40
Nr 1 (28) 2011 Książę William: Gazety Uliczne są dla mnie inspiracją” 4 - 5 4 - 5 5 5 5 Pomiędzy światem a nami… – wywiad z Justyną Reczeniedi 18 - 20 a nam mią Recz zeniedi W stronę nowego życia – świadectwo Lecha Bora 28 - 31 5 40% ceny dla sprzedawcy

Gazeta Uliczna 01/2011

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Wywiad z Justyną Reczeniedi

Citation preview

Page 1: Gazeta Uliczna 01/2011

Nr 1 (28) 2011

Książę William: „Gazety Uliczne są dla mnie inspiracją”

4 - 5

4 - 5555

Pomiędzy światem a nami… – wywiad z Justyną Reczeniedi

18 - 20

a nammi… ą Reczzeniedi

W stronę nowego życia– świadectwo Lecha Bora

28 - 31

5 40%ceny

dla sprzedawcy

Page 2: Gazeta Uliczna 01/2011

POEMAT NA KSIĘŻYC I PODKOWĘ NAJNOWSZA KSIĄŻKA POETYCKA DOMINIKA GÓRNEGO

Honorowy patronat nad publikacją: Towarzystwo im. Hipolita CegielskiegoProjekt okładki i ilustracje: Ryszard Kaja

Książka wydana wraz z płytą CD, na której słyszymy wybrane wiersze w interpretacji ich Autora. Recytacji towarzyszy muzyka pulsująca w sercach najpiękniejszych Czardaszy, w wykonaniu

Miklosza Deki Czureji – światowej sławy romskiego skrzypka, któremu Yehudi Menuhin i Stephane Grappelli nadali miano Króla Czardaszy.

Opinie na temat literackiej twórczości Dominika Górnego:Panu Dominikowi – z wyrazami uznania i sympatii…

prof. Jerzy Buzek

Od lat śledzę z wielkim zainteresowaniem i intelektualną satysfakcją twórczość poetycką Dominika Górnego. Podziwiam jego zmaganie się ze słowem, głębię myśli i warsztatową sprawność.

prof. Jan Miodek

Dziękuję za Pana wspaniałą Poezję…Jan Nowowiejski

Drogiemu Dominikowi – z wdzięcznością za Chopina. Barbara Wachowicz

…Piękny tomik wrażliwej i głębokiej poezji. Przeczytałem te strofy z wielkim zainteresowaniem i serdecznie gratuluję Panu szlachetnej treści tak mądrze i atrakcyjnie „zebranej” w słowa.

Wiesław Ochman

Książka jest dostępna od marca br. w "Salonie Posnania", przy ul. Ratajczaka 44 w Poznaniu. Można ją również zamówić pod numerem tel.: 603 851 094

Page 3: Gazeta Uliczna 01/2011

Gazeta Uliczna jest dostępna w salonach sieci „Empik” w całej Polsce, u „sprzedawców ulicznych” oraz w księgarni „Bookarest” w Poznaniu.

3

Redaktor naczelna: Barbara Sadowska

Z-ca Redaktor naczelnej: Dominik Górny

Zespół redakcyjny: Ewa Sadowska, Dagmara Walczyk, Magdalena Chwarścianek

Korekta: Dominik Górny

Szef dystrybucji: Krystyna Mieszkowicz-Adamowicz

Szef sprzedawców: Mirek Zaczyński

Druk: WD Klaudia-Druk

Opracowanie grafi czne i skład: Qubas.pl

Wydawca: Fundacja Pomocy Wzajemnej BARKA

ul. św. Wincentego 6, 61-003 Poznań, www.barka.org.pl

Kontakt z Redakcją: 61 872 02 86

Kontakt z Fundacją: 61 872 02 86, [email protected]

4-5Książę William: Gazety Uliczne

są dla mnie inspiracją

6-7Książę William – współczesny

książę

8-9„Porozumienie Wielkopolskie”

– solidarność buduje tożsamość

10-11Kontrowersyjne projekty

Miasta Poznania…

12-13Nawet koty czują się

u nas dobrze

14-15Centrum Integracji Społecznej –

„centrum” wiary w siebie

16-17„Barka” w Hamburgu

18-20Pomiędzy światem a nami...

– wywiad z Justyną Reczeniedi

21Wiersze z Poematu na Księżyc

i podkowę

22-23Poloneza czas zacząć!

Trzynasty Bal „Przymierza Rodzin” w blasku

wspomnień…

24-27Rozsądek, miłość, dynastia

28-31W stronę nowego życia

32-33Malawijskie stowarzyszenia

użytkowników wody znów odkręcają kurki

34-35Grać w piłkę tak, aby

wygrać życie – Lombardia Chudobczyce

36-37Wspólnota skłotersów

38Oddychać Pięknem…

1(28) num

er

2011

Drodzy Czytelnicy „Gazety Ulicznej”,

Cieszymy się, że po raz kolejny mo-żemy podzielić się z Wami ważnymi dla naszego życia refleksjami i zdarzeniami, które opisaliśmy w najnowszym nume-rze niniejszego kwartalnika; a radość ta jest tym większa, iż pośród „naszych autorów” znalazł się sam książę William. W szczególny sposób zapraszamy także do zapoznania się z artykułami związa-nymi z: relacją z konferencji dot. podpi-sania porozumienia na rzecz utworzenia „Wielkopolskiego Centrum Ekonomii Solidarności”; działalnością „Barki” w Hamburgu oraz wydaniem najnowszej płyty Justyny Reczeniedi, z którą publi-kujemy wywiad.

Redaktor Naczelna GU, Barbara Sadowska

Zespół redakcyjny GU

Nr 1 (28) 2011

Książę William: „Gazety Uliczne są dla mnie inspiracją”

4 - 5 Książę WiWiKsią ęKKsią WKsiąą ęę WiGazety UlicznezGazetyG t Uy Ul są dla mnie ii

4 - 5555

Pomiędzy światem a nami… – wywiad z Justyną Reczeniedi18 - 20

nspsnspnspiracją”nspiracją”illiami m:milliam: illia

UlicznezneUliliUl są dla mnie iisą dą dladll

a nammi… ą Reczzeniedi

W stronę nowego życia– świadectwo Lecha Bora

28 - 31

5 40%ceny dla sprzedawcy

Page 4: Gazeta Uliczna 01/2011

4

osobowości

K ryzys gospodarczy ma dewastujący wpływ na życie wielu osób bezdomnych, którzy żyją obok nas. W samym tylko

Londynie skala zjawiska bezdomności zwięk-szyła się o prawie jedną czwartą w ciągu ostat-nich dwóch lat. Ta liczba nie obejmuje osób, które utraciły własny dach nad głową i przeby-wają obecnie w tymczasowych mieszkaniach czy przeludnionych domach.

Człowiek może utracić mieszkaniową stabi-lizację z wielu przyczyn: z powodu rozbicia ro-

dziny, braku pracy, alkoholu czy narkotyków, w wyniku drastycznego załamania się sytuacji fi-nansowej, często nie z własnej winy. Efekty bez-domności są takie same dla każdego: poczucie bezdennej bezsilności i rozpaczy. Konsekwen-cje emocjonalne dla osoby w ten sposób do-świadczonej przez los, mogą być całkowicie druzgoczące – czasami bardziej dotkliwe, niż sam fakt bycia osobą pozbawioną domu.

Organizacje charytatywne, kościoły, rządy i inne organizacje mogą nieść pomoc w podsta-wowym zakresie: zapewniając dach, pod któ-rym można schronić się przed deszczem czy śniegiem, ogrzewanie i poczucie bezpieczeń-stwa – ale bez dania nadziei, osoba, która utra-ciła dom, nie może odbudować swojego życia. Fakt, że tacy ludzie żyją obok nas, „pada cie-niem” na nasze społeczeństwa. Stąd też dzia-łalność tych, którzy tę nadzieję ofiarowują – Ga-zet Ulicznych takich jak WSPAK, mojej własnej organizacji charytatywnej – Centrepoint oraz innych organizacji i osób prywatnych, którzy troszczą się o ludzi pozbawionych dachu nad głową – tak mnie inspiruje, ponieważ wręczają osobom bezdomnym „narzędzia”, dzięki którym mogą one odbudować wiarę w swoje siły, a w konsekwencji – swoje życie.

Spotkałem na swojej drodze wielu mło-dych ludzi, którzy są obecnie pełni pasji i pragnienia osiągania celów tylko dlatego, że ktoś w odpowiednim momencie dał im opar-cie i pomógł „stanąć na własnych nogach”. Są to ludzie o niezwykłej odwadze. Może się wydawać, że się poddali i że brakuje im sił.

Spał na ulicach Londynu, aby osobiście doświadczyć, jak to jest być bezdomnym. Idąc w ślady swojej matki, Diany, Księżnej Walii, został Patronem Centrepoint – wiodącej organizacji charytatywnej na rzecz młodych bezdomnych w Zjednoczonym Królestwie. Obecnie – po raz pierwszy od swoich zaręczyn ogłoszonych w zeszłym miesiącu – przekazuje słowa poparcia dla ruchu Gazet Ulicznych na całym świecie.

Książę William: są dla mnie insp

Brytyjski książę William spotyka się z młodymi ludźmi wspieranymi przez organizację Centrepoint, w 40 rocznicę powstania tej organizacji, w jednym z ich centrów w Londynie, 16 grudnia 2009 roku. Centrepoint jest organizacją społeczną, która zapewnia schronienie i wsparcie dla bezdomnych młodych ludzi w wielu od 16 do 25 lat (zdjęcie: REUTERS/Luke MacGregor)

Page 5: Gazeta Uliczna 01/2011

5

Wiem, że tak nie jest – oni się nie poddali i nie poddają. Czuję się niezmiernie uprzywilejowa-ny, że mogę być kojarzony z takimi właśnie oso-bami. I „chylę czoła” przed organizacjami, któ-re im w tej walce pomagają.

Jego Królewska Wysokość Książę Walii William

dla Street News Service © www.streetnewsservice.org

„Gazety Uliczne iracją”

Powyższy artykuł, publikowany na prawach wyłączności, został napisany przez Jego Królewską Wysokość

Księcia Walii Williama dla Street News Service (SNS). SNS jest agencją prasową Międzynarodowej Sieci Gazet Ulicznych, która działa na rzecz 115 Gazet Ulicznych w 40 krajach. Wszystkie tytuły pomagają osobom bezdomnym na świecie w zdobywaniu środków na utrzymanie.

Książę William i jego narzeczona - Kate Middleton, pozują do zdjęcia w St. James’s Palace, w Londynie, 16 listopada 2010 roku. Książę brytyjski William poślubi swoją narzeczoną Kate Middleton, 29 kwietnia 2011 roku, w Opactwie Westminster - ogłosiło jego Biuro 23 listopada 2010 roku (zdjęcie: REUTERS/Suzanne Plunkett)

Page 6: Gazeta Uliczna 01/2011

6

osobowości

Tak jak ich matka, zarówno William jak i jego młodszy brat Harry, są obiektem intensyw-nego zainteresowania światowych mediów.

To było powodem kilku interwencji poprzez insty-tucje nadzorujące media oraz próśb o większą prywatność.

Wiele osób sugerowało, że głównym powo-dem krótkotrwałej rozłąki narzeczonych w 2007 roku, była niemożliwa do tolerowania nagonka mediów. Para spotkała się na uniwersytecie St. Andrews w Szkocji, gdzie oboje rozpoczęli stu-dia w 2001 roku. Middleton, córka przedsiębior-ców reprezentujących brytyjską klasę średnią, została ogłoszona księżniczką XXI wieku, w monarchii naznaczonej serią skandali.

Książę pracujący

William zawsze powtarzał, że nie śpieszno mu do ślubu i ożeni się dopiero w wieku 28 lub 30 lat. 28 lat ukończył w czerwcu. „Od dawna wiadomo, że oboje szaleją za sobą” – stwierdzi-ła komentatorka królewska Penny Junor. „W moim przekonaniu zdradza ich mowa ciała: są w sobie zakochani i jest to przesympatyczne”. William, który przeszedł szkolenie oficerskie, a obecnie jest pilotem ratowniczym w brytyjskim lotnictwie wojskowym, dla wielu jest uosobie-niem idealnego króla na współczesne czasy. Według własnych słów, William nie chce być królewskim ornamentem, którego podstawo-wym zadaniem jest podawanie ręki. Chce pra-cować dla swojego kraju. William niedawno od-

wiedził brytyjskie oddziały w Afganistanie oraz złożył wieniec w niedzielę, 14 listopada, dla upamiętnienia ofiar dwóch wojen światowych w ramach dorocznych obchodów rocznicowych, jakie odbywały się na całym świecie.

Jego wejście do życia publicznego w wieku 21 lat, było bardzo delikatne z uwagi na „miło-sno-nienawistne” stosunki z mediami jego mat-ki. Zginęła w wypadku samochodowym w 1997 roku, próbując umknąć ścigającym ją ulicami Paryża, paparazzi.

Mimo, iż z wyglądu przypomina Dianę, wielu twierdzi, że charakter Williama „mieści się” w normach rodziny jego ojca. Jest on bardziej tra-dycyjny i przestrzega zachowań, jakich oczeku-je się od członków Domu Windsor. Dowodem tego jest jego pasja polowań, których nie znosi-ła jego matka oraz doskonały kontakt z ojcem.

oprac. Peter Griffiths, David Cutler © Reuters; www.streetnewsservice.org

Książę William jest drugim kandydatem w kolejce do brytyjskiego tronu. Jest fizycznie podobny do zmarłej matki, księżnej Diany. Już niedługo przestanie być jednym z najbardziej pożądanych kawalerów na świecie. Starszy z synów księcia Karola i Diany, William, lat 28, poślubi swoją długoletnią narzeczoną Kate Middleton; w piątek, 29 kwietnia 2011 roku, w katedrze Westminster w Londynie. Ich romans „zakwitł” podczas studiów na uniwersytecie.

Książę William – w

Książę William oraz Jeff Hubbard, kiedyś bezdomny oraz klient Crisis - organizacji pomagającej osobom bezdomnym, tworzą dyptyk dla wystawy „A Positive View” („Pozytywny widok”) w Somerset House, w marcu 2010 roku (zdjęcie: A. G. Carrick, Chris Jackson, Getty Images)

Page 7: Gazeta Uliczna 01/2011

7

spółczesny książę

Książę William pozuje do zdję-cia w trakcie sesji zdjęciowej dla organizacji pomagającej bezdomnym Crisis (zdjęcie: A.G. Carrick)

Książę William w swojej roli jako komandor flotylli łodzi pod-wodnych, przybywa na ceremo-nię prezentacyjną dla maryna-rzy w bazie wojskowej Clyde, Faslane blisko Glasgow, w Szkocji, w październiku 2010 roku (zdjęcie: Reuters/David Moir)

Książę William oraz Książę Harry podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, w trakcie meczu pomiędzy Anglią a Algierią, na stadionie Green Point w Kapsztadzie; 18 czerwca, 2010 roku (zdjęcie: REUTERS/Oleg Popov)

Książę William i Seyi Obakin, dy-rektor wykonawczy Centrepoint, organizacji pomagającej bezdom-nym, stoją przy Blackfriars Bridge w Londynie, 15 grudnia 2009 roku (zdjęcie udostępnione 22 grudnia 2009 roku) Książę William oraz Seyi Obakin spędzili jedną noc na ulicy, po tym jak Centrepoint zorganizowała taką możliwość dla księcia (zdjęcie: REUTERS/Centrepoint/Handout)

Page 8: Gazeta Uliczna 01/2011

8

ważne wydarzenia w Wielkopolsce

Zwrócenie uwagi na tak właśnie rozumianą kwestię solidarności stało się pierwszą „myślą” debaty eksperckiej, w której swo-

imi refleksjami i spostrzeżeniami podzielili się przedstawiciele rozmaitych środowisk opiniotwór-czych, w tym: społecznych, politycznych i nauko-wych; 10 i 11 stycznia br. w Urzędzie Marszałkow-skim w Poznaniu oraz w Centrum Szkoleniowym „Barki”, znajdującym się w Chudobczycach. „My-śli” wartych przypomnienia, było wiele – odwołaj-my się zatem do tego, który nie „zapomina” – ich „autora”, bo tak można nazwać dokument podpi-sany 17 października br., jako „Porozumienie na rzecz utworzenia Wielkopolskiego Centrum Eko-nomii Solidarności”. Omówieniu właściwych mu społecznych uzasadnień, a także jego współcze-snych aspektów i dziejowych przesłanek, było w dużej mierze poświęcone niniejsze wydarzenie.

„Kapitał ludzki” – najlepszy kapitał

Intelektualnym zespoleniem i jednoczącym różne zamysły działań „podaniem dłoni”, okazały się być myślowe perspektywy sygnatariuszy „Po-rozumienia Wielkopolskiego” – reprezentantów: Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielko-polskiego; Urzędu Miasta Poznania; Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego Pro Publico Bono; Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”.

W szczególny sposób skłoniono się w stronę właściwej roli Marszałka Województwa Wielko-polskiego, który nadal powinien inicjować działa-nia organizacyjne i programowe, zmierzające do kreacji dogodnych warunków dla upowszechnia-nia idei ekonomii solidarności oraz aktywizacji doświadczeń przedsiębiorczości społecznej na gruncie krzewienia wzorców kultury solidarności.

„Porozumienie Wielkopolskie” ma bowiem wpły-nąć na upowszechnienie innowacyjnych rozwią-zań przedstawianych partnerom rządowego pro-jektu 1.19 „Zintegrowany system wsparcia ekono-mii społecznej”, w zakresie koordynowania part-nerstw publiczno-prywatnych odnośnie powsta-nia spółki pożytku publicznego. Ma się to przy-czynić do utrwalenia strategii regionalnych jako wzorca dla innych regionów na gruncie m.in.: kształtowania świadomości środowisk lokalnych, formacji kadr, wyciągania wniosków z badań bę-dących rezultatem efektywnych działań. Popierać przeto należy tworzenie instytucji badawczej i edukacyjnej zajmującej się upowszechnianiem wiedzy, z której rodzą się metody właściwej stra-tegii zarządzania potencjałem solidarności Po-znania i Wielkopolski – przekonanie to, wyzna-czało dynamikę dyskusji podjętej podczas debaty, w której wzięli udział m.in.: Elżbieta Hibner, daw-ny doradca w rządzie premiera Jerzego Buzka, były wicemarszałek województwa Łódzkiego; Aleksandra Kowalska, dyrektor Regionalnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Poznaniu; Andrzej

Współczesny wymiar społecznej gospodarki rynkowej powinien być upowszechniany w rozmaitych dziedzinach naszego życia, w kontekście wzmacniania tradycji obywatelskiej samorządności, która od wielu wieków obecna jest na obszarze Poznania i Wielkopolski – i co ważne, nie chodzi jedynie o terytorium w znaczeniu geograficznym, ale o „obszar” społecznych zamierzeń, który ma szansę powiększać się na tyle, na ile ową „solidarność” postrzegamy nie tylko jako ideę, ale realny sposób na godne zagospodarowanie mienia rzeczywistości „prywatnej” oraz takiej, która w sensie dóbr kultury materialnej, należy do mieszkańców Polski i Europy.

„Porozumienie Wielkobuduje tożsamość

Tomasz Sadowski wraz z innymi prelegentami eksperckiej debaty w Urzędzie Marszałkowskim w Poznaniu

Page 9: Gazeta Uliczna 01/2011

9

Porawski, dyrektor Biura Związku Miast Polskich; Sławomir Piwowarczyk, dyrektor Pro Publico Bono; Anna Grzymisławska, sztandarowa postać wielkopolskiej „Solidarności”, były Szef Kancela-rii Rządu Jerzego Buzka, obecnie dyrektor Biura Urzędu Marszałkowskiego Miasta Poznania; Bar-bara i Tomasz Sadowscy reprezentujący środowi-sko „Barki”.

Trzy drogowskazy – pomocniczość, trwałość, do-browolność

Zwrócono uwagę na potrzebę odkrywania wciąż nowych szans spełniających się w byciu wiernym trzem społeczno-ekonomicznym zasa-dom: pomocniczości, trwałości i dobrowolności. Pierwszą z nich określono jako zapotrzebowanie na rozwiązanie problemów istniejących w życiu społecznym, które do tej pory „pozostawały w próżni”. Zasada „ekonomii długiego trwania” wzmocniła wiarę prelegentów, w słuszność za-wiązywania partnerstw publiczno-prywatnych. Z kolei przejawem „dobrowolności” była świado-mość współdziałania, które jest „najwyższym wy-razem myśli konstytucyjnej”; bo przecież nie tylko ideowe „spotkania” w poczuciu wypełniania tra-dycji samorządności, winny nieść w sobie interdy-scyplinarność ich doświadczania na różnych eta-pach rozwoju społecznego – tak jak się to dzieje w przypadku czterech akademii Pro Publico Bono: oświęcimskiej, solidarności, genius loci oraz takiej, której istotą jest „wiązanie się w dro-dze” kształtowania intelektualnego zaplecza roz-woju potencjału solidarności (kapitału społeczne-go). Wyjątkowo inspirującym był również wspólny artykuł Jerzego Buzka i Aleksandra Surdeja. Re-

fleksje obu profesorów utrwalone w najnowszym numerze Ruchu Prawniczego, Ekonomicznego i Socjologicznego, w gruncie rzeczy mówiły o tej właśnie „pamięci”, która pod rozwagę poddaje myśl, iż w dziejach minionych „zdarza się” świa-domość czasów współczesnych.

„Imieniem” tego, co obywatelskie, jest sprawie-dliwość

Debata ekspercka stała się „ekspertem inte-lektu i mądrości czynów”, jeśli weźmiemy pod uwagę obecne na niej przekonanie do konieczno-ści podjęcia ścisłej współpracy na rzecz utworze-nia w Poznaniu instytucji „Wielkopolskie Centrum Ekonomii Solidarności”. Jego celem ma być bo-wiem wzmocnienie instytucjonalne rozmaitych procesów społecznych, gospodarczych i kulturo-wych. A wszystko po to, żeby znaleźć niekoniecz-nie najbardziej „bezpieczną” i najłatwiejszą, ale na pewno – najwłaściwszą ścieżkę rozwoju spo-łeczno-gospodarczego – taką, która umożliwia „spotkanie się” ambicji polityki regionalnej, do-brych praktyk samorządów lokalnych oraz do-świadczenia i „know-how” organizacji obywatel-skich; albowiem „wszelkie przemiany ekonomicz-ne mają służyć kształtowaniu świata bardziej ludzkiego i sprawiedliwego” – jak dzielił się z nami Jan Paweł II.

Dominik Górny

polskie” – solidarność

Reprezentanci opiniotwórczych środowisk przybyłych z rozmaitych regionów Polski, omawiają fenomen „Porozumienia na rzecz utworzenia Wielkopolskiego Centrum Ekonomii Solidarności”

Projekt 1.19 „Zintegrowany system wsparcia ekonomii społecznej” jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.

Page 10: Gazeta Uliczna 01/2011

10

opinie

W opinii radnych, Poznań „wypowiedział wojnę” Czerwonakowi. Radnych gmi-ny wspiera Związek Gmin Wiejskich

RP, jednak liczą również na pomoc Bronisława Komorowskiego, Prezydenta RP. Rozwiązania problemu szukają też na „własną rękę”, składa-jąc zapytanie o prawomocność takiej decyzji do profesora Huberta Izdebskiego. Mariusz Po-znański, wójt Czerwonaka, zamierza „licytować się” z Poznaniem o kupno akademika i stwo-rzyć tam centrum gospodarki solidarnej. Maria Libera, radna gminy Czerwonak, na sesji Rady Miasta, opowiedziała się za tym, aby Ryszarda Grobelnego, prezydenta Poznania, przekonać, iż „nie tylko duży może więcej, ale mały też może dużo”. Ważny głos w tej sprawie zabrali również: Agnieszka Gulczyńska (telewizja WTK), Jarosław Pucek (dyrektor Zarządu Komu-nalnego Zasobów Lokalowych), Tomasz Sa-dowski (Przewodniczący Zarządu Fundacji Po-mocy Wzajemnej „Barka”), profesor Zbigniew Galor (socjolog).

Agnieszka Gulczyńska:

Dla mnie „wulkan” już wybuchł. To „wulkan wstydu”. Jego gorąca „lawa” powinna stopić żenujące uśmiechy, z jakimi przedstawiciele władz miasta opowiadają o swojej polityce na-prawy świata. Najpierw był kontrowersyjny po-mysł osiedli kontenerów. Opór mieszkańców, którym chciano te kontenery postawić „pod no-sem”, podniósł w tej sprawie larum. Teraz oka-zuje się, że rubieże to termin elastyczny. I naj-

trudniejsi lokatorzy mają być eksmitowani nie tylko z mieszkań, ale też osiedli, miasta i z in-nych społeczności Poznania. Podrzućmy ich Ko-ziegłowom, niech się martwią… Bo akurat w Koziegłowach jest już oczyszczalnia poznań-skich ścieków, a wkrótce nieopodal, stanie spa-larnia poznańskich śmieci. Proponuję również tam umieścić areszt śledczy, schronisko dla psów, wysypisko i cmentarz komunalny, a może nawet Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego i place manewrowe? W Poznaniu sobie żyjmy, a poza jego granice wyrzucajmy odpadki, resztki, szczątki, wszystko, co nieprzyjemne i trudne.

Co pokazuje ta sprawa? – „żelbeton”, który zalał „usta” włodarzy Poznania. Ich zamknięcie na dialog i współpracę sięgnęło zenitu. Z oso-bami, które od lat nie płacą czynszów, nie pra-cują, wegetują na marginesie społeczeństwa, umieją rozmawiać ludzie, którzy poświęcili ta-kiemu zajęciu swoje życie. I ci ludzie wiedzą, że przeprowadzka to tylko „umycie rąk”. A rzeczy-wiste rozwiązanie problemu oznacza pracę z trudną społecznością, pracę nakierowaną na to, żeby jej członkowie zaczęli życie „od nowa” i wrócili do społeczeństwa, do swoich rodzin i wreszcie do systemu płacenia za to, co się bie-rze. To wymaga „pobrudzenia rąk”, ale jest skuteczne. Poznań, z organizacjami, które zna-ją metody rzeczywistego rozwiązywania proble-mów, nie współpracuje, bo władza wie lepiej. Być może władzom Poznania wydaje się, że lo-kując tych mieszkańców, z których nie są dum-ni, poza granicami miasta, stworzą podmiejskie

Kontrowersyjne projekna rozwiązanie trudnych W gminie Czerwonak powstaje projekt mieszkań socjalnych dla Poznaniaków z wyrokami eksmisyjnymi. W dawnym akademiku dla doktorantów Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Koziegłowach, ma powstać 60 mieszkań socjalnych dla mieszkańców Poznania. Radni obawiają się jednak, że przeniesienie tak wielu osób z problemami w jedno miejsce, spowoduje powstanie tam getta. Docelowo 25 kontenerów o powierzchni 18 m2 – każdy z jednym pokojem i kuchnią, mają być przystosowane do długotrwałego zamieszkania lokatorów, którzy na co dzień nie płacą czynszu i utrudniają życie swoim sąsiadom. Jest to pomysł Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych. Dotychczas nie powiodły się różne propozycje umiejscowienia kontenerów, z powodu protestów mieszkańców osiedli i dzielnic Poznania.

Page 11: Gazeta Uliczna 01/2011

11

getto? Mylą się. Stworzą getto tu, w Poznaniu; getto ludzi bezradnych wobec nieziszczającego się snu o sterylnym życiu na „wyspie szczęśli-wości”.

Jarosław Pucek:

Chodzi o lokatorów, którzy nie tylko nie pła-cą czynszu, ale „terroryzują” sąsiadów i dewa-stują mieszkania oraz klatki schodowe. Pro-blem powstaje wtedy, gdy mamy do czynienia z osobami, które nie chcą podjąć współpracy. Ist-nieje pytanie, czy w takiej sytuacji nie trzeba nimi „wstrząsnąć” czymś takim jak „żółta kart-ka” – „straszak” w postaci mieszkania w konte-nerze…. Wiemy, że samo przeniesienie nie roz-wiąże problemu, ale skoro osoby te są klienta-mi pomocy społecznej od lat i prowadzona do-tychczas działalność przez Miejski Ośrodek Po-mocy Rodzinie, jest nieskuteczna, to co można zrobić? Wolelibyśmy pracować z tymi osobami wcześniej, żeby nie musieli trafiać do kontene-rów, ale takich mechanizmów na razie brakuje. Ten projekt ma pomóc porządnym obywatelom, zapewniając im w miarę spokojne życie. Czyich interesów gmina ma bronić? Moim zdaniem, jednak tych normalnych, uczciwych lokatorów.

Tomasz Sadowski:

Trzeba sobie zdać sprawę, że praca z czło-wiekiem, który ma różne złe nawyki, wymaga skoordynowanego, profesjonalnego działania wielu środowisk. Tego nie rozwiąże urząd ani też pojedyncze organizacje. Potrzebny jest kon-kretny system działań, który „Barka” tworzy od ponad 20 lat, by wymienić takie inicjatywy jak: centra integracji społecznej, spółdzielnie so-cjalne złożone z tych osób, które miały wcze-śniej zadłużenia, stowarzyszenia mieszkańców (powstało takie na osiedlu socjalnym Darzy-bór). W Poznaniu brakuje przygotowanych do współpracy urzędników. Stoi przed nami wy-zwanie kształtowania kadr nowej generacji i kultury wzajemności, a nie usług; kultury soli-darności, a nie rywalizacji; kultury kształcenia ustawicznego i przedsiębiorczości, a nie jedy-nie maksymalizacji zysków.

W ostatnich latach, na kilku spotkaniach z Mirosławem Kruszyńskim, wiceprezydentem

Poznania, oraz z przedstawicielami: Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych, Miejskie-go Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkanio-wej, Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie oraz z reprezentantami innych organizacji; przedsta-wione zostały rozwiązania systemowe dotyczą-ce reintegracji społeczno-zawodowej miesz-kańców znajdujących się w najtrudniejszych sy-tuacjach socjalnych. Prezentowaliśmy innowa-cyjne rozwiązania europejskie w zakresie orga-nizacji i budowy mieszkań socjalnych z udzia-łem, specjalnie do tego powołanych organizacji społecznych. Jak na razie w proponowanych te-matach, nie zostały podjęte działania ze strony miasta i odpowiednich wydziałów, zarówno w zakresie organizacyjnym jak i finansowym.

Zbigniew Galor:

Oprócz tradycyjnych form pomocy, rzadko realizowane są w Polsce formy, które pojawiają się już od dawna zagranicą (Szwecja, Francja, Dania). Chodzi o nie tworzenie gett, ale włącza-nie takich zbiorowości które mają normalne re-lacje z głównym „nurtem życia” społeczno-go-spodarczego. Domy powinny znajdować się, nie gdzieś poza miastem, ale w „normalnych” środowiskach. W Poznaniu realizowane są też projekty rewitalizacji kamienic, która polega na dostosowaniu różnych miejsc zamieszkania do dawnego wyglądu i na inwestycji w kapitał ludzki. „Ofiarami” rewitalizacji „padają” przede wszystkim mieszkańcy żyjący w ubóstwie. Po rewitalizacji mieszkania są sprzedawane po bardzo wysokiej cenie za metr kwadratowy. W tej sytuacji biedni są „zawalidrogą”.

Nie zgadzam się na stosowanie wspomnia-nego „straszaka”. Profesor Zygmunt Bauman wypowiadała się na temat piekła i raju. Śre-dniowieczny „straszak”, jakim było piekło, żeby utrzymać porządek społeczny, dzisiaj nie ma już racji bytu. Teraz mamy „piekło” w postaci bezrobocia i bezdomności. Taki powinien być wystarczający „straszak”.

opracowanie: redakcja GU na podstawie: www.wtk.pl, audycji Radia BlueFM, Radia Afera

oraz debaty medialnej w trakcie konferencji „Wielkopolskie Targi Przedsiębiorczości Społecznej”.

ty Miasta Poznania problemów społecznych

Page 12: Gazeta Uliczna 01/2011

12

historie prawdziwe

Stefan Szczypkowski i Jolanta Schrann – Szczypkowska

Przez 17 lat pracowałem jako rekwizytor w telewizji. To była ciekawa i rozwijająca praca. Nie przypuszczałem, że kiedyś ją stracę. Jed-nak stałem się bezrobotnym i w końcu trafiłem do Centrum Integracji Społecznej. To było kil-ka lat temu. Zaraz po roku w CISie dostałem pracę w grupie sprzątającej w Starym Browa-rze w Poznaniu. Pewnie, gdyby nie podejrze-nia raka i operacja, pracowałbym tam do dziś. Na szczęście, kiedy byłem na zasiłku, opieka skierowała mnie z powrotem do CISu, w którym jestem aż do dziś. Przebywam mię-dzy ludźmi, wiem więcej o świecie, nie czuję się samotny.

Moja żona – Jola, jest wolontariuszką. Nie może być uczestnikiem Centrum, ponieważ przysługuje jej renta (Ustawa o zatrudnieniu so-cjalnym wyłącza z możliwości bycia w CISie m.in. osoby korzystające z renty zdrowotnej). Przy-

chodzi tu jednak razem ze mną codziennie, uczy się nowych rzeczy, szczególnie na warsz-tacie rękodzieła. Jest też fryzjerką, więc jako wolontariuszka, strzyże wielu uczestników. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wrócić do zawodu, abym mógł znów pracować w teatrze bądź w telewizji.

Joanna, 43 lata

Do CISu trafiłam w kwietniu zeszłego roku. Przez długi czas nie mogłam znaleźć pracy i dlatego opieka skierowała mnie wła-śnie tutaj. Początkowo byłam niechętna, bo miałam bardzo złe skojarzenia z „Barką”. Lu-dzie straszyli mnie, że tu przychodzą tylko bezdomni i „żule”. Na szczęście, pani z opie-ki zapewniła mnie, że jeśli nie będzie mi się podobało, to po miesiącu, bez żadnych ne-gatywnych dla siebie konsekwencji, będę mogła zrezygnować. Kiedy jednak już tu przyszłam, stwierdziłam, że nigdy nie będę

Nawet koty czują

Stefan i Jolanta Szczypkowscy

Uczestnicy Centrum Integracji Społecznej stworzonego przez Fundację Pomocy Wzajemnej „Barka” na poznańskich Zawadach, dzielą się losami swojego życia.

Page 13: Gazeta Uliczna 01/2011

13

chciała stąd odejść. Wybrałam sobie tutaj dobrą pracę – na warsztacie sprzątającym, bo lubię czystość. Dostaję za nią wynagro-dzenie (świadczenie integracyjne w wysoko-ści zasiłku dla bezrobotnych).

Przedtem nie pracowałam przez 4 lata. Tro-chę dorabiałam jako sprzątaczka i zajmowa-łam się wychowywaniem dzieci. Moja córka, Angelika, bardzo lubi się angażować, dlatego przy każdej okazji, zabieram ją ze sobą. Jako wolontariuszka, brała nawet udział w „Wielko-polskich Targach Przedsiębiorczości Społecz-nej”.

Teresa Andrzejak

Kiedyś pracowałam jako tokarz. Ustawia-łam maszynę i robiłam tzw. „detale”: śrubki, pierścienie do łożysk, trzpienie do łóżek szpi-talnych, czasem tulejki i śruby do silników tramwajowych. Pracowałam z tylko jedną kole-żanką, a pozostałą część naszego zespołu stanowili mężczyźni. Traktowałam ich jak kum-pli.

Teraz, gdy jestem w CISie, też odnalazłam różnych kolegów. Każdy ma swoją historię i cel swojego życia. Jestem na warsztacie ogrodni-

czym i chciałabym w nim doczekać emerytury. Zostało mi jeszcze kilka miesięcy. Wiem, że do pracy w swoim zawodzie już nie wrócę, ponie-waż ze względów zdrowotnych nie mogę pod-nosić ciężarów.

Poza ludźmi, ogromną sympatią darzę też koty. W domu mam zresztą dwa. Każdy ma inny charakter – pierwszy nosi imię Adamek i jest wyjątkowo zadziorny, a drugi – Puszek, ma te-raz ksywkę „Pener”, bo kiedyś ode mnie uciekł. Poza tym dokarmiam trzy bezimienne koty, któ-rym na zimę zrobiłam legowisko w drewniku. W CISie mam jeszcze 7 kotów: Łaciatą, Kolanów-kę, Matkę, Murzynkę, Białaska, Znajdę i Rude-go. I to właśnie są moi najlepsi kumple.

oprac. Dagmara Walczyk

się u nas dobrze

Joanna podczas pracy Murzynek - jeden z kotów Teresy

Projekt „Szkoła umiejętności życia” – Centrum Integracji Społecznej, realizowany przez Stowarzyszenie Szkoła „Barki” im. H. Ch. Kofoeda – Centrum Integracji Społecznej, jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach „Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki”; Priorytet VII; Poddziałanie 7.2.1; Aktywizacja zawodowa i społeczna osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.

Page 14: Gazeta Uliczna 01/2011

14

gospodarka solidarna

Czym zajmuje się warsztat porządkowo-go-spodarczy w poznańskim CISie na Zawadach?

Małgorzata – dbamy tutaj o porządek i czy-stość. „Szefowa” – jak nazywamy Marię, naszą instruktorkę, rozdziela nam pracę. Ja np. sprzątam z koleżanką w nowym budynku Szko-ły „Barki”. Przychodzimy tu na dwie zmiany. Pracujemy w zespołach albo osobno, co zależy od konkretnego zadania. Dogadujemy się mię-dzy sobą bardzo dobrze. Czasem jest tak, że cała grupa – pierwsza i druga zmiana się spo-tykają. Wyjaśniamy sobie wtedy jakieś trudne sytuacje.

Maria S.-Z. – Poruszamy też tematy, które nas na bieżąco interesują. A jak są jakieś nie-porozumienia, czy niesnaski, to robimy wszyst-ko, żeby nie było niedomówień. Wtedy jest zu-pełnie inna relacja między uczestnikami warsztatu i jego instruktorem.

Joanna – Można do „szefowej” zawsze się z wszystkim zwrócić, porozmawiać o proble-mach, o sprawach prywatnych… Czasem ja-kąś radę „wyciągnąć”.

Jakie osoby przychodzą na wspomniany warsztat?

Maria S.-Z. – Różne. Są tu bardzo ciekawe osobowości. Cieszy mnie, jak osoby się zmienia-ją, znajdują pracę, odnajdują w sobie radość, spontaniczność, a przede wszystkim, że zaczy-nają dostrzegać cel w tym wszystkim, co robią. Młode osoby, które przychodzą do Cisu, chcą głównie znaleźć pracę, inaczej np. niż osoby w średnim wieku, które różnie do tej kwestii pod-chodzą. Są też takie osoby, które mają tylko czę-ściową zdolność do pracy. Czas w CISie im się

liczy jako nieskładkowy do emerytury. Im młod-sze dziewczyny, tym są krócej na warsztacie. Czują się na tyle silne, że odchodzą na inne warsztaty lub po prostu znajdują sobie jakąś pracę… Starsze osoby są już ostrożniejsze, gdyż są „okaleczone” przez los – doznały wiele przykrych sytuacji w życiu. Tak jak obserwuję – ludzie są czasem bardzo poranieni życiowo i ważniejsze od samej pracy jest dla nich poczu-cie spokoju i szacunku. A tu się czują dobrze w swoim towarzystwie, „otwierają się”, a czasami nawet się zaprzyjaźniają. Cieszy mnie to, jak się „podnoszą”, jak wiary w siebie „dostają”.

Co się Paniom szczególnie podoba w życiu, które wiodą w Centrum Integracji Społecznej?

Barbara – Miłe koleżanki i fajna „szefowa”. Jestem wśród ludzi, mam jakąś pracę, a w domu, co bym właściwie robiła? – nie miała-bym nawet pieniędzy, żyjąc „na łasce” losu.

Małgorzata – zapisałam się do CISu w czerwcu, ale odeszłam, bo znalazłam pracę. Jak się jednak okazało – tylko na sezon letni, kiedy ludzie byli na urlopach, bo jak już z nich wrócili, to mnie zwolniono. „Załamanie” potem prze-szłam. Jestem przecież „normalnym człowie-kiem”, mam prawo do godnego życia, a czułam się tak bardzo wykorzystana przez tą wakacyj-ną pracę. Poszłam do opieki, dostałam jeszcze raz skierowanie i przyszłam ponownie do CISu. Odnajduję tu znowu siebie i czuję się dowarto-ściowana. Czuję, że są ludzie którym jestem jeszcze potrzebna i którzy doceniają to, co ro-bię. Zaczynam nabierać w siebie wiary.

Kontakt z instruktorką mamy świetny – oso-biście mogłabym mieć nawet taką mamę. Te-

Fundacja Pomocy Wzajemnej „Barka”; Centrum Integracji Społecznej na poznańskich Zawadach – rozmowa z uczestniczkami warsztatu porządkowo-gospodarczego, w którym pracuje na co dzień 15 osób: Małgorzatą, Joanną, Zofią i Barbarą oraz jego instruktorką, Marią Surmą-Zoran.

Centrum Integracji Społecznej – „centrum” wiary w siebie

Page 15: Gazeta Uliczna 01/2011

15

raz „walczę” z instruktorką, żeby mi dała prze-dłużenie pobytu na tym warsztacie, bo nie chcę iść na inny. Ale jeśli nawet już „pójdę” – będzie to nowe doświadczenie i potem na ryn-ku pracy już będę mogła „coś powiedzieć”, bo nowy warsztat wiąże się ze zdobywaniem więk-szych kwalifikacji. Podsumowując, jest tu bar-dzo fajna, rodzinna i ciepła atmosfera; wszyscy jesteśmy równi, mówimy sobie na „ty”.

Barbara – pracowałam kiedyś pół roku w pracach społecznie użytecznych – 10 godzin tygodniowo, na Jeżycach. Dostawałam za to 300 złotych. W listopadzie mi się to skończyło i poszłam sama do Opieki, prosząc, żeby moja „pani socjalna”, załatwiła mi jakąś pracę, bo nie chciałam siedzieć w domu. No i mi załatwi-ła, właśnie tu, na Zawadach. Spytała, czy chcę iść, a ja odpowiedziałam, że oczywiście tak, bo co będę siedziała w domu i czekała na „zmiło-wanie Pańskie”? Nikt przecież nie zapuka do moich drzwi i nie powie: „chodź, masz robotę”. A tak, jestem wśród ludzi, wiem, że wypłacą mi pieniążki, obiad i coś do jedzenia dostanę…

Małgorzata – Tutaj dostajemy dużą po-moc. Możemy z lekarza skorzystać, z prawni-ka, z psychologa i kulturalne zajęcia też mamy – z Krysią. Byliśmy w muzeum, zwie-dzaliśmy katedrę.

Joanna – Z chęcią się tu przychodzi. My się na warsztacie dobrze dogadujemy, dzielimy się tym, co nas boli. Dowiadujemy się, dlaczego człowiek się tak zachowuje, jak można mu po-móc i zmienić jego postępowanie na lepsze. Po-magamy, jeśli potrzebuje jedzenia, czy oprania, żeby się nie wstydził.

Barbara – Bardzo lubię zajęcia z psycholo-

giem – z Jolką. Robiliśmy ostatnio testy na tem-perament i „wyszło” mi, że mam charakter choleryka… no i faktycznie się zgadza!

Małgorzata – Mi „wyszło”, że jestem san-gwinik i flegmatyk, co też się zgadza. Na warsztatach psychologicznych, też jest tak luź-no, nieskrępowanie; jak ktoś chce, to mówi, a jak nie, to po prostu „nie”.

Barbara – Mimo tego, że jestem w CISie, to cały czas szukam pracy. Wiele lat mam wypra-cowanych, bo od 16 roku życia zawsze się czymś tam zajmowałam, ale wieku emerytalne-go jeszcze nie mam.

Maria S.-Z. – A ja lubię swoją obecną pra-cę. Dzieci nawet idą w moje ślady, chcą robić coś podobnego, bo widzą w tym sens. W CISie, jeśli ktoś chce, to naprawdę może dużo skorzy-stać. Relacje tu opieramy na wzajemnym za-ufaniu. Otwarcie i „wszystko” mówimy sobie w oczy. Do każdego nowego uczestnika jest zresztą taka prośba, którą powinien spełnić, aby zadbać o dobre relacje w CISie. Osoby, które są dłużej na warsztacie, pomagają się zaadaptować nowym. Myślę, że CIS bardzo dobrze spełnia swoją rolę.

rozmawiała: Magdalena Chwarścianek

Praca we wspólnocie myśli, czynów i celów - uczestnicy warsztatu porządkowo-gospodarczego wraz z jego instruktorką

Projekt „Szkoła umiejętności życia” – Centrum Integracji Społecznej, realizowany przez Stowarzyszenie Szkoła „Barki” im. H. Ch. Kofoeda – Centrum Integracji Społecznej, jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach „Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki”; Priorytet VII; Poddziałanie 7.2.1; Aktywizacja zawodowa i społeczna osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.

Page 16: Gazeta Uliczna 01/2011

16

międzynarodowa działalność „Barki”

D ramatyczne losy stają się udziałem wie-lu naszych rodaków, szczególnie po ogromnej fali ich emigracji na Wyspy

Brytyjskie, chociaż bezdomność „dotyka” ich jeszcze w wielu innych krajach Europy m.in. w Londynie i w Hamburgu.

Od 2009 roku, Ambasada Polska w Niem-czech oraz Konsulat Generalny w Hamburgu, podejmują udane próby dotyczące organizowa-nia pomocy bezdomnym Polakom; i tak np. An-drzej Osiak, Konsul Generalny w Hamburgu, zainicjował rozmowy samorządu lokalnego oraz niemieckich organizacji zajmujących się bezdomnością w tym regionie i co ważne, w owych pertraktacjach wzięła udział Fundacja Pomocy Wzajemnej „Barka”. W czerwcu tego samego roku, jej przedstawiciele, w tym: To-masz Sadowski, Ewa Sadowska, Anna Cąkała, Stanisław Szczerba i Krystyna Dorsz, podczas wizyty studyjnej w Hamburgu, spotkali się z

przedstawicielami organizacji oraz samorządu tego miasta. A już kilka miesięcy później, dele-gacja hamburskich organizacji przyjechała do Polski, zapoznając się z systemem działań Sieci „Barka”. Pokłosiem tych spotkań było podpisa-nie w ubiegłym roku, umowy o wzajemnej współpracy pomiędzy „Barką” a Misją Miejską w Hamburgu (Stadtmission Hamburg). Wypra-cowano wspólny projekt, przy pomocy hambur-skiego Związku „Caritas”, Urzędu do spraw So-cjalnych, Konsulatu Generalnego RP oraz Pol-skiej Misji Katolickiej w Hamburgu (Diakoni-sches Werk). Projekt rozpoczął się jesienią 2010 roku, w formie półrocznego pilotażu.

Być osobą bezdomną w Hamburgu

Hamburg okazuje się być nad wyraz „życz-liwy” – oferuje bowiem rozmaite formy pomo-cy dla osób bezdomnych – miejskie noclegow-nie prowadzone przez samorząd, centra

Otwarcie granic Unii Europejskiej i stworzenie możliwości swobodnego podróżowania, wywołało takie zdarzenia, które w sposób bolesny mogą dotykać mieszkających na emigracji obywateli naszego kraju. W pogoni za marzeniami, wielu Polaków wciąż wyjeżdża na Zachód, mając nadzieję na podjęcie pracy i „zakotwiczenie się” na obczyźnie. Rzeczywistość, coraz częściej, bywa jednak okrutna – wiele osób nie znajduje tam zatrudnienia i nie mając żadnego oparcia w nowym środowisku, „ląduje” na ulicy.

„Barka” w

Ofi cjalne dane szacują liczbę bezdomnych w Hamburgu na około 1100 osób, w tym 250 obcokrajowców, pochodzących głównie z Polski. Hamburg jest bogatym miastem portowym, które właściwie od zawsze przyciągało rządnych wrażeń wędrowców. I całe szczęście, gdyż bezdomnemu, właśnie w takim, różnorakim środowisku, łatwiej jest przeżyć niż w wielu innych, znacznie bardziej „stabilnych demografi cznie”, europejskich metropoliach.

Page 17: Gazeta Uliczna 01/2011

17

dzienne świadczące wszechstronną pomoc doraźną, m.in.: wyżywienie, odzież, opiekę le-karską. Istnieją też specjalistyczne domy noc-legowe dla kobiet, chorych psychicznie itp. Miejsca te prowadzą wspomniane: Związek „Caritas”, Misja Katolicka oraz Misja Miejska. Poza tym istnieje też całodobowa placówka socjalna, udzielająca pomocy w nagłych wy-padkach (Bahnhofsmission). Poza całoroczny-mi miejscami będącymi schronieniem dla bezdomnych, w okresie zimowym „urucha-miają się” dodatkowe „noclegownie zimowe” także przy parafiach, gdzie ustawiane są kon-tenery mieszkalne. Dodajmy, że zaraz przy Dworcu Głównym usytuowany jest hostel, działający w wyznaczonych porach roku. Do niemal wszystkich tych miejsc, mają dostęp obcokrajowcy, w tym Polacy. Jednak bariery, chociażby językowe, powodują, że pomoc dla obcokrajowców nie jest tak skuteczna, jak mógłby to sugerować wspomniany stan rze-czy. Stąd zrodził się pomysł wspierania na-szych rodaków, którzy znaleźli się na ulicy, po-przez wspólny polsko-niemiecki projekt.

Projekt polsko-niemiecki

Grupą docelową niniejszego programu są osoby bezdomne pochodzące z Europy Środko-wo-Wschodniej (szczególnie z Polski), które od lat żyją w Hamburgu, nie mając jednak żad-nych perspektyw na poprawienie jakości swoje-go życia. Ulrich Hermannes, szef Misji Miej-skiej, charakteryzuje te osoby w sposób nastę-pujący: brak dochodów, ubezpieczenia, dachu nad głową, nieznajomość języka niemieckiego, bardzo zły stan zdrowia, często ciężkie choro-by, uzależnienia, potencjalna agresja. Szereg tych problemów powoduje, że znajdują się oni na marginesie życia, a ich sytuacja wciąż się pogarsza – jak wynika z opinii partnerów nie-mieckich.

Celem projektu Misji Miejskiej i „Barki” jest nawiązanie kontaktu, szczególnie z osobami chorymi i chronicznie uzależnionymi, którzy na terenie Niemiec nie mają możliwości otrzy-mania pomocy, chociaż jej pilnie potrzebują. Nie chodzi przy tym o krótkotrwałą poprawę

stanu ich życia lecz o dążenie do osiągnięcia samodzielności tych osób, aby w przyszłości mogły być niezależne w radzeniu sobie z tru-dami życia.

Rola liderów we wspólnym działaniu

Ważną rolę w realizacji założeń projekto-wych, odgrywają osoby, będące jego rzeczywi-stymi moderatorami. Ze strony „Barki”, jedną z takich osób jest Stanisław Szczerba, zatrudnio-ny na półrocznym kontrakcie; na terenie Nie-miec, a szczególnie samego Hamburga, w umiejętny sposób wykorzystuje doświadczenie nabyte wcześniej w Londynie, podczas pracy przez blisko półtora roku w dzielnicy CITy. Ze strony niemieckiej do koordynowania współ-pracy oddelegowano Andrzeja Stasiewicza, odpowiedzialnego za powroty Polaków, w czym nieocenioną rolę odgrywa Konsulat Hambur-ski, finansując podróże bądź wystawiając „od ręki” paszport. Nie do przecenienia jest osobi-ste zaangażowanie do tych działań pracowni-ków konsulatu, w tym samego konsula. Wy-obraźmy sobie, że pragnąc lepiej zrozumieć problem wykluczenia Polaków żyjących na uli-cach Hamburga, poświęcił jeden wieczór na obejście miasta, wspólnie z polskim pracowni-kiem zatrudnionym w projekcie. Zaraz potem, w ciągu zaledwie kilku tygodni, Stanisław Szczerba, nawiązał kontakt z blisko 200 oso-bami, z których znaczna część wyjechała do Polski: niektórzy powrócili do rodzinnych do-mów, a kilka z nich zadomowiło się w „Barce” w Chudobczycach.

Doradztwo dla bezdomnych odbywa się za-równo na ulicy oraz w ośrodkach dla bezdom-nych. Szczególną rolę w organizacji pomocy spełnia Misja Dworcowa i Dzienne Miejsce Po-bytu dla bezdomnych (Herz As).

Projekt jest finansowany z kilku źródeł: środ-ków rozdysponowanych przez Hamburski Par-lament Darowizn, darowizny Gazety Ulicznej „Hinz&Kunz”, a także ze środków Misji Miejskiej. Program trwać będzie do końca kwietnia br., nie wykluczając podjęcia decyzji o ewentual-nym przedłużeniu jego realizacji.

Krystyna Dorsz

Hamburgu

Page 18: Gazeta Uliczna 01/2011

18

patronat medialny Gazety Ulicznej

Sercem Pani najnowszej płyty jest poezja księdza Jana Twardowskiego, z którym na spo-tkanie zaprasza Pani wraz z Jerzym Zelnikiem i zespołem kameralnym Trio Con Passione. Jak zrodził się zamysł stworzenia tego muzyczno-literackiego projektu?

Pięknie Pan to ujął... właśnie SERCEM mojej najnowszej płyty jest poezja księdza Twardow-skiego, którą – można powiedzieć – żyję od wie-lu lat. Pomysł stworzenia takiego albumu, zro-dził się właściwie dzięki natchnieniu mojej przy-jaciółki, Justyny Witkowskiej-Krzyżanowskiej. To ona, jako pierwsza dokonała „połączenia” wierszy księdza Jana z muzyką, którą sama skomponowała. Projekt jednak nie mógłby po-wstać, gdyby nie dokonania Jerzego Cembrzyń-skiego, gdyż ponad połowa utworów nagra-nych na płycie, wyszła właśnie „spod pióra” kontrabasisty Filharmonii Narodowej, który jest także autorem wszystkich aranżacji. To, że po-wstał program w całości poświęcony poezji księdza Twardowskiego, zawdzięczamy pro-boszczowi parafii św. Jadwigi w Milanówku – księdzu Stanisławowi Golbie. Ksiądz pro-

Pomiędzy

Z Justyną Reczeniedi, solistką Warszawskiej Opery Kameralnej, wykonawczynią poezji księdza Twardowskiego, na płycie Pomiędzy światem a nami, rozmawia Dominik Górny

Page 19: Gazeta Uliczna 01/2011

19

boszcz, niczym mecenas sztuki, zamówił u nas koncert ze wspomnianą poezją. Za zgodą pani Aleksandry Iwanowskiej – opiekuna twórczości księdza Jana – udało nam się doprowadzić koncertowe zamierzenie do końca i dzięki mu-zykom Trio Con Passione, „podbić” serca słu-chaczy. Dokonaliśmy amatorskiej rejestracji ścieżki muzycznej i – za namową pani Aleksan-dry – nagraliśmy utwory profesjonalnie. Jedno-cześnie sobie zamarzyłam, aby naszą płytę uświetnił osobistą interpretacją wierszy, wybitny polski aktor – Jerzy Zelnik. Jakaż była moja ra-dość, kiedy od razu zgodził się wziąć udział w projekcie!

Niegdyś dane mi było spotkać się z księ-

dzem Twardowskim, który mi opowiedział, że jego wiersze mają być jak życzliwi przyjaciele, którzy potrafią obetrzeć nasze łzy, zaś codzien-ne dni obdarować harmonią spokoju, a niekie-dy i szczęścia. Na ile ta myśl mogłaby określić kryterium wyboru wierszy na Pani płytę?

Wiersze księdza Twardowskiego dają na-dzieję, pokrzepienie, pokój w sercu… Takim wy-jątkowym utworem jest dla mnie Miłość – Nie łam rąk na próżno / Nad zbawionym światem / Kwiaty sasanki szeroko otwarte / Nasze ziem-skie kłopoty nie warte więc warte.

Wyboru wierszy dokonali twórcy muzyki i pan Jerzy Zelnik – ja jestem tylko wykonawcą (śpiewam utwory) i – wraz z moim mężem – mierzę się z rolą bycia producentem albumu. Uważam, że ten wybór jest właściwy i zgodny także z moim postrzeganiem świata, co pozwa-la mi „delektować się” wierszami księdza Jana,

szczególnie takimi jak: Kochanowskiego prze-kład psalmów, Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś, Śpieszmy się kochać ludzi... Jest w nich to wszystko, o czym Pan wspomniał… I tak na przykład, kiedy chcę się „rozchmurzyć”, się-gam po wiersz Żaba – lecz żaba najszczęśliw-sza / kiedy kocha żabę, a gdy czegoś nie potra-fię do końca zrozumieć, odwołuję się do słów Prośby – Ufam że wytłumaczysz kiedy mi za-mkniesz oczy.

Ostatniemu z przywołanych wierszy, jak również jeszcze dwóm innym: Nie płacz i Na szpilce, swoich „skrzydeł” użycza anioł, za któ-rego w teledysku promującym płytę, przebrany jest zresztą Jerzy Zelnik. Jakiego rodzaju jest to anioł i jakie nadałaby mu Pani imię?

Jest on oczywiście Dobrym Aniołem albo też – co niekoniecznie mogłoby się wszystkim spodobać – Dobrym Aniołem Śmierci; ludzie z reguły boją się tematyki związanej z umiera-niem, wolą się nad nią nie zastanawiać... W na-szym teledysku do wierszy Miłość, Inaczej oraz Prośba – bez narzucania ich interpretacji, spró-bowaliśmy pokazać piękny i nieco abstrakcyjny obraz przemijania. Wolałabym wiele o tym nie mówić, bo nie chciałabym tej sprawy zawężać jedynie do własnego światopoglądu, własnej estetyki i poczucia piękna. Jeśli zaś chodzi o imię anioła – zgodzę się z tymi, którzy nazywają go Aniołem Stróżem. A tych, którzy chcieliby go bliżej „poznać”, odsyłam do zapoznania się w Internecie z obrazem wysoce uzdolnionego re-żysera Macieja Michalskiego.

Nie płacz / To tylko krzyż / przecież tak trze-ba – czy zatem widniejące na okładce płyty, ubrane na czarno dzieci, są literackim symbo-lem?

Tak, ale w sensie niejednoznacznym. Są symbolem czystego serca, ale również nas sa-mych jako istot niewinnych; nas z czasów dzie-ciństwa i nas – istniejących w zaświatach... Mu-szę koniecznie dodać, że dzieci znajdujące się na okładce to Franuś Zelnik – wnuczek pana Je-rzego i jego rezolutna koleżanka, Julcia Borkow-ska.

Wsłuchując się w tytuł wspomnianego wy-dawnictwa – co Pani odkrywa pomiędzy świa-tem a nami?

światem a nami…

Zaufać poezji tak, aby usłyszeć ją niczym muzykę (zdjęcie: Gábor Fekete de Reczenied)

Page 20: Gazeta Uliczna 01/2011

20

W świetle wydarzeń, które nas doświadcza-ją, próbuję odnaleźć sens życia... Niedawno zmarła moja przyjaciółka, Kasia Kiszewska – wspaniała osoba, mama trzyletniej Niny, śpie-waczka o „anielskim sercu”... Jest mi teraz bar-dzo trudno... Każde słowo, którym mogłabym się teraz podzielić, wydaje się nie na miejscu... Wielką ulgę w tym bólu przynoszą słowa poety – niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą. Równie sugestywnie przemawia do mnie wiersz O stale obecnych – zawsze ci sami jak olcha do końca zielona / znają nawet prywatny adres Pana Boga…

…który to „adres” ujawniają najpiękniej właśnie wiersze – niczym rekolekcje spełniają-ce się w nas na tyle, na ile potrafimy wierzyć Panu Bogu jak dziecko. Które z nich wydają się Pani najtrudniejsze do wypełnienia?

Chyba te pozornie najprostsze – kochamy wciąż za mało i stale za późno – zupełnie jak w kultowym wierszu – Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą / i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą / i nigdy nie wiadomo mówiąc

o miłości / czy pierwsza jest ostatnią czy ostat-nia pierwszą…

…dlatego tak „jedynym” wydaje się powra-cający w naszej rozmowie, wiersz Prośba. A je-śli już mowa o jego „imieniu” – o wypisanie ja-kiej dedykacji chciałaby Pani dziś poprosić księdza Twardowskiego?

Ja już jak gdyby otrzymałam dedykację od księdza Twardowskiego, choć przecież nie zna-łam go osobiście. Dla mnie taką dedykacją jest wiersz Aby się stało, który mówi o sensie za-wartym w trudnych dla nas momentach; o har-monii, jaką daje życie w poczuciu pogodzenia się z losem i naturą człowieka, a także z wiarą, że wszystko dzieje się po to, by nas uczynić lep-szymi: koniec by nigdy nie kończyć / czas by utracić bliskich / łzy by chodziły parami / śmierć aby wszystko się stało / pomiędzy świa-tem a nami.

Justyna Reczeniedi - wszechstronnie utalentowana śpiewaczka operowa(zdjęcie: Andrzej Rybczyński)

Płytę Pomiędzy światem a nami nagrano dla upamiętnienia V rocznicy śmierci księdza Jana Twardowskiego. Album, którego pre-miera odbyła się 18. stycznia br., jest dostęp-ny w salonach sieci „Empik”.

Wsłuchując się w Serce Zieleni – takiej, która jest pierwszym impulsem nadziei (zdjęcie: Robert Stefanowicz)

Page 21: Gazeta Uliczna 01/2011

21

CYGAŃSKIE DUSZE

Nie przyznajemy się że skrywamy w sobie cygańskie dusze

a przecież wierzymy instynktowi ognia

batem pragnień przyspieszamy tabory przeżyć

Chcemy oswoić wolność

uprzedzić niewiadomą co jak żadna inna zaprzedaje los i choć jej chusta rozdarta nie jest żebraczką wrażeń

dzielić szczęście takby wystarczyło na podróż z gwiazdami w sakwie

obrócić sygnet Słońca przed powrotemzanim pewność drógsztuczka nocy zmyli

MOIM BRATEM BYŁ PAGANINI

On też jako dzieckożal zaklinał w dźwięki

Jego naznaczyło imię Nikolo mnie – Mikloszżebym każdą nutę podpisał kroplą krwi

Las mnie przechrzciłkabałą deszczuwprowadził w arkana żywicznej gawiedzi

Moją partyturą polananaszpikowanataktem sosencyganerią brzóz

Melodie splatamz tęsknicy jodeł

Jeśli do muzyki dodam szept wrzosówpaproci zadumaniezrodzi się symfoniaw każdym kłączu życia

Dominik Górny – członek wielu twórczych stowarzyszeń m.in.: ZLP, Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, MASTRiN. Autor siedmiu

książek poetyckich, w tym Poematu o moim Chopinie zaliczonego do najważniejszych wydarzeń Roku Chopinowskiego na świecie (wybrane wiersze z tomu zacytowano w spektaklu Wigilie Polskie Barbary Wachowicz). Laureat Medalu Młodego Pozytywisty

przyznanego przez Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego oraz II Nagrody XXIX Międzynarodowego Listopada Poetyckiego za Najlepszą Książkę Roku. Działalność literacką łączy z muzyką, grając na fortepianie i jako uczestnik seminariów kompozytorskich Jana A. P. Kaczmarka. Twórczość Dominika Górnego opublikowa-no m.in. w Antologii poezji polskiej XX wieku.

Dominik Górny - nasza twórczość

Wiersze z Poematu na Księżyc i podkowę

Page 22: Gazeta Uliczna 01/2011

22

Poloneza czas zacząć! „Przymierza Rodzin”

Fotogaleria

Maja Komorowska angażuje się już od wielu lat, w sprawy rozwoju gospodarki solidarnej(od lewej: aktorka, Barbara i Tomasz Sadowscy)

Przetańczyć całą noc z przedstawicielami środowisk twórczych, świata biznesu, sztuki i polityki

Powitanie uczestników balu, w którym „wodzirejami uroczystego nastroju” były Małgorzata Nehrebecka i Izabela Dzieduszycka, przedstawicielka rodów wybitnych Wielkopolan - Marcela Motty i Edmunda Bojanowskiego

Prezydent RP, Bronisław Komorowski wraz z Małżonką

Bal zorganizowało Stowarzyszenie „Przymierze Rodzin”. W balu, od 13 lat, uczestniczy Bronisław Komorowski. W

trakcie tegorocznego wydarzenia, Katarzyna Kolenda-Zaleska oraz Małgorzata Nehrebecka, zlicytowały pióro Prezydenta RP, za 100 tys. złotych – bo na tyle oceniono wartość pióra, przeznaczone będzie na rozwój i wspieranie działań eduka-cyjnych Stowarzyszenia, takich jak „pomoc rodzicom w

wychowaniu ich dzieci w duchu nauki Kościoła, aby wyrosły one na dobrych chrześcijan i obywateli (…). Praca „Przymie-rza Rodzin” odbywa się przede wszystkim w grupach rówie-śniczych dziecięcych i młodzieżowych, grupach rodziców i grupach rodzin, zorganizowanych w Terenowych Ośrodkach „Przymierza Rodzin” przy parafiach. Obecnie funkcjonuje około 13 ośrodków, skupiających niemalże 1000 osób w:

Page 23: Gazeta Uliczna 01/2011

23

Trzynasty Bal w blasku wspomnień…

8 stycznia br. Aula Główna Politechniki Warszawskiej wypełniła się po brzegi muzyką, tańcem i „morzem” rozmów na społecznie wartkie tematy

Prezydent RP, Bronisław Komorowski zaprasza do zatańczenia poloneza rodem z Pana Tadeusza

Katarzyna Kolenda-Zaleska z towarzyszem - to właśnie ta dziennikarka wylicytowała pióro Prezydenta RP, za 100 tys. złotych

Piotr Adamczyk i Anna Czartoryska, jako goście Balu, wsparli ideę działalności Stowarzyszenia „Przymierze Rodzin”

Warszawie, Rawie Mazowieckiej, Garwolinie, Kutnie i Pruszczu Gdańskim (…). „Przymierze Rodzin” stawia sobie także za cel działalność oświatową i kulturalną. Obecnie Stowarzyszenie prowadzi 3 szkoły podstawowe, 4 gimnazja, 2 licea ogólnokształcące, 1 Szkołę Wyższą, 3 świetlice środowiskowe i 1 przedszkole”.

Page 24: Gazeta Uliczna 01/2011

24

historyczne postaci

Zapomniana krewna

Podobno sama królowa Jadwiga, przeczu-wając śmierć, proponowała mężowi swoją na-stępczynię – Annę Cylejską. Anna mieszkała w hrabstwie na pograniczu Styrii i Słowenii. Jej ojcem był hrabia Wilhelm von Cilli, matką zaś – córka Kazimierza Wielkiego, Anna Piastówna. Kandydatura wnuczki Piasta na tronie polskim przypadła do gustu zarówno możnym, jak i sa-memu królowi. Po zakończeniu żałoby wysłano poselstwo do Cylii.

Anna nie miała dotychczas łatwego życia. Bardzo wcześnie straciła ojca, a jej matka wy-szła ponownie za mąż za Ulryka, księcia Teck i opuściła Cillię, zostawiając 13-letnią Annę pod opieką stryja. Anna żyła zapomniana. Osiągnę-ła już wiek osiemnastu lat i nadal nie miała na-

rzeczonego, co stanowiło w rodach magnac-kich ewenement – była spokrewniona z Piasta-mi, Andegawenami i Luksemburgami. Prośba Jagiełły o rękę Anny była ogromnym zaskocze-niem, a jej opiekun był tak szczęśliwy z dozna-nego zaszczytu, że aż płakał z radości i „brata-nicę swoją bez żadnego namysłu posłom kró-lewskim oddał”.

Anna przybyła do Krakowa w lipcu 1401 roku. Jagiełło oczekiwał narzeczonej przed mu-rami miasta wraz z towarzyszącym mu tłumem mieszkańców. Jednakże na drodze do zawar-cia związku małżeńskiego nieoczekiwanie sta-nął opór króla, któremu uroda Anny nie przy-padła do gustu. Z tego powodu czynił gorzkie wyrzuty swym posłom, myślał nawet o zerwa-niu zaręczyn. Jagiełło posługiwał się językiem

Śmierć pierwszej żony, Jadwigi Andegaweńskiej, pozostawiła Władysława Jagiełłę w smutku. Nie rozstawał się odtąd z jej pierścieniem ślubnym. Doszły także problemy polityczne – dalsze losy unii polsko-litewskiej stały się niepewne, jako że para królewska nie doczekała się potomstwa. Zrezygnowany Jagiełło był nawet gotów wracać na Litwę, jednakże możnowładcy polscy nie chcieli dopuścić do zerwania unii. Należało wzmocnić prawa do tronu owdowiałego Władysława, do czego miało się przyczynić zawarcie odpowiedniego politycznie małżeństwa.

Rozsądek, mi

Małżeństwo Anny i Władysława nie należało do najszczęśliwszych. Świadczą o tym liczne długie rozstania. Król nieustannie podróżował po Polsce lub Litwie, pozostawiając małżonkę na Wawelu. Mało znany jest charakter Anny, powszechnie uważa się, że była osobą cichą, która wywierała niewielki wpływ na męża i życie polityczne kraju, choć z czasem częściej towarzyszyła królowi. Posiadała dość liczny dwór, który był często odwiedzany przez książąt litewskich i ruskich. Królowa lubiła muzykę, zwłaszcza ruskich muzykantów z ich wschodnim zaśpiewem.

Page 25: Gazeta Uliczna 01/2011

25

litewskim, ruskim i trochę polskim, natomiast Anna znała jedynie niemiecki. Pod pretekstem nauki języka polskiego została wysłana do jednego z podkrakowskich klasztorów, zaś król wyjechał na Litwę. Wreszcie w 1402 roku, w katedrze wawelskiej, odbył się długo odkładany ślub, a rok później – koronacja Anny.

Para królewska dość długo nie mo-gła doczekać się potomstwa. Dopiero w kwietniu 1408 roku królowa powiła cór-kę, ochrzczoną imieniem Jadwigi. Nie-stety radość z narodzin pierwszego dziecka zmąciło posądzenie Anny o nie-wierność mężowi. Wydarzeniem, które spo-wodowało plotki, było zawalenie się podłogi w sypialni królowej, co uważano za skutek… namiętnego cudzołożenia. Starosta krakowski, Klemens z Moskorzewa, oskarżył królową o ro-manse z polskimi rycerzami: Jakubem z Koby-lan i Mikołajem Chrząstowskim. Jagiełło po-czuł się zazdrosny. Jakuba wtrącił do więzie-nia, natomiast Mikołaj zdołał zbiec z kraju. Po-stępowanie króla spotkało się z ostrą krytyką jego doradców, którzy uważali, że okrył hańbą własną żonę. Ostatecznie arcybiskup gnieź-nieński, Mikołaj Kurowski, oczyścił Annę z za-rzutów. Rok później Władysław miał nowy po-wód do zazdrości z powodu Jana Tęczyńskie-go, którego schwytano na Wawelu „o czasie niezwykłym i miejscu tajemnym, a stąd posą-dzono o miłostki z Anną królową”. Tym razem król nie nadał sprawie rozgłosu. Historycy uważają, że przyczyną owych plotek mogła być chęć podważenia ojcostwa Jagiełły lub skłócenia pary królewskiej.

Anna i Władysław nie doczekali się więcej potomstwa, zaś ich małżeństwo przerwała śmierć królowej w 1416 roku, w wieku 35 lat. Ja-giełło wydawał się szczerze zmartwiony śmier-cią żony i nakazał w całym kraju odprawić za nią nabożeństwa.

Miłość zwycięża

Po śmierci Anny dostojnicy królewscy roz-poczęli poszukiwania nowej królowej. Pojawiły się dwie kandydatki jednocześnie: księżniczka moskiewska, Maria oraz księżna- wdowa bra-

bancka, Elżbieta. Zupełnie niespodziewanie i bez zasięgania opinii rady koronnej, Jagiełło poślubił czterdziestokilkuletnią wdowę, Elżbie-tę z Pilczy.

Elżbieta pochodziła z możnego rodu ma-łopolskiego, była córką wojewody sando-mierskiego Ottona z Pilczy i Jadwigi Melsz-tyńskiej. Miała za sobą burzliwą przeszłość. Wcześnie straciła ojca, a młodziutką i posaż-ną pannę porwał i poślubił Wiszel Czambor, z czesko – morawskiego rodu. Czambor wkrótce zginął z ręki kolejnego kandydata, Jencika Jicińskiego, również szlachcica mo-rawskiego. Drugi mąż Elżbiety także wcze-śnie zmarł, poślubiła wówczas Wincentego Granowskiego, kasztelana nakielskiego, z którym doczekała się pięciorga dzieci.

Trzecie małżeństwo króla było szczęśliwe. Sam wybrał żonę, nie zważając na rację stanu czy ewentualny brak potomstwa. Czym Elżbieta tak urzekła Władysława? Niewątpliwie była nie-wiastą urodziwą, potrafiła pozyskać względy króla taktem i inteligencją. Ponadto ze wszyst-kich żon była mu najbliższa wiekiem i kulturą, wychowała się bowiem i przebywała na Rusi.

łość, dynastia

, -

Herb władców z dynastii Jagiellonów z Orderem Złotego Runa

Page 26: Gazeta Uliczna 01/2011

26

Król otaczał Elżbietę miłością i szacunkiem, ona towarzyszyła mu w licznych i długich po-dróżach. Jednak życie nowej królowej nie było usłane różami. Dwór nadal patrzył na nią nie-przychylnie, czasem wręcz wrogo. Krążyły plot-ki i przepowiednie różnych nieszczęść, które to niestosowne małżeństwo sprowadzi na kraj.

Prywatne szczęście króla nie trwało długo. Elżbieta chorowała na gruźlicę, zmarła około 1420 roku. Jak zanotował Jan Długosz, opłaki-wał ją tylko król, cała Polska cieszyła się na wieść o jej zgonie: „Ta nowina napełniła głębo-ką radością dwór królewski i całe Królestwo Polskie, ponieważ wszyscy cieszyli się, że hań-ba ich i króla została zmazana”.

Narodziny dynastii Jagiellonów

Jagiełło po śmierci Elżbiety zgodził się, aby tron po nim objęła jedyna córka, Jadwiga, wraz z przyszłym mężem Fryderykiem, synem elekto-ra brandenburskiego, Fryderyka. Jednakże umowa zaręczynowa przewidywała, że w razie przyjścia na świat syna królewskiego, para straci prawa do tronu. Można z tego wniosko-wać, że Jagiełło nadal pragnął dziedzica i w tym celu trwały poszukiwania kolejnej kan-dydatki na żonę.

Na przełomie 1421 i 1422 roku król, jak zwykle, spędzał zimę na Litwie i tam podjął ważną decyzję – jego żoną zostanie, wywo-dząca się z rodu litewskiego, siedemnastolet-nia Sonka Holszańska, córka księcia Andrze-ja Iwanowicza Holszańskiego. Jagiełło poznał Sonkę prawdopodobnie rok wcześniej, gdy przebywał u księcia Semena w Drucku. Lato-pis ruski z XVI wieku zanotował, iż Jagiełło zwrócił się do Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda, spowinowaconego z Sonką z prośbą o uzyskanie zgody Semena na ślub z jego siostrzenicą: „Miałem trzy żony, dwie Laszki i jedną Niemkę, a teraz proszę cię, wyjednaj mi u kniazia Semena jego młodszą siostrze-nicę Zofię, żebym ją pojął za żonę z pokole-nia ruskiego, aby Bóg dał mi potomstwo”.

W lutym 1422 roku, w Nowogródku, król po

raz czwarty stanął na ślubnym kobiercu. Wcześniej Sonka, która wyznawała wiarę prawosławną, aby móc poślubić polskiego króla, przyjęła chrzest w obrządku katolickim otrzymując imię Zofia. Pierwszy rok małżeń-stwa spędziła osamotniona na Wawelu, pod-czas gdy Jagiełło opuścił Kraków w związku z nadciągającą wojną z Krzyżakami. Sytu-acja Sonki nie była łatwa, wychowała się w

Nowa małżonka królewska nie spotkała się z ciepłym przyjęciem na dworze. Zarzucano jej nieodpowiednie pochodzenie – nie wywodziła się z królewskiego rodu, była zatem poddaną Jagiełły. Ponadto szanse, aby dała królowi upragnionego potomka, były nikłe. Gdy nie udało się przeszkodzić temu małżeństwu, próbowano nie dopuścić do koronacji Elżbiety.

Władysław II Jagiełło, syn księcia Olgierda i Juliany, księżniczki twerskiej (malarska wizja Jana Matejki)

Page 27: Gazeta Uliczna 01/2011

27

innej kulturze i obyczaju, a na-gle znalazła się sama w obcym otoczeniu, nie zawsze jej przy-chylnym. Posiadała jednak dar zjednywania sobie ludzi, szybko zyskała sympatię różnych osobi-stości, zaczęła nawet tworzyć własne stronnictwo dworskie. Już w następnym roku towarzyszyła mężowi na Rusi – „strojna, zalot-na i pełna życia”. W marcu 1424 roku: „w kościele katedralnym krakowskim św. Stanisława po-czął się obrzęd koronacji królowej Zofii” – jak podaje Długosz. Wkrót-ce, w dzień Wszystkich Świętych 1424 roku, do króla, modlącego się w katedrze przemyskiej, dotarł po-słaniec z radosną wieścią, iż królo-wa powiła syna. Uradowany Jagieł-ło zaprosił na chrzciny najważniej-szych dygnitarzy z całej Europy. Syn otrzymał imię Władysław.

Królowa jeszcze dwukrotnie zo-stała matką. W maju 1426 roku, uro-dziła drugiego syna, Kazimierza. Nie-stety dziecko nie żyło długo, a jego śmierć spowodowała rozpacz obojga rodziców. Zofia dała się poznać jako kochającą i ofiarna matka. Wkrótce królowa ponownie zaszła w ciążę, nie-stety ostatnie miesiące tego stanu, przebiegały w atmosferze dramatycz-nych wydarzeń. Zaczęły szerzyć się pogłoski o niewierności królowej, pod-ważano ojcostwo Jagiełły. Rycerze, po-dejrzani o współżycie z królową, ratowali się ucieczką, nie wszystkim jednak się to udało i niektórych uwięziono. Król „leczył” małżeński kryzys polowaniami na Litwie, a żonę odesłał do Krakowa, gdzie w listopa-dzie 1427 roku powiła syna, ochrzczonego imieniem Kazimierz Andrzej. Tym razem nie było to tak radosne wydarzenie, bowiem po-jawiły się wątpliwości, czy na tronie napraw-dę zasiądzie potomek Jagiełły. Wątpliwości musiały zostać rozwiane, aby dynastia Jagiel-lonów utrzymała się w Polsce, tym bardziej, że zasięg skandalu przekroczył granice pań-stwa. Król postawił żonę przed sądem. Sonka złożyła przysięgę oczyszczającą, to samo musiało uczynić siedem powszechnie szano-wanych matron i jedna panna z jej dworu. Dopiero wtedy oczyszczono królową z zarzu-tów. Nikt nie został pociągnięty do odpowie-dzialności za zniesławienie Zofii, chociaż ucierpiał zarówno jej autorytet osobisty, jak i autorytet całej dynastii. Stosunki między parą królewską zepsuły się, odtąd jedynym wspól-

nym celem stało się zapewnienie korony starszemu synowi.

Władysław Jagiełło zmarł w 1434 roku. Po jego śmierci głównym celem Zofii było zapew-nienie tronu synowi Władysławowi, a po jego bezpotomnej śmierci w 1444 roku młodszemu – Kazimierzowi. Zofia, mimo że była niepi-śmienna, ma znaczne zasługi dla kultury pol-skiej. Była protektorką Akademii Krakowskiej, na jej polecenie przetłumaczono po raz pierw-szy na język polski Biblię. Przekładu z języka czeskiego, a nie bezpośrednio z łaciny, doko-nał kapelan Andrzej z Jaszowic. Tłumaczenie to, zwane Biblią Królowej Zofii, stanowi naj-starszy znany przekład Biblii na język polski, a także najobszerniejszy, zachowany zabytek średniowiecznej polszczyzny. Zofia była też fundatorką kaplicy Świętej Trójcy przy kate-drze wawelskiej oraz słynnego nagrobka męża. Zmarła w 1461 roku, w wieku 56 lat.

Barbara Misiak

--

n

o-Nie-

gakoenie-

cz-ę

pod-po- Karta z Biblii Królowej Zofii

Page 28: Gazeta Uliczna 01/2011

28

świadectwa są potrzebne

Pierwsze kroki dorosłego życia

Nieodłącznym elementem wykonywanego przeze mnie zawodu, były częste wyjazdy w delegacje. Podczas podróży służbowych mieszkałem w hotelach robotniczych. Panują-ca tam atmosfera sprzyjała spożywaniu alko-holu. Stąd też, dla wielu moich znajomych, ho-tel robotniczy był miejscem pierwszej inicjacji alkoholowej.

Z czasem zapoznałem się z obowiązujący-mi zasadami pracy. Zaadaptowałem się do warunków tzw. „dorosłości zawodowej”. Nie-świadomie zdecydowałem się wykorzystać własne zdolności i jak się wkrótce okazało –

również moje umiejętności gry na gitarze, któ-re były okazją do częstych wyjazdów na kon-certy jak i występów w nocnych lokalach. Nie było to poszukiwanie wartości czy nowej for-my zarobkowania, ale stwarzanie kolejnych sposobności do łatwego życia i picia. Polega-łem wyłącznie na sobie i własnych decyzjach, coraz dogłębniej i z coraz większą ciekawo-ścią, poznając nieznany mi dotąd „szeroki świat”. Tak zatracałem ojczyste i rodzinne ko-rzenie, a tym samym świadomość poczucia panowania nad swoim losem.Żyjąc bardzo intensywnie, bez bliskich i

przyjaciół, zacząłem coraz częściej sięgać po

Mam na imię Leszek, urodziłem się w małej miejscowości w województwie Kujawsko – Pomorskim. Rodzice, ze względu na swoje pochodzenie i wykształcenie, reprezentowali dwa odmienne środowiska – inteligenckie i robotnicze. Moje dzieciństwo i wiek dorastania są głęboko zakorzenione w realiach życia rodzinnej miejscowości, w której uczęszczałem do szkoły podstawowej, a później nabierałem doświadczenia zawodowego jako mistrz-elektromonter.

W stronę nowego życia

Nie było mi łatwo napisać to świadectwo, ale wiem, że może ono pomóc innym ludziom w osiągnięciu celu ich życia – jakim jest zmiana na lepsze, do której przecież każdy z nas dąży. Pisałem ten artykuł w przekonaniu, że warto dzielić się swoimi doświadczeniami, które napotykają nas na ścieżce powszednich dni. Jeśli bowiem świadomie na nie spojrzymy i poddamy refl eksji, okaże się, że nawet trudne chwile są potrzebne do zrozumienia pełni życia i docenienia tego, co możemy odbierać jako dobre.

Page 29: Gazeta Uliczna 01/2011

29

alkohol, który stawał się „najlepszym sposo-bem” na rozwiązywanie problemów oraz trud-ności codziennego dnia. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to utarta i przez wielu powiela-na droga do uzależnienia. W międzyczasie założyłem rodzinę, mniemając iż wejście w odpowiedzialne i dorosłe życie, uchroni mnie przed zgubną drogą. Po czasie okazało się jednak, że nie byłem przygotowany do bycia odpowiedzialnym mężem i ojcem. Stało się najgorsze – w sześć tygodni po narodzinach tak długo oczekiwanego syna, wszedłem w konflikt z prawem i zostałem aresztowany, a następnie skazany na siedem lat pozbawienia wolności. Nie posiadając właściwej świado-mości samego siebie i własnych możliwości, wobec odrzucenia czułem się bezsilny. Towa-rzyszyły mi myśli, których przesłanie było jed-

no: „już ja wam wszystkim pokażę i dam sobie radę”. Takie podejście i zapalczywość spowo-dowały, że zostałem zupełnie sam.

Siedemnaście lat bezdomności i pragnienie normalnego życia

Po opuszczeniu zakładu karnego, rozpo-cząłem żywot człowieka bezdomnego. Miesz-kając na dworcach, melinach, na ulicy – bez żadnego meldunku i jakiejkolwiek pracy, pod-jąłem się „trudu” poproszenia o pomoc. Oka-zało się, że nie jest to takie łatwe. Dla bez-dusznej administracji działającej według za-sad „chorego systemu”, byłem tylko jednym ze „statystycznych numerków” – przedmio-tem.

Po kolejnej bezskutecznej wizycie w urzę-dzie, bez wsparcia i pomocy, wyruszyłem na

Autor artykułu wraz z grupą ekspertów, podczas wizyty studyjnej w Paryżu, w ramach programu 1.18, związanej z badaniem metodologii pracy streetworkingu w krajach Europy

Page 30: Gazeta Uliczna 01/2011

30

ulicę, na której walczyłem o przetrwanie nie-jednokrotnie „na krawędzi życia”. W ponurej rzeczywistości „iskierką światła” stawało się otrzymanie przysłowiowego „grosza” od prze-chodniów i ludzi wrażliwych na biedę ludzką. Życie na krawędzi prawa i żebractwo okazało się dla mnie jedyną metodą na przetrwanie. Dramat polegał na tym, że moje postępowa-nie jako człowieka uzależnionego od alkoholu, wydobywało najgorsze cechy z zakamarków mojej duszy na zewnątrz i zmniejszało kontro-lę umysłu nad własnym działaniem. W głowie pojawiały się myśli o opętaniu przez demony, miewałem omamy wzrokowe i słuchowe i co najgorsze – ciągle byłem przekonany, że jedy-nym ratunkiem na takie dolegliwości jest ko-lejna dawka alkoholu, która potrafi zneutrali-zować lęk, pomaga wyjść z „kryjówki”, w któ-rej czyha obawa, samotność i stany depresyj-ne.

Wkrótce postanowiłem ponownie zwrócić się o wsparcie do władz obiecujących dobro-byt. Niestety okazali się skąpi i bardzo „skost-niali”. Nadal, jak to było za pierwszym razem, nie mogłem uzyskać od państwa żadnej po-mocy, co miało mnie pewnie nakłonić do ak-ceptacji poniżającego życia. Jako „człowiek ulicy”, który nie miał żadnych dokumentów, nie mogłem podjąć jakiejkolwiek pracy zarob-kowej – byłem nikim we własnym kraju, o któ-

rego wolność i niepodległość walczyli moi dziadkowie i ojciec. W konfrontacji z biurokra-tyczną rzeczywistością, wymaganiami przed-siębiorców i brakiem wrażliwości pośród urzędników, byłem bezsilny i czułem się total-nie pokonany. Nie rozumiałem co się działo – ze mną i wokół mnie, ale w chwilach trzeźwo-ści czułem, że muszę coś z tym zrobić, cho-ciaż byłem świadom, że zachowane w mojej pamięci, obrazy z beztroskiego dzieciństwa i wspaniałych chwil młodości, nie mogą w rze-czywistości istnieć wiecznie. W głębi duszy czułem się innym, dobrym człowiekiem, który może i ma prawo żyć godnie, ale nie miałem pomysłu ani wsparcia, jaką drogę obrać, aby stać się tym, kim naprawdę chciałbym być. Czułem, że nie jestem wolny, że moim postę-powaniem kieruje przymus picia – jakaś nie-odgadniona siła, nad którą sam nie mogę za-panować. Mimo to podjąłem pierwszą, samo-dzielną próbę walki z alkoholem, na zasadzie wiary w swoją silną wolę. Szybko okazało się, że zaufanie do siebie, względem walki z tym podstępnym nałogiem, jest nic nie warte i było tylko przyczyną kolejnego upadku. Teraz już wiem jak mało znaczy, nawet najbardziej wy-tężona siła ludzkiej woli, wobec perfidii alko-holu i obłędu w jaki się popada, nie mogąc przezwyciężyć nałogu jego picia. Jednak nie zrezygnowałem; postanowiłem poszukać no-

Michał Gaweł, „Caritas - Kielce”; Lech Bór, Sieć „Barki”; Paweł Jankowski, Pomorskie Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności

Page 31: Gazeta Uliczna 01/2011

31

wej drogi, która mogłaby mnie poprowadzić w realia godniejszego życia, chociaż w gruncie rzeczy, nie wiedzieć czemu, odczuwałem lęk przed osiągnięciem stanu trzeźwości.

Samozaparcie i pomoc wspólnoty początkiem nowej jakości życia

Los chciał, a może był to jedynie zbieg oko-liczności, że na mojej drodze – wydawałoby się beznadziejnej, pełnej upokorzeń, frustracji, gniewu, cierpienia i nieszczęścia – pojawiła się możliwość skorzystania z udziału w terapii w Ośrodku Leczenia Uzależnień w Charci-cach. To właśnie tam dowiedziałem się całej prawdy o mechanizmach oddziaływania na człowieka nałogu, w jakim zatraca alkohol. Opuszczając ośrodek, wiedziałem jedno – moja trzeźwość w dużej mierze zależy nie tyle od mojej woli, co od zmiany dotychczasowego środowiska, ale także od właściwego sposobu myślenia, przewartościowania stylu i sposobu życia oraz od bezwzględnej uczciwości wobec siebie i innych osób. Jednocześnie odczuwa-łem, że takiego stanu nie można osiągnąć sa-memu.

Miałem już takie szczęście, że na mojej drodze do osiągania stanu trzeźwości, trafi-łem do Wspólnoty prowadzonej przez Funda-cję Pomocy Wzajemnej „Barka”. Spotkałem w niej ludzi, którym skutecznie udawało się kro-czyć drogą trzeźwości i chętnie dzielić się swoim doświadczeniem, dając siłę oraz na-dzieję tym, którzy znajdują się na początku ścieżki do prowadzenia trzeźwego życia. A na pewno warto iść wspomnianą „drogą”, bo człowiek, krok po kroku, odzyskuje na niej sa-mego siebie. Jestem wdzięczny Bogu oraz so-bie, że nie odrzuciłem tej szansy. Zrozumia-łem, że tylko absolutna abstynencja jest pierwszym krokiem do zmiany w życiu i co ciekawe – zmiany na lepsze, a niekoniecznie „na łatwiejsze”. To tutaj, w „Barce”, zacząłem zdawać sobie sprawę z braku swoich pew-nych umiejętności. Zacząłem na nowo, przy pomocy innych, odbudowywać zaufanie do lu-dzi poprzez wzajemną akceptację i poszano-wanie. Pomogło mi w tym włączenie mnie w pełnienie różnych funkcji społecznych oraz zmotywowanie do działań na rzecz osób po-trzebujących. Kiedy „otworzyłem się” na in-nych ludzi, odeszły ode mnie obawy przed dzieleniem się własnym życiem. W miarę od-budowywania zaufania do siebie, stawałem się gotowy do podejmowania kolejnych dzia-łań. Zmieniło się też to, iż już nie spędzałem czasu na dogadzaniu sobie, ale mogłem wspierać potrzebujących. Świadomość tego, pozwoliła mi przejść do kolejnego ważnego etapu na mojej „drodze” – odnajdywania sa-

mego siebie. Uczyłem się więc odpowiedzial-ności, dzięki której – dziś, po blisko siedemna-stu latach życia na ulicy, odzyskałem nadzie-ję, przestałem cierpieć z powodu nałogu, a osiągnięte sukcesy wykorzystywać do odbu-dowywania poczucia własnej wartości.

Sensem mojego życia jest obecnie wspie-ranie innych osób, zwłaszcza takich, jakim jeszcze niedawno byłem ja sam. Mogę to czy-nić w sposób dojrzały i profesjonalny, będąc ekspertem od spraw streetworkingu w projek-cie systemowym „Gminne Standardy Wycho-dzenia z Bezdomności” oraz w projekcie „Bar-ki” UK – „Centrum Koordynacji Sieci Integracji Migrantów”, zajmującym się powrotami osób znajdujących się w ekstremalnych warunkach życiowych, na ulicach Londynu i Kopenhagi. Ponadto aktywnie działam jako przewodniczą-cy Stowarzyszenia „Szkoła Animacji Społecz-nej”, prowadząc i animując spotkania Grup Samokształceniowych oraz Grup Wsparcia dla osób uzależnionych, jak również wiele in-nych działań na rzecz wsparcia osób wyklu-czonych oraz zagrożonych wykluczeniem spo-łecznym.

Poradzenie sobie na tak szerokim polu pro-wadzenia wspomnianej działalności, wymaga siły psychicznej, ciężkiej pracy i wytrwałości. Tym, co pozwala mi rzetelnie wypełniać swoje obowiązki i zadania, jest wsparcie oraz po-moc wielu osób, z którymi mam możliwość współpracować, dzieląc się swoim doświad-czeniem.

Lech BórSieć Współpracy „Barka”, Poznań

Lech Bór - odnaleźć siebie

Page 32: Gazeta Uliczna 01/2011

32

współczesne problemy świata

„W północnej części miasta, Nkolokoti-Ka-chere, znalezienie wody zazwyczaj zajmowa-ło wiele godzin” – mówi Gloria Matchowa. Jednak dzisiaj, ona i wielu jej podobnych, mają dostęp do wody, kiedy tylko zechcą. Za-wdzięczają to inicjatywie ogólnokrajowej, któ-ra spotkała się z powszechnym uznaniem, a jej celem było odebranie odpowiedzialności za dystrybucję wody politykom i organizacjom religijnym, a następnie oddanie jej lokalnej społeczności.

Gloria jest jedną z wielu kierowniczek kio-sków z wodą. Jej zadaniem jest nadzorowanie dystrybucji wody pitnej, wody do prania i go-towania – niezbędnej do podstawowych czyn-ności codziennych. Kioski te, są prostymi i otwartymi obiektami wyposażonymi w instala-cję kurków i już od wielu lat, stanowią nieza-stąpioną część codzienności w Malawi. Lo-kalna ludność jest bowiem zbyt biedna, aby pozwolić sobie, żeby w domu zainstalować własny kurek z wodą.

System się jednak „zatykał” – nie dosłow-nie, z powodu niedrożnych rur, ale ze wzglę-du na zły zarząd lub całkowity braku zarządu. Setki kiosków z wodą, którymi teraz zarządza Gloria, niegdyś zostało zamknięte, gdyż ich zarządcy nie płacili rachunków za wodę miej-scowej spółce wodnej. Nie był to problem braku pieniędzy, ale złego zarządzania i ko-rupcji – mówią ci, którzy od nich zależeli. Lo-kalna organizacja Glorii, pod nazwą Blantye Water Board, odpowiadała za kilka kiosków, jednak większość prowadzona była przez li-derów partyjnych i religijnych. Wielu miejsco-wych przywódców, pieniądze z opłat za wodę, „wzięło do kieszeni”, nie płacąc spółkom do-starczającym wodę. Powodowało to częste przerwy w dostawach wody, które pewnie trwałyby latami. Problem, w dużej mierze spo-wodowany był tym, że wielu z nich mieszkało

daleko od kiosków i nie posiadało kwalifikacji moralnych do pracy. Miejscowi mówią, że ja-kość usług była bardzo zła – osoby zatrudnio-ne często nie przychodziły do pracy, a w kur-kach było sucho.

Dla około sześćdziesięciu procent miesz-kańców miast w Malawi, którzy zamieszkują obszary nieprzeznaczone na osiedla, kioski z wodą są jedynym źródłem bezpiecznej wody pitnej. Wraz z ich upadkiem nadeszły proble-my z zaopatrzeniem w wodę. Mieszkańcy mu-sieli uciekać się do czerpania wody z nie-chronionych źródeł, takich jak studnie i rzeki. „Chwilę później” gwałtownie wzrosła zapa-dalność na choroby związane ze złą jakością wody. Tylko w okręgu, za który odpowiada Gloria, z powodu niepłacenia rachunków za dostarczanie wody, władze musiały odłączyć wszystkie 236 kiosków należących do Blantyre City Council. „Zamknięcie kiosków było dla nas dużym problemem. Musieliśmy czerpać wodę z kopanych przez nas studni i z rzek, często ryzykując życie, gdyż w wodzie mogły się znajdować niebezpieczne patogeny. Kurki z wodą to u nas rzadkość” – mówi Annie Maulidi, mieszkanka pobliskiego powiatu Bangwe. Dodaje też, że innym problemem jest fakt, iż kobiety spóźniają się do pracy, gdyż muszą co rano przemierzać ogromne odległości, aby zdobyć wodę. „Mam szczę-ście, moim szefem jest też kobieta, która wie, co znaczy problem braku wody. Mężczyzna dawno by mnie zwolnił”.

Najnowsze badanie przeprowadzone przez Międzynarodowy Instytut do spraw Śro-dowiska i Rozwoju (IIED) – organizację finan-sowaną przez rząd Szkocji – ujawniło, że co-raz więcej Malawijczyków pozostaje bez do-stępu do bieżącej wody. Jest to wyraźna ozna-ka świadcząca o tym, że kraj nie spełnia Mi-lenijnych Celów Rozwoju (MDG) w zakresie

Malawijskie stowarzywody znów odkręcają Lameck Masina donosi o powstaniu nowej sieci lokalnych stowarzyszeń zajmujących się dystrybucją wody w Malawi. Celem sieci jest nie tylko polepszenie zaopatrzenia ludności w wodę na terenie całego kraju, ale również walka z korupcją.

Page 33: Gazeta Uliczna 01/2011

33

zaopatrzenia w wodę i świadczenie usług sa-nitarnych w obszarach miejskich. Cele zakła-dają zmniejszenie o połowę liczby ludności bez dostępu do wody i usług sanitarnych przed rokiem 2015. Jednak wraz z nowym pro-jektem, w którym uczestniczy również Gloria, wszyscy oczekują zmiany na lepsze. Inicjaty-wa Stowarzyszenia Użytkowników Wody (Wa-ter Users Association) ma na celu ponowne otwarcie wszystkich zamkniętych kiosków z wodą w obszarach nieprzeznaczonych do za-mieszkania. Pilotażowo program wdrożono w czterech osiedlach: Bangwe, Kachere, Chilo-moni i Ndirande. Największe wysiłki widać po stronie Rady miasta Blantyre, Komisji do spraw Zaopatrzenia w wodę w Blantyre oraz organizacji pozarządowej Water for People (Woda dla ludzi) – jak dotąd wszystko wyglą-da obiecująco.

Ludzie mają nadzieję, że ta oficjalnie zare-jestrowana spółdzielnia, której zarząd wybie-rany jest spośród mieszkańców gminy, zadba o poczucie współodpowiedzialności.Chimenya Lackson Grant, która jest doradcą technicznym Komisji mówi: „Inaczej miało to miejsce w przeszłości, gdy kioski były zarzą-dzane przez osoby z nadania politycznego, a tym razem zarządzane są przez neutralne Stowarzyszenia Użytkowników Wody. Do ich zadań należy zarządzanie dostępem miejsco-

wej ludności do wody, w tym zbiórka pienię-dzy, utrzymanie kiosków, kontakty ze spółka-mi wodnymi w sprawach płatności i podwy-żek opłat eksploatacyjnych. Stowarzyszenia odpowiadają również za regularne płacenie należnych rachunków za wodę. Wszystkie sto-warzyszenia użytkowników wody podjęły zo-bowiązanie, że bieżące rachunki za wodę będą opłacane równolegle z zaległymi”.W wyniku takich działań widzimy zmniejsze-nie się zobowiązań – na przykład Stowarzy-szenie Nkolokoti -Kachere uporało się ze swo-im długiem w ciągu czterech miesięcy. Prze-prowadzenie programu wymaga czasu. Nale-ży przyjrzeć się wszystkim obszarom, w któ-rych wystąpiły problemy, a także samym sys-temom dystrybucji. Często ciśnienie wody jest zbyt niskie. Wówczas w kurkach jest sucho przez trzy, cztery dni w tygodniu. Z tego po-wodu ludzie nadal są zmuszeni do czerpania zanieczyszczonej wody ze studni i rzek.„Należy spodziewać się problemów z dosta-wą wody” – powiedziała Grant.

„Kiedy w latach siedemdziesiątych plano-waliśmy działania Komisji ds. Zaopatrzenia w wodę w Blantyreno, przyjęliśmy, że będziemy źródłem zaopatrzenia w wodę dla 300 tysięcy mieszkańców, podczas gdy w tej chwili nasze potrzeby podwoiły się i zaopatrzenia w wodę oczekuje 700 tysięcy osób. W celu rozwiąza-nia problemu z niskim ciśnieniem, rząd za-trudnił wykonawcę, który ma przeprowadzić inspekcję pomp i przeprowadzić niezbędne modernizacje. Prace prowadzone są dzięki funduszom Unii Europejskiej oraz Europej-skiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Założo-no, że do roku 2013 w Malawi woda będzie dostępna bez zakłóceń”. Gloria Matchowa dodaje: „Bez wątpienia widzimy zmiany – woda znów płynie, więcej dowodów mi nie potrzeba. Mamy do niej swobodny dostęp i nie musimy, jak kiedyś, spędzać wielu godzin na poszukiwaniu wody do picia, gotowania czy prania. Brak wody przestał być proble-mem”.

Street News Service, tłum. Arkadiusz Kaczorowski

Korzyści płynące z ustanowienia lokalnych stowarzyszeń działających na rzecz dystrybucji wody, są nie do przecenienia… (autor zdjęcia: Lameck Masina)

szenia użytkowników kurki

Page 34: Gazeta Uliczna 01/2011

34

sportowe inicjatywy

„Piłka nożna uliczna” – realność oraz idea

Ideą „Piłki nożnej ulicznej”, którą nakreślił Mel Young, inicjator międzynarodowej sieci Ga-zet Ulicznych, jest upowszechnianie i aktywiza-cja społeczna różnych środowisk wokół piłki nożnej – jednej z najbardziej popularnych na świecie dyscyplin sportowych. „Piłka nożna uliczna”, ze względu na swoją specyfikę w od-różnieniu od jej komercyjnej odmiany, jest spor-tem powszechnie dostępnym, nie wymagają-cym znacznych nakładów finansowych, w celu jego uprawiania. Dzięki temu mogła się stać sportem propagownym przez takie grupy spo-łeczne, które nie mają możliwości uprawiania innych dyscyplin tej dziedziny aktywności ludz-kiego życia, np. w klubach, czy też korzystania z płatnych obiektów sportowych oraz innych form komercyjnego sportu.

Powszechność „Piłki nożej ulicznej” powodu-je integrację społeczną różnych środowisk lo-kalnych. Dla wielu mieszkańców miast i wsi jest to jedyna możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu społecznym oraz niepowtarzalna możli-wość zaistnienia w sporcie. Otwiera to również drogę wielu młodym ludziom, szczegółnie wy-wodzących się z rodzin zagrożonych patologią społeczną, do rozwoju własnej osobowości oraz budowania w zdrowy sposób, swojej przy-szłości, w której mogą stać się przecież zawo-dowymi piłkarzami.

Prawdziwy sukces osiąga się w drużynie

Realizując wspomniany model kształtowa-nia postaw młodych ludzi, z wykorzystaniem potencjału, którym wyróżnia się „Piłka nożna uliczna”, przy Stowarzyszeniu Integracyjnym Wspólnoty „Barka” w Chudobczycach, powsta-ła drużyna streetsoccera. Jej piłkarze, poprzez

Przy Stowarzyszeniu Integracyjnym Wspólnoty „Barka” w Chudobczycach, w 2009 roku powstała drużyna „Piłki nożnej ulicznej”. Przyjęła nazwę Lombardia Chudobczyce. 12 młodych ludzi, którzy chcieli aktywnie spędzać czas, zebrało się i na miejscowym klepisku, z dwiema bramkami, zaczęli przeprowadzać treningi i rozgrywać mecze z lokalnymi drużynami mieszkańców okolicznych wsi.

Grać w piłkę tak, – Lombardia Chu

Lombardia Chudobczyce w rozgrywkach „Piłki nożnej ulicznej” podczas konferencji „Wielkopolskie Targi Przedsiębiorczości Społecznej” Lombardia Chudobczyce w pełnym składzie

Page 35: Gazeta Uliczna 01/2011

35

mierzenie się z problemami życiowymi, realizu-ją swoje pasje i zainteresowania. Wykorzystują w tym celu właśnie sport uliczny, jako narzędzie wspomagające kształtowanie charakteru i oso-bisty rozwój w rozmaitych dziedzinach życia.

Zapał młodych ludzi, ich zaangażowanie i pełna dobrej energii, wola gry, doprowadziły do tego, iż drużyna streetsoccera została zapro-szona na Mistrzostwa Polski, które odbyły się w Sieradzu – 15 i 16 maja 2010 roku, na placu Wo-jewódzkim przy Urzędzie Miasta. Rywalizowali między sobą bezdomni z całej Polski, w me-czach „Piłki nożnej ulicznej”. Impreza ta stano-wiła jednocześnie eliminacje do reprezentacji Polski, która zagrała na Mistrzostwach Świata Homeless World Cup w Rio de Janeiro. I to wła-śnie wtedy, podczas turnieju mistrzowskiego, awans do Kadry Narodowej otrzymał bramkarz drużyny z Chudobczyc – Adam Boniecki.

Na boisku nowych szans i zdarzeń

W międzyczasie, na terenie Stowarzyszenia w Chudobczycach, udało się oddać do użytku profesjonalne boisko z bandami do streetsoc-cera. Obecnie odbywają się na nim, niemal co tydzień, mecze drużyn z różnych miejscowości, co jest czynnikiem zarówno uczącym dyscypli-ny młodzież ze wspólnoty, jak również doskona-łym sposobem na aktywną formę spędzania wolnego czasu. Drużyna wzięła także udział w nocnym turnieju drużyn footsalowych woje-

wództwa Wielkopolskiego, który odbył się w nocy z 7 na 8 sierpnia na boisku Orlik. Był to pierwszy nocny turniej piłkarski o Puchar Bur-mistrza Gminy Sieraków. Impreza, zorganizo-wana przez Ośrodek Wypoczynku i Rekreacji, była bezprecedensowym wydarzeniem, tym bardziej, że o tej porze roku, rzadko organizo-wane są zawody sportowe. Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanie tego typu przedsię-wzięciem, okazało się ogromne. W rozgryw-kach uczestniczyły drużyny m.in.: z Międzycho-du, Muchocina, Chudobczyc, Kwilcza, Świer-czewa oraz Sierakowa; łącznie – 14 ekip spor-towych.

Drużyna rozegrała także turniej w ramach organizowanej w Gminie „Majówki 2009”, pod-czas którego zmierzyła się z zaproszoną druży-ną „Olbojów Lecha”. Następnie, wspólnie z Le-chitami, spędziła aktywnie czas, robiąc np. ognisko w Ośrodku nad Jeziorem. Kolejną im-prezą, w której wzięli udział młodzi piłkarze ze Stowarzyszenia „Barka” w Chudobczycach, był turniej „Piłki ulicznej halowej” zorganizowany na na Międzynarodowych Targach Poznań-skich, jako impreza towarzysząca „Wielkopol-skim Targom Przedsiębiorczości Społecznej”.

Jacek Kaczmarek

aby wygrać życie dobczyce

W drużynie piłkarskich pasji...

Pamiątkowy dyplom

Page 36: Gazeta Uliczna 01/2011

36

gospodarka solidarna

Zostać społecznie wykluczonym

W przypadku każdego rodzaju niepełno-sprawności, najlepszą rehabilitacją okazuje się być praca. Chodząc, niemalże przez cały mie-siąc, po różnych urzędach, dowiedziałem się o istnieniu zakładu pracy chronionej. I choć była to „ślepa uliczka”, to dowiedziałem się – jak się później okazało – niezwykle istotnej rzeczy – wspomniane zakłady miały być wkrótce prze-kształcone w nowy podmiot gospodarczy, który powinny założyć osoby znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej – w nomenklaturze urzędni-czej noszące nazwę „osób wykluczonych spo-łecznie”. Poszedłem tym „tropem”, chwytając się każdej na ten temat informacji niczym hima-laista skalnych uskoków. Postrzegałem to jako szansę na bardziej godne życie dla mnie i dla mojej siostry. Jednak jako osoba zameldowana w innym mieście, nie miałem prawa do pomocy miejscowego Miejskiego Ośrodka Pomocy Ro-dzinie. Dlatego nie od razu doświadczyliśmy upragnionej pomyślności losu; „hydra rejoniza-

cji” sprawiała, że mimo braku miejsca zamiesz-kania, byłem „urzędowo przywiązany” do jed-nego miasta, w którym wkrótce, jako w miejscu swojego stałego zameldowania, miałem stanąć „twarzą w twarz” z wykluczeniem społecznym.

„Barka” – „wypłynąć” na pełnię swoich możli-wości

Nieocenionym źródłem informacji i bazą do-świadczeń w stosowaniu ekonomii społecznej w praktyce, była dla mnie Fundacja Pomocy Wza-jemnej „Barka” z Poznania. Kiedy po raz pierw-szy odwiedziłem jej siedzibę, odbywała się w niej międzynarodowa konferencja na temat „recy-klingu w spółdzielniach socjalnych”. Zagadnie-niem tym byłem niezwykle zainteresowany, pra-gnąc założyć spółdzielnię socjalną; wcześniej, do tego celu, zdążyłem skompletować zespół odpowiednich osób. Ponadto dysponowałem własnym projektem „klastra” polegającym na wspólnym inwestowaniu spółdzielni socjalnych w rozmaite technologie i usługi. „Barka” była

Doświadczenie mojego życia wzbogaciło się o rozumienie tego, czym są wartości ekonomii społecznej, wkrótce po tym jak, wracając z Berlina po 3-letniej nieobecności w kraju, zostałem osobą bezdomną. Nie była to jedyna niespodzianka „złego losu”. Dowiedziałem się też, iż moja siostra jest niepełnosprawna, dlatego w pierwszej kolejności, postanowiłem pomóc właśnie jej. I o czynieniu dobra na rzecz innych, którego darowanie sprawia, że pomaga się także samemu sobie, opowiada moja historia.

Wspólnota sk

Powrót człowieka z „piekła”, które sam sobie zgotował przez nałogi, jest najpiękniejszym widokiem. Życzę całej Polsce, aby było to na jej obszarze powszechne zjawisko; przybywa bowiem Polaków, którzy „upadają”, pokonani przez swoje słabości i przeciwności życia. Myślę, że w „Barce” jest dobre rozeznanie tego zjawiska i ponad przeciętny zmysł kierowania trudnych spraw społecznych na właściwe tory ich zrozumienia.

Page 37: Gazeta Uliczna 01/2011

37

więc dla mnie jak Mekka dla Muzułmanina, tym bardziej, że oprócz pokrzepiających słów, uzy-skałem zapewnienie, iż Fundacja przeszkoli na-szą grupę w zakładaniu i prowadzeniu spół-dzielni. Powiatowy Urząd Pracy, wysyłając nas na szkolenie, zobowiązywał się do udzielenia dotacji. Wystarczyło tylko przygotować przeko-nującą prezentację naszej wizji spółdzielni so-cjalnych w konkursie o dotacje w Powiatowych Urzędach Pracy.

Spółdzielnie socjalne – pomagać sobie, ale na rzecz innych

Chociaż większość naszych działań była właściwie sukcesami, to przez nie udaną próbę zatwierdzenia wniosku o rejestrację w Krajo-wym Rejestrze Sądowym, grupa założycielska w stanie rezygnacji, samoistnie się rozpadła, zostawiając niezwykle lukratywne umowy jako niezrealizowane, tracąc przez to prawo do do-tacji. Postanowiłem założyć spółdzielnię jeszcze raz, ale z osobami działającymi w stowarzysze-niach chrześcijańskich. Tym razem jej aktyw-ność, oprócz gospodarczej, miała opierać się na świadczeniu usług na rzecz pożytku publicz-nego w postaci prowadzenia schroniska dla osób bezdomnych. Zacząłem pracować z ludź-mi i dla ludzi, którzy byli na samym „dnie” egzy-stencji, szczególnie z narkomanami i alkoholi-kami mieszkającymi na klatkach schodowych lub „gdzie popadnie”. Przebywając z nimi na co dzień, doszedłem do wniosku, że nikt i nic nie jest wstanie ich zmienić – no, może poza sa-mym Bogiem. I choć nie mogłem nim przecież być, to starałem się wierzyć, że choćby dla idei, warto czynić dobro. I dobrze , że tak się stało, bo jakiś czas później przyniosło to zamierzone efekty, pokazując mnie i moim „braciom”, że postępowanie człowieka można zmienić, ale trzeba obdarzyć go w tym względzie zaufa-niem. Jeździliśmy więc na dworce i meliny; z ewangelią, kanapkami i z zaproszeniami na darmowe posiłki-obiady, organizowane przez stowarzyszenia i organizacje chrześcijańskie.

Przekonałem się, że nawet nieformalne działanie może być skuteczne. Założyłem chrześcijański skłot dla osób bezdomnych, któ-rych nikt nie chciał w schroniskach, bo nie umieli dostosować się do ich regulaminu. Te-

raz, kiedy działam z chrześcijanami, również i oni biorą ten „ciężar” na swoje „barki”; ewan-gelista Andrzej (duszpasterz i koordynator ze-wnętrznej pomocy), służy własnym samocho-dem, wożąc meble i materiały budowlane z wy-stawek, a także odbudowuje ruinę porzuconego przez właściciela biurowca. Są też i tacy, którzy zaopatrują nas w żywność i odzież oraz przeka-zują pieniądze na prowadzenie bieżącej dzia-łalności.

Ułożyliśmy „9 przykazań skłotersa”, które nowo przybyłym, ułatwiają aklimatyzowania się we wspólnocie. Widzimy już pierwsze tego suk-cesy np.: dobrowolny wyjazd trzech osób na roczną terapię anty nałogową; samoorganizo-wanie się bezdomnych w remontowaniu skłotu, wspólne zdobywanie żywności, mebli i ubrań oraz świadczenie pomocy na zasadach wolon-tariatu. Jako chrześcijanie możemy z wiarą obiecywać „nowe życie” tym, którzy przyłączą się do budowania wspólnoty. Ponadto osobiście planuję zaangażować się w pomoc przy zakła-daniu spółdzielni socjalnych przez bezdomnych skłotersów. Wiele nadziei i „dobrej energii” po-darowała mi Gazeta Uliczna, której artykuły prowokują do wielu twórczych przemyśleń związanych z potrzebą integrowania różnych grup istniejących w obrębie naszego społe-czeństwa. Niniejsza gazeta, integrując różne środowiska: studentów, skłotersów, andegrand, czy też chrześcijan; problemami życia osób wy-kluczonych, pozwala poruszyć serca wielu lu-dzi. Podobnie jak duchowe świadectwa chrze-ścijan pracujących na rzecz żyjących na margi-nesie. Skłot jest miejscem, gdzie przy dobro-wolności uczestnictwa w nim, realizuje się cele trudne do osiągnięcia w „skoszarowanych schroniskach”. Jednocześnie praca każdego bezdomnego służy podniesieniu standardu ży-cia nie tylko jego, ale całej wspólnoty, w której mieszka. Dlatego też skłot rozwija się i zdobywa dla siebie nowych sprzymierzeńców. Nasi przy-jaciele, jeżdżąc w sprawach prywatnych lub za-wodowych po świecie, wyrażają o nas pochleb-ne opinie. A jak miewa się „mój biznes” – kla-ster spółdzielni socjalnych? Otóż, ma duże szanse zrealizowania się właśnie przy pomocy osób bezdomnych.

Ryszard Dypa

łotersów

Page 38: Gazeta Uliczna 01/2011

38

recenzja

N ie było w tym występie jedynie piosenek – były wyznania. Nie było jedynie kon-certu, ale spotkanie. Bogusław Mec dał

siebie rozpoznać nie tylko jako artystę, ale przede wszystkim jako człowieka, który pragnie podzielić się tym, co jest dla niego ważne: na-dzieją, zaufaniem, braterską miłością i nade wszystko szacunkiem do każdej chwili powsze-dniego dnia, bez której uśmiechu, nie można mówić o tym, że się prawdziwie „jest”. „Byli-śmy” zatem z Mecem w tym, co składa się nie tylko na jego estradowy program, ale na reper-tuar myśli i rytmów serca, których było tyle, ile radości i pragnień z minionych lat, które artysta przemieniał w piosenki. Niektóre z nich były jak

ulubione magnolie, które swoim zapachem przyrzekają ogrodnikowi wierność. Inne przy-szły do nas z rumieńcem Marianny, której imię nosi każda niespełniona noc – zarówno ta real-na, jak i taka, która jest „nocą” zdradzonych oczekiwań.

Choć Bogusław Mec swoje piosenki-wyzna-nia, powtarza na wielu koncertowych salach, nie stają się one „wiatrem”, kiedy opadają na dno martwe słowa – jest przecież przed nami jeszcze nie jedno zawiedzenie tak jak i morze, z którego głębią mierzy się każdy z nas, gdy na przekór lękom i podpowiedziom pozorów, pra-gnie trwać przy swoim wyborze – nie dlatego, aby pokazać, że jest artystą, ale przede wszyst-kim, że chce pozostać „człowiekiem”. Pozostali-śmy więc z Mecem przy jego-naszych wspo-mnieniach; wybraliśmy więc to, co odczuliśmy jako ważne; wsłuchaliśmy się w nastroje pulsu-jące w sercu „jesieni”. I nie chodzi bynajmniej o jesień, która w białej ciszy powiek, pozwala w poczuciu „babiego lata myśli”, czekać „świtu”, który choć nastaje co dnia, to przecież wciąż ma nadejść – jak słowa, które niewypowiedzia-

ne, pozwalają usłyszeć je jako najpiękniejsze; jak życzenia, w których niespełnieniu rodzi się jednak nadzieja, że warto być w drodze do dru-giego człowieka; że warto być właśnie takim „wędrowcem”, nawet kiedy rany wspomnień, stają się jak krzywe lustra – zbyt duże, aby zmieścić w ich odbiciu kształt serca, które wbrew mimice ludzkich nastrojów, nie chce przestać być sobą.

W życiu nie chodzi jedynie o oklaski, które zamykają dłonie w echu podziwu dla jednego człowieka, ale o umiejętność podania tej dłoni bliźniemu i przeżycia z nim wspólnego zachwy-tu. A jeśli za wszelką cenę będziemy chcieli „mieć własne ja”, być królem kier i żyć jak się

da, to zawsze będzie to na pozór. Takie wła-śnie „nastroje”, piosenki i inne „róże”, podaro-wał nam Bogusław Mec. Przyszedł do nas jak Jesienny Pan, który wie, że każda pora życia może być godna podziwu; każda chwila powin-na nieść w sobie radość oddechu, którego bez-interesowność, pozwala w najprostszy sposób odczuć szczęście tego, że „jesteśmy”. Dzięki temu uwierzyliśmy, że słowa piosenek, to nie muszą być tylko „słowa”, ale mogą stać się ni-czym „oddech”, który jest nam dane odczuć za każdym razem, kiedy z wielkiej nieśmiałości mamy odwagę kogoś pokochać…

Nie można bowiem nieustannie biec bez wytchnienia (…) bez marzenia, jeśli chce się spotkać tę jedyną – nadzieję, wiarę, wierną myśl albo dziewczynę, której jasny „portret” bę-dziemy chcieli unieść, ocalić wszędzie. I nie na-leży się smucić, że jest to portret niedokończony – bo przecież w tym tkwi prawdziwe piękno ży-cia, które im bardziej pozostawia nas w niedo-sycie, tym w większej mierze wyzwala pragnie-nie odkrycia nowego „świtu”.

Dominik Górny

Każda chwila naszego życia, jak szczerze zaśpiewana piosenka, powinna być oddechem piękna – taka myśl stała się rytmem przeżyć tych, którzy uczestniczyli w poznańskim koncercie Bogusława Meca. Artysta wystąpił niedawno dla publiczności klubu „Korona”, na specjalne zaproszenie: Ludmiły Kłos, Barbary Wiśniewskiej i swojego wieloletniego przyjaciela – Janusza Hojana.

Oddychać Pięknem...

„Zawód artysty jest jedyną profesją, której wykonywanie daje mi poczucie, że żyję w zgodzie z samym sobą, a bez wiary w siebie i drugiego człowieka, nie odnalazłbym żadnego sensu” – Bogusław Mec.

Page 39: Gazeta Uliczna 01/2011

PRZEKAŻ NA RZECZSTOWARZYSZENIA

DLA LUDZI I ŚRODOWISKA, KRS 0000177995

które inicjuje, wdraża i propaguje działania na rzecz godnego życia człowieka w harmonii ze środowiskiem naturalnym oraz ekorozwoju.

Stowarzyszenie działa na obszarach wiejskich, głównie gminy Kwilcz i gminy Pniewy;

Prowadzimy programy: Centrum Integracji Społecznej – w Kwilczu i w Pniewach

Program stypendialny – stypendia dla dzieci i młodzieży ze środowisk popegeerowskich we współdziałaniu ze Wspólnotą „Chleb Życia”

Centrum Wspierania Demokracji Lokalnej – program wsparcia inicjatyw lokalnych

Aktywizacja społeczna i zawodowa osób niepełnosprawnych zagrożonych wykluczeniem społecznym wspólnie z PCPR Międzychód

Program wspierania osób bezdomnych

Wsparcie Diakonijnej Spółki Zatrudnienia

Stowarzyszenie jest członkiem Sieci „Barka”

Page 40: Gazeta Uliczna 01/2011

Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i muszą się spotkać aby się ominąć

bliscy i oddaleni jakby stali w lustrzepiszą do siebie listy gorące i zimne

rozchodzą się jak w uśmiechu porzucone kwiatyby nie wiedzieć do końca czemu tak się stało

są inni co się nawet po ciemku odnajdąlecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać

tak czyści i spokojni jakby śnieg się zacząłbyliby doskonali lecz wad im zabrakło

bliscy boją się być blisko żeby nie być dalejniektórzy umierają – to znaczy już wiedzą

miłości się nie szuka jest albo jej nie manikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek

są i tacy co się na zawsze kochająi dopiero dlatego nie mogą być razem

jak bażanty co nigdy nie chodzą parami

można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronienasze drogi pocięte schodzą się z powrotem

BLISCY I ODDALENIwykonanie: Justyna Reczeniedi; Trio Con Passione

słowa: ks. Jan Twardowski muzyka: Jerzy Cembrzyński