40

Gazeta Uliczna 1/2005

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Gazeta Uliczna 1/2005
Page 2: Gazeta Uliczna 1/2005

3

Twój

1%

moż

e na

m p

omóc

ww

w.b

arka

.org

.pl

Sto

war

zysz

enie

Szk

oła

Bar

ki

im. H

.Ch.

Kof

oeda

C

entr

um I

nteg

racj

i Spo

łecz

nej

Page 3: Gazeta Uliczna 1/2005

3

marzec/kwiecień200501nu

mer

Drodzy Czytelnicy,ponownie na ulicach Poznania pojawili się charakterystycznie ubrani dystrybutorzy Ga-zety Ulicznej. Daje ona miejsce pracy osobom długotrwale bezrobotnym. Gazeta tworzona jest społecznie. Zarówno autorzy artykułów i zdjęć jak i obsługa Gazety to wolontariusze, nierzadko osoby bezrobotne włączające się w utworzenie swojego miejsca pracy. Polska jest 49 krajem świata, gdzie ta idea się rozwija. Poznań ma szansę stać się miejscem przyja-znym dla rozwoju społecznej kampanii na rzecz tworzenia miejsc pracy. Kupując Gazetę wspierają Państwo aktywność osób poszukują-cych zatrudnienia oraz umożliwiają im zabez-pieczenie podstawowych potrzeb.

Dziękując za Państwa zrozumienie składamy serdeczne życzenia Wielkanocne. Życzymy siły wewnętrznej, pogody ducha i pokonywa-nia wszelkich trudów i problemów. Niech radość wstąpi w Państwa serce wraz z wiosenną przyrodą budząca się do życia, odradzająca się z uśpionych ziaren.

Redakcja Gazety Ulicznej

Redaktor prowadzący numer:Barbara Sadowska + 48 505 833 [email protected]: Barbara Dudzińska, Halina Skibińska, Wojciech Zarzycki, Ewa Sadowiska, Jerzy Łuksza, Leszek Bó[email protected] Fotografie: Chris Ako, Mark Shiperlee, Krzysztof Sańko, Piotr KremskiSzef dystrybucji: Krystyna Mieszkowicz-AdamowiczSzef sprzedawców: Mirek Zaczyński

Reklama: Przemysław Sołenczew + 48 505 560 [email protected] Skład: Daniel MajchrzakDruk i naświetlanie: GrammaWydawca: Fundacja Pomocy Wzajemnej BARKAul. Św. Wincentego 6/9 Poznań, www.barka.org.plKontakt z Redakcją: 61 872 02 [email protected] z Fundacją: 61 872 02 [email protected]

4-6 Gazeta Uliczna daje pracę; wywiad z Melem Youngiem, twórcą Międzynarodowej Sieci Gazet Ulicznych

7 Szkolenie na Dystrybutorów Gazety Ulicznej

8 Pens dla Briana

9 Filozofia na co dzień: Chwila z Sokratesem

10-11 Treneiro: Absolwent

12-13 Organizacje pozarządowe: Najważniejszy jest rozwój

14-15 Galeria

16-17 Duża różowa kuleczka

18-19 Tego jeszcze nie było

20-21 Nasza twórczość: Heniu, Marysia

22-23 Klaus Schab –- Społeczne Sumienie Biznesu

24-27 W Przełomowym Momencie –wywiad z Tomaszem Sadowskim

28-30 Czy Polska powinna pomagać krajom rozwijającym się?

31 Barka na Ukrainie

32-33 Radio Merkury w Gazecie Ulicznej

34-35 FOTO Wielkopolska

36-37 Podnieś się...

38 Przetrwają najwytrwalsi

39 Informacja dla reklamodawców

Wydanie Gazety Ulicznej było możliwe dzięki wsparciu MATRA KAP, LLOYDS TSB, GENEVA GLOBAL RESEARCH.

Page 4: Gazeta Uliczna 1/2005

4 5

Mel, jesteś szefem jednej z największych gazet ulicznych „The Big Issue”.

Czy mógłbyś opowiedzieć, jak narodziła się idea gazety ulicznej?

– Założył ją Gordon Roddick, prezes The Body Shop, które-go przeraziła skala bezdomności w Londynie i któremu spodobała się idea zaangażowania bezdom-nych w sprzedawanie gazety lub magazynu. Dzięki temu mogliby zarabiać pieniądze. Jego przyja-ciel, John Bird, stworzył ku temu warunki i gazeta wystartowała w Londynie we wrześniu 1992 roku. My w Szkocji zaczęliśmy wydawać „the Big Issue” w czerw-cu 1993 wraz z Tricią Hughes

Jakie tematy podejmuje Wa-sza gazeta i kto ją kupuje?

– „The Big Issue” jest określana jako magazyn spraw społecznych, ponieważ zajmujemy się takimi kwestiami jak bezdomność, bieda i wyłączenie z obiegu społecz-nego. Prowadzimy także sekcję z wiadomościami i komenta-rzami politycznymi, ale również popularną sekcję rozrywkową, czy też dotyczącą spraw między-narodowych. Artykuły piszą też bezrobotni i bezdomni. Jesteśmy dumni, gdyż udaje nam się zdo-bywać nagrody dziennikarskie, wyprzedzając media klasyczne.

Jak narodziło się Wasze cza-sopismo? Jakie problemy napo-tkaliście?

– Udało nam się zebrać trochę pieniędzy i gdy tylko zaczęli-śmy publikować, magazyn się spodobał. Mieliśmy niesłychane szczęście. Znalazło się wie-lu bezdomnych chętnych do

sprzedawania gazety, a nastroje w społeczeństwie dla tej idei były bardzo pozytywne, mieliśmy po-parcie. Oczywiście, były proble-my. Rząd był ociężały, więc długo musieliśmy im tłumaczyć o co chodzi w tej sprzedaży, ale gdy zrozumieli nasze zamiary, stali się przychylni. Policja także udzieliła wsparcia. Stworzyliśmy zasady za-chowania dla naszych sprzedaw-ców. Odmówiliśmy współpracy tym, którzy je łamali.

W Poznaniu mamy teraz trzy

duże lokalne magazyny i czte-ry komercyjne, bezpłatne cza-sopisma. W jakiej pozycji jest Wasza gazeta? Jakie rady mo-żesz dać tym, którzy zamie-rzają ruszyć z gazetą uliczną w Polsce?

– Gdy zaczynaliśmy w Szkocji, było zdecydowanie więcej gazet płatnych i bezpłatnych, ale nie troszczyły się one o kwestie spo-łeczne. Wiedzieliśmy, że Szkoci są tymi tematami bardzo zaintereso-

wani, więc oferowaliśmy im ma-gazyn, którego potrzebowali. Inne gazety nie są tak naprawdę kon-kurencją, wykształciliśmy własny rynek i doradzam zrobienie tego samego w Polsce. Większość na-szych klientów to kobiety i lu-dzie młodzi, więc może powin-niście skierować wasz produkt do tej grupy. W każdym razie, sprze-dawcy są kluczem. Jeśli mieszkań-cy zaczną się z nimi identyfiko-wać i dostaną od nich dobry pro-dukt, wszystko zadziała. Na przy-kład, w Czechach jest gazeta, któ-ra odniosła niesłychany sukces, a czytelnicy ją pokochali.

Kto rozprowadza Waszą gaze-tę i jak przyjmują ich ludzie?

– Sprzedawcami są ludzie bez-domni. Jeśli trzymają się przyję-

WYWIAD Z MELEM YOUNGIEM – TWÓRCĄ MIĘDZYNARODOWEJ SIECI GAZET ULICZNYCH

GAZETA ULICZNA DAJE PRACĘ

„THE BIG ISSUE” JEST OKREŚLANA JAKO MAGAZYN SPRAW

SPOŁECZNYCH, PONIEWAŻ ZAJMUJEMY SIĘ TAKIMI

KWESTIAMI JAK BEZDOMNOŚĆ, BIEDA I WYŁĄCZENIE

Z OBIEGU SPOŁECZNEGO. PROWADZIMY TAKŻE SEKCJĘ

Z WIADOMOŚCIAMI I KOMENTARZAMI POLITYCZNYMI,

ALE RÓWNIEŻ POPULARNĄ SEKCJĘ ROZRYWKOWĄ,

CZY TEŻ DOTYCZĄCĄ SPRAW MIĘDZYNARODOWYCH.

Page 5: Gazeta Uliczna 1/2005

4 5

tych zasad, nie piją ani nie zacho-wują się niestosownie, ludzie mają do nich pozytywne nastawienie.

Wielu uważa, że źródła finanso-wania takich gazet mogłyby być bezpośrednio przekazywane bez-domnym lub organizacjom cha-rytatywnym. Co o tym sądzisz?

– Po pierwsze, jesteśmy przed-sięwzięciem samofinansującym się i nie otrzymujemy żadnych dotacji. Oczywiście, że nie osią-gnęliśmy tego etapu od razu. Gazeta „rozkręcała się” ok. 2 lat. Pieniądze pochodzą ze sprzedaży i z reklam. Nie ma magazynu, nie ma pieniędzy. Po drugie, traktu-jemy naszych sprzedawców jak pracowników. Uważamy, że bez-domność spycha ludzi na margi-nes i blokuje drogi reintegracji ze społeczeństwem. Poprzez sprze-dawanie gazet bezdomny może zarabiać, 60% ceny z okładki trafia do jego kieszeni, ale także wraca on do obiegu społecznego. Kupu-jący rozmawiają z nimi, wypytują. W ten sposób bezdomni odzysku-ją szacunek do siebie. Z zarobio-nymi pieniędzmi i odzyskanym szacunkiem, setkom bezdomnych sprzedawców udało się znaleźć domy i etatowe prace. Uważamy, że organizacje charytatywne mają tutaj rolę do odegrania, ale osta-tecznie jesteśmy socjalnym bizne-sem (a social business) i naszym zadaniem jest stworzenie ścieżki, którą ludzie wyjdą z dramatycznej sytuacji, poprzez pracę opartą na ich własnych wysiłku.

Jak przyjęta została idea gazet ulicznych na świecie? Co łączy te przedsięwzięcia, a co dzieli?

– Gazety uliczne są popularne na całym świecie i sprzedają się w nakładzie 30 milionów rocz-nie. Mają wspólne cele i zasady, wszystkie działają w zgodzie z za-sadą „sprzedawaj, a nie rozda-waj”. To jasne, że odzwierciedlają kulturę kraju, w którym są publi-kowane, ale wspólna jest zasada sprzedaży: tylko na ulicach i tylko przez osoby bezrobotne. Więk-szość zajmuje się sprawami socjal-nymi, choć niektóre się wyróżnia-ją. Na przykład, gazeta w Portu-galii zawiera wyłącznie fotografie i jest, mimo to, bardzo popularna. W Gambii sprzedają ją dzieci na plażach, co pomaga powstrzymy-wać je od oferowania usług seksu-alnych turystom.

Zgodnie z tym, co mówisz, powody, dla których czytelnicy sięgają po gazety redagowane przez bezrobotnych są różne. Czy chęć pomocy ludziom w potrzebie też ma znaczenie?

– Są dwie strony tego medalu. Ludzie nie będą kupować co ty-dzień śmieci, więc musicie przy-gotować dobry produkt. Jedno-cześnie, ludzie naprawdę są wraż-liwi i chcą pomóc sprzedawcy. Obie strony są równie ważne.

Jak przekonać ludzi, aby kupo-wali gazety uliczne?

– Musicie poprawiać świado-mość społeczną. Media są za-

zwyczaj zainteresowane gazeta-mi ulicznymi, powinniście syste-matycznie nagłaśniać inicjatywę w Polsce. To zainteresuje społe-czeństwo.

Jeśli tylko produkt będzie dobry, czytelnicy wrócą, ale kluczem jest uliczny sprzedawca i jego stosun-ki z kupującym. Jeśli to zaskoczy, wasze przedsięwzięcie się powie-dzie.

Mel, w Poznaniu wydaliśmy dwa pierwsze numery Gazety Ulicznej. Trzeba przyznać, że początki są trudne. Z 5000 sztuk sprzedajemy połowę. Sprze-dawcy łatwo się zniechęcają. Nie czują się jeszcze pewnie na ulicach. Nie udało się też na ra-zie zachęcić przedsiębiorców do reklamowania swoich firm na naszych łamach.

Co chciałabyś przekazać miesz-kańcom Poznania w tej fazie na-szej inicjatywy?

– Sprzedawanie tego magazynu będzie służyło długotrwale bezro-botnym, więc musicie w niego za-inwestować. Trzeba też być kon-sekwentnym i cierpliwym. Syste-matycznie przyzwyczaić Pozna-niaków do Gazety Ulicznej. To wymaga czasu i dobrej promo-cji. Zapraszam też do Szkocji. Po-dzielimy się naszymi doświadcze-niami

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: Wojciech Zarzycki

Page 6: Gazeta Uliczna 1/2005

6 7

Międzynarodowa

Sieć Gazet Ulicznych za-

inicjowała Mistrzostwa Świata w Piłce

Ulicznej Ludzi Bezdomnych. Ważne wydarze-

nie integracyjne, które wzbudza ogromne zaintere-

sowanie mediów. Gromadzą one w każdym roku coraz

więcej drużyn i wyzwalają coraz większe emocje w sa-

mych uczestnikach. Pierwsze Mistrzostwa miały miejsce

w Graz w Austrii, gdzie polska drużyna zdobyła 18

miejsce. W ubiegłym roku w Sztokholmie, Polacy

odnieśli wielki sukces zajmując 3 miejsce.

W tym roku zaproszeni są do Szkocji.

Życzymy im zwycięstwa.

Mel Young wręcza nagrody zwycięskiej drużynie piłki nożnej ulicznej w Poznaniu

Page 7: Gazeta Uliczna 1/2005

6 7

SPOŁECZNA KAMPANIA NA RZECZ TWORZENIA MIEJSC PRACY

GAZETA ULICZNA DAJE PRACĘ

ZAPRASZAMY OSOBY BEZROBOTNE, POSZUKUJĄCE PRACY

NA CYKL SZKOLEŃ DLA AUTORYZOWANYCH DYSTRYBUTORÓW GAZETY ULICZNEJ

SPOTKANIA ODBYWAJĄ SIĘ W KAŻDY PONIEDZIAŁEK O GODZ. 16:30

W ŚWIETLICY SZKOŁY „BARKI” PRZY UL. ŚW. WINCENTEGO 6/9

W POZNANIU.

PRZYJDŹ, REDAKCJA GAZETY ULICZNEJ

Chcesz zarobić! Chcesz dorobić!

Page 8: Gazeta Uliczna 1/2005

8 9

Nazywa się Brian O’Donnel. Jest chłopcem o dość miłym

wyrazie twarzy, zarumienionych policzkach, lekko figlarnych oczach i niesamowitym głosie. Kiedy go zobaczyłem deszczo-wego lata 2002 r. miał może osiem, może dziewięć lat. Ty-powy urwis z Dublina, chciałoby się powiedzieć. Piękny głos w Irlandii to znowu nie taka rzad-kość, w końcu to kraj muzyków, poetów i sprytnych biznesme-nów. Ale głos tego malca nie tylko wpadał w ucho. On wręcz świdrował, zaskakiwał swoją siłą i skalą wydobywanych z lekko zachrypłego gardła melodii (tak musiała śpiewać w młodości Sinead O’Connor, i wierzcie mi, że nie przesadzam, a jeśli już to niewiele) odbijając się od ścian pubów stojących przy wąskiej uliczce Temple Bar, najsłynniej-szej ulicy dublińskiej dzielnicy rozrywki. Brian musiał mieć nie-złą pozycję wśród ulicznych mu-

zykantów skoro w tak młodym wieku śpiewał w samym cen-trum show-biznesu. A może jego szelmowski czar też miał coś do powiedzenia w kwestii dzierża-wy tak atrakcyjnego miejsca. Na-leży jednak zaznaczyć, że Brian raczej nie posiadał pozwoleń, nie płacił podatków, opłat etc. Świadczyła o tym niezbicie jego ekipa menedżerska składająca się z brata i dwóch rówieśników pilnie patrolująca okolicę w po-szukiwaniu Gardai – irlandzkich policjantów. Kiedy tylko mene-dżerowie dawali znak, śpiew milkł, Brian podrywał stojące obok niego plastikowe wiaderko na datki i cała czwórka znikała nie wiadomo gdzie. Za parę minut nad Temple Bar znów roz-nosiły się dźwięki melodyjnych standardów irlandzkiej muzyki ludowej w wykonaniu Briana. Kiedy zapytałem go, ile zarabia w ciągu dnia, odpowiedział mi z iście irlandzką szczerością, że

jednego pensa. Były wakacje, nie wiem na co zarabiał Brian i jego ekipa techniczna. Dość skromne, podniszczone i lekko poplamione ubranie podsuwało mi romantyczne odpowiedzi w stylu: chłopak wspomaga ubogich rodziców z trudem wychowujących piątkę czy szóstkę wciąż głodnych gąb. Nie zapytałem go jednak o to, na co przeznacza swoje niezbyt legalne dochody. Odpowiedź o jednym pensie wystarczyła mi by zrozu-mieć, że chłopak potrafi bronić swojej prywatności. Mile wspo-minam spotkanie z tym chłopcem i jego kolegami, przekomarzaliśmy się jeszcze dobrą chwilę.

Dzisiaj powinienem żałować, że nie wziąłem od niego auto-grafu. Rok później ekipa filmow-ców z Hollywood nagrywają-ca w Dublinie film o słynnej ir-landzkiej dziennikarce Veronice Guerin też znalazła się na Tem-ple Bar. I też uległa czarowi gło-su Briana. Tak bardzo, że to on, zwykły biedny chłopak z uli-cy, zaśpiewał tradycyjną pieśń „Fields of Athenry” przejmują-co brzmiącą w tragicznym fina-le filmu. Zaraz po nim śpiewa Si-nead O’Connor (widzicie, że nie przesadzałem porównując go do słynnej wokalistki).

Mam nadzieję, że zapłacili chłopakowi więcej niż pensa.

Andrzej Kerner

Pens dla Briana

KIEDY ZAPYTAŁEM GO, ILE ZARABIA W CIĄGU DNIA, ODPOWIEDZIAŁ MI Z IŚCIE IRLANDZKĄ SZCZEROŚCIĄ, ŻE JEDNEGO PENSA.

Page 9: Gazeta Uliczna 1/2005

8 9

Filozofi a na co dzień Chwilka z Sokratesem...

Urodził się w Atenach w 469 r. p.n.e. ponad czterysta lat przed Chrystusem. Pochodził z prostej rodziny rzemieślniczej. Jego oj-ciec był rzeźbiarzem, robił figurki dla okolicznych kościołów. Matka była akuszerką. Sokrates już od dziecka się różnił od swojej rodzi-ny i znajomych. Dużo się zastana-wiał nad życiem, zadawał sobie i innym wiele pytań. Praca najem-na u kogoś go nie pociągała. Nie chciał żyć życiem przeciętnym.

Znany był w Atenach z tego, że na ulicach, w ogrodach miejskich, przy fontannach organizował spo-tkania z ludźmi. Poprzez dialog i pytania wzbudzał u rozmówcy ciekawość, zastanowienie, re-fleksję, wątpliwość czy zastany porządek rzeczy, organizacja życia społecznego i politycznego zawsze bezwzględnie powinny być akcep-towane. Mawiał: „wiem, że nic nie wiem”, żeby zachęcić do zastana-wiania. Nie był przez Ateńczyków rozumiany. Mimo to nie zaprzesta-wał poszukiwania prawdy.

Zastanawiał się nad celem ludzkiego życia, rozmyślał o dziel-ności i sprawiedliwości, o wier-ności zasadom moralnym. Mówił o punkcie odniesienia człowieka, o pewnym kodeksie zasad mo-ralnych informujących o tym, co dobre, a co złe. Ze względu na słabości i ograniczenia człowieka, ten punkt odniesienia nie może znajdować się w człowieku sa-mym. Wtedy namiętności i błędy, które nas dopadają, kierowałyby nami i to one wytyczałyby nam drogę. Punkt odniesienia musi być stały, niezmienny i niezależny

od nastroju człowieka. Sprawia-nie przykrości drugiemu jest złem nawet wtedy, gdy ma się powód, aby tak postąpić.

Sokrates mówił dużo o ćwicze-niu silnej woli i poskramianiu swo-ich namiętności. Wszystko o czym mówił, również w stosunku do siebie stosował. Kiedy „piekło go pragnienie”, to wyciągał wiadro ze studni i wylewał je sobie przed nosem na ziemię, a potem drugi raz je wyciągał i znowu wylewał . Sokrates był żywym człowiekiem i jak każdy człowiek doznawał uczuć, ale ich świadomie nie słuchał. Mówił, że „uczucia są gwałtowne i targają człowiekiem jak wiatr liśćmi”. Czuł, że rozum daje człowiekowi wyższość nad otoczeniem i pomaga mu pano-wać nad sobą w chwili słabości. Uważał, że ludzie nie są źli przez złą wolę, ale z głupoty, bo nie wykorzystują właściwie swojego rozumu.

W czasach Sokratesa panowa-ło w społeczeństwie i w polityce prawo silniejszego. Ten kto był sil-

ny „w gębie”, był twórcą warto-ści i on przewodził tłumom, on też miał rację i jemu wszyscy wie-rzyli. Sokrates podejmował próbę przemiany tych złotoustych po-lityków i retorów, bo widział, że nie mają zasad moralnych i postę-pują według tego, co sami uważa-ją za słuszne, a swoim pięknym a pustym gadaniem zwodzą lu-dzi. Mówił, że istnieją prawa mą-drzejsze niż prawo pięści. Świat nie może opierać się na brutalnej walce i lisim sprycie.

Za to, co mówił został oskarżo-ny przez możnych Miasta Ateny. W mowach oskarżycieli wyglądał na potwornie czarny charakter, na zdrajcę, tym bardziej niebez-piecznego, „że kryjącego się pod płaszczykiem prostoty i fałszywej skromności”. Wszystko w nim na to tylko obliczone – mówili – żeby jadem sceptycyzmu zakażać mło-de dusze, żeby dezorientować społeczeństwo i zatruwać ducha narodowego. Lepiej żeby jeden winny poniósł śmierć cielesną, niż żeby się moralnie a powoli truć miały tysiące.

Skazany na karę więzienia,

a potem na śmierć poprzez wy-picie trucizny cykuty, umarł na oczach mieszkańców Aten. Przej-mującą historię Sokratesa spisał jego uczeń Platon.

Nawiązując do dnia dzisiejsze-go...

Życzę wszystkim, aby odróżnia-li złotoustych od moralnych. Nie skrzywdźcie Sokratesów!

Ewa Sadowska

Page 10: Gazeta Uliczna 1/2005

10 11

Grzmotnęło. Bo powiedzieć, że huknęło, to by jednak było za mało – z mieszkania Treneira do-biegały odgłosy rodem z pierw-szej linii frontu. Tak przynajmniej musiała pomyśleć staruszka, któ-ra właśnie przechodziła pod jego oknem i w panice rzuciła się do ucieczki. Nie mogła wiedzieć, że Treneiro jest pacyfistą.

Pacyfizm najwyraźniej nie musi jednak wiązać się z wyrzecze-niem agresji – w pokoju Treneira na podłodze leżały porozrzucane książki, rozwalone pudła i obró-cone w perzynę teczki. On sam, spocony, czerwony i zdecydowa-nie nie w sosie, stał na najwyż-szym szczeblu ustawionej koło regału drabiny. Trach! I po do-niczce.

Mężczyźni generalnie nie prze-padają za porządkami, ale tym razem nie chodziło o sprząta-nie. Dwa dni temu Treneiro zna-lazł w gazecie ogłoszenie o pracy – dokładnie takiej, o jakiej zawsze marzył. I nawet spełniał wszystkie wymagania! Wystarczyło pójść na rozmowę, pokazać dyplom ukoń-czenia studiów i… No właśnie, pokazać dyplom.

Treneiro był pewien, że włożył go do jednej z teczek zalegają-cych na najwyższej półce regału. No, powiedzmy, tak na dziewięć-dziesiąt dziewięć procent. To było jednak zdecydowanie za mało – rozmowa kwalifikacyjna miała zacząć się za pół godziny.

Trach! Ostatnia teczka pozna-ła, czym jest grawitacja. – Trudno,

przecież na dyplomie świat się nie kończy – to zapewne zdruzgota-ny układ odpornościowy podsu-nął mu ową pocieszającą myśl. – Wszystko im opowiem. W koń-cu to nie jakiś świstek zdobi czło-wieka!

Treneiro prędko zszedł z drabi-ny i pobiegł do łazienki. Zostały

dwadzieścia trzy minuty. – Do-brze, że to tylko trzy przecznice stąd – układ odpornościowy, o ile to naprawdę był on, odwalał ka-wał dobrej roboty. Niestety nie miał wpływu na ręce Treneira; gdy ten zabrał się do golenia, natychmiast na jego prawym po-liczku pojawiła się krwawa pręga. Złorzecząc maszynce dokończył jednak dzieła i pognał w kierunku szafy. Pozostało już tylko przy-wdziać garnitur.

Treneiro bardzo lubił Kubusia Puchatka. Ale teraz był gotów go znienawidzić – podobizny Kubusia pokrywały jedyny czysty krawat, jaki ostał się w szafie. Gdyby układ odpornościowy miał ramiona, na pewno właśnie teraz by mu opadły. Treneiro westchnął przygnębiony, machnął ręką,

założył krawat i wyszedł z domu (dwanaście minut).

Trzecia przecznica okazała się być czwartą, ale z tym i tak najłatwiej było się pogodzić. Treneiro wszedł do odnalezionej na minutę przed czasem siedziby upragnionej insty-tucji z mocno niewyraźną miną. Na szczęście zakrywała ją chusteczka, przy pomocy której Treneiro z ko-lei pielęgnował ranę.

Ubrana w nienaganny, biały ko-stium sekretarka zaprowadziła go

STANISŁAW KAMIŃSKIABSOLWENT Treneiro

ZA STOŁEM SIEDZIELI: STARSZY, SIWY

MĘŻCZYZNA, MŁODY, WYSOKI BRUNET I RUDA

KOBIETA W ŚREDNIM WIEKU. ŁĄCZYŁY ICH

CHYBA TYLKO DWIE RZECZY – NIENAGANNY

WYGLĄD I ZDZIWIENIE NA WIDOK SPOCONEGO,

TRZYMAJĄCEGO CHUSTECZKĘ NA POLICZKU

I NOSZĄCEGO KRAWAT W KUBUSIE PUCHATKI

KANDYDATA.

Page 11: Gazeta Uliczna 1/2005

10

do właściwego pokoju. – To jest mój dzień – Treneiro rzutem na taśmę dodał sobie otuchy i wszedł do środka. Niestety wewnątrz panował półmrok, tak jakby zmierzch zapadał tu trochę wcze-śniej. Za stołem siedzieli: starszy, siwy mężczyzna, młody, wysoki brunet i ruda kobieta w średnim wieku. Łączyły ich chyba tylko dwie rzeczy – nienaganny wygląd i zdziwienie na widok spoconego, trzymającego chusteczkę na po-liczku i noszącego krawat w Ku-busie Puchatki kandydata.

– Proszę siadać – starszy z męż-czyzn najwyraźniej otrząsnął się jako pierwszy. Treneiro przed-stawił się nieco drżącym głosem i usiadł na krześle. Mężczyzna nie zwlekając postanowił się upew-nić: – Rozumiem, że spełnia pan wszystkie wymogi podane w ogło-szeniu?

– Ależ oczywiście – Trene-iro niemal się obruszył. – Przecież nie ośmieliłbym się marnować państwa cennego czasu! – tu chyba trochę przesadził z podlizy-waniem. – Wie pan, jest tylko jeden problem… Dyplom mi się gdzieś zawieruszył. Ale to przecież tylko papierek, czyż nie?

Sądząc po wyrazach twarzy całej siedzącej za stołem trójki, to chyba jednak nie. Treneiro ujrzał, jak jego szanse topnieją w ich oczach. Właściwie nosił się już z zamiarem opuszczenia pokoju, ale w akcie desperacji zapewnił jeszcze – Ja naprawdę znam się na tym fachu!

– Nie wątpię – tym razem ode-zwał się młodszy z mężczyzn. – Podobnie jak na modzie – tu zawiesił wzrok na krawacie Tre-neira. Ruda kobieta zasłoniła ręką usta; śmiech w trakcie rekrutacji uwłaczałby przecież jej profesjo-nalizmowi.

Treneiro wstał, wyrzucił chus-teczkę do kosza i ciężkim krokiem wyszedł za drzwi. Naprawdę za-leżało mu na tej pracy. Cóż, w

końcu w obecnej płacą tylko dwa razy mniej… No i w pokojach jest jaśniej.

A dyplom leżał w szufladzie.

*** Treneiro stracił szansę na lepsze

życie przez brak dyplomu ukoń-czenia studiów. Tymczasem wiele dzieci nie ma dostępu nawet do szkoły podstawowej – według danych ONZ jest ich na świecie ponad sto milionów. Na każdych sześciu dorosłych ludzi przypada jeden analfabeta. Brak wykształ-cenia nie tylko ogranicza szanse życiowe jednostek, ale też niweczy

11

czyzn najwyraźniej otrząsnął się jako pierwszy. Treneiro przed-stawił się nieco drżącym głosem i usiadł na krześle. Mężczyzna nie zwlekając postanowił się upew-nić: – Rozumiem, że spełnia pan wszystkie wymogi podane w ogło-

– Ależ oczywiście – Trene-

cennego czasu! – tu chyba trochę przesadził z podlizy-waniem. – Wie pan, jest tylko jeden problem… Dyplom mi się gdzieś zawieruszył. Ale to przecież tylko papierek, czyż nie?

Sądząc po wyrazach twarzy całej siedzącej za stołem trójki, to chyba jednak nie. Treneiro ujrzał, jak jego szanse topnieją w ich oczach. Właściwie nosił się już z zamiarem opuszczenia pokoju, ale w akcie desperacji zapewnił jeszcze – Ja naprawdę znam się

– Nie wątpię – tym razem ode-zwał się młodszy z mężczyzn. – Podobnie jak na modzie – tu zawiesił wzrok na krawacie Tre-neira. Ruda kobieta zasłoniła ręką usta; śmiech w trakcie rekrutacji uwłaczałby przecież jej profesjo-

Treneiro wstał, wyrzucił chus-teczkę do kosza i ciężkim krokiem wyszedł za drzwi. Naprawdę za-leżało mu na tej pracy. Cóż, w

życiowe jednostek, ale też niweczy możliwości rozwoju całych społe-czeństw, ma bowiem duży wpływ na jakość pracy i stan zdrowia ludności.

Page 12: Gazeta Uliczna 1/2005

12 13

Wchodzimy na teren Szkoły Barki na poznańskich Zawadach. Stare pawilony, magazyny, baraki oraz zaskakujący nowoczesnością budynek edukacji ogólnej, ufun-dowany przez duńskich przedsię-biorców. Cały teren tonie w kału-żach topniejącego śniegu.

To jest szkoła dla bezrobot-nych, która funkcjonuje według nowego prawa o zatrudnieniu socjalnym – mówi s. Brygida Jało-wa, odpowiedzialna za edukację zawodową i ogólną. Prowadzimy tu warsztaty przyuczenia zawo-dowego z zakresu gastronomii, ślusarstwa, budownictwa, stolar-stwa, krawiectwa oraz sprzątania. To się teraz nazywa konserwacja powierzchni płaskich- śmieje się.

Zwiedzam warsztaty: w ga-stronomicznym uczestnicy ro-bią kotlety. Ktoś poprawia, że po poznańsku to klopsy. Pani Teresa była nauczycielką w szkole gastronomicznej, jest na emeryturze i chce jeszcze się przydać. Z jednej strony na-uka, z drugiej konkretne zada-nie – mówi – przygotowujemy codziennie ok. 100 posiłków, bo tylu jest już prawie uczestni-ków w szkole.

Majster ds. budownictwa Ro-bert, człowiek o miłej powierz-chowności wraz z uczestnika-mi remontuje starą część szkoły. Chcą chociaż trochę zmniejszyć dystans kulturowy dzielący sta-re pawilony od nowego budyn-ku zaprojektowanego z rozma-chem przez słynnych duńskich ar-chitektów.

W warsztacie stolarskim eme-rytowany mistrz pracuje z 10 uczestnikami. Wykonują różne

prace na potrzeby szkoły, ale ro-bią też usługi i wytwory dla spo-łeczności lokalnej: drzwi, okna, półki na zamówienie, ale i budy dla psów, karmniki dla ptaków, a nawet drewniane kołyski dla lalek. Ciągle poszukują zbytu na sprzedaż wytworów i usług.

Zatrudnienie nauczycieli i in-struktorów zawodu było możli-we dzięki wsparciu Państwowej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczo-ści ( Program PHARE) i Urzędowi

Najważniejszy jest rozwój

JESZCZE NIEDAWNO BYLI JEDNĄ DUŻĄ ORGANIZACJĄ REALIZUJĄCĄ SZEREG PROGRAMÓW, KTÓRE SKŁADAŁY SIĘ NA DROGĘ CZŁOWIEKA KU INTEGRACJI I PRACY. DZISIAJ FUNDACJA BARKA ODDAŁA CZĘŚĆ SWOICH PROGRAMÓW W ZARZĄDZANIE I PROWADZENIE NOWYM STOWARZYSZENIOM. W TEN SPOSÓB POWSTAŁA RODZINA ORGANIZACJI, KTÓRE OD STRONY FORMALNEJ SĄ NIEZALEŻNE I SAMODZIELNE, IDEOWO NATOMIAST SĄ ZWIĄZANE Z FILOZOFIĄ DZIAŁANIA WYPRACOWANĄ W CIĄGU 15 LAT PRZEZ FUNDACJĘ BARKA. W TYM NUMERZE PREZENTUJEMY DZIAŁALNOŚĆ STOWARZYSZENIA SZKOŁA BARKI IM. H. CH. KOFOEDA – CENTRUM INTEGRACJI SPOŁECZNEJ.

Page 13: Gazeta Uliczna 1/2005

12 13

Marszałkowskiemu – objaśnia s. Brygida. Ważne jest, aby to co robimy w warsztatach konfronto-wać z wymaganiami rynku, żeby uczestnicy po skończeniu progra-mu w szkole mieli szansę na pracę. Nauczyciele powinni być bardzo życiowi i praktyczni, żeby to prze-kładało się na realne życie. Oprócz zajęć w szkole organizujemy staże u pracodawcy, aby uczestnicy mo-gli poznać wymagania istniejące w przedsiębiorstwach. To bardzo ważne też dla pracodawcy, bo wie, jakie umiejętności ma dana osoba. Jeśli zdecyduje się wybrać kogoś do pracy to przez jeden rok uzyska refundację części kosztów zatrudnienia z Powiatowego Urzę-du Pracy.

W nowym budynku trwają zaję-cia. Karol Gołaciński jest wolonta-

riuszem, Każdego dnia przyjeżdża tutaj, aby prowadzić przedmiot przedsiębiorczość. Uczestnicy lu-bią z nim zajęcia, bo on prowadzi własną firmę reklamową i dobrze rozumie „rynek”. Przygotowuje uczestników, aby po zakończeniu edukacji w szkole potrafili założyć własną firmę albo spółdzielnię so-cjalną. To taka nowa możliwość dla osób długotrwale bezrobot-nych.

Etykę prowadzi Pani Jadwiga Abtowa. To też wolontariuszka. Przyjeżdża z Kórnika. Każdego dnia ma dwie grupy. Rozmawia-ją o postawach moralnych pra-cownika i pracodawcy, o odpo-wiedzialności i uczciwości. Pod-stawą właściwie jest Dekalog – mówi - często człowiek ma róż-ne umiejętności, umie murować

albo szyć, ale jest problem z etyką np. żeby nie ukradł, albo nie robił co 10 minut przerwy, był punktu-alny i trzeźwy.

Edward Skoryna zajmuje się marketingiem, pozyskuje różnego typu darowizny. Niech Pani napi-sze – mówi- że jesteśmy organiza-cją pożytku publicznego. Obywa-tele mogą przeznaczyć 1 % po-datku dochodowego od osób fi-zycznych na wsparcie naszych działań.

Najważniejszy jest rozwój – podkreśla Barbara Sadowiska, odpowiedzialna za program Szko-ły Barki. Gdybyśmy myśleli tylko o sprawach bytowych to uczest-nicy nie osiągnęliby przemiany swojego losu i postępu w życiu.

Barbara Gorczyńska

Produkcja klopsów w warsztacie gastronomicznym

Page 14: Gazeta Uliczna 1/2005

14 15

GALERIA

Zdjęcia: Chris Ako

Page 15: Gazeta Uliczna 1/2005

14 15

Page 16: Gazeta Uliczna 1/2005

16 17

Na dowcipach zna się każdy. A może lepiej – każdemu się tak wydaje. Tymczasem tekst kawału jest również gatunkiem literackim i jako taki nadaje się do badania przez specjalistów, tak jak np. badane są przez filologów teksty testamentów, ogłoszeń matrymo-nialnych czy anonsów prasowych – tłumaczy dr Brzozowska. Kie-dy zainteresowała się tematyką dowcipów od strony naukowej, w Polsce trudno było znaleźć fachową literaturę na ten temat. Dlatego w Anglii przeżyłam mały szok – opowiada opolska „humo-rolożka”. W londyńskiej biblio-tece uniwersyteckiej zobaczyła regaly pełne naukowych rozpraw na temat humoru. Nota bene – dopiero tam znalazła prace pol-skiego uczonego zajmującego się tymi zagadnieniami - Wladysława Chłopickiego z Krakowa. I tak się zaczęła poważna naukowa praca nad humorem.

Po co?– Podstawową funkcją opowia-

dania dowcipów jest to, że chce-my kogoś rozśmieszyć. Ale nie tyl-ko. Bo są teorie, które mówia, że dowcip jest wyzwoleniem agresji. Albo buduje wspólnotę śmiechu czyli łączy ludzi, solidaryzuje np. przeciwko komuś. Dowcip może być również rekompensatą po-czucia niższości, albo – z drugiej strony – wskazuje na poczucie wyższości tych, którzy go opowia-dają i ma zadanie degradowania

innych grup społecznych. Ale dla mnie generalnie najciekawsze w dowcipach, jest to w jaki spo-sób one odbijają rzeczywistość – mówi dr Dorota Brzozowska.

Jak Polak z Anglikiem albo na odwrót

– Rozczaruję pana – śmieje się pani doktor. – Nie powiem, że mamy mniej poczucia humoru niż Anglicy. I przede wszystkim nie wolno robić takich uogólnień, bo one kształtują stereotypy na te-mat narodów – tłumaczy już po-ważniej. A jednak istnieją między nami pewne różnice. Choć nie tak mocno widoczne w samych tekstach dowcipów, jak w rodzaju poczucia humoru stosowanego w codziennych, życiowych sytu-acjach. – Anglicy mają więcej po-czucia humoru podczas konwer-sacji – przyznaje jednak dr Brzo-zowska. Teksty kawałów już nie różnią się tak bardzo. Między innymi z powodu ich globalnej wymiany przez Internet. Istnieją jednak pewne specyficzne cechy dowcipów opowiadanych przez Polaków. Po pierwsze – w naszych kawałach jest nieco więcej agre-sji. Angielskie „jokes” częściej są abstrakcyjne, polegają na zabaw-nej grze słów, w polskich częściej obiekt żartu staje się niemal jego ofiarą. – Ciekawostką jest również to, że w Anglii gazety mniej po-ważane (tabloidy, prasa brukowa) często używają śmiesznych czy nawet obrazoburczych tutułów.

Ale prasa wyższego szczebla już sobie na to nie pozwala. Tymcza-sem u nas obserwuję modę na „dowcipne” tytuły we wszystkich gazetach i tygodnikach. Niekiedy takie „śmieszne” tytuły wcale nie śmieszą, a wręcz oburzają czy budzą niesmak – zauważa Dorota Brzozowska.

Według niej przełom polityczny roku 1989 i wolność słowa przy-niosły pewne zmiany w rodzajach opowiadanych dowcipów. Ka-wały polityczne zostały wyparte przez dowcipy o tematyce seksu-alnej. Szerszą publiczność zdobył również nowy rodzaj: agresywny dowcip antyklerykalny.

Dowcipni prywatnie, sztywni publicznie

Zdaniem dr Doroty Brzozow-skiej jesteśmy narodem z poczu-ciem humoru. Potrafimy szybko i naturalnie nawiąywać kontakty, jesteśmy w kontaktach między-ludzkich bezpośredni. Jednak zmieniamy się kiedy przychodzi do sytuacji oficjalnych. – Wtedy stajemy się bardzo sztywni i nudni. To pewnie dziedzictwo dawnego języka oficjalnej nowomowy, dziś tylko zmodyfikowanego – mówi. Zauważa przy tym, że wszystkie anglojęzyczne poradniki dla prze-mawiających publicznie uczą, że dowcipu wręcz należy uczyć. Dają nawet zestawy użytecznych wesołych historyjek na różne okazje. Kto oglądał film „Cztery wesela i pogrzeb” ten rozumie jak

KTO WIE CO TO JEST „RISUS PASCHALIS”?

Duża różowa kuleczkaPO CO SIĘ ŚMIEJEMY? JAK ZMIENIA SIĘ NASZE POCZUCIE HUMORU? CZY ŚMIECH W KOŚCIELE TO POWAŻNA SPRAWA? CZY NA TLE INNYCH NARODÓW JESTEŚMY PONURZY? ODPOWIEDŹ NA TE I TROCHĘ INNYCH PYTAŃ NAJLEPIEJ SZUZYSKAĆ W OPOLU. BO WŁAŚNIE NA TUTEJSZYM UNIWERSYTECIE PRACUJE DR DOROTA BRZOZOWSKA. NAGRODZONA PRZEZ KOMITET BADAŃ NAUKOWYCH ZA SWOJĄ PRACĘ DOKTORSKĄ „O DOWCIPACH POLSKICH I ANGIELSKICH. ASPEKTY JĘZYKOWO-KULTUROWE”.

Page 17: Gazeta Uliczna 1/2005

16 17

wielkim przeżyciem może się stać np. mowa weselna. – U nas nie ma zwyczaju wtrącania dowcipu w przemówienia, ale jestem opty-mistką i myślę, że to się zmieni – mówi dr Brzozowska.

Co robić w systuacji, kiedy opo-wiadamy dowcip, który nas śmie-szy do rozpuku, a towarzystwo jednak pozostaje nieczułe na jego walory? – Tylko śmiać się z sa-mych siebie – śmieje się szczerze filolog-humorolog z Uniwersytetu Opolskiego.

Risus paschalisCo to jest „risus paschalis”? Na

pewno nie „duża różowa kulecz-ka” jak mógłby sugerować tytuł (rozwiązanie tajemnicy tytułu na samym końcu artykułu, niestety). „Risus paschalis” znaczy „śmiech wielkanocny”. W niektórych kościołach tradycji wschodniej, zwłaszcza w kościele ormiań-skim istnieje zwyczaj o charak-

terze niemal liturgicznym. Kiedy w Niedzielę Zmartwychwsta-nia Pńskiego diakon odczytuje z Ewangelii relację pierwszych świadków o zmartwychwstaniu, wszyscy obecni w świątyni wybu-chają gromkim śmiechem. W ko-ściołach chrześcijańskiego zachodu natomiast „risus paschalis” to znany od XVI wieku zwyczaj rozbawiania wiernych zgromadzonych w ko-ściele w Wielkanoc opowiadaniem jakiegoś dowcipu. Początkowo był ten zwyczaj bardzo krytykowa-ny. Zresztą nic dziwnego, skoro w 1518 r. nawet kaznodzieja kate-dry w Bazylei, skądinąd przyjaciel Erazma z Rotterdamu, pozwalał sobie na żarty niskiego lotu, peł-ne dwuznaczności o charakterze seksualnym. Obecnie już inaczej traktuje się śmiech w teologii. Je-den z teologów nie waha się nawet mówić o „teologii komizmu”.

Faktem jednak pozostaje, że tak jak i w pozostałych sferach życia publicznego, podczas naszych

zgromadzeń liturgicznych śmiech czy poczucie humoru nader rzad-ko dochodzą do glosu. – Kiedy wychodzilam z kościoła w Lon-dynie, to czułam się przepełnio-na radością. To było po prostu bardzo radosne spotkanie ludzi. U nas jednak jest trochę inaczej – przyznaje dr Dorota Brzozow-ska, najweselsza rozmówczyni w mojej przepełnionej smutkiem i powagą karierze dziennikarskiej. Połowę godzinnego nagrania przeprowadzonej rozmowy zaj-muje jej perlisty śmiech.

W sprawie kuleczkiNa zakończenie Czytelnikowi,

który heroicznie dobrnął do koń-ca artykułu należy się wyjaśnienie tytułu. To dość proste – jest on odpowiedzią na następującą za-gadkę: co to jest – małe, zielone i kwadratowe?

Andrzej Kernerpowyższy tekst był publikowany

w „Gościu Niedzielnym”

Page 18: Gazeta Uliczna 1/2005

18 19

Mają za sobą trudne doświad-czenia: bezrobocie, bezdomność, alkoholizm, narkotyki. Po raz pierwszy dowiedzieli się o Euro-pejskiej Sieci Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu

(EAPN) w ubiegłym roku na stronie internetowej Fundacji Bar-ka. Pojawiło się tam ogłoszenie o konkursie na wyjazd do Brukseli osób, które doświadczyły wyklu-czenia społecznego. Do konkursu mógł przystąpić każdy, kto w for-mie pisemnej przedstawił swoją

drogę od wykluczenia do inte-gracji. Jury składające się z przed-stawicieli polonii francuskiej dokonywało wyboru. Zgłosiło się trzydziestu kandydatów, spośród których wybrano ośmiu.

Eli groziła eksmisja. Uzależniona od alkoholu była o krok od utraty dzieci. Trzy lata w szkole Barki uczestniczyła w grupach i zaję-ciach w warsztatach. Dzisiaj jest pracownikiem socjalnym i pomaga innym w podobnych sytuacjach.

– Nasze wystąpienia wzbudziły zdziwienie wszystkich zgroma-dzonych. Inne delegacje nie mówiły tak otwarcie o swoich doświadczeniach jak my. A poza tym inne kraje reprezentowane były głównie przez pracowników socjalnych, psychologów. To oni mówili w imieniu osób doświad-czonych problemami. Dlatego na sali panowała zupełna cisza, jak my zabieraliśmy głos. Czuliśmy szacunek innych do siebie. Ciągle to wydaje się jak sen. My siedzący za dużym ogromnym okrągłym stołem (przypominającym polski okrągły stół) ze słuchawkami na uszach w towarzystwie ministrów gospodarki i spraw socjalnych oraz przedstawicieli Parlamentu Europejskiego. Tłumaczeni byli-śmy na kilka języków.

Zbyszek przez lata walczył z uzależnieniem. Mówi, że człowiekowi potrzebna jest do odbudowy swojego człowieczeń-stwa wspólnota ludzi, braterstwo i wzajemne wymagania. Jest przewodniczącym stowarzyszenia samopomocowego w Chudop-czycach. Prowadzi naukę ho-

TEGO JESZCZE Eksperci po przejściach

>>

NAPRAWDĘ TRUDNO W TO UWIERZYĆ. DLACZEGO EUROPEJSKA SIEĆ PRZECIWDZIAŁANIA UBÓSTWU PO RAZ KOLEJNY W TYM ROKU ZAPRASZA OSOBY PO PRZEJŚCIACH NA IV ZJAZD OSÓB DOŚWIADCZONYCH UBÓSTWEM ? DO BRUKSELI POLECĄ SAMOLOTEM, ZAMIESZKAJĄ W LUKSUSOWYM HOTELU NA PRAWACH EKSPERTÓW DS. WYKLUCZENIA SPOŁECZNEGO. DLACZEGO, TO CO MAJĄ DO POWIEDZENIA STANOWI DLA PRZEDSTAWICIELI UNII EUROPEJSKIEJ TAKĄ WARTOŚĆ, ŻE CHCĄ ICH SŁUCHAĆ PRZEZ 3 DNI I POKRYĆ ICH KOSZTY PODRÓŻY I POBYTU?

Page 19: Gazeta Uliczna 1/2005

18 19

dowli kóz i owiec. Sam uczył się zawodu u farmerów francuskich. Dzisiaj przygotowuje osoby bez-robotne do utworzenia wiejskiej spółdzielni socjalnej. Ożenił się, ma dwoje dzieci.

– To było ważne doświadczenie dla obu stron. Ci co piszą ustawy i tworzą strategie w Parlamencie Europejskim z uwagą słuchali naszych wypowiedzi. Chcą prze-łożyć nasze doświadczenia na język ustaw, które powinny za-kładać aktywność człowieka i jego rozwój, a nie tylko wzmacniać postawę przetrwania.

Leszek spędził 18 lat na tułaczce po dworcach i schroniskach.

– Najważniejsza jest edukacja i żeby dostrzec perspektywę na poprawę losu – podkreśla. Swoją nową drogę rozpoczynał wiele

razy. Podnosił się i upadał. Zna prawie wszystkie ośrodki dla bez-domnych w Polsce. Odbył kilka-naście terapii dla uzależnionych.

Potem uczestniczył w tzw. uniwersytetach ludowych orga-nizowanych w Barce. To było pierwsze doświadczenie partner-stwa z pracownikami socjalnymi, psychologami i kadrą. Wspólnie ustalaliśmy tematy i na zmianę je prowadziliśmy. To pozwoliło nam zbudować więzi. Dzisiaj Leszek jest liderem kilku grup uniwer-sytetów ludowych i współtwórcą Stowarzyszenia Szkoła Animacji Socjalnej. Jest też w redakcji Ga-zety Ulicznej.

– W Brukseli mówiłem do 200 uczestników z całej Europy o tym, jak ważne jest budowanie partnerstwa i przyjaźni pomiędzy osobami w trudnych sytuacjach

życiowych a tymi, którzy im po-magają. Człowiek nie podniesie się, gdy tylko będzie otrzymywał pomoc doraźną. Potrzebuje więzi z moralnie silną grupą i poczucia, że jest innym potrzebny.

W tym roku Europejska Sieć Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu znowu zaprosiła osiem osób z Polski do Brukseli na IV Zjazd Osób Doświadczonych Ubóstwem.

Przygotowania grupy do wyjazdu i wyboru kandydatów dokonają uczestnicy Zjazdu ubiegłoroczne-go. Kolejnej grupie życzymy, żeby podbiła Brukselę.

Z Elą Paprzycką, Zbyszkiem Ścianą i Leszkiem Borem

rozmawiała Barbara Gorczyńska

NIE BYŁO

Page 20: Gazeta Uliczna 1/2005

20 21

Jest gdzieś miejsce na nowo odkryte, Z ludźmi, co mają serca spękaneI co życie mają tak zryte,Twarze jasne, lecz oczy spłakane.

Tu w tym miejscu nadzieja błysnęła,Tym co mylnie wybrali swe drogi,Tu się nowa ich podróż zaczęła,Mogą stanąć tu mocniej na nogi.

Biedna Polsko! ty kraju na skraju,Z Ameryką masz mało wspólnego, Ale Barka swe porty tu trzyma, Ludzie robią tu dużo dobrego.

Ech Bareczko, niejedno masz imięI problemów nie braknie też Tobie. Ale mogę straconej rodzinieSłowo „czlowiek” powiedzieć o sobie.

Bo pomagasz na przekór wszystkiemu,Móc zrozumieć drugiego cżłowieka.Wierzyć Tobie, to oddać drugiemuTrochę serca, bo każdy go czeka.

Płyń więc sobie pod wiatr, który wiejeProsto w oczy, niech wszystkich to dziwi.Nasze serca są pełne nadziei,Dopłyniemy do brzegu szczęśliwi.

BALLADA O BARCE

Heniu pisze teksty piosenek i śpiewa

Page 21: Gazeta Uliczna 1/2005

20 21

„To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem. Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.

Minęło 2000 lat gdy umarł na krzyżu, a my cieszymy się wa-kacjami, słońcem albo śniegiem, nowymi spodniami, dyskoteką.

Żyjemy tak, jakby to się nigdy nie wydarzyło. Pewnie trudno tak do końca to zrozumieć. Tylko czasem przemknie myśl... Co ja mogę ofiarować.

Zrezygnować z pójścia do kina, aby w tym czasie pomóc odra-biać lekcje słabszej koleżance czy pobawić się z dziećmi sąsiad-ki, której mąż jest w więzieniu. Odmówić sobie kupna modnej bluzki czy butów, aby odłożyć parę groszy na książki dla ro-dziny, gdzie jest pięcioro dzieci a ojciec stracił pracę.

Na całym świecie jest tyle podzia-łów; miliony ludzi, którzy mają tak niewiele i wielu, którzy mają prawie wszystko. Czasem zasta-nawiam się czy oni wiedzą, że

ktoś okazał im największą z moż-liwych miłości?

Bo gdyby wiedzieli to pewnie nie byłoby tak trudno oddać trochę „swego”, zrezygnować z niektó-rych luksusów.

Nie byłoby wtedy głodnych dzieci na świecie, ludzi umierających na ulicach Kalkuty, ataku na WTC w Nowym Jorku i nie płakaliby-śmy dzisiaj. Nie płakalibyśmy...

Marysia, lat 17

Rozważania wielkopostne

21

fot.

Chr

is Ak

o

Page 22: Gazeta Uliczna 1/2005

22 23

Znaczna część ludzi ma wraże-nie, że biznes oderwał się od spo-łeczeństwa, a interes gospodarczy nie pokrywa się z interesem spo-łecznym. Samo pojęcie przedsię-

biorczości w wyniku zachowania niektórych zachłannych czy wręcz nieuczciwych menedżerów uległo dyskredytacji. Mamy do czynienia z atakiem na wiarygodność nie tylko przedsiębiorców, ale same-go biznesu, inaczej mówiąc „Sys-temu gospodarki rynkowej. Co za paradoks. Poziom dobrobytu może się zwiększyć tylko wów-czas, gdy użyjemy do tego celu dostępnego nam kapitału a zaso-by ludzkie wykorzystamy w moż-liwie, najefektywniejszy sposób. Jedynie wolny rynek, demokracja, przejrzystość reguł gospodarki światowej, współdziałanie i przed-

siębiorczość mogą przyśpieszyć postęp ekonomiczny i rozwój spo-łeczny. A mimo to wiele osób tę-skni dziś za innymi rozwiązaniami. Mnożą się populistyczne i oparte na uproszczeniach opinie, po-tępiające kapitalizm jako system zimny i nieludzki. W dobie skan-dali finansowych korporacjach wielkich korporacjach i w czasach stagnacji gospodarczej głosy ta-kie trafiają na podatny grunt nie tylko w środowiskach tradycyjnie kojarzonych z mniejszością, nie mającą wpływu na władzę. Coraz częściej hasła te przemawiają też do przedstawicieli klasy średniej.

Ten sceptycyzm klasy średniej można „wytłumaczyć nagłą oba-wą o przyszłość. Zasoby kapitału topniały, świadczenia emery-talne nie są już rzeczą pewną, koszty opieki zdrowotnej coraz bardziej nadwątlają przychody, a bezpieczeństwo zatrudnienia, nawet w przypadku osób dobrze wykształconych, staje się coraz bardziej iluzoryczne. Do pew-nego stopnia takim antykapitali-stycznym myśleniem zaraziły się już całe narody: w Ameryce Ła-cińskiej. Kilkoma krajami rządzą przywódcy, którzy nie zgadzają się z podstawowymi zasadami rządzącymi wolnym rynkiem. Aby powstrzymać falę nastrojów

ŚWIAT WOŁA DZIŚ O KAPITALIZM Z LUDZKĄ TWARZĄ. POTRZEBUJEMY SYSTEMU GLOBALNEJ WRAŻLIWOŚCI.KLAUS SCHWABINICJATOR ŚWIATOWEGO FORUM EKONOMICZNEGO W DAVOS

Społeczne BiznesuSumienie

ABY POWSTRZYMAĆ FALĘ NASTROJÓW

NIEKORZYSTNYCH DLA PRZEDSIĘBIORCZOŚCI,

BIZNES W SPOSÓB PRZEKONYWAJĄCY MUSI

ZADEMONSTROWAĆ LUDZIOM, ŻE JEST INTEGRALNĄ

CZĘŚCIĄ SPOŁECZEŃSTWA, A TO OZNACZA, ŻE MUSI

DOROSNĄĆ DO NOWEGO SPOSOBU MYŚLENIA

Page 23: Gazeta Uliczna 1/2005

22 23

niekorzystnych dla przedsiębior-czości, biznes w sposób przeko-nywający musi zademonstrować ludziom, że jest integralną częścią społeczeństwa, a to oznacza, że musi dorosnąć do nowego spo-sobu myślenia, który nazwałbym pro społecznym. Filozofia ta opiera się na czterech elemen-tach: korporacyjnej atrakcyjno-ści, korporacyjnej integralności, korporacyjnym obywatelstwie i społecznej przedsiębiorczości. Pojęcie „korporacyjnej atrakcyj-ności oznacza, że dana firma musi udowodnić swą przydatność dla społeczeństwa. Chodzi o to, by nie tylko maksymalizować zyski akcjonariuszy, ale również służyć społeczeństwu jako takiemu. Odpowiedzialne zarządzanie po-winno uwzględniać spodziewane długoterminowe korzyści płynące z przyczyniania się do budowy silnych społeczeństw i co za tym idzie dynamicznych gospodarek. Zwiększenie atrakcyjności bizne-su wymaga zmiany podejścia do realizacji celów przedsiębiorstwa. Inwestorzy powinni przestać pa-trzeć na swe zadania z perspek-tywy krótkoterminowej. „Korpo-racyjna integralność” – pod tym pojęciem kryje się stwierdzenie, że biznes powinien rządzić się nie tylko określonymi regułami, ale również wartościami. Lide-rzy przedsiębiorczości dopiero wówczas odzyskają zaufanie społeczne, gdy ich działania będą oparte na spokojnych systemach zasad moralnych. „Korporacyjne obywatelstwo” to ukierunkowanie biznesu na pomaganiu w szukaniu praktycznych rozwiązań najwięk-szych problemów naszych czasów. Przedsiębiorcy winni pracować ramię w ramię z przedstawicielami rządów i społeczeństw obywatel-skich, walcząc z ubóstwem, AIDS oraz innymi globalnymi proble-mami, które uderzają w godność człowieka i zagrażają ludzkiej eg-zystencji. I kwestia ostatnia. Przed-stawiciele biznesu oraz władz po-

winni wspierać przedsiębiorców społeczników, którzy w swych lo-kalnych społecznościach włączają się do walki z problemami o zna-czeniu globalnym, takimi jak bie-da czy wykluczenie społeczne. Na

świecie są tysiące takich działaczy (patrz: www.schwabfbund.org). Choćby Iftekar Enayetullah i Ma-ąsood Sinha. Ich firma WasteCon-cem w Bangladeszu zajmuje się odbieraniem odpadków organicz-nych od gospodarstw domowych, kompostowaniem ich, a następnie dostarczaniem cennego nawozu do użyźniania gleby. Inny przykład. Bunker Roy z Barefoot College w Indiach, który nawiązuje kon-takt z biedną i niewykształconą młodzieżą wiejską w swym kraju i umożliwia najzdolniejszym zdo-bywanie zawodu architekta, leka-rza, inżyniera czy specjalisty z za-kresu technologii internetowej.

Najwyższy czas, by zacząć mówić o bardziej oświeconej go-spodarce, otwartej na człowieka, i zacząć wcielać w życie jej zało-żenia. Jeśli znajdziemy siłę do ta-kiego działania, wszyscy możemy mieć widoki na lepszą przyszłość.

Klaus Schwab (w centrum) z grupą przedsiębiorców społecznych podczas Szczytu ekonomicznego w Davos. Polskę reprezentują Barbara i Tomasz Sadowscy

Page 24: Gazeta Uliczna 1/2005

24 25

– We wrześniu ubiegłego roku Fundacja Barka obchodziła swoje 15-lecie. Jak chciałbyś podsumować ten okres Twojego życia ?

Mam poczucie, że to było przedszkole demokracji. Włączy-liśmy się w proces budowania społeczeństwa obywatelskiego, który ciągle jest na początku. Nasze doświadczenie właściwie dopiero przybliża nas do tego, czym jest demokracja i kim jest odpowiedzialny obywatel. Zrozu-mieliśmy, gdzie są najważniejsze problemy nie tylko w Polsce, ale w Europie i w świecie.

Kiedy zaczynaliśmy działać nie byliśmy w stanie ocenić skali problemów, jak wiele środowisk

było narażonych na przykre kon-sekwencje transformacji, na utratę równowagi społecznej i ekono-micznej. Chcieliśmy nadążać za tymi wyzwaniami, w taki sposób, aby z jednej strony odpowiedzieć na problemy socjalne, a z drugiej, aby człowiek, który nagle znalazł się w nowej rzeczywistości rozu-miał swoje położenie i zobaczył szansę na rozwój.

W 1989 r. podjęliśmy działania ze względu na moralne zobo-wiązanie. Można było pędzić do przodu, bogacić się, angażować w zdobycie władzy, ale budowanie społeczeństwa solidarnego było wielką potrzebą tego czasu. W trzydziestu różnych rejonach Pol-ski zaczęliśmy tworzyć środowiska

zaangażowane w sprawy dobra wspólnego. Nie było to proste. Po drodze napotykaliśmy na opór tych, którzy koncentrowali się na wąsko pojętym interesie.

Dzisiaj widać, że myślenie pro publico bono jest niezmiernie ak-tualne, szczególnie w obliczu kry-zysu w życiu publicznym, gdzie wiele środowisk politycznych i gospodarczych ma problemy w myśleniu o wspólnej drodze.

Mam uczucie, że przez 15 lat Barka jako środowisko była wierna zasadom solidarności, braterstwa, odpowiedzialności za sprawy trudne, niechętnie podej-mowane. Nieraz z tego powodu byliśmy marginalizowani w życiu społecznym albo podejrzewani o nieuczciwość.

– Dlaczego tak było, przecież podejmowane działania były bardzo użyteczne społecznie?

Marginalizowani byliśmy głów-nie przez instytucje publiczne. W wielu miejscach ciągle mają one ducha centralizmu państwo-wego. W 89 r. myślenie o odbu-dowie państwa odbywało się na podstawie doświadczeń zebra-nych w PRL, a nie w demokracji uczestniczącej. Wszyscy wzrastali-śmy w państwie centralistycznym. Urzędnik był „kimś” zarówno na poziomie samorządu czy insty-tucji rządowych. Dzisiaj obser-wujemy w pomocy społecznej

WYWIAD Z TOMASZEM SADOWSKIM

W PRZEŁOMOWYM MOMENCIE

Page 25: Gazeta Uliczna 1/2005

BIZNESMENI W POLSCE NA RAZIE UCZĄ

SIĘ ROBIĆ „KASĘ”, A SPOŁECZEŃSTWO

NAWET NIE OCZEKUJE OD NICH

ODPOWIEDZIALNOŚCI. TRZEBA

KSZTAŁTOWAĆ PRAWO, KTÓRE KORYGUJE

WSZELKIE NIEPRAWIDŁOWOŚCI.

BIZNESMENI W POLSCE NA RAZIE UCZĄ

SIĘ ROBIĆ „KASĘ”, A SPOŁECZEŃSTWO

KSZTAŁTOWAĆ PRAWO, KTÓRE KORYGUJE

24 25

utrzymywanie głównie struktury państwowej. Ten duch centrali-styczny powoduje, że niechętnie podejmuje się współpracę z inny-mi partnerami. Dlatego organiza-cje pozarządowe mają problem, żeby wejść w przestrzeń pomocy społecznej. Mimo wysiłków nie-których przedstawicieli rządu i powołaniu Ustawy o Działalności Pożytku Publicznego mamy, jako obywatele, bardzo poważnego przeciwnika. Jest nim centralizm w instytucjach publicznych.

– Nikt nie wątpi, że Barka zbu-dowała solidarne relacje ze śro-dowiskami, z którymi pracowała. Ale to przecież niewystarczające, aby umożliwić pełną integrację społeczną i zawodową grup wy-kluczonych. Czy udało się zbudo-wać solidaryzm w szerszej skali z innymi partnerami społecz-nymi, takimi jak administracja publiczna, ludzie biznesu, środo-wiska kościelne. Misja Barki jest przecież skierowana nie tylko dla najuboższych, chociaż tak jest powszechnie postrzegana.

Organizacje pozarządowe, w tym Barka, były początkowo wzmacnia-ne ze środków państw zachodnich, jak również przez organizacje międzynarodowe. W kraju mamy po swojej stronie hurtowników, firmy, które przekazują daro-wizny rzeczowe. Trochę na tej zasadzie, że jest tam odpis. Ak-ceptują oczywiście to, co robimy. Może czasem wydaje im się to trochę górnolotne. Mówią: „wy to zajmujecie się jakimiś „mar-ginesem”, my natomiast mamy poważne sprawy na głowie. Two-rzymy gospodarkę, zarządzamy instytucjami”.

Samorządy lokalne, niestety, przypominają bardziej gospo-darstwa biznesowe niż dobrze zorganizowane wspólnoty teryto-rialne. Mówi się w nich o zarzą-dzaniu, zarabianiu, o działalności

gospodarczej, natomiast rzadko o odpowiedzialności społecznej i rozwoju społecznym.

Na poziomie biznesu odpowie-dzialność za rozwój społeczny w ogóle się nie pojawia. Pojedyn-czy liderzy biznesowi deklarują zrozumienie dla spraw rozwoju, ale na ogół kończy się na dekla-racjach. Pewnie można to zrozu-mieć. W czasie zmagań w tworze-niu kapitałów gospodarczych nie

podejmuje się odpowiedzialności za całość przemian społecznych. Ale od czasu do czasu odczu-wamy „ciepły dotyk biznesu”. Mieliśmy ostatnio pozytywne do-świadczenie z przedsiębiorcami duńskimi, pracującymi w Polsce, którzy wybudowali w Barce szkołę dla rodzin bezrobotnych. Takie przykłady się już pojawiają, ale na razie przychodzą głównie z zachodu.

Wracając do solidaryzmu Bar-ki. Jestem z niego dumny, to jest ogromny kapitał. Często jesteśmy uważani za instytucję, która świad-czy usługi socjalne. Myślę jednak, że największą wartością Barki jest

utworzenie ruchu samopomocy, aktywności kilkunastu stowarzy-szeń wyrosłych z naszych działań, utworzonych przez osoby, które pokonały swoje problemy i sła-bości. Samo-organizacja podnosi morale i uczy nowych umiejęt-ności. Tworzą się nowe struktury społeczne, powstają przykłady nowej przedsiębiorczości. Wiele miejsc Barki wyrosło z ruin: go-spodarstwa po byłych PGR-ach,

domy mieszkalne, miejsca eduka-cji, sklepy, warsztaty itp.

– Barka na arenie międzynaro-dowej uzyskała wysoką pozycję, co znalazło wyraz w przyzna-nach wyróżnieniach: nagroda Banku Światowego i Globalnej Sieci Rozwoju, tytuł „Bohatera Europejskiego” w Time Magazi-ne czy „Przedsiębiorcy Społecz-nego”, zaproszenia na „World Economic Forum” do Davos itd. Barka rozpoznawana jest w świecie jako instytucja, która dąży do rozwoju społecznego i przeciwdziałania wyklucze-niu społecznemu. Czy można

Page 26: Gazeta Uliczna 1/2005

26 27

powiedzieć, że ludzie w świecie są lepiej przygotowani do wspie-rania rozwoju społecznego niż Polacy?

Dojrzalszy etap rozwoju demo-kracji i kapitalizmu na zachodzie jest bezdyskusyjny. Można się tam dopatrzyć większej odpowie-dzialności ze strony biznesu, jest on tam bardziej cywilizowany. W Polsce jestesmy na początku tej drogi, czasami mówi się nawet o „wilczym kapitalizmie” opartym na prawie silniejszego.

– Co środowiska biznesu pol-

skiego mogłyby zrobić dla roz-woju społecznego?

Odpowiedzialność społeczna spoczywa na każdej grupie, na naukowcach, na środowiskach religijnych, biznesmenach, na środowiskach politycznych, na odpowiedzialnych obywate-

lach. Odpowiedzialny biznes to odpowiedzialni biznesmeni. Sprowadzanie i pomnażanie kapitału najczęściej nie łączy się z zwiększaniem ilości miejsc pra-cy. Biznes nie zawsze wzmacnia rozwój. Biznesmeni w Polsce na razie uczą się robić „kasę”, a społeczeństwo nawet nie ocze-kuje od nich odpowiedzialności. Trzeba kształtować prawo, które koryguje wszelkie nieprawidło-wości. Biznesmen powinien być odpowiedzialny nie tylko za to, co robi w swoim zakładzie pracy, ale też w jego otoczeniu. Jeśli inwe-stuje na jakimś terenie, powinien wziąć odpowiedzialność za pełen rozwój tego obszaru.

– Na stronach internetowych Ministerstwa Polityki Społecz-nej można dotrzeć do nowych ustaw o edukacji i zatrudnieniu

socjalnym oraz o spółdzielniach socjalnych. W komentarzach do tych ustaw wymieniana jest wielokrotnie Fundacja Barka jako organizacja, która miała wpływ na ich powstanie. Czy w obliczu centralistycznej i biu-rokratycznej pomocy społecznej te ustawy mogą mieć wpływ na zmiany, na kształtowanie party-cypacyjnej pomocy społecznej i rozwój nowych form w ramach tzw. ekonomii społecznej.

Wpływanie na zmianę ustaw jest obowiązkiem każdego oby-watela. Ten obowiązek wyznacza-ny jest przez miejsce, w którym żyjemy. Ponieważ Barka dotyka obszaru marginalizacji, więc walczy o możliwości rozwoju dla tych grup. Niedopuszczalne jest, abyśmy troszczyli się tylko o oso-by, którymi się bezpośrednio zaj-mujemy. Dojrzewaliśmy do takiej

Page 27: Gazeta Uliczna 1/2005

26 27

odpowiedzialności obywatelskiej przez ostatnie lata.

Przed 2 laty zostaliśmy zapro-szeni przez wicepremiera Jerzego Hausnera do współtworzenia ustaw. Byliśmy już nieźle przygo-towani, prowadziliśmy programy edukacyjne i przedsiębiorcze. Centra Integracji Społecznej oparte są o doświadczenia wy-wodzące się dokładnie z Barki. Dzisiaj rozmnażają się w Polsce i podejmowane są również przez

inne organizacje. Istota ekonomii społecznej polega na myśleniu o tych, którzy nie są głównymi bohaterami rozwoju gospodar-czego. Dla nich powstały w pol-skim prawodawstwie możliwości tworzenia własnych małych przedsiębiorstw społecznych tzw. spółdzielni socjalnych. Są to nowe organizacje non –for– profit, które tworzą warunki dla aktywności zawodowej grup najczęściej wy-kluczanych z rynku pracy. W ten sposób wytyczona została nowa droga dla rozwoju polityki spo-łecznej w Polsce.

– Minione 15-lecie zakończy-ło się zebraniem doświadczeń o możliwościach rozwoju grup, które znalazły się w trudnej sy-

tuacji w okresie transformacji. Rozeznane zostały możliwości współpracy z innymi partnera-mi, powstały modelowe ustawy, utworzonych zostało kilkanaście nowych stowarzyszeń wyrasta-jących z programów Barki. Jak postrzegasz misję Barki w na-stępnych latach.

Dzisiaj jesteśmy na tyle dorośli, żeby konfrontować się z rzeczy-wistością. Głównym wyzwaniem będzie podjęcie działań w dużo

większej skali. Nie chodzi tylko o ilość placówek, ale i o jakość realizowanych zadań. Chodzi o programy, które zmieniają rzeczywistość, zmieniają czło-wieka (filozofia rozwoju), a nie pozostawiają go na poziomie przetrwania. Unia Europejska jest naszym sojusznikiem w takim myśleniu. Barka otrzymuje po raz pierwszy poważne zadania i finansowanie z UE w ramach programu EQUAL na poprawę dostępu do rynku pracy dla osób długotrwale bezrobotnych. Do tej pory ćwiczyliśmy „na grosikach”, a dziś zapraszamy poważne in-stytucje do współdziałania. Bu-dujemy partnerstwo, które może spowodować, że „centralizm” się cofnie.

– Czy spodziewasz się, że w Polsce w najbliższych latach zrealizowane zostaną idee soli-darności i będzie można poka-zać w dużej skali poprawę losu osób, które są dzisiaj w większo-ści pozostawione bez nadziei?

Idee te zostały podjęte we wspo-mnianych wcześniej działaniach i znalazły swój wyraz w nowych ustawach. Natomiast jest pytanie czy one rozkwitną w rzeczywi-stości, rozwiną się w społecznym życiu. Świadomy jestem, że są to długie i trudne procesy, ale możli-we do zrealizowania. Jest to dzia-łalność na dziesięciolecia i cieszę się, że mogę uczestniczyć w ich przełomowym momencie.

– Za 3 lata będziesz pewnie na emeryturze. Przez wiele lat Ty i Twoja rodzina działaliście dla spraw rozwoju społecznego. Czy nie żałujesz tych lat i tego trudu?

Moja rodzina zaangażowana jest w rozwój dobra wspólnego od kilku pokoleń. Gdybyśmy tego nie robili czulibyśmy się osobami nieodpowiedzialnymi, może nawet nieetycznymi. Py-tanie jest, jak będą wyglądały nasze emerytury, moje i milio-nów Polaków, którzy są po sześć-dziesiątce i nie zdołali odłożyć na swoją starość. Zdarzyło się, że przez kilka lat nie pobierałem wynagrodzenia, ponieważ Barka nie miała środków. W tamtym czasie nasze działania były silnie marginalizowane. To w sposób oczywisty rzutuje na wymiar naszych emerytur. Ale przecież nie to jest jedynym celem na-szej pracy. Można być świetne zabezpieczonym a jednocześnie żyć bez sensu. Ten sens naszego działania jest i pozostanie na długo, a może nawet sięgnie na-stępnego pokolenia. A to już jest największa nagroda.

– Dziękuję za rozmowę

Barbara Gorczyńska

BARKA OTRZYMUJE PO RAZ PIERWSZY

POWAŻNE ZADANIA I FINANSOWANIE

Z UE W RAMACH PROGRAMU EQUAL NA

POPRAWĘ DOSTĘPU DO RYNKU PRACY DLA

OSÓB DŁUGOTRWALE BEZROBOTNYCH. DO

TEJ PORY ĆWICZYLIŚMY „NA GROSIKACH”,

A DZIŚ ZAPRASZAMY POWAŻNE INSTYTUCJE

DO WSPÓŁDZIAŁANIA.

Page 28: Gazeta Uliczna 1/2005

28 29

Organizacja Narodów Zjedno-czonych działająca w 166 krajach świata ogłosiła jako jeden z celów milenijnych kampanię społeczną pod hasłem „czas pomóc innym”.

Kampania ta, szczególnie plan oddłużenia krajów rozwijających się, nabiera szczególnego znacze-nia w sytuacji, gdy połowa miesz-kańców świata żyje za 1 dolara

dziennie, w każdej minucie umie-ra kobieta w ciąży, co dziesiąte dziecko nie dożywa do 5 roku życia, co piąte dziecko nie cho-dzi do szkoły, 1/5 mieszkańców ziemi nie ma dostępu do czystej wody, 2/3 kobiet to analfabetki, 40 milionów ludzi jest zarażona wirusem HIV.

Wiele krajów oraz organizacji międzynarodowych wspomaga rozwój krajów mniej rozwinię-tych. Pomaga im finansowo i ma-terialnie oraz wysyła specjalistów. Celem tej pomocy jest wsparcie wzrostu gospodarczego i zmniej-szenie ubóstwa, wsparcie reform demokratycznych, rządów prawa i samorządności, zapobieganie konfliktom wewnętrznym i wzrost bezpieczeństwa w świecie. Pomoc rozwojowa jest czym innym niż pomoc humanitarna świadczona doraźnie w przypadku katastrof humanitarnych, klęsk żywioło-wych i konfliktów militarnych.

W Polsce przeprowadzono ba-danie opinii publicznej na temat poparcia społecznego dla pomocy rozwojowej dla Krajów III Świata.

Czy Polska powinna pomagać krajom rozwijającym się?NA POMOC DLA KRAJÓW ROZWIJAJĄCYCH PRZEZNACZA SIĘ W ŚWIECIE ROCZNIE 68 MILIARDÓW DOLARÓW, PODCZAS GDY NA ZBROJENIA WYDAJE SIĘ 800 MILIARDÓW DOLARÓW.CZY WARTO POMAGAĆ, CZY POLSKĘ STAĆ NA TO, ŻEBY POMAGAĆ INNYM KRAJOM I JAKIE SPOSOBY POMOCY SĄ NAJBARDZIEJ EFEKTYWNE? NAD TYMI PYTANIAMI ZASTANAWIALI SIĘ UCZESTNICY DEBATY ZORGANIZOWANEJ W AKADEMII EKONOMICZNEJ W POZNANIU PRZEZ UNDP (PROGRAM ROZWOJU ORGANIZACJI NARODÓW ZJEDNOCZONYCH) ORAZ STUDENCKĄ ORGANIZACJĘ AIESEC.

Page 29: Gazeta Uliczna 1/2005

28 29

63 % Polaków opowiedziało się za udzielaniem takiej pomocy przez Polskę. Jakie są argumenty?

Część badanych uważała, ze wspieranie rozwoju krajów słabiej rozwiniętych jest moralnym obo-

wiązkiem Polaków, że bogatsze państwa pomogły nam, więc teraz my powinniśmy pomóc bied-niejszym. Poza tym uważano, że Polska jest krajem wystarczająco zamożnym by pomagać innym oraz, że pomaganie może przy-

nieść korzyści Polsce typu zwięk-szenie prestiżu Polski w świecie czy utworzenie lepszych warun-ków inwestycyjnych za granicą. Podkreślano też, że Polska jako członek Unii Europejskiej i OECD

podpisała zobowiązania między-narodowe na pomoc rozwojową.

Z badań przeprowadzonych przez Bank Światowy wynika, że na 200 krajów badanych aż 150 jest biedniejszych niż Polska.

W 2003 roku Polska zajmowała 37 pozycję na 200 państw.

W 2003 roku Polska otrzymała na swój rozwój 1,2 miliarda dola-rów, a sama przeznaczyła na po-moc krajom słabiej rozwijającym

się tylko 27 milionów dolarów. Po przystąpieniu do Unii Euro-pejskiej Polska została włączona w politykę europejską na rzecz pomocy rozwojowej, która rocz-nie wynosi 25 miliardów dolarów. W związku z tym Polska zobowią-

W POLSCE PRZEPROWADZONO BADANIE OPINII PUBLICZNEJ NA

TEMAT POPARCIA SPOŁECZNEGO DLA POMOCY ROZWOJOWEJ

DLA KRAJÓW III ŚWIATA. 63 % POLAKÓW OPOWIEDZIAŁO SIĘ ZA

UDZIELANIEM TAKIEJ POMOCY PRZEZ POLSKĘ.

Page 30: Gazeta Uliczna 1/2005

30 31

zała się, że od 2006 roku będzie przeznaczać na rozwój biedniej-szych krajów z budżetu państwa jedną dziesiątą (1/10) procenta dochodu narodowego. Jest to ok. 3 zł miesięcznie na głowę staty-stycznego podatnika.

W debacie podkreślano, że duże dysproporcje pomiędzy bogatymi i biednymi są źródłem wielu kon-fliktów w świecie. Nierówności wywołują wojny. Nierzadko te dysproporcje wykorzystywane są do podniecania agresji i ataków terrorystycznych.

Przedstawiciele organizacji pozarządowych podkreślali rolę organizacji i osób prywatnych w niesieniu pomocy humanitarnej i rozwojowej np. Polskiej akcji Humanitarnej (w poprzednim numerze GU prezentowaliśmy tę organizację), Caritas, czerwo-nego Krzyża, UNICEF. Pomoc

rozwojowa dla krajów słabiej rozwijających się udzielana przez organizacje obywatelskie i wyspe-cjalizowane organizacje między-narodowe jest trzykrotnie większa niż pomoc państw.

Organizacje są też bardzo ak-tywne w wysyłaniu do krajów rozwijających się wolontariuszy i specjalistów. Często osoby bez-robotne z krajów bogatych mogą być bardzo przydatne w krajach biedniejszych. Taki pomysł reali-zują Szwajcarzy wysyłając swoich bezrobotnych wolontariuszy do krajów rozwijających się.

Kilka organizacji polskich, w tym Fundacja Barka z Poznania, zo-stało zaproszonych w ramach pomocy rozwojowej do Global-nej Sieci Rozwoju, której celem jest przenoszenie innowacyjnych i przedsiębiorczych doświadczeń okresu transformacji z Europy Środkowo- Wschodniej do Kra-jów III Świata.

Odpowiedzialna rola w zabu-dowywaniu przepaści pomię-dzy bogatymi i biednymi przy-pada też firmom komercyjnym, które zostały zaproszone przez Kofi Annana do projektu Glo-bal Compact. W partnerstwie publiczno-prawno-społecznym podejmowane są kwestie inwestycji, szkoleń, rozwoju infrastruktury, poprawy sta-nu służby zdrowia, poziomu edukacji.

Na koniec istotna wydaje się

refleksja, że pomaganie innym jest procesem wzajemnego zbli-żania się i ubogacania. Pomoc, aby mogła być przyjęta i aby nie upokarzała wymaga osobistego zaangażowania ludzi, aby mogła skutkować rozwojem powinna opierać się o budowanie więzi oraz o edukację.

Barbara Sadowska

Page 31: Gazeta Uliczna 1/2005

30 31

Domy Wspólnot, szkoły, przed-siębiorstwa społeczne, programy budownictwa socjalnego tworzo-ne są przez Barkę od 15 lat. Po-wstawały dzięki zaangażowaniu wielu ludzi dobrej woli z kraju i zagranicy: z Francji, Niemiec, Holandii, Danii, Anglii i USA. Py-tając ich o motywację odpowia-dali, że znajdywali tu w Polsce so-lidaryzm, który ich zobowiązywał. Wielu z nich mówiło, że zaanga-żowanie w problemy społeczne sąsiadujących państw jest drogą do przeciwdziałania niepokojom społecznym i kształtowaniu eks-tremalnych postaw. Obserwuje-my to w innych częściach świata, gdzie skrajne ubóstwo całych społeczności rodzi konflikty i pro-wadzi do terroryzmu.

W jaki sposób możemy spłacić ten dług zaciągnięty u bogatszych sąsiadów? Czymś naturalnym wy-dawało się zaangażowanie w bu-dowanie systemu walki z ubó-stwem na wschodzie, głównie na Ukrainie. Mamy spore doświad-czenie i sprawdzone rozwiązania, które nasi wschodni przyjaciele mogą dopasować i wykorzystać w swoich warunkach.

Pierwsze kontakty nawiązaliśmy 6 lat temu na wschodniej Ukra-inie w Czernihowie z organizacją Arratta, która zajmuje się pomocą dzieciom z najuboższych rodzin. Przeciętnie zarabiają 150 hrywien. Przelicznik ukraińskiej hrywny na polską złotówkę jest jak 1:1. Ceny żywności są także prawie takie same. Niektóre artykuły, które na skutek załamania gospodarki nie są produkowane na Ukrainie, są nawet droższe. Powoduje to, że

wiele osób rozpaczliwie poszuku-je możliwości wyjazdu. Ci, którzy zostają muszą jakoś przetrwać. W codziennej walce o przetrwa-nie znajdują jeszcze czas, aby troszczyć się o innych, którzy mają mniej. Zawsze powracam od nich zmobilizowany. Widzę z jednej strony wielkie ubóstwo,

a z drugiej ich otwarcie i wza-jemną pomoc. To jest doskonała lekcja człowieczeństwa. Tam naj-lepiej widać, że najlepszym lekar-stwem, pomocą dla człowieka jest drugi człowiek. Środki materialne są ważne, ale nie są istotą pomocy wzajemnej.

Drugą bratnią organizacją, z którą Barka współpracuje od ponad dwóch lat to Oselia we Lwowie. Z grupą przyjaciół z Osel-li spotkałem się po raz pierwszy we Lwowie, kiedy jeszcze działali w organizacji Doroga. To jedy-na w 800-tysięcznym Lwowie organizacja zajmująca się, obok jednej grupy AA, terapią alkoho-lików. System rządowy oferuje jedynie detoksykacje w szpitalach psychiatrycznych. Tu we Lwowie ta grupa niepijących alkoholików postanowiła stworzyć wspólnotę na wzór Barki. Chcieli zamieszkać razem, aby wspierać się w swojej trzeźwości. Wynajęli zrujnowany dom pod Lwowem i działają.

Co możemy im i wielu innym zaoferować? Od kilku lat przy-

jeżdżają do nas. Zapoznają się z działaniami Barki i innych or-ganizacji. Poznają polski system prawny przeciwdziałania wyklu-czeniu społecznemu. Uczestniczą w corocznych obozach w Chu-dopczycach k/Pniew. Mają okazję nawiązać kontakty z organizacja-mi z Europy Zachodniej i całego

świata, mogą też odbyć u nas staż przez okres kilku miesięcy. Stopniowo dociera do nas coraz więcej zainteresowanych. Są oso-by również z Odessy, Równego, Iwanofrankijska i innych ukraiń-skich miast. Podobnie dzieje się z Białorusią.

W Fundacji Stefana Batorego uruchomiony został specjalny Program Wschód-Wschód, który wspiera organizacje polskie w po-maganiu Ukrainie i innym krajom tego regionu Europy.

Miejmy nadzieję, że u naszych Wschodnich przyjaciół zacznie powstawać coraz więcej i więcej organizacji społecznych walczą-cych z ubóstwem i innymi proble-mami, a Fundacja Barka z innymi polskimi partnerami w jakimś stopniu przyczynią się do tego.

Życzę Przyjaciołom z Ukrainy wszystkiego najlepszego. Dzięku-ję im za wszystkie lekcje solidary-zmu międzyludzkiego, w których razem uczestniczyliśmy.

Wojciech Zarzycki

Prosto z sercaBarka na Ukrainie

PIERWSZE KONTAKTY NAWIĄZALIŚMY 6 LAT TEMU NA WSCHODNIEJ UKRAINIE W CZERNIHOWIE Z ORGANIZACJĄ ARRATTA, KTÓRA ZAJMUJE SIĘ POMOCĄ DZIECIOM Z NAJUBOŻSZYCH RODZIN.

Page 32: Gazeta Uliczna 1/2005

32 33

Jestem pod wrażeniem spotka-nia z Peją znanego w Polsce

reprezentanta muzyki hip-hop oraz audycji o nim, której autor-kami są Maria Blimel i Wanda Wasilewska, dziennikarki Radia Merkury. Zaprosiły one Peję na spotkanie ze słuchaczami Radia Merkury w Teatrze 8 Dnia. – To pewne, że jeżeli bym nie rapował to bym kradł – powiedział na po-czątku spotkania. Dla młodych ludzi historia życia Peji jest lekcją zmagania się młodego człowieka ze swoimi słabościami, pokazuje jaki wpływ na osobowość ma rodzina i środowisko, w którym młodzi żyją oraz jak determinacja i silna wola pozwalają realizować marzenia. Peja próbuje pomóc duchowo ludziom, którzy są w kryzysie, nie mają planów, na-dziei, mobilizuje ich do zmian. Jak jeden z jego fanów powie-dział, że Peja towarzyszy mu w je-go życiu, przekonuje, że może być lepiej, i że to zależy od nas. Śpiewa o czarnej stronie życia,

chce nas przekonać, abyśmy nie robili błędów.

Peja to „ksywa” z podwórka, oznacza wszę. Jako chłopiec „zła-

pał” wszy w przedszkolu i od tego czasu został nazwany Peją. Mówi, że to ksywa na całe życie. Wycho-wał się na Jeżycach – to najgoręt-

BYŁO RADIO W TEATRZE 8 DNIA. ZAPROSILIŚMY JE TEŻ DO GAZETY ULICZNEJ. MYŚLIMY TU O RADIU MERKURY, KTÓRE OD LAT AKTYWNIE UCZESTNICZY W BUDOWANIU SPOŁECZEŃSTWA OBYWATELSKIEGO: WIELKI WKŁAD MAJĄ TU REPORTAŻE MARII BLIMEL I WANDY WASILEWSKIEJ ORAZ ORGANIZOWANY PRZEZ LATA KONKURS NA WIELKOPOLANINA ROKU.W KOLEJNYCH NUMERACH GU BĘDZIEMY POKAZYWAĆ BOHATERÓW RADIOWYCH REPORTAŻY, KTÓRZY MIMO PRZECIWNOŚCI I OGRANICZEŃ, REALIZUJĄ MARZENIA, POKONUJĄ SŁABOŚCI I ZMIENIAJĄ RZECZYWISTOŚĆ.

RADIO W „GAZECIE ULICZNEJ”

Dzisiaj Peja

Page 33: Gazeta Uliczna 1/2005

32 33

sza dzielnica dzieci wychowuje ulica, rodzice piją wódkę, ludzie umierają samotnie albo od alko-holu.

Matka jego zmarła jak miał 13 lat. Wtedy wiedział, że musi sobie jakoś poradzić. W domu była bie-da, nie chciałem k... ubrudzić so-bie rączek smarem na praktykach. Zdał do liceum chociaż z mate-matyki był bardzo słaby. Trenował judo, namiętnie kibicował „Le-chowi” uczestniczył w bójkach z kibicami i służbą mundurową, gdzie prawo pięści jest ważnym elementem kulturowym.

Potem pojawił się pomysł z ra-pem. Nikt nie wierzył, że mogę

nagrać płytę – mówi. Za pierwsze pieniądze zarobione za śpiewanie poszedłem do Mc Donalda i ku-piłem sobie 5 kanapek: – przysze-dłem do chaty i wpier... długi czas wpier….na zapas. Nigdy nie będę pytał człowieka czemu chce jesz-cze jeść. Kupię mu żeby jadł dalej i na następny dzień Nie pozwolę k..., żeby ktoś cierpiał głód, bo to jest najgorsza rzecz jaka może spotkać człowieka, młodego czło-wieka, który nie jest w stanie nic z tym zrobić. Bo on może wyjść zdeterminowany i wbić komuś nóż i zabrać pieniądze, żeby iść się najeść. Bo bywały sytuacje, że ja też miałem takie myśli.

Nie jest aktywnym chuliganem ani nie „jara”, chociaż wielu w to nie wierzy. Nie stara się być jakimś nauczycielem, nie chce pokazywać jak żyć. Uczy się jak każdy człowiek na doświadcze-niach i błędach i tym się mogę

podzielić. Wyznaję zasadę, że za każde słowo ponoszę odpowie-dzialność. Czasem człowiek łapie jakieś doświadczenie i w głowie mu się układa. Nie chodzi o to, żeby ciągle chodzić i mówić ,że wszystko jest do d... Ja się cieszę z każdego dnia, wychodzę na balkon, widzę drzewa, przyrodę, cieszę się trawnikiem, bo na ulicy na której ja się chowałem od ma-łego nie było takich miejsc. Cieszę się z małych rzeczy. Nie, że mój priorytet jest zarobić 100 000 zł i wtedy jestem zadowolony, bo tak naprawdę to nie da mi szczę-ścia. Mogę się cieszyć jak gwiazdy migocą na niebie, Peja mówi o so-

bie, że jest łącznikiem pomiędzy podwórkiem a wielkim światem. Kiedyś Polska odgrodzona była od wielkiego świata murem ber-lińskim „kiedyś te mury były dla nas wszystkich” ale kiedy runęły wiedziałem że nie dam się zdege-nerować do tego stopnia ,że będę przykładem dla moich dzieci jak można spieprzyć sobie życie. Nie wiedziałem, w jaki sposób to zro-bię, ale wiedziałem, że nie prze-gram swojego życia. Spotkanie skończone. Jeszcze tylko autograf na zdjęciu. Wychodzę przejęta. Przez wiele lat mieszkałam z ro-dzicami i siostrami we Wspólnocie Barka z wieloma osobami, które miały trudne życie. Były dla nas jak bracia i siostry. Zawsze wie-rzyliśmy, że każdy może odmienić swój los. Tak się cieszę, że Peja jest ważnym potwierdzeniem mo-jej młodzieńczej wiary, że można pokonać trudności, słabości, uza-

leżnienia a nawet wydobyć się z ograniczeń i tworzonych przez środowisko. Ciągle dźwięczy mi w głowie tekst piosenki: podnieś się od Ciebie zależy, masz wybór, musisz spróbować wybrać właści-wą drogę:

Z wieczoru autorskiego Marii Blimel

i Wandy Wasilewskiejrelacja Marysi Sadowskiej, lat 17

NIKT NIE WIERZYŁ, ŻE MOGĘ NAGRAĆ PŁYTĘ – MÓWI. ZA

PIERWSZE PIENIĄDZE ZAROBIONE ZA ŚPIEWANIE POSZEDŁEM

DO MC DONALDA I KUPIŁEM SOBIE 5 KANAPEK

CZYTAJ!

radio

Page 34: Gazeta Uliczna 1/2005

34 35

FOTO

wielkopolska

Mark ShiperleeMIĘDZYNARODOWA SIEĆ GAZET ULICZNYCH

Page 35: Gazeta Uliczna 1/2005

34 35

Kościółek w Brodach w Wielkopolsce

Page 36: Gazeta Uliczna 1/2005

36 37

Zegar osiedlowego ratusza wy-dzwania 18-tą, gdy wchodzę

do budynku Gimnazjum nr 2 w Murowanej Goślinie. Tu jestem umówiona na reportaż z moimi rozmówcami. „Szóstką Wspania-łych” – jak ich w myślach nazy-wam. Z zespołem „Eyer Land”. Tworzy go sześciu entuzjastów tań-ca ekstremalnego – break dance: Kuba (17 1.), Mariusz (18 1.), Krzy-siek (17 1.), Rafał (18 1.) i dwóch Sebastianów (17 i 18 1.). Dwóch z nich jest uczniami gimnazjum, trzech uczy się w szkole zawodo-wej, a jeden – w technikum.

Szkolna portierka wygląda na dobrze poinformowaną: „Kogo pani szuka? Pani Ewy? Jest ze swoimi „breakami” w małej salce gimnastycznej”

Otwieram drzwi. Stoję w nich dłuższą chwilę ogłuszona hałasem decybeli (rapu? techno?). Właśnie trwa próba. Gestem dłoni poka-zuję, żeby sobie nie przerywali. Wyjmuję aparat fotograficzny i robię, co do mnie należy. Cza-sem drży mi ręka, gdy filmuję tę całą ekwilibrystykę. Marzenia za-klęte w figury tańca: helikoptery, szczotki, sprężyny, stójki na gło-wie i rękach, piramidy. Nie wiem już, gdzie kończy się amatorstwo, a gdzie zaczyna profesjonalizm... Są naprawdę świetni!

Moi bohaterowie chętnie pozu-ją do aparatu i nie mniej chętnie

udzielają informacji o sobie. Mimo karkołomnych, wyczynowych ewolucji – nie wyglądają na spe-cjalnie zmęczonych. W ich oczach gości radość i – chyba – durna.

Pytają mnie, gdzie i kiedy ukaże się reportaż. Lubią, gdy się o nich mówi i pisze. Lubią też bardzo publiczne występy. Dotychczas, nie były to żadne prestiżowe im-prezy, ot – każda okazja dobra, by się pokazać. Najczęściej, w czasie lokalnych, gminnych występów, jak np.:

Pierwszomajowe Biegi Uliczne, Mini maraton, konkursy taneczno

– muzyczne. Regularnie stanowią atrakcję miejscowych dyskotek.

Jeszcze ponad 1,5 roku temu żyli jak większość swoich rówie-śników: szaro i monotonnie, bez celów i aspiracji, z dnia na dzień. Oglądając godzinami telewizję, przesiadując bezczynnie na po-dwórkach i placach małych, sen-nych miasteczek. Czekając na... Godota?

I żyliby tak nadal, gdyby nie pomysł rzucony mimochodem przez Rafała na jednej z dyskotek: „A może byśmy tak potrenowali break dance?”.

Często tak się w życiu dzieje, że trzeba swoje marzenia (gdy się je ma!) głośno wypowiedzieć, mocno wyartykułować. By siebie usłyszeć i by inni nas też usłysze-li... Trzeba słowami zaczarować rzeczywistość. Moi rozmówcy wiedzą też o tym, że pewne rze-czy trzeba zrobić, gdy się tylko o nich pomyśli. Potem taka myśl może nigdy się już nie pojawić... I tak było z moimi bohaterami. Znalazł się inspirator, którego myśl natychmiast podchwyciła reszta. Jednak droga od „chcieć” do „móc” – nie była łatwa, jak wspominają.

Na początku było ich osiemna-stu, a miejsca ich prób – pod gołą chmurką. Tam, na podwórzach swoich domów ćwiczyli z godną podziwu determinacją. A stacja

„Podnieś się, od ciebie zależy, masz wybór” Peja

Page 37: Gazeta Uliczna 1/2005

36 37

telewizyjna MTV była akademią ich tańca. Spotykali się z różnym odbiorem: od sceptycyzmu, po-przez dezaprobatę, aż po żywe zainteresowanie. W międzycza-sie szukali intensywnie jakiegoś godziwego lokum, małego, za-daszonego skrawka przestrzeni. Przestrzeni niezbędnej do życia, czyli tańca. Niestety, nie mieli zbyt dużego kredytu społecznego zaufania, ani u prezesa osiedlo-wej spółdzielni, ani u dyrektorów szkół... A kiedy pojawiła się szansa (nie ogrzewany lokal do wyremon-towania) – za długo się wahali.

Zdesperowani zgłosili się z proś-bą do nauczycielki w-f, pani Ewy Kujawy. Moi rozmówcy wyraźnie się ożywiają, gdy wymieniają nazwisko swojej wybawczyni. Ta ich nie odtrąca, wręcz przeciwnie – rozumie ich zapał, wolę i marze-nia. Pani Ewa podejmuje się opieki nad grupą dzięki, czemu dyrektor gimnazjum wyraża zgodę na ko-rzystanie z sali gimnastycznej.

Teraz z osiemnastu zostało ich tylko sześciu. Śmieją się, że nie ilość jest ważna. Zostali bowiem najwytrwalsi, najbardziej zmo-tywowani. Ci, którzy wiedzą, że taniec jest ich szansą. Szansą na lepszą jakość życia. Wiedzą, że ćwiczenie czyni mistrza, że nie wystarczy odrobina talentu (a tego nie można im odmówić). Że tylko ambicją, silnym uporem,

wyrzeczeniami i żelazną dyscypli-ną osiąga się cel.

Dwóch z nich: bliźniacy Se-bastian i Mariusz Przybyszewscy pobierają nawet prywatne lekcje tańca w Poznaniu. Później, w cza-sie cotygodniowych prób, dzielą się z pozostałymi swoimi umiejęt-nościami.

Tak więc – połączyła ich wspól-na pasja. Break dance – mówią – to nie tylko hobby, to także ra-dość bycia w grupie, wspólność dążeń, budowanie poczucia własnej wartości. Taniec – to ich świadomy wybór. Wybór będący wyrazistą cezurą w ich życiu, któ-re podzieliło się na dwie części: na to przed tańcem (byle jakie i puste) i to teraz (lepsze i z sen-sem). Są świadomi jakościowych różnic.

Na koniec pytam o ich plany na przyszłość, o marzenia:

Rafał: „Chciałbym być rozpo-znawalny. W niedalekiej przy-szłości zobaczyć siebie i zespół w telewizji”.

Kuba: „Marzę, by brać udział w konkursach break dance’u. Chciałbym mieć możliwość kon-frontacji doświadczeń, porówna-nia naszego poziomu z innymi grupami”.

Mariusz: „Chciałbym być bar-dzo dobry, osiągnąć perfekcję w tańcu. W przyszłości pragnę być instruktorem break dance’u

i dzielić się zdobytym doświad-czeniem z innymi”.

Moi rozmówcy wiedzą o tym, że przed nimi jeszcze długa dro-ga. Bowiem, by osiągnąć perfek-cję, trzeba ćwiczyć co najmniej osiem lat.

Tymczasem entuzjazm „bre-aków” jest zaraźliwy jak bakcyl grypy zimą. W ich ślady poszli już inni. Do pani Ewy zgłaszają się ko-lejni naśladowcy „Eyer Land-u”...

Halina Skibińska

Page 38: Gazeta Uliczna 1/2005

38 39

– Pani Ewo, jest Pani znanym i lubianym pedagogiem, nauczy-cielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej i Gimna-zjum nr 2 w Murowanej Goślinie. Prowadzi też Pani zajęcia korek-cyjne dla dzieci z wadami po-stawy oraz wykłada przedmiot: wychowanie do życia w rodzinie. Czy kiedykolwiek miała Pani do czynienia z tańcem tak ekstre-malnym, jakim jest break dance?

Mam syna, który jeździł inten-sywnie na rolkach. Nie boję się więc sportów ekstremalnych, a dodatkowo prowadząc zajęcia z wychowania fizycznego muszę asekurować przy trudnych ćwi-czeniach. Ryzyko i niebezpieczeń-stwo wpisane jest w mój zawód.

– Skoro nie miała Pani nigdy styczności z break dancem, to proszę wyjaśnić, jakie motywy skłoniły Panią do zaopiekowania się grupą entuzjastów tego tańca?

Główny motyw, to kontakt z tzw. trudną młodzieżą, która chciałaby zaistnieć pozytywnie. Moi chłopcy znani są w szkole z tej złej strony: są z nimi poważne problemy wy-chowawczo-dydaktyczne. Cieszę się, że znaleźli swoją pasję, dzięki której mogą pokazać się w środo-

wisku z dobrej strony. Nie ukry-wam, że ćwiczenia break dance’u są bardzo trudne, w związku z tym chłopcy mogą wykazać się pracą systematycznością i dyscy-pliną. Jako pedagog, dałam szan-sę wszystkim, którzy się do mnie zgłosili, wiedząc jednocześnie, że tylko najwytrwalsi zostaną.

– W jakich okolicznościach do-szło do spotkania z grupą „Eyer Land”? Jak Pani myśli, dlaczego chłopcy zwrócili się właśnie do Pani?

W listopadzie 2003 r. główny inicjator – Rafał przyszedł wraz z kolegą do szkoły. Przedłożyli mi swoją prośbę: chcieliby mieć miejsce na próby, najlepsza byłaby sala gimnastyczna. Jednak by uzy-skać pozwolenie dyrektora szkoły, potrzebny jest dorosły opiekun, najlepiej nauczyciel. A dlaczego przyszli akurat do mnie? Myślę, że mam wśród uczniów opinię nauczyciela lubiącego młodzież, szczególnie tę „trudną”, że nie potrafię odmówić w potrzebie, że jestem otwarta i kontaktowa, o dużym poczuciu humoru.

– Wiem, że próby odbywają się dwa razy w tygodniu po 1,5 godziny. Poświęca im Pani swój cenny czas – pracując w więk-szości społecznie. Dzięki Pani grupa mogła uzyskać niezbędne lokum – w szkole i w osiedlo-wym Domu Kultury. Co ofiaro-wuje im Pani jeszcze, oprócz czasu i energii?

Co im ofiarowuję? Hmm... Po pierwsze – poczucie bezpieczeń-stwa oraz to, że zawsze – w razie kontuzji – mogą otrzymać facho-wą pomoc. Nie daję im żadnych wskazówek technicznych doty-czących tańca, ale oceniam ich

występy od strony estetycznej i koncepcyjnej, a także motywuję do wytrwałości i systematycznej pracy. Nie muszę im dawać wspar-cia moralno-psychicznego, nie muszę aktywizować i pilnować, by byli na próbach. Oni bowiem zawsze przychodzą na próby i bar-dzo chętnie występują publicznie.

– Jest Pani z tą grupą od ponad 1,5 roku. Interesuje mnie, jak z perspektywy tego czasu ocenia Pani możliwości grupy? Czy daje się zauważyć ich rozwój – nie tylko w sensie technicznym, ale i ogólnoludzkim? Czy taniec – to ich słuszny wybór?

Prawie każdy występ jest przeze mnie filmowany. Kto chce, temu udostępniam nagranie. Niedawno nagrałam ich dwa ostatnie wystę-py i dodatkowo ich występ sprzed 1,5 roku, by porównać i ocenić ich rozwój. Teraz, gdy mamy pró-by także w ratuszu (Dom Kultury udostępnił nam nie tylko salę, ale i sprzęt odtwarzający i video), mo-żemy wspólnie oglądać filmy, ana-lizować błędy i postępy. Uważam, że chłopcy bardzo się rozwinęli w ciągu 1,5 rocznych ćwiczeń. Jednak, żeby osiągnąć wysoki po-ziom należy trenować około 8 lat. Wszystko jeszcze przed nimi.

Dopiero teraz, gdy ćwiczą najwytrwalsi, zauważam lepszą integrację grupy, silne dążenie do perfekcji i chęć realizacji marzeń. Uważam, że taniec to bardzo do-bry wybór, chłopcy mają bowiem poczucie sensu życia i zauważają, że praca i ustawiczne doskonale-nie warsztatu – są najważniejsze.

Z Ewą Kujawą, nauczycielem Break Dance,

rozmawiała Halina Skibińska

POZOSTANĄ NAJWYTRWALSINauczyciel Break Dance

Page 39: Gazeta Uliczna 1/2005

38 39

Gazeta Uliczna czeka na reklamodawców!

POWIERZCHNIA REKLAMOWA WEDŁUG POTRZEB

Jednym z podstawowych celów Gazety jest rozwój świadomości i uwrażliwienie czytelników na problemy społeczne w ich mieścieoraz powołanie zespołu sprzedawców spośród długotrwale bezrobotnych.Redakcja stara się pozyskać do tego przedsięwzięcia reklamodawców,by móc kontynuować wydawanie Gazety Ulicznej, rozwijaćjej struktury, tworzyć nowe miejsca pracy i kształtować treści, które umożliwiają odbiorcy zaangażowanie w przedsięwzięcia społeczne.Jako nowe wydawnictwo zdajemy się na Państwa uwagi i propozycje, a każda sugestia będzie skrupulatnie rozważona przez zespół redakcyjny.

Udział Państwa Firmy w działaniach Gazety Ulicznej może znacząco wpłynąć na proces tworzenia nowych miejsc pracy. Osoby, dotąd marginalizowane i wyklu-czone ze społeczeństwa, mogą dzięki Państwa pomocy wrócić na rynek pracy czone ze społeczeństwa, mogą dzięki Państwa pomocy wrócić na rynek pracy i funkcjonować na takich samych zasadach, jak inni ludzie, aktywnie uczestni-czący w życiu miasta.

Wspieranie Gazety Ulicznej świadczy o wzroście społecznej odpowiedzialności Wspieranie Gazety Ulicznej świadczy o wzroście społecznej odpowiedzialności biznesu i znacznie podnosi prestiż firmy. Wszystkie istniejące dotąd na świecie gazety uliczne budują płaszczyznę współdziałania pomiędzy przedsięwzięciami gazety uliczne budują płaszczyznę współdziałania pomiędzy przedsięwzięciami społecznymi i przedsięwzięciami czysto komercyjnymi, przynosząc obu stronom społecznymi i przedsięwzięciami czysto komercyjnymi, przynosząc obu stronom znaczące korzyści.Chcielibyśmy, aby tak rozumiana współpraca miała miejsce także za pośrednic-Chcielibyśmy, aby tak rozumiana współpraca miała miejsce także za pośrednic-twem naszego wydawnictwa.

W związku z tym gorąco zachęcamy do korzystania z naszych powierzchni reklamowych lub innej formy wspierania naszej działalności.

ARTYKUŁY SPONSOROWANE

KRÓTKIE OGŁOSZENIA PRASOWE

Zapraszamy wszystkie firmy i instytucje.

Kontakt z działem reklamy: [email protected] Przemysław Sołenczew 0505 56 08 67

Page 40: Gazeta Uliczna 1/2005

WIE

LKAN

OC

200

5