodziewanie od strony drogi dobiegł warkot silnika. Podjechał kamper, a z niego wyszli dwaj myśliwi z psami gończymi i mapą. Właśnie kupili jed-nodniowe pozwolenia na polowanie na małą zwierzynę i postanowili zapo-lować tu na zająca. Jan zagotował się z wściekłości, jednak trzeźwo wyjaśnił, że nie ma takiej możliwości, ponie-waż właśnie trwa polowanie na łosie, a w lesie są spuszczone psy. Zasuge-rował im miejsce, w którym byliśmy dzień wcześniej, zastanawiając się jednocześnie, czy naprawdę mają po-zwolenie, skoro zachowują się tak nie-rozsądnie, podjeżdżając i zagadując polującego myśliwego. Później spra-wa się wyjaśniła i nieco odpuściliśmy, bo okazało się, że przyjezdni nie zo-stali dobrze poinformowani o tym, gdzie odbywają się tego dnia polowa-

nia zbiorowe. Po przyjeździe do domu przebieramy się i jedziemy do naszego dobrego znajomego, Magnusa i jego sympatycznej żony Pernilli, mieszkają-cych w Dorotei. Tam zwieńczamy pe-łen wrażeń dzień wspaniałą potrawką z łosia i opowieściami z łowów.

NAMSOS – OBJAZD TERENUW poniedziałkowy poranek udajemy się do Namsos. Droga wiedzie przez góry, które są jak zawsze nieziemsko piękne, szczególnie w jesiennych bar-wach. Jednak widok opuszczonych go-spodarstw jest trochę przygnębiający. Po norweskiej stronie gór zaludnienie jest gęstsze, ponieważ Norwegowie mają o wiele korzystniejszą polity-kę wiejską, z bardziej bezpośrednim wsparciem. Z pewnością można długo dyskutować o tym, co jest rozsądniej-sze, ja jednak naprawdę zastanawiam się, jak to w Szwecji będzie za 20–30 lat – kiedy wszyscy ci, co jeszcze tu są, wy-jadą... Docieramy do Namsos na obiad. Wita nas Bo i jego psy. Stanowią jedną z trzech ekip łowieckich, które dzielą się łowiskiem należącym do kościoła na wyspie Otterøya. Tam żyje najbar-dziej wysunięta na północ populacja jeleni szlachetnych na świecie. Wieczo-rem objeżdżamy teren, żeby zobaczyć, ile znajdziemy zwierzyny. Jest jej sporo, ale wychodzi późno, najwcześniej oko-ło 21. Domek myśliwski znajduje się w stromej dolinie na środku wyspy. Dla Szweda, przyzwyczajonego do dużo ła-

godniejszych terenów lądolodowych, miejsce jest niesamowicie piękne – i stro-me. Rozpakowujemy się, ścielimy łóżka i rozpalamy w kominku. Mając za sobą długi dzień w samochodzie, kładziemy się wcześnie.

MAGICZNE MOKRADŁA Po śniadaniu wyruszamy na objazd wyspy. Nad bagnem, między stro-mymi zboczami doliny obserwujemy fantastyczną grę światła, jaką two-rzą promienie słońce załamujące się w mroźnej mgle i przebłyskujące mię-dzy szeroko rozstawionymi gałęziami. Próbujemy uchwycić to na zdjęciu. Słońce wędruje dalej po grzbiecie góry i magiczna chwila się kończy, jednak

efekt jest nieoczekiwanie zadowalający, szczególnie na profesjonalnym apara-cie Jana, który ma oko do takich spraw. Jedziemy dalej w stronę morza, mijając po drodze kilka hodowli łososi, aż do-cieramy do opustoszałego wakacyjnego raju. Za kilkoma większymi wyspami znajduje się otwarte morze, rozciągające się aż do Szetlandów. Popołudnie spę-dzamy na małych zakupach w centrum Namsos, a wieczorem korzystamy z za-proszenia Fredriksenów na gulasz z sar-niny, rozkoszując się z ich domu pięk-nym widokiem na zatokę i miasto.

NIE WSZYSTKO MUSI SIĘ UDAĆDziś polowanie! Wstajemy tuż po piątej, szybko pakujemy prowiant

73 74

NOWOŚĆ NA POLSKIM RYNKU! Karabinek półautomatyczny Remington R-15 VTR

• forma w stylu AR-15• kaliber .223R• długość lufy 16 lub 18 cali• osada typu MAGPUL• uchwyt typu MAGPUL GRIP - ułatwia

strzelanie w rękawiczkach• kompensator odrzutu AAC-51 Tooth Breakout• fabrycznie wyposażony w szynę typu

Picatinny• dwustopniowy spust• regulowana kolba• syntetyczny futerał w zestawie

Dystrybutor w Polsce:

Wolność 501-018 WarszawaSklep internetowy: www.artemix.com.plTel: +48 22 862 14 51Fax: +48 22 862 15 70Email: [email protected]

cena: 6500 zł

REKLAMA

i jeszcze w ciemnościach udajemy się na poszukiwanie ścieżki na szczyt góry. Oświetlając sobie drogę latar-kami, wspinamy się stromą ścieżką 400 m w górę. Na górze wita nas, lek-ko zdyszanych i zgrzanych, wstające słońce i magiczna sceneria. Pierwsze godziny mają nam upłynąć na za-siadce nad doliną. Po kilku godzi-nach wytężania wzroku w chłodzie poranka informujemy przez radio, że przenosimy się na drugą stronę jaru, i żeby gończarze tam spróbowali zna-leźć zwierzynę. Ja i Henning zabezpie-czamy dwa jary prowadzące na szczyt, na wypadek, gdyby zwierzęta próbo-wały tędy uciec. Jeden z psów, basset, szybko znajduje sarny mijające dwóch strzelców. Ci nie znajdują jednak do-brej okazji do strzału. Sarny uszły w las, a pies zostaje wzięty na smycz. Idący z jamnikiem Oskar znajduje ło-sia, jak się okazuje – klępę, podczas gdy mamy strzelać do byków i łoszaków. Po kolejnych 2 godzinach trąbią na koniec polowania i wracamy do dom-ku myśliwskiego na drugie śniadanie. Po krótkiej przerwie na wygrzanie się w słońcu udajemy się w zupełnie inną część łowiska, w której często widać jelenie. Podjeżdżamy jakiś kilometr i wchodzimy w las tak cicho, jak tylko możemy. Już na bagnach psy zaczy-nają ciągnąć niecierpliwie. Wkrótce okazuje się, że na skraju mokradeł stoi stado jeleni. Wcześnie nas usłyszały i zdążyły już przemknąć przez po-

zycje, zanim dotarli do nich strzelcy. Licówka stoi bokiem do reszty zwie-rząt, które znajdują się teraz na zbo-czu, dla nas nieosiągalne. Musimy zrezygnować. Sfrustrowani gończarze przeszukują teren, jednak psy czują za dużo dobrych zapachów. Robimy zbiórkę, by przedyskutować dzisiej-sze polowanie, po czym wracamy do naszego domku. Wcześniej przygoto-waliśmy pulled pork (ang. szarpana wieprzowina – przyp. tłum.) z dzika, które teraz szybko odgrzewamy na patelni muurikka, wkładamy w chleb pita i częstujemy naszych głodnych norweskich gospodarzy.

U MNIE SZPICAK, U JANA… ZNÓW ŹLE Na wieczór zaplanowana jest zasiad-ka na jelenia. W odstrzale mamy byka selekta, łanię i dwa cielaki. Jako gość mam możliwość zajęcia jednej z naj-lepszych pozycji, w prawdziwej ambo-nie – takiej, jakich się używa w łowisku w Szwecji. Po dłuższym czasie na łąkę wychodzi młody byk jelenia – szpi-cak. Chowa się za drzewem. Zdążyłem dostrzec jego poroże i upewnić się, że jest selekcyjny, zmierzyć odległość i ustawić broń. Gdy tylko jeleń wychy-la się zza drzewa, strzelam. Wydawa-ło się, że strzał nie był celny – zwie-rzę stało ponad 140 metrów ode mnie, a moje podparcie nie było najlepsze. Nie jest jednak źle, jeleń podbiega i pada dokładnie przed okienkiem ambony. Wypuszczam drugi strzał dla pewno-

ści. Nie chcę w najmniejszym stopniu ryzykować, że postrzałek ucieknie na ziemię sąsiada, kiedy jestem gościem na czyimś łowisku. Tymczasem oka-zuje się, że siedzący na innej ambonie 300 metrów dalej Jan czeka, aż młoda łania wyjdzie zza drzewa, kiedy nagle przejeżdża samochód i płoszy ją. Mój przyjaciel kolejny raz nie ma szczęścia! Dzwonię do Bo. Jego psy mogą przejść kawałek po farbie i obwąchać zdobycz. W górzystym terenie zdążył już zapaść zmrok.

PECH NIE TRWA WIECZNIENastępnego dnia śpimy w końcu dłu-żej. O siódmej jemy śniadanie, po

czym spotykamy się wszyscy przy kościele w dolinie, gdzie omawiamy przebieg polowania i rozmieszczenie strzelców na większym terenie, na którym ma być dużo jeleni. Będę dziś towarzyszył Knutowi, doświadczone-mu łowcy łosi, który wpadł z wizytą wraz ze swym szarym elkhundem. Jeszcze w drodze trafiamy na jelenie. Chciałem strzelać, ale łania i cielak były jednak zbyt blisko siebie i nie było możliwości oddania czystego strzału. Jest tutaj mnóstwo często uczęszcza-nych rozjazdów. Ilość śladów wska-zuje, jak bardzo jelenie lubią ten las. Kiedy już wszyscy są na pozycjach, Bo i Knut ruszają na poszukiwania.

75 76

i jeszcze w ciemnościach udajemy się na poszukiwanie ścieżki na szczyt góry. Oświetlając sobie drogę latar-kami, wspinamy się stromą ścieżką 400 m w górę. Na górze wita nas, lek-ko zdyszanych i zgrzanych, wstające słońce i magiczna sceneria. Pierwsze godziny mają nam upłynąć na za-siadce nad doliną. Po kilku godzi-nach wytężania wzroku w chłodzie poranka informujemy przez radio, że przenosimy się na drugą stronę jaru, i żeby gończarze tam spróbowali zna-leźć zwierzynę. Ja i Henning zabezpie-czamy dwa jary prowadzące na szczyt, na wypadek, gdyby zwierzęta próbo-wały tędy uciec. Jeden z psów, basset, szybko znajduje sarny mijające dwóch strzelców. Ci nie znajdują jednak do-brej okazji do strzału. Sarny uszły w las, a pies zostaje wzięty na smycz. Idący z jamnikiem Oskar znajduje ło-sia, jak się okazuje – klępę, podczas gdy mamy strzelać do byków i łoszaków. Po kolejnych 2 godzinach trąbią na koniec polowania i wracamy do dom-ku myśliwskiego na drugie śniadanie. Po krótkiej przerwie na wygrzanie się w słońcu udajemy się w zupełnie inną część łowiska, w której często widać jelenie. Podjeżdżamy jakiś kilometr i wchodzimy w las tak cicho, jak tylko możemy. Już na bagnach psy zaczy-nają ciągnąć niecierpliwie. Wkrótce okazuje się, że na skraju mokradeł stoi stado jeleni. Wcześnie nas usłyszały i zdążyły już przemknąć przez po-

zycje, zanim dotarli do nich strzelcy. Licówka stoi bokiem do reszty zwie-rząt, które znajdują się teraz na zbo-czu, dla nas nieosiągalne. Musimy zrezygnować. Sfrustrowani gończarze przeszukują teren, jednak psy czują za dużo dobrych zapachów. Robimy zbiórkę, by przedyskutować dzisiej-sze polowanie, po czym wracamy do naszego domku. Wcześniej przygoto-waliśmy pulled pork (ang. szarpana wieprzowina – przyp. tłum.) z dzika, które teraz szybko odgrzewamy na patelni muurikka, wkładamy w chleb pita i częstujemy naszych głodnych norweskich gospodarzy.

U MNIE SZPICAK, U JANA… ZNÓW ŹLE Na wieczór zaplanowana jest zasiad-ka na jelenia. W odstrzale mamy byka selekta, łanię i dwa cielaki. Jako gość mam możliwość zajęcia jednej z naj-lepszych pozycji, w prawdziwej ambo-nie – takiej, jakich się używa w łowisku w Szwecji. Po dłuższym czasie na łąkę wychodzi młody byk jelenia – szpi-cak. Chowa się za drzewem. Zdążyłem dostrzec jego poroże i upewnić się, że jest selekcyjny, zmierzyć odległość i ustawić broń. Gdy tylko jeleń wychy-la się zza drzewa, strzelam. Wydawa-ło się, że strzał nie był celny – zwie-rzę stało ponad 140 metrów ode mnie, a moje podparcie nie było najlepsze. Nie jest jednak źle, jeleń podbiega i pada dokładnie przed okienkiem ambony. Wypuszczam drugi strzał dla pewno-

ści. Nie chcę w najmniejszym stopniu ryzykować, że postrzałek ucieknie na ziemię sąsiada, kiedy jestem gościem na czyimś łowisku. Tymczasem oka-zuje się, że siedzący na innej ambonie 300 metrów dalej Jan czeka, aż młoda łania wyjdzie zza drzewa, kiedy nagle przejeżdża samochód i płoszy ją. Mój przyjaciel kolejny raz nie ma szczęścia! Dzwonię do Bo. Jego psy mogą przejść kawałek po farbie i obwąchać zdobycz. W górzystym terenie zdążył już zapaść zmrok.

PECH NIE TRWA WIECZNIENastępnego dnia śpimy w końcu dłu-żej. O siódmej jemy śniadanie, po

czym spotykamy się wszyscy przy kościele w dolinie, gdzie omawiamy przebieg polowania i rozmieszczenie strzelców na większym terenie, na którym ma być dużo jeleni. Będę dziś towarzyszył Knutowi, doświadczone-mu łowcy łosi, który wpadł z wizytą wraz ze swym szarym elkhundem. Jeszcze w drodze trafiamy na jelenie. Chciałem strzelać, ale łania i cielak były jednak zbyt blisko siebie i nie było możliwości oddania czystego strzału. Jest tutaj mnóstwo często uczęszcza-nych rozjazdów. Ilość śladów wska-zuje, jak bardzo jelenie lubią ten las. Kiedy już wszyscy są na pozycjach, Bo i Knut ruszają na poszukiwania.

75 76

i jeszcze w ciemnościach udajemy się na poszukiwanie ścieżki na szczyt góry. Oświetlając sobie drogę latar-kami, wspinamy się stromą ścieżką 400 m w górę. Na górze wita nas, lek-ko zdyszanych i zgrzanych, wstające słońce i magiczna sceneria. Pierwsze godziny mają nam upłynąć na za-siadce nad doliną. Po kilku godzi-nach wytężania wzroku w chłodzie poranka informujemy przez radio, że przenosimy się na drugą stronę jaru, i żeby gończarze tam spróbowali zna-leźć zwierzynę. Ja i Henning zabezpie-czamy dwa jary prowadzące na szczyt, na wypadek, gdyby zwierzęta próbo-wały tędy uciec. Jeden z psów, basset, szybko znajduje sarny mijające dwóch strzelców. Ci nie znajdują jednak do-brej okazji do strzału. Sarny uszły w las, a pies zostaje wzięty na smycz. Idący z jamnikiem Oskar znajduje ło-sia, jak się okazuje – klępę, podczas gdy mamy strzelać do byków i łoszaków. Po kolejnych 2 godzinach trąbią na koniec polowania i wracamy do dom-ku myśliwskiego na drugie śniadanie. Po krótkiej przerwie na wygrzanie się w słońcu udajemy się w zupełnie inną część łowiska, w której często widać jelenie. Podjeżdżamy jakiś kilometr i wchodzimy w las tak cicho, jak tylko możemy. Już na bagnach psy zaczy-nają ciągnąć niecierpliwie. Wkrótce okazuje się, że na skraju mokradeł stoi stado jeleni. Wcześnie nas usłyszały i zdążyły już przemknąć przez po-

zycje, zanim dotarli do nich strzelcy. Licówka stoi bokiem do reszty zwie-rząt, które znajdują się teraz na zbo-czu, dla nas nieosiągalne. Musimy zrezygnować. Sfrustrowani gończarze przeszukują teren, jednak psy czują za dużo dobrych zapachów. Robimy zbiórkę, by przedyskutować dzisiej-sze polowanie, po czym wracamy do naszego domku. Wcześniej przygoto-waliśmy pulled pork (ang. szarpana wieprzowina – przyp. tłum.) z dzika, które teraz szybko odgrzewamy na patelni muurikka, wkładamy w chleb pita i częstujemy naszych głodnych norweskich gospodarzy.

U MNIE SZPICAK, U JANA… ZNÓW ŹLE Na wieczór zaplanowana jest zasiad-ka na jelenia. W odstrzale mamy byka selekta, łanię i dwa cielaki. Jako gość mam możliwość zajęcia jednej z naj-lepszych pozycji, w prawdziwej ambo-nie – takiej, jakich się używa w łowisku w Szwecji. Po dłuższym czasie na łąkę wychodzi młody byk jelenia – szpi-cak. Chowa się za drzewem. Zdążyłem dostrzec jego poroże i upewnić się, że jest selekcyjny, zmierzyć odległość i ustawić broń. Gdy tylko jeleń wychy-la się zza drzewa, strzelam. Wydawa-ło się, że strzał nie był celny – zwie-rzę stało ponad 140 metrów ode mnie, a moje podparcie nie było najlepsze. Nie jest jednak źle, jeleń podbiega i pada dokładnie przed okienkiem ambony. Wypuszczam drugi strzał dla pewno-

ści. Nie chcę w najmniejszym stopniu ryzykować, że postrzałek ucieknie na ziemię sąsiada, kiedy jestem gościem na czyimś łowisku. Tymczasem oka-zuje się, że siedzący na innej ambonie 300 metrów dalej Jan czeka, aż młoda łania wyjdzie zza drzewa, kiedy nagle przejeżdża samochód i płoszy ją. Mój przyjaciel kolejny raz nie ma szczęścia! Dzwonię do Bo. Jego psy mogą przejść kawałek po farbie i obwąchać zdobycz. W górzystym terenie zdążył już zapaść zmrok.

PECH NIE TRWA WIECZNIENastępnego dnia śpimy w końcu dłu-żej. O siódmej jemy śniadanie, po

czym spotykamy się wszyscy przy kościele w dolinie, gdzie omawiamy przebieg polowania i rozmieszczenie strzelców na większym terenie, na którym ma być dużo jeleni. Będę dziś towarzyszył Knutowi, doświadczone-mu łowcy łosi, który wpadł z wizytą wraz ze swym szarym elkhundem. Jeszcze w drodze trafiamy na jelenie. Chciałem strzelać, ale łania i cielak były jednak zbyt blisko siebie i nie było możliwości oddania czystego strzału. Jest tutaj mnóstwo często uczęszcza-nych rozjazdów. Ilość śladów wska-zuje, jak bardzo jelenie lubią ten las. Kiedy już wszyscy są na pozycjach, Bo i Knut ruszają na poszukiwania.

75 76

Jelenie są trudnymi przeciwnikami, szybko znikają w zaroślach. Po pół go-dzinie rozlega się huk wystrzału. To Jan znalazł łanię z młodym. Z 40 metrów strzał był czysty, padł cielak. W końcu po incydentach z samochodami szczę-ście się do Jana uśmiechnęło. Zanim dostał pozwolenie na opuszczenie po-zycji, Knut, który był w pobliżu, zdążył już zabrać cielaka. Jeszcze przez chwilę kontynuujemy polowanie, ale orientuje-my się, że jelenie opuściły już tę część lasu. Zbieramy się, żeby pogratulować zadowolonemu Janowi. Po przerwie na lunch udajemy się znów w wysokie partie doliny, rozstawiając się tym ra-zem na większym obszarze. Koledzy z psami mają iść ku nam od dołu, jed-nak teren jest duży i ciężko się zorien-tować, co się dzieje. Jest trochę zwie-rzyny, jednak nic się do nas nie zbliża.

W rezultacie nasza popołudniowa zdo-bycz to świeże powietrze i piękne widoki. Po paru godzinach zbieramy się w domku myśliwskim, gdzie wymyśla-my fantazyjne historie o tym, co mogło się dzisiaj stać.

CZAS POWROTUNajlepszymi trofeami są wspomnie-nia, a tych nam nie brakuje, kiedy wy-ruszamy w drogę powrotną do domu. Odjeżdżamy jeszcze po południu, aby przebyć chociaż część z 1100 km, ja-kie mamy do pokonania. Wieziemy do domu również kilka serc do uwędze-nia i języki, które zwyczajowo dostają strzelcy w tych stronach. Moje tro-feum, czyli poroże małego szpicaka, choć nieduże, ma swoje znaczenie. Dzięki niemu nie zapomnę o polowa-niu w tym wspaniałym miejscu.

Najlepszymi trofeami są wspomnienia, a tych nam nie brakuje77 78

Jelenie są trudnymi przeciwnikami, szybko znikają w zaroślach. Po pół go-dzinie rozlega się huk wystrzału. To Jan znalazł łanię z młodym. Z 40 metrów strzał był czysty, padł cielak. W końcu po incydentach z samochodami szczę-ście się do Jana uśmiechnęło. Zanim dostał pozwolenie na opuszczenie po-zycji, Knut, który był w pobliżu, zdążył już zabrać cielaka. Jeszcze przez chwilę kontynuujemy polowanie, ale orientuje-my się, że jelenie opuściły już tę część lasu. Zbieramy się, żeby pogratulować zadowolonemu Janowi. Po przerwie na lunch udajemy się znów w wysokie partie doliny, rozstawiając się tym ra-zem na większym obszarze. Koledzy z psami mają iść ku nam od dołu, jed-nak teren jest duży i ciężko się zorien-tować, co się dzieje. Jest trochę zwie-rzyny, jednak nic się do nas nie zbliża.

W rezultacie nasza popołudniowa zdo-bycz to świeże powietrze i piękne widoki. Po paru godzinach zbieramy się w domku myśliwskim, gdzie wymyśla-my fantazyjne historie o tym, co mogło się dzisiaj stać.

CZAS POWROTUNajlepszymi trofeami są wspomnie-nia, a tych nam nie brakuje, kiedy wy-ruszamy w drogę powrotną do domu. Odjeżdżamy jeszcze po południu, aby przebyć chociaż część z 1100 km, ja-kie mamy do pokonania. Wieziemy do domu również kilka serc do uwędze-nia i języki, które zwyczajowo dostają strzelcy w tych stronach. Moje tro-feum, czyli poroże małego szpicaka, choć nieduże, ma swoje znaczenie. Dzięki niemu nie zapomnę o polowa-niu w tym wspaniałym miejscu.

Najlepszymi trofeami są wspomnienia, a tych nam nie brakuje77 78

Jelenie są trudnymi przeciwnikami, szybko znikają w zaroślach. Po pół go-dzinie rozlega się huk wystrzału. To Jan znalazł łanię z młodym. Z 40 metrów strzał był czysty, padł cielak. W końcu po incydentach z samochodami szczę-ście się do Jana uśmiechnęło. Zanim dostał pozwolenie na opuszczenie po-zycji, Knut, który był w pobliżu, zdążył już zabrać cielaka. Jeszcze przez chwilę kontynuujemy polowanie, ale orientuje-my się, że jelenie opuściły już tę część lasu. Zbieramy się, żeby pogratulować zadowolonemu Janowi. Po przerwie na lunch udajemy się znów w wysokie partie doliny, rozstawiając się tym ra-zem na większym obszarze. Koledzy z psami mają iść ku nam od dołu, jed-nak teren jest duży i ciężko się zorien-tować, co się dzieje. Jest trochę zwie-rzyny, jednak nic się do nas nie zbliża.

W rezultacie nasza popołudniowa zdo-bycz to świeże powietrze i piękne widoki. Po paru godzinach zbieramy się w domku myśliwskim, gdzie wymyśla-my fantazyjne historie o tym, co mogło się dzisiaj stać.

CZAS POWROTUNajlepszymi trofeami są wspomnie-nia, a tych nam nie brakuje, kiedy wy-ruszamy w drogę powrotną do domu. Odjeżdżamy jeszcze po południu, aby przebyć chociaż część z 1100 km, ja-kie mamy do pokonania. Wieziemy do domu również kilka serc do uwędze-nia i języki, które zwyczajowo dostają strzelcy w tych stronach. Moje tro-feum, czyli poroże małego szpicaka, choć nieduże, ma swoje znaczenie. Dzięki niemu nie zapomnę o polowa-niu w tym wspaniałym miejscu.

Najlepszymi trofeami są wspomnienia, a tych nam nie brakuje77 78

As Time Goes ByTekst: Jens Ulrik Høgh

Tłumaczyła: Ewa Mostowska

Tereny dzisiejszego RPA, rok 1883. Lord Randolph Churchill, który w 1891 roku pojechał na wyprawę łowiecką do północnej prowincji Zimbabwe zwanej Mashonaland, uważany jest za jednego z pierwszych uczestników safari. Ale widoczni na zdjęciu myśliwi wyprzedzili go niemal o dekadę…

Fotografia południowoafrykańskiej ekspedycji jest jednym z najwcze-

śniejszych znanych zdjęć turystyki łowieckiej w Afryce. Znajdujące się na niej osoby to Brytyjczycy (bez ka-peluszy), ich przewodnicy Burowie i paru tubylców, pomocników z Ko-lonii Przylądkowej. Zdjęcie zrobiono w okolicach Kimberley, w Prowincji Przylądkowej Północnej, w trakcie podróży powrotnej z północnych te-renów łowieckich. Naturalnie, w tam-tych czasach strzelało się do każdej napotkanej zwierzyny – tu mamy trzy nosorożce, cztery lwy, kilka lampartów i mnóstwo zwierzyny stepowej. Na zdjęciu można łatwo rozróżnić an-tylopę szablorogą, eland, impala, oryx. Zwróćcie uwagę na ładowany od przodu karabin kaliber 2, który w tamtych cza-sach był doskonałym rozwiązaniem na grubego zwierza. Inny, zasługujący na wzmiankę szczegół, to rozmazana biała plama na kolanach Brytyjczyka z prawej – prawdopodobnie pies, który nie zdołał usiedzieć w miejscu w trakcie długiego pozowania, niezbędnego w tamtych czasach do zrobienia zdjęcia.Koszty takiego safari były olbrzymie, dlatego była to raczej „impreza” dla bogaczy. Wyprawa trwała kilka mie-sięcy i była ryzykowna, nawet jak na ówczesne standardy – tropikalne cho-roby i paskudne infekcje zebrały wśród myśliwych swoje żniwo. Ale i tak chcie-libyście się tam znaleźć, prawda?

Brytyjscy myśliwi wracają z północnych terenów łowieckich.

Przystanek na pamiątkową fotkę zrobili w okolicach Kimberley

As Time Goes ByTekst: Jens Ulrik Høgh

Tłumaczyła: Ewa Mostowska

Tereny dzisiejszego RPA, rok 1883. Lord Randolph Churchill, który w 1891 roku pojechał na wyprawę łowiecką do północnej prowincji Zimbabwe zwanej Mashonaland, uważany jest za jednego z pierwszych uczestników safari. Ale widoczni na zdjęciu myśliwi wyprzedzili go niemal o dekadę…

Fotografia południowoafrykańskiej ekspedycji jest jednym z najwcze-

śniejszych znanych zdjęć turystyki łowieckiej w Afryce. Znajdujące się na niej osoby to Brytyjczycy (bez ka-peluszy), ich przewodnicy Burowie i paru tubylców, pomocników z Ko-lonii Przylądkowej. Zdjęcie zrobiono w okolicach Kimberley, w Prowincji Przylądkowej Północnej, w trakcie podróży powrotnej z północnych te-renów łowieckich. Naturalnie, w tam-tych czasach strzelało się do każdej napotkanej zwierzyny – tu mamy trzy nosorożce, cztery lwy, kilka lampartów i mnóstwo zwierzyny stepowej. Na zdjęciu można łatwo rozróżnić an-tylopę szablorogą, eland, impala, oryx. Zwróćcie uwagę na ładowany od przodu karabin kaliber 2, który w tamtych cza-sach był doskonałym rozwiązaniem na grubego zwierza. Inny, zasługujący na wzmiankę szczegół, to rozmazana biała plama na kolanach Brytyjczyka z prawej – prawdopodobnie pies, który nie zdołał usiedzieć w miejscu w trakcie długiego pozowania, niezbędnego w tamtych czasach do zrobienia zdjęcia.Koszty takiego safari były olbrzymie, dlatego była to raczej „impreza” dla bogaczy. Wyprawa trwała kilka mie-sięcy i była ryzykowna, nawet jak na ówczesne standardy – tropikalne cho-roby i paskudne infekcje zebrały wśród myśliwych swoje żniwo. Ale i tak chcie-libyście się tam znaleźć, prawda?

Brytyjscy myśliwi wracają z północnych terenów łowieckich.

Przystanek na pamiątkową fotkę zrobili w okolicach Kimberley

As Time Goes ByTekst: Jens Ulrik Høgh

Tłumaczyła: Ewa Mostowska

Tereny dzisiejszego RPA, rok 1883. Lord Randolph Churchill, który w 1891 roku pojechał na wyprawę łowiecką do północnej prowincji Zimbabwe zwanej Mashonaland, uważany jest za jednego z pierwszych uczestników safari. Ale widoczni na zdjęciu myśliwi wyprzedzili go niemal o dekadę…

Fotografia południowoafrykańskiej ekspedycji jest jednym z najwcze-

śniejszych znanych zdjęć turystyki łowieckiej w Afryce. Znajdujące się na niej osoby to Brytyjczycy (bez ka-peluszy), ich przewodnicy Burowie i paru tubylców, pomocników z Ko-lonii Przylądkowej. Zdjęcie zrobiono w okolicach Kimberley, w Prowincji Przylądkowej Północnej, w trakcie podróży powrotnej z północnych te-renów łowieckich. Naturalnie, w tam-tych czasach strzelało się do każdej napotkanej zwierzyny – tu mamy trzy nosorożce, cztery lwy, kilka lampartów i mnóstwo zwierzyny stepowej. Na zdjęciu można łatwo rozróżnić an-tylopę szablorogą, eland, impala, oryx. Zwróćcie uwagę na ładowany od przodu karabin kaliber 2, który w tamtych cza-sach był doskonałym rozwiązaniem na grubego zwierza. Inny, zasługujący na wzmiankę szczegół, to rozmazana biała plama na kolanach Brytyjczyka z prawej – prawdopodobnie pies, który nie zdołał usiedzieć w miejscu w trakcie długiego pozowania, niezbędnego w tamtych czasach do zrobienia zdjęcia.Koszty takiego safari były olbrzymie, dlatego była to raczej „impreza” dla bogaczy. Wyprawa trwała kilka mie-sięcy i była ryzykowna, nawet jak na ówczesne standardy – tropikalne cho-roby i paskudne infekcje zebrały wśród myśliwych swoje żniwo. Ale i tak chcie-libyście się tam znaleźć, prawda?

Brytyjscy myśliwi wracają z północnych terenów łowieckich.

Przystanek na pamiątkową fotkę zrobili w okolicach Kimberley

W krainie olbrzymówT E K S T I Z D J Ę C I A : J E N S U L R I K H Ø G H

T ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Wybierz się razem z Jensem do dzikiej Afryki, gdzie nosorożce wędrują swobodnie pośród okazałych

antylop kudu, buszboków i kobów śniadych...

W krainie olbrzymówT E K S T I Z D J Ę C I A : J E N S U L R I K H Ø G H

T ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Wybierz się razem z Jensem do dzikiej Afryki, gdzie nosorożce wędrują swobodnie pośród okazałych

antylop kudu, buszboków i kobów śniadych...

W krainie olbrzymówT E K S T I Z D J Ę C I A : J E N S U L R I K H Ø G H

T ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Wybierz się razem z Jensem do dzikiej Afryki, gdzie nosorożce wędrują swobodnie pośród okazałych

antylop kudu, buszboków i kobów śniadych...

Kiedy podróżuję bez najmniej-szego pojęcia, jakie przygody

na mnie czekają, doświadczam tego samego fascynującego uczucia nie-pewności, jakie odczuwałem przed każdymi swoimi urodzinami przez pierwsze dwanaście lat życia. To przekonanie, że następny dzień bę-dzie absolutnie cudowny, połączone z niepewnością co do tego, co się właściwie wydarzy – to była ekscy-tacja w najczystszej formie. Potem urodziny stały się przewidywalne i uczucie łaskotania w żołądku znik-nęło na dobre, ale magia, kryjąca się w dziecięcej radości z wyczekiwania,

pozostała i odzywa się przed każdą łowiecką przygodą. Tym razem naprawdę było na co cze-kać. Teren łowiecki, z którego ko-rzysta Limpopo Safaris, to olbrzymi prywatny rezerwat przyrody, liczący 65 tys. ha. Już tam wcześniej byłem, właściwie to nawet dwa razy, a Mia-sa i jego uroczą żonę Bellę uważam za swoich przyjaciół. Późnym po-południem po moim przyjeździe, w świetle samochodowych reflek-torów, przystrzeliliśmy broń. Kula trafiła w sam środek tarczy, jak za-wsze. Mias chciał ruszać na kudu już z samego rana.

KRAINA OBFITOŚCIPierwszy dzień łowów rozpoczęliśmy od długiego spaceru wzdłuż rzeki Nzehelele, która jest dopływem sta-nowiącej granicę z Zimbabwe po-tężnej rzeki Limpopo. Krajobraz był niesamowity, dziki. Podobnie jak zwierzyna – idąc brzegiem głębokiej rzeki widzieliśmy koby śniade (Kobus ellipsiprymnus), buszboki (Tragelaphus scriptus), kudu (Tragelaphus strepsiceros), niale grzywiaste (Tragelaphus angasii) i bushpigi (Potamochoerus larvatus) [gatu-nek z rodziny świniowatych – przyp. red.]. Na płytszych wodach czaiły się pokaźne krokodyle, a kapryśny stary

nosorożec uparcie zwracał na siebie naszą uwagę. Jakość tutejszych trofe-ów to efekt dobrego zarządzania re-zerwatem. Zaledwie 15 lat temu na tym olbrzymim terenie znajdowało się tylko parę zaniedbanych gospodarstw hodowlanych, a zwierzyna była bar-dzo nieliczna. Gospodarstwo odkupił pewien inwestor, entuzjasta ochrony przyrody – i zrobił tu porządek. Teren zamknięto. Jeden po drugim zaczęto wprowadzać wszystkie rodzime ga-tunki zwierząt, które zniknęły z tych terenów ponad 100 lat temu. Pierwot-na roślinność odbudowała się i dzięki temu na tym terenie znajduje się teraz 83 84

Obserwując nosorożca, poruszaliśmy się z ogromną ostrożnością. Kiedy wiatr zmienił kierunek, byliśmy niecałe 50 m od niego. Moje drzewo znajdowało się tuż za mną

Kiedy podróżuję bez najmniej-szego pojęcia, jakie przygody

na mnie czekają, doświadczam tego samego fascynującego uczucia nie-pewności, jakie odczuwałem przed każdymi swoimi urodzinami przez pierwsze dwanaście lat życia. To przekonanie, że następny dzień bę-dzie absolutnie cudowny, połączone z niepewnością co do tego, co się właściwie wydarzy – to była ekscy-tacja w najczystszej formie. Potem urodziny stały się przewidywalne i uczucie łaskotania w żołądku znik-nęło na dobre, ale magia, kryjąca się w dziecięcej radości z wyczekiwania,

pozostała i odzywa się przed każdą łowiecką przygodą. Tym razem naprawdę było na co cze-kać. Teren łowiecki, z którego ko-rzysta Limpopo Safaris, to olbrzymi prywatny rezerwat przyrody, liczący 65 tys. ha. Już tam wcześniej byłem, właściwie to nawet dwa razy, a Mia-sa i jego uroczą żonę Bellę uważam za swoich przyjaciół. Późnym po-południem po moim przyjeździe, w świetle samochodowych reflek-torów, przystrzeliliśmy broń. Kula trafiła w sam środek tarczy, jak za-wsze. Mias chciał ruszać na kudu już z samego rana.

KRAINA OBFITOŚCIPierwszy dzień łowów rozpoczęliśmy od długiego spaceru wzdłuż rzeki Nzehelele, która jest dopływem sta-nowiącej granicę z Zimbabwe po-tężnej rzeki Limpopo. Krajobraz był niesamowity, dziki. Podobnie jak zwierzyna – idąc brzegiem głębokiej rzeki widzieliśmy koby śniade (Kobus ellipsiprymnus), buszboki (Tragelaphus scriptus), kudu (Tragelaphus strepsiceros), niale grzywiaste (Tragelaphus angasii) i bushpigi (Potamochoerus larvatus) [gatu-nek z rodziny świniowatych – przyp. red.]. Na płytszych wodach czaiły się pokaźne krokodyle, a kapryśny stary

nosorożec uparcie zwracał na siebie naszą uwagę. Jakość tutejszych trofe-ów to efekt dobrego zarządzania re-zerwatem. Zaledwie 15 lat temu na tym olbrzymim terenie znajdowało się tylko parę zaniedbanych gospodarstw hodowlanych, a zwierzyna była bar-dzo nieliczna. Gospodarstwo odkupił pewien inwestor, entuzjasta ochrony przyrody – i zrobił tu porządek. Teren zamknięto. Jeden po drugim zaczęto wprowadzać wszystkie rodzime ga-tunki zwierząt, które zniknęły z tych terenów ponad 100 lat temu. Pierwot-na roślinność odbudowała się i dzięki temu na tym terenie znajduje się teraz 83 84

Obserwując nosorożca, poruszaliśmy się z ogromną ostrożnością. Kiedy wiatr zmienił kierunek, byliśmy niecałe 50 m od niego. Moje drzewo znajdowało się tuż za mną

Kiedy podróżuję bez najmniej-szego pojęcia, jakie przygody

na mnie czekają, doświadczam tego samego fascynującego uczucia nie-pewności, jakie odczuwałem przed każdymi swoimi urodzinami przez pierwsze dwanaście lat życia. To przekonanie, że następny dzień bę-dzie absolutnie cudowny, połączone z niepewnością co do tego, co się właściwie wydarzy – to była ekscy-tacja w najczystszej formie. Potem urodziny stały się przewidywalne i uczucie łaskotania w żołądku znik-nęło na dobre, ale magia, kryjąca się w dziecięcej radości z wyczekiwania,

pozostała i odzywa się przed każdą łowiecką przygodą. Tym razem naprawdę było na co cze-kać. Teren łowiecki, z którego ko-rzysta Limpopo Safaris, to olbrzymi prywatny rezerwat przyrody, liczący 65 tys. ha. Już tam wcześniej byłem, właściwie to nawet dwa razy, a Mia-sa i jego uroczą żonę Bellę uważam za swoich przyjaciół. Późnym po-południem po moim przyjeździe, w świetle samochodowych reflek-torów, przystrzeliliśmy broń. Kula trafiła w sam środek tarczy, jak za-wsze. Mias chciał ruszać na kudu już z samego rana.

KRAINA OBFITOŚCIPierwszy dzień łowów rozpoczęliśmy od długiego spaceru wzdłuż rzeki Nzehelele, która jest dopływem sta-nowiącej granicę z Zimbabwe po-tężnej rzeki Limpopo. Krajobraz był niesamowity, dziki. Podobnie jak zwierzyna – idąc brzegiem głębokiej rzeki widzieliśmy koby śniade (Kobus ellipsiprymnus), buszboki (Tragelaphus scriptus), kudu (Tragelaphus strepsiceros), niale grzywiaste (Tragelaphus angasii) i bushpigi (Potamochoerus larvatus) [gatu-nek z rodziny świniowatych – przyp. red.]. Na płytszych wodach czaiły się pokaźne krokodyle, a kapryśny stary

nosorożec uparcie zwracał na siebie naszą uwagę. Jakość tutejszych trofe-ów to efekt dobrego zarządzania re-zerwatem. Zaledwie 15 lat temu na tym olbrzymim terenie znajdowało się tylko parę zaniedbanych gospodarstw hodowlanych, a zwierzyna była bar-dzo nieliczna. Gospodarstwo odkupił pewien inwestor, entuzjasta ochrony przyrody – i zrobił tu porządek. Teren zamknięto. Jeden po drugim zaczęto wprowadzać wszystkie rodzime ga-tunki zwierząt, które zniknęły z tych terenów ponad 100 lat temu. Pierwot-na roślinność odbudowała się i dzięki temu na tym terenie znajduje się teraz 83 84

Obserwując nosorożca, poruszaliśmy się z ogromną ostrożnością. Kiedy wiatr zmienił kierunek, byliśmy niecałe 50 m od niego. Moje drzewo znajdowało się tuż za mną

30 gatunków zwierząt. Każdy z nich jest w stanie o siebie zadbać, a miej-sca jest wystarczająco i dla tych „trud-nych”. Znajduje się tutaj silna i wciąż rosnąca populacja lamparta, brunatnej i cętkowanej hieny, likaona, krokody-la i wszystkich występujących w tej części świata małych kotów. Brakuje tylko lwa, co wynika jednak z sytu-acji prawnej, ale właściciele zaczęli się o to starać. Chcą stworzyć kompletny afrykański ekosystem, „wolne miasto” dzikiego Czarnego Lądu. Polowanie jest tu jedynie metodą zarządzania po-

pulacjami oraz sposobem na zdobycie funduszy na to całe przedsięwzięcie. Ceny polowań są regulowane i dość zaporowe.

NA DRZEWO…W drodze powrotnej z porannego podchodu Mias i Hassan byli bardzo ostrożni. Nie wiedzieli, gdzie dokład-nie mieszka nasz pan nosorożec, więc często przystawali, by go wypatrzyć, zanim on wypatrzy nas. Normalnie polujący goście nie korzystają z tej części terenu – mnie się udało jedynie

dzięki temu, że przekonałem Miasa co do moich wspaniałych umiejętno-ści wbiegania na drzewo oraz dlatego, że wiedział, iż potrafię ocenić swoje talenty – albo ich brak. Mias i Hassan wypatrzyli nasze-go zwalistego przyjaciela po dru-giej stronie rzeki, gdzie pożywiał się w spokoju suchymi krzakami. Zatrzy-maliśmy się, żeby go sfotografować. Wtedy zaczął powoli iść w naszą stronę i wkrótce już znajdował się 50 metrów od nas. Czekaliśmy w milczeniu, wy-bierając sobie po drzewie, na wypa-

dek, gdyby sytuacja miała się szybko zmienić. Gdy na potylicach poczu-liśmy lekki powiew wiatru, było już za późno. Ledwo zauważalny wiche-rek skręcił, zanosząc nasz zapach pro-sto do stojącego nad rzeką nosorożca. Ten zamrugał i uniósł głowę, by lepiej poczuć wiatr. Sekundę później już eksplodował z wściekłości. Pfffff, pffff, pffffff... – sapał gwał-townie, w kilka skoków rozpędzając się do olbrzymiej prędkości. Biegł prosto na nas. Podskoczyłem i popę-dziłem do mojego drzewa, podczas

Nasz przyjaciel nosorożec wygląda sympatycznie, jednak w rzeczywistości jest kapryśny i nieprzewidywalny

30 gatunków zwierząt. Każdy z nich jest w stanie o siebie zadbać, a miej-sca jest wystarczająco i dla tych „trud-nych”. Znajduje się tutaj silna i wciąż rosnąca populacja lamparta, brunatnej i cętkowanej hieny, likaona, krokody-la i wszystkich występujących w tej części świata małych kotów. Brakuje tylko lwa, co wynika jednak z sytu-acji prawnej, ale właściciele zaczęli się o to starać. Chcą stworzyć kompletny afrykański ekosystem, „wolne miasto” dzikiego Czarnego Lądu. Polowanie jest tu jedynie metodą zarządzania po-

pulacjami oraz sposobem na zdobycie funduszy na to całe przedsięwzięcie. Ceny polowań są regulowane i dość zaporowe.

NA DRZEWO…W drodze powrotnej z porannego podchodu Mias i Hassan byli bardzo ostrożni. Nie wiedzieli, gdzie dokład-nie mieszka nasz pan nosorożec, więc często przystawali, by go wypatrzyć, zanim on wypatrzy nas. Normalnie polujący goście nie korzystają z tej części terenu – mnie się udało jedynie

dzięki temu, że przekonałem Miasa co do moich wspaniałych umiejętno-ści wbiegania na drzewo oraz dlatego, że wiedział, iż potrafię ocenić swoje talenty – albo ich brak. Mias i Hassan wypatrzyli nasze-go zwalistego przyjaciela po dru-giej stronie rzeki, gdzie pożywiał się w spokoju suchymi krzakami. Zatrzy-maliśmy się, żeby go sfotografować. Wtedy zaczął powoli iść w naszą stronę i wkrótce już znajdował się 50 metrów od nas. Czekaliśmy w milczeniu, wy-bierając sobie po drzewie, na wypa-

dek, gdyby sytuacja miała się szybko zmienić. Gdy na potylicach poczu-liśmy lekki powiew wiatru, było już za późno. Ledwo zauważalny wiche-rek skręcił, zanosząc nasz zapach pro-sto do stojącego nad rzeką nosorożca. Ten zamrugał i uniósł głowę, by lepiej poczuć wiatr. Sekundę później już eksplodował z wściekłości. Pfffff, pffff, pffffff... – sapał gwał-townie, w kilka skoków rozpędzając się do olbrzymiej prędkości. Biegł prosto na nas. Podskoczyłem i popę-dziłem do mojego drzewa, podczas

Nasz przyjaciel nosorożec wygląda sympatycznie, jednak w rzeczywistości jest kapryśny i nieprzewidywalny

30 gatunków zwierząt. Każdy z nich jest w stanie o siebie zadbać, a miej-sca jest wystarczająco i dla tych „trud-nych”. Znajduje się tutaj silna i wciąż rosnąca populacja lamparta, brunatnej i cętkowanej hieny, likaona, krokody-la i wszystkich występujących w tej części świata małych kotów. Brakuje tylko lwa, co wynika jednak z sytu-acji prawnej, ale właściciele zaczęli się o to starać. Chcą stworzyć kompletny afrykański ekosystem, „wolne miasto” dzikiego Czarnego Lądu. Polowanie jest tu jedynie metodą zarządzania po-

pulacjami oraz sposobem na zdobycie funduszy na to całe przedsięwzięcie. Ceny polowań są regulowane i dość zaporowe.

NA DRZEWO…W drodze powrotnej z porannego podchodu Mias i Hassan byli bardzo ostrożni. Nie wiedzieli, gdzie dokład-nie mieszka nasz pan nosorożec, więc często przystawali, by go wypatrzyć, zanim on wypatrzy nas. Normalnie polujący goście nie korzystają z tej części terenu – mnie się udało jedynie

dzięki temu, że przekonałem Miasa co do moich wspaniałych umiejętno-ści wbiegania na drzewo oraz dlatego, że wiedział, iż potrafię ocenić swoje talenty – albo ich brak. Mias i Hassan wypatrzyli nasze-go zwalistego przyjaciela po dru-giej stronie rzeki, gdzie pożywiał się w spokoju suchymi krzakami. Zatrzy-maliśmy się, żeby go sfotografować. Wtedy zaczął powoli iść w naszą stronę i wkrótce już znajdował się 50 metrów od nas. Czekaliśmy w milczeniu, wy-bierając sobie po drzewie, na wypa-

dek, gdyby sytuacja miała się szybko zmienić. Gdy na potylicach poczu-liśmy lekki powiew wiatru, było już za późno. Ledwo zauważalny wiche-rek skręcił, zanosząc nasz zapach pro-sto do stojącego nad rzeką nosorożca. Ten zamrugał i uniósł głowę, by lepiej poczuć wiatr. Sekundę później już eksplodował z wściekłości. Pfffff, pffff, pffffff... – sapał gwał-townie, w kilka skoków rozpędzając się do olbrzymiej prędkości. Biegł prosto na nas. Podskoczyłem i popę-dziłem do mojego drzewa, podczas

Nasz przyjaciel nosorożec wygląda sympatycznie, jednak w rzeczywistości jest kapryśny i nieprzewidywalny

gdy Mias spokojnie odwracał uwa-gę „mastodonta”. W ułamek sekun-dy wdrapałem się na drzewo. Jestem przekonany, że w tym momencie po-trafiłbym wspiąć się na wypolerowa-ny i wysmarowany mydłem maszt. Po paru minutach pokazu brutalnej siły zwierzę wróciło na swoją stronę rzeki, a my przemknęliśmy do samochodu. Mówi się, że strach naprawdę nie ist-nieje, że to emocja, którą wybieramy. Nie wiem, czy to prawda. Wiem za to, że tego popołudnia po powrocie do domu wyrzuciłem bieliznę do kosza, a przed snem ucałowałem moje buty w podzięce za ich przyczepność.

SZUKAJĄC BYKÓW KUDUNastępnego dnia z samego rana wy-ruszyliśmy na poszukiwanie byków kudu – w tych okolicach jest wiele silnych osobników. Nie jechaliśmy dłużej niż godzinę, kiedy Hassan wy-patrzył dwa byki skryte za drzewami mopane [afrykański gatunek drzewa liściastego – przyp. red.]. Nie mógł dokładnie ocenić, jak wielkie są ich rogi, ale miał silne przeczucie, że to zdrowe osobniki i przekonał Mia-sa, żebyśmy przyjrzeli im się bliżej. Zwierzęta znajdowały się kilkaset me-trów od naszego Land Cruisera i szły w kierunku stromych skał, które były jeszcze dalej. Mias przejechał więc ok. 500 m, po czym skręcił w stronę ska-listego wzniesienia, mając nadzieję, że kudu będą stamtąd widoczne. 87 88

gdy Mias spokojnie odwracał uwa-gę „mastodonta”. W ułamek sekun-dy wdrapałem się na drzewo. Jestem przekonany, że w tym momencie po-trafiłbym wspiąć się na wypolerowa-ny i wysmarowany mydłem maszt. Po paru minutach pokazu brutalnej siły zwierzę wróciło na swoją stronę rzeki, a my przemknęliśmy do samochodu. Mówi się, że strach naprawdę nie ist-nieje, że to emocja, którą wybieramy. Nie wiem, czy to prawda. Wiem za to, że tego popołudnia po powrocie do domu wyrzuciłem bieliznę do kosza, a przed snem ucałowałem moje buty w podzięce za ich przyczepność.

SZUKAJĄC BYKÓW KUDUNastępnego dnia z samego rana wy-ruszyliśmy na poszukiwanie byków kudu – w tych okolicach jest wiele silnych osobników. Nie jechaliśmy dłużej niż godzinę, kiedy Hassan wy-patrzył dwa byki skryte za drzewami mopane [afrykański gatunek drzewa liściastego – przyp. red.]. Nie mógł dokładnie ocenić, jak wielkie są ich rogi, ale miał silne przeczucie, że to zdrowe osobniki i przekonał Mia-sa, żebyśmy przyjrzeli im się bliżej. Zwierzęta znajdowały się kilkaset me-trów od naszego Land Cruisera i szły w kierunku stromych skał, które były jeszcze dalej. Mias przejechał więc ok. 500 m, po czym skręcił w stronę ska-listego wzniesienia, mając nadzieję, że kudu będą stamtąd widoczne. 87 88

gdy Mias spokojnie odwracał uwa-gę „mastodonta”. W ułamek sekun-dy wdrapałem się na drzewo. Jestem przekonany, że w tym momencie po-trafiłbym wspiąć się na wypolerowa-ny i wysmarowany mydłem maszt. Po paru minutach pokazu brutalnej siły zwierzę wróciło na swoją stronę rzeki, a my przemknęliśmy do samochodu. Mówi się, że strach naprawdę nie ist-nieje, że to emocja, którą wybieramy. Nie wiem, czy to prawda. Wiem za to, że tego popołudnia po powrocie do domu wyrzuciłem bieliznę do kosza, a przed snem ucałowałem moje buty w podzięce za ich przyczepność.

SZUKAJĄC BYKÓW KUDUNastępnego dnia z samego rana wy-ruszyliśmy na poszukiwanie byków kudu – w tych okolicach jest wiele silnych osobników. Nie jechaliśmy dłużej niż godzinę, kiedy Hassan wy-patrzył dwa byki skryte za drzewami mopane [afrykański gatunek drzewa liściastego – przyp. red.]. Nie mógł dokładnie ocenić, jak wielkie są ich rogi, ale miał silne przeczucie, że to zdrowe osobniki i przekonał Mia-sa, żebyśmy przyjrzeli im się bliżej. Zwierzęta znajdowały się kilkaset me-trów od naszego Land Cruisera i szły w kierunku stromych skał, które były jeszcze dalej. Mias przejechał więc ok. 500 m, po czym skręcił w stronę ska-listego wzniesienia, mając nadzieję, że kudu będą stamtąd widoczne. 87 88

Droga wiodła na samą górę. Mój przyjaciel zatrzymał silnik na dłu-go, zanim dotarliśmy do krawędzi. Bezgłośnie wyszliśmy z samochodu. Znajdowaliśmy się na płaskowyżu wy-soko ponad równiną, która rozciągała się od podnóża urwiska do okolonej gęstą roślinnością rzeki. Wyglądało to jak gigantyczny, wijący się przez kra-jobraz, zielony robak. Dokładnie pod nami znajdowały się dwa młode byki koba śniadego. Wyraźnie wyczuły na-szą obecność.

PIĘKNE TROFEUMKątem oka dostrzegłem, że Mias upa-da na kolano. Instynktownie zrobiłem to samo, choć nie wiedziałem, po co.

Podniósł do oczu lornetkę i zaczął in-tensywnie wpatrywać się w dół zbo-cza, jednak w zupełnie inną stronę niż znikające nam z oczu byki. Wyszeptał z podnieceniem: – Widzisz tego kudu? Podążyłem za jego spojrzeniem. Za-ledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał, wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego wspaniałego zwierzęcia. Serce stanę-ło mi na moment. To była prawdziwa rozkosz dla oka! Długie rogi koloru głębokiej czerni zawijały się ku nie-bu w idealne V. Końcówki o barwie bursztynu znajdowały się w sporej

90

Droga wiodła na samą górę. Mój przyjaciel zatrzymał silnik na dłu-go, zanim dotarliśmy do krawędzi. Bezgłośnie wyszliśmy z samochodu. Znajdowaliśmy się na płaskowyżu wy-soko ponad równiną, która rozciągała się od podnóża urwiska do okolonej gęstą roślinnością rzeki. Wyglądało to jak gigantyczny, wijący się przez kra-jobraz, zielony robak. Dokładnie pod nami znajdowały się dwa młode byki koba śniadego. Wyraźnie wyczuły na-szą obecność.

PIĘKNE TROFEUMKątem oka dostrzegłem, że Mias upa-da na kolano. Instynktownie zrobiłem to samo, choć nie wiedziałem, po co.

Podniósł do oczu lornetkę i zaczął in-tensywnie wpatrywać się w dół zbo-cza, jednak w zupełnie inną stronę niż znikające nam z oczu byki. Wyszeptał z podnieceniem: – Widzisz tego kudu? Podążyłem za jego spojrzeniem. Za-ledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał, wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego wspaniałego zwierzęcia. Serce stanę-ło mi na moment. To była prawdziwa rozkosz dla oka! Długie rogi koloru głębokiej czerni zawijały się ku nie-bu w idealne V. Końcówki o barwie bursztynu znajdowały się w sporej

90

Droga wiodła na samą górę. Mój przyjaciel zatrzymał silnik na dłu-go, zanim dotarliśmy do krawędzi. Bezgłośnie wyszliśmy z samochodu. Znajdowaliśmy się na płaskowyżu wy-soko ponad równiną, która rozciągała się od podnóża urwiska do okolonej gęstą roślinnością rzeki. Wyglądało to jak gigantyczny, wijący się przez kra-jobraz, zielony robak. Dokładnie pod nami znajdowały się dwa młode byki koba śniadego. Wyraźnie wyczuły na-szą obecność.

PIĘKNE TROFEUMKątem oka dostrzegłem, że Mias upa-da na kolano. Instynktownie zrobiłem to samo, choć nie wiedziałem, po co.

Podniósł do oczu lornetkę i zaczął in-tensywnie wpatrywać się w dół zbo-cza, jednak w zupełnie inną stronę niż znikające nam z oczu byki. Wyszeptał z podnieceniem: – Widzisz tego kudu? Podążyłem za jego spojrzeniem. Za-ledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał, wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego wspaniałego zwierzęcia. Serce stanę-ło mi na moment. To była prawdziwa rozkosz dla oka! Długie rogi koloru głębokiej czerni zawijały się ku nie-bu w idealne V. Końcówki o barwie bursztynu znajdowały się w sporej

90

odległości od podstawy, która grubo-ścią dorównywała ramieniu dorosłego mężczyzny. – Strzelaj, teraz!

Mias nalegał – a mnie nietrudno było przekonać...Przeczołgałem się do samochodu

po mojego Mausera. Najciszej, jak to możliwe, załadowałem broń i spraw-dziłem, czy iglica nie jest napięta. Tak szybko, jak umiałem, podpełznąłem z powrotem do chłopaków, którzy wciąż wpatrywali się w byka. Ostatni odcinek pokonałem, wijąc się po ka-mieniach niczym wąż. Zająłem leżącą pozycję do strzału, karabin opierając na kamieniu. Ustawiłem lunetę Zeissa na 10-krotne powiększenie i włączy-łem podświetlenie czerwonego punk-tu, by uzyskać lepszy kontrast z ciem-ną sylwetką byka.Byk stał pod kątem, dokładnie na skraju mojego pola widzenia. Pozwo-liłem, by czerwony punkt wślizgnął się na komorę – i nacisnąłem spust. Byk

Zaledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał,

wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną

lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego

wspaniałego zwierzęcia. Serce stanęło mi na moment

91

odległości od podstawy, która grubo-ścią dorównywała ramieniu dorosłego mężczyzny. – Strzelaj, teraz!

Mias nalegał – a mnie nietrudno było przekonać...Przeczołgałem się do samochodu

po mojego Mausera. Najciszej, jak to możliwe, załadowałem broń i spraw-dziłem, czy iglica nie jest napięta. Tak szybko, jak umiałem, podpełznąłem z powrotem do chłopaków, którzy wciąż wpatrywali się w byka. Ostatni odcinek pokonałem, wijąc się po ka-mieniach niczym wąż. Zająłem leżącą pozycję do strzału, karabin opierając na kamieniu. Ustawiłem lunetę Zeissa na 10-krotne powiększenie i włączy-łem podświetlenie czerwonego punk-tu, by uzyskać lepszy kontrast z ciem-ną sylwetką byka.Byk stał pod kątem, dokładnie na skraju mojego pola widzenia. Pozwo-liłem, by czerwony punkt wślizgnął się na komorę – i nacisnąłem spust. Byk

Zaledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał,

wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną

lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego

wspaniałego zwierzęcia. Serce stanęło mi na moment

91

odległości od podstawy, która grubo-ścią dorównywała ramieniu dorosłego mężczyzny. – Strzelaj, teraz!

Mias nalegał – a mnie nietrudno było przekonać...Przeczołgałem się do samochodu

po mojego Mausera. Najciszej, jak to możliwe, załadowałem broń i spraw-dziłem, czy iglica nie jest napięta. Tak szybko, jak umiałem, podpełznąłem z powrotem do chłopaków, którzy wciąż wpatrywali się w byka. Ostatni odcinek pokonałem, wijąc się po ka-mieniach niczym wąż. Zająłem leżącą pozycję do strzału, karabin opierając na kamieniu. Ustawiłem lunetę Zeissa na 10-krotne powiększenie i włączy-łem podświetlenie czerwonego punk-tu, by uzyskać lepszy kontrast z ciem-ną sylwetką byka.Byk stał pod kątem, dokładnie na skraju mojego pola widzenia. Pozwo-liłem, by czerwony punkt wślizgnął się na komorę – i nacisnąłem spust. Byk

Zaledwie 100 m niżej, z cienia drzewa, z którego się posilał,

wyłonił się ogromny byk. Szybko wyciągnąłem własną

lunetę. Moim oczom ukazał się krystalicznie czysty obraz tego

wspaniałego zwierzęcia. Serce stanęło mi na moment

91

podskoczył. Zaznaczył strzał i wszyst-ko wyglądało dobrze, jednak zamiast paść, uszedł. Przebiegł tak 200 m, kie-dy przez korony drzew wypuściłem w kierunku ciemnej sylwetki drugi strzał. Jednak kula odbiła się i przeleciała wy-soko ponad grzbietem zwierzęcia, które przyspieszyło. Kolejny strzał, tym ra-zem na 250 m, nie przebił się przez gęste krzaki. Jednak byk zaczął zwalniać, wy-raźnie pod wpływem rany wcześniejsze-go trafienia. Dostrzegłem prześwit po-między dwoma drzewami przed nim,

ale dalmierz Miasa wskazywał już 312 m. Ustawiłem więc wieżę ASC+ na 310 m. Teraz mogłem bez proble-mu strzelić, wypuszczając ostatni na-bój z magazynka prosto w kręgosłup byka, który padł w ogniu. Dziwne! Zarówno ja, jak i Mias sądziliśmy, że pierwszy strzał był idealny i że byk nie będzie w stanie tak daleko ujść. Dotarliśmy do niego 10 minut później. Z bliska trofeum było nie mniej im-ponujące. Ten krzepki staruszek brał udział w wystarczającej liczbie walk,

ZEISS: Na ten wyjazd zabrałem ze sobą lunetę Victory HT 8x42 i dalmierz Victo-ry 8X26 PRF, jako uzupełnienie do lunety zamontowanej na sztucerze, Zeiss Victo-ry HT 2,5-10x50 z wieżą balistyczną ASV+. Wszystko, co najlepsze!MAUSER: Sztucer Mauser African PH ka-liber 300 Winchester magnum. Świetnie się sprawdził z amunicją Oryx 180 gr, a bezpiecznik Mausera dawał mi poczu-cie bezpieczeństwa – w mojej opinii jest

z których większość pewnie wygrał, by zająć poczesne miejsce w puli genowej występującej na tych terenach popu-lacji. Po dokładniejszych oględzinach wyjaśniło się, dlaczego uszedł tak daleko – mój pierwszy strzał oka-zał się postrzałem płucnym i kula przeszła tylko przez jedno płuco. Gdybym za pierwszym razem tra-fił w serce, przeszedłby zapewne tylko kilka metrów. Ważna nauka na przyszłość i niezwykle piękne trofeum.

WARTO TU WRÓCIĆResztę mojego pobytu spędziliśmy w tej samej części rezerwatu, robiąc zdję-cia bogatej fauny i łowiąc ryby razem z krokodylami. Widziałem tu niezliczone okazy kudu, buszboków i niali o imponujących ro-gach. Jeśli to miejsce w następnej deka-dzie nie zdominuje rankingów łowisk o najlepszych trofeach antylop koba, to bardzo się zdziwię. Na własne oczy wi-działem kilku kandydatów do pierwszej dziesiątki. Z pewnością tu wrócę!

bardziej przyjazny użytkownikowi niż tradycyjny bezpiecznik.HÄRKILA: Spodnie Oryx. Leżą równie wygodnie, co jeansy. Klasyczna koszula na safari pozwalała utrzymać niską tem-peraturę ciała i dobrze chroniła przed palącym słońcem. Zarówno spodnie, jak i koszulę wyprodukowano z bawełny. Na nogach miałem lekkie buty Rhino – dobry wybór na polowanie w ciepłym klimacie.

Moje wyposażenie:

podskoczył. Zaznaczył strzał i wszyst-ko wyglądało dobrze, jednak zamiast paść, uszedł. Przebiegł tak 200 m, kie-dy przez korony drzew wypuściłem w kierunku ciemnej sylwetki drugi strzał. Jednak kula odbiła się i przeleciała wy-soko ponad grzbietem zwierzęcia, które przyspieszyło. Kolejny strzał, tym ra-zem na 250 m, nie przebił się przez gęste krzaki. Jednak byk zaczął zwalniać, wy-raźnie pod wpływem rany wcześniejsze-go trafienia. Dostrzegłem prześwit po-między dwoma drzewami przed nim,

ale dalmierz Miasa wskazywał już 312 m. Ustawiłem więc wieżę ASC+ na 310 m. Teraz mogłem bez proble-mu strzelić, wypuszczając ostatni na-bój z magazynka prosto w kręgosłup byka, który padł w ogniu. Dziwne! Zarówno ja, jak i Mias sądziliśmy, że pierwszy strzał był idealny i że byk nie będzie w stanie tak daleko ujść. Dotarliśmy do niego 10 minut później. Z bliska trofeum było nie mniej im-ponujące. Ten krzepki staruszek brał udział w wystarczającej liczbie walk,

ZEISS: Na ten wyjazd zabrałem ze sobą lunetę Victory HT 8x42 i dalmierz Victo-ry 8X26 PRF, jako uzupełnienie do lunety zamontowanej na sztucerze, Zeiss Victo-ry HT 2,5-10x50 z wieżą balistyczną ASV+. Wszystko, co najlepsze!MAUSER: Sztucer Mauser African PH ka-liber 300 Winchester magnum. Świetnie się sprawdził z amunicją Oryx 180 gr, a bezpiecznik Mausera dawał mi poczu-cie bezpieczeństwa – w mojej opinii jest

z których większość pewnie wygrał, by zająć poczesne miejsce w puli genowej występującej na tych terenach popu-lacji. Po dokładniejszych oględzinach wyjaśniło się, dlaczego uszedł tak daleko – mój pierwszy strzał oka-zał się postrzałem płucnym i kula przeszła tylko przez jedno płuco. Gdybym za pierwszym razem tra-fił w serce, przeszedłby zapewne tylko kilka metrów. Ważna nauka na przyszłość i niezwykle piękne trofeum.

WARTO TU WRÓCIĆResztę mojego pobytu spędziliśmy w tej samej części rezerwatu, robiąc zdję-cia bogatej fauny i łowiąc ryby razem z krokodylami. Widziałem tu niezliczone okazy kudu, buszboków i niali o imponujących ro-gach. Jeśli to miejsce w następnej deka-dzie nie zdominuje rankingów łowisk o najlepszych trofeach antylop koba, to bardzo się zdziwię. Na własne oczy wi-działem kilku kandydatów do pierwszej dziesiątki. Z pewnością tu wrócę!

bardziej przyjazny użytkownikowi niż tradycyjny bezpiecznik.HÄRKILA: Spodnie Oryx. Leżą równie wygodnie, co jeansy. Klasyczna koszula na safari pozwalała utrzymać niską tem-peraturę ciała i dobrze chroniła przed palącym słońcem. Zarówno spodnie, jak i koszulę wyprodukowano z bawełny. Na nogach miałem lekkie buty Rhino – dobry wybór na polowanie w ciepłym klimacie.

Moje wyposażenie:

podskoczył. Zaznaczył strzał i wszyst-ko wyglądało dobrze, jednak zamiast paść, uszedł. Przebiegł tak 200 m, kie-dy przez korony drzew wypuściłem w kierunku ciemnej sylwetki drugi strzał. Jednak kula odbiła się i przeleciała wy-soko ponad grzbietem zwierzęcia, które przyspieszyło. Kolejny strzał, tym ra-zem na 250 m, nie przebił się przez gęste krzaki. Jednak byk zaczął zwalniać, wy-raźnie pod wpływem rany wcześniejsze-go trafienia. Dostrzegłem prześwit po-między dwoma drzewami przed nim,

ale dalmierz Miasa wskazywał już 312 m. Ustawiłem więc wieżę ASC+ na 310 m. Teraz mogłem bez proble-mu strzelić, wypuszczając ostatni na-bój z magazynka prosto w kręgosłup byka, który padł w ogniu. Dziwne! Zarówno ja, jak i Mias sądziliśmy, że pierwszy strzał był idealny i że byk nie będzie w stanie tak daleko ujść. Dotarliśmy do niego 10 minut później. Z bliska trofeum było nie mniej im-ponujące. Ten krzepki staruszek brał udział w wystarczającej liczbie walk,

ZEISS: Na ten wyjazd zabrałem ze sobą lunetę Victory HT 8x42 i dalmierz Victo-ry 8X26 PRF, jako uzupełnienie do lunety zamontowanej na sztucerze, Zeiss Victo-ry HT 2,5-10x50 z wieżą balistyczną ASV+. Wszystko, co najlepsze!MAUSER: Sztucer Mauser African PH ka-liber 300 Winchester magnum. Świetnie się sprawdził z amunicją Oryx 180 gr, a bezpiecznik Mausera dawał mi poczu-cie bezpieczeństwa – w mojej opinii jest

z których większość pewnie wygrał, by zająć poczesne miejsce w puli genowej występującej na tych terenach popu-lacji. Po dokładniejszych oględzinach wyjaśniło się, dlaczego uszedł tak daleko – mój pierwszy strzał oka-zał się postrzałem płucnym i kula przeszła tylko przez jedno płuco. Gdybym za pierwszym razem tra-fił w serce, przeszedłby zapewne tylko kilka metrów. Ważna nauka na przyszłość i niezwykle piękne trofeum.

WARTO TU WRÓCIĆResztę mojego pobytu spędziliśmy w tej samej części rezerwatu, robiąc zdję-cia bogatej fauny i łowiąc ryby razem z krokodylami. Widziałem tu niezliczone okazy kudu, buszboków i niali o imponujących ro-gach. Jeśli to miejsce w następnej deka-dzie nie zdominuje rankingów łowisk o najlepszych trofeach antylop koba, to bardzo się zdziwię. Na własne oczy wi-działem kilku kandydatów do pierwszej dziesiątki. Z pewnością tu wrócę!

bardziej przyjazny użytkownikowi niż tradycyjny bezpiecznik.HÄRKILA: Spodnie Oryx. Leżą równie wygodnie, co jeansy. Klasyczna koszula na safari pozwalała utrzymać niską tem-peraturę ciała i dobrze chroniła przed palącym słońcem. Zarówno spodnie, jak i koszulę wyprodukowano z bawełny. Na nogach miałem lekkie buty Rhino – dobry wybór na polowanie w ciepłym klimacie.

Moje wyposażenie:

Słowo niezrównany wydaje się niewystarczające w stosunku do tego pięknego starego kudu. Ślady na rogach pochodzą z walk, w których to imponujące zwierzę brało udział

Słowo niezrównany wydaje się niewystarczające w stosunku do tego pięknego starego kudu. Ślady na rogach pochodzą z walk, w których to imponujące zwierzę brało udział

Słowo niezrównany wydaje się niewystarczające w stosunku do tego pięknego starego kudu. Ślady na rogach pochodzą z walk, w których to imponujące zwierzę brało udział

Wiatroodporna kurtka polarowa. Kieszeń na piersi i wewnątrz z zamkiem. Wzmocnienia ze stylowej imitacji skóry. Skład: 100% Poliester.Dostępna w kolorze melanż/brąz. Rozmiary: S-4XLCena: 380 złwww.magum.pl

Wiatroodporna kamizelka z wieloma funkcjonalnymi kieszeniami. Dwie kieszenie z przodu z klapami. Wewnętrzne uchwyty na amunicję do strzelby i karabinu. Dzięki temu amunicja nie obija się o siebie i jest łatwo dostępna. Wewnętrzna kieszeń z zamkiem. Dodatko-wo dla zwiększenia komfortu podszewka wykonana z siateczki High-Vent™. Skład: 100% Poliester, wzmocnienia w 100% z nylonu. Rozmiary: S-3XL.Cena: 357 złwww.magum.pl

Cena: 446 złwww.graff.cil.pl

Kurtka w myśliwskim stylu wykonana z materiałów naj-wyższej klasy. Przypomina klasyczne ubrania głęboko osadzone w kulturze łowieckiej. Poły kurtki wykonane są z tkaniny przypominającej loden, jednak do natural-nej wełny producent dodał również syntetyczne włók-na. Dzięki nim materiał jest bardziej wytrzymały, lżejszy i bardziej odporny na wiatr oraz wilgoć. Plecy i rękawy uszyte są z materiału bratex, który chroni przed wilgocią i wiatrem. Odpinany kaptur oraz obszerne kieszenie za-pewniają komfort użytkowania zarówno w terenie jak i w warunkach miejskich. Rozpinana zaszewka na plecach kurtki, wykończona pomarańczową tkaniną, podnosi po-ziom bezpieczeństwa na „zbiorówkach” i ułatwia złożenie się do strzału.

NOWOŚĆ SEZONU 2014! Kurtka WATER STOP, dzięki zastosowaniu specjalnej membrany paroprzepuszczalnej BRATEX, jest nie-przewiewna i nieprzemakalna a jednocześnie oddy-chająca. Tkanina polar POLARON X 400 + membra-na BRATEX odprowadza pot w postaci pary wodnej. Typowo myśliwska kurtka z obszyciami z kontrastowej tkaniny. Posiada wiele praktycznych kieszeni zewnętrz-nych i wewnętrznych.Cena: 342 złwww.graff.cil.pl

Uniwersalny zestaw przyborów oparty o naj-nowszą technologię Squeeg-e. Nie wymaga używania jednorazowych przecieraków. Proces czyszczenia broni kończy się użyciem wielora-zowej końcówki Squeeg-e, która usuwa z lufy resztki oleju i pozostawia broń gotową do na-stępnego użycia.Cena: 269 złwww.artemix.com.pl

Plecak z pięcioma niezależnymi kieszonkami, które w razie koniecz-ności możemy łączyć według potrzeb. Ramiona wykonano z mate-riału oddychającego, w pasie znajdziemy schowek na telefon oraz ładownicę.Cena: 199 złwww.dolasu.pl

Wysokiej jakości, wodoodporne i oddychające buty trekkingowe. Wierzchnia część buta została zrobiona z naturalnej mocnej skóry.Pod warstwą skóry umiejscowiona jest membrana Air-Tex, która sprawia, że but jest całkowicie wodo- i wiatroodporny.Cena: 499 złwww.dolasu.pl

KURTKA POLAROWA STANFORD

KURTKA WATER-STOP

KOMPLET DO CZYSZCZENIA REMINGTON ROD CLEANING SYSTEM

KURTKA MYŚLIWSKA

PLECAK GERONIMO

BUTY KOLBEIN WOODLANDER

KAMIZELKA KRÜGER EXCLUSIVE

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

97 98

Wiatroodporna kurtka polarowa. Kieszeń na piersi i wewnątrz z zamkiem. Wzmocnienia ze stylowej imitacji skóry. Skład: 100% Poliester.Dostępna w kolorze melanż/brąz. Rozmiary: S-4XLCena: 380 złwww.magum.pl

Wiatroodporna kamizelka z wieloma funkcjonalnymi kieszeniami. Dwie kieszenie z przodu z klapami. Wewnętrzne uchwyty na amunicję do strzelby i karabinu. Dzięki temu amunicja nie obija się o siebie i jest łatwo dostępna. Wewnętrzna kieszeń z zamkiem. Dodatko-wo dla zwiększenia komfortu podszewka wykonana z siateczki High-Vent™. Skład: 100% Poliester, wzmocnienia w 100% z nylonu. Rozmiary: S-3XL.Cena: 357 złwww.magum.pl

Cena: 446 złwww.graff.cil.pl

Kurtka w myśliwskim stylu wykonana z materiałów naj-wyższej klasy. Przypomina klasyczne ubrania głęboko osadzone w kulturze łowieckiej. Poły kurtki wykonane są z tkaniny przypominającej loden, jednak do natural-nej wełny producent dodał również syntetyczne włók-na. Dzięki nim materiał jest bardziej wytrzymały, lżejszy i bardziej odporny na wiatr oraz wilgoć. Plecy i rękawy uszyte są z materiału bratex, który chroni przed wilgocią i wiatrem. Odpinany kaptur oraz obszerne kieszenie za-pewniają komfort użytkowania zarówno w terenie jak i w warunkach miejskich. Rozpinana zaszewka na plecach kurtki, wykończona pomarańczową tkaniną, podnosi po-ziom bezpieczeństwa na „zbiorówkach” i ułatwia złożenie się do strzału.

NOWOŚĆ SEZONU 2014! Kurtka WATER STOP, dzięki zastosowaniu specjalnej membrany paroprzepuszczalnej BRATEX, jest nie-przewiewna i nieprzemakalna a jednocześnie oddy-chająca. Tkanina polar POLARON X 400 + membra-na BRATEX odprowadza pot w postaci pary wodnej. Typowo myśliwska kurtka z obszyciami z kontrastowej tkaniny. Posiada wiele praktycznych kieszeni zewnętrz-nych i wewnętrznych.Cena: 342 złwww.graff.cil.pl

Uniwersalny zestaw przyborów oparty o naj-nowszą technologię Squeeg-e. Nie wymaga używania jednorazowych przecieraków. Proces czyszczenia broni kończy się użyciem wielora-zowej końcówki Squeeg-e, która usuwa z lufy resztki oleju i pozostawia broń gotową do na-stępnego użycia.Cena: 269 złwww.artemix.com.pl

Plecak z pięcioma niezależnymi kieszonkami, które w razie koniecz-ności możemy łączyć według potrzeb. Ramiona wykonano z mate-riału oddychającego, w pasie znajdziemy schowek na telefon oraz ładownicę.Cena: 199 złwww.dolasu.pl

Wysokiej jakości, wodoodporne i oddychające buty trekkingowe. Wierzchnia część buta została zrobiona z naturalnej mocnej skóry.Pod warstwą skóry umiejscowiona jest membrana Air-Tex, która sprawia, że but jest całkowicie wodo- i wiatroodporny.Cena: 499 złwww.dolasu.pl

KURTKA POLAROWA STANFORD

KURTKA WATER-STOP

KOMPLET DO CZYSZCZENIA REMINGTON ROD CLEANING SYSTEM

KURTKA MYŚLIWSKA

PLECAK GERONIMO

BUTY KOLBEIN WOODLANDER

KAMIZELKA KRÜGER EXCLUSIVE

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

97 98

Wiatroodporna kurtka polarowa. Kieszeń na piersi i wewnątrz z zamkiem. Wzmocnienia ze stylowej imitacji skóry. Skład: 100% Poliester.Dostępna w kolorze melanż/brąz. Rozmiary: S-4XLCena: 380 złwww.magum.pl

Wiatroodporna kamizelka z wieloma funkcjonalnymi kieszeniami. Dwie kieszenie z przodu z klapami. Wewnętrzne uchwyty na amunicję do strzelby i karabinu. Dzięki temu amunicja nie obija się o siebie i jest łatwo dostępna. Wewnętrzna kieszeń z zamkiem. Dodatko-wo dla zwiększenia komfortu podszewka wykonana z siateczki High-Vent™. Skład: 100% Poliester, wzmocnienia w 100% z nylonu. Rozmiary: S-3XL.Cena: 357 złwww.magum.pl

Cena: 446 złwww.graff.cil.pl

Kurtka w myśliwskim stylu wykonana z materiałów naj-wyższej klasy. Przypomina klasyczne ubrania głęboko osadzone w kulturze łowieckiej. Poły kurtki wykonane są z tkaniny przypominającej loden, jednak do natural-nej wełny producent dodał również syntetyczne włók-na. Dzięki nim materiał jest bardziej wytrzymały, lżejszy i bardziej odporny na wiatr oraz wilgoć. Plecy i rękawy uszyte są z materiału bratex, który chroni przed wilgocią i wiatrem. Odpinany kaptur oraz obszerne kieszenie za-pewniają komfort użytkowania zarówno w terenie jak i w warunkach miejskich. Rozpinana zaszewka na plecach kurtki, wykończona pomarańczową tkaniną, podnosi po-ziom bezpieczeństwa na „zbiorówkach” i ułatwia złożenie się do strzału.

NOWOŚĆ SEZONU 2014! Kurtka WATER STOP, dzięki zastosowaniu specjalnej membrany paroprzepuszczalnej BRATEX, jest nie-przewiewna i nieprzemakalna a jednocześnie oddy-chająca. Tkanina polar POLARON X 400 + membra-na BRATEX odprowadza pot w postaci pary wodnej. Typowo myśliwska kurtka z obszyciami z kontrastowej tkaniny. Posiada wiele praktycznych kieszeni zewnętrz-nych i wewnętrznych.Cena: 342 złwww.graff.cil.pl

Uniwersalny zestaw przyborów oparty o naj-nowszą technologię Squeeg-e. Nie wymaga używania jednorazowych przecieraków. Proces czyszczenia broni kończy się użyciem wielora-zowej końcówki Squeeg-e, która usuwa z lufy resztki oleju i pozostawia broń gotową do na-stępnego użycia.Cena: 269 złwww.artemix.com.pl

Plecak z pięcioma niezależnymi kieszonkami, które w razie koniecz-ności możemy łączyć według potrzeb. Ramiona wykonano z mate-riału oddychającego, w pasie znajdziemy schowek na telefon oraz ładownicę.Cena: 199 złwww.dolasu.pl

Wysokiej jakości, wodoodporne i oddychające buty trekkingowe. Wierzchnia część buta została zrobiona z naturalnej mocnej skóry.Pod warstwą skóry umiejscowiona jest membrana Air-Tex, która sprawia, że but jest całkowicie wodo- i wiatroodporny.Cena: 499 złwww.dolasu.pl

KURTKA POLAROWA STANFORD

KURTKA WATER-STOP

KOMPLET DO CZYSZCZENIA REMINGTON ROD CLEANING SYSTEM

KURTKA MYŚLIWSKA

PLECAK GERONIMO

BUTY KOLBEIN WOODLANDER

KAMIZELKA KRÜGER EXCLUSIVE

NOWOŚCI W SKLEPACH MYŚLIWSKICH

97 98

T E K S T I Z D J Ę C I A : D O B I E S Ł AW W I E L I Ń S K I

Już od zarania swego istnienia Duch Automobilizmustopniowo przejmował wszystkie obszary ludzkiej

aktywności. I zauważył, że zarówno upolowaną kaczkęjak i dzika łatwiej przewieźć samochodem niż…

helikopterem

MYŚLIWI ZA STEREM

Współczesny jeep wrangler z amboną obserwacyjną na dachu

T E K S T I Z D J Ę C I A : D O B I E S Ł AW W I E L I Ń S K I

Już od zarania swego istnienia Duch Automobilizmustopniowo przejmował wszystkie obszary ludzkiej

aktywności. I zauważył, że zarówno upolowaną kaczkęjak i dzika łatwiej przewieźć samochodem niż…

helikopterem

MYŚLIWI ZA STEREM

Współczesny jeep wrangler z amboną obserwacyjną na dachu

T E K S T I Z D J Ę C I A : D O B I E S Ł AW W I E L I Ń S K I

Już od zarania swego istnienia Duch Automobilizmustopniowo przejmował wszystkie obszary ludzkiej

aktywności. I zauważył, że zarówno upolowaną kaczkęjak i dzika łatwiej przewieźć samochodem niż…

helikopterem

MYŚLIWI ZA STEREM

Współczesny jeep wrangler z amboną obserwacyjną na dachu

Po zakończeniu II wojny światowej w 1945 na rynek cywilny Amery-

ki trafił Willys MB. Ten podstawowy środek transportu U.S. Army szybko zdobył uznanie wielu użytkowników. Farmerzy wykorzystywali go jako na-pęd maszyn rolniczych. Myśliwi na preriach dostali do ręki idealne narzę-dzie. Wystarczyło nieco zaadaptować nadwozie, dospawać ambonę i pojazd był gotowy do drogi. Kiedy na rynku pojawił się sukcesor Willysa – Jeep CJ8 – on również znalazł nabyw-ców wśród myśliwych. Podobnie było z Jeepem Cherokee i Dodge’em Ram-charger.

SAMOCHODY DLA FACETÓWAle w Europie też nie było gorzej. W 1948 Brytyjczycy wypuścili na ry-nek terenowy model – Land Rover. W krótkim czasie stał się kultowym samochodem. Kanciaste nadwozie i prymitywizm przyciągnął setki fa-nów Wielkiej Przygody. Jednocześnie w Afryce narodziło się safari, więc jego popularność rosła. Land Rover posiadał wiele zalet. Napęd na cztery koła i silnik benzynowy 1,6 l o mocy 51 KM, połączony z 4-stopniową skrzynią biegów. Równie dobrze przy-jęty został produkowany od 1970 roku Range Rover – luksusowa jak na tam-te czasy limuzyna 4x4 z silnikiem V8 Rovera. Oba modele zostały szybko zaadaptowane do potrzeb myśliwych. Otwarty dach przykryto płótnem

chroniącym przed słońcem tropiku. Niektóre nadwozia otrzymały masku-jący lakier, pojawiła się skrzynia na upolowaną zwierzynę. Siedzenia usy-tuowane były amfiteatralnie, a niekie-dy dla przewodnika montowane były dodatkowe stopnie. Pojawiła się wy-ciągarka.

MERCEDESY GÓRĄ Niemcy skorzystali z pozostałości po Wehrmachcie – głównie były to Mercedesy L1500. W 1955 niemiecki Borgward na zlecenie Bundeswehry przygotował projekt samochodu tere-nowego o nazwie Goliath. Dwucylin-drowy silnik o mocy 40 KM pozwalał na transport 500 kg ładunku. Zlece-nie na produkcję otrzymali DKW i Porsche GmbH. Konstrukcja okazała się jednak nieudana i po wielu testach zaniechano jej produkcji. Samochody trafiły na rynek cywilny, głównie do użytku niemieckiego związku łowiec-kiego. Dziś są to raczej egzemplarze kolekcjonerskie. Wyparły je współ-czesne samochody terenowe, głównie Mercedes G Jagdwagen.

SKARBY Z DEMOBILUW Europie Środkowo-Wschodniej jako środków transportu na tereny ło-wieckie używano głównie radzieckich UAZ-ów 469, GAZ-ów 69, UAZ-ów 452 wycofanych z demobilu wojsko-wego. Nieco łatwiej mieli myśliwi w ZSRR. Tam oprócz UAZ-ów 101 102

Myśliwi amerykańscy na jeepie CJ8 scrambler

Toyota Lancruiser używana podczas afrykańskiego safari

Po zakończeniu II wojny światowej w 1945 na rynek cywilny Amery-

ki trafił Willys MB. Ten podstawowy środek transportu U.S. Army szybko zdobył uznanie wielu użytkowników. Farmerzy wykorzystywali go jako na-pęd maszyn rolniczych. Myśliwi na preriach dostali do ręki idealne narzę-dzie. Wystarczyło nieco zaadaptować nadwozie, dospawać ambonę i pojazd był gotowy do drogi. Kiedy na rynku pojawił się sukcesor Willysa – Jeep CJ8 – on również znalazł nabyw-ców wśród myśliwych. Podobnie było z Jeepem Cherokee i Dodge’em Ram-charger.

SAMOCHODY DLA FACETÓWAle w Europie też nie było gorzej. W 1948 Brytyjczycy wypuścili na ry-nek terenowy model – Land Rover. W krótkim czasie stał się kultowym samochodem. Kanciaste nadwozie i prymitywizm przyciągnął setki fa-nów Wielkiej Przygody. Jednocześnie w Afryce narodziło się safari, więc jego popularność rosła. Land Rover posiadał wiele zalet. Napęd na cztery koła i silnik benzynowy 1,6 l o mocy 51 KM, połączony z 4-stopniową skrzynią biegów. Równie dobrze przy-jęty został produkowany od 1970 roku Range Rover – luksusowa jak na tam-te czasy limuzyna 4x4 z silnikiem V8 Rovera. Oba modele zostały szybko zaadaptowane do potrzeb myśliwych. Otwarty dach przykryto płótnem

chroniącym przed słońcem tropiku. Niektóre nadwozia otrzymały masku-jący lakier, pojawiła się skrzynia na upolowaną zwierzynę. Siedzenia usy-tuowane były amfiteatralnie, a niekie-dy dla przewodnika montowane były dodatkowe stopnie. Pojawiła się wy-ciągarka.

MERCEDESY GÓRĄ Niemcy skorzystali z pozostałości po Wehrmachcie – głównie były to Mercedesy L1500. W 1955 niemiecki Borgward na zlecenie Bundeswehry przygotował projekt samochodu tere-nowego o nazwie Goliath. Dwucylin-drowy silnik o mocy 40 KM pozwalał na transport 500 kg ładunku. Zlece-nie na produkcję otrzymali DKW i Porsche GmbH. Konstrukcja okazała się jednak nieudana i po wielu testach zaniechano jej produkcji. Samochody trafiły na rynek cywilny, głównie do użytku niemieckiego związku łowiec-kiego. Dziś są to raczej egzemplarze kolekcjonerskie. Wyparły je współ-czesne samochody terenowe, głównie Mercedes G Jagdwagen.

SKARBY Z DEMOBILUW Europie Środkowo-Wschodniej jako środków transportu na tereny ło-wieckie używano głównie radzieckich UAZ-ów 469, GAZ-ów 69, UAZ-ów 452 wycofanych z demobilu wojsko-wego. Nieco łatwiej mieli myśliwi w ZSRR. Tam oprócz UAZ-ów 101 102

Myśliwi amerykańscy na jeepie CJ8 scrambler

Toyota Lancruiser używana podczas afrykańskiego safari

Po zakończeniu II wojny światowej w 1945 na rynek cywilny Amery-

ki trafił Willys MB. Ten podstawowy środek transportu U.S. Army szybko zdobył uznanie wielu użytkowników. Farmerzy wykorzystywali go jako na-pęd maszyn rolniczych. Myśliwi na preriach dostali do ręki idealne narzę-dzie. Wystarczyło nieco zaadaptować nadwozie, dospawać ambonę i pojazd był gotowy do drogi. Kiedy na rynku pojawił się sukcesor Willysa – Jeep CJ8 – on również znalazł nabyw-ców wśród myśliwych. Podobnie było z Jeepem Cherokee i Dodge’em Ram-charger.

SAMOCHODY DLA FACETÓWAle w Europie też nie było gorzej. W 1948 Brytyjczycy wypuścili na ry-nek terenowy model – Land Rover. W krótkim czasie stał się kultowym samochodem. Kanciaste nadwozie i prymitywizm przyciągnął setki fa-nów Wielkiej Przygody. Jednocześnie w Afryce narodziło się safari, więc jego popularność rosła. Land Rover posiadał wiele zalet. Napęd na cztery koła i silnik benzynowy 1,6 l o mocy 51 KM, połączony z 4-stopniową skrzynią biegów. Równie dobrze przy-jęty został produkowany od 1970 roku Range Rover – luksusowa jak na tam-te czasy limuzyna 4x4 z silnikiem V8 Rovera. Oba modele zostały szybko zaadaptowane do potrzeb myśliwych. Otwarty dach przykryto płótnem

chroniącym przed słońcem tropiku. Niektóre nadwozia otrzymały masku-jący lakier, pojawiła się skrzynia na upolowaną zwierzynę. Siedzenia usy-tuowane były amfiteatralnie, a niekie-dy dla przewodnika montowane były dodatkowe stopnie. Pojawiła się wy-ciągarka.

MERCEDESY GÓRĄ Niemcy skorzystali z pozostałości po Wehrmachcie – głównie były to Mercedesy L1500. W 1955 niemiecki Borgward na zlecenie Bundeswehry przygotował projekt samochodu tere-nowego o nazwie Goliath. Dwucylin-drowy silnik o mocy 40 KM pozwalał na transport 500 kg ładunku. Zlece-nie na produkcję otrzymali DKW i Porsche GmbH. Konstrukcja okazała się jednak nieudana i po wielu testach zaniechano jej produkcji. Samochody trafiły na rynek cywilny, głównie do użytku niemieckiego związku łowiec-kiego. Dziś są to raczej egzemplarze kolekcjonerskie. Wyparły je współ-czesne samochody terenowe, głównie Mercedes G Jagdwagen.

SKARBY Z DEMOBILUW Europie Środkowo-Wschodniej jako środków transportu na tereny ło-wieckie używano głównie radzieckich UAZ-ów 469, GAZ-ów 69, UAZ-ów 452 wycofanych z demobilu wojsko-wego. Nieco łatwiej mieli myśliwi w ZSRR. Tam oprócz UAZ-ów 101 102

Myśliwi amerykańscy na jeepie CJ8 scrambler

Toyota Lancruiser używana podczas afrykańskiego safari

Toyota 4WD

Toyota 4WDToyota 4WD

można było zdobyć terenową Ładę Nivę. Wszystko zależało od stanowi-ska i osobistych kontaktów. W Polsce użytkowane przez Lasy Państwowe i wycofane z eksploatacji były UAZ-y i rumuńskie ARO. Partyjni dygnitarze mieli dostęp do Mercedesów G, choć i oni zdobywali potrzebny sprzęt roz-maitymi sposobami. Sekretarz KW PZPR w Poznaniu używał przed-wojennego Stoewera ze skrętnymi wszystkimi kołami. Zdarzały się skła-

daki, będące po części ARO, UAZ-em i Mercedesem.

KOLEKCJA HONECKERA Szczególnym myśliwym był Erich Honecker. Regularnie jeździł na polo-wania w państwowych lasach na pół-noc od Berlina. Do swej dyspozycji miał ARO, Mercedesa G i Ładę Nivę. W czasach, kiedy obywatele NRD czekali na wartburgi i trabanty, szef państwa – Erich Honecker zamawiał

samochody u wroga klasowego. Jego Range Rover to prezent na 70. uro-dziny w 1982 roku. Został zakupio-

ny przez zachodnioniemiecką firmę Morgan/Panther Westwinds. Ale to nie koniec. W 1985 Honecker kupił w Anglii ekskluzywną wersję Ran-ge Rovera ze 132-konnym silnikiem o pojemności 3,5 litra. I na tym nie skończył. Zachodnioberlińska wy-twórnia karoseryjna – Friedrich Ro-metsch – otrzymała zlecenia przebu-dowy samochodu. Nadwozie zostało wydłużone o 50 cm, powiększono tylny przedział, zwiększono prześwit

Samochody Honeckera były po-zbawione emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapita-lizmem”. Na pierwszy rzut oka

trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też

zarejestrowane

105 106

Afrykańskie safari przy pomocy Toyoty Landcruiser

można było zdobyć terenową Ładę Nivę. Wszystko zależało od stanowi-ska i osobistych kontaktów. W Polsce użytkowane przez Lasy Państwowe i wycofane z eksploatacji były UAZ-y i rumuńskie ARO. Partyjni dygnitarze mieli dostęp do Mercedesów G, choć i oni zdobywali potrzebny sprzęt roz-maitymi sposobami. Sekretarz KW PZPR w Poznaniu używał przed-wojennego Stoewera ze skrętnymi wszystkimi kołami. Zdarzały się skła-

daki, będące po części ARO, UAZ-em i Mercedesem.

KOLEKCJA HONECKERA Szczególnym myśliwym był Erich Honecker. Regularnie jeździł na polo-wania w państwowych lasach na pół-noc od Berlina. Do swej dyspozycji miał ARO, Mercedesa G i Ładę Nivę. W czasach, kiedy obywatele NRD czekali na wartburgi i trabanty, szef państwa – Erich Honecker zamawiał

samochody u wroga klasowego. Jego Range Rover to prezent na 70. uro-dziny w 1982 roku. Został zakupio-

ny przez zachodnioniemiecką firmę Morgan/Panther Westwinds. Ale to nie koniec. W 1985 Honecker kupił w Anglii ekskluzywną wersję Ran-ge Rovera ze 132-konnym silnikiem o pojemności 3,5 litra. I na tym nie skończył. Zachodnioberlińska wy-twórnia karoseryjna – Friedrich Ro-metsch – otrzymała zlecenia przebu-dowy samochodu. Nadwozie zostało wydłużone o 50 cm, powiększono tylny przedział, zwiększono prześwit

Samochody Honeckera były po-zbawione emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapita-lizmem”. Na pierwszy rzut oka

trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też

zarejestrowane

105 106

Afrykańskie safari przy pomocy Toyoty Landcruiser

można było zdobyć terenową Ładę Nivę. Wszystko zależało od stanowi-ska i osobistych kontaktów. W Polsce użytkowane przez Lasy Państwowe i wycofane z eksploatacji były UAZ-y i rumuńskie ARO. Partyjni dygnitarze mieli dostęp do Mercedesów G, choć i oni zdobywali potrzebny sprzęt roz-maitymi sposobami. Sekretarz KW PZPR w Poznaniu używał przed-wojennego Stoewera ze skrętnymi wszystkimi kołami. Zdarzały się skła-

daki, będące po części ARO, UAZ-em i Mercedesem.

KOLEKCJA HONECKERA Szczególnym myśliwym był Erich Honecker. Regularnie jeździł na polo-wania w państwowych lasach na pół-noc od Berlina. Do swej dyspozycji miał ARO, Mercedesa G i Ładę Nivę. W czasach, kiedy obywatele NRD czekali na wartburgi i trabanty, szef państwa – Erich Honecker zamawiał

samochody u wroga klasowego. Jego Range Rover to prezent na 70. uro-dziny w 1982 roku. Został zakupio-

ny przez zachodnioniemiecką firmę Morgan/Panther Westwinds. Ale to nie koniec. W 1985 Honecker kupił w Anglii ekskluzywną wersję Ran-ge Rovera ze 132-konnym silnikiem o pojemności 3,5 litra. I na tym nie skończył. Zachodnioberlińska wy-twórnia karoseryjna – Friedrich Ro-metsch – otrzymała zlecenia przebu-dowy samochodu. Nadwozie zostało wydłużone o 50 cm, powiększono tylny przedział, zwiększono prześwit

Samochody Honeckera były po-zbawione emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapita-lizmem”. Na pierwszy rzut oka

trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też

zarejestrowane

105 106

Afrykańskie safari przy pomocy Toyoty Landcruiser

na nogi, a siedzenia pokryto… futrem lamy. Blaszany dach zastąpił hydrau-licznie otwierany pochodzący z Rolls Royce a Corniche. Do tego doszły poszerzone opony, wyciągarka i da-lekosiężne reflektory Boscha. Szpera-cze dostarczyła... Bundeswehra. Szyby w tylnych drzwiach zostały opance-rzone. Ponadto zamontowano elek-trycznie otwierany uchwyt na broń. Całość zamknęła się w kwocie 330 tys. DM. Trzecie auto zakupione zo-stało w 1987 roku, a czwarte kilka miesięcy przed upadkiem muru ber-lińskiego. Łącznie Erich Honecker za-mówił 4 takie samochody, co uszczu-pliło państwową kasę o 1,3 mln DM.

Samochody Honeckera były pozbawio-ne emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapitalizmem”. Na pierw-szy rzut oka trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też zarejestrowane. Jeśli wyjeżdżały na ulice, to z tablicami dyplomatyczny-mi. W chwili upadku muru berlińskie-go samochód Honeckera miał na licz-niku 9,8 tys. kilometrów przebiegu. W 2013 roku auto trafiło na sprzedaż do sieci autohausów Diniebier.

TERENÓWKI I SAMODIEŁKILata 90. ubiegłego stulecia przynio-sły żywiołowy rozwój techniki 4x4. Na rynku masowo pojawiły się te-

renowe Nissany i Toyoty, fabrycz-nie adresowane do tej grupy hob-bystycznej. Wyposażone w kosz do transportu upolowanej zwierzyny, jak i zaadaptowane do wielogodzin-nego przebywania w terenie. Na pol-skich duktach spotkać można Vita-ry, Patrole, Terrano a nawet Subaru Forester. Zdarza się Land Rover, i Toyota Landcruiser, Mitsubishi Pa-jero i Jeep Cheerokee. Nie brak in-dywidualnie adaptowanych pojaz-dów. Zapaleńcy potrafią przerobić do swoich potrzeb nawet Rolls Royce a czy Aston Martina. Są już samocho-dy elektryczne pozwalające na prawie bezszelestne poruszanie się w terenie.

Odrębną grupę stanowią „samodieł-ki” – dziwne konstrukcje na wysokich kołach przystosowane do poruszania się po grząskim gruncie i przewożące grupę osób.

TYLKO NIE SAMOLOTY…Dlaczego myśliwi wybierają jed-nak samochody, a nie inne środki transportu, jak samoloty? Oto od-powiedź. David i John każdego roku jeździli na polowanie na jelenie. Las był tak gęsty, że wynajęli helikopter, żeby ich tam zabrał. Na koniec polowa-nia go przywołali, żeby zabrał ich i 6 jeleni, które ustrzelili. Pilot heli-koptera spojrzał na łup:– Mogę wziąć tylko połowę waszej zdobyczy – powiedział. – 6 jeleni to będzie za dużo dla tego helikoptera. – W zeszłym roku helikopter zabrał dokładnie 6 jeleni – powiedział Da-vid. – I to był taki sam typ helikopte-ra, jak pana, a pogoda była podobna. Pilot uległ tym argumentom i wziął na pokład i myśliwych, i 6 jeleni. He-likopter nie mógł unieść takiego ła-dunku, ślizgał się po czubkach drzew przez milę i rozbił się w końcu na zboczu góry. Na szczęście nikomu nic się nie stało. – Wiesz, gdzie jesteśmy? – spytał John.– Tak – powiedział David. – Jakieś 100 metrów od miejsca, w którym rozbiliśmy się poprzednim razem… 107 108

Odrestaurowany radziecki GAZ 67 Radziecka Łada Niva

na nogi, a siedzenia pokryto… futrem lamy. Blaszany dach zastąpił hydrau-licznie otwierany pochodzący z Rolls Royce a Corniche. Do tego doszły poszerzone opony, wyciągarka i da-lekosiężne reflektory Boscha. Szpera-cze dostarczyła... Bundeswehra. Szyby w tylnych drzwiach zostały opance-rzone. Ponadto zamontowano elek-trycznie otwierany uchwyt na broń. Całość zamknęła się w kwocie 330 tys. DM. Trzecie auto zakupione zo-stało w 1987 roku, a czwarte kilka miesięcy przed upadkiem muru ber-lińskiego. Łącznie Erich Honecker za-mówił 4 takie samochody, co uszczu-pliło państwową kasę o 1,3 mln DM.

Samochody Honeckera były pozbawio-ne emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapitalizmem”. Na pierw-szy rzut oka trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też zarejestrowane. Jeśli wyjeżdżały na ulice, to z tablicami dyplomatyczny-mi. W chwili upadku muru berlińskie-go samochód Honeckera miał na licz-niku 9,8 tys. kilometrów przebiegu. W 2013 roku auto trafiło na sprzedaż do sieci autohausów Diniebier.

TERENÓWKI I SAMODIEŁKILata 90. ubiegłego stulecia przynio-sły żywiołowy rozwój techniki 4x4. Na rynku masowo pojawiły się te-

renowe Nissany i Toyoty, fabrycz-nie adresowane do tej grupy hob-bystycznej. Wyposażone w kosz do transportu upolowanej zwierzyny, jak i zaadaptowane do wielogodzin-nego przebywania w terenie. Na pol-skich duktach spotkać można Vita-ry, Patrole, Terrano a nawet Subaru Forester. Zdarza się Land Rover, i Toyota Landcruiser, Mitsubishi Pa-jero i Jeep Cheerokee. Nie brak in-dywidualnie adaptowanych pojaz-dów. Zapaleńcy potrafią przerobić do swoich potrzeb nawet Rolls Royce a czy Aston Martina. Są już samocho-dy elektryczne pozwalające na prawie bezszelestne poruszanie się w terenie.

Odrębną grupę stanowią „samodieł-ki” – dziwne konstrukcje na wysokich kołach przystosowane do poruszania się po grząskim gruncie i przewożące grupę osób.

TYLKO NIE SAMOLOTY…Dlaczego myśliwi wybierają jed-nak samochody, a nie inne środki transportu, jak samoloty? Oto od-powiedź. David i John każdego roku jeździli na polowanie na jelenie. Las był tak gęsty, że wynajęli helikopter, żeby ich tam zabrał. Na koniec polowa-nia go przywołali, żeby zabrał ich i 6 jeleni, które ustrzelili. Pilot heli-koptera spojrzał na łup:– Mogę wziąć tylko połowę waszej zdobyczy – powiedział. – 6 jeleni to będzie za dużo dla tego helikoptera. – W zeszłym roku helikopter zabrał dokładnie 6 jeleni – powiedział Da-vid. – I to był taki sam typ helikopte-ra, jak pana, a pogoda była podobna. Pilot uległ tym argumentom i wziął na pokład i myśliwych, i 6 jeleni. He-likopter nie mógł unieść takiego ła-dunku, ślizgał się po czubkach drzew przez milę i rozbił się w końcu na zboczu góry. Na szczęście nikomu nic się nie stało. – Wiesz, gdzie jesteśmy? – spytał John.– Tak – powiedział David. – Jakieś 100 metrów od miejsca, w którym rozbiliśmy się poprzednim razem… 107 108

Odrestaurowany radziecki GAZ 67 Radziecka Łada Niva

na nogi, a siedzenia pokryto… futrem lamy. Blaszany dach zastąpił hydrau-licznie otwierany pochodzący z Rolls Royce a Corniche. Do tego doszły poszerzone opony, wyciągarka i da-lekosiężne reflektory Boscha. Szpera-cze dostarczyła... Bundeswehra. Szyby w tylnych drzwiach zostały opance-rzone. Ponadto zamontowano elek-trycznie otwierany uchwyt na broń. Całość zamknęła się w kwocie 330 tys. DM. Trzecie auto zakupione zo-stało w 1987 roku, a czwarte kilka miesięcy przed upadkiem muru ber-lińskiego. Łącznie Erich Honecker za-mówił 4 takie samochody, co uszczu-pliło państwową kasę o 1,3 mln DM.

Samochody Honeckera były pozbawio-ne emblematów, by nie kojarzono ich z „dzikim kapitalizmem”. Na pierw-szy rzut oka trudno było rozpoznać brytyjską firmę. Nigdy nie zostały też zarejestrowane. Jeśli wyjeżdżały na ulice, to z tablicami dyplomatyczny-mi. W chwili upadku muru berlińskie-go samochód Honeckera miał na licz-niku 9,8 tys. kilometrów przebiegu. W 2013 roku auto trafiło na sprzedaż do sieci autohausów Diniebier.

TERENÓWKI I SAMODIEŁKILata 90. ubiegłego stulecia przynio-sły żywiołowy rozwój techniki 4x4. Na rynku masowo pojawiły się te-

renowe Nissany i Toyoty, fabrycz-nie adresowane do tej grupy hob-bystycznej. Wyposażone w kosz do transportu upolowanej zwierzyny, jak i zaadaptowane do wielogodzin-nego przebywania w terenie. Na pol-skich duktach spotkać można Vita-ry, Patrole, Terrano a nawet Subaru Forester. Zdarza się Land Rover, i Toyota Landcruiser, Mitsubishi Pa-jero i Jeep Cheerokee. Nie brak in-dywidualnie adaptowanych pojaz-dów. Zapaleńcy potrafią przerobić do swoich potrzeb nawet Rolls Royce a czy Aston Martina. Są już samocho-dy elektryczne pozwalające na prawie bezszelestne poruszanie się w terenie.

Odrębną grupę stanowią „samodieł-ki” – dziwne konstrukcje na wysokich kołach przystosowane do poruszania się po grząskim gruncie i przewożące grupę osób.

TYLKO NIE SAMOLOTY…Dlaczego myśliwi wybierają jed-nak samochody, a nie inne środki transportu, jak samoloty? Oto od-powiedź. David i John każdego roku jeździli na polowanie na jelenie. Las był tak gęsty, że wynajęli helikopter, żeby ich tam zabrał. Na koniec polowa-nia go przywołali, żeby zabrał ich i 6 jeleni, które ustrzelili. Pilot heli-koptera spojrzał na łup:– Mogę wziąć tylko połowę waszej zdobyczy – powiedział. – 6 jeleni to będzie za dużo dla tego helikoptera. – W zeszłym roku helikopter zabrał dokładnie 6 jeleni – powiedział Da-vid. – I to był taki sam typ helikopte-ra, jak pana, a pogoda była podobna. Pilot uległ tym argumentom i wziął na pokład i myśliwych, i 6 jeleni. He-likopter nie mógł unieść takiego ła-dunku, ślizgał się po czubkach drzew przez milę i rozbił się w końcu na zboczu góry. Na szczęście nikomu nic się nie stało. – Wiesz, gdzie jesteśmy? – spytał John.– Tak – powiedział David. – Jakieś 100 metrów od miejsca, w którym rozbiliśmy się poprzednim razem… 107 108

Odrestaurowany radziecki GAZ 67 Radziecka Łada Niva

Wabienie

T E K S T I Z D J Ę C I A : S Ł AW O M I R PAW L I K O W S K I

Jakie zwierzęta wabimy? W jaki sposób? O tym napiszę w ciągu najbliższych miesięcy. Jednak zanim zacznę

wchodzić w szczegóły tego fascynującego i obszernego tematu, kilka słów o tym, w jaki sposób wabienie

stało się moją pasją…

CZYLI W JĘZYKU ZWIERZĄT

Wabienie

T E K S T I Z D J Ę C I A : S Ł AW O M I R PAW L I K O W S K I

Jakie zwierzęta wabimy? W jaki sposób? O tym napiszę w ciągu najbliższych miesięcy. Jednak zanim zacznę

wchodzić w szczegóły tego fascynującego i obszernego tematu, kilka słów o tym, w jaki sposób wabienie

stało się moją pasją…

CZYLI W JĘZYKU ZWIERZĄTWabienie

T E K S T I Z D J Ę C I A : S Ł AW O M I R PAW L I K O W S K I

Jakie zwierzęta wabimy? W jaki sposób? O tym napiszę w ciągu najbliższych miesięcy. Jednak zanim zacznę

wchodzić w szczegóły tego fascynującego i obszernego tematu, kilka słów o tym, w jaki sposób wabienie

stało się moją pasją…

CZYLI W JĘZYKU ZWIERZĄT

Mój dziadek Andrzej Nalepa, któ-ry był leśnikiem i myśliwym

w lasach Beskidu Sądeckiego, pewne-go dnia postanowił mnie przestraszyć. Było to, co prawda ponad 30 lat temu, ale całą sytuację pamiętam do dziś i z łezką w oku ją wspominam. Pew-nego słonecznego lipcowego poran-ka wybrałem się do lasu na maliny. Zbierając je, zauważyłem, że krzaki znajdujące się kilkanaście metrów ode mnie w pewnym momencie się poru-szyły. Gdy na dodatek dotarł do mnie odgłos groźnie warczącego dzika, po prostu ze strachu znieruchomiałem. Dżwięki te brzmiały tak realistycznie, że miałem już dać dyla ze strachu… i wtem zza krzaków wyłoniła się głowa

dziadka Andrzeja. Widząc moją prze-rażoną minę, popłakał się ze śmiechu. Pomyślałem, że skoro można tak na-śladować odgłosy zwierząt, to może i sama zwierzyna tymi odgłosami bę-dzie zainteresowana.

O WABIKACH SŁÓW KILKAPierwszy wabik, z jakim się w życiu spotkałem, to wabik na jelenie. Przy-wieziony przez austriackich dewizow-ców, którzy w latach 60. i 70. kwa-terowali podczas polowań na jelenie byki u dziadka w leśniczówce. Wabik ten był wykonany z muszli jakiegoś ślimaka morskiego, ale nie tryto-na. Do tej pory nigdy nie widziałem u żadnego z wabiarzy takiego wabi-

ka. Oczywiście próbowałem swoich sił, ale z uwagi na słabe możliwości głosowe, nie wychodziło mi to najle-piej. Kiedy kilkanaście lat później za-cząłem polować, zafascynowało mnie wabienie drapieżników. W pierw-szym sezonie zakupiłem więc cały zestaw wabików od pana Edwarda Billika z Krakowa. Efekty były wspa-niałe. Chociaż nie zawsze udawa-ło mi się pozyskać zwabionego lisa, to wabienie szło mi bardzo dobrze. Z biegiem czasu zacząłem wabić ja-rząbki, słonki, a później kiedy zosta-łem selekcjonerem, rogacze i byki. Dzisiaj, siedząc za klawiaturą kom-putera, chciałbym przybliżyć temat wabienia po kilkunastu latach prak-

tyki myśliwego-wabiarza. Rozpocz-nę od wabienia najmniejszych dwóch gatunków naszej zwierzyny łownej, a mianowicie słonek i jarząbków.

WABIENIE SŁONKISłonka to największy ptak z rodzi-ny bekasów na terenie naszego kraju i jedyny bekas będący ptakiem łow-nym. W tej chwili jest niestety możli-wy do pozyskania tylko w okresie je-siennym. W czasie, kiedy można było polować na słonki wiosną, wspaniałe efekty przynosiło ich wabienie w cza-sie „ciągów”, czyli lotów godowych. Loty te możemy zaobserwować do tej pory przy okazji zasiadki kwietniowej na dziki, czy przy okazji polowań 111 112

Wabiki na słonki Wabiki na jarząbki

Mój dziadek Andrzej Nalepa, któ-ry był leśnikiem i myśliwym

w lasach Beskidu Sądeckiego, pewne-go dnia postanowił mnie przestraszyć. Było to, co prawda ponad 30 lat temu, ale całą sytuację pamiętam do dziś i z łezką w oku ją wspominam. Pew-nego słonecznego lipcowego poran-ka wybrałem się do lasu na maliny. Zbierając je, zauważyłem, że krzaki znajdujące się kilkanaście metrów ode mnie w pewnym momencie się poru-szyły. Gdy na dodatek dotarł do mnie odgłos groźnie warczącego dzika, po prostu ze strachu znieruchomiałem. Dżwięki te brzmiały tak realistycznie, że miałem już dać dyla ze strachu… i wtem zza krzaków wyłoniła się głowa

dziadka Andrzeja. Widząc moją prze-rażoną minę, popłakał się ze śmiechu. Pomyślałem, że skoro można tak na-śladować odgłosy zwierząt, to może i sama zwierzyna tymi odgłosami bę-dzie zainteresowana.

O WABIKACH SŁÓW KILKAPierwszy wabik, z jakim się w życiu spotkałem, to wabik na jelenie. Przy-wieziony przez austriackich dewizow-ców, którzy w latach 60. i 70. kwa-terowali podczas polowań na jelenie byki u dziadka w leśniczówce. Wabik ten był wykonany z muszli jakiegoś ślimaka morskiego, ale nie tryto-na. Do tej pory nigdy nie widziałem u żadnego z wabiarzy takiego wabi-

ka. Oczywiście próbowałem swoich sił, ale z uwagi na słabe możliwości głosowe, nie wychodziło mi to najle-piej. Kiedy kilkanaście lat później za-cząłem polować, zafascynowało mnie wabienie drapieżników. W pierw-szym sezonie zakupiłem więc cały zestaw wabików od pana Edwarda Billika z Krakowa. Efekty były wspa-niałe. Chociaż nie zawsze udawa-ło mi się pozyskać zwabionego lisa, to wabienie szło mi bardzo dobrze. Z biegiem czasu zacząłem wabić ja-rząbki, słonki, a później kiedy zosta-łem selekcjonerem, rogacze i byki. Dzisiaj, siedząc za klawiaturą kom-putera, chciałbym przybliżyć temat wabienia po kilkunastu latach prak-

tyki myśliwego-wabiarza. Rozpocz-nę od wabienia najmniejszych dwóch gatunków naszej zwierzyny łownej, a mianowicie słonek i jarząbków.

WABIENIE SŁONKISłonka to największy ptak z rodzi-ny bekasów na terenie naszego kraju i jedyny bekas będący ptakiem łow-nym. W tej chwili jest niestety możli-wy do pozyskania tylko w okresie je-siennym. W czasie, kiedy można było polować na słonki wiosną, wspaniałe efekty przynosiło ich wabienie w cza-sie „ciągów”, czyli lotów godowych. Loty te możemy zaobserwować do tej pory przy okazji zasiadki kwietniowej na dziki, czy przy okazji polowań 111 112

Wabiki na słonki Wabiki na jarząbki

Mój dziadek Andrzej Nalepa, któ-ry był leśnikiem i myśliwym

w lasach Beskidu Sądeckiego, pewne-go dnia postanowił mnie przestraszyć. Było to, co prawda ponad 30 lat temu, ale całą sytuację pamiętam do dziś i z łezką w oku ją wspominam. Pew-nego słonecznego lipcowego poran-ka wybrałem się do lasu na maliny. Zbierając je, zauważyłem, że krzaki znajdujące się kilkanaście metrów ode mnie w pewnym momencie się poru-szyły. Gdy na dodatek dotarł do mnie odgłos groźnie warczącego dzika, po prostu ze strachu znieruchomiałem. Dżwięki te brzmiały tak realistycznie, że miałem już dać dyla ze strachu… i wtem zza krzaków wyłoniła się głowa

dziadka Andrzeja. Widząc moją prze-rażoną minę, popłakał się ze śmiechu. Pomyślałem, że skoro można tak na-śladować odgłosy zwierząt, to może i sama zwierzyna tymi odgłosami bę-dzie zainteresowana.

O WABIKACH SŁÓW KILKAPierwszy wabik, z jakim się w życiu spotkałem, to wabik na jelenie. Przy-wieziony przez austriackich dewizow-ców, którzy w latach 60. i 70. kwa-terowali podczas polowań na jelenie byki u dziadka w leśniczówce. Wabik ten był wykonany z muszli jakiegoś ślimaka morskiego, ale nie tryto-na. Do tej pory nigdy nie widziałem u żadnego z wabiarzy takiego wabi-

ka. Oczywiście próbowałem swoich sił, ale z uwagi na słabe możliwości głosowe, nie wychodziło mi to najle-piej. Kiedy kilkanaście lat później za-cząłem polować, zafascynowało mnie wabienie drapieżników. W pierw-szym sezonie zakupiłem więc cały zestaw wabików od pana Edwarda Billika z Krakowa. Efekty były wspa-niałe. Chociaż nie zawsze udawa-ło mi się pozyskać zwabionego lisa, to wabienie szło mi bardzo dobrze. Z biegiem czasu zacząłem wabić ja-rząbki, słonki, a później kiedy zosta-łem selekcjonerem, rogacze i byki. Dzisiaj, siedząc za klawiaturą kom-putera, chciałbym przybliżyć temat wabienia po kilkunastu latach prak-

tyki myśliwego-wabiarza. Rozpocz-nę od wabienia najmniejszych dwóch gatunków naszej zwierzyny łownej, a mianowicie słonek i jarząbków.

WABIENIE SŁONKISłonka to największy ptak z rodzi-ny bekasów na terenie naszego kraju i jedyny bekas będący ptakiem łow-nym. W tej chwili jest niestety możli-wy do pozyskania tylko w okresie je-siennym. W czasie, kiedy można było polować na słonki wiosną, wspaniałe efekty przynosiło ich wabienie w cza-sie „ciągów”, czyli lotów godowych. Loty te możemy zaobserwować do tej pory przy okazji zasiadki kwietniowej na dziki, czy przy okazji polowań 111 112

Wabiki na słonki Wabiki na jarząbki

na kozły z początkiem maja. Samiec słonki podczas takiego lotu wydaje dwa rodzaje odgłosów: „psykanie”, czy inaczej „świstanie” oraz „chrapa-nie”. Natomiast samica znajdująca się wówczas na ziemi wabi samca tylko „psykając”. Naśladując odgłos „psy-kania”, wabimy lecącego samca słon-ki, który przeważnie słysząc nasz wab, spowalnia i zniża lot, stając się ła-twiejszym celem do trafienia. Polując tą metodą wiosną na terenie Białorusi (od 2004 niestety w Polsce nie można), zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał

się przed nimi jak przed szerszeniami. Oczywiście strzał na takiej wysokości jest ze względów bezpieczeństwa za-broniony, ale zabawa była przednia. Sami Białorusini, będąc świetnymi myśliwymi, nie wiedzieli wcześniej o tej metodzie. Teraz jeżdżąc na wio-snę, zawsze daję im w prezencie kilka wabików na słonki.

CZAS NA JARZĄBKAInnym ptakiem łownym, na jakiego możemy polować z wabikiem, jest ja-rząbek, najmniejszy z kuraków leśnych. Jarząbek, który jeszcze licznie wystę-puje w polskich Karpatach, a także w puszczach północno–wschodniej Polski jest ptakiem monogamicznym. Można je wabić w dwóch okresach w ciągu roku. Raz na wiosnę (kwie-cień), niestety wtedy tylko w celu foto-grafowania. Drugi raz w czasie jesien-nych „parkań” (mniej więcej połowa września), czyli w okresie jesienne-go dobierania się w pary. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku wy-korzystujemy tę samą metodę wabie-nia. Posługując się odpowiednio skon-struowanym wabikiem, naśladujemy gwizd jarząbka, który odpowiednio modulujemy, tworząc swego rodzaju pieśń. Niestety nie da się tego wyko-nać bez uprzedniego zapoznania się z tym odgłosem. Jest bardzo podob-ny do odgłosu m.in. sikorki bogatki i często można oczekiwać naszego ja-rząbka, wabiąc tak naprawdę sikorkę.

To polowanie wymaga dużo więk-szego doświadczenia niż polowanie na słonki. Same wabiki mają różnego rodzaju formy. Od piszczałki zrobio-nej z piszczeli zająca, poprzez meta-lowe wabiki produkowane przez wy-specjalizowane w ich produkcji firmy, skończywszy na rosyjskich wabikach (wcale nie gorszych) wykonanych np. z etui po igle do strzykawki. Najle-piej jest zawabić raz, po czym chwi-lę odczekać i posłuchać, czy odzywa się drugi jarząbek. Jednak nie jest re-gułą, że się zawsze odezwie. Jarząbki bowiem są bardzo ostrożne i często, zamiast przylatywać i siadać nieopo-dal osoby wabiącej na jednym z drzew, lądują 20-30 m wcześniej i „wyciekają” w kierunku wabiącego. Dlatego zawsze w czasie tego polowania musimy mieć wyczulony słuch i wzrok. Moment same-go startu do lotu jarząbka, zwany „burk-nięciem” jest słyszalny nawet ze 150 me-trów, natomiast „wyciekający” po ściółce jarząbek, o ile nie ma na niej suchych liści, jest w zasadzie niesłyszalny. Jeśli chodzi o porę dnia, to najlepsze efekty są zaraz po wschodzie słońca oraz koło godziny 15.00-16.00 (biorąc pod uwagę połowę września). Najtrudniejszą jednak sprawą jest znalezienia miejsca bytowa-nia jarząbków. Wymaga to dobrej znajo-mości łowiska, jak również dobrego słu-chu i znajomości odgłosów jarząbków. Zachęcam jednak gorąco do tego ro-dzaju polowania, choć jest ono jednym z najtrudniejszych. Darz Bór!

Zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał się przed nimi jak przed szerszeniami

113 114

na kozły z początkiem maja. Samiec słonki podczas takiego lotu wydaje dwa rodzaje odgłosów: „psykanie”, czy inaczej „świstanie” oraz „chrapa-nie”. Natomiast samica znajdująca się wówczas na ziemi wabi samca tylko „psykając”. Naśladując odgłos „psy-kania”, wabimy lecącego samca słon-ki, który przeważnie słysząc nasz wab, spowalnia i zniża lot, stając się ła-twiejszym celem do trafienia. Polując tą metodą wiosną na terenie Białorusi (od 2004 niestety w Polsce nie można), zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał

się przed nimi jak przed szerszeniami. Oczywiście strzał na takiej wysokości jest ze względów bezpieczeństwa za-broniony, ale zabawa była przednia. Sami Białorusini, będąc świetnymi myśliwymi, nie wiedzieli wcześniej o tej metodzie. Teraz jeżdżąc na wio-snę, zawsze daję im w prezencie kilka wabików na słonki.

CZAS NA JARZĄBKAInnym ptakiem łownym, na jakiego możemy polować z wabikiem, jest ja-rząbek, najmniejszy z kuraków leśnych. Jarząbek, który jeszcze licznie wystę-puje w polskich Karpatach, a także w puszczach północno–wschodniej Polski jest ptakiem monogamicznym. Można je wabić w dwóch okresach w ciągu roku. Raz na wiosnę (kwie-cień), niestety wtedy tylko w celu foto-grafowania. Drugi raz w czasie jesien-nych „parkań” (mniej więcej połowa września), czyli w okresie jesienne-go dobierania się w pary. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku wy-korzystujemy tę samą metodę wabie-nia. Posługując się odpowiednio skon-struowanym wabikiem, naśladujemy gwizd jarząbka, który odpowiednio modulujemy, tworząc swego rodzaju pieśń. Niestety nie da się tego wyko-nać bez uprzedniego zapoznania się z tym odgłosem. Jest bardzo podob-ny do odgłosu m.in. sikorki bogatki i często można oczekiwać naszego ja-rząbka, wabiąc tak naprawdę sikorkę.

To polowanie wymaga dużo więk-szego doświadczenia niż polowanie na słonki. Same wabiki mają różnego rodzaju formy. Od piszczałki zrobio-nej z piszczeli zająca, poprzez meta-lowe wabiki produkowane przez wy-specjalizowane w ich produkcji firmy, skończywszy na rosyjskich wabikach (wcale nie gorszych) wykonanych np. z etui po igle do strzykawki. Najle-piej jest zawabić raz, po czym chwi-lę odczekać i posłuchać, czy odzywa się drugi jarząbek. Jednak nie jest re-gułą, że się zawsze odezwie. Jarząbki bowiem są bardzo ostrożne i często, zamiast przylatywać i siadać nieopo-dal osoby wabiącej na jednym z drzew, lądują 20-30 m wcześniej i „wyciekają” w kierunku wabiącego. Dlatego zawsze w czasie tego polowania musimy mieć wyczulony słuch i wzrok. Moment same-go startu do lotu jarząbka, zwany „burk-nięciem” jest słyszalny nawet ze 150 me-trów, natomiast „wyciekający” po ściółce jarząbek, o ile nie ma na niej suchych liści, jest w zasadzie niesłyszalny. Jeśli chodzi o porę dnia, to najlepsze efekty są zaraz po wschodzie słońca oraz koło godziny 15.00-16.00 (biorąc pod uwagę połowę września). Najtrudniejszą jednak sprawą jest znalezienia miejsca bytowa-nia jarząbków. Wymaga to dobrej znajo-mości łowiska, jak również dobrego słu-chu i znajomości odgłosów jarząbków. Zachęcam jednak gorąco do tego ro-dzaju polowania, choć jest ono jednym z najtrudniejszych. Darz Bór!

Zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał się przed nimi jak przed szerszeniami

113 114

na kozły z początkiem maja. Samiec słonki podczas takiego lotu wydaje dwa rodzaje odgłosów: „psykanie”, czy inaczej „świstanie” oraz „chrapa-nie”. Natomiast samica znajdująca się wówczas na ziemi wabi samca tylko „psykając”. Naśladując odgłos „psy-kania”, wabimy lecącego samca słon-ki, który przeważnie słysząc nasz wab, spowalnia i zniża lot, stając się ła-twiejszym celem do trafienia. Polując tą metodą wiosną na terenie Białorusi (od 2004 niestety w Polsce nie można), zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał

się przed nimi jak przed szerszeniami. Oczywiście strzał na takiej wysokości jest ze względów bezpieczeństwa za-broniony, ale zabawa była przednia. Sami Białorusini, będąc świetnymi myśliwymi, nie wiedzieli wcześniej o tej metodzie. Teraz jeżdżąc na wio-snę, zawsze daję im w prezencie kilka wabików na słonki.

CZAS NA JARZĄBKAInnym ptakiem łownym, na jakiego możemy polować z wabikiem, jest ja-rząbek, najmniejszy z kuraków leśnych. Jarząbek, który jeszcze licznie wystę-puje w polskich Karpatach, a także w puszczach północno–wschodniej Polski jest ptakiem monogamicznym. Można je wabić w dwóch okresach w ciągu roku. Raz na wiosnę (kwie-cień), niestety wtedy tylko w celu foto-grafowania. Drugi raz w czasie jesien-nych „parkań” (mniej więcej połowa września), czyli w okresie jesienne-go dobierania się w pary. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku wy-korzystujemy tę samą metodę wabie-nia. Posługując się odpowiednio skon-struowanym wabikiem, naśladujemy gwizd jarząbka, który odpowiednio modulujemy, tworząc swego rodzaju pieśń. Niestety nie da się tego wyko-nać bez uprzedniego zapoznania się z tym odgłosem. Jest bardzo podob-ny do odgłosu m.in. sikorki bogatki i często można oczekiwać naszego ja-rząbka, wabiąc tak naprawdę sikorkę.

To polowanie wymaga dużo więk-szego doświadczenia niż polowanie na słonki. Same wabiki mają różnego rodzaju formy. Od piszczałki zrobio-nej z piszczeli zająca, poprzez meta-lowe wabiki produkowane przez wy-specjalizowane w ich produkcji firmy, skończywszy na rosyjskich wabikach (wcale nie gorszych) wykonanych np. z etui po igle do strzykawki. Najle-piej jest zawabić raz, po czym chwi-lę odczekać i posłuchać, czy odzywa się drugi jarząbek. Jednak nie jest re-gułą, że się zawsze odezwie. Jarząbki bowiem są bardzo ostrożne i często, zamiast przylatywać i siadać nieopo-dal osoby wabiącej na jednym z drzew, lądują 20-30 m wcześniej i „wyciekają” w kierunku wabiącego. Dlatego zawsze w czasie tego polowania musimy mieć wyczulony słuch i wzrok. Moment same-go startu do lotu jarząbka, zwany „burk-nięciem” jest słyszalny nawet ze 150 me-trów, natomiast „wyciekający” po ściółce jarząbek, o ile nie ma na niej suchych liści, jest w zasadzie niesłyszalny. Jeśli chodzi o porę dnia, to najlepsze efekty są zaraz po wschodzie słońca oraz koło godziny 15.00-16.00 (biorąc pod uwagę połowę września). Najtrudniejszą jednak sprawą jest znalezienia miejsca bytowa-nia jarząbków. Wymaga to dobrej znajo-mości łowiska, jak również dobrego słu-chu i znajomości odgłosów jarząbków. Zachęcam jednak gorąco do tego ro-dzaju polowania, choć jest ono jednym z najtrudniejszych. Darz Bór!

Zaobserwowałem, że niektóre samce zniżały lot do wysokości mojej głowy, a mój białoruski przewodnik oganiał się przed nimi jak przed szerszeniami

113 114

Wyżeł niemiecki krótkowłosyLEGENDA I RZECZYWISTOŚĆ

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A R O S Ł AW P E Ł K A

Rozpoczynamy cykl artykułów opisujących rasy psów myśliwskich. Nie będzie to wiedza, jaką można znaleźć

w internecie, lecz trzeźwe spojrzenie okiem praktyka i myśliwego pod kątem użytkowości w łowisku, łatwości prowadzenia oraz innych czynników,

które mogą decydować o wyborze tej bądź innej rasy

Wyżeł niemiecki krótkowłosyLEGENDA I RZECZYWISTOŚĆ

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A R O S Ł AW P E Ł K A

Rozpoczynamy cykl artykułów opisujących rasy psów myśliwskich. Nie będzie to wiedza, jaką można znaleźć

w internecie, lecz trzeźwe spojrzenie okiem praktyka i myśliwego pod kątem użytkowości w łowisku, łatwości prowadzenia oraz innych czynników,

które mogą decydować o wyborze tej bądź innej rasy

Wyżeł niemiecki krótkowłosyLEGENDA I RZECZYWISTOŚĆ

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A R O S Ł AW P E Ł K A

Rozpoczynamy cykl artykułów opisujących rasy psów myśliwskich. Nie będzie to wiedza, jaką można znaleźć

w internecie, lecz trzeźwe spojrzenie okiem praktyka i myśliwego pod kątem użytkowości w łowisku, łatwości prowadzenia oraz innych czynników,

które mogą decydować o wyborze tej bądź innej rasy

Wyżeł niemiecki krótkowłosy to pies znany chyba wszystkim.

Patrząc na niego, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to kwintesencja ło-wiectwa. Dość mocna budowa przo-du, długa kufa, wydatny wietrznik i wyraźnie zarysowane oczy, wiszące uszy i szczupły zad. Na ogół przycięty strychulec, który ciągle jest w ruchu, chody szybkie i zdecydowane, przypo-minające konia angielskiego idącego stępa. Okrywa włosowa krótka, przy-legająca do skóry, w odcieniach od czerni, przez wszystkie rodzaje brązu, do bieli. Często w łatach i dereszach. Psy te zaliczane są do grupy legawców (nazwa pochodzi od pozycji leżącej, jaką przybiera pies, kiedy zwietrzy zwierzynę) i powinny cechować się twardą stójką wykonaną w ten sposób, że pies wietrznikiem pokazuje kie-runek, gdzie znajduje się zwierzyna, a przednia łapa jest uniesiona do góry. W tej pozycji zastyga do momentu zbli-żenia się myśliwego. Co ciekawe, spo-tkałem kiedyś wyżła, któremu general-nie było obojętne, którą łapę podniósł, kiedy wykonywał stójkę. Przezabaw-nie wyglądał, kiedy na nierównościach terenowych niewygodnie było pod-nieść mu przednią łapę, więc podnosił tylną, natomiast długim niczym bicz poganiacza bydła ogonem kręcił koła w powietrzu, przywołując myśliwego. Przypominał kowboja machającego lassem, które za chwile zarzuci na rogi uciekającej krowy…

SPRAWNY I WSZECHSTRONNYWyżeł choć stworzony i selekcjono-wany przez pokolenia do polowania na zwierzynę drobną i ptactwo w pro-stej linii pochodzi od psów gończych. W latach przedwojennych, kiedy to inne rasy psów nie były tak po-pularne, a stany zwierzyny drobnej były imponujące, wyżły dominowały w łowiskach i dworach szlacheckich. Z powodzeniem wykorzystywano je jako psy tropiące postrzałki zwierzy-ny grubej, pracujące dolnym wiatrem tropowce, jak również psy stróżujące. Mawiało się wśród braci łowieckiej i w towarzystwach myśliwskich iż ,,Dobry wyżeł szczwać winien lisa i dzika niewielkiego, głosem przez maliniaki pogonić rogacza i na strzał pewny, zabiegami swoimi myśliwe-mu sprowadzić, a ptaki w polu, czy to zająca w kotlinie twardo oznajmić stójką, by nemrod z fuzyji zawczasu nabitej wystrzelić dwa razy zdążył. A gdy zwierzyna drobna to czy gruba, opatrznie trafiona uchodzić zaczęła, pies ów dojść ją powinien, szybkość swą i sprawność pokazując, a przyspo-sobiony właściwie i lisa swemu panu do nóg na wysokim śniegu zaaporto-wać potrafić musi”. Z praktycznego punktu widzenia współczesnego myśliwego wyżeł po-woli stał się rasą niemodną i mało popularną. Monokultury roślinne na uprawach, chemizacja rolnictwa oraz presja drapieżników spowodowały 117

Wyżeł niemiecki krótkowłosy to pies znany chyba wszystkim.

Patrząc na niego, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to kwintesencja ło-wiectwa. Dość mocna budowa przo-du, długa kufa, wydatny wietrznik i wyraźnie zarysowane oczy, wiszące uszy i szczupły zad. Na ogół przycięty strychulec, który ciągle jest w ruchu, chody szybkie i zdecydowane, przypo-minające konia angielskiego idącego stępa. Okrywa włosowa krótka, przy-legająca do skóry, w odcieniach od czerni, przez wszystkie rodzaje brązu, do bieli. Często w łatach i dereszach. Psy te zaliczane są do grupy legawców (nazwa pochodzi od pozycji leżącej, jaką przybiera pies, kiedy zwietrzy zwierzynę) i powinny cechować się twardą stójką wykonaną w ten sposób, że pies wietrznikiem pokazuje kie-runek, gdzie znajduje się zwierzyna, a przednia łapa jest uniesiona do góry. W tej pozycji zastyga do momentu zbli-żenia się myśliwego. Co ciekawe, spo-tkałem kiedyś wyżła, któremu general-nie było obojętne, którą łapę podniósł, kiedy wykonywał stójkę. Przezabaw-nie wyglądał, kiedy na nierównościach terenowych niewygodnie było pod-nieść mu przednią łapę, więc podnosił tylną, natomiast długim niczym bicz poganiacza bydła ogonem kręcił koła w powietrzu, przywołując myśliwego. Przypominał kowboja machającego lassem, które za chwile zarzuci na rogi uciekającej krowy…

SPRAWNY I WSZECHSTRONNYWyżeł choć stworzony i selekcjono-wany przez pokolenia do polowania na zwierzynę drobną i ptactwo w pro-stej linii pochodzi od psów gończych. W latach przedwojennych, kiedy to inne rasy psów nie były tak po-pularne, a stany zwierzyny drobnej były imponujące, wyżły dominowały w łowiskach i dworach szlacheckich. Z powodzeniem wykorzystywano je jako psy tropiące postrzałki zwierzy-ny grubej, pracujące dolnym wiatrem tropowce, jak również psy stróżujące. Mawiało się wśród braci łowieckiej i w towarzystwach myśliwskich iż ,,Dobry wyżeł szczwać winien lisa i dzika niewielkiego, głosem przez maliniaki pogonić rogacza i na strzał pewny, zabiegami swoimi myśliwe-mu sprowadzić, a ptaki w polu, czy to zająca w kotlinie twardo oznajmić stójką, by nemrod z fuzyji zawczasu nabitej wystrzelić dwa razy zdążył. A gdy zwierzyna drobna to czy gruba, opatrznie trafiona uchodzić zaczęła, pies ów dojść ją powinien, szybkość swą i sprawność pokazując, a przyspo-sobiony właściwie i lisa swemu panu do nóg na wysokim śniegu zaaporto-wać potrafić musi”. Z praktycznego punktu widzenia współczesnego myśliwego wyżeł po-woli stał się rasą niemodną i mało popularną. Monokultury roślinne na uprawach, chemizacja rolnictwa oraz presja drapieżników spowodowały 117

Wyżeł niemiecki krótkowłosy to pies znany chyba wszystkim.

Patrząc na niego, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to kwintesencja ło-wiectwa. Dość mocna budowa przo-du, długa kufa, wydatny wietrznik i wyraźnie zarysowane oczy, wiszące uszy i szczupły zad. Na ogół przycięty strychulec, który ciągle jest w ruchu, chody szybkie i zdecydowane, przypo-minające konia angielskiego idącego stępa. Okrywa włosowa krótka, przy-legająca do skóry, w odcieniach od czerni, przez wszystkie rodzaje brązu, do bieli. Często w łatach i dereszach. Psy te zaliczane są do grupy legawców (nazwa pochodzi od pozycji leżącej, jaką przybiera pies, kiedy zwietrzy zwierzynę) i powinny cechować się twardą stójką wykonaną w ten sposób, że pies wietrznikiem pokazuje kie-runek, gdzie znajduje się zwierzyna, a przednia łapa jest uniesiona do góry. W tej pozycji zastyga do momentu zbli-żenia się myśliwego. Co ciekawe, spo-tkałem kiedyś wyżła, któremu general-nie było obojętne, którą łapę podniósł, kiedy wykonywał stójkę. Przezabaw-nie wyglądał, kiedy na nierównościach terenowych niewygodnie było pod-nieść mu przednią łapę, więc podnosił tylną, natomiast długim niczym bicz poganiacza bydła ogonem kręcił koła w powietrzu, przywołując myśliwego. Przypominał kowboja machającego lassem, które za chwile zarzuci na rogi uciekającej krowy…

SPRAWNY I WSZECHSTRONNYWyżeł choć stworzony i selekcjono-wany przez pokolenia do polowania na zwierzynę drobną i ptactwo w pro-stej linii pochodzi od psów gończych. W latach przedwojennych, kiedy to inne rasy psów nie były tak po-pularne, a stany zwierzyny drobnej były imponujące, wyżły dominowały w łowiskach i dworach szlacheckich. Z powodzeniem wykorzystywano je jako psy tropiące postrzałki zwierzy-ny grubej, pracujące dolnym wiatrem tropowce, jak również psy stróżujące. Mawiało się wśród braci łowieckiej i w towarzystwach myśliwskich iż ,,Dobry wyżeł szczwać winien lisa i dzika niewielkiego, głosem przez maliniaki pogonić rogacza i na strzał pewny, zabiegami swoimi myśliwe-mu sprowadzić, a ptaki w polu, czy to zająca w kotlinie twardo oznajmić stójką, by nemrod z fuzyji zawczasu nabitej wystrzelić dwa razy zdążył. A gdy zwierzyna drobna to czy gruba, opatrznie trafiona uchodzić zaczęła, pies ów dojść ją powinien, szybkość swą i sprawność pokazując, a przyspo-sobiony właściwie i lisa swemu panu do nóg na wysokim śniegu zaaporto-wać potrafić musi”. Z praktycznego punktu widzenia współczesnego myśliwego wyżeł po-woli stał się rasą niemodną i mało popularną. Monokultury roślinne na uprawach, chemizacja rolnictwa oraz presja drapieżników spowodowały 117

Wyżeł niemiecki krótkowłosy to pies znany chyba wszystkim.

Patrząc na niego, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to kwintesencja ło-wiectwa. Dość mocna budowa przo-du, długa kufa, wydatny wietrznik i wyraźnie zarysowane oczy, wiszące uszy i szczupły zad. Na ogół przycięty strychulec, który ciągle jest w ruchu, chody szybkie i zdecydowane, przypo-minające konia angielskiego idącego stępa. Okrywa włosowa krótka, przy-legająca do skóry, w odcieniach od czerni, przez wszystkie rodzaje brązu, do bieli. Często w łatach i dereszach. Psy te zaliczane są do grupy legawców (nazwa pochodzi od pozycji leżącej, jaką przybiera pies, kiedy zwietrzy zwierzynę) i powinny cechować się twardą stójką wykonaną w ten sposób, że pies wietrznikiem pokazuje kie-runek, gdzie znajduje się zwierzyna, a przednia łapa jest uniesiona do góry. W tej pozycji zastyga do momentu zbli-żenia się myśliwego. Co ciekawe, spo-tkałem kiedyś wyżła, któremu general-nie było obojętne, którą łapę podniósł, kiedy wykonywał stójkę. Przezabaw-nie wyglądał, kiedy na nierównościach terenowych niewygodnie było pod-nieść mu przednią łapę, więc podnosił tylną, natomiast długim niczym bicz poganiacza bydła ogonem kręcił koła w powietrzu, przywołując myśliwego. Przypominał kowboja machającego lassem, które za chwile zarzuci na rogi uciekającej krowy…

SPRAWNY I WSZECHSTRONNYWyżeł choć stworzony i selekcjono-wany przez pokolenia do polowania na zwierzynę drobną i ptactwo w pro-stej linii pochodzi od psów gończych. W latach przedwojennych, kiedy to inne rasy psów nie były tak po-pularne, a stany zwierzyny drobnej były imponujące, wyżły dominowały w łowiskach i dworach szlacheckich. Z powodzeniem wykorzystywano je jako psy tropiące postrzałki zwierzy-ny grubej, pracujące dolnym wiatrem tropowce, jak również psy stróżujące. Mawiało się wśród braci łowieckiej i w towarzystwach myśliwskich iż ,,Dobry wyżeł szczwać winien lisa i dzika niewielkiego, głosem przez maliniaki pogonić rogacza i na strzał pewny, zabiegami swoimi myśliwe-mu sprowadzić, a ptaki w polu, czy to zająca w kotlinie twardo oznajmić stójką, by nemrod z fuzyji zawczasu nabitej wystrzelić dwa razy zdążył. A gdy zwierzyna drobna to czy gruba, opatrznie trafiona uchodzić zaczęła, pies ów dojść ją powinien, szybkość swą i sprawność pokazując, a przyspo-sobiony właściwie i lisa swemu panu do nóg na wysokim śniegu zaaporto-wać potrafić musi”. Z praktycznego punktu widzenia współczesnego myśliwego wyżeł po-woli stał się rasą niemodną i mało popularną. Monokultury roślinne na uprawach, chemizacja rolnictwa oraz presja drapieżników spowodowały 117

drastyczny spadek liczby zwierzyny drobnej. Niemiecki legawiec postrze-gany jako pies typowy na pióro coraz częściej jest pomijany w decyzjach o zakupie czworonoga. Czy słusz-nie? Wyżeł niemiecki krótkowłosy z powodzeniem może służyć jako pies wszechstronny. Odpowiednio ułożony do pracy dolnym wiatrem, bez większych problemów będzie wy-pracowywał tropy dwudziestoczte-rogodzinne. Dzięki swojej budowie, sprawności oraz ogromnej pasji ło-wieckiej, której mogłaby mu pozaz-

drościć niejedna rasa, będzie praco- wał w trudnych warunkach tereno-wych, zaskrzeczeniach czy bagnach. Doskonale pływa. Bardzo chętnie w większości przypadków oszczekuje drapieżnika czy zwierzynę grubą.

KWESTIA WRAŻLIWOŚCIPomijając cechy stricte łowieckie, wy-żeł posiada też niezwykle wrażliwą psychikę. Jest szalenie ukierunkowa-ny na współpracę z przewodnikiem. Szkolenie wyżła musi być bardzo wypośrodkowane pomiędzy zdecy-

dowaniem w egzekwowaniu komend a nagradzaniu we właściwy sposób. Właśnie w kontekście wrażliwości powróćmy do wyżła, który używał do stójki wszystkich łap, zależnie od okoliczności. Wiele lat temu, będąc na spacerze, wyżeł ten pogonił za sarną, która nagle pojawiła się w polu wi-dzenia. Pies w pogoni za kozą wbiegł w śródpolną kępę świerków. Za chwilę z drugiej strony wybiegła sarna, nato-miast wyżeł przepadł. Zaniepokojony pobiegłem w tamtą stronę, przywołu-jąc go. Po kilkunastominutowych po-

szukiwaniach, rozgarniając bardzo gę-ste poszycie, dostrzegłem leżącego na mchu wyżła. Oczy miał przymknięte, boki zapadnięte, bardzo płytko od-dychał. Serce podeszło mi do gardła, kiedy się nad nim pochyliłem. Pomy-ślałem, że w pełnym pędzie uderzył o drzewo i stracił przytomność lub skręcił kark. Ale nie. Na przedniej ła-pie, na wysokości pachwiny, zaciśnięty był kłusowniczy wnyk. Pies nie miał przeciętej skóry, łapa nie była złama-na. Ale w oczach miał śmierć. Patrzył na mnie, leżąc bez ruchu, jakby się

drastyczny spadek liczby zwierzyny drobnej. Niemiecki legawiec postrze-gany jako pies typowy na pióro coraz częściej jest pomijany w decyzjach o zakupie czworonoga. Czy słusz-nie? Wyżeł niemiecki krótkowłosy z powodzeniem może służyć jako pies wszechstronny. Odpowiednio ułożony do pracy dolnym wiatrem, bez większych problemów będzie wy-pracowywał tropy dwudziestoczte-rogodzinne. Dzięki swojej budowie, sprawności oraz ogromnej pasji ło-wieckiej, której mogłaby mu pozaz-

drościć niejedna rasa, będzie praco- wał w trudnych warunkach tereno-wych, zaskrzeczeniach czy bagnach. Doskonale pływa. Bardzo chętnie w większości przypadków oszczekuje drapieżnika czy zwierzynę grubą.

KWESTIA WRAŻLIWOŚCIPomijając cechy stricte łowieckie, wy-żeł posiada też niezwykle wrażliwą psychikę. Jest szalenie ukierunkowa-ny na współpracę z przewodnikiem. Szkolenie wyżła musi być bardzo wypośrodkowane pomiędzy zdecy-

dowaniem w egzekwowaniu komend a nagradzaniu we właściwy sposób. Właśnie w kontekście wrażliwości powróćmy do wyżła, który używał do stójki wszystkich łap, zależnie od okoliczności. Wiele lat temu, będąc na spacerze, wyżeł ten pogonił za sarną, która nagle pojawiła się w polu wi-dzenia. Pies w pogoni za kozą wbiegł w śródpolną kępę świerków. Za chwilę z drugiej strony wybiegła sarna, nato-miast wyżeł przepadł. Zaniepokojony pobiegłem w tamtą stronę, przywołu-jąc go. Po kilkunastominutowych po-

szukiwaniach, rozgarniając bardzo gę-ste poszycie, dostrzegłem leżącego na mchu wyżła. Oczy miał przymknięte, boki zapadnięte, bardzo płytko od-dychał. Serce podeszło mi do gardła, kiedy się nad nim pochyliłem. Pomy-ślałem, że w pełnym pędzie uderzył o drzewo i stracił przytomność lub skręcił kark. Ale nie. Na przedniej ła-pie, na wysokości pachwiny, zaciśnięty był kłusowniczy wnyk. Pies nie miał przeciętej skóry, łapa nie była złama-na. Ale w oczach miał śmierć. Patrzył na mnie, leżąc bez ruchu, jakby się

drastyczny spadek liczby zwierzyny drobnej. Niemiecki legawiec postrze-gany jako pies typowy na pióro coraz częściej jest pomijany w decyzjach o zakupie czworonoga. Czy słusz-nie? Wyżeł niemiecki krótkowłosy z powodzeniem może służyć jako pies wszechstronny. Odpowiednio ułożony do pracy dolnym wiatrem, bez większych problemów będzie wy-pracowywał tropy dwudziestoczte-rogodzinne. Dzięki swojej budowie, sprawności oraz ogromnej pasji ło-wieckiej, której mogłaby mu pozaz-

drościć niejedna rasa, będzie praco- wał w trudnych warunkach tereno-wych, zaskrzeczeniach czy bagnach. Doskonale pływa. Bardzo chętnie w większości przypadków oszczekuje drapieżnika czy zwierzynę grubą.

KWESTIA WRAŻLIWOŚCIPomijając cechy stricte łowieckie, wy-żeł posiada też niezwykle wrażliwą psychikę. Jest szalenie ukierunkowa-ny na współpracę z przewodnikiem. Szkolenie wyżła musi być bardzo wypośrodkowane pomiędzy zdecy-

dowaniem w egzekwowaniu komend a nagradzaniu we właściwy sposób. Właśnie w kontekście wrażliwości powróćmy do wyżła, który używał do stójki wszystkich łap, zależnie od okoliczności. Wiele lat temu, będąc na spacerze, wyżeł ten pogonił za sarną, która nagle pojawiła się w polu wi-dzenia. Pies w pogoni za kozą wbiegł w śródpolną kępę świerków. Za chwilę z drugiej strony wybiegła sarna, nato-miast wyżeł przepadł. Zaniepokojony pobiegłem w tamtą stronę, przywołu-jąc go. Po kilkunastominutowych po-

szukiwaniach, rozgarniając bardzo gę-ste poszycie, dostrzegłem leżącego na mchu wyżła. Oczy miał przymknięte, boki zapadnięte, bardzo płytko od-dychał. Serce podeszło mi do gardła, kiedy się nad nim pochyliłem. Pomy-ślałem, że w pełnym pędzie uderzył o drzewo i stracił przytomność lub skręcił kark. Ale nie. Na przedniej ła-pie, na wysokości pachwiny, zaciśnięty był kłusowniczy wnyk. Pies nie miał przeciętej skóry, łapa nie była złama-na. Ale w oczach miał śmierć. Patrzył na mnie, leżąc bez ruchu, jakby się

ze mną żegnał. Przypominał ptaka, który całe życie całe spędził w prze-stworzach, a nagle został wtrącony do klatki. Drżał na całym ciele. Delikat-nie zacząłem do niego mówić, jedno-cześnie rozplątując stalową linkę. Jak tylko udało mi się ją zdjąć, stał się cud. W wyżła jakby diabeł wstąpił. Zerwał się nagle na równe nogi i skoczył na mnie przednimi łapami, czego nigdy nie robił. Fiknąłem koziołka na plecy, a pies zaczął mnie całować szorstkim jęzorem po twarzy, bo przecież nie umiał krzyczeć z radości.

Podobnie podczas szkolenia wyżeł może się zamknąć psychicznie pod wpływem zbyt silnego impulsu, czy też nagłego huku wystrzału i uraz po-zostanie na bardzo długo. Wrażliwa psychika niesie więc ze sobą tyleż ko-rzyści, co i niebezpieczeństw.

PLUSY…Wyżły są niezwykle bacznymi obser-watorami. Będąc konsekwentnymi, możemy z czasem w ogóle zaprze-stać komend i sygnałów werbal-nych, przechodząc na gesty. Wynika

to z tego, że pies ten permanentnie utrzymuje kontakt wzrokowy z prze-wodnikiem i znakomicie reaguje na polecenia wydawane gestem. Wyżeł również świetnie wypada, jeśli cho-dzi o zmysł węchu. Ustępuje chyba tylko bardzo jednostronnemu po-interowi. Na pewno węch ma zde-cydowanie bardziej rozwinięty niż u wszystkich ras, z którymi zdarzyło mi się pracować. Wielokrotnie robi-łem doświadczenia, podprowadzając pod wiatr do leżącej zwierzyny róż-ne psy. Wyżeł deklasował pozostałe

rasy, wyczuwając zwierza z dwukrot-nie większej odległości. Oczywiście był to tzw. górny wiatr, czyli sposób pracy charakterystyczny właśnie dla wyżłów, a nie typowy dla pozostałych psów. Praca dolnym wiatrem wyma-ga bowiem od wyżła więcej skupie-nia i właściwego treningu, dlatego myśląc o wyżle jako o tropowcu, wy-bierajmy raczej osobniki wolniejsze i bardziej zrównoważone. Unikać na-leży wyżłów przerośniętych, ponad wzorzec rasy i zbliżonych do górnych parametrów. Jest to niestety trend

ze mną żegnał. Przypominał ptaka, który całe życie całe spędził w prze-stworzach, a nagle został wtrącony do klatki. Drżał na całym ciele. Delikat-nie zacząłem do niego mówić, jedno-cześnie rozplątując stalową linkę. Jak tylko udało mi się ją zdjąć, stał się cud. W wyżła jakby diabeł wstąpił. Zerwał się nagle na równe nogi i skoczył na mnie przednimi łapami, czego nigdy nie robił. Fiknąłem koziołka na plecy, a pies zaczął mnie całować szorstkim jęzorem po twarzy, bo przecież nie umiał krzyczeć z radości.

Podobnie podczas szkolenia wyżeł może się zamknąć psychicznie pod wpływem zbyt silnego impulsu, czy też nagłego huku wystrzału i uraz po-zostanie na bardzo długo. Wrażliwa psychika niesie więc ze sobą tyleż ko-rzyści, co i niebezpieczeństw.

PLUSY…Wyżły są niezwykle bacznymi obser-watorami. Będąc konsekwentnymi, możemy z czasem w ogóle zaprze-stać komend i sygnałów werbal-nych, przechodząc na gesty. Wynika

to z tego, że pies ten permanentnie utrzymuje kontakt wzrokowy z prze-wodnikiem i znakomicie reaguje na polecenia wydawane gestem. Wyżeł również świetnie wypada, jeśli cho-dzi o zmysł węchu. Ustępuje chyba tylko bardzo jednostronnemu po-interowi. Na pewno węch ma zde-cydowanie bardziej rozwinięty niż u wszystkich ras, z którymi zdarzyło mi się pracować. Wielokrotnie robi-łem doświadczenia, podprowadzając pod wiatr do leżącej zwierzyny róż-ne psy. Wyżeł deklasował pozostałe

rasy, wyczuwając zwierza z dwukrot-nie większej odległości. Oczywiście był to tzw. górny wiatr, czyli sposób pracy charakterystyczny właśnie dla wyżłów, a nie typowy dla pozostałych psów. Praca dolnym wiatrem wyma-ga bowiem od wyżła więcej skupie-nia i właściwego treningu, dlatego myśląc o wyżle jako o tropowcu, wy-bierajmy raczej osobniki wolniejsze i bardziej zrównoważone. Unikać na-leży wyżłów przerośniętych, ponad wzorzec rasy i zbliżonych do górnych parametrów. Jest to niestety trend

ze mną żegnał. Przypominał ptaka, który całe życie całe spędził w prze-stworzach, a nagle został wtrącony do klatki. Drżał na całym ciele. Delikat-nie zacząłem do niego mówić, jedno-cześnie rozplątując stalową linkę. Jak tylko udało mi się ją zdjąć, stał się cud. W wyżła jakby diabeł wstąpił. Zerwał się nagle na równe nogi i skoczył na mnie przednimi łapami, czego nigdy nie robił. Fiknąłem koziołka na plecy, a pies zaczął mnie całować szorstkim jęzorem po twarzy, bo przecież nie umiał krzyczeć z radości.

Podobnie podczas szkolenia wyżeł może się zamknąć psychicznie pod wpływem zbyt silnego impulsu, czy też nagłego huku wystrzału i uraz po-zostanie na bardzo długo. Wrażliwa psychika niesie więc ze sobą tyleż ko-rzyści, co i niebezpieczeństw.

PLUSY…Wyżły są niezwykle bacznymi obser-watorami. Będąc konsekwentnymi, możemy z czasem w ogóle zaprze-stać komend i sygnałów werbal-nych, przechodząc na gesty. Wynika

to z tego, że pies ten permanentnie utrzymuje kontakt wzrokowy z prze-wodnikiem i znakomicie reaguje na polecenia wydawane gestem. Wyżeł również świetnie wypada, jeśli cho-dzi o zmysł węchu. Ustępuje chyba tylko bardzo jednostronnemu po-interowi. Na pewno węch ma zde-cydowanie bardziej rozwinięty niż u wszystkich ras, z którymi zdarzyło mi się pracować. Wielokrotnie robi-łem doświadczenia, podprowadzając pod wiatr do leżącej zwierzyny róż-ne psy. Wyżeł deklasował pozostałe

rasy, wyczuwając zwierza z dwukrot-nie większej odległości. Oczywiście był to tzw. górny wiatr, czyli sposób pracy charakterystyczny właśnie dla wyżłów, a nie typowy dla pozostałych psów. Praca dolnym wiatrem wyma-ga bowiem od wyżła więcej skupie-nia i właściwego treningu, dlatego myśląc o wyżle jako o tropowcu, wy-bierajmy raczej osobniki wolniejsze i bardziej zrównoważone. Unikać na-leży wyżłów przerośniętych, ponad wzorzec rasy i zbliżonych do górnych parametrów. Jest to niestety trend

obecnie panujący dla wielu ras. Pies przerośnięty, będzie bardziej lękliwy, wrażliwy na choroby, będzie szybciej się męczył krócej żył. Pamiętajmy, że najmniejszy wyżeł bez trudu za-aportuje lisa, natomiast duży wyżeł i tak nie zdławi dzika, co najwyżej przypłaci to życiem niczym matka Szarika z serialu „Czterej pancerni i pies”. Duże psy pięknie wyglądają na wystawowych wybiegach, natomiast w łowisku mają same problemy. Stój-ka u każdego legawca winna być umiejętnością wrodzoną, którą moż-na i trzeba rozwijać. Natomiast kie-dy wyżeł nie posiada genetycznie tej zalety, nie sposób tego wytrenować.

…I MINUSYWielu z nas pamięta, że dziadko-wie polowali z wyżłami i wewnętrz-nie pragną odtworzyć tę legendę w obecnych czasach. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby to zrobić, a sta-ra niemiecka rasa, przy zachowaniu wszystkich zasad hodowli i odrobi-nie szczęścia na pewno nam się od-wdzięczy. Rzecz jasna, jak pies każ-dej rasy, tak i wyżeł ma swoje wady. W większości przypadków są to psy dość hałaśliwe. Miałem kiedyś wyżła, który wył przeraźliwie w kojcu, gdy nie zabrałem go na polowanie. Wył dotąd, aż nie wróciłem. I nie było sposobu, aby tego zaniechał. Wszelkie prośby i groźby działały tylko kilka mi-nut, po chwili znowu posępne wy-

cie niosło się wokół mojego domu. Krótki włos w połączeniu z ogrom-ną pasją powodują, że wyżeł pod-czas pracy w szuwarach w pościgu za ptactwem wodnym może mieć bole-śnie pociętą przez liście kufę. Wyglą-da niejednokrotnie niczym jagdterier po walce z borsukiem w norze. Nie-odpowiednio ułożony i prowadzony ma tendencję do dużej samodzielno-ści, która objawia się np. nadmier-nym oddalaniem się od myśliwego. Bardzo rzadko toleruje koty w oko-licy, co może nastręczać kłopotów z sąsiadami, choć nauczony rygoru, akceptuje domowy inwentarz. Opisy-wany wcześniej wyżeł trafił do moje-go ojca z powodu rzekomego apety-tu na drób. Po odpowiedniej terapii kwoka prowadząca pisklaki mogła sypiać kilkanaście centymetrów od jego kufy, a pisklęta traktowały jego grzbiet niczym bezpieczną grzędę. Ale finał tej relacji był trudny do prze-widzenia. Kiedy kurczęta podrosły, zaczęły zwiedzać najbliższą okolicę. Pewnego razu nie wróciły na noc do kurnika, tylko postanowiły zanoco-wać w krzakach za ogrodzeniem. Wy-żeł biegał nocą po ogrodzonym po-dwórku… Na drugi dzień uporczywe pukanie do drzwi obudziło całą ro-dzinę. Zbiegłem szybko ze schodów zobaczyć, kto puka o wczesnej porze, kiedy obok drzwi jest włącznik elek-trycznego dzwonka. Jakież było moje zdumienie, kiedy otworzyłem drzwi

wejściowe do domu. Na progu leżał wyżeł i jak tylko usłyszał głosy, za-czął energicznie machać ogonem, stukając w drzwi. Nie mógł się do-czekać nagrody po udanym polowa-niu… Obok niego na podeście przy schodach leżało 7 wyrośniętych kur-czaków, które postanowiły spać poza podwórkiem. Pies uznał, że są zwie-rzętami łownymi, skoro przebywają poza ogrodzonym terenem. Więc je upolował, po wcześniejszym wyko-naniu podkopu pod płotem. Podob-na sytuacja wydarzyła się rok później, kiedy to jeden z kolegów nie mógł od-naleźć cielaka jelenia. Przyjechałem z wyżłem i po kilometrowym docho-dzeniu pies osaczył cielaka, którego dostrzeliłem. Jaki był efekt? Wyżeł podbiegł do… uwiązanej na łańcu-chu jałówki i wykonał klasyczną dla siebie stójkę, podniesioną tylną łapą i wymachując ogonem. Łypał na mnie żółtymi ślepiami, czekając, kie-dy to celnym strzałem z dwunast-ki położę niewinną krasulę. Mimo że wielokrotnie wcześniej widywał krowę i nigdy tak nie reagował. Pach-niała podobnie jak jeleń…

Takich historii wiele się wydarzyło na przełomie lat. Ale wyżły się nie zmie-niły. Wciąż są pełne pasji i motywacji do pracy. Tylko od nas zależy, czy bę-dziemy umieli wykorzystać ich ogrom-ny potencjał i możliwości łowieckie. A są one bardzo duże.

obecnie panujący dla wielu ras. Pies przerośnięty, będzie bardziej lękliwy, wrażliwy na choroby, będzie szybciej się męczył krócej żył. Pamiętajmy, że najmniejszy wyżeł bez trudu za-aportuje lisa, natomiast duży wyżeł i tak nie zdławi dzika, co najwyżej przypłaci to życiem niczym matka Szarika z serialu „Czterej pancerni i pies”. Duże psy pięknie wyglądają na wystawowych wybiegach, natomiast w łowisku mają same problemy. Stój-ka u każdego legawca winna być umiejętnością wrodzoną, którą moż-na i trzeba rozwijać. Natomiast kie-dy wyżeł nie posiada genetycznie tej zalety, nie sposób tego wytrenować.

…I MINUSYWielu z nas pamięta, że dziadko-wie polowali z wyżłami i wewnętrz-nie pragną odtworzyć tę legendę w obecnych czasach. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby to zrobić, a sta-ra niemiecka rasa, przy zachowaniu wszystkich zasad hodowli i odrobi-nie szczęścia na pewno nam się od-wdzięczy. Rzecz jasna, jak pies każ-dej rasy, tak i wyżeł ma swoje wady. W większości przypadków są to psy dość hałaśliwe. Miałem kiedyś wyżła, który wył przeraźliwie w kojcu, gdy nie zabrałem go na polowanie. Wył dotąd, aż nie wróciłem. I nie było sposobu, aby tego zaniechał. Wszelkie prośby i groźby działały tylko kilka mi-nut, po chwili znowu posępne wy-

cie niosło się wokół mojego domu. Krótki włos w połączeniu z ogrom-ną pasją powodują, że wyżeł pod-czas pracy w szuwarach w pościgu za ptactwem wodnym może mieć bole-śnie pociętą przez liście kufę. Wyglą-da niejednokrotnie niczym jagdterier po walce z borsukiem w norze. Nie-odpowiednio ułożony i prowadzony ma tendencję do dużej samodzielno-ści, która objawia się np. nadmier-nym oddalaniem się od myśliwego. Bardzo rzadko toleruje koty w oko-licy, co może nastręczać kłopotów z sąsiadami, choć nauczony rygoru, akceptuje domowy inwentarz. Opisy-wany wcześniej wyżeł trafił do moje-go ojca z powodu rzekomego apety-tu na drób. Po odpowiedniej terapii kwoka prowadząca pisklaki mogła sypiać kilkanaście centymetrów od jego kufy, a pisklęta traktowały jego grzbiet niczym bezpieczną grzędę. Ale finał tej relacji był trudny do prze-widzenia. Kiedy kurczęta podrosły, zaczęły zwiedzać najbliższą okolicę. Pewnego razu nie wróciły na noc do kurnika, tylko postanowiły zanoco-wać w krzakach za ogrodzeniem. Wy-żeł biegał nocą po ogrodzonym po-dwórku… Na drugi dzień uporczywe pukanie do drzwi obudziło całą ro-dzinę. Zbiegłem szybko ze schodów zobaczyć, kto puka o wczesnej porze, kiedy obok drzwi jest włącznik elek-trycznego dzwonka. Jakież było moje zdumienie, kiedy otworzyłem drzwi

wejściowe do domu. Na progu leżał wyżeł i jak tylko usłyszał głosy, za-czął energicznie machać ogonem, stukając w drzwi. Nie mógł się do-czekać nagrody po udanym polowa-niu… Obok niego na podeście przy schodach leżało 7 wyrośniętych kur-czaków, które postanowiły spać poza podwórkiem. Pies uznał, że są zwie-rzętami łownymi, skoro przebywają poza ogrodzonym terenem. Więc je upolował, po wcześniejszym wyko-naniu podkopu pod płotem. Podob-na sytuacja wydarzyła się rok później, kiedy to jeden z kolegów nie mógł od-naleźć cielaka jelenia. Przyjechałem z wyżłem i po kilometrowym docho-dzeniu pies osaczył cielaka, którego dostrzeliłem. Jaki był efekt? Wyżeł podbiegł do… uwiązanej na łańcu-chu jałówki i wykonał klasyczną dla siebie stójkę, podniesioną tylną łapą i wymachując ogonem. Łypał na mnie żółtymi ślepiami, czekając, kie-dy to celnym strzałem z dwunast-ki położę niewinną krasulę. Mimo że wielokrotnie wcześniej widywał krowę i nigdy tak nie reagował. Pach-niała podobnie jak jeleń…

Takich historii wiele się wydarzyło na przełomie lat. Ale wyżły się nie zmie-niły. Wciąż są pełne pasji i motywacji do pracy. Tylko od nas zależy, czy bę-dziemy umieli wykorzystać ich ogrom-ny potencjał i możliwości łowieckie. A są one bardzo duże.

obecnie panujący dla wielu ras. Pies przerośnięty, będzie bardziej lękliwy, wrażliwy na choroby, będzie szybciej się męczył krócej żył. Pamiętajmy, że najmniejszy wyżeł bez trudu za-aportuje lisa, natomiast duży wyżeł i tak nie zdławi dzika, co najwyżej przypłaci to życiem niczym matka Szarika z serialu „Czterej pancerni i pies”. Duże psy pięknie wyglądają na wystawowych wybiegach, natomiast w łowisku mają same problemy. Stój-ka u każdego legawca winna być umiejętnością wrodzoną, którą moż-na i trzeba rozwijać. Natomiast kie-dy wyżeł nie posiada genetycznie tej zalety, nie sposób tego wytrenować.

…I MINUSYWielu z nas pamięta, że dziadko-wie polowali z wyżłami i wewnętrz-nie pragną odtworzyć tę legendę w obecnych czasach. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby to zrobić, a sta-ra niemiecka rasa, przy zachowaniu wszystkich zasad hodowli i odrobi-nie szczęścia na pewno nam się od-wdzięczy. Rzecz jasna, jak pies każ-dej rasy, tak i wyżeł ma swoje wady. W większości przypadków są to psy dość hałaśliwe. Miałem kiedyś wyżła, który wył przeraźliwie w kojcu, gdy nie zabrałem go na polowanie. Wył dotąd, aż nie wróciłem. I nie było sposobu, aby tego zaniechał. Wszelkie prośby i groźby działały tylko kilka mi-nut, po chwili znowu posępne wy-

cie niosło się wokół mojego domu. Krótki włos w połączeniu z ogrom-ną pasją powodują, że wyżeł pod-czas pracy w szuwarach w pościgu za ptactwem wodnym może mieć bole-śnie pociętą przez liście kufę. Wyglą-da niejednokrotnie niczym jagdterier po walce z borsukiem w norze. Nie-odpowiednio ułożony i prowadzony ma tendencję do dużej samodzielno-ści, która objawia się np. nadmier-nym oddalaniem się od myśliwego. Bardzo rzadko toleruje koty w oko-licy, co może nastręczać kłopotów z sąsiadami, choć nauczony rygoru, akceptuje domowy inwentarz. Opisy-wany wcześniej wyżeł trafił do moje-go ojca z powodu rzekomego apety-tu na drób. Po odpowiedniej terapii kwoka prowadząca pisklaki mogła sypiać kilkanaście centymetrów od jego kufy, a pisklęta traktowały jego grzbiet niczym bezpieczną grzędę. Ale finał tej relacji był trudny do prze-widzenia. Kiedy kurczęta podrosły, zaczęły zwiedzać najbliższą okolicę. Pewnego razu nie wróciły na noc do kurnika, tylko postanowiły zanoco-wać w krzakach za ogrodzeniem. Wy-żeł biegał nocą po ogrodzonym po-dwórku… Na drugi dzień uporczywe pukanie do drzwi obudziło całą ro-dzinę. Zbiegłem szybko ze schodów zobaczyć, kto puka o wczesnej porze, kiedy obok drzwi jest włącznik elek-trycznego dzwonka. Jakież było moje zdumienie, kiedy otworzyłem drzwi

wejściowe do domu. Na progu leżał wyżeł i jak tylko usłyszał głosy, za-czął energicznie machać ogonem, stukając w drzwi. Nie mógł się do-czekać nagrody po udanym polowa-niu… Obok niego na podeście przy schodach leżało 7 wyrośniętych kur-czaków, które postanowiły spać poza podwórkiem. Pies uznał, że są zwie-rzętami łownymi, skoro przebywają poza ogrodzonym terenem. Więc je upolował, po wcześniejszym wyko-naniu podkopu pod płotem. Podob-na sytuacja wydarzyła się rok później, kiedy to jeden z kolegów nie mógł od-naleźć cielaka jelenia. Przyjechałem z wyżłem i po kilometrowym docho-dzeniu pies osaczył cielaka, którego dostrzeliłem. Jaki był efekt? Wyżeł podbiegł do… uwiązanej na łańcu-chu jałówki i wykonał klasyczną dla siebie stójkę, podniesioną tylną łapą i wymachując ogonem. Łypał na mnie żółtymi ślepiami, czekając, kie-dy to celnym strzałem z dwunast-ki położę niewinną krasulę. Mimo że wielokrotnie wcześniej widywał krowę i nigdy tak nie reagował. Pach-niała podobnie jak jeleń…

Takich historii wiele się wydarzyło na przełomie lat. Ale wyżły się nie zmie-niły. Wciąż są pełne pasji i motywacji do pracy. Tylko od nas zależy, czy bę-dziemy umieli wykorzystać ich ogrom-ny potencjał i możliwości łowieckie. A są one bardzo duże.

Dobry czas dla wilka

T E K S T I Z D J Ę C I A : V I O L E T TA N O WA K

Już samo wejście w las powoduje szybsze bicie serca. Może zdarzy się coś niezwykłego

i przyroda odkryje przed nami rąbek tajemnicy. W lesie dobrze jest być niewidzialnym obserwatorem, chodzić bezgłośnie jak kot. Najlepiej, gdy zwierzęta

nie wiedzą o naszej obecności, wtedy zobaczyć można ich naturalne zachowanie

Dobry czas dla wilka

T E K S T I Z D J Ę C I A : V I O L E T TA N O WA K

Już samo wejście w las powoduje szybsze bicie serca. Może zdarzy się coś niezwykłego

i przyroda odkryje przed nami rąbek tajemnicy. W lesie dobrze jest być niewidzialnym obserwatorem, chodzić bezgłośnie jak kot. Najlepiej, gdy zwierzęta

nie wiedzą o naszej obecności, wtedy zobaczyć można ich naturalne zachowanie

Dobry czas dla wilka

T E K S T I Z D J Ę C I A : V I O L E T TA N O WA K

Już samo wejście w las powoduje szybsze bicie serca. Może zdarzy się coś niezwykłego

i przyroda odkryje przed nami rąbek tajemnicy. W lesie dobrze jest być niewidzialnym obserwatorem, chodzić bezgłośnie jak kot. Najlepiej, gdy zwierzęta

nie wiedzą o naszej obecności, wtedy zobaczyć można ich naturalne zachowanie

Nieraz widziałam takie sceny – jelenie przechodzą leśną

ścieżką, chmara przystaje w bezru-chu, patrząc przez chwilę, wypatru-jąc, co dzieje się wokół. Przyjemnie jest, gdy nie płoszą się, spokojnie od-chodząc w las. Idąc wczesnym ran-kiem, w ciemnościach, w kierunku ambony, ocieram się o zwisające ga-łęzie świerków. Jeszcze jest zmrok, staram się nie spłoszyć kilku dzików,

które niedaleko buchtują. Nie reagu-ją, gdy przechodzę. To dobrze, że są tak bardzo zajęte. Niedługo zacznie świtać. Gdy stoję przy ambonie, na łące widzę zarysy jeleni. Są blisko, podnoszą swe wieńce, strzygą łyż-kami. Wiatr wieje od nich, czuję ich zapach. Mają doskonały słuch, węch, wzrok. Jednak dużo już nie zobaczę, jelenie bowiem wolno schodzą z łąki do lasu.

Nieraz widziałam takie sceny – jelenie przechodzą leśną

ścieżką, chmara przystaje w bezru-chu, patrząc przez chwilę, wypatru-jąc, co dzieje się wokół. Przyjemnie jest, gdy nie płoszą się, spokojnie od-chodząc w las. Idąc wczesnym ran-kiem, w ciemnościach, w kierunku ambony, ocieram się o zwisające ga-łęzie świerków. Jeszcze jest zmrok, staram się nie spłoszyć kilku dzików,

które niedaleko buchtują. Nie reagu-ją, gdy przechodzę. To dobrze, że są tak bardzo zajęte. Niedługo zacznie świtać. Gdy stoję przy ambonie, na łące widzę zarysy jeleni. Są blisko, podnoszą swe wieńce, strzygą łyż-kami. Wiatr wieje od nich, czuję ich zapach. Mają doskonały słuch, węch, wzrok. Jednak dużo już nie zobaczę, jelenie bowiem wolno schodzą z łąki do lasu.

Nieraz widziałam takie sceny – jelenie przechodzą leśną

ścieżką, chmara przystaje w bezru-chu, patrząc przez chwilę, wypatru-jąc, co dzieje się wokół. Przyjemnie jest, gdy nie płoszą się, spokojnie od-chodząc w las. Idąc wczesnym ran-kiem, w ciemnościach, w kierunku ambony, ocieram się o zwisające ga-łęzie świerków. Jeszcze jest zmrok, staram się nie spłoszyć kilku dzików,

które niedaleko buchtują. Nie reagu-ją, gdy przechodzę. To dobrze, że są tak bardzo zajęte. Niedługo zacznie świtać. Gdy stoję przy ambonie, na łące widzę zarysy jeleni. Są blisko, podnoszą swe wieńce, strzygą łyż-kami. Wiatr wieje od nich, czuję ich zapach. Mają doskonały słuch, węch, wzrok. Jednak dużo już nie zobaczę, jelenie bowiem wolno schodzą z łąki do lasu.

SCENY RODZINNE Z ŻYCIA WILKÓWTen październikowy mglisty świt jest jak z powieści Tolkiena. Gęsta mgła powoli przesuwa się po trawie. Lor-netką lustruję sporą śródleśną łąkę. Jelenie już weszły w las, do swej ostoi, jest pusto. Szron pokrył tra-wę, popielaty kolor przebija się przez mgłę. Lornetka pokazuje coraz więcej szczegółów, bo już świta. Jednak łąka nie jest pusta. W oddali, w oszronio-nej trawie zauważyłam leżące skulo-

ne razem zwierzęta. Szara skłębiona masa – tak, to wataha wilków. Nic w tym dziwnego. Tu żyje wiele zwie-rząt, nieprzebrane bogactwo jeleni, dzików, saren. Jest kilka kilometrów do najbliższej wioski, małe zaludnie-nie, dzikość terenu, brak przemysłu. To wszystko ma wpływ na charak-ter tego miejsca, na życie bytujących zwierząt. To wyjątkowo ciche, bez-pieczne i odludne miejsce wybrała dla siebie wilcza wataha. W tych trawach,

na środku łąki wypoczywały wilki, tu gdzie najczęściej można spotykać jelenie. Wilki skłębione razem jesz-cze spały. Jakieś poruszenie spowo-dowało, że rozbudziły się. Ich popie-lata, ciemnoszara sierść zlewała się z oszronionymi białawymi trawami, a puchata szata wyolbrzymiała syl-wetki sporych zwierząt. Policzyłam je – 7 osobników. W gęstej porannej mgle z trudnością znajdowałam syl-wetki wilków, bo zlewały się z szarą

mgłą. Wilki rozbiegały się i powracały do siebie. Przede mną rozgrywały się sceny rodzinne, ich naturalne zacho-wania pochłonęły całą moją uwagę. Sam fakt ich obecności w tym miej-scu był nie do uwierzenia. Prowadzą-ce skryty, leśny tryb życia wilki zde-cydowały się spać na śródleśnej łące. Z licznych obserwacji myśliwych i leśników wiadomo, że watahy wilcze spotyka się w lesie, gdzie żyją skrycie. Wilki nie odsłaniają się na łące.

SCENY RODZINNE Z ŻYCIA WILKÓWTen październikowy mglisty świt jest jak z powieści Tolkiena. Gęsta mgła powoli przesuwa się po trawie. Lor-netką lustruję sporą śródleśną łąkę. Jelenie już weszły w las, do swej ostoi, jest pusto. Szron pokrył tra-wę, popielaty kolor przebija się przez mgłę. Lornetka pokazuje coraz więcej szczegółów, bo już świta. Jednak łąka nie jest pusta. W oddali, w oszronio-nej trawie zauważyłam leżące skulo-

ne razem zwierzęta. Szara skłębiona masa – tak, to wataha wilków. Nic w tym dziwnego. Tu żyje wiele zwie-rząt, nieprzebrane bogactwo jeleni, dzików, saren. Jest kilka kilometrów do najbliższej wioski, małe zaludnie-nie, dzikość terenu, brak przemysłu. To wszystko ma wpływ na charak-ter tego miejsca, na życie bytujących zwierząt. To wyjątkowo ciche, bez-pieczne i odludne miejsce wybrała dla siebie wilcza wataha. W tych trawach,

na środku łąki wypoczywały wilki, tu gdzie najczęściej można spotykać jelenie. Wilki skłębione razem jesz-cze spały. Jakieś poruszenie spowo-dowało, że rozbudziły się. Ich popie-lata, ciemnoszara sierść zlewała się z oszronionymi białawymi trawami, a puchata szata wyolbrzymiała syl-wetki sporych zwierząt. Policzyłam je – 7 osobników. W gęstej porannej mgle z trudnością znajdowałam syl-wetki wilków, bo zlewały się z szarą

mgłą. Wilki rozbiegały się i powracały do siebie. Przede mną rozgrywały się sceny rodzinne, ich naturalne zacho-wania pochłonęły całą moją uwagę. Sam fakt ich obecności w tym miej-scu był nie do uwierzenia. Prowadzą-ce skryty, leśny tryb życia wilki zde-cydowały się spać na śródleśnej łące. Z licznych obserwacji myśliwych i leśników wiadomo, że watahy wilcze spotyka się w lesie, gdzie żyją skrycie. Wilki nie odsłaniają się na łące.

SCENY RODZINNE Z ŻYCIA WILKÓWTen październikowy mglisty świt jest jak z powieści Tolkiena. Gęsta mgła powoli przesuwa się po trawie. Lor-netką lustruję sporą śródleśną łąkę. Jelenie już weszły w las, do swej ostoi, jest pusto. Szron pokrył tra-wę, popielaty kolor przebija się przez mgłę. Lornetka pokazuje coraz więcej szczegółów, bo już świta. Jednak łąka nie jest pusta. W oddali, w oszronio-nej trawie zauważyłam leżące skulo-

ne razem zwierzęta. Szara skłębiona masa – tak, to wataha wilków. Nic w tym dziwnego. Tu żyje wiele zwie-rząt, nieprzebrane bogactwo jeleni, dzików, saren. Jest kilka kilometrów do najbliższej wioski, małe zaludnie-nie, dzikość terenu, brak przemysłu. To wszystko ma wpływ na charak-ter tego miejsca, na życie bytujących zwierząt. To wyjątkowo ciche, bez-pieczne i odludne miejsce wybrała dla siebie wilcza wataha. W tych trawach,

na środku łąki wypoczywały wilki, tu gdzie najczęściej można spotykać jelenie. Wilki skłębione razem jesz-cze spały. Jakieś poruszenie spowo-dowało, że rozbudziły się. Ich popie-lata, ciemnoszara sierść zlewała się z oszronionymi białawymi trawami, a puchata szata wyolbrzymiała syl-wetki sporych zwierząt. Policzyłam je – 7 osobników. W gęstej porannej mgle z trudnością znajdowałam syl-wetki wilków, bo zlewały się z szarą

mgłą. Wilki rozbiegały się i powracały do siebie. Przede mną rozgrywały się sceny rodzinne, ich naturalne zacho-wania pochłonęły całą moją uwagę. Sam fakt ich obecności w tym miej-scu był nie do uwierzenia. Prowadzą-ce skryty, leśny tryb życia wilki zde-cydowały się spać na śródleśnej łące. Z licznych obserwacji myśliwych i leśników wiadomo, że watahy wilcze spotyka się w lesie, gdzie żyją skrycie. Wilki nie odsłaniają się na łące.

ILE INSTYTUCJI, TYLE OPINIIWilki straciły bezpieczny spokój i ci-szę swych leśnych uroczysk. Instynk-townie unikają zapachu i widoku czło-wieka. To dzikie, czujne drapieżniki, które potrafią polować na dużą zdo-bycz. Całe wieki zaciekle tępiono wil-ka, groziła mu zupełna zagłada. Od 1998 roku został otoczony pełną ochroną prawną. Wiele instytucji jest czynnie zaangażowanych w tę ochro-nę. Są różne grupy interesów, wyda-wane są różne opinie o wilku – jedne

są racjonalne, drugie mniej oczywiste. Są opinie, że wilki dostosowują swo-ją liczebność do populacji kopytnych. Nie będą w Polsce licznie występować, bo nadwyżki migrują na zachód – za-siedlają inne części Europy. Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie, uważają, że liczebność tego drapież-nika powinna być kontrolowana. In-stytut Biologii Ssaków ocenia liczeb-ność wilków na około 800 osobników. Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwie-rząt łownych. Jest wiele ocen instytucji i każda z nich podaje inne dane. Po-nad 20 lat wilkami zajmuje się dr Sa-

bina Nowak, pełniąca funkcję Preze-sa Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” – jest ona zdania, że obecność wilka w lesie sprawia, iż spada intensywność żerowania kopytnych (jeleń, sarna, daniel) w uprawach leśnych i młodni-kach. Wilk jest sprzymierzeńcem lasu. Dr Nowak chciałaby, aby wilki żyły we wszystkich polskich lasach. W jednym wszyscy są zgodni – status ochronny wilka powinien być utrzymany.

„WILCZE” LEKTURYW te ciepłe październikowe dni w lesie trwało intensywne grzybobra-nie. Leśne ostępy były pełne zapa-chów ludzkich. Łąka była chyba ostat-nim miejscem cichym i bezpiecznym, a zapach roślin, trawy był wolny od zapachu człowieka. Na senne zamglo-ne, śródleśne łąki teraz nikt nie wy-chodził. To było dobre miejsce do od-poczynku, dlatego wataha je wybrała. Podpatrywanie życia drapieżników, ich społecznych relacji w stadzie to intere-sujące doświadczenie. Wilcza wyjątko-wa przebiegłość i myśliwska skutecz-ność zawsze była znana pokoleniom myśliwych. Tak wiele jest opowieści, jak to wilk przechytrzył polującego na niego człowieka. Wiedza na temat wil-ków, ich życia i myśliwskiej natury to temat nieskończony. Lubię wracać do książki „Saga Puszczy Białowieskiej” autorstwa znawczyni zwyczajów zwie-rząt, profesor Simony Kossak, która opisuje ich zachowania i wyjaśnia je

Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie i uważają,

że liczebność tego drapieżnika powinna być kontrolowana.

Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwierząt łownych

ILE INSTYTUCJI, TYLE OPINIIWilki straciły bezpieczny spokój i ci-szę swych leśnych uroczysk. Instynk-townie unikają zapachu i widoku czło-wieka. To dzikie, czujne drapieżniki, które potrafią polować na dużą zdo-bycz. Całe wieki zaciekle tępiono wil-ka, groziła mu zupełna zagłada. Od 1998 roku został otoczony pełną ochroną prawną. Wiele instytucji jest czynnie zaangażowanych w tę ochro-nę. Są różne grupy interesów, wyda-wane są różne opinie o wilku – jedne

są racjonalne, drugie mniej oczywiste. Są opinie, że wilki dostosowują swo-ją liczebność do populacji kopytnych. Nie będą w Polsce licznie występować, bo nadwyżki migrują na zachód – za-siedlają inne części Europy. Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie, uważają, że liczebność tego drapież-nika powinna być kontrolowana. In-stytut Biologii Ssaków ocenia liczeb-ność wilków na około 800 osobników. Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwie-rząt łownych. Jest wiele ocen instytucji i każda z nich podaje inne dane. Po-nad 20 lat wilkami zajmuje się dr Sa-

bina Nowak, pełniąca funkcję Preze-sa Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” – jest ona zdania, że obecność wilka w lesie sprawia, iż spada intensywność żerowania kopytnych (jeleń, sarna, daniel) w uprawach leśnych i młodni-kach. Wilk jest sprzymierzeńcem lasu. Dr Nowak chciałaby, aby wilki żyły we wszystkich polskich lasach. W jednym wszyscy są zgodni – status ochronny wilka powinien być utrzymany.

„WILCZE” LEKTURYW te ciepłe październikowe dni w lesie trwało intensywne grzybobra-nie. Leśne ostępy były pełne zapa-chów ludzkich. Łąka była chyba ostat-nim miejscem cichym i bezpiecznym, a zapach roślin, trawy był wolny od zapachu człowieka. Na senne zamglo-ne, śródleśne łąki teraz nikt nie wy-chodził. To było dobre miejsce do od-poczynku, dlatego wataha je wybrała. Podpatrywanie życia drapieżników, ich społecznych relacji w stadzie to intere-sujące doświadczenie. Wilcza wyjątko-wa przebiegłość i myśliwska skutecz-ność zawsze była znana pokoleniom myśliwych. Tak wiele jest opowieści, jak to wilk przechytrzył polującego na niego człowieka. Wiedza na temat wil-ków, ich życia i myśliwskiej natury to temat nieskończony. Lubię wracać do książki „Saga Puszczy Białowieskiej” autorstwa znawczyni zwyczajów zwie-rząt, profesor Simony Kossak, która opisuje ich zachowania i wyjaśnia je

Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie i uważają,

że liczebność tego drapieżnika powinna być kontrolowana.

Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwierząt łownych

ILE INSTYTUCJI, TYLE OPINIIWilki straciły bezpieczny spokój i ci-szę swych leśnych uroczysk. Instynk-townie unikają zapachu i widoku czło-wieka. To dzikie, czujne drapieżniki, które potrafią polować na dużą zdo-bycz. Całe wieki zaciekle tępiono wil-ka, groziła mu zupełna zagłada. Od 1998 roku został otoczony pełną ochroną prawną. Wiele instytucji jest czynnie zaangażowanych w tę ochro-nę. Są różne grupy interesów, wyda-wane są różne opinie o wilku – jedne

są racjonalne, drugie mniej oczywiste. Są opinie, że wilki dostosowują swo-ją liczebność do populacji kopytnych. Nie będą w Polsce licznie występować, bo nadwyżki migrują na zachód – za-siedlają inne części Europy. Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie, uważają, że liczebność tego drapież-nika powinna być kontrolowana. In-stytut Biologii Ssaków ocenia liczeb-ność wilków na około 800 osobników. Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwie-rząt łownych. Jest wiele ocen instytucji i każda z nich podaje inne dane. Po-nad 20 lat wilkami zajmuje się dr Sa-

bina Nowak, pełniąca funkcję Preze-sa Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” – jest ona zdania, że obecność wilka w lesie sprawia, iż spada intensywność żerowania kopytnych (jeleń, sarna, daniel) w uprawach leśnych i młodni-kach. Wilk jest sprzymierzeńcem lasu. Dr Nowak chciałaby, aby wilki żyły we wszystkich polskich lasach. W jednym wszyscy są zgodni – status ochronny wilka powinien być utrzymany.

„WILCZE” LEKTURYW te ciepłe październikowe dni w lesie trwało intensywne grzybobra-nie. Leśne ostępy były pełne zapa-chów ludzkich. Łąka była chyba ostat-nim miejscem cichym i bezpiecznym, a zapach roślin, trawy był wolny od zapachu człowieka. Na senne zamglo-ne, śródleśne łąki teraz nikt nie wy-chodził. To było dobre miejsce do od-poczynku, dlatego wataha je wybrała. Podpatrywanie życia drapieżników, ich społecznych relacji w stadzie to intere-sujące doświadczenie. Wilcza wyjątko-wa przebiegłość i myśliwska skutecz-ność zawsze była znana pokoleniom myśliwych. Tak wiele jest opowieści, jak to wilk przechytrzył polującego na niego człowieka. Wiedza na temat wil-ków, ich życia i myśliwskiej natury to temat nieskończony. Lubię wracać do książki „Saga Puszczy Białowieskiej” autorstwa znawczyni zwyczajów zwie-rząt, profesor Simony Kossak, która opisuje ich zachowania i wyjaśnia je

Leśnicy doceniają rolę, jaką pełni wilk w lesie i uważają,

że liczebność tego drapieżnika powinna być kontrolowana.

Myśliwi chcą, aby wrócił na listę zwierząt łownych

praktycznie. Autorka poznała świet-nie wilki i bardzo ciekawie opisała ich życie. Aby nie dopuścić do agresji w stadzie – gdzie są obecni pobratym-cy, żeby w watasze panowała zgoda – istnieje system hierarchii określo-nych dominacji i rang. Hierarchia w stadzie to także określone miejsce „przy stole” – zespołowo upolowana

ofiara zostaje zgodnie podzielona, bez walki. Każdy wilk – członek sta-da ma ściśle określoną część – basior zjada serce, wątrobę, to są najsmacz-niejsze części. Wilki, żyjąc w stadzie, znają wzajemnie swoje możliwości oraz słabe strony. Rangi są doskonale przypisane danemu wilkowi, bo wilk najlepiej spełni się w roli przydzielo-nej mu przez stado. W nim wszyscy pracują dla wspólnego dobra – to ide-alny, zgodny zespół. Dlatego właśnie tak istotna jest hierarchia. Wilk ma bogatą mimikę, także mowa jego ca-łej postawy i ogona mówi o tym, jakie są jego zamiary, jaki jest jego nastrój. Polecam również inną książkę pani profesor – „Gawędy Simony Kossak. Serce i Pazur o uczuciach zwierząt”, gdzie mowa jest o „ludzkiej” naturze

zwierząt. Nieżyjąca już autorka znana była z aktywności na rzecz zachowa-nia resztek naturalnych ekosystemów Polski. Wilki są trudne w obserwacji, unikają obecności człowieka, a skry-tość ich życia daje skromne relacje. Stosowanie w lesie „fotopułapek” wy-jaśnia w niewielkim stopniu zachowa-nia wilka. Istotne są obserwacje doty-czące pozostawionych śladów wilka, miejsc jego rozrodu, a także obserwa-cja tropów, odchodów, usłyszanego wycia, miejsca z resztkami ofiar. Jest wiele opowieści o wilczej inteligencji, ostrożności, przebiegłości, czy mi-strzowskiej umiejętności wykorzysta-nia strategii łowieckich przy polowa-niach. Obserwowałam życie wilczej watahy. Pomagały mi w tym długa ogniskowa obiektywu, spore doświad-czenie z dzikimi zwierzętami, lata ob-serwacji. Najważniejszy był spokój, by nikt nie niepokoił, nie płoszył zwie-rząt na tym terenie.

PORANNE „ZABAWY”W kolejny październikowy poranek na śródleśnej łączce widziałam jak wilcza wataha budziła się. Wilkom w ten mroźny poranek było ciepło, bo spały przytulone razem. Część z nich rozeszła się po łące, wyciągając resztki upolowanej zwierzyny z trawy. Posilały się. Wyglądało to na zabawy – jeden z wilków uciekał z resztkami mięsa, a pozostałe goniły go. W ten sposób szlifowały swe umiejętności

Ze wszystkich dziewięciu wilków najciekawszy był przywódca

stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała

nad pozostałymi wilkami

praktycznie. Autorka poznała świet-nie wilki i bardzo ciekawie opisała ich życie. Aby nie dopuścić do agresji w stadzie – gdzie są obecni pobratym-cy, żeby w watasze panowała zgoda – istnieje system hierarchii określo-nych dominacji i rang. Hierarchia w stadzie to także określone miejsce „przy stole” – zespołowo upolowana

ofiara zostaje zgodnie podzielona, bez walki. Każdy wilk – członek sta-da ma ściśle określoną część – basior zjada serce, wątrobę, to są najsmacz-niejsze części. Wilki, żyjąc w stadzie, znają wzajemnie swoje możliwości oraz słabe strony. Rangi są doskonale przypisane danemu wilkowi, bo wilk najlepiej spełni się w roli przydzielo-nej mu przez stado. W nim wszyscy pracują dla wspólnego dobra – to ide-alny, zgodny zespół. Dlatego właśnie tak istotna jest hierarchia. Wilk ma bogatą mimikę, także mowa jego ca-łej postawy i ogona mówi o tym, jakie są jego zamiary, jaki jest jego nastrój. Polecam również inną książkę pani profesor – „Gawędy Simony Kossak. Serce i Pazur o uczuciach zwierząt”, gdzie mowa jest o „ludzkiej” naturze

zwierząt. Nieżyjąca już autorka znana była z aktywności na rzecz zachowa-nia resztek naturalnych ekosystemów Polski. Wilki są trudne w obserwacji, unikają obecności człowieka, a skry-tość ich życia daje skromne relacje. Stosowanie w lesie „fotopułapek” wy-jaśnia w niewielkim stopniu zachowa-nia wilka. Istotne są obserwacje doty-czące pozostawionych śladów wilka, miejsc jego rozrodu, a także obserwa-cja tropów, odchodów, usłyszanego wycia, miejsca z resztkami ofiar. Jest wiele opowieści o wilczej inteligencji, ostrożności, przebiegłości, czy mi-strzowskiej umiejętności wykorzysta-nia strategii łowieckich przy polowa-niach. Obserwowałam życie wilczej watahy. Pomagały mi w tym długa ogniskowa obiektywu, spore doświad-czenie z dzikimi zwierzętami, lata ob-serwacji. Najważniejszy był spokój, by nikt nie niepokoił, nie płoszył zwie-rząt na tym terenie.

PORANNE „ZABAWY”W kolejny październikowy poranek na śródleśnej łączce widziałam jak wilcza wataha budziła się. Wilkom w ten mroźny poranek było ciepło, bo spały przytulone razem. Część z nich rozeszła się po łące, wyciągając resztki upolowanej zwierzyny z trawy. Posilały się. Wyglądało to na zabawy – jeden z wilków uciekał z resztkami mięsa, a pozostałe goniły go. W ten sposób szlifowały swe umiejętności

Ze wszystkich dziewięciu wilków najciekawszy był przywódca

stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała

nad pozostałymi wilkami

praktycznie. Autorka poznała świet-nie wilki i bardzo ciekawie opisała ich życie. Aby nie dopuścić do agresji w stadzie – gdzie są obecni pobratym-cy, żeby w watasze panowała zgoda – istnieje system hierarchii określo-nych dominacji i rang. Hierarchia w stadzie to także określone miejsce „przy stole” – zespołowo upolowana

ofiara zostaje zgodnie podzielona, bez walki. Każdy wilk – członek sta-da ma ściśle określoną część – basior zjada serce, wątrobę, to są najsmacz-niejsze części. Wilki, żyjąc w stadzie, znają wzajemnie swoje możliwości oraz słabe strony. Rangi są doskonale przypisane danemu wilkowi, bo wilk najlepiej spełni się w roli przydzielo-nej mu przez stado. W nim wszyscy pracują dla wspólnego dobra – to ide-alny, zgodny zespół. Dlatego właśnie tak istotna jest hierarchia. Wilk ma bogatą mimikę, także mowa jego ca-łej postawy i ogona mówi o tym, jakie są jego zamiary, jaki jest jego nastrój. Polecam również inną książkę pani profesor – „Gawędy Simony Kossak. Serce i Pazur o uczuciach zwierząt”, gdzie mowa jest o „ludzkiej” naturze

zwierząt. Nieżyjąca już autorka znana była z aktywności na rzecz zachowa-nia resztek naturalnych ekosystemów Polski. Wilki są trudne w obserwacji, unikają obecności człowieka, a skry-tość ich życia daje skromne relacje. Stosowanie w lesie „fotopułapek” wy-jaśnia w niewielkim stopniu zachowa-nia wilka. Istotne są obserwacje doty-czące pozostawionych śladów wilka, miejsc jego rozrodu, a także obserwa-cja tropów, odchodów, usłyszanego wycia, miejsca z resztkami ofiar. Jest wiele opowieści o wilczej inteligencji, ostrożności, przebiegłości, czy mi-strzowskiej umiejętności wykorzysta-nia strategii łowieckich przy polowa-niach. Obserwowałam życie wilczej watahy. Pomagały mi w tym długa ogniskowa obiektywu, spore doświad-czenie z dzikimi zwierzętami, lata ob-serwacji. Najważniejszy był spokój, by nikt nie niepokoił, nie płoszył zwie-rząt na tym terenie.

PORANNE „ZABAWY”W kolejny październikowy poranek na śródleśnej łączce widziałam jak wilcza wataha budziła się. Wilkom w ten mroźny poranek było ciepło, bo spały przytulone razem. Część z nich rozeszła się po łące, wyciągając resztki upolowanej zwierzyny z trawy. Posilały się. Wyglądało to na zabawy – jeden z wilków uciekał z resztkami mięsa, a pozostałe goniły go. W ten sposób szlifowały swe umiejętności

Ze wszystkich dziewięciu wilków najciekawszy był przywódca

stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała

nad pozostałymi wilkami

łowieckie. Wbiegały w mgłę, wtedy traciłam je z oczu. Gdy mgła robiła się przezroczysta, na nowo je widziałam. Czas mijał szybko. Pracującego cicho silnika auta nie usłyszałam, ale dźwięk nasilał się. Na leśną ścieżkę wjechało auto z kilkoma grzybiarzami. Wilki spłoszyły się, wbiegły do lasu. Łąka była pusta przez kilka godzin, a kie-runek wiatru nie zmienił się. Nadal miałam korzystne miejsce do obser-wacji. W lesie trwało grzybobranie, a więc wilki powinny wrócić do tego

jedynego, spokojnego miejsca, które wybrały sobie na odpoczynek. Do-brze ukryta, wtopiona w tło tere-nu, zasłonięta przy pomocy gałęzi i siatek, czekałam na wilki. Dzień się miał ku końcowi, zbliżał się zachód, jeszcze słońce świeciło, gdy z lasu na łąkę wyszedł pierwszy wilk. Czuj-nie rozglądał się wokół, nasłuchu-jąc, wietrząc zapachy, oceniał teren. Po chwili wszedł drugi wilk na łąkę, za nim wbiegła cała wataha. Robiło się ciemno.

CZTERY DNI Z WATAHĄPrzez cztery dni obserwowałam wil-czą watahę i ich życie. Zaobserwowa-łam wiele interesujących scen. Wiele można by o tym pisać. Zmieniał się stan liczebny watahy, nie zawsze była cała rodzina w komplecie. Zmieniały się zachowania, nastroje. Ze wszyst-kich dziewięciu wilków najciekaw-szy był przywódca stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała nad pozostałymi wilkami. Majestatyczna postać na tle wilków była znacznie

większa, każda jego poza była wład-cza. Chodził z wysoko podniesioną głową, jego postawa była wymowna dla stada. Wilki pierwsze przycho-dziły do niego przywitać się, w pozie poddańczej, z nisko pochyloną głową i zwieszonym ogonem. Wadera trzy-mała się blisko basiora, a jej macie-rzyński instynkt był czytelny. Młode wilki śmiało do niej podchodziły, tu-ląc się. Każdy z wilków miał dokład-nie określoną funkcję w stadzie. Jed-ne się bawiły, ogryzając kości, inne

łowieckie. Wbiegały w mgłę, wtedy traciłam je z oczu. Gdy mgła robiła się przezroczysta, na nowo je widziałam. Czas mijał szybko. Pracującego cicho silnika auta nie usłyszałam, ale dźwięk nasilał się. Na leśną ścieżkę wjechało auto z kilkoma grzybiarzami. Wilki spłoszyły się, wbiegły do lasu. Łąka była pusta przez kilka godzin, a kie-runek wiatru nie zmienił się. Nadal miałam korzystne miejsce do obser-wacji. W lesie trwało grzybobranie, a więc wilki powinny wrócić do tego

jedynego, spokojnego miejsca, które wybrały sobie na odpoczynek. Do-brze ukryta, wtopiona w tło tere-nu, zasłonięta przy pomocy gałęzi i siatek, czekałam na wilki. Dzień się miał ku końcowi, zbliżał się zachód, jeszcze słońce świeciło, gdy z lasu na łąkę wyszedł pierwszy wilk. Czuj-nie rozglądał się wokół, nasłuchu-jąc, wietrząc zapachy, oceniał teren. Po chwili wszedł drugi wilk na łąkę, za nim wbiegła cała wataha. Robiło się ciemno.

CZTERY DNI Z WATAHĄPrzez cztery dni obserwowałam wil-czą watahę i ich życie. Zaobserwowa-łam wiele interesujących scen. Wiele można by o tym pisać. Zmieniał się stan liczebny watahy, nie zawsze była cała rodzina w komplecie. Zmieniały się zachowania, nastroje. Ze wszyst-kich dziewięciu wilków najciekaw-szy był przywódca stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała nad pozostałymi wilkami. Majestatyczna postać na tle wilków była znacznie

większa, każda jego poza była wład-cza. Chodził z wysoko podniesioną głową, jego postawa była wymowna dla stada. Wilki pierwsze przycho-dziły do niego przywitać się, w pozie poddańczej, z nisko pochyloną głową i zwieszonym ogonem. Wadera trzy-mała się blisko basiora, a jej macie-rzyński instynkt był czytelny. Młode wilki śmiało do niej podchodziły, tu-ląc się. Każdy z wilków miał dokład-nie określoną funkcję w stadzie. Jed-ne się bawiły, ogryzając kości, inne

łowieckie. Wbiegały w mgłę, wtedy traciłam je z oczu. Gdy mgła robiła się przezroczysta, na nowo je widziałam. Czas mijał szybko. Pracującego cicho silnika auta nie usłyszałam, ale dźwięk nasilał się. Na leśną ścieżkę wjechało auto z kilkoma grzybiarzami. Wilki spłoszyły się, wbiegły do lasu. Łąka była pusta przez kilka godzin, a kie-runek wiatru nie zmienił się. Nadal miałam korzystne miejsce do obser-wacji. W lesie trwało grzybobranie, a więc wilki powinny wrócić do tego

jedynego, spokojnego miejsca, które wybrały sobie na odpoczynek. Do-brze ukryta, wtopiona w tło tere-nu, zasłonięta przy pomocy gałęzi i siatek, czekałam na wilki. Dzień się miał ku końcowi, zbliżał się zachód, jeszcze słońce świeciło, gdy z lasu na łąkę wyszedł pierwszy wilk. Czuj-nie rozglądał się wokół, nasłuchu-jąc, wietrząc zapachy, oceniał teren. Po chwili wszedł drugi wilk na łąkę, za nim wbiegła cała wataha. Robiło się ciemno.

CZTERY DNI Z WATAHĄPrzez cztery dni obserwowałam wil-czą watahę i ich życie. Zaobserwowa-łam wiele interesujących scen. Wiele można by o tym pisać. Zmieniał się stan liczebny watahy, nie zawsze była cała rodzina w komplecie. Zmieniały się zachowania, nastroje. Ze wszyst-kich dziewięciu wilków najciekaw-szy był przywódca stada, basior. Jego posągowa sylwetka dominowała nad pozostałymi wilkami. Majestatyczna postać na tle wilków była znacznie

większa, każda jego poza była wład-cza. Chodził z wysoko podniesioną głową, jego postawa była wymowna dla stada. Wilki pierwsze przycho-dziły do niego przywitać się, w pozie poddańczej, z nisko pochyloną głową i zwieszonym ogonem. Wadera trzy-mała się blisko basiora, a jej macie-rzyński instynkt był czytelny. Młode wilki śmiało do niej podchodziły, tu-ląc się. Każdy z wilków miał dokład-nie określoną funkcję w stadzie. Jed-ne się bawiły, ogryzając kości, inne

cały czas obserwowały łąkę, wietrząc, strzygąc uszami. Jeden z wilków z ka-wałkiem starej skóry przechadzał się – zmieniając zapach terenu i kamu-flując wilcze zapachy. Często brak było któregoś wilka w stadzie. Pewnie pracował jako zwiadowca w terenie, obserwując inne zwierzęta. Zawsze ostatni na łąkę wchodził basior. Był większy od pozostałych wilków, i wte-dy zabawy wśród rówieśników nagle kończyły się. Wilki wyciągały zapasy resztek ofiar ukrytych w trawie, ob-gryzając z kości kawałki mięsa. Za-chowywały się coraz bardziej niespo-kojnie, robiły się głodne. Gdy zapadała noc, to był czas dla mnie, aby opuścić niepostrzeżenie cza-townię – ze skraju lasu, wchodziłam prosto w las, ścieżką, która chwilami była niewidoczna. Pewnej nocy prze-taczała się nad okolicą burza, trwała do rana, ulewne deszcze były obfite. Poranne dojście na miejsce obserwacji było utrudnione, droga pełna głębo-kich kałuży nie była łatwa. Jesienna nocna ulewa nie oszczędziła też zwie-rząt. Wilki wybiegły wcześnie z lasu na łąkę i zaczęły poszukiwania resztek skór zwierzęcych, które tam zakopały. Szybko znalazły swe trofea – chodziły z nimi po łące, tuszując swój zapach. Tarzały się w skórach, nanosząc na sie-bie zapachy jelenia lub dzika. Po noc-nej ulewie deszcz zmył wszystkie ślady i resztki z sierści, wilki odzyskały swój naturalny zapach… wilczy. Ich przy-

gotowania były nerwowe. Nanosiły na siebie kamuflaż zapachowy, tarzały się na kawałku skóry, wcierały zapach z resztek ofiar. Mgła na łące gęstniała, wilki zgromadziły się w grupie. Stały razem i były gotowe do wyjścia. Jeden z wilków, trzymając kawałek skóry w zębach, wszedł w gęstą mgłę jako pierwszy, a największy wilk prowadził watahę – do polowania. Stłumienie swego wilczego zapachu dało wil-kom duże szanse na udane polowanie. W pobliżu – na łące, we mgle, była chmara jeleni. Następnego dnia o świcie nie było trudno znaleźć pozostawione resztki po nocnym polowaniu wilków. Wska-zywało to miejsce spore stado kruków – donośnie hałasując. Kilka bieli-ków latało i powracało ponownie na resztki posiłku. Kolejnego dnia, gdy zaczęłam obserwację o świcie, wilki błogo wylegiwały się na łące, ogrze-wały się promieniami słońca. Jeden z nich leżał na plecach z łapami i pu-chatym ogonem do góry. Już pierw-szy rzut oka wystarczył. Tak, te wilki na pewno nie były głodne. Zniknęła nerwowość, pośpiech ustępując miej-sca ogólnemu rozleniwieniu całej wa-tahy, nic szczególnego nie działo się. Słońce świeciło, wiatr wiał od wilków w moim kierunku, a daleko przed nami wyszła na łąkę chmara byków. Jelenie pałaszowały trawę, od czasu do czasu rozglądając się wokół. Z gę-stej trawy przede mną wystawały trój-

kątne uszy wilcze, dalej była chmara byków. Wilki obserwowały jelenie, czyniąc to leniwie.

LEKCJA PRZYRODYAnalizowałam niedawno ogląda-ne wilcze sceny rodzinne. Zastana-wiałam się nad przemianami, które zadecydowały o życiu wilków. Bez-powrotnie minęły mroczne wieki, tropienia, prześladowania kolejnych całych pokoleń wilków. Teraz czło-wiek chroni wilka, jest to wielka

praca, jest to wspólne działanie wie-lu instytucji, leśników, myśliwych, ekologów. Prawo pozwoliło na to, aby wilk istniał, aby żył w naszej naturze. Ochrona prawna wilka po-zwoliła mi oglądać rodzinne sceny z życia wilków. Nasze łowiska stały się bogatsze, pustka wypełniła się. Te kilka chwil z życia tego odwiecz-nego myśliwego – wilka – to dla człowieka piękna, szlachetna lekcja, którą daje przyroda. Przyszedł dobry czas dla wilka.

cały czas obserwowały łąkę, wietrząc, strzygąc uszami. Jeden z wilków z ka-wałkiem starej skóry przechadzał się – zmieniając zapach terenu i kamu-flując wilcze zapachy. Często brak było któregoś wilka w stadzie. Pewnie pracował jako zwiadowca w terenie, obserwując inne zwierzęta. Zawsze ostatni na łąkę wchodził basior. Był większy od pozostałych wilków, i wte-dy zabawy wśród rówieśników nagle kończyły się. Wilki wyciągały zapasy resztek ofiar ukrytych w trawie, ob-gryzając z kości kawałki mięsa. Za-chowywały się coraz bardziej niespo-kojnie, robiły się głodne. Gdy zapadała noc, to był czas dla mnie, aby opuścić niepostrzeżenie cza-townię – ze skraju lasu, wchodziłam prosto w las, ścieżką, która chwilami była niewidoczna. Pewnej nocy prze-taczała się nad okolicą burza, trwała do rana, ulewne deszcze były obfite. Poranne dojście na miejsce obserwacji było utrudnione, droga pełna głębo-kich kałuży nie była łatwa. Jesienna nocna ulewa nie oszczędziła też zwie-rząt. Wilki wybiegły wcześnie z lasu na łąkę i zaczęły poszukiwania resztek skór zwierzęcych, które tam zakopały. Szybko znalazły swe trofea – chodziły z nimi po łące, tuszując swój zapach. Tarzały się w skórach, nanosząc na sie-bie zapachy jelenia lub dzika. Po noc-nej ulewie deszcz zmył wszystkie ślady i resztki z sierści, wilki odzyskały swój naturalny zapach… wilczy. Ich przy-

gotowania były nerwowe. Nanosiły na siebie kamuflaż zapachowy, tarzały się na kawałku skóry, wcierały zapach z resztek ofiar. Mgła na łące gęstniała, wilki zgromadziły się w grupie. Stały razem i były gotowe do wyjścia. Jeden z wilków, trzymając kawałek skóry w zębach, wszedł w gęstą mgłę jako pierwszy, a największy wilk prowadził watahę – do polowania. Stłumienie swego wilczego zapachu dało wil-kom duże szanse na udane polowanie. W pobliżu – na łące, we mgle, była chmara jeleni. Następnego dnia o świcie nie było trudno znaleźć pozostawione resztki po nocnym polowaniu wilków. Wska-zywało to miejsce spore stado kruków – donośnie hałasując. Kilka bieli-ków latało i powracało ponownie na resztki posiłku. Kolejnego dnia, gdy zaczęłam obserwację o świcie, wilki błogo wylegiwały się na łące, ogrze-wały się promieniami słońca. Jeden z nich leżał na plecach z łapami i pu-chatym ogonem do góry. Już pierw-szy rzut oka wystarczył. Tak, te wilki na pewno nie były głodne. Zniknęła nerwowość, pośpiech ustępując miej-sca ogólnemu rozleniwieniu całej wa-tahy, nic szczególnego nie działo się. Słońce świeciło, wiatr wiał od wilków w moim kierunku, a daleko przed nami wyszła na łąkę chmara byków. Jelenie pałaszowały trawę, od czasu do czasu rozglądając się wokół. Z gę-stej trawy przede mną wystawały trój-

kątne uszy wilcze, dalej była chmara byków. Wilki obserwowały jelenie, czyniąc to leniwie.

LEKCJA PRZYRODYAnalizowałam niedawno ogląda-ne wilcze sceny rodzinne. Zastana-wiałam się nad przemianami, które zadecydowały o życiu wilków. Bez-powrotnie minęły mroczne wieki, tropienia, prześladowania kolejnych całych pokoleń wilków. Teraz czło-wiek chroni wilka, jest to wielka

praca, jest to wspólne działanie wie-lu instytucji, leśników, myśliwych, ekologów. Prawo pozwoliło na to, aby wilk istniał, aby żył w naszej naturze. Ochrona prawna wilka po-zwoliła mi oglądać rodzinne sceny z życia wilków. Nasze łowiska stały się bogatsze, pustka wypełniła się. Te kilka chwil z życia tego odwiecz-nego myśliwego – wilka – to dla człowieka piękna, szlachetna lekcja, którą daje przyroda. Przyszedł dobry czas dla wilka.

cały czas obserwowały łąkę, wietrząc, strzygąc uszami. Jeden z wilków z ka-wałkiem starej skóry przechadzał się – zmieniając zapach terenu i kamu-flując wilcze zapachy. Często brak było któregoś wilka w stadzie. Pewnie pracował jako zwiadowca w terenie, obserwując inne zwierzęta. Zawsze ostatni na łąkę wchodził basior. Był większy od pozostałych wilków, i wte-dy zabawy wśród rówieśników nagle kończyły się. Wilki wyciągały zapasy resztek ofiar ukrytych w trawie, ob-gryzając z kości kawałki mięsa. Za-chowywały się coraz bardziej niespo-kojnie, robiły się głodne. Gdy zapadała noc, to był czas dla mnie, aby opuścić niepostrzeżenie cza-townię – ze skraju lasu, wchodziłam prosto w las, ścieżką, która chwilami była niewidoczna. Pewnej nocy prze-taczała się nad okolicą burza, trwała do rana, ulewne deszcze były obfite. Poranne dojście na miejsce obserwacji było utrudnione, droga pełna głębo-kich kałuży nie była łatwa. Jesienna nocna ulewa nie oszczędziła też zwie-rząt. Wilki wybiegły wcześnie z lasu na łąkę i zaczęły poszukiwania resztek skór zwierzęcych, które tam zakopały. Szybko znalazły swe trofea – chodziły z nimi po łące, tuszując swój zapach. Tarzały się w skórach, nanosząc na sie-bie zapachy jelenia lub dzika. Po noc-nej ulewie deszcz zmył wszystkie ślady i resztki z sierści, wilki odzyskały swój naturalny zapach… wilczy. Ich przy-

gotowania były nerwowe. Nanosiły na siebie kamuflaż zapachowy, tarzały się na kawałku skóry, wcierały zapach z resztek ofiar. Mgła na łące gęstniała, wilki zgromadziły się w grupie. Stały razem i były gotowe do wyjścia. Jeden z wilków, trzymając kawałek skóry w zębach, wszedł w gęstą mgłę jako pierwszy, a największy wilk prowadził watahę – do polowania. Stłumienie swego wilczego zapachu dało wil-kom duże szanse na udane polowanie. W pobliżu – na łące, we mgle, była chmara jeleni. Następnego dnia o świcie nie było trudno znaleźć pozostawione resztki po nocnym polowaniu wilków. Wska-zywało to miejsce spore stado kruków – donośnie hałasując. Kilka bieli-ków latało i powracało ponownie na resztki posiłku. Kolejnego dnia, gdy zaczęłam obserwację o świcie, wilki błogo wylegiwały się na łące, ogrze-wały się promieniami słońca. Jeden z nich leżał na plecach z łapami i pu-chatym ogonem do góry. Już pierw-szy rzut oka wystarczył. Tak, te wilki na pewno nie były głodne. Zniknęła nerwowość, pośpiech ustępując miej-sca ogólnemu rozleniwieniu całej wa-tahy, nic szczególnego nie działo się. Słońce świeciło, wiatr wiał od wilków w moim kierunku, a daleko przed nami wyszła na łąkę chmara byków. Jelenie pałaszowały trawę, od czasu do czasu rozglądając się wokół. Z gę-stej trawy przede mną wystawały trój-

kątne uszy wilcze, dalej była chmara byków. Wilki obserwowały jelenie, czyniąc to leniwie.

LEKCJA PRZYRODYAnalizowałam niedawno ogląda-ne wilcze sceny rodzinne. Zastana-wiałam się nad przemianami, które zadecydowały o życiu wilków. Bez-powrotnie minęły mroczne wieki, tropienia, prześladowania kolejnych całych pokoleń wilków. Teraz czło-wiek chroni wilka, jest to wielka

praca, jest to wspólne działanie wie-lu instytucji, leśników, myśliwych, ekologów. Prawo pozwoliło na to, aby wilk istniał, aby żył w naszej naturze. Ochrona prawna wilka po-zwoliła mi oglądać rodzinne sceny z życia wilków. Nasze łowiska stały się bogatsze, pustka wypełniła się. Te kilka chwil z życia tego odwiecz-nego myśliwego – wilka – to dla człowieka piękna, szlachetna lekcja, którą daje przyroda. Przyszedł dobry czas dla wilka.

W bawarskich Alpach Szkolenie Friends of Fenix

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A K U B R Y M O W I C ZH B M M , P R Z E D S TAW I C I E L

F E N I X E A S T E R N E U R O P E G M B H W P O L S C E

Na początku września przedstawiciele polskich sklepów myśliwskich wyjechali do Niemiec, na szkolenie

produktowe i wizytę w bawarskiej fabryce obuwia marki Hanwag. Organizatorem wyjazdu była firma

Fenix Eastern Europe GmbH, przedstawiciel marek Fjallraven, Hanwag, Brunton i Primus

W bawarskich Alpach Szkolenie Friends of Fenix

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A K U B R Y M O W I C ZH B M M , P R Z E D S TAW I C I E L

F E N I X E A S T E R N E U R O P E G M B H W P O L S C E

Na początku września przedstawiciele polskich sklepów myśliwskich wyjechali do Niemiec, na szkolenie

produktowe i wizytę w bawarskiej fabryce obuwia marki Hanwag. Organizatorem wyjazdu była firma

Fenix Eastern Europe GmbH, przedstawiciel marek Fjallraven, Hanwag, Brunton i Primus

W bawarskich Alpach Szkolenie Friends of Fenix

T E K S T I Z D J Ę C I A : J A K U B R Y M O W I C ZH B M M , P R Z E D S TAW I C I E L

F E N I X E A S T E R N E U R O P E G M B H W P O L S C E

Na początku września przedstawiciele polskich sklepów myśliwskich wyjechali do Niemiec, na szkolenie

produktowe i wizytę w bawarskiej fabryce obuwia marki Hanwag. Organizatorem wyjazdu była firma

Fenix Eastern Europe GmbH, przedstawiciel marek Fjallraven, Hanwag, Brunton i Primus

W szkoleniu wzięli udział przedstawiciele sklepów

Hunt-Fish, Szóstak i Deer. W cią-gu trzech dni mieli możliwość zapoznania się z procesem pro-dukcyjnym obuwia Hanwag, obej-rzenia prezentacji pozostałych marek z portfolio firmy Fenix i zapoznania się z planami rozwo-ju na polskim rynku. Szkolenie nie ograniczało się wyłącznie do teorii, uczestnicy zwiedzili fabrykę obu-wia, śledząc pełen proces produk-cyjny i zapoznając się z materiałami stosowanymi przez firmę Hanwag. Otrzymali również pakiety sprzę-tu do testów, min. buty Hanwag Ancash GTX, plecaki, polary, koszulki Fjallraven oraz ładowarkę/bank energii marki Brunton. Następ-nie cała grupa wyruszyła w teren. Dwudniowy trekking w bawarskich Alpach zweryfikował umiejętności uczestników i właściwości odzieży oraz obuwia. Oba testy wypadły do-skonale, zarówno sprzęt, jak i ludzie podołali wyzwaniu i grupa zeszła z gór zmęczona, ale w doskona-łych humorach. Każdy uczest-nik miał okazję sprawdzić sprzęt oraz odzież na sobie i wrócił bogat-szy o nową wiedzę i doświadczenia terenowe. 141 142

W szkoleniu wzięli udział przedstawiciele sklepów

Hunt-Fish, Szóstak i Deer. W cią-gu trzech dni mieli możliwość zapoznania się z procesem pro-dukcyjnym obuwia Hanwag, obej-rzenia prezentacji pozostałych marek z portfolio firmy Fenix i zapoznania się z planami rozwo-ju na polskim rynku. Szkolenie nie ograniczało się wyłącznie do teorii, uczestnicy zwiedzili fabrykę obu-wia, śledząc pełen proces produk-cyjny i zapoznając się z materiałami stosowanymi przez firmę Hanwag. Otrzymali również pakiety sprzę-tu do testów, min. buty Hanwag Ancash GTX, plecaki, polary, koszulki Fjallraven oraz ładowarkę/bank energii marki Brunton. Następ-nie cała grupa wyruszyła w teren. Dwudniowy trekking w bawarskich Alpach zweryfikował umiejętności uczestników i właściwości odzieży oraz obuwia. Oba testy wypadły do-skonale, zarówno sprzęt, jak i ludzie podołali wyzwaniu i grupa zeszła z gór zmęczona, ale w doskona-łych humorach. Każdy uczest-nik miał okazję sprawdzić sprzęt oraz odzież na sobie i wrócił bogat-szy o nową wiedzę i doświadczenia terenowe. 141 142

W szkoleniu wzięli udział przedstawiciele sklepów

Hunt-Fish, Szóstak i Deer. W cią-gu trzech dni mieli możliwość zapoznania się z procesem pro-dukcyjnym obuwia Hanwag, obej-rzenia prezentacji pozostałych marek z portfolio firmy Fenix i zapoznania się z planami rozwo-ju na polskim rynku. Szkolenie nie ograniczało się wyłącznie do teorii, uczestnicy zwiedzili fabrykę obu-wia, śledząc pełen proces produk-cyjny i zapoznając się z materiałami stosowanymi przez firmę Hanwag. Otrzymali również pakiety sprzę-tu do testów, min. buty Hanwag Ancash GTX, plecaki, polary, koszulki Fjallraven oraz ładowarkę/bank energii marki Brunton. Następ-nie cała grupa wyruszyła w teren. Dwudniowy trekking w bawarskich Alpach zweryfikował umiejętności uczestników i właściwości odzieży oraz obuwia. Oba testy wypadły do-skonale, zarówno sprzęt, jak i ludzie podołali wyzwaniu i grupa zeszła z gór zmęczona, ale w doskona-łych humorach. Każdy uczest-nik miał okazję sprawdzić sprzęt oraz odzież na sobie i wrócił bogat-szy o nową wiedzę i doświadczenia terenowe. 141 142

Sezon na dzikiotwarty

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. U P P S A L E B O J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

W Polsce o polowaniu na dziki wiemy chyba wszystko. Z zasiadki, z podchodu albo na polowaniu zbiorowym

na dziki polował prawie każdy polski myśliwy. Sprawdźmy zatem, jak to wygląda w Szwecji, gdzie sezon

zaczyna się 16 kwietnia i trwa do 15 lutego

Fredric bez problemu powalił odyńca, który ważył 95 kg

Sezon na dzikiotwarty

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. U P P S A L E B O J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

W Polsce o polowaniu na dziki wiemy chyba wszystko. Z zasiadki, z podchodu albo na polowaniu zbiorowym

na dziki polował prawie każdy polski myśliwy. Sprawdźmy zatem, jak to wygląda w Szwecji, gdzie sezon

zaczyna się 16 kwietnia i trwa do 15 lutego

Fredric bez problemu powalił odyńca, który ważył 95 kg

Sezon na dzikiotwarty

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. U P P S A L E B O J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

W Polsce o polowaniu na dziki wiemy chyba wszystko. Z zasiadki, z podchodu albo na polowaniu zbiorowym

na dziki polował prawie każdy polski myśliwy. Sprawdźmy zatem, jak to wygląda w Szwecji, gdzie sezon

zaczyna się 16 kwietnia i trwa do 15 lutego

Fredric bez problemu powalił odyńca, który ważył 95 kg

Tego wieczoru otworzyliśmy sezon na dziki, na które polujemy w za-

gonach kukurydzy. Postanowiliśmy, że tym razem skończymy polowanie wcześniej, dlatego zamiast psów Mic-kego, które potrafią długo i zapamię-tale gonić za zwierzyną, wzięliśmy łajkę Johana. To radosne i kontaktowe stworzenie, ale potrzebuje jeszcze cza-su, by się wdrożyć.

GDZIE ŻERUJĄ DZIKI?Zaczęliśmy od sprawdzenia, na któ-rym polu żerują dziki, aby wiedzieć, gdzie rozstawić myśliwych. Po zloka-lizowaniu największych szkód okaza-ło się, że kukurydza dojrzała dopiero w kilku miejscach. Tak to właśnie jest na początku „sezonu” – ciężko okre-ślić, kiedy się trafi na dzika, a kiedy nie, dlatego pierwsze polowania to trochę kwestia szczęścia. W Szwecji wygląda to tak – jeśli podej-rzewamy, że dziki są na polu, dooko-ła kukurydzy ustawia się strzelców, najlepiej w miejscach, które już się zna. Pole kukurydzy, na którym tego wieczora polowaliśmy, sąsiaduje czę-ściowo z terenem otwartym, co nieco ułatwia oddanie strzału, kiedy dzik postanowi opuścić bezpieczne schro-nienie. Na linii strzelców wypuszcza się jednego lub kilka psów. Zazwyczaj nie mija więcej niż kilka minut, kiedy w ciemnościach rozlega się szczekanie informujące o wytropionym dziku. Najlepiej mieć ze sobą odbiornik GPS,

żeby wiedzieć, gdzie biegną psy, gdyby dzik postanowił uciekać. W zasadzie to konieczność, biorąc pod uwagę, jak ciężko jest jednocześnie śledzić pościg i próbować oddać celny strzał w świe-tle latarki. Wygonienie dzików z zagonu trwa różnie – czasami zajmuje kilkanaście minut, kiedy dziki wychodzą na linię myśliwych, czasami trwa to o wie-le dłużej. W zeszłym roku zajęło to jämthundowi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.] Mickego 4,5 godziny. Nic nie może się równać napięciu, jakie czuć, gdy słychać tylko ujada-nie psów i podchodzącą coraz bliżej zwierzynę, a wszystko to w zupełnych ciemnościach.Szansa na trafienie dzika w kukury-dzy jest niewielka. Są jednak miej-sca, gdzie jest łatwiej, np. tam, gdzie plony nie wyrosły, żerował wcześniej dzik albo specjalnie zostawiono nie-obsiany kawałek ziemi na pozycję dla strzelca. Ważne, by przestrzegać zasad bezpieczeństwa i etyki łowieckiej, tak samo, jak przy każdej innej formie po-lowania. Jeśli pozycja nie pozwala na oddanie skutecznego i co ważniejsze, bezpiecznego strzału, to lepiej się po-wstrzymać!

POJEDYNCZY STRZAŁ W kompletnej ciszy czekamy, aż Johan i jego łajka Texas wyruszą na poszuki-wania. Nagle wieczorny spokój prze-rywa huk wystrzału. Jego echo odbija 145 146

Kurtka i spodnie Valle to najlepszy wybór na zimę dla najbardziej wymagających myśliwych

MEMBRANA

Kurtka | 779 zł

Spodnie | 599 zł

MYŚLIWSKI SALON SPRZEDAŻY

Ul. Śląska 36, Piaseczno k. WarszawyTel.: 22 24 55 444

Zapraszamy od poniedziałku do piątku 9.00 - 17.00oraz w soboty 10.00 - 14.00

Mapka dojazdu na naszej stronie internetowej www.dolasu.pl

MYŚLIWSKI SKLEP INTERNETOWYTEL.: 22 42 82 888, 600 300 905

Ciepły, regulowany, odpinany kaptur

Dwustronny suwak z przodu

Krój spodni: komfortowy

Na siedzeniu i kolanach wypinane dodatkowe ocieplenie

Dół nogawki regulowany paskiem

Elastyczna góra spodni

Regulowane szelki

Wodoszczelne klejone szwy

80g ocieplenia w rękawach kurtki dla zachowania swobody ruchu, pozostała część kurtki 100g ocieplenia

100% wodo- i wiatroodporna, oddychająca membrana Air-Tex

Tego wieczoru otworzyliśmy sezon na dziki, na które polujemy w za-

gonach kukurydzy. Postanowiliśmy, że tym razem skończymy polowanie wcześniej, dlatego zamiast psów Mic-kego, które potrafią długo i zapamię-tale gonić za zwierzyną, wzięliśmy łajkę Johana. To radosne i kontaktowe stworzenie, ale potrzebuje jeszcze cza-su, by się wdrożyć.

GDZIE ŻERUJĄ DZIKI?Zaczęliśmy od sprawdzenia, na któ-rym polu żerują dziki, aby wiedzieć, gdzie rozstawić myśliwych. Po zloka-lizowaniu największych szkód okaza-ło się, że kukurydza dojrzała dopiero w kilku miejscach. Tak to właśnie jest na początku „sezonu” – ciężko okre-ślić, kiedy się trafi na dzika, a kiedy nie, dlatego pierwsze polowania to trochę kwestia szczęścia. W Szwecji wygląda to tak – jeśli podej-rzewamy, że dziki są na polu, dooko-ła kukurydzy ustawia się strzelców, najlepiej w miejscach, które już się zna. Pole kukurydzy, na którym tego wieczora polowaliśmy, sąsiaduje czę-ściowo z terenem otwartym, co nieco ułatwia oddanie strzału, kiedy dzik postanowi opuścić bezpieczne schro-nienie. Na linii strzelców wypuszcza się jednego lub kilka psów. Zazwyczaj nie mija więcej niż kilka minut, kiedy w ciemnościach rozlega się szczekanie informujące o wytropionym dziku. Najlepiej mieć ze sobą odbiornik GPS,

żeby wiedzieć, gdzie biegną psy, gdyby dzik postanowił uciekać. W zasadzie to konieczność, biorąc pod uwagę, jak ciężko jest jednocześnie śledzić pościg i próbować oddać celny strzał w świe-tle latarki. Wygonienie dzików z zagonu trwa różnie – czasami zajmuje kilkanaście minut, kiedy dziki wychodzą na linię myśliwych, czasami trwa to o wie-le dłużej. W zeszłym roku zajęło to jämthundowi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.] Mickego 4,5 godziny. Nic nie może się równać napięciu, jakie czuć, gdy słychać tylko ujada-nie psów i podchodzącą coraz bliżej zwierzynę, a wszystko to w zupełnych ciemnościach.Szansa na trafienie dzika w kukury-dzy jest niewielka. Są jednak miej-sca, gdzie jest łatwiej, np. tam, gdzie plony nie wyrosły, żerował wcześniej dzik albo specjalnie zostawiono nie-obsiany kawałek ziemi na pozycję dla strzelca. Ważne, by przestrzegać zasad bezpieczeństwa i etyki łowieckiej, tak samo, jak przy każdej innej formie po-lowania. Jeśli pozycja nie pozwala na oddanie skutecznego i co ważniejsze, bezpiecznego strzału, to lepiej się po-wstrzymać!

POJEDYNCZY STRZAŁ W kompletnej ciszy czekamy, aż Johan i jego łajka Texas wyruszą na poszuki-wania. Nagle wieczorny spokój prze-rywa huk wystrzału. Jego echo odbija 145 146

Kurtka i spodnie Valle to najlepszy wybór na zimę dla najbardziej wymagających myśliwych

MEMBRANA

Kurtka | 779 zł

Spodnie | 599 zł

MYŚLIWSKI SALON SPRZEDAŻY

Ul. Śląska 36, Piaseczno k. WarszawyTel.: 22 24 55 444

Zapraszamy od poniedziałku do piątku 9.00 - 17.00oraz w soboty 10.00 - 14.00

Mapka dojazdu na naszej stronie internetowej www.dolasu.pl

MYŚLIWSKI SKLEP INTERNETOWYTEL.: 22 42 82 888, 600 300 905

Ciepły, regulowany, odpinany kaptur

Dwustronny suwak z przodu

Krój spodni: komfortowy

Na siedzeniu i kolanach wypinane dodatkowe ocieplenie

Dół nogawki regulowany paskiem

Elastyczna góra spodni

Regulowane szelki

Wodoszczelne klejone szwy

80g ocieplenia w rękawach kurtki dla zachowania swobody ruchu, pozostała część kurtki 100g ocieplenia

100% wodo- i wiatroodporna, oddychająca membrana Air-Tex

Tego wieczoru otworzyliśmy sezon na dziki, na które polujemy w za-

gonach kukurydzy. Postanowiliśmy, że tym razem skończymy polowanie wcześniej, dlatego zamiast psów Mic-kego, które potrafią długo i zapamię-tale gonić za zwierzyną, wzięliśmy łajkę Johana. To radosne i kontaktowe stworzenie, ale potrzebuje jeszcze cza-su, by się wdrożyć.

GDZIE ŻERUJĄ DZIKI?Zaczęliśmy od sprawdzenia, na któ-rym polu żerują dziki, aby wiedzieć, gdzie rozstawić myśliwych. Po zloka-lizowaniu największych szkód okaza-ło się, że kukurydza dojrzała dopiero w kilku miejscach. Tak to właśnie jest na początku „sezonu” – ciężko okre-ślić, kiedy się trafi na dzika, a kiedy nie, dlatego pierwsze polowania to trochę kwestia szczęścia. W Szwecji wygląda to tak – jeśli podej-rzewamy, że dziki są na polu, dooko-ła kukurydzy ustawia się strzelców, najlepiej w miejscach, które już się zna. Pole kukurydzy, na którym tego wieczora polowaliśmy, sąsiaduje czę-ściowo z terenem otwartym, co nieco ułatwia oddanie strzału, kiedy dzik postanowi opuścić bezpieczne schro-nienie. Na linii strzelców wypuszcza się jednego lub kilka psów. Zazwyczaj nie mija więcej niż kilka minut, kiedy w ciemnościach rozlega się szczekanie informujące o wytropionym dziku. Najlepiej mieć ze sobą odbiornik GPS,

żeby wiedzieć, gdzie biegną psy, gdyby dzik postanowił uciekać. W zasadzie to konieczność, biorąc pod uwagę, jak ciężko jest jednocześnie śledzić pościg i próbować oddać celny strzał w świe-tle latarki. Wygonienie dzików z zagonu trwa różnie – czasami zajmuje kilkanaście minut, kiedy dziki wychodzą na linię myśliwych, czasami trwa to o wie-le dłużej. W zeszłym roku zajęło to jämthundowi [szwedzki pies na łosie – przyp. red.] Mickego 4,5 godziny. Nic nie może się równać napięciu, jakie czuć, gdy słychać tylko ujada-nie psów i podchodzącą coraz bliżej zwierzynę, a wszystko to w zupełnych ciemnościach.Szansa na trafienie dzika w kukury-dzy jest niewielka. Są jednak miej-sca, gdzie jest łatwiej, np. tam, gdzie plony nie wyrosły, żerował wcześniej dzik albo specjalnie zostawiono nie-obsiany kawałek ziemi na pozycję dla strzelca. Ważne, by przestrzegać zasad bezpieczeństwa i etyki łowieckiej, tak samo, jak przy każdej innej formie po-lowania. Jeśli pozycja nie pozwala na oddanie skutecznego i co ważniejsze, bezpiecznego strzału, to lepiej się po-wstrzymać!

POJEDYNCZY STRZAŁ W kompletnej ciszy czekamy, aż Johan i jego łajka Texas wyruszą na poszuki-wania. Nagle wieczorny spokój prze-rywa huk wystrzału. Jego echo odbija 145 146

Kurtka i spodnie Valle to najlepszy wybór na zimę dla najbardziej wymagających myśliwych

MEMBRANA

Kurtka | 779 zł

Spodnie | 599 zł

MYŚLIWSKI SALON SPRZEDAŻY

Ul. Śląska 36, Piaseczno k. WarszawyTel.: 22 24 55 444

Zapraszamy od poniedziałku do piątku 9.00 - 17.00oraz w soboty 10.00 - 14.00

Mapka dojazdu na naszej stronie internetowej www.dolasu.pl

MYŚLIWSKI SKLEP INTERNETOWYTEL.: 22 42 82 888, 600 300 905

Ciepły, regulowany, odpinany kaptur

Dwustronny suwak z przodu

Krój spodni: komfortowy

Na siedzeniu i kolanach wypinane dodatkowe ocieplenie

Dół nogawki regulowany paskiem

Elastyczna góra spodni

Regulowane szelki

Wodoszczelne klejone szwy

80g ocieplenia w rękawach kurtki dla zachowania swobody ruchu, pozostała część kurtki 100g ocieplenia

100% wodo- i wiatroodporna, oddychająca membrana Air-Tex

Wykorzystywanie prześwitów w kukurydzy, zniszczonych części uprawy lub miejsc, gdzie plony nie wyrosły, zwiększa szansę na strzał

się coraz dalej od nas i parę sekund później znów zalega cisza. Czas mija, ale nic się nie dzieje – żadnego poru-szenia na polu. To całkiem normalne zjawisko, bo dziki często zamiast ucie-kać w panice, stoją bez ruchu w gęstej kukurydzy i nasłuchują – czasami trwa

to nawet kilka minut. Potem przeno-szą się w inne miejsce albo wracają do jedzenia, co pokazuje, że czują się tam bardzo bezpiecznie. Wibruje telefon: to Fredric informuje, że strzelił do dzika, który wchodził w kukurydzę. – Zwiał, ale chyba trafiłem – mówi.Johan wypuszcza łajkę. Po paru okrążeniach w końcu dobiega nas szczekanie. Texas pracuje naprawdę dobrze, a słuchanie go w absolutnej ciemności uspokaja mnie. Właśnie dlatego uwielbiam łajki.Zegar tyka, a pies pracuje dalej. Na-pięcie rośnie. Po swojej stronie za-gonu słyszę trzask łamanych łodyg. W tę czystą i bezwietrzną noc słychać świetnie każdy ruch i zaraz docho-dzi do mnie charakterystyczny od-

głos, jaki wydaje z siebie tylko jedno zwierzę – borsuk. – Texas właśnie tego potrzebuje! Daj-my mu chwilę – mówi Johan, któ-ry właśnie wychylił się z kukurydzy po mojej stronie. Czas mija i po kolejnych 10 minutach decydujemy się jednak przerwać polo-wanie, bo następnego dnia każdy idzie do pracy. Idziemy pomóc Fredricowi z jego postrzałkiem. Po strzale odyniec zdołał przejść ok. 70 m. Oczywiście, skorzystałem z okazji, by dać go wytropić moje-mu psu. To dla niego świetny trening z 95-kilogramową nagrodą. Było to miłe otwarcie kukurydziane-go sezonu. Ostatecznie pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodze-niem wytropił postrzałka. Z pewno-ścią niebawem znów spróbujemy!

Było to miłe otwarcie kukury-dzianego sezonu. Ostatecznie

pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodzeniem wy-tropił postrzałka. Z pewnością niebawem znów spróbujemy!

Wykorzystywanie prześwitów w kukurydzy, zniszczonych części uprawy lub miejsc, gdzie plony nie wyrosły, zwiększa szansę na strzał

się coraz dalej od nas i parę sekund później znów zalega cisza. Czas mija, ale nic się nie dzieje – żadnego poru-szenia na polu. To całkiem normalne zjawisko, bo dziki często zamiast ucie-kać w panice, stoją bez ruchu w gęstej kukurydzy i nasłuchują – czasami trwa

to nawet kilka minut. Potem przeno-szą się w inne miejsce albo wracają do jedzenia, co pokazuje, że czują się tam bardzo bezpiecznie. Wibruje telefon: to Fredric informuje, że strzelił do dzika, który wchodził w kukurydzę. – Zwiał, ale chyba trafiłem – mówi.Johan wypuszcza łajkę. Po paru okrążeniach w końcu dobiega nas szczekanie. Texas pracuje naprawdę dobrze, a słuchanie go w absolutnej ciemności uspokaja mnie. Właśnie dlatego uwielbiam łajki.Zegar tyka, a pies pracuje dalej. Na-pięcie rośnie. Po swojej stronie za-gonu słyszę trzask łamanych łodyg. W tę czystą i bezwietrzną noc słychać świetnie każdy ruch i zaraz docho-dzi do mnie charakterystyczny od-

głos, jaki wydaje z siebie tylko jedno zwierzę – borsuk. – Texas właśnie tego potrzebuje! Daj-my mu chwilę – mówi Johan, któ-ry właśnie wychylił się z kukurydzy po mojej stronie. Czas mija i po kolejnych 10 minutach decydujemy się jednak przerwać polo-wanie, bo następnego dnia każdy idzie do pracy. Idziemy pomóc Fredricowi z jego postrzałkiem. Po strzale odyniec zdołał przejść ok. 70 m. Oczywiście, skorzystałem z okazji, by dać go wytropić moje-mu psu. To dla niego świetny trening z 95-kilogramową nagrodą. Było to miłe otwarcie kukurydziane-go sezonu. Ostatecznie pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodze-niem wytropił postrzałka. Z pewno-ścią niebawem znów spróbujemy!

Było to miłe otwarcie kukury-dzianego sezonu. Ostatecznie

pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodzeniem wy-tropił postrzałka. Z pewnością niebawem znów spróbujemy!

Wykorzystywanie prześwitów w kukurydzy, zniszczonych części uprawy lub miejsc, gdzie plony nie wyrosły, zwiększa szansę na strzał

się coraz dalej od nas i parę sekund później znów zalega cisza. Czas mija, ale nic się nie dzieje – żadnego poru-szenia na polu. To całkiem normalne zjawisko, bo dziki często zamiast ucie-kać w panice, stoją bez ruchu w gęstej kukurydzy i nasłuchują – czasami trwa

to nawet kilka minut. Potem przeno-szą się w inne miejsce albo wracają do jedzenia, co pokazuje, że czują się tam bardzo bezpiecznie. Wibruje telefon: to Fredric informuje, że strzelił do dzika, który wchodził w kukurydzę. – Zwiał, ale chyba trafiłem – mówi.Johan wypuszcza łajkę. Po paru okrążeniach w końcu dobiega nas szczekanie. Texas pracuje naprawdę dobrze, a słuchanie go w absolutnej ciemności uspokaja mnie. Właśnie dlatego uwielbiam łajki.Zegar tyka, a pies pracuje dalej. Na-pięcie rośnie. Po swojej stronie za-gonu słyszę trzask łamanych łodyg. W tę czystą i bezwietrzną noc słychać świetnie każdy ruch i zaraz docho-dzi do mnie charakterystyczny od-

głos, jaki wydaje z siebie tylko jedno zwierzę – borsuk. – Texas właśnie tego potrzebuje! Daj-my mu chwilę – mówi Johan, któ-ry właśnie wychylił się z kukurydzy po mojej stronie. Czas mija i po kolejnych 10 minutach decydujemy się jednak przerwać polo-wanie, bo następnego dnia każdy idzie do pracy. Idziemy pomóc Fredricowi z jego postrzałkiem. Po strzale odyniec zdołał przejść ok. 70 m. Oczywiście, skorzystałem z okazji, by dać go wytropić moje-mu psu. To dla niego świetny trening z 95-kilogramową nagrodą. Było to miłe otwarcie kukurydziane-go sezonu. Ostatecznie pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodze-niem wytropił postrzałka. Z pewno-ścią niebawem znów spróbujemy!

Było to miłe otwarcie kukury-dzianego sezonu. Ostatecznie

pozyskaliśmy jednego dzika, ale Texas wykazał się piękną pracą, a mój pies z powodzeniem wy-tropił postrzałka. Z pewnością niebawem znów spróbujemy!

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. M I N J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Sauer 101 dostępny jest w dwóch wersjach: z orzecha włoskiego i syntetycznej. Dziś, na torze Ulfborg Skydebane

w Danii, z którego często korzysta do testów firma Zeiss, mamy do dyspozycji egzemplarz o drewnianej osadzie. Można tu strzelać na odległość od 25 do 600 metrów.

Dlaczego najnowszego Sauera wyposażono w nową lunetę Zeissa Victory HT 3-12x56 z ASV+ i szkłem od firmy

Schott? Na to pytanie odpowiemy za chwilę…

SAUER 101 CLASSICT ES T UJEMY

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. M I N J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Sauer 101 dostępny jest w dwóch wersjach: z orzecha włoskiego i syntetycznej. Dziś, na torze Ulfborg Skydebane

w Danii, z którego często korzysta do testów firma Zeiss, mamy do dyspozycji egzemplarz o drewnianej osadzie. Można tu strzelać na odległość od 25 do 600 metrów.

Dlaczego najnowszego Sauera wyposażono w nową lunetę Zeissa Victory HT 3-12x56 z ASV+ i szkłem od firmy

Schott? Na to pytanie odpowiemy za chwilę…

SAUER 101 CLASSICT ES T UJEMY

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. M I N J A K T. S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Sauer 101 dostępny jest w dwóch wersjach: z orzecha włoskiego i syntetycznej. Dziś, na torze Ulfborg Skydebane

w Danii, z którego często korzysta do testów firma Zeiss, mamy do dyspozycji egzemplarz o drewnianej osadzie. Można tu strzelać na odległość od 25 do 600 metrów.

Dlaczego najnowszego Sauera wyposażono w nową lunetę Zeissa Victory HT 3-12x56 z ASV+ i szkłem od firmy

Schott? Na to pytanie odpowiemy za chwilę…

SAUER 101 CLASSICT ES T UJEMY

Niewtajemniczonym wyjaśniamy, że ASV+ to nowy, ulepszony sys-

tem kompensacji balistycznej Zeissa, który pozwala na szybkie dostosowa-nie celownika do odległości. Dzięki szkłu od Schotta i zaawansowanym technikom obróbki powierzchni Ze-iss może się pochwalić przepusz-czalnością światła powyżej 95%. Więcej o tym celowniku znajdziecie w 1 numerze Gazety Łowieckiej, dostępnym w archiwum na stronie www.gazetalowiecka.pl

PROSTY I FUNKCJONALNYSauer 101 Classic posiada piękną, choć prostą kolbę z orzecha. Miłośnicy drewna rozczarują się może prostotą zdobienia, jednak niewygórowana cena karabinu ją wynagradza. Kolba posia-da dwucentymetrową gumową stopkę z logiem producenta. Klasyczny kształt osady oraz rybia łuska zapewniają do-bry chwyt. Szyjka kolby zakończona jest noskiem, nadającym broni ładny, klasyczny wygląd. Po obu końcach kol-

by znajdują się zaczepy na pas. Lufa jest kuta na zimno i poddana obróbce cieplnej. Nie posiada otwar-tych przyrządów. Oczywiście, moż-na je kupić osobno. Magazynek jest dwurzędowy, o pojemności 5 nabo-jów przy standardowym kalibrze lub 4 przy kalibrze z grupy magnum. Dla oszczędności zrobiono go z polime-rowego plastiku. Niektórzy twierdzą, że to dobrze, inni – że źle. W mojej opinii działa bez zarzutu – spełnia swoją rolę, czyli wypuszcza naboje i to wystarczy. Bezpiecznik jest łatwy w obsłudze, a dzięki temu, że jest lek-ko zagłębiony w zamku, ciężko naci-snąć go przez przypadek.

Z NIEMIECKĄ PRECYZJĄZamek pracuje gładko i bez przeszkód, po prostu niemiecka precyzja. Czoło zamka posiada 6 rygli, które zapewniają zarówno wysokie bezpieczeństwo, jak i precyzję. Tak, jak inne niemieckie ka-rabiny, 101 posiada dodatkowe zabez-pieczenie w postaci znacznika napięcia

iglicy. Kiedy sztucer jest zabezpieczony, iglica blokuje się całkowicie, co sprawia, że zabezpieczenie jest naprawdę nieza-wodne. Ten mechanizm w Sauerze 101 nazywa się DuraSafe. Posiada dodat-kowy przycisk zabezpieczający, który uniemożliwia przypadkowe zluzowanie iglicy. Jednak, jak wiadomo, nie należy nigdy w pełni ufać żadnemu zabezpie-czeniu, niezależnie od tego, jak przeko-nująco reklamuje je producent. Nawet z niezaładowaną strzelbą należy ob-chodzić się, jakby była załadowana. No, ale wystarczy już opisów technicznych – najciekawsze jest wypróbowanie karabinu w praktyce.

CZTERY TRAFIENIAJak już wspomniałem, znajduje-my się na torze długodystansowym – celownik Sauer 101 przystosowany jest do długich dystansów. Na torze rozmieszczono co jakiś czas białe tarcze celownicze. Na 600. metrze ciężko je dostrzec gołym okiem, a dla niektórych starszych użytkow-ników toru jest to wręcz niemożli-we bez lunety. Myśleliśmy, że bę-dziemy musieli spróbować trafić je z najgorszej możliwej pozycji – le-żącej, jednak oprócz sztucera każdy z nas otrzymał świeżo wypuszczo-ny na rynek pastorał duńskiej firmy 151 152

Magazynek z plastiku polimerowego na pięć naboi

Próba na 600 metrów w pozycji z przysiadu. Trafiony i tym razem. Dzięki Zeissowi ASV+, precyzji Sauera i… umiejętnościom Ulfa Lindrotha!

Niewtajemniczonym wyjaśniamy, że ASV+ to nowy, ulepszony sys-

tem kompensacji balistycznej Zeissa, który pozwala na szybkie dostosowa-nie celownika do odległości. Dzięki szkłu od Schotta i zaawansowanym technikom obróbki powierzchni Ze-iss może się pochwalić przepusz-czalnością światła powyżej 95%. Więcej o tym celowniku znajdziecie w 1 numerze Gazety Łowieckiej, dostępnym w archiwum na stronie www.gazetalowiecka.pl

PROSTY I FUNKCJONALNYSauer 101 Classic posiada piękną, choć prostą kolbę z orzecha. Miłośnicy drewna rozczarują się może prostotą zdobienia, jednak niewygórowana cena karabinu ją wynagradza. Kolba posia-da dwucentymetrową gumową stopkę z logiem producenta. Klasyczny kształt osady oraz rybia łuska zapewniają do-bry chwyt. Szyjka kolby zakończona jest noskiem, nadającym broni ładny, klasyczny wygląd. Po obu końcach kol-

by znajdują się zaczepy na pas. Lufa jest kuta na zimno i poddana obróbce cieplnej. Nie posiada otwar-tych przyrządów. Oczywiście, moż-na je kupić osobno. Magazynek jest dwurzędowy, o pojemności 5 nabo-jów przy standardowym kalibrze lub 4 przy kalibrze z grupy magnum. Dla oszczędności zrobiono go z polime-rowego plastiku. Niektórzy twierdzą, że to dobrze, inni – że źle. W mojej opinii działa bez zarzutu – spełnia swoją rolę, czyli wypuszcza naboje i to wystarczy. Bezpiecznik jest łatwy w obsłudze, a dzięki temu, że jest lek-ko zagłębiony w zamku, ciężko naci-snąć go przez przypadek.

Z NIEMIECKĄ PRECYZJĄZamek pracuje gładko i bez przeszkód, po prostu niemiecka precyzja. Czoło zamka posiada 6 rygli, które zapewniają zarówno wysokie bezpieczeństwo, jak i precyzję. Tak, jak inne niemieckie ka-rabiny, 101 posiada dodatkowe zabez-pieczenie w postaci znacznika napięcia

iglicy. Kiedy sztucer jest zabezpieczony, iglica blokuje się całkowicie, co sprawia, że zabezpieczenie jest naprawdę nieza-wodne. Ten mechanizm w Sauerze 101 nazywa się DuraSafe. Posiada dodat-kowy przycisk zabezpieczający, który uniemożliwia przypadkowe zluzowanie iglicy. Jednak, jak wiadomo, nie należy nigdy w pełni ufać żadnemu zabezpie-czeniu, niezależnie od tego, jak przeko-nująco reklamuje je producent. Nawet z niezaładowaną strzelbą należy ob-chodzić się, jakby była załadowana. No, ale wystarczy już opisów technicznych – najciekawsze jest wypróbowanie karabinu w praktyce.

CZTERY TRAFIENIAJak już wspomniałem, znajduje-my się na torze długodystansowym – celownik Sauer 101 przystosowany jest do długich dystansów. Na torze rozmieszczono co jakiś czas białe tarcze celownicze. Na 600. metrze ciężko je dostrzec gołym okiem, a dla niektórych starszych użytkow-ników toru jest to wręcz niemożli-we bez lunety. Myśleliśmy, że bę-dziemy musieli spróbować trafić je z najgorszej możliwej pozycji – le-żącej, jednak oprócz sztucera każdy z nas otrzymał świeżo wypuszczo-ny na rynek pastorał duńskiej firmy 151 152

Magazynek z plastiku polimerowego na pięć naboi

Próba na 600 metrów w pozycji z przysiadu. Trafiony i tym razem. Dzięki Zeissowi ASV+, precyzji Sauera i… umiejętnościom Ulfa Lindrotha!

Niewtajemniczonym wyjaśniamy, że ASV+ to nowy, ulepszony sys-

tem kompensacji balistycznej Zeissa, który pozwala na szybkie dostosowa-nie celownika do odległości. Dzięki szkłu od Schotta i zaawansowanym technikom obróbki powierzchni Ze-iss może się pochwalić przepusz-czalnością światła powyżej 95%. Więcej o tym celowniku znajdziecie w 1 numerze Gazety Łowieckiej, dostępnym w archiwum na stronie www.gazetalowiecka.pl

PROSTY I FUNKCJONALNYSauer 101 Classic posiada piękną, choć prostą kolbę z orzecha. Miłośnicy drewna rozczarują się może prostotą zdobienia, jednak niewygórowana cena karabinu ją wynagradza. Kolba posia-da dwucentymetrową gumową stopkę z logiem producenta. Klasyczny kształt osady oraz rybia łuska zapewniają do-bry chwyt. Szyjka kolby zakończona jest noskiem, nadającym broni ładny, klasyczny wygląd. Po obu końcach kol-

by znajdują się zaczepy na pas. Lufa jest kuta na zimno i poddana obróbce cieplnej. Nie posiada otwar-tych przyrządów. Oczywiście, moż-na je kupić osobno. Magazynek jest dwurzędowy, o pojemności 5 nabo-jów przy standardowym kalibrze lub 4 przy kalibrze z grupy magnum. Dla oszczędności zrobiono go z polime-rowego plastiku. Niektórzy twierdzą, że to dobrze, inni – że źle. W mojej opinii działa bez zarzutu – spełnia swoją rolę, czyli wypuszcza naboje i to wystarczy. Bezpiecznik jest łatwy w obsłudze, a dzięki temu, że jest lek-ko zagłębiony w zamku, ciężko naci-snąć go przez przypadek.

Z NIEMIECKĄ PRECYZJĄZamek pracuje gładko i bez przeszkód, po prostu niemiecka precyzja. Czoło zamka posiada 6 rygli, które zapewniają zarówno wysokie bezpieczeństwo, jak i precyzję. Tak, jak inne niemieckie ka-rabiny, 101 posiada dodatkowe zabez-pieczenie w postaci znacznika napięcia

iglicy. Kiedy sztucer jest zabezpieczony, iglica blokuje się całkowicie, co sprawia, że zabezpieczenie jest naprawdę nieza-wodne. Ten mechanizm w Sauerze 101 nazywa się DuraSafe. Posiada dodat-kowy przycisk zabezpieczający, który uniemożliwia przypadkowe zluzowanie iglicy. Jednak, jak wiadomo, nie należy nigdy w pełni ufać żadnemu zabezpie-czeniu, niezależnie od tego, jak przeko-nująco reklamuje je producent. Nawet z niezaładowaną strzelbą należy ob-chodzić się, jakby była załadowana. No, ale wystarczy już opisów technicznych – najciekawsze jest wypróbowanie karabinu w praktyce.

CZTERY TRAFIENIAJak już wspomniałem, znajduje-my się na torze długodystansowym – celownik Sauer 101 przystosowany jest do długich dystansów. Na torze rozmieszczono co jakiś czas białe tarcze celownicze. Na 600. metrze ciężko je dostrzec gołym okiem, a dla niektórych starszych użytkow-ników toru jest to wręcz niemożli-we bez lunety. Myśleliśmy, że bę-dziemy musieli spróbować trafić je z najgorszej możliwej pozycji – le-żącej, jednak oprócz sztucera każdy z nas otrzymał świeżo wypuszczo-ny na rynek pastorał duńskiej firmy 151 152

Magazynek z plastiku polimerowego na pięć naboi

Próba na 600 metrów w pozycji z przysiadu. Trafiony i tym razem. Dzięki Zeissowi ASV+, precyzji Sauera i… umiejętnościom Ulfa Lindrotha!

PH-Jagt, wraz z instrukcjami, jak go dostosować do swojego wzrostu. Ciężko opisać, jak trudno jest trafić tak mały cel z tak dużej odległości, i to jeszcze z pozycji stojącej – na-wet z pastorałem. Jednak ten był znacznie stabilniejszy niż jakikol-wiek inny pastorał, który testowa-liśmy. Czekałem podekscytowany na swoją kolej. Przekręciłem wie-żę na 600 metrów i ustawiłem po-większenie na maksimum. Zała-dowałem nabój kalibru .308 Win i odbezpieczyłem broń. Nie było du-żego wiatru, więc ustawiłem celow-

nik na sam środek tarczy. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że uda mi się trafić tą bronią w tak daleki cel. Za-zwyczaj przecież do takich odległości używa się specjalnie dostosowanych strzelb z długimi i ciężkimi lufami, specjalnymi kolbami, zamkami i nie wiadomo, czym jeszcze. Nacisnąłem spust. Pocisk wystrzelił szybko, tak jak zapowiadał film promocyjny. W oddali usłyszałem dźwięk prze-bijanej tarczy. Trafiłem! No do-brze, takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy. Przeładowuję, strzelam ponownie. Znowu trafienie. Trzeci

i czwarty raz też się udało, za pią-tym spudłowałem – czy to z powo-du wiatru, czy mniejszej koncentra-cji. Tak czy inaczej, jak na sztucer kosztujący o ok. 4 tys. zł mniej niż luneta, jest to imponujący wynik. Nie tylko na nas zrobiło to duże wrażenie; tego dnia na torze byli ko-ledzy z całej Europy, tak samo za-skoczeni – zarówno pastorałem, jak i tym, że standardowy sztucer, ra-czej tani, tak dobrze sprawdza się na długim dystansie. Sam Sauer podaje, że jego zespół specjalistów świado-mie pracował nad jak najwyższą pre-

cyzją strzału. Specjalnie dostosowa-no lufę i zaprojektowano nowe łoże o nazwie Ever Rest. Ma ono za-pewnić pełną izolację lufy od kolby nawet po kilku tysiącach strzałów. Naprężenia pomiędzy lufą a maga-zynkiem wyeliminowano za pomo-cą technologii Heat Lock, co rów-nież przyczynia się do zwiększenia precyzji. Może nie brzmi to bardzo przekonująco, gdy się o tym czy-ta, jednak po testach stwierdzamy, że celność sztucera przekracza na-sze oczekiwania. Niestety, w przeci-wieństwie do odrzutu.

Zamek zabezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji dolnej. Zamek odbezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji górnej. Zwróćcie uwagę, jak ładnie komponuje się z drewnem

Lufa odmontowana od łoża. Zwróćcie uwagę, jak prosty i kompaktowy jest mechanizm spustowy. Łoże, zrobione z aluminium, jest oddzielne od lufy, dzięki czemu strzelba jest stabilna i precyzyjna na dalekich dystansach. Zamek ma podwójny wyrzutnik i sześć rygli, co przyczynia się do precyzji

PH-Jagt, wraz z instrukcjami, jak go dostosować do swojego wzrostu. Ciężko opisać, jak trudno jest trafić tak mały cel z tak dużej odległości, i to jeszcze z pozycji stojącej – na-wet z pastorałem. Jednak ten był znacznie stabilniejszy niż jakikol-wiek inny pastorał, który testowa-liśmy. Czekałem podekscytowany na swoją kolej. Przekręciłem wie-żę na 600 metrów i ustawiłem po-większenie na maksimum. Zała-dowałem nabój kalibru .308 Win i odbezpieczyłem broń. Nie było du-żego wiatru, więc ustawiłem celow-

nik na sam środek tarczy. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że uda mi się trafić tą bronią w tak daleki cel. Za-zwyczaj przecież do takich odległości używa się specjalnie dostosowanych strzelb z długimi i ciężkimi lufami, specjalnymi kolbami, zamkami i nie wiadomo, czym jeszcze. Nacisnąłem spust. Pocisk wystrzelił szybko, tak jak zapowiadał film promocyjny. W oddali usłyszałem dźwięk prze-bijanej tarczy. Trafiłem! No do-brze, takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy. Przeładowuję, strzelam ponownie. Znowu trafienie. Trzeci

i czwarty raz też się udało, za pią-tym spudłowałem – czy to z powo-du wiatru, czy mniejszej koncentra-cji. Tak czy inaczej, jak na sztucer kosztujący o ok. 4 tys. zł mniej niż luneta, jest to imponujący wynik. Nie tylko na nas zrobiło to duże wrażenie; tego dnia na torze byli ko-ledzy z całej Europy, tak samo za-skoczeni – zarówno pastorałem, jak i tym, że standardowy sztucer, ra-czej tani, tak dobrze sprawdza się na długim dystansie. Sam Sauer podaje, że jego zespół specjalistów świado-mie pracował nad jak najwyższą pre-

cyzją strzału. Specjalnie dostosowa-no lufę i zaprojektowano nowe łoże o nazwie Ever Rest. Ma ono za-pewnić pełną izolację lufy od kolby nawet po kilku tysiącach strzałów. Naprężenia pomiędzy lufą a maga-zynkiem wyeliminowano za pomo-cą technologii Heat Lock, co rów-nież przyczynia się do zwiększenia precyzji. Może nie brzmi to bardzo przekonująco, gdy się o tym czy-ta, jednak po testach stwierdzamy, że celność sztucera przekracza na-sze oczekiwania. Niestety, w przeci-wieństwie do odrzutu.

Zamek zabezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji dolnej. Zamek odbezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji górnej. Zwróćcie uwagę, jak ładnie komponuje się z drewnem

Lufa odmontowana od łoża. Zwróćcie uwagę, jak prosty i kompaktowy jest mechanizm spustowy. Łoże, zrobione z aluminium, jest oddzielne od lufy, dzięki czemu strzelba jest stabilna i precyzyjna na dalekich dystansach. Zamek ma podwójny wyrzutnik i sześć rygli, co przyczynia się do precyzji

PH-Jagt, wraz z instrukcjami, jak go dostosować do swojego wzrostu. Ciężko opisać, jak trudno jest trafić tak mały cel z tak dużej odległości, i to jeszcze z pozycji stojącej – na-wet z pastorałem. Jednak ten był znacznie stabilniejszy niż jakikol-wiek inny pastorał, który testowa-liśmy. Czekałem podekscytowany na swoją kolej. Przekręciłem wie-żę na 600 metrów i ustawiłem po-większenie na maksimum. Zała-dowałem nabój kalibru .308 Win i odbezpieczyłem broń. Nie było du-żego wiatru, więc ustawiłem celow-

nik na sam środek tarczy. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że uda mi się trafić tą bronią w tak daleki cel. Za-zwyczaj przecież do takich odległości używa się specjalnie dostosowanych strzelb z długimi i ciężkimi lufami, specjalnymi kolbami, zamkami i nie wiadomo, czym jeszcze. Nacisnąłem spust. Pocisk wystrzelił szybko, tak jak zapowiadał film promocyjny. W oddali usłyszałem dźwięk prze-bijanej tarczy. Trafiłem! No do-brze, takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy. Przeładowuję, strzelam ponownie. Znowu trafienie. Trzeci

i czwarty raz też się udało, za pią-tym spudłowałem – czy to z powo-du wiatru, czy mniejszej koncentra-cji. Tak czy inaczej, jak na sztucer kosztujący o ok. 4 tys. zł mniej niż luneta, jest to imponujący wynik. Nie tylko na nas zrobiło to duże wrażenie; tego dnia na torze byli ko-ledzy z całej Europy, tak samo za-skoczeni – zarówno pastorałem, jak i tym, że standardowy sztucer, ra-czej tani, tak dobrze sprawdza się na długim dystansie. Sam Sauer podaje, że jego zespół specjalistów świado-mie pracował nad jak najwyższą pre-

cyzją strzału. Specjalnie dostosowa-no lufę i zaprojektowano nowe łoże o nazwie Ever Rest. Ma ono za-pewnić pełną izolację lufy od kolby nawet po kilku tysiącach strzałów. Naprężenia pomiędzy lufą a maga-zynkiem wyeliminowano za pomo-cą technologii Heat Lock, co rów-nież przyczynia się do zwiększenia precyzji. Może nie brzmi to bardzo przekonująco, gdy się o tym czy-ta, jednak po testach stwierdzamy, że celność sztucera przekracza na-sze oczekiwania. Niestety, w przeci-wieństwie do odrzutu.

Zamek zabezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji dolnej. Zamek odbezpieczony: bezpiecznik jest w pozycji górnej. Zwróćcie uwagę, jak ładnie komponuje się z drewnem

Lufa odmontowana od łoża. Zwróćcie uwagę, jak prosty i kompaktowy jest mechanizm spustowy. Łoże, zrobione z aluminium, jest oddzielne od lufy, dzięki czemu strzelba jest stabilna i precyzyjna na dalekich dystansach. Zamek ma podwójny wyrzutnik i sześć rygli, co przyczynia się do precyzji

SIŁA ODRZUTUMimo że strzelaliśmy z kalibru .308w, to czuło się, jakby się strzelało 30-06 z Carla Gustafa. Naszym zdaniem Sauer 101 nie jest stworzony do długich sesji na strzel-nicy, jednak jeśli się szuka przystępnej cenowo broni od uznanego producenta, która ma potwierdzoną celność do 600 metrów, to warto go rozważyć. Przy cenie 6700 zł u dystrybutora za model Classic i ok. 6 tys. zł za Classic XT można spokojnie wydać więcej na dobrą optykę, np. Zeissa. Z kwestii czysto estetycznych radził-bym wymienić oryginalną kulkę zam-ka na coś innego. Poza tym strzelba godnie reprezentuje firmę, która zna-na jest z wysokiej jakości.

Sauer 101 Classic:standardowe kalibry: 22-250 Rem, 243 Win, 270 Win, 308 Win, 30-06, 6,5x55, 7x64, 8x57IS (8 mm Mauser), 9,3x62 Magnumkalibrar: 7 mm Rem Mag, 300 Win Mag, 338 Win Mag Długość lufy: Standard 56 cm, magnum 62 cmWaga: 3,05 kg standard 3,15kg magnumKąt otwarcia zamka: 60o Długość kolby: 365 mm. Cena modelu Classic wg danych ze stron sklepów od 6000 do 6700 zł

WARTO WIEDZIEĆ

155 156

SIŁA ODRZUTUMimo że strzelaliśmy z kalibru .308w, to czuło się, jakby się strzelało 30-06 z Carla Gustafa. Naszym zdaniem Sauer 101 nie jest stworzony do długich sesji na strzel-nicy, jednak jeśli się szuka przystępnej cenowo broni od uznanego producenta, która ma potwierdzoną celność do 600 metrów, to warto go rozważyć. Przy cenie 6700 zł u dystrybutora za model Classic i ok. 6 tys. zł za Classic XT można spokojnie wydać więcej na dobrą optykę, np. Zeissa. Z kwestii czysto estetycznych radził-bym wymienić oryginalną kulkę zam-ka na coś innego. Poza tym strzelba godnie reprezentuje firmę, która zna-na jest z wysokiej jakości.

Sauer 101 Classic:standardowe kalibry: 22-250 Rem, 243 Win, 270 Win, 308 Win, 30-06, 6,5x55, 7x64, 8x57IS (8 mm Mauser), 9,3x62 Magnumkalibrar: 7 mm Rem Mag, 300 Win Mag, 338 Win Mag Długość lufy: Standard 56 cm, magnum 62 cmWaga: 3,05 kg standard 3,15kg magnumKąt otwarcia zamka: 60o Długość kolby: 365 mm. Cena modelu Classic wg danych ze stron sklepów od 6000 do 6700 zł

WARTO WIEDZIEĆ

155 156

SIŁA ODRZUTUMimo że strzelaliśmy z kalibru .308w, to czuło się, jakby się strzelało 30-06 z Carla Gustafa. Naszym zdaniem Sauer 101 nie jest stworzony do długich sesji na strzel-nicy, jednak jeśli się szuka przystępnej cenowo broni od uznanego producenta, która ma potwierdzoną celność do 600 metrów, to warto go rozważyć. Przy cenie 6700 zł u dystrybutora za model Classic i ok. 6 tys. zł za Classic XT można spokojnie wydać więcej na dobrą optykę, np. Zeissa. Z kwestii czysto estetycznych radził-bym wymienić oryginalną kulkę zam-ka na coś innego. Poza tym strzelba godnie reprezentuje firmę, która zna-na jest z wysokiej jakości.

Sauer 101 Classic:standardowe kalibry: 22-250 Rem, 243 Win, 270 Win, 308 Win, 30-06, 6,5x55, 7x64, 8x57IS (8 mm Mauser), 9,3x62 Magnumkalibrar: 7 mm Rem Mag, 300 Win Mag, 338 Win Mag Długość lufy: Standard 56 cm, magnum 62 cmWaga: 3,05 kg standard 3,15kg magnumKąt otwarcia zamka: 60o Długość kolby: 365 mm. Cena modelu Classic wg danych ze stron sklepów od 6000 do 6700 zł

WARTO WIEDZIEĆ

155 156

Tomasz LisewskiRadca [email protected]

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej

W przypadku zakupu broni myśliwskiej, zwłaszcza gdy robimy to po raz pierwszy, skupiamy się na tym, gdzie ją kupić, jaki sprzedawca cieszy się dobrą renomą, jaką powinniśmy wybrać markę, rodzaj, kaliber itp. Niewiele osób, z oczywistych względów, analizuje sytuację prawną takiej transakcji. Dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się temu zagadnieniu

Zasadniczymi aktami prawny-mi regulującymi kwestie zakupu

broni myśliwskiej są ustawa z dnia 21 maja 1999 roku o broni i amunicji, jak również ustawa z dnia 22 czerwca 2001 roku o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowy-mi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojsko-wym lub policyjnym.Pierwsza z nich określa m.in. zasa-dy wydawania i cofania pozwoleń na broń, nabywania, rejestracji, przecho-wywania, zbywania i deponowania broni i amunicji, przewozu przez te-rytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz przywozu z zagranicy i wywozu za granicę broni i amunicji, jak rów-nież zasady posiadania broni i amuni-cji przez cudzoziemców. Warto pod-kreślić, iż przez broń należy rozumieć również broń palną, w tym broń bo-jową, sportową, gazową, alarmową i sygnałową oraz przede wszystkim

myśliwską, gdyż w rozumieniu usta-wy bronią palną jest każda przenośna broń lufowa, która miota, jest prze-znaczona do miotania lub może być przystosowana do miotania jednego lub większej liczby pocisków lub sub-stancji w wyniku działania materiału miotającego.

POZWOLENIE NA BROŃZ wyłączeniem takich przypadków jak między innymi posiadanie broni w celach sportowych na profesjonalnej strzelnicy lub używania broni palnej sygnałowej i alarmowej do celów wzy-wania pomocy, broń w Polsce można posiadać jedynie na podstawie po-zwolenia wydanego przez właściwego ze względu na miejsce stałego poby-tu zainteresowanej osoby lub siedzibę zainteresowanego podmiotu Komen-danta Wojewódzkiego Policji. Pozwolenie wydaje się w szczególności w celach łowieckich. Może je uzyskać osoba, która ukończyła 21 rok życia,

przy czym na wniosek szkoły, orga-nizacji sportowej, Polskiego Związku Łowieckiego, stowarzyszenia obron-nego pozwolenie może być wydane osobie mającej ukończone 18 lat, gdy broń ma służyć do celów sportowych lub łowieckich.Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsce zamiesz-kania w Polsce, musi być zdrowa psy-chicznie, nieuzależniona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim – niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem bez-pieczeństwa. Wnioskujący o pozwolenie musi do-datkowo wskazać ważną przyczynę jej posiadania. W przypadku myślistwa w zupełności powinno wystarczyć posiadanie uprawnień do wykonywa-nia polowań.

MODELE SPRZEDAŻY BRONI MYŚLIWSKIEJW kwestii sprzedaży broni myśliw-skiej należy odróżnić co najmniej trzy modele sprzedaży:- pierwszy to sytuacja, w której zarów-no zbywca, jak i nabywca są osobami fizycznymi,- drugi model to sytuacja, w której sprzedawcą jest przedsiębiorca a na-bywcą osoba fizyczna,- trzeci model sprzedaży polega na tym, że przedsiębiorca jest tylko po-średnikiem, tzn. że zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w zakre-

sie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży broni myśliwskiej na rachunek osoby trze-ciej, lecz co istotne we własnym imie-niu (tzw. komis).Pierwszy przypadek zasadniczo polega na zawarciu przez kupującego i sprze-dawcę umowy sprzedaży. W takiej umowie należy podać datę i miejsce jej zawarcia, dane personalne identyfiku-jące sprzedającego i kupującego, dane

identyfikacyjne broni (pełna nazwa, dokładny numer fabryczny, wskazać kaliber) oraz cenę sprzedaży. Umo-wa winna być sporządzona w formie pisemnej w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach, po jednym dla każdej ze stron. Przy zawarciu umowy kupu-jący powinien przekazać sprzedawcy zaświadczenie uprawniające do naby-cia danego rodzaju i liczby egzempla-rzy broni oraz amunicji do niej (tzw. promesę). Obowiązkiem sprzedawcy jest niezwłoczne wyrejestrowanie tej

Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsca zamieszkania w Polsce, musi być zdrowa psychicznie, nieuzależ-

niona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim

– niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem

bezpieczeństwa

157 158

Tomasz LisewskiRadca [email protected]

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej

W przypadku zakupu broni myśliwskiej, zwłaszcza gdy robimy to po raz pierwszy, skupiamy się na tym, gdzie ją kupić, jaki sprzedawca cieszy się dobrą renomą, jaką powinniśmy wybrać markę, rodzaj, kaliber itp. Niewiele osób, z oczywistych względów, analizuje sytuację prawną takiej transakcji. Dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się temu zagadnieniu

Zasadniczymi aktami prawny-mi regulującymi kwestie zakupu

broni myśliwskiej są ustawa z dnia 21 maja 1999 roku o broni i amunicji, jak również ustawa z dnia 22 czerwca 2001 roku o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowy-mi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojsko-wym lub policyjnym.Pierwsza z nich określa m.in. zasa-dy wydawania i cofania pozwoleń na broń, nabywania, rejestracji, przecho-wywania, zbywania i deponowania broni i amunicji, przewozu przez te-rytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz przywozu z zagranicy i wywozu za granicę broni i amunicji, jak rów-nież zasady posiadania broni i amuni-cji przez cudzoziemców. Warto pod-kreślić, iż przez broń należy rozumieć również broń palną, w tym broń bo-jową, sportową, gazową, alarmową i sygnałową oraz przede wszystkim

myśliwską, gdyż w rozumieniu usta-wy bronią palną jest każda przenośna broń lufowa, która miota, jest prze-znaczona do miotania lub może być przystosowana do miotania jednego lub większej liczby pocisków lub sub-stancji w wyniku działania materiału miotającego.

POZWOLENIE NA BROŃZ wyłączeniem takich przypadków jak między innymi posiadanie broni w celach sportowych na profesjonalnej strzelnicy lub używania broni palnej sygnałowej i alarmowej do celów wzy-wania pomocy, broń w Polsce można posiadać jedynie na podstawie po-zwolenia wydanego przez właściwego ze względu na miejsce stałego poby-tu zainteresowanej osoby lub siedzibę zainteresowanego podmiotu Komen-danta Wojewódzkiego Policji. Pozwolenie wydaje się w szczególności w celach łowieckich. Może je uzyskać osoba, która ukończyła 21 rok życia,

przy czym na wniosek szkoły, orga-nizacji sportowej, Polskiego Związku Łowieckiego, stowarzyszenia obron-nego pozwolenie może być wydane osobie mającej ukończone 18 lat, gdy broń ma służyć do celów sportowych lub łowieckich.Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsce zamiesz-kania w Polsce, musi być zdrowa psy-chicznie, nieuzależniona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim – niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem bez-pieczeństwa. Wnioskujący o pozwolenie musi do-datkowo wskazać ważną przyczynę jej posiadania. W przypadku myślistwa w zupełności powinno wystarczyć posiadanie uprawnień do wykonywa-nia polowań.

MODELE SPRZEDAŻY BRONI MYŚLIWSKIEJW kwestii sprzedaży broni myśliw-skiej należy odróżnić co najmniej trzy modele sprzedaży:- pierwszy to sytuacja, w której zarów-no zbywca, jak i nabywca są osobami fizycznymi,- drugi model to sytuacja, w której sprzedawcą jest przedsiębiorca a na-bywcą osoba fizyczna,- trzeci model sprzedaży polega na tym, że przedsiębiorca jest tylko po-średnikiem, tzn. że zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w zakre-

sie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży broni myśliwskiej na rachunek osoby trze-ciej, lecz co istotne we własnym imie-niu (tzw. komis).Pierwszy przypadek zasadniczo polega na zawarciu przez kupującego i sprze-dawcę umowy sprzedaży. W takiej umowie należy podać datę i miejsce jej zawarcia, dane personalne identyfiku-jące sprzedającego i kupującego, dane

identyfikacyjne broni (pełna nazwa, dokładny numer fabryczny, wskazać kaliber) oraz cenę sprzedaży. Umo-wa winna być sporządzona w formie pisemnej w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach, po jednym dla każdej ze stron. Przy zawarciu umowy kupu-jący powinien przekazać sprzedawcy zaświadczenie uprawniające do naby-cia danego rodzaju i liczby egzempla-rzy broni oraz amunicji do niej (tzw. promesę). Obowiązkiem sprzedawcy jest niezwłoczne wyrejestrowanie tej

Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsca zamieszkania w Polsce, musi być zdrowa psychicznie, nieuzależ-

niona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim

– niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem

bezpieczeństwa

157 158

Tomasz LisewskiRadca [email protected]

Zakup i sprzedaż broni myśliwskiej

W przypadku zakupu broni myśliwskiej, zwłaszcza gdy robimy to po raz pierwszy, skupiamy się na tym, gdzie ją kupić, jaki sprzedawca cieszy się dobrą renomą, jaką powinniśmy wybrać markę, rodzaj, kaliber itp. Niewiele osób, z oczywistych względów, analizuje sytuację prawną takiej transakcji. Dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się temu zagadnieniu

Zasadniczymi aktami prawny-mi regulującymi kwestie zakupu

broni myśliwskiej są ustawa z dnia 21 maja 1999 roku o broni i amunicji, jak również ustawa z dnia 22 czerwca 2001 roku o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowy-mi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojsko-wym lub policyjnym.Pierwsza z nich określa m.in. zasa-dy wydawania i cofania pozwoleń na broń, nabywania, rejestracji, przecho-wywania, zbywania i deponowania broni i amunicji, przewozu przez te-rytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz przywozu z zagranicy i wywozu za granicę broni i amunicji, jak rów-nież zasady posiadania broni i amuni-cji przez cudzoziemców. Warto pod-kreślić, iż przez broń należy rozumieć również broń palną, w tym broń bo-jową, sportową, gazową, alarmową i sygnałową oraz przede wszystkim

myśliwską, gdyż w rozumieniu usta-wy bronią palną jest każda przenośna broń lufowa, która miota, jest prze-znaczona do miotania lub może być przystosowana do miotania jednego lub większej liczby pocisków lub sub-stancji w wyniku działania materiału miotającego.

POZWOLENIE NA BROŃZ wyłączeniem takich przypadków jak między innymi posiadanie broni w celach sportowych na profesjonalnej strzelnicy lub używania broni palnej sygnałowej i alarmowej do celów wzy-wania pomocy, broń w Polsce można posiadać jedynie na podstawie po-zwolenia wydanego przez właściwego ze względu na miejsce stałego poby-tu zainteresowanej osoby lub siedzibę zainteresowanego podmiotu Komen-danta Wojewódzkiego Policji. Pozwolenie wydaje się w szczególności w celach łowieckich. Może je uzyskać osoba, która ukończyła 21 rok życia,

przy czym na wniosek szkoły, orga-nizacji sportowej, Polskiego Związku Łowieckiego, stowarzyszenia obron-nego pozwolenie może być wydane osobie mającej ukończone 18 lat, gdy broń ma służyć do celów sportowych lub łowieckich.Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsce zamiesz-kania w Polsce, musi być zdrowa psy-chicznie, nieuzależniona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim – niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem bez-pieczeństwa. Wnioskujący o pozwolenie musi do-datkowo wskazać ważną przyczynę jej posiadania. W przypadku myślistwa w zupełności powinno wystarczyć posiadanie uprawnień do wykonywa-nia polowań.

MODELE SPRZEDAŻY BRONI MYŚLIWSKIEJW kwestii sprzedaży broni myśliw-skiej należy odróżnić co najmniej trzy modele sprzedaży:- pierwszy to sytuacja, w której zarów-no zbywca, jak i nabywca są osobami fizycznymi,- drugi model to sytuacja, w której sprzedawcą jest przedsiębiorca a na-bywcą osoba fizyczna,- trzeci model sprzedaży polega na tym, że przedsiębiorca jest tylko po-średnikiem, tzn. że zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w zakre-

sie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży broni myśliwskiej na rachunek osoby trze-ciej, lecz co istotne we własnym imie-niu (tzw. komis).Pierwszy przypadek zasadniczo polega na zawarciu przez kupującego i sprze-dawcę umowy sprzedaży. W takiej umowie należy podać datę i miejsce jej zawarcia, dane personalne identyfiku-jące sprzedającego i kupującego, dane

identyfikacyjne broni (pełna nazwa, dokładny numer fabryczny, wskazać kaliber) oraz cenę sprzedaży. Umo-wa winna być sporządzona w formie pisemnej w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach, po jednym dla każdej ze stron. Przy zawarciu umowy kupu-jący powinien przekazać sprzedawcy zaświadczenie uprawniające do naby-cia danego rodzaju i liczby egzempla-rzy broni oraz amunicji do niej (tzw. promesę). Obowiązkiem sprzedawcy jest niezwłoczne wyrejestrowanie tej

Osoba starająca się o pozwolenie na broń musi mieć stałe miejsca zamieszkania w Polsce, musi być zdrowa psychicznie, nieuzależ-

niona, niekarana – i co jest pojęciem bardzo szerokim

– niepodejrzewana, że użyje broni w celu sprzecznym z interesem

bezpieczeństwa

157 158

broni w Komendzie Wojewódzkiej Policji za okazaniem stosownej umo-wy, jak również promesy. Nabyw-ca broni natomiast jest zobowiązany do jej zarejestrowania w Komendzie Wojewódzkiej Policji w ciągu 5 dni od dnia nabycia. Nabywca jest zwolniony z tego obowiązku w przypadku gdy zostało potwierdzone, iż taka broń pozbawiona jest cech użytkowych. Możemy również zaznaczyć, że na ku-

pującym spoczywa obowiązek zapła-ty 2% podatku od czynności cywil-noprawnych we właściwym Urzędzie Skarbowym. Warto wiedzieć, że w sy-tuacji, gdy cena sprzedaży takiej bro-ni myśliwskiej nie przekracza 1000 zł, kupujący zwolniony jest z obowiązku zapłaty wyżej wymienionego podatku.W drugim przypadku mamy do czy-nienia z podmiotem profesjonalnym (przedsiębiorca), gdyż wykonywanie działalności gospodarczej na gruncie prawa polskiego wymaga uzyskania przez taki podmiot koncesji – jest to akt administracyjny, który upoważ-nia do prowadzenia ściśle określonej

działalności gospodarczej, np. ob-rotu alkoholem bądź handlu bronią. W przypadku obrotu bronią konce-sja udzielana jest na czas oznaczony nie krótszy niż 5 lat i nie dłuższy niż 50 lat, przy czym należy mieć na wzglę-dzie fakt, iż organ wydający koncesję może ją cofnąć w sytuacjach, gdy:- wydano prawomocne orzeczenie za-kazujące przedsiębiorcy wykonywa-nia działalności gospodarczej objętej koncesją,

- przedsiębiorca nie podjął w terminie 6 miesięcy od dnia udzielenia konce-sji lub od planowanej daty rozpoczę-cia wykonywania działalności gospo-darczej, działalności objętej koncesją, mimo wezwania organu, lub trwale zaprzestał wykonywania działalności gospodarczej objętej koncesją,- w wyznaczonym terminie nie usunął stanu faktycznego lub prawnego nie-zgodnego z warunkami określonymi w koncesji lub z przepisami regulują-cymi działalność gospodarczą objętą koncesją,- rażąco narusza warunki określone w koncesji lub inne warunki wyko-nywania koncesjonowanej działal-

ności gospodarczej, określone prze-pisami prawa.Dlatego też nigdy nie zaszkodzi spraw-dzić czy przedsiębiorca trudniący się zawodowo sprzedażą broni wciąż po-siada ważną koncesję lub czy koncesja w ogóle nie została cofnięta. Przed-siębiorca w odróżnieniu od osoby fi-zycznej podlega kontroli w zakresie zgodności wykonywanej działalno-ści gospodarczej z wydaną koncesją, przestrzegania warunków wykonywa-

nia działalności gospodarczej, oceny wykonywanej działalności gospodar-czej z punktu widzenia obronności lub bezpieczeństwa Państwa albo po-rządku publicznego, ochrony bezpie-czeństwa lub dóbr osobistych obywa-teli. Taka kontrola jest o tyle istotna, iż w przypadku jej pozytywnego za-kończenia przedsiębiorca występuje w roli podmiotu zaufanego i wiary-godnego wobec swoich potencjalnych klientów. Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom okre-ślonym w koncesji podlega karze po-zbawienia wolności od roku do lat 10.

W tym modelu sprzedaży z uwagi na fakt, że sprzedawcą jest przedsiębior-ca, rodzi się pytanie, czy w przypadku, gdy nabyta broń myśliwska wykazuje wadę, mamy prawo domagać się jej naprawy lub wymiany na egzemplarz wolny od usterek. To zależy, czy mamy zamiar dochodzić naszego roszczenia na podstawie gwarancji czy też po-wołamy się na rękojmię. Droga, któ-rą obierzemy, niesie za sobą określone konsekwencje, dlatego warto szerzej omówić te zagadnienia.

GWARANCJAPolega ona na przyjęciu przez pro-ducenta lub sprzedawcę broni od-powiedzialności za jej jakość wobec kupującego, czyli jest swego rodzaju „parasolem ochronnym” kupującego przed defektami przedmiotu sprzeda-ży. Gwarancja jest udzielana na pod-stawie dokumentu gwarancyjnego, w którym powinny być określone w sposób jasny i oczywisty wszelkie prawa i obowiązki kupującego. Nie-zbędnym elementem gwarancji jest wskazanie obowiązków udzielającego gwarancji (może być to sprzedawca bądź producent danej broni) Prawem gwaranta jest wskazanie w dokumen-cie gwarancyjnym warunków, które musi spełnić kupujący, żeby móc sku-tecznie domagać się wymiany na nowy model. Należy mieć na względzie, iż sprzedawca/producent broni ma prawo skutecznie wyłączyć swoją

Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwa-

rzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom określonym

w koncesji podlega karze pozba-wienia wolności od roku do lat 10

159 160

broni w Komendzie Wojewódzkiej Policji za okazaniem stosownej umo-wy, jak również promesy. Nabyw-ca broni natomiast jest zobowiązany do jej zarejestrowania w Komendzie Wojewódzkiej Policji w ciągu 5 dni od dnia nabycia. Nabywca jest zwolniony z tego obowiązku w przypadku gdy zostało potwierdzone, iż taka broń pozbawiona jest cech użytkowych. Możemy również zaznaczyć, że na ku-

pującym spoczywa obowiązek zapła-ty 2% podatku od czynności cywil-noprawnych we właściwym Urzędzie Skarbowym. Warto wiedzieć, że w sy-tuacji, gdy cena sprzedaży takiej bro-ni myśliwskiej nie przekracza 1000 zł, kupujący zwolniony jest z obowiązku zapłaty wyżej wymienionego podatku.W drugim przypadku mamy do czy-nienia z podmiotem profesjonalnym (przedsiębiorca), gdyż wykonywanie działalności gospodarczej na gruncie prawa polskiego wymaga uzyskania przez taki podmiot koncesji – jest to akt administracyjny, który upoważ-nia do prowadzenia ściśle określonej

działalności gospodarczej, np. ob-rotu alkoholem bądź handlu bronią. W przypadku obrotu bronią konce-sja udzielana jest na czas oznaczony nie krótszy niż 5 lat i nie dłuższy niż 50 lat, przy czym należy mieć na wzglę-dzie fakt, iż organ wydający koncesję może ją cofnąć w sytuacjach, gdy:- wydano prawomocne orzeczenie za-kazujące przedsiębiorcy wykonywa-nia działalności gospodarczej objętej koncesją,

- przedsiębiorca nie podjął w terminie 6 miesięcy od dnia udzielenia konce-sji lub od planowanej daty rozpoczę-cia wykonywania działalności gospo-darczej, działalności objętej koncesją, mimo wezwania organu, lub trwale zaprzestał wykonywania działalności gospodarczej objętej koncesją,- w wyznaczonym terminie nie usunął stanu faktycznego lub prawnego nie-zgodnego z warunkami określonymi w koncesji lub z przepisami regulują-cymi działalność gospodarczą objętą koncesją,- rażąco narusza warunki określone w koncesji lub inne warunki wyko-nywania koncesjonowanej działal-

ności gospodarczej, określone prze-pisami prawa.Dlatego też nigdy nie zaszkodzi spraw-dzić czy przedsiębiorca trudniący się zawodowo sprzedażą broni wciąż po-siada ważną koncesję lub czy koncesja w ogóle nie została cofnięta. Przed-siębiorca w odróżnieniu od osoby fi-zycznej podlega kontroli w zakresie zgodności wykonywanej działalno-ści gospodarczej z wydaną koncesją, przestrzegania warunków wykonywa-

nia działalności gospodarczej, oceny wykonywanej działalności gospodar-czej z punktu widzenia obronności lub bezpieczeństwa Państwa albo po-rządku publicznego, ochrony bezpie-czeństwa lub dóbr osobistych obywa-teli. Taka kontrola jest o tyle istotna, iż w przypadku jej pozytywnego za-kończenia przedsiębiorca występuje w roli podmiotu zaufanego i wiary-godnego wobec swoich potencjalnych klientów. Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom okre-ślonym w koncesji podlega karze po-zbawienia wolności od roku do lat 10.

W tym modelu sprzedaży z uwagi na fakt, że sprzedawcą jest przedsiębior-ca, rodzi się pytanie, czy w przypadku, gdy nabyta broń myśliwska wykazuje wadę, mamy prawo domagać się jej naprawy lub wymiany na egzemplarz wolny od usterek. To zależy, czy mamy zamiar dochodzić naszego roszczenia na podstawie gwarancji czy też po-wołamy się na rękojmię. Droga, któ-rą obierzemy, niesie za sobą określone konsekwencje, dlatego warto szerzej omówić te zagadnienia.

GWARANCJAPolega ona na przyjęciu przez pro-ducenta lub sprzedawcę broni od-powiedzialności za jej jakość wobec kupującego, czyli jest swego rodzaju „parasolem ochronnym” kupującego przed defektami przedmiotu sprzeda-ży. Gwarancja jest udzielana na pod-stawie dokumentu gwarancyjnego, w którym powinny być określone w sposób jasny i oczywisty wszelkie prawa i obowiązki kupującego. Nie-zbędnym elementem gwarancji jest wskazanie obowiązków udzielającego gwarancji (może być to sprzedawca bądź producent danej broni) Prawem gwaranta jest wskazanie w dokumen-cie gwarancyjnym warunków, które musi spełnić kupujący, żeby móc sku-tecznie domagać się wymiany na nowy model. Należy mieć na względzie, iż sprzedawca/producent broni ma prawo skutecznie wyłączyć swoją

Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwa-

rzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom określonym

w koncesji podlega karze pozba-wienia wolności od roku do lat 10

159 160

broni w Komendzie Wojewódzkiej Policji za okazaniem stosownej umo-wy, jak również promesy. Nabyw-ca broni natomiast jest zobowiązany do jej zarejestrowania w Komendzie Wojewódzkiej Policji w ciągu 5 dni od dnia nabycia. Nabywca jest zwolniony z tego obowiązku w przypadku gdy zostało potwierdzone, iż taka broń pozbawiona jest cech użytkowych. Możemy również zaznaczyć, że na ku-

pującym spoczywa obowiązek zapła-ty 2% podatku od czynności cywil-noprawnych we właściwym Urzędzie Skarbowym. Warto wiedzieć, że w sy-tuacji, gdy cena sprzedaży takiej bro-ni myśliwskiej nie przekracza 1000 zł, kupujący zwolniony jest z obowiązku zapłaty wyżej wymienionego podatku.W drugim przypadku mamy do czy-nienia z podmiotem profesjonalnym (przedsiębiorca), gdyż wykonywanie działalności gospodarczej na gruncie prawa polskiego wymaga uzyskania przez taki podmiot koncesji – jest to akt administracyjny, który upoważ-nia do prowadzenia ściśle określonej

działalności gospodarczej, np. ob-rotu alkoholem bądź handlu bronią. W przypadku obrotu bronią konce-sja udzielana jest na czas oznaczony nie krótszy niż 5 lat i nie dłuższy niż 50 lat, przy czym należy mieć na wzglę-dzie fakt, iż organ wydający koncesję może ją cofnąć w sytuacjach, gdy:- wydano prawomocne orzeczenie za-kazujące przedsiębiorcy wykonywa-nia działalności gospodarczej objętej koncesją,

- przedsiębiorca nie podjął w terminie 6 miesięcy od dnia udzielenia konce-sji lub od planowanej daty rozpoczę-cia wykonywania działalności gospo-darczej, działalności objętej koncesją, mimo wezwania organu, lub trwale zaprzestał wykonywania działalności gospodarczej objętej koncesją,- w wyznaczonym terminie nie usunął stanu faktycznego lub prawnego nie-zgodnego z warunkami określonymi w koncesji lub z przepisami regulują-cymi działalność gospodarczą objętą koncesją,- rażąco narusza warunki określone w koncesji lub inne warunki wyko-nywania koncesjonowanej działal-

ności gospodarczej, określone prze-pisami prawa.Dlatego też nigdy nie zaszkodzi spraw-dzić czy przedsiębiorca trudniący się zawodowo sprzedażą broni wciąż po-siada ważną koncesję lub czy koncesja w ogóle nie została cofnięta. Przed-siębiorca w odróżnieniu od osoby fi-zycznej podlega kontroli w zakresie zgodności wykonywanej działalno-ści gospodarczej z wydaną koncesją, przestrzegania warunków wykonywa-

nia działalności gospodarczej, oceny wykonywanej działalności gospodar-czej z punktu widzenia obronności lub bezpieczeństwa Państwa albo po-rządku publicznego, ochrony bezpie-czeństwa lub dóbr osobistych obywa-teli. Taka kontrola jest o tyle istotna, iż w przypadku jej pozytywnego za-kończenia przedsiębiorca występuje w roli podmiotu zaufanego i wiary-godnego wobec swoich potencjalnych klientów. Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom okre-ślonym w koncesji podlega karze po-zbawienia wolności od roku do lat 10.

W tym modelu sprzedaży z uwagi na fakt, że sprzedawcą jest przedsiębior-ca, rodzi się pytanie, czy w przypadku, gdy nabyta broń myśliwska wykazuje wadę, mamy prawo domagać się jej naprawy lub wymiany na egzemplarz wolny od usterek. To zależy, czy mamy zamiar dochodzić naszego roszczenia na podstawie gwarancji czy też po-wołamy się na rękojmię. Droga, któ-rą obierzemy, niesie za sobą określone konsekwencje, dlatego warto szerzej omówić te zagadnienia.

GWARANCJAPolega ona na przyjęciu przez pro-ducenta lub sprzedawcę broni od-powiedzialności za jej jakość wobec kupującego, czyli jest swego rodzaju „parasolem ochronnym” kupującego przed defektami przedmiotu sprzeda-ży. Gwarancja jest udzielana na pod-stawie dokumentu gwarancyjnego, w którym powinny być określone w sposób jasny i oczywisty wszelkie prawa i obowiązki kupującego. Nie-zbędnym elementem gwarancji jest wskazanie obowiązków udzielającego gwarancji (może być to sprzedawca bądź producent danej broni) Prawem gwaranta jest wskazanie w dokumen-cie gwarancyjnym warunków, które musi spełnić kupujący, żeby móc sku-tecznie domagać się wymiany na nowy model. Należy mieć na względzie, iż sprzedawca/producent broni ma prawo skutecznie wyłączyć swoją

Wykonywanie działalności gospodarczej w zakresie wytwa-

rzania lub obrotu bronią albo amunicją bez koncesji lub wbrew warunkom określonym

w koncesji podlega karze pozba-wienia wolności od roku do lat 10

159 160

odpowiedzialność poprzez np. umieszczenie stosownego zapisu na dokumencie gwarancyjnym. Więk-szość producentów wymaga zgło-szenia wady danej jednostki broni w okresie gwarancyjnym u autory-zowanego dystrybutora lub bezpo-średnio do producenta, dlatego tak ważne jest przed realizacją zakupu uważne zaznajomienie się z warun-kami gwarancyjnymi. W sytuacji, gdy nasze zgłoszenie spotka się z odmo-wą producenta, pozostaje domaganie się swoich praw na drodze sądowej, co często bywa czasochłonne i kosztow-ne lub dochodzenie roszczeń z tytułu rękojmi bezpośrednio od sprzedawcy.

RĘKOJMIAInstytucja rękojmi uregulowana jest w kodeksie cywilnym oraz w ustawie z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenc-kiej oraz o zmianie Kodeksu cywilne-go (Dz.U.2002.141.1176 z późn. zm) zwanej dalej ustawą. Ustawa ta weszła w życie z dniem 1 stycznia 2003 r. Od tej właśnie daty, do transakcji zawie-ranych z udziałem konsumentów, nie stosuje się przepisów kodeksu cywilne-go dotyczących rękojmi lecz przepisy przedmiotowej ustawy. Mowa tu o tzw. rękojmi konsumenckiej. Otóż polega ona na tym, że kupujący, zawierający umowę sprzedaży niezwiązaną bezpo-średnio z prowadzoną przez niego dzia-łalnością gospodarczą lub zawodową,

ma możliwość żądania doprowadzenia towaru niezgodnego z umową do stanu zgodnego z umową przez nieodpłatną naprawę albo wymianę na nowy, chyba że naprawa albo wymiana są niemożli-we lub wymagają nadmiernych kosztów. Warto podkreślić, że jeżeli sprzedawca, który otrzymał od kupującego jedno z wymienionych wyżej żądań, nie usto-sunkuje się do niego w terminie 14 dni, uważa się, że uznał je za uzasadnione.

Kupujący traci uprawnienia wynikające z rękojmi konsumenckiej, jeżeli przed upływem dwóch miesięcy od stwier-dzenia niezgodności towaru konsump-cyjnego (w naszym przypadku broni) z umową, nie zawiadomi o tym sprze-dawcy. Do zachowania terminu wystar-czy wysłanie zawiadomienia przed jego upływem. Sprzedawca natomiast odpo-wiada za niezgodność towaru z umo-wą jedynie w przypadku, gdy została stwierdzona przed upływem dwóch lat od wydania tego towaru kupującemu. W razie wymiany towaru, termin ten biegnie na nowo. Jednakże jeżeli przed-miotem sprzedaży jest broń używana,

strony mogą ten termin skrócić, ale nie poniżej jednego roku.

KOMISW trzecim przypadku mamy do czy-nienia z tzw. komisem. W kodeksie cy-wilnym znajdują się przepisy dotyczące umowy komisu. I tak, zgodnie z art. 765 kodeksu, przez umowę komisu przyj-mujący zlecenie (komisant) zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w za-kresie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży rzeczy ru-chomych na rachunek dającego zlecenie (komitenta), lecz w imieniu własnym.Komisant zawiera umowę w zakresie działalności swego przedsiębiorstwa, czyli może być nim wyłącznie przed-siębiorca, którego zakres działalności gospodarczej obejmuje świadczenie w sposób zarobkowy, zorganizowany i stały usług komisowych. W przeciw-nym wypadku zawarta umowa nie by-łaby umową komisu, tylko umową zlecenia bądź umową nienazwaną. Ko-mitentem jest druga strona umowy ko-misu, tj. każdy podmiot prawa, a więc osoba fizyczna, osoba prawna oraz jed-nostka organizacyjna niebędąca osobą prawną, której ustawa przyznaje zdol-ność prawną. Jest nim dający zlecenie kupna lub sprzedaży. Przedmiotem umowy komisu są usługi komisanta po-legające na kupnie lub sprzedaży rzeczy ruchomych na rachunek komitenta, lecz w imieniu własnym. Przedmiotem zle-cenia komisowego może być bowiem

tylko zawieranie umów sprzedaży, w których komisant występuje jako ku-pujący (komis kupna) bądź jako sprze-dawca (komis sprzedaży). Natomiast przedmiotem tych umów sprzedaży mogą być tylko rzeczy ruchome. Warto wskazać, iż do umowy sprzedaży rze-czy ruchomej, zawartej przez komisanta z osobą fizyczną, która nabywa rzecz w celu niezwiązanym z jej działalnością gospodarczą ani zawodową, stosuje się przepisy o sprzedaży konsumenckiej, o których była wyżej mowa. Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fi-zyczne broni, jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy podał to do wiadomości kupującego. Jednakże wyłączenie odpowiedzialno-ści nie dotyczy wad rzeczy, o których pośrednik wiedział lub z łatwością mógł się dowiedzieć. Zgodnie z posta-nowieniem Sądu Najwyższego z dnia 14 października 2011 r., sygn. III CZP 50/11, do odpowiedzialności komisan-ta będącego przedsiębiorcą za wady prawne rzeczy sprzedanej konsumen-towi stosuje się przepisy ustawy z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warun-kach sprzedaży konsumenckiej oraz zmianie Kodeksu cywilnego.Kupując broń, zawsze należy mieć na uwadze regulacje prawne powiązane z danym rodzajem kupna, by w przy-szłości móc dochodzić od sprzedawcy ewentualnych roszczeń związanych z wadliwym zakupem.

Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fizyczne broni,

jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy

podał to do wiadomości kupującego

161 162

odpowiedzialność poprzez np. umieszczenie stosownego zapisu na dokumencie gwarancyjnym. Więk-szość producentów wymaga zgło-szenia wady danej jednostki broni w okresie gwarancyjnym u autory-zowanego dystrybutora lub bezpo-średnio do producenta, dlatego tak ważne jest przed realizacją zakupu uważne zaznajomienie się z warun-kami gwarancyjnymi. W sytuacji, gdy nasze zgłoszenie spotka się z odmo-wą producenta, pozostaje domaganie się swoich praw na drodze sądowej, co często bywa czasochłonne i kosztow-ne lub dochodzenie roszczeń z tytułu rękojmi bezpośrednio od sprzedawcy.

RĘKOJMIAInstytucja rękojmi uregulowana jest w kodeksie cywilnym oraz w ustawie z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenc-kiej oraz o zmianie Kodeksu cywilne-go (Dz.U.2002.141.1176 z późn. zm) zwanej dalej ustawą. Ustawa ta weszła w życie z dniem 1 stycznia 2003 r. Od tej właśnie daty, do transakcji zawie-ranych z udziałem konsumentów, nie stosuje się przepisów kodeksu cywilne-go dotyczących rękojmi lecz przepisy przedmiotowej ustawy. Mowa tu o tzw. rękojmi konsumenckiej. Otóż polega ona na tym, że kupujący, zawierający umowę sprzedaży niezwiązaną bezpo-średnio z prowadzoną przez niego dzia-łalnością gospodarczą lub zawodową,

ma możliwość żądania doprowadzenia towaru niezgodnego z umową do stanu zgodnego z umową przez nieodpłatną naprawę albo wymianę na nowy, chyba że naprawa albo wymiana są niemożli-we lub wymagają nadmiernych kosztów. Warto podkreślić, że jeżeli sprzedawca, który otrzymał od kupującego jedno z wymienionych wyżej żądań, nie usto-sunkuje się do niego w terminie 14 dni, uważa się, że uznał je za uzasadnione.

Kupujący traci uprawnienia wynikające z rękojmi konsumenckiej, jeżeli przed upływem dwóch miesięcy od stwier-dzenia niezgodności towaru konsump-cyjnego (w naszym przypadku broni) z umową, nie zawiadomi o tym sprze-dawcy. Do zachowania terminu wystar-czy wysłanie zawiadomienia przed jego upływem. Sprzedawca natomiast odpo-wiada za niezgodność towaru z umo-wą jedynie w przypadku, gdy została stwierdzona przed upływem dwóch lat od wydania tego towaru kupującemu. W razie wymiany towaru, termin ten biegnie na nowo. Jednakże jeżeli przed-miotem sprzedaży jest broń używana,

strony mogą ten termin skrócić, ale nie poniżej jednego roku.

KOMISW trzecim przypadku mamy do czy-nienia z tzw. komisem. W kodeksie cy-wilnym znajdują się przepisy dotyczące umowy komisu. I tak, zgodnie z art. 765 kodeksu, przez umowę komisu przyj-mujący zlecenie (komisant) zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w za-kresie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży rzeczy ru-chomych na rachunek dającego zlecenie (komitenta), lecz w imieniu własnym.Komisant zawiera umowę w zakresie działalności swego przedsiębiorstwa, czyli może być nim wyłącznie przed-siębiorca, którego zakres działalności gospodarczej obejmuje świadczenie w sposób zarobkowy, zorganizowany i stały usług komisowych. W przeciw-nym wypadku zawarta umowa nie by-łaby umową komisu, tylko umową zlecenia bądź umową nienazwaną. Ko-mitentem jest druga strona umowy ko-misu, tj. każdy podmiot prawa, a więc osoba fizyczna, osoba prawna oraz jed-nostka organizacyjna niebędąca osobą prawną, której ustawa przyznaje zdol-ność prawną. Jest nim dający zlecenie kupna lub sprzedaży. Przedmiotem umowy komisu są usługi komisanta po-legające na kupnie lub sprzedaży rzeczy ruchomych na rachunek komitenta, lecz w imieniu własnym. Przedmiotem zle-cenia komisowego może być bowiem

tylko zawieranie umów sprzedaży, w których komisant występuje jako ku-pujący (komis kupna) bądź jako sprze-dawca (komis sprzedaży). Natomiast przedmiotem tych umów sprzedaży mogą być tylko rzeczy ruchome. Warto wskazać, iż do umowy sprzedaży rze-czy ruchomej, zawartej przez komisanta z osobą fizyczną, która nabywa rzecz w celu niezwiązanym z jej działalnością gospodarczą ani zawodową, stosuje się przepisy o sprzedaży konsumenckiej, o których była wyżej mowa. Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fi-zyczne broni, jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy podał to do wiadomości kupującego. Jednakże wyłączenie odpowiedzialno-ści nie dotyczy wad rzeczy, o których pośrednik wiedział lub z łatwością mógł się dowiedzieć. Zgodnie z posta-nowieniem Sądu Najwyższego z dnia 14 października 2011 r., sygn. III CZP 50/11, do odpowiedzialności komisan-ta będącego przedsiębiorcą za wady prawne rzeczy sprzedanej konsumen-towi stosuje się przepisy ustawy z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warun-kach sprzedaży konsumenckiej oraz zmianie Kodeksu cywilnego.Kupując broń, zawsze należy mieć na uwadze regulacje prawne powiązane z danym rodzajem kupna, by w przy-szłości móc dochodzić od sprzedawcy ewentualnych roszczeń związanych z wadliwym zakupem.

Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fizyczne broni,

jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy

podał to do wiadomości kupującego

161 162

odpowiedzialność poprzez np. umieszczenie stosownego zapisu na dokumencie gwarancyjnym. Więk-szość producentów wymaga zgło-szenia wady danej jednostki broni w okresie gwarancyjnym u autory-zowanego dystrybutora lub bezpo-średnio do producenta, dlatego tak ważne jest przed realizacją zakupu uważne zaznajomienie się z warun-kami gwarancyjnymi. W sytuacji, gdy nasze zgłoszenie spotka się z odmo-wą producenta, pozostaje domaganie się swoich praw na drodze sądowej, co często bywa czasochłonne i kosztow-ne lub dochodzenie roszczeń z tytułu rękojmi bezpośrednio od sprzedawcy.

RĘKOJMIAInstytucja rękojmi uregulowana jest w kodeksie cywilnym oraz w ustawie z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenc-kiej oraz o zmianie Kodeksu cywilne-go (Dz.U.2002.141.1176 z późn. zm) zwanej dalej ustawą. Ustawa ta weszła w życie z dniem 1 stycznia 2003 r. Od tej właśnie daty, do transakcji zawie-ranych z udziałem konsumentów, nie stosuje się przepisów kodeksu cywilne-go dotyczących rękojmi lecz przepisy przedmiotowej ustawy. Mowa tu o tzw. rękojmi konsumenckiej. Otóż polega ona na tym, że kupujący, zawierający umowę sprzedaży niezwiązaną bezpo-średnio z prowadzoną przez niego dzia-łalnością gospodarczą lub zawodową,

ma możliwość żądania doprowadzenia towaru niezgodnego z umową do stanu zgodnego z umową przez nieodpłatną naprawę albo wymianę na nowy, chyba że naprawa albo wymiana są niemożli-we lub wymagają nadmiernych kosztów. Warto podkreślić, że jeżeli sprzedawca, który otrzymał od kupującego jedno z wymienionych wyżej żądań, nie usto-sunkuje się do niego w terminie 14 dni, uważa się, że uznał je za uzasadnione.

Kupujący traci uprawnienia wynikające z rękojmi konsumenckiej, jeżeli przed upływem dwóch miesięcy od stwier-dzenia niezgodności towaru konsump-cyjnego (w naszym przypadku broni) z umową, nie zawiadomi o tym sprze-dawcy. Do zachowania terminu wystar-czy wysłanie zawiadomienia przed jego upływem. Sprzedawca natomiast odpo-wiada za niezgodność towaru z umo-wą jedynie w przypadku, gdy została stwierdzona przed upływem dwóch lat od wydania tego towaru kupującemu. W razie wymiany towaru, termin ten biegnie na nowo. Jednakże jeżeli przed-miotem sprzedaży jest broń używana,

strony mogą ten termin skrócić, ale nie poniżej jednego roku.

KOMISW trzecim przypadku mamy do czy-nienia z tzw. komisem. W kodeksie cy-wilnym znajdują się przepisy dotyczące umowy komisu. I tak, zgodnie z art. 765 kodeksu, przez umowę komisu przyj-mujący zlecenie (komisant) zobowiązuje się za wynagrodzeniem (prowizja) w za-kresie działalności swego przedsiębior-stwa do kupna lub sprzedaży rzeczy ru-chomych na rachunek dającego zlecenie (komitenta), lecz w imieniu własnym.Komisant zawiera umowę w zakresie działalności swego przedsiębiorstwa, czyli może być nim wyłącznie przed-siębiorca, którego zakres działalności gospodarczej obejmuje świadczenie w sposób zarobkowy, zorganizowany i stały usług komisowych. W przeciw-nym wypadku zawarta umowa nie by-łaby umową komisu, tylko umową zlecenia bądź umową nienazwaną. Ko-mitentem jest druga strona umowy ko-misu, tj. każdy podmiot prawa, a więc osoba fizyczna, osoba prawna oraz jed-nostka organizacyjna niebędąca osobą prawną, której ustawa przyznaje zdol-ność prawną. Jest nim dający zlecenie kupna lub sprzedaży. Przedmiotem umowy komisu są usługi komisanta po-legające na kupnie lub sprzedaży rzeczy ruchomych na rachunek komitenta, lecz w imieniu własnym. Przedmiotem zle-cenia komisowego może być bowiem

tylko zawieranie umów sprzedaży, w których komisant występuje jako ku-pujący (komis kupna) bądź jako sprze-dawca (komis sprzedaży). Natomiast przedmiotem tych umów sprzedaży mogą być tylko rzeczy ruchome. Warto wskazać, iż do umowy sprzedaży rze-czy ruchomej, zawartej przez komisanta z osobą fizyczną, która nabywa rzecz w celu niezwiązanym z jej działalnością gospodarczą ani zawodową, stosuje się przepisy o sprzedaży konsumenckiej, o których była wyżej mowa. Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fi-zyczne broni, jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy podał to do wiadomości kupującego. Jednakże wyłączenie odpowiedzialno-ści nie dotyczy wad rzeczy, o których pośrednik wiedział lub z łatwością mógł się dowiedzieć. Zgodnie z posta-nowieniem Sądu Najwyższego z dnia 14 października 2011 r., sygn. III CZP 50/11, do odpowiedzialności komisan-ta będącego przedsiębiorcą za wady prawne rzeczy sprzedanej konsumen-towi stosuje się przepisy ustawy z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warun-kach sprzedaży konsumenckiej oraz zmianie Kodeksu cywilnego.Kupując broń, zawsze należy mieć na uwadze regulacje prawne powiązane z danym rodzajem kupna, by w przy-szłości móc dochodzić od sprzedawcy ewentualnych roszczeń związanych z wadliwym zakupem.

Pośrednik (przedsiębiorca) nie ponosi odpowiedzialności za ukryte wady fizyczne broni,

jak również za jej wady prawne, jeżeli przed zawarciem umowy

podał to do wiadomości kupującego

161 162

STEK WEDŁUG KARNIVORA

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. K A R N I V O R . S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Stek z jelenia to danie lubiane w Skandynawii ze względu na charakterystyczny, nieporównywalny z niczym innym smak.

Podajemy przepis na danie idealne zarówno na niedzielny obiad, jak i na imprezę z przyjaciółmi

MYŚLIWSKIEKUCHNIEŚWIATA

S K A N D Y N A W I A

STEK WEDŁUG KARNIVORA

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. K A R N I V O R . S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Stek z jelenia to danie lubiane w Skandynawii ze względu na charakterystyczny, nieporównywalny z niczym innym smak.

Podajemy przepis na danie idealne zarówno na niedzielny obiad, jak i na imprezę z przyjaciółmi

MYŚLIWSKIEKUCHNIEŚWIATA

S K A N D Y N A W I A

STEK WEDŁUG KARNIVORA

T E K S T I Z D J Ę C I A : W W W. K A R N I V O R . S ET ŁU M AC Z Y Ł A : E WA M O S T O W S K A

Stek z jelenia to danie lubiane w Skandynawii ze względu na charakterystyczny, nieporównywalny z niczym innym smak.

Podajemy przepis na danie idealne zarówno na niedzielny obiad, jak i na imprezę z przyjaciółmi

MYŚLIWSKIEKUCHNIEŚWIATA

S K A N D Y N A W I A

Mięso powinno przed pokrojeniem odleżeć jeszcze przynajmniej przez 10 minut

Mięso jelenia często wrzuca się do gulaszu lub dusi, ale można

je też podzielić na kawałki i usma-żyć. Charakteryzuje się naturalnie ni-ską zawartością tłuszczu i jest jednym z mięs najbogatszych w białko. Pod-czas jego przygotowania kucharzowi przydaje się… cierpliwość.

WŁAŚCIWE OCZYSZCZENIENa początek należy mięso do-brze oczyścić z błon i ewentualne-go tłuszczu. Im dokładniej to się zrobi, tym przyjemniejsze będzie-my mieć doznania smakowe. Pod-czas bezpośredniego grillowania nad źródłem ciepła, tłuszcz i bło-ny dodają mięsu smaku, jednak w przypadku grillowania tzw. me-todą pośrednią, tak się nie dzie-je. Po oczyszczeniu stek wkładamy w marynatę i odstawiamy do lodów-ki na minimum 24 godziny. Wyjmu-jemy go na godzinę przed przygo-towaniem. Przepis na marynatę to jeden z podstawowych przepisów skandynawskiej kuchni, tyle że z do-datkiem koniaku, świetnie kompo-nującego się z dziczyzną.

MARYNOWANY STEKPo wyjęciu mięsa z lodówki pozwa-lamy mu odpocząć godzinę w tem-peraturze pokojowej. Przy dużych kawałkach najlepsze jest grillowanie pośrednie, ze względu na czas przy-gotowania. Stek układamy na środ-

ku rusztu, pomiędzy dwoma kupka-mi żaru. Dobrze umieścić pod nim miseczkę, do której będzie ściekał tłuszcz. Aby dopilnować właściwej temperatury mięsa, przyda się też ter-mometr.

GRILLOWANIE POŚREDNIEZamykamy pokrywę i otwiera-my wszystkie wentylatory grilla. W przypadku grilla Weber można zostawić wentylatory otwarte do trzech czwartych. Zalecana tempera-tura mięsa dla średnio wysmażonego steku z jelenia to 62OC. My ustawili-śmy termometr na 58OC, by uzyskać stek średnio krwisty. Po osiągnięciu odpowiedniej temperatury, co trwa ok. 25-30 min dla 800 g mięsa, zdej-mujemy je z rusztu i odkładamy na talerz na minimum 10 min. Dzięki temu będzie ono jednocześnie soczy-ste i kruche. Nie należy owijać mięsa folią! To wydłuża czas grillowania i przyczynia się do mitu, że steki są ciągliwe i suche. Gotujemy ziem-niaki i szparagi, jednocześnie pod-smażając na maśle kurki. Dodajemy do nich cremé fraiche, czyli francu-ską, lekko ukwaszoną śmietanę za-wierającą 35% tłuszczu. Można też z powodzeniem zastosować polską 36% śmietanę, zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki i pozostawio-ną na jedną noc w ciepłym miejscu. Tak przygotowaną śmietanę miesza-my aż do zagęszczenia sosu.

Karnivor Z łaciny carnis – „mięso” i voro – „pożerać”. Carnivor to stworzenie żywiące się innymi zwierzętami.

165 166

Mięso powinno przed pokrojeniem odleżeć jeszcze przynajmniej przez 10 minut

Mięso jelenia często wrzuca się do gulaszu lub dusi, ale można

je też podzielić na kawałki i usma-żyć. Charakteryzuje się naturalnie ni-ską zawartością tłuszczu i jest jednym z mięs najbogatszych w białko. Pod-czas jego przygotowania kucharzowi przydaje się… cierpliwość.

WŁAŚCIWE OCZYSZCZENIENa początek należy mięso do-brze oczyścić z błon i ewentualne-go tłuszczu. Im dokładniej to się zrobi, tym przyjemniejsze będzie-my mieć doznania smakowe. Pod-czas bezpośredniego grillowania nad źródłem ciepła, tłuszcz i bło-ny dodają mięsu smaku, jednak w przypadku grillowania tzw. me-todą pośrednią, tak się nie dzie-je. Po oczyszczeniu stek wkładamy w marynatę i odstawiamy do lodów-ki na minimum 24 godziny. Wyjmu-jemy go na godzinę przed przygo-towaniem. Przepis na marynatę to jeden z podstawowych przepisów skandynawskiej kuchni, tyle że z do-datkiem koniaku, świetnie kompo-nującego się z dziczyzną.

MARYNOWANY STEKPo wyjęciu mięsa z lodówki pozwa-lamy mu odpocząć godzinę w tem-peraturze pokojowej. Przy dużych kawałkach najlepsze jest grillowanie pośrednie, ze względu na czas przy-gotowania. Stek układamy na środ-

ku rusztu, pomiędzy dwoma kupka-mi żaru. Dobrze umieścić pod nim miseczkę, do której będzie ściekał tłuszcz. Aby dopilnować właściwej temperatury mięsa, przyda się też ter-mometr.

GRILLOWANIE POŚREDNIEZamykamy pokrywę i otwiera-my wszystkie wentylatory grilla. W przypadku grilla Weber można zostawić wentylatory otwarte do trzech czwartych. Zalecana tempera-tura mięsa dla średnio wysmażonego steku z jelenia to 62OC. My ustawili-śmy termometr na 58OC, by uzyskać stek średnio krwisty. Po osiągnięciu odpowiedniej temperatury, co trwa ok. 25-30 min dla 800 g mięsa, zdej-mujemy je z rusztu i odkładamy na talerz na minimum 10 min. Dzięki temu będzie ono jednocześnie soczy-ste i kruche. Nie należy owijać mięsa folią! To wydłuża czas grillowania i przyczynia się do mitu, że steki są ciągliwe i suche. Gotujemy ziem-niaki i szparagi, jednocześnie pod-smażając na maśle kurki. Dodajemy do nich cremé fraiche, czyli francu-ską, lekko ukwaszoną śmietanę za-wierającą 35% tłuszczu. Można też z powodzeniem zastosować polską 36% śmietanę, zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki i pozostawio-ną na jedną noc w ciepłym miejscu. Tak przygotowaną śmietanę miesza-my aż do zagęszczenia sosu.

Karnivor Z łaciny carnis – „mięso” i voro – „pożerać”. Carnivor to stworzenie żywiące się innymi zwierzętami.

165 166

Mięso powinno przed pokrojeniem odleżeć jeszcze przynajmniej przez 10 minut

Mięso jelenia często wrzuca się do gulaszu lub dusi, ale można

je też podzielić na kawałki i usma-żyć. Charakteryzuje się naturalnie ni-ską zawartością tłuszczu i jest jednym z mięs najbogatszych w białko. Pod-czas jego przygotowania kucharzowi przydaje się… cierpliwość.

WŁAŚCIWE OCZYSZCZENIENa początek należy mięso do-brze oczyścić z błon i ewentualne-go tłuszczu. Im dokładniej to się zrobi, tym przyjemniejsze będzie-my mieć doznania smakowe. Pod-czas bezpośredniego grillowania nad źródłem ciepła, tłuszcz i bło-ny dodają mięsu smaku, jednak w przypadku grillowania tzw. me-todą pośrednią, tak się nie dzie-je. Po oczyszczeniu stek wkładamy w marynatę i odstawiamy do lodów-ki na minimum 24 godziny. Wyjmu-jemy go na godzinę przed przygo-towaniem. Przepis na marynatę to jeden z podstawowych przepisów skandynawskiej kuchni, tyle że z do-datkiem koniaku, świetnie kompo-nującego się z dziczyzną.

MARYNOWANY STEKPo wyjęciu mięsa z lodówki pozwa-lamy mu odpocząć godzinę w tem-peraturze pokojowej. Przy dużych kawałkach najlepsze jest grillowanie pośrednie, ze względu na czas przy-gotowania. Stek układamy na środ-

ku rusztu, pomiędzy dwoma kupka-mi żaru. Dobrze umieścić pod nim miseczkę, do której będzie ściekał tłuszcz. Aby dopilnować właściwej temperatury mięsa, przyda się też ter-mometr.

GRILLOWANIE POŚREDNIEZamykamy pokrywę i otwiera-my wszystkie wentylatory grilla. W przypadku grilla Weber można zostawić wentylatory otwarte do trzech czwartych. Zalecana tempera-tura mięsa dla średnio wysmażonego steku z jelenia to 62OC. My ustawili-śmy termometr na 58OC, by uzyskać stek średnio krwisty. Po osiągnięciu odpowiedniej temperatury, co trwa ok. 25-30 min dla 800 g mięsa, zdej-mujemy je z rusztu i odkładamy na talerz na minimum 10 min. Dzięki temu będzie ono jednocześnie soczy-ste i kruche. Nie należy owijać mięsa folią! To wydłuża czas grillowania i przyczynia się do mitu, że steki są ciągliwe i suche. Gotujemy ziem-niaki i szparagi, jednocześnie pod-smażając na maśle kurki. Dodajemy do nich cremé fraiche, czyli francu-ską, lekko ukwaszoną śmietanę za-wierającą 35% tłuszczu. Można też z powodzeniem zastosować polską 36% śmietanę, zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki i pozostawio-ną na jedną noc w ciepłym miejscu. Tak przygotowaną śmietanę miesza-my aż do zagęszczenia sosu.

Karnivor Z łaciny carnis – „mięso” i voro – „pożerać”. Carnivor to stworzenie żywiące się innymi zwierzętami.

165 166

Grillowany stek z jelenia z młodymi ziemniakami,

szparagami i sosem koniakowym z kurkami na bazie cremé fraiche

Karnivor.se to portal poświęcony mięsu, jego obróbce i przyrządzaniu, a także ło-wiectwu. Jego twórcą jest pochodzący z Lund myśliwy i miłośnik przyrody, Cal-le Sirén, którego przepisy możecie teraz poznawać na łamach Gazety Łowieckiej. Życzymy smacznego!

SKŁADNIKI• Mięso:

steki z jelenia 800 g• Marynata:

Olej rzepakowy 150 ml• 3 łyżki stołowe chińskiego sosu

sojowego• Świeżo mielony czarny pieprz• Sól• Czosnek w proszku• Mielona ostra papryka • Trochę pieprzu cayenne• Odrobina koniaku (najlepiej słodkiego)

DODATKI• Młode ziemniaki• Zielone szparagi

SOS• Kurki• Cremé fraiche, można go zastąpić

kwaśną śmietaną zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki, pozostawioną na noc w ciepłym miejscu

Grillowany stek z jelenia z młodymi ziemniakami,

szparagami i sosem koniakowym z kurkami na bazie cremé fraiche

Karnivor.se to portal poświęcony mięsu, jego obróbce i przyrządzaniu, a także ło-wiectwu. Jego twórcą jest pochodzący z Lund myśliwy i miłośnik przyrody, Cal-le Sirén, którego przepisy możecie teraz poznawać na łamach Gazety Łowieckiej. Życzymy smacznego!

SKŁADNIKI• Mięso:

steki z jelenia 800 g• Marynata:

Olej rzepakowy 150 ml• 3 łyżki stołowe chińskiego sosu

sojowego• Świeżo mielony czarny pieprz• Sól• Czosnek w proszku• Mielona ostra papryka • Trochę pieprzu cayenne• Odrobina koniaku (najlepiej słodkiego)

DODATKI• Młode ziemniaki• Zielone szparagi

SOS• Kurki• Cremé fraiche, można go zastąpić

kwaśną śmietaną zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki, pozostawioną na noc w ciepłym miejscu

Grillowany stek z jelenia z młodymi ziemniakami,

szparagami i sosem koniakowym z kurkami na bazie cremé fraiche

Karnivor.se to portal poświęcony mięsu, jego obróbce i przyrządzaniu, a także ło-wiectwu. Jego twórcą jest pochodzący z Lund myśliwy i miłośnik przyrody, Cal-le Sirén, którego przepisy możecie teraz poznawać na łamach Gazety Łowieckiej. Życzymy smacznego!

SKŁADNIKI• Mięso:

steki z jelenia 800 g• Marynata:

Olej rzepakowy 150 ml• 3 łyżki stołowe chińskiego sosu

sojowego• Świeżo mielony czarny pieprz• Sól• Czosnek w proszku• Mielona ostra papryka • Trochę pieprzu cayenne• Odrobina koniaku (najlepiej słodkiego)

DODATKI• Młode ziemniaki• Zielone szparagi

SOS• Kurki• Cremé fraiche, można go zastąpić

kwaśną śmietaną zmieszaną z dwo-ma łyżkami maślanki, pozostawioną na noc w ciepłym miejscu

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT E U S Z P O R T K A

Jak zawsze, przygotowujemy się w pośpiechu i zabieramy wszystkie niezbędne na prawie dwa tygodnie rzeczy. W tym roku spędzamy urlop w Bułgarii, ale nie lecimy samolotem do Słonecznego Brzegu czy Złotych Piasków. Pakujemy się do samochodu terenowego, który stanie się naszym domem

i środkiem transportu na czas tej wyprawy. Jej cel to odkrycie „dzikich” krajobrazów Bułgarii – podróż

szlakami, na które nie zapuszcza się zwykły turysta…

POCZTÓWKA Z BUŁGARII Cz. I

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT E U S Z P O R T K A

Jak zawsze, przygotowujemy się w pośpiechu i zabieramy wszystkie niezbędne na prawie dwa tygodnie rzeczy. W tym roku spędzamy urlop w Bułgarii, ale nie lecimy samolotem do Słonecznego Brzegu czy Złotych Piasków. Pakujemy się do samochodu terenowego, który stanie się naszym domem

i środkiem transportu na czas tej wyprawy. Jej cel to odkrycie „dzikich” krajobrazów Bułgarii – podróż

szlakami, na które nie zapuszcza się zwykły turysta…

POCZTÓWKA Z BUŁGARII Cz. I

T E K S T I Z D J Ę C I A : M AT E U S Z P O R T K A

Jak zawsze, przygotowujemy się w pośpiechu i zabieramy wszystkie niezbędne na prawie dwa tygodnie rzeczy. W tym roku spędzamy urlop w Bułgarii, ale nie lecimy samolotem do Słonecznego Brzegu czy Złotych Piasków. Pakujemy się do samochodu terenowego, który stanie się naszym domem

i środkiem transportu na czas tej wyprawy. Jej cel to odkrycie „dzikich” krajobrazów Bułgarii – podróż

szlakami, na które nie zapuszcza się zwykły turysta…

POCZTÓWKA Z BUŁGARII Cz. I

Pakujemy rzeczy do samochodu: ubrania, śpiwory, aparaty, trochę

jedzenia, sprzęt kempingowy i inne drobiazgi. Wszystko mieścimy w szu-f ladach i zabudowie Land Rovera, dokładam jeszcze części serwisowe i sprzęt offroadowy: pasy, łopa-tę, kompresor i inne akcesoria. W pośpiechu – chociaż ostatnim razem obiecałem sobie, że wszystko zrobię wcześniej i według planu… W ostatniej chwili zmieniamy też cel naszej eskapady. Planowana wy-prawa do Rosji na półwysep Kolski nie dochodzi do skutku z powodu niepokoju niektórych załóg, wyni-kającego z niebezpiecznej sytuacji na Wschodzie.

KIERUNEK: BUŁGARIAWtedy pojawia się nowy pomysł: Buł-garia! Krótki rekonesans w sieci po-zwala uzyskać nieco więcej informacji o tym kraju i podjąć decyzję. Takim sposobem pewnego pochmurnego ranka przy granicy ze Słowacją spoty-kamy się z resztą uczestników wypra-wy organizowanej przez Przygody4x4. Na miejscu zjawiają się oprócz nas dwie inne załogi: w Land Roverze Di-scovery 200tdi – Jarek i Mariola oraz w Discovery Td5 – Miłosz i Beata z dwoma pasażerami na pokładzie, Kamilem i Magdaleną. Razem z na-szym Discovery 300 tdi mamy mały przegląd modeli Land Roverów. Nie chcąc marnować dnia, po krótkim

przywitaniu, ruszamy sprawnie w tra-sę. Prowadzi Miłosz, który jest organi-zatorem tej eskapady i będzie naszym przewodnikiem na szlaku. W tym roku ja odpoczywam od nawigowania i czerpię czystą przyjemność z jazdy.Po mozolnej jeździe przez Słowację w końcu trafiamy na autostrady na Wę-grzech oraz w Serbii, które pozwalają nam pokonywać sprawniej kilometry. Jednak kiedy robi się późna noc, zmę-czeni jazdą, zjeżdżamy z asfaltu i po krótkich poszukiwaniach znajdujemy miejsce na nocleg jakieś 20 kilome-trów od granicy serbsko-bułgarskiej. Niektórzy rozbijają namioty, więk-szość śpi w przygotowanych autach.

Wszyscy ciekawi następnego dnia zasypiamy w swoich śpiworach.

WŚRÓD SKAŁ STAREJ PŁANINY Następnego dnia po rześkim poranku, bez problemów przekraczamy granicę, która nie przypomina znanych nam granic Unii Europejskiej i kierujemy się do pierwszej atrakcji w naszym pla-nie podróży. Jest nią Jaskinia Magura. Dzień robi się coraz bardziej upalny i z przyjemnością schodzimy w dół, gdzie czeka przyjemny chłód jaskini. Prawie dwukilometrowy udostępnio-ny jej fragment obfituje w duże skalne komnaty, liczne zakamarki oraz malo-widła prehistoryczne. Można ją swo- 172171 OFF ROAD SERVICE

REKLAMA

Pakujemy rzeczy do samochodu: ubrania, śpiwory, aparaty, trochę

jedzenia, sprzęt kempingowy i inne drobiazgi. Wszystko mieścimy w szu-f ladach i zabudowie Land Rovera, dokładam jeszcze części serwisowe i sprzęt offroadowy: pasy, łopa-tę, kompresor i inne akcesoria. W pośpiechu – chociaż ostatnim razem obiecałem sobie, że wszystko zrobię wcześniej i według planu… W ostatniej chwili zmieniamy też cel naszej eskapady. Planowana wy-prawa do Rosji na półwysep Kolski nie dochodzi do skutku z powodu niepokoju niektórych załóg, wyni-kającego z niebezpiecznej sytuacji na Wschodzie.

KIERUNEK: BUŁGARIAWtedy pojawia się nowy pomysł: Buł-garia! Krótki rekonesans w sieci po-zwala uzyskać nieco więcej informacji o tym kraju i podjąć decyzję. Takim sposobem pewnego pochmurnego ranka przy granicy ze Słowacją spoty-kamy się z resztą uczestników wypra-wy organizowanej przez Przygody4x4. Na miejscu zjawiają się oprócz nas dwie inne załogi: w Land Roverze Di-scovery 200tdi – Jarek i Mariola oraz w Discovery Td5 – Miłosz i Beata z dwoma pasażerami na pokładzie, Kamilem i Magdaleną. Razem z na-szym Discovery 300 tdi mamy mały przegląd modeli Land Roverów. Nie chcąc marnować dnia, po krótkim

przywitaniu, ruszamy sprawnie w tra-sę. Prowadzi Miłosz, który jest organi-zatorem tej eskapady i będzie naszym przewodnikiem na szlaku. W tym roku ja odpoczywam od nawigowania i czerpię czystą przyjemność z jazdy.Po mozolnej jeździe przez Słowację w końcu trafiamy na autostrady na Wę-grzech oraz w Serbii, które pozwalają nam pokonywać sprawniej kilometry. Jednak kiedy robi się późna noc, zmę-czeni jazdą, zjeżdżamy z asfaltu i po krótkich poszukiwaniach znajdujemy miejsce na nocleg jakieś 20 kilome-trów od granicy serbsko-bułgarskiej. Niektórzy rozbijają namioty, więk-szość śpi w przygotowanych autach.

Wszyscy ciekawi następnego dnia zasypiamy w swoich śpiworach.

WŚRÓD SKAŁ STAREJ PŁANINY Następnego dnia po rześkim poranku, bez problemów przekraczamy granicę, która nie przypomina znanych nam granic Unii Europejskiej i kierujemy się do pierwszej atrakcji w naszym pla-nie podróży. Jest nią Jaskinia Magura. Dzień robi się coraz bardziej upalny i z przyjemnością schodzimy w dół, gdzie czeka przyjemny chłód jaskini. Prawie dwukilometrowy udostępnio-ny jej fragment obfituje w duże skalne komnaty, liczne zakamarki oraz malo-widła prehistoryczne. Można ją swo- 172171 OFF ROAD SERVICE

REKLAMA

Pakujemy rzeczy do samochodu: ubrania, śpiwory, aparaty, trochę

jedzenia, sprzęt kempingowy i inne drobiazgi. Wszystko mieścimy w szu-f ladach i zabudowie Land Rovera, dokładam jeszcze części serwisowe i sprzęt offroadowy: pasy, łopa-tę, kompresor i inne akcesoria. W pośpiechu – chociaż ostatnim razem obiecałem sobie, że wszystko zrobię wcześniej i według planu… W ostatniej chwili zmieniamy też cel naszej eskapady. Planowana wy-prawa do Rosji na półwysep Kolski nie dochodzi do skutku z powodu niepokoju niektórych załóg, wyni-kającego z niebezpiecznej sytuacji na Wschodzie.

KIERUNEK: BUŁGARIAWtedy pojawia się nowy pomysł: Buł-garia! Krótki rekonesans w sieci po-zwala uzyskać nieco więcej informacji o tym kraju i podjąć decyzję. Takim sposobem pewnego pochmurnego ranka przy granicy ze Słowacją spoty-kamy się z resztą uczestników wypra-wy organizowanej przez Przygody4x4. Na miejscu zjawiają się oprócz nas dwie inne załogi: w Land Roverze Di-scovery 200tdi – Jarek i Mariola oraz w Discovery Td5 – Miłosz i Beata z dwoma pasażerami na pokładzie, Kamilem i Magdaleną. Razem z na-szym Discovery 300 tdi mamy mały przegląd modeli Land Roverów. Nie chcąc marnować dnia, po krótkim

przywitaniu, ruszamy sprawnie w tra-sę. Prowadzi Miłosz, który jest organi-zatorem tej eskapady i będzie naszym przewodnikiem na szlaku. W tym roku ja odpoczywam od nawigowania i czerpię czystą przyjemność z jazdy.Po mozolnej jeździe przez Słowację w końcu trafiamy na autostrady na Wę-grzech oraz w Serbii, które pozwalają nam pokonywać sprawniej kilometry. Jednak kiedy robi się późna noc, zmę-czeni jazdą, zjeżdżamy z asfaltu i po krótkich poszukiwaniach znajdujemy miejsce na nocleg jakieś 20 kilome-trów od granicy serbsko-bułgarskiej. Niektórzy rozbijają namioty, więk-szość śpi w przygotowanych autach.

Wszyscy ciekawi następnego dnia zasypiamy w swoich śpiworach.

WŚRÓD SKAŁ STAREJ PŁANINY Następnego dnia po rześkim poranku, bez problemów przekraczamy granicę, która nie przypomina znanych nam granic Unii Europejskiej i kierujemy się do pierwszej atrakcji w naszym pla-nie podróży. Jest nią Jaskinia Magura. Dzień robi się coraz bardziej upalny i z przyjemnością schodzimy w dół, gdzie czeka przyjemny chłód jaskini. Prawie dwukilometrowy udostępnio-ny jej fragment obfituje w duże skalne komnaty, liczne zakamarki oraz malo-widła prehistoryczne. Można ją swo- 172171 OFF ROAD SERVICE

REKLAMA

bodnie i bezpiecznie zwiedzać, ścieżki są przygotowane i częściowo oświe-tlone, chociaż czasem warto trzymać się poręczy. Po zwiedzaniu jaskini podróżujemy dalej i w końcu zjeżdżamy z asfaltu. Bezdrożami przez wschod-nią część Starej Płaniny kierujemy się w stronę Bełogradczika. Jedziemy wyboistymi drogami, które najczę-ściej używane są przez miejscowych pasterzy. Niestety jest sucho, tylko parę kałuż i bardziej offroadowe frag-menty pokonujemy bez problemów, nie zaspokajając głodu wrażeń. Za to w międzyczasie robimy postój na obiad, wyciągamy sprzęt kempingo-wy i zaspokajamy ten pospolity głód. Jedząc obiad podziwiamy piękne ska-ły Starej Płaniny. Jadąc dalej bezdro-

żami do Bełogradczika, docieramy do miasta jakby od tyłu przez dziel-nicę, która nie jest raczej jego wizy-tówką. Bałagan, śmieci, bieda i ruiny nie są miłym widokiem, który kon-trastuje z cywilizowaną resztą mia-sta. Mimo to nie spotykamy się ze złowrogimi spojrzeniami. Bawiące się w pobliżu dzieci przerywają za-bawę i patrzą na nas ciekawie, nawet mieszkające w przydrożnym wraku samochodu psy merdają ogonami. W mieście zwiedzamy pozostałości po twierdzy, którą wznieśli Rzymianie, wykorzystując niedostępne kamienne skały. Z oryginalnej rzymskiej forte-cy pozostała niewielka część, reszta pochodzi z czasów mniej odległych, ale mimo to warto się na nią wdrapać

i zobaczyć piękne widoki. Wyjeżdżając z Bełogradczika robimy zapasy w miej-scowym sklepie: kupujemy pieczywo, warzywa oraz bułgarskie trunki. Zbli-ża się wieczór – podążamy więc w kie-runku miejsca noclegu. Wspinamy się autami coraz wyżej, szukając dogod-nego, płaskiego miejsca, gdzie można równo je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo, a ko-leiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usłana kamienia-mi, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie. Na wysokości około 1800 m n.p.m. znajdujemy w miarę równy kawałek połoniny z pięknym widokiem, nad którym góruje szczyt Kom. Rosnący nieopodal lasek dostar-

czy nam drewna na ognisko. Zatrzy-mujemy się więc tutaj na noc: ustawia-my samochody i rozbijamy namioty. Po kilkunastu minutach skupiamy się przy ognisku i jemy kolację. Wiatr się wzmaga, potęgując zimno, odkłada-my więc degustowanie bułgarskiego wina na następny wieczór i zagrzebu-jemy się w śpiworach.

DALEJ W DROGĘ Rano następnego dnia ruszamy w dalszą podróż bezdrożami. Rzadko spotykamy asfalt, najczęściej jedzie-my kamienistymi, wąskimi dróżkami, wijącymi się przez malowniczą Starą Płaninę. Czasem musimy pokonać jakiś strumień, ostry podjazd albo błotniste koleiny, jednak nie mamy

bodnie i bezpiecznie zwiedzać, ścieżki są przygotowane i częściowo oświe-tlone, chociaż czasem warto trzymać się poręczy. Po zwiedzaniu jaskini podróżujemy dalej i w końcu zjeżdżamy z asfaltu. Bezdrożami przez wschod-nią część Starej Płaniny kierujemy się w stronę Bełogradczika. Jedziemy wyboistymi drogami, które najczę-ściej używane są przez miejscowych pasterzy. Niestety jest sucho, tylko parę kałuż i bardziej offroadowe frag-menty pokonujemy bez problemów, nie zaspokajając głodu wrażeń. Za to w międzyczasie robimy postój na obiad, wyciągamy sprzęt kempingo-wy i zaspokajamy ten pospolity głód. Jedząc obiad podziwiamy piękne ska-ły Starej Płaniny. Jadąc dalej bezdro-

żami do Bełogradczika, docieramy do miasta jakby od tyłu przez dziel-nicę, która nie jest raczej jego wizy-tówką. Bałagan, śmieci, bieda i ruiny nie są miłym widokiem, który kon-trastuje z cywilizowaną resztą mia-sta. Mimo to nie spotykamy się ze złowrogimi spojrzeniami. Bawiące się w pobliżu dzieci przerywają za-bawę i patrzą na nas ciekawie, nawet mieszkające w przydrożnym wraku samochodu psy merdają ogonami. W mieście zwiedzamy pozostałości po twierdzy, którą wznieśli Rzymianie, wykorzystując niedostępne kamienne skały. Z oryginalnej rzymskiej forte-cy pozostała niewielka część, reszta pochodzi z czasów mniej odległych, ale mimo to warto się na nią wdrapać

i zobaczyć piękne widoki. Wyjeżdżając z Bełogradczika robimy zapasy w miej-scowym sklepie: kupujemy pieczywo, warzywa oraz bułgarskie trunki. Zbli-ża się wieczór – podążamy więc w kie-runku miejsca noclegu. Wspinamy się autami coraz wyżej, szukając dogod-nego, płaskiego miejsca, gdzie można równo je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo, a ko-leiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usłana kamienia-mi, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie. Na wysokości około 1800 m n.p.m. znajdujemy w miarę równy kawałek połoniny z pięknym widokiem, nad którym góruje szczyt Kom. Rosnący nieopodal lasek dostar-

czy nam drewna na ognisko. Zatrzy-mujemy się więc tutaj na noc: ustawia-my samochody i rozbijamy namioty. Po kilkunastu minutach skupiamy się przy ognisku i jemy kolację. Wiatr się wzmaga, potęgując zimno, odkłada-my więc degustowanie bułgarskiego wina na następny wieczór i zagrzebu-jemy się w śpiworach.

DALEJ W DROGĘ Rano następnego dnia ruszamy w dalszą podróż bezdrożami. Rzadko spotykamy asfalt, najczęściej jedzie-my kamienistymi, wąskimi dróżkami, wijącymi się przez malowniczą Starą Płaninę. Czasem musimy pokonać jakiś strumień, ostry podjazd albo błotniste koleiny, jednak nie mamy

bodnie i bezpiecznie zwiedzać, ścieżki są przygotowane i częściowo oświe-tlone, chociaż czasem warto trzymać się poręczy. Po zwiedzaniu jaskini podróżujemy dalej i w końcu zjeżdżamy z asfaltu. Bezdrożami przez wschod-nią część Starej Płaniny kierujemy się w stronę Bełogradczika. Jedziemy wyboistymi drogami, które najczę-ściej używane są przez miejscowych pasterzy. Niestety jest sucho, tylko parę kałuż i bardziej offroadowe frag-menty pokonujemy bez problemów, nie zaspokajając głodu wrażeń. Za to w międzyczasie robimy postój na obiad, wyciągamy sprzęt kempingo-wy i zaspokajamy ten pospolity głód. Jedząc obiad podziwiamy piękne ska-ły Starej Płaniny. Jadąc dalej bezdro-

żami do Bełogradczika, docieramy do miasta jakby od tyłu przez dziel-nicę, która nie jest raczej jego wizy-tówką. Bałagan, śmieci, bieda i ruiny nie są miłym widokiem, który kon-trastuje z cywilizowaną resztą mia-sta. Mimo to nie spotykamy się ze złowrogimi spojrzeniami. Bawiące się w pobliżu dzieci przerywają za-bawę i patrzą na nas ciekawie, nawet mieszkające w przydrożnym wraku samochodu psy merdają ogonami. W mieście zwiedzamy pozostałości po twierdzy, którą wznieśli Rzymianie, wykorzystując niedostępne kamienne skały. Z oryginalnej rzymskiej forte-cy pozostała niewielka część, reszta pochodzi z czasów mniej odległych, ale mimo to warto się na nią wdrapać

i zobaczyć piękne widoki. Wyjeżdżając z Bełogradczika robimy zapasy w miej-scowym sklepie: kupujemy pieczywo, warzywa oraz bułgarskie trunki. Zbli-ża się wieczór – podążamy więc w kie-runku miejsca noclegu. Wspinamy się autami coraz wyżej, szukając dogod-nego, płaskiego miejsca, gdzie można równo je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo, a ko-leiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usłana kamienia-mi, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie. Na wysokości około 1800 m n.p.m. znajdujemy w miarę równy kawałek połoniny z pięknym widokiem, nad którym góruje szczyt Kom. Rosnący nieopodal lasek dostar-

czy nam drewna na ognisko. Zatrzy-mujemy się więc tutaj na noc: ustawia-my samochody i rozbijamy namioty. Po kilkunastu minutach skupiamy się przy ognisku i jemy kolację. Wiatr się wzmaga, potęgując zimno, odkłada-my więc degustowanie bułgarskiego wina na następny wieczór i zagrzebu-jemy się w śpiworach.

DALEJ W DROGĘ Rano następnego dnia ruszamy w dalszą podróż bezdrożami. Rzadko spotykamy asfalt, najczęściej jedzie-my kamienistymi, wąskimi dróżkami, wijącymi się przez malowniczą Starą Płaninę. Czasem musimy pokonać jakiś strumień, ostry podjazd albo błotniste koleiny, jednak nie mamy

z tym problemu i sprawnie posuwamy się do przodu. Podziwiamy krajobra-zy, a jest co podziwiać! Malownicze wzniesienia i górskie łąki, mieniące się niezwykłą intensywnością kolorów, robią na nas niesamowite wrażenie. W górach nie spotykamy wielu ludzi, jest bezludnie i spokojnie. Kiedy za-trzymujemy się w jednym z punktów

widokowych, podchodzi do nas stado swobodnie pasących się koni. Wydają się dzikie, jednak mają właścicieli w naj-bliższej wiosce.Dziś czeka nas cywilizowany nocleg – kierujemy się do Wracy, niewielkiego miasteczka, gdzie mamy zamiar zna-leźć jakiś przytulny i tani hotel. Jadąc do miasta, po drodze widzimy zaniedba-ny niebieski basen, w którym są tylko opadłe liście zamiast wody. Nad nim znajduje się opustoszały i nadgryziony zębem czasu ośrodek wypoczynkowy

oraz wyciąg krzesełkowy. To pozosta-łości po upadłym systemie totalitar-nym i minionej popularności Bułgarii wśród turystów bloku wschodniego. Na naszej trasie często spotykaliśmy opuszczone domy, ośrodki, duże go-spodarstwa rolne czy fabryki, a wsie i miasteczka, przez które przejeżdżali-śmy, często wydawały się niezamiesz-kałe. Widać, że zmiany ustrojowe w latach 90. miały duży wpływ na go-spodarkę tego kraju i nie wszędzie prze-stawienie się na nową rzeczywistość poszło bez problemów. Dodatkowo w ostatnim czasie wielu ludzi wyjechało z Bułgarii po przystąpieniu tego kra-ju do wspólnoty europejskiej. Skąd my to znamy? No, ale koniec przemyśleń, jest już Wraca. To przyjemne miastecz-ko i znalezienie hotelu to nie kłopot. W nocy spacerujemy po mieście, ale jest późno i wiele lokali się już zamyka.

MONASTYRY I JASKINIENastępnego dnia rano, po zrobieniu zakupów, ruszamy dalej. Pierwszym naszym celem jest jaskinia o nazwie Przechodnia. Jest całkiem inna od po-przedniej: nie ma zbyt bogatych form, ale za to jest bardzo duża i widna. Po zrobieniu zdjęć wracamy do pozo-stawionych niedaleko samochodów i jedziemy dalej do Monastyru Gło-żeńskiego św. Jerzego Zwycięzcy. Pięknie położony monastyr na szczy-cie skały przypomina z daleka bar-dziej małą warownię niż prawosławny

Wspinamy się autami coraz wy-żej, szukając dogodnego, płaskie-go miejsca, gdzie można równo

je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo,

a koleiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usła-

na kamieniami, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji

i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie

175

z tym problemu i sprawnie posuwamy się do przodu. Podziwiamy krajobra-zy, a jest co podziwiać! Malownicze wzniesienia i górskie łąki, mieniące się niezwykłą intensywnością kolorów, robią na nas niesamowite wrażenie. W górach nie spotykamy wielu ludzi, jest bezludnie i spokojnie. Kiedy za-trzymujemy się w jednym z punktów

widokowych, podchodzi do nas stado swobodnie pasących się koni. Wydają się dzikie, jednak mają właścicieli w naj-bliższej wiosce.Dziś czeka nas cywilizowany nocleg – kierujemy się do Wracy, niewielkiego miasteczka, gdzie mamy zamiar zna-leźć jakiś przytulny i tani hotel. Jadąc do miasta, po drodze widzimy zaniedba-ny niebieski basen, w którym są tylko opadłe liście zamiast wody. Nad nim znajduje się opustoszały i nadgryziony zębem czasu ośrodek wypoczynkowy

oraz wyciąg krzesełkowy. To pozosta-łości po upadłym systemie totalitar-nym i minionej popularności Bułgarii wśród turystów bloku wschodniego. Na naszej trasie często spotykaliśmy opuszczone domy, ośrodki, duże go-spodarstwa rolne czy fabryki, a wsie i miasteczka, przez które przejeżdżali-śmy, często wydawały się niezamiesz-kałe. Widać, że zmiany ustrojowe w latach 90. miały duży wpływ na go-spodarkę tego kraju i nie wszędzie prze-stawienie się na nową rzeczywistość poszło bez problemów. Dodatkowo w ostatnim czasie wielu ludzi wyjechało z Bułgarii po przystąpieniu tego kra-ju do wspólnoty europejskiej. Skąd my to znamy? No, ale koniec przemyśleń, jest już Wraca. To przyjemne miastecz-ko i znalezienie hotelu to nie kłopot. W nocy spacerujemy po mieście, ale jest późno i wiele lokali się już zamyka.

MONASTYRY I JASKINIENastępnego dnia rano, po zrobieniu zakupów, ruszamy dalej. Pierwszym naszym celem jest jaskinia o nazwie Przechodnia. Jest całkiem inna od po-przedniej: nie ma zbyt bogatych form, ale za to jest bardzo duża i widna. Po zrobieniu zdjęć wracamy do pozo-stawionych niedaleko samochodów i jedziemy dalej do Monastyru Gło-żeńskiego św. Jerzego Zwycięzcy. Pięknie położony monastyr na szczy-cie skały przypomina z daleka bar-dziej małą warownię niż prawosławny

Wspinamy się autami coraz wy-żej, szukając dogodnego, płaskie-go miejsca, gdzie można równo

je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo,

a koleiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usła-

na kamieniami, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji

i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie

175

z tym problemu i sprawnie posuwamy się do przodu. Podziwiamy krajobra-zy, a jest co podziwiać! Malownicze wzniesienia i górskie łąki, mieniące się niezwykłą intensywnością kolorów, robią na nas niesamowite wrażenie. W górach nie spotykamy wielu ludzi, jest bezludnie i spokojnie. Kiedy za-trzymujemy się w jednym z punktów

widokowych, podchodzi do nas stado swobodnie pasących się koni. Wydają się dzikie, jednak mają właścicieli w naj-bliższej wiosce.Dziś czeka nas cywilizowany nocleg – kierujemy się do Wracy, niewielkiego miasteczka, gdzie mamy zamiar zna-leźć jakiś przytulny i tani hotel. Jadąc do miasta, po drodze widzimy zaniedba-ny niebieski basen, w którym są tylko opadłe liście zamiast wody. Nad nim znajduje się opustoszały i nadgryziony zębem czasu ośrodek wypoczynkowy

oraz wyciąg krzesełkowy. To pozosta-łości po upadłym systemie totalitar-nym i minionej popularności Bułgarii wśród turystów bloku wschodniego. Na naszej trasie często spotykaliśmy opuszczone domy, ośrodki, duże go-spodarstwa rolne czy fabryki, a wsie i miasteczka, przez które przejeżdżali-śmy, często wydawały się niezamiesz-kałe. Widać, że zmiany ustrojowe w latach 90. miały duży wpływ na go-spodarkę tego kraju i nie wszędzie prze-stawienie się na nową rzeczywistość poszło bez problemów. Dodatkowo w ostatnim czasie wielu ludzi wyjechało z Bułgarii po przystąpieniu tego kra-ju do wspólnoty europejskiej. Skąd my to znamy? No, ale koniec przemyśleń, jest już Wraca. To przyjemne miastecz-ko i znalezienie hotelu to nie kłopot. W nocy spacerujemy po mieście, ale jest późno i wiele lokali się już zamyka.

MONASTYRY I JASKINIENastępnego dnia rano, po zrobieniu zakupów, ruszamy dalej. Pierwszym naszym celem jest jaskinia o nazwie Przechodnia. Jest całkiem inna od po-przedniej: nie ma zbyt bogatych form, ale za to jest bardzo duża i widna. Po zrobieniu zdjęć wracamy do pozo-stawionych niedaleko samochodów i jedziemy dalej do Monastyru Gło-żeńskiego św. Jerzego Zwycięzcy. Pięknie położony monastyr na szczy-cie skały przypomina z daleka bar-dziej małą warownię niż prawosławny

Wspinamy się autami coraz wy-żej, szukając dogodnego, płaskie-go miejsca, gdzie można równo

je ustawić i rozłożyć namioty. Miejscami jest wąsko i stromo,

a koleiną płynie woda. Jest więc trochę błota, ale droga jest usła-

na kamieniami, dzięki którym terenowe opony nie gubią trakcji

i pokonywanie podjazdu idzie sprawnie

175

klasztor. Oglądamy w nim niewielką, ale bogato wyposażoną cerkiew oraz muzealne pomieszczenia. Płacimy symboliczną sumę za fotografowanie, samo zwiedzanie jest darmowe, chociaż przyjęte jest, że wypada zosta-wić jakiś datek. Po zwiedzaniu i podzi-wianiu widoków ze świątynnego tara-su robimy sobie przerwę na obiad na polanie nieopodal. Potem dojeżdżamy do następnego monastyru zwanego

Monastyrem Trojańskim. Zwiedza-my w nim głównie cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej, a w niej kolorowe freski oraz bogaty ikonostas. Naszą uwa-gę przykuwa sławna Ikona Trójrękiej Matki Bożej uważana za cudowną i obierana za cel pielgrzymek. W cer-kwi nie ma zakazu fotografowania, wykorzystujemy to z Kamilem, który jest zawodowym fotografem. Stara-my się nie przeszkadzać w trwającym nabożeństwie i robimy kilka zdjęć.

Szybko zmieniamy koło i ruszamy na dół do obozu.

Powoli sprowadzamy samochód w dół. Padający deszcz nie uła-

twia nam zadania, droga rozmię-ka i staje się coraz bardziej śliska. Największym problemem jest dla nas to, że samochód ściągany jest

przez brak powietrza w oponie na prawą stronę drogi

179 180

klasztor. Oglądamy w nim niewielką, ale bogato wyposażoną cerkiew oraz muzealne pomieszczenia. Płacimy symboliczną sumę za fotografowanie, samo zwiedzanie jest darmowe, chociaż przyjęte jest, że wypada zosta-wić jakiś datek. Po zwiedzaniu i podzi-wianiu widoków ze świątynnego tara-su robimy sobie przerwę na obiad na polanie nieopodal. Potem dojeżdżamy do następnego monastyru zwanego

Monastyrem Trojańskim. Zwiedza-my w nim głównie cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej, a w niej kolorowe freski oraz bogaty ikonostas. Naszą uwa-gę przykuwa sławna Ikona Trójrękiej Matki Bożej uważana za cudowną i obierana za cel pielgrzymek. W cer-kwi nie ma zakazu fotografowania, wykorzystujemy to z Kamilem, który jest zawodowym fotografem. Stara-my się nie przeszkadzać w trwającym nabożeństwie i robimy kilka zdjęć.

Szybko zmieniamy koło i ruszamy na dół do obozu.

Powoli sprowadzamy samochód w dół. Padający deszcz nie uła-

twia nam zadania, droga rozmię-ka i staje się coraz bardziej śliska. Największym problemem jest dla nas to, że samochód ściągany jest

przez brak powietrza w oponie na prawą stronę drogi

179 180

klasztor. Oglądamy w nim niewielką, ale bogato wyposażoną cerkiew oraz muzealne pomieszczenia. Płacimy symboliczną sumę za fotografowanie, samo zwiedzanie jest darmowe, chociaż przyjęte jest, że wypada zosta-wić jakiś datek. Po zwiedzaniu i podzi-wianiu widoków ze świątynnego tara-su robimy sobie przerwę na obiad na polanie nieopodal. Potem dojeżdżamy do następnego monastyru zwanego

Monastyrem Trojańskim. Zwiedza-my w nim głównie cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej, a w niej kolorowe freski oraz bogaty ikonostas. Naszą uwa-gę przykuwa sławna Ikona Trójrękiej Matki Bożej uważana za cudowną i obierana za cel pielgrzymek. W cer-kwi nie ma zakazu fotografowania, wykorzystujemy to z Kamilem, który jest zawodowym fotografem. Stara-my się nie przeszkadzać w trwającym nabożeństwie i robimy kilka zdjęć.

Szybko zmieniamy koło i ruszamy na dół do obozu.

Powoli sprowadzamy samochód w dół. Padający deszcz nie uła-

twia nam zadania, droga rozmię-ka i staje się coraz bardziej śliska. Największym problemem jest dla nas to, że samochód ściągany jest

przez brak powietrza w oponie na prawą stronę drogi

179 180

Po wyjściu kupujemy specjały regionu, jakimi są olejki i dżemy różane. Gdy zapada wieczór, kierujemy się na miej-sce naszego dzisiejszego noclegu, któ-rym jest trawiasty brzeg jeziora Kra-petz. W okolicy nie ma nikogo, cisza i spokój, idealne miejsce na obóz.

Piękny wieczór i ciepła woda w jezio-rze zachęca do kąpieli, z czego korzysta żeńska część naszej wyprawy. Rozsta-wiamy namioty, kempingowe pryszni-ce, stoliki, krzesełka i robimy kolację Następnego dnia krajobraz łagodnieje i staje się mniej górzysty, ale mimo to obfituje w jaskinie. Jedną z nich posta-nawiamy zwiedzić. Jest duża, mroczna i tylko jej część jest ogólnodostępna, resztę zamieszkują liczne populacje nietoperzy. Przed jaskinią znajduje się stary barak, w którym mieści się kasa,

gdzie uiszczamy bardzo symboliczną opłatę za wejście. Patrząc na ten ba-rak, biletowego i jego znudzonego psa nie pomyślałbym, że za nimi kryje się jakaś ciekawa atrakcja turystyczna. Gdyby nie to, że naszej grupie prze-wodzi Miłosz, sam pewnie pojechał-bym dalej, nie zatrzymując się w tym miejscu nawet na chwilę. Tak to jest w tej części Bułgarii, nie ma tu pręż-nej infrastruktury turystycznej, która podsuwa wszystko pod nos turyście. Dopiero na następnym przystanku, którym są wodospady w pobliżu wsi Krushuna, sytuacja się zmienia. Spo-tykamy tu więcej turystów, są budki z jedzeniem oraz nowy basen, a licz-ne schody i ścieżki ułatwiają ogląda-nie atrakcji. Po zwiedzeniu kompleksu wodospadów korzystamy z odkrytego basenu i odpoczywamy na leżakach przed dalszą drogą. Jest słoneczny, upalny dzień i trudno nam się zebrać w dalszą drogę, ale w końcu ruszamy.

BURZA, SPRZECZNE MAPY I „KAPCIE”Po około dwóch godzinach jazdy przez góry dojeżdżamy do niezwy-kłej wioski, gdzie czas zatrzymał się w XIX wieku. Wieś-skansen Bozhentsi była niegdyś bogatym ośrodkiem han-dlu i rzemiosła. Dziś zachwyca zabyt-kowymi budynkami i wąskimi bruko-wanymi uliczkami. Do wielu domów można wejść i przekonać się, jak żyli dawni Bułgarzy. Nasza uwagę przyku-wają również liczne jak na te okolice

Zjeżdżamy z cywilizowanej dro-gi i kierujemy się kamienistym

szlakiem w góry na tereny parku narodowego. Wspinamy się co-raz wyżej, mijamy parę rwących wodospadów i malowniczych

dolin. Po drodze mijamy strażnika parku, który podnosi przed nami

szlaban, ale przedtem spisuje numery rejestracyjne naszych

Land Roverów i instruuje, co możemy robić a czego nie na terenie parku narodowego

181

Po wyjściu kupujemy specjały regionu, jakimi są olejki i dżemy różane. Gdy zapada wieczór, kierujemy się na miej-sce naszego dzisiejszego noclegu, któ-rym jest trawiasty brzeg jeziora Kra-petz. W okolicy nie ma nikogo, cisza i spokój, idealne miejsce na obóz.

Piękny wieczór i ciepła woda w jezio-rze zachęca do kąpieli, z czego korzysta żeńska część naszej wyprawy. Rozsta-wiamy namioty, kempingowe pryszni-ce, stoliki, krzesełka i robimy kolację Następnego dnia krajobraz łagodnieje i staje się mniej górzysty, ale mimo to obfituje w jaskinie. Jedną z nich posta-nawiamy zwiedzić. Jest duża, mroczna i tylko jej część jest ogólnodostępna, resztę zamieszkują liczne populacje nietoperzy. Przed jaskinią znajduje się stary barak, w którym mieści się kasa,

gdzie uiszczamy bardzo symboliczną opłatę za wejście. Patrząc na ten ba-rak, biletowego i jego znudzonego psa nie pomyślałbym, że za nimi kryje się jakaś ciekawa atrakcja turystyczna. Gdyby nie to, że naszej grupie prze-wodzi Miłosz, sam pewnie pojechał-bym dalej, nie zatrzymując się w tym miejscu nawet na chwilę. Tak to jest w tej części Bułgarii, nie ma tu pręż-nej infrastruktury turystycznej, która podsuwa wszystko pod nos turyście. Dopiero na następnym przystanku, którym są wodospady w pobliżu wsi Krushuna, sytuacja się zmienia. Spo-tykamy tu więcej turystów, są budki z jedzeniem oraz nowy basen, a licz-ne schody i ścieżki ułatwiają ogląda-nie atrakcji. Po zwiedzeniu kompleksu wodospadów korzystamy z odkrytego basenu i odpoczywamy na leżakach przed dalszą drogą. Jest słoneczny, upalny dzień i trudno nam się zebrać w dalszą drogę, ale w końcu ruszamy.

BURZA, SPRZECZNE MAPY I „KAPCIE”Po około dwóch godzinach jazdy przez góry dojeżdżamy do niezwy-kłej wioski, gdzie czas zatrzymał się w XIX wieku. Wieś-skansen Bozhentsi była niegdyś bogatym ośrodkiem han-dlu i rzemiosła. Dziś zachwyca zabyt-kowymi budynkami i wąskimi bruko-wanymi uliczkami. Do wielu domów można wejść i przekonać się, jak żyli dawni Bułgarzy. Nasza uwagę przyku-wają również liczne jak na te okolice

Zjeżdżamy z cywilizowanej dro-gi i kierujemy się kamienistym

szlakiem w góry na tereny parku narodowego. Wspinamy się co-raz wyżej, mijamy parę rwących wodospadów i malowniczych

dolin. Po drodze mijamy strażnika parku, który podnosi przed nami

szlaban, ale przedtem spisuje numery rejestracyjne naszych

Land Roverów i instruuje, co możemy robić a czego nie na terenie parku narodowego

181

Po wyjściu kupujemy specjały regionu, jakimi są olejki i dżemy różane. Gdy zapada wieczór, kierujemy się na miej-sce naszego dzisiejszego noclegu, któ-rym jest trawiasty brzeg jeziora Kra-petz. W okolicy nie ma nikogo, cisza i spokój, idealne miejsce na obóz.

Piękny wieczór i ciepła woda w jezio-rze zachęca do kąpieli, z czego korzysta żeńska część naszej wyprawy. Rozsta-wiamy namioty, kempingowe pryszni-ce, stoliki, krzesełka i robimy kolację Następnego dnia krajobraz łagodnieje i staje się mniej górzysty, ale mimo to obfituje w jaskinie. Jedną z nich posta-nawiamy zwiedzić. Jest duża, mroczna i tylko jej część jest ogólnodostępna, resztę zamieszkują liczne populacje nietoperzy. Przed jaskinią znajduje się stary barak, w którym mieści się kasa,

gdzie uiszczamy bardzo symboliczną opłatę za wejście. Patrząc na ten ba-rak, biletowego i jego znudzonego psa nie pomyślałbym, że za nimi kryje się jakaś ciekawa atrakcja turystyczna. Gdyby nie to, że naszej grupie prze-wodzi Miłosz, sam pewnie pojechał-bym dalej, nie zatrzymując się w tym miejscu nawet na chwilę. Tak to jest w tej części Bułgarii, nie ma tu pręż-nej infrastruktury turystycznej, która podsuwa wszystko pod nos turyście. Dopiero na następnym przystanku, którym są wodospady w pobliżu wsi Krushuna, sytuacja się zmienia. Spo-tykamy tu więcej turystów, są budki z jedzeniem oraz nowy basen, a licz-ne schody i ścieżki ułatwiają ogląda-nie atrakcji. Po zwiedzeniu kompleksu wodospadów korzystamy z odkrytego basenu i odpoczywamy na leżakach przed dalszą drogą. Jest słoneczny, upalny dzień i trudno nam się zebrać w dalszą drogę, ale w końcu ruszamy.

BURZA, SPRZECZNE MAPY I „KAPCIE”Po około dwóch godzinach jazdy przez góry dojeżdżamy do niezwy-kłej wioski, gdzie czas zatrzymał się w XIX wieku. Wieś-skansen Bozhentsi była niegdyś bogatym ośrodkiem han-dlu i rzemiosła. Dziś zachwyca zabyt-kowymi budynkami i wąskimi bruko-wanymi uliczkami. Do wielu domów można wejść i przekonać się, jak żyli dawni Bułgarzy. Nasza uwagę przyku-wają również liczne jak na te okolice

Zjeżdżamy z cywilizowanej dro-gi i kierujemy się kamienistym

szlakiem w góry na tereny parku narodowego. Wspinamy się co-raz wyżej, mijamy parę rwących wodospadów i malowniczych

dolin. Po drodze mijamy strażnika parku, który podnosi przed nami

szlaban, ale przedtem spisuje numery rejestracyjne naszych

Land Roverów i instruuje, co możemy robić a czego nie na terenie parku narodowego

181

sklepy z pamiątkami, a zwłaszcza to, że nie ma w nich plastiku i chińszczy-zny. Zwykle są to rzeczy lokalnego wy-robu: ikony przedstawiające świętych lub kuchenne zastawy. W Bozhensti spędzamy całe popołudnie, spacerując i zaglądając do zabytkowych domów o kamiennych dachach. Ze wsi jedzie-my jak najszybciej w góry i szukamy miejsca na nocleg. Zatrzymujemy się na niewielkiej polanie, gdzie jest rów-no i możemy skorzystać ze starej budy z ławkami, służącej prawdopodobnie robotnikom leśnym za miejsce schro-nienia. Tymczasem nad nami gęstnieją burzowe chmury, zatem szybko stara-my się rozbić namioty i przygotować miejsce do snu, żeby nie robić tego w strugach deszczu. Miłosz i Beata

jadą sprawdzić zaplanowaną na jutro drogę, bo mapy które mają, są sprzecz-ne. My przenosimy kuchenki kem-pingowe oraz jedzenie pod wiatę i robimy kolację. Udaje nam się to w ostatniej chwili, bo zaczyna się bu-rza i z nieba leją się wiadra wody. Sie-dzimy pod dachem, jemy kolację, pi-jemy bułgarskie wino lub herbatę, i słuchamy, jak deszcz bębni w blachę. Miłosz i Beata nie wracają… Po godzi-nie dzwonią z informacją, że mają awa-rię i przyjdą pieszo. Po około kwadran-sie docierają do nas w strugach deszczu. Okazuje się, że przebili dwie opony w sa-mochodzie, obydwie po tej samej stronie. Ich Discovery II ma inny rozstaw śrub niż nasze starsze wersje, więc brakuje nam jednego koła zapasowego. Ciąg dalszy w następnym numerze183 184

sklepy z pamiątkami, a zwłaszcza to, że nie ma w nich plastiku i chińszczy-zny. Zwykle są to rzeczy lokalnego wy-robu: ikony przedstawiające świętych lub kuchenne zastawy. W Bozhensti spędzamy całe popołudnie, spacerując i zaglądając do zabytkowych domów o kamiennych dachach. Ze wsi jedzie-my jak najszybciej w góry i szukamy miejsca na nocleg. Zatrzymujemy się na niewielkiej polanie, gdzie jest rów-no i możemy skorzystać ze starej budy z ławkami, służącej prawdopodobnie robotnikom leśnym za miejsce schro-nienia. Tymczasem nad nami gęstnieją burzowe chmury, zatem szybko stara-my się rozbić namioty i przygotować miejsce do snu, żeby nie robić tego w strugach deszczu. Miłosz i Beata

jadą sprawdzić zaplanowaną na jutro drogę, bo mapy które mają, są sprzecz-ne. My przenosimy kuchenki kem-pingowe oraz jedzenie pod wiatę i robimy kolację. Udaje nam się to w ostatniej chwili, bo zaczyna się bu-rza i z nieba leją się wiadra wody. Sie-dzimy pod dachem, jemy kolację, pi-jemy bułgarskie wino lub herbatę, i słuchamy, jak deszcz bębni w blachę. Miłosz i Beata nie wracają… Po godzi-nie dzwonią z informacją, że mają awa-rię i przyjdą pieszo. Po około kwadran-sie docierają do nas w strugach deszczu. Okazuje się, że przebili dwie opony w sa-mochodzie, obydwie po tej samej stronie. Ich Discovery II ma inny rozstaw śrub niż nasze starsze wersje, więc brakuje nam jednego koła zapasowego. Ciąg dalszy w następnym numerze183 184

sklepy z pamiątkami, a zwłaszcza to, że nie ma w nich plastiku i chińszczy-zny. Zwykle są to rzeczy lokalnego wy-robu: ikony przedstawiające świętych lub kuchenne zastawy. W Bozhensti spędzamy całe popołudnie, spacerując i zaglądając do zabytkowych domów o kamiennych dachach. Ze wsi jedzie-my jak najszybciej w góry i szukamy miejsca na nocleg. Zatrzymujemy się na niewielkiej polanie, gdzie jest rów-no i możemy skorzystać ze starej budy z ławkami, służącej prawdopodobnie robotnikom leśnym za miejsce schro-nienia. Tymczasem nad nami gęstnieją burzowe chmury, zatem szybko stara-my się rozbić namioty i przygotować miejsce do snu, żeby nie robić tego w strugach deszczu. Miłosz i Beata

jadą sprawdzić zaplanowaną na jutro drogę, bo mapy które mają, są sprzecz-ne. My przenosimy kuchenki kem-pingowe oraz jedzenie pod wiatę i robimy kolację. Udaje nam się to w ostatniej chwili, bo zaczyna się bu-rza i z nieba leją się wiadra wody. Sie-dzimy pod dachem, jemy kolację, pi-jemy bułgarskie wino lub herbatę, i słuchamy, jak deszcz bębni w blachę. Miłosz i Beata nie wracają… Po godzi-nie dzwonią z informacją, że mają awa-rię i przyjdą pieszo. Po około kwadran-sie docierają do nas w strugach deszczu. Okazuje się, że przebili dwie opony w sa-mochodzie, obydwie po tej samej stronie. Ich Discovery II ma inny rozstaw śrub niż nasze starsze wersje, więc brakuje nam jednego koła zapasowego. Ciąg dalszy w następnym numerze183 184

Następny numer Gazety Łowieckiej od 5 listopada