Jerome David Salinger - Buszujący w zbożu

Embed Size (px)

Citation preview

Jerome David SALINGERBuszujcy w zbou(Przeoya Maria Skibniewska)

1. Jeeli rzeczywicie gotowi jestecie posucha tej historii, to pewnie najpierw chcielibycie si dowiedzie, gdzie si urodziem, jak spdziem zasmarkane dziecistwo, czym si zajmowali moi rodzice, co porabiali, zanim przyszedem na wiat, no i wszystkie tym podobne bzdury w gucie "Dawida Copperfielda", ale ja wcale nie mam ochoty wdawa si w takie gadki, od razu wol was szczerze uprzedzi. Po pierwsze nudz mnie te kawaki, a po drugie moich staruszkw krew by chyba zalaa tam i z powrotem, gdybym co napisa o ich sprawach osobistych. Okropnie s draliwi na tym punkcie, zwaszcza ojciec. Bardzo mili, zego sowa o nich nie powiem, ale draliwi jak diabli. Zreszt nie zamierzam pisa caej historii swojego ycia, nic w tym rodzaju. Chc tylko opowiedzie wariack przygod, ktra mi, si zdarzya okoo Boego Narodzenia ostatniej zimy, zanim si tak wykoczyem, e musiaem tu przyjecha na odpoczynek. Powtrz to, co opowiedziaem D.B., a D.B. - to, rozumie si, mj brat. Mieszka w Hollywood. Niedaleko ma stamtd do tej mojej dziury, wic przyjeda prawie na kady weekend. W przyszym miesicu pewnie bd mg wrci do domu, D.B. mnie odwiezie. Ma wanie nowego jaguara. Fajna maa maszyna, angielska, dwiecie mil kropi jak nic na godzin. Kosztowaa blisko cztery patyki. D. B. Ma teraz forsy jak lodu. Dawniej byo z nim gorzej. Pki siedzia w domu, pisa prawdziwe ksiki. Wyda pierwszorzdny tom opowiada "Tajemnica zotej rybki", moecie syszeli. Najlepsza bya wanie "Tajemnica zotej rybki". O takim ptaku, ktry nie pozwala nikomu nawet patrze na swoj zot rybk, bo j kupi za wasne pienidze. Cholernie mi si podobao. Ale teraz D. B. siedzi w Hollywood i zaprzeda si filmowcom. Niczego na wiecie tak nie nienawidz, jak kina. Sysze o nim nie chc. Zaczn od tego dnia, kiedy wyjechaem z "Pencey". "Pencey" to prywatna szkoa rednia w Agerstown, w Pensylwanii. Syszelicie chyba o niej. A ju co najmniej musielicie zauway reklam. Ogasza si w stu ilustrowanych pismach, zawsze tym samym obrazkiem: chopak konno skacze przez potek. Jakby w "Pencey" nic innego czowiek nie robi, tylko gra w polo od rana do nocy. A ja tam przez cay czas nawet szkapy z bliska nie widziaem. Pod obrazkiem jest taki napis: "Od 1888 roku ksztatujemy charaktery i owiecamy umysy, wychowujc chopcw na wspaniaych modziecw".

Wszystko to bujda. Ani w "Pencey", ani w adnej innej szkole nie ksztatuj charakterw. Nie spotkaem te wspaniaych modziecw z owieconym umysem itd. No, moe dwch. Najwyej! Ale ci, zdaje si, ju tacy do "Pencey" przyjechali. Wracajc do rzeczy: bya tego dnia sobota i mecz piki nonej z druyn z Saxon Hali. Wielki szum si robio koo tego meczu, bo to ostatnie spotkanie w roku; taki by nastrj, e jakby ukochana szkoa nie wygraa, to chyba sobie w eb paln z rozpaczy. Jako o trzeciej po poudniu wdrapaem si cholernie wysoko na Thomsen Hill, gdzie stoi rozwalona armata z czasw Wojny Rewolucyjnej. Stamtd masz jak na patelni cae boisko, obie druyny ganiajce po polu. Gwnej trybuny nie wida za dobrze, ale syszaem wrzask; po stronie "Pencey" publika ryczaa okropnie, bo tam siedziaa caa nasza szkoa, mnie jednego tylko brakowao, a po stronie Saxon Hali ledwie kto miaukn, bo druyna goci, jak zwykle, mao swoich kibicw cigna. Babek nigdy duo na meczach nie bywa. Tylko seniorom wolno swoje dziewczta przyprowadza. Okropna ta nasza buda pod kadym wzgldem. Lubi od czasu do czasu wybra si gdzie, gdzie mona popatrze na dziewczta, nawet jeeli drapi si albo nosy wycieraj, albo zwyczajnie miej si czy gadaj midzy sob. Selma Thurmer, crka naszego dyrektora, do czsto pokazywaa si na zawodach sportowych, ale Selma nie naleaa do babek, za ktrymi si szaleje. Zreszt bardzo bya sympatyczna, kiedy jadc z Agerstown siedziaem przy niej w autobusie i troch z sob rozmawialimy. Do j lubiem. Miaa za duy nos, paznokcie obgryzione a do krwi i przypinaa sobie sztuczne piersi sterczce na p mili, ale jako czowiekowi byo jej al. Co mi si w niej podobao, to e nie przechwalaa si, jaki z jej ojca wielki czowiek. Pewnie sama rozumiaa, e jej stary to obudnik i fajtapa. Znalazem si na szczycie Thomsen Hill zamiast na dole, na boisku, dlatego e wanie wrciem dopiero co z Nowego Jorku z druyn szermierzy. Na swoje nieszczcie byem kapitanem tej druyny. Wysza z tego wielka heca. Pojechalimy rankiem do Nowego Jorku na spotkanie z reprezentacj szkoy McBurneya. Tylko e wcale nie doszo do spotkania. Zostawiem florety, cay sprzt, wszystko - w kolei podziemnej. Nie moja wina. Wci musiaem patrze na plan, eby nie przegapi stacji, na ktrej mielimy wysi. No i wrcilimy do "Pencey" okoo p do trzeciej zamiast wieczorem na kolacj. Przez ca powrotn podr moja druyna nie odzywaa si do mnie. Nawet si niele ubawiem.

Poza tym nie poszedem na boisko z drugiej jeszcze przyczyny: chciaem poegna si z nauczycielem historii, starym Spencerem. Zachorowa na gryp, wic mylaem, e ju go nie zobacz przed feriami gwiazdkowymi. Ale on napisa do mnie, ebym przed wyjazdem do domu koniecznie do niego zajrza. Wiedzia, e po witach ju nie wrc do "Pencey". Zapomniaem o tym napisa: wylali mnie z budy. Miaem ju nie wraca po witach, bo zawaliem cztery przedmioty, nie pracowaem i w ogle. Kilka razy mnie ostrzegali i namawiali, ebym si wzi do nauki, zwaszcza przed egzaminami midzysemestralnymi, kiedy rodzice przyjechali na rozmow ze starym Thurmerem - aleja nie suchaem. W kocu mnie wylali. Czsto zreszt wylewaj std chopcw. W "Pencey" pilnuj wysokiego poziomu szkoy. To fakt. Sowem przyszed grudzie, a zimno byo, szczeglnie na tej gupiej grze, jak wszyscy diabli. Miaem na sobie paszcz wiosenny, rce goe. Na tydzie przedtem kto mi ukrad z mego pokoju wielbdzie palto, a z nim razem rkawiczki na futrze, bo byy w kieszeni. W "Pencey" roi si od zodziei. Chopcy przewanie pochodz z bogatych rodzin, a mimo to wci si trafiaj kradziee. Im drosza szkoa, tym wicej zodziei, sowo daj! Staem wic koo tej rozwalonej armaty, patrzaem z gry na mecz i portkami trzsem z zimna. Waciwie to nawet nie bardzo patrzaem na mecz. Naprawd zatrzymaem si tam dlatego, e chciaem poczu, e si egnam z "Pencey". Bo ju nieraz wyjedaem ze szk i rnych miejscowoci, a wcale nie czuem, e si z nimi rozstaj. Nie cierpi tego. Wszystko mi jedno, niech poegnanie bdzie smutne albo nieprzyjazne, ale niech wiem, e si egnam. Bez tego czowiekowi jako gupio. Udao mi si tym razem. Nagle przypomniaem sobie co, co pomogo mi odczu, e si std wynosz. Stan mi raptem w pamici pewien dzie, jako w padzierniku, kiedy z Robertem Tichenerem i Paulem Campbellem kopalimy pik na placu przed budynkiem szkolnym. Ci dwaj koledzy to sympatyczne chopaki, zwaszcza Tichener. Do obiadu zostao niewiele czasu, ciemno si ju robio, ale my bawilimy si dalej. Wreszcie tak ju byo ciemno, e nie widzielimy prawie piki, ale nie mielimy wcale ochoty przerwa gry, W kocu musielimy da spokj. Nauczyciel, ktry wykada biologi, pan Zambezi, wytkn gow z okna ktrej klasy i kaza nam wraca na kwater, eby si przygotowa do obiadu. Jeli uda mi si w por przypomnie sobie co w tym rodzaju, mam, czego mi potrzeba: poegnanie, jak si naley;

przynajmniej zwykle to wystarcza. Skoro wic to zaatwiem, zrobiem w ty zwrot i puciem si biegiem w d na drug stron pagrka, ku domowi Spencera. Spencer nie mieszka w obrbie osiedla szkolnego, a przy Anthony Wayne Avenue. Biegem cay czas a do gwnej bramy, tam przystanem na chwil, eby odsapn. Trzeba wam wiedzie, e mam dech troch krtki. Po pierwsze duo pal, a raczej paliem. Tu kazali mi rzuci palenie. Po drugie urosem w cigu przeszego roku o sze i p cala. Tym sposobem wanie zapaem grulic i musiaem tu przyjecha na te wszystkie cholerne badania i tym podobne przyjemnoci. W gruncie rzeczy jestem mniej wicej zdrowy. No, wic kiedy odzyskaem dech, przebiegem przez drog nr 204. Gooled bya diabelna i omal si nie wywaliem. Sam nie wiem dlaczego tak si spieszyem, po prostu miaem tak fantazj. Ledwie si znalazem za drog, wydao mi si, jak gdybym znikn. Byo to ju takie zwariowane popoudnie, zib okropny, soca ani na lekarstwo, a ilekro czowiek przeci jak drog, mia wraenie, e znika. Zadzwoniem do drzwi starego Spencera jak na poar. Przemarzem do szpiku koci. Uszy mnie bolay, palce zgrabiay, e ledwie mogem nimi porusza. "ywo, ywo! - powiedziaem niemal na gos. - Rusz si tam jeden z drugim i otwieraj!" W kocu otworzya mi stara pani Spencer. Nie trzymali sucej, zawsze sami otwierali. Spencerowie nie mieli za wiele forsy. - Holden! - zawoaa pani Spencer. - Jak to mio, e przyszede! Chod, kochaneczku. Zmarze, co? Miaem wraenie, e szczerze si ucieszya. Lubia mnie. Tak mi si przynajmniej zdaje. Wskoczyem migiem. - Dzie dobry pani - powiedziaem. - Jak si czuje pan Spencer? - Dawaj ten paszcz, kochanku - odpara. Wcale nie dosyszaa pytania o zdrowie pana Spencera. Troch bya przygucha. Powiesia mj paszcz w schowku, a ja tymczasem przygadziem rk wosy. Strzyg si na jea, wic grzebienia i szczotki rzadko mi potrzeba. - Co u pani sycha? - spytaem tym razem goniej, eby usyszaa. - Wszystko dobrze - odpowiedziaa zamykajc szaf. - A u ciebie? Z tonu poznaem, e stary Spencer musia jej powiedzie o wylaniu mnie ze szkoy.

- W porzdku - odparem. - Jak si czuje pan Spencer? Chyba ju mina ta grypa? - Czy mina! Ach, Holdenie, mj m zachowuje si jak skoczony... no, jak nie wiem co... Jest w swoim pokoju, kochanku. Moesz tam wej.

2. Kade z nich miao wasny pokj. Oboje mieli po siedemdziesitce albo i wicej, i mimo to umieli si cieszy z rnych rzeczy, oczywicie troch idiotycznie. To co napisaem, brzmi podle, ale nie chciaem by zoliwy. Chciaem tylko wyrazi, e bardzo duo mylaem o starym Spencerze, a jeli czowiek myla o nim za duo - zaczyna si dziwi, po co on, u licha, jeszcze yje. By strasznie zgarbiony i ledwie si w skrze trzyma, a w klasie, jeeli mu przy tablicy upada kreda, ktry chopak z pierwszego rzdu musia si zrywa, podnosi i podawa mu j do rki. Mnie si to wydawao okropne. Ale jeeli czowiek myla o nim tyle, ile trzeba, nie za duo, wtedy jako si rozumiao, e staremu Spencerowi nie jest le na wiecie. Na przykad pewnej niedzieli, kiedy z paru kolegami byem u niego, bo zaprosi nas na czekolad, pokazywa nam stary, podniszczony kilim indiaski, ktry wsplnie z on kupi od jakiego Navajo w rezerwacie Yellowstone. Wida byo, e Spencer ma nieziemsk frajd z tego nabytku. No i o to mi wanie chodzi: e czowiek stary jak wiat umie si cieszy z kupionego kilimu. Drzwi byy otwarte, ale i tak zapukaem, przez grzeczno. Od razu go zobaczyem. Siedzia w wielkim, obitym skr fotelu, cay zawinity w ten swj indiaski kilim, o ktrym wspomniaem. Podnis gow. - Kto tam? - krzykn. - Caulfieid? Wejd, wejd, chopcze! Poza lekcjami zawsze wrzeszcza. Czasem to byo nawet do denerwujce. Ledwie wszedem, prawie poaowaem, e si z t wizyt wybraem. Spencer czyta "Atlantic Monthly", obstawiony dokoa ca bateri butelek i proszkw, a pokj cuchn lekarstwem na katar - "kropelkami Vicksa" - ktre si zapuszcza do nosa; to byo troch przygnbiajce. W ogle nie przepadam za chorymi. A tutaj przygnbi mnie tym bardziej strj Spencera, bo staruszek mia na sobie okropnie smutny, zniszczony paszcz kpielowy, chyba jeszcze sprzed potopu. W ogle nie lubi widoku starych ludzi w szlafrokach albo w pidamach. Zawsze widzi si te ich zapadnite piersi. No, a nogi! Na play czy w innych tym podobnych miejscach nogi starych wydaj si okropnie biae i yse. - Dzie dobry panu - powiedziaem. - Dostaem pana licik. Bardzo dzikuj. Napisa, ebym do niego koniecznie wpad i poegna si przed wyjazdem na wakacje, skoro ju nie mam wrci do szkoy. - Ale niepotrzebnie pan pisa. Ja bym i tak przyszed si poegna. - Siadaj tu, chopcze - powiedzia stary Spencer. Wskaza przy tym na ko.

Siadem. - A jak z pask gryp, panie profesorze? - Mj chopcze, ebym si czu chocia troch lepiej, to bym musia wezwa doktora - powiedzia i tak go ten dowcip zachwyci, e a si zachysn ze miechu. Wreszcie wyprostowa si i spyta: - A dlaczego to nie jeste na meczu? O ile wiem, idzie dzi wielka gra. - A tak. Byem. Tylko e wanie przyjechaem z Nowego Jorku z druyn szermierzy - odparem. Nie macie pojcia, jakie twarde byo ko Spencera. Potem stary zrobi diabelnie powan min. Wiedziaem z gry, e tak bdzie. - A wic opuszczasz nas, h? - powiedzia. - Tak, panie profesorze. Wtedy zacz po swojemu kiwa gow. Nie spotkaem na wiecie drugiego czowieka, ktry by tyle kiwa gow, co stary Spencer, i nigdy nie mogem dociec, czy on tak kiwa dlatego, e rozmyla, czy te po prostu dlatego, e jest miym staruszkiem, ktry ju wasnego tyka od okcia nie odrnia. - Co ci powiedzia doktor Thurmer, chopcze? Podobno mielicie z sob dug rozmow. - Mielimy. Fakt. Chyba ze dwie godziny siedziaem w jego gabinecie. - No i co ci powiedzia? - No... mwi o yciu, e to jest gra, i tak dalej, i e trzeba si trzyma prawide. Bardzo by miy. To znaczy, nie rzuca si wcale, nic z tych rzeczy. Tylko mwi, e ycie to jest gra, i tak dalej... Wie pan. - ycie jest gr, mj chopcze. ycie jest gr, ktrej prawide naley przestrzega. - Wiem, prosz pana. Wiem. Gra, a jake. adna gra! Jeeli znalaze si po tej stronie, po ktrej s asy. to i owszem, mona gra, przyznaj. Ale jeeli trafie na drug stron, gdzie nie ma ani jednego asa - to co to za gra? Guzik. Nie ma gry. - Czy doktor Thurmer napisa ju do twoich rodzicw? - spyta stary Spencer. - Mwi, e w poniedziaek napisze. - A ty ich zawiadomie? - Nie, prosz pana, nie zawiadamiaem, bo zobacz si przecie z nimi pewnie w rod wieczorem, jak Przyjad do domu. - A jak przyjm t nowin? Co mylisz? - No... zdenerwuj si bardzo - powiedziaem. - Porzdnie si zdenerwuj. To ju moja czwarta szkoa. - Potrzsnem gow. - Cholera! - powiedziaem.

Czsto mwi "cholera". Moe dlatego, e w ogle nam niewyparzon gb, a moe dlatego, e czasami zachowuj si dziecinnie jak na swj wiek. Wtedy miaem szesnacie lat - teraz mam siedemnacie - a czasem zachowuj si, jakbym mia trzynacie. A miesznie, bo wzrostu mam sze i p stopy i siwe wosy. Sowo daj, fakt. Na jednej poowie gowy - na prawej - mam tysice siwych wosw. Miaem je od malekoci. No i mimo to potrafi si tak zachowywa jak dwunastoletni ptak. Wszyscy mi to mwi, a najczciej ojciec. Troch w tym jest prawdy, ale nie caa prawda. Ludziom zawsze si zdaje, e wiedz ca prawd. Co do mnie, gwid na to, ale nieraz ju mnie nudzi, kiedy powtarzaj mi wszyscy w kko, ebym pamita o swoim wieku. Czasem przecie postpuj, jakbym by znacznie starszy, ni jestem - sowo daj! - ale tego ludzie nigdy nie zauwaaj. Stary Spencer zacz znw kiwa gow. A take - duba w nosie. Udawa, e go tak z wierzchu podszczypuje, ale naprawd pakowa wielki paluch do komina. Pewnie myla, e moe sobie pozwoli, skoro tylko ja jestem w pokoju. Niech tam, ale wstrt bierze patrze, jak kto dubie w nosie. Wreszcie si odezwa: - Miaem zaszczyt pozna twoj matk i ojca, kiedy przed paru tygodniami przyjechali na rozmwk z dyrektorem Thurmerem. Bardzo szanowni ludzie. - A tak, prosz pana. Bardzo mili. Szanowni. Nienawidz tego sowa. Taka lipa. Rzyga mi si chce, jak je sysz. Nagle stary Spencer zrobi tak min, jakby mu przyszed do gowy jaki wspaniay argument, ostry jak brzytwa, i mylaem, e mi go zaraz wyrbie. Wyprostowa si w fotelu, pokrci na siedzeniu. Faszywy alarm. Wzi tylko z kolan to swoje pismo "Atlantic Monthly", i sprbowa je przerzuci na ko obok mnie. Spudowa. Strzela z odlegoci ledwie dwch stp, a mimo to spudowa. Wstaem, podniosem pismo, pooyem na ku, i nagle a mnie poderwao, eby ucieka z tego pokoju. Czuem, e zaraz usysz okropne kazanie. Waciwie samo kazanie moe bym wytrzyma, ale sucha moraw i jednoczenie wcha krople na katar, i jeszcze w dodatku patrze na starego Spencera w pidamie i paszczu kpielowym - to za wiele. Naprawd za wiele. Zaczo si, jak przewidywaem. - Co si z tob dzieje, chopcze? - powiedzia stary Spencer. Bardzo surowo, jak na niego. - Ile miae przedmiotw w tym semestrze? - Pi, prosz pana.

- Pi. A z ilu masz niedostatecznie? - Z czterech. - Przesunem si troch. Nigdy w yciu nie siedziaem na rwnie twardym ku. - Z angielskiego stoj dobrze - powiedziaem - bo wszystkie te kawaki od "Beowulfa" do "Lorda Randala" przechodziem jeszcze w szkole w Whooton. Tak e waciwie wcale nie potrzebowaem si niczego uczy, tylko od czasu do czasu pisaem wypracowania. Nawet mnie nie sucha. Prawie nigdy nie sucha, co si do niego mwio. - Z historii obciem ci, bo nie umiae dosownie nic. - Wiem, prosz pana. Cholera. Wiem. Pan nie mg postpi inaczej. - Dosownie nic - powtrzy. Diabli mnie bior, jak kto powtarza to, co ju raz powiedzia, mimo e mu si za pierwszym razem przyznao racj. Ale on powtrzy swoje po raz trzeci: - Nic a nic, dosownie. Bardzo wtpi, czy bodaj raz w cigu caego semestru otworzye podrcznik. No co, otworzye? Mw prawd, chopcze. - Par razy zagldaem do niego - odparem. Nie chciaem staremu robi przykroci. On ma bzika na Punkcie historii. - Zagldae, h? - powiedzia tonem wyranie 15 drwicym. - Twoja praca egzaminacyjna ley tam, na bieliniarce. Na samym wierzchu. Podaj mi j, prosz. To by z jego strony pody chwyt, ale nie miaem wyboru, wstaem, znalazem swoj prac, podaem j Spencerowi. Potem usiadem znowu na tym jego betonowym ku. Cholera, pojcia nie macie, jak aowaem, e wpadem poegna si ze starym. Przede wszystkim trzyma moj prac w rku z takim obrzydzeniem, jakby to byo psie ajno, czy co w tym rodzaju. - Uczylimy si o Egipcjanach od czwartego listopada do drugiego grudnia rzek. - Wybrae sobie temat wypracowania sam. Czy chcesz posucha, co miae o tym do powiedzenia? - Nie, panie profesorze, wolabym nie - odparem. Ale on i tak zacz czyta. Nie sposb powstrzyma belfrw, jeli si przy czym upr. Na nic nie zwaaj i robi swoje. - Egipcjanie byli star ras kaukask zamieszkujc jeden z krajw Afryki Pnocnej. Ta ostatnia, jak wiadomo, jest najwikszym kontynentem wschodniej pkuli.

Musiaem siedzie cicho i sucha tych bredni. Spencer zrobi mi paskudny kawa. - Egipcjanie s dla nas dzi nadzwyczaj interesujcy z wielu rnych powodw. Nowoczeni uczeni do tej pory nie odkryli, jakich tajemniczych rodkw uywali Egipcjanie do zawijania swoich umarych, ktrych twarze nie ulegy rozkadowi w cigu niezliczonych stuleci. Ta intrygujca zagadka stanowi wrcz wyzwanie dla nowoczesnej nauki dwudziestego wieku. Skoczy czytanie i podnis wzrok znad mojej pracy. W tej chwili ju go zaczem prawie nienawidzi. - Twj "esej", jeli tak mona go nazwa, na tym si koczy - rzek Spencer, wci okropnie drwicym gosem. Nigdy bym si nie spodziewa po staruszku takiego sarkazmu. - Jednake dodae na dole strony may licik do mnie rzek. - Pamitam, pamitam - wpadem mu w sowa z popiechem, bo nie chciaem, eby i to jeszcze gono przeczyta. Ale nic nie mogo go powstrzyma. Rozpdzi si stary na caego. - Szanowny Panie Profesorze - czyta gono. - Wicej nie wiem o Egipcjanach. Jako nie mogem si do nich zapali, chocia wykada Pan Profesor bardzo interesujco. Nie bdzie mi przykro, jeeli mnie Pan Profesor obleje, bo i tak ju zawaliem wszystkie inne przedmioty, z wyjtkiem angielskiego. cz wyrazy szacunku Holden Caulfieid Odoy to moje idiotyczne wypracowanie i spojrza na mnie z takim triumfem, jakby mi wlepi suchego seta w ping-ponga czy co w tym rodzaju. Nigdy mu chyba nie daruj, e przeczyta mi gono te wygupy. Gdyby to on do mnie napisa, ja z pewnoci nie czytabym mu tego na gos, sowo daj. Przecie ten gupi przypis dodaem tylko po to, eby si nie potrzebowa martwi oblewajc mnie na egzaminie. - Masz mi za ze, chopcze, e ci oblaem? - spyta. - Nie, prosz pana, na pewno nie - odparem. Duo bym da, eby przesta wci mwi do mnie per "chopcze".

Na zakoczenie Spencer chcia odrzuci moj prac na ko. Oczywicie tym razem take spudowa, i znw musiaem wsta, podnie maszynopis i odoy go na "Atlantic Monthly". Moe si uprzykrzy takie przedstawienie bisowane co dwie minuty. - C by ty zrobi na moim miejscu? - spyta. - Powiedz szczerze, chopcze. Wiedziaem, byo mu naprawd okropnie gupio, e mnie obla. Zaczem wic ple, co lina przyniesie na jzyk, byle go pocieszy. Mwiem, e jestem kretyn i tak dalej; e na jego miejscu postpibym tak samo jak on i e wikszo ludzi wcale nie zdaje sobie sprawy, jak trudna jest rola nauczycieli. Bzdury w tym gucie. Stare, oklepane frazesy. Najzabawniejsze, e plotc tak trzy po trzy mylaem przez cay czas o czym innym. Mieszkam stale w Nowym Jorku i mylaem o stawie w poudniowej czci Parku Centralnego. Zastanawiaem si, czy bdzie zamarznity, kiedy przyjad, a jeeli zamarznie, co si stanie z kaczkami. Gowiem si, co robi kaczki, kiedy ld cina cay staw. Czy kto po nie przyjeda ciarwk i zabiera je do zoo albo gdzie indziej, czy te moe same po prostu odlatuj? Ma si, swoj drog, troch talentu. Chc przez to powiedzie, e gadaem jak z nut, chocia jednoczenie mylaem o kaczkach. Nie potrzeba wysila zbytnio mzgownicy, kiedy si mwi do belfra. Ale przerwa mi znienacka potok wymowy. Zawsze lubi mi przerywa. - A jak ty si na to zapatrujesz, chopcze? Bardzo mnie to interesuje. Bardzo mnie interesuje. - Na wyrzucenie z "Pencey" i w ogle na te sprawy? - spytaem. Wolabym, eby stary Spencer zasoni t swoj zapadnit pier. Widok wcale nie by pikny. - Jeli si nie myl, miae rwnie jakie trudnoci w poprzednich szkoach, w Whooton i w Elkton Hills. Tym razem nie brzmiao to ju tylko sarkastycznie, ale jakby troch zoliwie, W Elkton Hills waciwie nie miaem wielkich trudnoci - odparem. - Nie wylali mnie. Sam po prostu rzuciem t szko. - A dlaczego, czy wolno wiedzie? - Dlaczego? To duga historia, prosz pana. Bardzo skomplikowana. Nie chciao mi si zwierza z tych spraw Spencerowi. I tak by nie zrozumia. Nie jego parafia. Gwn przyczyn mojego zerwania z Elkton Hills byo to, e nie mogem wytrzyma wrd tamtejszych obudnikw. W tym sk. Wszystko tam byo tylko na pokaz. Rwnie faszywego czowieka jak dyrektor tej budy, pan Haas, w yciu nie spotkaem. Dziesi razy gorszy od starego Thurmera. W

niedziel, na przykad, Haas kry midzy rodzicami, ktrzy przyjedali odwiedzi chopcw, i wita si z gomi. Umia czarowa, ale nie wysila si dla tych rodzicw, ktrzy byli starzy i wygldali biednie czy niezdarnie. Szkoda, ecie nie widzieli, jak traktowa rodzicw tego kolegi, z ktrym dzieliem pokj. Jeeli matka ktrego chopca bya grub, nieszykown kobiecin, a ojciec nosi tandetne ubranie z przesadnie wypchanymi ramionami i podniszczone czarno-biae buty - stary Haas podawa im dwa palce, umiecha si faszywie i prdko przechodzi dalej, eby przez pgodziny skaka koo innych, bardziej interesujcych rodzicw. cierpie nie mog takich numerw. Do szau mnie doprowadzaj. Tak mnie to przygnbia, e wciekam si po prostu. Dlatego nienawidziem budy w Elkton Hills. Stary Spencer znw mnie o co zapyta, ale nie dosyszaem. Zamyliem si o dyrektorze z Elkton Hills. - Sucham pana? - spytaem. - Czy nie masz jaki konkretnych kopotw w zwizku z opuszczeniem naszej szkoy? - Troch kopotw mam, oczywicie. Pewnie e tek... ale nie za wiele. Przynajmniej na razie. Powiedzia bym, e jeszcze to do mnie nie dotaro. Zwykle trwa do dugo, zanim si czym przejm na dobre. Tymczasem myl tylko o tym, e w rod pojad do domu. Taki ju jestem gupi. - Czy ty si wcale a wcale nie niepokoisz t) swoj przyszo, chopcze? - Ale tak, niepokoj si, prosz pana. Jakeby inaczej. Oczywicie, e si niepokoj. - Zastanawiaem si przez chwil. - Ale nie za bardzo. Nie za bardzo. - Przyjdzie to z czasem - rzek Spencer. - Przyjdzie z pewnoci, chopcze. Ale ju bdzie za pno! Przykro mi byo, kiedy o mnie w ten sposb mwi. Jakbym ju nie y. Brzmiao to okropnie przygnbiajco. - Bardzo moliwe - powiedziaem. - Chciabym ci przemwi do rozsdku, chopcze. Staram ci si jako dopomc. Staram si dopomc, ile w moich siach. Naprawd mia najlepsze chci. To si czuo. Ale nie moglimy si porozumie, jak gdybymy stali na dwch przeciwnych biegunach. - Wiem, prosz pana - powiedziaem. - Bardzo dzikuj. Szczerze. Ja to naprawd doceniam. Sowo daj. - Wstaem z ka. Nie wytrzymabym nastpnych dziesiciu minut, nawet gdyby chodzio o moje ycie. - Tylko e

teraz ju musz i. Mam w sali gimnastycznej rne swoje rzeczy, ktre trzeba pozbiera i zapakowa przed wyjazdem. Musz ju i. Spencer popatrzy na mnie i znw zacz kiwa gow z okropnie powanym wyrazem twarzy. Nagle zrobio mi si go cholernie al. Ale nie mogem tam duej wysiedzie, bylimy przecie na dwch rnych biegunach, stary Spencer pudowa, ilekro usiowa co przerzuci na ko, mia taki ponury szlafrok i pokazywa spod niego pier, a krople na katar cuchny w caym tym zagrypionym pokoju nieznonie. - Prosz pana, niech pan si o mnie nie martwi - powiedziaem. - Sowo daj. Wszystko bdzie dobrze. To tylko taki przejciowy okres. Kady przecie ma w yciu, takie gorsze okresy, prawda? - Nie wiem, chopcze, nie wiem. Nie cierpi takich odpowiedzi. - Z pewnoci, z pewnoci, prosz pana. Sowo daj. Niech pan si nie martwi o mnie. - Prawie e pooyem rk na jego ramieniu. - Dobrze? - Nie wypiby filianki gorcej czekolady? ona zaraz by zrobia... - Chtnie bym wypi, ale naprawd ju musz i. Lec do tej sali gimnastycznej. Bardzo dzikuj. Dzikuj serdecznie. Ucisnlimy sobie rce. Gupio byo okropnie. Ale i smutno cholernie. - Napisz do pana profesora. Niech pan uwaa na t swoj gryp. - Do widzenia, chopcze. Kiedy zamknem drzwi jego pokoju i przechodziem przez salonik, zawoa co za mn, ale nie syszaem dokadnie. Prawie pewien jestem, e krzykn: "Powodzenia!" Moe jednak si myl. Bardzo bym chcia si myli. Nigdy bym za kim nie wrzeszcza: "Powodzenia!" Bo jak si nad tym zastanowi, okropnie brzmi taki okrzyk.

3.

Wikszego garza ode mnie w yciu nie spotkalicie. Nie ma na to rady. Nawet kiedy id do kiosku kupi tygodnik ilustrowany, a kto mnie pyta, dokd si wybieram - odpowiadam jak z nut, e id do opery. Okropny nag. Tote gdy powiedziaem staremu Spencerowi, e musz i do sali gimnastycznej po swoje rzeczy, skamaem bezczelnie. Nigdy tam nie trzymaem swoich przyborw sportowych. W "Pencey" mieszkaem w nowym skrzydle, ktre si nazywao "Ossenburger Memoria". Lokowano tam tylko uczniw trzeciej i czwartej klasy. Ja byem w trzeciej, mj lokator - w czwartej. Nazwano ten budynek ku czci Ossenburgera, byego wychowanka "Pencey". Facet zbi gruby majtek na przedsibiorstwie pogrzebowym. A wszystko dziki temu, e na obszarze caego kraju pozakada filie swojej firmy, ktra podejmuje si grzeba nieboszczykw po pi dolarw od sztuki. ebycie zobaczyli tego Ossenburgera! Bardzo moliwe, e po prostu pakuje ich do workw i topi w rzece. No, ale uczelni ofiarowa kup forsy i dlatego ochrzczono nowe skrzydo gmachu jego nazwiskiem. Na pierwszy w roku mecz piki nonej przyjecha olbrzymim cadillakiem, a my musielimy wsta na trybunach i zafundowa mu "lokomotyw" - tak si u nas nazywa huczna owacja. Nazajutrz w kaplicy Ossenburger wygosi do nas przemow, ktra trwaa okoo dziesiciu godzin. Najpierw opowiedzia p setki starych kawaw, eby nam pokaza, jaki z niego rwny chop. Potem zacz si zwierza, e nigdy si nie wstydzi, kiedy ma kopoty czy co w tym rodzaju, pa na kolana i modli si do Boga. Poucza nas, e zawsze, gdziekolwiek si znajdziemy, powinnimy si modli, rozmawia z Bogiem i tak dalej. Mwi, e trzeba uwaa Jezusa za przyjaciela. Oznajmi, e on stale do niego przemawia. Nawet wtedy, kiedy prowadzi wz. Tym mnie wprost zastrzeli. Od razu wyobraziem sobie tego spasionego faryzeusza, jak wrzuca pierwszy bieg i prosi Jezusa, eby mu zesa kilku sztywnych do pochwku. Jedyny naprawd udany dowcip trafi si w poowie przemwienia. Ossenburger wanie opowiada nam, jaki to z niego by kiedy elegant i hulaka, gdy nagle pewien kole siedzcy w rzdzie przede mn, Edgar Marsalla, puci bka, a si rozlego pod sufit. Bardzo ordynarnie si zachowa, na dobitk w kaplicy, ale miesznie byo okropnie. Byczy chopak ten Marsalla. Mylaem, e dom wyleci w powietrze. Nikt prawie nie rozemia si gono, a Ossenburger gada dalej,

jakby nigdy nic, ale Thurmer, nasz dyrek, oczywicie wszystko zauway ze swojego miejsca po prawicy mwcy, obok ambony. Mao go krew nie zalaa. Na razie nic nie powiedzia, dopiero nastpnego wieczora zatrzyma nas w gmachu szkolnym na dodatkowe zajcia i paln do nas mow. Powiedzia, e chopak, ktry zakci spokj w kaplicy, nie jest godny uczelni "Pencey". Prbowalimy namwi Marsall, eby powtrzy swj numer podczas tej przemowy dyrka, ale nie by w nastroju. Odbiegem od tematu, a chciaem tylko wytumaczy, gdzie kwaterowaem w "Pencey": w nowym skrzydle imienia Ossenburgera. Z przyjemnoci wrciem po wizycie u starego Spencera do mojego pokoju, bo wszyscy jeszcze byli na meczu, a w nowym skrzydle ogrzewanie dziaao pierwszorzdnie. Poczuem si bardzo swojsko. Zdjem marynark i krawat, odpiem pod szyj koszul, woyem na gow czapk, ktr sobie kupiem tego dnia w Nowym Jorku, Bya to dokejka, czerwona, z bardzo, ale to bardzo wysunitym daszkiem. Zobaczyem j na wystawie sklepu sportowego, kiedy wylelimy z tunelu kolei podziemnej, zaraz po tym, jak zauwaylimy, e te przeklte florety zostay w wagonie. Kosztowaa ledwie dolara. Kadem j daszkiem do tyu, na wariata, to fakt, ale tak mi si podobao. Fajnie w niej wygldaem. Siadem sobie z ksik w fotelu. W kadym pokoju byy dwa fotele. Jeden si nazywa mj, drugi - Warda Stradlatera, ktry ze mn mieszka. Oba miay porcze zdezelowane, bo stale kto na nich przysiada, ale poza tym fotele byy do wygodne. T ksik, ktr wtedy czytaem, wziem z biblioteki przez omyk. Dali mi inn, ni chciaem, ale spostrzegem si dopiero po powrocie do swojego pokoju. Wpakowali mi "W afrykaskim buszu" Isaka Dinesena. Baem si, e to bd nudy na pudy, ale nie: ksika okazaa si dobra. Uczy si nie lubi, ale czytam duo. Najulubieszym moim autorem jest D. B. - mj brat - a po nim zaraz Ring Lardner. Dostaem od brata jedn ksik Lardnera na urodziny, przed samym swym wyjazdem do "Pencey". Byy w tym tomie zabawne, zwariowane sztuki, a take opowiadanie o policjancie, ktry kontrolowa ruch na jezdni i zakocha si w licznej dziewczynie, stale przekraczajcej dozwolon szybko. Biedak jest onaty, wic nie moe si z t licznotk oeni ani nic. Dziewczyna rozwala wz i ginie, bo swoim zwyczajem gazuje za prdko. Wzia mnie ta historia. Lubi takie ksiki, eby od czasu do czasu mona byo si pomia. Czytam mnstwo klasykw, jak na przykad: "Powrt na rodzinn gleb" i tym podobne, do chtnie; czytam duo ksiek o wojnie, a take sensacyjne powieci, lubi je, ale nie wzruszaj mnie zanadto.

Dopiero wtedy wiem, e mnie ksika naprawd zachwycia, jeeli po przeczytaniu myl o jej autorze, e chciabym z nim si przyjani i mc po prostu telefonowa do niego, ile razy przyjdzie mi ochota. Ale takich pisarzy nie ma wielu. Do tego Isaka Dinesena mgbym zatelefonowa, owszem. Do Ringa Lardnera te, ale D.B. powiedzia mi, e on ju umar. S jednak takie ksiki, jak na przykad: "W niewoli uczu" Somerseta Maughama. Czytaem to zeszego lata. Dobre, nie ma co mwi, ale nie miabym ochoty telefonowa do Somerseta Maughama. Sam nie wiem, dlaczego. Po prostu nie jest to typ, z ktrym chce si pogada przez telefon. Ju raczej zadzwonibym do starego Thomasa Hardy. Lubi Eustacj Vye. No, wic woyem now czapk, siadem w fotelu i zabraem si do czytania "W afrykaskim buszu". Waciwie ju t ksik przeczytaem, ale chciaem do paru rozdziaw wrci jeszcze raz. Ledwie przerzuciem kilka kartek, usyszaem, e kto rozsuwa drzwi od kabiny z natryskiem. Nawet nie ogldajc si wiedziaem, kto to taki: Robert Ackley, kolega zza ciany. W naszym skrzydle midzy pokojami byy kabiny z natryskiem - jedna na dwa pokoje - i Ackley kilkadziesit razy dziennie wazi tamtdy do nas. Z caego domu chyba tylko jeden Ackley - prcz mnie oczywicie - nie poszed na mecz. Ackley w ogle prawie nigdzie nie chodzi. Dziwny chopak. Nalea do seniorw, czwarty rok by w "Pencey", ale nikt inaczej go nie woa, jak po nazwisku: Ackley. Nawet Herb Gale, chocia mieszka z nim we wsplnym pokoju, nie mwi nigdy o nim Bob czy chocia Ack. Jeeli si kiedy oeni, wasna ona bdzie si chyba zwracaa do niego te per Ackley. By z typu tych okropnie wyronitych chopcw - mierzy blisko sze stp i cztery cale - co to si zawsze troch garbi, i mia obrzydliwe zby. Przez cay ten czas, kiedy z nim ssiadowaem, ani razu go nie przyapaem na myciu zbw. Zawsze wydary si wstrtnie omszae i mdlio mnie, kiedy w sali jadalnej patrzyem na gb Ackleya wypchan kartoflami albo fasol. Na dobitk by okropnie pryszczaty. Inni chopcy miewali pojedyncze pryszcze na czole albo na brodzie, ale on mia ca twarz w krostach. Jakby tego byo mao, odznacza si jeszcze nieznonym charakterem. Mia te rne paskudne przywary. Prawd mwic, nie szalaem za nim. Czuem, e stoi tu za mn, na stopniu pod natryskiem, i patrzy przez szpar, czy nie ma gdzie w pobliu Stradlatera. Nie cierpia Stradlatera i nigdy nie wchodzi do naszego pokoju, jeeli on tu by. Zreszt Ackley nikogo nie lubi. Zlaz ze stopnia i wszed do pokoju.

- Ej! - powiedzia. Mwi to zawsze takim tonem, jakby by okropnie znudzony albo okropnie zmczony. Nie chcia, eby myla, e przyszed ci odwiedzi czy co w tym rodzaju. Chcia, eby myla, e przyszed przez omyk czy moe z litoci. - Ej! - odpowiedziaem, nie podniosem jednak oczu znad ksiki. Majc do czynienia z gociem takim jak Ackley, przepadby, gdyby oderwa wzrok od ksiki. Waciwie tak czy owak przepade, ale ratujesz kilka minut nie przerywajc lektury natychmiast. Zacz si krci po caym pokoju, bardzo rozlaze, jak to on, i coraz to bra do rki jaki przedmiot z biurka albo z szafki, twoje wasne rzeczy, jak najbardziej osobiste. Nie da si powiedzie, jak czasem gra czowiekowi na nerwach. - Jak poszo z t szermierk? - spyta. Po prostu chcia mi przerwa czytanie i popsu przyjemno. Szermierka go ani zibia, ani grzaa w gruncie rzeczy. Mymy wygrali czy tamci? - Nikt nie wygra - odparem. Ale w dalszym cigu patrzaem w ksik. - Co? - spyta. Zawsze kaza sobie kade zdanie powtarza dwa razy. - Nikt nie wygra - powiedziaem. Zerknem spod oka, co on tam majstruje na mojej szafce. Oglda fotografi Sally Hayes, z ktr chodziem kiedy w Nowym Jorku. Mia t fotk w rku po raz tysiczny chyba od czasu, jak u mnie staa. Zawsze po zakoczeniu inspekcji odstawia j nie tam, gdzie naleao. Robi to umylnie. To si czuo. - Nikt nie wygra? - powiedzia. - Jak to? - Zostawiem florety i cay kram w kolejce podziemnej. - W dalszym cigu nie patrzyem na Ackleya. - W kolejce? O rany! To znaczy, e zgubi sprzt? - Wsiedlimy na z lini. Musiaem wci wstawa, eby sprawdza tras na planie przylepionym do ciany wagonu. Ackley obszed pokj i stan midzy mn a oknem. - Ej! - powiedziaem. - Odkd bye askaw tu przyj, czytam po raz dwudziesty do samo zdanie. Kady inny zrozumiaby aluzj. Ale nie Ackley. - Jak mylisz, czy ka ci zapaci? - spyta. - Nie wiem, ale mam to w nosie. Ackley, dziecino, moe by usiad czy co w tym rodzaju? Cholernie zasaniasz wiato. - Nie cierpia, kiedy si do niego mwio: dziecino. Zawsze mwi, e jestem smarkacz, bo miaem szesnacie lat, a on osiemnacie. Wcieka si, kiedy go nazywaem dziecin.

Stercza dalej przede mn. To by wanie taki typ, ktry nigdy si nie odsunie, jeeli go prosisz, eby ci nie zasania wiata. Oczywicie w kocu si ruszy, ale znacznie pniej, niby to zrobi, gdyby go nie prosi. - Co ty tam takiego czytasz? - spyta. - Ksik. Odgi ksik, eby zobaczy tytu. - Dobre? - To zdanie, ktre czytam od kwadransa, jest Pasjonujce - odparem. Umiem si zdoby na sarkazm, jeeli jestem w odpowiednim humorze. Ale on nie zrozumia przytyku. Znw zacz azi po pokoju, grzebic apami w osobistych rzeczach moich i Stradlatera. W kocu odoyem ksik na podog. Nie sposb czyta w obecnoci takiego typa jak Ackley. Nie da rady. Rozwaliem si w fotelu i obserwowaem kolek Ackleya gospodarujcego w moim pokoju jak u siebie. Zmczony byem podr do Nowego Jorku i caym tym dniem, wic zaczem ziewa. Potem przysza mi fantazja, eby si troch powygupia. Czasem lubi si wygupia, po prostu z nudw. Okrciem na gowie czapk daszkiem do przodu i nacignem na oczy. Tym sposobem nie widziaem oczywicie wiata boego. - Zdaje si, e lepn - powiedziaem straszliwie ochrypym gosem. - Mamusiu kochana, jak tu okropnie ciemno! - Sowo daj, wariat - rzek Ackley. - Mamusiu kochana, podaj mi rk. Dlaczego nie chcesz mi poda rki? - O Jezu, przesta si zachowywa jak smarkacz. Macaem przed sob rkami jak lepiec, ale nie wstajc z fotela. Powtarzaem wci: "Mamusiu kochana, dlaczego mi nie chcesz poda rki?" Baznowaem oczywicie. Czasami bawi mnie takie hece. Zreszt wiedziaem, e Ackley piekielnie si tym denerwuje. Ten chopak zawsze we mnie budzi sadyst. Czsto robiem sobie sadystyczn zabaw jego kosztem. W kocu uspokoiem si jednak. Przekrciem czapk z powrotem daszkiem do tyu i opadem w fotelu. - Czyje to? - spyta Ackley. Trzyma w rku podwizki Stradlatera. Nie ma takiej rzeczy, ktrej by Ackley nie wycign z twojej szafy. Choby to by gumowy pas do wicze lekkoatletycznych. Powiedziaem mu, e to podwizki Stradlatera. Cisn je na jego ko. Wyj z bieliniarki, wic rzuci oczywicie gdzie indziej. Przysiad na porczy fotela Stradlatera. Nigdy nie siada w fotelu. Zawsze tylko na porczy.

- Skd, u diaba, wytrzasne t czapk? - spyta. - Z Nowego Jorku. - Ile dae? - Dolara. - Okradli ci. - Zabra si do czyszczenia paznokci zapak. Wiecznie duba koo swoich paznokci. Byo to nawet zabawne. Zby mia stale zielonkawe od pleni, uszy brudne jak cholera, ale pazury czyci nieustannie. pewnie mu si zdawao, e dziki temu jest nadzwyczaj schludnym chopcem. Dubic zapak znowu popatrzy na moj czapk. - W naszych stronach takie czapki nosz myliwi. W takiej czapce strzela si do jeleni - powiedzia. - Diaba tam jelenie! - Zdjem czapk i przyjrzaem si jej z bliska. Zmruyem jedno oko, jakbym do niej celowa. - Strzela si do ludzi - owiadczyem. - Ja w tej czapce strzelam do ludzi. - Twoi starzy ju wiedz, e ci wylali ze szkoy? - Nie. - A gdzie, do licha, podziewa si Stradlater? - Jest na meczu. Ma tam randk. - Ziewnem. Ziewaem wci, twarz mi si nie zamykaa. Przede wszystkim w pokoju byo niemoliwie gorco. Sen czowieka morzy. W "Pencey" albo si marznie na ko, albo si zdycha od upau. - Wielki czowiek, Stradlater! - powiedzia Ackley. - Suchaj, poycz mi na chwil noyczek, dobrze? Masz tu gdzie pod rk noyczki? - Nie. Ju je zapakowaem. S w walizce na najwyszej pce w szafie. - Daj je na chwilk - rzek Ackley. - Mam tak zadr na paznokciu, musz j obci. Jemu to nie robio rnicy, czy noyczki s w walizce, czy nie, i e bdziesz po nie musia siga na najwysz pk. No, ale cignem t walizk. Mao brakowao, a bybym si zabi przy tej okazji. Kiedy otworzyem drzwi ciennej szafy, zwalia mi si prosto na eb rakieta Stradlatera razem z drewnian pras. Rozlego si gone: "brzdk" i zobaczyem wszystkie gwiazdy. A wj Ackley omal nie pk ze miechu. Pia po prostu tym swoim kogucim chichotem. Nie mg si uspokoi przez cay czas, kiedy ja szamotaem si z waliz i wyjmowaem dla niego noyczki. Ackley wanie z takich rzeczy mieje si do rozpuku, jeeli komu kamie wali si na gow czy co w tym rodzaju. - Ty masz wspaniae poczucie humoru, dziecino - rzekem. - Ale moe ci ju kto to powiedzia? Chtnie bym ci suy za impresaria. Postaram si dla

ciebie o wystpy w programie radiowym. - Siadem z powrotem w swoim fotelu, a on tymczasem obcina twarde jak rg pazury. - Moe by to raczej robi nad stoem - powiedziaem. - Obcinaj paznokcie nad stoem, dobrze? Nie mam ochoty dzi wieczorem chodzi bosymi nogami po obrzynkach twoich pazurw. Ale on w dalszym cigu mieci na podog. Taki niechluj. Sowo daj. - Z kim Stradlater ma randk? - spyta. Prowadzi cis ewidencj flirtw Stradlatera, chocia go tak nienawidzi. - Nie wiem. A bo co? - Tak sobie. Nie znosz tego sukinsyna. Tal sukinsyn, e cierpie go nie mog. - On za to szaleje za tob. Mwi mi, e uwaa ci za prawdziwego ksicia odparem. Czsto, kiedy baznuj, nazywam ludzi ksitami! eby byo mniej nudno. - Zawsze odstawia waniaka - rzek Ackley. - Nie znosz sukinsyna. Mylaby kto, e... - Suchaj, bd askaw obcina paznokcie nad stoem, dobrze? - przerwaem mu. - Prosiem ci ju pidziesit razy... - Odstawia waniaka - cign Ackley. - A nie jest nawet inteligentny, sukinsyn. Zdaje mu si, e jest inteligentny. Zdaje mu si, e jest naj... - Ackley! Rany boskie, bdziesz trzyma apy nad stoem, czy nie? Pidziesit razy ci prosiem. Dla odmiany zacz teraz obcina paznokcie nad stoem. Nie byo na niego innego sposobu, jak dobrze wrzasn. Przygldaem mu si przez chwil. Wreszcie powiedziaem: - Zy jeste na Stradlatera, bo kiedy zrobi ci uwag, e mgby przynajmniej od czasu do czasu my zby. Nie chcia ci obrazi, chocia powiedzia to na cay gos. Pewno, nie jego rzecz, ale nie mia zamiaru ci ubliy Po prostu tumaczy ci, e wygldaby i czuby si lepiej, gdyby od czasu do czasu czyci zby. - Myj zby. Czego si czepiasz? - Nie, nie myjesz. Dobrze uwaaem i wiem, e nie myjesz - powiedziaem. Ale bez zoliwoci, byo mi go nawet troch al. Kademu przecie musi by przykro, jak mu koledzy mwi, e ma brudne zby. - Stradlater to rwny chopak. Niczego sobie. Nie znasz go i w tym sk. - A ja ci powiadam, e to sukinsyn. Zarozumiay sukinsyn. - Zarozumiay, to fakt, ale pod wieloma wzgldami bardzo przyzwoity. Naprawd - powiedziaem. - Pomyl: dajmy na to, jeeli zobaczysz na nim

krawat albo Jak rzecz, ktra ci si spodoba. Przypumy, e cholernie ci si podoba jego krawat, mwi to tylko dla przykadu. Wiesz, co Stradlater zrobi? Prawdopodobnie od razu zdejmie ten krawat i podaruje ci go. Naprawd. Albo... wiesz, co zrobi? Podrzuci go wieczorem na twoje ko czy co w tym rodzaju. W kadym razie odda ci ten krawat. Wikszo chopakw na jego miejscu... - E, do diaba! - rzek Ackley. - Jakbym mia tyle forsy co on, tak samo bym robi. - Nie! - potrzsnem gow. - Nie, ty by nie robi, dziecino. Gdyby mia tyle forsy, co on, byby jednym z naj... - Przesta do mnie mwi "dziecino"! Co, do cholery, mgbym by twoim ojcem. - Nie mgby! - Potwornie mi czasem gra ten Ackley na nerwach. Nigdy nie przepuci okazji, eby mi przypomnie, e ma osiemnacie lat, a ja tylko szesnacie. - Po pierwsze, nie przyjbym ci za adne skarby do rodziny. - No, wic nie nazywaj mnie... Nagle drzwi si otwary i wpad Stradlater jak po ogie. Zawsze si spieszy. Ze wszystkiego robi wielk chryj. Podbieg do mnie, klepn mnie najpierw w prawy, potem w lewy policzek, artem, ale draniy mnie te jego gupie arty. - Suchaj! - zawoa. - Wybierasz si gdzie wieczorem? - Nie wiem jeszcze. Moe. Co, u diaba, nie pada czy jak? Stradlater mia nieg na paszczu. - A pada. Suchaj! Jeeli nigdzie si nie wybierasz moe by mi poyczy tej swojej marynarki w pepitk? - Kto wygra mecz? - spytaem. - Dograli na razie dopiero do poowy - powiedzia Stradlater. - Nie zgaduj. Potrzebujesz dzi tej kurtki czy nie? Pochlapaem jakim wistwem swj flanelowy garnitur. - Nie potrzebuj, ale nie mam ochoty, eby mi j rozepcha w ramionach i w ogle - odparem. Bylimy Drawie rwni wzrostem. Stradlater jednak way dwa razy wicej ode mnie. Mia okropnie szerokie bary. - Nie rozepcham! - W mig znalaz si przy mojej szafie. - Jak si masz, Ackley! zwrci si do Ackleya. Bd co bd Stradlater zawsze by uprzejmy. Pewnie, e w tej jego uprzejmoci tkwio troch faszu, ale nigdy nie omieszka przywita si z Ackleyem serdecznie jak z kadym innym.

Ackley mrukn co pgbkiem. Nie chcia odpowiedzie, ale nie mia odwagi cakiem zignorowa Stradlatera, wic mrukn ni to, ni owo. Potem rzek do mnie: - To ju chyba pjd. Do widzenia. - Serwus - odpowiedziaem. Nigdy mi serce nie pkao z alu, kiedy Ackley wynosi si z naszego pokoju. Stradlater ju ciga kurtk, krawat i reszt. - Ogol si na chybcika - powiedzia. Mia ju cakiem przyzwoity zarost. Fakt. - Gdzie podziae babk? - spytaem. - Czeka w bocznym skrzydle. Wzi neseser z przyborami toaletowymi i z rcznikiem pod pach wyszed. Bez koszuli. Lubi si popisywa nagim torsem, bo zdawao mu si, e jest cholernie piknie zbudowany. Zreszt mia racj. Musz to przyzna.

4. Nie miaem waciwie nic do roboty, wic poszedem za nim do umywalni, eby pogada przez ten czas, kiedy si bdzie goli. Znalelimy si w toalecie sami, bo chopcy jeszcze nie wrcili z meczu. Gorco byo piekielnie, a szyby zapeniay od pary. Rzdem pod cian cigno si dziesi umywalni. Stradlater zaj rodkow, ja przysiadem na ssiedniej, po prawej stronie, i zaczem krci kurkiem od zimnej wody; to otwieraem go, to zamykaem taki mam zwyczaj, to u mnie nerwowe. Stradlater golc si gwizda "Pie Indii". Gwizd mia okropnie przenikliwy i stale faszowa, a jak na zo zawsze sobie wybiera najtrudniejsze melodie, nieatwe nawet dla mistrza w gwizdaniu, na przykad "Pie Indii" albo "Morderstwo na Tenth Avenue". Fuszerowa potwornie. Pamitacie, e mwiem o niechlujstwie Ackleya. Ot Stradlater take by brudasem, chocia na inny sposb. Stradlater by brudasem utajonym. Wyglda zawsze jak lalka, ale zobaczylibycie brzytw, ktrej uywa do golenia. Zardzewiaa diabelnie, wiecznie zasmarowana mydem, oblepiona wosami i brudem. Nigdy jej nie czyci ani nie wyciera. Jak si wyelegantowa, wyglda porzdnie, ale kto go zna tak jak ja, ten wiedzia, e w gruncie rzeczy Stradlater by brudasem. Dba o swj wygld i elegancj dlatego, e by w sobie bez pamici zakochany. Zdawao mu si, e na caej zachodniej pkuli nie ma adniejszego chopaka ni on. Zreszt przyznaj, by przystojny. Nalea do tych adnych chopcw, ktrych fotografi zwykle zauwaaj rodzice, kiedy si im pokazuje szkolny album pamitkowy. "A to kto?" pytaj. Taka zawodowa pikno ze szkolnego albumu. Znaem w "Pencey" mnstwo chopcw o wiele, moim zdaniem, przystojniejszych od Stradlatera, ale ci nie wygldali tak efektownie na fotografiach w albumie. Ten mia nos za dugi, innemu uszy odstaway. Sprawdziem to niejeden raz. No, wic siedziaem na umywalni obok Stradlatera, ktry si goli, i krciem nerwowo kurkiem, to puszczajc wod, to zatrzymujc. Na gowie wci miaem czerwon dokejk, daszkiem do tyu. Szalenie si z tej czapki cieszyem. - Suchaj no - rzek Stradlater. - Zgodzisz si odda mi wielk przysug? - Jak? - spytaem. Bez zbytniego entuzjazmu. Stradlater stale prosi o wielkie przysugi. Tacy adni chopcy, ktrym si zdaje, e s asami, maj to ju w zwyczaju. Po prostu dlatego, e sami s w sobie zakochani, myl, e wszyscy

si w nich kochaj na zabj i e kady marzy o usueniu im. Waciwie to jest nawet do zabawne. - Wychodzisz gdzie wieczorem? - spyta. - Moe. A moe nie. Jeszcze nie wiem. Bo co? - Mam okoo stu stron historii do przeczytania na poniedziaek. Nie napisaby za mnie wypracowania z angielskiego? Pytam si, bo bd mia okropn chryj, Jeeli w poniedziaek nie oddam tego przekltego wypracowania. Co powiesz? Ironia losu, sowo daj. - To mnie wyrzucaj z budy, a ty prosisz, ebym za ciebie pisa twoje cholerne wypracowanie? - odparem. - No, wiem. Ale fakt, e bdzie chryja, jeeli go 35 w poniedziaek nie oddam. Jeste kolega czy nie? Bde czowiekiem. Napiszesz? Nie od razu odpowiedziaem. Takiemu typowi ja Stradlater chwila niepewnoci tylko na zdrowie wychodzi. - Jaki temat? - spytaem wreszcie. - Dowolny. Jakikolwiek opis. Moe by opis pokoju. Albo domu. Albo jakiej miejscowoci, w ktrej kiedy bye. Rozumiesz. Wszystko jedno co. Byle opis. - Mwic to ziewn szeroko. Diabli mnie bior, jak kto si tak zachowuje. Ziewa bezczelnie, kiedy prosi koleg o wielk przysug. - Tylko nie napisz za dobrze - powiedzia. - Sukinsyn Hartzell uwaa ciebie za asa w angielskim, a wie, e mieszkasz ze mn w tym samym pokoju. Wic prosz ci, nie pakuj wszystkich przecinkw i takich tam rnoci wszdzie, gdzie naley. To take jedna z tych bezczelnoci, na ktre mnie diabli bior. Jeeli kto pisze dobre wypracowania, taki i typ mwi o przecinkach. Stradlater nigdy nie omieszka powiedzie czego w tym rodzaju. Prbuje ci wmwi, e idiotyzm jego wasnych wypracowa polega wycznie na zym rozmieszczeniu przecinkw. Pod tym wzgldem Stradlater nie rni si od Ackleya. Kiedy siedziaem obok Ackleya na meczu koszykwki. Mielimy w druynie wspaniaego chopaka, nazywa si Howie Coyle; z poowy boiska strzeli prosto do kosza i nawet deski nie trci. Ackley przez cay czas w kko powtarza, e to dlatego, e Coyle ma doskona budow do gry w koszykwk. Nienawidz takiego gadania. Po chwili znudzio mi si tak siedzie na umywalni, wic odsunem si par krokw i zaczem wystukiwa taniec marynarski, po prostu tak dla hecy. Nie umiem dobrze stepowa, ale w umywalni kamienna podoga doskonale si do tego taca nadawaa. Mapowaem pewnego aktora filmowego. Widziaam go w

komedii muzycznej. Unikaem na og kina jak trucizny, al6 naladowanie aktorw bardzo mnie bawi. Stradlater golc si oglda mj wystp w lustrze. Przynajmniej jednego widza koniecznie mi potrzeba. Okropny ze mnie ekshibicjonista. - Jestem synem gubernatora - mwiem podrygujc konwulsyjnie i miotajc si po caej azience. - Ojciec nie pozwala mi zosta tancerzem. Chce mnie wysa na studia do Oxfordu. Ale ja mam taniec we krwi. - Stradlater mia si, chopak ma nieze poczucie humoru. - Dzi premiera w "Zieffeid Follies"! Brakowao mi ju tchu. atwo si zasapuj w ogle. - Ale pierwszy tancerz nawali. Spi si jak bela. Kogo bd wic musieli wzi na jego miejsce? Mnie. Synka mojego papy! - Skd masz t czapk? - spyta Stradlater. Mia na myli oczywicie moj dokejk. Dopiero teraz j zauway. Poniewa i tak ju dech mi do reszty zaparo, zakoczyem wystp. Zdjem czapk i przyjrzaem si jej po raz setny. - Kupiem dzi rano w Nowym Jorku. Podoba ci si? Stradlater kiwn gow. - Fajna - rzek. Ale podlizywa mi si oczywicie, bo natychmiast po tym doda: - Suchaj, napiszesz to wypracowanie czy nie? Musz wiedzie. - Jeeli bd mia czas, to napisz, a jak nie, to nie - odparem. Znowu przysiadem na umywalni obok Stradlatera. - Z kim masz randk? - zapytaem. - Z ma Fitzgerald? - Do diaba z ma Fitzgerald. Mwiem ci przecie. ze skoczyem z t koz. - Naprawd? To wiesz co, odstp mi j. Powanie mwi. Jest w moim gucie. - A bierz j sobie... Tylko e za stara dla ciebie. Nagle - bez przyczyny waciwie, po prostu dlatego, byem w nastroju do bazestw - co mi strzelio do gowy, eby skoczy z umywalni i zaoy Stradlaterowi pnelsona. Na wypadek gdybycie nie wiedzieli, co to takiego, wyjaniam, e jest to chwyt w walce zapaniczej polegajcy na otoczeniu szyi przeciwnika ramieniem, no i uduszeniu go na mier - jeli wola. Skoczyem rzuciem si na kolek niczym wcieka pantera. - Puszczaj, Holden, na Boga! - krzykn Stradlater. Wcale mu nie w smak byy te figle. Goli si przecie. - Co wyprawiasz? Chcesz, ebym sobie eb uci? Ale ja nie puszczaem. Zaoyem mu pierwszorzdnego nelsona. - Prosz bardzo, sprbuj si uwolni. Trzymam ci jak w kleszczach.

- O Jezu! - Stradlater odoy brzytw i znienacka szarpn ramionami, wyamujc si z mojego ucisku. Chop by bardzo silny. A ja jestem z tych sabszych. - No, do gupstw - powiedzia i znw zacz si goli. Zawsze goli si dwa razy, eby wyglda przepiknie. T swoj star, brudn brzytw. - Z kim si umwie, jeeli nie z ma Fitzgeraid? - spytaem. Siadem z powrotem na umywalni obok niego. - Moe z Phyllis Smith? - Nie. By taki projekt, ale potem si wszystko pokrcio. Teraz mam randk z koleank tej babki, z ktr chodzi Bud Thaw... Ej! Bybym zapomnia. Ona mwi, e ciebie zna. - Kto mnie zna? - Moja babka. - Tak? A jak si nazywa? - spytaem bardzo zaciekawiony. - Zaraz... zaraz... jak ona si nazywa? Aha! Jean Gallagher. O mao trupem nie padem z wraenia. - Jane Gallagher - poprawiem Stradlatera. Ze rwaem si z umywalni, kiedy wymwi jej nazwisko. Sowo daj, o mao trupem nie padem. - Pewnie, e j znam. Zaprzeszego lata podczas wakacji mieszkaa, tu koo nas, w ssiednim domu. Miaa psa, olbrzymiego dobermana. Dziki niemu zawarlimy, mona powiedzie, znajomo. Bo ten pies stale przychodzi do naszego ogrodu. - O Jezu, Holden, przecie zupenie mi zasaniasz wiato - przerwa Stradlater. - Czy musisz stercze akurat w tym miejscu? Ale ja byem strasznie podniecony. Fakt. - Gdzie ona jest? - spytaem. - Chtnie bym si z ni przywita i tak dalej. Gdzie ona jest? W bocznym skrzydle? - Tak. - Przy jakiej okazji zgadao si o mnie? Czy ona teraz jest w B.M.? Mwia, e moe bdzie w B.M. albo te w Shipley. Jak to si stao, e o mnie wspomniaa? - Naprawd byem bardzo podniecony. Bardzo. - Nie mam pojcia. Rusz si, dobrze? Siedzisz na moim rczniku - powiedzia Stradlater. Rzeczywicie siedziaem na tym jego gupim rczniku. - Jane Gallagher! - mwiem. Nie mogem si uspokoi. - Rany boskie! Stradlater smarowa sobie wosy brylantyn. Moj brylantyn. - Jest tancerk - powiedziaem. - Balet i tak dalej. wiczya po dwie godziny dziennie, nawet w najgorsze upay. Martwia si, e od tego mog jej nogi zbrzydn, pogrubie w ydkach. Grywalimy z ni caymi dniami w warcaby. - W co grywalicie caymi dniami?

- W warcaby. - W warcaby! O Jezu! - A wanie. Nie chciaa nigdy rusza swoich dam. Jak zrobia damk, to jej nie chciaa z miejsca ruszy. Zostawiaa j w ostatnim rzdzie. Wszystkie damki ustawiaa pod sznurek na brzegu warcabnicy. Wcale ich nie uywaa. Lubia, jak stay sobie tak wszystkie rzdem. ; Stradlater milcza. Takie historie mao kogo interesuj. - Jej matka naleaa do tego samego klubu co my - cignem. - Czasem nosiem za graczami kije, eby sobie troch zarobi. Par razy chodziem te z jej matk. Stradlater nie bardzo sucha, co gadaem. Szczotkowa swoje wspaniae loki. - Powinien bym skoczy i przynajmniej si z ni przywita - powiedziaem. - To czemu nie skaczesz? - Zaraz polec. Stradlater rozczesywa na nowo przedziaek. Potrzebowa chyba caej godziny na uczesanie. - Jej rodzice si rozwiedli. Matka wysza drugi raz za jakiego obrzydliwego pijaka - opowiadaem. - Chudy facet z wochatymi nogami. Pamitam go. Stale chodzi w szortach. Jane mwia, e on pisze sztuki czy co w tym rodzaju, ale nie widziaem, eby si czym zajmowa, tylko trbi whisky i sucha wszystkich moliwych detektywek nadawanych w radio. I azi nago po domu. Przy Jane, przy wszystkich. - Co ty powiesz! - zdziwi si Stradlater. Co go wreszcie naprawd zainteresowao. Ta historia o pijaku, ktry azi nagi po domu, nie krpujc si obecnoci Jane. Stradlater bardzo lubi te rzeczy. - Miaa okropnie smutne dziecistwo. Nie bujam. Ale to ju Stradlatera nie wzruszyo. Zainteresowa si tylko pieprznymi szczegami. - Jane Gallagher. Panie Jezu! - Nie mogem si otrzsn z wraenia. Sowo daj, nie mogem. - Powinien bym zej na d i przywita si z ni. - Wic czemu, do diaba, nie idziesz, zamiast oowtarza to w kko? - rzek Stradlater. Podszedem do okna, ale nic nie byo przez nie wida, tak zaszo mg w parnocie azienki. - Na razie nie mam melodii - odparem. Rzeczywicie nie byem w nastroju. Do takich spotka trzeba mie nastrj. - Mylaem, e jest w Shipley. - Przez

chwil krciem si po azience. Nie miaem waciwie nic innego do roboty. Podoba si jej mecz? - spytaem. - Chyba tak. Nie wiem. - Mwia ci, e grywalimy w warcaby? Co ci mwia? - Nie wiem. Przecie ledwie si z ni zapoznaem - powiedzia Stradlater. Skoczy przygadzanie swoich piknych wosw. Odkada ju brudne przybory toaletowe do neseseru. - Suchaj. Pozdrw j ode mnie. Bdziesz pamita? - Dobra - zgodzi si Stradlater, wiedziaem jednak prawie na pewno, e tego nie zrobi. Takie typy jak on nigdy nie speniaj tego rodzaju polece. Wrci do naszego pokoju, ale ja zostaem jeszcze chwil w azience mylc o Jane. Wreszcie poszedem za nim. Stradlater wanie wiza krawat przed lustrem. Spdza p ycia przed lustrem. Siadem w fotelu i przygldaem mu si czas jaki. - Suchaj - powiedziaem. - Nie mw jej, e mnie wylali z budy. Nie powiesz? - Dobra. Stradlater mia jedn wielk zalet. Nie trzeba mu byo kadego szczegu tumaczy jak Ackleyowi. Gwnie chyba Caego, e go to mao obchodzio. Tak, na pewno dlatego. Z Ackleyem byo inaczej. Ackley lubi wtyka nos w cudze sprawy. Stradlater wbi si w moj marynark. - Bj si Boga, staraj si nie rozpycha jej tak n wszystkie strony powiedziaem. - Ledwie dwa razy miaem j na sobie. - Dobra. Gdzie, u diaba, podziay si papierosy? - Na biurku. - Stradlater nigdy nie pamita, gdzie co pooy. - Pod szalikiem. Wetkn paczk papierosw do kieszeni. Do mojej kieszeni. Odwrciem czapk daszkiem do przodu dla odmiany. Nagle zaczem si denerwowa. Jestem w ogle bardzo nerwowy. - Gdzie si z ni wybierasz? - spytaem. - Ju co zaplanowae? - Nie, jeszcze nie wiem. Do Nowego Jorku, jeli czasu starczy. Wzia przepustk tylko do wp do dziesitej. Nie podoba mi si jego ton, wic powiedziaem: - Moe dlatego, e nie wiedziaa, jaki jej si trafi przystojny i czarujcy chopak. Gdyby wiedziaa, zwolniaby si do wp do dziesitej, ale rano. - Pewnie, e tak - odpar Stradlater. Nieatwo dawa si speszy. Za bardzo by zarozumiay. - Ale mwmy bez artw. Napisz za mnie to wypracowanie. -

Woy palto, gotw ju do wyjcia. - Nie wysilaj si zanadto, byle to miao charakter opisowy. Dobra? - Zapytaj j, czy wci lubi jeszcze ustawia damy rzdem na warcabnicy. - Dobra - rzek Stradlater, ale wiedziaem, e nie spyta. - No, serwus. - i trzasn drzwiami. Siedziaem przez jakie p godziny po jego odejciu w fotelu. Siedziaem i nic nie robiem. Mylaem o Jane i o tym, e Stradlater umwi si z ni na randk. Nerwy mnie ponosiy, diabli mnie brali. Wspomniaem ju, e Stradlater by okropnie asy na te rzeczy. Znienacka pojawi si znw Ackley. Swoim zwyczajem wlaz przez kabin z natryskiem. Po raz pierwszy tym caym gupim yciu ucieszyem si z jego wizyty. Oderwa moje myli od tamtych spraw. Stercza mniej wicej do obiadu, wyliczajc wszystkich chopakw w "Pencey", ktrych nie cierpia, i wyciskajc ogromnego wgra na brodzie. eby chocia uywa przy tej czynnoci chustki do nosa. Wtpi, czy mia w ogle chustk, jeli chcecie wiedzie prawd. W kadym razie nigdy nie widziaem, eby Ackley posugiwa si chustk do nosa.

5. W sobot wieczorem jedlimy w "Pencey" nieodmiennie to samo co zawsze danie. Miaa to by wielka feta: befsztyki. Zao si o tysic dolarw, e zgadem dlaczego zarzd szkoy to robi: w niedziel przyjeda zwykle tum rodzicw i stary Thurmer wykombinowa, e kada matka spyta najdroszego synka, co jad poprzedniego wieczora na kolacj, a synek odpowie: "Befsztyka". Co za lipa! Trzeba by zobaczy te befsztyki. Mae, twarde jak podeszwa, mona by na nich n poama. Do tego zawsze podawano piure z ziemniakw, pene jaki gruzw, a na deser budy z chleba, ktrego nikt do ust nie bra, z wyjtkiem ptakw z najniszych klas, bo ci si oczywicie nie znaj na niczym, no i typw w rodzaju Ackleya - bo ten by zar kade wistwo. Za to na dworze, kiedy wyszlimy z jadalni, byo bardzo adnie. nieg lea na trzy cale, a jeszcze wci nowy sypa jak szalony. Bardzo to adnie wygldao i wszyscy rzucili si lepi piguy; rozhasalimy si po caym terenie, zabawa bya moe troch dziecinna, ale naprawd pierwszorzdna. Nie miaem umwionej adnej randki, wic z przyjacielem, ktry nazywa si Mai Brossard i nalea do druyny zapaniczej, postanowilimy pojecha autobusem do Agerstown i tam co przeksi, a moe nawet wstpi do kina na jaki gupi film. aden z nas nie mia ochoty przesiedzie caego wieczora w budzie. Spytaem Maa, czy nie ma nic przeciw temu, eby zabra Ackleya na trzeciego. Chodzio mi o to, e Ackley nigdy nic nie robi w sobotnie wieczory i tkwi w swoim pokoju, a za ca rozrywk musiao mu wystarczy wyciskanie wgrw albo co w tym rodzaju. Mai odpar, e wprawdzie nic nie ma przeciw temu, ale te si do tego nie pali. Nie bardzo lubi Ackleya. Poszlimy obaj do swoich pokojw, eby si ubra; kadc kalosze i paszcz zawoaem na Ackleya i spytaem, czy chce i z nami do kina. Przez kabin z natryskiem musia mnie sysze, ale nie od razu odpowiedzia. S takie typy, co nigdy nie odpowiadaj od razu: Ackley do nich naley. Wreszcie przylaz, stan na stopniu pod natryskiem i przez rozsunite drzwi zapyta, kto prcz mnie wybiera si do Agerstown. Zawsze musia z gry wiedzie, z kim si spotka. Przysigbym, e nawet w razie rozbicia statku, gdyby wycign Ackleya z wody, zapytaby, kto wiosuje, zanimby si zgodzi wsi do odzi ratunkowej. Powiedziaem mu, e idzie z nami Mai Brossard. Mrukn: - Ten kundel... No, niech tam. Poczekaj chwilk.

Mylaby kto, e robi nam wielk ask. Marudzi chyba z godzin. Czekajc, a si wygrzebie, otworzyem okno i goymi rkami ulepiem kul ze niegu. nieg doskonale si nadawa na piguy. Jednake nie strzeliem. Ju, ju miaem rzuci, celujc w samochd zaparkowany po przeciwnej stronie ulicy. Ale w ostatnim momencie co mnie powstrzymao. Wz wyglda licznie, cay bielutki. Wziem dla odmiany na cel pomp, ale pompa take wydaa mi si adna i biaa. W kocu zrezygnowaem w ogle ze strzau. Zamknem okno i zaczem spacerowa po pokoju z kul w rku ugniatajc j mocniej. Miaem j w dalszym cigu w garci, gdy w chwil pniej biadaem razem z Brossardem i Ackleyem do autobusu. Kierowca odemkn drzwi i kaza mi j wyrzuci. Powielaem mu, e nie zamierzam nikogo ani nic rozbija ale nie uwierzy. Ludzie nigdy jedni drugim nie wierz. I Brossard, i Ackley znali film, ktry wanie wywietlano w Agerstown, wic wstpilimy tylko co przeksi i pogralimy troch w mechaniczne krgle, a potem, znw autobusem, wrcilimy do "Pencey". Nie aowaem, e mnie film omin. Bya to jaka komedia z Cary Grantem, oczywicie bzdura. Zreszt miaem ju nieraz sposobno zakosztowa kina w towarzyszstwie Brossarda i Ackleya. Wyli ze miechu jak hieny, chocia wcale nie byo z czego. Nie sprawiao mi przyjemnoci siedzenie obok nich w kinie. Mniej wicej kwadrans przed dziewit bylimy ju z powrotem w internacie. Brossard, naogowy bridysta, poszed szuka partnerw. Ackley dla odmiany utkn na dobre w moim pokoju. Tyle tylko, e tym razem zamiast na porczy fotela Stradlatera ulokowa si na moim ku, rozwali si jak dugi i przytkn twarz do mojej poduszki, Zacz gldzi jak zawsze monotonnym gosem, skubic przy tym po kolei wszystkie swoje wgry. Sto razy prbowaem da mu delikatnie do zrozumienia, co o tym myl, ale nie mogem si go pozby w aden sposb, Wci tym samym monotonnym gosem opowiada o jakiej dziewczynce, ktr rzekomo przygrucha sobie poprzedniego lata. Syszaem t histori po raz pidziesity, ale za kadym razem w innej wersji. Czasem chwali si, e j skosi w buicku swego kuzynka, a w pi minut pniej twierdzi, e j dopad pod pomostem na jakiej play. Nigdy nie mia kobiety, mgbym si zaoy. Wtpi nawet, czy dotkn w yciu dziewczyny bodaj palcem. Wreszcie musiaem mu wprost powiedzie, e obiecaem napisa za Stradlatera wypracowanie, wic niech si wyniesie do diaba, ebym si mg skupi. Ostatecznie wyszed, ale trwao to cholernie dugo, jak zawsze z

Ackleyem. Zostaem sam. Woyem pidam i paszcz kpielowy, a na gow dokejk, i zabraem a" do pisania. Miaem kopot, bo nie przychodzi mi na myl aden pokj ani dom, ktry bym mg opisa tak, jak wedle wskazwek Stradlatera naleao. Wobec tego napisaem histori rkawicy, ktrej mj brat Alik uywa do baseballu. Temat jak najbardziej nadawa si do opisu. Naprawd, Alik gra jako lewy filder, rkawica bya na lew rk, on zreszt by makutem. Rkawica zasugiwaa na opis dlatego, e na palcach, na doni, na grzbiecie, caa bya pokryta wierszami. Alik wykaligrafowa je zielonym atramentem, eby mie co do czytania na boisku w chwilach wolnych od akcji. Alik ju nie yje. Kiedy mieszkalimy w Maine, zachorowa na biaaczk i umar, osiemnastego lipca 1946 roku. Lubilibycie go, gdybycie go znali. By o dwa lata modszy ode mnie, ale chyba pidziesit razy inteligentniejszy. Wyjtkowo inteligentny chopak. Nauczyciele stale pisali do matki listy owiadczajc, e to dla nich prawdziwa rado mie takiego ucznia jak Alik w klasie, A nie pisali tego tylko przez grzeczno. Szczerze tak myleli. On zreszt by nie tylko najinteligentniejszy z caej rodziny. By te pod wszystkimi wzgldami najmilszy. Nigdy si na nikogo nie zoci. Mwi, e rudzi zwykle bywaj zapalczywi, ale on, chocia mia wosy rude, nie zoci si nigdy. eby wam da pojcie, jakiego koloru mia gow, opowiem pewn historyjk. Zaczem gra w golfa majc ledwie dziesi lat. Pamitam, tego lata, kiedy ju koczyem dwunasty rok, chodzc za pik nagle pomylaem sobie, e jeli si nagle obejrz - zobacz Alika. Odwrciem si prdko; Patrz, a tu rzeczywicie zza ogrodzenia - bo teren Golfowy by ogrodzony - sterczy co czerwonego; Alik Przysiad na siodeku roweru, o jakie dobre sto trzydzieci metrw za mn, eby obserwowa, jak mi si wiedzie. Takie mia czerwone wosy. Ale mwi wam, miy by smyk jak rzadko. Nieraz przy stole, jeeli mu si co zabawnego przypomniao, mia si tak serdecznie, e o mao z krzesa nie spada. Miaem trzynacie lat kiedy rodzice postanowili mnie zaprowadzi do psychoanalityka na badania, poniewa wytukem wszystka szyby w garau. Rodzicom nie mam tego za ze Szczerze - nie mam alu. Po mierci Alika ca noc spdziem w garau i waliem pici w szyby po prostu z wciekoci. Chciaem jeszcze potuc okna w duym samochodzie, ktry wtedy mielimy, ale rk ju miaem rozharatan okropnie i nic nie mogem wicej zrobi. Przyznaj, gupio to byo z mojej strony, nie bardzo jednak wiedziaem, co robi, no i trzeba byo zna maego Alika. Do tej pory rka mnie czasem boli, i nie mog zacisn porzdnie

pici - tak naprawd z caych si - ale to mae zmartwienie. Nie zamierzam przecie zosta chirurgiem ani skrzypkiem, ani niczym w tym rodzaju. No, wic na ten temat napisaem wypracowanie dla Stradlatera. O rkawicy baseballowej Alika. Miaem j z sob, schowan w walizie, wic wycignem j i przepisaem z niej wszystkie wiersze. Zmieniem tylko imi, eby nikt si nie domyli, e chodzi o mojego brata, a nie o brata Stradlatera. Nie zachwyca mnie zbytnio ten pomys, ale nic innego, co by mona opisa, nie przyszo mi do gowy. Zreszt pisanie o tym sprawiao mi pewn przyjemno. Zmarudziem ca godzin, bo musiaem stuka na le utrzymanej maszynie Stradlatera, ktra si wci zacinaa. Wasnej nie mogem uy, poniewa j ode mnie poyczy kolega z innego skrzyda internatu. Kiedy uporaem si z robot, byo ju chyba wp do jedenastej. Nie czuem si jednak wcale zmczony, wic chwil jeszcze wygldaem przez okno. nieg przesz pada, lecz co chwila dochodzi warkot samochodu, ktry nie mg si wykopa z zaspy. Rozlegao si te chrapa Ackleya. Przez kabin natryskow sycha byo z ssiedniego pokoju kady szmer. Ackley mia zatoki zajte, nie mg we nie swobodnie oddycha. Ile ten chopak mia defektw: zatoki, pryszcze, sine zby, cuchncy oddech, amice si paznokcie. Czy kto chcia, czy nie chcia, musia si troch litowa nad tym zwariowanym ajdakiem.

6. Pewne rzeczy trudno sobie przypomnie. Myl o tej chwili, kiedy Stradlater wrci z randki z Jane. Nie mog sobie dokadnie uprzytomni, co robiem w momencie, gdy usyszaem kroki tego gupca na korytarzu. Prawdopodobnie patrzyem wci jeszcze przez okno, ale przysigam, e nie pamitam. Dlaczego? Bo cholernie si gryzem. Jeeli si czym naprawd gryz, odechciewa mi si artw. Czsto w takich razach robi mi si tak niedobrze, e powinien bym i co prdzej do toalety. Ale nie id. Tak jestem zgnbiony, e nie chc si ruszy z miejsca. Nie chc adnym poruszeniem przerywa zgryzoty. Gdybycie znali Stradlatera, grylibycie si take. Nieraz umawialimy si z nim na randk we dwie pary, wic wiem, co mwi. Stradlater nie zna skrupuw. Fakt. Podoga w korytarzu bya pokryta linoleum, z daleka syszaem kroki, coraz blisze, a Stradlater wszed do pokoju. Nie pamitam nawet, gdzie siedziaem, kiedy wchodzi: na parapecie okna, we wasnym fotelu czy moe w jego fotelu. Przysigam, e nie wiem. Wszed klnc, e zimno na dworze. Potem spyta: - Gdzie, u diaba, podziali si wszyscy? Cicho w caym domu jak w trupiarni. Nie warto byo na to odpowiada. Jeeli w swojej gupocie nie rozumia, e w sobotni noc koledzy albo pi, albo wyjechali na niedziel do domw, albo poszli si gdzie zabawi - nie zamierzaem strzpi sobie jzyka, eby mu to wyjani. Zacz si rozbiera. Ani cowa nie powiedzia o Jane. Ani sowa. Ja te si nie odezwaem. Przygldaem mu si tylko. Podzikowa jednak za poyczenie kurtki, powiesi j na wieszaku i zamkn w szafie ciennej. Z kolei rozwizujc krawat spyta, czy napisaem dla niego wypracowanie. Powiedziaem, e jest gotowe i e ley na jego ku. Podszed wic do ka i odpinajc guziki koszuli zacz czyta. Sta tak i czytajc gadzi si po piersiach i po odku z okropnie gupi min. Mia zwyczaj gaska wasne piersi i odek. Kocha si w samym sobie. Nagle krzykn: - Boe wity, co ty narobi, Holden! Przecie to jest o jakiej rkawicy baseballowej. - No i co z tego - odparem lodowatym tonem. - Jak to, co z tego? Przecie ci mwiem, e ma by o jakim pokoju albo domu, albo o czym w tym gucie. - Mwie, e ma by opis. Dlaczeg by nie opis rkawicy?

- A niech to diabli! - Zy by okropnie. Wcieka si ze zoci. - e te ty wszystko zawsze musisz przekrci. - Popatrzy na mnie. - Nic dziwnego, e ci wylali z budy - powiedzia. - Nic, ale to nic, nie robisz tak, jak si naley. Sowo daj. Nic, nigdy. - Racja, oddaj mi to wypracowanie - rzekem. Wyrwaem mu kartki z rki. Podarem na strzpy. - Co ci znowu do gowy strzelio? - wykrzykn. Nie odpowiedziaem. Cisnem strzpki papieru do kosza. Wycignem si na swoim ku i zapaliem Papierosa. Nie wolno byo pali w sypialniach, ale pnym wieczorem, kiedy reszta albo spaa, albo hulaa poza szko, pozwoliem sobie; nikt przecie nie mg wywszy dymu - Zreszt zrobiem to na zo Stradlaterowi. Szau dostawa, jeeli kto ama przepisy. Sam nigdy w sypialni pali. Ja nieraz ryzykowaem. W dalszym cigu sowa nie pisn o Jane. W kocu wic pierwszy zaczepiem o ten temat. - Pno wracasz, jeeli ona zwolnia si tylko do wp do dziesitej. Pewnie si spnia, co? Siedzia na brzegu ka i obcina paznokcie u ng, kiedy zadaem to pytanie. - Kilka minut - odpar. - Kto, u diaba, sysza w sobot zwalnia si tylko do wp do dziesitej? Boe wity, jak ja go nienawidziem. - Bylicie w Nowym Jorku? - spytaem. - Co ty, chory? Jakim cudem moglibymy by w Nowym Jorku, jeeli ona miaa zwolnienie tylko do wp do dziesitej? - A to pech. Podnis na mnie wzrok. - Suchaj - rzek - jeeli chcesz pali, moe by poszed do umywalni, co? Ty i tak wysiadasz z budy, ale ja musz tutaj przesiedzie a do dyplomu. Ani drgnem. Sowo daj. Paliem dalej jak lokomotywa. Tyle tylko, e obrciem si troch na bok i patrzaem, jak Stradlater obcina sobie paznokcie u ng. Co za buda. Stale musia czowiek patrze, jak kto sobie obcina pazury albo wyciska wgry czy co w tym rodzaju. - Pozdrowie j ode mnie? - spytaem. - Owszem. Zao si, e skama, kundel.

- I co ona na to? A spytae, czy zawsze jeszcze ustawia damki na brzegu warcabnicy? - Nie, nie spytaem. Co ty sobie, u diaba, wyobraasz? e mymy w warcaby grali przez cay wieczr? Nie odpowiedziaem. Boe, jak go nienawidziem. - Jeeli nie pojechalicie do Nowego Jorku, to gdziecie byli? - zapytaem znw po jakim czasie. Trudno mi byo opanowa gos, tak si trzsem cay. Nerwy mnie ponosiy. Czuem, e co si stao niedobrego. Stradlater skoczy zabiegi okoo swoich paluchw. Wsta z ka, ju tylko w kalesonach, nagle ogromnie rozbawiony. Podszed, nachyli si nade mn i zacz mnie niby artem poszturchiwa. - Przesta - powiedziaem. - Gdzie z ni bye, skoro nie jedzilicie do Nowego Jorku? - Nigdzie. Siedzielimy sobie po prostu w aucie. - i znowu mnie poczstowa artobliw sjk w bok. - Przesta - powtrzyem. - Skd wzie wz? - Od Eda Banky. Ed Banky by trenerem druyny koszykwki w "Pencey". A Stradlater by oczkiem w gowie Eda, bo gra w centrum. Tote Ed poycza mu swego wozu na kade zawoanie. Waciwie nie wolno byo uczniom poycza samochodw od nauczycieli, ale sportowcy trzymali ze sob sztam. Stradlater wci mnie niby boksowa. Szczotk do zbw, ktr mia przedtem w rku, wetkn sobie w usta. - Cocie robili? - spytaem. - Zaatwie j w tym samochodzie Eda? - Fe, jak ty si brzydko wyraasz. Chcesz, ebym ci buzi mydem wyszorowa? - Powiedz. Czy tak? - Sekret zawodowy, kolesiu. Co potem nastpio, pamitam jak przez mg. Wiem tylko, e podniosem si z ka, jakbym si zbiera do azienki, i nagle zamachnem si z caej siy; chciaem trzasn prosto w szczotk do zbw sterczc z jego gby, eby mu j wbi w gardo. Spudowaem. Nie udao si. Walnem go gdzie, zdaje si w gow. Musiao drania zabole porzdnie, ale nie tak jeszcze, jak marzyem. Dostaby lepiej, gdyby nie to, ze biem praw rk, a prawej nie mog twardo uywa. Wspomniaem ju, w jaki sposb sobie t rk uszkodziem. W kadym razie w sekund pniej ocknem si na pododze. Stradlater, czerwony jak burak, siedzia mi na piersiach, a waciwie dusi mi pier

kolanami.

Way

chyba ton.

Jednoczenie

przytrzymywa

mi

rce w

napistkach, eby nie mg go drugi raz trzasn. Bybym go chyba zabi. - Co ci ugryzo? - powtarza, a gupia gba czerwieniaa mu coraz bardziej. - We te swoje parszywe kolana z mojej piersi - ryczaem. Naprawd ryczaem. - Jazda, zabieraj si, draniu. Ale on nie puszcza. Trzyma mnie wci mocno za przeguby, a ja klem, obrzucajc go wyzwiskami, i zdawao mi si, e to ju trwa kilka godzin. Nie pamitam wszystkiego, co mu nagadaem. Mwiem, e on sobie wyobraa, e mu z kad dziewczyn wszystko wolno. Ze jego nawet nie obchodzi, czy dziewczyna ustawia rzdem damy na warcabnicy, czy nie, a nie obchodzi go dlatego, e jest gupim kretynem. aden kretyn cierpie nie moe, kiedy si go nazywa kretynem. - Zamknij si wreszcie, Holden - powiedzia. Gb mia wielk, czerwon i gupi. - Zamknij si, ale ju! - Nie wiesz nawet, czy jej na imi Jane, czy te Jean, ty bcwale, kretynie. - Zamknij si, Holden, do cholery, ostatni raz ci ostrzegam - powiedzia. Doprowadziem go do wciekoci, naprawd. - Jeeli si nie zamkniesz, zrobi ci na szaro. - We z moich piersi te swoje mierdzce, kretyskie kolana. - Jeeli ci puszcz, przestaniesz szczeka? Nie odpowiedziaem. On powtrzy raz jeszcze: - Holden. Jeeli ci puszcz, przestaniesz szczeka? - Dobra. Zlaz ze mnie. Wstaem. ebra mnie bolay piekielnie od ucisku tych jego obrzydliwych kolan. - Plugawy, gupi sukinsyn, kretyn - powiedziaem. Teraz dopiero wpad naprawd w sza. Zacz mi wygraa przed nosem swoim durnym, grubym paluchem. - Holden, ostrzegam ci ostatni raz. Jeeli nie przestaniesz szczeka, dam ci taki wycisk... - Dlaczego mam milcze? - wrzasnem prawie. Zawsze ta sama historia z kretynami. Nigdy nie chcecie o niczym dyskutowa. Po tym mona wanie pozna kretyna. e nie dopuszcza do inteligent... Wtedy kropn mnie tak, e ocknem si znw na pododze. Nie pamitam, czy mnie znokautowa, ale wtpi. Znokautowa przeciwnika wcale nie jest atwo, chyba e na filmie. W kadym razie krew pucia mi si z nosa strumieniem.

Kiedy otworzyem oczy, Stradlater sta nade mn. Pod pach trzyma neseser z przyborami toaletowymi. - Dlaczego, do diaba, nie chciae zamkn jadaczki, kiedy ci o to prosiem? rzek. By, zdaje si, mocno zdenerwowany. Strach go pewnie oblecia, e mi czaszka pka czy co takiego, gdy stuknem gow o posadzk. Szkoda, e si tak nie stao. - Sam sobie jeste winien. Niech to diabli - powiedzia. Wida byo po nim, e si nielicho przestraszy. Nie prbowaem nawet wstawa. Leaem dug chwil i wymylaem mu od sukinsynw i kretynw. Taki byem wcieky, e ryczaem z caych si. - Wiesz co, Holden - powiedzia Stradlater. - Id do azienki i obmyj twarz. Syszysz mnie? Powiedziaem, eby sam poszed obmy swoj kretysk gb. To bya oczywicie dziecinna odpowied, ale zo mnie ogupiaa. Dodaem, eby po drodze do azienki wstpi do pani Schmidt i j take zaatwi. Pani bya on portiera i miaa ze szedziesit pi lat. Nie ruszaem si z podogi, pki Stradlater zamkn za sob drzwi i pki nie usyszaem jego krokw oddalajcych si korytarzem w stron azienki. Wtedy dopiero podniosem si. Nie mogem znale nigdzie, swojej dokejki, wreszcie j zobaczyem: leaa po, kiem. Wsadziem j na gow, odwrciem dziobem. A tyu, tak jak lubiem, podszedem do lustra i spojrzaem n, t wasn gupi twarz. Drugiej takiej krwawej maski w yciu nie widzielicie. Krew si laa z ust, z brody, a na pidam i paszcz. Troch mnie ten widok przerazi a troch zafascynowa. Cay we krwi wygldaem na wielkiego chojraka. Waciwie tylko dwa razy w yciu biem si i oba razy przegraem. Nie jestem chojrak. Jeli chcecie wiedzie prawd - to raczej jestem chopak spokojny. Byem pewien, e Ackley sysza przez cian cay ten rumor i nie pi. Poszedem wic przez kabin natryskow do jego pokoju, eby si przekona, co porabia, Rzadko tam wchodziem. Ten pokj zawsze cuchn, bo Ackley by przecie niechluj okropny.

7. Przez rozsunite drzwi kabiny pada z naszego pokoju wski pas wiata i dziki temu dostrzegem Ackleya lecego w ku. Tak jak si spodziewaem, nie spa. - Ackley - szepnem. - Nie pisz? - Nie. Byo do ciemno, zawadziem o czyje buty poniewierajce si na pododze i o mao nie runem gow naprzd. Ackley usiad podparty na okciach. Twarz mia ca zasmarowan jak bia maci: leczy swoje pryszcze. W ciemnociach wyglda troch jak upir. - A co robisz? - Jak to, co robi? Prbowaem spa, pki nie urzdzilicie tego pieka w waszym pokoju. O co, u diaba, pobilicie si ze Stradlaterem? - Gdzie tu jest wiato? - Nie mogem znale wycznika. Obmacywaem na prno cian. - Po co ci wiato? Wycznik masz tam, tu przed nosem. Wreszcie znalazem. Przekrciem. Ackley podnis rk, zasaniajc oczy od blasku. - Jezu! - powiedzia. - Co si stao? - Zobaczy rzeczywicie krew, no i w ogle mj wygld... - Mae nieporozumienie ze Stradlaterem - wyjaniem. Siadem na pododze. W tym ich pokoju nigdy nie byo foteli. Nie mam pojcia, gdzie te ofermy podziay swoje. - Suchaj, Ackley - powiedziaem - moe bymy Srali partyjk kanasty? Ackley przepada za kanast. - Boe wity, przecie ty jeszcze krwawisz. Lepiej by opatrzy jako twarz. - Zaraz mi przejdzie. Chcesz zagra w kanast czy nie? - Boe wity, co ci w gowie, Holden! Nie wiesz przypadkiem, ktra godzina? - Wcale niepno. Ledwie jedenasta, moe wp do dwunastej. - Ledwie jedenasta - stkn Ackley. - Suchaj, Przecie ja jutro musz wsta wczenie na msz. A wy po nocy awantury urzdzacie, jakie bjki... O co waciwie pobilicie si tak, u diaba? - To duga historia. Nie chc ci teraz nudzi, Dbam o twoje zdrowie powiedziaem. Nigdy nie zwierzaem si Ackleyowi ze swoich osobistych spraw. Po pierwsze by jeszcze durniejszy od Stradlatera. W porwnaniu z nim Stradlater mg uchodzi za geniusza. - Wiesz co? - rzekem. - Chyba nikomu

nie zaszkodzi, jeli si przepi dzisiaj w ku Ely'ego? Ely nie wrci a jutro wieczorem, prawda? - Wiedziaem dobrze, e Ely wczeniej si nie pokae. Jedzi do domu prawie na kady weekend. - Skd, u diaba, mam wiedzie, kiedy Ely wrci - odpar Ackley. Rany, jak mnie ten Ackley denerwowa. - Jak to, skd masz wiedzie? Nigdy przecie nie wraca wczeniej ni w niedziel wieczorem. - No tak, ale nie mog z tego powodu zaprasza do jego ka kadego, komu przyjdzie fantazja. Zastrzeli mnie tym argumentem. Nie ruszajc s z podogi, gdzie wci siedziaem, wycignem rk i poklepaem go po ramieniu. - Istne ksitko z ciebie, dziecino. Czy ci to ju kto powiedzia? - Nie... Ale ja powanie mwi, e nie wpuszcza do jego ka... - Ksi! Wzr dentelmena! Prymus! - powiedziaem. Ackley rzeczywicie by prymusem. - A moe Spadkiem masz gdzie kilka papierosw? Jeli powiesz nie, padn trupem. - Kiedy naprawd nie mam. Suchaj, o co wycie si pobili? Nie odpowiedziaem. Wstaem z podogi i podszedem do okna. Nagle poczuem si okropnie samotny. Prawie ze miaem ochot umrze. - No, o cocie si pobili? - zapyta po raz nie wiem ktry Ackley. Nudzi to ju on umia jak nikt inny. - O ciebie - rzekem. - Rany boskie! O mnie? - Tak. Broniem twojego honoru. Stradlater mwi, e masz pody charakter. Nie mogem mu przecie tego puci pazem. To go naprawd zaciekawio. - Tak mwi? Nie nabierasz mnie? Mwi to o mnie? Powiedziaem mu wreszcie, e go zbujaem, i pooyem si na ku Ely'ego. Okropnie si le czuem. Sam jak palec na wiecie. - Ten pokj cuchnie - powiedziaem. - Z daleka czuj nosem twoje skarpetki. Czy nie mgby od czasu do czasu oddawa ich do pralni? - Jeeli ci si tutaj nie podoba, wiesz chyba, jaka na to rada - odpar Ackley. Dowcipny jak dziura w mocie. - Moe by zgasi to cholerne wiato. Ale nie zgasiem wiata jeszcze przez dusz chwil. Leaem na ku Ely'ego i mylaem o Jane i o rnych rzeczach - Po prostu diabli mnie brali, kiedy wyobraaem j sobie obok Stradlatera w zaparkowanym gdzie w kcie dochodzie tego grubego durnia - Eda Banky. Ilekro o tym mylaem, a mnie

podrywao, eby wyskoczy przez okno. Bo trzeba byo zna Stradlatera - Ja go znaem. Wikszo chopakw w "Pencey" - na przykad Ackley - lubia tylko duo gada o swoich mski wyczynach z kobietami, ale Stradlater nie tylko gada. Sam znaem dwie dziewczyny, ktre naprawd przycisn. Fakt. - Opowiedz mi fascynujc histori twego ycia dziecino - powiedziaem. - A moe by w kocu zgasi to wiato. Musz rano wsta na msz. Wstaem, zgasiem wiato, skoro to mu byo do szczcia potrzebne. Wrciem na ko Ely'ego. - Czy ty naprawd chcesz spa dzisiaj w tym ku? - spyta Ackley. Gocinny a mio. - Moe tak. A moe nie. Nie przejmuj si, Ackley. - Ja si nie przejmuje. Tylko e byoby okropnie nieprzyjemnie, gdyby Ely niespodziewanie wszed i zasta kogo w swoim ku... - Uspokj si, dziecino. Nie zamierzam tu nocowa. Nie chc naduywa twojej wzruszajcej gocinnoci. W par minut pniej Ackley chrapa wniebogosy, A ja leaem wci w ciemnociach, usiujc nie myle o maej Jane i o Stradlaterze razem w tym przekltym wozie Eda Banky. Ale nie udawao mi si nie myle. Rzecz w tym, e znaem technik Stradlatera. Wanie to pogarszao spraw. Kiedy mielimy randk w dwie pary w tym samym cholernym wozie Eda Banky; Stradlater ze swoj dziewczyn siedzia na tylnym siedzeniu, a ja z moj na przednim. Mia dra technik, ni ma co mwi. Zaczyna od tego, e czarowa babk tym swoim spokojnym, "szczerym" gosem - jak gdyby by nie tylko bardzo adnym, ale take przyzwoitym "szczerym" chopcem. Rzyga mi si chciao, kiedy tego suchaem. Dziewczyna wci powtarzaa: "Nie, prosz ci, nie. Prosz, prosz..." Ale Stradlater czarowa dalej gosem takim uczciwym, e sam Abraham Lincoln nie mia uczciwszego, i w kocu zalega w gbi samochodu przeraajca cisza. Byo to naprawd kopotliwe. Nie przypuszczam, eby tego wieczora posun si do ostatecznoci, ale niewiele brakowao. Bardzo niewiele. Kiedy tak leaem, usiujc o tym nie myle, usyszaem, e Stradlater wrci z azienki do naszego pokoju. - odgosach i szmerach orientowaem si, e odkada do szuflady swoje brudne przybory toaletowe, a potem otwiera okno. Mia bzika na punkcie wietrzenia. W chwil pniej zgasi wiato. Wcale si nie troszczy, gdzie ja si mogem podzia.

Za oknami take byo ponuro. Ruch samochodw usta na ulicy. Czuem si taki osamotniony i rozbity, e przysza mi ochota zbudzi chocia Ackleya. - Ackley! - szepnem, eby Stradlater nie dosysza poprzez kabin mego gosu. Ackley nie odpowiada. - Ackley! - powtrzyem. Nic nie sysza. Spa jak zabity. - Ackley! Tym razem obudzi si wreszcie. - Co ty, u diaba, wyprawiasz? - krzykn. - Daj mi spa. - Powiedz, jakie s warunki, jeli kto chce wstpi do klasztoru? - spytaem. Chodzia mi po gowie myl, eby si zamkn w klasztorze. - Czy trzeba by katolikiem? - Pewnie, e tak. Czy ty, kundlu jeden, po to mnie zbudzie, eby zadawa takie gupie... - Aaa, lulaj, lulaj. Nie wstpi do klasztoru w adnym wypadku. Przy moim pechu trafibym na pewno do niewaciwego zgromadzenia. Midzy gupich ajdakw. Ledwie to powiedziaem, Ackley a zakipia na ku. - Suchaj - rzek. - Mw sobie, co chcesz, o mnie czy o wszystkich innych, ale jeeli zaczynasz stroi arty z mojej religii, to ja ci... - Spocznij - powiedziaem. - Nikt nie stroi artw z twojej religii. Wstaem z ka Ely'ego i ruszyem ku drzwiom. Miaem do tego pokoju i tych gupich nastrojw. Po drodze jednak zatrzymaem si, chwyciem do Ackleya i ucisnem j z caych si, niby to serdecznie. Wyszarpn rk z mojego ucisku. - Co ci znowu do gowy strzelio? - krzykn. - Nic. Chciaem tylko podzikowa ci, ksi twoj szlachetno. To wszystko powiedziaem zgrywajc si na szczero. - Jeste nadzwyczajny, czyj wiesz o tym, dziecino? - Och, ty mdralo. Jeszcze si kiedy narwiesz... Nie miaem zamiaru sucha go dalej. Zamknem za sob drzwi, wyszedem na korytarz. Koledzy albo spali, albo rozjechali si do domw na niedziel, w korytarzu byo bardzo, bardzo cicho i ponuro, Pod drzwiami pokoju, w ktrym mieszkali Leahy i Hoffman, leao puste pudeko od pasty do zbw - "Kolynos"; kopaem je przed sob a do klatki schodowej, poszturchujc pantoflem, bo miaem na nogach pantofle podszyte futerkiem. Przyszo mi na myl, eby zej na d i zajrze do Maa Brossarda. Nagle jednak zmieniem zamiar, W jednej chwili,

bez namysu, postanowiem zrobi co zupenie innego: zwia z "Pencey" i to zaraz, nie zwlekajc nawet do rana. Nie chciaem czeka rody i wyznaczonego terminu. Nie chciaem ani godziny duej tuc si tutaj nie wiadomo po co. Byo mi smutno i czuem si zanadto ju samotny. Postanowiem wic, e wynajm sobie w Nowym Jorku pokj w hotelu, oczywicie w jakim najskromniejszym hotelu, i przyczaj si do rody. Potem w rod, zjawi si w domu wypoczty i w dobrej formie. Kombinowaem, e rodzice nie dostan chyba listu dyrka z zawiadomieniem, e mnie wylewa, wczeniej ni we wtorek, a moe nawet dopiero w rod. Nie chciaa spotka si z nimi, dopki nie dostan tej nowiny i dopki jej dobrze nie przetrawi. Wolaem nie by wiadkiem pierwszego wraenia. Matka w takich razach wybuchaa histerycznie. Ale potem, jak ju ochonie, mona si z ni jednak dogada. Zreszt potrzebowaem czego w rodzaju wakacji. Nerwy miaem w proszku, fakt. Sowem, taki sobie plan uoyem. Wrciem do swego pokoju i zawieciem lamp, eby si przygotowa do drogi i pozbiera manatki. Cz rzeczy ju miaem spakowanych. Stradlater nawet si nie obudzi. Zapaliem papierosa, ubraem si, zamknem obie moje walizki. Uporaem si z tym w cigu paru minut. Umiem pakowa byskawicznie. Ale przy pakowaniu pewien szczeg troch mnie przygnbi. Musiaem wepchn do walizy nowiutekie ywy, ktre matka przysaa mi ledwie par dni przedtem. To mnie zgnbio. Jakbym widzia moj matk w sklepie u Spauldinga, bez zielonego pojcia zadajc sto tysicy pyta ekspedientowi - a tymczasem ja znowu wyleciaem ze szkoy. Zrobio mi si naprawd smutno. Spudowaa z tymi ywami, bo potrzebowaem wycigowych, a przysaa hokejowe, ale i tak byo mi bardzo smutno. Prawie zawsze z prezentw, ktre dostaj, wynika w kocu jaki smutek. Skoczyem z pakowaniem i przeliczyem gotwk. Dokadnie nie pamitam, ile miaem, w kadym razie kabza bya do wypchana. Wanie przed tygodniem babka przysaa mi fors. Babka ma szeroki gest i sypie groszem chtnie. Paru klepek ju jej co prawda brakuje, ma chyba ze sto lat, wic przysya mi pienidze jako prezent urodzinowy co najmniej cztery razy do roku. Ale chocia kabza bya niezgorzej nabita, doszedem do wniosku, e nie zawadzi mie jeszcze wicej. Na wszelki wypadek. Poszedem wic na parter, zbudziem Fryderyka Woodruffa, kolesia, ktry ode mnie poyczy maszyn do pisania, i spytaem, ile by za ni da - Chopak by zamony. Odpowiedzia, e nie ma pojcia i e wcale si nie pali do kupna. W kocu jednak kupi j. W sklep taka

maszyna kosztuje dziewidziesit dolarw, Woodruff nie chcia da wicej ni dwadziecia. By zy, e go obudziem. Kiedy ju byem gotw do drogi, z walizami i caym kramem zatrzymaem si na chwil w pobliu schodw i po raz ostatni popatrzyem na ten korytarz. Prawie e pakaem. Nie wiem, dlaczego. Woyem czerwon dokejk, tak jak lubiem - daszkiem do tyu - i wrzasnem ile si w pucach: "Dobranoc, kretyny!" Zao si, e zbudziem wszystkich chopakw na caym pitrze. Potem dopiero puciem si pdem w d. Jaki idiota porozsypywa na schodach upiny od orzechw, o mao nie skrciem karku.

8. Za pno byo, eby telefonowa po takswk, przeszedem wic pieszo ca drog a do dworca. Nie bardzo daleko, ale zib dokucza jak diabli, grzzem w niegu, a walizy obtukiway mi nogi bez miosierdzia. Mimo to przyjemnie byo oddycha wieym powietrzem i w ogle i tak przed siebie. Psuo przyjemno tylko to, e na zimnie rozbola mnie nos i to miejsce pod grn warg, w ktre Stradlater da mi blach. Rozdusi warg na zbach, bolao nielicho. Za to w uszy byo mi rozkosznie ciepo. Nowa czapka miaa nauszniki, ktre spuciem, bo nie zaleao mi chwilowo na elegancji. Zreszt psa z kulaw nog nie byo na ulicach. Wszyscy poszli spa. Miaem szczcie, bo kiedy doszedem na dworzec, okazao si, e na pocig nie poczekam duej ni dziesi minut. Tymczasem zdyem chwyci gar niegu i umyem nim sobie twarz. Wci jeszcze byem troch zakrwawiony. Na og lubi jedzi kolej, zwaszcza noc, kiedy w wagonie pal si wiata, za oknami stoj ciemnoci, a po korytarzu krci si facet roznoszcy kaw, sandwicze czasopisma. Zwykle kupuj kanapk z szynk i ze cztery ilustrowane pisma. W nocy i w pocigu mog czyta nawet idiotyczne historyjki drukowane w magazynach i nie mdli mnie od nich. - Wiecie, o czym mwi. Zakamane opowiadanka, w ktrych wystpuje bohater o kocistej szczce, imieniem Dawid, dziewczyny z nieprawdziwego zdarzenia, rne Lindy albo Marcje, nieodmiennie podajce temu idiocie Dawidowi ogie do fajki. Tak, noc i w wagonie trawi nawet te idiotyzmy. Ale tym razem byo inaczej. Nie miaem ochoty na lektur. Siedziaem po prostu i palcem kiwn mi si nie chciao. Tyle tylko, e zdjem czapk i schowaem j w kieszeni. Nagle, w Trenton, wsiada jaka pani i zaja miejsce obok mnie. Waciwie cay wagon by pusty, jak bywa o tak pnej porze, ale ona, zamiast wybra pusty przedzia, siada przy mnie, pewnie dlatego, e miaa cik waliz, wic wolaa nie taszczy jej dalej. Postawia walizk na rodku drogi, w samym przejciu, gdzie konduktor czy kto z pasaerw mgby si o ni potkn. Miaa w butonierce orchide, jakby wracaa z jakiego wielkiego przyjcia. Wygldaa na czterdzieci, moe czterdzieci pi lat, ale bya bardzo przystojna. Kobiety zawsze robi na mnie wraenie. Fakt. Nie ebym mia jakie seksualne obsesje, chocia w miar mnie te rzeczy, owszem, interesuj. Po prostu lubi kobiety. Chocia zawsze stawiaj walizy na rodku drogi. No wic siedzielimy obok siebie, a niespodzianie mnie zagadna:

- Przepraszam, jeli si nie myl, to jest nalepka "Pencey", prawda? Pokazywaa nalepk na moich walizach, ktre wtaszczyem na baganik. - Tak, prosz pani. Nie mylia si, na jednej z waliz zostawiem nalepk szkoln. Gupio z mojej strony, przyznaj. - Ach, wic pan jest uczniem "Pencey"? - powiedziaa. Miaa przyjemny gos. Zwaszcza przez telefon brzmiaby wietnie. Powinna by nosi przy sobie telefon. - Tak, prosz pani. - Jakie mie spotkanie. W takim razie pewnie pan zna mojego syna. Ernest Morrow. Jest take w "Pencey". - Owszem, znam. Kolega z tej samej klasy. Jej syn by bez wtpienia najgorszym obuzem, jakiego ta buda widziaa w cigu caej swej ciemnej historii. Po wziciu natrysku mia zwyczaj spacerowa w korytarzu i mokrym rcznikiem kropi kadego napotkanego koleg po tyku. No, to ju wiecie, co za typ. - O, jak to si mio skada! - ucieszya si ta pani. Ale nie powiedziaa tego gupio. Raczej do sympatycznie. - Musz opowiedzie Ernestowi o naszym spotkaniu. A czy wolno spyta, jak pan si nazywa? - Rudolf Schmidt - odparem. Nie miaem ochoty zwierza jej dziejw mego ycia. Rudolf Schmidt nazywa si portier w naszym skrzydle mieszkalnym. - Lubi pan szko? - zapytaa. - Szko? No, nieza buda. Raju tam oczywicie nie ma, ale nie jest gorzej ni gdzie indziej. Poziom niektrych przedmiotw jest naprawd wysoki. - Ernest uwielbia swoj szko. - Tak. Wiem - powiedziaem, i nakrciem znan pyt: - Ernest doskonale przystosowuje si do warunkw. Naprawd wyjtkowo dobrze. Umie si znakomicie Przystosowa. - Tak pan myli? - spytaa. Najwyraniej bardzo si tym zainteresowaa. - Ernest? Na pewno - powiedziaem. Przygldaem si jej, bo wanie zdja rkawiczki. Rany boskie, a oczy bolay od wiecide. - Zamaam paznokie przy wysiadaniu z auta - powiedziaa. Spojrzaa na mnie umiechna si. Miaa szalenie miy umiech. Bez artw. Wikszo ludzi albo si wcale nie umiecha, albo gupio. - Czasem niepokoimy si o Ernesta, jego ojciec i ja. Czasem zdaje nam si e on nie bardzo umie y z ludmi. - Jak to?

- No, jest niezwykle wraliwy. Nigdy si nie czu zbyt dobrze midzy innymi chopcami. Moe zanadto powanie jak na swj wiek traktuje ycie. Wraliwy! Skona mona. Przecie ten byk Morrov, nie mia w sobie wicej wraliwoci ni deska klozetowa. Przyjrzaem si matce Ernesta dokadniej. Wcale m nie wygldaa na idiotk. Na oko sdzc, powinna by zdawa sobie spraw, jaki z jej synalka numer. Ale nigdy nic nie wiadomo. To znaczy: nic nie wiadomo, kiedy si ma do czynienia z matkami. Wszystkie matki maj lekkiego bzika. Poza tym matka Ernesta wydawaa mi si naprawd bardzo mia. Zupenie do rzeczy. - Moe pani zapali? - spytaem. Rozejrzaa si wkoo. - To, zdaje si, wagon dla niepalcych, panie Rudolfie - odpara.